Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2017, 00:32   #11
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Jeffowi nawet udało się nawet na chwilę uspokoić nieziemski wkurw jaki nosił Michaela od momentu kiedy odzyskał pamięć. Te miesiące o których nic nie wiedział, czas kiedy ktoś robił z nim co chciał...no nie było opcji żeby strzymał coś takiego. Potem znowu sprowokować. A na końcu uruchomić kolejną szufladkę w pamięci. Lewis bujał się na krześle jak łódka na wlocie zatoki.

- A po cholerę mi…- młodzik urwał, zaskoczony własną reakcją. Nerwowo oblizał wargi, nieufny już wobec wszystkiego, nawet własnych żądz - Czemu mi to przynosisz? W co mnie chcecie wrobić? -
- Po co z tym walczysz, przyjacielu? - odparł mężczyzna z perfidnym uśmieszkiem na twarzy - Obaj dobrze wiemy, że tego pragniesz -
Po tych słowach mężczyzna wyciągnął zatyczkę z worka i natychmiast w pokoju rozszedł się zapach, którego nie sposób było pomylić z żadnym innym. Organiczny z lekką nutką metaliczności w tle, oszałamiający zapach krwi.

Michael poczuł, jak zaczyna mu się kręcić w głowie. Powieki opadły mu ciężko i z trudem uniosły się na powrót.
- Chodź do taty, maleńki! Nie bój się!
Chciał wykrzyczeć Jeffowi w twarz jak to go zdradził - najwyraźniej i wtedy i teraz. Wbić jego pełną samozadowolenia mordę w podłogę, wsadzić mu tego jointa w odbyt i trzymać tam aż się dopali. Ale w otumanionym mózgu błysła najlepsza myśl tego wieczora.
Z kosą w plecach nic nie ugrasz.
Z wymuszonym uśmiechem rozluźnił pięści i ostrożnie ruszył w stronę obcego
- Taty, dupku? Imienia ci nie dali? -
- O! - zdziwił się mocno i nad wyraz autentycznie mężczyzna. Zbliżył się do Michaela i spojrzał mu głęboko w oczy. Zapach krwi wwiercał się w umysł Lewisa niczym, jakiś przeklęty amazoński robal, który lubował się w znajdowaniu sobie leża w ludzkich otworach.
- O?! Tylko na tyle...-

Wszystko wokół przycichło i pobladło. Stojący przed nim mężczyzna coś mówił, ale Lewis słyszał tylko dziwny szum, jakby był głęboko pod wodą. Czuł, jak ślina zbiera mu się w ustach. Każda cząstka jego ciała łaknęła krwi. Choć jego umysł się wzbraniał przed tą bluźnierczą praktyką, ciało domagało się pokarmu.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 30-06-2017, 10:26   #12
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Amy spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Eileena nieprzytomnym wzrokiem. To nie on tu powinien być. Był jej partnerem, kochankiem, a teraz nie czuła do niego absolutnie nic. Chciała zobaczyć tamtego mężczyznę. Zrozumieć dlaczego na samo wspomnienie zrobiło się jej wilgotno. Znaleźć go i spytać kim jest.

- Ja… chyba sobie… - Nie, nie powinna mu mówić. Chciał wezwać policję z powodu tej karteczki, a Amy była pewna, że gdy zaangażują policję nigdy nie spotka swego wybranka. Sięgnęła po jedna z wielu walających się tu i ówdzie kartek i długopis. Na szybko narysowała ostatni zapamiętany znak z opakowania zapałek. - Kojarzysz ten znaczek?


- Jasne - odparł krótko - Studio 54, taki klub. Tylko mi nie mów, że masz teraz ochotę na zabawę?
- Mam ochotę nie myśleć o tym bukiecie i liściku. - Amy podniosła się powoli. - Kto wie, może upoluję kogoś po drodze. - Poklepała torbę ze swoim dodatkowym aparatem.

Ucałowała Eileena w policzek i podeszła do drzwi, tam jakby sobie o czymś przypomniała.
- Dzwoniła Diana?
- Do mnie? Odkąd cię uwolnili, to nie. Wcześniej byliśmy w stałym kontakcie.
- Hmmm prosiłam by zadzwoniła, upewnić się czy dotarłam… - Amy lekko się zmartwiła. - Mogę skorzystać z telefonu?

Gdy Eileen przytaknął wybrała szybko numer swojej mamy. Porozmawiały chwilę i Amy przekazała, że jednak przenocuje w mieście. Diana była zła, ale to nie miało teraz znaczenia. Wspomnienie tamtego mężczyzny było zbyt żywe, tak jak smak zlizanej z ust krwi. Porozmawiały chwilkę by Diana się uspokoiła, po czym pożegnała się z Eileenem i ruszyła w kierunku swojego niewielkiego lokum w centrum Nowego Jorku.


Mieszkanie było w takim stanie w jakim je zostawiła, lekko zakurzone po jej nieobecności. Diana przewaliła jej szafę z ciuchami, wybierając rzeczy, które powinna z sobą zabrać, na szczęście nie uznała sukienek, w które wciskała się na wszystkie imprezy, za godne uwagi.

Amy wzięła prysznic chcąc dobudzić się po drzemce, którą ucięła sobie u Eileena. Nie pamiętała jak nazywał się jej wybranek, ale pamiętała imię Vincent, zawsze mogła poszukać tamtego faceta i trafić po nitce do kłębka.

Z jakiegoś dziwnego powodu nie kojarzyła tego lokalu. Owinięta ręcznikiem podeszła do swojego biurka i wyjęła jeden z notesów. Miała nawet zapisany klub 54. Czyżby zapomniała o nim, przez tą amnezję? Wbiła się w wąską sukienkę.


Jak mogła nie pamiętać klubu, w którym była z nim? Na samo wspomnienie, po jej ciele przechodził przyjemny dreszcz. Jak mogła zapomnieć jego imię? Zebrała kilka rzeczy do trochę większej niż damska torebki by po chwili dorzucić jeszcze do niej, jeden ze swoich mniejszych i tańszych aparatów.

 
Aiko jest offline  
Stary 02-07-2017, 14:06   #13
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Susan Finkel, Livia Schwartzwissen, Amy Ashley
Czwartkowy wieczór. Ulice Wielkiego Jabłka zalewały obfite strugi deszczu, jakby zastępy bożych aniołów na rozkaz opłakiwały ten współczesny Babilon. Wody było tyle, że studzienki z ledwością potrafiły odebrać jej nadmiar i ukryć w podziemnych trzewiach miasta,
Taka pogoda miała jednak swoje zalety. Po pierwsze deszcze oczyszczał. Potoki wody spłukiwały cały brud ulic. Jutro, gdy wzejdzie słońce z przyjemnością będzie można się przejść po Time Square, czy nawet zagłębić się w najciemniejsze uliczki Bronxu. Po drugie ulice świeciły niemal całkowicie pustkami. Z ulic zniknęli przechodnie, sprzedawcy gazet i hot-dogów, nie było nawet widać dziwek, alfonsów i handlarzy oferujących anielski pył.
To jednak nie deszcz sprawił, że ulica przed klubem “Studio 54” była zupełnie pusta.

