Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2015, 18:16   #11
 
Gaeron's Avatar
 
Reputacja: 1 Gaeron nie jest za bardzo znanyGaeron nie jest za bardzo znanyGaeron nie jest za bardzo znany
W razie potrzeby macie do mnie kontakt*Wysoki, krótko obcięty z równo przyciętym zarostem czarnoskóry mężczyzna powiedział do reszty starszyzny i pożegnał się lekkim ukłonem. ruszył z ogrodu w stronę ulicy i zaparkowanej tam czarnej "audicy". Znając temperament swej podopiecznej i martwiąc się o nią, gdy tylko zszedł z oczu większości starszyzny przyspieszył i puścił się biegiem do samochodu. Dla tych którym nie zdążył zejść z pola widzenia widok biegnącej góry mięśni wpakowanej w garnitur musiał wydać się wielce zabawny. Gdy tylko wsiadł do samochodu w którym na miejscu pasażera czekał już podobnej postury czarnoskóry mężczyzna. Wsiadł pochylił przed tamtym głowę i po krótkiej wymianie zdań ruszył. Pasażer już w drodze skontaktował się z Alexandrą*

Pani Alexandro,cytuję "Moja droga krąż jeszcze po ulicach przez jakieś 5 minut i wejdź do drugiego zaułka na Panka Street. Pan powinien się tam pojawić w podobnym czasie>
 

Ostatnio edytowane przez Gaeron : 28-10-2015 o 18:21.
Gaeron jest offline  
Stary 29-10-2015, 06:35   #12
 
Drakhesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Drakhesh nie jest za bardzo znanyDrakhesh nie jest za bardzo znany
Salvatore, skrzywiony, opierał się plecami o ściane podziemnego schronu, wpatrując się w ekran z przekazującą - nie, wyszczekującą polecenia dr Bryan. Nie lubiła go, z tego prostego powodu, że był przyjezdnym z USA, a do tego przyjezdnym złodziejem i oszustem - czyli jednym z tych których tak namiętnie wyłuskiwała z tłumu turystów i wykopywała za najbliższą linię brzegową. Sam Hale o niej miał... neutralne uczucia. Nie przepadał za nią, ale nie pozwalał by przeszkadzało mu to w chłodnej ocenie - dokładnie tak samo jak traktował każdą osobe w swoim nowym, dziwnym nie-życiu do którego się jeszcze dostosowywał.
Nie wiedział dokąd w kamizelce taktycznej ma zamiar się udać pani doktor, ale wiedział po co przybywa tu Regent. Nie po to by upewnić się że nikt z nowicjuszy dokonał tej nieszczęsnej próby zamachu. O tym wiedziałby szybciej od kogokolwiek innego, w końcu bez jego woli nie możemy nawet zrobić kroku. On sam tez na pewno nie dokonał - nie w tak niestaranny sposób. W końcu komu innemu jak Tremere Maskarada służy bardziej? Nie, on tu jedzie wydać bezwzględne rozkazy. Jedzie tu by posłać nas na poszukiwania sprawcy. Może nie dbać o politykę, ale chce utrzymać swoją pozycję. A żeby to robić, trzeba mieć ważne figury po swojej stronie planszy.

Salvatore popatrzyl w sufit schronu. To będą gorączkowe, pracowite dni. Mało kto podczas nich odpocznie, wiele się zmieni. Pytanie, jak wiele? I dla kogo? I kto oberwie odłamkami zmieniającej sie rzeczywistości? Na chwilę obecną, wskazówki moze szukać tylko w jednym miejscu.

Krzyżując nogi, Hale siada na podłodze, i zza pazuchy swojego plaszcza trzy-czwarte, wyciąga talię kart tarota, miarowymi ruchami układając je, licząc że zobaczy w schemacie przebłysk nadchodzącej przyszlości.
 
Drakhesh jest offline  
Stary 29-10-2015, 12:09   #13
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
4 noce przed powrotem Kasadiana z rady

Obudziła się z krzykiem.

Przez kilka nieznośnie długich sekund leżała przerażona, nie potrafiąc uświadomić sobie, gdzie jest. To nie był hotel, którym zarządzała matka, wiedział to na pewno. Znała tam każdy kąt, każdy pokój i zakamarek, od piwnic po luksusowy apartament prezydencki. Całe życie tam mieszkała, 15 lat. Poczucie splątania narastało, aby przejść w panikę. Poderwała się na nogi i zobaczyła, że top i szorty ma podarte, prawie w strzępach, jej drobne ciało było prawie obnażone, a twarz i dłonie pobrudzone czymś lepkim. Dalej nie wiedziała, gdzie jest. Panika narastała.

- Spokojnie maleńka – usłyszała czyjś głos.
Spojrzała w tamta stronę .. i nagle ogarnął ją błogi spokój. Mężczyzna w masce stał, opierając się o futrynę. Patrzyła na niego, zafascynowana, wzorkiem jakim patrzy się na – starszawego, co prawda, ale ciągle przystojnego - idola z filmu, który nagle wyszedł z ekranu, aby zamieszkać z tobą w pokoju. Fascynacja, przyjemne podekscytowanie i spokój. „Zaopiekuję się tobą."- zdawało się mówić spojrzenie mężczyzny. "- Wszystko będzie dobrze. Nie musisz się niczym martwić”. Było trochę tak, jakby grała w filmie o Bondzie, ale jego córkę, nie kochankę.

Miała chęć podbiec i schronić się w ramionach mężczyzny, ale wtedy wróciły wspomnienia – pamiętała wszystko, każdy szczegół.

Isobel była tak podekscytowana, że z trudem doczekała wieczora. List przyszedł z poranną pocztą, elegancka koperta, z grubego papieru. Już sam fakt otrzymania prawdziwego listu - napisanego ręcznie, na chropowatym papierze, zaadresowanego równym, elegancko wykaligrafowanym pismem “Panna Isobel Donovan, Beach Resort @Spa Hotel” - zaaferował ją tak, że z trudem pohamowała się, aby nie opowiedzieć o tym wszystkim koleżankom.
No, ale jakoś się powstrzymała. Jakoś, nadludzkim wysiłkiem woli, oczywiście (nie bez znaczenia był też fakt, że akurat zdechła jej komórka). Zamknęła się w swoim pokoju i otworzyła kopertę.
„Moja najdroższa Isobel”.. że co? Już pierwsze słowa wprawiły ją w takie zdumienie, że szybko przebiegła wzrokiem resztę, aby dotrzeć do podpisu. „Twój kochający ojciec”. Poczuła, że robi się jej gorąco. Mnóstwo emocji rozsadzało ją od środka. Jak śmie do niej pisać „najdroższa” po tylu latach! Bezczelny palant! Świetnie sobie bez niego radzi i wcale go nie potrzebuje! Ale napisał – do NIEJ. Jest ważna. Na pewno miał jakiś istotny powód zniknięcia. Może tajna misja dla rządu? Tyle lat go nie wiedziała. 10. Pamiętała zdjęcie jej i taty, miała wtedy warkocze i pięć lat.
Przebiegła wzrokiem treść listu „Przepraszam.. tęsknie.. wszystko Ci wyjaśnię.. to tajemnica… nikt nie może wiedzieć, zwłaszcza matka.. kocham cię.. 0 22.30 na lotnisku. Czekam i tęsknię.”

Z trudem doczekała do wieczora. Energia ją rozsadzała, pływała w basenie, a potem zaliczyła siłownię, dwa seanse aikido (stare baby nie miały pojęcia o przewrotach, ale sensei był tak przystojny, że dla każdej bywalczyni hotelu zajęcia w dojo były obowiązkowym punktem pobytu) i znów basen. Oczywiście pojedzie i mu powie, co o nim myśli! Jadąc taksówką w stronę lotniska uznała, że może mu nawet wybaczy, jak poda dobry powód. Praca w tajnym laboratorium rządowym, program ochrony świadków. Na pewno tak musiało być, inaczej przecież by jej nie zostawił.
Taksówka zaparkowała przed hala przylotów, podeszła do informacji i – zgodnie z zaleceniami z listu – zapytała o pana Donovana. Stewart rozpłynął się w uśmiechu i zaprowadził ją, przez kolejne bramki, do leżącego nieco z boku hangaru.
- Miłego wieczoru, panienko – powiedział, otwierając przed nią drzwi.
Małe drzwiczki otworzyły się, a Isabel postąpiła krok na przód. Wnętrze hangaru było utrzymane w półmroku połowa lamp nie działała, lecz nie to zaniepokoiło najbardziej nastolatkę. Steward zamknął drzwi tuż za nią, jeszcze zanim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Hangar był właściwie pusty odrzutowiec jej ojca już odleciał pozostawiając w wnętrzu zaledwie jakąś obskurnie wyglądającą ciężarówkę firmy meblowej.
- Isobel - odezwał się z mroku głos który jej słaba, bo sięgająca jeszcze lata młodości pamięć, powiązała z jej ojcem . Mężczyzna który jednak do niej przemówił nie był jednak podobny do osoby którą pamiętała ze zdjęć. Skóra jej ojca miała barwę popiołu i mocno opinała się na czaszce uwydatniając jeszcze jego i tak ostre rysy. Garnitur też z resztą nie wyglądał najlepiej bo mimo, że wykonany był z dobrych materiałów od razu było widać, że jest za duży. Julian, bo takie imię nosił jej ojciec, poruszał się też inaczej, jego ruchy nabrały ostrości, niczym u żołnierze po wieloletniej służbie.
- Witaj, moje dziecko - powiedział podchodząc w jej stronę od furgonetki tym dziwnym chodem.

Isobel rozejrzała się dookoła.
- To hangar, prawda? Dlaczego nie ma samolotu?/
Jej ojciec nie odpowiedział na pytanie od razu tylko wpierw uśmiechnął się pobłażliwie i postąpił kolejnych kilka kroków w jej stronę.
- Odleciał już- odparł krótko wyraźnie zawiedziony.
Dziewczyna też był rozczarowana.
- Myślałam, że właśnie przyleciałeś.. chciałeś się ze mną spotkać jak najszybciej.. - zawiesiła głos, nie chciała się dalej uzewnętrzniać. - Czy coś - skończyła.
- Oczywiście moja mała - powiedział stojąc już zaledwie kilka kroków od niej - ale przed naszym spotkaniem musiałem poczynić parę przygotowań. - mówił dalej wpatrując się w swoją córkę.
- Chciała byś zobaczyć co przygotowałem ?
Dziewczyna cofnęła się o pół kroku. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie, było jakoś.. dziwnie.
- Dziwnie wyglądasz - powiedziała. - Jesteś chory?
To by wszystko tłumaczyło - i zniknięcie, i nagły powrót… przyleciał się z nią pożegnać przed śmiercią. Zrobiło się jej smutno - ale tylko trochę, w końcu go nie znała zbyt dobrze - ale też poczuła się ważna i doceniona.
- W żadnym wypadku - powiedział druzgocąc jej marzenia - Co najwyżej zmiana czasu mnie zmęczyła. - odpowiedział zbywając ją - chcesz zobaczyć ? - wrócił do poprzedniego tematu.
Sama nie wiedziała. Najchętniej wróciłaby już do hotelu. Nie zamierzał się kajać ani jej przepraszać.. A może właśnie miał dla niej prezent, na przeprosiny?
- Jutro - powiedziała. - Prezenty jutro. Dlaczego wyjechałeś? - zadała w końcu pytanie, które nurtowało ją od dawna. - To nie fair tak mnie zostawiać! I mamę.

Julian przewrócił oczami jakby córka prosiła go o kucyka lub gwiazdkę z nieba; nie miał on czasu ani chęci na takie zabawy. Samolot powrotny odlatywał za dwie noce, a było jeszcze tyle do zrobienia. Postąpił krok w jej stronę i chociaż ruch był tak nienaturalnie płynny, jak gdyby poruszał się on w basenie z miodem był jednocześnie tak szybki, że dziewczyna nie zdołała zareagować. Dłoń ojca zacisnęła się na jej ramieniu niczym imadło, a następnie szarpnęła i rzuciła córką płasko w stronę furgonetki z taką siłą, że ta przejechała na gładkiej nawierzchni hangaru kilka metrów.

Trenowała aikido od 5 roku życia. Ciało wyćwiczone w upadaniu automatycznie przyjęło najbezpieczniejszą pozycję. Poderwała się na nogi i rzuciła w stronę drzwi.
- Na kolana - powiedział z mocą ten człowiek którego miała za ojca, a nogi załamały się pod nią niczym zapałki.
- Do furgonetki - powiedział znowu nim zdołała zrozumieć co się stało.
Ciało jej nie słuchało. To było potworne uczucie, kiedy - wbrew swojej woli - zaczeła przesuwać się na kolanach w stronę samochodu. Czuła, jak gołe kolana obcierają się o podłogę hali. Szarpnęła się raz, i drugi, próbując powstrzymać to, co się działo. Usłyszała, jak mężczyzna powtarza polecenie i już nie mogła nic zrobić. Jak szybko się przekonała, nie mogła też krzyczeć. Wiedziała już, że używa hipnozy - oglądała na Discovery - i że chce jej zrobić krzywdę. Był szaleńcem, bez dwóch zdań. Pocieszające było tylko to, że wyjechał, pewnie dlatego, zeby je chronić.. ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Była przerażona. Gdyby chiał ją zabić, to zrobiłby to już dawno. Powoli i nieuchronnie zaczęła zbliżać się do ciężarówki.
Ojciec przypatrywał się jej chwilę, a następnie zaczął monolog.
- Córko, córko... - rozpoczął jakby zawiedziony - nie mogłaś usłuchać od razu - mówił dalej stojąc ledwie dwa kroki za nią, a jednak nie miała szans nawet na niego spojrzeć bo jej głowa zdawała się niczym przykuta wpatrywać się w furgonetkę - ale zresztą nie ważne, uda się nam i tak i tak. Przemienię cię teraz córciu. - mówił dalej stawiając krok za krokiem. - Znowu będziesz krwią z mej krwi, nawet bardziej niż wcześniej. - kontynuował już całkowicie tracąc rozum - Świat będzie nasz zobaczysz zobaczysz, walczymy i zdobędziemy go zobaczysz. Ale na razie się nie nadajesz ..... zmienimy to. - zatrzymali się. Isobel klęczała u drzwi furgonetki , a jej nozdrza uderzył zapach mocznika i ludzkich ciał. Kolacja podeszła jej do gardła.
- Czekaj - rozkazał znowu gdy Isobel zaczęła odzyskiwać władzę w członkach.
- Przygotowałem dla ciebie obraz z okazji twojego spokrewnienia - powiedział Julian i otworzył na oścież drzwi tyłu furgonetki.

