Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2017, 19:14   #11
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna odprowadziła wzrokiem światełko dumając czy ono źródłem owego niepokoju. Otokar ogień krzesał a Anna przycupnąwszy przy nim dalej zadręczała go pytaniami. Więcej słów ku niemu wypowiedziała niż przez ostatnie pół roku w letargu.
-I gdzie ten towarzysz twój? Troche sie tu dziwnie czuje choć nie potrafię określić przyczyny.
- Loumire jest skryty - wyjaśnił wilkołak. - Ale nie ma nic naprzeciwko wam. Nie pojawiłby się, gdyby miał. Dziwnie… trochę tak. Są tu inni, tacy jak on, ale tylko Loumire ze mną mówi. Siedzą dalej w korytarzach. Nie wyjdą, nigdy nie wychodzą.
-Czy to są duchy, Otokarze? Duchy zmarłych górników?
- Ach nie - zaśmiał się cicho. - Ale przyjechali z nimi. Tymi ludźmi, co tu kopali i szkło robili. Lata temu, na wozach, między dobytkiem i dziećmi. Strzegli kopalni i ognia w dymarkach. Pomagali szukać rud w ziemi. Teraz ludzi nie ma, więc chyba… są smutni. Loumire jest.
-Czym one są? - w głosie Anny pobrzmiewał smutek bo pomyślała o Otokarze tkwiącym pod ziemią z jakimiś istotami z bajań a tylko je miał do towarzystwa, to przecie jakby samym być. Samym i samotnym.
- To duchy… ale nie dusze zmarłych - podrapał się po policzku. - Nie umiem wyjaśnić dobrze.
-Myslalam, ze masz towarzysza z krwi i kości. Z duchami jak się za długo przebywa można oszaleć jeno. - Objęła się Anna rękami a z miny znać było, że mówi o sobie. - Nie tęskno ci do ludzi? Gdybyś chciał, wzięłabym cie do siebie. Mamy
młyn pod Pragą. Pożyczony, ale nie sądzę by pan tamtejszy miał mnie precz pognać. Luksusów nie ma ale to jednak dom. Ciepły kąt i ludzie z którymi można bliżej żyć, w przyjaźni.
Pokręcił głową.
- Niczego nie brak mi tu. A ziemia mnie słucha. To dobre miejsce, by tu żyć. Jak… tamci odejdą, ściągnę kilku krewniaków. I może pójdę pod Żelazną Bramę, żony poszukać. Ów Valdstein mówił, że u nich wielu z nami spokrewnionych, także wsród ludu.
-Żona to dobra myśl. Moze ta Adela jeśli ja uratujemy okiem przychylnym na ciebie wejrzy? - rzekła Anna i mimo iż tak prawdziwie myślała to jednak jakieś ukłucie zazdrości poczuła. To ją kiedyś w sercu nosił, gdy z Żywca wyjeżdżał. Wieki chyba temu… - Pozwól. - Dłoń przytknęła do wilkołaczego policzka. - Etienne za dnia, jak my spać będziemy, mógłby pozbyć się blizn. Moja to wina, pozwól mi ją z barków zdjąć.
- Adele jest ze szlacheckiego rodu - zaśmiał się. - Co najwyżej by pozwoliła, bym jej strzemię potrzymał, jak na koń siada.
Pogładził jej palce, choć początkowo twarz cofnął.
- Ostaw to i nie wiń się. Nic zmieniać nie chcę i nie mogę nawet. Ja stąd nie odejdę, Anno. Wybrałem sobie to miejsce. Będę tu żył i tu umrę. Ludkowie mnie już z blizną widzieli. Jakże im ozdrowienie wyłożyć cudowne? - uśmiechnął się szeroko, aż się blizna zmarszczyła. - Iże Maryja z Pilhrimova twarz mi heblem niebiańskim pociągnęła?
-Czemuż by nie? Raz juz swe święte stopy w okolicy postawiła. A tobie będzie łatwiej żonę sobie zjednać. - Ostatni raz musnęła gładka zabliźnioną tkankę lodowatymi palcami. - Ale będzie jak postanowisz.
Odsunęła się w głąb pieczary bo ogień ją do tego przymusił, zbyt nachalny i niepokojący.
-Powiedz - zmieniła temat. - Czego żałowałeś coś uczynił względem pana na Horaku? Kiedyś nie wiedział, że on taki jak ja.
- Wtedym jeszcze z watahą biegał - machnął ręką. - A oni za złotem, i nie tylko, co im Valdstein za odnalezienie siostry przyobiecał. Na wieżę chcieli iść. Ale skąd ty to wiedzieć możesz? - przekrzywił głowę.
Anna spuściła niewinnie oczy.
-Często słyszę myśli. A tyś o tym myślał wczoraj jak o panu w wieży wspomniałam..
To wyznanie trawił dłużej niż chwilę.
- Cóż - rzekł. - Wtedym go bronił. Nie mieli my ni cienia pewności, żadnego śladu, że Adele tam była. Przekonywałem, by ostawić, i ostawili. Teraz myślę, że może i racja przy nich była. Trzeba to było wtedy sprawdzić, nawet z ostrym i ogniem w ręku. Cóż, przepadło, na moją to głowę spadnie, jeśli... - zdusił słowo niewypowiedziane. - A wataha długo tu już siedzi bezowocnie. Na wiosnę pewnie odejdą, jak tylko drogi obeschną nieco.
-Gdyby się zdarzyło, że się pomyliłeś to nie będzie twoja wina. Trudno człeka wieszać nie mając dowodów, że zawinił. Domniemywać należy raczej jego niewinności.
Opatulona szczelnie płaszczem przylgnęła do ściany obok pogrążonego we śnie Etienne’a. Czuła, że dzień się zbliża.
- Prześpij się - zasugerowała Otokarowi i sama przymknęła powieki.

*

Anna się przecknęła.
Widzi, że nieopodal Libor sztywny drzemie. Etienne siedzi przy ogniu, ale nie reaguje na jej wołania. Otokara nie ma. Nad nią zaś się ktoś nachyla.

Starzec o szarej, pomarszczonej skórze i długim, siwym brodzisku. Ma lampkę osłonietą szybkami, a na głowie opaskę z ogarkiem, obecnie wygaszonym. Rysy ma dziwne, w jakis sposób nieludzkie. Za pas zatknięty kilof.

-Tyś jest Loumire? - pyta Anna prostując zastałe plecy. Już nie woła Etienna bo jej się wydaje, ze to sen jest lub jakiś świat duchów gdzie on spojrzeć nie może.
Starzec kiwa głową.
- Umowa? - proponuje, ze zgrzytem lampkę stawia na ziemi przy swojej stopie, ukrytej w wielkim buciorze. Stopy ma nieproporcjonalnie duże w stosunku do reszty ciała, które zdaje się Annie zbyt małe jak na dojrzałego męża i perkate.
- Jaka umowa? - pyta Anna ostrożnie. - Nie mam nic czego mógłbyś chcieć.
- Ludzie. Słuchają takich - wskazuje na nią palcem brudnym od ziemi. Mówi z trudem i Anna czuje, że cięzko mu słowa dobrać. - Takich co chodzą w ciemnościach.
- Chcesz żebym coś przekazała ludziom? - Anna próbuje coś z tego bełkotu wywnioskować.
- Wilk - rzekł Loumire, dłonią jeden policzek zakrywajac. - Mój wybraniec. Za mało. Inni potrzebują. Inaczej odejdą.
- Potrzebują czego? - Anna próbuje więcej wyciągnąć z umysłu istoty skoro jest w słowach tak mało wylewna.
- Domu tutaj. Pieców. Kołowrotów. Kadzi. Kuźni.
Loumire sięga po swoją lampę, w środku zapala się płomyk, światło na strop wykusza pada, gdy ją unosi nad głowę. Kłębią się tam, wśród pozrywanych nici podobnych pajęczynom. Stwory wielkookie i wielorękie, z palcami jak świdry i dłońmi jak imadła. Z załomu wylewa się bezkost podobny płynnej szlace. Sunie po ścianie skórzaste koło na małych jak dziecięce dłonie łapkach, łypie na Annę oczkami srebrnymi i wypukłymi jak łebki ćwieków.
- Abyście mogli żyć, kopalnia musi ożyć? - upewnia się Anna. - Ja… nie mogę pomóc. Nie wiem czyja ona. Skoro zamknięto to pewnie powód mieli. Podobno wilkołaki pomordowali górników?
Grymas ściągnął twarz strażnika kopalni. Zawód był aż nadto widoczny.
- Mordercy - mruknął i cofać się począł. Światło w latarence przygasało.
- Nie możecie zmienić miejsca? Niedaleko wieś. Ludzie. Da się was jakoś… przenieść? - Anna idzie za nim, chce go mimo wszystko zatrzymać.
- Nie pola i rola. Kopalnie. Witriolejnia. Kuźnie.
- Czy złoża nadal tu są? Skoro lupiny mają się wynieść na wiosnę, jest pewnie szansa że w kopalni prace ruszą, jeśli ktoś na tym by mógł zarobić…
- Ziemia kryje wiele tajemnic - poświadczył Loumire.
- Jakich? Powiedz jeśli to by mogło pomóc.
- Złoto fałszywe i kwarz. I zabawki.
Wyciągnął dłoń, coś zaciążyło na sukni Aninej. Na jej podołku pobłyskiwał fioletem duży ametyst i kilka agatów rdzawych jak skrzepnięta krew.
- I żelazo.
- To już coś - Anna łypnęła na kamienie. Z rozsądkiem a bez chciwości jaka się zwykła w ludziach zapalać na widok klejnotów. - Czy możesz mi zostawić po trochu z bogactw kopalni? Spróbuję znaleźć właściciela i go przekonać, że to warta ryzyka inwestycja. Ile macie czasu nim was na tamtą stronę powieje?
- Rok? - spytał bardziej niż odpowiedział.
- Zrobię co w mojej mocy. Niczego obiecać na pewno nie mogę - rzekła a potem ją coś zastanowiło. - Czemuś nie prosił Otokara?
- Prosił. Zręczne ręce. Bystre oko. Lecz on mały i nieważny.
- Niech cię nie zmylą pozory, ja nie ważniejsza niż on. Ale postaram sie pomóc. Ostaw urobek tam gdzie śpię. Zajmę się waszą sprawą. I… jeszcze jedno. Czy wasza obecność pomaga? Górników w pracy chroni? Maszyny? Konie? Czy jest to argument, który bym mogła wielmoży podnieść by przekonać jeśli to człek otwarty na świat niefizyczny?
Przekrzywił głowę w bok, by paluchem otworzyć szybkę latarenki. Płomyk przeskoczył na podsuniętą dłoń.
- Kto szuka w ciemnościach, światła potrzebuje. By sam siebie nie zgubił.
Nie zdążyła cofnąć się ni krzyknąć. Uderzył ją w czoło, sypnął się snop iskier.

Anna się obudziła. Ma kamuszkami w garści a na czole ma piękną wysklepiona śliwę. Nijak się nie da zaleczyć jej krwią.
Będzie oczarowany pan na Horaku - myśli sobie Anna rozcierając guza na przemian z drapaniem się w łopatkę, co wcale nie jest prostym zadaniem gdy się ma na sobie kilka warstw odzienia.
 
liliel jest offline  
Stary 24-10-2017, 08:40   #12
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację



- Nie idę dalej – oświadczył Otokar, stając nagle jak wryty. Droga wiła się dalej i wyżej, w górę wzgórza, na którego szczycie godzinę temu mignął Annie szczyt wieży, wyszczerbiony jak stary ząb i złowrogi. - Coś złego wisi w powietrzu...
- Pewnie sława pana na włościach – wysilił się Etienne na żarcik, a Otokar podszedł do Anny. - Będę patrzeć co noc. Jeśli coś złego cię spotka i pomocy będziesz potrzebować, rozpal ogień na szczycie wieży.
Uścisnął jej dłoń i odszedł. Zdaniem Anny, sam z sobą się mocując... by nie uciekać szybciej, czy by jej nie zostawiać, i sprawy Adeli, ani chybi lupińskiej krewniaczki, w rękach dwójki wampierzy?

Pięli się dalej, aż nagle drzewa się skończył, rozlała się po prawej stronie starej drogi szeroka, łysa polana. Na jej przeciwległym końcu coś się kotłowało.
- Kot – rzekł Libor. - Pewnikiem poluje.
Jednak Anna, gdy wytęzyła wzrok, dwa koty dostrzegła, walczące czy też bawiące się ze sobą. Czarnego i białego. Zsiadła z siodła i ruszyła tam, spódnice podkasując, bo ten kot, biały kocur, ghul Jitkowy, jeśli to on, byłby dowodem obecności córki Oldrzycha.
Jednak gdy doszła do krawędzi polany, zwierząt już tam nie było, a wiatr zawiewał na śniegu pojedyncze ślady, jedno jednego stworzenia.

Las podchodził pod resztki niskiego muru, który niegdyś przynajmniej symbolicznie dostępu do wieży, teraz ronił kamień za kamieniem i nie byłby przeszkodą nawet dla stada owiec. Za nim widziała budynek – być może stajni – z dziurawym dachem, na którym rosło kilka młodych brzózek. Sama wieża kiedyś zapewne imponująca, dziś była jeno ponura, z przytulonym do jej boku drewnianym piętrowym budynkiem mieszkalnym, na podmurówce z wielich głazów wzniesionym.
Śnieg między wieżą a stajnią był brudny i zdeptany, ktoś tu chodził, ktoś krążył, konia objeżdżał. Ktoś coś lub kogoś zabił, bo widac było i ślady krwi.
- Nie czuć dymu ni nie widać - szepnął Libor. - Ognia nie palą w ziab taki?
 
