Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2016, 18:13   #11
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Thus fortified I might take my rest in peace. But dreams come through stone walls, light up dark rooms, or darken light ones, and their persons make their exists and their entrances as they please, and laugh at locksmiths.”
― J. Sheridan Le Fanu, Carmilla


26. 05. 2013 – 22:36 – Downtown – Dom w trzech kolorach
Biel mówiła, natomiast Czerń stała i słuchała. Podczas monologu kobieta z bielmem na oku pozostała cicha i pogrążona w myślach. Im dalej Eve zagłębiała się w szczegóły, tym bardziej posępna stawała się jej słuchaczka. Pod sam koniec można było niemal dostrzec setki zębatek pracujących na pełnych obrotach tuż pod kopułą przywódczyni sfory. Gdy milczenie zapadło ponownie, Czarna uniosła głowę i… uśmiechnęła się do zbłąkanej siostry. Nie był to uśmiech sardoniczny, nie zawierał też politowania. Jego chłodna i dobitna szczerość, połączona z rekinim uzębieniem na wpół ślepej wampirzycy, nadawała mu raczej cechy demoniczne. To była mimika osoby, która wie, co musi zrobić i nie cofnie się przed niczym żeby dopiąć swego. Eve musiała mentalnie się zaprzeć żeby nie wykonać kroku w tył. Znalazła w tym momencie potwierdzenie dla swoich skromnych teorii na temat sektowego fanatyzmu.
- Sporo jest prawdy w tym, co mówisz. Dziękuję za poradę, jak i za garść pomysłów. Teraz wybacz, ale muszę już iść. Cait zacznie się niecierpliwić, a pozostawiona bez nadzoru mogłaby… doprowadzić do komplikacji. Sporych i długotrwałych. Do zobaczenia jutro, siostro - druga połowa nieproszonego duetu pożegnała się i wyszła, w końcu dając gospodyni możliwość zaczerpnięcia (metaforycznego) oddechu. Prawda, kłopotliwi goście odeszli w siną dal, ale ich nie mniej uporczywy podarek nadal stał na stole, zaś każde spojrzenie w jego kierunku było dla Eve cierniem w oku. Miała ochotę wylać zawartość butelki do kibla, a ostałe naczynie roztrzaskać na tysiące kawałków. Nim jednak zdążyła dać upust narastającej furii, dzwonek do drzwi przypomniał o swoim istnieniu. Radosna melodyjka dla Białej była równie przyjemna jak wbijanie zardzewiałych gwoździ w potylicę. Ktokolwiek stał teraz przed jej drzwiami, zdecydowanie nie przyszedł na ploty ani pożyczyć garści cukru. Wniosek nasuwał się jeden - zanosiło się na kolejne kłopoty.

26.05.2013 – ??? – Hollywood Hills – Rezydencja Crowfordów (?)
Jeden sen dobiegł końca, a drugi właśnie miał się rozpocząć. Parafrazując słowa bohaterki sławnej powieści pana Bauma, Rebecca nie była już w Kansas. Przekonała się o tym jeszcze przed otwarciem powiek, bo fotel, na którym siedziała, uwierał ją niemiłosiernie w plecy. Odwróciwszy się, spostrzegła, że wszystkich kierunkach wychodziły z niego zardzewiałe sprężyny i powyginane śruby. Tak musiała wyglądać nocna mara każdego stolarza. Kobieta zlustrowała też najbliższe otoczenie, ale zobaczyła niewiele z powodu panującego w nim półmroku. Krzywe, surrealistyczne kształty zlokalizowane po bokach przypominały przerośnięte książkowe półki, a spoczywające na nich zakurzone pozycje ziały szarością. Gotycka czcionka ziała z ich grzbietów. Rozmiarem dwukrotnie przewyższały obserwującą je osobę. Na ścianie przeciwległej do narzędzia tortur udającego fotel ktoś powiesił poszarpaną płachtę i przyozdobił ją kuriozalnymi kleksami. Ich koślawość i prostota sugerowały, że zostały namalowane przez dziecko. Znaczki dolara i jena. Samochodziki z kopcącymi rurami wydechowymi. Powyginane wykresy i diagramy kołowe, a do tego teczki oraz krawaty. Improwizowane płótno, na którym utrwalono to dzieło sztuki, świeciło lekko, roztaczając wkoło łunę zgniłej zieleni. Becca musiała w końcu odwrócić od niego wzrok, bo im dłużej patrzała, tym bardziej zbierało jej się na migrenę i wymioty. Najchętniej odchyliłaby się do tyłu i rozmasowała bolącą skroń, ale w porę przypomniała sobie, że zajmowane przez nią miejsce nie należało do najwygodniejszych… ani najbezpieczniejszych. Wobec czego wstała, przechodząc kilka kroków w te i nazad. Podłoga nie zawierała żadnych umyślnie wmontowanych pułapek, choć była trochę nierówna i wyboista. Ktokolwiek zaprojektował ten pokój, zagrał na nosie wielu standardom architektonicznym. Nieznajomość i dziwaczność otoczenia skłoniły wampirzycę do jak najszybszego znalezienia wyjścia. Tutaj pomocne okazały się jej nieumarłe zdolności i już po chwili Becca stała przed drzwiami. Żeby się wydostać wystarczyło tylko ująć klamkę, którą ktoś zmalował przy kawałku pękniętej ściany. Rzecz banalna w swej prostocie.


26. 05. 2013 – 23:00 – Downtown – Skid Row
Cienki I długi kawałek metalu przeciął nocne powietrze. Lotnik nie mógł go zobaczyć, wobec czego zrobienie uniku także stanowiło rzecz awykonalną. Pordzewiały szpikulec wbił się w jego czaszkę, przeszedł przez mózg i wyszedł przez prawy oczodół. Mężczyzna zamarł w pół słowa, na zmianę otwierając i zamykając jadaczkę, która zaczęła nabierać popielatego koloru. Na dobrą sprawę nawet nie zdążył sobie uświadomić, co go zabiło. Kev’a nie obchodził fakt, że jego podkomendny właśnie zmieniał stan skupienia na lotny. Pragmatyzm owianego iluzją mężczyzny sprawił, że zamiast ronić krokodyle łzy, migiem oszacował kierunek, z którego nadleciał kawał metalu. Wyostrzył wzrok akurat w porę by zobaczyć Pete’a szykującego się do wykonania skoku przez całą szerokość ulicy. Może to właśnie para przeszywających go na wskroś lodowych patrzałek sprawiła, że oszczepnikowi podwinęła się noga. Nie mogąc odbić się jak należy, Greaves runął w dół i pomknął na spotkanie betonu czekającego cztery piętra niżej. Na szczęście mężczyzna napotkał na swojej drodze obruszony parapet oraz kilka bieliźnianych sznurów, przez co jego konfrontacja z parkietem nie była aż tak bolesna. Cały kadr z filmu Upadek mógł podziwiać stojący przy kontenerze John, lecz jego seans z oczywistych przyczyn nie posiadał fonii. W tym momencie boczna alejka została zalana mieszanką czerwieni i błękitu. Podnoszący się do pozycji siedzącej Pete widział jak dwójka policjantów wypada z radiowozu i, chowając się za drzwiami samochodu, dobywa broni. Tonący w świetle halogenów John również uświadomił sobie, co jest na rzeczy. Odwrócił się żeby zobaczyć celujących w niego funkcjonariuszy. Może i nie słyszał, co obydwaj wykrzykują, ale mógł bez wysiłku zgadnąć, że niezbyt miło proszą go o ulokowanie swoich koleżanek na ziemi i położenie się z rękami skrzyżowanymi za głową. Noc jak każda inna.


Atrakcji nie brakowało. Mimo to Kev postanowił dodać coś od siebie i dolać oliwy do ognia. Przebijając się na moment przez zawodzenie syreny, na poddaszu rozległa się pomniejsza eksplozja. Światło rozjaśniło przeciwległy blok, a pozostałości framugi opuściły wyrwę, która kiedyś była oknem. Zgniłemu drewnu towarzyszyła płonąca sylwetka Francuza i jej potępieńcze wycie. Kres cierpieniu położyły dopiero łupnięcie o bruk niespełna metr od pozycji Pete’a i zamiana w proch. Tak oto mały Eryk zdołał w końcu spokojnie zasnąć snem wiecznym. Widząc ludzką reinscenizację katastrofy Hindenburga, jeden ze stróży prawa w niedowierzaniu opuścił swój służbowy pistolet.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 12-09-2016 o 16:24.
Highlander jest offline  
Stary 15-07-2016, 19:46   #12
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Brave New World

Pozawijany w kiedyś-kolorowe szmaty, z kawałkiem chropowatego, tandetnego parapetu jako poduszką, przez moment patrzyłem w gęste od pyłu, zawsze pochmurne niebo Los Angeles i kontemplowałem swoje chwilowe szczęście. Chwilę temu dobry, z tej perspektywy wcześniejszy pomysł wydawał się idiotyczny. Skok przez całą szerokość ulicy, jasne. Superhero-style. Parę bolesnych naciągnięć i siniaków i tak było nader niską ceną za taki wygłup. Wiesz, wtedy myślałem że “Kev” nie miał okazji zobaczyć mojej twarzy. Co nie tak długo później i tak nie miało znaczenia. Ale na pewno oszczędziłoby mi wstydu.

Ale wracając…
Koniec fajerwerków na górze został wyrównany feerią świateł radiowozu i wyciem syren. Kev zniknął - a to bardzo, bardzo niedobrze kiedy ktoś, kogo wyczuwało się z kilometra znika ci pod nosem - duet policjantów z bronią podziwiał dwie armaty w rękach Johna. Zostało mi tam do zrobienia niewiele rzeczy….
...na przykład nie zostać zastrzelonym podczas ucieczki z miejsca zdarzenia tym piwnicznym okienkiem parę metrów dalej. I hej, stare, szybko zamieniające się w pył wampiry mają małe plusy. Niekoniecznie dla nich samych - wszak francuzikowi i tak definitywnie zrobiono z dupy jesień średniowiecza. Trochę nie podobała mi się idea że podczas przypadkowego wieczornego spotkania zginęły trzy wiekowe krwiopijce. To brzydko podkreślało moje szanse kiedy ktoś zechce posadzić moją dupę koło tamtych.
Ale jak patrząc krótkoterminowo...free shirts for everyone! Przecież vitae samo zejdzie z koszuli, prawda? A na wtedy przynajmniej nie było widać mojej twarzy.
Brzydszej niż denata przede mną. Pięknie.
Puszka, kamera akcja!

Alarm Bentleya dołączył do policyjnej syreny, a błyskające lampy doświetliły gorącym, nerwowym światłem miejsce gdzie chwilę temu spadł Eryk. Dla postronnych wyglądało to jakby trzeciej osobie pod rząd udało się spać z czwartego piętra i zwiać z miejsca wypadku o własnych siłach. Byłem w Skidrow - policja pojawiała się tu głównie robić łapanki dla podbicia statystyk albo pacyfikować comiesięczne zamieszki.
Że zostały ubrania, nawet jeżeli ciało znikło? Oczywiście że zwinąłem jego rzeczy. Maskarada czy coś. Ktoś tu mnie tego nauczył, no nie?

W pośpiechu - a wiesz jak potrafię się śpieszyć kiedy pali mi się pod tyłkiem - przewinąłem się z piwnicy na czwarte piętro. Miejsce kaźni … pozwolisz że nie będę go opisywał? Dziękuję. W każdym razie zwinałem wszystko co leżało, wpakowałem do czerwonego Rebook’a i już miałem zwiewać dalej, kiedy zauważyłem obraz na ścianie. W zadziwiająco dobrym stanie, biorąc pod uwagę niedawny wybuch.


Podziurawiłem go parę razy - z tyłu głowy miałem wrażenie że może coś z niego wyleźć, a przecież gdzieś tu zniknał mi Kev. A może tak po prostu nie lubię jak coś mi wyłazi z obrazów - i wymknąłem się z budynku drugą klatką schodową. Tak dla odmiany tą od strony głównej ulicy, tej mniej zdewastowanej i pełnej wścibskich ludzi, obserwujacych z swoich kryjówek: co wydarzy się dalej?

