Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-07-2017, 12:14   #1
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
[Dark Ages] Szepty Kocich Łbów


Kareta zaprzęgnięta w dwa kare koniki zajechała na zamkowy dziedziniec. Dwóch służących od razu podbiegło – jeden by ustawić niewielki podest przy drzwiczkach, drugi – by je otworzyć i umożliwić wyjście siedzącej wewnątrz szlachciance. Dziewczyna ta była tak piękna, że o ten krótki moment, gdy jej delikatna dłoń o alabastrowej skórze dotykała dłoni służącego, młodzianie grali w kości. Teraz też na twarzy służącego, który pomagał wysiąść blondwłosej piękności o karminowych wargach i błękitnych jak niebo w słoneczny dzień oczach, malował się wyraz triumfu. Choć palce białogłowy zaraz rozłączyły się z jego palcami, a ona sama nie poświęciła mu zapewne nawet jednej myśli, chłopak wiedział, że tej nocy nie zaśnie spokojnie przez długi, długi czas.

Aila de Barr zadarła głowę, by spojrzeć na ogromną bryłę zamku o niezbyt wdzięcznej nazwie – Kocie Łby. Westchnęła.

[MEDIA]http://www.castle-vianden.lu/images/chateau.jpg[/MEDIA]

Jakże nienawidziła tego miejsca! A jednak, wciąż tu mieszkała, wciąż wracała, wciąż wierzyła, że pewnego dnia zaskarbi sobie nie tylko uwagę Sire’a, ale także jego miłość. Że on zrozumie wreszcie...

Przecież to nie mógł być przypadek, że się spotkali… i że to akurat jej pozwolił pić swoją krew, otwierając przed nią świat mrocznych namiętności. I choć nigdy nie połączyła ich cielesność, Aila wierzyła, że pewnego dnia i tak się stanie. Wszak czy jakikolwiek śmiertelnik był godzien jej wdzięków? Widziała, jak na nią patrzyli, jak wzdychali, jak celebrowali każdy jej dotyk. Kto więc jak nie ona miał być godzien, by stać się oblubienicą nieśmiertelnego? A na pewno powinna stać się nieśmiertelna. Nikt nie nadawał się przecież bardziej niż ona - piękna, utalentowana, oczytana... i wciąż młoda!

A jednak, był ktoś jeszcze w kolejce po wampirzą obietnicę życia wiecznego. Z niezrozumiałych dla szlachcianki powodów Sire karmił jeszcze przynajmniej jednego człeka swą szkarłatną ambrozją. I to kogo? Skrybę z przypadku! Ani młodego, ani przystojnego, ani znamienitego urodzenia. Taki zupełny... nikt. Dlaczego więc Sire stawiał go na równi z nią – kasztelanką, która mogła zostać nawet żoną księcia z Habsburgów?!

Szeleszcząc ze złością długą spódnicą, Aila ruszyła po schodach do wnętrza zamku. Zatrzymała się tylko na chwilę obok siedzącego na schodku burego kota.
- Przekaż mu, gdy wstanie, że będziemy mieć gościa. – powiedziała do sierściucha, który spojrzał na nią bez zainteresowania, po czym wrócił do czyszczenia futerka. Gdy jednak szlachcianka zniknęła w środku budynku, kot czmychnął w kierunku pomieszczeń gospodarczych.

Ludzie mówili, że to z powodu nazwy zamku wszelkiej maści kocury i kocice nie tylko miały tu spokój, ale wręcz były dokarmiane przez służbę kuchenną. I choć niewielu już pamiętało, czy stał za tym rozkaz pana czy zwykła ludowa słabość do bujd, Aila miała przeczucie, że sierściuchy są tu kimś więcej. Są swojego rodzaju strażnikami i zwiadowcami wampira, który na zamku tym mieszkał. I choć on sam nigdy tego nie potwierdził, zawsze czuła specyficzną nerwowość, gdy któryś z kotów jej się przyglądał.

Młoda kasztelanka szła przed siebie, pokonując kolejne metry ponurych korytarzy, aż wreszcie dotarła do pomieszczenia, przy którego drzwiach napotkała drzemiącą służkę. Dziewczyna zmieszała się na widok szlachcianki i od razu zgięła w ukłonie. Ta jednak nawet na nią nie spojrzała, zmierzając wprost do sypialni swojego wuja - Torina de Barr – niegdyś znanego rycerza, bojownika wypraw krzyżackich – dziś zniedołężniałego starca.

Pomieszczenie urządzone było wyjątkowo skromnie, biorąc pod uwagę fakt, że po śmierci ostatniego władcy - Andrusa z Kocich Łbów, to właśnie Torin uznawany był nieoficjalnie za włodarza zamku. Z lewej i z prawej strony stały po trzy krzesła, zaś na przeciwległej ścianie w formie ogromnego regału z bukowych desek rozciągała się biblioteczka urozmaicona kilkoma zamykanymi szkatułami. W pomieszczeniu tym nie było żadnych arrasów czy gobelinów, nawet bukietu kwiatów. Za jedyną ozdobę można chyba uznać dwa skrzyżowane miecze wkomponowane w drewniany regał, niedaleko którego niemal na środku pomieszczenia stało ogromne dębowe łóżko. Pośród mroku, który rozpraszał jedynie blask wątłego ognia w kominku oraz świecznik zawieszony na prawej ścianie, można było dostrzec w sypialni trzy postacie. Pierwsza – wynędzniała istota, której zmarniałe oblicze wystawało znad puchowych pościeli, miała złączone na wysokości piersi dłonie, jakby się modliła – był to ów Torin zwany niegdyś Dębem z powodu swej masywnej budowy, dziś jednak przywodzący na myśl bardziej chorą brzozę lub osikę. Obok łóżka, pod biblioteczką siedział człek, na widok którego Aila odruchowo się skrzywiła – skryba Alexander d’Eu - człowiek znikąd, który przybył do Kocich Łbów jako jeniec Andrusa, a z niewiadomych powodów został tutejszym skrybą i kapelanem, drugi prócz pięknej kasztelanki de Barr ghul Sire Elijahy. Trzecia osoba… czy raczej osobowość spała smacznie przy kominku w lewym rogu pokoju. Oczywiście, był to kot – tym razem biały w czarne łaty.

- Wuju… wuju, wieści ważne niosę! Z miasteczka wracam. Chłopak stajenny prawdę mówił.
– rzekła Aila, podchodząc do łóżka i ostentacyjnie ignorując postać skryby – Przybył niejaki student z Padwy, historyk ponoć, co chciałby losy zamku spisać. Ja go nie spotkałam, bo jeszcze spał po trudach podróży w tawernie, ale przyjrzałam się jego odzieniu wierzchniemu i koniowi. To rasowe zwierzę, podkowy ma zgrabne, rzeźbione nawet, choć już mocno otarte. Może więc być, że młodzian faktycznie jest tym, za kogo się podaje. Ponoć dziś wieczór planuje przejść na zamek i o audiencję cię prosić. Oczywiście, jeśli nie czujesz się na siłach, mogę go przyjąć...

Umilkła, wyczekująco przyglądając się Torinowi. Nie była wszak nawet pewna czy wuj jest przytomny na tyle, by ją słyszeć.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-08-2017 o 09:54.
Mira jest offline  
Stary 19-07-2017, 17:23   #2
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację




[MEDIA]http://i.imgur.com/vSST8Dh.png[/MEDIA]

Alexander z Eu oderwał pióro od pergaminu i zanurzył je w kałamarzu. Nim jednak powrócił do pisania spojrzał na leżącego na pulpicie kota zwiniętego w kłębek. Kotów na zamku było pełno, a wydawać by się mogło, że Sire je lubił i darzył szczególną estymą.
Ten tu egzemplarz, stary i biały jak śnieg kocur spał właśnie zwinięty w kłębek, bodaj największy ulubieniec Elijacha, miejscowego lutniarza i bajarza.
Jednego z wcieleń wampira rezydującego na zamku jakim pokazywał się śmiertelnym.

Atrament spadł kroplą z pióra na koci grzbiet farbując sierść, ale kocur nie poruszył się nawet albo nie czując tego, albo uznając iż niegodne jest to jego ruchu.
Kolejna kropla…
Alex uśmiechnął się i zanurzył pióro ponownie w kałamarzu. Przez kilka chwil ze złośliwą satysfakcją czynienia na przekór swemu Panu kroplami czerni kapiącymi na białego zwierzaka tworzył coś. Wzór zmieniał się w krucyfiks, bo Pan był wielce cięty na księży. Pod sam koniec w głowie Alexandra pojawił się żal.
Z jednej strony chciał czynić to co czynił, a z drugiej sam obraz smutku lub dezaprobaty na twarzy Elijaha targał mu serce bólem. Odsunął pióro i kropla opadła nie na kota, a na obszerny rękaw habitu, którego Alex tak bardzo nienawidził. Habitu, który sire kazał mu nosić, jako i prowadzić zamkową kancelarię i robić za kapelana kaplicy w Kocich Łbach, mimo iż mężczyzna ze święceniami wspólnego nie miał nic i mierziły go te zajęcia jakby kto gwoździe wbijał mu w pięty.

Westchnął cicho wracając do pisania.


[MEDIA]http://imgur.com/hTAe4PV.png[/MEDIA]

Zastanowił się przez chwilę co pisać dalej biegnąc myślami do tej dziewczyny, która pojawiła się tu nagle przyjeżdżając do starego wuja zarządzającego zamkiem stanowiącym dawniej własność Andrusa de Tetes-deChats. Sprawiła radość staremu Torinowi de Bar, ale Alex nie wierzył iż sire zezwoli jej na dłuższy pobyt. Wzięcie jej na swą służkę krwi w pierwszym momencie przyprawiło zamkowego skrybę o szok, ale nawet wtedy nie brał jej poważnie. Wciąż widział w niej jakby przepiękną maskotkę dodającą życia i kolorytu Kocim Łbom, ale coraz częściej zastanawiał się czy sire nie ma jakiegoś innego powodu ją tu trzymać i poić swoją vitae.



[MEDIA]http://i.imgur.com/l99zx1W.png.png[/MEDIA]

Pisał jeszcze jakiś czas, przez który kocur najwyraźniej znudził się drzemką, przeciągnął i zeskoczył z pulpitu. Leniwym krokiem powlókł się przed siebie z atramentowym krucyfiksem na boku. Alex tymczasem przelewał na pergamin swe myśli i skracał wydarzenia poprzedniego dnia oraz nocy. Wyglądało to jakby dzielił się wszystkim z adresatką tego listu, przelewał wszystko co czuł i pisząc chłonął to raz jeszcze.
Wydarzenia, myśli, odczucia…
W końcu przysypał karty pergaminu piaskiem i położył na srebrnej tacy, a na koniec podpalił.
Czarny dym pofrunął ku powale, do Anny z Brierley Hill, dawnej służki księcia Karola z Eu inaczej listu wysłać się nie dało.
Żaden posłaniec nie był w mocy pojechać do nieba, piekła, albo czyśćca, gdziekolwiek trafiła.



