Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2016, 23:07   #1
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
[oWoD: Wampir: Maskarada] - Potomek Harpii [18+]

Siedzący w gabinecie David Whetstone podniósł zmęczony wzrok znad rozłożonych notatek. Zamknął pada, popiskującego cicho powiadomieniami o przychodzących wiadomościach. Gdzieś pod powiekami mignęły mu pamiętne negocjacje z Caroliną. Choć od tego czasu minęło kilka miesięcy, dla niego odbyły się one zaledwie zeszłej nocy. Pokręcił głową nie do końca wciąż nadążając za tym co opowiedziała mu stwórczyni… brzmiało to wszystko zupełnie nieprawdopodobnie. Nie miał jednak powodów by jej nie ufać. Jego rozmyślania przerwała sama Diaz, stając w drzwiach:
- Gotów na dalsze dyskusje? - pytanie retoryczne. Nie czekając na odpowiedź, podeszła do niego oferując niewielką szklaneczkę whiskey.
Ich plany rozszerzenia działalności kartelu i rozwoju handlu bronią nadal stanowiły oczko w głowie jego stwórczyni. Młody Toreador odebrał drinka i skinął głową, podejmując wciąż świeży dla niego temat:
- Racjonalnie rzecz biorąc nakłady stworzenia idealnej kopii dopalacza są bezsensowne.
Jeśli znamy, a znając nazwę znamy, główną substancję psychoaktywną, to możemy od razu zacząć od procesu syntezy.
- Carola usiadła przy biurku sącząc powoli własnego drinka. Obserwowała swojego potomka, na którym przeżycia ostatnich kilkunastu tygodni nie pozostawiły wielkiego śladu. Kosztował ją wiele. Liczne przysługi, liczne zaciągnięte długi. Skrzywiła się lekko. Wciąż jednak była przekonana, że jest właściwą inwestycją i zamierzała odebrać jak najwyższe odsetki. Gdyby nie to... Wampirzyca skoncentrowała się na słowach potomka:
- ... zaoszczędzimy kilka tygodni, tylko rozwój produktu będzie na żywym organizmie. Skład będzie się delikatnie zmieniał w trzech może czterech pierwszych partiach, aż dojdziemy do zadowalających wyników. Podsumujmy...
David wstał od biurka, podnosząc prawą dłoń i zaczął prostować kolejne palce:
- Zalety takiego rozwiązania to: dużo niższe koszty startu, dużo szybszy start, unikalna receptura, a nie kopia istniejącego produktu.
Podniósł drugą dłoń i również zaczął wyliczać:
- Wady to fakt, że pierwszy produkt może zostać negatywie przyjęty przez rynek. Nie będziemy posiadać zamiennika jeden do jednego. No i konieczność kilkukrotnego modyfikowania receptury przed uzyskaniem konkretnego rozwiązania.
Carolina słuchała pilnie jego wywodu, machając nogą założoną na nogę. Skinęła głową:
-Ok, to brzmi nieźle. Można dodatkowo zrobić najazd na pomniejsze gangi, które
zaczynają wprowadzać ten syf na rynek, przejąć towar i rozprowadzać go plus to co się uda wyprodukować w formie mieszanej pod wspólna nazwa w relacji kontrolowanej i.e. 2:1 a potem po pierwszej fali zredukować sprzedaż przejętego towaru i zwiększyć sprzedaż środka produkowanego przez nas. Co myślisz?
-Nie ryzykowałbym mieszania towaru nad którym mam kontrolę, z towarem z innych źródeł,
nad którym nie mamy kontroli. W zasadzie myślę, że 60-70% składu wysyntezujemy bez problemu. Jedno na co trzeba uważać, to żeby te 30-40% nie było śmiercionośne, co jest częstym problemem przy narkotykach i dopalaczach. Jutro ogarnę potencjalne zagrożenia.
-W porządku. Jeżeli jednak okaże się, że potrzebna jest pełna analiza to trzeba sprawdzić, gdzie jest możliwe jej przeprowadzenie. Pewnie w samej Wenezueli. Wtedy zorganizujemy wyjazd.

Po chwili krótkich kalkulacji dodała:
- A co do handlu bronią?
-Proces produkcyjny zakłada jakąś wydajność w odniesieniu do zużytych surowców.
Zazwyczaj mniej niż 100%, bo zawsze są straty, i więcej niż 80%żeby się opłacało.
CEO ma dostęp do wszystkich tych informacji, ze swojego biura. Musiałby zmienić założoną wydajność procesu z powiedzmy z 88% na 86%. Zapisać to na serwerach firmy. Później trzeba kupić usługi jakiegoś hakera, który włamie się na serwery placówki i zniszczy logi, oraz wcześniejsze wersje dokumentacji projektowej. Sam proces produkcji się nie zmieni. Ale z dokumentów będzie wynikać, że produkujemy mniej niż dotychczas. I teraz konkrety.

Młody wampir podszedł do biurka, na którym według jego wspomnień nie tak dawno negocjował ze swoją sire i zaczął zapisywać liczby na kartce.
- Mamy 1000kg surowców, produkujemy 880kg materiałów wybuchowych i 120kg odpadu. Na magazyn nasz człowiek przyjmuje 860kg materiałów wybuchowych i 140 odpadu. I tak codziennie. Po czym raz w tygodniu z magazynu wyjeżdża 980kg odpadu w których jest ukryte 140kg materiałów wybuchowych. Wszystko wydaje ten sam człowiek, który wcześniej przyjmował towar z produkcji. Odpadów nikt nie sprawdza, podlegają tylko przeważeniu, a w papierach wszystko będzie się zgadzać. Z firmy utylizującej odpady będziemy odbierać nasz towar. Będzie potrzebny jakiś układ, albo łapówka. Albo cała firma podstawiona, zarekomendowana przez CEO.
Odłożył długopis na miejsce i rozparł się na krześle dla gości.
- Gdy ładunki będą już na naszym magazynie, to wystarczy je zazbroić. W tym celu
potrzeba zdolnego elektronika i kilkuset zegarków. Albo odbiorników radiowych. Sprzęt całkiem legalny. W połączeniu z towarem z Ferrostaal da bomby wysokiej klasy. Detonowane zegarowo, lub radiowo. Generalnie możemy też uzbrajać rakiety samonaprowadzające, ale do tego potrzebne jest oprogramowanie, procesory, sterowniki
- mrugnął łobuzersko okiem i wtrącił - podobno wszystko to można wyciągnąć z Playstation 2. No i na koniec zdolny informatyk, który to zaprogramuje.
David sam był pod wrażeniem tego jak szybko wymyślił ten plan.
- Hakera, bazę, magazyn, firmę utylizującą - Diaz kiwała głową, w zamyśleniu patrząc na swoje szpilki - nie będzie problemów. Upchniemy to przez kartel. Oczywiście księżna T&T i książę w Wenezueli musieliby dostawać po działce, bo tak to działa…
Carolina podniosła głowę i popatrzyła na Davida błyszczącymi oczami. Na jej twarzy błądził leciutki uśmiech. Wyprostowała się i przeciągnęła jak kot.
-Chyba dość na dzisiaj? Za niedługo będzie świtać, a Ty niczego się nie uczyłeś
Złożył ręce na piersiach, uniósł lewą brew w geście zapytania i powiedział
- Przecież wczoraj uczyłem się twardych negocjacji - z jakiegoś powodu zaakcentował przedostatnie słowo.
Carolina uniosła brwi:
- Mhm… ale z jakim skutkiem? Czegoś się nauczyłeś, mi amado?
- Tego, że jeżeli coś idzie zbyt gładko, to oponent ma coś w zanadrzu. Coś co potrafi zachwycić i zbić mnie z pantałyku. Ale z porażki też można wyciągnąć naukę. Na przyszłość, kochana.

Carolina roześmiała się i obrzuciła spojrzeniem swojego potomka:
- No dobrze, wymigałeś się dzisiaj. Masz wolne do świtu. Od jutra działamy dalej. - uśmiechnęła się i wstała z fotela. Poruszając rytmicznie biodrami, przeszła obok fotela, na którym siedział David i przesunęła lekko palcami po ramionach wampira. Nie zatrzymując się dłużej, wyszła z biura.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 12-08-2016 o 00:01.
corax jest offline  
Stary 12-08-2016, 18:01   #2
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
To, że David miał wolne, nie znaczyło że może odpuścić. Tak naprawdę noc się zaczynała, a przed młodym wampirem było dużo pracy. Poszedł do swojej sypialni. Rozejrzał się. W końcu znalazł swój terminarz. Już mu się nie przyda planowanie spotkań od 8:00 do 16:00, więc postanowił przerobić go na notatnik. Uruchomił laptopa. Zalogował się do kilku międzynarodowych baz danych różnych uczelni i instytucji badawczych. Pora zrobić reaserch.

Po kilku godzinach wiedział od czego zacząć. α-Pirolidynopentiofenon, rozrysował cząsteczkę. W głowie zaczął rozkładać ją na mniejsze cząsteczki. Ten błysk w oku…. Tak, w całym jego nie-życiu brakowało tylko tej pasji. Kartka szybko zapełniała się strzałkami i wzorami strukturalnymi. Nad strzałkami pojawiały się kolejne dopiski. Tak… Tak właśnie wyglądało tworzenie czegoś przez tego Toreadora. Po kolejnych godzinach miał już sześć potencjalnych syntez. Pierwsza odpadała ze względu na absurdalne koszty. Kolejne dwie wymagały surowców wpisanych na międzynarodową listę prekursorów narkotykowych. Obrót nimi podlegał restrykcjom, więc odpadały. Zostały trzy…



Żadnej nie był pewien. Zwłaszcza ostatnia mogła prowadzić do otrzymania chiralnego enancjomeru, co było dość groźne dla życia. Coż, od czegoś trzeba zacząć. Wziął notatki i już miał z nimi iść do mentorki, gdy nagle doszedł do wniosku, że może z tym poczekać. Notatki wylądowały na dnie szuflady pod laptopem. Postanowił sprawdzić maile.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 12-08-2016, 18:03   #3
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Słońce



David stracił rachubę czasu pracując jak szalony nad możliwymi wariantami syntez. Przyjemność jaką czerpał z całego procesu spowodowała szybsze bicie jego serca. Gdy odłożył notatki do szuflady poczuł coś dziwnego. Coś czego do tej pory nie czuł. Był bardzo głodny i jednocześnie osłabiony. Otworzył Outlooka, ale jego myśli koncentrowały się jedynie na krwi i ssącym, ostrym jakby ciągnięciu w okolicach żołądka. Jego bestia szarpała się w jego wnętrzu. David ze zdziwieniem usłyszał swój pomruk. Rozejrzał się po pokoju mając wrażenie, że przed oczami ma lekko czerwoną mgiełkę. Ale oprócz światła z ekranu laptopa w pokoju panowała głęboka ciemność. Jeść! Jeść! Bestia rzucała się w jego wnętrzu. Myśli o mailach opadły jak jesienne liście. Jedyną myślą, trzeźwą myślą było jeść, pić, wgryzać się, polować.
Nie było nic ważniejszego niż to.
Wstał przewracając krzesło i wybiegł z pokoju. Wciągnął nosem potężny haust powietrza. Szukał zapach krwi.
Jego wrażliwe zmysły wyłapały dźwięki typowe dla domu. Ktoś się krzątał po salonie, słyszał ciężkie kroki dwa pokoje dalej. Wychwycił też plusk wody w basenie.
Ruszył szybko w stronę basenu, niemal pragnąc biec na czworakach, aby przyspieszyć, z każdym krokiem przyspieszając, byle szybciej i szybciej.



Wypadł z sypialnianej części willi i wpadł do niewielkiego korytarza prowadzącego na patio i basen. Zrobił zaledwie pół kroku gdy poczuł, że jego całe ciało jest w płomieniach. Nie fizycznych, ale ból jaki poczuł był jak wtedy gdy się poparzył jako człowiek. Jego wrażliwe oczy były porażone przez promienie słońca. Musiałeś zasłonić je ramionami. Ból, głód - przerażająca kombinacja, miałeś wrażenie, że jesteś rozrywany na milion kawałków od wewnątrz i zewnątrz. Panika narastała błyskawicznie. Błyskawiczny krok w tył. W zasadzie niemal wyskok… David uciekając panicznie przed promieniami słońca potknął się i padł na podłogę w korytarzu. Ból był straszny. Chciał zregenerować rany, ale potrzebował krwi. Spirala cierpienia się zaciskała. Zaczął szybko przemieszczać się w głąb domu, tam gdzie wcześniej słyszał dźwięki. Pokonał kilka metrów zanim podniósł się z czworaków. Gdzieś z tyłu, wokół słyszał zawodzący dźwięk. Nie wiedział co to, ale dźwięk podążał za nim. Usłyszał zbliżające się szybko kroki, jakieś głosy wokół. Silne dłonie chwytające go. Jego całe ciało wygięło się w spaźmie bólu. Ktoś chyba go podniósł, gdzieś niósł. Coś gdzieś w głębi domu załomotało. Głosy nad nim brzęczały nieprzyjemnie, zmysł powonienia pochwycił w końcu znajomy zapach… znajomy… bezpieczny…. ból…. głód…
Davidem targały spazmy. Nie wiedział co się dzieje. Z dziąseł wysunęły się kły.
- Pić….
Nie wiedział, czy to co wydobyło się z jego ust było artykułowanym dźwiękiem, czy tylko pomrukiem. A może nawet warknięciem… Nie był nigdy w takiej sytuacji za życia… W zasadzie wszystkie części jego ciała mówiły mu, że umiera z głodu.
Przy ustach poczuł plastikowy dzióbek a zmysł powonienia powiedział jedno: krew. Czyjeś dłonie trzymały jego ręce i nogi w mocnych uściskach, więc nie mógł wycisnąć każdej kropli ściakającej mu powoli do ust. Kropla po kropli, łyk po łyku, głód się uciszał. Dźwięk jaki słyszał wokół - zaczął go rozpoznawać. To był jego głos, to był jego jęk. Jęk, który cichł w miarę jak świadomość wracała młodemu wampirowi. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą ściągniętą niepokojem twarz Caroliny i trzech jej ghuli. Carolina chyba coś mówiła i gdy się skoncentrował na jej ustach zaczął rozróżniać słowa:
- Ciiii, już dobrze, mi amado, jesteś bezpieczny… pij, najdroższy, ciii - wyciskała mu w usta torebkę krwi.
David połykał krew łapczywie. Wielkimi łykami, jakby bał się, że Carolina zabierze mu cudowny napój. W zasadzie zdawał się ignorować mentorkę w pierwszych chwilach. Dopiero gdy nasycił pierwszy głód powoli wracały zmysły. Oczy, oślepione słońcem zaczynały rozpoznawać kształty. Łyki stały się mniejsze, a wyraz twarzy wampira powoli z bestii przechodził najpierw w uczucie ulgi, a później w uczucie zażenowania.
Czuł, że oparzenia słońcem się zasklepiają, wróciła mu świadomość. Był zmęczony. Carolina zrobiła gest i ghule puścili młodego wampira. Carolina wzięła go w objęcia i pogładziła czule po głowie i policzku.
- Dasz radę iść? - spytała spokojnie.
Spróbował wstać. Miał wrażenie, że było to łatwiejsze niż odpowiedź na pytanie Caroliny. W uszach nadal brzmiało mu echo jego jęku. Zakołysał się i ścisnął mocno swoją mentorkę. Cała sytuacja mu uwłaczała. Stracił całą swoją godność. Coś w nim pękło. Żałował, że widziała go w takim stanie. Powoli z jej asystą zrobił krok do przodu. Był wyczerpany. Choć ból ciała był praktycznie niczym, w porównaniu z tym jaki ból rozdzierał jego umysł.
Carolina zaprowadziła Davida do swojej sypialni i pomogła mu ułożyć się na łóżku. Zdjęła mu buty, przykryła i ułożyła obok, zostawiając jednak między nimi nieco przestrzeni. Nie chciała go osaczać wtedy, gdy był słaby, ale chciała mieć go na oku.
Przesunęła dłonią po jego twarzy, opuszkami zamykając mu oczy.
- Śpij, mi amado. Porozmawiamy wieczorem. - wsunęła palce w łódeczkę jego dłoni, by
wiedział, że jest blisko i poczekała aż się w końcu rozluźni.
Ścisnął mocniej jej dłoń i niemal natychmiast zasnął.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 14-08-2016 o 10:31.
Mi Raaz jest offline  
Stary 12-08-2016, 18:10   #4
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Śniadanie do łóżka



