Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2016, 20:05   #11
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Madame na bosaka podeszła do drzwi i je otworzyła. Naprzeciwko, oparty o ścianę stał Johny, widząc wampirzycę wyprostował się, gdy jednak ruszyła dalej korytarzem pozostał na swoim miejscu. Kobieta poprowadziła Dragosza tą samą drogą, którą tu przyszli, jednak po wyjściu z piwnic nie skierowała się w stronę windy, którą zazwyczaj wjeżdżali na piętro. Śmiało ruszyła między pokojami burdelu. Mężczyzna zrozumiał co oznaczało, że “Doris oczyściła drogę”. Nie spotkali nikogo. Spokojnym krokiem przemierzali korytarz pozostawiając na kamiennej podłodze krwawe ślady. Przeszli przez pokój, który mógłby spokojnie służyć na wynajem klientowi i wychodząc drzwiami znajdującymi się po jego drugiej stronie znaleźli się na klatce schodowej. Wampirzyca lekkim krokiem weszła po schodach na to czwarte piętro. Cały czas uśmiechała się lekko, jednak czuła głównie niepokój, lekką irytację.

Klatka musiała normalnie służyć służbie, bo weszli od strony kuchni. Madame zrzuciła tutaj szlafrok i już nago przeszła do salonu kąpielowego. Odkręciła wodę by ta wypełniła wannę po czym podeszła do prysznica, wielkości małej łazienki. Dopiero teraz obejrzała się na swojego potomka.


Przepych nie robił na Hohenzollernie wrażenia, przyjmował go za oczywistość, a i Madame nigdy nie zależało by Dragosz zachwycał się jej włościami jego pewność siebie cieszyła ją. Weszła pod prysznic i odkręciła lodowatą wodę. Stała tyłem do mężczyzny pozwalając by woda bez jej pomocy zmyła krew z jej ciała. Mężczyzna zrzucił własny szlafrok na środek podłogi i niczym młody, krwawy bóg wszedł za kobietą pod prysznic.

- Aż ciężko mi uwierzyć, że przy pierwszym spotkaniu byłeś taki wygadany. - Kobieta rozczesała palcami posklejane krwią włosy.

Mężczyzna usiadł pod ścianą kabiny, a raczej pokoju prysznicowego, cieszył wzrok pięknem ciała Madam. - Och doprawdy? cóż nie dziwi mnie to jakoś specjalnie, zapewne mężczyźni po prostu zapominają języka w ustach na pierwszy twój widok kochana. Jeśli chcesz możemy rozmawiać… po prostu wolę spędzać z tobą czas… inaczej - uśmiechnął się.

Wampirzyca obróciła się w jego stronę. - Wbrew pozorom więszkości mężczyzn wręcz nie zamykają się usta. Toż trzeba się się dobrze zaprezentować. - Wyciągnęła do niego dłoń. - Chodź, doprowadzimy cię do porządku.

Wampir wstał lekko i podszedł do swojej Dame. - Toteż oddaję się w twoje ręce, kochana. - uniósł szeroko ramiona odsłaniając swoje ciało.

Madame uśmiechnęła się i pokręciła niedowierzając głową. Sięgnęła i podwyższyła temperaturę wody w prysznicu. Wybrała jedno ze stojących na półce mydeł i zaczęła na spokojnie myć mężczyznę. Na prawdę mogło to trochę przypominać matkę myjącą swoje małe dziecko. - Co wiesz o wampirach?

Twarz Dragosza nie drgnęła nawet. - Pierwszy raz zostałem napojony świętą krwią spokrewnionego trzydzieści lat temu. Spotkałem tylko kilku kainitów w tym czasie, nie rozmawiałem z nimi, nie byłem godny ich czasu. Kiedy miałem się czegoś dowiedzieć było mi to komunikowane i nie podlegało to dyskusji.

Wampirzyca przykucnęła przed mężczyzną i zabrała się za mycie dolnej części jego ciała. - Święta krew powiadasz. - Przez chwilę myślała o czymś masując jego nogi. - Z jakiego klanu był wojewoda?

- Jej Ekscelencja jest głową bałkańskiej linii Żimiszi. - odpowiedział Dragosz.

- Tak podejrzewałam. - Madame podniosła się i sięgnęła po szampon. - Znasz tradycje?

Dragosz zamyślił się na chwilę, jakby zastanawiając się o jaką informację dokladnie kobiecie chodzi. Wampirzyca przysunęła się i stając na palcach zaczęła wcierać szampon w posklejane włosy swego childe. - O ile rozumiem ,co masz na myśli, to jest tradycja terytorium która głosi, iż spokrewniony jest panem życia i śmierci na danej ziemi, tradycja gościnności, która głosi, że jeśli inny spokrewniony odwiedzi czyjeś terytorium winien przedstawić się jej właścicielowi, oraz tradycja progenitury, która mówi iż tylko pan domeny ma prawo spokrewniać na swoim terenie. - zerknął na wampirzycę jakby z zapytaniem czy o to jej chodziło.

- Wystarczy. - Madame spłukała szampon z jego włosów uważając by nie wpłynął do oczu mężczyzny. - Jest jedna, którą my tu egzekwujemy bardzo mocno. Tradycja maskarady. - Kobieta zakręciła wodę i ruszyła w stronę wanny. Powoli zanurzyła się w gorącej wodzie i zerknęła na swoje childe. - Ludzie nie mogą się o nas dowiedzieć, o tym jak polujemy, gdzie śpimy, że istniejemy. Jako twój rodzic roztaczam nad tobą opiekę i pilnuję byś nie napsocił za bardzo. Miałam prawo by cię spokrewnić i mam tez prawo cię zabić gdy naruszysz jakąś z tradycji. Co ty na to skarbie? - Uśmiechnęła się i podniosła jedną nogę ponad wodę. - Podejrzewam, że jestem znacznie młodsza od twego poprzedniego Pana. Za to należysz teraz do najwspanialszego z klanów.

Dragosz chłonął informacje przekazywane mu przez Dame, kiwał głową dając do zrozumienia iż są one nie tylko zrozumiałe ale i sensowne. Kiedy wampirzyca wspomniała o klanie, Childe zainteresowało się. - To znaczy?

- Chodź tutaj. - Opuściła nogę i zrobiła mu miejsce w wannie za sobą.

Mężczyzna wsunął się do wody, ocierając się o jej ciało.

- Ventrue, tak się nazywa nasz klan. - Madame oparła się o mężczyznę. - Nazywają nas arystokratami, książętami i cóż… tym jesteśmy. Obecna księżna Nowego Yorku jest starszą naszego klanu. - Wampirzyca westchnęła ciężko na myśl o Michaeli. Będzie musiała jej powiedzieć o tym, że znalazła sobie potomka. Jej myśli na chwilę odpłynęły gdy analizowała co powinna zrobić w najbliższym czasie. - Widziałeś kiedyś polującego wampira?

Dragosz przekrzywił głowę. - Rozumiem iż nie chodzi ci o to czy widziałem pożywiającego się wampira, co rozumiesz przez polowanie?

Madame roześmiała się. - Chyba będę musiała się kiedyś przenieść do Europy. - Jak na razie Europa wyawala się jej dziwną idyllą. - W sumie… gdy się poznaliśmy, “zapolowałam” na ciebie. Byłeś oczywiście bardzo przychylny, ale tak rozumiem polowanie. Wyciągnęłam cię z tamtego przyjęcia, przyprowadziłam tutaj i z przyjemnością skorzystałam z twojej krwi. - Kobieta chwyciła jedną z dłoni mężczyzny i delikatnie ją pocałowała. - Będzie mi tego troszkę brakować.

Dragosz pokiwał głową. - Bo bez tego trudniej było by spełnić ten wymóg Maskarady. Rozumiem. W takim razie, by nie zwlekać dłużej z odpowiedzią na twoje pytanie: Nie nie widziałem, aczkolwiek, przynajmniej raz zostałem upolowany, ostatnio przez zjawiskową istotę z rodu Venture. - przybliżył usta do jej ciała.

- Pozostawianie ludzi przy życiu podczas pożywiania się jest wygodne. Zazwyczaj nie pamiętają tego procesu, a za to uzależniają się od nas. - Madam przekręciła się lekko by spojrzeć na mężczyznę. - Ale wystarczy na dziś. Niebawem przedstawie ci kilka wampirów i sam zobaczysz, że co spokrewniony to inny stosunek do tego wszystkiego. - Wampirzyca spoważniała i podniosła się. Gdy już zaspokoiła swoją zachłanność do jej głowy wracały wszystkie opuszczone obowiązki. - Zobaczymy co tam John naszykował ci do ubrania.

Dragoszowi niemal odpłynął ludzki wygląd z twarzy gdy Dame zasugerowała iż John wybrał dla niego ubranie. - Doskonale. - odpowiedział jednak z uśmiechem i ruszył za wampirzycą.

Kobieta podeszła do jednej z szaf i najpierw wydobyła sobie jakąś sukienkę. Chwilę przesuwała wieszaki. - O jest. - Ostrożnie wydobyła garnitur i z uśmiechem pogładziła kosztowny materiał. Po chwili spojrzała na Dragosza. - Nie zechciałbyś mi zdradzić co tak irytuje cię w moim ghulu?

Mężczyzna przyglądał się swojej Dame. - Kochana, powiedziałem ci, że nie podniosę ręki na twoją służbę. Żywię silne emocje to wzystko. Czy zabraniasz mi być o ciebie zazdrosnym? - wyszczerzył się dziko.

- Po prostu uważam, że to dziecinne. - Wampirzyca wydobyła koszulę i podała ją Dragoszowi. - Zazwyczaj sypiam z Johnem. - Sama nie wiedziała po co mu to mówi. Powoli sięgnęła po sukienkę i nałożyła ją jak zwykle na nagie ciało. Podeszła do toaletki i wydobyła jakąś spinkę do włosów. - Lubię się budzić w ciepłym łóżku. - Uśmiechnęła się do wampira. -To chyba choroba zawodowa.

Dragosz, nie wydawał się specjalnie dotknięty, ale oczywiście przez jego maskę trudno było się przebić. - Co jest zupełnie normalne Najdroższa. - powiedział zakładając koszulę, a głęboko w oczach tliła się jakaś kalkulacja.

Madame oparła się o toaletkę i czekała aż wampir się ubierze. Cały czas starała się rozgryźć co dzieje się w głowie tej małej bestyjki. Sięgnęła do paczki papierosów leżącej na stole, ale zawahała się. Jak ten wampirek zareaguje na ogień. Zirytowana odłożyła ją na miejsce i wyszła do salonu. - Przyjdź jak będziesz gotów.

W salonie sięgnęła po odłożoną na blat korespondencję. Szybko przeleciała wzrokiem po danych nadawców i otworzyła pierwszy interesujący ją list. Wtedy, jakby czzekajac na właściwy moment, do pomieszczenia weszła Doris i skłoniła się nisko.

- Niech John przygotuje auto, przeniesiemy się na Park Avenue.

- Oczywiście Madame. - Ghulica wycofała się szybko.
 
Aiko jest offline  
Stary 18-09-2016, 00:47   #12
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Grudzień 1943, Karkonosze, kolejna noc w Wielkich Niemczech
Karl otworzył oko i odruchowo zacisnął palec na spuście pistoletu. Szczęśliwie, Aghata wyciągnęła naboje gdy spał, inaczej stracił by coś więcej niż oko i akurat tej dolnej części na pewno by mu brakowało nawet bardziej… Mężczyzna zwlekł się z łóżka, i w pomiętym mundurze przeszedł do drugiego pokoju.
Rainhart zastał ghulicę chodzącą nerwowo od ściany do ściany.
- Wreszcie szefie! - odetchnęła Aghata. Kobieta ciężko zniosła wydarzenia ostatniej nocy, gdy ranny Sonderführer powrócił jako jedyny ocalały z grupy ekspedycyjnej. Dodatkowo Aghata miała doła, z powodu śmierci towarzyszy, z którymi spędziła tyle lat. Jej głowa musiała pracować na pełnych obrotach by zachować w takiej sytuacji tajemnicę wampiryzmu swojego Sonderführera.

Do drzwi ktoś intensywnie pukał. Aghata poprawiła kołnierzyk
- To ludzie Oettingena, musi szef iść natychmiast.

***

Gabinet Hauptsturmführera Wolfganga Oettingena 16:23



Karl stał na baczność już niemal dwadzieścia minut, na przeciwko niego Hauptsturmführer Wolfgang Oettingen mieszał herbatę, którą przed chwilą przyniósł mu adiutant.
- Reinhardt, powiedzcie mi jeszcze raz, co my tu mamy.
- Herr Hauptsturmführer, zostaliśmy napadnięci. Przez dziwne potwory - nazwijmy je roboczo Krwiopijcami. Zamieniają oni ludzi, poprzez kontrolę ich umysłów. To prastary kult, zapoczątkowany przez Majów, wielbiący ich rytuały i praktykujący je. Wierzą oni, że spuszczając krew z człowieka i spożywając ją, przedłużają swoje istnienie. A, jak już wspominałem, Herr Hauptsturmführer, zostaliśmy napadnięci przez członków tego właśnie kultu. Kilku z nich miało mundury naszych żołnierzy. -
Karl roztarł skronie i zaczął spacerować po pomieszczeniu. - Przypuszczam, że mieli wśród nas swoich ludzi. Kto wie, może dalej mają? - zapytał, po czym kontynuował. - Zabili kierowcę, zaczęli strzelać. Tylko dzięki zaradności Rottenführera, który z niewiadomych przyczyn wiedział, jak walczyć z tymi “Krwiopijcami”, udało mi się przetrwać, Herr Hauptsturmführer. Jeden z nich dźgnął mnie nożem w oko, Herr Oettingen, umiecie to sobie wyobrazić?!
Oettingen wyciągnął łyżeczkę, odłożył ją na spodek i uniósł szklankę do ust.
- Reinhardt, z tobą, moja wyobraźnia nigdy nie narzeka. Odpuść mi Majów, chcę wiedzieć jak tą sprawę rozwiązać.
- Jawohl! -
Sonderführer zasalutował. - Herr Hauptsturmführer, proponuję poszukiwania w czasie dnia. Te… mutanty żerują nocą. Trzeba je wytępić w dzień, a najskuteczniejszy sposób to ogień. Najlepiej by było podpalić las, ale to zdradziłoby naszą pozycję… - podrapał się po brodzie. - A może przygotuję specjalną broń dla żołnierzy, Herr Hauptsturmführer? Taki Flammenwerfer?
Hauptsturmführer pokręcił głową.
- Problem polega w tym Reinhardt, że nie ma cię w sztabie. Mimo olbrzymich nakładów i setek tysięcy semickich i słowiańskich królików doświadczalnych prace nad klonowaniem wciąż są w bardzo wczesnej fazie. A bez twoich klonów na każdym szczeblu dowództwa, niestety “wyobraźnia” będzie szwankować. Nie mam zamiaru tłumaczyć się z pożarów lasu Reinhardt. Ale owszem, jakieś dzienne zajęcia w terenie dobrze by ci zrobiły.
- Jaaa?
- zdziwił się Karl. - Ale… Herr Hauptsturmführer, słońce mi szkodzi… Mam to, jak to mówią lekarze, uczulenie. Dla...dlatego pracuję nocą. - Reinhardt zaczął się jąkać.
Oettingen siorbnął i pomlaskał.
- Bez dyskusji Reinhardt, to był w końcu twój pomysł z tym szukaniem za dnia, musicie zrozumieć jak ważne jest dla morale by dowódcy dawali dobry przykład.
Karl wyprostował się, stuknął obcasami i rzekł.
- Herr Hauptsturmführer, ośmielę się nie zgodzić. Przydzielony jestem do korpusu naukowego, formalnie nie mam więc rangi oficera. Nie jestem żołnierzem od długiego czasu, nie potrafię nawet porządnie strzelać… - jego głos się załamywał na samą myśl o spotkaniu ze słońcem.
Oettingen uderzył dłonią o stół powodując radosne brzęczenie filiżanki.
- Zamknijcie się do cholery! To nie tak hodujemy w SS nadludzi! - uspokoił się nieco i poprawił kołnierzyk. - I nie jesteście na bierząco. - Mężczyzna wstał powoli z krzesła i podszedł no Karla. - Za okazane męstwo zostaliście podniesieni do rangi Sturmführera - Oettingen przypiął mężczyźnie nowe oznaczenia.
- Gratulacje Reinhardt, Hail Hitler! - zasalutował Hauptsturmführer.
Nowo mianowany Sturmführer odsalutował Oettingenowi, uwalniając swoje wampiryczne moce, by nieco ostudzić zapał Hauptsturmführera.
- Herr Hauptsturmführer, czy ta nominacja jest konieczna? Jestem tylko laborantem, nie znam się na wojaczce, a na machinach… Tam sprawdzam się najlepiej i tam mogę się najlepiej przysłużyć naszej sprawie. Hail Hitler! - wykrzyknął, salutując.
Oerringen podrapał się po brodzie obserwując swojego nowego podporucznika.
- Hmm… no jesteście trochę mizerni, mimo pięciu aryjskich pokoleń ciągle tacy jacyś, eh… Reinhardt, uratowałem wam tym awansem dupę przed frontem wschodnim, ale dać wam oddział… jeszcze byście mi w grudniu grzyby znaleźli. Dobra, siedźcie lepiej w tej swojej norze, przygotujcie tylko te “Wunderwaffe”.
Reinhardt zasalutował z większą energią niż kiedykolwiek wcześniej. Ktoś, kto go znał, mógłby uwierzyć, że Malkav zaczął wierzyć w sprawę, za którą walczyła III rzesza…
- Jawohl, Herr Hauptsturmführer! Już się biorę za robotę. Hail Hitler! - wykrzyknął, czekając na znak, że może odejść.
Hauptsturmführer machnął ręką.
- Ta sio sio… - i kiedy Karl już zabierał się do wyjścia Oettingowi coś się przypomniało. - Aa! i Reinhardt. Jak mi pierdolicie załogę to pierdolcie tak, żeby młode wojsko nie widziało, zrozumiano? Odmaszerować.
- Jawohl, Herr Hauptsturmführer! - wykrzyknął Karl już prawie zza drzwi, przeszczęśliwy, że udało mu się uciec od Słoneczka
Swoją drogą, w drodze do bazy mógł porozmyślać nad znaczeniem zwrotu, którego użył w stosunku do Emmy, nim zginęła… “Słońce ty moje!” Reinhardt znalazł pewną analogię pomiędzy rudowłosą telegrafistką i tą piekielną kulą na niebie. Obydwie prawie kosztowały go nie-życie w ostatecznym rozrachunku. Zaśmiał się pod nosem do siebie i wrócił prędko do laboratorium. Już miał wchodzić do niego, gdy pomyślał o Agathcie… i pobiegł pochwalić się awansem swojej kochance.
- Agatho! - zawołał, wchodząc do kwater. - Jesteś tutaj?
Kobiety nie było w jego kwaterze, może była u siebie... Postanowił więc sprawdzić jej pokój. Zatrzymał się pod drzwiami i zapukał. Zza drzwi słychać było jakieś odgłosy, swiadczące o pośpiesznym poruszaniu się wśród elementów umeblowania.
- M.. moment! - Karl usłyszał głos Aghaty. Reinhardt odchrząknął i rzucił:
- Agatho, tutaj podporucznik Reinhardt.
Jeszcze trochę hałasu po czym drzwi uchyliły się i Karlowi ukazała się rozczochrana Aghata ubrana w pomiętą, niedopiętą koszulę. Jej twarz wyrażała zdziwienie i zdenerwowanie jednocześnie.
- Agatho, moja kochana… - spojrzał na nią. - Coś się stało? Przeszkadzam ci w czymś? - zapytał troskliwie.
- Eeee… to znaczy, nie! Jasne że nie! Wszystko jest super, no i … ta, alles gut - kobieta zarumieniła się wciąż jedynie uchylając drzwi.
Malkav zmarszczył brwi, niepewny tego, co tam się wyrabia. Nie bardzo chciał szpiegować, ale… wampirze moce jakby same wyskoczyły z niego, frunąc przez drzwi, by powiedzieć, czy wewnątrz znajduje się inny człowiek. W pomieszczeniu definitywnie znajdował się poza Aghatą jakiś świecący czerwoną poświatą osobnik.
Karl spojrzał na Agathę zniesmaczony. Nie chciał rozpętywać tutaj burdy, by nie zdradzić się ze swoją nadludzką wytrzymałością. “ONA JEST MOJA!” - krzyczał głosik w jego głowie. Ale ten młodzieniec pewnie świetnie nada się na jej pierwszy posiłek… Zatarł ręce niczym małe dziecko i rzekł:
- Przyjdź do laboratorium za godzinę, dobrze? - odwrócił się na pięcie. Oko odpłynęło mu do środka, chcąc osłabić kobiety. - A, i zabierz ze sobą przyjaciela. - rzucił na odchodne.
 
Corrick jest offline  
Stary 18-09-2016, 17:26   #13
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Listopad 1931, Nowy Jork, Manhattan, 635 Park Avenue


Przez kolejne dni Madam uważnie obserwowała swoje childe, raz po raz wypytując go o to, czego dowiedział się będąc ghulem. Dragosz szybko się przystosowywał, łatwo też chłonął wiedzę. Skontaktował się z ambasadą i rodziną. Zorganizował transport swojego majątku do stanów. Wampirzyca powróciła do swoich interesów, na razie odsuwając spotkanie świeżo upieczonego wampira z innymi dziećmi nocy. Starała się być blisko, ale nie narzucać mu swojej woli. Już następnej nocy po przemianie posłała Johna do Michaeli by poinformował ją o kolejnym wampirze w mieście. Na razie ustalone zostało, że spotkanie odsuną w czasie, na tyle, by dowiedzieć się co młody panicz ma im do zaoferowania.

Dragosz poruszał się na nowym terytorium ostrożniej niż można by się po nim spodziewać, albo może taki właśnie był w interesach? Stonowany? Brutalność ustępowała szarmancji. Bynajmniej nie był bierny. Żywo interesował się tkanką Nowojorskich kainitów, dopytywał o konflikt sekt. Madame na spokojnie odpowiadała na pytania młodego wampira, jednak jeśli nie została zapytana o konkretną rzecz wpros,t to nie wdawała się w szczegóły.

Drugiego dnia, przybył jego osobisty służący - Alex i od tego czasu stał się cieniem Hohenzollerna. Już pierwszej nocy Dragosz uczynił go swoim ghulem. Madam słyszała, jak mężczyźni rozmawiali kilka razy po niemiecku, ale zazwyczaj dyskusja toczyła się po rumuńsku, szczególnie gdy znajdowały się jakieś postronne osoby. Dragosz trzymał ghula na odległość od prywatnych kwater Madam a nawet jej lokalu, zupełnie jakby mężczyzna był brudną parą obuwia - niegodną salonów.

Wampirzyca starała się nie wchodzić w interesy swego childe, ale wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że powinien informować ją o swoich planach.
Mężczyzna miał w zwyczaju mówić, że każdy sługa, czy to rycerz czy pucybut, musi zasłużyć na przychylność swojego suwerena. Madame szybko uświadomiła go, że na tyle na ile Alex to jego ghul i jego ruchy są jej obojętne, to Dragosz jest jej childe i jeśli wykonuje czynności mogące mieć wpływ na jej interesy to ma ją o tym informować. Na co przymilne childe stwierdziło, iż dokładnie tak uczyni. Madame zaczynały irytować gładkie odpowiedzi wampira. Nie minęły trzy dni od przemiany i orzekła, że wszystkie jego ruchy mają do niej docierać, a już sama oceni co ją interesuje a co nie. Jej rozkaz był sformułowany jak prośba i wyraźnie informował jej childe, że teraz mogą jeszcze rozmawiać towarzysko, ale stąpa po cienkiej linii. Szczęśliwie dla młodego wampira, miał on manierę próbowania czegoś tylko raz i nie starał się kusić losu - dawało to dobre rokowania co do długości jego nieżycia.


