24-04-2017, 15:27 | #181 |
Reputacja: 1 | Zosia & Marta & Wolf i Wolfowe ogony Kiedy Zosia wkroczyła do komnatki przydzielonej Gangrelce, pomieszczenie było już wyczyszczone ze wszelkich śladów Marcinej bytności. Marta siedziała przy stole naprzeciwko Wolfa, wisząc mu na twarzy nieruchomym i bynajmniej nie przyjaznym spojrzeniem. I choć milczała, to to spojrzenie mówiło samo za siebie. W tej szczególnej chwili bardziej niż oczy Gangrela ukontentowałaby ją cała jego głowa, sfruwająca szparko z ramion. Pod ścianą z nogi na nogę przestępowali zaniepokojeni atmosferą Wolfowi przyboczni. A Wilhelma nie było… Sam Wolf jednak patrzył jej wprost w oczy z wyraźnym wyzwaniem. Nie lękając się, ani też nie kuląc ze wstydu, za wczorajsze czyny. Nie przejmował się ni jej naganą, ni gniewem. - Najlepiej uderzyć w ranę już zadaną i szeroką – rzekła Marta pustym obojętnym głosem, gdy tylko Zosia się zbliżyła. - Jeśli się uda, straci dużo krwi. Przed walką winniście uprzedzić, kto broń wysmarował, by reszta baczenie miała. Po stole posunęła dwie flaszeczki z ciemnego szkła, jedną w stronę Zosi, drugą do gangrela, i podniosła się, wspierając się dłońmi o blat, najwyraźniej zamierzając ich opuścić. Zosia zamrugała wielokrotnie, wiodąc wzrokiem od jednego gangrela do drugiej gangrelicy. Widząc pochmurną postawę Wolfa, pomachała mu z wymuszoną wesołością, samemu będąc spiętą jak struna. Co u licha się tu działo? – Eee, co? – zapytała wprost, widząc przed sobą podstawioną fiolkę. Czy to była jakaś trucizna na Lecha? … Marta chciała zaufać jej z czymś takim? Gdyby atmosfery w pokoju nie dało się rąbać toporem, to pewnie byłaby zaszczycona takim honorem. - Mazidło. Do posmarowania broni na łowy z leszym. Marta odwróciła ostrzyżoną na krótko głowę… i Zosi w jej przygasłych oczach mignęła przez moment złośliwość, jak błysk w źrenicy kota. - Ale Wolf ci wytłumaczy, doskonale wie, jak tego używać. I jak to działa na wampierze. Uważaj, żeby nie poharatać kogoś z współtowarzyszy, przypadkiem oczywiście. To byłby dowód niezdarności. Głupoty. I złej woli. Zosia przyjrzała jej się niepewnie. Bardzo powoli przeniosła wzrok na Wolfa, i pomachała mu nieśmiało. – Eeee, jestem pod Pana opieką? Pytanie skontrapunktowało trzaśnięcie drzwiami i kroki Martusi, cichnące w korytarzu. - Z tego com słyszał. To bardziej pod opieką pewnego Ventrue, nieprawdaż? - spytał Wolf uśmiechając się drapieżnie.- Blisko jesteście ? Zosia odruchowo spłonęła czerwienią. – Ja- co? To- Nie- – odchrząknęła. – N-nie bardzo rozumiem c-co to ma do czego-kolwiek. – „uniknęła” odpowiedzi. – J-jak już to pod o-opieką Pani Honoraty… Ona przecież jest zwierzchniczką Brujah tutaj… - Wście… Też mi opiekunka.- położył po sobie uszy Wolf. Metaforycznie oczywiście. Widać miał z Honoratą niekoniecznie przyjemną przeszłość. Niemniej Zosię przestał nagabywać. Z tym że teraz Zosia ani myślała porzucić tematu. – Dlaczego tak źle Pan mówi o Pani Honoracie? – zmarszczyła brwi w niezadowoleniu. – Jest uprzejma… Ugościła nas… Mnie nawet zdecydowała się do rodziny przyjąć… A wszyscy tylko „wścieklica”, „wścieklica”. - Mało ją znasz…- stwierdził obojętnie Wolf.- Zatłukła sześciu synków kniazia na tej Arenie. Rzucała się za każdym razem do gardła każdemu Gangrelowi, który rozglądał się na jej ziemiach. – To nie ona wymyśliła zasady areny. – odburknęła Zosia, zakładając ręce na piersiach. – A ci goście na jej ziemiach… Zapowiedzieli się? - Nie…- zaśmiał się sarkastycznie Wolf.- Nie zapowiedzieli się. I dlatego kniaź przymykał oko, na to że wycierała drogi gębami tych słabeuszy. – Dla mnie to wygląda na to że Pani Honorata przymykała oko na wasze wybryki. Też bym nie chciała żeby mnie nachodzono w moim domu. – stała dalej oporem. Zdała sobie jednak sprawę, że nigdzie nie dojdą w ten sposób, więc miast ciągnąc dyskusję pchnęła palcem pozostawiona przez Marte flaszeczkę. [i] - … To jak to działa? … Panie Wolf. [/] – wysiliła się na uprzejmość. -Pokrywasz tym broń i ranisz wroga… nie pozwala ranie zamknąć się za szybko i zakrzepnąć krwi. Siła nasza tkwi w posoce. A już Brujah szczególnie, bo oni muszą dużo krwi mieć w sobie by poruszać się tak szybko. Tracą więc siły szybciej niż inne Gangrele. Marta sądzi że na Leszego też to podziała.- wyjaśnił Gangrel. - … Jest dość spory… I stary… Może mieć jej dużo. – zauważyła Zofia, chwytając fiolkę. - … Ale lepszy taki plan niż żaden. – … W pokoju zapadła niezręczna cisza. Nie łączyło ją z Wolfem dużo tematów… A i Gangrel się dobrą opinią u niej specjalnie nie cieszył… Pozostała jej taktyczna ucieczka. – T-to ja już pójdę. – pomachała mu z wymuszoną wesołością, i odwróciła się w strone drzwi. I wyszła zanim zdążył się odezwać. Zosia i Wilhelm Na wieść o przybyciu Wilhelma Zofia zareagował z częściowo typową dla siebie paniką. Częściowo, bo nie była przyzwyczajona ani do tego by adoratorzy odwiedzali jej komnaty, ani tym bardziej by był to Wilhelm, który raczej charakteryzował się powściągliwością i… Nie chciała używać tego słowa, ale – „Biernością”. Jak tylko więc poprawiła włosy, pozwoliła mu wejść do środka, siedząc posłusznie na zydlu obok stołu, z krzesłem dla Wilhelma po przeciwnej stronie. - … Rozumiem. – odparła na jego słowa. Wieści o pojedynku Bjorna z Zachem zdążyły już do niej dotrzeć, chociaż nie znała jeszcze szczegółów. Po części obwiniała się o to, że nie było jej na miejscu by powstrzymać rozlew krwi, po części – wdzięczna była, że nikomu nie stała się trwała krzywda. – Ja… Przełknęła nieistniejącą ślinę. - … Nie chce żeby Bjorn kogoś skrzywdził. I… Um… Ja… – Nie bardzo wiedziała jak kontynuować. Więc zaczęła od początku. [i] – Nie rozumiem Gangreli Wilhelmie. [i] – powiedziała wprost. – Nie rozumiem… Drogi, którą obrali. Ich prób… Ułaskawiania Bestii. – Zacisnęła wargi, po czym kontynuowała dalej. – Z bestią nie mogą negocjować. Bestii nie można tolerować. Jest ona wszystkim, co złe. Ale Gangrele… Ignorują to. Próbują z nią współżyć. A ona może i chowa kły, na jakiś czas, ale… Prędzej czy później atakuje. Zawsze. - Nabrała powietrza. – To, że Bjorn nie może jej kontrolować… Dowodzi, że mam rację. Że my mamy rację. - Poszurała ziemie czubkiem stopy. Nie