lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [S-telling GW] Echa (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/9627-s-telling-gw-echa.html)

Apkey 08-01-2011 23:48

[S-telling GW] Echa
 
Dawno dawno temu w odległej galaktyce...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WfqI_vGFQl0&feature=related[/MEDIA]

Ostatnia wojna w Galaktyce miała miejsce ponad 300 lat temu. republika przeżywa teraz okres największego rozkwitu od długiego czasu. Zycie toczy się swoim własnym torem kierowanym wolą tajemniczej Mocy. Nowe planety sa zasiedlane przez rzesze istot rożnych ras. Galaktyka liże rany zadane jej przez Mandalorian i Sithów, życie wraca na zniszczone planety, utrzymywany jest względny spokój, głownie przez poświęcenie garstki Rycerzy Jedi jacy pozostali po wojnie. Zdawałoby się iż wraz z odbudowującym się Zakonem odbudowuje się też sama galaktyka... Nic bardziej mylnego bo wbrew oficjalnym informacjom czciciele Ciemnej Strony nadal tam gdzieś są...



Asha Maa`lya

Staliście w jednej z sal ćwiczebnych świątyni na Coruscant. Powietrze przesycone było ozonową wonią dwóch mieczy świetlnych. Twój Mistrz patrzył na Ciebie z tym figlarnym błyskiem w oku tak samo jak zawsze kiedy był rozbawiony.
Uważaj Asho gdy zaczynasz się denerwować przestajesz się skupiać – zawsze kiedy Ci coś tłumaczył popadał w lekko przemądrzały ton – Musisz być skupiona jeśli chcesz by Moc pomagała Ci w walce Moja Droga. A gniew nie działa dobrze w walce...
– Ale Mistrzu, mówisz to cały czas. Tylko to jest trudne... mam problemy z opanowaniem się i przez to nie daję rady a tak się staram... - byłaś bliska płaczu
– Wiem Kotku – Twój Mistrz uśmiechnął się ckliwie, jak większość facetów miękł gdy dziewczyna zaczynała się rozklejać. Lubiłaś gdy Cie tak nazywał podkreślało to Twoje Bothańskie pochodzenie, Twój Mistrz był w średnim wieku, ale jako najlepszy szermierz w Zakonie był w świetnej formie. Cały czas uśmiechnięty tryskający optymizmem wesoły pełen energii, dla nieznajomych mógł wydać się dziecinnym lekkoduchem, ale dla Ciebie czy innych którzy go znali był opoką i kopalnią mądrości. Byłaś dumna z tego iż szkolił Cię członek Najwyższej Rady Zakonu
Spróbujmy jeszcze raz Mistrzu – zadecydowałaś i nacisnęłaś guzik swojego miecza. Bladoniebieskie ostrze wyskoczyło z sykiem. On tylko uśmiechnął się i włączył swoje fioletowe i przyjął pozycję obronną.
W momencie gdy natarłaś i wasze ostrza zetknęły się podniosłaś się na łóżku z przyśpieszonym oddechem. Wstałaś i wyjrzałaś za okno. Na Corelii prawie zawsze padało. Planeta nie miała kontrolowanego klimatu jak Coruscant czy Nar'Shadda. Mimo niezbyt przyjemnych wspomnień coś ciągnęło Cie tutaj od zawsze. Może była to Moc a może zwykłe poczucie winy za to co się stało... co zrobiłaś. Spojrzałaś na holocron leżący na małej szafeczce obok łóżka. W przypływie pasji poczułaś chęć po prostu wyrzucić go za okno, zrobiłaś nawet krok w jego stronę, ale siadłaś na skraju swojego posłania i po prostu zapłakałaś. Część Ciebie po prostu tęskniła za życiem które odrzuciłaś – za Świątynia, za innymi uczniami... i za swoim Mistrzem. Ale była też druga część... właśnie ta która nie pozwoliła Ci wyrzucić holocronu na deszcz Coronet City. Spojrzałaś jeszcze raz na mała kryształową piramidkę, która podleciała do Ciebie niesiona wiatrem Mocy. Gdy piramidka znalazła się w Twojej drobnej dłoni ożyła odtwarzając głos w prastarym języku... Zaraz wyłączyłaś urządzenie i odłożyłaś je do torby. Pokrzepiona zaczęłaś zbierać się na umówione spotkanie... "Tamto minęło, musisz o tym zapomnieć, czas płynie do przodu nie można go cofnąć" strofowałaś się w myślach zbierając swój mały dobytek...



Nasha „Serpent” Vallen

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9hcuLVOF__I&feature=related[/MEDIA]

Wieczór jak każdy na Tatooine. Zwłaszcza dla Ciebie. Dwa słońca zachodziły za horyzont. Przyglądałaś się temu widokowi – był tak samo zadziwiający każdego wieczora. Mimo tego że życie na Nar'Shadda zepsuło Cię prawię doszczętnie to jednak były takie momenty gdy czułaś coś innego jak każda istota w Galaktyce byłaś wrażliwa na piękno. Dawniej o tej porze przygotowywałabyś się do snu wraz z całą Świątynia. Twoje dawne życie było zupełnie inne – ćwiczenia, medytacja, zadania od Rady... Ale Maera Thissel umarła dawno temu w tamtym zaułku usmażona granatem plazmowym. Teraz została tylko Nasha Vallen. Zadawnione urazy i pełna bólu ścieżka jaką podążałaś w życiu zmieniły Cię bardzo z tej przestraszonej małej dziewczynki która opuściła Ryloth... nie właściwie została sprzedana Zakonowi by stać się jedną z nich, takie miało być jej przeznaczenie. Ale Ty podążyłaś inną ścieżką... Po tym jak upozorowałaś swoją śmierć zanurzyłaś się w nowe życie. Brałaś z niego pełnymi garściami... i nie tylko. Prawie każdy wieczór wyglądał tak samo. Zbierałaś się powoli do wyjścia na łowy. Wychodziłaś zawsze podczas zachodu słońc. Kierowałaś się do jednej z kantyn jakich było pełno w Mos Eisley. Cel zawsze ten sam – chciałaś zarobić czy to tańcem czy jako dziewczyna do towarzystwa czy może... inaczej. Tego nigdy nie byłaś pewna. Czasami wracałaś do domu późno czasami wcale – wszystko zależało od okoliczności. Cały czas uciekałaś przed wrogami, służbami porządkowymi... i przed samą sobą. Nigdzie nie zagrzałaś dłużej miejsca. Ale ten wieczór był inny tym razem byłaś wynajęta – miałaś spotkać się z pewnym pilotem i zdobyć jego statek. Wiadomość była sucha i treściwa – jak każde zlecenie od Exchange. Ważne było że dobrze płacą mimo że ich zadania sa często ryzykowne. Wsiadłaś w swój śmigacz i skierowałaś się do kantyny portowej...



Voolfer Moonwalker

Wylądowaliście na pewnej małej planecie – zostałeś wynajęty jako członek ekspedycji mającej na celu zdobycie pewnego rzadkiego zwierzęcia. Tak żyłeś od dawna - pracując dla każdego który zapłaci wystarczająco dużo. Nie liczyło się zadanie tylko korzyści jakie możesz z niego osiągnąć. Teraz też mało co interesowały Cię pobudki z powodu jakich zostałeś tu wysłany. Mimowolnie przypomniałeś sobie tę rozmowę. To był wieczór na jednej z planet Zewnętrznych Rubieży zostałeś po prostu zaczepiony w kantynie popijając ulubione Coruscańskie Wino.
Słyszałem że jesteś najemnym tropicielem – człowiek był konkretny i nie bawił się w uprzejmości – Mam dla Ciebie zadanie. Wraz z grupą innych ludzi udasz się na pewną planetę i tam pochwycicie jedno szczególne zwierze – ogary Akk. Pamiętaj ma być ono żywe. Oferuje za nie 100000 kredytów. Piszesz się? - po czym uśmiechnął się półgębkiem wyczekująco patrząc na Ciebie.
Przez pierwszą chwilę nie słuchałeś wogóle ale gdy usłyszałeś sumę żywo podniosłeś głowę znad szklanki z winem.
Jeśli mam się tam wybrać chce wiedzieć coś więcej...
Mężczyzna uśmiechnął się wrednie, po czym położył przed Tobą datapad
Wszystko co musisz wiedzieć jest tutaj – potem obok karty położył chip kredytowy – tu jest też zaliczka. Jeśli się zdecydujesz ruszacie jutro rano.
Ruszamy? - oczy zwężały Ci się podejrzliwie
Przeczytaj to a potem zadawaj pytania – odpowiedź była krótka i bezczelna
Wziąłeś do rąk notes i zacząłeś czytać:
-------------------------------------------
Haruun Kal - mała planeta w systemie Al‘Har znajdującym się w Środkowych Rubieżach. Atmosfera w 80% toksyczna. Życie rozwija się jedynie na płaskowyżach wynoszących się ponad morze toksycznych gazów. Zamieszkana przez nomadyczny lud zwany Korunnai. Płaskowyże porośnięte gęstą dżunglą z licznymi formami życia. Wartym zauważenia jest fakt że atmosfera planety przesiąknięta jest rzadką pleśnią powodującą korozję i w następstwie trawienie większości metali.