Nie interesowało mnie to. Miałem w głowie wizję jak sprawa potoczy się dalej. Wizję obfitującą w konflikt i bezsensowną krzywdę. Coś czemu nie mogłem zapobiec, a każde działanie tylko pogarszało sytuację.
Tak, jak zwykle umyłem ręce.

Skidrow, w całej swojej brudnej sławie, nie było wtedy moim domem. Byłem tam gościem. Nowym. Nie znałem wtedy praw ulicy ani slangu, nazwy gangów mi nic nie mówiły, a przesądy dopasowywałem do katalogu znanych mi nadnaturalnych istot zamiast poszukać czegoś głębiej. Ale mieszkańcy poznali się na mnie: zamiast obić mi ryj i skroić mi torbę - albo chociaż ponabijać się z mojej pokraczności - młody murzyn prowadzący mnie na przełaj przez slums opowiedział mi historię swojej rodziny. Dziwne, rzadkie...ludzkie emocje przelane w słowa. Epizod ludzkiej otwartości w korytarzach slumsu, gdzie zamiast nieba widać tylko balkony i kładki między budynkami.

Zadzwoniłem do Wujka. Czemu nie do ciebie, czemu nie do ciebie. To on miał środki. On miał sposób by załatwić sprawę. “Bajzel. Trup na oczach policjantów, strzelanina. 23+, Skidrow, blok 16”. Miałem całkiem niezły czas. Grubo poniżej dwudziestu minut, może nawet dziesięciu. Dostałem osławione trzy kliknięcia, czyli “odwdzięczę się”. Rzuciłem jeszcze dwa zdania i znowu byłem w trasie, zostawiając mojego przewodnika w tyle. Znów między ludźmi. Przemykający w kapturze pomiędzy nimi, słuchający pulsu tego miasta. Wyczuwalnego jak nigdzie indziej - nagiego, zbyt biednego żeby ukryć się pod drogimi garniturami i za przyciemnianymi szybami. Nie jestem dobry w czytaniu z ludzkich emocji - a tutaj wszystko było tak proste. Ktoś cię nie lubił, dostawałeś nóż w bebechy. No pussyfooting.

Dobra, dobra, juz kończę. Nie kontaktowałem się z innymi - sprawa była świeża, niedojrzała. Nie chciałem wszczynać paniki. Polazłem do Mike’a. Opchnąłem mu berettę za stówkę. Bez amunicji, rzecz jasna, pestki poza ewidencją zawsze są w cenie. Minus zaległy czynsz, lekarstwa - ciekawe jak je przyjmę - dawało mi to niecałe 300$. Czyli co najwyżej dwa dni spokoju.

Przedarłem się do drzwi wejściowy. Szanowni Państwo, przed wami najtańsze mieszkanie Los Angeles. Niecałe trzy metry kwadratowe. Nawet lokal socjalny - gdybym potrafił sobie taki załatwić - byłby większy i miałby choć kibel. Być może byłby w lepszym stanie i nie zmuszał do trzymania ściany kiedy Martinezom zachciało się gzić. Choć .. zawsze mogłem mieć gorszych sąsiadów. Tutaj wszyscy harowali do upadłego, próbując wypłynąć nad powierzchnię gówna w które z chlupotem wpadli. Czy też, jak w przypadku Lucy czy Roba, by nie dać utonąć komuś.
Padłem na rdzawy materac, tak tylko żeby dać umysłowi chwilę wytchnienia, odpocząć, wyluzować.
A że wyszło jak zwykle...
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 15-07-2016, 22:10   #13
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Rebecca szybko wyciągnęła dłoń w stronę klamki i złapała za nią. A przynajmniej próbowała. Widziała ją, zmysł wzroku działał niezawodnie, jednak nie tylko NIE POCZUŁA chropowatości, której można się było spodziewać, ale jej palce przesunęły się w powietrzu. Wykonała jeszcze kilka prób, jednak za każdym razem dłoń przechodziła przez obraz, który nawet nie drgnął. Kobieta wciągnęła powoli powietrze do płuc, nawyk ze śmiertelnego życia. Powoli zmusiła płuca do wydmuchnięcia zgromadzonych tam gazów i zamknęła oczy.
Nie, odkąd stała się... tym, kim się stała nieszczególnie łatwo było ją przestraszyć. Jednak komuś udało się to już drugi raz w ciągu praktycznie jednego dnia.

Opuściła wzrok ponownie na klamkę. Odwrót i pozostanie w tym czymś, co imitowało jej dom, nie wchodziło w rachubę. Czy sama idea klamki wystarczała, by stworzyć iluzję tak doskonałą, że mogła oszukać wszystkie zmysły? Perfekcyjna iluzja klamki... czy była jakaś fundamentalna różnica między nią a rzeczywistością? Jeśli to zmysły dostarczają wszystkiego, co definiuje świat, czyż nie one rozstrzygają, co jest realne? Wzrok został oszukany, jednak dotyk oparł się. Czy zatem wyobrażenie sobie i przekonanie samej siebie o możliwości naciśnięcia nie powinno wystarczyć?
Becca zamknęła oczy. Powoli, niemal zmysłowo musnęła palcami miejsce, pod opuszkami poczuła opór, przesunęła dłoń, nadal prowadząc swoją rękę delikatnie, jakby zabierała się do pieszczoty. Otoczyła palcami twardość klamki. Poczuła ją. A może wyobraziła sobie, że poczuła? Subtelnym ruchem spięła mięśnie i nacisnęła uchwyt z wystarczającą siłą, aby ustąpił w dół.
Teraz powinien nastąpić dźwięk źle naoliwionych zawiasów. Tak, to pasowało do wizji, którą jej tu przedstawiono, pasowało do tego, co wcześniej widziały jej oczy. Drzwi skrzypnęły więc, dokładnie tak, jak się tego spodziewała. Kobieta oparła drugą dłoń płasko o drewno, pomagając sobie mocniej je pchnąć. Dźwięk, który usłyszała tym razem pasował do sęków, starości drzewa, z którego czyjeś spracowane ręce zrobiły drzwi, przez które właśnie przechodziła. Becca nie wiedziała już, czy rzeczywiście to wszystko wyłapuje swoimi wyostrzonymi, wampirzymi zmysłami, czy stoi w miejscu, a jej wyobraźnia i umysł sprawiają, że wydaje jej się, że przechodzi.
Do działających zmysłów niespodziewanie dołączył węch. Jej nozdrza zadrgały podrażnione zapachem poruszonego, suchego kurzu, który urażony postanowił zaafiszować swoje oburzenie, zakłócaniem jego wiecznego spokoju i bezceremonialnie zaatakował kobietę.
Ciało Rebecci poruszyło się harmonijnie i płynnie, do rąk dołączyły nogi i nieco jakby bez jej woli i znalazła się po drugiej stronie drzwi. Ciche skrzypnięcie, poruszone powietrze i lekki stukot, to było wszystko. Umysł mówił, że tak, przeszła.
Czarnowłosa wampirzyca ułożyła ręce prosto wzdłuż ciała, czując miękkość swoich ubrań, po czym powoli uniosła powieki. Nadprzyrodzony wzrok widział szarość, której nie rozświetlał promień ani sztucznego, ani naturalnego światła. Wiedziała, że gdyby nadal posiadała słabe, ludzkie zmysły, znalazłaby się po prostu w atramentowej czerni, do której oko po prostu nie byłoby w stanie się przyzwyczaić. Człowiek w tym miejscu byłby ślepcem, który utkwił w pustce, gdzie w orientacji musiałyby pomóc inne zmysły. Wampir, cóż, wampir mógł bez zbędnego potykania się i wyciągani rąk w ciemność stwierdzić, że znajduje się tunelu. Na pewno długim, bądź dość bogato zakręconym, skoro nie było widać światła wpadającego z zewnątrz.

Becca tknięta nagłym przeczuciem odwróciła się. Nie było za nią żadnych drzwi, jedynie, wciąż ten sam, sprawiający wrażenie wilgotnego, korytarz. Założyła jednak, że podąży w kierunku, z którego przyszła. To było rozsądne, to pasowało do tego, co na pewno można by nazwać rozsądnym.
Ruszyła powoli przed siebie, jednak powoli jej kroki nabierały tempa i sprężystości. Tak, jakby z każdym kolejnym metrem wydrążonego w ziemi tunelu Rebecca nabierała determinacji.
Kobieta szybko straciła poczucie czasu. Mogła iść dopiero od kwadransa, a równie dobrze mogły minąć godziny. Nie mogła mierzyć czasu oddechem, nie liczyła kroków. Otaczała ją tylko szarość, ostra chropowatość ścian, których w pewnym momencie, zaciekawiona, dotknęła. Na opuszkach palców został jej lepki szlam, tak, jakby kiedyś to miejsce znajdowało się pod wodą. Może nadal tak bywało? Po pewnym czasie Becca dołączyć mogła do swoich spostrzeżeń fakt, że tunel ewidentnie zmierzał ku górze. Czyżby góra mogła oznaczać powierzchnię? Po raz kolejny wampirzyca zaczęła kwestionować racjonalność swoich założeń. Może to wszystko było po prostu iluzją. Czy nadal decydowały o tym zmysły, czy do głosu zaczynał dochodzić jej spragniony odpowiedzi umysł?
Zupełnie niespodziewanie szarość została przełamana lekkim poblaskiem jasności. Na ścianach pojawiły się pochodnie, jednak to nie one dawały światło. Widać było, że kiedyś na pewno palone, teraz jednak były po prostu bezsensowymi ozdobami, które przełamały nudny krajobraz. Rebecca przyspieszyła kroku, zachęcona wizją świeżego powietrza. Miała już dość zatęchłego, nieruchomego otoczenia, które zaczynało wnikać w pory jej skóry.
Po raz kolejny doceniła fakt swojego wampiryzmu. Jako człowiek na pewno nie byłaby w stanie uniknąć upadku. Pamiętała, jak bolały obite kolana i zdarta skóra z nadgarstków. Teraz jednak bez trudu ominęła korzeń, który pojawił się znikąd. Prawie tak, jakby wręcz przed nią wyrósł, a w zasadzie wrósł w ziemię, tuż pod jej stopami. Nie wiedziała, czy to głowa płata jej figle, czy rzeczywiście niektóre z tych roślinnych części wiły się od czasu do czasu, wyciągały w jej kierunku, próbując, sięgając...
Biegła, nie wiedziała kiedy w ogóle zaczęła biec, jednak zdała sobie sprawę, że tak właśnie jest. Że biegnie, nęcona narastającym światłem. Nagle bariera ciężkości, wilgoci i lepkości tunelu została przerwana, Becca wypadła wręcz prostu z tunelu na kamienie. Nad głową miała niebo, usiane drobinkami gwiazd, które teraz skojarzył się jej wplecionymi w materiał nocy klejnotami. Świat mimo nocy, pulsował wokół niej.

