Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2015, 15:44   #11
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Drobna kobieta, o odcieniu skóry przypominającym zatopiony w karmelu orzech włoski, stała w zaparowanej miniaturowej łazience podrzędnego hoteliku, urządzonego w stylu, nieznanej Mohini, odmiany gotyku. Dziś był ważny dzień i wcale nie dlatego, że biali obchodzili zakończenie roku kalendarzowego. Młoda wampirzyca miała stawić się przed obliczem miejskiego księcia i być może, pertraktować o jej przyszłym losie w Portsmouth. Miasto jak miasto, nie porywało ale i nie odrażało. Ravnoska nie obraziłaby się za możliwość zamieszkania na parę miesięcy w stałym miejscu; od biedy wykonałaby jakąś robociznę dla tutejszej władzy, co by za bardzo nie sapali jej w kark za każdym razem gdy pójdzie okradać pobliskie kasyna.
- Arararara… - przecierając dłonią lustro, dziewczyna spojrzała w swoje zamazane oblicze. Tyle lat minęło, a ona wciąż była taka sama, niezmienna niczym wykute w kamieniu oblicze świętej Sity. Czekało ją mnóstwo pracy, nie wspominając o tym, że dalej nie wiedziała jak dostać się na umówione miejsce. Owinąwszy się w puchaty, hotelowy ręcznik, przeszła do maciupeńkiego pokoiku, zagraconego pod sam sufit meblami, każdym w innym kolorze, każdym nie do pary, a jednocześnie idealnie pasującym do całego wnętrza. Wysypując zawartość kosmetyczki na materac, poczęła zastanawiać się makijażem, kiedy do drzwi ktoś zapukał.

- KYA?! - warknęła poirytowana, prostując się i podchodząc do wejścia do jej pokoju. - Kto tam? - zapytała podejrzliwie, przykładając ucho do chłodnego drewna drzwi.
- Obsługa hotelowa, to ja Mary, przyniosłam kwiaty dla ciebie. - odparła ciepło, kobieta.
- Aćća… przepraszam! - zapiała wampirzyca, wpuszczając ją do środka - Na śmierć zapomniałam. - przywitała się z grubawą panią po sześćdziesiątce.
- Nic nie szkodzi kochaniutka. Proszę… - Mary wręczyła Mohini pokaźny bukiet, słodko pachnących kwiatów -… a tu reszta. Wyspałaś się po wczorajszej imprezie? Powinnaś coś zjeść zanim wyjdziesz na miasto.
- Hai, hai. Dziękuję.- wampirzyca przyjęła podarek, oglądając go z ukontentowaną miną. - A… mapa? - zapytała, przypominając sobie o niej w ostatniej chwili.
- Nie martw się. Jak zejdziesz do recepcji Tom wydrukuje ci mapkę i wytłumaczy jak dojść do interesującego cię miejsca.- odparła wesoło, oglądając pobojowisko w pokoju nr 13 - Lece się przebrać… o której wychodzisz, to wpadnę „posprzątać”. - na widok skołowanej miny Mohini, kobieta roześmiała się i dodała - Dobra, nie ważne. Będę się kręcić w pobliżu. Szykuj się i… do zobaczenia za rok! Ho, ho, hooo~
- Szczęśliwego Nowego Roku Mary. - zawołała za odchodzącą sprzątaczko-recepcjonistko-kucharką, która pomachała dziewczynie, nie odwracając się do niej.

***

Ubrana w trójkolorowe sari z czerwoną bluzeczką w malowane czarne kwiaty, przyglądała się przez chwilę swojemu przystrojonemu i wymalowanemu, na bollywoodzką modłę, obliczu. Rzadko kiedy tak się stroiła, po pierwsze nie miała dla kogo, a po drugie… nie za bardzo miała w co. Wygrane z kasyn wydawała na paliwo i hotele. Od ładnych paru lat, nie miała stałego pobytu zamieszkania ani pracy. Sam nocny tryb życia też nie ułatwiał sprawy. Mohini nie miała szans wyjść na zakupy, nawet gdyby znalazła trochę zaskórniaków, gdyż wszystkie butiki zamykano wcześnie przed zachodem słońca.
Brak konta bankowego oraz całkowite kalectwo w świecie internetu i technologii, dodatkowo izolował wampirzyce, spychając ją w najgłębszy cień egzystencji, kogoś kto do końca życia będzie chodzić w jednych i tych samych ciuchach.
Kobieta była jednak zaradna i mało rozrzutna. Pielęgnowanie w sobie pasji zbieraczki, również się przydawało, gdyż wampirzyca nie mogła narzekać na niedostatek wszelkiego rodzaju produktów. Jeśli miała czas i chęci, nurkowała w ogromie syfu jaki nagromadziła przez te wszystkie lata w swoim maciupeńkim autku, po czym wynurzała się z miną zwycięscy trzymając oburącz rzecz, której potrzebowała.
- Która to godzina, are??!! Siódma??!! - kobieta w popłochu pląsała po pokoju, zbierając z różnych miejsc biżuterię jaką planowała założyć. Nie było tego ani dużo, ani nic kosztownego, przynajmniej w jej mniemaniu. Ot sześć imitujących złoto, bransoletek na kostki u nogi. Każda oczywiście zachęcająco błyszcząca, wesoło brzęcząca przy każdym ruchu i najważniejsze… każda innego etnicznego rodzaju i motywu.
Tona, rzeźbionych bransoletek na nadgarstki, tworzące istny świecąco-dzwoniący pancerzyk. Łańcuszek z czerwonych i zielonych koralików oraz prawdziwa duma… jedyny zestaw czegokolwiek, jaki miała w posiadaniu. Ślubna tikka i jhumka. Prezent i pamiątka od rodziców. Oby przyniosły jej szczęście…

Udekorowana niczym świąteczna choinka, Mohini przyozdobiła luźny koczek, wcześniej przygotowanym, sznurem ze świeżych, pomarańczowych goździków, które przyniosła jej Mary. Była gotowa. Zegar wskazywał w pół do ósmej. Zarzucając plecione, wełniane palto w indyjskie wzory wyszła dumnie, niczym paw na wybiegu, zapominając o torebce i kluczykach do samochodu.
- PSIA MAĆ! - wydarła się wściekle w połowie schodów, zawracając niczym dzwoniąca do mszy, burza.

***

- Tom… Hej, Toooooom. TOM OBUDŹ SIĘ! - wampirzyca odgięła słuchawkę od ucha drzemiącego recepcjonisty, który w przerażeniu wyprostował się, mało nie spadając ze stołka barowego, a następnie zamarł z przygłupią miną na widok, stojącej po drugiej stronie kontuaru, kobiety.
- …mapę… wydrukujesz… mapę, czy mi wydrukujesz, hej, słuchasz mnie? - skonsternowana Mohini, zamrugała do mężczyzny, machając mu przed twarzą.
- Tak, mapa, już się robi. Erm, gdzie chcesz się udać. - czerwony na całej twarzy mężczyzna po czterdziestce, dopadł myszki starego komputera.
- Wieżowiec Gunwharf w Nabrzeżu Gunwharf? - dziewczyna miała nadzieję, że dobrze zapamiętała nazwę.
Anglik przez chwilę stukał, z uporem maniaka, w klawiaturę, starając się nie patrzeć na rozmówczynię
„Szybciej bo ci łeb urwę…” pomyślała Kainitka, uśmiechając się uroczo. - Masz jakieś plany na sylwestra? - spytała od niechcenia, czekając, aż stara drukarka wypluje z siebie mapkę.
- Pewnie będziemy z Mary oglądać relację koncertu z Londynu. - odparł z nieukrywanym smutkiem, czyhając na kartkę, która powoli zaczynała wyłaniać się z trzewi plastikowego pudła z napisem SAMSUNG. - O. Gotowe. Zaznaczę ci markerem jak masz jechać.

***

Trzynaście minut po ósmej. Dotarła, spóźniona. Mohini przyglądała się z ciekawością budynkowi. Czuła tremę przed dzisiejszym występem, nie wiedziała co ją czeka w środku, nie widziała, którą z masek przyodziać, nie wiedziała czy kiedykolwiek wyjdzie z tego betonowego kloca, nie wiedziała…
„A w dupie z tym…” pomyślała buńczuczono.



 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-12-2015, 02:34   #12
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
W niewielkim neoklasycystycznym apartamencie nie było wielu ścian działowych. Patrząc od wejścia, lewa jego ściana przy którym wejście się znajdowało sąsiadowała z drugą częścią mieszkalnego bliźniaka, całościowo zbyt małego by uchodzić za jednorodzinny dom, mimo iż parterowego. Naprzeciwko, przedmiejski krajobraz widoczny był z przestronnych, wysokich prawie pod sufit, prostokątnych i obramowanych białym drewnem okien - na krajobraz ten składała się pobliska poprzeczna ulica przesłonięta korowodem niewysokich, owalnie przyciętych krzewów otaczających podwójną posesję bez ogrodzenie.

Vis a vis okna na prawej ścianie, na lewej nie było obrazów, ani plakatów, ani niczego co mogłoby zdradzać poglądy, sny czy gusta mieszkańca. Po środku była znajdowała się tablica korkowa, przestronna, przynajmniej dwumetrowa na metr, dwuczęściowa. Była pusta a z kominka na samym końcu prostokątnego pomieszczenia, na ścianie pomiędzy tę pustą a tę z oknem znajdował się zdobny marmurem niewielki kominek, przesłonięty w tej chwili, z tlącymi się jeszcze kawałkami drewna i świeżymi popiołami palonych kartek.

Więcej jeszcze popiołów znajdowało się w czarnym koszyku na beżowej płytce podłogi, do którego i z zapalonego papierosa Ian strzepywał wypaloną końcówkę. Paląc nie wstawał nawet ze składanego łóżka-kanapy ułożonego wzdłuż wielkich okien o podniesionych żaluzjach.

Leżał na przestronnym rozłożonym i pedantycznie zasłanym łóżku w czarnym jak noc garniturze, którego marynarka okrywała liliową koszulę i kontrastowała z czarnym krawatem. Zapach delikatnej wody kolońskiej - nie, męskich perfum, ale nie inwazyjnych, kwiatowych, liliowych może mieszał się z agresywnym popiołem i dymem krążącym pod sufitem. W pełni przyodziany wampir leżał na łóżku jak gdyby nigdy nic i żaden element jego wyglądu, ani zabarwienie skóry ani nic innego nie wskazywały że nie jest człowiekiem. Jednak ciało nie zostawiało śladów, a w mieszkaniu ciężko byłoby odnaleźć ślady kurzu - przynajmniej tego naturalnego...

