Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-09-2013, 20:53   #101
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Sir Roger Attenborough

Próba wyrwania się z żelaznego uścisku okazałą się daremna. A siła, która wciągała go głębiej i głębiej pod ziemie nie do przewyciężenia. Roger czół jak kamienia i korzenie ranią czubki jego palców gdy bezkutecznie usiłował znaleźć punkt zaczepienia. Zapadał się. Po pas. Po szyję.
Czuł jak ziemia wdziera się do ust, nozdrzy. Jak odbiera mu oddech, który starał się zatrzymać na jak najdłużej. W końcu jednak zdał sobie sprawę z bezcelowości tego posunięcia.
Żywcem pogrzebany.
Wypuścił resztki powietrza z płuc i czekał spokojnie na to co nieuniknione.
Na śmierć.

Margaret Twisleton

Meg sięgnęła drugą ręką, by sprawdzić, co złapało pierwszą. To było coś miękkiego, chociaż nie poddawało się łatwo naciskowi. Jakby otoczona jakimś aksamitem czy innym miękkim materiałem twarda rzecz. I do tego ciepła. Nawet przyjemna w dotyku, co ku jej ogromnemu zdziwieniu, a wręcz przerażeniu załapało ja i za tę drugą rękę. Werbena próbowała się wyrwać. Szarpała się. Może nawet krzyczała, ale własnego głosu już nie słyszała, gdyż wszystko dookoła pochłaniał wir, w który została wciągnięta. Wir, który przysłaniał jej cały świat. A ona płynęła w oku tego cyklonu ściągana na dół jakby wbrew prawą fizyki.

Julia Darlington


Kultystka zaczęła spadać. Przynajmniej początkowo takie odniosła wrażenie, co powinno być chyba naturalną konsekwencją skoku w przepaść. Tak przynajmniej powinno być w jej świecie. Co do praw rządzących tym światem nie była już taka pewna, zwłaszcza gdy w pewnym momencie wyhamowała i to dosyć ostro. Nie było to zbyt miłe uczucie. Ale na pewno lepsze niż roztrzaskanie się przy zderzeniu z podłożem. Panna Darlington krótką chwilę dryfowała jakby w powietrzu do póki nie pochwyciła wyciągniętej w jej kierunku dłoni. Dłoni która tam była, bo być powinna. I Julia jakimś sposobem wiedziała, ze owa dłoń się tam znajduje. Tak jak dama nie ogląda się nie dłoń wyciągniętą przez służącego gdy wysiada z powozu. Dam wie, że ta dłoń tam jest.
Lekko i z wdziękiem zeskoczyła już na ziemię wspierając się tylko odrobinę na tej męskiej dłoni, która na nią czekała.

Julia, Margaret, Roger


- Niechże pan oddycha na miłość boską, sir Attenborough. - Usłyszał Roger w momencie, w którym jego płuca zaczęły się domagać nowej porcji powietrza. Po mimo tego, że wypuścił cały zgromadzony zapas życiodajnego gazu, to jednak nie odważył się wziąć ponownie oddechu.
Ciemność zniknęła. Zastąpiła ja czerwień. Wszechogarniająca czerwień miejscami przesłonięta przez jakieś ciemne kształty.
- Sir Attenborough?? - Zaczęły też do niego docierać głosy. Ludzkie głosy. Głosy, które znał.
Roger niechętnie otworzył oczy. Zamrugał. Pochylał się nad nim porucznik Rao.
- Ufffffff…, - Odetchnął z ulgą Hindus widząc, że Kultysta oddycha. - Już myślałem, że będzie trzeba panu udzielić pomocy.

Mego poczuła szarpniecie i wylądowała w czyichś ramionach. W zasadzie to podświadomie wiedziała kto jest ich właścicielem.
- Nic ci nie jest?? - Spytał zatroskanym głosem Christopher, gładząc ją po włosach.
Chwilę później odchrząknął.
- Znaczy się nic pani nie jest, pani Twisleton?? - Zapytał ponownie odsuwając się od niej trochę.

Julia stała wtulona w ramiona brata i przyglądała się swoim towarzyszą. Na szczęście wszyscy zostali wyciągnięci z pułapki w jakiej się znaleźli.James nic nie mówił, tylko głodził ja po plecach. Ale ona wiedziała, że ten gest wyrazem jego troski o nią. Nie musiał wszakże na głos pytać czy nic jej się nie stało.

- Co tu się w zasadzie stało?? - Spytał porucznik pomagając podnieść się Kultyście z ziemi. A Roger ze zdziwieniem i pewną ulga odnotował, że nie ma sobie ani grama ziemi, której mógł się spodziewać po przebytej przez siebie drodze.
- Bo wygląda na to, że zostaliście zamknięci w jakimś fragmencie Umbry. - Ciągnął dalej pan Rao.

Aoife O'Brian


Aoife wpadła do domu Etteringtonów niczym burza. Pomknęła do gabinetu pana domu, który okazał się pusty. Ale nie mogła znaleźć żywego ducha. Wszyscy się jakby gdzieś pochowali. Co ją nieco zdziwiło. Dom był wszakże pełen ludzi. Sama widziała jakieś dodatkowe auta zaparkowane przed rezydencją.
Jakaś dziwnie przygnębiająca atmosfera zapanowała w tych murach. Nie żeby wcześniej było tu szczególnie wesoło i radośnie.
Pierwsze trzy żywe osoby na jakie się natknęła, to były pogrążone w dziwnym śnie Mireia de Mendizába, Laura Chisholm i Victoria Kempe. Każda leżała w swoim pokoju i tylko lekko unoszące się kołdry wskazywały na to, że oddychają, że jeszcze żyją.
Aoife wróciła z powrotem do gabinetu sir Etteringtona. Dopiero teraz zauważyła świeże ślady krwi na biurku i tuż obok niego.
A na biurku stała jeszcze niedopita szklanka z whiskey, niezłożona, ale wyczyszczony pistolet i niedopalone cygaro oparte o gustowna popielniczkę z kości słoniowej.
Zupełnie jakby właściciel tego wszystkiego zostawił to tylko na chwilę i miał zamiar zaraz wrócić. Ale chwile mijały, a on nie wracał.
- Cieszysz się, co?? - Prawie podskoczyła na dźwięk jego słów. Stał tuż obok niej. Ale nie usłyszał gdy wchodził. Powietrze nawet nie zafalowało, a przecież powinno było tak się stać gdyby otworzono drzwi. - Na pewno. - Odpowiedział sam sobie. - Jak oni wszyscy. - Wykonał niedbale gest wskazujący na wszystkich domowników. - Zaraz pewnie zjawią się sępy. Jedyne co w tym pocieszające, to to, że pewnie pozabijają się przy podziale schedy. - Uśmiechnął się krzywo i złowieszczo.
I wtedy O’Brian zauważyła czerwoną plamę na jego koszuli, tak an wysokości serca.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 26-09-2013, 12:06   #102
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Stary cap wyciągnął kopyta... cóż za niefortunny zbieg okoliczności. Nie żałowała go ani trochę. Zasługiwał na śmierć jak mało kto, ale bardziej zasługiwał na sąd i karę. Tymczasem wyślizgiwał się, gad jeden, z objęć ludzkiego i magycznego wymiaru sprawiedliwości. I siał wokół wszystkimi objawami zadowolenia z samego siebie.

Patrzyła na jego plugawą mordę, która samym swoim istnieniem obrażała porządek rzeczy. A on nawet martwy nadymał się balon swoją wyższością. Niebawem jego ciało spuchnie od czegoś innego niż pycha, niebawem zamiast ambicji zgryzą go i zeżrą do cna białe trupie robaki. Ale najpierw sąd i kara.