Asenat jest offline  
Stary 24-10-2017, 17:17   #13
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Wszyscy pójdziemy? - Annie brakowało klarownego planu. Zapytała Libora: - Czy gdy ja z Etiennem zagadany gospodarza wejdziesz ukradkiem i Jitki poszukasz? Jeśli ona pod wpływem Ventrue, moze trzeba ją bedzie siłą wywlec.
Mruknął, że on jest szlachcic, choć ubogi, ale głową kiwnął na zgodę. Z konia - tzimiskiego tworu - zeskoczył i zszedł w bok w las, by wieżę od tyłu zajść i wkraść się niepostrzeżenie.
Tymczasem Anna pod ramię ujęła Etienna i do drzwi od frontu poszła. Zalomotala drobną piastką. Odpowiedziała jej cisza, a niedokładnie dokmięte drzwi otworzyły się pod naporem jej dłoni. Pamiętała te drzwi ze swych zimowych wizji - okute fantazyjnie żelazem, dębowe, ciężkie, a jednak uchyliły się lekko i bez dźwięku.
Weszła do środka pierwsza, zastukała trzewiczkami po kamiennej posadzce.
- Halo? - krzyknęła niemrawo i obejrzała się przez ramię na ghula. Głos ściszyła. - Przeszukajmy parter, pózniej piętra i piwnice.
W sali, zapewne wieczernej, która się ukazała jej oczom gdy wspięła się na trzy wysokie stopnie, ktoś przynajmniej starał się uprzątnąć nieład. Ogarnąć pył i kurz, zerwać obszarpane zasłony, skutek był jednakże mizerny i sala, choć zdobna pięknym, kamiennym kominkiem i sztandarem nad nim zawieszonym, nad skrzyżowanymi mieczami o smukłych jelcach, sprawiała jeno przygnębiające wrażenie cienia chwały dawno minionej, zaprzepaszczonej lub wygasłej.
Przy kominku, wygasłym i zimnym, stał fotel o wysokim oparciu i podłokietnikach rzeźbionych w cisowym drewnie. W jej wizjach przesiadywał w nim, czy też wręcz tkwił w nim jak wrośnięty, Jitkowy pan. A teraz z niego rozległ się nieprzyjemny głos.
- Musiano was uprzedzić. Nie przyjmuję gości.
Anna zbliżyła się do źródła głosu. Jej oczy sprawniej teraz wychwyciły kontury w mroku.
- Vez Horaku - powiedziała miękkim głosem i dygneła. - Jestem Anna. Jako i ty Spokrewniona. Przepraszam, że naruszam twój spokój.
Smukła ręka o wyraźnie zarysowanych mięsniach wyplatała się z pledu, dłoń, którą Anna dobrze znała, bo Jitka obcałowywała po niej pana, zanim zaczynała targać go za ramiona. Zacisnęły się palce na rzeźbionej gałce laski wspartej o bok fotela i pan wieży powstał ze swego miejsca. Pled zsunął się na ziemię, ukazując rozchełstane i poplamione giezło, spodnie pokryte skorupą brudu i błota. Pomimo tego zaniedbania, splątanych w kołtuny włosów, Vez Horaku był piękny. Tak urodziwy, jak mężczyzna tylko być może.
Ciemne oczy spoczęły nieruchomo na twarzy Aninej, kształtne usta drgnęły i wypluły z siebie odpowiedź.
- Przeprosiny przyjęte. A teraz się wynoście.
- Niestety nie mogę - Anna rozejrzała się za czymś do siedzenia, głównie tez po to by odwrócić oczy od cudnego oblicza. Prawie ją zatkało. Zastanowiła się, czy ona robi na innych podobne wrazenie. Ta myśl ją połechtała.
- Masz coś panie, co należy do mnie. Właściwie… do mojego męża i obawiam się, że bez tego nie wyjadę. To taka drobna kwestia na wstępie. Ważniejsza jest inna. - Znów spojrzała na niego i musiała oderwać wzrok, omiotła salon z pewną nerwowością. Wzrok wyłuskał potrzaskane meble ułożone na stosie, zapewne Jitka paliła nimi w kominku. Stół i dwa krzesła w lepszym stanie musiała przyciagnąć z innych pomieszczeń. - Przyjechałam z daleka, czy naprawdę nie moglibyśmy gdzieś usiąść?
- Sugeruję siodło - postąpił krok, wspierając się na lasce. Być może grał kalekę, ale Annie coś mówiło, że w tym stanie ducha nie ma sił ni chęci na udawanie czegokolwiek. Musiał w istocie kuleć, rzeczywiście potrzebował laski. - I mylisz się. Nie mam nic, co należy do kogokolwiek. W ogóle nic nie mam.
Anna zrezygnowała z rozsiadania się. Etienne przesunął się przed Annę i na moment straciła Horaku z oczu.
- Jitka. Niewielkiej postury, mysi kolor włosów. Pomaga ci całą zimę.
- Ach, dziewka - minęły długie chwile, zanim wydobył ten prosty fakt z pamięci. Jakby miał mrowie służby i trudności ze spamiętaniem imion wszystkich. - Bywała tu.
- A gdzie jest teraz? - wyminela Etienna, spojrzała w twarz Horaku i jeszcze dalej, w myśli co kryły się za nią, czy jej lży. - Nie trzymasz jej tu wbrew jej woli?
- Zdaje się, że trzymać nie muszę. Zdaje się, że dziewka ma jeszcze mniej niż ja - wypluł Patrycjusz, schylił się po pled i pokustykał ciężko na swoje miejsce. Zapadł się w fotel. - Kręci się gdzieś. Może polować pojechała. Zabierajcie ją sobie czy zostawcie, zajedno mi.
-Dziewka ma więcej niż myśli. Młoda jest i impulsywna. Z domu uciekła bo się obraziła - wyjaśniła Anna i jak cień ruszyła za panem z wieży. Gdy ten utonął w przepastnym fotelu Anna przykucnęła przy jego kolanach. - Myślałam o tym w drodze… O propozycji dla ciebie. Nie możesz tak żyć. Patrycjusz. Ja jestem z jednego z tych klanów co stoją za władcą i pomagają. Jestem skłonna ci pomóc.
- Zostaw mnie samego - wychrypiał i oczy przymknął.
- Ile jeszcze dekad zamierzasz tkwić w swojej popadające w ruinę samotni? Słyszałam, że szeryf Sokol ci zgotował taki los. Może więc zechcesz wiedzieć, że jemu powodzi się nad wyraz dobrze. Nie brak mu splendoru, pieniędzy i łask księżnej. Już czas przestać się użalać a zacząć odbijać od dna. Dno nie leży w naturze Ventrue.
Powieki nawet nie drgnęły.
- Nie wysilaj się. Już słyszałem waszego kompaniona. Węszy na górze. I tak nie znajdzie nic wartego ukradzenia.
- Nie węszy za niczym wartościowym a za naszą gangrelską zgubą. Nie schlebiaj sobie, gołym okiem widać, że to nie raj dla złodziei - Anna zjechała wzrokiem na jego nogi. - Co ci dolega? Znam się na medycynie, mogłabym coś zaradzić.
Sięgnął po odłożoną laskę, palcami oplótł gałkę, ale Anna zdążyła zobaczyć, że wyobrażono na niej feniksa na gnieździe z płomieni. A chwilę potem laska naparła na Anine piersi, odsuwając ją od fotela. Etienne warknął i broń z pochwy wyrwał, a Patrycjusz laską wskazał wyjście.
- Wynoście się - polecił z rozdrażnieniem w głosie.
Anna zachwiała się ale nie straciła równowagi. Podniosła się nawet z gracją i uspokajającym gestem nakazała by ghul broń schował. Sama zaś skupiła się i użyła swej sztuki by zajrzeć wszędzie tam gdzie do wąpierskiej duszy zajrzeć można.
- Konia słychać - oznajmił z góry Libor, przytulony do okna.
- Ktoś nadjeżdża? Sam? - odkrzyknęła Gangrelowi.
- Jeden wierzchowiec - odparł pewnie, a potem przez wykusz się wychylił. - Jitka…
Gangrelka zaś zobaczyć musiała ich konie przed wejściem przywiązane i własne wnioski sobie wyciągnąć. Wpadła do wieży jak piorun kulisty, drzwi otwierając sobie kopniakiem, z sierpem w ręku. Jednym spojrzeniem oceniła całą sytuację, po czym rzuciła się ku Patrycjuszowi, dłoń jego z gałki ściągnęła i przytknęła do swojego czoła.
- Ogień zgasł - uznał za stosowne zaznaczyć Ventrue.
- Zgasł, bo pan nie dokładał. Przecie narąbałam…
Zdała się Annie starsza, choć przecież niemożliwością to było, jako wampierz nie mogła się starzeć. A jednak była doroślejsza, okutana w męski strój i barani kubrak. Z jutowego worka na jej ramieniu czuć było krew.
- Jitko… witaj - rzekła Anna bo tamta nie raczyła ich zauważyć i znów została zignorowana doszczętnie. Nie umknęło jej za to, że Jitka rozchełstaną koszulę bezceremonialnie na Patrycjuszu rozchyliła. W poszukiwaniu śladów dobierania się kołkiem do Patrcjuszowego jestestwa. - Liborze, pozwól do nas. Masz swoją zgubę.
A sama omiotła jej umysł by sprawdzić ile jest prawdy w tym że jest tu wbrew własnej woli. Czy Ventrue sztuczek swych klanowych na niej używał? Bo jeśli nie, to skąd ten list? Nie znalazła odpowiedzi na te pytania, bo wszystko tonęło w trosce o pana i irytacji na Annę, której tu być nie powinno. Libor by nic nie powiedział. Anna powtórzy wszystko ojcu i od siebie jeszcze doda hojnie…
- Pan na spoczynek pójdzie. Pomogę - Gangrelka wyciągnęła rękę, ale Ventrue patrzył już przez nią jak przez mgłę. Jitka zagryzła wargi i sięgnęła do worka, rzemyki rozluźniła. - Krwi panu przyniosłam. I coś jeszcze - podetknęła mu pod nos miedziany kielich - Pan nie będzie musiał z drewnianych kubków pić jak pospólstwo.
Jakiś ślad zainteresowania pojawił się w ciemnych oczach. Ventrue przyjął kielich, pozwolił się Jitce objąć, postawić i pociągnąć ku schodom.
- Świt zdaje się daleko jeszcze?
- Pan pożywi się i odpocząć musi. Zaraz napalę i będzie ciepło.
- Gości mamy.
- Gośćmi też zajmę się. Pan jutro silniejszy będzie, to sam ich podejmie…
Znikli w jednej z komnat na piętrze.
 
liliel jest offline  
Stary 25-10-2017, 21:16   #14
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Anna zasiadła w fotelu. Na chwilę animę wypchnęła z ciała by się rozejrzeć za ukrytym w wieży pokojem. Szybko odkryła, że na piętrze nie zgadzają się wymiary pomieszczeń i czegoś w istocie brakuje ale gdy przechodziła przez ściany, nie wykrywa żadnego ukrytego pokoju. Dziwne.
Jitka tymczasem Patrycjusza zapakowała do łoża z baldachimem, dała puchar z wyszynkiem, ściągnęła mu buty, ponarzekała, że gdzie pan się tak uświnił, opatuliła kocykiem, laskę postawiła obok i wyszła. Pan cały czas był spięty jak ta mimoza, choć przy Jitce i tak się zdawał bardziej ożywiony.
Anna zwiedza dalej.
Jedna klitka to chyba pokój Jitki. Suszy się tam babskie giezło. Kilka innych ubrań pieczołowicie złożonych w nogach pryczy. Przy ścianie na łóżku leży coś długiego zawinietego w skóry. Broń? Na zydelku ogarek i perkata buteleczka, taka sama jak ta, w którą sobie gangrelka krew tatula zlała. Nietknięta?
Anna wróciła do ciała. Oczy otwarła, Liborowi rzuciła bez entuzjazmu:
-Nie wygląda jakby potrzebowała ratunku.
- Nauczyłaś ją już, że trzeba kłamać.
Oczywiście, podła wstrętna Anna. Co złego to ona. Skrzywiła się. O ile kiedyś koniuszek lubiła za pewna jego szlachetność i zdrowy rozsądek to teraz… przestawała. Ileż można obrazy przyjąć i udawać, że cie to nie dotyczy? Bożywoj Skrzynski by pewnie wysłuchał malowniczych inwektyw jeno tylko raz.
Jitka wróciła niebawem, starannie zamykając za sobą drzwi do patrycjuszowskiej alkowy. Zeszła po schodach z dłońmi zaciśniętymi w pięści i zębami takoż zaciśniętymi, aż napięte mięśnie zniekształcały owal twarzy.
- Co ona tu robi? - rzuciła Liborowi.
- Pomaga.
Gangrelka prychnęła cichutko, przyklekła przy kominku i ogień zaczęła krzesać.
-O co chodzi z listem? - zapytała Anna stanowczo. - Chcesz stąd odejść czy nie?
- Nie mogę - odparła Jitka twardo, ale Annie się zdało, że skurczyła lekko ramiona… tyle że bardziej uderzająca była obserwacja, że ze zwitka kory brzozowej wetknietego między szczapy na odsłonietą dłoń Gangrelki skoczyła skra… a Jitka nie odskoczyła, choć powinna. - Nie mogę zostawić pana. Bo… - zacisnęła zęby. - Nie mogę odejść i już.
- Dlaczego? - drążyła Anna. - Więzy z nim trzymasz? Posłuchaj, przybyliśmy kawał drogi z powodu listu jakiś posłała Liborowi, ze cie trzeba ratować. A teraz się z tego wycofujesz? Co to było, kolejny kaprys niedocenionej i obrażonej córeczki? Moze cie wiec połechtała fakt, ze ojciec po ciebie tez idzie. Utknął natenczas w śnieżycy.
Wstała, podejrzanie wolno, by się równie wolno odwrócić i zademonstrować Annie dziewczęcą twarzyczkę odmienioną przez gniew.
- Nikt cię tu nie prosił - warknęła przez wysunięte kły. - Ani ojca. Przyjedzie, to cię może nazad zabrać do Pragi. Pisałam do…
- Momencik - Libor postanowił jednak interweniować i wtoczył się między wampirzyce. - Na razie nikt nigdzie nie jedzie. Zdaje się, utknęliśmy tu na dłużej, zamieć nas odetnie. Więc ty nam znajdź jakiś kąt do spania, ja zajmę się końmi…
Jitka splotła ramiona na piersi.
- … a potem mi powiesz, po co mnie wezwałaś?
- Mogę teraz. Bo lepiej czytasz niż ja - wypluła odstręczająco. - Idę z tobą. W stajni wam miejsce wyrychtuję.
-Lepiej czyta? - prychnęła Anna i gniew w niej zawrzał. Dopadła do dzierlatki i złapała ją za kaftan i potrząsnęła. - Po to misje ratunkową ci biegiem rychtowalismy, po to konia szeryfowi kradliśmy by w niełaskę na nowej ziemi popaść? Przez tereny wilkołaków leźliśmy. By mógł twojemu kuternodze poczytać do snu? Ty głupia… Gęsiom winaś rozumu zazdrościć.
Nie było odpowiedzi, tylko nagły cios, łupnięcie czołem między oczy, aż Anna usłyszała grzechot chrzastek pękających w nosie. Libor Jitkę złapał za ramiona i odciągnął, choć wierzgała i wiła mu się w uścisku. Etienne wsunął się cichutko przed Annę i równie cichutko poprosił.
- Nie mów lepiej już nic…
Lecz nie posłuchała.
-Jak dojrzale, gdy się kończą argumenty zaczynają się pieści - Anna przyjęła od Etienna husteczkę i przytknęła do jak nic złamanego nosa. - Rzuciłam wszystko i tu przyjechałam ale oczywiście nadal ja jestem tą złą…
Już się nie rzucała. Przygasła i usiadła w fotelu pana na wieży. Dłonie splotła na podołku. Nie zamierzała spać w stajni, o nie. Nikt jej nie zmusi. Przez chwile dumała jaki był sens wstawania z barłogu. Kilka ledwie dni minęło gdy wróciła na łono świata i już świata miała dość. Nawet pana Horaku nieco rozumiała. Byli, zabawne, bliźniaczymi na swój sposób duszami.
Właściwie teraz gdy jej się nie spieszyło mogła spokojnie pokręcić się duchem po wieży i znaleźć wreszcie ukrytą komnatę, tym bardziej że mniej więcej wiedziała gdzie szukać. Kusiło by znów zapaść w letarg. Młyn czy wieża na końcu świata, co za różnica… Nigdy nie potrafiła obcować z ludźmi. Przez chwile uwidziala sobie w Horaku sposób na nowy początek, ale skoro on się przed nim całym sobą wzbraniał to kim była Anna by mu rozkazywać. Pierwsze, co odkryła, to że Patrycjusz opatulony przez Jitkę jak dziecko sam z siebie podniósł się z łoża. W kącie stał, przed zbroją ustawioną na stojaku. Pod obojczykiem pysznił grawerowany feniks o oczach z drobnych rubinów. Ventrue przetarł puklerz wpierw palcem i zdało się Annie, że znak swój rodowy jak niektórzy zwierzęta prawdziwe z czułością tyka. Ale po chwili giezło zzuł i puklerz energicznie począł polerować. Przejrzał się w oczyszczonej z kurzu powierzchni. Zaś Anna dostrzegła na patrycjuszowskiej szyi ślady po ugryzieniu.
Kto mu się ząbkami w skórę wpił? Jitka? Z aury nie dało się więzów wyczytać.
Przywiązanie i troska - te są i są prawdziwe. Ale mogą wynikać z wielu rzeczy, nie tylko chłeptania pańskiej juchy.

