|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-12-2015, 22:57 | #1 | ||||
Reputacja: 1 | [Old WOD] Jaki tu spokój... - Piotr Wasilewski
Koncert trwał w najlepsze, policjant przysiadł na powrót obok prywatnego detektywa. Post by Jaśmin & Leoncoeur
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 22-02-2016 o 11:54. | ||||
05-01-2016, 14:18 | #2 |
Reputacja: 1 | Warszawa, szpital, 22:35 Piotr wyłączył i schował telefon. Właśnie odbył kilka ciekawych rozmów. Mógł sobie na to pozwolić czekając na wieści o stanie Marka. Noż kurwa, a miało być tak pięknie... Pierwszą sprawę załatwił dzwoniąc po lawetę. Podał im adres, markę i numer rejestracyjny samochodu. Odhaczyć. Drugą załatwił dzwoniąc do swego ubezpieczyciela. Grzecznie przeprosił za późną godzinę i ustalił szczegóły dotyczące kasacji i ubezpieczenia swojego opla. Kolejna rozmowa to był gwóźdź programu. Około 23.05, przyjmując, że Władziu już się ze sprawą uporał, Piotr zadzwonił w sprawie Freda. -...i kurważ mać, puściliśmy go. Moja wina, Piotruś, moja wina, moja, kurwa, bardzo wielka wina. No powiedz kto by pomyślał, że uciekający przed jakimś amerykańcem handlarz herą będzie wrzeszczał, że mu pilno do mundurowych... Ciszewski przerwał na chwilę wysłuchując jak partner buduje skomplikowaną figurę stylistyczną złożona z samych przekleństw. -Dobra, dobra, Władek, nikt doskonały nie jest - Wasilewski w końcu się uspokoił - To zrób coś innego. Wpadnij do firmy i potwierdź mi adres Marka Piaseckiego... Piętnaście minut później Piotr miał już ten adres. I wreszcie, last but not least, zadzwonił do swojej dziewczyny. -Anka? Słuchaj, mam robotę. Nie będę na kolacji...tak wiem. Przepraszam. Zjedz i idź spać...Wiem. Będę pewnie gdzieś nad ranem. I pewnie z marszu od razu do roboty...Wiem, wiem. Postaram się jutro, dobra? No, dobranoc, kotuś. ***** Warszawa, Antoniego Odyńca 41/43, 01:15 Piotr otworzył drzwi nie zapominając wcześniej założyć cienkich skórzanych rękawiczek. Klucz dość ciężko chodził. Policjant znajdował się właśnie na Mokotowie, w mieszkaniu należącym do Piaseckiego. Pół godziny wcześniej zmęczony lekarz dostarczył mu wiadomość, ze Marek jest w śpiączce farmakologicznej po operacji i przez dwa najbliższe dni nie będzie z nim kontaktu. Połamana noga, ręka, zmasakrowane biodro, impreza w narządach wewnętrznych, pysznie. Wasilewski podziękował szorstko. A skoro tak nic go na razie w szpitalu nie trzymało. Pojechał na Mokotów. I właśnie stanął w progu markowego mieszkania. Gdzieś na zewnątrz słyszał turkot przejeżdżającego tramwaju. W lokalu obok dudniła głośna muzyka. W mieszkaniu przywitała go cisza i ciemność. Zamknął drzwi, zapalił górne światła. I zaczął się rozglądać starając się ignorować imprezę gdzieś za ścianą. Mieszkanie było dwupokojowe i świadczyło o dość znacznym statusie majątkowym gospodarza oraz o braku czasu na dokładniejsze sprzątanie. Dość oszczędnie umeblowane, wytapetowane na jasny brąz, łazienka wyłożona identycznymi w barwie kafelkami. W łazience kabina prysznicowa, na półeczkach zestaw męskich kosmetyków itp. Mniejszy pokój był sypialnią, ale wyglądało na to, że jest rzadko używana. Prawdopodobnie Marek idąc spać zwykle wybierał kanapę w dużym pokoju. Piotr szybko sprawdził też kuchnię. Nic ciekawego oprócz butelki wódki w kształcie kałąsznikowa w lodówce. Piotr parsknął śmiechem. Marek, ochlapusie. Dalej poszło szybko. Na jednej ze ścian znajdowała się dość pokaźna biblioteczka. Klasyka głównie, Mickiewicz, Strugaccy, Conan Doyle. I kilkunastotomowa Encyklopedia PWN. W tomie czwartym Piotr znalazł list do Mr Wojciecha Kleszcza. Bingo. Wasilewski był piekielnie ciekawy co tam jest napisane, ale póki co wolał być przezorny i nie otwierać. Spokojnie, później. Na biurku w dużym pokoju stał też komputer pc, dość średniej klasy. Taki sprzęt u prywatnego detektywa zwykle krył różne ciekawe sekrety, Piotr walczył ze sobą krótko. Ciekawość zwyciężyła. Mimo to nie dogrzebał się niczego ciekawego jako że komputer został wcześniej zahasłowany. No trudno, nie ma czasu na zabawę. Niemniej, leżący na biurku kabel świadczył, że właściciel często używał dysku zewnętrznego. Którego to nigdzie nie było widać. Jeszcze raz sprawdził całe mieszkanie. W