Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-07-2015, 19:51   #11
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Muzyka i wspomnienia, ten wieczór miał być tylko dla nich. Całkowite lenistwo, przyjemność obcowania z własną twórczością. Nic z tego, fatum jak zwykle dało o sobie znać drwiąc z planów pijawki. Tym razem jego manifestacja przyjęła postać wezwania na spotkanie.
Owszem, był wszystkimi kończynami za tym aby w ich komunie wszystko robić możliwie wspólnie i jawnie. Wystarczyła by przecież jedna iskra i wszystkich szlag trafi szybciej niż zdążą zauważyć.
Pożegnał kumpli z zespołu odkładając słuchawki na resztki starego żelaznego łóżka. Robił to niemal z nabożną czcią, te były ostatnie i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle udałoby się zdobyć nowe. "Nowy" świat zdecydowanie się kainicie nie podobał i to nie tylko dlatego, że chciał go pozbawić wątłej egzystencji.

W drodze nie po raz pierwszy zastanawiał się skąd w ludziach taka nienawiść do spokrewnionych. No bo jeśli by to brać na zdrowy rozsądek to przecież nikomu nie szkodził. Jasne pił krew, i co z tego? Wielu ludziom się to podobało. Nikogo nie zabił ani nie skrzywdził tym aktem. Cholera jakby się zastanowić to był bardziej ludzki niż wielu tak zwanych ludzi. Nawet dawał sporo kasy na różne fundacje charytatywne. I nagle tylko dlatego, że był trochę inny musi zostać unicestwiony...
- Co za głupota. - Wyszeptał pod nosem dotarłszy na miejsce.

Kliknij w miniaturkę

Książę i jego piękna mowa nie wywarły na Stefanie tak wielkiego wrażenia jak kolejne kpiny kojota. Z nostalgią wspomniał prezent jaki kumple z zespołu dali mu "na drogę". Psia mać wiedzieli kim jest i jakoś mogli z tym żyć. Szlag! Jak mu ich brakowało. Trzeba w końcu coś zrobić z tym napięciem między rasowym. I prezent mógłby w tym bardzo pomóc... warto przynajmniej spróbować.
Szczęście czy przezorność sprawiły, że piwnica w której udało mu się jakoś urządzić nie była daleko. Więc kiedy już z niej wracał, zdążył akurat dosłyszeć ostatnie słowa kojota.
- Jakieś plany na wieczór? - Zagadnął niby przypadkiem Tygrysa.
-A co cię to? - odrzekł opryskliwie Khan
- Znaczy poza “apokalipsą” i stworzeniem naszej małej komuny? - Upewnił się kainita.
-Nie, poza tym że jesteś pijawą. - Michael wyraźnie nie darzył wampirów sympatią
- A jestem. Co więcej jestem całkiem przyjazną pijawą. - Sztefan wyszczerzył się przyjaźnie. - I tak sobie pomyślałem, “cholera jedziemy na tym samym wózku, może by tak na trochę zakopać dawne animozje?” Co Ty na to? znaczy wiesz nie przychodzę z pustymi rękami. - Wyciągnął zza pazuchy butelkę szkockiej. - Prezent od kumpli. - Wyjaśnił.
-Ależ zakopałem dawne animozje, tylko dlatego jeszcze “żyjecie”. - burknął - To na pewno szkocka? Nie przyprawiłeś jej niczym?
- Miałbym ją niby sprofanować?! - Oburzył się wampir. - Jeszcze pamiętam jak to jest czuć ją w gardle, nie to co niektórzy…
-To mnie pod ścianą stawiasz. Kolejki nie zwykłem odmawiać, a bratanie się z twoim rodzajem nie leży w mojej naturze. - skrzywił się komandos - Dylemat egzystencjalny, można rzec. Ale co mi szkodzi, napijmy się. Jeśli spróbujesz mnie otruć, po prostu urwę ci głowę. - nie było w tym ani odrobiny żartu.
- No to przynajmniej o to się martwić nie muszę, mam nadzieję, że nie obrazisz się, że nie wychylę kielicha z tobą? Jakoś od kilku lat mi to nie służy, rozumiesz. - Głupio było mówić o tym teraz no ale po co marnować dobry trunek dla kogoś kto ani nie poczuje smaku ani jego działania, co najwyżej mógłby się Stefan inhalować i wspominać “stare czasy” czyli sprzed kilkunastu laty.
-Będzie więcej dla mnie, więc nie. Nie obrażę się z tego powodu. - rzucił
- Świetnie, poszukajmy jakiegoś szkła chyba, że… - Zawiesił w półsłowa.
-To już z gwinta nie wypada? - zapytał
- Wiesz u nas z gwinta to tylko miedzy kumplami…ale ja w sumie i tak nie piję wiec jak wolisz.
-Jak wolisz, w tym starym hotelu pewnie jakieś szklanki by się znalazły. - odpowiedział spokojnie
- Chętnie się przejdę, zawsze to trochę ruchu. Czasami mam wrażenie, że kiedyś się położę na dzień i już nie wstanę. - Zaczął refleksyjnie, po czym bez związku dorzucił wolną myśl. - Szlag by trafił tego Bertolda, jeśli zacznie się tu urządzać i bawić w politykę to ja się wynoszę.
-Nie wierzę że to mówię, ale też nie uśmiecha mi się jego obecność tu. Na pewno skurwiel coś kombinuje. - Khan niechętnie przyznał rację Stefanowi
- Znaczy, wiesz. Nie zrozum mnie źle, nie mówię, że on coś kombinuje, ale cholera był księciem a to znaczy, że był skończonym dupkiem. To może i byś z chęcią mi urwał głowę, ale on wolałby urządzić sprawę tak, żebym sam sobie tę głowę urwał. - Stefana widocznie trochę poniosło, obecność nowego wampira wyraźnie nadszarpnęła jego nerwy.
-Kij mu w dupę, aż gardłem wyjdzie. - podsumował komandos
- To na nic. - Poprawił go Stefan. - Trzeba w serce i na słoneczko, niech się poopala, bo coś blady jest.
-Myślisz że przez serce by nie przeszedł przy okazji? - zripostował - Dobra, idziemy do tego hotelu?
- Jasne! Tuż za tobą. - Przepuścił tygrysa i wbrew własnym słowom ruszył nie zanim lecz ramię w ramię z nim. - Przypomną mi się dobre czasy. - Rozmarzył się w drodze.
-Taaa… dobre czasy. - westchnął Michael, o tym że w “dobrych czasach” rozdarł by go na dwoje zamiast iść na whisky, wolał nie wspominać. Szedł płynnym, sprężystym krokiem zdecydowanego człowieka.
- Nie grasz przypadkiem na czymś? - Wypalił wampir całkowicie od czapy.
-Najwyżej na nerwach. - parsknął młody łak.
- Cholera, dobre i to! Ale szkoda, że na niczym więcej, brak mi zespołu. Wiesz świetna sprawa tak przysiąść wieczorem razem z kumplami i stworzyć coś co się ludziom podoba. Wiem, że to brzmi głupio ale wtedy naprawdę czułem, że żyję.
-Adrenalina, te sprawy. To naprawdę daje kopa w życiu - Aristow podsumował refleksję towarzysza.
- Taaa, a kiedy patrzysz na te spragnione spojrzenia fanów na koncercie. Wiesz, że cię chcą, wezmą wszystko co im dasz wiec dajesz im wszystko z siebie. - Stefan w roztargnieniu a może po prostu niesiony wspomnieniem kopnął drzwi do hotelu, szczęściem nie były ani zamknięte ani szczególnie oporne. - Żeby tak te staruchy co tylko knują mogły tego spróbować. Dać coś od siebie zamiast tylko brać, szlag by ich! - Tajemnicą pozostawało czy Stefan mówił o ludziach czy też o starych wampirach.
-Zawsze jest jakieś “ale”. Nic na to nie poradzisz. - westchnął marine. Pociągnął nosem kilka razy by namierzyć knajpę hotelową. - Tam. - wskazał jedne z drzwi i ruszył w ich stronę.
- Można się tego nauczyć? - Zapytał zaciekawiony. - Świetna sprawa, z takim nosem nikt Cię nie zaskoczy.
-Jak się staniesz Bastetem, to się nauczysz. - zaśmiał się chłopak
- Może jakbym miał wybór… - Wampir zrobił kwaśną minę. - Zapomnieli mnie chyba zapytać czy chcę.
-Z tym trzeba się urodzić, wbrew mitom zmiennokształtność nie jest zaraźliwa. - Michaelowi zadziwiająco normalnie gadało się z tą pijawą. Podszedł do baru i wyciągnął szklankę, którą umył w zlewie.
- Ciekawe czy maja tu lód, miałbyś pełen luksus. Kto wie może ostatni raz nim nas wszystkich wyrżną w pień. Trzeba korzystać z życia. - To mówiąc rozejrzał się gdzie też mogła by się tu znajdować chłodziarka, zwykle barmani mieli jakieś pod ręką. Może i tu…
- Szlag! - Użył po raz kolejny swego ulubionego przekleństwa. - Martwa.
-Przeżyję, grunt że jest bieżąca woda.