Anna obserwowała Wawrzka czas jakiś by wreszcie powiekę podnieść i zapytać Libora jaki jest plan.
-Ołdrzych tu wpadnie i ją za włosy z tej wieży wyciągnie jeśli nie postanowimy co zrobić by było inaczej.
Podniósł ze stosu krzesło bez dwóch nóg, odłożył i pniak sobie podturlał, w ogień spojrzał zezem.
- Jako żywo. Toteż jak cię zaświerzbi, by Ventrue obdarzyć kolejnym celnym wyzwiskiem, ugryź się w język. I tak się już zbiesiła do imentu. Ledwie co z niej mogłem wycisnąć, zaparła się z wściekłości. Nie tak sprawy się załatwia, Anno.
Splótł dłonie razem, zdusił stropione westchnięcie.
-Przepraszam, złość mnie opanowała - Anna lekko się zawstydziła. - W istocie dyplomata ze mnie marny.
Przygryzła rant paznokcia, gestem wezwała Etienna i ściszyła głos, bo przyszedł czas na małą naradę.
-Myślę, że ona z niego pije. Widziałam ślady kłów na jego szyi.
Libor potarł skroń, poruszył się na pieńku niespokojnie, ale głos miał wyważony.
- Raczej nie. Tyle z niej wydobyłem, że uważa go za słabego. Jitka jest Gangrelem. Nie zobaczy w słabości czegoś wartego pożądania. Poza tym… nawet jeśli, to jeszcze z ojcem powinna być związana - wzruszył ramionami z perfekcyjną maską obojętności na twarzy.
-Nie ma z ojcem więzi, tego jestem pewna - weszła mu w słowo Anna. - Albo więź zelżała albo jej na dobre nie wypalono.
- A to się Oldrzych ucieszy…
-Nie chcemy chyba by się wściekł. Żadne z nas nie chce. Powiemy mu, że to nie Jitki wina, że jakaś magia wspierska ma ją we władaniu.
- Na razie, to mu może nic nie mów - zasugerował.
- Myślisz, że sam nie zauważy w trymiga?
- Na razie to jego tu nie ma, a my gówno wiemy.
Przyznała mu rację skinieniem i już nie ciągnęła kwestii Ołdrzycha, chwilowo odległej.
- Horaku ma też tajemnicę - mówiła dalej. - Gdzieś tu jest ukryta Komnata a w niej ktoś… chyba mu bliski. Kobieta. Boi sie ja stracić. Nosi klucz na szyi do tego pomieszczenia, co dziwne, widzę go tylko gdy zmysły wyostrze dzięki wapierskiej sztuce.
- Jitka gadała, że, hm… widziała zarys sylwetki kobiecej w lustrze. A kiedy indziej twarz o sinych ustach. I że on tak się w to lustro wgapiał, odsłaniał uparcie, gdy kirem je okrywała… że je w końcu zbiła. Przypadkiem, rzecz jasna.
-Hmmm… - Anna podrapała się bezwiednie pomiędzy łopatkami rękę wykręcając w supeł. - Może to klątwa. Wyjścia widzę dwa. Albo Horaku wyłączymy na chwile z gry i spróbujemy się rozeznać co tu się dzieje, albo… nie wbrew jego woli działać a próbować dalej przekonywać. On jest jeno cieniem teraz. Trzeba spróbować go przeciągnąć z powrotem na ten świat.
Nachylił się do niej bliżej.
- Nie waż się tknąć Patrycjusza końcem palca.
-Bo Jitka mi łeb urwie? - ta opcja nie wydawała sie Anny przerażać. - Boje sie, ze przekonanie go do czegokolwiek bedzie graniczyć z cudem a jeśli uda sie nam uwolnić go od klątwy daruje nam środki wiodące do celu, nawet jeśli środek ten jest krótki, zaostrzony i osikowy.
Koniuszy, a od niedawna koniokrad, wycelował palec w jej piersi.
- Nie ma mowy. Nie bez wiedzy i zgody Jitki. Nie zrobisz jej tego. Niezależnie od tego, co sobie o gospodarzu myslimy ty i ja… jest jedynym, co ona uważa w swoim życiu za cenne. Urwanie głowy, Anno, będzie końcem, aktem miłosierdzia. A myślę, że starczy jej fantazji, by ci każdą noc zamienić w piekło.
-To bez sensu bo ona nie ma szerszej perspektywy - Anna się nie kłóciła tylko zauważała fakty.
- Żeby ci nogi uchapać katowskim mieczem Oldrzycha, nie będzie potrzebowała perpektywy - parsknął Gangrel. - Jeno miejsca na rozmach.
- Chcemy mu pomoc. Zdjąć z niego to… cokolwiek go trzyma w niemocy. Ale rozumiem ze Jitki się nie przekona. Wobec tego zostaje nam działać polubownie lub… dyskretnie - tu spojrzała na Etienna. - Za dnia mógłbyś klucz mu z szyi zdjąć i Komnaty poszukać.
- Jitki teraz nie przekabacisz do niczego. Jutro, pojutrze… może. A zawdzięczamy ten stan tobie, więc postaraj się nie jątrzyć. A… - podniósł się. - Jitka nalega, by spać w stajni.
- W stajni niechętnie, a za kluczem powęszę - obiecał Etienne i podniósł się, by pooglądać sobie sztandar nad kominkiem.
- Przestań mnie o wszystko obwiniać, Liborze - szepnęła Anna kompletnie już zmęczona rolą jaką jej przypisał. Jeszcze energiczniej zaczęła się drapać a im mocniej drapała, tym bardziej swędziało. Zaklęła pod nosem czując, na materiale sukni lepką krew. - Czego ty chcesz ode mnie? Żebym sobie poszła i zostawiła waszą watahę w spokoju? I tak nigdy nie byłam jej częścią ani nie zostanę.
Podniosła się, sięgnęła po rzucony na stole płaszcz, opatuliła się nim.
- Przybyłam tu z tobą by ratować kobietę, która chciała odebrać mi męża i, kto wie, może jej się nawet udało. Należy mi się chociaż krótkie “dziękuję” miast “ten stan zawdzięczamy tobie”... Niech was wszystkich szlag, mogłam w łóżka wcale nie wstawać.
- Masz moje słowo. Podziękuję. Jak będzie za co - uzupełnił, nachylając się do niej, gdy ją mijał. - Bądź łaskawa wybrać sobie inny boks niż mój, gdy cię już zmorzy. Pani - zakończył z fałszywa rewerencją i wyszedł w ciemność.
Odprowadził go Aniny stłumiony śmiech.
- Zaczynam rozumieć Bożywoja… Z rodziną dobrze tylko na obrazku - mruknęła do Etienna i ujęła go pod rękę. - Powiedz choć, że ty mnie nie nienawidzisz jeszcze.
- Powiedzieć czy pokazać?
- W stajni? - uniosła jedną brew nadal chichocząc a nie miał ten chichot nic wspólnego ze słodkim zalotnym świergotem. Znów rękę wykręciła by sięgnąć między łopatki a gdy cofnęła rękę przed same oczy dojrzała za paznokciami czerwoną ciecz. - O tak. Niech się Libor nasłucha. Będzie mógł Ołdrzychowi donieść gdy ten się pojawi i wtedy nas precz pognają i będzie żyła gangrelska rodzina dłuuuugo i szczęśliwie…
Jej palce pod własne oczy podsunął, a potem za rękę ją pociągnął w górę po schodach, niemal tak jak Jitka swego pana wlokła. Drzwi pierwsze otworzył, a potem rygiel zaciągnął.
A Anna w tym czasie odrzuciła płaszcz i walczyła już z suknią. Ziąb był dokuczliwy więc ograniczyła się do zdjęcia kryzy i poszerzenia dekoltu. Przyciągnęła do siebie Etienna szukając jego ciepła i jego pulsującej pod śniadą skórą krwi.
- Pasujemy nawet do siebie - szepnęła mu w ucho. - Oboje na drugim miejscu bo ci z pierwszego nas nie chcą bądź nie rozumieją.
- Rozumienie - skontstatowal cicho - rzecz cenna. Lecz nie niezbędna.
Opadł na kolana, za nogi ją objął i twarz wtulil w biodro. - Libor Jitkę rozumie i czy coś ma z tego prócz zgryzot?
Podniósł się i po jej szyi wargami spierzchnietymi wodzil, już Annie krew spod jego skóry śpiewała czarowne pieśni. Gdy nagle skrzypniecie poslyszala, a gobelin na przeciwleglwj ścianie wybrzuszyl się, kształty przyjmując ludzkiej sylwetki.
Anna pociągnęła za soba ghula i w ułamku chwili wturlała się pod łóżko by pozostać niezauważonym dla tego, kto się tu zakradał. Nakazała Etiennowi milczenie kładąc mu palec na ustach.
Jeszcze zanim się wyłonił spod zetlalej materii, wiedziała już kto to. Poslyszala stukot laski. Pan na Horaku wyplatal się z tkaniny, pokustykal ku drzwiom. Znalazł je zaryglowane i zadumal się nad tym, deski poglaskal. Później poddał oględzinom zawarte okiennice. By ostatecznie ku łóżku się potoczyc i zasiąść na nim ciężko. Tuż przy głowie miała Anna pańska stopę, wyktecona i kaleką. A obok stopy kapnela jedna i druga kropla gęstej czerwieni.
Anna leżała w bezruchu ściskając Etienna dłoń. Czuła się nie w porządku oglądając scenę słabości Horaku i zaraz pomyślała, że to dziwne, bo przecież ogląda jako duch scen takich dziesiątki, kradnie innym wspomnienia i różnorakie sceny z życia a wyrzutów względem tego nie ma, ale dziś, leżąc jak kłoda pod łóżkiem i obserwując wylewane przez Ventrue łzy poczuła wstyd. Sięgnęła jednak ku jego myślom by się przekonać co go wprawia w taką rozpacz.
A wprawiała kobieta oczywiście.


Biedak jest samotny, bo się jej umarło. Romantyk.

Anna wtłacza do Etiennowej główki obraz utraconej przez Wawrzka kochanki, patrzy mu w oczka i szalone pytanie mu w głowie zadaje “może byś Jitkę na jej podobieństwo zrobił?” a jest w tym pomyśle coś pomiędzy kobiecą złośliwością a ryzykanctwem, która Anna właściwie mogłaby podjąć.
On twierdzi, że mógłby. Jak najprędzej. Bo mu tu niebywale niewygodnie. Etienne, cały Etienne, tudzież Krzesimir. Nieczuły na cierpienie innych, jeno na własne. Podłoga mu się wbija w arystokratyczny zadek.
Anna postanawia mu osłodzić to cierpienie i nakłuwa paluszek o kiełek. Ależ z niej ludzka pani.
W tym czasie słucha mysli Ventrue a ten sobie wspomina. Głównie wspólne momenty. Anna wyłowiła tyle, że utracona kochanka nazywała się Nataly i była Tremere.
W myślach zagaduje Etienna:
“Chyba zostanę tu na dzień. Gdy Horaku padnie zanieś mnie do stajni. A sam zdejmij klucz z jego szyi i postaraj się znaleźć ukrytą komnatę. Mam wrażenie, że on tam może trzymać jej szczątki…”
Łóżko ugięło się pod ciężarem ciała. Pan raczył położyć się wreszcie.
“A czemu nie ciebie, na obraz i podobieństwo? “ - zaciekawił się ghul.
“Mnie?” - najpierw ją ten pomysł oburzył, ale później zaczęła zauważać płynące z niego korzyści. - “Nie zależy mi by mnie hołubił. Jitce zależy. Tyle, że ona może nie skorzystać z tego co taki wygląd by dawał.”
“Bardzo sobie wziełas do serca przytyki Libora. Przede mną udawać nie musisz. To będzie pieprzona katastrofa, kuternoga połapie się jeszcze zanim zadrze jej suknię. A pomyśl… może być cennym sługą. Gdy już go wymyjesz i postawisz do pionu. “
Co by nie gadać Krzesimira cechowała przedsiębiorczość i czasami bolesna wręcz szczerość.
“I co, mam go związać i mamić i przemienić w kukiełkę by zacząć nam na nim budować majątek i wpływy? Zmienić twarz, odciąć się od przeszłości. Od długów względem Aureliusa…” z jednej strony ją taka alternatywa korciła. Zdawało jej się, że to wyższy poziom tego czym się dotąd zajmowała. “Anna Złodzieja…”.
“Tylko trzy razy, moja piękna i zbyt poważna Anno”, poprawił.
“Dlaczego zbyt poważna?” - moja i piękna było dość oczywistym.
“bowiem zdaje ci się, że żeby mieć ten zezwłok nad nami, musisz udawać jego milosnice na wieki wieków. Przywiązanie po krwi idzie, nie po twarzy.
“Może. Ale czy nie warto skraść na jakiś choć czas tę nową tożsamość? Wycisnąć z niej i z tego miejsca co się da. Wreszcie zacząć żyć… jak człowiek” - ostatnie ją trochę rozbawiło, bo przecież do człowieka było jej daleko.
“Zważ, że ta twarz nie tylko z profitsmi wiązać się może. I zrób jak uznasz za stosowne “
“Ołdrzych się wścieknie” - naraz jakby cały entuzjazm w Annie osłabł. - “Jak się dowie, że dla profitów zaległam z jakimś Ventrue. On jest… nieelastyczny. “
“Rzekniesz mu, żeś krwi do kielicha domieszala. A Ventrue nie wygada. Przecie z duchem kochanki swawolił będzie. Gdy jest chęć, sposób znajdzie się zawsze. Przemyśl, czy nie warto. “
“A pewnie, że warto.” odparła mu w głowie krótko. “Jesteśmy bez grosza przy duszy. Możnaby tu domenę odbudować. Ludzi do wsi okolicznych ściągnąć. Kopalnię uruchomić… “ - Anna już widziała oczami wyobraźni jak ta ziemia odżywia i przynosi plony. - “Jeśli trzy razy z niego wypiję, to więź z Ołdrzychem wyhamuje wszelkie… skutki?”
“Znacznie więcej krwi i czasu trzeba. I odseparowania od gangrelskiej żyły. “
“Jak wytłumaczysz Liborowi moje zniknięcie?:
“Namowie żeby z Jitka na polowanie poszedł “
“Na trzy noce?”
“Pan musi jeść. A że jeno zwierzęta w okolicy, to polować trzeba często. Jeszcze się na mnie rzuci z głodu… “
“Wierzę w twoje dyplomatyczne zdolności. Mnie przemienisz za dnia i schowasz w ukrytej komnacie? W razie gdyby Jitka węszyła to mnie nie znajdzie. Horaku przeciwnie. Gdy usłyszy krzątaninę w swoim tajnym pokoju prędzej uwierzy żem zjawą. ”
 
Asenat jest offline  
Stary 26-10-2017, 07:07   #15
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Myśli Annowe przed zaśnięciem pełne były Nataly z klanu Tremere.

Zdawała się Annie obiektywnie brzydsza od niej samej, ale promieniała jakimś ciepłem i wdziękiem, które się u wampierzy zdarzały rzadko. I zupełnie nie współgrały z klanem Tremere. Krzesimir nada jej twarz Annie bez trudu, lecz co potem?

Jaka była, jak się do Patrycjusza zwracała i w jakim języku? To jeno wychwyciła, że dla niego musiał być rodzimym, bo słowa płynęły potoczyście, nie rozbijały się o mur niezrozumienia. Miała tylko imię, klan i parę gestów ukradzionych ze wspomnień Ventrue.

Na szczęście, jeśli plan się powiedzie, nie będą trwonić czasu na pogwarkach.

I sny Annowe pełne były Nataly.

W tych snach Nataly miała sine wargi, i sinowargiego chłopca tuliła do siebie czule i troskliwie. On chłeptał pomrukując jak niemowlę z jej pogryzionej piersi. Na twarzy Tremere malowały się sprzeczne emocje satysfakcji i obrzydzenia, a także chęci odepchnięcia dziecka i przytulenia go jeszcze mocniej. Annie zajęło trochę czasu zrozumienie, dlaczego tak łatwo interpretuje emocje, choć się do sztuki swojej nie ucieka.

To nie była Nataly. To była ona, Anna, z twarzą Nataly, i swój obraz oglądała w lustrze. Opuściła wzrok na sinowargie dziecko przyssane do swojej piersi...

... miała na piersi ślady zębów. A na sobie cudzą, pachnącą kurzem suknię.

Leżała w maleńkiej klitce, chyba należącej do służącej, na pozapadanym łóżku, słoma w sienniku musiała wyschnąć na pył. Drzwi nie były zamknięte, rygiel stał oparty o ścianę obok, ale nieprawdopodobieństwem zdawało jej się, że Libor czy Jitka przemknęli się tuż po zmroku ze stajni, by wgryżć się w jej skórę, kiedy leżała nieprzytomna. Etienne może i by to zrobił, albo miły gospodarz, po którym po prawdzie spodziewać należało się wszystkiego, jak to zwyczajnie po kimś nie do końca w pełni władz umysłowych... ale był ktoś, kto zrobiłby to na pewno.

Z dołu słyszała nalegania Jitki i niemrawe odpowiedzi Patrycjusza. Potem głośniejsze nalegania Jitki i ciszę zamiast responsu. Potem mrukliwe marudzenie Libora, prychanie koni. Wreszcie wszystko ucichło, a w tej ciszy szybkie kroki na schodach zabrzmiały jak tarabany. Po chwili Etienne uchylił drzwi i przypadł do jej kolan.