Rozejrzała się ostrożnie, karcąc się w duchu za brak uważności, mogła teraz wpaść gdziekolwiek i na kogokolwiek, zaabsorbowana swoim nagłym wydostaniem się z podziemi. Na szczęście w polu widzenia nie było żadnego ruchu. Była jedyną żywą istotą, która stała na kamienistej i nadspodziewanie rozległej polanie. Dopiero w stronę zachodu, w znacznym oddaleniu majaczyły ciemne, pogrążone w nocy drzewa. To tam skierowała swoje niespieszne kroki, mogła w końcu poświęcić tę krótką chwilę na radość z chłodnej, spokojnej nocy.
Zagajnik drzew zbliżał się, nasilał się również wiatr, który próbował lekko poruszać połami jej żakietu. Do uszu Rebecci doszły dźwięki muzyki, niesione psotnym wiatrem, tak, jakby chciał podarować jej prezent, pokazać dodatkowy atut zagajnika, do którego zmierzała. Kobieta skupiła się na delikatnych dźwiękach, słyszała lekko szarpane nuty lutni, czy może zawodzący cicho flet? Nie była pewna, czy to dwa osobne instrumenty, czy słuch ją zwodzi, jednak nie miała wątpliwości, że sprawa niespodziewanych dźwięków wymagała zbadania, a poza tym to i tak właśnie tam niosły ją kroki.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners

Ostatnio edytowane przez Morri : 18-07-2016 o 14:52. Powód: kosmetyka
Morri jest offline  
Stary 16-07-2016, 20:15   #14
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
“if you can't beat them, join them”

Eve nie miała zwyczaju uśmiechać się sama do siebie, lubiła swoją twarz taką jaka jest. Wzięła przeklętą butelkę i ruszyła w stronę baru. Stanęła za ladą, chwyciła dużą, 150 mililitrową sztofkę, odkręciła butelkę i przechyliła ją, wypełniając cieczą nowe naczynie.
“- Kiedy robi się tłoczno, ktoś musi ustąpić miejsca, dziewczyny” - powiedziała sama do siebie w myślach, znajdując wolną ręką mały lejek. Zatknęła go w szyjkę butelki. Rozgryzła swój nadgarstek i pozwoliła by jej własna krew sączyła się do sabackiej butelki, nim nie wypełniła równowartości odlanej części. Dopiero wtedy, pozwoliła ranie się zagoić. Zakręciła flakon i postawiła go w lodówce na drinki na “swojej” półce - to jest na tej, na której czasem zostawiała krew. Oczywiście to zdarzało się rzadko, jedynie dla zabawy, gdy socjalizowała się z rodziną Swansenów. Kobieta wzięła sztofkę w dłoń i przyjrzała się dokładnie jej zawartości. Szybko przechyliła ją w do zlewu i odkręciła za nią wodę “- Za niepijących”. Cisnęła pustą szklankę oraz lejek do zlewu i energicznie pokręciła ramieniem baterii upewniając się ze cała obca krew poszła w kanał. W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Wampirzyca nie spodziewała się gości, ani teraz ani wcale. Wcale jej tu nie było prawda? Eve nie figurowała jako osoba. Odeszła do baru i wyszła z salonu. Z racji iż dzwonek wciąż dzwonił i nikt nie pofatygował się jeszcze by otworzyć(i tak już raczej zostanie), Eve nie zapalając światła, ostrożnie wyjrzała przez zamknięte okno, starając się dostrzec któż to taki. Każdej innej nocy, całkowicie zignorowała by sytuację, niech śmiertelni otwierają sobie drzwi i rozmawiają z innymi śmiertelnymi. Jednak minęła dosłownie chwila od niespodziewanej wizyty, która wywróciła jej mały świat do góry nogami i Eve nie mogła pozwolić sobie w obecnym stanie na nowe kłopoty.

Za drzwiami stał imponującej postawy mężczyzna w szarej marynarce.

Wokół jego szyi wisiał czerwony krawat, a na ręce nie zajętej męczeniem dzwonka spoczywał srebrny zegarek. Nieznajomy zaczynał się chyba niecierpliwić, bo spoglądał na wygrywające melodyjkę ustrojstwo tak, jakby to było winne wszystkich nieszczęść świata. Przestał męczyć przycisk, sprawdził godzinę i przeczesał złote włosy drgającymi palcami, Najwyraźniej marnowanie czasu uchodziło za jeden z grzechów ciężkich w jego kodeksie postępowania.
- Pani Swansen, proszę dać już spokój i otworzyć drzwi, dobrze?
Kilka lat wcześniej Eve zasłyszała przypadkiem piosenkę pod tytułem Calm Like a Bomb. Facet okupujący próg wampirzycy kojarzył się jej właśnie z nazwą tego utworu. Był elegancko ubrany i dość przystojny, zachowywał się (względnie) kulturalnie i emanował aurą profesjonalnego księgowego... a mimo to, gdyby Czarna i on spotkali się w ciemnej alejce i poszli na noże, wynik ich krwawej przepychanki mógłby okazać się zaskakujący.
“- ignite, ignite, ignite…” - pomyślała Eve przekręcając zamek w drzwiach i uchylając je na te kilkanaście cali, na jakie pozwalał łańcuch.
- Czy Pan wie która jest godzina? czego pan w ogóle chce od ludzi po nocy? - przeczesała włosy tak jak powinna kobieta, którą właśnie wyrwano ze snu.
Blondyn srzywił się, a jego oczy zaczęły imitować dwie wąskie szpary. Wyglądał trochę jak ktoś, kto usłyszał ten sam (nieśmieszny) żart dziesiąty raz z rzędu, ale jest zbyt dobrze ułożony by wypomnieć to swojemu rozmówcy. Miast tego skinął głową w przepraszającym geście.
- Pani wybaczy. Z chęcią przyszedłbym już po śniadaniu, ale mój pracodawca nalegał, że tę przesyłkę trzeba dostarczyć niezwłocznie - to powiedziawszy, wyciągnął z wnętrza marynarki niewielką, otuloną brązowym papierem paczkę. Na jej boku widniał stempel lokalnej firmy przewozowej o nazwie Magnolia Delivery Services. Adres się zgadzał, podobnie jak adresat. Nadawcą był ktoś imieniem Alexei Drenn, jednak Eve nigdy wcześniej o nim nie słyszała. Z zamyślenia odnośnie tożsamości zagadkowego mężczyzny i wiążących się z nią zagrożeń wyrwało kobietę rytmiczne stukanie metalu o drewno - to obwiązany krawatem blondyn pukał długopisem w podkładkę pokwitowania. Wskazał palcem na kwit.
- Proszę tylko podpisać odbiór, a oboje będziemy mogli wrócić do swoich porannych spraw. O, tutaj. W tym miejscu. Czytelnie, imieniem i nazwiskiem - wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że dostawca czerpał z tej interakcji równie wiele przyjemności co gospodyni. A może nawet nieco mniej.
Eve nie miała okazji osobiście kwitować czegokolwiek przynajmniej kilkanaście lat, jednak co najmniej od pięciu lat widziała w telewizji, iż wszyscy doręczyciele używają w dzisiejszych czasach jakiegoś elektronicznego tabletu. Tak czy siak, podpisała się jako Judie Swansen tak jak dawno temu nauczyła małą Judie się podpisywać, zabrała paczkę i zatrzasnęła doręczycielowi drzwi przed nosem. Przekręciła na powrót wszelkie możliwe zamki i z paczką w dłoni ruszyła w stronę kuchni. Wyjęła z lodówki sok, z półki zdjęła witaminy i tabliczkę czekolady. Położyła wszystko na tackę, włącznie z przesyłką i w ten sposób zaniosła do sypialni Swansenów. Philip i Judie spali wtuleni w siebie. Eve przybliżyła kły do szyi mężczyzny, cały ten dzisiejszy stres sprawił iż czuła się głodna i potrzebowała się zrelaksować. Kilka łyków poprawiło jej nastrój, pozwoli też spać Philipowi na tyle mocno, by nie zbudziły go głosy. Zalizała mężczyznę i przeniosła uwagę na jego żonę. Eve położyła czule dłoń na brzuchu kobiety. Jeszcze zanim weszła do sypialni, pozwoliła krwi podpłynąć bliżej skóry by nadać jej ciepłą, żywą formę.
- Judie… judie moje szczęście… otwórz piękne oczka - czule wybudzała kobietę ze snu.
- Dostałaś paczkę. - uśmiechając się pogodnie wskazała spojrzeniem na pakunek. - Eve najbardziej lubiła, gdy ludzie, o swoich sprawach, sekretach i marzeniach, mówili jej sami.
Młoda kobieta, nie w pełni jeszcze wyrwana z objęć snu, przetarła swoje senne oczy. Usadowiła się na łóżku nieco pewniej i uśmiechnęła do wampirzycy niczym dziecko, które za chwilę miało otworzyć prezent skryty pod choinką. Wyciągnęła rękę w kierunku paczki i... okazało się, że przesyłka ma własne zdanie na temat tej idyllicznej sceny. Niezbyt przychylne. Z jej wnętrza wystrzeliło jakieś pół tuzina czarnych jak smoła wici. Były przyozdobione zakrzywionymi kolcami i długie na jakieś dwadzieścia centymetrów. Każda pseudo-kończyna miotała się wściekle, rozrzucając dookoła skrawki opakowania i próbując zatopić ostre końcówki w ciepłym ciele Judie. Krzyk przerażenia wyrwał się z ust ciężarnej żony, ale jej śpiący jak kamień partner nie był w stanie jej pomóc. Kobieta miała jednak nieco szczęścia, bo udało cofnąć dłoń nim dziwne macki zdołały przerobić ją na kawałki mielonego mięsa...
Eve widziała wystarczająco dużo, zarzuciła na przeklęte pudełko prześcieradło i energicznym ruchem odciągnęła wystraszoną dziewczynę na bok.
- Judie! kim jest ten Alexei Drenn? słyszałaś o kimś takim? no już spokojnie moje słońce. - przytuliła głowę Judie przyglądając się z niepokojem zagadkowej przesyłce okrytej teraz materiałem. Eve powoli zaczynała myśleć o najgorszym, ale chciała się upewnić.
Zapłakana i pociągająca nosem Judie nie była w nastroju do zwierzeń. Raz po raz ocierała policzki, po których spływały łzy. Kręciła też histerycznie głową i mruczała zaprzeczenia pod nosem, jakby chciała przekonać samą siebie, że maszkara z pudełka była tylko wybrykiem jej wyobraźni. Przez przeszło dziesięć minut Eve w ogóle nie mogła doprowadzić jej do porządku ani nawiązać jakiejkolwiek formy konwersacji. Przyszła matka musiała zobaczyć w pakunku coś znacznie gorszego niż matkująca jej wampirzyca - coś, co sprawiło, że jej psychika niemal złamała się jak nadgniła zapałka. A przecież śmiertelna została poddana wampirzym talentom wiele razy! Strach pomyśleć jaki efekt ta mała, wijąca się potworność miałaby na kogoś, kto nigdy wcześniej nie zetknął się z nadnaturalnym aspektem świata...
- Sniff... nigdy... nigdy nie słyszałam o kimś takim - rzuciła łamiącym głosem Judie, skrywając twarz w dłoniach. Była w stanie sklecić jakąś formę odpowiedzi, ale cała jej postawa krzyczała, że dziewczyna chce zostać sama, zapaść się pod ziemię i... w spokoju umrzeć.
Eve cały czas, obejmując ghulicę i kołysząc ją niemal katatoniczne sięgnęła po szklankę z sokiem. Przekuła paznokciem własny palec i pozwoliła by czerwone krople spłynęły do pomarańczowej cieczy.
- Już dobrze moje szczęście, nie myśl, napij się czegoś dobrego, poczuj się słodko. - Eve sama bała się jak cholera. Przez całe swoje życie nie widziała czegoś takiego, nawet nie słyszała o czymś podobnym w żadnej poważnej konwersacji.
- Dobrze, że tu jestem słońce, nie pozwolę by ktoś cię skrzywdził, nieważne kto to taki… - mówiła bardzo spokojnie starając się odczytać, czy nieumarła krew poprawi nastrój kobiety.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 21-07-2016, 10:04   #15
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
26. 05. 2013 – 23:10 – Downtown – Skid Row
Z pozoru młodszy glina odzyskał wystarczająco dużo samokontroli żeby na powrót unieść kawał metalu i nakierować go lufą na stojącego przy śmietniku mężczyznę. Brak kooperacji ze strony uzbrojonego po zęby Świra nie miał zbyt dobrego wpływu na samopoczucie błękitnego duetu, co objawiało się drżeniem rąk, przyśpieszonym tętnem i swędzeniem palców spoczywających na spustach. Alejkę wypełniła cała seria barwnych epitetów pod adresem Johna, ale jego wciąż niezaleczone bębenki stwarzały przeszkodę nie do pokonania nawet dla najbardziej kwiecistych przykładów ulicznej łaciny. To, w połączeniu z emanującą od Maverick’a olewczą stoiskością, sprawiło, że młody policjant w końcu nie wytrzymał. Ołów po raz kolejny przeciął nocne powietrze dzielnicy, a wampir poczuł szarpnięcie oraz nagłe braki w okolicach swojego prawego przedramienia. Ułamek sekundy później starszy stróż prawa także oddał strzał. Dlaczego? Dlatego, że rzeczywistość podczas interwencji rzadko szła w parze z wytycznymi regulaminu. Na ulicy trzeba było non stop pilnować własnego tyłka, eliminować potencjalne zagrożenia natychmiast, bez żadnego wahania. Weteran o dwudziestoletnim stażu wierzył w to święcie i nie miał zamiaru pozwolić, aby rozjuszony pierwszym pociskiem psychol z parą armat odstrzelił mu dupę, bo jakiś świeżak spanikował w połowie wezwania. Młody wciągnął go w szambo, ale teraz musieli przebrnąć przez nie razem. Porządnie opierdolić mógł go przecież później. Zakładając, że przeżyją.