Na początku Isobel nie wiedziała co widzi, jej umysł odmówił przyjęcia tego, co widziały oczy za rzeczywistość. Ojciec rzeczywiście namalował dla niej obraz, dodatkowo na wyjątkowo szczególnym płótnie. Dziesięć osób wisiało na stalowym stelażu, ich ciała pozszywane ze sobą w jedno płótno grubym konopnym sznurkiem. Ciała wiły się ciągle gdyż ci ludzie ciągle żyli. Obraz przedstawiał ją i ojca splecionych w miłosnym uścisku w którym daleko było do tego który powinna dzielić córka z rodzicem, a bliżej do tego który dzieli para kochanków. Twarz Isobel i ojca nie była jednak "namalowana" zamiast tego w ich miejscach były twarze "płótna", twarz nieznanej jej kobiety i mężczyzny których przy pomocy makijażu ustylizowano na parę przed ciężarówką.
- Piękny nieprawdaż ? - dobiegł uszy dziewczyny cichy głos rozpływającego się w rozkoszy szaleńca.
Fala obrzydzenia i paniki przelała się przez ciało dziewczyny. Zaczęła znów próbować się szarpać, rozpaczliwie, walcząc z żelaznym uściskiem, który ja unieruchamiał, nie pozwalając uciec, zamknąć oczu, odwrócić głowy. Spróbowała odsunąć panikę i dopuścić do głosu zdrowy rozsadek - “To nie jest prawda” powtórzyła w myślach raz i drugi “To nie dzieje się realnie”. Przypomniała sobie imprezę sprzed paru tygodni, alkohol i jakiś proszek, który przyniósł Juan. Wciągali go nosem, miał dawać niezły odlot. Isobel wydawało się najpierw, że lewituje, potem - że nie może się ruszyć, przygnieciona jakąś siłą. Nie mogła też przestać chichotać. “To nie dzieje sie naprawdę” uczepiła się znów myśli, która chroniła ją przed szaleństwem. “Nafaszerował mnie czymś. To zwidy”.

- Wstań moje dziecko - powiedział jej ojciec i ponownie nie mogła się powstrzymać. Stała sztywno niczym kołek wciąż patrząc w stronę "obrazu". Julian pojawił się w jej polu widzenia i ujął drobną dziewczynę w tali przyciągając jej ciało mocno do swojego, był zimny, jego dłonie przesuwały się po jej ciele niczym sople. Później zarzucił jej ręce na swoją szyję i złożył na jej ustach lodowaty pocałunek wpychając swój język do jej ust.
- Moja - powiedział i wgryzł się w jej odsłoniętą szyję. Roskosz zalała nastolatkę dziką pędzącą falą odebrała jej strach i władzę w członkach. Czuła jak ojciec zdziera z niej odzienie, czuła jak łyk za łykiem wysysa z jej rozdartej tętnicy życie.

Ojciec Isobel nie pożywiał się długo, był głodny, upolowanie materiału na płótno ich obrazu nie było łatwe. Łapczywie łykał słodką krew swej córki rozkoszując się smakiem strachu i bezsilności. Nie dostrzegł on nawet gdy tuż za jego plecami, jakby znikąd pojawiła się postać w masce.....

Kasadian był zły, w granicy jego domeny w przeciągu dwóch dni zniknęło pięć dusz, dwie kobiety i trójka mężczyzn pozostawiła swoje wypowiedzenia i zniknęło bez śladu. Vouge czuł gdzieś w głębi, że jest to żart któregoś z innych starszych, którzy pragnęli pognębić syna Malkava z racji ogromu wpływów jaki uzyskał wywalczywszy lotnisko jako swoją domenę ale prawda okazała się zgoła odmienna. Kasadian przechadzał się swą w granicach swej domeny rozważając który z oponentów mógł starać się zadać mu ranę. Czarne poły kaszmirowego płaszcza powiewały w pędzie odrzutu silnika bowinga który właśnie wzbijał się do lotu. Pilot, zwykły śmiertelnik nie mógł dostrzec jego posiadacza moc dyscypliny niewidoczności skrywała dokładnie całą postać wampira mimo tego, że stał na krawędzi pasa zaledwie dwa kroki jednej z otaczających go lamp serwisowych. Kasadian poprawił maskę którą poruszył pęd powietrza i już chciał wracać do swojej stojącej tuż przy lotnisku willi gdy zauważył coś nietypowego do tyłu jednego z hangarów podjeżdżał van firmy meblowej. Światła furgonetki były zgaszone, a ciężarówka poruszała się w ciemności z wprawą jakiej nie mógł osiągnąć przy takim oświetleniu żaden śmiertelny. Kasdian skierował swoje kroki w tamtą stronę, nie śpieszył się wampiry nigdy się nie śpieszą.

Vouge stał parę kroków od całej sceny która rozegrała się w hangarze i obserwował jak potoczy się sytuacja. Sabatnik, bo co do tego Kasadian nie miał wątpliwości, jego monolog wskazał mu jego przynależność sektową bez trudu, spokrewniał, zdaje się, córkę jeszcze za swoich śmiertelnych lat. Był młokosem który z pewnością nie zaszedł daleko w rangach ale mimo wszystko mógł zdradzić Kasianowi informacje które chętnie by przechwycił.
Sabatnik pił łapczywie i Vouge wiedział już jak to się skończy odstąpił od sceny toczącej i powrócił dokładnie w momencie gdy Julian wlewał parę kropli swej krwi w blade już i zimne usta swej córki...
Umierała. Podobno nie da się umrzeć z rozkoszy, ale właśnie to teraz się z nią działo. Zdążyła pomyśleć jeszcze, że warto umrzeć, aby doświadczyć czegoś takiego. Ekstaza zdawała się nie mieć końca, ale powoli Isobel zaczęła czuć zmęczenie. Nie wiązała tego z upływem krwi. Po prostu zasypiała. Zdążyła jeszcze poczuć głęboką wdzięczność do ojca.

Obudziła się nagle i gwałtownie, poczuła, że odzyskała zdolność ruchów. Czegoś potrzebowała.. emocje wirowały, hangar wyglądał inaczej. Czegoś potrzebowała... Nie chodziło już o rozkosz, szarpnęła się, odrzucając ojca od sobie. Potoczyła dookoła wzrokiem o zatrzymała go na podarku. Zidentyfikowała odczucie. Głód. Wykonała krok w stronę "płótna“, oblizując się. Tak... Zapach moczu i potu już jej nie mierził. Tak.. Jedzenie. Coś błysnęło, ojciec upadł, zalewając się krwią. Zobaczyła kogoś, ale nie zwróciła na niego uwagi. Głód szarpnął jej trzewiami. Jeść. Opadła na kolana, zbliżyła usta do wylewającego się strumienia. Polizała, ostrożnie. Zalała ją znów fala rozkoszy.. tak.. tego potrzebowała. Przywarła ustami, ssąc łapczywie. Pomrukiwała przy tym z zadowolenia jak kociak. Krwi szybko zabrakło, poderwał się na nogi i wróciła do obrazu - nie trudząc się ściąganiem ludzi przegryzała szybko tętnice, najpierw kobieta, ją przedstawiająca, potem “ojciec”, potem następne ciało, następne, następne.. głód zdawał się rosnąć w miarę jedzenia, nienasycony, niemożliwy do zaspokojenia. Chciała jeszcze, znów potoczyła wzrokiem dookoła, kiedy uświadomiła sobie, że jest senna. Przeszła jeszcze dwa kroki w stronę mężczyzny, który zabił jej ojca.
Kasadian patrzył spokojnie wpatrując się w jakże dobrze mu znaną scenę spokrewnienia, wszakże ta która była krwią z jego krwi przechodziła przez to samo zaledwie kilka nocy temu. Dziewczyna nasyciła pierwotny głód, jej skóra straciła potworną szarą barwę i stała się po prostu blada. Jej oczy też powoli wróciły do ludzkiej formy wytraciwszy krwawą aurę którą nabrały przed chwilą.
- Chodź do mnie maleńka - powiedział łagodnie i zdjął maskę pod którą skrywała się twarzy przystojnego blond włosego dwudziesto-kilku latka.
- Chodź - powtórzył jeszcze ciszej gdy dziewczyna powoli opadła i zasnęła w jego ramionach.


- Zabiłeś go! – wyrzuciła mężczyźnie w twarz. W maskę, żeby być bardziej precyzyjnym. – I co teraz będzie? – zapytała żałośnie.
- Spokojnie maleńka – powtórzył. – Wszystko ci wytłumaczę. Słuchała, urzeczona brzmieniem jego głosu. Dominacja, spokrewnienie … słowa nie pasowały do tego, co pamiętała z tamtej nocy w hangarze, a jednocześnie pasowały. Niektórych nie rozumiała. Sabatnik? Wampir? Jak w sadze Zmierzch? Przecież to bujdy na resorach.. przeczytała całe półtora tomu, więcej nie zdzierżyła, głupota głównej bohaterki powalała na kolana. Może ja czymś nafaszerował? Jak ojciec, którego wcześniej zabił?

- Będę świecić na słońcu, tak? – dopytała. Krucze, odpadnie pływanie w basenie w południe, trudno, jakoś to zaniesie… I będzie musiała polować na pumy.. czy tu są pumy? Piła krew, to pamiętała, zmusił ja do podejścia, choć nie chciała, ciało jej nie słuchało… Ekstaza. Przerażenie i obrzydzenie. Wszystko się mieszało. Chciała już iść, choć jego obecność była kojącą. Kojąca i przerażająca na raz.

- Muszę iść. Mama się będzie martwić, pewnie już późno jest…
- Nie będzie – skinął na nią dłonią, poszła za nim. Matka siedziała w pokoju obok, wyglądała jak zombie, pustym wzrokiem wpatrywała się przestrzeń.
- Mamo! - zawołała - Mamo! – potrząsnęła kobietę, ta nie reagowała. – Co jej zrobiłeś? – znów wróciła wściekłość na mężczyznę. Poczuła strach. Pobiegła do drzwi, szarpnęła je, były zamknięte. Kolejne też, okna.. - Chcę wyjść! - powiedziała. – Słyszysz? Otwórz, bo zadzwonię po policję!
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 29-10-2015 o 21:11. Powód: ustalenia z czajosem
kanna jest offline  
Stary 29-10-2015, 19:59   #14
 
Xochiquetzal's Avatar
 
Reputacja: 1 Xochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znanyXochiquetzal wkrótce będzie znany
Alex odczuła nagłą, wewnętrzną potrzebę zrobienia sobie mocnej, czarnej kawy ze spirytusem zamiast wody – nawet, jeśli miałaby ona skończyć w zlewie. Spojrzała z niemym wyrzutem w niebo. Nie odpowiedziało.

- Jasne - powiedziała do trzymanej przy uchu słuchawki głosem tak pełnym jadu, że mógłby równie dobrze zacząć skapywać na ziemię. - Brzmi jak świetny sposób spędzenia wolnego czasu... Pozwolisz, że pójdę teraz artystycznie poopierać się o jakąś latarnię, zapowiada się równie wesoło. Roger out.

Wściekle dziabnęła ikonę czerwonej słuchawki na ekranie. Mogła nie wychodzić z mieszkania i spędzić ten wieczór we własnym towarzystwie, z książką w ręce i słuchawkami na uszach. Zamiast tego szwendała się w środku nocy po ulicy, a w tle słyszała tylko trzeszczącą, psującą się lampę gdzieś po lewej. Gwałtownym ruchem odgarnęła z czoła zagubiony czarny loczek. Cała ta sceneria napawała ją równie wielką chęcią do dalszego spaceru co stojąca przed nią dwójka chłopaków.

Westchnęła ciężko i raz jeszcze skierowała umęczony wzrok w górę. Pewnie nikt oprócz niej nie doceni artyzmu jej dramatycznych gestów, ale cóż mogła na to poradzić?

- Naprawdę nie mam dziś humoru na zadawanie się z towarzystwem waszego pokroju - zwróciła się w końcu do swoich, erm, amantów, przelewając w swój ton całą niechęć, jaką odczuwała obecnie do świata. - Więc może zgłoście się w innym terminie. Bye!

Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę, z której przyszła. Chyba ulica, którą miała znaleźć, była gdzieś w tamtej okolicy...
 
Xochiquetzal jest offline  
Stary 30-10-2015, 17:15   #15
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Blondynka leżała na białej sofie i zaczytywała się w swoją nową rolę. Nie mogła się doczekać, kiedy ponownie stanie na teatralnych deskach, kiedy znowu olśni swym blaskiem publikę, aż tłumy będą skandować jej imię.
- Czemu, mój drogi? Czy nie jestem dla Ciebie wystarczająco doskonała? - zajęczała sztucznie, a potem się zaśmiała i rzuciła plikiem kartek, wyrzucając je w powietrze.
- Matko, co za żenada. - skomentowała przerzucając oczami i podniosła się do pozycji siedzącej. Wyciągnęła ręce wysoko w górę, by przeciągnąć każdy szczegół swojego drobnego ciała.
- Czemu, mój drogi? - zapiała ponownie - Głupiś czy ślepy?

Wstała z kanapy i poczęła przechadzać się po pomieszczeniu. Na zewnątrz widniała piękna noc, a Lisa miała ochotę się w nią zanurzyć. Gdyby nie to, że obiecała Kasadianowi, że nie będzie sama wychodziła, już dawno urwałaby się i zatonęła w tłumie wielbicieli. Oparła się barkiem o szybę i przykleiła się do okna skronią. Objęła się rękami w pasie, przymknęła oczy i włączyła muzykę, przypominając sobie pierwsze spotkanie z Kasadianem... We wspomnieniach wyglądało to przyjemniej, niż w rzeczywistości.
Chciała by już do niej wrócił.