Madam siedziała w swoim gabinecie i przeglądała księgi rachunkowe. Szykowała się spora dostawa niezłych trunków i analizowała ile towaru musi szybko wyprowadzić ze swoich magazynów. U drzwi rozległo się pukanie, więc Madame zamknęła księgę. - Wejść! - Przetarła oczy, ale nie odwróciła się w stronę drzwi. Już po pierwszych krokach rozpoznała Johna i osobę, która za nim weszła. - Witaj Hellene. Jak mogę pomóc księżnej?

“Prawie Venture” jak nazywano czasem Hellene, co mogło być za równo pochlebstwem jak i kpiną w zależności od proweniencji i intencji autora, Podała płaszcz Johnowi i wymieniła z nim uśmiech.

- Księżna cieszy się z przyrostu w klanie, oraz przesyła swoje gratulacje. - Hellene skłoniła głowę - Jej życzeniem jest zrobić to osobiście przy okazji zebrania Rady, jutro o dziewiątej.

- Jeśli takie jest życzenie księżnej. Czy chciałaby poznać moje childe?

- Oczywiście - uśmiechnęła się w wyuczony sposób Hellene - w odpowiednim czasie. - Co mogło oznaczać równie dobrze lata czterdzieste…

- A więc pojawię się jutro sama. Dziękuję Hellene.

Hellene skłoniła głowę. - Jak i inni starsi.

Madame machnęła dłonią jakby odganiała muchę, wyraźnie dając znać, że ta rozmowa dobiegła końca. Cały czas siedziała tyłem do Hellene. John otworzył ponownie drzwi i po chwili oba ghule opuściły pokój.


Wampirzyca wstała od biurka i sięgnęła po papieros. Chwilę bawiła się lufką. - Rada… kiedy ostatnio miała miejsce jakaś rada. - Odpaliła papieros i zaciągnęła się jak zwykle nie czując efektu.

- Ponad miesiąc temu. - John wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi.

- Gdzie jest to moje childe?

John zaciągnął się dymem. - Uczy Doris rzucać nożem do tarczy od prawie godziny. Wydają się świetnie bawić.

- Jeszcze trochę i stracę zastępczynię.- Madame podeszła do Johna i odruchowo sięgneła by poprawić mu krawat. - A ty jak znosisz towarzystwo mego childe?

John westchnął. - Jak widzisz, mam wciąż wszystkie kończyny. A tak poważnie, to zamieniłem z nim może trzy zdania.

Wampirzyca pocałowała ghula w usta. - Jego strata, mógłby się od ciebie wiele nauczyć. - Odsunęła się i znów zaciągnęła się papierosem. - Załatw mi kogoś zaufanego mówiącego po niemiecku. Muszę mieć oko na poczynania mego synka.

Ghul strzepał popiół.- Już kogoś mam, pomyślałem, że przecież nie zaszkodzi.

- Uwielbiam cię. - Madame podeszła do popielnicy i wygasiła papieros. - Zajmę się moim dzieciątkiem. Jutro raczej nie będę miała dla niego czasu. - Kątem oka zerknęła w kierunku ksiąg rachunkowych. - Pogadaj z Fallenim, może George kupi od nas zawartość magazynów 3 i 4. Magazyn 5 powinien zejść na dniach. Daj im dobrą cenę.

John pokiwał głową.- Oczywiście

Madame uśmiechnęła się. - To znajdźmy teraz mojego krnąbrnego cyrkowca.



Madison Square, Rezydencja Księżnej



Przedstawiciele kainickiej starszyzny Manhattanu znajdowali się w rozległym salonie. Służba krążyła między zebranymi z tacami wypełnionymi kieliszkami z vitae. Madame siedziała obok George’a Defeo, bliżej okna stała Irene i Salvatore. Szczurek krążył między wszystkimi. Robert Taylor przybył jako ostatni, dosłownie chwilę przed tym gdy kamerdyner zaprosił wszystkich zebranych do sali, w której miała przemówić do nich Księżna.


Kiedy wszyscy znajdowali się już na miejscu, przybyła sama Michaela. Księżna przywitała się pojedynczo z kainitami, z każdym z osobna zamieniając kilka słów.

- Przyjaciele - zaczęła. - zabrałam tu was, gdyż musimy podjąć niezwłoczne kroki w celu ochrony Maskarady.

Madame zerknęła na swoją starszą ale nie odezwała się. Prędzej czy później będzie kontynuować. Reszta starszych postąpiła podobnie. Księżna pozwoliła wszystkim przetrawić pierwsze słowa nim podjęła na nowo.

- Doszły do mnie niezależne raporty od przedstawicieli różnych klanów, na temat spokrewnionego polującego na Manhattanie. Obcy napada na śmiertelnych i pozwolił rozpoznać się kilku świadkom jako wampir - jakkolwiek to rozumieją ludzie. Jest sprawą najwyższej wagi, by działania tego indywiduum zostały natychmiast wstrzymane, a wszelki ślad jaki już zostawił, zatuszowany. - zrobiła kolejną przerwę.

- Czy zdradzisz nam gdzie poluje? Jakieś konkretne miejsce czy wybiera losowe lokalizacje? - Madame uważnie przyglądała się swojej starszej.

Księżna kiwnęła głową. - Robert zadbał o to, by kilu pismaków, wstrzymało się przed rozpisywaniem, na temat “Nowojorskiego Kuby Rozpruwacza” który pozostawia swoje ofiary suche i z ranami na szyi. Szczurek i Salvatore potwierdzili “zniknięcia” wielu dziewczyn z ulic. Znów, nasz drogi Brujah pozbył się pary wścibskich poszukiwaczy tajemnic, którzy twierdzili iż przeprowadzili wywiad z “istotą nocy” będącą jednocześnie duchownym nowojorskiej parafii, dopadającym swoje ofiary w czasie sakramentu spowiedzi.

Madame darowała sobie kolejne pytania do czasu, aż księżna odpowie na jej pierwsze. Dziewczyny z ulicy… czemu nic do niej nie dotarło? Czuła jak narasta w niej irytacja ale pozostawiła tą samą maskę na swojej twarzy.

Pozostali starsi zachowywali się podobnie a George sam zapytał.- Czemu uważasz, że to jeden kainita? może po prostu jest ich kilku?

Księżna spojrzała najpierw na Madam. - Belle, wszystkie incydenty dotyczą wyłącznie samego Manhattanu. Osobiście uważam, że jest to sabacka prowokacja. Aczkolwiek trudno mi zaakceptować, tezę Georga, jakoby cała grupa Sabatników przeniknęła do wszystkich waszych domen… wciąż uważam, że to jedna osoba, może nawet ktoś z naszych.

- Postaram się wyciągnąć dokumentację od policji, jeśli takowa się u nich znajduje. Miejmy nadzieję, że to nikt z naszych i tak jest nas mało. - Przed oczami Madame stanęła twarz Dragosza… jak bardzo nie ufała swemu childe? Co jeśli… - Czy skoro są świadkowie, ktoś dał jakiś rysopis? - Madame zerknęła na Roberta.

Robert uniósł brew i skłonił głowę jednocześnie uśmiechając się cynicznie.

Księżna odpowiedziała - Postawny mężczyzna, jakieś 30 35 lat. ciemne włosy i oczy. To najbardziej sensowny rysopis. Chociaż jedna osoba mówiła o kobiecie.

Madame ucieszyła się, że nie ma serca które mogłoby zabić jej teraz szybciej i że nie było możliwości by na twarz wyszły jej rumieńce. Nie miała więcej pytań, za to poczuła wielką wewnętrzną potrzebę znalezienia swego childe.

Tym razem odezwał się Tylor. - Jeśli wolno coś powiedzieć Ekscelencjo. - zaczął, Księżna skinęła głową - Myślę, że zasadnym by było by przedstawiciele naszej społeczności wycofali się z jakichkolwiek kontaktów z marginesem, takim jak chociażby prostytutki.

Madame zerknęła na Michaelę. To do księżnej należała decyzja, tak samo jak od Belle czy tą decyzję wykona.

Księżna westchnęła - O ile potrafię dostrzec logikę za takim rozumowaniem Robercie, widzę też straconą możliwość. Posiadanie kontaktów wśród elementu daje nam możliwość założenia sideł na naszego nieproszonego gościa.

Belle czuła niesamowitą ochotę by w tej chwili poznęcać się nad Taylorem, jednak czuła, że startuje z przegranej pozycji. - Jeśli taka jest wola księżnej postaram się takie sidła przygotować, ale jeśli kontakty z moimi dziewczętami mogłyby zaszkodzić naszej społeczności… proponuję czasowe zamknięcie elizjum południowego.

Tyolor zrobił przepraszającą minę - Ależ Belle, Mówiąc o prostytutkach nie miałem oczywiście na myśli twojego zacnego lokalu… no, ale skoro ty sama stawiasz znak równości między swoją działalnością a dziewuchami stojącymi w ciemnych alejkach…

- Taylor… gdzie bym nie stawiała “znaku równości” to jest jakieś zagrożenie. Nie wiem jakim torem mogą podążyć myśli ludzi, a prawda jest że moje dziewczęta robią to samo co te kobiety z ulicy tylko za lepsze pieniądze i pod dachem. Pozostawiam to do decyzji księżnej. Prawdą jest, że zamkniecie elizjum - jeśli rzeczywiście jesteśmy atakowani przez Sabat- może zniweczyć pułapkę. Zakładam, że mogą wiedzieć o tym miejscu. Księżno, twoja decyzja.

Księżna pokiwała głową - Brzmi rozsądnie Belle, zamknij Elizjum i miej baczenie na sam lokal, jeśli dopisze nam szczęście, złapiemy intruza w miejscu jakie wybierzemy. Czy Venture są w stanie sami zabezpieczyć ten teren? - pytanie było oczywiście teoretyczne…

- Uważam, że nie ma co przerzucać więcej sił na jedno miejsce, skoro nie jesteśmy pewni gdzie uderzy nasz wampir. Jeśli będę obawiała się, że mam niewystarczające siły by pochwycić intruza, zwrócę się z prośbą do starszych.

Michaele zwróciła się tym razem do Brujaha. - Salvatore, chcę mieć więcej dziwek w klubach i burdelach a mniej na ulicy. Niech twoi ludzie przemówią alfonsom do rozsądku. Uszczelnić nocny przemysł przez zatokę, wszystko co na lądzie, przeciwko wszystkiemu co na wodzie. Zacznijcie korzystać z telefonów, informacje mają być przekazywane szybko i niezwłocznie.

Salvatore kiwnął głową.- Jasne.

Madame odwróciła wzrok w stronę jednego z okien. Niech ta rada się już skończy, jest pewien wampirek, z którym musi poważnie porozmawiać.

Kilkoro kainitów wdało się jeszcze w jakieś utarczki słowne, ale nie zmieniało to meritum sprawy. Księżna wyraziła swoją wolę i wszyscy mieli się podporządkować. Znaleźć i zneutralizować zagrożenie. Włożyć osobiste środki w powodzenie tej misji.

635 Park Avenue, Salon górny i taras widokowy, 01:48



Wampirzyca wchodząc do swego apartamentu poleciła Johnowi wykonać telefon do elizjum z instrukcjami, a sama wyruszyła na poszukiwanie swego childe. Zastała Dragosza na tarasie, obserwującego panoramę Manhattanu. Miasto mieniło się elektrycznym światłem. Hohenzollern obierał się o balustradę, zaciągnął się cygarem i wypuścił z siebie czarny dym. Za jego plecami, w głębi pomieszczenia siedziała przy stoliku Doris.

- I mówisz, że na jak długo ziemia pozostanie tam skażona? - zapytała, nie odwracając się za siebie, skupiona bardziej na trzymanej w dłoniach książce.

- Co najmniej na stulecie. Odpowiedział mężczyzna wpatrzony w panoramę.


Madame weszła spokojnie na taras. - Moja droga, wolałabym byś była teraz w Elizjum, a nie zapewniała rozrywkę memu childe. - W jej głosie dało się wyczuć lekką złość.

Dragosz odwrócił natychmiast gdy tylko usłyszał głos swojej Dame. Doris zaś słysząc ton właścicielki, natychmiast usunęła się z widoku. Mężczyzna uśmiechnął się będąc świadkiem sceny, choć na samą ghulicę nawet nie spojrzał. - Wybacz, odniosłem wrażenie, iż chciałaś bym lepiej poznał twoją własność. - uśmiechnął się niewinnie.

Na twarzy madame nie pojawił się uśmiech. Podeszła do balustrady i po raz pierwszy od dawna spojrzała na roztaczającą się stąd panoramę. Wypowiedź swego childe całkowicie zignorowała. - Polowałeś ostatnio? - Dragosz obserwował swoją Dame, widząc oziębłość jej nastroju natychmiast powściągnął uśmiech.

- Piętnaście minut temu, właśnie ją wyprosiłaś.

Madame przetarła twarz niedowierzając. - Pijasz z mojego ghula… - Cóż mogła się tego spodziewać. - A wcześniej? - Mężczyzna zaciągnął się po czym strzepał popiół za balustradę.

- Na początku spróbowałem krwi z kilku twoich dziewczyn, za każdym razem całą zwymiotowałem. Drogą dedukcji zrozumiałem, że toleruję jedynie ghuli, na szczęście nie muszą to być ci twoi - dodał - ale nie zaprzątam twojej przestrzeni Aleksjejem.

Wampirzyca sięgnęła po cygaro Dragosza, a gdy je podał, zaciągnęła się sama. - Możesz pić z Doris, tylko dbaj o nią, jest ze mną bardzo długo. - Strzepała popiół za balustradę i oddała cygaro wampirowi. - Czyli nie biegasz po mieście i nie mordujesz kurw na ulicach Manhattanu?

Na balkonie panował półmork i Madam nie mogła do końca dostrzec wyrazu jego twarzy. Jednak Dragosz wydawał się poirytowany samym takim przypuszczeniem.

- Cóż… - cygaro zatrzeszczało bod naciskiem jego palców - nie jakoś nie miałem okazji...

- Musiałam spytać. Powinieneś się cieszyć, że zrobiłam to bezpośrednio. - Madame spojrzała na swoje childe… jej Dragosza. Była zmęczona. Na prawdę… kiedy będzie mu ufać... czy będzie mu ufać? - Wejdziemy? Chcę z tobą porozmawiać.

- Oczywiście. - mężczyzna ocieplił swój ton. Ruszył za kobietą oferując ramię.

Madame usiadła na kanapie dając znak by Dragosz usiadł obok. Gdy to zrobił położyła się mu na kolanach głową. Zasłoniła swoje oczy i odetchnęła. - Zamknęłam Elizjum.

Mężczyzna natychmiast ją objął. - Ktoś cię do tego skłonił? - spytał ostrożnie.

- Była to odpowiedź na delikatną sugestię pewnej różyczki. - Wampirzyca z przyjemnością przyjęła dotyk mężczyzny. - Jak już powiedziałam, mamy mały problem z wampirkiem polującym na dziewczyny z ulicy. Nie chcemy ryzykować życia i tożsamości osób przebywających w elizjum.

- Oczywiście… - Dragosz zaczął klasycznym “transylwańskim” akcentem, po twarzy mozna było zauważyć pewne rozbawienie meżczyzny - teraz doskonale rozumiem twoje podejrzenia… - ciągną dalej “scenicznie” zanim nie przeszedł do swojego zwyczajnego, twardego lecz bardzo poprawnego angielskiego. - Toreador tak? szkodzą nam?

- Nie bardziej niż zwykle mój drogi. Ważne że walczymy razem dla wspólnej sprawy. Teraz nie mam czasu martwić się klanem róży. - Madame przyciągnęła do siebie twarz mężczyzny i pocałowała go delikatnie. - Nie odpytywałabym ciebie w ten sposób, gdyby rysopis tego osobnika nie sugerował twojej osoby. - Jej palce delikatnie przesuwały się po twarzy Dragosza gdy przez jej głowę przelatywały setki myśli. Musi się skontaktować z Broderickiem. - Zobowiązałam się do zastawienia pułapki na tego wampirka.

- Pułapki? - Dragosz ożywił się natychmiast.

- Cieszę się, że chociaż ty podchodzisz do tego z entuzjazmem. - Wampirzyca puściła twarz mężczyzny. - Najpierw muszę uzyskać więcej informacji, ale prawdopodobnie skończy się wystawieniem jakichś dziewczyn jako przynęty. - Na chwilę jej myśli odpłynęły i zupełnie nagle Madame roześmiała się, z jej oka popłynęła krwawa łza. - Może sama wyjdę na ulice.

Mężczyzna złapał ją za ramiona i przekręcił dość mocno do siebie. Wydawało się iż chce krzyknąć “nie!” - zabraniając kobiecie takiego działania, jednak najwyraźniej zreflektował się szybko iż nie godzi mu się niczego takiego mówić do swojej Dame. Przełknął przekleństwo w gardle. Zwolnił swój uścisk, delikatnie zebrał palcem łzę z twarzy kobiety po czym przeniósł ją na jej wargę. Wtedy ją pocałował. - Jak mogę ci służyć najdroższa?

- Masz jakieś kontakty na Manhattanie?

- Kupiłem fabrykę materiałów chemicznych. - powiedział jakby mówił o nowej zapalniczce.

Wampirzyca roześmiała się. - A ja nie dostałam nawet kwiatów. - w jej głosie dał się usłyszeć żartobliwy ton. - Jutro postaram się zatrzeć ślady na policji, nie mam sił dziś rozmawiać… - zamyśliła się. Nie mogła dlużej tego odwlekać i tak wychodziło na to, ze jako jedyna o niczym nie wiedziała, jako jedyna nie zaczęła jeszcze działać. - … wykonam ten telefon zaraz. Będę miała prośbę byś roztoczył opiekę nad elizjum. Po prostu byś tam był na wypadek gdyby coś się działo. Będę musiała wysłać Johna w kilka miejsc, a sama pociągnąć za kilka sznurków.

- Oczywiście, co tylko chcesz. - powiedział lekko. - a jeśli “coś” się stanie to zamieść pod dywan? powiedzmy piętro pod ten dywan gdzieś między winami?

- Poproszę. Wiesz gdzie jest loch. - Madame oparła głowę o ramię mężczyzny i przymknęła oczy. Nie chciała teraz rozmawiać z detektywem, wolałaby zająć się swoim childe. - Tylko błagam pamiętaj o maskaradzie.

Dragosz pogładził ją po twarzy i odgarnął kosmyk jej włosów. - W europie, jak ktoś trafia do lochu, przeważnie “zjadają go myszy.” toteż nie ma nawet co maskować.

- Chodziło mi raczej o klientów i dziewczyny. Nie martwię się wiedzą czegoś co zamierzam zabić. - Jeszcze raz zaciągnęła się zapachem Dragosza i pocałowała osłonięte marynarką ramię. Powoli odsunęła się i siedząc na kolanach mężczyzny poprawiła sukienkę. - To tyle jeśli chodzi o przyjemności, na dzisiejszą noc. Jeśli chcesz możesz udać się do Doris.

Mężczyzna okazał swoje niezadowolenie pomrukiem.- Oczywiście Najdroższa, skoro nie chcesz mnie widzieć natychmiast się oddalę, by wykonać twoje plecenia.

Madame podniosła się i spojrzała na wampira z góry z uśmiechem. - Skarbie, jak myślisz, czego tak naprawdę chcę?

Mężczyzna uniósł przekornie brew. - Doprowadzić mnie do szału? Bo na zawał serca niestety za późno.

- Wolałabym byś to ty mnie doprowadził. - Wampirzyca nachyliła się tak by Dragosz mógł zajrzeć jej w dekolt. - Telefon może poczekać godzinkę… może dwie.

Dragosz wyszczerzył kły, delektując się widokiem jej piersi.- Chyba dwie.
 
Aiko jest offline  
Stary 19-09-2016, 09:19   #14
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Książę odpisał szybko:

Cytat:
“Myślę, że znajdę czas, skoro piszesz, że to ważne. Rozumiem, że w sprawach klanu wszystko układa się dobrze? Do zobaczenia wkrótce, H.”
Joker odpisał parę minut później:

Cytat:
“A co? twój łowca połknął kołka? :P to będzie kosztować ps: masz jakiś problem z glazurą? Sunniva z apartamentu obok, truła mi, że coś się u ciebie rozjebało w łazience. Jeśli jakiś kafelek nie styka daj mi znać, wyjebałem na ten marmur kilkanaście tysięcy, jak zaprawa puściła to z gwarancji naprawią mi za darmo. pozdro J XXX”
Nie mogła się nie uśmiechnąć. Jeśli Joker dowie się o tym, jak wygląda jej łazienka... przez najbliższe stulecie będzie musiała tańczyć na rurze w jego klubie. Albo gdzieś indziej. Na innej rurze. Coś musi wymyśleć. Pospiesznie wklepała odpowiedź:

Cytat:
“W łazience wszystko gra. Za panienki możesz mi doliczyć do czynszu, jak Ci moja przysługa nie wystarcza, zdzierco. Tylko zwróć uwagę, żeby były bardziej miłe niż ładne. To ważne. Całuję tam gdzie lubisz. A.”

Luty 2016, Oslo, Karl Johans gate 27, Elizjum, 22:38

W drodze do Elizjum, Wojtek wygrzebał na podłodze swojego Golfa puszkę coli. Tłumaczyłaś mu, że picie napoju to nie jest dobry pomysł ale facet się uparł. Faktycznie, niby nic mu się nie stało... do momentu kiedy zobaczył Huberta… Żeby oddać honor młodemu wampirowi, trzeba przyznać iż starał się ratować sytuację jak mógł i zrzygał się na “dusirybkę” to jest głównie nosem.

Astrid przewróciła oczami. “Przecież go ostrzegała”. Aby odwrócić uwagę Humerta, wykonała przed nim ukłon, zachęcając do tego samego Wojtka.

- Książę - choć zazwyczaj zwracała się do Huberta na “ty”, przy młodym wampirze chciała podkreślić, że ma do czynienia z ważną personą i należy odnosić się do niej z szacunkiem - Prosiłam o pilną audiencję, ponieważ te oto młodzian, chcąc okazać lojalność, przekazał mi bardzo ważne informacje, które może już są w posiadaniu większej ilości łowców. Należy założyć, że tyle o nas wiedzą. - powiedziała, podając plik dokumentów - Dużo. Za dużo...

Korzystając z zainteresowania Nosferatu papierami, zdjęła z Wojtka marynarkę, którą i tak już upstrzył swoją spontaniczną reakcją na widok paskudnego wampira i pomogła potomkowi trochę się powycierać i ogarnąć. Jeszcze raz spojrzała na niego wymownie.
Wojtek był świadomy, iż popełnił straszną gafę.

- Przepraszam… - szepnął kilka razy - kiedy twarz jego i matki znajdowały się w sąsiedztwie.

Hubert przeglądał wnikliwie papiery, po chwili otaczało go już stado jego ghulic-pokus.


