Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2016, 18:36   #21
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
West Side, Nowy York, listopad 1931



Madame mimo narastającej sympatii do swego childe czuła niepokój. Jak na stosunkowo młodego ghula Dragosz przejawiał nad zwyczaj wiele talentów. To nie tak by mógł ja w najbliższym czasie doścignąć, ale jeśli chce pozostać na satysfakcjonującej ją pozycji będzie musiała odrobinę popracować. Najbardziej martwiły ja dyscypliny jakimi dysponował ten młody wampirek i to, że nie licząc ich wspólnych chwil w sypialni nie była w stanie rozgryźć jakie myśli plączą cię po tej młodej wampirzej główce. Wiedziała o “zdolności” która mogłaby jej odrobinę pomóc, ale był problem. W tym mieście był tylko kilka osóbek, które nią dysponowały i wszystkie należały do jej ulubionego klanu.

- Co cię niepokoi? - John zerkał na nią prowadząc samochód.

- Są tylko dwie rzeczy, które mnie ostatnio niepokoją i obie dlatego, że wymykają mi się z rąk.

- “Kubuś” - jakiś czas temu nazwali tak wampira, który im umykał, na cześć zabójcy z Londynu. - i oczywiście Dragosz. Czyżby to co zwykle? Nadal myślisz nad rozmową z klanem róży?

John zaparkował, na poboczu, oboje wysiedli i zamienili się miejscami. Madame postanowiła, że musi się w końcu nauczyć obsługiwać tę machinę. Ghul nie podchodził do tego entuzjastycznie, ale cieszył się, że to jego wybrała na nauczyciela. Wampirzyca oparła głowę na kierownicy i w skupieniu obserwowała drogę. Po dłuższej chwili odpaliła silnik i wyjechała na drogę. Kątem oka widziała jak John skrzyżował ręce. Nie chciał jej rozpraszać. Po dłuższej chwili poddał się.

- Już całkowicie zatuszowaliśmy ostatnie zabójstwo. Ten młody detektyw, który przypadł ci do gustu jest całkiem pożyteczny. Pytał o ciebie.

- Ah...Talbot. Cudowne jak szybko się uzależniają. - Droga na West Side zdawała się ciągnąć w nieskończoność. W aucie na dłuższą chwilę zapadła cisza. - Jak się sprawuje Charlie, nie miałam dla niego ostatnio czasu?

- Bardzo dobrze, ale powinnaś mu poświęcić co nieco uwagi.

- Wracając wpadniemy do domu.

- Chcesz sama poprowadzić?

Wampirzyca uśmiechnęła się. - Jeszcze nie.

Gdy dojechała na przedmieścia Nowego Yorku, znów zamieniła się miejscami z Johnem i wygodnie rozsiadła na miejscu pasażera.

West 58th Street


W domu panowało lekkie zamieszanie od kiedy madame zdecydowała się na zakup kolejnego lokalu. Wiadomo było, że część osób zostanie przeniesiona do drugiej lokalizacji. Doris wybiegła jej na spotkanie. Od kiedy Dragosz pohamował się z ciągłym jej spijaniem, ghulica znów zaczynała być pożyteczna.

- Masz gościa Pani. Pan Billy Hall.

Madame spokojnym krokiem ruszyła w stronę pomieszczeń burdelu. Od kiedy elizjum zostało zamknięte, wszystkie wampiry, które chciały ją tutaj spotkać odsyłane były do jednego z pokoi. Belle nie chciała by podziemne pomieszczenia były używane. Reporter siedział na łóżku otoczony czerwonymi atłasami. Na jej widok poderwał się i pokłonił lekko. - Witaj Starsza.


Widziała, że coś było nie tak. Dała znak dłonią by usiadł, a sama zajęła miejsce w fotelu. - Nie spodziewałam się dziś gości.

- Też nie spodziewałem się, że tu się pojawię Pani.

Zerknął na wampirzycę, ona jednak siedziała spokojnie obserwując jeden z obrazów. Kolejna wariacja na temat Wenus, było tego pełno w pokojach. Po chwili wyjęła z kieszeni płaszcza papierosy i zapaliła.

- Chciałbym cię prosić o pomoc Pani.

- Jak na to zareaguje Taylor? - Belle przeniosła wzrok na młodą różyczkę. Chłopak przygryzł wargę i odwrócił wzrok. - Uwielbiam mieć u ciebie przysługi Billy ale wiesz w jakim nastroju jest Robert od kiedy dowiedział się, że to moje childe nabyło częściowo lokal od Betty.

- Wiem Pani.

- I jednak tu przyszedłeś. - Wampirzyca uśmiechnęła się widząc speszoną minę różyczki. - Masz moje zainteresowanie.

- Pani… Kimble zagarnął kilka moich filmów.

Dame uśmiechnęła się słysząc nazwisko wschodzącej gwiazdy detektywistycznego światka. - Współczuję.

- Pani, mam obawę, że może to naruszyć maskaradę!

Wampirzyca spoważniała. - Miałeś czelność robić Nam zdjęcia?

- Ja… - Billy skulił się. - Obawiam się, że Panna Betty.

- Powinien się zająć Taylor, to jego childe i sprawa waszego klanu.

Wampir poderwał się. - Pani toż on mnie…

- Zabije i ja też powinnam Billy.

Chłopak opadł na kolana i mocno zacisnął na nich dłonie. - Błagam Pani. Może jeszcze nie widzieli tych filmów.

- Kimble? - Niedowierzanie, w głosie Madame jasno stawiało sprawę. Detektyw na pewno obejrzał filmy, na pewno zaczął pisać raport. Miała już z nim styczność i miała nadzieję, że nie prędko będzie musiała to powtórzyć. - Kiedy zabrał ci filmy?

- Dziś wieczór Pani. - W głosie wampira dało się usłyszeć nadzieję. - Zrobię wszystko, będę twoim dłużnikiem na wieczność.

Dame uśmiechnęła się. - Ach ta młodzież, nawet nie wiesz co to wieczność.

- Pani ja..

Wampirzyca przerwała mu ruchem ręki. - John!

Ghul wsunął się do pokoju. - Tak Pani Berzing?

- Sprawdziłbyś, czy Kimble jest na posterunku?

- Oczywiście. - Ghul wycofał się. Na twarzy Billego odmalowało się zdziwienie.

- Jak ma to sprawdzić?

Dame podniosła się i wygasiła papieros w stojącej na komodzie popielnicy. Nalała sobie co nieco whisky i stojąc ze szklanką spojrzała na młodego wampira. Po pokoju rozniósł się zapach trunku. - Ile filmów zabrał?

- Cztery.

- Znakujesz je jakoś?

Chłopak pokręcił przecząco głową. Madame upiła odrobinę Whisky i znużona obserwowała młodą różyczkę. Mogłaby go wykorzystać. Wiedziała, że Billy ma ten talent, ale… ktoś zapukał.

- Wejść.

John wsunął się do pokoju. - Podobno jest u siebie.

- W domu? - Billy ucieszył się.

- Nie. - Madame odstawiła szklankę na komodę. - Kimble jest u siebie tylko w jednym miejscu. Idziemy Billy.

- Ja?

- Mam przeglądać wszystkie filmy, które ten świr zgromadził? Sam sobie poszukasz.

John zaparkował kilka przecznic od laboratorium policji. Na szczęście Talbot też miał do niego dostęp. Wolała unikać nadwyrężania dobroci Brodericka szczególnie przy tej całej zabawie z Kubusiem. Dwa wampiry przeszły tą drogę pieszo podchodząc od wejścia zapleczowego. Kilka budynków wcześniej Madame zatrzymała się. Zerknęła na zestresowanego dziennikarza.
- Zaczekaj tutaj kilkanaście minut. Wpuszczę cię.

Już samotnie podeszła pod drzwi zaplecza. Momentalnie wychylił się z nich Talbot. Na jego twarz wypłynął szczery uśmiech. - Przybyłaś moja piękna Pani.

Wampirzyca uśmiechnęła się ciepło. - Owszem. - Delikatnie potarła ramiona.

- Wejdź. - Otworzył szerzej drzwi. - Większość chłopaków jest w terenie.

- Doskonale.

Gdy Billy podszedł do drzwi, były lekko uchylone. Belle siedziała na sofie gładząc włosy śpiącego detektywa. Widząc młodego wampira podniosła się i ruszyła korytarzem. Billy nie zwlekając ruszył za nią. Doskonale wiedziała, gdzie znajdywało się ulubione laboratorium Kimbla. Przeszli przez opustoszały budynek i zeszli do podziemi. Madame zatrzymała się przed właściwymi drzwiami. - Zaczekaj tutaj.

- Tak Pani.

Wampirzyca z uśmiechem otworzyła drzwi. - Witaj Kimble.

Billy usłyszał tylko. - Co tu robisz ty ku… - i drzwi zamknęły się za starszą.


W pomieszczeniu panował pedantyczny porządek. Młody detektyw stał za wielkim stołem, na którym znajdywał się naświetlacz i tak jak się spodziewała Belle uważnie przeglądał filmy skrzętnie wszystko notując. Widząc wampirzycę wyciągnął broń. - Mówiłem, że jeśli jeszcze raz staniesz na mojej drodze…

- To pójdziesz ze mną do łóżka? - Madame użyła prezencji i uśmiechnęła się ciepło do młodego detektywa. Mężczyzna zamarł, a ona na spokojnie zsunęła płaszcz i odłożyła go na jedno z metalowych krzesełek. Skinęła podbródkiem na naświetlacz. - Coś ciekawego?

- To nie twój interes. - Głos mężczyzny zmiękł, a ręka z pistoletem powoli opadła układając się wzdłuż uda.

- Jeśli nie chcesz o tym mówić, nie musisz. To ty mnie tu zaprosiłeś.- Wampirzyca dawno nie bawiła się czyimiś wspomnieniami. Powoli podeszła i stanęła przed mężczyzną, tak że ich ciała niemal się spotykały. Czuła jak jego podniecenie rośnie, ale nie wyciągała ręki. Kimble nie był typem, który lubił by kobieta przejmowała inicjatywę. W dużym skrócie był szowinistą, a ich wampirzyca nie cierpiała. Pozwoliła by patrzył na nią lekko z góry. Widziała to w jego oczach, należał do niej. Prezencja już sprawiła, że czuł potrzebę by jej służyć. Teraz tylko należało delikatnie popracować na tym co wiedział. Tak bardzo brakowało jej teraz talentu Michaeli do wkładania ludziom informacji do głowy. Mężczyzna odłożył broń na stół i sięgnął do jej ramienia.

- Czemu cię zaprosiłem? - Czuła jego pragnienie. Kątem oka zerknęła na zdjęcia leżące na naświetlaczu. Betty ewidentnie z kogoś piła i z pewnością wiedziała, ze Billy robi jej zdjęcie. Tak się teraz zabawiają młode różyczki. Powróciłam spojrzeniem do detektywa.

- By zapytać czy słyszałam o takich dziwnych zabawach wśród elity.

- No tak. - Mężczyzna spojrzał na film, ale Belle szybko odwróciła jego wzrok w swoją stronę. - Słyszałaś o tym?

- Niestety tak, robienie sobie zdjęć podczas igraszek staje się coraz popularniejsze. - Była zła, że musi w ogóle marnować vitae na coś takiego. Jej zdolności nie sprzyjały takim zabawom. Na wklejenie kilku sugestii musiała zużyć sporo krwi, podczas gdy księżna mogłaby to zrobić w chwilę. No cóż Michaela by go po prostu zabiła. Uśmiechnęła się.

Mężczyzna nachylił się i delikatnie pocałował jej ramie. - Skoro mówimy o igraszkach…

Madame delikatnie odsunęła jego kołnierzyk i wgryzła się w szyję. Gdy mężczyzna zaczął tracić przytomność usadziła go na stojącym w laboratorium fotelu. - Billy. - Wampir wszedł do środka i zobaczył jak Madame zakłada płaszcz. - Na wszystkich filmach są te zdjęcia?

Billy zerknął na wyłożony na naświetlacz film. - Chyba tylko na tym.

- To sprawdź. Zabierzemy tylko to co konieczne.

- Oczywiście. - Bez problemu znalazł swoje pojemniczki, które dla madame niczym nie różniły się od pozostałych i szybko przeglądał kolejne klatki. Kilka zarysował paznokciem. Przez chwilę zastanawiał się co zrobić z dwoma wybranymi filmami jednak wyciągnięta dłoń wampirzycy szybko rozwiała jego wątpliwości. Niechętnie podał jej pojemniczki. - To musimy zabrać.

Dame schowała je do kieszeni płaszcza. - Masz coś na podmianę?

Billy spojrzał na nią zaskoczony ale po chwili zaczął macać się po kieszeniach. W końcu wyjął jakieś filmy i postawił je na miejscu poprzednich.

Wampirzyca podeszła do drzwi. - Czas już na nas.

- Oczywiście Pani.

Bez problemu opuścili laboratorium. Dobrze, że Kimble nie przesiaduje u Brodericka, bo musiałaby się przebić przez cały komisariat. W milczeniu odeszli przecznicę od budynku. Madame zerknęła na młodego wampira. - Pojaw się u mnie jutro.

- Oczywiście.

Madame odeszła pozostawiając młodego wampira samego. John czekał na nią w aucie. Rozsiadła się na fotelu pasażera i wyciągnęła pojemniczki z kieszeni.

- Widzę, że zguba odzyskana. - Powoli wyjechał na drogę i ruszył w kierunku domu.

- I tak będzie zamieszanie, ale przynajmniej bez dowodów. Mam nadzieję, że mój urok chwilę podziała. - Wampirzyca odchyliła się i przymknęła oczy. - Skorzystajmy z tej sytuacji. - Na jej twarz wypłynął uśmiech. - Ale najpierw muszę coś przekąsić.

- Oczywiście Pani Brezing.


Wkolejnych dniach Dame dowiedziała się, że Dragosz nie napastuje już Doris, przynajmniej tak twierdzi John no i sama Doris of course. Dziecko załatwiło sobie własną trzódkę ghuli na której się pożywia. Wiadomo tyle że jest żarłokiem bo jada znacznie częściej niż spokrewniony musi. Więc można przypuszczać iż intensywnie uczy się dyscyplin. Młody wampir szybko też zaobserwował z kogo lubi pijać jego Dame i o dziwo nie były to jej ghule. Młodzi ochroniarze, garderobiane. Często gdy budził się zastawał Belle pijącą z jakiejś dziewczyny. Najwyraźniej wampirzyca lubiła posilać się w łóżku. Z Johna Madame nie pijała nigdy, z Doris i Charliego rzadko.

Dragosz zaobserwował, że ilość spotkań na jakich pojawia się jego partnerka zaczyna rosnąć. W jej rozmowach z Johnem coraz częściej pojawiają się nazwiska kilku lokalnym polityków i mafiozów. Przez większość czasu wampiry nie pojawiały się w żadnym z apartamentów Madame. Dopiero po jakichś kłopotach z maskaradą, którym wampirzyca musiała zaradzić osobiście w jej domu zaczął się pojawiać młody chłopak. Dziennikarz, okazał się być członkiem klanu róży. Gdy po raz pierwszy trafił na niego rozmawiali o spłacie za jakąś przysługę i to chyba ten chłopak był tu dłużnikiem. Draoisz szybko domyślił się jaką formę zapłaty przyjęła Madame. Chłopak ewidentnie ją czegoś uczył i mimo, że trafiał zazwyczaj na koniec zajęć, z łatwością rozpoznał po swoim własnym zachowaniu, że jego Dame uczy się jakiejś dyscypliny.

Jego fabryka świetnie sprawuje się jako zapasowy magazyn. Dragosz zauważył też, że alkohol można zanieczyścić, i przechowywać jako alkohol przemysłowy a następnie po prostu przedestylować go raz jeszcze. Madame nie wyrażała zgody na te zabiegi w przypadku droższych trunków przemycanych spoza stanów, jednak nie widziała problemu by w ten sposób traktować tańszą obiegówkę. Takim decyzjom sprzyjały podjęte przez wampirzycę inwestycje. Dame najwyraźniej nadal poirytowana tematem Cotton Clubu uaktywniła się na rynku nieruchomości. W przeciągu tych kilku tygodni nabyła magazyny i jakiś lokal w innej dzielnicy. Do magazynu niebawem miała zostać przeniesiona część trunków.Wampirzyca najwyraźniej bardzo nie lubiła składować całych zasobów w jednym miejscu. Przy okazji tego ruchu, miał okazję poznać wspólnika Madam. Salvatore, brujah o czym poinformowała go Belle, podchodził do młodego wampirka z dystansem wyraźnie go lekceważąc.

Co do nowego lokalu już od samego początku gdy Madame go nabyła wśród jej trzody zapanował zamęt. Przygotowywany na otwarcie w święta lokal, był głównym tematem rozmów wszystkich w domu, jej ghule poświęcały mu niemal cały czas, który pozostawał po poszukiwaniach nieproszonego wampira. Codziennie miały miejsce patrole. Powoli w wyobraźni Dragosza rysowały się granice domeny, za którą odpowiadała Belle.
 
Aiko jest offline  
Stary 26-09-2016, 18:21   #22
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Luty 2016, Oslo, Normannsgata, “Leże Malkavianów”


Przeprowadzka do starego lokum Ojca, zajęła Astrid i Wojtkowi dobrze ponad połowę nocy. Oczywiście, to Wojtek i Ludwik zajmowali się taskaniem tobołów. Bo niby od czego ma się służbę i dzieci?

Childe chyba podobało się to miejsce bardziej niż ekskluzywny apartament u Jokera, Wojtek od początku sprawiał raczej wrażenie szeroko pojętego “rockowca”. Po zniesieniu całego dobytku i pożegnaniem się z Ludwikiem, Wojtek począł zapoznawać się z systemami zabezpieczeń.

Lokal był kiedyś prawdziwym Klubem, ale pewnego razu Ojciec po prostu poprosił wszystkich, żeby sobie poszli i tak już zostało. Była jednak kuchnia i to dość spora, masa toalet i nawet dwa prysznice oraz wanna. Łóżka cóż… jeszcze Ojciec zatroszczył się o kilka materacy, ale skórzane kanapy były wygodniejsze.

Nie wygoda obchodziła jednak Astrid w tej chwili. Wszystko to, czym się stała i czym była, stanowiło swojego rodzaju następstwo sytuacji, w której ją postawiono. Uważała dotychczas Ojca za wybawiciela, który zabrał ją z zimnej Umbry i pozwolił dziewczynce, pogrążonej w śpiączce, znów żyć. Jeśli jednak wspomnienia o pożarze były fałszywe, a Ojciec zabił jej ludzka rodzinę, to znaczy że on - nikt inny - był też bezpośrednią przyczyną jej śpiączki. To on odebrał jej życie... I choć dał inne w zamian, to Astrid nieraz czuła, że... coś utraciła. Choć była bardzo zdolną obserwatorką zachowań międzyludzkich, takie uczucia jak miłość, nienawiść, utrata bliskiej osoby, świadomość starzenia się... to były tylko wyrażenia. Znała je, lecz nigdy nie poczuła i... nie poczuje. No i jeszcze kolory... kiedyś je widziała. Kiedyś jej świat tętnił barwami... teraz miała tylko szarość.

Wampirzyca siedziała w wytartym skórzanym fotelu i wpatrywała się apatycznie w plakat przed sobą. Kiedyś sama go tu powiesiła. To był jej prezent dla Ojca. Starała się przywołać inne jego wspomnienia.*

[MEDIA]http://www.galeriaplakatu.com.pl/media/products/6ffc8bf44dd4821af79c206145314daf/images/thumbnail/big_0012.jpg[/MEDIA]

Astrid zobaczyła coś, co musiało być wnętrzem baraku w jakimś obozie jenieckim. Wycieńczeni ludzie siedzieli lub leżeli na pryczach. Nikt nie płakał, nikt się nie użalał, nikt w ogóle nic nie mówił.

Jedyną rzeczą jaka potrafiła wyrwać mieszkańców baraku z tego swoistego marazmu, był odgłos obutych stóp stąpających na zewnątrz po rozmoczonej deszczem ziemi. Astrid spojrzała oczami swojego Ojca na “własne” stopy, były bose, ubrudzone, z głębokich ran niosła się woń ropy.

W ślad za zbliżającymi się krokami, mieszkańcy starali się mocniej i mocniej stać się jednością z nieoheblowanymi belkami, stanowiącymi ściany ich domu.

Drzwi otworzyły się z hukiem, wszystkie głowy opadły na dół, niczym w najlepszych latach francuskiego rewolucyjnego festiwalu. To że głowy nie odpadły od korpusów wychudzonych lokatorów a jedynie pochyliły się, można było uznać za zwykłą drobnostkę. Wrażenie było jednakie. Ale jedna, jedyna głowa nie pochyliła się, o czym Astrid doskonale wiedziała, gdyż była to ta, z której dane jej było to wszystko obserwować.

- Jak tam moje żyd-żydki? - rozbrzmiał absurdalny ton mężczyzny w wojskowym mundurze. Wzrok ss-mana natychmiast zogniskował się na “widzu”.
- Ooo… żyd-żydek lubi się bać tak? Bój się, bój… - Asrid poczuła jak demencja poprzez wspomnienie potęguje w niej uczucie strachu, czuła walenie pulsu, słyszała kołatanie “własnego” serca.
I śmiech, obłędny śmiech.

Malkavianka otworzyła szeroko oczy. Nie wiedzieć kiedy wbiła paznokcie w poręcze fotela i teraz czuła jak pod nimi roluje się materiał. Zamrugała, jakby chcąc strzepnąć z powiek koszmar.

Gdy nieco się uspokoiła, znów spojrzała na plakat. Szarość. Wszystko tonęło w szarości. Nic nie było białe lub czarne. Nic nie było dobre lub złe na wyłączność. Ona była ofiarą Ojca. Ojciec był ofiarą innego wampira, zapewne “Dziadka”. Koło obłędu, które zdawało się nie mieć końca,wciąż się toczyło...

Wtem Astrid o czymś sobie przypomniała. Wojtek - jej childe. Odruchowo spojrzała w jego stronę. Miała potomka, dla którego wcale nie musiała stać się potworem. Choć odebrała mu życie, to jednak toczyli równą walkę. Nie znęcała się nad nim. Nie wykorzystała go... ale czy w przyszłości tego nie zrobi?

Wojtek stał za czymś, co kiedyś musiało być barem. Obecnie na ladzie stał laptop do którego z sufitu i podłogi spływały kable, niczym cieki wodne do wielkiego leja. Mężczyzna nucił coś po polsku, jakby wyczuwając na sobie wzrok Dame uniósł w przelocie wzrok - na tyle na ile trzeba było by stwierdzić, że wszystko z nią w porządku. Pozostawał skupiony na tym co robił, cokolwiek to było.

Uśmiechnęła się smutno do swoich myśli po czym w nagłym zrywie energii zerwała się z fotela.

- Muszę pogadać z kilkoma naszymi ghulami. Idziesz ze mną, czy wolisz stawiać pasjansa? - zapytała wesoło.
Mężczyzna uniósł wzrok z nad ekranu uśmiechnięty.
- Nikogo nie ma. - powiedział z satysfakcją, po czym podszedł do szafki w której w lepszych czasach znajdował się pewnie alkohol na sprzedaż - teraz była tam “część” arsenału Wojtka. Childe chwyciło kilka zabawek i ruszyło ku Dame.
- Jasne!
Wampirzyca zarzuciła płaszcz na ramiona, pod którym schowała tym razem broń. W końcu mieli Krwawe Łowy.
- Najbliższy cel to spacerkiem kilka minut. Nocny klub ze striptizem i jego właściciel - Klawy Egon.

Wojtek założył skórę na koszulkę bez ramiączek do której przylegały dwie kabury.
- Okej.



Luty 2016, Oslo, Normannsgata, Sugar and Spice

[MEDIA]https://1.bp.blogspot.com/-TozAXrEbqMg/V-bsKy7uONI/AAAAAAAAgk8/0H52Ybl_KVMeKA5p6vlZhQ9vk0Y0QQC9QCLcB/s1600/astr22.jpg[/MEDIA]

Bramkarz przed klubem natychmiast rozpoznał “władyczkę” Starego Oslo, parę wampirów natychmiast skierowano do pokoju dla vipów gdzie podano im drinki i zapowiedziano iż właściciel już zmierza by się z nimi spotkać.