Elegant zaciągnął się papierosem ostatni raz nim flegmatycznie wypuścił niedopałek do kosza. Nie przemieszczając się zbytnio z leżenia na wznak podniósł z posłania obok komórkę, ewidentnie zerkając na telefon, na godzinę.

Piętnaście po dobranocce. Twarz zastygła w masce spokoju z subtelnymi znakami świadczącymi może nie o burzy, a raczej o równo i gładko urosłym do pełna napięciu wewnątrz. Schował aparat do kieszeni wewnątrz garnituru wstając równie niechętnie i leniwie, co sięgał po komórkę przed chwilą. Nawet nie zerkając na broń w kaburze leżącą po przeciwnej jego stronie niż telefon przeszedł całe pomieszczenie przy donośnym akompaniamencie obcasów z obuwia, tak jak reszta jego stroju, wydających się być całe klasy społeczne wyżej niż miejsce w którym przebywał i wyciągnął wieszak by ubrać się w tym razem również czarny prochowiec i pasujące rękawiczki, dobierając elementy stroju do reprezentatywnego wyglądu w sposób mechaniczny i wyuczony bez sekundy zastanowienia.

Jeden ruch by otworzyć drzwi i drugi by zamknęły się za nim i odgłos obracanego klucza w zamku i przesuwanego mechanizmem rygla, i potem jeszcze jeden dla dolnego i pomieszczenie zniknęło w zupełnej ciemności i ciszy.
 
-2- jest offline  
Stary 05-12-2015, 20:24   #13
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Brook obudził w się w pokoju taniego motelu, który wynajął. Będzie musiał dowiedzieć się u Księcia, albo jego pomagierów gdzie tu można nabyć jakąś miejscówkę. To będzie musiało jednak poczekać. Do imprezy jeszcze daleko, a Brujah miał ochotę na odrobinę miejscowej kuchni.
Szybko ubrał się w swoje normalne ubranie: jasną koszulę, ciemne spodnie i prochowiec.

Godrey opuścił swoją "rezydencję" i ruszył na miasto. Lubił zimę, temperatury mogły być wyższe, no i śnieg czasem przeszkadza. Fakt jednak, że większość doby to noc jest mu jak najbardziej na rękę. Tak więc czeka go przynajmniej jeszcze kilka godzin przygotowań.

Szybko znalazł pierwszy klub, w którym śmiertelni już imprezowali witając nowy rok. Dostanie się do środka uszczupliło mu nieco portfel, ale nie na tyle, aby się martwił. Jasne światła, głośna muzyka masa półprzytomnych od tego wszystkiego ludzi. Świetne miejsce na łowy.
Jego oko przykuła blondyneczka o włosach tak wielkich, że zastanawiał się czy nie wrócił do lat 80-tych. Nim zdążyła mrugnąć tańczyła już z nieznajomym, który pieścił jej uszka słodkimi słówkami i obiecankami. Brook tańczył ten taniec już tak wiele razy, że stracił dla niego blask, ale musiał utrzymywać szaradę.

W przeciągu półgodziny znaleźli się na zewnątrz. Jessica, a może Jennifer... tak czy inaczej jakaś na "J", bardzo chciała sprawdzić stan jego uzębienia własnym językiem. Brook zezwolił jej trochę poszaleć zanim zaczął przechodzić do "konkretów". Pierwszy pocałunek wywołał u niej mruczenie, drugi delikatne westchnienie rozkoszy, Brujah natomiast poczuł słodki smak jej krwi. Koleżanka była delikatnie mówiąc upita i nie tylko, ale to dodawało posiłkowi tylko smaku. Kiedy zakończył ułożył swojego dawcę wygodnie przy koszu na śmieci i ruszył dalej w miasto. Pora zaczęła się zbliżać, ale miał jeszcze trochę czasu. Postanowił zahaczyć o jeszcze kilka barów po drodze do Wieży, może wypić kilka piwek z lokalnymi. Kiedy została godzina do przyjęcia ruszył dziarskim krokiem do Gunwharf. Zobaczymy jak lokalny książę żegna rok, w którym nikt nie skopał go z tronu.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 09-12-2015, 00:48   #14
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Królestwo ambicji

Wszyscy

Każde z nich przybyło o swoim czasie, choć był to czas podobny. Każde przyniosło ze sobą bukiet swoich doświadczeń, jak i nadziei. Każde było inne, a jednak w pewnym sensie takie samo.

Każde z nich dzieliły jednocześnie różniąc, ich własne odczucia.

Czy był to strach, zdenerwowanie, podekscytowanie czy inne uczucia - na to mogli odpowiedzieć jedynie oni sami, z osobna. Niemniej mieli różne powody, aby czuć się tak, a nie inaczej, wywodzące się z różnych przeżyć. Teraz jednak, w momencie przekroczenia progu Eastside Plaza Tower, właśnie w tym dniu, o tej godzinie, zgadzali się stawić czoła wszystkiemu, co czeka ich w środku - na przyjęciu sylwestrowym Księcia Portsmouth.


Kiedy tylko ci, którzy jeszcze nie mieli szans zapoznać się bliżej z tym miastem, w którym przyszło im rezydować, dotarli na miejsce, zrozumieli dlaczego wieżowiec, w którym miało się wszystko odbyć miał przezwisko Lipstick Tower. Postmodernistyczny budynek był konstrukcją o kształcie przypominającym właśnie szminkę, choć wątpliwe, aby właśnie ten obraz przyświecał projektującemu go architektowi. Cały oszklony, na oko mający trochę mniej niż trzydzieści pięter, wysokością ustępował tylko Spinnakerowi, który to górował nad każdym budynkiem w Portsmouth.

Trochę zajęło zanim przebili się przez miasto, a raczej przez samo Gunwharf Quays, które obstawione było wielością ludzi cieszących się już na Nowy Rok, zaś część z nich z powodu alkoholu i mocniejszych używek nie zdoła doczekać celebracji na trzeźwo. Pojazdy wiozące tych, którzy wybrali taki środek transportu, podjechały jak najbliżej Lipstick Tower, ale dalej musieli pokonać pieszo, jednak na szczęście była to żadna niedogodność, jako że musieli opuścić samochody ledwo kawałek przed wieżowcem.




Wieżowiec powitał ich całą swoją siłą.

Hol zapełniony był ludźmi, którzy siedząc na wygodnych, skórzanych, brunatnych fotelach, rozmawiali ze sobą, śmiali się razem i dobijali interesów na sumy, o których nie mogło się nawet marzyć piątce wampirów. Jasne, kremowe ściany i utrzymane w tej samej kolorystyce błyszczące, mimo mnogości osób, podłogi, nadawały przestrzeni obszerności. Prawdziwa roślinność, nie zaś sztuczna tandeta, ozdabiała główne pomieszczenie, jak i te boczne, zasadzona w białych, wysokich donicach. Delikatne wnęki, wyżłobione w ścianach, jak i wypukłe zdobienia umiejscowione na suficie dodawały holowi charakteru. Recepcja znajdowała się na środku, dzięki swym czerwonawym motywom nie do przeoczenia, pomiędzy rozchodzącymi się w półkolu schodami z białego marmuru.

Najlogiczniejsze było podejść do owej recepcji, co też zrobili zastanawiając się, jak ubrać w słowa pytanie, kiedy usłyszawszy pytania każdego z nich znajdujący się obok recepcji niski, czarnowłosy mężczyzna po trzydziestce rozglądający się bacznie po zgromadzonych uśmiechnął się i skłonił lekko. Ubrany był w marynarkę, białą bluzkę i ciemne spodnie, a znany był Brookowi oraz Ianowi, chociaż tej nocy był o wiele bardziej uporządkowany i nawet uprzejmiejszy. Innym przestawił się jako Kendall Radclyffe i stwierdził, że zna powód ich przybycia. Wskazał drogę do szatni, po czym odczekawszy, aż powrócą, zobaczywszy że czwórka z pięciu już się stawiła, a chwilę później wpadła piąta osoba poprowadził wszystkich schodami w górę, do wind, a żeby się nie tłoczyli wszyscy w jednej, pojechali na to samo, dwudzieste czwarte piętro w dwóch bliźniaczych.

Na górze również dominowały beże i kremowe odcienie, a pięknie utrzymana roślinność w donicach nie była atrakcją tylko parteru, dla pierwszego wrażenia. Tutaj jednak we wnękach ustawione były niewielkie, klasycystyczne rzeźby pięknych mężczyzn i kobiet, zdobione ponad sobą wyżłobionymi w ścianach motywami roślinnymi. Radclyffe poprowadził wszystkie zgromadzone wampiry korytarzem, na którego podłodze leżał miękki, czerwonawy dywan wpadający bardziej w brąz niżeli w czerwień.

Na samym końcu, przed wysokimi, pięknie zdobionymi wypukłymi elementami roślinności, która po dłuższym skupieniu wydawała się układać w geometrycznej poprawności, stał dwudziesto kilku letni mężczyzna, którego młoda twarz wykrzywiona była w mało zachęcającym do rozmowy grymasie, chociaż może jeszcze mniej zachęcały rysy drapieżnego kota, które dopełniały soczyście zielone oczy. Przedstawił się on jako Kelsey Arkwright (nazwisko zostało bardziej wywarczane niżeli wypowiedziane), po czym rzucił jedynie, że jest w Portmouth Szeryfem,po czym bez słowa dalszych wyjaśnień otworzył drzwi i wszedł do środka. Radclyffe niezrażony tym objaśnił krótko, że najpierw Książę zaprasza do siebie, a później przejdą do sali na przyjęcie (chociaż niektórym mogło się wydawać, że zawisło jakieś "najpewniej"). Gestem ręki wskazał za Arkwrightem, a sam wszedłszy zamknął za przybyłymi drzwi.

Znaleźli się w pomieszczeniu, które można by określić mianem naprawdę przestronnego gabinetu, który nie pasował samą swoją naturą do hotelu, jaki mieścił się w Gunwharf Tower Building. Wciąż dominowała ta sama kolorystyka, ale poprzecinana była ona brązami, jak i roślin było znacznie więcej, niżeli na innych piętrach. Nie było tronu, a jedynie wygodny fotel za sporym, mahoniowym biurkiem licznie zdobionym, a jedyna rzeźba prezentowała kobietę oplecioną bluszczem, trzymającą w dłoni kulę. Naprzeciw owego biurka stało pięć innych, skórzanych foteli, jak i z jego boków jeszcze dwa. Przed pięcioma fotelami umiejscowiono szklany stolik oraz pięć kieliszków.

