Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-12-2010, 22:54   #11
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Darlethormilian w skupieniu oglądał transmisję z głębokich czeluści Czarnej Gwiazdy. Zachowanie mutantów nie odbiegało od tego, co zostało spisane w dostępnych mu księgach. Nie dziwiła go także ich obecność. Zarówno w imperialnych archiwach, jak nawet w dziennikach Czarnej Gwiazdy znajdowały się odniesienia do zgubnego wpływu spaczni na ciała i umysły załogantów. Często wystarczyła drobna nieregularność w działaniu pola Gellera, by cały przedział został skażony przez oddziaływanie Immaterium i zamieszkujących je istot. Niepokoił go za to fakt, iż stworzenia zamieszkałe w trzewiach okrętu darzyły boską czcią osobę swego dawnego kapitana. Mogła to być rzecz jasna pozostałość dawnego szacunku i admiracji umiłowanego przywódcy. W dodatku zakorzeniona tak głęboko, iż nawet po setkach lat to, co zostało z lojalnych marynarzy, okazuje cześć i respekt wspomnieniom o swym dawnym wodzu. Darleth miał nadzieję że właśnie to jest powodem zachowania mutantów, choć zimny dreszcz przeszedł go na myśl, że sprawa mogłaby być nieco bardziej skomplikowana. Nie był to jednak czas na tego typu przemyślenia, tym bardziej, iż stare dzienniki Czarnej Gwiazdy stawiały byłego kapitana w bardzo dobrym świetle.

- Z tego co mi wiadomo, okręt już teraz dysponuje lewitującymi serwoczaszkami. – Zwrócił się do Vladyka. – To powinno przyspieszyć proces integracji jednej z nich z interfejsem pana de`Viraes. Z doświadczenia wiem, że takie rozwiązanie jest bardzo efektywne. – Wskazał na Nikolaia, swą osobistą serwoczaszkę, która aktualnie, zgodnie z poleceniem, krążyła w pobliżu Venditiusa, dokonując nieco niedyskretnie pomiarów jego pancerza. Darletha fascynowali Astartes. Bardzo żałował, że w natłoku zajęć i obowiązków nie miał jeszcze okazji odbyć dłuższej rozmowy z towarzyszącym im kolosem. Był jednak przekonany, że nadejdzie czas, kiedy będzie mógł go nieco wypytać o pewne aspekty egzystencji niecodziennych istot, jakimi byli Marines.
Barbarzyńcom warto uświadomić, że jakakolwiek walka pomiędzy plemionami będzie skazą na honorze zarówno dla wojownika, jak i całego jego plemienia. W obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na bratobójczą walkę.

***

Kiedy tylko kapitan wyszedł, Darleth przy pomocy dataslatea zadał kilka zapytań okrętowej bazie wiedzy.
- Jeżeli statek jest opuszczony przez załogę, w większości przypadków przysługiwałoby nam do niego prawo. Czuję się jednak zobowiązany, by zapoznać się z dokumentacją na miejscu, jeżeli takowa istnieje. Dołączę do pierwszej grupy zwiadowczej, która uda się na stację. – Spojrzał na ekran przenośnego urządzenia, które trzymał przed sobą niczym księgę. – Niestety nie posiadamy szczegółowych planów, więc będą nam musiały wystarczyć obrazy wykonane przez skanery Czarnej Gwiazdy. - Na znak dany przez seneszala, serwoczaszka Nikolai zbliżyła się do pulpitu jednej z konsol, by Darleth mógł przerzucić wszystkie dostępne dane na dataslate i swego niewielkiego, lewitującego serwitora. – W trakcie eksploracji będziemy te dane aktualizować. Pozwolicie szanowni państwo, że udam się teraz do głównej biblioteki. Jak rozumiem, z niektórymi z was spotkamy się na pokładzie promu. – Uczynił kurtuazyjnie gest Aquila, po czym wyszedł w kierunku swego lokum.

- Bracie Cyklaviusie… - Seneszal zwrócił się do jednego z adeptów administratum, którzy pieczołowicie pomagali mu do tej pory przeglądać i katalogować biblioteczne zbiory zgromadzone na Czarnej Gwieździe. Starszy już człowiek, o przygarbionej sylwetce i posiwiałych włosach odwrócił się w stronę Darletha. Jego palce wciąż wędrowały po klawiaturze maszyny archiwizującej, którą zamontowano mu z przodu. – Jak już brat wie, obowiązki wzywają mnie do wyjścia poza okręt. Mam dla brata kilka zadań do wykonania. – Starzec dokładnie notował każde słowo. Był niesłychanie skrupulatny. Darleth uważał, że człowiek ten z powodzeniem mógłby pracować dla Inkwizycji. Notował wszystko, co czasami zaczynało irytować nawet seneszala. - Po pierwsze, zdobyć jak najwięcej, jak najdokładniejszych informacji na temat prawa przejęcia opuszczonego obiektu. Chodzi dokładnie o stację, do której właśnie dotarliśmy. Chcę mieć pełny, szczegółowy raport. Gdybym nie wrócił zanim skończycie, proszę o przesłanie mi tych informacji. Jeśli uwiniecie się szybko, poszukajcie informacji o Gariss IV. Liczę na was. – Uzyskawszy potwierdzenie przyjęcia zadania od Cyklaviusa, ruszył w stronę hangaru. Nie mógł przecież pozwolić, by ekspedycja musiała na niego czekać. Zabrał ze sobą swój standardowy ekwipunek. Przygotowanie nie zajęło mu też wiele czasu. Doskonale czuł się w zbroi, więc zakładał ją zawsze, kiedy miał się pojawić na mostku. Tuż za nim grzecznie lewitował Nikolai. Po drodze sprawdził połączenie pomiędzy okiem a serwoczaszką, a także wszelkie podsystemy cybernetycznego okularu. Dodatkowe oko z pewnością okaże się przydatne podczas takiej eskapady. Poza tym, miał nadzieję spojrzeć na Czarną Gwiazdę z zewnątrz. A może jakimś trafem dojrzy coś ciekawego?
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"
Raghrar jest offline  
Stary 03-12-2010, 23:15   #12
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
***

Mężczyzna zasiadający na fotelu nawigatora krwawił z rozciętego policzka. Strach i nienawiść do swego nauczyciela na przemian zajmowały miejsce w sercu Derracha. Młody akolita nie wiedział czego jeszcze może spodziewać się po tym szaleńcu jak go nazywali za jego plecami kiedy ten zaraz pierwszego dnia ich podróży w Spaczni oznajmił mu że dziś rozpoczynają jego pierwszy trening. Cieszył się niesamowicie podniecony bo było zaszczytem dla niego przystąpić do szkolenia w takich warunkach ale o jego nauczycielu krążyły różne pogłoski których nasłuchał się zanim przybył na Czarną Gwiazdę.
- Chcesz nas zabić głupcze!? Myślisz że masz dar tylko po to by chodzić sobie na spacerki po Otchłani?! - Oko Veltariusa zaczęło powoli emanować słabym czerwonym światłem, cała złość na swego mentora momentalnie wyparował zamieniając się miejscami z uczuciem rosnącego przerażenia. Zapomniał o bólu który wywołało uderzenie, nie czuł już krwi cieknącej wolno po jego skórze, jedyne na czym mógł się teraz skupić to czerwone światło Oka emanujące zza opaski szaleńca. Derrach widział jak jego nauczyciel obchodzi fotel by stanąć za jego plecami. Czuł jak jego mistrz kładzie mu dłoń na ramieniu, strach sparaliżował go całkowicie. I wtedy usłyszał wolno i spokojnie wymawiane słowa.
- Jeszcze raz...

Veltariusa przerwał na chwilę czytać dzienniki jednego z jego przodków. Spojrzał na swego ucznia, nie był on może najlepszy ale pod jego okiem czynił znaczne postępy. Już teraz w spokojne dni mógł sam nawigować okręt nawet mimo tak słabego światła Boskiego Astronomiconu i choć nawigator nie powierzył by mu jeszcze ani prób wejścia i wyjścia z pustki to był dla niego samego znacznym odciążeniem z jego obowiązków. Pozostali akolici cały czas przeglądali stare mapy i nanosili poprawki na już istniejące, praca którą dawno temu on sam musiał wykonywać. Dolał sobie nieco mętnego napoju i rozsiadł się w swym fotelu. Darrachowi pozwolił w nim usiąść tylko pierwszego dnia a teraz chłopak stał wyprostowany obok niego mając za zadanie lustrować Pustkę i powiadomić go w razie najmniejszych zmian. Veltarius spojrzał na chwilę w Otchłań po czym spokojnie wrócił do przerwanej lektury.

Nawigator próbował odgadnąć o czym może myśleć ta podstępna suka Yandra. Nie lubił Astropatów i zawsze unikał ich jak ognia Inkwizycji. Dwa razy przypadkiem wpadli na siebie w czasie podróży ale on mógł przysiąc że przypadek nie ma z tym zupełnie nic wspólnego. Korciło go by odciąć ją od źródła mocy, by zbadać jak potężna jest w swym kunszcie ale ponownie powstrzymał się od myśli które narobiły by mu tylko więcej kłopotów. Jego niewyparzony język już pewnie zaskarbił sobie zwolenników. Nie obchodził go los ofiar spaczonej załogi okrętu, ale wytykanie błędów innym sprawiało mu dziwną przyjemność. Na stację też chciał wybrać się tylko dlatego że tutaj spodziewano by się po nim pomocy przy wytępieniu tych istot. Nie musiał przecież niepotrzebnie ryzykować skoro na okręcie są tacy których jest to obowiązkiem.
- Może niech nasz prom zwyczajnie orbituje przy stacji i wyląduje z powrotem by nas zabrać w ten sposób nie będziemy musieli zabierać dodatkowych ludzi do eskorty naszej i naszego transportu. - nie musiał tego proponować ale przyglądanie się Maxwellowi i jego reakcjom na jego nieoczekiwane słowa było następną z niewielu radości jakie miał na tym ponurym okręcie. Naprawdę żałował że ich Kapitan nie jest obecny w czasie tej rozmowy mogło by być jeszcze zabawniej słuchać jego komentarzy i odpowiedzi innych próbujących go zadowolić. Czuł że Astropatka znów mu się przygląda, to powoli zaczynało być naprawdę denerwujące.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 04-12-2010, 12:08   #13
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Max już w trakcie pierwszego komunikatu o mutantach, zaczął planować sposób natarcia, dla nie go nie istniała żadna możliwość, że pozostawią te stwory w spokoju, zwłaszcza, że maja Astartes, który z pewnością odpowiednio pokierowany nie zawaha się zaryzykować życia w obronie tych, których mu powierzyli. Max też by się nie zawahał, ale też nie dał by się zmanipulować poczuciem honoru. Kiedy jednak wysłuchał nastepnego miał już gotowy plan.

- Cóż rozkaz rozkazem, ale patrząc na całość naszych problemów, sugerowałbym zajęcie się oboma problemami. - Maxwell sięgnął do panelu wbudowanego w nadgarstek i nie przerywając mówienia, zaczął w dość dużym tempie wybierać komendy - W swoich zapasach arbitratorzy, którzy ostatnio dołączyli do nas za sprawą szanownego Venditusa, maja w swoim magazynie dość duże zapasy gazu usypiającego, jeśli dołożyć do nich moje skromne prywatne zapasy, powinno to wystarczyć, na zagazowanie głównego pomieszczenia, a to z kolei, powinno pozwolić grupie dobrze wyszkolonych żołnierzy w maskach gazowych wejść od strony luków torpedowych i odbić zakładników, a następnie przystąpić do eliminacji pozostałych mutantów. Mam wrażenie, że wpuszczenie barbarzyńców od jednej strony, a zdyscyplinowanego oddziału z dobrym dowódca z drugiej powinno dać idealne rezultaty. - Pierwszy raz od rozpoczęcia monologu spojrzał na Venditiusa i lekko skłoniwszy głowę - Następny element mojego planu jest zależny od tego czy obecny tu Venditius zgodzi się ze mną. Mianowicie zaryzykuję stwierdzenie, że on w pierwszej kolejności, potem ja mamy największe doświadczenie w dowodzeniu zbrojnymi grupami, toteż naszym obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa obu grupom wypadowym. Jako, że na dolnych poziomach walka jest pewna, powinien tam wyruszyć najlepszy wojownik, czyli właśnie Venditius. - Tu po raz kolejny skłonił głowę, zastanawiał się, czy nie przesadza z uprzejmością, i czy nie wyda się zbyt sztuczna, cóż zrobić, na szczerą nie było go w tym momencie stać. - Na stacji, mogło wydarzyć się wiele rzeczy, po pierwsze i co byłoby dla nas najlepsze, mogły im wysiąść systemu podtrzymywania życia, i mogli się zwyczajnie podusić. Inne opcje są tylko gorsze. Może się też zdarzyć, że spotkamy coś z czym przyjdzie nam zmierzyć się w walce, dlatego też z ta grupą powinien udać się dobrze wyszkolony wojownik, i tu proponuję siebie. Mogę zabrać niewielki oddział, około dwudziestu ludzi wylądować w hangarach najbliższych mostkowy stacji, z tamta przedrzeć się na mostek i sprawdzić czy nie ma tam zapisów w dzienniku na temat tego co się stało. Kiedy dowiemy się jakichś szczegółów będzie można ściągnąć większa ekipę, aby zbadała statek dokładniej. - Równo z ostatnim słowem, przestał pisać na urządzeniu wbudowanym w nadgarstek. - Mam już potwierdzenie, że moje zapasy gazu będą gotowe za około godzinę. Chyba, że chcecie ruszać wcześniej?-

Venditius albo go nie słuchał, albo zignorował wypowiedz o gazie usypiającym, no cóż, więcej naszych panie, ale to będzie dobry atut, przy przejęciu władzy. Marine przedstawił za to swój plan, który w gruncie rzeczy był dobry, no może poza tym szczegółem, że odbicie zakładników może być o wiele trudniejsze. Wysłał wiadomość do Nicewy, aby inżynierowie czekali z gazem przy bazie arbitratów, i podążyli za Astartes, jeśli ten będzie chciał użyć gazu, niech mu pomogą, albo poinstruują jego ludzi, a jeśli nie niech natychmiast wracają. Mają się nie narażać.