- Khy khy khy - Aoife próbowała zaśmiać się pogardliwie, ale gardło banshee nie zostało stworzone do takich dźwięków. Z ust upiorzycy dobył się dźwięk, jaki mógłby wydawać dławiący się kawałem mięsa kruk. Wsparła się pod boki pazurzastymi dłońmi i wypięła dumnie biust. - Tak naprawdę, to nie. Wcale się nie cieszę - oznajmiła poważnie i postąpiła krok w tył, by rzucić okiem pod biurko. - Wcale a wcale.
- Wcale? - zdziwił się wręcz teatralnie sir Ethernigton. - Nie podejrzewałbym cię o uronienie choć jednej zły nade mną.
- Brak radości nie jest smutkiem czy żalem. Jest tylko brakiem radości - Aoife wzruszyła ramionami i odchyliła się jeszcze bardziej. Bardzo chciała zobaczyć na własne oczy to poskręcane ciało, które, jak podejrzewała, leżało pod zbytkownym meblem. - A ty płakałeś po mnie, stary trutniu? A po swoim synu może?
- Po tobie? - prychnął z odrazą i pogardą. - Samaś sobie winna. Jak matka, łasaś na pieniądze. Mógłbym przekornie zapytać którym synu? Zapewne plącze się ich trochę po tym świecie. - dodał z obojętnością.
- Tym z prawego łoża. Jak się ten gówniarz nazywał? - zafrasowała się Aoife nad swą dziurawą pamięcią.
Sir Etherington uśmiechnął się złośliwie.
- Jak na ironię, tylko moja żona nie mogła mi dać dziecka. - nagle spoważniał. - Myślisz, że dlatego szukała pocieszenia w ramionach innych?
- Bo nie umiałeś zaspokoić kobiety jeszcze zanim sprawiłam, że ci zwiędło? - Aoife wysunęła najprostszą hipotezę. - Ale, muszę cię zmartwić. Bachor był ewidentnie twój. Toteż zabiłeś dwoje swoich dzieci, conajmniej… hm… to zbrodnia ciężkiego kalibru. Na twoim miejscu nie spieszyłoby mi się przed boski sąd. Tak przez ciekawość. Po chuja ci był ten demon?
- O proszę. I kto to mówi - prychnął pogardliwie. - Pomoc w zabijaniu dzieci jest jeszcze większą zbrodnią. Nie wspomnę o ojcobójstwie. -Jaki demon? - Udał świętoszka.
- No ten, z jaskini - Aoife dla odmiany udała głupią… wiedziała, że jakby ojcowskim przykładem zaczęła udawać świętą, nikt by nie uwierzył. - Mówił, że cię zna. Ogólnie całkiem gadatliwy był… a ty co, stary capie, chcesz mnie wrobić we własne zabójstwo przed angielskim sądem, czy przed Ostatecznym?
- Martw się lepiej o siebie dziewczyno. - Nadal mówił do niej lekceważąco. - Sąd Ostateczny i ciebie czeka. - Rozejrzał się po pokoju. Podszedł do biurka. Przesunął dłonią nad leżącym tak, rozłożonym na części pistoletem. - Każdy ma coś czego pragnie. I jest za to gotów zapłacić naprawdę wysoką cenę. - Niestety jego obecna postać nie pozwalała sięgnąć mu ani po stojący tam kieliszek, ani po broń. Dłoń jego zwyczajnie przeleciała przez materię tych przedmiotów. Zły zacisnął dłoń w pięść i przysunął do tułowia, tak jak zwykli czynić to ludzie, którzy się poparzyli. - Nie zorientowałaś się jeszcze, że czasami ktoś lub coś jest gotowe spełnić nasze zachcianki? - Odwrócił się gwałtownie do niej.
- Wielokrotnie ktoś spełniał moje zachcianki - Aoife wyszczerzyła wąskie zęby - ku obopólnej satysfakcji… Za darmo, khy khy khy - zarechotała już otwarcie. - A jaki ty miałeś układ? Nadstawiłeś demonowi dupy, a on ci spełnił trzy życzenia?
- Wielokrotnie zaspokajałaś czyjeś zachcianki, przy braku obopólnej satysfakcji… Za darmo. - Sparodiował ją.
- Och, dajże spokój… pochwal się, jako i ja się chwalę - zezwoliła Aoife łaskawie, wykonując pazurzastą dłonią królewski gest.
- Gdybyś tylko zdolna była kierować się czymś więcej niż własną chucią. - Przyjrzał się jej -uważnie, po raz pierwszy chyba. -Ale to odziedziczyłaś po swojej matce. Zresztą nie tylko to. Ona też kochała dźwięczne tony spadających monet. Ale - Machnął ręką jakby od niechcenia. - Jak już mówiłem, każdy ma coś, za co gotów jest wiele zapłacić.
Banshee uśmiechała się coraz szerzej i szerzej, a Etherington był ślepy i głuchy. Nie słyszał grzmotu zapowiadającego burzę. Aoife ciągle się uśmiechała, choć może sędzia i kat nie powinien się uśmiechać, winien zachować powagę, nieruchomą maskę sprawiedliwości... Mimo wszystko, zbyt wiele czerpała z tej chwili radości i nie mogła się powstrzymać. Dotknęła swoich ust czubkiem pazura i zastanawiała się dłuższą chwilę, tak intensywnie, aż jej się skrzące oczy przymgliły…
- To za co zapłaciłeś życiami czarodziejów? - zapytała po chwili milczenia i uśmiechnęła się od ucha do ucha w uśmiechu tak szerokim, że żywi nie są do takich zdolni. Jakby jej głowa pękła na pół, a w rozdarciu porosła zębami.
- Czyli jest jednak coś, co chuciom nie jest, a stanowi przedmiot twojego zainteresowania. - On też uśmiechnął się. - Wiesz na czym polega ta gra?
- Niczego tak nie pożądam, jak oświecenia - odparła Aoife z niewzruszonym spokojem, a dla podkreślenia powagi swych słów położyła dłoń na sercu, piersi… w sumie nieważne. Od kiedy stary cap wystawił ją demonowi, nie mogła cieszyć się posiadaniem ani jednego, ani drugiego organu… właściwie żadnego organu już nie miała.
- Czyli? - Czekał.
- Pozwól, że wpierw ja ciebie oświecę - banshee uśmiechała się niezmiennie - miało wyjść promiennie, a wyszło groźnie - Gdy umierasz, zaczynasz powoli mieć trochę w dupie wszystko. Siedzisz sobie, najpierw analizujesz dogłębnie fakt bycia trupem, a potem zaczynasz przemyśliwać o Absolucie. Niemniej, chwilowo jeszcze odczuwam w sobie ciekawość - cóż takiego warte jest poświecenia życia córki, syna, przyjaciół, czy za kogo tam ich i nas uważałeś… W każdym bądź razie - no co to takiego, że warto iść na układy z demonem, ryzykować, że zrobi cię w balona i spuści na drzewo?
- Odczuwasz ciekawość. - Odparł, kiwając głową z uznaniem. - To znaczy, że nie jesteś jeszcze taka martwa. Więc może czegoś się jeszcze nauczysz. - Dodał z przekąsem. - Ja też jeszcze coś odczuwam i nie jest to bynajmniej chęć zaspokojenia twojej ciekawości. Nie widzę zresztą takiej potrzeby.
- Jakbym miała serce, to byś je zranił - żachnęła się teatralnie banshee. Za plecami Etheringtona z komody uniósł się w powietrze sporawy i ciężkawy świecznik, by pomknąć jak piorun kulisty w stronę głowy starca - Za tobą! - krzyknęła Aoife ostrzegawczo wielkim głosem.

A potem sama wzniosła się w górę i runęła na Etheringtona jak lawina, kłębek gniewu najeżony zębami i pazurami.

Za matkę, za siebie, za tych wszystkich magów i za te wszystkie dziewczyny, nawet za smarka, który umrze, jeśli Rao go nie znajdzie.

Nie skłamała mu. Uczucia umierają razem z ciałem. Ale ostatnim, co odchodzi, jest gniew.
 