wydawała się specjalnie zadowolona ze swoich spostrzeżeń. – To pomyślałam sobie… Że skoro droga Gangreli go zawodzi… To może nasza mogłaby mu przynieść ukojenie. Pozwolić okiełznać bestię. Pomyślałam, że gdyby przyjął nasz punkt widzenia… I gdyby przyniósł on efekty… To może w końcu zawiązalibyśmy z Gangrelami jakąś nić porozumienia. Szczerego porozumienia. – dodała markotnie. To co mieli teraz z Miszką … Oparte było na fałszu. – Dlatego chciałam z nim porozmawiać. Pomimo wszystkiego co o nim słyszałam. Wiem, że teraz pewnie tylko go złoszczę, ale… Może z czasem, nakłonię go do rozmowy. – - … I dlatego nie chce go unikać. Chce dalej próbować. Ale… Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzania… Mogę się wstrzymać… Albo przynajmniej być ostrożniejsza. – dodała po chwili namysłu. Nie chciała robić Wilhelmowi problemów, ale… To, co robiła, było słuszne. I nie chciała przerywać. -To nie jednorożec Zosiu… nie złoży w końcu rogu na twym łonie i nie da się iskać po grzyw…- zamilkł nagle Wilhelm zdając sobie sprawę jak nieprzyzwoicie mogły zabrzmieć jego słowa w jej uszach. Zdał też sobie sprawę, co może znaczyć jednorożec. Niemniej dworskie gierki, to mogło być za dużo na uszy młodej Brujah.- Poza tym. Bjorn może nie być.. Gangrelem. I z pewnością jest jaki jest z własnej woli… a nie z powodu Miszki. Nasz kniaź lubi trzymać swoje dzieci na krótkiej smyczy… więc to nie on go takim stworzył.- Zosia nie zwróciła nawet uwagi na niezamierzony podtekst w analogi o jednorożcu. Zbyt zajęta była rozmyślaniami o Bjornie – i o wampirach. – Nawet jeżeli stał się taki z własnej woli, to… Nie znaczy że chce nadal taki być. – odparła cicho. – Widziałam… Widziałam wampiry które w pełni oddały się bestii. Bjorn jeszcze tego nie zrobił. Nawet jeżeli za życia był berserkerem, to nie musi to być ścieżka którą chce podążać jako wampir. Ponownie poszurała ziemię nogą. – Co chce powiedzieć to… Że dla każdego jest nadzieja. Ludzie potrafią się zmieniać na lepsze. I wampiry także. Wiem, że brzmi to strasznie naiwne, ale… Może Bjorn całe nieżycie czeka na to by ktoś pokazał mu inną ścieżkę. Chce spróbować. – Zmarkotniała trochę. - … Ale może to poczekać, jeżeli tak sobie życzysz. - Zosiu… jeśli on za życia był berserkiem, to wybrał taką drogę świadomie. Nie dlatego, że nie miał wyboru, czy nie znał innych. Dlatego, że chciał.- wyjaśnił powoli Wilhelm jak małej dziewczynce.- Może w przypadku innych dzieci kniazia jest jakaś nadzieja, ale… on to stracona sprawa. On chce podążać tą drogą… i nie chce twojej pomocy, ani nikogo innego. – Może za życia nie wiedział że przyjdzie mu nosić w sobie ucieleśnienie szału i zła. – odparła nieprzekonana Zosia. - … Jeżeli życzysz sobie żebym trzymała się od niego z daleka, to postaram się nie zawracać mu głowy. Nie chciała się wykłócać o prawdziwą naturę Bjorna bo… Nie znała jej. I Wilhelm też nie. - Życzę sobie. A co do Bjorna… Zosiu, on za życia wpadał w morderczy szał i był z tego dumny. Nie dla wszystkich… Bestia jest przekleństwem. Niektórzy dobrowolnie weszli w jej objęcia, czasem już za życia. - odparł spokojnie Wilhelm.- Nie pozwól by twoje pragnienia, wpływały na osąd innych osób. Nie szukaj uparcie dobra, tam gdzie go nie ma. Ani zła tam, gdzie byś chciała by było. Bo zawiedziesz się boleśnie.- pogłaskał dziewczynę po policzku.- A tego bym nie chciał. – Nie jest teraz dumny z atakowania swoich przyjaciół. – skontrowała, co może i zabrzmiało by butnie, gdyby wampirzyca nie spłonęła rumieńcem czując na policzku chłodne palce Koenitza. - … Czy to takie złe, chcieć widzieć dobro w innych? – zapytała retorycznie. - … Przepraszam, nie masz pewnie teraz głowy do takich dyrdymałów. – spłoszyła się lekko. Ze wszystkimi co miało ich czekać, to naprawdę nie wyglądało na dobrą chwilę by rozmawiać o filozofii. - … Zrobię jak prosisz. Skupmy się na polowaniu lepiej. Muszę znaleźć… Większy miecz, aha, ha. – podrapała się po policzku, lekko zdenerwowana. Głupio było o tym rozmawiać. – No wiesz… Duży potwór, twarda skorupa… Coś ciężkiego, żeby się nie złamało tak łatwo. - Jakiś ciężki miecz się znajdzie. Ja używam zweihanderów na vozhdy, zwłaszcza na takie jak ten Leszy. Dużych i powolnych. O broń więc się nie martw.- mina rycerza świadczyła o tym, że słowa młodej wampirzycy nie bardzo przekonały. – Zweinhander? – zdziwiła się Zosia. – To te nowe, tak? Sama trenowałam na półtorakach… Ale, um… Chyba byłby dobry. – przytaknęła po chwili zastanowienia i skupiła się na Wilhelmie. Jej oczy powędrowały po jego zbroi, po czym zarumieniała się, zdając sobie sprawę jak to musiało wyglądać. – … Czy… Będziesz bezpieczny? – spytała cicho. - Ten potwór… Jest ponoć bardzo silny… A my… Nie możemy cię stracić. -To nie pierwszy vozdh którego żywot zakończę.- uśmiechnął się rycerz ciepło.-Bardziej martwię się o ciebie czy Jaksę. – Nie myślę by bił szybciej czy mocniej niż mój stwórca. – wzruszyła ramionami wampirzyca. – I nawet jak coś mi się stanie… To… Najważniejsze jest złamać klątwę, i zakończyć ten konflikt. -A ja myślę, że tak… uderza mocniej. - ocenił Wilhelm. – To lepiej nie dać się trafić. – odparła krótko wampirzyca. Unikanie ciosów w strachu przed śmiercią to nie było dla niej nic nowego. Miast tego postukała zbroje Koenitza. – Wytrzyma? - I ona… i ja. Nie tak łatwo mnie zranić.