oczy rzucał się duży telewizor plazmowy z dvd oraz stojący w kacie, dość zakurzony, stary telewizor czarno biały, prawdopodobnie pamiątka z czasów PRL. Marek, wyglądało na to, był dość sentymentalny. Piotr sprawdził godzinę, 02.05. Chyba nic tu ciekawego już nie znajdzie. Obrzucając mieszkanie ostatnim pożegnalnym spojrzeniem Piotr wyłączył komputer i światła, zamknął drzwi. List schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Sądząc po odgłosach zza ściany impra dochodziła do finału. Piotr, nie czekając dłużej, ewakuował się na zewnątrz. Pięć minut później złapał taksówkę podając taksiarzowi adres swojego bloku. O 03.10 znalazł się w domu z mocnym postanowieniem, że przed dzienną zmianą o szóstej prześpi się przynajmniej te dwie godziny... Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 05-01-2016 o 14:25. |
11-01-2016, 17:25 | #3 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
25-01-2016, 20:20 | #4 | |||||||
Reputacja: 1 | Komenda Główna, Pałac Mostowskich Mimo wczesnej pory praca na posterunku wrzała. Wasilewski dokładał swoją cegiełkę piłując służbowy komputer. Wszedł do sieci. Cytat:
Siedział godzinę bijąc jak głową w mur, póki nie natrafił na dość rozbudowaną dokumentację “akcji Widelec” z 2008 roku, słynnej w działaniach przeciw agresywnym kibicom. Dołączone do tego były wyjątkowo notatki służbowe patrolów. Policja miała tego dnia na tyle dużo roboty, że za pojedyncze bójki między złapanymi kibolami Legii i Polonii nie robili za dużo poza spisywaniem danych. To był dla prewencji dzień świra. Z drugiej strony notatki te traktowały o wykroczeniach, to wyjątkowo do bazy danych dołączono je w sprawę. Wojciech Kleszcz figurował tam jako jeden z tych co występował w czarno-biało-czerwonych barwach Polonii. Wykpił się wtedy ale… Piotr zdał sobie sprawę, że archiwum notatek służbowych nie jest podpięte pod system notowań, karalności itp. - dostępny dla kryminalnych. Może tam było by więcej, bo jak kibol, to spisywany (nawet jak nigdy nie notowany) mógł być częściej. Ustaliwszy te dane Piotr porzucił kompa. Nic więcej nie dałoby się, póki co, wygrzebać. Teraz był czas policyjnej heroiny, pani Grażynki, z archiwum. -Pani Grażynko - Piotrek wcześniej prewencyjnie zażył gumę miętową - Ma Pani chwilkę? Bo mam tu klienta do ogolenia… -Jasne, synku - Pani Grażyna, postawna matrona o manierach divy operowej - Dane? Kolejne godziny wypełniło przeszukiwanie archiwum pod kątem działalności Wojtusia Kleszcza i jego ewentualnych kolegów z Polonii i nie tylko. Była to robota straszna, bowiem brak digitalizacji notatek służbowych oznaczało mozolne sprawdzanie wszelkich oznaczonych kodem przyłapywania kiboli na mieście w bójkach i innych mniej waznych sprawach nie kwalifikujących się do brania chuliganów do komisariatów. A było tego od groma. Cytat:
Cytat:
Cytat:
Godziny mijały, a Piotr zapoznawał się z kolejnymi wynurzeniami prewencjuszy. I nagle... Znalazł go, w jednej z notatek. Cytat:
Usiadł sobie przy stoliku w archiwum i zaczął uważnie studiować notatkę. Data? Szpital? To ostatnie ciekawiło go najbardziej. Jeśli nie w sieci policyjnej to można będzie sprawdzić sieć szpitalną… Cytat:
Na swoim stanowisku pracy wszedł do sieci szpitali w Warszawie wykorzystując priorytet służby. Pacjent: Wojciech Kleszcz. Data: 2010, 14 lipca. Niestety w sieci szpitalnej znajdowały się tylko najważniejsze. MSWiA, oraz wojskowy na Szaserów i ich pochodne oddziały. Reszta nie była podpięta, a biorąc pod uwagę miejsce zdarzenia, Kleszcz raczej nie trafił do żadnego z nich. Cholera. No nic. Trzeba będzie podreptać. -Władek, pożyczysz mi samochód? Ciszewski oderwał się na chwilę od pracy. -Ta, jasne. Tylko masz wrócić przed 22, młody. Wasilewski złapał rzucone mu kluczyki. już po chwili siedział w władkowym Fordzie Fiesta z przyjemnością wdychając zapach świeżej skóry. Ze starego przyzwyczajenia włączył radio i ruszył na objazd warszawskich szpitali. Niestety, wyglądało na to, że szybciej byłoby pieszo. Dochodziła jedenasta i ruch na ulicach trwał w najlepsze. Ale nic to. Twardego policjanta takie rzeczy nie ruszają. Wybierając trasę tak, by oszczędzać czas i paliwo Wasilewski dotarł w końcu do celu. Szpital Czerniakowski -Dobry -Piotr powitał pielęgniarkę w rejestracji - Aspirant Wasilewski z Komendy Głównej. Szukamy jednego z waszych byłych pacjentów. Kto zarządza archiwum? - A Pan w jakiej sprawie? -Szukamy pewnego pseudokibica. W lipcu 2010 trafił pobity do szpitala. Sprawdzamy teraz rutynowo wszystkie lecznice w stolicy… Czas płynął, a Piotr odwiedzał kolejne szpitale… Szpital Bielański Niemłoda, postawna, pachnąca krochmalem pielęgniarka zaszła mu drogę. -Odwiedziny od 16, proszę przyjść później… -Ja nie w odwiedziny. Szukam ordynatora. -ORDYNATORA? Czego pan od niego chce? Piotr uśmiechnął się lekko. Wielkie litery były niemal widoczne. Ale cóż, on też tak potrafił. -Jestem z policji. Mam SPRAWĘ. Kobieta wahała się krótko. -Pokój 116… Kwadrans później Wasilewski grzebał już w komputerze szpitalnym. Nic. Zero. Null. W drogę, do kolejnej lecznicy. Szpital kliniczny im. Księżnej Anny Mazowieckiej, Powiśle, ul. Dobra, Wczesne popołudnie -...Szukamy pewnego pseudokibica. W lipcu 2010 trafił pobity do szpitala. Sprawdzamy teraz rutynowo wszystkie lecznice w stolicy - Piotr konfidencjonalnie przechylił się przez biurko - To bardzo ważne. Ten goguś jest podejrzewany o przestępstwo na skalę międzynarodową. Współpracujemy w tej sprawie z Interpolem. Jeśli możecie udostępnijcie nam swoją bazę danych. - Dane pacjentów są poufne - odpowiedział ordynator do jakiego odprowadzono Piotra gdy kobieta w recepcji sprawdziła coś na komputerze, jednak nie chciała decydować czy dane policjantowi przekazać, czy nie. -A czy pan myśli, że ja jestem z harcerstwa? - żachnął się Wasilewski - Panie ordynatorze, to poważna sprawa. Szukamy niebezpiecznego przestępcy, niechże pan się wczuje w naszą sytuację. Wasze dane to póki co jedyny trop jaki mamy. A chodzi o życie i zdrowie wielu ludzi. Niech pan posłucha - Piotr zmniejszył nieco dystans - Jeśli ma pan wątpliwości to skorzystam z tych danych w pańskiej obecności. To jak będzie? Piotr nie był specem od załatwiania spraw polubownie, grzeczne rozmowy były jego atutem na tym samym poziomie co rozwiązywanie równań kwantowych przez Artura Szpilkę. Starał się, ale ordynator żachnął się na jego ton i splótł ramiona odchylając się na fotelu. - Nakaz panie oficerze, albo do widzenia. Mam masę pracy. Trzeba Wasilewskiemu przyznać, że kląć zaczął dopiero na zewnątrz. No nic. Rozsiadł się wygodnie w samochodzie i dobył telefonu. - Dzień dobry, pani prokurator, aspirant Wasilewski z Głównej, z antynarkotykowego. Potrzebuję nakazu, żeby dobrać się do komputera szpitala Anny Mazowieckiej. Ordynator, menda jedna, nie daje dostępu, a to dla mnie jedyny trop na pewnego pseudokibica. Dałoby się to załatwić jeszcze dzisiaj? - Na jakiej podstawie panie Piotrze? -Ten kibol, Wojciech Kleszcz, jest podejrzewany o handel narkotykami. W 2010 trafił do szpitala i to, póki co, jedyna nasza poszlaka. Wcześniej z kolegą, niejakim Bułą, handlowali narkotykami na potrzeby vipów z ambasady. Było tam jakieś przyjątko na którym ci dwaj dostarczali narkotyki - Piotr bujał z wprawą. Może i nie był orłem zaawansowanej dyplomacji, ale kłamać potrafił. Zresztą, jak to mówią, najlepsze kłamstwo to prawda, ale nie do końca. - Dobrze panie Piotrze, niech Pan prześle mi akta śledztwa na służbówkę, zobaczymy co da się zrobić. Wasilewski podziękował, pożegnał się i schował telefon. Może jednak ten dzień nie będzie zmarnowany. Pół godziny później był na Mostowskich i zaraz siadł do sporządzania dokumentacji. I, jak to bywa w żmudnej robocie, stracił poczucie czasu. W pewnej chwili ktoś szturchnął go w żebra. Piotr podniósł nieprzytomny wzrok. Władziu szczerzył zęby. -Grażyna cię szuka. I oddaj mi kluczyki, Pitia. -Aaaa...jasne, jasne. Z pewnym zakłopotaniem (ostatecznie poinformował Grażynkę, że zaraz wróci, a minęły 3 godziny) Piotr udał się do archiwum. Archiwistka siedziała przy biurku pełnym papierów. Wasilewski przyciągnął sobie krzesło i siadł naprzeciwko. - Jestem. Co jest grane? -Panie Piotrze, pogrzebałam trochę jeszcze tak raczej z rozpędu, jak Pan wyszedł… - Pani Grażynka minę miała zamyśloną. - Znalazłem jeszcze jedną notatkę, dotyczącą tego szukanego nicponia. Bójka na Starym Mieście, jak poprzednio, tym razem nikt mocniej nie ucierpiał. Tym razem ten Kleszcz był z jakimś drugim, Aleksandrem Nowakowskim… Ale… To notatka z dwóch dni po tamtej. A przecież tam było, że odwieźli go w stanie krytycznym! - Błąd w dokumentacji? Może komuś daty się pomyliły? - Też tak pomyślałam, ale to zdarza się przy zapisach cyframi. Tu jest dokładnie: “Szesnasty lipca dwa tysiące dziesiątego, piątek”. Więc… -...Więc o pomyłce raczej nie ma mowy. A co z tym Nowakowskim? Rozłożyła bezradnie ręce. -Dobra, pogrzebię w komputerach. To by było wszystko, Pani Grażynko. Przyjemności. Piotr pożegnawszy się udał się na swoje stanowisko pracy. I ponownie uruchomił komputer. Cytat:
- Wejść -Dzień dobry, szefie. Mam tu sprawę do podpisania. - Hm? Nadkomisarz, postawny mężczyzna pod pięćdziesiątkę w przewiewnym lnianym garniturze, spodniach w kancik i prążkowanym krawacie podniósł głowę znad papierów. Na jego twarzy o zdecydowanym podbródku i garbatym nosie pyszniły się bujne wypielęgnowane blond wąsy. Wasilewski wiedział, ze teraz albo nigdy. -Mam tu protokół śledztwa dotyczący poszukiwanego, niejakiego Wojciecha Kleszcza. Facet jest związany z handlarzami narkotyków z Matuszki Rosji. Słyszał pan już, ze w Rembertowie Hotel Moskwa dogaduje się z amerykańską mafią? Skubańcy chcą rozkręcić autostradę przerzutową z Rosji przez Polskę do Stanów. I odwrotnie… - Piotr zmilkł na chwilę czekając na reakcję bossa. Gdy ta nie nastąpiła (Ratajkowski po prostu obserwował go beznamiętnie) Wasilewski ciągnął dalej. -Mam kilka poszlak, ale kluczowe powinny być informacje ze szpital im. Anny Mazowieckiej, z szpitalnej sieci komputerowej znaczy. Potrzebuję nakazu, żeby się dobrać do tych danych. Dlatego dałem sygnał do prokuratury, a oni na to, ze muszę wysłać protokół śledztwa. Musiałem trochę namotać, ale jestem pewien, że te info ze szpitala będzie kluczowe. - Co masz na tego Kleszcza w tej sprawie? Jakie to poszlaki? - szef zabębnił palcami po biurku. -Mam info z naszej bazy i archiwum, ale kluczowe będą informacje od Marka Piaseckiego. Mówiąc serio ten Kleszcze jest dla niego. Ja wdałem się w sprawę bo Marek obiecuje dać mi cynk co do następnego spotkania mafiosów z Rosji i Stanów. - Piasecki…? Cholernik szuka skubańca? Dobry jest radzi sobie, po co mu zatem ty? - Marek potrzebował kogoś kto znajdzie i obrobi informacje z naszej bazy i archiwum. Kontakty mu się posypały dlatego zaoferował mi cynk w zamian za jednorazówkę. - Mamy coś oficjalnie na tego Kleszcza? Podejrzany, karany? -Jest podejrzenie, że dostarczał narkotyki na jakimś przyjęciu dla oficjeli razem ze wspólnikiem niejakim Bułą. Spisano go też podczas akcji “Widelec”, w 2010 trafił pobity do szpitala Anny Mazowieckiej. Te dane ze szpitala to póki co najważniejsze info. - Co to za impreza oficjeli? -Jakieś przyjęcie w ambasadzie USA, dla dzieciaków urzędników. Kilka lat temu, musiałbym sprawdzić dokladnie kiedy to było. - Trochę dupa Piotrek w takim razie. Samo to, że typ był pobity w czasie obławy na kiboli trochę lewe by go w śledztwo włączać. A jak rozpętam takie na temat ‘towaru’ na imprezie w ambasadzie parę lat nazad to mi urwą jaja. Urwą, podsmażą z cebulką i każą zeżreć. Kumasz? -Szefie, to jest póki co tylko podpucha coby się dobrać do danych tego Kleszcza. Mamy szansę wyjąć wysokich oficerów Hotelu. Jak Marek dojdzie do siebie będę już miał tego Kleszcza i dobierzemy się do tyłka Bałałajki. - Tak ale muszę mieć podbitkę. A nie możesz po prostu spróbować z szefem tego szpitala po ludzku pogadać? Wasilewski oklapł. -Próbowałem, ale albo ja jakiś niekumaty jestem albo ten ordynator to jakaś menda jest. Woła o nakaz. Może jakby ktoś inny od nas by poszedł? Bo ja się z inteligencją nie dogaduję… Ratajkowski roześmiał się, wszak wiedział jak jego podkomendny dogaduje się “po dobroci”. - Aha, czyli byłeś - Znów sie rozesmiał. - Zróbmy tak, pogadaj z kims od nas, spróbujcie jeszcze raz. Ciszewski? Marta? Nie wiem, pokombinuj, jak menda nieoficjalnie znów odmówi - to się zastanowimy, choć ciężko będzie. -Dobra. Pogadam i zobaczymy co się da zrobić. Znikam. Piotr wyszedł mając w głowie przysłowiowy mętlik. Potrzebował pomocy, a nie lubił o nią prosić. Ale nie było wyjścia. Martę znalazł w socjalnym palącą papierosa. Była już pod 30-kę, ale