Kliknij w miniaturkę

Usłyszał ich, tylko głuchy by nie usłyszał. W sumie już od jakiegoś czasu wiedział, że ktoś tu się kręcił, ale miał cichą nadzieję, że nieproszeni goście pójdą w diabły, ale nie. Wbili jak do stodoły. Syknął wściekle i poruszył bezszelestnie. Nie zajęło mu wiele czasu dotarcie do dwójki intruzów. Arinf jednak pamiętał, że nie może ich zabić więc postanowił ujawnić się przybyszom.
- Martwa, tak samo jak byłbyś ty gdyby nie te pieprzone reguły - warknął.
- Niema to jak ciepłe rodzinne powitanie. - Stefan skwitował słowa “ruska”.
-Te goguś, nie pozwalaj sobie. - warknął po rosyjsku, bez śladu amerykańskiego akcentu Khan.
- Będę sobie pozwalał ile mi się podoba. Wasz pech, że pierwszy zaanektowałem ten rozpadający się śmieć - odpowiedział również w rosyjskim. Celowo nie wspomniał o czarnej. Ona była dodatkiem, pozwalał jej tu być, tolerował.
-Jak ci się nie podoba nasza obecność, to wracaj do pokoju i tam sobie nóżką tuptaj. Ja się nie ruszam, dopóki nie skończę pić. - dalej gadał po rosyjsku, nawet nie patrzył na Arnifa, tylko skupiał się na zawartości szklanki
- Dajcie spokój, wydaje wam się, że jak nie znam języka to nie rozumiem o co chodzi? Mało nas zostało po cholerę jeszcze między sobą się żreć?
-Po rusku gadam, żeby mnie dobrze zrozumiał. Taki z niego “sowiecki patriota”, że pewnie po angielsku czai góra co drugie słowo. - prychnął Michael i pociągnął whisky
-Nie bądź taki pewny siebie pajacu - syknął w angielskim rusek. W końcu przeniósł wzrok na drugiego z mężczyzn i przyjrzał się uważnie. Jakiś oberwaniec. Może szpieg. Miał już znowu odpyskować kotu kiedy przypomniał sobie o planie "bratania się". Rozluźnił się i nieco spuścił z tonu.
- I co, że ruski? Dla tych ze “Świętego” nie ma to znaczenia. Tak samo wypatroszyli by mnie, Ciebie i jego. No dobra, tobie może by dali wybór, zoo albo patroszenie, skurwiele! - Stefan chciał splunąć lecz po spokrewnieniu ślinianki nie pracowały tak dobrze jak za życia wobec tego ograniczył się do kiepskiego udawania, że spluwa.
- I bawisz się w cywilizowanego na tym odludziu i pijesz ze szklanki? - uniósł brew Assamita.
-Jak widać. - chłopak osuszył szklankę i nalał sobie drugą kolejkę.
Rosjanin wziął głęboki wdech, tak na uspokojenie się. Trudno było mu się opanować, w końcu ci dwaj wleźli na jego posesje.
- Następnym razem może jednak kulturalniej z wchodzeniem.
- A, sorry, to ja. Poniosło mnie trochę. - Stefan podrapał się z tyłu głowy, dziwny nawyk który nie zniknął wraz z przemianą.
-Nieistotne. Dacie mi w spokoju wypić? - mruknął młody, powąchał zawartość szklanki i znów pociągnął - Naprawdę dobre.
- Pij na zdrowie, szlag, jakbym mógł pomógłbym Ci ją opróżnić… W sumie to ta cała nieśmiertelność nie jest tego warta.
- - A się i udław - rzucił do łaka. I to wcale nie tak, że sam by się chętnie napił. Jego rosyjska dusza tego pragnęła, ale wampir wiedział, że ciało po przemianie już niekoniecznie. Odwrócił się w stronę oberwańca, wyraźnie nie miał ochoty dalej przepychać się ze zmiennokształtnym, a szczególnie z tego powodu, że te głupie bydlęta i tak odnosiły się do nich jak do śmieci.
- Następnym razem nie będę już tak miły - ostrzegł Kainitę.
-To groźba czy obietnica? - zakpił Khan.
Muzyk przyglądał się swemu… jeszcze nie wiedział właściwie kim dla niego może być tygrys, przyjacielem raczej nie, szansa by mogli sobie zaufać na takim poziomie jest zbyt nikła, ale chociaż jest z kim pogadać. Za to rusek, z nim sprawa trochę inaczej wyglądała, choć może?
- Ty też pewnie na niczym nie grasz,, co? - Zapytał assamitę bez szczególnej nadziei na odpowiedź pozytywną.
- A i owszem gram, na wyprutych żyłach moich ofiar - odpowiedział z paskudnym uśmiechem.
- Taaa, to ma dowieść jaki jesteś twardy czy okrutny? - Stefan nie ukrywał, że ta odpowiedź trochę go zniesmaczyła. Jakby nie wiedział, że to niemożliwe po śmierci to pomyślałby, ze ruskiemu mózg zalało testosteronem.
- I jedno i drugie, ale nie martw się, z ciebie nie zrobię wydmuszki.
- Będę dozgonnie wdzięczny. - Po czym już zwracając się do Khana dodał. - I widzisz jak to miedzy karkogryzami jest? Odwróć się na chwilę a wbije ci kły w tętnicę i wysiorbie wszystko.
-Niby jesteście rodziną, a skaczecie na siebie gorzej niż wygłodniałe psy nad ofiarą. - skwitował Michael
- A znasz to powiedzenie? Z rodziną najlepiej się wychodzi na zdjęciu.
-To was widać na zdjęciach? - zapytał marine, dalej popijając szkocką - Może spij jakiegoś zwierzaka zanim go osuszysz? Powinieneś poczuć alko w jego krwi.
Spoważniał natychmiast, gdy usłyszał podziękowanie Kainity.
- Jeśli zwierzaki nie przestaną nas traktować jak pluskwy to nasz wspólny koniec nastąpi w mgnieniu oka. Nie nabędziesz się tedy wdzięcznym.
- I czosnkiem też mnie nie wygonisz. - Zaśmiał się Stefan, widać zabobony zostały po obu stronach.
-Nazwij mnie zwierzakiem jeszcze raz, to będziesz mógł spojrzeć z góry na swoje plecy. - warknął, a jego głos przypominał w tym momencie tygrysie warczenie. Łak po alkoholu nie był dobrym obiektem do docinków.
- Jak groźnie - powiedział cicho pod nosem unosząc ręce w geście poddania się. - Nie lubię cię ani ty mnie, ale łączy nas chyba jedno. Wszyscy chcemy żyć. Po to tu też jesteśmy.
- Może dajcie sobie po mordach jak faceci, a nie będziecie się jak baby obrzucać złośliwościami. Byle bez poważnych uszkodzeń czy śmierci i będzie ok.
-Szkoda czasu i atłasu. Chyba pójdę spać, bo jak osuszę jeszcze kilka szklanek, to mogę przestać być miły. - burknął - Dzięki za drinka.
- Zatrzymaj butelkę, bardziej docenisz jej wartość niż ja.
-Skoro nalegasz. - mruknął na odchodnym i mimo dwóch sporych szklanek złocistego trunku opuścił bar równie płynnym krokiem, co do niego wszedł.