Niezwykły duet nasz
usłyszy noc,
bo mam nad tobą już
nadludzką moc,
a choć odwracasz się
spoglądasz w tył.
To ja
to upiór tej opery
mam we władzy sny

Kto widział Twoją twarz
ten poznał strach,
dla świata maskę masz.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0IHBcPpGlkM[/MEDIA]


Lisa & Kasadian
Przemiana i Nauka

Spotkanie w Operze

Lisa uwielbiała wszelakie gale i bale. Kiedy dostała zaproszenie, jej słodkie ego urosło natychmiastowo, a ona nie miała żadnych wątpliwości, wiedziała, że zaszczyci wszystkich swym lśniącym blaskiem.
Przekraczając próg opery starała się by wszyscy obecni od razu zwrócili na nią uwagę, z marszu wręcz witając się głośno z pobliskimi znajomymi oraz uśmiechając się szeroko. Hipnotyzujące kołysanie bioder sprawiło, że wzrok każdego odprowadził blondynkę po schodach, dzięki którym mogła się uda na swoje VIPowskie miejsce, z którego była niesamowicie dumna. Nie dziwiło jej to, że każdy ją wielbił, w końcu i ona, wielbiła samą siebie.
Miejsce w loży dla Vipów które znajdowało się na bilecie Lisy mieściło tylko dwa miejsca, na wielkich wygodnych fotelach w pogrążone w półmroku pomieszczeniu nie była jednak sama, a na miejscu sąsiadującym z jej siedział jakiś mężczyzna w masce operowej LINK pod maską nosił czarna kominiarka z termoaktywnego materiału więc nie mogła dostrzec jego twarzy , zza maski przebijały się za to przenikliwe oczy o nienaturalnie żółtej barwie, a Lisie wydawało się, że lekko świecą, aczkolwiek może to tylko gra świateł….
Gdy kobieta dotarła na swoje miejsce skinęła głową mężczyźnie siedzącym na drugim fotelu.
- Witam. Dziękuję za zaproszenie. – podziękowała uroczo, swoim kobiecym, lekko ściszonym głosem. Poprawiła blond pukle i zgrabnie zajęła miejsce tuż obok. Tylko kątem oka zerknęła na towarzysza, a kącik jej ust leciutko uniósł się w subtelnym uśmiechu. Miała wrażenie, że owy Pan jest fanatykiem spektakli, a być może jej największym fanem. Jego żółte soczewki wydawały jej się być wołaniem o chwilę uwagi, uwolnieniem swojej ekspresji i obsesji na punkcie sztuki. Lisa smukłymi dłońmi wygładziła swoją czarną, mocno przylegającą sukienkę, która długością sięgała do kolan i założyła nogę na nogę. Bransoletki zdobiące jej nadgarstek zadzwoniły na chwilę ocierając się metalem o siebie nawzajem, co miało zwrócić uwagę towarzysza. Westchnęła usatysfakcjonowana i zwróciła swoją buzię w kierunku mężczyzny, zerkając na niego zalotnie.
Zamaskowany mężczyzna zwrócił się w stronę Lisy i przez sekundę czy dwie pozwolił sobie świdrować ją wzrokiem i już gdy kobieta zaczynała czuć się nieswojo w końcu przemówił.
- Witam cię piękna - powiedział krótko lecz w jego głosie nie było ani czułości ani fascynacji czy spięcia jakie postać Lisy zazwyczaj wyzwalała w mężczyznach.
- Kasadian Vouge - przedstawił się krótko i kontynuował - zorganizowałem to wydarzenie z nadzieją, że zdołam cię wreszcie spotkać osobiście - mówił wpatrując się swoimi dziwnymi oczami w twarz towarzyszki. Wbrew temu do czego Lisa była przyzwyczajona nie miał on problemów z utrzymaniem kontaktu wzrokowego. Wręcz przeciwnie Aktorka miała wrażenie, że ich spojrzenie nie łączy pusta przestrzeń, a dwa stalowe filary które zdawały się trzymać oczy kobiety w uścisku tak, że nie była w stanie odwrócić wzroku. Uczucie to jednak natychmiast minęło po tym jak Kasian pozwolił sobie spojrzeć na scenę.
- Zaczyna się - powiedział, a jakby na komendę w sali zapanował mrok rozświetlany blaskiem sceny. “ Ostatnie dni Hrabiny Ashford” właśnie się rozpoczęły.
Lisa jedynie uśmiechnęła się subtelnie i zamrugała powiekami. Jegomość znał jej godność, więc nie widziała potrzeby przedstawiania się. Duma rozpierała ją na tyle, że prostując się na krześle, wypięła pierś do przodu, która to uniosła się w teatralnym geście ponownego westchnienia.
- Miło mi więc, że to nastąpiło. - odparła powściągliwie, jakby chciała wykazać nadmiar kultury, gracji i klasy, którą to miała w nadmiarze. Przynajmniej sama tak uważała. Spojrzenie Kasadiana było dla niej hipnotyzujące i interesujące. Była ciekawa twarzy pod maską, jak wygląda taki maniak sztuki? Dopiero kiedy ten odwrócił wzrok, blondynka poczuła, że może zrobić to samo. Uczucie, jakie jej towarzyszyło przy kontakcie wzrokowym z mężczyzną, było dziwne i nietypowe, ale w pewien sposób ekscytujące.
Kiedy spektakl się rozpoczął, Lisa z udawanym zainteresowaniem poczęła go oglądać. Uważała, że to totalna szmira z jednego, prostego powodu; na scenie zabrakło jej majestatycznej osoby. Mimo wszystko, cieszyła się, że nie dostała oferty grania w tym przedstawieniu, bo i tak by odmówiła. Była lepsza niż “to”! Przechyliła głowę lekko w bok, pozwalając swoim włosom opaść miękko na ramię. Nie odezwała się tylko dlatego, by nie przeszkadzać osobie siedzącej obok siebie, choć prawda była taka, że miała ochotę, by to na nią patrzono i nią się interesowano, a nie jakimś beznadziejnym przedstawieniem, w którym nawet nie grała.
Sztuka rozbrzmiała w dole sceny odziana w strój z minionej epoki śpiewaczka wystąpiła na scenę i głębokim tonem swego głosu zdawała się wprawiać w drżenie całą salę. Scena przedstawiała dni Hrabiny, luksusy i adoratorzy, nic nie było w stanie zadowolić swawolnej Panny. Jednakże w głębi sceny pojawił się ktoś jeszcze, z mroku wyłoniła się postać upiora, odziany w czerń mężczyzna zaśpiewał mocnym głosem i wezwał Hrabinę do siebie.
- Powiedz mi Liso - odezwał się w końcu Kasadian korzystając z krótkiej przerwy w śpiewie mężczyzny wciąż wpatrując się w przedstawienie - Do czego inspirujesz ? Kim pragniesz zostać ? -
Lisa zaśmiała się krótko pod nosem. Ta Hrabina to miała tupet, jak można być tak zadufanym w sobie? Główna bohaterka ewidentnie miała problemy ze swoim wybujałym ego i myślała, że nikt w życiu nie jest w stanie jej zadowolić, ponieważ żadna osoba nie spełnia jej wygórowanych wymagań, próg postawiony został wysoko. Blondynka nie widziała podobieństwa do swej osoby, była zbyt pewna siebie, by myśleć, że mogłaby być taką osobą. Uważała raczej, że po prostu jest, naprawdę jest, wspaniała. Piękna, inteligentna i utalentowana, cały świat powinien klękać do jej stóp. Dostawała szału gdy ktoś zabierał jej publikę, gdy nie mogła być w centrum uwagi. Można by powiedzieć, że Lalka toczyła wewnętrzną walkę sama ze sobą, ponieważ chciała być lepsza, tylko źle to z siebie wydobywała.
Kiedy Kasadian się odezwał, kobieta niemalże natychmiastowo spojrzała na niego, lustrując go błękitem swych tęczówek. Nie bardzo miała czemu się przyglądać, ponieważ wszystko było zasłonięte, jednak wystarczyło jej to, jakie wpływy i bogactwo ma ten człowiek oraz sam fakt, że się nią interesuje, że obchodzi go również sztuka.
- Ach, świetne pytanie - zaczęła melodyjnie uśmiechając się przy tym niezwykle urokliwie. Trzeba było przyznać, że uśmiech miała olśniewający i nadzwyczaj słodki, zupełnie jak całą buzię, a ponętne usta przyciągały spojrzenia.
- Chciałabym dążyć do perfekcji, stać się kimś… Podziwianym. Najlepszym. Chciałabym częściej widywać takie spojrzenie, jak Pana - czarowała go słowami jakby chciała wpleść je w swoje sidła, w które to pragnęła pochwycić mężczyznę.
- Skierowane w moją stronę. Bez względu na to, której części mnie by się przyglądano. - kontynuowała z wyraźnym zadowoleniem w głosie, którego kobiecy tembr brzmiał na tyle melodyjnie, że potrafił wciągnąć i wprowadzić w chwilowe zapomnienie.
- A Pan, Kasadianie… Powie mi, czemu pragnął mnie poznać? - pytanie dla niej retoryczne, jednak naprawdę chciała słuchać tych pochlebstw. Była na nie przygotowana. Lalka przegryzła lekko dolną wargę, która z jasno różowej, zrobiła się bardziej soczysta i barwna.
- Mam nadzieję, że to moja sztuka Pana zafascynowała. - dodała po chwili, by zrzucić z siebie podejrzenia o bycie próżną kobietą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w świecie aktorów zdobyła już dużą sławę, że ludzie ją podziwiali za śpiew, urodę i talent do gry emocjami. Była przeurocza tylko dlatego, że na taką się kreowała. Jej stoicki spokój i perfekcyjność nadawało przyjemnej atmosfery. Jednakże jak każdy kryształ również Lisa pokryta była rysami niedoskonałości.
- Najlepszym… - powtórzył słowa Lisy - Perfekcji … Wierzysz w takie słowa ? Uważasz, że mając to co masz teraz, możesz osiągnąć te rzeczy. Uważasz, że starczy ci czasu puki pozostaniesz młoda i piękna ? Tutaj, na tym końcu świata, otoczona przez tą czarną hołotę. - mówił Kasadian cicho i spokojnie by nie zagłuszyć śpiewu Hrabiny targującej się z upiorem. Jego głos był jednak silny i wprawny niczym znanego Menagera który próbuje rekrutować młody talent by wynieść go do prawdziwej wielkości.
- Jestem częstym gościem tu w operze i okolicznych teatrach, i miałem przyjemność widzieć wiele twoich sztuk. Wyglądasz tu niczym nieoszlifowany diament ciśnięty w stertę gnojówki. Była byś gotowa opuścić ten świat by stanąć między innymi podobnymi sobie ? By wyostrzyć swe krawędzie ocierając się o inne szlachetne kamienie i stać się prawdziwym brylantem ? Chociażby i splamionym kroplą szkarłatu. - Kasadian zakończył swą małą przemowę i znowu skierował swoje spojrzenie na Kobietę. Z ich świetlistych kręgów Lisa wyczytała ,że właśnie nadszedł czas na decyzje identyczną jaką Hrabina musiała podjąć na scenie gdy Upiór żądał jej duszy. W tej rozmowie nie pojawią się umowy, kwoty czy benefisy, mężczyzna w masce czekał na jedno słowo, Tak bądź Nie.
- Co chcesz w zamian za to, że będę najlepsza? I przede wszystkim, czy jesteś pewien, że potrafiłbyś mi to zagwarantować? - spytała mając go za zwykłego, albo niezwykłego, łowcę talentów, który dostając coś w zamian chętnie by ją wypromował.
- Staniesz się moja i tylko moja - odpowiedział zamaskowany nieznajomy i ponownie pozwolił by ich spojrzeniom się połączyć. Odpowiedział tylko na pierwsze z jej pytań ale z jego postawy wyczytała odpowiedź na drugie i jej wątpliwości w tym temacie natychmiast się rozwiały.
- Jeśli chce mnie Pan uwieść, musi się Pan bardziej postarać - wycedziła udając oburzenie i odwróciła głowę w stronę sceny. Poczekała aż Hrabina przestanie tak głośno wyć, po czym dodała.
- Nie jestem kurtyzaną, Panie Vouge - dodała wzdychając ciężko. Udawanie przygnębienia szło jej zaskakująco dobrze, oby tylko Kasadian posiadał jakiekolwiek uczucia i pospieszył z przeprosinami, nim słodziutka blondynka wstanie i ucieknie z łezkami ukrytymi w swych szafirowych oczach.
- Ha ha ha ha - głęboki tubalny śmiech wydobył się z gardła Kasiana którego rozbawiło powstałe nieporozumienie.
- Zapewniam cię moja droga, że fakt z kim i po co się kładziesz leży daleko poza moim polem zainteresowania. - powiedział po chwili znowu spokojnym głosem.
- Interesuje mnie ścieżka twej kariery Moja Droga. - powiedział patrząc w oczy Lisy.
- Więc w jakim sensie mam byc "Twoja"? - spytala nieglosno jakby przygnebiona. Kto wiedzial, ktora jej emocja byla szczera? Chociaz kto sie nad tym zastanawial...
-Chce Pan mieć korzyści z tego, że zawsze pojawi się obok mnie i nikt inny prócz Pana nie skorzysta już z mego uroku? Czy ma Pan inne motywacje? - za dużo pytań, czuła to. Na początku chciała wstać i teatralnie stad wyjść, by mężczyzna musiał się za nią uganiać, jednakże jakaś dziwna siła sprawiła, ze wciąż tu siedziała i rozmawiali, czując się przy tym coraz bardziej zmieszana.
- Jestem pod wrażeniem Liso - powiedział Kasadian pierwszy raz zwracając się do kobiety po imieniu.
- Grasz słowami niczym jeden ze spokrewnionych, a przecież nie miałaś nawet szansy spotkać jednego z nich. - mówił dalej ciągle wiążąc kobietę siłą swego spojrzenia.
- Jednakże ta gra zaczyna mnie nużyć. Odpowiesz teraz na moje pytanie - powiedział tym dziwnym hipnotycznym głosem - Ile jesteś w stanie poświęcić, by wyrwać się z tej nory i poznać świat o którego istnieniu nawet nie śniłaś. -
Nie rozumiała co Kasadian miał na myśli mówiąc o spokrewnieniu. Chodziło mu o jego rodzinę? Czyżby pasja do sztuki była u nich przekazywana z pokolenia na pokolenie? Przyparta do muru Lisa nie miała już żadnych szans by grac swój dramat dłużej, niż Pan Vouge sobie tego zażyczył.
- Wszystko. Umarłabym i powstała na nowo, jeśli to miałoby sprawić, ze będę ponad każdym. - odpowiedziała mechanicznie, zgodnie z prawda, lecz mimo to jej ton głosu wciąż był taki słodki i melodyjny, ze chciałoby się słuchać go więcej.
- Kiedyś poluźniłam deski na scenie tylko po to, by przejąć główna rolę. Złamana noga, co prawda nie moja, ale czego się nie robi dla sławy - dalsze słowa nie były już mówione pod przymusem, a mimo to czuła potrzebę podkreślenia, że idzie po trupach, aż do celu i zdolna jest do wielu poświeceń. Choć zazwyczaj ograniczały się one do poświecenia czyjegoś ciała, a nie jej własnego.
- “Umarłą bym i powstała na nowo” - powtórzył jej słowa Kasadian, a pod skrywającą jego twarz tkaniną pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- W takim razie niech tak będzie …. - powiedział i zawiesił się na chwilę.
- Dokończymy tą rozmowę po spektaklu Moja Droga, a póki trwa nacieszmy się jego przebiegiem - Lisa znów była wolna Pasjonat sztuki uwolnił jej spojrzenie, a przy tym i ciało, a sam znów zwrócił swoje spojrzenie na scenę. Widać było, że z jego perspektywy rozmowa właśnie się zakończyła, a spektakl właśnie stał się jego głównym zainteresowaniem. x