- To czym się w ogóle zajmujesz Astrid? - spytał Wojtek kiedy mieli chwilę prywatności. - handlujesz narkotykami? bronią? ludźmi? Miejscowi chyba za kogoś takiego cię właśnie mają. - w głosie Childe nie było nic poza czystą ciekawością. Biorąc pod uwagę czym mężczyzna zajmował się za życia, można było spokojnie założyć, że utrzymywał się raczej ze sprzątania problemów niż śmieci… Ile to Wojtek potrafił usprawiedliwić “dla dobra sprawy” pozostawało pytaniem.

- Niczym nie handluję poza własnymi wdziękami
- zachichotała, uznając to za niezły żart, zważywszy na okoliczności. Po chwili jednak doprecyzowała.
- Ochraniam tych ludzi. Przed innymi ludźmi i... takimi jak my, jeśli zachowują się niewłaściwie. I w sumie to tyle. W zamian oczekują tylko przysług... No i chyba coś tam na konto spływa, ale to byś musiał z Ludwiczkiem pogadać. Ja się nie znam. - wzruszyła ramionami.
Przeciągnęła się leniwie, ale po chwili usiadła prosto jakby coś sobie przypomniała.
- Egon jest specyficzny. Nie wolno się śmiać, pamiętaj. - spojrzała wyjątkowo poważnie na childe.

Po chwili pojawił się właściciel.

[MEDIA]https://c1.staticflickr.com/9/8516/8354564173_a82919f171_z.jpg[/MEDIA]

Klawy Egon był typowym norwegiem po trzydziestce. Odkąd został ghulem Ojca, mężczyzna utrwalił się w przekonaniu iż jest wampirem, wybrańcem Szatana i antychrystem w jednej osobie. Egon chciał zostać muzykiem, chyba wciąż się za takiego uważał. Jak wielu nastolatków w swoich czasach, założył zespół i próbował szczęścia. Szybko jednak jego zespół stał się kilkunastoosobowym gangiem grającym w bejsbol bez udziału piłek (choć mieli i piły) Po kilkunastu latach Egon poszedł po rozum do głowy i się uspokoił - zainwestował pieniądze w klub.

- Chwała Szatanowi! Witajcie dzieci nocy - powiedział bardzo poważnie… - jak mogę wam służyć?
- Witaj Egonie
- rzekła, lecz nawet się nie podniosła - Chciałam ci przedstawić mego następcę. Nasze Dlatego kto jak kto, ale ty powinieneś być poinformowany... oto Wojtek... Łowca. - dodała potomowi przydomek, by zabrzmiało nieco mroczniej.
Egon puścił trzynanego do tej pory kota, zwierzak swobodnie wdrapał się na kark mężczyzny.
- Oczywiście, oczywiście - odpowiedział nabożnie właściciel stripklubu. Wyciągnął w stronę Wojtka zaciśniętą pięść objętą w nadgarstku drugą dłonią, co musiało być jakąś formą pozdrowienia.

Wojtek z pokerową twarzą oddał pozdrowienie sam wykonując ten gest, co wyjątkowo spodobało się gospodarzowi. Ciekawe czy Childe, w swoim łowieckim żywocie spotykało i takie jak Egon “wampiry” i czy również na nie polowało?

- Skoro tu jesteśmy, przypuszcza, że musisz być spragniony, drogi przyjacielu.
- Astrid mimochodem pogładziła swój nadgarstek - Chętnie też dowiem się co u Ciebie słychać…

Egon obdarzył Astrid spojrzeniem ćpuna. “to wszystko ćpuni a Ludwik jest najgorszy” mawiała jedna z osobowości Ojca w odniesieniu do ghuli. Mężczyzna przysiadł wreszcie na siedzeniu.

- Twój wuj, tak jak powiedziałaś, nie zagląda tu za często. W ostatnim miesiącu znaleźliśmy tylko jedną zemdloną nastkę. Inni z uwagi na twoje imie również nie sprawiają nam kosztów, jestem jak zwykle ogromnie wdzięczny za twoje wstawiennictwo. Czy… czy wszystko w porządku z wpłatami? A okolica jak zawsze, interes się kręci.
- Cieszę się, naprawdę ci kibicuję. Niestety, jest coś, co mnie martwi... -
mówiąc to, wampirzyca przyłożyła dłoń do czoła - tę samą z której miała nakarmić ghula.

Egon pazernie przełknął ślinę.

- Co takiego, proszę powiedz, wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, wiesz prawda?

Westchnęła dramatycznie, podając gothowi dłoń.

- Ktoś się pode mnie podszywa. I to z tego, co słyszałam, bardzo skutecznie. Psucie reputacji to najmniejszy z moich problemów, niemniej... obawiam się, że mogę przez to stracić przyjaciół. Powiedz mi proszę, Egonie, czy widziałeś mnie ostatnio w okolicy? Wiem jak dziwnie to brzmi, ale... muszę znaleźć tę osobę i skutecznie się nią zająć.

Egon zamyślił się żując nerwowo własną wargę. W tym czasie kot, zdążył przejść po jego kudłatej głowie i zeskoczyć na stolik przed Astrid, pomiaukując.

- Barman mówił mi dzisiaj, jak jakieś małolaty opisywały kogoś kto odpowiada twojemu rysopisowi. Podobno jakaś laska robiła jakiś młynek na boisku przed uczelnią.
Wampirzyca uśmiechnęła się do zwierzaka, ale nie wyciągnęła w jego stronę ręki.
- Dziękuję, sprawdzę to. Nie wiesz kiedy to miało miejsce? - zapytała po czym dodała jeszcze - Ty wiesz, jak mnie rozpoznać, prawda?
Egon pokiwał głową.
- Jasne, rozmawialiśmy już o tym w tamtym tygodniu.
- I co ci powiedziałam?
- zapytała. W końcu była Malkavianką i mogła sobie pozwolić na odrobinę ekscentryzmu.
Egon chyba oglądał fight club milion razy.
- No żeby jak tylko cię zobaczę wysłać ci sms pod ten nowy numer, dostałaś co nie?
- A skąd wiesz, że to byłam ja?
- zapytała wciąż spokojna, patrząc jednak znacząco na Wojtka, by zachował czujność. Mogli wpaść w zasadzkę.

Oczy Wojtka, który był jedynie słuchaczem i obserwatorem spotkania z ghulem, podążyły w stronę drzwi na zaplecze, drzwi którymi para wampirów tu weszła, oraz na zakamarki gdzie mogły by się znajdować jakieś kamery.
Egon zrobił szelmowską minę.

- Bo to byłaś ty, udowodniłaś to zresztą swoją krwią.
- Nie Egonie, to nie byłam ja.
- odparła spokojnie - Właśnie zdradziłeś mnie wrogowi. Nim się zdenerwuję, opowiedz mi dokładnie, co się wydarzyło. Czy piłeś krew z tętnicy, czy z naczynia?

Twarz Egona płynie przeszła w trzy uderzenia jego serca od zdziwienia do przerażenia. Mężczyzna w panice uniósł ręce do góry, jego pełne ekspresji ruchy przystopował Wojtek, wyciągając dwa pistolety i mierząc nimi w zarośniętą głowę ghula. Childe nic nie mówiło, pokręciło tylko głową.
Egon przełknął ślinę, zatrzymał się w dość niewygodnej pozycji pomiędzy siedzeniem a staniem - użytecznej w lesie, w sytuacji braku toalety, mało użytecznej w pomieszczeniu gdzie ktoś mierzy w twoją głowę.

- Bu… butelka? Mam, zaraz pokażę… - jego wystrachany wzrok skakał po bokach trójkąta Astrid, gnaty Wojtka, barek.

Gdy pozwolono mu się ruszyć, powoli podszedł do lodówki na drinki, poodsuwał kilka szkieł i wyciągnął litrówkę z bezbarwnego szkła, wypełnioną czarnym - z punktu widzenia Astridn- płynem. Naczynie było w połowie puste.

[MEDIA]https://3.bp.blogspot.com/-VpxHErGsvlc/V-kwcwSgQSI/AAAAAAAAglY/7CI5u9PfO84-sU_P65ypyE1o9RuFoQvgQCLcB/s1600/asrid22.jpg[/MEDIA]

- Weź to - poleciła Wojtkowi, by ten miał powód, by opuścić broń. Następnie zwróciła się do Egona - Czy kiedykolwiek karmiłam cię inaczej niż prosto z nadgarstka? To jedyny sposób, byś potwierdził moją tożsamość. A teraz... chodź i spróbuj. - powiedziała łaskawie nadstawiając dłoń.
Wojtek wziął z butelkę z roztrzęsionych rąk satanisty, Childe poskrobało zaschniętą “czerń” przy szyjce i przysunęło do nosa. Mężczyzna spojrzał na swoją Dame i pokiwał milcząco głową. Była to krew.

Egon niczym skomlący pies opadł na kolana i przyległ do dłoni kainitki. Miał prawdziwy talent w przegryzaniu skóry nawet nie posiadając kłów. Ech ci Norwedzy… Kot zeskoczył zaś ze stolika i zaczął miauczeć jakby dopraszając się swojej porcji.

Astrid przypomniała sobie iż faktycznie, zwierzątko zazwyczaj zlizywało vitae z twarzy Egona, a Ojciec raz nawet ochlapał kota krwią i zmusił tym samym ghula do wylizania futerka swojego pupila. Nigdy jej to nie bawiło. Zdecydowanym ruchem odsunęła nadgarstek od ust właściciela klubu i sama polizała ranę, zaleczając ją. Następnie podniosła się z fotela i skierowała ku wyjściu.

- Nie zawiedź mnie więcej. - rzuciła chłodno na odchodne.
Wojtek zaś złapał mężczyznę za ramię
- Daj ten numer. - polecił, Egon wciąż na klęczkach wyciągnął iphona i zaczął przeszukiwać kontakty, w tym czasie kot zaczął lizać mu twarz.
- Spoko, znajdę. - powiedział Wojtek wyrywając ghulowi komórkę z ręki i zabierając ją ze sobą.

Para zostawiła Egona jego kotu. Za drzwiami vipowskiego pomieszczenia, w drodze na zewnątrz Wojtek potrząsnął butelką.
- Co chcesz z tym zrobić? - spytał.
- Damy to księciuniowi do sprawdzenia. Jakoś nie przypominam sobie żeby ktoś ze mnie spuścił aż tyle posoki, a pomyśl co, jeśli u innych ghuli sytuacja ma się podobnie? Jak znam Brzydalka, to jego babcie dowiedzą się nie tylko co to za krew, ale gdzie była i takie tam.

Szybko napisała smsa do Huberta
Cytat:
“Fałszywka była u Egona. Dała mu butelkę MOJEGO v. Zbadasz ją? Jak mogę ci ją dostarczyć? Buziaki dla przystojniaka”
W czasie kiedy Astrid kleciła tekst to Księcia, Wojtek wyłączał w opcjach blokadę klawiatury w telefonie Egona.

Hubert odpisał po jakiś trzech minutach:
Cytat:
“zadzwoń na takewaya i daj ją kolesiowi na skuterze, pozdrawiam H”


Nosferatu chodziło oczywiście o konkretnego dostawcę który poza dotaczaniem śmierdzącej chińszczyzny, był zaufanym kurierem społeczności Oslo. Wampirzyca zadzwoniła i umówiła się z dostawcą za 10-15min przed budynkiem uniwerku, gdzie chciała się teraz udać.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 26-09-2016, 18:46   #23
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Manhattan, grudzień 1931



Belle sukcesywnie sama zaczyna poruszać się autem po Manhattanie, odsyłając Johna do nadzoru nad przygotowaniami do otwarcia. To chyba najgorszy możliwy czas, na zapoznawanie się z drogami Nowego Yorku. Przebicie się do nowego lokalu z domu zajmowało Johnowi około godziny, a roboty wymagały ciągłego nadzoru. Madame zirytowana oparła głowę o kierownicę. Ten korek nie miał końca. Znudzona wyjrzała przez okno auta i pocieszała się tym, że przynajmniej nie musi brodzić z tymi wszystkimi ludźmi po kolana w śniegu szukając prezentów.

- Że też Dragosz musiał pojechać do tej swojej fabryki.

Przez ostatnie tygodnie Madam nie tylko przyswajała techniczny aspekt prowadzenia automobilu, ale i cały swoisty “rytuał” i “filozofię” prowadzenia. Nie zaniedbywała też irytacji korkami. Kobieta wkładała całą swoją siłę w wymanewrowanie między przeszkodami by jak najszybciej wyrwać się z zastoju. Wkładała przy tym masę siły, och do tych całych maszyn doprawdy przydał by się dar potencji, czy nie można by sprawić by ta kierownica skręcała się łatwiej? może w przyszłości…

Kobieta zobaczyła otwarcie i docisnęła pedał gazu, nareszcie wyrwie się z tego tłocznego marazmu. Kiedy tak mijała grupki piechurów podążających chodnikiem, zauważyła kątem oka jakąś parę. W pierwszej chwili myślała że to jacyś zakochani całują się przy moście, ale wampirzyca wiedziała lepiej jak pożywia się spokrewniony. Ktoś właśnie “całował” w jej domenie! Madam nie zdążyła dobrze przyswoić tej informacji gdyż nagle coś szarpnęło ją z mocą do przodu. Siła wyrwała ją z siedzenia, wyrzuciła poprzez przednią szybę.

Zanim dotarło do niej co się stało, leżała na śniegu z dala od auta i niestety biały puszek nie pomógł tu nic a nic. Czuła jak krew płynie z jej twarzy i klatki piersiowej. Powoli sięgnęła do sporego kawałka szkła wbitego w szyję, tą nie połamaną ręką. Ostrożnie wyjęła go zaleczając ranę. Madam spojrzała po sobie, jej prawa noga trzymała się w zasadzie jedynie na kości. Ogromny kawałek mięsa wisiał naderwany. Opadła na śnieg i spojrzała w niebo. Ten cholerny śnieg nadal sypał.


- How how how merry christmas. - Jej głos był słaby, czuła, że musi się się ogarnąć zanim padnie od upływu krwi. Spróbowała się usadzić używając działającej ręki i przygryzając wargę dosunęła kawał mięsa do kości.
Ból był niewyobrażalny, Madam nigdy w swoim długim już istnieniu nie była tak ranna. Czuła jak w miejsce wylewającej się z niej krwi wkrada się niebezpiecznie blisko bestia. Wampirzyca używając niemal całej swojej siły woli złożyła resztki w coś co mogłoby być nogą i zatamowała krwotok. Wykończona padła spowrotem na śnieg, starając się wepchnąć bestię do środka. Noga była sporym problemem, niestety nie jedynym. Dopiero po chwili Madam zorientowała się iż leży niebezpiecznie blisko krawędzi mostu.

- Zabiję tą wywłokę. - Belle rozejrzała się by zorientować się w swojej sytuacji. Mogła odpełznąć, ale nie daleko. Gdzie się podział ten cholerny wampir. Bele zauważyła że ktoś zbliża się w jej kierunku, ktoś zbliża się powoli - czy ludzie zawsze zbliżają się powoli do ofiary wypadku? Zawsze wydawało jej się że raczej biegną. Im bliżej nieznajomy się zbliżał, tym bardziej wyglądał na osobę, która piła przed chwilą z jakiejś nowojorskiej dziewczyny. Wampirzyca szybko szacowała jakie ma w obecnej sytuacji szanse z innym wampirem. Mężczyzna zatrzymał się dobre dziesięć metrów przed leżącą na śniegu Madam, zaczął zachodzić ją od tyłu. Madame uważnie przyjrzała się twarzy wampira po czym zsunęła się z krawędzi mostu.

Spodziewała się, że woda będzie zimna, ale to był lód. Cieszyła się, że to nie był jeden z tych nowych, wyższych mostów. Czuła jak jej ciało kostnieje, jedyny plus lekko tamowało to krwotok. Wypaliła jeszcze trochę krwi by doprowadzić drugą rękę to użytku i powoli zaczęła płynąć w stronę brzegu, błagając w myślach by pod mostem jak zwykle ktoś spał.
Madam w zasadzie bardziej tonęła niż płynęła, ale nie musiała się tym zbytnio przejmować, po jakiejś godzinie albo dwóch, udało jej się dopłynąć do brzegu. Tam straciła świadomość…


Kiedy odzyskała zmysły siedziała skulona przy jakimś płonącym koksowniku. Obok niej leżał martwy kloszard, za stary jak na preferencje wampirzycy. Kobieta rozejrzała się jakieś trzy, cztery metry dalej, leżały trzy inne ciała, Mężczyzna gdzieś koło trzydziestki, kobieta, nieco młodsza i nastoletni chłopiec. Musiały być jakieś dwie godziny przed świtem.

Madame zrezygnowana spojrzała na niebo. Na chwilę przymknęła oczy badając swoje ciało. Było chyba nie najgorzej. Podniosła się i zaczęła od wrzucenia kloszarda do rzeki. Po chwili dołączyło do niego małżeństwo z dzieckiem. Kobieta w uszkodzonym płaszczu Madame, bo wampirzyca postanowiła się z nią zamienić. Rozejrzała się po okolicy, starając się rozpoznać gdzie mogła zaprowadzić ją bestia. Minęło sporo czasu i Doris pewnie wszczęła już alarm. Wiedziała, że madame jedzie do domu. Opatuliła się płaszczem i na bosaka, bo niestety buty kobiety nie pasowały, ruszyła w kierunku widocznych w oddali świateł Manhattanu… Była cholernie daleko, w nieciekawej dzielnicy i zapewne nieciekawej sabackiej domenie. Niedaleko była droga, nawet o tej porze jeździły nią te samochody.

Wampirzyca uśmiechnęła się i przeczesała swoje włosy ręką, wyjmując przy okazji jeszcze kilka kawałków szkła. Obejrzała swój strój i stwierdziła, że co jak co ale wygląda jak kurwa. Porwana sukienka ledwo co zasłaniała, w sumie, upłynęło z niej tyle krwi, że można by powiedzieć, że oryginalnie była… bordowa? Madame przestała zastanawiać się nad tym kolorem i ruszyła w stronę drogi.


Madam nie musiała długo czekać nim jedna z dostawczych ciężarówek zatrzymała się. z okna po stronie kierowcy wynurzył się, w oparach taniego tytoniu, obskurny zapocony czterdziesto-paro latek.

- Eeej mała? Ciężki dzień w pracy hę? Chętna na mały overtime?

- Przystojniaczku podrzuć mnie w okolice Port Morris a bardzo chętnie upiększę ci tę noc nawet za free. - Wampirzyca uśmiechnęła się.

- Ha! - śmierdziel huchnął czymś tak okropnym, że wampirzyca ucieszyła się w duchu iż sama pija krew. - Wskakuj cipko, pozmieniasz mi biegi…

Madame weszła do ciężarówki. - Tutaj będziesz musiał zapłacić, w porcie masz mnie gratis. To jak?

Śmierdziel westchną ale pokiwał głową. - Jeszcze nikt chyba nie dostał nic od kurwy gratis, gdyby wszyscy tak postępowali w interesach nie było by pewnie całego ego kryzysu. - wyciągnął z kieszeni kilka pomiętych banknotów i zaczął wolną ręką rozpinać rozporek, nie przestając prowadzić.

- Jak widać miałam słaby dzień. - Madame udawała, że nie zauważyła, że mężczyzna robi coś innego niż kierowanie autem, uważnie przyglądała się drodze.

- Heh - mężczyzna zarechotał opuszczając wolną ręką spodnie na wysokość kolan - ja też mała, ja też, ale… - złapał kobietę bezceremonialnie za włosy - to się zaraz zmieni - i zaczął przyciągać jej twarz do swojego krocza.

Belle przechyliła się prawą ręką naciskając na hamulec, jednocześnie wbijając lewy łokieć prosto w jego jaja.

- Ty ku… - nie zdążył dokończyć śmierdziel gdyż jego głowa miała pilne spotkanie z przednią szybą na które bardzo, ale to bardzo nie chciała się spóźnić. Ryj śmierdziela wybuchł krwią, pierwsza pozytywna woń jaką Madam poczuła od tego typka. Kobieta nacisnęła klamkę i wypchnęła go z wozu, zostając sam na sam z maszyną, której bardzo nie chciała prowadzić.
Wyglądało jednak na to, że będzie musiała, w końcu umiejętności trzeba było sprawdzać w życiu i nieżyciu. Wampirzyca odpaliła silnik i bosą nogą nacisnęła na gaz.

- Mówili, że po upadku z konia trzeba znów na niego wsiąść… - Uśmiechnęła się, ledwo wykręcając kierownicę. - oby nie kłamali.

O ile madame myślała, że prowadzenie należących do niej aut było paskudne, to opanowanie tej zardzewiałej kupy śmieci graniczyło z cudem. Z przyjemnością porzuciła auto kilka przecznic od domu i skierowała się tylnymi uliczkami w stronę burdelu. Gdy weszła od zaplecza w lokalu zapanował zamęt. Jakaś dziewczyna szybko wezwała Charliego bo to on pozostał na posterunku, podczas gdy wszyscy inni prowadzili poszukiwania. Nim go znaleźli udało się jej dostać do wind, ghul w ostatniej chwili wbiegł do środka.

- Pani, co się stało?

Madame osunęła się na podłogę. - Zanieś mnie do sypialni.
Chłopak szybko ją podniósł i gdy winda zatrzymała się ostrożnie ruszył w stronę jedynego pozbawionego okien pomieszczenia. Delikatnie ułożył ją na łóżku i już chciał się odsunąć, gdy madame chwyciła jego marynarkę.
- Rozbierz mnie. - Uśmiechnęła się - I wywal te szmaty.

Gdy leżała naga na łóżku słyszała jak Charlii wydaje polecenia, John dobrze go przeszkolił. Wtuliła się w miękką poduszkę. Ghul wrócił po dłuższej chwili i przyklęknął przy łóżku. - Wysłałem ludzi by poinformowali Pana Johna, Panią Doris i Pana Dragosza. Czy mogę jeszcze jakoś pomóc?

Madame obróciła się na plecy eksponując swój nagi biust. - Tyle Panów do poinformowania. - Uśmiechnęła się do chłopaka. - Rozbierz się i chodź tutaj, mam serdecznie dość zimna na tą noc.

Było niewiele czasu do świtu i komitet powitalny musiał poczekać do następnej nocy.


Za to gdy Madam obudziła się czekał już na nią John oraz Doris. Niedługo po tym zjawili się posłańcy od zaprzyjaźnionych spokrewnionych. Aczkolwiek, wymownie brakowało Childe Madam. John i Doris nie poruszali tego tematu póki wampirzyca sama o to nie pytała. Okazało się, że Dragosz wciąż nie powrócił z poszukiwań swojej Dame. Gdyby nie nalegania Johna i Doris Madame dano wyruszyłaby na poszukiwania. Była osłabiona ale nie tak by pozwolić swemu childe zniknąć. Gdy tylko się pojawił wyprosiła wszystkich. Skupiła się na wykonaniu kilku niezbędnych telefonów do policji - ze zgłoszeniem zniknięcia auta, do księżnej z podziękowaniami za przysłanie posłańca.

Kilka godzin później ktoś powiadomił Madam iż właśnie przyjechał ghul Dragosza Aleksjej. Jego pan jest wraz z nim. Ghul był blady, stracił najwyraźniej dużo krwi. Sam Dragosz był bez marynarki, jego koszula była podarta, na twarzy i ramieniu nosił ślady kłów.

- Co ty wyrabiałeś idioto? - Po raz pierwszy młody wampir mógł zobaczyć swoją Dame roztrzęsioną. Sama była w nie najlepszym stanie. Widać było że wciąż odzyskuje siły po poprzedniej nocy.

Mężczyzna zwyczajowo już odesłał Alexa poza wzrok swojej Dame, tym razem jednak, po prostu polecił mu zapłacić grzecznie za jakiś pokój na całą noc i spać. Wydawanie komend po niemiecku w podartej koszuli ale z pozą jakby stało się w nienagannym fraku było nawet dość komiczne. Dragosz spojrzał na Dame, starał się przybrać pogodną minę. Podszedł do kobiety pośpiesznie, wyhamował dopiero gdy był już całkiem blisko.