Kliknij w miniaturkę

Wampir odprowadził łaka wzrokiem do samych drzwi, a potem nasłuchiwał w skupieniu czy futrzak na pewno sobie poszedł w siną dal. Prychnął z irytacją i ponownie przeniósł wzrok na oberwańca, szpiega, muzyka, wierszoklete, babcie Stasie, kimkolwiek u licha był drugi Kainita.
-Mohini! Masz gościa! - zawołał bez krępacji po czym z zaczepnym uśmiechem skinął głową do wampira i oddalił się niespiesznie z przyszłego miejsca zbrodni.
Po dłuższej chwili ciszy do baru zaczął wdzierać się dźwięczny odgłos kroków wampirzycy.
- Kyaaaa? O co ci chodzi popaprańcu? - weszła do pomieszczenia gotowa podrapać Assamitę po twarzy. - Ohh… Witamy, witamy! - odezwała radośnie widząc zbłąkanego, jak jej się wydawało, Kainitę.
Stał tyłem do niej, oparty plecami o kontuar. Wyglądał jakby podziwianie resztek baru sprawiało mu przyjemność.
- Bez próby zagryzienia na miejscu? Miła odmiana. - Zaśmiał się lecz nie zaszczycił kainitki spojrzeniem.
- Oh nie pochlebiaj sobie - odparła gładko - Co cię tutaj sprowadza, bo chyba nie zajrzałeś do hotelu w celach rekreacyjnych, chcesz herbatki? - zaczęła gadać jak najęta, uradowana wizytą niezapowiedzianego gościa, zupełnie zapominając kim i gdzie jest - Hmmm… co tak śmierdzi? - wypaliła z głupia frant kręcąc się dookoła siebie i wyraźnie węsząc - Jakiś niewykastrowany przybłęda? - wlepiła wyczekujące spojrzenie, czarnych jak noc oczu w plecy wampira.
- Szkło i lód. - Odpowiedział na pytanie, kompletnie ignorując resztę paplaniny.
- Pierwsze znalazłem na drugie raczej nie ma co liczyć.
Widząc, że mężczyzna ja jawnie ignoruje, Mohini podniosła jedną brew w rozdrażnieniu. Co jak co ale facet nie wie jak się zachować w gościach. Przez chwilę, hinduska zastanawiała się czy nie dać umarlakowi lekcji dobrego wychowania ale po szybkim rozrachunku stwierdziła, że białasy zawsze były jakieś dzikie i nie da się ich po ludzku udomowić.
- To won mnie stąd bo w ryj zarobisz - burknęła obruszona i obracając się na pięcie zawołała - TE, HIACYNT, POMYŁKA, TEN DO CIEBIE! - po czym wyszła z pomieszczenia podzwaniając spódnicą.
- A jednak pożegnanie równie przyjemne co powitanie, pasują do siebie jakby mnie kto pytał. - Zwierzył się pustej półce na której kiedyś zapewne stały niezłe trunki, tylko ona go jeszcze słuchała...
 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 08-07-2015 o 01:23.
Googolplex jest offline  
Stary 07-07-2015, 21:12   #12
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
Po miłej pogawędce, którą odbył z tygrysołakiem, Eamon postanowił udać się do swojej “tajnej kryjówki”. Na placu zabaw zastał spore pobojowisko, dzikie zwierze, które tymczasowo mieszkało z nim w rurze od zjeżdżalni, najwyraźniej postanowiło pogryźć jego rzeczy osobiste i rozrzucić je po całym placu, więc kojotowi trochę zajęło nim pozbierał je na miejsce. Winnego nie było jednak nigdzie w pobliżu więc wrócił do swoich spraw. Pierwszym co zrobił było zdjęcie butów i paska od spodni, przytrzymując gacie tak by mu się nie zsunęły zaczął powoli przechodzić w formę pomiędzy człowiekiem a kojotem. Kiedy metamorfoza dobiegła końca, z zadowoleniem stwierdził, że przybyło mu na tyle sadełka, by zbyt luźne portki trzymały się na nim dobrze bez paska. Później jeszcze raz przetrzepał swoje tobołki, wyciągnął z nich niewielką pochwę z wetkniętym doń nożem myśliwskim i przyczepił ją sobie do spodenek, później podszedł do najbliższego drzewa i urwał z niego sporą gałąź, mniej więcej półtorametrowej długości. Kiedy już zebrał potrzebny ekwipunek, opuścił swoją bazę operacyjną i wyruszył wgłąb wyspy. Po drodze co jakiś czas zerkał w niebo obserwując czy księżyc wychodzi zza chmur. Kiedy tylko się to działo, zaczynał cicho nucić jakąś starą melodię, kiedy chmury zakrywały księżyc, znowu przestawał. Wiedział, że Luna nie lubi kiedy kojoty zapominają o śpiewaniu jej swoich serenad, z drugiej strony kiedy był z góry niewidoczny, prawdopodobnie nie marnowałaby czasu na to by go obserwować. Z czasem kojot dotarł na miejsce swojej wędrówki, przestał nucić i rozglądał się po okolicy, w miarę zbliżania się do celu… A celem tym był tajemniczy totem znajdujący się po środku tego niewielkiego lądu. Nuwisha od dawna chciał go dokładniej zbadać.
Im był bliżej celu, tym coraz większy niepokój odczuwał. Dziwny, niczym nieuzasadniony lęk. Walther, co prawda przestrzegał ich przed tym miejsce, ale poczciwy gospodarz straszył ich na wiele sposobów. Mówił, że Umbra stała się bardzo niebezpiecznym miejscem i lepiej nie wyprawiać się do niej bez powodu, a w szczególności w pojedynkę.