Kątem ucha wychwytywał wypowiedz nawigatora, możliwe, że miała ona na celu podburzyć jego stanowisko, ale niestety nie tym razem.
- Nie. - podniósł oczy z panelu na ręce - po pierwsze mamy czterdzieści miejsc na transportowcu, a do zwiadu, nie będziemy brali więcej jak dziesięciu, aby nie rzucać się za bardzo w oczy. Przy pierwszym napotkaniu wroga wycofujemy się, i jak najszybciej ewakuujemy, a następnie wracamy z dużymi siłami. Także transportowiec będzie miał opiekę trzydziestu ludzi z ciężkim sprzętem, i będzie czekał, abyśmy mogli zniknąć w każdej chwili. Nie zamierzam ryzykować życia załogi ani swojego, tylko dlatego, że kiedy my będziemy musieli się ewakuować, on będzie dopiero podchodził do lądowania. - Spojrzał na kapłana maszyny i na mistrza wiedzy Jaghatai - Co do serwoczaszki to nawet mam potrzebne oprogramowanie, ale jakość nigdy nie miałem czasu zadbać o odpowiednią. Moje pozostałe usprawnienia, jeszcze nie zawiodły, choć oczywiście gdyby Panowie mieli jakąś w zanadrzu, nie pozwolę sobie nie skorzystać. Teraz zaś powinniśmy ruszać, za godzinę spotkamy się przy promie. Osobiście zadbam o ludzi,i będzie ich trzydziestu, z pilotem, także jeśli chcecie kogoś lub coś zabrać to miejsce się znajdzie. -


de'Vireas szedł do swojego apartamentu, aby zabrać dwóch kłopotliwych gości. O resztę ludzi zadba Nicewa, dostał jasne wytyczne kogo ma
"zaprosić" do hangaru. 6 zwiadowców w tym dwóch najbardziej zdyscyplinowanych tropicieli spośród barbarzyńców, 10 operatorów broni ciężkiej, 12 zwykłych choć doświadczonych żołnierzy, takich co to mieli za sobą kilka bitw, choćby planetarnych, a najlepiej takich, którzy walczyli przy tłumieniu krwawych buntów w miastach, ich umiejętności będą cenne. Nikogo z arbitratorów sprowadzonych przez Astartes, sekty Płonącego Poranka, także miała być brana pod uwagę tylko wtedy, gdyby nie było dobrych kandydatów wśród oddziałów Krard.

Doszedł do swojego apartamentu, który był już prawie gotowy. Właściwie to do wykończenia został jeden pokój gościnny i tamtejsza łazienka. Przed drzwiami stali strażnicy, którym Max skinął głową. Drzwi otworzyły się automatycznie, wykrywając odpowiednią osobę, czyli właściciela. W środku rozległo się rozpaczliwe błaganie.
- Dobry kotek, zostaw nas, grzeczny -
- Mówiłem wam, że mój gabinet jest dla was niedostępny. - W kącie salonu, tym po lewej, który Max kazał pozostawić pusty, siedziało dwóch mężczyzn, a przed nimi stał biały tygrys. Tygrys był mały, bo imał tylko 70cm w kłębie, za to umięśnienie, szpony i kły, miał nad wyraz rozwinięte, do tego lśniące futro dawały wrażenie, że od przegryzienie tętnic szyjnych dzieli tylko moment i chwilowa ciekawość tygrysa. Kiedy tylko zobaczył Maxa rzucił się w jego kierunku, i skoczył na niego. Jednak nie zatopił w nim ani kłów ani pazurów, raczej oparł się łapami, jak pies, który widzi pana po długiej rozłące.
- Czego szukaliście w moim gabinecie? Mówiłem wam, że czuwam nad każdym waszym ruchem. Myśleliście, że będę miał z tym jakiś problem, aby wypuścić na was Liva? -
Mężczyźni nie odpowiedzieli, nadal trzęśli się w kącie. Wyglądali jak parodia żołnierzy, w mundurach, z laserowymi pistoletami na udach i nożami na łydkach. Wyższy Mike Hamilton miał przy pasie miecz, na plecach karabin laserowy, Max już wiedział, że nosi także lekki pancerz pod mundurem, a właściwie sam napierśnik. Niższy natomiast, Hugo Vean nosił z tyłu za pasem, dwa jednostrzałowe miotacze ognia, skuteczne jak się wiedziało jak ich użyć, ale lepiej było podczepiać takie miotacze pod zwykły pistolet laserowy, wtedy wróg nie wiedział czego się spodziewać.

Obu przysłała mu rodzina, z słowami, wybacz, główny transport nie doleciał, a oni byli na miejscu. Max juz żałował, że ich nie zastrzelił na miejscu. Po pierwsze rozgłaszali, że są osobistymi zaufanymi ludźmi do ochrony Maxa, czyli musiał ich przyjąć do siebie, aby nie robić problemów. Po drugie okazali się totalnymi amatorami we wszystkim, do tego stopnia, ze Max uznał iż muszą udawać, bo nie można być tak nie kompetentnym z urodzenia, to trzeba w sobie wyćwiczyć. Po trzecie zastanawiał się, czy rodzina prześle główne siły na jakiś następny punkt werbunkowy. Jednak nikt nie pojawiał się na planecie, z której podbierali Sektę Płonącego Poranka, więc jeśli tu też nikogo nie ma, to raczej nie. Tak czy tak, nie zamierzał za długo mieszkać z tymi pajacami, albo za niedługo zginą, na stacji, albo się wyrobią i staną prawdziwymi żołnierzami, trzeciej opcji nie miał.
- Panowie mam dobrą wiadomość, idziemy na zwiad na stacji, której załoga zniknęła. Cieszycie się? - kiedy dostrzegł przerażenie na ich twarzach dodał - a teraz zła wiadomość, albo się spiszecie i zacznie zachowywać jak prawdziwi żołnierze, albo zginiecie. Tak czy tak koniec ochronki. Jeśli się spiszecie, dostaniecie przydział do dobrym oddziale, i zaczniecie być żołnierzami, i zaczniecie infiltracje, albo dostaniecie przydział, przy karmieniu barbarzyńców? Czy wyrażam się jasno? - Ostatnie zdanie powiedział bez uśmiechu, ostatnie zdanie nie było pytaniem, było bardziej stwierdzeniem, że lepiej dla nich aby odpowiedz była twierdząca.
- Tak - odpowiedzieli obaj, co jak co, ale zły humor Maxa wyczuwali dobrze.
- Tak Sir - poprawił ich, a oni po raz kolejny wykazali się wyższa inteligencją od leminga, jednak nie wiele wyższą. Max pokiwał głową z zrezygnowaniem, skinął na nich ręką, aby za nim poszli i ruszył do hangaru.
Sam miał ze sobą wszystko czego potrzebował, zbroję pod mundurem i broń, na nim.

Na miejscu czekała już większość załogi. Max podszedł do sierżanta sztabowego, ten zasalutował. Odbył już z Maxem rozmowę i okazał się bardzo rozsądnym człowiekiem.
- Sierżancie O'Conley, proszę załatwić mi dwa las pistole i jeden krótki karabin. - Kiedy po chwili sierżant je przyniósł, Max powiedział - Proszę za mną. -
Podszedł do dwóch barbarzyńców, którzy stali z boku, z swoją archaiczną bronią i patrzyli z podejrzliwością na resztę, a zwłaszcza na dwóch żołnierzy, którzy trzymali ich na muszce karabinów laserowych.
de'Vireas sięgnął po dwa pistolety przyniesione przez O'Conleya pokazując je barbarzyńcom, powiedział.
- Nazywam się Maxwell de'Vireas, skoro was wybrano, to znać wspólną mowę. Od teraz macie wykonać każdy rozkaz, którzy wam wydam. Czy to jasne? - Obaj skinęli głowami patrząc łapczywie na pistolety. - Jako prezent obaj dostaniecie to - podał każdemu po pistolecie, ale ich nie wypuścił z ręki. - A ten, który będzie bardziej posłuszny rozkazom, po powrocie dostanie tamten karabin - wskazał głową na broń trzymana przez sierżanta, i puścił pistolety. - Żołnierze, - zwrócił się do tych dwóch, co wcześniej trzymali barbarzyńców pod bronią - pokażcie kolegom jak się używa tych pistoletów. tamte skrzynie mogą być chyba celem? - wskazał na dwie samotne drewniane skrzynie, stojące jakieś 15 metrów od nich.
- Tak są puste Sir. - dodał O'Conley. Wartownicy podeszli do barbarzyńców z ostrożnością, ale ci po otrzymaniu rozkazu od Maxa, że mają słuchać tych żołnierzy, bo pokażą im jak używać pistoletów, zrobili się posłuszni niczym owieczki.

Max natomiast podszedł do Jaghatai, który od jakiegoś czasu już tu był i przyglądał się jego działaniom.
- Mam nadzieję, że ma Pan dobry pancerz, bo mój eksperyment zapewnia, iż spełnią teraz moją każdą prośbę, ale jak dojdzie do walki, to mogą strzelać na oślep, nawet przez nas. Mimo to uważam, że warto, jako zwiadowcy będą nie zastąpieni. Wykryją wroga po zapachu, i po hałasie jaki będzie robił, a do tego podejdą go sami cicho i wrócą powiedzieć co to. -
 
deMaus jest offline  
Stary 04-12-2010, 15:55   #14
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Trzy godziny po naradzie, na dolnych pokładach Czarnej Gwiazdy.

Akcję rozpoczęli w samą porę. W momencie, w którym zaspawano ostatni z głównych szybów i wpuszczono do środka gaz, mutanci zaczęli właśnie coś, co wyglądało na finalny etap swojego plugawego rytuału. Nad przerażonymi zakładnikami błysnęły zardzewiałe pozostałości dawnych marynarskich noży, gotowych do rozlania krwi ofiar u stóp admiralskiego postumentu. Transmitowany przez obserwującą całe zajście serwoczaszkę bełkot zmutowanego tłumu stawał się coraz głośniejszy. Czuć było podniecenie i niemal nabożny strach zdeformowanych istot. Nim jednak zardzewiałe ostrza zetknęły się z szyjami bezbronnych załogantów, zaczął działać gaz. Nowoczesny środek zoptymalizowany pod względem maksymalnie wydajnego działania na ludzki organizm miał wyraźne problemy z obezwładnieniem poważnie odmienionych ciał. Na zakładników podziałał jednak bardzo sprawnie. Jeden po drugim przestawali krzyczeć z przerażenia i padali bezwładnie na ziemię, pogrążając się w głębokim śnie. Mutanci oparli się znacznie dłużej, spoglądając w zdziwieniu na zamilkłe nagle ofiary. Ich ruchy również miejscami zaczęły stawać się jednak wolniejsze i bardziej ślamazarne. Paru z nich potknęło się i usnęło prawie natychmiast tam gdzie upadło.

I wtedy z szybów wyłoniły się całe zastępy gnających w szale barbarzyńców. Łatwo dało się odróżnić oba plemiona. Na czele pędzili potężni wojownicy Krwawych Zębów, dzierżący w masywnych dłoniach ciężki, toporny oręż. Mimo znacznej wagi wielkich mieczy, toporów i młotów używanych przez dzikusów, broń poruszała się z zadziwiającą szybkością i wprawą. Za nimi, niczym wataha wilków pędziły Wyjące Czaszki. Mniejszą siłę nadrabiali zręcznością i gibkością. Również ich broń, na którą składały się głównie krótkie, zakrzywione miecze i włócznie była znacznie lżejsza i bardziej wyrafinowana. W oczach smukłych wojowników pełgały płomyki szaleństwa. Wydawało się, że wciąż coś sami do siebie szepcą, jakby ich szamani przed walką wprowadzili ich w jakiś rodzaj morderczego transu. Szybko stało się jasnym, iż w tej potyczce nie trzeba będzie martwić się o wzajemne konflikty dzikusów. Mając wspólnego wroga i upragnioną okazję do walki uderzyli na mutantów niczym jedno stado. Widać było, że konflikty między plemionami pojawiały się najwyraźniej tylko wtedy, gdy nie było jak ukierunkować ich wojennych potrzeb.