- Pojechali. Ventrue do kąpieli się sposobi, na samym dole, jest kuchnia ukryta za schodami. Gangrelka balię tam wstawiła. Znalazłem klucz i drzwi do ukrytego pokoju, ale nie otwierają się, choć klucz pasuje. Musiałem odwiesić mu na szyję – przerwał, by pocałować ją w koniuszki palców. - Suknię znalazłem ukrytą pod siennikiem w jego alkowie, chyba chciał ją mieć blisko, jak śpi... Na drugim piętrze jest biblioteka. A przynajmniej była kiedyś. Wyżej wejście na górę, ale nie właziłem. Schody się zarwały, a nie znalazłem drabiny... Jest coś jeszcze. Przeszedłem się po okolicy. Znalazłem grób. Płytki, ale dość długi.
- Myślisz, że ją tam pochował? - zapytała Anna gładząc ghula po brązowych lokach. - Trzeba nam wersje obmyślić. Mogę być duchem lub też można odgrywać me cudowne zmartwychwstanie. Wtedy trzeba zwłoki odkopać i je w pył obrócę. Gdyby go naszło w ziemi kopać by się upewnić czy to możliwe, że Nataly wstała z grobu.
Anna dłoń przysunęła do twarzy i badała nieznany kształt nosa, ust, podbródka. Nie mogła się pozbyć wrażenia obcości. Anna złodziejka ukradła twarz innej kobiecie, coś zyskała ale jakby i coś straciła. Nieco z siebie samej.
- Jeśli w tym grobie ukochaną pochował… to miał ich z tuzin - ocenił sucho Francuz. - Co go nie stawia w najlepszym świetle. Toteż będę stał pod drzwiami i podsłuchiwał, wybacz.
- Aż tyle tam trupów? A co jeśli to ci co zaginęli w tej okolicy? Córka bednarza, ksiądz z Wiednia, krewniaczka lupińska? - biały paluszek postukał w dolną wargę. - Odkopiemy ich i obaczymy na oczy.
- Iż po prostu podróżnych morduje? - Ghul uniósł brew godną świętego na kościelnym obrazie. - A, to inna sprawa. To wszystko w porządku. Zaradnosc, to się chwali… siedzi na dole. Jak tylko jego gangrelska Herodiada usadzila zadek w siodle, porzucił udawanie, że do kąpieli zmierza, i korzenie w fotel wpuścił. Cokolwiek śmierdzi. Ale profity warte są poświęceń.
- Jesteś okrutny - Anna wygładziła suknię. - Może mi się uda go do tej kąpieli wpierw zapędzić. Myślisz, że rozmawiali po czesku? Jako duch mogę chyba śmiało doń przemawiać nie ruszając ustami?
- Unikalbym rozmów w ogóle, zbyt łatwo się potknac. I… hm, pokazywania pleców w kąpieli też bym unikał - uciekł wzrokiem do zaslonietego storami okna.
- Co tam jest? - Anna ujęła jego podbródek i zmusiła by na nią spojrzał. - Coś jest ale… nijak nie widzę. Nawet w lustrze. Mów.
Wił się w jej uścisku i mataczyć próbował, wreszcie odetchnął i w sobie się zebrał.
- Zetrzeć to próbowałem. Już kilka razy… jak spałaś. Nawet gdy mi się uda, wraca następnej nocy. Plamka sinej skóry. Jak u trupa. Wraca, cokolwiek bym nie zrobił. I… zdaje mi się, że rośnie.
Anna pokręciła głową niedowierzając.
- Chcesz mi powiedzieć, że gniję? - Niemal się zaśmiała a znów nie był to zdrowy śmiech. - Ile mam czasu?
- Skąd mam wiedzieć? Towarzyszem wojaka byłem, nie okultysty… acz myślę, że to nie musi się nawet rozrastać w równym tempie… Nie wiem. Ale zaradzimy coś. U Tremerów z Pragi. U Włodka. U Diabła samego. Ale wpierw…. Musisz zdobyć nam pieniądze.
Pokiwała głową i ruszyła do drzwi ale w progu zapytała jeszcze o coś, co jej nie dawało spokoju.
- Jeśli zbrzydnę… zostawisz mnie?
- Moja jesteś, ja twój - odparł po zbyt długiej chwili. - Nie zbrzydniesz mi nigdy.
Anna się uśmiechnęła. Nawet jeśli kłamał na tą chwilę była rada odpowiedziom.
 
Asenat jest offline  
Stary 28-10-2017, 08:59   #16
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Przedstawienie czas zacząć. Stać się duchem.
Anna ostrożnie otworzyła drzwi i ruszyła do salonu. Idąc trzymała się sztywno, jak gdyby płynęła. Cięzkie falbany sukni zamiatały podłogę a Anna patrzyła na wprost jakby nie widząc. Wyszła na wprost schowanego w fotelu Horaku, jak gdyby nigdy nic wyminęła go patrząc gdzieś w dal i stanęła przodem do okna. Liczyła na cień reakcji.
- Taly… - W schrypniętym głosie była tęsknota, ale ni krzty strachu czy zaskoczenia. Jakby duchy przechadzające się wśród żywych i nieumarłych były w wieży codziennością. - Myślałem, że nie przyjdziesz. Gości mamy… nie lubisz obcych… ale przyszłaś.
Westchnął, stuknęła laska o podłogę. Musiał się dźwignąć z fotela.
No pięknie - pomyslala Anna gorączkowo. - Ona go nawiedza. O niej rozmyślał by jej hałas i tłok nie przepłoszył. Skoro pojawienie „Taly” to juz rutyna to powinna sie w nią Anna dopasować, nie odbiegać od tego do czego Horaku przywykł. Chyba ze… uzna iż zła jest na odwiedziny obcych. Milczenie najlepiej sie sprawdzi.
I Anna milczała. Odwróciła jedynie twarz bez wyrazu w kierunki kuśtykającego Ventrue. A ten zatrzymał się pół kroku przed nią, zgięty, wsparty na lasce, z ciemnymi oczami płonącymi jak w gorączce. Kłykcie palców zaciśniętych na gałce ozdobionej feniksem zbielały jak kości.
- Nie wybaczaj, skoro nie potrafisz. Ale powiedz coś wreszcie, cokolwiek…
Anna odetchnęła w duchu z ulgi. Czyli nic nie gada, dobrze. Pozostawało jednak zagadka czy duch zmarłej ukochanej jest jedynie wytworem zbolałego umysłu czy… jest to duch prawdziwy lub tez ktoś sobie z Ventrue pogrywa i Anna mu właśnie popsuła szyki.
Podeszła kilka kroków do Wawrzka i… spojrzała mi w oczy. Wyciągnęła w jego stronę dłoń.
Cofnął się, laskę w prawę dłoń przełożył, przełknął nieistniejącą ślinę.
- Nie. Nie dziś.
Nie mam czasu na subtelności, wybacz - pomyślała i dotknęła zimnymi palcami jego policzka a włożyła w ten gest tyle czułości ile zdołała. Przycisnął gwałtownie jej dłoń do twarzy, i nie dziwował się bynajmniej jej materialności. Jak i materialności sukni, gdy się osunął na kolana i objął ją za nogi kurczowym uściskiem.
- Nie dziś, Taly. Jestem za słaby. Daj mi wpierw zapolować. Pojadę, dziś choćby - przekonywał szeleszczącym szeptem, kraj sukni raz po raz do ust zbliżając w pocałunku.
Nie dziś mówił - analizowała dalej Anna. Znaczy, że Ktoś go nawiedza regularnie i trzeba sobie zadać pytanie po co? W tym co Anna celu? By związać? Lecz po tym nie winien wcale słabnąć. Czemuż się więc z nóg słania i wzbrania przed tym co mu duch oblubienicy zwykle szykuje? Moze ma swoją wersje chłopca o sinych ustach co z niego krew wysysa i osłabia. Jak Annę jej chłopaczek...
Anna nieczuła na jego prośby palec rozcharatala o kieł o niby niewinnie podsunęła Ventrue. Czerwona posoka puściła się zimną krętą strugą po białej skórze, zawisła na koniuszki palca i skapywala na podłogę. I to nowym być musiało doświadczeniem, bo ją Patrycjusz z objęć wyzwolił równie gwałtownie jak wcześniej pochwycił, cofnął się, siadając na podłodze niezgrabnie i zgarniając swoją laskę. Zamrugał gwałtownie, jakby chciał powidok odpędzić.
Teraz już się Anna wycofać nie mogła by całej sprawy nie pokpić. Wierzyła ze sie Lautentin swej oblubienicy zwyczajnie nie oprze.
Delikatnie sięgnęła po Ventrue i się doń przytuliła głowę składając na jego piersi i na brudnej koszuli. Czule gładziła jego plecy a gdy znów twarz uniosła to z ustami rozchylonymi szukającymi jego ust. Wykręcił się jak wąż, unikając jej warg, by ją zaraz w szyję pocałować. Jedno i drugie czyniąc z wprawą znamionującą duże doświadczenie. Przytrzymywał ją w objęciach, ale i tak czuła, że większość pieszczot oblicza sobie jak szermierz kroki i ruchy, w subtelnej walce, by trzymać jej zęby z dala od swojej skóry. Przytulił się do jej ramienia wreszcie, szybko i łatwo się męczył. Krople krwi na palcach ulepionych na obraz i podobieństwo Tremerki oglądał jak złotnik rubiny.
- Zatem wybaczasz?
Anna z miną skupioną jak gdyby jeszcze rozważała czy wybaczyć, jeszcze się z myślami biła… paluszek skaleczony powiodła do jego ust z zamiarem by wargi musnąć czule a potem do wnętrza, na język sięgnąć. Cały czas wsłuchiwała się w jego myśli jak on się na jej działania zapatruje i czy nie obiera Anna złej drogi. A myślał sobie Patrycjusz, że go to zabije, tym razem zabije na pewno i chyba dobrze. Skończy się to wszystko. Myślał też, jak bardzo Nataly go nienawidzi. Potem zatraca się w smaku krwi, który jest mu jakiś inny, a gdy odejmuje jej dłoń od ust, myśli, że może jednak i miłuje go Tremerka trochę. Choć po raz kolejny on przegrywa, a ona dostaje, po co przyszła, bo się jej oprzeć nie potrafi a i woli sam dać, niż miałaby brać siłą, ciskać nim o powałę i ściany. Włosy przez ramię przekłada i kark przed nią zgina, jak skazaniec przed katem.
Anna gładzi go po włosach na karku. Nakazuje mu powstać i do siebie przywodzi. Uśmiecha sie a pic nie zamierza, tym bardziej skoro Laurentin nie tyle tego nie wymaga jak jest ta myślą przerażony.
Anna prowadzi go za dłoń do sypialni na piętrze. Musi się dowiedzieć o co chodzi z jej dublerką. Położy biedaka w łóżku i dotrzyma mu towarzystwa, przytuli, po włosach i karku pogładziła a nawet na dzień z nim zostanie. Gdy przyjdzie ta druga nie umknie to Anny uwadze.
Poszedł za nią sztywny ze zdziwienia. Zgodnie pozwolił się w łożku położyć, obiecywał jej przy tym, czego to dla niej nie zrobi. A czego nie zrobi nigdy. Oczywiście, nigdy nie zostawi. Nigdy nie zdradzi. Wszystkie te obietnice bardziej mrzonkami były niż rzeczywistymi planami, choć wiedziała, że akurat w tej chwili wierzył własnym słowom całym sercem. Tylko dalej odsuwał się z obawą, gdy twarz ku niemu obracała… Po jakiejś godzinie wstał, przeszedł się po alkowie, ale chód miał wyraźnie inny, mniej kaleki i nie tak kołyszący. Laską pchnął okiennicę i zapatrzył się w zadymkę.
- To jakaś nowa gra, tak?
Nic nie mówiła, uśmiechała się jedynie subtelnie. Na łożu leżała z dłońmi splecionymi na podołku i gestem wskazała miejsce obok siebie. Odrobinę się Anna strachała jak trzy noce tak przeboleje nie ruszając się od niego na krok. Postąpił ku niej posłusznie, ale chwilę potem rysy ścięła mu stanowczość, jakby podjął jakąś decyzję. Wyprostował się dumnie.
- Nie. Wybaczyłaś mi, Taly. Wystarczy. Odejdź.
Głową potrząsnęła, że nie. Nie odejdzie. Z łóżka wstała i do niego doszła a minę miała już nie uroczą a rozczarowaną i cokolwiek mu złego robiła mógł przypuszczać że to się powtórzy. Zamiast jednak ząbki w niego zatopić odszukała dłonią klucz na jego szyi i mu pod oczy podetknęła wymownie. Może choć się dowie co jest w ów skrywanej komnacie. Na klucz ledwie wzrok spuścił. Ujął jej ukradzioną twarz w dłonie, całował po skrzydełkach nosa i przymkniętych powiekach.
- Nie - powtórzył, opierając czoło o jej głowę, a ona naraz pochwyciła wzrokiem ruch dwóch rzeczy. Strużkę krwi spływającą mu spod linii włosów, choć żadnej rany tam. To krwawy pot wystąpił mu na skórze. Zaś w puklerzu na stojaku pod ścianą odbijała się kobieca sylwetka. Nataly z Tremere, ta prawdziwa, bynajmniej się nie uśmiechała. Sine wargi miała ściągnięte w kreskę wąską jak nóż.
Patrycjusz podniósł do oczu swoje okrwawione dłonie.
- Wybaczyłaś - zdążył powiedzieć, nim z ust buchnął mu potok juchy i utopił wszystkie słowa, Ventrue krzyczał tylko i dławił się na przemian.
Anna dostrzegła kątem oka odbicie kobiecej sylwetki w puklerzu i poczuła jej obecność i myśli, dokładniej olbrzymią złość. Laurentin krwawił jak zarzynane zwierze. Anna nie widziała samych rany, zupełnie jakby krew uciekała zeń przez otwory ciała. Zaklęła w duchu i strąciła ze zbroi puklerz. Trzewikiem podkopnęła go pod łóżko a ująwszy Ventrue pod ramiona zniosła go na łóżko. Gdy już leżał próbowała go uspokoić. Daremnie.
W tym momncie do komnaty wpadł Etienne. Ma gdzieś pareycjusza, chce ratować Annę. Łapie ją za ramię i ciągnie do drzwi.
“Zaraz wpadnie w szał, krew z niego cała zaraz ujdzie!” Anna krzyczy Etiennowi wprost do głowy. Jest wzburzona bo ma świadomość, że ucieczka to nie jest wyjście. Nawet jeśli wydostaną się z wieży bestia za nimi pogna. Są jedynym źródłem krwi w okolicy i dość łatwym celem. “Kołek” myśli dalej Anna i wlepia oczy w sztylet u pasa ghula. “Unieruchomię go”.
Anna używa mocy kapadocjan by Laurentin utracił przytomność. Jeśli pójdzie gładko Laurentin nawet nie poczuje, co się wydarzyło. Wtedy pomyśli Anna na spokojnie. A gdy jutro go odkołkuje będzie czas w sam raz na nowe karmienie z domieszką Aninej krwi. Pan na Horaku znieruchomiał, ale nie łudziła się, że osiągnęła cel. Nie widziała, by pod warstwą krwi skóra obciągnęła się na czaszce. Jedyną nagrodą za jej poczynanie było z nagła przytomne spojrzenie pana na wieży.
- Uciekaj. Schowaj się. Uciekaj - rzucił do ghula.
Moc śmierci odbiła się od Ventrue bez echa. Anna zrozumiała, że sprawa jest bardziej niż poważna. Ujęła dłoń Etienna i już bez wahania wybiegła z komnaty.

Pobiegli wyżej, gdzie jest gabinet i coś co, jak ghul ujął, kiedyś było biblioteką. Obydwa bez drzwi w ogóle. Ongiś ponad nią znajdowało się wejście na szczyt wieży, ale teraz schody są zawalone. Anna wspina się po ramionach ghula i wystających czy ukruszonych cegłach włazi na górę jak po równej brukowanej drodze.
W tym momencie słychać, że się Wawrzek wykuśtykał z alkowy.
- Etienne, mon amour - zaszemrał uwodzicielsko, a ghul gorączkowo wyciągnął ręce do Anny.
Anna y zdaje sobie sprawę, że na tej zasypywanej śniegiem wieży nie jest sama. Ktoś siedzi pod blankami, nie widzi dokładnie, stelaż co stoi pośrodku zasłania…

Anna ignoruje tego kto się czai w mroku. Zwiesza się w dół i wyciąga do Etienna ręce. Podciągnęła go trochę, na szczęście dopomógł jej podparłszy się stopami i dodając siły własnych mięśni.Kroki na dole ustały. Potem rozległo się miarowe stuk stuk stuk laski.
- Usłyszał nas - szepnął ghul.