Kojot postanowił jednak, że właśnie dzisiejszej nocy, gdy dowiedzieli się o zbliżającej się obławie, uda się do dziwnego totemu.
Kiedy już wreszcie znalazł się u celu swojej podróży, zastrzygł ciekawsko uszami, rozejrzał się na boki, i wreszcie, postukał w stare poskręcane drzewo, dzierżonym przez siebie kosturem. Jakby chciał sprawdzić, czy z drzewa nic nie wylezie.
-Jest tu kto?! - Krzyknął ni to do drzewa, ni w przestrzeń wokół niego, a potem, ostrożnie, zaczął wspinać się na jego szczyt, chcąc dokładniej je zbadać, i rozejrzeć się po okolicy z wysoka.
Początkowo nic się nie stało. Na krzyk kojota odpowiedziało tylko echo. Gdy Skowyt zaczął się wspinać na drzewo, poczuł nagły chłód, który wstrząsnął jego ciałem. Sierść zjeżyła mu się na karku. Gałęzie drzew były nienaturalnie chłodne, jakby gdzieś w ich głębi płynęła lodowata woda. Zdziwiło to kojota, ale wspinał się dalej. Z każdym kolejnym krokiem, z każdą pozostawionym w dole konarem, robiło się coraz chłodniej. Będąc w połowie drogi na wierzchołek drzewa, Skowyt rozejrzał się wokół. Widział całkiem nieźle całą wyspę i światła z kontynentu majaczące na horyzoncie.
Skowyt doszedł do wniosku, że nie ma sensu wspinać się na sam szczyt gdzie gałęzie wydawały się mniej wytrzymałe. Przez chwilę bez celu wpatrywał się w odległe światła miast, aż w końcu wzdrygnął się mocno, przypominając sobie o zimnie, które nawiedzało jego ciało.
-Dobra, nie ma co się z tym tak pierdolić… -
Warknął do siebie pod nosem i wziął głębszy wdech powietrza. Później przymknął powieki i skoncentrował drzemiącą w nim energię, chcąc przekroczyć osnowę, wyrwać w otaczającym go powietrzu wyrwę i wpaść nią wprost do świata duchów. Miał tylko nadzieję, że po tamtej stronie też znajdowało się drzewo, i że nie zmaterializuje się wisząc kilka metrów nad ziemią.
Kojot poczuł przepływającą przez niego energię matki Gai. To uczucie zawsze sprawiało mu radość i przyjemność. Jednak od dnia “Rozdarcia Zasłony” wiele się zmieniło. I tym razem, gdy przekraczał niewidzialną granicę między światami poczuł bolesne ukucie w serce. Przypominało to ból, jaki towarzyszy odwiedzinom śmiertelnie chorego przyjaciela. Smutek i bezradność w jednej chwili opanowały serce Skowyta.
W następnej chwili potężny i przenikliwie zimny podmuch wiatru uderzył go prosto w twarz. Kojot próbował złapać równowagę, wymacać grunt pod nogami. Jego jednak nie było. Skowyt zaczął spadać, a ostatnim co ujrzał była groteskowo wykrzywiona twarz.
[media]http://i.ytimg.com/vi/GVhcmBHWtls/hqdefault.jpg[/media]
 
Komiko jest offline  
Stary 07-07-2015, 21:15   #13
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Po wizycie w hotelu Michael czuł się cokolwiek dziwnie. Napił się dobrej whisky, której flaszkę nadal trzymał w dłoni i zdecydowanie wpłynęło to pozytywnie na jego nastrój. Z drugiej strony musiał znosić jak jakaś chędożona rosyjsko-turecka pijawa nazywa go zwierzakiem i panoszy się jakby rządziła połową wyspy. Przed rozdarciem zasłony to by było nie do pomyślenia, ale tak samo nie do pomyślenia było pójście z wampirem na szkocką, a jednak to też zrobił dzisiaj. Naprawdę to jakiś zakręcony wieczór. No, ale życie jest o wiele za krótkie żeby z niego nie korzystać, a w obecnych czasach okazji było mniej niż zazwyczaj, więc tym bardziej trzeba było korzystać.
Na szczęście do swojego leża miał niedaleko, zagnieździł się w leśniczówce położonej na boku trójkąta tworzonego przez schron, przystań i leże Walthera. Miał stąd blisko do wszystkich punktów strategicznych wyspy, więc lokalizacja była naprawdę korzystna. Domki były przystosowane dla turystów, marine czuł się tam niemal jak w hotelu. W jednym z pokoi Michael zorganizował sobie zbrojownię, kiedy opuszczał dom udało mu się zabrać w drogę część "pamiątek" po karierze wojskowej, kilka dodatkowych egzemplarzy uzbrojenia zgarnął w podróży, znalazł też co nieco w opuszczonym pasażu.
-Boże błogosław Amerykę za sklep z bronią w każdym centrum handlowym. - wzdychał za każdym razem gdy otwierał to pomieszczenie. Powszechny dostęp do uzbrojenia wpływał na zmniejszenie przestępczości, a żołnierz bez broni to jak bez ręki, albo na golasa. Wilk syty i owca cała.
-Chyba niedługo przyjdzie mi z was zrobić użytek. - mruknął do swoich zabawek. - Trzeba o was zadbać na tę okazję.
Przysiadł w pomieszczeniu i brał po kolei każdą posiadaną sztukę broni palnej, rozkładał, czyścił i składał z powrotem. Sprawdził też naostrzenie kilku noży, choć prawdopodobnie i tak w bliskim starciu użyje pazurów. Zawsze mógł ich użyczyć jednemu z pozostałych sług Gai, gdyby nie mieli broni i nie chcieli się zmieniać.

