Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2017, 09:48   #11
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Aila wybudziła się już całkiem z godzinę po świcie. Trochę przez popołudniową drzemkę wczorajszą, która wydłużyła im się do wieczerzy, ale głównie przez panujący harmider.
Wieś szykowała się do ślubu Aliny i Heinricha, a i zwykłe czynności jakie mimo to trzeba było w obejściach wykonać, były odpowiedzialne za pewien rozgardiasz. W oddali od karczmy słychać było postukiwania i pokrzykiwania mężczyzn, muczało prowadzone na pastwiska bydło, meczały owce. Dzieciarnia wobec przygotowań dorosłych do ślubu zaprzęgnięta została mocniej do pracy niż zwykle i potęgowała pewien chaos gdy obowiązki łączyć chciała z zabawą. Gdzieś na to wszystko rozszczekał się pies. Potem drugi, trzeci.
Spać się nie dało, tym dziwniejszym było, że Aleksander spał jak zabity. Czyżby naprawdę czuwał całą noc?
Pogładziła go czule po włosach, lecz na tyle delikatnie, by się nie zbudził. Następnie spróbowała przejść ponad nim i wstać, nie budząc małżonka, co było nie lada wyzwaniem, zważywszy na to, że spali na wąskim łóżku, a ona znajdowała się pod ścianą. Poruszył się i zamamrotał coś przez sen, ale nie obudził, Aila więc zaczęła krzątać się po izbie. Najchętniej by się umyła i odświeżyła, nie wiedziała jednak czy może liczyć chociaż na misę z wodą dla odświeżenia. Po chwili wahania i uzmysłowieniu sobie perspektywy wystąpienia na weselu z nieświeżymi włosami, szlachcianka wyszła z pokoju i niepewnie ruszyła do kuchni, by poszukać Cecylii.
Jako kobieta powinna ją przecież zrozumieć...

Gospodyni księdza krzątała się już w kuchni, ale odwrócona tyłem nie spostrzegła szlachcianki. Przygotowywała właśnie śniadanie.
- Dzień dobry... - Aila stanęła w progu, chowając się częściowo za futryną. W końcu miała na sobie tylko halkę i zarzucony na ramiona koc.
Gospodyni odwróciła się do niej odruchowo. Wyglądało jakby miała znów co rzec obrażonym tonem ale jej oblicze złagodniało.
- A chwalić Boga dobry. - Jej spojrzenie prześlizgnęło się po widocznej z jej perspektywy części sylwetki Aili.
Szlachcianka przezwyciężyła skrępowanie i postanowiła wykorzystać słabość gospodyni.
- Chciałabym się umyć przed ślubem, można tu gdzieś... - zrobiła znaczącą przerwę.
Oczy rudowłosej rozbłysły gdy wzrok prześlizgnął się po nieskromnym stroju szlachcianki.
- Przy studni jeno, ale to na widoku. Ksiądz i wikary w izdebkach swoich się myli, albo właśnie tamoj.
- Ja bym mogła w izbie, ale czy jaką misę albo wiadro chociaż mogłabym dostać? I coś do otarcia się? - zapytała dziewczyna, trzepocząc z lekka rzęsami.
Nie wiedzieć co bardziej podziałało na Cecylię, ten trzepot, czy sugestia ocierania.
- W balii wikarego pranie namoczyłam… - Zafrasowała się, ale nagle na jakiś koncept wpadła. - Ja tu od wczoraj robotam, tu spałam, a też przygotować mi się trza - rzekła. - U mnie balijka, prezent ślubny tatka dla matuli… Chciałam jeno śniadanie przygotować i iść wody nagrzać i kąpiel wziąć. U mnie panienka to lepiej niż w misce jakiej się obmyje.
Aila przygryzła wargę, niezdecydowana. Propozycja wydawała się korcąca, ale pamiętała ostrzeżenia męża.
- Och, to zbytek uprzejmości. Szczególnie że to bym się odziać musiała na drogę, a i męża obudzić, bo on śpi jeszcze i pewnie by się niepokoił, gdyby mnie znaleźć nie umiał... - próbowałą się wykpić.
- Ać tam! Księdzu się powie, to jaśnie panu powtórzy, a ja tu jeszcze chwila nim skończę, akuratnie coby pani się odziała. - Mówiła zaaferowana. - I to przecie nie kłopot, jak sama chcę kąpiel wziąć, a i że sama mieszkam bo tatko i matula licho jakie parę lat temu zabrało, to prywatność pani będziesz miała, bo tu do księdza co i rusz zara jak to przed ślubem kręcić się zaczną.
Szlachcianka chwilę jeszcze zastanawiała się, co zrobić, postanowiła jednak przyjąć propozycję Cecylii. W końcu to tylko kąpiel...
- Dobrze, tedy ja również niedługo będę gotowa - powiedziała i wróciła do pokoiku wikarego, by wczorajszą suknię założyć. Miała jeszcze jedną na zmianę, może niewiele strojniejsza, ale nowszą i czystą, którą też zabrała teraz, by się już na zaślubiny przyodziać.

Alexander wciąż spał w najlepsze pochrapując z cicha gdy Aila ubierała się. Cecylia wyglądała jakby skończyła już wszystko co miała skończyć, nawet zniecierpliwiona nieco była. Z drugiej strony znać było dobrą gospodynię… Kuchnia wysprzątana była aż się świeciło, wszystko na swoim miejscu, a na stole drewniana taca z gotowanymi jajami, serem, chlebem i garniec z mleczną polewką.

Powiodła szlachciankę pomiędzy budynkami, nad potok i jego skrajem wzdłuż tyłów wiejskich zagród. Twierdziła, że tak szybciej, bo przez kładkę im trzeba na drugą stronę, a i w centralnej części wsi przy karczmie pewnie stoły szykują i rozgardiasz tam spory. Rzeczywiście przez kładkę przejść musiały a obmywana wodą i wąska mogła być jakimś wytłumaczeniem, że po zmroku gdy już później się robi, Cecylia woli na noc w przykościelnym budynku spocząć.
Po ciemku, najzwyczajniej w świecie łatwo się było tu skąpać.
Droga zajęła im z dziesięć minut, a chałupy i zagrody rozrzucone tu były rzadziej, w końcu doszły do niewielkiej, biednie wyglądającej chaty. Może i dałoby się ją doprowadzić do ładu i lepszego wyglądu, ale w części prac, szczególnie przy dachu męskich dłoni do tego było trzeba. Z drugiej strony zaś rudowłosa dziewczyna więcej dnia spędzała u księdza.

W środku Izba jedna była bardzo podobna do chaty w Wilczych Dołach, gdzie Aila i Alex nocowali, ale oborę przerobiono na kuchnię, która oddzielną izbą była. Może i wcześniej jakie owce i krowy tu były, ale już od dawna nie. Łóżko spore, parę kufrów, dwie ławy i stół. co ciekawe na poddasze gdzie w Wilczych Dołach mieli swój kąt Matthias z Elsą nie prowadziła drabina, ale nie dziwiło to zbytnio, bo dawno nie naprawiany strop stanowiący podłogę tej antresoli groziłby zawaleniem gdyby po nim chodzić.
- Rozgości się Panienka, ja wody zagrzeje - rzekła Cecylia z zarumienionymi policzkami.
- Dziękuję... i jeszcze raz za kłopot przepraszam - odpowiedziała Aila, suknię rozkładając na łóżku, bo się nie pogniotła. Potem sama na ławie przysiadła.
- Jakby co trzeba było pomóc, proszę wołać.
- Nie trzeba, gdzie tam pomóc. - Cecylia machnęła ręką i poszła do kuchennej części by rozpalić palenisko. Szybko jej poszło i zaraz ogień buzował, a nad nim wisiał kociołek do którego rudowłosa wlała kubeł wody. Przykryła kocioł drewnianym wiekiem, jak do beczki.
- Szybciej wtedy idzie - wyjaśniła i smyrgnęła na zewnątrz z dwoma pustymi kubłami.
Aila wciąż zastanawiała się, czy dobrze zrobiła przychodząc tu, ale w sumie nie było już odwrotu, a i Cecylia na razie zachowywała się całkiem przyzwoicie. Szlachcianka siedziała grzecznie na swoim miejscu i tylko przyglądała się wyposażeniu chaty.

Zaganiana dziewka nie odzywała się za wiele nosząc wodę, dokładając drew do ognia i obmywając niewielką balię stojącą w kącie pod płótnem. Była podobna do tej, którą Johann Niemiec udostępnił szlachciance w “Lorelei”. Gdy woda w kociołku zabuzowała, Cecylia wlała ją do tejże balii przystawionej bliżej paleniska. Buchnęło parą, a gospodyni kościelna nakryła ją płótnem “coby gorąc nie uciekał”. W tym czasie drugi kociołek już wisiał nad ogniem.
Niebrzydka, tylko lekko przy tuszy, z “cycem jak marzenie” jakby rzekł kto nieprzystojnie i jak Aila doskonale widziała: obrotna w domu jak mało która. Dziwnym było, że choć na oko przekroczyła już jakiś czas temu dwie dziesiątki lat, to żaden z chłopów jej nie pojął i sama tu żyła.
No może jeden szczegół znany Aili tłumaczył to trochę…
Zauważyła, że Cecylia coraz częściej ku niej zerka. Trochę szkoda było szlachciance dziewczyny, lecz nie chcąc się z nią zanadto spoufalać, starała się raczej unikać kontaktu wzrokowego, przyglądając się różnym przedmiotom w pomieszczeniu.

Podczas gdy woda w kociołku się gotowała, ruda dziewczyna rozebrała się do giezła wierzchnią suknię kładąc do drewnianej misy. Po zdjęciu płótna z balii dolała do niej wrzątku i trochę również do misy na pranie, po czym przygotowywaną kąpiel zalała zimną z wiadra aż sprawdzając palcem jak gorąca osiągnęła najwidoczniej to co zamierzała.
- Gotowe Pani - powiedziała w końcu.
- Och - Aila wydawała się skonsternowana. - To może ja później, a teraz wyjdę? - zapytała niepewnie.
- No gdzieżby! - Cecylia aż się zdziwiła. - Toć dla panienki czysta woda, ja po panience dopiero.
- Ale to... - westchnęła. Spojrzała na kobietę. W sumie jeśli to prawda, co mówił Alex, cóż ona z życia miała? Jeżeli nawet sobie teraz popatrzy i jej to przyjemność sprawi, Aila nic na tym nie straci przecie.
- Niech będzie - rzekła, wstając i zaczynając się rozodziewać - Dziękuję.
Wkrótce stanęła przy balii naga tak, jak ja pan Bóg stworzył.
Cecylia aż sapnęła.
- Jezusicku, ale Pani piękna… - wydukała. - No jużci, bo wystygnie - rzekła pochylając się do jakiego kufra, a Aila z przyjemnościa zanurzyła się w balii gorącej wody, która teraz w dużej mierze zakryła jej ciało. Powoli zaczęła się opłukiwać.

W klasztorze była niewielka łaźnia, z której mogły korzystać co dzień, bo Merlin nie żałował niczego swoim podopiecznym. Dwie noce spędzone poza klasztorem, w tym jedna na końskim siodle, brak możliwości choćby umycia się… brakowało niedawnych wygód. Ta kąpiel była ich namiastką, a ciepła woda tak przyjemnie koiła...
Cecylia wstała i odwróciła się. Na twarzy miała wypieki.
Zaczęła wolnym krokiem zbliżać się w jednym ręku mając szmatkę, a w drugim miseczkę z ługiem.
Przystanęła nad balią, nie wiedząc co powiedzieć.
Aila akurat zanurzyła się, by włosy zmoczyć i teraz cała mokra wychyliła się znad krawędzi balii.
- Mogę skorzystać? - zapytała, wskazując trzymane przez gospodynię rzeczy.
- A jużci, ale do pleców przecie Pani nie sięgnie - przyklękła obok balii. - Odchylcie się to ja umyję.
Aila kiwnęła głową i oparłszy się na przeciwległym skraju balii, nastawiła plecy. Zastanawiała się czy przed doświadczeniami z klasztoru też podchodziłaby tak spokojnie do kobiety, która wyraźnie ma ku niej skłonność. Pewnie nie. Teraz jednak, o ile Cecylia nie przekroczy pewnych granic, zastrzeżonych jeno dla męża szlachcianki, ta nie miała nic przeciwko by sobie popatrzyła na nią.
Rudowłosa nałożyła ług na szmatkę i zmoczyła ją, po czym zaczęła powoli obmywać plecy pięknej blondynki i zarówno dłonią jak i szmatką, na przemian.
- Panienka to w zamku pewnie i kilkoro służek ma kąpielowych - zagadnęła z dziwnym napięciem w głosie. Kontakty jej dłoni ze skórą były wolne i ulotnie dłuższe niż było trzeba.
- Oj, bez przesady, nie mamy służby jeno od kąpieli, bo by się nudzili tym - powiedziała naturalnym tonem. - Choć zwykle kilka dziewczyn przygotowuje balię, to prawda. Zwykle też wiadra nosi im jakiś parobek, jeśli jest wolny.
- Jak to nudzili? To… przyjemna służba, są chyba cięższe prace na dworze? - Cecylia wciąż myła plecy szlachcianki, co było nawet przyjemne, zaczęła zahaczać też o rejony żeber.
- Chodzi mi o to, że na zamku nikt tak często się nie kąpie... choć może niektórzy powinni - zaśmiała się. - Dziękuję Cecylio, plecy mam już chyba czyste…
- Ano. Nie za często - podchwyciła. - Rzeknę prawdę. Dla siebie jeno to też bym na misie i zimnej wodzie poprzestała - zgodnie ze słowami szlachcianki przestała zajmować się plecami, szmatkę przeniosła na bark blondynki - bo to drew szkoda, dla dwojga to już raz na czas jaki przyjemnie w gorącej wodzie.
- To prawda, szkoda że tu nikogo nie macie. - Aila pozwoliła jej jeszcze chwilę się sobą zajmować, co w sumie było całkiem przyjemne.
- Bez chłopa też dawać radę sobie można, niepotrzebny mi. - Z barku szmatka zjechała na ramię zmywiając pot szlachcianki. - Pije taki, bije, cięgiem co mu zawadza.
- No tak, ale przecie to nie tylko z chłopem mieszkać można... oć choćby jaka wdowa, jedną wczoraj my poznali u karczmarza…
- By się to tak skończyło… - Cecylia zaśmiała się sztucznie - żebym opieką ją objąć musiała. - Drugi bark, żebra, góra biodra… - a ja nic nie mam, ksiądz mi jeno za posługę co da i tyle że jem to co gotuję u niego. Jakbym to rzuciła by tu Joanną Kowalową się zajmować, to na żebry by trzeba iść.
- No tak, ciężki los... - westchnęła Aila. - Nic to, wychodzę, żeby ciepła woda była jeszcze dla was - powiedziała i zaczęła się podnosić.
- Jam przywykła do chłodniejszej, taka to dla mnie nawet chyba gorąca, a i z przodu się obmyć trzeba.
Szlachcianka jednak już z balii wychodzić zaczęła, uznając, że co za dużo to niezdrowo.
- Okąpałam się już wcześniej - powiedziała i rozejrzała się - Można co do wytarcia prosić? Bym za wiele nie nachlapała…
- Ale… - w głosie rudowłosej zagościł smutek. - Już, już. - Skoczyła po kawałek płótna i z rozłożonym zaczęła zbliżać się do Aili - Panienka rozłoży ręce, ja wytrę.
Szlachcianka omal nie przewróciła oczyma, ale skoro sama się w to wpakowała, pozwoliła Cecylii wytrzeć się, posłusznie stając i rozkładając lekko ręce.
Cecylia chyba uznała, że to ostatnia szansa, bo wycierała szlachciankę solidnie, oj solidnie. Jakby kropelka na jasnej skórze pozostająca miała oznaczać najmniej pięćdziesiąt batów. Dziwnym piersi widać najbardziej podczas tej kąpieli się zmoczyły, zanim rudowłosa zabrała się do wycierania łona.
To zaś było coraz bardziej pobudzające dla samej Aili, toteż dziewczyna powiedziała znacząco.
- Dziękuję, już starczy.
Cecylia zamarła i lekko zadrżała jakby walcząc sama ze sobą. Szlachciance przez myśl przeszło cóż by mogła uczynić i jak śmiało sobie pozwolić, gdyby niższa stanem dziewczyna w tej sytuacji przed rudowłosą gospodynią stała. Ta w końcu opadła na kolana.
- Jeszcze tylko nogi, ziąb lekki z rana - Zaczęła wycierać uda Aili. - Panienkę jak nic chwyci choroba, bo to często gdy kto mokry na dwór wyjdzie. - W tej pozycji, głowę miała na wysokości…
Marnie udawała, że nie patrzy.
- Nie panienka jam już... - przypomniała jej uprzejmie Aila, po czym rzekła: - Wskakuj do wody Cecylio, to i ja ci plecy pomogę umyć. Potem mi jednak do męża trzeba wracać.

Z lekkim ociąganiem rudowłosa odstąpiła w końcu od szlachcianki i ściągnęła swoje giezło. Cóż, gdyby Aila gustowała w niewiastach byłoby na co popatrzeć, ale też nader obfity biust zwisał zbyt ciężko by uznać go za nader piękny. Tak to na przykładzie Cecylii widać było, że często w szacie niewiasta piękniejsza niż rozdziana.
Weszła do balii i uklękła w niej w rozkroku opadając pośladkami na pięty i pochyliła się do rantu tak jak Aila wcześniej. Szlachcianka dokałdnie, ale bez specjalnej pieszczotliwości przystąpiła do mycia jej pleców szmatką i z początku nie działo się nic poza niewielkim drżeniem gosposi gdy dłoń szlachcianki choćby przelotnie ją dotknęła. Jednak po kilku chwilach Aila dosłyszała zdradliwy chlupot.
Aila bez słowa zaś odłożyła szmatkę na krawędź balii i ruszyła ku swojemu odzieniu, by się w nie przebrać. Nie chciała komentować, ale też i udawać, że nie widzi zachowania dziewczyny nie zamierzała. Była ona samotna, lecz nie szlachcianka temu przecież winna.
Poczuła, że jak najszybciej chce już wyjść z tej chaty.
- Dzię… dziękuję pani - dosłyszała cichy głos od strony balii. Cecylia z pochyloną głową nie odwracała się do szlachcianki sama kontynuując mycie.
Szlachcianka nie odpowiedziała, pospiesznie się ubierając, a gdy już miała wszystko na sobie, z mokrymi włosami, rzekła jeszcze przy drzwiach.
- Ja również dziękuję Cecylio za możliwość kąpieli. Jesteś bardzo miła.
I wyszła.


Gdy przechodziła przez potok usłyszała niezbyt głośne zawołanie. Raczej nie by ją miało to zawołać, czy choćby uwagę zwrócić, a jeno głośne odbicie zauważenia jej.
- Pani Aila…
Gdy obejrzała się zobaczyła jak na tyłach jednej chaty na zydlu siedzi… Heinrich, a jeden z wieśniaków stoi nad nim z nożycami do strzyżenia owiec. Chyba poprawiał mu brodę lub uczesanie, a “poprawiał” bo Heinrich wstał i słowem chłopu podziękowawszy zakończył to balwierstwo kierując się ku szlachciance. Ta szybko poprawiła sznurowanie sukni na piersi i odrzuciła w tył mokre włosy. Uniosła potem dłoń w geście powitania i zmusiła się do sympatycznego uśmiechu.
Mężczyzna podszedł do niej i też się uśmiechnął.
- Słyszałem, że Alina zdruzgotana, boś Pani odmówiła jej druhną być na ślubie. - Przekrzywił lekko głowę i spojrzał szlachciance w oczy, czego nie robili chłopi w Wygódkach może jeno ksiądz Adrian. Heinrich miał w sobie coś magnetyzującego. - Prawda to?
Ona zaś wyprostowała się, przyjmując swoją wyniosłą pozę.
- Owszem. - rzekła, nie usprawiedliwiając się i również patrząc mu w oczy.
- Rozumiem… i to nawet dobrze - skinął głową - wdzięcznym za to. Ale uczynisz mi tę łaskę Pani rzecząc jakiż był tego powód? Wdzięcznym będę po stokroć.
- Dobrze... jeśli spróbujesz zgadnąć - rzekła z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Myślałem wpierw, że to by Ci uwłaczało, ale nie wyglądasz na taką. - Nie spuszczał z niej spojrzenia. - Potem, żeś zmęczona, ale to też nie powód. Ot… chciałabyś sprawić jej przyjemność, nie wadzi Ci zniżać się do chłopstwa Pani… ale źle się czujesz wśród nich, nie pasują ci obyczajem i poziomem. Nawet nie sami oni, to co czynią i jak żyją, prawda to?
Aila przekrzywiła lekko głowę, a jej włosy zsunęły się na ramię.
- Mówisz “oni” nie “my” - zauważyła.
Przez chwilę jakby się speszył, ale uśmiech zaraz wrócił mu na oblicze.
- Gdy takiemu pięknu towarzyszy bystry umysł, to o cudzie mówić można.
- Tedy wiedzieć powinieneś, że w takiej sytuacji komplementy są powszednie i nie zawracają w głowie. Czemu więc sądzisz, że jesteś inny od nich? - zapytała.
- Powiem, jeśli spróbujesz zgadnąć.
Zaśmiała się.
- Musiałoby mnie to bardziej obchodzić, wybacz panie, ale włosy muszę jeszcze rozczesać - powiedziała, zbierając się do odejścia.
- Zezwolisz bym ci towarzyszył?
- Pan młody ma chyba bardziej ważkie sprawy na głowie - odparła.
- Przed samym ślubem nie, jeno przebrać się jeszcze. Mogę czynić co zechcę.
- Zabronić tedy nie zabronię, to wasze święto - rzekła Aila i ruszyła znów ku kościółkowi.
- Wolnaś jednak wskazać, że niemiłe Ci towarzystwo kogoś kto łaknie Twego. - Ruszył obok niej. - Obojętnym to wskazując gdyś na mnie zła… Cóż winienem się tym cieszyć.
Nie skomentowała tego, po prostu szła obok bawiąc swoimi włosami, które urosły już na tyle, by ich pukle potrafiła owinąć wokół palca.

Heinrich milczał nie chcąc widocznie nadmiernie nagabywać szlachcianki, za to często zerkał ku niej z uśmiechem.
Gdy już miał coś rzec przerwał mu zbliżający się śpiew.
Ktokolwiek jednak śpiewał z pewnością trubadurem nie był, bo nie wyżył by z tego. Melodyjność głosu rodziła myśli, że płacono by mu raczej razami kijów.
Głos jednak był pełen entuzjazmu.
Głos, który Aila skądś kojarzyła.

Uwielbiam Wielkanocny czas
Gdy szary zielenieje las
Wesoły czas, gdy kwitnie kwiat
A w lesie się odzywa ptak
I las mu odpowiada
Na polach zaś namiotów rząd
Proporce, co się złotem skrzą
I radość mi to sprawia
Kiedy rycerstwo dzierży broń
I rży pod panem świetny koń...
- Bernard durniu, jak tu na wsi pośpiewasz dalej to nas rozniosą!
- Owa Noel! Tylko przejedziemy, bo o i tak chyba nie ta wieś. Wygódki to brzmi jak kraniec świata, a to bogate sioło. Pobłądzilimy…
- A mówiłem by od razu w nocy namiot rozbić, a nie się kręcić?

Plus tego był taki, że młody mąż do którego głos należał śpiewać przestał. Aila kojarzyła tę pieśń Bertrana de Brona sprzed kilku wieków…
“Pochwała wojny”, gdzieś tam dalej było o hardych panach i cwałowaniu po chamskich karkach. Iście dobry wybór pieśni by wyśpiewywać ją w szwajcarskim siole, w kraju, w którym chłopi i mieszczanie od kilkudziesięciu lat masakrowali habsburskich rycerzy chcących przywrócić wiedeńską władzę nad Szwajcarskimi kantonami.
Przyjezdni niewidoczni jeszcze byli, bo budynek ich osłaniał, ale zmierzali drogą przez wieś ku której szli Aila i Heinrich od potoku.
Szlachcianka szczerze się roześmiała.
- To kompani mego małżonka, wyjdę im na powitanie, by wiedzieli, że dobrze trafili. - powiedziała do Henricha.

Najpierw zobaczyła Bernarda.
Chłopak dojrzał, zmężniał i na dobrym koniu jechał, a odziany był tak, że kto mógłby go brać za szlachcica. Szczególnie, że miecz miał u boku i kopię przy siodle, a na piersi czarnego wamsu wyszyty herb Alexandra. Niczym rycerz też się zachowywał, ale gdy Aila wspomniała go z Kocich Łbów, to ta przemiana prawie kolejne parsknięcie śmiechem wywołała.
On nie widział jej bo w bok nie patrzył.
- Noel przyspiesz no tym wozem cholera, wleczesz te konie jak… - głowę miał obróconą do tyłu, w kierunku rudzielca powodzącego niewielkim wozem. Jego Aila też znała z Kocich Łbów i Noel niewiele się przez te pięć lat zmienił. Pomiędzy Bernardem i wozem jechało dwóch mężczyzn w szarych opończach z kuszami zawieszonymi przy siodłach. Jeden starszy się wydawał i bardziej zarośnięty był. Ciekawie rozglądał się na boki.
- Hostinca nam hledat, pit bych pivo… - powiedział powodując uśmiech na twarzy młodszego, krótko ostrzyżonego jadącego przy nim.
- Nur “Pivo” und “Pivo”. Ech Jiri, wie immer. - Pokiwał głową. - In wahrheit… Ich würde auch gerne trinken.
Roześmiali się obaj.



Aila już miała ku nim pobiec, gdy zobaczyła ostatniego jeźdźca. Zatrzymała się w pół kroku.
Giselle wyszlachetniała przez ten czas z twarzy. Mine miała poważną, a włosy długie aż do pasa, rozpuszczone. Ze spokojem mogłaby teraz za szlachciankę robić.