Asenat jest offline  
Stary 04-10-2013, 18:31   #103
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Sir Roger oddychał głośno nabierając do ust olbrzymie hausty powietrza. To strasznie niedoceniana przez ludzi przyjemność… oddychanie. Dopiero po chwili opanował się. Dopiero po chwili wyprostował się przyjmując na obliczu maskę flegmatycznego znudzenia i spokojnym głosem zaczął mówić.


- Panna Aiofe O’Brian, nie żyje. Została zabita przez… ducha, który zamieszkuje tę jaskinię i morduje magów żywiąc się ich esencją. Tak spekuluję. Wypacza ich magię do takiego stopnia, że przypomina to efekt paradoksu. A w całą sprawę zamieszany jest nasz gospodarz. I to do niego powinniśmy się udać, po wyjaśnienia.

- Widzę, Panie Attenborough, że doszliśmy do podobnych wniosków - rzuciła Margaret pozornie spokojnie. W rzeczywistości emocje aż w niej kipiały. - Myślę, że powinniśmy wyjaśnić parę kwesti z Panem Etherningtonem. Czy może ktoś ma odmienne zdanie? - pytanie zadała jedynie pro forma. Nie sądziła, by ktokolwiek ze zgromadzonych oponował.

- O ile zgadzam się z wami, że coś tutaj zamieszkuje, to nie bardzo rozumiem na podstawie czego doszliście do wniosków, że sir Etherington ma związek z całą tą sprawą. - Zaczął ostrożnie doktor Bennett. - Od lat nie uczestniczy w życiu naszej społeczności…

- Też chciałbym to wiedzieć. - Wszedł mu w słowo lord Darlington i wymownie spojrzał na siostrę.

- Mieliśmy okazję spotkać jego zaginionego awatara.- odparł krótko Roger i rozejrzawszy się po zgromadzony dodał.- Stąd wniosek, że był tutaj i przeżył, że wie, co się kryje w tej jaskini i nie raczył waszej społeczności powiadomić o tym.

- Co więcej, w świetle ostatniej niechęci sir Etheringtona do kontaktu z naszą społecznością, przyznacie panowie, że otrzymanie zaproszenia do Oakspark było faktem dość zaskakującym. Może należałoby zapytać naszego gospodarza, co go do tego skłoniło. Bo śmiem twierdzić, że nie była to tylko czysta sympatia do naszego zacnego grona. - spojrzenie, jakim na krótką chwilę obdarzyła profesora Benneta, mogło sugerować, że to on jest głównym, jeśli nie jedynym, adresatem tych słów.

- Pani Twisleton - Głos zabrał James Darlington. - nie przyszło pani na myśl, że ktoś kto utracił swoje zdolności może źle się czuć wśród tych, którzy je jeszcze posiadają? - Utkwił w niej swoje spojrzenie. - Chciałby pani być na jego miejscu? Stracić ten cenny dar? A jednocześnie być podatnym na jego działanie?

- Jeżeli rzeczywiście spotkaliście państwo awatara naszego gospodarza. - Zamyślił się porucznik.

- Jeżeli spotkali. - Lord Darlington kontynuował swój wywód. - A jeżeli spotkali coś zupełnie innego? Nie należy tak bezpodstawnie szafować oskarżeniami.

- Panie Darlington, pan najwidoczniej nie zrozumiał istoty mojego wywodu - odparła Meg zupełnie spokojnie. - Nie dziwi mnie, że sir Etherington po utracie awatara nie chciał się z nami kontaktować. Tylko, że ja nie o tym mówiłam, ale widać to panu umknęło. Ja mówiłam iż, skoro nie kontaktował się z nami, dziwnym jest, że nagle owego kontaktu zapragnął.

- Poza tym… bardzo nieuprzejmym ze strony pana Etheringtona było nie wspomnieć innym o zagrożeniu, które on przepłacił jedynie utratą awatara. Inni magowie… także i Aoife, nie mieli tyle szczęścia, co on.- mimo uprzejmego tonu słowa Rogera spływały jeśli nie jadem to sarkazmem.- Nie uważam za sensowne prób bronienia dobrego imienia sir Etheringtona. Rozmawiamy bowiem o istocie, które pozbawiła życia kilku magów, trzy kobiety wepchnęła w stan śpiączki. I…- rozejrzał się dookoła.- Nadal nam zagraża. Może więc wpierw oddalimy się od tego niebezpiecznego miejsca, a potem porozmawiamy? Najlepiej dopiero w jego posiadłości.

- Pani Twiesleton… - Zaczął James Darlington.

- Spokojnie. - Doktor Bennett przerwał mu kładąc rękę na ramieniu. - Z tym musimy się zgodzić, że jest to niebezpieczne miejsce i należałby się od niego oddalić. Prawda? - Potoczył pytającym spojrzeniem po wszystkich. - Mamy jednak za mało wierzchowców. Panie oczywiście pojadą wierzchem.


Roger skinął głową zgadzając się z nimi. Przynajmniej oddalą się od niebezpiecznego miejsca. Przynajmniej wrócą do posiadłości Etheringtona, a tam… Roger miał zdecydowanie dość zagadek i zero współczucia dla starca, który w kaprysie wezwał ich do swej posiadłości. Miał też determinację i rewolwer.


Margaret również skinieniem głowy potwierdziła swą zgodę. Po czym, nie czekając na niczyje słowa zachęty, podeszła do jednego z wierzchowców. Zwierzę rozdęło nozdrza, a potem parsknęło niespokojnie. Najwyraźniej wyczuło Zło, jakie czaiło się w jaskini, a którego zapach musiał osiąść na magini. Meg pogłaskała je po pysku dla uspokojenia i jego, i siebie częściowo też, po czym chwyciła lejce i wsadziła stopę w strzemię.




Suknia i halki zafurczały w powietrzu, gdy przerzucała drugą nogę ponad końskim grzbietem, by ostatecznie spocząć na zadzie rumaka. Kobieta poprawiła się w siodle, a na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Od tak dawna nie miała okazji jeździć wierzchem. Zwłaszcza w takim stroju.


Przez cały ten czas Julia Darlington stała w bezruchu z policzkiem przyklejonym do koszuli Jamesa i palcami wplecionymi w poły jego marynarki. Teraz, kiedy wszyscy zamilkli i ruszyli w stronę koni Julia wyrecytowała pozornie bezsensowne słowa.


Drzewo władców pochylone

odwróć się na drugą stronę

zamknij drzwi, cicho szum

jakiś potwór idzie tu.


Napotkawszy nic nie rozumiejący wzrok Jamesa wyjaśniła.

- Aoife O’Brian. Schowała gdzieś Lloyda Etheringtona. Mówiła, że chłopak zginie. Że braknie mu wody. Ten wiersz to wskazówka. Drzewo władców? - zagaiła doktora Benneta. On chyba najlepiej z nich znał Oakspark. - Jest tu jakieś wiekowe drzewo? Pochylone… Może wierzba? Albo to jednak przenośnia… Drzewo władców…

- Uznałbym, że dąb to królewskie drzewo. I szukałbym tam, gaj oliwny w Anglii raczej nie rośnie.- wtrącił uprzejmie sir Attenborough.

- Nie bez powodu posiadłość nazywa się Oaskpark - zauważyła Margaret. - Sądząc po nazwie w okolicy rośnie niejeden leciwy dąb. Pytanie brzmi, który jest tym właściwym.

- W takim razie szukamy dębu, przy którym ktoś niedawno używał magyi - Julia zerknęła po zgromadzonych. - Chyba musimy się rozdzielić i przeczesać teren. Życie chłopaka wisi na włosku.

- No to jak się dzielimy, proszę państwa? - zapytała pani Twisleton. Choć miała już w głowie ułożony podział, wolała pozwolić podjąć decyzję jednemu z obecnych gentlemanów. - No i co z końmi? - dodała poklepując po szyi dosiadanego przez siebie wierzchowca.

- Ja nie wykryję użycia magyi- przyznał się Roger wzruszając ramionami. Spojrzał na pozostałą trójkę mężczyzn, oczekując po nich określenia swoich możliwości.- Więc wolałbym pognać do rezydencji, by przepytać naszego szanownego gospodarza.