Zakładam że każdy wojskowy potrafi zająć się taką podstawową konserwacją broni, bez potrzeby testowania jakiejś konkretnej umiejętności.

 
Eleishar jest offline  
Stary 08-07-2015, 19:23   #14
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Po skończonej naradzie wszyscy rozeszli się do swoich zajęć. Wyglądało to tak, jakby nikt nie przejął się informacjami, jakie zostały im przekazane. Nawet nowy członek społeczności, nie wzbudził prawie niczyjej uwagi. Wydawać by się mogło, że nikogo to całe zdarzenie nie zainteresowało. Było to tym bardziej dziwne, że wieści od innych ocalałych z pogromów było jak na lekarstwo.
Społeczności nadnaturali od wieków jednak rządziły się swoimi prawami i zwyczajami.

Kliknij w miniaturkę

Arthur
Spotkanie z Bojanem i wydawało się szczera rozmowa dały Arthurowi wiele do myślenia. Wampir mógł mieć wiele racji twierdząc, że ich spokojne, wręcz idylliczne życie zmieni się wraz z dzisiejszym wieczorem. Nowy członek społeczności i wieści, jakie przyniósł wskazywały, że czekać ich może trudna, jeśli nie śmiertelna przeprawa.
Do tej pory enklawa, jaką stworzył Walther nie była narażona na ataki Świętego Korpusu. Jedyne z czym mieli dotychczas do czynienia, to zbłąkani turyści i wędkarze.

Zmysły Arthura były pobudzone. Krążył po skraju wyspy i obserwował zarówno kontynent, jak i sąsiednie wyspy.
Księżyc już dawno przekroczył zenit, gdy wilkołak dostrzegł dziwne migoczące światło na przeciwległej wyspie.
Ruszył w kierunku plaży, aby mieć lepszy widok Przykucnął przy jednym z większych głazów, jakie rozrzucone były po brzegu i obserwował.
Z drugiej wyspy, ktoś dawał sygnały świetlne. Arthur bez trudu rozpoznał w nich alfabet Morse’a. Skupił się i odszyfrował wiadomość.
- CZAS - JEDEN - TRZY - NATHIR - BLASK
Choć wilkołak zrozumiał sygnalizowane słowa, nie mógł pojąć ich sensu. Kątem oka zauważył, że z ich wyspy ktoś odpowiada na nadany przed chwilą komunikat. Niestety Arthur nie mógł dokładnie odczytać tego, co zostało wymigane.
Po kilku chwilach przyszła odpowiedź z przeciwległej wyspy.
- SIEG HEIL
Na tym nadawanie się zakończyło.

Gdy to tylko nastąpiło, Arthur ruszył w kierunku skąd ktoś dawał sygnały z ich wyspy. Wilkołak szedł ostrożnie poprzez gęste zarośla. Starał się wypatrzeć, czy ktoś nie idzie w jego kierunku. Nie zauważył nikogo. Nie zauważył też żyłki rozpiętej między dwoma rozłożystymi krzakami. Gdy dotknął żyłki nogą rozległ się metaliczny dźwięk małych dzwoneczków.
Arthur już wiedział, co to jest.
Kilka dni temu Lucius chwalił się wszystkim, że przygotował system zabezpieczeń wokół wyspy. Nikt nie potraktował słów Malkavianina poważnie. Ot, zwykłe puste gadanie niegroźnego wariata.
Arthur przekonał się jednak, że Lucius nie zmyślał. Na szczęście nic ponad to się nie stało.
Pewne jednak było, że ktokolwiek nadawał sygnał już wiedział o jego obecności. Wilkołak był już blisko celu. Widział to miejsce. Było osłonięte z każdej strony przez duże głazy. Z tego właśnie miejsce wzbiła się w nocne niebo, chmara ptaków.



Kliknij w miniaturkę


Cichy Skowyt
To, co się stało zaskoczyło Skowyta. Było jak kubeł zimnej wody na jego rozgrzaną głowę. Utrata gruntu pod nogami była bolesna, tak samo jak nagłe pojawienie się dziwnej i koszmarnej istoty.
Kojot spadał bardzo długo. Bardzo, bardzo długo. Zdawało mu się, że jego lot nie skończy się nigdy. Otaczała go nieprzenikniona ciemność. Jego zmysły wyłapywały, że tuż obok niego przepływają potężne źródła mistycznej energii. Były one niczym drżące i buczące nisko przewody wysokiego napięcia.

Lot kojota w końcu się skończył. Z wielką siłą uderzył on zimne, kamienne podłoże. Znajdował się na niewielkiej bazaltowej skale unoszącej się w przestrzeni kosmicznej. Wokół widać było połyskujące srebrzyście gwiazdy, wielobarwne planety i gwiezdne obłoki. Skowyt natychmiast zdał sobie sprawę, że znajduje się bardzo daleko od Ziemi. Nigdy sam nie zapuścił się tak głęboko w Umbrę. Nie znał tego miejsca i czuł, że jest ono mu całkowicie obce i wrogie.
Nad jego głową unosiły się dziwne, kamienne konstrukcje, które rozświetlał wewnętrzny, srebrny blask.
To właśnie z jednej z tych konstrukcji zleciała do niego, niczym superman z kreskówki, dziwna, humanoidalna istota.
Jej całe ciało pokryte było chitynowym pancerze. Bladość skóry i szpiczaste uszy sprawiały, że wyglądał jak jeden z Kainitów. Kojot nie słyszał jednak, aby kiedykolwiek jakiś nieumarły wędrował po Umbrze. Istota wylądowała na skalnym bloku kojota i szła powoli w jego kierunku.
Skowyt chciał się ruszyć, coś zrobić. Jednak nie mógł. Strach złapał go za gardło. Na twarzy dziwnej istoty pojawił się szyderczy uśmiech, który obnażył jego długie i cienkie niczym szpilki zęby.
- Hypage! - krzyknęła istota, a jej ryk zatrząsł krążącymi wokół planetami.