nadal robiła wrażenie. Średni wzrost, średni biust, dość zgrabna, z całą masą drobnych loków. Miała ostry czujny wyraz twarzy. Od razu widać, twarda dziewczyna z takich co to się nie cackają. -Kopnij szluga dla pasera bo cię paser sponiewiera - Wasilewski nie palił często, ale teraz poczuł się w obowiązku zintegrować się. Kobieta uśmiechnęła się krzywo, ale dość pogodnie. Piotr przyjął kamela i usiał obok niej. -Kiedy kończysz przerwę? -Za 10 minut - wzrok Marty zaostrzył się, wyczuła go - Co jest? -Jest robota, kotuś. Mam pewnego lekarza na rozkładzie… - przez następne 5 minut Piotr referował sprawę - Mi nie wyszło, ale tobie może powiedzie się lepiej. Jak myślisz? -To jest polecenie służbowe? -Nie no co ty - Piotr błysnął uśmiechem - Prośba o przysługę. -To dobra, ale za dwie godziny najwcześniej bo mam papierki do wypełnienia. -Jasne - Piotr zdusił papsa w popielniczce. Zakaszlał lekko. Nie lubił zbytnio palić, a klima nie oczyszczała zbytnio atmosfery - Wpadnij do mnie jak znajdziesz czas... ***** - No mam teraz trochę czasu, a o co dokładnie chodzi? -Trzeba się dobrać do szpitalnego komputera. Albo “po ludzku” albo nakaz. Myślę, że ordynator z tobą pogada chętniej niż ze mną. Roześmiała się. - Duża whiskey. - Z lodem i cytrynką - potwierdził uśmiechnięty Wasyl. - Tylko twoim wozem jedziemy, u mnie coś z hamulcami, stoi u mechanika. -Hamulce ważna rzecz. Ale i tak masz lepiej bo mój wóz poszedł do kasacji. Nic to. Weźmiemy wózek od Władka. Idziesz? - Jasne - podeszła do wieszaka biorąc kurtkę. - Władziu, pożycz samochodzik. Wrócimy za jakieś dwie godziny. Już z kluczykami w kieszeni Piotr udał się na parking po raz kolejny przywłaszczając sobie władkowego forda. Chwilę później odpalił jak rakieta biorąc kurs na szpital Anny Mazowieckiej. Szpital im. Anny Mazowieckiej, 16:04 W szpitalu poszło zdecydowanie lepiej. Ordynator w pierwszej chwili odmówił przyjęcia policji widząc Piotra i wymawiając się obowiązkami. Ale Marta umiała używać swojego uroku. Wzrokiem i dyskretnym gestem kazała zostać Wasilewskiemu na korytarzu po czym weszła bez pukania do gabinetu pozostając tam jakieś dziesięć minut. Wyszła w końcu dając znać by wszedł. Ordynator uśmiechnął się cynicznie na widok Piotra wymieniając jakieś porozumiewawcze spojrzenie z Martą. - Jak się nazywał ten urwisek co go szukacie? -Wojciech Kleszcz - Wasilewski obrzucił lekarza podejrzliwym spojrzeniem. Ordynator wklepał coś do systemu. -Co chcecie z jego danych? -Wszystko. Mogę? -PESEL, adres zameldowania, to wszy… - urwał. - Ehm, mam tu adnotację, dość dziwną - Zmarszczył brwi. -Zamieniłem się w słuch już jakiś czas temu, doktorze. Ordynator zabębnił palcami o biurko. -Dużo nie pomogę, ja tu jeszcze wtedy nie pracowałem. Ale opis jest taki: “Pacjent przewieziony na salę przedoperacyjną. Gdy pielęgniarka wróciła do niego po dwóch minutach wraz z lekarzem mającym prowadzić operację. Stwierdzono brak pacjenta.” Urwał. -Słyszałem o tym, myślałem że to takie nasze “hospital legend” - podrapał się po głowie. -Ale adres zameldowania i PESEL są. Spisano je z dokumentów tego pacjenta? -Tak, bo dokumenty wzięto zanim przewieziono go na przedoperacyjny. Wychodzi na to, że wypełniano jego kartę z dowodu jak jego już nie było na oddziale… - minę miał nietęgą. -A co z jego rzeczami? Wiem, ze minęło parę lat,a le macie je jeszcze? -Ubrania? No panie, zakrwawione łachy? A co pan myśli, że z nimi robiono jak pacjent przepadł? Portfel daliśmy policji z dokumentami, pewnie trafił do biura rzeczy znalezionych. Ja tam nie wiem. Piotr pomedytował chwilę. -Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Facet był w stanie krytycznym, a mimo to zwiał ze szpitala, tak? - Można to tak interpretować… - ordynator był lekko zagubiony. Wpatrywał się w dane uporczywie jakby miał na ekranie znaleźć jakieś wytłumaczenie. -Aha. No dobrze. Adres, PESEL, niech pan poda wszystko co tam macie - Piotr sięgnął po notatnik dobywając długopisu, a ordynator podał mu te dane. Adres wskazywał na Kolonię Sieraków, w puszczy kampinoskiej. -Dobrze, to by było wszystko. Dziękuję za współpracę, nie będziemy dłużej przeszkadzać. Piotr wyszedł na korytarz i dopiero tam zwrócił się do Marty. -Ty to jesteś fachura. Wiszę ci whisky. Wpadniemy do IRISH PUB po pracy? To już za półtorej godziny. - Zapuść takie - dyskretnie poprawiła biust - a też będziesz potrafił. I nie wykpisz się szklaneczką. Red Label, butelczyna dobrej szkockiej, misiu. Piotr zarechotał szczerze. -Dobra. To co? Na posteruneczek, a potem wpadniemy do pubu z Władkiem. Jemu też jestem coś winny, choćby za ten samochód. - You lead, I follow, Piotrek. - Odparła wsiadając do samochodu od strony pasażera. Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 26-01-2016 o 12:35. Powód: Bo mg marudzi... | |||||||