John, ciśnięty odrzutem o ścianę śmietnika, upuścił w zdezorientowaniu jedną ze swoich koleżanek. Ta, oburzona, podniosła raban, jednak docierał on tylko do uszu pokiereszowanego właściciela. Tak, wampir wyglądał paskudnie, a czuł się niewiele lepiej. Cięcie, jakim uraczył go na pożegnanie Crickey, ciągle dawało o sobie znać. Rana piekła i kuła jak garść płonących igieł. Przemożny ból nie pozwalał nieumarłemu skupić się na przepychance z glinami. Miast tego pociągał za łańcuch tkwiącej wewnątrz Bestii. Nieustępliwie wywlekał ją na zewnątrz, podjudzał do przejęcia kontroli…

26. 05. 2013 – 23:15 – Downtown – Dom Eve
Starając się powstrzymać uderzającą w nią kaskadami panikę, Eve siedziała w salonie, który jeszcze do niedawna musiała dzielić ze swoim przybranym rodzeństwem. Na stoliku przed kobietą leżało główne źródło niepokoju - podziurawiony jak sito pakunek. W chwili obecnej paczka nie zdradzała żadnych nadnaturalnych cech, ale wspomnienie barwnego przedstawienia, jakie rozegrało się w sypialni Swansonów, wciąż przyprawiało Białą o drgawki. Gdyby nie jej szybka reakcja Judie i Philip leżeliby teraz w kałuży własnej krwi i wnętrzności. Z powodu jednej pomyłki, z pozoru tak nieznaczącej, wszystko, na co wampirzyca pracowała przez ponad dekadę, wisiało teraz na włosku. Kim był Drenn? Jak wiele sznurków pociągał i czego właściwie mógł od niej chcieć? Pytania mnożyły się i piętrzyły, ale ona błądziła między nimi po omacku, nie mogąc znaleźć ani jednej odpowiedzi. Desperacka chęć wyszukania chociażby źdźbła informacji pchnęła Eve do sprawdzenia zawartości opakowania.
Zalakowana koperta i płyta DVD w plastikowym opakowaniu - tylko tyle i aż tyle. Wosk pękł między drżącymi palcami, a papierowa korespondencja okazała się zaproszeniem. Wydrukowane na grubym papierze złote litery sugerowały, że nadawca nie słynął z subtelności. Boczne zdobienia, pieczątka oraz własnoręczny podpis potwierdzały tę teorię. Najwidoczniej piszący za główny cel postawił sobie podkreślenie własnego majestatu, pokazanie adresatowi, gdzie jego miejsce. Sama treść zawiadamiała o przyjęciu natury charytatywnej, które miało odbyć się za dwa dni w The Garden, wysokiej klasy hotelu. Zdobiona karteczka sugerowała także przyjęcie z osobą towarzyszącą i wybór strojów wieczorowych pasujących do okazji, ale po dzisiejszych przeżyciach Biała była raczej sceptycznie nastawiona do pomysłu wywlekania kogokolwiek z domu. Może dlatego, że garść smolistych wici ponownie zatańczyła jej przed oczyma wyobraźni, wywołując mimowolne wzdrygnięcie.
Teraz pozostało tylko przejrzeć zawartość dysku. Krążek wylądował w czytniku, pilot poszedł w ruch, a ekran zmienił kolor z błękitu na wymowną czerń. Minęła chwila, potem dwie kolejne i… nie stało się absolutnie nic. Eve chciała już podejść do urządzenia i sprawdzić, w czym tkwi problem, ale powstrzymała ją nagła seria zgrzytów i trzasków z wnętrza odtwarzacza. Brzmiały nieco jak odgłosy dogorywającego psa, który skamle by właściciel skrócił jego męczarnie. Wraz z ostatnim szarpnięciem telewizor pobudził się do życia ukazując kobietę o zgrabnej figurze i porcelanowej twarzy.

26.05.2013 – ??? – Hollywood Hills (?) – Rozdroże pod gwiazdami

I say, we can go where we want to
A place where they will never find
And we can act like we come from out of this world
Leave the real one far behind

Men Without Hats – Safety Dance


Dzielnie brnąc przez sięgające jej do kolan trawy, Becca natknęła się na wąski pasek ubitej ziemi. Ograniczona po obu stronach kamieniami ścieżka zaprowadziła kobietę na rozdroże. Owa niewielka wysepka brązu pośród przestworu zielonego oceanu zawierała dwa zatknięte na tyczkach ogniki. Para emanujących delikatnym błękitem świateł miała zapewne ułatwić podróżnym wybór właściwej drogi. Pomiędzy nimi stał wysoki pal drewna, od góry do dołu opatrzony drogowskazami. Strzałki o najróżniejszych kształtach i kolorach wyginały się w każdą możliwą stronę… i w kilka mniej możliwych. Jedna, dość spora, zdradzała jak dotrzeć do Królestwa Traw, druga, niewiele mniejsza, sugerowała gdzie szukać Krainy Palących Piasków. Jeszcze inna celowała prosto w niebo, zawiadamiając, że zaopatrzywszy się w parę skrzydeł można dotrzeć na Równinę Węzłów. Było też coś o jabłkach, wierzbach, a nawet o mrozach północy, ale Rebeccę bardziej ciekawiły skoczne melodie napływające z zagajnika. Skonsultowała się więc z odpowiednią drewnianą tabliczką i ruszyła we właściwym kierunku. Ścieżka przeszła w gościniec. Ten doprowadził ją na skraj pierścienia drzew, wewnątrz którego skrywała się przepełniona muzyką polana. Wiedziona starymi nawykami kobieta nie wkroczyła jednak bezmyślnie w sam środek potencjalnego zagrożenia. Zamiast tego skryła się w obrzeżnych zaroślach, starając się lepiej zrozumieć naturę trwającej sceny. Ze swojej improwizowanej kryjówki słyszała śpiew, śmiech oraz dziecięce chichoty. Jej nos wypełniał zapach brązowiejących pianek i pieczonych kasztanów. Bez trudu zauważyła też twarze zebranych wokół ogniska biesiadników. Większość beztroskich uśmiechów należała do małych dzieci, ale prócz pociesznych maluchów Becca wypatrzyła także dwójkę nastolatków. Pierwszy z nich przygrywał na fletni – to właśnie jego starania zwabiły pannę Crowford na polanę. Drugi, mniej muzykalny, wylegiwał się na kocu z głową opartą o pień drzewa. W lewej dłoni ściskał papierowy talerzyk, palcami prawej podbierał kawałki ciasta i wpychał je do ust jak ostatni, wychowany w buszu łasuch. Na nim lista osób się kończyła. Do podglądania został jej nikt więcej, wobec czego wstępny rekonesans wampirzycy dobiegł końca. Teraz musiała zdecydować, co dalej.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 31-07-2016 o 00:00.
Highlander jest offline  
Stary 21-07-2016, 21:46   #16
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Eve nerwowo gryzła palce do krwi, po czym przełykała ją, siorbiąc. Wpatrywała się w ekran z narastającą trwogą i zainteresowaniem. Postać z nagrania sprawiała wrażenie kapkę podminowanej i zdekoncentrowanej. Przerzucała kartki leżące na biurku, szukała czegoś pomiędzy kolorowymi karteczkami samoprzylepnymi i mamrotała niewyraźnie pod nosem. W końcu odtrąciła niesforny kosmyk włosów, który zsunął się jej na czoło i zaczęła mówić.
- Dobry wieczór, pani... Swansen - ostatnie słowo wypadło z ust blondynki powoli i niepewnie. Chyba nie wiedziała jakim przydomkiem zwracać się do osoby, dla której właśnie sporządzała nagranie. To nie zatrzymało jednak reszty jej wyuczonego słowotoku.
- Tutaj, w Centron Designs zależy nam na dobrobycie naszych klientów. Dlatego, gdy usłyszeliśmy o pani problemach, zdecydowaliśmy się wyciągnąć pomocną dłoń! Oferujemy wygodę - odtwarzacz po raz kolejny dał o sobie znać. Kątem oka Eve zauważyła, że z czytnika wydobywała się cienka stróżka dymu. Obraz stracił na ostrości, a wysilająca się korporacyjna papuga zyskała na szarości - ochronę przed łapskami Sabatu oraz możliwość kontynuowania beztroskiego stylu życia, jaki prowadziła pani do tej pory...

Eve czuła jak krew spływa z górnych części jej ciała i sprawia, iż nogi przyciskają ją do kanapy. Nerwowo przeczesała włosy obiema rękami jednocześnie, na końcu chwyciła loki w zaciśnięte pięści. Trzebotała coś półszeptem starając się uspokoić. “- Co to ma być! Kto to jest? jakaś sztuczka tych wszetecznych, małych Tremere?” - to była jedyna rzecz jaka przychodziła jej do głowy, ale tylko dlatego, że było to w zasadzie wszystko co kojarzyło jej się z “czarami”. Oczywiście Ojciec wspominał jej o dziedzictwie jej własnego klanu, ale to… to przerastało wszystko co potrafiła sobie wyobrazić.“- Czyżby to Camarilla?” Czyżby ją obserwowali od samego początku i wiedzieli też o wizycie jaką raptem tego samego nieszczęsnego wieczora zgotowały jej “Siostry”. Eve poprawiła włosy, sprężystym ruchem wstała z kanapy i zaczęła przechadzać się po pokoju.

Camarilla czy nie, ktoś wiedział z kim się przed chwilą spotkała, albo przynajmniej wiedział, że Sabat chciał się z nią skontaktować. “- A może…” - Eve rozszerzyły się źrenice “- może to sam Sabat!” sprawdzają ją, chcą zobaczyć jak się zachowa. Eve zastanawiała się co powinna zrobić. Cóż, zaproszenie jest na pojutrze, siostry przypomną o sobie już jutro. Niby jeden dzień, mogła by się ukryć, przeczekać. Ale wtedy wystawia się i jeśli to faktycznie podpucha samego Sabatu - to nieciekawie. Eve podeszła do odtwarzacza, wyciągnęła krążek i cisnęła nim w ogień kominka. “- Nawet jeśli jutro wypiję siostrzaną krew, to jest duża szansa że nie zakocham się jeszcze od pierwszego wejrzenia, jeśli dopisze mi choć trochę szczęścia, ryt będzie trzeba powtórzyć jeszcze wiele razy zanim ta miłość stanie się całkiem toksyczna” - zastanawiała się w myślach. Eve rozejrzała się po salonie za czyimś iPadem. Ten Philipa leżał na krawędzi jednej z doniczek. Wampirzyca rozpoczęła googlanie wszystkiego co możliwe o Centron Designs. Poszukiwania nie zajęły długo i zaowocowały przysłowiową lawiną potencjalnych źródeł informacji. Jak szybko wyszło na jaw, firma należała do mężczyzny, który był autorem zaproszenia. Pan Drenn poczynał sobie całkiem znośnie. Ba, bardziej niż znośnie! Jego nazwisko figurowało w aktualnej rozpisce Fortune 500, a liczba pomniejszych kompanii podpiętych pod Centron Designs oscylowała w granicy kilkuset. Samo przedsiębiorstwo miało dość szeroki zakres działań, który opierał się na trzech filarach - rekreacji w postaci hoteli oraz parków rozrywki, pracach budowlano-przemysłowych i... robotyce. Żadne z tych poletek nie pasowało do sabatniczego modus operandi. Drenn faktycznie mógł mieć powiązania z Camarillą, ale... jego poczynania sprawiały wrażenie zbyt pewnych siebie i otwartych. Działał tak, jakby był panem całego świata i, jeśli nie liczyć jednego, dość istotnego elementu jego profilu, nie słynął z subtelności. Owym elementem był brak jakichkolwiek zdjęć biznesmena. Posiadał on oczywiście przedsiębiorcze konta użytkowe we wszystkich mediach społecznościowych, tylko że ani jedno z nich nie zawierało ujęcia zagadkowej paszczęki.

