Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2017, 19:10   #21
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Rychło odkryła Jitkowego ghula, młynarskiego kota spasionego krwią. Rozwalony na stercie desek w kącie mrużył ślepia, obserwując wydarzenia z typowo kocim brakiem zainteresowania do spraw nieistotnych, czyli ludzkich i wampirzych.
Musnęła umysł kota, ciekawa czy czegoś ostatnio nie widział podług niego interesującego. Kocur wykazał się zaskakującym zrozumieniem dla Aninych ciągąt do pana wieży, tożsamym z Jitkowymi. Pan był ciepły… Anna za to nie była interesująca wcale. Nie była ciepła i nie miała mięsa. A potem przetrząsała wszystko skrupulatnie wyostrzając zmysły. Musiały tu być jakieś skrytki, może klapa w podłodze lub stryszek? Nagle jej wzrok zatrzymał sie na syczącym dziko futrzaku. Czy mógł czegoś strzec? Anna spróbowała złapać go za skórę na karku i zdjąć z legowiska. Zamiast oklapnąć w uchwycie, który większości kotów pokazywał, kto tu rządzi, ghul zmienił się w zjeżoną kulę sierści. Wykręcił się i wbił pazury w Aniną dłoń, a potem i zęby. Próbowała trzymać go z dala od siebie i nie wypuścić, a jednocześnie drugą ręką przerzucać spróchniałe szczapy. Objawił się jej oczom kształt prostokątny przysypany drzazgami, gdy Laurentin stanął w drzwiach.
- Zostaw. To ghul mojej sługi - polecenie miażdżyło wolę. Ani chybi uznał, że Anna nabrała chętki na kocią juchę.
Anna wypuściła kocisko przyłapana na gorącym uczynku.Ten syknął i wypadł na zewnątrz dwoma susami.
-Tak - powiedziała tylko i zasugerowała gestem dwa rozklekotane zydelki. - Tedy pomówmy. Pierw trzeba nam skonfrontować nasze cele to i wprost zapytam, czego ty chcesz, Laurentinie, panie na Horaku.
- Nazywam się Vinekh. Z rodu i klanu Ugain. Co zapewne nic ci nie mówi.
Usiadł i zachwiał się, by przysiąść na ziemi na piętach.
- Pomogę ci. W czym tam chcesz… Potem zabijemy Tycho. To moja propozycja.
-To choć jasno postawiona sprawa - Anna wygładziła suknię rada, że tak cywilizowanie tym razem zaczęli. - Nie znam Tycho, ale rozsądek każe mi zapytać czy to stary wąpierz i jaką dysponuje mocą, o ileś tego świadom. I… czy zemrzeć musi według twoich zasad czy ci to obojętne bo… tak się składa, że jestem komuś winna wąpierza starszej krwi. Mogłabym choć upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
- Jest Tremere. To młody klan.
-No tak. Mimo wszystko warto było spytać.
- Obojętne mi, jak zginie, byle cierpiał. To jedyne, czego jeszcze chcę.
Kłamał, oczywiście. Każdy kłamie, nawet jeśli opowiada się klanem, o którym nikt nie słyszał.
-W zadawaniu cierpień mam wprawę, szczególnie tym na których mi zależy, ale dla Tremera też coś wykrzesam - dowcip wyszedł marnie, więc tylko mocniej poczęła ugniatać materiał sukni. - To czego ja chcę… Trochę tego dużo, niestety. - Uśmiechnęła się poniekąd uroczo. - Uwolnić mojego ghula z więzienia w jakie go wtrącił twój upiór. Pozbyć się mojego własnego - wyliczała na palcach. - Rozgryźć o co chodzi z klątwą i gniciem. Wreszcie… uruchomić kopalnię na twych włościach i chce procent za jej prowadzenie. Jeśli będziesz chciał wrócić do świata i odbudować domenę, chce mieć w tym swój udział. Jeśli nie zechcesz, przepiszesz na mnie kopalnię. Obiecałam… wróżkom które zamieszkują podziemne chodniki, ze robota górnicza na powrót ruszy, inaczej one zginą. I tak, wiem jak to brzmi, ale nie zwariowałam. Mój wilkolaczy przyjaciel też je widział. Mówi że przybyły z ludźmi zza morza.
Nagle oczy jej rozbłysły bo coś jej sie przypomniało.
-Mam dowód - z mieszka przypasował wyłuskała szlachetne kamienie i piryt i inne kruszce, których nazw nie znała i wysyłała na rękę Ventrue. - One mi je dały. Kopalnia jest ponoć pełna dóbr. Perspektywiczna.
O dziwo, nie wątpił. Dziwny miał wyraz twarzy, jakby przywołała jakieś wspomnienie.
- Są duchy w skałach, kamieniach i drzewach - uniósł bryłkę kruszcu do oka. - Wietrze i wodzie.
Anina długa lista żądań uruchomiła jednak jakiś respons.
- Tremere. Niewiastę. Taką, która włada Ścieżką Ognia - wyrzucił z siebie.
-Po co nam taka niewiasta? - Anna zsypała kamyki z powrotem do mieszka i podała go Patrycjuszowi.
- Mnie potrzebna.
-Na usługi czy na własność?
- Nie rozumiem - przyznał po chwili. - Lecz to nieistotne. Nie chcę jej przedtem widzieć. Dasz jej mojej krwi. Oszaleje. Albo nie….
-Dać twojej krwi wapierzowi od krwi? Znaczy siłą - Anna przygryzła usteczka. - Odłóżmy to na razie w czasie. Skupmy się na pilniejszych sprawach. Upiorze. Szeryfie który najpewniej tu jedzie. Gangrelach. Jitka pewnie zaraz tu wpadnie. Gdyby tak było karz jej wyjść.
Anna przypuszczała za kocur już jej pobiegł donieść Iż jej skarb jest zagrożony.
-Ten upiór to naprawdę nie twoja ukochana. Jego trzeba unicestwić bo cie zabije nim ty sie dobierzesz do jakiegokolwiek Tremera.
- Zachowuje się jak ona, gesty ma te same - czepił się znowu złudzeń jak pijany płotu, a przez drzwi z zadymki wparadował osypany śniegiem kocur. Z zadartym ogonem. Pazurami zgrzytnął po polepie i obdarzył Annę mściwym spojrzeniem.
