Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-07-2017, 16:38   #11
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Old Town, Toronto, wieczór
Do centrum dojechała magnetyczną kolejką, bo persapka na jej omni w reakcji na przywołanie ekwipartu, zasygnalizowała długi czas oczekiwania. Toronto było obrażone na dzielnice małych domków i zieleni nad meandrującymi Humber i Mimico, że te oparły się pędowi urbanizacji totalnej. W efekcie Ratusz przydzielał tu o wiele mniej automatów z drukarkami spożywczymi, miejskich pojazdów pneumatycznych i innych udogodnień gęsto porozrzucanych po mieście. Mieszkańcy tej wyspy spokoju w morzu szalonej aglomeracji, poruszali się albo własnym transportem, albo komunikacją zbiorową w której zwykle panował spory ścisk. Na szczęście o tej porze Seraphine nie groził tłum współpasażerów. Były tu co prawda stacje metra, ale równie dobrze można by zabetonować wejścia, bo podziemna sieć transportu opanowana była przez biedotę z przedmieść i gett, dojeżdżającą do przemysłowych części miasta. Naziemne kolejki były zatem jedynym sensownym rozwiązaniem.
Do pierwszej nie wsiadła, bo akurat była to linia korporacyjna i otworzyć drzwi można było tylko korporacyjną aplikacją personalną będącą nakładką systemu operacyjnego omnifona. Nikt z oczekujących na kurs do centrum nie był pracownikiem jednej z dziesięciu korpo utrzymujących to połączenie, ani kilkudziesięciu mniejszych firm wykupujących dla swoich pracowników u molochów abonament transportowy. Był to pewien absurd, bo transport zbiorowy tak czy owak był darmowy, no ale pewne zasady zobowiązywały, a i prestiż wożenia się do Old Town korpolinią magnetycznej kolejki był wiadomy.
Dopiero publiczna linia umożliwiła kotołaczce podróż, ale jej omni wskazywał, że i tak było to szybciej w porównaniu z czekaniem na ekwipart publiczny (wedle symulacji odczytów sieci miejskiej). Seraphine mogła się założyć, że miejskie SI wolne kapsuły będące w pobliżu, wedle wytycznych programistów słały na zamówienia do dalej oddalonych dzielnic, gdzie ekwipartów i tak nie brakowało. Złośliwość i małostkowość władz miasta była doprawdy żenująca.



Old Town przywitało ją tym wszystkim czego nie było w West Queen West i wielu innych spokojniejszych dzielnicach. Kakofonią obrazów i dźwięków przez którą na dłuższą metę można było ześwirować. Ta część miasta nie zasypiała nigdy i życie tętniło tu 24h na dobę, a sześć poziomów miasta i słaby dostęp światła słońca do dolnych partii w dzień, sprawiało, że tu nie gasły nigdy neony, hologramy i wszelkie inne sposoby na katowanie wzroku. Szeroki chodnik na levelu 1 pełen był ludzi, ale ulicy widać nie było, bo oddzielała ją kurtyna holoreklam ciągnąca się aż do przejścia dla pieszych od ziemi po strop stanowiący podstawę level 2. Czyli kilkanaście metrów wzwyż. Na stropie tym zresztą też wirowały obrazy i kształty z rzutników, a wśród ludzi kręciły się holopostaci zachęcające do zakupów jakichś towarów, skorzystania z jakichś usług, lub wejścia do jakiegoś baru lub restauracji. Obok Seraphine płynęła zwiewnie w powietrzu jakaś smukła Elfka o nienaturalnie wielkich oczach i uszach, sugerująca wymyślnymi słowami układanymi przez socjotechników, że gra “Sword Fantasy III” jest czymś bez czego właściwie nie da się żyć i zakup jej w sklepie sieci Bennt Games (mieszczącego się 50 metrów dalej), jest właściwie jedynym po co tu przyszła.

A jednak ten cyrk działał na ludzi pozytywnie. Oni jak karaluchy adaptowali się niesamowicie do każdego klimatu i odnajdywali się w nim. Z odleglejszych dzielnic przyjeżdżali do centrum i kilku innych “Light Islands” w Golden Horsehoe (jak choćby New Toronto w Etobicoke) aby się poszwędać w tej faerii holo, chromu i neonów. De Noir jednak nie zwracała uwagi na szaleństwo dziejące się wokół. Szła zdecydowanym krokiem ku umówionemu z szefem mafii miejscu. Po drodze wysłała kolejną wiadomość do Wiedźmy dopytując się czy udało się jej może namierzyć już Nedveda.
Przez moment pojawiła się myśl, że zabawnym by było gdyby anti-supernatural ABSowiec okazał się zmiennokształtnym.
Nedved…
de Noir uśmiechnęła się pod nosem.
To byłaby prawdziwa ironia losu.

Dreptała za GPSem ku “Bangkok”, która mieściła się trzy poziomy wyżej. Na czwórkę nie dało się dojechać ani komunikacją zbiorową, ani drogami po których jeździły RV albo ekwiparty. Był to najniższy z poziomów Toronto, na który dostać można się było jedynie przylatując AV, albo wjeżdżając siecią wind miejskich, z których tylko część kursowała wyżej niż level 3 opanowany głównie przez high middle class. Czwórka ciągnęła się od Old Toronto, przez Downtown aż po Yorkville, ale gęsto podziurawiona była pustymi przestrzeniami sięgającymi gdzieniegdzie (jak na przykład nad Queens Park albo kampusem Uniwersyteckim) aż do poziomu gruntu. Wjechała na górę gdzie dwa androidy zakończyły skanowanie jej i dwóch osób z jakimi podróżowała windą. Skanowanie zaczęły jeszcze czujniki w windzie. Ubiór, zapach, algorytmy nie pomijały cery fryzury, a nawet pewności siebie. Gdy ktoś nie bardzo pasował do profilu ludzi odwiedzajacych ‘czwórkę’, andki przy wyjściu z windy ustalały powód dla którego delikwent zapędził się na poziom, na którym nie bardzo miał czego szukać. Zwykle ktoś taki był cofany. To było i tak nic względem ‘piątki’ i ‘szóstki’, gdzie dostęp był jedynie dzięki posiadaniu nakładki na persapkę omnifonową zwanej “Gold” lub “Silver VIP Citizen”.
Android nawet nie zareagował na Seraphine, która ruszyła pewnie przed siebie lądując w strefie stonowanej normalności. Tak odmiennej od syfu poziomu gruntu, buntowniczego półmroku WQW i innych dzielnic, oraz jazgotu obrazu i dźwięku ‘jedynki w centrum’.



Nie było tu natarczywych holoreklam i setek neonów, a oświetlenie było cieplejsze i dodające przestrzeni uroku. Zamiast ekwipartów za transport robiły tu większe pojazdy typu RV, a niektóre kierowane były przez ludzi, a nie SI. Z głośników miejskich leciała modna, nieagresywna muzyka i panowało tu jakieś wolniejsze tempo niż na dole.

Bangkok był ledwie przecznicę dalej. Średniej wielkości restauracja niesieciowa charakteryzowała się przestronną okrągłą salą w której na całej powierzchni ścian wyświetlany był obraz panoramy tajskiego ‘Miasta Aniołów’. Na żywo. Wielkie wysokościowce Sukhumvit, Silom i Siam Square. Iglice Wat Arun, Wat Pho i Wat Phra oraz dachy kompleksu pałacowego w starej części miasta pozostawionej w spokoju względem rozbudowy stolicy Syjamu. Widok ciągnął się daleko obejmując przedmieścia i slumsy, jak również nadmorską Samut-Prakan czyniąca za zaplecze przemysłowo portowe ponad 30 milionowego miasta-molocha. Sufit też był projekcją, błękitnego nieba. Jakiś samolot podchodził właśnie do lądowania i z pewnością w ciągu kilku minut rzeczywiście miał osiąść na płycie Suvarnabhumi. Pod podłogą pływały ryby. Pojedynczo i niewielkimi ławicami genetycznie modyfikowane małe rybki, oraz spore tajskie karpie i sumy żyły sobie własnym życiem pod grubym szkłem posadzki. Pozostały wystrój był skromny jak na level IV, ale oddający duszę kultury Syjamu, raczej w stylu mocno retro. Uderzającym było, że wszyscy pracownicy byli ludźmi, w zasięgu wzroku nie było nawet jednego androida.

Grzeczny azjata podszedł do Seraphine zaczynając standardowe przywitanie, ale przerwał mu jeden z ochroniarzy Li Sanga podchodząc bliżej. Rzucił coś po chińsku zapewne rozpoznając kotołaczkę, a kelner oddalił się. Zniknął jakby go zdmuchnęło. Szef Triady kończył właśnie późną kolację rozmawiając z jakimś azjatą ubranym w garnitur. Zasadniczo to ten drugi mówił, bo Sang rzucał jedynie jakieś uwagi, na które tamten odpowiadał coraz szybciej. Ochroniarz wskazał Seraphine miejsce na którym mogła poczekać, gdy tymczasem gangster odstawił talerz i machnął jakimś zniecierpliwionym gestem. Jego gość na to zaczął mówić jeszcze szybciej jakby w desperacji, ale skończyć nie zdołał. Jeden z ochroniarzy Sanga złapał go za włosy i ściągnął z krzesła, po czym wrzeszczącego i szamoczącego się pociągnął po podłodze w kierunku kuchni. Nieliczni goście patrzyli na to raczej z zainteresowaniem, a nie szokiem i strachem. Bangkok był wręcz rządzony przez mafię, klientela brała to chyba za przedstawienie dla nich jeszcze bardziej oddające klimat stolicy Tajlandii, bo tam takie rzeczy były normą.
Kelnerka w tradycyjnym stroju podeszła do stolika Sanga z deserem i po podaniu go, skłoniła się składając ręce w ‘wai’. Ochroniarz postawił na powrót przewrócone krzesło stając kilka kroków obok, a szef Triady spojrzał po raz pierwszy na kotołaczkę gestem wskazując aby usiadła.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 26-07-2017, 23:02   #12
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
- Witaj Sang, dawno się nie widzieliśmy - Seraphine uśmiechnęła się do Azjaty naciągając rzeczywistość. Byli w regularnym kontakcie i kotołaczka była pewna, że mafioso miał zdawane raporty z jej okoliczności. - Zaczynałam myśleć, że o mnie zapomniałeś - rzuciła lekką zaczepkę - więc musiałam coś wymyślić.
Spojrzała na kelnerkę.
- Dla mnie kawałek qiēgāo i jaśminowa herbata - wyszeptała zamówienie, a dziewczyna kłaniając się i znów składając ręce w ‘wai’ wycofała się cicho.
- Nie zapomniałem, ale chwilowo zastój w interesie. - Kącik ust Sanga drgnął lekko zauważalnie, a wzrok skierował się ku wejściu do kuchni, gdzie właśnie znikał ochroniarz z szamoczącym się człowiekiem. - Przynajmniej w kwestiach w których się specjalizujesz. A ja jak widzisz mam tak mało czasu, że nawet obiad jadam późnym wieczorem i muszę z pracą to łączyć. - Pokiwał smętnie głową nad swoim smutnym losem i uniósł do ust kawałek ciasta, za które zapłacił tu pewnie więcej niż dwutygodniowe wyżywienie dla rodziny mieszkającej na przedmieściach.
- Może powinieneś o wakacjach pomyśleć zatem? Odrobina relaksu nie zaszkodzi. - kotołaczka podjęła lekko temat biednego bogatego mafiosa - lub też w ramach oderwania się od rutynowych obowiązków zająć się czymś nietypowym? - pytanie rzucone zostało już wraz z kusząco powłóczystym spojrzeniem.
- Jeżeli to propozycja, to warte by wszystkie sprawy tego świata poczekały do rana - Sang uśmiechnął się jakby zapominając na chwile o cieście. W jego zmrużonych oczach widać było, iż stara się zgłębić co kryje się za słowami kotołaczki. Nie bardzo wierzył, że Seraphine odezwała się do niego prosząc o spotkanie, bo nabrała nagłej ochoty na seks z szefem toronckiej Triady.
Cóż miał rację…
- Oczywiście, że propozycja. - Seraphine uśmiechnęła się nieco szerzej - Propozycja udzielenia pomocy przyjaciółce. - lekko uniesiona brew dodała twarzy kotołaczki lekko trzpiotowaty wyraz, gdy ta przekomarzała się z jednym z najgroźniejszych mężczyzn tego regionu. Spoważniała.
- Potrzebuję bezpiecznej miejscówki, Sang i pomocy z policją. - dodała już bez ogródek - W zamian za …. - zawiesiła głos by w zwyczajowej grze to on wypełnił puste miejsce.
- Wszyscy czegoś potrzebują - westchnął teatralnie jakby nagle zderzył się z odkrytą przez siebie prawdą. Na powrót zajął się ciastem, a kelnerka podeszła właśnie z porcją Seraphine, stawiając ją przed nią i odchodząc w ukłonach. - Może najpierw powiedz mi czemu policja cię szuka, hm?
- Nie policja. - Seraphine ukroiła pierwszy kawałeczek ciasta z zadowoleniem wciągając pierwszy, nieśmiały niuch jaśminowego naparu w nozdrza - Koenig. Ja jedynie potrzebuję przystopować jego … - kotołaczka wydęła lekko usta zatrzymując dłoń z widelczykiem w powietrzu - ...zakusy. Nasłał swoim piechurów by włamali się mi do kościoła zamiast zachować się cywilizowanie - rzuciła lekkim tonem jednak i ona i Sang wiedzieli oboje jak istotne było to stwierdzenie. Seraphine szczerze wątpiła by Sang darował podobne traktowanie w swoim przypadku. Ona sama zaś miała podobne podejście. Różnica była jednak zasadnicza. de Noir nie posiadała prywatnej armii.
- Koenig? - Chińczyk wyglądał na zdziwionego. - Wydawało mi się, że z nie-wampirów, Ty z tą nieumarłą banda masz najlepsze relacje w całym Toronto.
Seraphine wzruszyła ramionami:
- Życie zweryfikowało to jak widać. Mam za swoje za niemieszanie się do ich polityki. - kotołaczka w końcu posmakowała delikatnego, niemal puchowego ciasta. Oparła się wygodniej w fotelu i zrelacjonowała wydarzenia mijającego dnia. Liczyła, że jak i wszyscy do tej pory szef Triady zrzuci wszystko na karb jej nieudolności. Czekając na jego reakcję nalała sobie czarkę parującego naparu, który stawiał jej kubeczki smakowe na baczność.
- Nie rozumiem w czym potrzebujesz w tym układzie pomocy z policją - Li zostawił dla siebie to co poczuł słuchając opowieści. - Wszak oni cię nie szukają.
- Chcę to rozegrać oficjalnie i zyskać oficjalne poparcie śmier… ludzi. Tak by kogokolwiek Koenig podkupi nie mógł mi nabruździć. Do tego potrzebuję przyjęcie i nie wywalenie do kosza mojego zgłoszenia włamania. - Seraphine odstawiła czarkę. - Chyba, że masz kogoś zaufanego w mediach?
- Niewysoko, ale ktoś mógłby się znaleźć. Dlaczego jednak uważasz, że zgłoszenie może wylądować w koszu? Władze Kanady wciąż są mocno cięte na Koeniga, wystarczy zeznanie z podejrzeniem poszkodowanej. Larsson w tej układance... i będzie wręcz odwrotnie. Władze dadzą priorytet - mafiozo zastanawiał się na głos. - Są jakieś powody aby policja kryła tego wampira?
- Sam fakt, że poszedł po całości świadczy o tym, że albo ma wysokie plecy albo haka na kogoś. Koenig nie ma władzy nad Toronto, ja nie należę do jego świty. A jednak tak postąpił. Wolę mieć pewność, że zeznanie nie zniknie. Dlatego proszę o pomoc Ciebie. Media to kolejny kanał do wykorzystania. Z pewnością znajdą się niezależne stacje chętne do niesienia krzyża.

