Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2017, 12:49   #1
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
[Wampir: Mroczne wieki] Diabeł mówi dobranoc

Diabeł mówi dobranoc



Późna wiosna 1469, lasy na południe od Żywca

Do Anny wróciło wspomnienie własnego zamążpójścia. I było tak, jak się to drzewiej wydarzyło. Z jednym wyjątkiem. Gdy kat zamiast zwyczajowej prośby o wybaczenie ogłosił, że chce skorzystać ze swojego starego prawa do skazanej na śmierć, nie zdjął kaptura. Przysięgała, nie wiedząc komu. Nie wiedząc za kim, poszła potem w las, starając się nadążyć za długimi krokami męża.

Nie odsłonił twarzy także potem, gdy dotarli do obrośniętej mchami i zielskiej chatynki. Z szopy za skrzydło wyniósł dropiatą kurę, położył ją na pieńku i ubił jednym ciosem. Potem wprawnymi ciosami szlachtował ciągle szamocące się, bezgłowe truchło. Tak, tak, ostrze siekiery opadało miarowo ze stukiem, jak nie opadło na biały kark Anny. Kat dzielił kurę na maleńkie porcje, spływające żywą czerwienią ochłapy rzucał w górę. Nad jego kapturem wirowało stado srok. Skrzeczały, biły się w powietrzu, wyrywając sobie mięso, a kat nie zwracał na rejwach nad swoją głową uwagi większej niż na ciżbę, co się wyroiła na starosądecki rynek, by zobaczyć na własne oczy, jak Anna będzie umierać.

W stado srok wpadł nagle czarnoskrzydły kruk. Rozpędził mniejsze kuzynki, walczył o wyłączny dostęp do krwistej uczty. Kat odepchnął agresora trzepnięciem, machnął ręką niby od niechcenia, ale gdy kruk ponowił próbę, uderzył mocniej. Zawiedzione czarne ptaszysko odleciało gdzieś w korony drzew, kracząc z pretensją.
– Dlaczego go odpędziłeś? – spytała Anna, a było w niej tyle pretensji co w kruku. Mikołaj cenił te ptaszyska. Są mądre, mówił. Mogłaby sobie takiego oswoić, przy niej miałby co jeść...
Kat wydał z siebie stłumione, pogardliwe prychnięcie. I inaczej niż to się wydarzyło naprawdę, zaszczycił ją odpowiedzią. Miał niski głos, dudniący, jakby z własnym echem.
– Ponieważ, dziewczynko, kruki nie widzą czarowstwa.
Anna, co też było nowe, zawahała się, czy dopytywać o źródło tego przesądu, czy żądać od razu, by mąż ściągnął kaptur. Pomyślała też, że nawet jeśli sroki widzą więcej, to przecież straszne kłamczuchy, we wszystkich opowieściach sroka kradnie albo kłamie, albo jedno i drugie naraz.

Zastanawiała się za długo i nagle dopadło ją zdziwienie. Że stoi, a jednak się porusza. Jeszcze nim otworzyła powieki, zrozumiała, co się dzieje. Słońce już zaszło, nastała noc. A kryty powóz z Anną uśpioną w środku pędził w ciemnościach. Dudniły końskie kopyta. Gdzieś blisko skrzeknęła sroka.

Anna odsłoniła leciuchno okno, zerknęła przez szparę. Obok powozu na gniadoszce pędził, na strzemionach skróconych na tatarską modłę, wtulony w końską grzywę Gangrel Libor z Zielonego Potoku. Źródło cichej frustracji Anny od paru dni w podróży. I nie szło bynajmniej o to, że wstręty jej jakoweś wampierz ów czynił, bo będąc za życia koniuszym u możnego czeskiego szlachcica po śmierci zadziwiał ogładą rzadką u swego klanu. Ale to nie on miał tu być przy niej i doglądać jej bezpieczeństwa w krótkiej podróży.

Liczyła, że skoro przez trzy miesiące z okładem ciekawość nie wywabiła wilka z leśnych ostępów, to zrobi to poczucie obowiązku. Gdy tylko dowiedziała się o śmierci pewnego włościanina, w którym pokładała sporo nadziei, przez umówionego człeka w Żywcu przesłała Oldrzychowi prośbę, że potrzebuje obstawy w krótkiej podróży i pomocy w dowiezieniu trupa do swego schronienia. A Oldrzych napluł na jej wyciągniętą przyjaźnie rękę. Nie, nie odmówił. Odmawiając wsparcia jej, odmówiłby jej ojcu, a na to nie mógł sobie przecież sobie pozwolić. Za to na pogardę – o, jak najbardziej. Nie przyjechał. Przysłał gładkiego w wymowie i ogładzonego w obyczajach Libora z Zielonego Potoku, sześciu ludzi odzianych w jednakie, zapewne zdarte z czyichś sług w napadzie liberie, oraz kryty powóz, z którego drzwiczek zdrapano pieczołowie herb poprzedniego właściciela. Powóz też drażnił Annę. Nie dlatego, że zbójca miał taką karetę, a ona nie miała, ciągle czekając aż ojciec wyśle do Żywca wszelkie potrzebne jej rzeczy. Dlatego, że Gangrel skądyś wiedział, że Anna powozu nie posiada, a potrzebuje. Dlatego, że użył tej wiedzy, by mu nie mogła zarzucić, że się z umowy nie wywiązuje należycie. I dlatego, że teraz czuła się w tym powozie jak worek owsa przy kulbace, albo trup włościanina, w kilka warstw nasączonych nalewką piołunową płacht lnianych obwinięty i spoczywający na podłodze pod jej stopami. Podobnie bezwolnie pozwalali się unosić w noc. Nie dość, że orszak ruszył, zanim się obudziła, to woźnica uprawiał właśnie szalone galopady, Anną rzucało od ścianki do ścianki jak bezwładną lalką, martwy włościanin podrygiwał wesoło pod jej pantofelkami. Uznała, że starczy już tego dobrego. Otworzyła okienko. Owionął ją chłód i żywiczny zapach świerków. Pędzili na złamanie karku leśną przecinką w nieznanym celu, i, na ile się orientowała, niewłaściwym kierunku.

Obok Libora galopował rosły mężczyzna w kaftanie z baranicy wełną na wierzch wywróconej, potężnych barach i gęstym brodzisku. Nawet nie musiała uciekać się do swych zdolności, by przejrzeć jego naturę. Obrócił ku niej na chwilę rozjarzone krwawo spojrzenie. Warknął coś zwierzęco, nie dosłyszała przez tętent kopyt. Ale ktoś inny dosłyszał. Chuderlawa dziewoja o przeciętnej urodzie i włosach prostych jak druty, dotąd przycupnięta na schodku karety jak kot złapała za krawędź rzeźbionej w kwiaty róż okiennicy.
– Nie wychylać się! Lupiny! – i trzasnęła okienkiem.

Nie było słychać pogoni ni złowróżbnego wycia. Za to ta dziewka w zgrzebnej świtce, z zębatym sierpem zatkniętym za rzemień paska, woniała ostrzej niż umarlak na podłodze dziurawcem, piołunem i przywrotnikiem. Jej pospolita twarz, jak i zapach, były Annie znajome. Dziewuszysko kręciło się ostatnio wokół jej domu, dla niepoznaki chyba jeno udając, że ziołami handluje.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 26-06-2017 o 13:07.
Asenat jest offline  
Stary 26-06-2017, 21:55   #2
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kazali jej nie wyściubiać nosa z karocy i zamierzała tej rady posłuchać.
Likantropy to nie byle co. Miała prawo się bać, tym bardziej, że doskonale wiedziała z czym ma do czynienia. Widziała "to" kiedyś z bliska. Gęste nastroszone futro, szczęki jak imadło, pazury zdolne zdjąć głowę wraz z szyją.
Zerkała raz po raz przez aksamitną zasłonkę ale widziała jedynie pędzące opodal konie i dosiadających je Gangreli. Jej eskortę, której natenczas, czy jej się to podobało czy nie, zawierzała życie.
Anna próbowała rozeznać się w otoczeniu. Zdało jej się, że nie uciekają na oślep, ale podług jakiegoś planu, którego jednak przebiegłości nie mogła objąć a zapytać się przecież nie dało. Godzinę później wypadli gdzieś na otwarte pola, wionąca ziołem dziewoja zajrzała do Anny z zapytaniem czy wszystko w porządku. A potem jak konie złapały oddech znowu galopada. Karoca podskakiwała na wybojach, z karocą podskakiwała Anna. Raz po raz tłukła głową w sufit lub zanosiło ją na któryś z boków. Siedziała w miejscu a zdążyła się narobić zadyszki.

Kiedy wreszcie się zatrzymali Gangrele zbili się w kupę i poczęli naradzać. Rzecz jasna Anny w swe szeregi nie zaprosili ale słyszała jak sobie konferują. Objechali kawał puszczy i kilka wsi naokoło i teraz będą ponoć odbijać na Żywiec, tyle że noc się ma ku końcowi i trzeba się gdzieś przespać.

Drzwiczki karocy otworzyły się z chrzęstem. Gangrele obrócili się jak na zawołanie. Nawet siedząca na kamulcu sroka przestała grzebać pazurem w dziobie i wbiła w Annę paciorkowate oczka.
Wampirzyca spłynęła jak widmo po schodkach karocy. Pantofelek z wyraźną niechęcią zanurzyła w gęstej trawie.
- Świtać zaraz będzie - zagaiła do Libora z nieskrywaną pretensją, bo i ochotę miała się na nim odgryźć skoro na kimś innym nie mogła, bo go nie było w pobliżu. - Nie tak się umawialiśmy.
Podeszła do Gangrela blisko, zimna i wyniosła jak pokryta szronem wierzba. Spojrzała mu prosto w oczy, bo wiedziała, że jej spojrznie potrafi onieśmielać.
- Trup mi zacznie cuchnąć jak poleży cały dzień w dusznym powozie.
Libor skłonił się, czapą zawadiacko zamiótł przed jej stopami, i umajoną źdźbłami trawy zatknął z powrotem na kudłatą łepetynę.
- Umówiliśmy się, szlachetna pani, że cię całą i zdrową razem ze skarbem twym nazad doma przywiozę - uściślił. - Toć to czynię właśnie. - Z uprzejmych słów i łagodnej twarzy nie dało się wyczytać niczego zdrożnego.
- Stańmy w ruinach - podsunęła szybko woniejąca ziołami dziewka. - Tam lochy głębokie, ciemne. I zimne - spojrzała Annie w oczy i pokiwała głową, oczekując, że się Anna entuzjastycznie zgodzi. Sroka poderwała się z kamulca i trzepotem usiadła na opuszczonym przez woźnicę koźle karety.
Anna zainteresowała się zwierzątkiem, wymieniła z nim spojrzenia jak z rozumną istotą.
- To pachołek waszego pana? - wskazała nań gestem. - Sam się nie pofatygował i podgląda jak złodziej?
Ostre słowa przykrył spokojny beznamiętny ton.
Kucnęła. Białe palce odszukały kamyk by cisnąć w ptaszysko bez ostrzeżenia. Ptak poderwał się, unikając pocisku. Szybko. Za szybko. Tak jak podejrzewała - ghul. Sroka skrzeknęła, a potem przysiadła z powrotem na swoim miejscu.
- Oldrzych cię hołubi, a ty go za łotra masz - skrzywiło się dziewczę, a wielkolud pokazał, że pojmuje ludzką mowę. Tyle że jej używać nie potrafi. Warknął coś ledwie zrozumiale i Anna poznała jeno tyle, że to mowa Wołochów. - Jak na rozkaz kasztelana poszedł, to nam kazał za wami gonić, żeby nic złego nie potkało cię - dziewczyna wskazała na siebie i wielkoluda. - Ale ptak razem z nami przyleciał. Oldrzych na lupiny w lesie wlazł. Kazał cię z lasów wywlec i jeno uczeszczanymi drogami jechać. Sypiać tam, gdzie wilki nie pójdą.
- W ruiny jako żywo nie pójdą - westchnął Libor. Widać było, że i on by najchętniej nie poszedł.
- Jak to na lupiny wlazł? - łaskawszym okiem łypnęła na srokę. - Kasztelan mu każe się z likantropami haratać?
Chude dziewczątko rozwarło już usta do odpowiedzi, ale Libor wciął się jej gładko.
- O takich rzeczach z kasztelanem trza rozprawiać. Lub z Oldrzychem. Toć my, niebożątka, nic nie wiemy.
Pojęła, że nie ma dużo czasu na pogawędki bo ich tu słońce zastanie. Ruszyła powoli we wskazanym kierunku unosząc rąbek czarnej, wykończonej koronką sukni.