Gdy się obudził, Carolina była obok, leżała obrócona tyłem, włosy rozrzucone na poduszce i wokół jej ciała. Najpierw przysunął się spokojnie do kobiety, tak żeby jej nie zbudzić. Uwielbiał czuć jej zapach. Był mu taki bliski. W końcu przysunął się bliżej i objął ją. Przycisnął się “na łyżeczkę”. Zdarzenia poprzedniego dnia wydawały się tylko sennym koszmarem.
Carolina nie poruszyła się, gdy się przytulił. Jej ciało nieruchome i zimne, tak różne od tego jakie mu się mogło już z nią kojarzyć. Bez wątpienia była martwa. Tak jak on. Życie które znał odeszło i choć się z tym nadal nie godziła część jego umysłu, to śmierć była faktem. A jednak ...
Co dzień używał zapasów krwi, żeby nie wyglądać jak teraz. Blady. Zimny. Martwy.
Usiadł na łóżku. Zakrył twarz dłońmi. Skupił się na odzyskaniu kolorów. Gdy już poczuł, że krew zaczyna się poruszać w jego żyłach w wymuszony sposób ponownie odwrócił się do Caroliny. Obserwował jak kobieta śpi.
Minęło sporo czasu - przynajmniej w porównaniu do chwili przebudzenia Davida - gdy ciało Caroliny zaczęło się powoli ocieplać i zaróżawiać. Powoli przeciągnęła się i nie odwracając podciągnęła kolana pod brodę i pomacała ręką za sobą.
- David - wymruczała leniwie.
Ujął delikatnie jej dłoń i ucałował.
- Jestem kochana - trzymał nadal jej dłoń blisko swojej twarzy.
Carolina zacisnęła palce na dłoni wampira i powoli odwróciła się na plecy. Otworzyła oczy i spojrzała na mężczyznę. Wyciągnęła drugą dłoń i położyła na karku Davida. Przyciągnęła go do siebie, cały czas wpatrując się w jego oczy.
Pocałowała czule i delikatnie, unosząc nieco głowę by spotkać jego usta. Nie puściła jego dłoni. Odsunęła się na kilka centymetrów.
- Przestraszyłeś mnie. To… - zawahała się, szukając czegoś w jego spojrzeniu - to nie było specjalnie, prawda, mi amado? - palce zacisnęły się mocniej na dłoni mężczyzny.
Dopiero teraz Davidowi przypomniał się początek poprzedniego dnia. Poczuł się jak trafiony obuchem. Carolina widziała go w stanie, którego się bardzo wstydził. Samo wspomnienie wywoływało ból. Jeszcze teraz myśl, że mógł to zrobić specjalnie.
- Ja… - jego głos się łamał - ja przepraszam. Jak ktoś miałby chcieć coś takiego zrobić specjalnie?
David był wyraźnie zmieszany. Uciekał przed wzrokiem Caroliny.
Przyciągnęła wampira do siebie i wtuliła się w niego, wsuwając jedną nogę między nogi mężczyzny. Umościła się w zagłębieniu jego ramienia i położyła dłoń na jego piersi. Pocałowała ramię, dłoń muska skórę na jego torsie.
- Chcesz powiedzieć co się w takim razie stało?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Po naszym spotkaniu wziąłem się do pracy. Chyba mam już metodę syntezy tych twoich soli. W każdym razie niesamowicie się czułem dążąc do odpowiedzi. To było takie… Czułem się tak, jakbym znowu żył. W ogóle wczorajsza noc była bardzo intensywna. I nagle poczułem głód. Ale taki, jak nigdy wcześniej. Taki, że nie mogłem skupić wzroku. I pamiętam, że słyszałem kogoś przy basenie. Chciałem na tego kogoś polować, chciałem pić. - Twarz Davida zmieniła się od tego wspomnienia. Szczęki się zacisnęły. Oczy zwęziły. Tłumił uczucia.
- Później był tylko ból.
Carolina uniosła się i oparła na łokciu, włosy odrzuciła na jedną stronę, i zalożyła za ucho. Odwróciła twarz Davida do siebie.
- Amado, ulżyło mi. Ale to brzmi jakbyś koncetrował się na pracy i pracował długo po wschodzie słońca. - popatrzyła poważnie - Jest to możliwe, ale wtedy zużywasz bardzo dużo krwi. Dlatego dopadł Cię głód, bo nie kontrolowałeś tego. Gdy ghule Cię znaleźli byłeś w szale.
Teraz dotarło do Davida, że faktycznie, w willi wraz z nimi mieszka trójka męskich ghuli Caroliny. To zapewne ich słyszał wczoraj.
- Teraz już wiesz, jak może skończyć się nasza pasja, jeśli jej nie kontrolujemy.
Carolina widocznie posmutniała. Pochyliła się i pocałowała pierś Davida. Wzięła jego dłoń i pocałowała wewnętrzną stronę nadgarstka, wtuliła twarz w łodeczkę jego dłoni.
- Tak mi przykro, mi amado. Chciałam Cię nauczyć kontroli powoli i stopniowo. - znowu ucałowała dłoń mężczyzny, jakby przepraszająco, szukając wybaczenia.
- Nie chciałem, żebyś mnie widziała w takim stanie. Skamlącego jak psa. Bez kontroli nad własnym ciałem. - David objął ją i przycisnął do siebie. Zaczął bawić się jej gęstymi włosami - nie chcę, żebyś mnie kojarzyła z tym czymś, czym byłem wczoraj.
Ucałował ją w czoło.
- W ogóle najlepiej nie mówmy o tym więcej kochana - urwał nagle.
Carolina popatrzyła na niego badawczo.
- Dobrze, odpocznij. Jak nabierzesz dystansu to pomówimy jeszcze raz o tym. Musisz się nauczyć kontrolować ten stan, na wypadek, gdyby mnie albo ghuli nie było obok. Dobrze?
Kiwnął głową na znak niemej zgody. Rany były zbyt świeże, żeby teraz je rozdrapywać i uczyć się kontroli. David postanowił więc zmienić temat:
- Czy to twoje łóżko?
- Mhm - Carolina uśmiechnęła się - wygodne? - usiadła i spojrzała na Davida z góry.

- Dobrze Ci się spało? - zsunęła się z łóżka i podreptała na boska do drzwi niewielkiej szafki. Pochyliła się, ustawiając się bokiem do łożka i wypinając nieco bardziej pośladki niż musiała. Włosy opadły na bok zasłaniając w ostatnim momencie jej lekki uśmieszek. Z szafki, w której ukryta jest niewielka lodówka, wyciągnęła dwie paczki krwi. Wróciła do łóżka idąc na palcach i kręcąc biodrami. Po drodze otworzyła pierwszą paczkę krwi i wciągneła zapach. Uchyliła lekko usta, tak że David mógł zobaczyć wysuwające się powoli kły. Wdrapała się na czworakach na łózko i wypinając pośladki w górę posuwała się w kierunku leżącego mężczyzny. Gdy dotarła do jego stóp, uklękła między nimi i rozsunęła nogi szeroko. Usadowiła się między nimi wciąż klęcząc i … polała krwią jego brzuch znacząc fantazyjne wzory kropla krwi po kropli krwi. Z niewinnym uśmiechem pochyliła się i wpatrując w Davida zlizała pierwszą kroplę.
- Czyli dziś jemy śniadanie w łóżku? - uśmiechał się widząc kolejne poczynania kobiety.
Zapach rozlanej krwi wzbudził pierwsze pozytywne emocje. Póżniej gdy twarz Caroliny zbliżyła się do jego ciała zaczął czuć przyjemne fale narastającego podniecenia. Przyjemny efekt uboczny podtrzymywania krążenia w organiźmie. David ponownie zanużył prawą dłoń we włosach kobiety. Były tak miękkie i gęste.
- Podobno latynoski uprawiają seks z wieloma mężczyznami, ale tylko nielicznych zabierają do swojego łóżka. To prawda?
- To prawda - odparła i szarpnięciem rozpięła spodnie Davida - Jakieś specjalne życzenia, mi amado? - zmuszając mężczyznę do uniesienia bioder, ściągnęła z niego szybko resztę ubrania, sama pozostając w bieliźnie. Uklękła, rozsuwając ponownie nogi wampira i przyglądnęła się z zadowoleniem ewidentnemu dowodowi jego zainteresowania tematem. Z błyszczącymi oczami polała męskość Davida krwią. Ujęła go od dołu w dłoń i rozmazała karminową ciecz. Pochyliła się powoli i jednym pociągłym ruchem języka polizała twardniejącą coraz mocniej męskość. - Jeśli tak …. - liźnięcię - to - lekkie zadrapanie kłami - słucham.
Wraz z pierwszym dotknięciem jej języka przyjemne dreszcze przebiegły po całym ciele Davida. Poczuł jak włosy na karku mu stają dęba. Świadomość, że to ona dała mu nieśmiertelność i teraz tak może wyglądać każda noc jego nie-życia powodował, że nie myślał już o słońcu, ani głodzie. Liczyła się tylko ona. Jej ciało. Kły tak blisko jego męskości. Nie wyolbrzymiając Carolina trzymała w dłoniach cały jego świat. Jednak logiczna analiza wyłączyła się bardzo szybko.
- Moim jedynym życzeniem jest sprawić Ci jak największą przyjemność kochana. - powiedział, a jego oddech przyspieszył. Prawą dłonią gładził jej słodką twarz. Lewa dłoń wpijała się w pościel i powoli zaciskała wraz z napinającymi się innymi częściami ciała.
- To… miłe - skwitowała lekko sarkastycznie i złożyła lekki pocałunek na podbrzuszu mężczyzny by za chwilę zamknąć na nim usta i zacząć powoli i drażniąco pieścić go językiem i brać go głębiej w ustach. Jej dłoń powędrowała na jego mosznę i zaczęła delikatnie ugniatać jej zawartość, druga dłoń zaciskała się miarowo na męskości umazanej pozostałością krwi. Krwi, którą jej chętne i ciepłe usta spijały wraz z każdym ruchem. Carolina przyglądała się Davidowi smakując jego ciało, zlizując swój ulubiony rodzaj krwi. Coraz bardziej lubiła widzieć go tak blisko, jej zadowolenie przekładało się na zapał z jakim pieściła swojego amado, chcąc wymazać wydarzenia poprzedniego dnia z jego pamięci.
Patrzył na nią z zachwytem. Nie mógł sobie odmówić wyczulenia swojego zmysłu dotyku. Jego lewa dłoń zacisnęła się już w pięść. W końcu sięgnął do dłoni kobiety. Przyciągnął do swojej twarzy jej rękę, która była umaczana we krwi. Najpierw delikatnie pocałował jej wewnętrzną stronę, po czym zaczął delikatnie wodzić po niej językiem. Najpierw delikatnie rozsmakowując się w krwi, a później coraz mocniej. Co jakiś czas mrużył oczy z podniecenia, gdy Carolina dotykała go w ten szczególny sposób.
- Podaj mi drugi worek z krwią… - stracił oddech na chwilę - proszę, też chcę cię uh, ubrudzić.- Narastające podniecenie odbierało mu mowę.
Carolina oderwała się na chwilę od niego i uniosła twarz. Cieniutkie stróżki krwi ściekały jej po brodzie, oblizała wargi czubkiem języka. Oblizała erotycznie palce dłoni, którą pieściła członka Davida. Zanim podała drugą paczkę mężczyźnie, powolnym ruchem rozpięła stanik i jeszcze wolniej pozbyła się go, odrzucając niedbale za siebie. Usiadła na Davidzie tak, że jego napięta męskość ocierała się o jej pośladki opięte materiałem fig. Otworzyła zatyczkę paczki z krwi i podała mu ją, wpijając paznokcie drugiej dłoni w jego udo.
Objął ją lewą ręką i napinając mięśnie brzucha podniósł się tak, żeby zbliżyć swoją twarz do jej. Pocałował ją namiętnie. Prawą dłonią delikatnie przechylił opakowanie krwi, a strużka szkarłatnego płynu zaczęła spływać na piersi kobiety. Po chwili odłozył pojemnik i ujął Carolinę w ramiona. Była znacznie drobniejsza od niego, a i sam David nauczony doświadczeniami poprzedniej nocy i tym razem postanowił zwiększyć swoją siłę. Uniósł ją, tak, żeby mógł się zagłębić w jej piersi własną twarzą. Najpierw delikatnie je oblizywał, smakując jej skórę i krew, którą rozlał. Później, gdy zbliżał się do nabrzmiałych sutków jego ruchy stały się bardziej wysublimowane. Delikatnie ocierał się ustami. Niby przypadkiem drażnił je kłami, po to, żeby za chwilę zacząć je ssać. Gdy uporał się z jedną piersią powędrował ku drugiej, gdzie postępował podobnie, jednak tym razem lewym ramieniem przyciskał kobietę do siebie, a prawą dłoń zaciskał na jędrnej piersi. Czerpał niesamowitą przyjemność z tych czynności i nawet się nie zorientował, gdy prawie cała krew była już zlizana. Ponownie sięgnął po opakowanie. Wziął z niego bezpośredniego łyka, a później pocałował ją namiętnie. Tak, żeby mogli kosztować jej smak jednocześnie.
W tym czasie wsunął dłonie pod pośladki kobiety, chcąc ją naprowadzić na swoją sterczącą do granic możliwości męskość. Pocałunkami wędrował po szyi, od przyjemnego miejsca przy uchu, aż po zagłębienie obojczyków.
Gdy draźnił jej piersi, Carolina wygięła się w lekki łuk eksponując nabrzmiałe pókule. Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy z przyjemności. Palce wbiły się ramiona kochanka, a z ust wydobył się cichy jęk. Dzisiaj nie chciała z nim walczyć o kontrolę, chciała aby czuł, że odzyskuje chociaż jej część. Poddała się mężczyźnie i jego dotykowi. Ocierała pośladkami o jego nabrzmiałą męskość, kusząc i drażniąc. Poczuła fale ciepła i wilgoci, gdy David bezlitośnie drażnił i pobudzał jej pierś.
Oddała namiętny pocałunek, kąsając jego język. Pocałunek pochłonął jej jęk i błagalną prośbę, aby ją wziął. Gdy poczuła jego dłonie na swoich pośladkach uniosła się i sięgnęła za siebie dłonią. Schwyciła męskość Davida i osunęła się na nią czując kolejną ciepła falę wilgoci. Jęknęła jego imię głośniej niż zamierzała, gdy wypełnił ją szczelnie.
- Amado - wydyszała wtulając twarz w zagłębienie jego szyi i zaczęła się poruszać, powoli ujeżdżając go.
Nie było jak poprzedniej nocy. Nie było między nimi walki o władzę. Gdy wszedł w nią i poczuł to przyjemne ciepło zagryzł wargę. Sam też zaczął się ruszać, żeby zintensyfikować jej doznania. Ale tym razem robił to bardzo powoli. Niemal delikatnie. Smakując każdy ruch. Złapał ją delikatnie za włosy, żeby odsunąć jej głowę. Chciał oglądać jej twarz. Patrzył jej w oczy. Głęboko. Nie przestawając nawet na chwilę wykonywać posówistych ruchów. Jego serce biło mocniej gdy tak na nią patrzył. I nic nie znaczyło, że było to sztucznie wymuszone bicie.
- Kochana! - złożył na jej ustach kolejny pocałunek, po czym znowu się odsunął, żeby widzieć całą buzię kobiety wraz z jej pięknymi oczami. Ruchy nadal były delikatne, ale stawały się szybsze.
Carolina zrozumiała czego potrzebował. Nie odwracała wzroku, chociaż przyjemność jaką jej dawał sprawiała, że jej ciało chwilami nie chciało jej słuchać. Wtedy powieki same zaciskały się i musiała walczyć ze sobą, aby je na powrót otworzyć. I na powrót pozwolić kochankowi sczytywać odczuwaną przez nią rozkosz. Przyspieszyła lekko ruchy bioder, gdy poczuła pierwsze fale narastającego napięcia. Pierwsza fala rozkoszy sprawiła, że otworzyła szerzej oczy i zacisnęła mocniej mięśnie na męskości Davida. Wyraz twarzy zmienił się na niemalże błagalny:
- Proszę - wyszeptała i zagryzła dolną wargę. Wtuliła się mocniej w Davida, odwracając twarz aby wciąż mógł ją widzieć. Palce dłoni wbiła w jego plecy, w ciszy rozległy się jej pełne namiętności hiszpańskie szepty.
Gdy jej ciało napięło się wiążąc go w miłosnym uścisku, David wiedział, że od spełnienia dzielą go już tylko sekundy. Fala narastającego podniecenia rozlewała się po jego ciele od ran na plecach zostawionych przez jej paznokcie do wszystkich kończyn. Jej głos wzmagał to wszystko. Ruchy ich ciał były już na tyle szybkie, że oboje wiedzieli dokąd zmierzają. Przycisnął się do niej bliżej i tuż przed końcem zagryzł zęby na płatku jej lewego ucha.
- Kochana… - szeptał.
Czuł jej jędrne piersi targane szybkim oddechem. Przyciskały się mocno do jego lekko owłosionej klatki piersiowej. W końcu odchylił się do tyłu opadając na łóżko i ciągnąc za sobą wampirzycę. Leżała na nim. Miała kontrolę, o którą wczoraj David tak walczył. Teraz to nie miało znaczenia. Oboje byli spełnieni. A on znów patrzył w jej oczy i się uśmiechał.
Przez chwilę leżała na nim z zamkniętymi oczami, nieruchomo, czując jeszcze spazmatyczne skurcze, sprawiające, że przeszywał ją dreszcz. Czuła się spełniona i wciąż jeszcze całą, wypełniona jeszcze przez chwilę męskością swojego amado. Leniwie podniosła głowę i spojrzała na Davida, przesuwając palcami po jego lekko opuchniętych wargach.
- Dobry wieczór, mi amado - powiedziała leniwym tonem, w którym brzmiało zadowolenie z przeżytego spełnienia. - Nie powiedziałeś mi jak się spało. - David poczuł jak jej ciało lekko trzęsie się od powstrzymywanego chichotu.
- Dobry wieczór, kochana - najwyraźniej spodobało mu się przedrzeźnianie jej “mi amado” - Spało się bardzo wygodnie. Rzekł bym, że spałem jak zabity. Muszę się częściej tutaj zahaczać, bo śniadania do łóżka są nad wyraz przyjemne. - owinął nogami jej nogę i cały czas wpatrywał się w jej twarz niczym zakochany nastolatek.
- Mmmm, jeśli planujesz spisywać się tak jak dzisiaj, to kto wie, kto wie - udawała namyślanie się, bawiąc się od niechcenia sutkiem Davida. Oparła podbródek na zwiniętej piąstce, którą oparła na jego piersi. Spoważniała na chwilę i przesunęła palcami po jego brwiach, linii nosa, obrysowała jego usta a na koniec pocałowała go, podciągając się lekko. Nie chciała się ruszać z jego ramion. Jeszcze przez chwilę chciała się rozkoszować bliskością.
Obejmował ją mocno. Napawał się jej ciepłem. Była tak inna od zwłok, które znalazł w momencie pobudki. Jej ciepłe ciało dawało mu teraz tyle przyjemności. Była to kolejna niepojęta jeszcze dla Davida cecha wampirów. Delikatnie wysunął się z niej i przycisnął mocno.
- Zawsze robię wszystko, żeby uszczęśliwiać moją panią. Wszak jak mogę się odwdzięczyć za nieskończone istnienie? Zawsze tak długo śpisz jak dziś?
Carolina zrobiła ruch jakby chciała zejść z Davida i łożka, lekko się spięła.
- Jej, dokąd uciekasz - David mocniej przycisnął kobietę do siebie. - Trzeba dopić resztę, musisz mieć siły na całą noc kochana - sięgnął po pojemnik, w którym nadal było jeszcze blisko pół zawartości.
Carolina zabrała paczkę i oblała ze śmiechem twarz Davida. Z cichym pomrukiem zaczęła zlizywać spływającą krew z jego policzków, szczęki, szyji i zza prawego ucha. Resztę krwi wyłapywała dłonią. Wsunęła umorusane krwią palce w usta Davida. Wampir najpierw te palce lekko ssał, by później zacząć oblizywać dłoń latynoski. I tak powoli zataczał kręgi językiem po jej wewnętrznej stronie zmierzając do nadgarstka, który ucałował delikatnie.
- A gdybym cię ugryzł? - zapytał wysuwając delikatnie kły.
- Amado, ale ja nie chcę abyś mnie gryzł. - powiedziała lekko naburmuszonym tonem - Czemu chciałbyś mnie ugryźć, hm?
Kły Davida zniknęły równie szybko jak się pojawiły. Ucałował nadgarstek delikatnie po raz kolejny.
- Nie chciałem gryźć - odpowiedział szczerze - ale zastanawia mnie, jak smakujesz.
- Przecież wiesz jak smakuję, piłeś ze mnie, mi amado. Przy przemianie. - zaśmiała się i cmoknęła głośno jego szyję. Trąciła nosem, jak pies, jego ucho. - Masz, wypij resztę. - wzięła głęboki łyk krwi w usta i pochyliła się nad Davidem, powolutku sącząc krew w jego usta. Dłońmi pieści jego ramiona i barki. David spijał krew bardzo chętnie. Czuł, że mu bardzo zależy na aprobacie mentorki. Nie chciał jej zawieść w żadnym aspekcie. Gdy krew z ust wampirzycy wypływała coraz wolniej David szybkim ruchem podniósł głowę i pocałował ją. Któż zliczyłby, który to już raz tej nocy.