Seraphine zmarszczyła nos:
- Sang, mimo całego niewygodnego zachowania Koeniga, który zdecydował w szalonym widzie, że to ja będę jego czarną owcą, cel mamy wspólny. Jakkolwiek cynicznie może to zabrzmieć. Ghetto. - znający kotołaczkę Azjata mógł w mig pojąć jej motywację. - Nie chcę rozpętywać świętej wojny jako tematu zastępczego. Chcę zdjąć Koeniga z pleców. I mieć kogoś - pokręciła głową - w miarę uczciwego po swojej stronie by zapobiec rzezi w Saskatchewan. - de Noir rozłożyła ręce.

Chińczyk w zamyśleniu stukał palcem w stół.
- Media tego nie wezmą. Włamanie do kościoła na poziomie gruntu to kiepski temat. A podejrzenia o planowanej przez sabat rzezi to z drugiej strony temat za mocny. Nawet te hieny znają granice, panika uczyniła by tu armageddon. Mogę wykorzystać wpływy w policji, tylko nie wiem na ile Ci to da oddech. Koenig nawet z policja na plecach to ostry zawodnik. Schronienie na jakiś czas to też nie problem. Mam kilka lokum, gdzie się relaksuję. - Uśmiechnął się. - Wiedząc jak bardzo te wydarzenia mogły Toba wstrząsnąć, mogę nawet tej nocy osobiście zadbać o… Twoje bezpieczeństwo Seraphine.
- Moim przywilejem jest zatem życie w pobliżu potężnych mężczyzn - kotołaczka rzuciła uprzejmie zaowalowanym komplementem kończąc swój deser. Najchętniej zamówiłaby jeszcze kawałek. Albo dwa.
Na propozycję Sanga lekko zmrużyła oczy:
- Pamiętam ostatnią propozycję zadbania - mruknęła - Kolejne przyjęcie?
- Dokładnie. We dwoje?
- U mnie? - uśmiechnęła się lekko de Noir.
- Nie mówiłaś przypadkiem, że zostało tam kilku typów Koeniga? - Uśmiechnął się z pewnym rozbawieniem.
- Owszem - de Noir rzuciła spojrzeniem w kierunku kuchni, gdzie czas jakiś zniknął ochroniarz mafioso. Uniosła brew z rozbawieniem obserwując jak Sang wyjdzie z tego z twarzą.
- Sprytne, sprytne… - Jego wzrok się ochłodził. - Skonfrontowanie. Pokazanie, że masz ochronę. Przetrzepanie dupsk tym leszczom. Ja nie muszę wiedzieć gdzie mnie pakujesz - mówił patrząc jej w oczy. - Więc nie zostanie to odebrane przez Koeniga jako atak na niego. Ot nieporozumienie zakończone rozwałką jego ludzi przez piękną intrygantkę. Z drugiej strony Koenig będzie się musiał zastanowić, czy opłaca mu się dalej siedzieć ci na plecach. Czy coś nas nie łączy… - zastanawiał się na głos. - Czy warto Cię szczuć dalej… To Ci chodzi po tym uroczym łepku?
- Brzmi dość wiarygodnie. Nie byłoby to nasze pierwsze wspólne wyjście - Seraphine nie była naiwna i oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że pokazywanie się Sanga z nią publicznie też niosło swoje bonusy dla kolekcjonera jego pokroju w wąskim światku jej specjalizacji. - ani pokazanie się publiczne. - kolejny łyk jaśminowego naparu przerwał jej cichą i łagodną odpowiedź.

Na chwilę zamilkła odchylając nieco głowę do góry i po chwili koncentrując wzrok na siedzącym naprzeciwko Li.
- Przyznaj, to brzmi kusząco i gdybyś był na moim miejscu sam byś na to wpadł. - westchnęła cicho - Jednak chyba mieszanie Ciebie i Twojej organizacji aż tak bardzo otwarcie to nie najlepszy pomysł. - mafia i budowanie wiarygodności u Nedveda nie brzmiało jak dobry pomysł. Mafia i ghetto brzmiały jeszcze gorzej. - Wybacz.
- Nie ma czego wybaczać. - Wzruszył lekko ramionami. - Oboje nie wahamy się przed pewnymi działaniami. A sam pomysł jest. Bardzo interesujący. - Zmrużył oczy i spojrzał na nią jakby intensywnie o czymś myślał.

Kotołaczka nie przerywała jego zamyślenia, sama na szybko kalkulując cenę za ewentualną pomoc.
Przed oczyma przewijał się jej obraz ghetta przerobionego na darmową fabrykę siły roboczej.
- Sam powiedz - uśmiechnęła się ciepło pomimo myśli - późny obiad przestał być nużącym obowiązkiem - zaśmiała się cicho, kręcąc ciemną grzywą.
- Spotkania z Tobą nigdy nie są nużące, Seraphine - odezwał się w końcu i wyjął niewielki projektor. - Znasz go? - spytał wyświetlając holo chłopaka, którego kotołaczka widziała chyba po raz pierwszy w życiu.
Seraphine pokręciła przecząco głową:
- To jakiś piosenkarz? - rzuciła całkowicie zgadując. Nie specjalizowała się we współczesnej popkulturze. Zdecydowanie bardziej wolała stare woluminy i numizmaty.
- Blisko. Syn jednego rockmana będącego w Japonii wręcz niczym Bóg. Podoba Ci się?
de Noir nie zdołała ukryć zmarszczenia brwi i zaskoczenia.
- Sang - zaczęła ostrożnie - nie gustuję w młodszych. - sięgnęła po czarkę by ukryć minę. - Czego potrzebujesz?
- Hm - popatrzył w bok jakby namyślając się co powiedzieć. Albo raczej “jak”. - Na wstępie ustalmy, że jeżeli nie spodoba Ci się co usłyszysz, to uznasz, że nic nie powiedziałem - odezwał się po chwili ciszy i powracając na nią wzrokiem.
Kotołaczka ponagliła go jedynie gestem.
- Są i były różne fetysze. A ostatnio… no cóż, jest więcej. Przelecieć wampirzycę, de facto trupa - aż się skrzywił - nie jest trudno. One są… sama wiesz jakie są. Ceną za to zwykle jest trochę własnej krwi, a one same szukają okazji. Problem, gdy ktoś ma pierdolca na innym punkcie kotku. - Ostatnie słowo zaakcentował wpatrując się w nią bez wyrazu. - A jeszcze większy, jak w swoim kraju jest się śledzonym 24h na dobę przez media popkulturowe dla których super newsem jest ile razy jakiś celebryta siknął i gdzie. W Japonii nic nie znajdzie tak by to nie wyciekło, a poza nią nie ma kontaktów. Wasz rodzaj się nie afiszuje, stara się żyć z boku. Jeżeli skucie ryjów tym co są u Ciebie i manifestacja względem Koeniga mnie w coś wplącze, to… - zawiesił głos. - Bym miał jakąś rekompensatę z awantury. Jeżeli Koenig odpuści, to o tym chłopaczku spokojnie możesz zapomnieć.
- Bardzo go lubisz? - zdumiona Seraphine sama się zdziwiła, że to było jej pierwsze pytanie.
- Mam go w dupie Seraphine. - Sang ponownie wzruszył ramionami. - Ale jego ojciec będzie potrafił się odwdzięczyć. To interesy, nie prezent dla znajomego.
Kotołaczka niemal parsknęła głośnym śmiechem.

W oczach błysnęła jej lekka złośliwość, gdy obserwowała siedzącego przed nią mężczyznę. Sama propozycja nie była niczym zaskakującym w ustach mafiosa. Jednak potencjalne konsekwencje zdawały się omijać Li.
Przez chwilę bawiła się myślą czy uprzedzać o nich czy nie.
Upiła herbaty by zagrać na czasie.

- I to jedyna opcja jaka przychodzi Ci do głowy w ramach interesów? - uniosła brew.
- Dziś? Tak. Za tydzień, miesiąc… kto wie, może wyniknie sprawa w której pomóc będziesz mogła inaczej.
- Czyli za swoją pomoc dzisiaj chcesz trzykrotnej zapłaty - de Noir szepnęła odstawiając czarkę i pochylając się nieco bliżej Sanga czarując głosem i kocim wdziękiem - Nie wydaje Ci się, że to dość wygórowana cena?
- Trzykrotnej?
- Relaks dzisiaj, ten młodzik i sprawa za tydzień czy miesiąc - kotołaczka nie spuszczała intensywnego spojrzenia z Li.
Uśmiechnął się.
- Zapracowany jestem, Seraphine, a czas to pieniądz. Nie powiem też, że nie pewna przyjemność przy okazji… - Wzrok stał mu się drapieżny gdy zerknął ku drzwiom do kuchni. - Tylko dobry relaks jest dla mnie alternatywą, abym zrezygnował z ciężkiej pracy. Rozumiesz. Etos. - Seraphine przewidywała, że ta “ciężka praca” z pewnością ma coś wspólnego z palnikiem plazmowym i czyjąś twarzą. Wspomniała rozpaczliwy krzyk wyciąganego z sali człowieka. - Chłopiec… to tylko jako rekompensata dla mnie gdyby się okazało, że mój relaks który da ci spokój, wiązać się będzie z moją stratą. Tylko wtedy gdyby Koenig jednak nie odpuścił i się odgrywał. A sprawy “za tydzień, czy za miesiąc” nie biorę teraz pod uwagę. Jak wyniknie “za tydzień lub za miesiąc” to podejmując się jej możesz liczyć na zwykłe gratyfikacje. Nie, że będziesz mi to winna za dziś i Koeniga.

Seraphine odwróciła dłoń o długich wąskich palcach do góry wnętrzem wyciągając ją lekko ku Sangowi w zapraszającym geście.
- Zrelaksujesz się na moich zasadach? - uśmiechnęła się lekko i łagodnie, mierząc szefa Triady tajemniczym spojrzeniem spod długich rzęs.
Powolnym ruchem otarł usta serwetką rzucając ją po tym nie na talerzyk a po prostu na podłogę. W chwilę później poczuła jego dłoń na swojej.
- Włoże bardzo wiele, wiele wysiłku Seraphine, by się o to postarać - uśmiechnął się.
Musnęła czubkami palców wnętrze nadgarstka mężczyzny:
- To proste pytanie, Sang - trzymając jego dłoń w swojej wysunęła się zza stołu powolnym ruchem - Wiesz, że chcesz przytaknąć. - stanęła tuż przed siedzącym Azjatą.
Skinął głową oblizując lekko usta.
Seraphine potrafiła uderzać do głowy jak mało kto.
 
corax jest offline  
Stary 27-07-2017, 14:55   #13
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


West Queens West, Toronto, późny wieczór
Z “Bangkok” wyszli niedługo później. Sang nie lubił odkładać ani interesów ani przyjemności.
Na parkingu nieopodal czekały na nich dwie AV.
Większa była furgonetką Boeinga, wykorzystywaną masowo przez Trauma Team lub SWAT i ABS w Stanach i Kanadzie. Różniła się jedynie kolorem (maszyna Li była biała), oraz brakiem działka ze stanowiskiem strzelca montowanym zwykle w tylną część dachu. Włączenie potężnych silników mikrofalowych EmDrive trzeciej generacji, zasilanych mikroreaktorem zimnej fuzji, było niezauważalne bo pracowały bezgłośnie. Dopiero uruchomienie sześciu pól antygrawitacyjnych utrzymujących pojazd w powietrzu wskazało, że jest on na chodzie.
Obok stała mniejsza, lekka, trzymiejscowa Honda zasilana ogniwami paliwowymi. Trzej ludzie Sanga na widok szefa odrzucili papierosy i zaczęli pakować się do mniejszego pojazdu osłony. Li rzadko kiedy wychodził w miasto bez wsparcia.



Ochroniarz wsiadł z przodu AV-Vana zajmując miejsce obok kierowcy, dopiero gdy Sang i de Noir zajęli miejsca w przestronnym i urządzonym ze smakiem wnętrzu. Kremowe obicia, wyświetlacze, barek, niewymyślne ale przyjemne luksusy. Wrażenie psuła jedynie zaschła plamka krwi na miękkiej wykładzinie, ale ciężko było odgadnąć czy to przegapienie podczas czyszczenia wnętrza, czy celowy zabieg mający działać na gości towarzyszących Sangowi w jego AV.

Sam mafiozo przeprosił Seraphine tłumacząc się potrzebą zlecenia swym ludziom “paru spraw”, skoro nie będzie mógł wszystkiego doglądać. Usiadł, przymknął oczy i omnifonował bez użycia rąk, co wyglądało nienaturalne w czasach gdzie ludzie na ulicach permanentnie, mniej lub bardziej dyskretnie gestykulowali nimi w tańcu palców i dłoni, aktywując komendy czujnikami wszczepianymi pod skórę.
Procesory neuralne najwyższej klasy umożliwiające komunikację myślą z omnifonami i za ich pomocą sterowanie każdym sprzętem sprofilowanym oprogramowaniem jako potencjalny “slave” wobec omni, nie były dla każdego. Osoby przyjmujące takie neurozłącza musiały charakteryzować się wysokim intelektem, by techno taka mogła swobodnie działać. Z drugiej strony chętny na ten cyberware musiał przejść testy psychologiczne i charakteryzować się silną psychiką. W przeciwnym razie wolny dostęp do neurozłącz najwyższej klasy byłby równoznaczny z taśmową produkcją cyberpsycholi. Kto się nadawał i testy przeszedł, oraz miał wystarczającą ilość gotówki na niesamowicie drogi procek neuralny, nie potrzebował nawet gestów do aktywowania czegokolwiek, oraz mógł wchodzić w VR przez konsole jakby sam siebie transferując w przestrzeń sieci.
Ogromna część ludzi z neurozłączem bawiła się w runnerkę, ale nie Sang. Był inteligentny, twardy i bardzo odporny psychicznie, ale te walory umożliwiające “pełny sprzęg” wykorzystywał w zupełnie innej niszy zawodowej…
Z dobrym skutkiem i większymi profitami niż najlepsi hakerzy wymiatający w DeepVR.

