Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2010, 03:17   #1
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Rogue Trader] Czarna Gwiazda


Czarna Gwiazda






Przed czterema miesiącami, gdzieś w niezbadanej pustce kosmosu...
- Tu Drona-1, Drona-1 do Bazy Górniczej Delta-V, czy ktoś mnie słyszy? Kończą się moje zapasy energii, systemy nawigacyjne uległy awarii, potrzebuję pomocy...
Odpowiedział mu jedynie modulowany kosmicznym promieniowaniem szum. Pilot westchnął, skrywając ogoloną głowę w skostniałych dłoniach. Nie miał już siły. Wiedział jedynak, że musi próbować dalej, póki w generatorach została choć odrobina energii.
- Tu Drona-1... Drona-1 do... - jego słowa stawały się coraz słabsze, z przerażeniem zauważył, że wystające mu ze skroni łącze interfejsu zaczęło pokrywać się szronem. Najwyraźniej wysiadał w końcu i sam system podtrzymywania życia.
- ... Do Bazy Górniczej Beta-V, moja ostatnia pozycja to 435E na XX0, powtarzam 435E na XX0... chyba... odezwijcie się wreszcie... na łaskę Imperatora, czy ktoś mnie słyszy?!
Cała przestrzeń wokół statku zalana była smolistym mrokiem, rozświetlonym jedynie słabym blaskiem oddalonego o miliardy kilometrów słońca.

Nagle blade promienie gwiazdy omyły kontury jakiegoś obiektu. Pilot przycisnął nos do szyby, próbując dojrzeć szczegóły. Ogromna, wirująca bryła lodu przeleciała nad kadłubem, mijając zaledwie o włos anteny nadawcze jego statku. W mroku zabłysnęły następne cienie. Całe morze wielkich, lodowych brył. Smukły kadłub zwiadowczego statku wpadł w sam środek pola lodowych asteroidów. Pancerz jednostki zachrzęścił opętańczo, uderzony zamarzniętą mgiełką ostrych jak brzytwa odłamków. Wysuszone usta pilota zatrzęsły się w niemym szlochu. Zamknął oczy, pragnąć powierzyć swą duszę Imperatorowi, nim lodowe pociski rozerwą kadłub statku i wystrzelą jego rozorane szczątki w pustkę kosmosu. Po paru przerażających chwilach turbulencje jednak ustały. Pilot z niedowierzaniem otworzył oczy, wyglądając za oszronioną szybę. Najwyraźniej statek dzięki łasce samego Złotego Tronu przekroczył pole, docierając do centrum skupiska. Tam, w ponad pięciokilometrowej bryle zmarzniętego żywiołu spoczywał niepokojąco masywny, mroczny kształt. Pilot wstrzymał oddech, tylko z trudem obejmując wzrokiem pochwyconego w lodzie, starożytnego kolosa. Mimowolnie ułożył dłonie w znak imperialnego orła, skłaniając głowę z szacunkiem i trwogą.




Obecnie, w Wieży Słońca na Ascilla-Secundus.
Maximilian Krard był wściekły. Oto znowu jego parszywy wuj, zarządca imperium handlowego zmarłego ojca posłał po niego, niczym po najniższego sługę, by wyłożyć mu swoje przemyślenia na temat zagospodarowania należnych JEMU, jedynemu synowi, pieniędzy!!! Nie, żeby sam przesadnie rwał się do przejęcia roli krewniaka... Wolał korzystać z wyrabianych przez wuja zysków, niż własnoręcznie zajmować tymi wszystkimi irytującymi obliczeniami i zawiłą kupiecką polityką. Tym niemniej sam fakt, posiadania niższego stanowiska w hierarchii rodu niesamowicie go denerwował. Najlepiej, by dało się otrzymać prestiż i bogactwo bez wiążących się z nimi obowiązków. Tylko jak? Nad tym głowił się od lat. Póki co pozostało mu jednak tylko czekać i obserwować, a nuż okazja pojawi się sama? Jakże on uwielbiał, gdy problemy rozwiązywały się bez jego ingerencji...


Był bogaty, jak i cały jego ród. Ale czym był żałośnie skromny dobytek jaki posiadali obecnie, w porównaniu z potężnym handlowym imperium przodków? Jego dziad i pradziad stali na czele całych armad międzygwiezdnych krążowników przemierzających nieznane sektory w poszukiwaniu zysków i absolutnej dominacji handlowej, a oni? Dysponowali zaledwie garścią wewnątrzsystemowych transporterów i paroma przestarzałymi stacjami przeładunkowymi. Byli deprymująco nieznaczący.

Dwóch haniebnie prymitywnych serwitorów w końcu otworzyło przed nim drzwi gabinetu wuja.
- Wuju Gerardzie... - zaczął, skłaniając głowę przed seniorem rodu.
- Wejdź - odpowiedział wiszący ponad pięć metrów nad ziemią humanoid. Jego ciało przyobleczone było w starożytny aparat neuronowy, integrujący myśli starca z siecią oplatającą cały budynek. Skurczybyk wiedział o każdym działaniu swoich podwładnych... w tym jego. Na ściągniętych niezliczonymi operacjami starczych ustach rozkwitł pomarszczony, brzydki uśmiech.
- Usiądź, krewniaku, albowiem nadszedł dzień radości i chwały - wychudzone ramiona pół-człowieka uniosły się ku górze, gasząc mocą myśli zawieszone w sali kryształowe lampiony. Chwilę później mosiężne płyty sufitu rozsunęły się z cichym wizgiem naoliwionych silników, ukazując Maximilianowi fragment rdzawego nieba nad wieżą. I unoszący się dokładnie w jego centrum czarny, złowrogi kształt.
- Oto twoje dziedzictwo i klucz do odzyskania chwały naszego rodu! Oto Czarna Gwiazda, dawno utracony krążownik flagowy twego dziada! Nadszedł czas byś zgodnie z tradycją Dynastii ruszył ku gwiazdom jako patriarcha rodu!
Maximilian zbladł. Był przerażony. Nie wyobrażał sobie, by on dowodził... zaraz...
W jego przebiegłym umyśle wnet wyklarował się odpowiedni plan.
Uśmiechnął się fałszywie do wuja. Może nie będzie tak źle...? Widział już oczekujące go bogactwo i chwałę... a, że nie on na nie zapracuje? To dla niego przecież nic nowego...



Dwa dni przed rozpoczęciem podróży, Orbita Ascilla-Secundus

Maximilian Krard rozłożył się wygodnie na szerokiej kanapie zajmującej prawie cały przedział pasażerski jego nowego, ekskluzywnego promu. Połyskujący złotem i drogocennymi kamieniami pojazd o kadłubie uformowanym na podobieństwo orła wyrwał się z atmosfery planety i obrał kurs na wielki krążownik spoczywający nieruchomo na pobliskiej orbicie. Świeżo mianowany lord-kapitan był niezwykle rad z nowego nabytku. I wielu innych, które zdobył w ostatnich dniach, wyprzedając resztki stłoczonych na starym statku towarów. Nareszcie coś znaczył. Zdobyte niespodziewanie bogactwo w przeciągu trzech dni zyskało mu nowych adoratorów i zwolenników na dworze gubernatora tego zaściankowego świata. Łaknęli jego towarzystwa i luksusu jakim otaczał siebie i swoich najbliższych przyjaciół. Wielu z nich zabrał nawet ze sobą na statek. Najmodniejszych malarzy, muzyków, spory wybór kochanków i garść zamożnych, sławnych biesiadników. Chciał, by poczuli, jak nieznaczący stali się w obliczu jego bogactwa i nowozyskanej potęgi.


Na samą myśl o ich poniżeniu zachichotał perliście, przeczesując długie, zadbane włosy. Prom w międzyczasie dotarł do krążownika, zwalniając, by w spokoju rozkoszować się mógł swoim rodowym dziedzictwem. Właśnie mijali ponad stumetrowy posąg Świętego Drususa, sterczący dumnie nad dziobem ogromnego okrętu. Strzelista sylwetka potężnego wojownika zdawała się rozpraszać mrok otaczającej go pustki. Maximilian nie bez satysfakcji zauważył bogato inkrustowane zdobienia pokrywające ponad czterdziestometrowy miecz legendarnego bohatera. Ile z nich dałoby się usunąć i sprzedać, nie pozbawiając jednocześnie statuty majestatu i związanego z nim prestiżu? Nad tym musiał się zastanowić. Miał w końcu jeszcze tyle zaplanowanych wydatków...

Oby tylko nowi doradcy okazali się godni powierzonych im ról. Do tej pory widział się z nimi jedynie raz. Przy podpisaniu niesłychanie nużącej i nudnej umowy, uściślającej zasady przyszłej współpracy. Dokument stworzony w tej formie przed wiekami dla armady jego dziada liczył sobie tysiące tron, odczytanych rytualnie i zgodnie ze zwyczajem podczas zaprzysiężenia nowej załogi. W życiu jeszcze tak się nie wynudził i nie naziewał. Przynajmniej przyjęci oficerowie wydawali się w miarę kompetentni. Takich w końcu potrzebował, by stać się jeszcze bogatszy! Zupełnie inaczej sprawa wyglądała jednak z Bratem Adeptus Astartes, który niespodziewanie zagościł na jego statku. Mógł to być niesłychanie wartościowy nabytek... gdyby nie to, że sama obecność potężnego, świętego wojownika dziwnie na niego działała. Spojrzenie anielskiego kolosa zdawało się świdrować jego duszę, odkrywając wszystkie jego niecne uczynki i grzeszki. Wzdrygnął się na samą myśl o odczuwanych niedawno wyrzutach sumienia.

Prom w końcu przemierzył całą długość krążownika i przed wizjerem jego kajuty ukazała się głęboka pustka przestrzeni. Zadrżał, spoglądając w nieznaną, smolistą otchłań. Bał się kosmosu. Nawet tego, skartografowanego i znanego, otaczającego ludzkie światy... a co dopiero niewypowiedzialnych koszmarów obcej człowiekowi przestrzeni. Jego serce na samą myśl o przyszłej podróży zatętniło panicznie. Musiał się uspokoić! Drżącymi dłońmi dobył złotego, inkrustowanego diamentami pudełeczka. Otwarte wieczko ukazało pół tuzina wysuszonych, ziołowych pałeczek. Z namaszczeniem wydobył i ugryzł jedną z nich, czując natychmiastowy spokój spływający na jego ciało i duszę. Tak... tego też trzeba było koniecznie dokupić.

Dzień przed rozpoczęciem podróży, Mostek kapitański Czarnej Gwiazdy

Parę dni po podpisaniu umów i zakwaterowaniu ich na pokładzie okrętu, zostali wezwani na mostek dowodzenia. Ten okazał się niemal monumentalną, kolistą salą, oszkloną ze wszech stron strzelistymi, gotyckimi iluminatorami. W samym jego centrum na podwyższeniu dowódczym dochodziło właśnie do zmiany wachty. Nowa wachta dzierżąca sztandar lwa wymieniała się miejscami z przybyszami o sztandarze sokoła. Całemu wydarzeniu towarzyszyły rytualne zaśpiewy do Boga Maszyny i hymny na cześć Imperatora.

Sami przybyli zgromadzili się przy długim, taktycznym stole, wyznaczającym środek jednej z kwart pokładu dowódczego. Za meblem zasiadał wyraźnie znudzony całym zajściem Maximilian Krard. Jego bogate szaty połyskiwały licznymi łańcuchami szlachetnych kamieni, zaś na palcach ciążyły nieprzyzwoicie drogocenne pierścienie. Jego wzrok zdawał się zamglony, w powietrzu unosił się lekki zapach Lukrecji, jednego z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych narkotyków w Imperium Człowieka. Jego wartość wynikała głównie z dobroczynnego działania na charakter zażywającej go osoby. Ta natychmiast pozbywała się wszystkich lęków i kompleksów, zyskując niespotykaną pewność siebie... i nieprzyzwoicie wręcz trwałą potencję.


Pierwszy odezwał się przybyły Kapłan Maszyny, Hecklerius. Spojrzał na odbywające się po jego prawicy obrzędy, kiwając z uznaniem głową.
- Ach... tak... Duch tego okrętu ceni tradycję. Jest potężny... i bardzo stary. Łaknie silnego dowódcy... prawdziwej krwi Krardów.
Soczewki cybernetycznego oka, zogniskowały się na kapitanie, nie wyrażając jednak żadnych emocji.
- Lord-Kapitan świadomy jest zapewne odpowiedzialności wiążącej się z jego dziedzictwem...- odparła niemal szeptem, stojąca przy stole kobieta. Jej głos wydawał się tak delikatny, jakby rozwiać go mógł nawet najmniejszy strumień wydychanego powietrza. W delikatnej, młodej twarzy tkwiły dwie ziejące pustką dziury po wypalonych gałkach ocznych.


Astropatka wyciągnęła drobne dłonie przed siebie, kładąc na stole plik niemal artystycznie skaligrafowanych, spisanych odręcznie dokumentów.
- Lordzie-Kapitanie, oto zamówione przez was przekazy. Mam nadzieje, że będziecie zadowoleni, żyję by służyć Tronowi - pochyliła pokornie głowę.

Maximilian skinął niedbale dłonią.
- To dla was - wskazał kartusze papieru. - Podobno mamy za mało załogi. Moim życzeniem jest... - rozsiadł się po wielkopańsku. - Byśmy dotarli do Port Wander już z odpowiednią ilością ludzi. Stamtąd ruszymy w nieznaną przestrzeń, ku dawnym koloniom mych przodków.
- A teraz wybaczcie mi. Czekają mnie jeszcze niecierpiące zwłoki obowiązki mecenasa sztuki...


***

Zgromadzone przez Yandrę dokumenty okazały się protokołami z przekazów astropatycznych, wymienianych z imperialnymi koloniami znajdującymi się w pobliżu trasy przelotu do Port Wander. W większości były odpowiedzią tamtejszych gubernatorów na zapytania o możliwość wynajęcia załogi.

Pierwsza propozycja pochodziła z planety-fortecy Bizant VII i tyczyła się dziesięciu tysięcy wyszkolonych marynarzy, którzy pozostali w imperialnych więzieniach po aresztowaniu i egzekucji kapitana pirackiej fregaty. Władze tamtejszych Adeptus Arbites gotowi byli oddać ich za darmo, by mogli przysłużyć się chwale Imperium. Ostrzegali jednak, iż przywykli do pirackiego reżimu marynarze wymagać będą zapewne stałego, zbrojnego nadzoru.

Druga propozycja tyczyła się doskonale wyszkolonej, najemnej załogi z Paragus Prime, placówki szkoleniowej Imperialnej Marynarki. Tych jednak było zaledwie pięć tysięcy i za swoje usługi kazali sobie słono płacić. Z zapisów wynikało, że wynajęcie nich pochłonie około 20% dostępnych w pokładowym skarbcu zasobów.

Następne propozycje tyczyły się zbrojnych.

Gubernator nowopowstałej kolonii na jednym z dzikich światów zachwalał podlegające mu plemiona barbarzyńców. Ponoć wiele z nich skutecznie służyło już na licznych imperialnych frontach. Ich ciała były potężne i wytrzymałe na ciężkie warunki środowiskowe. Nie wymagali dużo pożywienia, a za zapłatę starczyły im trofea, uzyskane z ciał pokonanych wrogów. Do zaoferowania miał dwa plemiona - Wyjące Czaszki i Krwawe Zęby, po tysiąc zbrojnych z każdego. W zamian żądał jedynie nieznacznej wpłaty do prywatnego skarbca.

Drugą propozycją była Sekta Płonącego Poranka, składająca się ze zbrojnych głosicieli wiary, przemierzających Imperium w poszukiwaniu nowych ludów do nawrócenia. Dwa tysiące misjonarzy i natchnionych wiarą kolonistów gotowych było ruszyć ku gwiazdom dla samej szansy nawrócenia nieznanych ludzkości cywilizacji.

Ostatnia propozycja nadana została z małej, zapadłej stacji, krążącej wokół górniczego księżyca Todor V. Pochodziła od kapitana najemnej drużyny Szarych Ostrzy, składającej się z pięciuset zaprawionych w boju weteranów. Dysponowali własną laserową bronią, sprzętem saperskim i uzbrojoną po zęby kanonierką. Za swoje usługi żądali równowartości 10% obecnych zasobów skarbca i pięcioprocentowego udziału w przyszłych zyskach.


Godzina skoku, przestrzeń międzyplanetarna w układzie Ascilla

Olbrzymi kadłub krążownika zadrżał, gdy uruchomiły się skryte w rufie generatory Gellera. Potężne pole starożytnego pochodzenia wstrząsnęło wszystkimi pokładami, otaczając statek stopniowo nieprzeniknioną, duchową barierą. Siedzący na swoim stanowisku Nawigator jęknął z wysiłku, spoglądając w mająca rozewrzeć się przed nimi pustkę.


Jego trzecie, oko, dar i przekleństwo rodu, zapłonęło krwistą czerwienią. Dał znak, unosząc drżącą dłoń ku górze. Silniki skokowe jęknęły z wysiłkiem, rozdzierając gwałtem rzeczywistość przed statkiem. Z rany w kosmosie wnet zaczęły sączyć się bluźniercze energie, nacierające z niemal zwierzęcą furią na nowopowstałe pole. To jednak wytrzymało. Statek zachwiał się, odpalając potężne dysze silników plazmowych. Po zaledwie paru chwilach krążownik zniknął wraz ze stworzoną przez siebie dziurą w rzeczywistości.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-11-2010 o 09:29.
Tadeus jest offline  
Stary 19-11-2010, 14:40   #2
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Trauma przeszłości
Muzyka

- Gburka! Kod autoryzacji: Pył. Potrzebujemy natychmiastowej ewakuacji. – Głos vostroyańskiego oficera łącznościowego ekspedycji badawczej rodu Jaghatai rozbrzmiewał coraz bardziej rozpaczliwie. – Powtarzam. Kod autoryzacji Pył. Natychmiastowa ewakuacja. – Huk wielkokalibrowego działa na chwilę zagłuszył wydzierającego się do radiostacji młodzieńca. Pocisk wzbogacony ładunkiem promethium przemknął ponad ułożoną naprędce barykadą i uderzył w miejsce, gdzie przed chwilą przemknął cień zwierzęcej sylwetki. Eksplodował z jasnym rozbłyskiem, w towarzystwie huku, od którego mogły rozboleć zęby. Promethium rozlało się po szczątkach wiekowego budynku, dzięki czemu blade płomienie oświetlały spory kawałek terenu wokół obozu, wspomagając tym samym pracę rozmieszczonych wokół obozu halogenowych szperaczy.
- Ostrzegam, że niedługo skończą się najlepsze zabawki. Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego atakują nas ogromne, martwe wilki? – Zapytał Michaił, obecnie operator przenośnej baterii defensywnej, w czasie gdy maszyna ze stukotem przygotowywała do wystrzelenia kolejną porcję pocisków.
- Dopiero gdy mi powiesz, skąd tutaj wilki. – Odpowiedział mu mężczyzna, który lustrował przestrzeń wokół obozu przy pomocy lunety z noktowizorem.