Zabawy łóżkowe i rozkosz wytarły nieco niemiłe wspomnienia poprzedniego dnia i David mógł na powrót poczuć się bezpieczny i spokojniejszy.
Carolina z przyjemnością obserwowała zmiany w swoim potomku, gdy z zestresowanego, zamkniętego faceta zmienił się w uśmiechnietego przystojniaka w jej łóżku. Pomyślała sobie, że pasuje tutaj, jego obecność nie przeszkadzała jej. Spędzili w łóżku jeszcze parę dłuższych chwil, podczas których Carolina odciągała jego myśli coraz dalej i dalej od trudnych przeżyć.


 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 21-08-2016 o 19:56.
Mi Raaz jest offline  
Stary 14-08-2016, 10:37   #5
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Pogawędki w basenie


Carolina w końcu odsunęła się od Davida, wymierzając mu lekkiego klapsa.

-Amado, czas wstać i zrobić coś konstruktywnego. - uśmiechnęła się i kwinęła głową - No, wstawaj leniu.
Otworzyła szafę i po chwili wynurzyła się z niej, z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Pokiwała na mężczyznę palcem.
-Popluskamy się.
Wiedziała, że musi zmusić Davida do wyjścia na basen i patio. Trauma poprzedniego dnia musiały zostać przełamane jak najszybciej. Inaczej strach przejmie kontrolę a oszalały ze strachu wampir, to nie jest los jaki miał się stać udziałem jej potomka.
David ociągając się założył spodnie.
- Wiesz, że w swoim CV w zaletach mam wpisane “Leniwy”. To zawsze intryguje pracodawców.
Rozejrzał się do okoła, po czym przypomniało mu się, że wczoraj pozbył się koszuli w ciekawych okolicznościach.
- Skoro wspólna kąpiel sprawi ci przyjemność. - Ruszył za kobietą.
Carolina ruszyła łapiąc go za rękę. Pociągnęła Davida prawie, że biegiem, aby nie miał czasu na typowe dla siebie analizowanie zagadnienia. Krótki odcinek hallu i wyjścia na patio przebyli w kilkanaście sekund, gdy Carolina z radosnym śmiechem nagle znalazła się za Davidem i po prostu go wypchnęła do basenu. Chwilę potem sama wskoczyła tuż obok niego.
Gdy minęli próg willi ciało Davida napięło się mimowolnie. Był gotów uciekać. Jednak moment zawahania trwał sekundę. Gdy wepchnęła go do wody szybko wypłynął i otrząsnął się niczym zmoczony pies. Gdy znalazła się obok niego uśmiechnął się.
Cały czas miał w sobie to uczucie każące mu sprawiać jej radość. Zadziornie pochlapał ją, po czym rzucił:
- Tak wampiry spędzają wolny czas?
- Tylko te, które umieją cieszyć się życiem, mi amado - odpowiedziała ochlapując go solidną porcją wody. Wykorzystując jego chwilowe oślepienie, zanurkowała. Poczuł jej dłonie przesuwające się po nogach i wędrujące w górę ud. Wypłynęła za nim. Unosząc się na wodzie, przytuliła do jego pleców, otaczając go w pasie ramionami. Cmoknęła leciutko kilka razy linię kręgosłupa.
- Nie każdy klan tak chce i potrafi. - wymruczała pocierając nosem po skórze jego pleców, ocierała się buzią jak kociak. - Pokusiłabym się o stwierdzenie, że wiele klanów, ze szczególnym uwzględnieniem Nosferatu, traci tę możliwość przy przemianie.
- W takim razie cieszę się bardzo, że spokrewniła mnie tak znamienita persona, z tak wspaniałęgo klanu.
Odbił się tak, żeby na chwiłę oboje znaleźli się pod wodą. David wykorzystał to i objął kobietę. Wynurzyli się, on płynął na plecach i przyciskał ją do klatki piersiowej. Dotyk jej mokrych włosów zaczynał go pobudzać i odziwo chłodna woda nie była problemem.


- Eh, dobrze, że nie jestem Nosferatu - dodał.
- No w końcu odrobina wdzięczności - zachichotała Carolina całując jego szyję.- Ja też się cieszę, że nie jesteś Nosferatu. To najbrzydszy, najpaskudniejszy klan ze wszystkich. Może dlatego, że jak to sami mówią noszą swoją bestię na zewnątrz. - palce Caroliny błądziły po twarzy Davida. - Są użyteczni, nie zrozum mnie źle. To cwane, bardzo dobrze poinformowane stworzenia. Ale daleko im do człowieczeństwa.
- A inni? Popwiesz mi o innych klanach? Czy wszyscy są wrogami? - swoim zwyczajem zanużył dłoń we włosach dziewczyny. Delikatnie ją pociągnął, a gdy pod wpływem tego ruchu się odsunęła, skubnął ustami jej dolną wargę.
- A może raczej mamy wśród nich kochanków?
Carolina mruknęła cichutko i mocniej opasała mężczyznę ramionami, splotła swoje nogi z jego.
Spojrzała na Davida z uśmiechem:
- Jak tak dalej będziesz robił, to rozmowa będzie musiała poczekać. - dłoń ścisnęła jego pośladek. - Mmmm, zobaczmy. - ta sama dłoń teraz delikatnie gładziła pośladek zamiast namiętnie go drażnić. - Ventrue to klan, który uważa się za władców i przywódców Camarilli. Często są to nadęte business monkies ale czasem zdarzają się też wśród nich prawdziwi liderzy. Warto ich obserwować i kiedy znajdziesz takiego, wejść z nim w układy. Ale to zazwyczaj sztywni i pozbawieni humoru nudziarze - przynajmniej z prywatnego punktu widzenia.
Podpłynął do brzegu cały czas przyciskając do siebie kobietę.
- Czyli biznesmeni, ale czasem też kochankowie. Może powinienem być Ventrue? - Przekomarzał się ze swoją stwórczynią. - W sumie jestem chyba sztywniakiem, co?
- Muszę sprawdzić, chwileczkę - sięgnęła dłonią do jego krocza i ujęła męskość w dłoń - nie - zrobiła poważną i profesjonalną minkę - to są niepotwierdzone pomówienia. - odsunęła dłoń jak gdyby nigdy nic.
Zaśmiał się głośno.
- W takim razie wymieniaj dalej. Może jednak gdzieś pasuję bardziej niż tutaj? - David obrócił ich, tak, że tym razem to ona miała ograniczone ruchy. Z jednej strony przyciskał ją David. Z drugiej strony brzeg basenu.
Carolina lekko ocierała się biodrami o Davida i marszcząc lekko brwi odpowiedziała:
- Hmm, dalej w tej kategorii mamy Tremere. Klan wampirzych magów krwi. Z nimi prowadzi się interesy najlepiej na odległość i nigdy, nigdy nie podaje się im dłoni albo umożliwia pobrania krwi. Zapraszasz ich do swojej domeny i posiadłości na własne ryzyko. Zdecydowanie nie bierzesz sobie z tego klanu kochanki czy kochanka.
- Taa, mógłbym być takim magiem. Czary mary i mogę buchać płomieniami z dłoni - dla podkreślenia swoich słów chlupnął wodą w górę. - Nadawałbym się na prestidigitatora? Wszak niektóre iluzje mi wychodzą. Hokus pokus. - Pociągnął delikatnie jej stanik, tak, żeby go rozpiąć.
Lekki ruch wystarczył by sznureczki bikini rozluźniły się, zdecydowanie nie potrzebował zwiększonej siły do tego triku.
Carolina leciutko zagryzła dolną wargę i popatrzyła na Davida:
-Amado, masz ręce prawdziwego magika - powiedziała tuszując śmiech lekkim sarkazmem i mrugnęła - ale sam talent nie wystarczy. Trzeba ćwiczyć i ćwiczyć i ćwiczyć, by osiągnąć … - przesunęła stopą po jego nodze - mistrzostwo.
Rozłożył dłonie w geście bezradności.
- Eh, ustaliliśmy, że jestem leniwy. - rozłożył ręce w geście bezradności. - To gdzie jeszcze szukasz kochanków?
- Czyżbyś pytał o moje życie miłosne czy to tylko taka forma pytania, gdzie młody, pełen animuszu wampir może poszukać sobie partnerów? - zaśmiała się gryząc Davida w pierś.
Pocałował ją w szyję i delikatnie szepnął do ucha:
- Pytam o moją konkurencję.
Carolina odwróciła twarz i pocałowała Davida w kącik ust:
- Rzadko szukam kochanków wśród wampirów - odsunęła się nieco, by popatrzeć mężczyźnie w oczy. Odwróciła wzrok i kontynuowała:
- Dalej mamy klan Giovanni, wywodzący się z Włoch i zajmujący się śmiercią i duchami. Nie miałam z nimi bezpośrednich kontaktów, więc nie powiem Ci nic konkretnego oprócz zwyczajowego ostrzeżenia, abyś nie ufał im. - poruszyła się i zarzuciła ramiona na szyję Davida i podniosła twarz do góry by przyglądać się mu z dołu. - Klan Malkavian, to klan szaleńców. Każdy z nich ma jakieś schorzenie umysłowe. Może nie aż tak drastyczne jak nasz Devon, ale ma. To ciekawy klan, frapujący, ale na dłuższą metę chyba trudny do zniesienia. - wzruszyła ramionami - kto byłby w stanie wytrzymać z obłąkanym, nieobliczalnym kochankiem? Zdarzają się wśród nich sprawni politycy i biznesmeni, i z takimi warto omówić możliwość współpracy.
- Eh - westchnął - czyli te ciągłe kłótnie między Devonem a Leonem są z powodu choroby psychicznej. A głowę bym dał, że chodzi o ciebie. I znowu okazuje się, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. - Pocałował ją namiętnie. - To już wszystkie klany?
- Bo chodzi - powiedziała stwierdzającym fakty tonem, gdy oderwała się od ust Davida - ale nie dlatego, że powoduje nimi fizyczne pragnienie. Devon potrzebuje ciągłego zapewnienia, że jestem obok, że nie zniknę jak jego stwórca. Chce mnie dla siebie ale z powodu choroby, swojej paranoi. Leon, cóż - zżera go ambicja i duma, bo jest pierwszym przemienionym. Nie pozwoli sobie łatwo odebrać tego tytułu i przywileju.
Pokręciła głową:
- Nie, amado, jest jeszcze sporo innych. Klan Brujah, to klan wojowników, buntowników z wyboru ale najczęściej bez celu. Może zdarzyć się, że ktoś z tego klanu Cię zafascynuje. Pamiętaj, aby strzec się ich gniewu, to ich wada. Łatwo się złoszczą i tracą nad sobą kontrolę. Co można też wykorzystać przeciwko nim, trzeba tylko znaleźć punkt zapalny i odciągnąc zawleczkę. Najlepiej z dala.
David wpatrywał się z zaciekawieniem w swoją wykładowczynię.
- A jak to jest z ghulami? Jak zostaje się ghulem? Czy ja też mogę mieć swoich ghuli? I jak rozumiem, to że są to młodzi, umięśnieni i przystojni mężczyźni jest tylko zbiegiem okoliczności.
Carolina roześmiała się i podciągnęła się, aby usiąść na brzegu basenu. Rozłożyła lekko uda, robiąc między nimi miejsce dla swojego podopiecznego. Ujęła jego twarz w obie dłonie i pocałowała namiętnie, aż obydwoje musieli nabrać oddechu. Upodobnianie się do ludzi dla obydwojga stanowiło już odruch.
- Cóż mogę poradzić na to, że lubię otaczać się ładnymi rzeczami… - spytała z niewinną minką lecz ton miała zadziorny - …. i osobami?
Z ghulami jest … -
zamyśliła się - trochę jak z dziećmi. Oni dbają i troszczą się o Ciebie, ale Ty też musisz o nich dbać. Aby zostać ghulem, wampir musi podać trzykrotnie krew, lecz nie tej samej nocy. Nie musisz spijać człowieka, wystarczy, że podasz mu swą krew. Ghul nabiera nieco cech swojego pana: jest silniejszy, sprawniejszy, wolniej się starzeje. Słyszałam nawet o ghulach, którzy otrzymywali moce swojego pana. Ale to kwestia wieku wampira i ghula. Możesz mieć ghuli, ale na razie ich nie twórz. Nie do momentu zaakceptowania Cię przez księżną i nadania Ci domeny. Jeżeli Tobie się coś stanie, Twój ghul będzie to odczuwał i może nawet oszaleć lub popełnić samobójstwo. Tworząc ghula jesteś odpowiedzialny za niego i za jego czyny.
David spoglądał w górę. Woda z włosów latynoski skapywały na jego twarz. Również kropelki z jej nagich piersi spływały na jego czoło.
- Tak, jak ty odpowiadasz za mnie - uśmiechnął się.
- A jak to jest z tą domeną? Mogę sobie wybrać coś? Czy dostaję z przydziału? - Dociekał młody wampir, a coś w jego oczach mówiło, że ma już dość konkretny pomysł. Nie ruszał się i czekał na odpowiedź. Najwyraźniej pasowało mu miejsce tak blisko jej łona.
- Tak, tak jak jak ja odpowiadam za Ciebie. Z domeną jest tak, że albo dostaje się przydział albo samemu wybiera. Tutaj terytorium jest małe więc to księżna nadaje dzielnice. W wiekszych miejscach wybierasz albo wywalczasz je sam. Im większa, im liczniejsza pod względem populacji domena tym lepiej. Łatwiej o zachowanie maskarady i o jedzenie. Ale domena to też obowiązki. Ty jesteś za nią odpowiedzialny. A co? Masz coś na oku - bardziej stwierdziła niż spytała.
David nagle odbił się i przepłynął na drugą stronę basenu. Wyszedł i zdjął kompletnie przemoczone spodnie.
- Masz ochotę na nocną przejażdżkę? Pokaże ci za co odpowiadałem za życia. To strefa przemysłowa jakieś sto trzydzieści kilometrów od Port Spain. Przy samej autostradzie, więc dojedziemy tam w mniej niż godzinę. Bo chyba masz jakieś szybkie auto, prawda?
Obszedł basen i stanął przy kobiecie.
- Daj mi się tylko przebrać.
- W porządku. Coś tam się znajdzie - uśmiechnęła się obserwując potomka i podniosła się. Otrząsnęła się, rozpryskując wodę wokół.
- Szkoda… - westchnęła ze smutną minką i przesmyknęła się koło niego w ostatniej chwili wymierzając mu żartobliwego klapsa:
- Berek! - i pędem zwiała do domu.
Ruszył za nią biegiem próbując klepnąć ją w pośladek. Już tylko kilka milimetrów dzieliło jego dłoń od pupy uciekającej wampirzycy, gdy Carolina odwróciła się z niezbyt głośnym piskiem radości i ...nagle przyspieszyła. David został sporo w tyle.
Zagryzł zęby. Pamiętał jak żałowała, że nie odziedziczył jej mocy szybkości. Tym razem nie wyglądała, jakby nadal żałowała. Odpuścił i ruszył do pokoju się przebrać.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 14-08-2016, 12:10   #6
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Nauka jazdy...