[MEDIA]https://1.bp.blogspot.com/-U_DQ6EGGsLU/V95j-joZE4I/AAAAAAAAgjw/HIVKEwFTxMkHiyVlQroIcmt8oOaygzkPQCLcB/s1600/astrid16.jpg[/MEDIA]
[MEDIA]https://3.bp.blogspot.com/-bG5EICTL1kY/V95j-xpmERI/AAAAAAAAgj0/2H7tNVmzfPoVrgvVeEC092xnLgaYC0jGwCLcB/s1600/astrid17.jpg[/MEDIA]
[MEDIA]https://4.bp.blogspot.com/-Ag97DNUZw_k/V95j_JNLARI/AAAAAAAAgj4/R9soHefKb-k7BqAK_MXOUTJAedy4uT4EgCLcB/s1600/astrid18.jpg[/MEDIA]


Sukuby nocy, jak nazywał je sam Hubert, były przez pierwsze kilkadziesiąt lat swojego życia specjalstkami w różnych dziedzinach. Wywiad, zorganizowana przestępczość, prawo, polityka, finanse. Kobiety wyglądały na równolatki ale w rzeczywistości były między nimi ogromne różnice wieku, niektóre ghulice były znacznie starsze niż wiekowe wampiry. A przynajmniej tak mówiono. Niezależnie od tego schemat był w zasadzie ten sam. Kobieta dożywała zasłużonej emerytury a wtedy w jej życiu pojawiał się Hubert i dosłownie “rocked her world”

Astrid nigdy nie wiedziała ile ich naprawdę jest bo wiele duchów potrafiło wyglądać podobnie.

- Bomba atomowa… - zauważyła jedna z nich komentując dokumenty
- Jeśli to prawda jest gorąco - wtrąciła inna. Hubert pokiwał głową.
- Dziewczyny sprawdźcie mi to z naszymi źródłami… - powiedział po czym przytrzymał za rękę tą z kotem - nie ty Lucja… - babcia w okularach obdarzyła go bezzębnym uśmiechem i położyła dłoń tam gdzie Nosferatu “mógł” mieć pośladki. Kot swobodnie przelazł z ghulicy na wampira i usiadł na jego głowie.

- Astrid, świetna robota - pochwalił Książę. - Musimy to sprawdzić ale sytuacja jest poważna, załatw sprawę z Jednookim, Maklavianie to teraz twoja działka, niech się wyciszy na jakiś czas. Za dużo tych napadów na kobiety w mieście, nie można wszystkiego zwalać ciągle na imigrantów, w końcu ktoś się przyczepi.

Wampirzyca pokiwała głową.

- W porządku. - powiedziała. Po chwili zapominając o formie “szacunkowej” dodała - Wiesz, chciałam też zaproponować, żebyś brał Wojtka do większych akcji. On jednak posiada znacznie większą wiedzę na temat naturali niż inne świeżynki i znacznie szybciej “dorasta”. Ostatnio sam odkrył dyscypliny i to... spoza mojego wachlarza umiejętności. - na wspomnienie okoliczności owego odkrycia, Astrid uśmiechnęła się i spojrzała porozumiewawczo na potomka.
- Eeeym… - Wojtek się wyraził. Książę pokręcił głową z niesmakiem - co Astrid mogła wychwycić dzieki długiej znajomości.
- Nonono, łowca trupojad… - Hubert wyciągnął przed siebie rękę prosząc by rozmówcy zaczekali moment, odezwał się do mikrofonu bluetooth przy swoich ustach.
- Grete, skończ szukać trupojada, sprawa się wyjaśniła. - to powiedziawszy Książę przeniósł spojrzenie na Wojtka
- Obrzydliwe… - rzekł Nosferatu. Po chwili wymownej ciszy odezwał się jednak:
- Ale oczywiście twoje dziecko ma pewien potencjał który może być przydatny w zaistniałej sytuacji, tak jak powiedziałem musimy wszystko sprawdzić, powinienem wiedzieć więcej jeszcze dziś, tuż przed świtem.

Hubert jeszcze raz spojrzał na Wojtka:
- Bądź posłuszny swojej matce dziecko, dla własnego i jej dobra. - Wojtek odruchowo pokiwał głową, dyskretnie zerkając na Astrid.

Ta dyskretnym ruchem głowy wskazała mu drzwi. Jego audiencja została skończona. Matka sama chciała porozmawiać z Księciem.

Mężczyzna nie był przekonany co do pozostawienia kobiety samej z “ekscentrycznie” przynajmniej w Wojtka ocenie, wyglądającym Hubertem, ale kiwnął głową i oddalił się.

Kiedy wyszedł, Malkavianka przysiadła na biurku Nosferatu i pochyliła się w jego kierunku. Widać, że na niej wygląd wampira już dawno przestał robić wrażenie.

- Musiałeś go tak potraktować? - zapytała z niezadowoleniem - Ten facet zdradził dla nas wszystko to, w co kiedyś wierzył, bo przekonałam go, że bycie wampirem to coś więcej niż rzucanie się ludziom do gardeł. Zobacz, jak się we mnie wpatruje. To typ żołnierza - potrzebuje prostych wartości i celu działania. Jeśli mu to dasz, zrobi dla Ciebie wszystko! Aa... nie muszę Ci chyba mówić, że wciąż masz przeciwników swojego panowania, prawda? Chciałeś, bym wybrała potomka i to zrobiłam. Mój rodzicielski majestat przeminie, ale jeśli ten chłopak uwierzy w swojego księcia... Już teraz zapowiada się na potężnego wojownika. Pomyśl Hubercie. Może warto, żebyś był dla niego milszy i... zaczął mu zlecać jakieś pomniejsze roboty w terenie? Co prawda, ja tego nie cierpię, ale mogę mu na początku towarzyszyć, by nie... opluł nikogo colą. - zachichotała cicho.

Hubert wysłuchał z uwagą co starsza Malkavianów ma do powiedzenia.

- Ktoś mógłby powiedzieć, że udziela ci się instynkt macierzyński - zauważył Nosferatu. - Astrid, ufam ci w kwestii twojego Childe. Dlatego chciałbym cię jeszcze raz upewnić, że nie traktuje młodego źle. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest niebezpieczny, ale tak mówi się o większości Malkavianów i o spokrewnionych w ogóle. Pamiętaj, że młody polował na kainitów, posiłkując się przy tym vitae własnych ofiar, dla własnego dobra powinien uważać na to jak się odnosi do członków naszej społeczności i co do nich mówi. Pomyśl co by z nim zrobił Joker gdyby mu podpadł? - Hubert pokazał barmance dwa palce sygnalizując zamówienie dwóch drinków.

Barmanka - ghulica-rockerka Jokera pokiwała głową i odstawiła czekoladowego szeika którego właśnie popijała. Wyciągnęła nóż podcięła sobie żyły i wsadziła dłoń do szklanego naczynia. Odczekała aż odpowiednia ilość krwi naciekła do środka po czym zaleczyła ranę. Rozlała vitae do dwóch szklanek i przyniosła na tacy do biurka na którym siedziała Astrid.
Rockerka uśmiechnęła się.

- Proszę bardzo, jeśli chcecie czegoś jeszcze kochani, nie wahajcie się wołać mnie lub kelnera. - to powiedziawszy odeszła.
Hubert wziął szkło w dłoń.

- I właśnie to robię Astrid, z Jednookim jest naprawdę źle, atakuje ludzi, staje się zagrożeniem dla Maskarady. Mam złe przeczucia że twój “wojownik” może być ci potrzebny szybciej niż myślisz.
- No dobra. Jak zwykle jesteś o krok do przodu, a ja o krok w bok, ale... dobrze jest. Żyjemy. Tak jakby.
- stuknęła szklanką o szklankę Nosferatu i wypiła zawartość - Dzisiaj zajmę się Jednookim. Tylko coś załatwię w mieszkaniu. - zadeklarowała, po czym czym zeskoczyła z biurka obok Księcia i pocałowała go w policzek - Lecę. Życz mi szczęścia!

Hubert mruknął coś pod nosem, gdy dostał cmoka.
- Bądź pod telefonem, moi ludzie cały czas pracują nad informacjami od twojego Childe. Powodzenia w sprawach rodzinnych.

Kiedy znalazła się za drzwiami gabinetu księcia, rozejrzała się w poszukiwaniu swojego potomka. Odruchowo też zerknęła na zegarek.



Luty 2016, Oslo, Karl Johans gate 27, drugie piętro, 23:06

Astrid znalazła swoje Childe na korytarzu drugiego piętra, Wojtek nie był sam, rozmawiał z “sąsiadką”.

[MEDIA]https://1.bp.blogspot.com/-Rcb-r8Nj5RA/V95j_Bh2NqI/AAAAAAAAgj8/vl08kn-sMB8voSBE_Qt5hLNSDHg8ZjUIwCLcB/s1600/astrid19.jpg[/MEDIA]

Sunniva uśmiechnęła się wymownie widząc zbliżającą się Astrid. Ona tymczasem nawet nie zatrzymała się na moment. Szła żwawym krokiem w stronę wampirów, przeklinając w myślach w rytm kroków:

“- Ty czarci pomiocie, wszawico zaawansowana, niechby cię trzymiś popieścił tam gdzie kij w dupę co rano wsuwasz a później masz minę, jakbyś go wysrać nie mogła, ty suczo przenajświętsza z rzyci ciemnej wyjęta, niechby ci ten uśmiech, co nosisz na pysku skisł niczym ogóry twojego starego, co pod mostem, w ciemne noce bezdomnym laskę robi...”

- Witam zatroskaną o naszą łazienkę, sąsiadkę
. - przywitała się, gdy już stanęła przed Ventrue. Badawczo spojrzała na minę Wojtka, by ocenić jak bardzo ten zdążył się pogrążyć.

Oczy Wojtka zdawały się mówić Dame “mam wszystko pod kontrolną” - przynajmniej póki nie odezwała się Starsza Venture.

- Oh Astrid - kobieta westchnęła - świetnie, że jesteś, to dziecko właśnie zabawia mnie udając, że mówi po niemiecku znacznie gorzej niż potrafi i że jest hydraulikiem. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że w twoim apartamencie jest jakaś stara rura, która wymaga przepchania. - Sunniva uniosła teatralnie brew i uśmiechnęła się podle.

Wojtek zamrugał oczami chyba wykorzystał sytuację i połknął cichaczem jeden ze swoich kołków. Astrid tylko uśmiechnęła się pięknie.

- To zadziwiające jak szybko potrafisz ocenić czyjeś zdolności oralnie, kochana. Osobiście mogę jednak ręczyć za zdolności hydrauliczne Wojtka. Świetnie przepycha stare rury. Może twoja kanalizacja też powinna się czasem odświeżyć?
Sunniva z uśmiechem spojrzała Astrid prosto w oczy.
- Gdybym tylko chciała, poszedłby teraz za mną - zerknęła na Wojtka - prawda maleńki? - Wojtek zrobił naiwną minę
- Tak, jasne - powiedział i już stawiał krok do przodu ale Venture zatrzymała go gestem dłoni.
- Spokojnie szczeniaczku, zostań przy swojej pani - Sunniva odwróciła się do Astrid plecami i ruszyła w stronę swojego apartamentu.
- Aha, gratuluję świeżo upieczonej Starszej.

Malkavianka przewróciła oczami, jak miała w zwyczaju. Ventrasy zawsze podniecały się takimi pierdołami. Zachichotała, widząc jak mała dziewczynka pokazuje odchodzącej wampirzycy język.

[MEDIA]http://www.erikaviktor.com/wp-content/uploads/2014/04/sticktongueout.jpg[/MEDIA]

- Chodź. - powiedziała do Wojtka - Odpoczniemy trochę i potem zasuwamy na misję.
Wojtek długo patrzył za odchodzącą Sunnivą i Astrid aż musiała go pociągnąć za ramię.
- Chciałbyś z nią iść? - zapytała niewinnie.
Childe potrząsł głową jakby starając się obudzić
- Właściwie to tak, nawet bardzo, trudno to wytłumaczyć. - mężczyzna czuł się nieswojo.
- To proste. Użyła na tobie dominacji. Możesz z tym walczyć, jeśli jesteś tego świadomy. Dlatego najważniejsze, to analizować swoje odczucia. Jeśli nie potrafisz zrozumieć, dlaczego nagle czegoś pragniesz, to prawdopodobnie to pragnienie zostało ci naddane.
Wojtek zrobił wielkie oczy.
- Łał! Czyli to prawda, co mówią o wampirach. Ty też tak potrafisz? - zaciekawiony mężczyzna przestał zerkać na drzwi za którymi zniknęła Venturka.
- Tak nie. Ale inaczej, owszem. - mrugnęła porozumiewawczo, prowadząc potomka do apartamentu. - Niedługo ci pokażę, a może nawet czegoś się nauczysz. Póki co jednak musimy zadbać, byś był w pełni sił, żeby czuć swój potencjał. Przygotowałam dla ciebie małą niespodziankę, a właściwie... dwie.
Po tych słowach tworzyła drzwi i przepuściła Wojtka przodem.

Z głębi apartamentu słychać było chichoty i szczęk szkła. W salonie para wampirów zastała Ludwika opowiadającego jakieś sprośne żarciki młodym dziewczynom. Pierwsza z nich wlazła na stolik gdzie spoczywały drinki całej grupy.

Dwie pozostałe siedziały na sofie, na przeciwko Ludwika.
[MEDIA]https://2.bp.blogspot.com/-111JzGFjo5A/V95POFCY-1I/AAAAAAAAgjc/eqB-1MHNpsMasrNmCeVh0V5Eg9byLXJygCLcB/s1600/astr09.jpg[/MEDIA]

To właśnie one natychmiast skupiły uwagę na no nowo przybyłych.
- Cześć - powiedziała zalotnie ciemnowłosa - Jestem Krista, a to jest Serena. - przedstawiła blondzię, zerkając w jej kierunku. Sama Serena uśmiechnęła się słodko i pomachała łapką na przywitanie.
Ludwik potarł kolana.
- No tak… Pani Astrid, Pan Woytyeh, a na mnie już chyba czas. - powiedział stary ghul i ruszył ku wyjściu z pomieszczenia… zreflektował się i zabrał ze sobą jedną z butelek stojących na stoliku. Gdy mijał wampirzycę skłonił jeszcze głowę.

Wojtek obserwował wszystko z pewnym rozbawieniem, potarł własny kark i odwrócił głowę w stronę Astrid.

- Te “niespodzianki”? - jakby starał się upewnić.

Astrid zmrużyła oczy, przyglądając się dziewczynie na stole, ponieważ jednak nikt inny na nią nie patrzył, doszła do wniosku, że to duch, a nie gratis do zamówienia Jokera. Czasem ciężko było się w tym połapać.

- Owszem. - odparła z uśmiechem i popchnęła lekko potomka w stronę kobiet. - Te panie z pewnością nie będą dla ciebie traumatyczne jak bezdomni. Zabaw się. Najedz. Sypialnia na lewo była przeznaczona dla gości, myślę, że od dziś możemy uznać ją za twój pokój. - nachyliła się jeszcze nad uchem Wojtka i szepnęła do niego - Możesz z nimi zrobić, co zechcesz, tylko nie wolno ci ich zabijać. Pamiętaj.

Wojtek słabo najwidoczniej jeszcze kontrolował dystrybucję vitae w swoim organizmie, gdyż jego policzki nabrały nieco ciemniejszego odcienia szarości.

- Nie zrobię nikomu krzywdy, obiecuje. - popatrzył przepraszająco na Dame, wciąż pomny zapewne ekscesów w łazience.

Wojtek podszedł w stronę dziewczyn, które zdążyły już wstać. Stanął między nimi, były spokojnie niższe od mężczyzny o głowę, nawet w butach na obcasie. Szczególnie cicha blondynka. W zasadzie makijaż miał po części za zadanie nadania im buziom wyrazu większej dojrzałości, pewności i doświadczenia niż dziewczyny w istocie posiadały.

- Super… - wykazał się asertywnością Wojtek, kładąc dłonie na taliach obu dziewczyn.

- Serena, ty zawsze taka cicha? - spytał, blondynka tylko się uśmiechnęła. Krista przyszła z wyjaśnieniem.

- Nie ona nie mówi, ale to chyba nie będzie problem…? - zapytała ciemnowłosa gdy jej towarzyszka przesunęła dłoń Wojtka w górę swojego ciała.
- No to chyba odpuścimy sobie po prostu rozmowę. - powiedział mężczyzna zachodząc dziewczyny od tyłu i popychając je delikatnie ku drzwiom “swojego pokoju”.

Astrid patrzyła na to z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Była nieco zdziwiona tym, jak łatwo jej potomek odnalazł się w sytuacji. Może nawet po cichu liczyła, że faktycznie się w niej zakochał i będzie miał wyrzuty. Niemniej tak było prościej.

- Wojtku - zagadnęła go, nim trójka zniknęła za drzwiami - Chcę byś o 1:30 był gotowy do wyjazdu. Mamy jeszcze coś do zrobienia dzisiaj.

Wojtek popatrzył lekko zdziwiony.
- Nie no to moment tylko przecież, co ty myślisz. - powiedział bardziej rozbawiony niż urażony. Zanim zatrzasnęły się drzwi do pokoju.
Faktycznie, Astrid nie zdążyła nawet dobrze obejść mieszkania gdy usłyszała, że drzwi otwierają się ponownie.

Mężczyzna wyszedł do salonu ubrany dokładnie tak samo jak przed kwadransem. Wycierał dłonią krew z kącika ust. Kiedy znalazł swoją Dame uśmiechnął się, ciągle miał ciemne zęby.

- To gdzie chcesz jechać?

Pokręciła głową lekko rozbawiona.

- Na razie sama chcę odpocząć i... czymś się zająć. - odruchowo mocniej chwyciła termos, który cały czas miała w wewnętrznej kieszeni płaszcza. - Tak, jak powiedziałam, dopiero po 1 będę Cię potrzebować. Tymczasem zabaw się! Te dziewczyny są dla ciebie. Jeśli nie chcesz się z nimi kochać, niech zrobią ci masaż albo idźcie do klubu na dół. Tylko staraj się za bardzo nie wchodzić w drogę Jokerowi. Pamiętasz który to, prawda?
Wojtek pokiwał głową.
- Ta, ten metroseksualny.
Po czym wciąż wycierając zęby językiem podszedł do okna i konspiracyjnie wyjrzał przez okno.
- Co ja niby miałbym zrobić z tymi dzieciakami. - wzruszył ramionami.
- A jak tata wróci znów pijany… - potrząsnął głową starając się odgonić jakieś wspomnienie.
- Dobra, dzieciary same znajdą drogę do alfonsa jak się obudzą, ja wezmę Golfa i pojadę po trochę sprzętu, strzeżonego pan bóg strzeże.
- Niedługo wszyscy ludzie będą dla ciebie dzieciakami
- rzekła Malkavianka, po czym podeszła do komody i czegoś zaczęła szukać w niej. Po chwili wyjęła stamtąd dwa całkiem nowe telefony - jeden nowoczesny, drugi starszy, ale z bardziej solidną obudową.
- Wybierz sobie jeden. - powiedziała - Na obu pod 1 masz zapisany mój numer. Gdybyś miał problemy, dzwoń. W sumie nawet jeśli coś będziesz przeczuwał, że jest nie tak - daj mi znać. I nie wyłączaj GPS-a, dobrze?

Wojtek wziął w dłoń starszy model. Po kilku uderzeniach serca którejś z leżących w sypialni dziewczyn, aparat był już w kilku częściach, które mężczyzna wnikliwie obserwował.
- Okej. - powiedział w końcu składając spowrotem telefon.
- Kto mnie namierza, ty? Książe? ktoś jeszcze? - spytał rzeczowo.
- Mój Ojciec... czy raczej jedna z jego osobowości - poprawiła się - miał małą obsesję na punkcie zabezpieczeń. To jest nasz wewnętrzny system namierzania. Tylko ja i Ludwiczek mamy do niego dostęp.
Wojtek pokiwał głową.
- Okej, będę w pobliżu.
Nim wyszedł, wampirzyca pogładziła go delikatnie po policzku.
Wojtek uśmiechnął się i cmoknął kobietę w czoło.
- Zamknij drzwi do pokoju, żeby przyjaciele mamy do ciebie nie weszli.
Udało jej się zachować niezmieniony wyraz twarzy, gdy to powiedział. Cóż, przynajmniej wiedziała jakie piętno Malkava odcisnęło się na mężczyźnie.

***

Kiedy została sama, skierowała się do swojej sypialni. Najpierw zamknęła drzwi, potem zasłoniła wszystkie okna. Wreszcie usiadła w bujanym fotelu, odrzucając płaszcz na oparcie. Niespiesznym ruchem wyjęła z kieszeni termos i uniosła w dłoniach do góry, pod światło lampy, oglądając dokładnie pojemnik.

Naczynie ważyło jakiś kilogram. Rysy i stłuczenia na brzegach wskazywały na długie już użytkowanie. Wampirzyca zmarszczyła brwi. Nie wiedziała czego się spodziewać. Wszystko zależy od tego, która osobowość Ojca zostawiła to naczynie.

Na moment zanurzyła się we wspomnieniach. Choć początkowo trzymała Wojtka w lochu, jego życie i tak było bajką w porównaniu z tym, co przeszła ona mając za rodzica osobę nie tylko niestabilną psychicznie, ale też jakby... cały pułk osób, które nie zawsze podchodziły do niej z sympatią. No i najgorsza była ta ciągła niewiadoma... Jednego wieczora Ojciec zabierał ją na przedstawienie teatralne z udziałem samych gwiazd, odziewając w najdroższe suknie i klejnoty, po to tylko by następnej nocy przywiązać ją do drzewa w parku i pozwolić miejscowym kloszardom zabawiać się z młodą, piękną kobietą. I choć mówił, że chodzi mu tylko o jej dobro i zahartowanie, nie mogła nie dostrzec błysku obłąkanej fascynacji, gdy...

Potrząsnęła głową. Nie chciała do tego wracać. Znów całą uwagę skupiła na termosie. Po chwili wahania, przystawiła go do ust i przechyliła zawartość, by tylko skosztować smaku krwi.

Ciecz była gęsta, lepka, zapach przeszedł już blachą naczynia. Aczkolwiek smak był obłędny, świadomość tego, że krew jest przecież nieświeża i utraciła większość swojego bukietu był wręcz niepokojący. Jeśli to jest wino podeszłe octem to jak smakuje to właściwie? Astrid nie mogła nie rozważyć w umyśle kwestii przeżyć ghuli, którzy zawsze obcowali z takim właśnie smakiem. W takiej chwili można było zrozumieć ich oddanie, wolę uczynienia wszystkiego dla swego dominatora. Astrid niemal czuła zazdrość. No i Wojtek… jak długo polował na spokrewnionych, jak wiele razy napełniał ten termos, jak bardzo ta jego krucjata była jedynie wytłumaczeniem sobie samemu potrzeby spożywania tego nektaru?

Powstrzymując pragnienie, by jeszcze raz poczuć ten smak krwi, Malkavianka zakręciła termos dokładnie i... przytuliła do piersi.

- Tatusiu... - szepnęła czule.

Kiedy Ojciec umarł, czuła pustkę. Tak wiele było z nim związanych emocji, że... poczuła nawet ulgę, gdy dane jej było nieco odpocząć, przestać zastanawiać się z którą osobowością ma do czynienia i co zrobić, by jej nie podpaść. Niemniej choć był czasem Sadystą, Neurotykiem, Tyranem... był też jej Kochankiem i Przyjacielem - jedyną osobą, która - bez względu jak się zachowa - zawsze będzie obok i przytuli ją, gdy jakieś widmo zakradnie się znów do jej łóżka.