Było to rzeczywiście bardzo zasadne pytanie. Planeta Vigil została doszczętnie ogołocona przez inkwizycyjny Armagedon przed niespełna tysiącleciem. Święty ogień wypalił i zniszczył wszelkie życie na tym świecie, czyniąc go pustym i niemożliwym do zamieszkania. Ten świat był martwy. Jak się jednak okazało, nie do końca.

Darleth odłożył na chwilę lunetę, by zważyć w dłoni pistolet boltowy, który do tej pory spoczywał w kaburze u jego pasa. Spojrzał na odlany z platyny symbol uskrzydlonej czaszki, umieszczony na czarnej powierzchni obudowy śmiercionośnego urządzenia. Symbol Imperium Ludzkiego. Znak reprezentujący wszystko to, w co Darlethormilian Jaghatai wierzył, czemu służył i czemu był wierny.
- Jak to mówią, „Przysłuż się Imperium już dziś, wszak jutro możesz być już zimnym trupem”. – Mruknął sam do siebie. – Jest ich coraz więcej. I wydają się być większe i odważniejsze. Przygotujcie się do odparcia szturmu, moi drodzy. – Rzekł głośno do swych towarzyszy.

Zaledwie kilka dni wcześniej na orbicie Vigil pojawiła się lekka fregata „Gburka”, jedyny okręt rodu Jaghatai, rodziny o starożytnym nazwisku, lecz niestety aktualnie niewielkich zasobach. Kosmiczny kolos dowodzony był przez kapitan Dolores Jaghatai, starszą siostrę Darletha i aktualnie jedyną osobę w rodzinie, która dostąpiła zaszczytu odziedziczenia imperialnego „Warrant of Trade”. Już tego samego dnia rozpoczęto prace nad założeniem jednostki badawczo eksploracyjnej na powierzchni planety. Przy pomocy wahadłowca transportowego, w sam środek ruin największej metropolii Vigil trafił ciężki sprzęt wiertniczy i skomplikowane systemy laboratoryjne. W utworzonym obozie znalazły się kontenery mieszkalne i robocze. Wszystko to miało na celu zlokalizowanie, skatalogowanie i w miarę możliwości demontaż pozostałości zapomnianych technologii, które mogłyby przetrwać w świecie dotkniętym przed laty inkwizycyjną apokalipsą.

- Nadchodzą. – Oznajmił Darleth, gładząc swoją czarną bródkę. Seneszal był dobrze zbudowanym Vostroyańczykiem w sile wieku. Ostre rysy twarzy i długie ciemne włosy, związane w koński ogon i dwa wpełzające na klatkę piersiową warkoczyki, kontrastowały nieco z ciepłymi, zielonymi oczami. Nosił skrojony na vostroyańską modłę mundur, z ciemnoczerwonymi i granatowymi elementami, ozdobionymi dodatkowo złotymi sznurami, guzikami i imperialnymi insygniami. Były wśród nich, tak drogie Darlethowi, znaki Orła, symbolu Imperium, oraz Czaszki, symbolizującej ludzkość jako gatunek. Mundur był szyty tak, by jego użytkownik mógł swobodnie nosić pod spodem zbroję, tak więc Darleth wydawał się być niezwykle barczysty i potężny, choć w rzeczywistości nie odbiegał rozmiarami od przeciętnego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Wrażenie to potęgowały jeszcze dwa pancerne naramienniki. Schowawszy lunetę do specjalnej kieszonki u pasa, umieszczonej obok uchwytu na przenośny dataslate, dobył jednego ze swych wspaniałych mieczy.

Kilka pierwszych dni ekspedycji przebiegało w spokoju i całkowicie zgodnie z planem. Planeta zdawała się być całkowicie wymarła, co potwierdzały zresztą wyniki skanów przeprowadzonych z orbity. Osiągnięto także ogromny sukces, dokopując się do praktycznie nienaruszonego modułu Helios Noctum, pradawnej konstrukcji, która miała pozwalać na znaczne ograniczenie oddziaływania promieni słonecznych na powierzchnię planety, przy pomocy pola siłowego obejmującego swym zasięgiem cały glob. Stworzenie takiego systemu było konieczne już podczas kolonizacji Vigil, ponieważ planeta okresowo znajdowała się zbyt blisko swojej gwiazdy, co powodowało występowanie temperatur niebezpiecznych dla ludzkiego życia. Jako, że był to relikt zapomnianej już technologii, rodzina Jaghatai mogła zaczynać liczyć zyski. Pod czujnym okiem Darletha, który przewodniczył personelowi badawczemu ekspedycji naziemnej, inżynierowie, wraz z kapłanami maszyny przystępowali do analizy i demontażu starożytnego modułu, by można go było w kawałkach przetransportować na pokład Gburki. Wtedy właśnie pojawił się problem. Dwie ekipy badawcze zostały zaatakowane podczas wypadów w głąb opustoszałej metropolii. Napastnikami, ku zdumieniu badaczy, okazały się stworzenia podobne z wyglądu do wilków. Były okropnie wychudzone, dość słabe, w większości ranne, jednakże nadrabiały zaciekłością i liczebnością. Mimo kilku ofiar śmiertelnych i wielu ran, udawało się odpędzić niespodziewanych napastników. Z czasem jednak do ataków dochodziło coraz częściej, zaś zwierzęta zdawały się być z każdym dniem silniejsze. Doszło nawet do tego, że zaatakowane zostało silnie strzeżone miejsce prac nad Helios Noctum. Straty były ogromne. Zdecydowano o wstrzymaniu wydobycia do czasu, aż na miejsce przybędą siły współpracujących z rodziną organizacji, by należycie zabezpieczyć artefakt. Rannych i większą część obsługi odesłano wahadłowcem na Gburkę. Pozostała jedynie niewielka grupa, tylko po to zresztą, by poczekać na drugi kurs, bądź też na moment ponownego uruchomienia niestabilnego i niekompletnego teleportarium.

Ze wszystkich stron rozległo się przeraźliwe wycie i tupot dziesiątek uzbrojonych w pazury stóp. Darleth wymierzył w pierwsze stworzenie, które pojawiło się w świetle reflektorów.
- Mówią, że zwycięstwo mierzone jest krwią, panowie. Dopilnujcie dziś, by utoczyć jej jak najwięcej z naszych wrogów! – Krzyknął do swych ludzi, cytując jednego z imperialnych generałów, po czym nacisnął spust. Darleth zupełnie nie znał się na dowodzeniu oddziałami zbrojnymi, improwizował więc tak, jak potrafił. Należało się tego jednak po nim spodziewać. W przeciwieństwie do swego starszego brata, nigdy nie służył w Gwardii Imperialnej. Nie miał także doświadczenia swojej siostry, która odziedziczyła okręt po ojcu. Jemu powierzono rodzinne archiwa, zaś księgom i bazom wiedzy nie trzeba rozkazywać w sposób szczególnie charyzmatyczny.

Pistolet zagrzmiał, kiedy rakietowy pocisk wystrzelił w kierunku stwora. Bolt wbił się głęboko gnijące ciało zwierzęcia, po czym eksplodował, rozrywając tkanki na strzępy. W powietrze wzbiła się mieszanina gnijącego mięsa, zatrutej krwi i szczątków futra.

Ustawieni obok swego przypadkowego dowódcy vostroyańczycy poszli ochoczo w jego ślady. Powietrze zaroiło się od ołowiu i mknących z nieprawdopodobną szybkością wiązek lasera. Ze wszystkich stron wokół odezwały się karabiny obrońców.
- Musimy wytrzymać tylko do chwili, gdy Gburka teleportuje nas na swój pokład. Nie dajcie im podejść! – Wykrzyknął Darleth. – Swoją drogą, Dolores mogłaby się trochę pospieszyć. – Dodał w myślach, biorąc na cel następne zwierze. Wtem, od strony ruin pobliskiej placówki Ordo Hospitaller, wybiegła wataha wilków tak ogromnych, jakich Darleth w życiu jeszcze nie widział. Owszem, słyszał o fenrisiańskich monstrach, których dorosłe osobniki miały kły wielkości porządnej szabli, jednak te były inne. W ich oczach tliła się zimnym ogniem rządza mordu. Kluczyły nieustannie, zwinnie unikając strzałów, rozdzielając się i łącząc z powrotem w grupy. Nieuchronnie zbliżały się do barykady.

- Czcigodny Bracie Heckleriusie. Ustawcie generator na samozniszczenie. Ma przyłożyć z całą dostępną mocą. – Rzucił Darleth do kapłana maszyny, majstrującego przy urządzeniach z tyłu. Skoro nie są w stanie ich odeprzeć, wezmą ze sobą tyle ile tylko będzie możliwe.
- Jak sobie pan życzy Panie Jaghatai. – Odparł zakapturzony marsjański inżynier, wbijając swój topór obok urządzenia. Potrzebował do pracy wszystkich swych mechadendrytów, ale postąpił rozsądnie pozostawiając broń w ich zasięgu. Wszystko wskazywało na to, że prawdopodobieństwo, iż ktoś będzie mu przeszkadzał, jest bardzo wysokie.

Pierwszy wilk jednym susem przeskoczył nad drutem kolczastym i skosztowałby krwi przerażonego marynarza, gdyby Darleth nie ustrzelił go w locie z boltera. Musiał się do tego jednak odwrócić, przez co zbyt późno zauważył, jak kolejne zwierzę przebija się przez barykadę tuż obok niego. Dwie ciężkie łapy z impetem powaliły go na ziemię. Ledwo zdołał zablokować mieczem zmierzające ku jego gardłu wilcze szczęki, które teraz zacisnęły się mocno na ostrzu broni. Darleth zauważył, że stwór, podobnie jak inne osobniki z jego stada, wydaje się być martwy. Odór gnijącego ciała niemal przyprawił go o wymioty. Wrażenie potęgowało przerzedzone, niezdrowo wyglądające futro i dawne, wciąż otwarte rany z których nieustannie sączyła się bladozielona maź. Zwierzę szarpnęło, jakby chciało wyrwać broń z rąk Vostroyańczyka. Darleth próbował unieść pistolet do głowy wilka, jednak jedna z łap przytrzymywała mu ramię. Zamiast tego włączył więc miecz. Stalowe ostrze zalśniło lekką, niebieskawą poświatą. Dało się słyszeć charakterystyczne brzęczenie energetycznej broni. Zęby zaciśnięte na mieczu niemalże eksplodowały, rozbite na drobniutkie kawałki przez pole siłowe, pokrywające teraz ostrze. Wilk zaskomlił i odskoczył niepewnie. Darleth, podniósłszy się szybko, ciął z całej siły mieczem, rozrąbując kark nieumarłej istoty. Usłyszał za sobą groźne warczenie. Odwrócił się szybko, szorując końcówką ostrza po kamiennej powierzchni. Krzesał przy tym iskry i pozostawił wyryty w kamieniu półokrągły, rozpalony, żarzący się kształt.

Większość obrońców padła, rozszarpana szczękami i pazurami rozszalałych zwierząt. Pozostała tylko garstka, skupiona na obronie brata Heckleriusa, który skończył właśnie majstrować przy generatorze. Wszyscy cofnęli się do kontenera laboratoryjnego. Kilku marynarzy taszczyło swoich rannych towarzyszy. Niemal wszyscy szeptali pod nosem imperialne mantry i modlitwy.

Darleth z przerażeniem dostrzegł, że większość ponurych zwierząt zebrała się pośrodku placu. Nie byłoby w tym nic szczególnie przyprawiającego o dreszcz, gdyby nie to, że zdawały się one ze sobą zlewać. Wydawałoby się, jakby wilcza forma przechodziła miejscami w bezkształtną masę. Seneszal, zachowując w jego mniemaniu bezpieczną odległość, obszedł to zbiorowisko dookoła. Oddał dwa strzały w środek, jednak wydawało się, że nie przynosi to żadnego efektu, podobnie jak kanonada pozostałych jego ludzi. Pozytywnym skutkiem był fakt, że wilki na chwilę przestały atakować. Stanął mniej więcej w pół drogi pomiędzy dziwaczną istotą, a swoimi ludźmi. Zaszarżowałby, ale nie bardzo wiedział w co miałby uderzyć. Wtem mieszanina futra, mięsa i śluzu, zaczęła przybierać bardziej określoną formę.
- One się łączą. Imperatorze… chroń nas. Coś tak paskudnego jest potwarzą dla Twego majestatu. – Splunął na ziemię z odrazą, kiedy poszczególne elementy masy kończyły już się zbijać i zagęszczać, tworząc w końcu sylwetkę przypominającą człowieka.

- Zawsze byłem świadom, że umrę. Nigdy jednak nie myślałem, że sama śmierć pofatyguje się po mnie osobiście. – Mruknął, wpatrując się w wysokiego, odzianego w brudne szaty człowieka. Twarz starca, tak jak i reszta jego ciała zdawała się gnić i rozkładać. Pozbawione warg usta straszyły sczerniałymi zębami. Indywiduum opierało się na sporym, dwuręcznym mieczu. Plugawe ostrze pokrywały paskudne, bluźniercze runy. W wielu miejscach z ciemnego metalu wystawały zęby i haczyki na wzór szponów.
- Przybyłem, by przekazać wam dar Pana Rozkładu. – Wycharczała postać, unosząc miecz i postępując krok w kierunku Darletha. – Możecie przyjąć smak słodkiej nieśmiertelności, lub zginąć sprzeciwiając się Jego plugawej woli. Tak jak ci, którzy setki lat temu woleli umrzeć w morzu ognia. Błąd uczynili, powiadam wam! Albowiem Mój Pan dał mi nieśmiertelność, której i wy teraz możecie zakosztować. – Kiedy mówił, z kącików jego ust ciekły stróżki brudnej śliny.

- Jakoś mnie to nie zachęca. – Odrzekł Darleth, przyjmując pozycję ofensywną starożytnej vostroyańskiej szkoły walki, którą wpajano mu od dzieciństwa. Ossbohk-vyar polegała na walce dwoma ostrzami, lub ostrzem i krótką bronią palną. Uczyła równowagi pomiędzy ofensywą i defensywą, przy jednoczesnym wykorzystaniu siły i działań przeciwnika przeciwko niemu samemu. Ten styl bardzo Darlethowi pasował. Był bardzo przeciętnym strzelcem, a dowiedziono, że gdy przyłoży się przeciwnikowi lufę do klatki piersiowej i wystrzeli, ryzyko spudłowania drastycznie maleje.
– Odmawiam więc przyjęcia czegokolwiek, co masz mi do zaoferowania plugawy potworze! Co więcej, dołożę wszelkich starań by cię zniszczyć, w imię Imperatora i jego Świętego Imperium! Tacy jak ty są skazą na obliczu ludzkości. – Sam nie był pewien, czy słowa o zniszczeniu demonicznego adwersarza będą mogły zostać urzeczywistnione. Coś, czego nie była w stanie zniszczyć inkwizycja, może być zwyczajnie poza zasięgiem jego ostrza. – Dolores… Zabierz nas stąd, zanim ten diabeł rozda swoje prezenty… - Modlił się o to, by siostra uruchomiła w końcu teleportarium. W zaistniałych okolicznościach ewakuacja przy pomocy wahadłowca nie wchodziła w rachubę. Zastanawiał się co zabiera jej tak dużo czasu. Jeśli teleportarium po raz kolejny zawiodło, czeka ich pewna śmierć. Lub jeszcze gorzej. Wieczne życie u boku demona lub heretyka. Darleth sam nie wiedział jak określić indywiduum, które po tysiącletniej drzemce postanowiło ich zaatakować. Najważniejsze, by zdołał uchronić swych tymczasowych podkomendnych przed podobnym losem. Schował pistolet do kabury. Sięgnął za to po drugi ze swych mieczy. Tranquiliaris i Clamoris. Cisza i Krzyk. Dwa bliźniacze ostrza, wykute w starożytnych kuźniach Vostroy, zalśniły razem w obliczu nieumarłego wroga.

- Ach. Więc wolisz śmierć. Nie przeszkadza mi to, marna istoto. Przejdę po twoim truchle. Ci, których starasz się ochraniać także mają prawo dokonać wyboru. Poznaj moje imię. Niech dźwięczy w twych uszach, gdy będziesz oddawał ostatnie tchnienie. Jestem Halibael. – Truposz poderwał miecz i z zadziwiająca prędkością rzucił się do przodu. Darleth przeszedł do pozycji defensywnej. Pierwszy cios spadł na niego od góry. Zablokował obydwoma ostrzami. Z trzaskiem i pośród nieregularnych rozbłysków pola energetyczne tarły o powierzchnię demonicznego miecza. Ku zdumieniu vostroyańczyka, ostrze przeciwnika wytrzymało zetknięcie z bronią energetyczną. Wykonał krok w prawo, przy jednoczesnym skręcie tułowia. Skierował przy tym oba ostrza w lewo, po czym ciął prawą ręką na odlew. Był pewien, że trafił Halibaela w klatkę piersiową, jednak rana zasklepiła się momentalnie. Demon nie pozostawał długo dłużny. Machnął szponiastą dłonią z nieludzką prędkością. Tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności Darleth zdołał się odchylić. Mimo to, koniec szpona rozorał mu twarz od brwi do policzka. Mężczyzna dziękował Imperatorowi, że pazur o milimetry minął gałkę oczną. Prawe oko zalała krew. Na wpół ślepy Darleth zatoczył się po wpływem uderzenia. Lewą ręką zdołał odbić miecz demona, który nie miał wcale zamiaru zaprzestać ataku.