- … o Panie, strasznie się pieklił! Krzyczał, że tak dłużej być nie może i jak Pan Andrus nic z tym nie uczyni, to zwróci się do zarządcy Namur lub i samego księcia, albo do biskupa Liege – Psiarczyk relacjonował rozbawiony karmiąc psy myśliwskie, ale Alex bynajmniej nie podzielał jego humoru. Od śmierci Andrusa z Kocich Łbów mieli tu niesamowity wręcz spokój. Szalona wręcz intryga wampira, w której Alexander pomagał, pozostawiła ich na uboczu jakiejkolwiek polityki, władzy, poborców… prawie wszystkiego. Wskutek skomplikowanych zapisów, listów, relacji świadków i testamentów, biskup Liege Ludwik Burbon przekonany był, że Kocie Łby, Coiville i okoliczne tereny były częścią księstwa Burgundii. Z drugiej strony książę Filip Dobry uważał iż te ziemie leżą w granicach biskupstwa. Obaj byli nie tyle skonfliktowani, co wręcz w stanie wrogości, tedy nie było najmniejszej szansy aby sami doszli do tego, że obaj robieni są w konia przez zarządcę zamku. Zresztą nawet gdyby ich relacje były wzorowe, to zamek w Ardenach na uboczu cywilizacji nie byłby raczej wysoko na liście terenów do rozmowy między takimi tuzami.
Nie było powodu by w ogóle poruszali takie tematy.

Problem nazywał się „Ojciec Bertrand”. Przeor klasztoru cystersów, który załapał się na wampirzą „reformę ziemską”, choć nieświadomym był jej korzeni. Uznawszy, że brak poborców wynika z bałaganu kancelarii biskupiej lub książęcej objął klasztor dwa lata temu z dobrodziejstwem zamotanego braku podległości i czuł się z tym zdecydowanie świetnie wpasowując się w zmowę milczenia.
Można było z drugiej strony rzec, że problem nazywał się: „Łysy Pieterzoon”, szef niewielkiej szajki żołdaków-dezerterów od dwóch miesięcy rezydujących w okolicznych lasach. Półtuzin banitów był zbyt słaby aby szukać szczęścia w miasteczku u stóp zamku, albo terroryzować osady drwali i kamieniołom z których Coiville żyło, tedy skupił się na klasztorku, któremu narzucił srogi haracz. Przeor policzył straty i zaraz wyszło mu, że może per saldo bardziej mu się będą opłacać wizyty książęcego lub biskupiego poborcy, bo że stary i stetryczały Torin de Bar, zarządca Kocich Łbów, coś z tym zrobi, mało kto wierzył.
Alex westchnął spoglądając na „Pchlarza” leżącego w swoim wzmocnionym kojcu przypominającym klatkę godną rozbuchanego niedźwiedzia.

[MEDIA]http://farm6.staticflickr.com/5217/5389444609_05b50f2f66.jpg[/MEDIA]


Oszalałe i strasznie stare już zwierze było tu jeszcze zanim przywleczono skrybę do zamku na sznurze za koniem Andrusa z Kocich Łbów. Często wyło wniebogłosy i było strasznie agresywne, ale wampir nie pozwalał odstrzelić go z kuszy i pozbyć się zawszonego drapieżnika. Dzikie zwierze przyzwyczajone do buszowania po lasach, zamknięte w ciasnym kojcu wśród kręcących się wokół ludzi musiało w końcu oszaleć i chyba o to chodziło sire. Ciasna srebrna obroża utrzymująca gruby łańcuch jakby złośliwie wskazywała iż jest to ulubieniec całej myśliwskiej sfory, choć ani nikt wilkiem się nie zajmował, ani nie brano go na niezwykle rzadkie teraz polowania. Jedynie koty się nim interesowały i można by przysiąc, że w pewien sposób znęcały się nad nim okrutnie.
- De caelo in caenum – Alex w końcu oderwał wzrok i westchnął Nie było jasnym czy mówi o losie zwierzęcia czy o problemie z wyrywnym przeorem.
- Co panie?
- Nie ważne. Pójdę zawiadomić Pana Torina, wszak wielki rycerz z pewnością rozwiąże za nas ten problem.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 19-07-2017 o 18:11.
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-07-2017, 12:27   #3
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
To czy Torin w ogóle słyszał słowa bratanicy, a jak tak to czy jest w stanie odpowiedzieć zajęło Alexandra o niebo mniej niż wieści, które piękna blondynka przyniosła. Jako że wparowała do komnaty w ulotną chwilę po nim, nie zdążył poruszyć wobec zarządcy sprawy klasztoru. Ledwo usiadł przy łóżku by sprawdzić czy stary de Barr w stanie jest rozmawiać, żywioł niewieści sprawił, że skryba jakby na moment zapomniał z czym przyszedł.

- Student… Z Padwy Historyk… - powtórzył słowa Aili jakby do siebie. - Niska osoba w wysokie progi, może ja z nim pomówię, wszak tak czy owak przyjdzie mu chęć na grzebanie w scriptorium dla swego zamiaru. A ono pod mą pieczą pozostaje - odezwał się ni to do Torina ni to do jego bratanicy.
Ta spiorunowała go wzrokiem niebieskich jak tafla jeziora oczu.
- I narazimy się na śmieszność twym brakiem manier? Ten chłopak zapewne jest wysokiego urodzenia i z równymi sobie winien pozostawać.
Celowo mówiła do niego “ty” a nie “panie”, by podkreślić iż uważa go jeno za służącego na zamku - kogoś, kogo jej wuj mógłby odwołać... gdyby był w pełni sił.

Dziewczyna przysiadła po drugiej stronie łoża.
- Jak się czujesz, wuju? - spojrzała w jego oczy, doszukując się w nich iskierek przytomności.

Przekrwione gałki zadrgały po czym zwróciły się na nią bezmyślnie. Starzec coś szepnął. Gdy Aila nachyliła się, by lepiej słyszeć, do jej uszu dotarły jedynie słowa:
- ... galaretka... nóżki...
- Zaprawdę, wielce równym się może okazać gdy go przyjmiesz Pani
- w oczach skryby zamigotały iskierki wesołości - a synem kupczyka się okaże. - Pokiwał głową. - Scholar z Italii tak czy owak do mnie przybyć musi ale nie to teraz najważniejsze. Wuja Twego szykować trzeba, zbroję, konia i miecz…
- Czyś ty rozum postradał? Czemu to niby?
- wydęła wargi jak prychająca kotka.
- Grupka bandytów w lasach. Przeor już ze złości się biesi i trzeba to w końcu ukrócić. Szlachetnie urodzonych wszak to dola, a Pan Torin zamku i ziem tych zarządca - Alexander wyjaśnił cierpliwie i z miłym uśmiechem. W jego tonie znać było jednak ulotny i delikatny cień tonu jakby kto dziecięciu tłumaczył co to jest nocnik i do czego służy.

Na te słowa Torin zaczął niezgrabnie gramolić się z łóżka. Aila spojrzała nań ze strachem.
- Wuj nie jest zdrów... nie powinien... - zaoponowała, kładąc dłoń na piersi mężczyzny - Skrybo, skoro wiesz co jest na rzeczy, sam wydaj naszym ludziom stosowne polecenia... a jeśli potrzebują, by szlachetny ich poprowadził... ja... ja to zrobię. - mimo wahania w głosie uniosła dumnie głowę.
- Ty Pani? - Alexander zdziwił się i wyprostował na stołku swą potężną sylwetkę. - Zaprawdę to klęska by dopiero była naszej niewielkiej zamkowej zgrai żołdactwa z przypadku. - Pokręcił głową w zamyśleniu jakby coś sobie wyobrażał. - Banici Łysego Peterzoona biliby się wtedy jak diabły. Jak krzyżowcy Gotfryda z Bouillon w wyłomie muru Jerozolimy. Jak Angielczycy pod Azincourt, baczni że walczą pod okiem króla swego Henryka. Przez grzeczność względem płci niewieściej nie rzeknę o co i z nadzieją na co ta swołocz by się biła do upadłego. Gotowaś na to Panno? Na konsekwencje, gdyby Bóg zwycięstwa nie dał i nie gloria victis Cię czekało?

Aila de Barr zbladła, Alexander widział to wyraźnie nawet w słabym świetle komnaty. Nie spuszczała jednak wzroku. Z płonącymi policzkami odpowiedziała.
- Pamiętaj skrybo, że nim byłeś w stanie podnieść miecz, to właśnie matka cię broniła. Jak i wszystkie matki. Niewiasty. A i ja, jak wiesz, całkiem zwykłą niewiastą nie jestem dzięki naszemu... opiekunowi. - wzrok Aili nabrał drapieżnego wyrazu, po chwili jednak na jej wargach wypełzł delikatny uśmiech. - Ale niech będzie. Ty zajmiesz się bandytami, a ja zawrócę w głowie temu studentowi, by nie szperał zbyt głęboko.
- Galaretka... z... nóżek... księga... w szkarłacie... pupu... na pohybel! Kocia wiara! Miauuuu miaaauuu. Galllaretka...
- rzekł na to Torin i znów opadł na poduszki.
- Nie mój to obowiązek głowę ryzykować. - Alexandre podniósł się i też się uśmiechnął. - Torin de Barr zarządcą i gdyby nawet miecza w dłoni unieść sił nie miał, to choćby i przywiązany do konia… jego to powinność. Większe szanse, że pod komendą Twego wuja nie umknie w boju te półtora tuzina obwiesi i lebieg co tu za straż zamkową robią. Że nie uciekną nasi zbrojni z przypadku co ledwo wiedzą którym końcem włóczni bić, gdy banici, weterani wojny z Francją, opadną ich w lesie z zasadzki szyjąc ze strzał i bełtów. - Zmrużył lekko oczy. - Tak może być. Może twardo staną w desperacji branej z wiedzy, że Pana chronią. On choć w walce nie dostoi, to ducha wojom dać może. - Alexander spojrzał Aili w piękne błękitne oczy. - Ale że się o niego boisz, to ja mam na nich ruszyć. Sam na sześciu, bo ostatnim byłbym durniem gdybym chciał otwarcie po lesie za Pieterzoonem ganiać z tą szajką. - Wskazał za okno gdzie widoczny na murze jeden ze strażników uparcie i metodycznie dłubał palcem w nosie. - Dla Ciebie i Twego wuja mam zrobić to co w jego powinności. Ja, którego traktujesz jak podrzędnego sługę i niczem nieczystość w którą przypadkiem się wdepło, ale chwilowo nie ma jak ciżemki wyczyścić. Naglem, gdy o życie Torina idzie gra, na tyle szlachetnym by się tym zająć - nawiązał do jej wypowiedzi wskazującej, że zbrojni mogą kogo lepiej urodzonego nad sobą chcieć by w bój ruszyć. - A gdy mnie tam poćwiartują, to jedną służką krwi na zamku zostaniesz o przewrotny kwiecie róży. - Wygiął jeden kącik ust w uśmiechu i spojrzał na de Barra leżącego w łóżku. - Niechaj tak będzie Panno Ailo de Barr - rzekł w końcu. - Pójdę. Pozbędę się ich, ale gdy z wielką przysługą z Twej strony się to wiązać będzie. Nie za nic mi żywota nadstawiać. Motywacja duchowi i ciału sił daje w trójnasób, a i przyznaj, że mi się to należy.

Karminowe wargi zadrżały. Doprawdy kiedyś... za lat dziesięć może, gdy kwiat rozkwitnie, Aila de Barr, o ile nie da się złamać i wpędzić w mamkowanie, będzie wytrawną graczką. Może nawet godną tego, by wpleść swe knowania w wici Habsburgów... Teraz jednak wciąż była młodą dziewoją. Utalentowaną i piękną, ale pozbawioną życiowego doświadczenia.
- To twój obowiązek... bronić pana tego zamku... - zaczęła słabym głosem, lecz kalkulując sobie szybko w głowie to czy kolejna utarczka słowna jej się opłaca, skoro dostała w sumie to, czego chciała, umilkła.
Okryła troskliwie wuja kołdrą a potem skórą niedźwiedzia. Dopiero potem spojrzała na skrybę.
- Czego chcesz? - zapytała krótko, choć na jej lica wypełzły rumieńce.