- Przepytać? - Bennett zatrzymał swój wzrok na dyplomacie. - A o cóż chciałby go pan zapytać? I jak przekonałby go pan do powiedzenia prawdy?

- Są na to różne sposoby. - Odezwał się porucznik Rao.

- Pod warunkiem, że stoi się na pozycji silniejszego. - Dodał lord Darlington. - Chyba nie chce pan tam jechać sam? Lub broń Boże narażać towarzyszących nam dam?

- Panowie, przestańcie się rozwodzić nad bzdurami - warknęła dość stanowczo Julia. - Może chłopak w tym czasie umiera, a wam się zebrało na pogadanki. Kto potrafi wyczuć użycie, ręka w górę - głos arystokratki nie dopuszczał sprzeciwu.

- Pani własne bezpieczeństwo bzdurą raczy nazywać? - Zdziwił się doktor Bennett.


Nawet jeśli panna Darlington miała zamiar odpowiedzieć na to pytanie, nie było jej dane, bowiem milcząca przez chwilę pani Twisleton zabrała głos, podobnie jak jej poprzedniczka, mając ton nie znoszący sprzeciwu.

- Proszę państwa, faktycznie znalezienie chłopaka wydaje się w chwili obecnej kwestią najważniejszą - powiedziała kobieta twarzą zwrócona w kierunku Julii, a skinieniem głowy przyznając jej rację. - I faktycznie kwestia bezpieczeństwa jest istotna - tym razem skinieniem głowy poparła słowa doktora Bennetta - Sądzę, że nie powinniśmy się rozdzielać, a jeśli już to parami. Jest nad sześcioro, więc trzy dwójki wydają się być najodpowiedniejsze. Skoro pan Attenborough i panna Darlington nie władają Ars Vis, to powinni stanowić parę dla kogoś władającego tą sferą, na przykład dla mnie. - Margaret odetchnęła cicho i wydawało się, że zakończyła swój przydługi wywód, ale jednak po chwili kontynuowała, tym razem zwracając się do sir Rogera. - Zgadzam się, że należy porozmawiać z naszym gospodarzem, ale nie jest to sprawa nagła. Sir Eternington nie odleci na miotle w siną dal. A nawet gdyby miał w planach ucieczkę, to równie dobrze możemy założyć, że już to się stało, więc nie ma po co gonić do Oaskpark. - po tych słowach Meg ponownie westchnęła cicho, co najprawdopodobniej miało oznaczać, że skończyła.

-To prawda…-zgodził się z nią Roger i spojrzał po pozostałych członkach tej grupki.- No to może już ruszajmy? Ja pójdę z panią Twisleton, przynajmniej tak mogę być jakoś użyteczny.

- Doskonale - Julia skinęła z aprobatą. - To jeszcze nasza czwórka. - zerknęła na Benetta, Rao i Jamesa.


Panowie wymienili między sobą kilka spojrzeń.

- Pojedziemy wszyscy. - Odezwał się lord Darlington chwytając za uzdę swojego konia. Wyciągnął rękę, by pomóc siostrze wygodnie usadowić się w siodle.

- Macie państwo jakieś konkretne propozycje? - Porucznik Rao przerzucał wzrok ze swojego wierzchowca na dyplomatę i z powrotem. Zapanowała lekka konsternacja. Dwie damy bezspornie miały dosiąść koni, ale wojskowy nie za bardzo wiedział, jak tu podzielić się zwierzęciem z sir Attenboroughem.
- Jakoś sobie poradzimy…- mruknął sir Roger ładując się tuż za Rao na wierzchowca.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 20-11-2013, 20:54   #104
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Aoife O'Brian

Tak jak przewidziała. Zachował te ludzkie odruchy i starał się uniknąć świecznika. A ona mogła wykorzystać tę sytuację i wykorzystała. Atakowała bez litości. Drapała i kąsała. A chociaż z ran nie tryskała krew wiedziała, że go rani, że zadaje mu ból. I czerpała z tego przyjemność. Wielką. Ogromną. Wręcz niewysłowioną.
Starzec nie mógł obronić się przed atakiem takiej istoty. A może nie chciał.
Bo on się nie bronił. Nie starał się jej wyrwać. Nie starał się uciec. Z premedytacją wystawiał się na kolejne ciosy.
Niestety zorientowała się zbyt późno. Lub też zbyt późno zapanowała nad swoim gniewem, być może i słusznym gniewem, ale za to zaślepiającym i uniemożliwiającym logiczne myślenie.

Czy można zabić to co już martwe??

Chyba można, skoro się jej to udało. Bo przecież udało się jej. Przestał się ruszać. Przestał reagować. A w końcu przestał być. Patrzyła jak rozpływa się. Znika.

Pomogła uniknąć mu sądu. Pomogła uniknąć mu kary. Własnymi rękoma. Chciała pomścić i siebie i matkę i innych. Lista była długa, a kończyła się jego własnym synem. Chciała ich pomścić, a mu pomogła. Zaślepiona gniewem i chęcią zemsty pomogła mu.

Czy można zabić to co już martwe??


Julia Darlington, Margaret Twisleton i Sir Roger Attenborough

Wierzchowcom raczej nie w smak było dźwiganie podwójnego ciężaru. Szybko jednak zostały przywołane do porządku. Chociaż nie poruszali się na nich tak szybko jakby tego chcieli. Zwłaszcza porucznik Rao i sir Attenborough i to oni nadawali tempo całej wyprawie. Pozostali nic na to poradzić nie mogli, chociażby nie wiem jak bardzo palili się do działania.

Znalezienie dębu w tym lesie problemem szczególnym nie było. Wszak pani Twisleton słusznie zauważyła, że nazwa posiadłości skądś musiała się wziąć. Pozostawało tylko znaleźć to właściwe. Co już takie łatwe nie było.

Trafili wprawdzie na kilka dorodnych, godnych podziwu egzemplarzy. Niestety, śladów magyi przy nich nie było. Należało zatem szukać dalej, tak jak zakładali zataczając coraz większe kręgi. Zadanie może nie tyle trudne, wszak to konie ich dźwigały, co nużące.
I choć sprawdzali skrupulatnie, to nie przynosiło to większych efektów.
Być może jednak Aoife coś innego miała na myśli przekazując Julii wierszyk.
Czas płynął nieubłaganie, widzieli to po obniżającym się słońcu. Czuli w swych trzewiach. Ich organizmy domagały się pożywienia i wody. Cóż zatem musiało czuć to, ukryte przed oczami demona i ludzi niestety też, dziecko. A jemu dodatkowo kończyło się jeszcze powietrze. Być może to motywowało ich do dalszych poszukiwań. Bo przecież każde następne drzewo mgło okazać się tym właściwym.

I w końcu okazało.
Było wielkie i niestety martwe. Gdyby jego korna zieleniła się teraz liśćmi, naprawdę mogło robić wrażenie. Ale to przy nim doktor Bennett razem z porucznikiem Rao coś wyczuli.
To przy tym drzewie ktoś ostatnio uprawiał magyczną sztukę.
Oczywiście istniała możliwość, że to wcale nie to drzewo.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 29-01-2014, 00:54   #105
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Znaleźli wreszcie drzewo, przy którym ktoś używał magii. Należało jednak sprawdzić, czy owo drzewo było drzewem właściwym. Na przykład zlustrować grunt w poszukiwaniu życia w jego okolicy, czy też pod jego powierzchnią.

Sir Roger Attenborough nie wtrącał się w rozmowy pozostałych magów. Sfera Życia nigdy nie była jego mocną stroną. Ale to nie znaczyło, że zamierzał stać i po prostu przyglądać się działaniu reszty. Choć umiejętności i talenty magiczne mężczyzny były dość zawężone, to jednak na swym polu czuł się pewnie.