Teraz mogła liczyć tylko na siebie.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 21-09-2016, 20:48   #15
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
635 Park Avenue


Z Johnem spotkała się w swoim gabinecie. Siedział na fotelu popijając kawę. Jej ciało wciąż lekko drżało po igraszkach z Dragoszem. Ghul odwrócił się i wrócił do swojej lektury. Powoli podeszła do telefonu by w końcu zadzwonić do Brodericka.

- Faleni chce nas okraść, zaproponował 65% wartości.

Wampirzyca zamarła z ręką na słuchawce, po chwili odwróciła się do Johna. - Czy to jakiś żart?

- Niestety nie.

- Więc zatrzymaj transakcję. Jutro pogadam z Georgem. - Powoli przesuwała paznokciem po telefonie.

- A co z magazynami, na dniach powinna przyjść dostawa.

- Przenosimy wszystko do fabryki Dragosza. Jutro omówimy, który magazyn nam udostępni i tak chciałam zabrać towar z “domu”.

- Jasne. - Na chwilę zapadła niezręczna cisza. - Doris przyleciała do burdelu jakbyś ją czymś poszczuła. Coś się stało?

- Dragosz z niej pija i najwyraźniej uznała, że opieka nad nim jest ważniejsza od powierzonych jej zadań.

Ghul przez chwilę jakby przyswajał informacje. - To by tłumaczyło czemu tak cieszy się na jego widok. Jutro zadbam o transport towaru. - Ghul podniósł się z fotela, biorąc pustą filiżankę. - Co z zabezpieczeniem “domu”.

- Poprosiłam Dragosza by czuwał nad nim w nocy. Jutro pojawię się tam osobiście, przydzieliłbyś mu jakiś nadzór?

- Oczywiście.

- Niech Doris wypyta dziewczyny czy mają koleżanki na ulicy. Chcę roztoczyć opiekę nad kilkoma.

- Wabiki?

Madame zbyła tą uwagę. - Potrzebuję ochroniarza, któremu ufasz.

- Tracisz Doris, więc bierzesz kolejnego ghula?- Madame obejrzała się w jego stronę. Jej twarz była bez wyrazu, jednak czuła gniew i ghul też to wyczuł. Skłonił się nisko. - Wybacz Pani.

- Za długi łańcuch Wam dałam. Skoro nie jestem w stanie kontrolować swoich ghuli nie dziwo, że moje childe robi to co chce.

- Nie sugerowałem..

- Milcz. Zajmij się tym co poleciłam, porozmawiamy jutro.

- Oczywiście. - John wycofał się, a Madame wybrała numer Brodericka. Powinien mieć nocny dyżur.. jak zwykle.


Przebudzając się madame zaskoczyło ciepło łóżka. John leżał obok delikatnie ją obejmując. Chwyciła leżący przy łóżku jedwabny szlafrok i wyszła z sypialni. Nieświadomie skierowała swoje kroki w stronę pokoju swego childe. Drzwi były uchylone ale wampir wciąż leżał martwy na łóżku. Madame miała tak bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony była dumna. Dragosz reprezentował sobą wszystko co powinien mieć Ventrue, siłę charakteru, dumę, władzę. Z drugiej jednak strony nie był tym kogo potrzebowała. Widząc jak powraca wycofała się. Gdy wróciła do sypialni John siedział już w połowie ubrany na łóżku.

-Wybacz Belle.

- Wybaczam. Przemieniłam cię jako swego nauczyciela. Oto skutki.

- Dogadałem z ghulem Dragosza transport. Troje childe przekazało mu co i jak. - Madame przytaknęła głową. - Niestety jeden z europejczyków twego synka obił ochroniarza, którego przydzieliłem.

- Co on robił w dzień?

- Był nadgorliwy.

Wampirzyca podeszła do okna i odpaliła papieros.

-Pogadałem z Doris, zajmie się dzisiaj załatwieniem dziewczyn, myślę że mam też kogoś kto mógłby się zainteresować.- Madame w ciszy obserwowała ulicę za oknem. John chwilę czekał na jej reakcję ale widząc że jej nie otrzyma kontynuował. - Czy przygotować auto?

- Przespaceruję się.

- Pani!- Ghul poderwal się zdenerwowany. Chciał coś dodać, ale uznał, że woli nie irytować znów swojej Pani.

- Przyjedź po mnie za trzy godziny, będę w Central Park Casino. - Madame założyła koszulę i spodnie po czym wyjęła z szafy płaszcz, którego John nie widział od czasów Chicago. Wzięła go pod ramię i nałożyła buty na wyjątkowo niskim obcasie. Z uśmiechem podeszła do ghula i położyła mu rękę na ramieniu. - Nie martw się ile w tym mieście jest stworzeń niebezpieczniejszych ode mnie.

John zamarł, a ona na spokojnie opuściła pokój. Po drodze minęła Dragosza, ale nie odezwała się do niego słowem. Narzuciła płaszcz w korytarzu i z uśmiechem opuściła apartament.

Odźwierny patrzył na nią zszokowany, gdy spokojnie ruszyła chodnikiem. W mieście były już lekkie przymrozki, liczne pary przemieszczały się ulicami szukając lokali, w których mogłyby spędzić wieczór. Czuła na sobie wzrok wszystkich, już odzwyczaiła się od tego. W kręgach, w których się ostatnio obracała wszyscy już ją znali. To było takie… przyjemne.

Central Park Casino

Ochroniarz pod kasynem patrzył na nią jak na ducha przez chwilę nie wiedząc jak zareagować. - Witam Panią. Pan Defeo jest w lokalu.

- Cieszę się. - Weszła do rozgrzanego emocjami lokalu i zsunęła kaptur. Czuła jak twarze odwracają się w jej stronę. W sumie, kiedy ostatnio wchodziła inaczej niż od zaplecza? Szybko odnalazła wpatrzonego w nią Falleniego. Uśmiechnęła się pokazując zęby. Mężczyzna podbiegł szybko.

- Pani Parker, jaka…. niespodzianka.

- Ile kurtuazji Falleni. - Pogarda w jej głosie szybko usadziła ghula. Skłonił się nisko, a ona ruszyła w dobrze sobie znanym kierunku. Sprawnie przeszła do podziemnej części kasyna, gdzie zastała Defeo nadzorującego jedną z gier. Malkav miał niesamowicie dużo frajdy. Ciekawe czy znów urozmaicił komuś rozrywkę demencją. Na jej widok oderwał się i podszedł.

- Kogoż to moje oczy widzą!

- Kogo Panie Defeo?

Malkav podał jej rękę i wspólnie ruszyli przez salę w stronę jego gabinetu. - Zagrasz?

- Partyjkę.

- Panowie będą zachwyceni. - W gabinecie wampira siedziała Ruth, ale widząc ich szybko opuściła pomieszczenie. - Aż tak cię zirytowała ta cena?

- Jakoś nie widzę na twojej twarzy zaskoczenia.

- Belle wiesz, że cię lubię. - Wampir podszedł do biurka i od niechcenia spojrzal na jeden z leżących na nim dokumentów.

- To powiedz nie, a nie pozwalasz by twój ghul mnie obrażał.

Malkav rozsiadł się wygodnie w fotelu. Uważnie obejrzał sobie kobietę, ale Madame wiedziała, że jego głowa robi teraz zupełnie coś innego. Po chwili wyszczerzył się pokazując kły. - Puk puk.

- Kto tam?

- Nabywca.

- Nabywca czy złodziej? - Spojrzał na nią zaskoczony. Madame odpaliła papieros i rozejrzała się po jego gabinecie. Był nienaturalnie uporządkowany, jak zwykle. - Nie sprzedam ci towaru za tą cenę.

- A za ile?

- Dorzuć drugie tyle.

Gwizdnął i zaczął przekładać rzeczy na biurku. Wampirzyca czuła, że powoli wraca szef kasyna. - Co zrobisz z tym towarem?

- Wypiję.

Spojrzał na nią po czym wybuchł śmiechem. Głośnym, nerwowym. Gdy się uspokoił. - Kupię pół, a teraz chodźmy zagrać.

John przyjechał po Madame o umówionej porze. Zaczekała na niego rozmawiając z Ruth na tyłach lokalu. Rozmawiały o popularnych lokalach na terenie Manhattanu. Widząc podejżdżający samochód pożegnała się z Malkiavianką i spokojnie wsiadła do auta.

- I jak poszło?

- Dobrze, wygrałam partyjkę. - Przez chwilę wampirzyca wyglądała przez okno. - Kupi połowę tego co proponowaliśmy ale po normalnej cenie.

- Hm…

- Co sądzisz o Cotton Clubie?

John uśmiechnął się. - Pamiętasz jak wspominałem o tym, że Betty Grable, szuka kogoś do współpracy?

- Owszem.

- Jest właścicielką Cotton Clubu.

Wampirzyca wyjrzała poirytowana przez okno. - Kiedy straciłam wyczucie?

- Obstawiałbym, że w okolicach naszej przeprowadzki do Nowego Yorku. - Madame poczuła jak ta uwaga kopie ja w plecy. Ale miał rację. Z irytacją postukała paznokciem. - To chyba jedyna korzyść z twego childe, którą dostrzegam.

Wampirzyca spojrzała na niego zaskoczona. Z uśmiechem patrzył na trasę przed nimi. - Jak mam to rozumieć?

- Zaczynasz zauważać w jaką apatię popadłaś. - Po chwili namysłu dodał juz poważniej. - Pani Brezing.

- Daruj sobie. - Jej humor już się popsuł.

- Może nastrój poprawi Ci Pani fakt, że odebrałem od Brodericka zdjęcia i filmy.

- Najchętniej w ogóle nie zajmowałabym się tą sprawą Johny.

57 West 58th Street


Mężczyzna zaparkował przy West 58th street. Madame jak zwykle zaczekała w aucie aż otworzy jej drzwi. Była o krok do tyłu, czuła, że cały świat biegnie, a jej ledwo udaje się pochwycić rąbek jego płaszcza. Niesamowicie ją to irytowało. Gdy drzwi otworzyły się, Madame wyszła i rusyzła przodem. Wampirzyca weszła do budynku, minęła pokój bilardowy, w którym Dragosz omawiał coś ze swoim ghulem nie witając się nawet. Na chwilę zatrzymała się przed drzwiami swego biura w burdelu. Nie była tu wieki.


Powoli przekroczyła próg. Doris i John utrzymywali to miejsce w nienagannym stanie. Delikatnie przejechała dłonią po stole z egzotycznego drewna, obitym suknem. Obeszła go dookoła i na chwilę zatrzymała się nim zajęła miejsce w tapicerowanym skórą fotelu.

Johny cały czas obserwował ją stojąc w drzwiach. Gdy zajęła miejsce zamknął drzwi. - Czy przyprowadzić moją propozycję?

- Podaj mi trzy kielichy z kredensu.

Ghul uśmiechnął się. Delikatnie ustawił trzy kryształowe kielichy na tacy i postawił ją przed Belle. Wampirzyca wydobyła z biurka nóż i delikatnie rozcięła sobie rękę. Ghul przyklęknął przed nią na jedno kolano. Tak robił jej ojciec, tak robiła ona, a Dragoszowi nawet nie zdążyła pokazać tej małej rodzinnej tradycji. John miał pochyloną głowę, nie patrzył gdy kielich wypełniał się vitae. Gdy naczynie się wypełniło podała mu kielich. Ghul ze smakiem wypił zawartość. Podniósł się odstawiając kielich na tacę.

- Wezwij do mnie Doris. Potem przyprowadź tą propozycję. Zobaczymy czy znów trafiłeś w mój gust.

John pokłonił się nisko i opuścił pokój. Madame wyjrzała przez okno. Czy powinna dać swoją krew Dragoszowi? Jej ojciec lubował się w wiązaniu z sobą wampirów za pomocą więzów krwi. Michaela też czyni podobnie. Wampirzyca odpaliła papieros.

Doris weszła do pokoju speszona. Wciąż najwyraźniej przeżywała wydarzenia poprzedniej nocy. - Pani ja… To childe Pani, stworzenie nocy, nie śmiałam odmówić.

- Każe ci mnie zabić też nie będziesz “śmiała” odmówić. - Wampirzyca nie odwróciła się w jej stronę, za to na spokojnie wygasiła papieros w popielnicy.

Ghulica podbiegła i padła przed nią na kolana. - Ja nigdy, nigdy, przenigdy.

Madame chwyciła jej brodę i uniosła tak by patrzyła jej prosto w oczy. W oczach Doris zbierały się łzy. Jest to jakiś eksperyment - co jest potężniejsze? Uzależnienie od krwi wampira czy od bycia przez niego pitym. - Nie życzę sobie byś piła jego krew, zrozumiano?

- Tak... Pani. - wystraszona kobieta przełknęła ślinę.

Belle chwyciła drugi kielich. Procedura przebiegała tak samo. Zazwyczaj poiła swoje ghule jednocześnie, ale… Gdy Doris skończyła pić zabrała jej kielich. Mocno chwyciła jej podbródek i przyciągnęła do siebie. Nim dziewczyna zdążyła się zorientować wbiła kły w jej szyję. Ghulica wydała z siebie pomruk i naparła piersiami na nogi wampirzycy. Madame szybko przerwała. Nie wiadomo jak bardzo Dragosz nadwyrężył tą dziewczynę.

- Pani…

Belle położyła jej palec na ustach. - Bądź grzeczną dziewczynką, a ci to wynagrodzę.

- Oczywiście Pani.

- Chcę wiedzieć, kiedy moje childe z ciebie pije. Zrozumiano?

- Oczywiście. Codziennie… Pani.

Madame uważnie przyjrzała się swojej ghulicy. Czeka ją poważna rozmowa z Dragoszem. - Wracaj do swoich obowiązków.

Ghulica podniosła się i ukłoniła nisko. Szybko wymaszerowała z pokoju mijając w drzwiach Johna z jakimiś chłopakiem. Był zestresowany, ale też… onieśmielony, zachwycony.


Madame obróciła się w fotelu. John trafił. Ewidentnie trafił w jej gust. Chłopak miał na sobie ciut za duży lekko zużyty garnitur, pewnie któryś ze starszych ochroniarzy oddał mu swój. Jednak, skoro miał go na sobie, najwyraźniej zdarzało się mu przebywać w okolicy sali.

Ghul uśmiechnął się, już wiedział, że znów udało mu się wybrać właściwie. - Pani, to Charlie Buckley. Jest u nas ochroniarzem od 2 lat.

Słysząc imię Madame od razu skojarzyła chłopaka. Znała wszystkich pracujących w swoim burdelu. - Bokser jeśli mnie pamięć nie myli. - Nie spodziewała się, że ktoś kogo John wyłapał w walkach będzie taki… uroczy. Jednego nie mogła sobie przypomnieć - ile to dziecko ma lat.

- Tak jest Pani! - Chłopak ukłonił się w pół w jego głosie było tyle entuzjazmu, że Belle aż się uśmiechnęła.

John sięgnął do klamki. - Zostawię was Pani…

- Zostań. - Belle odchyliła się na fotelu. - Wytłumacz chłopakowi czemu został wezwany.

Ghul odchrząknął natomiast Charlie spoglądał to na niego to na wampirzycę lekko zdezorientowany. - Z uwagi na to, że okazałeś się być godnym zaufania ochroniarzem, kilkakrotnie pokazując swoje umiejętności chroniąc lokalu, a także transportów, Pani Parker podjęła decyzję o twoim awansie. - Gdy mówił, Belle użyła prezencji. Uwaga chłopaka była teraz całkowicie skupiona na niej. Nacięła rękę i sięgnęła po trzeci kielich. - Mając na względzie złożoną strukturę, prowadzonego przez Panią Parker, biznesu uznano cię za godnego wprowadzenia do grupy zaufanych ochroniarzy Pani. Od tej pory twoimi obowiązkami będę, strzeżenie Pani Parker, wykonywanie bezpośrednio Jej poleceń i dbanie o dobro Jej i wszystkiego co do Niej należy.

Wampirzyca wyciągnęła dłoń do chłopaka. - Podejdź tutaj i przyklęknij. - Chłopak bez zająknięcia zrobił jak kazała. Stając tuż przed nią zauważył, że jej koszula prześwituje i ewidentnie nie ma pod nią nic więcej. Szybko pochylił głowę, a Madame wyciągnęła w jego stronę kielich. - Wypij.- Widziała niepewność w jego oczach, może lekki strach, jednak siła wampirzej prezencji wygrała. Jednym haustem opróżnił kryształ. Belle odebrała od niego kielich i odstawiła na biurko. - Teraz możesz nas zostawić John.

- Pytał o Panią Dragosz.

- Niebawem do niego przyjdę. - Po chwili namysłu dodała. - Może za godzinę.

- Oczywiście. - John odchodząc zobaczył jak wampirzyca rozwiązuje Charliemu krawat, a on wpatrzony w nią jak w obrazek ostrożnie sięga do jej nóg.
 
Aiko jest offline  
Stary 22-09-2016, 08:13   #16
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Luty 2016, Oslo, Vålerenga Park, 01:37

Wojtek odebrał telefon natychmiast, jakby w ogóle nie wypuszczał go z ręki. para Golfem, który - jak można się było spodziewać, wypełniony był różnego rodzaju bronią. Niektóre Astrid rozpoznawała, inne, cóż, trudno nawet było pojąć znaczenie tych urządzeń.

W czasie ponad dwudziestominutowej podróży Wojtek opowiadał o “swoim” życiu. O tym jak jego pierwszy raz był z kierowcą tira, żeby zdobyć pieniądze na jedzenie dla siebie i siostry... co nie bardzo miało sens, szczególnie, że chwilę po tym opowiedział, jak jego pierwszy raz był w domu dziecka, kiedy chłopcy wykorzystywali fakt iż nie potrafi mówić.

Mniej sympatyczna strona osobowości Malkavianki zaczęła zastanawiać się czy pod wpływem wspomnień obu kobiet Wojtek zgodziłby się spędzić noc z mężczyzną. Jeszcze lepiej - gdyby udało się go wsadzić do łóżka Jokera. Wtedy Brujah miałby prawdziwego moralniaka... tylko jakby to zniósł młody Malkavian, gdy wpływ krwi minie.

Astrid zakomenderowała swojemu Childe, by zawiózł ich do Parku Vålerenga, w okolicach którego zazwyczaj kręcił się Jednooki. W centralnej części obszaru, pokrytego o tej porze roku lodem i śniegiem, znajdował się stary kościół, służący niejednokrotnie za leże dla starego wampira.

Wampirzyca zadarła głowę, by spojrzeć na zorzę. Choć dla kobiety była ona tylko kremowym zawijasem i tak urzekała ją swym pięknem i dawała poczucie bezpieczeństwa. Otuliwszy się szczelnie płaszczem, rzekła do Wojtka:

- Pójdę sama. W razie czego cię wezwę. Jednooki nie jest zbyt towarzyski, a już szczególnie twoja poprzednia fucha... sam rozumiesz.
- rozłożyła ręce w geście niemocy.

Wojtek otworzył schowek, na kolana Astrid wypadła plątanina kabli, przewodów i małej elektroniki. Mężczyzna wygrzebał coś z tego kłębka, najwyraźniej doskonale odnajdując się w bałaganie.

- To mikrofon. - wyjaśnił przypinając małe urządzenie do płaszcza kobiety.
- Jeśli coś będzie nie tak, będę wiedział.
Udała, że wzdycha.
- No dobrze, jeśli to cię ma uspokoić. - zgodziła się, by Wojtek założył jej podsłuch, po czym ruszyła w stronę kościółka.

Wojtek wychylił się jeszcze przez okno:

- To że nie mogę powiedzieć na głos nie, nie oznacza, że się zgadzam!

Obróciła się niemal tanecznym ruchem i przyłożyła palec do ust. To miłe, że ktoś się o nią troszczył, ale też... czasem denerwujące. Obróciła się znów w kierunku domu bożego. To pasowało do Jednookiego.

Park o tej godzinie był całkowicie pusty, wiał zimny wiatr. Astrid znalazła drzwi do świątyni uchylone, w środku jednak nie paliło się światło.

Weszła do środka, ale nie szła dalej niż kilka kroków od drzwi, aby samej znajdować się w kręgu niewielkiego światła i w razie czego mieć szybką drogę ucieczki.

- Musimy pogadać. - powiedziała donośnym głosem.

[MEDIA]http://23.253.41.33/wp-content/uploads/10.208.149.45/uploads/2016/01/tumblr_lqc5ery2qf1qg34bjo1_1280.jpg[/MEDIA]

Astrid usłyszała szelest dochodzący ze sklepiania, chwilę później ogromny huk zatrząsł starymi drewnianymi ławami, gdy obute stopy Jednookiego pokonały cały dystans od górnej nawy do posadzki, jednym skokiem. Postać urosła, podnosząc się z przysiadu do pozycji stojącej.

[MEDIA]http://s10.ifotos.pl/img/jednookij_ahqnpsw.jpg[/MEDIA]

- Ale My, nie musimy. - odpowiedział jej basowy męski głos.
- Jasne, że nie. - odparła, robiąc znudzoną minę - W końcu to ty mnie wkopałeś w bycie Starszą klanu i wszelkie związane z tym “muszenie”. Tak czy siak, byłabym wdzięczna, gdybyś mnie wysłuchał. Co z tym zrobisz, twoja sprawa.

Jednooki stanął bliżej jednej z ławek i usiadł na brzegu odwracając się tyłem do Astrid.
- Będziemy słuchać, na razie.

Astrid podeszła bliżej i usiadła w równoległej ławce, w drugim rzędzie. Nie patrzyła jednak na starego Malkaviana, tylko przed siebie.
- Wiesz pewnie, że mojego Ojca zabił Łowca. Ten Łowca... nie stanowi już problemu, ale mamy informacje, że mogą pojawić się inni. Zgadnij co ich przyciąga do Oslo?

Jednooki oparł dłonie o oparcie ławy przed nim, drapał drewno.
- Białe noce?
- Zaginięcia kobiet.
- odparła beznamiętnie - Wszystko w okolicy trzech dzielnic.

Jednooki przekręcił głowę.
- Zaginięcia? ale jakie zaginięcia? My wiemy gdzie one są.
- Ale ludzie nie wiedzą. Więc tu patrzą. Patrzą na ciebie, a oni mają zdrowe oczy. Ich wzrok jest wzrokiem łowców. Musisz być ostrożniejszy. Inaczej noce znów spłyną krwią. Albo gorzej... popiołem.


Jednooki kompulsywne potarł włosy, z których spadały kryształki lodu. Wsadził palec do ust i zamyślił się.
- Ostrożni tak… musimy zabrać wszystkich, wszystkich zabrać tak… tak! dzisiaj!
- Wszystkich, czyli kogo? Te kobiety?


Jednooki zacisnął dłonie na drewnie, wampir nie starał się wyglądać bardziej ludzko niż wypełniające kościół kamienne figury.
- Tak! musimy je ukryć, schować, musimy je chronić!

Postanowiła darować sobie wykład o tym, że to Malkavianin jest ich największym zagrożeniem prawdopodobnie. Zamiast tego próbowała wyciągnąć jak najwięcej informacji.
- Czemu? Po co ci te kobiety?

Jednooki zaczął dotykać swoich dłoni, klatki piersiowej, szyi.
- Słodko, tak słodko, słodki krem, nie możemy się doczekać aż znowu spróbujemy. - było coś w Jednookim dzisiejszej nocy, co sprawiało iż nawet kiedy mówił przecież o śmiertelnikach gdzieś daleko, sprawiał wrażenie kogoś, kto właśnie w tym momencie znajduje się blisko ofiary.

- Są zasady. Pamiętasz je, prawda? - Malkavianka spojrzała prosto na wampira, marszcząc brwi.