Twoim celem jest złapanie jednego z przedstawicieli lokalnej fauny zwanego Akk . Jest to gatunek bardzo niebezpieczny. Ich skóra jest potrafi wytrzymać uderzenie miecza świetlnego a zęby przecinają durastalowe płyty bez większych problemów. Akki żyją w stadach i czasami jako pupilki miejscowej ludności. Załączam zdjęcie :



-------------------------------------------
Gdy doczytałeś wszystkie informacje tylko kiwnąłeś głowa i biorąc chip podniosłeś się
– Będę tam. Oby zapłata była pełna gdy wrócę – ostatnie zdanie zabrzmiało groźnie po czym skierowałeś się na zakupy...
Lądując teraz na jednym z porośniętych dżunglą płaskowyżów wystających z morza toksycznej mgły włączyliście czujniki i udaliście się na ostateczną naradę po której mieliście rozpocząć łowy...



Hakk Mud

Hakk został wezwany przed oblicze Najwyższej Rady zaraz po próbach. Mistrzyni Marr siedząca na fotelu na przeciw wejścia.
Witaj Rycerzu – oficjalnie zwróciła się do Zabraka jej jedwabisty cichy głos koił i uspokajał każdego kto go słuchał... przeciwnie do twarzy w połowie zasłoniętej jedwabistym welonem. Wielka Mistrzyni była Miraluką, ten welon miał zasłonić jej zarośnięte oczodoły. Mimo tego iż oczy jej rasy uległy dawno temu całkowitej atrofii ich postrzeganie świata nie było w żaden sposób zakłócone. Właściwie było wręcz przeciwnie Mistrzyni Visas Marr patrzyła na wszechświat oczyma Mocy. Teraz swoje spojrzenie skierowała w stronę młodego Jedi i po chwili podjęła swoją wypowiedź – Nie wiem jak wiele plotek przeniknęło do samej Świątyni i nie będę o nich mówić. Na ten temat dyskutowaliśmy i medytowaliśmy od prawie roku – powiodła po wszystkich członkach rady – Niestety cześć z nich trzeba zbadać ponieważ poszlaki są bardzo niepokojące – wskazała ręką na podwyższenie na którym leżały trzy miecze świetlne a potem spojrzała na Ciebie wyczekująco. Zbliżyłeś się i wziąłeś jeden z nich.



Jego rękojeść była kunsztownie wykończona nieznanymi metalami. Po naciśnięciu guzika aktywującego Twoim oczom ukazało się szkarłatne ostrze trochę krótsze niż tradycyjnie. Twoje zaskoczenie było wręcz widoczne. Pytające spojrzenie kierowałeś na każdego z mistrzów. W końcu Mistrzyni Marr przerwała ciszę.
Wiesz co to jest Rycerzu. Wiesz czego jest oznaką i właśnie w związku z tą wiedzą zostanie Ci przydzielone zadanie. W przeciągu tygodnia wyruszysz w kierunku Zewnętrznych Rubieży by przeprowadzić śledztwo w sprawie tych... znalezisk – ostatnie słowo wypowiedziała z przekąsem – Jako iż niedawno przeszedłeś próby myślę że podołasz temu zadaniu. Przydzieliłabym Ci jednego z mistrzów do pomocy ale wszyscy są zajęci swoimi zadaniami, dlatego jako pomoc przydzielimy Ci FN-22. Nie musicie się bardzo śpieszyć przygotujcie się dobrze na tę wyprawę. Raportuj się przynajmniej raz dziennie byśmy wszyscy byli na bieżąco. Poczekaj chwilę na zewnątrz na swojego nowego partnera. Z nim też się rozmówimy. Niech Moc będzie z Tobą – zakończyła ciepło Skierowałeś się do wyjścia z komnat Rady. W drzwiach minąłeś się z masywnym robotem odzianym w brązową pelerynę z kapturem. Gdy FN-22 wyszedł z komnat rady zaczęliście rozmawiać na temat przydzielonej misji...



FN-22

Twoje zwykłe zadanie patrolowe zostało przerwane przez wezwanie ze świątyni Gdy dotarłeś do sali gdzie zajmowano się wszystkimi droidami w świątyni dowiedziałeś się że zostałeś wezwany przez Najwyższa Radę więc skierowałeś się tam od razu. Chwilę musiałeś czekać aż ktoś wyjdzie z narady. Tym kimś okazał się Hakk Mud z którym już kiedyś współpracowałeś, gdy mijaliście się w drzwiach wymieniliście skinienia głowy po czym wkroczyłeś do komnaty. Głos zabrała od razu Mistrzyni Marr:
Witaj. Nie będę przeciągać. Zostanie Ci przydzielona misja. Rycerz Hakk Mud którego spotkałeś ma przeprowadzić śledztwo na temat pewnych pogłosek o kulcie Sith w rejonie Zewnętrznych Rubieży. Tobie została przydzielona ochrona młodego rycerza choć jeśli uznasz to za stosowne możesz podjąć działania wywiadowcze w tej sprawie. Wszystkie szczegóły jakie znamy przekazaliśmy Hakkowi i z nim wszystko ustalisz. Macie sporo czasu na przygotowania dlatego nie chce by podczas misji stało się coś niebezpiecznego dla Hakka... i dla Ciebie. Co do transportu wynajmiesz jakiś nie rzucający się w oczy statek i wyruszajcie jak najprędzej. Teraz idź już – ciepło zwróciła się do robota – Hakk czeka na Ciebie na zewnątrz. Zbierzcie jak najwięcej informacji i wracajcie bezpiecznie jak najszybciej się da. Niech Moc będzie z wami.
Skończyła i wtuliła się w swój fotel co oznaczało koniec audiencji. Wszyscy wiedzieli ze Mistrzyni Marr jest bardzo wiekowa. Ogólną wiedzą było to iż pamięta czasy starego Zakonu i że sama kiedyś slużyła sithowi Darthowi Nihilusowi. Właśnie te doświadczenia w połączeniu z niewykłym sprzężeniem i zrozumieniem woli Mocy jak i jej wrodzoną długowiecznością zapewniło jej tytuł Wielkiego Mistrza Zakonu Jedi. Bardzo charyzmatyczna i mądra dobrze wypełniała obowiązek odbudowy szeregów Zakonu po jego prawie całkowitym zniszczeniu.

Gdy Mistrzyni Marr skończyła mówić skierowałeś się w stronę wyjścia. Na zewnątrz czekał Twoj nowy partner...

Niya 09-01-2011 20:24

Czuła się zmęczona. Zmęczona życiem. Ciągłe rozdarcie, w którym żyła powoli niszczyło ją od środka. Z jednej strony czuła, że postąpiła fair. Wybrała to, co uważała za słuszne i najlepsze dla siebie. Z drugiej strony wewnętrzny głos szeptał jej, że poszła na łatwiznę, zbyt szybko się poddała. Jak tylko nadarzyła się okazja wybrała drogę na skróty.

Przestała już liczyć ile czasu upłynęło od jej ucieczki z Zakonu. Nie miało to już większego znaczenia. Spojrzała ostatni raz w lustro. Granatowy dopasowany kombinezon dodawał jej seksapilu, a zarazem pewności siebie. Schowała mały blaster do kabury pod pachą jak miała to w zwyczaju robić zawsze, kiedy wychodziła z domu. Narzuciła długi czarny płaszcz. Dzisiaj miała spotkanie z klientem, dlatego dla dodatkowego bezpieczeństwa ukryła w wewnętrznej kieszeni płaszcza małe wibroostrze.

Nieco niewyspana przez znowu nawiedzające ją koszmary wyszła na ulicę. Coronet po zmierzchu tętnił życiem. Niewielkie mieszkanie, które wynajęła znajdowało się w Błękitnym sektorze, dzielnicy kantyn, kasyn, lombardów gdzie chętnie gromadzili się „pozaświatowcy”. Ominęła słynny bazar, na którym dało się kupić dosłownie wszystko i skierowała się prosto do „Ultra Violet”.

Kantyna jak kantyna. Zatłoczona była po brzegi. Asha podeszła do baru i skinęła głową na barmana. Wystarczyło, że wspomniała imię Kaardan, a natychmiast została skierowana do loży w sektorze dla „szych”. Podeszła z gracją do stolika przy, którym siedział przyjaźnie uśmiechniety, wręcz jowialny mężczyzna.
- Corelliańskie piwo – powiedziała tak żeby ją wyraźnie usłyszał.
- Tylko w czystej szklance – odpowiedział. Witaj - mężczyzna spojrzał się na Bothankę lekko zamglonym wzrokiem - Proszę nie krępuj się, usiądź.
Usiadła na przeciwko zauważając dyskretne znaki, jakie poczynił mężczyzna do ludzi wokół.
- Przejdźmy do rzeczy - powiedziała otwarcie.
Corellianin momentalnie wytrzeźwiał.
- Dobrze, więc darujmy sobie uprzejmości - usiadł wygodniej - moi ludzie potrzebują Twojej pomocy...
-Na czym ma polegać ta “pomoc”? - zapytała się.
- Widzisz… na najniższym poziomie Coronet City znajduję się tajna placówka badawcza Republiki - na stole położył datakartę - tu masz plany i dokładne położenie... A co do zadania to masz zgrać ich utajnioną bazę danych... - zrobił chwile przerwy, podczas której pociągnął łyk swojego trunku, po czym przyjrzał się dokładnie swojej rozmówczyni - jak wrócisz porozmawiamy o zapłacie, na tej karcie znajdują się też numery konta, które możesz obciążyć na rozsadną sumę. Uznaj to, jako zaliczkę...
-Gdzie jest haczyk? - zapytała.
- Nie ma, robota nie jest prosta, ale też nie powinna Ci sprawić wielkich trudności moja droga Upadła Jedi - tu uśmiechnął sie szeroko.
- W takim razie nie będzie problemem wypłacenie mi drobnej zaliczki.
- Nie lubię się powtarzać Moja Droga - oczy mężczyzny straciły wesoły blask – mówiłem, że to konto możesz obciążyć na sumę jakiej obecnie potrzebujesz...
- W takim razie do zobaczenia wkrótce.
Powoli wstała z kanapy. Jej rozmówca skierował w jej stronę szklankę, a potem upił kolejny łyk trunku.
- Cholera, ciągle kłopoty – pomyślała i wyszła na zewnątrz. Znów zaczął padać deszcz.