- Nie tknę jedynej istoty, co moją krew pić może - wyrzucił z siebie Laurentin - Gdy i nadziei nie ma, że ktoś ją zastąpi…
Powiedzieć chciał coś jeszcze, ale w drzwiach stanęła Jitka, w ziemi i śniegu unurana. Sapnęła na widok zastany w chacie i ruszyła prosto do sterty drewna. Wyjście przyblokował równie jak ona ufajdany ziemią Libor.
Anna jak na razie nie ruszyła się z miejsca, tylko wzrokiem dała znać Laurentinowi, że to jest ten moment gdzie on interweniuje. Jego autorytet lepiej się tu sprawdzi.
-Zostaw nas, dziewko - zażądał Laurentin, a Jitka zamarla zgięta wpół, by po chwili podjąć grzebanie w próchnie ze zdwojoną mocą.
- Módl się - rzekła cicho. - W cokolwiek wierzysz. Bo jeśli kurew mego ojca i jej galant nie wrócą, jeśli wymieniłeś ich na… to coś. .. To tylko bogowie ci dopomogą.
-Pan ci rzekł byś wyszła - wtrąciła Anna i podniosła się z zydelka. - Zostaw tę księgę tam gdzie leży, to nie twoja własność. A co do Anny, to z tego co mi rzekła to chyba nie twego ojca kurew a żona, to zdaje się zasadnicza różnica - wypaliła dość chłodno jak na gniew który się w niej wzburzył.
- Czyli ją macie - podsumowała Jitka z satysfakcją, podnosząc coś ze stosu. Laurentin podnosił się wolno, przytrzymując ściany.
- Odłóż to.
- Bo co? - Jitka odwróciła się z księgą w ręku. - Spalisz mnie?
Anna omiotła myśli Jitki. Jej zachowanie było trudne do przewidzenia czy wyjaśnienia.
-W co ty pogrywasz? Na co ci ta księga bo raczej nie po to by zdjąć klątwę z Patrycjusza. Coś cię opętało - ostatnie dopowiedziała bardziej dla siebie niż pozostałych. - Liborze, jeśli leży ci jej dobro, nie pozwól jej wyjsć z księgą.
Jitka porzuciła plany wyswobadzania swego księcia z czarów złej wiedźmy z lustra. Obecnie była morderczo skoncentrowana na zachowaniu go przy życiu. Odzyskać księgę, wymienić na Annę, i może wszystko uda się przyklepać i skłonić ojcowską kurew, by siedziała cicho. Zanim wpadnie ojciec i zamiecie wszystko, wieżę odwróci do góry nogami i trząść pocznie, a przedtem panu łeb urwie.
- Nie przypominam sobie, aby nas przedstawiono - skomentował Libor z kurtuazją godną wieczerzy u szeryfa.
Laurentin powstał, ale stał z ustami rozwartymi jak wyrzucona na brzeg ryba.
-Anna wprowadziła mnie w temat nim wyjechała - brnęła dalej w kłamstwa. - Bo wyjechała. Jeśli upiór z wieży twierdzi, że ją ma, to kłamie. Księga jest mu potrzebna bo to jedyny sposób by się go pozbyć. Jestem Anny przyjaciółką. Kuzynką niemal. Terminowałam u jej ojca poznając sztuki tajemne. Prosiła mnie o pomoc w sprawie pana z Horaku i dlatego przybyłam. Nie porwałam jej, zapewniam. A i mąż jej nie powinien mieć takich podejrzeń bo Anna ma z nim mentalny kontakt i na pewno go o wyjeździe uprzedziła.
- To śliczna historia - Jitka zgrzytnęła zębami. - Ale ja znam twoją twarz.
Postąpiła krok ku niej, Laurentin ocknął się i próbował wejść między nie.
-Możliwe - przyznała ostrożnie Anna a w duchu pluła sobie w brodę, że o tym nie pomyślała. - Wąpierskie talenty i część rytuału. Oddasz upiorowi księgę i wszystko przepadnie. Wtedy upiora juz sie nie zgladzi.
- W rzeczy samej - przyznała Gangrelka, dała kolejny krok, a potem zrobiła coś, czego Anna nie zrobiłaby nigdy.
Cisnęła cennym woluminem przez całą długość chaty, prosto w rozłożone już ręce Libora czekającego przy drzwiach.
-Liborze, błagam - Anna uniosła ręce i zamarła.- Rozważ choć że mogę mieć rację. Nie rób nic ostatecznego.
Pomyślała o konsekwencjach. Zabierają księgę, Anna nie zdoła ich ani powstrzymać ani im woluminu odebrać. Jitka myśląc ze wykupuje tym Annę, oddaje ją upiorowi. Wszystko przepadło. I Krzesimir i Laurentin.
„Liborze to ja, Anna” - postawiła na jedną kartę i odezwała się głosem w jego głowie. - „Wątpisz, wiem. Kiedyś Ołdrzych walczył z Semenem a ja dałam mu, wbrew regułom swojej krwi. Widziałeś ale nic nie rzekłeś, dla dobra stada. Teraz cię proszę o to samo. Jitka się myli, nawet nie wie jak bardzo. Wszystko zaprzepaści.”
Gangrel księgę pochwycił, i ze zdziwienia upuścił na powrót. Złapał ją tuż nad polepa. Ledwie dostrzegalnie kiwnął głową i wypadł w zadymkę.
Anna opuściła ręce. Nie zamierzała gonić Libora ani zatrzymywać siłą Jitki.
-Idź - ponagliła ją tylko.
- Oddaj Annę, suko, to pogadamy o księdze - Gangrelka wygłosiła swe ostateczne ultimatum i do wyjścia ruszyła z hardo zadartym podbródkiem, swego pana starannie omijając wzrokiem.
- Ona nie jest… - zaczął Laurentin.
- Suką? Jak nie jest jak jest - odparła kwaśno Jitka.
-A co jak ją odzyskacie? Odejdziecie? - zapytała Anna nieco zaciekawiona. Czyżby priorytety Jitki tak dalece się zmieniły?
- Oczywiście.
Tego, że na pamiątkę zamierza zabrać zakołkowanego pana, już nie dodała. Oczywiście.