Aila stała i patrzyła na nią z lekko otwartymi ustami. Przypomniała sobie o pytaniu, które zadała Alexandrowi, a na które jej w sumie nie odpowiedział.
- Sami trafią... - rzekła ni to do siebie, ni do towarzyszącego jej mężczyzny.
- Na karczmę nam nie cza… aaaa. aaa - Bernard odwracając głowę zobaczył Ailę między budynkami i spiął konia. Minę miał strasznie głupią, a dwóch jeźdźców za nim prawie na niego wjechało.
- Pa… paaa… Pani?! - Oczy młodzieńca były jak spodki.
Dwóch konnych kuszników klnąc coś po czesku i niemiecku nie obdarzyło szlachcianki większą uwagą, za to Giselle…
W pierwszym odruchu gdy też rozwarła ślepie, spięła konia jakby uciekać miała. Zaraz jednak zrezygnowała z tego, ale na twarzy miała wyraz paniki.
- Pani! - Krzyknął Noel z wozu którym powodził. Dawny pomocnik stajennego Aloise’a, chłopak który towarzyszył Alexandrowi w wyprawie po wilka, też był zaskoczony, ale jakby pierwszy doszedł do siebie.
Aila uśmiechnęła się blado. Nie było już drogi ucieczki.
- Cieszę się, żeście dotarli i w dobrym zdrowiu Was widzę - patrzyła na Noela i Bernarda - Pan w domostwie księdza przy kościele jest, śpi może jeszcze, bo noc całą czuwał, ale czeka na was. - rzekła, stojąc sztywno z uniesioną dumnie głową.
- Ale wóz przy karczmie ostawcie - usłyszała zza siebie. - Państwo tam się przenieść chcą. Pani dotrze, niedługo, o pomoc ją prosiłem.
- Jasne Panie - Bernard odruchowo zareagował na ton Heinricha, choć ten przeciez w odzieniu był wieśniaczym. - Pani, taka radość, ileśmy Cię szukali… - Bernard dopiero doszedł do siebie i był rozradowany jak Noel. Dwaj konni kusznicy zaczęli patrzeć na nią z ciekawością. Giselle wciąż nie wychodziła z paniki.
- Wiem, wdzięczna wam jestem. Jednak jeszcze przyjdzie czas na rozmowy, jedźcie do Alexandra. Ja tu muszę co załatwić jeszcze...
- Jużci Pani! Taka radość…! - Niewielka kolumna czworga jeźdźców i wozu potoczyła się dalej, aż zniknęła za budynkiem jaki Aila i Heinrich mieli po lewej.
Szlachcianka tymczasem patrzyła za nimi, a potem wycofała się nieco w las, chowając za sporej wielkości wiatę, pod którą drewno do schnięcia składowano. Twarz miała zupełnie bladą.
Heinrich przykucnął obok nic nie mówiąc, patrzył jeno na szlachciankę.
Wreszcie i ona przypomniała sobie o jego istnieniu. Spojrzała na tajemniczego pana młodego bez sympatii.
- Czemu to jesteś ze mną?
- Bo chcę - odrzekł krótko.
Spojrzała mu w oczy.
- Pytałeś czemu nie zostałam druhną... - wróciła do początku ich rozmowy - Te powody, które wymieniłeś... to prawda, ale i tak mogłabym się przemóc. Jest coś jeszcze. Ty jej nie kochasz, więc jej nie uszczęśliwisz. A że ona zakochana po uszy, to nieszczęśliwa będzie. Trudno cieszyć się takimi perspektywami...
Kiwnął jedynie głową. Powoli i dopiero po dłuższej chwili.
- Jej ojciec tego chce i ona tego chce - rzekł w końcu.
- A ty się na to godzisz... dla wygody? - zapytała.
- Powiem, jeśli spróbujesz zgadnąć. - Uśmiechnął się lekko.
Ona jednak nie uśmiechała się.
- Zgadywałam właśnie. Dla wygody.
- Nie.
Westchnęła.
- Nie będę się dopytywać. Zostaw mnie. - rzekła zmęczonym głosem.
Powstał i się zbliżył do niej.
- A jak powiem, zezwolisz zostać przy sobie? - Ta bliskość nawet na dworze lekko nieobyczajną by była.
Podniosła twarz dumnie i popatrzyła na niego zimno.
- Nie. - powiedziały jej piękne, pełne usta.
- Tedy oddalę się piękna Ailo - zwrócenie się po imieniu przez wieśniaka do wyżej urodzonej byłoby obrazą, ale jakoś to tak nie zabrzmiało.
Heinrich odwrócił się i odszedł.

 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 15-10-2017 o 10:07.
Mira jest offline  
Stary 14-10-2017, 19:56   #12
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Została całkiem sama. Skuliwszy się przy ścianie podciągnęła kolana pod brodę i schowała w nich twarz. Tak przesiedziała długo, sama nie wiedziała ile, aż zobaczyła Alexandra idącego ścieżka między domostwami na której krańcu spotkała się z jego orszakiem. Szedł zbliżając się do drewutni i wypatrywał czegoś… Kogoś?
Szybko oczy rękawem sukni przetarła i włosy ugładziła, po czym wstała by ruszyć niespiesznie, jakby do kościółka zmierzała i go jeszcze nie zauważyła.
- Ailo! - wyrzekł z ulgą gdy ją zobaczył, choć na twarzy miał jakieś napięcie. - Długo Ci nie było, zamartwiałem się. - Szedł ku niej.
Uśmiechnęła się lekko.
- Sam wczoraj mówiłeś, że mieszkańców wsi trzeba ośmielić, by więcej mówić zaczęli. Tedy ich poznawałam - odparła pozornie niefrasobliwie.
- Bernard mówił, że ich spotkałaś… - Spojrzał jej w oczy.
- Ano. Wydoroślał i zmężniał przez ten czas. To samo Noel.
- Pozostali dwaj to Jiri i Otto, na Śląsku na służbę ich wziąłem. Dobrzy, solidni.
- Mhm - skomentowała tylko, idąc obok i patrząc pod nogi.
- Nigdy przez te pięć lat nikt nawet nie zbliżył się do zamieszkania w mym sercu obok Ciebie - rzekł cicho.

Chwilę szła w milczeniu.
- Nie mam pretensji, żeś wierności małżeńskiej nie dochował... ciężki to był czas... a myśmy kontakt całkiem stracili, ale... ale... po tym wszystkim akurat ona? Naprawdę nie wiedziałeś, że to zaboli mnie bardziej niż jakbyś nawet mi oświadczył, że gdzie bękarta masz... a może i masz? Może z nią?! - sama nie wiedziała kiedy zaczęła krzyczeć.
On zaś szedł potulnie ze spuszczoną głową.
- Właśnie dlatego, że z nią… - powiedział stając przed nią i blokując drogę, mówił cicho - wiem że nie mam żadnych bękartów. Ailo… pięć lat… lepiej by ci było, gdybym jak Ty w klasztorze z mężem jakim legł nie z niewiastą?
- Każdy byłby lepszy niż ona! - Spojrzała na niego wściekle, a z jej oczu pociekły łzy. - I śmiałeś mnie oceniać. Boczyć się na mnie.. wzgardzać mną, bo zgodziłam się związać z wampirem, by życiu swemu nadać jakiś sens, gdy ty... ty... rżnąłeś ją. - Zatrzymała się, trzęsąc cała. - Zostaw mnie Alexandrze. Zostaw mnie teraz, skoro wcześniej nie było czasu mi powiedzieć. Muszę się... oswoić.
- Nie - rzekł pewnie - bo oceniasz nie wiedząc wszystkiego, a oddanie się w więzy krwi, com przecież wybaczył i sam ruszyłem by go ratować, przyrównujesz do zwykłego legnięcia ze sobą. Tu - jak w klasztorze pokazał na lewą pierś, ale tym razem swoją - i tu - tym razem na skroń - nigdy jej nie było.
- Więc i ja tak mogę? - zapytała zimno. - I nie będzie to problemem? Może Heinrich? Wydawał się mało przyszłą małżonką zajęty... a mną wręcz przeciwnie - sączyła jad.
- Teraz gdyśmy się odnaleźli - rzekł z bólem - chcesz z innym? Wszak gdyśmy rozdzieleni byli, z niewiastami igrałaś. Powtórzę, miałbym z mężem iść w łoża? Za to baty, stos, wywołanie kościelne.
- I ja powtórzę: każdy, KAŻDY, nawet podwórkowy pies byłby lepszy niż ona - wysyczała nienawistnie. - A teraz odejdź, bo mnie...
- Bezpłodna - warknął przerywając jej. - Zaszła gdyśmy w drodze byli po Rzeszy, ale nic nie rzekła bym jej nie odprawił. Ukrywała swój stan, aż raz z siodła spadła. Medyk we Frankfurcie orzekł, że dzieci mieć nie będzie już nigdy. Chciała się wieszać. - Bękart mówił ponuro. - Jam wcześniej ze dwa razy po pijaństwie ledwo się strzymał by z jaką w karczmie dziewkę wziąć gdy nosiło. Nie tylko o to szło, że wierności dochować, ot sam bękartem będąc nie chciałem ich siać po świecie, a pięć lat strzymać?! Kiedym nawet nie wiedział czy to pięć czy dziesięć, albo czy w ogóle się odnajdziemy?! Cały czas w drodze, i ona jedna co ci nie przysporzy zniewagi, że bękarta spłodziłem z inną.
- Z kim ona zaszła? - zapytała podejrzanie spokojnie Aila.
- Pojęcia nie mam Ailo, przyrzekam.
- Mogło być, że z tobą?
- Wtedym jeszcze trzymał sie niczym mnich w celibacie. Nie taki jednak jak w klasztorze przy Wilczych Dołach.

Nie skomentowała tego.
Po prostu ruszyła dalej.
Krzyków jednak z jej strony więcej nie było.
- Czym to gorsze przy klasztorze gdy o ciało idzie, albo przy krwi więzach? - spytał cicho ruszając za nią.
- Choćby tym, że ona tu teraz jest, a przez to co powiedziałeś, nawet jej pogardy nie mogę okazać, odprawić ze spokojem sumienia... I tak mnie zniszczyłeś, Alexandrze, bo pracować... też z nią nie będę.
- Gdy słałem do Sion kazałem ją zostawić.
- Jeszcze lepiej. Naprawdę myślisz, że ci wolno? A może ty kobietami gardzisz po prostu? Mnie też z Kocich Łbów odprawiałeś, potem chciałeś bym została, teraz gdy mnie zabrakło, tą dziewką rządzisz. Ma być tam, gdzie ty chcesz, ma jeść pewnie co chcesz i ma legnąć z tobą, gdy ty zachcesz, co? - Znów krew w Aili zawrzała.
- Wolną jest, uczyniła co chciała. Kocham Cię i nie przestanę… idź jeśli chcesz legnij z kim ci wola by ból mi sprawić - rzekł zrezygnowany i odwrócił się odchodząc powoli ze spuszczoną głową.
- Nie jestem tobą. Mi jeno na oswobodzeniu Merlina zależy teraz - odparła, nie ruszając się.
Stanął i odwrócił się powoli.
- Jeno? - Spojrzał jej w oczy. - A co później miła ma?
Uśmiechnęła się gorzko.
- Już nie odchodzisz? - spytała, po czym dodała :- Nie muszę z nikim się pokładać, wiem co cię zranić może. Dlatego nie zniosę więcej takich tajemnic Alexandrze d’Eu. Następnym razem wszak... nie będziesz miał mnie po co szukać.

Zbliżył się do niej na powrót.
- Wybaczyłem Ci, żeś mnie zostawiła samego z Elijahą, gdy ramię w ramię stanąć mogliśmy, a odejść ze mną z Kocich Łbów odmówiłaś. Wybaczyłem, żeś ciało oddawała do igrania innym niewiastom w klasztorze. Wybaczyłem, żeś wiedząc czym są więzy i nie dość pewna swej woli, oddała się z własnej woli wampirowi tymiż więzami. Wybaczyłbym Ci i to co prawie w Paryżu się stało. Bo Cię kocham Ailo. Jeśli Ty mi tego o czym rzekłem wybaczyć niezdolna… to … - Nie potrafił rzec nie więcej.

Odwrócił się i odszedł szybkim krokiem.


Alina ślicznie wyglądała w sukni przeszytej z klasztornego habitu. Druhny miały tylko jedna noc, ale sprawiły się wyśmienicie i jej strój nie przypominał klasztornego odzienia mniszki prawie wcale, jedynie Aili mógł się kojarzyć, ale nie postronnym spoglądającym na panne młodą z podziwem. Starsza z córek karczmarza krasniała z dumy idąc z rozpuszczonymi włosami, czyli w pełnej swej krasie. Jako panna - warkocz, jako żona - czepiec. Tak, w pełni urody mogła pokazać się jeno w dzień ślubu.
Heinrich wyglądał o wiele mniej strojnie. wprawdzie odcinał się ubiorem od reszty wieśniaków, ale wciąż był to jedynie chłopski ubiór. Mimo to jakoś dostojnie wyglądał… Nowa, biała, wyszywana koszula, buty wysokie zamiast łapci. Lepsze spodnie niż zwykłe portki, kubrak czerwony, szeroki pas, zdobiona czapka wyróżniały go spośród innych, ale nie można było oprzeć się wrażeniu, że więcej splendoru czynił samym sobą, nie ubiorem. W ręku trzymał rózge weselną wykupioną od druhen.

Najpierw Heinrich z druhami, potem Alina z druhnami, dalej dopiero reszta, tak przedefilowali od karczmy pod kościół, gdzie czekał ksiądz Adrian.
Młodzi stanęli przed nim, a duchowny wziął oboje za prawe ręce i kazał powtarzać za sobą, najpierw Heinrichowi:

Biorę cię za moją małżonkę i życia towarzyszkę i przysięgam, że będę ci wierny i lojalny ciałem i dorobkiem. Będę cię trzymał przy sobie w chorobie, zdrowiu i czymkolwiek los Cię naznaczy i że nie wymienię Cię na lepszą lub gorszą aż do końca. Dopomóż w tym Panie.
Alina powtórzyła po Adrianie te słowa, a ksiądz tylko związał ich ręce stułą, wymienili się wiankami weselnymi… i było po wszystkim.
Podczas tej krótkiej cermoni Alexander i Aila stali razem, choć… jakby osobno. Podobnie gdy radosny korowód wracał pod karczmę nie byli zbyt blisko siebie, nawet gdy szli ramię w ramię. Kilka osób zauważyło to i szeptać poczęto.

Powrót pod karczmę dziwnym był, bo po przedślubnej zabawie pod domostwem panny młodej i po ślubie, wszyscy winni iść pod dom pana młodego i tam bawić się do świtu. Heinrich jednak nie był stąd i domostwa własnego nie miał. Przygarnięty przez Filipa jako parobek gdy pojawił się tu rok temu, mieszkał w podstryszu nad oborą. Tak tedy gdzie korowód iść miał jak nie z powrotem pod karczmę?

Gdy tak szli, przed Ailą smyrgnęła szara suknia i szlachcianka musiała wstrzymać się by nie wejść na kogoś.
Na Giselle, która przyklęknąwszy przed szlachcianką pochyliła głowę.
- Pani, łaski proszę… pomówić chcę.
Aila spojrzała na nią bardziej ze smutkiem niż ze złością.
- Wielkiego wyboru mi nie dajesz, bym całkiem się nie ośmieszyła przed ludźmi. Już i tak co podejrzewają. Prowadź tedy - rzekła.
Alexander widzac to w pierwszej chwili chciał zareagować, wejść pomiędzy nie i nie dopuścić do planowanej przez Giselle konfrontacji, ale zachowanie Aili przez ostatnią godzinę, oraz jej wzrok wstrzymał go. Poczuł, że naprawdę musi się napić.
Kruczowłosa wstała i cofnęła się by głową potok wskazać blondynce, ale sama nie ruszyła pierwsza. Aila spojrzała jeszcze z niemym wyrzutem na Alexandra i ruszyła w tamtą stronę, a Giselle ruszyła za nią i zatrzymała się dopiero nad brzegiem rwącej strugi.
- Ukarz Pani jak zechcesz, mocno przewiniłam.
Aila zmarszczyła brwi.
- Daj mi spokój dziewczyno, jeśli zechcę cię ukarać, to to zrobię. Po toś mnie tu przywiodła?
- By Cię o wybaczenie prosić. - Opadła na kolana. - Bóg za me czyny mnie już pokarał, ale może wybaczy, bo miłosierny… Ty też ukarz, ale i wybacz, proszę.
- Nie mam ci czego wybaczać, bo nie ty zaślubiona byłaś. Jedynie mogę cię nie lubić za to, jak męża próbowałaś mojego omotać... co czynię. Więcej mnie nie obchodzi - powiedziała chłodno Aila.
- Zabić go chciałam - rzekła ze łzami w oczach. - Przegryźć choćby gardło, gdy mnie z Kocich Łbów związaną zabrał.
Szlachcianka spojrzała na nią jedynie ze znużeniem i obróciła się na pięcie, by do weselników dołączyć.
- Niegodnaś go - usłyszała ciche i przerywane szlochem.

To zabolało.
Bardziej niż wszystkie słowa, które padły między nią a mężem, czy między nią a Giselle. Jedno zdanie starczyło, by Aila zacisnęła pięści tak, że kłykcie jej pobielały. Zamiast do weselników jednak, w pobliże kościoła się udała. Tam za uskokiem skalnym rzeczy swoje do jazdy miała schowane i miecz. Bez słowa ni jednej łzy zaczęła się przebierać, więcej nie mając w planie na zabawę zachodzić.


Podczas przedślubnej zabawy tylko tańczono, rozmawiano, weselono sie na małżeństwo. Po powrocie gdy ludzie zasiedli przy zbitych prostych stołach, albo i na ziemi na rozłożonych obrusach, kobiety zaczęły znosić strawę. Chleby, kołacze, sery, polewki, kosze jaj… Każda z gospodyń w Wygódkach przyniosła coś swojego, a na rożnach nad ogniskami piekły się trzy barany. Jak na dietę chłopską różnych mięsiw było bardzo dużo, choć królowała rzecz jasna inna strawa. Wieśniacy nawet z tak zamożnej wsi nie jadali często, weselisko było powodem do raz na jakiś czas pofolgowania sobie, a za większośc i tak bulił Filip. Nic dziwnego, że weselnicy weselili się z weseliska zawsze, nie ważne kto z kim ślub brał. Byle w wiosce.

Sporo piwa karczmarz na tę zabawe przeznaczył, ale i trochę wina się znalazło. Kaspar “Jagódka” przyniósł kilka gąsiorków swojego specyfiku… z jagód, skąd wziął przezwisko. Jeden z takich gąsiorków przytulił “Niedzielnik” i nikomu nie dał póki sam nie wydudnił zwalając się na ziemię po skończeniu. Ot przezwiska nie brały się tu z nikąd.
Gdy zmierzchło więcej ognisk rozpalono między którymi kto mógł i w stanie był - tańcował.
Gdy okazało się, że Aila nie dotarła na weselisko, Alexander szukał jej z początku po całej wsi, aż przed zmierzchem zrezygnowany wrócił do stołów gdzie zaczął pić. Z początku chłopi rozochoceni piwem chcieli przepijać do niego niepewnie jak wyżej urodzony na to zareaguje, ale jego reakcja prędko ich zapędy ostudziła. Był zły i rozgoryczony, warknął kilka razy i starczyło. Siedział na uboczu i wlewał w siebie piwo jakby miał zamiar do nieprzytomności się doprowadzić.

Nikt nie myślał, że szlachcianka jest ledwo kilkadziesiąt metrów dalej, ukryta w zagajniku kilku drzew i krzewów pomiędzy gospodarstwami rosnącego, toteż Bernard bardzo się zdziwił, gdy sam podczas szukania miejsca na siknięcie na nią natrafił. Jeszcze bardziej zdziwiony był, kiedy strój Pani zobaczył i miecz w jej ręce, który ostrzeżona odgłosami jego kroków, obnażyła.
- Pani?! - Giermek Alexandra aż podskoczył. - Na rany Krysta, myślelim, że wampir Cię złapał!!!
- Ciszej! - warknęła na niego Aila, po czym miecz schowała. - Tak myślałam, że wyście wtajemniczeni. Dobrze więc. Z tego co widzę, Alexander już wami nie dowodzi? - Miała okazję zobaczyć jak szanowny małżonek wlewa w siebie ogromne ilości piwa, wina i cokolwiek mu podsunięto.
- Jak to nie dowodzi? - Zdziwił się Bernard. - Nie wiemy co się dzieje… najpierw przestrzegł, że wampir może uderzyć i byśmy czujni byli jak pod Breslau. Potem chodził i Pani szukał, w końcu zaczął pić, ale strasznie, mówiąc że mu wszystko jedno. Nikt nie wie co się dzieje.
- Tak myślałam. - Pokiwała głową Aila - Posłuchaj mnie tedy. Wampir ma jeńca. Może i kilku, nie możemy go zabić od razu, w tym cała trudność, musimy jego leże odnaleźć. Tedy... - przełknęła ślinę. - Pozwolimy mu zaatakować i przerwiemy jeno wtedy, gdy będzie wiadomo, że zabić chce ofiarę. Jeśli jednak do leża będzie ją chciał zabrać... mamy go śledzić, rozumiesz?
- Mówił by chronić ludzi i spróbować ustrzelić… Jiri srogo z kuszy celnie strzela. Bełt w serce i po ptokach…
- A jeńcy wymrą z głodu, bo nigdy ich nie odnajdziemy. - rzekła na to Aila ostro - Ja tu dłużej jestem, wiem, co trzeba robić. Pytanie czy macie zamiar słuchać kogoś, komu i tak wszystko jedno, czy kogoś, z kim ocalić możecie wcześniejsze ofiary... bo oni wciąż mogą żyć - kłamała w żywe oczy, jednak więzy krwi z Merlinem sprawiały, że czuła, iż robi to dla większego dobra.
Bernard pokręcił głową.
- Żal każdego Pani, ale tutejsi to ni braty mi ni swaty. Śledzić nieumarłego po nocy w lesie... Oj, raz Pan w pysk dał gdyśmy o tym mówili. Toć wąpierz po prostu odwróci się i zabije. Tam gdzie jasno i w kupie z nim stawać.
- I co teraz ten twój pan robi? - zapytała Aila z wzgardą w głosie - Róbcie co chcecie, lecz mi w drogę nie wchodźcie - powiedziała.
Pochylił głowę.
- Pani… na rany Krysta, myśmy Cię tyle szukali, a tu niebezpiecznie. Chodź ze mną do ludzi…

Nie rzekł nic więcej, bo miecz obnażyła i w jego stronę skierowała ostrze.
- Mam ja własne zatargi z tym wampirem. Jeśli Alexander nie chce mi pomóc, trudno, ale nie pozwolę Wam sobie przeszkadzać - mówiła, wycofując się w mrok.
- Pani… - Bernard ledwo wyduszał z siebie słowa w przerażeniu. - Tyś oszalała…
- Może, skoro normalny człek wiedząc o niebezpieczeństwie zapija teraz mordę. - odpowiedziała. - Jeśli chcesz mi pomóc Bernardzie, bądźcie czujni i zostawcie mnie samą. - Po chwili była już tylko głosem wśród cieni drzew.
- On chyba chce sam wystawić się wampirowi… - Bernard odwrócił się ze smutkiem. - Może zginąć, a my go nie zostawimy Pani, jak Ty na Kocich Łbach. - Ruszył w kierunku weselących się ludzi.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 14-10-2017, 23:01   #13
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Alexander wydawał się mocno pijany już. W tym stanie już nie odmawiał tańców, dalej wlewał w siebie piwo i widocznie chwiał na nogach. Często dawał się przy tymże piwie zabierać w pijackie dysputy, ale widać było, że blisko mu już, gdy odnieść go trzeba będzie.
I nagle złocisty warkocz zawisł mu przed oczyma, Urszula pochyliła się nad nim.
- Panie... panie... - Delikatnie potrząsnęła, by sprawdzić na ile przytomny.
- Mhm…? - Uniósł głowę i kiwając nią lekko spojrzał na dziewczynę.
- Pani się znalazła. Czeka na ciebie - powiedziała z uśmiechem.
- Gdzie? - Zerwał się, ale po chwili zaczął się kiwać stojąc nad drobną blondynką.
- Pod laskiem, niedaleko potoku. - Wskazała palcem. - O tam, prosto, jak się pójdzie między tymi chałupami. Zaprowadzić Pana?
- Pr.. hic... Prowadź… - Alexander wziął do ręki kufel i wylał go na ziemię patrząc na strugę. Gest był iście bezsensowny i trwał chwilę, bo Alex robił to powoli wciąż się chwiejąc. - Prowadź - powtórzył.

Dziewczyna więc wzięła go pod ramię i poprowadziła we wskazanym kierunku. Kiedy doszli na skraj wsi, zatrzymała się i palcem pokazała.
- O, tam, tam stoi... - Wskazała palcem w dół, gdzie potok płynął niedaleko.
Faktycznie stała tam kobieca postać a w skąpym świetle gwiazd Alexander rozpoznał złocisty połysk jej włosów. Spojrzał na Urszulę jakby przytomniej, po czym znów na Ailę.
- Wracaj do nich ślicznotko - rzekł unosząc chybotliwie ramię ku weselisku we wsi.
Urszula skłoniła się i odeszła. Tymczasem w głowie Alexandra pojawiło się wspomnienie snu o innej złotowłosej…
I obietnicy spotkania dziś, jakie mu w tym śnie zapowiedziała.

