Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2016, 21:45   #11
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Volva znów Jelling opuściła przekraczając płot i okrążać osadę poczęła w poszukiwaniu swego brata krwi. Ogrodzenie było chyba jeno dla przyzwoitości postawione, bo choć wysokie na więcej niż chłopa, to nazbyt liche by palisadą je zwać, za co czynić miało. Silnego woja by nie zatrzymało gdyby sie uparł forsować miast o wejście do osady walczyć. Nie wiedziała czy to najlepszy pomysł, by właśnie ona przyszła mu oznajmiać, że ruszają... ale przy przygotowaniach do odjazdu, by się i tak na wiele nie zdała.
- Freyvindzie? - W przestrzeń rzuciła rozglądając się za Brujahem.
Coś zerwało się spod płotu w ciemności i skryta w mroku sylwetka zblizyła sie do niej. Freyvind, który siedział tu by się wyciszyć jedynie szum lasu mając za towarzystwo spojrzał na volvę i brwi zmarszczył, a w oczach coś mu błysnęło.
- Gdzie Volund - spytał zimnym głosem.
- Przygotowuje wóz do drogi. Zgodził się, że do Ribe nam śpieszno - odpowiedziała najłagodniej jak potrafiła.
- Przodem idź - rzucił obchodząc ją ostrożnie i czujnie. - Rozmawiał z Tobą. - Nie było to pytanie.
- Rozmawiał - potwierdziła ruszając zgodnie z poleceniem. - Inaczej by mnie tu nie wysłał.
- O ile wysłał. -
Nie dodając nic więcej szedł dwa kroki za nią kierując się tam gdzie wozy ostawili.




Bjarki z Volundem kręcili się przy wozach konie zaprzęgając. Na widok Pogrobca skald rozluźnił się z ulgą, myśli mu przechodziły i takie, że demon drzemiący (jak podejrzewał) w Elin zajął się nim i teraz w pułapkę go prowadzi. Skrzynie ładując i zdobycze, Godi uważnie zmierzył pana swojego bez słów sprawdzając czy z nim nic złego się nie stało. Aftergangerka tymczasem do skrzyni podeszła sprawdzając czy miecz jest ciągle tam schowany. Był tam wciąż, spoczywał tak jak go schowała i nie przyciągał szczególnie uwagi swym wyglądem, niepozorny i zapuszczony.
- Volundzie? - Skald przystanął mierząc berserkera wzrokiem. - Elin to czy nie?
- Elin, ponad wątpliwość - odparł Volund, ostatnią skrzynię na wóz ładując - po drodze jeszcze zapewne sama ci więcej opowie o tym… Styggrze. - Obrócił się do obydwojga. - Nie chcę ryzykować, że Gudrunn nas tu zastanie. Czyśmy gotowi? Gdzie jest Chlo? - zapytał Bjarkiego.
- Raz jeszcze to rzeknij, że to nie demon. - Frey wpatrywał się w twarz Pogrobca wzrok jego chwytając, jako że pierwej mówił odwrócony.
Pogrobiec zauważywszy spojrzenie Freyvinda podszedł do niego i powoli dłonie uniósł, by twarz jego ująć.
- Elin to. Włada sobą. Nie demon w niej. Nie wiem co. Duchem zbawczym się zdaje. Pomaga jej. Przeszkadzać zapewne może, leczli wierzę, że władzy żadnej nad siostrą naszą nie ma. - W pozie pozostał, czekając z niebywałą na Einherjar cierpliwością, czy Jarl Bezdroży potrzebuje jeszcze zapewnień.
Wieszczka przysłuchiwała się ich rozmowie ze swojego miejsca przy wozie bojąc się zrobić jakiś ruch w ich kierunku nim skald uzna, że nic jej nie opętało. Ten zaś powoli skinął głowa patrząc berserkerowi w oczy.
Nie był pewien.
Jeżeli to był demon - mógł go omamić, ale nie widział niczego takiego w Volundzie.
Wciąż nie wiedział co o tym myśleć, czuł się zaszczuty.
Wyciągnął miecz.

Z obnażonym ostrzem ruszył w kierunku volvy, lecz raczej bardziej ku wejściu do zagrody gdzie konie trzymano, a wcześniej i woły, które do szczętu z krwi wypili przysparzając osadzie tony mięsa. Kobieta lekko przestraszona się zdała gdy począł się zbliżać, ale uspokoiła się widząc dokąd zmierza.
- Chciałem by nas tu zastała - powiedział nacinając sobie skórę na przedramieniu. - Wyjaśnić z nią… by złości za sobą nie zostawiać.
Krew nie płynęła w jego ciele jak w śmiertelnych, musiał sam nią kierować. Wolą wypchnął z siebie strumień jaki zaczął barwić czerwienią wodę dla koni przygotowaną. Obrócił się i spojrzał na Elin i Volunda nie przerywając tej czynności.
Widząc co robi volva do Pogrobca podeszła i wyjaśniła:
- Zastanawialiśmy się czy konie silniejsze dzięki krwi nie będą i szybciej nas dzięki temu na miejsce zawiodą.
- Przysięgła Ci przemoc. Nic z nią nie wyjaśnisz, jeśli słów nie cofnie i nie będzie komu po temu zaświadczyć. Jeśli przybędzie, poleje się krew i zakończy życie… w najlepszym razie rozpocznie blodhævn z hańby płynące. -
Volund wyjaśnił rzeczowo, bez cienia emocji zwracając się do Freyvinda.
Decyzja należała do skalda, który spojrzał znów na volvę jakby się nad czymś zastanawiał.
- Bjarki, przynieś Chlo, a wygodne miejsce na skrzyniach jej wpierw zrób. Wy zaś napojcie tym konie, ja jedną ostatnią rzecz tu muszę uczynić. Wnet wrócę, nim gotowi do wyruszenia będziemy.
Elin rzec już coś chciała ale zmilczała i jedynie głową kiwnęła. Pogrobiec jedynie odprowadził go wzrokiem, bardziej jak niema mara niż człowiek, nim zamknął deko własnej skrzyni skrywające teraz chustę i ziemię skażone krwią, płynącą i w jego żyłach.
Volva po konia jednego poszła i przystanęła z nim przed pełnym wiadrem czekając na reakcję zwierzęcia, lecz bydle nie sprawiało wrazenia jakby pić zamierzało zaprawiona krwią wodę.




Prócz głosów w jego głowie szepczących mu o czymś co być mozęopętało Elin, były tez i takie, co uspokajały. Wszak Volund znał się na tym jak nikt inny kogo Frey by znał. Rzekł, że nie ma w niej złego.
"Tak twierdził, że się na tym zna" - wmawiała paranoja.
"W Chlo demona rozpoznał wnet" - mówił rozsadek.
"Nie wnet… oj nie wnet, dopiero nad Engelsholm".

Bił się z myślami nie wiedząc co czynić. Chciał całym sobą by Volund miał rację, ale w oczach jego nie znalazł tego czego szukał, pewności. Nie znalazł wszakże też fałszu, omamienia.
Skald zaklął i załomotał do drzwi rodziny Jensa i Jorika.
Najstarszy z braci otworzył drzwi ostrożnie.
- To Ty… - Otworzył je szerzej i wyszedł nieco na próg. - Coś się stało? - Spoglądał na Freya zaskoczony.
- Jorik jest?
- Śpi.
- Nie śpi! -
doleciało zza drzwi i przez uchylonych ich szparę przecisnął się młodszy z braci. Rozczochrana szopa jasnych włosów nadawała mu wyglądu nieopierzonego orzełka.
- Świata zobaczysz kawał, choć nie wiada czy tyle ile byś chciał. Nie licz na bezpieczeństwo i nie pierwszym będziesz kogo w chwili grozy ratować się rzucę. Wierności wymagać będę, za zdradę nie popuszczę. Gotowyś na to?
Chłopaczek najpierw się wysztywnił i gębę niemal otworzył z zaskoczenia, ale szybko sobie przypomniał, że dorosłym ma być.
- Gotowym! - Skinął raz jeden głową choć widać po nim było, że najchętniej by skakał z radości. - Nie zawiedziesz się na mnie, jarlu - powiedział lekko łypiąc na starszego brata. Jens też emanował dumą.
Do niego teraz skald się zwrócił.
- Rękę wystaw spodem w górę.
Chłopak wysunął ramię przyglądając się skaldowi ze zmarszczonymi brwiami, Jorik zaś ciekawskim spojrzeniem strzelał od jednego do drugiego. Skald wyciągnął rękę i jakby przesypywał coś na dłoń chłopca ku niemu wyciągniętą.
- Nic więcej nie mam, co bym mógł ofiarować. Tako rzeknij Gudrunn to przekazując. Powiedz jej, ze wrócę, nie w gniewie, nie w złości. Choćby i ubić chciała. - Odwrócił się do Jorika na powrót. - Ruszamy zaraz, jak zmarudzisz zostaniesz. Słuchaj mnie teraz uważnie. Nóż jakiś mieć będziesz, kij niewielki ostrugasz. Gdyby nastała chwila, że jednooka volva, Elin, nie sobą się zdała, przeciw nam czynić poczęła jakby złe w nią nagle w zajadłym szale wpadło… w serce wbijesz. Na Ciebie nikt uwagi nie zwróci. Obaj pojęliście?
Jens i Jorik na raz głowami pokiwali w takim samym geście.
- Biegnij się przygotować - rzekł Jens.
Gdy sami zostali rzekł cicho:
- Gudrunn dzika i nieokiełznana. Odejść może zechcieć. Wstrzymać jej nie zdołam. Co wtedy?
- Wtedy Ty ich chronić musisz. -
Skald odwrócił się i skierował ku miejscu gdzie wóz stał nie oglądał się za siebie.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 07-09-2016 o 22:04.
Leoncoeur jest offline  
Stary 07-09-2016, 22:02   #12
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Jorik po dłuższej chwili za nim przybieżał, ciągnąc za sobą nieco za długi płaszcz spięty srebrną klamrą pod szyją, na głowie za duży hełm mając. Niewielki tobołek przez ramię przerzucił, z którego ostrze łyżwy wystawało i przy wozie pomagać chciał. Lecz gdy tylko Pogrobiec dostrzegł młodocianego, oczy weń wpił karmazynem zabarwione i zerknąwszy ku skaldowi, naprzeciw Jorikowi wystąpił.
Pięknolicy, co dosłownie więdnąć począł, oczyma jak ślepia bestii zmierzył bezdusznie z góry wzrokiem … hirdmana Freyvinda.
- Cóż to…? - zapytał, nie dając łatwo po sobie poznać czy do brata się odzywa, czy do młodego.
- Z nami jedzie. Chlo opieki potrzebuje. Młody hirdman wyprostował się dumnie, na męża dojrzałego ponad stan pozując.
Wieszczka też w chłopca jedynym okiem się wpatrzyła, by przenieść potem spojrzenie na Jarla Bezdroży.
- Dziecko chcesz narażać? Przy tym wszystkim co może nas spotkać? - Zapytała z łagodnym wyrzutem i głowa pokręciła wracając do konia, bo nie oczekiwała jakiejkolwiek reakcji ze strony skalda.
Pogrobiec zaś przyklęknął przy Joriku, twarz do jego oblicza dziecięcego jeszcze przybliżając. Chłopiec cofnął się nieco wpatrując się w rozwartą ranę na policzku Gangrela.
- Prawda to? Uzdrowicielem jesteś? - zapytał. Volva słyszeć mogłaby w tym pocieszne szyderstwo, ale afterganger nie silił się na ułatwienie chwili młodzieńcowi przeszywanemu szkarłatnymi oczyma.
- Nnn-nie. Ale mieczem … - wzrok chłopca wciąż uciekał do miejsc gdzie płaty ciała odpadły - ...robić umiem. Jarl na ..na naukę mnie wziął. Jak rzecze, żem ochrona dla pię...Chlo, tom ochrona. - ślinę widocznie przełknął i na skalda spojrzenie rzucił.
Jeżeli liczył na to, że Frey ułatwi mu to…
Skald ni okiem nie strzelił na rozmowę chłopaka z berserkerem ostawiając go samemu sobie.
Na volve za to spojrzał.
- Zapewne zginie, ale nie wiadomo czy to mu Norny przygotowały. Czy śmierć czy sławę. Wyrwac się stąd chce. - Potoczył dłonia wokół. - Dziwujesz się? - Wykrzywił sie lekko. - Los swój we własne ręce bierze.
Oko zmrużyła patrząc na Freya i nic więcej nie rzekła. Nie miała zamiaru się z nim kłócić, uzna to jeszcze za efekt opętania. Głosem łagodnym do konia poczęła mówić próbując go zmusić do nachylenia łba i wody spróbowania.

Pogrobiec sękatym palcem podbródek chłopaka mimochodem obrócił by i wzrok ku sobie przywieść.
- Mieczem robić potrafili Ci, których stosyś widział. Wyrośnięci. Najprzedniejsi. Doświadczeni. Myśliszże, że mieczem byś którego z nich porobił, gdybyś musiał? - patrzył w oczy młodzieńca, lecz oczywiście słowa nie tylko doń skierowane były. - Im Valhalla… lecz na nią zasłużyli. Jeśliś nie gotów, zawiedziesz, hańbą się obłożysz… a zapewne wnet skonasz… wiesz co Ci pisane?
- Bogowie od tego by wiedzieć co mnie czeka. Ja mogę jeno chwałe rodzinie się starać przynieść. - rzekł beznamiętnie chłopiec. Rozmowa o śmierci jakoś go uspokoiła i przestał nerwowo szukać na czym by tu wzrok zawiesić. - Jarl rzekł, że ruszać nam trzeba. Tedy co pomóc trza?
- Skąd mam wiedzieć? Ja nie z jego hirdu. Okryć chwałą się staraj, skoroś zbyt młody by hańby się lękać… Współczuję ci. - rzekł jeno Pogrobiec, prostując się i do wozu obracając.
- Jako brat twój muszę Ci rzec, że mi się widzi to jako fatalny czas młodzików na śmierć ciągnąć. - rzucił jeszcze tylko do Freyvinda, za nic obecność Jorika mając… lecz w definitywny sposób mimochodem to rzekł, jako opinię, jak od doradcy. W tonie nie było pragnienia kontestowania woli skalda.
Chłopiec był jego hirdem…
Z początku kiwnięcie głową było jedyną odpowiedzią.
Dopiero po chwili…
- Wiele fatalnych pomysłów bywało. Jak wyprawa Thora do Jotunheimu. Albo nasza do leża wilków. Ale były. Co będzie to będzie. Z nim mów. Zechce odstąpić? Na siłę ciągnąć go nie będę.
Widać było, że Pogrobiec zatrzymał się nad tymi słowy i zastanawiał się. Wzrokiem powiódł, szukając w spojrzeniu opinii, po Elin i po Bjarkim, gdy sam zastygł w bezruchu i ciszy.
Wieszczka zerknęła na nich i jedynie głową potrząsnęła wyrażając tym samym swoją opinię, koń ją natomiast ciągle ignorował. Przez chwilę myślała, w końcu do Jorika się zwróciła.
- Na koniach się znasz?
Chłopiec, któren dla podkreślenia tego, że wyzwania się nie boi już tobołek swój na wóz wrzucił razem z hełmem, pokiwał głową.
- Znam. - spojrzał na Elin.
-Napoj je zatem. - Wskazała na wodę i lejce wyciągnęła w kierunku młodego hirdmana.
- Toć na spragnione nie wyglądają. - zdumiał się chłopak i spojrzał na volvę jak na szaloną.
- Volva oczekuje, że uczynisz, miast wymówki prawić. - powiedział groźnym, niedźwiedzim tonem Pogrobiec, samemu podchodząc do Freya acz obserwując jego nowego towarzysza.
Jorik ramionami wzruszył i zaczął czerpać wodę do skórzanych worków.
- Bedą pić chciały to wypiją. Cudów czynić nie umiem.
Gdzieś z tyłu słyszeć się dało chrząknięcie Bjarkiego, który Chlo mościł na wozie.
Wieszczka również do skalda podeszła czekając aż ten da sygnał, by ruszyli.

- Czas. - Frey skinął głową. - Ku Ribe. - Zaczął iść w kierunku skąd przybyli dwie noce temu.

Słowa te jakby obudziły coś w Volundzie. Podszedł do wozu, jął tobołek Jorika.
- Dogonię was. - rzucił skaldowi i volvie i Bjarkiemu. Jorikowi rzucił jego miecz. Tobołek położył obok.
- Mówisz, że umiesz robić mieczem. Obnaż klingę. - wampir uraczył młodzieńca tonem, jakim dawniej obdarzał tych, z którymi w holmgang szedł.
- Jam Jarla Bezdroży sługa, nie Twój. - młodzieniec po tobołek sięgnął - I z Tobą swady nie mam. Jak Ty masz ze mną, to z panem mym uzgadniaj bym pola stawał.
- Och nie, nie rozumiesz. Krzywdy ci nie uczynię. - rzucił Pogrobiec - Ale jeśli mieczem co robić umiesz mnie nie razisz aniżeli ja ci go odebrać bym zdołał… kłamcą byś był, prawda? Chciałbyś krzywoprzysięstwo…
- Śpieszyło nam się? - Skald przystanął i odwrócił sie zerkając ku Volundowi i Jorikowi z błyskiem gniewu w oczach.
- Nie na tyle, by przyszłego wojownika w kil chwilka zmarnować, za dni kilka. - stanowczo powiedział Volund - Ruszajcie. Was dogonimy obydwaj, albo go odwiodę… Jeśli nie chciałby kłamstwem Cię i rodziny przyozdobić. - choć dla Pogrobca jasnym było, że krzywoprzysięstwo najniewiarygodniej tu wypadało, zdeterminowany był zdawał się młodzieńca buńczuńczego słownie w honoru obronę wmanewrować...
- Ruszajcie, racje ma. Dogonimy - zgodził się Frey wracając krok za krokiem. - A Jeśli Ci do miecza spieszno Volund, wyciągnij, daleko nie odejdą, przyjdzie ich dogonic. - Skald połozył dłoń na rękojeści.
- Nie pora na to teraz! - Głos wieszczki smagnął ich nagle. Elin miała już tego powoli wszystkiego dość. - Sprawdzian umiejętności kiedy indziej można urządzić, teraz pora nam w końcu ruszyć. - Volva przemówiła i widać oczekiwała, że słowa jej zostaną wysłuchane.
- Elin. Przeciw Lupinom ruszamy. Jeśli młodzieniec teraz z nami wyruszy, nigdy żyw do Jelling nie powróci. - w głosie Volunda sprzeciw był słaby, więcej prośby. Pogrobiec ku zdziwieniu przemawiał najbardziej litościwym głosem… nad losem chłopaka.
Jak gdyby coś na temat przedwczesnego ruszania po chwałę było mu wiadome.
- Każdemu śmierć pisana - z pełzającym gniewem w głosie wycedził skald. Coś znów się w nim przebudzało. - Nawet nam, Volund. Nawet nam. Kiedyś.
Zbliżył się do Pogrobca błyskając oczyma.
- Jego decyzja zgnić tu, lub przeznaczenie za nogi chwycić. - Spojrzał mu głęboko w oczy. - a co do szans z wilkami… Elin żeś od pójścia na polanę nie odwodził, gdy przy Fenrisa pomiocie w walce niewiele siostra nasza od niego się różni - zgrzytnął. - Idziemy?
Jorik tobołek schwycił pognał za Freyem. Na wóz się nie pchał, jeno rzeczy swoje wrzucił i ruszył pieszo.
- Ostawcie to teraz, bo znów za łby się weźmiecie. - Stwierdziła wyraźnie zmęczona już Elin. - Dziecku w przyszłość zajrzę, Volundzie, jeśli taka jego wola będzie. Teraz chodźmy. - Stwierdziła i również za wozem ruszyła.
- Elin ma lat doświadczenie by decyzje sama podejmować, bez ojcowskiej mądrości. - Volund spojrzał w oczy Freyvindowi, gdy jego same były puste - Jorik jest… jak wielu. Przez Norny wiedziony. Obietnicą chwały skuszony. Dziw, że jego brat nie. - zakończył odlegle Pogrobiec z paskudnym uśmiechem.
- Idźcie więc.
Volva przystanęła i na swych braci krwi pojrzała ponownie.
- Nic nie poradzimy, Volundzie. Jego - Tu wskazała na Freya. - odpowiedzialnością śmierć tego dziecka będzie. Nie naszą. Ty próbując zmienić jego zdanie nic teraz nie zdziałasz. - Wyciągnęła rękę do Gangrela, by ruszył razem z nią.
- Może zginie jutro. Może pojutrze. Może jego trup spocznie na ziemi za dziesięć dni, a może za księżyc - Frey rzekł pełgającym od gniewu głosem. - W rzyci mam to jako i jego życie. On jego panem, on o nim decyduje. Rozejrzyj się Volundzie. Tu beznadzieja. On wie na co się waży! Śmiały mimo to, wyrwać się chce zaznać choć kilku dni życia, miast lat jako żywy trup tutaj, jak jego brat, który zostaje. - Frey zbliżył się o kolejny krok do berserkera. - I to szanuję, szanse mu daję, nawet gdy przyjdzie mi go zakopać. Bom podobnym był gdym chował się na snece gdy wypływać miała, a zabrać mnie nie chcieli. A jaki Ty byłeś? - W jego głosie wyczuć można było teraz i cynizm. - Gdziekolwiek się narodziłeś, dom opuściłeś. Kim jesteś się stałeś. Legendą.

- Dogonię was.
Pogrobiec wypowiedział te słowa niezwykle miękko, niezwykle płytko. Przez całą wypowiedź wpatrywał się w skalda z przymkniętymi powiekami, z równie ironicznie uniesioną brwią, aż ten wspomniał o tym, jaki on był.
Na to usta Pogrobca się delikatnie rozchyliły a oczy stały odległe, choć inaczej, niż w epizodach lunatyzmu. Patrzył prosto w oczy Freya i patrzył zupełnie gdzie indziej zarazem.
Znikąd po miękkim zdaniu naga sylwetka Pogrobca zerwała się gwałtownym, ale kontrolowanym ruchem, gdy ruszył jak najprędzej prosto w gęstwinę, z dala od zebranych, wozu, Jelling…
Volva ujrzała w tej jednej chwili wiele rzeczy, lecz przede wszystkim ujrzała też aftergangera, który ledwie wygrał z szałem.
Na tę chwilę.

Wieszczka za Gangrelem pojrzała ze smutkiem i bólem w błękitnym oku.
Chciała pobiec za nim, wesprzec go jakoś, choć nawet nie wiedziała, czy właściwe słowa odnajdzie. Czy w ogóle są jakieś właściwe słowa w tej sytuacji. Nie mogła jednak. Nie chciałby, żeby przy nim była, gdyby Bestia zdołała wyrwać się na wolność, a i Freyvind z pewnością, przy swych podejrzeniach, nie pozwoli jej ruszyć za Volundem.
- W bratu naszym Bestię niemal obudziłeś. Chodźmy lepiej, by dać mu spokój… Dogoni nas. - Powiedziała głosem przepełnionym smutkiem i rezygnacją. Sama ruszyła powoli i na wóz się wpakowała. - Położę się, byś i Ty spokojniejszy był - Ponownie do skalda się zwróciła. - Skrzynię możesz nawet kazać zabić jeśli taka Twa wola. - Wzruszyła ramionami i do środka ostrożnie weszła kładąc się przy mieczu.
- Nie wiem co w niego wstąpiło - Frey był jakiś zamyślony, zastanawiał się co tak wzburzyło Pogrobca.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 07-09-2016 o 22:10.
Blaithinn jest offline  
Stary 08-09-2016, 00:52   #13
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Volund


Odbiegł w las gnany, napędzany uczuciem rozpalającym go do żywego, zasłaniającym wszystko inne. Nie czuł gdy gałęzie zimowych drzew drapały jego skórę. Bestia wrzała w jego wnętrzu, próbując wydostać się. Pokazać swą moc raz jeszcze w tak krótkim czasie.
Biegł zaślepiony, choć krew wciąż szeptała, śpiewała nienawistnie. Wytrzymałość woli ulatywała tak szybko, ciągle narażana na próbę. Nie pamiętał czasu gdy tak szybko jego nieugiętość tak mocno osłabła. A jednak w tej chwili była wszystkim co powstrzymywało go przed popadnięciem w objęcia Bestii. Powoli rezon mu wracał i opanowanie a gdy się ocknął w lesie był głęboko, znowu zagubiony jak dziecko.
Wspomniał Jorika…i ruszył z powrotem po swych śladach.