Wiedźma odpisała dopiero gdy dolatywali na miejsce:
Cytat:
Mam niedźwiadka, ale niewiele. Jest wygaszony w Simple Necie, w Low i Deep VR nawet śladu, brak go również w portalach społecznościowych. No ale ABSowcy tak mają…
Jestem jednak na 95% przekonana, że znalazłam jego lewą PNP w Cloudzie. “Medvidek”. Jak słodko. Przesyłam namiar na nią, kontakt ma zdefiniowany na pocztę sieciową i na połączenia głosowo-wizyjne.
Wisisz mi mała
Choć członkowie Triady robiący szefowi za ochronę zostali uprzedzeni o możliwości ‘problemów’, to wedle wytycznych pod kościółkiem Seraphine wysiedli z niejaką nonszalancją, jakby nie spodziewali się niczego. Sang zakładał, że Koenig mógłby analizować nagrania do najgłębszych szczegółów aby ustalić czy szef Triady świadomie rzucił mu wyzwanie, czy znalazł się tu wmanewrowany jedynie przez kotołaczkę i nieświadomy obecności cyngli księcia wampirów. Sam Li też nie dawał po sobie poznać, że spodziewa się czegokolwiek innego niż przyjemnej nocy z przepiękną kobietą i bardzo naturalnie odegrał zdziwienie gdy i jego i Seraphine przywitały lufy wymierzonych w nich broni trzech ludzi wysypujących się z siedziby de Noir. Ochrona Sanga zareagowała równie błyskawicznie i pięć gnatów momentalnie wzięło na cel ludzi Koeniga.
Na razie nikt nie strzelał, ale pat jaki zapanował był bardzo napięty. Starszy, siwy jegomość w goglach, oraz jaskrawo ubrany niski szatyn zerkali na niebieskowłosego Azjatę robiącego tu najwidoczniej tymczasowo za szefa wobec nieobecności murzyna z tatuażem na twarzy. Zdawali się wiedzieć z kim mają do czynienia i zdawalisobie sprawę z przewagi liczebnej przeciwnika, jak również możliwych konsekwencji długofalowych strzelaniny.
- Zainwestowałaś w ochronę Seraphine? - Li rzucił przypatrując się ciekawie niebieskowłosemu. Grał dalej nieświadomego faktycznej sytuacji. - Jak będą tak wyskakiwać na każdego klienta, to wróżę ci szybki upadek interesu skarbie.
- TYY KUUURWOOOOO! - odpowiedział mu bełkotliwy krzyk zza pleców, spod wspornika levelu 1.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-07-2017, 23:03   #14
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Ignorując wykrzyknienia Wielebnego, de Noir położyła lekko dłoń na ramieniu Sanga, tak jak zwykła to czynić podczas ich wspólnych wyjść. Tutaj naturalny już w przypadku obojga gest sugerujący zażyłość miał jakby na celu uspokojenie gościa.
- Wybacz, mój drogi tę… niespodziankę. - posłała kojący uśmiech do Sanga by zwrócić się po chwili ku trójce nieproszonych odwiedzających - Nie znam tych panów. Nie wyglądają na miejscowych. Zapewne zaraz powiedzą co tu robią, dlaczego włamali się i - wyjrzała ponad ramionami trójki ludzi Koeniga - dokonali zdewastowań i porwania. - zmrużone ze złością oczy skierowała na niebieskowłosego przywódcę - Zanim zadzwonię na policję. Prawda?

- Dostałem polecenie dowieść panią w pewne miejsce, gdyby wróciła pani do siebie. Pojedzie pani z nami - niebieskowłosy miał wyraz twarzy z którego wyczytać nie dało się nic.

- Ktokolwiek jest waszym pracodawcą, powinien wiedzieć, że nie działam w ten sposób. Zainteresowanego współpracą zapraszam tu by omówić ewentualne wspólne interesy. Obawiam się jednak, że o owocnej współpracy raczej nie ma mowy po pokazanym wstępie. - Seraphine włączyła emiter klawiatury, aby trójka ludzi Koeniga doskonale widziała co robi i powoli wybrała na niej numer policji.

- Takie dostałem polecenie musiałbym skontaktować się z kimś kto może to zmienić. Policją mnie nie strasz, bo się może okazać, że zgarnie twoją obstawę, a nie nas.
- Skoro przeszliśmy na Ty - kotołaczka uniosła lekko brwi - możesz zadzwonić od razu do prawnika lub kogoś kto zechce wpłacić za ciebie kaucję.
de Noir wcisnęła ostatnią cyfrę numeru i zawiesiła palec nad znaczkiem połączenia.

- (...) Suko upadłaaa! Dziwko szatana!!! Ty wrzodzie (...) - Wielebny Gustafsson dawał z siebie wiele. Nie wiadomo czy rozochociła go o wiele większa niż zwykle publika, czy napar “Dziwki Szatana”, jaki dostarczył mu mały Bill.

Sang zniecierpliwiony machnął dłonią dając znak jednemu z ludzi. Gest siły. Mimo potencjalnej wymiany ognia oddelegowanie jednego z cyngli do skucia ryja bezdomnemu.

- Zadzwonię do szefa. Zobaczymy co powie. Jak nie to dzwoń, a ty Sang wiedz, że kaucja wyznaczana jest indywidualnie, dojebią ci srogą. - Niebieskowłosy wyraźnie zaczął tracić pewność siebie, ale wyglądał na zdeterminowanego. Jakby właśnie zaganiano go do kąta.

- Przekaż od razu, że wystawię mu rachunek za straty. - rzuciła de Noir marszcząc brwi - I pospiesz się. Mam gości i coraz mniej cierpliwości. - kotołaczka postąpiła pół kroku do przodu wciąż z palcem gotowym do wybrania numeru.

Niebieskowłosy powoli uniósł dłoń i wyciągnął zza pazuchy kurtki niewielkie gogle, po czym założył je.
- Będziesz się smażyć w piek… ARGH - z tyłu zaczynały dobiegać odgłosy srogiego, metodycznego manta.

- Szefie, jest problem - Azjata dowodzący trójką ‘włamywaczy’ odezwał się po zainicjowaniu połączenia. - Nie. Ona… wróciła, ale jest z Sangiem i jego ludźmi. - Wypowiedzi przerywane były chwilami milczenia, gdy cyngiel Koeniga odbierał instrukcje lub słuchał pytań. - Pięciu, plus ona i Sang. - Kącik jego ust powędrował lekko w górę, a sam Azjata jakby się minimalnie odprężył. - Za ile będą? Zrozumiałem. Tylko… ona chce dzwonić po gliny… Jasne. - Tym razem uśmiechnął się bardziej otwarcie, ale wciąż jedynie półgębkiem. - Powtórzę.

Powolnym ruchem zdjął gogle i schował je do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Chce z wami rozmawiać. Za 5 minut. A jak chcesz dzwonić na policję - zrobił ruch podbródkiem w kierunku holopanelu ostentacyjnie wyświetlanego przez emiter przez kotołaczkę. - Droga wolna - uśmiechnął się szerzej i złośliwie.

Seraphine za to dostała powiadomienie o przychodzącej wiadomości, którą sprawdziła już w trybie prywatnym.
Cytat:
Od: Li Sang
Jeżeli załatwił, że wezwana policja zgarnie mnie i moich ludzi do wyjaśnienia zostaniesz sama względem tych co Koenig przyśle w drugim rzucie.
de Noir wzruszyła ramionami:
- Życzenia kogoś kto się włamuje do siedziby innych niewiele mnie interesują. Sami wyjdziecie czy wam pomóc? - kotołaczka zaczynała czuć pulsującą furię i jakieś zniechęcenie. Najdziwniejsze dla postronnych było to, że pomimo napięcia wciąż mówiła szeptem.

- Mam polecenie - powtórzył, ale cofnął się odruchowo. Po raz pierwszy wyglądał jakby to zaczynało go przerastać. - Pierwszy otworzysz ogień, Sang? - Bladość jego oblicza była wyraźnie zaakcentowana przy niebieskich włosach. - Ma zaraz zadzwonić, może się dogadajcie…

- To moja siedziba. - Seraphine syknęła cicho lecz dźwięk przypominał koci i postąpiła kolejny krok do przodu - Wynoś się i nie wracaj. - niski, dziki pomruk zaczął rosnąć jej gdzieś w piersi i wydobywać z wykrzywionych pięknych ust. Pochyliła lekko głowę, prostując jednocześnie napinając ciało i wpatrując się w niebieskookiego niczym polujący kot na ofiarę. - Już! - ostatnie słowo mimo cichego tonu wydało się smagnięciem doprowadzonej do ostateczności kotki. Jedynie de Noir wiedziała, że była to w dużej mierze bufonada, bo delikatnej budowy Bubasti nie miała przewagi fizycznej. Bluff kociej gry i użycie daru podszyte złością w sporej mierze okazywały się bardziej niż skuteczne w przypadku kotołaków. Szczególnie tych, które wolały z racji wielkości wolały lub były zmuszone unikać rzeczywistych konfrontacji, w zamian za to sięgając do całego arsenału trików i grania va bank.

Sang nawet się nie poruszył jego ludzie też nie celując jedynie wciąż do trzech ‘włamywaczy’. Ten piąty właśnie wrócił z katowania Gustaffsona, ale nie unosił nawet broni. Niebieskowłosy nie wyglądał na wystraszonego występem kotołaczki, ale wciąż sprawiał wrażenie, że kompletnie nie wie co robić. Musiał by wytłumaczyć się z odstąpienia wbrew poleceniu jakie pewnie Koenig powtórzył mu przez omni. wskazywanie, że odpuścił bo groziła mu wściekła kobieta zapewne poskutkowałoby srogimi konsekwencjami. Wampiry nie były znane z pobłażliwości i wyrozumiałości.

Sang chyba też to zrozumiał.
- Wejdziemy teraz do środka - odezwał się podchodząc o krok. - Jeżeli któryś z was spróbuje choć zajrzeć przez drzwi to zostanie odstrzelony. Poczekacie sobie tam - wskazał za AV. - Koenig ma mój numer jakby faktycznie chciał rozmawiać. - Spojrzał pytająco na Seraphine, a Niebieskowłosy w nerwach oblizał wargi też na nią zerkając. Mocniej uchwycił pistolet.

- Wynoś się razem ze swoimi kumplami. - Seraphine powtórzyła raz jeszcze zgadzając się na sugestię Sanga. - Koenig ma mój namiar. Jeśli nie ma, ma go Larsson, który otrzyma rachunek za zniszczenia. - wyciągnięty palec wskazywał cynglom drogę.

- Pieprzona dziwka - wycedził niebieskowłosy odsuwając się. Podejmując decyzję nabrał pewności siebie. Nawet jak wybrał źle, co miało okazać się już niedługo, to przynajmniej miał jasność co dalej czynić.

Odsunął się na bok i kiwnął na staruszka, oraz niskiego cyngla w pstrokatym stroju, którzy nie opuszczając broni i ubezpieczając się ruszyli za nim. Azjata przystanął za AV i zaczął poruszać dłonią, jednocześnie znów wyjmując gogle a de Noir zamknęła drzwi do sklepu.

Oparła na chwilę czoło o framugę i nabrała głębokiego oddechu.
Odwróciła się następnie do Sanga:
- Mam wrażenie, że nic z tego nie będzie. - mruknęła cicho - Myślę, że lepiej zmienić przybytek jeśli masz chwilę cierpliwości. - spojrzała na Azjatę. - Przykro mi, że odwiedzasz kościółek w takich okolicznościach. - uśmiechnęła się wbrew sobie na powrót wracając do uprzejmej wersji siebie.
- Zobaczymy - Sang zmrużył oczy. - Jeżeli Koenig chce się skontaktować, zobaczymy co ma do powiedzenia. Ciekawe… to nie są jego ludzie.
- Zdawało się, że Cię znają. Przynajmniej ten pyskaty.

Seraphine ruszyła do nawy z ziołami ze skrytek wyciągając swoje gotowe zestawy i pakując je do torby. Wolała mieć zapas trucizn pod ręką na wypadek konieczności ucieczki.
- Coś do picia?
- Wybierz coś co polecasz. - Rozsiadł się zamyślony. - Zna mnie, ja go też. To ronin nie związany mocno z nikim. Najczęściej robił dla Yakuzy, mieliśmy trochę z nimi starć. Ale nawet dla nich nie chciał robić na stałe. Stąd nie przewiduję, by ostatnio zmienił nastawienie i stał się nagle częścią ekipy trupa.

Z niejakim roztargnieniem przygotowany ‘Old fashion’, do którego brunetka składniki miała zawsze stanął wkrótce przed szefem mafii.
Seraphine usiadła obok zakładając nogę na nogę i rozglądając się po bałaganie uczynionym przez ludzi Koeniga.

Naklikała szybką wiadomość do Larssona:

Cytat:
“Ciekawy sposób przekonywania do współpracy. S.”
A następnie na kontakt podany przez Wiedźmę:

Cytat:
“Spotkanie w sprawie dzisiejszych wypadków w West Queen West dzisiaj za godzinę w Inferno? Babcia”
Spojrzała na Sanga:
- Nie wiem jak Ty, ale ja chętnie zmieniłabym miejsce pobytu. Ciężko o relaks w tym bałaganie - rzuciła lekkim tonem marszcząc jednak lekko brwi. Jeśli to ronin, to albo na szybko najęty albo niekoniecznie pracuje dla Koeniga.

Kotołaczka rozważała opcje przedstawiane jej przez klona próbując dopasować je do wydarzeń i napadu na jej siedzibę.
- Do mnie? Mam jedną miejscówkę nie tak znowu dalek… - urwał. - Tak, jest - dodał po chwili innym, bardziej spiętym tonem. - Poczekaj. - Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej emiter, którego używał już w Bangkok, po chwili przed nim i kotołaczką wykwitł obraz Larsa Koeniga wyświetlany w powietrzu.

Sang musiał zmienić układ swoich kamer, bo postać księcia wampirów poruszyła głową jakby przenosząc spojrzenie za zmiana obrazu.
- Seraphine, jak dobrze cię widzieć . - Lars epatował humorem, choć gdzieś tam na twarzy czaiło się napięcie. Jak to zwykle on, prezentował do videopołączeń całą sylwetkę, a nie jedynie twarz. Kochał być wielbiony i podziwiany. Zwykle zakładał do takich połączeń rozchełstaną koszulę ukazującą wysportowany tors, ale teraz ubrany był po prostu w garnitur. Włosy jak zwykle specyficznie zmierzwione i epatowanie swadą były bardzo charakterystyczne dla Kainity. - Czuję się urażony, że nie przyjmujesz mojego zaproszenia.

- Nie przywykłam do zaproszeń dostarczanych przez najeźdźców i porywaczy, Lars - de Noir skrzywiła się lekko - a z tego co słyszałam o Tobie zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nasze pierwsze ewentualne spotkanie. - kotołaczka znała próżność wampira i lekko połechtała jego ego - Zazwyczaj prowadzę interesy w spokojny sposób nie ponosząc strat z powodu wandalizmu. - przelotny smutek przemknął jej przez twarz.

- Zazwyczaj - zgodził się łaskawie. - Zazwyczaj też nie pomagasz sabatowi i wilkołakom. Lubię gdy jesteś zazwyczaj.

- Zazwyczaj jestem przekonana, że nic co dzieje się w ramach wampirzej społeczności nie umyka ani Larssonowi ani Twoim ludziom. Nie śmiałam przypuszczać, że w tym przypadku było inaczej. James to członek sabatu?

- James, to kretyn. Ale świadomie czy nie: coś spieprzył i konsekwencje za to poniesie, Seraphine. To się tyczy nie tylko niego.

- Trudno mi ocenić stan intelektualny tego akurat wampira. Wydawał się dość przerażony. Skąd wniosek, że ja pracuję z Sabatem lub wilkołakami?