Eve zalogowała się na konto Judie i wysłała na facebookowe konto jegomościa krótką wiadomość “Można było zaadresować do mieszkańców...” - po czym weszła w maila i na skrzynce Philipa, napisała wiadomość którą zaznaczyła jako priorerytetową “Phil skarbie, opowiedz mi o wszystkich pracownikach Centron Designs korzystających z naszej opieki zdrowotnej, jakie mają ubezpieczenia, na co chorują, lista nazwisk i adresów jest bardzo wskazana, Całuski” - odłożyła tablet i ruszyła a stronę łazienki, miała ochotę odprężyć się w kąpieli i zmyć smród jaki zostawili nieproszeni goście.

Bycie żywym trupem dawało w kąpieli tą zaletę, że można było się całkiem znużyć i całkiem nie wynużać, godzinami. Eve leżała spokojnie na dnie wanny, wypełnionej gorącą wodą i drogimi olejkami. Leżała tak kilka godzin, co jakiś czas jej smukła stópka sięgała się by odkręcić więcej świeżego wrzątku. Kiedy w końcu wynurzyła się, wypełzła na posadzkę i wtuliła się w mięciutki szlafrok. Miała ochotę pooglądać telewizję, ale czuła już dzisiaj niesmak przed dużym ekranem w salonie. Dlatego wzięła leżący w kuchni tablet i ruszyła z nim do swego leża. Obejrzała nowy Evil Dead, trochę pornografii i pobuszowała po sklepach, zanim zapadła w letarg.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 25-07-2016, 21:04   #17
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Rebecca przywołała na policzki lekki rumieniec oraz zaczęła “oddychać”, czasem nawet lubiła udawanie człowieka i nie sprawiało jej to zwykle kłopotów. Wiedziała, że i tak wprowadzi w tłum biwakowiczów zamieszanie, dlatego nie chciała pogarszać sytuacji swoją nadnaturalną prezencją. Wypuściła cicho zebrane w płucach gazy, jak zwykle naśladując ludzkie westchnienie. Nadnaturalna prezencja? A czy coś w tym dziwnym “świecie”, do którego trafiła było naturalne? Zdając sobie sprawę, że bawiąca się i wypoczywająca grupka wcale nie musi być prawdziwa (A co tak naprawdę było? Czy dalej nie odpowiadał za to po prostu jej umysł?), wampirzyca przymknęła lekko powieki i skupiła się na aurze zebranych. Miała nadzieję, że jej specjalne zdolności pomogą ocenić wstępnie sytuację.

Ocena została dokonana szybko, bo intensywność emocjonalnego rezonansu dobiegającego od niewielkiej grupki swoją siłą przywodziła na myśl niewielką eksplozję. Wybuch pozytywnych kolorów i odczuć zalał sobą postać kobiety. Obmył ją od głowy po same buty i sprawił, że z wrażenia niemalże wyskoczyła z tych ostatnich. Tak, prawdziwość i egzystencja biesiadników nie ulegały najmniejszej wątpliwości. Obserwatorka miała większe szanse zakwestionować owe cechy jeśli chodziło o jej własną osobę... choć cały ten dobry humor najwyraźniej był zaraźliwy, bo Becca nie czuła się zmotywowana do takich ponurych dywagacji.

Wampirzyca czuła się zdecydowanie pewniej, bo - przynajmniej teoretycznie - co mogła zrobić jej grupa rozbawionych i odpoczywających dzieciaków? Nie odpuszczajac jednak swoim zasadom, sprawdziła, czy broń, którą miała przed zanurzeniem się w tym świecie, wciąż jeszcze znajdowała się na swoim miejscu. Z radością poczuła na palcach chłód metalu swojego pistoletu, nadal bezpiecznie schowanego pod krótkim, stylowym żakietem. Odpięła zatrzask kabury, na odbezpieczanie będzie czas, a nie chciałaby, żeby przez jej złą ocenę sytuacji miała komuś stać się niepotrzebna krzywda. Jej strój to była druga sprawa - nie wyglądała jak turystka, która preferuje wędrówki po lesie. Chyba, że była jedną z tych NAPRAWDĘ źle dobierających styl obuwia do zadania, które ją czekało. No cóż, wiedziała, że nic na to nie poradzi, w razie potencjalnych pytań, powie po prostu prawdę - w końcu można założyć, że zabłądziła.
Rebecca powoli i ostrożnie wysunęła się z krzaków, w których się skrywała, licząc na to, że żaden z elementów natury nie postanowił opuścić zakątka na niej… we jej włosach lub ubraniu. Nie starała się być cicho, stwierdziła, że im szybciej rozbawiona grupka ją zauważy, tym lepiej. Wystawiła również swoje smukłe dłonie nieco do góry, prezentując odkryte nadgarstki. W końcu ten gest dobrych zamiarów był uniwersalny i miała nadzieję, że i w tym wypadku zostanie rozpoznany i dobrze przyjęty.
- Hej. - zaczęłą, próbując przebić się przez dźwięki muzyki i śmiechy.

Nikt nie śpieszył się, żeby zrobić jej krzywdę. Prawdę mówiąc, młodsze dzieciaki były na tyle zajęte swoimi własnymi sprawami, że nawet nie zauważyły zbliżającej się kobiety. Jadły, piły i śpiewały w najlepsze. Dwójka chłopców starała się wspólnie skleić jakiś plastikowy model, a czarnowłosa dziewczynka rysowała kredkami na białym arkuszu. Wyraźne zmarszczenie jej niewielkiego noska sugerowało intensywność pracy godną samego Pablo Picasso. Parze dzielnych budowniczych nosiła ślady długiej walki - wszędzie wokół nich walały się pocięte kawałki ramek. Palce i ubrania chłopców, podobnie z resztą jak i sam projekt, były pokryte klejem i zmieszanymi z nim drobinkami brudu. Rozsądny modelarz już dawno spisałby zestaw na straty, ale ci dwaj nie przejmowali się takimi błahostkami, jak poprawne spiłowanie elementów czy odpowiednie nałożenie detali. Dla nich liczyła się przede wszystkim frajda tworzenia - bo na co komu samolot okupiony frustracją i przekleństwami?

Pierwszy z nastolatków, ten przygrywający na instrumencie, skinął głową w kierunku zbliżającej się panny Crowford. Uniósł swoją prawą dłoń w przyjacielskim powitaniu i błysnął białym uzębieniem. To właśnie wtedy Becca Zaczęła rejestrować pewne... (nie tak znowu) drobne nieprawidłowości. Palce chłopaka kończyły się długimi i ostrymi paznokciami w kolorze srebra. Co więcej, nawet stojąc ponad dwadzieścia stóp od grajka, zauważyła, że jego kły i przedtrzonowce są bardzo dobrze zarysowane - prawie jak u jakiegoś zwierzęcia. Skoro już o tym mowa, młodsze dzieci także prezentowały się wyjątkowo. Budowniczy mieli kosmate brwi oraz stojące na sztorc czupryny, a kiedy niezadowolona z efektów swojej pracy artystka ugryzła kredkę, ta bez żadnego oporu złamała się na dwoje... jak solna przekąska.
- Heja, dziołcho! Przysiądź się i odpocznij! Jeśli jesteś głodna, mamy pianki, kasztany i zupę warzywną. Co nasze to i Twoje, częstuj się - kiedy odpowiadał na jej przywitanie, lewa dłoń blondyna ani na chwilę nie przestała przygrywać na fletni. Ta druga, wcześniej uniesiona, wskazała jej puste miejsce przy trzaskającym ognisku. Drugi nastolatek tylko skinął głową.

Rebecca czuła strach, po raz kolejny tego dnia, co zaczynało być z jednej strony oburzające, z drugiej nieco podniecające. Czuła, że żyje, co było nieco paradoksalne, zważając na jej nie-życie, jednak zrozumiała, że chce dalej sobie nie-życ, niekoniecznie w spokoju. Ruch był dobry, ruch dawał nowość, ruch dawał wolę walki.
Nad jej strachem przeważała jednak ciekawość i czysta radość, którą sama zaczęła odczuwać, tak, jakby zaabsorbowała ją od towarzystwa. Ich niecodzienny wygląd w równym stopniu niepokoił, co zachwycał wampirzycę. Pasowało to do nich, byli po prostu… harmonijni.
- Dziękuję! - odpowiedziała entuzjastycznie na zaproszenie grajka i podeszła bliżej do małego tłumu.
Poczuła ich zapachy. Nieco zwierzęce, ale i nieco ludzkie. Czuła piżmo i jakieś kwiatowe wonie, które szczególnie intensywnie emanowały z dziewczynek.
Usiadła obok nieznajomego wirtuoza, na tyle blisko, aby mogli rozmawiać, na tyle daleko, aby w razie czego mogła odskoczyć, gdyby postanowił zaatakować ją swoimi palcami. Tak, pozwoliła sobie zatracić się, jednak nie na tyle, aby zgubił się w tym jej instynkt samozachowawczy.
- Mam na imię Becca - zaczęła, zgodnie z ogólnie przyjętymi zasadami kultury - a Ty? A poza tym, czy możesz mi powiedzieć gdzie jesteśmy? - Dodała szybko, idąc za ciosem.

- Miło poznać, ja jestem Cesar, a ten mruk napychający się pod drzewem to Zephyr. Wybraliśmy się z dzieciakami na mały biwak, bo w okolicy jest masa fajnych rzeczy do zobaczenia. Diuk Traven wychodzi z założenia, że nasi najmłodsi powinni zwiedzić trochę świata, a ja się z nim zgadzam. Nie ma to jak wspólna wycieczka, prawda ludziska!?
Odpowiedział mu - a właściwie zakrzyczał go - chaotyczny rozgardiasz dziecięcych głosików.
- Jutro pokażesz nam drogę do Szeptowni, prawda Claw?
- Pokażę, tak jak obiecałem.
- A starą warownię też zobaczymy po drodze? Tę, gdzie urzędował ojciec Sally?
- Tak, zatrzymamy się tam nawet na odpoczynek i będziecie mogli wejść do zbrojowni.
- Wow, myślisz, że coś w niej jeszcze zostało?! Wziąłbym bratu pamiątke!
- Pewnie, że zostało. Znajdę Ci jakiś drewniak szkoleniowy.
- Ałe? Weź, ja chciałem prawdziwy miecz!
- Pomyślimy, Kerry. Pomyślimy -
Cesar zasłonił twarz dłonią przed spojrzeniami szkrabów i, nie tracąc swojego uśmiechu, porozumiewawczo przewrócił oczyma w kierunku nowoprzybyłej. Jego reakcja była mieszanką lekkiego zmęczenia lawiną pytań i frajdy, jaką napełniało go podekscytowanie podopiecznych. Znając życie sam pewnie też nie mógł się doczekać zaplanowanych na jutrzejszy dzień wydarzeń, ale fakt bycia opiekunem zmuszał go do zachowania chociaż strzępków powagi i powściągliwości.
- Znajdujemy się polanie Endessa, jakieś pół dnia drogi od starej warowni, która ulokowana jest na północ stąd. Dalej, idąc na północny wschód, można... och. - gdy tylko złotowłosy zobaczył specyficzny rodzaj niezrozumiena na twarzy kobiety, jego wywód został przerwany.
- Och - powtórzył - Jesteś nietutejsza! Bardziej nietutejsza niż wędrowcy z Krainy Jabłek, hmhm. Teraz wszystko jasne - młody mężczyzna przestał grać i przyłożył pazur wskazujący do swojej dolnej wargi. Przez chwilę, szukając inspiracji pośród setek srebrnych iskier na niebie, gonił w myślach za odpowiedzą. Pogoń była nader intensywna, bo jego puchaty ogon, który wcześniej nie zaskarbił sobie uwagi Becci, drgał teraz to w lewo to w prawo,emanując niemożliwym do ukrycia rozdrażnieniem.