Ale mutanty nie miały zamiaru poddać się bez walki. Wielu z nich nadal opierało się skutecznie efektom gazu, a następne zastępy wypełzły ze szczelin w ścianach chcąc wspomóc swoich splugawionych pobratymców. Obie grupy starły się z potężnym hukiem uderzających o siebie broni i wystrzałów - okazało się bowiem, że dawna załoga nie zapomniała o obsłudze zachowanej w otoczeniu broni palnej. Jeśli mutanci liczyli jeszcze jednak na wygraną, to w momencie głośnego łupnięcia, dochodzącego od włazu podajnika torped ostatecznie zdały sobie sprawę z nadchodzącej porażki. Zatęchłe powietrze dolnych pokładów wypełnił kopcący smród palonego prometanu. Cała ładownia rozświetlona została rozbłyskami miotaczy płomieni nowoprzybyłych misjonarzy. Jęzory ognia bez litości sięgały umykających po ścianach mutantów, sprowadzając ich na ziemię już w postaci syczących skwarków. Gdzieś w środku całego zamieszania kroczył Ventidius wymierzając systematycznie sprawiedliwość w imieniu Złotego Tronu. Od wybuchowych pocisków i wirujących krawędzi jego broni padały dziesiątki splugawionych istot, jedna po drugiej. Siła doskonale przygotowanego i skoordynowanego ataku zmusiła w końcu mutanty do panicznej ucieczki. Zaczęły desperacko wycofywać się ku głębiej położonym czeluściom statku. Imperialny tłum zgodnie ryknął okrzykiem zwycięstwa. I wtedy pokonani plugawcy ukazali ostatni as w rękawie. Wielkie rury wieńczące sklepienie przemysłowych pomieszczeń rzygnęły nagle strumieniami toksycznych substancji. Złapani pod żrącym wodospadem misjonarze zawyli z bólu i przerażenia. Ogień ich broni podpalił wyciekające z kanałów płyny, zmieniając korytarz w płonące inferno.

Po drugiej stronie pola walki barbarzyńcy runęli na wycofujące się niedobitki mniejszej grupy mutantów. Nagle podłoga pod buciorami potężnych dzikusów zajęczała upiornie i niespodziewanie runęła ku trzewiom statku, zabierając ze sobą dużą grupę atakujących. Spadające z wściekłym wrzaskiem kształty zakończyły swój żywot głośnym chrupnięciem, między kołami zębatymi jakiejś potężnej maszynerii, rozciągającej się cztery pokłady niżej.

Nawet te brudne sztuczki nie zapewniły jednak mutantom przetrwania. Wiedzione sprawiedliwym gniewem i wspierane potęgą Kosmicznego Marine'a oddziały rozgromiły w końcu ostatnie ogniska oporu, przynosząc nowej załodze Czarnej Gwiazdy ciężko wywalczone zwycięstwo.

Gdy opadła wrzawa bitwy, Ventidius w mig dostrzegł jednak, iż jego zadanie nie zostało jeszcze skończone. Wśród zakładników brakowało dwóch bogato odzianych kobiet, które ujrzał wcześniej. Czy to możliwe, że arystokratki porwane zostały z pałacu Maximiliana, a ten się nawet nie zorientował? Nie było jednak czasu na takie przemyślenia. Jego wyostrzone zmysły pozwoliły mu podłapać subtelną woń ciężkich perfum, mieszających się z poznaną już wcześniej Lukrecją. Ruszył tym tropem, zagłębiając się w odmętach mrocznych tuneli.

I faktycznie, za zakrętem jednego z ciągnących się pozornie w nieskończoność korytarzy ujrzał zarys dwóch porwanych kobiet niesionych przez umykających w przerażeniu mutantów. Ciężko stwierdzić, czy ofiara dla ich fałszywego boga była na tyle święta, że ryzykowali dla niej swoim podłym życiem, czy może po prostu wyjątkowo upodobali sobie wypielęgnowane i pachnące ciała obu kobiet. Ważne, że byli już prawie w zasięgu wspomaganych rękawic jego starożytnej zbroi. Nagle, jak na złość, korytarz przed nim znacznie się przewężył. Mutanci musieli zdawać sobie sprawę z faktu, iż w swojej zbroi ścigający ich Marine nie zdoła pokonać tej przeszkody. Ventidius nie mógł pozwolić sobie jednak na zgubienie tropu. Jego zmodyfikowane mięśnie napięły się do granic możliwości a serwomotory w stawach zbroi zawyły, jakby spodziewając się już przyszłych wydarzeń. Ruszył jak czołg, wpadając z impetem na ścianę zagradzającego mu drogę żelastwa. W powietrzu rozbrzmiał ogłuszający huk i upiorny zgrzyt trącego o siebie metalu. Oszołomiony, wypadł z drugiej strony, lustrując nie bez satysfakcji kupę wykrzywionej blachy jaką po sobie zostawił.

W końcu wkroczył do potężnego pomieszczenia, w którym skryli się uciekający mutanci. W powietrzu zaśmierdziało toksycznymi odpadami i kwasem, ale było tam coś jeszcze... czysta woń splugawienia i zła. Jego oczy prawie od razu przyzwyczaiły się do mroku, ukazując mu iście makabryczną scenę. Całe dno zalanej żrącymi substancjami ładowni wypełnione było jakąś... istotą. Masą poskręcanych, okropnie zdeformowanych ciał, połączonych za sprawą spaczonych energii w jeden, pulsujący i wijący się organizm. W samym centrum zmutowanych kształtów unosiły się pozostałości jakiejś potężnej sylwetki. Ubrana w poniszczony mundur pierwszego oficera istota uniosła się nad inne, lustrując groźnego przybysza. Ze starej, poniszczonej twarzy dowódcy wyrwał się cichy jęk, przeradzający się po chwili w opętańcze wycie, które podchwyciły wszystkie inne paszcze. Ventidius za późno zauważył zielonkawy błysk dochodzący od jednego ze zdeformowanych ciał. Broń plazmowa! Nim zdążył zareagować, potężna wiązka zielonej energii uderzyła z impetem w napierśnik jego zbroi, wgryzając się z sykiem w starożytny kompozyt. Poczuł ogromny żar parzący jego ciało i odbierający mu na ułamek sekundy zmysły. A potem plątanina ciał dosłownie eksplodowała morzem macek, kolców i uzębionych paszcz, zasypując go gradem bezlitosnych ciosów.

W tym samym czasie, na orbicie księżyca Todor V

Zapchany grupą zwiadu prom zatoczył kolejne koło wokół milczącej stacji. Zaintrygowani losem jednostki załoganci raz po raz wyzierali przez zaparowane szyby pojazdu, starając się wejrzeć do środka potężnej konstrukcji. Większość okien zdawała się jednak zasłonięta grubymi, pancernymi płytami, pozostałymi tam zapewne jeszcze z czasów niebezpiecznych podróży przez Spacznię. Tam gdzie te były uchylone, dało dojrzeć się zarysy nieruchomych sylwetek załogantów i dość jednoznaczne, czerwone rozpryski ich krwi. W końcu prom zatoczył szeroki łuk i skierował się prosto ku olbrzymim grotom pokładowych hangarów. Potężne jarzeniowe lampy zalewały obszerną przestrzeń bladym, mrugającym blaskiem. Po paru chwilach prom Czarnej Gwiazdy spoczął na wyznaczonym miejscu, sto metrów od swojego szturmowego odpowiednika z oznaczeniami Szarych Ostrzy. Nigdzie nie widać było załogi. W oddali pałętało się tylko kilka bezmyślnych, uszkodzonych serwitorów, sypiąc iskrami z przerwanych obwodów. Nie miały żadnej broni.

Szybka inspekcja pojazdu najemników pokazała, że był mocno zabezpieczony i zaminowany - co było dość częstą praktyką u przesadnie ostrożnych najemnych kompanii. Już po paru chwilach w hangarze ustanowiono perymetr obronny, a towarzyszący Vladykowi akolita, wespół z przywiezionymi ze sobą serwitorami, zabrał się do rozbrajania zabezpieczeń statku Szarych Ostrzy. W końcu prom, poza swoją oczywistą wartością mógł kryć jeszcze cenne dane o ostatnich wydarzeniach. Pozostawieni w hangarze żołnierze nie bez dumy rozstawili stary, ciężki karabin maszynowy, jedną z niewielu tego typu broni jakie przypadkiem znalazły się na pokładzie - choć oficjalnie nie figurowały na liście wyposażenia oddziałów Krardów.

Reszta zwiadu ostrożnie zagłębiła się w czeluściach nieznanego im statku. Już wkrótce okazało się, że ten, podobnie jak inne wiekowe konstrukcje tego typu, był wielokrotnie przerabiany i nie istniała w nim prosta droga między dwoma punktami.


Kluczyli więc jakiś czas po ogromnych, przemysłowych wnętrzach, aż do momentu, gdy Vladyk zlokalizował jeden z terminali Kapłanów Boga Maszyny i wyprosił od początkowo nieprzychylnych mu duchów potrzebne plany i pakiet dość niejednoznacznych danych dotyczących przebiegu prac w sekcji, w której się obecnie znajdowali. Wkrótce napotkali też pierwszych martwych. Całe stosy zastrzelonych, ubitych lub zadźganych załogantów. Ich śmierć z pewnością była gwałtowna. Bliższa inspekcja pokazała, iż w konflikcie najwyraźniej udział brały dwie zamieszkujące pokład frakcje. Jedni, ubrani w szare kombinezony z symbolami gotowej do skoku żmii zaatakowali rywali ubranych na niebiesko, z symbolem dwóch nachodzących na siebie czerwonych tarcz. Gdzieniegdzie wyglądało to nawet tak, jakby załoganci z jednej z obu frakcji walczyli między sobą. Może doszło w ich szeregach do jakiejś formy zdrady? Chaotyczne wyciągi danych uzyskane przez Vladyka z maszyn logicznych pokazywały, że byli to ludzie dwóch władających stacją rodów de Ghiraj i Valko. Musiało tu chodzić o jakieś pomniejsze rodziny, bo nawet towarzyszący grupie Seneszal wcześniej o nich nie słyszał.
- Uważaj gdzie leziesz, głupia małpo! - wydarł się nagle jeden z poirytowanych zwiadowców, gdy wpadł na niego zafascynowany okolicą barbarzyńca. Nim ktokolwiek zdążył zareagować skonfliktowana dwójka znalazła się już na podłodze, próbując roztrzaskać sobie głowy o metalową kratownicę. Oficer zmierzający ku szpicy, by ich spacyfikować zamarł, gdy za jego plecami rozległ się strzał. To drugi z barbarzyńców strzelił w szale do towarzyszy żołnierza, który rozpoczął całą drakę.
Jednocześnie doszło ich też wezwanie od akolity pozostawionego w hangarze.
- Ehm... - jego głos był ledwo słyszalny przez rozbrzmiewającą w tle kanonadę - Dostałem się do statku, jednak pozostawieni na zewnątrz biologiczni pokłócili się chyba o wynik strzelania do serwitora i właśnie jeden odstrzelił drugiemu głowę... Zabarykadowałem się i czekam na instrukcje
Nim ktokolwiek zdołał jednak je sformułować, aktywował się system obronny towarzyszącego Vladykowi serwitora. Potężne lufy karabinów laserowych plunęły czerwienią, gdy konstrukt obrał na cel jednego z ostrzeliwujących grupę, oszalałych zwiadowców, uznając zapewne słusznie, że ten zagrażał bezpieczeństwu jego mistrza. Po chwili wszyscy zaczęli strzelać do wszystkich. Rozpętało się piekło. A najgorsze było to, że szał walki udzielił się też częściowo oficerom. Tylko z trudem i dzięki ogromnym ilością siły woli nie przyłączyli się do bezsensownej rzezi.

Oko Nawigatora rozbłysło, gotowe zesłać ból i szaleństwo na szarżującego na niego barbarzyńcę. Jednocześnie ujrzał jednak i coś ciekawego. Spacznia w tym miejscu falowała intensywnie, jakby coś sięgało przez nią ku ich umysłom. Barbarzyńca padł na ziemię w agonii, krwawiąc z ust, nosa i gałek ocznych. Veltarius nie przerywał jednak koncentracji. Jeszcze chwila i ujrzał źródło obcej magii. Znajdowało się nad mostkiem w sanktuarium Astropatów. Przekazał wiadomość reszcie i wszyscy ruszyli przed siebie, zostawiając za sobą pozostałości po oszalałym oddziale. Na szczęście do mostka została już całkiem krótka droga. Walczyli z czasem albowiem zgubny zew wgryzał się coraz głębiej i w ich umysły. Jedynie towarzyszący im uszkodzony lekko ostrzałem serwitor wydawał się być odporny.
- Mistrzu? - w słuchawkach rozbrzmiał dziwnie zmodulowany głos akolity Vladyka. - Mistrzuuuu... jestem panem świata! Potężniejszy niż pieprzony, zasuszony Imperator! Uruchomiłem prom! Hahahahaha! - cały przekaz zagłuszył chrobot ciężkich dział maszynowych bojowego promu i odległe wybuchy, znaczące zapewne koniec ich własnego pojazdu i wszystkich stacjonujących tam żołnierzy - o ile nie pozabijali się już wcześniej sami.

W końcu wtargnęli do zasłanego trupami mostka. Ich dłonie dosłownie drżały na ściskanej mocno broni. Jedynie ostatkiem sił powstrzymywali się przed wyładowaniem całego magazynka w brzuchy towarzyszących im oficerów. Mroczna siła oddziałująca na ich umysły była tu prawie nie do zniesienia. Nie musieli jednak długo czekać. Wrota do sanktuarium rozwarły się i wyłoniły się z nich trzy otulone dziwnym blaskiem postacie. Białe włosy astropatów falowały na niewidocznym wietrze. W pomieszczeniu natychmiast zrobiło się zimniej.


Na wszystkich pobliskich sprzętach i ubraniach oficerów pojawiła się cienka warstwa szronu. Z ust buchała para. Wydawało się, że ślepi astropaci coś nucili, ich usta poruszały się do jakiejś dziwnej, widmowej melodii. Nagle zamilkli i w jednym momencie wrzasnęli przeszywającym umysły piskiem. Ekrany mostka eksplodowały, zasypując całe jego wnętrze ostrymi, szklanymi odłamkami, fala psychicznej energii powaliła też przybyłych, rzucając ich ciałami niczym lalkami o pobliskie ściany. Obolały Nawigator dostrzegł, iż postacie nie działały świadomie, kontrolowała je jakaś tajemnicza energia, sącząca się z powierzchni księżyca. Nie było teraz jednak czasu na dalsze przemyślenia. Oficerowie zgodnie ruszyli do ataku, by zakończyć cierpienie opętanych psioników.