30-01-2016, 14:30 | #5 |
Reputacja: 1 | Jak powiedzieli tak zrobili. Piotr, Marta i Władek w towarzystwie Sławka z laboratorium wybrali się do IRISH PUB gdzie wspólnie flaszkę szkockiej obalili. Wygadali się, wyśmiali, anegdotami podzielili. No po prostu koleżeńska integracja i pełnia szczęścia. Prawie. Gdy wpadali do pubu była 17.40 (koledzy przyszli na zmianę tradycyjnie, czyli pół godziny wcześniej), gdy zaś Piotr po raz pierwszy zerknął na zegarek była 19.03. -Kurde - Wasilewski zionął przetrawionym alkoholem - Umówiłem się z Anką na mieście - Wysupłał pieniądz za alkohol i przekąski, którymi to hojnie sypnął kelnerowi - Jak się spóźnię głowę mi zmyje - przez chwilę znosił z cierpiętniczym uśmiechem żarty kolegów - Spadam, bawcie się dobrze… ***** Piotr unosił się na falach oceanu. Cichy szum wypełniał go całego, otulał i kołysał. Tylko jakiś natrętny dźwięk przeszkadzał w kontemplacji potęgi Matki Natury. Wasyl sapnął przez nos odwracając się odruchowo w kierunki Anki. -Kotuś, wyłącz ten telewizor, zaparz mi herbatę i pościel łóżko, dobrze? Spodziewał się odpowiedzi, ale nie takiej. -Piotrek, ochlapusie! Jesteśmy w teatrze! Wasilewski ocknął się gwałtownie z miłego półsnu. Po jego lewej stronie jakiś chłopaczek chichotał w kułak. Po jego prawej Anka piorunowała go wzrokiem, na jej twarzy walczyły ze sobą irytacja i rozbawienie. Piotr przeciągnął dłonią po podgolonej czaszce. Po czym rzucił Ance pełne wyższości spojrzenie. -Wiedziałem o tym. -Jasne - prychnęła klepiąc go po głowie jak szczeniaka. Dalej Wichrowe Wzgórza potoczyły się swoim torem. Gdy Heathcliff i Katarzyna po raz ostatni wyznali sobie miłość Piotr z ulgą zaklaskał po raz ostatni po czym wspólnie wybyli do domu. By, po raz pierwszy od paru dni, spokojnie się przespać. ***** Piotr unosił się na falach morza, uszy wypełniała mu symfonia, na którą składał się poszum fal i krzyki głodnych mew. Nagle otworzył oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że jest na statku. Dopiero po kilku sekundach dotarły do niego odgłosy miasta, terkot przejeżdżającego tramwaju, klaksony samochodowe i inne odgłosy budzącego się ludzkiego ula. Wstał z łóżka starając się nie budzić Anki śpiącej twardo, niemal bez oddechu. Po czym poruszając się bezgłośnie na grubym dywanie podszedł do okna popchnąwszy żaluzje, które zwinęły się w harmonijki. Warszawa. Początek dnia. Dopiero teraz przypomniał sobie, że jest w stolicy, mieście odległym od wybrzeża o dobre dwieście kilometrów. Fakt ten jednocześnie zmartwił go i podniósł na duchu. Kochał Warszawę, być może najbardziej ze wszystkich miast świata, ale najbardziej tęsknił do pokładu statku kołyszącego się pod stopami… ***** Godzinę później Piotr wrócił z parku, zrzucił dres i wybrał się pod prysznic. W mięśniach czuł rozkoszne zmęczenie. I dobrze, jako że nie trenował porządnie już od tygodnia. Zerknął na elektroniczny budzik. 7:05. Zażywszy kąpieli ubrał się w czesankowe spodnie i białą koszulę. Pod pachą umieścił kaburę z wysłużoną cezetką. Dodał przewiewną ciemną marynarkę ułożoną tak by zakrywać kaburę z bronią. Założył czyste czarne półbuty. Na kieszonce zawiesił ciemne okulary. I zabrał się za robienie kawy dla dwojga. Jak zwykle aromat zbożowej wywabił Ankę z łóżka. Piotr uśmiechnął się do dziewczyny podając jej filiżankę na spodku. Sam wypił swoją, jeszcze gorącą, za kilkoma przyłożeniami warg. -Co tak wcześnie? - Anka piła powoli - Do pracy chyba na osiemnastą? -Aha. Ale zaraz wychodzę. Umówiłem się z Władkiem na wycieczkę do Kampinosów. Robota - dodał tonem wyjaśnienia. -Poślubiony swojej pracy -mruknęła - O której wracasz? -Nie wiem. Zadzwonię