Hrabina miotała się po scenie jak poparzona żelazkiem. Raz po raz przenosiła się biegiem od jednego końca sali, do drugiego, płacząc i jęcząc nad swoim losem. Może i według Kasadiana między nią a Lisą było podobieństwo, jednak słodka blondynka póki co nie potrafiła go dostrzec. Hrabina była dla niej zbyt miękka, zbyt płaczliwa i zbyt mało zachłanna. Nie szanowała siebie, ponieważ nie chciała sprzedać swojej duszy dla słusznej sprawy. Przecież gdyby to zrobiła od razu, jej życie byłoby znacznie prostsze, a tak to skakała, pałętała się i lamentowała przez dwie godziny. Lalka była już tym wszystkim znudzona, z trudem powstrzymywała się od ziewnięcia. Jednakże w trakcie tej szopki zdążyła już poprawić włosy i makijaż, by być piękniejszą i zdobyć od Pana Vouge’a to, czego potrzebowała.
Na scenie ciągły dramat nareszcie dobiegał końca, kiedy to odziana w czarny płaszcz postać, ujęła Hrabinę w swe ręce i złożyła na jej ciele nieśmiertelny pocałunek. Zabawna fantazja autora spektaklu, czyż nie?
Kasadian nie skorzystał jednak z sytuacji. gest był by co prawda cudownie dramatyczny ale wbrew temu co inne klany mogły myśleć o potomkach Malkava, nie potracili oni do reszty rozsądku. Nowo powstały członek rodziny zasiał by panikę, której nic nie było by w stanie opanować.
Kurtyna zapadła, a Kasadian wraz ze swą wybraną, pozwolili sobie na parę oklasków. Oboje wiedzieli, że przedstawienie nie było najistotniejsze, choć jedno z nich nie wiedziało nawet jak bardzo.
- Czy zechciała byś zaszczycić mą osobę przyjmując zaproszenie na kolacje, Moja Droga ?
Lisa zerknęła na niego i uśmiechnęła się ładnie z grzeczności. Choć gest ten był sztuczny, wyglądał wciąż kusząco urokliwie, nie zdradzając, by w głowie tej blondynki zasiany był jakikolwiek rozum. Cóż, słodkie i głupiutkie dobrze się sprzedaje, do zbyt bystrych media mają wiele “ale” i kariera nie kręci się dostatecznie perfekcyjnie.
- Kolację? - powtórzyła pytaniem prostując się i zdjęła uprzednio założoną nogę ze swego kolana, ukazując wyraźnie ich zgrabność.
- Jakieś konkretne propozycje? Muszę przyznać, że spektakl odebrał mi apetyt. Teraz będę przeżywać te emocje. - skłamała subtelnie, a jej urokliwy uśmiech rozpuściłby nawet najtwardszą czekoladę.
- Piwnice mojego dworu zawierają zapas win, które uradzą i na tą przypadłość - powiedział Kasadian i podał kobiecie rękę by pomóc jej wstać z fotela. Następnie ofiarowawszy jej swoje ramię zaczęli wspólnie schodzić do szatni.
Nie opierała się, a co lepsze przy tym, Kasadian nie musiał używać już żadnej ze swych mocy. Lisa znacznie chętniej zgodziła się na jego propozycję, tym bardziej jeśli miałoby to poprawić jej karierę i popularność, a na tym właśnie jej zależało, czyż nie? Dlatego też grzecznie zeszła razem z mężczyzną, by udać się tam, gdzie ją zabierze. Oby tylko było to bogate i piękne miejsce oraz żeby paparazzi ją śledziły i zrobiły zdjęcia tuż przy willi.
Po odzyskaniu wierzchniej odzieży Kasadian poprowadził Lisę do innego wyjścia niż to którym wchodziła z resztą gości do opery. Na wewnętrznym ogrodzonym parkingu pojawiło się kilkunastu gości i po odbyciu kilku krótkich rozmów i przywitań rozeszli się do samochodów. Pojazdy które stały na parkingu nie miały żadnych oznaczeń sugerujących, że były by to taksówki ale odziani w garnitury cisi kierowcy i piękne wykonane z wysoko gatunkowych skór i drewna wnętrza mówiły same za siebie to samochody firmy PRIV. Wysokiej klasy luksusowych taksówek dla bogaczy i jeżeli się nie myliła, była tu cała flota ich samochodów.

Podróż nie trwała długo i Lisa szybko się zorientowała, że jadą w stronę lotniska. Jednakże chwilę przed samym wjazdem do terminali odbili oni w pokrytą kocimi łbami uliczkę oświetloną delikatnymi lampami na poboczu.

Willa była gigantyczna, sam podjazd z łatwością pomieściłby cały dom Lisy łącznie z działką na której stał, a sala jadalna zdobiona obrazami tysiąca autorów i stylów nadawała jej wyjątkowy trudny do opisania klimat zwłaszcza , że prócz Kasadiana Lisa nie widziała żadnej innej żywej osoby. Gospodarz odsunął jedno z krzeseł na szczycie stołu i gestem zaprosił Lisę by usiadła, a następnie zniknął na kilka minut w czeluściach swej posiadłości.

Kasadian wrócił ze słodkim, czerwonym winem, mając nadzieję, że ten aromatyczny bukiet zasmakuje Lisie. Do pięknie zdobionych kieliszków nalał czerwony trunek, który majestatycznie zawirował w naczyniu, wypełniając go kuszącym jego oczy szkarłatem. Postanowił, że wpierw porozmawia z aktorką, spróbuje ją poznać i uspokoić wewnętrznie. W końcu mężczyzna z maską mógł wydawać jej się niepokojący, choć kobieta tego nie zdradzała. Świetna gra, która skrywała prawdziwe emocje. Dopiero po pewnym czasie postanowił wrócić do konkretów i spytał ją ponownie
- Wracając do naszej rozmowy w operze.... Jesteś pewna swojej odpowiedzi ? - spokojny ton głosu Vouge’a był naprawdę przyjemny i nie wzbudzał żadnych obaw.
- Oczywiście, przecież zwykła umowa mnie nie zabije, nie podpisuję cyrografu. - zażartowała, nie wiedząc jak bardzo nietrafnie ujęła słowa.
- Naturalnie, mówiąc w przenośni. Wydajesz się być nader ekscentryczny, by formalnie i zwyczajowo dawać umowy. Więc? Jak taka zależność i układ zostaną zawarte? - uśmiechnęła się subtelnie bawiąc się kieliszkiem. Przez to wino nie mogła się powstrzymać od dalszego mówienia - Mamy udawać, że coś nas wiąże i wtedy i Ty będziesz zadowolony mając z tego korzyści i ja, będąc bardziej sławną osobą? -
- Nie moja droga, teraz już nic nie musisz - powiedział i zdjął swoją maskę ukazując twarz dobrze utrzymanego pięćdziesięcio latka. Oprószone siwizną długie do łopatki włosy spięte były w kucyk . Była to twarz mężczyzny który do tego co posiada doszedł ciężką pracą, a każda zmarszczka i niedoskonałość zdawały się nie tylko nie szpecić jej, a wręcz dodawać jej powagi i uroku, dręczącą Lisę kwestią pozostały tylko oczy które teraz wyraźnie lśniły żółtym światłem niczym oczy wilka. Krzesło zaskrzypiało cicho gdy Vouge wstał od stołu. Swobodnym krokiem podszedł do Lisy i oparł jedną dłoń na oparciu jej krzesła, a drugą na krawędzi stołu. Wielki wykonany z ciężkiego drewna stół odsunął się z drogi Kasadiana niczym wykonany ze styropianu tak , że ten stał teraz bezpośrednio przed swą ofiarą.
- Oto i moja oferta - powiedział i szybkim niczym kobra ruchem wgryzł się w szyję Lalki nie dając jej nawet szansy na odpowiedź.

Langdon była zbyt zaskoczona, by zdążyć zareagować. Nie mówiąc już o tym, że sam mężczyzna wykazywał nienaturalną szybkość i siłę. Gdy wpił się w jej szyję, każdy mięsień jej ciała napiął się gwałtownie, a sama kobieta wyprostowała swoje ciało unosząc je lekko ponad krzesło. Przymknęła oczy, gdyż pomału zaczynała słabnąć, początkowy ból przemieniał się w coś na granicy przyjemności i szaleństwa, nie mogła skupić swoich myśli, nie potrafiła nawet dostrzec tego, co tak naprawdę się działo. Jej ciało stawało się lekkie i bezwładne, jednak dzięki silnym ramionom Kasadiana, nie runęła na podłogę. Tętno kobiety wzrosło, a jej oddech zdecydowanie przyspieszył. Nie wiedziała, co z nią robi, ale chciała by robił to długo i nie przestawał, a nawet, jeśli skończy, by powtarzał to dzień po dniu. Miękkie wargi Lisy rozwarły się lekko, a z jej gardła wydobywało się ciche, acz dostatecznie wyraźne pojękiwanie. Wpiła paznokcie w jego ramię, a jej mięśnie po raz kolejny mocno się napięły. Czuła pulsacje, na tyle silne, że jej ręka co raz to mocniej trzymała ramię mężczyzny, a ciało kobiety zostało zalane falą gwałtownego gorąca, które oblało ją całą.
Utrata krwi sprawiła, że dezorientacja mieszała się z bezsilnością, a obrazy zdawały się być za mgłą. Mimo, iż chciała przetrzeć oczy by wyostrzyć wzrok, nie potrafiła unieść ręki. Była na tyle słaba, że nie mogła zrobić nic.
Cichy jęk wydobył się z jej ust, a po nim nastąpiło płytkie westchnienie. Widok przed jej oczami zmieniał się i choć Lisa nie czuła, by samodzielnie się przemieszczała, bez wątpienia była przenoszona w zupełnie inne miejsce. Nie mogła nic zrobić, a nawet gdyby mogła, to chyba nie wiedziałaby nawet, co.
Kiedy świat przestał wirować, poczuła pod swoim ciałem miękki materac, a jej głowa spoczęła na poduszce. Odwróciła głowę w bok mrużąc oczy, jakby to miało jej pomóc cokolwiek dostrzec z lepszą ostrością, jednak dopiero gdy twarz wampira poczęła się do niej zbliżać, potrafiła ujrzeć kolor jego tęczówek. To była ostatnia rzecz, jaką zapamiętała. Potem nastąpił ból, tak niewyobrażalnie tępy i silny, że przysięgłaby, że zaraz umrze, z samego jego czucia. Krzyczałaby, gdyby tylko mogła, jednak brak sił pozwolił jedynie, by z jej oczu popłynęły łzy.
Metaliczny posmak płynu w ustach o dziwo smakował dobrze. Nadzwyczaj dobrze. Język Lisy z wielką chęcią zgarnął każdą pojedynczą kroplę krwi, która spłynęła na wargi. Czuła, że mogłaby pić to zawsze, chciała więcej nawet i teraz, tylko, że była taka słaba. Zasnęła.
Kiedy ponownie otworzyła oczy czuła potężny głód. Powodował u niej niezwykle nieprzyjemne uczucie, jednak nie było ono porównywalne z ludzkim głodem. Początkowo błądziła wzrokiem po otaczających ją rzeczach, starając się sobie przypomnieć, gdzie jest i czemu tutaj trafiła. Mimo wszystko głód był tak niewyobrażalnie ogromny, że nawet nie potrafiła skupić myśli. Wstała z łóżka gwałtownie, szybko ogarniając całe pomieszczenie. Czuła, że narasta w niej swego rodzaju wściekłość, którą mogłaby opanować jedynie poprzez wyeliminowanie przyczyny, a to zdawało się nie być takie trudne. Wiedziona instynktem wyszła z pokoju, w którym była. Nie zastanawiała się długo, po prostu szła tam, gdzie czuła, że iść powinna. Mijała kolejne osoby z niebywałą obojętnością, gdyż inni od dawna mało ją obchodzili. Póki co, nie potrafiła określić co czuje, prócz tego potwornego głodu, nie odczuwała żadnych emocji… Ach, jeszcze ta nieukierunkowana złość.
Kiedy przemierzała szybkim tempem scenę, mijając tym samym kolejne sekcje z przeróżnymi istotami, w piątej z nich natrafiła na Kasadiana, siedzącego przy kimś. Energicznym krokiem znalazła się tuż obok nich, spojrzała na mężczyznę z początkową obojętnością, choć gdzieś w głębi czuła coś więcej, tylko nie potrafiła się teraz na tym skupić. W ciągłym milczeniu zbliżyła się do wampira, nie odrywając od niego wzroku, jednak gdy była już wystarczająco blisko, zignorowała go. Rzuciła krótkim spojrzeniem na łóżko, na którym leżała małą, słodka dziewczynka. Urocza kruszynka, przypominała Lisie o miłym dzieciństwie, o dawnej niewinności, naiwności i poczuciu dobra tego świata. Lalka padła na kolana, tuż przy łózku małej istoty. Pogłaskała ją po włosach, a oszalały ból szybko o sobie przypomniał, choć ciężko powiedzieć, by choć na sekundę dał o sobie zapomnieć. Otóż nie dał. Kobieta instynktownie z agresją drapieżnika wbiła się w ofiarę śpiącą na łóżku i piła, piła, piła…. Tak długo i zachłannie, że nie mogła stwierdzić, kiedy poczuła, że jej wystarczy. O ile w ogóle potrafiła to określić. Nie zapomniała kim się żywi, jednak nie mogła przestać. Zdawało jej się, że wyssała z tego dziecka całe tętniące w nim życie. Z jej lazurowych ocząt płynęły łzy w trakcie gdy spijała gorącą krew dziewczynki. Chciała umrzeć, a jedyne co nastąpiło, to to, że zasnęła na tym samym łóżku, co jej ofiara.