Kliknij w miniaturkę

Skowyt nie czuł swego ciała. Był świadomy. Czuł zapach trawy i świeżego powietrza. Wiedział, że znajduje się z powrotem na Ziemi. Leżał na wznak i mimo wielkiego wysiłku nie potrafił otworzyć oczu.
Przez zamknięte powieki docierało blade światło wschodzącego właśnie słońca. Nagle powietrze wypełnił potworny ryk silnika. Serce kojota zabiło szybciej, a strach sprawił, że powieki w końcu ustąpiły.
Skowyt zobaczył na sobą blado szare niebo i unoszący się kilkadziesiąt metrów wyżej śmigłowiec.
Skowyt spróbował się ruszyć, ale jego ciało było tak obolałe, jakby całą noc ktoś okładał go kijem.
Na szczęście śmigłowiec poleciał dalej.

Kliknij w miniaturkę

Wszyscy (oprócz Cichego Skowyta)
Dla większości mieszkańców Oak Island noc minęła cicho i spokojnie. Dopiero kilkanaście minut przed świtem spokój mieszkańców zburzył odgłos potężnych silników. Szybko się okazało, że jego źródłem jest śmigłowiec krążący nad wyspą. Trudno było powiedzieć, czy szuka on miejsca odpowiedniego do lądowania, czy robi rekonesans.
Śmigłowiec nie miał żądnych oznaczeń i wydawało się, że jest to prywatna maszyna.
Przynajmniej wszyscy mieli taką nadzieję.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 08-07-2015, 21:31   #15
 
Komiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Komiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetnyKomiko jest po prostu świetny
Eamon przez chwilę miał wrażenie, że wybudza się ze złego snu. Czy to możliwe, że te wszystkie krzywe ryje mu się przyśniły? Może przyśniły mu się ostatnie trzy lata? Marzenia. Zdał sobie sprawę gdzie jest kiedy doszedł do siebie na tyle by lekko powęszyć swoim zimnym, kojocim nochalem. Bez problemu poznał znajome, otaczające go zapachy wyspy. Wtedy, ze sporym opóźnieniem, do jego umysłu dotarł pewien niesamowity fakt.
- JA PIERDOLĘ !!! BYŁEM W KOSMOSIE !!!! KURWAAAAA !!! NIE UWIERZĄ MI !!! -
Euforia nuwisha była tak ogromna, że w ułamku sekundy oderwał od ziemi swoje plecy i podniósł się do pozycji pół leżącej. Jego potworne zębiska lśniły w potwornej paszczy, którą zdobił grymas będący karykaturą radosnego, ludzkiego uśmiechu. Po chwili, przez ten nagły ruch, ból pleców znów dał o sobie znać.
- Au... -
Cichy Skowyt powoli zaczął podnosić się na równe nogi, podparł się przy tym na kosturze, który leżał nieopodal, a który wcześniej przyniósł na miejsce akcji, by w razie potrzeby komuś nim przywalić. Eamon wrócił myślami do spotkania z tajemniczym nieznajomym.
- Hypage? Ja mu kurwa dam hypage... To chyba po łacinie. Hmm... -
Chłopak zamilkł, zdając sobie sprawę, że gada sam do siebie i w zamyśle pomasował swój prawy, futrzasty policzek. Zastanawiał się kim był ten jegomość. - Kosmitą? Skąd kosmici znaliby kurwa łacinę...? Myśl dalej... To wymarły język. Typ musiał znać kogoś, kto posługiwał się wymarłym językiem, czyli jest stary... Uczą jej też księży, ale na księdza nie wyglądał... To nie mógł być wampir, umarli nie wchodzą do umbry, miejsce martwego ciała jest po tej stronie... Szlag, może spotkałem samego Lucyfera? Nie... Demony cały czas kręcą się w pobliżu, znałby angielski... Chyba, że chciał lingwistycznie przyszpanować przed jakimiś dupami których tam nie zauważyłem... Cholera, co to mogło być? Jakieś babilońskie bóstwo? Ten mały stwór, którego twarz widziałem na początku, przypominał Fomora... Może kręci się na wyspie, ale ten większy może nawet nie mieć z nim żadnego związku. Nie wyglądał jak stwory Żmija... Był brzydki, ale nie zdeformowany, na swój sposób dostojny... Muszę porozmawiać z Waltherem, wyciągnąć z niego wszystko co wie... Głupi spaślak mógł mi powiedzieć, że z tym niebezpieczeństwem, to mówi na poważnie... - Z czasem jego rozmyślania przerwał nieprzerwany lot śmigłowca. Był tak zaaferowany podróżą do dalekiej umbry, że z początku prawie go zignorował.
- Niech sobie lata, niech nas bombardują, tylko niech dadzą mi pomyśleć i niech to robią po cichu... -
Nuwisha warknął pod nosem marszcząc swój wąsaty nos i szczerząc kły, tym razem w wyrazie niezadowolenie. Potem, poobijany zaczął kuśtykać w stronę przystani , gdzie jak podejrzewał znajdowali się pozostali. Po zwrócił się myślami do Matki Gai w cichej modlitwie. Poczuł jak jego energia duchowa przekształca się w siły witalne. Przyjemne mrowienie przeszło po jego skórze, a siniaki i stłuczenia spowodowane podwójnym upadkiem, zaczęły się błyskawicznie zagajać. Z czasem, ból też stawał się coraz mniejszy i kojot mógł normalnie chodzić. W końcu odrzucił kostur i pochylił się do przodu, dotykając rękoma ziemi i w swej pół ludzkiej formie biegnąc w stronę przystani. Nie chciał marnować sił na zmianę formy na coś szybszego, forma Manabozho też dobrze nadawała się do biegania na czterech łapach.
 

Ostatnio edytowane przez Komiko : 08-07-2015 o 21:42.
Komiko jest offline  
Stary 09-07-2015, 16:14   #16
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Noc minęła wręcz zaskakująco dobrze. Spodziewał się większej wrogości ze strony zmiennokształtnego niż ze strony "krewnych" a tu taka niespodzianka. Wyglądało na to, że opinia o łakach jakoby byli dzicy i niecywilizowani jest mocno przesadzona. Ale czego mógł się spodziewać skoro opinię tą wystawili krwiopijcy którzy najchętniej by się nawzajem wyssali do sucha?

Jak zwykle zabezpieczył swoją kryjówkę by nawet pojedynczy promień światła nie dostał się do wnętrza. Robiła tak zawsze kiedy czuł zbliżający się świt. Często też wydawało mu się zabawne jak niezwykłą więź ze słońcem posiadał jego rodzaj. Wcześniej gdy był człowiekiem nie przypuszczał nawet jak mocno można odczuwać nadejście dnia, nagląca potrzebę ukrycia się. Choć aby być całkiem szczerym nie przypuszczał również, że powiedzenie "śpi jak zabity" można traktować dosłownie. A przecież w dzień różnił się od nieboszczyka jedynie silną alergią na światło słoneczne.