- Istnieje takie podejrzenie. Przyjedziesz, zweryfikujemy to. Skoro odmawiasz, znaczy masz coś na sumieniu. To co, wysłać po ciebie AV? - Lars mówiąc to był uprzejmy, zbyt uprzejmy jak na niego w takiej sytuacji.

- Przykro mi, Lars. Życie nie jest czarno-białe, a podejście albo-albo zupełnie do mnie nie przemawia. Jest wiele innych opcji, których zdajesz się nie brać pod uwagę. Szczególnie przykre jest to, że w rozmowie z Larssonem potwierdziłam swą chęć współpracy. Widać uznałeś moje usługi za nieprzydatne. - de Noir wydęła lekko usta szepcząc do księcia wampirów.

- Mówił, że chciałaś działać niezależnie. Po swojemu. Bez nadzoru. - Książę lekko pochylił się w kierunku kamery. - Nie preferuje takich rozwiązań w tak ważkiej sprawie. Wiesz o co idzie ta gra, prawda?

- Znasz mnie i wiesz, że od lat działam w ten sposób. Szczególnie w ważkich sprawach. - kotołaczka skinęła głową potwierdzając dodatkowo swą odpowiedź Koenigowi.

Przez chwilę milczała:
- Gdybym zawiodła w przeszłości, nie byłoby mnie już na rynku.
- A Ty Sang? - Koenig zwrócił się do Chińczyka. - Masz zamiar siedzieć u niej ze swymi ludźmi cały czas? Przydzielisz jej ochronę ryzykując wojnę? Dla jednej kobiety?

Azjata nie odzywał się jakby się namyślał.
- Chcesz wojny z ludźmi, Lars? Myślałam, że Tobie idzie o coś wręcz przeciwnego i o to chodzi w całym tym zamieszaniu. - Seraphine zmarszczyła brwi.

Książę milczał przewiercając Sanga wzrokiem.
- Masz zamiar się w to mieszać Seraphine? Saskat? - spytał ignorując zdawałoby się pytanie wampira, co ten mógł odebrać jako obrazę. Przez chwile w holo mignęła sylwetka Larsona pochylającego się do ucha Koeniga i coś szepczącego.

Seraphine spojrzała na swego długoletniego bliskiego znajomego. Nie nazywała go przyjacielem bo ich relacje nie były na tym poziomie. Z resztą czy którokolwiek z nich mogło sobie tak naprawdę pozwolić na przyjaźnie?
Powoli pokiwała głową potakując.

- Niezależnie od księcia Koeniga - użyła tytułu wampira - nie mogę siedzieć bezczynnie i pozwolić tylu ludziom być wyrzynanym. - zapatrzyła się w oczy Sanga próbując wzrokiem przekazać, że poza rozgrywką na holo, kierują nią inne pobudki. Mniej oczywiste.

- Powiem ci tak, Koenig - Sang nie odrywając spojrzenia od kotołaczki odpowiedział w końcu wampirowi. - Ja sobie cenię jej niezależność, sprawdza się. Więc mam dla ciebie nowinę trupku… Czeka cię lekcja pod tytułem “nauka ufania w prace zlecone niezależnym podwykonawcom”. Coś jak sprawność skauta w zeszłym wieku. - Odwrócił się do holo. - Dasz jej udowodnić, że nie jest z sabatem, a do tej pory zostawisz ją w spokoju. Jak jej się nie uda udowodnić tego, jak dojdzie do tej rzezi, to zorganizujesz sobie to śledztwo czy tam przesłuchanie. Nie wcześniej. Ruszysz ją wcześniej, to jakbyś ruszył kogoś ode mnie.

Lars Koenig patrzył na Li Sanga i był jak na małostkowego megalomana dziwnie spokojny pomimo tej wypowiedzi i tego jak brzmiała.

- Za takie słowa, dawniej, śmiertelniku…
- Dawniej Koenig. Dawniej.
- Postaram się, Seraphine, zapomnieć o fakcie, że w ogóle istniejesz. Nie wchodź mi lepiej w zasięg zmysłów zanim nie zażegna się kryzysu. Jeżeli już będziesz chciała, to do Larsona, bo ja za siebie nie ręczę. Zrozumiałaś?

Jedno co zwróciło uwagę natrętnie wręcz przysłuchującej się de Noir było “w zasięg zmysłów”.
Przez chwilę wpatrywała się w twarz wampira kalkulując zawzięcie ile kosztowałoby ją przekazanie mu dowodów na samą szeryf. Jak bardzo zabolałoby go to i jak… przerwała ten tok myślenia.

Był nieproduktywny.

- Żegnam zatem. - cały absurd sytuacji zaczynał ją męczyć, a protekcjonalność Koeniga, choć obliczona na efekt, zaczynała włazić jej pod skórę. - Larson wie jak mnie znaleźć na wypadek konsultacji. - dodała zmęczonym już szeptem.

- Ah, bym zapomniał - rzekł Koenig odwracając holograficzna twarz do szefa Triady. - U mnie marnie z prawem, nie moja specjalizacja. No ale ty obeznany jesteś. Powiedz mi, jak mocno można oberwać, gdy nagła kontrola UNCAIRN znajdzie nieautoryzowaną wysoką SI monitorująca na przykład… nie wiem, system zabezpieczeń rezydencji? A zresztą nie kłopotaj się. Sam jakoś sprawdzę.

Holopołączenie zostało przerwane, a Sang patrzył jeszcze chwilę w miejsce gdzie swą ‘zajebistością’ próbował epatować książę wampirów.

- Skur-wy-syn… - wycedził zagryzając szczęki.
- W czym mogę pomóc? - Seraphine nie do końca zrozumiała jak duży haczyk znalazł Koenig na Sanga. Niemniej zadała ciche i odruchowe pytanie.
- W niczym. Chyba, że masz na podorędziu wolny certyfikat CAIRN na SI, to wtedy owszem, bardzo bys pomogła.
de Noir nie skomentowała.

- Co dalej? Zostajesz czy przenosimy się?
- Nie mam dziś już nastroju na cokolwiek, poza relaksem. A tu zdaje się, na razie od niego nic ci nie grozi.

- Twoi ludzie dadzą radę nadzorować ślusarza? - kotołaczka wskazała drzwi do sklepu w teorii zamknięte.

- Oni tylko wyglądają jak małpy - uśmiechnął się po raz pierwszy od wejścia do kościółka - potrafią myśleć.

Seraphine odpowiedziała uśmiechem.
- Chwilkę. Zamówię usługę.
 
corax jest offline  
Stary 01-08-2017, 00:09   #15
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Zmęczenie emocjonalne zaczynało doganiać de Noir, która nie zdawała sobie dotąd sprawy z ciągłego napięcia w jakim instynktownie była.
Wolała też chwilowo nie zastanawiać się jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za objęcie jej patronatem Triady kanadyjskiej.

Zamówiła usługę naprawy zamka online w 24 godzinnym zakładzie wystukując szybko konieczne informacje. Rachunek przesłała równocześnie na adres Małego Księcia. Gdy zerknęła na pocztę zobaczyła wiadomość. Od “Medvidka”.

Cytat:
Kim jesteś? Skąd masz mój adres? Co wiesz o WQW?
Odpisała na szybko:
Cytat:
“Zainteresowany spotkaniem czy nie? Jeśli nie otrzymam odpowiedzi w ciągu kwadransa uznam propozycję za nieważną.“
Ustawiła system powiadomień by nie ominąć potencjalnej wiadomości i w końcu odwróciła się do szefa Triady.
- Chodźmy. Na górze jest znacznie przyjemniej. A zdaje mi się, że jeszcze tam nie byłeś.

Cytat:
Jestem zainteresowany, ale najpierw odpowiedz na moje pytania
Wiadomość odebrała w tym samym momencie, w którym Sang wstał i zaczął rozpinać koszulę.
- Nie byłem. Spodoba mi się? - Przekrzywił głowę.
- Mhm - uśmiechnęła się kotołaczka - Powinno.



Po drodze do zachrystii Seraphine zabrała niewielką fiolkę z przepastnej szuflady ziołowej. Wsunęła wolną dłoń w dłoń Sanga i pociągnęła go po schodach na górę.
Poprowadziła go ku oranżerii - sercu swojego loftu. Otwierając drzwi wsunęła się za szefem mafii do pomieszczenia:
- Serce magii - mruknęła stając za nim.
- Zawsze zastanawiałem się, czemu robisz w tych ziołach i roślinach. Dziś gdy chem załatwia wszystko.
- Pokażę Ci czemu… - wsunęła dłoń popod jego ramieniem i oparła brodę o ramię Sanga - … potem mi powiesz co sądzisz. - mruknęła leniwie.
- Eksperiencja, tak, to bardzo dobry pomysł. - Sięgnął ręka za siebie i przesunął dłonią po jej biodrze.
de Noir musnęła czubkiem nosa drobne włoski na karku Li i odsunęła na chwilę:
- Rozgość się. A ja przygotuję co trzeba.

Niecierpliwi ludzie kierujący organizacjami przestępczymi ani nie zachodzili daleko, ani nie dane im było przetrwać długo. Chińczyk nie oponował i usiadł na wygodnym krześle stojącym na niewielkim placyku pomiędzy krzewami i kwiatami. Śledził przy tym poczynania de Noir, ale widać było po nim, że przeszedł w jakby inny tryb. W Bangkok skoncentrowany na interesach, w rozmowie z Koenigiem na negocjacjach… tu i teraz chyba faktycznie zamknął furtkę o nazwie ‘praca i interesy’, wyglądało na to, że dwuznaczność słowa relaks, nie jest tak do końca dwuznaczna.To się łączyło w jedno. Teraz jego wzrok spoglądał inaczej na Seraphine niż dotychczas. Nie w oczy czy na twarz śledząc emocje, nie na dłonie próbując odgadnąć z kim omnifonuje. skupiał się łakomie na innych rejonach.

Widząc jego zainteresowanie Seraphine wróciła z aneksu kuchennego na którym zaczęła już rozkładać potrzebne jej składniki. Idąc ku Sangowi rozpuściła włosy i wpatrzyła się w twarz siedzącego cierpliwie mężczyzny. Nie oferowała mu nic. Był przyzwyczajony do otrzymywania tego co chciał. Był przyzwyczajony do nadskakiwania.

Oceniała za to rozpiętą koszulę.
Stojąc poza zasięgiem jego dłoni wyciągnęła swoją:
- Poproszę o koszulę… - dorzuciła do tego lekko kokieteryjne drgnienie brwi. Nie wyglądała jakby miała przyjąć odmowę i nie zanosiło się na nią, nawet mimo chwili zwłoki zanim zareagował. W końcu rozpiął ją do końca i zdjął pokazując wytatuowane ciało. Nie aktywnymi barwnikami, albo substancjami emitującymi poblask holo, na które przerzuciła się choćby yakuza. Triada była wierna tradycji, tatuaże Sanga były zrobione techniką pamiętająca XX wiek. Prócz nich na klatce piersiowej miał kilka doskonale widocznych blizn, a po przyjrzeniu się kilkanaście mniejszych.

Powolnym ruchem rzucił jej zdjęta koszule i spoglądał dalej z tym samym łakomstwem wymieszanym teraz z ciekawością.
Zarzuciła koszulę na ramię i zaczęła wycofywać tą samą drogą jaką przebyła by podejść do Azjaty.

Tym razem jednak ślad jej kroków znaczyły części garderoby.
Spodnie, które osunęła z długich, szczupłych ud.
Koszula, co opadła niczym ciemny motyl z lekkim poślizgiem jedwabiu.
Wciąż z koszulą na ramieniu odwróciła się tyłem by odrzucić również delikatną i fikuśną górną część bielizny. Nim odwróciła się, by posłać Sangowi uśmiech spod burzy czarnych włosów, nasunęła na siebie jego koszulę.

Pozostawiła ją niezapiętą.

Na omnifonie wybrała cichą muzykę i powróciła do kuchni by kontynuować przygotowania.

Planowała łagodny niczym bryza odpływ na bazie pejotlu…

Nie było niespodzianką, że czuła się bacznie obserwowana i nie miało to nic wspólnego z dwojgiem ludzi przechodzących wzdłuż balustrady. Panele były przejrzyste tylko z jednej strony, od środka. Li jednak poprzestawał na patrzeniu nie ruszając się z miejsca, jakby zdecydował się (na razie) w pełni respektować “na moich zasadach” kotołaczki.

Seraphine była u siebie.
To było widać w jej ruchach, miękkich, niemal pieszczotliwych jakimi traktowała zwykłe sprzęty jakimi wypełniła wnętrze loftu z przerobionego kościółka. Czuła się tu bezpiecznie pomimo niedawnych przejść w sklepie.

Nuciła cicho pod nosem w rytm melodii lecących z głośników.
W krótkiej przerwie pomiędzy parzeniem mleka oraz przygotowywaniem mieszanki pejotlu z odrobiną czystego LSD.

Przygotowaną mieszankę przelała do drewnianej miseczki ściągniętej ze sklepiku ze starociami z Meksyku i pokruszyła odrobiną cynamonu mleczny, mętny płyn.
Powróciła do Sanga, wyłączając po drodze muzykę.




- Gotowy? - trzymając miseczkę w obu dłoniach stopą złożyła jego rozstawione szeroko uda. Wsunęła się okrakiem na kolana, pozwalając koszuli ukazać krągłość piersi i gładkość płaskiego brzucha raptownie zakończoną ciemnym skrawkiem bielizny. Poczuła dotyk dłoni na udach i ich niemrawe przesuwanie napawające się dotykiem. Umościła się wygodniej podwijając stopy pod kolana Sanga:

- Powoli do dna. Wsłuchaj się w rytm mego głosu - spojrzała z bliska w oczy Azjaty.

Zmrużył oczy jakby coś analizując, ale wciąż przesuwając dłońmi po skórze kiwnął lekko głowa otwierając usta.
- Będę tutaj na każdym kroku drogi, Sang - uśmiechnęła się podsuwając brzeg miseczki najpierw do swych ust a potem skierowała ją ku jego ustom, pozwalając płynowi powoli wlewać się i poić mężczyznę.

Wraz z każdym łykiem podawanym Sangowi, Seraphine zaczęła cicho nucić powtarzalne słowa i rytm , które jak i aura kościółka niosły ze sobą poczucie bezpieczeństwa.

Dawka naturalnych alkoidów z punktu widzenia zaawansowanej wiedzy bieżących czasów po prostu blokowała produkcję seratoniny by po niecałych 30 minutach przestać działać. Oszołomiony organizm próbujący poradzić sobie z nagłym odcięciem hormonu, zalewał ciało nadprodukcją i delikwent płynął naćpany na haju własnej bomby hormonalnej.

Seraphine jednak patrzyła na to doświadczenie zupełnie inaczej.

Dla kotołaczki lubującej się w mistycyzmie, sesja pejotlu była niezwykle intymnym przeżyciem. LSD z tej mieszanki nie miało prawa zadziałać ani wzmocnić efektu roślinnej substancji, bo filtr toksyn zaczął pracować gdy tylko wykrył go w organizmie. Z pejotlem… była inna sprawa. Toxofiltry wszczepiane nawet przez niektórych lubiących pochlać korpo nie miały szansy wychwycić tej substancji, bo ich działanie nie było sprofilowane na składy, których nie używało się od bardzo dawna.