Kończył się przebierać, gdy z głębi domu doszedł go wrzask Devona. Malkavianin wykrzykiwał swoje zawiłe wywody jak szaleniec, wymachiwał rękoma i generalnie sprawiał wrażenie, że się nie kontroluje, gdy stał przed Caroliną.
Wampirzyca w spokoju wysłuchiwała jego rozemocjonowanej przemowy, nie wyglądała jakby się obawiała ataku. W pewnym momencie atak Devona jak szybko wybuchł, tak zgasł. Wampir stał ze ściągniętymi brwiami, zagryzając wargę. Carolina przytuliła go do siebie i wyszeptała coś cicho do jego ucha.Gładziła jego ramię do czasu aż Devon się wyluzował i pokiwał głową potakująco. W końcu rzucił wampirzycy spojrzenie patologicznego mordercy i odszedł mijając Davida bez słowa.

Carolina wciąż była w bikini i ociekała wodą.
]- Zaraz będę gotowa. Idź do garażu, wybierz coś, co chcesz poprowadzić.[/i]
David nigdy nie wtrącał się w rozmowy mentorki z innymi podopiecznymi. Chciał za to kilkukrotnie porozmawiać z Devonem na osobności. Ten jednak zbywał go półsłówkami i wyraźnie unikał. Po kilku dniach przebywania w willi młody wampir przestał szukać kontaktu z Szaleńcem. Na wzmiankę o wyborze samochodu bardzo się ucieszył. Na drodze też lubił mieć kontrolę. Ruszył nie oglądając się na nic. Oglądając zawartośc garażu zagwizdał głośno. Czekała ich jazda autostradą, więc odruchowo sięgnął po kluczyki do Ferrari.



Wsiadł do wozu i jak tylko usiadł zorientował się, że ledwo się mieści. Siedzenie było dopasowane do jego mentorki. Odruchowo sięgną do panelu, gdzie w Audi miał zapisane swoje ustawienia. Jednak w tym aucie panel wyglądał zupełnie inaczej. Sięgnął dłonią pod siedzenie, bo tam powinna być manualna dźwignia zmiany ustawień. Poczuł coś pod palcami i delikatnie pociągnął.
Na panelu coś zapiczało i błysnęło na czerwono. Tam gdzie komputer pokładowy wyświetlał *zarys auta, na miejscu kierowcy pojawiła się ikonka czerwonego trójkąta z wykrzyknikiem. Pisk powtórzył się.
David nie odpuszczał. Prawie dotykał kolanami swoich zębów, więc nie mógł odpuścić ustawienia fotela. Zaczął szukać na panelu kolejnych podpowiedzi. Tym razem wcisnął pierwszy od lewej pr*zycisk na podświetlonym panelu.
Na panelu komputera pokładowego tuż za kierownicą pokazały się “Ustawienia”.
David zaczął przewijać kolejne elementy menu. W międzyczasie spojrzał na zegarek i zaczął poważnie myśleć nad zmianą samochodu.
Z głębi domu posłyszał dochodzący stukot obcasów i głos Caroliny wołający jego imię. W między czasie, na menu zobaczył w końcu poszukiwaną opcję “Siedzenia” i z ulgą wybrał możliwość dostosowania. Siedzisko zwolniło się i David mógł w końcu wyprostować nogi. W doskonałym momencie, bo Carolina właśnie pojawiła się w drzwiach do garażu.
Jeszcze tylko ustawię lusterka i możemy jechać. - rzucił szukając na drzwiach po stronie kierowcy odpowiedniego panelu.
Carola lekko uśmiechnęła się i wsiadła do samochodu, otworzyła małe lusterko, które wyciągnęła z torebki i zaczęła poprawiać idealnie nałożoną szminkę, dając mu czas na rozpracowanie ustawień. Nie skomentowała wyboru ani nie narzucała się z pomocą.
W końcu gdy był gotów do jazdy wcisnął przycisk zapłonu i prawą ręką pociągnął karbonowy uchwyt wrzucając jedynkę. Pierwszy raz w życiu prowadził potwora mającego blisko 700 koni mechanicznych pod maską. Możliwe, że ściskał kierownicę zbyt mocno, ale nie chciał, żeby w tym momencie Carolina zauważyła jego niepewność. Powoli wyprowadzał samochód z garażu.
Sam fakt, że jedzie tej klasy autem, wywoływał przyjemny impuls podniecenia. Ostrożnie i powoli wyjechał z garażu, z ulgą dostrzegając, że nic się nie stało, zero zarysowania na karoserii. Wyjechał powoli na podjazd, przełączając się na wyższe obroty. Silnik powarkiwał leciutko przez chwilę i zakrztusił się, podrzucając auto kilka razy. Carolina zamknęła lusterko i wrzuciła je do torebki. Zapięła pas i włączyła muzykę bez komentarza.
David zagryzł zęby. Nie miał zamiaru odpuścić. Auto nie było aż tak dużo lepsze od jego Audi. Było tylko zupełnie inne w środku. Zamiast samochodu przypominało statek kosmiczny. Zredukował bieg lewą ręką i kierował się do autostrady. Tam musiało już być łatwiej. Długa prosta droga zdawała się odpowiednim miejscem dla białego potwora, którego próbował oswoić.
Biała bestia jednak nie ułatwiała zadania, krztusiła się i męczyła zamiast gładko i przyjemnie ruszyć w kierunku, w którym prowadził ją David. Zaczynało to być coraz bardziej irytujące.
Carolina spojrzała na potomka:
- Chcesz się zamienić miejscami? - niewinne pytanie w tej chwili brzmiało niemalże jak obelga.
Nie chciał. Bardzo nie chciał. Jednak coś w głębi duszy mówiło mu, że jeśli odmówi, to jego mentorka będzie niepocieszona. Od jakiegoś czasu czuł, że nie może dopuścić, do tego żeby się smuciła. Wrzucił luz i powoli zjechał do krawężnika. Otworzył drzwi po swojej stronie i powiedział:
- Masz rację, tak będzie szybciej.
- A może chcesz zabrać swoje audi na przejażdżkę? - spytała zatrzymując go, gdy mijali się z tyłu auta.
Pytanie zdziwiło go mocno.
- A nie przeszkadza ci nawiew przez przednią szybę?
- Hmm? - zmarszczyła na chwilę brwi unosząc głowę. Jej twarz rozpogodziła się po chwili.
- No przecież naprawiona stoi w garażu. Nie zauważyłeś?
Usiadła za kierownicą, ustawiła ponownie siedzenie, poczekała aż David zapnie pasy i zawróciła do domu. Auto pod jej dłońmi mruczało jak zadowolony tygrys.
- Kiedy je naprawiłaś? Znaczy ty? Czy jak?
- No ja, jakiś czas temu - wprowadziła auto na podjazd i wysiadła. Stanęła, zakładając ręce na piersiach z chochlikowym uśmieszkiem przyglądając się zaskoczonej minie Davida.
Wszedł do garażu szukając znajomego czarnego kształtu. Obszedł Audi szukając śladów zniszczeń. Z zaskoczeniem żadnego nie zauważył. Wsiadł i od razu poczuł się dużo pewniej. Silnik większej pojemności, lecz mniejszej mocy niż w Ferrari. Trudno. I tak mogli nim jechać dużo ponad lokalne ograniczenia prędkości.
- Ruszajmy, jeśli chcemy być tu spowrotem przed świtem
- Mamy jakieś niecałe dwie godziny do świtu. Starczy? - wskoczyła na siedzenie pasażera i zapięła pas.David ze złością uderzył w kierownicę.
- Cholera, nie starczy… Chciałem skopiować dane z firmy. W dwie godziny dojedziemy i wrócimy.
- Spokojnie, amado, pojedziemy tam wieczorem jutro, pierwsza rzecz, którą zrobimy, ok?
- Ok.- kiwnął głową.
Carolina poklepała Davida po udzie.
- Ale na przejażdżkę nam czasu starczy. Chodź, poszalejesz za kierownicą - ciężko było stwierdzić czy mówi poważnie, czy sobie żartuje z podopiecznego. - Wiem, że Ci brakuje prowadzenia.
Zabrała Davida na krótki tor, znajdujący się niedaleko od willi, jakieś pół godziny jazdy. Mógł poszaleć nieco z szybkością i pozbyć się resztek stresu. Wrócili tuż przed świtem.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 15-08-2016, 19:45   #7
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Objazd domeny


Kolejny wieczór nadszedł szybko i David obudził się w swoim pokoju wypoczęty i naładowany energią. Sam pomysł pokazania potencjalnej domeny Carolinie dodawał mu skrzydeł - prawie, jak w reklamie Red Bulla.
Willę wypełniały standardowe dźwięki - nic co by zakłócało jego dobry nastrój. Głos Caroliny dochodził z salonu gdzie wydawała polecenia swoim ghulom.
Gdy David pojawił się w salonie, odprawiła ich i zabrała ciemne okulary i białą panamę ze stolika.
- Zwarty i gotowy jak myślę? - rzuciła Davidowi krótkie spojrzenie i upewniła się, że telefon jest zablokowany. - Jeśli tak to prowadź, mi amado.
Ubrany jak poprzedniego dnia tym razem bez wahania wziął swoje Audi. Zaprosił Carolinę na przejażdżkę. Kierowanie kilkuset konnego silnika dawało mu poczucie kontroli. Wampir był od tego poniekąd uzależniony, dlatego tak mu zależało na prowadzeniu. W końcu wjechali na autostradę. Ruch w nocy nie był zbyt intensywny. Autostrada nie była też wymagającą trasą. David szybko przemykał między kolejnymi uczestnikami ruchu. Po niecałych trzydziestu minutach dotarli do zjazdu Point Lisas.
- Jak to jest z tymi ghulami? Uprawiasz z nimi seks? Z całą trójką? Jednocześnie?
David nawet na chwilę w czasie zadawania tej serii pytań nie spojrzał na Carolinę. Skupiał się na drodze i gdyby nie uśmiech, który wykwitł na jego twarzy mogłaby nawet pomyśleć, że się przesłyszała. Przed nimi wyłaniała się panorama przemysłowego Point Lisas. Horyzont przesłaniały jasno rozświetlone instalacje, gdzieniegdzie unosił się charakterystyczny biały dym.
- Skąd to nagłe zainteresowanie, mi amado? - spojrzała na Davida z twarzą rozświetloną światłem komórki, którą bawiła się do tej pory. Davidowi nie umknął fakt, że odpowiedziała pytaniem na pytanie. Gdy skręcili w Point Lisas, Carolina zaczęła z zaciekawieniem wyglądać przez szyby.
- Prawie jak powrót do korzeni, prawda, mi amado? - powiedziała nie odwracając głowy.
Pokiwał głową skręcając w kolejne ulice. Rzeczywiście, kilka lat temu przyjechał do Trinidadu i od tego czasu praktycznie codziennie podążał tędy do pracy. Tak naprawdę musiał umrzeć, żeby przerwać ten codzienny rytuał. Teraz, jeśli wszystko ułoży się po jego myśli będzie odwiedzał to miejsce nocami. Podjechali do głównej bramy, gdzie David zbliżył identyfikator do czytnika. Szlaban się podniósł bezzwłocznie. Powoli ruszył w stronę parkingu dla pracowników. Choć była późna godzina, to nadal było tam kilkaset aut. Przed parkingiem znajdował się jeszcze budynek ochrony. Wampir zgasił auto.
- Jak to nagłe zainteresowanie? Rozmawialiśmy o tym już w tym klubie, gdzie piliśmy z Sophie. Ja lubię patrzeć. Ale lubię patrzeć na kogoś, kogo już miałem - spojrzał wyzywająco w jej oczy, jednak nie czekał na odpowiedź.
- Chodźmy, musimy cię zarejestrować, żeby cię nie zastrzelili za rogiem.
Przypiął swój identyfikator do kurtki, wysiadł otworzyć drzwi towarzyszce. Wspólnie ruszyli porozmawiać z ochroniarzem.
- Dobry wieczór - David podał swój identyfikator, który wysoki krótko obcięty czarny mężczyzna wsunął do czytnika - przyjechałem pokazać część firmy pannie Diaz. Jeśli uda nam się nawiązać współprace, to prawdopodobnie będzie nas odwiedzać częściej. Tym razem proszę tylko o identyfikator tymczasowy dla gościa.
Po chwili bez zbędnych pytań Carolina otrzymała identyfikator bliźniaczy do tego, którym posługiwał się David, jednak z wielkimi czarnymi literami układającymi się w napis VISITOR.
Wyszli i wrócili do samochodu. Teren fabryki był ogromny. David jednak jako dyrektor wykonawczy miał swoje miejsce parkingowe przed samym budynkiem biurowym.
Ponownie powtórzył rytuał z otwieraniem drzwi i zaprosił Carolinę do sterylnego nowoczesnego biurowca wyróżniającego się na tle stalowych splotów rur.
Przy wejściu oboje musieli odbić się identyfikatorami zanim drzwi się rozsunęły i ukazała się twarz pulchnego siwego ochroniarza.
- Dobry wieczór - David podał ich identyfikatory do kontroli - Przyjechałem po ważną dokumentację do biura i przy okazji oprowadzę pannę Diaz po firmie.
Carolina podążała za Davidem. Stukot jej obcasów odbijał się echem w hallu recepcji. Wampirzyca ciekawie rozglądała się po okolicy i budynkach. Nie odzywała się słowem, jakoś nie czuła potrzeby. Zmierzyła ochroniarza badawczym spojrzeniem i rzuciła mu swój przyjacielski uśmieszek.
Po trzech minutach byli już w gabinecie Davida.
Mężczyzna zatrzymał się. Rozejrzał. Brakowało mu tego miejsca. Wział głęboki wdech, jakby smakował każdą sekundę w tym miejscu, po czym rozłożyl ręce i powiedział:
- Oto moje królestwo. Usiądź, mamy stąd tylko jedną rzecz do zabrania.