Noc 2- Lisa: Nauka

Wampir kroczył korytarzami swojej willi wsłuchując się w odgłosy domu. Cichy skrzyp desek pod stopami, delikatne dzwonienie żyrandoli, atmosfera domu zmieniła się jednak. Służba ciągle co prawda pozostawała cicha i zamknięta w swych pokojach jak Kasadian nakazał im czynić co noc ale czuł w domu kogoś jeszcze, jego potomkini choć przebywała w jego domu zaledwie od paru godzin już zdawała się odcisnąć na nim swoje metafizyczne piętno. Sama zresztą powinna zaraz się obudzić, a Kasadian chciał być przy tym momencie.
W początkowej fazie Lisa chciała się obudzić, ale tak na poważnie. Obudzić się i stwierdzić, że to, co działo się wcześniej, było zwykłym koszmarem, że wcale nikogo nie zabiła, jak zwykły drapieżnik bez uczuć. Fakt, poziom jej empatii był minimalny, ale mimo wszystko, to co się stało zostawiło na niej jakiej piętno. Mimo wszystko, wolała w to nie wierzyć.
Gdy otworzyła swoje zmęczone oczy, w półmroku dostrzegła postać, tak dobrze znaną jej z wczoraj. Długo na niego patrzyła w zupełnym milczeniu, w pamięci miała jeszcze jego prawdziwą twarz, a nie tą zakrytą, jednakże tłumaczyła to sobie, jego artystycznym wnętrzem i chęcią uzewnętrzaniania się pod tym właśnie kątem.
- Miałam koszmary. - zaczęła podpierać się rękami by wstać i móc usiąść, jednak w ostateczności jedynie przekręciła się na bok, kładąc się twarzą w kierunku mężczyzny.
- Kiedy zasnęłam? - spytała cicho ocierając dłonią czoło i przymknęła oczy.
- Na scenie moja droga, nie pamiętasz ? - odparł cicho jej towarzysz i choć jego głos był ciepły i spokojny treść którą przekazywały usta, za cienką czarną tkaniną, kryły w sobie lód.
- Nie byłam na scenie… - zaprzeczyła kategorycznie marszcząc brwi, zupełnie jakby nie chciała dopuścić do swych myśli prostego faktu. Dopiero po krótkiej chwili zastanowienia przypomniała sobie, że to, o czym mówi Kasadian, mogło być tym, co wzięła za realistyczny sen. Musiała się unieść i usiąść, zaciskając dłonie na pościeli, patrzyła w podłogę.
- O czym Ty mówisz? - spytała chłodno.
Dłoń Wampira uniosła się delikatnie i wskazała na Lisę, głowa za to wykonała delikatne skinienie jakby Kasadian sam spojrzał na swoje odzienie.
Kobieta odczuła stres i lekkie zdenerwowanie. Zapewne gdyby wciąż żyła, jej serce by przyspieszyło, a oddech stał się niespokojny, gdyż za sekundę miała rozwiązać się cała ta tajemnica jej snu a rzeczywistości. Błądząc za dłonią wampira, zerknęła na swoją sukienkę, w sumie na każdy szczegół siebie, jaki mogła ujrzeć patrząc w dół.
Z ust kobiety wydobył się przeraźliwy krzyk towarzyszący jej gwałtownym ruchom. Lisa wstała niespodziewanie gwałtownie z łóżka.
- O mój Boże, o Boże, kurwa! – w jej głosie dało się odkryć nie tylko strach, wstręt i odrazę, ale i rozpacz. Miotała się wokół własnej osi wymachując rękami, krzycząc, przeklinając i wzywając Boga, w którego i tak nie wierzyła. Z obrzydzeniem ściągnęła sukienkę i rzuciła nią w Kasadiana, zostając w samej bieliźnie.
- Coś Ty ze mną zrobił?! – wykrzyczała patrząc na niego i zakryła usta dłonią, by uniknąć szlochania. Początkowo miała ochotę się rozryczeć.
- Spełniłem naszą umowę - odparł zakładając nogę na nogę - dałem ci wielkość której pragnęłaś całe życie. Przeniosłem cię do świata w którym nie jesteś już jedną z owiec na rzeź, a wilkiem, panem swego losu i losu innych. - mówił tym samym spokojnym tonem którym zaczął rozmowę - a w zamian odebrałem ci wszystko. Duszę, życie i słońce.
Lalkę strasznie złościł jego stoicki spokój. Im więcej mówił, tym bardziej czuła, że zaraz wybuchnie.
- Wielkość?! Jaką, kurwa, wielkość? – zdenerwowała się, a gestykulacja jej rąk stała się co raz bardziej niekontrolowana i nadmierna w swej ekspresji.
- Pozwoliłeś bym zabiła dziecko! Dziecko… Czemu ja w ogóle … - nie dokończyła, zamiast tego kopnęła w pobliski mebel, a potem tylko zacisnęła mocno dłonie w pięści.
- Jesteś chory. – wycedziła przez zaciśnięte z wściekłości zęby, patrząc na niego spode łba.
- Nie rozumiesz i nie wierzysz to zrozumiałe. - odpowiedział Kasadian widząc atak złości Lisy - ale wsłuchaj się w swój oddech, przyłóż dłoń do piersi i poczuj swoje serce - mówił - nie wiesz czemu pozwoliłem ci zrobić co zrobiłaś , ale zrozumiesz…. bo teraz jesteś wilkiem.
Jego słowa były dla niej bez sensu, a propozycje sprawdzania pulsu podobnej treści. Jedyne, co teraz odczuwała, to złość. Przeogromna złość i wściekłość, która tylko narastała i zdawało się, że nie ustąpi, póki Lisa nie da im upustu. Zamachnęła się ręką, by wymierzyć Kasadianowi solidny policzek, a każda próba obrony lub uniku, jedynie nasilała jej agresję.
Gdy z całej siły uderzyła go w twarz, ta automatycznie odwróciła się w bok, a osłona w postaci maski spadła na ziemię, odbijając się od niej ze stukotem.
- Auć – mruknęła mechanicznie, mimo, iż nie poczuła żadnego bólu. Zauważyła na dłoni ranę, która powstała od uderzenia w brzeg maski Kasadiana. Lisa ściągnęła brwi przyglądając się rozcięciu z uwagą, a krew z rany nie chciała płynąć. Pokręciła z niezrozumieniem głową, a jej usta rozwarły się niemo. Nie potrafiła nic powiedzieć, ani wytłumaczyć. Złość ustąpiła miejsca żalowi.
- Nie czujemy właściwie bólu - mówiła postać o świetlistych oczach besti - w naszych piersiach nie gra oddech ani serce - mówił dalej coraz silniej, podniósł się z krzesła i zaczął górować nad swą podopieczną - nie musimy jeść jak ludzie i nie znamy ani zmęczenia , ani miłości. Ale żyjemy wiecznie - przemawiał z coraz większym ożywieniem - Każdy z nas może mieć siłę dziesięciu mężów i szybkość geparda. Teraz ty jesteś jedną z nas moja mała Drakulina. Młody wampir……
Znowu mówił, z tym samym spokojem co na początku. Nie ruszyło go to, że Lisa go uderzyła, nie bronił się, ani nie zrobił jej z tego powodu krzywdy. Nie wspomniał o zdarzeniu, jakby wcale nie miało miejsca. Dzięki temu, blondynka zaczynała z powrotem panować nad wybuchami.
Kiedy wstał z miejsca, spojrzała w górą i dała jeden, niepełny krok w tył.
- Ale ja nie chcę nikogo zabijać. – spuściła głowę w dół i załkała łamiącym się głosem. Przyłożyła otwartą dłoń do swojej piersi, jakby chcąc potwierdzić prawdziwość słów mężczyzny.
- Boję się. – szepnęła słabo i ponownie spojrzała na wampira. Nie potrafiła poskładać myśli, zrozumieć i czerpać z tego radości. Nie wiedziała czy będzie chciała tak żyć.
- Jesteś wampirem moja mała - powtórzył obejmując ją ramieniem - wilkiem wśród owiec. A głód który czułaś tamtej nocy nie był do opanowania, jedna mała owca musiała upaść by wilcze szczenie mogło żyć. Teraz czeka Cię czas nauki, poznasz wielkość tego kim się stałaś. Poprowadzę cię przez twoje pierwsze noce ma córko.- kontynuował podnosząc jej brodę tak, że musiała spojrzeć w jego żółte tęczówki - i zapewniam Cię, że gdy tak jak ja przejdziesz już przez setkę lat nieśmiertelności zobaczysz, że byłaś ledwie cieniem i skorupą tego kim jesteś teraz. - x
Lisa z ogromnym przygnębieniem wtuliła twarz w tors mężczyzny. Jego słowa wciąż ledwo do niej docierały, ich sens się zamazywał, jednak to tylko w tej chwili. Wiedziała, że prędzej czy później przypomni sobie tę rozmowę, a skoro już zgodziła się na takie życie, to czy mogła z niego zrezygnować? Czasu nie cofnie, ale… Ale pamiętała, czemu to chciała, pamiętała to wszystko. Miała być lepsza, najlepsza. Tylko czy bycie lepszą polega na zabijaniu? Tego nie było w umowie.
Dyskretnie palcami własnej dłoni przesunęła po górnych zębach, w poszukiwaniu kłów. W końcu wspomniał coś o byciu wampirem, a z wielu Sztuk i Ról, w jakie się wcielała, doskonale znała te legendarne wręcz istoty.
- Teraz czuję się jak cień, Kasadianie – odparła patrząc z przymusu w jego bystre oczy. - A miałam być wspaniała…
- To minie mała, nic nie rodzi się doskonałe , nawet ty - mówił by wzbudzić jej ego i delikatnie odsunął ją od swej piersi.
- Chodź - powiedział idąc w stronę drzwi - czas przeżyć pierwszą z nocy jako drapieżnik. -
Bolesne ukłucie słów, od osoby, do której czuło się podziw sprawiło, że Lisa odsunęła się na krok od wampira. Jej mięśnie żuchwowe napięły się w lekkiej złości, a usta wykrzywiły w grymasie niezadowolenia.
- Czyli Twoje twory nie są doskonałe? – spytała wyniośle i chwyciła go za dłoń. Po drodze podniosła maskę z podłogi. Mimo, iż kominiarka będąca na jego twarzy rodziła nowe pytania, Lisa nie chciała teraz ich zadawać. Być może wstydził się tego, że jest stary?
Ścisnęła mocniej dłoń w jego ręce, wplatając usilnie szczupłe paliczki między jego palce, zupełnie jakby się bała, że zostanie sama.
- Nie wiem Liso Langdon, pokaż mi. Jedni pozostają pod opieką ojca przez setkę lat, inni dziesięciolecia. Pokaż mi, że ty jesteś ideałem, ucz się szybciej niż ktokolwiek. -
Dzięki tym słowom, Lisa poczuła się zdeterminowana. W końcu mogła udowodnić nie tylko jednej osobie, ale i całemu światu, że jest najlepsza.

 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 30-10-2015 o 20:57. Powód: Względy estetyczne.
Nami jest offline  
Stary 30-10-2015, 18:08   #16
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Carolina zaparkowała swojego ukochanego chevy’ego z piskiem opon. Była rozdrażniona całą sytuacją i dodatkową robotą jaka na nią spadła.
Jakbym mało miała obecnie na talerzu! „– fuknęła gniewnie. Jej wściekłość w niewielkim stopniu ostudził cukierek w postaci długu „Markizy”. „To akurat na pewno się przyda” – pomyślała wysiadając. Na samą myśl o Hanriet, odruchowo pomyślała o Devonie. Musiała przyznać, że to on z trójki jej podopiecznych martwił ją najbardziej. Ale według oceny samej Caroliny, ani Kasadian ani Hanriet, nie nadawali się na wychowawców jej papito. Nie lubiła fuszerek, ale miała wrażenie, że wychowywanie Szaleńca może być porywaniem się z motyką na słońce. Z niesmakiem wykrzywiła swoje pełne usta na samo porównianie.
Stukając zamaszyście obcasami wmaszerowała jak burza do środka willi, spodziewając się usłyszeć standardowe już przytyki między młodymi wampirami.
Lepiej, żeby się zachowywali, bo nie ręczę dzisiaj za siebie”.
Przyjrzała się z namysłem swojemu trio. Łączyło ich więcej niż tylko bycie kainitami: wszyscy przystojni, wysocy, charyzmatyczni, nawykli do posłuchu, majątku, zwracania na siebie uwagi i... rozpuszczeni. Wielokrotnie zastanawiała się, jak poradzą sobie w nowej rzeczywistości – szczerze mówiąc, martwiła się.
Zdecydowała, że obecna sytuacja będzie dobrą lekcją i początkiem do odstawienia ich od piersi. Jeśli nie wyciągną właściwych nauk i nie wykorzystają jej, cóż byłoby szkoda... ale...ma ich trzech. Opieka nad mniejszą trzodką byłaby z pewnością łatwiejsza.
Przez dłuższą chwilę trzymała całą trójkę w napięciu, a następnie streściła im obecną sytuację. Poczekała aż wszystkie informacje wskoczą na swoje miejsca i kontynuowała:
- Mam 7 nocy na odkrycie, czy ktokolwiek z klanu Torreador maczał palce w tym, pożal się boże, nieudolnym zamachu, inaczej posypią się głowy – oparła się biodrami o barek z alkoholami i założyła ramiona na piersi. – Nie ma czasu do stracenia.
- Leonie, Davidzie, tutaj macie listę numerów pozostałych członków klanu, pomijając księżną. Obdzwońcie wszystkich w moim imieniu i każcie się stawić tutaj za godzinę. Termin nie podlega dyskusjom. Sami też bądźcie gotowi, to wasze pierwsze spotkanie klanowe. – spojrzała na dwójkę swych potomków znacząco. – Tak, Leonie, to oznacza, że musisz się ubrać. Wróćcie tu, gdy skończycie.
- Devonie, z Tobą chcę pomówić na osobności. – gdy zwracała się do swojego pappi, jej ton nieco złagodniał - Teraz.
Odczekała aż pozostała dwójka wyjdzie i spojrzała z namysłem na Devona.
- Pappi, chcę, abyś podczas spotkania pilnie obserwował zebranych, również przy pomocy swego talentu. Obserwuj co mówią ich ciała, a szczególnie czego nie mówią. Potem powtórzysz mi co zaobserwowałeś. – pogłaskała Malkavianina po twarzy czułym gestem. – Wiem, że sobie poradzisz i mnie nie zawiedziesz.– z premedytacją zagrała na jego uczuciach do niej.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 01-11-2015 o 20:33.
corax jest offline  
Stary 31-10-2015, 22:40   #17
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
David wziął swoją listę zaproszonych i bez słowa oddalił się. Wyjął swojego smartfona i wybrał pierwszy z listy numer.
Przez okno spoglądał na swój samochód. Stał na swoim miejscu. Z urwanym lusterkiem i rozbitą przednią szybą. Pamiątka jego upodlenia.
Żeby o tym nie myśleć odwrócił się plecami do okna.

Ktoś po drugiej stronie odebrał. David rzucił tylko:

- Carolina Diaz zaprasza na spotkanie u siebie za godzinę. Wielkim nietaktem byłoby spóźnienie się. Czekamy.

Odłożył słuchawkę. Nie był od wyjaśniania, ani od odpowiadania na pytania. Jego mentorka miała ugruntowaną pozycję w klanie. Harpii się nie odmawia.

W życiu Davida zmieniło się wszystko od tamtej nocy... od nocy spokrewnienia.



Ogromna komnata w kształcie sześcianu. W samym centrum pomieszczenia znajdowało się wielkie łoże zasłane atłasową pościelą w kolorze rubinu. Ściany i podłogi są w stanie surowym - zimny, trochę wilgotny kamień, który jeszcze pamiętał czasy świetności tychże katakumb.

Na równoległych do siebie ścianach - lewej i prawej od łoża - znajdują się ogromne lustra, a nad samym łożem wisiał ekstrawagancki i zapewne niesamowicie drogi żyrandol.
Charakteru dodają porozstawiane i pozawieszane świeczniki, stanowiące jedyne źródło światła, ponieważ żyrandol pełnił tylko funkcję ozdobną.