Vampire 10-01-2011 17:19

Nasha siedziała jeszcze w swoim pokoju, który wynajmowała u jednej z rodzin żyjącej z pozyskiwania wody. Płaciła sowicie za pokój, wyżywienie i brak pytań. W tle leciała muzyka, a Twi’lekanka patrzyła na dwa słońca Tatooine. Nie było chyba w Galaktyce drugiego takiego miejsca, które przywoływało wspomnienia i rozklejało Nashę aż w takim stopniu. Zachód był piękny… Piękno. Czy takie słowo jeszcze figurowało w jej splugawionym, zbezczeszczonym życiu? Czy istniał jeszcze cień, który zawierał znaczenie tego słowa? Może tak. Lub może jednak nie. Upał zaczął powoli ustępować. Za niedługo zapaść miała kolejna osnuta lodowatym wiatrem pustynna noc. To była ostatnia noc na tej przeklętej planecie. Splunęła na podłogę i powróciła do odprowadzania wzrokiem niknącym powoli za horyzontem słońc. Ostatni promień. Ostatni blask. Została już tylko bordowo-pomarańczowa łuna ciągnąca się po niebie, które za niedługi czas miało pokryć się miriadami gwiazd.

Nasha klęczała przed swoim śmigaczem poprawiając haki, na których umocowany był jej skromny bagaż. Do miasta, w którym miała odszukać swój kolejny cel było około pół godziny jazdy śmigaczem. Mos Eisley. Kolejny przystanek i będzie można robić wypad z tej suchej, ckliwej nory. Wyrwać się w świat, znowu odetchnąć, zachłysnąć się hedonistycznym życiem! Zręcznie wskoczyła na śmigacz od razu wciskając pedał gazu. Mos Eisley okrążała i badała już wiele razy, by na tej zdrowo popieprzonej planecie opanowanej przez Huttów żaden idiota nie pozwolił jej zmarnować kontraktu.


Wreszcie dojechała. Pępek tej całej piaskowej bestii wypchanej kredytami i chamskimi łowcami nagród i resztą tego całego szachrajstwa. Podjechała pod mini-parking przed kantyną i odpięła torbę przerzucając ją przez ramię. Poprawiła ukryty w nogawce kieszonkowy blaster i pewna siebie wkroczyła do kantyny.

Fala dźwięków uderzyła pierwsza. Kakofonia muzyki, rozmów w wielu językach, kochany dźwięk rozlewanych drinków. Kolejne natarły zapachy. Pot, drinki, tanie perfumy, mieszanina życia – doskonała. Gra światła nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia. Była już przyzwyczajona do migawek różnego koloru świateł, ba! Musiała nawet do nich tańczyć i się rozbierać! Może znowu kiedyś powrócą beztroskie czasy pięknego, erotycznego tańca na Nar’Shaddaa. Jednak celem nie były kolejne wspominki… „Cholera, co mnie tak dzisiaj wzięło? Jeszcze trochę i będę wspominać życie z matką!” – pomyślała wściekle po czym przypomniała sobie o zadaniu. Pilot. Tylko, który to? Oparła się o ścianę i wyciągnęła cyfronotes. Włączyła i otworzyła informacje o zadaniu. Cyfrowa twarz pilota obracała się powoli na błękitnym ekranie. Na chwilę oderwała wzrok od cyfronotesu. Szybko przeskanowała ludzi w kantynie. Jeszcze go nie ma… Dobrze, poczekamy na niego spokojnie. Podeszła do baru i poprosiła o drinka. Odebrała szklankę i usiadła przy pierwszym lepszym, wolnym stoliku. Napiła się łyk błękitnawego, mętnego płynu.
- A może by tak… w sumie, musi się udać, więc… dlaczego nie? – powiedziała cicho i uśmiechnęła się do szklanki z napojem.
Z torby wyciągnęła małe, czarne pudełeczko. Ręką zmiotła powierzchnię stołu i nasypała małą kupkę proszku. Dokładnie i starannie zamknęła pudełeczko i wrzuciła je do torby. Za pomocą pliku kredytów ustawiła sobie cienką, długą kreskę. To był Ryll – specjalny, drogi produkt wydobywany z Ryloth, rodzinnej planety Nashy. Większość osób robiło z niego przyprawy, lecz ekipa z Nar’Shaddaa i niektórzy na Tatooine używali go do robienia dobrego narkotyku, którego Nasha często, a nawet częściej niż często używała. Wyciągnęła przeźroczystą rurkę, której jedną część przylgnęła do jej nozdrza, a druga pod kątek znajdowała się na początku kreski. Jeden ruch ręką, jedno pociągnięcie nosem i kreska znikła. Jeszcze raz pociągnęła nosem i rozejrzała się po kantynie szukając wzrokiem swojej ofiary…

Mordragon 12-01-2011 08:49

Kolejna planeta, kolejna praca, kolejny ciężki dzień pełny galaktycznego smrodu. Takie myśli krażyły po głowie Voolfera.
-Słuchajcie, hgrr, ja pracuję w samotności-zwrócił się do członków ekspedycji charcząc przy tym-ale jak już zostałem członkiem tej wspaniałej ekspedycji, hgrr, to słuchajcie-spojrzał po wszystkich mrużąc delikatnie oczy-jedyne wyjście to umęczyć bestie i spętać, to czy ktoś zginie jest mi kompletnie obce, ale jeśli jej nie złapiemy, a ktoś przeżyje to osobiści dobiję. I żebym się nie musiał, hgrr, powtarzać-wilczur wyciągnął z kabury pistolet i skierował wobec zgromadzonych.
Kompletnie nie obchodził go kim są inni, jego zadanie było jasne: złapać bestie i uważał, że jest do tego zadania najlepszym i najodpowiedniejszym mieszkańcem galaktyki. Więcej słów było zbędne, zresztą Voolfer strasznie nielubi mówić – mówienie zagłusza resztę odczuć zewnętrznych...
Drużyna łówców spojrzała się po swoim “partnerze” z wyraźna niechęcia (jeden z nich) wrednie wyglądający Rodianin używając urządzenia tłumaczącego drwiąco stwierdził:
- Więc idź poluj. Nikt Cię tu nie zatrzymuje... Akków jest pod dostatkiem, ciekaw jestem jak bedziesz wyglądał jak Cie któryś popieści - tu zaśmiał się nieprzyjemnie po czym wrócił do oglądania mapy plaskowyżu. Reszta widząc cała sytuację zaczęła po prostu ignorować zachowanie Voolfera sprawdzając broń i sprzęt. Inny z ludzi krzyknął do reszty z kabiny pilota:
- Jeśli chcemy stąd odlecieć musimy sie pośpieszyć pewnie już załapaliśmy sporo pleśni przy lądowaniu..
- Banda idiotów - stwierdził Rodianin po czym zaczął przeszukiwać ładownie i wrócil z generatorami pola dezynfekującego - Te wilczku alfa kopnij się i porozstawiaj je wokól statku inaczej wszyscy możemy raczej zaprzyjaźnić sie z Akkami niż myśleć o opuszczeniu tego miejsca
Moonwalker jedynie spojrzał na Rodianina i szybko wymierzył w jego kierunku swój blaster DL-44. Przechylił delikatnie glowę na bok i z szelmowskim uśmiechem czekał na ruch nadzbyt pewnego siebie Rodianina.
- Panowie chyba czas nauczyć naszego wilczka wspołpracować - stwierdził tylko Rodianin... Po chwili wszyscy “łowcy” celowali w niego ze swoich blasterów, Jeden nawet odbezpieczył granat criogeniczny. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta w miare upływu kolejnych sekund...
-Wsadź sobie ten granat w dupsko, tam gdzie masz swoją matkę - Voolfer nie odwracal wzroku od Rodianina - tak mamy wspolpracowac, hgrr, ale jeszcze raz się w ten sposob do mnie odezwiesz, a żaden twój piesek z granatem Ci nie pomoże...
Robalogłowy zaczał się krztusić ze smiechu:
- jestes na moim statku Wilczku i beze mnie nigdzie nim nie odlecisz - atmosfera zaczęła się rozluzniać - komputer nawigacyjny nie posłucha nikogo innego poza mną... Także w waszym zasranym interesie jest to żebym przeżył.
Potem wziął generatory i opuścił pokład małego frachtowca. Voolfer chwile rozgłądał sie jeszcze w poszukiwaniu zaczepki po czym rownież wyszedł na zewnatrz.
W jego wyczulone nozdrza uderzyły wszystkie na raz zapachy jakie mogła im zaoferować planeta. Rozejrzał sie do okoła dokładnie lustrując wzrokiem otoczenie. Płaskowyż był osadzony wysoko ponad trujący gaz gęsto otulający powierzchnię planety. Sami ze statkiem byli osadzeni na najwyższym, nie porośniętym lasem punkcie wysepek w morzu gazu. W okół rozpozcierał sie gęsty las, z którego dochodzily liczne odgłosy istot tam żyjacych. Tak, Voolfer mógł się czuć jak w domu, jednak nie było to dla niego aż tak istotne. Daleko poza lasami, gdzieś na lini horyzontu żółte połacie gazu łączyły się z krwistą nutką barwy atmosfery, gdzie aktualnie zachodził jeden z księżyców w czasie kiedy drugi swoją zieloną aurą figurował na nieboskłonie. Na chwilę wilk zamknął oczy, jego nasłabszy zmysł i pozwolił sie wczuć w woń jaką wytwarzało życie na tej toksycznej planecie....