Li był jednak szefem mafii, używanie zwykłego cyberware w tej kwestii równało by się samobójstwu. Jego filtr jednak też nie zadziałał prawidłowo na substancję i organizm zaczął się jej powoli poddawać. Wolniej niż było przewidziane, a i cyberware odczytujące nadmiar seratoniny produkowanej w końskiej dawce przez organizm zaczął ją neutralizować. W efekcie zaplanowany haj Songa nadchodził powoli i ciężko było przewidzieć czy wejdzie na taki poziom jakiego oczekiwała kotołaczka nie do końca świadoma walki w organizmie Li.

Brunetka powoli poruszała się na kolanach Sanga, by kołyszącym się leniwie ruchem ciała podkreślać powtarzalny zaśpiew i wprawić Li w całkowite rozluźnienie ciała i umysłu.

Nie przerywała inkantacji, pozwalając swemu ciału wpadać w drgania i przekazywać je siedzącemu pod nią mężczyźnie. W skupieniu nie przeszkadzała też w leniwej wędrówce jego rąk, pozwalając im zagubić się od czasu do czasu pod koszulą, sama muskając skórę poznaczoną tatuażami.

Sang wyglądał na całkowicie odprężonego i rozleniwionego, gładził jej skórę cierpliwie i metodycznie, oraz napawał się widokiem ślicznych półkul niesfornie wymykających się spod rozchełstanej koszuli w rytm ruchów dziewczyny. W pewnym momencie zaczął płynnym leniwym ruchem ściągać jej bieliznę, co w aktualnej jej pozycji nie mogło dojść do skutku.

Seraphine nie przerywając mruczanego zaśpiewu uśmiechnęła się lekko i uniosła na kolanach prezentując nieco więcej i bliżej swojej gibkiej sylwetki. Ujęła jedną z dłoni Sanga i ułożyła pomiędzy piersiami, tam gdzie dźwięki powodowały wibrację przepony. Końcówki ciemnych włosów musnęły ramię szefa Triady, gdy de Noir pochyliła głowę by zajrzeć w ciemne oczy Li. Pociągnęła go by usiadł nieco bardziej wyprostowany.

Przyciągnęła łagodnie do swojego ciała, rezonującego wydawanymi dźwiękami. Nie zabrał ręki napawając się i wibracjami i pomrukiem, a gdy przyciągnęła go, poczuła usta na swej piersi. Mimo iż jego próby zostały “okaleczone” o jedną dłoń, nie zrezygnował z nich, ale zauważając brak szans na powodzenie pozbycia się bielizny w tej pozycji zmienił taktykę i jedynie odchylił pas materiału skrywający jej kobiecość.

Seraphine poczuła jak nakrywa ją ręką jednocześnie wciąż chłonąc wibracje i całując piersi. Dopiero po chwili z niejakim wahaniem zabrał dłoń spomiędzy jej nóg aby zacząć majstrować przy spodniach.

Nieprzerwanie hipnotyzującego rytmicznego nucenia inkantacji wymagało w tej sytuacji dużego zacięcia, ale de Noir była zdeterminowana by przenieść Li w inny wymiar.

Sięgnęła wolną dłonią pomiędzy niemal przytulone ciasno ciała i leniwymi muśnięciami połączonymi z nieregularnymi mocniejszymi zaciśnięciami palców, zaczęła drażnić i rozpalać Sanga.

Po to tylko by odsunąć dłoń i pochylić się ku ustom mężczyzny. Zawisła nad Li ni to klęcząc ni to opierając się ciałem o niego, zatrzymując i przeciągając chwilę.

Jeśli Sang spodziewał się gwałtownego i pełnego pasji ataku, przeliczył się. Seraphine zamiast tego złożyła delikatny choć nie pozbawiony namiętności pocałunek na jego ustach, a on oddał go lecz bez pasji. Poczuła się przez chwilę jak doskonałe wino smakowane przez wytrawnego konesera. Powoli smakowała echo przygotowanego naparu i drobinki cynamonu z jego ust. Pogłębiała powolne pieszczoty, nie chcąc rozpalać szybko spalającego się ognia, lecz podtrzymywać płomień dłużej, wzmacniając doznania pełnego pejotlu umysłu.

Jego oczy zdały się jej lekko zamglone, gdy poddawał się tym pieszczotom. Wciąż prócz pogłębiającego się rozleniwienia i przyjemności, oraz podniecenia, nie potrafiła wyczytać z jego twarzy nic więcej. Zapewne dlatego, że… nic więcej nie było.

Jego ruchy i odwzajemniane pieszczoty stały się jednak bardziej zachłanne. Dłoń spoczywająca jej między piersiami powędrowała na lewą ściskając lekko i miętosząc. Nie był brutalny, nie sprawiał nawet dyskomfortu, dalekiego od bólu jaki wywołać mógłby napalony bez miar kochanek, ale poczuła to. Druga ręka do tej pory pieszcząca jej biodro, pośladki i udo skierowała się ku własnej męskości wyłuskanej uprzednio ze spodni i drażnionej dłonią kotołaczki. Skierował ją wprost ku jej szparce.

- Boisz się mnie? - mruknęła znienacka w jego ucho dmuchając przy tym ciepłym powietrzem.

Chyba zdziwiło go to pytanie, bo na chwilę zastygł. Odwrócił ku niej twarz.
- Nie… - jego głos świadczył o podnieceniu wchodzącym wciąż na wyższe etapy. Poczuła go, zaledwie lekkim muśnięciem, ale świadczącym że trafił w końcu tam gdzie celował. Jego druga dłoń przesunęła się z piersi na biodro, by docisnąć.

Wstrzymała dłonie mężczyzny jednocześnie szarpnięciem biodrami odsuwając go od upragnionego celu. W jego oczach prócz zniecierpliwienia zauważyła ulotny błysk irytacji, gdy wciąż odmawiała mu ostatecznego poczucia posiadania.

- To chyba dobrze - uśmiechnęła się lekko i zsunęła się z kolan Sanga - Chcesz sam je ściągnąć? - spytała naciągając palcami lekko pasek fig.

Szefowi Triady najwyraźniej brakowało finezji w sypialni, do jakiej de Noir była przyzwyczajona, albo po prostu miała za małe doświadczenie z mężczyznami jego pokroju. Li kiwnął głową pochylając się i zsuwając z niej bieliznę, która po minięciu ud opadła na ziemię.

Widziała, że koktail który mu zadała już prawie go wyłączył, ale Chińczyk był twardy i kochanka była niezwykle motywująca. Mgła w jego spojrzeniu gęstniała, gdy przyciągał ją do siebie jakby czynił to ostatkiem sił.

Ten widok dodał brunetce nieco pokrzepienia i pozwoliła tym razem na zjednoczenie. Dosiadła Sanga powolnym ruchem prężąc się pod wpływem odczuć. Nie była z kamienia chociaż w całym doświadczeniu brała udział bardziej świadomie niż Li, który wyprężył się gdy jego ciało poczuło zespolenie.

Czy był go świadomy ciężko było stwierdzić. Odchylona na oparcie głowa i zamglony wzrok nie śledzący już ani wdzięków Seraphine ani szukający jej spojrzenia sugerował jakby Chińczyk był gdzieś indziej zabrany kaktusowym koktajlem z ‘tu i teraz’.

Z drugiej strony jego ręce buszujące po ciele kotołaczki, oraz lekkie drżenie i napięcie mięśni gdy de Noir ich dotykała, świadczyły jakoby ‘był tu z nią’ i ‘w niej’ bardziej niż w normalnym akcie. Delikatne skutki pejotlu dosięgały i jej umysłu. Uśmiechając się przygięła wygięte w łuk plecy i pocałowała odpływającego w transie Sanga. Wciąż poruszając się rytmicznie na nim ujęła twarz mężczyzny w dłonie przysuwając nieco bliżej swą twarz.
Sam rytm ich połączonych był hiponotyzujący.
Przesyłał nowe doznania za każdym ruchem mięśni.

- Jestem tutaj, Sang - wymruczała przyspieszonym oddechem i skoncentrowała się próbując przebić się przez mgłę otulającą ciasno umysł Azjaty. Odrzekł coś po chińsku dosyć bełkotliwie i aż zadrżał mocno dociskając ją do siebie. Zamknął oczy, a usta przeciwnie, otworzył i jakby łapał zachłannie hausty powietrza.

Chciała połączyć się z jego umysłem, wejść w majaki podsuwane przez upojony umysł. Pragnęła pokazać, że wie co zrobił stawiając się Koenigowi i by wiedział, że zyskał tym jej lojalność.

Koty z jej plemienia miały zdolność wpływania na sny, kształtowania ich według własnych planów i pozostawiania swego w nich odcisku. Nie odbywało się to za darmo a i koszt pomyłki był wysoki. Seraphine niesiona całym wspólnym przeżyciem nie zważała na to. Z całą siłą woli na jaką było ją w tej chwili stać zapatrzyła się w Sanga, któremu dawała rozkosz, próbując przeniknąć do jego świadomości. Jednak nawet otumaniony pejotlem Li okazał się trudnym przeciwnikiem i Seraphine z rozczarowaniem ujrzała niejasny obraz majaków sennych na jawie. Wrzucone obrazy czarnej kotki podróżującej obok szefa mafii nie utrzymały się rozmywając jak we mgle.

Kotołaczka ciężko odczuła własną porażkę, być może wynikającą z tego iż Sang był zbyt daleko od linii snu na który działał koci dar nie przebijający się do jego snu na jawie.

Z niejakim zdziwieniem poczuła smak soli gdy całowała kącik ust Sanga, doprowadzając jego ciało do szczytu. Zadygotał zaciskając palce kurczowo na jej biodrach, a z otwartych ust dobył się głęboki jęk. Oczy miał zaciśnięte jak dzieciak, siedzący sam w ciemnym pokoju po opowieściach o potworach czających się w kątach, ale z mimiki wyglądało to jakby jego trip nie był zły. Choć nie wiedziała tego na pewno, jego ciało oddało się jej, mimo, że jego umysł pozostał zamknięty.

Wtuliła się na koniec wciąż siedząc mu na kolanach i gładziła ramiona pokryte pasmem tatuaży. Panujące wokół mistyczne napięcie, które podnosiło jej włoski na skórze powoli opadało. Teraz jedynie musiała czekać by upewnić się, że podróż Sanga, gdziekolwiek zawiodła go magia szamanów, zakończy się bezpiecznie. Li wyglądał jakby nie skończył jego ruchy stały się powolniejsze, rozleniwione, ale wciąż gładził dziewczynę po plecach, piersiach udach. Mieszanka serotoniny i orgazmu wybiła go już do szczętu z koordynacji jawy i snu na jawie. Coraz częściej jego dłonie muskały powietrze.
Upewniszy się, że organizm Sanga nie przechodzi przez żadne nieplanowane etapy, Seraphine zsunęła się z jego kolan i doprowadziła go do ładu. Podczas gdy on wciąż kochał się z nią na tym krześle, a przynajmniej chyba tak czuł i wciąż to przeżywał patrząc po jego ruchach, gestach i westchnieniach.



Usiadła obok na fotelu nie chcąc zostawiać Azjaty samego. Znane były przypadki gwałtownych reakcji, gdzie napruci hormonem szczęścia ludzie skakali przez okna, na haju sądząc, że są niepokonani i potrafią latać.

Nie potrafili.

de Noir wolała upewnić się, że Li nie należy do tej kategorii.

Zwinięta w fotelu z kolanami pod brodą, wciąż naga, szybko wystukała wiadomość do Nedveda:

Cytat:
WQW jest niedaleko i zamieszanie dosięgło i mnie. Moje okoliczności dzisiejszej nocy uległy zmianie ale nadal chcę porozmawiać. I pomóc, bo stawka jest wysoka.
Wysłała wiadomość chwilę wpatrując się w panel powiadomień.

Cytat:
Klinika Traumy w East End będę tam od 8:00 do 10:00
Cytat:
Będę. Do zobaczenia.
Długi czas siedziała czuwając przy Sangu, który był szarpany wizjami i kolejnymi falami rozkoszy. Reagował instynktownie na wizje prezentowane mu przez przepełniony hormonem szczęścia organizm. Receptowy neuronowe zalewane seratoniną wzmacniały jego żądze i uwrażliwiały na nawet najlżejszy dotyk.
Seraphine z tego powodu trzymała się w niejakiej odległości by nie drażnić Azjaty ponad jego wytrzymałość.

Gdy w końcu wywołany kaktusowym sokiem haj minął, a sam Chińczyk zasnął głęboko lekko pochrapując, przeniosła go do swego łóżka.

Po szybkim prysznicu, ułożyła się sama obok niego, zwijając pod otaczającym ją bezwładnie ramieniem.

Dotrzymywała obietnicy złożonej Sangowi kilka godzin wcześniej.
 
corax jest offline  
Stary 01-08-2017, 15:05   #16
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Całkiem żywiołowy dzień, a raczej sam wieczór i noc od momentu wparowania do kościółka Jamesa Neesona, odbił się zmęczeniem. Usnęła bez trudu właściwie ledwo ułożyła się pod ręką śpiącego mafiozy, który spał już równym snem po wyjściu ze stanu w jaki wprawił go pejotl.
Śniła o tym, że ucieka, a ktoś ją goni. Odwracając się widziała rosłego blondyna ścigającego ją, ale nie potrafiła stwierdzić czy to Lars Koenig czy Larson, ale gdy starała się zwracać uwagę na szczegóły zrozumiała, że to Neeson biegnie jej śladem. Blond włosy zmieniły się w czerń, a wzrok prześladowcy zdawał się dziki. Nie biegł, jechał okrakiem na wilkołaku kłapiącym paszczą.
Potknęła się i przewróciła, a wampirzo-wilkołaczy tandem przemknął nad nią. Gonili kogoś innego? Przed kimś uciekali? Nie widziała już ich, zostało po nich jedynie echo wycia garou.
Rozejrzała się i uznała, że była w gettcie ale pustym, jakby ktoś zbudował to miejsce jako schronienie dla biedoty, ale zapomniał ją tu przywieźć. Wszędzie leżały jakieś szczegóły świadczące, że brakuje tylko człowieka. Drobiazgi, jak dziecięca lalka, pies skamlący o jedzenie i uwiązany do kołka, rozbite okulary, ślad buta w zaschniętej krwi. Wszędzie była krew niczym jezioro. Stała w nim po kostki. Brodząc w niej szła dalej i dalej aż zrozumiała, że brodzi po płyciźnie jeziora Ontario w wodzie czystej i odbijającej promienie słońca zobaczyła swoją sylwetkę, jak to w tafli wody. Seraphine uśmiechała się do niej. Jakby jej odbicie było druga osobą. Dwie Seraphine, choć tylko jedna. Fale łagodnie obmywały ją. Obie płynęły po Ontario poddając się wodzie. Seraphine zapomniała już czy jest tą z lewej czy z prawej. Tylko słodkie zapomnienie, przyjemność i chybotanie fal.