Uśmiechnął się na to i ruszył ku postaci stojącej nad potokiem. Omal nie wyrżnął na twarz, schodząc chwiejnym tonem, ale jakoś mu się udało tam dotrzeć. Postać odkleiła się od drzewa, o które była oparta i teraz zobaczył, że to naprawdę jego żona. Aila miała na sobie męski strój, a przy pasie miecz.
- Witaj mężu - powiedziała cicho.
- Ailo… - W jego głosie zabrzmiała tęsknota, ale i pewne pogodzenie się z losem.
- Przemyślałam nieco, ochłonęłam... - Westchnęła. - To nie jest coś, przez co chciałabym zaprzepaścić, cośmy oboje przeszli, by się odnaleźć znów - czuł, że mówiła szczerze. - Zaskoczyło mnie to... zabolało... potwornie - mówiła cicho, nie patrząc na niego teraz, lecz na wodę - ale... potrafię zrozumieć.
- Kochanie moje… - Alexander zbliżył się i opadł na kolana. - Jako rzekłem, nigdy nikt inny w mym sercu… - Opuścił głowę i zachybotał się nieco.
Nie wiedząc jak to się skończy, Aila również padła na kolana i złapała jego ramiona. Teraz musiała mu spojrzeć w oczy.
- Nie potrafię ci jeszcze wybaczyć - powiedziała cicho - ale postaram się. Choć nie dam rady, by ta dziewczyna była koło nas. Zapewnij jej byt, utrzymuj, jakby faktycznie matką twych dzieci była, ale... z dala ode mnie, Alexandrze. Dla jej i naszego dobra.
- Oddam jej cały mój majątek, by godne życie miała - Alex rzekł przytomniej i patrzył gdzieś poza Ailę. - Odprawię, ale jeśli wybaczyć nie możesz… - Urwał.
Ona zaś chwyciła jego twarz w dłonie.
- Daj mi czas. Nie rób tak, jak ostatnio... nie podejmujmy pochopnych decyzji. Ja dziś chciałam i uświadomiłam sobie, że nawet Bernarda jestem gotowa zaatakować, a to szaleństwo. Daj mi czas. Bądź przy mnie, jak mi to obiecałeś i daj mi czas. Tyle chcę.
Kiwnął głową i chciał coś rzec, ale miast tego z jego ust wydał się krzyk:
- Feuer nach links!!!

Jiri i Otto byli bardziej odporni na naukę francuskich zwrotów niż Bernard i Alois względem języka Rzeszy, gdzie tyle z Alexandrem spędzili. Rycerz nauczył się że większość ważnych komend trzeba wydawać po niemiecku by zrozumieli wszyscy.
Postać skradająca się do pijanego zdałoby się mężczyzny i klęczącej przed nim kobiety dostała dwoma bełtami, bo pozostałe chybiły.
Noc rozdarł krzyk frustracji i bólu.

Alex zerwał się by osłonić Ailę, zareagował o wiele szybciej niźli w stanie jakim się zdawał być. Dziewczyna początkowo była zdziwiona zupełnie, ale po chwili sama wyciągnęła miecz i rzuciła z pretensją:
- Udawałeś, szczwany lisie! - w jej głosie jednak Alex wyłapał nutkę radości.
Tymczasem zakapturzona postać znów na nich ruszyła. Rycerz miał znów wydać rozkaz wystrzału, gdy jego uszu dobiegł agonalny krzyk kusznika.
Wszystko toczyło się przerażająco szybko.
Aila wyskoczyła pod jego ramieniem do przodu i cięła ranną potworę, która na nich zmierzała.
- Jest więcej niż jeden! - krzyknęła.

Istota odskoczyła gwałtownie w tyłu, a opończa, która skrywała wcześniej jej kształt opadła na ziemię, rozcięta mieczem Aili. Teraz zobaczyli ją oboje - czarnowłosą niewiastę o sinej cerze - wampirzycę.

[MEDIA]http://nj1015.com/files/2015/10/Untitled4.jpg[/MEDIA]

Alexander nie wiedział w pierwszej chwili co robić.
Miast przydybać wampira znienacka, z zasadzki w środku wsi, a najpewniej w karczmie gdy chciałby porwać jak się zdawało pijanego w trupa Alexandra, byli na skraju lasu i w kwestii ataku znienacka, to wampirzyca prawie ich zaskoczyła.
Miał też towarzystwo, co wskazał wrzask Otta przyczajonego wraz z resztą gdy na znak lania piwa członkowie świty bękarta ruszyli za łowcą. Alex podejrzewał, że ten co zaatakował grupkę z kuszami nie może być wampirem, wątpił też by był ghulem ale tak czy owak jakieś zagrożenie stanowił, co znamionował śmiertelny krzyk Niemca.
do tego wampirzyca była może i została raniona bełtami, ale haniebnie spudłowano. Jiri okrutnie strzelający z kuszy dawał nadzieję (a z własnych słów to nawet pewność), że jak przyjdzie co do czego to bełt w serce pewny. Tu nic takiego nie zaszło… wściekła, wykrzywiona w upiornym grymasie, blada, czarnowłosa istota miała jedno drzewce w prawej piersi, drugie w brzuchu. Bynajmniej nie w sercu.

A Alexander nie miał nawet broni.

- Uciekaj! - krzyknął szarpiąc brutalnie blondynkę w tył i zasłaniając sobą. Nie mieli żadnych szans w walce z nieumarłą nawet oboje, zginąć zaś mogło tylko jedno.
Ona jednak stanęła za nim, poczuł jak coś mu do ręki podaje.
Jej miecz!
W oddali ponownie ktoś krzyknął, tym razem głos Noela:
- Bernard!
Wampirzyca zaś znów natarła na małżonków z furią. Nie miała broni, lecz same jej pazury, które wnet wyrosły z jej rąk, były bardziej śmiercionośne niż większość oręża ludzkiego. Alexander gotów był, by zetrzeć się z nią i umrzeć, dając jak najwięcej czasu ukochanej na ucieczkę. Potwora była już... już i nagle zastygła tuż przed nimi z wytrzeszczonymi oczyma. Tym razem Jiri trafił prosto w serce. Wampirzyca przewróciła się na twarz u ich stóp.
- W kupę się zbić, pomocnika gdzie tu ma - Bękart krzyknął ucapiając nieumarłą za włosy i cofając się w kierunku wsi, gdzie wciąż trwała dzika zabawa. Było tak głośno, że nikt pewnie nie słyszał krzyków z lasu.

Gdy wreszcie Aila i Alex wynurzyli się spomiędzy drzew, zauważyli obok Jiriego i Noela, którzy targali martwe ciało Otta.
- Der sveite Vampir hat gevlohen - powiedział Czech kalecząc niemiecki, po czym dodał. - Mit Bernard. - W oczach miał łzy gdy patrzył na martwego Otta.
- Jaki drugi wampir? - Alexander był otumaniony. - Przecież to niemożliwe… - dodał nie zważając, iż drugi z kuszników go nie rozumie. Patrzył tępo przy tym na martwego kompana.
- Ano drugi, panie - podchwycił zdyszany Noel. - On to... a właściwie ona miała pazurzyska takie jak u bestii... i oczy straszliwe... i poruszała się szybko jak jaka kuna. Nie szło jej udziabać.
- Chodźmy do kościoła inaczej będzie zamieszanie na weselu. - Alexander nie patrzył nawet na Ailę. Ona jednak podeszła bliżej i pomogła mu ciągnąć zakołkowaną wampirzycę.
- Dwie wampirzyce... blondynka i brunetka... piękne... młode z wyglądu... - zbierała fakty, po czym spytała ciszej. - Wiesz, co to oznacza?
On jednak milczał nie patrząc w stronę małżonki. Aila chyba jednak nie zauważyła tej specyficznej ciszy między nimi, pochłonięta we własnych rozmyślaniach.
- To tylko żony... - powiedziała wreszcie - Stare wampiry, które zamkami władały w dawnych czasach, miały w zwyczaju trzymać swoje potomstwo do ochrony. Często były to najpiękniejsze dziewczęta ze wsi, które wampir porywał i przemieniał. Nazywano je potem “żonami”, choć ich głównym zadaniem było usługiwać staremu i go chronić przed ludźmi. Niektórzy pili też krew własnych potomków zamiast ludzkiej, co ich jeszcze potężniejszymi czyniło...
Minęło trochę czasu i już zdawało się, że teraz też nie odpowie.
- Bzdury - rzekł w końcu wciąż nie patrząc na Ailę, głos miał jakiś zimny. - Pić z własnego potomstwa by ze sługami więzami się wiązać? A ta okolica i dwóch wampirów żyjących w skrytości by nie utrzymała, co dopiero trzy.
Szlachcianka wydawała się obruszona takim zwrotem.
- Mówię, jeno com czytała - prychnęła i zamilkła, obrażona.

Dotarli do kościółka niedługo potem niezauważeni chyba przez nikogo. Kto mógł bawił się wciąż w najlepsze, kto już nie mógł spał snem sprawiedliwego pijaniutki. Kto swawolić chciał to zaszywał się w obórkach z wybrankiem lub wybranką.
Wiele głosów krzyczało, że czas na pokładziny.
- Złóżcie go przy ołtarzu - rzekł do Noela i Jiriego.
Z izby księdza dobiegło jakieś poruszenie, skrzyp łóżka.
Aila ruchem głowy wskazała na wampirzycę i pokoik wikarego, a Alexander zaciągnął tam nieumarłą i rzucił na podłogę. Z izdebki księdza nikt jednak nie wyszedł, a skrzypnięcia znów się powtórzyły, tym razem bardziej rytmiczne. Widać ksiądz Adrian też się postanowił zabawić podczas wesela.
Sam sobie dał widno odpust.

Gdy bękart zapalił świecę do pomieszczenia zajrzał Noel.
- Co dalej? - szepnął.
- Karczmarza tu przywiedźcie.
Noel wycofał się, gdy jego wzrok spotkał się z wzrokiem Aili zobaczyła w nim ból i rozczarowanie. Zaraz zastąpiła je rozpacz, złość i pogarda w oczach Czecha, który stał za dawnym pomocnikiem stajennego i spojrzał na szlachciankę gdy Noel się cofnął. Cicho zamknęli drzwi.
- Więc teraz ja jestem wszystkiemu winna? - zapytała półszeptem męża Aila. - Twoi ludzie obwiniają mnie za ich śmierć... w sensie za tego tutaj... - Nie chciała skreślać Bernarda.
- To tak jak z Białym. Wtedy jeno z dobrego serca chciałaś wilka uwolnić. Dziś z kobiecych humorów i zazdrości wystawiłaś nas wampirom - odpowiedział badając wzrokiem martwe ciało wampirzycy. - Tu i tu dwa trupy. - Nie odwracał na nią wzroku.
- Było więc wcześniej mi powiedzieć o Giselle - warknęła ze złością - a i w plan wprowadzić, ale nie... wykorzystaliście mnie i jeszcze do mnie macie pretensje, że wam się zasadzka nie udała.
Wyszarpnęła mu swój miecz z ręki.
- A ja ci własną broń dałam... Dość tego mam, dość mam tej milczącej pogardy i tego, że pozwalasz swoim ludziom tak małżonkę traktować - wyrzuciła mu w złości, wciąż jednak mówiąc półszeptem.
- Jak traktować? - zainteresował się. - Winną śmierci druhów widzieć? Rzeknij któren jeno, a wybatożę. Jak śmie obwiniać Cię o śmierć przyjaciół gdyś Ty jeno wywiodła nas pod las nocą w czas czających się w mroku wampirów.
- Godzić się z tobą chciałam, durniu - odparła ze łzami w oczach. - Nikt ci nie kazał tam leźć. A twoi ludzie czyich wtedy też rozkazów słuchali? Bo moich na pewno nie, ale wiadomo... dowódcę ciężej obwinić, lepiej na dziewkę zwalić. Bo od bab całe zło pochodzi.
Splunęła.
- Doprawdy dziękuję wam za taki ratunek.
Nie skomentował.
Spojrzał na nią tylko… W oczach miał to samo uczucie które widziała wczoraj na łąkach, lub pod ściana karczmy, ale i w tym wzroku było jakby jej nie poznawał.
Wyminął ją i wyszedł.

Dopiero gdy karczmarz przyszedł, nieco już wstawiony, ale uległy wobec marsowych min ludzi Alexandra, wraz z nim rycerz do pokoiku wikarego drzwi otworzył.
Choć był pewien, że nikt stąd nie wychodził, Aili tu nie było. Na podłodze zaś leżała wampirzyca - tak, jak ją położył - z jedną tylko różnicą: na jej nadgarstku można było zobaczyć ślady nacięcia mieczem.
Jedynie ulotny przebłysk bólu na twarzy łowcy był reakcją na ten widok. Filip nie widział jeszcze ciała nieumarłej zza szerokich pleców Alexa.
- Wikary dwa tygodnie temu, zniknięcia co miesiąc - rzekł bękart. - To dla niej planowałeś utrzymać nas tu jeszcze dwa tygodnie Filipie? Z nadzieją, że przyjezdnych wpierw ruszy, a nie tutejszych? - Odsunął się by sołtys zobaczył w końcu blade ciało w świetle świecy, z trzema bełtami w ciele w tym z jednym w sercu.
Karczmarz jęknął i próbował wybiec, lecz odbił się od piersi Noela. W tym czasie też usłyszeli jak ktoś z izby księdza wychodzi.
- Co się tu dzieje? - zapytał zdumiony Adrian.
- Odpowiadaj - warknął Aleksander spoglądając wciąż spode łba na karczmarza.
- To... to... - zająknął się. - Ja inną twarz widziałem... i włosy złociste... jak u twej małżonki... gdyby dłuższe były - wyjęczał.
- W imię boże, co się tu wyprawia? Adrian skakał nad ramieniem Noela, który wciąż blokował wyjście z izdebki wikariusza. - Co...co to za niewiasta?!
Zatoczył się, wpadł na ścianę i prawie przewrócił, gdy Jiri pchnął go z zacięciem jaki mógł mieć husyta względem papieskiego księdza.
- Tam, jdi na Otto - rzekł groźnie nie zwracając uwagi na to, że duchowny go nie rozumie. Z groźną miną wskazal wejście. - K’sakrystii
- Co…? Ja... ja się domagam... wyjaśnień... - jąkał się ksiądz, ale wyprowadzić nie dawał. - Panie Alexandrze!
- Sie können ihn ins die kammer lassen, Jiri - rzekł bękart.
Jego ludzie odsunęli się więc i księdza przepuścili.
- Matko Boska... - jęknął Adrian i przeżegnał się - Coście zrobili? Co to za niewiasta? - pytał szczerze.
- Wampirzyca.

Adrian patrzył i nic nie mówił. Pewnie by nie uwierzył, gdyby żywy dowód nie leżał u jego stóp.
- To to... żywe? W sensie czy groźne jeszcze? - zapytał duchowny, po czym coś sobie przypomniał. Spojrzał na sołtysa z wyrzutem. - Ty żeś wiedział...
- Jak bełt wyciągnąć, to by nas tu pozabijała. Idź ksieżę z Jurim, człowieka mi nieumarła zabiła, w kościele leży. - Bękart zwrócił się do Filipa: - Ty zaś, rzeknij jak ją zanieść do karczmy, do alkierza, by uwagi weselników nie zwrócić.
Adrian zmrużył oczy, ale odszedł. Tymczasem karczmarz znów zaczął się wycofywać.
- A...ale czemu do mnie? Przecie tam pełno ludzi... niebezpiecznie...
- Bo masz alkierz, gdzie okienka łatwo zapchać na dzień - Alex spojrzał nań groźnie - i to tyś mnie okłamał.
- Panie, a co ja miałem, córkę im którą oddać? - jęknął sołtys, lecz już się nie opierał. - W koc ją opatulcie i na ręce weźcie, to ludzie pomyślą, że śpiącą lub pijaną małżonkę niesiecie. - podpowiedział, po czym zapytał: - A właśnie, gdzie ona?
- Nie wiem - odrzekł rycerz sięgając po koc i opatulając nieumarłą, po czym wziął ją na ręce. Dbał o to by włosów widać nie było.
- Noel, Jiri, wszystkie rzeczy nasze też do karczmy przenieście - rzekł wychodząc. - A Ty Filipie ze mną chodź, do pogadania mamy - warknął.

Ludzie zaczęli się krzątać, posłusznie słuchając rycerza. Nawet karczmarz się poddał i czmychnąć nie próbował. Pomógł za to Alexandrowi ciało na ręce wziąć, by wyglądało, że to z czułością jaką czyni, a nie jako kłodę przenosi.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-10-2017, 15:05   #14
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Do karczmy zaszli od tyłu, aby ominąć placyk gdzie wciąż trwało weselisko. Było koło północy i zaczęły się pokładziny, totez większośc weselników zgromadziła się przed budynkiem. Choć zdarzali się i tacy co mieli lepszy pomysł na spędzenie czasu niż oglądanie Heinricha i Aliny zasłoniętych do połowy przez trzymane przez matkę i babkę panny młodej prześcieradłem…
Idąc ku drzwiom do kuchni, spłoszyli jakąś parkę dogadzającą sobie za drewutnią, znaleźli też jakiego chłopa śpiącego pod ścianą obórki. Gdyby nieumarłe nie celowały w porwanie przyjezdnych, to miałyby dziś tutaj istne żniwa.

Gdy weszli do alkierza, Alexander złożył wampirzycę na łóżku.
- Rozodziej ją Noel i usuń bełty, prócz tego z serca. Jiri Ty idź do namiotu coście rozstawili przy wozie, do Giselle, a Ty Filipie, powiesz teraz wszystko co wiesz bez kłamstw jak wczoraj - zakomenderował rycerz.

Kiedy Czech wyszedł karczmarz usiadł ciężko na zydlu.
- No, co ja mogę powiedzieć? Może głupi byłem, ale sam nie wiem... toć o rodzinę chodziło. Ona mnie przywołała razu pewnego, powiedziała, że córki me zabije, jeśli posłuszny jej nie będę i krwi się nie napiję. Raz w tygodniu na nią czekałem w lesie przy głazie. Czasem przychodziła, czasem nie... O ludzi we wiosce wypytywała... Straszyła zawsze jak prosiłem, by nie zabijała, że następna Urszula będzie... tedy zrozumcie mnie... - Zaczął chlipać.
- Ile razy piłeś jej krew i kiedy ostatnio - Alexander spytał, a Noel drgnął. Zdążył rozebrać już ciemnowłosą Nieumarłą, ale bełtów jeszcze nie wyciągnął. Na pytanie Alexandra wstał i pozornie mimochodem stanął przy drzwiach dłoń na główni toporka zatkniętego za pas kładąc.
- Panie, ja.... ja... nie wiem... kiedy... Ze dwa tygodnie temu... Dwa razy mi kazała...
Mógł kłamać, a i dwa razy to dużo było, aby uczucie mocne do nieumarłej w nim były.
Skinął głową, ale nie skomentował tego.
- Kiedy i jak cię przywołała za pierwszym razem? - spytał.
- Ja... ja na podwórze wyszedłem wieczorem, do starej szopy, co nieco dalej stoi, by zobaczyć czy tam jakiego szpadla nie znajdę jeszcze, bo mój szlag trafił i się złamał przy robocie. No i usłyszałem jak śpiewa dziewoja, to...to chciałem zobaczyć... a potem ona mnie zobaczyła... no... jakoś to tak późną jesienią było, bo ziemia już zmarznięta po nocach...
- Czyli już po pierwszym zniknięciu?
- Po... tak... po drugim jakoś.
- Daleko ten głaz od wsi?
- Nie dalej niż do kościoła, panie.
- Tej zaś nie kojarzysz? Nie widziałeś wcześniej? Może to która ze znikniętych w ciągu tych dwudziestu lat? - spytał kiwając głową ku leżącej na łożu.
- Myślicie, że... - Sołtys spojrzał na dziewczynę w nowy sposób, kagankiem sobie poświecił, by dokładniej jej twarz obaczyć. - Musiałaby się zupełnie w latach nie posunąć...
- Znasz ją czy nie - bękart znów warknął.
- Pewności nie mam... jeno podejrzenie... moja ciotka ponoć piękna była jak księżniczka jakaś, ja byłem jeno berbeciem co przy maminej spódnicy łaził, gdy ona zniknęła, ale... pamiętam włosy czarne i długie... jak tej tutaj.

Alexander spojrzał ponuro na Noela.
- Idź no na weselisko i przywiedź tu młodą dziewkę z warkoczami, rozpoznasz, śliczna i żywiołowa. Urszula się zwie.
- Jużci Panie - odpowiedział sługa i wyszedł spoglądając nieufnie na karczmarza.
- Panie, tylko nie moja córka… ona nie może tego widzieć... błagam! - Karczmarz rzucił się na kolana.
- Czemu nie?
- Ona niewinna, nie powinna wiedzieć. No i jak na ojca po tym spojrzy… Panie, po co ci ona? Toć ona głupiutka i niewinna...
- Wydawałeś ludzi wampirom. Jak nie stało obcych w Wygódkach, to własnych sąsiadów - Alexander wycedził z obrzydzeniem. - Boś o swe dzieci się bał, to dla nich było. Może Urszula zrozumie i ojca tym bardziej pokocha jak się dowie? - zakpił.
- Panie... błagam...czemu... czemu nam to robisz... my ofiary... - jęczał karczmarz, do stóp padając Alexa.

Na to wszystko do alkierza weszła zdziwiona Urszula.
- Na zewnątrz poczekajcie - rzekł Alex zdziwiony, że Noel przyprowadził ją tak szybko. Osłonił przy tym częściowo widok na łóżko własnym ciałem. Noel wyciągnął lekko podchmieloną dziewczynę i zamknął drzwi.
- Ofiary? - Bękart ułożył nieumarłą na boku i zgiął jedną z nóg. - Ofiary to porwane zostały boś je wydał. - Nakrył kocem od głowy do pośladków pozostawiając na widoku długie smukłe nogi w nieskromnej pozycji, ale też widoczne jeno do pół uda. - Jeszcze jak pójdę spać, to przyjdziesz z Eugenem, w łeb mi dasz, aby ją uwolnić by tamtej się przypodobać… - rzekł spoglądając gniewnie na Filipa.
- Gdzie tam panie, przecie wy nas z kłopotu wybawiliście. Wybacz mi... wybacz błagam... - jęczał mężczyzna, wciąż u stóp rycerza się wijąc.
- Wstawaj - ten warknął i odepchnął go od łoża. - Noel, wejdźcie - zawołał, a mężczyzna zaraz na powrót wszedł z młoda blondynką.

Alexander zbliżył się do Urszuli z uśmiechem i stanął przed nią chwytając lekko za ramiona.
- Ja i małżonka ma jesteśmy winni odwdzięczyć się Twej rodzinie za gościnę - rzekł spoglądając w oczy dziewczęcia.
Oczy Urszuli były rozbiegane, wodząc od karczmarza do Alexandra. Wydawała się nawet nieco przestraszona, nie wiedząc, czemu się tu znalazła i dlaczego jej ojciec płacze.
- Pp...panie?
- Nie strofuj się, z tatkiem trochę pogadalim o Tobie. - Bękart znów się uśmiechnął. - Z radości się rozpłakał chyba. - Zerknął ku Filipowi. - Kocha Cię strasznie. Ale nim powiem cośmy tu ustalili… rzeknij mi Urszulo… bom widział Cię kilka razy i zdać się mi mogło, jakoby Wygódki za małe dla Ciebie były. Niczym ogień tu szurasz, prawda to?
Dziewczyna znów spojrzała na niego, a potem na karczmarza, który jednak nie wydawał się tryskać szczęściem.
- No...em... chyba...tak.
- Widziałaś tę służkę mą, kruczowłosą co dziś przybyła z moją kopią i wozem?
- Ttaak - odparła dziewczyna niepewnie.
- A gdzieś najdalej była do tej pory? Sion odwiedziłaś? - zainteresował się mówiąc miękkim głosem.
- Nie, panie... raz na targu była w Dafee, to pół dnia drogi stąd. - odpowiedziała dziewczyna nieco śmielej.
- Muszę wysłać moją służkę z wieściami. Być może jedynie do Sion, ale może będzie musiała do Lozanny podjechać przy tem. Tak z Twoim tatką pomyśleliśmy, że mogłabyś z nią pojechać. Kawałek świata zobaczysz, miasta spore. Pomyślałem, że pieniądzem za gościnę płacić nieładnie, gdy z tak dobrego serca zaoferowana... - zerknął ku Filipowi. - Dam ci mieszek srebra, a Ty sama w moim imieniu kupisz podarki dla rodziców, siostry, babki i dziadka. Wszak lepiej ich znasz i wiesz co ich ucieszy. A dla Ciebie… - uśmiechnął się szerzej. - Chcę z Tobą zagrać w jedną grę. Jeżeli każdemu z Twej rodziny prezent się spodoba co mu zakupisz i spodoba się każden z nich mi… to dostaniesz konia, na którym pojedziesz. Po powrocie będziesz mogła galopować sobie po dolinie co Twój ogień trochę uśmierzy. - Znów spojrzał na Filipa. - Tatko o bezpieczeństwo Twe się trochę martwił… aleśmy doszli do tego, że z Giselle będziesz bezpieczniejsza niż tu. Nie tak Filipie?
- Panie, błagam... - jęknął sołtys, lecz widząc zapał w oczach Urszuli nie miał serca go zgasić, choć serce to krwawiło rodzicielką bojaźnią o dziecię swoje. - Niech... będzie... jeśli sama tego chcesz, Urszulo…

- Tak... - wyszeptała w odpowiedzi dziewczyna, po czym podbiegła do ojca i rzuciła mu się na szyję - tak, tak, TAAAAKKK!!!