- wyjaśnił z ciepłym uśmiechem Wilhelm. - … Obyś miał rację. – odparła niepewnie, i pod wpływem impulsu stanęła na palcach by cmoknąć go w policzek. - … Idź już. Musze się przygotować. A nie wypada damy podglądać jak się przebiera. – zażartowała z rumieńcem na twarzy, i wypchnęła go ze swojego pokoju. * * * Podrzucając ze znudzenia nożem, Krasicki obserwował jak Borucki upuszcza krwi z krowy do bukłaka dla Zosi. Polowanie na pradawne potwory… Co za szaleństwo. Trzeba być niespełna rozumu by zgłaszać się na ochotnika na coś takiego. Oczywiście więc jego przełożona musiała się wyrwać pierwsza do tego pomysłu. …Co to mówiło o nim, jeżeli z własnej woli za nią podążał? - … Heh. Borucki zakrył ranę, i zakręcił bukłak. Krew zwierzęcia nie była rzekomo aż tak pożywna jak ludzka. Jeżeli Zofia naprawdę będzie jej potrzebowała podczas walki, to lepiej byłoby podarować jej ludzką, i wmówić że jest końska czy coś… Ale pomimo nieustannego podejmowania głupich i niepraktycznych decyzji przez ich zwierzchniczkę, Borucki nadal wiernie ją wspierał, mimo że ta nawet nie zapewniała mu własnej krwi. Krasicki nie był do końca pewien, z czego brała się ta lojalność. Pragmatyzm, czy dziewczęca sylwetka wyzwalała w nim jakieś ojcowskie pobudki? Dziewczynę dało się lubić, ale ten jej nieustanny upór i ograniczony światopogląd sprawiał, że Krasicki zaczynał się zastanawiać czy młoda nie zrobić w końcu czegoś katastrofalnego w skutkach… Z najszlachetniejszych pobudek. Oby nie. Może nie był z niego zbyt dobry Katolika, ale modlił do każdego Boga jaki go w tej chwili słuchac, by jednak nie. * * * – Nie… Um… Widzi pan, no… Powinien być drogę dłuższy… Górka pokręcił ze zrezygnowaniem, a kowal Gangreli dalej patrzył na Zofię jakby tej już nie tylko wyrosła druga głowa, co trzecia i czwarta. – Czy ty się ino dobrze czujesz, dziecko? – – Tak… Po prostu… niech Pan proszę przyniesie najdłuższy miecz, jaki Pan ma… – prosiła dalej załamana wampirzyca. Górka wydał z siebie gardłowy odgłos, powoli tracąc cierpliwość z obydwoma. Zrezygnowany, kowal wyrzucił ręce w powietrze, i ruszył za zaplecze. Przyniesiony przez niego miecz długi liczył sobie blisko półtora metra długości, z metrowym ostrzem, i postawiony na sztorc przed Zofią sięgał jej do podbródka. Nie był to Doppelhänder , jak ten o który mówił Wilhelm, ale tym daleko było to rozpowszechnienia się na wschód. - … Miałam nadzieje że będzie Pan miał coś dłuższego… - mruknęła Zofia. Mężczyzna wyłuszczył oczy, a dziewczyna pochwyciła ostrze i uniosła je do góry – Wystawiając nogę do przodu, młoda Brujah skorygowała swoją postawę tak by nie przewrócić się pod ciężarem ogromnego miecza. Zamachnęła się nim parę razy, ale bez większego entuzjazmu. Przytaknęła powoli głowy, jakby akceptując podaną broń, chociaż widać było, że nie bardzo miała ochotę jej używać. Z punktu widzenia Górki i kowala… Cała scena była absurdalna. Dziewczyna była zbyt wątła by móc dzierżyć tak wielkie ostrze, a jednak robiła to z łatwością… Nie zmieniało to faktu że sam jego rozmiar czyni posługiwanie się nim niepraktyczne, a jednak forma Zofii dobrana była specjalnie pod walkę bronią dorównującą jej rozmiarem… Nie, przewyższającą ją nawet. – Jeżeli to Panu nie przeszkadza, to… Pożyczę to na bestię. - poprosiła Zofia, a kowal ani myślał odmówić na tym etapie. – Dziękuje. * * * Zofia wyprowadziła szeroki zamach, pozwalając by ciężar ostrza niósł ją za sobą. Podskoczyła lekko do przodu, i miecz płynnie przeszedł w następny szeroki zamach. Powtórzyła ten ruch kilku krotnie, odtwarzając wielokrotnie praktykowaną sekwencję ciosów. Taniec śmierci, jak mawiał jej Stwórca. Kiedy przychodziło co do czego, Brujah przy całym swym uwielbieniu wobec własnej elokwencji, na polu bitwy Brujah często porzucali iluzje finezji. Miast bawić się wyćwiczone manewry, skupiali się wyłącznie na systematycznym wyżynania wroga, z dedykacją żniwiarza zbierającego plony. Każde cięcie rozpłatywało wroga. Kto odważyłby się nawet podejść do takiej bestii by ją zranić? Nie było na świecie pancerza, które byłoby w stanie zatrzymać dwuręczne ostrze w rękach wampira władającego potencja. Tak uczył ją jej stwórcy. I mimo że nienawidziła wszystkiego, co próbował jej wpoić, teraz planowała wykorzystać te lekcje w polowaniu na Leszego. … I zrobi to bez wyrzutów sumienia. Stwory, które oddały się bestii, czy to wampiry, czy Vozhdy, nie zasługiwały na litość.
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." |
24-04-2017, 18:00 | #182 |
Reputacja: 1 | Czujne oko robiło to, co potrafiło najlepiej. Patrzyło. Wzrok Jaksy przeskakiwał po zebranych. Alkohol we krwi spijanych ludzi szumiał w głowie diabolisty. Myśli się kłębiły. Wspomnienia. Wspomnienia Bora i wspomnienia Jaksy. Z czasem zaczynał je oddzielać. Odzyskiwał swoją tożsamość. Był w stu procentach sobą w czasie rozmowy z Wilhelmem. Lecz teraz, gdy przyjemny szum rozkołysał jego błędnik, zapach świeżo ściętych smoleńskich brzóz uderzył nozdrza krzyżowca. Mięśnie niemal same napinały się pod elegancką koszulą w rytm uderzeń siekiery. Wspomnienia drwala. Tak wyraźne, choć tak odległe. Wzmacniane alkoholem, choć słabnące z każdą wypaloną świecą. Faeria barw ludzkich i wampirzych aur przyprawiała o zawrót głowy. W końcu zlały się w obraz maleńkiej tatarki. Po chwili rozwiała się. Przed okiem Toreadora pojawiła się Wścieklica. Gdzieś na języku czuł metaliczny posmak krwi Brujah. Jaksa zastanawiał się, czy nie iść do prywatnej komnaty blondynki po tym jakże dworskim balu. Hałas skłonił jednookiego do odwrócenia się. W pierwszej chwili myślał, że oto rozkwitła kolejna pijacka zabawa. Jednak gdy zobaczył co miało miejsce wszelkie wspomnienia rozwiały się pozostawiając jedynie Wilhelma, który ciężkim tonem poucza o tym, iż winni być drużyną. Jednooki wstał ociągając się i wziął w dłoń schowany w pochwie dwuręczny miecz. Jego trofeum. Insygnie pokazujące wszem i wobec co zyskał dzięki walce w dole. Jedynie Giacomo wiedział jak wiele stracił tamtej nocy. - Nie będzie żadnej areny. To ten tutaj rzucił się z toporem na Milosa. W domenie waszego ojca. W domenie księcia. Bożogrobiec z kamiennym wyrazem twarzy spoglądał wprost w oblicze wolfowe. - Milos… zaczepiał go, więc sam sobie winien.- stwierdził twardo Wolf ignorują spojrzenie. Był bardziej blady i wyraźnie przestraszony.- I nie powinien swoich czarów na niego miotać. Nie dziwota, że Bjorn wpadł w szał. Tyle że Wolf, raczej nie bał się ani Milosa, ani Jaksy. - Kniaź zły będzie.- - Będzie - głos Toreadora w takich właśnie momentach potrafił być wyjątkowo nieprzyjemny dla ucha - o co poszło? W czasie oczekiwania na odpowiedź jednooki rzucił swym czujnym okiem na aurę nie tylko rozmówcy, ale i Bjorna. Niestety piwo wypite w krwi nadal mąciło rozum. Dostrzegł wampirzą aurę, ale przyszpilony kołkiem Spokrewniony nie wykazywał mocnych emocji. A słabych Jaksa nie dostrzegł. - O waszą napaść… Myślisz, że tylko ja zauważyłem, żeście się uwiesili na nim jak rzepy na psie? Co pomyśli kniaź, gdy się dowie, że na jego słudze sojusznicy magyę wampirzą ćwiczą. Może to i nie sanktuarium, ale nadal dwór kniaziowski. Jakiś szacunek dla jego dzieci mieć wypada…- warknął gniewnie Wolf.