- Szukałem cię, jak wszyscy. - odparł

Madame zmartwiona przejechała dłonią po śladach kłów. - Co pozwoliło ci myśleć, że poradzisz sobie z czymś co mogło sprawić mi problem? - Była zła, ale też cieszyła się, że jest cały. Oparła głowę o jego ramię i odetchnęła z ulgą.

Ciało Dragosza było zimne, mężczyzna nie miał chyba wystarczająco krwi by dbać o ludzki wygląd, jego ghul chyba nie mógł już mu dzisiaj pomóc, widać było iż nawet mimo poważnych ran Dragosz jednak nie zdecydował się go poświęcić. Na ciele mężczyzny nie było już właściwie żadnych ran, poza tymi po kłach oczywiście. Hohenzollern skrzywił się nieco gdy kobieta ich dotykała, wciąż musiały być bolesne, nawet dla kogoś takiego jak jej Childe. Wampir objął kobietę i przytulił mocno.

- Kiedy ja szukałem cię jak wariat, on polował, nie byłem świadomy kim on jest do momentu gdy nie poczułem jego zębów na własnej skórze. - wyjaśnił.

Wampirzyca delikatnie polizała rany na skórze mężczyzny, jednak te nie chciały zniknąć. - Zabiję go. Choćbym miała poruszyć całym Nowym Yorkiem. - Powoli oderwała się od Dragosza i spojrzała na niego z uśmiechem. - Powinieneś coś zjeść.

Mężczyzna patrzył na Madam z prawdziwą miłością, gdy ta mówiła o zabijaniu i poruszaniu miasta.

- Alex jest poza stanem używalności na dzisiaj. Moja studentka nie powinna przebywać w takich miejscach - Wiedząc już o preferencjach swojej Dame, Dragosz dobrał sobie poza Alexem troje młodych ludzi z wyższych sfer, były to dzieci bogatych rodziców wysłane na studia z europy. Dragosz pił z nich, ale raczej nie używał do niczego innego. - Poczekam do jutra kochana.

- Doris. - Głos madame poniósł się echem po pokoju. Ghulica powoli wsunęła się do pomieszczenia. - Zajmij się moim childe, niech Charlie przyniesie tu jeden z garniturów Dragosza, a John dołączy do mnie w gabinecie. - Madame odsunęła się od wampira. - Dołącz do nas gdy doprowadzisz się do porządku.

Nie czekając na jego odpowiedź opuściła pokój. Wyraźnie było widać, że wampirzyca kuleje na jedną nogę. Mimo, że założyła wyjątkowo zabudowany jak na siebie strój z za kołnierza wystawało zniekształcenie na szyi, z prawą nogą też coś było nie tak. Nim zdążył przeanalizować co, stanęła przed nim Doris.

- Panie. - nachyliła się eksponując szyję. Była wypoczęta, pełna sił. Zupełnie jakby wampirzyca nie napiła się z niej mimo ran.

Dragosz zbliżył się do ghulicy swojej Dame, stanął za jej plecami, przyległ do nich. Jedną rękę położył na brzuchu Doris, drugą odsunął delikatnie jej głowę na bok. Wgryzł się od tyłu w tętnicę i pił aż kobieta zwiędła w jego uścisku. Wtedy Dragosz oblizał jej szyję zasklepiając ranę i podtrzymując głowę zaniósł na kanapę. Położył ghulicę na boku, upewnił się, że jej drogi oddechowe są czyste i przykrył kobietę kocem.

Childe pozwoliło by krew rozgrzała jego ciało nadając mu żywy wygląd. Ubrał się w garnitur poprawił włosy, spryskał się wodą kolońską i dołączył do swojej Dame.


Gdy Dragosz wszedł do gabinetu, zastał swoją Dame rozmawiającą przez telefon. Przyklęknęła na jednym z podnóżków, pozwalając by prawa noga spokojnie opadała, słuchawkę trzymała nie tą ręką co zazwyczaj. John siedział w fotelu z filiżanką kawyi oczywiste było,że mężczyzna był wykończony. Obok niego stał opróżniony kryształowy kielich, jeden z tych, z których wampirzyca lubiła poić swoje ghule.

- Billy, chcę mieć te zdjęcia jutro w swoim gabinecie. - Belle uśmiechała się słuchając odpowiedzi. - Mogę ci przypomnieć czemu masz to zrobić. - Jej uśmiech się poszerzył. - Wobec tego do zobaczenia jutro.

Gdy odłożyła słuchawkę jej wzrok spoczął na kilku pomiętych banknotach leżących na biurku. Momentalnie spoważniała. Sięgnęła po odłożony na popielniczkę papieros i się zaciągnęła.

- Gdzie spałeś? - Pytanie było ewidentnie skierowane do Dragosza. Belle podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się widząc jego stan. - Gdzie udało ci się trafić na naszą zgubę?

Dragosz widząc iż wszyscy siedzą, pozwolił sobie uczynić podobnie. Siadł na jednym z wolnych foteli, stając się tym samym częścią trójkąta wraz z Belle i Johnem. Dotykał właśnie rany po zębach na szyi miętosząc ją, sądząc po unoszącej się wardze mężczyzny, miejsce było wciąż bolesne, ale przynajmniej sam ślad po zębach zniknął.

- W na strychu polskiego sklepu mięsnego na Bronx. - odpowiedział wyjmując cygaro i odcinając jego końcówkę. - wyciągnął zapalniczkę i rozpalił - dobrze że zamykają na święta. Zaskoczył mnie na ulicy, gdybym nie poczęstował go solidną dawką ołowiu, po prostu… chyba wypił by mnie do końca. - Dragosz zaciągnął się dymem - Rzucił mną jakbym ważył tyle co jakiś kurczak.

W głowie madame kłębiły się setki myśli. Wstała i zgarnęła banknoty ze stołu, cały czas śmierdziały tym obskurnym kierowcą. Spokojnie spaliła je nad tacą do niszczenia dokumentów. Czuła, że po ostatniej nocy jej bestia jest dużo bliżej niż zazwyczaj. - Wiele ci brakuje do siły starszych wampirów Dragosz.

Mężczyzna strzepnął popiół, Madam znając go już od dłuższego czasu mogła wyczuć w jego gestach pewną nerwowość.

- Jest dokładnie tak jak mówisz, Pani. - to wyznanie cięło i rwało żywcem dumę młodego wampira.

Wampirzyca poczekała aż banknoty się spalą i wygasiła w popiele po nich papieros. Niestety nadal czuła ten smród. - Nie martw się skarbie i tak jak na dzieciaka jesteś całkiem silny. John jaka jest szansa, że ta pijawka sypia na wyspie?

John odstawił filiżankę na talerzyk głośno szczękając. - Na Manhattanie? w samym sercu Camarili? cóż, było by to bardzo śmiałe, no ale chyba śmiałości i tupetu “Kubusiowi” nie brakuje.

Dragosz miętosił wściekle cygaro za każdym razem gdy wyjmował je z ust. Na komentarz Dame odpowiedział skinięciem głowy, ale widać było, że przytyk oczywiście go trafił. - Ktoś zadzwonił do mnie i powiedział, że miałaś wypadek gdzieś na Bronx a potem się rozłączył…

Madame spoważniała. - John z jaką informacją zadzwoniła do ciebie Doris?
John spojrzał na Madam.


- Doris zadzwoniła kiedy tylko uznała iż nie ma cię już długo, jak to okresliła “kobieca intuicja” muszę przyznać, że od czasu… - spojrzał na Dragosza - od “tamtego” czasu, bardzo stara się wykazać przydatnością Pani, martwiła się, wszyscy potraktowaliśmy to poważnie.

Dragosz zerknął na Johna a potem na Madam. - Alex faktycznie mówił mi dzisiaj iż Droris dzwoniła, ale ja mówię o innym telefonie. Ktoś dzwonił do fabryki i zostawił wiadomość, ze miałaś wypadek. Przekazano mi to natychmiast, bylem w innej części budynku. Zachowałem się pochopnie, ale nic nie wzbudziło przynajmniej wtedy moich podejrzeń, założyłem, ze to ktoś z twojej świty. - Dragosz wstał, wcisnął cygaro w popielniczkę miażdżąc je całkowicie. - Zwabił mnie jak amatora. - nozdrza młodego wampira poruszały się, świadcząc o rosnącej wściekłości.

Madame powoli podeszła do swojego childe. - Dragosz, mało kto wie, że jesteś moim childe. Skoro ta wywłoka ma tą informację oznacza tylko tyle że nas obserwuje. Cieszy mnie, że się o mnie martwiłeś. - Wampirzyca delikatnie chwyciła guzik w marynarce swego childe. - John, chcę wiedzieć, kto obserwuje lokal. Czy w okolicy nie kręcił się jakiś podejrzany osobnik. Billy załatwia mi zdjęcia różnych reporterów z mojego wypadku. Mam nadzieję, że znajdziemy na którymś naszego Kubusia.

Dragosz powściągnął złość z racji bliskości swojej Pani. - Zakładasz, że to wszystko nie jest intrygą Toreadorów? - zapytał.

John odchsząknął. - Oczywiście, co prawda ostatnio straciliśmy kilku dobrych obserwatorów… - spojrzał na Dragosza, po czym szybko dokończył - nic z czym nie mógłbym sobie poradzić - zapewnił swoją Panią.

Dragosz wydał z siebie pomruk - Oh, jeśli “przypadkiem” spotkam taką osóbkę, wykorzystam mój dar przekonywania.

Madame roześmiała się. - Panowie, spokój. Potrzebuję was obu, toż widzicie w jakim stanie jestem. - Wampirzyca odsunęła się od Dragosza i podeszła do papierośnicy. Chwilę bawiła się srebrnym pudełkiem. - Johny, weź chłopaków Salvatore, wspominałam mu, ze mogę prosić o jego pomoc. Połowa towaru jest jego jeśli się zgodzi. Z moją pomocą przy sprzedaży jeśli będzie sobie tego życzył. - Dame odpaliła kolejny papieros. - Zgarnij jutro zdjęcia od Billego, zobaczymy czy rozpoznam naszą małą zgubę. Jeśli dobrze pójdzie rozdamy chłopakom portrety tego wampirka. - Chwilę coś analizowała. - Mają się do niego nie zbliżać, chcę telefon i informację o tym gdzie się udał, zrozumiano? Ty skup się na nowym lokalu. Nie pozwolę by Sabat psuł mi nową inwestycję.

Ghul skłonił się i opuścił pokój. Madame przez ten czas na spokojnie paliła obserwując ludzi na ulicy. Wyraźnie wypatrywała twarzy, którą widziała tuz przed wypadkiem.

- Dragosz, musisz pohamować swoje nerwy. Potrzebuję ciebie i nie chcę byś podejmował głupie decyzje bo coś rani twoje ego. Dobrze?

Mezczyzna przymknął oczy. - Oczywiście Pani. - powiedział spokojnie.

- Jesteś silny jak na młodego wampira i wiesz co chcesz zrobić będąc jednym z nas. W przeciwieństwie do takiej różyczki jak Billy. - Madame wskazała papierosem na słuchawkę. - Jestem z ciebie dumna.
Wampirzyca wygasiła papieros i odwróciła się w stronę swego childe. Przetarła swoje oczy. Jej postawa wyraźnie dawała znać, że jest zmęczona. - Muszę doprowadzić się do właściwego stanu. Jeśli ten wampir nie trafi w moje ręce w przeciągu dwóch dni, zabiorę się za Sabat od góry.

Mężczyzna rozchmurzył się gdy kobieta zaszczyciła go spojrzeniem. Nie tyle chodziło o to że był łasy na pochlebstwa, był raczej łasy jej zadowolenia. Nic nie bolało go bardziej niż przynoszenie zawodu swojej Dame, jego duma nie potrafiła znieść tych momentów.

Dragosz pozwolił sobie podejść do Madam bliżej. - Twoja noga… krew tego nie zaleczyła? - ośmielił się zapytać.

- Jak widać zaleczyła. - Madame mrugnęła do niego. - Ten wypadek… - Wampirzyca zamilkła, przed oczami stanęła jej bielejąca kość na tle zakrwawionego śniegu. Dragosz widział jak jej uśmiech znika. - To był dosyć poważny wypadek.

Młody wampir ujął ją za ramiona i delikatnie przybliżył do siebie, spojrzał z troską i uwagą na kobietę. - Co on ci zrobił?

- Kto? - Uśmiechnęła się. - Wypadek to moja wina. To nie najlepsza pora na naukę obsługi tych maszyn. Jedyne czym nasz Kubuś tam zawinił, to tym, że miał czelność pić z kogoś w mojej domenie.

Mężczyzna uspokoił się. Potarł ramiona kobiety. - Jeszcze w europie miałem wypadek samochodowy, spędziłem rok na rehabilitacji, myślałem że już nigdy nie wstanę z łóżka… - zawahał się, po czym jedynie się uśmiechnął - aż wstałem. Pamiętasz jak wyglądał? - zmienił temat.

- Wyglądał normalnie, jak zwykły amerykanin. Mam nadzieję, że jak zobaczę zdjęcia uda mi się go znaleźć. - Dame przeniosła cały ciężar na lewą nogę. - Wojewoda pomógł ci wstać?

Mężczyzna przymknął oczy i pokiwał głową. - Tak, wybacz, nie chciałem tego wspominać. - usprawiedliwił się.

- Niby czemu? - Dame zsunęła z siebie żakiet. Pod samą koszulą wyraźnie było widać deformację lewej ręki. - Dzień, dwa i nie będzie widać śladu po tym, że wczoraj niemal rozerwało mnie na kawałki. Ty byłeś tylko człowiekiem… Jestem wdzięczna wojewodzie za to, że cię postawił na nogi. - Spojrzała na niego z uśmiechem. - To on stracił kogoś, kto mógłby być jego najlepszym childe. Więc mój drogi wspominaj mi jak najwięcej bo chcę wiedzieć wszystko. Na wypadek gdyby Pan Wojewoda upomniał się kiedyś o swego ghula.

Madam mogła zobaczyć, jak mężczyźnie spływa brzegiem głowy, po uchu, kropelka krwawego potu. - Oczywiście Najdroższa, tak też zrobię. - odparł starając się włożyć w to jak najwięcej pogodności. Puścił kobietę i przeszedł się do stolika na którym zostawił paczkę z cygarami. Chwycił je i podszedł bliżej okna. Z kieszeni marynarki wyciągnął złotą papierośnicę wypełnioną eleganckimi papierosami, zaproponował je Madam zanim odpalił sobie cygaro. Wampirzyca podeszła kulejąc i przyjęła papieros. Z uśmiechem patrzyła jak mężczyzna zaciągnął się głęboko dymem. Dame zasłoniła okno i oparła się o zasłonę tak by Dragosz musiał patrzeć na nią.

- To nie był wtedy “on” moja droga, Wojewoda wygląda i “jest” tym czym chce być. Czasem jest piękniejszy niż jakiekolwiek stworzenie, czasem jeszcze piękniejsza, czasem zaś wygląd Wojewody sprawia iż chcesz wyrwać własne oczy własnymi rękami.

- Wojewoda jest starym Tzimise. Potężnym. - Wampirzyca skrzyżowała ręce na piersi. Dopiero teraz wampir zauważył, że wyjątkowo miała coś pod koszulą. - Twój dziadek jest potężnym Ventrue. Zawsze fascynowało mnie jak potrafił zawładnąć ludźmi, wampirami. Każdym kogo zechciał. Nazywam cię dzieckiem ale jakby to nie wyglądało sama jestem dosyć młodym wampirem. Nigdy nie bój się starszych, oni też mają swoje słabości. - Delikatnie potarła zniekształconą rękę. - Każdy ma jakąś słabość.
Dragosz od dłuższej chwili przyglądał się jej ciału w badawczy sposób. Uniósł jej dłoń ostrożnie. Patrzył uważnie.


- Obdarzyłaś mnie nieśmiertelnością niespełna miesiąc temu Najdroższa. Tak jak powiedziałaś, jestem w twoich oczach dzieckiem, ale kiedyś będę mógł sprawić, by takie rany znikły, potrzebuję tylko… czasu.

Wampirzyca uśmiechnęła się szczerząc kły. Delikatnie wysunęła dłoń z jego ręki. - Ja też... dnia albo dwóch. Skup się na tym co dla ciebie najważniejsze. - Delikatnie odepchnęła się od zasłony pewnie stając na nogach. - Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mógł wszystko - na chwilkę zamyśliła się - a ja trochę więcej. - Powoli wyminęła Dragosza wrzucając papierosa do popielniczki i wydobyła z szuflady zdjęcia zabrane policji. - Dziś będę spała tutaj, obawiam się o dom. Chcesz zostać tutaj czy udać się na Park Avenue?

Mężczyzna ruszył za nią, towarzysząc jej. - Chcę być z tobą.

Dame uśmiechnęła się przeglądając zdjęcia z miejsc zbrodni i sekcji zwłok. - Nie licz dziś na zbyt wiele, moje ciało raczej nie należy do najatrakcyjniejszych. - Rzuciła odbitki na łóżko i jeszcze raz spojrzała na wszystko z góry. Przygryzła palec jednej dłoni, drugą opierając na biodrze. Przyjmowanie seksownych pozycji przychodziło dame instyktownie. - Z jakiego klanu jesteś sk… - Ugryzła się w język nim z jej ust padło przekleństwo.

Dragosz stojąc za kobietą złożył czuły pocałunek na jej karku. - Schowam więc twoje ciało w moich ramionach, jeśli ktoś postanowi cię zaatakować, będzie musiał najpierw przerąbać się przeze mnie. - powiedział do jej ucha obserwując jednocześnie przez ramie zdjęcia. - Nic z tego nie wygląda na to co dopadło mnie na Bronx, a to ja dokładnie wiem z jakiego był klanu, wpominaliśmy go już dzisiaj.

- Nic z tego nie mogło cię dopaść, bo wszystkie te dziewczyny są martwe. - Dame obejrzała się na swoje childe. - Z jakiego jest klanu?

- Kochanie, nie zaatakował mnie wampir człowiek, tylko monstrum, dobre dwa i pół metra, szpony ostre jak brzytwy, kościsty kołnierz okalający czaszkę. To musiał być Diabeł.

Dame uśmiechnęła się i ponownie spojrzała na fotografie. - Mi obojętnie kogo zabiję, ale czy ty nie obawiasz się, że to twoi upominają się o ciebie?

Dragosz wyprostował się dumnie. - Jestem Ventrue, Najdroższa. - uśmiechnął się po czym dodał. - Wątpię by informację tak szybko dotarły na kontynent. Ten “problem” pozostaje jeszcze przede mną. To był Diabeł, ale raczej lokalny, co to w ogóle za pomysł by żył w takim ludnym mieście.

Dame obróciła się przodem do swego childe. Jej biust delikatnie ocierał się o jego marynarkę. jednak jej mina daleka była od zalotów. - Nie wiem. Ale niezależnie od tego co tu robi, każę mu się udławić jego rodzimą ziemią.

Dragosz zaś przeciwnie - rozbudzał się pod wpływem wojowniczego tonu swojej Dame. - Pozwól sobie towarzyszyć.

Dame z niedowierzaniem pokręciła głową, widząc nastrój swego childe. - Dragosz, może nie dotarło do ciebie ale moje ciało wygląda paskudnie. Połatałam się ale… - Zamilkła, przypominając sobie w jakim stanie dotarła tu poprzedniego dnia. Obróciła się tyłem do wampira i zaczęła zbierać zdjęcia z łóżka. - Ten wampir, którego widziałam, wyglądał ludzko.

- Wybacz, nie chciałem zabrzmieć grubiańsko. - wytłumaczył się, po czym podjął temat wampira. - Może to dwa różne byty. Aczkolwiek transformacja nie powinna zajmować jakoś strasznie dużo czasu, już jako ghul nauczyłem się… “rzeźbić” własną skórę - zwykły ghul.

- Nie brzmiałeś grubiańsko. - Dame zebrała zdjęcia i odłożyła je na nocny stolik. - A co do twego “rzeźbienia” dałeś mi już mały pokaz. - Wampirzyca usiadła na łóżku i spojrzała na górującego nad nią mężczyznę. - Co potrafiły “niezwykłe” ghule?

- Mój wuj potrafił dotykiem działać na ciała innych, otwierać ich skórę, zmieniać wygląd, to mogło być oczywiście zabiegiem kosmetycznym lub torturą. Ale kiedy ostatni raz go widziałem, miał już 98 lat.

Dame spochmurniała i opadła na łóżko, przez chwilę uważnie obserwowała sufit. Prawie 100 lat, tamten mężczyzna był starszym ghulem niż ona wampirem. Obróciła się na brzuch i wtuliła głowę w pościel. Michaela ma coś koło 400 lat. Jej ojciec, pewnie podobnie. Zebrała więcej pościeli i przytuliła się do niej przymykając oczy. Nie pozostaje jej nic innego niż zdobyć większe wpływy niż oni wszyscy razem wzięci. Uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała nic Dragoszowi. Gdzieś w głębi niej tliło się to dziwne pragnienie, chęć wzięcia swego childe w objęcia, ale aż nadto zdawała sobie sprawę z tego ile udało się jej poleczyć, a ile pozostało w stanie godnym pożałowania.

Dragosz nie napastował kobiety, położył się za nią i delikatnie gładził ramię Dame. Mijały godziny i choć grube zasłony oraz okiennice były już zamknięte, dopadające wampiry uczucie znużenia nieuchronnie zwiastowało bliskość świtu. Zanim Madam sama zapadła w sen, poczuła jeszcze jak dłoń jej Childe staje się zimna i osuwa się bez cienia życia.

Jutro znów zajdzie słońce i wstanie nowa noc.
 
Aiko jest offline  
Stary 27-09-2016, 00:12   #24
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Grudzień 1943, Karkonosze, Noc sylwestrowa.
Minęło trochę czasu. Aghata pozostała “pijaczką” jednak udało się powziąć odpowiednie środki bezpieczeństwa. Childe dobrało sobie dwa ghule, z których notorycznie piło i jednocześnie je karmiło. W ten sposób nie tylko rozwiązywał się problem co zrobić z nadmiarem krwi ale także, co tu zrobić, żeby wszędzie dookoła nie walali się omdlali SS-mani.
Karl oddawał się pracy nad swoją bronią, analizował różne kwestie, sprawdzał raporty z poszukiwań “mutantów”.
Ostatecznie był zdecydowany “wyjść w teren” los chciał, iż była to noc sylwestrowa. Cóż, czy mógł być lepszy czas na fajerwerki?
Sturmführer sprawdził wszystko dokładnie dwa razy. Czy Mauser lekko wysuwa się z kabury, czy dwójka żołnierzy jest wyposażona w miotacze płomieni, czy jego nowa broń jest napełniona i sprawna. Stanął przed żołnierzami i zmierzył ich wzrokiem. Westchnął i rzekł:
- To, co zamierzamy dzisiaj uczynić, jest… nietypowe. Wychodzimy, by zapolować na mutanty. - przerwał na chwilę, badając wzrokiem teren i nastroje wśród żołnierzy. - Dwójka z was jest wyposażona w Flamenwerfen. Macie atakować z nich krótkimi seriami. - powtórzył im. - I na każdą oznakę agresji w naszym kierunku. Zarówno ja, jak i Rottenführer, będziemy dowodzili oddziałami. Pojedziemy na dwa samochody, w każdym będzie jedna osoba z Flamenwerfen. Jak mówiłem, otwierać ogień bez rozkazu. - zamilknął na chwilę. Martwił się o Agathę, trochę przerastało go rodzicielstwo. Miał tylko nadzieję, że jego childe nie nabroi zbytnio podczas jego nieobecności… - Zaraz, o czym to ja… A, już wiem. - puknął się w czoło. - Te… mutanty są niebezpieczne. Ale ogień jest dla nich śmiertelny, palą się niczym papier. To jest nasza szansa na pokonanie wrogów Hitlera! - krzyknął wręcz, powodując słaby wybuch entuzjazmu wśród żołnierzy. - Rottenführer, pamiętacie miejsce poprzedniej masakry, gdzie straciłem oko? To będzie miejsce, gdzie zaczniemy. - westchnął, drapiąc się w okolicy lewego oczodołu. Korciło go, by podrapać się wewnątrz, ale żołnierze chyba tego nie lubili, bo patrzeli wtedy na niego krzywo, jakby byli zniesmaczeni… - Pamiętajcie, aryjczycy, o pracy grupowej. Poruszacie się trójkami, oświetlacie zawsze drogę przed sobą. Wiemy o przynajmniej jednym snajperze, który jest takim… mutantem… - ostatnie słowo wypowiedział, jakby miał go dosyć. Mówił wszak o sobie… - Pamiętajcie też, by za ochraniać mnie i Rottenführera, jak również operatorów Flamenwerfen. To nasz klucz do sukcesu, tego nasz Führer oczekuje od prawdziwych aryjczyków! HAIL HITLER! - wykrzyknął, wyrzucając prawą dłoń w salucie.


