30-04-2016, 18:07 | #1 |
Krucza Reputacja: 1 | [oWod, Vampire:DA] Kronika Denemearca - Początek, 18+ Kettle die, kindred die, every man is mortal. But I know one thing that never dies: the glory of the great deed. ~Hávamál af Odin Długi dom był pełen ludzi: mężczyzn porozsiadanych po ławach, krzątających się kobiet, pisków dzieci goniących się wokół rozpalonego na środku paleniska. Panującą wrzawę przecinały poszczekiwania psów gryzących się o resztki rzucane im ze stołów. Gwar sali przerwało nagłe pojawienie się krępego, niskiego mężczyzny: - Gdzie Agvindur? - przybyły stanął w drzwiach, rozglądając się z niepokojem. Za nim do domu wtargnął lodowaty wiatr, poruszając gwałtownie zawieszonymi u sufitów pękami ziół i suszonych kwiatów. - Zajęty... - rechocząca wesoło dwójka najbliżej siedzących brodaczy wskazała mu nieco oddzieloną od reszty część domu. Przybysz ruszył żwawo we wskazanym mu kierunku. Za rozwieszonymi kotarami wstrzymał jednak kroku widząc półnaga młódkę prężącą się w ramionach rosłego wojownika. Po smagłej szyi dziewczyny spływały pojedyncze, szkarłatne kropelki. - Agvindurze… posłańcy przybyli. - Niech zaczekają - napłynęła leniwa odpowiedź. - Tych wieści nie warto odkładać... Wielki wojownik oblizał umorusane usta i zwrócił spojrzenie dzikich oczu na przybyłego, układając sobie dziewczynę na kolanach. - Mów! Przybysz zbliżył się z szacunkiem i szeptem przekazał wieści. Wielkolud na chwilę zamarł, dłonie zwinęły się w pięści, twarz wykrzywił grymas wściekłości. - Przyprowadź ich tu - ryk poniósł się po sali - i ślij wezwanie na thing! |
04-05-2016, 00:39 | #2 | |
Krucza Reputacja: 1 | Ostatni z obrońców wioski został odrzucony jak kukiełka. Padł tuż obok swego toporu jaki wcześniej wysunął się z jego omdlałej dłoni. Usta otwarte do krzyku, oczy wytrzeszczone w grymasie przerażonego zadowolenia i niedowierzania. Przez chwilę kilka kropel krwi zawirowało w powietrzu i opadło na breję błota i topniejącego śniegu. Kobieta tuląca do siebie zwłoki podrostka prawie rozłupanego na pół nie mogła przestać wyć. Jej zdarty i ochrypły głos przypominał już teraz bardziej krakanie nocnych ptaków niż ludzki głos. Ciężkie kroki zatrzymały się tuż przy niej. Dłoń pieszczotliwie ujęła jej podbródek, unosząc twarz do góry. Sparaliżowana strachem patrzyła w oczy napastnika, a jej ochrypły skrzek nabrał intensywności. Dłoń pogładziła czule jej głowę. Wrzask ustał, ciało kobiety osunęło się na ziemię obok ciała dziecka. Mężczyzna energicznym krokiem skierował się do największego domu w wiosce, w którym jego ludzie zebrali kobiety, starców i dzieci. Nocne powietrze wypełniał płacz, pochlipywanie i zawodzenie. - Odpowiecie mi na jedno pytanie, a unikniecie losu jaki spotkał waszych mężczyzn. - potoczył spojrzeniem po przerażonych ludziach. - Litości, panie! - dobiegło gdzieś z tyłu. Przez zbity tłum przecisnęła się niewielka siwowłosa kobiecinka o twarzy pokrytej siateczką zmarszczek i bielmem na oku. - Jeszcze czegoś chcesz od nas skoro zabrałeś tak wiele? - Wierz mi, stara, to zaledwie początek. - padło niedbałe stwierdzenie. - Wiem, że mieszka u was kobieta. Młoda, wysoka, blondynka o oczach różnej barwy. Gdzie ona? - To za nią tyle śmierci i zniszczenia? - Gdzie ona? - Odeszła. - Kiedy? - W sercu zimy. - Dokąd? Staruszka wzruszyła ramionami: - Nie wiemy… - Dokąd? - powtórzył z naciskiem. - To volva. - odpowiedziała stara z ironią - Takie jak ona nie opowiadają się dokąd i po co… - Tu jakieś wioski w okolicy? - Jedna trzy dni drogi na północ, druga na wschodzie, będzie tyle samo. Mężczyzna skinął swym ludziom głową. Wepchnęli staruszkę do środka i drzwi zaryglowali. Ogień podłożyli do wtóry z przerażonymi wrzaskami dochodzącymi ze środka, łomotania w drewniane okiennice. Płomienie błyskawicznie zaczęły pożerać stråtag* Mężczyzna dosiadał konia, trzymając się z dala od rosnącej łuny. Potoczył spojrzeniem po palącej się wiosce, trupach porozrzucanych wokół. “Spodobałoby Ci się moja miła, spodobało.” - pomyślał niemal z czułością i zaciął konia. Piątkę jeźdźców niknących w mroku żegnał nieludzko wyjący chór… ~~~ Paryż Ubrany w białe szaty młody mężczyzna o urodzie cherubina siedział rozparty na wysokim krześle, wysłanym miękkimi skórami Wsparłszy twarz na dłoni, przysłuchiwał się wiadomościom odczytywanym przez starszego, ciemnowłosego mężczyznę. Cytat:
Młodzieniec uśmiechnął się szeroko: - Więc plany do przodu kroczą! - echo plaśnięcia o kolano odbiło się od kamiennych ścian. - Tak, na to wygląda - zadowolenie wypłynęło na twarz ciemnowłosego. - Słać posłańców? - Poślij. Poślij. A razem z nimi poślij … Dalszą rozmowę przerwało wejście młodej brunetki. Na jej widok młodzian zerwał się z krzesła odprawiając starszego mężczyznę machnięciem dłoni: - Moja droga! Jesteś piękna, jesteś jak pieśń, która ma setki zwrotek, której końca wciąż nie znam! Stęsknionym ogromnie… ~~~ Noc thingu w Ribe Hirdmani Agvindura straż pełniący upewniali się, że rozpalone stosy z dala wskazują drogę przybywającym. Zmieniali warty często, patrolując okolicę i wzajem z oka się nie spuszczając. W długim domu jarla Agvindura panowały jeszcze gorączkowe przygotowania do uczty i zebrania jarlów. Dzieci zostały przegonione z halli, zaś młodzików do oddzielnej chaty pogonił Eggnir - prawa ręka Agvindura - po drodze uśmiechając się lekko do wysokiej blondynki, spacerującej wśród ciżby. Kobiety hałaśliwie krzątały się upewniając się, że gościom jarla i ich ludziom niczego nie braknie. Podniecenie udzielało się i Elin. Rozglądała się po halli, głęboko wciągając powietrze przesycone zapachem piekących się mięsiw, ziół, placków… W środku boskiego chaosu jaki rozgrzewał nieco serce wampirzycy, rządziła się Thora. Doglądając i pokrzykując ostatnie reprymendy na niewolnice, sprawdzała czy gotowe są na posługę gościom. W końcu Thora dała sygnał, a służba odetchnęła z ulgą: wszystko było gotowe... Równo z pojawieniem się jarla Agvindura służba otworzyła wierzeje dla pierwszego gościa... Ostatnio edytowane przez corax : 02-07-2016 o 21:26. | |
06-05-2016, 21:25 | #3 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 06-05-2016 o 21:58. |
07-05-2016, 23:09 | #4 |
Reputacja: 1 | Pisane z pomocą Corax Prolog Przeczucie nie myliło jej i tym razem. Ribe zastała poruszone nadchodzącym thingiem. Wszyscy gadali ale nikt nie potrafił podać konkretnej przyczyny, która stała za tak nagłym zwołaniem zgromadzenia. Nie byłaby jednak volvą, gdyby przybyła przed oblicze jarla wiedząc jedynie to, co pozostali. Do domu Agvindura zaszła tylko na chwilę, by zostawić część swych rzeczy i zabrać jednego z niewolników. Niedbałe przywitanie i schludnie upięte włosy powiedziały domownikom, że kobietę lepiej teraz ostawić w spokoju. Biarni posłusznie podreptał za nią domyślając się już czego może się spodziewać. Wieszczka wyprowadziła go poza wały i pewnym krokiem poprowadziła do znajomego już zagajnika. - Rozpal ognisko. - Poleciła, wyciągając ze swej sakwy mały bębenek, kilka kości, woreczek haftowany tak misternym wzorem, że trudno było rozróżnić co na nim się znajduje i parę innych sakiewek. Mężczyzna polecenie wykonał i stanął przy niej oczekująco. Podniosła się otrzepując ręce i pogładziła niewolnika delikatnie po policzku, by po chwili przysunąć usta do jego szyi. Jęknął cichutko, gdy wbiła kły i zaczęła pić spokojnie. Nie trwało to długo, gdy odsunęła się oblizując. - Możesz odejść, dziękuję. - Powiedziała rozpuszczając długie włosy. Niewolnik zniknął niczym cień, które ją teraz otaczały. Wysypała na dłoń zioła z nieozdobionych woreczków i wsypała je do ognia. Płomień buchnął gwałtowniej, a z ogniska wydobył się dym. Wzięła w ręce bębenek i jedną z kości, by wybijając nią rytm ruszyć tanecznym krokiem dookoło ognia śpiewając cicho. - Panie ogień, pal. Wypal smutek i żal, wypal myśli natrętne niechciane, wypal to co winno być zapomniane. - Powtarzała te słowa przez dłuższy czas, aż w końcu stanęła w miejscu i niemal z czcią ujęła ostatni woreczek. Uklękła przy ognisku, wyciągnęła zza pasa sztylet, którego ostrze całe pokryte było runami i przecięła sobie dłoń wysypując na nią runy z mieszka. Obiema dłońmi potrząsnęła kamieniami i upuściła je na ziemię szepcząc cicho zaklęcia. Przez chwilę miała wrażenie, że rytuał nie wyszedł. Nie czuła wypełniających ją wizji, nie czuła przepływu mocy. Czuła się pusta, opuszczona. Pierwsze nitki rozgoryczenia zaczęły powolutku oplatać jej umysł, gdy ten znienacka wypełnił się obrazem. Widok klarował się niezwykle powoli, formując się spomiędzy cieni i zimna jakie przeszyło ciało volvy. Ciemne opary przesłaniały widok i nie dawały się rozpędzić, nie ustępowały przed siłą woli Elin. Tron w wypełnionej jasnością halli był pusty. Wokół niego krążyły jakieś sylwetki lecz mimo, że ciągnęła niteczkę wizji, nie zdołała odkryć ich twarzy. Odczuła jedno: przeraźliwy ból. Odsunęła się gwałtownie od run przerywając wizję i uciekając przed bólem. Klęczała przez chwilę wpatrując się w ziemię i uspokajając powoli. Skuld tym razem była wyjątkowo nieprzychylna, by zaglądać w Jej domenę. Będzie musiała złożyć jakąś ofiarę, by następnym razem ukazała więcej. Odetchnęła jeszcze raz i pozbierała powoli swoje rzeczy zastanawiając się nad wizją. Szykowały się zmiany… Duże zmiany. Tylko skąd ten ból? Nie była pewna… czy warto wspominać o tym jarlowi? Czy wspominać o tym przy innych? Wizja pozostawiła więcej pytań niż dała odpowiedzi. Intuicja podpowiadała Elin, że cokolwiek zostanie postanowione na thingu, będzie dotyczyło nie tylko jarla ale i jego wszystkich uczestników. A tym czasem, dym wydobywający się z długiego domu kłębił się nad hallą jak mroczne cienie z jej wizji. Wśród porozpalanych ognisk widziała zarysy postaci zbliżających się do domostwa jarla Agvindura. *** Volva przez kilka następnych nocy obserwowała domowników jarla wczuwając się w atmosferę domu i nastroje mieszkańców. Czuwała wrażliwa na każdą pojawiającą się zmianę i niezwykłość. Jeżeli jarl nie zażyczył sobie rozmowy z nią, nie narzucała się. Wiedziała, że gdy będzie jej potrzebował - wezwie ją. Jarl większość czasu spędzał ze swymi drużynnikami, rozmowy tocząc przy zamkniętych drzwiach. Thora zaś kręciła się niepocieszona, że z zamkniętego kręgu została wykluczona. Chwilowo. Ale kąśliwa jak giez się zrobiła, ofukiwała i strofowała służbę, aż Lubow uciekała przed nią. Jedna jedyna Sigrun chodziła po osadzie za nic mając tajemnice jarla i swego brata, ani fochy Thory. Słoneczko jak zwykle znajdowało dobre słowo dla każdego, uprzejmością swoją rozładowując nieco napiętą atmosferę. Zaczepiła raz czy dwa samą straszną volvę, przynosząc Elin ze skrytą minką podarek. - Patrz co znalazłam! - uśmiechnęła się promieniście wyciągając z rękawa maluśki przebiśnieg. - Masz, na szczęście, byś się rozradowała nieco. - wcisnęła kwiatek w ręce wampirzycy. Volva nie potrafiła nie uśmiechać się na widok Sigrun, choć