Trzy kobiety niemal w tym samym czasie zjawiły się przed wejściem i ze zdziwieniem odkryły, że są jedynymi osobami, które chciały wejść tej nocy do klubu.
Młody, przystojny ochroniarz uchylił drzwi i wyszedł do zbliżających się kobiet.
- Przykro mi drogie panie, ale dzisiaj impreza zamknię… - urwał w pół zdania.
Zatrzymał się, pochylił głowę i z przesadnie teatralnym gestem, godnym królewskiego ordynansa wskazał wejście mówiąc:
- Zapraszam do środka. Tak szanowni goście zawsze są mile widziani w naszych progach.
Susan, Livia i Amy spojrzały po sobie. Były nie tylko zaskoczone, ale i mocno przestraszone. Podskórnie bowiem wyczuwały, że zbliżają się do czegoś ważnego.

Pusty klub budził większą grozę niż cmentarz nocą lub cuchnący lizolem, szpitalny korytarz. Miejsce zazwyczaj pełne ludzi, hałasów i zabawy, dzisiaj świeciło pustkami.
Jasny snop światła skierowany był na scenę. Sterczący tam samotnie mikrofon był niczym smutna, płacząca wierzba. Symbol depresji i porzucenia. Jedynie migający jasno neon z logiem klubu i lustrzane przypominały w jakim miejscu się znajdują.

- Przykro mi dziewczyny, ale imprezy dzisiaj nie będzie - rzekł cicho siedzący w cieniu, pod ścianą mężczyzna.Aparycją przypominał smutnego, cyrkowego klauna.
Poczochrane białe włosy, zapadnięte policzki i przekrzywiona czerwona mucha nadawały mu iście komicznego wyglądu.
- Kostucha zabrała nam solenizantkę i koniec balu.

Za plecami kobiet rozległy się czyjeś donośne i ciężkie kroki. Powietrze wypełnił zapach ostrych męskich perfum i buzującego wręcz testosteronu.
- Detektyw Cobretti - przedstawił się głębokim, przenikającym do umysłu głosem - A panie co tutaj robią? Wydawało mi się, że powiedziałem jasno. Wszyscy świadkowie mają udać się na backstage, gdzie pobrano zostaną odciski palców i wzięte adresy.


Michael Lewis
Stłumione dźwięki docierały do niego bardzo powoli, jakby w zwolnionym tempie. Nie mógł się skupić na ich sensie i znaczeniu. Czuł jedynie, że w pobliżu są jacyś inni ludzie. Nie było to jednak teraz najistotniejsze. Coś zupełnie innego zajmowało jego zmysły.
Siła.
Moc.
Przekurewska potęga wypełniała całe jego ciało.
Choć otaczały go ciemności czuł się jak jakiś pieprzony Superman. Czuł, że bez trudu podniósłby nad głowę stalową lokomotywę. Każda, najdrobniejsza nawet cząstka jego ciała krzyczała wręcz o swojej mocy.

Świat powoli zaczął nabierać realnych kształtów i wszystko wokół stawało się niezwykle ostre i wyraźne.
Lewis otworzył oczy i zobaczył, że leży na skórzanej kanapie w jakimś małym biurze. Po lewej stronie stał, jakiś antyczny, bogato zdobiony kredens. Po prawej dębowe biurko ze stertą papierów i stylową, srebrną lampką.
Wszędzie pełno było krzyży i świętych obrazów.
- Wygląda na to, że on faktycznie nic nie pamięta - usłyszał czyjś głos. Choć dochodził on zza ściany, Lewis słyszał go niezwykle precyzyjnie i wyraźnie.
- Myślisz, że nie udaje? Wbrew pozorom to sprytny gość - spytała druga osoba. Lewis znał ten głos.
Znał tego mężczyznę.

- Nie, Santiago. Obawiam się, że wkroczyliśmy za wcześnie.
- Z wcześnie?
- Rytuał prawdopodobnie nie został dokończony. Musimy zrobić wszystko, aby odzyskać księgę.
- Co ojciec proponuje?
- Trzeba dyskretnie obserwować naszego przyjaciela. Przypuszczam, że pamięć zacznie mu wracać. Zwłaszcza po tym, jak poczęstowałeś go vitae. A nawet jeśli nie to na pewno skontaktuje się z nim ktoś z ocalałych.
- Faktycznie mogliśmy zaczekać. Wiele jednak wskazywało na to, że Dragos już jest gotowy.
- Dragos już na szczęście nie stanowi dla nas problemu. Obawiać się musimy reszty jego koterii. Teraz wrócę do naszego przyjaciela, bo się jeszcze obudzi i zacznie rozrabiać.

***

Drzwi gabinetu otworzyły się i do środka wszedł pucułowaty ksiądz. Zbliżył się do kanapy na której leżał Lewis i z uśmiechając się ciepło rzekł.
- Widzę synu, że odzyskałeś przytomność. Dzięki Bogu, bo niezwykle się martwiłem. Już miałem wzywać pogotowie. Jak się czujesz?


Warren Anderson
Lekarze nie chcieli słyszeć o wypisie. Ostrzegali, że serce Warrena jest w złej formie, podobnie jak cały jego organizm. Podobne wiele narządów nie pracowało tak, jak powinno. Anderson czuł się jednak całkiem nieźle, zważywszy na lekarskie diagnozy. Krwisty stek poprawił mu humor, ale wizja spożycia ciepłej krwi ciągle świdrowała jego umysł.
było to tyleż irytujące, co przerażające. Skąd takie myśli?
Musiał znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Oczywistym było, że szukać ich należy w trzymiesięcznym okresie uprowadzenia.
Dlatego musiał wyjść ze szpitala i zająć się swoimi sprawami na poważnie.

Gdy jechał przez miasto w stronę biura, telefon w jego limuzynie odezwał się.
- Panie Anderson - usłyszał głos Helen - łączę rozmowę.
- Pan Anderson? - zapytał ktoś po chwili - Tu detektyw Roberts, musimy się zaraz spotkać.
- Doskonale. Czekałem na informacje od pana. Właśnie jadę do biura. spotkajmy się tam za półgodziny.
- Dobrze. Za półgodziny - odparł detektyw i natychmiast się rozłączył.

Telefon od wynajętego detektywa był dziwny i budził niepokój Andersona. Coś mu mówiło, że szykują się kolejne kłopoty. I nie mylił się.

Człowiek, który wszedł do jego biura, niemal w ogóle nie przypominał tego z którym się widział kilka dni temu. Był nieogolony, poczochrany, a jego zapadnięte i podkrążone oczy sugerowały, że nie spał od kilku dni, albo ostatniej nocy przeholował z alkoholem.
- Niech pan usiądzie, panie Roberts - rzekł Anderson wskazując fotel naprzeciwko siebie.
- Postoję. Śpieszę się. Tutaj ma pan to, co udało mi się zebrać w powierzonej mi sprawie. - detektyw zza pazuchy wyciągnął zgiętą na pół szarą teczkę i rzucił ją na biurko - Nie jest tego wiele i więcej nie będzie. Rezygnuje.
- Jak to pan rezygnuje? - Anderson nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
- Tu są pańskie pieniądze - po raz kolejny detektyw sięgnął do kieszeni marynarki. Na biurku wylądowała koperta z zaliczką, jaką Anderson dał mu kilka dni temu. - Potrąciłem sobie tylko za paliwo. Więcej nie chce. Do widzenia panu.
Po tych słowach detektyw Roberts odwrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem w stronę drzwi.
- Chwileczkę. Niech pan zaczeka. Należy mi się chociaż słowo wyjaśnienia.
- Wyjaśnienia? - zapytał zdziwiony mężczyzna - Nie wiem w co pan wdepnął panie Anderson, ale ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Jasne? Nigdy więcej. Żegnam.
Drzwi gabinetu trzasnęły z głośnym hukiem.
Nadal zszokowany zachowaniem detektywa, Anderson sięgnął po teczkę z materiałami. Faktycznie nie było tego wiele. Dziwne. Bardzo dziwne.