do ciebie jak skończymy. -Jakbyście skończyli przed trzynastą… -Podrzucę ci obiadek z Maca. -Dobry chłopiec. -Dostanę całuska na pożegnanie? Anka mruknęła odstawiając filiżankę. Przez chwilę wydawało się, że wyniośle zignoruje żartobliwą sugestię partnera. Nieoczekiwanie zbliżyła się do mężczyzny, chwytając go za kark i całując głęboko. Przez chwilę trwali tak złączeni. Anka odsunęła się gdy zabrakło jej powietrza. -To ci musi wystarczyć do wieczora -mruknęła z zadowoleniem, nieoczekiwanie klepnęła Piotra w pośladek -Do pracy, niedźwiedziu. Idź gromić zło. Widzimy się u mnie na służbówce. -Aha - Piotr uśmiechnął się marzycielsko - Na razie. ***** -Władek? Jestem koło bloku. Podjedź po mnie, dobra…? Dziesięć minut później władkowy Ford wystartował jak rakieta. Godzinę później, Kolonia Sieraków, Puszcza Kampinoska Władkowy Ford zatrzymał się kilkanaście metrów od celu. Śpiewały ptaki, pluskał deszcz, przyroda grała na pełnym spektrum wrażeń. Spalony do gołych fundamentów budynek całkiem nieźle wpasowywał się w krajobraz. Po prostu gołe fundamenty, gdzieniegdzie stare ślady spalenizny, okopcony komin. Coś co mogło być starymi zabudowaniami gospodarskimi. Najbliżsi sąsiedzi kilometr dalej. Wszystko. Władek i Piotr pogadali chwilę, wymienili się uwagami. Po czym Piotr poszedł zbadać ruinę, a Ciszewski rozpytać tubylców. -...no przecież mówię, panoczku,że ja tutejszy, ale pana Wojtusia… - Przestań kręcić. I nie zgrywaj głupka bo ci nie wychodzi. -Aha - tubylec, szczupły chłopak pod 20-kę w sportowym dresie wyszczerzył zęby - Nie wychodzi. A to dobrze. Panowie z policji? -Z policji - potwierdził Ciszewski - Co z tym Kleszczem. Znałeś go? -No. -Wiesz gdzie teraz jest? Chłopak wsunął zapałkę w zęby. -A skąd. Ale co z nim to coś tam słyszałem. Chcecie posłuchać? To słuchajcie. Tak, Wojtek tu mieszkał. Ze dwa lata temu. Z ojcem. Ale staruszkowi się zmarło i Wojtas wyjechał. Może do Warszawy, może zagranicę, bo to teraz w modzie, co nie? -Aha - Ciszewski wiercił chłopaka wzrokiem - A dom? Czemu spalony? -A nie powiecie nikomu? - dzieciak wyraźnie się zgrywał. -Przestań grać głupka, już ci mówiłem… -Dobra, dobra. Pożartować chyba można, nie? Z rok temu, na Sylwka, chłopaki z okolicy puszczali tu fajerwerki. No i zaprószyli ogień. Straż przyjechała, ale nie było co ratować. Wszystko się do gołej ziemi spaliło. -A Kleszcz? Nie pokazał się? O odszkodowanie nie walczył? -Nie - chłopak wzruszył ramionami, zapałka powędrowała w drugi kącik ust - Odpuścił. -I widziałeś go od tego czasu choć raz? -Nie. Ani razu… ***** -...i tak to, Piotrusiu, wygląda. Zero. Null. A co u ciebie? Obejrzałeś spaleniznę? -Obejrzałem. Nic... Mieszkanie Nowakowskiego, Muranów, ul. Stawki, Popołudnie. Zanim przebili się z Puszczy Kampinoskiej na Żoliborz zapadł zmrok. Władek zaparkował na parkingu pod Wieżowcem Intraco 2 pokazując ochroniarzowi na bramce legitymację służbową. Na ulicach panował spokój, choć czasem ganiali sie tu kibole, gdy fanatycy Legii ruszali na łowy na jedyny teren w mieście jaki nie należał “do nich” i gdzie łatwo było ‘skroić’ parę szalików. No i złapać trochę adrenalinki, bo czasem łowy kończyły się tak, że sami bez barw kończyli wracając z lekka obici. Indywidua traktujące sport jako argument do bicia w mordę siedzieli aktualnie w swoich pieleszach. Dawało to nadzieję, że Nowakowski też będzie w domu. Był, otworzył drzwi po mocnym pukaniu Władka. Dzwonek nie działał. Piotr dobył odznaki. - Aspiranci Wasilewski i Ciszewski z Komendy Głównej. Musimy pogadać. - Tak? O co chodzi? -Szukamy twojego znajomego. Wojtka Kleszcza. - Nie znam człowieka - zrobił ruch jakby zamykał drzwi policjantom przed nosem. Piotr wsadził stopę między drzwi, a ościeżnicę. -Ciekawe. Bo on cię zna - Wasilewski mówił spokojnie. - Buła, no wracaj do łózka - w tle za chłopakiem ukazała się jakaś dziewczyna owinięta w prześcieradło. - Juz idę. - rzucił przez ramię. - Jak tak twierdzi, to po co ściemniacie go szukacie? -Nie powiedziałem, że on tak twierdzi. Tak nam wychodzi ze śledztwa - Piotr urwał na chwilę - To twój kumpel więc od razi ci mówię, że on nie ma jeszcze kłopotów. A może je mieć jak nas olejesz. - Nie znam człowieka - powiedział bezczelnie. - Coś wam w