jej widok zawsze przynosił mieszaninę ciepła i smutku. Przypominała jej odległe czasy, gdy i dla Elin świeciło słońce. Chciała uchronić tą niewinną istotę przed złem tego świata i była gotowa przeciwstawić się nawet samemu Agvindurowi, jeśli wpadłby na pomysł przemienienia jej. - Dziękuję Sigrun i ja mam coś dla ciebie. - Odpowiedziała sięgając do sakwy i wyciągając woreczek z delikatnego materiału z wyhaftowanymi na nim kunsztownie drobnym kwiatuszkami. - To dla mnie? - dziewczyna otworzyła oczy szeroko z niedowierzaniem i… rzuciła się Elin na szyję - Dziękuję! Dziękuję! - radość z podarku była wielka. Natychmiast pochyliła się nad wzorem by uważnie przestudiować go przy mdłym świetle świecy. - A wiesz, Elin, że Lubow obiecała pokazać mi wzór ichniejszy, no z jej rodzinnej strony? Wplotę go w kaftan Eggnira albo może buty mu nim wyszyję - Słoneczko uniosła jasną głowę by spojrzeć na wampirzycę. Volva zamarła na chwilę z powodu tak niespodziewanego uścisku. - Chcesz ozdobimy nim twą suknię. - Uśmiechnęła się i poklepała dziewczynę delikatnie po plecach. - Wzór ze stron Lubow? - Zainteresowała się. - Chętnie poznam. - Oni wiele czerwieni i błękitu i czerni używają - tłumaczyła Sigrun - piękne kwiaty miała wyhafotwanie na rękawach ostatnio. Zacięła usteczka na chwilkę i spojrzała na Elin uważnie: - A … - zawahała się - volvo, postawisz mi wróżbę? - leciutko się zarumieniła. Kobieta spojrzała poważnie na Słoneczko. - Powiedz pierw co cie męczy, to pomyślimy. Norny lepiej ostawić w spokoju, gdy tylko to możliwe. - Odpowiedziała łagodnie. - Ponoć za mąż mnie rodzice dać chcą i rozważają za kogo. Wiedzieć bym chciała, czy dobry będzie, czy kochać mnie będzie i czy dzieci mu dam? Eggnir obiecał, że odda mnie jeno najlepszemu. - uśmiech jej twarz rozjaśnił czuły na wspomnienie brata. - Sam jarl ukrzywdzić Cie nie pozwoli ale rzucę kośćmi dla ciebie. Przyjdź jutro. Uradowana dziewczyna raz jeszcze wyściskała volvę. - A Tyś kochała kiedyś, Elin? - spytała, ciekawym spojrzeniem mierząc rozmówczynię - Jako że to jest? Kochać? - Rozmarzone spojrzenie dziewczyny zawisło, gdy Słoneczko wsłuchana była w siebie. - Nie dane mi to było. - Volva uśmiechnęła się leciutko. - Opowiesz mi, gdy Ty pokochasz. - Opowiem - pokiwała jasną główką. Przysunęła się nieco bliżej - A volvy i afterganger kochać nie mogą? Nasz jarl piękny, nie widzi Ci się? - pytała mimochodem, oczy jasne zasłaniając firaną rzęs. - Mogą, jak chcą… ale gdzie ja i jarl… - Machnęła lekko ręką, choć pojawiła się myśl, że wszak córką jarla sama jest. - Musiałabym w miejscu jednym ostać. - Dodała i zerknęła na dziewczynę. - A Tobie kto się widzi? - A co Cię gna po świecie? Bogów wola jeno czy Twa ciekawość? - Sigrun uśmiechnęła się łagodnie - Boć dom masz u Agvindura. A mnie … Mnie się nocami śni Orm, drużynnik Einara z Aros, ciemnowłosy o oczach jak młoda trawa. Jeno… - zamilkła zarumieniona nagle. Dom, czy ona rzeczywiście miała prawdziwy dom od czasu opuszczenia Helgoe? Gdzieś tam było jej miejsce… Choć najpewniej dopiero przy ogniu Lokiego. Otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia. - Jeno bez ziemi i sławy. - Dopowiedziała spokojnie. - Ale to Ty wiesz czym miłość, Sigrun. - Uśmiechnęła się do niej. - To kochanie jak myśli wciąż ku niemu biegną? Jak ciągle być przy nim chcę i sprawiać by się uśmiechał? - spytała nieco po dziecinnemu Sigrun - A jeśli on nie wie, że istnieję to jakoże kochać mnie ma? Może lepiej rodziców posłuchać? Eggnir za biednego też nie puści. Poradź volvo, tyś mądra, widzisz wiele… - O, z pewnością wie, żeś istniejesz. - Zaśmiała się cicho. - Jeno śmiałości nie ma, by spojrzeć na Ciebie. Pukiel włosów daj i obaczę co zrobić się da. - Myślisz, volvo, że on wie o mnie? - twarzyczka dziewczyny rozjaśniła się nadzieją - pukiel dam, a za wróżbę spinę. Dość będzie by wieszczbę opłacić? - spytała niepewna. - Spinę ostaw sobie. O przysługę Cie kiedyś, poproszę. - Odparła spokojnie. - Zgadzasz się? Słoneczko pokiwała główką na zgodę: - Jutro włosy doniosę. A kiedy Cię znaleźć, Elin? Nie chcę zgniewać za wczesnym pojawieniem - uśmiechnęła się, sama czary uprawiając. * - Ja Cie znajdę. Niedługo będziesz czekać, obiecuję. - Dobrze, Elin. - Sigrun podniosła się i raz jeszcze uściskała wampirzycę, pocałunek ciepły zostawiając na bladym i zimnym policzku. - Pomyśl o jarlu, volvo… - szepnęła i z radosnym śmiechem uciekła by radość szerzyć wśród innych. Noc thingu Przed przybyciem gości Agvindur znalazł Elin sam. - Słowo? - spytał krótko. - Właściwy czas. - Skinęła głową, a jej postawa uległa nieznacznej zmianie. Wyprostowała się dumnie, a dłonie bezwiednie sięgnęły do rozpuszczonych pukli, by zaraz je spleść. - Przybędą wkrótce, będzie ich czwórka, ty i ja, w sumie sześcioro. Miej na każdego baczenie, obserwuj. Potem dasz mi swe zdanie. - mówił ze srogo zmarszczonymi brwami i czołem jarl. Górował znacznie nad Elin mimo jej wysokiego wzrostu. - A ostrożna bądź. Nie zdradź się. Potem… potem o wróźbę poproszę - dokończył jakoś miękko, lekko głowę pochylając by szacunek volvie okazać. - Twa krew potrzebna będzie… Decyzja zbyt wagi wielkiej, by Skuld grymasiła, przed Wami. Od niej losy wielu zależeć będą… - Odpowiedziała cicho. Agvindur głowę poderwał raptownie wpijając się spojrzeniem w kobietę stojącą przed nim: - Co wiesz? - krok postąpił ku Elin ze zmarszczonymi brwiami. Volva nie cofnęła się i wytrzymała spojrzenie jarla, by w końcu pokręcić lekko głową. - Jeno tyle, że zmiany idą i od Waszej decyzji wiele zależeć będzie. Prządka wielce zazdrosna, stąd o rozwagę upraszam i Waszą pomoc przy wróżbie. - Pomogę. Ofiarę złożę. - kiwnął gniewny czegoś - Po thingu. Miej baczenie na zdarzenia i znaki od Werdandi. Może bogowie uniosą zasłonę tu i teraz by przyszłość pomóc kształtować zgodnie ze swym życzeniem. - Agvindur szczęki mocno zacisnął, wzrokiem mrocznym potoczył. - Blisko badź. Skłoniła głowę. - Będzie jakżeś powiedział. Gniew swój ścisnął niczym konia ostrogami i lejce mu ściągnął. Raz jeszcze spojrzeniem omiótł wiotką postać Elin i odszedł ostatnie przygotowania poczynić. Przyglądała się jak odchodził, a hardość z jej rys powoli znikała. “Blisko bądź, nie zdradź się.” Prychnęła cicho. W cieniach się chować nie umiała, trza będzie na widoku stać i dobrze wyglądać… Jeszcze raz spojrzała za jarlem myśląc, że wieści były gorsze niż sądziła. Nie wiedzieć czemu smutek też poczuła, iż więcej nic powiedzieć jej nie zechciał. Wzruszyła jednak ramionami i pognała do swej izdebki, chwytając po drodze Lubow, by się przygotować. Okrzyki jakie domownicy usłyszeć mogli z kącika volvy jasno mówiły, że kobieta szykowana jest bardziej niźli sama by chciała. W końcu ukazała się, strojna niczym żona jarla, w błękitną suknię i czerwony kaftan spięty fibulami grawerowanymi w Uroborosa. Jasne włosy, zawsze w nieładzie, teraz w warkocz jeden gruby, splecione z wstążkami były. Odpowiedni ubiór i fryzura ukazały, że Elin niebrzydką wcale była, choć z początku zdawała się pragnąć znów potargać i umknąć gdzieś w kąt. Stanęła jednak w pobliżu siedziska Agvindura i jej dwukolorowe oczy poczęły obserwować* wszystkich zgromadzonych. |
09-05-2016, 19:48 | #5 |
Reputacja: 1 | Na trakcie prowadzącym aż do ostrokołu, otaczającego pogrążone w nocy Ribe, można by dostrzec za dnia pojedynczą postać, idącą bez oznak znużenia. Teraz, gdy na nocnym niebie królował księżyc – nie w pełni, i przesłonięty rzadkimi chmurami – tylko paleniska dawały światło, niewiele ukazujące ze skraju otaczającej, pogrążonej w mroku puszczy. Czuwający przy barbakanie hirð dopiero z bliska dostrzegli bladą jak mara sylwetkę, skąpaną w zimnym świetle tungl, pozostawiającą ślad bosych stóp w rzednącym śniegu. Wszelkie pytania były zbędne. Wartownicy otworzyli bramę dla przybywającego na thing aftergangera. Ten, nie zwalniając nawet, z nieobecnym wzrokiem ominął ludzi jarla, zadziwionych po ujrzeniu go w świetle, i niewątpliwie kierowany łuną rozświetlających Ribe stosów skierował się prosto ku halli Agvindura, położonej na łagodnym zboczu, powyżej reszty miasta. Umarły, jak gdyby lunatykując we śnie, przeszedł przez nie i ponownie przystanął dopiero przed zamkniętymi drzwiami halli, przed którymi straż pełniło dwóch huskarlów, nieruchomych jak statuy. Ich oczy pod nosalowymi hełmami, pomarańczewiejącymi w świetle rozpalonych w bezpiecznej odległości od halli palenisk, skierowane jednak były wprost na niego. Jak gdyby nie mogli oderwać spojrzenia – twarze i brody skryte były pod kolczymi haftanami, których podbicie ze skóry w równej mierze mogło chronić ich przed ciosami jak i zimnem. Tej nocy to drugie miało większe znaczenie. Szybciej niż zatańczył płomień paleniska, wzrok przybysza zogniskował się przed nim samym. Mimo braku mimiki, poprzez same tylko oczy, wyraz twarzy zmienił się z nieobecnego na srogo skupiony. Zamrugał jak gdyby wyszedł z transu i omiótł spojrzeniem stojących przed nim i po bokach huskarlów. Nie odezwał się jednak. Byli na tyle skonsternowani, że końcu jeden z tych przy wejściu zabrał głos. - Kogo zapowiedzieć jarlowi, Einherjar? Na chwilę afterganger opuścił spojrzenie i zmrużył oczy, jak gdyby chciał sobie przypomnieć... swoje imię... lub w ogóle zdolność mówienia. - Powiedz... jarlowi. - podniósł spojrzenie – Iż Volund przybył na jego wezwanie. – zakończył płynnie. Nie było to konieczne. Chociaż nigdy go nie widzieli, od razu rozpoznali Pogrobowca. Hirdman skinął tylko głową i rozsunął odrzwia by wejść do środka. Nie minęło wiele czasu, nim drzwi rozwarły się na oścież, wpuszczając do środka zimne powietrze. Huskarl czekał wewnątrz, bez słowa, tak jak kilku pełniących straż wewnątrz, próbujących nie zakłócać thingu. Volund wyszedł z nocy i wkroczył do halli jarla, ze światła gwiazd i księżyca do tańczącej łuny paleniska, ale jego bladość z nim pozostała. Wtedy objawił się w pełni okazałości przebywającym w głównej sali langhausu. Pierwszym co było widać, poza jego nienaturalną, acz niezupełnie trupią bladością, była nagość. Afterganger nie zakrywał swojego ciała zupełnie niczym – ciała, które natomiast wydawało się rywalizować z rzeźbami greckich mistrzów sprzed samego Bizancjum; które przekraczało granicę barbarzyńskiego nieokrzesania czy wulgarności i przechodziło w domenę piękna. Jego włosy i broda były nieuczesane i zroszone błyskawicznie topniejącym lodem, jak gdyby ich posiadacz przed samym przybyciem tutaj dokonał kąpieli w przeręblu lub topniejącym jeziorze, ze względu na zwyczajową u Danów czystość. Przykładał do niej z jakichś powodów większe znaczenie niż do odzienia. Twarz jego natomiast była fizjonomią, której nie powstydziłby wojownik, ale bez skaz i blizn i zmarszczek jak lico najdelikatniejszych kobiet, lub bardziej. A jednak jego skupione i dzikie spojrzenie, gwałtowność kroków, siła widoczna w ciele tak - jak widać w nieujarzmionych zwierzętach siłę nieobecną u