I dopiero po tej salwie radości jakby sobie o czymś przypomniała i odwróciła się do Alexandra.
- Dziękuję, panie!
- Zmykaj spać ślicznotko, rano ruszycie. - Bękart roześmiał się i rzucił jej mieszek.
- Po stokroć dziękuję! - Dziewczyna ukłoniła się po czym wyleciała z alkierza leciutka, jakby ją anieli nieśli. Kiedy zniknęła, ojciec jej padł na kolana i znów zaczął rozpaczać.
- Dziecko mi chcecie zabrać... dziecko moje... dwie je tylko miałem... a teraz żadnej...
- Zaraz zabrać… toć sama chce jechać. - Bękart odwrócił się do Filipa. - Nawet nie żeś mnie narazić chciał, ale mą ukochaną. Nawet nie to bydlaku, żeś ludzi, sąsiadów swych nieumarłym wydawał, ale żeś kazał potakiwać kobiecie z bolejącym sercem, że mąż od niej zbiegł gdy wiedziała że przepadł. - Alex ukucnął przed karczmarzem. - Będziesz mi wierny w polowaniu na nieumarłych, to Urszula wróci z podarkami, konia dostanie. Zdradzisz, to moja służka sprzeda ją do zamtuza. Pojąłeś?
Filipowi na moment mowę odebrało, po czym jednak szepnął:
- Nie wiem kto tu potwór... - spojrzał ponuro na Alexandra - masz mnie w garści.
- Łowcą potworów będąc samemu czasem potworem być trzeba. - Alex wstał. - Jak strasznym potworem być mogę, to się dowiesz gdybyś tej nocy do córki się zbliżył, czy w inny sposób ostrzec chciał i jej rano nie było, lub się rozmyśliła. - Spojrzał na niego. - Jeśli odpokutować chcesz coś tu nawywijał z trwogi o dzieci, to nie martw się - rzekł bardziej miękko. - Giselle mnie kiedyś prawie ubiła, zapłakałbym nad losem tych co by je na szlaku zaczepić chcieli. Urszula bezpieczna, wróci radosna i bogatsza. To mój dar, a teraz won.
Filip chciał cos jeszcze powiedzieć, ale pomiarkował się. Nawet głowę lekko skłonił i wyszedł.
W drzwiach stali zaś Noel, Giselle i Jiri, czekając na polecenia.
- Misę z wodą i szmaty naszykuj Giselle, Noel przypilnuj namiotu i wozu, Ty Jiri idź z nim, ale spać się nie kładź, poślę jeszcze po Ciebie - przeniósł wzrok na załzawionego Czecha.

Gdy odeszli Alex zbliżył się do nieumarłej.
Rzeczywiście była piękna, ale w oczach wciąż miał jej twarz wykrzywioną paskudnym zwierzęcym prawie grymasem, gdy starli się z nią nad potokiem.
Ujął jej rękę, gdzie Aila nacięcie zrobiła.
Przyssał się do niej. Na Theresie z Ailą ćwiczyli jak pić z wampira… ale przy tym zyskali umiejętność oceny ile krwi w nieumarłym po tym jak łatwo z ciała ją ssaniem wydrzeć. Niewielu łowców w ogóle próbowało tak czynić, a oni nawet łowcami nie będąc wiedzę tę posiedli…
Ot chichot losu.

Przez świetliki słychać było awanturę między babką i dziadkiem Aliny i Urszuli. Izba na górze naprzeciw izby Filipa i jego żony, miała być naturalnie dla nowożeńców, szło o to kto przeniesie się do stryszku nad obórką… Nie do pomyślenia było, by zamieszkali razem, a brak w tej awanturze opcji by jedno zamieszkało w uprzątniętym alkierzu, wskazywało iż nie do pomyślenia dla babki jest aby mieszkać z Jakubem choćby ściana w ścianę.
Alex zaczął ssać, ale nie było łatwo ciągnąć vitae z nieumarłej.
Przestał.
Wypluł.
Niewiele… Głodna być musiała.
Polowały z głodu i to już co tydzień. To mogło wyjaśniać, że w ogóle jeszcze żyją… Bo wampirzyca wzmocniona krwią by ich nad potokiem rozniosła.
A przynajmniej że żyje on.
Czy Aila w ogóle jeszcze żyła?
Tego nie wiedział. Nie wiedział też, co jego szalona żona znów sobie umyśliła, choć miał pewne podejrzenia…

Po chwili do alkierza weszła Giselle ze spuszczonym wzrokiem, niosąc to, o co ją prosił.
- Umyj ją i bełty wyciągnij, ale nie ten w sercu będący. Potem się prześpij, nad ranem wyjedziesz.
Dziewczyna skinęła głową i za robotę się zabrała. Nie patrząc na Alexandra odezwała się.
- Panie, muszę o wybaczenie prosić...
- Żeś w Sion nie została?
- Nie to, myśmy nie wiedzieli... - Podniosła na niego wzrok. Jej twarz była utrapiona. - O wybaczenie twą małżonkę miałam dziś prosić... i prosiłam, lecz... chyba rzekłam za dużo. Rozzłościłam ją.
- Ona i tak zła jak osa była. - Stropił się. - Pojedziesz do Sion, albo i do Lozanny, weźmiesz ze sobą córkę karczmarza. Dobra, miła dziewczyna. Ma w sobie ogień, jak Ty. Niech się nacieszy przejażdżką. Jej ojciec pił z wampira. Wiesz co to znaczy.
Giselle zacisnęła usta. Kiwnęła głową na potwierdzenie i wróciła do wyjmowania bełtów.
Zbliżył się do niej lekko.
- Gdybym tu legł z ręki wampirów… - pochylił się do niej by cichy szept usłyszała - nie czyń jej krzywdy czym karczmarzowi groziłem. Niewinna, wyjaw jej, że ojciec wampirom oddawał wiesniaków. Nich on ma karę, ale nie jej krzywdą.
- Dobrze... - podniosła na niego oczy, a widząc tak blisko jego twarz wydęła lekko wargi - panie...
- Może tak być, że po tym co dziś zaszło… W przypadku gdyby nam sie udało, Aila odejdzie. Kolejnych lat szukał jej nie będę. Gdyby inaczej było… nie będe chciał cię odprawiać. Gdyby musiało do tego dojść, oddam Ci wszystko co moje, byś bogatą była i na los narzekać nie mogła Giselle.
Przez jej twarz przemknął cień goryczy, lecz zaraz się opanowała.
- Wiele mi nie trzeba. Więcej niż do przeżycia nie wezmę, bo tego, co bym naprawdę chciała... mieć nie mogę. I za nic nie kupię - odparła ciemnowłosa dziewczyna.
- Nie wiadomo co będzie Giselle. Że kogo z serca wyrzucić nie sposób sama wiesz. Kocham ją i tylko ją, całym sercem, wiesz to przecie. Jeżeli mnie nie zechce i ta miłość runie, to wolne serce mając nie będę chciał nikogo innego niż Ty.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi delikatnie.
- Tedy będę czekać, panie.
- Uważaj na siebie Giselle. - Alex uśmiechnął się przeczesując dłonią jej czarne włosy i zaczął tłumaczyć szczegóły planu wedle jakiego miała zająć się Urszulą.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 15-10-2017, 20:59   #15
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Gdy wyszła, Alex raz jeszcze sprawdził ile krwi w wampirzycy, a na wszelki wypadek wyssał z niej jeszcze nieco wypluwając vitae do pucharka.
Filip z żoną wysprzątali pomieszczenie, ale nie wszystko wynieśli. Stary szyld i koła od wozu oparte o ścianę były, a pręgierz z dybami stał w kącie okryty workami.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/originals/57/ce/85/57ce85c7c2e218f6dab8dad5af2417f3.jpg[/MEDIA]

Razem z Jirim Alexander umieścił nieumarłą w tychże solidnych dybach. Dla wampira mogącego wzmagać swą siłę krwią zabawka to jeno była, ale nieumarła nie miała w sobie tyle krwi by się wzmocnić. Świadom mocy wampirów worek na głowę jej chciał założyć, ale Wilhelm opowiadał jakoby nie słyszano by dzikie wampiry sięgały po urok, a i Alex świadom swej woli był. Zapowiedział jednak Jiriemu, aby na choćby najmniejsze dziwne zachowanie jego, bełt w serce na powrót wbić. Kusznik zresztą cały czas miał stać by gotowym być do pchnięcia drzewca.

Tak tedy bełt z serca wyciągnęli, ale nawet nie całkiem z ciała, tyle tylko by lekko pchnąć starczyło, aby na powrót nieumarłą unieruchomić. Jiri stał za nią drzewce trzymając i gotowym będąc.
Na początku nie poruszyła się wcale i kiedy już mieli sprawdzić co z nią, wampirzyca z wrzaskiem rzucić się chciała do szyi Alexandra. Dyby jednak trzymały mocno. Nieumarła zaczęła się wić i syczeć ze złości.
- Jak się spało kochanie? - spytał łowca spoglądając na nią i szukając na jej twarzy oznak zrozumienia tego co do niej mówi.
- Kreeew...kreeew.... zabiję... rozerwę... kreeew.... zniszczę....zabiję... krew... daj mi... rozszarpię... kreeeew! - odpowiedziała szalejąca wampirzyca, którą dyby z ledwością trzymały, mimo że tak niewiele vitae jej zostało.
Alex wziął pucharek i przechylił nieco by gęsta czerwona ciecz zaczęła kapać obok jej głowy. Musiałaby ją mocno przekrzywić aby spić cienki strumyczek.
To było wręcz nieprzyzwoite… kusić nieumarłą jej własną krwią.
- Rozumiesz mnie? - spytał gotowy by odsunąć naczynie, nie chciał jej nadmiernie poić.
Wampirzyca zaczęła wyciągać się do stróżki tak, że sama omal nie złamała sobie karku. Coś w jej ciele chrupnęło paskudnie, a kobieta, która choć piękna z twarzy, nic pięknego w jej wyrazie nie miała, wysuwała łapczywie język.
Jej oczy pełne były szaleństwa.
Nawet nie połowę zawartości pucharku jej dał nim odsunął go.
- Rozumiesz co do ciebie mówię? Odpowiedz, albo wracasz spać.
Może i w tych oczach było wcześniej co ludzkiego, teraz jednak we władanie ciałem weszła bestia. Ta zaś nie rozumiała Alexandra. Był tylko mięsem, zbiornikiem krwi, który chciała dopaść, a gdy jej się to nie udawało, wyła opętańczo.
- Kołkuj - rzucił bękart, a Jiri pchnął.
Zamarła z tym strasznym grymasem na twarzy.

Odczekali trochę, po czym na znak Alexandra Czech znów bełt z serca wysunął. Tym razem wampirzyca spojrzała na niego przytomniej.
- Umrzesz... umrzesz, człowieku, a ja już niedługo będę ucztować na twym ciele. Taaaak....taaaaaaaaaakk...
- Świt niezadługo.
Wampirzyca prychnęła i spróbowała się znów wydostać.
- Głupi... będziesz cierpieć...
- Gdzie wasze leże?
- Między moimi nogami - zaśmiała się drapieżnie wampirzyca.
- Tam już sprawdzałem - odparł zaczepnie. - Pokaż, żeś przydatna mi, albo wydam Cię słońcu. W półcieniu do pala przywiążę, by dłużej to trwało.
- Nie masz z nim szans... głupi... głupi... chcesz, to cię zaprowadzę... głupi...głupi... - syczała z uśmiechem wampirzyca.
- Nim? - Tu się szczerze zdziwił. - Jakim “nim”. Wszak z tobą była druga, złotowłosa.
Ona jednak tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Trzy wampiry?! - Bękart był w szoku. - Na rany Chrystusa, jakże to?!
- Lepiej mnie puść i uciekaj człowieczku
- Po co wam Merlin?
- Merlin... a kto to Merlin? - Wampirzyca przekrzywiała głowę pytająco, choć wydawało się Alexandrowi, że kłamie.
- Porwałyście nieumarłego z klasztoru leżącego na zachód stąd, dwie noce temu.
- My? My nie... on zbyt potężny... ale ty nie wiesz... nie znasz go...
- Gdzie jest zatem Merlin? Po niego przybyłem, nie po Was.
- Daj mi krwi...swojej... to ci powiem...
- Jeno jeden łyk - zastrzegł Alexander.
Wampirzyca znów uśmiechnęła się, tym razem jednak jakoś sympatyczniej.
Czekała.

- Jiri. Jak mnie dziabnie, to odczekaj trzy uderzenia serca i jeżeli nie przestanie pić, to kołkuj, zrozumiałeś?
Czech kiwnął głową, że rozumie.
Alex obnażył przedramię i przysunął je do ust nieumarłej. Ta nie czekała na zaproszenie wbijając się i pijąc łapczywie. Alexander znów to poczuł... rozkosz bycia spijanym, co przerwało dopiero wyprężenie się nieumarłej gdy Jiri pchnął bełt z powrotem w serce.

Łowca dyszał ciężko…
To uczucie gdy kły zagłębiają się w ciało…
Sam by za nic nie chciał by przerywała.

- Wyciągaj - rzucił do kusznika.
Jiri spojrzał na niego z zastanowieniem, ale wykonał rozkaz. Wampirzyca oblizała się ze smakiem.
- Mógłbyś być moim pieszczoszkiem... jesteś taki smaczny... - powiedziała.
- Kuszące, ale wolę byś to Ty została pieszczoszką. Mów o Merlinie.
- Jest u siebie. Co mam ci mówić?
- Nie porwałyście go? - Zdziwił się. - Zaatakowano klasztor, ubito dwie mniszki, rany jak te którym twoja towarzyszka zabiła mego człowieka, a on zniknął. Myśleliśmy, że porwany.
- Małe ludzkie główki nie pojmą planów nieśmiertelnych... - zaśmiała się na to gardłowo.
- Posłuchaj mnie nieumarła dziwko, bo to ważne - wysyczał jej prosto w twarz pochylając się. - Po niego tu przybyliśmy, nie po was. Mów wszystko co wiesz, to i was może w spokoju zostawię.
- Wasz Merlin siedzi na swoim fotelu i pije ze swoich mniszek w klasztorze, śmiejąc się z was, tyle ci rzeknę. Więc lepiej wypuść mnie i uciekaj człowieku, to może daruję ci życie. - odpowiedziała piękna dziewczyna, szczerząc wampirze kły.
- To Wasz wróg? - spytał czując narastająca wściekłość, choć nie na nią.
Z drugiej strony mogła kłamać.

Nim odpowiedziała, do alkierza wpadł Noel, widać po nim było, że coś się stało.
- Druga wampirzyca panie! Siostry uwolnienia się domaga w zamian za... za... małżonkę - wysapał, a nieumarła roześmiała się perliście.
- Gdzie ona?! - Alexandrem te wieści wstrząsnęły.
- Tam, gdzieśmy walczyli. Nad strumieniem - odpowiedział Noel.
- Kto ją tedy widział, jak my tu, a wy w namiocie? - łowca spojrzał podejrzliwie.
- Dziewka przyszła... Urszula? Zauroczona chyba... panie, nic z tego nie rozumiem.
- Zawołaj Urszulę, ale niech tu nie wchodzi, wyjdę do niej do sieni jak przyjdzie.
- Panie, nie wiem czy mamy czas... gdy tu wchodziłem... krzyk słyszałem... - Noel wyglądał na strapionego.
- Jaki krzyk, skąd?!
- Spiesz się maluszku, spiesz... moja siostra do cierpliwych nie należy... - podpowiedziała wampirzyca, za co po twarzy od Jiriego dostała.
- Panie... ja nie wiem... kobiecy... od tego lasu... A ta Urszula z Giselle jest w naszym namiocie teraz.
- Skąd Cię naszło, że ta karczmareczka zauroczona? - spytał Noela, a nie spoglądając nawet na Jiriego dorzucił: - kołkuj.
Wampirzyca jęknęła, gdy Czech z satysfakcją przebił znów jej serce.
- Nie wiem panie... spokojna taka była... weszła i powiedziała, że “pani chce siostrę odzyskać, albo łeb ukręci złotowłosej”... czy coś takiego - Noel motał się.
- Wołaj ją, Giselle też niech tu przyjdzie, broń i kusze ze sobą weźcie jak na wojnę. INO RYCHŁO!

Noel wybiegł szybko, gdy zaś drzwi otworzył, Alexander sam to usłyszał. Wszak noc zbliżała się ku końcowi i na zewnątrz niewielu weselników już się bawiło, muzyka przestała grać i tylko niektórzy jeszcze rozprawiali ze sobą pijacko, toteż rycerz usłyszał niosący się od lasu krzyk kobiecy. Krzyk pełen bólu, aż się biesiadnicy zaniepokoili, lecz nikt się nie ruszył by sprawdzić źródło wrzaskó. Raczej zaczęli wszyscy do domów swoich pierzchać.
Alexandrem targnęło gdy słyszał ten krzyk, był prawie pewny, że to Aila. Zagryzł zęby w desperacji krążąc po pomieszczeniu i czekając na Noela, Giselle i Urszulę.

Choć nie trwało to długo, wydawało się, że to wieczność, wreszcie jednak przybyli. Urszula znów wyglądała na zdezorientowaną, gdy Alexander wyszedł do sieni. Gestem kazał Noelowi i Giselle wejść do alkierza.
- Mój człowiek rzekł, żeś wieści o mej małżonce przyniosła - rzekł do blondynki.
- Co? - dziewczyna przekrzywiła głowę, patrząc na niego jakby był niespełna rozumu.
- Noel, chodźże tu! - Alexander zawołał do alkierza, a gdy rudzielec wyszedł do sieni spytał: - To ona przyniosła wieści o Pani?
- No ona, przecie - Noel odrzekł podirytowany.
I znów to usłyszeli, choć teraz nieco ciszej, ale niemniej bolesny okrzyk. Bękart znów się wzdrygnął i grymas bólu przebiegł mu po twarzy, ale spojrzał pytająco na Urszulę.
Dziewczyna patrzyła na niego niepewnie.
- Panie?
- Pamiętasz wszystko coś robiła od kiedyś z alkierza wyszła? Spać iść miałaś by o świcie ruszyć, a Noel mówi, żeś z nim rozmawiała - Alexander wydawał się być skołowany nie mniej niż dziewczyna, choć on miał pewne podejrzenia mając ulotną wiedzę o wampirzych mocach.
- Ja... poszłam spać... ino do wychodka wstałam... - zarumieniła się - a potem jak wracałam, to mnie kto do namiotu waszych ludzi przywołał. Myślałam, że to o jazdę chodzi, więc poszłam... a teraz wszyscy krzyczą... ja... ja nie rozumiem. Coś zrobiłam? - Patrzyła pytająco na Alexandra.
- Nikt nie krzyczy Urszulo, żona ma zniknęła, nie wiem gdzie jest… - Zwrócił się do Noela zaraz: - pijanyś, toś ją pomylił - fuknął, ale w oczach miał spojrzenie by rudzielec nie drążył tematu. - Idź do siebie Urszulo, bo do świtu niewiele. - Uścisnął jej dłoń z nerwowym uśmiechem.
- No...dobrze... to dobranoc. - zdziwiona nieco wieśniaczka ukłoniła się i ruszyła do drugiego alkierza gdzie mieszkała z dziadkiem.

- Zabarykadować się tu - polecił Alexander gdy z Noelem wszedł do ich izby. Zastawić drzwi, zakryć świetliki. Nim słońce nie wzejdzie nie wpuszczać nikogo, nawet mnie, choćbym zaklinał na wszystko. Gdyby kto siłą chciał się dostać… - Spojrzał na wampirzycę. - Zagroźcie odcięciem jej głowy. Noel ty z mieczem przy niej bądź, Jiri Ty i Giselle kusze i w kątach siedzieć coby cały pokój na widoku. Jak nie wrócę do południa, to wywieźcie ją do Sion. Do biskupa.
Ludzie jego kiwnęli głowami, a on wziął miecz i ruszył nad potok.


Czy to była zasadzka? A jeśli Aila naprawdę została schwytana i teraz zginie?
Tysiące pytań...
Tymczasem dotarł tam, gdzie wcześniej on i żona mieli się pojednać po kłótni. Stała tam, przy tym samym drzewie, lecz nie Aila, a złotowłosa wampirzyca. Na widok rycerza w oddali uśmiechnęła się i sięgnęła po coś na ziemię. Po chwili podniosła ciało nieprzytomnej albo nieżywej kobiety.
Aili.

- Chcę wiedzieć czy żyje… - Jego oczy zaszkliły się, a piersią targnął ból.
- Pokaż moją siostrę... - warknęła na to jasnowłosa wampirzyca, łapiąc Ailę za szyje, jakby zaraz miała zmiażdżyć jej gardło. Przy okazji Alexander zauważył, że ręka ukochanej wygięta jest nienaturalnie. Zapewne to ją łamano, gdy krzyczała...
- Na razie nic jej nie jest. Zbyt cenna dla mnie przez krew, potęgi vitae dodaje - odpowiedział szybko wstrzymując się, bo odruchowo chciał przyskoczyć do nieumarłej i żony. Patrzył na szyję Aili z cieniem strachu na twarzy. - Moja małżonka dla ciebie zaś niczym, upewnij mnie, że żyje. I że to nie rodzic twój jej maskę przybierający, co mój sire dawny potrafił czynić.
- Dobrze, ale potem siostrę mi pokażesz, albo... ten wróbelek złamie sobie drugie skrzydełko. - i mówiąc to po prostu mocniej zacisnęła rękę na szyi Aili, dusząc ją. Odruch życia jednak zbudził szlachciankę. Poczęła wić się i ręką zdrową słabo do gardła sięgała, by uścisk zdjąć. Tedy wampirzyca puściła ją, pozwalając na kolana opaść. Aila rozkaszlała się paskudnie. Dopiero po chwili jej oczy uniosły się i... spotkały ze wzrokiem Alexandra. Zobaczył szczery ból w jej spojrzeniu, a usteczka wygięły się w podkowę, jakby zaraz płakać miała zacząć.
- Pomyślałem, że wcale Aili nie masz - Alex po długiej walce oderwał wzrok od kasztelanki, przenosząc go na wampirzycę. Na tyle długo jednak patrzył żonie w oczy, że zdążyła tam zobaczyć strach o nią, ból… ale i coś… jakby coś między nimi się skończyło? - że wyciągnąć mnie chcesz tu, a ten trzeci spróbuje wtedy odbić siostrzyczkę. Moi ludzie zakaz mają wpuszczać kogokolwiek do świtu, nawet mnie. Jeżeli siłą kto próbować będzie się wedrzeć, przykazane mają ściąć łeb nieumarłej w pierwszej kolejności. - Rozłożył lekko ręce. - Przyszedłem negocjować wymianę… na jutro. I porozumieć się…. bo Twa siostra ciekawe rzeczy mówiła o Merlinie, wampirze z klasztoru za pasmem gór na zachodzie, którego tu szukaliśmy.
- Nie masz czym ze mną negocjować. Jeśli zabijecie mą siostrę, ona ją zastąpi. - Wskazała Ailę. - Negocjować możesz sobie z chłopami, ja ci układ zaproponowałam. Chwilę masz jeszcze do namysłu, potem... - wykonała znaczący gest na swoim gardle.

Siedząca zaś u jej stóp szlachcianka, podniosła ciężko głowę, do tułowia złamaną rękę tuląc. Potem spojrzała na małżonka.
- Zabijcie ją. - powiedziała cicho - Zabijcie i nie oglądajcie się…
- Sama widzisz - ból w oczach Alexandra jakby się spotęgował - zastąpisz nią siostrę, to wedle jej marzeń uczynisz. Ja już sił nie mam chyba walczyć o nią z nią samą, choć kocham nad życie. Więc mnie nie strasz. Rzekłem, że dziś niemożliwe to, o zmroku wymienić się możemy. Ale rzeknij czy ten którego zabrałaś stąd gdyśmy twą siostrę ujęli, żyje czy nie?
Jasnowłosa zaśmiała się i Ailę za włosy złapała, zmuszając, by szlachcianka spojrzała na nią.
- Widzisz? - powiedziała do niej, ignorując jakby rycerza. - Bardziej go interesuje parobek niż małżonka. Mój pan ci to mówił, a teraz wyboru nie masz.
Oczy wampirzycy stały się w przeciągu kilku chwil oczyma bestii, a jej dłonie szponiastymi łapami. W jednej trzymała wciąż włosy Aili, drugą, zamierzyła się do ciosu.
- Nieee!! - wrzasnął Alexander chcąc rzucić się do przodu na wampirzycę z gołymi rękoma, by nie tracić czasu choćby na wyciagnięcie miecza. Nawet nie o tyle mu szło by ją bić, raczej w desperackiej próbie osłonienia szlachcianki przed ciosem choćby i własnym ciałem.

Szans na to jednak nie miał żadnych, bo był za daleko.

Opadł tylko na kolana.
- Nie… błagam…
- Przyprowadź moją siostrę, tedy! - warknęła nieumarła, wstrzymując cios.
- Zakazałem ją wydać nawet mi! - krzyknął bezsilnie. - Moi ludzie wierni, wiedzą jakimście zagrożeniem. - W jego oczach pojawiły się łzy. - Siłą się dostać to po pierwszym uderzeniu w drzwi jej głowę utną. Cóże Ci poczekać do zmroku?
- Sam więc bata na siebie ukręciłeś, człowiecze - warknęła wampirzyca i znów się zamierzyła do ciosu.
- Wystarczy Lukrecjo - usłyszeli nowy, męski głos.
Nieco dalej, po drugiej stronie potoku pojawiła się kolejna postać. Był to mężczyzna o przystojnej, młodej twarzy i spojrzeniu niezwykle jasnych oczu.

[MEDIA]https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/I/41QdiEIXtOL.jpg[/MEDIA]

- Świtać niedługo będzie. Czas na nas - powiedział spokojnie.
- Mój panie?
- Weź dziewczynę - polecił jej, po czym spojrzał na Alexandra - Co możesz mi zaoferować dodatkowo, bym do jutra chciał poczekać? Twoja żona jest piękna. Piękniejsza niż Donatella.
- Rzeknij mi wpierw nim powiem co, czy to prawda, co Donatella mi mówiła? Nie wy Merlina porwaliście, wampira z klasztoru za zachodnim pasmem leżącego - w głosie Alexandra przebłyskiwały tony ulgi - i on igrając z nami bezpieczny u siebie jest?
- Wiedza kosztuje, a ty nie masz nic, czym mógłbyś mi zapłacić, człowieku - odpowiedziała tylko mężczyzna, w czasie gdy jego służka znów złapała Ailę za gardło. Po chwili szamotaniny, szlachcianka straciła przytomność.
- Jeżeli tak jest, to zapomnę o was by zabić Merlina, to mój dar byś poczekał i jutro oddał mi żonę oraz giermka. - Alexander spojrzał przelotnie na niebo. Szarzało na wschodzie. Ileż to do świtu? Z pół godziny, mniej?
Chciałby, lecz nie.
- Twój dar dla mnie bez wartości. Chodźmy Lukrecjo - nieumarły powiedział łagodnie, a wampirzyca wzięła Ailę na ręce, jakby ta niewiele ważyła i pędem przeskoczyła strumyk, by koło swego mistrza wylądować.
- Zobaczysz czy bez wartości - Alex warknął z wściekłości, strachu o Ailę i bezsilności. - Bo jeżeli skrzywdzisz ją kurwi synu, to nie ustanę, póki nie zniszczę cię i odsikam na truchło! Godzina po zmroku! Aila i Bernard za nieumarłą.