Roger zdjął marynarkę i podwinął lewy rękaw. Sięgnął dłonią ku wilgotnej glebie, by nawiązać więź z tym miejscem. Po czym zaczął rozsmarowywać ziemię na swej skórze mrucząc pod nosem modlitwy do bóstw chtonicznych.
Powoli powstał napis w sanskrycie. Jego więź z tym miejscem. Pozostało jej użyć.

Kolejne gesty i słowa Rogera miały posłużyć do popchnięcia się trans i sięgnięcia głębiej w nurt czasu. Nie potrzebował zbyt wiele. Jedynie zobaczyć początek tego i wszystkie wydarzenia, które dziś zdarzyły się pod tym dębem.

Tymczasem Meg po raz kolejny tego dnia przyszło skorzystać ze swego daru. Po raz kolejny musiała zasmakować własnej krwi, esencji swego życia, by uratować czyjeś. Nie zastanawiając się zbyt długo poprosiła Christophera o użyczenie na moment scyzoryka. Oczywiście mogła, jak poprzednio, rozprawić się z zaschniętą krwią zębami, skoro jednak ostrze było pod ręką, wolała tego uniknąć. Błysk stali, chwila bólu i szkarłat znów zalał jej palce.

Podeszła do wielkiego, martwego drzewa podejrzewanego przez wszystkich o bycie tym właściwym. Palcami lewej dłoni pogładziła jego korę, jakby szukając właściwego miejsca. Najwidoczniej wreszcie znalazła to, czego szukała, bowiem uśmiechnęła się, po czym krwawiącym palcem nakreśliła na korze symbol.


Algiz. Ochrona, wsparcie i bezpieczeństwo. Tak, zdecydowanie tego było im teraz potrzeba. Gdy skończyła popatrzyła na swe dzieło krytycznym okiem, po czym uśmiechnęła się z satysfakcją.

Zamknęła oczy, a wciąż krwawiący palec wsadziła sobie do ust. I znów się uśmiechnęła, tak jak by metaliczny posmak był dla niej najlepszym przysmakiem. Wystarczyła jeszcze chwila, by zobaczyła to, co na pierwszy rzut oka niedostrzegalne.

Sir Attenborough począł oddzielać od siebie poszczególne minuty z przeszłości tego miejsca. Przyglądał się im niczym kartom starej księgi. Nie musiał cofać się zbyt daleko wszak Werbena dokonała żywota niespełna kilka godzin temu, więc i ukryć chłopaka nie mogła dużo wcześniej.

Obraz jaki jawił się “oczom” Kultysy był jednak jednostajny i z jego punktu widzenia nieciekawy. Owszem, obserwacja przyrody niekiedy cieszyła, ale nie w tym przypadku. Martwe drzewo pozostało martwe, a jego okolica pusta. Nie licząc kilku leśnych stworzeń, które przebiegły w okolicy dębu.

Niewiele więcej szczęścia miała pani Twisleton. Wzorce życia, na które się natknęła nie odpowiadały szukanym przez nią. Sam stary martwy pień, jak i ziemia wokół niego tętniło życiem. Meg co i rusz natykała się na jego różne formy. Jednak nie mogła wśród nich znaleźć młodego Etheringtona.

Margaret zmęłła w ustach przekleństwo. Może nie tak siarczyste, jak te których za panieństwa nasłuchała się mimochodem od stajennych ojca, ale jednak dobitnie wyrażające jej niezadowolenie z mizernych owoców poczynionej Magyi. Na więcej nie pozwalało jej dobre wychowanie.

- Wygląda na to, że nie jest to drzewo, którego szukamy - powiedziała już głośno. - Chłopaka tu nie ma. Przynajmniej nie żywego.
- Nie wykryłem znaczących wydarzeń przy tym drzewie w ciągu ostatnich kilku godzin. - potwierdził spokojnie Roger Attenborough.
- To musi być tu. - Odparł porucznik Rao. W jego głosie dała wyczuć się pewność. - Sprawdziliśmy tyle miejsc. Jak to szło? - Ostatnie pytanie rzucił do wszystkich i do nikogo.
- Możliwe, że jest ukryty, ale nie tu… nie w tej rzeczywistości, a w Umbrze.- odparł Roger choć niezbyt przekonany, co do słuszności własnych słów. Nie był też chętny do sprawdzenia swej teorii. Jedna wizyta w Umbrze mu wystarczyła na dziś.

“Drzewo władców pochylone
odwróć się na drugą stronę
zamknij drzwi, cicho szum
jakiś potwór idzie tu.”

Margaret powtórzyła w myślach usłyszaną jakiś czas temu rymowankę. Chciała jedynie zrobić to po cichu, jednak bezwiednie wypowiedziała słowa na głos. Skończywszy zamilkła na dłuższą chwilą, wyraźnie nad czymś się zastanawiając.

- To może mieć sens - stwierdziła wreszcie. - Odwróć się na drugą stronę. Na drugą stronę Rękawicy - dopowiedziała, gdyby ktokolwiek miał jeszcze jakieś wątpliwości.
- Czyli kolejna wycieczka do Umbry? - Rzucił lord Darlnigton.
- Tylko czy ktoś zgodzi się tam pójść? - Doktor Bennett zaczął głośno się zastanawiać.
- Z przejściem nie ma problemu. - Porucznik Rao spojrzał na zebranych.

Roger jakoś nie kwapił się ku temu. Jego magya jak dotąd niezbyt się przydawała po drugiej stronie Rękawicy, nie wspominając już to tym, że sir Attenborough nie potrafił przechodzić na drugą stronę.

Niemniej… szlachectwo zobowiązuje. Oddetchnął głośno i rzekł.- Ja mogę iść.
- Ja też pójdę - zadeklarowała Margaret - Ale uważam, że nie możemy, jak poprzednio, iść tam z gołymi rękoma. Przydałaby się jakaś broń zdolna razić byty z tamtego świata, w razie, gdybyśmy trafili na owego potwora z rymowanki. Mogę ją zakląć, jeśli tylko mają państwo coś, co można nazwać bronią.
- Myślę, że nie mamy wyjścia - zadeklarowała się Julia po długiej chwili milczenia. - Obiecałam chłopaka uratować i choć nie traktuje danego słowa jako obligatoryjność bezwzględną, to sądzę, że musimy przynajmniej spróbować.
- Pójdziecie sami. - Zaczął ostrożnie wojskowy. - Otworzę wam przejście. Lord Darlingotn pomoże mi was ściągnąć po wszystkim.
- Bardziej przydałbym się tam. - Zaoponował James wyraźnie niezadowolony z roli jaką raczył mu przypisać porucznik.
- Doskonale pana rozumiem. - Odparł Mówca Marzeń. Nie patrzył jednak na swojego rozmówcę, gdyż już zaczął przygotowywać się do rytuału. - Ale tylko pana łączy coś silnego z jedną z osób, które będę miał za zadanie sprowadzić tu z powrotem. I to bardzo, ale to bardzo ułatwi mi sprawę. I przyspieszy całą akcję.
- On mówi rozsądnie James - wtrąciła się Julia. Podeszła do brata i uścisnęła spontanicznie, co kolidowało dość z angielską wszechobecną powściągliwością. Panna Darlington bardzo starała się, aby ten gest nie otarł się o “pożegnanie na wszelki wypadek”, ale taki efekt chyba niechcący osiągnęła.

James Darlington również zbytnio nie przejął się konwenansami i mocno uściskał siostrę. Jakby chciał dodać jej tym gestem otuchy. Sobie zresztą też. Co Julia mogła wyraźnie wyczuć.

Porucznik Rao zdjął już swoją wojskową kurtkę i pieczołowicie odłożył na bok. Podwinął mankiety rękawów. Swoim nożem wyciął na korze martwego drzewa kilka symboli. Nawet sir Attenborough miał problemy z ich odczytaniem. Wprawdzie wyglądały jak sanskryt, ale nie do końca.Zresztą arystokrata w to nie wnikał, uznając za niegrzecznym grzebanie w sztuce magyicznej innych.