SS-mani oddali salut po czym ruszyli na wyznaczone pozycje. Sześciu piechociarzy, oraz jeden z miotaczem, załadowało się na każdy wóz. Nikt nie mówił tego na głos, ale jasne było, że żołnierze woleliby spędzić sylwestrową noc w bazie, a nie ryzykować pożarcia przez te “mutanty” Od czasu pamiętnej konfrontacji Karla, zginęło jeszcze czterech Niemców, i żadnego z nich jeszcze nie odnaleziono.

Po kilkudziesięciu minutach jazdy, kierowcy zatrzymali pojazdy w wyznaczonym miejscu. Karl rozejrzał się czujnie po okolicy i skinął na trzech żołnierzy, by wyszli oświetlić nocny las. Jednocześnie uwolnił również swoje zmysły, by określić, jak wygląda okolica.
Jedynym faktem jaki odkryły zmysły kainity było zdenerwowanie jego żołnierzy. Karl nie wyczuwał żadnej nadnaturalnej aury w okolicy.
Postanowił wyskoczyć z auta i dać tym pseudo aryjczykom przykład. Wyrwał latarkę zza pasa i wyjął Mausera z kabury i opuścił pojazd. Rozejrzał się po okolicy, oświetlając ją.
Jedynym co było słychać były odgłosy jakiś nocnych ptaków, a jedynym co było widać była leśna droga, oraz oczywiście sam las.
- Żołnierzu. - nachylił się do auta. - Bądźcie czujnym. Idę do Rottenführera. - odwrócił się na pięcie i podszedł do kolejnego pojazdu. - Henrih, gdzie nastąpiły kolejne ataki? - zapytał.
Ghul wyciągnął ze skórzanej torby na dokumenty mapę i poswietlił ją sobie latarką tzymaną w zębach.
- Jakieś dwieście pięćdziesiąt merów stąd Herr Sturmführer. Na wschód. - wskazał na las.
- A droga biegnie…? - spojrzał na mapę.
Henrih powiódł palcem. - Wieś Hain, Herr Sturmführer, jedyne konkretne miejsce w tym kierunku, ale to by było i tak kilka kilometrów.
- Jedziemy zatem do wsi. -
zarządził Karl. - Najwyżej napijemy się wódki od wieśniaków. - mrugnął do Rottenführera z lekkim uśmiechem. - A może coś znajdziemy. Jazda! - warknął, wskakując do swojego samochodu.


Dwa transportery dojechały do wsi bez przeszkód. Obszar był rdzennie niemiecki toteż mieszkańcy przyjęli swoich ciepło. Byli też już odpowiednio “zaprawieni”. Karl zerkając na zegarek zdał sobie sprawę iż jest 11:30, zostało już niewiele czasu by znaleźć sobie kogoś do pary do spoglądania w niebo i życzenia sobie wszystkiego najlepszego. Sturmführerl wiedział, że Aghata na pewno nie będzie przeżywać nowego roku sama. Szczególnie gdy jest to jej pierwsza wampirza impreza “bez rodziców w domu”.
Malkav pozwolił żołnierzom na odrobinę luzu, wszak ta godzina ich nie zbawi. Samemu ruszył na obchód wsi, rozglądając się intensywnie i roztaczając swoje zmysły wokół siebie niczym mroczny całun.
Przez najbliższe kilkadziesiąt minut w zasadzie nic się nie działo, później wszyscy zebrani na placu pod kościółkiem zaczęli odliczać do północy.
Gdy dzwon wybił północ, wszyscy zaczęli wiwatować i składać sobie życzenia.
Reinhardt pozwolił sobie na odrobinę wesołości i dołączył na chwilę do wiwatującego tłumu. Złożył życzenia najbliżej stojącym osobom, po czym znów uwolnił zmysły, nie chcąc dać się zaskoczyć ponownie.
Wciąż nic nadzwyczajnego się nie wydażyło, jego zmysły chłonęły szczęście i podekscytowanie mieszkańców. W grupce kobiet w średnim wieku można było wyczuć obawę, ale rozmawiały one o swoich synach którzy służą teraz na froncie wschodnim.
Karl podszedł do swojego ghula i szepnął mu do ucha.
- Herr Rottenführer, zbierzcie ludzi, opuszczamy tę wieś za kwadrans. Załatwię tylko jedną rzecz i możemy ruszać.
- Jawohl Herr Sturmführer. -
mężczyzna zasalutował i zaczął zbierać swoich ludzi.
Malkav podszedł na tyły wioski, stanął przy najbardziej wysuniętej stodole i oparł się o ścianę, udając, że sika. Rozejrzał się wokół siebie, czy ktoś nie nadchodzi, po czym przegryzł swój nadgarstek i utoczył trochę krwi na ścianę. To powinno zwabić młode wampiry, jeśli były w pobliżu.
Vitae pociekła na ścianę, jednak jedyne kroki jakie słyszał w pobliżu kainita należały do bardzo podekscytowanych młodych dziewczyn i ich kolegów.
Warknął ze złością, ale chciał mieć pewność, że ten fortel zadziała. Wrócił do samochodu i rzekł:
- Żołnierzu, odjedźcie niedaleko, ale tak by nas ukryć przed wzrokiem. Mam pewne podejrzenia co do tej wioski, chciałbym je zweryfikować. - jego głos był… zmęczony.
Żołnierze wykonali plan. Czekali godzinę, dwie. Nic się nie stało.
Karl był wkurwiony jak wszyscy diabli. Przez prawie miesiąc wymykały mu się te podrzędne wampiry. Cały miesiąc. Bez kilku dni, ale jednak to BYŁ MIESIĄC!
- Herr Rottenführer, wróćmy do miejsca, gdzie nastąpiła ta masakra jeszcze raz. Być może te… mutanty powrócą… - powiedział, bez większego przekonania w głosie.
- Oczywiście Herr Sturmführer - przytaknął ghul i dał kierowcy znak by ruszyli.
Kiedy grupa zajechała do miejsca masakry sprzed miesiąca, nic nie wskazywało na to, by coś miało się wydarzyć.
Karl ponownie zaświecił latarką za okno i rozciągnął swe zmysły, by objąć nimi okolicę. Gdy i one nic nie wykryły, wyskoczył z auta i oświetlił ciemność, doszukując się w niej czegokolwiek.
Wydawało mu się że już nic nie znajdzie. I wtedy na coś nadepnął. Podniósł buta i spojrzał na ziemię. Pudernica z lusterkiem? Nachylił się i wziął przedmiot do ręki. Tak, to na pewno należało do Emmy.
Obejrzał przedmiot dokładnie i wyszeptał cichutko:
- Och, Emmo, moja droga Emmo… - odgiął opaskę, którą nosił na oczodole i podrapał się wewnątrz na wspomnienie wydarzeń sprzed miesiąca. - Przepraszam, że nie byłem w stanie cię uchronić… - westchnął, głośniej zaś dodał: - Żołnierze, wysiadać z wozu! Dwie trójki w las, ruchy! Jeden Flamenwerfen idzie, reszta zostaje! - wskazał palcem kierunek, w którym zaginęli kolejni żołnierze jakiś czas temu. - Obydwie trójki tam!
SS-mani ruszyli we wskazanym kierunku, najpierw trójka w szpicy, a za nią, w odległości kilkunastu merów “trójka” osłaniająca żołnierza z Flamenwerfenem. Karl liczył minuty. Wyliczył sześć, zanim padł pierwszy strzał, potem las ogarnął huk sześciu karabinów strzelających jednocześnie.
- Meldować! - wykrzyknął w noc. - Miotacz, żołnierzu, walcie z miotacza! - krzyczał ile sił w płucach.
Trudno było powiedzieć czy żołnierze go słyszą, ale prędko las rozjaśnił się płomieniami.
Karl dopadł do Heinriha i, szarpiąc go za ramię, pytał:
- Widzisz coś? Widzicie coś, Herr Rottenführer?!
Heinrih trzymał pozostałych żołnierzy w gotowości, czekając na rozkazy dowódcy.
- Nie, Herr Sturmführer.
- Scheisse! -
zaklął półgłosem i porwał Mausera z kabury. - Rada taktyczna, Herr Rottenführer?
- Herr Sturmführer, należy założyć, że nasi żołnierze mają kontakt z wrogiem. Powinniśmy ich wesprzeć.
- Aaaarh! -
warknął Karl na tyle głośno, że zdradził ich pozycję, jeśli jeszcze wróg jej nie znał. Posiadanie w głowie dziecka z całą pewnością miało swoje wady. - Dwóch zostaje przy wozach, z kierowcami. Strzelać do wszystkiego, co nie odpowiada na zawołanie. A i tak lepiej oddać strzał ostrzegawczy. - odwrócił się do Henriha i stojącego obok operatora Flamenwerfen - Wy. Za mną! Na pohybel!
Grupa ruszyła przed siebie, zostawiając za sobą czterech żołnierzy przy dwóch wozach. Kilkadziesiąt metrów w głąb, idący w awangardzie Henrih zrównał się z linią stających teraz w szeregu dwóch trojek i miotacza.
- Przerwać ogień! Przerwać powiedziałem! - żołnierze słysząc przełożonego tóż za plecami przestali strzelać. Nadpalone drzewa doskonale rozświetlały okolice, pustą okolicę.
Henrih szarpnął za ramię pierwszego z SS-manów.
- Do kogo strzelaliście.
- Melduję, ze nie widziałem!
- To czemu strzelałeś!?
- Bo… bo inni strzelali! -
Henrih zacisnął pięść.
- Ktoś wie do czego strzelał? ktoś w ogóle coś widział? - na pytanie nikt nie odpowiedział.
- PIERDOLENI IDIOCI! - ryknął Karl, popychając jednego z żołnierzy. - Rozmówimy się w bazie. A teraz biegiem do samochodów! Jeśli przez waszą lekkomyślność stracimy te samochody, Obersturmführer oskrobie mi dupę ze skóry i będziecie mnie nosić przez najbliższe miesiące! - warknął, uderzając jednego lekko w tył głowy.
Karl i Henrih popędzali przed siebie grupę dwunastu żołnierzy. Niestety przeczucia wampira okazały się aż za nadto trafne. Kiedy wybiegali z lasu, dwa transportery właśnie ruszały.
- Wykrakałem. - żachnął się zrezygnowany. - STAĆ! - ryknął na całe gardło. - DO KURWY NĘDZY, STAĆ! Tutaj Sturmführer Karl Reinhardt, wasz dowódca, wy Hurensohn! - krzyknął tak, że słyszeli go chyba w kompleksie…
Pojazdy odjechały w stronę bazy, zostawiając Karla i jego ludzi na drodze, w tą sylwestrową noc.
- Biegiem do bazy! - zarządził Malkav, rozglądając się po okolicy, czy nie zauważy ciał.
 
Corrick jest offline  
Stary 01-10-2016, 12:42   #25
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
57 West 58th Street, Manhattan, Grudzień 1931


Madame obudziła się jak zwykle przed Dragoszem. Któryś z ghuli jak zwykle ich przykrył. Powoli podniosła się i zerknęła na swoją nogę, było lepiej ale nadal goiło się to za wolno. Trudno - będzie musiała znów napić się z kilku dziewczyn. Puściła w obieg więcej krwi podgrzewając swoje ciało i lecząc rany. Już nie kulejąc przeszła do sąsiadującej z sypialnią garderoby i się rozebrała. Wyjątkowo miała na sobie bieliznę i teraz przyglądała się uważnie swemu odbiciu. Nienawidziła tej części garderoby. Te wszystkie gorsety, paski, staniki, podwiązki. Widząc, że je ciało jest już w lepszym stanie i, nie licząc zniekształcenia na lewej ręce, prawej nodze i brzuchu, po wypadku nie ma już śladu, z ulgą zaczęła rozpinać sprzączki.

- Pani. - Madame obejrzała się. W drzwiach garderoby stała jedna z jej garderobianych. - Czy mogę Pani jakoś pomóc?

Wampirzyca uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej rękę.
- Możesz.

Dziewczyna podeszła i powoli zaczęła rozpinać paski od podwiązki. Madame nachyliła się i ze smakiem wgryzła się w młode ciało.


Gdy Dragosz obudził się w ciemnej sypialni jego uwagę przyciągnęło światło w sąsiednim pomieszczeniu. Na samym środku garderoby stała jego Dame w porozpinanej bieliźnie zwarta w pocałunku z jakąś służącą. Wampirzyca zerknęła na swoje childe, gdy kobieta osunęła się w jej ramionach.

Dragosz przeciągnął się w nieco pokazowy sposób eksponując swoje rozległe ciało i niemal natychmiast skrzywił się chwytając bark. Europejska sztuczka może i sprawiała, że ran po kłach nie było widać, ale wciąż było je czuć.
Mężczyzna powoli podszedł do wampirzycy i pocałował ją w usta, gdy uniosła twarz sponad swej ofiary.

- Dobry wieczór Najdroższa, cieszę się, że dopisuje ci apetyt.

Wampirzyca przyklęknęła odkładając garderobiana na podłogę.
- Brak apetytu nigdy nie był jedną z moich wad. - Mrugnęła do mężczyzny i podeszła do lustra, kontynuując rozpinanie bielizny.

Wampir oparł się o jakiś mebel i obserwował kobietę.
- Oczywiście, że nie. Ty nie masz wad. - Madam mogła widzieć w lustrze jak Childe się uśmiecha. - Mógłbym ci pomóc wiesz?

Dame odwzajemniła uśmiech.
- Nie będę się długo opierać. Nienawidzę tej części garderoby. - Zirytowana niemal rozerwała jedną z tasiemek, za to jedna pończocha zsunęła się po nodze.

Dragosz przypłynął do kobiety, zaczął z wprawą oswobadzać ją z bielizny.
- Chyba zaprzyjaźnię się z Johnem - mówił uśmiechając się - przekupię go by zawsze gdy spisz, po kryjomu ubierał cię w najbardziej skomplikowaną bieliznę.

Wampirzyca założyła dłonie na kark, ułatwiając dostęp do wszystkich zapięć. Widać było, że jest przyzwyczajona do bycia rozbieraną. - Jeśli macie się przez to zaprzyjaźnić, poświęcę się i dam ci się co noc rozbierać.

Wampir przykląkł za jej plecami objął ją delikatnie w pasie i położył nos na jej lędźwiach. Mruczał zaciągając się jej zapachem.
- Załatwione więc.

Madame opuściła dłonie i skończyła rozwiązywać gorset, z ulgą rzuciła go na podłogę. Oczom Dragosza pokazało się dziwne zniekształcenie na brzuchu. Madame chwile przyglądała się mu gładząc włosy swego childe. Po chwili kontynuowała rozpinanie drugiej pończochy. Jedną ręką było to jeszcze trudniejsze, ale nie chciała zabrać dłoni z głowy Dragosza.
- Kto wymyśla coś takiego?

- Mężczyźni oczywiście. - Mężczyzna sunął nosem wzdłuż jej kręgosłupa unosząc się z klęczek

Wampirzyca z tryumfem zsunęła drugą pończochę. Co by się nie miało wydarzyć tej nocy, wygrała tą mała walkę.
- Całe zło tego świata, mężczyźni. - Madame z przyjemnością odgięła się czując dotyk Dragosza. - Jak tam bark?

Mężczyzna zamruczał w niezadowoleniu.
- Przypomina mi o tym jak bardzo silne są moje uczucia względem naszych wrogów.

Dame odwróciła się stając twarzą w twarz z mężczyzną.
- Uważaj bo zrobię się zazdrosna.

Dragosz wykorzystał to by objąć ją i pocałować namiętnie w usta. Madame oddała pocałunek uśmiechając się.
- Rozpieszczasz mnie, a ja się łatwo przyzwyczajam. - Oparła głowę o ramie wampira. Jej myśli zaczęły krążyć wokół spotkania z Billym i Kubusia. Dragosz nie mógł widzieć jak jej twarz poważnieje. Wsunęła dłonie pod koszulę wampira i delikatnie gładziła jego brzuch. Mieli może godzinę nim przyjdzie tutaj John z raportem. Przesunęła dłonie na plecy Dragosza i wbiła paznokcie w jego skórę.

Mężczyzna jednym szarpnięciem rozprawił się z własną koszulą, stając napięty przed nagą kobietą. Uniósł wampirzycę podkładając jej pod pośladki swoje przedramiona

Wampirzyca pocałowała go, starając się nie dotknąć miejsca po ugryzieniach. Odsuwając swoje usta od jego uśmiechnęła się pokazując kły.
- Znajdziesz dla mnie chwilkę?

Wampir także obnażył swoje kły w dzikim, łobuzerskim uśmiechu.
- Jestem głodny, ciebie. - wymruczał po czym poniósł ją w stronę łoża.

Madam nachyliła się i wbiła kły w miejsce po ugryzieniach z poprzedniego dnia odsunęła się nie zlizując ran i uważnie obserwowała zbierającą się na gładkiej skórze krew.
- Jak ktoś śmiał cię gryźć?

Mężczyzna odsunął głowę do tyłu w ekstazie spowodowanej ugryzieniem.
- Ktoś kradł twoją własność kochanie, czas byś ją odebrała. - powiedział poczym podrzucił ją sobie w jednej ręce nieco wyżej i zamknął wolną dłoń na jej jędrnej piersi. Podrażnił chwilę brodawkę kciukiem po czym wpił w nią kły.

Belle chwyciła jego głowę obiema rękoma, jednocześnie obejmując jego tors nogami. Gdy poczuła ugryzienie zacisnęła dłonie na włosach wampira i jęknęła z przyjemności. Dragosz żarłocznie zalizał rankę i przeniósł wargi na usta Madam, kobieta mogła poczuć smak własnej vitae. Tym razem mężczyzna chwycił wolną dłonią swoje własne ciało które za sprawą tych jego europejskich sztuczek robiło się większe, powoli zbliżali się do krawędzi łoża. Madame ugryzła jego wargę i ze smakiem spijała z niej krew. Całą sobą naparła na mężczyznę, starając się zsunąć by jak najszybciej doprowadzić do zbliżenia. Młody wampir wdrapał się wraz z kobietą na materac, wsunął ją powoli na siebie tak, że dwa nieumarłe ciała stykały się ze sobą przodem. Dragosz położył dłonie na pośladkach Madam i zaczął dociskać je do siebie. Patrzył jej pożądliwie w oczy, z uchylonych ust wystawały okrwawione kły.
Dame sięgnęła do jego ust, rozcinając sobie kciuk o jeden z jego kłów. Zadrżała czując przyjemne podniecenie rozlewające się po całym ciele. Zakrwawionym palcem przejechała po jego wargach po czym gwałtownie przyciągnęła jego twarz do swojej, jednak zamiast połączyć ich usta w pocałunku wbiła kły w szyję. Ze smakiem upiła kilka kropli i zalizała zarówno nowe rany jak i te pozostawione na ramieniu. Dragosz także wgryzł się w szyję wampirzycy nie przestając ani na moment poruszać jej ciałem na sobie.

Wampirzyca odchyliła się i mocno zaplotła nogi wokół mężczyzny tak by utrudnić mu poruszanie się. Jedną ręką objęła jego głowę, a druga delikatnie przejechała po miejscu, w którym jeszcze wczoraj było to obce ugryzienie.
- Zabraniam ci być gryzionym. - Wiedziała jak głupie i zachłanne to było, ale gdy tylko przed oczami stawały jej tamte rany, ogarniała ją dziwna irytacja.

Mężczyzna sztyletował wampirzycę co raz swoimi kłami tylko po to by natychmiast zalizać rany, na moment zaprzestał i obdarzył Madam pytającym spojrzeniem.
- A czy wolno mi być pogryzionym przez ciebie? - przygryzł zawadiacko wargę.

- Będę musiała się nad tym zastanowić. - Wampirzyca uśmiechnęła się ciesząc oczy widokiem swego childe. - Nie wyglądasz jakby sprawiało ci to przyjemność. - Madame docisnęła mu wargę do kła i patrzyła jak krew spływa wzdłuż ust, po brodzie i skapuje na jej białe ciało.

Dragosz uśmiechnął się.
- Spryciula… - po czym pchnął ją na miękką pościel i jednym ruchem przewrócił na plecy. Podciągnął jej pośladki do siebie i objął kobietę od dołu ramieniem. Przyległ do wampirzycy i oparł twarz na jej karku.

Wampirzyca roześmiała się.
- Ta poza bardzo ułatwia mi podjęcie decyzji. Troszkę nie mam się w co wgryźć.

Mężczyzna wymruczał jej do ucha, czuła na skórze jego uśmiech, dłoń sunęła poprzez jej brzuch, piersi, chwyciła szyję na moment, po to by ostatecznie obnażyć przegub tuż przed oczyma Madam. W tym samym czasie biodra Dragosza napierały na pośladki wampirzycy, a jego kły na jej szyję.

Madame żartobliwie ucałowała przegub i cieszyła się kłami wbijającymi się w jej skórę.
- Mmm… naprawdę masz na to ochotę?

Im głębiej kły mężczyzny penetrowały ciało swojej Dame, tym większa i bardziej zwierzęca rosła w nim pożądliwość.
- Wątpisz kochana? - spytał dociskając się mocniej.

Czemu tak bardzo uwielbiała go irytować.
- Pytałabym, gdybym nie wątpiła? - Przytuliła twarz do jego ręki.

Mężczyzna ogarnięty więcej niż jedną żądzą, szarpnął brutalnie ciałem kochanki
- Więc poczuj to - powiedział zanim wgryzł się w jej tętnicę, całe jego ciało trzęsło się z podniecenia, moment później Madam usłyszała głośne przełknięcie.

Wampirzyca zadrżała z przyjemności. Nachyliła się do jego nadgarstka ale tylko ze smakiem go polizała. Niemal czuła swoją krew pulsującą w jego żyłach.

Mężczyzna odpływał, jego ciało oplatało kochankę, poruszał się w niej gwałtownie i zachłannie karmił jej vitae.

Madame przyłożyła kły do jego nadgarstka.
- Jeśli przestaniesz, to się wgryzę. - Jej szept był cichy ale stanowczy.

Mężczyzna wydobywał z siebie pomruk sprzeciwu, gdy jego kły wysuwały się z ciała kochanki. Przynajmniej kły się wysunęły. Jego ciało wciąż ją oplatało.

- Miałeś przestać, nie powiedziałam, że tylko jedną czynność. - Dame delikatnie zarysowała jego skórę swoim kłem.

Tym razem Dragosz już niemal jęczał w agonii, cały się trząsł, ale posłusznie zsunął się z pleców kobiety i opadł na bok, jego ciało, nakarmione vitae kainitki kipiało żarem.

Wampirzyca położyła się na nim i z uśmiechem przesuwała palcem po jego wargach.
- Grzeczny. Gdzie chciałbyś by cię ugryźć? - Powoli przesunęła palcem po jego twarzy, wzdłuż szyi przez dłuższą chwilę cieszyła się jego umięśnionym torsem, już mogło by się wydawać, że tam zostanie ale jej palec ruszył dalej.

Podniecenie sprawiało iż klatka piersiowa wampira unosiła się i opadała w pozorach życia.
- Oh… jestem pewien że znajdziesz jakieś delikatne, wrażliwe miejsce, które upolujesz…

Madame uśmiechnęła się i oparła dłoń w dolnej części jego podbrzusza.
- Oj taki mężczyzna jak ty raczej nie ma wrażliwych miejsc, a już na pewno delikatnych.

Mężczyzna jęknął:
- Bynajmniej, mogą nie wyglądać na delikatne i bezbronne ale to po prostu wpływ twojej osoby, widzisz, nadajesz im animuszu.