Mężczyzna przyjrzał mu się bez strachu i złości.
- Godzina po zmroku w tym miejscu. Donatella w zamian za żonę lub sługę. Jeśli chcesz oboje, musisz kogo innego nam oddać. Miłego dnia rycerzu. - powiedział i rozpłynął się w powietrzu, podczas gdy jego towarzyszka z Ailą na rękach ruszyła biegiem między drzewami, a Alex ruszył za nią.
Nie miał jednak tej zwinności, a wypity wcześniej alkohol też zrobił swoje. Skacząc przez strumień potknął się i przewrócił, omal do niego nie wpadając. Ino buta zmoczył, lecz po prawdzie wampirzyca była już wtedy dalekim, wciąż oddalającym się punktem, a mimo to nie ustawał sięgając po wszystkie swe siły i zmuszając wolą swe ciało do nadludzkiego wysiłku ścigania wampirzycy ile się da przez pastwiska doliny.
I choć dawno jej już nie widział, czasem znajdował ślady... tak dotarł do podnóża jednej z gór o ostrych, skalistych graniach.

W ciemności jednak nie było szans by coś tu zdziałać.
Wolnym krokiem wrócił do wsi pogrążony w rozpaczy.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-10-2017, 23:10   #16
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Wrócił tuż po świcie, gdy cała wieś już spała.
No może nie cała wieś…
Trzy osoby dalekie były od snu, bo spięte siedziały w alkierzu karczmy odliczając desperacko czas do świtu w nikłych płomieniach świec. Gdy słońce w końcu wzeszło nie wiedzieli o tym od razu, bo szczelnie zakryte świetliki nie przepuszczały nic do wnętrza izby. Zakołkowana wampirzyca w dybach na środku pomieszczenia nie pomagała wcale ich nerwom, podobnie jak śmierć Otta i zaginięcie Bernarda.

Szczególnie Jiri mocno odczuł śmierć Niemca, bo niesamowita przyjaźń ich połączyła podczas wędrówek Alexandra, gdy ten uczniem był łowcy Wilhelma. Choć chłop rosły to łez ronić przestać nie potrafił. Póki miał co robić, jak choćby pomagając bękartowi z wampirzycą, czynił to żal w gniew przekuwając i czując jak wbijanie bełtu w serce nieumarłej koi lekko ból straty. Teraz siedząc bezczynnie wciąż myślał o Otto i ledwo widział przez łzy.

W podobnym stanie zresztą był Noel znający Bernarda jeszcze z Kocich Łbów. Giermek Aleksandra po śmierci matki pracującej na zamku jako praczka, a mieszkającej w Coiville, został jako sierota do zamku przygarnięty gdy miał sześć lat, Noel miał wtedy dziesięć i pomagał bratu zatrudnionemu w stajni, ale z czasem różnica wieku się zatarła. Choć Noel z początku jedynie bywał na Kocich Łbach, parę lat później gdy brat rzucił robotę na zamku sam go zastąpił i tam zamieszkał. Od tamtego czasu obaj chłopcy wychowywali się razem.

Giselle też miała niewesołe myśli.
Z początku chciała jedynie zaczepić się pod pana na zamku by omotac jak Pieterzoona i mieć spokojne, dobre życie. Alexander jednak szybko spodobał się jej i poczuła doń wiele więcej. On nie pozostawił jej samej sobie gdy przez półtora roku szalała z tęsknoty do Elijahy przez więzy krwi, ona potem nie odstąpiła go choć zrozumiała, że z Ailą w jego sercu rywalizować nie może. Nawet ani nie nienawidziła jej za to, ani inną złą emocją nie darzyła. Nadzieje zresztą miała zawsze, że coś się może zmieni, coś zgaśnie by mogła rozpalić własny płomyk. Teraz słyszała, że wampirzyca chce drugą pojmaną za głowę Aili, a Alexander poszedł bez nieumarłej. Nie wiedziała co o tym myśleć i co to będzie oznaczać.

Tak trwali w milczeniu odpalając kolejne świece, a czarnowłosa co jakiś czas odchylała kawałek tkaniny przykrywający dziurę w zatkanym świetliku.
- Świt - rzekła w końcu zduszonym głosem.
- A Alexandra nie wid…
Przerwało mu łomotanie w drzwi.
- Otwórzcie - usłyszeli stłumiony głos łowcy.
Rzucili się odwalać ciężkie kufry, którymi zabarykadowane były drzwi i wkrótce otworzyli je.

Alexander wszedł do środka. Sam.
Giselle aż na to sapnęła.
- Czy Pani… - Po policzkach pociekły jej łzy, ale żalu i smutku, nie radości i wzruszenia. Sama zdziwiła się tym, gdy zdała sobie sprawę, że nawet może wolałaby aby Aila żyła, a Alexandra nie bolała straszna strata, nawet gdy śmierć szlachcianki otwierała pewne drogi.
- Żyje, jest w mocy wampirów…. - rzekł bękart zduszonym, zmęczonym głosem. - Jutro wymienić się z nimi mam na tę dziwkę.
- A Bernard? - spytał z nadzieją Noel.
- Też żyje, ale za nieumarłą wydadzą albo ją, albo jego. Wybrać trzeba. Jeżeli dwoje, to kogo innego trzeba im dać.
- Może karczmarza? - podchwycił rozradowany rudzielec. - Sam ludzi wydawał konszachtami z nieumarłymi, niech ma teraz za swoje to samo.
- Nie.
- To kogo starego, umierającego…
- Nie!
- Panie?
- Nie będziemy tacy jak on, nie wydamy kogoś w łapy wampirów.
Noel milczał przez chwilę, rozumiał, ale pogodzić się nie potrafił.
- Panie… to ja za niego pójdę. Z własnej woli. On młodszy, on przyszłość ma… Sameś mówił, że może i rycerzem będzie. On życie ukochał. Lepszy niż ja… z własnej woli pójdę.

Alexander zbliżył się do rudzielca i położył mu dłoń na ramieniu.
- Co będzie zobaczymy, może uda się go wyrwać - spojrzał na Jiriego - Otta pomścić, wszystko zakończyć przed zmrokiem. Niedługo przed świtem z wampirami rozmawiałem, jedna Ailę zabrała i choć szybka jak diabli, to długo kluczyć nie mogła. - Znów popatrzył na Noela. - Czasu po prostu nie stałoby, gdyby mylić drogę gdzie zmierza chciała. Podążyłem za nią i kierowała się w stronę góry co za zakrętem doliny się wznosi i miast lasem porośnięta, ma kilka ostrych grani. Tam ślad straciłem, choć już wcześniej z oczu mi zbiegła. Kilka śladów jeno, jednak mimo mroku je wychwyciłem, kawałki materiału z koszuli Aili na krzakach... Obaj znajdziecie tę górę łatwo, bo u jej podnóża strumyk płynie z wolna gęsto porośnięte mając brzegi jałowcem.
- Znajdziemy? - Jiri podniósł na Alexandra zmęczony wzrok.
- Tak, pójdziecie szukać tam jakiego miejsca, gdzie nieumarli kryjówkę mieć mogą. Świt dopiero co, cały dzień jest. Jak zdążymy ich znaleźć i ubić, to ni wymiany nie będzie ni po niej bez pomsty nieumarli nie odejdą.
Jiri spojrzał na Noela, jego zmęczenie gdzieś nagle odpłynęło.
- Idziemy. - Powiedział zimnym i zaciętym głosem. - Czasu nam nie tracić.
Ryży tylko kiwnął głową biorąc kuszę, bełty i dwa toporki.
- Uważajcie tylko i razem szukajcie. Trzy wampiry na takim terenie… jak one tu krwią się żywią zagadka, ale raczej nie mają ghuli. Pamiętajcie tylko: raczej. Przyjmijcie że sługi krwi mogą jednak być.
Czech i Walon kiwnęli głowami i szybko wyszli.

- A ja? - spytała Giselle podchodząc do Alexandra.
- Jak zaplanowane było, pojedziesz z Urszulą.
- Karczmarz nie zdradzi, nie ma już powodu po tym wszystkim.
- Może i tak, ale nie wiadomo, poza tym nie chcę cię tutaj.
- Rozumiem. - Spuściła głowę.
- Nic nie rozumiesz - fuknął. - Chcę byś bezpieczną była.
- Umiem się bronić.
- Przed dwójką wampirów? - Uśmiechnął się. - Jeżeli Aili co się stanie, to serce mi pęknie, chęci do życia odnaleźć będzie ciężko. Jeżeli przy tym jeszcze Ciebie odbiorą, to już jeno z urwiska się rzucić. Ukochana, najwierniejszy sługa i przyjaciel, najbliższa mi umiłowana przyjaciółka. Wszyscy. Nie chcę wszystkiego stracić.
Kiwnęła głową składając mu ją zaraz na piersi.
- W Sion zatrzymajcie się w “Dafne”, bawcie się, niech ta mała życia zazna trochę i miasto zobaczy. Mów jej, że czekasz na listy dla mnie z Burgundii. Jeżeli przez pięć dni nikogo ode mnie nie będzie, to do Lozanny jedźcie i zatrzymajcie się w “Burgundeczce”. Jak przez tydzień znaku życia dalej nie dam, to... czyń co chcesz. Weź całą gotowiznę mą, jeno dwa mieszki srebra zostawię na jakie wydatki.
- Nie chcę pieniędzy - szepnęła.
- Jak mnie szlag trafi, to wioskowi rozkradną.
Oczy zaszkliły się jej
- Idź już - pocałował ją.

Nie chciała odejść tak szybko i tak po prostu.


Alexander sprawdził czy drzwi dobrze zamknięte i odpalił kilka świec więcej, ale i tak w alkierzu panował półmrok. Dłubiąc ręką poszerzył otwór w świetliku zakrytym płótnem.
We wschodniej ścianie. Słońce wzeszło wyżej już, ale na niebie było trochę chmur, co zresztą nie przeszkadzało zbytnio. Alexander nie chciał zniszczyć wampirzycy słońcem, a jedynie sprawiać ból, do czego wystarczyło rozproszone światło. Sprawdził kilka razy w którym miejscu pojawia się plama światła i po zakryciu otworu przeciągnął niewielki pręgierzyk w to miejsce aby obrywała światłem w bok. Bezwładne ciało nieumarłej było dodatkowym ciężarem, toteż srodze się spocił nim Donatella spoczęła w miejscu w które miała trafić. Pod Brzuch postawił jej kufer i przywiązał doń by nie mogła ruchami ciała unikać światła. Mocniej sznurem dyby spętał, a także jej nogi by i nimi nie wierzgała.

Nie wiedział jak bardzo wampiry czują słońce, podejrzewał, że to straszna katusza.

Zbliżył się do wampirzycy i wyciągnął kołek, ale to jej nie zbudziło.
Dzienny sen, lekki letarg.
A jednak wiedział, że wampiry funkcjonować za dnia mogą. wiele woli ich to kosztuje jak mawiał Wilhelm, ospałe, niczem pijane… ale jednak.
Alex nie bawił się w zwykłe wybudzanie, po prostu odchylił szmatkę i blask słońca niczym smuga uderzył w ciało nieumarłej.
- Aaaaaaaaa! - wrzasnęła boleśnie, pewnie przy tym kogo budząc w obejściu. Alex zakrył świetlik.
- Dzień dobry Donatello - Alexander przywitał się grzecznie. - Jak mija Ci ten piękny… - odkrył płótno na ulotny moment. światło smagnęło niczym biczem. - … słoneczny dzień?
Wampirzyca zaczęła się wyrywać i jęczeć opętańczo. Ci, co to słyszeli, musieli myśleć o rycerzu jako o mistrzu chędożenia, skoro z niewiasty takie dźwięki potrafił wydobyć.
- Spytałem jak Ci mija dzień, mam powtórzyć? Słońce wychodzi zza chmur.
- Zabiję cię, człowieku! Zabiję! - krzyczała, szlochając i roniąc krwawe łzy wampirzyca.
- Wiesz co zaszło, skoroś tu wciąż, a dzień jest? - spytał.
Jeszcze chwilę szalała, a potem spojrzała na niego ponuro.
- Będziesz się mścił za tę pizdkę?
Znów uchylił płótno.
- Aaaaaaa! - wyła, płacząc i szamocząc się.
- Chciałem z nią rozmawiać… - zakrył otwór - o Merlinie. Bałem się też zasadzki. Kazałem mym ludziom tu się zamknąc i do świtu nawet mnie nie wpuścić. Gdyby siłą kto miał wchodzić, to łeb ci mieli ściąć. Ona zaś zażądała ciebie na wymianę… - kolejne krótkie uchylenie, kolejne smagnięcie, kolejny wrzask. - Jak kazałem moi ludzie nie wydali mi cię… ona… na moich oczach urwała mej żonie głowę - starał się mówić beznamiętnym tonem.
Donatella uśmiechnęła się szeroko.
- Kłamiesz.
Uchylił płótno na dłużej, aż zobaczył jak blade ciało zaczyna czerwienić się na boku jak od lekkiego oparzenia.
Wampirzyca wyła boleśnie.

- Co się tam dzieje? - krzyknął tymczasem ktoś z góry - Spać dajcie ludziom!
- Jak to kłamię? - spytał Łowca ignorując stłumione wołanie.
Donatella dyszała ciężko.
- Ona zbyt piękna. Mm... moja siostra by jej nie zabiła. Prędzej przemieniła.
- Widocznie coś ją do tego skłoniło. - Alexander podszedł do wampirzycy i obłapił dłonią poparzony kawałek ciała. - Wyjeżdżamy Donatello jak moi ocalali ludzie przygotują ci miejsce na wozie.
Jęknęła.
- No i? Mam o litość błagać? Widzę twoje oczy, ty się nie ulitujesz nade mną. A może nad nikim, człowiecze o martwej duszy i kłamliwych ustach.
- Może i nad nikim - przytaknął przebiegając palcami po jej skórze. - Nie puszczę cię z litości, wolność możesz sobie tylko kupić. Powiesz mi gdzie jest leże, a ja pójde tam po Lukrecję, waszego ojca tylko zakołkuję, puszczę cię noc drogi od tej wsi to sobie do niego wrócisz. Inaczej zabiorę cię, trzymać będę jeno na resztkach krwi byś cierpiała katusze z głodu i czasem od słońca. A ta blondkurwa będzie sobie tu żyła z waszym ojcem krwi. Kimś cię z pewnością zastapią.
Wampirzyca uniosła z trudem głowę.
- Widzisz? Tym się od was różnimy... nazywacie nas bestiami, ale to wy zdradzacie się i wyrzekacie. Ja mojej siostry nie zdradzę. A M... ojciec, jak go nazwałeś, przyjdzie po was w nocy. Nigdy mu nie uciekniecie.
- W nocy to już będziemy spory kawałek - Alex podszedł do płótna. - Ot miłość ból sprawia. Siostrzana też… jak widać. - Zaczął katowac ją słońcem ale krótkimi odsłonięciami.

Długo.

Donatella wyła i płakała, lecz o litość nie prosiła. Nie wzywała też pomocy, wiedząc, że jej nie dostanie.
Wtem ktoś zastukał do drzwi alkierza.
- Ostaw, błagam... - to Filip próbował kogoś odwieść od zamiaru, jak się okazało... małżonkę.
- A mam ja w nosie czy on książe czy król nawet, pod moim dachem spać przyszedł, to niech moich zasad domu przestrzega, a nie... No ile można?! Ona tam jak zarzynana świnia kwiczy przecie!
- Kwiatuszku, proszę, pomiarkuj ty się... - błagał karczmarz, lecz pukanie znów się rozległo.
- Filipie, ja małżonkę mogę wpuścić, zobaczy to zrozumie - odezwał się łowca w stronę drzwi.
- Otwieraj tedy! - warczała karczmarka. Coś stuknęła. - ...A puszczaj ty mnie, capie gupi. Co się go boisz…? Toć on u nas przecie!
Alexander wzruszył ramionami i otworzył skoble.
Uchylił nieco drzwi.

Spojrzał najpierw na Filipa, potem na jego żonę, która zerkała na niego wściekle. Ręce jednak miała unieruchomione w objęciach męża, który próbował ją odciągnąć.
- Na wszystko co mi miłe Pani przyrzekam - rzekł łowca spoglądając na kobietę. - Żadnemu człowiekowi krzywda tu się nie dzieje. Filipie, czyż nie?
- Tak, to prawda. - pospieszył małżonek z zapewnieniem.
- Tedy niech ta wasza żonka tak nie krzyczy, ludzie odespać próbują, niedługo trza poprawiny szykować - powiedziała gburowato, ale wyglądało na to, że dała się udobruchać.
- Tedy szykujcie, ale pokrzyczy jeszcze trochę - odwrócił się i spojrzał na Donatellę. - Oj pokrzyczy. A ja za naruszanie spokoju srebrem zapłacę - Spojrzał na karczmarzową.
- Byle nie za długo... - rzekła kobieta, ale teraz już bez złości. - Eh, młodzi... - westchnęła, choć w sumie wiele starsza od Alexandra raczej nie była, ale znacznie bardziej niż on zniszczona chłopską dolą.
Chciał zamknąć drzwi ale Filip znak mu dał, że coś rzec chce.
- Heinrich pytał o Ciebie Panie, rozmówić się chciał o czymś - szepnął.
Alexander skinął głową.
- Później go poszukam.

Zamknął drzwi i zablokował.
- No to możem teraz pofiglować - uśmiechnął się do Donatelli i poszedł do świetlika. Kontynuował co mu przerwano.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 15-10-2017 o 23:15.
Leoncoeur jest offline  
Stary 16-10-2017, 15:38   #17
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Przewrotny bywa los…

W tym samym czasie gdy Donatella spoczywała w dybach w alkierzu karczmy “Pod Wściekłym Psem”, Aila również przebywała w dybach. Co prawda nie była katowana i miała na sobie swój podróżny strój, ale unieruchomiono ją w skalnej grocie u samego szczytu góry tak samo jak nieumarłą unieruchomił Alexander we wsi.

Wampira jeszcze nie było, gdy Lukrecja dotargała brankę prawie na sam szczyt wiążąc jej ręce i zakładając je na swą szyję. Potrzebowała obu rąk, aby wspiąć się tuż przed świtem na szczyt, na który nie miałby szans wejść żaden śmiertelnik. Wcześniej niechętnie musiała oddać jej trochę swojej krwi, aby dziewczyna uleczyła złamaną rękę, w przeciwnym razie dzikie wrzasku bólu przy takiej wspinaczce niosłyby się chyba wiele dalej niż Wygódki.
Aila kojarzyła to jedynie stąd, że ocknęła się u stóp góry, a straciła znów przytomność gdy byli blisko szczytu i nieopatrznie spojrzała w dół, gdzie w przedporannej szarówce widać było jedynie przepaść.

Niedostępność leża wykluczała potrzebę strażników nieumarłego tria, a więc nie było pod czyją strażą zostawić szlachcianki. Spętać jakoś ją zatem należało, ale więzy zdradliwe są, a Lukrecja do Aili nastawiona była z jakiegoś powodu wyjątkowo nieprzychylnie. Może był to wynik porwania Donatelli i zamieszania w to dziewczyny, ale raczej kryło się pod tym coś więcej. Wampirzyca zwracała baczną uwagę na brankę i podziwiała jej piękno, ale prócz tego złość i wrogość splatały się w uczuciach niby z początku u Cecylii. Tylko, że Aila była całkowicie w mocy nieumarłej...
Co się za tym kryło? Nie wiadomo...
Na pewno efektem tego było takie, a nie inne potraktowanie szlachcianki by zapewnić sobie, iż nic ona nie uczyni podczas dnia.

Nie mogąc ruszyć głową, jedynie mogła patrzeć na przeciwległą ścianę i mrok prowadzący głębiej do jednej z odnóg-pieczar. Nie było jej niewygodnie, bo spoczywała na czymś co przypominało stół, lub jakąś skrzynię. Możliwe że było tym drugim, a czyniło za to pierwsze. Leżała na brzuchu mogąc narzekać jedynie na odrętwienie karku, bo po porannym chłodzie nawet cieplej się zrobiło.
Od strony wejścia biła lekka poświata dnia, co sprawiało, że grota pogrążona była w półmroku, a nie ciemności.

Miała dużo czasu na rozmyślanie. O przeszłości, oraz tym co przyniesie przyszłość. Alexander ją uwolni przez wymianę? Zabiją ją? Przemienią w wampirzycę?
Zapadała w płytkie drzemki pomiędzy tymi wspomnieniami i przewidywaniami, bo cóż innego miała robić?


- Ailo? - obudził ją jakiś głos.
Otworzyła oczy, a przez płytkość snu rozbudziła się momentalnie.
Zresztą widok i tak rozbudziłby ją w mgnieniu oka, bo pochylał się nad nią… Alexander.
Była osłabiona nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Zdawało się jej nawet, że skoro wszyscy coś przeciw niej mają, lepiej by tu została, by jej nie ratowali... A jednak, gdy zobaczyła męża, serce jej omal z piersi się nie wyrwało. Oczy wypełniły łzy wzruszenia.
- Alex... - wyszeptała z trudem, by się nie rozpłakać całkiem - Ko...kochany...
- Ailo… - Pogłaskał ją po włosach i uśmiechnął się. - Już wszystko będzie dobrze, Noel poleciał po klucze do kłódek do dyb.
Na ile umiała, na tyle przylgnęła do jego dłoni.
- Dalej zły jesteś na mnie? - zapytała cicho.
- Nie mógłbym być zły… Powiedz, czemuś uciekła z izdebki wikarego, przez co Cię porwali?
- Ja... ja... - westchnęła płaczliwie - nie chciałam już nikomu problemów robić. Chciałam zniknąć z oczu waszych, boście mnie nie chcieli... i sama gniazda wampira szukać. - znów zachlipała cicho.
Usiadł obok na skrzyni i delikatnie przejechał dłonią po jej plecach, poczuła palce wodzące wzdłuż kręgosłupa.
- Sama na wampira, po nocy… - szepnął. - I jakże mogłaś myśleć, żem Cię nie chciał?
- Twoi ludzie mnie nie chcą... pewnie oni sami myślą, że lepiej ci z nią... że ja to tylko utrapienie... - teraz już nie umiała się powstrzymać, pozwalając wielkim jak grochy łzom płynąc po policzkach. On pochylił się i scałowywał je wciąż gładząc jej plecy.
- W szoku i bólu byli. Utrata kompanów… Przejdzie im. Wszak na wampiry chodzić to nie przelewki, igranie ze śmiercią, a sami się zgodzili.
Aila spróbowała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Wtedy co innego mówiłeś... jak była zraniona... też mi Bernard bliski, a tego drugiego, choć gom nie znała, to szkoda. Ja jednak cię wołałam tam pod drzewo, by się nocy całej nie wadzić, a na oczach ludzi nie chciałam... rozmawiać.
- Ech kochanie moje… - Pocałował ją żarliwie. - Furda ludzie, zostawimy to wszystko i sami wyjedziemy, gdy to się zakończy. Żadnych wampirów, żadnych ludzi, tylko my.
- Dobrze... - powiedziała i uśmiechnęła się ciepło, pomimo łez, które wciąż jeszcze płynęły.
- Tęskniłem do Ciebie pięć długich lat, nie chcę Cię stracić - Uśmiechnął się przesuwając dłoń na jej pośladek.

Szlachcianka zmarszczyła lekko brwi. Czy w takiej chwili on myślał o czymś innym jeszcze? Przyjrzała mu się oceniająco.
Chyba zrozumiał ten wzrok.
- Do zmierzchu kilka godzin, Noel wróci za nie mniej niż pół godziny… Pomyślałem - uśmiechnął się lekko speszony - pamiętasz jak nie pozwoliłaś mi choćby ręką ruszyć przedwczoraj na górskiej łące?
Przygryzła wargę.
Bardzo dobrze pamiętała, a jednak w tej sytuacji i w tym miejscu zdawało jej się to zachowanie nieodpowiednie.
- A co z wampirami? Znaleźliście Bernarda? - dopytywała się.
- Cały, zdrów… jeno osłabiony. Pili z niego. Blondynkę znaleźliśmy tu… - Poczuła jak podwija jej giezło. - Zakołkowana, zabrana... Tego trzeciego nie było tu... Zatem to nie koniec roboty… - spodnia suknia podwinięta była już do pół uda.
- A...Alex... - powiedziała na kształt protestu, lecz jej ciało samo zareagowało na jego bliskość. W końcu tyle czasu spędziła wystraszona, samotna, a przedtem obolała. Czuła, że pragnie go... Pragnie, by ją pocieszył swoją miłością... a i jemu uczucie chciała okazać.
Odsłonił kształtne pośladki i mruknął na sam widok. Schylił się by ucałować żarliwie.
Jęknęła, napinając je odruchowo.
Zmysłowo oblizała wargi, coraz większe czując pożądanie.
- Alexander... - znów wyszeptała jego imię.
Straciła go z oczu i poczuła jego dłonie pełznące po wewnętrznych stronach jej ud. Nie rozchylał ich jedynie sugerował jej ten ruch. Jakby ostatecznie miała mu tym pokazać czy ma przestać, czy nie. Ciepłe zachłanne usta wodziły w dole pleców coraz niżej.


Przymknęła oczy, poddając się temu i pozwalając do głosu dochodzić swej nienasyconej naturze. Zamruczała i przeciągnęła się jak kocica na tyle, na ile pozwalało jej unieruchomienie. Rozchyliła przy tym uda, prezentując bezwstydnie swoją kobiecość.