Nie było tu czasu na jakąś efektowną inkanatcję, śpiew, taniec czy narkotyki. To, co zrobił porucznik, było bardzo, ale to bardzo toporne w swych kształtach. Było prymitywne, tak jak prymitywne są szkice ludów afrykańskich prezentowane w muzeach imperium. Ale przyniosło zamierzony efekt. Przejście “na drugą stronę” stało dla nich otworem.

Mówca Marzeń starł z czoła krople potu i ruchem ręki zaprosił trójkę Przebudzonych do przestąpienia drzwi, które przed chwilą dla nich stworzył.
- Macie zbędny rewolwer? - Julia spojrzała pytająco na Jamesa i Rao. - Rzeczywiście wolałabym nie iść bezbronna.
- Ostatnio się przekonałem, że broń… niespecjalnie się przydaje po drugiej stronie. I nie ma co w niej… szukać oparcia innego niż moralne.- wtrącił Roger ładując amunicję do swego rewolweru.- Mogę pożyczyć swój, jeśli pani potrzebuje.
- Zbędny? Nie. - Odparł lord Darlington. - Ale trzymaj. - Wyciągnął broń z jednej z kieszeni.
Julia wzięła od brata rewolwer i podała go Margaret.
- Jeśli możesz sprawić, że będzie przydatny w Umbrze to nie krępuj się - uśmiechnęła się do kobiety w przypływie wisielczego humoru.
- Panie Attenborough, pan zdaję się deklarował ostatnio chęć użyczenia swojej krwi. Czy propozycja jest dalej aktualna? - tymi słowy Meg zwróciła się do Kultysty Ekstazy sięgając jednocześnie po oba pistolety. Nie to, żeby nie była gotowa poświęcić swojej krwi. Ale skoro arystokrata się zaoferował…
- Przynajmniej tak się przydam.- odparł Roger nie wycofując swej oferty.

Lady Twisleton uśmiechnęła się, po czym ponownie poprosiła doktora Bennetta o scyzoryk. Uzyskawszy go, ujęła dłoń Sir Rogera, po czym na palcu wskazującym zrobiła niewielkie nacięcie. Ślad po ostrzu momentalnie wypełnił się szkarłatem. Wystarczyłaby krew arystokraty, ale poświęcenie dwójki magów dawało szansę na lepszy efekt. Dlatego też proceder powtórzyła zaraz w stosunku do swojego palca.

Kobieta zamarła na chwilę usiłując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miała okazję czynić magię w ten sposób. Usiłowała sobie przypomnieć i za nic w świecie nie mogła. Jej wzrok bezwiednie powędrował w kierunku lekarza i dopiero, gdy natrafiła na przenikliwy błękit jego oczu, ockęła się i jak gdyby nigdy nic zabrała się do pracy.

Swój krwawiący palec przyłożyła do palca arystokraty zbierając porcję jego krwi, po czym nakreśliła na obu pistoletach ten sam krwawy symbol:


Tiwaz. Zwycięstwo, stanowczość, wytrwałość. Walka i męstwo. Dawniej wojownicy nanosili tę runę na rękojeściach mieczy i umieszczali na tarczach, co miało pomóc w każdej walce, także z samym sobą i wzmacniać zdecydowanie, dlatego w tej chwili wydawała się najodpowiedniejsza.

Nakreśliwszy dwa symbole, Meg kolejny raz sięgnęła palcem ku palcu Kultysty. Tym razem jednak zdobywszy odrobinę jego krwi, zabrała się do jej kosztowania.

Zamknęła oczy. Metaliczny posmak rozlewający się po języku momentalnie wyostrzył jej zmysły, przynajmniej na to, co z pozoru niedostrzegalne. Nad bronią, w miejscu, gdzie nakreśliła znaki, unosiła się bezkształtna złota masa. Po lepszym przyjrzeniu masa okazała się być splotem cieniutkich niteczek. Margaret ostrożnie chwyciła owe nitki, bacząc, by żadnej nie przerwać, po czym utkała z nich sieć, którą otoczyła każdy z rewolwerów. Sieć była bardzo prowizoryczna, oczka były nierówne, sploty niepewne, jednak na nic lepszego nie było czasu. Dokończywszy dzieła kobieta zobaczyła, jak złote siatki zlewają się z powierzchnią broni ostatecznie zupełnie niknąc. A więc wszystko poszło zgodnie z planem.

Trwało chwilę, nim pani Twisleton ponownie otworzyła oczy. Ale była wyraźnie zadowolona ze swojej pracy, co dawało nadzieję. Kobieta wręczyła pistolety ich właścicielom i oddała doktorowi scyzoryk.

- No, to teraz już możemy iść - rzuciła wreszcie kierując swe kroki w stronę portalu stworzonego przez porucznika Rao.

- Zapraszam szanownych państwa. - Porucznik wykonał iście dworski gest wskazując przy tym pustkę przed nimi trochę na prawo od martwego dębu.
Przy pierwszym kroku nic się nie zmieniło. Nadal otaczał ich ten sam las. Przy drugim poczuli jak coś lepkiego przyczepia się do twarzy i dłoni. Coś jak nitki pajęczyny. Niezbyt przyjemne uczucie. Następnie poczuli jeszcze większy opór i zimno. Wszechogarniające zimno. To coś lepkiego jeszcze mocniej przywarło do nieosłoniętych części ciała i to ono powodowało owo uczucie zimna.

Materia wokół poczęła gęstnieć, aż osiągnęła gęstość wody. Wtedy też zaczęło się ocieplać. A nawet robić gorąco. Niby to tylko kilka kroków, ale musieli włożyć w nie sporo wysiłku.

I już byli po drugiej stronie.Ten las tu było o wiele piękniejszy niż to, co opuścili. Był piękny, słoneczny dzień. Wśród bujnej roślinności pracowicie krzątały się pszczoły. Kolorowe motyle w lekkim tańcu przelatywał z jednego barwnego kwiatu na drugi. A dąb, pod którym teraz stali, żył. Jego rozłożysta korona dawała sporo cienia. Prawdziwe drzewo władców.

- No to gdzie teraz? - zagadnęła pani Twisleton obchodząc drzewo dookoła. Nie sądziła, by po przeciwległej stronie pnia znajdowała się skrytka stanowiąca schronienie chłopca, ale spróbować nie zaszkodziło.
- Może pod korzeniami jest jakaś nora, albo coś w tym rodzaju. Albo…- Roger zerknął na rozłożystą koronę drzewa.- Albo… gdzieś tam, wśród gałęzi.
- Dziupla? - zasugerowała Julia, która zaczęła rozwiązywać sznurówki eleganckich lakierowanych butów. W następnej kolejności zdjęła z siebie marynarkę i kapelusz i rozpoczęła wspinaczkę na pierwszą gałąź. - Sprawdzę górę, wy zajmijcie się dołem.

Małego Etheringotna nie było w żadnej norze wśród korzeni, chociaż niewątpliwie coś mieszkało pod dostojnym, starym dębem. Jego wielki pień i rozległy system korzeniowy zapewniały ochronę przed drapieżnikami i innymi nieproszonymi gośćmi wielu gatunkom zwierząt.

Wśród bujnej korony Julia znaleźć nie mogła Lloyda. A sprawdzała dokładnie. Sprawnie wspinając się po kolejnych, grubych i mocnych gałęziach drzewa. Co jakiś czas natykała się na mieszkańców drzewa. Tu mignęła jej jakaś ruda, puszysta kita. Tam znowu dostrzegła ptaka siedzącego w gnieździe, do którego za chwilę podleciał inny przedstawiciel tego samego gatunku, partner zapewne. Mogła tez podziwiać wspaniały widok, jaki się przed nią rozciągał. Wystarczyło tylko trochę odsunąć gałęzie. Ale jak na złość nigdzie nie było szukanego młodzieńca.

Meg pozostało sprawdzenie dziupli. Niestety tutaj napotkała na co najmniej dwa problemy. Po pierwsze w dziupli chłopak zmieścić się nie mógł, bo za małe były. A po drugie były one nieco powyżej jej głowy i nawet stając na palcach nie mogła za bardzo do nich zajrzeć. Musiałby to sprawdzić ktoś wyższy lub ona sama musiałby stanąć na jakimś podwyższeniu.