-A nie lepiej by ci było bez niej? - Anna nie do końca pojmowała postępowanie Gangrelki. - Przecież jej nie cierpisz. Masz ją za… Jak to ujęłaś? Kurew ojca.
- Mam - Jitka przeciągnęła paznokciami po framudze z nieprzyjemnym dźwiękiem. - Ale nic na tym nie ugrasz. To kiedy zobaczę kurew?
-Niedługo - odparła Anna szerzej otworzyła Jitce drzwi.

Wyszła. Laurentin ze zrezygnowanym wyrazem twarzy kuśtykał wzdłuż ściany po swój pogrzebacz.
- I tyle warta lojalność sługi… Nie ona pierwsza, co mnie zostawi i ucieknie. Ale pierwsza, co nie będzie już miała czego ukraść - podsumował gorzko Jitkowe wystąpienie. - Przez ciekawość. Twój małżonek wie, w jakich zabawach gustujesz, czy lojalność żony też jak pakuły wiatrem niesione?
Anna tylko zacisnęła mocniej usta.
-Myśl co chcesz ale kocham go. Po prawdzie to robię to tez dla niego. Bo jemu brak stanowczości.
- Pojmuję - Wykazanie się zrozumieniem było raczej jeno kurtuazyjną figurą. - A jakąż masz wymówkę, stanowcza pani, na wypuszczenie księgi z rąk? Gdyż ja nieodmiennie tę samą. - Uderzył się pogrzebaczem po chromej nodze.
Anna się uśmiechnęła w odruchu zapewne niestosownym.
-Masz poczucie humoru. Nie wiedziałam. - Zaraz jednak mina jej zrzedła. - To Gangrele. Ani bym ich dogoniła ani nie dała im rady w starciu. - Pominęła fakt że nie chciała podnosić na nich ręki. - Ale mam nadzieje z nimi pomówić raz jeszcze. Lub tylko z Liborem. Zdradziłam mu że jestem sobą. Może uwierzył.
- Prędzej tobie, niż mnie - ocenił. - Acz zaczynam wątpić, czy cel swój osiągniesz. Czy ja będę mógł tu zostać. Ona… dziewka wie o mnie. Musiała podejrzeć, co robię z ogniem, a na jej lojalność, jak widać, liczyć niemogę. Jej towarzysz zapewne wie już także. Rozpowiedzą, a szybko znajdą się dzielni rycerze, gotowi poruszyć niebo i ziemię, by zatłuc infernalistę.
-Gdzie leży źródło tej mocy? Jesteś Tremerem lub Baali czy moc taką sprzedała ci Nataly z krwią? - Anna wydobyła z mieszków przy pasie karteluszki znalezione z kartą na pogorzelisku. - Mówi ci to coś? Uwolnić. Piekło.
- Jestem z klanu Ugain - skrzywił się. - Odradzamy się na stosach pogrzebowych. Ogień mamy we krwi. Czy też ja mam. Zdaje się, zostałem sam.
Wyciągnął dłoń po kartkę, podsunął pod nozdrza.
- Paliło się dawno… a Tycho podłożył zarzewie. Ogień magią tremerską rozniecono.
-Spłonęła wtedy kamienica niejakiego Barescha. Wiesz kto to?
- Nataly kupiła od niego księgę, której Tycho pragnął dla siebie. Ale kiedy ją schwytał, nie miała jej już przy sobie. Ukryła gdzieś… nie wiem, gdzie.
-Czy to może być ta księga, którą mają Gangrele a której użyłeś by przyzwać ducha Nataly?
- Mniemam, że księgi tak cennej nie zostawiłaby w mej bibliotece… mimo wszystko - ocenił trzeźwo. - Ta stała na półce, wśród innych, które mi tu znosiła. Nie sądzę, by miała wielką wartość.
-Ale zdołała ci ściągnąć na kark nie lada problem - zauważyła Anna bez uszczypliwości. - Upiór coś mi powiedział, gdy negocjował uwolnienie mego ghula. Że nie sprzedaje czegoś, czego nie ma, jak to robił Tycho. Rozumiesz co mógł mieć na myśli?
- Niestety. Mówiłem ci, że zwlekałem zbyt długo, chciałem cenę obniżyć. Liczyłem, że nie skrzywdzi siostry klanowej. Sam bym tego nigdy nie uczynił… Więzy mogliśmy zadzierzgiwać tylko w klanie. Żaden z nas nigdy na drugiego ręki by nie podniósł… A on ją zabił. Gdym się godził poprzeć Tycho, za cenę wolności Nataly, ona już nie żyłaj.
-Czyli nie rzuca słów na wiatr. A co się z nim stało? Rozumiem że szykował rebelie przeciw księżnej. Tobie się za karę trafiło zesłanie, a jemu?
- Śmierć… w domenie praskiej i wszystkich z nią sprzymierzonych. Zbiec zdołał, lecz wyrok zapewne dalej jest w mocy. Co by nie rzec o Sokole, jest mężem sprawiedliwym i przywiązym do litery prawa, którego broni. I konie ceni… to nas łączy - westchnął. - Długie lata tylko to mnie trzymało, że o konia zadbać muszę. A dbać muszę troskliwiej, bo krwią zaniedbań nie pokryję. Ghuli moja krew jak i więzów też nie stworzy. Wszystko, co żywe, i co nieumarłe, lęka się ognia i ten strach zabija. Nataly była wyjątkowa.
Potarł policzek, dłoń zacisnął na pogrzebaczu.
- Twój małżonek zapewne przywiązany? Spodziewamy się go?
-Kocha to i przywiązany - twarz Anny tudzież Nataly rozpromieniło jakoweś ciepło. - Przyjedzie, podług mnie za dwie noce. Do tego czasu trzeba upiora sie pozbyć i uwolnić mego ghula co by żonę zobaczył swoją nie twoją.
- Zajmę ją - powiedział po chwili, głowę odwrócił, nie dość szybko, by Annie nie mignęła zazdrość smutkiem podszyta na jego twarzy.
-Jeszcze coś. Groby przy wieży. Kto tam leży?
- Moje konie. Moje ofiary. Moje nieudane ghule i dzieci, co powstać nie zdołały. Wszędzie wokół. Mieszkam na cmentarzu.
-A jest wśród nich szlachcianka, Adele?