Ale to nie wystrój był najważniejszy, a osoba znajdująca się w środku, a aktualnie stojąca przed zgromadzonymi. Był to dość młody mężczyzna o ciemnobrązowych włosach zaczesanych do tyłu, pociągłej, szczupłej twarzy i równie ciemnych co noc oczach, ubrany w dość staromodny, uszyty z miękkiego, lekkiego, wygaszonego materiału, ubiór, mający przedłużony kołnierz, który nachodził na ramiona, a spod którego widać było karbowaną koszulę. Ciemne spodnie i wysokie buty dopełniały wizerunku. Jedyną ozdobą były wykończenia w kolorze przytłumionego złota.

Mężczyzna był całkowicie spokojny i cierpliwy, a i zdawało się wchodzącym, że w tej osobie znajdują się niezliczone pokłady tej cierpliwości.

- Witajcie. - odezwał się, kiedy wszyscy zwrócili na niego uwagę i drzwi zostały zamknięte - Nazywam się Terrence Seymour i cieszy mnie, że przyjęliście moje zaproszenie.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 09-12-2015 o 03:02.
Zell jest offline  
Stary 23-01-2016, 19:34   #15
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Post by sunellica, corax, Leoncoeur, -2-, Seachmall and Zell

Sol przywitała wszystkich pozostałych Kainitów krótkim skinieniem głowy, zaś Radclyffe’a i Szeryfa niewyraźnymi mruknięciami. Do gabinetu samego księcia weszła na samym końcu. Chciała mieć jak najwięcej czasu na ocenę i obserwację miłościwie tu panującego władcy. Zaczekała również z przedstawieniem się na sam koniec, dając pozostałym zgromadzonym szansę na wypowiedzenie się pierwszym. Póki co obserwowała całą grupę, spokojnie i nienachalnie taksując wzrokiem każdego z nich.
Z pozostałej czwórki mogła dostrzec jak gdyby dwóch mężczyzn się znało, gdy wymienili spojrzenia widząc się przy windzie, ale nie zamienili słowa i nie zachęcało do tego spojrzenie tego nieco bardziej eleganckiego z nich. Młody wampir nosił się szykownie jak z klanu Toreador, ale jego zastygła twarz sugerowała władcze, odpowiednie Ventrue walczenie z samym sobą. Powodów można było dociekać. Wydawał się niezbyt zainteresowany pozostałymi, chociaż przelotnie zerknął na każde w wybranych momentach gdy myślał, że nie patrzą. Po napotkaniu wzroku Soledad w windzie przeniósł spojrzenie na drzwi windy.
Również przy wejściu do gabinetu nastąpił impas, gdy mężczyzna niemo zamierzał przepuścić, przynajmniej obie kobiety, przodem, mierząc się niemo wzrokiem z nieznajomą mu wampirzycą. Wymiana spojrzeń w windzie z nieznanym jej Kainitą, jego nienaganny strój, ostentacja w braku zainteresowania sprawiły, że Soledad uśmiechnęła się minimalnie rozpoznając współklanowca. Z chwilą kiedy zdała sobie z tego sprawę, uśmieszek zniknął a jej spojrzenie nabrało znudzonego wyrazu. Cała zabawa w ustępowanie miejsca spowodowała lekki karambol, ale wampirzyca była zdeterminowana do dopięcia swego i zajęcia ostatniej pozycji.
Alice nic sobie nie robił z “przepuszczania się na siłę”, wprawdzie z grzeczności co prawda wstrzymał się przed wejściem do gabinetu księcia starając się przepuścić kobiety... Widząc jednak pewne oznaki rezygnacji z przywilejów płci pieknej, wszedł do środka już bez zbędnych ceregieli za jegomościem wyglądającym dość twardo, oraz uroczą kobietą swym wyglądem kreującą mimowolne skojarzenia z orientem. Wyglądał na lekko zdenerwowanego co maskował ciekawym rozglądaniem się po pomieszczeniu, nie wyłączając samego księcia, ale bez nachalnego gapienia się na władce Portsmouth.
Niezależnie czy reszta zamierzała wejść nie zwracając uwagi na dwójkę, czy z podobnych przyczyn dołożyć się do zamieszania, minęła cicha chwila nim Ian odezwał się do Soledad.
- Nie może pani oczekiwać od gentlemana, że przejdzie przez drzwi przed damą. - mimo uprzejmych słów ze starannie dobranego ich zbioru, jego ton był trzymany w wyważony sposób na wodzy, świadcząc, jak bardzo nie chce wejść do gabinetu przed nimi… ale ustąpienie miejsca jest jedynię kurtuazją, której nie chce odpuścić.
Sol przez chwilkę rozpatrywała swoje opcje po czym z czarującym uśmiechem stwierdziła przysuwając się bliżej do gentlemana i bezczelnie wsuwając dłoń pod jego ramię:
-Jest pan pewien, że chce mi mówić co mogę a czego nie mogę? - po czym zdecydowanym krokiem wymusiła na towarzyszu wspólny krok w kierunku wejścia.
Ian nie opierał się ruchowi - nie spodziewał się go w ogóle, i wydawał się nieco zaskoczony, ale jego oczy szybko zogniskowały się na kobiecie.
- Jest pani tylko spoza miasta, czy spoza kraju…?
Soledad przyłożyła palec do ust i wzrokiem wskazała Ianowi księcia. Odsunęła się od wampira i stanęła w niejakiej odległości, pozornie nie zwracając na niego uwagi. Szykowny nieznajomy zdawał się pojąć aluzję, przenosząc spojrzenie na władcę nocnego Portsmouth i wracając do swojej pozornej obojętności sprzed sekund.
Alice stał z boku w jednym ręku trzymając jakiś pakunek, a drugą dłonią poprawiając biały kwiat przypięty do klapy smokingu. Na słowa księcia uśmiechnął się niepewnie i jakby odruchowo chciał coś rzec, oddać przywitanie i podziękowac za zaproszenie jednak potoczył miast tego dyskretnym spojrzeniem po pozostałych wyglądając godniejszych od siebie.
- No przedstaw się chociaż, durniu - szepnął Deryl
- Pst! - Alice uciszył ojca tonem nie pozostawiającym pola do dyskusji.
Ruiz zmierzyła wampira lekkim spojrzeniem. Całą sobą powstrzymywała się od zabrania głosu jako pierwsza, od wyrażenia swego szacunku i podziękowań Księciu domeny. W duchu powtarzała sobie “jesteś Gangrelem, jesteś Gangrelem”. To ją nieco ostudziło. Zwróciła spojrzenie na Szeryfa obserwując jego zachowanie i postawę. Najważniejsze było przekonanie Księcia, pozostałymi…. zajmie się później.
Mohini dumna niczym paw… a zarazem ciekawska jak papużka, chłonęła każdy szczegół otoczenia, pomijając wszelkie humanoidy panoszące się wokoło. Brak zainteresowania innymi wampirami, wynikał z przykrych doświadczeń z przeszłości. Ravnoska wolała zdystansować się, wiedząc, że jej klan, w świecie Kainitów, kojarzony jest z czymś nieprzyjemnym, jak np. z karaluchami. Nikt ich nie lubi.
Zaaferowana kunsztem wystroju budynku, nie zauważyła przepychanki przed drzwiami. Kobieta nie robiąc sobie nic z tutejszego savoir vivre, przepląsała do pokoju.
- Namaśkaaar! - zapiała od progu, składając dłonie jak do modlitwy i lekko się kłaniając mężczyźnie w fotelu. Każdy jej ruch budził przyjemne, ciche dzwonienie biżuterii. Na wymalowanej buźce, szybciutko pojawił się wielki i szczery uśmiech, kogoś, kto cieszy się ze spotkania ze starym znajomym. - Wspaniale dziękuję za zaproszenie… na tą uroczystość… jaką jest Nowy Rok? - zbita lekko z tropu, ściągnęła krwisto czerwone usta w dzióbek, dumając przez chwilę. W zasadzie nie zastanawiała się nad tym co niby miała powiedzieć tutejszemu księciuniowi. W dodatku zaczynał zawodzić ją angielski, choć nie słyszała by popełniała błędy, podświadomie czuła, że formułki i słówka wylatują jej podstępnie z pamięci. Cmoknęła niezadowolona, kręcąc głową. Widząc wolne krzesło, rozsiadła się niczym dystyngowana matrona o aparycji dziewczyny, która niedawno wkroczyła w dorosłe życie.
- I ja dziękuję za zaproszenie Panie - odezwał się Alice z ulgą, że nie musiał witać się z księciem jako pierwszy. Choć zdradzał lekkie oznaki zdenerwowania to nie było go znać w ani głosie ani w tonie.
- Miałem wielką nadzieję na to spotkanie - dodał podchodząc powoli do biurka i kładąc na nim swój pakunek. - Uznałem, że w dobrym tonie będzie prezent. Wybacz Panie, nie bylo za dużo czasu… - dodał wyjaśniająco usuwając się za krzesło na którym przysiadła lekko śniada kobieta.
Mohini zmrużyła nieznacznie oczy, gdy mężczyzna stanął za jej plecami. Nic jednak nie powiedziała. Dumnym gestem poprawiła na ramieniu pofałdowany koniec sari, przy okazji kątem oka spoglądając jakby za siebie. Cóż… pozostało jej się usmiechać i czekać na przemówienie księcia.
A więc to jest śmietanka Kainitów tego miasta? Pomyslał Brook widząc zbiorowisko. Skomentowałby, że kolor odpowiedni do tytułu, ale zauważył kilka ciekawych odcieni wśród gości. Spokojnie usiadł na jednym z foteli i skinął głową księciu - Miło poznać wasza.. wysokość? - kulturę okazać trzeba, nawet jeżeli ten gryzipiórek nie zasługuje na to.