Fearqin 16-01-2011 20:56

Przełączał coraz to kolejne tryby widzenia. Z podczerwieni, na ultrafiolet i inne. Miał szczerze dość tego, że tak bardzo marnują jego wielki potencjał bojowy i umysłowy. Już żadna rasa nie doceniała cudu robotyzmu tak jak kiedyś. Tworzenie istoty rozumnej było i tak procesem wciąż niemożliwym do zbadania, dla wielu ras. Mimo to stał tutaj i się kurzył. Dla zabawy wysuwał z wnętrze ręki blaster i chwytał w dłoń drugi, dzięki temu strzelał jakby dwoma naraz z jednej ręki. Wraz z drugą kończyną oddawał cztery strzały zamiast dwóch. Oprócz tych dwóch przed łokciem chciały mieć jeszcze takie na ramionach. Niestety zabił twórcę i nie wmontował mu tego żaden z innych właścicieli. Mimo to ten ponad dwumetrowy robot był z pewnością niebezpieczny. Na dodatek pozbawiony uczuć. Owszem miał reakcje na różne sytuacje, niektóre przypominały uczucia. np. frustracje, jednak z pewnością nie były to żadne ludzkie reakcje. Jego twórca właściwie chciał go stworzyć takiego by czuł to co czuje człowiek, czy jakakolwiek inna rasa, ale nie zdążył. Zresztą FN nie rozumiał po co taki zabieg.
Miał być robotem, nie androidem. Maszyną, nie kopią.

Zawsze lubił kiedy był wzywany. To oznaczało misję, albo modernizacje. Tym razem było to pierwsze. Na dodatek miał ruszać z Hakkiem, jedi którego doceniał. Wysłuchał uważnie mistrzyni i ruszył na spotkanie z Mudem.
- Pójdę wynająć transport. Czy potrzeba nam czegoś jeszcze i czy idziesz ze mną, mistrzu? - Zapytał robot, nigdy się nie witał mimo, że znane były mu formuły.
- Ne sądzę aby było coś nam potrzebne. Hmmm... Mogę pójść razem z tobą
Już idąc robot powiedział do zabraka:
- Zostało mi polecone by cię ochraniać. Czy mam jednak również pomagać w dochodzeniu? Jednak to wiąże się to z przekazaniem mi dotychczasowej wiedzy na temat misji.
-Pomoc może się przydać. Ruszamy w stronę Zewnętrznych Rubieży w przeciągu tygodnia. Znaleziono tam miecze sithów. Mamy to zbadać.
- Dobrze, postaram się pomóc o ile będę w stanie. Czy mam wynająć załogę, pilota? Czy wolałbyś polegać na moim pilotażu. Mam duży fundusz od Zakonu. - Mimo, że Zakon nie był niewiarygodnie bogaty, to dbał o dobre przygotowanie do misji.
- Dobry jesteś w lataniu. Młody jedi uśmiechnął się lekko.
- Dobrze, więc bez dodatkowej pomocy. Wynajmę teraz statek i parę zestawów naprawczych dla mnie. Czy masz dla mnie jakieś polecenia, lub informacje?
-Chyba nie. O misji powidziałem ci wszystko.
- Jeszcze jedna sprawa mistrzu. Proszę o zachowanie dyskrecji. Jeśli będą pytać jesteś kupcem, a ja cię eskortuję. Musimy zachować dyskrecję, więc nie dawaj znać o twojej profesji.


Robot opuścił więc jedi i ruszył w poszukiwaniu statku. Wcześniej polecono mu dobrego sprzedawcę. Dwa metry metalu sprawił, że robot nie zapłacił tak dużo jak myślał. To, że brakło mu skrupułów w zabijaniu potęgowało jego umiejętności negocjacji, dyplomacji, zastraszania i przekonywania.
Statek miał być gotowy w ciągu dwóch dni. To i tak nieźle.

Ruszył do dobrego mechanika i wytargował pięć pakietów naprawczych. Sithowie to groźni przeciwnicy. Miecze przecinały jego pancerz nie za pierwszym razem, ale ścięcie głowy było kwestią sekundy. Na szczęście robot zawsze na plecach miał podwójny wibromiecz, lecz nie posługiwał się nim tak dobrze jak rycerz jedi. Jego główną zaletą była wytrzymałość i bezbłędne strzał. Człowiek może się mylić, maszyna nie. Celność była... automatyczna. W niewielkim stopniu zależała od niego samego. To czy trafi było uzasadnione umiejętnościami przeciwnika.

Miał całe mnóstwo czasu. Miał do roboty to co zawsze- patrol. Jednak był póki co zwolniony więc przechadzał się po mieście przez całe dwa dni, bez przerwy stąpał i krążył. Kiedy nadszedł czas spotkał się z Hakkiem przy statku i był gotowy do drogi.


************************************************** ********

Hakk Mud

Kiedy FN oddali się od niego młody Jedi skierował się w strony siedziby zakonu. Przy wejściu jak zawsze stało dwoje klonów. Obaj salutowali kiedy Jedi przechodził obok nich. Drzwi otworzyły się a Hakk wszedł do środka zakonu. Nie czekając na nic szybko skręcił w strone zachodniej windy. Kiedy już się w niej znalazł zdjął z paska magnetycznego swój nowy miecz. Przy przycisku włączającym wygrawerowany był smok który połykał kulę którą w tym przypadku był owy włącznik. Po chwili drzwi windy otworzyły się. Jedi wyszedł i skierował się do swojego pokoju. Przez okno widać było panoramę miasta. Hakk złapał za lornetkę leżącą obok niego i przyłożył ją do oczu. W oddali widać było FN który stał obok dużo mniejszego od niego sprzedawcy.

-Ehh... Cały FN. Wszystko załatwia siłą.
Powiedział Jedi widząc jak robot chwyta za blaster.
Hakk odwrócił się i położył lornetkę na stoliku. Po chwili spojrzał na terminal. Nie widząc żadnych nowych wiadomości wyszedł z pokoju i ruszył w kierunku otwierających się drzwi do windy. Zjechał kilka pięter niżej do sali treningowej. Na środku sali klęczał prawdopodobnie nowy adept.
-Witaj.
Powiedział spokojnie Hakk. Po czym wziął jedno ostrze treningowe z uchwytu.
Adept skłonił głowę i wyciąną ostrze które zabłysnęło na zielono. Hakk nacisną przycisk. Netakiczny dźwięk wysujawącego się ostrza sprawiał że Jedi szybko się skupił.
Adept ruszył na niego. Hakk zablokował jego cios jedną ręką.
-Przyłóż się.
Chłopak odskoczył i ponownie ryszył na Jedi. JEgo miecz błysną w powietrzy i uderzył o niebieskie ostrze Hakka.
-Ciągle za słabo.
Młody chłopak padł na ziemię upuszczając ostrze.
-Nie potrafię mocniej.
Powiedział głosem przypominającym ten kiedy ktoś płacze.
-Nie martw się. Idź i poćwicz na manekinach. Trudno adeptowi złamac gardę Rycerza Jedi. -Chłopak wziął miecz i udał się do pokoju obok w którym znajdowały się manekiny.
Hakk Ponownie udał się do swojego pokoju. Było już puźno więc położył się spać. Następnego dnia rano udał się w kierunku miasta w poszukiwaniach FN. Nie było to takie trudne. W końcu dwu metrowy robot rzuca się w oczy. Hakk znalazł go niedaleko Zakonu. Siedział tuż przy statku któRy wypożyczył.
-Kupiłeś już wszystko ci ci potrzeba.?