- Stąd nie widać - wskazał palcem w zadymkę. - Tam niżej jest las brzozowy. Pochowałem ją tam, gdzie znalazłem. Była dobrą niewiastą. Chyba mnie kochała. Zabiłem ją - ale tego nie pamiętam.
-Sporo rzeczy nie pamiętasz, co?
- Błogosławieństwo. Prawdopodobnie.
- Chciałeś też sobie przypisać śmierć mojego ghula. A w kąpieli dziwiłeś się brudowi za paznokciami. Wtedy gdy nie pamiętasz cugle przejmuje bestia czy co innego przyczyną?
- Zaś ty chciałaś… nieważne. Nie wiem… W dawnych czasach pamiętałem szał. Pierwszy, gdy się odrodziłem, obok mnie płonęło ciało jednej z moich żon i mój koń. I każdy kolejny. To było wieki temu.
-Bestie masz płytko pod skórą. Mąż mój tez, ale on jest Gangrelem - skwitowała ze zrozumieniem i poklepała jego dłoń. Trzymała dłużej niż powinna. - No dobrze, wróć do wieży, ogrzej się. Plan jest by najpierw odzyskać księgę. Później pozbędę się upiora, odzyskam ghula i będziemy działać dalej. Tyle, że… No tak, utensylia. Mówiłam ci że trzy przedmioty są potrzebne by ducha przyzwać. Jednym mógł być miecz ale wspomniałeś że on w Pradze… Wylicz coś miał przy sobie. Mam nadzieje że jednym z trzech jest laska. Klucz moze drugim?
- Nie. Klucz zrobiłem potem. Gdy pierwszy sługa wszedł w ciemność za drzwiami i nie mogłem go znaleźć. Według innego przepisu z tej księgi.
- A miecz ten to nie długi, z rubinem w rękojeści?
- Z jednym, tak. Ale nie jak miecz prosty, lecz zakrzywiony, jak szabla. Nic więcej nie miałem. Komnata była pusta. Tylko żarnik… chyba pochodnie. Na pewno pochodnie, tam okna nie ma.
-A laskę?
- Jestem kaleką, stanowcza pani.
-Daruj sobie docinki - wywróciła oczami jednak bez urazy. - Ale nie byłeś. Co się stało właściwie?
- Byłem. Zawsze. Taki się urodziłem. Tyle że wtedy - to nie miało znaczenia. Żyło się w siodle.
-Widziałam twoje wspomnienia. Na dworze, nie kulałeś.
- Pewnie krew paliłem, by prościej iść przy jakiej ważnej okazji, bo konno nie uchodziło podjechać.
-Może - Annę zaciekawiło to zagadnienie. Kiedyś musiał mieć się za normalnego, czas zweryfikował jego przekonania i kopnął w dupę. - Ah, nie dokończyłeś. A ja chciałam… cię zakołkować? To mi chciałeś wytknąć?
- To nieistotne. I tak jestem na ciebie skazany.
-Czemuż?
- A co mogę ponadto? Zabić was wszystkich i pochować w długim grobie, tych, co się nie rozsypią? - żachnął się. - Czyli pewnie dziewkę, ty i Gangrel jesteście starsi.
-Niezbyt. Mam moze ze dwadzieścia wiosen jako potwór. Ale ojciec mój stary jak mniemam. A co do zabijania… Wolałabym byś w objęciach zamknął i krew mą spił, skoro ja nie mogę - uśmiechnęła się łobuzersko. - To lepsze niż płakać za kimś kogo już nie ma.
Przyglądał się jej przez chwilę, głowę na bok chyląc, by nagle pogrzebaczem rant drzwi zahaczyć i przymknąć je znowu.
- Chodź - wyciągnął rękę, wnętrzem ku górze. Oczy mu lśniły w ciemności.
I Anna podała mu dłoń.
- To pewnie najgorszy czas i miejsce - usprawiedliwił się, osuwając się plecami po ścianie i ciągnąc ją za sobą. - Więc może… zamknij oczy - dotknął palcem jej powieki.
Anna opadła z nim na podłogę.
-Czemu zamknąć? Chcę na ciebie patrzeć. Masz piękną twarz.
- Ja zamknę - odparł i zamknął faktycznie, po omacku, ale zręcznie rozsupływał wiązania sukni. - I spróbuję sobie przypomnieć, jak wyglądałaś.
Omijał starannie ślady, które na Aninej piersi zostawił upiór, dopóki się nie zapamiętał i do pocałunków i muśnięć języka nie dołączyły kąśnięcia. Splótł palce z jej dłonią i wgryzł się tuż obok w krzywiznę kobiecych wdzięków, westchnął błogo i pił nieśpiesznie i długo, a potem zaległ z twarzą wtuloną w jej szyję i Anna usłyszała to, czego usłyszeć pragnie każda kobieta. Piętrowe konstrukcje słówek ciepłych i słodkich ciągnęły się bez końca, przerzucane coraz subtelniejszymi komplementami. I nagle się skończyły, zaległa cisza, a wniej wybrzmiało jak pazury po szkle najdziwniejsze w takiej sytuacji pytanie.
- Jak dziewka ma na imię? I ten Gangrel?
-Jitka. I Libor - odparła głaszcząc go po policzku. Błogo jej było i dobrze i mimo iż z tyłu głowy nadal miała obraz wściekłej twarzy Oldrzycha to starała się ją ignorować. Robi to też dla niego, tej wersji się zamierzała trzymać. - Pytasz z jakiejś konkretnej przyczyny czy wreszcie wracasz do żywych?
- Mniemam, że w tym przypadku zaczynanie uwodzenia od pytania o imię to proszenie się o policzek - westchnął i przymknął powieki. - Lubią coś? Czegoś nie znoszą? Nie mam za wiele czasu, a oni mi nie ufają.
-Ja mam na imię Anna, jeśliś zapomniał - pocałowała go w czoło i w linie włosów. - I czemu mało czasu? Co ty planujesz?
- Nataly nie zginęła z mojej ręki. Nie mógłbym, byłem z nią związany. Upiorowi będzie trudniej użyć kogoś, kto los splótł z ofiarą. Więc zwiążę się z wami… co też i wam radzę. Nie użyje mnie, zacznie szukać innych możliwości.