Widząc je i zestawiając sobie w głowie z wypowiedzianymi przez nią słowami, nie potrafił się opanować by nie przejechać wzrokiem po smukłej sylwetce dziewczyny, okrytej suknią podkreślającą rozbudzające wyobraźnię kształty.
Troska z jaką okryła Torina wskazywała, że posunęła by się bardzo daleko aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Rumieńce na jej obliczu świadczyły, że liczy się z tym czego Alex może zażądać. Przypatrując się jej wyczytał też emocje. Podniecenie, zdenerwowanie, emocjonalny chaos... Jakby nawet gotowa była na to, co podejrzewać mogła. Wystarczyło być może jedno słowo.
Sama myśl o tym...

Odwrócił wzrok.
To, że być może znienawidziłaby go za to, oraz zaczęła darzyć jeszcze większą pogardą wynikłą z wykorzystania i upokorzenia, to jedno. Już niejako była jego rywalką, a choć ulotna i młoda miała w sobie coś takiego, że zagorzałego wroga w niej widzieć nie chciał. Zresztą to byłoby…
...niegodne.

- Jeżeli mi się uda - powiedział do kasztelanki, choć ze wzrokiem wciąż wpatrzonym w ścianę - kiedyś wyrażę prośbę, a Ty ją spełnisz. - Spojrzał jej w oczy. - Sama uznasz, czy nie jest zbyt duża za zaryzykowanie przeze mnie życia aby Twój wuj nie musiał zagrać w kości ze śmiercią.
Wydawało się, że odetchnęła z ulga, jednak po chwili pojawiła się nieufność.
- Wolę wiedzieć, na co się decyduję. - powiedziała - Może wtedy mniej będę liczyć, że ci się nie powiedzie.

Na czerwonych wargach przez moment, jak motyl osiadł uśmiech. Po chwili jednak młoda kasztelanka znów była sobą. Wstała z łóżka tak szybko, że zafurczała szeroka spódnica.

Zbliżył się do niej i stanął o pół kroku górując nad nią. Musiała zadrzeć głowę aby nie stracić kontaktu wzroku.
- Tyś tu Victorią Pani tak czy owak. Wrócę, to sprawa rozwiązaną będzie. Nie wrócę, pozbędziesz się mnie. Prośby swej teraz nie rzeknę. sama zdecydujesz czy ją spełnisz, czy też uchybia Ci, lub o za wiele żądam. Ja w zaufaniu na to pójdę, że sprawiedliwie to ocenisz.

Tego się chyba nie spodziewała - mała waleczna istota, przyzwyczajona do tego, by walczyć z lekceważeniem. Tak wyrachowana, a zarazem tak naiwna... teraz spuściła wzrok, przytłoczona sylwetką mężczyzny.

- Dobrze. Teraz pójdę wezwać służącą, by przygotowała tę... - wydawało się przez chwilę, że chce zakląć, lecz szybko się opanowała - galaretkę dla mego wuja. Wojakom powiedz, że to z jego rozkazu dowodzisz. Ja w razie potrzeby potwierdzę, lecz niech wuja nie niepokoją.
- Sam pójdę, bez wojów. Rozgłoś jeno wśród służby, że jutro na nieszpory do klasztoru ojca Armanda zawitasz by ofiarę poczynić za zdrowie wuja. Ja wyznaczę dziesiątkę zbrojnych by z rana na poszukiwanie Peterzoona ruszyli, a pod wieczór do klasztoru zawitali by dać ci eskortę na powrót do zamku.
- Alexander w zamyśleniu przypatrywał się dziewczynie. W końcu uśmiechnął się. - Łajdaki szukać banity nie będą i nic nam z tego nie przyjdzie, ale plotki tu niosą się jak wicher. Peterzoon nie przegapi okazji, gdy będzie wiedzieć, piękna Pani, kiedy i gdzie bez eskorty Cię opaść ze swymi ludźmi mógł będzie. Gdy mnie w środku karocy znajdzie... srogi zawód jego przewiduję. - Kąciki ust skryby powędrowały wyżej.
Poruszył się przy tym zbierając do odejścia.
- Stangret i walet mogą nie przeżyć ich ataku. ja mam ich wybrać? - Skazywanie ludzi na śmierć nie było czymś co było dobre dla sumienia. Chyba jedynie przez tę iskrę niewinności jaką wypatrzył w dziewczynie, sam się do tego zaoferował.

Początkowo Aila przypatrywała się skrybie ze zdumieniem. Jego wywód zrobił na niej wrażenie, niemniej ciężko zgadywać czy dobre. Odsunęła się do niego i przeszła po komnacie, jakby jej myśli nie potrafiły się zmieścić w wąskiej przestrzeni, która ich dzieliła.
- Sama ich wybiorę. - powiedziała twardo, choć wyczulone ucho Alexandra wyłowiło drżenie w jej głosie. - Sprytne to posunięcie, skrybo. W ten sposób i ja zostałam wplątana w intrygę, choć to niby tylko twoja misja miała być. - stanęła w odległości kilku kroków i unosząc dumnie głowę, mówiła dalej - Niech i tak będzie. Lecz jeśli choć jeden trup padnie z mej ręki lub z ręki mych ludzi... nie będę ci nic winna. Rozumiesz?
Popatrzył na nią zmrużywszy oczy.
- Źle mnie zrozumiałaś
- odpowiedział. - W karocy jeno ja będę, Ty jeno plotką w podróży staniesz. Woźnica i walet nie muszą Twymi ludźmi być, dla pozoru jeno obaj.
- A co jeśli ktoś z naszych prawdę powie? Wtedy cały spisek po nic. Nie mówiąc, że będą wiedzieli iż w zamku jestem... i że wuj chory.
- przygryzła wargę - Nie, trzeba to naprawdę zrobić. Ja sobie poradzę. Kolczugę nawet mogę wdziać. Nikt nie zauważy, pod warunkiem, że płaszcza rozchylać nie będę.
- Za późno będzie by się wydało przed banitami. Dziś i jutro plotki o Twym wyjeździe do klasztoru będą furczeć i dopiero gdy powóz gotowy będzie do drogi Ty plany zmienisz mnie w zastępstwie śląc. Pieterzoon już w zasadzce siedzieć będzie. Jeżeli kto miałby go ostrzec, że nie Ty w drogę karocą się wybierasz, to będzie musiał nagle, bez pretekstu z zamku ujść aby go o tem uwiadomić. I dobrze. Obserwuj domowników zamkowych, więcej w tym wtedy wygrani będziemy. Jak bydlę ma szpiega na zamku to będziesz wiedziała kto to, a z zasadzki on i tak pewnie już przygotowanej nie zrezygnuje. Wszak o okup za mnie może wołać do Torina. - Skrzywił się lekko. - Obrażaj mnie sługą nazywaniem Pani, ale honoru mi nie ujmuj. Nie z tych żem, co niewiastę by narażał, aby co łatwiej pójść miało. - Zawahał się. - Dzielność w Tobie widzę… jeżeli z niej to wynika, nie odmówię byś ruszyła. Niebezpiecznym to jednak Panno Ailo. Ja jeno głowę ryzykuję, Ty los gorszy śmierci.
- Nie boję się. Nie jestem takim delikatnym kwiatuszkiem jakbyś... chciał mnie widzieć.
- prychnęła zadziornie, po czym marszcząc brwi przyznała - Twój plan jest niezły. Winnam obserwować kto się z zamku wymyka... kto wieści nosi i gdzie. Niech więc będzie po twojemu, skrybo. Może też dasz mi powód, bym kogoś więcej niż sługę w tobie zobaczyła, bo póki co skryba i kapelan z ciebie taki, jak z koziej... - zamilkła, zmieszana. Po czym szybko dodała - Nie zawiedź mnie tylko, pamiętaj że w imieniu pana Torina występujesz.
Alexander skłonił się lekko i wyszedł z komnaty. Aila odczekała chwilę i zrobiła to samo, by zdobyć tę znienawidzoną galaretkę dla wuja.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-08-2017 o 09:53.
Mira jest offline  
Stary 24-07-2017, 00:49   #4
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Dla wielu ludzi życie kręciło się wokół wina i piwa i miodu.
Jak wino to akwitańskie przywożone przez kupców skupujących drewno, kamień i inne towary jakie do zaoferowania miało Coiville.
Jak miód to ten sycony w klasztorze ojca Armanda, od którego lepsze były chyba tylko te pochodzące ze wschodu, z Polski, Litwy i Rusi.
Jak piwo, to warzone przez Johana, karczmarza “Lorelai” będącego jednocześnie właścicielem nabrzeża w mieście. Był on jednym z ludzi wiedzącym o wampirze i intrydze skutkującej faktycznym brakiem zwierzchności tych terenów względem księcia i biskupa. Był on pierwszą linią obrony przed podróżnymi i kupcami, gdyby interesowali się podległością miasteczka. Obok burmistrza i ojca Armanda najwięcej zyskiwał na tym, że nie zaglądali tu ani poborcy Filipa III, ani ci z Liege. Ludzie jednak nieświadomi tego wszystkiego uwielbiali go za jego piwo.
Alexander wyjątkiem tu wcale nie był.