tych udomowionych - wszystkie sprawiały wrażenie dzikiego zwierzęcia uwięzionego w niewłaściwej powłoce... lub na odwrót, dostojnego mężczyzny, w którym ktoś wbrew niemu zasiał z trudem kontrolowaną i okiełznaną wysiłkiem woli bestię. Mogło tak właśnie być, jeżeli wierzyć opowieściom o Volundzie Pogrobowcu. Pierwszy raz można było usłyszeć o jego dokonaniach raptem cztery lata temu, gdy wsławił się w służbie Sigurda, syna Ulfa – okaleczonego jarla Hjordkœr, położonego w głąb kraju i przy granicy z Germanami. Jarl ten mimo relatywnie ubogich ziem toczył zaciekłe boje z ludem tak bliskim w obyczajach i myśleniu wybrańcom Odyna. Wiadomym było, że cieszący się niesamowitym pięknem i ponurym sposobem bycia Pogrobowiec przeszło rok służył jako jego berserker, nigdy naprawdę nie zostając huskarlem, chroniąc nie mogącego uczestniczyć w licznych wymierzonych weń holmgangach jarla i jego dobrego imienia. Inne opowieści mogły tłumaczyć, dlaczego rozstał się z jarlem. Nie było dla zebranych na thingu niczym niezwykłym by usłyszeć, że berserker rościł sobie prawo do krwi pokonanych, zgadzał się na wszystkie, często bardzo niekorzystne warunki przeciwnej strony byle wymusić pojedynek w nocy i przeżywał niezwykłe rany. Mniej oczekiwanym było, że w niektórych przypadkach, bez woli jarla, gdy zwyciężał, męczył swoich przeciwników. Korzystając z wielkiej siły, nie od razu widocznej u pięknego vargra, łamał ich, gdy zdołał okaleczyć lub rozbroić. Niektórym odbierał broń nim ich zabił, jak gdyby chcąc odmówić im wstępu do Valhalli. Często też uczestniczył w pochówku zabitego w kopcu, lub paleniu ciała i stawianiu kamienia mającego upamiętnić zabitego wojownika, skąd poza wyglądem wzięło się nadane mu imię – Pogrobowiec, poza oczywiście jego karnacją... Czasem sprawiał pochówek, jak gdyby chciał przeprawić do Valhalli własnego brata. Czasem domagał się tej możliwości u towarzyszy pokonanego, ale nie zabitego przeciwnika, grożąc że okaleczy ciało, a to będzie uwięzione w świecie i będzie nawiedzać swych bliskich. Czasem o nic nie pytał i po prostu tak czynił. Nie była to kwestia szału – i pod tym kątem Pogrobowiec był odmienny. Niewielu berserkerów naprawdę osiągało kiedykolwiek berserkergang, ale jeżeli wierzyć pogłoskom, przynajmniej raz, gdy był prowokowany przez przeciwnika, wszyscy widzieli iż jest o krok od wpadnięcia w krwawą furię – lecz hartem ducha Volund powstrzymał się i zabił wyzywającego z zimną krwią. Nie miał ojca i nazwiska, przed walką nie przechwalał się i milczał wobec prowokacji. Milczał większość czasu – ale gdy mówił, wyrażał się kwieciście jak na wojownika... Nie licząc tego, był absolutnie lojalny względem jarla, któremu służył. Dlatego też wydaje się, że to Sigurd go odprawił w roztropnej obawie przed krwawymi zatargami z rodzinami i mocodawcami pokonanych. Nic dziwnego, że następnym, który przyodział go w niedźwiedzią skórę był Ogni, zwany Szalonym Jarlem władającym w Toftlund. Szalony Jarl był również aftergangerem – siwobrodym i siwowłosym szaleńcem, nieprzewidywalnym sadystą, który miał wielu wrogów, potrafił za najmniejsze przewinienie złożyć swoich gości w ofierze Odynowi i podobno miał Widzenia i Sny, i tylko przebiegłość jego śmiertelnego wnuka, Aegthora pozwalała utrzymać jego ziemie w ładzie. Wieści dochodzące z jego domeny były często sprzeczne – niektórzy goście lub nawet towarzysze tych, którzy przybyli na holmgang by zostać pokonani przez Volunda opuszczali jego włości oczarowani gościnnością starego władcy z długiej linii nieśmiertelnych potomków Odyna. Inni jednak podobno nie wracali wcale, i tylko niejasne pogłoski donosiły o Volundzie Pogrobowcu, na życzenie Szalonego Jarla wycinającego ofiarom najpiękniejsze krwawe orły, i o towarzyszach pokonanych, od których Ogni żądał natychmiastowej spłaty główszczyzny, wobec braku której wieszał wszystkich jako ofiary dla bogów. Na niedługo po zwołaniu thingu w Ribe... Szalony Jarl doznał ostatecznej śmierci, władzę nad jego domeną przejął Aegthor w doradztwie którego znajdował się przybyły z dalekiego południa afterganger, a lojalny poprzedniemu jarlowi Volund utracił niedźwiedzią skórę i musiał opuścić Toftlund. A teraz przybył przed oblicze Agvindura, jego świty i pozostałych z już obecnych gości. Znów nieobecnie, znów jak krocząc przez sen lub wspomnienie, Volund przeszedł przez całą salę, epatując urodą, nim jego wzrok wyostrzył się jak z kolejnym przebudzeniem, ogniskując na Agvindurze i tylko Agvindurze. Zatrzymał się przed władcą Ribe w akceptowalnej odległości. Płomień w ogniu nie zdążył zatańczyć, nim przykląkł na jedno kolano, pochylając się z szacunkiem i opierając opuszki palców o drewniane podłoże. - Jam jest Volund. – przerwał - Przybywam na Twoje wezwanie, o jarlu Ribe, gnany zaszczytem, jaki mi czynisz. – podniósł głowę i z nią spojrzenie, omiatając po raz pierwszy wszystkich w zasięgu wzroku. Mówił zaś powoli i rozmyślnie, głosem bardziej przystającym minstrelowi czy opowiadającego sagi, aniżeli berserkerowi. - Jestem do twych usług, Ty, którego słowa zaklęły Viliego by tchnął odwagę w jego hirð, aż zajdzie do Toftlundu i ani Ogniego, ani Hel się nie ulęknie. Proszę, uczyń mi jeden jeszcze zaszczyt: gościny, abym choć i o tej nocy thingu, mógł opowiadać: – objął wzrokiem zebranych gości i uniósł dłoń, gestem wskazując ich wszystkich – z jak godnymi dane mi było uczestniczyć w twej wspaniałomyślności.
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! Ostatnio edytowane przez -2- : 11-05-2016 o 19:30. |
12-05-2016, 21:28 | #6 |
Krucza Reputacja: 1 | Viborg - po zmierzchu - dawna halla jarla Ulfa Niewielki tłumek rozstąpił się, gdy do longhusu wpadła hałaśliwa grupa wielkich mężczyzn wlokąc między sobą jasnowłosego chłopaczka, syczącego i szczerzącego kły resztką sił. Głębokie rany na jego ciele wyglądały na ślady olbrzymich pazurów i ukąszeń. - Jest twój… - wycharczał niskim głosem jeden z przeraźliwie wyglądających wojów. Pozostali niemalże odsłaniali zębiska w bezgłośnym pokazie siły i ostrzeżenia, gdy przechodzili pomiędzy rozstępującymi się zebranymi. Przywódca rzucił młodzieńca na ziemię u stóp ozdobnego wysokiego krzesła. Spojrzał na zasiadającą w nim dumnie kobietę: ciemnowłosą, szarooką i pełną wewnętrznego ognia. Jej zdobione czarną barwą powieki, podkreślały przenikliwe spojrzenie. Wciąż w stroju bojowym i hełmie na głowie wydawała się nieco znurzona wrzawą i tumultem czynionym przez zebranych w halli. Widząc leżącego na ziemi młodzieńca wstała, prostując dumnie swoją smukłą i wysoką postać. - Harald Ulfsson… co Ci obiecałam ostatnim razem? - spytała nieco rozbawionym tonem kierując swe kroki ku rannemu. - Miałeś jeden, jedyny rozkaz do spełnienia. Zamiast tego zdecydowałeś się na ucieczkę. Jak tchórz… - wypluła to słowo niemalże - … ale zdaje się, że jaki ojciec, taki syn… - Wiem, gdzie on… - wycharczał słabo Harald. - Gdzie? - Wyruszał ostatnio ku Ribe… - Ku Ribe? - kobieta zmarszczyła brwi - Z iloma ludźmi? - On ludzi po drodze zbiera. - mówienie sprawiało ból a ciałem młodzika wstrząsały coraz mocniejsze dreszcze. Kobieta uczyniła znak i dwójka mężczyzn ustawiła chłopca na nogi by szarpnięciami zerwać z niego ubranie. Szarooka pochyliła się nieco - Ilu ludzi? - kobieta uchwyciła mocno genitalia więźnia. - Dwójka sług jeno - zachłysnął się własnym sykiem Harald. - Jeśliś skłamał, tchórzem i kłamcą na wieczność pozostaniesz, gdy ja zostawię twe truchło wystawione dla kruków i wron bez stóp i męskości, byś nigdy nie zaznał rozkoszy i nie mógł dojść do Helheim. - wysyczała wojowniczka i jednym ruchem obcięła przyrodzenie młodzika. Z rany trysnęła krew, wrzask wypełnił hallę. Szybko jednak został stłumiony, gdy kobieta wcisnęła obcięty organ w usta Haralda i otrzepała lekko dłoń z pozostałości juchy i tkanek. Stopy młodzika również potoczyły się po ziemi, obcięte toporami wojów. Zebrany tłumek zaczął głośno pokrzykiwać i drwić z nieszczęśnika, którego wywlekano na zewnątrz. Za nimi, śladem krwi szła kobieta wykrzykując polecenia znalezienia odpowiedniego pala. - Zatknąć go całego, niech zaczeka przed osadą na pierwsze promienie słońca. - dorzuciła bez śladu litości w głosie. - Pełnić straże przy nim, co by wybić głupie pomysły ratowania zdrajcy. Późnym rankiem, gdy kobieta wraz z 5 piątką przybocznych odjechała z Viborga z pala ściągnięto spalone i zwęglone zwłoki... Halla jarla Agvindura - noc thingu Longhus Agvindura rozbrzmiewał echem głosów gości i służby. Na stołach piętrzyły się stosy jedzenia: suszone mięsa, ryby, świeżo upieczone placki żytnie, słodkie bułki, dzbany z miodem i cienkim piwem. Nad paleniskiem piekły się połacie pachnącej ziołami dziczyzny. Służba kręciła się pomiędzy hirdmanami Agvindura porozsiadanymi wygodnie po ławach pokrytych skórami. Wejście volvy przybranej godnie i dostatnio, uwagę jarla przyciągnęło. Smukła, wysoka i młodziutka na pozór, uwagi na siebie nie ściągała ni siłą, ni wpływem przemożnym na innych. Zdawać się mogła nieśmiała i wiotka, gdy zasiadła przy boku Agvindura, oczy swe dwukolorowe przesuwając po hirdmanach i Freyvindzie. Jedno jej miejsce zostawiono: po prawicy jarla, któren spojrzenie, co bardziej klan Bestii niźli Brujah na myśl przywodziło, rzucił spod długich włosów. Omiótł nim postać volvy i wzrok jej schwycił we wnyki swych dzikich oczu. Na koniec lekko głową skinął na znak… Czego? Elin pewna nie była. Volva ze swego miejsca obserwowała przybycie Freyvinda - skalda, brata w krwi jarla Agvindura. Każdemu stąpnięciu i każdemu słowu wampira towarzyszyły lekkie szepty zebranego tłumku. Nosił się on dumnie i uwagę przyciągał niczym Gerda, wyróżniając się spośród tłumu i wzrok wciąż i wciąż przyciągając. Za nim kroczyła dwójka sług jeno: mężczyzna i kobieta, jaka szybko w tłumie gości zniknęła gdy tylko jej pan pierwsze słowa wypowiedział. Volva ze swego miejsca zobaczyć zdołała lekkie napięcie jarlowe, gdy sługa Freyvinda rzucił pod nogi kufer pełen drogocennych darów. Gniew obmył oblicze jarla jak fala i jak fala szybko odpłynął. Freyvind zaś kontynuował swą mowę powitalną i prośbę; jego postać obmyta pływającą mieszanką żółci, zieleni, różu i jasnej szarości. - Zawsześ mile widzian w mej dziedzinie - zwrócił się do Freyvinda Agvindur, zaciskając dłonie na rzeźbionych głowniach poręczy swego wysokiego krzesła. - Freyvindzie. - wampir podniósł się i zszedł ku skaldowi, podarków ni ghula Lenartssona póki co nie zaszczycając spojrzeniem. Szerokie i mocarne niczym młode drzewka ramiona rozłożył, idąc ku swemu bratu, by w uścisku go zamknąć. Tam, gdzie skald uwagę przyciągał wdziękiem postawy i wypowiedzi, tam Agvindur był jego przeciwwagą, brutalną siłą fizyczną przyciągając spojrzenia. - Daninę twą przyjmę. - na słowa te kilku służących zbierać dobra się rzuciło i kufer odciągać w głąb halli - A Ty i Twoi znajdziecie miejsce przy mym stole. Ramię Twe zda się wcale łacno. - dodał