-.... Ładnie to odpłacacie za naszą gościnę. Nie ma co.- - Wyjmijcie z niego ten kawał drwa i przygotujcie. Kara go nie minie, jeno trzeba nam silnych w walce z Leszym. Jaksa ruszył w ślad za Milosem. Wszak jako szeryf winien być bezstronny Podróż powrotna zajęła Milosowi i jego grupie tyle samo czasu, co wjazd. Z Górą Milos i jego towarzysze pożegnali się tuż po opuszczeniu kniaziowych lasów. Tu też nastąpiło pożegnanie z Giacomo. Kalwin wyruszył z ludźmi Honoraty do jej sioła. A Milos wraz Tremere oraz Olgą skierowali się do karczmy w której to czekał na nich od kilku już pewnie nocy Chudoba. Oczywiście Zach mógł mieć za złe Włochowi, że ten nie chce go wesprzeć w boju. Ale Giacomo nie potrafił walczyć, większy pożytek był z kilku ludzi Wilhelma którzy bezpieczeństwa Francuza pilnowali. Dotarli do celu koło północy i w końcu mogli nacieszyć swoje oczy karczmą. Milos był pewien że i Chudoba był tu już na miejscu. Miał kilka nocy na dokładne zapoznanie się z okolicą i zaplanowanie całej sytuacji. Duża przewaga. Ale za to Milos miał po swojej stronie Lasombrę i Tremere. Oraz swoich ludzi, ludzi Olgi, oraz… paru ludzi Wilhelma którzy przede wszystkim mieli osłaniać Lecroix’a który może i był potężnym magiem, ale w zwarciu tracił wiele ze swych atutów. Zamyślona Olga przyglądała się karczmie, a potem Milosowi, a potem znów karczmie… i znów Milosowi. - To twoja rozgrywka szachowa. Decyduj jak zagramy.- rzekła mu w końcu. Narada przebiegała szybko i bez kłótni. Wszyscy skupili się na omówieniu strategii i poznaniu przeciwnika. Zosia więc siedziała z boku i nie przeszkadzała. Potwór... … w postaci sztyletu wbitego w drewniany pieniek stanowił punkt główny ich "mapy", wokół którego planowali strategię. Manewry mające osaczyć bestię, bo kopanie wilczego dołu kniaź uznał za kiepski pomysł. Nie zdołają wykopać dość dużego. A żeby ubić stwora trzeba będzie go porąbać na kawałeczki i spalić. Włócznie, kusze, łuki, broń palna nie miały robić wrażenia na leszym. Jego miecze i topory. - Jak duży?- gdy padło te pytanie, to kniaź ponuro wspomniał iż wysoki jest jak chata. I z kształtu przypomina zwalistego olbrzyma, z kształtu jeno bo w Leszym nic ludzkiego nie ma. Ani zwierzęcego. Leszy… był wyjątkowy. Był też… nieopancerzony. - Pewnych spraw nie da się wytłumaczyć. Trzeba je pokazać. Leszy to wyjątkowy vozdh pod wieloma względami. Jego ciało nie ma pancerza, ale jest… jak drzewo. Zwarte w sobie… skórę ma grubą. - widać Janikowski nie był w stanie oddać słowami tego co zobaczył. Wedle jego słów ma dwoje oczu, ale też na nich nie polega. Zaś minogów ma dużo. Mnóstwo… szybkich i atakujących błyskawicznie. Wedle słów kniazia, potwór był duży i zwalisty… i tak wolny jak są powolne istoty o takiej posturze. Potrafił się rozpędzić w razie czego, ale zwrotności nie miał. Od tego jednak miał te minogi w nim ukryte. Co do szybkości wysysania… ratunek należy uczynić szybko, bo jeśli wgryzie się pierwszy… kolejne dołączą błyskawicznie. I dlatego właśnie kniaź potrzebował silnych wojaków i najedzonych. Słabeuszom nie zdążą udzielić pomocy. I dlatego zerkał z dezaprobatą na Zosię, dziewczyna wydawała mu się przekąską dla Leszego. Drobniutka i delikatna. Cała noc podróży… cały dzień leżenia w brudnej lisiej norze (przedtem borsuczej), ale dotarła tu… Na wilcze terytoria.. cóż, terytoria sporne. Bo i kniaź do tych ziem miał pretensje. Co akurat Martę nie dziwiło. Miszka był zachłannym Gangrelem. A Soroka był tchórzliwym… Dziwne że Miszka go usynowił. A może nie on? Może przyjął go do rodziny jak Bjorna czy Wolfa? Dla sprytu, którego brakowało Górze i jej braciom? Albo dla umiejętności czytania? Soroka z pewnością nie był najpotężniejszym z kniaziowego klanu. I dlatego odradzał Marcie wędrówkę w głąb jaskiń. Któż wiedział co się w nich kryło oprócz legowiska w tej mrocznej pieczarze. Za niskiej jak na stwora, który miał w niej mieszkać? Przyglądając się jej i węsząc Marta wiedziała co tam jest. Zwłoki. Zasuszone zwłoki pozbawione krwi, stare i świeże. Leszy znosił tu swe posiłki. Plan był prosty… Kniaź, Wilhelm oraz Jaksa mieli być przynętą. To na nich miał się skupić Leszy. Dlatego że dwójka z nich była zakuta w ciężkie zbroje które utrudniałyby poruszanie się śmiertelnikom. A Miszka… był po prostu potężny. Oni też mieli długie włócznie, którymi chcieli przebić Leszego i przyszpilić go do ziemi, by reszta mogła doskoczyć i wspólnie zarąbać mieczami owego stwora. - Im szybciej go zabijemy tym lepiej. Im dłużej walka trwać będzie tym większą przewagę zyska.- wyjaśnił kniaź. Cała wyprawa ruszyła za Bolesławem wchodząc głębiej w głuszę leśną, sam kniaź otrzymywał informację poprzez leśne ptactwo od tajemniczego Biesa. Całą noc przeszli, na dzień zakopując się w poszyciu leśnym. Pół nocy kolejnej przemierzyli, nim Zosia dostrzegła nienaturalną ciszę. Nie tylko ona. Pozostali Gangrele też. - Nadchodzi.- wyjaśnił kniaź.- Bądźcie gotowi. I miał rację… Leszy nachodził. Gigantyczna sylwetka przypominająca garbatego olbrzyma. I to jedyne co było w nim “ludzkiego”. Pysk nie przypominał żadnego zwierzęcia, ciało zbudowane głównie z roślinnej materii organicznej było trudne do zauważenia, gdy się czaił. Leszy… dobre imię dla tej bestii. Wcielenie gniewu i potęgi lasu spoglądało na nich płonącymi czerwienią oczami. Głód i szaleństwo odbijało się w nich.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 28-04-2017 o 20:54. |
05-05-2017, 13:21 | #183 |
