Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-12-2016, 22:19   #51
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Nastał wreszcie czas kiedy wszyscy zostali skierowani do sali narad. Wewnątrz Księżna siedziała na swoim zwyczajowym podwyższeniu, przy ścianach Madam naliczyła kilkunastu ghuli oraz wampirów ochroniarzy, wszyscy należeli do Venture, wszyscy mieli broń. Drzwi za zebranymi zatrzasnęły się, Harpia uświadomiła sobie nagle, że jest jedyną obecną tu starszą. Cóż, znała jednak los Szczurka i wiedziała że nic mu nie jest, ot pociecha.
Michaela ogarnęła wszystkich zebranych spojrzeniem, a kiedy szepty wyciszyły się, podjęła:
- Drodzy krewni. Naszą społecznością, wstrząsnął dziś okrutny atak. Atak zdrady. - Księżna odczekała aż informacja zostanie przetrawiona przez zebranych.
- Głowy rodzin Maklavian, Toreador i Brujah wypowiedziały posłuszeństwo Księżnej domeny, oraz Camarili w ogóle! - przez głos Księżnej eksplodowała siła jej krwi, Harpia doskonale zdawała sobie sprawę z tego jakiej mocy używa teraz Michaela, ale samo rozumienie nie sprawiało jeszcze, że moc ta wcale na Madam nie działała. Trzeba było mentalnego wysiłku. Księżna uniosła rękę.
- Nie pociągam obecnych tu przedstawicieli tych rodzin do odpowiedzialności i chcę wierzyć w ich niewinność, jednak… Ten który jest bez grzechu niech pierwszy postąpił do przodu. - Ktoś wypchnął na środek sali Kicię, Księżna natychmiast pochwyciła młodą Gangrelkę spojrzeniem.
- Podejdź dziecko - poleciła i Madam wiedziała, że wampirzyca podejdzie. - uklęknij - znów kobieta padła na kolana przed Księżną, która zaoferowała swoją dłoń.
- Pij!

Na twarzy Madame cały czas pozostawał ten lekki uśmiech. Bez zastanowienia skupiła się na tym by oprzeć się urokowi księżnej. Z każdym słowem, krew zaczynała się w niej gotować. Jeśli Michaella zamierzała teraz wszystkich związać więzami krwi…
- Księżno… - Słowo wyrwało się z jej ust. Czuła jak uwaga skupia się na niej. Niemal mogła wyczuć gniew księżnej i jej sfory… bo tak odbierała teraz to zbiegowisko. - Pani czym będziemy się różnić od zdrajców skoro wiązać będziemy teraz każdego z sobą. Camarilla zawsze oferowała niezależność wszystkim, którzy do niej należeli.

Księżna zatrzepotała rzęsami odstawiając od swojej ręki Gangrelkę, przed władczynią Manhattanu jej poplecznicy ustawiali już długą kolejkę “chętnych” okazania swojego posłuszeństwa. Michaela przeniosła wzrok na Harpię.
- Masz rację moja droga… Ty i twój własny pomiot już od jakiegoś czasu związujecie Torreadorów, może to za twoją sprawą Robert postanowił nas zdradzić? - Księżna uniosła brew - czy jesteś niewinna Belle? jeśli tak, podejdź…

Dame wyprostowała się i spoważniała. Jej cała postawa, każdy gest, ton głosu nabrały teraz władczego charakteru.
- Tak teraz dziękuje się wiernym sojusznikom na Manhattanie. - Dame spojrzała na księżną z odrobiną pogardy. - Nie związałam z sobą żadnej różyczki poprzedzając to użyciem swych “zdolności” i tylko na jego prośbę o pomoc. Jak śmiesz Michaello kazać mi pić swą krew.

Księżna postąpiła kilka kroków do tyłu jakby uginając się pod grawitacją słów Harpii. Zatrzymała się w końcu i z zaciśniętymi zębami odwróciła głowę.
- Moja domena, moje prawo! - i znów Madam musiała powstrzymywać się przed tym by nie paść na kolana, Dragosz który cały zbladł już dawno temu mocno ściskał jej dłoń.

- Mówię po raz ostatni Belle, jeśli jesteś niewinna, podejdź! - W tym momencie ktoś na sali nie wytrzymał: Marianne straciła cierpliwość, Brujaszka złapała najbliższego ghula Księżnej i rzuciła nim o drzwi roztrzaskując je.
- Zdrada! - wrzasnęła stojąca z boku Hellene pokazując palcem na reporterkę. - Zabić zdrajczynię! - posypały się pierwsze strzały.
Madame spojrzała na childe Księżnej.

- Milcz i ani drgnij. - Rozkazała i powróciła wzrokiem do Michaelli. Powoli ruszyła w jej stronę, jednak używając prezencji zwracała się nie do niej lecz do zgromadzonych.
- Oferuję Wam Manhattan wolny, w którym władzę opiera się na zaufaniu i korzyściach, a nie na więzach krwi wynikających z paranoi.
Stanęła gotowa odeprzeć atak księżnej.
- Jak zamierzasz władać Manhattanem bez starszyzny Michaello? - Jej władczy ton przebił się przez szalejący wokół harmider, na który Harpia zdawała się całkowicie nie zważać. Jej zmysły były jednak wyostrzone, gdy starała się zapobiec jakiemukolwiek atakowi na swoją osobę.

Wielu było kainitów, którzy ulegli wpływowi Harpii, nawet niektóre ghule księżnej zawahały się. To wtedy Ruth skręciła jednemu kark i wyrwała mu karabin, Maklavianka wycelowała w Księżną i rozwaliła jej ramię. Chwilę później w kierunku Ruth poleciało kilka strzałów i przynajmniej trzy trafiły. Kolejny młody wampir rzucił się na jakiegoś Venture.
- Zabić ją! - wrzasnęła rozwścieczona postrzałem Michaela. Nie chodziło jej bynajmniej o Ruth, kilka luf skierowało się w stronę Madam, padły strzały.
Dragosz się nawet nie zająknął, zakrył swoją matkę własnym ciałem, więzy czasem jednak się przydawały, ciało Hohenzolerna podskakiwało od ołowiu.

- Dość! Zabić sługi księżnej. - Madame mimo, że wydawała rozkaz poczuła, że jej głos lekko drży. Puściła w obieg więcej krwi czując jak jej skóra staje się wytrzymalsza… twardsza. Jak ta wywłoka śmiała. Jej childe… jej Dragosz. Czuła, że bestia jest blisko. Szybkim krokiem ruszyła w stronę Michaelli. Skupiając na niej wzrok. Widziała strach w oczach księżnej i wiedziała jak teraz musi wyglądać. Jej uśmiech poszerzył się lekko nienaturalnie, a w świetle lamp zalśniły kły. Była nienaturalnie blada, a w jej ruchach nie pozostało nic z ludzkich. Była niczym zjawa sunąca na swą ofiarę, upiornie piękna biała zjawa.