Apkey 27-01-2011 01:05

Asha Maa`lya

Coronet… Tu zawsze pada, albo jest gorąco. Ze zdenerwowania cała się zjeżyłaś „Po co ja tu wracałam… tyle jest planet w galaktyce a ja musiałam wybrać akurat tę jedną…” W końcu ruszyłaś przed siebie w stronę dzielnicy gdzie znajdował się jeden z Twoich ulubionych „sklepów” ze sprzętem… Po drodze wręcz odruchowo, dyskretnie oglądałaś się wokół – stare przyzwyczajenie którego trudno było się wyzbyć. Byłaś dziwnie rozdrażniona może tym, iż nie udało Ci się wynegocjować zaliczki , może tym całym deszczem… a może jeszcze czymś innym. Pomijając fakt że była to dla Ciebie kolejna misja w swojej tułaczce, czułaś dziwne podniecenie i niepokój tak jakby ona miała przynieść jakąś zmianę…
Gdy dotarłaś na miejsce i otworzyłaś znajome drzwi powitał Cię ten sam flegmatyczny staruszek, którego widziałaś tam zawsze… uśmiechnęłaś się pod nosem – na Ciebie nie zadziała już ten urok, za to na lokalne siły porządkowe i przedstawicieli władz Corelii działa wręcz idealnie. Gdy staruszek zobaczył z kim ma do czynienia z jego oczu znikły dobrotliwe ogniki, zastąpione przez chytre i zdradzające spryt właściciela błyski…
- Witaj w moim sklepie Złotko. Czym mogę Ci służyć czy chciałabyś kupić czegoś co ozdobiło by te piękną szyję? – spytał ciepło wracając do doskonale wyuczonego sposobu bycia – A może jesteś tu by sprzedać coś staremu Irgamowi? – chytry uśmiech wypełzł mu na usta
- Skończ już przedstawienie Stary… - tego człowieka znało całe podziemie Coronet. Oficjalnie jubiler na prawdę ten zgrzybiały staruszek wiedział dosłownie o wszystkim co działo się w mieście dzięki licznej siatce szpiegów i kontaktom w lokalnych gangach - A jeśli jeszcze przez będziesz gapił się na moje cycki na starość zostaniesz kastratem…
- Ooo jaka dziś jesteś nie w humorku – staruszek starał się rozładować sytuację... co jeszcze bardziej Cię rozdrażniło.
- Przestań być miły... - otrzepałaś zjeżone futro wdzięcznym ruchem potem usiadłaś na kontuarze i po paru głębokich wdechach już wyraźnie uspokojona zaczęłaś – Potrzebuje informacji wszystkiego czego możesz się dowiedzieć o tej bazie - położyłaś datakartę od zleceniodawcy obok siebie - ...Tak samo jak i o tym człowieku - kim on jest, jaka ma rodzinę, słowem wszystko co znajdziesz.
Irgam zaczął przeglądać kartę i drapać się po łysinie
- Hmm ciekawe ciekawe – mruczał pod nosem, po czym spojrzał na Ciebie – Cena identyczna co zwykle Asho
- Tak... - nie miałaś wyboru, musiałaś się zgodzić na to aby oddać mu wszystkie informacje jakie są na tej karcie... łącznie z numerami dostępowymi do konta... - Jeśli tylko będę miała przez ciebie kłopoty Irgamie znajdę cię choćbyś uciekł poza galaktykę – w głosie zagrała Ci niebezpieczna nuta
- Oj znasz mnie Asho – mężczyzna uśmiechnął się chytrze – poza tym jesteś jednym z moich najcenniejszych kopalni informacji wiec w moim interesie jest dbanie o ciebie moja droga
Uśmiechnęłaś się wymuszenie. Tak miał rację byłaś jednym z jego szpiegów i to już od dłuższego czasu i nigdy nie wystawił Cię na bezpośrednie ryzyko... przynajmniej nie żądał od Ciebie tych niebotycznych sum jakie kasował od innych za swoje usługi.
- Kiedy mam zgłosić się po informacje? - powiedziałaś wstając. Staruszek chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią
- Jeśli jesteś ciekawa co mogę znaleźć teraz może dotrzymasz mi towarzystwa moja droga? - tu uśmiechnął się nostalgicznie - Samotne wieczory w tym mieście nie należą do najprzyjemniejszych w moim wieku, może powinienem się gdzieś przenieść...
- Mówiłam skończ przedstawienie. - potem niespodziewanie się uśmiechnęłaś. „W sumie czemu nie i tak nie mam nic lepszego do roboty juz dziś...” - Dobrze chodźmy – podeszłaś do niego kręcąc zalotnie biodrami a potem wzięłaś go pod rękę – Tylko pamiętaj co mówiłam o gapieniu się – dodałaś śmiejąc się już.
W sumie lubiłaś tego człowieka. Ojcowski ton z jakim zwracał się do swoich „pracowników” zawsze Cię rozczulał i powodował że się uśmiechałaś. Szliście przez jego małe i skromne mieszkanko w kierunku drzwi jego „gabinetu”. Tam na dużym drewnianym i bardzo gustownym biurku znajdował się jego warsztat jubilerski. Mimo iż był całkiem kompletny to Irgam nigdy z niego nie korzystał – był tylko przykrywką na wypadek nalotów sil bezpieczeństwa na jego mieszanie, które zdarzały się dość często. Usiadł za biurkiem włączył wbudowany w nie terminal. Przysiadłaś na blacie obok niego ciekawie zaglądając w ekran. Tak na prawdę zawsze byłaś ciekawa jakim sposobem ci z bezpieki nic nie znajdowali przecież on używał zabezpieczeń które mógłby złamać każdy programista tym bardziej hakerzy zatrudniani przez bezpiekę. Być może miał po prostu haki na nich wszystkich. Uśmiechałaś się do siebie...
Gdy parę standardowych godzin potem opuściłaś sklep Irgama było już późno. Z jego bazy danych zdarzyłaś dowiedzieć się tylko tyle iz tak właściwie nie jest to placówka Republiki ale jakies prywatne centrum badawcze które Republika jedynie nadzoruje... „Czemu ten nieznjomy miałby mnie okłamać i jakim sposobem ukrył to tak dobrze” Te rozmyslania przerwała Ci grupka podpitych już mlodzików – głośno rechotali idąc ulicą i zaczepiali wszystkich.
- Heeeej Kothku – jeden z nich skierował na Ciebie obleśne spojrzenie – Moszesz nam poomoc? - język wyraźnie plątał mu się od nadmiaru trunków – Bo widziszsz potszebhujemy koogooś do thowaszystwaa... - rozejrzał się po trójce swoich towarzyszy



Hakk Mud i FN-22

Irydonianin dokładnie obejrzał cały statek sprawdzając czy wszystkie możliwe usterki zostały naprawione. Zauważając parę drobnych niedociągnięć zlecił ich naprawę Androidowi, a sam udał się w stronę Świątyni po swoje rzeczy. Gdy zebrał wszystko to co uważał za potrzebne w podróży i w czekającym ich zadaniu, turbowindą przemieścił się możliwie jak najbliżej sali fontann a więc i wyjścia na lądowisko. Śpiesznym krokiem przechodząc przez nią nie zauważył jak z półmroku otaczającego kolumny wyłoniła się drobna postać Mistrzyni Marr.
- Rycerzu! - zwróciła się do niego oficjalnie – Mam dla Ciebie przestrogę. Te miecze które widziałeś... Należały do kogoś kogo znałam kiedyś... Nie wiem czy powinnam to mówić – na chwilę przerwała zmieszana, po czym zdecydowanie podjęła – W czasie gdy zakończyły się Wojny Domowe Jedi byłam służką bardzo potężnego sitha. Darth Nihilus był w stanie pozbawić mocy cały świat... pożreć ją tak by zaspokoić w swój głód. Tak jak zrobił z moim ojczystym... - jej głos stał się miękki - Do światła powróciłam dzięki pewnej kobiecie okazała się silniejsza niż wszyscy sithowie którzy ścigali nas wtedy. To ona nauczyła mnie że prawdziwa siła leży w tobie samym a nie w Mocy. Moc tylko pozwala wydobyć ją na wierzch. - uśmiechnęła się – Uważaj Hakku wystrzegaj się ulegania pokusom na jakie będziesz wystawiony. Widzę teraz wyraźnie iż zostaniesz poddany próbom... - chwilę „patrzyła” na Ciebie – Wracaj szczęśliwie i niech Moc będzie z Tobą.
Potem wycofała się w zapadający półmrok i jej postać rozpłynęła się w powietrzu, a Ty skierowałeś się w stronę statku


W czasie gdy Hakk zostawił Cię przy statku zacząłeś oglądać go dokładnie. Poza protokołami bojowymi miałeś wgrane również podstawowe naprawcze. Przyswoiłeś sobie schematy statku i wziąłeś się za naprawę... Wymiana podstawowych komponentów wystarczyła do tego by przywrócić pełną sprawność statku. Na chwilę podłączyłeś się pod jego główny komputer by sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Gdy jego odpowiedź Cie usatysfakcjonowała swoje kroki skierowałeś w stronę świątynnej biblioteki
Jakie było zdziwienie ludzi gdy odmówiłeś pomocy w przeszukiwaniu archiwów i po prostu podpiąłeś się pod pierwszy z brzegu terminal. Ułamek sekundy zajęło Ci przeszukanie całej bazy danych i zgranie interesujących Cię danych. Wszystko co było o Sithach i o planetach Zewnętrznych Rubieży znalazło się w Twojej pamięci. Potem skierowałeś się z powrotem na lądowisko gdzie poczekałeś na swojego partnera...
Gdy Hakk dotarł do statku zlustrowałeś go dokładnie
- [Troskliwe pytanie] Coś się stało Panie? - FN spytał się przezornie, widząc nachmurzone oblicze Irydonianina
- Nic FN, nic... Po prostu o czymś mi przypomniano – rycerz wyminął krzątającego się wokoł statku robota i wszedł do środka. Po chwili wyszedł przybrany w szaty kupca którym miał być przez całą długość trwania misji.
- [Pochlebne stwierdzenie] Wygląda Pan doskonale sir! Jesteśmy gotowi do podróży proszę tylko wybrać pierwszy cel...