David, otworzył oczy i pierwszym wrażeniem był szok, porażenie oczu. Jaskrawe kolory, ostre odbicia światła w lustrach… ból w oczach. Zasłonił je ramieniem, próbując odgrodzić się od bodźców. Powoli igiełki szoku mijały, zaczynały dochodzić do niego ciche szurania, jakby materiał o materiał, skóra o skórę...nie to dotyk dłoni o jego czoło i cichy, jednostajny, uspokajający głos dobiegający jakby z dala… powoli przedzierał się do świadomości:
- Ciii, wszystko jest w porządku.- rozpoznał kobiecy głos.
W pierwszej chwili David myślał, że przedawkował kokainę. Te kolory i obrazy. Czuł, że się poci... A może mu się zdawało.
- Co... - głos mu się nagle zawiesił. Wziął wdech - co się dzieje? Co żeście mi podali?
- Och to długi temat - spokojny kobiecy głos dochodził zza jego głowy - spróbuj usiąść. Leon pomóż. - kobieta dodała rozkazująco.
David usłyszał wtedy zbliżające się do niego kroki i poczuł czyjeś, z pewnością męskie, dłonie chwytające go za ramiona.
David w końcu z pomocą usiadł. Bił się z myślami. Chciał się rozejrzeć, jednak oczy bolały.
- O co chodzi? Co było w tej kokainie? Czemu wszystko tak świeci... Wyłączcie to!
- Czy ja też tak zrzędziłem, jak stara baba? - spytał niski, całkiem przyjemny dla ucha, męski głos.
Za plecami Davida rozległ się kobiecy śmiech. Całkiem radosny, co sfrustrowało oślepionego jeszcze bardziej.
- Leonie, nie chcesz znać odpowiedzi na to pytanie. - kobieta wstała, a Whetstone poczuł zmianę nacisku na łóżku. - Davidzie, skoncentruj się na bólu jaki teraz odczuwasz. Powiedz sobie, że oczy nie bolą, skoncentruj się… i nie przestawaj aż poczujesz, że ból mija.
Słowom towarzyszył szum materiałów, gdy Carolina zaczęła się ubierać.
David zasłaniał oczy prawą dłonią. Skupiał się na nich. Zdawało mu się, że zamiast oczu ma dwa ciężkie kamienie osadzone głęboko w czaszce. Skupiał sie na nich coraz mocniej. Stawały się jakby lżejsze. Ból ustępował. Odsunął dłoń. Wzrok chyba zaczynał się przyzwyczajać.
- Co mi zrobiliści? Leon? Carolina? O co chodzi? Czemu czuję się tak dziwnie?
Gdy tylko wzrok przestał szwankować zaczął szukać swoich nowopoznanych "przyjaciół".
Carolina kręcąc biodrami i odsuwając włosy z twarzy, podeszła do Leona i przytuliła się bez większego zażenowania. Wsunęła dłoń w rozchylony szlafrok, popatrzyła w górę na mężczyznę a potem z uśmiechem na Davida. Gładząc tors Leona wyjaśniła:
- Podarowałam Ci coś.. - powiedziała z kuszącym uśmiechem - czego zwykli śmiertelnicy nie mają szans posiąść. - odsunęła się od Leona i podeszła do Davida - dałam Ci szansę na długie, długie lata hmm.. istnienia. - Nagle jakby znudzona gierką powiedziała prosto z mostu - zostałeś przemieniony. Jesteś wampirem. A to co odczuwasz teraz to efekt uboczny.
Dla Leona brzmiało to jak powtórka z rozrywki, tyle tylko, że teraz obserwował zamiast brać czynny udział.
- Ból oczu to efekt uboczny. Różni ludzie, różnie reagują. Ale zanim zaczniesz kwestionować to co mówię - czy kiedyś wcześniej, samo skupienie się na bólu sprawiło, że on minął?
David powoli przypominał sobie co zaszło. Ich pokaz na łóżku. Później wspólna zabawa. Wcześniej narkotyki.
- Wampi... Czym? Co to za wkręt?
Pamiętał ich zapach. Drogie perfumy. Takie przyjemne. Takie wyraźne.
- Ból mógł mi się tylko zdawać. Są takie psychotropy. Wtedy myślenie działa jak placebo.. Sam się leczę.
Mówił pewnym głosem, zaprzeczając wszystkiemu co usłyszał, ale mimo wszystko przejechał językiem po swoich zębach, sprawdzając długość kłów. Miał nadzieję, że nic się w nich nie zmieniło.
Zanim się zorientował, poczuł ramię Caroliny wokół swojej szyji. Zobaczył ich odbicie w lustrze: średniego wzrostu, drobnej budowy latynoska z burzą ciemnych oczu i pałającymi oczami, stojąca na łóżku za jego plecami i ramieniem otulającym jego szyję, wpatrująca się w jego zszokowane odbicie w lustrze.
- Zaneguj to - wyszeptała mu do ucha i polizała jego płatek, po czym wciąż wpatrując się w lustro, nie pozwalając mężczyźnie odwrócić głowy otworzyła usta. Zobaczyłeś jak kły się wydłużają i jak w powolnym geście wgryza się w swój nadgarstek. Odsunęła usta i oblizała wargi z kilku kropel krwi. Ugryziony nadgarstek podsunęła Ci pod nos. Zapach sprawił, że nowo stworzony wampir warknął z głębi trzewi… Nie był w stanie się powstrzymać.
- Patrz! - nakazała ostro i zobaczył swoje odbicie… Wydłużające się kły wysuwające się z lekko łaskoczących dziąseł. Poczuł głód i widział jak jego własna twarz wykrzywia się dziko. Szarpnął się, ale ta drobna kobieta trzymała go mocno.
Zalizała rankę na nadgarstku, a potem go pocałowała. Poczuł zaledwie echo smaku krwi.

Piękny zapach perfum był niczym przy woni krwi Caroliny. Uczucie dziwnego pożądania i głodu było zupełnie nowe. Późniejszy pocałunek choć zawierał tylko cień smaku krwi wydał się Davidowi lepszy niż jakikolwiek alkohol. To co wcześniej wypierał stało się oczywiste. Dłoń powędrowała do ust. Kciukiem dotknął kła. Jednak szybko się otrząsnął. Nie chciał zachowywać się jak dziecko. W prawdzie sytuacja była dla niego nowa, ale pewna etykieta obowiązywała zawsze. Choć ciarki przechodziły go po plecach, gdy myślał o swoim wykrzywionym obliczu w lustrze. Teraz już się uśmiechał. Nawet jeśli był spięty, to nie chciał tego po sobie pokazywać.
- Istnienia. Powiedziałaś "długie lata istnienia". Czy ja żyję?
Spoglądał w oczy kobiety, a prawym kciukiem sprawdzał puls na lewym nadgarstku.
Leon tylko zaśmiał się cicho, dając wypowiedzieć się Carolinie.
Carolina puściła Davida i usiadła na łóżku obserwując to Davida to Leona. Tego ostatniego szczególnie ciekawie, zainteresowana jak dobrze on kontroluje już swoją bestię przy takiej bezpośredniej prowokacji. Pokiwała z uznaniem głową i mrugnęła do “syna”.
- Nie, Davidzie, nie żyjesz. Nie masz pulsu, a Twoje narządy hmm cóż obumarły podczas przemiany. Aby istnieć musisz się pożywiać, jedyne co zaspokoi Twoją bestię to krew. W głębi duszy każdy z ludzi jest bestią, tyle tylko, że teraz ten potwór jest nieco bliżej powierzchni.
Carolina dała czas Davidowi na przyswojenie faktu.
- Powiedziałam istnienie i długie lata, bo nie jesteś nieśmiertelny. Możesz zginąć lub zostać zabity. Światło słoneczne to bardzo bolesny ale skuteczny sposób na zakończenie istnienia. Jeden z wielu.
Kobieta się odsunęła, a David nadal chciał ją pocałować. Chciał poczuć jeszcze chwilę ten cień smaku krwi. Zacisnął jednak szczęki. Zaczął zastanawiać się nad swoim życiem. Nad tym co zostawił. Nie był to moment, w którym chciał słuchać o tym, że może zginąć wychodząc na słońce.
- A co z moim dotychczasowym życiem? Co z firmą? Co z moją żoną?
- Przez jakiś czas będziesz mógł kontynuować swoje stare życie, zajmować się firmą. Z resztą doskonale, że o firmę pytasz, bo mam co do Ciebie i firmy plany. Ale musisz zdawać sobię sprawę, że to nie potrwa długo. Ludzie zaczną dostrzegać, że się nie starzejesz. I zaczną zadawać pytania. Do tego nie można dopuścić. Będziesz musiał zmienić miejsce zamieszkania, nazwisko, i w końcu porzucić firmę i żonę. Miej to na uwadze. W przeciwnym razie prawa społeczności nieumarłych zostaną naruszone a za to grozi ostateczna śmierć.
Carolina pogładziła Cię po policzku czułym gestem:
- Na teraz zapamiętaj to: jesteś potomkiem Caroliny Diaz, z klanu Toreador, Harpii Trinidad i Tobago. A to - wskazała Ci Leona - jest Twój starszy brat krwi. Wasze czyny rzutują na moją osobę. Za wszystko co robicie, jestem osobiście odpowiedzialna do odwołania. - położyła palec wskazujący na brodzie Davida, zmuszając do popatrzenia w dół na nią - więc masz być grzeczny i posłuszny. - rzuciła spojrzenie na Leona - Obaj macie być.
- Będziesz musiał się również przeprowadzić do mnie. - ciągnęła nie pozwalając mu przerwać sobie mimo, że widziała pytania cisnące się na jego usta - Wymyśl jakąś historię dla żony by nie zadawała pytań. U mnie będziesz mieszkał i szkolił się w tym co to znaczy być wampirem z klanu Toreador. Leonie, coś chciałbyś dodać?
Leon spojrzał na Carolinę, później na Davida.
- Czeka cię ostra jazda na tym wampirzym rollercoasterze - powiedział, chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
Davidowi cisnęło się pełno pytań na usta. Najpierw o społeczność nieumarłych. Później o klan Toreador. O Harpię. Jednak w tym wszystkim był skupiony na dotykającej go dłoni. Najpierw przyłożył na niej swoją dłoń i przycisnął ją do swojej twarzy. Później zaczął składać na niej delikatne pocałunki. Dużo delikatniejsze niż w czasie ich wcześniejszego wspólnego aktu miłosnego. W końcu dotarł do nadgarstka, który nadal pachniał krwią. Przepełniało go bardzo miłe uczucie. Nieporównywalne z niczym co czuł do tej pory. Przez chwilę znowu poczuł łaskotanie w dziąsłach. Przełknął głośno ślinę i rzekł tylko:
- Tak, przeprowadzę się.
Odwrócił się w stronę swego brata krwi, nadal dzierżąc rękę Caroliny niczym świętą relikwię, dla której byłby gotów poświęcić życie. Uśmiechnął się i rzucił:
- Jestem bardzo ciekaw tej ostrej jazdy



Tak... to właśnie wtedy powiedział. Jakoś nie przypuszczał, że ta "ostra jazda" może prowadzić do rannych lub zabitych. Jakież to wspomnienie było inne od późniejszych dni.

Tymczasem sytuacja polityczna w Tobago była nieciekawa. Wiedział już, że wyniki wyborów przesądzą o wyniku finansowym Ferrostal. Wiedział też, że jego mentorce z jakiegoś powodu zależało na przemienieniu właśnie jego. Cóż, wszystko wskazywało na to, że w ciągu najbliższych siedmiu dni wiele rzeczy dla Davida Whetstone'a się rozjaśni. Tymczasem niczym posłuszna sekretarka zapraszał kolejne wampiry.


-----------------------------------------------------------------------------------
EDIT: Podziękowania dla corax za popełnienie tej retrospekcji, oraz dla Pana Elfa za gościnny udział. Specjalne podziękowania dla Nami, która przysłużyła się do wyglądu posta, a inne podziękowania jej nie satysfakcjonowały.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 31-10-2015 o 22:43.
Mi Raaz jest offline  
Stary 01-11-2015, 12:05   #18
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Czwarta noc przed powrotem Kasadiana z rady + poranek

Kasadian ze spokojem przypatrywał się jak Isobel stara się wydostać z pomieszczenia. Tylko jedne drzwi pozostały do sprawdzenia, te które znajdowały się na plecami Malkaviana ale nastolatka może ze strachu, a może ze względu na nowo odkrytą fascynacje nie zdecydowała się odepchnąć swego nowego mentora.
- Spokojnie maleńka - odparł łagodnie wampir gdy dziewczyna zagroziła mu policją - twojej matce nic nie jest, zesłałem tylko na nią spokój. A jesteśmy w moim domu i nie wyjdziesz stąd póki nie pojmiesz czym i dla czego się stałaś
- Wszystko rozumiem - wzruszyła ramionami. - Jestem spokojna. Zdejmij.. to coś z mojej mamy. Musimy wracać. Jak będą jakieś inne klany do walki, czy coś, to pomogę. Teraz musimy iść.
- Nie zdołasz mnie okłamać dziecko - powiedział widząc, że Isobel zrobi teraz wszystko by tylko Kasadian ją wypuścił.
- Twoja matka będzie mogła odejść. Ale my musimy porozmawiać.
- Nie kłamię - zapewniła go. - są dwie możliwości : odurzyłeś mnie czymś, wtedy różne rzeczy się dzieją - rzuciła okiem na matkę, ale ta nie dopytała, ze zwykłą czujnością "skąd wiesz?". Isobel posmutniała. - Albo to wszystko w Zaćmieniu to nie bzdury.. Czyli jestem wampirem. Będę żyć wiecznie, pić krew saren i takie tam. Serio jestem nadludzko silna? - szarpnęła fotel, żeby sprawdzić co się stanie. Mebel drgnął jednak tylko delikatnie nie wskazując na żadną nadludzką siłę nastolatki. Prychnęła, jak rozzłoszczony kociak.