- A może zostawię cię tu wpół żywego? Pozwolę ci patrzeć, jak zamieniam twoich towarzyszy w swoje sługi. A później będę tu, kiedy w powolnej agonii będziesz błagał o litość i dar Pana Rozkładu. – Darleth cofał się krok za krokiem, z trudem blokując i odbijając coraz silniejsze ciosy nieumarłego monstrum. Był już pewien, że przeciwnik przewyższa go siłą i umiejętnościami pod każdym względem. Nie miał szans na wygranie tej walki. Jedyne co mógł zrobić, to kupić reszcie trochę czasu. Doszedł także do wniosku, że demon najzwyczajniej się nim bawi. Gdyby chciał, mógłby w każdej chwili rozgnieść go, niczym natrętnego insekta, jednak stopniowe męczenie i niszczenie najwyraźniej sprawiało mu przyjemność. Kolejne uderzenie było tak przerażająco i nieludzko silne, że kapitan stracił grunt pod stopami. Poleciał do tyłu, szurając plecami po kamiennym podłożu i wzbijając chmurę pyłu. Nie zdążył nawet pomyśleć o wstaniu, kiedy pazurzasta stopa uderzyła w jego klatkę piersiową. Demon stał nad nim w tryumfalnej pozie i uśmiechał się złowieszczo. Natychmiast w klatkę piersiową i głowę potwora uderzyła kanonada strzałów laserowych i ołowianych pocisków. Pozostali postanowili wykorzystać swą szansę, by spróbować ustrzelić przeciwnika. Nic z tego. Przypieczona skóra natychmiast się regenerowała, rany zasklepiały a kości łączyły na powrót w całość. Demon ustawił miecz ostrzem do dołu, tuż nad twarzą Darletha.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć przed śmiercią? – Powiedział, po czym uniósł miecz, by zadać finalny cios.
- Ginę w imieniu Imperatora i z pieśnią jego na ustach. Przeklęta bądź podła kreaturo, bowiem zemsta Jego Przenajświętszego Majestatu cię dosięgnie. – Następnie zwrócił się do swych towarzyszy. – Panowie, umierać w waszym towarzystwie jest dla mnie zaszczytem. Żyjcie godnie.
- Jesteś śmieszny. – Skwitował tylko heretyk, po czym zadał śmiertelny w zamierzeniach cios. Czaszkę Darlethormiliana przeszyła fala bólu. Ostrze weszło głęboko w lewe oko. Darleth zacharczał tylko, oczekując kiedy nadejdzie śmierć i ukojenie. Zrobiło mu się biało przed oczami. Jednak koniec agonii nie nadszedł. Usłyszał tylko tuż nad uchem głos dobywający się z przesterowanego voxa.
- Przeprosiny. Późno. Informacja. Generator zawiódł. Wyjaśnienie. Wybuchu nie będzie. – Hecklerius zablokował demoniczne ostrze przy pomocy wszystkich swych mechadendrytów i topora poświęconego w imię Omnisjasza.
- Nie pozwalałem ci się wtrącać! – Neumarły najwyraźniej został wytrącony z równowagi nagłą interwencją tech-kapłana. Cofnął się o krok, po czym zamachnął z pełnią siły czarnym ostrzem. Hecklerius nie zdążył się nawet wyprostować, kiedy jego mechaniczne ciało zostało rozerwane na dwa kawałki.

- Aargh! – Niezbyt elokwentnie wrzasnął Darleth, oswobodzony spod ucisku stopy umarlaka. Wstał błyskawicznie i rzucił się na przeciwnika szczupakiem. Krzyk i Cisza zatopiły się w ciele potwora. Darleth uderzył okrwawionym czołem w pierś Halibaela i stał tak, bez sił, oparty o przeciwnika, który nawet się teraz nie cofnął.
- I co to da? – Zapytał demon nie bez cienia ironii w głosie. Nic! Chciałoby się powiedzieć, że nic! Cała ta śmierć. Wszystko na nic. – Czas umierać, chłopcze.

Zrobiło mu się słabo. Stracił oko, a drugie całkowicie zalała mu krew. Nagle Demon jakby rozpłynął się w powietrzu, a ciało Darletha powędrowało na spotkanie gruntu. Wypuścił z dłoni miecze, które natychmiast wyłączyły się. Runął na stalowe podłoże. Prócz bólu, czuł jedynie zimną stal podłogi na policzku. Zaraz… właśnie. Stalowa podłoga? Wtedy właśnie stracił przytomność.

Otworzył swoje jedyne oko. Kiedy tylko wzrok przyzwyczaił się do zbyt jasnego otoczenia, rozpoznał sufit pokładowego Chirurgeum Gburki. Spróbował poruszyć głową, jednak wydawała się unieruchomiona.
- Jaśnie pan raczył się obudzić. Bardzo dobrze. Baaaardzo dobrze. – Od razu poznał znajomy głos Victora, pokładowego medyka. – Proszę się nie ruszać. Kończymy z bratem Heckleriusem prace nad pańskim nowym okiem. Będzie pan zadowolony. – Hecklerius. Ostatnie co pamiętał, to jak ciało kapłana zostało rozpłatane na dwie części.
- On żyje? – Zapytał z niedowierzaniem. – I właściwie jak się tu dostaliśmy?
- Informacja. Moje obwody zostały nadwyrężone, ale pozostają sprawne. Wyjaśnienie. Dokonano napraw. Spostrzeżenie. Omnisjasz obdarzył mnie niezwykłym szczęściem. Informacja dodatkowa. Gdyby dolna część mego ciała składała się z mięsa, uszkodzeń nie dałoby się zreperować. Wniosek / Rada. Powinien pan zainwestować w ciało podobne do mojego.
- Pomyślę nad tym. – Jęknął. W głowie wciąż mu dudniło, a w dodatku wydawało się, że ktoś wierci w jego oczodole.
- W ostatniej chwili przeniesiono was przy pomocy teleportarium. Pańska siostra nie jest zachwycona pańskim stanem, jaśnie panie. Teraz zaboli. Będziemy łączyć z nerwem wzrokowym. – Rzeczywiście, mało brakowało, a Darleth odgryzłby sobie język, kiedy jego prywatny świat eksplodował impulsem białego cierpienia.
- Wszystko zdaje się być w porządku. Zainstalowaliśmy odpowiedni interfejs. Oko może nie będzie eleganckie, ale zyska nowe funkcje. Będzie pan mógł wyrzucić tą starą lunetę z noktowizorem.
- Wspaniale. – Odrzekł z przekąsem Darleth.

Dwie godziny później ubierał się już w swój zwyczajny mundur. Odbył w międzyczasie długą rozmowę z bratem Heckleriusem. Doprowadziła do bardzo nieprzyjemnych, ale równie ważnych wniosków. Istotę z Vigil należało unicestwić. Nie ulegało jednak wątpliwości, że coś, co było w stanie przetrwać tysiąc lat po inkwizycyjnym Exterminatus, coś na co nie działała żadna z posiadanych przez nich broni, coś, co miało swe źródło w jednej z mrocznych potęg, nie da się tak łatwo zabić. Darleth, w swej zawziętości powziął jednak decyzję, że zamierza pomścić poległych w tej bezsensownej walce towarzyszy. Nie liczyło się już Helios Noctum. Co więcej, należało upewnić się, iż żaden imperialny obywatel nie stanie się ofiarą demona zamieszkującego planetę.

Hecklerius zdradził mu kilka sekretów znanych jedynie kapłanom maszyny. Według podanych przez eksploratora informacji, ludzkość dysponowała niegdyś bronią zdolną do niszczenia całych światów. Nie tak jednak, jak to się dzieje obecnie. Inkwizycja potrafi zniszczyć życie na całej planecie. Potrafi ją wypalić i skazić. Darleth pragnął posunąć się dalej. Chciał rozerwać Vigil i jej lokatora na strzępy. Według Heckleriusa taka broń istniała. Może znajdą się jeszcze jej plany, bądź zapomniane egzemplarze spoczywają gdzieś na utraconych światach. Może nawet na zamieszkałych, gdzieś głęboko pod ziemią. Darleth Jaghatai postanowił więc wyruszyć na obrzeża terytorium Imperium. Tam, gdzie kiedyś sięgały ludzkie wpływy, jednak zostały wyparte, lub wygasły z tych, czy innych powodów. Nie mógł jednak prosić Dolores, by poświęciła interesy całej rodziny dla osobistej vendetty. Gburka musiała pozostać w sektorze Calixis. Ruszył więc korytarzem na mostek, by spotkać się ze starszą siostrą. Po najbliższej rozmowie Dolores na pewno znów będzie na niego wściekła. Tego mógł być pewien. Darleth uśmiechnął się sam do siebie na tą myśl.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 22-11-2010 o 12:58. Powód: Nie mieściło się i musiałem rozbić na więcej postów
Raghrar jest offline  
Stary 19-11-2010, 14:42   #3
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Błędy
- Niech nas Szara Pani ma w opiece… - Mruknął Darleth, przyglądając się jak technicy ślamazarnie podłączają dodatkowe terminale do głównej jednostki okrętowej bazy danych. – Gdyby tym okrętem dowodziła moja siostra, bylibyśmy gotowi do startu dawno temu. Tak wspaniały kolos zasługuje na lepsze traktowanie. Pozostało jeszcze tyle do zrobienia. – Darleth przetarł okular cybernetycznego oka jedwabną chusteczką nasączoną specjalnym płynem.
- Czyżby panicz miał złe zdanie o naszym aktualnym kapitanie? – Brat Hecklerius przechadzał się wraz z seneszalem krętymi korytarzami okrętu. Dotarli do rzędu gotycko zdobionych okien, zza których można było obserwować przestrzeń kosmiczną. Przed ich oczami majaczyła Ascilla-Secundus.
- Trudno powiedzieć, mistrzu Heckleriusie. Jest młody, zupełnie niedoświadczony. Zdaje się też nie przejawiać odpowiedniego… zapału. Poza tym nasza aktualna załoga pozostawia wiele do życzenia.
- Czyżbyś więc przewidywał klęskę tej ekspedycji?
- To za dużo powiedziane. Obawiam się jednak, że bez nauki na błędach się tu nie obejdzie. Trzeba tylko dopilnować, by skutki tych błędów okazały się jak najmniej dotkliwe… - Wpatrując się w majaczący przed nimi glob musnął dłonią lunetę, wciąż tkwiącą w kieszeni u pasa. Gest ten najwyraźniej przyuważył kapłan maszyny.
- Do tej pory nie zdecydował się panicz, by odłożyć ten antyk na półkę?
- Nie mogłem się na to zdobyć. Przypomina mi o siostrze. W końcu to prezent, który od niej dostałem. Miałem wtedy dziewięć lat, ona dwanaście. Wręczyła mi tą lunetę ze słowami: „Kiedy ja zostanę kapitanem Gburki, Ty będziesz mi pomagał i przez tą lunetę wypatrywał skarbów i niebezpieczeństw.” W gruncie rzeczy miała rację. Taki stan rzeczy trwał przez całe lata. Chwilami żałuję, że nasze drogi się rozeszły.
- Sam podjął pan taką decyzję.
- Niestety. Pewne rzeczy muszą zostać zrobione.
- Prawda. Muszą zostać…


Nocne rozmowy
Wysokie tony muskanych smyczkiem strun wędrowały pod wysokim sklepieniem pomieszczeń głównej biblioteki Czarnej Gwiazdy. Ekrany terminali dostępowych jarzyły się w półmroku, oświetlając bladym światłem ściany zastawione potężnymi regałami pełnymi najróżniejszych ksiąg, map i nowoczesnych nośników danych. Na końcu, miarowym tykaniem dawała o sobie znać główna jednostka obliczeniowa pokładowej bazy wiedzy. Nieliczni adepci w ciszy i skupieniu katalogowali odnalezione zbiory, oraz mozolnie dodawali do systemu informacje, które przywiózł ze sobą nowy mistrz biblioteki, Darlethormilian Jaghatai. Dźwięki ushehk, tradycyjnego vostroyańskiego instrumentu smyczkowego, dobiegały właśnie od strony jego gabinetu. Darleth wybrał to miejsce nieprzypadkowo. Często zdarzało mu się pracować do późna, więc nie było sensu wybierać apartamentu z dala od miejsca najbardziej wytężonej pracy.

Apartament seneszala Czarnej Gwiazdy urządzono w tradycyjnym, vostroyańskim stylu. Podłogę zaścielały zwierzęce skóry, w tym okazałe białe futro niedźwiedzia z Iniquity i dość ładny okaz zdjęty przed laty z fenrisiańskiego wilka. Większość ścian zajmowały regały, na których starannie ułożono prywatną kolekcję map i literatury wszelakiej. W jednym z rogów, na stojaku, wisiała zbroja z utwardzanych syntetycznych płyt, oraz specjalny mundur szyty tak, by można go było swobodnie nałożyć na pancerz. Na jednej ze ścian można było zobaczyć wyświetlaną przy pomocy projektora mapę najbliższych rejonów galaktyki. Naprzeciwko stało potężne, drewniane biurko, oraz spory, dobrze zaopatrzony barek. Darleth siedział w swym ulubionym fotelu, który swoją drogą także przywędrował na pokład razem z seneszalem. Kiedy usłyszał komunikat o gościu przed drzwiami, odłożył swój instrument na niewielki stolik tuż obok fotela.
- Zapraszam do środka, panie de`Viraes. Mam nadzieję, że raczy pan wybaczyć zaproszenie o tak później porze, jednak jest kilka spraw, o których chciałbym z szanownym panem porozmawiać. Napije się pan czegoś? Proponuję rahzvod, bardzo mocny.

Max rozejrzał się po pomieszczeniu, było widać Jaghatai, lubi wygodę, ale Maxowi brakowałoby tu przestrzeni.
- Z chęcią, choć nie jestem zwolennikiem tak silnych trunków, to jednocześnie uważam, że co nas nie zabija to wzmacnia. - Opowiedział na propozycję napoju, - Pora jest młoda, a poza tym w moim apartamencie nadal pracują inżynierowie, więc i tak bym nie zasnął z powodu hałasu. Zamierzałem udać się na nie wielki spacer po statku, kiedy mój asystent przekazał mi pańskie zaproszenie. - dokończył czekając na napój i oglądając kolekcję map i innych dzieł, zapewne w większości prywatnych zbiorów. - Imponujący zbiór - powiedział wskazując głową na regały.

- To dopiero początek. Lubię kolekcjonować wiedzę. – Rzekł, podchodząc do barku, skąd wyciągnął butelkę, dwa kieliszki i kilka plasterków ogórków konserwowych na talerzyku. Wskazał Maxwellowi miejsce w drugim fotelu, umieszczając tymczasem trunek na stoliczku pomiędzy nimi. – Mam nadzieję, że w czasie podróży moje zbiory znacznie się rozrosną. – Nalał wódki sobie i Maxwellowi. – Z tego co zdążyłem się zorientować, panu również zdobywanie informacji nie jest obce. – Ujął w dłoń kieliszek. – Za Czarną Gwiazdę…

- Za Gwiazdę. - powtórzył toast, a następnie wzniósł kieliszek i wypił jednym łykiem. Ostry smak przeszedł mu przez gardło, co wywołało skrzywienie na twarzy, sięgnął po plasterek, ogórka, założył że ich obecność ma służyć temu czemu służy ser przy degustacji wina. Ma wyostrzyć smak i spotęgować doznanie, co też nastąpiło, ale o ile przy winie ser wyostrzał jego smak i poszerzał możliwości kubeczków smakowych, to w przypadku ogórka smak wódki został złagodzony, ale za to wydał się o wiele ciekawszy połączony z kwaśnym smakiem ogórka. - Ciekawe połączenie. Ale do rzeczy, rozumiem, że nie zaprosił mnie pan tu na degustację trunków, choćby tak znakomitych. - Zamilkł chwilkę i dodał - Tak zbieram informacje, choć ja interesuję się raczej bieżącymi. Relikty przeszłości interesują mnie tylko w takiej postaci, - tu dotknął jednego z swoich hellpistoi - tylko starożytne artefakty i związana z nimi tajemnica, potęga. Oczywiście stare manuskrypty także są cenne, ale one wymagają specjalistycznej wiedzy, której ja nie posiadam, toteż o ile nie zawierają konkretnych planów, maja one dla mniej jedynie wartość handlową. Zresztą na pewno sam pan wiem jakie jest ryzyko czytania odnalezionych starych manuskryptów. -

Uruchomił dataslate wmontowany w lewy nadgarstek, teraz Jaghatai mógł zobaczyć, że jego mundur jest tak uszyty, że w rękawie był otwór, a jego brzegi musiały zawierać jakiś mechanizm mocujący, bo przylegał dokładnie do brzegów ekranu. Max wstukał kilka komend, a potem powiedział.
- Co się stało Panie Jaghatai, że opuścił pan Gburkę? - bo stanowisko tutaj nie jest chyba awansem? Co najwyżej nie będzie degradacją, ale rezygnacja z stanowiska na rodzinnym statku, z zaufanymi ludzmi? Coś się musiało wydarzyć, tylko co? - jak tylko zaczął mówić patrzył prosto w oczy Darlethela, teraz zaś nie odrywając wzroku czekał.

Darleth również wychylił swój kieliszek. Parsknął radośnie, odstawiając szkło na stolik. Nie sięgnął jednak po zakąskę. Ta miała być dla gościa. Vostroyańczyk był przyzwyczajony do rodzimych specjałów.
- Widzę, że się rozumiemy. Bardzo dobrze, to wróży obiecującą współpracę. Czy degradacja? Pozwolę się nie zgodzić. Mały statek operujący w dobrze zbadanym sektorze i potężny krążownik przemierzający niezamieszkałe od dawna i niezbadane przez ludzkość obszary galaktyki. Jak pan sądzi? Który z nich ma większe szanse odkrycia starożytnych artefaktów, potężnych technologii o olbrzymiej mocy i jeszcze większej wartości? Myślę, że odpowiedź jest jedna. – Z uśmiecham napełnił ponownie oba kieliszki. – Co zaś się tyczy bezpośredniej motywacji. Napotkałem na swej drodze coś, co prędzej czy później trzeba będzie usunąć. Ale nie mówmy o mnie… Co pan sądzi o naszym obecnym kapitanie?