nieco ciszej Agvindur i zmarszczeniem brwi zakończył powitanie. Skinął dłonią do Elin: - To volva co zwie się Elin i pod mą ochroną przebywa. - zdążył dokonać szybkiej i niezbyt formalnej prezentacji gdy dalszy dyskurs przerwało pojawienie się kolejnego gościa. Stróżnicy z minami niewyraźnymi nieco zapowiedzieli Volunda, z klanu Gangrel. Gdy ten wszedł, oczy wszystkich zebranych oderwały się od dwójki braci, szepty umilkły. Ciemnowłosy Gangrel, piękny niczym sam Baldur, wstąpił przez wrota błyskając bladą skórą, nieokrytą męskością i gładkim licem, nosząc się niczym sam żądny zemsty cichy Viðarr. Na ten widok Elin westchnienie wydała głośne, nieświadomie głos zabierając jako pierwsza. Freyvind zaś wzroku oderwać od przybysza nie mógł, przyglądając się mu z podziwem, rywalizującym z narastającą chmurą na twarzy Agvindura. Eggnir, hirdman jarla, krok postąpił nieco do przodu ku Volundowi, lecz jarl wstrzymał go gestem. Sam zwrócił się do Gangrela: - Wielem o Tobie słyszał, Volundzie. - mars nie schodził z twarzy Agvindura. - Ogrzej się przy stole i ogniu mym. Elin zaś feerię barw sprawdzając dostrzegła jak brąz splatał się z purpurą, bursztynem i jasnym błękitem wokół postaci Pogrobowca. Po słowach tych szepty poczęły powoli narastać, a służba jakby z letargu się ocknęła i na nowo swe obowiązki podjęła. Kolejno przybył z szcześcioosobową świtą rudowłosy Ødger. Każdy z jego przybocznych pysznie a bogato odzian i zdobion futrami pięknymi, pierścieniami i spinami. Rudowłosy dumnym spojrzeniem potoczył i zatrzymał je na Volundzie przez dłuższą chwilę. Z zapatrzenia wyrwała go Chlotchild, kielich podając z uśmiechem niewinnym. Ødger z szerokim uśmiechem piękną Frankijkę zaczął bawić rozmową. Ostatnim gościem okazała się kobieta - Gudrunn z Jelling - okutana w futra, która z sobą falę dzikości wprowadziła do halli. Ruszała się gibko i szybko, spojrzeniami strzelając na boki. Do Agvindura podeszła jak do równego. Przywitała się bez słów pięknych i zawiłych. Freyvindowi znajoma się zdała lecz pewności kim jest skald nie miał. Z Agvindurem nieco zaaferowana krótko pomówiła. A Elin kątem oka Słoneczko, chowające się zobaczyła. Dziewczyna z wypiekami na policzkach ucztę afterganger podglądała, zapatrzona w pięknego Gangrela jak zahipnotyzowana. Sigrun właśnie dzban miodu porywała by w służbę się wmieszać. Przez harmider uczty, Eggnir ciszę nakazał: - Jarl mówić będzie - zagrzmiał donośnie przebijając się przez dźwięki jedzenia i pokrzykiwania podpitych hirdmanów. Agvindur odczekał chwilę i temat zaczął: - Prosiłem was tutaj, bo pomoc wasza konieczna. Rzeczy dzieją się, jakie niepokój mój wzbudzają a i bezpośrednio i we mnie i w nas einherjar godzić zaczynają. Eryk - pięść zaciśnięta w impulsie - w Hedeby świątynie syna Maryjnego budować w swym mieście zamyśliwa i pomocy na to żąda. Posłańców słał takoż by wolę swą obwieścić by podobną świątynię i w Ribe budować i Viborgu. Gdy okrzyki gniewu i protestu wypełniły hallę, na chwilę mowę przerwał, spojrzeniem potoczył, Gudrunn zaś warknięcie ciche wydała. - Druga sprawa zaś, bardziej niecierpiąca zwłoki. Kilka dni temu, do Ribe przybył przyboczny Einara, oszalały z rozpaczy i bólu. Bredził o śmierci Einara, opowiadał, że on sam jeno żyw z całej kampanii hirdmanów się ostał. Tu waszej pomocy potrzebuję by obie sprawy sprawdzić: odkryć co stało się z Aros i powstrzymać działania Chrystusowych sług. Co rzekniecie? Jarl zamilkł spojrzeniem tocząc po zebranych. Ostatnio edytowane przez corax : 13-05-2016 o 14:55. Powód: dodany kawałek o Elin... |
15-05-2016, 10:51 | #7 |
Reputacja: 1 | Akt 1 - przed przybyciem Ødgera i Gudrunn Agvindur, Elin, Freyvind, Volund Może to i lepiej, że Volund wszedł przerywając jarlowi, bo Freyvind mógłby zechcieć odciąć się tłumacząc synowi krwi jego ojca jaka jest różnica między daniną i darem. Z pewnością skończyło by się nieciekawie biorąc pod uwage jak potomkowie Eyjolfa znani byli z podatności na gniew.Skalda na szczęście zamurowało na widok pięknego wampira, jednak brak było w tym pożądania lub tego co czuł przy nawet najbardziej urodziwych niewiastach. Frey wpatrując się w Volunda odczuwał raczej żal i leciutkie nutki złości, pierwsze myśli na jego widok kierowały się ku Baldurowi i może dlatego widok nieopisanego piękna tak poruszył wampirem jaki nad wyraz ukochał Asów i Vanów. Jego myśli pobiegły wnet ku temu co spotkało najwspanialszego z synów Odyna, żal zwyciężył poruszenie pozwalając odwrócić wzrok jaki skierował ku Elin, którą przedstawił mu jarl. Kiwnął jej głową z lekkim uśmiechem. - Niech bogowie będą Ci przychylni volvo - odezwał się. Grim tymczasem wmieszał się w tłum gdy tylko służba Agvindura zabrała kosztowności. Kobieta wstała przywołana gestem jarla, by przywitać gościa ale wtedy do halli wkroczył nowoprzybyły. Widok urodziwego niczym Bogowie Gangrela wywołał u wampirzycy zachwyt pomieszany z ogromną konsternacją, był bowiem jej do tej pory zupełnie nieznany. Ciche westchnięcie jakie z siebie wydawała w kompletnej ciszy panującej przez chwilę w halli, zdawało się rozbrzmiewać niczym krzyk. Nie rozumiejąc co się z nią dzieje przeniosła spojrzenie na jarla, gdyż przypomniały się jej ostatnie słowa Sigrun. Pozwoliło to częściowo otrząsnąć się z wrażenia jakie wywarł na nią Volund. Agvindur stał niedaleczko, wysoki i potężny, spojrzeniem omiatał Volunda. Służbie wydawać polecenia zaczął by przyodziewek przyniosła dla Gangrela. Niebieskie i zielone oko spojrzało na Freyvinda. Skinęła z szacunkiem głową ciągle lekko oszołomiona. - A Twymi słowami niech zawsze kieruje Wszechojciec. - Odparła. - Wystarczy mi aby Bragi czasem pobłogosławił natchnieniem, ciężko oczekiwać by jednooki przykuwał uwagę do swych pośledniejszych enherjar - kącik ust wampira powędrował do góry. - Wierzę, że wielce chwalisz sobie gościnę Agvindura? Wobec zwięzłej zgody jarla, Pogrobiec powstał, gdy harmider na nowo podjętych rozmów i działań służby, która odzienie mu godne dostarczyła, skrył wpływ jego przybycia na zebranych… za wyjątkiem Agvindura może. Jeżeli Gangrel w ogóle zdawał sobie sprawę, z widniejącego na obliczu władcy Ribe gniewu, nie dawał tego po sobie poznać. Miarowym krokiem ruszył, zdawałoby się do jednej z ław, gdy jego spojrzenie zogniskowało się na volvie. Jak gdyby zmienił podjętą decyzję i zamiast tego zaszedł do pozostałej dwójki aftergangerów, nie odrywając intensywnego, gorejącego spojrzenia od oczu volvy… aż był podszedł do nich, kiedy to zwrócił bez słowa głowę ku Freyrvindowi. Skinął nią z szacunkiem. - Nigdym cię nie widział… lecz możesz być tylko Jarlem Bezdroży. - Zwą mnie i tak. Ja o tobie również słyszałem, imię Volunda słyszane jest od pogranicza ziem Fryzów po Skanię. Witaj. Nie wiedziała kiedy jej wzrok powędrował ponownie w kierunku Gangrela ale schwytana w siłę jego spojrzenia nie potrafiła już zwrócić się ku Freyvindowi. Stała tak niczym rażona gromem samego Odyna, dopóki Volund jej nie uwolnił kierując swą uwagę na brata Agvindura. Przyglądała się obu mężczyznom z boku a jej postawa niedostrzegalnie zaczynała ulegać zmianie. Z błękitu i zieleni spojrzenia zniknęła niepewność. Ramiona i plecy odchyliły się prostując i ukazując gibką sylwetkę w całej okazałości. - Powitać Was i ja pragnę. - Odezwała się ze spokojną pewnością siebie w głosie. - Witajcie wybrańcu Asów i Wanów. - Skinęła lekko głową z szacunkiem. - Cieszy, iż stawiłeś się tu tej nocy, jak i Wy Panie. - Zwróciła się ponownie do Freyvinda uśmiechając delikatnie. - Gościnę jarla z pewnością sami doskonale poznacie, ja jeno powiem, iż Bogów jest godna. - Nie wiedzieć czemu przez mgnienie oka zerknęła na Gangrela, by zaraz przenieść wzrok na Agvindura oczekując, że dokona formalności. - Oj znam dobrze ja tę gościnę - skrzywił się i mrugnął. - Tutaj wszak wprowadzany byłem w tajniki Einherjar. Wierzę, że piękna wieszczka cieszy się przyjemniejszą. Choć i ja narzekać przecie nie mogłem. Na te słowa Pogrobiec znowu skupił ciemnobrązowe spojrzenie na stojącej tuż obok volvie. Przez chwilę zdał się jak gdyby na intensywną ciszę, wiercąc kobietę wzrokiem. Dla obydwojga z jego rozmówców jasnym było, po tym jak pierwszy raz jej się przypatrywał, że ustalał, czy w ogóle była umarła… tak jak oni sami, i niewątpliwie nie poświęciłby jej ani chwili uwagi, gdyby spostrzegł, że była czymkolwiek innym. W końcu schylił tylko głowę z szacunkiem… i było to całe powitanie, na jakie się zdobył. Ponownie uwagę zajął mu wspomniany Agvindur, chociaż nie odszedł od dwójki afterganger. - Jesteście braćmi krwi… czyż nie? - zapytał Freyvinda, ewidentnie wertując własne wspomnienia, nie dostrzegając, nie widząc większości hali dookoła nich. Uśmiechnęła się lekko na komplement, choć w oczach volvy błysnęło coś na komentarz o gościnie jarla. - Nie mogłabym oczekiwać lepszej. - Stwierdziła spokojnie. - Dobrze to słyszeć, prędzej Sköll i Hati połkną Sol i Maniego, niżby Agvindur uchybił w gościnie, wierze w to mocno. Choć drzemiący w nim gniew czasem może byc uciążliwy - uśmiechnął się półgębkiem. - Prawdą jest, że jesteśmy obaj synami w krwi Eyjolfa, potomka Canarla jakiemu Odyn dał niesmiertelność - odpowiedział Volundowi zerkając ledwie dostrzegalnie to na niego to na jarla. - Jeżeli to czyni nas braćmi w krwi, to tak jest, choć innego braterstwa nigdy żeśmy nie zawierali. Zdaje się… że jest w większym gniewie niż zazwyczaj, nie wiecie co mogło go weń wprawić? - spytał z ciekawością, lecz choć pytanie rzucone było do obojga to przekrzywiając lekko głowę z wciąż błądzącym lekkim uśmiechem na twarzy uważniej spojrzał na volvę jaka była tu dłużej. - Gniew… kto dziś nie nosi go w sobie. - skomentował nieobecnie berserker z Toftlundu, równocześnie też odwracając głowę w pełni ku volvie… z niejasnych powodów, jak gdyby spojrzeniem wyzywając ją, by odpowiedziała na pytanie skalda; biorąc pod uwagę kim była… jak najdłużej cieszyła się gościną ich gospodarza. Tym razem kobieta bez problemu wytrzymała spojrzenie Volunda, a na jej ustach ciągle błąkał leciutki uśmiech. - Nie mi mówić o przyczynach gniewu jarla lecz gdy wszyscy przybędą z pewnością je poznacie. - A więc jest jakaś przyczyna, ważka, że nie Ci o tym mówić piękna Pani. - Freyvind zastanowił się jakby wystarczyło mu potwierdzenie, że coś się wydarzyło. Nie drążył głębiej. Od przechodzącego sługi wziął róg pełen piwa i uniósł go w górę. - Skál fyrir iarl af Ribe! - zakrzyknął śpiewnym głosem toast. - Niechaj nie na nas gniew swój trzyma - dodał ciszej, gdy zgromadzeni na sali ochoczo podjęli zawołanie. - Wielu z einherjar dziś tu będzie? - spytał przed upiciem długiego łyka piwa, rozanielony smakował napój od jakiego nie odwykł jak widać nawet gdy sensem egzystencji stały się z dawna… inne płyny. - Jeszcze dwóch ma przybyć. - Odparła przyglądając się jak skald pije. - A Wasza podróż równie niespokojna była? - Pytanie swe wieszczka skierowała ku