… mimo iż budziła się chybotanie nie ustało, jak i uczucie rozluźnienia i pewnej przyjemności. Świadomość wracała wychodząc z krainy snów i zarejestrowała jęk. Jej jęk.
Poczuła na sobie ciężar i obecność, w sobie.
Sang potraktowany halucynogennym wyciągiem z kaktusa przeżył upojną noc z piękną kotołaczką wzbogaconą o wizje aktu z nią trwającego jeszcze długo po tym jak skończyła z nim. Bo w nocy był pasywny, pamiętał jedynie momenty jak stroboskopowy teledysk lub wspomnienia wynoszone rankiem z bardzo realnego snu, ulotne i nieskładne. Dla osoby takiej jak szef Triady w Toronto mogło to być powodem frustracji, która teraz zakrywał w aurze do jakiej był przyzwyczajony. Alfy i Dominatora.
Rozglądając się w czasie jego mocnych pchnięć zauważyła, że są w oranżerii, pod błękitnym niebem. Wciśnięta jego ciężarem w posadzkę z grubą poduszką wetkniętą pod łono i skutkującą wypięciem jej pośladków, pod którymś posunięciem znów odruchowo jęknęła i wyprężyła szeroko rozchylone nogi. Sang odbierał swój relaks tego ranka na granicy brutalności, ale wciąż jej nie przekraczając. Ulotność i ezoteryczność nocnego zbliżenia kontrastowała z mocnym porannym seksem. Wrażenie abstrakcyjności potęgowali ludzie przemykający wzdłuż barierki kilkanaście metrów za nieprzejrzystymi od ich strony panelami.
- Sang … - stęknęła cicho protestując i unosząc się do pozycji na czworaka. Zagryzając wargę odwróciła twarz by kątem oka złapać kontakt z mężczyzną za nią. Kotołaczka nie należała do pasywnych kochanek i zaskoczenie wywołało jej odruchową reakcję. Błyskawicznie oceniła nastrój Li i wyczuwając wśród burzy zadowolenia i podniecenia złość. Pozwoliła kolejnemu jękowi wyciec spomiędzy warg nim podniosła się na klęczki i oparła całym ciałem o ciało Sanga. Otoczyła ramieniem jego szyję, by wpleść palce we włosy i przyciągnąć go do mocnego pocałunku, który zakonczyła ugryzieniem dolnej wargi. Druga dłoń wpiła się w biodro Chińczyka dolewając oliwy do ognia. Silna ręka przygwoździła jej pierś do podłogi, co przy objęciu go pociągnęło chińczyka. Naparł na nią cąłym ciałem. By docisnąć do ziemi.
- Naćpałaś mnie - ni to wycedził, ni to wydyszał wprost w jej ucho.
- Zgodziłeś się. - stęknęła - Nic Ci nie groziło. - zaplotła nogi o nogi Sanga by znaleźć jakiś punkt zaparcia i równowagi - Różnica między ziołami a synte... - słowa wyrywały się kontroli pod mocnymi pchnięciami, gdy Seraphine wiła się i szamotała. - Nie uzależniają. Źle było?
Choć nie widziała jego twarzy, to wręcz wyczuła buzującą w nim wściekłość. Czy to w tempie i mocy z jaką w nią wchodził, czy mocnym przygwożdżeniu ręką do podłogi.
- Zgodziłem - dyszał za każdym sztosem. - Zgodziłem… potencja… stym doznań… lekki haj… - Ze złości był bardzo bliski by przekroczyć granicę. - Mam… mam neurozłącze. Kontakt… myślą… ja nie mogę… - drugą rękę zacisnął na jej udzie mocniej rozszerzając jej nogi. - Tracić kontroli… - prawie się zachłysnął. - Na tripie, mogłem kazać zabić tysiace ludzi.
- Nie zrobiłeś tego - Seraphine wypchnęła odruchowo biodra sama wychodząc na przeciw jego ruchom. Myśl ją poraziła - To się nie powtórzy - zdyszana obiecała nie wiadomo komu: sobie czy Li - Sang - szarpnęła się mocniej by zrzucić go z siebie nieprzrywając zbliżenia. - nawet gdybyś chciał...
Może i udało by się jej go zrzucić, ale kombinacja jej bardziej potulnego tonu i mocniej wyuzdanej pozy sprawiła, że nagle wyprężył się i tuż przy uchu kotołaczki wydał z siebie ni to przeciągle głuche westchnienie, ni to cichy jęk wynikający z bezbrzeżnej rozkoszy. Napięcie całego ciała przy orgazmie znów przycisnęło ją do podłogi, poczuła jak rozlewa się w niej. Gdy ponownie poruszyła się aby go strącić on stoczył się na bok lądując na plecach. Leżąc tak z odchyloną głową dygotał na całym ciele. Chyba trzymało go jeszcze to co przeżył w nocy wzmocnione tym dzikim aktem sprzed chwili.
Rozbudzona kotołaczka odwróciła się twarzą do Chińczyka i wspięła na niego by usiąść na nim okrakiem. Poza, która zdominowała ich nocne zbliżenia szybko przerodziła się w bliższą gdy de Noir opadła na Sanga zmuszając go delikatnym naciskiem dłoni na podbródek by spojrzał na nią.
- Sang… - ponagliła go szeptem do spojrzenia na nią - Przepraszam. - pocałowała kącik jego ust na próbę. Koci urok łaszącego się basteta wyciekał z niej niemalże
- Inną za taki numer… - pokręcił głową. Wciąż drżał na całym ciele. - Nie wiem co to za świństwo mój spec zapewniał mnie, że oprogramowanie wychwyci każdą toksynę. Przyślę go do ciebie, nie wiem czy przed czy po tym jak utnę mu jaja.
- Dla Ciebie zrobię wyjątek i zdradzę skład - mruczała de Noir muskają i gładząc jego wciąż lekko nadwrażliwą skórę to opuszkami to czubkami paznokci w powolnej pieszczocie - mogę o coś zapytać? - rzuciła po chwili milczenia.
- Możesz.
- Pomijając uzasadnione obawy i obiekcje. Masz porównanie. Może być to sposób na Twoją konkurencję? - uniosła lekko brew opierając brodę na dłoniach złożonych na piersi Li.
- Tak, ale zabili by cię za to.
- Za dystrybucję? - oceniała kotołaczka. - Macie tam chyba speców od… neutralizacji, hm?
- Nie bardzo rozyumiem.. - wciąz był jeszcze rozkojarzony ledwo przeżytymi doznaniami. Spojrzał na nią jakby oczekując by wyjaśniła.
-No przecież nie podawałabym tego osobiście. Gotowe mieszanki można przekazać odpowiedniej osobie i jak widać ciężko z ich wykryciem. - Seraphine bawiła się leniwie płatkiem ucha Chińczyka.
- Nie - uciął. - Musimy się pilnować. To nie kwestia wysłania maila durnego swojej byłej, gdy jest się na tripie i czeka za to moralny kac nad ranem. - Spojrzał na nią. - To polityka, wojna jako ostateczność, żadna strona jej nie chce, ona czycha w tle jako groźba stawiania czegoś na ostrzu noża. Zaaplikuje się to coś neurokacykowi powiedzmy Sharksów, a ten nie kontrolując się każe uderzyć na moich zamiast zrobić głupstwo co by pomogło go ujebać. Straty, chaos. Za duże ryzyko.
Seraphine tylko pokiwała głową i odsunęła ciemne pasmo za ucho.
- Zjesz śniadanie? - podciągnęła się na ramionach ocierając się piersiami o jego tors i szykując do wstania z podłogi - Czy wolisz wspólny prysznic?
- Jem jeden posiłek dziennie Seraphine, późnym wieczorem. - Odruchowo ujął jedną ciężką pierś w dłoń. - Niby medycyna teraz taka, że to nie gra roli, ale przyzwyczajenie. - Uśmiechnął się ściskając lekko. - Postrzał w brzuch, możliwy każdego dnia. Wolę prysznic… - zawahał się, coś jakby siedziało mu w głowie od kilku chwil. - Tak sobie pomyślałem… Działanie nieracjonalne, chaotyczne na narkozejściu. Koenig gdyby chciał mnie udupić, nie powiedział by o SI, nasłał UNCAIRN cichcem. Gdyby nie chciał tego wykorzystywać względem mnie w żaden sposób, to by o tym nie powiedział i miał wciąż asa w rękawie. Rozumiesz coś z tego? Czemu…. właściwie mnie ostrzegł?
- Bo nas rozgrywał - uśmiechnęła się kotołaczka całując lekko Chińczyka prężąc pod pieszczotą piersi - Osiągnął to co proponował Larsson. A przynajmniej tak mu się zdaje. - mruknęła z niejakim rozczarowaniem podnosząc się z podłogi - Larson uzgodnił ze mną działanie niezależne, poza wpływem księcia, po cichu. Koenig zrobił całą szopkę z nasłaniem na mnie ludzi, włamaniem, niejako zmuszając mnie do sprzeciwu i tak dalej. A teraz ma przykrywkę. On chciał mnie zgarnąć. Ale na drodze stanąłeś mu Ty. - westchnęła wyciągając dłoń do Sanga - Jest kryty przed swoimi ludźmi.
Przerwała na chwilę podciągając Chińczyka do góry i pomagając mu się podnieść, a on jakby chciał coś rzec ale nim się odezwał dodała:
- Dlatego nasz układ nie powinien być oficjalny - wtuliła się w szefa Triady obecnie jej kochanka - Chyba, że zamierzasz się angażować w ghetto?
- Oficjalny? - Wyglądał na mocno zdziwionego. - Albo zabiją Cię moi wrogowie mając nadzieję, że mnie tym zranią, albo zrobi to moja żona.
Kotołaczka na chwilę osłupiała po czym roześmiała się na głos:
- Oficjalny w sensie czegokolwiek więcej niż do tej pory. Nie bój się, nie oczekuję romansu stulecia. - rzuciła z miną niewinnego kociaka przy okazji ciągnąc go lekko pod prysznic.
Nie odpowiedział podążając za nią.




Po wyjściu Li i jego ludzi, Seraphine przygotowała się do wyjścia na spotkanie z Nedvedem.
Przy okazji sprawdziła też drzwi i naprawiony zamek i ostatnią pozycje na liście… stan Wielebnego. Nie znalazła go jednak w jego barłogu, który nosił ślady manta jakie otrzymał na zlecenie Sanga: plamy krwi i rzygowin doprawione wybitymi zębami.

Nie mogła go jednak zlokalizować a czas ją gonił.
 
corax jest offline  
Stary 01-08-2017, 15:12   #17
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Zaparkowała w okolicach kliniki Traumy (chyba ze jest tam jakis parking bezpośredni) odsyłając citymobil i rozejrzała po okolicy. Nie spodziewała się specjalnych pułapek ale powodował nią odruch wzmocniony przebiegiem ostatnich 12 godzin.

Wysłała wiadomość do Nedveda czekając już w poczekalni pełnej pacjentów i personelu.

Ludzie kręcili się tu różni i do tego hallu wstęp był dla wszystkich. Jakaś kobieta wypytywała o lekarza zajmującego się jej synem, jakiś mężczyzna drzemał na krzesełku zapewne czekając na coś a nie mając uprawnień do wejścia głębiej. Ludzie wchodzili i wychodzili, aż z jednego z przejść prowadzących głębiej, do zasadniczej części szpitala dla osób mających polisę, wyszedł mężczyzna na którego odruchowo zwróciła uwagę.

Co prawda Larson opowiadając o zajściu w Lady’s Lue wspominał, że Nedved miał egzoszkielet, ale rzucanie wilkołakiem w jego formie bojowej od razu splotło się z ta sylwetką. Nedved był naprawdę potężnym osobnikiem i patrząc po budowie ciała chyba nie do końca dzięki drogim kuracjom genetycznym.



Rozglądał się jakby kogoś wypatrywał, ale w jego przypadku rozpoznanie iż to właśnie kotołaczka stojąca na uboczu jest osobą z która korespondował - nie było możliwe. Zaczął poruszać rękoma. A właściwie nie rękoma a dwoma protezami. Dłonie cybernetycznych, hydraulicznie wspomaganych rąk zawirowały.

Cytat:
Jestem w hallu.
wiadomość nadeszła dosłownie po chwili.

de Noir podeszła do olbrzyma czując się po raz pierwszy od dłuższego czasu niewielka. Przy swoich 175cm wzrostu nie należała do niskich kobiet a obcasy dodawały jej centymetrów. ABSowiec samą swoja posturą sprawił, że jej zwykła przewaga zniknęła w mgnieniu oka. Był drugim po Samie, który potrafił wprawić ją w to uczucie. Nie spodobało się to brunetce, nie lubiła występować z niższych poziomów.

- Witam - stanęła blisko, nieco bliżej niż pozwalały na to standardowe sfery prywatności tak, by zrekomensować sobie utratę przewagi - Jest tu gdzieś miejsce na prywatną rozmowę? - zajrzała w twarz “Misia”. Zdusiła w zarodku myśli ile osób go tak nazywa.

- Babcia…? - Mimo intonacji nie było to raczej pytanie, a jak już to retoryczne. - Spodziewałem się… - omiótł zgrabną sylwetkę wzrokiem i jakby się speszył. Było to dziwne przy jego fizjonomii. - Ogród. Tak, jest ogród przy zachodnim skrzydle - dodał zaraz próbując odzyskać równowagę z jakiej go wytrąciła.

- Jestem tuż za panem - deNoir zaszeptała nie mogąc się powstrzymać od lekkiej głupawki. To było rozkoszne. Wielki i nieśmiały. Kobiety pewnie za nim szalały.

Poprowadził ją do wyjścia, gdzie skierował się na prawo od wejścia. Starał się nie wychodzić zbyt do przodu i zerkał na nią jakby chciał mieć ją w polu widzenia. Parking kończył się niewielkim parkiem, którego kraniec przechodził w ogród z niewielką ilością drzew i krzewami umieszczonymi bez specjalnego ładu. Mała ilość osób w hallu wnet się wyjaśniła. Ogród nie był ogrodzony i pacjenci mogli spotykać się tu z bliskimi ich odwiedzającymi o ile pozwalał na to ich stan, aby wyprowadzić na świeże powietrze. Ludzi było tu trochę, co przeczyło prośbie o prywatną rozmowę.

Nedved skierował się jednak do jednego ze stolików stojących na granicy z parkiem, przy którym siedział średniej budowy blondyn w wieku około 30 lat w jednoczęściowym kombinezonie.

- Leć na razie do Mayi - powiedział wielki ABSowiec gdy się zbliżyli.
Mężczyzna bez słowa wyłączył emiter na którym wyświetlał wiadomości i odszedł, a Nedved wskazał wzrokiem ławeczkę kotołaczce sam na razie nie siadając.

Brunetka mając natychmiastowe skojarzenia z “zaproszeniem” do przesłuchania, nie protestowała. Miast jednak siadać na siedzeniu mebelka ogrodowego wspięła się z wdziękiem i gracją na jej oparcie. Ponownie próbując skrócić różnicę wzrostu. Usadowiła się na kilkunastocentymetrowym kawałeczku kompozycie imitującym drewno i założyła nogę na nogę.

Spojrzała na Nedveda, który wciąż wyglądał na speszonego, teraz może nawet bardziej:
- Dziękuję za spotkanie - uśmiechnęła się do mężczyzny delikatnie spoglądając lekko bokiem - Wiem, że czas się liczy. Znaleźliście już Neesona?
Zmarszczył brwi i obszedł ławeczkę by usiąść na niej naprzeciwko Seraphine.
Normalnie, przez co górowała nad nim, ale to akurat zdawało się go nie ruszać. Odchylił się opierając masywną sylwetkę, o oparcie aby nie musieć zadzierać głowy.
Ostrzegawczy jęk kompozytu mógł być tylko wytworem wyobraźni. Ale nie musiał.