Voolfer Moonwalker

Poza wszędobylską wonią siarkowodoru i paru innych gazów poczułeś zapachy dżungli kwiaty wilgotna zieleń zbutwiałe, rozkładające się drewno, lekki zapach rozkładającego się mięsa. Po chwili skupiłeś się na tyle że słuchem zacząłeś sięgać dużo dalej niż reszta ekspedycji – trzask łamanych gałęzi nawoływania lokalnej fauny szelesty zwierząt jakie przemykały w nie dużej odległości. Poczułeś się dziwnie, nawet bardzo dziwnie. Mimo zamkniętych oczu zacząłeś dostrzegać zarysy drzew i zwierzęta miedzy nimi. Zdziwiony otworzyłeś oczy ale świadomość nie rozwiała się od razu, tylko powoli zanikała...
Poczułeś że jesteś obserwowany... Szybko odwróciłeś się w stronę statku, okazało się że Twoim obserwatorem była młoda dziewczyna siedząca na otwartej rampie. Fakt ten zdziwił Cie bardzo ponieważ nie pamiętasz by ona leciała z wami.
- Hrgh kim jesteś? - spytałeś zaskoczony a ona zamiast odpowiedzieć wstała i podeszła do Ciebie. Byłą naprawdę mała jak na ludzkie standardy miała może z 8 lub 9 lat. Ubrana tylko w luźną zieloną tunikę i takie spodnie. Gdy podeszła wyciągnęła do Ciebie ręce w uniwersalnym geście który miał oznaczać prośbę o wzięcie na ręce. Mimo tego iż sam nie chciałeś tego robic podniosłeś ją delikatnie a ona szybciutko objęłą Cie za szyje i przytulila ufnie
- Jesteś inny niż oni wiesz – jej głos był dziwnie dorosły jak na tak mała dziewczynę – Jesteś taki sam jak my... Wróciłeś do domu? - po chwili zorientowałeś się że ten głos rozbrzmiewa... w Twojej głowie
- Co do... - odsunąłeś ja od siebie patrząc nieufnie co ona wykorzystała do lekkiego pogłaskania Cie po „pysku”. Potem roześmiała się jakby udał się jej jakiś figiel. Zwabieni tajemniczymi odgłosami członkowie Twojej załogi zaczęli wybiegać na zewnątrz i przypatrywać się sytuacji. Dziewczynkę odstawiłeś delikatnie na ziemię a ona od razu chwyciła Cię za palec swoją drobną rączką przypatrując się innym...


Nasha „Serpent” Vallen

Czekałaś długo. Dla rozrywki zaczęłaś nawet partię pazzaka, którą niestety sromotnie przegrałaś. Nie zmartwiło Cię to jednak w końcu w tej zapadłej dziurze nie można było dużo przegrać. Czas mijał powoli i leniwie. Podjęłaś nawet flirt z jakimś bogato ubranym i nawet przystojnie wyglądającym mężczyzną. Czekałaś a coraz więcej ludzi przybywało aby smutki dnia codziennego utopić w alkoholu... Gdy już całkiem straciłaś nadzieję na upolowanie swojej ofiary (i po paru zniechęconych zalotnikach...) zobaczyłaś go w końcu. Przystojny człowiek o kruczoczarnych włosach z zawadiackim zarostem... dokładnie taki jak jego podobizna, która dostałaś wraz ze zleceniem na jego statek. Wszedł i rozejrzał się dokładnie, wyglądał na trochę zawiedzionego. Skierował się do baru gdzie zamówił drinka i juz ze szklanka zajął jeden z malutkich stolików w drugiej części sali.




Louis Antarte

Obudził Cię dźwięk syreny alarmowej. Głowa bolała jakbyś dostał po niej drągiem... Odruchowo pomacałeś przy koi. Tak był tam... Szybko wstałeś i narzucając na siebie jakieś ubranie. Przez ramie zawiesiłeś swój nieodłączny karabin i biorąc drąg w rękę pobiegłeś w kierunku mostka.
Po drodze przypominałeś sobie wczorajszy wieczór. Wraz z dwójką znajomych upiliście się... do tego stopnia że jednemu z nich opowiedziałeś swoją historię... a teraz jedyne co pozostało to ból głowy. Wbiegłeś na mostek akurat podczas gdy wasza Pani Kapitan Rela Delacoix wydawała rozkaz otwarcia ognia. Stanąłeś przed głównym monitorem taktycznym wiedząc że za chwilę dostaniesz rozkaz dokonania jakichś napraw – wiadomo jak to w bitwie kosmicznej. Chciałeś jak najszybciej rozeznać się w sytuacji. Szybki rzut oka na monitory i mogłeś stwierdzić że to wy na nich napadaliście. Byli kompletnie zaskoczeni... Zagrało działo jonowe. Radosne okrzyki potwierdziły trafienie, teraz dodatkowo byli bezbronni. Pani Kapitan wydała rozkazy – mieliście dokonać abordażu i zdobyć cały ładunek i załogę tego lekkiego frachtowca.



A cały statek odprowadzić do waszej kryjówki na Elom... potem może uda się go opylić... Tobie jak zwykle dostał się przydział w grupie abordażowej – byłeś najlepszym mechanikiem na pokładzie Pirata więc przestało Cię to już dziwić. Mieliście ruszać jak najszybciej aby tamci nie mieli czasu na przygotowanie się do groźniejszej dla was obrony.
Siedząc już w zmodyfikowanych kapsułach ratunkowych (które nawiasem mówiąc były Twoim pomysłem) przygotowywałeś się do tego co miało nastąpić. Według odczytów skanerów waszego pancernika „wroga” jednostka nie miała uzbrojenia – ot kolejna łatwa robota w życiu pirata...

Pancernik Pirat:

Niya 02-02-2011 18:13

- Heeeej Kothku – jeden z nich skierował na Ciebie obleśne spojrzenie – Moszesz nam poomoc? - język wyraźnie plątał mu się od nadmiaru trunków – Bo widziszsz potszebhujemy koogooś do thowaszystwaa...

Spojrzała na nich z politowaniem i zignorowała ich zaczepki. Oni jednak nie zamierzali tak łatwo odpuścić i zaszli jej drogę. Rozejrzała się uważnie dookoła czy nikt ich nie obserwuje, po czym podeszła bliżej do gościa, który najgłośniej się darł.

- Słuchaj SSSSkarbie, nie mam ochoty na wasze podejrzane towarzystwo, więc dacie mi natychmiast spokój – sięgnęła w Moc, aby jej słowa przekonały ich do zmiany zamiarów. Nie była jednak w tym zbyt dobra i widziała po ich twarzach wahanie. Wkurzona na cały świat skupiła Moc i pchnęła ich tak, że poprzewracali się na ziemię. Do miłego zobaczenia – krzyknęła, odwróciła się poszła przed siebie.

……………

Cały następny dzień przeleżała w łóżku zastanawiając się nad planem działania. Sprawa nie była prosta, a pracodawca od samego początku nie był z nią szczery. W sumie była przyzwyczajona. Taka była jej praca. Zrobić swoje i nie dopytywać się o nic. Z drugiej strony nie lubiła pchać się w żadne bagno, bo zawsze istniało ryzyko, że może w nim ugrzęznąć na dobre.
W końcu wstała i poszła wziąć szybki prysznic. Niewielki plecak z ekwipunkiem miała już spakowany. Podwójne dno plecaka skrywało urządzenia zakłócające, datakarty, niewielki datapad…wszystko, co przydawało jej się w zawodzie szpiega. Na stoliku w pokoju leżał i czekał jej ulubiony mały blaster, który mieścił się swobodnie, np. w biuście ;) oraz miecz świetlny, z którym rzadko kiedy się rozstawała. Nie tylko z sentymentu, ale był jej ulubioną i najskuteczniejszą bronią. Do plecaka wrzuciła też detonatory termiczne….tak na wszelki wypadek jakby musiała z hukiem opuścić budynek.

Zakręciła wodę i włączyła suszarkę, żeby szybko osuszyć swoje futerko. Poczuła ciepły strumień powietrza na swoim ciele. Wyszła nago z łazienki do pokoju. Na łóżku leżał czarny dopasowany kombinezon. Stanęła przed lustrem i powoli zaczęła się ubierać. Obróciła się dookoła, żeby dokładnie obejrzeć efekt. Wyglądała piorunująco. Uśmiechnęła się do siebie w lustrze. It`s show time! – powiedziała i puściła do siebie oczko.