Obserwowała swojego potomka spod na wpółopuszczonych powiek. Widziała jak zmieniła się jego postawa, mowa ciała, w chwili gdy przekroczyli bramę wjazdową. To faktycznie było jego królestwo, czuł się tutaj jak władca. Porównywała jego zachowanie w willi, częstą niepewność i zagubienie. Stwierdziła, że powrót do firmy może nie być złym pomysłem, jeśli pozwoli mu zachować równowagę. Przynajmniej na pierwszy okres, po którym odkryje, że bliskie trzymanie się starych zwyczajów, nie jest już tak atrakcyjne.
Z kieszeni wyjął pęk kluczy i otworzył najniższą półkę w biurku. Wyjął z niej dość sporych rozmiarów laptopa, do którego podłączył kabel sieciowy. Z kolejnej kieszeni wyjął dysk przenośny, który podłączył do laptopa.
- Ten komputer nie ma połączenia do sieci zewnętrznej, więc pliki po które przyjechałem są całkowicie niedostępne zdalnie. Będą nam potrzebne do realizacji naszych wcześniejszych ustaleń.

Zamiast usiąść jednak podeszła do okna i zapatrzyła się z westchnieniem zachwytu.
- Piękne - wyszeptała ze szczerym podziwem w głosie jakby przyglądała się ósmemu cudowi świata. David usłyszał ten szept przeglądając akta pracowników. Nie miał też pewności, czy Carolina zarejestrowała jego opowieść na temat komputera i dokumentacji.
W czasie kopiowania zaczał sprawdzać teczki pracowników. Nie miał pewności, czy James Norton przyjął jego ofertę, ani jaki jest jego stan zdrowia. Teraz miał okazję przejrzeć jego teczkę. Nie ukrywał, że James jest dość ważnym ogniwem w ich planie. Uśmiechnął się do siebie gdy zaczął się zastanawiać, co Carolina powiedziałaby na temat tego jak znalazł i rekrutował tego człowieka. Bez problemu znalazł rekord Jamesa Nortona, który na pracowniczej fotce wyglądał zupełnie inaczej niż facet w ciemnej dzielnicy biedoty. Ogolony prawie na łyso, z przystrzyżoną brodą i czystą twarzą, z której zniknęły ślady opuchlizny i siniaki wyglądał na normalnego faceta. No, prawie. Jego oczy wciąż zdradzały ślady zagubienia i strachu pokrytego zmarszczonymi lekko brwiami. Lekarz zakładowy stwierdził złamane 3 żebra, pękniętą kość przedramienia, nieleczoną cukrzycę, zapalenie zatok, niedożywienie. To z tych cięższych schorzeń. Pozostałe wyniki badań krwi również pozostawiały wiele do życzenia. Podobnie jak wpis na temat Ayli. Mała była w kiepskiej formie, braki witaminy D spowodowały skrzywienia kręgosłupa, miała ślady przewlekłych stanów zapalnych gardła, zapalenie zatok, brakowało jej paru zębów, które ciągle powinna mieć, niedowaga, anemia, itd itd. Zlecono jej również dodatkowe badania kardiologiczne - lekarz wykrył arytmię i po wywiadzie z ojcem ustalono, że mała miała szkarlatynę średnio leczoną. Darmowe kliniki na Tobago były przepełnione więc błędy w sztuce lekarskiej zdarzały się nagminnie. W tym tempie młoda stoczyłaby się szybko po równi pochyłej.
HR wciągnął tę dwójkę na listę zakładowej pomocy socjalnej i wyszukał im niewielkie mieszkanie socjalne w niedalekiej odległości od zakładu pracy. Oboje byli pod kontrolą lekarską, obecnie w szpitalu Marii Magdaleny.

Przez kilka miesięcy, w czasie których David był bliski żeby stracić wszystko James został pełnoprawnym pracownikiem Ferrostaal. Karolina wyciągnęła Davida z rąk łowców. Co więcej dzięki przysługom, które poświęciła wrócił na stanowisko. Nikomu nie było na rękę rozdmuchiwanie sprawy, więc prawnicy obu stron dogadały się w miarę szybko. Do tego gotówka, którą w tamtym okresie David zainwestował w akcje na rynku japońskim zaprocentowały. Zarząd okrzyknął go geniuszem i zaoferował podwyżkę. Jego nowa egzystencja była jak rollercoaster. Jednego dnia miał wszystko, kolejnego nic, aż w końcu znów ma wszystko.

Plików do skopiowania był ogrom. Pasek postępu pokazywał zaledwie 7% po sprawdzeniu dokumentacji pracowników. David wstał i podszedł do okna.
Panorama firmy robiła ogromne wrażenie. Nawet na laikach. Kiedyś, jeszcze na studiach jeden z wykładowców powiedział mu, że dobrego inżyniera poznać po tym, że gdy patrzy na instalację, to w pewnym momencie skupia się w jednym miejscu. David już od lat nie projektował instalacji. Ale z uwagą śledził kolejne rurociągi. Wieże destylacyjne. Reaktory. Nie zatrzymywał się na jednym miejscu. Widział wszystko w nowym świetle. Nie zdarzało mu się pracować po nocach. Może dlatego nigdy nie docenił tego widoku tak jak teraz. A może odkąd był Toreadorem musiał poznać świat od nowa? Ciężko to jednoznacznie określić. Stali tak w milczeniu dobre kilka minut. W końcu obrócił się i spojrzał na swoją mentorkę. W myślach zawsze ją tak nazywał. Choć to ona go spokrewniła. Była jego rodzicem. Matką. Jednak David w obliczu więzi jaka powstała między nimi miał wyraźne opory przed myśleniem o niej jak o matce. Przysunął się bliżej i złapał ją za rękę. Ścisnął mocniej i ponownie zerkając w wielką panoramiczną szybę powiedział:
- Chcę, żeby to była moja domena! - Powiedział nad wyraz zdecydowanie - Chcę być panem Point Lisas, razem z tutejszymi zakładami. Co muszę zrobić?
- Zdobyć - powiedziała Carolina wciąż oglądając panoramę. Światła bijące z zewnątrz odbijały się w jej szeroko otwartych oczach. Lekko zacisnęła dłoń na dłoni Davida. - Z tego co wiem, to tereny należące do klanu Gangreli. - w końcu zwróciła się do mężczyzny twarzą. - Ale nie wiem do którego z nich dokładnie.
- A co to znowu za jedni? W basenie o nich nie wspominałaś.
- Bo mi nie dałeś dokończyć, mi amado - zaśmiała się wampirzyca - Chciałeś koniecznie rozmawiać o ghulach i domenach. Gangrele to hm… zwierzęta. Im starszy Gangrel tym więcej ma zmian upodobniających do zwierząt na przykład futro, spiczaste uszy. Uważaj na nich, mają moc, która pozwala im na używanie szponów bestii. Takich ran nie da się szybko leczyć krwią. Zazwyczaj siedzą w okolicach lasów, dzikich nieurodzajów. Ale są między nimi również tacy, którzy żyją w miastach. Lubią walkę i wolność - to ich główne cele.
David analizował jej słowa. Oto z mroku otchłani wyłaniał się nowy wróg, którego młody wampir będzie musiał zdeptać na swej drodze do zwycięstwa.
- Cóż, wolałbym uniknąć siłowych rozwiązań. Co jest ich słabością? Cóż mogę zrobić by te dzikie psy udomowić i zakuć w obroże i łańcuchy?
Carolina pogładziła Davida po twarzy z lekkim rozbawieniem:
- Parę minut w swoim królestwie a zaczynasz mówić jak Devon - zaśmiała się lekko - Słabością ich jest gniew, bycie skonsumowanym przez bestię. Za każdym razem, otrzymują kolejną deformację, a przez to trudniej im utrzymać maskaradę.
- To dlatego starzy są zarośnięci i mają szpiczaste uszy. Cóż, liczyłem na coś co da mi jakąś przewagę. Ale i ta informacja się przyda. Zobaczmy, czy mamy już to po co przyszliśmy.
David podszedł do komputera. Pasek postępu dochodził już do stu procent.
- Wśród tych instalacji jest też instalacja do produkcji naszych ładunków wybuchowych. We wschodniej części. Jakbyś się rozejrzała, to wyróżnia się na tle innych. Chodzą tam strażnicy z długą bronią. Dlatego tak bardzo mi zależy, żeby załatwić nasz interes w “czysty” sposób.
100% plików zgrano na dysk. David odłączył laptopa i odłożył na miejsce. Cenne dane schował do kieszeni.
- Możemy iść pospacerować po okolicy jeśli masz ochotę. Na pewno będziesz uroczo wyglądać w kasku ochronnym.
Pierwszy raz odkąd ją zna David zobaczył, że Carolina zaniemówiła wpatrując się niedowierzająco w stojącego przed nią wampira. Zamrugała:
- Kasku?
Zaśmiał się głośno.
- Przepisy bezpieczeństwa. Wszyscy muszą chodzić w kaskach. Ty jako gość dostaniesz zielony. Nie chciałabyś, żeby coś tu wybuchło i spadło ci na głowę, prawda?
- W zielonym mi nie do twarzy - stwierdziła kapryśnie, zmarszczyła nosek. - I jeszcze do tego w tym świetle. - to była zdecydowanie nowa strona Caroliny.
- Jeśli nie chcesz, to możemy wrócić do samochodu i jechać na plażę w Port of Spain. - W zasadzie David był już gotów do opuszczenia biura - Jak wolisz, ja nie będę ci narzucać gdzie masz chodzić na nocne spacery. To przywilej mentorki zdaje się.
Carolina prychnęła lekko:
- Spróbowałbyś mi coś narzucać. - powiedziała lekceważąco. Zbyt lekceważąco. Była u niego, w jego królestwie. Domenie, którą wybrał i do której wprowadził ją jako gościa. Nie tak powinna zachowywać się na jego terytorium.
David nagle uderzył pięścią w biurko. Nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego tak bardzo zdenerwował go jej ton. Jedno było pewne był zdenerwowany. Zmierzył ją wzrokiem. Wziął trzy głębokie wdechy i w końcu rzekł.
- Na nas już pora.- ton jego głosu był już zupełnie spokojny.
Wampirzyca lekko drgnęła na odgłos rąbnięcia w biurko. Przez chwilę widać było na jej twarzy zaskoczenie, potem twarz wypogodziła się. Klasnęła w dłonie.
- Bardzo dobrze, mi amado. - skłoniła lekko głowę z szacunkiem - Wybacz, nie chciałam urazić Cię na Twym terytorium.
Jeśli David szukał oznak typowego sarkazmu czy kpiny, tym razem nie znalazł. Jej ton wydawał się szczery i warcząca w nim bestia przestała szczerzyć kły. Carolina podeszła powoli do niego i ucałowała lekko dłoń, którą uderzył w biurko. Patrzyła mu przy tym w oczy, zadzierając głowę do góry.
- Idziemy. - Ton głosu owszem był spokojny, ale zdawał się też dużo chłodniejszy niż zazwyczaj.
- Jak sobie życzysz, mi amado - powiedziała puszczając jego dłoń i ustępując mu z drogi.
Zjechali do portierni. Każde z nich musiało ponownie przysunąć karty do stosownych czytników. Później David oddał kartę Caroliny stróżowi. Gdy wsiadali do samochodu otworzył jej drzwi, jednak nie odezwał się słowem. Po kilku minutach wjeżdżali na autostradę, a on nadal zerkał w lusterko i spoglądał na to, co miało być jego domeną.
Gdy znaleźli się na autostradzie przyspieszył. Powoli dotykał tej granicy, jaką ludzie określali bezpieczną i dynamiczną jazdą. A może w tym napływie emocji już ją przekroczył?
- David… - rzadko, prawie wcale, zwracała się do niego po imieniu. Gdy nie zwrócił uwagi za pierwszym razem, powtórzyła nieco ostrzej: - David! Zatrzymaj się na najbliższym zjeździe.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie odezwał się, ale gdy dojeżdżali do zjazdu zaczął redukować biegi i wrzucił kierunkowskaz. Zatrzymał się przy toaletach. Zgasił samochód i powiedział:
- O co chodzi?
- O to, że zaczynasz tracić kontrolę. Zdusiłeś w sobie gniew, tam w biurze. Teraz rekompensujesz to na drodze. Albo oddasz mi kluczyki albo jedziesz dalej sam.
Nie dodała, że jest jeszcze trzecia opcja. Zastanawiała się, czy jest w stanie sam do niej dojść.
Oparł czoło o kierownicę. Oddychał głośno. W końcu się oparł w fotelu.
- Przepraszam. - powiedział. - Ja… tam… wiesz, jak żyłem, to tam rządziłem. Ja… - urywał nagle, jakby mając problem z formułowaniem myśli.
- Czułem się tak pewnie… a ty to podkopywałaś. Wiesz, że nie mógłbym się gniewać na ciebie. Ale sprawiłaś mi przykrość. Uderzyłaś w moją pasję. Dlatego tak reaguję. Bo nie umiem się na ciebie nadrzeć, tak żebyś się zalała łzami…
Wysiadł z samochodu, ale nadal kontynuował swoją wypowiedź.
- Jeżeli sprawi ci to przyjemność, to owszem, możesz kierować dalej do domu, ale będzie to dla mnie forma psychicznej kastracji. A co ci po mnie wtedy kochana?
Carolina też wysiadła i oparła się biodrami o maskę. Obserwowała potomka i słuchała jego przemowy. Rysy jej złagodniały i wyglądała jakby jej rosnący gniew również uleciał:
- Wiem co zrobiłam nie tak i wiem dlaczego tak reagujesz. Dobrze, że walczysz o szacunek na swoim terytorium. Przeprosiłam jednak i wyraziłam szacunek. Co jeszcze chcesz jako zadośćuczynienie? - spojrzała poważnie na podchodzącego Davida.
W oczach Davida coś błysnęło. Nie mógł nie wykorzystać takiej szansy. Zbliżył się do niej. Chwycił jej głowę. Jej buzia wydawała się taka malutka między jego dłońmi. Przycisnął swoje usta do jej ust w szybkim pocałunku i rzekł:
- Kochana, niczego nie pragnę bardziej niż twego szczęścia. Pozwól mi tylko na siebie patrzeć, gdy jesteś szczęśliwa. Lubię patrzeć - spoglądał jej w oczy, a ich twarze były oddalone ledwie kilka centymetrów.
Carolina wsunęła dłonie pod jego kurtkę i złapała za pasek spodni, oddając pocałunek. Zagryzła wargę rozważając jego słowa.
- To dlatego pytałeś o ghuli? - spytała retorycznie a potem się roześmiała - Nieźle rozegrane, mi amado. Brawo. - wyglądąła na szczerze zadowoloną. Ugryzła i possała jego dolną wargę - Dobrze, ale na moich warunkach. Zgadzasz się?
Kiwnął głową:
- Tym razem chcę tylko patrzeć. Wszystko zależy od ciebie, a ja nie odezwę się słowem - pocałował ją namiętnie i przechylił na maskę auta.
- Nie będziesz żałował? - spytała z ustami tuż przy jego wargach, unosząc jedną nogę zgiętą w kolanie i ocierając nią jego biodro i udo.
- Będę żałował po stokroć, a żal będzie palić moją duszę. Ale później… Następnym razem… Dam z siebie wszystko, byś zapomniała o ghulach. - Całował ją po szyi. - Widzisz, czasem cierpienie przynosi szczęście.
Carolina przyciągała go bliżej siebie wyginając się pod nim w łuk, zarzuciła nogę wysoko na jego biodro.
- Jeżeli tego sobie życzysz jako zadośćuczynienie, to tak się stanie, - Odsunęła się nieco od mężczyzny i wyszeptała mu do ucha z szacunkiem - przyszły Panie Domeny. - Grała na uczuciach Davida. Mimo to, nie wątpiła, że David dopnie swego i osiągnie zamierzony cel.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 19-08-2016, 20:55   #8
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Elysium