Niecałe półgodziny później w interkomie odezwała się Helen:
- Panie Anderson, jakiś dwóch dżentelmenów do pana. Mówią, że to pilne. Sprawa ponoć dotyczy detektywa Robertsa.
W głowie Warrena zapaliła się czerwona lampka.
- Niech wejdą. - powiedział lekko załamującym się głosem.

Po kilku chwilach do gabinetu prezesa UCC weszło czarno biały duet mężczyzn z wyglądu przypominających modeli z Vogue’a.
- Cieszę się, że zgodził się pan nas przyjąć, panie Anderson - rzekł na powitanie bielszy z nich.
Czarnoskóry w tym czasie rozsiadł się na skórzanej kanapie stojącej pod ścianą. Zarzucił nogę na kolano i rozprostował szeroko ramiona. Gest nie był przypadkowy, gdyż Anderson bez trudu dostrzegł błyszczący pistolet, wiszący mu przy boku.
- Detektywi Crockett i Tubbs z firmy detektywistycznej “Sonny & Rico” Słyszeliśmy, że potrzebuje pan profesjonalnej pomocy.
- A skąd też panowie mają takie informacje? - zapytał z pokerową miną Warren.
- Wieści się szybko rozchodzą, panie Anderson - odezwał się siedzący na kanapie czarnoskóry.
- To wbrew pozorom małe miasto - kontynuował dalej jego partner - To jak dobijemy targu?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 02-07-2017 o 14:32.
brody jest offline  
Stary 03-07-2017, 17:18   #14
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
St. Michael

- Widzę synu, że odzyskałeś przytomność. Dzięki Bogu, bo niezwykle się martwiłem. Już miałem wezwać pogotowie. Jak się czujesz?
- Jakby ktoś mnie napruł jakimiś prochami -
Michael przez chwilę miał ochotę “przypadkiem” coś rozjebać, choćby tą fikuśną drewnianą szafkę - Tatuś mówił żeby nie ruszać prochów, trza było słuchać. Gdzie ja w ogóle jestem? - błyskawicznie podniósł się do pozycji siedzącej, zsunął z kanapy i zaczął obracać się na samym środku pokoju jak naszprycowany koką chomik.

- Jesteś w parafii świętej Barbary. Jakaś starsza kobieta powiedziała mi, że ktoś zemdlał na ulicy. Wraz z moim wikariuszem wniosłem cię do środka, synu.
- Gdzie to w ogóle jest? Która godzina? -
- Bleecker Street, Brooklyn. A godzina? - ksiądz spojrzał na zegarek - Trzecia.
- Mam nadzieję że niczego nie zarzygałem. I...nie pamiętam jak przypałętałem się na Brooklyn. Kurrwa? -
dodał na koniec jakby to było pytanie.
- Synu, błagam. Jesteśmy w domu bożym. - duchowny załamał ręce - Poza tym, że straciłeś przytomność nie więcej nie nabroiłeś.
- Ale ja straciłem przytomność na Bronxie, u siebie! -
- Jak się tutaj znalazłeś, to ja już niestety nie wiem. Wiesz synu… narkotyki to grzech i zabójstwo własnego ciałą. Mamy tutaj taki klub, poradnię.
- Narkotyki k...-
powstrzymał się i urwał - Porywacz po mnie wróci, a nie narkotyki -

- Porywacz? O Boże! Czy ty jesteś jednym z tych biedaków, co to policja odbiła kilka dni temu?
- Pamiętam dopiero jak policjanci mnie odstawili do domu i tak mówili -
- Uważam synu, że powinieneś u nas zostać. Znajdzie się dla ciebie kąt, jakaś skromna strawa, w sensie coś do jedzenia i jakaś praca. Bóg i Kościół pomogą ci stanąć na nogi. Co ty na to? Ja jestem ojciec Steven.
- Michael. Mam rodzinę. Kurde, byłem u nich i znowu straciłem pamięć -
- Tutaj będziemy ci mogli pomóc. Porozmawiasz z ludźmi. Mamy też psychologa, raz w tygodniu. Dodam, że to to pani psycholog. -
ksiądz uśmiechnął się i puścił oko do Lewisa - Odzyskasz spokój wewnętrzny i może pamięć. To jak? Dasz się namówić?
- A co ja, świr jakiś? -
burknął, ale zupełnie zmienił minę na wzmiankę o pani psycholog - Nie wiem, na pewno zajrzę, ale chcę wrócić do swoich. Którego dnia przychodzi?
- Pani psycholog? Będzie jutro, więc może wpadniesz. I psycholog, to nie psychiatra, synu. Przyjdź, to ci na pewno nie zaszkodzi.
- Ke? -
na Bronxie było jedno wspólne miano dla psychologów, psychiatrów i całej reszty. Na które ksiądz zareagowałby zapewne podobnie jak na przekleństwa - Przyjdę. Chyba. Jak nie zapomnę tego wcześniej. Wielkie dzięki, ojcze - nierozsądnie spojrzał w te niebieskie oczy, jakby czegoś szukał. Bo szukał. Poczucia winy że ksieżulek pakuje go z powrotem w to gówno z którego dopiero co zwiał.


Bronx i Michael wrócili do siebie jak dwójka zjebanych ex. To było jego życie - nieustanna ciąg szpanowania gigantycznymi cojones, pościgów i ucieczek labiryntami bocznych uliczek, mniej lub bardziej honorowych bójek, niespodziewanych spotkań dawnych znajomych w najmniej komfortowych sytuacjach i łapania okazji za jaja.


Ulica mówiła, mówiła dużo i chętnie, o ile ktoś wiedział jak słuchać. Duży M nie zdecydował się odezwać do nikogo z bliższych - kto wie co ciule które go obserwują by z tym zrobiły - ale szybko nadrabiał zaległości. Ni cholery nie chciał się przyznać że jakiś typ złapał go w siatkę i wyżarł mu mózg. Nawet zapytany wprost walił słabą ściemę o wypadzie z dziewczyną. A że podpytywał, to temat się pojawiał. Ale po pierwszym który dostał w mordę za głośne niedowierzanie przynajmniej z tym nie było już problemu.

Obudził się w "jaskini" wyhosów. Chłopaki mieli łeb - rzucili najlepszy pomysł wczorajszego wieczoru. Gazety. W gazetach musiało być coś więcej o porwaniach, a jak dopadnie od kioskarzy stare numery to znajdzie i afisze o zaginionych. Pewnie nawet z adresem kontaktowym.
Pomysł był dobry...tyle że nikt nie trzymał tak starych gazet. Wczorajszą dostał bez problemu. Kilka starszych. Journal, Times, Post żaden starszy niż z przedwczoraj. Oma BBQ z stoiska z kurczakami wysłała Michaela do miejskiego archiwum. Zakładając że go tam wpuszczą. W co osobiście mocno wątpił, a i tak pewnie by się tam zgubił. Trzeba było się zająć tym z innej strony.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 06-07-2017 o 23:27.
TomBurgle jest offline  
Stary 06-07-2017, 00:13   #15
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Warren cieszył się, że po kilku dniach udało mu się wyjść ze szpitala. Czy tak miało już być? Czy w pewnym wieku częściej sypia się w łóżku szpitalnym niż we własnym? Wolał nie dopuszczać do siebie takiej możliwości.