Trzęśli nią i obijali po ściankach karety jeszcze dobre kilkanaście pacierzy. Znów z gościńca w las zjechali. Droga zarosła zielskiem piąć się poczęła w górę. Powóz zwalniał, aż w końcu stanął. Gnący się w ukłonach Libor poprosił, by Anna przeszła kawałek pieszo, a Andrej karetę z wykrotu podniesie. I istotnie, wielki Andrej podniósł, a przy okazji spod okrywających go skór błysnęła wampirzycy zawieszona na grubym rzemieniu u pasa hakownica, broń husytów. Chwilę potem jej uwagę przyciągnęła sroka. Ptak usiadł na kamieniu obrośniętym mchem tuż obok drogi. Zielony dywan układał się we wzory. Pod spodem coś wyryto.
Anna zboczyła w tamto miejsce. Ciekawiło ją co za tajemnicę skrywa głaz. Szarpała kępki mchu i gładziła szorstką powierzchnię by uczynić czytelną. Jej oczom ukazał się zmurszały, lecz ciągle wyraźny wizerunek Łabędzia rodu Skrzyńskich.
- Czego to ruiny? - spytała.
Ponieważ sroka nie odleciała spłoszona dziewczyna sięgnęła do swojej podróżnej torby gdzie trzymała różne dziwaczne ingridiencje i wydobyła stamtąd kilka ususzonych robaków. Posypała nimi kamień przed ptakiem. Sroka dziobnęła parę razy, ale bez entuzjazmu. Znać, że przywykła do bardziej mięsistej diety. Za to pożądliwym oczkiem, krzywiąc łepek, wpatrywała się w ozdobiony naszyjnikiem dekolt. I w pierścień na białym palcu.
- Barwałd to, panienko - odrzekł pochylony nad kołem Libor, a Gangrelka wypaliła w tej samej chwili:
- Góra Włodkowa.
- I takie tu obleżęnie trwało, że z dworu się ostało parę jeno kamieni? - zaabsorbowana ptakiem Anna wyciągnęła rękę by dotknąć wierzchem dłoni jej lśniących piór.
- Ano tak właśnie - potwierdził Gangrel. - Diabły poddały się, ale wysłannicy księcia Krakowa na jego rozkaz zrównali z ziemią wszystko. Lecz lochy zostały. A Diabły, jak to Diabły. Do piekła ciągną, w ziemię się wgryzają głęboko. Tyle dobrego, że lupiny poza kamienie z Łabędziem nie wejdą. Spać będziemy bezpiecznie.
Sroka, jak to wszystkie ptaszęta niebieskie, była ciepła. Dużo cieplejsza niż człowiek. Dziobnęła zaciekawiona oczko pierścionka Anny i ze stoickim spokojem pozwoliła się dotknąć.
- Złodziej - szepnęła cicho do ptaszka a głośniej dodała - To jakieś diabelskie zaklęcia trzymają likantropy na odległość?
Wstała, otrzepała suknię i nieśpiesznie ruszyła za Gangrelami. Nadciągający świt było już czuć w gęstniejącym powietrzu.
- Ja to nie wyznaję się - przyznał Libor z pewnym zawstydzeniem, że dopomóc nie może - Oldrzych nam rzekł, że tak jest. Jego pytać trza. Lubo wiedźmy tej, co jej krew w kubeczki z kory wyciska.
Kareta ruszyła, ale koło trzymało się na słowo honoru. Daleko jednak już nie było, kroków ledwie pięćdziesiąt dalej. Powóz zatrzymali pod ścianą lasu, ludzkie sługi do wyprzegania się zabrały. Wokół dało się dostrzec resztki murów, krąg cegieł znaczył, gdzie była zamkowa studnia.
- Kim jest wiedźma? - pytała dalej tonem obojętnym jakim i sam trup mógłby tylko mówić. - Oldrzych jej krew w kubkach przechowuje?
Jej twarz tego nie zdradzała ale chłonęła każde gangrelskie słowo, segregowała i odkładała w odpowiednie miejsca w swojej głowie.
- No, wiedźma jest wiedzmą - ocenił Libor. - Siedzi w lesie, warzy dekokta przeróżne, ku miłowaniu i ku uśmierceniu takoż, i wróży ze suchych łodyg krwawnika i kości. Oldrzych jej krwi nosi, to mu gada potem różności…
- Swoją krew jej nosi? - zapytała wprost bo wyjaśnienia Gangrela uznawała wciąż za niezadowalające. Nie wspominając, że nie pytała już z czystej ciekawości, by wiedzieć, tylko naprawdę ją to obeszło.
- No… swoją - zełgał Gangrel lojalnie i nie wiedzieć czemu. Andrej w tym czasie parę kamieni odwalił, odsłonił zamaskowaną klapę. Pod spodem wiły się zasypane gruzem schody. Woniało nie tak, jak Anna przywykła. Nie było to zastałe powietrze katakumb. Pachniało świeżością, a na twarzy czuła lekki powiew.
- Są stąd inne wyjścia? - ostrożnie stąpając po gruzie zaczęła schodzić pod powierzchnię.
- Wiele - poświadczył Libor, przełknął nieistniejącą ślinę i postąpił krok za nią. Na prostych twarzach jego i Wołocha rysowała się jasno obawa. Tylko dziewka lazła w mrok siedziby Diabłów z beztroskim uśmiechem przyklejonym do gęby. Na komiec nad głową Anny, tnąc skrzydłami sieć pajęczyn pod sklepieniem, w głąb podziemi pomknęła sroka. Ludzie zawalili klapę i zaległy ciemności, rozświetlane tylko czerwonymi latarkami gangrelskich ślepi.
- A moje zwłoki? - Anna obejrzała się przez ramię. - Możecie je złożyć w chłodzie?
- Słudzy w innym lochu złożą - oznajmił Libor. Nawet pod ugrzecznioną maską widziała, że spanie w diabelskim dachu obok zwłok diabelskiego sługi to dla Gangrela za dużo.
Odprowadziła wzrokiem rozpostarte skrzydła ptaka i zastanawiała się czy Oldrzych wyszedł bez szwanku ze spotkania z lupinami. Nie żeby przeszywała ją troska o jego losy ale chciała spojrzeć mu w oczy z wyższością i wypisanym w nich afrontem “wiedziałam, że jesteś ulepiony w takiej gliny”. A jeśli lupiny go usieką straci Anna dużo przyjemności.
- I kiedy waszego pana zobaczę? O ile wcale?
Gangrele konferujący sobie dotąd z cicha podczas mozolnej wędrówki, nagle jak jeden mąż nabrali wody w usta.
- O, tu nam będzie wygodnie - rzekł Libor po chwili, z wyraźną ulgą w głosie zmieniając temat.
- Tak, zapewne - Anna przyjrzała się podziemnej sali i wskazała na przeciwległy zacieniony kąt. - Tam spocznę. Sama.
Ruszyła wzdłuż ściany wspomagając się dotykiem tam gdzie zawodziły oczy. Ona, w przeciwieństwie do Gangreli nie widziała w ciemności, doceniała więc fakt, że pochodnia jest tu tylko z jej powodu.
Gangrele rozłożyli się w drugim kącie malowniczą kupą, jeden na drugim. Z dolatujących ku niej szeptów Anna zdążyła się jeszcze dowiedzieć, że dziewka ma na imię Jitka, i że ktoś imieniem Semen poszedł po Oldrzycha. A także, że może zniknięcie Pężyrki to wcale nie taka tragedia.
- Toć to wredna raszpla jest - westchnął Libor, a chwilę potem zasnął. Jitka z góralem kotłowali się jeszcze pół pacierza, nim padli, a potem zimne palce śmierci objęły i Annę.

Obudziła się z dziwnym przeczuciem, że stało się coś. Coś ważnego, doniosłego. Obok niej kucał wielki Andrej i z reka zawieszoną nad jej ramieniem wyraźnie walczył ze sobą, czy ją może złapać za rekę i potrząsnąć. Odetchnął, gdy otworzyła oczy.
- Ka-da-wer - powiedział głośno, wyraźnie i wolno, jakby mówił do kogoś słabującego na umyśle albo dziecka. - Żyw.
Anna uniosła się na łokciach i rozejrzała nie całkiem jeszcze przytomnie. Długo spała. Dłużej bodaj niż całe zbójeckie gangrelskie plemie.
- Oldrzych żyw? - zapytała choć nie spodziewała się odpowiedzi. Z olbrzymem trudno było dojść do porozumienia i mniemała, że barierę nie stanowi jedynie obcy język ale umysł Andrieja, bardziej zwierzęcy niż jego kompanów nawet.
Podniosła się z ziemi gotowa by za nim iść.
- Kadawer - powtórzył Andrej nagląco i wyraźniej. Skąd taki prostaczek znał łacinę?
Na zewnątrz nie było Oldrzycha. Była za to szóstka wystraszonych i ledwie żywych z tego strachu ludzi, Jitka zanurzona do połowy w jakiejś dziurze pod murkiem i wściekły Libor, który z miejsca na Annę naskoczył.
- Jezu Chryste, w coś ty nas, czarownico, wplątała?!
Skądś spod ziemi, z wielu miejsc, dobiegł charczący, nieludzki jęk.
- To moje zwłoki? - postąpiła kilka kroków próbując zlokalizować źródło dźwięku. - Znowu wstał.
Jęk dobiegał z otworu, w którym tkwiła Jitka, i z kilku miejsc w niedalekiej okolicy. Gangrelka musiała ją usłyszeć, bo wycofała się ostrożnie, potarła umuraną twarz.
- Grzebał to tu, to tam - zrelacjonowała podniecona całym zdarzeniem. - I odszedł za załom, nie widzę go. Może wrzućmy mu tam pochodnię?
- Może pierdolnijmy mu w piersi z hakownicy - zasugerował Libor ponuro.
- Kadaweeeeeeeeer - powtórzył Andrej z lubością. Słowo sprawiało mu jakąś przyjemność.
- Mowy nie ma - zaoponowała Anna. - To tylko jedne zwłoki. Założę się, że nie jest ani specjalnie ruchawy ani niebezpieczny.
Nie przejmując się sugestiami Libora spróbowała dostać się pod ziemię za rzeczony załom. Zastanawiała się czy to, że trup został animowany ma jakiś związek, że spędził trochę czasu na ziemiach Skrzyńskich. I czy błąkał się po korytarzach czy szukał czegoś konkretnego?
Przy okazji dowiedziała się czegoś ciekawego. Andrej podążał dzielnie za tym, kto był najbardziej zdecydowany w grupie. Libor marudził, Jitka plotła głupoty, a Anna działała… więc potoczył się za nią. Bez słowa odwalił kilka pniaków i odłamków muru, którym ludzie zawalili w dzień zejście, gdy obaczyli, że zwłoki powstały z martwych. Bez słowa zszedł z Anną w dół.
Wpuścili nieco światła, i Jitka mogła dojrzeć nieco więcej.
- Jest za załomem! - zrelacjonowała zaaferowana. - Jako dzik ryje!
Żadnej powagi dla śmierci, żadnej…

Anna zmrużyła oczy by przyzwyczaiły się do mroku i pewnie ruszyła w tamtą stronę. Chciała to zobaczyć na własne oczy.
Poczuła na ramieniu wielką, silną prawicę, która zatrzymała ją w miejscu. Andrej pierwszy dostrzegł, czym Łazarz grzebie w ziemi z gruzem przemieszanej. Czarne, zakrzywione pazury miały ponad łokieć długości. Zdawał się ożywieniec Annie bledszy, a jego kości na kręgosłupie bardziej wysklepione, lecz nie widziała więcej zmian.
- Księgaaaa - zajęczał Łazarz. - Łabądeeeeeek…
Anna postąpiła kilka kroków w tył i nakazała Andriejowi by także odstąpił.
- Pozwólmy mu kopać. Dajmy mu chwilę.
To był ślepy strzał ale nigdzie jej się nie spieszyło. Jeśli zaś Gangrele nie chcieli trwonić czasu na jej towarzystwo to siłą ich tu nie trzymała. Choć przypuszczała, że Ołdrzych nie byłby zadowolony gdyby zostawili ją samą sobie. A może się myliła? Może by go to nie obeszło?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-06-2017 o 10:31.
liliel jest offline  
Stary 27-06-2017, 12:15   #3
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Czarne pazury zgrzytały raz po raz o gruz. Pryskała wygarniana zamaszystymi ruchami ziemia. Do Anny doleciało wybełkotane jeszcze parę razy "księga" oraz "łabądek", później Łazarz zamilkł, całkowicie oddany jednej sprawie. Kopaniu. Rył spazmatycznymi ruchami, ale niepowstrzymanie.

Andrej stanął pół kroku przed nią, by ją w razie czego łacniej zasłonić. W wołoskim góralu zaszła jakaś odmiana, wyczuwała promieniującą z niego niebywałą uciechę, a jednocześnie nadzwyczajne skupienie... Za sobą usłyszała szelest osypującego się żwiru. Skulona Jitka z sierpem prewencyjnie dobytym podkradła się na czworaka i wyjrzała ciekawie zza sukni Anny, by się Łazarzowi przypatrzeć. Kątem oka wampirzyca dostrzegła, że i Libor, z czekanem i pochodnią w drugim ręku, niechętnie bo niechętnie, ale zszedł wreszcie do podziemi. I wtedy Annę tknęło. Jitka podchodziła do ożywieńca jak do dwugłowego cielęcia, które obejrzeć trzeba koniecznie, Libor jak do niepojętego, obcego monstrum. Andrej zaś zachowywał się podobnie do jej samej.

Zanim zdążyła głębiej zastanowić się nad tym spostrzeżeniem, szpony ożywieńca zgrzytnęły o metal, stuknęły o drewno. Echo poniosło się po lochu
– Księgaaa... – charknął znowu Łazarz. Pazury opadły raz jeszcze i wyrzuciły w tył grad drewnianych drzazg. I opadły jeszcze raz. Uszy Anny zranił suchy trzask dartych starych pergaminów.
– Łabądek!
Nad głowę Łazarza wystrzeliły dwie fontanny pociętych pazurami stronic.
 