Po wymianie czułości na parkingu, David i Carolina zdołali się od siebie oderwać. Pasja i namiętność Toreadorów mocno krążyła w młodym wampirze i uczucia, które do tej pory były skryte głęboko zaczynały powoli wypływać na powierzchnię. Sam nie był pewien czy to Carolina, czy to kwestia nauki nadwrażliwości czy może wyczulanie pod kątem mocy wpływania na emocje. Jego nagły wybuch w biurze zaskoczył jego samego.
Carolina oddychała szybciej po jego pieszczotach. Odsunęła się jednak i wsiadła na siedzenie pasażera.
-Pojedziemy w jedno miejsce. Zobaczymy czy uda się nam złapać Tailisa. - powiedziała zapinając pasy.
- Kim jest Talis? Nie wspominałaś nigdy tego imienia? - nie czekając na odpowiedź ruszył. W swoim samochodzie czuł się dużo lepiej niż w kosmicznym bolidzie Caroliny.
- Tailis nie Talis. - poprawiła Davida kładąc swoją małą dłoń wysoko na udzie mężczyzny w geście posiadania. Jej palce lekko się poruszały wysyłając drażniące impulsy - to starszy klanu Gangrel. Porozmawiamy o terenie, którym jesteś zainteresowany. Będziesz musiał jednak sam z nim to omówić. Nie mogę Ci pomóc, inaczej Twój wizerunek ulegnie wypaczeniu.
- Tailis, Tailis - zdawał się smakować nowopoznane imię. Gdy czuł jej dotyk dziękował za automatyczną skrzynię biegów. Przy manualnej miałby większe problemy z prowadzeniem. Dużo większe.
- Jak to wszystko się ma do faktu uznania mnie przez księżną? Czy Tailinis nie potraktuje mnie jak smarkacza i nie odeśle z kwitkiem? - mężczyzna jednocześnie uniósł brew ze zdziwienia i zagryzł wargę z narastającego podniecenia. Jego dłoń delikatnie zsunęłą się z dźwigni zmiany biegów na kolano kobiety
- O to, to na pewno. Twoim zadaniem jest dowiedzieć się jak bardzo mu zależy na tym terenie i co by ewentualnie chciał w zamian. - przesunęła zwiniętą dłonią “przypadkowo” po zamku w spodniach Davida i ponownie położyła dłoń na udzie masując je powolnymi, pieszczotliwymi ruchami - hmmm -mruknęła czując igiełki w podbrzuszu. Skoncentrowała się na rozmowie - Pomyśl o wyścigu szczurów. Im szybszy, lepszy, tym prędzej zdobywasz nagrodę. W tym wypadku uznanie za obywatela Trinidadu i członka dworu.
David był napięty z podniecenia jeszcze od czasu ich krótkiego postoju. Teraz niby przypadkowe ruchy kobiety ten stan skutecznie podtrzymywały. On sam pierwszy raz pożałował, że ma tak duże auto. Chciał ją mieć bliżej siebie. Zaczął przesuwać dłoń wyżej. Jego palce zaczęły wybijać jakiś tylko jemu znany rytm na wewnętrznej stronie lewego uda kobiety. Od stuknięcia do stuknięcia dłoń poruszała się wyżej po udzie.
- Tyle, że ja nie mam czego zaoferować. Wbijam do nich na pałę i pytam co mogę dla nich zrobić, żeby oddali mi dochodowy kawał ziemi? Wybacz mój brak entuzjazmu, ale w świecie, w którym żyłem takie rzeczy nie miały miejsca. - Sam był zaskoczony trzeźwością swojej odpowiedzi skupiając się na jej nodze i prowadzeniu samochodu.
- Co możesz zrobić, dać albo załatwić. Czasem to przysługa lub dług, czasem to coś czego druga strona chce ale z różnych względów nie może sama załatwić. Czasem walka, pojedynek. - Carolina przymknęła oczy czując skurcz podniecenia pod dotykiem Davida. Przejechała odruchowo paznokciami po udzie mężczyzny, wbijając je lekko w opięte materiałem ciało. Cichutko jęknęła i popatrzyła na profil Davida. Odsunęła jego dłoń ze swojego uda.
- Pojedynek z kimś z klanu posiadającego szpony bestii średnio poprawia moją wiarę w powodzenie sprawy. No ale skoro trzeba to trzeba. Podjedziemy, pogadamy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. - Dłoń Davida nadal wystukiwała dziwny rytm, na obudowie skrzyni biegow. Od czasu do czasu ledwie muskając jej nogę. Tym razem poniżej kolana. On sam co jakiś czas przymykał oczy. Tym mocniej im jej paznokcie głębiej wpijały się w jego ciało.
- Nie musisz przyjmować pojedynku na pięści. Możesz wymyślić inną formę, mi amado. - powiedziała z kuszącym uśmiechem - Możesz użyć swoich … Umiejętności w inny sposób. Skręć w następny zjazd, a potem w prawo na drugich światłach - rozpięła rozporek Davida i wsunęła ciekawskie paluszki przez otwarcie.
Wampir przełknął głośno ślinę. Nie wiedział jak to możliwe, ale wiedział, że naprężył się jeszcze bardziej czując ewidentną bliskość jej dłoni. Z ledwością skupił się na wykonaniu jej poleceń. Zwolnił i zjechał w zjazd o którym mówiła. Praw dłoń położył na drążku zmiany biegów i zaczął go ściskać mocno.
- Inną formę powiadasz? Kochana, miejmy nadzieję, że opcja pojedynku nie wejdzie w grę. Zresztą w … - na chwilę stracił oddech pod wpływem poczynań jej dłoni. - Będę improwizował.
Dojechali do drugich świateł.
Palce Caroliny popieściły dowód namiętnych uczuć mężczyzny i… raptownie wysunęły się z rozporka. Wampirzyca zasunęła zamek i zabrała rękę zostawiając Davida rozpalonego. Sama też nie wyglądała na stoicko opanowaną, ale na jej ustach błąkał się lekki uśmieszek.
- Wiem, mi amado, zobaczmy jak się potoczy rozmowa. Około 500-600 m od skrętu jest boczna uliczka, która wygląda jak ślepa. Wjedź w nią.
Wykonał polecenia kobiety, bez zbędnych komentarzy. Nadal starał się uporać z pulsowaniem krwi w podbrzuszu. Zerkał jeszcze w lusterka sprawdzając, czy nie będzie problemów z wyjazdem z uliczki
Uliczka ciągnęła się całkiem spory kawałek, wyglądała na zapuszczoną stronę tyłu budynków. Jakieś śmieci, tylne wyjścia przeciwpożarowe, gdzieniegdzie kraty w piwniczych okienkach. Panowała cisza, miastowy rodzaj ciszy.
-To tam - Carolina wskazała jedno z wyjść p/pożarowych -zaparkuj gdzieś.
Poczekała aż David zatrzyma auto i wysiadła. Poczekała aż potomek wysiądzie i wyciągnęła dłoń w jego stronę.
Zgasił silnik. Wysiadł i wcisnął ręce do kieszeni kurtki. Obszedł auto i stanął przy swej stwórczyni.
- W schowku na rękawiczki jest ten rewolwer, który przyniosłem. Powinienem go zabrać? Czy może to zostać źle odebrane przez Tailisa?
Nie czekając na odpowiedź wsunął w wyciągniętą dłoń kobiety kluczyki od swojego samochodu.
-Czemu mi je dajesz? - spytała zdziwiona, patrząc na kluczyki.
-Nie, nie wnosi się broni na teren Elizjum. Nie stosuje sie tu przemocy, ani mocy.
- Myślałem, że nie wchodzisz ze mną. Nie chciałem, żebyś zmarzła, albo zmokła. - odpowiedział i schował rękę z kluczykami do kieszeni. Po chwili chwycił dłoń kobiety.
- Czyli wchodzisz tam ze mną?
Carola kiwnęła potakująco głową:
-Tak, amado - wspięła się na palce i łapiąc za poły kurtki, przyciągnęła do siebie. Zbliżyła twarz do twarzy Davida:
- Nie denerwuj się. Będę w pobliżu, nie dam Ci zrobić krzywdy - dodała z krzywym uśmieszkiem i pocałowała wampira namiętnie. -Chodź.
Pociągnęła go do drzwi i załomotała w nie zwiniętą pięścią. Drzwi uchyliły się i David zobaczył najbrzydszą istotę jaką przyszło mu widzieć kiedykolwiek. Carolina przytrzymała jego dłoń mocno gdy cofał się z obrzydzeniem. Chyba mężczyzna był niski, na oko 150 cm, miał wyłupiaste, żabie oczka w zalanej tłuszczem twarzy z podwójnym podbródkiem. Miał również potężny przodozgryz oraz parę cieknących ropą znamion na czole, policzkach i dłoniach. Ubrany był w powłóczystą, czarną szatkę, która opinała się nad wypiętym dziwnie brzuchu. Paskud podkustykał robiąc miejsce dwójce Toreadorów.
- Fred!!!- zawołała Carolina - dawno się nie widzieliśmy. Doskonale wyglądasz!
Paskudek machną dziecięcą rączką, zakończoną kościstymi szponami.
- Dajże spokój, mości Harpio. Wchodź. A to kto?
- Fred, to mój potomek, David. Davidzie, to Fred z klanu Nosferatu. Strażnik Elizjum.
David uśmiechnął się do Freda. Delikatnie ukłonił, jednak nie powiedział słowa. Nie było potrzeby powtarzania tego, co już powiedziała Harpia. Nie czuł też potrzeby ściskania dłoni dziwnej istocie. Podążał za Caroliną rozglądając się po nowopoznanym miejscu.
Znajdowali się w niewielkim przedsionku zakończonym drugimi drzwiami. Fred dokładnie zamknął drzwi wejściowe i dopiero wtedy otworzył kolejne. Buchnęła muzyka i gwar rozmów. Carolina poprowadziła go przez średniej wielkości bar, który wyglądał nieco jak z jednej strony pub irlandzki, z niewielkimi stolikami oświetlonymi przez minimalną ilość światła. Z drugiej strony jednak, bar mimo swojej stylizacji na tradycyjny, wyglądał na niezwykle nowoczesny. Wystawione są alkohole, wiszą szklanice, kufle i kieliszeczki. Są wyciskarki i lodóweczki i cały sprzęt typowy dla barów.
W Elizjum znajdowało się kilkanaście osób, większość to mieszanka rednecksów, tak przynajmniej wyglądali na pierwszy rzut oka, ze dwóch Nosferatu, parę młodo wyglądających mężczyzn i kobiet stłoczonych blisko przy sobie, ze dwóch sztywno wyglądających mężczyzn.
Wszyscy widząc Carolinę kłaniali się jej z szacunkiem - po raz pierwszy David poczuł, co oznacza jej status i jaki ma to wpływ na innych kainitów. Jego natomiast obrzucali spojrzeniami pełnymi ciekawości, podejrzliwości, niektórzy nawet nie powstrzymali się przed spojrzeniem z góry. Carolina zignorowała pozdrowienia większości z zebranych, nie zaszczycając ich spojrzeniem. Rozejrzała się wokół i spostrzegłszy kogoś przy barze, podeszła tam. Wyłuskała z niewielkiej grupki kobietę popijającą coś ze szklanki:
- Cassandro, jak dobrze Cię zobaczyć - stanęła obok siedzące kobiety, gdy grupka czmychnęła na boki. Barmanowi, który się zbliżył pokazała trzy palce. Carolina uśmiechnęła się słodko - Cassandro moja droga, to David, mój potomek. Ma sprawę do Tailisa. Gdzie można go znaleźć o tej porze?
Kobieta nazwana Cassandrą odwróciła się i David zobaczył na własne oczy to o czym mówiła mu mentorka w trakcie jazdy. Zmiany na twarzy i dłoniach dziewczyny były nie do ukrycia. Spojrzała najpierw na Carolinę uśmiechając się po kociemu:
- Witaj, Harpio. - zamruczała i przesunęła dłonią z ostrymi paznokciami po ramieniu i dłoni Toreadorki. Odwróciła wzrok na Davida i zeskoczyła ze stołka. Była znacznie wyższa od Caroliny, niemalże równa wzrostem z młodym kainitą. Jej dziwne oczy przeszywały go na wylot. Gwałtownie zbliżyła twarz to twarzy a potem szyi i ramion wampira i wciągnęła powietrze jak węszący kot czy pies.
- Jest Twój? - odwróciła się do Caroliny.
David wyszczerzył zęby w uśmiechu. Stał zadziornie z rękami w kieszeniach kurtki. Choć nie był dobrze zbudowany, to był wysoki. Praktycznie nie spotykał kobiet swojego wzrostu. Nie przywykł też do bycia obwąchiwanym przez nowopoznane dziewczyny. Jak widać zezwierzęcony klan Gangrel miał swoje zwyczaje. Zastanawiał się, na ile przesiąkł wonią zakładów azotowych i na ile teraz ona to wyczuwa. Gdy odwróciła się do jego towarzyszki młody wampir zbliżył się do wysokiej kobiety i wprost do jej ucha rzekł cichym i przyjemnym dla ucha głosem
- Nie jestem psem. Nie mam właściciela kotku.
Był na tyle blisko, że kobieta musiała na swoim karku poczuć ciepło powietrza z jego ust.
Cassandra odwróciła gwałtownie głowę i polizała go po twarzy szorstkawym językiem. Posmakowała z lekkim mlaśnięciem. Wyszczerzyła drobne, ostre ząbki w uśmiechu:
- Masz - stwierdziła mrużąc oczy po kociemu i zbliżyła się do Caroliny, ignorując Davida.
Załasiła się do Toreadorki jak duży kot, z leniwą gracją. Carolina zaśmiała się i pogłaskała wampirzycę po głowie i pociągnęła za prawe ucho.
- Cassandro, dość. Gdzie Tailis?
David zrobił krok do tyłu i pogładził się prawą dłonią po polizanym miejscu. Jak widać musiał się jeszcze wiele nauczyć o zwyczajach tutejszych wampirów. Tak, Carolina wspominała, że zaledwie dotknął czubka góry lodowej. Cassandra z cichym pomrukiem odsunęła się od Caroliny:
- Ale Ty jesteś zawsze taka cieplutka… No dobrze…- westchnęła teatralnie - Tailis jest na polowaniu. Powinien być tu za jakiś czas. Albo mogę go - kiwnęła głową w stronę Davida - zaprowadzić - wskoczyła na krzesło jednym płynnym ruchem.
Carolina popatrzyła na Davida pytająco.
Kiwnął głową. Wiedział, że jeżeli ma zawalczyć o swoją domenę to nie może się cały czas trzymać matczynej spódnicy. Myśląc o tym zawiesił wzrok na zgrabnych nogach Caroliny opiętych jeansami.
- Chodźmy zatem. Prowadź - powiedział do Cassandry i rzucił jej wyzywające spojrzenie
Cassandra zachochotała i zeskoczyla ze stolka. Otarła się calym ciałem o Davida jak laszacy sie wielki kot. Juz miala ruszyc gdy dobiegla ja glos Caroliny:
- Cassandro, odpowiadasz za niego.
- Nie musisz się martwić.
- Czekam tutaj na Was - dodala Carolina w powietrze.
David rzucił spojrzenie Carolinie, jakby miał jej za złe przekazanie go innej kobiecie. Jednak podążył za kocicą bez słowa.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 21-08-2016, 12:58   #9
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Tailis