A może to wszystko efekt jakichś narkotyków, które mu podano? Może cierpiał na syndrom odstawienia? Zasugerował to lekarzom. Pełna morfologia jednak nie wykazała niczego nietypowego. No i po dwóch dniach go wypisano.

W czasie wizyty w szpitalu odwiedziła go żona. I tyle. Żadne z dzieci się nie pofatygowało. Cóż, może to i dobrze. Dla Warrena wydało się to równie naturalne co fakt, że prosto ze szpitala pojechał do biura.

Spotkanie z detektywem było zaskoczeniem. Zwłaszcza, że pomimo teczek zebranych na dwie z zaginionych osób nie zdecydował się zabrać reszty zaliczki.

Kolejni dwaj panowie byli jeszcze większym zaskoczeniem. Anderson ledwie skończył przeglądać materiały, które mu dostarczono.

- Proszę się częstować - Warren wskazał karafkę z trunkiem i szklanki - niestety muszą się panowie sami obsłużyć. - spojrzał znacząco na laskę opartą o solidne biurko.
- Lekarze zabronili mi się forsować.

Crockett nalał sobie ćwierć szklanki i dorzucił kostkę lodu. Podał też podobnie napełnioną szklankę swojemu rozłożonemu na kanapie koledze. Momentalnie stracił w oczach Andersona. Dwunastoletniego alkoholu nie kala się kostkami lodu.
- Zatem przychodzą panowie z pomocą - pokiwał głową.
- Jak mniemam mają panowie lepsze rekomendacje, niż mój poprzedni pracownik. W takim razie przejdźmy do interesów. Wynająłem pana Robertsa do zebrania informacji na temat osób, które zostały porwane w tej głośnej sprawie. - Anderson przesunął po biurku segregator z wycinkami prasowymi zgromadzonymi przez Helen.
- Mam swoje powody przypuszczać, że całe porwanie zostało zorganizowane, żeby nas szantażować.
- Jak rozumiem porywacz kontaktował się z panem -
powiedział Tubbs wpatrując się w płyn w szklance.
- Nic takiego nie powiedziałem panie Tubbs. Mam powody tak przypuszczać. I tyle.
- Panie Anderson, to bardzo ważne żeby był pan z nami szczery -
rzucił stojący przy barku Crockett.
Warren odwrócił się w jego stronę. Nie dość, że nie umie pić, to jeszcze urządza tu sobie przesłuchanie. Gdzieś w głowie Andersona pojawiła się nuta gniewu.
- Panie Crockett tutaj są materiały zebrane przez Robertsa

Warren podsunął stojącemu detektywowi cienkie teczki opisane Livia Schwartzwissen i Michael Lewis.

- Proszę, żeby panowie uzupełnili te teczki i dostarczyli informacje o pozostałych. Ile potrzebujecie czasu?
- Tydzień, może dwa -
rzucił Tubbs.
- Dwa - Andreson pokiwał głową z uznaniem, a w jego głosie coś się zmieniło - dwa dni panie Tubbs. Pokażcie na co was stać. Za dwa dni rano chcę mieć więcej informacji o tej dwójce i tyle samo informacji o pozostałych.
- Panie Anderson -
zaczął Crockett, jednak nie było mu dane dokończyć.
- Proszę mi nie przerywać. Panowie starają się o pracę, a ja im ją proponuję. Dobrze wiem, że macie w tym interes. Nie żyję od wczoraj.
- A może spotkanie? -
szybko rzucił pytaniem Tubbs, jakby wiedząc, że zostanie natychmiast spacyfikowany przez doświadczonego prezesa.
Faktycznie Warren rzucił mu nieprzyjemne spojrzenie. Chociaż musiał przyznać, że pomysł był dobry.
- Dobrze. Wieczorem za dwa dni. Gdy już zapoznam się z dostarczonymi przez was materiałami. Liczę na wasze doświadczenie. Odbierzecie mnie z domu i zawieziecie na miejsce spotkania. Znajdźcie jakąś wygodną, ustronną salę konferencyjną. Z odtwarzaczem VHS.
Prezes odchylił się w fotelu i złożył dłonie w piramidkę.
- Panu się chyba coś pomyliło… - próbował zaprotestować Crockett, jednak Tubbs uspokoił go krótkim gestem dłoni i spokojnie powiedział:
- Wspomniał pan o odtwarzaczu VHS, pozwolę sobie jeszcze raz zapytać czy porywacz się z panem kontaktował?
- Wszystko co udało mi się zgromadzić mają panowie w tych trzech teczkach. Są panowie wolni.


Tubbs wstał, zapiął marynarkę chowając ordynarnie wystającą broń. Crockett zabrał z biurka teczki przekazane przez Warrena. Tak samo jak kilka dni temu w przypadku pielęgniarki, tak i oni dopiero po wyjściu z budynku zorientowali się, że dali się wmanipulować. Z drugiej strony wszystko wskazywało, że mają to czego chcieli.

Warren wyjął z sejfu w biurze kasetę od porywacza i zabrał ze sobą do domu. Miał się z nią nie rozstawać aż do planowanego spotkania. Przed wyjściem poprosił jeszcze Helen, żeby sprzątnęła dwa niedopite drinki po jego gościach.

Tej nocy znowu spał źle, a jego koszmary przepełniała krew….
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 06-07-2017, 19:46   #16
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Klub 54 ; Amy, Livia, Susan.

Amy czuła niemal jak irytacja się przez nią przelewa. Znów coś wydawało się znajome, jednak za nic nie mogła sobie przypomnieć czemu. Patrzyła na pozostałe dwie kobiety całkowicie ignorując detektywa. Kim były i czemu je kojarzyła. Chciała z nimi porozmawiać, ale może obecność detektywa przy tej rozmowie to nie był najlepszy pomysł. Niechętnie zerknęła na Coberrtiego.
- Dopiero przyszłyśmy, więc chyba świadkowie z nas żadni.
- Wybacz paniusiu - burknął Cobretti - ale nie ty jesteś od tego by to oceniać. Zabieraj, więc swoją piękną pupcię i koleżanki i grzecznie zróbcie o co prosiłem. Inaczej będę zmuszony porzucić grzecznościowe formułki i potraktować cię, jak zwykłą kurwę, których pełno się tu kręci. Jasne?

W Livii aż się zagotowało. Już miała wygarnąć detektywowi, że powinien sobie te seksizmy wsadzić w dupę, bo najwyraźniej coś go tam uwiera, a ona ma dość szmalu żeby wytoczyć mu proces o zniesławienie lub nawet molestowanie, gdy... przypomniała sobie o dawce “uspakajacza”, którą zażyła jakoś nad ranem żeby móc zasnąć. Pociągnęła nosem. Lepiej żeby jej teraz nikt się za bardzo nie przyglądał. A jednak, nie mogła całkiem odpuścić, wszak czuła, że jest blisko...

Posłusznie ruszyła w kierunku wskazanym przez Cobrettiego, lecz gdy ten stracił nią zainteresowanie i przeniósł wzrok na pozostałe kobiety, dziewczyna odbiła lekko w kierunku smutasa.
- Szukam Vincenta - powiedziała na próbę.

Amy bez słowa wyminęła gburowatego detektywa i ruszyła w stronę backstagu. Zatrzymała się słysząc imię “Vincent”. Spojrzała na Andy’ego. Czuła że się już widzieli, tylko nie pamiętała w jakich stosunkach się rozstali.
- Mógłbyś nam pomóc? - Spytała, licząc na to że w tym miejscu też ma dziurę w pamięci, to te rzeczy mogą mieć z sobą coś wspólnego.
Andy “Smutas” Warhol spuścił głowę i zaciągnął się mocno papierosem.
- Vincent nie żyje - wyszeptał - Śmierć kroczy tuż obok mnie i zabiera mi wszystkich, których kocham. Najpierw on, a teraz biedna Victoria.
- Jak to nie żyje? - Amy poczuła jak ogarnia ją jakieś dziwne załamanie. Jedyna ścieżka zaczynała się zacierać. Czemu jej wybranek, szukał Vincenta?