- Sądzę, że idealnym człowiekiem na tym stanowisku, dającym nieograniczone możliwości rozwoju załodze i statku, a także człowiekiem, którego nazwisko z pewnością będzie sławne ściągając na siebie całą niepotrzebną uwagę. - mówił głosem aż nazbyt jowialnym i wychwalającym, ale uśmiechał się. - Czy wiedział pan, że ponoć nasza astropoatka ma duże sukcesy w odczytywaniu myśli?

- Słyszałem o tym. Wielu astropatów posiada taki dar. Te umiejętności często idą ze sobą w parze. – Sięgnął ponownie kieliszek. Nim wypił zawartość, uśmiechnął się jeszcze, wpatrując w drżącą powierzchnię umieszczonego w naczyniu napoju. – Domyślam się też, że jest wśród nas ktoś, kto będzie się starał odczytywać myśli statku jako całości. – Celowo zaakcentował kilka ostatnich słów, by dać jasno do zrozumienia, że to tylko przenośnia. – Przyznam, że bardzo mnie raduje, iż takie próby są podejmowane. Nad załogą takiego trzeba sprawować pieczę. Trzeba do tego bardzo dużo wiedzieć. Zdrowie kapitana! – Wypiwszy, spojrzał Maxwellowi w oczy. Odstawiając kieliszek na miejsce powiedział z uśmiechem. – Technicy nie muszą się tak przede mną kryć z podłączaniem mechanizmów biblioteki do nowo powstającej sieci. Takie połączenie będzie przydatne. Popieram tę inicjatywę.

- Za kapitana, oby pozostał taki jaki jest. - powiedział z ironią i wypił następny kieliszek, ale tym razem idąc za przykładem gospodarza nie zagryzał, właściwiee napój nie był zły, ale większe ilości źle wpływały na refleks.
-Hmmm... domyślałem się, że prace moich ludzi nie pozostaną niezauważone, ale zakładam też, że nie każdy odgadnie ich przeznaczenie. Oczywiście archiwa nie zostaną naruszone, mój asystent potrzebuje tylko dostępu do danych, tak aby móc dostarczać mi na bieżąco potrzebne informacje. A co się tyczy czytania myśli statku, to jest to konieczność, i tak jak pan mówi ktoś musi wiedzieć, a najlepiej to nie tylko wiedzieć, ale słyszeć, widzieć i móc udowodnić. W końcu nasz statek to okręt wojenny, a co za tym idzie potrzebna infrastruktura już tu jest. - Zastanowił się przez chwilkę, a potem kontynuował – Na razie na tym statku nie ma wiele do obserwowania, jeśli chciałby pan skorzystać z pomocy Nicewy to proszę się z nim śmiało kontaktować. Prześlę mu upoważnienia, aby traktował pańskie zapytania i polecenia jako priorytety.

- Dziękuję, to wielkie udogodnienie. Do powierzonych mi systemów posiadam dostęp na bieżąco, jednak jeśli będę potrzebował aktualnych informacji o szerszym zakresie, z pewnością skorzystam. – Darleth sięgnął po butelkę, ale powstrzymał się przed rozlewaniem trunków do kieliszków. – Zaproponowałbym panu jeszcze jeden, ale jeśli czekają dziś pana jakiekolwiek obowiązki, doradzałbym poprzestać na dwóch. Ten gatunek rahzvod działa jeszcze mocniej niż smakuje. Tak czy siak jednak, chciałbym zasięgnąć pańskiej opinii w jeszcze jednej kwestii. Czy wie pan w jakim celu i z jakiego powodu na naszym pokładzie znalazł się wojownik Astartes? Przyznać muszę, że obecność takiej osoby na Czarnej Gwieździe jest dla mnie nie lada zaskoczeniem.

- Sam musiałbym odmówić - powiedział odnośnie alkoholu - Wojownik może być bardzo przydatny przy szkoleniu, ale także nie cieszę się na jego obecność. To może wiele spraw skomplikować. Nie wiem ile pan wie o mojej rodzinie, ale liczę na to iż uda się wynegocjować z kapitanem dobre warunki handlowe, ale towary którymi interesuje się mój ród, nie zawsze znajdują uznanie u ludzi pokroju naszego brata wojownika.

- Cóż. Wygląda na to, że dopiero czas pokaże jaką misję wykonuje u nas jedno z wcieleń stalowej pięści Imperatora. Co do kwestii jego ingerencji w sprawy handlowe, wątpię by był to duży problem. Wszystko jednak zależeć będzie od tego, po co tu naprawdę jest i jaki wpływ ma na kapitana. Z pewnością warto będzie wybadać jego motywy. – Darleth spojrzał na ustawiony na komodzie staromodny zegar. – Zrobiło się późno, jeszcze trochę i będę miał wyrzuty sumienia z powodu tego, że tak długo pana zatrzymuję.

- Proszę nie mieć, na naszych stanowiskach długa praca jest wliczona w obowiązki. - Wstał i wyciągnął rękę do seneszela - Cieszę się z tej rozmowy i liczę, że to początek długiej współpracy.

- Ja również. – Pożegnał swego gościa mocnym uściskiem dłoni. – Jestem pewien, że współpraca będzie owocna. Życzę dobrej nocy. – Rzekł, odprowadziwszy gościa do drzwi. Kilka chwil po tym, jak za Maxwellem zamknęły się drzwi, w korytarzach przyległych do biblioteki ponownie dało się słyszeć dźwięki skrzypiec.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 19-11-2010 o 19:14.
Raghrar jest offline  
Stary 21-11-2010, 15:01   #4
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał


Okręt zadrżał gdy lewa bateria oddała salwę z wszystkich dział. Veltarius stał wpatrując się w pustkę przed nim, przebywając w iglicy okrętu miał wspaniały widok na całe pole bitwy. “Gniew” zadrżał ponownie. Rozbłyski w przestrzeni wyglądały niczym małe super novy które stworzone ludzką ręką pojawiały się w miejscach przez ludzi wskazanych. Następny z plugawych okrętów znalazł się pod wspólnym ogniem przerażających dział Gniewu i Rozpaczy - bliźniaczego okrętu którego nawigatorem był Elkletos - jego starszy brat, choć starszeństwo zawdzięczał tylko kilku minutowej różnicy. Oko Veltariusa rozjarzyło się mrocznym blaskiem, jeszcze raz spojrzał w ciemność i przeraziło go to co ujrzał.... w tym samym momencie w komunikatorze usłyszał głos brata.
- NATYCHMIAST SPÓJRZ W PRZESTRZEŃ!! - to był krzyk rozpaczy ale on już to widział i nie potrafił wydobyć z siebie ani jednego słowa.
- OTWIERAJ PRZEJŚCIE, NATYCHMIAST OTWIERAJ TO PRZEJŚCIE!!!! - głos Elkletosa zdawał się przebijać nawet przez odgłosy bitwy, słyszał, niemal mógł poczuć narastającą w nim panikę. Ich celem tutaj były Spaczone siły wroga Cesarstwa które udało im się wciągnąć w pułapkę... tylko że to nie była ich pułapka.
- Nawigatorze co się dzieje, dostajemy dziwne odczyty. Nawigatorze? - Kapitan krążownika wydawał się być wielce zaniepokojony.
- Musimy uciekać... - niemrawo wyszeptał Veltarius. Widział jak szczelina powoli zaczyna pękać. Było za późno.
- Musimy uciekać! - to już wykrzyczał odwracając się do zaskoczonego kapitana. Spod opaski przebijała płonąca czerwień prawie całkowicie otwartego Oka. Pustka nagle rozbłysła i wszyscy mogli zobaczyć piękno otwartych wrót. Piękno z którego powoli zaczęły wynurzać się jeden po drugim przerażające okręty wroga, a szczelina nadal poszerzała się jak by wciąż była za mała na to co chciała wypluć ze swoich trzewi.
- Na Światło Imperatora... - usłyszał za sobą tylko szept przerażenia.
Wszystko zaczęło przyśpieszać. Najpierw komunikaty z innych okrętów i niespójne rozkazy dowódcy floty. Gdy rozbłysło drugie przejście stracili całą nadzieję. Veltarius dotknął swego świętego medalionu i zaczął swoją wewnętrzną inkantację. Znajdź szczelinę. Dotknij jej. Zbadaj wnętrze... Rozerwij.
- Cała wstecz kapitanie mamy jeszcze szansę się stąd wydostać - jego głos był spokojny i opanowany. Jeśli tylko będą mieli odrobinę szczęścia uda im się, pułapka nie zamknęła się jeszcze całkowicie... Wtedy go ujrzał. Przeogromny okręt otoczony pasmami pustki niechętnie odrywającymi się od jego kadłuba, jego działa przemówiły i jeden z ich okrętów zwyczajnie eksplodował. Nie zdążą przemknęło mu tylko przez myśl. Głos w głośnikach zdawał się wypełniać pustkę powstałą na mostku.
- Bracia, tutaj mówi dowódca floty. kapitanowie Krzyku Rozpaczy wraz z Odgłosem Niebios dadzą nam czas abyśmy mogli się wycofać i dalej móc prowadzić krucjatę przeciw tym plugawym istotom ku chawle Imperatora- był to głos mężczyzny który wiedział że, wysyła tych ludzi na pewną śmierć.
- ZA IMPERATORA!! - okrzyk zdawał wydobywać się z tysięcy gardeł każdego kto tylko mógł usłyszeć przekaz. Nikt już nie czekał, próba ucieczki zdawała się być jedynym celem który teraz się liczył. Veltarius otworzył przejście. Ich okręt powoli zanurzał się w spaczoną Otchłań. Zanim zniknęli usłyszał jeszcze tylko głos Elkletosa.
- Żegnaj bracie... - nawigator przygryzł wargę aż do krwi.
- Na chwałę Imperatora i jego Światło które nas prowadzi... - wyszeptał sam do siebie. Potem była już tylko cisza.


Siedział samotnie w domu żałoby, cały pochówek już się odbył. Ceremonia przebiegła bez zakłóceń ale co mogło zakłócić odgłos lasera drążącego imię rodowe jego brata na ścianie poległych jego rodu. Dłonią dotknął chłodnej ściany i powoli zaczął przesuwać palcami po jego imieniu. Tylko tyle po nim zostało, napis na ścianie który ma im o nim przypominać pomyślał z wyrzutem. Odwrócił się na odgłos kroków.
- Chłopcze co tu jeszcze robisz, czeka na Ciebie następny kontrakt. Nie przywrócisz go użalaniem się nad sobą. - mężczyzna był nawigatorem w sile wieku, widać było że, swoje najlepsze dni już dawno ma za sobą.
- Nie - nie chciał już tam wracać, miał na tyle doświadczenia że, spokojnie mógł zostać przydzielony do szkolenia młodszych nawigatorów.
- Synu ignorujesz oficjalny rozkaz przełożonego?! - w głosie dało się wyczuć złość. Dłoń Veltariusa zacisnęła się w pięść.
- Nie - nienawidził swojego ojca za to.
- To dobrze, wylatujesz za godzinę, lepiej żebyś był gotowy. - starszy nawigator zdawał się uważać całą dyskusję za zakończoną. Odwrócił się do wyjścia i nieśpiesznie opuścił pomieszczenie. Veltarius stał niewzruszony jeszcze przez dobrych kilka minut. Kiedy ciszę przerwał ponowny odgłos maszyny drążącej następne imię.


***


Wszystkie kontrakty wydawały się być już przydzielone oprócz jednego. Nikt z obecnych nie chciał zabrać głosu w tej delikatnej sprawie.
- Myślę że Mastreus będzie doskonale nadawał się do tego zlecenia, ma spore doświadczenie i obecnie nawet przebywa w pobliżu Czarnej Gwiazdy. - ten który przemówił nie wydawał się wcale pewny swoich słów. Oczywiście że, Mastreus był dobrym kandydatem, był zdyscyplinowany i wystarczająco doświadczony by podołać wyzwaniu. Był również posłuszny i przewidywalny. A okręt którym miałby nawigować nie był zwyczajny, niszczyciel światów jak nazywano go jeszcze za czasów Mrocznej Ery. Ród którego nawigator prowadził by ten okręt zyskał by ogromny prestiż, nie mogli więc wysłać tam kogoś przeciętnego a Mastreus takim właśnie wydawał się być. Dlatego też nikt nie próbował poprzeć tej kandydatury, żaden z nich nie chciał zgłaszać się na ochotnika do tej misji, za wiele mieli do stracenia.
- Jak się miewa Veltarius ostatnimi czasy? - spytał uprzejmie Novator jednego z mężczyzn. Pytanie uprzejme zawierało tyle podstępnie ukrytych przesłań że minęła chwila zanim ojciec Veltariusa odpowiedział.
- Nie miałem z nim kontaktu przez jakiś czas ale zakładam że dużo lepiej niż jakiś czas temu. - każdy z obecnych pamiętał dwójkę bliźniaków, cudownych chłopców i jak jasną przyszłość im wróżono. Dwie wschodzące gwiazdy z których w przeciągu jednego dnia obydwie zgasły, Elkletos zginął w czasie bitwy a jego brat pogrążył się w rozpaczy która zmieniła go i jego podejście do spraw rodu. Nadal był nawigatorem ale obawiano się wysłać go ze statkiem większym od transportowca. Zwyczajnie przestano mu ufać.
- Myślisz że zechciał by podjąć się zadania? - Novator wiedział co robił choć było to ryzykowna zagrywka, mogli wygrać wszystko lub wszystko stracić.
- Podejmę wszelkich starań by mój syn zrozumiał przesłanie. - odparł stary członek rodu.
- Lepiej żeby tak było - ukryta groźba była aż nadto widoczna a jej konsekwencje aż nad wyraz oczywiste.


***


Veltarius nadzorował przeładunek swojego dobytku na pokład Czarnej Gwaizdy. Nie było tego znowu tak wiele poza samymi dyskami pamięci na których znajdowała się jego prywatna biblioteka znanych systemów. Służba przydzielona mu przez rodzinę sprawiła się szybko i sprawnie wypełniała jego polecenia, był z tego zadowolony choć doskonale zdawał sobie sprawę że, nie będzie on jedyną osobą której będą zdawać swoje raporty. Veltarius usiadł w swojej nie urządzonej jeszcze kajucie. Spartański styl życia odzwyczaił go od luksusów które zapewniała jego pozycja i prestiż w statusie rodziny. Sięgnął po filiżankę i powoli zaczął sączyć czarny płyn, delektował się zarówno cierpkim smakiem jak i ciężkim zapachem napoju sprowadzanego na jego specjalne zamówienie, zawsze dbał o to by mieć go pod dostatkiem nawet w czasie długich podróży. Nie myślał wiele o samym okręcie bo temu było jeszcze daleko by odzyskać dawną chwałę, wolał skoncentrować się na sprawch bierzących... Koniecznie musi uzyskać dostęp do bazy danych Darletha, to on ponoć sprawował pieczę nad archiwum statku a to może bardzo ułatwić mu prace tutaj szczególnie jeśli skok będzie wykonywany po raz pierwszy. Człowiek ten musiał być zdyscyplinowany i oddany sprawie skoro zajmował się tak nudnym zajęciem, Veltarius uznał że mogą być bardzo podobni ale nie chciał stawiać pochopnych osądów. Nie był pewny co do reszty osób która została zgromadzona na mostku ale wydawało mu się że każde z nich zostało wynajęte by wykonać swoje zadanie najlepiej jak potrafi i byli to najlepsi jakich można było znaleźć. Zaczynał coraz bardziej nienawidzić kapitana i gardzić nim, sprytny na tyle by mieć ludzi którzy wykonają swoją robotę a sam nie kiwnie palcem i niech tylko Imperator sprawi by nie musiał podjąć żadnej decyzji bo jeszcze wszystkim im przyjdzie za to zapłacić. Oko zaczęło się jarzyć niespokojnie. Veltarius uspokoił się momentalnie, musi się bardziej pilnować upomniał sam siebie. Przypomniał sobie rozmowę z ojcem, do jego uszu znów wracały słowa traktujące o jego obowiązkach, o jego powinnościach i lojalności jaką jest im winien, o minionej chwale i cudach jakie na niego czekają jeśli tylko wykaże się odrobiną dobrej woli i chęci. Veltarius uśmiechnął się sam do siebie, oczywiście że nie mógł zmarnować takiej okazji, byłby skończonym głupcem gdyby spróbował. Musiał tylko przekonać ojca że, zmienił się ale zrozumiał jego rolę i powinność wobec rodu. Siedząc w fotelu był już pewny że udało mu się to doskonale. Upił odrobinę czarnego i mętnego nieco napoju. Gorący płyn rozgrzał jego trzewia a Veltarius czuł niemal jak jego moc powoli zaczyna na niego oddziaływać, doskonale zdawał sobie sprawę z tego że, po części to tylko złudzenie ale czuł się pobudzony i gotów do działania. Musiał jeszcze znaleźć najbliższą ścieżkę którą mieli podążać i poprowadzić ich bezpiecznie przez nią. Otchłań wydawała być dziś wyjątkowo przyjazna dla niego. Odstawił pustą filiżankę gdy jego Oko rozświetlało mrok pomieszczenia.