Asenat jest offline  
Stary 27-06-2017, 21:28   #4
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
W lochach Skrzyńskich, czyli o tym jak umarlak potargał Annie pisma

Anna za późno pojęła swój błąd. Trzeba było samemu sprawdzić co się kryje w obranym przez Łazarza miejscu a tak, w proch poszła pierwsza partia ksiąg i pergaminów, bezcennych bez wątpliwości.
- Libor, strzelaj, na litość boską! - nie podniosła głosu, bo nie miała tego w zwyczaju ale nadała poleceniu nie znający sprzeciwu ton. - Ubić go nim wszystko obróci w ruinę!
Na zachęte klepnęła w bark Andreja. Nie zastanawiała się czy Ołdrzych będzie żywić pretensje, że naraża jego zbójów. Pergaminy diabłów trzeba było ratować za wszelką cenę.
Libor strzelać nie miał z czego, bo hakownica nienabita kołysała się na rzemieniu, obijając o nogi Wołocha. Ale nieobce mu było zarówno posłuszeństwo, jak i improwizacja na polu bitwy. Obok policzka Anny śmignął, koziołkując, rzucony czekan. Ostrze wbiło się głęboko w potylicę Łazarza, na co ten znieruchomiał, przerwawszy swe dzieło zniszczenia. A potem obrócił się błyskawicznie. Annie mignęła myśl, że jeśli Łazarz po trzecim zmartwych wstaniu będzie chciał wrócić do swej wioski i znowu za broną chodzić, to z tymi zębami i białymi oczami mu się ta sztuka nie uda. Nawet jeśli dziurę w czaszce przykryje czapką.
Chwilę potem przed Anny twarzą mignęły czarne pazury. Szczęknęły, gdy Jitka zablokowała cios sierpem.
- Nie zmiażdżyć mu głowy - zdążyła zakomenderować widząc jak rosły Wołoch targa do góry ogromny głaz. Oczami wyobraźni widziała już co zostanie z jej ożywieńca gdy go Andriej tym kamulcem potraktuje, podobnie jak Anna czyniła z ziołami w moździerzu.
O dziwo najmniej w tym momencie dbała o własne nieżycie. Chodziło jej raczej po głowie jak w tym rozgardiaszu ocalić i papiery i zwłoki.
Spaliła tymczasem krew by dodać sobie siły, która bez wspomagania była mniej niż licha. Zza paska dobyła sztylecik, wąski acz solidny, i próbowała nim przeszyć gardło kreatury.
Z rozprutej krtani buchnęła czarna, gęsta jucha. Stwór zabulgotał i trzepnął lewą ręką nadbiegającego Libora, rozorując mu pazurami piersi od lewej do prawej. Jitka z wrzaskiem wyrwała z potylicy umrzyka czekan, wzięła zamach… a Lazarz nagle opadł w dół, tak że jego sponiewierana już głowa znalazła się na wysokości pasa Anny. O ścianę lochu z miękkim plaśnięciem uderzyły ucięte szponami Andreja nogi.
- Dość - Anna nie była pewna czy Gangrele opętani walką jeszcze ją słyszą. - Można go już spętać. W takim stanie przyda mi się bardziej niż z roztrzaskaną czaszką.
Odstąpiła dwa kroki w tył poza zasięg wijącego się na podłodze Łazarza. Przykucnęła zresztą i nie spuszczała z niego oka jak z przecudnego zjawiska.
W połowie jej przemowy opadł czekan, gruchoczac kręgosłup nieboszczyka. Jitka sapnela i uskoczyla pod ścianę, by stamtąd ze zgroza przyglądać się robaczym teraz ruchom Lazarza.
-Trzeba zatluc to diabelskie nasienie, panienko - wydyszal Libor, a Andrej potoczył się po upuszczoną żagiew. Popatrzył Annie w oczy, a potem poszczuł umrzyka płomieniem.
Bez żadnej reakcji. Lazarz nie bał się ognia.
- On już nikomu nie zagraża - Anna widząc, że jest w mniejszości postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
Wycelowany palec dotknął piersi Libora by odsunąc go z drogi. Sama postawiła pantofelek na plecach wijącego się ożywieńca by go unieruchomić i wyszperała mocny cienki sznur ze swojej podróżnej torby.
- Andriej, wykręć mu ręce - zwróciła się uprzejmie do olbrzyma. - Zwiążę go i tyle.
- I co niby potem? - Zaprotestował Libor sceptycznie. - Szlachetna pani?
Andrej tymczasem umrzyka okiełznał bez zbytecznego gadania. A tak to zręcznie uczynił, że zaczęła podejrzewać, iż nie pierwszy raz to czyni. Wie, co robić, tak jak w odróżnieniu od towarzyszy wiedział, gdzie uderzyć.
- Potem go przewieziemy gdzieś, gdzie będę mogła spokojnie popracować - odparła pochylając się nad kościstymi nadgarstkami i poczęła je pętać w mocny żeglarski supeł.
- Trzeba mu jeszcze pysk obwiązać, co by nie kłapał zębiskami - zerknęła przez ramię na Libora nie chcąc zakłócać spokoju Jitki przycupniętej w kąciku. - Macie jakieś szmaty?
Gangrel obmacujący szeroką ranę na swej piersi podniósł obydwie dłonie do góry.
-O nie, nie, panienko - rzekł stanowczo, choć uprzejmie, nawet jeśli ta uprzejmość zdała się Annie cokolwiek wymuszona i fałszywa. - Nie taka była umowa.
Andrej i Jitka nie powiedzieli nic, za to tuż nad głową Anny nagle wrzasnęła siedząca na szczycie załomu sroka.
- W takim razie co proponujesz? - zaplotła na piersi ramiona i spojrzała na ptaszysko jakoby mogło cokolwiek w tych negocjacjach dopomóc. - Ja się bez trupa stąd nie ruszam. Umowa była właśnie taka, by mnie i mój skarb doma zawieść. Twoje, Liborze, słowa.
-Skarb był jednakże zrazu bardziej martwy i mniej kłopotliwy. Sama przyznasz, panienko - zmiażdżył ją wyrabana siekierą gangrelska logiką i wytresowaną ogładą. - Ale co to dla nas. Możemy ci zrobić tę przysługę. A ty w zamian Oldrzychowi dopomożesz, w czym mu wola będzie.
- A Ołdrzych nie powinien aby sam swoich spraw negocjować? - Anna dumnie zadarła podbródek i ujęła się pod boki. - Niech przyjdzie, to umowę będziem renegocjować.
Libor podrapał się po policzku.
-Czekać chcesz? Tu? Toć i dwie niedziele mogą minąć, nim wróci. Szedł w dół biegu wislanego, Pężyrki szukać. I nie planował tego zarzucić mimo ran.
- Jak to ranion za Pężyrką pognał? A wyście go samego puścili? - nie kryła zdziwienia, choć zataiła, że się tym trochę przestrachała jak kruchutka żoneczka. - Jak lupiny wokół?
Gangrel podrapał się znowu, skonfudowany cokolwiek, że mu się wyrwało więcej niż powinno i że mu na dodatek brak troski o przywódcę wyrzucają..
- Jak wybywał, to nic nie wskazywało, że się stało coś innego niż… no zazwyczaj, tylko dłużej. Ale kasztelan kazał flisaczkę sprowadzić. Panienka wie, że jak oryle wracają piechotą w górę rzeki, to chłopy żony i córki w komorach zamykają? No nie bez powodu - na okrętkę i z lekkim zażenowaniem próbował nie nazwać sprawy po imieniu. - Pężyrka jak się w marszu znudzi, to wpada z ludźmi do wioski blisko brzegu i kipisz czyni, a jak szlachcic się właściciel pojawia, no to bęcki spuszcza mu...To i myślał Oldrzych, że się w zabawie gdzie zapamiętała za bardzo i czasu liczyć w upojeniu przestała. Ale potem tego lupina w lesie napotkał i na pojedynek go wyzwał… no i jak wygrał, to wycisnął, że te watahy są nietutejsze, i że ciemnowłosej wampirzycy szukają - zagapił się na fryzurę Anny, ale nic nie powiedział więcej.
- Na moje oko to same ciemnowłose Kainitki w okolicy. Z Pężyrką na czele. Dowiedział się konkretniej za jaką się uganiają, no i po co?
Stropiony Gangrel pokręcił tylko głową przecząco i wzrok przeniósł na skrępowanego Łazarza.
- I po tym pojedynku - pytała dalej Anna niezrażona niechęcią Libora by się dzielić informacją - on, jakby nigdy nic, poszedł dalej szukać Pężyrki? I czemu to niby może i dwie niedziele potrwać?
Cały czas miała wrażenie, że czegoś jej jeszcze nie mówią. Niemniej nie przygważdżała dłużej Gangrela szpilkami oczu ale wyminęła ożywieńca i poszła przyjrzeć się rozwalonej skrzyni i jej zawartości.
- Toć flisy piechotą spod Krakowa na piechotę brzegiem idą. Oldrzych tak samo szukać ich musi - Libor spojrzał zezem na srokę. I jak, nigdy nic. Toć kasztelan kazał.
Połowa zawartości skrzyni była ku rozpaczy Anny stracona bezpowrotnie. Delikatne pergamina w strzępach walały się po ziemi. Niektóre nawet nie rozerwane, a pokruszone, tak były stare. Jednak rzut oka na to, co ocalało, pozwolił jej żywić mniemanie, że musiała to być jakaś część biblioteki Włodka Skrzyńskiego.
W połach sukni znalazła rękawiczki z cienkiego materiału, dopiero gdy wsunęła je na dłonie z nabożnością sięgała kolejno po księgi i pergaminy. Wszystko skrupulatnie ułożyła, owinęła i schowała do swojej torby.
- Nie ma co się spierać i czasu trwonić. Odwieziecie mnie i truposza, ale nie do domu w mieście. Gdzieś gdzie mi nie będzie nikt przeszkadzał. Za Żywcem jest opuszczony z dawien dawna cmentarz, na pewno wiecie o który mi chodzi. Potem odszukacie swego Pana, upewnicie się, że nic mu nie jest i przekażecie moją wolę by mnie na tym cmentarzu odwiedził.
- Przysługa za przysługę? - kiwnął głową Libor.
- Myślałam, że podróż ta to przysługa jaką pan wasz spłaca memu ojcu. Mylę się?
- Ja tam nie wiem - wyznał Libor z ujmującą szczerością. - Ale z nami szlachetna pani umówiona była na wożenie po okolicy zwłok, a nie potwora z pazurami jak siekiery.
- Dobrze. Jeśli pan wasz uzna, że mam dług wobec żywieckich Gangreli to go spłacę. A teraz możemy się już zbierać? Spieszno mi do ksiąg i mojego trupa.
Na to Gangrel zmarszczył się jeszcze bardziej, a Jitka wyrwała ze stuporu.
- Jak tak sprawa wygląda, to iście dług będzie i to niemały. Bośmy cię do miasta, gdzie bezpiecznie odstawić mieli. A nie siedzieć z tobą na cmentarzach odludnych i przede lupinami bronić.
- Cmentarz pode miastem niemal. Tak blisko ludzi się kudłaki zapuszczają?
- Miejscowych to jakby nie było. Nauczeni jeszcze pod Skrzyńskimi, że mordy trzeba nisko nosić. Ale ci przyjezdni, to czort ich wie - po Gangrelach widać było lekkie zaniepokojenie.
- A mówicie, że do ruin po Skrzyńskich się nie zbliżają. Są jakieś inne niż te, bliżej miasta? Z lochami, w których się mogę zaszyć, przynajmniej na jakiś czas.
Wyliczyli jej precyzyjnie, że z siedzib diabelskich zamek Grójec stoi i jest zamieszkany, Wołek za daleko leży, dwa mniejsze za blisko wsi i ludzie mogą się zaciekawić, a w ostatnich ruinach to oni mieszkają i jej tam z tą anomalią i pokrzywieńcem, podrzutkiem diabelskim nie wpuszczą za próg.
- Tedy na cmentarz. Odstawicie mnie i jesteście wolni. Nie chcę nadwyrężać waszej opieki.
- Będziesz musiała, panienko. Bo cię samej nie zostawimy - uświadomił ją Libor i ruszył szparko na górę, ludzi popędzić.

*
Możliwe, że nowy dom

Cmentarzyk stał na skraju lasu, zarośnięty młodymi kilkuletnimi brzózkami, podzielony na dwie części. Regularną, gdzie umarlaki dorobiły się nagrobków albo krypty nawet, oraz masowe doły, nad którymi pozatykano tylko drewniane krzyże - zapewne pamiątka po epidemii cholery.

Anna udała się oczywiście w stronę kamiennych krypt - domków lokalnych rodów szlacheckich, nadających się niezgorzej na schronienia. Część z nich była pusta. Nieboszczyków najpewniej ukradziono albo przeniesiono, gdy cmentarz został porzucony. Wzrok Anny przykuła krypta opatrzona w żelazne drzwi na zamek, których nie szło poruszyć. Pomyślała, że jak Andrej wróci z polowania na dziewoje, to może jej wykopać. Dotknęła białym palcem wygrawerowany w metalu herb. Zsunęła palec w dół po okuciach, aż do dziurki od klucza. Sięgnęła po nadwrażliwość zastanawiając się czy gdzieś tu może kryć się klucz? Pod jakimś głazem, za kamienną figurą?
Ale wyostrzone zmysły szeptały ostrzeżenia, że to fortel. Dziurki od klucza nie ma. Przed oczami stanęło wspomnienie ostatniej hieny cmentarnej, która próbowała wyważyć drzwi, aż ręce złodzieja pokryły się czarnymi wrzodami. Klątwa. Bardzo, bardzo ciekawe.
*

Powiedzcie mi sroczki, co w puszczy piszczy...

Jak mawiał ojciec, pierwsze sprawy najpierw.
Usiadła na ławeczce przed wybraną przezeń kryptą. Przymknęła oczy. Pomyślała intensywnie o Ołdrzychu i poczuła jak jej powieki opadają pod ciężarem wizji. Jak się unosi i płynie i po chwili nie jest już sobą, choć nadal jest sobą. Czuje coś obcego i znajomego zarazem. Chłonie każdy szczegół.
Anna ma wiele oczu. Wiele skrzydeł. Widzi wiele różnych obrazów. Podąża w różnych kierunkach. W oczach się jej mieni.
Las, drzewa, przecinka, jakaś wioska, rzeka, szeroka, Wisła chyba.
Pężyrka, okrwawiona, skulona w wykrocie, zasłania usta swojego ghula retmana ręką w której brakuje dwóch palców. Nad nimi mężczyzna w wilczurze zarzuconej na zielony kaftan rozgarnia paprocie włócznią. Postać mężczyzny drga i migocze, nakłada się na nią sylwetka siwego wilka i siwego wilkoczłeka.
Orszak podobnych temu - niektórzy mają w sobie wiele form, niektórzy zdają się ludźmi. Na czele kroczy mąż o białych włosach, czerwonych oczach. Nie ma prawej ręki. Obok niego szlachcic, i Annie zdaje się, że widziała już herb na jego kaftanie. Gdzieś. Gdzieś indziej, nie w Żywcu.
Anna ma wiele oczu, wiele skrzydeł, i oczy na tych skrzydłach podążają ku sobie. Widzi je-siebie. Czuje, jak dwie pierwsze zbijają się w pierzasto-mięsną masę, jak wbijają się w nią kolejne, jak wszystko kotłuje się w burzy kości, mięsa, krwi i piór.
A potem staje się mężczyzną. Odbija w kierunku, skąd czuje zapach rzeki. Idzie. Idzie po tę raszplę Pężyrkę, i niech to będzie tego warte. Niech się Pężyrka wypłaci, bo właśnie kulejąc idzie uratować jej gorącą głowę.
Mężczyzna postanawia w tym momencie sobie popatrzeć, jak i Anna patrzy. I Anna czuje, że odnajduje ten kawałek ciała, którego zabrakło.
Mruga oczkiem. Zeskakuje z krzyża Mateusza Pasiwołda, niech spoczywa w pokoju, zostawiwszy żonę i czterech synów, co mu pieczołowicie ktoś wyharatał na nagrobku. Kręci głową i widzi siebie. Przed kryptą, którą sobie obrała na schronienie. Prawdziwa Anna przekrzywia głowę w lewo. I - rzecz niebywała - Anna w wizji robi to samo.
A potem kilkuletni chłopiec o sinych wargach, który stoi za Anną, kamykiem ciska w srokę i ptak ucieka razem z wizją.