Wszedł w nią chyba zachłanniej niż w klasztorze, po pięciu latach rozłąki. Prawie że brutalnie, zapewne działała tak na niego nie tyle sama poza, co jej stan zniewolenia.
Dłoń obłapiła pośladek, gdy zaczął wchodzić i wychodzić.
- Och! - jęk bólu i rozkoszy wyrwał się z jej ust.
Była teraz całkiem w jego mocy, była jego zabawką i... czuła, że sam ten fakt działa na nią jeszcze bardziej podniecająco. Gdy po kilku bolesnych razach zaczęła przywykać do jego obecności w sobie, uniosła nawet wyżej biodra, by wyjść mu na spotkanie.
- Alex... to... to... takie... och... jeszcze! - Wiła się pod nim, tracąc wszelkie opory.
- Jestem kochana, jestem… - Poczuła jak delikatnie całuje ją w policzek, wyczuła chyba iż jego policzek był mokry…



... ale jak mógł sięgnąć tu głową przez dyby?!

Otworzyła przymknięte z rozkoszy oczy.
Jej głos i wołanie o jeszcze podziałał na kochanka. Rozchylił jej pośladki i zaczął wchodzić głębiej. Alexander klęczał zaś przy niej.
Spojrzała na niego, otwierając szeroko ze zdziwienia oczy.
- Co się... Aa...Alex?! - nie zdążyła sformułować pytania, bo szturm na jej wrota rozkoszy wyrwał dech z jej piersi. Tym razem jednak była to rozkosz pomieszana z prawdziwym strachem.
- Nieumarłym nie można ufać… - mówił przez łzy. - Zabiliby nas po wymianie… Heinrich zna podejście na tę górę możliwe… dla śmiertelnika… Zażądał za to… - Nie dokończył. Ucałował jej skroń
Ona również zaczęła płakać, choć ciało reagowało na swój sposób i każdy raz, gdy mężczyzna wypełniał ją do końca wyciskał z jej ust jęk rozkoszy. Pełna poczucia wstydu, Aila tym bardziej czuła, że nie może oprzeć się rozkoszy. Jej pośladki prężyły się bezwstydnie przed prawie obcym jej wieśniakiem, podczas gdy jej mąż patrzył na nią, czytał emocje z jej twarzy...
- Byłaś zła za Giselle… Sama mówiłaś, że myślisz nad tym by się odegrać. Teraz możemy wybaczyć sobie nawzajem... Być razem bez żalu. Prawda? Prawda?
Jego ton zmieniał się gdy to mówił. Obserwował reakcje Aili i… chyba nie takich oczekiwał.
- Verbreite mehr deine Beine! - warknął biorący ją brutalnie mężczyzna.
Nie mogła zrozumieć ale poczuła dłonie wciskające się pod jej ciało i obłapiające jędrne piersi,

- Ja nie mam wyboru! - poskarżyła się Aila - To nie to sammm... - nie dokończyła, czując jak dłonie Heinricha sięgają jej sutków i ściskają. To w zestawieniu z ostrymi, mocnymi pchnięciami kruszyło wszelkie opory temperamentnej szlachcianki. Szerzej rozchyliła nogi a z jej ust wypełzł języczek, oblizując zmysłowo wargi.
- Mmmmmhhh... - Z całych sił teraz starała się nie pokazywać po sobie rozkoszy, jaką dawał jej ten niespodziewany, brutalny wręcz akt.
- W takiej chwili… Przyjemność… Z obcym… Gdy… - Alexander wstał. W jego wzroku zobaczyła ocean bólu i straszny gniew. - Valentino miał rację… Ty dziwko… - Zaczął rozsznurowywać spodnie. - Może całe Wygódki tu zaprosić?
- Ja! Ganze Dorf! - Roześmiał się Heinrich i wbił głęboko, ściskając piersi.
Aila znów oprzytomniała na moment.
- Ja nie... nie... Alex... ja myślałam że to ty... - próbowała oponować, lecz widząc co robi jej małżonek umilkła. Czyżby on... Przymknęła oczy. Teraz, gdy jej ciało przywykło do gwałtownych ruchów Niemca, czuła, że może więcej. Choć wstyd palił jej lica, chciała... więcej.

Poczuła jak Alexnder wplata palce w jej włosy i unosi głowę. Był zrozpaczony, wściekły… Wbił się w jej usta bez ostrzeżenia. Chciała szepnąć czule jego imię, by go udobruchać, ale nie mogła, wypełniał jej teraz całe usta, docierając do gardła prawie i wywołując odruchy krztuszenia, a jednak nie ustępował, a ona godząc się ze swoim losem, chciała dać obu kochankom jak najwięcej rozkoszy. Chciała, by z niej... korzystali i czerpali radość. Jeszcze nigdy szlachcianka nie poczuła takiej rozkoszy z poddania się komuś.
Brali ją obaj brutalnie z dwóch stron. Jeden z pasją pożadania, drugi z gniewem z rozpaczy. Alex nie był delikatny, wkładał w to, co czynił siłę swego bólu. Krztusiła się. Nie to jej jednak najbardziej doskwierało, lecz jego gorycz. Chciała mu ulżyć, chciała, aby też poczuł przyjemność. Jej języczek zaczął pieścić go na tyle, na ile pozwalały jego ruchy. Jednocześnie sama Aila poczuła jak jej rozsądek odpływa ustępując fali nadciągającego spełnienia.

Pierwszy skończył Heinrich, ale tak mocnym akcentem, że aż pociemniało jej. w oczach. Krzyknął coś po niemiecku. Alex obiema dłońmi trzymający jej głowę doszedł kilka ruchów później, gdy nie mogła protestować, że Niemiec wychodzi z niej zanim osiągnęła spełnienie.
Poczuła na raz dwie rzeczy. Bardzo mocne, może z całej siły uderzenie dłonią w jej pośladek, oraz gęsty płyn rozlewający się falą w jej gardle.




Gęsty płyn rozlewający się w gardle obudził ją. Gdy otworzyła oczy, ujrzała nad sobą Lukrecję pojącą ją krwią. Głowę miała podtrzymywaną, na boku.
Tak jak przed zaśnięciem i jak… we śnie - była w dybach.
Wampirzyca cofnęła ręce. Tę która podtrzymywała ją i tę z której płynęła vitae.
Aila zaś pożądliwie spiła wszystkie krople i oblizała łapczywie usta, nienawidząc się za to. Spojrzała teraz z butą na wampirzycę, ale i pewnym... pytaniem. Czy nieumarła wiedziała o jej snach?
- Dziś Twój wielki dzień, przekonasz się czy Twój mężczyzna cię kocha - nieumarła rzekła bez sympatii. Chyba nawet z jakąś kpiną.
Szlachcianka zagryzła zęby. Nie było sensu odpowiadać i drażnić kogoś, kto mógł ją skrzywdzić dodatkowo, jeśli uzna, że sprawi mu to przyjemność. Zresztą część umysł Aili wciąż jeszcze tropiła sny. Po trochu żałowała, że nie odbyła w rzeczywistości tej rozmowy z Alexem, którą prowadzili na początku sennej wizji. Teraz wszak znów nie wiedziała jakie są jego uczucia, a raczej... miała obawy, że sama przyczyniła się do ich obumierania.
- A tak przy okazji… - Lukrecja spojrzała na Ailę teraz raczej z ciekawością - prawdę mówił? Chciałabyś być spokrewnioną?
Dziewczyna podniosła pełne bólu wejrzenie na nieumarłą. Jak miała jej powiedzieć, że to nie takie proste? Że może i owszem, jeśli Alex zapragnie wolności lub wzgardzi nią całkiem... że to jego stawia na pierwszym miejscu... Chciała wierzyć, że wciąż jest dla nich przyszłość.
- Za nic. - odpowiedziała z mocą.
- Szkoda… - powiedziała ze szczerym smutkiem. - On Tobie to na pewno nie dałby daru, ale miło byłoby popatrzeć jak opadają w gruzy twoje nadzieje.
- Prędzej bym się zabiła - Aila splunęła, starając się odsunąć od siebie poczucie upokorzenia. Wszak... ona była godna wszelkich zaszczytów. Sam Merlin mówił, że mógłby ją przemienić po okresie służby w bibliotece, o czym nigdy Alexandrowi nie powiedziała.
- Prędzej bym się zabiła - przedrzeźniła ją kpiąco. - Och jakże uroczy ton dumnej pani wysokiego rodu… - ujęła ją pod brodę zadzierając głowę do góry.
Szlachcianka spojrzała na nią mrużąc kocio oczy.
- Prawda... a wieśniaczka zaś zawsze pozostanie wieśniaczką. - odparła jadowicie.

Lukrecję to ubodło. Widać to było w jej oczach, które też wściekle zmrużyła.
- Doprawdy paniusiu? - wycedziła sztucznie słodkim głosem. - Ścisnęła dłonią, aż szlachcianka poczuła jak zaczyna trzeszczeć jej szczęka. - Mnie wybrał, zobaczył coś we mnie. Ty zaś ocaliłaś mnie i prawie sprowadziłaś zagładę na ukochanego i swoich ludzi. Obie jesteśmy tym kim jesteśmy, ty masz tylko urodę i urodzenie.
- Twe słowa... - odpowiedziała z trudem Aila - Tylko po...potwierdzają mą rację.
Mimo bólu, uśmiechnęła się złośliwie.
- A i owszem, byłam chłopką, a teraz jestem potężniejsza niż najwięksi śmiertelni - uśmiechnęła się zabierając rękę. - A Ty kotku, jesteś nikim. Nawet jako szlachcianka znaczysz tyle ile mąż. Sama nic. Pusta, śliczna szlachecka dziewka myśląca o wielkości. Pył na wietrze.
Teraz to ona trafiła w czuły punkt Aili. Dziewczyna odwróciła wzrok, choć wrodzona zadziorność i tutaj znalazła ripostę.
- Gdybym była kimś w oczach takiego potwora jak ty... martwiłabym się o siebie. Wolę być pyłem.
Lukrecja pokiwała głową.
- Być. Byłaś, jesteś, będziesz. Nie martw się jednak. Niezależnie od tego, co uczyni ten łowca, będziecie ze sobą już tej nocy, nawet gdyby zabił Donatellę. - W jej oczach błysnęła złość.
Aila przygryzła wargę. Tego nie zamierzała komentować. Zastanawiała się jak uchronić męża, bo że dla niej ratunku nie ma... czuła to coraz bardziej. Może gdyby uwierzył, że ona pragnie tej przemiany? Westchnęła cicho.
- Oddamy cię i puścimy oboje, zapewne jutro będziecie już w Sion - kontynuowała. - Niezależnie od tego co się stanie za niespełna godzinę. - W jej głosie wyczuła nutę smutku. Wampirzyca martwiła się o siostrę w krwi, czy… przekonana była, że faktycznie niezależnie od wszystkiego jej ojciec w krwi ich puści?
Aila starała się jej słów nie brac do siebie, nie słuchać, nie robić sobie nadziei. Wolała więc zająć myśli czymś innym.
- Coście zrobili z Merlinem? - zapytała z mocą, jaką budziała w niej więź krwi.
- Och, nic mu nie zrobiliśmy... - odpowiedziała lekkim tonem Lukrecja.
- Łżesz!
- Ojej, ale się zdenerwowałaś - wampirzyca kpiła ze szlachcianki, dostrzegając nowy sposób by ją drażnić. - Ten stary pryk wrócił już do domu.
- Wypuściliście go? - Aila nie mogła uwierzyć.
- Owszem. Spełnił swoją rolę i przebudził naszego pana, a potem wypił jego krew...
- Trzy razy?
- A jak myślisz, głupia? - Ostry śmiech Lukrecji poniósł się po okolicy, odbijając od ścian jaskini. Aila spuściła wzrok. Jej autorytet... wampir, w którego dobroć i mądrość uwierzyła... teraz i on stał się marionetką. Choć nie chciała pokazywać po sobie uczuć, poczuła, jak do oczu napływają jej łzy.
Łzy porażki.
- Ale my tu sobie gadamy… - Lukrecja uśmiechnęła się i uszczypnęła lekko policzek szlachcianki tarmosząc jak małe dziecko - a chyba już gotowe? - Sięgnęła po coś rręką poza pole widzenia Aili.

[MEDIA]https://i.imgur.com/KRFQPRG.png[/MEDIA]

Wyciągnęła pręt żelazny zakończony czymś… żelazną literą M. końcówka była rozżarzona do czerwoności. - Ja myślę, że gotów, a Ty? - spytała z miną jakby naprawdę zależało jej na opinii Aili.
Krew odpłynęła z twarzy przestraszonej dziewczyny. Na moment zniknęła gdzieś cała jej buta, zastąpiona przez najczystszą postać strachu.
- Nie-ee...ni-ee - wyjąkała. - Nieeee...
- Masz szczęście mieć mężczyzna, którego emocje czyta się jak książkę. Ma do ciebie żal, złość, ale kocha, kocha bardzo. - Uśmiechnęła się. - Ten młodzik opowiedział o jego słabych stronach. O Elijasze, o zazdrości. Podobno wykastrował kogoś, bo na Ciebie zachłannie patrzył? Podobno nie mógł się pogodzić, że może tknąć Cię wampir, hm? - Obserwowała rozżarzone żelazo.
- To po to to? - zapytała Aila, nieco się opanowując, w końcu czy miała jakiś wpływ na to, co z nią robili? - Chcecie go upokorzyć?
- Aha! - Lukrecja ucieszyła się. - Naznaczenie… Znak mówiący “Tu byłem”. Znamię, że czyniący je w pewien sposób zawsze będzie w posiadaniu Ciebie… w oczach tego łowcy. Do śmierci. - Wyprostowała się. - Nalegałam, by Cię przy tym mój ojciec wychędożył, ale… my nie czujemy w tym przyjemności. Ot krew lepiej smakuje jak śmiertelnika doprowadzić do burzy emocji spełnienia… - zaśmiała się. - Ja lubię, on woli… inne przyprawy emocji w krwi. Ale to nawet lepiej! - Jej głos był radosny. - Sire cię nie tknie, ale Twój mąż w to nigdy nie uwierzy widząc znamię, choćbyś ze łzami zaklinała się na wszystko. Tylko gdzie…. - zastanowiła się przesuwając ręką po swym ciele.

Obojczyk, dekolt, pierś, brzuch, łono…

Coś jej błysnęło w oczach, gdy dotknęła wewnętrznej strony uda, tuż przy pachwinie.
Aila zamknęła oczy, nie chciała wiedzieć, kiedy i gdzie to się stanie.
- Skoro wiesz, że wiele przeszliśmy... Uwierzy mi, a ten znak... to będzie tylko kolejny dowód na to, jak wiele wycierpieliśmy, by razem być - powiedziała z mocą, choć pod powiekami czuła gorzkie łzy. Chciała by tak właśnie było, lecz czy w to wierzyła?
Poczuła zimną dłoń na policzku, Lukrecja pogłaskała ją delikatnie.
- Dobrze wiesz, że nie uwierzy - powiedziała łagodnie. - Zawsze gdy spojrzy będzie miał w myślach, żeś była chędożona przez trupa.
Ciche łkanie wydobyło się z gardła dziewczyny, która wciąż trzymała zamknięte oczy. Czuła, jak jej wola kruszy się, a ziarna wątpliwości wyrastają z ziemi.
Wampirzyca widziała to, z jej gardła wydobył się pomruk.
Aila poczuła język na uchu, a zęby przygryzły płatek.
- Prawe, czy lewe kochanie? - spytała szeptem.
Nie odpowiedziała. Wiedziała, że to bez znaczenia. Napięła tylko odruchowo mięśnie i czekała na ból który jednak nie następował.
Poczuła język na szyi.
- Albo ty wybierzesz, albo ja. Ale wtedy będą dwa. Drugi na policzku.
- Oby tobą tak się kiedyś ktoś zabawił... - warknęła we łzach szlachcianka, po czym cicho dodała: - Lewy...

Po chwili poczuła jak Lukrecja ściąga jej spodnie obnażając jej ciało.
- Mmmmmm - usłyszała. - Żal puszczać, śliczna jesteś nie tylko na twarzy. Aila poczuła dłoń nakrywającą jej kobiecość. Biło od niej zimno.
Wzdrygnęła się, lecz nic nie powiedziała, mając chyba nadzieję, że wampirzyca jednak się rozmyśli.
- A jak znajdujesz koncept moja droga - Lukrecja rzekła w zastanowieniu. - Gdyby Cię naznaczyć dokładnie w chwili największej rozkoszy? Mogłabyś prosto w oczy rzec ukochanemu, że to znakowanie nie było z przyjemnością? - zachichotała zaczynając poruszać palcami.
Aila zagryzła zęby. Przez chwilę sama w duchu walczyła ze sobą czy bardziej nie chce bólu czy upokorzenia. Pamiętając jednak sen i pełną rozpaczy minę Alexandra, wybrała to drugie.
- Życia by ci nie starczyło, by mnie tymi zimnymi paluchami podniecić - prychnęła z kpiną, zaciskając uda, by nie dopuścić wampirzycy głębiej.
- Wyzwanie! - W głosie Lukrecji było tyle entuzjazmu i radości, że to aż przerażało.


Aila usłyszała coś metalowego ciągniętego po podłożu i zaraz na jej prawym boku odczuła ciepło. Nieumarła siłą rozwarła jej nogi, a gdy szlachcianka chciała na powrót je złączyć poczuła opór. Wampirzyca usiadła bowiem lub przyklękła pomiędzy nimi.
Zaczęła spełniać swoją groźbę. Aila zastanawiała się ile dziesiątek lat doświadczenia ma w tym ta martwa suka. Bała się. Potwornie się bała. Lecz nie chciała ulegać nieumarłej. Po prostu nie chciała, nawet jeśli przypłaci to oszpeceniem. Może zresztą wtedy Alexander nie będzie cierpiał? Może sam porzuci ją w klasztorze i ruszy dalej u boku Giselle.
Łza spłynęła po policzku szlachcianki.
- A jednak... chłopka wie gdzie jej miejsce względem szlachetnie urodzonej. - rzuciła pogardliwie, czując, że wydaje na siebie wyrok śmierci... lub czegoś gorszego od niej, ale Lukrecja tylko się roześmiała kontynuując pieszczoty.

Wiedziała jak, wiedziała kiedy, wiedziała gdzie. Jakby najdrobniejszy skurcz ciała szlachcianki był dla niej niczym otwarta księga.

Z poczuciem wstydu Aila czuła, że ulega tej przyjemności i choć nie działo się to tak szybko, jak w śnie o dwóch kochankach, jej ciało zaczynało reagować na dotyk chłodnych, lecz jakże pewnych w swych ruchach palców.
- Nie dziwię się, że twój pan nie chce cię chędożyć... nikt nie chce... dlatego tylko szukasz ku temu okazji, co? - próbowała jeszcze zdenerwować wampirzycę, by tej obrzydzić pieszczoty. Odpowiedzi nie usłyszała i nawet ruchy palców wampirzycy nie zmieniły tempa. Doświadczenie, cierpliwość i…
Może najgorsze nie było to, co ją czekało, a co zapowiadał żar grzejący w bok. Była traktowana jak instrument, beznamiętnie. Nawet gdy śnił się jej Alex i Heinrich czuła pasję… Tu nie.
Lukrecja była zimna nie tylko w dotyku, ale i w emocjach przy tym, co robiła. A robiła to tak, że znać było doświadczenie dziesięcioleci i choć szlachcianka bardzo tego nie chciała i walczyła ze wszystkich sił, czuła, że powoli walkę tę przegrywa. Palce Lukrecji zaś metodycznie ślizgały się po jej intymności, obecnie wilgotne od jej soków, co było najlepszym dowodem na klęskę dziewczyny.
- Zostaw mnie! - krzyknęła Aila, nie znajdując już innego sposobu ujścia swojej frustracji - Zostaw!

Nie zostawiła.
Nie zmieniła nawet tempa.
To było nieludzkie, mechaniczne. Zmęczeni trubadurzy na szlacheckim ślubie nad ranem wkładali więcej pasji w trącanie strun.
Ale działało…
- Mhm, bioderka wyżej… - wymruczała wampirzyca, gdy ciało na ulotny moment oszukało szlachciankę.
- Srał cię pies! - prychnęła wściekła nie tylko na wampirzyce, ale i na siebie, wyżej uniosła miednice, wypinając kusząco pośladki.
Lukrecja wciąż bez emocji pieściła jej kobiecość. Jedyną różnicą było to, że miała lepszy dostęp i te same nudne mechaniczne, wyuczone i perfekcyjne ruchy palcami były pełniejsze.
- Zaraz zaczniesz jęczeć - przestrzegła niby w kolejnym geście upokorzenia. Bo Aila i tak ledwo powstrzymywała już wyrazy tego jak działa na nią jej dotyk.
- Nawet jeśli... - wysapała z trudem - Nie o tobie będę przy tym marzyć... - powiedziała z mocą. Wiedziała, że przegrała. Jej jaźń i jej ciało jakby rozeszły się. Nie potrafiąc już dłużej walczyć i wijąc się coraz bardziej w dybach, Aila zaczęła wspominać chwile spędzone z mężem. Ich pieszczoty nad jeziorem... wspólna noc po zaślubinach i to jak Alexandrowi udało się wybronić poczucie intymności na jej pierwszy raz, gorąca noc na sianie w chłopskiej zagrodzie, a po pięciu latach rozłąki pełne pasji wspólne momenty w klasztornej celi. Tyle pięknych chwil i nawet więcej przeżyli ze sobą, a teraz miało się to skończyć wraz z piętnem wstydu na ciele szlachcianki, po którym zapewne już nikomu nie pokaże swej nagości.
Jęknęła przeciągle z bólu serca i rozkoszy ciała, a zaraz potem prawie zakrztusiła się kolejnymi jękami. Jej wspomnienia pobudziły ją bardziej, a po pierwszym wyrazie rozkoszy Lukrecja nagle bez ostrzezenia zmieniła tempo pieszczot. Aila zachłysnęła się pomiędzy jękami i poczuła nadpływającą falę.
Wampirzyca też to zauważyła widząc reakcje jej ciała.



Gdy szlachcianką targnęło spełnienie, poczuła zęby wampirzycy wbijające się w pośladek. Ugryzienie nieumarłego… doświadczyła tego w lochach Kocich Łbów i to spotęgowało tylko uniesienie szczytu. Dziki, straszny wręcz ból na wnętrzu lewego uda znaczonego rozgrzanym żelazem, spiął się z bezbrzeżną rozkoszą.

Aila łkała, krzyczała, płakała i rzucała się, lecz na próżno. Nie było nikogo, by przyjść jej z pomocą. Ból upokorzenia i ból fizyczny zbiegały się w jedno. Gdy rozkosz mijała, ból pozostał i towarzyszył dziewczynie cały czas.
Lukrecja znów pojawiła się przed nią i przykucnęła. Odgarnęła spocone włosy z czoła Ailli.
- No to życzę moja śliczna… Dobrej przyszłości. - Złożyła na jej ustach namiętny, ale bardzo krótki pocałunek.
- Za kwadrans idziemy kochana - rzuciła nie odwracając się i wyszła z pieczary.


Upokorzona, upodlona i naznaczona leżała tak niedługo. Wkrótce do groty wszedł jasnooki wampir i Lukrecja.
- Czas - powiedział. - Uwolnij ją.

Wampirzyca zbliżyła się do Aili z kluczykiem i zaczęła otwierać dwie kłódy spinające dyby.
- Co będzie jak pójdzie gładko… to już wiesz. - zaczęła mówić spokojnym głosem. - Będziesz pewnie unikać miłości z ukochanym ile się da, by tego nie zobaczył. Jak przyprze, to będziesz się po kryjomu chędożyć z kim przygodnym za jego plecami. Ale… do czasu, w końcu odkryje to - powiedziała. - Jeżeli zaś Twój mąż zniszczył lub zniszczy Donatellę… I tak cię puścimy i jego też. - Uśmiechnęła się odkładając jedną z kłódek. Mimo to na twarzy miała napięcie, niepewność, strach? Widać siostra w krwi wiele dla niej znaczyła. - Zabić cię? Szybka śmierć, jego ból ale czasowy, uwalniający w końcu serce. Znajdzie inną, nawet jak wspominać cię będzie do końca życia. Śmierć twa w mękach tylko jedno u niego zmieni… poziom nienawiści do nas. Czyli nic. - Spojrzała Aili w oczy. - Zabić jego? Mała kara za zniszczenie mej siostry. Przemienić cię? Och, dla Ciebie splendor, a on ból będzie czuł, ale uzna cię za zmarłą. Może szybciej nawet wtedy uwolni swe serce od ciebie niż gdybyś po prostu umarła? - Wampirzyca znów uśmiechnęła się. - Nienawidząc cię i traktując jako wypaczenie tej którą pokochał. - Pogłaskała Ailę po głowie, a ona tym razem się nie odezwała, złamana wolą. Nawet się nie odsunęła.

Wampirzyca zajęła się drugą kłódką.
- Nos, wargi, dłonie… odjęte to od ciała. Język odcięty. Porżnięte bliznami ciało. Ni pocałować Cię, ni spojrzeć z pożądaniem, ni w objęcia wziąć bez odrazy. Nawet porozumieć mową czy pismem nie ujdzie. Będzie do końca życia wyrzucał sobie, że to jego wina co uczyniono, za śmierć jaką dał Donatelli. W tym stanie… nie porzuci Cię - szczęknęła druga kłódka - o ile ma w sobie choć resztkę człowieczeństwa. Będziesz chciała umrzeć odrzucając pokarm, wodę, to siłą ci wmusi. Gdy taka będziesz, to znamię niczym... jedynie najmniejszą z oznak twej krzywdy. Będzie czuł tylko miłość, ból i odrazę opiekując się kochaną kaleką.

Zdjęła dyby i ucapiła Ailę za kark, w której oczach znów z satysfakcją dostrzegła strach. Uśmiechnęła się.
Bez brutalności, ale zdecydowanie postawiła ją na nogi.
- Gdy miłość głęboka nie porzucają, kochana. Trwają przy okaleczonej z targającym ich bólem, każdego dnia. Co dnia z żalem wspominając swój błąd… Zadaną śmierć. Hołd dla Donatelli przez całe jego życie. Aż nie wytrzyma i się powiesi, a ty pozbawiona go może zdechniesz z głodu…
- Lukrecjo… - rozbrzmiał delikatnie upominający ton. Najgorsze to, że ponaglający, a nie podważający słowa nieumarłej. - Nie mamy czasu. Idź po tego młodzika i zabierz go na miejsce. Zapewne ten łowca kogoś przeznaczy na wymianę. Sprawdź czy bezpiecznie i zabij po cichu kogo on zostawił w zasadzce. - Wampir spojrzał na Ailę. - Bo zrobi to.