Strzały pistoletów i karabinów, szczęk ostrzy, wrzaski rannych od ołowiu i stali oraz ofiar wampirycznych mocy. Katatonia tych wszystkich dźwięków wypełniła salę zebrań rady Manhattanu.
Kainitów, nie trzeba było teraz specjalnie namawiać do niechęci względem Michaeli. Ale większość młodzieży trzeba było zainspirować i moc Harpii doskonale spełniła swoje zadanie. Generalnie wszyscy nie-Venture obrócili się przeciw Michaeli, jej dzieciom i sługom. Księżna saś posiłkowała się całym swoim klanem, z wyłączeniem Madam i Dragosza rzecz jasna. Ale zdarzały się wyjątki po obu stronach: kilku kainitów zdecydowało się po prostu uciekać, strzały i krzyki dobiegające z korytarza świadczyły jednak iż nie był to wybór bez ryzyka. Nie wszyscy też Venture ślepo podążali za Księżną, Marie Brendt na przykład zmusiła jednego z ghuli do strzelenia drugiemu w głowę po czym kopnęła broń martwego w stronę Madam. Chwycił ją podziurawiony Dragosz, który natychmiast puścił z serię w atakujących jego matkę sługusów Michaeli. Gary i Luiz prali Venturów jak popadnie i czym popadnie, przy czym Brujah wpadł już w szał - tendencja która miała się za moment udzielić większej liczbie spokrewnionych.
C.J. Keevilowi udało się doskoczyć do samej władyczki Manhattanu jednak słowo Księżnej zatrzymało Brujaha w miejscu. Jej synowie rozstrzelali go. Bele i Michaela obrzucały się wzajemnie wzrokiem który powodował napady paniki, bestia była blisko powierzchni każdej z kobiet. Dragosz opętany szałem rzucił się na jednego z Childe Księżnej rozszarpując mu gardło, Helene strzeliła mu z przyłożenia prosto w czaszkę, lecz nie miała wiele czasu na cieszenie się z Triumfu, oto Ruth pojawiła się tuż obok i wlała terror w umysł młodej Venture.
Posiłkując się siłą krwi, Bele dopadła ramion Michaeli, Księżna wyszczerzyła wściekłe kły, jej oczy błysnęły i uśmiechnęła się podle, w tym samym momencie gdy Ostrze przebiło Madam na wylot. Szczurek który dosłownie zmaterializował się znikąd, wyszarpał tryumfalnie broń z Harpii orając przy tym jej ciało. Bele upadła na kolana, kątem oka widziała jak Nosferatu zamierza się by prawdopodobnie odciąć jej głowę. I kiedy ostrze opadło na dół, głowa faktycznie poleciała, lecz nie Madam, ale… Doris, która w ostatniej chwili pojawiła się i zasłoniła ją własnym ciałem. Znów, z siłą więzów nie można było dyskutować.
Wrzask Szczurka był nieludzki tak jak i jego aparycja. Nosferatu upadł na kolana, krew jego córki obryzgała jego wysuszoną twarz. Brzydal całkowicie oddał się bestii.
W stanięciu na nogi, Harpi przeszkadzało dwóch ghuli Księżne,j opróżniających w niej magazynki swojej broni. Nagle na Madam siknęła salwa krwi śmiertelnika, to głowa jednego z jej nemezis została zmiażdżona w uścisku łapy czarnoskórego kainity, którego Harpia widziała raz przelotnie w swoim Elizjum. Belle uniosła się wreszcie do pionu, obok niej Ruth pruła nożem poprzez pochylone plecy Księżnej, Madam w zasadzie przewróciła się na Michaelę, wgryzła się w szyję Księżnej.
Harpia nie przejmowała się stanem Michaelli. Ostatkami siły woli zapanowała nad starajacą się wydostać bestią. Wgryzła się w nią brutalnie, rozrywając skórę i ścięgna. Piła łapczywie. Tak bardzo żałowała, że nie może się delektować smakiem tej starej krwi.
Walka jakby przycichła. Belle czuła jak jej ciało odruchowo stara się pozaleczać rany. Sama skupiła się na tym by wypić wampirzycę do sucha.
Świat zewnętrzny przestał dla Madam istnieć, czuła jak ktoś potyka się o nią, szturcha czy nawet kopie. Kilka razy wydawało jej się, że przez jej ciało przelatuje też kula. Belle ssała dalej nawet kiedy Księżna całkiem znieruchomiała, nawet kiedy zabrakło już krwi, wtedy zamiast vitae do gardła

Harpii wlał się ogień… rozkoszy. Nic nie mogło się równać z tym uczuciem, nic, nawet sama krew. Madam czuła bliskość duszy Księżnej, bliskość tak intymną jak jeszcze nigdy, bliskość jej strachu, bliskość jej agonii, Belle zabijała ją by tylko zaspokoić swoją żądzę, zabijała ją w najgorszy z możliwych sposobów, pożerała jej duszę, z czystego łakomstwa, ze zwykłej pazerności i czuła się z tym dobrze i czuła się z tym szczęśliwa. Wszystko co dobre musi się kiedyś jednak skończyć, gęsty karmel rozkoszy który lał się w usta Madam powoli znikał, tak jak ciało Księżnej, które rozsypywało się wampirzycy w dłoniach. Ale Belle nie była gotowa na koniec, to wspaniałe uczucie musiało trwać, musiało! Harpia rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu ofiary, znalazła ją, a potem następną, a kiedy wreszcie wróciła do zmysłów, w sali zebrań rady Manhattanu było już tylko kilku stojących o własnych nogach postaci. Przy niej stała Ruth i czarnoskóry wampir.
Belle rozejrzała się lekko otępiała. Powoli docierało do niej co właściwie zrobiła. Na ekstaza… zakryła swoje usta dłonią. Niemal zmuszając się by schować kły. Szybko zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu swego childe. Powoli docierały do niej przebłyski tego co się działo. Dragosz ją osłonił… potem Hellene. Szybko podbiegła do leżącego na ziemi wampira. Całkowicie nie zważając na wpatrujące się w nią pozostałe przy życiu wampiry.
Jej własne dziecko leżało z dziurą na wylot w czaszce. Bez życia. Tym razem naprawdę. Wielu kainitów podzieliło ten los, większość Venture, jednak nie Hellene… córka Księżnej pełznęła w bok starając się porzywić jakimś martwym ghulem.
Belle podeszła do niej otępiała. Po drodze rozcięła sobie nadgarstek i podsunęła go pod nos wampirzycy.
- Pij. - Jej rozkazujący ton poniósł się echem po sali. Patrzyła na tą wywłokę. jej Dragosz… jej wspaniały Dragosz. Czemu to coś musiało przeżyć.

Hellene nie miała problemów z instynktem samozachowawczym, natychmiast przywarła kłami do ręki Madam, Ruth zbliżyła się i kiedy Harpia oderwała venturkę od siebie, Maklavianka szarpnęła ją za włosy i przystawiła jej własny nadgarstek.
- Mnie też pij.

Harpia odsunęła się. Nie miała sił teraz by z tym walczyć. Musieli przeżyć, a świt był niebezpiecznie blisko.
- Ruth… kto zabił Georga?- To pytanie przyszło znikąd. Nagle pojawiły się przed nią kły, które rzuciła Hellene na stół.
Maklavianka dociskała brutalnie głowę Hellene

- Władza! - burknęła z żalem. Do sali wszedł John z pistoletem i Hanachiyo z kataną w rękach szybko wypatrzyli Madam i podbiegli w jej kierunku.

Wampirzyca przytuliła swojego ghula.
- Dragosz… - jej głos był cichy lekko się łamał, ale musiała sobie pozwolić na tą chwilę słabości. Dłuższą chwilę słabości.
Powoli wyprostowała się i rozejrzała kto pozostał przy życiu. Ze znanych spokrewnionych, Belle wypatrzyła Mariane oraz Luisa. Kilku innych młodych. Wszyscy Venture byli martwi, wliczając Marie. Bonie oraz Gary także nie dali rady. Było kilkoro młodych, Gangrele, jakiś Toreador, Maklavianin.
- Musimy szybko ogarnąć ten bajzel. John będę potrzebowała porozmawiać z ochroną budynku. - Obejrzała się na Malkiawiankę nadal pastwiącą się nad Hellene. - Zostaw ją już Ruth, będę jej potrzebowała. Oferuję wszystkim nocleg na koszt księżnej, jeśli macie tylko taką chęć. Możemy odbyć naradę co dalej.

Kainici pokiwali głowami, Madame widziała, że są zmęczeni, każdy kto przeżył przetrwał prawdziwą jatkę. Niektórzy wciąż pożywiali się zmarłymi, jak hieny. Widząc na podłodze więcej ubrań niż ciał, Belle zdała sobie sprawę, że nie tylko ona oddała się dzisiejszej nocy bez reszcie przyjemności…
- Skoro Księżna sobie tego życzy… - odezwał się donośny głos czarnoskórego, wcale nie pasujący do afroamerykanina.
Harpia zamarła.

- Musimy to przetrwać. To co się stało musi pozostać w tym pomieszczeniu… dla dobra nas wszystkich. - Belle rozejrzała się po sali. - Kto czuje się na siłach, niech uda się z Johnem i sprowadzi mi kilku ludzi. - Madame bez zająknięcia wymieniła nazwiska osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo księżnej. Jak na razie nie czuła by to ona przejęła tą rolę.
- Proponuję spotkanie za pół godziny w jednym z apartamentów. Na razie muszę porozmawiać z Hellene i chcę to zrobić na osobności… tutaj.