Parę bolesnych chwil później stali już nad dymiącymi, rozczłonkowanymi ciałami dawnych przeciwników. Doszedł ich nowy przekaz.
- Tu Yandra, sytuacja z hangarze opanowana. Radzę szybko tu przybyć.
I faktycznie. Sytuacja zdawała się opanowana. Akolita Vladyka klęczał skuty w rogu, a całe wnętrze hangaru wyglądało jakby przetoczył się przez niego regiment orków. Tylko szturmowy prom z wyczerpanymi już obecnie magazynkami przegrzanych broni wydawał się nieuszkodzony.
- Nie wiem, co to było - zaczęła Yandra. - Ale przestało oddziaływać na stacje. Czułam jednak jego energię nawet na Gwieździe... dlatego przybyłam drugim promem... czuję teraz jej resztki w was i tym... akolicie. Gdyby przyszło nam się ponownie z tym zmierzyć mogłabym spróbować ochronić wasze umysły.
Nawigator spojrzał w otaczające ich Immaterium. Energia nadal wiła się na powierzchni księżyca, bez łącznika w postaci astropatów nie była jednak w stanie sięgnąć stacji. Podzielił się spostrzeżeniami z resztą.
- Jest jeszcze jedna sprawa - Yandra wskazała otwarty prom Szarych Ostrzy.


- Spójrzcie... - wprowadziła ich do środka i ukazała wielką, drewnianą skrzynie wypchaną trocinami, z jej wnętrza ostrożnie wyjęła jakiś obcy, krystaliczny konstrukt. Rozrośnięty na podobiznę egzotycznego kwiatu artefakt lśnił pięknym, wewnętrznym światłem. - Rezonuje podobną energią, jak ta na księżycu, ale zdaje się być nieszkodliwy.
Pozostało jeszcze ustalić, co stało się z samymi najemnikami. Na stacji nie było po nich śladu.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 15-12-2010 o 19:19.
Tadeus jest offline  
Stary 08-12-2010, 14:06   #15
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Vladyk Tenser

Kiedy było po wszystkim Vladyk również nie był z najlepszym stanie. Jego umysł przypominał w tej chwili okręt wojenny po silnym ostrzale i jedynie podzielona na trzy części jaźń pozwalała mu dalej funkcjonować. Zatopiony swym biologicznym umysłem w medytacji funkcjonował jako suma czystej podświadomości i cybernetycznych półjaźni zamkniętych w cyber-umysłach jego zmechanizowanych ramion-czaszek. Mimo iż zagrożenie według Yandry minęło raz rozpoczęta medytacja nie dawała się urwać, a przynajmniej nie bez niebezpiecznych konsekwencji. Co jakiś czas mamrotał pod nosem mimowolnie modlitwy do ducha stacji, pieśni dla boga maszyny i inne inkantacje. Mimo to wciąż mamrocząc prawie niezrozumiale cicho podszedł do ocalałych zebranych w hangarze. Nie odezwał się swoim głosem, a jedynie połączonym w jedno dźwiękiem dwóch syntezatorów należących do czaszek.
- Z bliska przedmiot emituje energię, którą moje czujniki są w stanie wykryć.
Mówił sztywno i bez emocji, równie zimno jak bezduszna maszyna.
- Wysoka szansa iż to jakaś technologia. Podejrzewam iż czuję inny rodzaj energii, niż Ty.
Powiedział gdy czaszki skierowały swoje optyczne receptory na Yandrę.
- Należy pilnie zbadać. Dane stacji wskazują to, jako najbardziej prawdopodobną przyczynę walki na pokładzie. Jeden z rodów kazał zabezpieczyć coś z powierzchni. Brak danych czy to właśnie przywieziony promem element, czy też jest tego więcej na księżycu.

Nie czekając na odpowiedź Vladyk odwrócił się i skierował w kierunku skrępowanego wciąż Akolity. Zdawało się iż wszyscy byli już u władzy nad swoimi odruchami. Prawdopodobnie nic się nie stanie, jeśli teraz akolita zostanie uwolniony i weźmie się do roboty. Po oswobodzeniu podwładnego nie patyczkował się. Gówno go obchodziło co się stało, przynajmniej póki jest pod władzą bardziej analitycznej części swojego umysłu.
- Sprowadzisz tu pozostałych. Niech serwitory bojowe na Gwieździe same utrzymują straż nad zasobami warsztatu.
- Tak mistrzu.
- Akolita widział już Vladyka w tym stanie. Jeden błąd oznaczał często degradację, a degradacja na ogół oznaczała zmianę w serwitora bez pytania o zgodę.
- Priorytety: mostek, maszyny logiczne, odzyskanie maksymalnej ilości danych.
- Jak sobie życzysz mistrzu, co później, gdy już zrobimy wszystko co się da by uleczyć ducha stacji w tamtym miejscu?
- Ustalenie skutków walk, naprawa zniszczeń, przywrócenie dawno niesprawnych systemów w miarę możliwości.

Nagle niewielka część jaźni w uśpionym medytacją umyśle odezwała się.
- Modlitwa... - Słowo na wpół wysyczane, na wpół wyszeptane unosiło się jeszcze długo w powietrzu i w skrajnym kontraście z metalicznymi poleceniami wyrzucanymi z syntezatorów nie brzmiało jak rozkaz, a mimo to akolita czuł przez nie iż powinien już teraz zacząć obrzędy, jak najszybciej.

Ostatecznie niepokojące milczenie przerwał powrót do władzy cybernetycznych umysłów. Kapłan zwrócił się do stojącego obok serwitora bojowego.
- Zero, pełny zwiad. Pomieszczenia techniczne, sekcje generatorów i inne systemy. Pozostałe znalezione pomieszczenia zignorować i pominąć. Zapis przebytej drogi w pamięci wraz z zauważonymi nietypowymi elementami.
- Rozkaz przyjęty. Gotów do wykonania sekwencji poleceń.

Cybernetyczne oczy kapłana na chwilę rozszerzyły bioniczne źrenice, zwęziły je tylko po to, by po paru sekundach znów zogniskować się na poprzednim punkcie w przestrzeni. Coś pojawiło się w podświadomości kapłana i przeniosło się wprost do pół-umysłów w czaszkach.
- Zaatakowany odpowiedz ogniem. Odmaszerować.
Metaliczne uderzenia potężnych stóp o powierzchnię korytarza łatwo dawało poznać w którym kierunku udał się konstrukt. Kapłan podobnie podszedł do każdego z technicznych pomocników i wydał im dalsze rozkazy. Konstrukty w pierwszej kolejności udały się do poszatkowanego pociskami promu demontując ocalałe jeszcze części, których jakimś cudem nie sięgnęły pociski i gromadząc je obok wciąż sprawnego promu bojowego. Sam kapłan ruszył zaś w kierunku pokładowych serwitorów, które zastali uszkodzone na miejscu. Musiał ocenić ile z nich da się uratować i nad iloma zdoła przejąć kontrolę.
 
QuartZ jest offline  
Stary 10-12-2010, 19:39   #16
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Sanktuarium astropatów
Muzyka

Kiedy zbliżali się do mostka, niewiele już brakowało, a Darleth wyciągnąłby jedno ze swych ostrzy by zatopić je w ciele najbliższej żywej istoty. Z ledwością opierał się mrocznej sile, która budziła w nim mordercze instynkty i powodowała, że krew w żyłach krążyła szybciej, dłonie drżały gniewnie, a na twarz wpełzł grymas najczystszego gniewu. Starał się zająć czymś umysł, powtarzając wersety imperialnych modlitw. Jednak jedyne, jakie w tej chwili potrafił sobie przypomnieć pochodziły z Katechizmu Nienawiści i jeszcze bardziej podnosiły mu ciśnienie. W końcu zaczął mamrotać, sycząc przez zęby słowa Fede Imperialis, modlitwy znanej szeroko jako pieśń bitewna Adepta Sororitas.

A spiritu dominatus,
Domine, libra nos…

Zobaczył, jak drzwi do sanktuarium astropatów otwierają się szeroko. Zrobiło się jeszcze chłodniej. Przez zasłaniającą oczy mgiełkę gniewu wpatrywał się w usta najbliższego z astropatów, niemal odczytując wypowiadane przezeń słowa. Uniósł gotowy do strzału pistolet laserowy, mierząc w białowłosego mężczyznę. Nagle zachwiał się, tracąc równowagę, prawdopodobnie na skutek jakiejś mocy psionicznej użytej przez przeciwników. Wystrzelił kilkakrotnie, jednak żaden z promieni lasera nie sięgnął celu.

Od gromu i burzy
Imperatorze, wybaw nas…


Wtem astropaci zamilkli na krótką chwilę. Darleth odrzucił pistolet i dobywając miecza rzucił się w ich kierunku. Niemalże natychmiast powietrze zawirowało, przepełnione przeraźliwym, przeszywającym umysły wrzaskiem, od którego na moment zrobiło mu się biało przed oczami. Mimo to parł dalej przed siebie. Ekrany mostka eksplodowały, zaś po pulpitach z charakterystycznym trzaskiem przewaliło się wyładowanie elektryczne. Dotarła do niego fala uderzeniowa, niemalże powalając go i posyłając w stronę ściany.

Od Zarazy, Pokusy i Wojny
Imperatorze, wybaw nas…


Z trudem udało mu się utrzymać równowagę. Podeszwy podkutych butów krzesząc iskry szorowały po metalowym podłożu. Darleth włączył pole energetyczne swego miecza, po czym wbił ostrze w podłogę. Na skutek oddziaływania psionicznej siły przejechał tak jeszcze kawałek, zostawiając za sobą gorący ślad roztopionego metalu. Kiedy wyłączył pole siłowe zahamował ostro, kurczowo trzymając się rękojeści wbitego w podłogę miecza. Odłamki rozbitego szkła uderzyły go w twarz, naznaczając policzki siatką drobnych ran.

Od plagi Obcych
Imperatorze, wybaw nas…


Zupełnie nie zwracał uwagi na to, co robią w tej chwili jego towarzysze. Jedyne, co w tej chwili władało jego umysłem, to nieodparta rządza zabijania. Nie spuszczał wzroku ze stojącego przed nim astropaty, który zdawał się po raz kolejny czerpać ze spaczni. Pochylona głowa i wpatrzone w pustkę, niewidzące oczy. Włosy falujące na skutek niematerialnego wiatru. To była w tej chwili nemezis Darletha i jedyny cel, do którego pragnął dotrzeć. O niczym innym nie pamiętał, nic innego nie widział. Wpływ wywołującej gniew siły był tak silny, że seneszal stał się ślepy na wszystko, co działo się wokół. Wciąż szeptał słowa modlitwy.

Od bluźnierstwa Upadłych
Imperatorze, wybaw nas…


Ponownie uruchomił pole siłowe swej broni. Miecz szarpnął ostro z głośnym, tępym hukiem, gdy warstwa energetyczna dotarła do miejsca, w którym broń stykała się z twardniejącą warstwą metalowej podłogi. Popękaną płytę pokryły liczne, przypominające wyglądem błyskawice, bruzdy. Wyszarpnąwszy miecz, Darleth ponownie rzucił się do ataku. Dobył przy tym drugiego ze swych starożytnych ostrzy. Z miarowym buczeniem, oba miecze rozświetlały półmrok niebieskawą poświatą.

Od wpływu demonów
Imperatorze, wybaw nas…


Psyker nie zamierzał czekać, aż rozwścieczony seneszal przyjdzie po niego, by pozbawić go życia. Fala bólu przeszyła głowę i kark Vostroyańczyka, jak gdyby mózg mu się gotował na twardo, niczym jajko pozostawione zbyt długo we wrzącej wodzie. Darleth ani myślał jednak, by zwolnić albo zawrócić. Z jego ust dobył się tylko przeraźliwy, wściekły skowyt. Z nosa pociekła krew. Serce zabiło jeszcze szybciej.

Od przekleństwa mutantów
Imperatorze, wybaw nas…


Przewody biegnące pomiędzy urządzeniami na drodze seneszala uniosły się niczym macki, kierowane telekinetyczną mocą przeciwnika. Jedna z nich zawinęła się wokół prawej nogi mężczyzny, zaś kolejna, będąca pod napięciem, zaatakowała niczym jadowita żmija. Darleth odbił atak płazem miecza, kierując przewód w drugą stronę. Następnie przeciął ten, który zawadzał mu o stopę i ponownie ruszył przed siebie. Był już blisko, kiedy z obu stron, niesione telekinetyczną energią, ruszyły na niego stalowe płyty oderwane ze ścian i co cięższe elementy pulpitów.

A morte perpetua,
Domine, libra nos.


Psionik dysponował naprawdę pokaźną mocą. Metalowe płyty, po oderwaniu ze ścian, zwinęły się na kształt zaostrzonych stożków. Blaszane i szklane elementy konsol także powędrowały z dużą szybkością w kierunku seneszala. Tym razem skórę uratowało mu ossbohk-vyar. Stara, vostroyańska szkoła walki była wpajana młodemu Jaghatai niemalże od momentu, w którym nauczył się chodzić. Instynktownie, tanecznym z punktu widzenia postronnego obserwatora krokiem manewrował pomiędzy rozpędzonymi elementami otoczenia. Jedna z płyt zahaczyła o naramiennik, wytrącając Darletha na chwilę z równowagi. Mężczyzna nie poczuł jednak nawet bólu. Zatoczył się lekko, odbijając z gniewnym stęknięciem ostatni z nadlatujących przedmiotów.