Wampirzyca czuła się, jak wrzucona w jakąś baśń. Warownie, zamki, Krainy Jabłek, ludzie z ogonami. Znaczy tak, wiedziała, że w “jej” świecie ogony też miały szansę się pojawiać, szczególnie przy okazji pełni, a przynajmniej tak jej się wydawało, jednak to nie był TEN rodzaj ludzi z ogonami.
- Mocno nietutejsza, Cesarze. Jeśli mam być szczera to… zjadłam pewną słodkość, potem byłam w domu, który wcale nie był moim, tylko go przypominał, tak jakbym się przeniosła. Potem były drzwi, których nie umiała otworzyć moja dłoń, a potem tunel pnący się ku górze, polana i dźwięki twojego instrumentu, które mnie tu przywiodły. - Mówiąc to, pokazała palcem na lutnię chłopca, którego niewątpliwie można było nazwać rządzącym w tym małym stadku.
- Czy rozumiesz coś z tego, co mi się przytrafiło? - Spytała, przygryzając nieco wargę.
Miała nadzieję, że szczerość jej się opłaci. Wiedziała, że w świecie Pijawek znacznie bardziej opłacało się zwodzić, oszukiwać i maskować, jednak takie zabiegi w ogóle nie pasowały jej do tego świata. Czuła tu jakąś niespętaną niewinność, której już dawno nie dało się wyczuć w jej własnej rzeczywistości. A może był to po prostu wpływ dzieci, nieważne jakiego gatunku, były to jednak dzieci. W końcu nie chadzała w LA na pieczenie pianek…
Becca spojrzała z lekkim niepokojem na płonące ognisko. Hm, nie, nie bała się. To dobrze, bo dorosła kobieta z paniką i na pewno wrzaskiem uciekająca od zwykłego ogniska byłaby niezapomnianym zjawiskiem. Jednak nie było to normalne, przecież powinna czuć niepokój, powinna POCZUĆ niechęć, którą, biorąc pod uwagę rozmiary ognia, na pewno umiałaby zwalczyć, jednak nie czuła nic.
Może po prostu śniła?
Wampirzyca spojrzała na chłopaka, licząc, że da jej jakieś wyjaśnienia.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 25-07-2016, 22:35   #18
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Spadał, nurkował w jamę tysiąca głosów. Zawsze zaczynało się od niekontrolowanego lotu w stronę ziemi, gdzie czekały na niego zakrzywione ku górze skalne odłamki. Gdzieś po drodze strach i zainteresowanie kamiennymi zębami mijały, zastąpione innymi problemami. Tak było i tym razem.


W swoim śnie widział ogrom Miasta Aniołów, metropolię w całym swoim zgniłym splendorze. Ćpuny, skorumpowani gliniarze, mordercy i gwałciciele - cała gama ludzkiego plugastwa. Każda odrobina szaleństwa, każdy kroczek w stronę przepaści był odnotowany w skale, niemożliwy do cofnięcia. Było też plugastwo nieludzkie - rozkładające się ciała pociągające za sznurki śmiertelnych kukieł, okryte pajęczynami maszyny, które zaprzedały swoje człowieczeństwo ośmionogiej bogini oraz monstrualne mieszanki futer, łusek i kłów. Maszkary kotłowały się bez końca. Opętane bitewnym szałem wzajemnie wyrywały sobie kończyny, rozrywały gardła, taplały w krwi poległego przeciwnika. Były tak zajęte tym odpychającym tańcem, że z początku nawet nie zauważyły gigantycznej dłoni, która swoim ogromem przysłoniła całe niebo. Kiedy ktoś krzyknął o zaprzestanie walki, było już za późno. Kolosalne palce zakrzywiły się i ruszyły w dół. Uderzyły o ziemię, niszcząc budynki i miażdząc nadnaturalne robactwo, które nie tak dawno czyniło pretensje do wielkości. Ludzie krzyczęli, ale ich wrzaski tonęły pośród walących się wieżowców. Rynsztoki spływały krwią, a sterty ciał zaśmiecały ulice. Pośród uciekających w panice mrówek stała kobieta. Tylko ona nadala patrzyła na okryty smolitymi chmurami nieboskłon. Jednak kiedy jej podejrzliwość została w końcu nagrodzona, musiała zaprzeć się z całych sił by w swoim panicznym strachu nie dołączyć do galopującej na złamanie karku tłuszczy. Gdzieś głęboko, pośród czerni smogu i płonących budynków pojawiła się tęczówka ziejąca szczerym złotem. Należąca do niej źrenica zogniskowała się na niewielkim mężczyźnie daleko w dole. Ziała nienawiścią absolutną, której za nic nie byłby w stanie pojąć umysł zwyczajnego śmiertelnika - a może nawet żaden pojedyńczy umysł. Kultywowaną przez tysiące lat, pielęgnowaną jak najcenniejszy dar. Nieskrępowana błahymi myslami płynącymi z ludzkich umyslów i doprowadzona do perfekcji. Jak szlachetny kamień w rękach jubilera.

Pete, schowany za plecami kobiety, nie wytrzymał ciężaru tego spojrzenia.Ryknął przeraźliwie, dławiąc się głęboko tłumioną sumą udręki z całych wieków istnienia, która własnie wytrysnęła na powierzchnię jego umysłu. Kiedy licząca setki metrów dłoń opadła po raz kolejny, powitał ją niemal z otwartymi ramionami. W porównaniu z tym, co nim szargało, Ostateczna Śmierć zdawała się wybawieniem.


Naprawdę, nienawidzę tych snów. Co z tego że dają proroczą wizję, jeżeli nawet martwe serce chce się wyrwać z piersi?
Wcisnąłem zapocone prześcieradło do worka. Serce dalej waliło mi jak oszalałem, a ręce trzęsły się jak u dziewięćdziesięciolatka z zaawansowanym parkinsonem.




Kiedy w końcu zebrałem moje nieszczęsne dupsko do kupy i opuściłem swoją norę, pod wyjściem z bloku czekał na mnie komitet powitalny. Piątka zbirów, bardziej chętna do złamania komuś nosa niż do wykonania swojej roboty leniwie rozwaliła się na schodach.
Co może mówić jak bardzo byłem w dupie niż to że ucieszyłem się że są tam tylko oni?

Błyskotliwość pięciowatowych żarówek przebijająca z ich oczu dawała gwarancję że nie wpadli na to żeby rozstawić czujki dookoła. A na pewno nie na wyjściu z którego chciałem skorzystać.


Zadowolony z siebie zjechałem zsypem do pralni w sąsiednim budynku. Na wylocie z rury zobaczyłem tylko uśmiechniętą twarz Jamesa-fucking-Blunta i chwilę później jego piącha posłała mnie wprost w objęcia zatęchłych pościeli, brudnych kołder i śmierdzących skarpet.

- Miło że wpadłeś, Pete - druga połówka też postanowiła się przywitać. Proszę państwa, William Thompson. Stone dla jego Mallone’a, dwie nierozłączne połówki.
Tak, wspominałem ci o nich. Dwójka najepszych zdzieraczy długów w Mieście Aniołów. Blunt, dwuipółmetrowy, ćwierćtonowy geniusz dopadania ludzi. Kolos w czerwonej tweedowej marynarce na białej koszuli i meloniku żywcem ze “Nietykalnych”. Wyobraź sobie że ta góra mięśni potrafi przewidzieć do przodu dwa twoje ruchy, wytropić cię w mieście jak indianiec na prerii. Serio, nadziałem się na to sam. W każdym mniejszym mieście sam byłby Kingpinem.
Thompson jest jego dopełnieniem - krępy skurczybyk z kaszkietem na łbie i lisią twarzą poniżej. Nie był wielkim myślicielem - preferował proste, efektywne rozwiązania, jak na przykład powieszenie kogoś na światłach za jaja albo przestrzelenie mu kolan obrzynem. Nie dość malowniczo? Tam gdzie Blunt gra z tobą w szachy, Thompson maluje nieco barwniejszym pędzelkiem. A ja byłem w centrum ich zainteresowania. Tak wielkiego, że nawet odwiesili marynarki na wieszaki.
W końcu wisiałem ich szefowi prawie czterysta tysięcy dolarów.

Rozmowa potoczyła się nadzwyczaj przyjaźnie - chyba nie spodziewali się że będę miał jakąkolwiek kasę tak szybko, albo mieli po prostu lepszy dzień. Uboższy o prawie całą zdobytą gotówkę, za to ubogacony o pięknie rosnącego siniaka pod okiem ruszyłem do warsztatu.




Miałem wszystko co potrzebowałem. Zasłonięty "Times'em" ominąłem szefa siedzącego przy swoim macintoshu. To własnie Patrick uratował mi tyłek tą pożyczką. Bez niej nie było by mnie już tutaj.
Tyle że nie wspomniał u kogo ją zaciągnął.

To była ta łatwiejsza część. Miałem maksimum dwadzieścia minut na doprowadzenie się do stanu w którym moja narzeczona nie będzie chciała spalić całego świata w akcie odwetu. A najprostsza opcja...nie, nie mogłem tak szafować zasobami. Ryzyko polowania było zbyt duże.
@%%$! Przyszła dwadzieścia minut przed czasem.
Ja to jednak mam szczęście.





Trzy godziny później wywalczyłem sobie przerwę. Nie, nie od niej. Nie jest taka. Od nawału pracy. Dla odpoczynku otworzyłem gazetę. "Radny Vayer zmarł wczoraj w niewyjaśnionych okolicznościach. Jego następca podjął już odpowiednie działania." Nie cierpiałem takich artykułów. Odpowiednie działania, czyli jakie? Kontynuował prace nad umową developerską dla San Fernando? Czy może rozpoczął śledztwo?
Na czwartej stronie literki ułożyły mi się w znak. Znak nadciągającej burzy. No cóż, nie można było tego dłużej odwlekać. Wyciągnąłem znaleziony "na miejscu zbrodni" krzyżyk.
Czyściłem go, szlifowałem, polerowałem - dostrajałem się do niego, tworzyłem więź. Oczywiście, bez tego też można zbadać aurę przedmiotu. Tandetny, "mroczny" krzyżyk był świeżym wyrobem, może nawet z tego miesiąca. Magicznym, można by rzec. Choć technicznie jest to błędne - stworzono go zupełnie inaczej. W każdym razie, powiedział mi to co sam już podejrzewałem. Że francuzik nie był przypadkową ofiarą panoszącego się Sabatu. Że łączyło go coś z Kev'em





- Pete, paczka do ciebie - Jean miała niezwykły talent do zapierania mi dechu w piersiach kiedy wchodziła. Tym razem akurat przyłapała mnie kiedy tylko zacząłem rozmawiać z pewnym głosem w mojej głowie. To jest, kiedy w końcu raczył mi odpowiedzieć.
- To chyba musi chwilkę poczekać - odpowiedziałem obojgu rozmówców i roześmiałem się. Nawet proste sprawy można było skomplikować.
- Alexei Drenn do Pete'a Greaves'a - mruknęła - Dostajesz paczki od anonimowych fanów częściej niż ja - i, cholera, dobrze.
- Pewnie zepsuł ulubioną kolię żony czy coś równie fascynującego - kiedy skończyłem zaplatać zapięcie, obróciłem się do niej. I zamarłem.
Czy ta noc mogłaby się wreszcie skończyć? Odpowiedź przyszła zadziwiająco szybko

- Whoa, stary. Masz ryj jak świnia kaszę - ochrypły głos odezwał się tuż za moimi plecami. Co było dość dziwne samo w sobie, bo tuż za mną znajdowała się ściana dłut i innych narzędzi. Odwróciłem głowę i co? I zobaczyłem twarz wystającą z pomiędzy desek boazerii. Facjata była blada, podkolorowana zgniłą zielenią i kolorem ziemi. Ktoś, kto wyglądał w ten sposób zdecydowanie powinien zamknąć jadaczkę jeśli chodziło o aparycję innych. I nie, nie był to Nosferatu. Oni nie przenikają przez ściany.
- Na serio. Kto ci tak gębę skapiszonował? - trupia twarz przemówiła ponownie, ukazując dwa rzędy pożółkłych zębów i sine dziąsła. Reszty ciała niestety nie można było zobaczyć - istota ciągle nie wylazła zza ściany. Jean, znajdująca się zaledwie kilka metrów obok dziwnej aparycji, zdaje się, nic nie zauważyła. A w każdym razie kiedy przyszło co do czego, akurat tego mi nie wypominała. Był to chyba jedyny plus tej ponurej scenki sytuacyjnej.