Madame powoli zaczęła się zsuwać w dół ciała Dragosza, pozwalając by jej piersi się o nie ocierały. Zanurzyła palce w jego włosy łonowe i powoli wzięła go do swych ust. Chwilę bawiła się nim po czym wgryzła się w jędrne ciało. Mężczyzna wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki ekstazy, jego ciało wyginało się w spazmach rozkoszy. Dame na zmianę upijała odrobinę i zalizywała ranki. Gdy jedna ręka przytrzymywała maltretowany kawałek druga bawiła się włoskami tuż powyżej. Ciało mężczyzny nie mogło się zdecydować, czy przyglądać się kobiecie, czy odchylać głowę do tyłu w uniesieniu. Jego umysł całkowicie odpłynął.

Wampirzyca wypuściła go ze swoich ust i ułożyła się tak by jego członek znalazł się miedzy jej piersiami.
Opierając swoją głowę na race przyglądała się swemu childe. Jej druga ręka przesuwała się po torsie Dragosza.
-
To chyba nie sprawia ci przyjemności.
- W jej głosie dało się wyczuć żartobliwy ton.

Mężczyzna podsunął się bliżej i zbliżył swoją twarz do kobiety.
- Czemu tak uważasz? - spytał spokojnie, z jego głowy spływał krwawy pot.

Dame uśmiechnęła się tylko szczerząc kły. Opuściła głowę i wgryzła się bok mężczyzny, naparła piersiami na Dragosza i ze smakiem upiła spory łyk krwi. Bez problemu wyczuwała w niej swoje vitae. Odpuściła ale nie zalizała ran. Delikatnie przykryła je dłonią i patrzyła jak vitae zbiera się w jej zagłębieniach.
- Powiedz, czemu tak bardzo lubię cię drażnić?

Mężczyzna przysunął jej twarz do swojej i spojrzał na nią obłędnie.
- Bo wtedy lepiej smakuję? - zapytał retorycznie.

Dame uśmiechnęła się i przysunęła zakrwawioną dłoń do jego ust.
- Chyba się lekko ubrudziłam.

Mężczyzna oblizał lubieżnie jej okrwawione ciało. Gdy Dragosz ją mył, Dame wgryzła się znów w miejsce gdzie zaatakował go obcy wampir. Dało się wyczuć, że Madam zrobiła to z lekkim gniewem, może zbyt brutalnie jeśli pamiętała o tym, że to miejsce nadal bolało. Kobieta nie wyjmując kłów wspięła się po wampirze i usiadła na nim wsuwając go w siebie. Gdy Dragosz poczuł jej ciepło, poczuł też jak Dame upija z niego kolejną porcję krwi.
Mężczyzna wył jak dziki zwierz, znów oparł swoje dłonie o pośladki kobiety. Krew Dame wciąż wypełniała jego żyły dodając mu sił i wigoru. Rozkoszował się wnętrzem Madam, oraz tym jak wysysa z niego ich zmieszaną krew. Chwilę później przybliżył swoje kły do szyi wampirzycy i zatopił weń kły.

U drzwi rozległo się pukanie. Madame ostrożnie wysunęła kły i zalizała miejsce po ugryzieniu. Delikatnie przeczesała dłonią, włosy Dragosza.
- Wystarczy skarbie.

Mężczyzna opadł do tyłu, leniwie spoglądał na dosiadającą go kochankę.
- Mmm… pora wstawać? - powiedział głosem zawiedzionego chłopczyka przeciągając się leniwie.

Madame podniosła się wysuwając go z siebie i pocałowała go w czoło.
- Obiecuję, że kiedyś dam ci całą swoją noc.

Mężczyzna podłożył sobie ramię pod głowę, przyglądał się jak kobieta wstaje.
- Do tego czasu, będę myślał o tym każdej nocy. - Ostatecznie gdy odprowadził wzrokiem znikające w garderobie pośladki kobiety, sam wstał.

Dame narzuciła na siebie jedwabny szlafrok.
- Gdybyś mógł ułożyć tą dziewczynę na szezlongu. Że też się nie obudziła od tego wszystkiego. - Mijając swoje childe delikatnie przejechała dłonią po jego ramieniu. U drzwi ponownie rozległo się pukanie.


Spokojnie przeszła do salonu i zajęła miejsce w jednym z foteli.
- Kto tam?

Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wszedł John. Cokolwiek myślał o całej scenerii, chociażby o nagim Dragoszu w tle, układającym właśnie drobną garderobianą na sofie, doświadczony ghul i sługa Madam, nie dał po sobie poznać.
- Pani - skłonił się. - typek odpowiadający rysopisowi “Kubusia” kręci się w okolicy dziewczyn Charliego, Wschodni Central Park dwadzieścia minut temu.

Madame podniosła się z fotela. - Doskonale, przygotuj auto, z przyjemnością porozmawiam z naszym podejrzanym osobiście. - Madame obróciła się zamierzając udać się do garderoby. Nagle przypomniała sobie jednak o pewnym fakcie. - Niech Doris wybierze dla mnie jedną z dziewczyn. Za chwilę zejdę na dół.

John kiwnął głową i zniknął za drzwiami wykonując polecenia. Dragosz wyprostował się
- Powiedz mi że nie wybierasz się tam prawie sama, powiedz, że idę z tobą. Proszę Najdroższa. - dodał niemal błagalnym tonem, przynajmniej na ile potrafił, młody wampir i sam zaczął pośpiesznie ogarniać swoją garderobę.

- A jestem w stanie cię powstrzymać? - Madam uśmiechnęła się. Szybko narzuciła na siebie garsonkę i wyjęła z jednej z szuflad kaburę z pistoletem. Zgarnęła swój płaszcz i ruszyła w stronę drzwi. - Czekam na dole.

Parter


Na parterze, wybrana dziewczyna już czekała na Madam, tak jak poleciła wampirzyca.

Wampirzyca podeszła do jednego z uchylonych pokoi i wyciągnęła rękę w stronę dziewczyny. Usadziła ją na fotelu i nachyliła się opierając o podramienniki. Widziała tą fascynację w jej oczach chwyciła jej podbródek przechylając głowę dziewczyny. Z uśmiechem ucałowała szyję i czując jak jej posiłek drży zagłębiła kły.

Gdy Dragosz zbiegł na dół, zastał swoją Dame wychodzącą z jednego z pokoi. Narzuciła płaszcz zasłaniając kaburę i uśmiechnęła się do niego. Głową skinęła w stronę wyjścia. - Zapraszam skarbie.

Dragosz uśmiechając się kiwnął głową, zaoferował Dame swoje ramie i ruszył do drzwi.
 
Aiko jest offline  
Stary 02-10-2016, 01:06   #26
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Styczeń 1944, Karkonosze, pierwsza noc roku.
Na drodze nie było co prawda widać żadnych ciał, aczkolwiek był hełm, prawdopodobnie jednego z żołnierzy którzy zostali przy wozach.
Trucht do bazy zajął jakieś 75 minut, w czasie których oddział Karla słyszał liczne wystrzały.
Przy wartowni zostali zatrzymani przez straż.
- Stać!
Wampir zatrzymał się w pół kroku, pokazując żołnierzom zaciśniętą pięścią, by również się zatrzymali.
- Jestem Sturmführer Karl Reinhardt, podajcie swą tożsamość żołnierzu! - warknął w noc.
W odpowiedzi Karl usłyszał dźwięk przeładowywanej broni… wielu broni.
- Spokojnie… - odzezwał się z oddali kobiecy głos.
- Agatha? - zapytał szeptem zdziwiony Karl.


Z za grupy strażników wyłoniła się kobieta w mundurze oficera informacyjnego SS
- Aghata? Tak się nazywa ta maskotka? - nieznajoma wyszła przed szereg żołnierzy i oparła dłonie o trzymaną szpicrutę. - Dobrze się bawicie, “Panie bracie”? - wycedziła szyderczo.
Karl był tak zdezorientowany, jak tylko było to możliwe. Rozdziawił usta i podrapał się po głowie. Czy powinien kojarzyć tę babeczkę? Cholera wie… Westchnął i spojrzał na jej aurę, chcąc dowiedzieć się, kim ona jest. Tym razem, Karl nie mógł mieć żadnych wątpliwości, stała przed nim z kości i krwi kainitka. Po jej aurze pełzały jakieś czarne wstęgi, których wampir nigdy wcześniej nie widział. Westchnął i powiedział: - Droga pani… Posiada pani jakieś imię i stopień? - jego głos był spokojny, lecz ciało spięte, przygotowane do potencjalnego ataku.
- Jestem Sol, a jedyny stopień jaki jest ci potrzebny to moja przynależność do sfory. - zerknęła na strażników.
- Rozbroić ich, jeśli będą stawiać opór, zabić.
Karl warknął wściekle i postanowił dać czas swoim żołnierzom.
- Więc, droga Sol, powiadasz, że należysz do grasującej tutaj sfory? - zapytał, kiwając nieznacznie na Henriha, by żołnierze przygotowali broń. Miał tylko nadzieję, że ghul zrozumie i Flamenwerfen będą gotowe. - Kto jest waszym… ojcem? - zapytał dyplomatycznie.
Kobieta parsknęła.
- Wszystkiego się dowiesz, zapraszam - powiedziała po czym odwróciła się i ruszyła w głąb, oczekując iż Karl podaży za nią.
Malkav tylko westchnął i zaczął rozważać sytuację. Co, jeśli te wampiry zabiją jego żołnierzy? Nie jeśli, ale kiedy? Bo tego, że to się wydarzy był niemal całkowicie pewny. Żal mu było tracić Henriha, okazał się dobrym ghulem, a Agatha świetnie wywiązała się z zadania. Właśnie, Agatha! Cóż się działo z jego childe? Czy była w niebezpieczeństwie, ta którą ubóstwiał nad życie? Zaczął przestępować w miejscu z nogi na nogę, po czym powiedział.
- Rottenführer, formujcie szyk. Ruszamy! - raźnym krokiem ruszył za wampirzycą, lustrując czujnym okiem okolicę. W jego przypadku to powiedzenie nabierało dosłownego znaczenia… Będzie musiał to gdzieś zanotować, by bawić tym śmiertelników.
O ile wartownicy przepuścili Sturmführera, jego żołnierze musieli się zatrzymać przed wymierzonymi w czaszki karabinami i zdać broń. Baza wyglądała zupełnie zwyczajnie, można by wręcz powiedzieć iż jak na noc sylwestrową była spokojniejsza niż można by się podziewać. Sol prowadziła Karla do wnętrza kompleksu, w korytarzu, wampir szybko zorientował się iż zmierzają do gabinetu Hauptsturmführera.

* * *

Gabinet Hauptsturmführera Wolfganga Oettingena
W gabinecie wymownie brakowało jego właściciela. Za biurkiem siedziała za to bardzo młoda dziewczyna, dziecko w zasadzie.


Dziewczynka zerknęła na Sol, całkowicie ignorując narazie Karla
- To tutejszy szefie - Sol zwróciła się do dzieciary - Ojciec pijaka. - Dziecko spojrzało w końcu na wampira.
- Ładnie się tu urządziłeś Świrze, gratulacje.
Karl warknął, lekko poirytowany.
- Mam nadzieję, że moje childe jest bezpieczne? - jego głos był lodowaty. - I dziękuję, starałem się jak tylko się dało utrzymać to wszystko w ciszy i spokoju, prowadząc wygodny nie-żywot. - uśmiechnął się paskudnie. - Kim jesteś? - zapytał.
- Ja oczywiście jestem Übermensch i w przeciwieństwie do takich jak ty, nie zamierzam się z tym kryć.
- Czy ja się kryłem? -
zapytał retorycznie, pokazując pusty oczodół i drapiąc się wewnątrz. - Pytałem o imię. - dodał.
Mała dziewczynka uśmiechnęła się pociesznie.
- Jestem Kieł, przywódca tej sfory. Twój sędzia.
- Czyżby? -
Karl uśmiechnął się wrednie. - Więc, drogi Kle, chcę zobaczyć moje childe.
Kieł wzruszyła ramionami.
- Czemunie… - wypluła z siebie jednym tchem. - Prowadż Sol.

* * *

Szpital


Wampirzyce przyprowadziły Karla pod drzwi sali, w której stało kilkanaście łóżek. Drzwi były zamknięte na łańcuch ale przez okratowaną szybę można było bez problemu oglądać wnętrze.
Pomieszczenie było umazane krwią. Aghata wypijała właśnie do końca jakiegoś nieszczęśnika z nogą w gipsie, w koło leżało pełno ciał. podłoga była gęsta od krwi.
Reinhardt przykleił nos do szyby, a z jedynego oka pociekła mu krwawa łza.
- Agatho… - wyszeptał. Z jednej strony trochę zazdrościł swojemu childe tej umiejętności wypuszczenia bestii na zewnątrz, z drugiej go to przerażało. Ta wrażliwa jeszcze niedawno osoba zmieniła się nie do poznania. Odwrócił się ze skonsternowanym wyrazem twarzy do Kła. - Czego chcecie? - zapytał wprost, nie siląc się na na nic szczególnie…
- My już mamy to czego chcieliśmy - malutka Kieł rozejrzała się dookoła. - Całe to miejsce jest teraz nasze. Pytanie jest raczej, czego ty chcesz.
Oko Karla pobiegło od Agathy do Kła i z powrotem. Przeniósł swe spojrzenie na dowódcę wampirów, parodię wampira w ciele dziecka.
- Prowadzić wygodne nie-życie. Prowadzić badania, za pieniądze które wykłada wujek Adolf, a które nie mają żadnego związku z działaniami Rzeszy. - warknął, nachylając się nad dzieckiem. - I rosyjską krew do picia. - pomachał jej palcem przed oczyma. - Cudownie rozgrzewa w te mroźne dni. - uśmiechnął się szaleńczo.
Kieł ziewnęła.
- Taa… ujmę to tak: Jestem nowoczesna, masz jakiś tam potencjał Świra, możesz zostać u mnie i się do czegoś przydać. Jeśli chcesz dalej wchodzić w dupę jedzeniu - wskazała palcem korytarz za sobą - drzwi są tam.
Karl podrapał się po brodzie i zastanowił nad całą tą sytuacją. Mógł tu zostać, bawić się dobrze wraz z innymi kainitami, polować i być z Agathą, która poddała się Bestii… Ale wiedział, że Niemcy prędzej czy później kogoś tu przyślą, jeśli Kieł nie miała jakiegoś sprytnego planu w zanadrzu, a o to ją nie podejrzewał. I wiedział, że SS przyjdzie w dzień, gdy będzie miało największe szanse na zwycięstwo. Albo rozdupcy cały kompleks w siedem diabłów, używając materiałów bum-bum, paskudnie niszczących niemalże wszystko… Wybór był prosty: albo ginął razem ze swoim childe w jakiś tydzień, albo uciekał i zostawiał je na pastwę losu. Mógł też uciec i wrócić po nią, ale każdy dzień pod wpływem Bestii był równy niemalże tygodniom wyciszania umysłu… Jak on nie cierpiał takich zagadek! Uderzył pięścią o udo i oparł się o drzwi…
- A opowiesz mi nieco o was? - zapytał z uśmiechem, rozciągając swe zmysły po okolicy.
Obie wampirzyce miały te czarne wstęgi na swojej aurze, znajdowanie się w ich bliskim sąsiedztwie niepokoiło Karla. Aura Aghaty miała zielonkawe zabarwienie, kilku wciąż żywych nieszczęśników w zamkniętej sali świeciło pomarańczową aurą.
- Gut, wiem już wszystko… - ziewnął Karl. - Zostaję! - wykrzyknął radośnie. - Ale moje childe i ghul też zostają, ja? - zapytał. - Z jakiego jesteście klanu? - podszedł bliżej i dotykał powietrze obok Kła, jakby chciał sprawdzić, czy ta aura jest namacalna.
Dziewczynka wzruszyła ramionkami.
- Sram na klany, liczą się dla mnie tylko moi bracia i siostry, dbamy o siebie, ufamy sobie, ty też będziesz, tak jak i ona - zerknęła na drzwi do szpitalnej sali - zobaczysz, będzie fajnie.
- Aaaaa…. -
Karl przekrzywił głowę. - A co potrafisz? Pokażesz mi? Pokażesz? - zapytał, ciągnąc ją za ramię. Choć w zasadzie, to mógłby ją podnieść za to ramię…
Dziewczynka wyjątkowo sprawnie chwyciła się go. Jej uścisk był jak imadło. Sol odsunęła się kilka kroków do tyłu jakby robiąc miejsce, na jej twarzy rodził się dziki uśmiech. Kieł dała się nawet unieść Karlowi, choć szybko stało się jasne kto kogo na prawdę trzyma.
- Już myślałam, że nie spytasz. - Kieł uśmiechnęła się. Karl poczuł jak na jego przegubach, pod okalającymi je łapkami dziewczynki, jego własna skóra rozstępuje się, tak, że nagle Kieł trzymała go nie tyle za ręce co nagie kości. - to nie było bynajmniej bezbolesne. Z pleców Kła wyłoniły się, przebijając ubranko, cztery dodatkowe ramiona, podobne do odnóży monstrualnego pająka. Kościste odnóża niczym sztylety przebiły klatkę piersiową Karla. Kiedy mężczyzna upadł na plecy, wiszący nad nim korpusik Kła pochylił twarz z obnażonymi kłami.
- Jaaaaa! Shifter! Teufel! Tzimisce! - zachwycił się Karl, przyglądając się fachowym okiem odnóżom Kła. - EKSTRA! Też tak chcę! - klasnął w dłonie niczym dziecko. Spojrzał na Sol. - A ty co umiesz? Pokażesz? Pokażesz?! Ja wam też pokażę! - uwolnił swe moce, zagłuszając wzrok Kła i słuch Sol. - Fajne? Powiedzcie, że fajne...
Kieł wykrzywiła dziecięcą twarz w nieludzkim grymasie. Wyglądało to bardziej jak odkształcenie się szmacianej lalki, niż ruch mięśni żywej osoby. Kościste ramiona wysunęły się z ciała wampira. W tym samym czasie Sol zaczęła się rozglądać z zaciętym wyrazem twarzy.
Jeśli Karl chciał przedsięwziąć jakąś akcję przeciw wrażym wampirom, lepszej okazji nie mógł sobie wypracować. Pozostawało pytanie, czy chce. Tego w sumie nawet sam nie wiedział…
Reinhardt przekrzywił głowę i spróbował ocenić zachowanie Kła i jej pomocnicy. Sol była wyraźnie zdezorientowana, zaś przywódczyni Sfory sprawiała wrażenie otępiałej. I to w dosyć mocnym stopniu, choć jej wzrok wydawał się czujnie lustrować Karla. Sturmführer podrapał się po wnętrzu oczodołu i cmoknął kilka razy. Jakie mógł mieć szanse, gdy spętają go Więzami Krwi? Albo tym dziwnym rytuałem, który uprawia, ten… no… Sabat? Jak to się cholerstwo nazywało…?
Reinhardt nic nie robił sobie z faktu, iż czas mijał. Był tak skupiony na odnalezieniu właściwego słowa, że nie interesowało go nic innego.
Vaulderie! Przypomniał sobie. Jakie miałby szanse, gdyby spętali go Vinculum? Byłby do nich przywiązany, niczym Agatha do niego. Wciąż mógł ją uwolnić i rozkazać jej, by zniszczyła tych tutaj… Ech… marzenia… Piękna sprawa, nieprawdaż, Karl? zaśpiewał głosik w jego głowie. Potrząsnął głową i wyrzucił te niepotrzebne teraz myśli z głowy. Ile czasu już zmarnował?
Wiedział, że ma nad nimi przewagę, która wymagała krwi… A tej mu brakowało, tego był pewien. Złapał za łańcuch i pociągnął potężnie, chcąc zerwać ogniwa i dostać się do vitae, które dawało mu dostęp do śmiercionośnych broni - superszybkiej Agathy i szaleństwa jego geniuszu.
Karl szarpał się z łańcuchem jeszcze chwilę zanim poczuł ukucie w klatce piersiowej a potem…

* * *

W innym miejscu, w innym czasie.
… A potem Karl otworzył oczy i zrozumiał natychmiast dwie rzeczy.
Po pierwsze:
Był niesamowicie głodny, tylko raz w nieżyciu tak się czuł: gdy jego Ojciec go spokrewnił. Jedyna czynność o której Karl w ogóle był wstanie myśleć, to jedzenie…
Jedzenie którego w pobliżu zwyczajnie nie było.
Po drugie:
Znajdował się w nieznanym sobie miejscu, wciąż mógł znajdować się w bazie, ale nie tam gdzie ostatnio pamiętał.



Całe jego ciało było ciasno opięte łańcuchami. Nawet całkowicie oddany bestii nie byłby w stanie się uwolnić. Pozostawało jedynie szaleć z głodu.
Wtedy wyczuł krew.
Z za jego pleców wynurzyła się Aghata. Childe w żaden sposób nie starało się wyglądać ludzko, jej cera była trupioblada. Wampirzyca stanęła naprzeciwko swojego Sire.
- Tato? Czuję jak cierpisz tato - kobieta przystawiła swój chłodny nadgarstek do nosa wampira. - Napij się tato.
Reinhardt był tak głodny, że wyczułby krew z kilometra. Zastanawiał się co się stało? Chyba dostał kołkiem, bo poczuł ukłucie w piersi. Oczodół swędział go jak cholera, a on NIE MÓGŁ SIĘ PODRAPAĆ! I ten GŁÓD… Nie do wytrzymania! Gdy ukazała się Agatha, bez namysłu wbił się w podstawiony nadgarstek i zaczął pić chłodną, życiodajną vitae… Wraz z ilością czerwonego płynu wracał mu wzrok w prawym oku i był w stanie dostrzec jak jego childe jest blade i… nieludzkie wręcz…
Krew wlewała się w wysuszone gardło Karla, to było takie przyjemne, aż do…

* * *

… aż do momentu gdy otworzył oczy i zrozumiał natychmiast dwie rzeczy.
Po pierwsze:
Był niesamowicie głodny, wciąż. Zupełnie jakby Aghata nigdy tu nie przyszła, jakby nigdy nie dała mu się napić ze swojej dłoni.
Po drugie:
Wciąż pozostawał spętany w tym samym ponurym miejscu.
Agata stała tuż przed nim i spoglądała na niego swoją trupią twarzą.
- Pij tato - znów podstawiła mu nadgarstek pod wysuszone wargi.
Karl pił, tak długo jak pamiętał.

* * *

Znów otworzył oczy, a może po prostu zaczął widzieć? Znów był bardzo, bardzo głodny. Jego Childe przyglądało mu się, wystawiło przed siebie dłoń i pozwoliło mu się napić, znów.
Pożywiając się, Karl uświadomił sobie jak bardzo kocha Aghatę, jak bardzo chce by była szczęśliwa, jak bardzo bolało by go gdyby coś jej się stało. Karl uniósł głowę sponad okrwawionego nadgarstka swojego Childe, chciał coś powiedzieć…

* * *

Głód! znowu głód. Karl szarpał się beznadziejnie w łańcuchach, wył.
Poczuł dotyk na swoim karku, chciał odwrócić głowę w tamtym kierunku, złapać zębami pożywienie. Jednak silne dłonie przytrzymywały jego twarz w nieruchomej pozycji, mógł się tylko pienić.
- Mmmm - z za ucha doleciało wampira kobiece mruczenie - niegrzeczny pan Reinhardt… - Postać trzymająca od tyłu jego głowę, przesunęła się wreszcie przylegając teraz do jego spętanego łańcuchami torsu. Blada jak śmierć Sol przyglądała się mu z uśmiechem tańczącym na twarzy. Wampirzyca jedną dłonią złapała szyję mężczyzny wykrzywiając całą jego głowę do góry. Karl nie mógłby nic przełknąć, gdyby oczywiście miał co. Mężczyzna zobaczył ostrze kołka, bardzo niebezpiecznie blisko swojego jedynego oka. Drewno opuszczało się aż do momentu gdy dotknęło powieki. Chwila ciągnęła się w nieskończoność.
Ostatecznie, Sol puściła Karla i zrobiła trzy kroki do tyłu. Pozwalając mu nacieszyć się trochę własną wściekłością.
Stojąc w bezpiecznej odległości Sol, wypięła biodra do przodu i oparła dłonie o pas.
- Aghata kazała przekazać iż bardzo chciała by tu teraz być, ale… niestety coś jej wypadło. - na samo wspomnienie o swoim Childe, Karl poczuł ukucie tęsknoty. - No… - podjęła po krótkiej pauzie wampirzyca wyprostowując się i zaczynając powoli rozpinać marynarkę munduru, zaczynając od dołu. - ale ja też, nie przyszłam z pustymi rękoma… - Karlowi szybko ukazał się nagi pępek a potem reszta torsu kobiety, która nie miała pod mundurem więcej garderoby. Sol wyciągnęła z wewnętrznej kieszeni marynarki litrową butelkę pełną rubinowej cieczy. Bynajmniej nie zamierzała zbliżać się do Karla, po prostu odkręciła flaszkę i sama pociągnęła z niej łyka.
- Mmm… - zamruczała - świeżutkie, chyba wypiję sama. - to powiedziawszy wzięła kolejny większy łyk. Tym razem odrywając szyjkę od ust, pozwoliła by ciesz ulała jej się na nagie lico. Nie spuszczając wzroku z targanego głodem Karla wzięła kolejny łyk, tylko po to by opluć mężczyznę juchą, to uczyniwszy roześmiała się. Podeszła bliżej wampira, wyciągnęła rękę z butelką do jego twarzy i powoli z góry lała płyn do jego ust. Karl pił łakomie dławiąc się słodką vitae. Kiedy naczynie było już puste i Karl zaczął uświadamiać sobie, że może źle ocenił Sol i kobieta nie jest taką jędzą… wszystko zgasło.