Tego dnia do Lorelei nie wybrał się jednak po to, aby smakować kunsztu karczmarza. Był to raczej miły dodatek do głównego celu…
Owszem, Niemiec z Nadrenii wygaszał plotki i ucinał pewne pytania podróżnych, ale oprócz tego był jak dżuma względem wieści, które nie groziły zmianie statusu tego terenu. Co wypowiedziane zostało bez skrycia w miejskiej karczmie było jak choroba zakaźna, rozpylała się wszędzie. Lorelei nie była tu zresztą wyjątkiem, bo tak było chyba wszędzie. Karczmy już tak po prostu miały, że co tam powiedziano niosło się jakby kto wykrzyczał nad przepaścią mierząc się z echem.
- Ty przynajmniej Johann, masz z tego profity. Jak cię najdzie to kieckę zadrzesz, a ślubna z ochotą aż zapiszczy, żeś małżeńską powinność gotów czynić - Aleksander rzekł w odpowiedzi na utyskiwania karczmarza, że małżonka mu się coraz częściej biesi. Nie była to znowu jakaś pociecha, bo karczmarzowa bynajmniej nie była osobą na którą połasiłby się i człek rok żyjący w celibacie, a Johann sukcesywnie wizytował jedną uroczą wdówkę po bednarzu. Skryba zdawał się być już mocno pijany.
- Ja - Alexander ciągnął po otarciu ust z piwa - uszherać się muszę z bratanicą Paaana, a ani ona moja by te pfffrofity mieć s teho… ani stan nie poswala - powiedział wskazując niedbałym gestem na habit. - A co jej do łba strzeeeeeela raz za razem, to trwoga boska chw*hep*chffyta…
- A co czyni? - zainteresował się Gaspard, rzeźnik.
- Pan zachoszał. Zdarzaaa się przecież w taką pogodę. Kicha jak kot któremu się mąką w pysk prysnęeeeło. Ale oć stary już, to katar zwykły za mało by Niecciiifiedzia z Kocich Łbów złamać. Aleeeee!!! Sobie dziewcze umyśliło, że co uczyni! Jutro na nieszpory ma w klasztorze stanąć, aby zadać ofiarę za wuja zdrowie. Pieeeeekna jak poranek w zimowej nocy - rozanielił się - to mnisi zgłupieją z pewnikiem. - Zamkowy skryba pokręcił głową, a Kowal Marcel zarechotał.
- No to zdrowie Pana się napić trzeba! I bratanicy jego co tak dba o wuja, jakże bym chciał aby los mój tak kogo obszedł - Johan zgarnął pustawe kufle i zabrał się za nalewanie z beczki.
- Anoooo zdroooofie, aleeee dopiero będzie jak jeej co się prztrafi. Niebezp… Niebezp… Niedopsz od czasu jakiego tu - Alex mówił z lekkim bełkotem, jakby szumiało mu już w głowie.
- Zbrojnych do ochrony będzie wszak miała.
- A gwnooo! - Alex walnął pięścią w kontuar. - W okolice sowiego wierchuu Pan kazał jutro zbrojnym iść. Ojciec Armand zbieeeesił się, sze “Łysy” go nachodzi i dobra ściąga okupie. Cały *hep* dzień będą szukać by wie*hep*szczorem do klasztoru stannąć i na powrót eskortę dać dopfiero. Pszekonaaaała go, że nijak jej nic nie grozi, bo wszak nie wie kiedy beeeeedzie jechać.
- Jutro na nieszpory? - Gaspard potoczył wzrokiem po karczmarzu i kowalu.
- A skąd to wiesz? A może za dwa dniiiin nna jutrznie? - Potężny skryba zainteresował się nagle patrząc podejrzliwie na rzeźnika. Starał się wzrok na nim skupić zamglony, ale chwiejąc się na stołku szło mu to niesporo.
- Tak tylko rzuciłem - mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście jakby nie zamierzał tłumaczyć, że Alexander rzekł to kilka chwil wcześniej.
Na próżno jednak, bo skryba zamkowy zachrapał na ławie.
- To moczymorda w dupe przez gęsi szczypany - Johann pokręcił głową, ale z niejaką sympatią. - Już podcięty przyszedł widać wina na zamkowe msze nie oszczędza. Odnieść go na Kocie Łby trzeba. Piwo za to zadam, a niech tam mi będzie. Trzy kufle na łeb. A zresztą i tak jemu je do rachunku dopiszę.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-07-2017 o 19:55.
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-07-2017, 19:43   #5
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Stało się tak, jak zapowiadali słudzy. Pod wieczór nim jeszcze słońce schowało się za horyzontem, u progu Kocich Łbów pojawił się młody mężczyzna na karym koniu, podający się za historyka. Prosił on o spotkanie z wielmożą zamku, a gdy zaproponowano, że zamiast Torina de Barra, który nie wiadomo kiedy by znalazł dlań czas, przyjmie młodziana jego bratanica, ten nie obraził się bynajmniej. Jeno poprosił, by do spotkania doszło w przyzamkowej kaplicy. Dziwna to prośba, lecz po prawdzie Aili była ona na rękę. Ledwo zdążyła zagonić służbę, by ta czyściła srebra i salę rycerską przygotowała na wypadek, gdyby gość okazał się godzien zaproszenia go na wieczerzę.

Kiedy Aila de Barr z właściwym sobie wdziękiem i godnością zmierzała do owej kaplicy, okazało się, że gość, któremu po prawdzie kazała trochę na siebie poczekać, wyszedł zaczerpnąć powietrza świeżego, toteż spotkali się pod drzewami u wejścia do świętego przybytku.

Kasztelanka aż przystanęła zdziwiona widokiem gościa. Spodziewała się młodzika… gołowąsa jakiegoś… może spasionego jak świniak, a może wychudłego gruźlika, bo przecie wiadomo, ze ludzie nauki tężyzną fizyczną nie grzeszą, a tutaj… spotkała nie młodzieniaszka a męża postawnego o licu, które choć męskie w swej ostrości rysów, miało w sobie swoistą szlachetność. Rozumność. Tak, to określenie najbardziej pasowało, gdy kocio-zielone oczy przybysza zwróciły się ku Aili.

[MEDIA]http://s2.ifotos.pl/img/a94c03b05_qpsawna.jpg[/MEDIA]

On również wydawał się zaskoczony i będący pod wrażeniem jej urody, co właściwie dziwić nie powinno. Jednak tym razem szlachcianka poczuła się tym faktem wielce ukontentowana.

- Pani Aila de Barr? – zapytał mężczyzna, kłaniając się w pas – To dla mnie zaszczyt panią poznać. Nazywam się Valentino z Canossy…
- Panienka
– wtrąciła blondwłosa piękność, poprawiając przybysza co do swojego stanu i aż się zaczerwieniła, że nie poczekała do końca jego wypowiedzi.
- Ach, no oczywiście, panienka jest taka młoda… a jednocześnie tak piękna, że nie sposób w niej widzieć dziewczę, lecz prawdziwą kobietę. Nie pąk, a kwiat najurodziwszy. Doprawdy proszę o wybaczenie. – Valentino znów zgiął się w ukłonie – Bardzo dziękuję za poświęcony czas i… przepraszam za najście. Studiuję nauki historyczne na uniwersytecie w Padwie. Obecne jestem w trakcie podróży, mając na celu spisać wszystkie zamki na ziemiach burgundzkich. Oczywiście, Kocie Łby w swej wspaniałości zasługują nie tylko na uwzględnienie w spisie, ale też krótki opis losów, toteż chciałem spotkać się z jego… mieszkańcami. Panienka długo tu mieszka, jeśli wolno mi zapytać?

Zmieszała się. Jednak tylko na chwile. W końcu była kimś kto „bywał” a nie jakąś zaściankową szlachcianką… przynajmniej według własnej opinii. Ukrywszy podniecenie przystojnym gościem, gestem dała mu znać, by dołączył do niej na spacerze.

- Niedługo. Po prawdzie przyjechałam do wuja ledwo dwie wiosny temu. – odparła niespiesznie – Mogę jednak Pana oprowadzić po włościach.
- Jeśli to nie problem, czułbym się zaszczycony. Tylko…
- mężczyzna nieco się zmieszał – Proszę wybaczyć, ale w trakcie oprowadzania chciałbym robić szkice. No i dokładnie przyjrzeć się architekturze. Dziś już natomiast zmierzcha. Czy miałaby panienka czas dla mnie jutro?
- Jutro? Oczy…
- umilkła, przypomniawszy sobie o planie Alexandra – Niestety nie. Lecz pojutrze. Jak najbardziej.
- O, to nawet lepiej, mógłbym jutro zapuścić języka wśród służby… o ile oczywiście, panienka się zgodzi.
- Wiedza to to, co odróżnia nas od zwierząt.
– odpowiedziała Aila de Barr, omiótłszy Valentina spojrzeniem, by upewnić się czy docenia jej elokwencje – Postaram się panu pomóc, najlepiej jak mogę. Zresztą, może zechce pan uczynić nam zaszczyt i zatrzymać się w zamku na parę nocy?
- Och, jeśli to nie problem… byłbym zaszczycony.
– w przypływie emocji Valentino złapał dłoń Aili i ucałował jej palce. Dziewczyna zaczerwieniła się lekko, lecz przyjęła sytuację ze spokojem.
- Nie mieszka tu wiele osób, toteż towarzystwo osoby wykształconej będzie dla mnie miłą odmianą.
- Zatem jutro z rana pozwolę sobie przenieść swoje rzeczy. Naprawdę, jestem ogromnie wdzięczny! To… wspaniały zamek.
- To żaden kłopot. Każę naszykować komnatę od wschodniej strony, żeby jak najdłużej miał pan światło, by móc pisać.
– odparła Aila, po czym dodała - Może też przyjmie pan zaproszenie na dzisiejszą wieczerzę? Choć mój wuj jest niezdrów to na pewno inni mieszkańcy zamku uraczą pana jakimiś historiami z czasów jego wielkich czynów.
- Pani wujem jest osławiony Torin, zwany Dębem?
- Owszem.
- Jest to więc kolejny zaszczyt, panienkę poznać. Wiele słyszałem o zasługach wuja w wyprawach krzyżowych.
- Taaaak, kiedyś był on nie do pokonania.
– westchnęła blondwłosa piękność z nostalgią, biorąc przybysza pod ramię – Proszę za mną, wieczerza powinna być niedługo gotowa.
- Z przyjemnością panienką. – mężczyzna posłał jej delikatny uśmiech, którym nieomal skradł niedoświadczone serduszko... gdyby nie było ono nasączone krwią nieumarłego wampira.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-08-2017 o 09:53.
Mira jest offline  
Stary 27-07-2017, 23:08   #6
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Dawno nie jedzono tak wystawnie w Kocich Łbach. I nie to nawet, że czegoś brakowało najszlachetniejszym mieszkańcom zamku. Po prostu od kiedy Torin de Barr zachorzał nikt jakoś nie miał śmiałości, by organizować wspólne obiady. Każdy jadł więc w swoich pieleszach... Dopiero gdy na zamku pojawiła się Aila de Barr ze swoimi wielkodworskimi zwyczajami, sala rycerska została odkurzona i odświeżona.

[MEDIA]http://www.new-design-times.com/pic/rooms/dining/550/d12a.jpg[/MEDIA]


Po prawdzie jednak panienka jadała tam zwykle sama lub w towarzystwie przyzwoitki, dawniej niańki i guwernantki - starowinki Marii Fugo. Podobnie jak Torin, stara Maria coraz częściej wolała zostać w łóżku, a panienka - choć czuła doń sentyment - wolała samotnie jadać niż po kroć razy słuchać tych samych historii ze swego dzieciństwa.
Teraz jednak, gdy w zamku zjawił się przystojny młodzian, Maria zjawiła się przy stole i łypała raz po raz na Valentino, oceniając wprawionym okiemwartość jego majątku, by zdecydować na jak wielką komitywę jegomościa z panienką pozwolić.
Ponadto na wieczerzy zjawiła się “śmietanka” Kocich Łbów, składająca się z paru szlachetnie urodzonych mieszkańców zamku oraz najwyższych rangą pracowników: trzech urzędników, dowódcy straży, bibliotekarza i skarbnika. Brakowało jedynie pana zamku i... skryby.
Nieobecność tego ostatniego zdecydowanie była na rękę Aili, która mimo fascynujących opowieści Valentina raz po raz wracała myślami do dzisiejszej rozmowy z Alexandrem. Miała bowiem wrażenie, że coś w niej było niepokojaco nowego, coś... ulotnego, coś... czego nigdy by się nie spodziewała. Może to wtedy, gdy stanął tak blisko niej? Czemu w ogóle to zrobił?
- Panienko, podać panience jeszcze baraniny? - zagadnęła Maria, podsuwając trzęsącą się dłonią półmisek.
- Nie, dziękuję - odparła, wyrwana z rozmyślań szlachcianka - ale może nasz gość się skusi?
- Doprawdy pani, jadło przepyszne, ale choćbym chciał, więcej w siebie nie wcisnę.
- Bzdura! -
prychnęła stara piastunka. - Toż nawet waść nie zjadł połowy tego, co chłop powinien. Tam na południu was głodzą czy co?
- Gdzieżby, pani. Matka zawsze mnie pilnowała, bym niczego na półmisku nie zostawił, odchodząc od stołu -
zaśmiał się historyk, po czym rzekł na swą obronę. - Muszę jednakoż przyznać, że nasze jedzenie jest trochę inne. I nie to że gorsze, bo tak dobrej baraniny to chyba nigdy żem nie jadł, ale jakby lżejsze. Więcej warzyw się jada...
- Tfu, warzywa! -
zbulwersował się dowódca straży, będąc już nieco wstawionym. - Toż to dla zwierząt. Chłop winien jeść mięso! I to krwisss...
Nie skończył, bo z głośnym skrzypnięciem otworzyły się wrota do sali.