Powrót


Bjarki cmoknął na konie i sam na piechotę ruszył trzymając wędzidło jednego z rumaków. Nie chciał widać sił zwierzyny nadszarpywać przed długą drogą. Jorik podskakując niemalże szedł obok niego zostawiając Jarla Bezdroży w spokoju.
Volva pogrążona w rozmyślaniach w skrzyni leżała, oddech śpiącej Chlo co jeno na chwilę się przebudziła za kołysankę miała. Volva niespokojnie zakręciła się w swym drewnianym schronieniu. Przez myśl przebiegł jej obraz Svena.

W milczeniu przebywana droga dłużyła się niemiłosiernie. Monotonię przerywał jedynie niepokój o Volunda.


Tissø

W halli prócz jarla i jego żony zebrało się czworo przedstawicieli najważniejszych rodów.
Mężczyzna o szerokich ramionach i długich blond włosach stał najbliżej jarla. Obok niego młoda rudowłosa kobieta w ciężko zdobionej zielonej sukni. Kolejnym był starszy mężczyzna o orientalnej urodzie, który z pewnością nie rodził się w Skandynawii. Wyglądał na kogoś, kto mógłby być ojcem większości zebranych. Kontrast rzucał się w oczy zwłaszcza dlatego, że po jego lewej stronie stał młody mężczyzna z krótką brodą. Tak wyglądali możnowładcy Tissø. Na środku stał Szeptacz. Rozprawiali o czymś zawzięcie, gdy naradę przerwało im wejście młodego, ciemnowłosego podróżnego. Ten nieco zaskoczony ilością zebranych, pokłonił się krótko.
- Jarl Agvindur z Ribe z posłannictwem mnie przysyła. - spojrzał na jarla bez lęku i z dumą wynikłą z piastowanej roli. - Prosi o Twą pomoc, jarlu, w związku z zaginionym synem krwi swym, jarlem Einarem z Aros. Sam Agvindur nie może podjąć wyprawy, doglądając inne istotne dla Denemerki sprawy na północy. Ciebie, jako sąsiada najbliższego Einarowi prosi o wsparcie dla siebie i swych wybranych zauszników i zapewnieniu, że świetności Aros nikt i nic nie zagraża. - potoczył spojrzeniem po obecnych - W zamian oferuje swe wsparcie dla Ciebie u króla Eryka.
- Niechaj słońce nigdy nie gaśnie nad Ribe i oby zimy srogie nigdy go nie nawiedziły. Cóż to stało się z jarlem Einarem? Jakąż pomoc mógłbym nieść?
- Erik postanowił wykorzystać nowe źródło informacji.
- To zbadać należy bliżej, acz podejrzenia są, że Chrystian działanie to. Agvindur prosi byś wsparł jego wysłanników swymi talentami. Wysłannicy Agvindura wkrótce do Aros ruszą. Spotkać się mogą na miejscu z Twymi ludźmi lub Tobą samym, jeśli osobiście się podejmiesz wyprawy.
Sugestia była jasna. Agvindur domagał się wsparcia od jarla na Jeziorze Tyra, wzywając go pośrednio do pomocy królowi Dunów.
Erik wstał i ruszył w stronę posłańca. Lekko przechylił głowę jakby oceniając mężczyznę. W końcu zaś rzekł:
- Krześcijanie wypędzili mą matkę z jej domu, skazując na tułaczkę. Na samą myśl o tym, że ktoś mógł mą krew tak pokrzywdzić goreje we mnie. Toteż przekaż swemu jarlowi, że jak najszybciej wyślę swych ludzi by sprawdzili cóż z jego synem się stało. Nawet osobiście pofatyguję się, by pomoc ową nieść. A którzy zausznicy jarla z Ribe wyruszają?
- Agvindur brata swego prosił o pomoc i Volunda zwanego Pogrobcem. Wraz z nimi ludzi swoich śle, by wsparcie zapewniali, gdyby przyszło miasto odbijać. Przekazać zatem Agvindurowi mogę Twe zapewnienie o pomocy
- raczej stwierdził niż zapytał posłaniec - A kiedy ruszyć zdołasz, jarlu?
- Zatem Óvinurinn eini guð i berserker krześcijan nękać będą. Zacna to kompanija. Przekaż, że wyruszę tak szybko jak w mocy mej będzie siły zebrać. Wszak łodzią do Aros w noc jedną dotrę. Ruszaj i przekaż te wieści Agvindurowi. Na chwałę Jednorękiego!


Droga


Volund tuż przed świtaniem dołączył do Freyvinda i Elin.
Ostatnim widokiem jak ujrzał była twarz Jorika wpatrująca się w niego gdy chłopiec opuszczał wieko skrzyni.
Wóz ruszył dalej.

Okolice Ribe

Elin obudziła się jak zwykle pierwsza i poczuła, że wóz stoi.
Gdy w wieko skrzyni zastukała, odbito je mocnym ruchem. Jednooki Grim dłoń ku niej wyciągnął.
- Do Ribe niedaleko... - wskazał kierunek w dół niewielkiego zbocza, uprzedzając pytanie Elin.
Na horyzoncie, w niewielkiej niecce terenu widać było znajomą osadę, na widok której volvę opłynęło poczucie bezpieczeństwa i niepokoju zarazem. W bladym świetle księżyca Ribe wyglądało na spokojne i uśpione.
Chlo nie spała, lecz ułożona wygodnie na wozie z Jorikiem wtulonym do boku przyglądała się na przemian Grimowi i Elin.
- Już całkiem niedaleko, acz radziłam poczekać aż Frey i berserker się obudzą. Uzgodnić czy wjechać wprost do Ribe, czy nie…
- Część osady spalona, niecała. Palisada jednak nienaruszona, przynajmniej na tyle zobaczyć stąd można było.
- dodał Bjarki.
- Podróż spokojna była, na drodze jeno kupców spotkaliśmy, nic strasznego - uśmiechnęła się słodko Franka.

Cichy szept rozmów przedzierał się do świadomości Lenartssona i Volunda.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 08-09-2016 o 00:57.
corax jest offline  
Stary 08-09-2016, 16:26   #14
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Czerń.
Czysta, nieprzenikniona czerń otulała aftergangera niczym niematerialny całun. Mrok nie dający przebić się wzrokiem dla jednych był powodem do paniki, dla innych pobudzał uczucie bezpieczeństwa i spokoju. Freyvind był dzieckiem nocy, einherjar przypisanym czasowi oddanym pod władzę bogini Nótt i jej wychowankowi Maniemu, nie jej jasnemu synowi Dagowi i siostrze Maniego - Sol. Freyvind dobrze czuł się w ciemności, która muskała jego ciało szepcząc do ucha jak kochanka.
O obietnicach rozkoszy jakich zaznać mógł jedynie z dala od światła dnia, jakie obiecywała mu na tę noc, tak jak każdej poprzedniej.

Leżał w skrzyni nie poruszając się i wychodząc dopiero z ciężkiego snu jaki był dla takich jak on nieodłączną częścią dnia. Gdy Sköll ruszał we wściekły pościg za jaśniejącym niczym płonące złoto rydwanem, on i jemu podobni zamierali i jedynie po epickich walkach własnej woli mogli czynić najprostsze czynności. Ale w końcu Sköll wyjąc znikał za nieboskłonem, jego miejsce zajmował Hati pędzący za srebrzystym synem Glaur i Mundilfariego w dzikiej furii. Za każdym razem z tym samym zacięciem, co noc bliżej, pędząc by rozpocząć Ragnarok. By zatopić w Manim kły, by rozedrzeć go pazurami, by zapiały koguty, pies zaszczekał, róg zagrzmiał, most runął, a drzewo zapłonęło i padło.
Ten czas jeszcze nie nadchodził, nadeszła po prostu kolejna noc, a afterganger coraz przytomniejszym wzrokiem spoglądał w nicość ciemności.



Podniósł lewą rękę i przybliżył dłoń przed swe oczy. Nie widział jej, odbierał ją jedynie kolejnym nieopisywalnym zmysłem. Pewnością, że tam jest. Wpatrywał się w nią nie widząc jej, a jednocześnie rozpoznając najdrobniejsze szczegóły. Skóry powlekającej martwe mięśnie i kościec. Kilkakrotnie zgiął i rozprostował palce napawając się tym widokiem, choć śledził go poza zmysłem wzroku.
Wnet zamarł, jego myśli skuliły się jak do skoku zszokowane czymś nagłym, towarzyszką, która wkroczyła między nie i niczym Freya wśród starych bab zwracała na siebie pełnie uwagi.
Nowa myśl przegoniła swe siostry precz pozostając sama w głowie skalda. To kim jest, gdzie jest, co się wydarzyło… uciekały jak einherjar od słońca, jak Loki przed Asami i Vanami po pamiętnej biesiadzie w pałacu Aegira.
Myśl o tym, że nie walczy.
Nie musi.

Od czasu gdy krew Eyjolfa wypełniła jego martwe usta walczył prawie zawsze. Czasem były to epickie pojedynki, czasem jedynie gotowość do ciężkiego boju i czujna obserwacja wroga.
Bestii jaka w nim drzemała i jaka w rodzie einherjar skalda-godi była silniejsza niż u innych dzieci Canarla. Walka z nią wypełniała jego nieżycie, a od dwóch dni krew wilków dała bestii do rąk broń mogącą się równać z Mjolnirem, Gungnir lub miecz Surtra. Przez dwie noce Freyvind czuł się jak oćwiczany i bity przez złodzieja pies. Maltretowany i okładany, otrzymujący razy ale nie podający się. Nie mogący wpuścić złoczyńcy z szerokiego świata do Halli… Choć to świat był tu jego umysłem, a halla całym światem. Wpuszczenie złodzieja do środka, wypuszczeniem bestii na zewnątrz.
Przez dwie noce walczył i krwawił wewnątrz siebie, prawie bez przerwy.
Teraz nie musiał.

Siedział na progu halli-świata czując swoją siłę, a to co szturmowało drzwi kryło się za węgłem. Już nie tak mordercze, potężna broń zniknęła. Siła Freya nie uległa zmianie, ale po epickiej walce albo to przeciwnik trzymał się na odległość na zwykłe warknięcie, albo tez Frey warujący w progu czuł się niepokonany. To mogło minąć, wrócić do normalnego stanu… teraz jednak jaźń skalda w tej walce zachłystywała się pewnością siebie.
Głosy w jego głowie jakie tak wyraźnie słyszał jeszcze przed wejściem do skrzyni - milczały. Nawet nie szeptały, jakby skryły się głęboko i zapadły w sen.
Do tej pory podsuwały mu pomocną dłoń, otwierały oczy na wiele spraw. Na czająca się wokół zdradę, na niebezpieczeństwo, na niegodziwość i złe spojrzenia. Czułe dłonie utkane z szeptów obracały jego głowę tam, gdzie mógł ujrzeć zagrożenie płynące z niechęci, zawiści, ambicji i buty.
Wycelowane w niego.

Ogarniające go ciemności, cisza przerywana jedynie lekkim szmerem rozmowy na zewnątrz niby nie z tego świata, spokój myśli… to przebudziło obrazy, wspomnienia.
Wściekłość i zawód Gudrunn
Strach, niepokój i bezsilność Elin.
Rozpacz i poczucie odrzucenia Chlo.
Troska, irytacja i dezaprobata Bjarkiego.
Szalona walka i taniec na krawędzi Volunda.
Freyvind nawet jak na standardy einherjar sumienie miał puste. Zapatrzony w siebie, zadufany, pędzący ku sławie. Czasem jedynie dla niewielu inny, przejmujący się ich losem. Życiem pozostałych przejmujący się niewiele gdy nie było to dla niego ważne.
Jak życiem Jorika?
Furda co myślą.
Myslą dobrze, niech uwielbiają.
Myślą źle, niech się boją.

Jego myśli znów wypełnione twarze. Elin z jedynym okiem pełnym bólu rodzącego się stąd jak na nią patrzył. Co o niej myślał.
Po raz pierwszy od dziesięcioleci oczy skalda wypełniły się lepką i gęsta wilgocią. Krew zaczęła spływać strumykami po skroniach.

A zaraz potem rozległ się łomot, gdy Freyvind zaczął uderzać miarowo głową w drewno skrzyni.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 08-09-2016 o 16:53.
Leoncoeur jest offline  
Stary 09-09-2016, 17:55   #15
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Sen volvy

Leżała na ziemi przygnieciona ciałem potężnego basiora, wilczy pysk tuż przy jej twarzy, gdzieś nad nią spokojny głos:
- Patrz, co spowodowałaś. Patrz.
Niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu, jedynie to mogła zrobić - patrzeć.
Widziała padającego Odgera pod naporem ciosów i Svena zaganianego płonącymi pochodniami niczym zwierzę gdzieś poza zasięg jej wzroku. Widziała powalany przez Freyvinda kamień i czuła uderzenie mocy życia, które potem nagle zanikło. Widziała Úlfhéðnar wykręcanego i skręcanego potężną, mroczną siłą, która pohańbiała jego ciało przemieniając je w maszkarę.
To wszystko była jej wina, nie powinna pozwolić na tą wyprawę… Nie powinna namawiać na nią Agvindura.
Do jej myśli wdarł się znajomy, kuszący głos:
- Znajdź mnie… min eneste skat… i pojawiła się twarz znana z wizji, równie piękna co ją przerażająca.
Zbudziła się.


Pod Ribe

Volva skinieniem głowy podziękowała Grimowi za pomoc przy wyjściu ze skrzyni i wzrokiem zamyślonym potoczyła po wszystkich. Słuchając Franki zaczynała rozumieć rozterki Freyvinda co do niej samej.
- Dobrze byłoby na zwiad pójść… - Powiedziała cicho z wozu schodząc i wpatrując się w uśpioną osadę. Ribe było jej domem. Dlaczego tak późno to zrozumiała? Dlaczego dopiero wtedy, gdy mogła to wszystko stracić? Westchnęła cicho i ponownie zwróciła się w stronę sług Jarla Bezdroży.
- Kupcy? Mówili coś co może nam się przydać? - Zapytała patrząc na Chlo.
Nim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć, dał się słyszeć łomot. Jakby ktoś się próbował dobić przebić przed drewno. Chlo się poderwała, budząc Jorika:
- Brzydaku! - na Grima krzyknęła z lękiem na twarzy wypisanym i skrzynię wskazała paluszkiem.
Elin zerknęła na skrzynie i odeszła kilka kroków od wozów.
- Styggr? - Szepnęła w noc.
Kimkolwiek był jej nowy towarzysz, nie odpowiedział. Być może zajęty czymś innym, być może nie mając ochoty na rozmowę w tej chwili. Zamieszanie na wozie się zrobiło, gdy służba Freya koło jego skrzyni poczęła się krzątać.
Volva westchnęła cicho, być może w ogóle się już nie odezwie zły, że o nim wspomniała. Lepiej wrócić było do reszty nim jej brat wyjdzie i zacznie sprawdzać gdzie ona jest.

Grim podszedł ciężkim krokiem do skrzyni skalda skąd hałas dochodził.
Nie odbijając wieka spytał:
- Panie? - sam w zasadzie nie wiedząc czemu to czyni. Wszak gdyby Freyvind pragnął się wydostać w szale, drewno obicia powstrzymać by go nie zdołało. - Głodnyś? - upewniał się irracjonalnie.
Odpowiadały mu tylko miarowe uderzenia w wieko.
Trzask odbijanego wieka złączył się z jednych takich uderzeń. Przez wóz Chlo zaczęła się przepychać, odpychając Jorika. Chciała jak najszybciej się znaleźć przy skaldzie.
Frey jej słodką twarzyczkę ujrzał, koło niej twarz pomarszczoną swojego godiego, nad ramieniem dziewczyny zamajaczyła blond czupryna Jorika.
- Panie… - Chlo nie bacząc na nic, dłonie swoje pod głowę skalda wsunęła, przyjmując na nie kolejne uderzenie głową.
- Com ja uczynił… - wyszeptał skald i zdawać by się mogło, że powtarzał to od jakiegoś czasu, lecz dopiero po odbiciu wieka można było to usłyszeć. Sprawiał wrażenie przytomnego, ale nie zwracającego większej uwagi na trójkę zaaferowanych sług.
Przestał walić łbem w skrzynię i potoczył wzrokiem po twarzach wypatrując Elin lub Volunda.
Wieszczka stała po drugiej stronie wozu najwyraźniej nie chcąc się narzucać ale też jednocześnie chcąc być widzianą.
Szans by skald otoczony sługami i wciąż leżący w skrzyni dostrzegł Elin nie było.
Chlo nie wiedząc jak uspokoić swego pana myśleć mogła jeno o jednym:
- Głodny. Trzeba mu krwi dać. Jorik… nóż daj…
- Już daję… - chłopak zaaferowany i przejęty do tobołka sięgnął by wymacać ostrze. Klął przy tym pod nosem, że miast przy sobie go mieć, w tobół wcisnął.
- Mam! - krzyknął w końcu triumfalnie i podał France.
- Nie krwi mi trza. Gdzie Volva. Gdzie Volund? - Skald wyprostował się do pozycji siedzącej.
- Volund w skrzyni jeszcze, wieszczka obok, tam. - Bjarki zadudnił niskim głosem, odsuwając się nieco. Jak na zawołanie, słychać było delikatne chrobotanie ze skrzyni Pogrobca… jakieś wierzgnięcie i jakieś słabowite poruszenie.
Jorik ruszył w stronę Pogrobca wciąż jakoś dziwnie nim samym zafascynowany. Zaczął mocować się z wiekiem i po chwili ostrożnie zaczął podnosić wieko.
Elin Freya posłyszawszy zbliżyła się do skrzyni z cichym westchnięciem.
- Jestem… - Głos jej brzmiał na zrezygnowany.
W miarę jak światło by mogło wpadać odkrywając sylwetkę wewnątrz, tak czerwień odpływała z oczu zalęgłej tam sylwetki, niknąc jak wyspa za przypływu. W ciemności duńskiej nocy nic prawie poza zarysem bladej sylwetki widać nie było. Wampir poruszył słabo głową.
- Dziękuję. - wychrypiał do Jorika głosem słabym jak kogoś cierpiącego z pragnienia, jak gdyby struny głosowe jego były przetartymi konopnymi sznurami. Nie podniósł się jednak, delektując na tę chwilę chyba wyłącznie nocnym powietrzem.
Chłopak chrząknął niepewny i przestąpił z nogi na nogę.
- Eeee… krwi? - powtórzył za Franką.
- Twa bardziej ci potrzebna… - wystękał boleśnie. - Nic to. Pana swego doglądaj.
Jorik rzucił jeszcze raz spojrzeniem na Gangrela i cofnąć się chciał ale przypomniał sobie o czymś:
- Dopytuje się o Ciebie. Widzieć Cię chce…
- Moment jeno… za moment… się oka-każę… - wydyszał berserker
Chłopiec oddalił się jednak berserker słyszał dalszą rozmowę dobiegającą z wozu.
Skupiając wzrok na jednookiej skald wlepił w nią spojrzenie oczu obramowanych krwia.
- Elin… Wybaczysz mi? - spytał zdławionym lekko głosem. Chwycił za rekę Chlo przez chwile spoglądając na nią i na Grima, lecz znów obrócił twarz do volvy. - Wszyscy… wybaczycie mi?
Wieszczka zamrugała widząc ślady po łzach krwawych na twarzy skald.
- Na Bogów… Freyvindzie, co Ci? - Zapytała wyraźnie zmartwionym tonem nachylając się nad skrzynią.
- Tyle gniewu. tyle szału…. - urwał i pokręcił głową, wyglądał jakby wynurzył się z głębokiej toni i patrzył wokół przyzwyczajając się do widoku nie zniekształcanego wodą.
Franka dłoń skalda całowała łzami ją rosząc i szepcząc coś po swojemu, Grim skinął głową krótko. Jorik stał na wozie całkiem osłupiały, nie bardzo wiedząc jak reagować.
Elin ostrożnie dłoń wyciągnęła i po policzku brata krwi pogłaskała.
- Wybaczam. - Rzekła po prostu, gdyż tego potrzebował.
Skald nic nie rzekł tylko na swym policzku dłoń Elin własną nakrył rozglądając się przy tym za Volundem.
Skrzynia jego otwarta była, lecz Gangrel jeszcze się nie wyłonił.

Stojący na wozie najmłodszy hird chrząknął i rzekł:
- Co dalej nam czynić…? - w miarę pytania jego głos coraz cichy był. Jednak nie rozumiejąc o co chodzi, a skory do działania, Jorik nie chciał czekać. Widok płaczącego skalda zadziwił go. Widać było, że tego zupełnie się nie spodziewał.
- Daj chwilę czasu naszemu bratu... - Rzekła łagodnie volva do skalda. - Wczorajsza noc dla wszystkich ciężka była. Wstań. - Zaproponowała podając Lenartssonowi drugą rękę, którą uchwycił i bez sprzeciwu podniósł się.
Pochylił się jeszcze tylko by miecz leżący w środku ująć i wyszedł na wóz, a potem miękko zeskoczył na ziemię.
Zignorowany chłopiec z wozu zeskoczył zatem ponownie zaglądając do skrzyni Pogrobca. Ten spoczywał na tę chwilę w skrzyni, nieporuszony, jak gdyby otulając się dodatkowym mrokiem zapewnionym w nocy przez drewno. Bjarki kazał Jorikowi i Chlo pozbierać się i do jazdy szykować.
Kiedy Pogrobiec w dalszym ciągu się nie ruszał, volva ku jego skrzyni podeszła.
- Volundzie, wszystko w porządku? - Zapytała cicho.*
- Daleko do Ribe…? - zapytał miękko Pogrobiec, nie ruszając się. Głos jego jak gdyby nieco nabrał sił, a zarazem i mężczyzna mówił w taki sposób, by nie słychać było że trudność mu to sprawia. Na skraju głośnego szeptu.
- Widać je stąd. Musimy ustalić, co dalej.
- Ustalimy na miejscu, idźmy ku miastu, szukajmy Agvindura. - W głosie Freyvinda znów pojawiła się pewność siebie, choć już bez nutek gniewu jak jeszcze wczoraj.
- A jeśli tam wilki są? - Zapytała z bólem niepewności w głosie.
- To je pozabijamy.
Zagryzła wargi.
- Ty dowodzisz. - Stwierdziła w końcu.
- Nie jestem w stanie… walczyć. - dobiegł głos Volunda z jego skrzyni. Dłoń sękata, blada jak księżyc po omacku powoli wysunęła się wzdłuż brzegu skrzyni. Zdawać się mogło, że w każdej chwili potrzebuje podpory. Na tle białej, martwej skóry wyraźnie odcinały się czarne linie, tworzące zawiły wzór przebijający się przez ciało. Cieniutkie strugi czerni wiodące wzdłuż żył… czarne żyły.
Dłoń z trudem zamknęła się na brzegu skrzyni i po drugiej stronie to samo uczyniła druga. Z wysiłkiem Pogrobiec dźwignął się do pozycji siedzącej. Oblicze jego było niezaleczone, albowiem brakło na to krwi, jak pamiętali. Jednak oblicze pozbawione było żył, a reszta ciała naznaczona była jak egzotycznym tatuażem. Wzrokiem powiódł po obydwojgu, ewidentnie wcześniej dłonie swoje widział na tle nocnego nieba.
Teraz zaciskały się na brzegu drewna aż pękało… twarz była jednak kamienna.
- Jeśli są tam wilki… chcę móc pomyśleć jak najwięcej z nich ku Hel posłać, miast środkiem traktu zmierzać.
Elin krok do tyłu poczyniła widząc oblicze Pogrobca ale w błękitnym oku obawa o niego się malowała. Wzrokiem na swego drugiego brata potoczyła wyraźnie zastanawiając się co z nimi się dzieje.
- Zwiad potrzebny… ale jeśli wilki tam są zwietrzą każdego… Chyba, że mi pozwolicie coś spróbować. - Zapytała nagle.
- Na Jorika nikt uwagi nie zwróci. Może równie dobrze męstwa dowieść nim naprawdę nauczy się mieczem robić. - zaproponował Freyvindowi berserker rzeczowym tonem.
- Zgoda. - Zagadnięty skinął głową i spojrzał na chłopca. - Tym bardziej, że jedynym jest co krwi naszej w sobie nie ma. Pójdziesz do Ribe, wypytasz co się stało i czy Jarl jest. Ostrożnie, nie wprost, wykaż się roztropnością, to Twój Hnefatafl, a wieści dla nas królem.
Blondynek schwycił swój tobołek kiwnąwszy głową. Płaszcz ubrał i hełm nałożył.
- Straże go po nocy nie wpuszczą - mruknął Bjarki, gdy chłopiec odwracał się by odejść.
- Gdzie z tym hełmem, na wojnę idziesz? - Frey uśmiechnął się. - Sposób tedy jakiś znaleźć musi - dodał odwracając się ku Bjarkiemu.
Jorik nieco zdeprymowany hełm zdjął.
- Poradzę sobie - burknął i ruszył. Grim głową kręcił, a Chlo moszcząc uśmiała nieco. Zniknął już z widoku, gdy po chwili wrócił się jeszcze - Tu się spotkać domawiamy?
- Tak.
Wieszczka patrzyła na to ze zmarszczonymi brwiami ale słowa nie rzekła.