*
W ferworze badań czyli dziwny ten stan pomiędzy życiem a śmiercią

Żyw był, więc sobie poradzi. On nie z miękkiej gliny.
Czy ją odwiedzi czy nie, nie miało teraz znaczenia. Gangreli postanowiła nie odsyłać skoro w wizji nic Ołdrzychowi nie zagrażało. Właściwie można rzec, że uszanowała jego wybór. Wybór, za który niewątpliwie przyjdzie jej zapłacić. Jak rzekł Libor? Przysługa za przysługę.
Anna postanowiła się w swojej krypcie rozgościć. Niewiele przywiozła do Żywca dobytku, a i większość z tego miała przy sobie, w tym swoją bezcenną torbę lekarską. Rozłożyła zestaw narzędzi do rozkrajania zwłok i piłowania kości, obok komplet buteleczek pełnych dekoktów i sproszkowanych ingrediencji. Wciąż jej brakowało alchemicznej aparatury, naczyń i palników, ale o nie zadba w późniejszym czasie.
Do dzieła.
Umarlak wił się przywiązany do kamiennego katafalku. Na jego czoło spłynęła odmierzona pipetą dawka wody święconej. Zasyczał wściekle, ale ogień nie zrobił już na nim wrażenia, tak samo jak czosnek, choć ten chciał zeżreć. Tak samo zresztą jak mięso i krew wraz z kubkiem z kory. Apetyt mu dopisywał.
Kolejnej nocy nakarmiła go własną krwią. Najpierw zgłupiał zupełnie, ale potem jak się wyrwał ku Annie, to mało łańcucha nie zerwał. Opanował się po chwili i się podczołgał do jej stóp z uległą miną.
Gadać nie chciał. Kilka jeno słów. Księga. Łabądek. Oraz Paszko. Przy czym Anna wiedziała, że Paszko to imię denata. Czyli jakiś strzęp świadomości mu pozostał. Anna była pewna, że Diabeł tu przy tym najmajstrował. Ale to zniekształcenie wydawało się o tyle dziwne, że ujawniło się dopiero w momencie śmierci.
Następnej nocy postanowiła, że zmieni plany. Skoro Paszko zrobił się uległy pijąc jej krew to możne go jednak nie pokroi, ale oswoi?
Regenerował się, ale wolno. Rana po sztylecie Anny dopiero jak Łazarza nakarmiła zaczęła się zasklepiać. Tyle że taka dziurka to nie odcięta noga. Te mu raczej już nie odrosną, choć postanowiła rzecz sprawdzić i je skrupulatnie przyszyła. Sprawdzała czy tkanki się nie zrastają, czy nie wraca mu czucie w członkach. Nie wracało.
Złagodniał na tyle, że poluzowała mu łańcuch. Karmiła wszystkim co było pod ręką. Było mu wszystko jedno, choć mięso lubił najbardziej. Krew przyjmował ochoczo. Po niej coraz częściej spoglądał na Annę żałośnie, jak pies.
Kolejnej jeszcze nocy gdy otworzyła martwe powieki dojrzała w rogu innego Paszko. Bez pazurów. Niemal ludzkiego, jak tak spoglądał, może nie inteligentnie, nie miała do tego złudzeń, ale bardziej rozumnie. Nadal jednak gadał te same trzy słowa.
Sprawdziła, jak każdej nocy, wszystkie funkcje życiowe a wyniki zanotowała w ciężkiej, oprawionej w skórę księdze. Z czymś podobnym się nie spotkała. Nie umiała jednoznacznie określić, czy Paszko jest trupem czy nie. Najbliżej porównałaby go do człowieka konającego, choć ten nie jest tak skoordynowany. Możliwe, że był on w stanie chwiejnej równowagi, gdzieś na granicy pomiędzy życiem a śmiercią?
Pożałowała, że nie ma tutaj ojca. On by na pewno wiedział.
Praca i badania pochłonęły Annę bez reszty. Czas dzieliła pomiędzy Paszko a znalezione w podziemiach Skrzyńskich pergaminy. Z krypty niemal nie wychodziła a Gangrele mieli na tyle taktu by jej nie niepokoić.
Nie była nawet pewna ile minęło nocy kiedy z transu wyrwał ją głód. Bestia potrząsała zaspanym łbem i budziła się z letargu, mlaskając językiem i kłapiąc zaślinioną paszczą. Jeść. Jeść.
Wytoczyła się na zewnątrz. Chłodne cmentarne powietrze omiatało jej twarz, przywracało do rzeczywistości, do tu i teraz. Tuż obok pojawił się Libor, gotów służyć jej prośbom, nie miała złudzeń, że nie za darmo. „Przysługa za przysługę” - pobrzmiewało echo.
Poprosiła o posiłek, bo zapomniała. Wyleciało jej z głowy, jest taka zajęta. Może wyczytali to z jej oczu? Zobaczyli przyczajoną po drugiej stronie tęczówek bestię, która wygląda zza nich jak z okienka? Jitka przyprowadziła jednego ze zbójów w oka mgnieniu. Podsunęła go Annie. Odchyliła nawet wełniany kołnierz , dla zachęty. Później było Annie wstyd, że potraktowała tego człowieka jak puchar z piwem. Łyknęła, odstawiła i nawet nie otarła ust. Wróciła do swoich chłodnych kamieni. Do cieni, błogiej ciszy i wiedzy, która czekała by ją odkryć.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-06-2017 o 22:05.
liliel jest offline  
Stary 28-06-2017, 09:21   #5
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Wąskie, trupioblade palce Anny badały czaszkę ożywieńca. Pęknięcie po ciosie czekanem zaczynało zarastać. Kość ciągnęła do kości, mięso i skóra obrastały czerep na nowo. Paszko zaczynał wyglądać jak bardzo porządny… żebrak. Zwłaszcza kiedy Libor przywiózł mu z Żywca czarny chałat po jakowymś zmarłym Żydzie.
- Tanio było – wytłumaczył, przekazując Annie przyodziewę. Nie dodawał, ale nie musiał, że inne rzeczy dla odmiany są drogie.
Nawet pogrążona w badaniach, po kilku nocach musiała przyznać sama przed sobą, że nie wytrwa tu samotnie. Bez Gangreli, co jeździli na posyłki i rozwiązywali siłowo sprawy, które siły wymagały, a do tego byli obdarzeni praktycznym zmysłem, na którym jej zbywało. Bez ludzkich sług, którzy strzegli jej w dzień i zajmowali się końmi.
Do tego krypta, choć sucha i przyjemnie chłodna, a także omieciona przez Jitkę starannie miotłą poczynioną z brzozowych gałązek, choć dawała schronienie miłe Kapadocjance, nie zapewniała wygód potrzebnych kobiecie. Po kilku dniach i nocach spędzonych w nowym domu suknia Anny nadawała się właściwie tylko do oddania jakiejś służce… gdyby takową wampirzyca posiadała.
- Nanana – oznajmił z nagła badany Paszko, gdy się wsłuchiwała w rozedrgany, zamierający i nierówny rytm jego serca. Był dziwny tej nocy, jakby zamyślony, mamrotał do siebie bezgłośnie i siedział na dachu krypty, gdzie pozwalała mu się wspinać, od kiedy odkryła, że widok gwiazd i otwarte niebo nad głową go uspokaja.
- Nanna… na… na – powtórzył, gnąc kalecznie podpuchnięte wargi.
Zbliżał się czas, gdy będzie musiała coś postanowić. Rozmówić się z kasztelanem. Dobrze wiedziała, co spotyka wampiry samowolnie tworzące sługi w domenie Aureliusa. Mogłaby rozwiązać problem jednym ruchem noża… lub kilkoma ruchami więcej, by zyskać pewność, że Paszko już nie zmartwychwstanie. Ale jakże mogłaby to zrobić? Właśnie uczył się wymawiać jej imię.

Libor z wycieczki do miasta nie tylko chałat dla Paszki przywiózł. Zaopatrzył Annę w kilka naczyń i pledów, od ghula Baadego wyciągnął, że kasztelan zaczął dyskretnie szukać nieumarłego zastępstwa za Pężyrkę w flisaczym fachu, a także przywiózł list pozostawiony w domu Anny. Gertruda Gryfitka, za pozwoleniem swego cerbera, zapraszała ją na „niewieście rozmowy”.

Zanim jednak zdecydowała, w co się ubierze na wizytę w klasztorze, i czy w ogóle pójdzie, pojawił się Oldrzych. Wpasował się w pejzaż i porządki opuszczonego cmentarza z szybkością i zręcznością godną najlepszych ze swego klanu. Z początku nawet nie zauważyła, że coś w jej obranym schronieniu przybyło.

Gdy wstała, Libora nie było, a Jitka z Andrejem majstrowali dla Paszki niski wózek, na jakich poruszali się, odpychając rękami od bruku, pozbawieni nóg kaleczni żebracy. Sam Paszko leżał na dachu krypty Anny, cichutki jak mysz. Wampirzyca obeszła bydynek wkoło, by przysunąć sobie ponacinaną żerdź, którą jej Gangrele poczynili, by mogła się w miarę godnie wspinać do Paszki.

Stał tam, jej małżonek wiarołomny, a swobodny na ziemi, którą już w myślach zaczynała nazywać swoją, jakby we własnym gospodarstwie. Odwrócony do niej plecami, mocował w wyrwie w cmentarnym murze leszczynowe pręty i maskował naprawiony ubytek naciągając nań plątaninę jeżynowych witek. Nie widziała twarzy, ale z postawy nie zmienił się od tej nocy, kiedy ją zostawił. Lecz niby czemu miałby się właściwie zmieniać?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 28-06-2017 o 09:41.
Asenat jest offline  
Stary 28-06-2017, 22:11   #6
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
l&a