Ruth posłała jakiś koszmar w głowę Helene i pchnęła ją butem, mijając Belle powiedziała jeszcze.
- Nie zabijaj jej beze mnie.

Czarnoskóry również skierował swoje kroki ku drzwiom, ale i on miał coś do powiedzenia.
- Jestem tu nowy, bardzo chciałbym z Panią porozmawiać kiedy tylko będzie to możliwe, niekoniecznie przy wszystkich.

Ostatecznie Madam została z młodą Venturką. Madame skinęła na Hanchiyo by została. Sama zaś przykucnęła przy Hellene.
- Czy masz świadomość w jakiej sytuacji się właśnie znalazłaś? - Jej głos był ciepły. Niemal troskliwy. Madame zamierzała użyć na tej wampirzycy wszystkich swoich zdolności, bo potrzebowała jej… potrzebowała wiedzy o tym co właściwie robiła Michaella. Teraz uważnie obserwowała ją starając się ocenić na ile venturka kontaktuje z rzeczywistością po zabiegach Ruth.

Hellene zasłaniała twarz rękami, na pewno nie przed pochylającą się nad nią wampirzycą, coś definitywnie dręczyło właśnie jej umysł.
- Pani… - wyskomlała kuląc się - służyłam mojej Pani, robiłam to co chciała, przecież rozumiesz - kwiliła żałośnie - przecież rozumiesz…

- Oczywiście maleństwo. Ale inni tego nie zrozumieją. - Powstrzymała się by nie obejrzeć się na ciało swego childe. - Więc jeśli jeszcze chwilę chcesz pozostać z nami na tym łez padole… dobrze ci radzę bardzo szybko streścić mi co się dokładnie wydarzyło, co planowała zrobić z tym Michaella i pomóc posprzątać ten bałagan. Nie muszę wspominać, że od twoich odpowiedzi zależy czy uznam cię za pożyteczną lub nie?

- Pani… Michaela sama nasłała łowców na Elizja, to ona przymknęła też oko na sabacką sforę, która zagnieździła się na Manhattanie, naprowadziła tych dzikusów na Roberta. Tyle wiem na pewno, resztę… resztę łatwo sobie dopowiedzieć.

Belle jakoś… nie była zaskoczona. Nie po tym co się dziś wydarzyło.
- Na twoje nieszczęście nie zamierzam sobie nic dopowiadać, ale to wystarczajaco pobudziło moją ciekawość. - Wampirzyca wyprostowała się i spojrzała na Hellene jak na larwę. - Wykonasz teraz kilka telefonów. Wiem, że Michaella miała “służby porządkowe”. Jutro nie chcę tu tego widzieć. - Teraz nie powstrzymała się, jej wzrok bezwiędnie powędrował do ciała Dragosza. - Tylko…
Nie dokończyła. Nie potrafiła.
- Za chwilę widzę cię w apartamencie gościnnym. Jeśli się nie stawisz, pozwalam Ruth cię zabić. Czy jest to jasne?

- Oczywiście Proszę Pani. - Hellene udało się ogarnąć na tyle by stanąć na nogi.

Madame skinęła na Hanachiyo i powoli opuściła pokój. Przeszła obok ciała swego childe nawet na nie nie spoglądając. Gdy azjatka zamknęła za nimi drzwi sali poczuła, że umarła w niej kolejna cząstka człowieczeństwa.


Belle opuściła pokój. Czarnoskóry wampir nadal tam był. Skinęła na niego i ruszyła w stronę jednego z apartamentów. Odezwała się dopiero gdy Hanachiyo zamknęła za nimi drzwi.
- Mów.
Wampirzyca przeszła do łazienki, gdzie zrzuciła z siebie poszarpana suknię i weszła pod prysznic.

- “Oferuję Wam Manhattan wolny, w którym władzę opiera się na zaufaniu i korzyściach, a nie na więzach krwi wynikających z paranoi.” Piękne przemówienie, nawet bez “wzmocnienia” - Czarnoskóry zaczął cytując Madam. - Brzmi zupełnie jak nie Manhattan…

Harpia wyszła nago spod prysznica i opierając się o ścianę uważnie przyjrzała się mężczyźnie.
- Zwykle ludzie najpierw mi się przedstawiają, zanim zaczną mnie cytować.

- Doprawdy? - zagadał bardzo nie-czarny głos - czyli zwykle ludzie starają się po prostu upięknić swoje mało istotne miana dobrymi cytatami… wybacz, nie sądziłem, że moje imię jest warte twojej uwagi Pani, jestem Albert, Albert Zoe - mężczyzna skłonił się.

Madame przeszła do pokoju i otworzyła szafę. Wybrała z niej jakąś pierwszą lepszą suknię.
- Jak według ciebie “brzmi” Manhattan, Albercie?

Mężczyzna oparł się o ścianę.
- Zdrada, kłamstwo, obłuda, niewolenie dzieci przez rodziców, ot jak to w Camarilli.

- Nie taką Camarillę pamiętam. - Madame przypomniała sobie czasy spędzone ze swoim sire. - Co cię sprowadza do tego obłudnego, zakłamanego miasta?

- Interesy.

Belle założyła suknię i przeczesała dłonią mokre włosy.
- Albercie, chciałeś ze mną porozmawiać. Mamy mało czasu, a ja jako osoba bardzo ceniąca sobie swój czas, nie przepadam za niepotrzebnym dopytywaniem się. - W jej głosie nie było śladu irytacji, może lekkie zmęczenie. - Pierwszy raz widzę czarnoskórego wampira i jestem niezmiernie ciekawa, który klan pozwolił sobie na ten eksperyment. Czy jesteś w stanie opowiedzieć mi krótko ale treściwie o co ci właściwie chodzi?

Mężczyzna złożył dłonie w piramidkę i postąpił kilka kroków do przodu, przechodząc obok olbrzymiego lustra nie rzucił żadnego odbicia.
- Szanowna Pani, tak jak powiedziałem, jestem nowy.... na Manhattanie, prowadzę interesy w Nowym Jorku już od lat. Nie wiem jak orientuje się Pani co do struktury władzy poza wyspą, ale pozwolę sobie przypuścić, że raczej kiepsko. Widzi pani, Arcybiskup to nie Książe. Różne grupy mają różne zapatrywania, jedni są bardziej fanatykami inni ideowcami, jedni watażkami, inni biznesmenami. Ja należę do tych ostatnich, twoją byłą Księżną zaliczyłbym raczej do tych pierwszych, nie uważa Pani?

- Cóż… w obliczu ostatnich wydarzeń nie dziwi mnie, że zaliczasz Michaellę w ogóle do sabatników. Cóż sprowadza biznesmena z, jakby nie patrzeć, konkurencyjnej frakcji na rozmowę ze mną?

- Och nie musimy być niemili prawda? Po drugiej stronie rzeki nikt nie każe pić swojej krwi w taki sposób, to jest raczej coś z czym sabat walczy ale, tak jak powiedziałem jestem biznesmanem, a nie zelotem - Albert machnął dłonią. - Mam towar, który sprzedaję w całym stanie, poza samym Manhattanem, chcę to zmienić. Z ostatnią księżną nie szło się dogadać, ale myślę, że Pani ma szersze horyzonty, jest też coś, w czym mógłbym być Pani przydatny.

Dame westchnęła ciężko. Ta noc… miała jej serdecznie dość, a kolejne mogły się okazać jeszcze gorsze.
- Jeśli nie zajmujesz się wskrzeszaniem wampirów mam pewne obawy co do przydatności w tej chwili. - Madame czuła gorycz i musiała ją z siebie wyrzucić. - Nie mówię nie. Nie jestem w pozycji by móc odmawiać czegokolwiek, ale ciężko też powiedzieć, że jestem “księżną” Manhattanu.

Albert usiadł na jednym z foteli.
- Proszę Pani, z mojego punktu widzenia, Nowy Jork potrzebuje księżnej na Manhattanie bardziej niż sam Manhattan. Michaela to wiedziała, to stąd brała się jej buta. Na wyspie jest kilkadziesiąt pijawek, w całym mieście kilkaset, czy myśli Pani, że Camarilla miałaby jakąkolwiek szansę? A czy myśli Pani, że bez zimnej wojny z Manhattanem, te kilkadziesiąt sfor w ogóle dałoby się jakoś zorganizować? Bez zagrożenia zewnętrznego, bez wroga u bram, Arcybiskup i biskupi nie ogarneli by swoich wpływów. Michaela to wiedziała, to dla tego nie bała się osłabiać własnych poddanych dla osiągnięcia swoich prywatnych międzyklasowych gierek. Dusicie się na wyspie, jest przecież tylko skończona ilość biznesu na którym można tu położyć łapsko, a kilkadziesiąt pijawek, to wciąż za dużo.