- Co i skąd Pani wie o Neesonie. I czemu chciała się Pani spotkać?
- Dał się poznać jako kłamca - wydęte usta mówiły więcej niż sam ton szeptu - i przez to Koenig próbuje mnie wmanewrowywać w jego biznes. - uwagę Seraphine przyciągały obecnie muchy latające wokół i natrętnie narzucające swą obecność bzyczeniem. Głos dziewczyny brzmiał nieco roztargnienie - Wiem o sprawie ghetta. Wiem o Panu i pana koleżance. - głos kotołaczki nawiedziły nuty smutku - I o ludziach z okolic LL. Chcę zaoferować pomoc i swoje usługi. - przy ostatnich słowach skierowała swoją uwagę ponownie na Nedveda. - Zbyt wiele istnień ludzkich jest narażonych.

Milczał.

Speszenie jakie prezentował na jej widok zastępowała irytacja, ale że starał się tonować, to może szło tu i o wściekłość nawet.
- Nie może mi Pani pomóc. Próbowałem dostać to śledztwo, odmówiono mi. Zresztą nie tylko odmówio… - zacisnął jedną rękę. Gdyby miał w niej bal drewna poleciały by drzazgi. Skąd wie Pani o gettcie?

- Klon Koeniga opowiedział wydarzenia w LL tuż po nich. Próbując przedstawić mi jedyną możliwą opcję do umknięcia miana “czarnej owcy”. Podobno dał mu Pan 72 godziny na znalezienie Neesona?

- Nie. Koenig ułożył się z władzami Toronto. 72h na resocjalizację zakończoną włączeniem go w struktury tego legalnego trupiego bagna. Procedury tutaj to dopuszczają. Ale do cholery nie w obliczu takiej sytuacji! - Wyglądał jakby miał uderzyć w stół, kotołaczka oczyma wyobraźni widziała jego dwie połówki malowniczo lecące w dwie strony. - Po 72h miał go przekazać do departamentu istot nadnaturalnych w celu przesłuchań. Albo ze stopy świadka, jako członka Camarilli, albo jako terrorystę ze współudziałem planowania masakry i nielegala. 72h. 3 dni opóźnienia w szukaniu terrorystów-pchlarzy. - Jego wzrok wyrażał bezsilność i echa jakby szoku, czegoś co nim wstrząsnęło, czego się nie spodziewał i zrozumieć nie mógł do tej pory.

- Dużo ma Pan kumpli co myślą podobnie? - Seraphine przerwała jego ton myśli i wściekłości - Bo zdaje sobie Pan sprawę, że Neeson albo nie żyje, albo jest bardzo daleko a tu gra toczy się o coś innego?

- Myślą podobnie… - już miał coś dodac gdy spojrzał na nią uważniej. Jakby dotarło do niego coś co umknęło gdy przyatakowała go z marszu epatowaniem wdzięku przyprawiając o speszenie jak u ucznia. - Kim Pani jest? Jak Pani ma na imię? Pavel Nedved… - Odruchowo wyciągnął dłon jak do powitania ale czując niezręczność złapania smukłej dłoni w… w to. Cofnął ją na powrót.

- Seraphine - mruknęła obserwując jego zabawę w koci-koci łapci - de Noir. Babcia…
- Babcia - mruknął zerkając odruchowo na jej biust, ale tylko przelotnie i jakby mimochodem. - Wiesz co to znaczy stanąć twarzą w twarz z oszałałym borgiem, opem-weteranem MiliTech, co dostał za dużo wszczepów i odpadł? Z szarżującym wilkołakiem? W ABS nie ma ludzi myślących inaczej. Nikt kto by celował w kasę czy prestiż nie pisałby się na to.

- Nie wiem - przyznała z jakąś naiwną otwartością - Ale wiem co to znaczy walczyć o ludzi, których kochasz. I wiem co zostaje po ataku spaczonych wilkołaków. - rzuciła zdecydowanie twardziej niż zamierzała. - Pytam, bo… - spojrzała na Pavla - … zamierzam podjąć działania w sprawie ghetta. Jak się domyślasz, będę potrzebować ludzi.

- To powodzenia - odpowiedział z mieszaniną… żalu, złości? bezsilności?
- Masz cyrograf?

Spojrzał na nią baczniej jakby nie wiedział o co jej chodzi.
- Lojalkę, wszczep, cokolwiek?
- To nie korpo, nie praktykuje się takich rzeczy. Zresztą… - Machnął ręką jakby w końcu załapał. - Była awantura - przez burzę uczuć przedzierało zmęczenie. - Za tego Neesona i 72h. Połowa z naszych złożyła wnioski o dwutygodniowy urlop. - Znów na nią spojrzał. - Chcieliśmy spędzić go… no zgadnij gdzie?

- Skoro nie masz opcji ruchu, masz opcję na rozmowy od czasu do czasu? Na przykład podczas kolacji? - stopa kotołaczki nabrała lekkiego ruchu i powędrowała nieco ku górze wytrącając skupienie rozmówcy.

Rzucać wilkołakami o ścianę i wyrywać im ręce - tak, to nie był problem. Nie reagować na socjozabiegi pięknej manipulatorki… inna sprawa. Nedved jakby się zawiesił spoglądając na stopę obutą w szpilkę.

Wyjął z kieszeni przenośny emiter i poruszył dłońmi omnifonując. Na stole wyświetliło się holo.

Dziennikarka i jakiś oficjel.
Nedved przewinął do pewnego fragmentu.

Cytat:
- Coraz częściej mówi się o szczycie w New Vermont i rozmowach o polityce względem wilkołaków - mówiła dziennikarka. - Śledztwo prasowe wykazało, że dotyczyło to szkoleń i nowych metod przeciwdziałania przed zagrożeniem terrorystycznym. Mógłby pan wyjaśnić jakie środki zostały już podjęte?
- Niewiele Panno Nixx, to są sprawy dotyczące bezpieczeństwa i wszelkie szczegóły… Mogę jednak uspokoić obywateli i zapewnić, że aglomeracja Golden Horsehoe faktycznie uczestniczy w projekcie i sukcesywnie zwiększamy bezpieczeństwo. Jutro jednostka ABS Toronto rozpocznie pewne szkolenia w tym zakresie.
- Pozbawiacie miasto zaplecza ABS?
- Panno Nixx. Tak czy owak specjednostka musi przeszkolić się w nowych technikach. Jutro? Za miesiąc? Lepiej wcześniej niż później. Przy Departamencie policji będzie funkcjonowac dyżurny skład operatorów ABS, a z miejsca szkoleń w razie potrzeby… mówimy o dwóch, może trzech minutach różnicy względem sytuacji gdy nasz ABS funkcjonuje w obrębie miast…
Nedved zatrzymał.
- Wczoraj pół ABS wystąpiło o urlop by siedzieć w Saskatchewan Babciu. Dziś ogłoszenie ćwiczeń, jutro większość pakuje się w AV. - Uniósł się lekko i pochylił. - Podobno dalej niż 2-3 minuty transpojetem.
- Coś wiadomo na temat kanałów wilków w mieście? Masz jakieś dane?
- Nie. My jesteśmy tylko grupą uderzeniową. Policja i Departament ds Nadnaturali zajmuje się śledztwami i tym całym gów… Przepraszam.
- Za co? - kotołaczka uniosła brwi - Za brak kontaktów w departamencie czy za gówno?

Tylko wprawny obserwator zauważyłby, że wielki operator ABS się lekko zaczerwienił.
- Nie mam tam kontaktów i nie widzę powodu bym miał za to przepraszać. - Starał się nie patrzeć ani na Seraphine, ani na lekko kiwający się bucik, skupił się na zatrzymanej holoprojekcji.
- Nikt z ekipy nie ma kontaktów? - zasępiła się de Noir - Kogoś z ABSu na emeryturze masz może w kontaktach, z kim mogłabym się skontaktować, Pavel? - de Noir smakowała wymawianie nowego imienia.
- Mogę popytać, może ktoś ma. Depek nas z policją jednak wysłał na odkryty kanał przerzutowy pchlarzy. Sabatnika zabiliśmy, Neeson zwiał. ABS istnieje 9 lat, na emeryturę nikt jeszcze nie odszedł. Paru odeszło bo za dużo dla mózgu. Jeden siedzi w wariatkowie. - Nedved zasępił się. - Gdyby to była kwestia posiadania kumpli na offie by zapewnić ghetto osłonę gdy nas wywiozą, to sam bym motywował. Mam paru znajomych w Mili, pogadam, ale… - w końcu na nią spojrzał. - W LL padły trzy trupy postronnych. Choć uderzyliśmy na nich znienacka, a oni skupili się raczej na nas. - W jego oczach zobaczyła smutek. - My sprzątamy by nie było więcej ofiar Seraphine, ale gdy wpadamy to już jest ich wiele. Robimy co możemy, ale to te zjeby powinny rozpracowywać terro zanim uderzą. - Wziął głęboki oddech. - Neeson wie gdzie są wilki, daj mi namiary, a stanę na uszach by znalazło się paru chłopców co ich odstrzeli.

- Stań na uszach i mi pomóż. Nie będę latać za Neesonem, bo to nie ma sensu. Nie wierzę, że Koenig nie ma środków by go znaleźć. Jak zwykle pogrywa we własną grę. Tak jak i władza. Mnie nie interesuje ani Koenig ani władze Toronto.
- Tylko ludzie? - przerwał jej.
- Do pomocy? Nie. Ja chcę wejść do środka, Pavel.
- Jakiego środka?
- Burdelu w ghetcie - uśmiechnęła się de Noir - i… - urwała rzucając mu kose spojrzenie i stopując marzenia o wielkości - i… zobaczę co dalej.
- Pogadam z paroma ludźmi. Na razie to w ogóle nie wiem co się dzieje. - Pokręcił głową. - Czemu ten zjeb - wskazał na oficjela na zastygłym holo - trąbi w największej stacji, że wychodzimy z miasta? Czemu dają casus 72h Koenigowi na Neesona. Jeszcze temu klonowi cholera chciałem dać kajdanki na niego, to odmówił. To jest jakiś chory cyrk.

Seraphine poprawiła się na oparciu ławeczki:
- Pavel, pierwsze co mi się nasuwa na myśl… - zagryzła wargę - to umówiony sygnał. Na przykład dla sabatu. Robią wjazd i zyskują wstaw sobie co. Ludzi? Lokacje? Albo dla - pokręciła głową wzruszając jednocześnie ramionami - wilków z tych samych pobudek. Ludzie sam wiesz, niekoniecznie muszą zdawać sobie w pełni sprawę z wpływu - de Noir gładko stwierdziła sama bezczelnie korzystając z dobrodziejstw swojej kociej strony. - Nie znam się na polityce. To zupełnie nie moja broszka.

- Moja też nie. Pewnie nawet mniej niż Twoj… - urwał i znów przez twarz przeszło mu coś na krztałt lekkiego zaczewienienia. - Wiem tylko tyle, że coś tu śmierdzi - podjął. - Pogadam z paroma ludźmi, postaram się aby ci pomogli.

- Dzięki. Co z Mayą? Wyjdzie?
- Nieprędko. - Wstał a twarz mu się zachmurzyła. Uśmiechnął się. Cynicznie. Ludzie tacy jak Pavel Nedved nie umieli się cynicznie uśmiechać, chyba że doprowadzeni do ostateczności. - Miała fart. Z własnej pensji wykupiła w TT golda. My dostajemy służbowo silver. Na jej srebrnej polisie to byś rozmawiała ze mną na cmentarzu. Byłbym pewnie pijany.
- Chcesz to mogę spróbować jej pomóc.
- Ma opiekę. Jest stabilna. Nie dostała pazurami w twarz, nie urwał jej kończyny. Fart, nic tylko śpiewać i tańczyć z radości.

- Chcesz to mogę spróbować pomóc - mruknęła raz jeszcze de Noir zeskakując zgrabnie z ławki.
- Jesteś lekarzem?
- Lepiej. Mam magiczne paluszki. - Seraphine pomachała palcami przed nosem Nedveda.
- Kiepski temat na żarty. - Zaczął zbierać się do odejścia, gdy Seraphine złapała go za ramię.

- Wiesz nie zwykłam pomagać na siłę. Ale mogę spróbować i uleczyć ją ile zdołam. - spojrzała znacząco na nadętego obecnie Pavla.

Medycyna była w 2050 na świetnym poziomie. Komory kriogeniczne, nanotechno, speedhealery. Jeżeli ktoś twierdził, że może pomóc ustabilizowanej rannej bardziej niż opieka Trama Team na złotej polisie, musiał żartować.
Chyba, że ten ktoś upierał się, że to na poważnie, a jego rozmówca był opem ABS.
Pierwsze co Nedved zrobił to odruchowo, na ułamek sekundy spojrzał na niebo. Słońce nie było skryte chmurami
- Wilczyca…? - jego pytanie zbiegło się z wysunięciem tytanowych szponów cyberręki.

Seraphine popatrzyła na niego z lekkim politowaniem:
- I przyszłabym do Ciebie pogadać jak ubić inne wilki? Bastet, Pavel. - Seraphine wyprostowała się niczym egipska Bastet.
- Karta ID - powiedział zimno. de Noir kręcąc głową pokazała mu dokument. - Więc?
- Kotołak… - Wyrzucił z siebie patrząc na jej poświadczenie legalności wyświetlające się na emiterze, gdy Seraphine pchnęła poświadczenie z IDCard swoją persap na jego adres omnifonem.

- Zbliż się choćby do Mayi, a powyrywam ręce - odpowiedział.
- Twoja decyzja - Seraphine uniosła dłonie w górę - zdawało mi się, że ją lubisz. - wzruszyła ramionami. - Czyli z pomocy nici, hm?
- Odezwę się. - Nedved nie spojrzał nawet na nią odwracając się i odchodząc.
 
corax jest offline  
Stary 14-08-2017, 22:24   #18
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Seraphine przez chwilę przyglądała się odchodzącemu Pavlovi by w końcu oderwać się od krawędzi trawnika i ruszyć ku wyjściu.
Sprawdziła godzinę i z niejakim niedowierzaniem zarejestrowała ledwie dziewiątą.

Wywołała połączenie do Nasha maszerując żwawym krokiem ku najbliższej kawie na wynos.
Zostawiła krótką wiadomość na poczcie Stirlinga i nie przejmując się brakiem odpowiedzi, zakupiła dwie duże soya late oraz kilka niewielkich słodkich sucharów. Nie spodziewała się odpowiedzi, bo i Nash nie miał w zwyczaju wstawać przed dziesiątą.

Dojechała do klubu Inferno, obecnie funkcjonującego w trybue low-key lecz miast kierować się do głównego wejścia, ruszyła na tyły dużego budynku. Monitorowany i ogrodzony kawałek przejazdowy prowadził do mieszkania właściciela, który nie widząc sensu w mieszkaniu z dala od swego oczka w głowie, wydzielił część budynku na prywatny loft.
Seraphine dała się zeskanować balansując podstawką z kawami i z lekkim uśmiechem ruszyła do środka mieszkania. W 2050 roku był to spory akt zaufania, by dać znajomemu pełen dostęp do swojej siedziby.