***

Powoli podniósł dłoń w geście przyzwolenia. Okręt zadrżał gdy po kolei przechodził przez wszystkie sekwencje skoku. Nawigator tylko przez chwilę pomyślał jak by to było gdyby pole Gellera przez chwilę przestało działać ale uznał że to głupie nawet spekulować na ten temat. Cały czas myślał nad słowami ojca i czy przypadkiem nie powinien pokazać mu jak ten ostatni bardzo się pomylił. Nawigator odprężył się, miał jeszcze sporo czasu by zaplanować wszystko, póki co chciał stawić czoło wyzwaniom które czekały na nich po drugiej stronie. Wstał ze swojego miejsca i spojrzał przed siebie, Pustka nie nawykła do tego by można było ją zostawić samej sobie, krwista czerwień ponownie zalała twarz nawigatora.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 24-11-2010 o 02:35.
Uzuu jest offline  
Stary 24-11-2010, 22:58   #5
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Awaryjne oświetlenie nie radziło sobie z ciemnością zalegającą puste korytarze Gwiazdy. Niedługo ta część statku wypełni się nowymi członkami załogi i światłem, ale póki co nie było to zbyt popularne miejsce odwiedzin. Ventidius kilkakrotnie widział marynarzy wykonujących znaki ochronne za każdym razem gdy mijali któreś z zapieczętowanych przejść prowadzących w nieużywane części statku. Ludzie z rzadka i tylko w grupach zapuszczali się w te okolice, nawet wtedy pracując pośpiesznie i w niemal całkowitej ciszy. Z tego powodu większość robotników wysyłano tu za drobne przewinienia, a pozostałe prace pozostawiano serwitorom. Odpowiadało mu to, gdyż po kilku godzinach pilnowania i pouczania ludzi Kradów potrzebował chwili samotności. Pół biedy z tymi którzy okazywali zabobonny lęk przed Immaterium, powtarzając w kółko modlitwy i obwieszając się talizmanami ochronnymi.
- Błogosławieni niech będą w swej ignorancji – westchnął, jednak drażniło go lekceważenie dla zagrożenia jakie okazywali pozostali. Spodziewał się pewnej... niefrasobliwości i rozluźnienia dyscypliny już po zapoznaniu się z kapitanem, ale to co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania.
- Żadnego szacunku dla duchów maszyn, modlitwy o błogosławieństwa Złotego Tronu odmawiane przez niewielu i z daleką od wymaganej czcią – wyliczał w myślach – lekceważenie przełożonych, nielegalne używki – tą listę mógł ciągnąć jeszcze długo - Ci ludzie potrzebują imperialnego komisarza, nie mnie!

Zatrzymał się zaciskając pięści, przecież nie tak miała wyglądać jego pierwsza wyprawa. Miał zabijać i zwyciężać w imieniu imperatora, do tego był szkolony i takie było jego przeznaczenie! Zamiast tego musiał pilnować bandy zdemoralizowanych głupców... Naturalnie w jego obecności żarty cichły, praca przyśpieszała, a ręce robotników jakby same składały się w ochronne znaki przeciwko złemu. Nie mógł być jednak wszędzie na raz, a jego przestrogi o koszmarach z Osnowy nie wydawały się budzić odpowiedniego przerażenia w słuchaczach.
- Nie do takiej walki zostałem stworzony – wyrzucał sobie – Gdyby tylko stał przede mną przeciwnik którego mógłbym ściąć mieczem, ale jak walczyć z tym co jest w ich głowach? ...nie rozbijając ich przy tym – dodał po chwili, jakby chcąc przegonić myśli o najbardziej kuszącym rozwiązaniu. – Być może nowo zwerbowani będą w stanie wpłynąć na tą rozbestwioną bandę... Tak czy inaczej Imperator wskaże mi drogę – pokrzepiony tą myślą ruszył dalej.

Zatrzymał się dopiero przy jednej z zaplombowanych grodzi i zajrzał przez niewielki wizjer na korytarz po drugiej stronie. Nie zobaczył niczego niepokojącego ani w żaden sposób odbiegającego od normy, ale to nie uspokajało młodego Marine w najmniejszym stopniu. Cudowne odnalezienie statku i to w tak niezwykłych okolicznościach dla wielu było szczęśliwym zrządzeniem losu i niechybnym znakiem odnowionej łaski Imperatora dla rodu Kraad. Równie dobrze jednak mogła to być pułapka Mrocznych Sił, jak zawsze spiskujących przeciwko ludzkości, ale chciwość przezwyciężała rozsądek. Myśląc o tym jak łatwo plugastwo ze Spaczni może znaleźć drogę do wnętrza okrętu poprzez słabe umysły załogi i jakie istoty mogą wciąż czaić się w trzewiach Gwiazdy Ventidius rozumiał dlaczego przeznaczenie skierowało go w to miejsce. Kto, jeżeli nie wybraniec Boga Ludzkości, mógł za w czasu dostrzec i powstrzymać grożące im niebezpieczeństwo?
- Cokolwiek spróbuje nam stanąć na drodze – uśmiechnął się – Ja jestem gotowy.

Kiedy pierwszy raz pokazano mu jego kabinę, okrętowy kwatermistrz oddał mu do dyspozycji kilku ludzi aby dostosowali apartament do jego potrzeb.
Nie trwało to długo.
Marine kazał po prostu wynieść wszystkie 'zbędne' przedmioty, pozostawiając na miejscu jedynie to co było absolutnym minimum. W ciągu niecałej godziny zamienił luksusową sypialnię w mnisią celę, salon w którym poprzedni właściciel przyjmował gości zmienił się niemal w pokój przesłuchań, a bawialnia w kapliczkę połączoną z salą ćwiczeń.
W tak ascetycznych warunkach łatwiej było mu się skupić i choć w tej cząstce pełnego przepychu pokładu oficerskiego czuł się jak w domu. Konserwując broń wspominał niedawną odprawę w fortecy Pretorian. Sam kapitan wręczył mu jedną z relikwii zakonu: prochy Świętego Aeliusa. Sprasowane pod ogromnym ciśnieniem w wąski pasek grafitu i wprawione w złoty naszyjnik nie ważyły wiele, ale Ventidius trzymał artefakt obiema rękami w pełnej czci ciszy.
- Wyruszasz na długą pielgrzymkę bracie, ale wierzę że przetrwasz tą próbę i odprowadzisz urnę męczennika na miejsce jego ostatecznego spoczynku.
- Będę strzegł jej choćby za cenę własnego życia.
Dowódca skinął z aprobatą głową, nie spodziewał się innej odpowiedzi.
- Twoja droga prowadzi przez mrok, ale nie zapominaj iż jesteś Jego pochodnią która zniszczy cienie!
- Chwała wiecznemu Imperatorowi!
- Chwała!

Pociągnął za spust i zamek pistoletu zaskoczył z suchym trzaskiem, przerywając ciąg retrospekcji. Załadował broń i ruszył do kaplicy, zbliżał się czas modłów.
 

Ostatnio edytowane przez MadWolf : 25-11-2010 o 09:17.
MadWolf jest offline  
Stary 26-11-2010, 01:03   #6
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Vladyk Tenser

Vladyk z głośnym szumem oddechu wędrował przez jałową ziemię. Trwała właśnie burza piaskowa i w zasadzie nie widział zbyt wiele. Kierując się jedynie wskazaniami pochodzącymi z zewnętrznych czujników otoczenia, dalmierzy i skanerów, stawiał pewnie stopy na sypkim podłożu. Normalnie już dawno droga zapisana byłaby w banku danych, jednak krajobraz tutaj był zmienny na tyle, że nigdy nie wędrował dwa razy tą samą drogą. Zmienność ta miała oczywiście zwoje zalety i na wiele mileniów ukryła pod ruchomym piaskiem pradawny wrak. Wrak pochodził z milenium tak odległego iż nawigowano go jeszcze bez pomocy nawigatorów, napędzano bez użycia silników skokowych i co najważniejsze … obsługiwano z pomocą robotów. Nie, nie serwitorów, ale prawdziwego AI, prawdziwych Ludzi z Żelaza zbuntowanych później przeciwko ludzkości. A może to bunt sprowadził tutaj ten wrak? Właśnie miał się przekonać.

Trzy serwitory wyposażone w potężne palniki plazmowe zamontowane do pary z równie potężnymi szczypcami hydraulicznymi po kilku dniach pracy nareszcie przegryzały się przez grube poszycie statku. Nadzorowane przez jednego z akolitów i kolejne dwa serwitory bojowe zdawały się po tym czasie niemal zrośnięte z krajobrazem. Jedynie raz na dobę inny akolita przychodził z drugą zmianą, jednak tym razem kapłan przyprowadził ich osobiście. Plazmowe palniki i szczypce przez ostatnie osiem godzin zamieniał na delikatniejsze narzędzia. Nowo przybyłe konstrukty wyposażone były w zestawy do wycinania delikatnych elementów, przenośne baterie i złącza do zasilania ocalałych systemów i najróżniejsze sprzęty serwisowe używane zwykle przy pracach remontowych. Ta osobliwa zgraja po czterech latach pracy na planecie nareszcie miała ukończyć swoje zadanie.

Spoglądając na akolitów Tenser odezwał się głosem pełnym radości nawet mimo zmieszania z syntezowaną mową mechanicznych wysięgników unoszącymi nad jego ramionami zintegrowane z nim czaszki.
- Nadszedł czas. Po prawie trzech latach samego poszukiwania i miesiącach czekania, aż piaski oddadzą nam chociaż kawałek miejsca dotarliśmy tutaj. Nim wejdziemy oddajmy hołd duchom maszyn, jakie wygasły i tym, które możemy jeszcze ocalić przed zniszczeniem.
Rozpoczynając skomplikowane inkantacje i rysując kilka run dookoła nowo wyciętego wejścia kapłan wraz z pomocnikami wychwalali Boga Maszyny. Serwitory nadal jeszcze wyposażone w pneumatyczne ramiona rozpoczęły przepychać kawał metalu do wnętrza statku, zaś tuż za ich plecami wielolufowe karabinki laserowe wpadły w obroty na wszelki wypadek. Chwilę później recytacje przeszły w glorie pochwalne dla imperatora i jego doskonałego jestestwa w harmonii z technologią, a do pary z nimi w powietrze wzniósł się huk ciężkiej stalowej bryły uderzającej o powierzchnię wewnątrz. Pierwsze serwitory zapaliły zamontowane w czaszkach reflektory i ruszyły do wewnątrz, by wyciąć kolejne przejścia do prawdopodobnie zahermetyzowanych grodziami przedziałów. Litanie zmieniły się w śpiew i powoli zaczęły wygasać, gdy ostatnie słowa zgrały się z wyrysowaniem ostatnich symboli. Byli gotowi.
- Niech ta chwila przyniesie nam szczęście, a nasze kroki będą krokami ku zrozumieniu i poszerzeniu naszej świadomości wraz z jej cielesną powłoką dążącą ku boskiej wieczności w jedności z duchem maszyny naszego ciała.
Przytakując akolici wykonali religijny gest na symbolach Imperium i ich zakonu Adeptus Mechanicus. Po tym rytuale bez słów każdy zapalił jakieś własne źródło światła, lub uruchomił bioniczne oczy i czujniki w przypadku Vladyka i jednego z adeptów. Serwitory bojowe przełączając się w tryb pełno bojowy uruchomiły noktowizję i rozpoczęły przeszukiwanie.

Czas mijał tutaj leniwie. Kolejne przecinane zawiasy i ściany ukazywały jedynie poszatkowane eksplozjami resztki korytarzy pełnych szczątków i kompletnie zmasakrowanej technologii. W zasadzie nic się nie działo, a wędrówka była jedynie stawianiem nóg jedna za drugą. Nawet sensory nie wykrywały niczego ciekawego choćby i za ścianami. Tenser wraz z jednym akolitą, dwójką serwitorów technicznych i oboma bojowymi wędrowali śladami otworów wyciętych przez wyprzedające je o kilka pomieszczeń sługi wycinające nowe „drzwi”. Jedynym zajęciem było błogosławienie i żegnanie dawno wygasłych duchów napędzających wszystko dookoła.

Następne dwie doby upłynęły w takim samym, leniwym tempie. Jedynym zaskoczeniem były rozmiary statku, oraz grubość niektórych ścian wewnętrznych, co dodatkowo spowolniło prace. Na szczęście zguba warstwa osłaniająca pokład zajmowany jedynie przez generatory mocy była już bliska sforsowania. Co najdziwniejsze nie znaleziono żadnych drzwi prowadzących z tej części statku na pokłady techniczne. Jak gdyby ludzie na górnych pokładach w ogóle nie przejmowali się stanem statku. W obecnych standardach było to niemal podejście na skraju herezji, a już na pewno z punktu widzenia kapłana.

Ostatecznie odnaleziono mostek, jednak był on tak podziurawiony i częściowo zasypany, iż siedzący w nim Vladyk zdołał uruchomić jedynie jedną techniczną konsolę, która w dodatku nie funkcjonowała zbyt dobrze. Dowiedział się z niej tylko iż napęd zasilało dwanaście prostych generatorów zaskakująco małej mocy, nawet jak na tamte czasy, jednak reszta danych była stracona, lub tak pofragmentowana że nie dało się ich odtworzyć. Westchnął. Wielkie nadzieje pokładane w tej krypie i lata pracy jak dotąd sprowadzały się do niczego. W zasadzie wszystko tutaj nadawało się jedynie do przetopienia, albo i nie nadawało się nawet na złom. Kilka godzin temu znaleziono kości załogi, jednak były tak stare, że owe kilka sztuk nie zniszczonych jeszcze przez czas i tak nie nadawało się do niczego. Mówiąc wprost statek był martwy, pusty, zniszczony i skrajnie nieciekawy.
Z prób rekonstrukcji zebranych informacji wyrwał go nagle jeden z akolitów. To dziwne, bo z reguły przysyłali serwitora, jeśli przewiercili się przez kolejną ścianę, a komunikacja bezprzewodowa nie działała. „Może nareszcie coś ciekawego?” – Pomyślał z nadzieją, obserwując ucznia czujnikami wysokiej mocy jeszcze kiedy był za ścianą. Zdyszany człowiek wpadł zdyszany do pomieszczenia.
- Mistrzu Tenserze! Mamy coś! To wspaniałe. Przebiliśmy się na pokłady techniczne. Nawet udało nam się znaleźć jeden generator dający nadzieję na uruchomienie!
- Wspaniale, prowadź proszę. – Odparł bez oznak emocji Vladyk.
- Tak jest! Proszę za mną mistrzu.
- Adept Paltryk wraz z większością naszych sług właśnie wchodzą do środka, więc prawdopodobnie już czekają na mistrza pierwsze dane.


Gdy dotarli na miejsce sensowy wykryły śladowe promieniowanie. Faktycznie któryś z reaktorów musiał mieć jeszcze paliwo, które nie rozpadło się i pozostawało dość radioaktywne, by odpalić na nim generator, a kolejne trzy godziny wytężonej pracy udowodniły, że używając części z wszystkich pozostałych generatorów jakimś cudem dało się go odpalić na prawie trzydziestu procentach mocy. Czujniki i skanery ożyły! W zasadzie dane zalały aparaturę wszczepioną w ciało Vladyka, która dotychczas nastawiona na najwyższą czułość wyłapała o wiele więcej, niż można było się spodziewać. Działało oświetlenie, działało zasilanie wielu konsol i paneli. Na każdej ścianie świeciły się jakieś przyciski, a gdzieniegdzie większa konsola skupiała szereg obiecująco świecących wskaźników, którym towarzyszyły rzędy dźwigni i pokręteł. W jednym miejscu dawało się nawet dostrzec szumiący i podskakujący obraz jakiegoś wyświetlacza, a te same w sobie były już znaleziskiem wystarczająco rzadkim i wartym uwagi, by właśnie tam skierować swoje pierwsze kroki.
- Zajmijcie się ustaleniem czemu to wszystko nie jest tak zniszczone, jak pokład wyżej. – Polecił Akolitom.
- Oczywiście, mistrzu. – Skłonił się akolita. - Chciałbym przypomnieć iż pozostało nam dość zapasów na kolejne trzynaście godzin pracy. Całe szczęście z tym generatorem możemy sprowadzić tutaj znaczną część zasobów i nie przejmować się wędrówką przez burzę do obozu.
- Znakomicie, nie pozwólcie mi zatem marnować więcej waszego czasu i zajmijcie się tym po wstępnych oględzinach.
- Jak sobie życzysz mistrzu.

Pomocnik ukłonił się i ruszył do pracy. Zabierając ze sobą dwa serwitory udał się w głąb korytarza odchodzącego, zdaje się, wzdłuż osi statku od pomieszczenia generatorów. Nie było go jedynie kwadrans, może dwa, kiedy wpadł biegiem do pomieszczenia. Nie było z nim już cybernetycznych sług, a jego szata była w kilku miejscach naddarta.
- Jedynka, czwórka, pełna aktywacja systemów! – Wykrzyczał. Chwilę później leżał martwy na podłodze.

Skupiony na strumieniu danych napływających przez zautomatyzowane części mózgu ukryte w bionicznie wszczepionych czaszkach zwieńczających długie wysięgniki początkowo nie zwracał uwagi na adepta. Od kiedy zeszli tutaj na dół średnio co pięć minut któryś z nich biegał podekscytowany, albo przynajmniej wyrażał chwalebny dla Boga Maszyny psalm, by uczcić nowe znalezisko. Na ogół jednak nie były to okrzyki skierowane do bojowych serwitorów, które miały przecież za zadanie jedynie walczyć. Sekundę później, odcinając strumień danych znów mógł skupić umysł na zmysłach zewnętrznych i z zaskoczeniem odkrył iż wielolufowe karabinki laserowe rozkręcają się do pełnej prędkości. Miał bardzo złe przeczucia, nawet mimo pełnej świadomości iż złe przeczucie to z reguły po prostu efekt niedostatecznej ilości danych.

Pierwsze wiązki skoncentrowanej energii wystrzeliły z luf działek w głąb korytarza, którym jeszcze niedawno przybiegł martwy teraz uczeń Tensera. Nagle, jakby w odpowiedzi na atak z korytarza dało się usłyszeć trzask metalu uderzającego o metal, odgłosy odrywanych od ścian i sufitu elementów wyposażenia, które latały we wszystkie strony bijąc o powierzchnie dookoła jak zabójcze srapnele rozgrzanego do czerwoności metalu. Ostrzał nie ustawał, jednak Vladyk zaczął już sensorami docierać do sunącego na serwitory napastnika. Dane go zachwyciły i przeraziły zarazem. To byli Ludzie z Żelaza! W zasadzie jeden wiekowy konstrukt, przynajmniej jedyny którego znaleźli na tym statku. Machiny te, stworzone przez ludzkość do służby, które dzięki sztucznej inteligencji zdołały zyskać dość świadomości, by zbuntować się i zapoczątkować Mroczne Wieki Technologii. Machiny te jednak były tak niebezpieczne, anwet jeden samotny egzemplarz, że przez chwilę Vladyk zastanawiał się nad ewakuacją osłanianą przez serie z laserów, pokusa wiedzy przeważała jednak i z chorą niemal fascynacją kapłan obserwował rzeź. Konstrukt sprzed tysięcy lat szarżował na swych technologicznych następców próbując ocalić swe istnienie. Samoświadome, zbuntowane przeciwko wszystkiemu co żywe jestestwo zamknięte w metalowym ciele i drugie zupełnie posłuszne woli i podporządkowane rozkazom. Była w tym pewna ironia, że sztucznie inteligentna maszyna miała niemal ludzką wolę przeżycia, a stworzony z żywego człowieka serwitor w gruncie rzeczy był jedynie bezduszną machiną.