Freyvind zbliżył się ku skrzyni Pogrobca i ponownie przejechał wzrokiem po jego skórze znaczonej czarnymi żyłami.
- Obaj krew wilków piliśmy… - zaczął cicho - tylko jeden wybaczenia wygląda za to co po niej wyprawiał.
- Nic do wybaczenia, gdy wyboru nie mieliśmy. - powiedział tylko Pogrobiec cicho i… wymijająco - Nie lękaj się, co mnie spotyka z plugawą krwią przybyło. Zaniknie… potrzeba mi jeno słodkiej posoki sług.
- Zaniknie, w Ribe się napijem. Wypoczywaj, już niedługo.
Elin znów się zwróciła w stronę osady i spoglądała z niepokojem w tamtą stronę bezgłośną modlitwę zmawiając, by Agvindur cały i żyw był.
Pogrobiec ostatni raz wzrokiem nieobecnym powiódł po obecnych i z powrotem powoli zagłębił się w swej skrzyni, wspierając na rękach, które również spłynęły w cień gdy leżał już na dnie. Odpoczywając. Zbierając siły.
- Jeśli wilcy tam są i go pochwycą… być gdzie indziej powinniśmy. Tu w pobliżu możecie mię samego zostawić… - wychrypiał.
- Nie, bo Ciebie samego zabiją. Nie ma tam wilków, nic mu nie będzie.
- Jednego… nie ubiją. Resztę odnaleźć będą chcieli. - wyszeptał chłodno.
- Nikogo nie zostawiamy! - Volva zwróciła się ku nim na chwile i głos podniosła by była słyszalna. - Możem po prostu zbyt wiele czarnych myśli mam. - Stwierdziła i wróciła do obserwowania.
- Nie ma tam wilków Volundzie. Nie zostawimy Cię, poczekamy tutaj razem. Odpocznij.


Minęło sporo czasu, i zmierzch zamienił się w ciemną noc. Światło księżyca przytłumione gęstą warstwą chmur nie pomagał oczekującym na wzgórzu zebranym. Chlo zamarudziła cicho, gdy chłód począł dokuczać, a Freyvind zbliżył się okrywając ją swoim płaszczem.
- Lepiej się czujesz? - spytał.
- Tak, panie - kiwnęła główką.
- Chlotchild… spytać cię o coś bym chciał. Złe mówiło… - urwał zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć. - Mówiło, żeś sama z własnej woli dusze mu ofiarowała. Za mnie.
Franka wzrok odwróciła i nic nie odpowiedziała.
- Miła, rzeknij o tym, proszę - powiedział cicho głosem najłagodniejszym na jaki mógł się teraz zdobyć. Rękę na jej ramieniu położył.
Chlotchild usta otworzyła do odpowiedzi, po czym na powrót je zamknęła.
- Nie pozwolę, co by ktokolwiek albo cokolwiek krzywdę Ci przyniosło. - wyszeptała ledwo słyszalnie. - Źle zrobiłam? - spojrzała na Freya jakby bury się spodziewając.
- Nie w tym rzecz, że zrobiłaś dobrze lub źle. Skąd wiedziałaś, że złe na mnie się uwzięło?
- Tam w lesie, gdy… - tchu jej brakło - ...gdy… - pobladła - jakby się we mnie zbudziło. Nie zważało już na mnie. I stłamsić, i krzywdzić - ton głosu jadowitszy się począł robić - i nienawiść taką miało. Na wszystko.
Ale na Ciebie najbardziej.

Przez chwilę milczała.
- A potem ciemność i pustka była i… zimno. I jakbym pod wodą była, słyszała jakieś głosy ale jakbym głucha była. I ….
- Tedy w Tobie to już było, nad Engelsholm przebudziło, poczułaś nienawiść do mnie i samąś się ofiarowała by mnie nie ukrzywdziło? - upewniał się próbując łączyć fakty i układać mozaikę z zupełnie niezrozumiałego tłumaczenia dziewczyny.
- Nie tedy. Wtedy co na polanie głęboko w lesie, tam gdzie masa zabitych. - dziewczyna zadrżała - tam, gdzie potwór był. Mówiło we mnie, że Cię ukrzywdzić chce byś po wszech czas cierpiał i byś nigdy ukojenia nie znalazł w nikim i niczym. Byś czegoś się dotkniesz w perzynę obracało. Byś sam o śmierć błagał i koniec męki. Nie mogłam słuchać… nie mogłam pozwolić. Myśl mi jedna stanęła, że życie nie warte ale my więcej jesteśmy niż skóra i kości. Tako rzekłam, by mnie wziął i mnie na nieszczęścia wystawiało nie Ciebie. - Franka zamrugała szybko.
- Rozumiem, czyli wtedyś dopiero zrozumiała, że w Tobie siedzi. Na wilczej polanie, nie wcześniej?
Chlo pokiwała główką.
Bjarki mruknął:
- Może przez ból? Jako i … u Chrysta Białego?
- Może… - Frey zastanowił się. - A nie wiesz może Chlo, lubo podejrzewasz jak i kiedy wlazł w Ciebie i czemu na mnie taki cięty?
- Nie wiem, panie. Chwili nie pamiętam. A czemu cięty? - jakby się w siebie wsłuchała - boś coś zrobił co mu plany pokrzyżowało. - dziewczyna brewki zmarszczyła w zamyśleniu.
Wieszczka ze swego punktu obserwacyjnego uważnie się rozmowie przysłuchiwała, choć nawet nie patrzyła w ich w kierunku.
- Posłuchaj mnie dobrze, Chlo. - skald spojrzał dziewczynie w oczy. - Rozmawiałem z tym, ułożyłem się. Spokój winno Ci dać, a i sposób to na to by po dobroci z Ciebie wyszło całkiem. Do tego czasu nie frasuj się za mocno. Żyj i sobą bądź, bo to najlepsza droga byś silną w sobie będąc złe w sobie zwalczała i odpychała. Jak przed tym radości w życiu szukaj, śmiej się gdy co Cię rozweseli, bądź jak wprzódy. Resztę mi ostaw, nie zostawię Cię na zatracenie demonowi. Rozumiesz?
- Jeśli takie Twe życzenie, panie - pokiwała łepetynką.
Pocałował ją i okrył mocniej płaszczem, po czym z wozu zeskoczył. Bjarki przytulił ją do siebie by ogrzać swym ciepłem.
W ciszy nocy słychać był uspokajający się oddech dziewczyny zapadającej w sen.
Okolica wyglądała na spokojną, choć czasem szelest przelatujących sów wznawiał nadzieję aftergangerów, że czekanie się skończyło i młody Jorik wraca szczęśliwie.

Gdy z dala, z lasu dobiegło ich jedno i drugie przeciągłe wycie, Chlo ocknęła się ze snu.
Bjarki zaś z niepokojem rozejrzał wokół próbując przebić mrok nocy wzrokiem:
- Może pójść za nim powinienem…
- Nie powinniśmy go wysyłać… - Rzekła cicho wieszczka.
- Siedź Bjarki, jak nic mu nie grozi to da sobie rade. Jak zagrożenie jest to sam bezpieczniejszy.
Grim przez chwilę siedział, dłonie o kolana pocierając.
- Wyjdę mu na przeciw.
- Zostań - powiedział łagodnie skald. - Krwi w nim nie ma mej, nawet zapachem nie przeszedł. Naraziłbyś go tylko, gdyby co mu groziło. A gdy nic nie grozi sromotę w nim wzbudzisz, że w niego nie wierzymy.

Znowu oczekiwanie, które napinało nerwy jak postronki.

Gdy kolejne chwile dłużyły się posłyszeli krótkie, szybkie kroki. Zdyszany oddech choć tłumiony usłyszeli gdzieś z boku z oddali. Ktoś ewidentnie spieszył lecz znać nie chciał dać, że nadchodzi.
W końcu przed drzewa i krzewy przepchnął się chłopaczek i w bladym świetle gwiazd dała się widzieć jego jasna czuprynka. Przystanął na linii drzew, kucając i rozglądając się. Gdy zarys wozu zobaczył ruszył w te pędy jak wystrzelony z procy.
Elin zmysły wyostrzyła i poczęła rozglądać się wokół, by sprawdzić czy za chłopakiem nikt nie podąża i nikogo w okolicy jeszcze poza nimi nie ma.
Chłopiec sam był, bez śledzących go w żadnej postaci. Zdyszany, spocony, ledwie tchu łapiący.
- Napad był. Powiedziałem strażom, żem ..z Jee…. - dyszał chłopiec - ...lling. Posłaaa - zatchnął się a Bjarki mu bukłak z wodą podał - ńcam udał. Straże wzmocnio..one. Część osaaa - łyknął wody i usta rękawem otarł - ady spalona. Ale ludzie teraz na obronę nastawieni. Gadałem wpierw z wysokim mężem, co się jako Asger przedstawił. Kazałem się do jarla prowadzić, bo posłannictwo mam. Ale mnie nie puścili. Jarl podobnież niedomaga. Powiedziałem mu, że Jelling po wizycie jarla bezpieczne, i ze jarl nakazał przekazać, by pan na Ribe niepotrzebnie nie wracał. Jakby tam Úlfhéðnar byli, to przeca by pytali więcej - zadyszka ustawała - Ten Asger potem wyszedł. I wrócił. I kazał opowiadać co się w Jelling podziało. No to prawdę rzekłem. Że nic, bo spokój był. O volvę pytał. Czym widział. Rzekłem, że widziałem. - lekko się zaczerwieniły mu koniuszki uszu. - No i potem on pytał, o towarzyszy volvy. Rzekłem, żem widział, ale jarl mnie wcześnie wysłał z wieściami, to nie wiem co się po drodze stało…
- Jak dokładnie zapytał? Jakich słów użył? - Przerwała mu nagle Elin słuchając relacji ze zmarszczonymi brwiami. Agvindur nie domagał? Coś tu było nie w porządku.
- Czym ...eee… piękną wieszczkę widział - Jorik niepewnie spoglądał na Elin.
- O towarzyszy. - Uściśliła.
- A! No to pytał czy wszyscy ci, co towarzyszą volvie w dobrym zdrowiu byli. Tak mi się zdało, że czekają tam na was. - chłopiec rozejrzał się po zebranych.
- Wybornie się sprawiłeś Jorik, dziękuję Ci. Zasłużyłbyś na obręcz, ale ich nie mam - skald uśmiechnął się lekko. Chłopiec napęczniał z zadowolenia i dumy. - Volundzie, do walki z pomiotem Lokiego nie staniesz, ale iść możesz? - Odwrócił się do berserkera.
Pogrobiec znów podniósł się do pozycji siedzącej i wzrokiem zmierzył chłopaka. Wzrok przeniósł na Freyvinda.
- Zdajesz sobie sprawę, bracie, że Agvindura tam może nie być?
- Tak, to nawet bardzo prawdopodobne.
Pogrobiec skinął głową. Na chwilę oczy przymknął. Część ran jego widocznych na policzku, gdy na moment ze wzroku je stracić, w lepszym stanie była za drugim oka spojrzeniem. Choć mogło to być i przywidzenie. Potem zmierzył się ze skrzynią raz jeszcze i wstał w niej, raźniej już.
- Zatem też uważacie, że to dość dziwne? - Zapytała Elin.
- Różnie może być, ale to raczej nie wilki - skald kucnął żłobiąc coś pochwą miecza w ziemi - to nie zdobywcy, to niszczyciele. Miasto musiało się przed nimi obronić, skoro jeno część spalona. a nawet gdyby nie, to czekaliby na Agvindura. On sam nawet pewności nie miał czy z Jelling na Aros nie pociągniemy miast wracać, gdyby go dopadli, nie robiliby kolejnej zasadzki. Jeżeli to co Asger mówił pułapka lub nieprawda po prostu, to albo wobec braku Jarla ludzie władze nad Ribe chcą przejąć i liczą się z tym, że wrócimy, albo…
Spojrzał na Elin.
- Leiknar.
Aftergangerka zadrżała na myśl, że jarl mógłby tutaj nie dotrzeć, ale wypowiedziane przez jej brata krwi imię niosło ze sobą równie wielkie przerażenie.
- Musimy być ostrożni… Lepiej byłoby spróbować zakraść się niż wejść frontalnie…
- Wejdziemy po dnie morza, od strony portu.
- Znam przejście, możemy go użyć. - Zaproponowała.
- Ktoś powinien iść. Kupić czas. Rozeznać się. - wtrącił Volund, dopełniając ich opcji.
- Mogłabym iść… Od razu do Jarla kazałabym się prowadzić ale jeśli to Leiknar to tylko mu w ręce wlezę.
- Żadne z nas iść nie może Volundzie. Nas Chlo i Bjarkiego tam znają. Jorik zaś wedle tego co mówił im, do Jelling wraca właśnie.
- Nie znają mnie. - zauważył z ostrą klarownością - O braterstwie krwi nie wiedzą. Jeno o mej u szalonego jarla służbie. O tym, że bez hirdu i bez imienia i bez halli jestem.
- Asger Jorika o towarzyszy pytał volvy. Mnie i Ciebie. W Halli Agvindura byłeś, po Ribe chodziłeś. Pójdziesz “czas kupić”, jeżeli to zasadzka wiedzieć będą, że tu jesteśmy na przekór tego co chłopak im rzekł.
- Wszyscy którzy Cie widzieli, Volundzie, raczej zapamiętają na długo. Niewielkie szanse, by nikt Cie nie skojarzył, gdy tam pójdziesz. - Dodała wieszczka
- Nie. Znają. Mnie. - powiedział powoli Pogrobiec, jak dzieciom. W oczy im długo spoglądał, spode brwi.
- Raz w Ribe byłem na thingu. Z vargrów jestem, przybywam gdzie i kiedy zechcę. Ile dni drogi chłopcu jeno się zejdzie? Jaka to trudność mi tropem jego iść? - do Jorika Volund się zwrócił - Czy cokolwiek o skutkach do caernu wyprawy rzekłeś? Czy jakobyśmy wpierw do Jelling zaszli?
Jorik szans nie miał by udzielić odpowiedzi, bo skald rzekł:
- Asger pytał o nas dwóch, widząc Cie mogą uznać, że wszyscy tu jesteśmy, nie że chodzisz gdzie chcesz wolnym będąc.
- O towarzyszy volvy. Uznać może… tylko, jeśli Agvindur faktycznie tam jest. - odparł afterganger, oczu od chłopaka nie odrywając.
- Nie rozdzielajmy się… - Elin przestraszona była. - Jeśli to Leiknar, nie wiemy co potrafi…
- Każden kto cię widział i teraz zoczy uznać może, że razem przybyliśmy - skald spokojnie powtórzył jak mantrę. Jakież to było różne od jego zachowania noc wcześniej.
- Zdajesz się patrzeć własnymi oczyma, nie tego… Asgera. - wymówił imię po raz pierwszy Volund - Wyruszyliśmy my, oczywiście. Z nami Ødger. Z nami Agvindur i reszta. Wyobraź sobie teraz, że nikt do Ribe nie wrócił. Po czym skojarzyć ma ze mną ten… Asger, że ktoś za mną traktem do Ribe zawłóczył? Nie, bracie. Nikt, kto w drodze z nami nie był, nie wie o naszym bractwie krwi. Nikt nie wie o naszych dokonaniach. Jam vargr, to wiedzą. Mam historię, którą im opowiem, jeśli wyczuję, że Agvindura tam nie ma… i dziw aż, że o Sighvarcie ni słowa. - ku Ribe twarz zwrócił - Raczej nam się troskać, czy chłopca nikt nie śledzi… biorąc pod uwagę, jak dziwnym jest posłańcem. Bez tobołów, bez prowiantu i pieszo.
- Ale nie śledził… Dostrzegłabym, usłyszała. Chodźmy wszyscy razem. Wiem jak do miasta przejść niezauważonym, powinniśmy być w stanie się rozejrzeć zanim podejmiemy dalsze decyzje.
- Co to za wejście? - spytał skald zerkając na volvę.
Bjarki stanął obok Jarla Bezdroży, gdy ten przemawiał.
- Volundzie, a zwierzęcia przekonać nie możesz by oczami Twymi było?
- Ni krwi mi na to, ni talentu. Jestem berserkerem, nie Gudrunn. Z pewnościąż widział to na własne oczy, Godi.
- Przejście pod ziemią do jednej z chat przy palisadzie stojących. - Odpowiedziała na pytanie skalda.
- Dobrze, pójdźmy zatem tą drogą. Chlo, Jorik i Bjarki ostaną. Ty Volundzie zrobisz co zechcesz, wolnyś wszak.
- Gdzie się spotkamy? - Grim stał wpatrując się to w Gangrela z jakimś namysłem, to w skalda.
- Nad brzegiem morza, na południe od miasta.
Pogrobiec zaś zdawało się trawił słowa Elin o wiele uważniej niż był odpowiadał Bjarkiemu.
- Kto jeszcze o przejściu tym wie?
- Jarl i jemu najbliżsi, z cała pewnością nie Asger. - Odparła spokojnie.
- Ten Asger… któż to, że taki posłuch mieć może, a Agvindurowi niezaufany…?
- Jeden z bogatszych mieszkańców, do hirdu nie należy ale czasami doradzał Jarlowi. Dziwnym, że nie Eggnir dowodzi…
- Eggnir ranny, nie minęło wiele od napaści na thingu - w oczach Freyvinda coś błysnęło. Powstał, był mocno zniecierpliwiony. - Idziemy?
Volva skwapliwie głową pokiwała sama chcąc jak najszybciej zorientować się w sytuacji.
-Chodźmy.
Takoż i Pogrobiec powstał, o wiele mniej rozentuzjazmowany od nich. Z wozu miecz nagi powziął w dłoń. W obliczu kamiennym widać było rozterkę.
Elin natomiast ruszyła w dół, prowadząc ich ku dobrze znanej jej trasie. Raz się jeno obróciła upewniając się, że za nią idą, potem na drodze się skupiła i sprawdzaniu czy nikogo w pobliżu nie ma. Droga krótka nie była, gdyż prowadziła niemal na drugą stronę miasta w okoliczny las, gdzie wieszczka chwilę szukała zakamuflowanego zejścia do tunelu. W końcu trafiła, odgarniając igliwie, ziemię i otworzyła klapę wskazując zejście swym braciom krwi.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 09-09-2016, 18:25   #16
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Ribe

Podkop nie był może przesadnie ciasny, ale i tak musieli mocno się schylać, czy czasem wręcz przedzierać się przez ciemności w kuckach. Grim zapewne utknąłby tu marnie. Przedzierali się po omacku badając drogę dotykiem i posuwając się powoli wzdłuż dech tworzących chwiejną konstrukcję przeciw zapadnięciu się ziemi. W końcu przedarli się do wyjścia znajdującego się w niewielkiej chatce do garncarza chyba należącej. Chatka, nie była tu chyba nawet dobrym określeniem, prędzej przypominało to szałas-pracownię. Spadzisty dach stanowił jednocześnie ściany, a od tyłu i od wejścia wątłe ścianki z patyków utkanych w sposób podobny do wyplatania koszy dopełniał “dzieła”. Dla trójki aftergangerów najważniejsze było wszak jedynie to, że nawet tak liche schronienie osłaniało ich przed bardzo nieporządanym dla nich czyimkolwiek wzrokiem.
Porzucone w połowie tworzenia garnki, dzbany i kubeczki leżały na prowizorycznym stole i półkach naprędce skleconych. Klapa do chatki znajdowała się w rogu. Po wyjściu z przejścia wszyscy schować się mogli za ścianką z patyków i powoli uchylić deskę, co za drzwi stosowana była. Skryci w mroku obserwowali osadę.



Wieszczka znów wyczulonymi darem Canarla zmysłami swymi się posłużyła, by zorientować się, czy ktoś na ulicy w pobliżu się nie kręci i zauważyła ruch niezwyczajny dla Ribe o tej porze. Wokół palisady po drewnianych kładkach przechadzało się kilka osób, a kolejnych dwóch wojów przechodziło koło chaty. Najwyraźniej raport Jorika o wzmocnionych strażach nie oznaczał jedynie strażników przy bramie.
Palec do ust przyłożywszy aftergangerka przykazała swym towarzyszom by jak najciszej byli i nie dała im też z chatki wyjść dopóki głosy nie oddaliły się na tyle by mogła uznać wychylenie się za bezpieczne.
Frey nie poruszał się choć strzelał wzrokiem gotów czmychnąć w każdej chwili między zabudowania nie wychylając się jedynie nasłuchując, a brat w krwi jego po prostu czekał cierpliwie, koniuszek ostrza o podłoże opierając. Straż w końcu przeszła coś między sobą cicho rozmawiając i wyjść w końcu mogli. Chatynka skromna była i uwagi do siebie nie przyciągała:
Volva ręką machnęła i ruszyła między chatkami klucząc. Z początku zabudowania bardzo niepozorne były, najdalsze od centrum miasta to i najbiedniejsze. Im dalej jednak szli, tym domostwa większe się stawały i lepiej zbudowane. Ta część Ribe widać od pożaru ocalała, gdyż śladów po ogniu nie było. W końcu wiedząca zwolniła i czujniej rozglądać się zaczęła. Pierwsze oznaki ognia też się pojawiły, powoli zbliżali się do halli.

Elin zamyśliła się na moment i powiodła ich ku domostwu rodziców Sigrunn, jeśli komuś mogli tu ufać z pewnością im. Pogrobiec, który widział już podobną scenę, kroczył za nią bezwiednie, omiatając pogorzelisko wzrokiem…
Im dalej na wschodnią stronę Ribe wchodzili tym więcej zniszczeń zauważali. Co dziwne nie w północnej, kupieckiej części ni w porcie na południu. Z początku tu i ówdzie nadpalone strzechy chat, płoty, zastępowały poczernione szczątki domów. Smród też narastał i volva zdała sobie sprawę, że zapach zbyt znajomy był to.
Swąd palonych ciał.
Te pousuwane już zostały, jednak w powietrzu wciąż unosił się zapach jak cienka warstwa co nawet północne wiatry rozmyć jeszcze nie zdołały.
Widać było też ślady walki poważnej...