Wkraczająca do niej potężna postać Alexandra odziana była w biały dominikański habit, bo ten który miał na sobie w Coiville, zalał piwem, winem i udając pijanego na Amen solidnie zaślinił. Kanclerz Kocich Łbów był nawet ciekawy skąd sire ma te szaty, ale to wiązało się zapewne z tym kto siedzi w podziemiach i co się tam dzieje. Na taką wiedzę Alex nie był gotowy i jej wręcz nie chciał. o ile zamek i okoliczne tereny były domeną wampira, to podziemia były jego leżem i królestwem szaleństwa. To czy jakiś dominikanin dawniej noszący tą szatę jest tam rezydentem… Skryba wolał nie wnikać.
Nie można było rzec, że wszedł dziarskim krokiem. W karczmie co prawda udawał, ale i tak wlał w siebie co nieco. Choć pijany nie był to podchmielonego stanu skryć się nie dało choćby i się chciało. Alexander zaś nie chciał, baczył jedynie aby zachowywać się układnie.
“I narazimy się na śmieszność twym brakiem manier?” Słowa te wypowiedziane w komnacie Torina ubodły go niejako. Owszem nie czynił nic aby zachowywać się jak na hrabiowskim lub książęcym dworze, ale i nie epatował przecie chamstwem. Dopiero rozmyslając o tym później przypomniał sobie ileż razy po prostu o to nie dbał.

Zoczywszy nieznajomą twarz wnet odnalazł w niej zapowiedzianego przez Ailę italskiego scholara i skłonił się mu nim zasiadł do suto zastawionego stołu.
- Wybaczcie, spóźnienie me na wieczerzę, alem trudami dnia znużon był. Wielce sobie obiecuję, że ni znani mi tu przy tym stole, ni gość nasz miły i szlachetny krzywi za to nie będą. - Zrobił przepraszająca minę i zwrócił się do Italczyka: - Jestem Alexander, kapelan zamkowy i kanclerz naszego umiłowanego pana. Szlachetnego Torina z Barr.
Młody mężczyzna w stroju, który choć nie był strojny, zwracał uwagę dobrą jakością materiałów i zgrabnym szwem, wstał i ukłonił się lekko. Alexander zauważył, że porusza się z niezwykłą sprężystością, jakby ciało jego wciąż było ćwiczone w boju, nie zaś w ślęczeniu nad księgami.
- Valentino z Canossy, trzeci syn pana na Słonecznych Wzgórzach Canossy, student historii na Uniwersytecie w Padwie i mam nadzieję, niedługo magister tejże nauki - przedstawił się, po czym dodał: - miło waszmościa poznać.
Tymczasem gdy służka szła, by nalać nowemu biesiadnikowi wina, AAila schwyciła ją za rękaw i coś szepnęła. Dziewka wyszła, a gdy w końcu podeszła do Alexa, nalała mu do kielicha... wody.
- Historia, piękna nauka. Królowa! Rzekłbym nawet. - Skryba patrzył w to co dostał starając się nie przenosić grobowego spojrzenia na bratanicę zarządcy. - Z historii wszak wynika… wina na szlacheckie gardła, piwa na poślednie: chłopom i łykom, a wodą zwierzęta poić. Tedy wychylmy za zdrowie pana Torina co Bóg nam przeznaczył. - Uniósł kielich.
- Lepiej bym tego nie ujęła - rzekła na to Aila, posyłając skrybie piękny i zarazem jadowity uśmiech. Tymczasem nieświadomy niczego gość po prostu wychylił puchar i otarł usta wierzchem dłoni.

Wtem... gdzieś za oknem rozległy się znajome dźwięki lutni. Sire najwyraźniej obudził się i przybrał swą bardzią postać, na co Alexander drgnął. Jakby wiedząc, że Pan jest za oknem chciał zerwać się i wybiec tam by napawać się jego obecnością, a w głębi się za to przeklinać. Wypił wodę i zerknął na służkę.
- Nie dolewaj mi już, starczy mi kielich jeden bo w głowę uderzy. - Zerknął na Ailę, ale tym razem prócz tęsknoty do sire w oczach miał iskry rozbawienia. - A panicz jak historyk, to gdzie się kieruje, jeżeli śmiałościa zgrzeszyć mogę? Na dwór samego księcia znanego z opasłego scriptorium? Badać traktaty, wśród których i starozytnych nie brak, w opactwach Saint-Clair, lub Montcoeur?
- Och nie, to zbyt odpowiedzialne zadanie dla mnie by było -
odparł gładko mężczyzna, pocierając lekko kwadratową, ale jakże symetryczną szczękę. - Moim celem jest spisanie zamków tych ziem. Nasz profesor ma zamiar wielki taki spis wykonać dla wszystkich rodowych posiadłości szlacheckich tego kontynentu - wyjaśnił ze spokojem, po czym zwrócił spojrzenie na Ailę. - Pani, czy źle się poczułaś? Zbladłaś nagle...
Szlachcianka spojrzała na niego półprzytomnym, pełnym rozterki wzrokiem, który tylko Alexander mógł zrozumieć. Po chwili jednak opanowała się.
- Proszę wybaczyć, ja... ja... - najwyraźniej żadna sensowna wymówka nie przychodziła jej do głowy.
Spojrzenie Alexandra też zatrzymało się na kasztelanównie. W każdej chwili też walczył z zewem lutni. Elijah być może jedynie brzdąkał sobie ku własnej radości, ale czy wiedział jak sam fakt tej muzyki, znamionującej jego przebudzenie i obecność, działa na jego sługi w krwi?
Znosił to lepiej jedynie przez lekkie otumanienie winem i piwem. A może przez tę zadrę w sercu bijącym tylko dla lutniarza?
- Może rześkie powietrze nocy pomóc ci Pani zdoła - scholar wciąż patrzył na Ailę.
- Zatchła się. -
Pokiwał głową Alex, wewnątrz lekko spanikowany, że Italczyk chciał wyjść tam gdzie właśnie grał nieprzewidywalny wampir, ich ukochany pan. - Panna Aila czasem ma tak z winem, że nie przejdzie przez przełyk gładko.. - Nie wypadało mu wstać i uwiarygodnić naprędce wymysloną bajeczkę, ale uznał, że lepsze to niż nie zareagować. Mówiąc to wstał szybko dopadając do dziewczyny i przez chwilę krótką zamarł. Nie tyle żeby bał się krzywdę jej uczynić, ale niewiastę nawet w potrzebie uderzyć... Przymknął oczy i nie za mocno klepnął w plecy kasztelanki jak mógł delikatnie i by swe słowa uwiarygodnić względem oceny jej stanu i potrzeby ‘odetknięcia’. W myślach przeklinał lekko oszolomioną głowę swą, że na inny koncept nie wpadł, na wytłumaczenie jej reakcji na grę sire.
Oczy Aili zrobiły się jeszcze większe i jeszcze bardziej błękitne, jeśli to możliwe. Patrzyła z niekrytym zdziwieniem na Alexandra, gdy do niej podszedł. Wydawało się też w pierwszej chwili odtrąci go, lecz czy to świadomie, czy z powodu szoku po prostu zastygła. Aż do chwili gdy silna ręka mężczyzny spadła na jej plecy. Sapnęła, zgiąwszy się nieco. W sali wszyscy zamilkli, zastanawiając się zapewne, co z tego wyjdzie. Czy panienka zrobi awanturę? Dla wielu wszak nie było tajemnicą, iż mało ciepłe uczucia żywi ona względem kapelana.
Teraz też nabrała tchu w pierś, aż gorset jej sukni zatrzeszczał ostrzegawczo, by znów wzrok swój skierować na Alexandra.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - Nasze jadło chyba faktycznie jest... ciężkie. - Oczy dziewczęcia zalśniły blaskiem zdradliwych łez, gdy muzyka lutniarza coraz bardziej się oddalała. A oni musieli być tu. Tkwić w swoich sztywnych, ludzkich rolach.

Sam się zdziwił zupełnym brakiem reakcji szlachcianki, a przynajmniej tej obliczonej ne lekką choć złośliwostkę lub stonowane pogromienie go. Alexander też poczuł ukłucie w sercu wobec cichnącej muzyki. Otrząsnął się wychodząc z tego stanu, po czym potoczył wzrokiem po Aili i Valentino. Sytuacja była więcej niż niezręczna, a wzrok scholara i jego lekko uniesione brwi (względem sceny której był właśnie świadkiem), wskazywały że należy działać.
Jakkolwiek skryba był niczym dziecko względem głębokiego planowania długofalowych intryg, to świetnie odnajdywał się w działaniu na bieżąco.
- Ale… na wszystkich świętych! - powiedział zbliżając się na powrót do swego miejsca. - Wszelkie posiadłości szlacheckie Europy, toć życia na to mało! - Wrócił do wątku jaki toczył się nim Elijah wprowadził zamieszanie swą grą na lutni, tak burząc spokój wieczerzy. - Ileś już Panie zamków i kaszteli opisał? Wymieniłbyś co ciekawsze perły nie tak znane a godne uwagi, na swej drodze spotkanie i, których splendor bądź brzydotę piórem na pergaminie uwiecznić raczyłeś?
I tak zaczęli rozmawiać.
Co prawda okazało się, że Valentino jest dopiero na początku swej podróży, jednak kilka zamków z pewnością zwiedził.
Oni rozmawiali a panienka Aila siedziała coraz cichsza. Gdy stara Maria postanowiła udać się na spoczynek, dziewczyna, mimo iż mogła do tego oddelegować służkę, sama również się pożegnała i odprowadziła starszą panią do jej komnaty.
Po jej odejściu pozostali biesiadnicy także zaczęli się żegnać, choć nie wszyscy - zamkowe moczymordy łatwo odpuścić wszak nie zamierzały.

W którymś momencie, korzystając z okazji bardziej spoufałej rozmowy, Valentino zwrócił się do Alexandra:
- Panie, wiem, że pełnisz tu również obowiązki kapelana, a ja czuję, że nie tylko me ciało, ale także dusza potrzebuje zmyć z siebie brudy podróży. Czy zgodzisz się wysłuchać mojej spowiedzi i udzielić pokuty?
- Słucham? Ach oczywiscie - Alexander wyglądał na lekko nieobecnego. - To zaszczyt pomóc duszy tak znamienitego gościa.
- Kiedy wasza dobrotliwość mogłaby... poświęcić mi mój czas? -
szepnął chłopak konspiracyjnie, jakby chodziło o zabójstwo króla.
- Kiedy tylko zechcesz Panie. Jam sługa boży - skłamał - nie mi decydować o tym, a służyć jeno pomocą dla zdręczonej duszy. Teraz, czy jutro, z radością przysłużę się jej ukojeniu.
- Może więc przyjdę z rana. W nocy... w nocy lepiej spać. I ja się chyba pożegnam, bom i tak się zasiedział -
odparł młodszy mężczyzna, niewiele jednak ustępujący wzrostem Alexandrowi.
- Niechaj dobry Bóg ma w opiece Ciebie i twe sny - Alexander też się podniósł. - I ja się oddalę zatem i czekam Cię rano.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-07-2017 o 19:56.
Leoncoeur jest offline  
Stary 28-07-2017, 11:14   #7
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Wychodząc z komnaty Alexander rozmyślał nad czymś kierując się do komnat Aili, która opuściła ich jakiś czas wcześniej. Stając przed drzwiami zawahał się lekko, ale w końcu zapukał.