Mężczyzna opadł na klęcznik, tylko po to by przysunąć wargi do ławy przed nim.
- Zasady, sztuczki, znamy wszystkie sztuczki.
- Zasady to nie sztuczki. Trzymaj się ich, to będziesz miał spokój. Tyle.
- wstała z ławy, ale jakoś nie miała odwagi ruszyć głównym korytarzem i odwrócić się tyłem do Jednookiego. Zamiast tego weszła na ławę i przeskoczyła kilka rzędów w kierunku wyjścia, po czym ukłoniła się teatralnie w stronę Jednookiego.
- Zasady można naginać, ale nigdy łamać. - powiedziała wesoło.

Astrid słyszała coś, co musiało być gryzieniem drewna. Jednooki warczał wyrywając drzazgi ze starego oparcia ławy.
- Jeść, musimy jeść, która z nich dzisiaj zje, którą z nich zjemy my.

Nie czekała na decyzję wampira, zamiast tego przesadziła kilkoma susami odległość do wyjścia i stanęła przy drzwiach.
- Tylko nie wolno ci ich zabijać. Pamiętaj. Zasady. - przestrzegła.
- Znamy wszystkie sztuczki - doleciało do niej w odpowiedzi.

Na zewnątrz natomiast słychać było charakterystyczny silnik volkswagena.
Wampirzyca przestraszyła się, że Wojtek może planować coś głupiego, dlatego nie siląc się na pożegnanie wyszła z kościółka. Choć miała ochotę biec, siłą woli zmusiła się do spokojnego marszu. Tylko ofiary uciekały, wyczuwając drapieżnika. Ona ofiara nie była.

Wojtek, mając w pogardzie wszelkie norweskie normy parkowania, oraz normy ruchu drogowego w ogóle. Zatrzymał golfa na środku parkowej ścieżki, otwarte drzwi po stronie kierowcy czekały w stojącym na chodzie aucie.

Była mu wdzięczna. Mimo wszystko nie czuła się bezpiecznie w pobliżu Jednookiego, choć przecież zawsze się tak zachowywał. Wsiadła do samochodu i uśmiechnęła się jakby nigdy nic.

Z to Wojtek się nie uśmiechał. Był tak naładowany, że niemal kły mu wychodziły. Widać było, że ciśnie mu się na usta milion niemiłych epitetów pod adresem spokrewnionych, ale zdołał się powstrzymać. Ruszył zanim Astrid jeszcze zatrzasnęła dobrze drzwi, ruszył przed siebie, oby dalej od Parku Vålerenga

- I co ty, zamierzasz z tym zrobić? - powiedział gdy jechali już szosą, zerkał w lusterko obserwując swoją Dame. Mężczyzna włączył radio.

Astrid wyciągnęła się na siedzeniu, przymykając na chwilę oczy. Na jej wargach wciąż błąkał się delikatny uśmiech.

- Dostał ostrzeżenie. Będziemy go obserwować. - powiedziała, a kiedy Wojtek wciąż nie wydawał się przekonany, dodała - Nie wiemy czy on krzywdzi te kobiety. Równie dobrze mogą być jego księżniczkami. To jest Jednooki, po nim można się wszystkiego spodziewać. Oczywiście, mogło mu odbić, ale z drugiej strony pamiętajmy, że żyje w Mascaradzie znacznie dłużej niż my dwoje w ogóle jesteśmy na świecie. Zna sztuczki. - powtórzyła - Chcę mu wierzyć. Jest moją rodzina i twoją... również.

Wojtek zaciskał dłonie mocno na kierownicy. To co słyszał najwyraźniej mu się za bardzo nie podobają.

- Ufam ci. - powiedział w końcu wypuszczając z siebie niepotrzebne powietrze. Jakby podświadomie wyczuwając bezsensowność tego odruchu, mężczyzna wygrzebał paczkę luckystike’ów, zaproponował fajkę kobiecie po czym sam odpalił swojego peta samochodową zapalniczką.

- Mama mówi, że tata się zmieni, że sama upadła - powiedział trzymając papierosa między wargami.

Parę minut później Childe odwróciło głowę w stronę Dame.
- Myślisz, że Joker wyłożył wszystkie łazienki tymi samymi kafelkami?
- Przejmujesz się nim?
- zachichotała - Z tego, co wiem, u Sunnivry są takie same.

W duchu zastanawiała się jak długo jej potomek będzie pod wpływem krwi.
Mężczyzna spojrzał na Astrid jakby powiedziała coś niemądrego.

- Przecież tam jest teraz jak na budowie.


Wojtek popykał palcem w rytm muzyki z radia.
- A ta “telepatka” wychodzi o którejś? zresztą, sam sprawdzę. Zamontowałem trzy kamery na korytarzu.
- No to mamy już sześć... o których wiem. Poza tym co planujesz? Oderwać jej kafelki ze ściany i przykleić u nas? Jesteś kafelkarzem?
- rozejrzała się - Dokąd w ogóle jedziemy? Noc jeszcze młoda, można by się zabawić…
Wojtek uśmiechnął się pod nosem.
- Tam skąd pochodzę, nie wzywamy robociarza tylko dlatego, że jakaś uszczelka puści albo kafelek się odklei. - wyjaśnił.
- Więc nie będę cię powstrzymywać - odrzekła z uśmiechem. Perspektywa kradzieży wyposażenia z łazienki pedantycznej Ventraski podobała jej się coraz bardziej.
- Skoro chcesz gdzieś wyjść, tu w okolicy jest klub, w którym śledziłem… - mężczyzna zerknął na kobietę - który jest chyba w stylu wampirów, to tu za rogiem - pokazał przez okno - wchodzimy?
- O, klub mojego tatusia! Jasne, że wchodzimy!




Luty 2016, Oslo, Brenneriveien 9, Button Club, 2:21

Rozsiedli się w zacienionej loży vipów, gdzie stary Malkavian zawsze miał zarezerwowane miejsce i zamówili wszystkie możliwe drinki. Wojtek był zachwycony, tym że nie jest w stanie upić się alkoholem. Biegał do łazienki z dziesięć razy. Astrid zaproponowała mu, by skosztował jakiegoś podpitego klienta w drodze do toalety, ale Childe upierało się, że ledwo zapomniał o przeżyciach dziewczyn z których pił kilka godzin wcześniej i na razie ma dość.

Astrid była w stanie go zrozumieć, nie znaczyło to jednak że sama będzie pościć. Jedno wyjście na parkiet wystarczyło, by przygruchać do loży jakieś miejscowe indywiduum, przy którym para wampirów wyglądała wyjątkowo przeciętnie.

[MEDIA]http://s10.ifotos.pl/img/28CLUBS-W_ahqnpah.jpg[/MEDIA]

Z nieodgadnionym wyrazem twarzy Wojtek przyglądał się jak mężczyzna klei się do jego Dame, liże jej szyję i całuje ramiona. Astrid nie przeszkadzała mu. Dopiero po kilku minutach miziania, gdy ruchy mężczyzny stały się bardziej zdecydowane i pożądliwe, przeszła do ofensywy, dopadając jego szyi. Facet wyszczerzył się, oczekując pieszczot... Dopiero po chwili gdy przegryzła jego skórę i zaczęła sączyć leniwie wypływającą vitae, odpłynął. Nie minęła minuta, gdy wampirzyca odtrąciła nieprzytomnego n siedzenie loży.
- No to teraz już wiemy, kto to wszystko wypił - mrugnęła porozumiewawczo do Wojtka, wskazując na opustoszone przez niego szklanki i kieliszki.

***

Para wampirów wróciła do domu jakieś dwie godziny przed świtem. Astrid skierowała się wprost do swojej sypialni, nawet nie patrząc na potomka, czy za nią podąża. To była jego decyzja.

Przez chwilę Wojtek wahał się, lecz pamiętając w jakim stanie jest Malkavianka po spożyciu krwi z domieszką dużej ilości alkoholu i... innych specjałów, postanowił położyć się spać w swoim pokoju.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 22-09-2016 o 11:17. Powód: końcówka
Mira jest offline  
Stary 22-09-2016, 13:43   #17
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Grudzień 1943, Karkonosze, kolejna noc w Wielkich Niemczech
Malkav wszedł do laboratorium, zdjął marynarkę z munduru i założył fartuch oraz rękawice. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. Stojące w rogu dygestorium, gdzie prowadził kilka eksperymentów chemicznych, do których będzie musiał wrócić, jeśli chce stworzyć cudowną Wunderwaffe, którą obiecał Oettingenowi. Podszedł do stołu na środku, zdjął kilka odczynników chemicznych, załadował je do koszyka i przełożył pod dygestorium. Przyniósł również kilka kolb, palnik gazowy i ochronne okulary...




- Scheisse! - warknął pod nosem, zastanawiając się, czemu nie produkuje się ochronnych monokli. Zmieszał ze sobą 1 część kwasu azotowego V, 3 części kwasu solnego i dodał 1 część siarkowodoru. Mieszanka tego typu była silnie żrąca, o czym mógł się przekonać spoglądając trochę na prawo, gdzie upadła jedna z kolb wypełnionych tą substancją. Ziała ta straszliwie poszarpana wyrwa w podłodze, a drobne krople znajdowały się na ścianach i suficie. Pokręcił głową, bolejąc nad głupotą ludzi...
Postanowił sprawdzić, jak zachowa się mieszanka tych kwasów z benzyną. Przygotował w tym celu długą pipetę, wężyk i uchwyt nad odrobiną kwasu w zlewce. Dla bezpieczeństwa wyjął kolbę z kwasami spod dygestorium i odłożył ją daleko. Pipetą nabrał benzyny, podpiął wężyk do uchwytu i umocował nad zlewką. Stał gdzieś pięć metrów od dygestorium, nie chcąc się podpalić i poparzyć.
Wszystko działało świetnie, dokładnie tak, jak Karl sobie to zaplanował. Mężczyzna usłyszał odgłos szpilek dochodzący z za pleców.



- Herr… Sturmführer, chciał mnie pan widzieć. - zaczęła ostrożnie Aghata, pozwalając by słodki zapach jej perfum rozniósł się po laboratorium i zmieszał z wonią odczynników.
- Tak, Agatho. - odpowiedział, przyglądając się mieszance, która powinna zapłonąć bardzo jasnym płomieniem i płonąć przez długi okres czasu. Nie zwracając uwagi na kobietę, podpalił długi patyczek i wrzucił go do mikstury. Obserwował przez chwilę płomień, biały i mocno żrący, po czym odwrócił się do swej ghulicy. - Mam dla ciebie pewną… propozycję, moje dziecko.
- Oczywiście Herr Sturmführer. - Aghata zrobiła krok do przodu, wypinając do przodu pierś. Nie była pewna czy właściciel nie jest na nią zły, więc starała się ugrać nieco na swoją korzyść seksapilem.
Karl omiótł ją wzrokiem i zamlaskał cichutko.
- Chcę, byś stała się w pełni moją córką. - pozwolił by te słowa wybrzmiały w pomieszczeniu. - Chcę uczynić cię wampirem. Czy zechcesz przyjąć ten zaszczyt?
Aghata pobladła, jakby dając Karlowi darmową próbkę jak może wyglądać jako nieumarła.
- Herr Sturmführer, szefie… czy to konieczne?
Karl spojrzał na nią z politowaniem. - Moje dziecko, Agatho moja kochana… - przejechał dłonią po jej policzku. - W świetle ostatnich wydarzeń, gdzie podczas jednej nocy straciłem zarówno Emmę, jak i Fransa, którego mózg niemalże przyozdobił wnętrze ciężarówki, bo natknęliśmy się na młode wampiry.... - nie zamierzał jej oszczędzać brutalnego opisu wydarzeń. - Tak, jest to poniekąd konieczność. A czy jest coś, co sprawia, że nie chciałabyś przyjąć tego zaszczytu i wieść ze mną wiecznego nie-życia?
Powiedzieć że Aghata pękła było by niedomówieniem i zwykłym uproszczeniem, ona posypała się zupełnie. Padła na kolana i zaczęła kompulsywnie całować dłoń Karla.
- Szefie błagam, nie, proszę, ja nie chcę umierać. Codziennie oglądam szefa ciało, kiedy jest zimne i martwe - siorbnęła noskiem - Ja tak nie potrafię, kiedyś wojna się skończy, chciała bym mieć dzieci, rodzinę - rozryczała się.
Karl przyklęknął przy kobiecie i ujął delikatnie jej twarz w dłonie.
- Agatho, nie umrzesz. Będziemy żyć wiecznie! Ciepło jest ulotne, popatrz, mogę to naprawić. - skoncentrował się i przywrócił swoim policzkom dawny, ciepły kolor. - Widzisz? To kwestia praktyki. Ależ, Agatho, będziemy mieć dzieci! Tyle, ile tylko zapragniemy! - spojrzał jej głęboko w oczy.
Kobieta trzęsła się, wiedziała dokładnie tak jak Karl, że jeśli tylko ten jej rozkaże, będzie musiała chcieć, zostać wampirem, czy wsadzić rękę do nowej mikstury Reinhardta, bez różnicy.
- Sz… sz… efie - zęby dygotały jej tak że mówienie zaczynało być problemem - Mówiłeś że teraz też możemy być wiecznie, że dzięki twojej krwi się nie starzeje. Ja jestem kobietą szefie, chcę być matką, proszę proszę, nie zabieraj mi tego, nie każ mi tego robić, proszę - Aghata już nie klęczała, leżała na ziemi i obejmowała nogi wampira, jej krótka kiecka podwinęła się odkrywając zgrabne pośladki okryte białą bielizną.
Karl aż zamlaskał na ten widok. Miał do niej słabość, tak cholernie wielką słabość… Ale wiedział jak niewiele potrzeba, by ją stracić. Wiedział też, jak cienka jest linia, po której stąpa, chcąc zamienić Agathę w wampira. Ona mogła od niego odejść… A tego mógłby nie znieść zbyt dobrze. Tymczasem, nieco już go irytował jazgot kobiety.
- DOSYĆ! - warknął.
Zalana łzami kobieta odskoczyła od nóg pana i wystrzeliła do pozycji stojącej niemal na baczność. Karl mógł dokładnie zobaczyć jak pozbawiony woli może być ghul. Niby myśli sam, ale tak naprawdę można z nim zrobić wszystko. Potrząsnął głową, wyrzucając te myśli z głowy i rzekł:
- Mówiłem, że możemy być wiecznie razem. Pomyliłem się. Dzięki mojej krwi pożyjesz może jeszcze ze dwadzieścia lat, ale nie jesteś w stanie się zregenerować, jak ja. Widzisz, że nie mam oka? Odrośnie za dwa miesiące. - jego ton był ostry, wręcz agresywny. Potrząsnął głową i uspokoił się. - Gdy będziemy razem, możemy stąd odejść. Możemy mieć co tylko chcemy. Nauczę cię widzieć więcej, a za dwa lata wybierzesz sobie potomka… Nauczę cię wszystkiego, co tylko wiem, Agatho, moja droga Agatho… - pocałował ją w usta delikatnym muśnięciem.
Kobieta namiętnie oddała pocałunek mimo nieustającego płaczu.
- Szefie, ja chcę mieć dzieci, czy… czy będę mogła mieć dzieci? Karmić je własną piersią, patrzyć jak rosną, cieszyć się gdy stawiają pierwsze kroki? - pytanie było oczywiście szczere i Karl wiedział, że Aghata uwierzy we wszystko co teraz jej powie.
Reinhardt tylko uśmiechnął się pod nosem. - Tak, oczywiście, moja droga. Będzie mogła karmić dziecko piersią, jeśli będziesz miała na to ochotę. Będziemy patrzeć, jak rosną w siłę, jak stawiają pierwsze kroki jako wampiry… - posłał jej najcieplejszy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć. Oczy odpłynęły mu wgłąb czaszki, gdy przywrócił krążenie do palców. Ujął dłonie Agathy. - To jak? - zapytał radośnie.
Aghata pokiwała głową.
- Skoro… skoro tak mówisz szefie - powiedziała, ale jeszcze się zawahała:
- Ale jestem teraz tylko ja, kto zajmie się szefem w czasie dnia? Kto będzie wymyślał wymówki i kto zajmie się…. mną?
Reinhardt westchnął głośno. - Normalnie zająłby się tym Frans, ale skoro nie żyje, znajdziemy sobie nowego pomocnika, który się nami zaopiekuje w czasie dnia, kochanie. - ujął jej dłoń. - Jak nazywa się nowy szef mojej ochrony? - zapytał.
- Henrih Mencken szefie. Ale… - Aghata wczepiła łapki w ramiona Karla - Nie wiem czy szef pamięta, ale to zajmuje trochę czasu, zanim ktoś się tak zupełnie do szefa przekona - uśmiechnęła się pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Tak, wiem o tym… - potarł twarz, marszcząc brwi. - Trudno, zamkniemy go w jakimś laboratorium na kilka dni. - uśmiechnął się do kobiety. - Coś wymyślimy, moja droga. - pocałował ją lekko w czoło. - Czy przyprowadziłaś swojego przyjaciela? - zapytał.
- Eeee… - Aghata potarła nerwowo kark - Niestety nie, Herr Sturmführer, nie dał się przekonać… - kobieta przygryza wargę.
- Hm… - Karl zamyślił się chwilę… - Cóż, może będziemy musieli odwrócić kolejność zadań. Przekabaćmy najpierw Henriha na naszą stronę. - uśmiechnął się do Agathy. - A później, gdy będziemy już bezpieczni, obdaruję Ciebie, moje kochanie. Możemy tak zrobić? - zapytał ją radośnie, ciesząc się z wymyślonego planu.
Aghata uniosła wzrok do góry spoglądając w twarz wampirowi.
- Jaaasne… to znaczy - powściągnęła swój nader entuzjastyczny to - Oczywiście Herr Sturmführer, jeśli mogła bym coś zasugerować… - Podniosła rączkę do góry jak uczennica.
- Tak, kochana? - wampir pokazał gestem kobiecie, że może kontynuować.
- No tak sobie pomyślałam, że można by po prostu Menckenowi szefa krew podawać tak “na cichacza” z jakimś napojem, nie trzeba by tłumaczyć jego zniknięcia przez kilka dni.
Wampir spojrzał na nią lekko zaskoczonym wzrokiem.
- Agatho, utwierdzasz mnie tylko w przekonaniu, iż twoja przemiana jest słuszną decyzją. - klasnął w dłonie, uradowany. - Zajmiesz się tym? - zapytał.
- Jaaasne szefie, tylko bym musiała szefowi trochę tej krwi obciągnąć - pokiwała uśmiechnięta po czym zreflektowała się, podrapała po głowie jak rasowa blondi i spróbowała jeszcze raz - znaczy spuścić.
Reinhardt uśmiechnął się szeroko. - Moje dziecko, zasłużyłaś na nagrodę. - rozciął nadgarstek i podał Agathcie do ust. - Pij, pij, kochanie. - gdy uznał, że kobieta wypiła wystarczająco, odjął swój przegub od jej ust i podstawił pod niego jedną ze zlewek. Napełnił ją, a gdy uznał, że tyle wystarczy, zaleczył ranę. Przelał gęstą krew do jednej z brązowych butelek, w których zwykle przetrzymywano odczynniki chemiczne. Karl miał zapas pustych, na wypadek wahań jego humoru… Lubił tłuc szkło, gdy coś mu nie wychodziło.
Aghata wzięła naczynie.
- To ja zacznę się tym zajmować szefie, przed świtem przyjdę do szefa, żeby się szef napił, bo strasznie szef blady i się martwie.
- Będę wdzięczny, kochanie. -
posłał jej najcieplejszy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć.
Karl wrócił do eksperymentów. Mimo kilkunastu minut, które spędził z Agathą na rozmowie, płomień wciąż się tlił. Malkav przygasił go, odcinając dostęp tlenu do dygestorium i przyjrzał się składowi mieszaniny. Trochę się zżelowała, ale Reinhardt przypuszczał, że nastąpiło to pod wpływem temperatury. Roztarł skronie, zbierając myśli.
Wydzielający się wodór powinien podnieść temperaturę spalania, powodując efekt długiego płonięcia żelu. Tylko co odpowiadało za żelowanie? Westchnął, analizując wszystko ponownie. Nagle go olśniło. Dodatek benzyny, pomieszany z siarkowodorem, mógł stworzyć odpowiednie warunki, by całość mieszaniny przeszła w stan lepkoplastyczny. Teraz wystarczyło stworzyć jeszcze mechanizm, który uwalniałby w odpowiednim momencie płomień, by płonący żel osiadał na ofierze, paląc jej ciało do żywego.
Reinhardt uśmiechnął się wrednie. To będzie działało! Klasnął w dłonie niczym uradowane dziecko i zaczął rysować coś na kartce.

* * *

Karl trzymał w dłoniach prototyp broni nad którym pracował niemal nieprzerwanie trzy noce. Czuł się nieswojo, naprawdę. Jakby nie był sobą, tylko kimś innym oglądającym się z boku. Wywołał jednego z żołnierzy z szeregu i wręczył mu broń do rąk. Zaczął się przechadzać.
- Ta broń. - wskazał na trzymany przez żołnierza Flamenwerfer. - To nasza nadzieja na zwycięstwo tej wojny! Jest prosta w obsłudze, a przepala ludzkie ciało z olbrzymią łatwością. - zrobił chwilę pauzy. - Ale to nie wszystko! Potrafi przepalić ścianę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Odpowiednio wykorzystana, przepali nawet niektóre miejsca w pancerzach czołgów. A wszystko dzięki unikalnej mieszance, która osiąga nawet tysiąc stopni! Ale, nie będę zanudzał was szczegółami naukowymi, to jest zbędne. - uśmiechnął się do Hauptsturmführera.
- Pozwólcie teraz na małą prezentację możliwości tego egzemplarza. - Karl odsłonił skrywanego pod płachtą manekina. - Żołnierzu, skierujcie dyszę w stronę manekina i naciśnijcie spust, jakbyście puszczali krótką serię z karabinu. - powiedział, odchodząc na jakieś dwadzieścia kilka metrów, gdzie dwadzieścia stanowiło maksymalny zasięg broni. Skinął żołnierzowi i oczom zebranych ukazał się biały płomień, który wystrzelił z dyszy i otulił manekina. Gdy tylko płomień zniknął, na resztkach manekina spoczywał żel, który palił pozostałości imitacji człowieka, jak również i deski podłogi. Na sali rozległy się wiwaty, żołnierze krzyczeli z radości, ustawiając się w kolejce, by spróbować puścić taką “serię” z miotacza. Nawet Hauptsturmführer wydawał się jakby bardziej radosny, widząc iż wynalazek Reinhardta działa.
- Aryjczycy! Oto Flamenwerfer naszych czasów! Broń szybkiej i skutecznej zagłady! - krzyknął ponad wrzaskami tłumu. - Hail Hitler! - cała sala odpowiedziała tym samym salutem. Malkav się uspokoił. Po raz kolejny dobrze wykonał robotę, której od niego oczekiwali. Nadszedł czas by wykonać coś, czego on sam od siebie oczekiwał...