… a tam, gdzie dom Sigrun jeszcze nie tak dawno stał jeno oczernione kikuty zostały…

Ktokolwiek dokonał tego: wiedział.
Wschodnia strona to ta, przez którą wjazd do Ribe był najłatwiejszy. Pozostałe trzy kierunki: port na południu, zachodnia i północna brama, najmniej dostępne były przez terenu kształt. Gdy szli przez osadę psy rozszczekiwały się tu i tam. W niektórych drzwiach stały latanie z błon zwierzęcych zrobione. Widać było, że mieszkańcy nie uspokoili się jeszcze po napadzie.
Elin przystanęła rozglądając się ponuro.
Widziała Sigrun żywą na zgliszczach…
Czyżby przeżyła jeno po to by oglądać jak wszyscy jej bliscy giną?
- Tu rodzina Sigrun mieszkała - wyszeptała w końcu.
- Chodźcie za mną. - Skald wyglądał jakby los Sigrun niewiele go przejął, a niecierpliwość na jego twarzy była nadto widoczna. Przemykanie cichcem i bez celu (jak się okazało) przez Ribe, zdawało się go męczyć psychicznie.
- Dokąd następny krok? - zapytał Pogrobiec na skraju szeptu, ze skrytości lub ze słabości.
- Port - Freyvind odszepnął i odwrócił się w kierunku południa. Spojrzał raz jeszcze na oboje i ruszył ostrożnie, tym razem to on prowadził trójkę afterganger.
Volva podążyła za braćmi w krwi jakby przygnieciona nagle jakimś ciężarem.




Gdy doszli w okolice portu zauważyli sześciu zbrojnych. Dwóch stało na głównym trapie, pozostali dwójkami przechadzali się wzdłuż nabrzeża od głównego pomostu do palisady ograniczających je od wschodu i zachodu. Freyvind odwrócił się ku Elin i Volundowi.
- Nie wiemy gdzie Agvindur, lub ktoś, kto zasadzkę czyni - wyszeptał skald. - Języka nam trzeba, wypytać się o to co tu się dzieje. Jakby co sie stało, to ku rzece w toń, nie głównym trapem. Przebić się winniście i dnem ujść przed pościgiem.
- Bezpieczniejsze do domu jednego z hirdmanów zajść… Może nie spalony. - Szepnęła mu wieszczka.
- Gdzie Asgera domostwo? - zapytał pusto Volund, kontynuując tradycję sprzecznych propozycji.

Jak się okazało, nie była to ze strony Freya chyba propozycja, bo skald nie odpowiadając nie volvie ni berserkerowi podniósł się i po prostu… wszedł do najbliższego domostwa starając się uczynić to jak najciszej. Elin rozejrzała się szybko i za nim wkroczyła do chatki z zaskoczenia zapominając o pytaniu Gangrela, który za nimi spojrzał, a oczy jego zalały się wnet czerwienią.
Nie podążając za nimi ruszył dalej alejką…

Chatka ciemna była z latarniami tlącymi się tu bardzo słabo. Skald znalazł się w niewielkiej części langhusu gdzie zwierzęta trzymano. Konie zachrapały zaskoczone pojawieniem się nowej osoby, świnia zachrumkała ostrzegawczo… hałasy te psiaka małego postawiły w stan alarmu. Ujadać zaczął jazgotliwie i choć z drogi kroczącym aftergangerom zszedł, to szczekanie nie ucichło. Wąskie wejście do części mieszkalnej domostwa tonęło w ciemnościach, lecz wewnątrz szum zaalarmowanych ludzi zaczął się podnosić.
Na spotkanie skaldowi i volvie pojawiły się groty włóczni.
- Kto idzie? - dobiegło ciche pytanie osoby w mroku się kryjącej.
- Jam jest Freyvind, syn Eyjolfa, brat Agvindura przez krew - rzekł skald mocnym, śpiewnym i niczym zaklętym, ale nie za donośnym głosem. - Kto mu wierny niechaj powstanie i przy rozpalonym ogniu zasiądzie. Kto nie… - zawiesił lekko głos. - Niech lepiej nie wstaje - dokończył z kpiącym akcentem - i nic nie czyni.
Elin tymczasem zorientowała się, że Volund za nimi nie podążył i nerwowo poczęła się rozglądać, nie wiedząc co począć, ale gdy Freyvind skończył mówić stała wyprostowana i wpatrzona w ciemność pomieszczenia mieszkalnego spokojnie. Nie przedstawiała się jeszcze. Uznała, że zrobi to gdy będzie konieczne, a pobiec za drugim bratem i tak teraz już nie mogła.
W izbie szeptać poczęto i po chwili w wejściu stanął starszy mężczyzna, nieco chuderlawy z latarnią. W tle rozbłysły iskry gdy palenisko było rozdmuchiwane i gdy ogień rozpalano mocniejszy. Staruszek machnął dłonią zapraszająco, uważnie przyglądając się stojącej z tyłu volvie.
W skórach siedziało kilkanaścioro dzieci, trzy kobiety w różnym wieku zajmowały się paleniskiem. Prócz starca było jeszcze czterech mężczyzn, którzy włócznie na stojakach przy ścianie ustawiali.
Mimo wysłuchanego nakazu, ostrożni jednak byli.
- Witajcie. - Chudzielec ławy wskazał na niewielkim podeście bliżej ognia.
- Agvindur w mieście? - Skald zbliżył się, lecz nie podchodził za blisko paleniska.
Wieszczka ruszyła za nim spokojnym krokiem mierząc uważnie wszystkich spojrzeniem jedynego oka. Stanęła przy swym bracie w krwi.
- Pono tak. Nie widzielim go od paru nocy.
- Po tym jak wilki atak poczyniły działo się co? Obcy jakowyś przybyli?
- Tu ciągle ktoś przybywa -
wzruszył ramionami chudzielec - i obcy przychodzą. Ale po pierwszym razie co halla jarla spalona, kolejny atak był. Musieli przyjść z kupcami i przyjezdnymi. Wieczorem pożar powstał i wtedy też rzezać ludzi poczęli. Kilkoro żywcem spalonych w domach, razem ze zwierzyną - starzec zęby zacisnął z żalu i złości - a tych co uciekali z domów, dobijali z łuków szyjąc. Czołaśmy stawiali ale wielu zginęło. W końcu z jakiegoś powodu odeszli. Nagle.
- Wy czterej -
skald odezwał się do mężczyzn jacy włócznie odłożyli. Wybitnie nie był w nastroju do przydługich rozmów. - Bierzcie broń i z nami chodźcie.
Spojrzeli po sobie …i posłuchali. Starzec usta zacisnął. Kobiety zbiły się w gromadkę.
- Dokąd?
- Za mną. Do Agvindura -
nie znoszącym sprzeciwu głosem skald polecił i skierował się do wyjścia.
Wieszczka jakby nigdy nic za nim ruszyła, nic nie wiedziała, więc lepiej było milczeć, by tej niewiedzy nie zdradzić. Wychodząc zatrzymała się jednak i ostatnie pytanie starcu rzuciła:
- Dlaczego Asger na przywódcę pozuje?
- Eggnir nie żyje. Rune takoż. A Asger jednym z zaufanych jarla był. Teraz ponoć hirdmanem został.

Skinęła powoli głową starając się emocji na twarzy nie okazać jakie wywołały w niej te wieści i wyszła z domostwa.

Gdy wyszli w czerń nocy, skald na mężczyzn zbrojnych we włócznie spojrzał. Odziani jedynie w koszule niepewni tego co czynią patrzyli po sobie to znów na Freyvinda, rozglądali się wokół przy tym czujnie.
- Przodem idźcie, my za wami. Do przystani, tam zwołajcie straże. - Frey głosem swym w końcu z marazmu dodając im animuszu i celowości swych działań. Ruszyli by rozkaz wykonać, a w tym czasie volva berserkera blade ciało zoczyła, odcinające się nieco w ciemnościach.
- Bjorn, Horik! - Przyciszone głosy nawołujących strażników przygłuszyły dudnienie cichego stąpania na trapie.
Strażnicy portu ruszyli się niechętnie i z bronią w pogotowiu. Patrzyli na grupkę z ciekawością i nieufnością, jednak przeważyło to, że wszak dobrze znali tych co nawoływali ich do podejścia na nabrzeże. Takoż dwie dwójki zbrojnych idące brzegiem od wschodu i zachodu ostrożnie zbliżały się do centralnej części portu. Gdy wszystkich sześciu zgromadziło się przy nich Frey potoczył po nich wzrokiem.
- Który wie, gdzie Agvindur?
- Asger dać pozwolenie musi by wiedzą się dzielić -
mruknął jeden ze strażników. - Dla dobra jarla.
- Asger w rzyć pieprzony przez chore wieprze, może tyle na ile sam jarl mu zezwoli, a jam bratem Agvindura poprzez krew Eyjolfa. -
Frey zdawałoby się urósł i strzelił jakimś niecierpliwym błyskiem w oczach. - Mówcie tedy gdzie on. Sam nas zawezwał.
- Mi ktoś bronił dostępu do jarla będzie? -
Wiedząca jedynym okiem po wszystkich potoczyła wspierając skalda. - Prowadźcie.
- Dokładnie nie wiemy, bo Asger co noc inne miejsce wskazuje. -
Strażnicy ugięli się pod naporem słów aftergangerów. Ten wołany Bjornem niechętnie ale mówić począł: - Tegoż wieczoru w jednej z długich chat miał niejako być. Myśmy go jednak nie widzieli. - Ruchem dłoni wskazał drogę i ruszył się z miejsca prowadząc resztę ku jednego z pomniejszych langhusów.



Przed domostwem straże stały, dwóch zbrojnych w kolczugach, z tarczami opartymi o nogi i wspierających się na włóczniach. Obaj miecze przypięte do pasów mieli, a ten po prawej z drugiej strony zatknięty i toporek miał, którym mógł i wręcz walczyć i rzucić jakby potrzeba przyszła. Hełmy na głowach mieli co dopełniało uzbrojenia.
- Bjorn? A Ty co tu? Straż w porcie dzisiaj… - jeden z nich urwał widząc pozostałych wynurzających się zza rogu, na co włócznię pochylił i tarczę o nogi oparta uniósł. Wobec nadchodzących o wiele lepiej uzbrojeni byli, ale przecież jeno dwaj naprzeciw tuzinowi. Spod hełmów oczyma błyskali nie wiedząc czemu są przez zbrojnych ziomków nachodzeni.
Bjorn gest uspokAjający uczynił i strażnik w pół ruchu zamarł.
- Brata jarla naszego prowadzę. I wieszczkę. Do Agvindura.
- Asger nic nie wspominał o bracie i wieszczce. Jak się do osady dostali?
- Agvindur nie Asger tu rządy sprawia -
Frey wysunął się przed szereg. - Jarl tutaj?
Elin również wyszła i na strażników spojrzała sprawdzając czy zna kogoś lepiej.
- Nie musimy się opowiadać Asgerowi, by z Jarlem się widzieć. - Dodała spokojnie.
- Przepuść nas, Oddleif. - Bjorn postąpił kroków kilka do przodu robiąc groźną minę.
- Wchodźcie. - Strażnik uległ przybyłej dwunastce najwyraźniej nie chcąc zaczynać awantury z aftergangerami.

- Nie. - Skald pokręcił głową. - Cokolwiek mu jest, postaramy się uzdrowić go. Bjorn, weź trzech ludzi i jarla z langhusa tu wynieście, na świeżą noc i pod blask Maniego.
- Pójdę z nimi.
- Leiknar -
Frey rzekł tylko jedno słowo chwytając lekko volvę za ramię. Spojrzał przy tym wyczekująco na Bjorna.
- Powiedz Jarlowi, że wróciłam - volva przekazała strażnikowi wstrzymana przez skalda gestem i słowem.
Rozkaz został wykonany, pozostali strażnicy zostali na zewnątrz obok skalda i volvy. Atmosfera pomiędzy dwójką strażników a resztą poczynała się robić nieco napięta, gdy ze środka wyszedł sam Bjorn.
- Asger prosi volvę na słowo - to jeno rzekł i do środka się wycofywać począł.
- Niech do mnie sam wyjdzie - odparła wieszczka starając się z całych sił być w pełni opanowaną.
- Szykować pochodnie. - Frey odstąpił krok od Langhusa.
Wojowie unieśli płonące żagwie na polecenie skalda rozstępując się nieco i łamiąc półkolisty szereg. Czuć było jednak, że polecenie niezbyt im w smak było, po dwóch pożarach w osadzie, obawiali się kolejnego.
- Asger! - masz ćwierć świecy na wyjście z jarlem, bądź też sam. - Skald krzyknął donośnie do środka. - Czterech z was niech szykuje kubły z wodą i niech kto choć jeden rzeknie, że na oczy widział, że Agvindura tu przyniesiono - rzekł zaraz ciszej do zgromadzonych na zewnątrz.
- Skrzynie nieślim - rzekł Oddleif z rosnącym podejrzeniem w głosie.
- Nie denerwujcie się aż tak - rzekł nagle kolejny mąż co w cieniu chaty się objawił.

Elin rozpoznała w nim Asgera. Chociaż… lepiej ubranego i bardziej wyprostowanego.
- Jarl bezpieczny, odpoczywać musi. Ale z widoku Elin się ucieszy… - Asger uśmiechnął się zapraszającym gestem wskazując wejście.
- Brać go - polecił Frey zbrojnym. - Odpoczywać, to ty śmiertelniku musisz nie einherjar. Bjorn, każ dwu langhus przetrząsnąć.
Asger o dziwo nie stawiał oporu, gdy otoczon został. Z lekkim uśmiechem przyglądał się volvie, spojrzenia z niej nie spuszczając.
- Dlaczego od ludzi go odgradzasz? - zapytała wieszczka. - Mieszkańcy potrzebują widzieć swojego Jarla, wiesz o tym doskonale.
Nie odpowiedział.
Straż wpadła do chaty .
Elin w tym czasie wzroku z Asgera nie spuszczała, coś jej w nim się nie zgadzało, nagle zamrugała i za nos się złapała, z którego krew poleciała. Asger z leciutkim uśmiechem przyglądał się wieszczce choć gdy ta krwawić poczęła, wyraz twarzy się zmienił i coś na kształt czułości przebiegło.
- Obstawić Langhus wokół!
Skald nie musiał dwa razy powtarzać. Wojowie polecenia słuchali, a z przedsionka chaty dobiegł głos Bjorna:
- Jest tu! Panie! - Zaalarmowany strażnik niepewność w głosie miał.
Volva chciała rzucić się do środka, lecz Frey ją złapał.
- Puść, musimy zobaczyć co się stało.
- Wyciagnijcie go! -
skald krzyknął do środka. - A Ty mi rzeknij, czy Leiknar może opętać śmiertelnego - to ostatnie rzekł do Volvy trzymanej w objęciu.
- Nie wiem… - szepnęła Elin. - Ja nic nie pamiętam…
Asgar bez słowa przysłuchiwał się wymianie między skaldem a volvą, tymczasem ze środka szuranie dobiegać poczęło. Sapiąc nieco strażnik wyznaczony przez Bjorna wynurzać się z chaty począł. Przyświecano mu pochodniami gdy skrzynię wyciągał.
- Jest Jarl - szepnął Bjorn i Oddleif zaglądając do skrzyni, głośne westchnienie im towarzyszyło.
Frey wyciągnął miecz.
Asgar jakby ruch wykonał by również zajrzeć i poczuł ostrze na piersi. Aftergangerka wyrwać się z objęć skalda spróbowała, by przy skrzyni się znaleźć, ale i jej Freyvind jeszcze nie puszczał.
- Wyjmijcie go. Na ziemię.

Ostrożnie strażnicy sięgnęli do skrzyni, jeden u głowy, drugi u nóg jej.
Wysztywnione, pobladłe ciało jarla wyciągnęli.
W zasuszonej postaci ledwo można było poznać Agvindura.
A z jego piersi sterczał kołek.

Gdy jedynie ten kawałek drzewca zoczył, Frey pchnął przebijając Asgera na wylot.
Elin przerażona widokiem wyłaniającego się ciała jarla nie dostrzegła w porę pchnięcia skalda, gdy za późno dopiero było wzrok ku niemu przeniosła. Mężczyzna zatchnął się, wąski strumyczek krwi z kącika mu pociekł i wciąż wpatrzony w volvę zawisł na ostrzu Lenartssona.
- Coś Ty zrobił?! - wrzasnęła. - Wypytać się go trzeba było. - Drżała cała gdy do Agvindura się przerażona zbliżała.
- Jak Svena, który nic nie pamiętał. Jak ciebie… co nic nie pamiętasz. Nie, Elin. - Frey wyciągnął miecz z trupa.
W błękitnym oku łza czerwona się pojawiła, gdy volva klękła przy ciele.
- Pomóż mi… Musimy go wyciągnąć. - Ręce przy kołku trzymała ale wyraźnie bała się sama go ruszyć.
- Musimy go nakarmić. - Frey złapał buchającego krwią trupa, wyciągnął kołek i położył drgającego Asgera śmiertelną raną na twarzy Agvindura.
Rana zionęła w nagiej, jakby zaschniętej piersi potężnego zazwyczaj jarla. Krew z przebitej piersi Asgera spływała źródełkiem w usta uśpionego aftergangera, lecz z początku efektów widać nie było. Strażnicy otoczyli wszystkich kółkiem, bez słowa wpatrując się w swego pana, leżącego nieruchomo.
Ciałem Elin szloch wstrząsnął, gdy reakcji żadnej nie widziała.
- Niewolników jeszcze ściągnijcie… - zwróciła się do strażników. - Jarl więcej krwi potrzebować będzie. - Za rękę Agvindura chwyciła i zastygła tak trzymając go.
Frey wtenczas z dzikim wzrokiem uniósł miecz i zaczął go oblizywać smakując krew zdrajcy. Patrzył przy tym to na zgromadzonych ludzi, to na potomka swego stworzyciela, na truchło wyglądające jak trup co swoje już przeleżał.
Wielu było zdezorientowanych, volva zrozpaczona, Freyvind znów emocjami targany. Para karmazynowych oczu w dali zwęziła się i tym baczniej rozsądkiem od sceny oderwała. To wejście do chaty, to całe otoczenie pilnie lustrowała wiedząc, że teraz jest chwila największej słabości.
Gdyby Pogrobiec był ich wrogiem, uderzyłby teraz. Oczy jego wędrowały po dachach, po wejściu, pomiędzy domami… Jednak wokół prócz poruszenia związanego z panem na Ribe i jego stanem, panowała względna cisza.

Strażnicy przyprowadzili zgodnie z poleceniem volvy kilkoro niewolników. Każdy z nich żyły otworzył wlewając karmazynową ciecz w usta Agvindura. Ten jednak pozostawał nieruchomy mimo, że ciało i mięśnie na kościach poczęły się z wolna napinać, potworny wyszczerz na twarzy wygładził się, skołtunione włosy powoli odzyskiwały swą barwę.
W powietrzu rozniosła się słodka woń krwi.
- Thora? Czy Thora żywa? Ljubow? - Zapytała nagle wieszczka.
- Thora i Ljubow żywe. U staruszki w chatynce spustoszenie było, zielarnia spłonęła. Ale kobiety całe.
Elin wyraźnie z ulgą odetchnęła.
- Wołajcie je, musimy dla jarla bezpieczne miejsce przygotować. - Volva pogłaskała Agvindura po policzku, troski i czułości w tym geście nie skrywając. Nie obchodziło ją już co pomyślą inni.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 10-09-2016, 19:04   #17
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Po Thorę i jej służkę, Ljubow, kilkoro niewolników ruszyło na rozkaz volvy. Z rozkazu Freya zaś dwóch młodzików pobiegło by sługi jego sprawdzić do osady.
Rwetes wokół jarla i jego wybawicieli począł się robić coraz większy i uwagę ściągać. Po przeżyciach ostatnich nocy ludzie nadchodzący z różnych części osady byli z razu ostrożni i bojaźliwi. Kupcy, handlarze, kowal z żoną i synem, zwykły lud, niewolni - coraz większy tłum począł napierać i krąg zacieśniać. Bjorn szepnął Freyowi, że lepiej zająć ich uwagę. Na jego rozkaz, hirdmani Agvindura w szyk się ustawili i broń w pogotowiu trzymali. Ktoś truchło Asgera poderwał. Skald miał szansę na wykorzystanie uwagi tłoczącej się gawiedzi. Volva zaś z pomocą dwóch mężczyzn mogła zabrać wciąż nieruchomego Brujah w ustronne miejsce. Miejsce, które znaleźć musiała zrazu sama, bo Thory i Ljubow jeszcze nie znaleziono.


Frey z Volundem porządkami się podzielili: skald z pomocą Bjorna, od którego afterganger wciąż dystans wyczuwał, zajął się ponowną organizacją straży. Berserk zaś zdecydował się ruszyć ku domostwu Asgera. Słowa Elin przypominającej o tym, że Asger radził się kogoś gdy z Jorikiem mówił, sprawiły, że skrzyknął Oddleifa i dwóch mężów jeszcze by wspólne chatę zdrajcy przeszukać.
Wnętrze niewielkiej chaty bogato zdobione było. Wygodne, piękne meble, stosy skór, biżuterii i srebra poukładane były na ławach i porozsypywane na podłodze, jakby kto wstawał szybko od ich liczenia. Palenisko wygaszone, sług nie było. Jednak w części, gdzie był wydzielony składzik Volund i jego wojowie znaleźli Thorę i Ljubow. Żadna z nich wyjść z chaty nie chciała, choć staruszka zapuchnięta od płaczu była i nie słuchała żadnych tłumaczeń. O jarla jeno się dopytywała, o Asgera i znowu o jarla. Ljubow nic nie mówiła, zastraszonym wzrokiem spoglądając na przybyłych.
Oddleif znieść tego nie mógł i despotycznym gestem Thorę na ręce złapał. Ljubow drugi mąż zabrał, przerzuconą przez ramię. Ruszyli ku miejscu, które volva uznała za bezpieczne dla jarla.

Wielu mieszkańców do pomocy się ofiarowało, kobiety volvie zioła i płachty do opatrzenia Agvindura poczęły znosić. Ludzie trzeci pod względem wielkości langhus co dotychczas domem kowala był uprzątnęli, by miejsce dla aftergangerów i ich sług zrobić. Bjarki i Jorik zajęli się paleniskiem, Chlo z pomocą Ljubow przygotowała strawę dla wygłodniałych ghouli. A i sami nieumarli pożywić się w końcu mogli i na spoczynek się udać.


Noc kolejna zapowiadała się równie pełna obowiązków co poprzednia.
Frey, który teraz w zastępstwie Agvindura Ribe zawiadował nagle zasypan został wszelkimi problemami: kupcy, co przypłynęli w ciągu dnia lecz wstrzymani przez straże portowe zostali, widzenia się domagali i pozwolenia na handel. Mieszkańcy popalonych domów, co majątek wszelki potracili, o pomoc przyszli prosić. Kilkoro handlarzy przy bramie zachodniej koczowało, bo wpuścić ich straż bez poręczenia nie pozwoliła. Bjorn raportował, że do straży skoptował dziesięciu kolejny mężów lecz bez Freyvinda zgody nie chciał postępować dalej. Na ostatek rzucił, że posłaniec do Tissø wrócił z wieściami i domaga się widzenia z samym jarlem.


W chwili spokoju, Chlo podeszła do skalda i łaszącym gestem pod ramię mu się wcisnęła. Twarzyczkę wtuliła w niego:
- Pierwsze szkolenie we władzy, panie, hmm? - duma w jej głosiku pobrzmiewała i uśmiech.



Klucznica, która z okowów rozpaczy otrząsnęła się, gdy tylko Agvindura zobaczyła, na zmianę z Elin przy nim wartowała. Wieczorem Elin przebudziła się słysząc słowa nucone przez Thorę, przeczesującą długie włosy Agvindura:



Nikt prócz dwóch kobiet dojścia do jarla nie miał. Straże przed wejściem do domu stały dzień i noc. Nawet sam Volund opowiedzieć się musiał, gdy zobaczyć się z volvą zapragnął.