Im wszystkim przeznaczona śmierć.
Nie zaznają litości.


W końcu dotarł do swego celu. Przeciwnik był na wyciągnięcie ręki. Cały szał, wściekłość i gniew Vostroyańczyka nareszcie znalazły swój upust. Zatopił oba ostrza w klatce piersiowej mężczyzny, który nawet nie zdążył się cofnąć. Darleth wyszczerzył zęby w chorobliwie szerokim uśmiechu. Oblizał wargi, kosztując własnej krwi, która ściekała po twarzy z licznych zadrapań.

Nie będzie przebaczenia.


Wyłączył jeden ze swych mieczy. Wolną ręką złapał za włosy dogorywającego psykera. Sam nie do końca wiedział później, dlaczego to zrobił. Najwyraźniej działał wciąż pod wpływem mrocznej siły, która opanowała prawie wszystkich obecnych. Przyłożył miecz do szyi przeciwnika, a następnie, zacisnąwszy zęby, ciął odseparowując głowę od reszty tułowia.

W twym imieniu… zniszczymy ich.


Stojąc z mieczem w jednej, a głową trzymaną za włosy w drugiej dłoni, rozejrzał się wokół siebie. Powoli zaczynał się uspokajać. Z każdym uderzeniem serca gniew opuszczał jego umysł. Myśli stawały się jaśniejsze, wzrok bardziej ostry. Kilka minionych chwil zdawało się być snem. Czymś nierealnym. Spojrzał na trzymaną w ręku głowę. Pusty wzrok i rozdziawione w dziwacznym grymasie usta sprawiły, że natychmiast ją upuścił. Zataczając się, podniósł z podłogi drugi ze swych mieczy. Pozostali także kończyli już walczyć z astropatami. Westchnął głęboko z uczuciem ulgi. Ta bitwa zdawała się dobiegać końca.

Po wszystkim

Starcie z astropatami mocno nadszarpnęło nerwy Darletha. Po raz pierwszy musiał się zmierzyć z przeciwnikiem dysponującym mocą psioniczną. Ubolewał nad faktem, iż musiało dojść do zgładzenia lojalnych imperialnych sług. Wszak ludzie ci nie z własnej woli dali się opanować przez mroczną i niszczącą siłę, która zdawała się mieć nad nimi władzę. Za swą słabość i nieostrożność zapłacili najwyższą cenę.
- Niech mimo wszystko Imperator przyjmie ich dusze. Szara Pani, wstaw się za nimi, choć splamili hańbą swe jestestwa. Wszyscy bowiem, bez wyjątku, niegodni jesteśmy w obliczu Imperatora.– Wymruczał krótką modlitwę, przechodząc obok trupów. Musiało minąć kilka chwil, zanim cały gniew z niego uszedł. Należało zabrać się w końcu do pracy.

Vostroyańczyk z zaciekawieniem przyglądał się przedmiotowi, który Yandra wyciągnęła ze skrzyni.
- Intrygujące. – Szepnął bardziej do siebie niż do pozostałych. Natychmiast ustawił cybernetyczne oko w tryb mikroskopu, by zająć się badaniem niecodziennego znaleziska.
- Zadnik… - Zaklął po vostroyańsku. Wyciągnął z kieszeni munduru niewielki flakonik i chusteczkę. Namoczywszy tkaninę specjalnym płynem o ostrym zapachu, przetarł delikatnie okular cybernetycznego oka. Niska temperatura i osadzający się szron sprawiła, że obraz był zbyt rozmazany. Nie przeszkadzało to w normalnym widzeniu, jednak specyficzne ustawienie soczewki wymagało ponownego przeczyszczenia zewnętrznej części implantu.
- Tak lepiej. – Mruknął, po czym zabrał się do wnikliwej analizy artefaktu.
- Struktura krystaliczna wskazuje na występowanie bardzo nietypowych materiałów. Z pewnością nie występują one w tej części galaktyki. Co więcej, jestem przekonany, że nawet bardzo dobrze wyedukowani w swej dziedzinie imperialni geologowie oznaczyliby większość jako „nieznane”. W dodatku ta forma… - Zrobił krótką przerwę, marszcząc brwi jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. – Tak. Egarianie. Dawno wymarła rasa xenos, niegdyś zamieszkująca te rejony. Według bardzo fragmentarycznych i niepełnych zapisków, które ocalały od zniszczenia w inkwizycyjnym piecu, Egarianie tworzyli swe ogromne krystaliczne kompleksy na długo przed przybyciem człowieka. Podobnie jak ta struktura, zbudowane były ponoć z pierwiastków niedostępnych ludzkości. Pytanie, jak je wytwarzali, lub skąd je przywieźli. Historycy podejrzewają, że rasa ta była pokojowo nastawiona, zaś Egarian przedstawia się jako naukowców i myślicieli. – Starał się nie mówić zbyt entuzjastycznym tonem, z uwagi na obecność kapłana maszyny. Nie zdążył poznać Vladyka na tyle, by rozeznać się w jego poglądach na temat obcych technologii. Wiedział natomiast, iż niektóre odłamy kultu mechanicus patrzą na próby analizy, zaadaptowania i przystosowania technologii xenos dla ludzkich potrzeb jak na zbrodnię.

- Być może to, na co patrzymy jest przejawem obcej technologii. Może to być element większego systemu. Możliwe też, że spełnia jakąś samodzielną funkcję. Wciąż jednak pozostaje więcej pytań, niż odpowiedzi. Trudno na przykład stwierdzić, czy blask kryształu jest efektem wzmacniania światła padającego, czy może obiekt korzysta z w jakiś sposób z obcych źródeł energii. Proszę mnie poprawić… – Zwrócił się do nawigatora. – …Jeśli się mylę przypuszczając, że nie korzysta do tego z wpływu spaczni.

- W każdym bądź razie uważam, że warto byłoby znaleźć źródło, z którego pochodzi ten przedmiot. Skoro emanuje podobną energią jak coś, co sprawiło że mieliśmy ochotę powyrywać sobie nawzajem flaki, może doprowadzić nas do przyczyny całego zamieszania. Skoro czujniki Magosa Tensera są w stanie rozpoznać promieniowanie, proponuję wyczulić na nie sensory serwitorów, które zejdą na powierzchnię w ramach pierwszego zwiadu. Pomoc pani Yandry i szlachetnego Veltariusa Ghranta także będzie nieodzowna, jako że państwo zdają się być świadomi promieniowania w dużo większym stopniu, oraz z większej odległości.

Tymczasem nadeszła transmisja z pokładowej biblioteki Czarnej Gwiazdy. Jak się okazało, powierzył poszukiwania odpowiedniej osobie. Bibliotekarz zdołał uzyskać informacje na temat sytuacji podobnych do tej, z którą obecnie mieli do czynienia.

- Trzysta lat temu sąd Administratum zgodził się na potraktowanie orbitującej na stałe mobilnej jednostki jako statku. Wymagało to jednak mistrzowskiej znajomości tematu przez prawników ubiegającego się o prawo własności rodu. Sam wniosek do sądu według zapisku miał cztery tysiące stron. – Darleth odczytał wiadomość na głos, by podzielić się nowinami z resztą zebranych. - W drugim przypadku uznano statek za stację Ze względu na oswobodzenie jej z zarazy orków i przywrócenie sprawności, sąd zarządził nagrodę w wysokości 50% wartości stacji. Jeśli właściciel nie byłby w stanie jej wypłacić, to całe prawa przechodziły na wnioskodawców, którzy zobowiązani byli jednak płacić poprzednim właścicielom równowartość 30% dochodów stacji.

- Muszę przyznać, iż przytoczone precedensy dobrze rokują w sprawie przejęcia tego wehikułu. Mój współpracownik zdołał dokonać także analizy stanu posiadania obu zajmujących ten przybytek rodów. Wydaje się, iż poza tą stacją, nie posiadają właściwie żadnych majątków. Co za tym idzie, nawet w przypadku mniej korzystnego wariantu będzie możliwe przejście stacji w ręce Krardów. To sprawia, że tym bardziej powinniśmy się zaznajomić i uporać z problemami zaistniałymi na powierzchni księżyca. Pomysł z wysłaniem przodem serwitorów wydaje mi się zasadny. Proponuję jednak, by reszta grupy poszukiwawczej pozostawała w gotowości na pokładzie promu przebywającego nad miejscem poszukiwań. Prócz serwitorów można wysłać także serwoczaszki. Nikolai… - Wskazał na serwoczaszkę, która lewitowała nieopodal. - …znakomicie nadaje się do takich operacji.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 11-12-2010 o 19:46. Powód: dodałem opis walki
Raghrar jest offline  
Stary 11-12-2010, 12:10   #17
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
- Dopóki oddycha choć jeden nikczemny mutant, nie będzie pokoju – gorączkowy szept akolitów wypełniał przestrzeń luku torpedowego – Dopóki bije choć jedno serce ohydnego heretyka, nie zaznamy wytchnienia.
- Tu Guarre – zabrzmiało w komunikatorze – melduję że wszyscy są na pozycjach.
- Dopóki żyje choć jeden niewierny zdrajca, nie będzie przebaczenia.
- Zaczynajcie – odparł krótko.
Wychwycił jeszcze pierwsze okrzyki bojowe barbarzyńców zanim sędzia przerwała łączność. W ciszy jaka nagle zapadła, można było uwierzyć iż niedaleka bitwa odbywa się w innym świecie. Skinął na serwitorów, którzy natychmiast zabrali się do pracy. Palniki plazmowe plunęły zielonkawym płomieniem który z sykiem wgryzł się w stalową ścianę.
- Maski! - zaskrzeczał sierżant.
Nieruchomy niczym stalowy posąg, marine wysłuchiwał szeptanych wokoło modlitw. Prośby o wstawiennictwo świętych mieszały się z błaganiami o ochronę i błogosławieństwo Złotego Tronu.
- Mamy kontakt – lakoniczny meldunek przerwał mu chwilę zadumy – wszystko idzie zgodnie z planem – tak rzeczowy ton brzmiał dość niezwykle na tle wrzasków i huku zderzającego się oręża, łatwo było się domyślić iż nie jest to pierwsza bitwa Arbitrów.