- Kto tam? - usłyszał jej głos za drzwiami. Po chwili zaszurał jakiś mebel. Najpewniej dziewczyna wstała z krzesła.
- Alexander. Wiem, że późna pora… To dosyć ważne.

Nie odpowiedziała. Przez chwilę wyglądało nawet, że go zignoruje, gdy nagle skobel ustąpił, a drzwi otworzyły się.

- Wejdź. Nie chcę żeby... żeby cię widziano o tej porze pod moją komnatą. - powiedziała, wpuszczając go do środka.

Faktycznie musiała szykować się już do snu, bo odziana była jedynie w długą, białą koszulę na ramiączkach - z pewnością kosztowna, patrząc na to jak pięknie delikatny materiał układał się na ciele zgrabnej dziewczyny. Jej włosy zaś były rozpuszczone, puszyste. Sądząc po leżącej przed zwierciadłem szczotce w srebrnej oprawie, Aila właśnie nie rozczesywała.

W pierwszej chwili skryba pod wrażeniem zapomniał języka w gębie i jakby zapomniał z czym przyszedł. Starał się opierać przemożnej chęci śledzenia wzrokiem ułożenia materiału koszuli na ciele. Alex był mistrzem jeżeli idzie o czytanie ludzkich emocji, ale swoich kryć nie potrafił.

- Ten scholar… - desperacko uczepił się jakiejś myśli wyprowadzającej go z otumanienia. - Co wiesz o nim Pani…?

Ona zaś chyba nieświadoma wrażenia, jakie robiła, podeszła do kominka, by grzejąc się w jego cieple... obrzucić skrybę zimnym spojrzeniem.

- To co mi powiedział. Gdybyś się nie spóźnił, to sam byś usłyszał. - nie omieszkała wytknąć zachowania Alexandra, po czym jednak dodała - O co dokładnie pytasz?
- Czy coś w nim dziwnego nie zauważyłaś. Oczytany trochę jest, nie przeczę, ale przy tym bardzo sprytny. Niezwykle zręcznie zmieniał temat gdym chciał wybadać swa wiedzą czy naprawdę nauk zaznawał czy jeno scholara udaje. Nie znaczy to jednak, że w temacie nie zaznajomiony, mógł nie podejmując naukowej dysputy z innych powodów to czynić. -
Alexander zbliżył się o krok. - Ale nie wszystko tak skryć można. Jego ruchy to ruchy woja, nie skryby. Z mieczem, częściej po drodze mu było niż z księgą. Albo co skrywa, albo podaje się za kogo innego niż jest, nie wiem w jakim celu. - Spojrzał w ogień. - Poza tym zdecydować nam trzeba czy zabić go czy panu oddać. Do lochów.

Aila słuchała go z coraz większym zdziwieniem. Widać, że o tym nie pomyślała. Po chwili jednak przyswoiła informację i zaczęła przechadzać się po komnacie, mimo stroju, który na tle ognia z kominka raz po raz ukazywał zarys jej kształtów.

- Taaak, jest w nim coś więcej. - rzekła z dziwną nutą w głosie, jakby rozmarzeniem - Jednak skoro w taką podróż wyruszył... można się spodziewać, że do tego zadania nie wyznaczą jakiego pasibrzucha z uniwersyteckiej biblioteki. Temat zamków jest mu niewątpliwie znany i... no cóż, ja go na niewiedzy nie przyłapałam, choć fakt, że bardziej interesował się mieszkańcami Kocich Łbów niż samą budowlą. Ale może to po prostu chęć poznania z kim mu przyjdzie bywać? Doprawdy nie przesądzałabym jego losu. Nie wiemy wszak komu listy posłał o miejscu swego pobytu. Jeśli to faktycznie Uniwersytet za tym stoi i zaczną nam tu swych przedstawicieli słać... - nie dokończyła - Nie trzeba nam rozgłosu. Toteż myślę, że trzeba go obserwować na razie... i dowiedzieć się z kim koresponduje. I jak często. Ja... mogę podpytać nazajutrz czy ma jaką damę serca. - wydawało się, że sama Aila jest tym zainteresowana.
- Można i tak zrobić. On jednak drążył będzie czyj to zamek i komu podległy. Jeżeli go zbędziemy to może na dworze książęcym lub biskupim rozpytywać i wyjdzie mu prawda. Wtedy tylko czekać zarządcy nowego Kocich Łbów, albo książę w lenno jakiemu swemu rycerzowi je daruje. Do jutra jeszcze zaginięcie jego na Łysego Peterzoona zwalić można.

Przygryzła wargę. Amory amorami, ale Aila de Barr nie zamierzała łatwo oddać nikomu prawa do zamku.
- Musimy go wsadzić do powozu jutro. - powiedziała z mocą - Chyba... chyba jednak pojadę. Bo mi będzie wypadało prosić go o towarzystwo, a jemu odmówić już niezbyt. Pytanie co z tobą? - spojrzała prosto w oczy Alexandra.
- Mój plan zakładał, że zniewolą mnie i wyrżnę ich nocą, tam gdzie zabiorą licząc na okup za moją nędzną osobę. Bez zbrojnej obstawy nie obronimy się. Gdy będziemy próbować to opornych powystrzelają z kusz i łuków lub zmogą przewagą liczebną. Jeżeli wziąć liczną obstawę dającą nadzieję na victorię, to Peterzoon po prostu nie uderzy. Jeżeli zaś będziesz wśród osób, które wedle planu mego ujmą by do swej kryjówki zabrać, gdzie mam zamiar ich wybić…
- nie skończył. Nie trzeba było. - Chyba, żeby przekonać banitę, że zamach na twą cześć obniży okup. - Zamyślił się. - By wstrzymali się przynajmniej tego wieczora gdy nas pochwycą. Myślę, że mógłbym przekonać go do tego, ale ryzyko istnieje. - Spojrzał na nią jakby oceniając jej odwagę.
- A jeśli nie wzięliby za ciebie okupu? Zgłupiałeś?! - prychnęła Aila niczym kocica, po czym wyraźnie się zmieszała. Wszak zawsze dawała Alexandrowi do zrozumienia jak niewiele dla niej znaczy, czy nawet - że jest przeszkodą w jej drodze ku świetności.
- Krew sire’a jest w nas. Z nią... możemy więcej. - powiedziała, a jej oczy zapłonęły wewnętrznym ogniem - Nie skrzywdzą mnie. Jeśli mają choć odrobinę rozumu... nie zrobią tego. Jak każda szlachetnie urodzona panna jestem wszak cenna dopóty, dopóki mojego wianka nikt nie zerwie. A jeśli dostaną okup... będą mogli kupić sobie najpiękniejsze dziewki. Ty zaatakujesz ich, gdy będą spać. Oboje... ich zabijemy.

Zarumieniła się znów, lecz nie spuszczała wzroku.
- Masz lepszy plan, by pozbyć się naszego gościa w taki sposób, by na nas nie wskazywał? A tutaj... dwie pieczenie na jednym ogniu. Warte ryzyka.
- Prawda… -
odpowiedział niechętnie. - Bez ciebie, ze mną tylko, Italczyk może nie zechcieć jechać, a z drugiej strony może za to chcieć bronić Twej czci podczas ataku. Wtedy nawet nie będziemy my musieli z nim nic robić, bo zginie z ręki banity. - Westchnął. - Dobrze, zrobię wszystko co w mocy mej by wzmocnić w nich poczucie, że nieskalaną będziesz im cenniejszą. Pókim żyw na hańbę nie pozwolę - słowa Alexandra nie pasowały do skryby - ale tak czy owak, ostrożną bądź proszę. Na srogi hazard się porywamy.

Palce, które szlachcianka teraz sobie wyłamywała, wskazywały na nerwowość, lecz na jej twarzy pojawił się wyraz zwykłej dla niej zarozumiałości.
- Jeszcze pomyślę, że ci na tym zależy, skrybo. Daruj sobie... oboje mamy w tym... korzyści, to i działamy razem. Jeśli jednak gestem choćby mnie zdradzisz, naślę na ciebie wszystkich ludzi mego wuja... i nie tylko.

Przez myśl przeszła mu ulotna myśl, czy grupowy i wielokrotny gwałt półtuzina dezerterów i rabusiów wymazałby tę zarozumiałość. Poczuł do siebie obrzydzenie, że w ogóle pojawiła się w jego głowie. Za to z zewnątrz zauważyć można było, że jej słowa go ubodły i zabolały. Elijah odarł go ze wszystkiego i gnębił, a tu jeszcze ona. Podważając honor oraz w wątpliwość poddając jego pobudki ochrony niewiasty przed zagrożeniem. Co było przecież podstawą.

- Oddalę się, wybacz to najście Panienko.Trzeba nam obojgu wypocząć, bo wieczór jutrzejszy wiele sił nas może kosztować. - Skłonił się lekko nim skierował się do drzwi.
- Poczekaj! - wykrzyknęła spontanicznie, po czym nerwowo przygryzła wargi - karminowe, pulchne i zapewne delikatne jak płatki kwiatu. On zaś wstrzymał się i odwrócił głowę.
- Ja... jestem ci wdzięczna za pomoc. I okazaną troskę. - powiedziała po chwili cicho. Tym razem jej wzrok błądził gdzieś po gobelinie, unikając spojrzenia mężczyzny - Ja... również życzę ci spokojnej nocy. Postaraj się by... nikt nie zauważył, że z moich komnat wychodzisz, skoro moja cnota winna być nie do podważenia.
- Nie frasuj się. Służba wie, że masz mnie za nic.
- Uśmiechnął się lekko. - Choćbym i po wyjściu szaty poprawiał nie pomyślą o tem. Śpij dobrze - dodał wychodząc.

Tym razem już go nie zatrzymywała, patrząc z namysłem na drzwi jeszcze przez jakiś czas, gdy zamknęły się za drugim ghulem.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-08-2017 o 09:53.
Mira jest offline  
Stary 31-07-2017, 20:10   #8
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Po przebudzeniu Alexander zawezwał do siebie Teodora, starego pomocnika, którego miał na potrzeby opieki nad scriptorium. Staruszek miał już na karku sześć krzyżyków i guzdrał się ze wszystkim jak mucha w smole, ale do swych obowiązków podchodził z jakąś metodyczną pasją i skupiał jedynie na nich, przez co finalnie robił więcej niż ktoś szukający okazji do obijania się, lub prace mieszający ze swoimi sprawami. Alex kazał mu wyjąć wszelkie dokumenta związane z regulacją powinności lennych, oraz te co wykorzystywane były do wytworzenia specyficznego niebytu prawnego Kocich Łbów. Wszelkie zwoje Teodor miał złożyć w uprzednio przygotowanej skrzyni i zająć się drobnymi porządkami, aby upewnić się przy tym że nic przegapione nie zostało. Alexander nie znał się ani na prawie, ani n finansach, a przeglądanie zapisków nużyło go. Sam fakt, że kogoś takiego Elijah uczynił zamkowym kanclerzem potwierdzał jego prawdziwe zamysły i plan gnębienia sługi.