Spytana o wydarzeń tok Thora rzekła, że pożar ni stąd ni zowąd się rozpoczął:
- Sama nie wiem ilu napastników było, bo wrzawa powstała wielka. Ludzie ginęli, domy płonęły. Chaos, w którym ktoś się bez przerwy śmiał. - staruszka głową pokręciła i wzdrygnęła z nieprzyjemnością - Widziałam Eggnira, co do obrony biegł. Z oczum go straciła jednak, gdy innym wraz z młódką pomagać poczęłam. A potem.. potem był już sam pożar.

Na twarz jarla spojrzała z matczyną niemal czułością i oddaniem wielkim:
- Niedługo przed świtaniem jego przywieźli. Karl Sighvart i dwóch ludzi jego. Nakazali pilnować i ukryć, aż wrócą i znowu w noc pognali. Niedługo potem Asger nadszedł i jarla kazał zabrać a nam dwóm zabronił się z chaty ruszać i pomocy wzywać. - załkała na nowo, zwiędłe usta zaciskając do białości. - Następnej nocy wrócił do nas by sprawdzić co z nami, lecz coś mu przerwało. Wrócił niedługo potem, napoił i jeść dał.

Spytana przez Volunda o Sigrun przytaknęła, że dziewczę wróciło do osady:
- Tej samej nocy co pożar był, straże ją przerażoną przed bramą odnalazły i do rodziców odprowadziły. Cała była jeno niemal od zmysłów odchodziła ze strachu.


A przed świtaniem Bjorn zameldował, że karl Sighvart z ludźmi właśnie do Ribe wjechał. Widzieć się chce natychmiast z Freyvindem...
 

Ostatnio edytowane przez corax : 10-09-2016 o 21:31.
corax jest offline  
Stary 12-09-2016, 15:22   #18
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Elin


Wieszczka znała na szczęście lokalizację jeszcze kilku bezpiecznych domostw, podobnych tym, w których nocowali po ataku na hallę Jarla. Jednakże pomysł, by wszyscy w jednym langhusie spoczęli wydawał się być najrozsądniejszy, więc i Agvindura nieść do domostwa kowala nakazała, by tam wydzielić osobne pomieszczenie dla pana na Ribe. Z darów kobiet skorzystała, gdyż zioła zawsze cenne były i dziękowała mówiąc, że nie zapomni tego kto wspomógł.
W izdebce rozkruszyła wokoło ciała Jarla uzdrawiające rośliny i zapaliła szałwię, by powietrze oczyścić, tak więc gdy Thora w końcu nadeszła w pomieszczeniu unosił się ożywczy zapach ziół, a nie martwota powietrza. Dziewczyna uściskała staruszkę ciesząc się szczerze, że klucznica żyje i razem zajęły się Jarlem, obmywając go i przebierając w świeże szaty. Elin nakazała, by wszystkich, którzy o nią pytać będą spoza zaufanego kręgu, niech pierw do Freyvinda idą i z nim mówią.
Gdy zrobiły wszystko co należało zrobić i Thora opowiedziała swoją wersję wydarzeń volva łagodnie pytać ją poczęła:
- Czy Asgerowi ktoś towarzyszył?
- Kiedy, dziecinko?
- Kiedy po Jarla przyszedł, bądź później… Czy ktoś spoza naszych mu towarzyszył?
Klucznica głową siwą pokręciła przeczaco:
- Sam był. A jeśli nie, to zostawił go przed chatą. Nie widziałam nikogo.
- Nie dziwiło Cie, że nie chce byś przy nim czuwała? - Zapytała najłagodniej jak potrafiła.
- Dziwiło. Ale gadać zabronił… - Thora mrugnęła oczami - … i mówić nie mogłym…
Elin brwi zmarszczyła ale nic nie powiedziała.
- Zachowywał się jakoś inaczej? Poza tym dziwnym poleceniem?
- Na pewniejszego wyglądał. Alem na niego uwagi nie zwracała skoro jarla zabierał…
Pokiwała wolno głową i westchnęła cicho.
- A potem jak w zamknięciu siedziałyście, niczego żeście nie słyszały?
- Normalne dźwięki osady, dziecinko. Nic dziwnego. - pokręciła głową ze smutkiem.
- Rozumiem… A Karl Sighvart mówił coś jeszcze? Nic nie wiemy co z nim...
- Ten ze sługami wpadł jak po ogień, oddał ciało Agvindura i rzekł, że niedługo wrócą. Konie spięli i tyle ich było… Nikogo z Was nie było, jarl uśpiony, karl odjechał… - kręciła głową - … jak dzieci osierocone, jak dzieci…
Przytuliła znów kobiecinę, jeśli ta jej na to pozwoliła.
- Kazał nam jeszcze zostać i dokończyć sprawy… - Szepnęła do niej. - Ruszyliśmy jak tylko mogliśmy… Wybacz mi Thoro, że mnie przy nim było...
Staruszka łzy ciche, co bez udziału woli jej po twarzy spłynęły:
- Zawsze uparty był. Nikogo nie słuchał. - ton nabrał dźwięków jak u matki co o synu mówi - Nie baczył czy wrogów nie ma albo czy ich więcej. Zawsze po swej woli. I dla dobra naszego. - mrugała powiekami poklepując Elin po dłoni ciepłymi, szorstkimi rękoma. - Nic byś nie poradziła. Nie wyrzutuj sobie, dziecinko, nie wyrzutuj.
Teraz w oku volvy łzy krwawe się pojawiły i dziewczyna nie mogąc dłużej znieść ciężaru tego co jej na sercu legła wyszeptała.
- Alem to moja wina… Ten, kto to zrobił… Po mnie przyszedł… - Zagryzła wargi. - Choć pojęcia nie miałam, że tu będzie…
Thora wzrok oderwała od Agvindura:
- A on o nim wiedział? - spojrzała na volvę.
- Niedawnom się dowiedziała, że ktoś mnie szuka i on wiedział… - Pokiwała powoli głową. - Nie ukryłabym czegoś takiego przed nim… Gdybym wiedziała do czego się przyczynię… - Spuściła wzrok i pięści na podołku zacisnęła.
Zapadła cisza, gdy ghoulica słowa jej ważyła.
- Źle się stało, że Ribe ucierpiało. Wielu ludzi życie oddało. - przerwała i powróciła do czesania włosów jarla - I tego się naprawić nie da, dziecinko. Jeno pomyśl co by było gdybyś tu była jak ten co Cię szuka nadszedł? A ty byś o tem nie wiedziała, skoroś rzekła żeś się niedawno zwiedziała? Więcej śmierci i zniszczenia. - spojrzała uważnie na dziewczynę raz jeszcze - Znaczy się ten, kto Cię szuka albo tak Cię nienawidzi albo tak kocha szalenie, że dla Ciebie świat podpali…
Na to słów znaleźć nie mogła zmilczała więc jedynie potaknąwszy ze smutkiem i w Agvindura ponownie się wpatrzyła.

***


Elin, zaparła się, że przy Jarlu ostanie i w dzień. Nie zasługiwała na to, nie miała do tego prawa ale nie zamierzała ustąpić. Nie wiedziała co przekonało Thorę, być może ból ciągle widocznym w jej twarzy ale kobiecina skinęła głową i zostawiła ich samych.
Aftergangerka ułożyła się przy Agvindurze nakrywając ich klapą i głowę na martwej piersi jarla złożyła.
Dlaczego nie wyczuła grożącego jarlowi niebezpieczeństwa? Dlaczego nic nie poczuła, kiedy kołek został wbity w jego serce? Powinna była… Powinna była to czuć… Uniosła się nieznacznie wpatrując w umięśniony tors Brujaha, pogłaskała go delikatnie a w jej ustach kły sie wysunęły. Jeśli napije się jego krwi teraz, będzie z nim związana ale nikt się o tym nie dowie… Będzie mogła wyczuć, gdy ponownie coś mu zagrozi. Głowę pochyliła i… tak została. Ale jeśli nie zdoła się powstrzymać jak to było przy Freyvindzie… Westchnęła cicho i ponownie głowę złożyła na jego piersi. Szloch wstrząsnął jej ciałem.
Dlaczego Leiknar to robił? Cóż takiego uczyniła, że tak ją nienawidził? Wszak z miłości by czegoś takiego nie uczynił... I co zamierzał z nią zrobić? Czy planował Agvindurem posłużyć się by ją szantażować? Czy dlatego go nie zabił? I gdzie teraz był? Asger… Smutek czuła na myśl, że musiał zginąć, gdyż Leiknar go kontrolował. Asger szedł do kogoś się poradzić, gdy z Jorikiem mówił. Możliwe więc, że ciągle jest w mieście… A wtedy ona będąc z Jarlem tylko go naraża… Spojrzała na twarz mężczyzny. Ale nie mogła go teraz zostawić, po prostu nie mogła...

Elin, Volund


Volva w chatce siedziała nad ciałem jarla, które ułożone zostało w niecce w ziemi wymoszczonej skórami i futrami. Wnętrze ziemianki niewiele odbiegało od tej, w której dzień po napaści wilków spędzili, jeno ustawienie stołu i ław inne było. Na stole gliniany dzban z krwią stał i kubek. Domostwo pogrążone w ciszy było, tylko słuch bystry aftergangera wychwytywał oddechy hirdmanów wartujących na zewnątrz z rozkazu Jarla Bezdroży.
I kroki ciche, bo nieobute.
- Czy jest sama?
- Volva z Agvindurem. - odparł jeden ze świadków zdrady Asgera.
- Mówić z nią chcę. - cicho rozbrzmiał głos Pogrobca. Chwilę milczenia wypełniło dreptanie hirdmana do wnętrza ziemianki, gdy wchylił się. Jego zarys widoczny był dla Elin pomimo całkowitej ciemności.
- Wpuśccie Volunda. - Odparła wieszczka podnosząc się ze swego miejsca przy jarlu i podchodząc do drzwi, by dla brata krwi je otworzyć.
Wartownik odezwać się nie zdążył. Na słowa volvy jedynie wychynął na powrót w noc na zewnątrz. Wnet zastąpiło go blade truchło pięknolicego, który schylił się nieco próg ziemianki przestępując.
Volvę dokładnie obaczył, nieme pytanie zadając o nią.
Głową skinęła i drzwi zamknąwszy ponownie do Agvindura podeszła sadowiąc się przy nim.
- Dziękuję, żeś tam nam na plecy patrzył. - Odezwała się łagodnie.
- Nic to. Opowiedz mi proszę, co z nim… i co z tobą. - zapytał, szukając odpowiedzi w równej mierze w twarzy Elin co w jej słowach.
- Nie wiem co z nim… - Rzekła z głębokim smutkiem widocznym również w jej oku. Pogrobiec mógł również wychwycić poczucie winy. - Freyvind tak gwałtownie kołek wyszarpnął… - Odetchnęła cicho. - Może więcej czasu potrzebuje po prostu. A ze mną dobrze. - Uśmiechnęła się smutno do Gangrela. - Cóże miałoby być?
- Gdybyś pod słońcem wciąż chodziła, bardziejbyś była zapłakana aniżeli wierzba… - spostrzegł, ku Agvindurowi kroków kilka czyniąc, i dopiero stojąc nad potężnym jarlem wzrok na pogrążonego w stuporze przeniósł. Coś rzec chciał, ale się nie przemógł, patrząc tylko na pogrążone we śnie oblicze władcy Ribe.
- Gdyż to moja wina… - Szepnęła nie wiadomo czy do Volunda czy do samej siebie. - I pożar i stan Agvindura. - Potrząsnęła lekko głową. - A jak Ty się czujesz? - Spojrzała uważnie na brata krwi. Twarz jego i ciało całe się zdawały, jak za pierwszym razem gdy bramy ostrokołu Ribe przekroczył, zniknęły też czarne węzły żył spod bladej cery przebijające. Nie sposób było myśleć, jak wiele krwi jak wielu sług trzeba było na to. Lecz zdawał się znów silny.
Jeśli niekoniecznie pewny.
- Wina to tego co pożar wzniecił i Agvindura pokonał. Ni sumienia pierwsze uczynić, ni mocy drugie nie masz. - uśmiechnął się, na poły ciepło… na poły drapieżnie. Jak zaprzyjaźniony niedźwiedź.
- Jam sił pełny… teraz. Lecz zda mi się, że to dopiero początek.
Pokiwała delikatnie głową i wzrok na ciało jarla przeniosła.
- Tegom najbardziej się obawiam… Wróci tu i znów coś zniszczy… - Widać było,że Elin dokończyć zdanie chciała ale coś ją od tego odwiodło.
- Co jeszcze może zniszczyć? - zapytał Pogrobiec - Moc swą okazał, lecz jak Agvindur przednim władcą… i wybornym zdaje się wojownikiem… Freyvind dalece odeń bieglejszy. Jeśli Leiknar powróci, zostanie zgładzony. - wyjaśnił berserker, choć… bez przekonania. A zarazem w sposób prowokująco naiwny.
Volva z niejaką złością na Volunda pojrzała.
- Agvindura pokonał. - Ostre jej słowa były. - Jak z nim walczyć? - Pokręciła głową i znów głos złagodniał. - Nie chcę by się ktoś więcej narażał.
- Lecz nie twoje pragnienie, a Leiknara zadecyduje. - odparł chłodno Pogrobiec - I wiesz, że brat nasz potężniejszym gdyby w holmgang szło od Jarla. Żadna w tym hańba. Agvindur o Ribe troszczyć się musi. O wiele więcej ma odpowiedzialności, aniżeli… włóczyć się… w swady wdawać i mieczem je rozwiązywać. - pomimo tonu, utrzymał uśmiech.
Już chciała lojalnie wobec Jarla zaprotestować ale dalsze słowa Gangrela sprawiły, że na jej ustach błysnął leciutki uśmiech.
- To akurat prawda. - Westchnęła cicho. - Ale z Leiknarem to nie holmgang będzie, nie, gdy potrafi innym w głowach mieszać.
- Gdyby mógł, zapewne Jarlowi by próbował… więc nie wszystkim potrafi. - zauważył rzeczowo Volund - Prawdą, że niewiele o jego talencie wiemy… Lecz gdyby stanąć z nim twarzą w twarz… Brat nasz zbyt uparty, by głowy jego moc jakaś mogła sięgnąć.
Przykucnął przy Jarlu.
- Oczywiście, nie uczyni tego… Ribe opuścił. Wie, żeśmy tutaj. Nie może być daleko, jeśli Agvindura napotkał. Na jego miejscu coś niespodziewanego pragnąłbym uczynić.
Zaśmiała się krótko na wzmiankę o uporze Freyvinda i skinęła lekko głową na to.
- Niespodziewanego.... - Zamyśliła się na moment. - Jeśli rzeczywiście mym Stworzycielem jest, to jest szalony, Volundzie. Nie przewidzisz tego co uczyni.
- Dwie widzę drogi. - odparł tylko - Na najgorsze być gotowym… lub jeszcze bardziej szalenie czynić.
- Jest też trzecia. - Spojrzała poważnie na niego. - Najbezpieczniejsza dla Was wszystkich.
Podniósł na ni a wzrok, czekając aż dokończy.
Ona jednak uśmiechnęła się tylko łagodnie i ponownie zwróciła ku jarlowi.
- Wiele czasu może upłynąć, nim się zbudzi… - zmienił temat.
- Nie ruszę się stąd dopóki nie wstanie. - Tym razem pewność w głosie volvy brzmiała.
- ...dzwony kościołów mogą rozbrzmieć w Hedeby. I dalej nawet.
- Wstanie niedługo… Musi. Ribe go potrzebuje… - I ja… Ale tego już nie dodała na głos.
- Może zbudzić się jutro, a może za dekadę. Trzeba wiedzieć wówczas, co uczynić… by Ribe poradziło sobie… oczekując na jego powrót.
- Eggnir i Rune nie żyją… Nie ma następcy… - Zagryzła wargi. - Nasz brat jeno ale on co innego musi zrobić. - Elin zamyśliła się na moment. - Po ostatnich wydarzeniach wiemy, że śmiertelnicy nie są bezpieczni od wpływu… - Pokręciła głową. - Nie wiem… Volundzie. - Spojrzała ze smutkiem na niego. - Jeśli on się nie zbudzi, to nikt z Einhejahr nie będzie działał wspólnie.
- Nasz brat… nie jest gotów władać. Może nigdy nie będzie. - zauważył z jakąś pustką w głosie i oczach Pogrobiec, prostując się, a głos jego zszedł do szeptu - Pragnie tego tak bardzo… bardziej aniżeli czegokolwiek w tym świecie.
Wieszczka pokiwała powoli głową.
- Nie nadaje się, dlatego Agvindur musi się zbudzić. Spróbuję z magią run. Może coś zdziałam.
- Lecz jeśli się nie zbudzi… - spochmurniał gangrel - Nadzieję mam, że wrogość chrześcijanom zabierze go stąd. Ze mną. Wpierw ku Aros, potem ku Hedeby. Nie można tego ostawić. Ty zaś... - wzrok na siostrę we krwi podniósł.
- Sama w Ribe pozostając zaprosisz zgubę, dla się, dla niego, dla niewinnych.
- Pójdę z Wami, to zguba podąży za nami… - Pokręciła głową. - Nie Volundzie, powiedziałam - jest trzecie wyjście i je wybiorę jeśli tak trzeba będzie. Choć… - Spojrzała na jarla i pogłaskała go delikatnie po twarzy. - Chciałabym móc pierw z nim pomówić… Ale mogę nie mieć tyle szczęścia.
Pogrobiec znów jak nie od dawna wzrokiem lunatycznym, na volvę gładzącą policzek jarla patrzył, lecz zarazem oczy jego widziały przeszłość… I kogo innego.
- Oddać się mu zamierzasz. - stwierdził po prostu.
Spuściła wzrok.
- Jeśli będzie, to konieczne. Jeśli Agvindur się zbudzi wiedzieć będziem jak został pokonany, da nam to wiedzę potrzebną być może, żeby zwyciężyć… Więc mimo wszystko nadziei nie tracę.
Pogrobiec wzrokiem ją tylko mierzył, nic nie mówiąc.
Ewidentnie chciał.
Gwałtownie w oczach widać było zmianę zupełną jego myśli, gdy zmusił się do uszanowania racji volvy, choć nie chciał. Zmienił temat.
- Zapytać chciałem… odnośnie magii run. Czy być może tak… lub zielarstwem byłabyś w stanie… pomóc i mnie. - z trudem wypowiedział ostatnie słowa, jakimś cudem przyznając się do słabości i potrzeby pomocy.
Spojrzała uważnie na niego gdy zaczął zadawać pytanie i uśmiechnęła się ciepło na sam koniec.
- Zrobię co w mej mocy. - Odparła łagodnie i z troską na niego pojrzała wyrzucając widać z głowy chwilowo inne myśli. - Ciągle słabość czujesz? Mimo krwi picia?
- Każdej nocy budzę się, jak gdybym był pożerany od środka. Jak gdyby mój głód przeklęty wyniesion został po czterokroć i bardziej. - stwierdził ponuro - Czuję słabość taką, jak za życia. Gdym chorował, gorączkował po ranach. To wszystko czego nie widać… albowiem oczywiście ponadto… - dotknął brzegiem dłoni policzka, którego jeszcze wczoraj nie miał.
Pokiwała powoli głową.
- Zioła w naszym przypadku za wiele nie dadzą ale z runami mogę spróbować. Pierw zapytać o to jak pomóc a potem jeszcze użyć ich uzdrawiającej mocy… - Zamyśliła się. - Krąg będę musiała zrobić, podobny do tego na polanie. - Spojrzała na Pogrobca pytającym wzrokiem, chcąc upewnić się czy zgadza się na takie działania.
- Zioła mi nie pomogą… ale mogą stanowić pewną odpowiedź… - rozwarł lewą dłoń, ukazując szmatkę, którą sama Elin plugawą juchę wycierała na jasnym obliczu. Położył na stoliku, zwinąwszy samą jedną dłonią, patrząc na czerń na materiale, czerń, która krążyła w jego żyłach.
- Jeżeli o krąg chodzi… - zawiesił głos, nie patrząc na kobietę, lecz na ziemiste podłoże przed sobą.
Przyklęknął. Powoli wyciągnął przed siebie palec, opierając czubkiem o bardziej gładki kawałek ziemi…
Po czym sztywnym jak kość i nieczującym jak gałęzią lub kością faktyczną, począł jedna po drugiej kreślić linie kręgu, nie odrywając go ani na chwilę. Powtarzając z zapamiętaną - czy raczej wyuczoną precyzją.
Po kilku minutach ciszy, z krótkimi przerwami na rychłe zawahanie, wzór w mniejszej skali był odtworzony przed umarłym. Podniósł palec nieco, wzrok zawieszając gdzieś za symbolem, za kręgiem.
Elin podniosła się, gdy Volund podchodził do stołu i na szmatkę z zainteresowaniem pojrzała, by potem przyklnęknąć obok tak, by nie przeszkadzać w rysowaniu i we wzór się z namysłem wpatrzyła.