Anna zaś siedziała ze sztyletem wyciągniętym w stronę tajemniczego towarzysza niedoli. Płatki śniegu oblepiały ostrze.
- Ktoś tam jest - szepnęła do dyszącego ghula. Podniosła się z ziemi i z ostrzem wyciągniętym przed siebie ruszyła w stronę niewidocznej postaci.
Widziała broń przy jego prawej dłoni, miecz jednoręczny. Zrozumiała też, dlaczego się nie poruszył. Nie poruszy się już nigdy. Jelec obejmowały palce szkieletu, z czaszki pod kapturem z misiurki patrzyły na Annę puste oczodoły.
Opuściła ramiona z ulgą. Sztylet wrócił do pochewki za paskiem.
- Tylko trup - mówiła najcichszym szeptem.
Oglądnęła sobie herb i przeszukała zwłoki mając nadzieję, że na coś natrafi co jej choć powie o przyczynie śmierci rycerza. Im dłużej się przyglądała, tym wyraźniej wracało jej w pamięci wspomnienie zimowego wieczoru, jej sztywnej i smutnej w łożu i Oldrzycha próbującego ją rozweselić opowieścią o tym, jak to się pobił na praskiej ulicy z rycerzem, a tak go walnął, że się dwa lwy, co ukośnie na jego tarczy stały, spotkały się wreszcie pyskiem w pysk. I że wołał się ów rycerz Citko Markowic z Żelaznej Bramy. Powodem śmierci tego konkretnego Markowica, co przed Anną siedział sztywny niewątpliwie była wielka rana w boku… miał też całkiem pokaźną sakiewkę, sztylet z ładnym szmaragdem, a za pazuchą - kobiecą jałmużniczkę haftowaną srebrnymi nićmi i drobnymi klejnocikami.
Z dołu posłyszała krok, krok za krokiem, i uderzenia laski o deski podłogi.
Anna ujęła w ręce jalmuzniczkę i sięgnęła swą mocą by poznać historię przedmiotu. Czy mogła należeć do Adeli?
Widzi. Ładna blondynka. Adele Valdstein. Wkłada do jałmużniczki złoto i klejnoty. Jest pełna nadziei, że modlitwa u odbicia stóp Najświętszej Panny uzdrowi jej ciało.
Zakładam że Anna sprawdza. Jałmużniczka jest pusta. Jeden z pierścieni widzianych w wizji odnajdzie w sakiewce martwego rycerza.
Anna zawiesza zdobiony woreczek przy pasie. Idzie do ogromnej misy na stelażu. Dotyka.
O ile teraz Laurentin wygląda jak upadły anioł - to wtedy wyglądał jak sam bóg. Chłodnym, władczym i pełnym gniewu głosem poucza strażnika. W misie zawsze ma być żar. Niezależnie od pogody. Ogień nie może przygasnąć.
Wreszcie tyka trupa.
Tretko Markowic ucieka przed bestią. Krwawi jak prosię. I tak też o sobie myśli. Jesteś świnią, brudnym wieprzem, panie Markowic. A to, co cię spotyka, to słyszna kara za twe przewiny.

Z dołu słychać łomot. Nie trzeba się wychylać, ale można… i zobaczy się wtedy Laurentina, co nie wygląda ani jak bóg, ani jak anioł, nawet upadły. Wygląda jak wszystkie demony piekła na raz i próbuje z warkotem doskoczyć do krawędzi włazu.
-Zaraz się zniechęci i dobierze do koni - Anna opuszcza dłoń z trupiego czoła choć o tej analizie nie jest nic mądrzejsza. - Jestes pewien, ze nie lepiej go zakołkować? W wiezy lub okolicy grasuje jakaś bestia. Nie wiem czy to to samo co duch Taly. Moze nawet nie mieć z Tremerka nic wspólnego tylko przyoblekac sie w jej kształty.
- Jak na razie to jedną tu bestię widzę - zauważył Etienne. Starał się nie szczękać zębami, ale widocznie marzł. Nie był odziany odpowiednio, by siedzieć w bezruchu w zadymce.
Pan na Horaku, czy też Głód, który władał teraz niepodzielnie jego kalekim ciałem, ponowił skok. Smukłe palce wbiły się w cegły, ale chwyt nie pozwolił się utrzymać. Laurentin poleciał w dół, zdzierając paznokcie do krwi.

Laurentin wreszcie odpuszcza i wlecze się na dół. Anna pojmuje, że bestia nakazuje mu zdobyć krew a ta, prócz nich, krąży ciepła i kusząca w końskich żyłach. Bierze miecz martwego rycerza, zeskakuje jak najciszej piętro niżej i skrada się za patrycjuszem. Do stajni.

Patrycjusz klęczy nad koniem, koń charczy i grzebie konwulsyjnie kopytami, drugi prycha i rży ze strachu… a Anna zakrada się zupełnie bezgłośnie. Faktycznie mogłaby być dobrym Nosferatu. Żaden dźwięk nie ściągnął uwagi pożywiającego się gwałtownie wampira. Idzie pomyślnie, tak jej się wydaje. Ale wtedy Anna postąpiła kolejny krok i wąpierz się odwrócił. Była pewna, że ona sama nie wywołała żadnego dźwięku, że nie zrobił tego również jej ghul. A jednak jakimś sposobem się zorientował.
Spod zwierzęcej maski zadowolenia z zaspokojenia pierwszego głodu wyjrzał wstyd. Pan na Horaku popatrzył przytomniej - i z zupełnym zagubieniem.
- Taly?
Skakał spojrzeniem od wieży do niej i miecza w jej ręku.
Efekt zaskoczenia trafił szlag. Anna zatrzymała się, miecz podparła ostrzem o ziemię. Walka przestała mieć sens. Bestia odeszła i Anny szanse na wygrana także się skurczyły. Gapiła się na Horaku sparaliżowana i przeklinała siebie w duchu do pięciu pokoleń wstecz.
Nie dostrzegła znamion powracającej bestii, na powrót zawłaszczającej rozum i ciało Patrycjusza. Etienne zobaczył. Skoczył przed nią - i on został obalony, drapał plecy Ventrue szponami i trzymając za włosy próbował trzymać jego głowę z dala od siebie.
Anna dopiero wtedy postanowiła sie działać jakby wybudzona ze stuporu. Zwiększyła sile i wycelowała miecz w serce, pchnęła uważając by nie zranić stojącego za Horaku ghula. Miecz zagłębił się w ciele, lecz nie sięgnął serca… a Anna zobaczyła wyrastające w plamach krwi po bokach ostrza czubki szponów. Patrycjusz z jękięm osunął się na kolana i znieruchomiał, a Francuz pociągnięty klęknął przy nim, z dłonią ciągle przy jego piersi..
- Uchapał mnie - wydyszał. - Uchapał mnie patrycjuszowski skurwiel. Trzymam jego serce.
Anna sięgnęła po sztylecik i z przyłożenia przebiła na wylot serce Laurentina.
-Przepraszam, zawaliłam sprawę - warknęła zła na siebie i przegryzła nadgarstek by dać Etiennowi do ust. - Nie martw się, wydobrzejesz.
- Martwić to się dopiero zacznę.
Wysunął szpony z piersi Patrycjusza.
- Co za ulga… jakby się to powtórzyło, to, posłuchaj uważnie, mam wolę. Nie chowaj mnie z nim razem.
Kopnął od niechcenia w sztywnego pana na wieży.
-Nie zemrzesz. Jakby było bardzo źle to dołączysz do klanu hien cmentarnych - zachowała resztki poczucia humoru.
Trudno rzec czy Etienna ta alternatywa połechtała czy przeraziła. Nic nie mówił bo rana na jego szyi obficie krwawiła. Anna umoczyła palce w ustach Ventrue i jego śliną wysmarowała ranę by się zasklepiła.
Do świtu zostało jeszcze sporo ale i sporo pracy było przed Anną. Wpierw pomogła Etiennowi zajść do salonu. Biedak był osłabiony i przemarznięty. Opatuliła go pierzynami i rozpaliła ogień. Dopiero potem poszła po sztywnego Ventrue. Musiała go ukryć przed Gangrelami gdyby się pospieszyli i wrócili tej nocy. Zaległ w swym łożu z obliczem spokojnym jak we śnie i kocem podsuniętym pod sam nos.
Martwego konia obróciła w proch, żywego opatrzyła korzystając z medycznej sztuki. Wydawał się bardziej przestraszony niż ranny.
Teraz miała Anna czas by przeszukać całą posesję jak i te drewniane budyneczki obok wieży. Poszuka też włazu z wizji rycerza. Czy mógł prowadzić gdzieś pod ziemię?
Dalej - ukryta komnata. Klucz zdjęła z szyi Ventrue. Trzeba jeszcze znaleźć sposób jak ją otworzyć.
Cały czas pracowała Anna na wrażliwych zmysłach szukając śladu upiora i jego jaźni. Czy dało się z nim nawiązać dialog?
Na koniec zostaje odkopanie grobu. Co w sobie skrywa? Ile trupów i czyich?
Etienne przemodeluje ją za dnia na siebie, Annę. Na samą myśl odczuła ulgę, nie czuła się w tym ciele dobrze. Ale natenczas nie było co narzekać a działać. Czas jest na wagę złota.
 
liliel jest offline  
Stary 30-10-2017, 08:41   #17
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Służba rozkradła, co się tylko dało, nim uciekła. Ci, którzy uciec zdołali. Resztę Patrycjusz zapewne wyprzedał, gdy jeszcze dbał o cokolwiek. Tak to musiało wyglądać, myślała Anna, myszkując po drewnianym domu przytulonym do wieży. Zniknęło wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, została wydrążona, pusta i uszkodzona skorupa. Całkiem jak pan tego miejsca. Tu i ówdzie znalazła ślady świadczące, że ktoś – może Jitka, może on sam – z budynku wyrywał drewniane elementy, zapewne na opał.

Ogień przygasł – to jedyna myśl w miarę bliska rzeczywistości, jaka Ventrue jeszcze towarzyszyła. W miarę… o ogień w kominku szło, czy ten sygnałowy, rozpalany w misie na szczycie wieży? I jakiż sens w jego utrzymywaniu, jeśli ten drugi? Czy ktoś jeszcze w Pradze liczy na to, że ze szczyty wieży patrzą bystre oczy, dzień i nic, i gdy wróg nadciągnie, ostrzeże mieszczan bijącą w niebo łuną? Czy ktokolwiek w Pradze jeszcze na Laurentina liczy, skoro dbać ewidentnie przestali.

Ognie, ach, i koń jeszcze. Jeszcze konia utrzymuje… wszak nie zajdzie daleko na wykrzywionej stopie. Tylko czy w ogóle odejść chce i może, czy to nie przyzwyczajenie już? Myślała, upychając zdobycze z wieży pod węgłem w małym tobołku. Przeszukiwanie nie było jednak zupełnie bezowocne. Znalazła przeoczoną przez szabrowników łopatę. Wbiła ją w zmrożoną ziemię grobu, nie wiedzieć, komu i dla kogo wykopanego.

A to by się zadziwił Oldrzych i Gangrele, wszyscy ją mieli za delikatną, kruchą zjawę. Tymczasem kopała zawzięcie, nie paląc krwi, by siłę ramion zwiększyć… znała ziemię. Znała grabarską robotę. Po prawdzie to lepiej, niż ten, co tu zmarłych pogrzebał. Zdaje się, że gołymi rękoma… I w Boga wątpił bądź odmówił duszom Jego opieki. Nad mogiłą nie było krzyża. Pierwszy wyłonił się spod ziemi zbrojny w tunice z herbem Valdsteinów. Twarz miał zmasakrowaną, brakowało prawej ręki… a u pasa dalej tkwił mieszek i nóż w rogowej pochwie…

Ostawiła zmarłych, by dać rękom odpocząć. Oni wszak nie wybierali się nigdzie. Zajrzała do Etienne’a, ale spał, skulony w fotelu Patrycjusza. Ogień przygasał w kominku. Wspięła się do alkowy Laurentina, delikatnie zdjęła z jego szyi łańcuszek z kluczem. Dopiero gdy trzymała go w dłoni, przestał wymykać się postrzeganiu… ujrzała za to coś jeszcze. Gdy się odwracała, by za gobelinem poszukać ukrytych drzwi.

W puklerzu coś się poruszyło. Cień, nieduży. Za mały na dorosłą niewiastę.

Chłopiec. Jej chłopiec.
 
Asenat jest offline  
Stary 06-11-2017, 23:54   #18
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna wyczuwa w wieży obcą jaźń. Najsłabiej na górze pod zawalonymi schodami i na szczycie oraz przy kominku na dole. Najmocniej w pobliżu zakołkowanego Wawrzka. Ale wyczuwa jeszcze jakąś. “Duchy” są dwa. No tak, drugim jest jej syneczek. Anna duma czy to przez wieżę, czy tutaj granica między żywymi i umarłymi jest cieńsza? Może to być skutek jakichś rytuałów albo że zginęło tutaj gwałtownie i na raz dużo osób. Tremerka tez mogła dorzucić swoje. Anna nadal nie wie jak zginęła i dlaczego patrycjusz ma względem jej śmierci wyrzuty sumienia.

Trupa na razie odkopała jednego. Nie spociła się, jak to trup, ale miała dość. Ziemia twarda, zmarznięta. Zrobiła sobie fajrant. Ale oceniła, że grób rozkopywano i zasypywano wielokrotnie. Mieszek i broń zgarnęłą, wszystko sobie gromadzi w skrytce.

Ściąga z szyi Ventrue klucz i przymierza się do drzwi za gobelinem z feniksem. Są małe, jakby do jakiejś skrytki albo garderoby. Po chwili dumania i przypominania Ania ustali, że to pomieszczenie nie posiada okna. Kluczyk w zamek, i przekręca. Mechanizm szczęknął, coś przeskoczyło. Tyle że naparcie na drzwi nie dało nic. Zamek otwarty, ale drzwi ani drgnęły.
Pomyślała, że może Ventrue ma jakąś wyłączność na otwieranie. Anna się gimnastykuje by go podnieść z ziemi, do pionu ustawić i użyć jego rąk.a i nie usunąć sztyletu przez przypadek. Dobrze, że nikt nie widzi a Ventrue niepomny co z nim robi, bo wielce to wszystko żenujące. Zwłaszcza jak Annie się Wawrzek wysmyrgnął i poleciał na pysk.
Trudno taką sztywną ręką manewrować, i chyba mu Anna złamała palce.
Ale nic to.
Kluczyk w zamek. Klik klik, zamknięte. Klik klik, otwarte. Ania popycha drzwi jego ręką. Drzwi się uchylają. Ciemno. Dziwnie wilgotno.
Zaklęcia obronne, dedukuje sobie. Na drzwiach po drugiej stronie widnieją symbole i napisy. Po hebrajsku.