Szczególnie gdy tym znajomym był zmiennokszałtny.

Relacje de Noir i Stirlinga wykraczały jednak nieco ponad zwykłą znajomość i “czuj się jak u siebie” Nash rozwinął poza łóżko stojące w sypialni.

System zamknął za nią drzwi i było to jedyne co kotołaczka mogła zaobserwować w wyglądającym na wymarły lofcie. Jedynie z kierunku sypialni dobiegało ciche echo muzyki, poza tym mieszkanie wyglądało na opustoszałe.

Nieco zaskoczona kotołaczka zaczęła powoli skradać się na czubkach palców. Rozglądała się w poszukiwaniu porzuconych ciuchów, rozważając w pierwszym odruchu, że Nash może być zajęty. W końcu żadno z nich nie ujmowało wzajemnego układu w sztywne ramy.

Krok po kroku wciąż z tacką kawy w ręce podeszła na próg sypialni i spostrzegła, że nie myliła się. Części ubrań porozrzucane były po pomieszczeniu. Muzyka dobiegająca z głośników była przyciszona, ale znać było orientalne nuty rodem z Bliskiego Wschodu, a display wystroju pokoju ustawiony był na wyświetlanie wnętrza otwartego loftu w….? Marakeszu? Chyba tak.


Wrażenie potęgował strój orientalnej tancerki leżący przy łóżku.

Na nim na brzuchu z jedną rękę zwisającą na ziemię spał Nash, a obok z twarzą na plecach mężczyzny jakaś kształtna brunetka. Na szafce obok leżał holodisplay wyświetlający w powietrzu jakiś tekst.
Kontrakt.
Wszystko stawało się jasne.

Nash nie spał z wszystkimi jak popadnie, ale sprawdzanie nowych tancerek z rzadka wymykało się spod kontroli. Dziewczyna musiała być naprawdę dobra, że zabrał ją tutaj i skończyło się w łóżku. Nie wiedziała zapewne, że nie przysporzy jej to punktów u nowych koleżanek z pracy. Po podłodze pełzały rotacyjnie i chaotycznie wyświetlane wiązki czujników alarmu. Nash nie był głupi i ustawiał takie zabezpieczenia. Dziewczyna nie miała szansy wymknąć się cichcem, obrobić go i zniknąć.
Ale też chyba nie miała takiego zamiaru bo spała w najlepsze.

Seraphine nie zrażona zastaną scenką wróciła do saloniku i rozsiadła się wygodnie. Ze smakiem zajęła się przyniesionym poczęstunkiem. Nim się obejrzała z sucharów zostały nędzne okruchy. Jedynie druga soya latte stała, czekając na wypicie.

W międzyczasie de Noir postanowiła sprawdzić też pocztę oraz upewnić się, że pracownicy jak codzień otworzyli sklepik.

Dała Nashowi jeszcze kilka minut i najedzona rzuciła zabraną z sofy poduszką w stronę sypialni. Popijając resztki kawy przygotowała się na przyglądanie się scenie dantejskiej, która jednak nie nastąpiła. Czujniki zarejestrowały ruch i system chyba faktycznie wybudził Stirlinga ze snu poprzez czujniki omnifona, ale żadna zdecydowana reakcja nie nastąpiła. Widocznie fakt, że dziewczyna wciąż śpi mu z głową na plecach wystarczył aby go uspokoić.

Mimo to po chwili Seraphine doczekała się pewnej reakcji. Nash wyszedł z sypialni ziewając i w czysto męskim odruchu podrapania się po pośladku skierował do łazienki. Przechodząc na drugą stronę korytarza musiał chyba coś zauważyć bo w progu zatrzymał się, cofnął i spojrzał w kierunku salonu.
- Ehm… Seraphine? - Sięgnął po ręcznik by się nim owinąć. - Ciekawa pora na odwiedziny - dodał zerkając ku sypialni i znów do salonu.
- Ręcznik to na moją czy jej cześć? - mruknęła kotołaczka unosząc kubek - dzwoniłam, nie odbierałeś. Musisz się obejść jedynie kawą - mina Seraphine mówiła wszystko, torebka po ciastkach jeszcze więcej.
- Głupio tak jak jedno na golasa, a drugie nie - skrzywił kącik ust w cieniu uśmiechu - dlatego, jak nie masz zamiaru się przyłączyć to będziesz musiała ścierpieć ten ręcznik. - Klapnął obok na sofie i chwycił kubek kawy. - Wyłączyłem w nocy powiadomienia, tylko te z priorytetem. Co się stało?
- Dobrze wiedzieć, że nie jestem priorytetem - Seraphine zrobiła smętną minkę - Poranki faktycznie Ci nie służą - niby to fochnęła się, zrzucając szpilki i moszcząc się jednak wygodniej na sofie. - Potrzebuję info. Planujesz kolejną rundę? - wskazując brodą sypialnię - Wolałabym na osobności. - zaszemrała cicho.
- Ty jesteś, połączenie musiałaś chyba robić zwykłe nie?- Przeciągnął się. - Nie planuję. A jakiego typu info? - Zrobił dwa proste gesty dłonią, a wzmacniacz domowy pozwolił odczytać je omnifonowi w sypialni pozostawionemu podczas planowanej przez Nasha wyprawy do łazienki. Było to wygodne, dzięki temu nie trzeba było nosić omni przy sobie. Lekka muzyka rozbrzmiewająca w sypialni podgłośniła się. Może nie był to bardzo głośny jazgot, ale na śpiącą dziewczynę z pewnością powinno wystarczyć.
- Poważne. Na kilkaset tysięcy istnień poważne. - ewidentnie Stirling nie był w sosie tego poranka - Mam nieco kłopotów i potrzebuję złożyć ekipę na wypad za miasto. To jedna rzecz. Druga to potrzebuję pogadać z Kane.

Gdy kończyła, ciemnowłose dziewczę obudzone głośniejsza muzyką i zaalarmowane brakiem Nasha w łóżku wyszło w końcu z sypialni przecierając oczy. Faktyczne zbudowana była świetnie, choć mógł być to wynik chirurgii lub kuracji genowej. Tylko twarz…. choć ładna to z jakimś takim antypatycznym, permanentnym grymasem.
- A co to za lala? - Dziewczyna wyprężyła się w pozie pokazującej jej walory oraz mową ciała wskazując Seraphine: “to mnie dymał w nocy, jak coś to przegrałaś”. - Każ jej spadać i wracaj do łóżka Naaash. - Uśmiechnęła się zalotnie.
- Zbieraj się i ty spadaj, zaczynasz o osiemnastej, Gina wprowadzi cię we wszystko tylko bądź wcze…
- Ale... !
Stirling przewrócił oczami.
- Ciuchy. Wypad. Gina. Osiemnasta zaczynasz. Koniec przekazu.
Dziewczyna jakby zatchnęła się złością patrząc na Seraphine i obróciła z urażoną dumą kierując do sypialni.
- Niektóre robią się tak bezczelne przez sam… sama wiesz - Stirling westchnął wstając. - Odleję się, pogadamy, daj mi chwilkę.

Seraphine skinęła głową potakująco.

Nie wcinała się w dyskusję Nasha i cycatej wychodząc z założenia, że to nie jej małpy i nie jej cyrk. Zastanawiała się jedynie, czy Stirling zaczynał się starzeć. Do tej pory jego gust zarówno w kobietach i mężczyznach był bez skazy. Ta tutaj… de Noir wykrzywiła się nieco…

...i zaczęła przeklikiwać informacje na temat samego ghetta, czekając na powrót Stirlinga, ale pierwsza wyszła jego nowa pracownica. Starała się jednocześnie jakby ostentacyjnie nie zauważać kotołaczki i słać jej jadowite spojrzenia. Wyglądało to absurdalnie uroczo, lecz na de Noir zupełnie nie działało. Przedefilowała do wyjścia i trzasnęła drzwiami. Nash pojawił się w salonie chwilę później w jeansach i rozpiętej koszuli.

- Problemy, ekipa za miasto. Kilkaset tysięcy. Ostra wampirzyca. Zaciekawiłaś. Szczegóły?
- Potrzebuję przeprowadzić zwiad, zebrać info - kotołaczka machnęła dłonią, oblizując smukły palec i wyciągając nim okruszki z paczki po sucharkach - kwestia ssaczy i wilków planujących zrobić rozpierdówę w ghettcie. A w dodatku w to wszystko udupiony jest “lover boy” Koenig. - de Noir nie wspomniała Nashowi o szczegółach ani rosnących podejrzeniach. - Próbuje mnie wmieszać w politykę pijaw. Nie chcę się w to ładować. Zamiast bawić się w ciuciubabkę, wolę przejść do sedna. Stąd ekipa. Sama nie wejdę. Na kiedy i kto? Potrzebuję sprawdzonych ludzi, Nash, nie fanatyków czystości rasy ludzkiej.
- Mogę puścić info, że potrzeba ludzi do jednej akcji, ale ile potrwa to… nie wiem. Do Inferno nie przychodzą zwykli solo. Mam tu trochę gości wiszących mi przysługi, ale to raczej na info, wpływy… nie na zbieranie grup uderzeniowych. Kierownicy działów korpo, czy szychy z ratusza to nie ten target.
-Wiem, Nash. Ale to też jest poza moją działką i znajomościami. Idę po omacku. - deNoir nie widziała sensu w ukrywaniu pływania na głębokich wodach - Ale wybór jest żaden. Albo coś spróbuję albo będziemy mieć kolejną wojnę. - kotołaczka oparła brodę na dłoniach w zamyśleniu. - Wpadnę dziś wieczór do klubu. Spróbuję też swoimi kanałami poszukać ekipy.
- Ile osób potrzebujesz, jak dobrych, do czego dokładnie i gdzie? Które ghetto?
- Myślałam o czymś małym, góra sześć osób. Najlepiej z doświadczeniem w starciach z nadnaturalami. Ale ABS wziął sobie urlop. - Seraphine wyliczała kolejne punkty - Snajper, dwóch techników, ktoś z doświadczeniem szpiegowskim/infiltracja. Nie muszą być koniecznie sami ludzie. Dobrych, może być i najlepszych. Zależy czy dadzą radę działać na zlecenie kotołaka. Wciąż Kanada, Nash.
- Na kiedy ich potrzebujesz?
- im szybciej tym lepiej. 48 godzin byłoby idealnie.
Najpierw spojrzał na nią jakby urwała się z choinki, a dopiero później zaczął się śmiać. Mocno i szczerze. Wygladało jakby się chwilkę potem już opanował i próbował upić łyk kawy, ale prawie się oblał bo znów tąpnęła nim fala rechotu.
- Dobry… - otarł łezkę z kącika oka - żart.
- Też bym się pośmiała - Seraphine zupełnie nieporuszona nadal opierała brodę na ręce.
- To posłuchaj sama siebie, Seraphine. Sześciu speców na poziomie wyszkolenia ABS, do ewentualnej neutralizacji pijawek lub pchlarzy. Sprawdzonych i pewnych, nie mających problemu, że jesteś mruczadełko. 2 dni. Są dwa organizmy, które są w stanie skompletować taką ekipę. MiliTech i miasto. Może jeszcze któraś z silniejszych mafii. No i Koenig i jego banda.
- Ty myślałeś, że mam ile czasu? Rok? - Seraphine prychnęła lekceważąco - I nie do neutralizacji. Jedynie zebrania info. Ok, rozpuść wici, im więcej info na ulicy tym lepiej. - kotołaczka wstała z sofy przeciągając się leniwie i sięgnęła po rzucone pod stolik buty.
- Popytam. Mam parę pomysłów, ale wątpię czy w 48 to wypaliło. I zapomnij o tak licznym składzie. Mogę poznać cię z dwoma, trzema ludźmi co mają kontakty wśród solo, ale to nie będą “pewni” solo. Pewniejsi niżbyś brała z banku ofert w simple net, lub nawet niskiej VR, ale wciąż tacy, że nie będzie pewności. Zresztą. - Spojrzał na nią przekrzywiając głowę. - Po co ci taka ekipa tak dokładnie? Przecież obcy w gettach świeca jak żarówki. Info to ty z nimi zbierzesz tam tyle co od tej siksy co właśnie wyszła.
- Nagraj te kontakty, proszę. - Seraphine stanęła pewnie na obcasach - Jak dogram szczegóły to ci powiem, jeśli nie będzie to narażeniem Cię. Wpadnę koło 22-23. Będziesz?
- Będę. - Nash wyglądał jakby się nad czymś mocno zastanawiał. - Możesz przy okazji zrobić coś dla mnie. i przy okazji może… - urwał. - W West Queens West robi pewien klon na SI. Nieutoryzowany. Dasz radę go do mnie sprowadzić?
- Nie wiem. Daj namiary, spróbuję ale nic nie obiecuję. Wiesz te 48 godz nie jest wyssane z palca. - Seraphine ruszyła w kierunku drzwi. - to on czy ona?
- Ona. - Nash też wstał lekko zirytowany olewką kotołaczki. - Ale jak ci śpieszno, to przeciez nie będę zabierał Ci czasu.
- Wstaleś lewą nogą? - do tej pory kotołaczka próbowała zachować spokój, ale na foch Stirlinga poczuła puszczające nerwy - Czy chcesz się koniecznie pokłócić? - odwróciła się do bruneta z błyskiem w oku.- Lewą nogą? - Widać było, że nie rozumie o co chodzi. - Czemu?
- Mnie się pytasz?! Nie masz humoru, mogę zrozumieć, bo rano. Ale ja jestem pod presją czasu. Powiedziałam, że spróbuję, tak?
- Miałaś zamiar wyjść przed tym jak zacznę mówić o szczegółach, czy po? - Stirling uśmiechnął się krzywo.
- Namiary można przesłać. Jest coś super szczególnego w tym klonie to słucham - Seraphine zgrzytnęła zębami - Ale nie traktuj mnie jak tej cizi. Bo TO tak nie działa - zrobiła gest palcem między Nashem a sobą.
Przez chwilę wyglądał jakby miał rzucić coś uszczypliwego, ale dał sobie spokój.
- Może i jest - odpowiedział kończąc kawę. - Mam hakera, co może spróbować przeprogramować kody lojalnościowe SI. Tydzień temu w Downtown kropnęli jednego Rosjanina. Bardzo wysoką szyszkę. Przyjechał podobno negocjować jakieś punkty przerzutowe. Miał klona na SI, bodyguard, ale prócz oprogramowania bojowego… Ot, klon-gejsza. Ochroni i ogrzeje łóżko. Kropnęli go gdy był bez niej. Zniknęła. A jak większość klonów z SI nie ma sprzęgu by nie można było hakować zdalnie, stąd brak możliwości namierzenia. Ktoś widział ją w WQW. Poza tym, że pomożesz mi, to może będziesz miała jedną ze swojej “szóstki”.
de Noir pokiwała głową:
- Masz obraz na holo? Jakikolwiek opis? cokolwiek?
- Wyślę.

Chwilę zajęło brunetce zmierzenie Stirlinga wzrokiem.
- Do zobaczenia wieczorem - tego ranka czuła się u Nasha jak w innej bajce. Nie była pewna czemu, ale wolała wyjść nim ich scysja przerodzi się w coś innego.
 
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172