Spotkanie po latach

Paszko stanowił problem nie lada. Cóż ona z nim pocznie, szczególnie teraz, gdy zaczynał przypominać człowieka? Zakaz Aureliusa był powszechnie znany i mógł jej narobić problemów. Gdyby wystąpiła do księcia osobiście, z prośbą o własnego ghula, może by się i zgodził, ale na co jej Paszko? Nic nie pomoże a będzie jak dziecko, wymagał opieki. Skoro ma mieć jednego jedynie ghula powinna wybrać praktyczniej.
Była strapiona, i strapienie to zaczęło przebijać przez jej twarz jak wysięk ze źle gojącej się rany.
Mogła go była pociąć na części, kiedy jeszcze nie wkradła się w jej martwe serce jakaś miałka litość wobec tej istoty. Czy ojciec takoż miał podobne dylema? Nie, na pewno nie miał. Na pewno nie byłby z Anny zadowolony, że przedkłada ponad wiedzę ludzkie rozterki.
Wspięła się na daszek krypty i zobaczywszy plecy Ołdrzycha przystanęła niby rażona gromem. Niby się spodziewała, że się w końcu pojawi, niby się w myślach na to spotkanie szykowała. Zastanawiała się co mu powie, jaka będzie wyniosła i niedostępna, a w tej chwili zdawała sobie sprawę, że plany planami a rzeczywistość swoje. Jej suknia przybrudzona warstwą kurzu i pajęczyn prezentowała się żałośnie, jak zapewne sama Anna, która nie spoglądała od kilku nocy w lustro. Odruchowo dotknęła swoich włosów, ale zaraz przywróciła się do porządku, że to nie ona tu zawiniła, nie ona się powinna starać.
Chrząknęła delikatnie by zaznaczyć swoją obecność, choć pewna była, że słyszał już jej kroki gdy wychodziła z krypty.
- Ja… - zaczęła i urwała, bo słowa przestały się układać w zdania. Zmusiła się by zebrać myśli. - Twoi ludzie byli mi bardzo pomocni.
- Twój rodzic był konkretny w zaleceniach - odrzekł, a raczej odburknął, z jasną intencją ustalenia kształtu tej znajomości. Nie odwrócił się, pochylony nadal nad swoją robotą. Jakby wyrwa w należącym do Anny murze była ważniejsza od samej Anny. Oko wampirzycy wychwyciło pewną niezborność ruchów i ich ostrożność. Najpewniej niedoleczone do końca rany.
Dystans, jaki wyznaczył od progu, napełnił ją nową siłą. Onieśmielenie ustąpiła jak ręką odjął.
Podeszła do niego z boku i wzrok utkwiła w jego dłoniach ciekawa czy nosi ślubną obrączkę, choć mniemała, że raczej nie nosi. Ona dla odmiany nosiła i mu ją teraz zaprezentowała w nie do końca sobie wiadomym celu.
Na prawicy szarpnięciami podrywającej gęstwę kolczastych pędów nie dostrzegła obrączki. Na serdecznym palcu tkwił za to miedziany pierścionek z mlecznym oczkiem, noszony zapewne stale, bo skóra wokół zabarwiła się czarnymi smugami.
I on zerknął na jej rękę, a jakże. Wszak podsunęła mu ją prawie pod oczy.
- Myślał żem, że już nie jesteś dziewczynką. A trupem - uniósł brew, skóra wokół rany na policzku zmarszczyła się nieładnie, spod skóry wyjrzała biel kości. - I trupie cię sprawy jeno zajmują. Czego chcesz? - przeszedł do rzeczy nad wysuniętą kwestią obrączki.
- W tej kwestii jasności - zdjęła miedziany krążek, ujęła w dwa palce. - Tak żeś znikł, że przychodziły mi do głowy różne możliwości. I bez obawy, ojciec mi wyjaśnił, że to była tylko wasza cicha umowa, jedna pewnie z wielu. Co nie zmienia faktu, że przed księdzem to było naprawdę. To i wprost pytam czy plujesz na słowo, któreś mi dawał?
Odchylił głowę i przez moment myślała, że po to, żeby ją łupnąć w czoło, by dalsze rozmowy musiała toczyć z poziomu gruntu. Ale nachylił się z powrotem.
- Skoro mówiłaś z ojcem, to wiesz wszystko - w głosie nie znać było śladu dyskomfortu, ale i tak wiedziała, że kopnęła w czuły punkt. - Czego chcesz? - powtórzył. - Bo jeśli niczego, to przejdziemy do tego, czego chcę ja.
- Dwa miesiące na ciebie czekałam w środku głuszy. Prawie z głodu umarłam. - Nie było to do końca prawdą, bo zbierała leśne owoce i grzyby a i ze spiżarni jeszcze ostatki przeżarła. - Ale rozumiem, że nie respektujesz owego kontraktu. Ulga.
Obrączka ściskana w palcach niby karaluch pofrunęła lobem w las, mijając ogrodzenie cmentarza. Błysnęła jeszcze w świetle księżyca i zniknęła w gęstwie chwastów.
- Skoro zaszłe sprawy nam się wyjaśniły można przejść do bieżących. Zapraszam pod ziemię. Tam mam swoje narzędzia. Coś zaradzę na twoje rany jak ty będziesz gadał.
- Ten rodzaj przysiąg - odprowadził wzrokiem lot obrączki w jeżyny - śmierć wymazuje.
Potoczył się ku krypcie. Porozdziewał ostrożnie, okazując rany niedogojone i poszyte w sposób, który żadnej hafciarki ni medyka nie napełniłby dumą. Niektóre pokrywała zielona papka, widać Jitka coś tam o ziołach wiedziała.
- Jak twemu ojcu… dać palec, a rękę do gołej kości obgryziesz.
Uśmiechnęła się leciutko, bo jeśli to był przytyk to go odebrała odwrotnie.
- Nikt się z was nie wyznaje na medycynie. Widać - skontrowała i zabrała się do szykowania ziół. Wyciągała z mieszków i słoiczków po parę szczypt, w moździerzu ścierała i zarabiała w mazidło. - Pozszywam cię jak należy, na rany maść nałożę i zabezpieczę.
Poinformowała go rzeczowo jak medyk pacjenta. Nić na igłę nawlekła.
- Ty w tym czasie mów czego w zamian chcesz, bo wiem, że dług mam i to nie mały. Każdy mi to wokół podkreśla często jak się tylko da.
Chociaż się przygarbił, i tak dostrzegła, gdy się za szycie wzięła. Brakowało mu jednego żebra. Wokół tkanka się zapadła, jakby i mięśni ubyło… lecz nie było śladu rany. Odczekał, aż wbiła igłę. Rozmiarów długu nie roztrząsał.
- Chcę, żebyś zastąpiła Pężyrkę.
Zamrugała oczami, choć nie musiała.
- Nie znam się na flisowaniu drzewa. Nie potrafię pracować z ludźmi. Nie znam lasów. Nie mogłeś wybrać gorzej.
Wbiła igłę w skórę i może miałaby więcej satysfakcji gdyby spaprała robotę i zadała mu ból, ale to było wbrew jej naturze. Do szycia zabrała się z niewymuszoną perfekcją a jej palce nie mogły być bardziej delikatne.
- Na jeden spływ możesz zacisnąć zęby - złapał ją za nadgarstek, przerywając dłubaninę przy swoim brzuchu. - Albo przekonać kasztelana, że w tych nocach, co nam nastały, równie bezpiecznie powieziesz przesyłkę drogami i dostarczysz do Krakowa.
- Uciekła ci jedna? - zmieniła temat gestem wskazując na żebra. - Zbuntowała się i nie wróci czy gdzieś dla ciebie szpieguje?
- To, co moje - dłoń w pięść zacisnął bezwiednie - kędy nie poszłoby, zostaje moje.
- Pężyrka - skrzywiła się bo nienawykła by jej zadawano ból. - Ubił ją? Mężczyzna z włócznią? On jej palce odjął?
Może nie powinna się zdradzać ile wie, ale chciała by ją docenił. Nie nazywał więcej dziewczynką.
Ściągnął brwi.
- Wiedźma - mruknął. - Nie, nie ubił. Ale bez ręki, bez palcy na drugiej i bez połowy twarzy hojraczka ani tratwą nie popłynie, ani lądem nie ruszy. Nie wyzdrowieje rychło. A to jedna szansa, co przepadnie lada chwila.
Igłę upuszczoną jej podał, wsparł się mocno dłońmi o posadzkę, znów z cierpliwością wystawiając na medyczne zabiegi.
- Ale skoro nie dasz rady...
- Tegom nie rzekła - spokój w jej głosie mógł się wydać irytujący. - Powiedz jaki w tym twój interes?
- To zazwyczaj okazuje się po otwarciu skrzyń albo rozpruciu juków - odparł wymijająco.
- Mam iść do księcia i zaproponować mu swoją osobę?
- Masz rację. Jitkę poślę - zmienił nagle zdanie, a Anna zobaczyła oczami wyobraźni to, co zobaczy kasztelan. Jitkę porzucającą powierzone zadanie, by pobiegać za świetlikami. Jakby wskazał Libora, to jeszcze by to mogło ubóść - ale ta sugestia była zbyt grubymi nićmi szyta.
- Pójdę - zadecydowała. - Dobrze bedzie pokazać, że Pężyrka nie jest niezastąpiona. A i się wkupię w łaski księcia .
- Podobno na ghula w zamian zezwala...
- Pężyrce zezwolił na kilku - wcięła się.
- Niech na jednego zezwoli, byle od razu. Jak cię okradnę, to będzie po sprawie.
- Czemuż miałbyś mnie okradać i z czego? Nic nie mam - przekrzywiła nieufnie głowę i zawiązała supełek na ostatniej ranie. - Bo jeśli myślisz, że wezmę robotę Pężyrki tylko po to by ją na starcie pokpić, to mnie nie znasz.
- Nie powiedziałem, że to zrobię. Nie chciałabyś zobaczyć, co tak pilnie musi trafić do Krakowa? - zmienił taktykę na węża-kusiciela i Anna zrozumiała, że przypadkiem trafiła w sedno. Nie znał jej. Strzelał na oślep, licząc, że za którymś razem trafi.
- Dobrze więc. Co tak pilnie musi trafić do Krakowa jeśli nie pnie drzew? Bo to tylko zasłona dymna pod Kainickie sprawy - tym razem to ona strzelała, ale zakładała że słusznie a z każdym trafieniem czuła się bardziej pewna siebie. Czarownica brzmiało znacznie lepiej niż dziewczynka.
- Nie wiem. Ale jak się zgodzisz, będziemy wiedzieć oboje. Liczę na coś więcej niż złoto i donosy spisane przez Hugona. Aurelius zrobił się nerwowy - zaznaczył ostrożnie. - Zależy mu na czasie.
- Spróbuję - zaoferowała wspaniałomyślnie. - Nie wiem czy Aurelius uzna moje kompetencje i czy mi zaufa. Nie zna mnie.
Urobione mazidło przeniosła do puzderka, a stamtąd nanosiła drewnianą szpatułką po kolei na każdą z ran.
Obwąchał podejrzliwie szpatułkę, ale nie uznał mazidła za coś, co mogłoby mu zaszkodzić.
- A teraz mi rzeknij czy tą ciemnowłosą wampirzycą, której szukały łupiny była właśnie Pężyrka i dlatego teraz nie ma ręki, palców i połowy twarzy bo ją owe lupinydopadły? I czy wódz ich, Siwy Wilk, uznał rachunki za wyrównane i się stąd wyniesie? I na końcu, czemuś ty z jednym z nich walczył? Czemu cię wyzwał skoroś nie ty im zawinił.
- To był jeden z tutejszych. Liczył, że się przybyszom wkupi w łaski. Musiał mnie widzieć z Jitką albo Pężyrką. Nie wiedział wiele więcej niż to, że tamci wampirzycy o ciemnych włosach szukają. Pężyrka mówiła, że tamci… wiedzieli. I poznali ją od razu, rzucili się, watahą całą opadli. Wyrwała się, ale natraciła ludzi i ghuli. Na gadki czasu nie marnili. Szli, żeby ubić. Tego, com go nad kryjówką jej dopadł, wypytać nie zdążyłem.
Zdawał się szczery jak złoto. I skoncentrowany bardziej na Anny dłoniach i szpatułce niż na tym, co mówi.
- Gdyby mnie to obchodziło, to bym rzekł, że ktoś Żywiec od Krakowa odciąć chciał.
Nie do końca pojęła jakby napaść likantropow na Pężyrkę miała sie przyczynić do oddzielenia Żywca od Krakowa, ale o to nie zapytała. Nie chciała by pomyślał że czegoś sobie nie potrafi wydedukować. Poza tym miała swoją teorię, że z takim temperamentem Pężyrka po prostu zalazła lupinom za skórę. W jednej ze swoich dzikich eskapad zabiła nie tego co trzeba i zemstę na siebie sprowadziła.
- Wiedźma z lasu, której krew nosisz to Gangrelka?
Wyjęła z torby czyste bieluśkie szarpie i najdotkliwsze rany poczęła owijać.
- Wystarczy - kantem dłoni odsunął bandaże i jej ręce, podniósł się i zaczął odziewać.
- Próbuję się tylko zorientować kto jest kim - zrobiło jej się odrobinę nieprzyjemnie. - Przepraszam.
Zebrała swoje narzędzia z powrotem do materiałowego rękawa. Pudełeczko z mazidłem położyła przed nim.
- Postaraj się ich nie zabrudzić - poleceniewydawało jej się kpiną, w końcu sama była umorusana jak nieboskie stworzenie.
Wytarła ręce w suknię i zapragnęła się rozpłynąć w powietrzu jak to potrafią Brzydale.
- Muszę się umyć - dodała do samej siebie. - Taka się księciu nie pokażę.
- Za tym lasem jest młyn, potok młyński czeremchami obrośnięty - wypluł szorstko. - Jitka cię powiedzie.
- I potem, co? Odwiezienie mnie do zamku? - omiotła wzrokiem swoje księgi i przyrządy. Klaustrofobiczny pokoik pokryty stuletnim kurzem. Czy mogła tu mieszkać? I co z Paszko? Zacisnęła usta w wąską stanowczą kreskę gdy podjęła decyzję.
- Nie. Pojedziesz sama. Z nami nie masz nic wspólnego. U starosty Kazanowskiego miałem szacunek i zaufanie. Tutaj jestem zbójcą. Nikim.
I widać było, komu winę za tę odmianę swojego stanu przypisuje.
- Powozem mnie Libor zabrał. Piechotą mam do siebie wracać? - zapytała, ale zaraz się z tego wycofała. Nie zamierzała go o nic prosić. - Zresztą nieważne. Poradzę sobie. Możecie już iść. I tak dość czasu na mnie zmarnowaliście i nijak jak dotąd wam się nie zwróciło. Kiepski interes.
- Powóz kup własny. I czeladź najmij jaką - dodał tym samym tonem, sakiewkę u pasa rozsupłał i grzebać w niej począł, by wreszcie ze skórzanego zawiniątka dobyć jakieś precjozo srebrne, które rzucił Annie na podołek.
Okucie zdobione szlachetnymi kamieniami. Zapewne zdarte z księgi jakowejś, znać było po dziurach po ćwieczkach niewielkich. Misterny łabędź z wieńcem z pereł i kryształów w dziobie.
-Raz za podobną rzecz prawie głowę straciłam. Poza tym wolałabym to z czegoś to wydarł - bez przekonania dotknęła błyskotki.
- Przedałem dawno temu - wzruszył ramionami.
- Nim znikniesz znowu - podkreśliła ostatnie słowo - Andreja mi użycz.
Precjoza nie wzięła, choć kusiło. Minęła go gibko na schodkach by jako pierwsza się znaleźć na zewnątrz.
Tak długo do niej nie dołączał, że zaczęła podejrzewać, że w instrumentach i przyodziewach jej grzebie. Pojawił się w końcu, ze sroką na ramieniu i lekko rozchmurzony.
- To w czym jest sprawa?
- W tamtej krypcie - wskazała o którą chodzi. - Drzwi opatrzone klątwą. Może coś cennegochronią. Andrej tyle siły ma żeby sie przez mur przebić. Podzielimy się tym co znajdziemy. Nie jestem skąpa.
- Klątwa? - pochylił się i zajrzał przez fałszywą dziurkę od klucza.
- Dziurka jest dla niepoznaki - wyjaśniła. - klucz nie istnieje.
- Klątwą też się podzielimy, jak to kumotrzy?
- Pierwsza przejdę. On niech otwór w kamieniu wyrąbie. - I zawołała olbrzyma ruchem ręki.
- Zostawcie ten wózek - potrząsnęła głową. - To strata czasu.
- Drzwi łatwiej wyważyć - poklepał grawerowany herb.
- Ostatni który próbował drzwi wyważyć został obsypany czarnymi bąblami.
Uznali to milcząco za wystarczające wyjaśnienie. Za mur się udali, wrócili z młodym dąbczakiem z gałęzi obranym. Po czym potraktowali ścianę jak taranem. Po kilkunastu ciosach, puentowanych dziarskimi okrzykami, mur zaczął się poddawać, kamienie sypały się do wnętrza kaplicy razem w wykruszoną zaprawą. Gdy otwór był dość duży, by się przez niego przecisnąć, Anna dojrzała wewnątrz trumnę na katafalku. Zwykłą, dębową trumnę, w jakiej mógł być pochowany szlachcic.
- Tylko trumna - Anna łypnęła przez otwór. - Ale może w niej coś cennego być. Bo niby po co tyle wysiłku?
Zawahała się. Nie przypuszczała by ją miała jakaś klątwa sieknąć. Trupów się złe nie ima. Z drugiej strony coś się jednak już raz do niej przykleiło. Mogłoby i drugi, a złych omenów akurat kolekcjonować się nie paliła.
Zerknęła na wgapionego w niebo bezradnego Peszko
- Jemu pewno nie zaszkodzi - poszukała aprobaty w oczach Oldrzycha. - Niech szlak przetrze.
Zaniemówiła bo uderzyła ją naraz pewna myśl.
- A jak tam jakiś z naszych siedzi?
Zrazu skinął, by Paszka posłać, ale po jej sugestii dobył miecza, usiadł na wyrwie i nogi przerzucil na drugą stronę. Po chwili już wieko podważal ostrzem. Gdy opadło z loskotem, pochylił się w milczeniu nad zawartością.
- Pół na pół? -Upewnil się.
- Tak mówiłam i słowa dotrzymuje raz danego - odparła, a podkreślanie tego faktu sprawiało jej niewymowną przyjemność. A i skoro Ołdrzych nie zajął się płomieniami ani nie rymnął w konwulsjach na kamienną podłogę to postanowiła do niego dołączyć i sprawę naocznie wybadać.
- Niechaj ci radość sprawie - rzekł wolno, gdy przelazila przez wyrwe, nogi próbując przystojnie suknia owinąć. - Bierz wszystko.
Trumnę do połowy wypełniał pył.
- Dziwne - nie mogła uwierzyć, że tak bardzo się pomyliła. Zamknęła oczy, palce zanurzyła w proszku i do mocy wąpierskich sięgnęła by przeszłość odczytać.