- Jeszcze jeden brzydal nadrabiający urodę i intelekt pieniędzmi? - rzuciłem w powietrze. Delikatnie odebrałem z jej rąk paczkę i odłożyłem na biurko. Ot, kolejne zamówienie. Dostawałem % od wartości, więc będzie kolejny krok w spłacie długu. Ale nie, oczywiście nie mogłem siąść do tego na spokojnie. Zaprawdę powiadam wam: noce w Mieście Aniołów są pełne atrakcji. Tak uroczych jak ta w ścianie.
- Być może. Ale dość już tego mędrkowania, brzydalu. Kolacja, ty, ja Isobel, jej nowy facet. Za dwadzieścia minut jedziemy do niego. Czyli za 10 masz być na zewnątrz, a kolejne 2 będziesz mi się tłumaczył z tego nosa i oka - Jean zawsze miała zwyczaj przedstawiania sprawy jasno i konkretnie. To jest jeden z powodów...choć nie mieścił się nawet w top 10. A wady? Bardzo, bardzo zdecydowanie wypowiada się przeciwko okazjonalnym tajemniczym guzom i siniakom. Czy też napuchniętym nosom. Ma uroczy zwyczaj wpadania w furię kiedy dowiaduje się tym co się naprawdę stało. A nawet wtedy wcale nie obróciła się na pięcie i nie wyszła. Bo przecież dlaczego miałaby to zrobić, była w zakładzie panią nawet bardziej niż ja.

- Nie wszyscy mieliśmy tyle szczęścia żeby po wybuchu znaleźć sobie ciepłe mieszkanko wśród żywych. Założę się, że przed wynajęciem lokalu też nie wyglądałeś za pięknie... - improwizowany ornament na ścianie był dość złośliwy. Najwyraźniej przytyk odnośnie urody odebrał jako adresowany do siebie. Głowa wyłoniła się w pełni ze ściany, ukazując kurtynę tłustych włosów w kolorze smoły i sępią szyję. Gość łypnął na Jean. Nie lubię tego spojrzenia. Bardzo.
- Fajna dupa, przy okazji. Cycki też niezłe. Obracasz ją regularnie? - ziejący rozkładem uśmiech znów przewinął się przez ziemistą karnację.

- Wspaniale, dokładnie o tym marzyłem. Serio, to było nieporozumienie z sąsiadem z bloku - przewróciłem oczami i wstał od warsztatu. Szybko, zrób coś zanim gość za ścianą się znudzi - Załatwię formalności z tym sprośnym typkiem i zaraz wychodzimy - wskazałem w bliżej nieokreślonym kierunku, ni to na gościa, ni to na paczkę. Kiedy Jean spojrzała w tym kierunku, znienacka ją pocałowałem - Idź, zajmij Patricka i kup mi te 10 minut -

- Oooch. Ujęcie jak z bajki Disneya! Wszystko, czego brakuje to jakiś ckliwy numer muzyczny i kilka natrętnych sierściuchów. Przy okazji, ciesz się, że twój lachon nie otworzył tej paczuszki. Miałbyś sporo sprzątania, kochasiu. W końcu flaki tak trudno doczyścić... - do złośliwego grymasu dołączyła para zacieranych powoli rąk

Zebrałem brzydkim spojrzeniem rudowłosej. Już dawno odnotowałem kto w tym związku nosił spodnie, a nie było okazji uaktualnić naszych opinii na tą sprawę po...drobnych zmianach. Ale w końcu wysokie trampki opuściły warsztat, zostawiając mnie “with business at hand”. Czas porzucić mięciutkie rękawiczki.
- Masz czelność nachodzić mnie tutaj, bezcześcić swoją obecnością moje sanctum? - pozwoliłem malutkiej iskierce gniewu wypłynąć na zewnątrz, pokazać się na twarzy i w gestach. Tak, byłem zły. Tak, niewiele brakło żeby zrobiło się gorąco już wtedy. A kiedy mówię o gorąco, mam na myśli #@$# Dantego. Gdybym miał jak, odesłałbym go do właściwego resortu turystycznego z miejsca. Do wtedy nie miałem do takich jak on nic personalnego. Ot, rozerwany na strzępy kuzyn który przeszarżował na ich terenie. Nic osobistego

Uśmiech na zakazanej facjacie stawał się co raz większy. W końcu osiągnął proporcje nieosiągalne dla śmiertelników, minął granice w postaci uszu i okręcił się dookoła głowy, wybuchając przy tym drobinkami zielonej flegmy, które opadły na podłogę.

- Pffff. Hahahaha! Och, stary! Ostra gadka jak na kogoś, kto siedzi pod cudzym pantoflem! Poza tym, kto ty kurwa jesteś? Magnat jakiś? Arystokrata? Kto dzisiaj gada w ten sposób? - wyrzucał z siebie te zapytania, jego głowa wykonała powolny i pełen zadumy obrót o 360 stopni. Przykułem jego uwagę. Dobrze.

- Mów, echo, albo odejdź w zapomnienie - zegarek tykał, a paczka - ponoć szkodliwa - dołączyła właśnie do długiej listy problemów wypalających mi dziurę w kieszeni ostatnich spodni.

Wyraźnie nie spodobało mu się że wiem czym jest. Oczka zmieniły mu się w dwie wąskie szpary skrywające dymiące kawałki węgla.
- Dawaj krzyżyk i masz mnie z głowy -

- I to ja jestem pod pantoflem? - wybuchnąłem śmiechem. Którym mało się nie udławiłem. Cholerne płuca, nawet po śmierci nie odpuszczają. Przestałem się krztusić i spojrzałem znów na monstrum przed sobą.

Jedna brew ściennej ozdoby uniosła się wyżej niż druga. Chyba niezbyt pojął, co miałem na myśli. Nie przeszkodziło mu to jednak wyjść ze ściany i ukazać swój ubiór w postaci czarnych, postrzępionych szmat. Flejtuch przeciągnął się i nienaturalnie wygiął. Nieistniejące kości trzasnęły, a twarz nabrała jeszcze bardziej groteskowych rysów.
- Skoro tak... to chyba przekonam się jak ta twoja dupa wygląda od środka... -

- Masz już do zapłacenia za najście, za groźby i za sam krzyżyk...ale wciąż może być cię stać - wskazałem ponownie na paczkę która przypadkiem dotarła równo z nim - Na przykład niby wiesz coś o tym -

Zmierzający do drzwi zbitek strzępów stanął dęba, wykonując zwrot w tył. Przygryzł górną wargę, po czym odgryzł jej kawałek i splunął nim na ziemię. Ślepia miał rozbiegane jak narkoman w potrzebie dawki - co rusz uciekał nimi w stronę wyjścia, którym ulotniła się Jean. Przez kilkanaście sekund mocno ze sobą walczył, ale w końcu skoncentrował wzrok na stojącym przed nim mężczyźnie. Po tak wielkim wysiłku, resztki jego dobrego humoru zniknęły.
- Khhh... dobrze się targujesz. Bardzo dobrze, jak na kogoś, kto siedzi na gównianych opcjach. Ale dobra, niech będzie po twojemu. Ja powiem ci trochę o paczce, ty dasz mi świecidełko. Pasuje? Może tak być? -

- Pokryje najście i groźby. Dorzuć moje gówniane opcje i nazbierasz też na krzyżyk - wyciągnąłem z kieszeni krzyżyk i zawinąłem łańcuszek dookoła dłoni. Czas zacząć naszą grę. Która skończy się jak zwykle, ale niech zabawa trwa.

Szmaciarz wzleciał ku górze, zatrzymał się przy suficie i zawisł tam w pozycji leżącej z twarzą do podłogi, co jakiś czas zerkając na mnie z niby nikłym zainteresowaniem. Wyglądał jak ktoś, kto poczuł potrzebę nagłej drzemki i ma głęboko w dupie wszelkie maniery i konwenanse.
- Przesyłeczka jest zabezpieczona. Jeśli otworzy ją ktoś inny niż ty, zabezpieczenia przerobią go na kompost. Zawartość z resztą też. Jak o tym pomyśleć, fajna sprawa... -

- Wiedziałeś że paczka tu będzie, wiesz jakie ma zabezpieczenia…ale ty nie mógłbyś jej wysłać ani nawet przygotować - co każdą informację odwijałem łańcuszek z dłoni. Po troszku, w końcu skoro był chętny na bajeczki...

- Nie wiedziałem. Przyszedłem tu po krzyżyk. Paczka to zbieg okoliczności, ale nie spotykam się z nią pierwszy raz - z góry nadeszło krótkie sprostowanie.

- Jest ich więcej - przestałem odwijać. Niech skurwiel się trochę pogotuje, jak nie dla rozmowności do dla mojej własnej satysfakcji

- Taa... zwykle są w nich zaproszenia do współpracy od niejakiego A. D i kit o atrakcyjnych ofertach dla tych, którzy zdecydują się zaprzedać. Heh. Heheheh. Zabawa polega na tym, że z reguły adresaci nie mają innej opcji jak tylko się nastawić i spuścić spodnie. Brzmi znajomo, “panie sprzedam nerkę”? No, ale ty jesteś wyjątkowy, więc pewnie A. D. nie wydyma cię za mocno. Otwórz pudło i przekonajmy się! -

- Długo czekałeś na ten krzyżyk? -

- Ja? Nie. Szczerze, to gówno mnie on obchodzi, ale przysługa to przysługa, więc chcę się owdzięczyć komuś, kto się naczekał. Ręka rękę myje i takie tam... - w ręce zostało mi ledwie półtora obrotu

- Myślisz że byłby zainteresowany czymś jeszcze? Na przykład wiedzą kto chciał mu ten amulecik ukraść sprzed nosa? -

- Myślę, że jestem tu po świecuszko, a na całą resztę mam wyjebane. Jak chcesz wiedzieć jeszcze coś, to pytaj. Jak nie, to łapaj za młotek i rozpierdziol krzyżyk na atomy -

- I niech cała na moc w środku wybuchnie we mnie? - parsknąłem - Tak, wiem ile jej tam jest. Kto jeszcze dostał te paczki? -

- Ostatnio? Wiem tylko o jakiejś dupie z przedmieści. Jakaś tam Rebecca...-

- Nie-ostatnio też jest całkiem ciekawe. Wiesz, nie tylko ty masz całą wieczność na przyjemności…- amulecik zadyndał luźno na łańcuszku, hipnotyzująco bujając się od lewej do prawej i okazjonalnie wywijając fikołka. Oczopląs, matkojebco. Dawaj!

No i dał. Kiedy krzyżyk wywijał młynka, szczęka wiszącego na suficie mężczyzny wyskoczyła z zawiasów. Pomiędzy odcieniami żółci rozgorzała czerwień, a z głębin sępiego gardła wystrzelił ładunek pulsującej energii, który bezbłędnie uderzył w wisiorek. Ogniwa łańcucha puściły, natomiast zwijająca się z powodu nadnaturalnych emanacji metalowa ozdoba uderzyła o ziemię. Gotowała się jeszcze przez ułamek sekundy - potem została z niej tylko posrebrzana kałuża i roztaczany przez nią smród rozkopanego grobu. Chyba nieco zaskoczyło go że nie drgnąłem i pozwoliłem mu zniszczyć amulet. Umowa to umowa.