Dame oparła się o drugi fotel.
- Czyli w moim interesie jest wyprowadzić Camarillę z Manhattanu, przyczaić się na 10… 50 lat i dać wam się powybijać. Michaella była starym wampirem… najwyraźniej głupim skoro uważała, że musi prowadzić interesy tylko tutaj.

- W interesie Starszych Camarilli? Możliwe, pewnie części z nich, ta gra działa w dwie strony. Ale czy w Pani interesie?

- Jestem burdelmamą Albercie… mam opiekuńcze skłonności.

- Doskonale, więc proszę zaopiekować się sobą - uśmiechnął się.

Belle uważnie obserwowała wampira.
- Czy przychodzisz tu jako wysłannik Arcybiskupów i całej reszty tej sfory czy z prywatnym biznesem?

- Jestem tu dla biznesu Proszę Pani. Ten biznes oznacza okno na Manhattan dla moich narkotyków oraz okno dla Pani na resztę miasta i nikt nie musi o tym wiedzieć. Mam też coś jeszcze.

- Cały czas słucham i szukam korzyści dla siebie.

Albert uśmiechnął się.
- Rozumiem, że nie muszę cytować pani własnych “tradycji”? w tej sali działy się ciekawe rzeczy, nic zdrożnego jeśli pyta pani mnie, ale wysłannikom pańskiej ukochanej Camarilli mogło by się nie spodobać to co zobaczą, bo proszę mi wierzyć, zobaczą. Czy mam kontynuować?

- Ah… powiedziałabym szantaż. Jednak to coś bardziej finezyjnego. Jak myślisz jak zareagują na moją współpracę z Sabatem?

Albert pokręcił głową.
- Oh… te uprzedzenia, źle Pani odczytała moje intencje, niby kto miałby Panią szantażować? przecież powiedziałem że mam coś dla Pani a nie coś na Panią. Otóż ja doskonale wiem, jak ci przedstawiciele wyglądają, zachowałem tą wiedzę dla siebie. Mogę sprawić, że nigdy nie zjawią się na wyspie do czasu… aż pewne rzeczy nie rozejdą się, że się tak wyrażę, po kościach. Widzi Pani, po co nam tu jakiś nowy Książe, obcy kiedy jest tu pani, wróg na własnej piersi wyhodowany - uśmiechnął się - i ja też tutaj ryzykuję, głową, ale kto nie ryzykuje… ten nie robi biznesu.

- Zajmij się tym. - Głos wampirzycy był spokojny. - Wstępnie się zgadzam. Jednak muszę najpierw zapanować nad tym bałaganem i nie chcę tu na razie zmian w światku. Czy skoro czekałeś tyle, jesteś w stanie zaczekać, aż to się uspokoi?

Albert westchnął ale pokiwał głową.
- Brzmi rozsądnie. W międzyczasie… jestem w posiadaniu informacji o kilku… indywiduach szukających azylu na Wyspie, są to jednostki które w mieście mają na sobie wyrok śmierci. Bardzo zdeterminowani by zachować głowę tam gdzie obecnie się znajduje - to jest na szyi. Jeśli szepnę im słowo, że nie rozstaną się z nią gdy się ujawnią, zapukają w uniżeniu do twoich drzwi, zamiast ukrywać się w cieniu.

- Albercie jesteś prawdziwą skarbnicą wiedzy. Z przyjemnością chciałabym z niej teraz czerpać pełnymi garściami, ale tak się składa, że właśnie dokonał się niewielki przewrót. Camarilla sama się zdziesiątkowała i jeśli naprawdę zależy wam na posiadaniu nemezis na wyspie, radziłabym ci udać się ze mną na tą cudowną naradę i postarać się być moim najlepszym wsparciem. - Wampirzyca uśmiechnęła się. - A do tematu biednych przyczajonych wampirków powrócimy gdy poczuję, że sama zaraz nie stracę głowy.
Albert machnął dłonią.


- Oczywiście, to tylko tak przy okazji, żeby mnie sumienie nie męczyło, że wykosztowali się na marne - wyszczerzył się po czym dodał - A o tym “zdziesiątkowaniu” lepiej nie rozpowiadać na głos, wolę jak Cammarila na Manhattanie jest duża, zła i straszna.

Wampirzyca ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się tuż przed nimi i jeszcze na chwilkę zerknęła na murzyna.
- Nikogo nie obchodzi co wolisz Albercie. To tylko biznes.

Albert tylko skłonił głowę.
- Chodźmy.
Dame opuściła pokój w asyście Hanachiyo i ruszyła w stronę gabinetu na kolejne tej nocy spotkanie.





W gabinecie, w którym jeszcze niedawno urzędowała Michaela czekali już “zwycięzcy”. Przed Ruth, na kolanach kuliło się trzech ghuli, w których Madam rozpoznała ludzi z kancelarii Księżnej. Marianne, Luis i czterech młodszych kainitów też tam było. Był też John. Miejsce za biurkiem pozostawało puste. Hellene trzymała się na uboczu - powietrze między córką Michaeli a pozostałymi było gęste od nienawiści. Hellene miała krew na ustach, zapach wskazywał iż nie swoją, widocznie w międzyczasie więcej spokrewnionych zdecydowało się ją “dokarmić”.

Dame podeszła do biurka ale nie zajęła za nim miejsca. Zamiast tego przysiadła na blacie.
- Znaleźliśmy się w trudnej sytuacji. Księżna w swym szaleństwie dopuściła się wielu zaniedbań, popełniła wiele błędów. Pozwoliła sobie na stratę cennych sojuszników. - Jej głos był spokojny, nie zamierzała na razie wykorzystywać swoich zdolności. Dzisiejsza potyczka i tak musiała poważnie wyprać młodym wampirom mózgi.
- Chciałabym uratować tyle ile się da. Przetrwać. Jak wszyscy wiecie moje elizjum zostało spalone przez łowców. Cały czas zagraża nam Sabat. Po wydarzeniach tej nocy ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę jest przymuszanie kogokolwiek do czegokolwiek.
Belle zerknęła na Hellene, wyraźnie pokazując kto jest wyjątkiem od tej reguły. Przez chwilę stukała paznokciem o blat biurka.
- Jeśli ktoś dowie się o wydarzeniach z sali obrad. Zostaniemy zabici. Nie mogę wam zabronić dołączenia do Sabatu, tak jak i rozpuszczenia tej informacji. Moje pytanie brzmi, co wy na to?
Madam rozumiała teraz wyraźnie to o czym mówił Albert - otaczali ją mordercy, to się po prostu czuło. Ruth, Marianne, samo znajdowanie się z nimi w tym samym pomieszczeniu było nieprzyjemne, sądząc po ich twarzach, uczucia były wzajemne. Młodzi byli zszokowani, przerażeni tym co się wydarzyło. Nie każdy spokrewniony był przecież za życia kryminalistą, czy nawet twardzielem.

Ciszę pierwszy przełamał więc Albert.
- Pani, Sabat to zwierzęta, słyszałem, że spokrewnieni którzy chcą do nich dołączyć zostają zjadani, w najlepszym wypadku, wypijani i karmieni krwią całego zgromadzenia. - wampir powtarzał oczywiście historie jakie od zawsze krążyły po Elizjach i którymi straszono neonatów.

- Musimy być silni - odezwała się Marianne, kobieta zagarnęła spojrzenie dwóch młodszych, chyba brujahów.

- Jedyne porządne Venture to dziwki - stwierdziła zaś Ruth

- Cóż… dziwki dbają o swój tyłek. To ich narzędzie pracy. - Dame uśmiechnęła się. - Czy mamy informacje o jeszcze jakichś wampirach, których nie było na dzisiejszym spotkaniu? - Belle zerknęła na Hellene.

- Giovanni, myślę, że kilku Torreadorów.