Idzie ze świeczką. Pomieszczenie wydaje się większe niż powinno być. Większe niż całe piętro. Przeszła kawałek. Widzi za sobą prostokąt drzwi, i sztywnego Patrycjusza leżącego na progu. I ma nachalne wrażenie, że nie jest tu sama. Dobiega ją szelest sukni. Czasem kilka kroków. Podłoga jest mokra i cuchnie. Jakby rozkładem.
Nie widać sprzętów, mebli, ani góry złota. Światło świecy nie wyciąga nic z ciemności.
-Nataly - Anna wywołuje ducha z imienia i czeka. - Wiem ze tu jestes.
Coś zaszeleściło, znów parę kroków przed nią.
- Tu - odpowiedziała, a może tylko powtórzyła istota kryjąca się w ciemnościach. Anna musiałaby podejść - odchodząc jeszcze dalej od wejścia. Głos był przyjemny, zaskakująco ciepły.
Nawet podejrzanie dlatego nie drgnęła nie spełniwszy prośby.
-Dlaczego mu to robisz? Winisz go za swoją śmierć?
- Mu-mój-mój-mój - tylko oddalające się, cichnące echo.
-Niedługo. Wkrótce będzie niczyj bo zemrze z braku krwi i z kalectwa. Chcesz żeby zginął i do ciebie dołączył czy chodzi ci o dręczenie go? - Anna podążyła jednak za głosem. - Mogłybyśmy się dogadać w każdej w tych opcji. Jak kobieta z kobietą.
- Niedługo. - Annie zdało się, że posłyszała w głosie widma autentyczną radość, tak żywą, że aż nie przystawało to martwocie obecnego położenia Nataly. Coś przemknęło obok Anny, trąciło ją w bok. W tej samej chwili podmuch zgasił wątły ogienek ogarka i wampirzycę oblepiły wilgotne ciemności.
- Chwilowo go nie ruszysz. Ma kołek wbity w serce, jest w stanie hibernacji. Ani nie żyje ani nie zamrze. Chcesz żebym go wróciła do wapierskiego półżycia? Tego chcesz?
- ...go chcesz?
To chyba było pytanie, i padło z bardzo bliska. Musiała stać tuż przed nią.
Anna skupiła się na umyśle upiora, próbowała wychwycić jej myśli, zamiary, dalekosiężne cele. W gestii słów przypominała bardziej echo, bezmyślne i schematyczne, niż rzeczywisty byt, nawiązać choć nikły dialog.
-Czym jesteś? Czego chcesz? - powtórzyła raz jeszcze i zaczęła się cofać.
Uznała, że to miejsce nie jest rzeczywiste, nie istnieje materialnie. Utrzymują je zaklęcia wyryte na drzwiach?
Zobaczyła ciemność, taką jak ta, która ją otaczała, wilgotną i przesyconą zapachem rozkładu. Dziwne, była pewna, że sięgnęła umysłu, na ile upiór umysł posiadał, dotknęła go. Na ile posiadał pragnienie - objęła własną myślą kołaczący się przymus, by zdusić, zdeptać, zniszczyć… Kątem oka dostrzegła, że zmienił się kształt ciała Patrycjusza leżącego w poprzek progu, nogami w tym, głową w tamtym świecie. Coś usiadło mu na piersi.
Anna puściła się tam biegiem z zamiarem by wciągnąć Laurentina z powrotem do Komnaty. Zakładała ze upiór znów go dopadł choć na zakorkowanym i pozbawionym przytomności nie mógł zdziałać za wiele. A przynajmniej taką miała Anna nadzieje. Ścigał ją ciepły i przyjemny, subtelny śmiech Nataly. Chłopiec się nie śmiał. Ani drgnął, gdy się zbliżyła, jeno głowę uniósł, obnażył wąskie, ostre zęby..
-Złaź z niego - zakomenderowała Anna tonem karcącego rodzica. Nie stanęła. Szła pewnie by patrycjusza za ręce ująć i pociągnąć do sypialni. Tym razem chłopiec się uśmiechnął. Nieco krwi pociekło mu z ust na brodę. Małą rączką objął sztylet sterczący z piersi Ventrue.
-Nie waż się! - Anna pogroziła mu palcem i wreszcie stanęła. - Jak on wstanie rzuci się na mnie i najpewniej wychłepta całą juchę a wtedy już nic nie zostanie dla ciebie. Tego chcesz?
Uśmiech się pogłębił. Zagrożenie, zdaje się, nie było takie straszne. Chłopiec wyrwał sztylet i skoczył w ciemność. Powieki Patrycjusza zadrgały.
Anna zaklęła pod nosem rozglądając się w panice po pokoju. Nie znalazła nic co mogłoby zastępczo posłużyć za sztylet. Zreszta powieki juz sie otwierały. Za późno.
Annę ogarnęła wściekłość zmieszana z bezsilnością.
-Głupia dziwka - warknęła i zbiegła w dół schodów po siekierę, która widziała przy kominku. Jitka zwykła jej używać do rozbijania mebli na mniejsze fragmenty którymi można napalić. Klucz okręciła sobie wokół nadgarstka i wepchnęła pod mankiet sukni. Etienne drzemał zmęczony przy kominku, głowę uniósł i spojrzał na nią nieprzytomnie, gdy wyrwała siekierę z resztek sekretarzyka z ciemnego orzecha.
-Wstał - tyle tylko rzekła i z siekierą w ręku a spojrzeniem gorejącym pobiegła z powrotem do sypialni patrycjusza.
Etienne wyplątał się z pledów, ruszył za nią… zaś w alkowie Laurentin powstać zdążył, chybotliwie, o framugę się wspierając. Dłonią po szyi i piersi wodził nerwowo.
Anna minęła go bokiem, zamachnęła się i jebudu, pociągnęła ostrzem siekiery po wewnętrznej stronie drzwi i magicznych rytach. Moze i złość nią kierowała ale umyśliła sobie, ze to przedmiot niosący zaklęcie wiec zniszczenie go może upiory przepędzić.

Jednakowo próbowała sobie przypomnieć wszystko co o znaku tym kiedykolwiek zasłyszała.
Pentakl. Pentagram wpisany w koło, wzorowany, może nawet odrysowany żywcem z symbolu pochodzącego z grimoire pod tytułem Większy Klucz Salomona. Tej księgi Anna nie czytała, ale o niej słyszała i widziała kopie fragmentów. Przypisuje się ją Salomonowi.
Większy Klucz Salomona różni się od innych podobnych ksiąg tym, że nie ma w nim żadnych wzmianek o demonach, a jedynie szczegółowe przepisy dotyczące wykonywania operacji magicznych.
Większy Klucz Salomona podzielony jest na dwie części zawierające inwokacje do duchów i sposoby ochrony wzywającego (zwanego w księdze egzorcystą) przed ich szkodliwym działaniem, a także zaklęcia zmuszające te duchy do posłuszeństwa.
Większy Klucz Salomona zawiera instrukcje dotyczące praktykowania nekromancji, stawania się niewidzialnym, szkodzenia wrogom, odnajdywania skarbów itp. Ważne jest dokładne przestrzeganie dni i godzin, w jakich powinny być wykonywane poszczególne operacje magiczne, jak również wiele innych szczegółów tj. przygotowanie magicznego kręgu i magicznych narzędzi. Warunkiem niezbędnym jest bojaźń Boża i czystość moralna.

Pentakl symbolizuje ciało wykonującego rytuał, a użyte przedmioty: różdżka, puchar i miecz odpowiednio jego wolę, zrozumienie i rozsądek.

Pomyślała co prawda, że skoro pentakl symbolizuje ciało wykonującego, to pewnie Laurentina i on sam ucierpi jeśli zdoła uszkodzić pieczęć. Miała lecz Anna w zwyczaju swe idee empirycznie sprawdzać to i się mimo wszystko zamachnęła.
Ostrze siekiery zagłebiło się w drewnie, przecinając linie wykreślające pentakl. Patrycjusz próbujący powstać, czepiający się drzwi jak pijany chłop płotu, opadł z jękiem na kolana, przyciskając dłonie do piersi. Coś się wydarło z jego gardła pomiędzy jękami bólu, chyba słaby protest, ale nie dałaby za to głowy.
Z ciemności za drzwiami poznaczonymi symbolami buchnął wilgotny zaduch śmierci i rozkładu.
Anna smętnie pokręciła głową, uzbrojone ramię opadło wzdłuż tułowia. Może i zaklęcie nekromanckie szlag by w ten sposób trafił ale razem z Patrycjuszem.
-Ty ją sprowadziłeś - zerknęła z góry na Laurentina. - Ty ją odeślesz.
- … zamknąć drzwi - wymamrotał ledwie słyszalnie i znów jęknął, plunął krwią. A potem mocniejszym głosem powtórzył to, co zdaje się, mówił i wcześniej. - Ogień musi się palić.
Anna trzasnęła drzwiami, przekręciła z chrzęstem klucz ale nie oddała go Patrycjuszowi.
- Nie, ja, muszę - zaprotestował.
-A tak.
Pomogła mu wstać i podprowadziła do drzwi. Klucz okręcony na łańcuszku wokół jej nadgarstka wisiał na tyle luźno by przekręcił zamek.
Później prowadząc jego watką osobę pod ramię schodziła schodami do salonu, nie pytała go nawet o zdanie czy ma ochotę się jej podporządkować.
-Nie waż sie wstawać - rzuciła do osłabionego Etienna.
Patrycjuszowi podstawiła blisko kominka krzesło, usadziła i nakryła mu pledem nogi.
-Rozpalę ogień. Bo ogień ją jeno odstrasza? - zapytała biorąc się za łamanie stołu.
- Myślę jaśniej, gdy jest ciepło - odparł, przysunął się bliżej płomieni. - Masz jej twarz, nie jesteś nią - zauważył, mrużąc oczy. - Powinniście odejść. Zabierzcie dziewkę.
Dotknęła dłonią jego czoła jakby wampiry mogły mieć gorączkę.
-Bredzisz. Wariujesz w tej wieży i nic dziwnego. Chciałeś sprowadzić ducha swej lubej, sprowadziłeś upiora. Nie znasz sie ni w ząb na okultyzmie. Pomogę ci to odkręcić, inaczej zemrzesz do końca miesiączka.
- To i lepiej… - mruknął. - Ja. Nie ty.
-Dlaczego? - wrzuciła kilka drew i pochyliwszy się nad paleniskiem, spróbowała rozpalić iskrę, choć wszystko się w niej wzbraniało przed ogniem. - Dlaczego się obwiniasz za śmierć Tremerki?
- Dałem jej gotowiznę. Złoto, klejnoty… chciała kupić jakowąś księgę. Od alchemika z Pragi… nazywał się, nazywał się… - zamilkł, tylko ustami poruszał bezgłośnie. Dłonią przesunął blisko paleniska, na skórze wykwitły pęcherze, ale ból nie przebił się na twarz zamarłą w wyrazie skupienia. Lichy płomienek rozpalony przez Annę urósł w jednej chwili, łasił się jak zwierzę. - Mieszkał w domu z hydrą na płaskorzeźbie nad drzwiami. Inny Tremere też pragnął tej księgi. Schwytał ją… Dlaczego masz jej twarz?
Anna nerwowo zerknęła na Etienna, cichego i pewnie słabiutkiego jak niemowlę.
-Bo… chciałam cię omamić, krwią związać i oskubać. Potrzebuję pieniędzy. I twojej wieży. Potrzebuję gdzieś zacząć, bo tam gdzie byłam został po mnie jeno niesmak i zgliszcza.
Anna usiadła na ziemi, rękawem wytarła brudne od sadzy czoło.
-Ale nawet tego nie potrafię - zebrało jej sie na płacz ale powstrzymała łzy. Zabłysły jedynie w oczach a później się rozwiały.
-Żal mi ciebie. To mój problem, żal mi wszystkich.
Anna wyjęła zza dekoltu skrawek kartki z płonącą wieżą.
-Znam ten dom. Spłonął. Tyle po nim ostało.
- Czyźby Tycho wrócił? - Patrycjusz zerknął na kartę Tarota i uśmiechnął się bezradośnie, jednym kącikiem ust. - I szukał czego nie dostał? Jeśli tak, to cofam słowa. Bezpieczniej będzie tu niż w Pradze…
Ręką bezwiednie oklepał bok krzesła, szukając laski, skrzywił się, gdy nie znalazł, i powstał sztywno i chybotliwie.
- Biorę twego konia.
-Chyba śnisz - Anna poderwała sie na równe nogi. - Pierw pozbędziemy sie twojego upiora, nie zostanę z nim pod jednym dachem, czy tez… pod dziurą w dachu.
- Dziewka dziś nie wróci. Potrzebuję krwi. Bym nie zeżarł ciebie, twojego ghula i twojego konia.
Anna się wahała ale ostatecznie skinęła.
-Różdżka, puchar i miecz. Potrzebuje symboli woli by przeprowadzić rytuał jak należy. Zamiast upiora będziesz miał swoją żonę, jak czegoś nie napsuje po drodze bo jeśli napsuję, to możesz nie zastać już ni nas, ni wieży - nie wiedzieć czemu przyprawiła ją ta myśl o uśmiech.
Brwi zmarszczył, oparcia krzesła się przytrzymując.
- Różdżki? - powtórzył machinalnie. - Symboli?
-Czego ześ użył rychtujac ten nieudolny pentakl na drzwiach by ją sprowadzić? Bo ześ tak dalece pokpił sprawę, że to wcale nie ona.
Palce Patrycjusza wpiły się w drewno, oparcie trzeszczało.
- Kredy - oznajmił, na co ghul z trudem zdusił nerwowy chichot. - Użyłem kredy. To Nataly. Wie rzeczy, które tylko Nataly mogła wiedzieć. Zakazuję ci robić cokolwiek do mojego powrotu.
Uzupełnieniem tej nagłej erupcji patrycjuszowskiej woli winno być szparkie wyjście, ale Laurentin pokuśtykał jak kaczka, opierając się o ścianę.
- Czy oskubywanie mnie zaczęłaś od laski?
-Zgubiła sie gdzieś… Jak cie tachalam do domu. Wybacz, ale gdyś mnie chciał spić do sucha nie myślałam o twym mieniu - podeszła do niego i rękę jego przerzuciła przez swe ramię. - Pomogę ci na konia wsiąść. A… gdyś zaklęcie rysował prócz kredy i laski coś miał przy sobie?
Owinięty w pled Etienne obserwował jej zabiegi z rozbawionym milczeniem. Patrycjusz zaś całego siebie włożył w próbę nieprzyjęcia pomocy, zachwiał się i tym razem przytrzymał się i ściany, i Anny.
- Pewnie byłem pod bronią. Wtedy zawsze byłem pod bronią.
Ruszył wolno ku wyjściu, wspierając się o nią lekko przy każdym kroku i rozglądając za swą zgubą.
-A gdzie szablę nasz schowaną? - zagaiła niewinnie. Że łaska w zaspie leży, nie wspomniała. Dumała co może być trzecim z przedmiotów.
- Kilij, to nie szabla zwykła. Oddałem Sokolowi. Na znak poddania - zamilkł. Zębów nie zacisnął, znać myślał już tylko o łowach. Albo dumy niewiele już w nim zostało.
- Ona was nie skrzywdzi. O mnie jej chodzi. A gdy mnie nie będzie, będzie jej trudniej. Nawet gdyby zechciała.
- Kilij?
- Broń Turków. I mego ludu… dawno temu.
- I on w Pradze? - zmiękła przekleństwo a zapał z niej uszedł.
- Straciłem wszystko, pamiętasz? - oparł się ciężko o ścianę boksu, za siodłem rozejrzał i podniósł. Nagle jakby mu wdzięku i siły przybyło. Na jednej nodze balansował, ale kulbakę na koński grzbiet zarzucił sprawnie, konia uspokoił pieszczotą i cmoknięciem.
- Tedy licząc, że coś przy mnie i w tej wieży zyskasz, jesteś głupia.
- Raczej tyś zgorzkniały i nie patrzysz w przód. Aleś w żałobie tedy zrozumiałe. Poczekam aż ci minie.
Pomogła mu, czy chciał czy nie, na konia wejść.
- Nie ucałujesz mnie przed odjazdem? - zapytała niby niepoważnie ale nie do końca.
Nachylił się w siodle.
- Za wiele mnie kosztuje trzymanie głodu na wodzy, bym się z bestią własną drażnił.
Wyprostował się na powrót.
- Jeśli dziewka wróci, każ jej laski poszukać.
- Ona się mnie nie słucha - odparła Anna i ujęła na moment jego dłoń a patrzyła z żalem i pewną zmysłowością, wargi przytknęła do wierzchu jego dłoni.
- Pomówimy jak wrócisz. O przyszłości.
Pokręcił głową przecząco, ale zdało się Annie, że twarz mu się rozjaśniła, nie wiedzieć, od jej słów, czy od tego, że się na końskim grzbiecie uwalniał od okowów własnego kalectwa. Wierzchowcem powodował równie zręcznie jak Libor, a może i zręczniej. Jakby się w kulbace urodził. Wypadł w zadymkę galopem, czoło chyląc pod nadprożem jak przed królem. Z gołą głową, w cienkim gieźle i bez broni.