***

Do sali wszedł kolejny tajniak. Podszedł do Cobrettiego i coś mu szepnął na ucho.
- Jak to ciało zniknęło - krzyknął swym dudniącym głosem opryskliwy detektyw - Żarty se kurwa robisz.

Amy obejrzała się na detektywa. Jej reporterska dusza, zaczynała węszyć ciekawą historię. Aparat w torebce, wołał do niej, jednak nie po to tu przyszła. Szybko odwróciła się w stronę Andy’ego, na wypadek gdyby detektyw spojrzał w tę stronę.
- Kiedy zginął Vincent?
- Przedwczoraj był pogrzeb. Miles zagrał pięknie. Aż się serce łamało. Biedny Vincent. Ludzie gadają, że to ta małpia choroba go zabrała.
- A skąd niby takie podejrzenia? - Amy była mocno zaskoczona.
- Wiesz przecież, że Vincent lubił tych wszystkich chłopców z East Village. Często bywałem z nim w Piramidzie. Próbka mojej krwi jest już u lekarza. Wiesz przecież, że kochałem Vincenta.

Nie wiedziała, a raczej wynikało z tego, że nie pamiętała.
- Wybacz, ostatnio nie jestem sobą. - Amy przetarła twarz. Jakim cudem mogła tego wszystkiego nie pamiętać. Co musiało się wydarzyć? - Mam wrażenie, że wszystko mi umknęło.

Andy potarł nos w charakterystyczny sposób.
- Czasem tak bywa. - podsumował.

Susan przyglądała się przez chwilę rozmowie kobiet z dziwakiem siedzącym za stołem. Do jasnej cholery, wiedziała kim jest ten człowiek - ale nie to było teraz najciekawsze. Nie miała pojęcia, kim są nowe koleżanki, lecz nie mogła się oprzeć wrażeniu, że znajdują się w podobnej sytuacji co ona sama. Obie interesowały się Vincentem i obie wydawały się mocno zmieszane, gdy Andy Warhol (tak, ten Andy Warhol) odpowiadał im, jak starym znajomym. Dziewczyna poczuła, że może improwizować.
- To straszne… Vincent? - przysiadła połową ciała na kanapie koło rozmówcy i spojrzała mu w oczy - Tak mi przykro… Miał coś ważnego dla mnie. Wiesz, kto zajął się jego rzeczami?
- Rzeczami? Z tego, co wiem to jego mieszkanie przejęła Victoria. Co ona z nimi zrobiła, to nie wiem. Teraz to i tak policja pewnie położy na wszystkim łapy.
- Ale… Victoria… Co z nią? - brnęła niekomfortowo Susan. Miała nadzieję wyciągnąć od białowłosego jakiś adres, cokolwiek, nawet jeżeli policja wszystko już przetrząsnęła. - Czy Vincent wciąż mieszkał w tamtym mieszkaniu?
- Stare mieszkanie się spaliło, jakiś miesiąc temu. Vinc przeprowadził się do Soho. Byłem nawet na parapetówce.

Tymczasem Livia dość miała tej maskarady. O ile facetowi z odznaką nie powinna podpadać, o tyle zasada ta nie dotyczyła białasa. Podeszła do mężczyzny i stanęła nad nim, patrząc z góry.
- No dobra, koniec zabaw. Kim do cholery był Vincent? I kim ty jesteś? I kim są te dwie cizie? - wskazała kobiety. Nie mówiła głośno, lecz wyraz jej twarzy wyraźnie sugerował, że jest wpieniona.

Warhol wybuchnął szczerym, nieskrępowanym śmiechem. Gestem dłoni wskazał Livię i powiedział:
- A ona co? Za dużo koksu, czy jak?
- Mówiłam ci, że mam wrażenie że wszystko mi umknęło. Im, najwyraźniej, też. - Amy wskazała na dwie kobiety. - Z kim byłam na spotkaniu z tobą?
- Musicie uważać dziewczyny. Śmierć krąży wokół. Vincent i Victoria to moi znajomi. Artyści. O was mówił moje muzy. Kręciliście z nimi od jakiegoś czasu. Chyba tyle. Coś wam się przypomniało? - spytał z lekko drwiącym uśmieszkiem Andy.
- Tylko tyle, że przydałby się adres tej chaty w Soho - odpowiedziała zrezygnowana Susan spoglądając przez ramię, czy tajniak nie zaczyna się niecierpliwić.
- Wooster Street 60, mieszkanie 2B na drugim piętrze. - odparł od niechcenia znany artysta.

Livia zapamiętała adres, choć w duchu obiecała sobie porzucić szukanie brakującego fragmentu wspomnień. Nie mówiąc już nic więcej, wyminęła kobiety i ruszyła do sali, gdzie skierował ją detektyw. Chciała mieć to za sobą i... i odpuścić cały ten temat dziwny, szczątkowych wspomnień.
- Dzięki Andy. - Amy uśmiechnęła się niepewnie i także ruszyła w kierunku zaplecza. Warhol nazwał je muzami. BYła ciekawa czy były muzami jednego mężczyzny. W sumie wszystkie znały Vincenta, wszystkie chyba niewiele pamiętały. Bolało ją, że nie miała Go tylko dla siebie, ale teraz liczyło się głównie to by go znaleźć.
 
Aiko jest offline  
Stary 07-07-2017, 00:33   #17
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Popołudniowy wypad na Benmore Terrace był desperackim ruchem. Nawet wywalenie garniaków z wagonu i boombox walący na full nie mogły zapchać tego wrażenia. Nawet nie chodziło o dwie godziny przebijania się metrem na południe miasta - ryzyko pozwalało się oderwać od gigantycznego syfu w którym wylądował - ale o bezlitosny drenaż oszczędności który wczoraj go spotkał. Tak to jest jak się przez taki kawał czasu nie dba o interesy.
Powtórzył sobie zasady które wyknuł sobie leżąc w melinie: im mniej osób go widzi tym lepiej i maksimum godzina w środku. Nie znał - nie pamiętał żeby znał - dzielnicy, więc dobry obchód też się przyda.
Stacja Greenvile. Czas wysiadać. Fuck yeah, gliny nawet tutaj rozpoznają czarnucha w kurtce Tomahawków. Reputacja!
Wystarczył jeden rzut oka, aby dostrzec samochód stojący pod wysokim klonem. Dwóch gości siedziało w środku i ćmiło pety. Bez żadnych wątpliwości tajniacy na obserwacji.
No jasne, przecież w życiu nie zrobiliby czegoś pożytecznego. Przez chwilę Michael stał zawiedziony - widok samego budynku nie obudził żadnych wspomnień. To w tył zwrot, i naokoło. Choćby miał zejść do zatoki i płynąć ze szczynami. Ale pewnie nabrzeżem też się dało przejść, albo między budynkami z którejś z sąsiednich uliczek. Akurat w ulicznego kotka i myszkę grać potrafił.
Włóczęga po okolicy zajęła mu ponad kwadrans. W końcu znalazł się na tyłach interesujące go posesji. Skok przez płot i był na miejscu.
Tył budynku prezentował się jeszcze gorzej niż jego front. Sterta śmieci obok poprzewracanych stalowych kubłów. Dwa tłuste szczury uciekły na jego widok.
Pierwsze co rzuciło się w oczy, to wyważone wejście do piwnicy. Drugie to drzwi prowadzące zapewne do kuchni budynku. Wokół cisza i spokój. Żadnych tajniaków, ani innych obserwatorów.
Na słuch też było spoko, więc Michael bezczelnie zapakował się do środka. Skoro nikogo nie było w domu, to jego głównym zmartwieniem było nie wyrżnąć na niczym śliskim. Nie miał latarki, miał parę zapałek, ale przecież nie będzie palił światła dopóki było coś widać w świetle z klapy.. Shit. Klapa. Wrócił na górę, coby upewnić się że żaden pojeb nie zatrzaśnie mu jej za plecami. Nie było kłódki gotowej do zatrzaśnięcia, ale jeżeli ktoś przyniesie coś swojego...
Zbliżył się do wejścia, które w bardzo nieprzyjemny sposób kojarzyło się z otwartym grobem. W sumie podobnie też pachniało, jeśli tak można było powiedzieć. Wilgoć, zgnilizna i stęchlizna wydobywały się z wnętrza. Rozejrzał się wokół, ale raczej nie było sposobu, aby zabezpieczyć wejście przed zamknięciem go z zewnątrz.