- Prawdopodobnie kilku nosferatu. - Dame szepnęła do siebie. Znów poczuła to ukłucie na myśl o stracie Doris.
Zeskoczyła ze stołu i rozejrzała się po zebranych.
- Jestem gotowa zająć się sprzątaniem tego bałaganu. Pytanie czy ktoś czuje się lepiej do tego przygotowany?

Nikt się nie odezwał.
- Tak jak oferowałam, dziś możecie skorzystać z tego miejsca na sen. - Uśmiechnęła się. - Michaella zawsze wybierała wygodne łóżka.
Spokojnym krokiem przeszła za biurko.
- Jeszcze tej nocy postaram się zająć tuszowaniem jej wybryków. Jutro chciałabym by dotarli tu inny przedstawiciele Camarilli. Jeśli któreś z was ma z kimś kontakt, niech go tu ściągnie. Chciałabym by wszyscy wiedzieli na czym stoimy.
Rozejrzała się po twarzach kainitów szukając dezaprobaty, której jednak nie znalazła. Belle zajęła miejsce za biurkiem.
- Pozwólcie, że zajmę się teraz porządkami. - Wskazała na ghuli księżnej. - Rozgoście się. Jutro powinnam już wiedzieć na czym stoimy i postaramy się ustalić naszą strategię.
 
Aiko jest offline  
Stary 05-12-2016, 22:20   #52
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Dame obudziła się po raz pierwszy od kilku lat w pustym łóżku. Powoli otworzyła oczy i odruchowo sięgnęła by znaleźć leżące obok martwe ciało. Niestety nie było go. Dragosz odszedł.
Spojrzała w bok. John siedział na fotelu, przy oknie stała Hanachiyo. Oboje wydawali się zmęczeni, ale Belle nie pozostawiła ich z łatwym zadaniem. Trzeba było jak najszybciej wytropić łowców i powybijać, zanim wpadną na trop wampirów. Tuszowaniem wydarzeń poprzedniej nocy zajęła się już poprzedniego dnia wykorzystując byłych ghuli księżnej, obecnie jej podopiecznych. John musiał zająć się sprawami ubezpieczeń i Hanachiyo zajęła się poinformowaniem ghuli Dragosza.
Wampirzyca podniosła się. Szykowało się, ciężkie spotkanie. Wcześniej musiała jednak spotkać się z Hellene i upewnić się, że jej rozkazy zostały wypełnione.
Hellene czekała pod gabinetem. Jej oczy były puste. Wciąż była ubrana w to samo, pomięte już ubranie co poprzedniej nocy. Na jej ustach znów była świeża krew, znów nie jej. Większość ocalałych wampirów, po przekalkulowaniu sytuacji postanowiło jednak pozostań na dzień w rezydencji Księżnej, tak po prostu było bezpieczniej. John poinformował Madam, że Hellene została związana łańcuchem i zawieszona na okres letargu na żerandolu, głową w dół. W sali, której jedyną osłoną przed promieniami słońca były kotary zasunięte na olbrzymich oknach. John utrzymywał iż późnym wieczorem nastroje kainitów wciąż były posępne i cała grupa spokrewnionych wliczając Ruth, otaczała ocalałą Ventórkę. Nikt nie ważył się komentować, nawet jeśli ktoś miałby ochotę…
Hellene ukłoniła się na widok Belle, jednak jeśli młoda wampirzyca pozostanie zabawką dla wszystkich, jej użyteczność do czegokolwiek będzie stała pod wielkim znakiem zapytania.
Belle chwilę obserwowała młodą wampirzycę. Usiadła za biurkiem i otworzyła jedną z ksiąg rachunkowych księżnej.
- Wykąp się i przebierz. Masz kwadrans. Hanachiyo odeskortuj ją proszę to najbliższego pokoju.
Azjatka, która nie rozstawała się dzisiejszej nocy z mieczem oraz karabinem (którym prawdopodobnie umiała się posługiwać) skłoniła się nisko i wyprowadziła Hellene.
Wampirzyca spojrzała na Johna.
- Czy wiemy, kto się dziś pojawi?
Ghul kiwnął głową.
- Marianne skontaktowała się z Albertem Anastasią, childe Salvatore udało się przetrwać pogrom gangu. W imieniu Giovanni pojawi się Irene. Zapewne cię to ucieszy, Billemu też udało się przeżyć, jeszcze jedna Torreadorka - Kristina. Ruth przyprowadzi kilku “wariatów” - wybacz, sama ich tak określiła. Od Gangrelów będzie Bonnie. Jest jeszcze kilku zupełnie młodych, czy nowych. Prawdopodobnie spokrewnionych na Manhattanie jest więcej, zapewne bezklanowcy.
- Czy udało ci się dowiedzieć czegoś o Robercie… -
Dame czuła jakby nagle stała się opiekunką w przedszkolu. - Może chociaż o Salvatorze?
- Billy twierdzi, że Robert opuścił miasto. Salvatore… jest teraz poza wyspą.
- Betty? - Dame powoli przewracała strony księgi rachunkowej. Nagle zgniotła jedną z kart. - Szczur padł wczoraj?
Na dźwięk imienia Torreadorki John jedynie pokręcił głową. Kiedy wspominiany został Nosferatu ruch był bardziej żywy.
- Owszem, ale można się spodziewać, że jakiś inny Szczur pojawi się dzisiejszej nocy.
Dame puściła zgniecioną stronę i wyciągnęła papierośnicę i zapalniczkę. Odpaliła papieros i podeszła do wielkiego okna.
- Jak ghule Dragosza?
- Studentki? nieświadome całej sytuacji. Aleks jest ze mną w kontakcie, trochę oberwał.