śledztwie nie hula chłopaki w takim razie chyba. Skąd niby mam go znać? -Z ambasady USA, choćby. Jak się nazywała ta dziewczyna co to ją twój kumpel napompował? Nowakowski zrobił okrągłe oczy. Może i wcześniej ściemniał ale teraz był faktycznie zaskoczony. -Ja w życiu w ambasadzie USA nie byłem i jaką dziewczynę napompował? -Tak nam wyszło ze śledztwa. Słuchaj - Piotr zrobił pół kroku do przodu - Nie chcemy ani jemu ani tobie zrobić przykrości. Szukamy Wojtka bo mam dla niego wiadomość. Z ambasady. Nic czym moglibyście się martwić. - Już się muszę martwić jak niby w waszym śledztwie wyszło, że bylis… byłem w ambasadzie, kiedy serio nigdy tam stopy nie postawiłem. Strach kurwa człowieka oblatuje jakież to w tych śledztwach umieszczacie wyssane z palca bzdury. - Wyglądął poważnie na zdenerwowanego. -W 2010 obaj braliście udział w bójce. Po raz drugi w ciągu dwóch dni. Wcześniej Wojtek wylądował w szpitalu w stanie poważnym. Będziesz się wypierał? Zastanowił się Wypierać się tego co mogli mieć nie było sensu. -Nie - odpowiedział. -Dobrze. Dlatego porozmawiaj z nami. Słowo gliniarza, ze żadnej twojej ani jego krzywdy nie chcemy. Daj nam pół godziny to się dogadamy i pójdziemy. - Przecież rozmawiam, choć dziewczyna mi stygnie - odpowiedział. -Taka rozmowa na klatce to diabła warta jest. Nie zaprosisz do środka? Pół godziny i już nas nie ma. - Nie zaproszę. -Wciągasz sąsiadów w sprawy, które mogą, w najlepszym razie, narobić ci wstydu. - Wstydu? - zarechotał - Że mi wciskacie bzdury że w ambasadzie byłem? Czy że mnie kibole na mieście obili? PANI KAROLKOWA, WIEM ŻE PANI PODSŁUCHUJE! W AMBASADZIE SIĘ WOŻĘ! POLICJA POTWIERDZA! - Krzyknął w stronę jednych z drzwi. -Dobra, dobra. Widać od razu, że wstydu nie masz. To co? Zadamy ci kilka pytań, a ty się zastanowisz zanim odpowiesz. Dobra?* - Macie 3 minuty. -Szukamy Wojtka Kleszcza. Wiesz gdzie go można znaleźć? Udał, że się dobrze zastanawia. - Następne pytanie? - rzucił po dłuższej chwili. -16 lipca, 2010 w piątek Wojtek wylądował w szpitalu. Wyszedł na własna rękę, jeszcze przed operacją. Jak to możliwe? - Może lekarze źle zdiagnozowali, jeden dentysta kiedyś dziadkowi zdrowy ząb wyrwał, dziurawy zostawił. Wie Pan Panie władzo jak to jest ze służbą zdrowia. -Pięć lat temu chodziłeś z jedną dziewczyną z Norwegii, z ambasady. Gdzie ją można znaleźć i jak się nazywa bo mielibyśmy do niej parę pytań? - A no była taka. Zerwała ze mną jak wyjeżdżała. Związki na odległość,.. no średnio to się udaje. I dobrze, bo mam teraz najwspanialszą na świecie - dodał głośniej odwracając głowę w bok by być lepiej słyszanym w mieszkaniu. -Związek na odległość. Ale chyba nie na taką, żeby nie podała ci swojego imienia, nazwiska? -Nikola? Nazwiska nie pamiętam, jakieś takie Shrgrdr, Skardgard? Musiałbym na fejsie sprawdzić. Ale sobie w googla wpiszecie listę konsuli w ambasadzie jacy byli to wam zabangla, bo jej tatko był jakimś tam jego krewnym z tym samym nazwiskiem i jako urzędas pracował. -Znasz Krzysztofa Steca, ksywa Fred? - Nope nazwisko Stec coś mi mówi, ale żeby z Krzyśkiem w parze czy “Fred” pierwsze słyszę. -Dobra. To by było wszystko. Przyjemności. Obaj policjanci opuścili blok i już po chwili siedzieli w samochodzie. -Facet jest śliski jak gówno w majonezie, ale coś tam wyśpiewał. To co, Władek? Gdzie najpierw? Na komendę pogrzebać w sieci czy do urzędu dzielnicy Osiedle Sieraków? Władek wzruszył ramionami. -Ja tu tylko robię za kierowcę. Partnerze. -To jedź do Firmy. A po drodze wstąpimy do maca bo muszę dziewczynie obiad podrzucić… Cholera, za późno. Anka głowę mi urwie, zapomniałem. Wasilewski dobył komórki, wybrał numer Anki. W tym czasie Władek wystartował już w kierunku Pałacu. -...tak myślałam, ze zapomnisz, Piotrek. Ale spokojnie, zamówiłam sobie z telepizzy… Piotr jeszcze raz zerknął na zegarek. 17:08. Już prawie czas na służbę. Czekała ich praca z komputerami. Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 30-01-2016 o 14:36. |
31-01-2016, 13:01 | #6 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-01-2016 o 13:12. |
07-02-2016, 23:47 | #7 |
Reputacja: 1 | *Temat do zamknięcia i do przesunięcia w archiwum.
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
| |