~Tyle słów~ pomyślał Kasadian, wiele nocy minęło odkąd ostatni raz spotkał ludzkie szczenię, a teraz miał je wychować. Osobę, która nie dorosła jeszcze jako człowiek miał poprowadzić ku nieśmiertelności.
- Chodź za mną Isobel - powiedział i odwrócił się do drzwi - odpowiem na wszystkie twoje pytania ale nie tutaj.
- Nie mam żadnych pytań. Gdzie mamy iść? - zapytała, przecząc sama sobie, ale poszła za mężczyzną. Była ciekawa. Ale przyznanie się do tego - podobnie jak do strachu, niewiedzy, czy tej dziwnej fascynacji tym facetem - było obciachem. Dużo większym, niż chodzenie półnago.
Kasadian szedł spokojnie korytarzem, a młoda wampirka podążała za nim czuł jej niepewność, strach i znów przypomniał sobie dlaczego czekał z przemianą Lisy tak długo. Znalazł ją przecież już dekadę temu, ale wtedy i ona była nastolatką. Malkavian zaprowadził dziewczynę do małego saloniku. Sam rozsiadł się w wielkim fotelu z drewna różnego, a Isobel wskazał ten stojący po jego lewej stronie tak że dzielił ich mały stolik kawowy.
- Mówisz, że wiesz kim się stałaś. - powiedział do nastolatki - opowiedz mi więc.
- No więc… - Isobel usiadła, podwijając nogi pod siebie. Była bystrą nastolatką, ale intelekt nie przekładał się na umiejętność dookreślenia siebie. Nie wiedziałaby nawet co odpowiedzieć na takie pytanie, gdy była jeszcze człowiekiem . Nigdy się nad tym nie zastanawiała. No właśnie , człowiekiem! - Więc jestem nieżywa, ale żywa. Nie mam nadludzkiej mocy, choć powinnam - spojrzała z wyrzutem na mężczyznę. - Co jeszcze.. wampiry muszą pić krew. Będę żyć wiecznie. No. - zakończyła.
- Powiedz mi wierzysz w to co mówisz…. albo inaczej, wierzyłaś ?- wspomniał tajemniczy mężczyzna.
Przygryzła kciuk, mocując się sama ze sobą. Oczy rozszerzyły się jej ze zdziwienia, kiedy odkryła, że ma kły.
- Nie wiem - powiedziała w końcu. - Znaczy.. wampiry to bajka, tak jak Święty Mikołaj. W moim wieku nie wierzy się w takie rzeczy. Nie wiem. Piłam krew. To było na raz obrzydliwe i świetne. Smakowało mi, choć to obrzydliwe. Rozumiesz? - spojrzała z nadzieją na Kasadiana, coraz bardziej skołowana.
- Tak rozumiem, bo Ja, tak jak i Ty moja droga jestem wampirem. Spokrewnionym. Ale nie wierzysz…. Zostaniesz tu aż do świtu. - powiedział jakby kończył rozmowę ale nie ruszył się z miejsca nie zmieniwszy nawet pozycji na fotelu - a ja razem z tobą, ile tylko będę mógł. To skrzydło - mówił dalej i wykonał ruch ręką jakby chciał ogarnąć nią cały budynek - jest do twojej dyspozycji. Wróć tu jeżeli będziesz miała pytania, a ja na nie odpowiem.
- Mogę już iść , tak? - spytała, wstając. - Teraz jest noc, tak? czyli nie będę świecić. Powiedz mamie, żeby ze mną poszła.
- Pójdzie, ale nie dziś - powiedział Wampir - Dziś musisz zostać sama inaczej nie pojmiesz tego co niezbędne
- Nie rozumiem, czego chcesz - przyznała w końcu.
- Ale zrozumiesz, zapewniam cię. Spójrz proszę na drzwi
Posłuchała, a gdy obróciła z powrotem głowę w stronę fotel ten był już pusty, a z korytarza dobiegł ją cichy głos.
- Idź, przeżyj tę noc, o świcie poznasz odpowiedz której szukasz.

“Bla, bla, bla” - pomyślała . - “Gada jak nawiedzony. Sekta, jak nic”.

Wyszła z saloniku i wróciła do pomieszczenia, gdzie sie obudziła. matki już nie było, zaczęła więc przeglądać zawartość szaf, komód i inne rupiecie. Nigdzie nie było jej komórki! Większość drzwi też była pozamykana, okna małe i wąskie , jak w warownym zamku. Nie było jak wyjść. Poczuła się tak bezradna, jak ostatnio w hangarze, kiedy ojciec zmuszał jej ciało, żeby robiło to wszystko… Zmusił ja, bo sama nie wiedziała, co dla niej dobre - zracjonalizowała szybko jego postępowanie . Odnalazł ja i chciał być tylko z nią , razem. Dał jej coś, co ojcowie rzadko oferują córkom… Nieśmiertelność . Cokolwiek to miało znaczyć. Zatęskniła do niego, bardzo mocno. Jednocześnie pojawiała się złość na Kasadiana. Jak on mógł, kto dał mu do tego prawo, aby mieszać się w sprawy jej i ojca!
W koncu znalazła łazienkę, gdzie z ulga zrzuciła poszarpane ubranie i weszła pod prysznic. Woda zmywała krew z jej ciała. Musiała to być krew tych osób z “obrazu”. Czy one nie żyją ? Pewnie tak, chyba że tez stały się wampirami. W Zmierzchu nie było to dojaśnione. Pomyślała, ze to szkoda, że umarły, ale żal był przelotny - musi przecież coś jeść, prawda? Poza tym - to ojciec im to zrobił, nie ona. Po chwili stanęła przed lustrem, przyglądając się sobie uważnie .
Była bledsza niż zwykle, zawsze miała ciemna karnację, dodatkowo skóra była mocno opalona. Teraz wyglądała, jakby ktoś przysypał ją bardzo jasnym pudrem. Bardzo jasnym, prawie białym. Zbliżyła twarz do lustra i wpatrywał się w siebie z uwagą. Coś jej nie pasowało… Dopiero po chwili uświadomiła sobie, ze jej powieki nie poruszają się - nie mrugała. Zamrugała kilka razy szybko, na próbę, a potem znów przestała. Nic się nie działo - oczy nie zaczęły łzawić, nie pojawiało się żadne napięcie w gałce. To było dziwne.
Przesunęła dłońmi po skórze - pod gorącą wodą prysznica tego nie czuła, ale teraz zorientowała się, że jej skóra jest nie tylko blada, ale też zimna. Bardzo zimna. Dotknęła klatki piersiowej, a potem przegubu. Znowu nic. nie czuła tętna, jej serce nie biło. Nie żyła. Nalała wody do umywalki i zanurzyła twarz. Nie oddychała. Po chwili przekonała się, że wcale nie potrzebuje oddychać.
Ale jednocześnie żyła. Poruszała się, mogła myśleć… Nie zyskała, co prawda, nadludzkiej siły ani - co gorsza - nadludzkiej urody. W lustrze widziała to samo chude ciało ze sterczącymi kośćmi obojczyków, drobne piersi i włosy, które ciągle nie chciały błyszczeć i nie dawały się porządnie uczesać. Westchnęła. Z siły mogła by - ewentualnie - zrezygnować, ale fakt, ze nie stała się nieziemsko piękna i seksowna był na prawdę nie fair! Naciągnęła znaleziona w jednej z szaf koszulkę i wróciła do saloniku.

- Hej! - zawołała. - Jesteś tu?
- Nie oddycham i nie bije mi serce - poinformowała go.- Wygląda na to, ze rzeczywiście jestem zombie. Tylko dlaczego nie mam tych wszystkich nadludzkich mocy? No, i nie stałam się oszałamiająco piękna - spojrzała na niego oskarżycielsko i z wyraźnym wyrzutem.
Kasadian nie odpowiedział od razu właśnie czytał jakieś skrypty wydrukowane na zwykłym biurowym papierze i spięte u góry dużym zaciskiem. Posłał młódce karzące spojrzenie, a ona w odpowiedzi przewróciła oczami, ale jednak odpowiedział.
- Jesteś młodym wampirem, dziecko, i młodym człowiekiem więc podobnie jak jeszcze niedawno uczyłaś się chodzić czy mówisz teraz będziesz musiała nauczyć się jak stać się spokrewnioną, a co do oszałamiającego piękna które tak namiętnie kłopocze twą głowę….. Spokrewnienie zamraża nas w czasie, a nie czyni pięknymi. Można zmienić, ale na to musisz jeszcze poczekać. - dokończył tajemniczo.
- To kicha - mruknęła, siadając na podłokietniku drugiego fotela. - Myślałam, że ojciec mnie spokrewnił, i już jestem wampirem, po prostu. Czego mam się uczyć, jak to się już zadziało? I dlaczego go zabiłeś? On mógł mnie wszystkiego nauczyć... -
- Nie zabiłem twojego ojca. - odparł Kasadian całkowicie wybijając Isobel z rytmu - postawiłem go przed obliczem Szeryfa i to on go zgładzi
- Przecież widziałam! - zaprotestowała dziewczyna, podrywając się na nogi.
- Prawda przebiłem jego serce - odpowiedział na oskarżenia Malkavian, bez cienia skruchy w głosie. - Ale czy to go zabiło ? Jak myślisz ?
Zastanowiła się.
- Trzeba mu odciąć głowę? - zaryzykowała w końcu odpowiedź . - Ale skoro żyje, to zawieźć mnie do niego, bardzo proszę - zajrzała Kasadianowi w twarz. - Muszę go zapytać o tyle rzeczy...
- Nie mogę, jego los nie jest w moich rękach, ale złożono w nie twój…. JA jestem teraz twoim ojcem moja droga, twoim ojcem i nauczycielem.
- Bzdura - Prychnęła znów. - Jak w końcu odnalazłam ojca, to nie potrzebuję drugiego. Ale dlaczego ten... Szeryf ma go zabić? Dlaczego? Pojedziemy tam?
- Nie, ale zamiast tego posłuchasz co mam ci do powiedzenia i poznasz kogoś kto jest w podobnej sytuacji do ciebie. - powiedział stary wampir zdecydowanie karcącym tonem. - Ale to wszystko jutro, nużą mnie twoje ciągłe pytania dziecko. Ofiarowano ci nieśmiertelność, cierpliwość będzie cechą której szybko musisz się nauczysz. - dodał i wrócił do lektury.
Przykuliła ramiona. Nie wiedziała dlaczego go posłuchała, zwykle nie pozwalała, żeby inni mówili jej, co ma robić. Chciała dopytać jeszcze o inne rzeczy - np. o swoja komórkę - zamiast tego po cichu zwinęła się z saloniku.

Nie bała się , było jej po prostu nudno. Już dawno nie doświadczyła takiego uczucia, zwykle coś robiła, a tutaj - nie było co. Nie miała komputera ani telefonu. Nie była basenu ani sali fitness. Pękała się, bez wyraźnego celu, po willi, sprawdzała drzwi, szafy i starała się wyglądać przez wąskie, zwykle pozasłaniane ciężkimi kotarami, okna. Chciała ustalić, gdzie jest.
W końcu ciemność za oknem zaczęła się przerzedzać i ustępować miejsca szarości świtu. Isobel ucieszyła się - lubiła oglądać zachody słońca, wschodów nie widziała często, zwykle sypiała o tej porze. Pomyślała, że wschód musi też być pięknym widowiskiem. Wpatrywała się w jaśniejący mrok. Świat powoli, bardzo powoli nasycał się kolorami, ale dziewczyna czuła, ze zajmuje ją coraz większy niepokój, który powoli przeradza się w lęk. Coraz silniejszy lęk. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Może adrenalina opada i pojawia się szok? Ale przecież chyba nie miała juz adrenaliny, prawda? Próbowała się uspokoić, ćwiczenia oddechowe nie przynosiły spodziewanego skutku, ciało zaczęło drżeć w niekontrolowany sposób. Odskoczyła do tyłu wpadając na fotel i przebiegła do pokoju obok. Promień wschodzącego słońca wpadł do pomieszczenia. Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie, miała wrażenie, że przez okno dostają się płomienie, ze budynek stoi w ogniu. Nie czuła zapachu dymu, tylko narastającą panikę. Szarpnęła drzwi, wpadła do kolejnego pomieszczenia, drzwi wyjściowe były zamknięte. Zaczęła szarpać klamkę, krzycząc coraz głośniej i głośniej, ale zamek nie puszczał. Zrozumiała, że zaraz tu zginie, choć przecież była nieśmiertelna. Szarpnęła drzwi od potężnej, dębowej szafy, zamknęła się w środku. Ściągnęła ubrania z wieszaków i zrzuciła pod drzwi licząc, że zatrzymają dym. Panika zmniejszyła się nieco, przestała krzyczeć, spazmatycznie łapała powietrze. Dopiero potem przypomniała sobie, że nie musi oddychać. Przestała, podciągnęła kolana pod brodę i skuliła się opierając plecy o tylną ścianę mebla. Minęło sporo czasu zanim uświadomiła sobie, że to nie ogień ją przeraził. I że budynek nie płonie. Lęk ciągle ją paraliżował. Zrozumiała, że już nigdy nie będzie pływać w basenie w południe. A nigdy w jej przypadku na prawdę znaczyło “nigdy”. Że życie, które znała i kochała odeszło bezpowrotnie. Poczucie straty i żalu wzmocniły strach i przejęły nad nią kontrolę. Ciało dziewczyny trzęsło się w niekontrolowany sposób, wstrząsnął nią suchy szloch, zasłoniła twarz dłońmi i zaczęła rozpaczliwie płakać. Płacz szybko zmienił się w jęk, a potem w bezradne, pierwotne wycie zranionego śmiertelnie zwierzęcia.

 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 01-11-2015, 20:50   #19
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Kasadian opuścił taksówkę luksusowej linii zajmującej się przewozem osób znaczących i spokojnie udawał się w stronę swej Willi by zagłębić się w lekturze kolejnej sztuki operowej którą miała wystawić fundowana przez niego placówka. Los potoczył się jednak całkowicie odmiennie na granicy jego posiadłości ktoś stał, młody około trzydziesto-letni mężczyzna stał w mroku oczekując w pół ukłonie aż Starszy Malkavian zbliży się dostatecznie. Gdy Kasadian był zaledwie parę kroków od niego ten wyprostował się i przemówił.
- Z imienia mej Pani witam cię Starszy - słowa był y wypowiedziane z namaszczeniem i gracją która przypomniała Vougowi o dawnych latach gdzie rytuał był równie ważną częścią nieżycia Spokrewnionych jak krew. Niestety czasy te już minęły ale Kasadian jako wampir dawnych wieków widział kto do niego przemawia tylko jedna osoba mogła wysłać takiego posłańca Mości nam Panująca Doris Newton, księżna Trynidad i Tobago.
- Witam cię posłańcze. - odparł Wampir, nie wykonał jednak ukłonu jak jego rozmówca różnica ich statusu była zbyt wielka - mów cóż takiego ma mi do oznajmienia nasza Księżna - kontynuował Kasadian spokojnym głosem.
Posłaniec słysząc te słowa ponownie się ukłonił i bez słowa przekazał na ręce Starszego kopertę wykonaną z wysokiej jakości papieru. Na obwolucie widniała też odbita w czerwonym wosku pieczęć, płatki róży i korona. Wampir przyjrzał się kopercie, a później delikatnie tak by nie uszkodzić jej rogów i nie pognieść papieru umieścił ją w kieszeni klapy marynarki.
- Możesz odejść posłańcze - powiedział następnie i udał się do wnętrza swego leża, a mężczyzna skłonił się po raz ostatni i zaczął oddalać się w stronę samochodu który zaparkował zaraz za ogrodzeniem posiadłości Kasadiana.