Reputacja: 1 | Mało z czego rada była w ostatnich nocach, ale woj przez Biesa przydzielony akurat jej się udał. Był to ów mąż o długich siwych wąsach, którego Swartka bałamucić próbowała. Nosił imię jedynego władcy Litwy, co się królem ogłosił, Mendoga, i odmowiednio do tego miana pełen był dumy. Zaskakująco szybko dogadał się Marcinymi warchołami, z Karautem rychło odkryli, że wiela słów z dawnej jaćwieskiej mowy litewskim jest podobne, i choć obaj pełni byli dystansu, to znać było, że z racji wieku i podobnych poglądów na życie u boku nieżyjących przypadli sobie do serca. Przyboczni dwaj Soroki, pół-Litwini, pół-Rusini, w całości niedźwiedziom bardziej niż ludziom podobni, trzymali się z boku i we własnym towarzystwie. Mienili się wojami, ale Marta i bez rozpytywania widziała, że to bartnicy, smolarze czy inni leśni ludzie na służbę wzięci, i że wśród szlachty im niesporo i niewygodnie. Odsuwali się, a tu trzeba było łeb zadrzeć i swoje robić... co rozeznają, jeślić kumaci. I jeślić wyżyją tę wyprawę... a Marta nie była pewna, czy sama wróci, i czy aby pójście za rodzicielem w zaświaty nie jest tą dobrą, a przynajmniej najlepszą ze złych dróg. |
26-05-2017, 21:27 | #184 |
Reputacja: 1 | Gdy wróciła i cichym głosem zrelacjonowała, jaki cuch idzie z jaskini, jeszcze długo siedziała w kucki i w milczeniu ślepia wlepiała w czarną paszczę groty. Palcami skubała umalowane wargi. O śmierci myślała. Że wszędzie, kędy zmierza, śmierć. Trupy jeno na nią czekają, a i ona sama, córka wybitego plemienia, potomek zabitego boga, zmarłych ostawia za sobą |
14-06-2017, 17:09 | #185 |
Reputacja: 1 | Zach, dobry kawał przed karczmą rozmówił się z Tremerem, aby oddzielił się od grupy i był, gdy przyjdzie pora asem w rękawie. - Schowaj się i trzymaj z dala, jak ustaliliśmy. Gdy się zacznie bitka, o ile się zacznie, uderzysz, zaraz po mnie w Nosferatu. Tylko na nim skup swą uwagę. Ostatni odcinek pokonali spokojnym tempem. Zachowi się nigdzie nie spieszyło. Pomny, że pierścień spoczywa bezpiecznie w gorsecie Olgi. - Narazie z nimi pomówimy. Nie mniej nie więcej. A ty, moja droga, bądź po prostu czarująca. Jako zwykle jesteś. Gdy przybyli posłał jednego z raców po stajennego. Trzeba było wpierw zająć się końmi i bagażami. Potem ludzi stłoczyć pod wiechą gospody, kazać napoić i nakarmić. A przy okazji rozejrzeć się za Chudobą ewentualnie poczekać aż się zjawi. Bo, że się zjawi był Milos pewny. Karczma była zatłoczona, choć głównie przez włościan, toteż Olga i Milos bez problemu znaleźli stolik dla siebie. Brudny co prawda, bo przed chwilą używany przez kilku miejscowych chłopów, których to karczmarz ścierą i przekleństwami pogonił. Tą samo ścierą zresztą symbolicznie wytarł blat tego stołu, co wampirzyca skwitowała ironicznie.- I dziwisz się że tęskno mi do rodzinnych stron? - Oj, tutaj też można znaleźć urok. Jeśli się wie, gdzie szukać - przekomarzała się z nią Węgier zaczesując osełedec na bok czaszki. Rymnął w stół przywołując gospodarza. - Jadła i napitku dla moich ludzi, to po pierwsze. Po wtóre, szukam człeka, choć najpewniej jest ich dwóch plus zbrojna obstawa. Brzydcy. Mogą też i specyficznie… śmierdzieć. - Nikt taki się nie zjawił panie… to porządny przybytek.- oburzył się na pokaz karczmarz. Po czym dodał.- Nie widziałem takich.- I Milos dziwić się temu nie mógł. Chudoba był na misji… przeca nie będzie ściągał na siebie uwagi tylko dla zwykłej krotochwili. Co innego jego towarzysz Gangrel, ale widać i on się tu nie pojawił. - Poczekamy do jutra, jeśli się nie pojawią, ich strata. Pierścionka Małgosia już nie zobaczy na oczy. Zach nie wydawał się załamany absencją Nosferata. - Geza, dopilnuj by ludzie się najedli i wypoczęli. Mają nie tykać piwa ni wina. Później zorganizujemy tu obóz, rozstawimy straże. Nie chcę żeby mnie coś zaskoczyło. Nosferatu ma zdolność zmieniania twarzy. Może być każdym, więc i każdy z naszych ma mieć oczy otwarte i wzmożoną czujność. - Tylu luda… czyżbyś aż tak bardzo się mnie bał Węgrze… Aż tak trzęsiesz gaciami, że się pod niewieścią spódnicą znów chcesz ukryć?- odezwał się znajomy głos z kąta obok dwójki wampirów. Chudoba się objawił, choć nie w swej prawdziwej naturze, jasne loki i pociągła twarz o szlachetnych rysach. Jeno oczy… wyłupiaste jak u ryby psuły pierwsze wrażenie. - Można wręcz pomyśleć… że zabić mnie tu przybyłeś. Głupi plan… doprawdy. Ale pasujący do ciebie.- dodał sarkastycznie nosferatu. - Znam cię. To i się szykuję na każdą ewentualność do jakiej mnie przymusisz - Milos wskazał wolne krzesło. - Cud miód fryzura. A gdzie twój piesek? - Gdzieś tam…- stwierdził Chudoba siadając i uśmiechając się sadystycznie.- Może czai się za drugim oknem tak jak twój Tremere, co? Splótł dłonie razem.- Gdybym chciał cię zabić to posłałbym ci w prezencie główkę Marty i poczekał aż sam mnie znajdziesz. Na razie jednak nie jesteś aż tak ważny, by mej pani zależało na twej śmierci. Na razie… są sprawy ważniejsze, niż jeden niewdzięcznik i jedna złodziejka. - Zaczynasz od gróźb? To takie niedyplomatyczne. Wykrzesaj z siebie, proszę, odrobinę więcej manier. Tym bardziej, że mamy damę w towarzystwie - wskazał na Lasommbrę. - Poznaj pannę Olgę z klanu Ventrue. - Myśmy się już spotkali… prawda? -spytał Chudoba przyglądając bacznie wampirzycy, a ta skinęła głową. - Zapewne tak. Imię twe nie jest mi znane, oblicza też nie poznaję… ale głos znajomy. Z tego co pamiętam toczyłeś spór z niejaką Małgorzatą. Wygląda na to że wygrała. - Nie pamiętam… nic sprzed służby u niej… tylko mgliste… wspomnienia.- odparł niechętnie nosferatu pozwalając w ten sposób odkryć interesujący fakt Milosowi. Jego “mateczka” nie tylko jemu mieszała w głowie. Zach zaśmiał się pod nosem. - Wcale mnie to nie dziwi. Matka preferuje narzędzia ponad sojuszników. Ale do rzeczy - potarł ręcę. - Jak wygląda twoja propozycja? - Taka jaką podałem. Pierścień jej syna za skrawek informacji. Pierścień i spokój zapewne, bo trzeba będzie kandydata na nowego Bezpryma wytypować i przyuczyć do roli. A to trochę czasu Małgorzacie zajmie. -wzruszył ramionami Chudoba, a Lasombra zareagowała nerwowym uśmiechem. Najwyraźniej zdawała sobie sprawę, że sfatygowany pierścień nie będzie czymś co się owej wampirzycy spodoba. - A jakie są kryteria wyboru? - dopytywał się Węgier. - Tak z ciekawości. Przypominałem jej go po prostu? Kolejny więc będzie podobny i do mnie? Jak szczęnięta z jednego miotu. - Spytaj ją, nie mnie…- wzruszył ramionami Chudoba.- Myślisz że pamiętam poprzednich? Pamiętam jeno, że byli. - Musiała go bardzo kochać.- zamyśliła się Lasombra.- Skoro żyć bez niego nie może. - Przecież wie, że to nie jest on - sprostował Milos. - Okłamuje samą siebie, to już kompletna hipokryzja. - Jakby kłamstwo w każdej odmianie nie leżało w naszej naturze.