Z każdą kolejną wyłaniająca się kreską jej oblicze pochmurniało, gdy skończył palcami powiodła po każdej widocznej dla niej runie szepcząc ich nazwy.
- Hagalaz, Algiz, Eihwaz, Teiwaz… - Oko przymknęła, by nic jej nie rozpraszało i po chwili monotonnym głosem mówić zaczęła. - Śmierć, zniszczenie, pogwałcenie tabu gniew natury przyniosło. Karą wojna dalsze zniszczenie czyniąca i niepokój niosąca. Niepokój, niepewność duszy także… Ziemia zadośćuczynienia się domaga i winnych ukarania pragnie. Nie wszystko jednak stracone, gdyż odrodzenie może przyjść.. w boleści i trudach ale jest możliwe. - Błękit ponownie na Pogrobca spojrzał, gdy Wiedząca skończyła mówić.
Ten nie patrzył na nią… słuchał jej słów uważnie… i milczał. Wspominając.
- Tylko czemu cały gniew na Ciebie spłynął… - Zastanowiła się na głos Elin już swoim normalnym głosem, a po chwili jej wzrok powędrował na dzban na stole. - Choć nie… chyba nie cały. - Westchnęła cicho. - Będziesz mi musiał pomóc ze Źródłem. - Rzekła na koniec najspokojniej w świecie, jakby oczywistość wypowiadała.
- Úlfheðinn był gniewem… - wyszeptał Pogrobiec, uśmiechając się do swoich myśli w paskudny, nienawistny sposób - A ja w mej pysze wypiłeń zeń… wykręcone życie prawie do cna. Pojąłem lekcję… - dopiero oczy same, bez ruchu twarzy, volvę odnalazły, oblicze wnet skamieniało - Jak mogę Ci pomóc… ze źródłem?
- Tego jeszcze nie wiem… Musimy znaleźć sojuszników. - Wieszczka się nagle ożywiła troszeczkę, jakby zapomniała o tym co planowała jeszcze niedawno. - Styggr pomoże… Jeśli się jeszcze kiedyś do mnie odezwie. Ktoś z pewnością będzie wiedział co robić… - Zamyśliła się na moment. - Światło Sol potrzebne, więc nie my będziemy mogli dokonać rytuału ale znaleźć sposób i spróbować Úlfheðinn przekonać… Do tego sojusznicy potrzebni będą.
- Nie. - pokręcił głową, przymykając powieki.
Spojrzała zdziwiona na brata krwi.
- Nie pomożesz? - Smutek jej głos zabarwił. - Czy uważasz, że to niemożliwe?
- Od ciebie jeno pomoc przyjmę. - podniósł wzrok na jej oko, a przez zwyczajowy brak wyrazu przedzierało się zmęczenie, zrezygnowanie, jakiś żal - Twoje najlepsze staranie któreby nic nie przyniosło wszystko dla mię znaczy… A ich, kimkolwiek są, cokolwiek uczynią choćby w okamgnienie mnie ozdrowili, to jest dla mnie niczym. Wierzę… że można odkryć odpowiedź. Że w zasięgu śmiertelnych i nas to, z pomocą bogów… może? Szukać zamierzam. Lecz odpowiedzi, nie pomocy. Poza twoją. - wyraźnie widać było, że afterganger czuł wielki trud, poza pychą, jeszcze z… poczucia winy? By Elin o pomoc prosić, lecz z względów jakichś, tu może tylko pychy i natury vargra i zaufania braku, czyjakolwiek inna pomoc nie wchodziła w grę.
Kobieta wpatrywała się w Volunda zaskoczona, a w jej błękitnym oku ciepło się pojawiło, gdy wspomniał, że jej starania wszystko dla niego znaczą. Dłoń ku jemu policzku wyciągnęła zupełnie naturalnym gestem, by go po nim pogłaskać. Lecz vargr twarz obrócił, cofnął się, wstał, bokiem volvę widząc, oczy jego znów zarazem tu i teraz jak i w przeszłości.
- Przepraszam… - Szepnęła zawstydzona swym gestem i również się podniosła ale dystans od Pogrobca utrzymując. - Rozumiem i szanuję Twoją decyzję, bym jeno ja Ci pomogła i tak będzie… lecz ze Źródłem będę musiała rady szukać. Nie zdradzę Twej słabości. Pomyślę jak zwolnić to co Cie toczy… Zapytam. Czy tak może być?
Pogrobiec słuchał uważnie acz chwilę trwał w dziwnej pozie do jakiej się wycofał, bez ruchu, oczy jego tylko powiodły za dłonią volvy i znieruchomiały na chwilę, gdy walczył z zewem krwi, z pragnieniem dotyku siostry, gdzieś w duszy tam, gdzie i Bestii stawiał czoła. Lecz było łatwiej niż z Bestią…
- ...dziękuję. - powiedział, skinąwszy głową - Nie dbam jednak, czy rozpowiadać o tym uznasz słuszne. Choroba to, lecz nie słabość... o nie.
Pokiwała delikatnie głową.
- Jeśli tak mówisz. - Rzekła, a w głosie znów smutek zagościł. - Zapytam. - Powtórzyła i na Agvindura wzrok przeniosła z namysłem. - Dobrze byłoby jednak bym w krwi Twej umoczyła runy… - Powiedziała niepewna jak zareaguje Gangrel na to jej stwierdzenie.
On zaś nutki litości w głosie jej wychwycił, które coś w nim obudziły, z dna, spod kalejdoskopu barw, który w halli co spłonęła ujrzała, jak przebiśnieg.
Pewnym krokiem do stołu podszedł, pustą misę jakąś przysuwając po blacie, i nóż odnalazł, gestem jaki raz wcześniej w halli Agvindura wykonał, przysięgę Jarlowi składając. Jednym i precyzyjnym gestem kogoś bardzo nawykłego i wprawnego przeciął skórę nadgarstka zagłębił weń żelazo, aż czerwona struga spływać zaczęła i wypełniać naczynie. Uniósł przedramię i zalizał ranę, gdy było krwi dość.
Do volvy twarz odwrócił, patrząc na nią klarownie.
- Nieznana jest burzy mądrość wierzby... - nawiązał do metafory, jaką zaornamentował Widzącą na początku ich rozmowy - ...Wżdy więcej wiosen naliczy nie kto krzywdzi lecz kto zniesie.
I po prostu odwrócił się, miarowym krokiem, rozbudzony wychodząc z ziemianki.
Elin coś rzec chciała i już rękę wyciagała w kierunku Volunda lecz słowa zamarły w jej ustach, a dłoń opadła. Nie chciała go bardziej naciskać i tak winna się cieszyć, że zwrócił się do niej z pomocą. Już samo to niezwykle trudne dla niego być musiało. Podeszła do stołu i na krew pojrzała.

Krąg runiczny

Znajdzie sposób ale najpierw… Odwróciła się ku ciału jarla. Najpierw obudzi Agvindura. Gdyby nie wstał, gdy jej bracia krwi miasto opuszczać będą, powinna pozostać w Ribe i zadbać o nie ale tym samym ściągnie tutaj Leiknara… Jeśli pójdzie z nimi, jej Stwórca może znów w mieście osiąść i czekać niczym pająk po środku pajęczyny… bądź znów tu śmierć i zniszczenie sprowadzić i potem za nią podążyć. Rzeczywiście więc miała tylko dwa wyjścia… Zbudzić Agvindura lub oddać się Leiknarowi… Dłoń zacisnęła na nożu ciągle leżącym na stole, wytarła go z lekkim obrzydzeniem o swoją suknię i podeszła do ciała jarla. Pocałowała go delikatnie w usta i.. ryć runy w ziemi dookoła leża poczęła.
Pierw Fehu, by siły zapewnić i w martwe członki energię przekazać, Uruz następnie, by energię w kontroli utrzymać, by nie wyrwała się w szale i zniszczeniu, Thurisaz by chronić, a Ansuz by uwolnić Agvindura z sideł torporu i równowagę z wcześniejszym znakiem utrzymać, Gebo dla szczęścia wyrysowała, gdyż Bogowie wiedzieli jak bardzo im ono potrzebne, Eiwaz by przejście dla ducha Jarla uczynić i ułatwić mu powrót do swego ciała, Perthro by przejście bezpiecznym uczynić, Algiz dla zakotwiczenia i drogi wskazania, Berkannan by ochronę Agvindura wzmocnić, Mannaz by równowagę miedzy sobą a Bestią utrzymał, Laguz, by jej prośbę o jego przebudzenie jeszcze wzmocnić, Ingwaz, by zakotwiczyć i utrzymać wszystkie runy w ryzach i Othala na koniec wieńcząc krąg. Każdy znak cicho niczym mantrę intonowała. Na koniec stanęła u stóp u Jarla i ręce ku górze wyciągnęła.
- Hail Odin! Hail Frigg! Hail Freya! Hail Eir! Pojrzyjcie na tego Syna Odyna łaskawym okiem i przywróccie go nam! Potrzebny tu jeszcze i na Walhalle zasłużył, a nie by ginąć w tak niehonorowy sposób! Wzywam Was wszystkich byście jeszcze go tu pozostawili dla dobra naszego wspólnego! On jeno wszystkich przeciw Chrystu Białemu zjednoczyć zdoła. Więc to i Wasza korzyść będzie! A ja cenę zapłacę… - Nożem dłoń sobie przebiła i na ziemię kropel parę upuściła. - Niechaj tak będzie! Hail Asom i Wanom! Fehu… Urus… Thurisaz… Ansuz… - Znów po kolei monotonną recytację każdej z run poczęła.
Gdy skończyła długą chwilę wpatrywała się w ciało Jarla jakby licząc, że poruszy się i wstanie, gdy jednak nic takiego nie nastąpiło padła na kolana znów łzy roniąc.

Wieszczba dla Volunda


Szałwię znów zapaliła, runy z woreczka wyciągnęła i stanęła nad misą z krwią Volunda. Chwilę trwało nim przemogła się, by dłoń z kośćmi zanurzyć w czerwonej posoce, w końcu jednak zdołała to uczynić i mamrotać powoli poczęła:
Ár skal risa,
sá er annars vill
fé eða fjör hafa;
sjaldan liggjandi ulfr
lær of getr
né sofandi maðr sigr.
Sięgnęła po nóż i dłoń sobie nacięła mieszając krew na runach.
Ár skal risa,
sá er á yrkjendr fáa,
ok ganga sins verka á vit;
margt of dvelr,
þann er um morgin sefr,
hálfr er auðr und hvötum.
Kośćmi trzymanymi w obu dłoniach potrząsnęła, przyklękła na ziemi i rzuciła runy przed siebie ciągle słowa zaklęcia powtarzając.


Cytat:
Krew na kościach, krew na sukience i jej dłoniach. Posoka rozszerza się, przekształca, formuje obraz pożogi, zniszczenia i jeszcze więcej krwi wokół. Nienawiść uderzą w nią z siłą ostrza, nozdrza metaliczny posmak wyczuwają i ból, ból wszystkich członków. Nagle czerń ją pochłania, nie widzi, nie czuje nic, jakby w pustce się unosiła, by zaraz potem wyrzucić ją na pole pośrodku którego Volund stoi uśmiechnięty. Miecze krzyżuje z jednym przeciwnikiem, drugim, trzecim… Walczący przesuwają się jej przed oczyma setkami, a Pogrobiec każdego ubija z tym przeraźliwym grymasem na twarzy, który wygląda niczym uśmiech. W końcu berserker pozostaje sam na środku boju pokryty posoką swych wrogów. Zwycięski i … zupełnie samotny. Krew zaczyna wnikać w jego ciało dymiąc i ból okrutny wywołując. On jednak dalej stoi niewzruszony niczym posąg, choć Elin każdą swoją cząstką czuje jego osamotnienie i ból.
Sceneria ulega zmianie i znów widzi walczącego brata jej krwi. Już się nie uśmiecha, nie, ciało jego rozpada się powoli, by w mękach ponownie się zasklepić. On jednak ciągle walczy powolnej przemianie ulegając. Piękno jego gdzieś zanika, odchodzi, a po jego ciele i wokoło niego i po nim duszki niewielkie o kształcie drzew chodzą, kręcą się szarpiąc go coraz dotkliwiej. Ból niczym tysiące sztyletów wbitych w ciało. W końcu udaje im się Volunda rozszczepić na dwie części, a z górnej wychodzi nowy, niczym odrodzony. Ten sam, a jednak inny.
Kolejna scena i ta sama sytuacja, jednak rozkład następuje zdecydowanie szybciej i znów na koniec pojawia się nowy Volund. I następna… i jeszcze jedna…
Elin głowę na polepie kładzie nie mogąc znieść już więcej cierpienia jej brata. Czerń ją ogarnia, by po chwili wyłonił się z niej rozmazany obraz wnętrza izdebki.
Pod powieką jeszcze jedna, ostatnia scena się jej objawia: Volund w białej przepasce na biodrach stojący w rzece i mąż za nim, który powoli go w wodę zanurza.
Volva klęczy czołem oparta o klepisko, a w błękitnym oku znów krwawe łzy widać.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 13-09-2016 o 15:27.
Blaithinn jest offline  
Stary 12-09-2016, 20:43   #19
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Ledwo zdążył przebudzić się i zanim jeszcze kazał przywołać thrallów aby napełnić się ich krwią, Ribe wzięło skalda w obroty…
Bjorn z chmurną twarzą wszedł do głównego pomieszczenia langhusu kowala przerobionego na tymczasową siedzibę tymczasowego zastępcy jarla. Za nim podążało kilkunastu ludzi zupełnie odbiegających od siebie wyglądem. Różne odcienie skóry od ciemnych po blade, różne ubiory od jedwabiów po futra, różne nakrycia głów, obuwia, różne maniery.
I różne języki…
Dwóch mężczyzn mających robić za tłumaczy stało obok tej grupki, strwożonych słowami jakie przybyli z siebie wyrzucali, a których Freyvind na szczęście nie bardzo rozumiał..
- Kupcy to, co przybyli w dzień - odezwał się Bjorn - czas jak wojenny, nie wiadomo czy znów kto czego nie spali. Obcych zakazałeś Panie wpuszczać na taki wypadek to stoją oni statkami na rzece u wejścia do portu i się wściekają. Pewnie by odpłynęli, ale więcej im wtedy straty innego portu szukać niźli trochę poczekać. No to poczekali jako rzekłem do zmierzchu, aż w przytomności będziesz. I oto są...

Freyvind patrzył na mamroczących coś i złorzeczących kupców przyprowadzonych pod strażą i czuł narastający gniew przez narastający harmider głosów.
- Niech jeden mówi na Młot Thora, bo nie zdzierżę
Jeden z handlarzy, ubrany na nienordycką modę w szerokie szarawary, buty z czubkami lekko zawiniętymi ku górze, długą szatą ze złotymi zdobieniami i ciemną skórą wystąpił.
- Jarl Agvindur nie dopuszczał nigdy do traktowania takowego handlarzy co regularnie do portu tu zawijają. Opłaty zawsze uiszczone, z nawiązką, a darów nie szczędzono nigdy - Napęczniał z oburzenia a niewolnik tłumaczący jego słowa starał się nadążyć za słowotokiem. - Towary przedniej jakości zawsze - podkreślił to słowo - dostarczane. A teraz czekać nam na mrozie przychodzi, do portu zawinąć nie można, niewolników wypakować ni towarów. Czy znaczyć to ma, że Ribe handlować z nami nie zamierza? - Uniósł dumnie podbródek.
Stojący za nim pokiwali głowami w podobnym stylu i głosy zaczęli ponownie podnosić. Tłumacz unikał spojrzenia skalda.
- Nie widzicie co się dzieje? Część osady spalona, wróg się czai poza palisadą. Gdy podpalał i mordował to między kupcami się do miasta wśliznął.
Przetłumaczone słowa wywołały kolejną falę oburzenia:
- O napaść na Ribes nas oskarżasz?
- Co? -
Skald był bardziej zaskoczony niż wściekły. Zbaraniał. - Co robię?
Szybkie szuranie tłumacza i na powrót zrozumiałe słowa:
- Skoro twierdzisz, że pod naszymi banderami wróg się mógł przedostać, znaczy…
- Co?! -
tym razem Freyvind już warknął przerywając. - Mówię, że pomiędzy kupcami, a nie w ich orszakach. Którzy z Was tu domostwa i magazyny mają? - spytał zaraz.
Kilku podniosło ręce. Ten co przemawiał nos do góry uniósł.
- Jam tu pierwszy raz - tłumacz przekładał - sławy Ribes chciałem spróbować i legendy o osadzie i potędze jarla zobaczyć na własne oczy. Jeśli tak kupców jednakowoż traktować to miasto zwykło, to długiego żywota nie wróżę! - Dłonią gniewnie machnął w powietrzu. - Agvindur sławę ma co porządek utrzymać potrafi i kupcom przyjazny - kontynuował coś pod nosem czego niewolny nie tłumaczył.
Frey go zignorował, gestem pokazał tym którzy ręce podnieśli by na bok ustąpili, a gdy nie bardzo rozumiejąc o co chodzi zbili się w oddzielną gromadkę, skald spojrzał na nich.
- Domostwa tu pobudowaliście, nie ważne czy z chęci zysku, ale kto dom tu ma czy magazyn ten z Ribe związany mocno. Jak więzią. Do portu wpłynąć możecie, w mieście swobodnie handel czynić, z tym jeno, że proszę Was byście udowodnili, że Ribe w ciężkiej chwili będące wspomożecie. - Potoczył po nich wzrokiem. - Każden z Was do swego domostwa czy magazynu pod dach przygarnie jedną lub dwie rodziny pogorzelców jakim domy w napadzie spłonęły. Zależnie od wielkości langhusu. Ci zaś co pod dach ich weźmiecie, zobowiązani będą odpracować to. Bez zapłaty pomagając w przenoszeniu towarów i innych czynnościach, jak choćby strawy gotowanie przez kobiety, czy opał do palenisk przez dzieci zbierany. Zgadzacie się?
Kupcy poczęli szeptać między sobą.
- Opłaty za wpłynięcie obniżone będą o piętnaście od sta również?
- Niech będzie pietnaście od sta, ale dla tych co po dwie rodziny na utrzymanie wezmą nie jeno jedną.

Kolejna fala szemrań i ustaleń i w końcu zgodę przekazano skaldowi.
Kiwnął im głową dając znać, że są wolni i odwrócił się do pozostałych.
- Teraz niech wystąpią ci, co od dawna tu handlują, ludzi znają w Ribe co by za nimi świadczyli.
I znowu kilku kupców krok uczyniło, zbijając się w grupkę. Poza nimi pozostało trzech.
- Każden z Was, ma świece na przywiedzenie trzech mieszkańców, co Was znają. Wtedy wpłynąć i handlować będziecie mogli. Są między Wami tacy co thrallami handel chcą czynić?
Dwóch ręce podniosło ledwo w miejscu ustać mogąc. Niecierpliwili się by ruszyć po świadków.
- Upust w opłatach dostaniecie, jak thralli przeznaczycie na porządkowanie pogorzeliska i stawianie domostw w ich miejsce. Nie zechcecie? Nikt Was nie zmusi, jeżeli jednak wolicie oszczędzić, to miast siedzieć na rzyciach towar na to Wam zapracuje. Zgoda jest, czy nie?
- Utrzymanie niewolnych kosztuje, zniżki tego nie pokryją i nie będzie dla nas zysku w tem.
- Tak czy owak ich utrzymujecie -
Freyvind odrzekł marszcząc nieco brwi. - Co Wam za różnica, czy siedzieć będą podle placu targowego na dupach w nosie dłubiąc, czy robotać, gdzie przy pracy chętni na kupno obejrzeć ich sobie będą mogli nim grosz wysupłają. I nie wszyscy rzecz jasna, dziewki gładkie jeno by się zmarnowały w takiej pracy. Ot towar miast wystawiony na straganie dla kupujących wystawiony będzie przy pracy. My skorzystamy na sile roboczej, Wy na zniżce portowej. Wasza decyzja to, a nie warunek.
Kolejna chwila szeptań i w końcu zgodę wyrażono.
- Tych co do roboty się nadają, damy. Zniżka taka sama?
- Niechaj będzie zależna od tego ilu do pracy przeznaczycie -
Uśmiechnął się skald szelmowsko. - Powiedzmy jeden od sta za każdego, nie więcej niż piętnaście od sta, tak jak Ci co chałupy tu mają i za przygarnięcie rodzin dostali.
- Niech tak będzie -
zgodzili się handlarze.
Freyvind niejasno czując że jest robiony… albo wręcz sam się robi w wała nie znając się zbytnio na handlu i opłatach, nie przejmował się tym. Nabijanie kabzy Agvindurowemu skarbczykowi było teraz najmniej ważne. Liczył się spokój, ręce do pracy, zagwarantowanie pogorzelcom dachu nad głową, nie ze swoich wszak wydawał.
Spojrzał na pozostałych trzech w tym tego najbardziej zadufanego ciemnoskórego krzykacza, jednocześnie dał znak by tamci przez chwile jeszcze nie odchodzili.
- A z Wami co mam zrobić? - zastanowił się na głos. - Odprawić źle i dla miasta sromota. A bezpieczeństwo ważne, póki mordercy i podpalacze nie wyłapani. Czym handlujecie?
- Biżuterią, srebrem…
- Przyprawami i tkaninami…
- Miodem i solą.
- Wielu ludzi ze sobą przywiedliście do pomocy i statków przez morze poprowadzenie?

Każdy miał około dziesiątki ludzi na pokładzie. Miny kupców zaczynały powoli potwierdzać, że domyślają się dokąd zmierza rozmowa.
- Od wschodniej strony miasta obóz rozbijcie, tam Wasi ludzie ostaną na czas targów, lub póki nie wyłapiemy sukinsynów co nam tu miasto popalili. Wy w mieście z towarami handlować możecie do woli, jeśli pomocy potrzebujecie, dostaniecie ludzi.
Kupcy skinęli głowami lecz krzykacz się obudził:
- Poprzedni obniżki otrzymali, my co dostaniemy jako rekompensatę czekania cały dzień? To strata dla nas… - tłumaczył służący.
- Dziesięć od sta. Pod warunkiem, że załogi waszych statków co do miasta nie wpuszczone pod nim obóz rozbić mają, przy wyrębie drewna na odbudowę robić będą. Chłodno jeszcze, rozgrzeją się trochę i nudę tym odgonią - na twarzy skalda znów szelmowski uśmiech wykwitł.
- Zgoda - skinął głową krzykacz, kłaniając się z lekka Freyvindowi.
- Skądżeś przybył?
- Z odległego Kairu, wiozę towary jakich w Ribe jeszcze nie widziano -
dumnie zachrzęścił w swej mowie, a tłumacz spiesznie przełożył.
- Przyjdź tedy z próbkami swych towarów, chętnie obejrzę. A wy… - Frey zwrócił się do grupki jaka kojarzona w Ribe była i teraz niecierpliwili się by świadków szukać. - Nie boczcie się co powiem, obrazić nie chcę, ale tu krwi i łez sporo wylane było ostatnio. Jeżeli jaki złapany zostanie człek na czynieniu złego, to w ten czas jaki nas tu dotknął postanawiam w imieniu brata przez krew mego, że jego Pan gardłem zapłaci, a majątek przepadnie. Mieszkańcy Wam ufają i ja zaufam. Ale jeżeli wśród ludzi swych macie takich coście ich nienazbyt pewni, radze przemyśleć czy do miasta z nimi wchodzić.
- Bądź pewien, że los Ribe i nas obchodzi. A i jarla takoż -
burknął jeden z grupki. - Nic złego nikt nie planuje czynić. Sługi pilnować będziem.
- Tak tedy nie zatrzymuje. Czas to pieniądz, niechaj Njord da Wam interesy byście z uśmiechem to miasto wspominali.







Przywołał do siebie Bjarkiego siedzącego na ławie pod ścianą i zamyślonego nieco.
Gdy wielkolud podszedł skald spojrzał na niego uważnie.
- Karinę widziałeś?
- Krótko. Zajęta przy ludziach poranionych.
- Chcesz ją dla siebie jako niewolną, czy by mi towarzyszyła?

Grim westchnął głęboko.
- … - otworzył usta do odpowiedzi i ...nic nie powiedział. Spróbował znowu upewniając się, że ludzi wokół nich nie ma: - Ona w Białego wierzy, panie…
- Niechaj wierzy i w kozią dupę jak ma taka zachciankę, za jedno mi to. Pytanie Ci zadałem -
odpowiedział Freyvind, a widząc, że Bjarki nie do końca rozumie dodał: - Chlo też naszym bogom nie służy myślą ni czynem. Nie mam nic przeciw temu, że kto ukrzyżowanego wielbi, jeno przeciw tym co nawracają na niego, Asów i Vanów zwąc źle i każąc ich porzucać. Ona taka?
- Nie zdaje się taką -
odparł Grim z namysłem. - Nic nie wspomniała podczas rozmów o nawracaniu. Jenom się frasował o Twą odpowiedź. - Skrzywił się lekko.
- To się nie frasuj. Jak habitnicy będzie pluła i złorzeczyła Odynowi i innym, to ubiję. Jak będzie jeno modlić się do Jasnego, to nic mi do tego. Odpowiedz na me pytanie Grim.
- Dla siebie. Ty masz zdaje się mi już dość -
coś na kształt uśmiechu pojawiło się na twarzy Brzydoka.
- Bjarki… - Skald złapał się za głowę. - Wszak widzisz z czym ja tu muszę się znosić. I Ty mnie do szału nie doprowadzaj. Wiem przecie, że nie dla Jorika, czy dla mnie. Pytam czy chcesz ją jako niewolną, czy towarzyszkę w mej służbie.
Zdawać się mogło, że gdy chodzi o dziewkę, milkliwy godi jakoś tracił rezon.
- Jeśli się zgodzisz, jak towarzyszkę w służbie wolę…
- Przyprowadź ją zatem.

Grim kiwnął głowa i oddalił się.