Belle zaciągnęła się.
- Niech ta wywłoka wróci. - John wiedział o kogo chodzi i to, że pseudonim pozostanie już przy Hellene. - Niech ten spęd się odbędzie i zabierzmy się do roboty.
John kiwnął głową. Za moment Hanachiyo przyprowadziła Hellene.
Dame zamieniła z Hellene kilka zdań. Omówiły kilka spraw związanych z finansami księżnej. Wampirzyca upewniła się też, że sala została uprzątnięta. We czwórkę przenieśli się do dawnej sali obrad.
Kainici już czekali. Ci którzy byli obecni wczoraj i przeżyli, inni ocaleli o których wspomniał John. Pomieszczenie było dość dobrze posprzątane, choć ślady po strzałach na ścianach nie zostały jeszcze załatane. Służba wstawiła za to świeże meble, przetransportowane z niedotkniętych zamieszkami części rezydencji. Poza spokrewnionymi, w korytarzu, Belle widziała trochę ghuli, ghuli samej Księżnej, za to ubyło. W zasadzie poza tymi, którymi zainteresowała się wczoraj osobiście, nie mogła wypatrzeć żadnej znajomej twarzy. Cóż, “wyposażenie” padło albo ofiarą kradzieży, albo “wandalizmu”...
Belle zasiadła u szczytu stołu zestawionego chyba z wszystkich stołów, które udało się zebrać w lokum Michaelli. W jej ślady szybko poszli pozostali kainici z Marianne i Ruth na czele. Ghule stanęły pod ścianami, między nimi Hellene, mająca po bokach Hanachiyo i Johna. Mogło wyglądać że ghule chronią obecnych przed córką Michaelli jednak Belle aż nadto miała świadomość kto tu przed kim jest chroniony. Jej mina była poważna, maska z uśmiechem nie pasowała do tej sytuacji, więc spokojnie sięgnęła po inną.
- Witajcie. - Jej głos był spokojny, ale doniosły. Użyła prezencji. Chciała to spotkanie przeprowadzić szybko i sprawnie. - Nastały ciężkie czasy dla Manhattanu. Nie wiem ile informacji wam zdradzono, ale wczorajszej nocy Michaella… księżna, dopuściła się wielu haniebnych czynów… - Jej głos wypełniał salę, gdy skupione na niej, zafascynowane, przerażone oczy kainitów szukały w jej słowach pociechy… nadziei. Wampirzyca opisywała wydarzenia poprzedniej nocy wyraźnie sygnalizując kto tu jest bohaterem, a kto wrogiem. Podkreśliła swoją osobistą stratę i dopiero wtedy przeszła do naświetlenia sytuacji w jakiej się znaleźli. Z jednej strony napuszczeni na nich łowcy i rosnący w siłę Sabat, z drugiej oni -nieliczni ocaleni. - Musimy jak najszybciej pozbyć się zagrożenia z wyspy i obwarować się na tyle by móc znów urosnąć w siłę. Pytanie czy chcecie mi w tym pomóc.
- Uważam, że o losie Mantahhanu powinna decydować Rada - odezwał się Anastasia - Czasy Donów minęły.
- Demokrata! Brujah chce być Prezydentem? -
wypaliła Ruth.
- Nie jestem przeciwna radzie. - Madame rozejrzała się po zgromadzonych. Musiałaby kontrolować dużo mniej osób. - Jednak sytuacja w jakiej się znaleźliśmy wymaga szybkich decyzji i jeszcze szybszych działań. Gdy skupimy się teraz na obieraniu rady, możemy za chwilę nie mieć czym rządzić.
Marianne patrzyła na Anastasię z ramionami splecionymi na piersi. Brujaszka nosiła teraz długi płaszcz, w sam raz na zimę, lub by schować karabin.
- A w czyim imieniu mówisz ty Al? nie chcesz się pochwalić co robi teraz twój ojciec? - Anastasia posłał dziennikarce piorunujące spojrzenie, po czym zwrócił się do księżnej.
- Salvatore stracił wiarę w naszą sprawę, jego wiedza na temat naszych interesów jest dodatkową komplikacją, jednak mogę rę…
- Ty nie możesz ręczyć nawet za własnego ojca Al! -
Marianne wycelowała palec w gangstera.
- Powiedz jeszcze słowo… - Anastasia cedził przez zęby.
- Bo?! - kobieta nie dawała za wygraną
- Dość! - Władczy ton Belle poniósł się po pomieszczeniu. - Salvatore podjął taką a nie inną decyzję. Zostało nas tylu ilu zostało. - Madame spojrzała na Anastasie, po czym przeniosła wzrok na Marianne. - Camarilla potrzebuje siły klanu Brujah, a nie jego resztek.
Ruth ziewnęła głośno, wyjęła z płaszcza pistolet, wyciągnęła wszystkie poza jedną kulą po czym zakręciła bębenkiem i rzuciła bronią w stronę Anastasi - mężczyzna odruchowo złapał.
- Załatwcie to tak jak my, ja już wiem kto trzyma klucze do barku w moim domu - puściła oko do brujahów po czym spojrzała na Belle.
- To może być problem, jeśli tych dwóch się nie dogada.
Dame spojrzała ponownie na obu przedstawicieli klanu Brujah i machnęła tylko ręką pozwalając na takie rozwiązanie.
Anastasia mierzył Marianne spojrzeniem, w końcu powiedział.
- Zajmę się Salvatorem osobiście, ufam iż mam twoje poparcie Marianne. - Kobieta również świdrowała meżczyznę spojrzeniem. W końcu kiwnęła głową.
Belle sięgnęła po papieros. John podszedł by go jej odpalić.
- Czy jeszcze jakiś klan ma problemy ze swoją strukturą? - Nie zwracając uwagi brujahów spojrzała na pozostałych zgromadzonych.
- Żadnych problemów tutaj - Odezwała się Bonnie.
Madam widziała Billego i jego krewniaczkę, Kristinę, ale para Torreadorów nie zabrała głosu, jedynie uprzejmie kiwnęła głowami gdy napotkali wzrok Belle.
Dame przeniosła wzrok na Irene. Widząc jednak, że i ona nie ma nic do dodania spojrzała w okno.
- To brakuje nam tylko Nosferatu… - Udało się jej zapanować nad głosem na tyle by nie pojawiła się w nim gorycz. Cały czas miała przed oczami upadającą na podłogę głowę Doris. - Czy możemy już przejść do podjęcia jakichkolwiek decyzji?
Ciszę przerwał aksamitny, żeński głos, o europejskim akcencie.
- Nosferatu zawsze wspierali Venture i to się nigdy nie zmieniło, Pani. - Stojąca na uboczu postać w grubym, filcowym płaszczu padła w głębokim dwornym ukłonie. Następnie nieznajoma opuściła kaptur.

Dame patrzyła na kobietę przez dłuższą chwilę.
- Tak… każdy Nosferatu swojego Venture. - Dame wypuściła kółko z dymu tak by w jego centrum znalazła się zniekształcona twarz. - Rozumiem, że jesteś następczynią Szczurka?
- Jego matką jeśli chodzi o ścisłość Pani. Moje własne dziecko, niewdzięczny syn marnotrawny, zakołkował mnie na początku wieku. Po jego upadku, zagubione ghule uwolniły mnie z letargu.
- Jak cię zwą starsza. -
Starsza. Belle smakowała to słowo. Rzadko go będzie teraz używać. - Nie dane było mi cię poznać.
Nosferatka przekrzywiła głowę w geście zrozumienia.
- Hiena.
Madame wskazała wolne krzesła.
- Dosiądź się Hieno. Czeka na nas kilka decyzji do podjęcia.
Kobieta ukłoniła się i postąpiła jak jej polecono.
Belle uśmiechnęła się po raz pierwszy tej nocy.
- Według mnie najbardziej “paląca” jest sprawa łowców… - Dame po krótce nakreślila sytuację, którą przedstawili jej John i Hellene. Zaproponowała zastawienie pułapki i rozejrzała się szukając chętnych.
Ruth przygryzła wargę.
- Wykonalne.
- Skoro tak uważasz. -
Madame uśmiechnęła się do niej z aprobatą. - Postaram się dostarczyć ci wsparcie młodych i chętnych do działania kainitów. - Przez chwilę wampirzyca niemal poczuła na sobie wzrok Zoe.
Czarnoskóry “biznesman” pozostawał w grupie młodych wampirów oraz bezklanowców, na najniższej możliwej pozycji, tam gdzie nie rzucał się w oczy.
- Omówimy tę sprawę później, gdy już będziesz miała zarys planu Ruth. - Dame przeniosła wzrok na pozostałych. - Teraz temat mocno naruszonej maskarady. Ze swojej strony staram się zapanować nad policją, potrzebuję kainitów, którzy zajmą się mediami i bardzo licznymi świadkami.
Marianne oraz Bily byli zdania iż będą w stanie ograniczyć przecieki i zmylić trop poprzez wyolbrzymienie pewnych krzykliwych śmiertelnych dziwaków, jako kozłów ofiarnych. Hiena stwierdziła iż nie istnieje miejsce, do którego nie mogłaby wejść oraz wziąć czy też zostawić co tylko będzie konieczne, nie ważne czy jest to ratusz, czy więzienie. W końcu Anastasia i Ruth byli zgodni, że jeśli ktoś musi rozstać się z życiem - rozstanie się.
- Jeśli chodzi o Sabat, postaram się teraz zebrać jak najwięcej informacji. Jeśli coś usłyszycie lub zobaczycie, będę wdzięczna za jak najszybszy sygnał. - Dame wygasiła papieros w popielnicy. - Proponuję na dziś zakończyć to spotkanie. Postanowiłam na jakiś czas osiąść w tym miejscu, postaram się też jak najszybciej uruchomić elizjum. Czy ktoś ma jeszcze jakieś uwagi?
Ruth uniosła rękę do góry.
- Tak Ruth?
- Czy w pałacu po Michaeli będzie teraz najlepszy burdel na Manhattanie? - wypaliła Maklavianka.
Dame wyszczerzyła się.
- Zobaczymy co da się zrobić. - Pozwoliła by w jej głosie pojawiło się rozbawienie.