Zdał sobie sprawę, że powinien poćwiczyć z bronią względem tego co czekało go…
“Co czekało Ich” - poprawił się w myślach wspominając wieczorną rozmowę z Ailą.
Nie był zadowolony. Pozbyć się jej z zamku może i chciał, bo była lekkim zagrożeniem dla jego planów, ale nie w ten sposób. Gdyby banici zrobili jej coś w jego obecności nie wybaczyłby sobie tego nigdy. Tu na zamku była rywalką względem względów sire, ale poza zamkiem, w obliczu bezpieczeństwa wręcz poczuwał się do opieki. Zresztą łapał się już czasem, że do jej ewentualnego zniknięcia z Kocich Łbów też miał coraz bardziej stosunek ambiwalentny. Wspomniał jak tu było zanim przybyła do wuja i zdecydowała zostać. Jakoś… smutniej.

Odgonił te myśli, tak jak (z żalem) brak możliwości poćwiczenia z bronią przed czekajacym go starciem. Elijah zakazał mu choćby przelotnie brać w dłoń miecz, topór czy włócznię. Kolejna tortura zadawana z premedytacją.
Udał się do kaplicy, gdzie italski scholar już na niego czekał.
- Dzień dobry. Tuszę, że spałeś dobrze Panie - odezwał się do młodszego mężczyzny.
- Zaiste. Jak we własnym łóżku, we własnym domu.
Alexander zmilczał ten komplement, bo bardzo, ale to bardzo mu się nie spodobał. Na twarzy jego zarysował się sztuczny, lekki uśmiech. Poprawiając habit usiadł na zydlu w niszy blisko niewielkiego ołtarzyka.
- Spowiedzi wypatrywałeś. Oto jestem.
Młodzian będący w sile wieku rozejrzał się konspiracyjnie. Przez chwilę mierzył wzrokiem Alexandra, jakby oceniając swoje szanse w starciu z nim.
- Panie, nim powiem, co mi na sercu leży, chciałem cię spytać o twe święcenia. Dawno one były? Kto był twym przewodnikiem duchowym, jeśli wolno mi wiedzieć? Znam wielu duchownych...
- Ale czemu…? -
na twarzy zamkowego “kapelana” wykwitło szczere zdziwienie, ale i nieufność powiązana z niepewnością. - Opat Tymoteusz, były zwierzchnik tutejszego opactwa Mont Savigny. A czemuż pytasz o to?
Valentino odetchnął.
- Na pewno nikt nas tu nie podsłucha? - upewnił się, a gdy kapelan skinął mu głową, podszedł doń blisko, bliziutko... i szepnął do ucha:
- Nie jestem historykiem, ja również byłem wyświęcony... choć inny rodzaj posługi bożej pełnię. Przybywam tu z uwagi na moją misję, powierzoną mi przez samego ojca świętego z Watykanu. - powiedział, po czym patrząc z uwagą w oczy Alexandra, który odruchowo się przeżegnał, zapytał: - Czy wierzysz w to, mój bracie, że poza bożymi dziećmi na tym padole są również stwory tego drugiego? Dzieci... nocy?
- Bajania. -
“Kapelan” uśmiechnął się, lekko nerwowo. - Opowieści ludu o upiorach są mi znane. Tu też miejscowi swoje powtarzają. Ot lokalne legendy. Nie wierzę w to jednak, wierzę w moc Bożą.
- Niestety, bracie, wiara nasza co rusz wystawiana jest na próby i jedną z nich jest fakt, że te kreatury istnieją... i chodzą pośród nas. Prawdą wszak jest, co mówił święty Franciszek, ze nie ma złych ludzi. Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi... lecz pośród nas krążą też wilki w owczych skórach. A ja mam powody podejrzewać, że jeden z nich ukrył się właśnie w Kocich Łbach! -
powiedział z mocą młodzian.
- Tutaj? - Alex aż drgnął i nie było to wcale udawane. Targnął nim strach o Pana. Jeżeli ten młodzian coś podejrzewał… Co i kto wiedział o tym. I ile?! - Skąd takie podejrzenia. Toć to spokojny na wpół opustoszały zamek…
- Nie mogę mych źródeł ujawniać, wybacz bracie. Dopóki nie znajdę tego... tej bestii w ludzkiej skórze, dopóty każdy jest podejrzany. Choć ty, dzięki temu że w dzień stanąłeś przed świętym krzyżem już mniej. Takoż chciałem prosić, byś mi pomógł, bracie, byś opowiedział, co podejrzanego widziałeś tutaj. Pomyśl. Czy ktoś zniknął? Czy zwierzęta pozbawione krwi znaleźliście w szopie? Czy ktoś jeno o zmroku z komnat swych wychodzi lub chałupy, na święte figurki sarka?
- Na święte figury? Sarka? -
Alex znów się przeżegnał. - Uchowaj Boże! Nie… nic takowego nie… - urwał zastanawiając się nad czymś. - Zniknął cieśla w miasteczku, ale wszyscy wiedza, że z żoną rzeźnika gził się za plecami jego. Nikt rzeźnikowi nic nie udowodnił, ale mówi się, że cieśla z Coiville leży gdzie przysypany kamieniami. Poza tym… bywa z rzadka, że kto zniknie, jak to wszędzie. Z lasu nie wróci choćby. Wilki, skalne urwisko, ot zdarza się przecie, ale nie często to się zdarza. Ach, no i młynareczka… Genevieve, prześliczna dziewoja. Zniknęła. Jedni mówią, że kto ją w lesie ucapił i wymłócił, a żeby sprawa nie wyszła zabił potem i w rozpadlinę jaką ciało wrzucił. Inni twierdzą, nie mało ich, że mnisi w tym samym celu porwali do opactwa, gdzie ją trzymają i używają. - Alex skrzywił się. - Wiem, że to niegodne słowa, aleć nie poznałeś tej bandy. Nie jest to zwykłe opactwo… No i są tacy, co twierdzą, że Genevieve sama uciekła. Że tu ciasno jej było i zachciała szczęścia szukać jako murwa w Brukseli.
Valentino pokiwał z namysłem głową, słuchając uważnie słów Alexandra. Wydawało się, że mu wierzy, ale... może zawsze taką minę przywdziewał, gdy węszył? Może wiedział o czymś, co kłamstwa skryby by obnażyło? Choć w sumie prawdę mówił. Prawie prawdę, ale nie to, żeby same kłamstwa przecie.
- A pan na zamku? Ów Torin? Co to za tajemnicza choroba zmogła takiego rycerza? Nie stał się on czasem wrażliwy na światło dzienne?
- Pan? Nieeee - Alexander pokręcił głową. - Panienka Aila czasem każe służbie go usadowić właśnie na słońcu. Urocze i dobre dziewczę wierzy, że ożywcza moc światłości pomóc może na zniedołężnienie. Bo to nie tajemnicza choroba. Stary już jest, ma czasem takie okresy gdy ciało mu to wytyka. Ale to minie. Pewnym, że w przyszłym tygodniu wołać będzie aby ogary sposobić i rwać się będzie na polowanie. Staruszek Jeremi mówił, że nie na próżno zwą go niedźwiedziem… - “kapelan” urwał jakby się namyślając nad czymś. - Hm… właśnie. Teraz jak wspomnę. Stary Jeremi na zamku kapelanem był, aleć któregoś dnia coś w niego wstąpiło. W nocy puścił się przez las do klasztoru i o azyl tam poprosił w świętym miejscu. Nikomu nie rzekł słowa czemu, widno umysł mu co pomieszało. Raz opat chciał go przekonać by wrócił… bo jakże to, zamek bez kapelana? On na to w strachu krzyczeć zaczął potwierdzając pomieszanie zmysłów. Wtedy to na mnie padło, bom tu pomagał Jeremiemu w posłudze. Gdy mnie opat, świeć Panie jego duszy, wyświęcał, to Jeremi potem przypadł abym uciekał precz z tych gór. Wariat. Tu nic się nigdy nie działo.


Tym sposobem Alexander skierował myśli tajemniczego młodziana tam, gdzie chciał, by podążały.
- Muszę więc udać się do opactwa... - powiedział, marszcząc przy tym brwi, jakby ważył w głowie kilka spraw naraz.
- Jak chcesz Panie, ale zawierz mi, czas jeno stracisz chcąc z bratem Jeremim się rozmówić. To wariat jeno, nic więcej. - Alexander westchnął. - Panienka Aila uparła się dziś jechać do klasztoru datek w intencji mszy za zdrowie wuja ofiarować. Patrząc jak się rumieni na widok Twój myślę, że nie odmówi byś jej towarzyszył. Ale wtedy i ja bym musiał z Wami ruszyć, nie godzi się panny sam na sam z kawalerem ostawiać - skrzywił się jakby niechętny podróży.
Przez chwilę młodzian przyswajał informacje.
- Może w takim razie ja kiedy indziej się wybiorę. Skoro panienka się rumieni... doprawdy nie chciałem, by tak było. Sam śluby czystości wszak składałem.
- Nie obrażaj panny myślą, o nieskromności jej jakoby na nią gotowa była. -
Alex rzucił z lekką surowością. - Niechaj i się rumieni z rumienienia nic złego nigdy nie przyszło. Tu jest jak na końcu świata. Samotna się czuje i towarzystwa łaknie, ale nie w zdrożny sposób. Utknęła tu ze mną, starym wujem i służbą, co nie równać się jej poziomem może. Dobrze, żeś nas odwiedził i liczę, że długo zostaniesz. - Uśmiechnął się. - Szukając wieści o które zabiegasz uradujesz ją przy tym każdą chwilą towarzystwa człeka światowego i na jej poziomie. Niech panienka ma tę radość. - Westchnął wstając. - I choć nie lubię do klasztoru jeździć, to wybiorę się z wami, jeżeli zechcesz ją tym uszczęśliwić. Powiem Ci, że może to i dobrze… Nie lubię jak sama po tych górach jeździ, a wszak wracać będzie już po zmroku.
Valentino nie wydawał się przekonany, ale najwyraźniej chcąc sobie zjednać sojusznika, pokiwał głową.
- Niech i tak będzie. A ty bracie proszę, obserwuj. Zło może czaić się bliżej niźli wszyscy przypuszczamy.
To rzekłszy skłonił się, zmierzając do wyjścia.

Alexander nie zatrzymywał go.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 05-08-2017, 09:52   #9
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Szczękliwy odgłos łańcucha sprawił, że otworzyła oczy. Gdzie była? Jej dłonie uniesione w górze były skute. Szarpnęła. Łańcuch, którym wychodził z kajdan, ginął gdzieś w mroku kamiennego sufitu.

[MEDIA]https://ak2.picdn.net/shutterstock/videos/20169280/thumb/12.jpg[/MEDIA]

Dziewczyna rozejrzała się z narastającą paniką. Znała to miejsce była tu kiedyś. To były podziemia jej pana. Tutaj… stołował. Przełknęła ślinę, po czym zamarła, słysząc zbliżające się kroki.
Nie widziała kto nadchodzi, bo była obrócona doń tyłem, a naciągnięty łańcuch uniemożliwiał jej jakiekolwiek manipulacje ciałem. Czuła jak przez jej ciało przebiega dreszcz strachu.

- Niby piękny kwiat rozkwitasz nawet tutaj w mroku nocy, w cieniu zimnych murów, moje dziecko.