Roger podrapał się po karku przyglądając majestatycznemu drzewu. Arystokracie bowiem zaczęły kończyć się pomysły. Jeśli Julia nic nie znajdzie, to znaleźli się w kropce. Jeśli nie chodziło to właśnie drzewo, to… o które chodziło? Nie ma wszak sensu przeszukiwać każdej rośliny w tym lesie.

Margaret wspinała się na palce i wspinała. Jednak wobec niemożności zajrzenia do dziupli, westchnęła bezradnie i spojrzała na Rogera wzrokiem przekupki oceniającej walory indyka przed jego zakupem. Widać ocena wypadła pozytywnie, bowiem odezwała się wreszcie:

- Panie Attenborough, może zechce pan zajrzeć do tej dziupli tam wysoko. Mi niestety Natura poskąpiła wzrostu.

Roger skinął głową i zajrzał ostrożnie do dziupli, o której ona mówiła. Dziupla stanowczo była za mała. I sir Attenborough musiał się trochę nagimnastykować, żeby zobaczyć cokolwiek więcej niż czarną pustkę. W końcu mu się to udało. Mógł zobaczyć coś więcej. Ale i tak na pierwszy rzut oka była bardzo mała. Nawet na drugi i trzeci. Gdy już miał zrezygnować, coś mu błysnęło w zakamarku tej dziupli. Coś jak światło odbite od oka drapieżnika.

- Coś tam jest, ale to chyba nie jest człowiek.- stwierdził Roger wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
Spojrzał na Margaret mówiąc. - Pani Twistleton, może zdoła pani… rozewrzeć dziuplę w drzewie?
- Dobrze, ale proszę trzymać broń w pogotowiu. Nie wiadomo co za stworzenie się tam czai.

Kobieta podeszła do drzewa, po raz kolejny tego dnia nakreśliła na nim krwawy symbol, który jednak w Umbrze rozświetlił się złotawy blaskiem. Dosłownie moment po skosztowaniu krwi, Meg dostrzegła sploty Gobelinu. Ostrożnie, by nie przerwać żadnej nici, chwyciła je i poczęła przeplatać tak, by poprzez zmianę wzorca życia drzewa powiększyć dziuplę.

Tutaj szło to wszystko o wiele łatwiej. I już po chwili pień drzewa zaczął się poddawać działaniom pani Twisleton. Ona sama mogła przy tym dostrzec, że ktoś niedawno zmieniał ten sam wzorzec. Ślady były aż nadto wyraźne.

Po dłuższym czasie dziupla została poszerzona i mogli już spokojnie zajrzeć do środka.

Jednocześnie pozostała dwójka dostrzegła nagłą zmianę pogody. Błękitne dotąd niebo zasnuło się ciężkimi, stalowymi chmurami. Zerwał się porywisty wiatr, który unosił w powietrze wszystko ,co się dało i jakby celowo rzucał w Przebudzonych.

Margaret Twisleton tymczasem dostrzegła w pustej przestrzeni drzewa jakąś skuloną postać. Chyba nawet ludzką.

Roger trzymał broń w gotowości i rozglądał się wokół. Możliwe bowiem, że taka ingerencja w kształt tej części umbry przywoła vetale lub bhuty… lub inne przejawy duchowej egzystencji.

Verbena zajrzała do dziupli, jednak nie podeszła zupełnie. Nie sposób było bowiem powiedzieć, czy owa ukryta postać to szukany chłopiec, czy tylko coś, co się pod niego podszywa. Należało zachować ostrożność.

- Lloyd, chłopcze, czy to ty? - zapytała z matczyną troską w głosie, przybierając jednocześnie na twarz najbardziej łagodną minę, na jaką ją było stać. Wszak mógł to równie dobrze być rzeczony chłopiec, a zatem nie należało go dodatkowo straszyć.

Jej troskliwe szepty przerwał trzask pękającego drewna, gwałtowny huk i wreszcie zawodzenie należące bez dwóch zdań do Julii Darlington, która przeceniwszy swoje wspinaczkowe talenty runęła na ziemię, na szczęście z najniższej już gałęzi.
- Auć, auć, auć… - poskarżyła się rozcierając obolałe pośladki. - Niestety, na drzewie nie ma nic, poza może hulającym wiatrem. Wam poszło lepiej?
- Poniekąd.-stwierdził sir Roger, niepewny jeszcze wyników ich działań.

Meg w odpowiedzi usłyszała ciche westchnięcie. To coś, co je wydało, poruszyło się bardziej wychylając na tyle mocno, że kobieta mogła dostrzec zarys dziecięcej sylwetki. Niestety magini nie mogła zrozumieć nic z tego, co wydobywało się z ust chłopaka. Owszem, same słowa rozumiała, ale nijak nie szło ich złożyć w jakąś logiczną całość. Zupełnie jakby znalazła się w czyimś śnie.

- To on! - powiedziała triumfalnie Margaret. - Ale nie dam rady go sama wyciągnąć. No i coś z nim nie tak.
- Nad tym będziemy się martwili… jak już go stamtąd wyciągniemy.- rzekł Roger próbując się przyjrzeć sytuacji, by móc pomóc wyciągnąć dzieciaka z dziupli drzewa.- I wrócimy do naszego świata.

Porywisty wiatr wzmógł się na sile. Potężne konary zatrzeszczały poruszane powiewem. Posypało się na nich trochę liści i mniejszych gałęzi. Gdzieś tam w oddali zawało się słyszeć ową przyśpiewkę nuconą przez skrzata w zielonym kubraczku. Ale równie dobrze mógł być to omam.

Wiatr zmienił kierunek i uderzył w nich tym razem chłód tak przenikliwy, że prawie bolesny. Już większość nieba zasłaniały ciemnostalowe chmury.

Meg musiała się jeszcze trochę natrudzić, by dostatecznie powiększyć dziuplę i móc wydobyć chłopaka. Bo to rzeczywiście był młody Etherington. Był jakby we śnie, a raczej w koszmarze. Nie za bardzo dało się z nim skomunikować, chociaż oczy miał otwarte.

Teraz pozostała im jeszcze kwestia powrotu. Lecz ta kwestia nie leżała już w ich gestii. Do tego potrzebowali Magów, którzy pozostali po właściwej stronie Rękawicy. Oby ich plan nie zawiódł, bo Roger jakoś nie polubił Umbry.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 29-01-2014, 10:04   #106
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Co za ulga, niezmierna, wszechogarniająca...

Aoife zdusiła wszystkie wątpliwości co do zasadności zabijania i tak już martwego rodziciela swego, lorda Etheringtona. Zadeptała je dokładnie, tak jak za życia precyzyjnie rozgniatała czubkiem swego trzewika niedopałki swych cuchnących papierosów.

Gdyby miała płuca, odetchnęłaby teraz głęboko. Gdyby miała język i gardło, jak porządna istota ludzka, zaśpiewałaby...

- Iiiiiiiiiiii... - wydobyło się z ust upiorzycy. - Iiiiiiiiiiiii, hihihihihihhhhhhhiiiiiiii!

A niech to wszyscy diabli. Dała sobie spokój. Wybiła się silnie, z przykucu, złapała pazurzastymi dłońmi starodawne, sczerniałe ze starości belki stropu, rozgarnęła je niczym pływak wodę i wyślizgnęła swe efemeryczne, nieustniejące ciało na dach. Atramentowa noc kryła całunem ziemie Etheringtonów. Chłód skradał się pośród wiekowych dębów, a wszystkiemu przyglądał się obojętny, milczący księżyc.

- Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! - zawołała żałobnie banshee, bo nikt nie jest w stanie zdusić swej natury. - Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!

A gdy już sobie pokrzyczała, zeskoczyła z dachu. Gnała pędzona wiatrem jak strzęp obłoku. Gdzieś tam był Nath, a ona nie zamierzała odejść bez pożegnania.