Książę Portsmouth spojrzał po zgromadzonych wzrokiem, który nie dawał wskazówek, co do intencji patrzącego, a na dłużej zatrzymał się na dwóch osobach, które miały problem z wejściem - na Soledad oraz Ianie. Terrence wyglądał na całkowicie spokojnego, jednak spokój mógł być także cechą okrutnika. Wciąż stojącej trójce wskazał gestem fotele, a sam odsunął się kawałek i stanął bliżej fotela przeznaczonego dla siebie. Cokolwiek myślał o zgromadzonych i ich zachowaniu pozostało jego tajemnicą.
- Nie mieliśmy jeszcze przyjemności spotkać się wcześniej, co odczuwam jako szkodę. - odezwał się Seymour - Jednak teraz, skoro nadarza się taka okazja, to najlepszy moment na wypełnienie swych spraw, aby nie obarczać już nowego roku taką materią. - stwierdził obserwując uważnie zachowanie swoich gości - Lepiej mieć z głowy pewne kwestie.
Po tych słowach spojrzał na Soledad i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Nieprawdaż, droga pani?
Soledad na gest księcia nie mogła odmówić zajęcia miejsca. Wybrała pierwszy z brzegu fotel by nie przyciągać już więcej uwagi do siebie. Zanim usiadła skinęła księciu krótko głową w uprzejmym ukłonie:
- Rozpoczęcie Nowego Roku z czystą kartą to rzeczywiście powszechne marzenie, książę. - zgodziła się odpowiadając wyważonym i uprzejmym tonem. Usiadła w końcu, zakładając ze spokojnym wdziękiem nogę na nogę.
- Powszechne marzenia mają coś w sobie. - odparł Książę spokojnie - My natomiast zebraliśmy się, aby przynajmniej przybliżyć się do realizacji takowego marzenia. - spojrzał po wszystkich - Muszę przeprosić, że zaproszenia dotarły do państwa tak późno i mam nadzieję, że nie popsułem zbytnio planów. Ubolewam jednak, że nie są mi znane państwa dokładne personalia, co uniemożliwiło mi wystosowania odpowiednich zaproszeń. - przeniósł spojrzenie na Mohini - Takie niedopatrzenie. To krępujące, prawda? - dodał, nie określając jednak czyje jest to niedopatrzenie. - Ubolewam nad tym i mam nadzieję, że uratują państwo mnie od tej niewiedzy. Może pani będzie taka miła? - skierował pytanie do Mohini.
- Ooo-ho ho… - zaśmiała się teatralnie wampirzyca, przysłaniając usta wierzchem dłoni, maskując w ten sposób niechciane uczucie, które w niej wezbrało.
- Mój własny cień nie zdążył mnie odnaleźć prędzej od twego posłańca. - wytknęła trochę obcesowo, niczym wiekowa kumoszka dopiero co obleczonej w piórka pannie. Niemniej, nie było w jej zachowaniu ani krzty arogancji, wręcz przeciwnie, przyjemny uśmiech oraz żywa gestykulacja dłońmi przy każdym wypowiedzianym słowie, dawały świadectwo przyjazności i otwartości. Tak rzadkiej w ‚dzisiejszym’ świecie.
- Nazywam się Mohini Patel. - kiwnęła, nieznacznie lecz dumnie, głową, wprawiając kolczyki w wesołe pobrzękiwanie i bujanie. - Mo-Hi-Ni - śpiewnie przesylabizowała swoje imię, patrząc, z czułością i zatroskaniem, na księcia, jakby się martwiąc, że mężczyzna nie poradzi sobie z wymową. Machnęła nawet zachęcająco ręką by ten powtórzył po niej ale nie dała mu nawet chwili gdy znów zaczęła pytlować, a im szybciej mówiła, tym bardziej wypowiadane słowa wydawały się miękkie, pełne ć i ś, niczym dzwonienie setek malutkich dzwoneczków.
- Obi bogowie, zwłaścia Lakszmi, bili ci dalej przychilni a do twej rodziny przibyło jak najwięćej sinów, którzi z ochotą będą praćować na twie śławne imię! - jakby ‚dzwonienia’ było mało, Mohi zamachała dłońmi budząc bransoletki do życia i zalewając siedzących jedną, wielką falą radosnego świergotu.
Książę cierpliwie wysłuchał Mohini, nie wydając się w żaden sposób zirytowany uciążliwym dzwonieniem biżuterii… a przynajmniej tego nie okazywał.
- Jakaż to część Rodziny może się panią poszczycić? - zapytał, chociaż możliwie tylko dla samej formalności, jednak pytanie zostało zadane.
„Ara… wygadany to on nie jest.” Mohini przekręciła głowę niczym ciekawskie zwierzątko i przez chwilę wpatrywała się w księcia, intensywnie nad czymś myśląc, a przynajmniej tak mogło się zdawać osobom postronnym. „Za spokojny… zdecydowanie za spokojny…” wampirzyca ściągnęła usta w dzióbek, w geście niezadowolenia „Owija w bawełnę, ale jednak wali prosto z mostu… w dodatku te jego dwulicowe słówka… aćća~ będzie cięęężko…”. Zrezygnowana, rozsiadła się wygodniej w fotelu, przerywając milczenie.
- Rodzina? - zapytała samą siebie, a może kogoś z pokoju - Ach tak, tak. Szczęście w nieszczęściu Rodzinę mam najbardziej rozrywkową ze wszystkich. - uśmiechnęła się wesoło - Ale biada tym, którzy będą świadkami spotkania dwóch Ravnosów. - kończąc zdanie wyszczerzyła ząbki, przypominając przez chwilę dumnego z siebie, małego urwiska.
- Niewątpliwie. Co jednak było głównym czynnikiem decydującym w wyborze miasta? Portsmouth to w końcu nie Londyn, niestety.
- Jak wiatr zawieje, tak zasieje… - odparła dwuznacznie wampirzyca, opanowując swój azjatycki akcent. - Oficjalnie jednak przyjmijmy, że podobają mi się wasze pobliskie kasyna. - zachichotała radośnie.
- Dziękuję za pozbawienie mnie zupełnej niewiedzy o pani. - powiedział łagodnie do Mohini, po czym przeniósł wzrok na Soledad i zapytał... a raczej wyraził chęć wysłuchania jej zeznań - A czy pani byłaby równie miła i zapełniła lukę w mojej wiedzy o pani osobie?
Soledad skinęła głową i w przeciwieństwie do Mohini stwierdziła krótko:
- Artemis Royo z klanu Bestii z Delaware, książę. Do Portsmouth zostałam przysłana na szkolenie do Samuela Wadema. - uśmiechnęła się kącikiem ust - W ramach rewanżu za przyjęcie mnie do tutejszej społeczności mogę pomóc w kwestiach związanych z bezpieczeństwem i programowaniem. - Soledad mimo, że ćwiczyła tyle razy tę regułkę, wciąż nie była do końca pewna reakcji księcia. Ale cóż, alea iacta est. Przypatrywała się księciu ze spokojem, narzuconym sobie i wyćwiczonym przez lata prawniczej praktyki.
Szeryf spojrzał uważniej na Soledad, wyraźnie ją oceniając. Książę natomiast uśmiechnął się i odrzekł:
- Zapewne więc znajdzie pani wspólny język z obecnym tu pani współklanowcem Kelseyem Arkwrightem.
Sol nie zmieniła pozycji w jakiej siedziała, poddając się taksującemu spojrzeniu Szeryfa z podobnym, wystudiowanym, chłodnym spokojem. Z lekkim uśmiechem skinęła głową zarówno księciu jak i Arkwrightowi bez słowa. Tego ostatniego również obrzuciła spojrzeniem. Nie padło żadno pytanie, nie widziała zatem potrzeby dodatkowej wypowiedzi ze swej strony.
- Za przyzwoleniem, Książę, tylko jedno pytanie. - odezwał się Arkwright, patrząc jednak na Soledad, jedynie lekko zerknąwszy na Terrence'a, aby dojrzeć skinienie głowy - Który to z naszych jest twoim Stwórcą? - zapytał kierując pytanie do Soledad.
Wampirzyca była przygotowana na takie pytanie: - James Farrell - Sol podała nazwisko przyjaciela, na wypadek, gdyby Arkwright zechciał sprawdzać powiązania między całą trójką, a Delaware ustalali właśnie z Jamesem. Domyślała się, że to nie ostatnia jej rozmowa z Szeryfem.
Arkwright uśmiechnął się, jednak ten uśmiech wydawał się bardziej drapieżny niźli przyjacielski, chociaż można było się zastanawiać czy właśnie nie miał być przyjazny, a jego właściciel po prostu inaczej nie potrafił.
Książę natomiast przeniósł spojrzenie na Alice'a i skinął mu głową.
- Dziękuję za prezent. - powiedział, po czym rozpakował pakunek, który Alice położył na jego biurku. Oczom wszystkich ukazało się kuliste akwarium, w którym pływała złota rybka. Terrence uśmiechnął się na ten widok, po czym dodał - Prezent zaiste ciekawy. Będzie dobrym dodatkiem do mojego gabinetu. - odparł szczerze Książę - Dziękuję jeszcze raz, drogi panie.
- Alice. Alice McGee. - Odpowiedział wampir przesuwając się lekko zza Mohini na plan pierwszy, skłonił się przy tym teatralnie.
- Rad jestem z tego Panie Terrence. Taka rybka może tylko bezwolnie czekać co z nią zrobią. Może mieć pecha i spuszczą ją w toalecie, a może mieć farta i ktoś się nią zaopiekuje, a wtedy jej suzeren może czasem wypowiedzieć życzenie. Rybki tego typu mają to do siebie, że nijak im odmówić. Spełniają. - Malkavian brnął w szaloną i zawoalowana analogię.
W tym czasie Radclyffe, który ostatnie chwile stał przy niewielkim barku wyciągnął w niego kryształową karafkę ze znajdującym się w nim, o słodyczy, pięknym, czerwonym płynem, którego raczej żaden zgromadzonych nie pomyliłby z niczym innym, jak z Vitae. Nie skierował się jednak najpierw ku Księciu lecz ku Soledad i Mohini oferując napełnienie stojących przy nich kieliszków zaś później powtórzył to w odniesieniu do panów, a na końcu napełnił kieliszek Księcia.
Książę wysłuchał cierpliwie Malkavianina zanim sam zabrał głos.
- Cóż jednak skłoniło pana do zawitania w progi Portsmouth?
Sol moczyła ledwo co usta w kielichu, czyniąc to jedynie z czystej kurtuazji. Nie chciała odmawiać poczęstunku u księcia. Zamiast pić, udawała że pozostałe rozmowy zajmują ją zbyt bardzo by mogła w pełni rozkoszować się vitae. Czuła ulgę, że jej kolejka minęła. Mężczyzna ze złotą rybką przynajmniej chwilowo odwrócił od niej uwagę.
- Ucieczka - warknął Deryl.
- Ktoś taki jak pan, Mr Terrence z pewnością wie co działo się niedawno w Glasgow. - Alice dałby ojcu kuksańca, ale walenie samego siebie w żebra nie wydawało się właściwe, jedynie na twarzy odmalował się chwilowy grymas irytacji.
- Zbyt wiernie służyłem mojemu księciu by mieć złudzenia kto będzie następny po tym co go spotkało - dodał. - Szczególnie, że mam pod opieką dwójkę dzieci… Powiedzmy, że Portsmouth to był pierwszy dostępny rejs z lotniska, a gdy już tu przybyłem... Cóż, nie lubię zmieniać miejsc pobytu bez planu i potrzeby.
Alice na razie nie upijał vitae z kielicha
- Ma pan w zamyśle dłuższy pobyt w Portsmouth? - zapytał Terrence przyglądając się Malkavianinowi.
Mohini, choć nieźle się kryła, strzygła czujnie uszami, odnotowując wszystkie szczególiki i niuanse, odbywanych rozmów. Czuła się jak w kasynie, przy stole do pokera, z kartami w dłoni. Zaczynała się pozytywnie nakręcać, instynktownie próbując odgadnąć co kto kryje pod przybraną maską spokoju i oficjalności.
W roztargnieniu, sięgnęła więc po kieliszek, przez chwilę upajając się słodkim zapachem, po czym upijając dwa drobne łyczki czerwonego trunku. O bogowie… była prawie w raju, do pełni szczęścia brakowało tylko kilkutysięcznej sumki do wygrania.
- Jeżeli uzyskam na to zgodę, to owszem Mr Terrence. - Odpowiedział Alice. - Spodobało mi się to miasto, jestem gotów w pełni poddać się jego władzy zwierzchniej. Aczkolwiek nie jestem sam. Wierność za opiekę - tak to działa od wieków, ale prosiłbym, aby przyzwolono mi opiekować się tymi jacy mej opieki potrzebują, w sposób jaki uznałem za najstosowniejszy do ich ochrony - to mówiąc uniósł lekko puchar upijając łyk vitae, samym gestem wciąż brnąc w skomplikowane analogie. - Uzyskałem na to zezwolenie mego uprzedniego seniora - dodał.
- Rozumiem. - odparł Książę - Zgoda jest udzielona, na tak długo, jak nie jest to mowa o dwójce Spokrewnionych.
- Dziękuję książę.
- Ostatnie pytanie, żeby formalności stało się zadość - jaka jest pana przynależność klanowa?
- Malkav mym przodkiem Panie.
Książę skinął głową, po czym przeniósł spojrzenie na Brooka i zapytał:
- Jakie jest pana miano i powody przybycia do mojej domeny?
Brook spokojnie sączył krew kiedy książę się do niego zwrócił.
- Brook i jeżeli można na tym to zostawmy, przynależę do Brujah, powód przybycia… powiedzmy, że ja i mój ojciec potrzebujemy trochę czasu w separacji.
- Czy ma pan zamiar pozostać tutaj dłużej?
- Ojciec powiedział, że odbuduje mi mieszkanie do czerwca, ja mam do sierpnia aby znaleźć mu nowe Ferrari z 59 więc, sądzę, że przynajmniej do maja.
Książę skinął głową i przeniósł wzrok na pozostałego, jeszcze nie przepytanego Iana.
- Jaka jest pańska godność oraz, oczywiście, co skłoniło pana do przyjazdu akurat do Portsmouth?
Usadowiony już na krześle z dłońmi przed sobą i idealną fasadą spokoju momentalnie przekierował puste spojrzenie na Księcia.
- Jeśli to nie nietakt, panie Seymour, pozwoli pan że wobec okoliczności przedstawię się ogółowi. - półodwrócił się do pozostałych wampirów, Alice’a i Mohini po raz pierwszy zaszczyczając spostrzeżeniem ich.
- Ian Stilwell.
I tyle im powiedziawszy, choć uprzejmym tonem, z powrotem zwrócił się wyłącznie ku ich gospodarzowi.
- Przybywam z Londynu, przekierowany na moją prośbę przez konstablarat. Byłbym niezmiernie zobowiązany, zwłaszcza wobec służbowych obligacji związanych z przybyciem, za umożliwienie mojej skromnej osobie na przebywanie w waszej domenie, Książę.
- Rozumiem, ale żeby uzupełnić wszystkie luki dotyczące pańskiej osoby zapytam jeszcze: jaka jest pana przynależność Klanowa? - zapytał Seymour.
Stilwell rozsiadł się wygodniej w krześle na którym zawiesił elegancki płaszcz i uśmiechnął się nieco nie patrząc w żadną konkretną stronę.
- Naturalnie, jak nietrudno spostrzec przynależę do klanu T… - urwał, i mimo że pół sekundy temu wyglądał na całkowicie rozluźnionego przeniósł nieufne spojrzenie prosto na Księcia mrużąc oczy, jak gdyby dostrzegł coś czego nie widział wcześniej.