Poczuła jak serce bije jej szybciej. Sire! To był sire! Fala miłości, radości i zarazem strachu przelała się przez jej umysł. Chciała coś powiedzieć, lecz w ustach miała knebel.

- Niby instrument, jeszcze nie dość doskonały, ale wykonany z najlepszych materiałów…
- mężczyzna stanął tuż za nią, czuła jego obecność, czuła jak całe jej ciało pragnie przylgnąć do niego.

- Czekając na swego wirtuoza… Marzy o tym, by go nastroić. Mimo bólu, mimo napięcia strun… chce bowiem zagrać w rękach swego pana najpiękniejszą melodię. – dłoń sire’a dotknęła jej pleców. Palce delikatnie przesunęły się po wiązaniu gorsetu. Aila jęknęła w napięciu. Choć starała się opanować, Sire doskonale czytał jej gesty, wiedział, jak bardzo podnieca ją i przeraża samą swoją obecnością.

- A czy ty chcesz zagrać swoją melodię, mój piękny kwiatuszku? – zapytał wprost do jej ucha, podczas gdy dłonie mężczyzny spoczęły na jej biodrach, chwytające je pewnie… obiecująco. Chciała coś odpowiedzieć, lecz nie mogła. Jedyne co mogła to napiąć mięśnie ciała i przylgnąć bezwstydnie pośladkami do lędźwi swego pana.

On zaś pocałował jej szyję i przysunął się nieco bardziej, dzięki czemu odwracając głowę w bok, mogła nań spojrzeć.

- Chcesz tego, prawda? – znów szepnął w jej ucho, lecz gdy na niego spojrzała zamiast sire’a zobaczyła Alexandra.


Otworzyła oczy, dysząc ciężko. Usiadła na łożu, rozglądając się wokół wzrokiem szaleńca.

- Zły sen, panienko? – zapytała stara piastunka, oczekując na jej przebudzenie w swoim ulubionym fotelu z robótką w ręce.

- Co? Ta… Taaak.
– Aila zamrugała oczyma, strząsając z powiek ostatnie krople snu.

„To tylko sen. Tylko sen! Bez żadnego znaczenia…” - przekonywała w myślach samą siebie.

- Dzisiejsza modlitwa w opactwie dobrze ci więc zrobi, panienko – mówiła dalej stara Maria, odkładając robótkę i z sapnięciem wstając z fotela, by podejść do ogromnej szafy szlachcianki – Uspokoi ducha, oczyści myśli… - zaczęła wyjmować ubrania, podczas gdy Aila usiadła na brzegu łóżka i zaczęła zakładać wysokie, wiązane trzewiki podróżne. Następnie wstała z łóżka i podeszła do pobliskiej misy z wodą, by opłukać twarz.

- Słyszałam, że ten przystojny młodzian z Padwy również ma jechać – mówiła dalej piastunka – Robi dobre wrażenie, lecz póki o majątku jego się nie przekonamy, panienka winna zbytnio się doń nie zbliżać. Dobrze, że skryba z wami jedzie. Choć to wciąż mężczyzna. Może i ja powinnam?

Aila spojrzała w zwierciadło nie tyle na swoje odbicie, co sylwetkę zgarbionej służącej.
- Taka podróż może cię nadto zmęczyć Mario. – obserwując, czy staruszka nie zerka w jej stronę, blondwłosa piękność otworzyła szufladę toaletki i namacała listę, za którą kryło się jej drugie dno. Mówiła przy tym bez ustanku - A jak sama mówisz, nie będę tam bez opieki. Może nie przepadam za naszym kapelanem, ale wiem, że o cnotę mą będzie dbał. Poza tym sama też potrafię się o siebie zatroszczyć… a trud mój niech będzie częścią zapłaty dla Pana Boga za zdrowie mego wuja.

Dziewczyna wyciągnęła z ukrytej wnęki sztylet w posrebrzanej pochwie i szybko schowała do cholewy buta. Dostała tę broń od wuja, gdy ten… wciąż miał przebłyski świadomości. Czy to sire był przyczyną jego szaleństwa? Choć nie chciała w to wierzyć, czuła, że nie może odrzucić tej ewentualności.

Tymczasem Maria podeszła do niej z tacą, na której przygotowano zawczasu śniadanie.

- Czas nas goni, powóz niedługo będzie gotów. Proszę jeść, a ja rozczeszę panienki włosy. Doprawdy ich kolor coraz bardziej przypomina złoto. Zresztą cała panienka jest skarbem niejako, nikt nie jest dla panienki tu dość dobry. Uczeszę panienkę jeszcze piękniej niż wczoraj. Niech mnisi wiedzą, co stracili – zaśmiała się skrzekliwie staruszka, biorąc w dłoń pięknie rzeźbiony, kościany grzebyk.

Dziewczyna tylko skinęła głową. Zadarłwszy dumnie głowę, spojrzała w swoje odbicie. Jeśli będzie tak samo nieulękniona jak piękna… nic jej dziś nie grozi. Zarówno ze strony bandziorów, jak i… nikogo innego.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 05-08-2017 o 09:55.
Mira jest offline  
Stary 13-08-2017, 23:52   #10
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

Kiedy otulona płaszczem Aila de Barr wyszła na plac zamkowy, wszystko już było gotowe do podróży. Konie zaprzęgnięte, dary dla opactwa spakowane w wielkiej skrzyni koło stangreta. Jednak to nie ona była ostatnią z podróżnych, którzy stawili się na placu. Valentino ponoć wrócił po coś do swej komnaty i teraz to na niego wszyscy czekali.

Blondwłosa piękność potoczyła wzrokiem po otoczeniu szukając drugiego ze swoich towarzyszy podróży - tego, z którym przyszło jej spiskować mimo niemal otwartej wrogości między nimi. Tego... o którym śniła tej nocy, choć wcale myśleć o nim nie chciała.
- Jesteś gotowa Pani? - Pytanie raczej nie dotyczyło gotowości do podróży, ta była wszak widoczna. - Mam tu coś dla Ciebie, choć nadzieję pokładam, że nie będzie potrzebne. - Podał jej niewielki sztylecik do rozcinania rzemieni, którymi związywano pergaminy, lub do rozcinania listów.
- Boisz się, że z większym ostrzem mogłabym z tobą konkurować? - zapytała, nie patrząc na niego, choć nożyk przyjęła i schowała w rękawie sukni. - Niech każde z nas wykona swoją robotę skrybo, to wszystko pójdzie dobrze. Po prostu... nie zawiedź.
- Nie zawiodę. Bądź jeno ostrożna... -
Przez chwilę zastanawiał się czy powiedzieć jej o tym co Valentino rzekł mu w spowiedzi, ale zrezygnował. Wścibskie uszy miały to do siebie, że były wyczulone. Poza tym, nie chciał by Aila zdradziła się emocjami. Łowca z Watykanu chcący wytropić jej ukochanego sire… Taka wieść zrzucona nagle mogła mocno naszkodzić.
- Gdzież ten Italczyk, Tylko zwłokę czyni. Jeremi! - zwrócił się do sługi stojącego obok karocy. - Idź poszukaj gościa naszego, rzeknij mu, że czekamy.
- Tak Panie! -
Chłopak rzucił się entuzjastycznie w kierunku donżonu.

Kiedy młody mężczyzna wyszedł na plac, był dziwnie blady. Jednak zachowywał się normalnie. Wsiadł do powozu, witając się uprzejmym skinieniem głowy z Ailą i Alexandrem.
- Wybaczcie, szanowni państwo, że kazałem wam czekać.
- Nie czekaliśmy długo -
odparła szlachcianka, lekko się rumieniąc na policzkach. Jej zachowanie zmieniało się niemal zupełnie, gdy piękny studencina znajdował się w pobliżu.
- A nawet gdybyśmy musieli - kanclerz zarządcy Kocich Łbów uśmiechnął się - cierpliwość cnotą jest. Pójdźmy jednak, nie ma co zwlekać. - Otworzył drzwiczki przepuszczając do środka najpierw Ailę, a potem Valentino.

Italczyk zajął miejsce naprzeciw dziewczyny jakby potwierdzając tym skromność, dobre wychowanie i… śluby o których mówił Alexandrowi. Żaden hultaj-awanturnik nie odpuściłby miejsca obok blond-piękności widząc jak względem niego się ona zachowuje, a i wytłumaczenie mógłby łacno znaleźć. Obok potężnej osoby Alexa w karocy było trochę ciasno.
Woźnica strzelił z bata i karoca ruszyła. Przez jakiś czas siedzieli w niezręcznym milczeniu, które Alexander postanowił w końcu przerwać.
- Ciężka noc paniczu Valentino? - zapytał Italczyka wymownie wpatrując się w jego bladość, której nie zauważył w półmroku kaplicy. - Tuszę, że z nas trojga przynajmniej Panna Aila dobrze spała. - Uśmiechnął się spoglądając ku siostrzenicy Torina.
Dziewczyna znów spąsowiała, tym razem tak bardzo, że nawet Alexandrowi musiało to dać do myślenia. Ponieważ jednak nie do niej mówił, odwróciła głowę ku maleńkiemu okienku, nagle bardzo pochłonięta widokiem oddalających się Kocich Łbów.
- Nie, noc miałem całkiem normalną. To raczej... rodzaj przeczucia - wyznał młodzian, łypiąc niepewnie na towarzyszącą im pannę. Widać wciąż jej nie ufał, zapominając, że zagrożenie może przyjść z najmniej oczekiwanej strony. - Modliłem się i... cóż, powiedzieć, że to wizja, o zbyt wiele. Ogarnęło mnie jednak poczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa.
Na te słowa Aila błyskawicznie zebrała się w sobie i popatrzyła badawczo to na Italczyka, to na skrybę.
- Może nam waść coś więcej opowiedzieć? - zapytała łagodnie, używając jednego ze swoich słodkich uśmiechów. - To brzmi... jak cud, skoro to podczas modlitwy się stało.
- Pan zsyła niemożliwe do niezrozumienia wizje jedynie najbardziej świątobliwym -
odezwał się Alex spoglądając na dziewczynę jakby tylko częściowo skupiał się na tym co mówi. - A takie przeczucia, to… - pokręcił głową - to może być i palec Boży ostrzegający tych co wiarą wielce przepełnieni i w służbie jego pozostają.
Valentino przytaknął skwapliwie ruchem głowy. Dla Alexandra po ich spowiedzi rano oczywistym to wyglądało, że się nieopatrznie zdradza. Reakcja Italczyka mogła znamionować iż wiele bardziej w teologicznych naukach się zagłębia niż przymiotach historyka, za którego się podawał. Była szansa, że Aili mogło to umknąć, szczególnie, że dziewczyna była nieco rozkojarzona, toteż skryba wymownym ruchem brwi skwitował niemą zgodę rzekomego scholara.
- Może to być duże niebezpieczeństwo jak i małe, ot któż odgadnie - kontynuował. - Jeden co takiego poczuje i w nocy strzecha jego domostwa zapłonie. Inny w drogę się wybierając bandytów spotka. Trzeci śluby jakie poczyniwszy nagle odnajdzie się w sytuacji gdy wielce będą wystawione na to, że może je złamać. - Wzruszył ramionami. - Zbyt my maluczcy, aby rozumieć w pełni boskie wskazówki.
Aila wydawała się przyjąć takie tłumaczenie, bo nie zadawała więcej pytań. Znów wróciła do obserwowania krajobrazu za oknem, skupiona na swoich myślach.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172