Cassandra poprowadziła Davida do wyjścia Elizjum. Zamiast wsiąść do któregoś z nielicznych, zaparkowanych tutaj samochodów, ruszyła długimi, sprężystymi krokami na piechotę. David musiał na prawdę się postarać aby dotrzymać jej tempa.
- No chodź - mruknęła gdy został pół kroku za nią.
- Przecież się nie zatrzymałem. Czyżbyś się stęskniła za moim oddechem na twoich plecach? - Rzucił starając się odwrócić uwagę od swojej opieszałości.
- Jeśli chcesz mi dyszeć na plecy, możemy porozmawiać o tym - z jej gardła wymsknął się zwierzęcy pomruk. - Carolina Cię nie zaspokaja, potrzebujesz prawdziwej kobiety? - rzuciła mu spojrzenie swoich złotawych oczu i kontynuowała zamaszysty marsz.
- Najpierw praca, później pogadamy o zabawie. Daleko ten Tailis?
- Taaa, wy nic tylko gadanie - mruknęła pod nosem - Nie. - zamilkła.
Poprowadziła Davida przez okoliczne przedmieścia, które wkrótce zamieniły się w niewielki park a wkrótce las. Szybko i zwinnie przemykała między drzewami. W pewnym momencie David stracił ją z oczu, lecz pojawiła się za chwilę tuż obok niego mrucząc:
-No idziesz? Czy będziesz podziwiać drzewka? - złapała go gwałtowanie za rękę i pociągnęła za sobą. Jej dłoń była zadziwiająco mięciutka i gładka. Jedynym nieprzyjemnym zgrzytem były ostre, ciemne pazury. David mógł z łatwością wyobrazić sobie jak wydłużają się niczym wampirze kły.
- Tak, głównie gadamy. Nie biegamy po lesie. Czy masz z tym jakiś problem? - Z jakiegoś powodu David postanowił wydobyć z tej kobiety emocje.
- Jakbym wiedział, że o takie polowanie chodzi, to ubrałbym moro. - Trzymał jej dłoń pewnie i dawał się prowadzić, choć starał się zapamiętywać jakieś konkretne miejsca, dzięki którym mógłby wrócić samemu. Ot na wszelki wypadek.
Mimo próby zapamiętania trasy, wszystko zlewało się w jeden wielki ciąg krzewów, drzew i ściółki leśnej. Cassandra bezgłośnie zachichotała na wzmiankę o moro.
- Nawet w moro byłbyś kaczką na celowniku.
W końcu stanęła na skraju niewielkiej polanki. Zatrzymała Davida gestem dłoni i przyłożyła palec do ust. Stanęła bez ruchu rozglądając się czujnie i węsząc powietrze. Łatwo można było wyobrazić ją sobie jako kota - brakowało jedynie drżącego ogona.
David zatrzymał się bez ruchu. Przestał oddychać. Choć nie potrzebował powietrza do życia, to trudno było mu się pogodzić z tym, że nie oddycha. Dlatego codzień udawał życie. Życie, którego kurczowo się trzymał mimo swojej śmierci. Teraz był w świecie Gangreli. W świecie, w którym był ślepy i głuchy. Nie chciał tracić wszelkich możliwych przewag. W końcu w mieście bardzo pomagała mu nadwrażliwość zmysłów. I tym razem postanowił zamknąć na chwilę oczy i wsłuchać się w to co do przekazania miał las.
Las co prawda nie milczał - w końcu to żyjący system - ale David nie rozumiał jego mowy. Słyszał wiele dźwięków dochodzących z okolicy ale nie potrafił przełożyć ich na czytelne sygnały. Rzeczywiście, stał i czuł się jak kaczka na celowniku.
- Cassandra…. - zachrypiał półszeptem męski głos gdzieś z północnego-wschodu polanki - … kogo prowadzisz i czemu przerywasz mi polowanie?
Dopiero wtedy Cassandra ruszyła się. Pochyliła głowę z szacunkiem i zrobiła parę kroków w kierunku, z którego dobiegał głos. Z gęstwiny leśnej wyłonił się poteżnie zbudowany mężczyzna, ubrany w ciemnozielone bojówki i wojskową kurtę, oraz buty, w które wpuszczone były nogawki spodni. Miał gęstą brodę i długie, ciemne, niechlujnie związane włosy. Spojrzał na Davida. Jego oczy miały niemalże pionowe źrenice.
David ukłonił się na znak szacunku wobec starszego Gangreli.
- David Wheatstone z klanu Toreador. Przyszedłem porozmawiać o Point Lisas. - Stał wyprostowany po środku polanki. Gdzieś w lesie. Jednak nie uciekał wzrokiem przed wężowym spojrzeniem. Nie wyciągnął też dłoni w geście powitania. Wprawdzie wątpił, żeby zezwierzęcony klan znał zasady savoir-vivre, ale wolał nie ryzykować faux pas.
Cassandra wycofała się nieco do tyłu, zostawiając mężczyzn samymi sobie.
Tailis spojrzał na Davida mierząc go od góry do dołu:
- Szczeniak Harpii… - mruknął niewiele zdradzającym tonem - Co z Point Lisas?
- Chcę je wziąć w opiekę - powiedział nie owijając w bawełnę.
Tailis nie odpowiedział nic jakby oczekując dalszego ciągu wypowiedzi młodego wampira.
- Chcę, żeby port w Point Lisas i przyległe fabryki stały się moją domeną. Podobno teraz wasz klan sprawuje nad nim kontrolę.
- Przychodzisz tutaj, przerywasz mi polowanie i myślisz, że jestem pierdolonym świętym mikołajem?
- Najwyraźniej się nie zrozumieliśmy. Nie przyszedłem mówiąc “dajcie mi”. Przyszedłem i powiedziałem czego chce. Teraz jest moment, w którym wy, tudzież ty jako głowa klanu podajecie cenę. - David starał się być możliwie pewny siebie. Czuł, że wampir przed nim nie jest kimś, kogo przekonają bogato zdobione wywody oratorskie. Za to pewność siebie i prostota powinny do niego trafić. A nawet jeśli nie miałyby trafić, to David i tak nie mógł sobie odmówić wykorzystania swojej umiejętności do zachwycenia publiki.
Tailis stał przez chwilę bez słowa potem ni to chrząknął ni to warknął. Gdzieś zza pleców Davida dobiegło kocie prychnięcie.
- Hmmm….A jaka według Ciebie miałaby być cena za tak cenne terytorium?
Poszło rewelacyjnie. David nie spodziewał się, że zajdzie tak daleko w tak krótkim czasie. No i wszystko się rypło właśnie w tym momencie. Nie wiedział co może zaproponować. Zostawało mu to co robił najskuteczniej. Improwizacja.
- Pomijając moją dozgonną - martwi chyba nie powinni używać tego zwrotu, więc się zawahał - wdzięczność, to pozostaje zawsze kwestia przysługi, którą mógłbym zaoferować. Wszak jestem potomkiem Harpii, a to oznacza, że moja sieć konszaktów będzie się rozrastać w zastraszającym tempie. Pomyślcie o tym jak o podlewaniu nasiona, z którego wkrótce wyrośnie wielki dąb. I który da dużo więcej pożytku niż mała żołądź.
- Tyle, że Ty dostaniesz konkret do ręki już teraz. Ja zostanę z powietrzem w garści. - Tailisowi nie spodobało się proponowane rozwiązanie - Chcę bezterminowego i bezwzględnego uczestnictwa Tobiasa w wyścigach, oraz dwóch zdobycze wyłącznie dla niego. Dodatkowo, chcę mieć możliwość dostępu do Point Lisas bezterminowo. Na koniec chcę udziału z tego obszaru.
- Gwarantuję bezterminowy dostęp do Point Lisas. 5% udziału w zyskach przez najbliższe 3 lata. Co do Tobiasa to przekonam Carolinę. Co do zdobyczy nie wiem. To aż tak ważne?
- 10%, tak.
Jeżeli w życiu Davida coś denerwowało, to lakoniczne odpowiedzi. Ta rozmowa była dla niego dowodem, że śmierć nie zmieniła niczego w jego charakterze.
- 7% i jedna zdobycz dla Tobiasa.
- Jedną już ma. Dwie, 9%. - ewidentnie Gangrel nie był gadułą.
- Dobrze więc. 9% zysku i druga zdobycz dla Tobiasa. - Davidowi mimo wszystko wydawało się to za łatwe i miał dziwne przeczucie, że pożałuje każdego słowa, które padło w tej rozmowie.
Kiedy przystępujemy do realizacji postanowień naszej umowy?
-Jak dostanę potwierdzenie od Caroliny.
- Zatem na mnie już pora. Czy Cassandra zechciałaby mi towarzyszyć w drodze do Elizjum?
Delikatnie skłonił się na pożegnanie Tailisowi i zerknął w stronę kobiety-kota
Cassandra zamruczała mu tuż przy uchu zjawiając się cicho za jego plecami. Czuł jej ciało blisko swoich pleców. Kobieta oparła brodę o jego ramię i potarła skronią o jego twarz.
- Chodźmy, kaczko.
Tailis bez słowa zniknął w gęstwinie.
David ruszył za kobietą obserwując z uwagą jej kocie ruchy. Zastanawiał się ile w niej jest już z Bestii, a ile z człowieka. Była tak inna od Caroliny. W sumie pierwsza kobieta-wampir z którą miał okazję rozmawiać, a która nie była jego stwórczynią.
- Idę, kocie.
W odpowiedzi usłyszał ni to pomruk ni to przytaknięcie, dziwny gardłowy, wibrujący dźwięk.
Nic się nie zmieniło w jej sposobie poruszania: nadal szybko, z gracją i kocią zwinnością przemykała pomiędzy roślinnością. Jej kroki ledwo słyszalne przy Davidowym gramoleniu się.
Zaprowadziła go z powrotem w okolice Elizjum:
- Znajdziesz już drogę?
Pokiwał głową.
- Tak. Pójdę za dźwiękami muzyki. Miło było cię poznać
Cassandra zachichotała pod nosem:
- Cud jeśli ją usłyszysz przez swoje słoniowe kroki. - powiedziała powoli się odwracając.
- Czyli powinienem jednak pofrunąć, jak na kaczkę przystało.
- Na tych krzywych, słabych skrzydełkach nie pofrunąłbyś za daleko - rzuciła ironicznie robiąc dwa kroczki w tył, pochylając lekko głowę i mrużąc lekko oczy. David miał wrażenie, że ma przed sobą kota szykującego się do skoku. A może tylko mu się zdawało.
- Tym bardziej cieszę się, że to już blisko, bywaj i uważaj na myszy - odwrócił się i ruszył w stronę Elizjum.
Na moim terytorium nie ma szkodników - dobiegło go z dala.
David stanął przed znanymi mu już drzwiami Elizjum.

Wampir wrócił do lokalu w którym została jego mentorka. Nie musiał jej szukać długo. Zdawała się być w centrum uwagi. Nie chciał jej przerywać, więc podszedł do baru w nadzieji, że będzie mógł się napić krwi. Może w jakimś drinku? Należało mu się trochę relaksu po tym całym spacerze po lesie. Gdy drink się przed nim znalazł, a muzyka na dobre szalała David spojrzał na swoje buty. Pomijając fakt, że były upaćkane leśnym błotem, to wystawły z nich zielone pozostałości roślinności. Zagryzł zęby. Nieznosił źle wyglądać. Zastanawiał się jak by to było spacerować po Elizjum z wytężonym słuchem. W końcu nie korzystał z dyscypliny będąc w środku. Po minięciu progu jednak zrezygnował z prób obejścia zasad. Muzyka była na tyle głośna, że rozbolała go głowa. Jednak wszelki cień bólu zniknął z kolejną kolejnką krwi. W końcu Harpia została bez towarzystwa i wtedy do niej podszedł.
- Cześć, jestem David, często tu przychodzisz?
Carolina przytuliła się do Davida i pociągnęła na parkiet. No może nazywać ten niewielki skrawek wolnej przestrzeni parkietem to była lekka przesada. Niemniej jednak zaczęła lekko kołysać się w rytm muzyki.
- Gdzie byłeś całe moje życie? - rzuciła z lekkim sarkazmem i krzywym uśmieszkiem.
David nie czekając na zachętę objął jej biodra i przycisnął do siebie.
- Prawdopodobnie wtedy jeszcze się nie urodziłem. O ile pamiętam poznaliśmy się długo po twojej śmierci. Co czyni mnie niezaprzeczalnie nekrofilem z kompleksem Edypa. Jej, dziwnie tak mierzyć się z prawdą o sobie.
Obrócił ją w tańcu i przycisnął się do jej pleców. Jego ręce nadal były na jej biodrach, powoli poruszając się i wędrując po tych miejscach gdzie jej ciało wyraźnie się zaokrąglało.
Carolina zrobiła najpierw naburmuszoną minkę jakby chciała zanegować kwestię wieku, a potem roześmiała się głośno.
Wtuliła się pupcią w Davida i uniosła jedną rękę, palce zaczęły wędrować po szyji wampira, prawą dłoń położyła na jego dłoni, delikatnie drażniąc skórę paznokciami.
- Jak poszło? - powiedziała odwracając i unosząc głowę. Jak zwykle erotyka mieszała się im z poważnymi rozmowami, jakby ich ciała i umysły stanowiły oddzielne elementy tej samej układanki.
Mężczyzna niedawno odkrył, że ma kontrolę nad krwią w swoim ciele. Mógł być “gotowy” w ułamku sekundy. Jednak dużo większą przyjemność dawało mu to powoli rosnące podniecenie. Naturalnie. Od słowa do słowa. Od otarcia do otarcia. Gra wstępna mogła być równie przyjemna jak finisz wśród krzyków rozkoszy.
- No to zależy. - Skubnął ustami jej dłoń gdy ta była blisko. - Kim jest Tobias i czym są zdobycze.
Carolina ewidentnie już musiała poczuć pomiędzy pośladkami jego rosnące podniecenie. Lewą dłonią wędrował powyżej tali, po brzuchu zbliżając się do jej piersi.
Wampirzyca powiodła jego dłonie powoli na swoje piersi i wciąż trzymając swoje dłonie na jego zacisnęła je równocześnie na obu półkulach. Pod palcami David wyczuł twardniejące punkciki. Carolina naprowadziła jego dłonie powolnymi, okrężnymi ruchami tak, aby sutki znalazły się między palcami wskazującymi i środkowymi. Zacisnęła ich złączone palce na nich, jednocześnie kontynuując lekkie ugniatanie. Ustami poszukała ust Davida i pocałowała jego dolną wargę, przyciskając nieco mocniej biodra do bioder mężczyzny.
- Mmmm - mruknęła prężąc się pod dotykiem Davida - Tobias… - trąciła kącik jego ust czubkiem języka - Tobias - powtórzyła zbierając myśli - to młodszy Gangrel. Zdobycze to … - powolutku odsunęła górną część ciała pochylając się nieco do przodu i wypinając tyłeczek. Otarła nim zmysłowo o krocze Davida, który zdał sobie nagle sprawę, że są w środku Elizjum i dają niewątpliwie powody do licznych plotek i rozmów. Carolina wyprostowała się i ponownie wtuliła cała w Davida - cel polowań, na przykład ludzie lub inne wampiry, które zostały skazane na ostateczną śmierć w krwawych łowach.
David niemal bezwiednie ujął w lewą dłoń udo kobiety i przyciągnął do siebie, tak, żeby było na wysokości jego pasa. Delikatnie odchylił ją. Stał wciśnięty dokładnie między jej nogami, i pożałował, że miała założone jeansy. W innym stroju jej doznania mogłyby być dużo silniejsze. Pocałował ją w szyję po czym na ucho rzekł:
- W takim razie Tobias chce udziału w twoich wyścigach. Bezterminowo i bezwzględnie. I dwóch zdobyczy. Cóż, gdy mi to tak przedstawiłaś, to nie wiem dlaczego miałoby się to wydawać tak atrakcyjne dla ich klanu. - przy słowie “atrakcyjne” skubnął jej płatek lewego ucha. - Może zejdziemy z parkietu się czegoś napić?
- A co mu odpowiedziałeś? I co ja z tego będę mieć? - mruczała próbując przycisnąć się jeszcze mocniej do mężczyzny - Możemy - zgodziła się na jego propozycję z lekkim westchnieniem zawodu.
Gdy schodzili z parkietu on, niby od niechcenia ściskał jej pośladek.
- Powiedziałem, że jeśli chodzi o wyścigi to nie ma problemu, a tych zdobyczy to wedle mnie może mieć i sześć. Kotka się tak ucieszyła, gdy to powiedziałem, że aż się zaczęła do mnie łasić - bacznie obserwował reakcję swojej mentorki.
Carolina westchnęła przy pierwszej części wypowiedzi i pokręciła głową. Analityczna część Davida podpowiadała mu, że kobieta jest jednocześnie rozgniewana i zdystansowana. Znając jej charakter przewidywał, że za chwile nastąpi wybuch i awantura. Na środku Elizjum. Przy świadkach. Z jego zerowym statusem. Nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał szybko coś wymyślić.
- Ale oni są tacy jacyś zwierzęcy. Nie wiem. Nie ma w nich tego piękna, które jest w nas kochana. Wolę kobiece mruczenie, niż kocie. A cóż Ty będziesz mieć z tych moich negocjacji? Point Lisas zapewnia nam port przerzutowy do różnych substancji. Najróżniejszych. Bo widzisz, jeśli chcielibyśmy wysłać na kontynent jakieś nielegalne substancje, na przykład pochodne amfetamin, to żaden pies tego nie wytropi w porcie przeładunkowym mocznika, melaminy i amoniaku. To tak pod kątem przyszłego interesu. Co więcej mamy zaopatrzenie w sporą część półproduktów dla soli kąpielowych. No i rozwój naszego dochodowego interesu z zegarkami też w dużej mierze będzie wymagał dostępu do Point Lisas. Jeśli to cię nie przekonało, to może moja dozgonna wdzięczność? - uniósł brwi w nadziei, że zasypanie jej potokiem słów opisującym korzyści jakich doświadczy zniweluje zbliżający się wybuch.
Carolina przystanęła i z początku stała wtulona w bok Davida słuchając jego wywodu. Im więcej mówił, tym bardziej się odchylała, wciąż jednak przytulona biodrami, obejmowała go obiema rękami w pasie. Na buzi widać było rosnące zdziwienie słowotokiem mężczyzny.
Zmarszczyła brwi gdy oferował jej wdzięczność.
- Amado - położyła mu w końcu paluszek na ustach - szzzzzzzzzzz.
- Nie szafuj tak przysługami, bo nigdy nie wiesz kiedy Cię ugryzą w tyłek - przy tych słowach jej dłoń zsunęła się na pośladek Davida i zacisnęła leciutko.Ruszyła ku wyjściu i już przy samochodzie kontynuowała:
- To wszystko pięknie, tylko Tailis mnie wisiał przysługę za udział Tobiasa w wyścigach. Teraz tę przysługę uzna za spłaconą a ja zostanę z Tobiasem na głowie. Tobias jest nieokiełznany i ciężko się go kontroluje, dlatego bierze udział w wyścigach. Dwie zdobycze tylko dla niego oznaczają stratę dla mnie. Żeby zapewnić atrakcje dla innych uczestników będę musiała pokryć koszty i upewnić się, że jest na tyle celów. Wampiry objęte krwawymi łowami mogą zostać spite. Jeśli Tobias ma gwarancję celu, to on będzie spijał ich moce. Już rozumiesz? Muszę pomyśleć jak to rozwiązać. - pogładziła Cię po policzku. - Jestem za Ciebie odpowiedzialna, za Twoje błędy również. Jedźmy do domu.
- Wspominałaś, że zdobycze mogą też być ludźmi. Wtedy problem spijania wampirów przez Tobiasa będzie rozwiązany. Mam wrażenie, że i tak więcej zyskaliśmy, niż poświęciliśmy. Wybacz jednak jeśli cię rozczarowałem.
David otworzył drzwi Carolinie po czym zajął miejsce kierowcy.
- Poza tym oboje wiemy, że gdybym swoim spotkaniem ze starszym Gangreli w jakikolwiek mógł zepsuć twoje plany, to najzwyczajniej w świecie byś mnie tam nie puściła kochana. Chciałaś takiego obrotu sytuacji, a ja spełniłem twoje oczekiwania w mniejszym, lub większym stopniu. Jesteś nie tylko piękna, ale i inteligentna. Choćbyś nie wiem jak bardzo chciała to ukryć.
Ruszył do willi, bo noc zbliżała się ku końcowi. Tym razem jego dłoń nie opadła z drążka na jej kolano.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 22-08-2016, 08:48   #10
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Konsekwencje