Volundowi. - Nim odpowiem… wciąż nie znam twojego imienia, ani pozycji w halii jarla… pani. - Elin, moja volva - wtrącił sam Agvindur zbliżając się do trójki nieumarłych, odprawiwszy Eggnira, z którym do tej pory ciche słowa wymieniał. - Pod mą ochroną przebywa od czasu dłuższego i zaufaniem mym cieszy się. - Brujah spojrzał dziko na Volunda jakby jedynie czekał na uchybienie. Widać po nim było, że afrontu nijakiego dzisiejszego wieczora nie zniesie. Stanał wysoki i przytłaczający koło kobiety, ramię w ramię. Pogrobiec oderwał uwagę od kobiety, słuchając, czerpiąc każde słowo Agvindura z uwagą, po czym jak często czynił, skinął głową ze szczerym szacunkiem dla jarla… choć ewidentnie szacunek wobec volvy mógł był tylko spływać na nią z czci dla jarla, oprócz gościny i opieki - przynajmniej tak się zdawało z zachowania Gangrela, który nie czynił nic by prowokować gospodarza. - Aby odpłacić ciekawości za uprzejmość, podróż ma była jak wszystkie pod księżycem, i o wiele mniej zwichrzona niż opuszczenie domeny Szalonego Jarla. - Zatem nadzieję mam, że przez czas jakiś spokoju w mej halli doznasz. - Agvindur wtrącił nim Elin zdążyła usta otworzyć do odpowiedzi. - Jeśli czego wam trzeba - spojrzał na Volunda i Freyvinda - Thorze mówcie - wskazał przy tym niewielką, starszą kobietę stojącą z boku i obserwujacą wszystko. - Ona doglądnie potrzeb. Jeśli polować chcesz - spojrzał na Volunda ponownie - to okolice spokojne. Acz tutaj, jak mniemam, znajdziecie dość by się posilić. - Na kim się pożywiać zabraniasz? - spytał Frey jarla aby wykluczyć ewentualne późniejsze awantury. - Młódka tutaj, Sigrun ją zwą, ma zostać nietkniętą. - jarl przeniósł swe spojrzenie na skalda. - Poznać ją łatwo, jasna jak Słońce. - lekki grymas mu usta wykrzywił ni to śmiechu ni to ironii. - By przyziemnością pożywiania nie przerywać ci w niczym, jarlu - zaczął Volund, uprzejmie i miarowo - Zdałbym się k’woli tego na przewodnictwo znającej twą domenę i gościnę volvy… jeżeli rada by była po tej gestii. - dokończył dawny berserker, jak gdyby wobec manifestacji pełnej protekcji jarla nad kobietą załagodzić chciał wcześniejsze napięcie; wzrok jego również zelżał, jak niedźwiedź, który przerwał wypatrywanie intruza w środku zimy i znowu poczuł wezwanie do długiego snu. Tym razem to jarl swe spojrzenie Elin oddał we władanie, wolno głową skłaniając. Freyvinda na bok nieco odciągnął, Volunda i volvę zostawiając w pokoju. Elin, Volund Wieszczka skinęła lekko głową Agvindurowi i zwróciła się ku Gangrelowi.- Czegóż ciekawi najbardziej jesteście? - Zapytała.Volund objął wzrokiem olbrzymią gościnną salę halli Agvindura. Długo wpatrywał się w pomiesczenie i wzrok jego leniwie prześlizgiwał się po hird, niewolnikach; trofeach i ozdobach z których wiele było spoza kraju Danów... - Wielkim jest jarl zdobywcą, prawda? - spytał cicho, w sposób nieco jak gdyby nie usłyszał ostatniego pytania volvy, za to myśli jego skrupulatnie układały obraz o ich gospodarzu. - Co rok na viking hird rusza. - Odparła. - W kraju Franków jarl nawet bywał. - Potwierdziła jego słowa jakby mniej opanowanym głosem niż wcześniej. Gangrelowi zdawać się mogło, że wychwycił w tonie głosu kobiety głęboką pogardę do Agvindura. - A ty z nim, zgaduję. - bardziej stwierdził Volund, aniżeli zapytał. Podszedł swoim powolnym, niedźwiedzim krokiem do jednej ze ścian, którą zdobiły futra, dzieła i dobra z sukna szyte i tarcze wojowników różnych ludów, z różnych krain. - Beze mnie, na miejscu potrzebna byłam. Na to stwierdzenie Pogrobiec obejrzał się tylko ku volvie, patrząc na nią pytająco, zaintrygowany. W tym właśnie momencie, gdy oczy Volunda, pozbawione całuna zagorzałości i determinacji napotkały jej wzrok jak po prostu dwojga rozmówców w halli, w noc thingu; jak gdyby przyrodzona im śmierć nie dzieliła ich od reszty zebranych, a dawny berserker nie obdarowywał volvy… niechęcią? Pogardą? To były rzeczy około jego spojrzenia dotychczas, pobliskie, lecz nie dokładnie takie, a teraz i przez nie przejrzała, Widząc w palisanderowych źrenicach skryty kalejdoskop barw, z których jedne skrywały kolejne, które skrywały kolejne… Jak w onirycznej świadomości spod przelewających się purpury i bursztynu, widocznych z zewnątrz nawet dla nie obdarzonych Widzeniem i przezierających aż do rdzenia mężczyzny przezierały widocznie brąz i jasny błękit, ale towarzyszyła im niedostrzeżona ówcześnie lawenda, której nie korzenie sięgały do wnętrza, ale która pięła się zeń, będąc inherentna… podczas gdy dwie towarzyszące jej barwy, jawiące spokój i zgorzknienie jej rozmówcy były… jak ochra nałożona przez garncarza. Z zewnątrz, lub z doświadczeń; jak inny kolor, który zmienił się od promieni goręjącego słońca, rdzy czasu czy sparzenia ogniem. Ukrywały one sztywny, nieruchomy, prawie niewidoczny pod mieszanką purpury i bursztynu wzór, który się nie zmieniał... Zawiły wzór z zieleni promieniejącej jak gdyby prosto ku Agvindurowi, i czerni ukrytej przed obecnymi… wstrzymywanej wobec wszystkich obecnych, zarezerwowanej dla kogoś specjalnego, kto był daleko stąd, czerni śniącej zimowym snem… Tak jak zieleń, oszronionej po pewnym czasie jak gdyby głębokim, przepastnym srebrem, jak lustro, w które można było spojrzeć i się w nie zapaść, w bezdenną pustkę innego, zapomnianego świata, które mogłoby łatwo pochłonąć wszystkie inne kolory. Nie działo się tak, albowiem srebrny pigment mógł stanowić trwały kolor, tylko namalowany na zbliżonej barwie. Pod spodem tego starannie skrywanego kolażu jak portret namalowany na portrecie namalowany na innym portrecie, zawsze tej samej osoby; podłoże dla srebra stanowiła szarość. Nie była bezdenna; nie była pustką - była kamieniem, który istniał od wielu lat, i którego - gdyby ktokolwiek mógł spojrzeć we własne emocje i je rozumieć - widząc wszystko inne, właściciel by i tak nie widział… nie przyznał się doń. Równym sekretem dla rozmówcy volvy byłoby zapewne również coś co dojrzała, i w co mogła by nie uwierzyć, coś zaszytego równie głęboko jak szarość i niknącego wobec jej solidności, tak jak szarość skrytego pod wszystkimi innymi barwami. Gdzieś głęboko, serce mężczyzny było w ledwie żywej - z trudem przebijającej się jak podarowany volvie przez Słoneczko przebiśnieg - żółci. Nie widziała tego zrazu, lecz teraz wiedziała, że było to od pierwszego razu jak ujrzała Volunda. Pozostawało jak delikatna równowaga pasji, namiętności i uczuć stanowiąca osobę… Bardziej rychłe emocje pozostawiały jedynie ślad, spływając ze źrenicy jak krople deszczu spływać mogą z posągu - coraz niżej i mniej widoczne, lecz trzymając się dłużej niż powinny. Były to świeże, rychłe odczucia, związane głównie z rozmową z Freyvindem… i nią samą. Jak jarzenie się i promienie dochodzące zza horyzontu nim słońce wzejdzie, dogasała mieszanka jarzącej jasnej zieleni, mieszającej się ze wspomnieniem czerwieni i teraz patrząc na niego wciąż je widziała, nie mając wątpliwości co je przywołuje w duchu dawnego berserkera w służbie sadystycznego i obdarowanego Widzeniem władcy Toftund, Szalonego Jarla… A jednak… z jakichś przyczyn z tę parą walczyła równie ulotna, łagodniejsza acz promieniejąca bardziej z głębi jaskrawa zorza kolorów różanego i różowego, jeden ledwie odróżnialny od drugiego… Elin zamarła wpatrzona w feerię barw dookoła Volunda zapominając o całym świecie wokół. W końcu zamrugała lekko wracając do rzeczywistości, a w spojrzeniu jej zagościł delikatny smutek. Przed Pogrobcem stała teraz młoda dziewczyna, a nie pewna siebie kobieta jeszcze sprzed chwilii. - Cośli ci dolega… Elin? - ponownie odezwał się dawny berserker, chwilę przypominając sobie słyszane moment temu imię. Jego wzrok był tak samo srogi... jednak w barwach widzialnych tylko dla volvy zamigotały i jaskrawa zieleń, i róż… odżywając na chwilę. - Wybaczcie, zamyśliłam o odległych wyprawach. - Odparła łagodnym tonem. - Wieleś widziała, poza tym pięknym krajem? - widząc to, również załagodniał, nie powracając już do zdobyczy Agvindura z wypraw hirdu jarla. - Z Północy, zza morza przybyłam. Widziałam sporo, choć nie były to łagodne kraje. A Wyście daleko wyruszali? Jak nagle volva wypowiedziała swoje słowa, Volund uśmiechnął się cierpko… a na przekór temu odcień współczucia zwyciężył z zielenią, delikatnie opływając kalejdoskop. - Niełatwy jest los podróżnych, z dala od rodzimych ziem. - powiedział tylko, choć dla Widzącej oczywistym było, że lakoniczne stwierdzenie małomównego wojownika o reputacji potwora to najwięcej, na ile mógł się zdobyć z wyrazami… współczucia. - Sam nigdy nie chciałem opuszczać rodzimej ziemi… ale zawitałem do kraju Germanów… i jeszcze… - zawahał się; oczy jego wskazywały, że myślami był daleko stąd. Czekała cierpliwie nie chcąc przerywać mężczyźnie. Ten zmarszczył na chwilę brwi, ale twarz jego znowu była pozbawiona wyrazu, gdy jak gdyby ponownie zdał sobie sprawę, że rozmawia z volvą. - Powiedzli, do czego potrzebnaś była, gdy jarl w wiking się udawał? - Jarl podał powody, choć nie musiał. - Skinęła lekko głową. - Uznałam je. - A powody te pomiędzy was dwoje. - odwdzięczył się tym samym gestem Pogrobiec, szanując prywatność volvy i nie ciągnąc tematu. - Wybacz moje nieokrzesanie, którym cię powitałem. Minęło wiele czasu, odkąd dane mi było mówić z kimkolwiek, czyje myśli czym innym niż krwawe… - jak gdyby znowu zaczął przejmować kontrolę nad swoimi emocjami, lazurowy błękit przybrał na wyrazie - A na jedynego Widzącego, którego znałem, dar ten sprowadził obłęd… - Dary Bogów kosztują… - Stwierdziła spokojnie. - Nie wszyscy umieją radzić sobie z tym co niosą. Nie chowam urazy, choć zaskoczonam byłam. - Dodała z nieśmiałym uśmiechem. - Jestli nie byłoby przedwczesną prośbą… rzekłabyś szczerze. - Pogrobiec wyglądał, jak gdyby już chciał się oddalić… lecz w ostatniej chwili za stosowne coś jeszcze poruszyć - Jarl. Godny jest by służyć mu, w twoich oczach? - Godny. - Rzekła kiwając głową pewnie. - Nad gniewem zapanować potrafi. - Dodała ciszej jakby wracając do wcześniej wypowiedzianych przez Freyvinda słów. I znikąd znowu bladoskóry afterganger był jak gdyby w łunie równie bladej zieleni, a choć ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, nagle nie przyglądał jej się z łagodnością, ale jak obserwujące zwierzę; drapieżca. - Rzecz tak bo w to wierzysz…? - zapytał. Jak gdyby miał ominąć ją i iść dalej, ale zatrzymał się obok kobiety po drodze, niekomfortowo blisko, mówiąc ściszonym głosem - Czy mówisz tak… z innych względów? - zapytał, patrząc intensywnie prosto w oczy. Może nie tyle nie wierzył w godność Agvindura jako jarla, lecz nie wierzył jej słowom… tyle było oczywiste…. Cofnęła się przestraszona i wyraźnie zaskoczona. - Wierzę. - Odparła wzrokiem jednak nie uciekając, a podejmując wyzwanie. Jakby liczyła, iż odnajdzie w jej oczach prawdę. Kątem oka postać jarla zbliżającą się przez tłum zobaczyła. Rękę uniósł w geście przyzwania.