Przygotowania były już prawie zakończone kiedy coś usłyszał. W pierwsze chwili sadził, że zwodzi go wyobraźnia albo co równie możliwe hinduska urządzała efekty specjalne rodem z Bollywood. Czyżby aż tak jej dopiekł, że postanowił nie bacząc na konsekwencje spłatać mu śmiertelnego figla?
Nie planował robić sobie wrogów wśród "swoich" ale skoro takie karty dostał od losu to trzeba będzie nimi właśnie grać. I niech to szlag jasny trafi! Zamierzał wygrać, przetrwać.
Ostatnie co zrobił nim przytomność go opuściła to ustawienie playlisty i założenie słuchawek. Może choć raz przyśni mu się dom...
 
Googolplex jest offline  
Stary 09-07-2015, 16:34   #17
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Mohini powoli zaczynała szykować się do snu. Przyniosła wszystkie kołdry i koce jakie pozostawiła na wietrze w celu wywietrzenia ich. Na szarej, wydartej z pokoju wykładzinie, zaczęła pieczołowicie układać legowisko gdy usłyszała nadlatującą machinę. Z początku, nie była do końca pewna, czy ta nie leci w innym kierunku niżby się mogło zdawać. Niestety szybko dotarła do niej niemiła rzeczywistość, helikopter zbliżał się do wyspy…
Przestraszona niczym sarna skoczyła po krótkofalówkę, którą dostała na potrzeby łączności z grupą. Drżącymi palcami, przełączyła łącznik zasilania by mieć nasłuch w razie ewentualnych komunikatów.

Cisza…

Co robić? Spanikowana zaczęła miotać się po pomieszczeniu, zbierając swoje szpargały i upychając je do trzech toreb typu jamnik, które nosiła ze sobą po „Rozdarciu Kurtyny”. Nie miała gdzie się schować ani uciec.
W dzień nie miała co liczyć na plan: „bieg prosto przed siebie, rzucenie iluzją i może mnie nie dogonią”. Wampirzyca zaczęła zastanawiać się nad innymi możliwościami. Jeśli uda jej się upchnąć w wentylacji, to jest szansa, że jej nie znajdą ale przy zrzuceniu bomby, raczej nie będzie miała szans.
Gdy docisnęła nogą ostatnią z toreb, poczęła wrzucać je do wielkich bębnów pralek, w których spokojnie zmieściłby się człowiek. Następnie zakryła swój dobytek kołdrami.

Co dalej? Chwyciwszy krótkofalówkę w obie ręce, wpatrywała się w urządzenie z pełnym napięciem. Dlaczego nikt nic nie mówi? Ogłuchli wszyscy czy co? Nie wiedzą co się dzieje?
- Ariiinf! - zawyła do przedmiotu - Ariiinf odbiór, słyszysz mnie? Nie śpij, nalot jest, lecą po nas, zabiją nas, co robić? CO ROBIĆ??!! - wrzeszczała do antenki, będąc święcie przekonana, że to właśnie jest mikrofon. Spłoszona sykami i strzelaniem na linii, rozejrzała się po pomieszczeniu a jej wzrok zatrzymał się na wielkiej, pustej pralce… otwartej, jakby zapraszającej do środka.
Chwyciwszy pozostałe koce i dokładnie się nimi owinąwszy, wdrapała się do bębna maszyny, kuląc się w środku i oczekując na odpowiedź Assamity. Postanowiła, że jeśli Rusek nie odezwie się przez następne dziesięć minut, zarzuci pomieszczenie jakąś iluzją… tak na zaś dla ukojenia nerwów.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 09-07-2015, 17:23   #18
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
- Ariiinf! Ariiinf odbiór, słyszysz mnie? Nie śpij, nalot jest, lecą po nas, zabiją nas, co robić? CO ROBIĆ??!!
Krzyki były dla niego jak grom z jasnego nieba, był zbyt zaaferowany nasłuchiwaniem w skupieniu dźwięku silników helikoptera. No jak w mordę łaka strzelić był blisko, zbyt blisko. Czy to już Korpus? Jasna cholera! Przecież od niemal nieprzytomnego snu dzieliło go najwyżej kilkanaście minut. Rozejrzał się po swoim niewielkim i spowitym całkowitą ciemnością pokoiku. Miał ochotę kogoś zabić, bluzgać, napić się, zniszczyć świat, cokolwieeeeek! Ale nie miał na to czasu, chwycił więc za krótkofalówkę i nacisnął przycisk, rozległ się cichy trzask i jednostajne szumienie.
- Słyszę cię, na matkę Rosję, słyszę! Nie śpię i słyszę, uspokój się! Uspokój się do kurwy nędzy! - warknął wściekle do urządzenia. Co za panikujące, głupie babsko! Sam starał się być opanowanym, ale ton głosu i tak wszystko zdradzał, świt to najgorszy moment, wolałby, aby strzelili mu w łeb jak śpi. Radośnie i bez zbędnej świadomości.
- Nie wiemy co to, kto to. Może rutynowy patrol? - zastanowił się na głos do krótkofalówki - schowaj się gdzieś na razie i nie panikuj.
- Schowałam się… w pralce... - wyszeptała do urządzenia jakby bojąc się, że ktoś niepowołany może ją usłyszeć - Chyba zaraz zasnę - odparła kwaśno, jeszcze tego było jej trzeba no ale z naturą nie było co walczyć - Boję się, że obudzę się w nowym życiu...
- Dobrze - odparł na zapewnienie Hinduski, że ta znalazła bezpieczne miejsce. Ale w pralce? Pralce?! No nic, nie miał zamiaru tego komentować. Jedyne co mógł jej przyznać to to, że sam za Chiny Ludowe nie wpadłby na to, aby szukać wampira w pralce.
- To czego się boisz głupia? To dla ciebie chyba niezła gratka, co? - prychnął i znowu rozejrzał się po swojej klitce. Góra, dół, lewo, prawo, górny dół, prawe lewo, ale nie znalazł żadnego dobrego miejsca na kryjówkę. No nic, schował się od bidy pod łóżkiem mając nadzieję, że jego zdolności nie zawiodą go i tym razem, a jak pieprznie bomba... No cóż, może odrodzi się jako mrówka albo krowi cycek? Nienawidził tej bezsilności, jakby mało mu było za swojego ludzkiego życia.
- Też już czuję jak mnie łapie, myślę, że nic gorszego niż obudzenie się martwym spotkać nas już nie może.
Mohini czuła jak odpływa, głos z krótkofalówki działał na nią kojąco, nie była sama w tej strasznej sytuacji i to ją pocieszało. Ostatkiem sił zamruczała do urządzenia dając znak, że przyjęła do wiadomości to co zakomunikował ale nie ma już samozaparcia by mu opowiedzieć.
- Spokoynoy... - zakończył przekaz i popadł w wampirzy letarg, przy odrobinie szczęścia obudzą się wieczorem.
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 09-07-2015, 20:58   #19
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Helikopter, a raczej ryk jego śmigieł i silników bardzo szybko poderwał byłego komandosa z łóżka. Chwycił lornetkę i przygotowany wieczorem karabin, odbezpieczył i przypadł do ściany, by ostrożnie wyjrzeć przez okno. Dobrze wiedział, że ten dźwięk często oznacza desant powietrzny. Maszyna wydawała się tylko przelatywać, ale należało zachować ostrożność.
Obserwował śmigłowiec przez lornetkę bezpiecznie chowając się w leśniczówce, zmieniał tylko okna by mieć możliwie jak najdokładniejszy ogląd na sytuację, miał nadzieję że wypatrzy coś co da mu wskazówkę odnośnie jego przeznaczenia. Gdy pojazd się oddalił Michael odetchnął z ulgą. Następnym razem trzeba będzie przygotować snajperkę, by w razie konieczności zestrzelić wtedy pilota. Zabezpieczył karabin, ubrał się i przypiął do munduru kaburę z deaglem, ta spluwa względnie niewielką pojemność magazynka nadrabiała dużą siłą ognia. Poza tym specjalnością ex-marine była walka wręcz, a pistoletem zazwyczaj kupował tylko czas. Jeszcze tylko kilka noży rozmieszczonych pod ubraniem tak, by zawsze mógł po jakiś sięgnąć i był gotów do wyjścia. Sytuacja była napięta, więc lepiej mieć ze sobą dodatkowe uzbrojenie.
Złapał krótkofalówkę i nadał krótką wiadomość.
-Tygrys do Niedźwiedzia, wygląda na to że trzeba zacząć się szykować do walki.
 