List od księżnej był dobrą okazją by ukazać jego podopiecznym na cym polega wewnętrzna polityka spokrewnionych więc Wampir wezwał je do siebie, a gdy chciał otworzyć list Lisa podała mu, zapewne w przypływie dobrego humoru pozłacany nóż do listów który spoczywał zaraz koło jej zgrabnych pośladków które umieściła na krawędzi biurka założywszy nogę na nogę. Isobel natomiast siedziała w fotelu w rogu pomieszczenia gotowa zasypać Kasadiana górą swych pytań gdy tylko ten zakończy odczytywanie listu.

"...tak na Tobie, jako Starszemu nad resztą klanu Malkavian, leży moralny i prawny obowiązek pielęgnowania Tradycji. Czy to przez nauczanie swoich nowych potomków (za których działania, jak sam wiesz, odpowiadasz swoim istnieniem), czy też egzekwowania posłuszeństwa hierarchii Camarilli przez wszystkich członków Klanu. Co, głęboko wierzę, czynisz nawet w tej chwili, czytając ten list - choćby okazując szacunek w objaśnianiu go swoim childe, które niechybnie są u twojego boku.
Tak jak zostało powiedziane na zebraniu Primogenu - jako osoba niechętna stosowaniu odpowiedzialności zbiorowej, daję wam szansę uniknąć tego losu. Siedem nocy, po których dopuszczę do siebie myśl, że nie wypełniacie obowiązków wynikających z prawa Domeny. Siedem nocy, zanim po całym mieście rozbiegnie się śledztwo w poszukiwaniu zamachowca, nie mające na w uwadze prywatności. Siedem nocy, aby każdy klan naprostował jeżeli coś skrzywił, usunął spomiędzy siebie czarne owce, jeżeli takie są.
Ufam w Twoją dobrą wolę, Kasadinie, jak i w Twój rozsądek
Doris Newton



Kasadian nie był zachwycony treścią listu dwójka jego podopiecznych ledwie zasmakowała nieżycia wampirów, a już natychmiast miał rzucić je w ogień rozgrywek nieśmiertelnych. Niestety nie jemu było wybierać.
- Czeka nas wizyta u znajomej moje drogie - powiedział podnosząc wzrok znad różanych kart - spotkacie dzisiejszej nocy Harriete drugą po mnie w klanie Malkava. -
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline  
Stary 03-11-2015, 00:43   #20
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
21 stycznia, 2015

Adam Berevand
Ostatnie noce były więcej niż niezwykłe. Były szalone.
Człowiek który wprowadził go w świat wampirów, naobiecywał przeprowadzić za rękę przez te niebezpieczne wody - zniknął jak dobry sen. Jedyny znany mu adres który w ogóle wiązał go z światem tych krwiożerczych istot był adresem biura księżnej. Strzępki informacji które zdążył wydusić z tamtego człowieka szkicowały hierarchię zwodniczo podobną do osławionej mafii z jego rodzinnego kraju - a ta kobieta była na czele. Bez jej zgody nie można było działać na jej terenie.

Wbrew oczekiwaniom, zgodę otrzymał. Widział haczyki w umowie którą zawarli - były bolesne, ale w jego sytuacji akceptowalne. Jeden ze sług księżnej spędził z nim kolejną dobę, oceniając jego samokontrolę. A wieczorem...
Wieczorem zadzwonił obiecany telefon.

- Carolina Diaz zaprasza na spotkanie u siebie za godzinę. Wielkim nietaktem byłoby spóźnienie się. Czekamy -

Stephen Herman, Matthew Welsh
Pomimo właśnie zakończonego spotkania wyglądał na absolutnie trzeźwego - coś co wcale nie było dla niego normą.
- Po co, Matthwew? Dla zdobycia przewagi w wyborach. Są kluczowe dla sytuacji w kolejnych latach. To ta oczywista część. Ciekawszym pytaniem jest kto miałby tą przewagę zdobyć i jak - uśmiechnął się kiedy obaj "młodzieńcy" zauważyli jedną szczególną karteczkę przy stole. W końcu wybrał ich, między innymi, ze względu na ich ponadprzeciętną, nie, wybitną, spostrzegawczość.
- Zgadza się, gościłem tu sénior Regalado, drugiego z kandydatów. I, na tyle na ile mogłem stwierdzić pomimo konieczności wyjazdu do księżnej, on sam nic o sprawie nie wiedział. Ale wróćmy do problemu - urwał temat...choć przekorny uśmiech wyraźnie mówił że wie jak wiele pytań mają jego podopieczni - W zamachu brał udział ktoś z nas, manipulując zamachowcem w nadnaturalny sposób. I, jak to zwykle przy sprawach tego kalibru, sprawę koncertowo zawalił. Zostawił ślady. Nagle sprawa z interesującej - w końcu leży nam na sercu przyszłość tego kraju - zmieniła się w żywotną. -

[***]

- Stephen. Słyszałeś coś w radiu, powiadasz. Prasa nic nie wie, agencje rządowe milczą...księżna osobiście tuszuje sprawę. Mamy więc trzy opcje: masz doskonałe dojścia, ktoś z primogenu niestarannie obchodził się z tą informacją lub kłamałeś żeby wywrzeć dobre wrażenie. Która jest tą prawdziwą? - pytanie było zadane lekkim tonem, ale sprawa była odrobinkę zbyt poważna na żarty

[***]

- Generał Trevis, Starszy naszego klanu i szeryf tej domeny, zażądał spotkania z nami - tym ton był poważny; zwykle odniesieniom do generała towarzyszyła co najmniej lekka kpina - To jego prawo, a w takiej sytuacji i obowiązek. Co więcej, spodziewam się że będzie oczekiwał pomocy w śledztwie. Kogoś kto bystrym okiem i lotnym umysłem oceni sytuację...a wie, że nie potrafi odsiać kłamstwa od prawdy z moich ust. W takim razie, będzie to jeden z was. Na koń panowie, na koń. Zmitrężyliśmy tu już dość czasu rozmawiając, czas przesunąć was nieco bliżej akcji. Port-of-Spain!-

Pablo Rael, Salvatore Hale

- Akolici, do mnie. Reszta, wynocha - głos Regenta przemiótł porządek w sali. Czarnoskóry mężczyzna pod 40stkę w marszu zrzucił jasną marynarkę - młodzi Tremere pierwszy raz widzieli swojego mentora pod bronią - Gdzie jest Roger? - fakt że nikt nie był w stanie powiedzieć mu gdzie jest ostatni z akolitów wcale nie poprawił mu humoru - Krótko, bo sytuacja jest taka że sam będę musiał do niej siąść - co, jak już zdążyli się przekonać, było synonimem "high risk-high gain" - Ktoś przeprowadził zamach na prezydenta. Nie był to żaden Tremere. Będzie śledztwo, a my mamy unikalne środki do jego prowadzenia. Wiem że żaden z was nawet nie miał możliwości tego zrobić, - cóż, jako akolici pierwszego kręgu mieli drastycznie ograniczone swobody - więc możemy pominąć przesłuchanie. Tak więc...Rael, przysięga Tremere i Tradycje! Hale, prawa i obowiązki akolitów drugiego kręgu! - znienacka wyrwał ich do odpowiedzi jak studentów na swoich wykładach. Choć ton wyraźnie mówił że to nie rutynowe maglowanie - od klasy ich odpowiedzi coś zależało, i było to coś dużego.
[***]

- Oprócz waszego awansu do drugiego kręgu, dla ułatwienia działań na rzecz Klanu Tremere, oficjalnie zezwalam wam na kontakty z wampirami innych klanów bez wcześniejszych uzgodnień. Zarządca Fiora wie o waszych zadaniach i udostępni wam potrzebne komponenty do ewentualnych rytuałów. - szybko przeszedł przez sprawy formalne.
- Akolita Rael, zgłosisz się do akolitki Bryan, wprowadzi cię do zespołu śledczego organizowanego przez szeryfa Trevisa. Godnie reprezentuj Klan Tremere, wspomagaj śledztwo i zbieraj wszystkie możliwe dane o swoich współpracownikach. Akolita Salvatore, także zgłosisz się do akolitki Bryan - przez ułamek sekundy Hale zobaczył w oczach regenta coś złowieszczego - i będziecie współpracować wyciskając ile tylko się da z tropu który znalazła. Na ulicach, bez wsparcia, najlepiej dyskretnie. Obaj meldujecie co godzinę, telefonicznie. Wszystko jasne? -

David Akerman

- David, mój as w rękawie - żarty generała może nie były najwyższych lotów, ale przynajmniej próbował - Powiedz mi, próbowałeś może ostatnio zabić prezydenta? - drapieżne spojrzenie które Akerman napotkał wybiło go z tropu na tyle że odruchowo zaprzeczył - Jeden problem z głowy, doskonale. Jedzie tu Dwerryhouse z swoimi pupilkami, będą mi wciskać kit że nie mają pojęcia o czym do nich mówię. Plan jest taki: zrobię z was zespół, a ty będziesz w nim bo stary Neema ci kazał. Masz oko do ludzi, wyciągnij z nich co się da. Dla twojej i mojej korzyści - szeryf pomimo swojego wieku wciąż lubił bezpośrednie podejście - coś co można było lubieć. Po chwili zauważył spojrzenie rozmówcy - Któryś z wampirów dokonał zamachu na prezydenta Carmonę, każdy Starszy sprząta w swoim domu, ale i puszczamy kilka grup śledczych z mniej podejrzanych osobników. Grupa Bryan, wasza i Andrew. - najwyraźniej wysoko cenił wiedzę Davida; niesłusznie, bo z wymienionych kojarzył on tylko innych Ventrue i dr Bryan, prawą rękę generała - To twój pierwszy karnawał z innymi wampirami, wiem o tym. Zbuduj sobie markę, będzie nam potrzebna w kolejnym kroku - wskazał na skrzynkę w rogu, jakby była związana z tematem. I była, w środku oprócz dokumentów identyfikujących go jako oficera żarmanderii, dwustronicowe who-is-who opisujące wampiry w mieście. Z odręczną notatką "spal zanim wejdą".

David Wheatstone

Nagłe przerzucanie funduszy wywołało uzasadnioną panikę; rada nadzorcza natychmiast poprosiła o wyjaśnienia. Na szczęście protokół w tych kwestiach był dość luźny, więc David miał jakiś tydzień na znalezienie obejścia problemu.



W słuchawce zdążył tylko usłyszeć oburzone "Kto...?" zanim się rozłączył. Andrew Norton, przynajmniej według listy.
Drugi, Adam Berevand, odebrał i nawet zdążył odrzucić ripostę.

Neema Akabi, Alexandra Martinez
Może mimo wszystko docenili kunszt gestu, a może po prostu uznali ją za zbyt kłopotliwą - w każdym razie obaj zniknęli jak sen złoty, zostawiając ulicę Panka nieco cichszą.
Chwilę później na miejsce przybył jej mentor - i miał jej coś do przekazania. Choćby zalecenie szeryfa aby każdy klan, oprócz szukania zdrajcy wśród siebie, przyczynił się do wspólnego śledztwa.

Carolina Diaz, David Whetstone, Leon Bouchard, Devon Ravens, Adam Berevand

Nagłe zebranie klanu Torreador miało nadzwyczajną frekwencję; spośród ósemki członków klanu formalnie podlegających Starszej nikt go nie zignorował, a piątka wręcz była osobiście obecna.
Jak można się było spodziewać, archont Teg nie mógł się pojawić, zajęty sprawami Camarilli w Kanadzie - niemniej przekazał więcej niż godne ubolewanie z tego tytułu i obiecał przy najbliższej okazji "dać dowód szacunku". Drugą nieobecną osobą była Isobel Donovan; najmłodsza wampirzyca w mieście...z jakichś powodów pod opieką Starszego Malkavian, Kasadiana Vogue - coś co z całą pewnością było dyskusyjną polityką księżnej. Może była to równowaga dla Devona w rękach Caroliny...a może odwrotnie.

- Pani Klanu i tej domeny, witam cię - Andrew, jak zwykle, sztywno trzymał się etykiety. Czego innego można spodziewać się po młodym człowieku który i za życia, i po śmierci kurczowo trzymał się zabytków? - I przybywam na twoje wezwanie. Mój pachołek odebrał je od twojego nieledwie godzinę temu, ale nawet to nie zdołało mnie powstrzymać. - rozejrzał się z ciekawością po zebranych - o ile znał już samo lokum, to ostatnie poluzowanie regulacji potomstwa obrodziło czterema nowymi twarzami przy stole.

Devon Ravens
Andrew, ten stary-młody człowiek który ledwo zmieścił się w wyznaczonym czasie. Skąpany w bladym pomarańczu, jakby ktoś sprał wizytówkę banku i wstawił go na to tło.
Z całą pewnością nie spodziewał się tylu osób na spotkaniu, ale też wyraźnie kogoś szukał, jakby chciał dopasować do kogoś coś co wie.


Kasadian Vogue, Lisa Langdon, Isobel Donovan
"El Cerro del Aripo" zajmowało znaczną część molo. Klub był rozpalcelowany w tuzinie magazynów, na kilku jachtach i w odrestaurowanym, olbrzymim zbiorniku paliwa. W myśl zasady "każdemu według potrzeb" poszczególne obiekty były dość zróżnicowane w ... możliwościach. Znalezienie kogoś w tym kompleksie było niemal niemożliwe - tak więc "markiza" Harriet czekała na gości na nabrzeżu, tuż obok pierwszego z statków. Wysunęła się z cienia, wychodząc naprzeciw przybyszom.
- Starszy Kasadianie, witam cię w moim domu - formalny ukłon może i był daleki od elegancji której próbował ją nauczyć, ale przynajmniej szczery. Podnosząc się dodała - Jak i witam twoje towarzyszki, kimkolwiek by nie były - jeżeli są twoimi gośćmi, tego wieczoru są także moimi - czyli zorientowała się już że obie były spokrewnione, choć wciąż szukała czegoś na twarzy Lisy. Szybko jednak wyszła z sztywnej formy - Nawet niewielu z gości "El Cerro" może pochwalić takimi podbojami jak ty, Kasadianie - dodała z dziwną nutą w swoim ciepłym głosie; przyganą ...albo zazdrością - Liso Langdon, poznaję cię, słodka laleczko tego kraju. Widzę cię każdej nocy o kilka razy za dużo - kobieta o licznych zmarszczkach i zapracowanych dłoniach obróciła się w końcu do Isobel - A ty, trzecia w parze, kim jesteś? - zazwyczaj praktyczna i bezpośrednia Harriet wyraźnie unikała bezpośredniego pytania o przyczynę ich nagłego przybycia; może nie chciała rozmawiać w tym miejscu, a może w tym czasie.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 03-11-2015 o 11:58.
TomBurgle jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172