- uśmiechnęła się cierpko Olga i przyglądając się Chudobie dodała. - Zapamiętałam cię jako jej przeciwnika. Skoro wiesz, że wrogi kiedyś jej byłeś, to co uczynisz waść z tą wiedzą? - Przede wszystkim… nie sądzę byś miała dowód na potwierdzenie swych słów, a poza tym…- uśmiechnął się obleśnie nosferatu.- Kim kiedyś byłem, to dziś nie jestem. Nie grzebię w swej przeszłości po to, by rozdrapywać stare rany. I nie zamierzam szukać sobie wrogów potężniejszych od siebie. - Podrapał się po podbródku.- Nazywasz swą mateczkę hipokrytką, ale kim w takim razie ty jesteś Milosu Sam szukasz sobie wrogów i sprawiasz ból. Karasz się za winy których nie pamiętasz, czy też po twej śmierci to twa jedyna podnieta? Pytam tak z ciekawości, bo nie rozumiem cię w ogóle… najpierw przybyłeś błagać o pomoc, a potem odwróciłeś się od swej wybawczyni. Gdzie w tym logika? - Jeśli błagałem o pomoc to tego nie pamiętam. - Zach nachylił się w stronę Nosferatu. - Chętnie bym się dowiedział jaka jest prawda. Kim naprawdę jestem. Czy ona mi pomaga czy mnie pogrąża. Dysponuję nawet mocą, aby to zrobić. Ale na ironię losu - postukał się po skroni - nie mogę jej użyć na sobie samym. Ale na tobie bym mógł. Dowiedzieć się kim byłeś zanim stałeś się jej kukiełką. - Bezużyteczna to dla mnie wiedza. I dla ciebie zresztą też.- uśmiechnął się ironicznie wampir.- Zresztą… czy aby na pewno dysponujesz? Niełatwo jest zdjąć więzy mistrzyni w tej sztuce. Miał rację… w końcu Tremere nie okazał się dość potężny. A i Lasombra stwierdziła, że sobie poradzi, a on sam uczył się właśnie od Małgorzaty. A jeśli on sam przekonałby się na Chudobie, że nie jest władny zmieniać tego, co uczyniła jego “mateczka”? - Pozwól mi się przekonać - wzruszył ramionami. - Niewiele masz do stracenia. Jeśli nie jestem dość mocny by ruszyć mury Małgorzaty, nic się nie zmieni. A jeśli mi się uda, zyskasz wiedzę, sojusznika i pierścień, który może być atutem względem Tęczyńskiej. - Tyle że nie chcę tego.- wzruszył ramionami nosferatu.- W przeciwieństwie do ciebie JA nie żyję przeszłością. I nie niszczę za sobą mostów. - Jeśli niewola ci odpowiada - Zach się skrzywił. - Służ swojej pani. A my przejdźmy do rzeczy. Obiecałeś mi ważkie informacje, za drugą część pierścionka. - Boś ty niby wolny? Zmieniłeś tylko jedną panią na drugą. I to niekoniecznie na lepszą. - odparł ironicznie Chudoba. Splótł dłonie razem mówiąc. - Obiecałem ci powiedzieć… ale chcę wpierw pierścień. Potem słowa dotrzymam.- Wyciągnął dłoń ku Milosowi.- Więc? Daj mi skarb bezprymowy. - Nie - nie powstrzymał gardłowego śmiechu. - Mowy nie ma. Zgarniesz błyskotkę i rozwiejesz się we mgle. Poza tym jaką mam pewność, że twoje informacje są w ogóle warte ceny? Powiesz co wiesz a wtedy Olga zaprowadzi cię po nagrodę. Taka umowa albo żadna umowa, dawny kompanie. - Ceny ? Milosu robię ci przysługę zabierając od ciebie tą feralną błyskotkę. Łaskę targując się o nią. - parsknął sarkastycznym śmiechem Chudoba. - Wiedz że mam ją odzyskać wszelkimi środkami. Ciesz się więc, że to ja a nie inny,bardziej tobie wrogi, wampir się tym zajmuje. Ja mam odrobinę sentymentu do naszej dawnej przyjaźni i chcę sprawę załatwić polubownie. Myślisz, że dlaczego puściłem Martę nietkniętą? - Bo bałeś się gniewu krakowskiego księcia?- zapytała retorycznie Olga. - To też Contesso Visconti. - przyznał niechętnie Chudoba. Wzruszył ramionami dodając. - Naprawdę chcesz zmusić mnie do tego bym ci go odebrał przemocą ? I mieć na sumieniu wszystkie krzywdy jakie wyrządzę po drodze do celu? Mało ci wrogów na smoleńskiej ziemi, że chcesz jeszcze sługi Małgorzaty tu sprowadzać? - A ty, naprawdę chcesz się do przemocy uciekać? - Zach pochylił się jeszcze bardziej w stronę Nosferatu, popatrzył mu w oczy. - Nie musimy być wrogami. Robisz dla Tęczyńskiej dużo złych złych rzeczy. Tak jak wcześniej ja. One cię w końcu dopadną. Wrócą w nocnych koszmarach, w strzępach zapomnianych historii. Pozwól mi sobie pomóc. Dowiedz się, czym Małgorzata zaskarbiła sobie twoją wierność. Czy nie masz powodów by jej aby nienawidzić? Ale Chudoba odsunął oblicze i przymknął oczy domyślając się czego próbuje Milos. Po czym warknął.- Prawdziwy z ciebie synek Małgorzaty… Do tych samych sztuczek się posuwasz. Wstał nagle dodając.- Chcesz znać klucz do swoich koszmarów, daj mi pierścień. Jak tego nie zrobisz, to nie mamy o czym rozmawiać Zachu. A ty poznasz inne sługi swej byłej Pani. - Nie będzie zadowolona, że wracasz z niczym - Zach wczepił palce w kant stołu. Nim wybrzmiało ostatnie słowo ukryty w rękawie kołek gładko spłynął do dłoni a Węgier rzucił się do przodu skupiając się tylko na jednym uderzeniu. Oby było szybkie i oby było celne. Był szybki niczym błyskawica, wzbudzając zaskoczenie u wszystkich, także u Lasombry. Chudoba… jednak spodziewał się takiego obrotu sprawy. Może nie kołka, ale… sługa Małgorzaty zaskoczony nie był. - Ludzie… biją! -wrzasnął głośno i smutno, gdy kołek wbił się między jego żebra… do serca jednak nie dochodząc. Na ten krzyk poderwało się koło dziesięciu chłopa w baranicach i zarośniętych niemożebnie. - Uzbrojeni w toporki i pały nabijane kamieniami oraz żelaznymi kolcami -rzucili się w kierunku agresora. Tylko naiwny głupiec mógłby uwierzyć, że miłosierdzie i życzliwość kieruje tymi zakazanymi gębami. Raczej chciwość i obietnica zarobku. Chudoba musiał ich opłacić, więc nie przerażało ich to że na herbowego się rzucają. Ale jakim oni mogli być zagrożeniem? Zach dalej czynił swoje. Pchnął kołek głębiej. Tyle że nosferatu nie był oszalałym Gangrelem chcącym dopaść Milosa. Wprost przeciwnie. Raniony wampir cofał się i obracał szykując do ucieczki. Kołek wyślizgiwał się z ręki Zacha i szansa na to że trafi w serce zmalała do zera. Podejrzewał, że Chudoba opłacił rębajłów, ale i Węgier miał wokół swoich raców a i jeszcze ludzi przydzielonych Oldze i Tremerowi przez Koenitza. W tych ostatnich nie pokładał zaufania, ale Geza i Miko będą wiedzieli co robić. Ponadto zamęt pozwoli Zachowi wynieść stąd Nosferatu, gdy już spłynie z niego zasłona ludzkiej maski. Wokół rzeczywiście szybko zapanował rejwach, wszyscy zaczęli się tłuc ze wszystkimi. Lasombra