Zostawiła niewielki ścigacz dwie przecznice dalej od kompleksu, do którego miała się włamać. Było późne popołudnie i powoli już zmierzchało. Poprawiła poły płaszcza i ruszyła w stronę budynku, który sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego i opuszczonego. Obserwowała go jednak przez ostatnie kilka dni i widziała wchodzących i wychodzących ludzi o mniej więcej stałych porach. O tej godzinie według uzyskanych danych powinno być minimum personelu. Jakąś godzinę wcześniej nadała przesyłkę kurierską, w której ukryła niewielki układ zakłócający obwody elektroniczne. Paczka powinna już być w środku, wyciągnęła więc z plecaka datapad i włączyła zakłócanie. Odczekała pół godziny i wkroczyła do akcji. Podeszła do bocznego wejścia i uśmiechnęła się do ukrytej kamery. – Przyjechałam sprawdzić anomalie, które zakłócają pracę sieci – powiedziała wkładając w to tak dużo Mocy ile tylko zdołała – To mój identyfikator - pomachała nim, żeby strażnik po drugiej stronie mógł go dokładnie obejrzeć. Drzwi otworzyły się z sykiem. Weszła do środka…

Mordragon 02-02-2011 21:51

- Hgrr i na co się gapicie? nie widzieliście nigdy ludzkiego szczenięcia?! - wyrzucił z siebie Voolfer i od razu potrząsnął ręką, żeby mała go puściła - Swoją drogą czyje to?! i co tu robi?! to nie miejsce dla małych małp
Voolfer może był nieczuły, oschły i lekko zadufany w sobie, co jak pokazało poprzednie zajście graniczy często z głupotą, ale słowa dziewczynki i krótki odlot, bo tak można to wszystko nazwać, były dla niego czymś dziwnym. Oczywiście słyszał i czuł lepiej niż inni, ale rzadko kiedy popadał w taki stan.. dodatkowo te słowa rozbrzmiewające w głowie


-Arghmm... pft-fuuuu-charknął sowicie wilk, zrobił kilkanaście kroków do przodu, na tyle ilu mu miejsce pozwalało. Przysiadł na czterech łapach i wpatrywał się w głąb dżungli, wskazując jednocześnie reszcie zgromadzonych gdzie można szukać interesujących ich istot.
Voolfer zamknął oczy -"Jesteś taki sam jak my", co to do cholery miało znaczyć, tacy jak ja dawno znikneli, dawno zniknełem ja taki sam jak ja... filozofuje, a to źle - myśląc zagłębiał się ponownie w odgłosach i woniach dżungli czekając na reakcje pozostałych poszukiwaczy przygód.
Krew, zew, śmierć, narodziny i odrodzenie wymieszane z siarką, wonią wilgotnego drzewa, zroszonej roślinności, świeżościa... dżungla!

Fearqin 08-02-2011 20:58

Podróż statkiem przebiegała spokojnie. Robot przez pewien czas prowadził osobiście, ale w końcu podłączył się do komputera i przełączył się na zdalne sterowanie, wprowadzając się w połowie stan spoczynku. Lecieli tak przez jakiś czas. Robot nie mówił wiele do jedi, a on nie zawracał robotowi głowy, zarówno gdy ten sterował samodzielnie jak i zdalnie.

***

Robot właśnie pracował nad pierwszą planetą którą zbadają. Po dokładniejszym obejrzeniu i zbadaniu planet wybrał Telos. Sama planeta byla zniszczona przez sithow podczas wojny 300 lat temu. Teraz sama w sobie była w pewnym sensie rezerwatem. Ithorianie podjęli się odbudowy planety, chwali się im to w Republice, ale taka to już rasa. Jednak musieli wylądować w Cytadeli która to orbitowała wokół planety. Była ona jak księżyc. Znacznie mniejsza od samej planety. Tam odbywał się handel i ogólnie większość spraw którymi normalnie zajmowałby się rząd planety.

Robot nie był jakoś nadzwyczaj zachwycony tym, że za jakiś czas otaczać go będzie nieskończona zieleń, zwierzęta i niebezpieczeństwa natury. Po prostu wolał te zagrożenia które wynikały z łatwych do zastraszenia ludzi i obcych, na zmechanizowanej planecie, stacji, statku czy czymkolwiek cywilizowanym. Dosyć dziwne, że tak sądził cyborg, ale cały wszechświat był dosyć dziwny.

- Mistrzu. Zaraz przystąpimy do lądowania na Cytadeli. Tam będziemy musieli otrzymać pozwolenie na wejście na samą planetę Talos. Mistrzyni Atris zebrała tam największą bblioteke holocronow sithów - Poinformował jedi. Wkrótce ujrzeli samą planetę i stację.


Robot pozwolił dla Hakka rozmawiać z ludźmi ze stacji którzy mogli by zweryfikować ich cel podróży tutaj. To nie FN był od spokojnych rozmów dyplomatycznych. Chociaż według niego "pokojowe" było przygwożdżenie rozmówcy do ściany. Dosłownie.

Apkey 15-02-2011 23:22

Asha Maa'lya

Twoja dywersja udała się znakomicie. Dała Ci idealną możliwość wejścia do środka. Plany jakie dostałaś były na tyle dokładne iż mogłaś określić co mniej więcej czeka Cię w środku, co uzupełniłaś dodatkowymi informacjami od Irgama. Baza była dość mocno chroniona co raczej wykluczało walkę i wydostanie się stamtąd "sposobem heroicznym" - z buczącym mieczem w ręku i przy akompaniamencie strzałów. Na szczęście strażnik wydał się raczej ucieszony Twoim przybyciem
- W końcu kogoś przysłali - mruczał do siebie mężczyzna - Wie Pani jak to jest pracować dla tych urzędasów... Jeszcze do tego tak marnie płaca... Zna Pani procedurę proszę się ustawić do skanu a swoją torbę - wskazał na "torbę z narzędziami" jaką miałaś ze sobą - Proszę postawić na tym stoliku muszę ją przejrzeć - widać że facet był znudzony obowiązkami odźwiernego a wzmianka o skanie wywołała u Ciebie dreszcz niepokoju "Czemu nie..." pomyślałaś a potem skupiłaś na otaczającej Cię Mocy... poczułaś jak jej obecność wypełnia całe to pomieszczenie. Sięgnęłaś poza sama siebie a poruszając jej spokojną aurą wysłałaś rozkaż zmiany percepcji strażnika...
- Uważaj jak wpływasz na Moc Padawanko - Twój Mistrz zawsze bardzo poważnie podchodził do aspektów Mocy - Pamiętaj że każda zmiana powoduje echa... Tak jak krople które rozchodzą się koliście wokół miejsca uderzenia powodują fale chlupoczące o brzegi tak i każdy najmniejszy kamyczek który poruszysz sięgając w Moc może takie fale spowodować. Teraz skup się poczuj Moc w tej sali, jak otacza Cię niczym szum fontann przy których siedzimy... sięgnij dalej a poczujesz ludzi w Świątyni...
Nie przestawałaś się koncentrować wspominając spokojny głos swojego Mistrza i lekcje jakich Ci udzielał... W pewnej chwili ogarnęła Cie tęsknota za tamtym życiem, momentalnie posmutniałaś, a gdy uświadomiłaś sobie że sama z niego zrezygnowałaś ogarnął Cie gniew na sama siebie, za to że z własnej głupoty odrzuciłaś to życie, za to że zawiodłaś swój klan... w tej samej chwili zyskałaś jakby więcej siły. Sięgnęłaś jak najdalej Ci się udało. Strażnik nie tylko nie zobaczył małego blastera i miecza świetlnego ale sam jakby przestał Cię zauważać... co dziwne wynik kontroli nie został wpisany w pamięć systemu ochrony... Widząc to zabrałaś swoje rzeczy i pewnym już krokiem skierowałaś się do korytarza prowadzącego do dalszej części bazy...



Voolfer Moonwalker

Długo siedziałeś wczuwając sie w odgłosy i zapachy dobiegające z okoła. Twoi towarzysze rozstawili tyczki generatora pola dezynfekcyjnego. Po pewnym czasie zaczęli się przygotowywać do wymarszu jedząc posiłek, czyszcząc i obficie smarując bron żelem którego mieliście cała beczkę to przypomniało Ci o czymś - sięgnąłeś do kabury przy pasie i wyjąłeś swój blaster po naciśnięciu spust głośno kliknął... co było jedyną odpowiedzią ze strony broni. Szybko udałeś się w stronę statku. Na pokładzie wymieniwszy baterię okazało się że jedynie ona została zżarta przez wszędobylską pleśń. Również wziąłeś się za czyszczenie jej i po nasmarowaniu broni żelem wszyscy wyszliście ze statku udając się na polowanie...



FN-22 i Hakk Mud

Gdy po dopełnieniu wszystkich procedur związanych z pobytem i lądowaniem na jednym z licznych modułów dokujących Cytadeli, opuściliście statek zostaliście zaczepieni przez funkcjonariusza TSF (Telos Security Forces). Oznajmił on wam iż broń musicie pozostawić w obrębie przydzielonego wam lądowiska. Cała Cytadela patrolowana była przez liczne siły bezpieczeństwa które miały w każdej chwili miały prawo zatrzymać kogokolwiek w celu przeszukania czy przesłuchania... Lekko zniesmaczeni tym faktem udaliście się poza lądowisko. Rycerzowi udało się zatrzymać miecz za to FN został jedynie z blasterami wbudowanymi w nadgarstki co było pewnym uspokojeniem... Na szczęście pozwolona wam obojgu zabrać podręczne generatory tarcz bo one bronią nie były... Skierowaliście się do posterunku Sił Bezpieczeństwa by zapytać się o możliwość dostania się na powierzchnię planety. Tam dowiedzieliście się że dla większości cywili jest ona nieosiągalna - jedynie funkcjonariusze TSF albo współpracujący z Ithorianami kierującymi projektem odbudowy mogą się tam dostać. Po wyjściu z modułu posterunku zaczepił was człowiek nikczemnej postury oferując transport na jedno z "dzikich" lądowisk na powierzchni planety. Udaliście się z powrotem na statek aby omówić wszelkie możliwości...