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
16-05-2016, 10:55 | #8 |
Reputacja: 1 | Choć nie wszyscy goście przybyli na thing, to w halli było już wielu biesiadników. Domownicy, hirdmani jarla i przybysze, śmiertelnicy i aftergangerzy, wszyscy wymieszali się ze sobą prowadząc rozmowy, oraz jedząc i pijac. Co jakis czas słychać było gromkie "Skal", smiechy, okrzyki i zaśpiewy, ktoś zaczął grać na lirze, a ktoś inny dołączył wygrywając na fletni. A aftergangerzy i śmiertelnicy zaczęli wirowac pomiędzy soba jak w tańcu. Wszak jedynie w rozmowach na razie, ale jak przy pląsach zmieniając partnerów i buszując po głównej sali langhusu jarla Ribe
Uczta trwała w najlepsze, służba kręciła się roznosząc jedzenie, napitek, rozpoczęły się nawet pijackie podśpiewy i tańce. Volund był w centrum zainteresowań służących, z których każda choć przez chwilę chciała pobyć w jego pobliżu. Freyvind spacerował po halli, której wystrój zmienił się nieco od czasu jego ostatniego pobytu tutaj. Doszły nowe wota i “pamiątki”. W tłumie mignęła mu wesolutka dziewczyna o złocistych włosach, wesołym spojrzeniu ale zaraz znikła i w halli wypatrzeć mu się jej nie udało. Elin zaś obserwując zebranych dojrzała Słoneczko, planujące służby udawanie. Dziewczyna strategicznie z dala od jarla i Eggnira się zaczaiła i skromniejszą niż zwykle suknię przywdziała. Niewiele to pomogło, bo i tak wśród niewolników się wyróżniała. Drzwi do halli otwarto po raz kolejny tego wieczora by wpuścić kobietę dziką. Stanęła ona chwilę w wierzejach, oceniająco potoczyła wzrokiem po zgromadzonych by jarla wyłuskać z tłumu. Zaświeciła lodowymi źrenicami, spojrzenia na Volundzie nie zawieszając. Ruszyła ku Agvindurowi. Mężczyźni i służba jej z drogi schodzić chcieli ale kobieta gibko większość z nich omijała. Volva na widok Sigrun ponownie uległa przemianie. Szepnęła jarlowi, iż na chwilę go opuści i ruszyła prosto w stronę dziewczyny ze zmarszczką na gładkim dotychczas czole.
Rozmowę przerwał Agvindur stając na podwyższeniu i znak dając, że chce mówić. W halli uciszyło się, jak nożem cięte urwały się wszelkie prowadzone rozmowy. Ucichła muzyka, wszyscy skupili swój wzrok na gospodarzu Post współny syyyskich
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 16-05-2016 o 10:58. |
18-05-2016, 19:38 | #9 |
Reputacja: 1 | Praca wspólna Akt 3 - podczas i po przemowie Agvindura Gdy trwało przemówienie, większość Einherjar patrzyła na jarla, jak gdyby chłonąc każde słowo. Pogrobiec istotnie miał jarla objętego spojrzeniem, lecz to znowu świadczyło, iż myśli jego biegną daleko. Jak gdyby niemo parsknął na słowa o świątyni sług Chrystusa, nie skupiając się znowu na otaczającej go halli, milcząc jak poza wyjątkowymi chwilami przez cały thing, i nawet słowem się nie odezwał, gdy Gudrunn warknęła, a hala wypełniła się niepochlebnymi słowami związanymi z pleniącą się zarazą sług chrystusowych. Wówczas jarl powiedział o Aros i Einarze i oczy Volunda, gorejąc jak płomienie samego słońca, szeroko otwarte w szoku, wbite były w jarla, gdy czerpał każde słowo jak umierający z pragnienia mógł usta chcieć zwilżyć pojedynczą znalezioną kroplą rosy w środku letniej suszy w południowych krajach. Jak zawsze po samych oczach zczytać można było z niego szok, niedowierzanie i gniew. Pogrobiec wstał, gdy jarl jeszcze kończył ostatnie pytanie do zebranych. - Niemożliwe! - rzucił, dramatycznie, przez salę - By Aros bez słów i wieści przepaść miało z hird całym! Zamknął i zacisnął silnie powieki, nim otworzył je znowu zmrużone, jak gdyby lepiej już panując nad sobą, jak gdyby prawie Bestia przez chwilę dychała mu do uszu. Przez chwilę afterganger wyglądał, jak gdyby stał u progu berserkergangu. Lecz to minęło. - Jeśli ocalały hirdman nic rzecz nie może, jeszcze nocy gotów żem wyruszyć. - zapowiedział już na powrót spokojnie, tyle jarlowi, co wszystkim. Elin z miejsca swego przy boku Agvindura słuchała słów jego uważnie. Na wieść pierwszą oczy ze złością mrużyła, a z ust cichy syk się wydobywał szczególnie gdy o budowie obcej świątyni w Ribe usłyszała. Kolejne słowa jarla sprawiły jednak, iż ze smutkiem i troską na niego spoglądać poczęła. Einar zabity… nie dziwota, iż złości w nim więcej ostatnio. Gniewem smutek zakrywa. Ona sama pewnikiem nawet wyobrazić sobie nie mogła, co czuć jarl musiał, tak silnie związany ze swym drużynnikiem. - Wsparcie me takoż macie, jako zawsze zresztą. - Odparła prosto i szczerze, wstając zaraz po Volundzie, choć ubodło ją lekko iż Agvindur wcześniej nie przekazał jej tak ważnej informacji. Widocznie zbyt mało ciągle uczyniła, by większe zaufanie sobie zaskarbić. Od strony Freyvinda znac było z początku jedynie martwą ciszę jaka przechodziła w narastający pomruk wściekłości. Zaczynał pogrążać się w boju z bestią, bo słowa Agvindura przywiodły go na skraj szału. Gniew rozlał się po jego obliczu, a ręka wampira odruchowo zacisnęła się na głowni miecza. - Świątynie. Syna. Maryjnego. Budować!? - wycharczał. - Należałoby Eryka jak Haralda Kłaka przepędzić, a jak to robota jego doradców to powywieszać! - wściekłość na twarzy Freya jakby lekko tłumiła się choć nie wygasała do końca. Udało mu się zwyciężyć drzemiącą w nim bestię, lecz ręka kurczowo zaciśnięta na głowni drżała mu jeszcze lekko, a kurczowo zaciśnięte szczęki wskazywały jak ciężki bój toczył. Swego gniewu jednak nie udało się powściągnąć Chlotchild, która na pierwsze słowa jarla wściekłością się uniosła, ławę z jadłem i napitkiem wywracając, wyjąc przeraźliwie i pianę z ust tocząc. Wywrzaskiwać zaczęła coś w mowie frankijskiej i z krzykiem z halli wybiegła, roztrącając gości i hirdmanów. Z każdym krokiem gniew z niej ulatywać się zdawał, w strach zamieniając się. Bjarki mruknąwszy coś pod nosem basem, ruszył za nią, spojrzeniem wzroku pana swego szukając przez chwilę. Wampir tylko kiwnął głową wielkiemu Duńczykowi. Nie dziwił się wzburzeniu i przerażeniu dziewczyny, gdy usłyszała, że czarne suknie próbują i tutaj…Po tym co jej zrobiono przerażenie jawiło się naturalnym odruchem. Zastanowił go tylko wybuch gniewu, może uczynił błąd pojąc ją krwią przed thingiem. Volva smutnym wzrokiem powiodła za uciekającą dziewczyną ale nic więcej nie uczyniła. Volundowi natomiast albo sama jeszcze krew szumiała w uszach, odcinając od tego wydarzenia, albo jak i ówcześnie był tak nieobecny i tak skupiony na jarlu i zaaferowany wieściami, że nawet nie postrzegł - lub nie zwrócił uwagi na przyboczną Freyvinda. Kolejno Gudrunn przemówiła: - Na pomoc mą liczyć możesz, pytać nie musisz - kolory wokół niej czerwień wypełniała zabarwiona lekkim błękitem. Spojrzenie jej tymczasem na Volundzie spoczęło jak drapiężnik szacujący swą ofiarę. Podobnież odezwał się i Rudowłosy, któren jednak na wieści o światyniach nie wydawał się zbytnio poruszony. Więcej współczucia czy irytacji wywołały w nim słowa o Einarze. - Z mej strony również pomoc otrzymasz. Rzeknij jeno jak dopomóc mogę i ja i moi ludzie. Agvindur głową skinął. Spojrzenie stwardniało. - Słuszności Twym słowom, Freyvindzie odmówić nie sposób. Ale i sprawy w Aros doglądnąć trzeba. Gudrunn i Ødger do Hedeby ruszą, Volundzie jako nowy czempion i Freyvindzie jako potomek naszego wspólnego stwórcy do Aros udacie się by sprawę zbadać. Na Elin spojrzał z namysłem. - A volva nam kierunek działań przepowie. Ofiarę złożę zgodnie ze zwyczajem… Jeśli coś rzeknąć masz, to czas po temu, Wiedząca. Wieszczka zwróciła się spokojnym, dystyngowanym ruchem ku zgromadzonym i dwukolorowymi oczami poważnie spojrzała po nich. - Upraszam o ostrożność i rozwagę w działaniach. - Głos jej był pewny i głęboki. - Zmiany wielkie przychodzą i od nas wiele zależeć teraz będzie. Ale bym więcej powiedzieć mogła. - Tu zwróciła się do jarla. - Ponownie runami rzucić muszę. - Kiedy wieszczbę możesz stawić, volvo? - jarl zwracał się do Elin oficjalnym tonem. - I jakież to zmiany? - mruknęła Gudrunn gardłowo. - Rozjaśnisz mroki naszej niewiedzy jakowymyś wyjaśnieniami czyli w ciemno obawiać się nam trzeba? - lekka ironia pobrzmiewała w głosie Gangrelki. - Wróżbę i dziś postawić mogę lecz musiałbyś Jarlu gości swych opuścić na czas jej trwania. - Odparła poważnie, po czym zwróciła chłodne spojrzenie na Gudrunn. - Nie zwykłam gadać po próżnicy i siać niepokojów bez potrzeby. Będzie wieszczba, będą wieści. - Odparła spokojnie. Skald prawie nie mówił, raczej warczał bo ciężko mu było rozwierać zaciśnięte szczęki. Kłykcie dłoni jaka miał na mieczu zbielały mu całkowicie, co w przypadku Aftergangera nie było trudne. - Einar. Jest. Druchem. W Potrzebie. Trzeba pomóc. Sprawdzić. - wyrzucał z siebie. - Ale. Agvindurze. Gudrunn. Ødgerdowi. Dasz. Radość. Z palenia kościołów. Syna Marii. Im, gdy ja na północ. Do Einara. - Wściekłość odchodziła powoli, choć czaiła sie. Gniew czekał kolejnej szansy by zerwać łańcuchy. - Nie zabieraj mi tego! - Nie zabieram. Ødger zna się dobrze na zwyczajach i rozumowaniu chrześcijan. Pojedzie by wieści zebrać i dowody. I ludzi swoich obsadzić pomiędzy chrześcijany. Gudrunn zaś za zebranie siły odpowiedzialną będzie. Tobie Freyvindzie i Volundowi powierzam odnalezienie krwi z mej krwi lub dokonanie