Gdy Anna wróciła do wieży, zastała Etienne’a dumającego nad sztandarem nad kominkiem. Feniks w gnieździe z płomieni.
- Rinasce piu gloriosa - odczytał z emfazą dewizę wyhaftowaną na tkaninie. - Odrodzi się jeszcze wspanialszy. Eh, wiaro naiwna… Cóż ustaliłaś, moja pani?
- Do śmiechu ci ze mnie czy bliżej do rozpaczy? - Anna stanęła za ghulem, objęła go z pasie i przytuliła policzek do jego pleców. - Nie chciałam go zabić. Nie jestem taka, trudno. Najwyżej odejdziemy jakeśmy przyszli. Bez grosza przy duszy.
- Nie poddaję się nigdy. A jeśli już, to nie poddaję się w stylu Patrycjusza - pogładził jej dłoń - na którym ci zależeć zaczęło i po temu wycofujesz się rakiem. Myślę, że sytuacja dorosła do zdecydowanych posunięć, do których nie przyznam się przed naszymi druhami Gangrelami.
- Do jakich niby posunięć? - zamarła przyklejona do jego ciała.
- Nasze niesforne dziewczątko wygadało się, że wezwało Libora, ażeby coś jej przeczytał. Nasz… och, wybacz, niebawem już twój kuternoga zdaje się, nasmarował… kredą - wysilił się lojalnie na zachowanie powagi - znaki, których sensu nie pojmował. Musiał je skądyś skopiować. Co prowadzi mnie w połączeniu do odkrywczego wniosku: przepisał je z czegoś. A Jitka to ma. Gdzieżbym schował, taki sekret, jakbym był niesfornym, zadurzonym dziewczęciem? Mogłabyś pomóc… w końcu gangrelskiej krwi masz tyle samo co własnej.
Pogładził znowu jej dłoń i westchnął.
- Do bycia zadurzonym, niesfornym dziewczęciem też odwołasz się łacniej niż ja. Znajdźmy to, czymkolwiek jest, i zabierzmy, a potem udawajmy, że to nie my.
Anna odwróciła go przodem do siebie i spod ściągniętych brwi łypnęła.
- Skąd wnosisz że on niby mój będzie? Skorom mu zdradziła złe zamiary to przecie więcej ze mnie nie wypije a i czujniejszy będzie względem krwi mu serwowanej. Coś mi sie zdaje ze tego juz nie naprostuje, chyba ze… bym faktycznie miała szczery zamiar mieć. A to już by było ponad wszelkie granice.
On również łypnął podejrzliwie.
- Doprawdy? A ja żem się zastanawiał, czy się wokół ciebie zaplecie pod tą ścianą, czy jednak da radę dokuśtykać na siano. Skoro nic z tych rzeczy, to cóżeś tak długo w stajni robiła, moja pani?
- Niewiele - chyba wstyd jej było bo oczami w bok uciekła. - Rzekł że musi jechać bo bestia się do cugli rwie i… nie chce mnie pożreć. Na amen. Ostatecznie. Także moje wysiłki nie przyniosły sukcesów.
- Rycerz prawdziwy - zachwycił się ghul przesadnie - i jego nietykalna dama serca. Nigdy nie byłem gorącym wyznawcą miłowania dworskiego… czy aby nie dla braku zdecydowania Jitki w tę twarz nie ubraliśmy?
Pocałował ją znienacka w policzek.
- Chodź, moja pani Złodziejko. Okradniemy Gangrelkę. Która okradła Patrycjusza.
Anna poszła za nim.
-Musi to być ukryte w budynku. Tak myślę… Niby Gangrel powinien chętniej zakopać ale ona musi na tyle rozumu mieć by przewidzieć, że na wilgoci i zimnie to sie księga rozpadnie. Nawet jak w skórę owinie to nie wystarczy. Pierw jej pokój - zarządziła bez przekonania. - Później kuchnia i drewniane budyneczki.

Pokój Jitki - bez zmian od ostatniej wizyty. Wąskie wyrko, na wyrku długi przedmiot owinięty w skóry. Przy pryczy zydel, na zydlu perkata butelka i ogarek. Suszy się giezło. W skrzyni świąteczne ubranie. Anna już to wszystko widziała gdy się jako zjawa snuła po pokojach. Teraz może zaspokoić ciekawość i odwinąć skóry, coż się tam kryje. I się okazuje, że wbrew pewności Libora, nie jest to katowski miecz Oldrzycha. Nawet jeśli go Jitka zabrała, a najpewniej tak, bo Oldrzych nosi miecz od Anny i ze swoim się od dawna nie pokazuje - to trzyma gdzieś indziej albo i wyrzuciła. W środku coś na kształt szabli, tylko dłuższej i cięższej. Rubin w rękojeści. Wschodnia robota. Anna duma czy to może być ów kilij? Etienne poświadczył, że tak, że kilij, ale nie turecki. Niemniej ten typ broni. To i go Anna bierze, na wszelki wypadek. Ukryje z resztą szpargałów.
Palce zaciskają się bezwiednie na buteleczkę z krwią Oldrzycha. Pierw powąchała czy to jego. Oj jego, wszak zaznajomiona jest z tym aromatem. Łyczka siorbnęła, zaproponowała też Etiennowi, dla kurażu na rany, ma się rozumieć. Etienne westchnął i się zgodził, nie inaczej. Anna przyglądała się zafascynowana kropli perlącej się w kąciku jego ust, woni żelazistej, dobrze jej znanej, która tak dziwnie wyglądała w towarzystwie Krzesimirowej twarzy. Dwóch jej lubych, w jednym. Gdyby miała żywe serce, zabiłoby mocniej. Choć mieli mało czasu zmarnowała chwilę na swoje kobiece zachcianki, które obudziły się znienacka jak złodziej, który dostrzegł nieplanowaną okazję.

Dalej była kuchnia. Pokrzepiona juszką i złodziejstwem Anna znalazła w kuchni garneczek, a w garneczku podziabane podroby i mięso. Poza tym kuchnia nieużywana do niczego prócz grzania wody na kąpiele, z których Wawrzek i tak nie korzystał. Krzesimir również pokrzepiony łazi za Anną i sztyletem wszystko opukuje, podważa niektóre deski.
Anna zmysły wąpierskie podbija, dotyka palcem garneczka. Widzi Jitkę siekającą wiewórkę. I zerkającą tęsknie na pana wrosłego przy kominku. A potem wykradającą się na zewnątrz z garneczkiem pod pachą i wołającą w ciemność. “Duszek! Duszek!”. Karmi kota, ot, zagadka kto tu żyw, w tej ruinie.

Po wyjściu z kuchni Anna dojrzała, że sztandar nad kominkiem jest znowu zwinięty. A przecież ghul go rozwinął, żeby obejrzeć.

Potem w śnieg poszła po porzuconą w zaspie laskę. Laska, choć pięknej roboty, wytarta, często używana. Skrywa szpikulec, trzeba przekręcić feniksa na rękojeści. Znów Anna widzi ciąg obrazów. Co ciekawe, na żadnej z wizji Laurentin nie kuśtyka. Trzyma ją opartą o kolano, gdy uczestniczy w obradach. Sądzi poddanych. Prowadzi polityczne gierki i sieje patrycjuszowskim autorytetem. Piękny kiedyś był. Piękny i władczy. A teraz się spalił i podupadł. Czy jest feniksem? - myśli Anna gładząc rękojeść laski. - Czy się odrodzi z popiołów i znów będzie kimś a przy jego boku, czy może kimś być znów Anna?

Wraca do głónej sali. Raz jeszcze maca sztandar.
Laurentin klęczący przed mężem o dumnej postawie, długich ciemnych wąsach i włosach, który mu podaje tenże sztandar. Mężczyzna ma tatarskie jakby siedzi na kulbace, na którą narzucono drogą materię, za jego plecami powiewają długie buńczuki z końskich ogonów.
Sztandar z feniksem w dłoni wojownika za plecami Laurentina, idą do bitwy.
Sztandar z feniksem zatknięty na szczycie wieży i Laurentin, każący słudze go ściągnąć.

W chorągwi jest jakaś magia. Anna wyczuwa ślady manipulacji upiora, jak niemal na wszystkim w wieży, ale jest coś jeszcze. Anna rozwija sztandar ponownie. Zwiększone zmysły wyczuwają nasilenie trupiego fetoru i wionący z góry chłód. Czy gdy go rozwija to jakaś ochrona działa? Może. Wiara w cudowną moc ochronną i dodająca sił i odwagi w chorągwi była powszechna. A to stary sztandar, przeszywany wiele razy, ważny symbol. Mrowie ludzi pod nim maszerwalo krew przelewać.

Przetrząsanie kuchni nic nie dało, starczy jej jeszcze czasu na stajnie.
Ale i tam nic. Resztki siana i zmarznięta ziemia.
Na dziś dość. Anna dorzuca spory kawał stołowego blatu do ognia. Na podłodze rozkłada skóry i pledy i tam się z Etiennem kładą.

Przed snem krótko nawiedza małżonka choć nie ma siły mu wyjaśniać jak się skomplikowały tu sprawy. Stara się wykręcać od wszelkich odpowiedzi i pyta tylko czy on wreszcie idzie. Rzekła mu tez ze tęskni i żłopała jego krew przed chwila, bo Jitka ja miała nietkniętą flaszkę, znaczy więzi nigdy nie trzasnęły u córuni.
Powiedział, że ruszy jutro zaraz po zmroku, niezależnie od pogody. Najwyżej pobłądzi, ale przynajmniej będzie bliżej. Nie wierzy w Anny słowa odnośnie Jitki. On ma pewność, że była związana przecież, on jest ojcem, on wie lepiej, on ją zna, co to znaczy, że niezwiązana jest teraz? To na pewno ventrue robota. Anna niech uważa i trzyma się z dala, w ślepia nie patrzy. Rzekł, że kocha. I że Anna ma nie puszczać się rękawa Libora i ghula przez cały czas. I jak tu z oślim uporem dyskutować? Musiała przemilczeć, że Libora to nie ma cała noc i może jeszcze ze dwie nie będzie. Obiecała uważać na siebie.
Gdy wróciła do ciała musiała przyznać, że za Ołdrzychem tęskni. Dziwne to, że lepiej im się zazwyczaj układa, gdy ich dzieli kilka dni drogi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 06-11-2017 o 23:57.
liliel jest offline  
Stary 07-11-2017, 09:51   #19
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Jeszcze zanim otworzyła oczy, poczuła, że ktoś patrzy. Usłyszała bulgotanie waru na ogniu gdzieś z głębi, głos Jitki i cichsze odpowiedzi Patrycjusza.
Otworzyła oczy i natrafiła na taksujące spojrzenie Libora. Gangrel ustawił sobie krzesło obok barłogu, w którym zaległa wczoraj przed kominkiem u boku swego ghula, a teraz świdrował ją, jakby wiedział, a przynajmniej dogrzebywał się wszystkich jej poczynań poprzedniej nocy. Poczynając od ukradzenia twarzy ukochanej pana na Horaku.
- Obawiam się, że zeżarłem ich konia… ale więcej nie przypominam sobie. Pojechałem na łów, była sarna – dobiegło z kuchni. - Myślisz, że…?
- Nic nie myślę – sarknęła Jitka. - Pan się rozbierze i wymyje. Potem pan się posili. Ja pójdę śladów poszukać.
- Wystrugaj lepiej kołek, dziewko - odezwał się po chwili, a dalsze słowa utonęły w plusku przelewanej do balii wody.

Anna poruszyła się, na oczy spadł jej kosmyk włosów. Jasnych włosów, włosów Nataly.
 