Trwało to dobrych kilkanaście sekund po czym znowu dawny przedstawiciel London Metropolitan Police przybrał wyraz twarzy jak gdyby powiedział “w porządku”. Nie bez rezygnacji.
- Nie mam pojęcia. - powiedział po prostu.
Alice słysząc to zakrztusił się lekko vitae.
Książę przypatrywał się Ianowi ze spokojem, jednak jakieś napięcie wisiało w powietrzu. Zapytał tylko:
- Nie ma pan pojęcia, panie Stilwell?
Ian zmrużył oczy.
- Okoliczności... - na chwilę wzrok mężczyzny, choć skierowany na Księcia, sięgał jedynie pustki - ...nie sprzyjały zapoznaniu z mym stwórcą. Nie przeszkodziło mi to poznać tradycji Camarilli w dostatecznym stopniu by bez incydentów egzystować w londyńskiej społeczności.
- Okoliczności… - zamyślił się Książę - Jakie to okoliczności mogły przeszkodzić w czymś tak istotnym?
- Ahem… - jego rozmówca nerwowo się uśmiechnął, zerkając na pozostałą zaproszoną czwórkę wampirów - Jeżeli nie byłoby to nietaktem… czy mógłbym podzielić się tym na, eee… osobności? - zapytał z cieniem nadziei policjant.
Terrence Seymour spojrzał uważnie na nerwowego przesłuchiwanego, jakby rozważał swe następne kroki… a może raczej rozważał na ile może być okrutny w swoim działaniu. W końcu jednak uśmiechnął się, co gdyby nie sytuacja, możnaby było uznać za przyjazny gest i odrzekł:
- Nie będzie wielkim nietaktem wobec mnie, chociaż nie wiem jak podejdą do tego inni, tutaj zgromadzeni.
Powoli, ze zrezygnowanym wzrokiem, opierając łokieć na oparciu, Ian mrugnął raz przyswając oddanie prywatności Caitiffa - jego prywatności - pozostałym wampirom, już nie towarzyszom niedoli, po czym nie patrząc na nich obrócił ku nim twarz mierząc każde pustym wzrokiem w oczekiwaniu.
Royo spojrzała na Iana, a potem na księcia.
- To Twoja dziedzina książę. My jesteśmy tu gośćmi. - wzruszyła lekko ramionami z obojętną miną. W duchu jednak cieszyła się, że imć parias odwrócił skutecznie uwagę od niej.
- Przyzwyczaiłem się, że niektórzy są wobec mnie “nietaktowni” - pokiwał głową Alice. - Nic na to nie poradzę.
Mohini zapatrzona w księcia jak w upierdliwą krzyżówkę z pierwszej chwili nie spostrzegła, że ktoś z boku czegoś od niej chciał. Wprawdzie, słuchała uważnie, o czym każdy z zebranych mówił, ale… nie byli tak interesujący jak Pan tej mieściny.
- Ehm… cio? - zaćwierkała w końcu, wychylając się w fotelu i spoglądając na pozostałych, niczym skołowana papużka - Róbcie jak chcecie… - machnęła ręką, ponownie się opierając. Dla niej formalności mogłyby się skończyć tuż po przedstawieniu swojego imienia i tak nie ma co liczyć na bliższe stosunki ze zgromadzonymi tutaj umarłymi.
- Heh, Caitiff… urocze. - Brujah rozparł się na krześle - Twoja wola Książę, nie czuję się urażony obecnością kundla, ale ciekawi mnie niezmiernie cóż to za sytuacja sprawiła, że rodzic go porzucił u podnóża kościoła. Jednak nie będę wykorzystywał twego autorytetu, aby zdobyć tą wiedzę.
Książę wrócił spojrzeniem do Iana, a później znowu skupił uwagę na reszcie młodszych wampirów, żeby skinąć głową i powiedzieć:
- Nie będę więc państwa dłużej zatrzymywał, prócz pana Stilwella, oczywiście. - końcówkę zdania wypowiedział dość lekko - W końcu Nowy Rok niedługo. Pan Radclyffe będzie przewodnikiem do pomieszczenia, w którym ten rok powitamy. Sam dołączę później do państwa, jako że musimy przeprowadzić rozmowę z Ianem Stilwellem. Lepiej wejść w nowy rok, jak mówiliśmy, bez balastu niedopełnionych spraw. - to powiedziawszy skłonił lekko głowę swoim gościom.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 23-01-2016 o 19:38.
corax jest offline  
Stary 27-01-2016, 15:42   #16
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Królestwo ambicji

Soledad Ruiz, Mohini Patel, Brook Godfrey, Alice McGee

Radclyffe poprowadził wampiry do wind, a stamtąd nimi piętro niżej i dalej głównym korytarzem. Wiedzieli, że prawie dotarli na miejsce, kiedy zobaczyli na końcu korytarza sporych rozmiarów, oszklone przyciemnianym szkłem drzwi, jednego człowieka wyraźnie stojącego na straży prywatności osób znajdujących się za owymi drzwiami, a ich przewodnik zatrzymał się i odwróciwszy do gości powiedział skłaniając się lekko:

- Jesteśmy na miejscu. W środku są już inni zaproszeni. Jeżeli zajdzie potrzeba - będę tam również. - to powiedziawszy otworzył przed wampirami drzwi, zaś sam wszedł do środka dopiero, jak oni byli już wewnątrz. Może to była tylko wyobraźnia Alice'a, ale wydawało mu się, że jak wchodził usłyszał szept Radclyffe'a, który miał powiedzieć: Powodzenia.