Anna już stała na nogach i poprawiała wiązania i tasiemki.
-Chyba kpisz! Mogłeś mi tą propozycje wyłożyć parę chwil wcześniej. Czyli nic do mnie nie masz. Nic - powtórzyła z urazą. - Kierują tobą tylko względy praktyczne!
- Czy nie byłaś pierwsza? - odrzekł spokojnie, jej gniew go opływał jak fale skałę.
-Ze względami praktycznymi? Nie do końca takie tylko są. Zresztą… Wszystko jedno. Twój pomysł nie ma racji bytu, oni się z tobą nie zwiążą krwią. No… może Jitka owszem, ale nie Libor. Nie wspominając o mnie. Ze mną nie zwiążą się nigdy. Pytasz co lubią? Swoją sforę. A czego nie znoszą? Mnie. Mnie nie znoszą.
- Ja im swojej krwi wmuszać nie będę, to ich zabije prędzej niż upiór. Rzecz w tym, by mnie do swojej dopuścili. Dwa razy. I wystarczy. Skłoń ich do swojej ręki, a będziesz w ich sforze. Niechęć zniknie jak zdmuchnięta - ujął ją za ręke i w palce dmuchnął, oddech miał gorący jak człowiek. - Jeśli zaś o względy niepraktyczne chodzi… nieważne, kto był po drodze i ilu. Liczy się tylko to, by być tym ostatnim. Prawda, Anno?
W odpowiedzi sie zasmiala i o dziwo szczerze.
-Chcesz nam z Jitką zawody urządzić? - ruszyła do drzwi. - Czyli upiór w ciebie wchodzi, tak? To ten szał który nie jest szałem? Brud za paznokciami. To on? I wiezy maja chronić nas przed tobą?
- Nie chcę was zabić… a tak podejrzewam. Ale skoro z tobą mówiła, może mówić ze wszystkimi. Manipulować, podżegać przeciw sobie.
-Idę do nich - poprawiła ubranie. - A ty… lepiej by było jakbyś nie wracał do wieży a został tutaj. Jej wpływ jest ograniczony terytorialnie.
- Nie ucałujesz mnie na pożegnanie?
-Zbyt zajęta jestem myśleniem co na to wszystko mąż mój jak już dotrze.
Nim wyszła przysiadła ponownie na zydelku. Musiała znaleźć Libora i zaproponować miejsce spotkania. Najlepiej z dała od wiezy.
 
Asenat jest offline  
Stary 11-11-2017, 13:13   #22
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
W stajni paliło się więcej pochodni niż zwyczajowa jedna. Libor siedział na beli siana w kręgu światła i książkę przeglądał, kartka po karcie, a z każdą kolejną na jego pucołowatej twarzy coraz większy malował się niesmak.
- Wolałem cię z ciemnymi włosami i niższą - skomentował, palec poślinił i przerzucił kolejną stronę. - Lecz moje gusta niewiele dla ciebie znaczą, prawda. - To nawet nie było pytanie, a stwierdzenie. Z zaszytym podejrzeniem, pod czyje gusta w twarz cudzą się odstroiła.
- Twoje zdanie większe ma dla mnie znaczenie niżbym chciała przyznać - Anna przykucnęła przy Gangrelu. - Prawda jest taka, że cię zawsze bardzo szanowałam ale jakoś nam nigdy nie było po drodze.
- Nie - zaznaczył, palec uniósł w górę, po czym znowu go poślinił i przerzucił kartę. - Zawsze nam było po drodze, tylko nigdy nie byłem obiektem twych pobocznych interesów, o ja szczęśliwy.
Opuścił wzrok na księgę.
-Twój obecny interes mam ochotę zaryglowac w wieży i podlozyc ogień, a jego biblię użyć na rozpałkę. Zapewne nie powinienem?
- Nie powinieneś - Anna westchnęła autentycznie zmęczona, oczy przetarła palcami. - Należą ci się wyjaśnienia tak przede wszystkim. Intencje, podkreślam, miałam zacne. Naprawdę chciałam Jitkę uratować. Tym bardziej, że… trochę przeze mnie uciekła. - Nie spuściła wzroku, miała zamiar dzielnie brać na bary wszelkie obelgi. - Tak, byłam zazdrosna. I tak, powiedziałam jej, że czyni Ołdrzychowi krzywdę. Bo czyniła, choć pewnie niezamierzenie. Kochała go, to mogę zrozumieć. Chciała dla siebie. On ją z troski chciał związać, po ojcowsku, lecz ona nie jak córka na niego patrzyła. Co gorsza… krew, nawet wąpierska, nie woda. Dręczył się tym, że jak to, złe myśli względem córki mieć. Wbrew bogu i zasadom moralności. On, człowiek wiary. No i zły był a i ja byłam zła, dziwisz mi się? Zasugerowałam Jitce, że go ukrzywdzi taką robotą. Nazajutrz uciekła. Wiedziałam, że ucieknie. Wyczytałam to z jej myśli ale jej nie zatrzymałam. Miałam wyrzuty, pewnie z ich powodu tu z tobą jestem.
- Musi bardzo doskwierac, taki wyrzut - pokiwał głową z falszywa troską. - Do tego jeszcze, wybacz bezpośredniosc, coś ci się z twarzą stało.
- Chcesz mi dogryzać czy mam dalej wyjaśniać? - zapytała polubownie. - Mogę oczywiście pominąć fakty jeśli cię one nie obchodzą i dojść do samych konkretów.
- Biorę wszystko - zatrzasnął księgę z hukiem, aż kurz buchnął ze starych pergaminów. - Fakty, konkrety i dogryzania.
- Ta twarz… Mam ją dlatego że chciałam naprawić to com zepsuła w Żywcu. Mieliśmy tu, do Pragi przyjechać na gotowe. Ołdrzych miał być szeryfem. Gangrele miały być razem, całą sforą, mieszkać w dworze koło borów. Ja przy was, na jakim małym cmentarzyku poczyniać swoje badania, spać gdzieś blisko, w małym domku, albo nawet z wami. Prawie swoja. - Anna uśmiechnęła się kwaśno wiedząc jak to brzmi na tle obecnej ich sytuacji. Podniosła jakiś patyk i zaczęła jak dziecko, grzebać nim w zmarzniętej ziemi. - Skrewiłam ja i tylko ja. Nie mamy nic. Muszę zacząć budować i gromadzić skorośmy skazani na wieczność. A Patrycjusz jest naszym potencjałem. Nawet mi było na rękę, że taki wyobcowany. Pomyślałam, że się go łatwiej zmanipuluje. Krwią chciałam związać i go użyć. Trzymać w garści jak pionka na szachownicy a samemu zasiadać za planszą. Po to ta twarz. Ale… niespodzianka, nie wyszło. - Patyk pękł z trzaskiem dla podkreślenia dramatu.