* * *

Przez następne trzy noce Aghata przychodziła po kolejne dawki Karlowej vitae, za każdym razem ubrana jak na randkę. Ghulica zdawała też Sturmführerowi raporty z poszukiwań “mutantów” w lesie, które nie były zbyt owocne - delikatnie rzecz ujmując. Jednakże Oettingen był zadowolony z samej broni zaproponowanej przez Karla.
Czwartego wieczoru Aghata przyszła trochę później za to już z samym Menckenem. Karl mógł osobiście przekonać się, że wola mężczyzny została już złamana.
- Przyklęknijcie, żołnierzu. Albo nie! Stańcie na rękach i zaklaszczcie nogami! - Karl zaśmiał się w głos, sprawdzając czy Agatha dobrze wywiązała się z zadania.
Widać było dokładnie, że Mencken pochodzi z kuźni w której SS wykuwa nadludzi… albo łamie ich próbując. Mężczyzna był atletyczny i potrafił zaklaskać nogami nawet utrzymując ciało na jednej tylko ręce, imitując gest salutu. Gdyby tylko czapka nie opadała, wyglądało by idealnie.
- Henrihu, nadszedł czas, byś dowiedział się niektórych rzeczy. Agatha cię wprowadziła co nieco? - zapytał zarówno mężczyznę, jak i kobietę.
Stojąca za stojącym na jednej ręce SS-manem Aghata pokręciła przecząco głową dając znak Karlowi, że nic za bardzo mężczyźnie jednak nie tłumaczyła.
- Powstań, Henrihu. Służysz teraz bardzo potężnej, wiekowej istocie. I masz nikomu o tym nie mówić. Zrozumiano?! - pogroził mu palcem. - To, co teraz usłyszysz, zostaje tutaj, między naszą trójką.
- Jawohl Herr Sturmführer! -
odpowiedziała trzymana kilkadziesiąt centymetrów od podłogi głowa Henriha.
- POWSTAŃ! - warknął Karl. - Stań jak człowiek. I nie wystawiaj więcej mojej cierpliwości na próbę. - spojrzał na niego ostro.
Mężczyzna zrobił zgrabnego fikołka i stanął przed wampirem w pozycji zasadniczej. Jego twarz była całkiem czerwona od krwi która doń napłynęła, wyglądała wręcz… smakowicie.
Karl ze wszystkich sił zwalczył chęć wysuszenia żołnierza wręcz do zera.
- Słuchajcie mnie, żołnierzu. Wiecie kim jestem? Jestem waszym panem. Nie uczynicie nic, czego bym sobie nie zażyczył. Jasne? - zapytał, mierząc go wzrokiem.
- Jawohl Herr Sturmführer! - wrzasnął Henrih.
- A teraz nadstawcie dobrze uszu. Jestem… wampirem. - zrobił pauzę, chcąc zobaczyć, jak przyjmie to jego nowy szef ochrony.
Henrih Mencken, który jak mówiły naszywki był Rottenführerem, przełknął ślinę.
- Jedyna rzecz jaka określa żołnierza rzeszy to jego aryjska krew i stopień wojskowy, Herr Sturmführer! - wystukał jakąś formułkę by pozbyć się nagłej suchości w gardle.
- Dobrze, dobrze… - Karl pokiwał głową. - Więc słuchajcie. Jestem… aryjczykiem czystej krwi. Najczystszej. Tak czystej, że będziesz pilnował, aby nikt nie nachodził mnie w dzień, by nie wysyłano mnie nigdzie w dzień. Będzie pamiętał, że pracuję nocą, po zapadnięciu słońca za horyzont, bo tak pracują PRAWDZIWI aryjczycy. Zrozumiano? - warknął. - Podobnie sprawa ma się z obecną tutaj Agathą.
- Jawohl Herr Sturmführer! - - potwierdził mężczyzna, Karl mógł widzieć jak stojąca dalej Aghata uśmiecha się od ucha do ucha.
- Jest jeszcze jedna rzecz, którą musicie załatwić dzisiejszej nocy, Herr Rottenführer. Przyprowadźcie mi najmniej aryjskiego ze swoich żołnierzy. - spojrzał mu w oczy, mierząc się z nim na spojrzenia.
- Jawohl Herr Sturmführer!
- W te pędy, Henrihu! W te pędy! - ponaglił go Karl.
Henrih zdążył jeszcze zasalutować i niemal wybiegł z pomieszczenia. Aghata zbliżyła się wtedy do wampira.
- Szeefie? - przeciągnęła wlepiając w Karla maślane oczy - Mówił szef na poważnie? O tym że jestem najczystrzej krwi aryjką? - zatrzepotała rzęsami. Reinhardt westchnął.
- Jestem o tym przekonany, moja droga. Nasz przodek, Kain, był czystej krwi aryjczykiem, tego jestem niemalże pewien. - uśmiechnął się do kobiety, w duchu dodając, iż na pewno Malkav był źródłem tej plotki, gdyż tylko ktoś, komu przekleństwo krwi odcisnęło na mózgu swe znaki mógł wymyślić tak chory mit, jak ten o aryjczykach. Zachichotał cichutko.

Po kilkunastu minutach, Mencken powrócił wraz z szeregowym żołnierzem, chyba kucharzem, którego naszywka głosiła Adam Klose.
- Herr Mencken, jakie są zarzuty względem tego oto osobnika? Powiadaliście, że nie jest aryjczykiem, ale takiego udaje. - Karl spojrzał na kucharza nieobecnym wzrokiem. - Jaka jest kara za takie przewinienie?
- Herr Sturmführer, melduję, że ten tutaj Klose, jest wnukiem powstańca śląskiego, o czym doniósł mi ostatnio SD-Leiter, jak powszechnie wiadomo, geny przestępców są skazą rasową.
- Dokłanie, Herr Rottenführer. Jaką proponujecie karę? Śmierć? -
zapytał swojego ghula. Wyraźna sugestia w głosie wampira była słyszalna jedynie dla Agathy i Henriha...
- Jawohl Herr Sturmführer! - powiedział Henrih, po czym wyciągnął pistolet i przeładował. Szeregowy Klose natomiast, zaczął przeraźliwie łkać i błagać o życie.
- Herr Sturmführer! błagam! to jakaś pomyłka, mój dziadek był żołnierzem cesarza!
Karl spojrzał na niego szalonym wzrokiem.
- ŁŻECIE! JA byłem żołnierzem cesarza, walczyłem i odniosłem liczne rany w bitwach! Zostałem odznaczony i odebrałem medal z rąk samego cesarza Wilhelma II! A nie kojarzę waszego nazwiska, szeregowy. Rottenführer, wykonać wyrok! - Malkav miał dosyć ceregieli i tego wszystkiego. Chciał, by Agatha była już przy nim, chciał czuć jej zimne ciało…
Henrih pociągnął za spust, kula otworzyła czaszkę wnuka powstańca śląskiego z jednej strony, i wyrwała mózg z drugiej strony, jego fragmenty zrosiły mundur Karla.
Wampir spojrzał na nowego ghula i jeszcze ciepłe ciało.
- Rottenführer, popilnujcie drzwi, by nikt nam teraz nie przeszkadzał. - spojrzał na Agathę łakomym wzrokiem.
- Jawohl Herr Sturmführer! - Henrih wykonał rozkaz.
Gdy tylko Rottenführer opuścił pomieszczenie, Karl podszedł do Agathy i pogładził ją po szyi.
- Nie martw się, moje dziecko… - uśmiechnął się do niej. - To nie boli. - po czym wpił się w jej kark, ssąc i delektując się bukietem jej krwi. Poczuł znajome nuty własnego vitae, jednak nie przejmował się tym. Po prostu pił, mając cel przed oczyma. Jego własne Kind, jego własny potomek… Gdy już wysuszył kobietę do cna, otwarł swoje żyły i poił ją, aż ponownie otwarła oczy.
Oczy kobiety zogniskowały się w jednej chwili na podstawionej dłoni, jej palce zacisnęły się na ciele wampira tak, że jej długie paznokcie aż przebiły jego skórę. Aghata przywarła ustami do otwartej rany i ssała jak jeszcze nigdy. Karl słyszał jak kobieta łapczywie przełyka, niemal dobiegał go chlupot własnej krwi w jej gardle.
- Agatho! Pożyw się z niego! - wskazał na dogorywającego szeregowego na podłodze. - Jest jeszcze ciepły, krew nie zakrzepła. To zaspokoi twój pierwszy głów, kochanie. - z uśmiechem patrzył na nią. Jego własne childe!
Kobieta opierała się dość mocno przed uwolnieniem ręki którą właśnie ssała, ale wylewająca się z Klosego krew w końcu odwróciła jej uwagę. Kobieta podbiegła na czworakach do świeżego trupa i wpiła się w niego, ssała go długo i mocno, a kiedy krwi zaczynało brakować, Aghata zaczęła uderzać w klatkę piersiową denata by “wycisnąć” jeszcze choć trochę. Po jakiś dziesięciu minutach oderwała się wreszcie od ciała szeregowca, otarła usta i spojrzała z zakłopotaniem na Karla, który odwzajemnił jej spojrzenie. Uśmiechał się lekko.
- O co chodzi, kochanie? - zapytał czule. - Czujesz się zagubiona?
Dolna szczęka kobiety zaczynała drżeć, Agatha pokiwała głową i objęła się ramionami, Karl widział że zaraz zacznie płakać.
- Nie martw się, kochanie. - podszedł do niej i objął ją delikatnie w talii. - To minie. - pogładził ją po główce. - A teraz chodź. Opowiem ci o tym, kim jesteśmy. - uśmiechnął się do niej.
Kobieta wytarła twarz dłońmi jeszcze kilka razy, odwracała wzrok od ciała które osuszyła z vitae. Pozwoliła Karlowi pomóc sobie wstać z klęczek. Wtuliła głowę w jego marynarkę.
- Dobrze - powiedziała cichutko dając się prowadzić. Mężczyzna cmoknął ją w czoło czule i zaprowadził do łazienki, by mogła się wykąpać. Ciało rozpuści mieszanką zapalającą. Albo zleci to Henrihowi...

 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...
Corrick jest offline  
Stary 22-09-2016, 22:30   #18
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

Po ponad godzinie Madame ponownie zjawiła się w lokalu. Przebrała się, gdyż świeżo opity wampirzą krwią Charlie lekko uszkodził jej poprzednie ubranie. Trzeba jednak było przyznać, że John poprawił jej tym wyborem nastrój, chłopak musiał mieć ledwo powyżej 20 lat i zapowiadało się, że przez jakiś czas tak pozostanie. Będąc na piętrze zerknęła w zebrane dane o Charlim i okazało się, że poza odpowiednim wiekiem, naprawdę nieźle się sprawował. Był dzieciakiem z ulicy, prostym, głupim, ale…. bardzo smakowitym i wiernym.
Jednak teraz należało poświęcić czas dużo inteligentniejszej i na pewno bardziej przebiegłej bestyjce. Swoje childe zastała w sali bilardowej. Dragosz stał tyłem jego sylwetka górowała nad Alexejem i dwoma innymi mężczyznami z którymi prowadził dyskusję po niemiecku. Madam usłyszała coś co było technicznym żargonem z zakresu chemii. Oraz komentarze ile czego komu jest potrzebne. Alex słuchał z uwagą i kiwał głową, jego wzrok zauważył zbliżającą się Belle. Dragosz zauważył zmianę na twarzy swojego ghula i natychmiast zorientował się w sytuacji, samemu nie odwracając się gestem dłoni odesłał swoich ludzi, jak feudał, którym w końcu był. Kiedy Alex i jego towarzysze pośpiesznie się oddalili, Hohenzollern odwrócił się do nadchodzącej wampirzycy obdarzając ją szerokim uśmiechem i natychmiast skłonił głowę.

- Zaczynałem mysleć, że nie chcesz mnie widzieć, czy zrobiłem coś złego? Pani.

- Dragosz jesteś bardzo niepokornym dzieckiem, więc to na pewno. - Madame podeszła do stołu bilardowego i zaczęła się bawić białą kulą. - Jeśli potrzebujesz ghulicy to sobie ją stwórz, a nie starasz się zagarnąć moją zastępczynię.

Mężczyzna przekrzywił głowę. - Oh o to ci chodzi Sensie mojego bycia - pochylił głowę - całkowicie nie to było moją intencją. Chciałem po prostu być bliżej ciebie, trzymać coś co do ciebie należy, to fetysz, nie uszkodziłem jej w żadnym razie ani nie traktowałem jej źle. Oczywiście jeśli cię to uraziło, pokornie proszę o wybaczenie, Najdroższa, ale czy sama nie mówiłaś iż mogę z niej pić? po naszej rozmowie, wyszedłem z założenia iż nie jest to problem.

- Dość. - Madame obróciła się przodem do swego childe. - Nie poiłeś jej swoją krwią? Czy też nie uznajesz tego za “uszkodzenie”?

Mężczyzna przygryzł wargę i uniósł palec do góry. - Touché, ale - uniósł dłonie - potrafię ci to wynagrodzić. - dokończył.

Wampirzyca podeszła i sięgnęła ręką do twarzy Dragosza. Delikatnie pogładziła jego policzek. - Za kogo mnie masz moje cudowne, niepokorne childe? Jak jesteś w stanie mi to wynagrodzić?

- Może się przejedziemy i ci pokażę? - uniósł brew.

- Stąpasz po cienkiej linie Dragosz. Zastanów się jakie powinnam mieć do ciebie teraz zaufanie?

Dragosz jak już wcześniej dał okazję to pokazać. Miał instynkt samozachowawczy. Zmusił swoje ciało do przyjęcia skruszonej postawy nawet będąc wyższym od kobiety mężczyzną. - Jestem zdeterminowany udowodnić ci moje oddanie Pani, staram się jak najlepiej zrozumieć moje miejsce w twojej trzodzie i wszystko co czynie jest podporządkowane temu celowi. Odczuwam osobisty żal z powodu wszelkiego zawodu jaki czujesz. - uniósł twarz do góry by spojrzeć w twarz kobiecie. - Jeśli masz inne zdanie oczywiście możesz ukarać mnie wedle własnej woli Pani.

- Mój ty złotousty. - Twarz Madame była rozbawiona. - Po pierwsze jest tylko jedna postawa, którą uznaję, gdy ktoś chce się przede mną ukorzyć i możesz o nią zapytać Doris. Jest też tylko jeden sposób by w pełni okazać mi oddanie. Teraz pytanie, czy zapoznałeś się z tym naszym światkiem wystarczająco dobrze?

Dragosz kiwnął głową po czym rzucił wzrokiem na boki. Podszedł krok bliżej do swojej Dame i powiedział konspiracyjnie i to po niemiecku- I oczywiście jeśli jest to twoja wola, to to uczynię Pani, choćby tu i teraz. Aczkolwiek nie zmieni to oddania jakie już do ciebie żywię. Karmiłem twoją ghulicę nie z własnej próżności, której i tak mi nie brakuje, lecz dla lepszego poznania procesu który właśnie przeprowadzam. Dlatego tak cieszyłem się gdy wreszcie zwróciłaś na mnie uwagę, gdyż chciałem opowiedzieć ci co właśnie robię, Pani.

- Nie rozumiemy się Dragosz. - Madame odpowiedziała mu płynnie po niemiecku.

- Więc pozwól mi wyjaśnić, Pani

Twarz wampirzycy spoważniała. Przeszła spowrotem na angielski. - Wydawało mi się, że zrozumiesz w swoim języku. Dragosz na kolana i nie zmuszaj mnie bym kazała ci to zrobić wbrew twojej woli.

Mężczyzna znał swoje miejsce i natychmiast ukląkł przed Dame.

Madame przeczesała jego włosy dłonią. - Więc od tego zaczynamy gdy podpadniemy. Zrozumiano? A teraz powtórzę swoje pytanie, bo może też nie wyraziłam się jasno. Czy wiesz jak okazuje się w naszym światku oddanie? Czy wiesz czemu tak irytuję się gdy poi się moje ghule nie moją krwią?

- Rozumiem, Pani. - Dragosz najwyraźniej w końcu przybrał bardziej lakoniczny styl wypowiedzi.

- Czekam na odpowiedź skarbie. Jeśli powiesz, że nie wiesz to z przyjemnością ci to wyjaśnię. W sumie niewiele ci jak na razie tłumaczyłam.

Mężczyzna otworzył usta ważąc dokładnie sposób w jaki chce wypowiedzieć słowa.- Moje zrozumienie Pani, do którego doszedłem zupełnie niedawno, jest takie, że sam ghul mógłby odczuwać pewien… pewną rozterkę co do tego któremu spokrewnionemu służyć… bardziej. - stworzył - Oczywiście gdyby ci spokrewnieni mieli różne cele. - dodał szybko, nie zmieniając pokornej pozycji.

- Rozterkę. Też mam pewną rozterkę. - Madame zdjęła dłoń z głowy Dragosza i delikatnie się odsunęła by się mu przyjrzeć. - Widzisz… jest w naszej rodzinie pewna tradycja, której celowo nie podtrzymałam i okazuje się, że mogę właśnie zbierać tego pokłosie.

Trudno było stwierdzić ile niuansów Dragosz rozumiał. Aczkolwiek rozumiał czysto instynktownie jedno - nic nie szło raczej w dobrym dla niego kierunku. - Pani, ręczę iż gdybym miał częstszą możliwość słuchania twoich nauk, nie musiałbym być solą w twoich oczach.

- No, no nawet otrzymałam wyrzut od mojego drogiego potomka. - Madame skrzyżowała ręce na piersi. - Najwyraźniej jestem nie najlepszą matką.

Dragosz odczekał moment, po czym uniósł głowę nieco wyżej, tak że teraz zamiast obserwować stopy wampirzycy, obserwował jej kolana. - Bynajmniej Pani, po prostu czuję, że niewiele mi już zostało okazji do bycia szczerym, kiedy będę martwym, bądź bezwolnym niewolnikiem nie będę już mógł tego czynić.

Madame roześmiała się. - Błagam cię Dragosz, nie po to spokrewnia się kogoś by go czynić… - Sięgnęła po papieros i na spokojnie zapaliła. - Co ty masz z tym byciem martwym? Dziecko drogie, jak będę chciała cię zabić to podczas snu. Chociaż kto tam wie. Wstawaj. Na jaki spacer chciałeś mnie zabrać?

Rosyjska ruletka była “sportem” znanym już od dość dawna. Zachowanie mężczyzny pasowało do stereotypu pasjonata tej “dyscypliny”.
Mężczyzna bardzo powoli wstał z klęczek, uniósł głowę i z maską nienagannego gentlemana zaoferował kobiecie ramie. - Najpierw na przejażdżkę.

Madame przyjęła podana rękę. - Więc prowadź.


142nd Street, Cotton Club.


Dragosz prowadząc cieszył się ogromnymi, szerokimi ulicami, nie szczędząc szybkości. Nie było w tym chyba nic bezpiecznego - przynajmniej jeśli ktoś był śmiertelny. Madame nie zwracała na to za bardzo uwagi. Zdarzało się jej już być wożoną przez mężczyzn, którzy najwyraźniej musieli poprawiać sobie nastrój prędkością. Z rozbawioną miną wspominała kilku swoich kochanków.


Auto zatrzymało się pod lokalem, parkingowy otworzył drzwi przed wampirzycą. Chwilę potem Dame i Childe weszli do środka.

- Czy uwierzysz - Dragosz szeptał jej do ucha gdy przechodzili przez hol - że właścicielka miała kłopoty finansowe? trzeba chyba naprawdę mieć talent do kłopotów… - Dragosz poprowadził Madam od razu do loży dla vipów.

- No ale to dla tego teraz jest już współwłaścicielką. Podoba ci się? - omiótł gestem dłoni pomieszczenie. - Czy może Droris zrobiła ze mnie większego durnia niż zazwyczaj jestem?

Dragosz mógł zobaczyć jak twarz jego Dame smutnieje. Powoli podeszła do barierki loży i spojrzała na parkiet. Delikatnie gładziła drewno balustrady. - Czemu uważasz, że zrobiła z ciebie durnia?

Mężczyzna oparł się o tą samą barierkę i przyjrzał się swojej Dame, nie wkraczając jednak w jej osobistą przestrzeń. - Może zabrzmiało to bardziej grubiańsko niż przystoi, twoja słóżka jest ci wielce oddana, trudno wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje na twój temat, jest świetna w języku ciała, nie tylko w odczytywaniu innych ale i graniu. Trudno było być pewnym na sto procent tego co mówi. Czy coś jest nie tak?

- Planowałam nabyć ten lokal i najwyraźniej ubiegło mnie moje własne childe. - Wampirzyca spojrzała na niego smutno. - Wiesz kto jest wła… obecnie współwłaścicielką?

Pożar, czy ktoś może wezwać straż - tak można by podsumować wyraz twarzy mężczyzny gdy kobieta obdarzała go smutnym spojrzeniem. Dragosz jako rasowy hazardzista pozwolił sobie delikatnie położyć ręce na ramionach Dame.

- Czy chcesz mnie ukarać Moja miła, za to że nie pozwoliłem byś kupowała sobie kwiaty sama? - spojrzał jej w oczy - czyż nie powiedziałaś mi ostatnio, że nawet nie kupiłem ci kwiatów? - uniósł brew. - Chciałem ci coś znaleźć, ale co zwykły chłopak ze starego lądu może sprezentować bogini? Musiałem znaleźć coś na czym ci zależy. I owszem, żałuję tego co stało się tego udziałem Pani. - opuścił głowę.

- Ta mała zabawna dziewczynka, zupełnie przypadkowo, z rodziny która przysporzyła ci ostatnio problemów? - zapytał retorycznie.

Madame oparła się pośladkami o balustradę. - Dokładnie córeczka mojej ulubionej różyczki. - Jej wzrok skupił się na suficie loży - To dobry lokal i bardzo dobry dla niego czas. Coś co można wypompować przez 3-4 lata i porzucić z czystym sumieniem. To ładny “kwiatek”. - Wampirzyca nadal była raczej w pochmurnym nastroju. Sięgnęła po papieros i go odpaliła.

Dragosz natychmiastowo dostosował się do jej nastroju. Machnął ręką w stronę przestrzeni za balustradą. - Och, na ma się rozumieć wazon trzeba opróżniać. - Sam oparł się o balustradę. Zerkał na Dame jakby zastanawiając się czy coś powiedzieć czy nie, w końcu się zdecydował. - A wiesz, że współwłaścicielka całkiem mnie polubiła? i to nawet nie chodzi o to że rozwiązałem problemy finansowe, widzisz, lubi te same drinki… co Doris.

- Podałeś biednej Betty Grable jeden z popularniejszych drinków, na naszych lokalach? Krawą Merry? - Madame pokręciła głową. - Nie mogę się doczekać konfrontacji z Taylorem.

Dragosz starał się wybadać nastrój Dame. - Cóż, rodzina jest najważniejsza. Dalsi czy bliżsi krewni zaś potrafią czasem utrzeć sobie nosa, szczególnie jeśli ktoś nadepnie na odcisk czyjejś matce. W Stanach nie jest podobnie? - spytał niewinnie.

- Niestety twoja matka ostatnio trochę… - Madame spojrzała na swoje childe i teraz się uśmiechnęła. - Chcesz posłuchać narzekania starszej kobiety?

- Moje uszy należą do ciebie, pamiętasz? jak cała reszta ciała. - zauważył.

Wampirzyca rozsiadła się wygodnie w jednym z foteli. - Popadłam ostatnio coś w rodzaju apatii. Zgubiłam rytm, to że w ogóle dorwałeś ten lokal to najlepsze tego świadectwo. Tak samo jak fakt, że nie wiedziałam o tych mordach pierwsza. - Madame przez chwilę ważyła swoje słowa w głowie. - W rodzinie zazwyczaj poimy swoje dzieci krwią, związujemy je z sobą, uzależniamy od siebie. Tworzymy troszkę inteligentniejsze od ghuli sługi. Czy wiesz czemu tego nie zrobiłam?

Mężczyzna skupił się na formułowanej myśli nim otworzył usta. - Ośmielam się marzyć, że chciałaś kompaniona a nie marionetkę.