Eleishar jest offline  
Stary 11-07-2015, 16:10   #20
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
-Szlag by to – zaklął cicho podczas wędrówki, tuż po usłyszeniu dzwoneczków. Użył daru rozmywając postać, licząc na to, że w szarym poranku nie będzie zbyt widoczny. Chmara ptaków niemal wywołała u niego zmianę formy ale wiedział o swej przypadłości z umaszczeniem i powstrzymał się napinając przez to mięśnie karku. Pozostając w formie homida bo spokojna noc pozwoliła na rozluźnienie stanu gotowości i skupienie na urywaniu się. Zaburzeniem spokoju były dziwne niezrozumiałe sygnały. Zapamiętał je ale nie potrafił stwierdzić
Teraz stan pomiędzy formami był potrzebny jednak zbyt dużo by zdradzało, a chodziło o to by podejrzeć co jest za głazem nie musząc wpadać w tarapaty. Poza tym, wiedział o swej przewadze w starciu 1 na 1 gdy wykorzysta element zaskoczenia. Przeczuwał, że w innym wypadku szybko zakończy swą podróż do wolności. Brakowało już tylko kilku kroków by linia wzroku oczu, oddalonych przezornie o 3 metry od głazów, napotkała przestrzeń pomiędzy i za nimi.

Nikomu nie umknęłoby narastające ryczenie charakterystyczne dla śmigłowca. Z cichego szmeru po przewiercające uszy świszczenie. Tylko to sprawiło, że był przygotowany na taki hałas i nie zareagował odruchami. Szum łopatek wirnika zagłuszał nieco dźwięki w okolicy. Arthurowi pozostało jedynie dokończyć zwiad zerkając na miejsce za głazem. Łuk miał cały czas napięty czekając tylko na oznakę bezpośredniego zagrożenia. Wystrzelić i uciec. Nie wdawać się w konflikty ale bez przesady. Nie ginąć idiotyczną śmiercią z powodu braku zabezpieczenia się.
Chciał sprawdzić co za osoba, lub osoby, komunikowały się z sąsiednią wyspą, zapamiętał jej położenie i postanowił sprawdzić to na mapie po powrocie, a przynajmniej wtedy gdy już wyjaśni się sprawa latającej maszyny. Liczył na to że śmigłowiec zajęty będzie przeczesywaniem terenów wykazujących jakąkolwiek oznakę ucywilizowania, a ten dziki skrawek plaży zostawi w spokoju. Przynajmniej na czas rekonesansu.

Arthur pomimo więc zagrożenia, zdecydował się na wejście na kamienistą plażę. Wychodząc z zarośli opuścił łuk i schował za pasek strzałę. Żadnej dotychczas nie użył z czego bardzo się cieszył. Skradzione ze sklepu jeszcze na kontynencie strzały wytrzymywały bardzo dużo. Kompozytowe włókno może kłóciło się z ideami Gai, lecz garou już dawno przewartościował swoje podejście. Owszem Gaia na pierwszy miejscu jednak co jej po martwych dzieciach. A cywilizacyjne zdobycze czasami stawały się bardzo przydatne w przetrwaniu. Rozejrzał się po plaży i ruszył w kierunku miejsca, gdzie według jego pamięci, skrywała się osoba nadająca świetlne sygnały.
Dostrzegł jeszcze mknące w siną dal, tuż nad lustrem wody stado czarnych ptaków. Były niestety zbyt daleko, aby mógł jej rozpoznać.
Futrzasty obszedł miejsce, gdzie prawdopodobnie ukryta była osoba, którą zauważył. Nie zobaczył jednak nic, co mogłoby wskazywać na jej tożsamość. Osobnik nie był nowicjuszem. Był na tyle wprawiony w sztuce ukrywania swej obecności, że nic nie zostawił po sobie. Postanowił jednak obwąchać miejsce.
Wilkołak wciągnął głęboko powietrze w płuca. Jego wyczulone zmysły wyłapały dziwną woń, jaka unosił się wokół. Arthur nie potrafił jej zidentyfikować. Przypominała zapach wodorostów, zmieszanych z jakimś chemicznym odczynnikiem. Tak dziwnej mieszanki nie spotkał nigdy w życiu.*
Zrobił pełne dwa “koła” kręcąc się po plaży, pokusił się nawet o spojrzenie na podłoże zanurzone w wodzie. Zaklął pod nosem. Widać ten ktoś był o wiele lepszy w ukrywaniu się niż on sam. Pokręcił głową. Zbyt długo zasiedział się na zwiadzie. Helikopter mógł oznaczać poważne kłopoty, a przecież nawet nie zaznał tej nocy snu. Wrócił ostrożnie do zarośli, pamiętając o pułapkach Luciusa. "Kto wie jakie jeszcze dziwadła ten chory szaleniec porozstawiał."

Musiał w ukryciu i spokojnie przedostać się do jaskini Walthera, nie sądził by stary niedźwiedź wychylał nosa z kryjówki. Należałoby przeczekać i zabrać resztę dobytku z patrolowanego obszaru, a potem… Potem zapewne znów zmuszeni będą uciekać.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172