Z tego co widział stojąc przy pierwszym stopniu schodów wnętrze było w miarę puste.
Pytanie czy z piwnicy były schody na górę. Smród był upierdliwy, ale nie było w nim niczego podejrzanego. Michael wszedł głębiej, na tyle na ile pozwalało światło.
Wolno zaczął schodzić w dół. Ogarniała go powli mok i duszący fetor zgnilizny. Co dziwniejsze ożywała też jego pamięć.
Znał to miejsce. Kurwa, znał to miejsce. Był tu.
Obdrapane ściany i jakieś cudaczne mazidła na podłodze. Wypalone świece i nieprzyjemny odór kadzideł.
W głowie pojawiły się obrazy przenikające się i obce niczym zagraniczny film.
Jacyś ludzie skuleni, pogrążeni w modłach, czy też błaganiach. Wszyscy odziani w czarne, długie szaty, jak jacyś mnisi, czy inni księża. I co najgorsze, wśród nich był on. Michael Lewis. Co on robił wśród tej bandy pojebów.
Modlili się? Nie modlił się ostatnie kilka dobrych lat. Blask świec rozświetlał piwniczne wnętrze. Widział schody prowadzące do góry, po prawej stronie. Widział jakiegoś chudego mężczyznę, który coś krzyczał. A po chwili…
Po chwili do środka wpadli policjanci i ksiądz. Znał tego klechę.

Stał pośrodku piwnicy i rozglądał się wokół. Przeszłość i teraźniejszość mieszały mu się w głowie.
Czyli ojczulek leciał ciężko w chuja, udając że nie wie kim jest Michael. Tak nawet ponad to co podsłuchał - ‘wielebny’ sam poprowadził zasraną szarżę. Na chwilę przystanął. Próbował skojarzyć twarze z imionami.
Vincent! Pieprzony Vincent, to on był za wszystko(wszystko?) odpowiedzialny. I ten goryl o kwadratowej mordzie - Santiago. On też tu był. Reszty nie kojarzył, choć wiedział że ich wszystkich zna.
Modlili się...właściwie do czego się modlili? Nie do chudzielca, nie do niczego co było na schodach, cholera wie czego. Wiedział co chciał wiedzieć. Czas się wycofać, póki nikt go tu nie namierzył.

Skok przez płot i był już poza posesją.Wolny i bezpieczny. Prawie....
- Dzień dobry - przywitał się jegomość w szarej marynarce - Czego tam szukałeś? - wskazał ruchem głowy opuszczoną posesję.
- Dokumenty młody - odezwał się drugi z tajniaków za jego plecami.
- Dzie…- chodząca kulka mięśni wystrzeliła w przód, jakby próbując przebiec przez policjanta. A tak faktycznie to powalić go na ziemię.
Uderzył ramieniem stojącego najbliżej glinę. Trzask kości wypełnił powietrze. Kurwa złamał mu bark. FUCK. Sam w to nie mógł uwierzyć. Gość zwalił się na ziemię, niczym zrąbane drzewo. Lewis ruszył przed siebie. Gnał naprzód niczym jakiś pieprzony Struś Pędziwiatr. W kilka sekund miał gliniarzy kilkadziesiąt metrów za sobą, a ci nawet jeszcze nie zdążyli się kapnać że im ucieka.


Wieczór był ciężki. Ciężki w tym dobrym znaczeniu - potu, wysiłku, adrenaliny. Zdobytej chwały, skutych mord i wygranych zakładów. Ze złej strony był tylko nieuchwytny ogon który ciągnął się jak smród w gaciach. Wypatrzył kilku, ale zmieniali się za często. Ilu ich mogło być?