Szlachciance mignęła przez chwilę przed oczyma twarz Jiriego, celnego kusznika. Wedle słów wampira twarz Czecha zniknęła niczym zdmuchnięta świeca.

- Trwaj w mroku córko, młodzika przywiedź dopiero gdy Cię przywołam.
Lukrecja nie odpowiedziała. Ruszyła i minęła Ailę, która wciąż cierpiała z bólu. Szlachcianka dopiero wtedy zdała też sobie sprawę, że stoi w grocie ze spodniami i bielizną spuszczoną do kostek, jak zostawiła ją nieumarła po piętnowaniu. Zupełnie odruchowo zaczęła więc się ubierać, wodząc wzrokiem wokół. Lukrecja zniknęła. Wampir, który był jej panem, stał odwrócony plecami do szlachcianki i patrzył gdzieś w przestrzeń. Przestrzeń... Aila popatrzyła przed siebie. Tam za załomem skalnym kończyła się jaskinia.
Kończyła zaraz nad przepaścią...
Choć nie dała rady zaleczyć rany zadanej ogniem w pełni, zużyła vitae w sobie, by zabliźnić piętno na udzie. Zużyła nawet więcej, by nadać ciału nadludzkiej zwinności. Nagle zerwała się i ruszyła pędem do wylotu jaskini, by rzucić się w przepaść. To wszak byłoby najłaskawszym dla niej i jej męża w tej walce, której wygrać nie mogli.

Może gdyby to był dzień, zawahałaby się widząc wysokość, ale było już po zmroku… nie widziała nic prócz krawędzi półki skalnej widocznej w świetle księżyca. Przemknęło jej jeszcze przez myśl czy nie mając jej na wymianę, wampiry po prostu zamordują Alexandra i jego ludzi z zasadzki, aby nie ryzykować, że przepełniony bólem łowca uznając, iż nie ma nic do stracenia, w akcie zemsty zniszczy nieumarła brankę. Wobec wizji utkanych przez Lukrecję śmierć była jednak wybawieniem - dla nich oboje.
A może jednak on wcale tak mocno jej nie kochał?
Może znajdzie szczęście u boku innej.
Aila wybiegła na wąski parapet z zamiarem wyskoczenia wprost w objęcia kostuchy.

Owiał ją wiatr i otulił mrok, gdy spadała w dół.

Ileż mogła mieć ta skała, po której śmiertelnemu wejść nie było w mocy? Pięćdziesiąt brabanckich łokci? Sto?
Czy to starczy?
Musiało.
Zresztą nie skończyłoby się na tym i Aila jak szmaciana kukiełka po prostu spadałaby dalej w dół łagodniejszego już zbocza.
Spokój….
Czas jakby w miejscu stanął dla niej lecącej w dół na spotkanie skał. Mówi się, że konającemu przed oczyma staje całe życie, ale Aila w swych ostatnich chwilach myślała raczej o przyszłości, której nie będzie. Niezrealizowanych marzeniach, nieosiągniętych celach. Pomyślała o dwóch rozmowach z Alexandrem o dziecku.
Poczuła żal, ale i satysfakcję w swym spokoju, nie będą mogli jej dręczyć, nie będą mogli dręczyć Alexandra jej cierpieniem.

Poczuła jak za prawy bark chwytają ją ni to szpony, ni to pazury. Błoniaste skrzydła przesłoniły na chwilę widok księżyca.
Nietoperz? Niemożliwe… tak wielkich nietoperzy na świecie nie było.
Coś targnęło ją w górę i cisnęło w bok.
Upadając straciła przytomność.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-10-2017, 17:17   #18
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Ocknęła się w czyichś ramionach, niesiona przez ciemny zagajnik porastający skraj doliny.
Przypomniała sobie swój skok, lot ku skałom, ogromnego nietoperza i upadek w górskie krzewy o wiele mniej intensywny niż z wielkiej wysokości.
- Może Lukrecja się myliła? - usłyszała głos niosącego ją wampira. - Może masz w sobie jednak ducha?
- Nawet jeśli... wy go nie macie - powiedziała z pogardą. Nawet umrzeć nie było tak łatwo... Coś jednak w niej pękło, gdy skoczyła. Przestała się bać tych potworów. Jedynym strachem w niej była myśl o uczuciach Alexandra, które już straciła lub niedługo utraci na zawsze.
Nie odpowiedział jej.

Szedł jakiś czas w milczeniu.
- Przekonaj małżonka by Cię stąd zabrał - rzekł po długich minutach. - Puścić was z wiedzą o nas i naszej kryjówce to tyle co nic. Jeszcze tej nocy wszak ja i me córki opuścimy dolinę. Wiedza o nas nic wam nie da.
- Nie zamierzam spełniać waszych poleceń. Sama Lukrecja chciała mi język ucinać i kalekę ze mnie uczynić, tedy może już teraz ją wyręczę? Moje życie zrujnowane... przez was... i przeze mnie samą. - Była przepełniona dziwnym spokojem, jak człowiek, który pogodził się, że zaraz ocean zaleje jego wieś.
- To nie polecenie. To rada dziewko. - Wampir ton głosu miał beznamiętny, prawie że znudzony. - Przekonasz go byście wyjechali, to będziecie żyć, jeżeli zaś łowca będzie koniecznie chciał nas dalej ścigać, umrze. Zrobisz co uważasz. - Poczuła jak gorejące w ciemności oczy zwróciły się na nią. - A życie zrujnowane będzie mieć każden, kto targa się na bogów. Bo dla was, śmiertelnych, tym właśnie jesteśmy. Hm, raczej będziemy. Jak spacyfikuje się takich kretynów jak Merlin. Do ostatniego.
Uśmiechnęła się krzywo.
- Elijah też tak mówił. I ta pewność łeb go kosztowała. Tym właśnie sami na siebie bicz kręcicie... pychą.
- Słaby szaleniec opętany nostalgią do ludzi… - w tonie usłyszała pogardę - i przywiązany do swych ghuli. Zniżający się by interesowały go uczucia śmiertelnych. Jak chłop w zagrodzie zafascynowany bydłem. Ot i zginął, bo był głupi. Nie wszyscy my tacy.
- A jednak to ty licytujesz się ze śmiertelniczką. - zauważyła z ironią kasztelanka.

Z oddali dobiegł ich łoskot kopyt. W cichej nocy dźwięki niosły się daleko. Między drzewami w oddali zamigotały pochodnie, ale nie dało się rozróżnić skąd i dokąd jeźdźcy jechali, ani ilu ich było.
- Twój mąż obstawia teren… - Księżyc ukazał Aili uśmiech na twarzy wampira. - Nie umknąć nam po wymianie, my biedni nieumarli… nie umknąć. - Westchnął udawanie. - Niczego się nie uczycie. Lukrecja będzie miała trochę zabawy, a twój mąż w swej pysze zabił właśnie kilku ludzi. Jesteście żałośni… - Nawet nie zmienił tempa marszu.
Aila nie odpowiedziała, zawieszona pomiędzy racjami nieumarłych i żywych. Wiedziała, że wampir ma rację, jak również wiedziała, że Alexander nie mógł po prostu siedzieć z założonymi rękoma.


Docierając nad potok w umówione miejsce już z oddali widzieli pochodnie trzymane przez dwóch rycerzy siedzących na rumakach. Jednym był Alexander, bez hełmu. Aila po raz pierwszy widziała go w pełnej zbroi, dużo lepszej niż tej na Kocich Łbach. Drugi rycerz pancerz miał niewiele gorszy, też z gatunku pełnej płyty, ale strasznie zapuszczony jakby dawno nikt się nim nie zajmował. Miał na sobie hełm, a na piersi jakę z wyszytym herbem czarnych skrzydeł w złotym polu.

[MEDIA]https://i.imgur.com/q2SYdZl.png[/MEDIA]

Pomiędzy rycerzami, a właściwie to pomiędzy ich wierzchowcami, stały dyby, a w nich zakuta była kobieta, lecz Aila nie potrafiła jej rozpoznać, bo długie ciemne włosy opuszczonej głowy osłaniały twarz.
Wampir stał chwilę trzymając szlachciankę w żelaznym uścisku.
- Jednak wymiana… - Powiedział wciąż bez emocji.
Do Alexandra podjechał Noel cichcem coś tłumaczył.
- “Ludzie na miejscach panie” - rzekł cicho nieumarły jakby czytał z ruchu warg.
Aila zdała sobie sprawę, że ci ludzie już zapewne nie żyją. Znów ta twarz Czecha, ostatnim razem jak go widziała patrzył na nią z pogardą. Teraz jednak nie czuła w tym swojej krzywdy a jego. Obserwowała to wszystko ze smutkiem, nie mówiąc nic, nie mogąc zrobić... ot, piękna lalka - do której to roli zawsze ją chowano.

Nieumarły postawił ją na ziemi i wyszli w obręb światła, ona delikatnie przy tym utykając. Wampir przystanął ze dwadzieścia kroków od obu rycerzy. Puścił dziewczynę spoglądając na Alexandra. Tymczasem Noel podjechał z jucznym koniem na którym było owinięte w koc ciało. Zdjął je i ułożył pod dybami.
- Zgadzam się na podwójną wymianę - powiedział Alexander i wskazał ruchem głowy ciało obok Donatelli. - Pokaż mi Bernarda.
Wampir kiwnął głową.
- Przywiedź go Lukrecjo - rzucił w mrok nie odwracając nawet głowy.
Chwilę czekali ale nie wydarzyło się nic.
- Lukrecjo - powtórzył.
Odpowiedziała mu cisza.

Noel odwinął część koca i w świetle pochodni zamigotało złoto włosów, zajaśniała trupioblada skóra.
- Uciekaj Ailo! - krzyknął Alexander ruszając do szarży, tak jak i drugi rycerz. Noel podniósł zza dyb Donatelli napięta kuszę. Spomiędzy drzew zaczęli wylatywać jacyś ludzie..
Szlachcianka posłuchała, choć nie wierzyła, by mieli jakieś szanse, ale sama wolała zginąć walcząc. Spaliła więc kolejną porcję vitae, którą karmiła ją wampirzyca i z nadludzką zwinnością rzuciła się do ucieczki. Wampir już miał ruszyć za nią i ją pochwycić, gdy dwa bełty przebiły jego ciało. Nawet nie zawył. Po prostu spojrzał zdziwiony, a potem podniósł oczy na Alexandra. Był w nich nadal ten sam niezmącony spokój, choć brwi zmarszczyły się gniewnie.
- Jeszcze się spotkamy, łowco - powiedział i nim pierwszy człek do niego dobiegł, rozwiał się w mgłę.
Zniknął.

[MEDIA]http://i137.photobucket.com/albums/q217/Taliesin_ttlg/son%20of%20dracula/sonofdracula_mistform.jpg[/MEDIA]

Obaj jeźdźcy wstrzymali konie, aż kwiknęły.
Alexander zeskoczył na ziemię chcąc jak najszybciej dobiec do Aili, czego nie powinien tak zuchwale robić ubrany w pancerz. Przewrócił się i nieporadnie zaczął wstawać.
Ona zaś zatrzymała się kilka kroków przed nim. Nie podeszła jednak. Jej dłonie drżały, zaciśnięte w pięści. Z oczu płynęły łzy, gdy patrzyła na małżonka.
Wstał i podbiegł do niej z łomotem blach, po czym opadł na kolana i objął jej nogi.
- Ailo…. - oczy mu się zaszkliły, na twarzy miał bezmiar ulgi.
Nie wiedział, że objął jej uda tak, że niezagojone całkiem jeszcze piętno zapiekło, przypominając o sobie i wstydzie, którego doświadczyła szlachcianka w niewoli i który sprowadziła na swego małżonka, choć ten o tym jeszcze nie wiedział. Wciąż milcząc stała jak słup soli. I tylko jej dłoń niepewnie wysunęła się do przodu, by pogładzić Alexandra po głowie. On jednak przylgnął do tej dłoni ustami całując ją. Drugi z rycerzy wydawał polecenia ludziom.
- Jesteś bezpieczna… - bękart szeptał pomiędzy pocałunkami składanymi na smukłych palcach.
Ona jednak wciąż stała przed nim tak samo i milczała. Gdyby nie łzy płynące z oczu, mógłby kto ją za rzeźbę wziąć raczej niż żywą istotę.
Wstał i wziął ją w objęcia.
- Ailo…? - Chyba źle interpretował jej brak reakcji. Na jego twarzy wykwitła rozpacz. Odzyskał ją, ale ona już go nie chciała…
- Znów ratujesz wszystkich... podczas gdy przeze mnie giną... jesteś niesamowity. - powiedziała, lecz głosem pozbawionym radości.
- To nie ja w większości. Jiri, Hans, im dziękować - odrzekł patrząc uważnie w jej oczy. - Kochana, cóż oni Ci zrobili? Nie cieszysz się, Ty już mnie nie… - Urwał przybity własnymi słowami.
Uśmiechnęła się smutno, czule dotykając jego twarzy.
- Oni nas zniszczyli... moje ci...ciało... - tylko tyle udało jej się powiedzieć, nim podjechał do nich drugi rycerz.
- Wrócić może - zadudnił spod hełmu, głos Aili wydał się znajomy skądś. - Byle do świtu…
Alexander nie słuchał go, tylko kiwnął głową.
- Zni… zniszczyli? - szepnął do małżonki.
Spojrzała na niego z bólem.
- Cofam swoje słowa Alexandrze. Nie musisz odwoływać Giselle. Możesz... możesz z nią sobie życie ułożyć, o mnie się więcej nie troszcząc. Bezpieczna jestem teraz - mówiła z trudem, bardzo cicho.
Rycerz ze skrzydłami w herbie odjechał, ludzie zaczęli ciągnąć dyby z Donatellą, ale szło im nieskładnie. Ciężkie było cholerstwo, a ci zbrojni wymizerowani i słabi. Noel, Bernard i Jiri stali niedaleko w pogotowiu, choć ten drugi ledwo na nogach się trzymał i kuszy nie potrafił unieść do poziomu.

Alexander milczał za to, był zdruzgotany.
- Kochana, cóż Ty mówisz? - szeptał nie wypuszczając jej z objęć - Chcę Ciebie. Z Tobą układać życie. Pal licho rytuały!
- Chcesz, bo jeszcze nie wiesz... - odpowiedziała z goryczą, po czym odetchnęła zbierając się na odwagę. - Coś mi zrobili... pokażę ci, ale musimy w bardziej ustronne miejsce się udać. Potem powiesz, czy faktycznie mnie chcesz.
Skinął głową powoli nie bardzo rozumiejąc o co może jej chodzić.
- Pójdźmy. Tej nocy musimy czujni być, lepiej nam nie zostawać tu dłużej.
Blaszaną rekawicą ujął jej dłoń. Metal był chłodny jak dotyk... innych rąk. Wzdrygnęła się cofając palce. Dopiero po chwili, gdy spojrzał na nią zdziwiony, chwyciła go niepewnie za rękę.


Był wczesny wieczór i normalnie powinny trwać poprawiny… ale nie trwały. W namiocie Aleksandra, przy wozie, oraz na placyku przed karczmą siedziało, lub leżało wielu ludzi. Kilkudziesięciu na pierwszy rzut oka. Brudni, wymizerowani, bladzi wielu krańcowo umęczonych. Wiele kobiet ze wsi nosiło im strawę. Donatellę wyciągnięto z dyb i też owinięto w koc. Obie ‘siostrzyczki’ złożono w alkierzu, a Noel i Jiri stanęli na straży. Rycerz ze skrzydłami w złotym polu w herbie nie zsiadał z konia, a raptem kilku wymizerowanych zbrojnych nie odłożyło improwizowanej broni z cepów siekier i wideł.
Część wieśniaków też przy broni była, gdzieś zalśniła kosa. Kilka ognisk, wiele pochodni… oj dziwne to były poprawiny w Wygódkach.

Alexander wprowadził Ailę do alkierza i zamknął drzwi.
Zaczął rozplątywać rzemyki by pozbyć się zbroi gdy ona patrzyła na męża chwilę, po czym sama zaczęła mu pomagać zbroję zdejmować. Nic jednak przy tym nie mówiła, a jej twarz jakby wykuta z kamienia była. Gdy opadła ostatnia blacha bękart odwrócił się do małżonki i znów wziął w objęcia.
- Przecież wiesz, że cokolwiek to jest… i tak będę Cię chciał - powiedział z przekonaniem. - Oszpecenie mi furda, gdy nie piękne ciało jeno w Tobie ubóstwiam.
- To nie tylko ciało... -odrzekła wysuwając się z jego objęć. Oczy miała zaszklone a przez drżący podbródek z trudem mówiła wyraźnie. - Oni... złamali mnie.
Powoli zaczęła rozsznurowywać swoje spodnie.
On nie pytał więcej.
Tylko patrzył czekając na odkrycie, o co jej chodzi.
Zdjąwszy z trudem skórzane nogawice Aila przysiadła na łóżku i nie patrząc na niego, rozchyliła uda, prezentując piętno z inicjałem imienia wampira.


- Nie tknął mnie, ale mówili, że i tak mi nie uwierzysz - tłumaczyła przy tym cicho, jakby bez wiary, że to coś może dać. - Ona jednak... piła ze mnie, a jak sama mówiła, lubi pić z ludzi w największym momencie ich uniesienia... - Przełknęła nerwowo ślinę. - Tako i ze mną było. Opierałam się, lecz... rady nie dałam, tedy pogardy jestem godna. Rozumiesz zatem, że... z inną lepiej ci będzie. A ja... ja wam jak najlepiej życzyć będę... - mówiła z rosnącym trudem, bo znów szloch rwał się z jej piersi.
- Nie tknął mówisz… Alex rzekł grobowym głosem odchylając lekko jej udo by lepiej widzieć literę. Znamię było zaleczone, ale vitae nie mogła rugować tej skazy z jasnej skóry dziewczyny. Paradoksalnie wyglądało to… ładnie i pobudzająco w takim miejscu, tuż przy… No ale fakt skąd się to wzięło to zupełnie co innego.
- Nie tknął… a naznaczył jak by to uczynił, picie w momencie uniesienia… - szeptał jakby nie do końca wszystko rozumiał. Dotyk miał jednak delikatny, nie cofał się, nie patrzył z obrzydzeniem ani pogardą, a ona czekała, nie dopuszczając jednak w sercu nadziei. Czekała na wyrok.
Na jego twarzy zobaczyła, że Lukrecja chyba miała rację. Chyba nie uwierzył, że wampir jej nie posiadł skoro zostawił w tym miejscu stygmat, a swej córce dał pić z naznaczonej branki doprowadzonej do uniesienia.
- Powiedz mi tylko jedno… - rzekł cicho wpatrując się w wypalone znamię. - Naprawdę się opierałaś i co ci uczynili, to gwałtem? - Nakrył dłonią ten znak tuż przy pachwinie. Z pewnym napięciem wpatrywał się teraz w jej naznaczoną wstydem twarz. Widziała w jego wzroku ból, i napięcie.
To spojrzenie łamało jej serce na nowe miliony kawałków. Zamknęła na chwilę oczy.
- Wyzywałam ją, chciałam by mnie biła, lecz ona... ona robiła swoje. Po prostu... po prostu wiedziała, że jej ulegnę. Mogłam krzyczeć, mogłam płakać, mogłam grozić... Choć nie błagałam. Teraz sama nie wiem czemu, wydawało mi się, że resztki godności w ten sposób zachowam... jak i przez to, że gdy już... już nie mogłam się powstrzymywać, jeno o tobie myślałam, o naszych wspólnych chwilach. To też może i dla mnie zgubne było, lecz... nie chciałam... nie chciałam myśleć o tych trupach.

Milczał przez jakiś czas może nie do końca świadom, jak każda chwila tego milczenia rozkrusza jej serce.
W końcu zabrał dłoń.
Pochylił się i czule ucałował jej skórę w miejscu naznaczenia.
- Jako mówiłem - słyszała ciche słowa, nie widząc teraz twarzy małżonka. - Jam nie o ciało Twe tak zazdrosny jak o myśli i serce… jako i to, że kto mógłby cię posiąść… we władzę wziąć… - Całował, a na skórze poczuła jego łzy. - Jak Roderick, jak oni. To… ten znak to ma wina jeno. Tylko ma. Wybacz mi… błagam, zrobię co zechcesz, ale wybacz… - szlochał. - Mogliśmy z klasztoru Merlin po prostu odjechać… alem chciał więcej, zdjęcia więzów... To co Ci zrobili, to za mało, by Cię odtrącić, czy wstrętem na znamię patrzeć. Ty mnie nie odtrącaj za to com uczynił, proszę…
Ona znów pogładziła jego włosy delikatnie. Głaskała go tak, pozwalając się wyszlochać. Dopiero gdy opanował nieco emocje, odezwała się.
- Nie mam co ci wybaczać. Obojeśmy winni... wielu, wielu przewinień. A największym chyba to, żeśmy się szczerze pokochali, choć mieliśmy być marionetkami w teatrze nieumarłego. Psem i kotem trzymanymi razem tylko po to, by dostarczać panu perwersyjnej radości, gdy patrzył będzie, jak walczą o jego uwagę.
Westchnęła.
- Nie wiem jak po tym wszystkim mamy żyć razem, jak się kochać... może czas zaleczy rany, lecz teraz niemożliwe mi się to wydaje z tym... - spojrzała z obrzydzeniem na swoje udo - Nie wiem co robić Alexandrze. Nie wiem co teraz...
- Taki miał cel? By nas tym stygmatem rozdzielić? - Zaczął powoli obrysowywać wskazującym palcem znamię. - Elijaha w zamiarze miał byśmy walczyli ze sobą o niego i byś była narzędziem mego upadku. Wyszło z tego, żesmy się pokochali i wolność nam przywróciłaś. Raz już zatem przeciwnie nieumarłemu wyszło niż zamierzał, teraz też takbyć może… - Wodził palcem po hanbiącym znaku. - Chcę Cię, kocham i pragnę, to znamię jak najczęściej chciałbym widzieć. Nie symbol upokorzenia twego i naszego rozłamu w nim znajdować, a twej siły i tego, żeśmy nawet temu się oparli trwając w miłości. - Znów ucałował jej skórę.
- Tako i ja im mówiłam... - powiedziała na to z nadzieją, ale po chwili wróciła gorycz do jej głosu. - Lecz wyśmiała mnie i złamała, wizje snuła naszego upadku... mówiła, że jeśli siostrę jej ubijesz, to też mnie puszczą, lecz okaleczoną... byś czuł się winny, byś sam chciał w cierpienie się wpędzić i mną zajmować patrząc każdego dnia na me kalekie ciało, nie mogąc się porozumieć, gdyby mi język wyrwali... - Głos jej się załamał. Zaczęła płakać rozpaczliwie.