Kobieta, która weszła do krypty, wieko trumny odwalila od niechcenia jedną ręką. Myślała o mężu, jego urodziwej twarzy i mądrych oczach. Nie lubiła sypiac z dala od niego, ale tu, w bezpiecznym schronieniu , które jej przygotowal, czuła jego miłość niemal jakby był obok. Ułożyła się w trumnie i przymknęła powieki.

Wizja się urwała. Kim była kobieta? Wampirza dama, bez dwóch zdań. Co się z nią stało? Zagadka.
Anna pozostawiła trumnę i zajęła przeszukiwaniem krypty, ale znalazła jedynie obluzowaną płytkę pod katafalkiem, a w schowku pod podłogą miecz półtorak zawinięty w natłuszczone skóry. Prosta rzecz, bez oznaczeń czy klejnotów. Nigdy nie używana.
- Weź, mnie się nie nada - Anna podała Oldrzychowi broń. - Nic niezwykłego, ot, kowalska robota.
Przeszukała raz jeszcze pył w trumnie czy nie ostały się w nim jakoweś klejnoty.
- To była wampirzyca. Można pani. Ciekawe kto ją tak urządził - zdradziła Oldrzychowi nowe rewelacje. - Znasz herb co drzwi przyozdabia? Miała męża. On jej tą kryjówkę wyszykował.
- Jak urządził? - Rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Ofiarowany miecz zważył w ręku, a drugą dłoń wsadził do trumny, w której Anna bezskutecznie szukała klejnotów.
- Toć nie prochy to - podsunął jej garść pyłu bliżej oczu. - Ziemia na popiół wyschnięta.
- Czyli Tzymisce - porzuciła grzebanie w ziemi. - A skoro nie urządził to znaczy ze stad wyszła. Szkoda, bo nic nie znajdziemy.
- To musiało być dawno - ocenił Ołdrzych z powątpiewaniem. - Bo przez wieki dwa ostatnie jeno jedna tu była można tzimisce. Katarzyna Skrzyńska. A Skrzyńscy łabędzia w herbie mieli.
Miał słuszność.
- Nic to. Ale warto było sprawdzić - zakończyła dyskurs i wyszła tą samą drogą, którą weszli, dbając oczywiście o przyzwoitość.

Przycupnęła później w trawie obok Peszko a oka nie mogła oderwać od wózka, który mu Gangrele z własnej nieprzymuszonej woli skonstruowali. Widać było, ze bije się z myślami co z umrzykiem począć.
Tymczasem Gangrele szykowali się, podług zresztą Anny sugestii, do drogi.
Anna podjęła już wtedy decyzję, że najlepiej jednak będzie ukrócić Peszkowi cierpienia i w akcie miłosierdzia go zabić. Ojciec ją uczył jak to się robi z trupami. Czy Peszko był trupem? Pomyślała, że jeśli zadziała i włościanin rozpłynie się jako proch na wietrze na Gangrelach to zrobi wrażenie. Umocni swoją potworną wiedźmową reputację. Nachyliła się nad Łazarzem i złożyła na jego czole czuły pocałunek.

Nic się nie stało, poza może tym, że Peszko jeszcze bardziej głupkowato się uśmiechał i za ucałowane miejsce trzymał. Gangrele zdziwili się nie mniej niż umrzyk i jeszcze parę razy za plecy oglądali jakby chcieli ten widok w myślach zatrzymać by o nim dzieciom opowiadać. Może jednak trochę się jej plan powiódł. Na pewno nadal mają ją za wiedźmę, do tego szaloną.

Wróciła do krypty by ostawić tam Peszko. Jego wielkie smutne oczy raniły jak sztylety gdy go zawlekała jako psa na łańcuch.
- Muszę - tłumaczyła mu na głos. - Żebyś nie narobił poruty.
Zostawiła mu obok zapas jedzenia i wody, choć wątpiła by sobie racjonował porcję. Najpewniej zeżre wszystko od razu.
Gdy pakowała swoje księgi i przybory zauważyła, że Oldrzych zostawił jej zarówno błyskotkę z łabędziem jak i miedzianą obrączkę, którą cisnęła w chaszcze. Uśmiechnęła się lekko. Klejnot schowała a obrączkę nanizała na rzemyk i schowała pod suknią.

Przystanek zrobiła sobie koło młyna. Nim się rozdziała próbowała okiem wypatrzyć czarno białych ptaszysków. Żadnego nie było, ale i tak zsuwała z siebie partie materiału jakby miała jednak widownię. Na pewno patrzył. Oka z niej nie spuszczał, może po to by kontrolować ruchy. Niemniej niech widzi co mu koło nosa przeszło. Przeszło i już koła nie zatoczy.
Odświeżona przemierzała las w doskonałym humorze. Zdawało jej się, że spotkanie z Ołdrzychem przebiegło pomyślnie. Nie żeby mu od razu ufała, ale miała wrażenie, że nie jest taka zupełnie zdana na siebie. O pomoc nie poprosi, ale dobrze było wiedzieć, że by mogła.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-06-2017 o 23:13.
liliel jest offline  
Stary 29-06-2017, 09:27   #7
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Unosząc lekko w palcach suknię, by jej nie powalać plugastwem z rynsztoka, płynęła zaułkiem prowadzącym od Wieży Tkaczy, przy której furtkę w nocy strzegli podlegli Aureliusowi ludzie i przepuszczali Spokrewnionych. Temu, który pełnił służbę dzisiaj, nie musiała nawet okazać kłów na dowód. W zeszłym tygodniu wyleczyła z puchlizny jego ojca, i Michał Nosiwoda otworzył jej żelazne drzwiczki gnąc się w ukłonie do ziemi.

Srokę zauważyła dopiero gdy wyszła na główną ulicę. Ptak przycupnął na dachu jednego z domów, pazurki ze zgrzytem ślizgały się po dachówkach z kamiennych łupków. Paciorkowatymi oczkami wgapiała się w sylwetkę Anny… jak sroka. Jak sroka w gnat.

Gwar posłyszała chwilę później, i odgłos ludzkiej ciżby wyrwał ją ze stupory, wypychając własne złe wspomnienia z przeszłego życia. Mimo wszystko – zerknęła, mijając wylot zaułka, z którego dobiegały krzyki i tumult.

Zaułek kończył się wąskim podwórkiem, na którym kłębili się łyczkowie, z tych biedniejszych łyków, co ręce urabiają sobie codziennie nie słabiej niż kmiecie, a i tak niewiele więcej mają niż dach nad głową i miskę pełną.

Przed domem leżała młoda dziewczyna w czerwonej spódnicy, czerwona krew płynęła ospale spod jej głowy między pozapadane kamienie bruku.

 
Asenat jest offline  
Stary 29-06-2017, 11:36   #8
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ludzi dziesiątka. Jeszcze nie tak dużo. Jeszcze da się swobodnie pośród nich poruszać, usta otwierać.
Podeszła do zbiegowiska, najpierw z boczku, by się wywiedzieć od babona z krzywym zębem na przedzie i rezolutnego młodzieńca z rękami przeżartymi barwnikami tkackimi, że nie wiadomo kto to. Nigdy tu takiej nie widzieli, a przecież taka ładna, to by zwrócili uwagę od razu. Podejrzewała, że młodzik by zwrócił na pewno.
- Taka ładna, no szkoda, ale ładne murwy to nigdy nie żyją na ulicy za długo. A stamtąd wyleciała, z okna pokoju, które Milenka podnajmuje. To i stąd wiadomo, że to murwa. Bo Milenka jest murwą, a tylko murwa z murwą mieszka. - logika ulicy podpowiadała szybkie rozwiązania.

Gdy się przepychała do przodu do zwłok, zasłyszała jeszcze, że Milenka jest brzydka, ale pobożna i miła, a w podschodówce mieszka taki jeden wredny dziad, co jak tu domy ludziom budował w okolicy, to jajka surowe dla draki zamurowywał albo ukrywał w ścianach, żeby śmierdziało… A potem na tą samą melodię płynęły inne historie.

- A trupy gdzie zabierają i co z murwą zrobią? - zapytała Anna młodziana, bo się nie wyznawała jak to się w innych miastach odbywa. Właściwie to dopiero teraz uderzyła ją myśl, że nigdy poza Stary Sącz nie wyjeżdżała i Żywiec to drugie miasto gdzie jej stopa powstała.
- Miasto ma grabarzy - odparł chłopak. - Dziewka nie miała tu rodziny. Trafi do zbiorowego dołu na wzgórzu za miastem, gdzie biedota się grzebie.

Anna doszła do rozpostartego na bruku ciała. Ułożenie jego w istocie zaświadczało, że dziewka z okna wypadła a otwarte okiennice ponad głową potwierdzały tą wersję. Ale podobnie to wygląda czy się wypadnie czy zostanie wypchniętym. Dotknęła przedramienia. Już prawie ostygła czyli godzin dwie, trzy musiała tak leżeć. Na smukłej szyi dało się zauważyć brzydkie zasinienia, możliwe, że po palcach. Jakby ktoś ją podduszał. Pod okiem mała wybroczyna opowiadała historię ciosu sprzedanego z otwartej ręki. Martwe ciało wszystko ci opowie, trzeba tylko wiedzieć jak z nim rozmawiać.

- Może trzeba kogoś wezwać? - zapytała nie do końca przekonana o swojej słuszności. W końcu była częścią nacji, która się specjalizowała w ukrywaniu zwłok i zacieraniu śladów.
- Ktoś już poszedł do straży miejskiej, Ale nie warto w sumie. To przecież tylko murwa - wzruszył ramionami młodzian.

O, jak bardzo się mylił. Uroda jeszcze się zdarza, przed jednym pada jak ziarno przed ślepą kurą, choć większości jej los poskąpia. Ale już to, że dziewczę nie ma ni śladów po ospie, ni pryszczy, ni jednego nawet braku w uzębieniu? A ząbki białe i skóra gładką, dłonie nie zniszczone pracą. To nie była murwa. Albo...

Anna dotknęła opuszkiem palca sinej skóry na szyi. Wizja śmierci dziewczyny stanęła jej przed oczami.

Bardzo piękny mężczyzna. Jasne włosy, niebieskie oczy, magnetyczne spojrzenie, wąski nos i wysokie kości policzkowe. Ostre i szlachetne rysy. Ubranie z bogatej tkaniny. Pierścieni kilka, w tym taki z łabądkiem.
Mężczyzna jest wściekły i te urodziwe rysy wykrzywia gniew. Zaciska palce na szyi dziewki, co się nie umiała wypłacić za to, że ją naprawił.

Naprawił? Mocy diabelskich użył by dziewce liczko upiększyć. Dlatego jej nikt nie poznaje, bo to już nie ta sama murwa co ulicami Żywca chodziła, ale całkiem nowa ona. Poprawiona.
Pierścień z łabędziem wskazuje na ród Skrzyńskich. Wątpiła, żeby wąpierz. Ciało było z krwi nieosuszone. Poza tym żaden ze Skrzyńskich by nie ryzykował pozostawaniem pod samym nosem Aureliusa, nie mówiąc o tym, że życie na ulicy dla Diabłów byłoby udręką. Najpewniej jakiś ghul porzucony, z rąbkiem mocy swych państwa, stara się utrzymać na powierzchni.

Niebawem pojawił się i strażnik miejski. Zamieniła z nim słów kilka. Z rąk do rąk przeszło kilka monet.
I tylko sroka łypała z góry czarnymi oczkami.
Martwi się czy mi nie ufa? - przemknęło Annie przez myśl.
Gdy potem do domu doszła by się jeszcze przebrać przed wizytą u księcia pozostawiła otwarte jedno skrzydło okiennicy na piętrze. Opodal, na talerzyku kusiła martwa polna mysz.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 29-06-2017 o 11:43.
liliel jest offline  
Stary 30-06-2017, 09:32   #9
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Zbrojni z Korczakiem Komorowskich na skórzanych kaftanach, pełniący straż przy bramie górującego nad Żywcem zamku Grójec nawet nie drgnęli, gdy ich mijała. Jakby udawali, że Anna jest jednym z duchów straszących w odebranej Diabłom siedzibie, i wcale jej nie widzą. Może i zresztą było lepiej, by śmiertelnicy tak sądzili… samotna niewiasta w nocy, do tego samotna niewiasta odziana jak dama w żałobie i idąca pieszo żywieckimi uliczkami i zaułkami, była widokiem dziwnym i rzadkim.