Już kiedy byli przy drzwiach nie mieli z powodu ich ciemnej powłoki okazji przyjrzeć się malującemu za nią pomieszczeniu, jednak po wkroczeniu do tego szklanego grobowca otrzymali szansę spojrzenia na miejsce, w którym spędzą Sylwester. Czy spełniło ich oczekiwania? Czy tego się spodziewali? Na te pytania już każdy z nich znał odpowiedź, jednak niezależnie od ich osobistych upodobań wybrano za nich i chcąc nie chcąc musieli na to przystać.

[media]https://www.laepiclasvegas.com/assets/uploads/_470x285_crop_center-center_89/1Oak-VIP-Booths.png[/media]

Widzieli wchodząc do wieżowca, że na parterze posiada on restaurację jednak tu, wysoko ponad poziomem ulicy znajdowała się inna przystań, zarezerwowana na tę noc dla klienteli znacznie różniącej się od tej, która chodzi pod słońcem. Była to wyraźnie przestrzeń klubowa z pełnym różnorakich alkoholi barem, niewielkim parkietem, za to zasnuta podłużnym wygodnymi kanapami, ustawionymi w niedomkniętych prostokątach z dostawionymi do siebie niewielkimi, szklanymi podobnie jak drzwi stoliczkami z miejscem jak i na butelki, jak i na lód. Najbardziej jednak rzucała się w oczy kolorystyka zaginana przez światła utrzymane w tonacji błękitu i fioletu, które pomimo że zmieniały zabarwienie miejsca oraz rzucały ciekawy poblask na znajdujące się tu osoby, nie męczyły zbytnio oczu.

Uczepione na stelażach duże grafiki zdobiły pomieszczenie, będące poddanymi manipulacji zdjęciami ludzi, w których dominująca była biel i jasne, dość chłodne tonacje. Pierwsza, jaka stanęła wampirom przed oczami prezentowała młodą kobietę o długich, prostych, czarnych włosach, której dolna połowa twarzy zakryta była oplatającym ściśle jej usta czerwonym materiałem.

Jednak nie to tak naprawdę było teraz istotne.

Pojawieniu się czwórki wampirów towarzyszyło urwanie rozmowy i poczuli na sobie spojrzenia zgromadzonych w środku osób. Piątka na kanapach w jednym prostokącie zwróciła swoje spojrzenia ku nowo przybyłym. Prócz tych osób po pomieszczeniu cicho przemieszczało się przynajmniej trzech innych ludzi, a i zobaczyli z boku, pod ścianą siedzących na innych kanapach dwóch mężczyzn i dwie kobiety, cała czwórka o urodzie godnej pozazdroszczenia.

W momencie, gdy piątka nieznajomych zauważyła pojawienie się nowych, zapanowała atmosfera pomieszanej nieufności z ciekawością, która tworzyła całkiem ciekawe spektrum.

Trochę ponad trzydziestoletni mężczyzna, wyglądający z aparycji na najstarszego z piątki, pierwszy zwrócił swe spojrzenie na nieznanych sobie przybyszów i zerknąwszy na siedzącego obok siebie towarzysza w okularach mruknął cicho lecz nie na tyle, aby młode wampiry tego niedosłyszały, sprawiając że na ustach tamtego wykwitł uśmieszek triumfu:

- Wiem. - westchnął poprawiając idealnie ułożoną koszulę od marynarki zadającą cios w dumę koszuli mężczyzny w okularach, którego to ubranie nie było w tak idealnym, nienaruszonym wręcz stanie, a pomimo że nie można było zarzucić mężczyźnie niechlujnego wyglądu, to jednak kontrast między tymi dwoma panami był widoczny na pierwszy rzut oka.

W pierwszym wrażeniu można było się zastanawiać czy kobieta o azjatyckiej urodzie i długich, czarnych włosach nie jest tą samą, której usta okalał szal na zdjęciu, jednak po chwili porównania widać było różnice między tymi dwoma paniami. Obserwowała ona nowych z wyraźnym zainteresowaniem i uśmiechnęła się z rozbawieniem na słowo swego towarzysza.

Ciekawym członkiem tego zgromadzenia był niewątpliwie nastolatek z modnym, wśród jego rówieśników, uczesaniem. Ciemnobrązowe włosy miał zaczesane i wymodelowane żelem tak, aby stały ku górze. Nie zdjął nawet zarzuconego na głowę kaptura bluzy, jakby zupełnie nie obchodziło go, jak powinien się ubrać na taką okazję. Obserwował on przybyłych z niezbyt wielkim zainteresowaniem, nie przestając popijać czerwonego drinka.

W końcu była młoda kobieta z uwiązaną szyi czerwoną apaszką, trochę przypominającą w tym momencie materiał, jaki okalał usta tajemniczej modelki z fotografii. Jasnobrązowe włosy, które w tym momencie oświetlone były kiepskim, niebieskim światłem, szalały w nieposkromionej burzy, a oczy uważnie lustrowały tych, którzy ważyli się wkroczyć w tą, dotychczas prywatną, domenę.

Zapadło milczenie, które przerywane było jedynie ledwo słyszalną, ale wszechobecną muzyką klasyczną, która nie pasowała do wystroju pomieszczenia w jakim się znajdowali... jakby pochodziła z innej epoki.

Mężczyzna w okularach rozsiadł się wygodniej z wyrazem ukontentowania słowami towarzysza i wysunął w stronę nowych wampirów trzymany kieliszek ze swoim drinkiem.

- Piękna noc na nawiązanie nowych znajomości. - odezwał się prawie, że radośnie, patrząc z niejakim rozbawieniem spod półprzymkniętych powiek - A przyjaciele Księcia są naszymi przyjaciółmi...
- ...zaś wrogowie, wrogami. - dokończyła wypowiedź kobieta z apaszką niższym, mniej rozbawionym tonem wbijając wzrok gdzieś za czwórkę nowo przybyłych wampirów.