zdążyła jeno wstać od stołu, ale drogę do Chudoby blokował jej Zach, nie mówiąc już o rębajłach, którzy zmienili całą sytuację w jedną wielką jatkę. Nosferatu zaś starał się uciec z tego miejsca, wykorzystuąc to samo zamieszanie które chciał wykorzystać Zach. I piekielnie dobrze radził sobie w tym tłumie. Chudy i zwinny i utalentowany… jeśli chodzi o unikanie walki i ciosów. Ale Węgier też do niezgrabnych nie należał. Nim Nosferatu zdołał się oddalić rzucił się za nim by impetem powalić go i przygwoździć do ziemi. - Mika! - przywołał zaufanego Serba by pomógł pochwycić uciekającego. Zachowi udało pochwycić wijącego niczym piskorz nosferatu i docisnąć go podłogi. Ale to było jedyne co mógł zrobić w tej chwili. Wokół niego panował chaos, jego ludzie oraz contessy bili się z najemnikami nosferatu oraz z pijanymi bywalcami tej karczmy. Sama Olga była atakowana przez mężczyzn, dla których samotna i piękna kobieta w środku tego zamętu była w tej chwili łatwą okazją do wykorzystania. Nie tak łatwą jednak jak im się zdawało, a czym świadczyły odgłosy łamanych kości. Chudoba jak na mizerotą jaką się wydawał okazywał się trudnym do zakołkowania osobnikiem. I próbował się wyrwać. Nawet wzmacnianie się krwią nie ułatwiało Zachowi, wbicia kołka… sytuacja bowiem nie była idealna do takiej akcji, a gruby twardy kołek nie wciskał się tak łatwo jak wąska szpila. Co gorsza ziemia zaczęła drżeć… co prawda delikatnie, ale jednak. Co zwiastowało… w sumie nie wiadomo co. Zresztą w całym tym chaosie kto by zwracał na to uwagę. Węgier miał obie ręce zajęte trzymaniem Nosferatu w stalowym uścisku. Spalił krew wzmacniając własną tężyznę fizyczną, ale przeciwnik postąpił podobnie co przedłużyło impas. Trzęsienie ziemi zignorował zupełnie. Wykorzystując przewagę wysokości wbił zęby w gardło Chudoby. Zaczął pić. Wszystko przestało mieć znaczenie. Była tylko krew, jej słodki otumaniający smak. Bestia obudziła się gwałtownie, pobudzona i do szczętu dzika. Zach poczuł jak szarpie się i chce wyrwać z więzów jego woli a on… poluzował sznury. Zaprosił ją do środka. W tej jednej chwili miał poczucie spełnienia. Wszystko było na swoim miejscu. Bez walki, bez nieustannego oglądania się przez ramię. On i bestia zjednoczeni w jednym kategorycznym zamiarze by zabić, walczący ramię w ramię, wreszcie po tej same stronie barykady. Ulga i słodycz krwi. Błogostan. Nosferatu miotał się próbując wyrwać się z uścisku i Milosowi niełatwo było go utrzymać. Chudoba walczył o życie, a Zach o swą zdobycz. Ventrue oberwał chyba maczugą w głowę, może został pchnięty sztyletem… Może… Nie zwracał na to uwagi. Całe otoczenie rozmyło się Węgrowi. Był tylko skupiony na sobie i swej zdobyczy. Tymczasem wokół działo się wiele. Karczmę ogarnęła bijatyka, w której zbóje i szlachcice prali się z kim popadnie. Olga uczyła kolejnego potencjalnego gwałciciela, że nie należ doceniac słabej płci. Trzask łamanej kości i okrzyk bólu świadczył o skuteczności jej lekcji. W tej chwili walczący tłumek był zbyt pomieszany, zbyt pijany i zbyt pogrążony w walce, by nawet talenty wampirze mogły nad nim zapanować. Nagle ognisty blask rozświetlił karczmę...przyciągając uwagę większości bywalców uczestniczących w bijatyce. Ściana ognia została ustawiona przez przerażonego Tremere. Drżenie ziemi, które narastało wywołane było sporym stadem rozjuszonych żubrów pędzących wprost na karczmę w szaleńczym i samobójczym pędzie. Taka rogata masa rozpędzona w szarży była jednak na tyle potężna, że z pewnością rozniosłaby w perzynę budynek i wszystkich w nim znajdujące się tam osoby. A choć Francuz spróbował poskromić lub odstraszyć zwierzęta ścianą ognia, to jednak instynkt stadny nakazywał im podążać za przewodnikiem stada, a ten kierowany wolą gangrela gnał prosto na karczmę. I nawet ogień nie mógł tego zmienić. Zrozumiał to Francuz i wiedzieli bywalcy przybytku. I zareagowali również instynktownie rzucając się do ucieczki… wszyscy na raz, skutecznie blokując masą ludzką wszystkie ciasne wyjścia z karczmy. Zach i bestia słyszeli odgłosy, ale je zignorowali. Ucieczka nie wchodziła w grę. Trzeba dokończyć to co się zaczęło. Zebrać plony, które się zasiało. Stado zwierząt nie stanowiło zagrożenia dopóki nie uzbrojono ich w osikowe kołki. Zach wiedział że ma rację… wgryzając się w szyję wijącego się nosferatu nie musiał się martwić o to czy stado go zabije. Musiał go trzymać w żelaznym uścisku, nie przejmując się tym że kolejną szpilę wraził Milosowi w oko. Musiał opleść go jak pijawa, ryzykują jednak diabolizm. Z każdą wypitą kroplą był coraz bliżej i bliżej pożarcia duszy wampira. Trzęsienie ziemi narastało, jak i odgłos stada niczym zbliżający się grom. Jak i panika wśród ludzi. Już nikt nie walczył między sobą. Wszyscy walczyli o życie próbując się wydostać. Nastąpił huk, a potem kolejne uderzenia, zmieniające się w niemal ciągłe odgłosy tarana. Budynek karczmy zaskrzypiał niebezpiecznie, a potem ściany się poddały i wszystko runęło. A żubry gnane szaleńczym pędem przetoczyły się po rozsypującej się karczmie , w tym i sczepionych razem Milosa i Chudobę. Gdyby Zach nie wgryzał się w wampira pewnie impet przetaczającego się po nim stada sprawiłby że Nosferatu by mu się urwał. Jednakże wgryziony nie wypuścił ofiary dając się deptać rozpędzonej masie. Chyba żadne z jego żebra nie było całe, prawa noga połamana w sześciu miejsca. Ale miał swą zdobycz, konającego Chudobę. Poczuł jak wraz z krwią spływa siła i esencja Nosferatu. Jego dusza rozlała się po ciele Węgra. Wniknęła weń jak deszcz w ziemię. Rany i złamania były rozległe, ale nie były też dla Ventrue niczym obcym. Odczuwał to każdego wieczora, przeżyje i teraz. Tym bardziej, ż krew Chudoby na bieżąco pozwalała usuwać szkody, leczyć poszarpane tkanki. Innym… nie poszło tak dobrze. Wampir słychał dookoła siebie jęki bólu rannych i konających. Dookoła czuć było słodki odor rozlanej krwi, oraz mniej przyjemny odorek odchodów i moczu. Olga stała pośród ruin, ranna i pokryta kurzem. Z rozerwaną rogiem żubra suknią. Pewnie byłaby rozniesiona przez stado jak Zach, gdyby nie jej imponująca nawet jak na wampira siła.Jej ludzie… nie mieli jednak takiej