Kolejne kilka dni było niezwykle pracowitych dla Davida. Krok po kroku realizował ustalenia poczynione z mentorką. Każdy mały postęp w ich współpracy sprawiał mu radość. Po wieczorze w Elizjum, Carolina trzymała go na dystans i poczucie intymności między nimi zmalało. Więcej uwagi i czasu poświęcała Devonowi. Przynajmniej tak wydawało się samemu Davidowi. Po około 4-5 nocach, powiedziała do Davida:
- Z Tailisem załatwione, masz domenę. Gratuluję. - nie stosowała też “mi amado”, zwracała się raczej bezosobowo do młodego wampira. - Na jakim etapie z bronią jesteś? Załatwiłam dojście do firmy utylizacyjnej Piranha Waste Management, największa firma na T&T. Nie powinno być zatem problemu z poleceniem ich. Dostaniemy również specjalną ofertę kontraktową. Jest parę kwestii, które muszę z Tobą omówić - gestem wskazała Davidowi fotel po przeciwnej stronie biurka.
- Przygotowałem odpowiednie procedury dla Ferrostaal. Trzeba tylko tam wjechać tak jak ostatnio i wgrać je przez laptopa w moim biurze. Później trzeba usunąć logi i “zresetowac” produkcję. Przerwa w zasilaniu na około godzinę powinna wystarczyć. Muszę też skontaktować się z moim człowiekiem, który zajmie się przerzucaniem odpowiednich towarów. Co do firmy utylizacyjnej to załatwiamy to jak zwykle, niech prześlą informację o tym, co mogą zaproponować, czego nie mają inne firmy na Trinidadzie. Wtedy wpiszemy to jako konieczne wymaganie w otwartym przetargu. Oni wygrają i nie będzie problemów formalnych.
David zawahał się na chwilę. Kilka nocy temu coś pękło między nimi. Wampir nadal nie wiedział co zrobić. Zastanawiał się, czy jego przewinienie było naprawdę tak poważne, czy może Harpia grała z nim od początku i po osiągnięciu swoich celów przyszedł czas, żeby go odstawić? On nadal chciał ją uszczęśliwiać. Nawet kosztem własnego szczęścia.
- Skoro mam już domenę, to kiedy mam się wyprowadzić, kochana? - Ton jego głosu
zyskał smutne zabarwienie przy ostatnim słowie.

Carolina uniosła głowę znad komputera, na którym coś wystukiwała.
- Hmm - uniosła brwi - a uważasz, że już zakończyłeś szkolenie? - rzuciła mu biznesowe spojrzenie i wróciła wzrokiem do monitora.
- Właśnie wysyłałam informację do kontaktu w Piranha, na jaki adres mają wysłać ofertę? - sprawdziła komórkę, która właśnie bzyknęła smsem. - David?
Młody wampir nie miał pojęcia czy to była prowokacja, czy faktycznie jedynie spotkanie biznesowe.
Carolina odczekała chwilę i stwierdziła:
- Jutro mamy spotkanie z księżną, która będzie chciała z Tobą porozmawiać i ocenić czy jesteś gotów i godzien uznania za członka społeczności. Dress code: black tie.
Carolina wstała zza biurka z lekkim uśmieszkiem na ustach. Założyła ręce na piersiach.:
- Przygotuj się odpowiednio.
- Tak jest. - Ciężko powiedzieć, czy odpowiadał na ostatnie pytanie, czy na jakieś wcześniejsze.
- Niech ofertę wyślą na adres ogólny Ferrostaal. Na mój prywatny adres niech wyślą tylko to co ich ofertę wyróżnia na tle konkurencji. Masz nadal mojego prywatnego maila, prawda? - Wstał szykując się do wyjścia.
- Czy coś jeszcze? - postanowił zagrać w jej biznesową rozgrywkę.
- Tak, mamy spotkanie w poniedziałek w sprawie dostawy broni. Poza miastem. Jeśli jesteś zajęty, możemy omówić szczegóły później. - wróciła na swoje miejsce za biurkiem. - A co do wyprowadzki, to odpowiedź brzmi nadal nie. Przykro mi.
David podszedł bliżej do biurka, tak żeby musiała spojrzeć w górę chcąc patrzeć mu w twarz.
- Przykro? - zapytał zaskoczony - Czyżby mój widok już cię denerwował?
Podniosła wzrok tak jak chciał i planował podnosząc również głowę do góry:
- Może porozmawiamy później, gdy skończysz zachowywać się jak rozpuszczone dziecko. - fuknęła gniewnie.
David skinął głową.
- Wedle życzenia kochana - odwrócił się i już miał wychodzić, gdy zawahał się w pół kroku.
- Czy mogę coś zrobić, żebyś mnie tak nie traktowała? - powiedział nie patrząc na nią. Jednak stał w miejscu czekając na odpowiedź.
- Jak? - stukanie klawiatury zamarło.
- Jak psa, który zeżarł twoje najlepsze buty - odwrócił się do niej - z jednej strony czułem, że jesteś mi bliska, z drugiej strony cały czas masz mnie na smyczy. Dlaczego? Czym zawiniłem? Jak mam naprawić swoje błędy, skoro ich nie znam? Jesteś mi matką, więc mnie naucz. - po tych słowach pochylił głowę i spoglądał na podstawę jej biurka - proszę, kochana.
- Podejdź tu. - wyciągnęła dłoń.
Obszedł biurko i stanął tuż przy jej dłoni. Chciał ją złapać. Uściskać. Jednak się wahał. Nie miał pojęcia jakie uczucia nim targają. Stał więc bez ruchu tuż przy niej i rzucił krótkie pytające: - tak?
Carolina odwróciła się w swoim fotelu i pociągnęła Davida za koszulę w dół, zmuszając by kucnął obok.
Popatrzyła na niego poważnie:
- Jesteś pod wpływem zauroczenia. Nie kontrolujesz tego, ja z resztą też nie. Efekt z czasem ustąpi ale póki co chcę postępować hm… honorowo - zawahała się przed użyciem tego słowa - i dać Ci równe szanse.
Oczy Davida rozszerzyły się ze zdziwienia. Był już pod wpływem zachwytu gdy pierwszy raz pokazała mu tę umiejętność. Wtedy to było dużo intensywniejsze, bo niemal zaczął się ślinić na jej widok. Ale było to też dużo płytsze. Tym razem cała jego egzystencja kazała mu spełniać jej oczekiwania. Coś kazało mu robić wszystko, żeby ją uszczęśliwić. Myślał nawet, że się zakochał. A tutaj okazało się, że go ubezwłasnowolniła. I to bez jego wiedzy. Targało nim wiele uczuć, ale mimo wszystko nadal czuł, że chce ją uszczęśliwiać….
Podniósł się z kolan:
- Ale dlaczego? Kiedy?
- Co dlaczego? Parę nocy temu. - wróciła do klawiatury. Nagle wydała się Davidowi jeszcze mniejsza, drobniejsza niż do tej pory.
- Dlaczego użyłaś na mnie tej dyscypliny? Czego potrzebowałaś, o co nie mogłaś poprosić? - w głosie wampira zaczynało pobrzmiewać zdenerwowanie.
Carolina w końcu podniosła się i stanęła przed Davidem. Mężczyzna nadal nad nią górował wzrostem więc zwyczajowo podniosła głowę.
- Użyłam, bo nie chciałam, żebyś mnie ugryzł lub pił ze mnie. Nie chcę mieć w Tobie ghula. - powiedziała patrząc Davidowi w oczy.
- Przecież to było prawie tydzień temu! - David odwrócił się od niej, złapał za głowę i odszedł od biurka - Czemu to jeszcze trwa? I czemu mówisz mi to dopiero teraz? A tak w ogóle, to czemu nie powiedziałaś czegoś w stylu, “Hej, nie chcę, żebyś pił moją krew, ok?”. Przecież jakoś bym się powstrzymał. Zresztą wtedy z tego co pamiętam zlizałem z ciebie kilka litrów tego napoju. I ty mi mówisz, że zachowuję się jak dziecko? Zrobiłaś mi papkę z mózgu!
- Czasem efekt utrzymuje się długo, dłużej nawet. Mówię teraz bo sama się
zorientowałam, że to to. Kilka dni temu. Powiedziałam, że nie chcę, w chwili gdy z kłami zbliżałeś się do nadgarstka. Piłeś nie moją krew. -
kobieta mówiła spokojnym tonem takim samym jakiego używa do Devona.
David usiadł na krześle po drugiej stronie biurka.
Schował twarz w dłoniach. Przez chwilę nic nie mówił. Jakby trawił wszystkie informacje które przekazała mu wampirzyca. W końcu przemówił już całkiem spokojnie:
- Ożeniłem się pięć lat temu. No prawie sześć. Normalna droga awansu. W pewnym momencie okazuje się, że singiel nie może skutecznie zarządzać firmą, dlatego dobrze widziane jest związanie się z kimś. Lisa była przemiłą blondynką, której nigdy nie kochałem. Nie mieliśmy wspólnych tematów. Uprawialiśmy seks, ale nie było tego czegoś. Później szukaliśmy spełnienia na różne sposoby. Mówiłem ci o tym. Potem widzisz - zaśmiał się nerwowo - jakoś tak wyszło, że umarłem. I poznałem nowe życie. Życie, którego wcześniej nie zaznałem, częścią tego życia byłaś - zawahał się i poprawił - jesteś ty. I od jakiegoś czasu czuję do ciebie coś, czego nigdy nie poczułem do mojej żony. Po czym nagle dowiaduję się, że jest to efekt grzebania wampirzymi mocami w moim mózgu. Jak myślisz, jak się czuję teraz, znając te rewelacje? - siedział naprzeciw niej. Z łokciami opartymi na kolanach. Rękami złożonymi przed sobą.
-Nie grzebałam Ci w mózgu - powiedziała cicho i spokojnie - lecz wpłynęłam na emocje, wzmocniłam to co było w Tobie ukryte od samego początku. Zazwyczaj czas wpływu jest krótszy. Nie sądziłam, że efekt będzie utrzymywać się tak długo. Gdy się zorientowałam, zdecydowałam się …. dać Ci więcej miejsca. Z czasem ten efekt ustąpi. Z punktu widzenia szkolenia jednak widzisz jak zaawansowana moc wpływa na postrzeganie Cię przez innych.
Wampirzyca podeszła bliżej do Davida i odjęła jego dłonie od twarzy. Podniosła jego twarz do góry by popatrzeć mu w oczy.
-Nie jesteś i nie byłeś zabawką. Gdybyś był, nie przemieniałabym Cię. Nie stawiaj się w roli ofiary, nie jesteś ofiarą. Wyciągnij wnioski z tej sytuacji, przeanalizuj to, co możesz z tego wyciągnąć dla siebie. Gdybym nie była lojalna, nigdybyś się nie dowiedział, a na dodatek zostałbyś moim ghulem. - pogładziła Davida po twarzy, stanęła obok i przytuliła siedzącego mężczyznę do siebie. Pogłaskała lekko po głowie uspokajającym ruchem dłoni. - Nadal tu jestem… dla Ciebie.
David sięgnął lewą ręką i przytrzymał jej rękę przy swojej twarzy. Pocałował wewnętrzną stronę jej dłoni. Wstał.
- Wybacz. Nie chcę już o tym rozmawiać. - Przytulił ją i pocałował w czoło. Puścił ją i wyszedł bez słowa wyjaśnienia. Musiał pobyć sam. Tego wieczoru zamknął się w pokoju i myślał o biznesie narkotykowym. O jej pomyśle. Łapał się na tym, że jego myśli błądziły. Raz wypełniała je Carolina, po to by innym razem mógł myśleć tylko o rozdziale chiralnych enancjomerów aminowej pochodnej piranu. Doszlifowywał równania od kilku wieczorów. Odrzucił dwa projekty z trzech które miał jeszcze parę dni temu. Postawił na ostatni. Najbardziej ryzykowny. Dający w przed ostatnim etapie mieszaninę racemiczną silnego narkotyku i silnej trucizny.
Długo myślał nad rozdzieleniem składników.

Doszedł do wniosku, że przeprowadzi rozdział w ekstraktorze wirówkowym. Miał nadzieję, że to wystarczy, jednak nie przekona się, póki ktoś nie spróbuje końcowego produktu. W końcu sporządził listę sprzętu i szkła potrzebnych do syntezy. Później sporządził listę substancji które będzie potrzebował. Unikał substancji mogących wzbudzić jakieś podejrzenia. Dlatego na liście znalazł się rozpuszczlnik nitro, denaturat, granulki do przepychania rur. Listę wklepał do komputera i już miał ją wysłać do Caroliny, gdy się zawiesił. Chciał, żeby była szczęśliwa. Miał wrażenie, że tylko dla niej oddychał. Uderzył pięścią w swoje biurko. Pierwszy raz był w takiej sytuacji. W końcu wziął trzy głębokie wdechy, usunął z powitania “Kochana” i pozostawił samo “Carolino”. Kliknął “wyślij”. Resztę wieczoru leżał na swoim łóżku i wpatrywał się w sufit.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172