* * *

Twarz Karla dotykała betonowej podłogi, leżał na niej wolny, nie skrępowany. Koło jego twarzy znajdował się kołek za którym ciągnął się długi sznurek. Przy drugim końcu sznurka, jakieś kilkanaście metrów dalej, stała mała, dziecięca nóżka. Jej właścicielem był chłopczyk, może sześcioletni. Towarzyszyła mu czwórka rówieśników, dwóch innych chłopców i dwie dziewczynki. Za grupką wystraszonych dzieci znajdowały się zamknięte żelazne drzwi. Karl słyszał wyraźnie pięć wystrachanych, malutkich serduszek, pompujących smakowitą krew…

 
Corrick jest offline  
Stary 03-10-2016, 12:20   #27
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Luty 2016, Oslo, Normannsgata

Kiedy wampiry znalazły się przed lokalem, Childe rozejrzało się.
- Może skoczymy po auto, czy wolisz rozejrzeć się z buta po okolicy?
- Wybiorę trzecią opcję. Pieszo. Buty same nie chodzą
. - uśmiechnęła się bez wesołości.

Wojtek kiwnął tylko głową i postawił kołnierz - zupełnie jakby bał się przeziębić.
Po jakiś pięciu minutach drogi w górę Normannsgata, para wampirów zdała sobie sprawę, że jakiś samochód zbliża się do ich pleców z ogromną prędkością i raczej nie planuje się zatrzymać…

- Łapiemy stopa... - rzekła Malkavianka jak gdyby nigdy nic, a gdy pojazd zbliżył się do nich, po prostu wyskoczyła do góry.
Astrid wyskoczyła w powietrze niczym Milla Jovovich w którejś tam części Złej Rezydencji. Wampirzyca opadła lekko na dach volvo.

[MEDIA]https://3.bp.blogspot.com/-MGbhszmousM/V-kxoOzMx1I/AAAAAAAAglg/0LTSOgSzqWUkBG3IzBxBAhLh82ERMBz4ACLcB/s1600/asrid23.jpg[/MEDIA]

Niestety, oblodzona karoseria nie dawała najlepszej przyczepności i kobieta ześliznęła się za auto, opadła na kolana, z gracją, tuż obok Wojtka, który zamiast starać się skoczyć w bok, czy podobnie jak Dame, przeskoczyć samochód, po prostu rzucił się na jezdnię, pozwalając maszynie przejechać nad nim. Leżąc na brzuchu strzelał z dwóch pistoletów w tylne koła pojazdu.Diabli wzięli Maskaradę, jednak Astrid nie zaryzykowała biegu “na akceleracji” środkiem ulicy. Zamiast tego wyjęła swoją broń i wycelowała w opony. Wolała skupić się na 2-3 strzałach niż ostrzeliwać na oślep pojazd.
Wspólnym wysiłkiem para wampirów zastrzeliła opony, uniemożliwiając kierowcy efektywną próbę rozjechania ich na wstecznym.

Czworo drzwi otworzyło się jednocześnie, z wściekłym okrzykiem na ustach, na spokrewnionych rzuciło się czterech chłopa.

[MEDIA]http://www.usmetal.com/wdmathooligan.jpg[/MEDIA]

Kierowca zaopatrzony w pałkę i łańcuch był w zasadzie lekkozbrojnym w tej grupie. Dwoje jego towarzyszy zamierzało się toporami strażackimi a ostatni załogant właśnie odpalał piłę łańcuchową. Auto jak i opuszczający je właśnie napastnicy znajdowało się mniej niż dziesięć merów od Astrid. Wojtek był nawet bliżej. Childe przewróciło się na plecy i poderwało do góry, unikając tym samy bliskiego spotkania z ostrzem topora. Astrid szybko skoczyła na nogi, nie bacząc na podarty płaszcz, który praktycznie sam z niej spadał, odsłaniając kusą sukienkę. Wampirzyca bez słowa zaczęła strzelać do ciemnych typów, poczynając od tego najbliżej.

Najbliższym był “topornik”, którego broń opadła w miejsce gdzie przed chwilą znajdowało się Childe kobiety. kula z pistoletu Astrid uderzyła w pierś pochylonego olbrzyma posyłając go na plecy. Napastnik musiał pod skórzaną kurtką nosić kamizelkę, gdyż niemal momentalnie zaczął się podnosić, przypominając przy tym starego dobrego Arniego w roli T-800. Nie dane mu jednak było “be back” gdyż Wojtek przyłożył mu lufę do potylicy, wystrzał z dużego kalibru przy dystansie mniejszym niż centymetr dosłownie rozerwał kopułę czaszki. W ostatnim momencie ex-łowca cofnął głowę przed nadlatującym ostrzem drugiego topornika. Nie uniknął zaś łańcucha kierowcy, który zwalił go z nóg, szarpiąc za kolano.

Astrid miała swoje własne problemy. Oto “mechadrwal” zaszarżował w jej kierunku.

[MEDIA]https://3.bp.blogspot.com/-xZWzVshUeTs/V-k55sdVntI/AAAAAAAAglw/Oh9QBmSNyZwqQzFRQRh10rVeSThFvOidACLcB/s1600/asrid24.jpg[/MEDIA]

Wrzasnął i zatrzymał się gwałtownie, gdy wampirzyca dosłownie zniknęła mu sprzed nosa.

- Co jest, kurwa!

Wampirzyca nie czekała aż jego szok minie. Odskoczyła tylko w bok, wycelowała i strzeliła prosto w głowę mężczyzny.

“Mechadrwal” wypuścił piłę, która wciąż na chodzie zaczęła zataczać bączki na asfalcie, zdążyła jeszcze rozorać mężczyźnie kostkę u nogi nim ten padł bez życia - jak kłoda. W tym samym momencie Astrid usłyszała wrzask Wojtka, topór zagłębił się właśnie w piersi powalonego na plecy Childe, kierowca okładał zaś twarz kainity łańcuchem i kopniakami.

Kolejny strzał wampirzycy trafił w szczyt pałki kierowcy, sprawiając że ten wypuścił kawałek drewna. Mężczyzna zerknął w stronę z której dolbeciał strzał, po wyrazie jego twarzy można było wnioskować, iż widzi wampirzycę. Ta nie zamierzała czekać, aż do niej podejdzie. Pewnie wycelowała w pierś mężczyzny i oddała dwa strzały z Desert Eagle’a.

Pierwszy strzał posłał mężczyżnę na plecy, czego mozna się było spodziewać gdyż Astrid uzywała wersji broni o dużym kalibrze. Drugi strzał, cóż… trudno było ocenić celność, gdyż kobiecie skończyły się naboje. Kierowca podobnie jak reszta napastników posiadał najwyraźniej kamizelkę gdyż natychmiast zaczął się podnosić. Kątem oka Maklavianka wychwyciła, jak ostatni topornik wyrywa ostrze swojej broni z ciała jej Childe, zapierając się za nie buciorem. Z Wojtka sikała krew, zdążył oddać jeszcze kilka strzałów, jden z nich trafił w ramię napastnika kupując młodemu wampirowi jeden dodatkowy moment nieżycia.

- Nie panikuj, ulecz się! - krzyknęła do potomka. To miał być jego chrzest bojowy najwyraźniej. Jednocześnie Astrid sięgnęła do kieszeni płaszcza, by wydobyć z niej zapasowy magazynek. Było to o tyle trudne, że materiał prawie zupełnie się porwał i musiała schylić się, by sięgnąć. Czyniąc to nie spuszczała wzroku z przeciwnika, który się podnosił.

I właśnie wtedy w momencie największej potrzeby, gdy Astrid stojąc na oblodzonej norweskiej jezdni, w osuniętym płaszczu, starając się wygrzebać z jego połów magazynek, trzymanej w drugiej ręce broni, nie spuszczając mężczyzny którego dopiero co z niej strzeliła… właśnie w tej skomplikowanej pozie w jakiej właśnie teraz wykrzywiały się jej nogi. obcas jej buta się złamał, powodując fatalny upadek. Moment później na plecy wampirzycy spadł łańcuch. Aczkolwiek gdy Astrid zogniskowała wzrok na twarzy kierowcy, w czym ten sam dopomógł, gdy jego but wbił się w brodę kainitki ustawiając ową twarzą do siebie, wtedy to Astrid zalała jego umysł niepokojącymi wizjami. Kierowca upuścił łańcuch i zaczął uciekać. Plecy bolały. Twarz bolała. Ale najbardziej bolała duma. Ojciec nigdy nie pozwalał jej chodzić w butach na obcasach. Dopiero po jego śmierci mogła znów poczuć się “kobieco”, co teraz przypłaciła niepotrzebnym ryzykiem. Nie podnosząc się nawet z klęczek wygrzebała zapasowy magazynek z płaszcza, załadowała i strzeliła do ostatniego z napastników. Wygląd przestał się liczyć. Teraz liczyła się tylko skuteczność.

Strzelała klęcząca Astrid, strzelał leżący Wojtek. Rozstrzelanie ostatniego topornika było tylko kwestią czasu. Krótkiego czasu.

Na ośnieżonym asfalcie Normannsgaty, leżały trzy ciała i stały dwa wampiry. No może nie do końca stały, ale przynajmniej starały się wstać. Gdy wreszcie im się udało. Z dwóch stron ulicy zdało się słychać silniki zbliżających się aut, bardzo podobnych do tego, które stało obok z przestrzelonymi oponami.

W kieszeni Wojtkowej kurtki zaczął dzwonić telefon. Mężczyzna wyciągnął iPhone który zabrał Egonowi. Na wyświetlaczu pisało: “Astrid nowy numer”. Wampirzyca nie zamierzała jednak tracić czasu na rozmowy. Prędko zrzuciła buty i na bosaka podbiegła do stającego na nogach Wojtka. Biorąc od niego dzwoniący telefon, oceniła pobieżnie stan childe.

- Dasz radę pobiec? Tak...szybko? - spojrzała na niego znacząco.

Wojtek psychicznie znosił swój stan lepiej niż niego ciało.

- Taa… - skrzywił się gdy delikatna świeżo zarośnięta skóra na piersi pękała przy próbach ruchu.

- Jak spróbuje tego “super” biegu to może przynajmniej pobiegnę tak jak normalnie. - wyjaśnił.

Pokiwała głową.

- Spotkamy się pod uniwersytetem. A teraz biegnij. Ja ich odciągnę w przeciwną stronę.

Wyraz twarzy młodego wampira nie wyrażał nawet cienia aprobaty dla tego pomysłu, ale umysł żołnierza nie zamierzał dyskutować rozkazów przywódcy szczególnie w polu. Zgrymasił się przytakując i ruszył w bramę najbliższego budynku po lewej.

Malkavianka zaczęła się wycofywać w przeciwną stronę, obserwując sytuację. Ponieważ telefon wciąż wibrował, nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła aparat do ucha.

To było dość dziwne doświadczenie, ale dla kogoś kto obserwując sytuację, widział na ulicy dwudziestopierwszowiecznego miasta dwóch konnych bez koni, wiszących w powietrzu, słowo “dziwne” nabierało innych barw, tudzież w tym konkretnym przypadku odcieni szarości. Ze słuchawki telefonu doleciał głos, który Astrid z powodzeniem mogła by uznać za swój własny.

“- Jeśli nie możesz nas pokonać, przyłącz się.“

Auta zatrzymały się po obu stronach ulicy jakieś dwadzieścia metrów od miejsca jatki, nikt nie wysiadał a przyciemnione szyby i oczywiście noc, nie pozwalały dostrzec kto siedzi w środku.

Wampirzyca przytuliła się do rogu pobliskiego budynku, by w razie potrzeby za nim zniknąć.

- Taa. Raz w dupę to nie pedał, a po trzech się zeruje. Naprawdę uważasz, że w to uwierzę? - odparła do telefonu, nie spuszczając wzroku z pojazdów.

Wampirzyca usłyszała w słuchawce swój własny słodki śmiech.

“- Dlaczego nie Astrid? nie jesteśmy takie różne od siebie, jeśli chodzi o ścisłość, my nie jesteśmy wcale różne. Czego tak starasz się bronić? ten twój mały chłopczyk? jeśli się zgodzisz możesz go zabrać ze sobą, nikt nie będzie traktował go gorzej, w istocie, my wszystkich traktujemy na równi, przekonaj się sama.”
- Ale to ty udajesz mnie, kochanie, a nie ja ciebie. Czyli coś we mnie musi być fajniejszego.
- zauważyła kąśliwie Malkavianka.
“- Gdybyś nie była fajna, nie miałybyśmy tej rozmowy, nieprawdaż?”
- Fakt pozostaje faktem. To ty chcesz być mną. ja nie mam powodu, by coś w sobie zmieniać.
“- Jeśli przestaniemy chcieć być tobą, to będzie oznaczać, moja droga, że nie ma już dla ciebie miejsca.”
- Poradzę sobie z tym odrzuceniem. Wciąż brakuje ci argumentów, by mnie przekonać.
“- Mamy ciastka?”
- odpowiedział jej własny głos.
- O cholera... Dobra, to muszę przemyśleć. Będziesz tak miła i nie udawała mnie do czasu podjęcia decyzji?*
“- Jeśli ty będziesz tak miła i nie opuścisz Starego Oslo przez najbliższy tydzień, nie skonstatujesz się z tym małym szczurkiem ani jego kolegami, mogę nawet nie bawić się twoim synkiem”
- Nazwijmy to więc umową na zawieszenie broni.
- podsumowała Malkavianka.
“- Trzymam cię więc za słowo, Pa!”- w słuchawce słychać było jeszcze głośny cmok, zanim połączenie zostało zerwane.

Śliniki samochodów odpaliły, auta ruszyły do tyłu i po chwili pozostała jedynie pusta ulica. Cisza, nikt nawet nie wezwał policji, zupełnie jakby porzucone auto i trzy trupy na jezdni nikogo nie obchodziły.

Astrid miała ochotę na spacer, jednak zważając na to jak wyglądała: bosa, w strzępach płaszcza, ze śladami krwi na ubraniu, zdecydowała się na nadnaturalnie szybki bieg w cieniach budynków i powrót do tymczasowego domu. Nim jednak tam dotarła, skręciła do klatki schodowej obok, zarzuciła płaszcz na ramię, otarła twarz z brudu i zastukała w drzwi pierwszego z mieszkań. Po chwili otworzył jej młody chłopak. Z mieszkania słychać było głosy pozostałych członków rodziny.

- Tak?
- Dobry wieczór. Chyba pomyliłam mieszkania. Nie jestem stąd, a chciałam odwiedzić ciocię. To taka starsza osoba i nie ma telefonu, więc nie mogłam się zapowiedzieć. Starsza kobieta, mieszka sama, może kojarzysz?
- Chodzi o panią Appeu?
- Tak, dokładnie!
- Mieszkanie numer 4, piętro wyżej.
- Och dziękuję ci bardzo.
- uśmiechnęła się Malkavianka, po czym skierowała się do mieszkania starszej pani.

Gdy nacisnęła dzwonek, nikt jej nie odpowiedział. Powtórzyła to i szeptem powiedziała “Pani Appeu? To ważne!”. Po chwili drzwi uchyliły się ostrożnie. To jednak wystarczyło. Astrid błyskawicznie wtargnęła do mieszkania, ciągnąc za sobą oniemiałą kobietę. Nim ta choćby pisnęła, wbiła jej zęby w szyję i napiła się zachłannie krwi. Odpuściła dopiero, gdy kobieta straciła przytomność. Wampirzyca otarła usta i ułożyła starsza panią ostrożnie na dywaniku. Jakby nigdy nic zamknęła drzwi wejściowe na zamek i wyjęła swój telefon, by zadzwonić do Wojtka. Podała mu adres mieszkania staruszki oraz upomniała by - nim do niej wróci - przekazał butelkę krwi posłańcowi. Potem rozłączyła się i... po chwili namysłu przeniosła starszą panią na jej łóżko, kładąc na stoliku nocnym banknot o nominale 100 euro. Niech babcia myśli, że ktoś na nią poleciał. W końcu kobieta powinna czuć się atrakcyjna bez względu na wiek...
 
Mira jest offline  
Stary 04-10-2016, 22:43   #28
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Umysł Karla, gdzieś poza czasem i przestrzenią
Sturmführer znajdował się w pustym korytarzu. Przed sobą widział - wyraźnie! - drzwi. Na ścianie po lewej stronie - którą widział WYRAŹNIE - znajdowały się strzałki z napisem “IDŹ TUTAJ”. On widział! Uniósł ręce do twarzy i dotknął lewego oka. Ono tam było! Aż podskoczył z radości. Ciekawy świata, ruszył do drzwi.
Jego oczom ukazała się komnata w kształcie sześciokąta, posiadająca pięć dodatkowych drzwi. Wyglądała nieco jak sala sądowa, a sam Karl ubrany był w szaty sędziego i siedział na podwyższeniu, z młoteczkiem w ręce.


Na sali, poza nim, było pięć osób. Przyjrzał się im uważniej. Stojący najbliżej lewej ściany, a w zasadzie siedzący w wózku był bardzo podobny do niego. Miał na głowie becik, na dupie pieluchę i trzymał w ręce maleńką grzechotkę. Karl-dziecko, bo tak go nazwał, płakał.
Obok niego stał Karl-ojciec, kołyszący wózek z kimś, kto wyglądał jak Agatha w pieluszce. Jego childe słodko spało, ssąc spokojnie smoczek, a ojciec co chwila sprawdzał, czy zawartość butelki jest odpowiednio ciepła.
Kolejny był gość w białym kitlu, z lekko osmaloną twarzą, czytający książkę i palący cygaro. Karl-naukowiec, bo właśnie tak wyglądał w czasie pracy Reinhardt, wydawał się nie zwracać uwagi na sytuację wokół.
Z prawej strony stał mężczyzna w mundurze SS, z karabinem przewieszonym przez ramię. Na głowie miał hełm, a w ręku trzymał mapę i studiował ją z zapałem. Karl-żołnierz, nauczony by słuchać rozkazów i jednocześnie je wydawać.
Ostatni był… dziwny. Jakby przypominał Karla, ale nie do końca. Miał wykrzywioną twarz, wystające kły i dziwnie wydłużone pazury. Trzymał w dłoni Mausera i wymachiwał nim we wszystkie strony, jakby chcąc pozabijać wszystkich. To musiała być drzemiąca w nim Bestia.
Karl-sędzia powstał i powiedział:
- Zebraliśmy się tutaj, by podjąć decyzję o dalszym losie. Cóż mamy uczynić?
W tym momencie dziecko wydarło się: - JEEEEŚĆ! - a Karl-ojciec szybko podbiegł do Karla-dzieciaka i podał mu butelkę, którą dziecko odrzuciło. - JEEEEŚĆ!
Karl-Bestia warknął tylko: - Zabijać! - i posłał trzy strzały z Mausera w ścianę, jakby widząc tam przeciwnika. Karl-żołnierz wzruszył ramionami i powiedział:
- Sturmführer, uważam, iż powinniśmy zaatakować wroga, jak na aryjczyków przystało. Może atak podjazdowy byłby najlepszym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę, iż przeciwnik posiada przewagę liczebną.
- MY mamy siłę! -
odwarczał mu Karl-Bestia, mierząc doń z Mausera. - I ostre szpony, MAMY MOC!
- Tak, zgadza się. -
Karl-naukowiec oderwał wzrok od książki. - Ale robiąc to, tracimy tę zaletę, którą staraliśmy się utrzymać od tylu lat. Człowieczeństwo… - znudzony wzrok powrócił do księgi.
- Musimy uspokoić dziecko i dać mu jeść… - westchnął Karl-ojciec. - Musimy dbać o dziecko. - dodał, próbując uspokoić Karl-dzieciaka.
Karl-sędzia pokręcił głową, westchnął i uderzył kilka razy młoteczkiem o podstawkę, krzycząc: - Cisza! - na sali sądowej zrobiło się niemal natychmiast tak cicho, że gdyby jego serce biło, mógłby je usłyszeć. - Głosujmy. Uczynimy to, czego będzie chciała większość. - głowa go rozbolała, słyszał bicie pięciu serc…
- Atakujmy! Bierzmy co nasze! - powiedział Karl-żołnierz. - Bez litości!
- Ogłuszmy je i pozostawmy przy życiu. Napijmy się, ale z umiarem. -
wtrącił Karl-naukowiec.
- ZABIJMY! - warknął Karl-Bestia. - Mamy do tego środki, siłę i prawo!
- JEEEEEŚĆ! -
krzyczał Karl-dziecko.
- Uspokójmy dziecko… - westchnął Karl-ojciec.
- Czyli… - zaczął Karl Reinhardt, sędzia. - Atakujemy?
- Jawohl! -
Karl-żołnierz stanął na baczność.
- ATAK! - warknął Karl-Bestia.
- Tak! - zgodził się z krzykiem Karl-dzieciak, a Karl-ojciec przyzwalająco kiwnął głową.
- Odradzam. Przegramy bitwę o nasze człowieczeństwo… - dodał zniesmaczony Karl-naukowiec, ale Karl-sędzia już uderzył młotkiem.
- Czterech za, jeden przeciw! Postanowione, demokratycznym głosem większości! Atakujemy! - obraz zaczął się rozmywać…

Pokój z żelaznymi drzwiami, czas i lokalizacja nieznane
Reinhardt poczuł na policzku zimny beton, chłodniejszy od niego samego. Choć leżał tam w samych spodniach, nie było mu zimno. Bo i jak by mogło, skoro jego serce nie pracowało? Słyszał wyraźnie bicie pięciu serc, czuł ciepło tych dzieci.
- Hej dzieci, jeśli chcecie, zobaczyć lepszy świat, Sturmführer dziś zaprasza was… - zaczął nucić. Po wojnie będzie musiał się nająć jako muzyk czy inny artysta, przeszło mu przez myśl. - Więc se wygodnie siądźcie, oczy przymknąć, z nami bądźcie, zaczynamy w kilka chwil… - zaczął wstawać z podłogi i rzucił się na pierwszego z brzegu, chcąc skręcić mu kark.