Madam na Manhattanie powróci w: Gotham
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 18-12-2016 o 23:57.
Amon jest offline  
Stary 24-12-2016, 16:36   #53
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Karl

Zamek Tsocha
Karl znajdował się w małym podłużnym pomieszczeniu, celi trzy na dziesięć metrów. Co ciekawe, za plecami Karla nie było już schodów a na żadnej ze ścian nie było też żadnych drzwi. Jedynym źródłem światła, był chłopiec stojący trzy, cztery metry od Karla, po środku celi.
Chłopiec mógł mieć nie więcej niż 6 lat, płakał i był bardzo bardzo wystraszony… Karlem.
Co więcej, wampir rozpoznawał w nim siebie samego… z czasów kiedy nie był wampirem, z czasów kiedy nie był dorosły. Tak, to definitywnie był mały Karl.
Spojrzał na dawnego siebie z niemalże czułością. Był taki niewinny, zagubiony... I jednocześnie wyczuwał głęboką więź dawnego siebie z światem duchów, powodującą jego odrzucenie przez równieśników, które tak go przygnębiało w tamtych czasach... Ale wiedział, że to doprowadzi go do tego miejsca, w którym był teraz. A może to było błędne koło? Może znów miał to przeżyć? Ponownie? Może dostał szansę naprawienia swoich błędów...?
- Karl... - szepnął w stronę chłopca.
Chłopiec spojrzał na Karla z przestrachem po czym rozryczał się na całego.
Podszedł spokojnie do młodszej wersji samego siebie. Ujął delikatnie jego podbródek.
- Ciiii... spokojnie. - szepnął, kładąc dłoń na jego główce. - Czemu jesteś smutny?
Chłopiec się uspokoił. To wystarczyło iluzja rozmyła się, Karl stał znów na skraju schodów wraz z pozostałymi.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, starając się wyłapać jak najwięcej detali.
- Gdzie jesteś, kurwo...? - szepnął pod nosem, chcąc na siłę dojrzeć Nosferata.
Grupa wparowała do lochu, w którym na wszystkich ścianach rozmieszczone były lustra. Karl zobaczył swoje odbicie, wysuszoną, zmumifikowaną skórę ciasno opinającą czaszkę z której wystawały długie kły. Aghata i pomniejsza wampirzyca zakryły oczy z wrzaskiem, trudno ocenić co widzieli w lustrach ghule i żołnierze, którzy przecież byli żywi, ale po ich histerycznych wrzaskach można było spokojnie założyć, że nic miłego. Największą jednak zagadką była Amelia która zaczęła płakać krwawymi łzami.
Malkav miał tego serdecznie dosyć. Puścił serię w lustra, chcąc roztrzaskać jak najwięcej z nich.
- WYŁAŹ! - warknął głośno, spoglądając to na Aghatę, to na Amelię. - Rozwalcie te lustra! - warknął do żołnierzy.
Zanim to się jednak stało, dwóch z czterech ghuli wpadło w szał dwóch z pięciu żołnierzy padło ich ofiarą,trzeci ze strachu sam się zastrzelił. Pozostałych dwóch ludzi i dwa ghule oraz spokrewnieni rozstrzelali lustra i oszalałych.
- No! - wrzasnął. - To, to ja rozumiem. Dawać dalej! - krzyknął, wbijając wzrok w pierwszego żołnierza, pchając go “subtelnie” lufą Mausera. - Kici, kici... - zaczął szeptać pod nosem, przywołując Nosferatu. - Taś, taś... - raźnym krokiem zaczął maszerować dalej.
Tunele pod wieżą miały ten nieprzyjemny zwyczaj bycia niesamowicie ciemnymi, kiedy Karl wkroczył do kolejnego pomieszczenia, znów był sam…
Sam na sam z Emmą…
Ghulica wyglądała tak jak ją zapamiętał, zimna, podziurawiona i wyssana. Ale żywa.
- To wszystko twoja wina Her Sonderführer! - wrzasnęła z wyrzutem.
- Och, moja droga... - westchnął. - To nie moja wina. Sama zawiniłaś, nie dałaś sobie rady! - warknął, dobywając broni i celując w ghula. Miał pewne przypuszczenia, że to kolejna iluzja…
Głowa Emmy eksplodowała teatralnie, Karl odruchowo podniósł ramię by osłonić twarz przed kawałkami mózgu, gdy jednak ją odsunął, nie było ani krwi, ani Emmy. Stał w korytarzu wraz z Aghatą, Ivanem, Amelią, Johnem i jeszcze jedną wampirzycą oraz ostatnim ghulem. Najwyraźniej nie tylko Karl miał wizję. W korytarzu przed nimi znajdował się rząd luster po obu stronach.
Wampir miał tego serdecznie dosyć. Tego było za wiele, zdecydowanie za dużo jak na jego gust. Wyrwał granat zza pasa i rzucił go do korytarza.
- Zakryć uszy! - warknął, czekając na eksplozję, która miała wstrząsnąć posadami zamku i zniszczyć lustra, w których widzieli krzywe odbicie rzeczywistości…
Zniszczenie jakie spowodował granat było w pierwszej chwili trudne do opisania. posadzka pod nogami sfory tąpnęła a moment później sufit zawalił się Karlowi i reszcie na głowie. Miażdżenie kości, mielenie w zasadzie mięsa i gwałtowny ból tym spowodowany mogły zostać jedynie przebite gwałtowną utratą krwi jaka temu towarzyszyła. Świadomość zasypanego gruzami Karla szybko więc odpłynęła, nastał czas bestii.