Zrozumieli jedno - znaleźli się pośród tych, którzy w normalnych okolicznościach nawet nie zaszczyciliby ich swoim spojrzeniem.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 02-02-2016, 22:36   #17
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Od kiedy “Apaszka” zaczęła wpatrywać się w miejsce za ich plecami, Alice nie potrafił się opanowac przed odwracaniem co jakiś czas i spoglądaniem w to miejsce jak i w inne ciemne kąty pomieszczenia. Gdzieś tam mógł czaić się ktoś o twarzy Malcolma.
“Artemis” chłonęła całość wystroju i oceniała poszczególne osoby znajdujące się w środku wielkiej sali. Całość zgrzytała w jej duszy: muzyka vs. nowoczesny wystrój zupełnie jej nie leżały. Zacisnęła lekko usta. Potoczyła spojrzeniem po zebranych już wewnątrz nieumarłych. Jej wzrok zatrzymał się na dłużej na nastolatku. Zdziwiła się lekko. Maskarada nie patrzyła mile na przemianę dzieci. No chyba, że ten został przemieniony dawno... Cóż w takim razie “Justin Bieber” - jak nazwała go od razu w duchu - robiłby w Portsmouth? Poza tym… porównała również obecnych z Samuelem. Żadno nie robiło na niej takiego wrażenia jak stary Gangrel, przed którym czuła automatyczny szacunek. Coś było w jego oczach, co wymuszało takie uczucia.
“I to powitanie…” - przez chwilę dumała, czy zbyt długo przebywała z Samuelem, bo pretensjonalność całości zaczynała ją bawić.
“Czy można zostać Gangrelem przez osmozę?”
- Witam. - stwierdziła krótko - Szczęśliwego Nowego Roku. - dorzuciła jak wisienkę na tort.
Czy ona się właśnie znalazła w… Nie, nie może być. To zbyt piękne aby było prawdziwe… Podekscytowana wampirzyca, rozglądała się ciekawsko po pomieszczeniu, nie mogąc ustać spokojnie w miejscu. Obrazy, kanapy, stoliki, podłoga, kwiatki, sufit, światła, muzyka, bar i ludzie… a raczej inni Kainici, wyglądali jakby tylko czekali na okrzyk reżysera: „Kamera! Akcja!”. Każda mikro komóreczka jej ciała krzyczała: BOLLYWOOD! KOCHANA JESTEŚ W FILMIE!
Miotając się w podekscytowaniu, Mohini szybko zapomniała o przysłowiowym bożym świecie, o towarzyszach, którzy razem z nią weszli do nowego świata oraz o tych, co już do niego należeli i czekali na okazanie im należytego szacunku. Problem w tym, że roślinka w doniczce była zbyt kusząca, musiała sprawdzić czy była prawdziwa. Kanapy wydawały się nieziemsko wygodne… musiała paść na jedną wypróbowując jej miękkość. Kobieta na zdjęciu była zbyt śliczna, jej skóra zbyt jasna i czysta. Modelka na pewno należała do arystokracji, z pewnością urodziła się wspaniałą Maharani.
„Ach… niektórzy mają szczęście i nie rodzą się po to by być deptanym lecz by deptać…” pomyślała pół filozoficznie ravnoska, gładząc się po policzkach z dziwnie smutną miną. Odrywając wzrok, ciemnych oczu, od bijącego bielą zdjęcia, Patelówna rozejrzała się bezwiednie po pomieszczaniu i ze zdziwieniem stwierdziła, że nie jest w nim sama. Zaraz…
- Eep! - wystraszona pisnęła, zakrywając usta dłonią - Arararara co robić, co robić, Mohini coś ty zrobiłaaa - ganiąc się, niczym nieposłuszne dziecko, złożyła zawstydzona dłonie jak do modlitwy. - N-namaśkar…! - przywitała się na tyle głośno by wszyscy ją usłyszeli, jednocześnie zamykając oczy w nadziei, że skoro ona ich nie widzi…. to oni jej.
Artemis kończyła mówić, gdy zauważyła zachowanie kobiety w sari. Ciężko było je przeoczyć. Zdecydowanie Ravnoska przykuła jej uwagę. Widząc jej poczynania przez chwilę zastanawiała się jak blisko Ravnosom do Malkavian chociaż przyznać musiała, że “Człowiek od Rybki” zachowywał się bardziej przewidywalnie od “Panny Brzękotki”. Zerknęła na witających ich wampirów i z powrotem na Ravnoskę i swoich tymczasowych towarzyszy jakby sprawdzając ich reakcję. Jej mina mówiła wyraźnie “ja tej pani nie znam”.
Alice uśmiechnął się lekko do Artemis widząc jej reakcję na zachowanie śniadej kobiety.
Wampirzyca odzwajemniła lekki, pobłażliwy uśmiech.
Gdy Mohini zwracała na siebie uwagę, Malkavian uważnie i niedyskretnie wpatrywał się w biżuterię rezydentów elizjum. Łancuszki, spinki, broszki, nic nie ukryło się przed paranoicznym i badawczym wzrokiem młodego wampira.
Szukał szczegółów .
Musieli się czymś zdradzić, wysypywali się zwykle właśnie na szczegółach.
Odwrócił się i znów zlustrował przestrzeń za sobą.
Czysto.
- Panie, Panowie? - Zaczął by oderwać uwagę od zawstydzonej Ravnoski - Nazywam się McGee. Alice McGee, miło państwa poznać. - Zbliżył się do “Azji” wyciągając dłoń w sposób jaki sugerował chęć ucałowania podanej mu ręki, po czym ruszył dalej, do “Apaszki”, “Koszulnika”...
- Wszystkich w rączki całuj - zakpił Deryl.
… “Okularka i “Gnojka”.
Trzem ostatnim po prostu uścisnął dłoń.
Obejrzał się znowu czujnym wzrokiem.
Nieznajome wampiry obserwowały nowoprzybyłych to z ciekawością jedni, to spokojnie drudzy, a jedyną osobą znużoną tym wydawał się być chłopak.
- Jestem Norman Creighton. - przedstawił się mężczyzna z nienagannie ułożoną koszulą - Usiądźcie, usiądźcie, zakładam, że Książę niedługo do nas dołączy. Proszę nam wybaczyć, jesteśmy zaskoczeni, choć mile, nowym towarzystwem, o którego obecności nie wiedzieliśmy do dzisiaj.
Kobieta z apaszką, która obserwowała coś, co miało znajdować się za wampirami, w końcu uśmiechnęła się jakby sama do siebie, chociaż chwilę wcześniej zainteresowani nie zauważyli nikogo.
- A kimże jest wasz towarzysz, który tak nieśmiale zagląda do sali?
Kiedy młode wampiry odwróciły głowy w tamtą stronę zobaczyły nikogo innego jak Iana, stojącego na wpół na korytarzu.
- Artemis Royo - skinęła głową Normanowi - a ten mężczyzna to Ian Stilwell. Pozostał by porozmawiać z księciem. - skinęła Ianowi paluszkiem by wszedł z lekko złośliwym uśmiechem.
Lekko zdezorientowana Mohini, usiadła tam gdzie stała. Na szczęście pod sobą miała kanapę, także nie wyrżnęła tyłkiem o podłogę. Jednakże, jakby porażona myślą własnego upadku, zerwała się na równe nogi rozglądając wokoło i upewniając się, że może ponownie spocząć.
Ściągając brwi w zmartwieniu i skupieniu, wbiła wzrok w stolik znajdujący się przed nią. Ravnoska tak bardzo starała się dobrze wypaść, wciąż nie czując się dostatecznie pewnie w zaistniałej sytuacji. Czy zaproszenie do tej sali, oznaczało, że może zostać w mieście? Czy to oznacza, że może poczuć się bezpiecznie? Z drugiej strony, zawsze sobie jakoś radziła i jeśli jutro każą jej pakować manatki i znikać z miasta to powinna się teraz wybawić za wsze czasy.
Ian po samotnej chwili podszedł do zgromadzenia umarłych na wezwanie Artemis z płaszczem przewieszonym przez rękę i resztką papierosa, który natychmiast dogasił w pierwszej zastanej popielniczce.
- Dobry wieczór wszystkim w ostatnim dniu roku. Mam nadzieję że był udany. - mówił już ze spokojem, z jakim spotkali go pierwszy raz ale widać było w spojrzeniu - chciał ustalić, czy jego… stan rodzinny został przekazany gospodarzom.
- Wszystko z nią w porządku? - zapytał Artemis, skinąwszy w stronę Mohini.
- Raczej tak… - Artemis odpowiedziała niepewnie. - Myślę, że to po prostu radość? Chyba… - uśmiechnęła się uprzejmie, przyglądając się Ianowi. - A z panem?
Brook westchnął. Szczerze, jeżeli ta zbieranina obdarzała ich łaską rozmów ze względu na zaprosiny księcia, to wątpił, aby oni byli warci odwzajemnienia tej łaski. Przypomniał sobie jednak, ze to co się dzieje w Elizjum często też roznosi się na reszte domeny, a podejrzewał, ze każde z nich byłoby w stanie zrujnować mu nie-życie do końca jego trwania. Uśmiechnął się więc i skinął każdemu z nowo przybyłych.
- Witam, witam. Mówcie mi Brook. Więc, w czym możemy wam pomóc?
- Och, czy wszystko musi się sprowadzać do interesów? - odparła z uśmiechem kobieta o azjatyckiej urodzie, po czym skinęła głową przedstawiając się - Noelle Odell. Jesteście gośćmi tak jak i my nimi jesteśmy i chyba nie ma nic złego w naszej ciekawości? Przyjmijcie, proszę, nasze zaproszenie do wspólnej rozmowy. Będzie nam niezmiernie miło poznać mieszkańców Portsmouth. - spojrzała z czystą ciekawością na Mohini, ale nie komentowała jej zachowania.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-02-2016, 00:01   #18
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Królestwo ambicji

Wszyscy

Grupa wampirów, na którą natrafili Kainici cierpliwie oczekiwała, aż ci zajmą miejsca na kanapach dostawionych do stolików, a i za sprawą dwóch innych mężczyzn znajdujących się w pomieszczeniu dosunięta została jeszcze jedna kanapa tak, że siedzieli w prawie zamkniętej przestrzeni, z czego obok kobiety z apaszką siedział Alice, jako że jedna osoba musiała dzielić kanapę z obcymi wampirami i traf chciał, że te zaszczyt kopnął Alice'a.

Wampiry rozmawiały wciągając do rozmowy chętnych czy też nie, nowych gości. Cała piątka przymusowych ochotników dowiedziała się dość szybko jak nazywają się poszczególne wampiry; drugi z dorosłych mężczyzn przedstawił się jako Zackary, do kobiety z apaszką Norman zwrócił się jako do "Sereny", zaś młodzik, pomimo iż nie odezwał się ani słowem został przedstawiony nieintencjonalnie, a może i intencjonalnie, przez Zackarego:

- Cyrus, milczący jesteś coś dzisiaj.

Cyrus obdarzył Zackarego zimnym spojrzeniem wyraźnie mówiącym, że nie ma on najmniejszej ochoty na pogaduszki. Mężczyzna natomiast zaśmiał się jedynie i klepnął młodego po plecach.

- Wybaczcie mu, on taki już nieśmiały z natury. - rzucił do nowych wampirów Zak powodując poirytowane parsknięcie ze strony Cyrusa. Nastolatek spojrzał na nowo przybyłych, po czym uniósł swój pusty kieliszek, żeby zaraz został on napełniony Vitae przez jedną ze ślicznych kobiet, która wraz z drugą ustawiła także obok nowych gości kieliszki z krwią.

Noelle próbowała wciągnąć w rozmowę Ravnoskę wyraźnie jej ciekawa, Norman Iana oraz Soledad, a Zak Alice'a i Brooka.

- Wspaniale wyglądasz. - odezwała się Noelle do Mohini obserwując z lubością strój oraz biżuterię wampirzycy.

-Długo już jesteście w mieście? - zapytał Norman Iana i Soldedad.

-I jak przypadł wam do gustu nasz Pan i Władca? - zaśmiał się Zak bawiąc się kieliszkiem z Vitae.

Jedynie Cyrus, który siedział rozparty na siedzisku z naciągniętym głęboko kapturem wsłuchując się w muzykę i Serena niemo przyglądająca się rozmawiającym nie brali udziału w rozmowie.

Jednak była jedna rzecz…

Uszło to uwadze większości nowych Kainitów, jednak Ian i Alice siedzący najbliżej zobaczyli coś, czego reszta była jeszcze nieświadoma. Tafla szkła tego stolika odbijała odbicia wszystkich zgromadzonych przy nim, jak i czyniły pozostałe tafle z odbiciami reszty wampirów, z jednym wyjątkiem.