* * *

Kiedy Karl odzyskał pełną poczytalność, leżał pośród poszarpanych dziecięcych szczątków. W uszach wciąż trzeszczał mu dźwięk rwącej się skóry i pękania kości. Na podłodze, było stosunkowo niewiele krwi, większość z tego czego nie wypił, wsiąkła w ubranie wampira. Mężczyzna usłyszał jak drzwi się otwierają, w progu stanęła trupio blada Aghata ubrana w obcisłe spodnie motocyklisty i czarną koszulę, nieregulaminowo rozpiętą obnarzając dekolt.
- Tato? dobrze się czujesz? - spytała radośnie.
Karl wstał z podłogi i spojrzał na swoje pokryte krwią dłonie, na zakrwawione spodnie i na swoje childe. Wodził głową od jednego, przez drugie do trzeciego, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Doszedł do wniosku, że chyba czuje się dobrze, więc skinął Aghatcie głową.
Kobieta podbiegła do niego radośnie pozwalając by jej walory przy tym falowały.
- Chodź tatku, przedstawie cie wszystkim! - chwyciła go za rękaw i pomogła wstać. Karl nie oponował, lekko zdezorientowany całą zaistniałą sytuacją. Pozwolił się prowadzić swemu dziecku.
- Och tato tak się cieszę, naprawdę. - Aghata mówiła prowadząc Sire przez opustoszałe korytarze naukowego kompleksu, które teraz wygadały jak jakiś średniowieczny loch. Podarte plakaty, zaschnięte ślady krwi, migające światła.
- Dziewczyny powiedziały, że mogę cię obudzić to ja od razu pobiegłam, od razu. - W końcu, po jakiś ośmiu minutach spaceru niby znanymi aczkolwiek odmienionymi korytarzami, Karl i Aghata znaleźli się przed drzwiami do pomieszczenia, które kiedyś było kostnicą, tą samą w której Karl egzaminował kiedyś ofiary wampirów. Podekscytowana dziewczyna otworzyła drzwi.
- Tadam! - oznajmiła. Przed oczami Karla ukazało się pomieszczenie w którym blisko tuzin szalejących wampirów usiłowało pożreć jeden drugiego. Nieumarli potykali się o nieruchome ciała jakie zalegały na podłodze, mogło ich tam być kilkadziesiąt.
Reinhardt przekręcił głowę ze zdziwienia. Cóż tu się wyprawiało? Wyglądało to jak młode wampirzątka, ledwie dzieci, które nie potrafiły się opanować. Jak psy spuszczone z łańcucha… Spojrzał na ich aury. Kainici pochłonięci przez bestię nosili na sobie cieniste pręgi.
- Cóż tu się dzieje, moje dziecko? - zapytał Karl, w równym stopniu zafascynowany, jak i przerażony ujrzanym obrazem… chaosu. Nie bardzo wiedział co o tym sądzić - czuł się dobrze, jednocząc się ze swoją wewnętrzną Bestią, ale wiedział, kiedy ją schować, kiedy odzyskać kontrolę. Znał umiar, najzwyczajniej w świecie. Musiał go znać, by nie dopuścić do rozpadu swojego umysłu…
W pewnym momencie jeden z oszalałych kainitów spróbował swojego szczęścia z Aghatą i jej ojcem. Maklavianka wymierzyła mu potężnego kopniaka, wampir odfrunął w zbitkę walczących, ktoś przechwycił go w locie i dopadł jego krtani.
- Cóż - zaczęła Aghata - większość z nich to twoje pra pra pra wnuki. Ale szybko się zjadają toteż niedługo będą same wnuki. - zapewniła - Dziewczyny odeszły - Aghata nieco posmutniała - poleciły mi tu zostać i założyć nową sforę. Naszą nową rodzinę, tato - uśmiechnęła się.
Roztarł oko, starając się przetrawić informacje. Pra pra pra wnuki? To znaczy, że jego childe miało childe, które miało childe, które też miało childe, a to childe zrobiło kolejne childe? Przecież krew Kaina musiała być w nich tak rozwodniona, że… potencjalnie, mogłyby wyjść na słońce. Obudził się w nim Karl-naukowiec i podszeptywał, że taką okoliczność wręcz NALEŻY sprawdzić. Podrapał się po podbródku i westchnął głośno, przeciągle.
- Ile mnie nie było? - zapytał cicho, spoglądając na krwawy spektakl walczących między sobą jego potomków, jego młodziutkich wampirów… Uwolnił swój umysł, chcąc osłabić ich emocje, by przestali się zabijać. W jego głowie kiełkował już plan. Skoro mieli dostęp do środków nazistów, wampirzej krwi i nowych pokoleń, mogli okupować tę bazę w nieskończoność… Potrzebowali tylko kogoś, kto będzie ich bronił za dnia, choć rozcieńczona krew Kaina mogła być odpowiedzią na tę zagadkę… Wysilił się jeszcze bardziej, starając się doprowadzić umysły młodziutkich wampirów do stanu powierzchownej kontroli.
- Z dwa lata tato. - odpowiedziała Aghata. Widząc, że kilku walczących jakby traci temperament, wamprzyca zerknęła na ojca. Rozumiejąc co się dzieje wyciąnęła pistolet i bezceremonialnie strzeliła jednemu z nich prosto w twarz. Wybuch krwi sprawił, że walka rozgorzała na nowo. Aghata wtuliła się w Karla.
- Nie przerywaj im tato, tak trzeba, tylko najsilniejsi dołączą do naszej rodziny, tak jest dobrze. - pocałowała Karla namiętnie w usta.

Reinhardt był… zaskoczony i, musiał to przyznać sam przed sobą, skołowany. Mocno skołowany, wypadało dodać. DWA LATA? Przez ten czas mogło się wydarzyć… wszystko. Nawet nie wiedział jaka była pora roku. DWA LATA?! Przecież wojna musiała się już zakończyć, mogła też trwać dalej w najlepsze. Jeśli dalej byli w RIESE, pewnie wojna trwała, a Rzesza trzymała się dobrze. Jednak nie to było teraz najistotniejsze dla Karla… Nie było go przy tym, jak Aghata odkrywała swe moce. Jak tworzyła swoje pierwsze childe. Trafiał go szlag, gdy jego myśli kierowały się w stronę Kła i Sol. Choć pokazały mu jego naturę i zaopiekowały się Aghatą, to był do kurwy nędzy JEGO OBOWIĄZEK! Warknął wściekle i odsłonił kły, a wtedy jego piękne childe pocałowało go.
Świat zawirował mu w głowie. Zniknął Karl-ojciec, Karl-dziecko, Karl-żołnierz i Karl-Bestia zostali zepchnięci na dalszy plan. Tę bitwę wygrał Karl-naukowiec, Karl-przywódca. Był najstarszy w tej sforze, musiał wziąć za nią odpowiedzialność. Odchrząknął lekko i powiedział Aghacie:
- Dziecko… Potrzebuję jednego pra pra pra wnuka do badań. - spojrzał na nią. - Być może to oni będą mogli pilnować nas za dnia, kochana. - pogładził łagodnie jej policzek. - Być może staną się naszymi ochroniarzami, naszą odpowiedzią na każde pytanie zadane w świetle dnia… Naszymi agentami zagłady wśród ludzi. - pocałował ją lekko. - Potrzebuję ich. - pogładził jej policzek. - Właściwie, jaki mamy dzień? Miesiąc? Jak wojna? Trwa nadal? Kto wygrywa? Gdzie my właściwie jesteśmy? Dalej w RIESE? - zasypał ją lawiną pytań.
Aghata machnęła ręką, wpatrywała się Karlowi głęboko w oczy i całowała jego twarz.
- Wszędzie sowieci, chyba prą już Berlin. Palą, gwałcą, więcej w nich wódki niż krwi, ale dzięki temu jest przynajmniej dość zabawnie, w zasadzie nie pamiętam kiedy ostatnio byłam trzeźwa… - kobieta machnęła ręką. - Chyba luty. - przerwała gdyż wpiła się w usta mężczyzny, zupełnie nie zważając na odgłosy walki szalejących kainitów.
- Jak chcesz tato, można potem zrobić ich więcej, to bardzo proste.
Malkav odwzajemniał pocałunki swojej piękności. - Uwielbiam ruską krew, wiesz? Świetnie rozgrzewa w mroźne noce. - parsknął śmiechem. - Więc zróbmy jednego takiego… do celów badawczych. - uśmiechnął się i pocałował wampirzycę w czoło. - A może przedstawisz ojca reszcie… - rzucił, jakby od niechcenia.
- Mmmm… - Aghata wymruczała łasząc się w objęciach meżczyzny. - jasne tato, tylko poczekajmy aż zostanie z dwóch albo trzech, to trwa już dość długo, myślę że przed świtem powinni skończyć. - Chwyciła Karla za rękę - Chodź, pamiętasz swoją kwaterę? starałam się zachować wszystko tak jak lubisz.
Reinhardt westchnął przeciągle, lekko znudzony tym wszystkim. - Pamiętam, dziecko, pamiętam. I pamiętam, cóż takiego razem tam robiliśmy. - mruknął jej do ucha.

Aghata prowadziła Karla korytarzami, jak się okazało, nie były całkiem opustoszałe jak początkowo wydawało się wampirowi. W kompleksie zdążyła się już zalęgnąć ta wschodnia sowiecka swołocz. Karl odczytał ich aury - ghule, przynajmniej dziesięciu. Ubrani w grube futrzane kożuchy śmierdzieli potem i alkoholem.
Kwatera Karla faktycznie wyglądała dość znajomo, pomijając centymetrową warstwę kurzu i masę pajęczyn.
Reinhardt rozejrzał się w koło. Było tu tak spokojnie… gdyby nie napotkane na korytarzach ghule. Ale to dobrze. Lubił ruską krew, a gdy była wzbogacona wampirzym vitae, musiała być tylko lepsza.
- Nas… to znaczy Niemcy nie pokapowali się, że RIESE jest stracone po przejęciu kompleksu przez Kła i sforę? - zapytał cicho, chłonąc znajome otoczenie.
Aghata opadła plecami na łóżko, całkowicie ignorując chmurę kurzu jaka przy tym powstała.
- Stracone? my tu tylko mieszkałyśmy sobie razem, jedni śmiertelni poszli, nowi przyszli i tyle. Niemcy zajmowali kompleks jeszcze parę miesięcy temu, no ale jak sowieci powybijali niemców… no to trzeba było ich “zaprosić”.
- Hm… -
Karl zamyślił się, opadając na pryko obok Aghaty. - Aż dziwne, że nie przyszli z Flamenwerfen czy innymi zabawkami. Widać paliło im się pod dupskiem. - wzruszył ramionami. - A Henrih? Dalej jest ghulem, czy zginął?
- Henrih został spokrewniony w tamtym roku, Kieł zabrała go ze sobą.
- Ona go spokrewniła? -
zapytał, podnosząc się na łokciu. - Gdzie odeszli Tzimisce? Mamy z nimi… jakiś kontakt?
Aghata uśmiechnęła się.
- Sfora Kła ruszyła na zachód. Łączy nas przynależność do sekty, ale istotą sfory jest wolność, jeśli dowiemy się, ze potrzebują pomocy, wspomożemy ich. Ale najpierw musimy zbudować naszą własną sforę, Sol nauczyła mnie jak, znam rytuały.
- Och. -
pocałował ją delikatnie w szyję. - Szybko dorosłaś, moja droga. - przesunął kłami po skórze, powodując gęsią skórkę u wampirzycy. - Zostałaś naszą… kapłanką? - uśmiechnął się, delikatnie muskając ją kłami.
- Tak, tak tak! - Aghata podskakiwała jak dziecko na tapczanie.
- Kim więc ja jestem? - zapytał przekornie, wbijając się w jej kark i kosztując smaku krwi. JEJ krwi. Vitae, którego nie czuł od dwóch - tak, DWÓCH - lat.
Aghata jęknęła za szczęście, chyba też była go strasznie wygłodniała.
- Sfora potrzebuje księdza, ale potrzebuje też lidera, zawsze ktoś musi rządzić, jego władza trwa, do momentu aż nie wyrośnie ktoś, władny zakwestionować jego pozycję - kobieta objęła jego głowę - Jak w naturze. Jesteś najstarszym wampirem tato, najbliższym Kainowi, to oczywiste, że kiedy Sol pozostawiła mi zadanie stworzenia nowej sfory, postanowiłam zdobyć cię dla tej słusznej sprawy.
- Zdobyć? Mnie? -
Karl lekko się zaśmiał. - Ależ kochana… - pocałował ją, lekko wgryzając się w jej wargę i upuszczając nieco krwi. - Mnie już zdobyłaś. - mruknął jej do ucha, opadając na łóżko. - Czas wyznaczyć nowe cele. - wodził palcem po jej skórze, zapamiętując jej fakturę, jakby znów miał zasnąć na dwa lata.
- Wasyl! - kobieta wrzasnęła w stronę drzwi, jednocześnie pociągając Karla za koszulę (którą notabene chyba miał na sobie przez ostatnie dwa lata) i powalając go na siebie. Leżąc pod wampirem, kobieta zaczęła wysuwać się ze spodni, jednocześnie pracując nad guzikami w rozporku Karla. Do pomieszczenia wparował “ruski niedźwiedź” zadyszka świadczyła iż biegł.
- Jestem głodna - Powiedziała dwuznacznie kobieta, ghul rozpiął trzy haftki przy kołnierzu i rzucił się na kolanach do stóp łóżka na którym baraszkowało dwoje kainitów. Aghata odchyliła się by zaczerpnąć świeżej krwi z żyły czerwono armisty. Dopiero wtedy, Karl poczuł, że ciało jego Childe rozgrzewa się i stając się bardziej żywe. Kobieta z ustami pełnymi juchy lubieżnie zalizała ranę śmiertelnika, wpatrując się wyzywająco w twarz wiszącego nad nią Karla.
- Tak tato! - objęła Sire nagimi już udami. - Wyznaczaj cele, podbijaj, planuj tak jak zawsze!

Reinhardt wszedł w nią szybko, gwałtownie, wbijając się bez zbędnych ceregieli. Siedział dwa lata zamknięty gdzieś, Kain wiedział gdzie, bez kobiety, trzymany tam o resztkach krwi, blisko krawędzi Letargu.
Kobieta zawyła, nie to z bólu ni to z rozkoszy, pewnie poczęci z obydwu powodów.
- Tak! Nie miej litości! Dominuj! Dominuj tato! - wrzeszczała kiedy tylko dawał jej ciału te krótkie przerwy między spazmami jakie powodowały jego szarpnięcia.
Po chwili tego szaleńczego rajdu, Karl uspokoił nieco swój rytm, zaczął się nim delektować. Podniósł się na łokciach i przebił kłami sutki wampirzycy, kąpiąc ją w jej własnej krwi. Począł zlizywać z niej ten boski nektar…
- Chcesz dominacji? - zapytał, a wręcz warknął. Był niebezpiecznie blisko Karla-Bestii.
Kobieta przygryzła własnymi kłami swoją wargę, oparła swoje dłonie na piersi mężczyzny, jakby nieporadnie starając się go powstrzymać.
- Chcę silnego przywódcy dla naszej sfory tato, pokaż mi jaki jesteś śliny, jaki jesteś wspaniały, pokaż mi jak bierzesz wszystko jak chcesz i kiedy chcesz.
Reinhardt odwrócił pozycję, przerzucając kobietę pod siebie. Warknął wściekle i naparł mocno, wbijając się kłami w jej szyję i spijając słodki nektar. Dało mu to takiego kopa, że jego ciało zaczęło poruszać się ze zdwojoną prędkością. Karl grał na niej niczym na organach, jej jęki tworzyły dziką kakofonię szaleństwa i ekstazy.
Aghata jakby dawała samą sobą świadectwo tego jak niczego nie stopować, jak całkowicie oddawać się szaleńczej żądzy. Jej jęk szybko stał się całkowicie abstrakcyjnym, nieludzkim ciągiem wysokich dźwięków, całe ciało kobiety poruszało się niczym kobra.
Szybko zalizał rany młodej Malkavianki, jakby chcąc trochę się z nią podroczyć. Przesunął kłami wzdłuż jej ciała, by ponownie się w niej zagłębić. Nie śpieszył się, dominował teraz w inny sposób - finezją, której tak brakowało Kłowi. Wysunął język i zatoczył nim kilka kółek wokół sutka, drugą ręką drażniąc kark kobiety. Malkav miał coś, co można było nazwać geniuszem strategicznym, gdyż to tylko rozbudziło i rozdrażniło Aghatę - a on wykorzystał to, uderzając ponownie, w mocny, szybki i zdecydowany sposób.
Kobieta zachichotała za szczęścia, zanim uderzenia mężczyzny nie sprawiły, ze jedyny uchodzący z niej dźwiękiem stały się tylko krótkie jęknięcia. Wtedy, to Aghata wymyśliła coś nowego: zaczęła mianowicie… wysuwać się spod mężczyzny i odpychać go, tak jakby miała zamiar przestać tak nagle, zupełnie nie zwracając uwagi na rozbudzone potrzeby swojego partnera. Jednostronnie, samolubnie kończyła zbliżenie.
Warknął tylko, obnażając kły. Chwycił ją za nadgarstek i szarpnął z powrotem na łóżko.
Kobieta fuknęła, uderzyła mężczyznę w policzek. Nie mocno, w zasadzie to lekko, nie miała zamiaru przecież ranić jego ciała, lecz jego ego, jej paznokcie płytko przecięły skórę niebezpiecznie blisko oczodołu Mężczyzny.
Warknął tylko, wścieklej niż poprzednio. Złapał jej nadgarstki, przygwoździł do łóżka.
- Zapamiętaj. - burknął. - JA! JA tutaj dowodzę! - jego kły znajdowały się milimetry od jej ucha, jednocześnie trzymając szyję daleko od jej kłów. Przycisnął ją swoim ciałem. - A teraz… Poczuj Pasję! - niemal krzyknął jej do ucha, wspomagany przez Dar Malkava rozpalił ją jeszcze mocniej.
Karl spotęgował odczucia kochanki niczym pryzmat. Kobieta wierzgała się w geście sprzeciwu, zerkała na niego z niepokojem trzepotając długimi rzęsami, jej pełne usta uchyliły się namiętnie.
- Czy zrozumiałaś przekaz? - zapytał ją szeptem, wznawiając ich zbliżenie ze wzmożoną siłą. - Gdyby jednak nie był wystarczająco jasny… - jego ręce ponownie złapały jej nadgarstki i rozciągnęły po łóżku. - Biorę, co mi się podoba, rozumiesz? - głos stał się zimny. Spojrzał na Wasyla. - Czego tu? - potraktował go swoim szaleństwem. - Won! - warknął, nie przerywając stosunku.
Soldat wypełzł z pomieszczenia niemal na czworakach.
Aghata w końcu przestała się opierać, poddała się swojemu Sire. Pozwoliła by targał jej bezwolnym ciałem, by jej piersi podskakiwały w rytm jego uderzeń, leżała tak pojękując cicho, całkowicie zdominowana.
Karl wreszcie opadł z sił i padł na łoże tuż obok Malkavianki. Jego pierś, z niewiadomych powodów, unosiła się ciężko, sprawiając wrażenie, iż mężczyzna ma zadyszkę i się zmęczył.
Kobieta szybko przekręciła się na bok i położyła głowę na piersi wampira.
- Mmmm - wymruczała.
- Jak dobrze być z powrotem… - wyszeptał, wpatrując się w sufit.
 
Corrick jest offline  
Stary 05-10-2016, 09:32   #29
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Wschodni Central Park



Auto zatrzymało się na skraju parku, koło alejki obfitującej w latarnie i pomosty przerzucone przez cieki wodne. W zasięgu wzroku było widać trojkę dziewczyn, Które strategicznie obstawiły trzy kierunki z których mógłby nadejść potencjalny klient. Dame wyostrzyła zmysły. Ta czynność była dla niej czymś zupełnie nowym i cały czas zaskakiwała ją ilość doznań, które nagle zaczął oferować dla niej świat. Kubuś mógł im uciec, kręcił się tutaj jakąś godzinę temu. Przynajmniej wiedziała kogo szukać jedynego napalonego mężczyzny, od którego nie wyczuje tego najobrzydliwszego z ludzkich zapachów - potu.

Madam chwyciła swoje childe pod ramię.
- Przespacerujemy się?

Mężczyzna miał wzrok myśliwego wypatrującego ofiary gdy ogarniał spojrzeniem odcinek parku w którym para się znajdowała.
- Oczywiście skarbie - uśmiechnął się trzymając rękę kobiety. Dwa wampiry ruszyły przed siebie.

Zmysły Venture chłonęły zapach tanich perfum, alkoholu, tytoniu, oczywiście potu. Mimo półmroku wzrok kobiety wychwytywał niuanse, jak nienaturalne poruszanie się gałęzi w pobliskich krzakach, nerwowe poruszanie palcami w kieszeniach.
Jej uszy potrafiły rozróżnić z której strony dochodzą miłosne uniesienia, z której płacz, z której dźwięki rozpinania garderoby. Spacer zdawało by się pustawym parkiem nocą, uświadomił Madam, iż dzieje się tu znacznie więcej niż można by uważać. W pewnym momencie, wampirzyca poczuła zapach rozlewanej krwi.
Wampirzyca zaciągnęła się przyjemnym zapachem i uśmiechnęła. Naparła na ramie Dragosza dając znak by dał się poprowadzić i spokojnie ruszyła w kierunku tego zapachu.
Im bliżej para się zbliżała, tym więcej kobieta mogła wyczuć. Dźwięk osuwania się czyjegoś ciała na ośnieżoną trawę, mlaskanie, ssanie.
Madame puściła ramię Dragosza i ruszyła biegiem.
Kobieta zbliżała się do ciemnego kłębowiska zarośli, dobre trzydzieści metrów od ścieżki. Słyszała za plecami jak jej Childe także przyspiesza i wyciąga z połów płaszcza broń. W samych zaroślach, sądząc po zapachu jak i dźwiękach wciąż trwała uczta. Długo, ale “łakomczuch” kimkolwiek był, nie zamierzał chyba przestać, zanim nie wyliże talerzyka do końca.
Wampirzyca przeszła przez zarośla korzystając z jednej z utartych ścieżek. Chciała to coś dopaść, nawet trochę nie zastanawiając się nad tym jak.


Madam zobaczyła plecy postaci w długim płaszczu pochylające się nad mężczyzną z opuszczonymi do kolan spodniami. Człowiek był nieprzytomny i prawdopodobnie już martwy. Postać, prawdopodobnie uświadamiając sobie, że ktoś znajduje się w pobliżu, wstała urastając do jakiś niemal siedmiu stóp wzrostu i powoli obróciła się do Madam.
Venture mogła z pewnością stwierdzić, że nigdy nie widziała czegoś takiego. Z twarzy nieznajomego, czy może nieznajomej kainitki, wystawały wyrostki kostne na czole, łukach brwiowych, policzkach. Podobnie wyglądało to z szyją. Jej dłonie zakończone były długimi kościstymi szponami, które sięgały niemal kolan.
Madame uśmiechnęła się i uruchomiła prezencję. Dla stojącej przed nią hemafrodyty mała wampirzyca wydała się przerażająca zupełnie jakby z pomiędzy krzaków wyłonił się mały wredny demon.
Obcy cofnął się o krok, co było dość komiczne gdyż w tym samym momencie jego kończyny wciąż się wydłużały tak że miał już nie siedem, lecz osiem stóp. Całkowicie czarne oczy rozszerzyły się a usta wykrzywiły w nieludzkim grymasie obnażając nie parę, lecz z tuzin kłów. Maszkara obróciła się na pięcie… czy może na kopycie i zaczęła uciekać.
W tym czasie, Madam usłyszała za swoimi plecami Dragosza, mężczyzna odpalił broń - dwie bronie. To musiał być jakiś nowy, potężny kaliber.


Gdyż strzały dosłownie odrywały kawałki martwego mięsa z pleców uciekiniera.
- Stój. - Rozkaz padł z ust Madame zanim bestia zdążyła postawić pierwsze kroki. Wampirzyca nadal czuła huk w swoim uchu i teraz sięgnęła osłaniając je.

Maszkara zatrzymała się, jednak zmasowany atak pocisków Dragosza, który samą siłą odrzutu posłał ją na ziemię, sprawił iż istota zaczęła podnosić się do dalszego biegu.

- Znajdź jakiś kołek. - Madame niemal warknęła na swoje childe. Powoli ruszyła w stronę bestii. Zamierzała pogadać z tym wampirkiem czy mu się to podobało czy nie. - Leżeć!

Dragosz widocznie nie marnował czasu, kiedy stojąc na balkonie wpatrywał się w odległe światła, paląc cygaro wpatrywał się w sufit, czy w tych innym momentach zamyślenia i kalkulacji, które miewał. Młody wampir w mig znalazł się przy obcym w jego ręce znajdował się stalowy pręt zbrojeniowy długi na jakieś pół metra i zaostrzony z jednej strony. Mężczyzna bezceremonialnie wbił żelastwo w plecy kainity, który po kolejnym rozkazie Venture zatrzymał się na klęczkach. Metal wyszedł na wylot z kletki piersiowej obcego, w sensie dosłownym przygwożdżając go do trawnika. Z furią na twarzy, Dragosz zaczął wyszarpywać z płaszcza tasak.