Gdy opadł kurz, pył i opary stopionego metalu w korytarzu nie leżała machina, a drobne kawałki stopione, rozerwane i poszatkowane jak sito przez ostrzał. Były to kawałki oderwane z korytarza a pod nimi nieuzbrojony robot, nieopancerzony bardziej niż najbardziej podstawowe modele i zupełnie bezbronny wobec upływających mileniów, świadomy robot który miał jedynie jeden cel - nienawiść do życia jako niższej formy i własne przetrwanie. Nie miał szans, chociaż kilku więcej i zdołałyby rozerwać biologiczne części serwitorów zrywając im płynnym ruchem pancerze wszczepione w ciało, a niewiele później sam kapłan zmieniłby się jedynie w kupkę szczątków i mięsa. Teraz jednak było po wszystkim i nawet ta jedna żelazna machina narobiła ogromnych szkód. Zginął akolita, trzy serwitory techniczne leżały porozrywane, a bojowe nie wyglądały wcale lepiej. Przegrzewające się działka poważnie przypaliły ich biologiczne elementy i gdyby nie blokady receptorów bólu zdałyby sobie już dawno sprawę iż należy się wyłączyć, lub zginąć za najdalej kilka godzin. Te dwa egzemplarze nie nadawały się już do niczego. Jeden wiekowy i nie całkiem sprawny robot wymusił na nich przeciążenie, a pewnie i tak powaliło go tylko jakieś szczęśliwe trafienie w kluczowy element. W zasadzie ocalał jedynie kapłan, jeden akolita i garstka bio-mechanicznych sług.
- Poszukajcie nie zniszczonych elementów. – Rzucił bezdusznie kapłan. – Chcę je mieć wszystkie w oznaczonych skrzyniach.
- Tak jest, mistrzu… czy potem możemy się stąd wynieść, mistrzu?
- Tak. Zabierzemy to i poślemy po większą ekspedycję do zakonu. Szansa iż jest ich więcej, jednak jeszcze nie odzyskały mocy wynosi ponad pięćdziesiąt siedem procent. My daliśmy im sprawny generator, a nie chcę się przekonać ile trwa ładowanie ich baterii.

Akolita wraz z technicznymi serwitorami zabrali się natychmiast do pracy. Tym razem bojowe konstrukty w pełnej gotowości trzymały cel na każde nieotwarte dotychczas drzwi.

Kilka tygodni później.

Pochylając się nad stołem zastawionym częściami zebranymi z poszatkowanych w walce na wraku ciał Ludzi z Żelaza Vladyk był niemal wniebowzięty. Marzył o dostępie, wyłącznym dostępie, do tak starej i zapomnianej technologii. Teraz miał ją na wyłączność i mógł się poświęcić pracy. Przez ostatnie dni zdążył już wywnioskować iż tak długo, jak długo pracowały generatory, uwięzione na statku konstrukty naprawiały siebie nawzajem i dostępne systemy statku. To dlatego niższe pokłady były w tak dobrym stanie. Wrak prawdopodobnie zabił całą załogę czymś, co nie miało wpływu na maszyny. Może była to utrata ciśnienia w części załogowej, może promieniowanie. W każdym razie części, które zdobył były jego prywatnym świętym gralem, artefaktem mogącym posunąć jego badania nad bioniką o wiele lat wprzód.
Pracę przerwał jeden z akolitów pełniących służbę ku chwale Boga Maszyny w jego pracowniach. Niestety odebrano mu serwitory by odzyskać z nich jak najwięcej danych o wydarzeniach z ekspedycji i został jedynie z kilkoma pomocnikami. Niemniej jednak nie przejmował się tym. Miał swoje zabawki i nie obchodziło go nic. Chociaż może?
- Panie.
- Tak? Słucham Cię.
- Odkryto kolejny okręt. Świetnie zachowany, dryfujący w przestrzeni.
- Na światło Imperatora! Gotuj się do drogi, znów opuszczamy świat kuźnię.
- Tak jest!
- I upewnij się, że wszystkie te części lecą z nami. Weź też kolejnych czterech akolitów.
- Tak jest, mistrzu.
- Wiemy coś o tym okręcie?
- Jedynie nazwa. –
Młody adept zrobił pauzę szukając w pamięci. – Zwie się „Czarna Gwiazda”, mistrzu.
- Dziękuję. Czas zatem zaoferować nasze usługi na pokładzie Czarnej Gwiazdy!

Ostatnie zdanie rozbrzmiewało w powietrzu wypowiedziane przez kapłana głosem tak syntetycznym i nieludzkim, że zdawał się on wibrować. Syntezatory zgrane w harmonii z głosem kapłana wyraziły głos wszystkich jego sub-jaźni. Każda z osobna chciała być już w drodze.
 

Ostatnio edytowane przez QuartZ : 26-11-2010 o 01:43. Powód: "Rachunek zysków i strat" ;)
QuartZ jest offline  
Stary 26-11-2010, 01:06   #7
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Pierwszy tydzień podróży. Gdzieś na dolnych pokładach Czarnej Gwiazdy

- Hola, ludzie! Czy ktoś tu jest? Słyszy mnie kto?
Odpowiedziało mu jedynie zwielokrotnione echo jego własnych słów rozbrzmiewające w pobliskich korytarzach. Młodszy pomocnik trzeciego mata zatrzymał się. Zimny pot spływał mu po plecach. Mógłby przysiąc, że w oddalonych cieniach zamajaczył jakiś zgarbiony kształt. A może mu się tylko wydawało? Boleśnie przełknął ślinę, szukając desperacko dalszej drogi ucieczki. Trzy godzin temu zabłądził w trzewiach olbrzymiego statku, trafiając do nieznanych mu obszarów dolnych ładowni. Nagle zjeżyły mu się włosy na karku. Poczuł obecność... czegoś, zaraz za swoimi plecami. Odwrócił się gwałtownie, rozświetlając półmrok dzierżonym w dłoni żeliwnym reflektorem. Nic. Jedynie cienka warstwa sączącej się ze starożytnych machin mgiełki. Opary rozlewały się nad gruntem, falując w niepokojąco hipnotyczny sposób.


W pewnym momencie pomyślał z nadzieją, że wszystko to mogło być jedynie złym snem. W końcu od momentu wejścia do spaczonej przestrzeni mieli je wszyscy. Załoga, przyzwyczajona do tej pory jedynie do lotów wewnątrzsystemowych wyjątkowo źle znosiła obecną podróż przez międzywymiarową pustkę. Od marynarzy, których kajuty znajdowały się blisko kadłuba słyszał, że nocami dochodziły ich upiorne dźwięki pazurów drapiących o zewnętrzne płyty poszycia. Na samą myśl o potwornościach chcących wedrzeć się do wnętrza statku zadrżał i padł na kolana, kierując modły ku Wiecznemu Imperatorowi. Nagle uniósł głowę. W oddali coś zaszurało o stalowe płyty podłogi. Potem jeszcze raz, bliżej. Nim zdążył pomyśleć, zaczął biec na oślep, uderzając ciężkimi butami o żelazną kratownicę pokładu. Upiorne szuranie zdawało się dochodzić ze wszelkich stron. Cóż to, na Złoty Tron, było?! W końcu dobiegł do skąpanego w mroku skrzyżowania. Jego serce biło jak oszalałe, z trudem łapał oddech. Nagle usłyszał dziwny charkot, zaraz nad sobą. W jednym momencie jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, a serce stanęło z przerażenia. Ostrożnie uniósł głowę, zaglądając prosto w uzębioną paszczę okropnie zdeformowanego humanoida. Potworny, niemal zwierzęcy wrzask wypełnił posępne korytarze dolnych pokładów.

Drugi tydzień podróży

Z każdym dniem coraz bardziej oddalali się od wewnętrznych systemów sektora Calixis, kierując się ku jego rubieżom i odziedziczonemu przeznaczeniu ich nowego kapitana. Nawigacja była coraz trudniejsza. Rzadko uczęszczane i słabo skartografowane szlaki były sporym wyzwaniem dla strudzonego Nawigatora. Na tych obszarach Boski Astronomicon, latarnia duchowa Imperatora, świecił już coraz słabiej, utrudniając orientowanie się w wieczne szalejących sztormach Pustki. Dzięki doświadczeniu i samokontroli ich przewodnika udało im się jednak podjąć większość z planowanych grup załogi. Nawet Sekta Płonącego Poranka, będąca tematem spornym w dyskusjach oficerów, okazała się zaskakująco zorganizowanym i karnym oddziałem zdeterminowanych misjonarzy. Nie znaczy to jednak, że brakowało im charakterystycznego dla tego typu grup fanatyzmu. Ale ten odpowiednio skierowany mógł okazać się ich zaletą. Całej grupie przewodził Biskup - bo postawny, odziany w ceremonialną zbroję starzec faktycznie miał oficjalne święcenia Eklezjarchii - Alvarez. Brodaty starzec bez dłuższych dyskusji przejął największą z pokładowych kaplic, zapewniając oficerów o swoim oddaniu i wdzięczności jego owieczek.

Zaskoczeniem była setka nieźle wyposażonych Adeptus Arbites, która przywiódł ze sobą Ventidius, powracając z planety-fortecy, na której podjęli piracką załogę. Naturalnie nie byli to żołnierze, ale jako służby porządkowe powinni spisać się wyśmienicie. Świadczył o tym spory zapas uzbrojenia ogłuszającego, jaki zabrali ze sobą na pokład. Magazyny stworzonego przez nich naprędce posterunku wypełniły się granatami łzawiącymi, ogłuszającymi, strzelbami sieciowymi i setką starych, dobrych elektrycznych pałek.
- Sędzia Guarre melduje się na posterunku - potężna Arbitrator w błyszczącej taktycznej zbroi faktycznie wyglądała obiecująco.
Adepci przydali się dość szybko, gdy oba z zaproszonych na pokład szczepów barbarzyńców rzuciły się sobie do gardeł w jakichś rytualnych zawodach śmierci. Doskonałe wyposażenia pozwoliło przywołać ich do porządku, przy jednoczesnym uniknięciu jakichkolwiek śmiertelnych ofiar. Na przyszłość trzeba jednak było lepiej poznać zwyczaje dzikich pasażerów, by móc przewidzieć takie przygody.

Trzeci tydzień podróży, mostek dowodzenia Czarnej Gwiazdy


- Wykryto problem - oświadczył krótko Hecklerius, majstrując mechanicznymi odnóżami przy ustawionym naprędce ekranie. Na naradę zaproszony był też kapitan, jednak najwyraźniej nie raczył się zjawić, biesiadując nadal w swoim pałacu. Kapłan Maszyny odczekał jeszcze przepisową chwilę po czym rozpoczął spotkanie, rozbudzając ducha przyniesionego urządzenia. Na zielonkawo-szarym ekranie pojawił się niewyraźny obraz z kamery, wbudowanej w jedną z serwoczaszek patrolujących niższe poziomy statku. Lewitujący serwitor wlatywał w coraz to głębsze i mroczniejsze szyby, kierując się ku trzewiom kosmicznego lewiatana. Trwało to dość długo, ale wreszcie po pokonaniu dziesiątek zakrętów i przeszkód wleciał na otwartą przestrzeń. Jej ściany zdawały się poruszać. Dopiero przybliżenie obrazu ukazało całe chmary człekopodobnych istot, wspinających się po pokrytych starożytnymi urządzeniami ścianach. W samym środku tłumu, przed dziwną statuą, leżała związana grupa zaginionych w ostatnim czasie załogantów.

Oficerowie bez problemu rozpoznali twarze pojmanych. Sądzono, że nieszczęśnicy zginęli w wypadkach, zabici przez niesprawne jeszcze w pełni systemy starego statku... albo działalność pokładowego Kapłana Boga Maszyny, który wcale nie ukrywał się z zamiarami "udoskonalenia" niektórych członków załogi wbrew ich woli.

Hecklerius ponownie wskazał pewien szczegół na ekranie. Jeden z humanoidów, przypominający człowieka ze zdeformowanymi odnóżami pozwalającymi mu wspinać się po suficie, miał na sobie resztki jakiegoś kombinezonu. Obraz zbliżył się jeszcze bardziej, ukazując wyszyte na odzieniu godło rodu Krard - dwa czarne miecze, krzyżujące się na złotym polu. Sztuczne tworzywo musiało wytrzymać upływ paruset lat odkąd statek był ostatnio na chodzie. Serwoczaszka przeleciała dalej, ukazując oblicze statuy, której mutanci oddawali niemal boską cześć. Potężny wojownik w admiralskim mundurze miał niepokojąco znajome rysy twarzy. Podobne do tych, które mieli już okazje ujrzeć u swojego kapitana...

- To nieprawdopodobne, ale nadal pamiętają rytuały potrzebne do obłaskawiania duchów otaczających ich maszyn. - kapłan wskazał mutantów wskakujących z nieludzką wręcz zwinnością do położonych na rusztowaniach paneli obsługi - Ich wydajność pracy jest... zaskakująca.

Przygotowani do ofiarowania staremu Krardowi porwani nie wyglądali jednak na specjalnie zachwyconych.

Trening Ventidiusa zrobił swoje. Anielski kolos mimowolnie przeanalizował taktyczną sytuację w razie ewentualnego ataku. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Sam nie przecisnąłby się przez większość prowadzących do hali szybów, odpadał więc dla niego atak z zaskoczenia. W oddali majaczyły olbrzymie wrota systemu podajnika torped, przez które można by przespawać się z głównymi siłami uderzenia, ale na pewno nie byłoby to ciche. Pozostawała jeszcze kwestia znajdujących się tam systemów statku. W razie strzelaniny mogłyby zostać uszkodzone. Najgorsze było to, że mutanty zdając sobie sprawę z ataku mogły po prostu zabić zakładników i uciec, przedzierając się przez liczne szyby do innych części statku.

***

Nie zdążono podjąć jeszcze żadnej konkretnej decyzji, kiedy okręt wyszedł z Immaterium. Pokłady zadrżały, gdy wyjąca pustka wypluła kadłub z powrotem do rzeczywistości. Zgodnie z procedurą, astropaci wysłali powitanie do ostatniego punktu ich podróży, stacji orbitującej wokół górniczego księżyca Todor V, gdzie podjąć mieli obiecujący oddział najemników. Odpowiedziała im jednak tylko cisza.

Krążownik zbliżył się do ledwo widocznego z takiej odległości obiektu. Akolici Omnisjasza rozpoczęli litanię skanowania, bombardując obiekt falami wiązek sondujących. W końcu na ekranach pojawił się obraz. Stacja przypominała z budowy okręt międzygwiezdny. I faktycznie, okazało się, że niegdyś był to statek rafineryjny, przerobiony teraz na orbitalną placówkę. Miał koło trzech kilometrów długości i na oko winien mieścić co najmniej pięć tysięcy załogi. Tymczasem odpowiadała im tylko cisza.


- Czuję dawne echo bardzo silnych emocji... - wyszeptała Yandra, zbliżając się na wyciągnięcie ręki do pancernej szyby mostka. - Teraz jest tam już tylko cisza...

Nawigator również spojrzał w stronę złowrogiego punktu orbitującego wokół martwego księżyca. Jego Oko pokazywało mu lekkie drgania Spaczni wokół stacji, mogło to jednak oznaczać prawie wszystko. Nawet prosty ludzki strach, czy okrucieństwo potrafiły czasem przyciągały tego typu subtelne fenomeny. Musiałby zobaczyć to z bliska, by dowiedzieć się więcej.

Niespodziewanie na mostku zjawił się i sam lord-kapitan. W rozchełstanym szlafroku. Za to wyjątkowo bez rozszerzonych od narkotyków źrenic.
- Statek bez załogi? - w jego oku błysnęła iskierka chciwości - Nie jestem rozeznany, ale czy w takich przypadkach nie możemy uznać go za naszą własność albo przynajmniej spodziewać się nagrody? Chcę go mieć! Zadbajcie o to.
To rzekłszy, okręcił się na pięcie i ruszył z powrotem w stronę swoich kwater.

Sytuacja nie była prosta. Prawo własności zależało od tego, co stało się z poprzednimi właścicielami. Poza tym nie wiadomo było, czy należało traktować obiekt jako statek, czy raczej stacje. Niewątpliwie w tej sytuacji wymagane były dalsze badania seneszala nad tego typu prawnymi precedensami. W Przestrzeni Koronusa mogliby bez problemu przejąc tego typu zdobycz, tu jednak nadal byli na terenach Imperium i obowiązywał ich niesłychanie zawiły, starożytny kodeks prawny. Może na pokładzie znaleźliby odpowiednie dokumenty potwierdzające status jednostki?
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 26-11-2010 o 03:40.
Tadeus jest offline  
Stary 25-11-2010, 23:30   #8
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Mostek lekkiego krążownika Levanos.