Z rana - nieuczciwie, boleśnie wczesnego rana Michael przypełzł na parking radia CH6. Z zasady jeżeli przypakowany murzyn z mordą zabijaki grzecznie prosi cię o wspomienie komuś że czeka na niego, to nie robi się specjalnych problemów tylko potakuje. Korzystając z tej zasady, Duży M umówił się na randkę z Ritą.
- Witaj- zaczyna rozmowę na widok potężnego murzyna - Usiądź. Napijesz się czegoś?
- Nie na moją kapsę ta dzielnica - dyskretnie - w swoim mniemaniu - wskazał faceta kilka stolików dalej, bliżej okien niż oni - To twój ochroniarz? -
- Ja stawiam, nie obawiaj się. - po czym wzruszyła ramionami -Tak, jakby. Nie dziw mi się. Różne patologie krążę po mieście. Ty jesteś Micheal Lewis, tak?
- Murzyni to patologia. Jasne. - wypadałoby powtórzyć potwierdzenie po raz drugi, ale jakoś mu to umknęło.
- Nie tylko czarny. Jednak wiesz, jak jest. Czarni sami pracują na taką, a nie inną opinię. Dlaczego chciałeś ze mną rozmawiać?
- Jakby was pozamykali w gettach byście wyglądali gorzej -
- Daruj sobie takie pierdolenie. Nie przyszłam na wiec Czarnych Panter. Po co chciałeś się ze mną zobaczyć.
- To ty daruj mi słodzenie "ja stawiam" - paradoksalnie, to był całkiem dobry wstęp do rozmowy, przynajmniej z jego strony - Nie jest mi za dobrze z wielką dziurą w pamięci z ostatnich miesięcy...
- Nic nie pamiętasz? Naprawdę? - zdziwiła się Rita - A co na to policja? Co im zeznałeś?
- Pamiętam i nie pamiętam. Nie wiem nic, patrzę do gazety - zdjęcie Andersona - i nagle wiem że był tak z nami -
- To na co liczysz? - zapytała prowokacyjnie dziennikarka - Ja mam ci pomóc odzyskać pamięć? A co w zamian?
- Liczę na to że jednak faktycznie coś nazbierałaś, a nie tylko nawijasz w radyjku byle nawijać. I że masz jakąś teorię. Że ktoś coś gdzieś. Jeżeli sobie kogoś przypomnę, to był w sprawie. Jak nie...to mogło go nie być - ta druga część była raczej słaba, ale zauważył to już dopiero po fakcie
- Może mam, może nie. Tobie nic do tego. Ja się pytam, co mogę od ciebie mieć? Jesteś ofiarą, ale nic nie pamiętasz. To na co mi jesteś. Ani z tobą wywiadu nie zrobię, ani żadnych informacji nie uzyskam. Mogę tylko zrobić zdjęcie. Tylko kto będzie chciał oglądać czarnego gangstera na pierwszej stronie. Co mi możesz zaoferować?
- Walić to - Michael nie był dobry w takie gierki - i (więc?) ich nie lubił. Bardzo - Kto by tam pomógł czarnuchowi - wstał od stolika.
- Czekaj, czekaj - Rita wstała za nim i położyła dłoń na ramieniu- Nie powiedziałam, że ci nie pomogę. Muszę jednak mieć coś w zamian.
- Nawet jebaną pomoc przekręcicie na kupczenie. - z odrazą spojrzał na rękę, ale powstrzymał się i nie rzucił kobietą przez stolik
- Taki świat, co zrobisz. Nie ma nic za darmo. Powinieneś dobrze o tym wiedzieć.
- Może wasz. U mnie jest miejsce na to i na to
- Przestać pierdolić. Naprawdę nie masz do czynienia z pierwszą lepszą niunią z TV. Gadaj ze mną, jak z ziomkiem z ulicy,. Dasz mi coś, to i ja tobie pomogę. Prosty deal.
- Deal to co innego, deal to ja rozumiem. A nie “pomaganie”. To słuchaj. Wiem kto dał cynk policji gdzie byliśmy. Paru ludzi widziało go jak wszedł tam razem z policjantami. -
- I to jest informacja. Kto to ?
- Na ćwoka trafiłaś, myślisz? -
- Musisz mi zaufać, stary. Bez tego nie będzie biznesu.
- No to nie będzie biznesu, dupa mnie boli od zaufania.
- Ok, niech i tak będzie. Mów, co chcesz wiedzieć? Pytaj! Potem podasz mi nazwisko.
- Chcę kopie zdjęć które masz z tej sprawy.
- Zdjęć? Jakich zdjęć? Z uwolnienia was? Może być.
- I z ogłoszeń o poszukiwaniach. Uricha i jego ludzi jak masz to też -
- Dobra, da się zrobić. To jednak potrwa. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Ile? -
szczerze mówiąc, to sobie nie zdawał. I szybko kombinował jak z tego wybrnąć i nie umówić się w miejscu gdzie będą już na niego czekać.
- Dwa dni. Tyle potrzebuje, aby wszystko przygotować. Spotkamy się tutaj za dwa dni, o tej samej porze. Ja będę mieć zdjęcia, a ty podasz mi dane księżulka.
- Za długo - mruknął do siebie. To nie było zaprzeczenie - Deal?
- Deal -
odparła dziennikarka i wyciągnęła rękę przed siebie.
Michael potrząsną podaną rękę. Ostrożnie, coby tym razem nie zrobić przypału. Plan był do dupy w wielu miejsach, ale był najlepszy jaki miał.


Resztę dnia spędził z rodzeństwem. Matt i Murphy byli do niego zupełnie niepodobni - dwa szczeniaki przy hipopotamie. Wilcze szczenięta, głodne krwi i walki, gdyby ktoś miał głupie pomysły. Szlajali się po sąsiedztwie jak dawniej. Michael z trudem uświadomił sobie że to dawniej było ledwie kilka miesięcy temu. Jego świat się zmienił - wcześniej był bywałym światowcem, bo wiedział że za Nowym Jorkiem jest Filadelfia. Bo znał gangi z którymi nie sąsiadowali. Teraz był na tyle ważny by go porywać i kasowano mu pamięć jak w tanim SF ze straganu. Szlajanie było szlajaniem - ale nie odpuścił sobie zadania kilku pytań o barczystego gościa o kwadratowej twarzy.

Zajrzał też do poleconej przez ojca Stevena psycholog. Wyszedł jednocześnie zawiedziony i uspokojony - dostał standardowy stek pierdół o narkotykach i silnej woli. Żadnych prób ciągnięcia go za język ile pamięta, czy słyszał jakieś nazwiska...Może jednak jego prześladowcy nie otaczali go tak szczelnie. Nie każdy był ich.

A jeżeli komuś zaufać, to własnej krwi. Potrzebował zabezpieczenia gdyby spotkanie z Ritą miało być pułapką, albo gdyby po prostu okazało się że pytał za głośno. Cztery zapisane dziecięcym pismem arkusiki które jego bracia mieli przechować kilka dni bez czytania przed oddaniem Urichowi, Ricie, Stevenowi i FBI.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 11-07-2017 o 02:09.
TomBurgle jest offline  
Stary 10-07-2017, 17:53   #18
 
fujiyamama's Avatar
 
Reputacja: 1 fujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputację
Po zdaniu odcisków palców Amy i Susan wyszły przed klub. Trzecia kobieta ulotniła się już wcześniej - najwyraźniej nie miała ochoty pakować się w tę dziwną kabałę. Susan też nie podobało się to, co zastała w Studio, jednak potrzeba spotkania, informacji, właściwie czegokolwiek, co wiązało się z mężczyzną z wizji w metrze była zbyt silna, by przejść nad wskazówkami jakich dostarczył im smutas do porządku dziennego. I nie potrzebowała długo zaglądać w oczy nowej koleżanki, by wiedzieć że ją dopadło to samo.

Parę minut później siedziały razem w taksówce jadącej do Soho. Przez całą trasę Amy starała się nie zerkać na swoją towarzyszkę, nawet nie wiedziałaby jak zacząć rozmowę. Jednak była ciekawa... cholernie ciekawa. I vice versa.

60 Wooster Street, tak jak mówił Warhol. Sam Andy Warhol. Susan na razie starała się nie roztrząsać faktu, że jak dotąd jedyną osobą która może pomóc im rozwikłać tajemnicę ich porwania jest artysta światowej sławy... Kamienica pod podanym adresem była całkiem porządna i wyglądała na w miarę cichą. Żadnych ćpunów, czy kocich szczochów na korytarzach.

Mieszkanie Vincenta znajdowało się na drugim piętrze, w głębi korytarza. Oczywiście nikt nie odpowiadał na pukanie - w końcu właściciel wypoczywał sześć stóp pod ziemią. Dziewczyny zeszły więc z powrotem na ulicę i obeszły budynek. Stara dobra nowojorska architektura nie zawiodła, bez trudu wspięły się na schody pożarowe. Okna były zamknięte... Nastąpiła krótka wymiana spojrzeń, po czym Susan bez zastanowienia zbiła cienką szybę łokciem.

Mieszkanie w środku było bardzo surowe. Ze ścian skuto tynk, odsłaniając cegły. Na ścianach wisiały różne obrazy, w tym kilka autorstwa Warhola, Keitha Haringa czy Basquiata.




W wielu miejscach leżały palety, farby, pędzle. Z mebli ostało się tam tylko duże biurko ze stertą papierów, materac służący zapewne za łóżko, duża lodówka i wysoki regał na książki. Kobiety od razu po przestąpieniu progu ogarnęło uczucie, że znają to miejsce; uczucie tak samo mgliste jak wszystkie poprzednie przebłyski. Nie tracąc jednak czasu na retrospekcje obie zabrały się do poszukiwania czegoś, co mogło im przywrócić pamięć: listów, zapisków, zdjęć... Na pierwszy rzut oka papiery walające się po mieszkaniu były stertą makulatury: dziewczyny przebijały się przez dziesiątki niedokończonych szkiców, rysunków, notatek z rodzaju kupić błękit paryski, czy jutro o 15 spotkanie z Fredem. W końcu jednak w ręce wpadły im trzy arkusze pergaminu, które mogły coś znaczyć.