- Chciałam wyzwania. - Odpowiedź wyszła z jej ust nim zdążyła się nad tym zastanowić. - Uwielbiam cię Dragosz inaczej w ogóle bym cię nie spokrewniała. Ale potrzebowałam impulsu by się wybudzić. Do szału doprowadza mnie te twoje knucie, gry za moimi plecami ta twoja fabryka. - Wampirzyca machnęła ręką. - Ale prawdą jest, że to pierwszy raz od wielu wielu lat kiedy coś mnie złości. Zapoznam cię z innymi wampirami. Będziesz mógł grać swoje gierki z pokerową twarzą i wykorzystywać te swoje złote usteczka. Chcesz być od nich lepszy - źle powiedziałam- czy chcesz znaczyć dla mnie coś więcej niż ta Betty Grable? To daj mi coś czego nie oferuje mi reszta wampirów.

W głowie Dragosza szalały jakieś myśli - po wyrazie jego oczu, można było wnioskować iż jest to coś co sprawia mu przyjemność. - Niestety Moja droga, jestem jedynie rozpieszczonym romantykiem. - zaczął, odpalając cygaro - bycie lepszym nie ma sensu jeśli nie ma dla kogo być lepszym. Jak dobry może być mężczyzna, jeśli nie ma przy nim kobiety - kogoś kto będzie inspirował go do rzeczy złych, dobrych, okrutnych, miłosiernych, ale zawsze wielkich? Skoro ten świat jest taki jaki jest, zatańczę na jego szczycie, ale nie sam. - załapał kobietę za rękę. - świat się zmienia, biegnie do przodu. Samemu można osiągnąć wiele, ale zawsze są jakieś ograniczenia, wspólnie nie ma żadnych, tylko te jakie sami sobie wyznaczamy.

- Ktokolwiek ci nawkładał tych głupot do głowy odwalił kawal dobrej roboty. - Madame delikatnie pogładziła palcem dłoń, którą ją trzymał. - Nie wiem czy Doris ci już powiedziała, ale nigdy nie przedstawiłam ci się prawdziwym nazwiskiem. Myślę, że powinieneś je znać jeśli mamy być partnerami do tańca. - Spojrzała na swoje childe, na tego niepokornego wilczka, i musiała przyznać, że czuła satysfakcję. Wysunęła dłoń z jego dłoni po czym powoli podniosła się z fotela i stanęła nad wampirem. - Belle Brezing.

Dragosz skłonił się szarmancko i zaoferował swoje ramię. - Panno Brezing, uczyni mi Panna ten zaszczyt i zatańczy ze mną? - uśmiechnął się.

Wampirzyca przyjęła podaną rękę. - Z przyjemnością Panie Hohenzollern.

muzyka

Ku zaskoczeniu madame wampir na prawdę poprowadził ją na parkiet. Wampirzyca czuła jak krew pulsująca w wirującym tłumie, zaczyna poprawiać jej apetyt. Potrafiła tańczyć, ale to miejsce, ten tłok, był dla niej czymś nowym. Z miną, która wskazywała na to, że czuje się tutaj jak ryba w wodzie zbliżyła się do swojego childe. - Umiesz tańczyć? - W jej głosie dało się usłyszeć rozbawienie.

Mężczyzna wykonał bezbłędnie kilka popularnych w koło nich pirułetów. - Podpieranie ścian niestety nie łapie się w poczet moich wad. - odrzekł wyprowadzając kobietę na sam środek parkietu.

- Zaskocz mnie, a ja postaram się ciebie zaskoczyć w bardziej ustronnym miejscu. - Belle mrugnęła do Dragosza i dała się poprowadzić w tańcu.

635 Park Avenue


Madame wyszła z auta i ruszyła w stronę budynku lekko tanecznym krokiem. Dragosz mógł obserwować jak jej pośladki poruszają się pod cienkim materiałem sukienki, tym bardziej, że wampirzyca uparła się, że nie założy płaszcza. Jej sukienka miała rozcięcie sięgające niemal kości ogonowej, co doprowadzało młodego wampira do szału podczas tańca. Belle skierowała się od razu do swojej sypialni. Zatrzymała się tuż przed łóżkiem i ruchem ręki zaprosiła go do środka. Był to pierwszy raz gdy jego Dame wpuściła go do tego pomieszczenia. Dotychczas korzystali z jego pokoju lub którejś z sypialni gościnnych. To miejsce należało do niej… i do Johna.
Nie czekając na jego ruch wampirzyca zsunęła z siebie sukienkę.


Kobieta czuła ciepło męskiego spojrzenia na swoim nagim ciele. - Nie chcesz czegoś przekąsić w trakcie? - spytał zalotnie zbliżając się za jej plecami.

Belle obróciła się, stając bez skrępowania przed nim. Uśmiechnęła się opierając dłoń na swoim biodrze. - Brzmi jakbyś chciał zaproponować jakiś posiłek?

Mężczyzna cieszył swoje oczy ciałem wampirzycy, dłonią odgarnął włosy z jej twarzy. - Jestem pewien, że John wyśmienicie smakuje, ja również pozwoliłem sobie schłodzić pewne młode wino w moim pokoju.

Wampirzyca roześmiała się, a jej piersi poruszyły się wraz z tym śmiechem. - Nie mogę pić z Johna. Po za tym - Madame przechyliła głowę eksponując swoją szyję. - chciałam ci zaproponować coś innego.

- Rozumiem - powiedział wampir przysuwając się do kobiety i całując ją długo. - cóż to takiego więc? - spytał gdy wreszcie oderwał się od jej ust.

Belle powoli zsunęła mu marynarkę z ramion, pozwalając by spadła na podłogę. - Jest coś dużo przyjemniejszego od picia krwi śmiertelników. - Poluzowała krawat Dragosza i spojrzała na niego zalotnie.

Dragosz poddawał się zabiegom zmierzającym do pozbawienia go ubrania. - Doprawdy…? - zaciągnął się zapachem Madam muskając nosem jej obojczyk. Stał na tyle blisko by kobieta mogła czuć jego rosnące podniecenie.

Kobieta nie śpiesząc się rozebrała wampira i przez chwilę przyglądała się jego nagiemu ciału. Z uśmiechem przejechała dłonią po jego obojczyku. - Pytanie czy nie “boisz” się zaryzykować.

Mężczyzna zamruczał jak miał to w zwyczaju, objął delikatnie jej szyję w swoją dużą dłoń. z przymkniętymi powiekami przyłożył swoje czoło do czoła Madam. Jego ciało było naprężone, pływająca w nim krew czyniła je gorącym. - Lubisz mnie drażnić, prawda Najdroższa? - zamknął drugą dłoń na jej pośladku.

Madame delikatnie sięgnęła do dłoni obejmującej jej szyję i przysunęła ją do swoich ust. Delikatnie pocałowała jej wnętrze. - Nie wiem czemu przyszło ci to do głowy. - Uśmiechnęła się pokazując kły. W jej oczach widać było pragnienie.

Oczy Dragosza napłynęły krwią stając się całkiem czerwone. Mężczyzna miał bestialską naturę jeszcze za życia, nic dziwnego, że wszelkie objawy nienaturalnego, nieumarłego wyglądu kobiety wamp, działały na niego stymulująco. Jego własne kły wysunęły się natychmiast. Ramię objęło pewniej talię Madam, Dragosz uniósł ją w powietrze i w dwóch susach wraz z kobietą znalazł się w miękkim łożu.

Wampirzyca leżąc pod swoim childe przysunęła twarz do jednej z jego rąk. Powoli wbiła w nią kły, nie pijąc jeszcze. Przez krótką chwilę delektowała się samym jego aromatem. Delikatnie zalizała ranki i spojrzała na mężczyznę. - To jak skarbie? Chciałbyś mnie skosztować?

Mężczyzna mruczał z przyjemności czując jak kły kobiety penetrują jego ciało, obrócił się przy tym, pozwalając kobiecie zasiąść okrakiem na jego torsie, jakby obserwowanie “pożerającego” go wampira było stymulantem samym w sobie.

- Mhm… - wymruczał w odpowiedzi, przysuwając biodra Madam bliżej własnej twarzy. Cały czas patrząc kobiecie w oczy, położył policzek na jej udzie po czym bardzo powoli oparł obnażone kły na jej aksamitnym ciele.
Wampirzyca zadrżała, cały czas wtulając się w jego rękę, której z jakiegoś powodu nie chciała puścić. Przesunęła nosem po już niewidocznych rankach na jego nadgarstku. Gdy ich oczy spotkały się Dragosz zobaczył czającą się w głębi bestię.

Wampir nie spuszczając wzroku z kobiety zatopił kły w jej tętnicy udowej. Kobieta mogła niemal usłyszeć jak vitae wysącza się jej ciała. Oczy mężczyzny odpłynęły, zdążył się opanować i zalizać ranę, Było pewne że nieco rubinowego płynu dotarło do jego ust, rozpalając zmysły.

Gdy tylko Dragosz zatopił w niej kły madame z uśmiechem wbiła się w jego nadgarstek. Jej ciało zadrżało przypominając sobie o zapomnianej przyjemności, gdy na krótką sekundę poczuła jak ich vitae miesza się. Wycofała się wraz z mężczyzną i spojrzała na niego zawadiacko.

Vitae krążyła pod skórą skroni młodego wampira zupełnie jakby pulsowała. Mężczyzna uniósł się do góry, pozwalając kobiecie opaść na swoje własne uda. Przyciągnął ją do siebie tak, że siedzieli teraz spleceni nogami na przeciw siebie. Dragosz pochylił głowę i wziął jej brodawkę w swoje wargi. Wampirzyca poczuła jak jego kły przebijają jej skórę a usta zaczynają ssać. Znów się wycofał i znów za późno. Uniósł głowę i spojrzał w oczy Madam. Kobieta widziała czerwień na jego wardze, czuła słodki zapach swojej własnej krwi.
- Pragnę cię. - wyznał ochrypłym z podniecenia głosem

Madame uśmiechnęła się. Nachyliła się i cicho szepnęła do jego ucha. - A nie wyglądasz.

Mężczyzna żarłocznie zaatakował jej usta swoimi pocałunkami, jego dłonie najpierw zakleszczyły się na pośladkach kobiety, później uniosły je starając się przyśpieszyć złączenie dwóch ciał.

Belle rozcięła swój język własnym kłem pozwalając by jej krew wypełniła ich usta i naparła na Dragosza wsuwając go w siebie. Jej dłonie zacisnęły się na włosach wampira.

Dragosz dał się poznać jako jednostka posiadająca nadzwyczajną samokontrolę. Jednakże był bardzo młodym wampirem, nie bez powodu określano je dziećmi. Kontrolowanie swoich zwierzęcych popędów to jedno, kontrolowanie ludzkich zachcianek to drugie, kontrolowanie wampirycznej żądzy to trzecie. Próba kontroli wszystkiego na raz, to zupełnie co innego.
Mężczyzna starał się z jednej strony wypełnić kobietę swoim ciałem, z drugiej zaś, zachłannie przełykał jej krew.

Madame z przyjemnością przegryzła jego język i rozpoczęła tą małą walkę, kto wypije szybciej jak najwięcej. Dragosz czuł, że z jej ust nie schodzi drapieżny uśmiech. Dopiero po dłuższej chwili pozwoliła by ich języki spotkały się zaleczając rany. Krew childe pulsowała w jej żyłach doprowadzając ją do szaleństwa. Powolutku odsunęła swoją głowę i oparła się swoim czołem o jego.

Sam fakt bycia pochłoniętym przyjemnością, nie powodował nagłej utraty pomysłowości u młodego wampira. Niemal czule Dragosz wsunął swój palec w usta wampirzycy i ukuł go jej kłem. Uśmiechnął się, chwilę później odsunął dłoń zamknął ją na moment, gdy rozprostował palce, jeden z nich zakończony był autentycznym szponem, wyglądającym na wyjątkowo ostry.
Jak ostry, Madam mogła się przekonać, gdy Dragosz przejechał nim wzdłuż swojego torsu, kreśląc za sobą krwawą linię. Mężczyzna opadł na plecy pozwalając kobiecie obserwować jak krew sączy się z niego.

Na chwilę myśli Madame powróciły do rzeczywistości, gdy przyswajała kolejny nowo poznany talent swego childe. Szybko jednak skupiła się ponownie na zabawie. Przejechała palcem po świeżych ranach rozmazując sączącą się z nich krew. Z poszerzającym się uśmiechem złożyła podpis na torsie wampira. Dopiero po tym nachyliła się by zalizać rany.

W tym czasie dłonie mężczyzny obejmujące ją w biodrach pracowały ciałem kobiety. Dragosz odchylił głowę do tyłu i wzdychał w uniesieniu.

Belle położyła się na mężczyźnie i wbiła kły w jego szyję. Pozwoliła by kilka kropli vitae wpłynęło do jej ust poruszając się delikatnie. Zalizała ranę i znów pocałowała Dragosza namiętnie.

Mężczyzna oddawał pocałunki, po czym, pozwolił kobiecie odgiąć się do tyłu i obserwować z góry jak on sam spija ją z nadgarstka. Madame dłuższą chwilę delektowała się tym uczuciem. Nie odrywając swojej ręki od ust mężczyzny nachyliła się. - Dość Dragosz. - Jej głos był pełen pragnienia ale stanowczy. Tak bardzo nie chciała by przerywał.

Mężczyzna z trudem, ale się powstrzymał, jego twarz płonęła żądzą, uniósł się i delikatnie popchnął kobietę na plecy.

Wampirzyca zaplotła ręce na jego szyi. Chciała więcej i widać to było w każdym jej ruchu, w spojrzeniu, w delikatnie rozchylonych ustach, z których wystawały kły. - Nie chcę byś był moim sługą.

Sens słów kobiety dochodził do mężczyzny długo i z oporami, napięty, rozgrzany samiec każdego gatunku, miałby problem teraz zaprzestać i oczywiście wampir nie był tu wyjątkiem. Mężczyzna gubił się jego wola miała tym razem bardzo pod górkę, jego kły wciąż się nie chowały. Stało się jasne, że bez pomocy z zewnątrz, nie będzie w stanie się powstrzymać.
Madame spoważniała. Delikatnie chwyciła twarz Dragosza w swoje drobne dłonie. - Dość - jej głos przybrał rozkazujący ton. Dragosz poczuł jak jego żądza musi się ugiąć pod wolą kobiety.

Mężczyzna jakby obudził się, spojrzał baczniej na Madam, z jego czoła spłynął krwawy pot. Zamknął oczy i pogłaskał trzymające go dłonie. - Kochanie… następnym razem przydał by się jakiś łańcuch. - powiedział żartobliwie, po czym położył się na niej poruszając się delikatnie. Wszystko stało się nagle bardziej czułe niż dzikie.

Wampirzyca zlizała pot z jego czoła. - Przy twojej sile żaden łańcuch nie pomoże. - Uśmiechała się do Dragosza opierając ręce na jego ramionach, jej nogi oplotły się wokół jego bioder. - Śpij tu dzisiaj. Chcę się obudzić obok ciebie.
- Skarbie - mężczyzna gładził jej twarz podpierając się na łokciach. - Obudzić się obok ciebie, to tak jak obudzić się pierwszy raz.


Madame obudziła się wciąż będąc w objęciach Dragosza. John najwyraźniej tu był bo oboje leżeli przykryci kołdrą, a była pewna że nie przejmowali się tym zasypiając. Oparła się na łokciu uważnie obserwując swoje childe. Delikatnie zanurzyła dłoń w jego włosach i bawiła się pojedynczymi pasmami. Martwa twarz wampira była taka zachwycająco spokojna. - Mama musi się postarać byś jej nie przegonił. - Ostrożnie złożyła na jego zimnych ustach pocałunek i bawiąc się jego włosami zaczekała aż się wybudzi.
 
Aiko jest offline  
Stary 23-09-2016, 20:43   #19
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Minęło kilkanaście nocy, w czasie których Karl zajmował się badaniami, oraz edukacją swojego Childe. Agatha ciężko przeżyła psychicznie pożywianie się na martwym szeregowcu. Uświadomiło to Karlowi jak mało w nim samym musi być człowieczeństwa, skoro kobieta nawet po spokrewnieniu nie podchodzi lekko do takich rzeczy. Mężczyzna zauważył też i kobieta walcząc za stresem ucieka w picie… Było w tym nieco ironii - Agathę męczyło to, że musi nagle pić z ludzi narażając ich nawet na śmierć, jednocześnie z tego właśnie powodu, potrafiła pożywiać się po kilka razy w przeciągu nocy. Za pierwszym razem po prostu zwymiotowała na siebie vitae. Kiedy Karl pouczył ją, że z krwią trzeba przecież coś robić, kobieta zaczęła… biegać z nadludzką prędkością. I tak to właśnie od tego czasu wyglądało: stres, śmiganie, picie, śmiganie…
Karl nie potrafił się odnaleźć w nowej sytuacji. Był tak skupiony na celu, że nie przygotował się, jeśli chodzi o rodzicielstwo. Miał przeczucie, to prawda, że będzie kiepskim rodzicem, ale… Przekrzywił głowę i spojrzał na Agathę.
- Kochanie… - szepnął do niej. - Pamiętaj, że musimy dbać o to, by nikt nas nie rozpoznał, dobrze? - uśmiechnął się do wampirzycy, przerzucając stronę w książce. - Powiedz mi, cóż cię trapi?
Kobieta westchnęła, z jakiejś przyczyny mimo spokrewnienia zachowała więcej cech ludzkich niż Karl, nie musiała w żaden sposób pobudzać swojego ciała do żywego wyglądu, budziła się też znacznie wcześniej niż jej Sire.
- Po prostu kiedy coś mnie niepokoi… nie potrafię się powstrzymać Szefie - przytuliła głowę do torsu mężczyzny.
Karl odwzajemnił jej uścisk i zamknął książkę. - Nie masz się czym niepokoić, kochanie. Jesteśmy tutaj bezpieczni, mamy wszystko, dosłownie wszystko, czego tylko zapragniemy! - uśmiechnął się do niej, kładąc dłonie na jej dłoniach. - Jeśli źle czujesz się z… - zastanowił się chwilę, jak ująć ładnie “posiłek”. - uh… pożywianiem, pokażę Ci coś. - wstał z krzesła i podszedł do ukrytej w ścianie lodówki. Wyjął z niej dwie butelki opisane jako “Alicja, okoliczna wieś” z bardzo dobrą krwią, wręcz wyśmienitą w smaku. Drugą ręką zgarnął dwa kieliszki z kredensu. - Tak powinno być nieco łatwiej. - przywołał nieco kolorów na twarz i uśmiechnął się do swojego childe.
Agatha czekała aż mężczyzna poda jej szkło, udawała, że nie widzi, iż butelka jest już napoczęta. Jak tak dalej pójdzie Karl będzie musiał zamykać przed córką barek…
Sturmführer rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Musisz pamiętać, że nasze zapasy krwi są ograniczone. - jego głos nie był ani zbyt szorstki, ani zbyt ostry. Był po prostu stanowczy. - Zdobycie nowych może być tymczasowo ciężkie, ze względu na warunki, jakie panują na zewnątrz. - westchnął. - Taka buteleczka powinna wystarczyć na jedną noc. To tylko pół litra, ale to zaspokaja nasze potrzeby w zupełności. - uśmiechnął się do Agathy.
Agatha popatrzyła to na swój kieliszek, to na butelkę to na Karla. Jej oczy zaszkliły się rubinem i wampir wiedział już że oto przychodzi kolejny atak, kobieta wlała w siebie zawartość szklanki jednym chałstem i rzuciła się na butelkę.
Reinhardt westchnął i zaatakował umysłem swoje childe. Zwykły impuls powinien powstrzymać ją przed takimi napadami. Emocje miały zwolnić, jednak Karl wolał nie ryzykować zbytnio.
- Uspokój się! - powiedział ostrym tonem.
Agatha na moment się zawahała, zatrzymała szyjkę butelki przed swoimi wargami, po czym jej źrenice rozszerzyły się i zwymiotowała, obryzgała twarz Sire vitae po czym przyssała się do butelki.
Karl złapał butelkę w żelazny uścisk i zmiażdżył ją, powodując rozbryzg krwi po połowie jego kwater.
- Powiedziałem DOSYĆ! - warknął.
Agatha wydała z siebie w sprzeciwie pisk i rzuciła się na podłogę. Zaczęła zlizywać krew nie zważając na szkła. Karl zaklął pod nosem i złapał wampirzycę za włosy. Przyciągnął jej twarz do swojej i powiedział głośno i wyraźnie: - D! O! S! Y! Ć! - jego twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu.
Twarz Agathy zbladła, Karl widział jak jej kły wysuwają się.
Puścił kobietę, by spokojnie dokończyła posiłek. Odsunął się na kilka kroków i stanął pomiędzy swoim childe, a drzwiami wyjściowymi i lodówką. Obserwował ją z nieskrywaną ciekawością. Może to właśnie tak objawił się dar Malkava? Cóż, powiedzenie, że człowiek głodny, to człowiek zły, nie wzięło się z powietrza. Wzruszył ramionami i czekał, aż kobieta skończy jeść.
Agatha dokładnie wylizała podłogę, z całego kurzu, szkieł oraz krwi, zarówno pochodzącej z butelki jak i tej którą wcześniej zwróciła. Kiedy skończyła uspokoiła się wreszcie, usiadła na brzegu łóżka schowała twarz w dłonie i zaczęła płakać.