- Kapitanie, z żalem muszę przekazać panu tę rezygnację ze stanowiska - Maxwell Alexander de'Vireas, pierwszy oficer i głównodowodzący siłami zbrojnymi na krążowniku rodziny Hess, przekazał kapitanowi złożony równo na trzy kawałki żółty pergamin, związany sznurkiem i zalakowany pieczęcią rodu de'Vireas. Sam Maxwell stał przy tym niemal na baczność, w swoim nieskazitelnie białym mundurze, na którym zwykł nosić tylko broń, dwa standardowe pistolety laserowe, no może minimalnie mniejsze i lżejsze, od standardowych, oraz dwa specjalnie dla niego modyfikowane HellPistole, które udało mu się, odnaleźć w czasie jednej z misji. Pod mundurem nosił modyfikowaną lekką zbroję, z cerampłyty. Kapitan odebrał pergamin, złamał pieczęć, i po chwili kiedy skończył czytać powiedział tylko.
- Przyjmuję, ale z obowiązków zwolnię cię dopiero, kiedy z twojej rodziny dostanę dla ciebie zastępce. - uśmiechnął się - Zakładam, że rodzina de'Vireas nie zrezygnuje z współpracy ze mną. -
- Mój zastępca jest już w drodze. Będzie czekał na nas tam, gdzie na mnie czeka mój nowy statek. -
- Raczej statek, na którym będziesz służył. - poprawił kapitan, a w jego oczach błysnęło niebezpieczeństwo. Od dawna podejrzewał, że prawdziwym celem Maxwella jest przejęcie statku, ale do tej pory myślał, że to Levanos miał paść jego łupem. Cóż, być może przejęcia będzie miał dokonać nowy de'Vireas. Tak czy tak interesy z tą rodziną były lukratywne na tyle, że warto było ponosić koszty dodatkowej ochrony. Miał nadzieję, że ród de'Vireas nie będzie próbował niszczyć obopólnej korzyści. Cóż, Max był wzorowym oficerem, i naprawdę żal było go odsyłać, ale list od samego dona de'Vireas, był jednoznaczny i nie zostawiał, żadnych opcji odwleczenia. Dodatkowo kapitan z pewną ulgą przyjmował to, że nikt o zdolnościach Maxwella nie czai się za jego plecami. Po prawdzie to niejednokrotnie bał się, jego opanowania i dyscypliny, i tego, że tak naprawdę, nie wiedział komu wierni pozostaną jego żołnierze.
- Oczywiście, ale może kiedyś spotkamy się w kosmosie. - de'Vireas zrobił efektowną pauzę i dodał - mam nadzieję, że jako przyjaciele. -


Przybycie na planetę Ascilla-Secundus

Levanos wynurzył się z przestrzeni kilka godzin lotu od Ascelli Secundus. Planety na orbicie, której stacjonowała Czarna Gwiazda, ciężki krążownik na, który z polecenia głowy rodu de'Vireas miał się zaokrętować. Z informacji jakie dostał, była to olbrzymia szansa, dla rodu, na nowe zlecenia i rozbudowanie sieci kontaktów. Levanos był potężnym statkiem z doskonałą załogą, ale był tylko lekkim krążownikiem, dobrym do szybkich rajdów, i małych acz drogich zleceń. Czarna Gwiazda, to zupełnie inna liga, i choć w obecnym stanie i liczbie, nie byłby zagrożeniem dla załogi Levanos'a, to kiedy dobrze zorganizuje się na nim prace, będzie niezwyciężony. Max już teraz czuł ogromne podniecenie, domyślał się, że jego zadaniem będzie to do czego przygotowywał się na na jego obecnym statku. Ale musi działać ostrożnie, w ciągu kilkunastu miesięcy, może nawet kilku lat, do niczego nie dojdzie. Musi zyskać zaufanie oficerów i załogi, a przede wszystkim oddziałów militarnych. No i kapitan musi mu zaufać, a nawet więcej, musi na nim polegać. Musi tak jak na Levanosie być niezastąpiony. A wtedy zapewne spotkają jego pierwszy okręt.. Max cieszył się na ten ogrom pracy, uwielbiał podróżować i odwiedzać coraz to nowe światy.

Statek mknął przed siebie, w kierunku Ascilla, i nagle poprzez ekrany na mostku zobaczył jego nowe dziedzictwo.
- Nie kusi pana, aby go teraz przejąć? - zapytał kapitana, ale nawet na niego nie spojrzał. - Teraz jest bezbronny wobec Levanosa. -
- Nie, bo musiałbym wtedy tobie oddać ten okręt. - kapitan przejechał dłonią po stalowej barierce na mostku, przy której obaj stali. - Za bardzo go pokochałem. -
- Ja także kapitanie, za bardzo. Pora go opuścić. Tak jak mówiłem, nie uszczuplę pana załogi, odmówiłem większości ludzi, którzy prosili o transfer ze mną. Zabieram tylko Nicewę i kilku inżynierów, bo domyślam się, że mój apartament będzie wymagał dużo pracy, aby stał się godnym i bezpiecznym miejscem. -
- Co za hojność z twojej strony. - Kapitan wyciągnął do niego rękę podając mu niewielki cyfrowy notatnik - Masz listę naszych planów na najbliższy rok. To na wypadek, gdybyś zapragnął wrócić, albo porozmawiać. - Uścisnął dłoń Maxa i dodał. - Żegnaj przyjacielu. Prom czeka. -



Na planecie Ascilla-Secundus

Max odnalazł punkt werbunkowy, dla załogi Czarnej Gwiazdy bez większych problemów. Odnajdowanie punktów było błahostką, jeśli tylko Nicewa mógł się podłączyć do lokalnych sieci. Uznał, że jeśli stawi się sam będzie ciekawszym obiektem.
Przed biurem stała niewielka kolejka, a dwóch gwardzistów pilnowało wejścia. Cóż stanie w kolejkach nie było jego specjalnością, ruszył więc prosto do drzwi, kiedy był już przy strażnikach, jeden z niech burknął brutalnie, że każdego obowiązuje kolejka.
- Ale nie mnie, i radzę ci żołnierzu zachować grzeczniejszy ton, bo jeśli trafisz na statek, to lepiej dla ciebie, aby twój dowódca dobrze cie zapamiętał. - Faktycznie młody de'Vireas miał oblicze godne bicia na monetach, a do tego głos, który sugerował, że jeśli rozkaz nie zostanie wypełniony to ktoś za to odpowie, i to będzie ostatnia rzecz jaką zrobi.
Gwardzista zamierzał chyba protestować, ale jego kolega, o kilkanaście lat starszy rzucił okiem na sygnet na palcu Maxa, który potwierdzał szlachectwo, po czym skinął na młodszego gwardzistę, aby się zamknął, a sam powiedział.
- Proszę wybaczyć, takie były rozkazy. -
- Więc dobrze, że próbujecie ich przestrzegać, a teraz z drogi. - Przeszedł koło nich i wszedł do środka, było tam, kilkanaście stolików przy, których siedzieli podoficerowie rekrutacyjni, i potencjalnie członkowie jego nowej załogi.
- Kto dowodzi tym punktem? - Zawołał, a wszyscy spojrzeli na niego, po chwili za jednym z biurek otworzyły się drzwi i wyszedł z nich, gwardzista w randze kapitana.
- Witam, Maxwell Alexander de'Vireas, pierwszy oficer Levansa, stojącego obecnie na orbicie. Chciałbym porozmawiać o warunkach jakich oczekuję od rodu Krard. Proszę zorganizować spotkanie z Panem Maximilianem Krard, abyśmy mogli omówić szczegóły. - Kapitan stał przez chwilę jakby zastanawiał się czy spławić obcego do kolejki, czy też spełnić jego prośbę, doszedł jednak do wniosku, że oba są dla niego niekorzystne.
- Ma pan jakieś dokumenty potwierdzające pańskie słowa. - Zapytał, i o dziwo nie nie było w jego głosie obawy. Dobry zadatek na oficera na statku.
- Oczywiście, pierwszym jest Levanos na orbicie, gotowy na moją komendę zniszczyć to miasto i przejąć Czarną Gwiazdę. Drugim jest moja tożsamość, którą potwierdzi pan, a jeśli jest pan w gwardii dość długo, to już pan to robi. Trzecią jest to, że - tu podniósł rękę, aby pokazać pierścień. - mam to. -
- Zapraszam do mojego gabinetu, jeśli pańska tożsamość się potwierdzi, oczywiście przekaże Pańską prośbę o spotkanie do rodu Krard. -
Max ruszył w jego stronę.
- Doskonale -


Zaokrętowanie.

Max jakoś przetrwał rozmowy z głową rodu Krard i jednocześnie kapitanem Czarnej Gwiazdy i przyszłym szefem Maxa. de'Vireas był zachwycony owym osobnikiem, bo było dokładnie tak jak opisywał to don Vireas, nowy kapitan Maxa jest niezorganizowanym, egocentrycznym, zadufanym pajacem, któremu zależy przede wszystkim na jego wygodzie. Wystarczy tylko teraz zrobić to co w czym Max jest najlepszy i czeka go tu świetlana przeszłość.
Obecnie leciał promem z Nicewą i dziesięcioma adeptami z bractwa maszyny i prawie trzema tonami sprzętu i mebli, na jego nowy statek, mimo iż wybrał już na planie swój apartament, to jeszcze należało to potwierdzić i rozpocząć prace przygotowawcze. Coś czuł, że zanim zamieszka w warunkach do jakich przywykł, minie dość dużo czasu. Już teraz miał chyba dobrą opinię, bo nawet licząc upomnienie za grożenie zniszczeniem miasta, za które jego były kapitan osobiście przepraszał dziedzica rodu Krard, jednocześnie dając mu świetne referencje, to pokazał, że potrafi zorganizować posłuch wśród ludzi, choćby tym, że nie czekał na zaproszenie, ale sam załatwił sobie, to że żołnierze z armii Krard załatwili mu to spotkanie. A to już coś znaczy.

Po zadokowaniu i potwierdzeniu, że można bezpiecznie otworzyć właz transportowca, Max wysiadł jako pierwszy, a zaraz za nim wyszli technicy. Nicewa rewelacyjnie wtopił się w ten mały tłum. Nowo mianowany oficer, szybko wypatrzył sierżanta zarządzającego tym lądowiskiem i ruszył w jego stronę, a tuż za nim szła grupa techników, niczym dziwna karykatura jaśnie pana i jego świty. Zaiste byłby to mimo białego munduru mroczny jaśnie pan, i jeszcze mroczniejsza świta, z której gdzieniegdzie wystawało mechaniczne ramię, albo wydawała świszczące dźwięki pracujących siłowników. W rzeczywistości nie byli to potężni kapłani, ale akolici, lub kapłani świeżo po święceniach, jednak wrażenie wizualne jako grupa robili dobre, a to też jedna z cech jakich oczekiwał po nich Max.
- Nazwisko, stopień, i numer do komunikacji - zażądał mocnym głosem, a sierżant chyba już o nim słyszał, albo słyszał, że jakiś bufon przyjeżdża. W każdym razie, odwrócił się błyskawicznie, a na widok białego munduru zasalutował.
-Sir, Fin O'Coney, sierżant sztabowy, na lądowiskach nie zainstalowana jeszcze komunikacji, wszystkie wiadomości przynoszą posłańcy, z biura w głównym magazynie. Sir -
- Dobrze. Spocznij, czuję że się dogadamy Panie O'Coney. To nazwisko mi się kojarzy. Jak długo służysz w tej jednostce. -
- Nie długo sir. Wcześniej miałem przyjemność służyć na Levanosie w służbach logistycznych. Przeniesiony do służby na planecie w oddziałach rodu Krard ze prywatnych powodów. - widać było, że mimo postawy spocznij, cały czas jest spięty.
Max uniósł brwi, ale zaraz je opuścił, przypomniał sobie jakiś półtorej roku temu, dostał od jednego ze swoich sierżantów, prośbę od człowieka z jego jednostki, który założył rodzinę i prosił o zwolnienie ze służby, i wysadzenie na najbliższej planecie. Wszechświat jest mały przebiegło mu przez myśl, a na głos powiedział.
- Więc służyłeś na moim byłym okręcie? Zadziwiający zbieg okoliczności. Na pewno jeszcze się spotkamy sierżancie sztabowy o'Conley, a tym czasem proszę przypilnować rozładunku mojego bagażu, jest tam dość kosztowny sprzęt, dlatego adept Heilli zostanie aby o niego zadbać, a my tym czasem sprawdzimy, czy można go transportować do mojego apartamentu. Adept Heilli będzie z nami w łączności, jeśli przekaże Panu, że apartament się nadaje, proszę mu udzielić wszelkiego sprzętu i ludzi do transportu mojego bagażu, jaki będzie potrzebny. Jakieś pytania? -
- Tylko jedno sir. Czy trasą przejedzie platforma transportowa? bo jeśli tak, to sprzęt możemy załadować od razu na nią. Dziś już nikt tu nie ląduje, ale jeśli platforma się nie zmieści, to szkoda roboty. -
Max spojrzał na tłum techników, a jeden z twarzą pod kapturem odpowiedział, metalicznym modyfikowanym głosem.
- Wedle planów powinna przejechać swobodnie -
- Słyszał Pan? Wedle planów, ale potwierdzimy to jak już dojdziemy na miejsce, nie powinno nam to zająć za dużo czasu. -

Droga do apartamentu przebiegała bez komplikacji, i okazała się zgodna z planami, które otrzymał, jedynym faktem, który go martwił było to, że nikt ich nie sprawdzał po drodze, ani nikt ich nie obserwował. Czyli od lądowiska od apartamentów oficerów i gości, można przejść nie będąc zauważonym, to poważne uchybienie. Idąc zerkał co jakiś czas za siebie, zazwyczaj na załomach korytarzy, Nicewa obserwował sufity i orurowanie biegnące przy nich, pewnie już rozpoznawał, gdzie zainstalować kamery i gdzie się wpiąć, a może i wypatrzył jakieś stare.

Sam apartament był w tragicznym stanie, co prawda rozmiary imponowały, był większy niż jego lokum na Levanosie. Główne pomieszczenie miało głębokości siedem metrów, szerokości piętnaście i trzy wysokości, po jego oby stronach znajdowały się mniejsze pomieszczenia, miały odpowiednio sześćdziesiąt i czterdziestu metrów kwadratowych.
Max wszedł do środka i stanął przy drzwiach, kiedy wszyscy weszli zamknął za nimi drzwi. Nicewa i jeszcze jeden technik od razu przystąpili do wykrywania podsłuchów, a po chwili kiwnęli głowami, że pomieszczenie jest czyste. Na ten znak technicy rozeszli się oglądać pomieszczenia, a młody oficer ruszył za nimi, wcześniej wszyscy czekali, aby nie przeszkadzać w wyszukiwaniu urządzeń inwigilacyjnych.
- Dobrze, zapraszam do salonu - powiedział kiedy zwiedził ostatnie pomieszczenie, lawirując pomiędzy połamanymi meblami, śladami pleśni i ogólnym rozpadem, jaki panował w tym lokalu. Zatrzymał się dokładnie na środku głównego pomieszczenia. - Od teraz dla porządku, to jest salon, patrząc od wejścia na lewo będzie moja sypialnia, a od wejścia na prawo pomieszczenia dla gości. Zasadniczo po wejściu robicie korytarz szerokości i długości czterech metrów, jego lewa strona będzie ścianą na całej długości, a prawa tylko przez dwa metry, dalej przejcie w wysoki barowy blat z ciemnego drewna, za ścianą przygotujecie mi gabinet. Tam na się znaleźć biurko z kontenera nr. - tu spojrzał na dataslate wbudowany w ramię



- Siedem, zasadniczo w gabinecie mając być praktycznie wszystkie meble z materiały z siódmego kontenera. Po prawej to jasne kuchnia, czyli kontener trzy i dwa. Teraz bezpośrednio salon, kontenery jeden, cztery, pięć i sześć. Na środku, na wprost drzwi montujemy kanapę, niski stół, za nim fotele, całość otoczyć roślinami. Po prawej stół jadalny z krzesłami, po lewej zostawiamy przestrzeń. Ściana na wprost drzwi do pokrycia ekranami. Sufit opuścić, i zamontować w nim kamery, automatyczne działka, maski gazowe, i rozpylacze gazu. Pokryć tak aby nie było ślepych punktów. To samo w pozostałych pomieszczeniach. Odnośnie mojej sypialni, w tym pomieszczeniu ma być także, łazienka około 20 metrów kwadratowych, i garderoba, a właściwie szafa z drugim tyłem. Tam proszę przygotować terminal, broń i maski gazowe, oraz granaty. Zasadniczo w każdym pomieszczeniu proszę przygotować schowki w podłodze, i ścianach na laspistole, granaty gazowe, i maski przeciwgazowe. Każdy schowek z zamkiem feromagnetycznym. W pomieszczeniach po prawej proszę przygotować dwa pokoje i łazienkę. O postępach w pracach proszę informować pana Nicewę, on załatwi wam sprzęt, i materiały gdyby czegoś brakowało. Elektronikę i materiały wykończeniowe, znajdziecie w kontenerach nr. osiem, dziewięć i dziesięć. Co do programowania elektroniki, instrukcji udziel Pan Nicewa, on także od teraz zarządza projektem. Za ukończenie apartamentu do odlotu premia w postaci podwojenia wypłaty. Zacznijcie od porządków, a potem od mojej sypialni. Jakieś pytania? Nie ma? W takim razie powiadomić sierżanta sztabowego O'Conley aby rozpoczął transport potrzebnych wam materiałów. - Max ruszył do wyjścia, za cztery dni ruszali, więc miał mało czasu, aby zapoznać się z mostkiem i przynajmniej częścią załogi oraz z rozkładem statku, a przynajmniej jego dostępną częścią.

Cztery dni upłynęły szybko, a Max zdążył poznać statek na tyle aby poruszać się po nim bez mapy, po chwili pomyślał, że jednak poznał tylko odkryte części statku, bo przecież jak dotąd oddano do użytku zaledwie czterdzieści procent jego obszaru. Utworzył też niewielki oddział składający się z dwudziestu weteranów oddziałów Krard, który poinstruował odnoście pilnowania segmentu statku, zawierającego apartamenty oficerów, a dokładnie to jego apartament i komnaty kapitana. Nie był pewny gdzie zamieszka reszta oficerów, od Nicewy wiedział np. że Darleth Jaghatai ma gabinet i pokój obok pokładowej skarbnicy wiedzy.



Dzień przed wylotem.