Znów; żadnej konkretnej treści, jedynie wrażenie znajomości i nieokreślone obrazy. Pojawiły się w nich dwie osoby. Wyjątkowo blade osoby. Vincent i Victoria, to nie ulegało wątpliwości. Wizja nie dotyczyła jednak tego mieszkania, a jakiegoś starego domu na przedmieściach.

Poza zapiskami i rysunkami w mieszkaniu nie było nic osobistego. Żadnych zdjęć, żadnych pamiętników. Było za to wiele książek. Albumy ze sztuką, astrologia, parapsychologia... I dwie pozycje, które od razu zwróciły na siebie uwagę. Luźne kartki pergaminu oprawne w wytłaczaną skórę - pisane po części dziwnym alfabetem. Arabski? - pomyślała Susan przeglądając pierwszy z zeszytów. Dalej można było znaleźć zagadkowe rysunki, jakby wyjęte wprost z hermetycznej książki.





Druga pozycja miała tylko dziesięć stron, ale zapisanych bardzo drobnym, kaligraficznym pismem. Prawdopodobnie łaciną. Sam kontakt z książką wywołał u Susan dziwny dreszcz... A potem uderzył ją obraz.

Vincent i Victoria siedzą pod ścianą naprzeciwko regału z książkami. Sześć osób siedzi przed nimi. Wśród tych osób są Susan i obie kobiety ze Studia 54. Rysy pozostałych osób są niewyraźne. Vincent coś tłumaczy trzymając w dłoni księgę zapisaną drobnym tekstem...
Słowa przejście, nowe życie, wiedza, mądrość i potęga. Wszystko jest chaotyczne, zamglone i niejasne.

Było jeszcze coś. Susan ściskała w dłoni klucz, który został jej wciśnięty na ulicy przez nieznajomą z szaleństwem w oczach. Szukała czegokolwiek, co dałoby się nim otworzyć... Jednak bez skutku. Amy zerknęła na rudowłosą.
- Chciałabym się dowiedzieć, od czego jest ten klucz. - Powiedziała, gdy w końcu udało się jej skupić myśli.
- A ja chciałabym się dowiedzieć, coś ty za jedna - odburknęła Susan. Amy nie wydawała się wroga, zresztą przecież kojarzyły się nawzajem. Drogę do mieszkania Vincenta przebyły w milczeniu, ale może nastał w końcu moment na jakieś odpowiedzi, a nie tylko pytania. Susan wlepiła wzrok w towarzyszkę, a potem zaczęła pakować wszystko, co wydawało się ważne do dużej skórzanej torby którą miała ze sobą. Dodatkowo dorzuciła jeszcze książkę o astrologii. Będzie dla Tammy. - pomyślała. Jej młodsza siostra w 1985 roku zajmowała się jeszcze hipisowskimi bzdetami.

- Amy, jestem fotografem i niedawno mnie znaleziono po tym jak zostałam porwana. - Odpowiedziała bez skrępowania, bo i co miałaby ukrywać. Amy wrzuciła trzymaną książeczkę do torebki. - A ty?
- Susan, Susan Finkel. Mam to samo co ty z tym porwaniem… I jakoś mnie to nie dziwi. Pewnie słyszałaś o Wall Street? Tam pracuję. - Jeszcze parę miesięcy temu spotkanie z fotografką mogłoby całkiem podekscytować Susan. Poznawała głównie dupków z instytucji finansowych i przydaliby się jej jacyś znajomi spoza tego kręgu… Ale te okoliczności nie były specjalnie fortunne. - Odpowiadając na twoje pytanie: nie mam pojęcia od czego jest klucz. Wcisnęła mi go do ręki jakaś zwariowana babka w futrze. Na ulicy. Może ją kojarzysz?
- Wiesz… widziałam na ulicy setki zwariowanych babek w futrach. Mogłabyś zdradzić coś więcej? - Amy sama chętnie zapytałaby o swego wybranka, ale o co miała spytać? Pamiętała co do niego czuła i tyle.
- Tak myślałam. - westchnęła Susan zapinając torbę - Dobra, nie ma co dywagować. Zbieramy się.
- Tak, zwijajmy się. - Amy wyciągnęła aparat i zrobiła kilka zdjęć.




*




Do domu Susan wróciła dobrze po trzeciej w nocy. Wśliznęła się do swojego pokoju tak cicho jak umiała, bo nie chciała budzić Davida i Cynthii. Jej brat i przyjaciółka w przeciwieństwie do rodziców z dużą wyrozumiałością podeszli do tego, że Susan chce żyć normalnym życiem mimo porwania, ale wolała nie nadwyrężać ich zaufania tak późnymi powrotami. Zwłaszcza, że nie mogła przecież powiedzieć im, że noc spędziła włamując się do mieszkania nieboszczyka.

Zamknęła za sobą ostrożnie drzwi sypialni i zapaliła nocną lampkę. Zdjąwszy kurtkę i buty położyła się na łóżku i zaczęła przeglądać rzeczy, które zabrała od Vincenta. Amy wzięła cienką książeczkę którą pojawiła się w wizji, Susan spakowała drugi z oprawnych w skórę tomików, ryciny i książkę o astrologii. Nic jej to wszystko nie mówiło, poza tym, że symbole przypominały okultystyczne wydawnictwa drukowane na wstrętnym makulaturowym papierze. Jutro był piątek... Do pracy miała wrócić w poniedziałek, postanowiła więc że zajrzy nazajutrz jeszcze raz do antykwariatu Szczura na Brooklynie, a przy okazji odwiedzi rodziców. Jeszcze chwilę wpatrywała się w rysunek przedstawiający głowę z dziurką od klucza, którą otwierał klucz o kościstej rączce, po czym jej głowa osunęła się na bark i dziewczyna zasnęła.
 

Ostatnio edytowane przez fujiyamama : 10-07-2017 o 23:27.
fujiyamama jest offline  
Stary 11-07-2017, 09:28   #19
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Amy wróciła do swego apartamentu w mieście. Była wykończona jednak gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, okazało się, że nie może zasnąć. Powracające wspomnienia atakowały ją gdy tylko zamykała oczy, a z każdym kolejnym narastał ten dziwny głód. Była już pewna, że był to głód krwi. Zrezygnowana owinęła się w szlafrok i wzięła z kuchni wodę. Wiedziała, ze to nie zaspokoi głodu, ale może chociaż gardło nie będzie tak cholernie bolało. Rozsiadła się na kanapie i wydobyła z torebki cienką książeczkę i aparat. Susan wzięła resztę...

Chwilę zrezygnowana przeglądała kolejne strony. W końcu zgarnęła aparat i przeniosła się do ciemni. Zostawiła szlafrok na zewnątrz co by nie uszkodziła go chemia.


Na kliszy zostało jeszcze kilka czystych klatek, ale teraz nie było to istotne. Chciała mieć zdjęcia tamtego mieszkania. Miała nadzieję, że to choć odrobinę przybliży ja do kolejnych wspomnień.


Pracowała niemal do świtu. W końcu gdy udało się jej wywiesić ostatnie zdjęcie do wyschnięcia, poszła nago do sypialni i padła na łóżko. Widziała jak słońce nieśmiało wstaje. Będzie musiała spotkać się z Carlem, pogadać co ciekawego działo się gdy była wycięta, ale... zrobi to popołudniu.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172