Sypiące się iskry wypełniały pomieszczenie tańczącymi cieniami, gdy niewolnicy boga maszyny kontynuowali swoją pracę. Sekundy rozciągały się w godziny, gdy tak czekali, oddzieleni od śmiertelnego wroga jedynie centymetrami stali. Jeszcze minuta, kilka wdechów i nagle wszystko zaczęło dziać się naraz. Zupełnie jakby ta ściana była tamą powstrzymującą czas przed płynięciem w swoim własnym rytmie. W momencie gdy serwitorzy odłożyli swe narzędzia Ventidius postąpił dwa szybkie kroki naprzód i z impetem runął na dymiącą ścianę. Wycięty fragment przegrody ustąpił i z ogłuszającym hukiem uderzył o pokład.
- Za mną! Nie brać jeńców, żadnej litości! - Krzyknął marine i nie oglądając się za siebie ruszył na wroga.
Mutanci musieli wcześniej dostrzec nadchodzące zagrożenie, gdyż wokół wyrwy zebrał się ich spory oddział. Nie mogli jednak wiedzieć że temu atakowi przewodził będzie tak śmiertelnie groźny wojownik. Nierówna seria wystrzałów tych z nich którzy mieli jeszcze broń nie odniosła żadnego skutku. Nie zważając na skupiony na nim ostrzał, zakuty w biały pancerz kolos spadł na mutantów mieszając ich szyk i otwierając drogę postępującym za nim wojowniczym kapłanom. Już po chwili powietrze wypełniło się wyziewami prometanu i ze wszystkich stron otoczyło go morze ognia. Na osmalone i zawalone drgającymi jeszcze ciałami przedpole wbiegały już oddziały gwardii. Postępując krok za krokiem zmiatali szeregi plugawców salwami strzelb, metodycznie oczyszczając skrzydła wrogich oddziałów. Dalsze szeregi nie próżnowały zasypując ogniem przeciwników szukających ratunku przed szalejącym inferno na ścianach i suficie sali. Co i rusz któryś spadał z wrzaskiem i roztrzaskiwał się pomiędzy walczącymi, potęgując bitewne zamieszanie.
Ventidius kolejnym pociskiem trafił w skaczącego nań mutanta. Trafiony w brzuch odmieniec zwalił się pod nogi anioła zemsty, lecz pomimo wnętrzności rozlewających się wokół szeroką kałużą, wciąż próbował dosięgnąć go zakrzywionymi szponami. Nie spoglądając nawet, marine zmiażdżył czaszkę wroga swoim pancernym butem i rozejrzał się z satysfakcją po polu bitwy. Wszystko szło zgodnie z planem i zaczął podejrzewać że może nawet uda się uratować jeńców w jednym kawałku.
- Sir! - przekaz na paśmie dowódczym przywołał go do rzeczywistości – Straciliśmy właśnie kilkudziesięciu ludzi! - przez opanowany głos Guarre przebijała wściekłość - Mają tu podstępne pułapki, doradzam więc...
Nagły zgrzyt metalu nie pozwolił jej dokończyć ostrzeżenia. Kultyści otwarli wielkie zawory biegnących pod sufitem rur i na walczących chlusnęły strumienie żrącego, i jak się wkrótce okazało, łatwopalnego szlamu. Na zdradzieckich mutantów posypał się grad pocisków, ale nie mogło to już niczego zmienić. Pozostało zabrać stąd rannych i ofiarować Miłosierdzie Imperatora tym dla których nie było już nadziei. Z mieszaniną żalu i gniewu patrzył na jednego z akolitów który próbował podnieść się z klęczek. Prawa ręka i pół twarzy nieszczęśnika dostały się pod strumień chemikaliów rozpuszczających z równą łatwością odzież i ciało. Z pozostałego mu oka toczył się strumień łez, a spękane usta bezgłośnie przeklinały wrogów.
Niemniej bitwa była wygrana. Strzelanina straciła na natężeniu i jedynie pojedyncze strzały rozbrzmiewały nad pobojowiskiem. Zapędzani do kanałów wentylacyjnych mutanci z grozą odkrywali że zamieniły się one w śmiertelne pułapki. Plastalowe płyty odcinały drogę ucieczki, a akolici gorliwie napełniali je płonącym paliwem miotaczy. Gwardziści uzbrojeni w karabiny laserowe pilnowali aby żaden z wrogów nie wydostał się z ognistej pułapki i dźgając bagnetami wpychali ich z powrotem w płomienie. Nieludzkie wycie przetaczało się jeszcze przez długą chwilę ponad niedawnym polem walki.
Jenak Marine nie mógł jeszcze świętować zwycięstwa. Arbitrzy wysłani do uwolnienia zakładników zameldowali o braku dwójki arystokratek, więc nie pozostawało nic innego jak tylko ruszyć ich śladem.
- Podejmuję pościg za niedobitkami – rzucił jeszcze na odchodnym.
Może to nawet dobrze zastanawiał się Ventidius biegnąc w stronę niepozornego tunelu Nie było tu nikogo kto mógłby kierować tą zgrają, a dopóki nie zniszczymy źródła tego zła, nie może być mowy o zwycięstwie.
Zamiłowanie szlachcianek do egzotycznych perfum znacznie ułatwiało podążanie ich tropem, gdyż nawet w przesiąkniętym wyziewami maszyn powietrzu statku ich chemiczny skład odcinał się od otoczenia. Fakt że droga była jasno wytyczona, nie oznaczał jednak że była łatwa. Porywacze, pomimo obciążenia wybierali wąskie i zawiłe ścieżki, co znacznie spowalniało opancerzonego kolosa. Z uporem przebijał się przez wąskie grodzie i tunele, a jego przejście znaczyły pozrywane przewody instalacji, połamane rury i wydarte z zawiasami metalowe drzwi. Nic nie mogło zatrzymać przepełnionego słusznym gniewem sługi Imperatora.
Wreszcie przebił się przez ostatnią przeszkodę i wyrwał z klaustrofobicznego labiryntu na wolną przestrzeń. Potężna hala musiała służyć niegdyś za magazyn, ale po ładunku nie było teraz śladu, a nowy lokator tego miejsca nie pozostawiał złudzeń co do swojej natury. Morze falujących macek uzbrojonych w pazury, haki i zębate paszcze otaczało coś, co niegdyś mogło być pierwszym oficerem Gwiazdy. Co prawda świadczył o tym jedynie rozsypujący się mundur, gdyż w samej postaci trudno było doszukać się choćby odległych podobieństw do istoty ludzkiej. Marine nie spodziewał się takiego przeciwnika, a chwila wahania o mało co nie kosztowała go życia, jedynie lata treningu i nadludzki refleks pozwoliły mu uniknąć spopielenia. Gdy umysł wciąż zajmował się analizowaniem splugawionej bestii, ciało już szykowało się do przyjęcia ciosu i tylko dzięki temu strumień rozpalonej plazmy rozbił się na zbroi, zamiast przepalić ją na wylot. Nieznośny żar obudził go z zamyślenia i pchnął do akcji.
Spaczona bestia rzuciła się do ataku, lecz tym razem Ventidius nie czekał biernie tylko ruszył jej na spotkanie. Przemknął pod pierwszą falą ciosów i szybkimi cięciami stworzył wokół siebie odrobinę wolnej przestrzeni, wystarczającą do oddania szybkiego strzału w kierunku korpusu stwora. Niestety pocisk ugrzązł w plątaninie kończyn, powodując bolesną, ale niegroźną ranę. Ta walka może potrwać przemknęło mu przez myśl gdy ponownie otoczył go gąszcz macek. Pomimo zaciętości kolejnych ataków nie zyskiwał przewagi, skórzasta skóra potwora nie wytrzymywała spotkań z adamantowymi ostrzami piłomiecza, lecz nawet gdy któraś kończyna padała odcięta, jej miejsce niezwłocznie zajmowała następna. Zaprzątnięty walką o życie nie zauważył wbiegających do sali żołnierzy, choć widok ten i tak nie podniósł by go na duchu. Pierwszy z nich zawrócił po prostu i rzucił się do ucieczki, a drugi padł na kolana wstrząsany torsjami i wymiotując żółcią. Dopiero niesiony fanatycznym szałem akolita nie poddał się grozie sytuacji i ze śpiewem ruszył naprzód. Upiorne wycie pomiotu chaosu zmieniło się nagle w raniący uszy wizg bólu, gdy płomienie ogarnęły cały pęk macek. Potwór rozpoznał nowe zagrożenie i jednym ciosem posyłał nieszczęsnego mnicha na spotkanie z niezbyt odległą ścianą.
Wykorzystując rozkojarzenie bestii Marine ponownie ruszył do ataku, ale po raz kolejny został zmuszony do wycofania się. Kolejne ciosy żłobiły płytkie bruzdy w jego pancerzu, ale sama ich siła wystarczała aby zachwiać potężnym wojownikiem. Gdy tylko uporał się z płomieniami, skażony pustką stwór skupił całą swoją uwagę na ustępującym pod gradem ciosów przeciwnikiem. Pewny już wygranej ryczał w radosnej furii, raz po raz smagając słabnącego wroga gdy ponad bitewny zgiełk wybił się okrzyk.
- Pierwsza linia, OGNIA! Druga linia, OGNIA! - W narzucanym przez sierżanta rytmie na stwora spadła prawdziwa nawała wystrzałów. Dwudziestu gwardzistów w równych odstępach posyłało w jego kierunku salwę za salwą laserowych promieni. Rozszalały potwór rzucił się na nich, lecz zwarty szereg mężnie odpierał ataki bestii kłując bagnetami wyciągające się ku nim macki. Wykrzykujący rozkazy dowódca ustawiał na stanowiskach nowo napływających żołnierzy, tak że na miejsce każdego powalonego, stawało trzech kolejnych.Z nowym zapałem Pretorianin począł rąbać potworne kończyny, niczym przez gąszcz dżungli przebijając się do serca tego koszmaru.
Zapomniany przez wszystkich akolita dźwignął się na kolana. Z rozchylonych ust ciekła mu struga krwi, a każdy oddech podziurawionych żebrami płuc okupywany był nieopisanym bólem. Na oślep wymacał leżący nieopodal miotacz i nie spuszczając wzroku z przywódcy mutantów powlókł się w jego kierunku. Poza swoim świszczącym oddechem i dudnieniem serca nie docierały do niego żadne odgłosy, wiedział że umiera i miał już tylko jeden cel.
Ventidius pokonał już ponad połowę odległości dzielącej go od serca bestii, lecz nawet jego siła nie wystarczyła by pokonać narastający opór. Macki stwora oplątały go i uniosły nad ziemię, gdzie wił się w daremnych próbach oswobodzenia się. Pomimo nieustępliwości wojsk Kradów, nie osiągali oni widocznych sukcesów i tylko napływ nowych sił pozwalał im utrzymać pozycję. Gdy zaczynał już wątpić czy uda im się zwyciężyć to plugastwo, powietrze wypełnił smród promethium, a całe pomieszczenie zalało złotawe światło. Półprzytomny akolita chybił okrutnie, zapalając ścianę i sufit sali, ale były pierwszy oficer nie miał zamiaru dawać mu jeszcze jednej szansy. Dwa pokryte przyssawkami ramiona oplotły biedaka i bez wysiłku poniosły go ku rozdziawionej paszczy. Marine przestał się szamotać wyczekując na odpowiedni moment i gdy tylko zdruzgotane ciało fanatyka znalazło się wystarczająco blisko zmutowanego kształtu, wystrzelił. Pocisk bezbłędnie trafił w sam środek zbiorników miotacza i głowę pomiotu ciemności otoczyła chmura gazu. Nie miało znaczenia czy to płonąca kropla spadająca z sufitu, czy zbłąkany wystrzał lasera zapalił niebezpieczną substancję. Eksplozja powaliła na ziemię wszystkich obecnych, a uwolniony Ventidius przetoczył się po podłodze.
W wypełnionej gryzącym dymem sali przez chwilę słychać było tylko jęki rannych i skwierczenie dopalających się ciał. Po chwili rozległy się zdecydowane kroki pancernego kolosa. Rozkopując drgające macki ruszył ku epicentrum wybuchu, w którym leżał poszarpany i osmalony korpus odmienionego przez Osnowę oficera. Piłomiecz łatwo przeciął kark pomiotu, a potem z chrzęstem wgryzł się w mięśnie i kości, metodycznie rozczłonkowując zmutowane ciało.
- Dobra robota sierżancie – zwrócił się do podchodzącego niepewnie żołnierza – dopilnujcie aby to dokładnie spalono.
- Tak jest! - odparł wyprężony na baczność podoficer i natychmiast zabrał się do wydawania rozkazów.
Czasem wystarczy odrobina żaru aby zahartować dobrą stal uśmiechnął się do siebie wybraniec Imperatora, kierując się do wyjścia z sali.
- Proszę się zameldować na naradę w mojej kwaterze za cztery godziny - rzucił jeszcze na kanale dowódczym - Oczekuję dokładnych raportów.
Potwierdzenia dowódców zlały się niemal w jedno.
 
MadWolf jest offline  
Stary 12-12-2010, 20:52   #18
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Samo lądowanie na stacji przebiegło zadziwiająco dobrze, i choć widok zakrwawionych szyb i trupów za nimi nie wróżył nic dobrego to po lądowaniu mogli ich od razu zaatakować, a to się nie stało. Z powodzeniem wykonali pierwszą część planu, to jest, instalację ciężkich karabinów, i zabezpieczenie drogi ewakuacji, następnie po tym jak kapłan maszyny odczytał plany statku, a przynajmniej drogę na mostek wydawało się, że i druga część pójdzie dobrze. Nic bardziej mylnego, zaczęło się od agresji wśród żołnierzy, Max uznał, że pora na inkwizycyjne metody budowania posłuszeństwa. Ogarnęła go przemożna chęć sięgnięcia po pistolet i strzelenia agresywnemu, żołnierzowi w głowę, jako znakomity przykład dla reszty, po chwili barbarzyńca rzucił się na żołnierza, pomyślał, czemu by nie zabić wszystkich. Przecież to amatorzy i tylko przeszkadzają.
Powstrzymał jednak to pragnienie i ruszył w ich kierunku aby ich rozdzielić. Wiedział, że lekkie wyładowanie z jego wszczepów powinno ich uspokoić, ale nagle usłyszał wystrzał. Odwrócił się i zobaczył jak jeden z żołnierzy pada ranny, a za nim stoi barbarzyńca z wyciągniętym pistoletem.


W tym momencie uruchomił się konstrukt Vladyka, i rozstrzelał jednego z zwiadowców, co zaowocowało piekłem, bo każdy rozpoczął strzelanie do każdego. O dziwo podziało to na Max ożywczo, jakby przywracając mu jasność umysłu. Co prawda nadal chciał zabijać, ale pomyślał, że przecież może to zrobić skutecznie.
de'Vireas błyskawicznie sięgnął do zwykłego laspistola umieszczonego na lewym boku, wydobył go i trafił precyzyjnie w czaszkę dzikiego człowieka.
Pół życia spędził na trenowaniu i tworzeniu nowoczesnego stylu walki w oparciu o dwa pistolety, można powiedzieć, że była to nowoczesna odmiana vostroyańskiej ossbohk-vyar. Max przystosował ją tylko do nowszych technologi, i broni. Jak to zwykle bywa w takich momentach przypomniał sobie zajęcia, jakie przygotował dla oddziału do zadań specjalnych na jego rodzinnej planecie.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=BHJAuLmJgvA&feature=related[/media]

Zasadniczo, całą walkę dało się sprowadzić do równań matematycznych, znając pozycję wroga, i przeszkód, określić kolejność eliminacji wroga, należało przyjmować takie postawy i tak strzelać, aby zawsze eliminować wroga najbliższego oddaniu strzał, schodząc z celu temu, którzy był temu bliski. Cała sztuka polegała, na wyuczeniu postaw, i odruchów, aby o tym nie myśleć, tylko wykonywać poszczególne figury tańca naturalnie. Oczywiście dobry pancerz także pomagał, inaczej Max już dawno byłby trupem, wszak nie można liczyć tylko na to, że wróg będzie cierpliwie czekał.
Ukląkł i strzelił w stopę i łydkę najbliższym, żołnierzowi, potem zwiadowcy. Odrzucił pistolety i przeturlał się w stronę swoich ludzi, którzy jako, że nie uporali się z nikim obcym, siłowali się ze sobą, zamierzając chyba skręcić sobie nawzajem karki. Złapał ich za łydki, szarpnął tak że upadli, a następnie uruchomił ukryty w nadgarstkach mechanizm, zasilający jego hellpistole, co zaowocowało wyładowaniem elektrycznym i wstrząsem ciał które trzymał.
Obejrzał się za siebie, kładąc ręce na pistoletach na udach, wychodząc z założenia, że jeśli będzie musiał walczyć z oficerami, to potrzebna mu lepsza broń niż standardowy laspistol, ale już nikt nie walczył. Wyprostował się i ruszył do miejsca gdzie zostawił swoją broń. Przechodząc obok, żołnierzy, których postrzelił przykląkł, i uderzył każdego z nich silnym ciosem w czoło.
- Przeżyją – powiedział na głos, wolał mieć czystą drogę odwrotu, a ci mimo ran postrzałowych mogli by nadal być zagrożeniem.Zabrał laspistole i ruszył zresztą w kierunku mostka, a jako iż nie było teraz nikogo z zwiadowców uruchomił w oku termowizję i ruszył na czele, trzymając w każdej dłoni hellpistol.