Dzisiejszy dzień można zaliczyć do udanych, kapitan jak należało się spodziewać, nie wtrącał się w dowodzenie statkiem, za to zwalił robotę, na nich. Od rodu dowiedział się, że załatwią ile tylko dadzą rady, wszak czasu mało. Dodatkowo, reszta oficerów mostka, wydawała się rozsądna, bo nie szczędziła kasy rodu Krard, a logicznym było, że im więcej teraz wydadzą, i zbiorą lepszą załogę i lepszy sprzęt, tym więcej i szybciej zarobią. Od asystenta dowiedział się, że udało się podłączyć do głównych punktów informacyjnych statku, może na tyle aby nimi sterować, ale na tyle aby wiedzieć co się dzieje, i według techników ich czynność były niezauważone. Oczywiście tech kapłan Hecklerius, na którego linii się włamali, na pewno będzie wiedział, no i być może jeszcze kilka osób to zauważy. Szczerze powiedziawszy Max specjalnie się tym nie przejmował, głównie dlatego, że takie czynności były w jego mocy, a niektórzy mogli by powiedzieć i obowiązku, a po drugie liczył, że uda mu się dogadać z Darlethem, a ten porozmawia z Heckleriusem. W końcu przybyli z jednego okrętu, a z informacji wywiadu de'Vireasa wynikało, że się przyjaźnią.
Nicewa doniósł mu także już po odprawie, że Jaghatai zaprasza na prywatną rozmowę, co mogło być ciekawym doświadczeniem, wszak Vostroyskie poczucie obowiązku i honorowość, gryzła się niejako z zasadami rodu de'Vireas, jednak w dużej mierze pokrywała z prywatnymi zasadami Maxwella. Jako, że i tak chciał samemu wysłać takie zaproszenie, najwyższym marnotrawstwem było by nie skorzystać, toteż o umówionej godzinie pojawił się w bibliotece Czarnej Gwiazdy i ruszył do drzwi apartamentu seneszala.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 26-11-2010 o 00:09.
deMaus jest offline  
Stary 30-11-2010, 15:50   #9
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Vladyk Tenser

Ostatnie dni upłynęły pod znakiem dość monotonnej pracy. Vladyk na przemian zajmował się wizytowaniem kolejnych systemów okrętu, montażem serwitorów i modlitwami ku uzdrowieniu ducha okrętu. Co jakiś czas mijał się z drugim kapłanem zmierzającym do jednej ze swych stałych stref przebywania. Na ogół była to trasa łącząca generatory mocy z pokładami napędów, która przecinała się z kwaterą Vladyka. W tej ostatniej jednak kapłan spędzał niewiele czasu, gdyż zajęty przez niego jeden z większych warsztatów przylegających do hangarów jako jedyny spełniał jego oczekiwania. Miał tutaj dość miejsca tak na pracę nad serwitorami, jak też było to miejsce wymarzone dla osoby, która jako pierwsza chciała przeglądać wszystkie przywożone artefakty technologiczne z gwarancją pierwszeństwa. Siłą rzeczy oczywiście wiązało się to z przejęciem także roli doglądającego skromnej floty statków znajdujących się na pokładzie czarnej gwiazdy, jednak monotonię wynagradzała mu dość ciekawa konstrukcja rodowego promu kapitana, której zobowiązał się poświęcać regularnie uwagę. I tak miał taki zamiar, ale sprawienie iż kapitan myślał jakby był to jego własny pomysł było Vladykowi zdecydowanie na rękę.

Stopniowo podczas długiego lotu przez pustkę w hangarze do pracy wyruszały kolejne, świeżo skonstruowane serwitory załadunkowe. Potężne kleszcze przystosowane do przenoszenia wielkich ciężarów zdolne do łapania większości standardowych uchwytów i mocowań wymagały co prawda zużycia nieodżałowanej ilości dodatkowych siłowników, jednak nigdy nie pozwalał sobie na fuszerkę i nie zamierzał też czynić wyjątków tym razem. Tym bardziej, że w razie potrzeby, nawet kapitańskie rozkazy mogły zostać postawione niżej w hierarchii ważności od poleceń samego kapłana o co skrupulatnie zadbał.

W międzyczasie prowadząc o wiele bardziej zaawansowane prace w swoim, względnie surowym z powodu warunków, warsztacie składał niewielki oddział przyboczny. Prace mimo ograniczonych zasobów szły dość sprawnie i nim dotarli do półmetka obecnego skoku dwa pierwsze egzemplarze bio-mechanicznych żołnierzy były w pełni gotowe do walki. Co jakiś czas kapłan zastanawiał się, czy nie poeksperymentować ze szczątkami tkwiącymi w zapieczętowanej skrzyni na końcu warsztatu. Jak na razie na wszelki wypadek jedyne sprawne serwitory bojowe pilnowały jej jak gdyby jej wnętrze miało jakimś cudem dokonać samo naprawy. Nie powinno jednak z jednostką sterującą wymontowaną z ciała i przeniesioną do osobnej, ołowianej skrzyni.

Pracując nad jednym z kilku stołów zastawionych najróżniejszą aparaturą i częściami niejasnego zastosowania Vladyk przywołał jednego ze swoich akolitów.
- Powiadom zbrojownię iż potrzebne mi są kolejne cztery karabiny laserowe.
- Tak jest, mistrzu. Czy nie będzie żadnych problemów? Ostatnio musieliśmy czekać na zgodę czterech kolejnych oficerów, by w ogóle wydano nam cokolwiek.

Kapłan doskonale zdawał sobie sprawę iż jak zawsze pewne kroki biurokratyczne trzeba zachować, nawet jeśli nie z powodów bezpieczeństwa, to chociażby dlatego iż był to niemal rytuał.
- Powiedz też oficerowi Drumknotowi, iż w zamian jestem jednak skłonny rozważyć jego prośbę o małe modyfikacje jego broni poza regulaminowe standardy. Zdaje się iż właśnie on ma teraz zmianę.
- Oczywiście, tak też uczynię mistrzu.
- Nie każ mi czekać. Gdy wrócisz czeka nas dużo pracy.
- Jak sobie życzysz.
- Odpadł akolita skłaniając się nisko.
Akolici zawsze byli tacy sami. Niżsi rangą i funkcjonalnie i w hierarchii zakonu, zawsze do zemdlenia posłuszni i uprzejmi, a co najgorsze nigdy tak na prawdę nie mówili tego, co tak na prawdę myślą. Oczywiście większość po prostu chciała wyciszyć narzekania na tempo, czy warunki, jednak z czasem im przejdzie, gdy zaczną zbliżać się swym jestestwem do ideału boskiej maszyny. Tylko przyziemne powłoki z jakże niepraktycznej materii organicznej krępowały i osłabiały ich byt.

Kolejne godziny, a później dni, chociaż tak na prawdę w spaczonej przestrzeni nigdy nie wiadomo w jakim tempie płynie czas, sprawiały iż stos części zgromadzonych przez kapłana topniał. Całe szczęście miał odrobinę urozmaicenia i w przerwach od pracy nad serwitorami bojowymi móg popracować nad sługami do opieki technicznej nad statkiem. Co prawda dla niewtajemniczonych w sekrety technologii mogło się zdawać, że praktycznie wciąż robi to samo, jednak wszystkie detale, niuanse i różnice poszczególnych funkcji dawały Vladykowi niemonotonne i ciekawe zajęcie na długie chwile podczas skoku w między wymiarowej przestrzeni. W dodatku prac praktycznie nikt mu nie przerywał, gdyż nikt nie miał zbyt wielkiej ochoty dowiedzieć się skąd kapłan bierze biologiczne "części" do swoich tworów.

Kiedy znaleźli się w normalnej przestrzeni wszystkie konstrukty były gotowe. Grupa czterech uzbrojonych serwitorów stała w szeregu czekając na polecenia. Na matowo czarnym pancerzu ostatniego stworzonego przez siebie sługi kapłan umieścił błyszczące metalicznie runy i fragmenty tekstów chwalących imperatora. Konstrukt był o wiele potężniejszy od pozostałych i o wiele mocniej zmechanizowany, ba, przewyższał nawet samego kapłana co najmniej o dwa łokcie. Na barkach tuż obok głowy przymocowana była wariacja na temat karabinka laserowego skonstruowana ze sprzężonych ze sobą trzech egzemplarzy tejże broni, zaś ramiona osłaniały potężne naramienniki oznaczone godłami odpowiednio zakonu u imperium ludzi. Pozostałe trzy konstrukty uzbrojone w podstawową wersję karabinków również nosiły emblematy, jednak o wiele mniej ozdobne. Przygotowanie ich zajęło jednemu z akolitów ponad tydzień pracy i dopiero teraz Tenser w pełni docenił umiejętności materiałowe swojego sługi. Całość prezentowała się wyjątkowo groźnie i odpowiednio reprezentacyjnie.
- Diagnostyka, numery jeden do trzy sprawdzić łącze.
Serwitory odezwały się kolejno poprzez prymitywne syntezatory mowy.
- Łącze sprawne, zasięg do siedmiu metrów.
- Łącze sprawne, zasięg do ośmiu metrów.

Seria bitowych trzasków i pisków wydana przez ostatniego serwitora sugerowała iż synteza mowy nie była jedną z jego funkcji. Czaszka nad jednym z ramion kapłana odbierając transmisję natychmiast uzupełniła.
- Łącze sprawne, zasięg do czterech metrów.
- Cztery metry? Trzeba Cię będzie jeszcze wyregulować. - Rzucił w przestrzeń.
- Sugeruję bym zajął się przekazaniem większej mocy do nadajnika.
- Wtrąciła się druga z umysło-czaszek Tensera.
- Można również zastosować inny typ anteny - Zasugerowała pierwsza.
- Ale tym zajmę się później. - Podsumował natychmiast.
Podchodząc do jedynego w pełni bojowego konstruktu natychmiast zauważył poprawne reakcje systemów namierzania. Cybernetyczne wielooko zogniskowało się na kilku punktach ciała kapłana automatycznie wyszukując słabych punktów na wypadek starcia. Moduł taktyczny działał zaskakująco dobrze. Teraz należało sprawdzić pozostałe funkcje.
- Zero, diagnostyka łączy. Wyszukaj aktywne porty.
- Łącze sprawne, zasięg do dwudziestu metrów, znaleziono trzy jednostki podrzędne. - Zabrzmiał chrapliwy metaliczny głos. - Znaleziono aktywne łącze nadrzędne.
- Połącz wszystkie. - Rzucił krótko kapłan samemu również monitorując łącze własnymi czujnikami. Chwilę później przez porty wyczuł w sobie więź z duchem zamkniętym w maszynerii serwitora. Na małe odległości mógł nim kierować bezgłośnie. Pięknie, właśnie o to mu chodziło.
- Połączono. Dostępne nowe opcje taktyczne.
- Diagnostyka oddziału.
- Rozpoczynam.

W tej chwili cztery serwitory zaczęły sprawdzać kolejno broń, wykonując zwroty i ustawiając się w wybranych przez kapłana formacjach. Wszystko działało jak powinno.
- Diagnostyka zakończona. Komunikacja działa, brak zakłóceń, oddział reaguje na polecenia. Jakie rozkazy dowódco?
Gdy tylko serwitor skończył zadawać pytanie w czujnikach kapłana wyświetliło się kilka potencjalnych celów, które wykryły i rozpoznały serwitory, przesłanych przez łącze.
- Spocznij. Tryb serwisowy.
Serwitory posłusznie przeszły do trybu niemal całkowitej dezaktywacji, a akolici na polecenie przełożonego przystąpili do pospiesznych prac nad poprawieniem łączności w felernej jednostce.

Kiedy upewnił się iż wszystko jest już gotowe, a nowo powstali pomocnicy zajmują się systemami w hangarze, ruszył w kierunku mostku. Tam prawdopodobnie zaczęli się zbierać wszyscy po powrocie do normalnej przestrzeni. W dodatku wypadało także przedstawić kapitanowi postępy prac nad nowymi członkami załogi.
Miał nadzieję, że po ostatnich regulacjach kapitan zechce wziąć udział w pokazowej musztrze i prezentacji swoich dzieł. Porządny marketing to w końcu podstawa, jeśli chciał liczyć na względy. Jeśli zaś chodzi o resztę oficerów na pokładzie miał cichą nadzieję iż dadzą mu taką, czy inną propozycję, która pozwoli mu przetestować "nowe zabawki".
 

Ostatnio edytowane przez QuartZ : 30-11-2010 o 15:53.
QuartZ jest offline  
Stary 03-12-2010, 21:14   #10
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Ventidius na spokojnie wysłuchał raportu i niemal mimowolnie zaczął planować atak. Było oczywiste iż plugawe stwory w które zmieniła się poprzednia załoga statku muszą zostać unicestwione. Fakt że jego przeczucia się sprawdziły i miał rację spodziewając się czegoś podobnego nie dawał mu satysfakcji. Oczywiście odczuwał złość na lekkomyślnych przedstawicieli szlacheckiego rodu, ale nie miał zamiaru wytykać wszystkim win i powtarzać „A nie mówiłem?”. Na rozliczenie winnych przyjdzie czas później. Wrócił myślami do ich sytuacji taktycznej, śledząc jednocześnie obraz z wyświetlacza. Niekorzystne ukształtowanie terenu wykluczało atak frontalny, ale Marine daleki był od desperacji. Przez ostatnie tygodnie analizował dostępne im środki i ich zastosowanie na różnych polach walki, a wąskie korytarze gwiezdnych krążowników nad wyraz często przewijały się w jego symulacjach.

- Aby jak najszybciej opanować sytuację na statku musimy doskonale zgrać nasze wysiłki – przeniósł spojrzenie na kapłanów maszyny – Należy odciąć jak najwięcej możliwych dróg ucieczki wroga i mam nadzieję że możemy w tym zadaniu liczyć na pomoc okrętowych inżynierów? Trzeba zaplombować wszelkie znane nam kanały wentylacyjne i techniczne. Pozostałe przejścia obstawimy gwardią pokładową... z wyjątkiem tych najdogodniejszych do natarcia oczywiście - Zamilkł na chwilę bębniąc palcami po stole. Wiedział doskonale że sam nie będzie mógł stanąć na czele tego szturmu i bolał nad tym, ale był przekonany że czas jego chwały jeszcze nadejdzie.

- Jako pierwsi powinni uderzyć barbarzyńcy z obu plemion – tym razem obrócił się do stojącej nieco z tyłu Sędzi Guarre - Mam nadzieję że uda się Pani zapanować nad tą hołotą i zadbać by nie uciekli z pola walki... ani nie rzucili się sobie nawzajem do gardeł.
Wysoka kobieta uśmiechnęła się salutując - Możesz na nas polegać, Panie. Osobiście dopilnuję aby ich wodzowie wybrali najlepszych ludzi.
- Doskonale – cieszyło go że przynajmniej niektórzy wykazywali właściwy zapał przy wykonywaniu swoich obowiązków - Ja mam zamiar przewodzić atakowi od strony podajnika torped. Jestem przekonany że kilku serwitorów z odpowiednim oprzyrządowaniem w kilka minut poradzi sobie z otwarciem nam drogi do celu.

Przełożona Arbitrów zasalutowała raz jeszcze i z głośnym stukotem pancernych butów wymaszerowała z sali. Ventidius po raz kolejny rzucił okiem na obraz przekazywany z serwoczaszki, ale przeklęci nie wydawali się świadomi nadchodzącej zagłady.
- Udam się teraz do biskupa Alvareza – oznajmił reszcie zgromadzonych – Myślę że z radością pomoże nam w oczyszczaniu okrętu z brudu jakim zostały skalane jego pokłady – a przy okazji okaże się ile są warci w walce dodał w myślach Nigdy nie wiadomo kiedy mogą się przydać ludzie potrafiący odrzucić na bok wszelkie skrupuły gdy ważą się losy ludzkości – Pozostawiam sprawę badania stacji w waszych kompetentnych rękach Panowie. Chwała Imperatorowi!


Akolici sekty nie prosili nawet by zaczekał na zaanonsowanie, tylko poprowadzili go od razu do komnat Biskupa. Wielebny w skupieniu wysłuchał skróconej do minimum relacji z posiedzenia i bezzwłocznie nakazał rozpocząć przygotowania. Zgodnie z przewidywaniami nie czuł żadnych obaw przed konfrontacją z siłami ciemności, ale swoim mnichom nie powtórzył tego co sam usłyszał. Ograniczając się do krótkiego kazania o potwornościach z Osnowy i wykazując pełne zrozumienie konieczności pośpiechu zaskarbił sobie sympatię wojownika. Po raz pierwszy odkąd wkroczył na pokład Gwiazdy, młody Pretorianin poczuł ulgę widząc że, przynajmniej w obliczu bezpośredniego zagrożenia, ci ludzie potrafili wykazać się kompetencjami i słusznym zapałem.

Stojąc naprzeciwko nierównego szeregu pokładowych sił zbrojnych nie mógł nie docenić starań młodego sierżanta, który krzykiem i trzymanym w dłoni pistoletem usiłował wykrzesać choć odrobinę bojowego ducha ze swoich podwładnych. Marine dostrzegał krople potu na czole podoficera i jego spłoszone spojrzenia, ale starał się tłumaczyć te objawy ekscytacją przed zbliżającą się bitwą. Cieszyło go że towarzyszą im pełni zapału fanatycy, którzy z niecierpliwością oczekiwali szansy na udowodnienie Imperatorowi swego oddania w słuszny, i chyba najczystszy sposób: mordując Jego wrogów. Wierzył że ich radosne podniecenie i wspólne recytowanie wersetów Katechizmu Nienawiści musiały zdecydowanie poprawiać morale obecnych.

Ventidius raz jeszcze obrzucił spojrzeniem towarzyszące mu oddziały, z zadowoleniem dostrzegające kilku arbitrów przysłanych mu do pomocy. Widok czarnych wizjerów stylizowanych na czaszki masek skutecznie zniechęcał maruderów do pozostawania w tyle podczas marszu na pozycje.
Jesteśmy tak gotowi jak to tylko możliwe myślał stając tuż za serwitorami. Pół ludzie, pół maszyny czekały cierpliwie na sygnał by rozpocząć swoją pracę. Kiedy tylko Guarre zapędzi dzikusów do walki będziemy mogli zaczynać i niech Imperator ma nas w swojej opiece.
 
MadWolf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172