[MEDIA]http://utopiaphoto.ca/blog/wp-content/uploads/2012/01/Night_Oaks-10.jpg[/MEDIA]
 
Asenat jest offline  
Stary 08-06-2014, 23:09   #107
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Julia Darlington, Margaret Twisleton i Sir Roger Attenborough


Gdzieś w oddali, jednakże bliżej niż poprzednio, usłyszeli znajomy, rechotliwy głos. Było pewne, że mały, złośliwy leprechaun w zielonym kubraczku i butelką whiskey musi być gdzieś w pobliżu.
Wiatr się wzmógł. Niebo pociemniało jeszcze bardziej. Wiekowe drzewo zatrzeszczało pod naporem wiatru.
Kolejny podmuch i poleciało na nich kilka złamanych gałęzi. Nie jakiś tam małych patyczków, ale konarów grubości ludzkiej ręki. Musieli bardzo uważać, żeby nie dostać jednym z nich.
I jeszcze jeden podmuch, który zapierał dech w piersiach i uniemożliwiał rozmowę.
Sir Attenborough wziął chłopaka na ręce, wszak był jedynym mężczyzną w tym towarzystwie i do tego dżentelmenem z krwi i kości. Spojrzał przy tym pytająco na pannę Darlington.
To właśnie Jeames Darlington miał stanowić tę część połączenia między tym a tamtym światem, które znajdowała się w świecie realnym. Julia Darlington natomiast składową ze świata duchowego. Więzy krwi, a także silne więzy emocjonalne jakie utrzymywały się miedzy rodzeństwem miały zagwarantować skuteczność tego połączenia. Niestety w całym tym pośpiechu nie omówiono szczegółów dotyczących owego połączenia.
Pani Twisleton również zawiesiła swój wzrok na młodej dziedziczce. Czas naglił. Rozjuszone siły natury ukazywały swoją potęgę coraz bardziej im zagrażając.
Zabawy z pogoda jakie przyszło im obserwować w rezydencji Etheringtownów były niczym dziecinna igraszka w porównaniu z tym co teraz się działo wokół nich. Ktoś, kto rozpętał ten spektakl nie szczęścił sił i mocy, żeby udowodnić swoją potęgę niszcząc ich przy okazji.

Aoife O'Brian

Zemsta jest rozkoszą bogów. Tak powiadają. Co to jest rozkosz, to Aoife wiedziała doskonale. Jednak to co w tej chwili czuła w żaden sposób nie przypominało jej. Absolutnie i bezspornie. W tej chwili Aoife O’Brian nie czuła nic. Nic, a nic. Pamiętała ze szkółki niedzielnie to co mówił im ojciec Ó Súilleabháin na temat raju. O niewysłowionej ekstazie jaką daje człowiekowi pobyt w tamtym miejscu. Duchowny roztaczał przed nimi wizję cudownego miejsca, gdzie wyzbyci swoich ziemskich pragnień ludzie zaznają pełni szczęścia. Jakiś czas później magini doszła do wniosku, że raj musi być strasznie nudny. To by,o tuż po tym gdy odkryła ziemskie rozkosze ciała.
Więc chyba znalazła się w raju katolików.
A przecież ona miała jeszcze tyle do zrobienia.
Nath.
On trzymał ją jeszcze tego ziemskiego padołu i on nie pozwolił zostać jej w tym jakże nudnym miejscu jakim miał być raj.
Biegła, nie mknęła niczym błyskawica w poszukiwaniu porucznika Rao.
Trochę jej to zajęło, ale go odnalazła. Był razem z bratem Julii i doktorem Bennettem. James Darlington gorączkowo szukał swojej siostry. Widziała to w bruzdach na jego twarzy.
Nath też był skupiony i chyba Bennett też. Nie ulegało wątpliwości, że składają jakiś skomplikowany rytuał.

Aoife widziała też Julię. I pozostałych. Mieli już chłopaka. Ale sytuacja w jakiej się znajdowali nie była godna pozazdroszczenia. Szalejąca wokół nich burza, zaciskająca swoją złowieszczą pętle nie wróżyła nic dobrego.
Nie trudno zatem było się domyślić, że trzej mężczyźni po tej stronie rzeczywistości starają się ściągnąć czwórkę w opałach do siebie.

Julia Darlington, Margaret Twisleton i Sir Roger Attenborough

Udało się. Dosłownie w ostatniej chwili, ale się udało. Julia Darlington nawiązała kontakt z bratem i porucznik Rao przeciągnął wszystkich dosłownie na chwilę przed tym jak szalejąca wokół nich burza zagroziła im bezpośrednio. Jej moc poczuli jednak na własnej skórze, wszyscy. Silny podmuch powalił ich na ziemię. Dobrze, że skończyło się tylko na potarganych włosach i kilku siniakach. Mieli jednak chłopaka ze sobą.
Doktor Bennett dokonawszy wstępnych oględzin zawyrokował, że młody Etherington ma się dobrze. W tym samym czasie James Darlington rzucił się w pogoń za końmi, które przestraszone nagłym i silnym podmuchem zerwały się i uciekły. Nie zajęło mu dużo czasu sprowadzanie ich z powrotem.
- Możemy wracać. - Powiedział kultysta podając po kolei cugle.
- Jedźcie. - Porucznik Rao odmówił przyjęcia cugli ruchem ręki. - Ja u jeszcze chwilę zostanę.
I tylko Julia Darlingotn domyślała się co jest przyczyną takiej decyzji.
Delikatne muśniecie na policzku jaki bez wątpienia zostawiła jej Aoife na pożegnanie. Tylko tyle i aż tyle.
Obecność Irlandki Angielka wyczuła już wcześniej. A teraz nabrała pewności, że to płomiennowłosa O’Brian z niewyparzonym językiem dopomogła jej gdy tak bezskutecznie szukała brata.

Aoife O'Brian

Pożegnania. Łzawe scenki laleczek z dobrych domów. to nie było w jej stylu.
Ale jednak stała tam na przeciwko porucznika wojsk Jego Królewskiej Mości. Stała i patrzyła się w jego twarz, tak jak on w jej. Chociaż była pewna, że jej nie widzi. Może wyczuwa.
Z Julią pożegnała się przed chwilą. Ostatni raz dotykając jej aksamitnej skóry. Po czym odprowadziła lady Darlington wzrokiem by móc pozostać sam na sam z Mówcą Marzeń.
Trwali tak w milczeniu dłuższą chwilę. Aoife O’Brian czuła jak stopniowo zanika. Jej zmienione ciało robiło się coraz bladsze i bladsze, aż w końcu zniknęło zupełnie, a ona sama znalazła się w raju dla katolików.

Julia Darlington, Margaret Twisleton i Sir Roger Attenborough


Gdy dotarli do posiadłości Etheringtonów przeżyli coś jakby deja vu. Pełno kręconej się policji. Ostatnio jakby stróże prawa upodobali sobie te posiadłość.
Przed wejściem Sherlock Holems z Bath, jak go złośliwie nazywali podwładni, pocieszał lady Etherington. Kobieta głośno lamentowała nad utraconą miłością swojego życia. A robiła to tak popisowo, że nawet nie zauważyła swojego potomka, którego przyprowadzili ze sobą. Lloyda szybko zabrała też jedna ze służących, czemu przyklasnął sam Bennett.
Od owej służącej mogli się dowiedzieć, że sir Etherington został zamordowany i to jego właśnie tak opłakiwała Sylivia. A dała prawdziwy popis swoich zdolności aktorskich. Można było się nabrać.

Niestety śmierć gospodarza przekreśliła palny wyciągnięcia z niego informacji. W obecnej sytuacji nawet pomysł przywołania jego ducha wydawał się niewłaściwy. Zwłaszcza, że zaproszeni goście zostali grzecznie acz stanowczo poproszeni o o puszczenie jak najszybciej rezydencji.
Być może kiedy indziej dane im będzie rozwiązać zagadkę demona z jaskini.

KONIEC
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172