Zbliżając się do mostku był pewny, że to tu jest przyczyna tego pragnienia mordu, po pierwsze już doszedł to tego, że to nie jest naturalne, bo zobaczył oczy i twarze reszty, widział ich zmaganie. Po drugie astropata, mówił coś o źródle na mostku, ale wtedy Max był zajęty skupianiem się nad tym, aby go nie zabić. Po trzecie i tak musieli by się teraz dostać na mostek, aby wezwać transport.

Kiedy byli już bardzo blisko, Max był pewny, że zaraz ktoś się złamie, i nie był wcale pewny, czy to nie będzie on. W głowie telepało mu się ciągła myśl, że jeśli ich nie zabije, to zaraz, któryś wpakuje mu pocisk w tył głowy.
Dotarł jednak do drzwi prowadzących na mostek i żył. Poczuł ulgę, bo był u celu, otworzył drzwi i zobaczył ogrom trupów, a kiedy tylko weszli poczuł, że atak na jego psychikę wzrósł, o ile wcześniej myślał, że tego nie zniesie, to wydawało mu się, iż tamto było tylko zabawą, wstępem, preludium do tej męki.

Na szczęście jego towarzyszy, pojawiło się z bocznego wejścia trzech postaci, które zdawały się wydzielać dziwne światło. Max natychmiast podniósł broń, po części był to odruch szkolenia, i wiedzy, że martwy psyker, nie miesza w głowie, a po części, tego, że musiał coś zabić i tylko resztki człowieczeństwa kazały mu zabić obcych, a nie towarzyszy.
Nie zdążył jednak strzelić, bo potężne uderzenie rzuciło nim na ścianę, z drzwiami, którymi weszli. Uderzył plecami o coś twardego i mimowolnie zamknął oczy, na szczęście jego termowizyjne wszczep działa nadal przekazując obraz do mózgu. Zmusił się aby podnieść, rękę, i strzelić na na oślep, byle w kierunku wroga. Świetlny pocisk, odbył się od podłogi i przeszedł przez jeden z pulpitów, przelatując tuż obok jednego z psykerów.
Po tym, że siła trzymając go na ścianie ustąpiła poznał, że wytrącił go z równowagi, de'Vireas wiedział, że nie ma teraz dużo czasu, psyker mógł wznowić atak w każdej chwili.
Przeturlał się za pulpit, wymierzył za pomocą sztucznego oka, i strzelił trzy razy poprzez podstawę pulpitu. Jego broń była wystarczająco potężna aby to zrobić, a to, że potrafił widzieć przez przeszkody a nie tylko się przez nie przebijać, było zaskoczeniem dla jego ofiary, bo zobaczył jak upada na kolana, a następnie na twarz. Już brał na cel następnego, jednak dobiegł do niego Jaghatai, który okazał się być wyjątkowo zręczny jak na człowieka w tak dużej zbroi. Chyba znalazł partnera do ćwiczeń, ta myśl jakby go przebudziła, zdał sobie sprawę, że żąda mordu odchodzi, a to co teraz czuł, to jedynie adrenalina wywołana walką.
Wychylił się zza pulpitu i zobaczył, że i trzeci psyker pada, to koniec, są wolni.






Po zabezpieczeniu mostka, powrócił razem z resztą oficerów do hangaru, gdzie czekała na nich Yandra. Okazało się iż zniszczenia są większe niż się wydawało, wszyscy ludzie zabrani byli martwi, napad szału przetrwali tylko oni, akolita Vladyka i dwóch jego ludzi, których ogłuszył, a którzy nadal spoczywali w korytarzu, żołnierze, których Max ogłuszył, byli martwi. Czy to za sprawą jego ciosu, czy też umarli od ran postrzałowych, nieistotne, byli martwi i tego się nie zmieni. Obecnie zaprzątała mu głowę inna rzecz. Podsumowanie kosztów do strat.
Stracili prom i prawie trzydziestu ludzi, zyskali prom szturmowy, oczyścili stację, zyskali nieznany artefakt, zapewne wiele wart, jeśli nie w złocie to w kłopotach, których odpowiednio umieszczony może przysporzyć ich wrogom. O tak, święta inkwizycja nie śpi, ale czasem pozwala niczym ślepiec prowadzić się tam, gdzie powinna dojść. Wysłuchał informacji seneszyla o tym krysztale, i o prawach do stacji, a następnie powiedział.
- Uważam, że nie powinniśmy zabierać tego kryształu na Czarną Gwiazdę, dopóki nie dowiemy się jak działa, i czym dokładnie jest. Nie warto ryzykować jego aktywacji na naszym statku, dodatkowo nie powinniśmy chyba na razie o nim wspominać lordowi kapitanowi. Jego umiłowanie sztuki mogło by sprawić iż zechciałby natychmiast sprowadzić kryształ do siebie, a to mogło by doprowadzić do sytuacji, w której nasz kapitan znalazłby się w niebezpieczeństwie. Wręczymy mu kryształ jako można by powiedzieć premię, kiedy już zakończymy działania na stacji i będziemy mieli pewność, że nie zagraża bezpieczeństwu kapitana i załogi. - Spojrzał na korytarz, którym niepewnie wchodzili jego ludzie, a przez jego twarz przebiegł uśmiech. - Mam idealnych kandydatów, którzy zgodzą się pozostać tu i pilnować tego przedmiotu, a że nie zostawimy im promu, możemy być pewni, że nie znikną -


- Co zaś się tyczy kopalni, to zgadzam się z planem szlachetnego Darletha, aby wysłać serwitory i serwoczaszki, oraz aby czekać na nad celem z grupa uderzeniową, jeśli jest tak jak pani mówi – zwrócił się do Yandry – to powinna pani z nami wyruszyć, aby ochronić nasze umysły. Z jednej strony najrozsądniej było by zbombardować całą ta kopalnie, aby mieć pewność, że cokolwiek z tamtąd emanuje taką mocą zostanie unicestwione, to nie przyniesie nam to zysku, a to przecież nasz cel. Nasz i rodu Krard, więc nie ma tu co pytać nawet o zasadność naszych działań kapitana. Jeśli macie tu coś do zrobienia, to proponuję, następujące działanie. Udam się jednym promem na Czarną gwiazdę, i przygotuję ludzi, oraz serwitory, i wrócę, tu po resztę, abyśmy mogli polecieć na planetę. -
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 12-12-2010 o 21:37.
deMaus jest offline  
Stary 13-12-2010, 13:17   #19
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Po zakończeniu przygotowań, na orbicie Todor V

Szturmowy prom opuścił obszerny hangar martwej stacji i zanurkował w gęstą, zapyloną atmosferę górniczego księżyca. Po paru chwilach silnych turbulencji i prawie zerowej widoczności rdzawe chmury przerzedziły się. Tylko po to by ustąpić smoliście-czarnym obłokom bijącym z przemysłowych kominów wydobywczej instalacji. Daleko w dole czujniki wykryły mrowie maszerujących między zabudowaniami kształtów. Słaba widoczność nie pozwoliła jednak na dokładniejszą ich obserwację bez schodzenia do potencjalnie niebezpiecznych wysokości. Prom zatoczył jeszcze jedno koło i wylądował poza przemysłowym terenem, wysadzając serwitory na pobliskich pustkowiach i szybko wzbijając się ponownie w niebo.


Siedząca na tyłach pojazdu Yandra zdawała się zatopiona w głębokim transie. Bruzdy intensywnego, psychicznego wysiłku znaczyły jej delikatne, blade czoło.

Wkrótce do maszyn logicznych promu dotarły pierwsze transmisje z wysłanych w teren serwoczaszek. W większości były to obrazy licznych zastępów wyniszczonych, zużytych serwitorów, brnących przez pylistą zamieć w dawno zaprogramowanych, robotniczych wzorcach. Niesiony wiatrem piach niemal doszczętnie strawił części organiczne i zatarł łożyska serwomotorów, nie powstrzymując jednak bezwolnych pracowników przed wykonaniem zleconego im zadania. Wielkie, przemysłowe kotły nadal buchały niewyobrażalnym żarem, wytapiając z dostarczonych skalnych grud cenny thoraldin, składową szeroko wykorzystywanego w Imperium ceramitu.

Nagle jedna z lewitujących czaszek dostrzegła coś dziwnego. Przy masywnym budynku robotniczych baraków stłoczyła się grupa mocno uszkodzonych serwitorów. Biologiczne i mechaniczne elementy ich ciał zdawały się nadpalone przez laserowy ogień, w niektórych z nich tkwiły też spore dziury po pociskach z broni maszynowej. Nim ktokolwiek zdążył zareagować na dole rozległy się strzały, a dwie z pięciu wysłanych serwoczaszek przestały nadawać. W stronę ich perymetru natychmiast ruszyły zbudowane przez Vladyka serwitory bojowe, odpowiadając po chwili ogniem w stronę niewidocznego zza pylistej zamieci wroga. Prom obniżył lot uzbrajając pokładowe CKMy masywnymi taśmami amunicyjnymi. Czujniki podczerwieni kokpitu prawie natychmiast uchwyciły nieregularną grupę ludzkich sylwetek ostrzeliwujących oddział robotycznego zwiadu. Karabiny promu plunęły ogniem, zasypując pozycje wroga ciężkimi przeciwpiechotnymi pociskami. Wrogi ostrzał ucichł niemal natychmiast, gdy sylwetki skoszone zostały niczym dojrzałe zboże. Nie minęło jednak dużo czasu, gdy na ekranie rozbłysły następne cieplne ślady. Blisko setka oszalałych najemników ruszyła z rykiem w stronę bitwy, jakby zwabiona świeżym przelewem krwi. Prom zachwiał się gwałtownie, gdy pilot w ostatnim momencie uniknął masywnej wiązki działa laserowego. Chwilę później o wzmocnione poszycie uderzył deszcz karabinowych kul, zostawiając na pancernej szybie serie groźnie wyglądających odprysków. Najemni żołnierze nadal mieli swoją broń i dość świadomości, by jej użyć.

Na grupę serwitorów broniących się dzielnie na powierzchni spadły pierwsze granaty, wzniecając wokół ich pozycji gejzery rdzawego piachu. Prom uniknął następnej przeciwpancernej wiązki i odpalił dopalacze, okrążając armię szerokim łukiem i spadając niczym jastrząb na jej tyły. Chroboczące opętańczo CKMy wyżłobiły szeroką bruzdę w szeregach wroga, szykując się już z chrzęstem zamków amunicyjnych do następnego nalotu. Sterowane zdalnie przez Vladyka serwitory bojowe zajęły w tym czasie stanowiska obronne przy pobliskich zabudowaniach, odpowiadając na atak skoncentrowanym, zaporowym ogniem. Fala szarżujących z furią najemników jakby się zachwiała. Opanowani prostą żądzą zabijania żołnierze nie potrafili poradzić sobie z tak dynamicznym krzyżowym ogniem. Niektórzy z nich zaczęli walczyć między sobą, inni zaś w napadzie irracjonalnego szału ruszyli w kierunku pikującego w ich stronę promu, jakby mieli nadzieję pokonać go w walce wręcz.

Ostatni z nich padł akurat wtedy, gdy pokładowe karabiny zatrzeszczały metalicznie, znacząc definitywny koniec zapasów amunicji. Siedząca na tyłach promu Yandra zdawała się bledsza niż normalnie. Z jej drobnego nosa sączyła się strużka ciemno-czerwonej krwi.
- Nie lękajcie się - odparła ocierając krwisty upław. - Ma dusza ujrzała światło Nieśmiertelnego Imperatora, nie pisana mi jest tak żałosna śmierć...

Lecąc za śladami najemników dotarli w końcu do jednego z głębokich, wydobywczych szybów. Po dokładnym skanie otoczenia nie wykazującym dalszych cieplnych sygnatur opuścili pokład i ruszyli ku rozpalonym żarem trzewiom kopalni.


Towarzyszący im nawigator jedynie potwierdził przypuszczenia. Znajdowali się już blisko źródła tajemniczej energii, co wykazywały również czujniki przestrojonych na emisje promieniowania serwoczaszek. Astropatka na tym etapie już ledwo słaniała się na nogach, zmuszając innych, by wspierali ją w czasie dalszego marszu. Wszyscy pomału zaczynali czuć ponownie obcą świadomość, omijającą słabnącą psychiczną obronę i sączącą się z uporem do ich umysłów.

W końcu wykopane ludzką ręka tunele ustąpiły miejsca wijącym się pod dziwnymi kątami krystalicznym labiryntom. Oczywistym było, iż to właśnie stąd zabrano odnaleziony na stacji artefakt. Mieniące się wszystkimi kolorami tęczy ściany mamiły zmysły. Odbicia zwiadu to pojawiały się, to znikały albo niespodziewanie zmieniały rozmiary i proporcje, jakby obca technologia bawiła się zachowanym w sobie obrazem. Ten dziwny, otaczający ich ze wszelkich stron fenomen już po paru chwilach wywołał poważne zawroty głowy i dezorientację. Gdyby nie zmysł nawigatora, pozwalający mu dokładnie uchwycić rozlewającą się po tunelach energię niewątpliwie by tam zabłądzili. Dla pewności zaznaczyli jednak drogę przemarszu pojedynczymi smugami laserów, wszak nawigatora w drodze powrotnej mogło zabraknąć...