Annę jednak zauważono już kiedy wspinała się drogą ku bramie. Ledwie wyszła z cienia bramy na dziedziniec zamkowy, pojawiła się przy niej matka Agapia, jedna z ghuli kasztelana. Odziana w habit zakonny klarysek od św. Klary z Asyżu, budziła w Annie miłe wspomnienia o domu, bo klasztor tej samej reguły pozostawał w Starym Sączu pod opieką sprzymierzonej z jej rodzicem Bernadetty. Jednak ghulica Aureliusa, w odróżnieniu od starej Lasombry, zdaniem Anny życie klasztorne widziała jeno z drugiej strony kraty, i to zaledwie przelotem. Agapia była otyła, obdarzona wielkimi, miękkimi piersiami, macierzyńskim sposobem bycia i nadmierną namiętnością do miodowych kołaczy, słodkich win i ziołowych likierów. Także teraz, gdy wpierw się Annie ukłoniła, a potem opiekuńczo otoczyła pulchnym ramieniem plecy wampirzycy, wiodąc ją ku schodom, z jej ust zapachniało Kapadocjance słodko i mdło jak od kwiatów złożonych na nagrobku.
- Kasztelan rad cię zobaczy, panienko Anno. Posłać po ciebie kazał jutro, a ty już dziś przybywasz – Agapia sapała ciężko, wspinając się po kamiennych stopniach. Na pytanie, w jakiej sprawie, odrzekła tyle tylko, że pan jej ostatnio wiele listów otrzymuje ze Starego Sącza.

Aurelius w istocie oczekiwał, w swojej komnacie urządzonej skromnie i praktycznie, ale z pewnym smakiem i nie bez gustu. Nie siedział przy biurku, na którym w pedantycznym porządku leżały papieru i najeżony piórami kałamarz. Przy oknie stał, z założonymi na plecy rękoma, patrzył na uśpione, a jednak bulgocące tu i ówdzie występkiem swoje miasto.
- Pani Anno. Właśnie o pani rozmyślałem.

Przyjął ją w swojej ulubionej masce, z którą ponoć nigdy oficjalnie się nie rozstawał, od kiedy został namaszczony na kasztelana żywieckiego. Ruszył ku niej, sterany życiem rycerz o przygaszonych oczach, pobrużdżonej twarzy i mimice wskazującej na zrodzone ze zmęczenia roztargnienie. Na pewno przeciwnicy na to właśnie liczyli – na moment nieuwagi.

Pomyślała, że on jeden nigdy nie nazywa jej nigdy „panienką”. Jakby dawał do zrozumienia, że jej życie nie ma dla niego tajemnic. Albo że nie traktuje jej jak podlotka. Przez moment się obawiała, że łaskawemu panu przyjdzie fantazja całować ją dworsko po rękach. Ale zamiast tego podał jej ramię.
- Przejdźmy się. Chcę, abyś coś zobaczyła.
 
Asenat jest offline  
Stary 30-06-2017, 23:01   #10
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna oplotła białą rączką ramię Nosferatu i dała mu się prowadzić jak w tańcu.
- Radam widzieć pana Kasztelana w dobrym zdrowiu - wypowiedziała grzecznościową formułkę.
- Zdrowie - uśmiechnął się półgębkiem - to coś, co nam w naszej kondycji nie grozi. Pójdźmy tędy - skręcił w ciemny korytarz, w którym nie płonęła ani jedna żagiew. Przykrył ręką jej dłoń otoczającą jego przedramię i pewnie prowadził w ciemnościach.
- Dla jakieś przyczyny widzieć się chciałaś?
- Właściwie tak, ale to może poczekać. Najpierw pana kasztelana powody, bo matka Agapia wspomniała, że miano po mnie posłać. - Pewnie stawiała stopy choć nie widziała nic poza rozlaną czernią. Postanowiła mu w pełni zaufać i dopasować do jego tempa.
- A tak - odezwał się po chwili i nieuważnie, jakby nie pamiętał, czy ghulica miała to przekazać, czy też nie, ale było mu w sumie wszystko jedno. - Widzisz, twój ojciec od pewnego czasu napastliwie zasypuje mnie listami… podobnie pewna Lasombra ze Starego Sącza, Bernadetta… znasz ją może? - nie czekał na odpowiedź, skręcił w lewo, nowy korytarz był węższy i tak samo ciemno jak poprzedni. Lekko opadał w dół. - Oczekują, że uczynię cię primogenem klanu Kapadocjan w Żywcu.
- Ale… - samą ją ta prośba ojcowska zaskoczyła - czyż nie jestem tu jedyną przedstawicielką mojego klanu? Tytuł byłby właściwie tylko pustym słowem.
- Twój pan ojciec straszy mnie, że fama Włodka Skrzyńskiego przyciągnie tu wasz klan, i że roztropnym z mojej strony byłoby, gdybym miał kogoś lojalnego, kto zadba, by rozdrapywanie poukrywanej spuścizny po jego pracach nie przybrało rozmiarów bratobójczej wojny - poinformował Aurelius głosem pozbawionym entuzjazmu.
- Jeśli pyta mości kasztelan o moją lojalność, to mam nadzieję na tym gruncie nie zawieść. Dużego doświadczenia w służbie wobec księcia nie mam, ale zapewniam, że jestem osobą roztropną i dyskretną. Ojciec mój podkreślał, że klan Kapadocjan na przestrzeni dziejów często książętom doradza, swoje umiejętności dla ich dobra wykorzystuje. Jeśli by mi pan kasztelan taką możliwość zaoferował, to zapewniam, że potrafię być pomocna. Jestem też waleczna, choć może nie wyglądam, i nie zwykłam poddawać sprawy dopóki stoję na nogach.
- Ci, ci, ci - wciął się Nosferatu, z lekką obawą, że słowotok się przeciągnie. - Chciałabyś być primogenem? Posmakować władzy?
Przystanął. Zdjął jej rękę ze swojej. Wyczuła, że się poruszył w mroku, jej uszy dobiegł szczęk jakiegoś mechanizmu, przesuwanej zapadki.
- Nie chodzi o władzę samą w sobie - obruszyła się odrobinę, że się ją posądza o chciwość. - Raczej o ambicję. Chciałabym być coraz lepsza.
- Uhm - skomentował mości kasztelan, przesunął coś i jego oczy zalał wąski snop światła z odsłoniętej szczeliny prowadzącej do jakiejś oświetlonej komnaty. Przytknął do dziury oczy i milczał. Ze środka za to dobiegały dziewczęce jęki i niezrozumiałe, acz na pewno wygłaszane przez Hugona urywki zdań.
- Może powinniśmy im nie przeszkadzać - dodała szeptem.
Kasztelan przypatrywał się i podsłuchiwał jeszcze parę chwil, potem przymknął szczelinę i zasunął zapadkę.
- A wiesz, co ja zrobię? - zapytał w ciemnościach, i po raz pierwszy w jego głosie pojawiły się nutki zainteresowania. Może tym, co przyniesie noc. A może tym, co przynieść mogłaby Anna.
- Co pan kasztelan zrobi?
- Czego nie zrobię… z ciebie, pani Anno, nie zrobię primogena, to na pewno.
- Jeśli oczekuje pan kasztelan protestów to nie nastąpią. Rozumiem, że na benefity trzeba sobie zapracować.
Pogładził ją po policzku. Chyba końcami paznokci, ale były twarde jak szpony.
- Mądrze. Mądrzej niż twój rodzic, niestety. A będziesz musiała być jeszcze sprytniejsza. Nadchodzą złe czasy dla twojego klanu. A bycie na świeczniku ma to do siebie… że cię zbytnio widać.
- Dlaczego miałyby przyjść dla nas złe czasy? - usta ściągnął jej skurcz przestrachu. Czyżby książę wiedział o czymś, co jej umykało?
- Ojciec musiał powiadomić cię o losie założyciela waszego klanu - głos Nosferatu był suchy jak powietrze w lochach. - Bagatelizuje jednak to, co dzieje się teraz. Moi współplemieńcy z Włoch i Hiszpanii donoszą o tajemniczych zniknięciach Kapadocjan… albo jawnie ogłaszanych Krwawych Łowach za rzekome przewiny. Urodziłem się łowcą, nie władcą, pani Anno. I umiem rozpoznać łowy, jeszcze zanim zagrzmią rogi. Zaczyna się polowanie, na którym to ty i twoi pobratymcy będziecie zwierzyną. I nie miej złudzeń. Nie tylko ci uzurpatorzy, którzy ubili Kapadocjusza, będą chcieli dobrać się wam do skóry.
Anna wzięła sobie słowa księcia mocno pod rozwagę. Słyszała oczywiście o tym co spotkało Ashura, ale nie sądziła, że mogłoby to mieć jakikolwiek związek z nią samą, tak świeżą i nieobytą w kainickiej polityce.
- W takim razie… tym bardziej rozumiem decyzję kasztelana. Choć nie do końca pojmuję dlaczego miałoby panu księciu zależeć na dobru młodziutkiej Kapadocjanki.
- Ponieważ jeśli ktoś zacznie samowolnie polować na moich poddanych, ja zapoluję na niego - czy jej się zdawało, czy usłyszała wibrujące nutki podniety w kasztelańskim głosie? - Jeśli zauważysz coś niepokojącego, powiadomisz mnie. Jeśli pojawią się inni z twego klanu, zrobisz to samo. Przyjmij radę… nosferatu, który wie, że musi się ukrywać. Zacznij być skryta. Podawaj inny klan. Szukaj przyjaciół i wspólników. Przyjaciel stanie przy tobie zawsze, wspólnik gdy zwietrzy interes. Ale musisz zbudować wokół siebie mur. To i, rzecz jasna, schronienie. Żadnego krojenia trupów w obrębie murów, pani Anno. Nie mam nic do twych prac, pewnie nieraz sięgnę po twą wiedzę. Ale masz być dyskretna.
Skinęła w skupieniu.
- Może więc lepiej bym się przedstawiała jako członek klanu Torreador? Ojciec mój, mówił, że mam na tyle urody by uchodzić za jednego z nich.
Nie była tym zachwycona, tym bardziej, że ojciec niespecjalnie przedstawicieli tego klanu poważał. Uważał ich za butnych hedonistów.
- Ciemności kryją największą urodę. I największą brzydotę - kasztelan zaśmiał się krótko. - Nie musisz podejmować decyzji teraz. A piękno… Katarzynę Skrzyńską, Tzimisce, znalazłem bardzo piękną. Znałem urodziwe Lasombry, Ventrue i Gangrelki. I moje siostry po krwi, noszące miłe oku maski. Pójdźmy teraz. Chyba nie sądziłaś, że chciałem ci pokazać Hugona i służącą?
- Prawdę mówiąc myślałam, że mamy do niego jakąś sprawę, ale musimy ją przełożyć na później aby panu Hugonowi nie przerywać rozrywki - odpowiedziała zgodnie z prawdą by dodać z odrobiną złośliwej wesołości. -. Słyszałam jednak, że jest on mocno rozrywkowy, więc i chwili lepszej może w ogóle nie być.
- Każdy z nas ma rozrywki, w których celuje - odparł kasztelan, a niedopowiedziane “a ja wiem, jakie są rozrywki was wszystkich” zawisło jak zdobyczny topór na ścianie zamku. Kasztelan przełożył dłoń Anny na ścianę, po czym przykucnął i zaczął krzesać ogień.
Anna cierpliwie czekała, aż skończy. Postanowiła go nie ponaglać pytaniami dokąd ją teraz prowadzi. Całe to oprowadzanie wydawało się jej nieco dziwne, ale czuła respekt wobec księcia. W ogóle odrobinę ją onieśmielał, tak jak stara i doświadczona osoba onieśmiela młodą i niewyrobioną.
Po chwili uniósł nad głowę żagiew, oświetlając prowadzące w dół schody. Na wąskich i wysokich stopniach przytrzymywał ją cierpliwie, na dole powiódł korytarzem do jedynych drzwi, które otworzył dobytym zza pazuchy kluczem.
- Zapraszam. Rodzinna alkowa rodu Skrzyńskich.
Weszła do środka rozglądając się z ciekawością. Spodziewała się ksiąg i magicznych artefaktów.
- Wiadomo gdzie oni przepadli? - zapytała, bo tylko strzępy tej historii dochodziły jej uszu. - I czy pan kasztelan myśli, że wrócą by się upomnieć o to co należało do nich? Czasem mi się wydaje, że lepiej nic nie mieć, bo wtedy niczego ci nie mogą odebrać, a na tobie nie zalegnie obowiązek pomsty i typowania sobie wrogów.
- Do niedawna ukrywali się na przemian w Siedmiogrodzie i na Węgrzech. Katarzyna stamtąd pochodzi, tam ma rodzica i rodzeństwo. Oczywiście, że wrócą. To ich ziemia. A Tzimisce są przywiązani do ziemi.
Nawet jeśli któreś z przedmiotów w zakurzonej komnacie miały w sobie szczyptę diabelskiej magii, nie była tego w stanie od razu stwierdzić… Pozbawione okien pomieszczenie o łukowatych sklepieniach wyglądało, jakby ktoś je dawno temu przeszukał, a potem zamknął i zostawił. Zaś Skrzyńscy niewątpliwie byli ze sobą bardzo związani, skoro dzielili intymną przestrzeń sypialni.
Katarzyna i Włodek sypiali razem. Kamienny podest ich łoża był znacznie szerszy niż inne, leżał na nim pocięty nożami materac wypełniony ziemią. Obok stała wabiąca Annę toaletka z oprawionym w srebro zwierciadłem, szufladki wybebeszono, wokół walały się flakoniki perfum, barwiczek, szczotki i biżuteria wampirzycy. Po drugiej stronie na niewielkim sekretarzyku obrastały tłustym kurzem księgi i pergamina… ale te zawiodły Annę. Alchemik i nekromanta Włodek przed snem czytywał miłosną poezję i rozprawy polityków starożytnego Rzymu… za to za małżeńskim łożem natknęła się na coś dziwnego. Kołyskę. Pustą. Obok leżała obszyta koronką kołderka oraz drewniany rycerzyk.
Łoże Bożywoja po drugiej stronie też mówiło coś o tym bracie Skrzyńskim. Ścianę nad wezgłowiem Tzimisce udekorował trofeami myśliwskimi oraz bronią.
A w głębi komnaty, we wnęce, stało jeszcze jedno kamienne łoże z materacem wypełnionym ziemią. Dla kogo? Przecie Skrzyńskich była trójka.
Wydało sie to Annie na tyle interesujące, że do tego właśnie łoża doszła najpierw. Przykucnęła i dłonią dotknęła materaca. Pod powiekami rozlał się przebłysk obrazów i uczuć.