Przemieścił się natychmiast wyżej i legł na niej obsypując twarz pocałunkami. gładził po włosach i policzkach.
- I gdzie jej groźby? Gdzie? Nie zabiłbym jej żeby co Ci groziło, a one teraz tu. - Zerknął wymownie pod ścianę. - Pal się wbije przed ranem na placu. Przywiążemy ją, obudzimy. Tuż przed promieniami słońca ujrzy nas razem. Ciebie niezłamaną z kochającym mężem u boku. Ni znamię ni nic jej przepowiedni nie spełni.
- Alex... - Oplotła mu ramionami szyję i wtuliła z tęsknotą ściskając tak, że nawet z niego dech uszedł, całe swe uczucie w tym uścisku odzwierciadlając.
Pocałował ją mocno.
- Nie wypuszczę cię już - w oczach zagrały mu figlarne ogniki - a byś nie myślała, że jeno tak mówię, iż mi on nie wadzi i nie odraża - dotknął palcem znamienia. - to kochać się z Tobą chcę nigdy po ciemku, nigdy pod pierzyną - zażartował by rozweselić trochę tak zdruzgotaną ostatnimi wydarzeniami dziewczynę, a ona uśmiechnęła się przez łzy. Na początku niepewnie, drżącymi jeszcze ustami, z każdą chwilą jednak jakby słońce zza chmur wychodziło.
Uniosła głowę, by pocałunek powtórzyć, lecz wstrzymała się. Mrok wciąż był w jej duszy, dopóki Lukrecja żyła. Odruchowo spojrzała na dwa ciała w kącie.
- Sama chcesz ją przywiązać? - spytał gładząc jej włosy uspokajającym gestem. - Przed świtem?
Przestraszyła się.
- Nie... ja... ja chyba nie dałabym rady... - powiedziała zaszczutym głosem. To było coś, czego u Aili nikt nigdy by się nie spodziewał.
- A Theresa?
- To nie to samo... boje się, że ucieknę, gdy ona zacznie... mówić znów... wizje roztaczać... - Westchnęła. - Nie mam siły Alexandrze, nie dziś... więcej nie wiem czy zniosę bez pomieszania zmysłów...
- Jak zechcesz, ale o świcie trzeba. Odkładać tego nie ma co, bo ryzyko, że tamten odbić zechce. Nawet tej nocy… Z drugą co czynimy? Też na słońce?
- Źle mnie zrozumiałeś, ja by i teraz ja ubić chciała - rzekła szlachcianka odzyskując nieco dawnego tonu, gdy strategicznie myśleć zaczęła. - Dwa razy z niej piłam, bo mnie przymusiła, tedy trzeci... sam wiesz. Jednak wizja, by nas zobaczyła razem w promieniach wschodzącego słońca kusząca jest. Nie będziemy jednak całkiem okrutni, niech umrą razem. To ich pan zostanie samotny... przegrany. - Odetchnęła, coś sobie uświadamiając - Lecz niecałkiem...
- Niecałkiem? - Alexander nie zrozumiał. - Dzieci krwi straci, w tym miejscu już nie będzie mógł się ukrywać. Z niczym zostaje. Tylko z bólem.
Dziewczyna odgarnęła włosy za ucho, wyraźnie strapiona.
- Jest jeszcze jedno... On... on związał krwią Merlina. Dlatego go puścili.
Alexander zatrzymał dłoń.
- Ten… wampir, stał się… sire Twojego sire? - Włosy stanęły mu dęba.
- Tak mi powiedziała... może to kłamstwo, ale... ale chyba sprawdzić to trzeba.
- Donatella mówiła mi, że Merlin w klasztorze. - Bękart przekręcił ciało ześlizgując się z Aili. Położył się teraz na boku przy niej. - Pomyślałem, że to jego intryga jakaś, że śmieje się wpuszczając nas w fałszywe pójście mu na ratunek. Jeżeli związali go… to noc wesela była trzecią…

Widział ile ją to kosztuje... sama związana więzami była, choć nie tylko z przymusu, ale i własnej woli. Wydawało się, że Aila szczerze wierzy w mądrość Merlina, tedy jego los tym bardziej ją bolał.
- Musimy sprawdzić... gdy wracać będziemy... - wyszeptała.
Skinął głowa w zamyśleniu.
- A jeżeli ten wampir wie, żeś jego służką i przykaże Merlinowi… - Nie dokończył.
Zrozumiała.
- Tedy lepiej, bym się w klasztorze nie zjawiła... - dokończyła. Po chwili coś jej zaświtało. - A ten drugi rycerz? Kto to?
- Hans von Hallwyl. - Alexander uśmiechnął się. - Ród to jeden ze szlacheckich, szwajcarskich. Nie tak znaczny, niepotężny, szczególnie, że tu w Szwajcarii mieszczanie raczej u władzy. Ojciec jego od dwóch lat niemocą złożon… a młodszy brat mu nienawistny, z innej matki zrodzony, nad ojcem opiekę przeją,ł a na starszego brata, Hansa, morderców nasłał. Póki żyje ojciec Hansa pod opieką młodszego brata zarządzającego wszystkim, ten ukrywać się musi.
- Jak tyś go znalazł? I on nam pomógł tak sam z siebie? - Zdziwiła się Aila, łzy ocierając rękawem.
- Sama go spytaj. Chciał ci za coś podziękować... - Zrobił udawanie gniewną minę. - Ale tak, to Cie do niego nie puszczę. - Tknął jej biodro, wszak nadal była tak jak okazując mu znamie położyła się na łożu.
- Ach... - dopiero teraz się zorientowała, że ma na sobie jeno spodnią bieliznę. Wstała, by przebrac się w suknie, która tak ranić jej uda nie będzie, a i bardziej obyczajna się zdawała. Nim jednak podeszła do pakunków, dłoń Alexandra chwyciła lekko i w oczy mu spojrzała.
- Kocham Cię... - szepnęła.
- Ja Ciebie też - odpowiedział z uśmiechem i pocałował ją w czoło.
- Albo nie trafiłeś, albo się mnie jednak brzydzisz... - rzekła z udawaną rozpaczą. Widać szlachcianka wracała do siebie, znów odnajdując w sercu wiarę w ich uczucie.
- Zawsze trafiam gdzie celuję! - Uniósł się żartobliwą pychą i klepnął w pośladek. - Nooo… prawie zawsze. Przebierz się, ja poczekam, nie chcę samej Cię zostawiać.
- Dziękuję - powiedziała i sama go w usta pocałowała, choć lekko i szybko. Potem zaczęła się przebierać w suknię, którą nosić miała na weselu, lecz że na nim nie była - wciąż więc świeżą i czystą.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-10-2017, 09:44   #19
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


Gdy wyszli, Aleksander kazał Jiriemu, Noelowi i Bernardowi strzec izdebki. Wszyscy trzej ledwo na nogach się trzymali, dwaj z niewyspania i zmęczenia, trzeci z osłabienia. Powagę sytuacji jednak znali i wedle zasady “byle do świtu” zalegli gotowi w alkierzu.

Aila szukała Heinricha, ale nikt nie wiedział, gdzie on się podział. Rozgardiasz wciąż panował, a wśród bladych, wyzerowanych ludzi koczujących na placu, bardzo wielu było starych, wyżej czterdziestki.
- Tych biedaków uwolniliście z ich więzienia? - zapytała męża i nie czekając odpowiedzi, zaraz dodała: - Mówili przy mnie o tym, lecz na własne oczy nie widziałam.
- Tak, w jaskiniach u podnóża góry byli. Wśród nich Bernard. - Alex pokiwał głową. - Ciebie tam nie znaleźliśmy, a ich sługa krwi co nimi tam się zajmował, rzekł o leżu na szczycie. Jednak dojść tam się nie dało, chyba żeby wierzchem na górskiej kozicy. Uznalim, że po zmroku jedno z nich, lub oboje z Tobą, przyjdzie po Bernarda aby wziać go na wymianę. Rzeczywiście, przyszła. Lukrecja nie spodziewała się niczego.
- Sprytnie - potwierdziła Aila, słuchając opowieści.
- Gdyby nie śmierć Otta, to byśmy nie znaleźli.
Cóż mogła rzec? Że nie zginął zatem na marne? Brzmiało to jak usprawiedliwienie jej nieodpowiedzialnego zachowania w trakcie wesela. Nie skomentowała więc, pozwalając sie prowadzić do rycerza, niejakiego Hansa.

Alexander nie powiódł jej do samego zbrojnego, bo pozostawiwszy ją podszedł do karczmarza Filipa, który był blady jak ściana. Wrócił wszak kowal i część zaginionych przez te ostatnie lata… Nie wiedział czy ktoś może coś wiedzieć o jego spotkaniach z Lukrecją, nie wiedział też czy Alexander nie wyjawi tego wsi. Pewnie rozszarpali by go na strzępy.

Hans von Hallwyl jak mówił o nim bękart nie był już konno, ale cały czas miał na sobie hełm. Chyba nie zauważył z początku podchodzącej szlachcianki, obserwując przestrzeń między chałupami, dróżkę do potoku.
- Guten Tag - przywitała się uprzejmie, nie chcąc podchodzić mężczyzny całkiem z zaskoczenia. Wiedziała, że tu wszyscy nerwy mieli napięte dopóki noc nie minie.
Odwrócił się.
- Guten Abend schöne Dame.
- Dziękuję za pomoc, zjawił się pan jakby pana anieli przynieśli... - rzekła, podchodząc bliżej i zastanawiając się skąd zna ten głos.
- Nie przynieśli - odparł już po francusku, ale ze strasznym akcentem. - To ja właśnie doznaję zwiastowania.
- To znaczy? - zaciekawiła się.
- Stoję, w noc patrzę, aż tu anioł z nieba zstępuje “Guten Tag” rzecząc.
Roześmiała się dyskretnie, bo cała sytuacja wszak wciąż do śmiechu nie była.
- Proszę tak nie mówić. A już szczególnie nie przy moim mężu. Chciałam panu po prostu osobiście podziękować za ratunek. Ja myślałam... - Przełknęła ślinę. Mówienie o tym, czego doświadczyła w niewoli, wciąż było dla niej trudne.
- Nie powiem przy nim, bo gdyby zaprzeczył żeś Pani aniołem, to na kopie musiałbym go wyzwać. I nie mi dziękuj, to ja Tobie podziękowania winienem.
- Nie bardzo wiem za co. - Przyjrzała mu się, pod hełmem próbując twarz zobaczyć jednak przyłbica szczelnie ją zakrywała.
- Powiem, jeżeli spróbujesz zgadnąć - odpowiedział z humorem.
Zaniemówiła. Nagle przed oczami stanęła jej wizja ze snu, który miała w pieczarze o Henrichu i Alexandrze.
Czerwienią zapłonęły jej policzki.
- To... ty. - powiedziała niemądrze.
- To nie zabrzmiało jak próba zgadnięcia.
- Alex mówił, że musisz się ukrywać... teraz już rozumiem... - Starała się skupić na rozmowie, choć wciąż miała przed oczami wizję Henricha, jak bierze ją brutalnie, po niemiecku wykrzykując przy tym polecenia. Odruchowo cofnęła się dwa kroki.

To go zdziwiło.
- Uchybiłem czymś? Jeżeli tak to nie wiem w czym i uwierz że niespecjalnie…
Aila szybko pokręciła głową.
Musiała wziąć się w garść!
- Nie, ja po prostu... zdziwionam... panie.
- Radość to uczucia w Tobie wzbudzić Pani, które przykre nie są a duszę unoszą. Choćby jedynie zdziwienie. - Spojrzał w prawo i w lewo. - Ale to wciąż tajemnica. Wieśniacy myślą… - urwał, bo ktoś obok nich przeszedł. - Odstąpmy kawałek. - Wskazał opancerzoną dłonią skraj placu na uboczu, gdzie nikt się nie kręcił i tylko stały porzucone dyby z których wyjęto Donatellę.
Gdyby ją tak teraz w nie zakuł, byłoby jak we śnie... Aila przygryzła wargę, starając się uciec tego rodzaju wizjom.
- Wciąż nie wiem za co mielibyście mi dziękować - odezwała się, gdy oddalili się nieco, podchodząc do dybów.
- Żeś mnie przebudziła… Brat mój młodszy czyha na me życie i majątkiem w imieniu ojca zarządza, ukrywać się muszę nim schorowany rodziciel nie umrze, wtedy dopiero jako prawny dziedzic… - przejechał pancerną rękawicę po drewnie - powrócić mógłbym, majątek przejąć, brata od możliwości polowania na mnie odsunąć, albo i go ukarać. - Najgorsze w tym wszystkim było, że nie widziała jego twarzy, tylko głos. Jak we śnie. Nie widziała mimiki, ani tego czy na nią patrzy, a jak tak to… gdzie.
- Dalej nie wiem gdzie tu moja pomoc... - rzekła, odwracając głowę i błądząc wzrokiem po okolicy.
- Przez rok ukrywałem się mieszkając nad bydłem i udając parobka w zapadłej górskiej wsi. Bałem się. Choćbym i do Francji pojechał, to może i tam w nocy sztylet w plecy, lub w brzuch podczas snu. - Hans zdjął pancerne rękawice. - Twój mąż, jego ludzie… słyszałem coś uczyniła podczas wesela… oni widzą w tym niepotrzebne ryzyko, ale to ludzie z ludu, nawet jak szlachetni w duszy. Życie dla nich najważniejsze. Tyś sama z mieczem poszła wampira szukać. Rycerska odwaga, chęć działania. Masz to w sobie. Przepiękna Pani, niewiasta, a rycerską dusze posiada. Pomyślałem wtedy… a cóż ze mną się stało, żem zmienił się w to kim byłem jeszcze wczoraj. Zaszczuty, czekający, bojący się. Schöne Dame mit schwert. Nie chcę tak dalej, nie mogę. Ot przebudziłaś, zatem wdzięczność winienem.
Zdziwiona wielce słowami rycerza Aila znów mu się przyglądała intensywnie starając się dostrzec fragmenty twarzy. Zawstydziła się tym nieco, gdy pomiarkowała, jak się zachowuje. Splotła dłonie na podołku i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Myślę, że to nie przebudzenie, a potrzeba działania przemogła bezsilność, bo odwaga zawsze w tobie była, mój panie. Nie wiem, coście z Alexandrem uradzili, ale myślę, że z radością przyjmiemy cię do naszego orszaku i w Kocich Łbach ugościmy dopóty twoja sytuacja rodowa się nie zmieni. Jeno problem widzę, bo teraz... - spuściła oczy - małżonkę masz przecież.

Milczał długo przyglądał się jej? Wciąż nie widziała jego oczu.
- Jesteś Pani kimś, kto w ludziach w mocy jest szaleństwo wzbudzać. Chciałem sam na zamek mego ojca jechać dość mając ucieczki i stanąć twarzą w twarz, może zginąć. Tu bym niczem żywy trup bym był. - Ujął jej dłoń i dosyć symbolicznie się pochylił, ucałowac jej nie mogąc wszak. - Na waszym zamku też bezczynność i czekanie, ale milsza niż wszystko inne co mógłbym chcieć i czynić. - Temat małżonki pociągnięty przez rycerza nie został.
- Przynajmniej żyłbyś panie jak szlachcic i kontakty mógł zdobywać, odnawiać, listy pisać... wszak młodszy brat nic nie zrobi, jeśli poparcie sąsiadów czy rodziny zdobędziesz na tyle, by zbrojnego wsparcia ci udzielili - mówiła, na moment dając się ponieść sprawie, nawet dłoń na jego ręce położyła, by mu wsparcie swoje okazać.
- Jeżeli Twój małżonek się zgodzi, to będzie to zaszczyt i nieopisana radość.
- Zapytam go jeszcze dzisiaj. - Pokiwała głową, po czym dodała: - Lecz musisz wiedzieć, że nas też... kłopoty się lubią łapać. Jak tutaj. - Rozejrzała się znacząco. - To nie koniec naszych kontaktów z nieumarłymi zapewne.
- Pozwól mi ślubować Ci jako swej damie, jak to w rycerskim obyczaju, a każden z kłopotów i moim będzie.
Aila zasępiła się. Był dla niej taki uprzejmy, aż nazbyt, ciekawe czy gdyby w dyby ją zakuł, też by ją tak szanował, czy bardziej jak w śnie brutalnie traktował, zwierzęco...

Odskoczyła aż w tył, zaczerwieniona tym razem po cebulki włosów.
- Panie, przecie to nie wypada... nie możecie tak mówić - rzekła pospiesznie.
- Czemu? Wszak to nic ze ślubną małżonką związku nie ma. - Przekrzywił głowę. - Ja z radością takie śluby gotów jestem złożyć.
- Nie czuje się godna, Panie. No i masz dość swoich problemów. Nie ma sensu cię kłopotać naszymi, a jak sam zauważyłeś, ja też tu winna jestem, bo szalone mam niekiedy pomysły. - Uśmiechnęła się nieco zawstydzona.
Hans pochylił się ku niej zbliżając hełm do jej twarzy.
- Godnaś wiele, a pomysłów ciekaw jestem jak najbardziej szalonych. - Z tej bliskości mogła zobaczyć jego oczy w szparze przyłbicy. Nie była do końca pewna, ale wydało jej się jakby malowało się w nich pożądanie.
Odwróciła wzrok, przygryzając znów wargę.
- Na wszystko przyjdzie pora. Tedy jeśli pozwolisz, udam się rozmówić z małżonkiem, skoroś ty chętny kaprys mój spełnić i do naszego orszaku przystać - odpowiedziała z uśmiechem.
- Auf Wiedersehen. Schöne Dame.
Ukłoniła się lekko i z wciąż zaczerwienionymi policzkami poszła szukać Alexandra.


Bękart właśnie stał na uboczu patrząc jak kilku wieśniaków pod komenda Filipa wkopuje w ziemię na placu dwa solidne dębowe dyszle. Aila podeszła do niego i jakby stęskniona chwyciła jego ramienia, wtulając się w nie.
- No toś niespodziankę mi przyszykował, nie mówiąc kto ów rycerz jest.
- Sam zaskoczony byłem. - Uśmiechnął się.
- Myślałeś, co z nim teraz...? - zapytała cicho, by wpierw wybadać plany małżonka.
- Ja? - Zdziwił się. - A kimże jestem by mówić mu co ma czynić. Planował do Hallwyl jechać, niech mu los sprzyja.
- Tedy wiesz, że go śmierć tam czekać może, a on nam wielce pomógł... Tako porozmawiać z tobą chciałam, by go do orszaku zaprosić i na Kocich Łbach ugościć. Niechby żył jak szlachcic, a nie chłop. Widać wszak, że on tu się męczy.
- Pomógł, ale po prawdzie to słowem jeno i osobą. Gdybym sam był z Noelem i Jirim, wampir mógłby zaatakować… próbować Cię zabić gdyś uciekała. Dwóch rycerzy… i do tego on kilkunastu z tych biedaków przekonał by stanęli do walki. Ma w sobie charyzmę. Ot taka pomoc. A… cóże miałby na Kocich Łbach robić?
- U nas o życie by się nie musiał bać, bo zbrojni na blankach, każdego nowego się widzi, a mógłby listy słać do rodziny i sąsiadów, by do przejęcia majątku i swego powrotu ich przygotować. Sama zreszta nie wiem, po prostu... myślę, że głupio byłoby go tu tak zostawiać po tym wszystkim... w chłopskim przebraniu.

Gdyby Alexander znał treści niektórych snów żony odbijających się zagryzaniem warg w fantazjach na jawie, rzekłby pewnie, że Hans prędzej do Chin, niż na Kocie Łby trafi. Może gdyby choć wiedział o rozmowie szwajcarskiego rycerza z Ailą po jej wyjściu od Cecylii, coś by mu świtać zaczęło…
Nieświadomy tego zamyślił się.
- Wciąż przekonany nie jestem - rzekł, ale bez jakiegoś protestu w głosie. - Może miast tego pomożemy mu w Hallwyl?
- Możemy, choć wiesz, że tedy jeszcze chyba gorzej, bo życie będziemy ryzykować. - Odetchnęła, odsuwając od siebie poczucie winy, spowodowane wizjami ze snów. Starała się sama siebie przekonać, że logicznie myśli i argumenty wynajdować. - Myślałam też o jego małżonce... chłopce. Ludzie mogą jej nie zaakceptować na dworze, jeśli będzie zachowywać się jak... jak przy nas. Dobrze, żeby do czasu przejęcia majątku w dworskich obyczajach się wprawiła.
- Pomyślimy o tem, ważniejsze tę noc przetrwać - mruknął. - A ta dziewczyna dziwna jakaś, weselisko, radosna była, dziś co ją widziałem to oczy czerwone jak od płaczu.
- Zdziwionyś? Ona pewno nie wie... męża szuka... W sumie to trochę dziwne, że jej nie powiedział - zastanawiała się na głos.
Bękart pokręcił głową patrząc na wkopywane słupy.
- Nie może to być, od rana tak wyglądała, a Heinrich “zniknął” dopiero jak Jiri z Noelem wrócili z wieściami o jaskini. Zdaje mi się nawet, że unikała małżonka.
- Tedy coś przy pokładzinach nie wyszło, albo jej ból zbyt wielki sprawił... - Aila starała się mówić swobodnie. - Nie nasza to jednak sprawa. Nic, pomysł ci dałam, zastanów się. Mi się wydaje, że wypada go zaprosić, a i też sojusznika w walce zyskamy, nawet jeśli główna moc, to umiejętność zjednania innych...
- No ja to tej dziewczyny z pewnością wypytywać nie będę co tam w łożnicy zaszło - Alexander uśmiechnął się i objął małżonkę… udał że się zamyśla robiąc psotną minę. - Choć z drugiej strony...
Aila prychnęła niby to urażona, po czym z podobnym uśmiechem dodała:
- Pytaj, kochany, skoro uważasz, żeś powinien jeszcze się dokształcić...
- Myślisz, że ona miałaby w czym mnie kształcić? - udał żartobliwe zainteresowanie.
- To ty zacząłeś rozważać rozmowę z nią na ten temat. - Pokazała mu język, po czym zawstydzona tym swobodnym gestem, przytuliła się do boku męża.
- Dobrze mieć Cię przy sobie...
- Dobrze być u Twego boku.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 18-10-2017, 13:21   #20
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Czas płynął, księżyc minął już swoja najwyższą pozycję na niebie. Wciąż kilka ognisk płonęło wokół głównego placu wsi przed karczmą, ale większość ludzi jednak nie stróżowała już, a leżała, grzejąc się i drzemając. Hans trwał w swej zbroi oparty o dyby. A że w hełmie to nie wiadomo gdzie i na co patrzył, może drzemał na stojąco. Wieśniacy uświadomieni o wampirze nie śmieli udać się do domów. Garnęli się do siebie, na głównym placu zgromadziła się chyba cała wieś.
Tylko Jiri, Noel i Bernard wciąż stróżowali w alkierzu
Wszyscy czekali świtu.

Aila siedziała wsparta o bok małżonka przy największym ognisku rozpalonym na środku placu. Opatulona w koc, czuła jak raz po raz głowa opada jej sennie, mimo to nie dawała się wygonić do łóżka.
By nie zasnąć, wstała i przespacerowała się do rycerza przy dybach.
Drgnął gdy podeszła i skinął hełmem.
- Nie marzniecie? - uśmiechnęła się lekko, opatuliwszy się mocniej kocem.
- Chłodno - przyznał - szczególnie w zimnych blachach. Mam na to jednak sposób.
Przekrzywiła głowę pytająco.
- Myślę o rzeczach, które sprawiają, że wewnątrz mi gorąco - wyjaśnił.
- Sprytnie. - Aila pokiwała głową, po czym zmieniła temat. - Małżonka wie? Bo jeśli nie, to pewnie się niepokoi...
- Wie - potwierdził. - Wie cała rodzina karczmarza.
To miało sens. Zgodzili się go kryć w zamian za możliwość wydania córki za szlachcica. Tylko, że nie wyglądało na to, by to miało być szczęśliwie małżeństwo. Aila jednak nie zamierzała drążyć. Zamyśliła się i nagle pociągnęła kilka razy nosem. Czy zapach ogniska nie był zbyt intensywny, a nagle wokół zrobiło się więcej dymu?

Rozejrzała się i zobaczyla, że dym wydobywa się nie z ogniska na placu, lecz z boku domostwa karczmarza, drewnianej części piętra nad alkierzem gości oberżysty.
- Pali się! - krzyknęła i wskazała ścianę domu. - Pali się! W domu ludzi budźcie! - Spojrzała na Alexandra, zadając nieme pytanie “co z wampirzycami”?, on jednak nie wiadomo czy to zarejestrował, bo na jej krzyk i widząc co się dzieje zerwał się z mieczem w dłoni by biec do środka budynku.
- To ja! - krzyknął by nie oberwać bełtem i wpadł do alkierza otwierając drzwi kopniakiem. Jego ludzie wyglądali na skołowanych, chyba wszyscy drzemali, toteż nie zauważyli, że w pomieszczeniu pojawił się dym coraz śmielej przegryzający się przez drewniany sufit.
Bękartowi przeszło przez myśl, że dym widoczny jest tak samo jak… mgła, w którą rozwiał się wampir nad potokiem.
- Ailo, do mnie! - zawołał.
Nie usłyszała chyba jednak. Nic dziwnego, wielu ludzi teraz krzyczało, widoczność była słaba, toteż Alex stracił z oczy małżonkę, gdy do budynku pognał.
- Noel, Bernard, bierzcie drugą - bękart zarzucił sobie na ramię jedną z wampirzyc - i na zewnątrz!
Ludzie szybko spełnili polecenie, wychodząc z owiniętymi w koce wampirzycami. W tym czasie gospodarze i inni mieszkańcy zaczęli biegnąć po wiadra wody aby gasić ogień, który najwyraźniej rozchodził się jednak od wnętrza chaty, nie od zewnątrz.
- Aila!! - rycerz zaczął krzyczeć gromkim głosem przekrzykując rozgardiasz.
- Tutaj! - usłyszał jej głos i po chwili z okna na górze karczmy zamachała mu ręka żony. - Babkę trzeba zabrać, zaraz zejdziemy!
- Sama zejdzie, szybko!
- Daj pokój! Zaraz... - usłyszał jej głos. Coś go jednak zagłuszyło, spadając.
Kilka krzyków kobiecych poniosło się echem.

Jeżeli ogień podłożył wampir, to zapewne aby wynieśli jego córki z chronionego wnętrza budynku… co zresztą uczynnie zrobili. Kamienne mury parteru zająć się nie mogły, a wampiry bały się ognia, którego płomienie coraz śmielej buchały przez okno izby Filipa i jego żony, a nawet pomiędzy deskami ścian. Zresztą dookoła płonęły ogniska. Alexander rzucił jedną z wampirzyc pod mur.
- Drugą też tu! - krzyknął na swoich ludzi - i pilnować bacznie! Kusze w pogotowiu. Haaans!!! - krzyknął donośnie do rycerza stojącego w tym rozgardiaszu w jaki zmienił się placyk. Pilnuj ich tu z Jirim, Noelem i Bernardem! - krzyknął gromko, gdy Szwajcar podbiegł na tyle szybko na ile pozwalała mu zbroja.
Sam rzucił się na górę ku schodom, ale właściwie nie był potrzebny, bo już schodziły - Aila, Alina i babka, wsparta na wnuczce.
- Szybko! - Alexander znów wypadł na zewnątrz by nie blokować wyjścia.

Tymczasem dym na zewnątrz jeszcze bardziej zgęstniał. Mało co było widać na więcej niż dwa, trzy łokcie. Alexander przyskoczył do miejsca pod murem parteru karczmy, gdzie zostawił wampirzyce pod strażą swych ludzi i rycerza von Halwyll.
- Bierzcie jedną. - Sam wziął drugie ciało. - Aila za nami chodźcie!
- Jestem - powiedziała żona, faktycznie za jego plecami stając.
Przebili się przez dym a potem przez ludzi na drugą stronę placyku. Alex cisnął wampirzycę na ziemię z wściekłością długie czarne włosy wysypaly się spod koca.
- Zaczynam nie cierpieć tej wsi - powiedział wściekły, ale i z jakąś ulgą, gdy zerknął na szlachciankę całą i zdrową.

[MEDIA]http://www.ghananewsagency.org/assets/images/fire-house.jpg[/MEDIA]

W końcu przed świtem sytuacja została okiełznana, a ogień ugaszony. Obie wampirzyce były też na miejscu zakołkowane. Czyżby więc to nie ich ojciec był odpowiedzialny za pożar?
Aila nie miała siły myśleć. Była znużona, a na dodatek poranny chłód dokuczał jej coraz bardziej, mimo że siedziała opatulona w jeden koc sama i w drugi, wraz z mężem, gdy ten był obok.

Współczucie mógł za to wywoływać karczmarz Filip i nawet nie szło tu o stratę domostwa, majątku, dokumentów zezwalających na wyszynk i samej karczmy. Jeszcze gdy budynek płonął biegał, nawoływał żonę… bez skutku. Ludzie potwierdzali, że poszła się położyć do swej i Filipa izby. Jeżeli zaczadziała od dymu przez sen, to spłonęła.
Filip jednak wciąż się łudził.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172