zemsty na tych co krzywdę uczynić mu się odważyli. Potem w Hedeby dołączycie na grunt przygotowany. - jarl teraz wydawał rozkazy, nie prośby. Freyvind kiwnął dwa razy głową, choc zerknął ku Gudrunn wzrokiem dając znak, że pomówić chciałby z nią o tym. Odpowiedziała skinięciem na zgodę. Wszyscy Eggnir ponownie ramię uniósł by uciszyć zebranych. Gdy głosy ponownie uspokoiły się Agvindur wstał: - Afterganger, ofiarę złożymy tej nocy. Volva wróżbę postawi przed świtaniem. - umilkł na chwilkę lecz zaraz wahanie swe pokrył zdecydowaniem. - Bogom oddamy się w władanie jak tradycja wymaga i umocnimy nasze zjednoczenie. W halli zerwał się hałas ponownie. Longhus wypełnił się rumorem odsuwanych ław, wstających ludzi, muzyka grać przerwała. Niewolni usunęli się na bok, gdzieś pies uciekł z cichym skomleniem kopnięty przypadkiem. Hirdmani Agvindura ruszyli by ofiarę przygotować. Sam jarl stał nieco zasępiony, poważnym spojrzeniem mierząc zamieszanie. Elin podeszła powoli do jarla i cicho rzekła. - Mogę również spróbować ujrzeć co w Aros się wydarzyło. Agvindur spojrzał na wieszczkę i dłoń na ramieniu jej położył: - Spytaj, może objawią Ci bogowie co stało się i co stać się ma. Pytaj jednak głównie o to jak uchronić ich i nas przed najazdem chrześcijan… - zawiesił wzrok na Freyvindzie, brwi marszcząc w niepokoju. Skald skinął głową z ciekawością przyglądając się Elin. -Tak zrobię. - Skinęła głową. Po chwili niski hirdman wkroczył do halli by słowo jarli rzec: - Gotowe. Na zewnątrz czekamy. Agvindur i Eggnir ruszyli zachęcając pozostałych afterganger do podążania za nimi. Droga na niewielki plac poza osadą minęła w ciszy. Jarl szedł zamyślony i skupiony, Eggnir i drugi hirdman prowadzili pięknego konia Volva poznała, że był to ukochany koń Agvindura - Afrdif. Ogier sięgał chrapami ku jarlowi, a ten od czasu do czasu gładził aksamitne nozdrza zwierzęcia. Za nimi z tyłu prowadzone były dwie niewolnice , które podarki niosły. Bogate srebrne futro, złote naramienniki, miecz misternie zdobiony i pierścień. Ten z kolei poznał Frey jako podarek od stworzyciela dla starszego potomka. Gudrunn kroczyła między Freyem a Ødgerem. Niespokojna i niecierpliwa. Skald na zwierzę patrzył bez emocji nie wiedząc wszak o tym iż wierzchowiec jest ulubieńcem jarla, ale już poświęcenie miecza zadziwiło go srodze. Spojrzał na Agvindura spod zmarszczonych brwi. Waga podarków waga podarków, bogowiecenili sobie dary ważkie dla darczyncy, jednak i tak bardzo to dziwiło. Jarlowi wyjątkowo mocno musiało zalezeć na wróżbie, Freyvind zaczął coraz bardziej zastanawiać się: czemu. Przy okazji rozglądał się czy gdzieś nie mignie mu charakterystyczna wielka sylwetka Bjarkiego, lub jasna czupryna Frankijki. Przez chwilę zastanawiał się też, czy nie zaczepić błękitnookiej na kilka słów jakie chciał z nią zamienić w sprawie Hedeby, jednak choć trwały dopiero przygotowania, to nie był dobry moment. Stał tedy jeno z trochę zachmurzonym obliczem. Pogrobiec maszerował pomiędzy aftergangerami zaś z tym samym, nieodgadnionym wyrazem twarzy. Subtelność jego spojrzenia w tym, że - raptem - baczył na rozwój sytuacji i przebieg ceremonii świadczył, jak bardzo musiał być niechętny samej wróżbie, ale nikt kto nie przyglądałby się uważnie nie ujrzałby tego po berserkerze. Teraz, gdy uspokoił się po nieoczekiwanym zewie Bestii milczał tak, jak przez większość thingu. Elin jeden z niewolnych przyniósł jej sakwę, by wyciągnęła co potrzeba nim ruszy ku ołtarzowi. Wzięła woreczek z runami i sztylet, by przy pasie je uwiesić, a w dłonie ujęła niewielki bębenek. Kroczyła spokojnie przy boku jarla z powagą w oczach, choć widok ulubieńca Agvindura poruszył ją mocno. Nigdy wcześniej nie składał tak wielkiej ofiary, świadczyć to jeno mogło iż wie dużo więcej niż do tej pory zdradził. Nie tylko od niego tej nocy wiele zależeć będzie, a i od niej samej również i od tego co Norny pozwolą ujrzeć. Chwyt na bębenku wzmocniła i poczęła wybijać powolny, montonny rytm. W końcu przystanęli przy placu z niewielkim ołtarzem tuż pod rozłorzystym drzewem teraz bez liści będącym. Na miejscu złożone były zioła suszone, orzechy, niewielkie miseczki z miodem i innymi opiatami. Jarl zatrzymał się obok volvy i po chwili skupienia rozpoczął w nocnej ciszy wciąż przepełnionej zapachem zimy: - Przyrzekamy w imieniu swoim i swych ludzi, że czcić będziemy bogów nie tylko od święta, ale na co dzień. Że utrzymamy pamięć najszlachetniejszych praw, tych zaś szczególnie co się z poszanowaniem wiary i tradycji łączą. Wszelkie odstępstwa od tradycji będą surowo potępiane i osądzane na warunkach thingu. Nie będzie mieć poważania ten, co goniąc za nowinkami albo własną wygodą - jarl kontynuował tocząc spojrzeniem po zebranych wampirach i hirdmanach - zacznie upraszczać prawo albo nie będzie go wypełniał z należytą powagą. Czasy takie jakie te, pokoju, nie mogą się stać dla nas powodem do gnuśnienia. Odynie, przyjm nasze dary! Przy tych słowach Agvindur przytrzymał Afdrifa za kark i czystym cięciem otworzył gardło. Eggnir podstawił misę by łapać gorącą, parującą końską juchę przy dźwiękach wizgów i charczenia ogiera. Na twarzy jarla smutek i zaduma nieustannie gościły. https://www.youtube.com/watch?v=GQA7...OgZL9K2mYpe_c0 Gdy Agvindur poderżnął końskie gardło wieszczka ruszyła tanecznym krokiem dookoło ołtarza coraz głośniej wybijając rytm na bębenku. - Þá gengu regin öll á rökstóla, ginnheilug goð, ok um þat gættusk; nátt ok niðjum nöfn um gáfu, morgin hétu ok miðjan dag, undorn ok aptan, árum at telja.* - Mruczała ciche słowa trzykrotnie okrążając złożoną ofiarę. W końcu przystanęła nad martwym już zwierzęciem i ciągle wypowiadając zaklęcia przyklękła. Ułożywszy instrument obok siebie zaczęła gładzić delikatnie zwierzę. Powolne ruchy sięgnęły gardła i dłonie Elin zanurzyły się w posoce, którą wysmarowała sobie twarz. Uniosła się kołysząc i sięgnęła po michę z juchą, z którą podeszła bezpośrednio do ołtarza. - Przyjmij tę ofiarę Najwyższy Ojcze, byśmy mogli zajrzeć za zasłonę przyszłości i ochronić tych, których chronić przysięgliśmy! - Krzyknęła unosząc naczynie nad głowę i potem wylewając krew na ołtarz. Chwilę kołysała się przed ołtarzem, by ruszyć w kierunku Agvindura wyciągając sztylet, którego ostrze grawerowane było przednimi runami. - Krew dla kości. Krew dla Norn. - Rzekła głuchym głosem. Zebrani przyglądali się obrządkowi w spokoju. Jedynie dwie niewolne okrzyków nie wstrzymały i szarpnęły się z obrzydzenia. Hirdmani je jednak pochwycili i przytrzymali na miejscu mimo pisków i potoku obcej mowy. Agvindur zaś ryknął wpatrując się w ołtarz: - Cisza! Krew ołtarz obmyła lecz w ziemię nie wsiąkała. Wąską stróżką toczyła się wpierw ku stopom Elin, potem Agvindura by podzielić się na wiele wąziutkich odnóg i rozpływać się w różnych kierunkach. Dopiero z dala od ołtarza poczęła w ziemi zanikać. Gudrunn chrapliwie szepnęła: - Nie przyjął… Odyn nie przyjął… Pogrobiec, niepomny, przyglądał się ofierze tak samo milcząco jak przybył na miejsce rytuału volvy, a w oczach jego była pustka i znużenie, jak u kogoś kto nigdy nie wierzył, że cokolwiek nieoczekiwanego będzie miało miejsce. Po krótkim czasie miast tego, ignorując wampiry, którym towarzyszył, przeniósł wzrok na jarla… i samą volvę, by ocenić, jak na nich wpłynęło milczenie Najwyższego. Volva odwróciła się ponownie ku ołtarzowi przyglądając strużkom krwi i… uśmiechnęła się leciutko. - A więc to tak Wszechojcze?! - Uniosła głowę ku górze. - Odrzucasz ofiarę swego wiernego sługi, gdyż składa ją volva? - Krzyknęła. - Wiedz więc, że volva ta gotowa jest na wiele, byś go wysłuchał! - Wrzasnęła i wbiła sobie sztylet w jedno oko. Wszyscy zamarli gdy ciało Wiedzącej wygięło się spazmatycznie w łuk. Zdawać by się mogło, że volva pływa w powietrzu balansując jedynie na samych czubkach palców. Zakrwawione ręce opadły w tył, z ust dobył się lekki skowyt, co w śmiech się zamienił. Sztylet wciąż sterczał z jej oka. Niewolne wrzasku narobiły, ale te szybko wojowie uciszyli i omdlałe ciała na ziemi pokładli. Rudowłosy spoglądał na wydarzenia zahipnotyzowany, głodnym wzrokiem. Gudrunn kły ukazała czując posokę Elin, Frey cofnął się zaskoczony. Jarl kobietę w ramiona złapał, gdy tylko nią pierwsze drgania targać poczęły. Spośród aftergangerów, Volund obserwował dramatyczną ofiarę, złożoną przez Elin z samej siebie, tak samo nieporuszony jak wcześniej, chociaż brak wyraźnej reakcji berserkera świadczył o tym, jak bardzo skupiony był na obserwowaniu zajścia… niepomny na jego gwałtowny przebieg i skupiony o szczegółach, jak gdyby widział lub raczej wiedział coś o tym, dlaczego tak się wieszczenie potoczyło. Volva niespodziane otworzyła zdrowe oko i chwytając za poły koszuli jarla zaczęła mówić głębokim, odległym głosem jakby dolatywał z czeluści samego Hellheimu: - Ptak nad górami leci, ogniste pióra gubi Gdzie pióro spadnie, tam pożar. Gdzie ziemi dotknie, tam płacz Gdzie cień ptaka omiecie, tam choroba. Gdzie krzyk ptaka dosłyszą tam szczęk mieczów i krew, A krwi tyle, że martwych nie będzie komu palić. Ci co dzisiaj przy stole razem siedzą, noże przeciw sobie wyciągną. Ci, co z jednego