Nie widzieli odbicia Sereny.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 07-02-2016 o 04:02.
Zell jest offline  
Stary 10-02-2016, 19:56   #19
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Soledad usiadła po prawej stronie Iana. Bardziej odruch niż wybór. Spojrzała na Normana i na Iana, ustępując temu ostatniemu pola do odpowiedzi z leciutkim, złośliwym uśmieszkiem.
- Amerykańskie kobiety… - rzucił do Normana, choć przez chwilę wpatrywał się w kieliszek vitae, której uprzejmym gestem odmówił. - Doprawdy, przybyłem z Londynu raptem na początku miesiąca. Ty zapewne znasz miasto od podszewki - spokojnie powiedział Ian.
Sol przyjęła “krytykę” bez mrugnięcia okiem, choć nie widziała zbyt wielkiej logiki w wypowiedzi Iana. Czekała na odpowiedź Normana.
- Nie powiedziałbym. - odparł Norman - Jestem dość częstym gościem w Portsmouth, ale nie rezydentem tego miasta.
- Doprawdy. - zdawkowo dawny stróż prawa zachęcił starszego wampira by mówił dalej.
Sol również odwróciła spojrzenie od Iana na rozmówcę, zakładając nogę na nogę i poprawiając bluzeczkę, otrzepując ją z niewidzialnych pyłków.
- Mieszkam w Nottingham. - wyjaśnił Norman - A tutaj… Tutaj przybywam w gościnę, podobnie jak i część z nas, chociaż na przykład Serena jest już z Portsmouth.
Sol przysłuchiwała się z lekkim, uprzejmym uśmiechem wymianie zdań dwóch mężczyzn.
Mężczyzna spojrzał na milczącą Soledad i zapytał, kierując pytanie do niej:
- A skąd ty jesteś, droga pani?
- Delaware. - odpowiedziała krótko Sol. - I nie pani, Artemis. - przypomniała sobie.
- A jednak jesteś teraz tutaj, Artemis. Spory kawałek drogi, ja jednak przywiązany jestem do tego kontynentu.
- Przywiązywanie się do miejsca jest bezcelowe - mruknęła wampirzyca.
- Cóż, moja słabostka, cóż poradzić. - odparł ze smutkiem w głosie wampir - Na całe szczęście tutaj jest jeszcze tyle dla mnie do zobaczenia, że nie mogę narzekać na nudę.
Sol pomyślała:
“I dobrze, byle z dala ode mnie” - zaś na głos powiedziała starając się wydać nudną do bólu:
- To doskonale. - wolała wydać się nudziarą niż przyciągnąć zbyt wiele uwagi do siebie.
- ...wiele podróżujesz? - rzucił caitiff od niechcenia, nawet nie patrząc na nią a gdzieś w jej stronę.
- Tak… całkiem. - kiwnęła głową. - A Ty?
- Nie od pewnego… czasu. Dla większości z nas ciężko pogodzić to z trybem życia. - Ian przeniósł wzrok na “Artemis”, obojętnym spojrzeniem przyjął wyzwanie.
- Jak dajesz sobie radę?
- Jak widać nadal w jednym kawałku. A co tobie przeszkadza w podróżach najbardziej? Szukasz jak Norman jednego miejsca?
Rozmówca wzruszył ramionami.
- Nie lubię polegać na innych, a każdorazowa podróż do liczącego się miasta wymaga dopełnienia tradycji. Jestem wdzięczny Księciu… ale Ty musisz być zobowiązana wobec wielu.
- Zobowiązana? - zdziwiła się uprzejmie. - Nie do końca rozumiem.
- Jeśli długo i często podróżujesz, zdaje się że nieraz wiąże się to z uzyskaniem zgody na pobyt, i nie mam tu na myśli ambasady. - zasugerował.
- Nadal nie widzę tutaj miejsca na zobowiązanie. A zaledwie zadośćuczynienie akceptowalnym normom.
- Tylko o ile udzielający zgody są na tyle… otwarci na gości. Ale nie mam w tym doświadczenia, wiem tylko, że w Londynie bywało dość… ciasno. - uśmiechnął się krzywo.
- Brakuje Ci Londynu?
- Nieco. Brakuje Ci rodzinnego miasta? Nie powiedziałaś, skąd dokładnie jesteś.
- Nie brakuje mi rodzinnego miasta. Delaware City, ale to nie jest moje “rodzinne” miasto. - uśmiechnęła się lekko. - Urodziłeś się w Londynie?
- Nie. - odparł po prostu Ian.
Nie skomentowała więcej pozwalając tematowi zawisnąć w powietrzu.
- Więc - nie pozwalając by zaległa pauza, zaczął zmieniać temat - W Portsmouth również jesteś tylko przejazdem?
- Zapewne. Słyszałeś o moich powodach przyjazdu. Jakie są twoje? Możesz przypomnieć?
- Ja zostałem przeniesiony przez konstablat z Metropolitan Police. Ty przybyłaś na szkolenie…? - zaczął, zostawiając pytanie na niedoprecyzowaniu o jakie szkolenie może chodzić.
- Tak. - nie chwyciła przynęty.
- W czym nasi rodacy, twoi krewni będą cię szkolić? - dociekał z nonszalancją we wścibskości na jaką stać tylko funkcjonariuszy publicznych.
- A jaką funkcję będziesz dokładnie tu pełnić?
- Dowiem się, gdy komisarz generalny znajdzie dla mnie chwilę. Teraz ty. - rzucił do Artemis z uśmiechem, zerkając na Normana.
Norman natomiast cierpliwie przysłuchiwał się wymianie zdań między dwoma wampirami nie wcinając się w nią.
- Ja nie będę pełnić żadnej funkcji - odwzajemniła uśmiech, udając, że nie rozumie o co mu chodzi - chyba, że na wyraźne życzenie księcia. - wzruszyła ramionami. - A dlaczego zostałeś przeniesiony? - kontynuowała krzyżowy ogień pytań.
- Komisarz mi nie powiedział. Może mieć to coś wspólnego z latami doświadczenia. - przeniósł wzrok z powrotem z Normana na Artemis - Wybacz zbyt dociekliwe pytanie. Gdy pytałem o szkolenie, byłem po prostu zainteresowany czy to ma coś wspólnego z bezpieczeństwem… tak, czy informatyką? Tak jak opowiadałaś Księciu o swojej specjalności, czy może raczej chodzi o jakąś wewnątrzklanową, szczególną rzecz, coś o znaczeniu bardziej symbolicznym.
- Księciu mówiłam, że mogę pomóc z zabezpieczeniem i informatyką w zamian za udzielenie pozwolenia. Szkolenie czysto klanowa sprawa. I… pierwszy raz widzę policjanta, który prosi o wybaczenie za zadawane pytania. - uśmiechnęła się lekko kpiąco, ale z sympatią.
- Ostatecznie staramy się zachować maniery. - rzucił, po czym zerknął na kieliszki i karafkę z vitae.
- Za Nowy rok? - zaproponował drobny toast Artemis i Normanowi, sięgając po naczynie i jeszcze czyste naczynia.
Artemis kiwnęła głową, przyjęła kielich ale jedynie zamoczyła usta w karmazynowej cieczy. Dla towarzystwa i by wznieść toast.
- Za Nowy Rok.
 

Ostatnio edytowane przez -2- : 10-02-2016 o 20:05.
-2- jest offline  
Stary 12-02-2016, 19:49   #20
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Mohini chłonęła uważnie otoczenie, obserwując nieznajomych w milczeniu. W głębi serca ravnoski toczył się bój. Jej bardziej rozumna i rezolutna część podpowiadała, żeby wampirzyca dobrze się prezentowała i zachowywała, gdyż tylko bogowie wiedzą co przyniesie jutro, być może przyjdzie jej tu zamieszkać, pracować… wieść życie w nieżyciu i relacje z innymi oraz opinia o jej osobie, będą grały kluczową rolę.
Z drugiej jednak strony… figlarna natura ciekawskiej i rozbrykanej papużki, aż rwała się do przodu. Chciała tańczyć, śpiewać, pić… po prostu poszaleć, kiedy jeszcze miała ku temu okazję.
Na ratunek przybyła jej Noelle, zapraszając do rozmowy i odrywając wampirzycę od natłoku myśli.
- Hai… - uśmiechnęła się radośnie, automatycznie przytakując i skupiając wzrok swych ciemnych oczu na kobiecie - …dziękuję, choć to ty lśnisz najjaśniej na tym nocnym niebie. - odparła zawstydzona, starając się ograniczyć gestykulację rękoma do minimum.
- Dziękuję wielce. - odparła kobieta i dodała - Nie ma powodu do stresu - uśmiechnęła się i zniżyła głos do teatralnego szeptu - a słowami Sereny się nie przejmuj, ona już taka bywa. Ładnie obnaża kły, ale to wszystko. - te słowa sprawiły, że owa Serena jedynie przewróciła oczami.
Mohini pokręciła głową jakby przytakiwała i negowała w tym samym momencie. Gest dla każdego hindusa rozpoznawalny i rozumiany, a oznaczający zależnie od sytuacji. W tym wypadku… coż Noelle i tak pewnie by nie zrozumiała.
- Nawikło się. - machnęła zbywająco ręką - Róźnie osobi spotikało się na drodzie. - trzymanie fasonu i pilnowanie akcentu, nie tak łatwo szło w parze u młodej ravnoski. Nie speszona jednak, dziarsko podpatrywała innych rozmówców by w końcu ponownie skupić się na wampirzycy. - Dobzie zrozumiałam, zie nikt tu nietutejszy?
Noelle przez chwilę zastanawiała się nad sensem zasłyszanych słów zanim odpowiedziała:
- Jesteśmy dość zgraną grupą, ale większość z nas nie pochodzi z domeny tutejszego Księcia. - wyjaśniła i spojrzała zaciekawiona na Ravnoskę - A ty skąd pochodzisz?
- Z Indii. - odparła dumnie wampirzyca - Pzijechałam do waś za swoim tfu psia jego mać mężem… - na wspomnienie o mężczyźnie, aż zatrząsło kobietą z obrzydzenia i złych wspomnień - Po przemianie… podróżujię… źwiedziam. - wzruszyła ramionami, nie wiedząc co jeszcze dodać - Jeśteście… - zatoczyła ręką w koło obejmując wszystkich zebranych -... Przyjaciółmi księcia? To ćiekawe, zie nie zaprosił na ziabawę stałych mieszkańców. - zaintrygowana przekręciła na bok głowę, zastanawiając się, gdzie przebywają tutejsze wampiry i dlaczego ich nie zaproszono na zabawę. - Czy “on” lubi grać w karty? - Mohini przerwała milczenie ale nie było do końca pewne czy pytanie skierowane było do konkretnego odbiorcy czy do jej myśli.
- Tak można nas nazwać. - stwierdziła po chwili namysłu wampirzyca i dodała - Czy lubi grać w karty? Zwykle jest diablo zajęty, więc ciężko określić "czy lubi". Ja z nim nigdy nie grałam, może Zak próbował, ale czy mu się udało? - wzruszyła ramionami - Nie wiem. Czemu pytasz?
- Ma coś z gracia. - odparła wturując wzruszeniem ramion. Ravnoska sama do końca nie wiedziała dlaczego tak uważała, być może przeczucie, a może… paranoja. Przypominając sobie o ‘drinkach’ przyniesionych przez, chyba, obsługę. Wzięła kieliszek do ręki. - A ty śkąd pochodziś moja diroga? I jak poznałaś księcięcia, jeśli to nie tajemnicia. - uśmiechając się jak mała, psotliwa dziewczynka pociągnęła łyczek vitae.
- Pochodzę z Bournemouth, ale większość czasu spędziłam w Londynie. - odparła wampirzyca - A Księcia poznałam… Powiedzmy po prostu, że traf chciał, iż w pewnym momencie wpadliśmy na siebie właśnie w Londynie.
Mohini w ciszy przyglądała się kobiecie, a więc jednak jakaś tajemnica się za tym kryła. Korciło ją, żeby podrążyć temat, ale w końcu porzuciła ten pomysł. Uśmiechnęła się uroczo popijając drobnymi łyczkami krwisty trunek.
- Tylko bogowie potrafą odczytać naszą mglistą przyszłość. - w końcu odważyła się na dosyć oględną odpowiedź.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172