Asenat jest offline  
Stary 09-11-2017, 19:06   #20
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna podniosła sie z barłogu, poprawiła włosy i wymieniła spojrzenie ze stojącym opodal Gangrelem. Miała sie odezwać, wejść w jakaś wiarygodna role ale wstrzymała sie by wyczuć pierwej ile Libor wie. Otrzepała suknie i poszła do pokoju gdzie Jitka szykowała kąpiel Patrycjuszowi.
-Tu jesteś - uzbroiła się w delikatny uśmiech jaki jej zdaniem winna nosić dama.
- Ja jestem. Lecz obawiam się, nie wszyscy doczekali zmroku - Laurentin spuścił głowę i spojrzenie na własne ręce, miął w kulę ściągnięte giezło. - I obawiam się, iż za moją przyczyną.
Jitka odwrócona tyłem dźwignęła gar z wrzątkiem.
Anna doszła do Ventrue jakby chciała przed Jitką podkreślić że ona jest tu z nim i za jego przyzwoleniem, co by nie było pana domu.
-Aaaa, czemuś gości przepłoszył? I… dokąd pojechali? - głównie interesowało ją gdzie, u diabła, podział sie Krzesimir.
Milczał Patrycjusz ciężko, za to Jitka war wlała, wodę sprawdziła palcem, wsparła się o brzeg balii i odrzekła chłodnym głosem:
- Rozkopiemy grób, to się okaże.
Anna wzrok przeniosła na nią.
-A co, myślisz że ją tam odkopiesz? - usteczka wygięły się w rozbawieniu. - Też mi nie przypadła do gustu. Bardzo… sztywna. I stanowczo za ładna by mogła być miła.
- Odkopiemy, zobaczymy.
Otworzyła skrzynię, i dobyte prześcieradło zatopiła w balii, brzegi o krawędzie zawijając. Patrycjusz milczał jak zaklęty, a Gangrelka wyszła, rzucając Annie spojrzenie niepozbawione jadu.
Anna zamknęła drzwi i wróciła do Patrycjusza, ujęła rant jego koszuli by pomoc mu sie rozdział.
-Coś im powiedział? - zapytała filuterny szeptem.
- Żem w szał z głodu wpadł, ostatnie co pamiętam, że konia dopadłem. I że gdy się przecknąłem, ich nie było, za to byłaś ty - wzruszył ramionami. - Nie jestem dzieckiem, rozdziać się mogę sam.
Co też uczynił, giezło i spodnie na podłogę cisnął i do balli się wsunął, ręce zaraz uniósł do twarzy i Anna wiedziała, czego szuka. Śladów ziemi i krwi za paznokciami.
Anna uchwyciła kawałek płótna, zamoczyła w wodzie i poczęła bez pytania obmywać patrycjuszowski kark ua wkładała w to sporo kobiecej delikatności.
-Powiedz co zamierzasz, jeśli w ogóle coś. Wiesz, ześ pokpił rytuał. Wcześniej z pokorą znosiłeś tortury boś sądził, że to ona. Lecz to upiór co z nią nie ma nic wspólnego.
Pochyliła się nisko by szepnąć mu do ucha:
-Już więcej ja mam.
Spiął się, zęby zacisnął i zrozumiała, że to nieprawda, że nadal w upiornej istocie widzi ukochaną niewiastę. Najwyżej siebie posądzi, że nie dopełnił wymogów czarostwa i nie sprowadził jej w pełni.
- Tyś mnie okłamała w najokrutniejszy sposób. Ja ci ghula najpewniej zabiłem… nie pierwszego lepszego. Zależało ci na nim. Co ty zamierzasz, co ty chcesz na tym zbudować? Na takiej podwalinie spłonie wszystko i runie, jak ta wieża z twojej karty.
-Jak to zabiłeś? Nie kazałeś mi umykać bądź… sam nie zwiał słysząc że wracają Gangrele?
W Aninych oczach rozbłysł prawdziwy strach.
- Gdy się przecknąłem, leżałem w alkowie z kluczem w garści. Drzwi były rozwarte...
Osunęła się tylko na ziemie i wyszła z ciała szukając na gwałt Krzesimira.
I spojrzała w nieprzeniknioną ciemność, w której próżno szukać kogoś lub czegoś, łacniej samemu zgubić się można.
Spróbowała mimo wszystko znaleźć choć jego umysł, poszukać jego odczuć i emocji. Czy żyw, czy świadom co się z nim dzieje. W myślach zawołała jego imię.
Z początku cisza, potem odgłos kroków, miękkie chlupnięcia, jakby ktoś ku niej po wodzie szedł.
- Rozmówmy się - napłynęła z mroku propzycja, wygłoszona ciepłym, przyjemnym głosem. - Jak niewiasta z niewiastą. Zostaw, co moje. Oddam ci, co twoje.
Anna czuła jak w niematerialnym jej ciele narasta gniew i rozpacz naraz. Tamta dla odmiany zrobiła się gadatliwa a Annie mowę odjęło więc powtórzyła tylko za nią jak echo:
-Oddaj.
- Odejdź, a ruszy za tobą, gdy odejdziesz dzień drogi od wieży. Nie wracaj nigdy.
-Coś z nim zrobiła? Jaką mam pewność że dotrzymasz słowa?
Upiorzyca zaśmiała się gorzko i bezradośnie.
- Ja nie Tycho, nie sprzedaję czegoś, czego nie mam.
Daleko w ciemności zamajaczyła Annie sylwetka. Etienne zdawał się wisieć w powietrzu, bezwładny, z głową opuszczoną na prawe ramię. Nie widziała żadnych ran, wyglądał jakby spał.
- Śpi. Śni o bezeceństwach.
Anna zmyła przekleństwo, rozważała chwile za i przeciw.
-Wyjadę. Ale z nim. Oddaj i wyjadę.
- Jaką mam pewność że dotrzymasz słowa? - powtórzyła jej wcześniejsze słowa razem z intonacją. - Po nic mi on. Wypuszczę go, gdy będziesz daleko. Wbrew twemu towarzyszowi, wolałby, byś była sama.
-To śmieszne. Mówisz że wolałby nie być ze mną? - obruszyła się Anna. - Że wolałby bym była sama?
- Towarzysz… nie przelotna miłostka, jak twój sługa - Nataly z kolei po raz pierwszy wydała się rozbawiona.
-Nie zwykłam paktować z upiorami - zmieniła temat. - Jeśli chcesz się mnie pozbyć, mój ghul ma wrócić do mnie następnej nocy. Nie chcesz konkurencji do pana na wiezy. Odejdę a ty bedziesz go mogła w spokoju konsumować, choć… nie o siebie bym sie martwiła a o dziewkę co mu sprząta, w piecu pali i krew nosi.
Upiór nie odpowiedział. Do uszy Anny dobiegł jęk, podobny tym, gdy śpiącym ludziom we śnie krzywda się dzieje i zdaje się prawdziwa. Urodziwą twarz ghula wykrzywił grymas bólu, a chwilę potem Etienne’a zasnuły ciemności.
-Ona ma księgę, która cię tu przyzwała. Księga ta może cię także odesłać. Ona pana z wieży kocha, nie ja. Jam go tylko chciała okraść. Puść mi ghula, nie chcesz ze mną zwady.
- Dogadamy się. Jak niewiasty - upiorzyca uraczyła Annę powtórnie widokiem ghula. Nie krzywił się już, ale głową kręcił, jakby czemuś zaprzeczał gwałtownie. - Księga, i możesz odjechać ze swym rycerzem u boku, w tym samym czasie.
-Łatwo rzec, szukałam ja ci jej całą nockę - zapewniła gorliwie Anna. - To ty się tu snujesz bez przerwy. Nie widziałaś gdzie smarkula ją trzyma?
- Nie w wieży - odparła upiorzyca wolno, a Ania mogła odczuć satysfakcję, że ktoś poza nią obudził się z ręką w nocniku, zwiedziony naiwną twarzyczką Jitki. Nataly właśnie odkryła, że pozwalała na zbyt dużo, ufając w obraz pokornej sługi.
-Poszukam księgi - zaproponowała Anna nowe warunki. - Ty w tym czasie nie atakuj służki bo weźmie nogi za pas woluminem i pojedzie szukać pomocy u praskich alchemików a wtedy przepadłaś, a z tobą mój ghul. Jak nie znajdę w przeciągu trzech dni, odjadę i poczekam na mego ghula nieopodal wieży, w starej kopalni. Tam mu każesz iść.
- Jestem skłonna się zgodzić. Wyperswaduję twemu towarzyszowi, że natenczas ma znaleźć sobie inne zajęcie. Nie będzie cię odciągał, od spraw istotnych. Czyli moich. - Nataly po pokazaniu kija postanowiła mignąć także i marchewką.
-Jakie zajęcie? - zapytała podejrzliwie.
- Niechaj się bawi kędzierzawym Gamgrelem, skoro już bawić się musi.
- Może po prostu daj mu spokój. Jak dotąd spał w fotelu całe noce i nie myślał wstawać - Annie się nie podobała idea by sie Laurentin miał zajmować Liborem. Jakoś wątpiła by sie rozchodziło o amory bądź przyjacielskie pogawędki.
- Jak dotąd całe noce ci towarzyszył, a we dnie sny nawiedzał. Nie mówimy zdaje się, o tym samym.
-Mówisz o mym ghulu - Anna w istocie więcej musiała wnioskować z gadania ducha niż wiedzieć na pewno bo tamten nie używał żadnych imion. - Chcesz mu zesłać lubieżne wizje z Liborem? I to ma mu się niby podobać?
- Towarzyszy ci upiór. Od dawna. Jeszcze nie wiesz? - Nataly miała w głosie autentyczne zdziwienie.
-To jego nazywasz moim towarzyszem? Towarzysz to ktoś kto się dobrze kojarzy, jest z tobą na dobre i na złe. Jest przyjacielem. A chłopiec to moja zguba. Daleko mu do towarzysza. Mogłabym tak nazwać wielu ale nie jego.
- Zwij jak chcesz. Masz trzy dni wolności. Wykorzystaj je dobrze.
-Moment, moment… Skoro go możesz przytrzymać na trzy dni to i moze… dasz radę się go pozbyć? Za to skłonna jestem pójść ci jeszcze dalej na rękę.
- Musiałabyś zostać w wieży. A wszak nie chcę cię tutaj.
-A co jak go już osuszysz z życia? Gdy zemrze. Co z tobą będzie? Nie potrzebne ci wtedy zastępstwo?
- Być może. Kiedyś. Na razie jest całym moim życiem. Jestem bardzo wierna - upiorzyca westchnęła w ciemnościach. - Zawsze byłam.
-Szczęściarz - kpina była mocno ukryta. Anna nie miała śmiałości drwić z niej otwarcie. - On też jest ci wierny, wiesz? Nadal sądzi że ty to jego Nataly. Kiepski z niego okultysta, na twoje szczęście.
- Naprawdę myślisz, że jesteś pierwszą, której się pozbywam?
-Myślę że było ich więcej. Nie wiem ile ale z pewnością przed Tremerką co najmniej kilka.
Anna poczęła się zastanawiać czy takie rzeczy mają prawo się zdarzyć. Przecież Laurentin mógł uchodzić za jej sobowtóra w męskim wydaniu. Tak samo urodziwy, z tendencją do melancholii i popadania w ruinę, skazany na więź z upiorem. Gdyby nie to, że jest Ventrue mogłaby rozważyć, że są spokrewnieni. Czy powinna zadbać o siebie i Krzesimira i zostawić go na pastwę losu i ducha? Czy pomoc, ale wówczas czy nie narazi ghula? Musiała to porządnie przemyśleć. Pewne było jedno, trzeba znaleźć księgę.
Wróciła do ciała poruszając najpierw palcami by rozchylić powieki. Wróciło jej czucie, a wraz z nim zmysły przyniosły dotyk smukłych, mokrych palców na policzku i szyi. Patrycjusz musiał wyjść z balii, dzwignac ją i oprzeć o ścianę. Pod kark jej położył swoje zwinięte giezło, a sam przykląkł obok. Dostrzegła przymruzone oczy upiora w ostrzu noża wbitego w kuchenny stół w tej samej chwili, gdy ventrue nachylił się by ją pocałować.
Anna w ostatniej chwili wykonała unik i jego usta ledwie otarły się o jej policzek.
-Przepraszam - wychrypiała jakby omdlenie było rzeczywiste i przypadkowe. Podniosła się na łokciu. - Nie chciałam… zwracać nadmiernej uwagi. Trochę mi słabo. Świeże powietrze zapewne pomoże…
Odsunął się, przysiadł na piętach.
- Pewnie głód. Dziewka na wiewiórki sidła zastawia, wiem gdzie.
Odwrócił się plecami i odziewać zaczął.
Anna patrzyła tylko z poziomu podłogi jak wciąga na siebie kolejne sztuki odzienia.
-Wiewiórka lepsza niż nic - odrzekła sentencjonalnie i już sobie dumała, że w lesie na pewno upiór nie patrzy. Będzie okazja pchnąć temat, choć to winien być w obecnym bagnie najmniejszy z Aninych priorytetów. Korciło ją by znaleźć księgę, wymienić ją na Krzesimira i umykać. To złodziejki robią najlepiej.
Patrycjusz po chwili ruszył ku wyjściu, z ramionami owiniętymi pledem z fotela, wspierając się na pogrzebaczu. Brnął przez śnieg w pełnym godności milczeniu.
Anna zebrała się błyskawicznie z podłogi i ruszyła za Patrycjuszem. Zdążyła tylko chwycić swój wełniany szal i owinąć się nim nieporadnie. Zagaiła dopiero gdy wieża została daleko w tyle.
-Rozmawiałam z nim - zrównała z Laurentinem krok, zerknęła na jego arystokratyczny profil. Specjalnie użyła formy męskiej, by podkreślić jego odmienność. Że nie jest tym czym się wydaje. - To upiór, nie twoja luba. Zabije cię. Wyssie. Wiem bo mam taki sam problem. Towarzyszy mi od zawsze. Krew pije - ostatnie dodała jakby ze wstydem. A gdy w jego oczach dojrzała niewiarę, odchyliła dekolt sukni by pokazać ślady po zębach, które nigdy się nie goiły. A przy okazji kobiecą krągłość.
- Nie mówi do mnie nigdy - to zabrzmiało jak skarga. Patrycjusz szalem przyslonil ukazane sekrety i wdzięki przed niepogoda.- Tam, tamta chata. - Wskazał budynek ledwie widoczny w zadymce. - Dziewka tam sidła obok zostawia. I kota chowa przede mną, żebym go jej nie pożarł. Schowamy się przed wiatrem.
Anna ujęła jego dłoń i poprowadziła ścieżyną do chaty. Zła była, że jej nie słucha. Że się godzi na żerowanie upiora na swym ciele i woli i nie chce nijak walczyć. Choć coś jej to przypominało. Siebie samą do niedawna, nie wstającą z barłogu.
Widać znów jest skazana Anna sama na siebie, szczególnie teraz, gdy jej odebrano Krzesimira.
-Miałeś księgę - mówiła cicho. - Użyłeś jej do rytuału. Gdzie ona teraz? I kim jest Tycho?
- Tycho zabił Nataly - odparł Laurentin, pod ścianą przykucnal i zapatrzyl się martwo w tumany śniegu nawiewane przez wyrwane drzwi.
Anna przykucnęła na kolanach by przesłonić mu widok.
-Nie Tycho ją zabił. Nawet jeśli on podniósł bezpośrednio rękę, to ktoś nim pokierował, manipulował zdarzeniami. Upiór z wieży chce cię dla siebie. Pozbył się Nat, tak jak pozbył się poprzednich, które wzbudziły twe zainteresowanie. Jak chce pozbyć się mnie… - nałożyła dłoń na jego nadgarstek, obdarzyła pieszczotą palców zimną skórę.
- Zabił ją, bom cynicznie obliczył, że nie uczyni tego, żem zwlekał, by nie dać za jej wolność za wiele.
Determinacja pana na Horaku, by trwać w poczuciu winy, była zaiste imponująca. Łzy, ciemne szlaki na bladej twarzy, które widziała dokładnie dzięki duchowi kopalni, były już mniej imponujące, a Patrycjusz wyraźnie liczył, że ciemności je skryją. Uniósł jej dłoń do ust, ucałował koniuszki palców.
- Wybacz mi śmierć sługi, jeśli potrafisz. I uciekaj.
-Chcesz tego? Żebym sobie poszła? - musnęła dłonią jego policzek, usta. Palcem dotknęła kła jakby celowo wystawiając skorę na próbę wytrzymałości.
Pochwycił jej dłonie, siłą opuścił na własne kolana, gładził kciukami bladą skórę i po chwili wahania nachylił się do pocałunku. Wydarł mu się z gardła zduszony szloch.
- Tak będzie lepiej. Wyglądasz jak ona, ale nią nie jesteś. Taly była wyjątkowa, nie będzie nigdy między nami tego, co mi dała.
Męskie gadanie - pomyślała Anna cierpko choć na twarz przywołała jedynie wyraz niecierpliwego oiczekiwania.
-Może być coś innego. - Pocałowała go delikatnie.
Pokręcił głową i rzec coś chciał, ale się ugryzł w język w ostatniej chwili. Milczał długo, a w końcu wypalił:
- Wiem, gdzie Sokol łupy z wyprawy na Zakon Krzyżacki schował - zanęcił z niemal niedostrzegalną nutą desperacji..
-To dobrze. Cenna to wiedza - pochwaliła go Anna nie przerywając zabiegów. Przylgnęła do niego, hipnotyzowała dotykiem, giezło z niego ściągała metodycznie i bez pośpiechu. - Powiedz gdzie je ukrył. Lubię dźwięk twojego głosu…
- W krypcie. Na cmentarzu… - dotyk smukłych palców zdawał się pieszczotą, dopóki mocno nie schwycił jej nadgarstków. Szukał dobrego miejsca do chwytu, a gdy już unieruchomił, oparł czoło o Aniną szyję. - Powiem, gdzie. Idź i wykop, będziesz bogatsza niż tutejsza szlachta. Ale idź już. Bo nie możesz być ze mną. Nie możesz pić mojej krwi, rozumiesz?
- Dlaczego? Skoro tego właśnie chce - dla podkreślenia prawdziwości ów stwierdzenia z Aninych ust wysunęły się potężne kły. Do całowania dołączyła drażniąca pieszczota zębów.
- Oszalejesz ze strachu. A potem umrzesz - odsunął ją, zrazu delikatnie, a potem zebrał się w sobie i odepchnął. - Przychodzili inni, przed tobą. Skuszeni łatwą ofiarą. Wszyscy spłonęli. Taly była wyjątkowa… naprawdę była wyjątkowa.
Nie pchnął tak mocno ale Anna poddała się grawitacji i upadła plecami na brudną plepę. Przybrała minę zranionej dziewicy.
-Nie chcesz mnie bo nie jestem nią - w głos tchnęła lekkie drżenie. - Nie jestem dla ciebie dość dobra.
- Tak sobie tłumacz - warknął, po omacku szukał już pogrzebacza, co mu laskę tymczasowo zastępował.
Widocznie niewieścią słabość na nim nie robiła wrażenia. Musiała więc Anna spróbować czegoś innego.
Podniosła się z ziemi akurat w sam raz by przydepnął trzewików pogrzebacz.
-Potrzebuje cie. A ty potrzebujesz mnie. To dość na partnerski układ.
Pochyliła sie ku niemu i żniw pocałowała, tym razem mocniej i bardziej stanowczo.
-Nie bede wiec piła. Wezmę co dajesz. Ja będę hojniejsza.
- Właśnie dlatego. Nigdy nie będzie wzajemności - wypluł wreszcie.
I naparła klem na wargę aż przebiła skórę.
- To nie jest partnerstwo, którym sobie gębę wycierasz - w głosie pojawiły się iskierki irytacji.
Westchnęła równie poirytowana.
-Jestem wąpierzem, młodo mnie przemieniono. Takie metody paktowania znam. Skoro jesteś nietykalny to jak mam cię zapewnić o dobrych intencjach. Nogi rozłożyć? Tak będzie sprawiedliwie?
- Każdy nosi swoje przekleństwo, takie jest moje - syknął przez zęby. - Nie drażnij mnie.
-To jakieś zawody w temacie kto ma gorzej? Masz zatrutą krew i upiora na karku. Tez mam upiora, wyobraź sobie. Jak mnie wykończy on, to to - odwróciła sie do niego plecami, włosy odgarnęła by pokazać siną planę między łopatkami. - Potrzebuję pieniędzy i przyjaciół. Alternatywą jest zejście do katakumb i czekanie aż to ciało zgnije i zacznie tracić członki. Na pewno c się wtedy spodoba, twoja Nataly. Nie omieszkam złożyć ci wizytę gdy stracę nos i palce. Zabiłeś mi ghula - nie wyprowadzała go z błędu. Zresztą po części to co spotkało Krzesimira to była jego wina - Utknęłam z tą twarzą. Pewnie mogliby mi pomoc Tremerzy prascy gdybym znalazła gotowiznę, ale poczekaj… pewnie Tycho ucieszy się widząc mnie - zasmiala sie gorzko.
W nozdrza uderzył jej zapach krwi, chwilę potem Laurentin obrócił ją szarpnięciem, twarzą do siebie, palce wbił boleśnie w nagie ramię. Kropla spadająca z rozerwanego nadgarstka zalśniła jak piekło podglądane przez dziurkę od klucza.
- Bardzo łatwo mogę ci ulżyć - wysyczał, rozbłysła kolejna kropla, a potem jego rękę w bok odwiedzioną do zamachu objęły roztańczone płomienie.
Anna zmrużyła oczy i skuliła się w sobie widząc płomienie.
-Śmiało, ulżyj! - nie warczała na patrycjusza, była raczej znowu bliska płaczu. Zrozumiała, że nic nie wskóra, nie złapie go ani na litość, ani na rozsądek, ani na tą obcą twarz, której wcale nie chciała. Najchętniej zdrapała by ją z siebie paznokciami! Nikt jej nie rozpozna. Ani Ołdrzych, ni ojciec ani nawet Bożywoj. - Zrozumiałam przesłanie. Nic z tego nie będzie. Nie chcesz paktować, nie chcesz mnie oglądać, nie obchodzi cię nic i nikt. Chcesz sobie zemrzeć w ramionach swojego upiora.
Odwiódł rękę jeszcze dalej, ale im dłużej zwlekał, tym bardziej stawało się jasne, że uderzyć nie jest w stanie. Przez tę twarz, czy dla innych powodów. Ogień wokół dłoni przygasał, aż sczezł całkiem, płonęło tylko małe jeziorko na polepie, gdzie krew kapnęła.
- Idę - oznajmił z godnością urodzonego władcy - pożywić się na wiewiórce. Jak wrócę, wysłucham propozycji. Niech tym razem będą rozsądne. I do słuchania.
Anna poprawiła ubranie i gdy tylko trzasnęły drzwi zajęła się tym po co tu przyszła. Szukaniem księgi.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172