Drgnal mu silnie mięsień na twarzy.
-Czy nie prosiłem cię, nadzwyczaj uprzejmie, byś trzymała się od Ventrue z daleka? Powód też wyluszczylem, nawet dwa. Oba, rozumiem, nieważne. Jak i my, by nam o planach rzec.
- Wtedy musiałabym się przyznać do kłamstwa a tego nikt nie lubi. Nie jestem święta - ze złamanego patyka wbrała dłuższą połowę i wróciła do dźgania twardego jak kamień gruntu. - Etienne to Krzesimir. I on mi przmodelował buzię. Talenty po diable. A jestem z nim bo… gdym prawie zdiableryzowała Bożywoja coś poszło nie tak i spłynęło na mnie część słabości Tzymisce. W tym niewymowna słabość do ghula - spojrzała na Libora jakby spodziewała się, że ją opluje albo rzuci kamieniem. - Potrzebuję go… na swój sposób. Jest ważny. I nie mam w tej kwestii krztyny wyboru.
- Związałaś naszego gospodarza, za nic mając Jitkę, czy nie? - Znów otworzył księgę, szukał czegoś.
- Nie związałam - z ulgą przyjęła brak komentarza o Krzesimirze. - Wypił dwa razy, trzeci nie wypije łatwo ale to nie znaczy, że odpuszczę. Poza tym Liborze, przecież jesteś realistą. Jitka nie potrafiłaby wykorzystać okazji. A on ma tytuł i ziemię. Na tej ziemi kopalnię, która może obrodzić w szlachetne kamienie i alchemiczne substancje. Ja nadal chcę nam znaleźć godny dom i zapewnić przyszłość. Nie sobie. Nam. Tak w ogóle to… boli. Że masz mnie za najgorszego śmiecia.
Nie zrobiło to na nim wrażenia. A przynajmniej nie takiego, które byłoby widoczne. Założył księgę palcem jak zakładką.
- Skoro już jesteśmy przy przybliżaniu planów i zamiarów. Jako mało ambitny Gangrel, nie dbam o kopalnię kolorowych kamuszków. Przyjechałem tu po Jitkę. Korzystając z tego, że wyszła z siebie i poprosiła o pomoc. Najpewniej ostatni raz. Jest przekonana, że w watasze wszystkim wadzi i nikt jej nie chce… Co nie jest prawdą, ale tak uważa. Więc powiedz mi, jak i gdzie. Jak mam ją przekonać do powrotu, skoro potwierdzasz to, co jej się wydaje. Ty, wezwana pomoc, zabierasz jej to, na czym jej najbardziej zależy. I gdzie niby widzisz jej miejsce w twoim planie, gdy wszystko się uda. Prześcieradła ma zmieniać, na przemian tobie i Oldrzychowi, i tobie i Patrycjuszowi? No chyba nie. Jej w twoim planie nie ma. W tych “nas” jej nie ma. Dla niej nie masz nic. Oczekujesz, że po raz kolejny się usunie. A wyobraź sobie, że gdy nie wykopaliśmy twego truchła, to pierwsze co postanowiła, to cię ratować. Oczywiście, nie za darmo i targowała się ze mną o swój udział. Ale ona nie zamierzała zostawić cię za sobą jak śmiecia. Nie wykorzysta okazji? Może. Ale jest lojalna, i to bez smarowania się nawzajem krwią. Do tego, teraz przejdźmy do dogryzania. Sporo odkryła z tego, co się tu dzieje. I to bez ściągania na siebie uwagi upiora, co tobie wyszło wręcz doskonale.
-Ona jest tu pół roku. Ja nie mam tyle czasu - Anna odrzuciła badyl, objęła się ciaśniej rękami bo ziąb był niemożliwy a ona licho ubrana. - Chcę polepszyć z wami stosunki, bóg mi świadkiem. Mam was jednak za rodzinę i te wszystkie swady się muszą skończyć. Jitka chce Patrycjusza, niech go bierze choć nie wiem co on na to. Nic do niego nie mam poza tym, że traktuję jak inwestycje dla sfory. No i żal mi go trochę… Ale kocham Oldrzycha, taka jest prawda i jego uczuciami sie nie podzielę. Co do Jitki jednak, moim zdaniem popełniasz błąd patrząc na jej zamiary i wycofując się w cień. Zależy ci na niej. Powinieneś o nią zawalczyć. Powiedzieć jej co czujesz.
Drgnął znowu i skrzywił się nieprzyjemnie.
- Jeszcze nie zorientowałaś się, że nasz herszt to pies ogrodnika? Jednak ta kopalnia zdecydowanie przemówi na korzyść Patrycjusza. Gotów przehandlować za nią córkę. Tylko wykrzycz to szybko, zanim się Oldrzych rozpędzi do szarży, najlepiej od razu, w rocznych spodziewanych zyskach.
-Pies ogrodnika? W sensie że ci zabroni z Jitką być? Chyba żartujesz. Jeśli jej chcesz i miłujesz to moja w tym głowa żeby Ołdrzych cicho siedział. Na szczęście jeszcze mam cokolwiek do powiedzenia względem jego głupkowatych czasem postaw.
- Uwierzę, jak zobaczę - oznajmił Libor z flegmą i niedowierzaniem. - Tymczasem, co teraz. Jitka szuka czegoś, co jej się zgubiło i chwilowo księga jej nie zajmuje. Jak rozumiem, genialny plan, by zakołkować Ventrue i wracać do siebie, zostawiając problem za plecami, wrócić tu z paroma baryłkami prochu i posłać problem w powietrze, nie może być wcielony w życie.