Wijące się wężowo ciało, może ręka? Pokryta rzadkimi łuskami. Zapiekła nienawiść. Uczucie spowolnienia. Zimno. Dzieci. Spokój.

- Ktoś tu z nimi spał - bardziej stwierdziła niż zapytała. - Mógł być pogrążony w półśnie. Wężowe ciało i łuski. Myśli o dzieciach. - otworzyła oczy i spojrzała na Nosferatu. - Możliwe, że Skrzyńskim przez cały ten czas towarzyszył rodzic?
Uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.
- Owszem. To powód, dla którego ciągle tu jestem. I powód, dla którego tu wrócą. Nie znaleźliśmy go podczas obalania rządów Skrzyńskich. Nie wytropiłem go przez dwa lata.
Klęska, do której się właśnie przyznał, nie budziła w nim wstydu. Nagle zdał się Annie rześki i czujny, ożywiony jak nigdy. I zadowolony.
- Czyli trzyma tu pana śledztwo - układała sobie wszystko w głowie a bezwiednie wypowiadała wszystko na głos. - Im szybciej odnajdzie się Wężowy Tzymisce tym szybciej pana zwolnią z obowiązku zarządzania Żywcem. Hugon nie koniecznie pomoże. Cieszyłby się z pana porażki, bo takowa zbliży go do książęcego tronu. Pężyrka straciła właśnie na przydatności, bez ręki, palców i połowy twarzy. Gertruda tkwi zamknięta w wieży a Kolombon dba w najwyższym stopniu o swoje interesy i kiesę. Ja natomiast... mogłabym pomóc.
Kasztelan oparł brodę o pięść i Anna zyskała pełnię jego uwagi.
-Byłaby z ciebie foremna Nosferatu. Życzę Ci,abyś pozyla dość, by wyostrzyc jeszcze ten umysł - szczerość zadzwieczala jak serce dzwonu. - Kontynuuj, proszę.
Oparł się o łoże Bożywoja i założył nogę na nogę w swobodnej, ale nie prostackiej pozie.
- Na początek zaznaczam, że jestem tu od niedawna i nie zdążyłam się w pełni rozeznać. Ale właściwie wrócę też do sytuacji, z którą tutaj przychodzę. Ojciec mój może mieć rację, że zbiegną się na żywieckie ziemię łowcy skarbów po Skrzyńskich. Mnie samą wysłał tutaj bo doszły go słuchy o anomaliach jakie noszą na sobie ghule po Tzymisce. Fascynują go deformacje ciała - wyjaśniła lekko zakłopotana. - Jestem tu od niedawna a już natknęłam się na jednego włościanina, któremu się po śmierci odżyło. Trzy razy - podkreśliła tą liczbę pokazując odliczone białe paluszki. - Dodatkowo natrafiłam na ślad jeszcze jednego ghula po Skrzyńskich. Bardziej wyrafinowanego niż umrzyk. Żywieckim murwom poprawia odpłatnie urodę korzystając z ochłapów diabelskich mocy, jakie mu przekazali poprzedni panowie. Myślę, że te ghule trzeba odłapać, zanim co narobią, lub co gorsza, ujawniają istnienie Kainitów. To kwestia bezpieczeństwa. Poza tym, może któryś z nich służy teraz Wężowi, którego panie szukasz. Po nitce do kłębka.
Zamilkła czekając na reakcję kasztelana.
A kasztelan przeszedł do konkretu. Najbardziej konkretnego że wszystkich.
-Ile?
- Pytasz panie o moją cenę? - Anna nie czuła się pośród negocjacji jak ryba w wodzie i nie była jednak pewna czy o to się rozchodzi.
-Zamierzalas pracować za darmo? To wysoce podejrzane - uśmiechnął się wisielczo Aurelius. - Nie, pani Anno. Ja bez godziwej zapłaty nie pochylam się nawet nad sprawą. I tak samo ci, którzy pracują dla mnie.
- Na pewno kilka rzeczy ułatwiłoby mi zadanie. Po pierwsze - pieniądze. To trywialne, ale koniecznie niestety a ja swoich oszczędności nie mam właściwie wcale - lekki wstyd nakazał jej spuścić wzrok. - Trzeba czasem przekupić strażników, przydałby mi się również powóz i koń.
Prostą kwestię miała za sobą. Przeszła do dalszej części spoglądając na księcia z większą śmiałością.
- Po drugie - kompetencje. Przydałby się tytuł, który mi umożliwi przejść przez większość drzwi, wypytać ghuli a nawet Kainitów. Bez tego nikt nie będzie chciał ze mną mówić. A muszę pytać, zaglądać, dotykać ażeby nadać śledztwu rytm. Z drugiej strony radziłeś panie, bym się nie wychylała. Jeśli mam nie zostać primogenką, tym bardziej nie powinnam zostawać szeryfem.
-Po gotowizne zwróć się do Agapii. Tytułu ci nie dam, bo każdy w tak niedużej domenie, podleglej jeszcze pod inną, jest tak kuriozalny, że aż patrycjuszowski. Powiadomię kogo trzeba, że pracujesz dla mnie. Jeśli będziesz musiała opuścić w tym celu dziedzinę, otrzymasz listy polecajace.
- Rozumiem - przytaknęła. - To jeszcze ostatnia rzecz w kwestii potrzeb do tego zadania. Widzę siebie jako głowę tej operacji, ale potrzebny mi będzie ramię dzierżące miecz. Jeśli się natknę na ghula obeznanego w walce, będę w kłopocie. Potrzebne mi wsparcie osobowe, do sprawdzenia tropów, obserwacji a czasem właśnie, do użycia siły, którą ja niestety nie mogę się poszczycić.
- Paru zbrojnych załatwi sprawę - machnął ręką - A teraz proszę, abyś w końcu odpowiedziała na pytanie.
- Do tego powoli zmierzam - zaplotła dłonie na podołku. - Chciałabym abyś jako tych zbrojnych przydzielił mi Ołdrzycha i jego bandę. Naturalnie będziesz musiał ich jakoś opłacić. Lub ja to zrobię, darowanymi przez ciebie panie środkami. A jeśli mi się powiedzie wynagrodzisz pospołu i mnie i jego. Nie wiem jak. Aby szacunkiem się cieszył. Ziemią może i szlachectwem? Skoro kainickie tytuły nie wchodzą w grę.
- Czy To po to dzisiaj mnie nawiedzilas? Abym Ci twego kata podał na srebrnym półmisku, z jabłkiem w pysku i szlacheckim herbem odbitym na zadku?
- Pytałeś o cenę - mruknęła zbita z tropu. - Nie interesują cię zapewne moje motywacje, ale jeśli chcesz wiedzieć, mam wobec niego dług. Stracił coś przeze mnie i mojego ojca w Starym Sączu. Niech mu to się wróci tutaj. Poza tym sam mówiłeś, abym szukała przyjaciół w tej ciężkiej dla mojego klanu godzinie. Po tym, jeśli nie będzie on przyjacielem, to powinien być przynajmniej dłużnikiem.
- Pomowie z Gangrelem, gdy przyjedzie po zapłatę za przyniesienie na plecach Pężyrki z lasu - skinął głową - Rzucił mi ją pod nogi i wyszedł, drzwiami trzasnawszy, bez nagrody - w kasztelanie oburzenie walczyło z rozbawieniem - Ta dziewka wyciągnęłaby zło i z archaniola.
- A jej rolę kto teraz przejmie? - dopytała się nieśmiało. - Bo flisowanie drzewa to była tylko jedna z jej ról. Do zastąpienia przez dobrego ghula, jeśli będzie miał nad sobą rewizora.
- Cóż. Dopóki nie znajdę godnego zastępcy, lub pężyrka nie ozdrowieje, Kraków będzie musiał się obejść bez drogocennych spostrzeżeń Hugona. A Żywiec bez szczegółowych zaleceń Krakowa, co nam wolno, a czego nie.
Nic nie wskazywało, by ta konieczność była dla kasztelana dramatem.
- Czyli jest nam to na rękę? - podkreśliła z emfazą słowo “nam”. - Bo jeśli ktoś bojkotuje twoje panie interesy mogłabym się też tej sprawie przyjrzeć. Bo może to czysty przypadek, że ktoś na Pężyrce wywarł pomstę. Nie stroniła ona od czynów, za które się później bierze odwet. Ale może to czyjeś umyślne manipulacje doprowadziły do wyeliminowania Pężyrki i może to wcale nie cios w nią a w ciebie, panie? Powinnam się temu ewentualnie również przyjrzeć czy sobie odpuścić, skoro nam to szkody nie czyni?
- Zobaczyli już krew, więc pójdą jako i przyszli - ocenił spokojnie - A że się przysluzyli przypadkiem… i najgorszym wrogom zdarza się takie kuriozum popełnić. Szkoda na nich twych nocy.
Skinęła na znak, że pojęła sugestię.
- W takim razie będę cię panie informowała o wszystkich postępach. Ale narazie, nim pójdę, chciałabym jeszcze rzeczy Skrzyńskich przejrzeć i moimi mocami zlustrować. Może znajdę coś pomocnego. Obiecuję, że nie wezmę stąd niczego bez twojego wcześniejszego pozwolenia. Tak samo chciałabym potem przeczesać pozostałe po Skrzyńskich ruiny. To doskonałe miejsce do ukrycia się. Dla ghuli lub Węża ojca.

Książę na wszystko przystał, zapewniając, że rozmowa z Anną była przyjemnością. Pożegnał się i wyszedł, ale Kapadocjanka była sama bardzo krótko. Niebawem pojawił się Cyryl, inny ghul kasztelana. Usłużny i pomocny, ale nader wszystko bacznie patrzący na ręce. Anna go ignorowała i przystąpiła do pracy. Brała w ręce przedmioty Skrzyńskich aż zalewały ją wizje, jedna po drugiej.

Namiętne sceny między Katarzyną i Włodkiem. Momenty gdy obdarowywał ją klejnotami. Zdarzały się też mordobicia, bo księżnej nie brakowało temperamentu. Więcej tajemnicy skrywała w sobie kołyska. Anna nie mogła dostrzec co skrywała pod baldachimem koronek. Widziała jak Katarzyna bujała kołyską a jej mąż poprawiał coś przy zawiniątku. Skoro byli takim udanym małżeństwem i łączyło ich prawdzie uczucie Anna potrafiła sobie wyobrazić, że do pełni szczęścia brakowało tylko dziecka. Jedyny luksus na jaki nieumarłych nie było stać, choćby wyłożyli wszystkie klejnoty świata. Czy ona, Anna, też będzie kiedyś nad tym ubolewać? Odgoniła od siebie tą myśl.

Małe diable. Skąd go wzięli? Najpewniej korzystając z diabelskich mocy ulepili sobie vohzda. A może zmienili niemowlę w ghula? Bo raczej nie przemienili w wąpierza? To by było zbyt okrutne nawet jak na Diabły. I co ważniejsze, co mogło się z nim stać? Czy to dziwaczne stworzenie nadal przebywało na żywieckiej ziemi czy małżonkowie zabrali je ze sobą? Anna dopisała to w głowie jako punkt do rozwikłania.

Musnęła palcem herb wyryty na kołysce, ten sam który widziała ostatnio na drzwiach krypty. Agapia rozwikłała zagadkę mówiąc, że to Drużyna, herb między innymi Słupskich, polskiego rodu mieszkającego na Węgrzech, z którego pochodziła Katarzyna. Wszystko jasne. Anna przypomniała sobie wizję kobiety z krypty. Jej dłonie i włosy oraz ciepłe uczucia płynące do męża. To była Katarzyna Skrzyńska, nikt inny.

O drugim z braci nie dowiedziała się niczego nadzwyczajnego. Zobaczyła gwałtowne sceny z potyczek i polowań, pogoń za różną zwierzyną, także tą dwunożna. Sceny z nim były wolne od namiętnych porywów serca, ale i od jakiejś tajemnicy i zgryzoty związanej z kołyską. Bożywoj lubił zabijać. Lubił krew.

Gdy skończyła badania Cyryl odeskortował Annę do domu. Powierzył jej pieniądze przyrzeczone przez kasztelana, które ona później pieczołowicie ukryła w piwnicy najętego domu pod jednym z obluzowanych kamieni. Przed udaniem się na spoczynek nakreśliła jeszcze jedno zdanie na pasku pergaminu, które ułożyła na talerzyku obok nadgryzionej myszy.
"Kasztelan chce cię widzieć."

Czy Ołdrzych będzie rad, że ma nowe zajęcie, raczej dobrze płatne? Czy przeciwnie, przeklnie Annę i fakt, że musi znów znosić jej towarzystwo?
Anna ułożyła się na łóżku w piwnicy swojego domostwa rozmyślając nad minioną nocą. Dlaczego zażądała od księcia takiej a nie innej zapłaty? Powiedziała, że jest coś Gangrelowi winna, bo ona i ojciec zniszczyli jego reputację. Ale czy tak było? Anna nic na ten temat nie wiedziała, sama do tego palca nie przyłożyła. Cóż, wyjaśni się. A Anna wybrała profity dla niego bo nie pragnęła niczego dla siebie. Bo o cóż mogłaby prosić? Tytułu jej książę nie da. Pieniądze odstąpił lekką ręką. Pogładziła zawieszoną na rzemieniu obrączkę.

Jutro poszuka pięknego ghula, który poprawia murwom twarze. Najpierw sięgnie po niego swoim magicznym zmysłem. Zobaczy gdzie się chowa. A później okryje się szczelnie płaszczem, twarz schowa pod kapturem i poszuka samodzielnie, w knajpach i spelunach. Na ulicach gdzie kobiety kupczą swoimi ciałami. Znajdzie go. Znajdzie i schwyta, a później wyciśnie z niego to co wie o pozostałych podobnych jemu.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172