- Zostaw to Dragosz. - Dame objęła się, krzyżując ręce na piersi, jakby jej było zimno. - Chcę porozmawiać z tym wampirkiem. Dasz radę przenieść go do auta?

Jej childe lekko zbite z tropu odsunęło tasak.

- Owiń to coś płaszczem i wracajmy do auta.

John czekał na nich oparty o maskę i widząc, że Dragosz coś niesie szybko otworzył bagażnik. Młody wampir nagle zrozumiał, czemu auta Madam są zazwyczaj takie wielkie, jednak za nic nie spodziewał się, że bagażnik, może być wyłożony folią.

Wampirzyca zajęła razem ze swym childe miejsca z tyłu.
- John, zgarnij chłopaków. Obetnijcie temu czemuś ręce i zabetonujcie w beczce do kolan. Proponuję magazyn w porcie.

- Oczywiście Pani.

- Pojawimy się tam za godzinę. - Madame chciała zapytać Michaelę, czy chciałaby się pojawić. Po za tym do świtu jeszcze tyle czasu.

57 West 58th Street, Manhattan


Do burdelu dotarli chwilę później. John poszedł wykonać telefon, a wampirzyca poleciła Doris by ta skontaktowała się z ghulicą Michaeli i zaprosiła księżną na przesłuchanie. Sama przeszła do sali bilardowej. Poleciła podążającemu za nią krok w krok Dragoszowi by zamknął drzwi.
- To był wampir, który cię zaatakował? - Madame powoli układała bile na stole. - Bo z pewnością nie jest to wampir, którego widziałam przed wypadkiem.

Dragosz usiadł na brzegu stołu bilardowego wyciągnął papierośnice i zaoferował ją kobiecie, po czym sam odpalił sobie cygaro.
- To, że nie jest to ten którego widziałaś - wypuścił dym - nie musi oznaczać, że nie jest to ten sam - odpowiedział głosem o znacznie delikatniejszej barwie niż jego własna. - odwrócił się twarzą do kobiety - jego oczy zamiast ciemno brązowe, były teraz błękitne. - To co mnie zaatakowało mogło być tą samą osobą. Zresztą, zapytamy… to się dowiemy.

Madame uśmiechnęła się, zostawiła układanie bil i podeszła do mężczyzny. Delikatnie chwyciła jego twarz w swoje dłonie i przyglądała się jego błękitnym oczom.
- Jeszcze jakieś sztuczki, które chciałbyś mi pokazać?

Mężczyzna pochylił głowę w stronę oblicza swojej Dame. Delikatnie objął jej biodra.
- Osobiście lubię, kiedy pokazujemy sobie sztuczki nawzajem Kochana, tak jak wcześniej tego wieczora - przybliżył usta by pocałować kobietę.

- Nie bawię się w cygana Najdroższa, chciałem tylko przypomnieć raz jeszcze, że nasza betonowa beczka, może wyglądać jak tylko chce, kiedy tylko chce.

Nastrój prysł niczym mydlana bańka. Dame odsunęła się i sięgnęła po kij bilardowy.
- Tego mogłam się domyślić po stanie w jakim ją spotkaliśmy. - Na spokojnie obeszła stół i skrzywiała się widząc uszkodzone sukno. - Nie ufam osobom, które mogą się tak zmieniać. Pomyśl, że kiedyś ktoś może wyglądać zupełnie jak ty i czy będzie mi się to podobało czy nie, będę musiała go zabić.- Uderzyła rozbijając bile. - Jestem bardzo ciekawa co powie nam nasz cygan.

Dragosz strzepnął popiół w kryształową popielnicę i sam wziął drugi kij. Wbił jedną bilę.
- Faktycznie, kiedy pomyślę, że ten “ktoś” w ostatnich momentach żywota, będzie miał przed sobą ciebie, z tryumfalnym wyrazem twarzy, jestem trochę zazdrosny… - uśmiechnął się.

Wampirzyca roześmiała się.
- Może wobec tego każę mu się w ciebie przemienić. Lubię gdy jesteś zazdrosny. - Madame uważnie obserwowała swoje childe. - Mógłbyś się od niego nauczyć więcej.

Dragosz przyjrzał się z uwagą swojej Dame, zaciągnął się dymem cygara i zamyślił. Jego oczy aż sczerniały do naturalnego koloru gdy w głowie toczyły się kalkulację.
- Jeśli taka jest twoja wola Najdroższa, myślę, że w jego krwi znalazł bym jakiś drogowskaz, ale… - spojrzał z zapytaniem na wampirzycę - mam nadzieję, że szybko zaszlachtujesz to bydle moment po tym. Wolał bym nie zacząć żywić cieplejszych uczuć do czegoś takiego.

- Moja wola powiadasz. - Belle wbiła kilka bil. Widać było, że chyba czasem przesiadywała w tym pomieszczeniu. - To coś cię zaatakowało. Nie chcę ciebie nawet z sobą brać.

Ciemna źrenica Dragoszowego oka rozszerzyła się na moment w spazmie bólu odrzucenia. Mężczyzna spuścił głowę.
- Oczywiście Najdroższa, jeśli tak uważasz, będę czekał w pobliżu. - po chwili jednak uniósł głowę z uśmiechem. - Żyję nadzieją iż nie zamkniesz mnie w złotej klatce, wszystko co nie jest twoimi aksamitnymi dłońmi, było by dla mnie kajdanami.

- Hm… złota klatka, chyba miałam coś takiego w poprzednim domu. Był też kaganiec z diamentami. - Madame uśmiechnęła się wyobrażając sobie swoje childe. - Zabiorę cię z sobą. Lubię mieć na ciebie oko.

Magazyn Madame, Wybrzeże zachodnie, Manhattan



Intruz został potraktowany tak jak polecono. Pozbawiony ramion i nóg zalany szybkoschnącym betonem tak, że jedynie głowa wystawała ponad metalową beczkę. Z tyłu oczywiście wciąż wystawał stalowy pręt który unieruchamiał niespokojnego ducha, tak jak beton unieruchamiał niespokojne ciało. Beczka z kainitą, ustawiona na palecie po środku magazynu, wyglądała jak jakieś makabryczne popiersie.

Dame weszła do magazynu ubrana w futro idąc pod rękę ze swoim childe.

Zebrani kręcili się w koło “popiersia” niczym goście na jakimś wernisażu. Salvatore wsadzał właśnie palec w nos maszkary, przy akopaniamęcie śmiechu jego ghuli. wkrótce po Madam i jej childe, zjawiła się sama Księżna na Manhattanie, Michaela z Venturów we własnej osobie. Suwerenkę otaczała świta ghuli oraz dwóch świeżo spokrewnionych dzieci.

- Bele - Księżna obdarzyła krewniaczkę przyjaznym spojrzeniem. - na Venture oczywiście zawsze można liczyć - powiedziała z niekrytą satysfakcją - proszę kochana, czyń honory… - machnęła teatralnie ręką.

Madame puściła rękę Dragosza i uśmiechnęła się do niego i powróciła wzrokiem do Michaeli.
- Witam księżno. Cieszą się, że mogłaś się tu pojawić. Moje childe Dragosz. - Wskazała na mężczyznę. - Skarbie przedstawiam ci księżną Nowego Yorku, szacowną starszą naszego klanu.

Dragosz wykonał prawdziwy dworski ukłon. Księżna spojrzała maską pogodności na Madam po czym przelotnie omiotła wzrokiem pochyloną głowę młodego wampira. Bez słowa, w geście łaski wyciągnęła w stronę jego twarzy swój pierścień, na którym młody Venture złożył usta. Mimo iż Hohenzollern był spokrewniony całkiem niedawno, niuanse etykiety nie sprawiały mu problemów, widząc iż jego czas minął, oddalił się by wykonać wolę swojej Dame.

Księżna uśmiechnęła się do Madam.
- Gdzie to wyszukałaś moja droga - mówiła wiodąc wzrokiem za młodym wampirem który stawał właśnie za “popiersiem: i chwytał stalowy pręt. W zasadzie, pytanie Księżnej mogło w równym stopniu odnosić się do Childe Madam, jak do “popiersia” a może do obu.

- A jakie to ma teraz znaczenie księżno? - Madame wskazała na ustawione krzesła. - Usiądziemy?

Księżna skinęła aprobując sugestię krewniaczki. Michaela usiadła pierwsza, po jej stronach zasiadł Salvatore i Madam. Za Brujahem miejsca zajęła jego własna świta. Obok Madam, skupiły się dzieci i ghule Venture.
- Cóż… żadne, ale wciąż może to być ciekawa anegdota. - odpowiedziała Księżna gdy Salvatore odpalił jej papierosa zaczepionego na końcu długiej lufki.

Dragosz jednym silnym pchnięciem spowodował, że pręt przebił się na front beczki, następnie szarpnął go z mocą do tyłu, wyrywając na zewnątrz.

- Anegdota… - Słowo wyleciało z ust wampirzycy wraz z dymem z papierosa. Madame uważnie obserwowała swoje childe, bardziej skupiając się na nim, niż na złapanym wampirze.- Ten kadłubek znaleźliśmy w parku... przerwaliśmy mu posiłek. Czy też pytałaś Pani o moje childe?

Księżna uśmiechnęła się, nie odwracając wzroku od przedstawienia.
- Niby takie prozaiczne a jednak dość nietypowe, nie uważasz? - powiedziała znów ni to o nieznajomym ni to o młodym kainicie. W tym samym czasie ten pierwszy właśnie odzyskał przytomność na jego twarzy malował się szok, ból i złość.

- Nie widzę tutaj nic nietypowego Księżno. - Belle wyciągnęła dłoń przywołując do siebie Dragosza. Gdy mężczyzna ruszył w jej stronę, wzrok wampirzycy przeniósł się na Kubusia.

Dragosz teatralnie wbił pręt w betonową posadzkę i płynnie popłynął w stronę swojej Dame, w drodze wypatrzył wolne miejsce między synami Księżnej. “Kubuś” nic nie mówił, patrzył tylko nienawistnie po zebranych.

Madame podniosła się i podeszła do schwytanego wampira delikatnie chwyciła ledwo co wystającą po za beton głowę.
- Witam po przerwie.

Nieludzkie, nigdy nie mrugające oczy skupiły się na Madam. Wampirzyca uśmiechnęła się i użyła prezencji.
- Cóż sprowadza przedstawiciela Tzimise na mój teren?

Wampir, którego niewieście usta wciąż zachowywały urodę złożył wargi uwalniając przytłumiony kobiecy głos:
- Nie widzieliśmy nikogo, kto mógłby nazwać ten teren własnym.

Dame uśmiechnęła się szczerząc kły.
- Czyli te modyfikacje jednak maja konsekwencje. Uszkodziły “wam” wzrok czy mózg? Manhattan należy do Camarilli.

Wampir nie mógł mieć w sobie zbyt wiele krwi, by pozwolić sobie na ekspresję większą niż to konieczne.
- Jedyni kainici jakich poważamy, to ci z którymi pijamy - źrenice wampira zwężyły się nieco - ciebie nie pamiętam.

- A kogo pamiętasz? - Wampirzyca zacisnęła rękę na podbródku wampira czując pod palcami zrogowacenia jego skóry. - Czy ktoś jeszcze z tych twoich poważanych wampirów cierpi na niedoinformowanie?

- My wszyscy

Dame ponownie użyła na wampirze prezencji tym razem by go zastraszyć. Jej dłoń zacisnęła się na twarzy. - Z przyjemnością poznam was wszystkich. Ilu was jest na Manhattanie?

- Dzisiaj było ośmioro. - Salvatore zaklnął słysząc wywód “głowy”.

- A w szczycie sezonu ilu was bywa? - Madame absolutnie nie dała po sobie poznać by ja to zaskoczyło.

- Więcej, dużo więcej.

- Mój piękny wampirku, czyżby twoja zdolność do liczenia kończyła się na 10? Ilu maksymalnie?

Jeden z synów Księżnej stłumił dłonią chichot po komentarzu Bele. “Głowa” jednak zrobiła nieco zdziwione oczy, szczerze czy też nie.
- Maksymalnie? nie ma maksymalnie, tyle ile trzeba, tyle ile chcemy, ostatecznie przetrwa tylko garstka najlepiej przystosowanych, wtedy stworzą własną sforę.

- I nie działacie pod niczyim rozkazem, ot tak spontaniczne akcje?- W głosie Madame dało się usłyszeć zainteresowanie.

- Sfora nie służy starszym jak psy, sfora jest wolna.

Madame obejrzał się na księżną z uśmiechem. - Czy coś cię jeszcze interesuje Pani?

Michaela wypuściła dym
- Gdzie oni są. - powiedziała. Madam powtórzyła pytanie głowie.

- East Harlem - gdy te słowa padły, kostki zaciskającej się pieści Salvatore głośno zgrzytnęły.

- Mmm wszyscy w jednym miejscu? To musi być duży budynek skoro śpi tam “dużo więcej” - w tym miejscu ironia w głosie Dame była niemal jadowita - wampirów niż 8.

- Wschodnia 129ta, Kościół wszystkich Świętych, nie wszyscy tam są, ale część.

- Oh… to rozsądne, a reszta dojeżdża czy też ulokowała się na Manhattanie?

- Co noc nas przybywa, na Manhattanie woreczków nie brakuje.

- Owszem, też nie chodzimy głodni. - Wampirzyca przeczesała włosy Kubusia i chwytając za nie odchyliła jego głowę do tyłu. - A skąd przybywacie?

- Sfora zawiązała się na Brooklynie, osiemdziesiąt trzy lata temu.

- I cały ten czas mnożycie się jak króliki i rozpełzacie po całym Nowym Yorku.

- Tak.

Wampirzyca zerknęła znów na księżną z uśmiechem. Cały czas trzymała Kubusia za włosy. Michaela doskonale wiedziała że Dame pyta ją o pozwolenie na wypicie wampira.

Księżna puściła kółko z dymu. Podniosła się z krzesła.
- Wiesz co masz robić Salvatore - powiedziała, kierując się do wyjścia, w ślad za nią ruszyła jej świta.

- Jasne. - Brujah nawet nie silił się na ukrywanie swojej irytacji, jego temperament natychmiast udzielił się jego ludziom. Starszy również zaczął się zbierać.

Księżna zatrzymała się przed wyjściem i obdarzyła Madam przyjaznym spojrzeniem.
- Świetna robota Bele i… pochwalam… - to rzekłszy opuściła pomieszczenie. Pewnych rzeczy po prostu nie wypadało Księżnej oglądać, a już na pewno nie przy młodzieży.

Madame zaczekała aż wszyscy opuszczą pomieszczenie, uważnie przyglądając się trzymanemu wampirowi. Diabeł pozostawał pod wpływem wampirycznego uroku Venturki, jego twarz oszczędzała mimikę do minimum.
- Dragosz. - Głos wampirzycy był cichy, mogłoby się wydawać, że słaby. Madame wypaliła tej nocy sporo krwi. - Podejdź.

Mężczyzna znalazł się przy kobiecie bezzwłocznie.
- Kochana?

- Mam nadzieję, że umiesz się opanować. - Odciągnęła głowę Kubusia jeszcze bardziej do tyłu.

- Nie! - głowa wydarła się najgłośniej jak potrafiła, co wciąż pozostawało w granicach głośnego szeptu.

Dragosz zbliżył się do beczki i spojrzał na Madam.

Wampirzyca spojrzała na mężczyznę pytającym wzrokiem.
- Nie jesteś zainteresowany?

Dragosz pochylił głowę i zbliżył kły do szyi wierzgającej się panicznie głowy. Słychać było zgrzyt kruszących się kości gdy nadnaturalnie silny kainita łamał szczęką kostne wyrostki. Madam czuła unoszącą się w magazynie woń nieumarłej vitae.

Wampirzyca uważnie obserwowała jak z kadłubka ubywa krwi i gdy uznała, że wystarczy przerwała swemu childe przeczesując jego włosy dłonią. Gdy mężczyzna się odsunął puściła bezwolną głowę.
- John.

Ghul momentalnie pojawił się przy swej Pani.

- Odetnijcie głowę i spalcie, reszta idzie pływać. - Dame przetarła oczy i po dłuższej chwili ruszyła w stronę wyjścia. - Dragosz, zabierz mnie do domu.

Wampir ocierając usta wziął Dame pod rękę, gdy para opuszczała magazyn do ich uszu doleciał odgłos upadającej na betonową posadzkę głowy.
 
Aiko jest offline  
Stary 07-10-2016, 21:23   #30
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Luty 2016, Oslo, Normannsgata, “Leże Maklavianów”

Wampiry spotkały się w domu jakieś niecałe pół godziny później. Wojtek wyglądał lepiej, mamrotał coś o ratach za mieszkanie co ewidentnie świadczyło, że także się posilił.
Malkavianka podała mu telefon Egona.
- Możesz namierzyć skąd dzwoniła ta druga “ja”? Albo zadbać o to, jeśli znów zadzwoni? - zapytała.
Wojtek wzruszył ramionami.
- Jeśli jest głupia, to tak. Ale to komórka, po prostu można namierzyć lokację po gpsie. - wyjaśnił.
- Pokaż mi. - Astrid może nie była starym wampirem, ale musiała przyznać, że przez śpiączkę była nieco na bakier z nowoczesną technologią. Liczyła na to, że jej alter ego również.

Wojtek podszedł do swojego “centrum dowodzenia” ulokowanego na starej ladzie baru. Wyszukał odpowiedni kabel i podpiął telefon do laptopa.
- Zadzwonię Landkreditt Bank, agent mówił, że mogą obniżyć ratę o osiem procent jeśli przedstawię zaświadczenie o zarobkach większych niż z okresu spisania umowy. - mówił w trakcie obsługiwania aplikacji.
Po kilkunastu minutach mężczyzna pokiwał głową.
- Lilleaker.
- No to jedziemy na wycieczkę.
- Astrid klasnęła w dłonie - Ale najpierw... mógłbyś wybrać mi coś do ubrania? - wskazała na swoje odzienie: brudną sukienkę, porwany płaszcz, porwane rajstopy. Butów nie miała, bo porzuciła je pod klubem Egona.

Wampirzyca wysłała też smsa do Jokera:

Cytat:
“Powiedz Brzydalkowi, że nawiązałam kontakt z kopią. Sprawdzam trop. Przydałoby się wsparcie. Jest też do zatuszowania akcja pod klubem Klawego. Sorka bardzo, ale zaskoczyli nas. Całuję rączki. A.”
Uśmiechnęła się zadowolona z siebie. W końcu obiecała tylko, że nie będzie kontaktować się z Hubertem.

Wojtek podrapał się po głowie, po czym wdrapał się po spiralnych metalowych schodkach na piętro.
- Jest tu trochę jakiś ciuchów - doleciał głos z góry. Moment później młody wampir wrócił, z kilkoma używanymi skórami, parą butów i ręcznikiem. Ten ostatni podał Astrid jako pierwszy.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/86/f9/7e/86f97e93e46e7dd969a65813c3129826.jpg[/MEDIA]
[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/1c/8a/f8/1c8af801bcdb7aae0adfb24603213e91.jpg[/MEDIA]
[MEDIA]http://image.shutterstock.com/z/stock-photo-female-fashionable-high-boots-heavy-metal-style-81689131.jpg[/MEDIA]


Wampirzyca patrzyła ze zdziwieniem na wybór potomka. Tutaj nie potrzebowała dostrzegać kolorów, by wyczuć klimat tych ciuchów. Cóż, skoro Wojtek tak ją widział...



VW Golf GTI, ulice Oslo, w drodze do Lilleaker.


Astrid nigdy nie uzyskała żadnej odpowiedzi na swojego esemesa. Lilleaker było domeną Starszej Venture, mieszkał tam również jej synalek i kilka pomniejszych spokrewnionych głównie Venturów i Toreadorów.

- Ciekawe czy Ventrasy są w to zamieszane. - zastanowiła się Astrid, w głowie zaczął jej się rodzić plan. Bardzo ryzykowny plan.
- Wojtku, czy ty... mnie kochasz? - zapytała prosto z mostu.

Wojtek dał po hamulcach, niespodziewanie objął kobietę i pocałował ją w usta.
- Kochanie! rozmawiałem z bankiem! możemy wziaść mieszkanie! będziesz mogła mieć więcej miejsca na swoją pracownię, duży pokój dla dziewczynek, no i jest bliżej pracy, będziemy mieć więcej czasu dla siebie. - Oczy wampira szkliły się krwawymi łzami - Skarbie… - pocałował ją znów, tym razem namiętnie - jestem taki szczęśliwy.

Spoliczkowała go.
- Musisz nauczyć się panować nad emocjami tych, z których pijesz. Oni nie są tobą. Ty jesteś Wojtkiem, a ja pytam co do mnie czujesz. - powiedziała z naciskiem.

Mężczyzna złapał się za policzek jego oczy biegały starając się zrozumieć kontekst sytuacji w której teraz się znajduje. Odsunął się i oparł ręce na kierownicy, spojrzał przed siebie. Jak na mężczyznę przystało miał problemy z rozmawianiem o uczuciach.

- Znamy się krótko i trochę dziwnie się poznaliśmy, potem ja też trochę spieprzyłem. Ale martwię się o ciebie i chciałbym żebyś była szczęśliwa. - przeniósł wzrok na wampirzycę - No i jesteś super laska.

Wampirzyca skupiła się, przywołując wizerunek w pamięci. Wizerunek Sunivry z Ventrue.

- A teraz? - zapytała.

Wojtek w szoku niemal nie wyskoczył z siedzenia, co w golfie oznaczało uderzenie głową o dach auta. Kiedy pierwsza reakcja minęła, mężczyzna uśmiechnął się nawet.

- Ta spryciula namieszała mi w głowie, ale już mi przeszło.
- Nie o to chodzi. Myśl.
- nalegała, gładząc go po podbródku - Jeśli pójdziesz do ich siedziby, by prosić o spotkanie z Sun, na pewno zastosują na Tobie dominację. Wtedy... spójrz na mnie. Możesz spokojnie powiedzieć, że darzysz uczuciem osobę o tym wyglądzie. To nie będzie kłamstwo. Obojętnie czy pozwolą ci na to spotkanie, czy nie, chcę byś się rozejrzał i... zostawił tam swoje pluskwy. Jeśli zaś dojdzie do spotkania, cóż, pamiętaj - w ich oczach jesteś szaleńcem. Możesz spytać Sunnivry czy nie umówiłaby się na randkę, albo... czy nie dałaby ci pukla włosów. Naprawdę, im dziwniejszy pomysł, tym mniej będą się po tobie spodziewać podstępu. Pytanie... czy podejmiesz się tego? - zrobiła słodką minkę, co zupełnie nie pasowało do Ventrue, ale... jakże uroczo wyglądało.

Wojtek podrapał się po brodzie.

- Hmm, okej. Ale co z tym co mówił Książę? Nasi krewniacy mogą nas zaatakować biorąc nas za sobowtóry. - przypomniał - To się może skończyć nieprzyjemnie, oczywiście takie spotkania z wampirami są dla mnie dość naturalne - uśmiechnął się.
- Mowa była tylko o tych, którzy byli na zebraniu. Poza tym... już trochę za późno, skoro opuściliśmy naszą dziedzinę. - mrugnęła zalotnie, po czym szepnęła do ucha potomka - Wiesz, jeśli ci się to podoba, mogę zostać w tym ciele jakiś czas, albo... przybrać inne. Ogranicza nas tylko fantazja - delikatnie przesunęła językiem po płatku ucha Wojtka.

Mężczyzna uśmiechnął się.

- Skoro tak, ja zamknę oczy i użyję fantazji by wyobrazić sobie ciebie. Lubie cię taką jaja jesteś, nic nie zmieniaj.

- Okej to idę “przyświrować”
- mężczyzna wychylił się z siedzenia i zaczął szperać w przedmiotach wszelakiego rodzaju, kablach, broni i wygrzebywać z artystycznego nieładu, jaki panował w golfie, to co w jego mniemaniu było mu niezbędne. Kiedy skończył spojrzał na swoją Dame.

- A co z tobą?
- Przespaceruję się.
- uśmiechnęła się niewinnie.

Wojtek pokiwał głową.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172