Nie minęło wiele, a Frey miał zamiar udać się do składziku, jaki uprzątnięty został i na pomieszczenie dla służby tu robił. Czas było posmakować krw…
Bjoern przystąpił z obliczem z jakiego ciężko byłoby cokolwiek wyczytać. Robił co należało, wielce się przysłużył w czasie awantury z Asgerem, ale nie widać było po nim uległości, zaufania jakim by darzył skalda, czy wielkiej ochoty by polecenia spełniać. Co czynił robił to raczej dlatego, że tak było trzeba i dla dobra miasta tym działał.
Nic więcej.
Freyvind nie zamierzał robić czegokolwiek by to zmieniać.
- Dziesięciu mężów wciągnąłem do zbrojnych o straż i porządek dbać mających - zaczął Bjorn.
- Ilu mamy?
- Każden w pełni sił będący w Ribe stanie za woja, miecz topór czy włócznia nieobce…
- Pytam ilu mamy pod bronią do zadań straży jeno przeznaczonych. -
Frey przerwał mu. - Miasto ma żyć jak zawsze. Kowale czy garncarze swoje niechaj robią nie w hełmach i pod drzewcami włóczni paradują.
- Będzie pół setki.
- Dobrze…

Skald uczynił kilka kroków i rozmyślał.
- Pierwsze… wyślesz posłańców do okolicznych osad, wsi czy farm boendr przy szlakach stojących. Plotki tam pewnie już zawitały. Niech wszędy wiedzą, że w Ribe spokój i mir, wszystko opanowane. Niech wiedzą, że Agvindur żyw… że Agvindur nie odszedł - poprawił się. - Niedomaga, ale jarla nie braknie. Niech wiedzą, że go zastępuję póki nie wydobrzeje i chaosu w mieście nie ma. Niech wiedzą co zaszło, niech imię. Asgera-zdrajcy wiadome będzie. Niech wiedzą co go spotkało.
- Poślę ludzi -
potaknął. Nie wchodził w dysputy nawet jeżeli miał obiekcje, co Freya urzekło.
- Zawalicie czymś i zablokujecie wschodnią bramę od strony pogorzeliska by wjazdu nie było. Kto będzie od strony wschodu ku miastu się chciał dostać niechaj ku północnej bramie bieży. Dechy i bale z pogorzeliska sprzątane i niedopalone wykorzystać by wzdłuż palisady między wschodnia, a północną w najgorszych miejscach drogę tymczasową zrobić. Prowizorka jeno, ale by wóz przejechać mógł w razie czego.
Bjoern znów kiwnął głową.
- Te rodziny co w pożarze domy straciły podzielcie na dwie grupy. Najliczniejsze kupcom dać na chwilowe utrzymanie, na co przystali. Mniej licznym zapewnić dach nad głową u tych co w swoich domostwach pomieszczą. Mężczyźni do wyrębu drewna na budowę nowych domów z takich rodzin iść mają, kobiety w gospodarstwie gospodyniom pomagać.
Znów kiwnięcie, choć Bjoern zaczął lekko się niecierpliwić. Sporo poleceń, sporo do zapamiętania.
- Nie patrz tak, weź druhów do pomocy zmyślnych i ogarniętych. Niech każdy nad jednym zadaniem ma pieczę, a ty jeno będziesz ich z postępów prac rozliczać. Trzydziestu zbrojnych ma wypoczywać by w nocy straż pełnić mogli - kontynuował. - Dwie pozostałe dziesiątki tak oto podziel: czterech na bramę północną i dwóch na zachodnią. Czterech niechaj po palisadzie w okrąg krąży i ma baczenie. Sześciu w porcie i na nabrzeżu niechaj będzie, dwóch thralli na pogorzelisku ma mieć pod okiem, a dwóch ten langhus Agvindura.
- Teraz mam ich tak rozdzielić?
- Nie. W dzień. Teraz na resztę nocy z pozostałych trzech dziesiątek takie same zmiany ustaw i dziesięciu co po mieście chodzić mają. W dzień odeśpią.
- Wszystko to?
- Nie… -
w oczach skalda coś błysnęło. - Od rana… - zastanowił się - od rana puść ludzi poza miasto. Czy to dzieciaki pogorzelców by chrustu na paleniska szukały. Czy posłańców do wsi i farm. Czy to drwali wycinkę robiących pod odbudowanie domostw. Czy choćby baby starsze szukające grzybów w lesie w marcu. - Tym ostatnim otwarcie zakpił.
Zbliżył się nieco do woja.
- Chcę Bjoernie, aby Ribe wyszło poza miasto. Tłumnie, choć w zaplanowanych pracach by szkody jakie się stały ponaprawiać. Ale chcę, by nie było piędzi ziemi na dwie mile od miasta, gdzie by nie byli. By znaleźli ślady bytności tych skurwysynów, co tu poszaleli ostatnio. A nuż coś się znajdzie.
Bjorn kiwnął głową.
- Coś jeszcze jest.
- Hm?
- Sprawy zbyt małej wagi co by na rozsądzenie thingiem zwołanym miały czekać, albo które rychło trzeba rozwikłać. Jarl zawsze to…

Frey jęknął.




Chwilę, gdy Frey został opuszczony przez tych co czegoś od niego chcieli, Jorik wykorzystał, co nieco zaniedbany się czuł.
- Mhm? - Skald zdawał się już trochę zmęczony. - Trzeba ci czegoś? - spytał chłopaka.
- Jarlu… - zaczął chłopiec - … nic mi nie brakuje jeno spytać się chciałem. Kiedy szkolić mnie zaczniesz?
- Gdy potrzeba tego będzie. Na razie nie ma.
- Nie będzie tedy za późno? -
Chłopak się rozglądał po zapchanej halli. Starał się ogarniać sytuację. - Nie winienem być przygotowan na napaść albo co tam za wczasu? - Spojrzał znowu na Freya.
- Tężyzny fizycznej nabrać musisz, w tym ci nie pomogę. Jeno twój upór i chęć wylewania potu da efekty. Idź tedy wspomóż mieszkańców i kupców nosząc skrzynie i worki aby sił nabrać. Umiejętności w mieczu, toporze czy włóczni uczyć cię zacznę gdy podstawy mieć będziesz większe niż teraz. Poproś Bjarkiego, by pokazał ci co sam umie. On rzeknie żeś gotowy, ja wtedy pokażę ci więcej. W czym jeszcze chcesz się ode mnie uczyć. Sag głoszeniu?
Jorik żywo pokiwał głową.
- Wszystkiego, jarlu! - Uśmiechnął się jak Frey, szelmowsko, kącikiem jednym w górę.
Frey uśmiechnął się też.
Ale jakoś tak smutno.
- Nigdy mną nie będziesz Joriku. Zapamiętaj to i wbij sobie to do głowy. Może będziesz więcej szanowany nawet, może sławniejszy… ale nie będziesz mną, jako nie będziesz Volundem, Bjarkim, Agvindurem. Jeśli do tego dążysz, toś głupi i niechaj to będzie pierwsza lekcja. - Skald spojrzał na chłopca bez gniewu czy pogardy, ale ostro. - Każdy własną sagę tworzy. Wyszedłeś z Jelling, gdzie niewiele byś się nauczył, masz wokół tych co szkolić Cie mogą. Odnajdź w sobie to, w czym dobry jesteś i jakie masz talenty i w tym ja lub sługi moje szkolić Cię będziemy. Byś własną sagę stworzył, a nie czyjąś powtarzał własnym życiem i czynami.
Chłopiec usta zacisnął.
- To idę. Jakoś kazał.
Ruszył ku wyjściu.
- Wstrzymaj się.
Krok zatrzymał, na jarla spojrzał zdziwiony.
- Panie?
- Roztropnością i sprytem chciałeś mnie przekonać bym cię wziął ze sobą. Bo masz ku temu zadatki, prawda?
Powstrzymane lekkie wzruszenie ramion miało być odpowiedzią. Jorik nie wiedział co rzec, na to nie-pytanie.

Ostatecznie kiwnął głową.
- Pokaż to, ludzi wypytuj po mieście co zaszło przy ataku aż do najdrobniejszych szczegółów. Od pięciu różne wersje usłyszysz, weź tę jaka najbardziej ci się widzi, lub która więcej powtarzana. Ja powiem Ci jako to w słowa ubrać, jak pieśń stworzyć, jak kenningami przyozdobić. Idź szukać prawdy co tu zaszło, byś materiał miał na swą pierwszą sagę.
- Tak zrobię! -
Jorik uśmiechnął się raz jeszcze i ruszył z kopyta ku drzwiom.

Minął się w nich z Bjarkim, który wszedł do halli prowadząc Karinę za rękę. Dziewczyna z włosami splecionymi w gruby warkocz, szła za godim nieco onieśmielona. Stanęli oboje przed Jarlem Bezdroży.
- To skald znany w całej Danii, Freyvind Lennartsson, brat przez krew jarla i pan mój. A to dziewka, o którem mówił, Karina ją zwą, panie.
Dziewczyna dygnęła lekko, słowom Bjarkiego przysłuchując się uważnie.
- Witaj, panie - jej akcent daleki był od tego, do jakiego nawykł Frey. Miękki i śpiewny, wypaczał niektóre zgłoski.
- Skąd pochodzisz?
- Z Królestwa zwanego Navarra, panie.
- Długo branką Agvindura jesteś? -
Frey miał wiele na głowie i dlatego choć ciekawość go zżerała nie pytał gdzie to i jak w niewolę popadła.
- Trzeci rok na wiosnę będzie - niektóre słowa trudność jej sprawiały.
- Najtężsi wojowie, zawołani w bitwach, doświadczeni w rzeziach, gdy stają przeciw pomiotowi Lokiego gubią myśli, w przerażeniu są niby dzieci. - Dziewczyna skupiona była na słowach skalda, brwi marszcząc i próbując rozumieć co mówi - Bjarki i Franka przez mą krew silniejsi i oprzeć się temu zdolni. A ty? Stawałaś dzielnie, przerażenie cie nie chwyciło. Czemu?
Chwilę milczała, trawiąc przemowę, po części znaczenia się domyślając:
- O lupinów chodzi, panie? - upewniła się.
- Nie wiem jak wy je zwiecie. O wilcze bestie mi idzie co hallę jarla spaliły i ludzi tuzin natłukły kilka nocy temu tu w Ribe.
Karina skinęła głową a Bjarki na słowa skalda dumę na obliczu wypisaną miał. Przez chwilę.
- I w naszych stronach lupini byli. - odparła wolno. - Widziałam im podobnych wcześniej, panie. - Spojrzała jakby spłoszona na Grima. I znowu na Freyvinda.
Skald milczał dłuższą chwile, w końcu odezwał się:
- Niewolni nie mają wiele praw u nas, jako i ty. Na służbę cię chcę, rozmawiałem już o tym z jarlem i nie odmówił. Gdy dojdzie do siebie wątpię by się nie zgodził. Ale choć praw nie masz chcę byś i ty rzekła czy z woli swej podążysz. Jego za towarzysza w mej służbie mieć, jako i ją - wskazał Frankę.
Dziewczyna spojrzała na Brzydoka i skinęła głową.
- Podążę - szepnęła z lekkim rumieńcem.
- Rzeczy swe zabierz i za Bjarkim pójdź. Złóż je tam gdzie on, Chlotchild i Jorik nocleg mają. Ty zaś - zwrócił się do Bjarkiego - zwolnionyś na resztę nocy. Idź z nią i wprowadź ją w to co ją czeka, a i wywiedz się co umie i w czym przydatna będzie.
- Dzięki, panie. -
Grim nie należał do przesadnie emocje okazujących ale w jego oku błysk wdzięczności głębokim można było z łatwością dostrzec. Wyprowadził za sobą Karinę, odprowadzany szerokim uśmiechem Chlo. France jednak ukryć zazdrosnego spojrzenia się nie udało. Podeszła do skalda i łaszącym gestem pod ramię mu się wcisnęła. Twarzyczkę wtuliła w niego.
- Pierwsze szkolenie we władzy, panie, hmm? - duma w jej głosiku pobrzmiewała i uśmiech.
- Ciężko. Jak mi jeszcze jaki kupiec awanturę zrobi, to za siebie nie ręczę. Łatwiej bezdroża przemierzać niż w mieście siedzieć władając.
- Pewnie nie jeden -
mruknęła dziewczyna. - Kupcy to kupcy, myślą, że przez bogactwo swoje równi możnym. Ambitni są - uniosła buzię ku Freyovi - i będą patrzeć jak z równowagi wytrącić. Jeśli chcesz… - poczęła bawić się końcem pasa aftergangera - to pomóc mogę. Odsiewać tych co nie musisz widzieć, drobnicę przejąć…
- Taaak, specjalnie to robią, z równowagi wyprowadzić, by kto już machnął ręka dla świętego spokoju na piętnaście od sta, zamiast targować się o dziesie… -
urwał i spojrzał na dziewczynę. - Odsiewać? Przejąć? - spytał nie do końca rozumiejąc o co jej chodzić może.
- W porcie, w halli, myta. Mogę się zająć takowymi co wagi większej nie mają. Wywiadywać się przy tym co słychać w świecie. Tedy Ty odciążon będziesz, i zajmować się będziesz jeno tymi co najważniejsze sprawy mają… - uśmiech niewinności wcielonej pojawił się na twarzyczce Franki.
- Obca jesteś dla ludzi i nie jeno o Ribe mówię. - Skald pokręcił głową. - Bogom naszym cześci nie oddajesz.
- A gdzieśmy niby swoi? -
obruszyła się blondynka. - Kupcy ze stron dalekich też bogów tutejszych nie wielbią i co?
- I oni też obcy -
objął ją - i szacunku lubo poważania mają tyle jeno co srebrem kupią. Idzie mi o to, że jak Ci ostawię sprawunki przynależne jarlowi do rozwiązania albo jego zaufanym, to ludzie z Ribe będą sarkać i się buntować. Mnie uznają w zastępstwie Agvindura bom einherjar i jego brat przez krew. Spojrzą w porcie, że obca z kraju Franków, branka a więc jak thrall, ta co Odyna ma za nic: w imieniu jarla sprawunki czyni, jak nic będę miał tu kolejny motłoch z protestami.
- Hmm… -
Franka nie do końca przekonana była - ...a tę Karinę to pewnyś, że chcesz brać na służbę? - Temat zupełnym przypadkiem wypłynął.
- Bjarkiemu się udała, dla niego to jeno czynię. Godzi się wynagradzać za wierną służbę tym co sługom miłe i czego wielce upatrują.
- Aha -
uśmiechnęła się nieco rozluźniona - alem ja pierwsza dla Ciebie?
- Tak - uśmiechnął się - a i krwi w niej wiele i temperamentem gorącej. Może się przydać. Swej jednak dawać jej nie zamierzam.
Franka już całkiem ugładzona pokiwała główką:
- Jak coś trzeba Ci pomóc, to rzeknij. Może jak wszystkie sprawy załatwisz kąpieli zażyjesz i wina albo miodu napijesz? - Spojrzała próbując znaleźć sposób na umilenie skaldowi trudów.
- Zdałoby się. Oderwać. - Kiwnął głową. - A Ty? Skorom Bjarkiemu wygodził, Ty masz jakąś prośbę, coś czego wypatrujesz, a co spełnić w mocy jestem?
Chlo na paluszki się wspięła, pocałunek na policzku skalda zostawiła.
- Wszystko, czego mi trza, mam. Nie kłopotaj się. Przygotuję wszystko byś myśli kłopotliwych się pozbyć na chwil parę. - Uśmiechnęła się z radością.
- Dobrze, a teraz wypoczywaj - klepnął ją w pośladek zamierzając odgonić. - Sił nabieraj, jeszcześ ich nie w pełni. Wywiedz się też przy okazji… - zastanowił się nad czymś - czy są w Ribe tacy, co o wilkach wiedzę jakową mają. Z ludowej mądrości, podań i opowieści, jak babka Jorika, co o srebrze w Jelling mu opowiadała.
- Tak zrobię, panie. -
Ujęła krajce sukni w dłonie i dygnęła ze śmiechem. Ruszyła by spełnić nakaz skalda.




- Wprowadźcie go - rzekł Freyvind zmęczonym i nieco zrezygnowanym głosem. Zastanawiał się po kiego przywiało tu posłańca aż z Zelandii i czego u licha chciał on od jarla, że tak bardzo upierał się o przyjęcie.
Do halli wszedł wkrótce młody, ostrzyżony na krótko ciemnowłosy mężczyzna.
Rozejrzał się po zebranych, spojrzał przez ramię na straż.
- Jarl Agvindur gdzie? - Spojrzał na skalda zaskoczony.
- Bez przytomności leży, co możemy robimy by go światu przywrócić. Kimżeś i z czym przybyłeś?
- Nie może to być! -
wykrzyknął młodzik pobladłszy. - Jam Afi, posłaniec jarla Erika z Tisso. - Chłopak postąpił kilka kroków bliżej. - Zobaczyć chcę Agvindura. - Zacisnął usta.
- Po co? Przecież ani odpowie, ani usłyszy w tym stanie.
- Na własne oczy chcę sprawdzić -
rzekł z uporem raz jeszcze. - A Tyś kim, że w imieniu Agvindura występujesz - dopytywał z zsuniętymi brwiami.
- Freyvind me imię, jeśliś je słyszał to wiesz czemu w jego imieniu czynię co czynię.
- Lenartsson? Freyvind Lenartsson? -
upewniał się Afi.
- Jam jest - przytaknął skald. - A do jarla nikt, prócz kobiet zajmujących się nim, dopuszczany nie jest.
Młodzieniec spojrzał na skalda z nagłym uznaniem.
- Na polecenie Agvindura z posłaństwami jeżdżę. Z Tisso teraz wracam dla niego i Ciebie w zasadzie… - dodał. - Jarl Ribe posłał mnie do Erika, jarla na Jeziorze Tyra by go o pomoc prosić dla Aros sprawy. Erik zgodził się wspomóc Ciebie i berserkera.
- Dobrze mi to słyszeć. -
Frey pokiwał głowa, choć w oczach mniej entuzjazmu było niż w słowach. - Nie wiem jednak kiedy ruszymy do Aros. Napad pomiotu Lokiego, potem kolejny, że część miasta z dymem poszła. Wrogowie wciąż się czają i czyhają. Agvindura prawie zniszczyli. Póki tu nie zrobimy co zrobić trzeba nie myśleć nam o Aros Afi. Gdy miasto bezpieczne będzie i kogoś na zastępstwo znajdę, lub gdy Agvindur się przebudzi, wtedy ruszymy. Wcześniej nie.
- Co z Einarem zatem? -
spytał Afi kiwnąwszy głową.
- Nie wiem. Ribe zostawić nie można ryzykując utratę miasta. Może jutro wyruszyć tam będę mógł, może za tydzień wciąż uwiązan tu będę. Nie jestem w mocy rzec Ci inaczej.
- Erik ochoczo się zgodził i o przyjaźni zapewniał Agvindura. Cóż mnie zatem czynić? Rozkazy jakoweś masz dla mnie?
- Możesz wrócić do Tisso i rzec Erikowi jak tu się sprawy mają, lub zostać z nami i ruszyć z wieściami, że do Aros wyruszam wraz z Pogrobcem dopiero gdy będę mógł, a wtenczas ja pchnę gońca by o tym jarla Tisso uwiadomił, ze na razie tu zostaniesz.
- Jak wola Twoja… -
Afi chyba nie do końca dobrze się czuł mając podejmować decyzje tego rodzaju. - Jeśli się przydam zostanę. Jeśli wolisz bym ruszał, ruszę. Mam zostać w Aros przy Eriku wtedy?
- Erik już do Aros sie ruszył? -
Skald zdziwił się lekko.
- Obiecał ruszać jak tylko ludzi zbierze. Jezioro Tyra bogate, ludzi nie brak. A z Tisso jedynie dzień drogi morzem. Jeśli już nie płynie to na dniach będzie w Aros.
- Tak tedy wypocznij i wnet do Tisso ruszaj w te pędy. -
Freyvind wstał i mówiąc podszedł bliżej Afiego. - Einar wielu miał ludzi i u siebie był, a tylko jeden jego hirdman z miasta uszedł z życiem. Wsparcie jakiego Agvindur wyglądał wtedy ma cel i sens, jeżeli razem będziemy działać. - Afterganger położył dłoń na ramieniu mężczyzny obracając go i kierując w bok, w kierunku części pomieszczenia gdzie nad paleniskiem uwijały się thrallki gotując strawę. - Kimkolwiek są ci, co wyrżnęli hird Einara, a może i jego samego, mogą spróbować tego samego z Erikiem. Rzeknij mu by się wstrzymał, razem miasto nawiedzimy.
- Jak rzeczesz się stanie - Afi skinął głową posłusznie - Ruszę jeszcze przed świtaniem.
Frey kiwnął głową i oddalił się widząc, że Bjorn daje mu znaki.
Ktoś kolejny chciał się z nim widzieć, pewnie znów jakiś kupiec…




Przygotowała nie tylko balię z gorąca wodą, miód i sycone piwo, ale też i czwórkę thralli. Widziała, że skald zalatany przez większą część nocy kilkukrotnie chciał wślizgnąć się do pomieszczenia służby, ale zawsze był przez kogoś od tego odciągany. Sam zresztą na siebie to ściągnął.
Kupcy przychodzili z trzema mieszkańcami mającymi za nimi świadczyć, rzecz jasna nie hurmem by załatwić to od reki, a pojedynczo, raz jeden, raz drugi i tak do północy. Bjorn nie chciał tu decydować, skald musiał sam przyjmować poświadczenia od mieszkańców, w międzyczasie rozsadzając jakieś spory czy wydając pomniejsze polecenia. Agvindur miał od tego Eggnira i czasem Thyrę, teraz pierwszy nie żył, a druga warowała przy jarlu. Roboty też było kilka razy więcej niż w zwykłym dniu miasta.
Trzy służki i jeden niewolny stali wyczekująco z lekka obawa na twarzach . Wprawdzie wcześniej z pewnością podsuwali swe szyje i przeguby Agvindurowi, więc nie bali się tego, ale popędliwy skald był czymś nowym, nie znali go.

Chlo klasnęła w dłonie z uciechy i smyrgnęła do Freyvinda ciągnąc go ku balii z lekko parująca wodą.
- Ściągaj te łachy panie - roześmiała się uroczo i zaczęła siłować się z jego koszula.
Rozebrał się i wszedł do ciepłej wody wygodnie moszcząc się w balii. Z jego ust rozległ się pomruk zadowolenia.
Na znak Franki niewolnice przystąpiły i zaczęły obmywać jego ciało żartując między sobą dość sztywno, ale dla rozładowania atmosfery. Mężczyzna nalał piwa do pucharu i podał go skaldowi, a ten wypił kilka łyków dla smaku. Większość afterganger nie potrafiła przełknąć pożywienia i napoju. Niczego prócz krwi, przez co zamknięte dla nich były wrota błogosławieństwa smaku. napój i strawa nie miały żadnych wartości dla einherjar…
Ale właśnie smak…
Skald odchylił lekko głowę czując na języku mieszankę słodu i chmielu z wypitego pucharu.
Wyborna przystawka do dania głównego.
Przyciągnął do siebie jedną z dziewczyn i wpił się w jej szyję. Pozostałe wysztywniły się lekko, ale zaraz kontynuowanie obmywania znużonego i brudnego martwego ciała. Skald przymknął oczy pijąc ciepłą krew i wsłuchując się w coraz głośniejszy jęk rozkoszy dochodzący z ust służącej. Wypuściła lnianą mokra szmatkę i opadła na kolana, a zamglone oczy skierowały się na powałę gdy odchyliła głowę.
Puścił ją w końcu i opadła obok balii jak szmaciana lalka, tylko wolno unosząca się pierś wskazywała, że dziewczyna żyła i afterganger nią zabrał jej wszystkiego. Grymas rozleniwienia na jej twarzy pomieszany z absolutną euforią sprawił, że dwie pozostałe lekko się rozluźniły. Uspokojone przeżyciem towarzyszki zdobyły się nawet na chichot i trącały nawzajem szepcząc coś do siebie w szeleszczacej mowie ludzi ze wschodu.
Przyszedł czas i na nie. Freyvind potrzebował dużo krwi, wiele jej wykorzystał, a straszliwe rany zadane mu w caern goiły się wolno i potrzeba było na nie dużo płynu życia.

Chlo w tym czasie pracowała nad specjalnym przysmakiem. Usadowiwszy się na kolanach thralla położyła jego ręce na swych nagich piersiach i obsypywała pocałunkami jego szyję, a dłonią pieściła przyrodzenie. Rozpaliła go momentalnie, lecz miast dać mu to co w pierwszej chwili uznał za szokująco niespodziewaną wygraną na loterii, zeskoczyła zgrabnie ciągnąc go ku aftergangerowi. Na twarzy niewolnego odmalowały się kolejne uczucia.
Skald uśmiechnął się do zadowolonej z siebie dziewczyny. Krew zabarwiona podnieceniem, chucią, pasją, ze szczypta gniewu i zawodu.
smakowała zaiste wybornie.