rogu piją, żyły swoje przegryzać będą. Węże rodzą się w jaskiniach, kłębią w poszyciu z mchów niebieskich. Kłębowiska ich ciał długich, giętkich jedna noga nie zdepcze. Trzeba by znowu w zwartym szeregu ludzie szli, jeden przy drugim, Każden za każdego. Ptak jeszcze kołuje, jeszcze szuka krainy, gdzie by gniazdo uwić. Jeszcze jaj nie złożył. Jeszcze jest nadzieja. Od ofiar zacząć. Bogów karmić, światynie budować i odnawiać, paleniska krwią pryskać. Jeszcze jest nadzieja, że dymy ofiarne zasłonią kraj I ptak go nie dostrzeże. Że poleci z powrotem na zachód, dalej i dalej, że poleci stąd Że gniazda nie uwije, jaj nie złoży, Piskląt nie upilnuje…* Umilkła, a jej ciałem wstrząsnął kolejny spazm. Na chwilę jeszcze ujrzała nieznanego jej potężnego męża o długich blond włosach, który z władczością i zachłannością spoglądał na nią odbierając jej oko. Wizje zniknęły, zamrugała wracając do rzeczywistości i wieszczka wychrypiała: - Jeść… Na gest jarla Gudrunn ucapiła jedną z niewolnych i przyniosła ku volvie i Agvindurowi, ramię dziewczyny podtykając Elin pod nos. - Sztylet sama wyciągniesz? - lodowe oczy spojrzały w jedyne oko wieszki. Zdziwiona dotknęła broni, jakby dopiero teraz zorientowała się, że sztylet ciągle tkwi w oku. Wyszarpnęła go jednym ruchem, a cichy jęk wydobył się z jej ust. Zaraz jednak wbiła kły w niewolnicę gasząc pragnienie i ból. Nie tylko volva po swej ofierze poczuła głód. Freyvind w czasie czynu volvy sięgając do pokładów samokontroli i silnej woli nie zareagował na krew aftergangerki tak jak niebieskooka, choć nawet tak niewielka ilość płynu życia wybranki Odyna nęciła bardziej niż ta ilość wytoczona z rumaka Agvindura. Teraz widząc jak Elin wpina się w szyję niewolnej poczuł jak kły kaleczą dziąsła w kurczowo zaciśniętych szczękach. Nie pił od kilku dni, a karmił swe sługi. Zbliżył się do volvy, jarla i Gudrunn patrząc łapczywie na cienki strumyk krwi spływającej brance Agvindura przez obojczyk na pierś. Opanował się i tym razem. - Jak myślisz? Czemu Najwyższy nie przyjął? - rzucił do stojącej obok aftergangerki, wszak to ona pierwsza rzekła to przy wszystkich. - Może nie każdy tu zgodny z mową i myślami Jarla? - mruknęła wpatrując się we Freya - a może ofiara zbyt mała. A może wszyscy mają przysięgę wymówić, jako Elin wieszczyła, każden za każdego… - Albo Jednooki chce byśmy sami wyplenili tę zarazę, sprawdzic nas przed Ragnarok ile jesteśmy warci? - Odwrócił się do niej. - Nie zaczniecie w Hedeby póki nie przybędę z Aros? - Zaczniemy jeno na słowo Agvindura. - spojrzenia nie odpuszczała - A ty pożyw się. Czuję głód Twój… - uśmiech grymas przypominał gdy kły ukazała. - Tak zrobię. Czas rozpocząć właściwą część biesiady. - W oczach mu coś błysnęło, strzelił szybkim spojrzeniem na powrót na pożywiającą się volvę. - Przybędę do was z Aros jak najprędzej. Zechcesz mieć mą prośbę na względzie gdy Agvindur rzeknie słowo a ja będę w drodze… dłużnikiem Twoim będę. Sam też z nim się rozmówię. - Jeśli Agvindurowi to roli grać nie będzie, wezmę pod rozwagę. - skinęła. - W przeciwnym razie, wieści wyślę. Jeno… Swą dziewkę w ryzy weź, boć nam słabych ogniw nie trza w miejscu co samo trudności przechodzić może. Pokiwał głową czekając aż jarl da znak, że obrzędy skończone i wrócic będzie można do halli. Powtarzał sobie słowo po słowie to co jak w transie mówiła Elin. Nie znał takiej pieśni, to mogła byc wieszczba. Wspomniał jej różnokolorowe oczy, śmiech gdy wbiła sztylet w ciało. Podopieczna Agvindura zaczynała być coraz bardziej interesująca. __________________________________________________ _______ 1. Fragment Eddy Voluspa 2. Elżbieta Cherezińska, Ja jestem Haldred. Północna Droga. Tom 2 Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 18-05-2016 o 21:41. Powód: Dodanie autora wiersza |
20-05-2016, 21:19 | #10 |
Krucza Reputacja: 1 | Zebrani wciąż poruszeni byli słowami przepowiedni volvy, co tak słono przypłaciła swe widzenie. Ludzie cicho rozprawiali między sobą na temat zdarzeń, gdy Elin pożywiać się kończyła. Gudrunn stojąca opodal Freyvinda okolice od czasu do czasu obrzucała niespokojnym wzrokiem z ustami zaciętymi. Rudowłosy Ødger tego wieczora niewiele mówił, wzrokiem uciekał od okaleczonej wieszczki. Jarl odczekawszy zaś postawił ją na nogi. Jednooka wsparta na ramieniu Agvindura rozejrzała się po nieco napiętych twarzach zebranych. Niebieskie oko widziało teraźniejszość. Tam gdzie niedawno było zielone oko, zionęła pusta jama oczodołu otoczona czarnymi strugami krwi. Pod poranioną powieką, wciąż widziała stojącego blond mężczyznę. Miała wrażenie, że sztyletem wyrzeźbiła sobie jego obraz, co nie odchodził mimo mrugania. Agvindur powrót zarządził do halli. Niepokój ludzi po złożonej ofierze sprawił, że Eggnir spokój zarządzić musiał. - Jarl mówić będzie, cisza ludzie! I znowu spokój zapadł z szacunku dla długowłosego pana Ribe. - Wieszczbę słyszeliście. Ofiarę volvy naszej widzieliście na oczy własne. Czas na pojaśnienie słów Najwyższego. Czas na zrozumienie jego woli! Odsunął się i miejsce Elin zrobił, która poczuła dziesiątki oczu na sobie, wyczekujących jej słów. W trakcie mowy volvy do halli wsunął się potężny Bjarki. Chciał zrobić to by nie zostać zauważonym, jednak zwalistej sylwetki godiego nie można było przeoczyć. Wiódł za sobą spokojną i bladą Chlo, co na zmęczoną i wystraszoną wciąż wyglądała. Gudrunn Freyvinda lekko łokciem trąciła, zwracając jego uwagę: - Twoi wrócili… - mruknęła. Volundowi zaś za jedno było tłumaczenie Elin. Rozpamiętywał wciąż wiadomości Agvindura i wydarzenia podczas ofiary, której cena nie zrobiła wrażenia na Gangrelu. W myślach wampira tłukła się jedna myśl. Jedno imię. I wiele, wiele pytań. Dusza rwała mu się do walki, Bestia wzywała do działania. A tymczasem tuż obok niego rozmowa toczyła się między Gudrunn a Ødgerem: - Czas zmówić Sighvarta z Varde. Z północy ściągnąć ludzi. On ludzi ze słowiańszczyzny ściągnąć może. Nie wiadomo co w Hedeby zastaniemy, lepiej być przygotowanym. - prawiła rudemu lodowooka przyciszonym głosem. - Masz słuszność. Jeno... - Jeno co? - Jeno na thingu go nie ma. Myślisz, że on przeciwko Agvindurowi działa? - Dowiedz się, upewnij się nim cośkolwiek powsięwziesz. - A Ty? - Ja ruszę pierwsza, jeszcze dziś. Spotkamy się w Hedeby. Ødger skinął głową i ruszył by się pożywić. Wybierał i przebierał w niewolnych by w końcu egzotyczną krwią niewolnej Indyjki się pożywić. Gudrunn zaś ku Agvindurowi ruszyła. Freyvidna zaś jarl na słowo poprosił i zaczął: - Jeśli … - zmilczał by potem ręką na ramieniu skalda ułożyć. Spojrzał w oczy Lenartssona: - Jeśli Einar nie znajdzie się...- wzrok jarla stwardniał a rysy zrobiły się dzikie niczym u bestii jakowejś -... sprawcę jego śmierci mi przyprowadź. Całego. W zamian odwdzięczę się. - zamilkł spoglądając na skalda mrocznym spojrzeniem. Kolejno Agvindur z Volundem pomówić sobie życzył: - Ślę Cię tam byś w mym imieniu działał i bratu memu dopomagał. Lecz jeśli potrzeba zajdzie, wstrzymaj swój miecz. Sprawcy zadośćuczynię sam, Ty pomóż Freyvindowi, wspieraj go. Elin Ljubow się zajęła opatrując rany i zioła z nawyku przykładając. Rajdając to do volvy, to do siebie w ruskiej mowie. Zakrzątnęła się koło wiedzącej jak kwoka koło pisklęcia, podzwaniając zdobieniami na skroniach. W końcu widząc nieuwagę Elin spytała: - Jeśli pomówić chcesz, jestem tu. Wiem, że nie jestem wiedząca jak Ty ale jeśli chcesz… - uśmiechnęła się lekko, nienachalnie. Thing toczył się dalej a z nim i uczta, długi dom wciąż rozbrzmiewał głosami hirdmanów i sług. Niedawne zdenerwowanie i przygnębienie zaczynało się z wolna ulatniać. Z każdą upływającą chwilą coraz bliżej ku wschodowi słońca było. Zamieszanie, rozmowy i śpiewy w halli stanowiły zbyt wielką pokusę dla Sigrun, która niezauważona przez nikogo przy drzwiach, w kącie stała, soczyste jabłko pogryzając i wielkimi oczami przyglądając się wszystkiemu. Volunda znowu niewolne obsiadły, jak pszczoły plaster miodu. Mruczały słodkie słówka, drocząc się z pięknolicym, obiecując czas wesołej rozkoszy. Jedna wpakowała się mu na kolana z kuszącym uśmiechem. Gudrunn stanęła blisko skalda i z drapieżnym uśmiechem poprosiła: - Zaśpiewaj mi pieśń na pożegnanie, złotousty, na szczęście nim ruszę w drogę. Na to Chlo z naburmuszoną minką o wampira się otarła, dumnie nosek zadzierając: - Podać lirę, panie? - wzrokiem rzucając wyzwanie Fallegaug. Co i raz ktoś z halli wychodził, a to pojedynczo, a to parami by towarzystwem swoim i ucztą do cna się nasycić. Może to i przez to Freyvind w końcu wyczuł niewinne spojrzenie przepełnione zaciekawieniem i uśmiech delikatnie drżący i ulotny Wtem od drzwi krzyk niewiast się podniósł. Poruszony tłumek gości rozstąpił się by ukazać ciało jednego z wojów, co dopiero do halli wszedł ze strzałą płonącą między łopatkami. Chaos wybuchł, gdy drzwi do halli z łoskotem się za nim zatrzasnęły. Hirdmani za broń zaczęli łapać, Eggnir zaczął wydawać rozkazy przybocznym jarla lecz nawet on nie zdołał zapanować nad wybuchem paniki, gdy krzyki i piski zaczęły dochodzić z różnych części halli: - Dach płonie! - Wody!!! Ostatnio edytowane przez corax : 20-05-2016 o 21:23. |