przewagi, podobnie jak słudzy Milosa. Stado się oddalało podążając w ślepym pędzie za przewodnikiem. Nosferatu nie udało się wykorzystać zamieszania dla ucieczki. Zach wraz ze swą ofiarą leżał przygnieciony belką i resztkami dachu. A Tremere i jego “ochrona” powrócili pomagać rannym i konającym. Milos złapał Chudobę, ale cena za ten sukces była wysoka. Po wszystkim wyciągnął z siebie srebrne szpile i schował. Przeszukał ubranie Nosferatu, zdjął z niego biżuterię, zabrał pieniądze i broń. <co tam ma?... kilka srebrnych szpil i… nic poza tym. Nie cenił biżuterii, a w sakiewce ledwie kilkanaście monet> W tym czasie zregenerował ostatnie rany i przechadzał się po ruinie, w jaką obróciła się karczma zbierając swoich ludzi do kupy, lecząc ich własną krwią jeśli było to niezbędne, a niezbędne było ciągle… a krwi mało miał, wszak pozbieranie do kupy kosztowało sporo. Na dłużej przykucnął przy zwłokach Miki. Palcami zamknął mu powieki i siedział obok ogarnięty stuporem. - Mam nadzieję żeś zadowolony.- Olga zagadnęła cierpko z wyraźną wściekłością na jej obliczu.- Ot… żeś wywołał zamieszanie, przez swą krewkość i niecierpliwość. Splotła ramiona razem na rozerwanym rogiem żubra dekolcie sukni. - Przynosisz więcej kłopotu niż szczęścia Milosu. Gdzie ja teraz uzupełnię me sługi, które przez ciebie straciłam? - Ale ostał się ich dobytek i oręż - zauważył Zach i wezwał ruchem ręki Gezę. - W Smoleńsku na pewno będą chętni na zaciąg. Gdy u jego boku pojawił się niemłody raca Zach wydał mu do ucha kilka poleceń. - Niech nasi zajmą stajnie. Uspokoić konie, na pewno są niespokojne po tym trzesieniu ziemi. Zostaniemy tu na jeden dzień. Ci co już dojdą do siebie niech trupy zataszczą na jedną kupę. Dyskretnie przeszukać. Złupić oręż, kosztowności i gotowiznę. Zaraz dołączę i pomogę kopać wspólną mogiłę. Trzeba ciała zakopać. Olga z pewną dezaprobatą spojrzała na pobojowisko i rzekła wprost.- Nie. Nie zostajemy… wyruszamy natychmiast. Zabieramy konie i co cennego sobie tu złupicie. Wyruszamy zanim cała okolica się tu zjedzie debatować nad tym co tu się stało. Ostatnie czego potrzebujemy to więcej uwagi miejscowych. - Nie zabieramy koni - odparł Zach dowodzącym tonem. - Żywych ostało się niewielu. Wszyscy ranni. Z Marcelem im poprzestawiamy nieco obraz wydarzeń. Nie było nas tutaj, gdy to się stało. Dojechaliśmy po fakcie i wspaniałomyślnie pomogliśmy rannym.- Uznawszy, że wytłumaczył Oldze sprawę spojrzał na podchodzącego Tremer’a. - Słyszałeś? Zajmujemy się żywymi, tak by przyjęli naszą wersję wydarzeń. Nie było tu Nosferatu. Nie było nas. Nie było bójki. Jeno żubry, które coś przestraszyło. My, jak tu dotarliśmy, było już pobojowisko. Jasne? - A co zrobisz z Nosferatu którego tu nie było?- stwierdziła chłodno i sarkastyczne Contessa. - Jakiego Nosferatu? - Nawet tak nie żartuj. Nie myśl sobie że diabolizm to taka trywialna sprawa. Och… pewnie, tutejszy kniaź może teraz patrzeć przez palce na Jaksy i Włocha zatrute aury, bo wie że ma pistolet z którego może do nich w każdej chwili wypalić. Diabolizm to pretekst do urządzenia krwawych łowów. Dyndają mu obaj na szubienicy, tylko klapę pod nimi opuścić. - warknęła gniewnie contessa poirytowana jego beztroską, gdy Francuz podchodził do nich ze skruszoną miną.- Psehprasam… próhbowahłem zaporhe ohgniowom, ale nic nie dahła, a dla hmnie ta bandha rogathych besthii byha szcianom roguf. Nie fiedziahłem którhy pszewodzi. - Nie bagatelizuję diablerii, moja droga. Traktuję to co się stało bardzo, ale to bardzo poważnie - odparł smętnie Węgier na zarzuty Olgi. - Ja po prostu mierzę siły na zamiar i stwierdzam, że mam ich za mało.Potrzeba mi więcej. Pomówimy o tym później jeśli taka twoja wola Lauro, ale pozwól, że pierwsze sprawy najpierw. Ja i Marcel zapewnimy nam alibi, dobrze? - Też potrafię zapewniać alibi… ale nie w tym rzecz. - machnęła ręką wampirzyca. - Nie wierzę w to całe… mierzenie sił na zamiar, bo go tu nie widzę. Zaatakowałeś posłańca swojej matki… to wypowiedzenie wojny, a ty nie potrzebujesz robić sobie nowych wrogów. - Francuz zaś przysłuchiwał się w zaciekawieniu. - Nie znasz mojej matki, kochanie. Nigdy nie było innej opcji niż wojna - nie chciał przedłużać, gdy liczył się czas. - Jeśli potrafisz pomóc mnie i Marcelowi, to do dzieła. Posprzątamy i wtedy pomówimy wnikliwiej, jeśli taka będzie twoja wola, dobrze? - I dlatego oddałeś jej pole, dając powód do zarżnięcia? - prychnęła sarkastycznie contessa. - Jesteś jej synem, a okazałeś nieposłuszeństwo i zabiłeś sługę. Teraz może tu przyjechać z całą armią i książę krakowski nic nie będzie mógł zrobić w tej sprawie. A kniaź tutejszy raczej nie będzie chciał się wtrącać. Po prostu genialna strategia Milosu, genialna… nic dziwnego, że zostałeś mianowany dowódcą tej wyprawy.- odetchnęła głęboko starając uspokoić się i zebrać myśli. - Nie ma potrzeby kolejnej rozmowy Zachu. Nie chcę mieć nic wspólnego ani z tobą, ani z konfliktem który wywołałeś teraz na swoje życzenie. Ja nie zamierzam uczestniczyć w kolejnej przegranej sprawie, ani popierać kolejnego głupca. Ja… UCZĘ się na swoich błędach. Ty najwyraźniej nie.- Po tej przemowie oddaliła się szybko wściekła niczym osa. - Kobiechty…- skwitował Francuz. Zach wzruszył ramionami. Było mu to zresztą w istocie tak obojętne jak stara zakrzepła krew. Już wcześniej Włoszce zdarzało się być irytującą. Teraz nie dość, że paplała i narzekała jak karczemna dziewka, to była święcie przekonana o swojej ponad całą resztą wyższości. - Jedź za nią - wskazał Marcelowi plecy Olgi. - Dojadę do was do Smoleńska. Ogarnę tu sytuację i nazajutrz do was dołączę. I pamiętaj - ułożył wskazujący palec na ustach. - Żadnego Nosferatu tu nie było. Małgorzata niczego nam nie udowodni. - Tyle sze to nie Nosfherathu sphoszył to stadho…- odparł Francuz powątpiewająco.- I nie znam Mahgorzaty… ale odnioshem wrahszenie, że nikt tu niech bedhzie siem bawih w udowadadnianie szegokolwiek. - Pilnuj jej - ponaglił go Węgier. - Gdzieś tu krąży jeszcze Gangrel. I to faktycznie go teraz zajmowało. Wołodia mógł nadal być w pobliżu. Ale najpierw trzeba odświeżyć ludziom pamięć. Ostatnio edytowane przez liliel : 14-06-2017 o 17:15. |
|
| |