Nasha „Serpent” Vallen

Ty czekałaś a coraz więcej ludzi przybywało aby smutki dnia codziennego utopić w alkoholu... Gdy już całkiem straciłaś nadzieję na upolowanie swojej ofiary (i po paru zniechęconych zalotnikach...) zobaczyłaś go w końcu. Przystojny człowiek o kruczoczarnych włosach z zawadiackim zarostem... dokładnie taki jak jego podobizna, która dostałaś wraz ze zleceniem na jego statek.
Nasha uśmiechnęła się widząc swoją ofiarę. Była jak wąż, który swoim tańcem pierw hipnotyzował swoją ofiarę, by w najmniej oczekiwanym momencie bezlitośnie i szybko zaatakować. Dopiła swój trunek, poprawiła leku i zgrabnym krokiem podeszła do mężczyzny. Na początku podeszła do baru i delikatnie i nieśmiało uśmiechnęła się do niego, gdy na nią spojrzał, ale szybko odwróciła głowę jakby spłoszona w stronę barmana. Co chwila dawała mu znać, że się nim interesuje odwracając lekko głowę w jego stronę, ale gdy ich spojrzenia się spotykały szybko odwracała się, chcąc ochronić się unosząc nieznacznie ramię.
Pilot nie zwracał uwagi na jej zaloty. Siedział spokojnie popijając sok juma.
Nasha przeklęła w myślach. Nie reagował na subtelne zaczepki, dobrze, niektórzy początkowo są bardziej odporni. Trzeba zagrać troszkę ostrzej, trzeba zrobić pierwszy ruch. Po pewnym czasie oni i tak wszyscy miękną pod jej ciałem i charyzmą.
-Hej. Jesteś tu nowy? - odezwała się lekko, miło uśmiechając się do pilota.
Zlustrował całą jej postać od stóp do głów. Pociągnął jeszcze łyk po czym zadziornie stwierdził:
- Aż tak widać? - po czym uśmiechnął się szeroko - Ty też nie wydajesz się stąd... Nar Shaddaa? - zaczął się jej uważnie przyglądać
Znał ją? Musiał ją widzieć na Nar Shaddaa! Inaczej, skąd by mógł twierdzić, że zwykła Twi’lekanka siedziała na Księżycu Przemytników.
-Rzadko na Tatooine ogląda się tak przystojnych mężczyzn... - posłała mu ostre spojrzenie, po czym wznowiła wywracając oczami -Bywało się tu i tam... Nar Shaddaa był tylko przystankiem, tak samo jak Tatooine, tyle, że z Tatooine jest problem... - skrzywiła się lekko.
Pilot roześmiał się serdecznie:
- Wiecznie w drodze... skąd ja to znam - tu zasępił sie trochę - Jaki jest prawdziwy powód tej rozmowy mała? - spytał bez ogródek - Boi nie jestem

najbardziej interesującym osobnikiem w tej kantynie... ani nie najbogatszym
- dodał po krótkiej przerwie - Wiec o co chodzi? Jesteś łowczynią nagród? - mówił to spokojnie mowę ciała dostosowywał do sytuacji...
Był sprytny i trzeźwy, nie otumanił się ani jej ciałem, ani głosem, czy zapachem. Po raz kolejny zaklęła w myśli. Westchnęła i spuściła głowę.
- Mam problem. Widzisz, przybyłam tutaj, by zdobyć lepszą pracę, trochę kredytów, dzięki czemu będę mogła się wyrwać z Zewnętrznych Rubieży. Tatooine, dało mi tylko jedno. Niewolnictwo. Huttowie na początku korzystali z moich usług, a potem zaczęli zastraszać, grozić. Teraz muszę dla nich tańczyć i bawić ich kiedy sobie tego tylko zażyczą, a gdy komuś się nie spodoba może mnie zabić. Błagam... pomóż mi! Zabierz mnie stąd. - zaczęła łkać. - Proszę... Mężczyznę speszył jej wybuch
- Wiesz mała... - jego zakłopotanie było aż widać - Nie przybyłem tutaj by wyswabadzać niewolników. Sam mam kłopoty i ledwo staram sie związać koniec z końcem. - Chwilę zastanawiał się nad czymś - Wiesz mam tutaj przyjaciela który mógłby Ci pomóc, właściwie to czekam na niego.. Dziwne Jacen nigdy sie nie spóźniał... - powiedział jakby do siebie po czym zaczął się uważniej rozglądać po całej sali. Rozmowę uratował pikający komunikator. Mężczyzna odebrał cicho rozmawiali tak by nikt inny poza nimi niczego nie usłyszał. Gdy skończył uśmiechnął się ciepło - To jak chcesz spróbować się stad wyrwać mała?
Popatrzyła na niego zaczerwienionymi oczami z błagalnym spojrzeniem.
- Zabierzesz mnie stąd? - spytała wciąż łkając.
- Spotkajmy się za godzinę na lądowisku nr 3 - powiedział konspiracyjnym tonem po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia.
Wyszłaś chwilę po nim kierując się szybko do ulubionego "sklepiku z pod ciemnej gwiazdy"... Nabywszy tam parę tak potrzebnych rzeczy jak małe blastery, nowy kombinezon, pare pakietów medycznych... jak i szminkę z silną trucizną włącznie. Potem szybko opyliłaś śmigacz i skierowałaś się w stronę portu kosmicznego.
Gdy dotarłaś na wskazane lądowisko znalazłaś tam frachtowiec

I dwóch mężczyzn czekających przy nim - jednym z nich był Twój cel a drugim nieznany Ci człowiek wyglądający jak typowy farmer wilgoci... W tym drugim było coś dziwnego, jego charyzmę i pewność siebie można było wyczuć na odległość. Wzruszyłaś tylko ramionami i skierowałaś szybkie kroki w stronę trapu przybierając maskę wdzięcznej skrzywdzonej istoty jaką miałaś być. Nie zdążyłaś dojść do nich gdy za tobą pojawiła się istot rożnych gatunków - wszyscy wyglądali jak najemnicy, broń , pancerze, podniesione głosy i co najważniejsze niecenzuralne słowa jakie kierowali do Twoich "wybawicieli" bardzo skomplikowały sytuację... Tak samo jak strzały które zaczęli wymieniać ze sobą najemnicy i piloci. Szybko oceniłaś sytuacje i biegiem skierowałaś się w stronę statku by się w nim okryć. Gdy znalazłaś
się na pokładzie poczułaś piekący6 ból w okolicy prawego barku - jak się po chwili okazało wiązka laserowa przy smaliła Ci skórę na ramieniu. Twoi "wybawcy" wbiegli zaraz za tobą po zamykającym się trapie, jeden skierował sie do kabiny pilota a drugi w stronę rufy... słyszałaś rozgrzewające się silniki a huk wiązek laserowych uderzających o kadłub umilkł gdy włączyły się generatory tarcz... Pilot rzucił do swojego kolegi
- Jacen rusz się człowieku, widze jak rozstawiają stacjonarne... - w tej chwili całym statkiem zatrzęsło gdy baterie obrony przeciwlotniczej lądowiska zostały skierowane w waszą stronę - Rusz sie do cholery - wymamrotał pilot gdy zaczęliście się wznosić do góry. Po chwili każdym nerwem poczułaś silne mrowienie elektryczności, zaniepokojona wyjrzałaś przez jeden z bocznych wizjerów całe lądowisko jak i polowa portu były zaciemnione. Po paru minutach podnieśliście się na tyle wysoko że przestały wam zagrażać strzały z ziemi. W kokpicie pojawił się nieznajomy do którego Pilot mówił Jacen. Usiadł w fotelu drugiego pilota i zaczął wprowadzać współrzędne skoku w nadprzestrzeń
- Wiesz Mike ze będziemy musieli o tym zameldować - spojrzał się na Ciebie - I kto to jest?
- A... znajoma obiecałem jej podwózkę - wymamrotał Mike - oj wiesz dobrze ze gdyby ten statek zniknał zaraz zaroiłoby się tutaj od republikańskiego wywiadu nie przepuszczą takiego cacka - poklepał konsolę pilota. A co do ciebie mała to idź rozgość się chwilę nam zajmie przylot na Telos...


Slevin Kelevra

Patrzyłeś na panoramę Coruscant ze szczytu jednego z budynków. Zachodzące słońce kolorowało całą scenę na złoto.

Wielkie centrum galaktyki... raczej wielki śmietnik galaktyki. Piękne fasady domów sięgające głęboko w czarne otchłanie wypełnione wszelkiego rodzaju plugastwem. Właśnie tam miałeś się udać. Najpierw spotkanie w jakimś podrzędnym barze potem zapewne będziesz musiał uganiać się za jakimś biednym straceńcem który nie miał wystarczającej ilości kredytów by pokryć swój dług... Życie takie właśnie jest - przetrwają najsilniejsi.
Poprawiłeś karwasz swojej zbroi - jedynej Twojej własności z której byłeś naprawdę dumny. Prawdziwa mandaloriańska zbroja odlewana z cortosium była warta mała fortunę... ba była warta każdej ceny jakiej zażądałby sprzedawca. Lekko uśmiechnąłeś się a potem wskoczyłeś do wynajętego śmigacza sprawdziłeś jeszcze raz współrzędne i zwinnie manewrując maszyną skierowałeś się w stronę umówionego miejsca spotkania.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:34.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172