- Będę musiał o tym pamiętać kiedy będę miał coś niebezpiecznego do zniszczenia - mruknąłem, bardziej do siebie niż do gościa. Faktycznie spodziewałem się jakichś fajerwerków, krzyżyk miał w sobie naprawdę sporo mocy - Kto jeszcze? - kontynuowałem, choć bez specjalnego przekonania. Miał co chciał. Tudzież prawie. Zanurkował, porwał stopione szczątki krzyżyka i pożegnał się paroma miłymi słowami.
I tyle go widziałem tego dnia.



Zegarek mówił "cztery minuty" - a przecież nie zmarnuję ich na poprawianie koszulki, prawda?

Zadzwoniłem ponownie do Rachel. Idealnie w porę - w tej samej chwili ona chciała zadzwonić do mnie. Antykwarystka chciała się podzielić paroma problemami...a jej paranoja nie pozwalała jej zrobić tego na dystans.
Patrząc na ilość nadnaturali dookoła mnie w ciągu ostatniej doby, nie było to takie znowu bezpodstawne. Umówiliśmy się w Sunland o północy - wybieraliśmy się do tamtejszych kanionów już dwa tygodnie, ale zawsze coś wypadało.




Pół godziny później wylądowałem na grillu. Nie, nie przypiekali mnie, przynajmniej nie dosłownie. Po prostu musiałem słuchać zachwytów little miss perfect nad jej nowym facetem. Złotowłosa przyjaciółka Jean miała do nich pecha - czy też, jak ktoś mądrzejszy ode mnie podsumował - uroda była jej przekleństwem.
Jordan, kimkolwiek był i cokolwiek robił żeby nazbierać na tą willę, na pierwszy rzut oka nie wydawał się być zły. Ba, ponoć nawet nie miał nic przeciwko spotkaniu z jej przyjaciółmi z "innych dzielnic" - co było synonimem do "niższych sfer" . Ale nawet całkiem przyzwoici ludzie walili do mnie z tej armaty, więc była to tylko kwestia czasu
- ...myślałem że jubilerstwo to całkiem dochodowy biznes - zagadnął. Najwyraźniej spojrzenie Jean było równie uprzejme jak moje, bo informacja zwrotna o popełnieniu gafy wyświetliła się na jego twarzy niemal natychmiast
- Po prostu mamy przejściowe problemy w związku z wypadkami losowymi - ten głos mógłby nacinać kiełbaski. Attagirl. Wsiadaj na niego!
No i Isobel wszystko popsuła. Uspokoiła sytuację.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 31-07-2016 o 00:56.
TomBurgle jest offline  
Stary 01-08-2016, 23:06   #19
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
27.05.2013 - 20:05 - Downtown - Dom Eve

Coś łupnęło, podrywając kobietę ku górze. Gdyby jej układ krwionośny funkcjonował jak należy, prawdopodobnie dostałaby palpitacji serca. W swoim obecnym stanie była po prostu o kilka cali od szponów swojego wewnętrznego demona. Początkowa myśl, zasilana wczorajszymi wizytami, podpowiadała jej, że ktoś przyszedł ją unicestwić - przemienić w proch na miejscu lub wbić w pierś kołek i wystawić na słońce. W legowisku nie było jednak nikogo oprócz niej. Ani jednej duszy - ni to żywej, ni to martwej. Chyba. Szukając całkowitego potwierdzenia doniesień dostarczonych przez wampirze zmysły, gospodyni zapaliła lampę stojącą na nocnym stoliku i ponownie, tym razem kapkę spokojniej, rozejrzała się w koło. Faktycznie. Żadnych nieproszonych gości. Tylko, że zawartość pokoju uległa dostrzegalnej zmianie - teraz u podstawy łóżka spoczywał mały, wykonany z tworzywa sztucznego pojemnik. Mierzył jakieś 20x20 centymetrów i był zalakowany białą taśmą przemysłową.

Eve niemal czuła jak krople krwawego potu spływają jej po skroni. Po trochu ze zwykłego, niemal ludzkiego strachu (najbardziej ludzkie uczucie jakie znała) a po trochu z bulgoczącego niczym kaszanka na patelni szału. “- ktoś sobie chodzi po moim, moim! domu jak po jakimś targowisku!” Wampirzyca wyskoczyła z legowiska jak poparzona (na patelni kaszanka), przykucnęła na ziemi i rozejrzała się dookoła wyginając przy tym głowę w sposób który śmiertelnik przypłacił by złamaniem karku. Następnie, wciąż naładowana złością wybiegła… nie, pofrunęła na nogach poprzez mieszkanie w poszukiwaniu intruzów. Skakała susami wydłużonych nóg, z grabiastymi dłońmi ostrych jak sztylety palców spuszczonymi po sobie, póki nie sprawdziła całego domu.

Jednak w pokojach obszernego schronienia czekała na nią tylko pustka. Nikt nie wybiegł z ciemności żeby zatopić nóż w jej krtani. Nikt też nie czaił się w mroku z dłonią zaciśniętą na konsekrowanym różańcu. Ani drzwi wejściowe ani żadne z okien nie zdradzało śladów włamania. Więc jak, do jasnej cholery, w jej sypialni znalazło się to pudło? Przecież nie zmaterializowało się z powietrza! Podczas tych rozważań, oczy kobiety mimowolnie napotkały wskazówki kuchennego zegarka. Do przyjazdu sabatniczej taksówki miała jeszcze ponad pół godziny, więc teoria, że puzderko może być jakimś wielce wyszukanym psikusem ze strony jej sióstr była mało prawdopodobna. Czyżby Magnolia Delivery Services wprowadzało nowy model interakcji z klientem?

Stojąc na schodach prowadzących na strych, Eve dumała. Była całkowicie bezsilna względem intruza który podrzuca jej paczki. Ponadto, jeśli ktoś lub coś, mogło od tak sobie znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie jej martwego, pogrążonego w letargu ciała, mogło ją po prostu unicestwić. Jeśli to się nie wydarzyło, widocznie nie było to w intencji intruza, przynajmniej na razie. Tak sobie wszystko tłumacząc, Eve ruszyła, już spokojniej w drogę powrotną do piwnicy. Zahaczyła jeszcze o garderobę Judie. Obszerne pomieszczenie wypełniały wszelkiej maści ubrania. Wybrała coś młodzieżowego:
I zeszła do swojego “lochu”.
Usiadła skrzyżnie na łożu. Starając się nie myśleć o strachu, czyli po prostu nie myśleć w ogóle, gwałtownie rozerwała pudełko na strzępy odsłaniając jego zawartość. Przypominało to trochę przycinanie żywopłotu parą nożyc.

Porwana taśma zleciała na podłogę, nieporęczna pokrywka podążyła za nią. Kiedy tylko wieko odskoczyło, Eve została uderzona wonią prochu i zwęglonych kości. Z wnętrza puzderka spoglądała na nią para pustych oczodołów oprawionych osmoloną czaszką. Pośród nieskładnych drobin szarości dostrzegła inne kawałki ludzkiego szkieletu - fragmenty żeber, piszczeli, palców... bóg jeden wiedział czego jeszcze, a gospodyni nie miałaby nic przeciwko temu, żeby zachował tę wiedzę dla siebie. Musiała wznieść się na wyżyny samokontroli żeby nie krzyknąć i nie upuścić tego przeklętego kawałka tworzywa. Kobietą zatrzęsło na samą myśl, że jego zawartość mogłaby rozsypać jej się po całym legowisku. Wtedy też przez narastające odrealnienie przebiła się wrodzona spostrzegawczość. Eve dostrzegła rudy włos tkwiący pośród prochu. A potem kolejny. Znała ten odcień, kojarzyła go aż za dobrze z powodu wczorajszych odwiedzin...
Pierwszym wrażeniem po otwarciu pudełka był strach (trwająca ułamek sekundy fascynacja, istniejąca na jakimś nieświadomym poziomie nie warta jest wzmianki w takim momencie) Eve nie tylko była już w swoim nieżyciu członkiem Sabatu, ale i obejrzała chyba wszystkie filmy na netfliksie. Czy to jest “głowa ryby”? czy “chomika” przeznaczona dla niej? Po strachu o własną egzystencję, przyszedł niepokój: “- czy ktoś zespół moje maleństwa?!” - Eve nerwowo dłubała paznokciem w człowieczych resztkach, zupełnie jakby mogła w ten sposób sprawdzić do kogo należą… Wtedy wygrzebała rudą kudłę. Aż się uśmiechnęła… a zaraz potem parsknęła cynicznie nad własnym myśleniem życzeniowym. “- Taa jasne, Święta są wcześniej w tym roku i już dostałam Rudą na szufelce” - mimowolnie jednak rozmarzyła się zaraz po tym mentalnym autokomentarzu. Zsunęła się z łóżka trzymając ostrożnie pudełko, nie miała zamiaru zabrudzić wszystkiego. Stojąc kilka metrów dalej, obejrzała dokładnie pojemnik, szukała jakiegoś liściku, lub jakiejś innej wskazówki co do znaczenia tego wszystkiego

Coś znalazła. Z boku opakowania, przyklejona tą samą taśmą industrialną, znajdowała się mała koperta - podobna do tej, którą kobieta miała wątpliwą przyjemność otworzyć wczoraj. Po rozszarpaniu jej na kawałki, Eve trzymała w dłoni trzy polaroidy i wizytówkę. Ktokolwiek zrobił zdjęcia, miał spory talent i... jeszcze większe pokłady sadyzmu. Pierwsza fotka przedstawiała Rudą tkwiącą na drewnianym krześle. Takim, jakich używało się hen w przeszłości podczas więziennych egzekucji. Ujęta na zdjątku wampirzyca ziała agresją. Coś krzyczała. Motywem przewodnim drugiej fotografii także był krzyk, ale ta wersja rudowłosej pozbawiona była stereotypowej pewności siebie. W oczach dziewczyny kryła się beznadziejność, świadomość, że nikt nie przyjdzie jej na ratunek. Jej blade ciało, odarte ze wszekliej odzieży, zdobiły ciasno oplecione pasma wykonane z drutu kolczastego. Z żołądka, łokci i kolan wystawały długie, cienkie igły. Ostatnia fotka stanowiła wariację ulubionej tortury Sabatu - tylko, że rozgrzanych do białości prętów było za wiele nawet jak na gusta najbardziej ekstrawaganckiego biskupa. Ktoś wbił je pod każdym kątem. W każdą część ciała i otwór. Pomiędzy kawałkami metalu Eve wyłapała ciemniejącą karnację siostry - zdjęcie zostało zrobione tuż przed tym, jak Ruda zmieniła się w proch.

Eve nie uważała siebie za potwora. Po prostu nigdy nie była człowiekiem. Nie pamiętała niczego przed byciem wampirem, jej świadomość porostu włączyła się wtedy w czasie wygrzebywania się z ziemi i tak już zostało. Eve nie dążyła do przemocy, co nie oznacza iż nie czerpała przyjemności z zadawania jej wtedy gdy sytuacja tego wymagała. Zdjęcia powodowały u niej niepokój na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, nie chciała by być sama na miejscu Rudej - to była podstawa. Po drugie, coraz mniej rozumiała sens tego co tu się działo. To trochę overkill, ktoś kto może coś takiego zrobić z wampirem, po co komuś takiemu Eve? o co tu chodzi? ta niepewność była w istocie przerażająca. Sam widok Tortur Rudej dawał jakąś satysfakcję, z tej prostej przyczyny, iż głupawa wampirzyca została wymieciona z kalejdoskopu zmartwień Eve. Zdjęcia miały też w sobie pewien artystyczny charakter, Eve szybko strzeliła im foto ipadem.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 01-08-2016 o 23:09.
Amon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172