-To jedno z gorszych wyjść. Mam inne - Anna wyciągnęła dłoń po księgę. - Dobieramy się upiorowi do dupy. W księdze mam nadzieje znaleźć sposób by odwrócić nieudolne zaklęcie Ventrue. Ponieważ jednak jest on pod wpływem upiora i ten… potrafi nawiedzić jego ciało, może i inne ciała, dlatego… zawiążemy między sobą wież. Dwa razy starczy - uprzedziła protest Libora. - Nam to zapewni bezpieczeństwo. Laurentin będzie tylko brał, nie dawał więc tu nic nie ryzykujemy. A i moze nam sie przyda. Na zgodę. S Jitka na ciebie te okiem przychylniejszym spojrzy… Trzeci raz moze wam wyjsć przy jakiejś okazji… Czasu bedziesz miał sporo.
Nie rozważał kwestii za długo. Co mogło znaczyć, że Jitka mu przybliżyła upiorzycę i jej możliwości. Albo że mu do więzów nader śpieszno.
- Widzę tylko jeden problem - powąchał księgę. - I znowu ty nim jesteś, nieprawdopodobne.
-Rozwiń.
- W twoim sercu nikt się już więcej nie pomieści. Będziesz nam mogła zaszkodzić. A nam niepodobna będzie się bronić.
-Nie przesadzaj. Jestem z klanu uczonych. W razie czego dacie radę mnie w trójkę obezwładnić i zakołkować. Ufam że po wszystkim wrócicie mnie do życia.
- Prawie pewien jestem, że Bożywoj Skrzyński tuszył to samo. Z klanu uczonych, eeee, żadne zagrożenie. Powiedzmy, że się zgodzę. Jitkę mam namawiać, by się do nadgarstka pochyliła komuś, kogo nie zna, a kto przybrał sobie twarz upiora? Czy też zamiarujesz powiedzieć jej wszystko?
-Skoro mamy zacząć od nowa, jak należy to chyba szczerość wskazana - zadecydowała. - Jutka poczuje się pewniej jak się przed nią otworze. Dam jej praktycznie do ręki narzędzia by mogła mnie, jeśli zechce, pogrążyć. I ją przeproszę, niech będzie.
- Że też ojciec tej hecy nie dożył - westchnął Libor. - Podobałoby mu się.
-Bardzo lubiłam twojego ojca - rzekła i naprawdę tak myślała. Nadal rozpamiętywała śmierć Andreja. - Ostatnia sprawa. Ona ma Etienna, to jest... Krzesimira. Zanim ducha unicestwimy trzeba ghula uratować. Boje sie w drugą stronę, to jest liczyć że wróci z zaświatów jak upiora już nie będzie. A jak zostanie w ciemnościach na zawsze?
- Jitka tam kota puszczała za księciem z bajki - Libor wzruszył ramionami. - I sierściuch wracał, nawet jak Patrycjusz drzwi potem zamknął, wychodząc.
-Mam żywic nadzieje ze sam znajdzie drogę powrotną? Chyba ze kot na tyle bystry ze go poszuka i pomoże wyprowadzić?
- Toć nie mówię, że twój ghul znajdzie. Tylko że kot znalazł. A wielce biegły w sztukach nekromanckich nie jest przecie. Więc nic to skomplikowanego być nie może. Poszuka Francuzika, może i znajdzie. To nic skomplikowanego, chyba. Ale nie wyswobodzi, jeśli zakuty. I nie zagada, że za nim iść trzeba.
-Coś zaradzę na to. To… do Jitki? - wskazała na wieże.
- Ona twierdzi, że lepiej tam nic ważnego nie gadać ni nie robić.
-Rację ma - przyznała. - Pójdziesz po nią? I może ją wprowadź w temat co by miała czas się namyślić.


Wyszedł, księgę chowając za pazuchę. Anna została w stajni sama, a miała wrażenie, że chwile bez Krzesimira wloką się jak wieki.
Mina Jitki, gdy ta do stajni wkroczyła, poświadczało jasno, że Libor ją owszem, w temat wprowadził, ale usposobić przychylnie nie zdołał.
- To najbardziej durny pomysł, jaki żem słyszała w życiu! - Gangrelka skrzyżowała szczupłe ręce na piersi. - Ojciec ci gnaty z dupy powyrywa!
-Jitka… - Anna przybrała błagalną minę. - Proszę. Bo i pewnie powyrywa jak mnie zastanie z tym licem a i tłumaczyć mu będę skąd i po co takie mam, a nie swoje. On tu wszystko w perzynę rozniesie jak nie odkręcę tego stanu rzeczy. A i Patrycjuszowi trzeba pomóc, sama wiesz. Jego ten upiór zabije jak nic nie zrobimy. Lub… on zabije nas. Korzystając z jego rąk lub naszych własnych rąk. Więzy to wyjście względnie bezbolesne.
Na twarzy Gangrelki malowały się sprzeciw przemieszany z odrazą.
- Nie zamierzam dać się upokarzać tylko dlatego, że ci się pod nogami pali. Pana wystarczy stąd zabrać. Potem wrócić i zniszczyć wieżę.
-Ona ma Etienna. W czarnym pokoju za zamykanymi drzwiami. Nie zostawię go - pokręciła głową odrzucając pomysł Jitki. - Poza tym ta wieża mogłaby się nam przydać. Moglibyśmy odbudować to miejsce i doprowadzić do dawnej świetności. Laurentin będzie wdzięczny gdy mu pomożemy i… przez krew stanie się częścią sfory. Chyba dobrze gdy będziemy liczni i silni. Nie chcesz był z nami?
- Żeby ojciec znowu na mnie jak na szmacie poużywał? Piękny plan na lata. Na wieczność nawet - syknęła odstręczająco. - Prędzej do Skrzyńskiego pojadę. Na smycz weźmie jak ogara, ale jemu przynajmniej chciało się udawać.
-Udawać co?
- Że to cokolwiek znaczy - warknęła Jitka i zębami zgrzytnęła. - Nie ma mowy. Nie zrobię tego.
-Nie moge obiecać ze Oldrzycha przekonam ale bóg mi świadkiem będę się starać. To się musi zmienić, pośród nas. Moglibyśmy być rodziną. Szanować sie i przyjaźnić. Budować coś dla wspólnej przyszłości bo czeka nas kurewsko długa przyszłość - mówiła dosadnie.