***

Kiedy Karl odzyskał świadomość ciało wciąż go paliło, ale czuł się pełny. W korytarzu którego wcześniej nie widział był tylko on i Aghata. Oboje ubrani byli jedynie w strzępy ubrań. Ale byli cali, zdrowi i żywi… czyli martwi. Jasne było, że musieli jakoś się pożywić by przetrwać obrażenia po przygnieceniu i w ogóle wygrzebać się spod sterty głazów i cegieł. Uczucie sytości oraz brak kogokolwiek w pobliżu był wymowny. Karl czuł od swojej córki woń drapieżcy, jej aura spowita była ciemnymi pręgami. Jednak patrząc na swoje dłonie dostrzegł iż jego też.
Przetrwał Ojciec i córka, najlepiej przystosowani.
Korytarz ciągnął się tylko w jednym kierunku, w podziemia, w nieznane.
Mężczyzna złapał Aghatę za rękę i przyciągnął ją do siebie.
- Kochanie. - ucałował jej czoło. - Zostaliśmy sami... - szepnął jej do ucha.
Córka przywarła do swojego Ojca i już po chwili zrywała z niego te strzępki munduru jaki jeszcze na sobie miał. Namiętnie gryzła jego twarz i szyję.
Odpowiedział czule na jej pieszczoty, lekko przegryzając jej wargi. Zerwał z nich strzępki ubrań i zrobił dokładnie to, na co miał teraz ochotę - wziął ją na tym starym, pokrytym kurzem bruku. Przegryzł sutki kobiety, namiętnie spijając nektar z jej piersi. Jego zmysły pozostawały ostre, a on sam, mimo zaangażowania, był czujny.
Dwoje kainitów splotło więc swoje ciała w nekrofilicznej unii kłów i krwi. A kiedy ojciec i córka niemal całkiem zatracili się w swoich żądzach, do uszu Karla doleciały powarkiwania psów.
Podniósł głowę i porwał pistolet, leżący obok głowy Aghaty. Wypalił cały magazynek w kierunku odgłosów, nie przerywając ruchów posuwisto-zwrotnych. Dla pewności przyspieszył swe ruchy i przeładował pistolet, władował kolejny magazynek w stronę psów.
Wielgachne zghulone rottweilery wybiegły na parę kochanków Karl dopatrzył się pięciu. Kule z pistoletu wampira rozstrzelały jednego z nich, zanim oplatająca go Aghata zdążyła sama sięgnąć swojej broni. Uwaga Karla rozproszyła się, gdy znajdująca się pod nim córka prężyła ciało starając się sięgnąć leżącego nieopodal AK47. Jednak gdy kobiecie wreszcie się to udało, jedna seria sprawiła, że zamiast dwóch wściekłych psów, nakryła ich krwawa plama krwi, wnętrzności, futra i kości. Całkiem smaczna nota bene. Kolejnego psa Karl wykończył po przeładowaniu, zaś ostatni… ostatni psiak wpadł między dwa podniecone wampiry… przypominało to trochę walkę mokrą poduszką…
Karl rozszarpał pazurami gardziel psa, zalewając Aghatę ciepłą juchą. Odrzucił truchło w bok i zaczął spijać vitae z ciała swej córki, co rusz przegryzając jej skórę i mieszając jej krew z tą należącą do zwierzęcia. Uśmiechnął się pożądliwie do córki, sprawiając wrażenie jeszcze bardziej szalonego niż zwykle - zakrwawiona twarz tylko to pogłębiała…
Tym sposobem para kainitów pozostała sama, niczym niepokojona. Przynajmniej chwilowo. Sam fakt bycia przysypanym w zamkowych lochach będącymi leżem starego wampira nie napawa przecież niepokojem Maklavianów! Korytarz był zwalony od strony wyjścia, był więc tylko jeden kierunek - w głąb.
Gdy ich żądzom stało się zadość, Karl wstał i założył na siebie strzępki spodni, które leżały nieopodal. Lekkomyślnie rzucony granat pozbawił ich wsparcia i - prawdopodobnie - drogi ucieczki z zamku. Wzruszył ramionami, nie przejmując się tym zbytnio. Jeśli jego los miał się dopełnić tu i teraz, przynajmniej zabierze ze sobą tego parszywego Nosferata, który działał mu tak na ambicje... Zważył w ręce pistolet i załapał dłoń Aghaty.
- Idziemy? - zapytał z szerokim uśmiechem.
Aghata nie starała się nawet sprawiać ludzkiego wrażenia, jej blada twarz, wystające kły i ogólne umorusanie w krwi nadawały jej szalenie przerażającego wyglądu. Seksownego w maklavialicznym pojęciu ma się rozumieć. Kobieta uniosła kałacha i przeładowała.
- Prowadź szefie! - powiedziała i para wampirów ruszyła w ciemność. Po kilkunastu metrach korytarz doprowadził ich do uchylonych drzwi, za nimi znajdowało się oświetlone świecami pomieszczenie.
Było tu między innymi kilka regałów z książkami, oraz sarkofag, którego odsunięte wieko pokazywało puste wnętrze. Nie było natomiast żadnych innych drzwi czy widocznych przejść, to miejsce, nie tylko wyglądało na wampirze leże, ale i na ślepy zaułek.
Karl podszedł powoli do sarkofagu, rozglądając się czujnie. Gdy upewnił się, że nic mu nie grozi, złapał materiał wnętrza i uwolnił swój umysł, chcąc poznać ostatnie momenty, które pamiętał materiał…
W sarkofagu jeszcze kilka godzin temu spoczywał wampir, szkaradny pan tego miejsca. Wampir korzystał z tego leża przez ostatnie kilkaset lat, każdego dnia.
- Scheisse! - zaklął Karl, uderzając pistoletem o nagie udo prawej nogi. - Zwiał. - spojrzał na Aghatę. - Ten skurwiel nam zwiał. Sprzed, kurwa, nosa... I wszystko do dupy... - usiadł na stopniach sarkofagu, kuląc ramiona w sobie…
- Myślisz, że jest stąd inne wyjście? to szczur, może gdzieś się tutaj ukrywa. - zauważyła Aghata.
- Musi być. Szczury lubią kanały z dwoma wyjściami. - podniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu, wyczulając swoje zmysły. Nawet najlżejszy powiew wiatru miał być podpowiedzią, najcichszy szmer…
Ale żadnego przejścia Karl nie wypatrzył i nie zwęszył. Zdawało się za to raczej, że w lochu jest ktoś jeszcze.
- Pokaż się! - warknął, czując jak jego palce drży na spuście broni.
Coś trzasnęło za jego plecami, ale nic, nic się nie ukazało i oczywiście nikt nie odpowiedział. Karl doskonale wiedział, że Nosferatu potrafią się doskonale ukrywać, Umiała to Amelia no i… od kogoś się przecież tego nauczyła.
Spojrzał w stronę dobiegającego go dźwięku i rozciągnął swe zmysły, chcąc dojrzeć choć zarys wampira.
- Wyłaź z cienia, tchórzu! - warknął.
Histeryczny wrzask Aghaty zmusił Karla do przeniesiania uwagi na kobietę. Wampir ze zdziwieniem spostrzegł, że przedramię jego córki leży na podłodze. Z rany krew może i nie sikała jak u człowieka, ale wciąż było jej sporo. Chwilę później samego Karla uderzył rwący ból, kiedy to na jego plecy spadł skrytobójczy cios żelazem. Ostrze ugrzęzło w obojczykach, gdyby cięcie dotknęło szyi, wampir pożegnałby się z głową.
Odwrócił się momentalnie, chcąc dorwać tego, który trzymał ostrze.
- Plecami do siebie, kochanie! - warknął, mierząc wzrokiem pomieszczenie. Wyostrzył swój słuch, chcąc zmienić mylny zmysł wzroku…
Pan zamku we własnej osobie w końcu się ujawnił. Wampir był silny, rozłożył Karla na łopatki.
Niemiec uderzył czołem w nosa oponenta i wgryzł się w jego szyję... A przynajmniej taki był jego zamiar.
Nosferat pisnął z bólu na nutę tak wysoką, że Karl na moment niemal całkowicie stracił słuch. Stary wampir wyrwał się z kłów Maklaviana, pozostawiając temu ostatniemu w ustach kawałek swojego mięsa. Karl zobaczył jak nad jego głową przelatuje blond pocisk. To Aghata sama rzuciła się na szyję Pana Tsochy. Karl wyobrażał sobie jej dziki wrzask, wyobrażał gdyż wciąż nie był w stanie niczego usłyszeć. Nosferat dość łatwo zrzucił z siebie jednoręką kainitkę i starał się teraz rozłupać stopą jej głowę. Jego uderzenia powodowały pękanie kamiennej posadzki, Aghata miała dużo szczęścia unikając tych ciosów.
Niewiele myśląc, wpakował cały magazynek ponad podłogą, nawet nie starając się celować za bardzo w przeciwnika. Chciał tylko odciągnąć uwagę Szczura od swojego childe... I miał nadzieję, że zrobi to skutecznie. Skupił swój umysł, starając się zniekształcić zmysł wzroku wrogiego wampira.
Kul Karl miał niestety już tylko parę… czyli dwie. Pociski niewiele uczyniły Nosferatowi, za to wpłynięcie na jego zmysł przyniosło pewny skutek. Wampir chwycił się za oczy, Aghata wykorzystała ten moment by odturlać się w bok. Maklavianka doskoczyła do swojego ojca i wyszarpała ostrze - autentyczny miecz, z jego pleców.
- Bij, zabij, moje dziecko! - wykrzyknął, widząc co uczyniła. Złapał pistolet niczym maczugę i ruszył na Nosferata, chcąc go znokautować…
Nosferatu wciąż pozostawał oślepiony, lecz gdy Karl zaczął okładać nieprzytomnie jego głowę kolbą pistoletu, Szczur zakleszczył swoje szpony na ramionach Maklaviana. Karl czuł jak wampir ciągnąc w przeciwległych kierunkach dosłownie rozrywa go, niczym kartkę papieru. Mięśnie, żebra, wszystko rozchodziło się powoli, powodując okrutny ból. Jeszcze chwila i Maklavian zostałby rozpołowiony przez oślepionego kainitę, jednak jendorękiej Aghacie udało się przycelować mieczem i odciąć ramię Szczura. Nosferat wrzasnął i puścił z pozostałej mu kończyny Karla. Chwilę po tym Aghata wyprowadziła kolejny zamaszysty cios oddzielając stopy wampira od reszty nóg… obu wampirów… Karl upadł na plecy a Nosferatu na niego. Maklavianka spuściła ostrze na drugie ramię Szczura. Odcinając je, po raz kolejny zahaczyła o swojego ojca pozbawiając go dłoni. Kobieta odrzuciła żelazo, skoczyła na plecy Nosferata, wgryzła się w jego kark i zaczęła ssać.
Niemiec skorzystał z okazji i wgryzł się w oponenta. Jedyną ręką, która mu pozostała, wbił szpony w żebra szczura, mszcząc się za wszystkie krzywdy, których doznał z jego strony…
Jeszcze przez jakiś czas, Karl słyszał łapczywe siorbanie swoich własnych ust. Vitae kainitów była cudowna, tak starego jak ten w szczególności. Do tego Karl nie planował przestać...
W gardło wampira wlał się żywy ogień rozkoszy i w tej dramatycznej przecież scenie, Karl czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek wcześniej. Orgazmiczny żar wypełniał jego ciało, jego umysł, jego duszę. Wrzaski umarłych brzmiały jak muzyka, szczęśliwa nuta zwiastująca ekstazę.
Czy to było możliwe? czy działo się naprawdę?

Koniec?

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 24-12-2016 o 19:37.
Amon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172