Gdy kończył puszczając nieprzytomnego chłopaka padającego obok trzech ciał służebnych, Chlo rozebrała się do końca i z piskiem wskoczyła do balii.
- No dobrze… - Frey uśmiechnął się błogo. - Może jednak mógłbym odnaleźć się w sprawowaniu władzy - wymruczał.
Miał zamiar odgonić dziewczynę i poleżeć w letniej wodzie jeszcze trochę w spokoju i ciszy.Bynajmniej było mu w głowie to co czaiło się w łepku rozochoconej i podnieconej Frankijki. Uniesień cielesnych ani potrzebował ani wyglądał gdy napojony był już do syta.
Chlo przylgnęła do niego całując namiętnie.
Bjarki dostał czego chciał, Frey nie chciał jej odmawiać przyjemności, szczególnie po tym co przeszła.
Gdy w nią wchodził katem oka patrząc na jej przepełniona rozkoszą twarz, zdało mu się, że jej oczy stały się na chwilę całkowicie czarne.
Miał wielką nadzieje, że jeno mu się zdało.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 12-09-2016, 20:48   #20
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Freyvind, Volund, Elin
Skald wyszedł przed hallę wypatrując zapowiadanego Sighvarta.
Grzechocząc ciężko po deskach ulic szła trójka wojów. Najwyższy z nich dziewczę niósł w ramionach.
Sighvart podszedł do skalda i ramiona wyciągając złapał go w mocny uścisk.
- Żywyś! - walnął ramieniem w bark Freya aż echo poszło. Anders przeciskał się obok nich lecz to nie on wzrok skalda złapał. To jakby nieobecna twarzyczka Słoneczka patrząca na niego wielkimi oczami.
- Wejdźmy do środka. Pomówić nam trzeba. - Sighvart pociągnął Freya.
- Wejdźmy, zaraz każę strawę podgrzać bo zdrożeni się wydajecie. - Skald przepuścił ich do środka mówiąc niby do nich, ale wpatrując się w Sigrun. Tyle znoju i krwi dla jednej dziewki… - I dla ciebie Sighvarcie znajdzie się posiłek jesli potrzebujesz.
Wszedł za nimi wołając służbę. Gdy wydawał polecenia by Sigrun przenieść do Agvindura, by Thora i Elin zaopiekować się mogły się biednym dziewczęciem, Sighvart powstrzymał go:
- Jej posiłek też trzeba. Krwi. - spojrzał na skalda znacząco.
- Na łaskę Frigg… - Freyvind aż się cofnął, a oczy wybałuszył w zdziwieniu. - Na mury Asgardu… - pokręcił głową. - Zaiste, pomówić nam trzeba. - przywołał thralli i pchnął Jorika aby jak najszybciej przywołał tu Elin i Volunda.

Niedługo było trzeba czekać, aż chłopak sprowadzi jedno i drugie - Elin chwilę każdą pieczę pełniła przy boku Agvindura… Volund zaś po tym jak posilił się i domostwo Asgera przeczesał, zawsze w gotowości był słowem i radą służyć bratu, nawet jeśli ten nie chciał. Mieczem robiąc ćwiczył ruchy swe nieopodal. Wezwany z mieczem nagim, klingą o ramię opartym wkroczył do halli. Na widok Sighvarta, oręż obok wejścia o ścianę oparł.
Volva przybyła jako druga pełna złych przeczuć, co jeszcze mogłoby się wydarzyć, że Freyvind ich oboje z Volundem wzywa. Weszła do głównej sali i pojrzała po zgromadzonych wzrok na dziewczynie zatrzymując. Zerwała się ku niej niczym spragniony do źródła biegnący i dopadła tuląc do piersi, nie bacząc na to co wokoło niej się dzieje.
- Sigrun… Sigrun...
Dopiero po chwili do niej dotarło, że dziewka jak szmatka, jak kukła bezwolna, cicho zasyczała. Bez słowa dawała się tulić.
Sighvart z kamiennym obliczem przyglądał się tej scenie. Anders i Einar za służkami ruszyli, przyjmując miski ze strawą i placki chleba.
- Mów Sighvarcie od początku do końca co tu zaszło, my jeno strzępy wieści znamy. - Frey wciąż patrzył na Sigrun. - A zaszło wiele…
Elin spojrzała na karla i głowę w pozdrowieniu lekko pochyliła, by potem ponownie w Słoneczko się wpatrzyć przemawiając do niej łagodnie i cicho. Pogrobiec rozejrzał się jeszcze w tym czasie po halli, brew uniósł Karinę spostrzegłszy raz pierwszy, głową skinął Andersowi i Einarowi i również słów karla począł słuchać.
Krewniaczka jarla nie spojrzała na Elin, na nikogo w sali. Zapatrzona gdzieś przed siebie ni mrugnięciem nie dawała znać, czy cokolwiek do niej dociera. Była. Blada, jak cień daleki samej siebie.
Sighvart zaś usiadł ciężko na ławie obok i opowieść swą zaczął:
- Pędziliśmy ile sił starczało, a gdyśmy przybyli Ribe tlące się ujrzeliśmy. Agvindur ledwo swój gniew i żałość w ryzach utrzymał. Lecz miast znak dawać do ataku, albo by cośkolwiek ustalać, milczał.
Elin wspomniała słowa Thory niedawne o jarlu i znak jego uporu w tych słowach odnalazła.
- Wkrótce rzekł nam byśmy się ukryli, miejsca nam wskazując jakby plan bitwy w ciągu tych kilku chwil ułożył. Nie wiedzielim ilu napastników, i czy zasadzki nie zastawili nijakiej.
Służka podeszła z kielichem dla Sighvarta, który ten przyjął bez spojrzenia na dziewkę. Powąchał zawartość i odstawił na stół.
- Przez dłuższy czas nic się nie działo. A potem schodzić poczęli się wprost w pułapkę Agvindura idąc. Wpierw kroczył mężczyzna, którego widać, że jarl poznał i gniew w nim widok jego wzbudził. Potem kolejnych trzech wojów a na koniec jeszcze jeden. Na znak Agvindura pułapkę zamknęlim, jarl z ostatnim przybyłym się z walce zwarł.
Volva w milczeniu słuchała karla chwilowo zaprzestając obserwacji Sigrunn.
- Walkę ich widziałem kątem oka, bo sam walczyłem z przeciwnikiem. Jarl nie czekał na dokonanie zemsty jednak, nie chciał się bawić. Widziałem, że w bliskim natarciu broń odrzucił i sam ran zaznałem, gdym mu się na pomoc rzucał, myśląc, że przeciwnik jego ubija. A jednak nie. - mina karla świadczyła przez chwilę o niedocenieniu pana Ribe - Agvindur pięściami nacierać począł nie dając wrogowi ni chwili na odstąpienie. - w głosie słychać ciekawość i zadziwienie było - A każdy cios jego niósł zniszczenie przeciwnikowi.
Karl na chwilę przerwał tocząc wzrokiem po zebranych.

- Lecz przeciwnik w ostatniej chwili sługę swego przywołał tuż gdy Agvindur zadać ostatni cios miał. Sługę, którego wczęsniej nie spostrzeglim. Miał Sigrun. Wszystko zamarło.
Volva westchnęła bezgłośnie na te słowa.
Przeciwnik odezwał się w te słowa:
- “Oddam Ci ją gdy wolno mnie puścisz…”
- Bogowie niech mają jarla w opiece, na chwilę rezon stracił, na chwilę pięść jego zamarła w powietrzu gdy w dziewczynę się wpatrywał. Ta chwila wystarczyła by wróg wraził drzewce przeklęte. Sługi jego wraz z panem swym uciekać poczęły, my do Agvindura doskoczylim, dziewkę na koniec zostawiając.
Przywiedliśmy jarla do Ribe, gdy sprawdzilim, że wrogów więcej nie ma. I za nimi pognaliśmy. Ci jednak po drodze dziewczynę porzucili, błąkała się jak widmo. Uciekli łodzią, ślady co znaleźliśmy, tak wskazują. Choć wiem, ile ona dla niego znaczyć musiała, to Ribe i jarl ważniejszy teraz.
Karl skończył mówić i na ciemnowłosą służącą skinął. Spojrzał na Freya jakby o pozwolenie pytał.
Skald przywołał ją gestem wskazując pana na Varde.
- Agvindur nie chciał z Wami ruszać ich tropem? - spytał.
Elin znów na Słoneczko pojrzała, widać ciągle nie zorientowała się w przemianie dziewczyny, bądź nie chciała do siebie dopuścić tego faktu i do Sighvarta z kolei rzekła:
- Dziękuję za Waszą pomoc, Karlu…. - I coś rzec jeszcze chciała ale pytanie jej brata krwi ją zadziwiło.
- Nie wiem, wolałem bez niego ruszyć i zająć się nim wraz z Thorą. A gdzie on? Ruszył za nami? - zapytał domyślnie.
- Nie… Ale... - skald zdawał się być zaskoczony. - Nic nie mówił gdyście ruszali?
- Czasu nie chciałem marnować. Zakołkowanego zostawiłem, krwi nie miał w sobie wiele, w szał wpaść by mógł. Thora obiecała się zaopiekować, lepszych rąk wyobrazić sobie nie mogę. Poza tym Ribe jego doglądu wymaga. - karl zaczął być niespokojny widocznie - Gdzie Agvindur?
- Kiedy to było dokładnie? - W skaldzie gniew zaczął sie budzić, ale w odróznieniu od tego co było przez ostatnie noce zwalczył go, tylko w oczach mu cos błyszczało. - Kiedyście z nimi walczyli?
- Noc i pół po wyruszeniu z Jelling. - karl rozglądał się ostrożnie.
- Asger, człowiek stąd, szanowany, ale któremu wielce nie po drodze z jarlem… przejął go. Uwięził Thorę, kołka nie wyciągnął, w imię jarla rządy sprawował chcąc widno na stałe władzę przejąć. - Skald wstał wściekły choć chyba nie na Sighvarta. Takoż i karl uczynił wzburzony. - Za długo widno drewno w jego piersi spoczywało. Zeszłej nocy wyciągnęlisśmy ułomek z jego serca, ale przytomności nie wrócon, bez zmysłów leży.
- Gdzie ten zdrajca?! - Ventrue wściekłości w głosie nie hamował i za miecz odruchowo chciał chwytać.
- U Hel. - rzucił Pogrobiec - Lecz jest w tym coś więcej, aniżeli zdrada. - rozmyślał na głos.
- I mnie tak się zdaje, czułość we wzroku kurwiego syna uchwyciłem gdy na Elin patrzył, a Asgerowi o ile wiem nie po drodze z volva bywało.
- Ci, których przegnaliście, karlu… - zwrócił się berserker do Ventrue - Jeden z nich volvy poszukuje. Pomiędzy kupcy do miasta się dostali i to oni, nie wilcy drugi atak od thingu przypuścili. Elin rzecze, że śmiertelny umysł może on mamić potężnie, a Asger… nawet jeśli z volvą mu nie po drodze, nawet jeśli jarlowi niemiły to po bogactwie jego i statusie wiadomo, że był chytrzejszy od lisów, ale i roztropny. Co najmniej ostrożny. Wiedziałby, że sam Ribe długo władać w stanie nie będzie, dziwnym się zdaje, że człowiek takiego wieku i doświadczenia porywałby się na taką głupotę… Jeśli w ogóle faktycznie chciałby zdrady. W czasie z wizytą napastników zbiega się to zbyt bardzo, i z wiedzą o Tobie, i o nas.
Wieszczka milcząca siedziała i spokojna, gdy o tym, iż jest szukana wspomnieli, na koniec jeszcze cicho dodała.
- Thora mówiła, że on im kazał siedzieć w domu jego i one musiały go posłuchać… Służka krwi Agvindura nie potrafiła sprzeciwić się zwykłemu człowiekowi? Sighvarcie. - W końcu wzrok uniosła na karla. - To ten sam co umysł zatrząsnął Svena i mój. Może Tyś wiedzieć będziesz co mógł Asgerowi uczynić?
Sighvart mruknął gniewnie:
- Słyszałem o takich, co moc władania umysłem innych posiedli. - rzekł z wolna przyglądając się Sigrun - Gdy wolę osoby tak traktowanej zmiażdżą na proch, gdy nic w nich z siebie nie zostaje. Wtedy... - nagle umilkł unosząc wzrok na Freyvinda i Volunda i począł na nowo mówić. Tym razem szybciej, fakty kojarząc - ...wtedy ich umysł i ciało mogą kontrolować jak swoje. Jeden, jeden problem w tym jest. - uśmiechnął się wstając. Ręce za plecami zaplótł i chodzić począł:
- Że wtedy kontrolujący jak nieżyw, bez czucia i zmysłów leży. Jego ciało złożone musi być. Wszak nie można być w dwóch ciałach jednocześnie…
Ryk wściekłości się rozległ gdy skald uchwycił w ręce ławę stojącą pustą i o ścianę ja rzucił. Służba struchlała, po czym rozpierzchła się. Bjarki Karinę i Chlo zasłonił, czujny czy pan swój gniew powściągnie.
- Gdybym to pierwej wiedział - krzyknął uniesiony gniewem i winą - to sukinsyna przy życiu utrzymać, by złożon niemocą tamten wciąż w Asgerze siedział i tu szpiegował. Teraz w pełni mocy i nad własnymi członkami włada!
Elin osłoniła Sigrun, by dziewczęcia bardziej nie przerazić i znów coś uspokajająco jej szepnęła, zerkając niepewnie na skalda. Słoneczko jednak zupełnie nie zareagowało na wybuch Lenartssona.
- Żałobę po Asgerze później odbędziem. - zauważył ironicznie Pogrobiec, a Frey na to uspokoił się i siadł na powrót choć wciąż złością z oczu ciskał. - Nic to. Wiemy, co istotne, co miejsce miało… i że mąż ten, co Leiknar się zowie… podstępu potrzebuje by godnym czoła próbować stawiać. Ważnym teraz wiedzieć... - spojrzał prosto ku Elin, głowę odwracając jak drapieżny ptak - ...kiedy oczekiwać przebudzenia Jarla.
Volva pokręciła ze smutkiem głową.
- Ciągle bez zmian...
- Kołek wyjęty Bestii w nim nie zbudził. W ogóle go nie zbudził. - ciągnął Volund, niepocieszony tymi wieściami - Choć powinien. Zda się, że Asger pod Leiknara władzą… coś mu uczynił. Krwią napojenie nie pomaga. Runy też nie…
Wieszczka brwi zmarszczyła i zastanawiać się nad czymś intensywnie zaczęła.
- Nie o Agvindura teraz martwić się winniśmy - skald potoczył wzrokiem po reszcie - on zratowan. Wcześniej czy później przebudzi się, jak Odger w Jelling. Problem gdzie indziej leży... Jeżeli do Aros nie ruszymy, do szczętu stracimy to ważne miasto, Agvindur wiedział o tym. Jeżeli Erik z Tisso sam ruszy, może nie podołać, bo tam kto silny rzeź Einarowi i hirdowi jego zrobił. Jak jednak ruszymy do Aros, gdy tu chwiejny spokój, to i Ribe utracić możemy, bo wilki mogą napaść z zemsty, a i Leiknar swoje zrobić. Zawołanym wojem jesteś Sighvarcie, nie odczytuj tego jako niewiary w twą moc. Sam wiesz, czym to się skończyć może.
- Erik z Tissø? - karl spojrzał z ukosa. - A skąd on ma wiedzieć?
- Agvindur zadbał o wsparcie. Jarl znad jeziora Tyra w Zelandii, Tissø jego dziedzina. Nie znany szerzej, nic o nim nie wiem, tyle tylko, że kraj tam ludny i bogaty. Gotów jest lada dzień do Aros ruszyć…
Słowa skalda przerwało gwałtowne powstanie Elin:
- Coś spróbować muszę… - Rzekła nagle, na Sigrun pojrzała. - Zajmijcie się nią... Ja do Jarla muszę. - I do drzwi się skierowała jakby ją kto gonił.
Pogrobiec wzrokiem siostrę krwi odprowadził, wpierw zdziwiony na słowa Freyvinda, teraz na jej nagłe opuszczenie. Posłusznie po Sigrun jednak sięgnął, delikatnie na ramiona ją biorąc, i głębiej w hallę niosąc.
- Pomóż mi proszę z nią. - szepnął do Chlotchild, ze wszystkich, szukając skór jakichś by dziewczynę na razie ułożyć, przykryć i móc o niej zapomnieć do końca narady.
Szukać skór ani układać nie musiał. Sigrun jak posadzona, tak siedziała, sprawiając raczej wrażenie pięknej rzeźby niż istoty świadomej. Franka jednak ruszyła na pomoc Gangrelowi odszeptując:
- Skóry jej na co? - ciekawie świdrowała Volunda wzrokiem.
- Nic o skórach nie mówiłem. - mruknął tylko i przyglądał się Sigrun przez chwilę, po czym na Frankę spojrzał - A jak ty się czujesz dniami ostatni?
Chlo spojrzała na niego, to tocząc za spojrzeniem jakim Volund ciągnął po ławach z lekkim uśmiechem.
- Dobrze. A Ty? - niewinnie dorzuciła.
Ten tylko baczył ją sekund kilka wzrokiem, aż kąciki ust jego podniosły się w tajemniczym uśmiechu i wrócił do jej pana oraz karla i hird jego.
- …mam plan, ale wpierw zrozumieć nam coś trzeba. Czemu sukinsyn Elin chcąc, Ribe palił. - Frey odezwał się po dłuższej chwili ciszy jaka zapanowała.
Pogrobiec zerknął przelotnie na karla, nim oczy przymykając wyraźnie w umyśle swym dociekał.
- Nie da się nam tego wiedzieć. - wyrzekł w końcu - Mógł rozum postradać, mógł uwagę na siebie zwrócić chcieć. Mógł uwagę odwrócić pragnąć. Mógł chcieć czegoś, o czym nie wiemy. Jego motywy tajemnicą, i on sam również… lecz nie czyni dotychczas ani jak mąż honoru, ani rozsądku.
Karl wzruszył ramionami:
- Nie każdy honorem się kieruje. I takich spotkać można. Tolerować jednak nie trza. Znaleźć trza kogoś, kto Elin umysł na nowo otworzyć będzie mógł. Tam klucz do wszystkiego się znajduje, tako mnie się zdaje.
- Helle… - Freyvind zaczął mówić patrząc na Pogrobca, nie przejmując się tym, iż Sighvart nie wie o co chodzi, a Volunda spojrzenie jak błyskawica skupiło się na nim, prawie gorejąc.
-...ven.
- Kto to? - dopytywał karl.
- Może nie być w stanie. - skald ujrzał, jak ewidentnie Pogrobiec zmienił zamysł. Wzrok jego zmiękł, a sam mówił tonem bardzo podobnym jak przed chwilą, licząc może, że Sighvartowi wszystko jedno kim zasłyszane imię.
- Rzekłbym, że onegdaj… Ogni. Pan mój z Toftlund. Lecz on już nie stąpa pod księżycem…
- Kto to Helleven? - Sighvart naciskał.
- Znajoma, może co pomóc, tylko dotrzeć do niej nam trzeba będzie. To nie musi być łatwe. - Skald nie patrzył na Volunda, ale i nie na Sighvarta, wbił wzrok w palenisko. - Przed samym Leiknarem i ludźmi jego dasz radę Ribe ochronić? - To ostatnie skierowane już było do pana na Varde.
Z części wydzielonej dla Jarla i volvy dał się nagle słyszeć przeraźliwy jęk i zaraz potem płacz głośny, jakby kobietę właśnie tragedia straszliwa spotkała. Płacz i zawodzenie marszrutę Ventrue przerwały. Karl zamarł zdziwionym spojrzeniem tocząc.
- Co na litość…?!
Volund natychmiast głową powiódł w stronę, z której zawodzenie się dobywało, gdy Frey bez słowa zerwał się i bez wyjaśnien rzucił ku krzykowi. Pogrobiec za nim patrzył nieco zaskoczony, ale zobojętniał po chwili.
- Elin nie podołała zbudzić Jarla, raz kolejny. - powiedział, ewidentnie gorsze obawy wstrzymując na tę chwilę. - Proszę. Rzec coś chciałeś, karlu.
Sighvart potoczył spojrzeniem. W końcu opadł na ławę:
- Trzeba obmyśleć to, bo mnie Agvindur o pomoc prosił z Hedeby. Trzeba najpierw nam priorytety ustalić. Siedziba króla Danii najniższym się jawi obecnie, zgodzisz się?
- Prawda. - odparł, podchodząc by z dzbana nalać do pucharu krwi… pierwszy raz od dawna nie dla smaku, lecz ponieważ mógł. - Ale ważna to kwestia niezmiernie. Po prostu… - zastanowił się, zasiadając.
Karl wciąż w skupieniu czekał jego osądu.
Gangrel zaś kątem oka Jorika czuprynę zoczył podsuwającą się nieco bliżej.
- Zewsząd tylu wrogów. Dokąd się udać, coś pozostanie niebronione. Podzielić się jawi jako zaprosić ich, by się zebrali przeciw podzielonym. - usiadł naprzeciwko karla, w ostatniej chwili decydując się puchar przed nim postawić, gdy zoczył miskę od służek co karl wzgardził.
- Być może warto, by każdy namyślił się, czego chce Agvindur… co miłe bogom. A co dla nas, każdego z osobna ważne. Decyzje podjęte dziś będą pochopne. - subtelnie zasugerował przerwanie narady na tę chwilę.
- Zatem czas do kolejnego wieczora? Do tego czasu namyśleć się nam trzeba… - karl podjął tok rozumowania berserkera.
Pogrobiec skinął głową, oparłszy się dłońmi o brzeg blatu.
- Dziękuję. - dodał, za cierpliwość karla - Chlotchild… proszę, zaprowadziłabyś karla i jego towarzyszy do ich hausu? Wieszli, czy jest miejsce ich godne, w którym dzień mogą spędzić?

* * *

Volva biegła niemal do części wydzielonej w langhusie kowala w głowie układając sobie jeszcze raz to, na co słowa Pogrobca ją naprowadziły. Jeśli Leiknar był jej stwórcą, to po nim mieć musiała swoje zdolności. Zatem jeśli ona mogła manipulować emocjami i odczuciami, on tym bieglej. Mógł zatem Agvindura wyciszyć kompletnie, skoro miał dość czasu… Wpadła do środka niczym burza.
- Thoro, myślę, że wiem jak mu pomóc ale musicie mnie zostawić z nim samą i zabarykadować wejście. - Rzekła na progu.
Klucznica poderwała głowę spoglądając na volvę z budzącą się nadzieją:
- Prawda li to? Możesz mu pomóc? - dłonie załamała ze wzruszenia - Przywrócisz go nam?
- Jest szansa i ją wykorzystam. - Odparła przyoblekając swą postawę Wiedzącej. - Jeno sama z nim muszę ostać.
Thorze więcej nic nie trzeba było.
- Jeśli czegoś Ci, dziecinko, trza, wołaj. - zebrała suknie i ruszyła truchtem niczym młódka, a nie troską złamana staruszka.
Volva została sama z jarlem…
Odczekała chwilę, aż strażnicy drzwi zabarykadują i uklękła przy Agvindurze. Miecz, który mu ostawiła położyła koło siebie niczym talizman i dotknęła głowy Jarla koncentrując się na swej mocy. Agvindur jednak jak leżał bez ruchu dalej taki pozostał, a Elin poczuła jak rozpacz, strach i zniechęcenie biorą ją w swoje szpony. Z piersi jej wydarł się głośny jęk i głowę na piersi jarla złożyła szlochając tak, iż pewnie była doskonale dla wszystkich słyszalna ale nie miało to już dla niej żadnego znaczenia.
Krwawe łzy znaczyły szlak na piersi pana na Ribe.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!

Ostatnio edytowane przez -2- : 12-09-2016 o 20:52.
-2- jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172