Karl spokojnym krokiem podszedł do kobiety, ocierając rękawem twarz.
- Kochanie… - przysiadł obok niej. - Ja… ja nie chciałem. Przepraszam… - objął ją ramieniem bardziej delikatnie, niż można by się było tego po nim spodziewać.
Agatha siorbała noskiem.
- Prze.. przepraszam szefie, zaraz przyniosę ścierkę i tu posprzątam.
- Nie trzeba. -
Karl uśmiechnął się do niej. - To całkowicie zrozumiałem, przeżywasz pierwsze dni… To jest dla ciebie nowe, uczysz się tego… - westchnął, przyciągając kobietę do siebie. - Musisz się nauczyć kontrolować swój apetyt, bo jak mówiłem, zapasy mamy nieco ograniczone. - jego wzrok spoczął w martwym punkcie gdzieś na ścianie.
Kobieta wtuliła się w mężczyznę.
- Szefie, a wie szef co by mnie na pewno uspokoiło?... - zaczęła rozpinać mundur mężczyzny.
Karl padł na łóżko, ciągnąc ją za sobą.
- Cóż takiego, moja droga? - zapytał z przekorą.
Kobieta uporała się z paskiem i wsunęła dłoń w spodnie wampira.
- No tak sobie myślę, że jakbym się napiła z szefa, to by mi na dłużej wystarczyło… - uśmiechnęła się.
Dłoń Karla powędrowała na jej kark, głaszcząc go i muskając delikatnie. Jego myśli wirowały w obłędzie. On nie miał takich potrzeb jako świeżak. Może to właśnie tak Malkav ją naznaczył? A może…? Lewa dłoń powędrowała w stronę jej bioder i ud, oficer złapał ją i przetoczyli się przez łóżko. Reinhardt znalazł się z góry.
- Myślisz, że wystarczyłoby Ci to na dłużej, Agatho? - zapytał, odsłaniając kły. Przysunął się do jej twarzy i musnął jej kark kłami. - Spróbujmy więc. - wyszeptał jej do ucha. Jego umysł krążył wśród niezrealizowanych projektów, zastanawiając się jak zwiększyć moc rażenia tego miotacza…
Kobieta zawsze odczuwała niepokój kiedy Karl obnażał w łóżku swoją wampirzą naturę i to chyba nawet nie zmieniło się teraz, gdy sama takowym była. Aghata pogładziła go po twarzy.
- Odpręż się Karl - jedynie w takich sytuacjach ośmielała się mówić do mężczyzny po imieniu. - Nie bądźmy tacy… nieludzcy - powiedziała wampirzyca która kilka minut temu zlizywała krew z każdego zakamarka podłogi. Kobieta wysunęła się ostrożnie z pod mężczyzny i stanęła przed nim. Najpierw sama rozebrała się powoli pozwalając mu cieszyć wzrok jej ciałem. Następnie pochyliła się nad nim i ściągnęła z niego spodnie i bieliznę. Uklękła między kolanami Karla i schowała głowę w jego udach.
- Mhmmm…. - wymruczał Malkav, delektując się jedną z kilku rozkoszy cielesnych, których mógł zaznać. Nie liczył co prawda drapania się w oczodole, bo to było tymczasowe, a podbijało tę listę o jakieś dwadzieścia procent. Oko odpłynęło mu do czaszki, gdy język kobiety zataczał kręgi, ale po chwili miał ochotę na rewanż.
Zanim to jednak nasępiło poczuł jeszcze rozkosz gdy kły młodej wampirzycy przebiły jego ciało a kobieta nie przestawała ssać.
Złapał ją delikatnie za brodę i pomógł jej wstać. Zaczął ją całować, najpierw po karku i obojczyku, później pieścił językiem jej piersi. Rewanż musiał być dokładny, jego kieł przebił brodawkę kobiety, a on zlizał kilka kropel krwi z piersi.
Kobieta jęknęła.
- Oh Karl... - przycisnęła jego twarz do siebie.
To był impuls, którego Reinhardt potrzebował. Jego kły drażniły całe podbrzusze wampirzycy, by wbić się w skórę w okolicy jej bioder. Kilka kropel wypadło, zostały jednak szybko zalizane przez język Karla. Przysunął twarz do jej łona, zaczął ją pieścić… by ponownie przerwać po chwili. Wstał, wziął ją na ręce i położył na łóżku, złączając ich usta w pocałunku. Tym razem to jego głowa zniknęła między udami kobiety.
Kobieta zaplotła nogi wokół głowy wampira. Przez głowę Karla przeleciała myśl, że wiecznie przepita Agatha mogła by zapewne po prostu urwać mu głowę. Jednak przynajmniej teraz tego nie robiła.
- Ja u... ja gut ja… - jęczała w języku Goethego, wierzgając się na pościeli i zaciskając pięści na materiale.
Malkav chcąc sprawić większą przyjemność swojemu childe, delikatnie muskał kłami jej kobiecość, co jakiś czas hacząc zębami o skórę i zlizując krople krwi. Po kilku minutach takiej zabawy, Reinhardt wstał i delikatnym, acz stanowczym ruchem wszedł w kobietę, opierając swe ręce obok jej głowy.
Agatha przyciskała ciało swojego Sire i kochanka mocno do siebie. W pewnym momencie w katatonii jęków jej oczy całkiem odpłynęły, a z rozwartych ust wysunęły się kły.
Wiedziony w równym stopniu przez rozkosz i szaleństwo, Karl wpił się w szyję kobiety, jednocześnie odsłaniając swoją, by Agatha mogła się wbić swymi kłami.
Kiedy Karl przebił swoją kochankę, jej ciałem targnął wstrząs rozkoszy, powietrze uszło z jej martwych płuc na moment wydawało się iż straciła przytomność. Spełniający się wampir mógł jednak poczuć jak jej łapki czule obejmują jego plecy a chwilę później zęby Aghaty wgryzają się w tętnicę wampira, zwielokrotniając jeszcze jego doznania.
Reinhardt odpłynął niemal całkowicie, czując rzeczy, których nigdy wcześniej nie miał okazji odczuć. Lekko go zamroczyło, przed okiem pojawiły mu się mroczki, a jego umysł przestał błądzić wokół Flamenwerfen i skupił się na leżącej pod nim wampirzycy. Biodra Malkava zaczęła pracować zdecydowanie szybciej, tylko potęgując przyjemność dwójki Kainitów. Karl schował kły i zalizał ranę na szyi swej kochanki, chcąc podnieść się do góry, zmierzając już powoli do finału.
Musiał przy tym oderwać twarz swojej kochanki od własnej szyi tak, że ta nie miała nawet czasu by ją zalizać. Przytrzymywał kobietę za szyję, mając ją w ten sposób przed sobą rozłożoną. Agatha z ociekającymi krwią wampira pełnymi ustami jęczała coś.
- Ja, ja, ja… - jęczał Karl, czując, że koniec jego podróży jest już blisko… Oko uciekło mu w głąb czaszki, a zwolnione okowy wampirzego umysłu wzmocniły doznania kobiety.
Aghata trząsała się jakby dostała ataku padaczki.
- Karl! Karl!... - krzyczała imię swojego kochanka. Jej drobne, kobiece dłonie wczepiły się w trzymające jej szyję ramię mężczyzny. Wampir jęknął jeszcze kilka razy, pchnął parę razy biodrami po czym opadł spełniony na łóżko obok swojej córki…
- Och, Agatho… - westchnął, podnosząc się na łokciu. Zlustrował jej ciało swoim jedynym okiem i westchnął ponownie. - To było… niesamowite! - przesunął palcem w okolicach swojej szyi, po czym podstawił go wampirzycy pod usta.
Kobieta przylegała do swojego pana i władcy, posłusznie ssała jego palec, patrząc na niego z miłością.
- Och, moja droga… - westchnął Karl. - Czy czujesz się nasycona? - zapytał przewrotnie.
- Czuję się bezpieczniej, szefie. - wyjaśniła uśmiechając się.
Reinhardt nachylił się i złożył pocałunek na jej czole.
- To dobrze, Agatho. - uśmiechnął się do niej. - Czy masz może ochotę na krótki spacerek?
Kobieta leniwie otarła się swoim ciałem o ciało mężczyzny.
- Szef chce wstaaawać? - przeciągnęła się leniwie - już się mną szef znudził? - zapytała łobuzersko.
- Nie znudziłem się. - odpowiedział, przekornie wpatrując się w sufit. - Po prostu kiedyś będziemy musieli stąd wyjść i zająć się tymi wampirami na zewnątrz… - ziewnął, udając zmęczenie. Postanowił oddać inicjatywę kobiecie.
Aghata położyła głowę na jego piersi i objęła go mocniej.
- Boję się szefie. Ci w lesie to jakieś potwory, zwierzęta.
- To po prostu dzieci, którymi nikt nie kieruje, kochanie. Których nikt nie nauczył, jak się zachowywać. Rozwydrzone, kapryśne i agresywne bachory… -
zaczął bawić się jej włosami. - Dlatego trzeba je wychować, by nie bruździły w naszych interesach. - potarł wnętrze lewego oczodołu, serwując sobie przyjemne mrowienie w głowie. - Ale to może poczekać. - uśmiechnął się lekko, składając pocałunek na czole Agathy.
Kobieta wpatrywała się w jego twarz, czule pocałowała jego pusty oczodół.
- Może tak właśnie jest szefie, ale te dzieci mają przecież gdzieś rodzica prawda?
- Prawda.
- zgodził się z nią Karl. - Ale nie każdy dba o swoje childe, kochana. - jego głos zdawał się… inny. Nie znudzony, ale też nie skupiony. Jakby Karl nieświadomie odpływał. Przekręcił się na bok, przysuwając twarz do twarzy Agathy. - Nie każdy jest rodzicem. Niektórzy są tylko stwórcami. - jego twarz stężała. - Jak mój tatuś… który porzucił mnie niedługo po Spokrewnieniu...
 
Corrick jest offline  
Stary 23-09-2016, 21:26   #20
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Luty 2016, Oslo, Karl Johans gate 27, drugie piętro


Kolejnej nocy wszystko wyglądało jak zwykle i wydawało się być dokładnie na swoim miejscu.
No, może poza dziewczynką przy ścianie.

[MEDIA]https://1.bp.blogspot.com/-r7c_nnxT6vA/V-O8IN0iPGI/AAAAAAAAgkc/PFajA-_eo3wBV2c0Jz-fnuO9uN2q487dACLcB/s1600/astr20.jpg[/MEDIA]

Na stoliku obok łóżka leżał telefon, jego wyświetlacz świecił, świadcząc o nowej wiadomości.
To był tekst od jednej z ghulic Księcia. Jedna krótka wiadomość, która oznaczała, że w Oslo pojawiły się dalecy i mało asertywni krewni.

Cytat:
“Wróg u bram.”
Wampirzyca westchnęła, zerkając porozumiewawczo w stronę dziewczynki.
Cytat:
“Gdzie konkretnie? Ilu ich jest? Myślisz, że na obiad wolą krwawy befsztyk czy raczej hamburgera?”
- odpisała, zabierając z sobą komórkę i wychodząc z pokoju.*

W salonie było ciemno. Ludwik z shotgunem siedział na kanapie. Wojtek, który najwyraźniej budził się nieco wcześniej niż większość spokrewnionych siedział na przeciwko i segregował mały arsenał jaki zgromadził na stoliku. Widząc nadchodzącą właścicielkę, Ghul wzruszył ramionami.

- Pan Woytyeh nalegał na czujność.

Astrid, która dopiero po obudzeniu zdała sobie sprawę, że zasnęła w ubraniu, właśnie planowała wziąć prysznic. W tym celu szła do łazienki odziana jedynie w strój Ewy. Ze zdziwieniem spojrzała na mężczyzn.
- Skoro nalegał. - odparła, po czym zwróciła się do potomka - Masz jakieś poszlaki?
Ludwik pokręcił głową.
- Teresa zadzwoniła koło południa - powiedział nawiązując do ghulicy Huberta - poleciła żebym nie spuszczał z Pani oka i że Książę pewnikiem zwoła radę zaraz po zmroku.
Niemal w tym samym momencie zaczął dzwonić telefon, kolejny tekst tym razem od księcia:

Cytat:
“Za dwie godziny w E.
Pozdrawiam H.”


Za jakiś czas przyszła też odpowiedź od Teresy:

Cytat:
“Z trzech, Szef wyjaśni osobiście.”
Pokiwała powoli głową.

- No to idę się ogarnąć. Prysznic raczej nieczynny, prawda?

Wojtek pokręcił twierdząco.

- Nie no zamontowałem go z powrotem, po prostu nie lej zbytnio na ścianę żeby nie zalało kogoś z dołu, no i z wanną wszystko jest ok.
Pokiwała znów głową.
- Ludwiczku, przygotuj mi coś do ubrania. Dziś coś bardziej swobodnego i nierzucającego się w oczy. - powiedziała i ruszyła do łazienki.
Ludwik spojrzał na Wojtka który dał mu ruchem brody znać że ma jeszcze coś dodać.
- Tak, oczywiście proszę Pani. Pan Woytyeh zasugerował, że w tym - Ludwik stękną wyszarpując spod stolika kamizelkę kuloodporną - będzie Pani wyglądać wyjątkowo… - szukał słowa - pewnie.
- Zapomnij
- fuknęła i zwróciła się do młodego wampira, podpierając się pod boki i stając naprzeciwko niego - Jak mi nie dasz spokoju ze swoimi paranojami, to cię nakarmię... księdzem. Albo zakonnicą. - uśmiechnęła się szelmowsko.

Wojtek wymruczał coś pod nosem jak niezadowolone dziecko. Ludwik za to wydawał się rozradowany, zrobił minę starego lisa i wyciągnął dłoń w stronę młodego wampira. Wojtek ociągając się wyciągnął pomięte banknoty z kieszeni i wręczył je ghulowi - który najwyraźniej wiedział lepiej, jaką opinię o zakładaniu kamizelki ma jego Pani i postanowił to wykorzystać.
Ta, korzystając z chwili ich nieuwagi, zniknęła w łazience, by się odświeżyć


Luty 2016, Oslo, Karl Johans gate 27, Elizjum


Nawet tak z założenia vipowskie miejsce jak Elizjum spokrewnionych, posiadało własną salę dla vipów.

To właśnie tam miała miejsce kongregacja starszyzny Oslo, w składzie:
Hubert, Astrid, Joker i Sunniva.

Księże po przywitaniu się z wszystkimi przeszedł od razu do rzeczy:
Nosferatu odwrócił laptop na stoliku tak żeby każdy mógł zobaczyć ekran.
Nastąpiło wyświetlanie kilku klipów video:

Pierwszy film kręcił ktoś ukrywający się w bagażniku samochodowym. Przez uchyloną klapę było widać Jokera na parkingu gdzieś pod miastem, kainita trzymał jedną ręką jakiegoś dziadka dwadzieścia centymetrów nad ziemią, po czym przysunął go do twarzy.

- Co jest do chuja!? - wrzasnął Brujah, lecz Hubert gestem dłoni nakazał by ten się powstrzymał.

Następny klip był zapisem kamery bankomatu w centrum miasta.
Widać było jak Sunniva pozuje do szyby wyświetlacza jak do lusterka, wygrzebując coś spod obdarzonego wampirzego kła.
Starsza Venture fuknęła tylko oglądając nagranie.

Trzecie nagranie, było z kamery ulicznej i zostało spowolnione. Przedstawiało młodą kobietę idącą chodnikiem. W kadrze pojawiła się jadąca na rolkach Astrid, która chcąc zrobić sobie przejście, chwyciła piechurkę i rzuciła ją w bok wprost pod nadjeżdżający samochód.

Hubert wyłączył video.
- Wszystkie filmy zostały wykonane w mniej więcej tym samym czasie, kilka tygodni temu. Pogrzebałem trochę i jestem pewny, że przynajmniej dwoje z was nie mogło wtedy znajdować się w lokalizacji odpowiadającej scenerii tych materiałów.

- To nie ja!
- warknęła Astrid - Wolę wrotki! Każdy to wie!
Hubert pokiwał głową.
- Tak wiemy. Poza tym, nikt jeszcze nie widział cię w zielonym. Padliście ofiarą prowokacji, zaplanowanej by naruszyć Maskaradę i zwrócić na nas uwagę łowców. Co oczywiście się udało.
- No to dorwijmy ich i spuśćmy im manto!
- warknęła wampirzyca, zastanawiając się czemu Ludwiczek nigdy nie wybierał jej zielonych ubrań. Będzie musiała z nim o tym porozmawiać.
- Problem polega na tym - zaczęła Sunniva - skąd będziemy wiedzieć kto jest kto?
Joker przewrócił oczami.
- No bez przesady, podejrzewała byś mnie albo Astrid o coś takiego? - Sunniva wymownie nie odpowiedziała. Joker się skrzywił.
- Ta… nie dłub w mordzie.
- Wystarczy.
- wtrącił się Hubert. - Każdy musi skupić się na bezpieczeństwie swojej własnej domeny. Jeśli intruz się ujawni, skontaktujcie się z pozostałymi. Wróg działa wspólnie, my też musimy.
- Mamy jakieś inne poszlaki?
- Malkavianka usiadła na biurku - Te filmiki to trochę mało.Kiedy w ogóle je zarejestrowano i czy nie da się po kamerach na sklepach i bankomatach prześledzić gdzie te typy potem się udały?
Hubert wsiąknął głębiej w fotel.
- Te “typy” zmieniają swój wygląd kiedy im się podoba Astrid. Powchodzili do budynków i nigdy już z nich nie wyszli jeśli o to ci chodzi. - Książę zrobił przerwę. - Nasi ludzie na bieżąco śledzą ślady pozostawiane przy ofiarach i zatuszowują je. Lekarze w dwóch szpitalach szepczą już o epidemii niedokrwistości, wśród młodych ludzi. To znaczy mówili by o epidemii gdyby nie fakt że nie mówią...
- Czyli co, krwawe łowy? Tylko nie wiemy na kogo.
- dopytała Malkavianka, machając wesoło nogami.
Hubert oparł dłonie o poręczach fotela.
- Wiemy na kogo: adepci sztuki Zniekształcenia są znani wśród fanatyków Sabatu. Wiemy też jak wyglądają: jak my. Dlatego zarządzam aby nikt nie opuszczał swojej domeny aż do zażegnania zagrożenia. Spokrewniony, znany czy też nie, który znajdzie się w waszej domenie musi zostać zniszczony. Dotyczy to także tego miejsca, Elizjum zostanie zamknięte do odwołania a wszyscy rezydujący nad nim muszą oddalić się do swoich domen.
- No wiesz co? Przecież jak się rozdzielimy, będziemy mieć mniejsze szanse na przetrwanie, jeśli te wampiry nie są młode.
- fuknęła Astrid - Pomyśl Brzydalku. Nie lepiej mieć nas wszystkich w jednym miejscu, to jest w Elizjum i obserwować miasto przez kamery internetowe? A jak któreś z nas się pojawi na mieście, to będzie wiadomo, że to Sabatnik zły, bo my będziemy wszyscy tutaj. I będziesz miał też kontrolę nad tym, co się z nami dzieje.
Sunniva pokiwała.
- Nic nie zaskakuje mnie bardziej, niż fakt iż absolutnie zgadzam się ze stanowiskiem Astrid. - Venturka wydawała się zaskakiwać samą siebie. Hubert przekrzywił głowę.
- Nosferatu kontrolują policję, Venture media, Brujah większość gangów i rozrywki. Maklavianie resztę gangów i rozrywki. Ale jak długo? jeśli my będziemy zamknięci w twierdzy a nasze sobowtóry w tym czasie wysadzać nasze domeny od środka? Jeśli to nie są młode wampiry, to nasze śmiertelne pionki są jeszcze bardziej narażone na ich destruktywny wpływ. Zamknięci tutaj będziemy mieć coraz mniejszy wpływ na domenę, aż w końcu nasze własne siły przyjdą nas wykończyć. Tego oczekuje od nas nieprzyjaciel. - Hubert wstał i przeszedł się po pomieszczeniu. - Nasza własna mała społeczność, jest po części odpowiedzialna za taki stan rzeczy. Pod panowaniem poprzedniego księcia zaczęliśmy nawet mieszkać w tym samym budynku, wystarczy jeden nalot łowców na to jedno miejsce i po nas, po nas wszystkich. - Joker pokiwał głową.
- Racja
Wciąż daleka od przekonania Sunniva wykrzywiła usta w cynicznym uśmiechu.
- Z całym szacunkiem, mam wrażenie, że obecny suweren może być ostatnim księciem Oslo.
- Na pewno jeśli pozwolimy na wewnętrzny rozłam. Niech ci będzie Brzydalku, ty tu rządzisz
. - Malkavianka udała, że wzdycha dramatycznie, a tak naprawdę chodziło tylko o to, by zakołysać piersiami, które były zdecydowanie większe niż przymioty Ventrue.
Sunniva przełożyła nogi wzdychając ostentacyjnie.
- Wariactwo, naprawdę. Cóż… idący na śmierć pozdrawiają cię. - kiwnęła głową Hubertowi.
Wyjście Ventrue zakończyło naradę.
- Uważaj na siebie, Brzydalku - powiedziała do Księcia Malkavianka, nim sama wyszła z jego gabinetu.

Swoje kroki skierowała do mieszkania, gdzie obaj mężczyźni siedzieli w salonie nad bronią i o czymś dyskutowali. Duzi chłopcy. Astrid ze smutkiem przypomniała sobie, jak Wojtek zignorował jej nagość na rzecz swoich zainteresowań. Miała jednak cichą nadzieję, że ludzkie namiętności dłużej będą nim targać.

Ponieważ Nosferatu nie mówił nic o poufności, wampirzyca w skrócie przedstawiła swoim współlokatorom problem, po czym poprosiła Ludwiczka by spakował jej rzeczy na jakiś tydzień nieobecności i to samo zleciła Wojtkowi z jego własnymi gratami. O ile bowiem potomek powinien jej towarzyszyć, nie chciała niepotrzebnie narażać służącego ghula.
Gdy wydała polecenia, sama schowała się w sypialni pod pozorem “przemyślenia strategii”. Ta jednak powstała w jej głowie jeszcze zanim weszła do apartamentu. Potrzebowała wsparcia Ojca. A skoro ten przestał jej się ukazywać nawet jako duch, zamierzała sięgnąć po jego vitae. Wyjęła termos z niewielkiej lodówki, którą miała w pokoju na “przekąski”. Na samo wspomnienie smaku wampira, oblizała wargi. Chciała tej krwi... pragnęła jej, a jednocześnie czuła jakiś opór. Czuła, że wypijając ją straci... no własnie, co? Więź z Ojcem? A może poczuje pełny ciężar odpowiedzialności, jaki na niej spoczywał? Usiadła na fotelu, wpatrując się w termos, jakby miał przemówić. Czas mijał... sekundy... minuty. Wreszcie, gdy usłyszała, jak za zamkniętymi drzwiami Ludwik mówi “To chyba wszystko”, przechyliła naczynie i wlała jego zawartość do gardła, przełykając kilkoma zachłannymi łykami.

Niektórzy mieszkańcy wschodniej europy praktykowali spożywanie sfermentowanego mleka. W tych społecznościach zdania były zawsze podzielone - jedni go nie lubili, inni przeciwnie uwielbiali jego smak. Astrid oczywiście nigdy nie dane było spróbować, jednak konsystencja starej krwi nieumarłego przywodziła właśnie na jej myśl sfermentowane mleko.
Smak był obłędny, niestety nieco wyblakł od czasu gdy skosztowała krwi ojca ostatnim razem, ale za to teraz piła ją duszkiem! Jej ciało więdło w ekstazie niemal rozpływając się w fotelu. Nogi kobiety wykręcały się w spazmach. Przed oczyma przelatywało jej całe życie, wspomnienia były nawet nieco inne niż jak je do tej pory pamiętała. Zrozumiała że to dlatego iż nie jest to “jej” życie a “ona” w pamięci swojego ojca. Informacji było za wiele by natychmiast je zrozumieć, Astrid mogła mieć jedynie nadzieję, że zostaną one z nią na dłużej, że nie opuszczą jej na zawsze.

Odchyliła się na oparciu fotela i spojrzała na sufit, jakby od niego oczekując odpowiedzi czy dobrze zrobiła.

- Tatusiu... - wyszeptała, wiedziona jakimś dziwnym odruchem.

Zobaczyła tatusia. Nie jej Sire ale tego ludzkiego. Zobaczyła jak stara się zasłonić swoją żonę, mamę Astrid. A potem czarno biały obraz wspomnień zapełnił się czerwienią.

To była dziwna wizja. Przecież jej rodzice... zginęli w wypadku. Wampirzyca zamrugała oczami, próbując wrócić do wspomnienia. Dokładnie wiedziała, co chce sobie przypomnieć, jednak z jakiegoś powodu zwyczajnie nie mogła, zamiast wspomnienia pożaru miała pustkę, kompletne zero. To trochę tak jak wtedy gdy jeszcze jako ludzkie dziecko spała. W czasie snu były pewne sztuczki które szybko pozwalały sobie uświadomić, że coś nie jest rzeczywistością. Wystarczyło na przykład po prostu spróbować sprawdzić która jest godzina, albo coś przeczytać. We śnie, takie rzeczy po prostu nie były wykonalne. Zupełnie tak samo czuła się teraz, gdy próbowała zwizualizować sobie wspomnienie o pożarze. Wiedziała, co to oznacza. Fałszywe wspomnienia. Sama czasem zasiewała je w umysłach innych, dlatego doskonale znała różnicę. Ojciec ją jej nauczył... Ojciec, który zamordował jej ludzką rodzinę.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172