W końcu wkroczyli do olbrzymiej kryształowej sali. Tytaniczne pomieszczenie rozświetlał blask złożonego w jego centrum artefaktu. Bijący wewnętrznym światłem kryształ pulsował obcą, złowrogą energią. Nim zdążyli przekroczyć jednak próg hali, echem odbił się zwielokrotniony ryk dziesiątek gardeł. Z przeciwległych tuneli wylały się tłumy wrzeszczących w szale najemników. Przyniesiony ze stacji artefakt zabłysnął jaskrawym światłem, wtórując większemu odpowiednikowi, znajdującemu się w centrum szturmowanej właśnie sali. Dopiero teraz dało się zauważyć nierówną, poziomą krawędź z której fragment został zapewne niedawno odłupany. Należało już tylko dobiec tam przed wrzeszczącą hordą...

W tym samym czasie, na pokładzie Czarnej Gwiazdy

Wszystkie zapiski ostatnich transmisji i pozostawione na pokładzie rozkazy wskazywały jednoznacznie, że Ventidius się spóźnił. Obecnie nie było żadnego sposobu, by wesprzeć mógł swoich towarzyszy, nie stając się dla nich i siebie samego dodatkowym zagrożeniem. Wszak udał się z nimi jedyny wystarczająco potężny psyker, który mógłby osłonić jego umysł przed plugawym zewem. Wojownicy ciężko znosili bezsilność.

Przynajmniej zakończona właśnie akcja na dolnych pokładach poszła w większości po jego myśli. Nie dość, że udało się odbić porwane przez przerażonych mutantów niewiasty, to odkryli przy okazji pokaźny skarbiec przedmiotów gromadzonych przez nich od stuleci. Poza bezwartościowymi talizmanami załogi znalazły się tam prawdziwe starożytne dzieła sztuki, brylanty, zabytkowe dzienniki, oficerskie szable i inne wartościowe skarby... a do tego sprawca bólu, rozrywającego nadal, choć już w mniejszym stopniu, jego pierś - starożytny pistolet plazmowy. Ten wydawał się jednostrzałowym modelem pojedynkowym. Brak drugiej szansy dla strzelca wynagradzał jednak olbrzymią mocą pojedynczego strzału i nieprawdopodobnie kunsztownie zdobioną formą, stworzoną z najszlachetniejszych, egzotycznych surowców. Naturalnie taki kąsek należał się lordowi-kapitanowi, ten jednak widząc to dzieło sztuki tylko wzruszył ramionami, rozpoczynając zawiły wykład na temat obecnej dworskiej mody, z którą taki wynalazek ponoć kłóci się od co najmniej siedmiu lat... Marine nie miał zamiaru wdawać się w tego typu dyskusje.

Poza bezsilnym oczekiwaniem irytowała go jeszcze jedna rzecz. Uratowane arystokratki. Od momentu przywrócenia im przytomności przez pokładowych kapłanów te bez przerwy zabiegały o prywatne spotkanie, chcąc, jak to nazwały "w odpowiedni sposób wyrazić swoją wdzięczność". Ventidius mając tylko mgliste pojęcie o zwyczajach i obyczajach w kapitańskim pałacu wolał nie zastanawiać się cóż to może w tym przypadku oznaczać. Zdecydowanie bardziej zainteresowany był jednak jednym z odnalezionych w ładowniach dzienników, który opisywał zwyczaje i tradycje mieszkańców Port Wander, ostatniego przyczółka cywilizacji, do którego oni sami mieli udać się na krótko przed wyruszeniem do nieskartografowanej przestrzeni. Wyglądało na to, że stacja stanowiła pewnego rodzaju granice, na której przestawało się liczyć bogactwo i pochodzenie, a respektowano jedynie odwagę, kapitańską fantazję i silny, nietuzinkowy charakter. Wolał nie myśleć jak poradzą sobie tam ze swoim lordem-kapitanem. Może przynajmniej dobrze przygotowana załoga nadrobiłaby kapitańskie braki?
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 14-12-2010 o 10:47.
Tadeus jest offline  
Stary 18-12-2010, 17:25   #20
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Vladyk Tenser

Przelot przez gęstą atmosferę przypominał mu jego ostatnią wieloletnią wyprawę. Co prawda w przypadku kapłana maszyny oznaczało to podobne dane dotyczące najróżniejszych statystyk siły wiatru i właściwości turbulentnych atmosfery, jednak gdy jego główna jaźń całkiem już się przebudzi z całą pewnością poczuje w mniej logicznej części umysłu jakiś sentyment. Na razie jednak kapłan powoli kończący proces medytacji był na etapie rozerwania kontroli między maszynowymi mózgami i biologiczną częścią jego osobowości. Kiedy padły pierwsze strzały i zdali sobie sprawę z obecności na powierzchni uzbrojonych ludzi nie żywiących do nich zbyt ciepłych uczuć kapłan rzucił zupełnie bezduszne stwierdzenie wciąż jeszcze syntezowanym sztucznie głosem.
- Zdaje się iż wypada was poinformować, że jeden z walczących na stacji rodów wysłał na powierzchnię oddział do zabezpieczenia czegoś, jak to określono, o szczególnej wartości.
Po chwili milczenia, powoli budząca się jaźń z biologicznej części mózgu dodała też swój komentarz głosem o wiele bardziej ludzkim i nie wspomaganym przez syntezatory w czaszkach.
- Jakbyście jeszcze tego nie zauważyli, oczywiście.

Można jednak powiedzieć, iż wszyscy na pokładzie promu mieli odrobinę szczęścia, kiedy po wysadzeniu serwitorów i pierwszych wystrzałach rozkazy zaczęła wydawać najbardziej analityczna z części umysłu Vladyka, a nie ledwo budząca się reszta. Szybkie rozkazy przegrupowania i natychmiastowe uruchomienie modułu taktycznego serwitora „Zero” pozwoliły na sprawne działanie zautomatyzowanego oddziału, nawet mimo ograniczonej, do krótkich momentów zniżonego lotu, łączności.

Wiązki energetyczne były z resztą jedyną w pełni widoczną z pokładu promu częścią potyczki, gdyż tak same serwitory, jak i napastnicy zasłonięci byli mgłą, pyłem i dymem otaczającymi księżyc niczym szczelny kokon. Oczywiście jeśli nie liczyć nadprzyrodzonych zdolności obserwacji pozazmysłowej, które posiadani niektórzy z obecnych i danych odbieranych przez czujniki technologiczne Tensera.

Kiedy wylądowali zastali jedynie wielkie pobojowisko zasłane trupami. Gdzieniegdzie leżało też kilka kopalnianych serwitorów najwyraźniej trafionych przypadkiem w ferworze walki. Kapłan po kolei podchodził do ciężko uszkodzonych i zniszczonych konstruktów wyłączając je z błogosławieństwem boga maszyny i krótką litanią żegnającą ich mechanicznego ducha i niedoskonałe pozostałości biologicznej bydności. Później będzie musiał przysłać tutaj małą ekspedycję, by odzyskać części. Na szczęście teraz nie miał czasu zastanawiać się nad logistycznymi operacjami i demontażem pozostałości. Nie wiedzieli co może zaraz na nich spaść tutaj, co samo w sobie było wystarczającym powodem by jak najszybciej wejść w głąb kopalnianych struktur.

Zmierzając coraz dalej w głąb rozległych korytarzy Vladyk napotykał kolejne serwitory pracujące przy utrzymaniu tutejszych systemów i urządzeń. Niektóre były jedynie automatami skonstruowanymi do przekładania konkretnych zespołów dźwigni i przycisków, inne natomiast bardziej zaawansowane, zajmowały się utrzymaniem całego systemu w sprawności za pomocą bardziej wyspecjalizowanych modułów. W tej chwili interesowały go szczególnie owe serwitory przygotowane do wszelkich prac konserwacyjnych i konstrukcyjnych. Co więcej, sługi pracujące w kopalni przygotowywały się właśnie do wydrążenia nowego tunelu, a to dało Vladykowi okazję by przeprogramować dość podniszczonego, acz świetnie wyposażonego serwitora technicznego, który przez najwyraźniej znającego się na rzeczy kapłana wzbogacony był w sprzęt do montażu całej infrastruktury kontrolnej w postaci kilku prostych konsol w każdym nowo powstającym szybie. Ostatecznie po kilkudziesięciu przebytych korytarzach i kilkunastu mijanych akurat komorach kapłan zebrał wokół siebie pięć przyzwoicie wyposażonych technicznie egzemplarzy, chociaż niektóre niedługo wymagać będą gruntownego remontu. Trochę żałował, że nie ma czasu na obejście większego terenu, w końcu gdzieś na pewno musi być tych serwitorów więcej i lepiej wyposażonych, ale na to też nie miał czasu. Na nic nie miał teraz czasu jeśli się nad tym porządnie zastanowić i tylko jakiś cud pozwolił mu przejąć te kilka sztuk nim znalazł się poza zasięgiem umysłu Yandry, a i zatrzymując się na chwilę za każdym razem czuł iż jego biologiczna część znów zaczyna mieć przerażające zapędy tłumione jedynie przez medytację i zewnętrze interwencje astropatki. A przecież nie było to nawet odłączenie się od grupy …

Z resztą odłączenie się od grupy nie wchodziło tutaj w grę. Kontrolując serwitory bezpośrednio dzielił je na małe grupki zwiadowcze i wysyłał na szybki zwiad do każdego podejrzanie ciemnego, czy nieoznakowanego tunelu. Było ich tutaj pełno, a ze względu na mentalną osłonę jaka trzymała ich przy względnie zdrowych zmysłach nikt inny tak czy siak nie mógł wykonać zwiadu. Czasem szczątkowe informacje musiały tutaj wystarczyć, gdyż serwitory przejęte na miejscu miały jedynie minimum czujników pozwalające im odróżnić żyłę rudy od skalnej ściany i przepaść od górniczego chodnika. Gdyby coś ich zaatakowało zorientowałby się jedynie po zakończeniu transmisji, a nie konkretnych danych. Kiedy psychiczne ciśnienie zaczęło wywierać coraz większy nacisk na jego umysł uznał iż powinien wszystkich poinformować o sytuacji.
- Poruszamy się praktycznie w ciemno. Serwitory są posłuszne, jednak tylko dlatego iż ich jaźń jest przytłoczona wyższością sterownika, który nad ciałem ma pełną władzę. Ich biologiczne umysły cierpią równie bardzo jak nasze i przez to też dostaję coraz mniej danych. Lepiej wzmóżcie własną czujność. – Wybrzęczały syntezatory. – Przypominam iż z wysokim prawdopodobieństwem alternatywą jest śmierć.

Chwilę po tych słowach dotarli do obcych korytarzy. Vladyk nie znajdując zbyt wielu bocznych tuneli i chodników wydrążonych przez automaty skupił się na analizie. Wszystkie serwitory w stu procentach nastawione na rejestrowanie otoczenia sunęły tuż przy nim zostawiając jedynie tyły osłonięte przez wciąż aktywny bojowo egzemplarz „Zero”. I wtedy dotarli do tej groty, gdzie chwilę później wszystkie czujniki oszalały. Niestety oszalały też czujniki taktyczne serwitorów bojowych, które wykazały miażdżącą przewagę wroga. Szybka aktywacja modułu bojowego i rozkaz unieruchamiania bez konieczności zabicia prawdopodobnie spowolniły wroga wystarczająco, by towarzysze mogli ruszyć z przyniesionym do kopalni artefaktem mimo, iż nikt nie wiedział czy połączenie go z wyrwą w większej strukturze, skąd pewnie pochodził, cokolwiek przyniesie. Zostało jedynie czekać na koniec. W jakimkolwiek znaczeniu.

Zadziwiającą obserwacją okazał się także fakt, że moduł taktyczny samoistnie nawiązywał połączenia z włóczącymi serwitorami nieuzbrojonymi i teoretycznie niezaprogramowanymi do walki. Całe szczęście, że tak się działo gdyż dzięki temu jednostki przystępowały do wzajemnej naprawy zaraz po otrzymaniu trafień, a co za tym idzie zmniejszając potencjalne straty do minimum. Niestety oznaczało to też, że Vladyk będzie musiał sprawdzić wszystkie obwody swoich serwitorów po powrocie. Cholera wie co też więcej wykombinowali jego akolici gdy pozwalał im na pomniejsze prace przy biomechanicznych sługusach. Cholera wie też do czego mogłoby to doprowadzić i jakich szkód mogliby narobić ci idioci, którym zdawało się iż potrafią już „tak dużo”. Tę myśl jednak elektroniczne umysły odsunęły jednak do pamięci, by przekazać ją ludzkiemu umysłowi po przebudzeniu. Na razie jedynie przywołał konstrukty do porządku wydając im rozkaz szybkiego otoczenia jego i astro patki szczelnym kordonem ochronnym. Nic nie mogło się przedostać ani do niego, ani do jedynej osłony jego cennego umysłu. Niezależnie od tego jakim kosztem zostanie to osiągnięte, chociaż gdyby jego biologiczny umysł był w pełni przebudzony pewnie zacząłby też odmawiać cicho jakąś modlitwę.
 
QuartZ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172