Jitka rozplotła ramiona, dwa kroki dała wprzód i palcem Annę dźgnęła w piersi.
- Zgodziłam się wrócić, jak Libor wytargował - oznajmiła zaczepnie. - Ale nie zamierzam wracać do tego, co było. Ojciec pięścią wytłucze każdą kroplę krwi poza własną, a potem z miski jak psa karmić będzie. I to samo zrobi z tobą. Tyle, w sprawie szacunku.
-Mówię, że to się musi zmienić. Nie pozwolę mu na was ręki podnieść. A jeśli nie będzie w stanie się dostosować, nie znajdzie tutaj domu, pośród nas. Pieści są dobre na wrogów, nie na rodzinę - perorowała dalej Anna i rzeczywiście plan jej się wykluwał pod powiekami. Bez Oldrzycha byłoby jej cieżko, ale wydało sie to jednak ostatecznością dopuszczalną.
Jitce oczy zalśniły jak drapieżnikowi skradającemu się do ofiary, włosy stanęły sztorcem jak u warczącego psa.
- Nie zrobię tego, prędzej się zerzygam - wycedziła.
-Rozumiem że mówisz tylko o mnie?
- W ogóle, nie chcę - wrzasnęła Jitka, a drobinki śliny poleciały na Aniną twarz. Odsunięcie Oldrzycha albo zignoroała, albo nie uwierzyła. Łyskała dziko oczami, a zaniepokojony krzykami Libor zaczął jawnie podglądać rozmowę przez okienko.
-Mówisz, że nie chcesz a przecie coś cię przy Patrycjuszu trzyma połowę roku i nie mów mi, że obowiązek. Ołdrzych źle zrobił wiążąc cię siłą bo cię przy tym ukrzywdził. To przyjemne krew brać czy dawać jeśli to robisz dobrowolnie i słuchając pragnienia. Nie pragniesz Laurentina? Dwa razy napije się z ciebie, wreszcie cię dojrzy, zaczniesz mieć znaczenie. Jeśli postanowisz, że to coś więcej niż jego piękna twarz cie do niego przyciąga, możesz go bliżej poznać i doprowadzić do razu trzeciego, jak to czynią kobiety i się z nim związać nie jak sługa, ale jak żona. Jeśli jednak masz rozum i serce we właściwym miejscu dostrzeżesz coś innego. Miłość którą masz przed nosem, bezinteresowną i szczerą. - Anna sięgnęła ręką by odgarnąć kosmyk z Jitkowego czoła. - Libor cię kocha i bez krwi, zawsze kochał. Myślisz że dlaczego tu jest? Dlaczego mnie tu wlókł?
Drobne rysy Jitki odmieniły się zwierzęco i Anna poleciała w tył, pchnięta chudymi, ale nadludzko silnymi rękami.
- Kłamiesz! Zawsze kłamiesz!
Anna jęknęła czując jak gruchnęła na stercie sprzętów i coś chrupnęło jej w plecach. Stłumiła odruch złości i odpowiedziała nader spokojnie.
-Nie tym razem. To zresztą nawet logiczne, sama pomyśl. Czy kiedykolwiek cię zawiódł? Czy nie był dla ciebie dobry? Tak się robi gdy ci na kimś zależy. Zresztą, nie wierzysz mnie, pomów z nim. Tylko bądź delikatniejsza w miłosnej materii niż twój ojciec. Takie uczucie jest jak kwiatek, raz zdeptane może się nigdy nie dźwignąć.
Jitka poczęstowała na odchodnem Annę grubym przekleństwem i wyszła w śnieżycę, wrota stajenne otwierając sobie potężnym kopnięciem. Po chwili w drzwiach stanął Libor, wpierw sprawdził, czy się brama nie obrywa po Jitkowym ciosie, a potem Annę wyłuskał z resztek potrzaskanego boksu.
- Nadzwyczajnie poszło - ocenił, otrzepując jej suknię z drzazg. - Po tych wrażeniach, proponuję chwilę relaksu. Przy ciekawej lekturze.
Anna pokiwała głową i przyjęła pomocne ramię.
-Pomów z nią. Mnie nie chce słuchać, możliwe że tego między nami juz sie zwyczajnie nie da naprawić. Ale jestem z siebie nawet dumna. Nie straciłam spokoju do końca - uśmiechnęła sie blado.
- Kiedy naprawdę nieźle poszło - wzruszył ramionami. - Jeno tobie się niepotrzebnie zdaje, że to była dyskusja na argumenty, co się kończy uroczystym “tak” o mocy królewskiej pieczęci. Jitka połowy tych twoich argumentów nie słuchała, drugiej połowy nie zrozumiała. Ale ja słyszałem i rozumiem wszystko. I niektóre pomysły masz… niepokojące.
-Te z Oldrzychem? Sądzisz że to zła droga by go trochę przytemperować?
- Unikałbym wszystkiego, co pachnie ostatecznością. Możesz tego już nie odkręcić.
Sięgnął za pazuchę po księgę i położył ją Annie na podołku.
- I mam nadzieję, że zrozumiesz, gdy się pojawię z najlepszą zastawą Patrycjusza, o ile ma jakąkolwiek. Między nami, Anno, kubeczek. Jak miecz między śpiącymi w głupich dworskich historiach.
-Lubię cię Liborze ale do picia z żyły potrzebuję jednak ciut więcej - zgodziła się prędko Anna i już zaczęła kartkować księgę. - A co do radykalnych kroków, chcę takich uniknąć ale fakt jest taki, ze Oldrzycha postawa musi sie nieco zmienić. Jeśli zechcecie z Jitką być razem, moja w tym głowa by to zaakceptował. Nie bój się, przekonam go, że to słuszne, choć pewnie instynkt mu każe jak samcowi w stadzie, być ponad wszystkimi, to jednak jesteśmy bardziej ludźmi niż zwierzętami czy też potworami. A i skoro mamy być rodziną to trzeba nam się poważać, swoje opinie i uczucia.
- Ja jestem potworem - wyszczerzył się nagle. - Acz dobrze wychowanym.
Odwzajemniła uśmiech. Prawda była taka, że podobały jej się perspektywy nowych przyjaznych z nim relacji.
-Idź do niej. Ja przejrzę księgę, wywiem się co zrobić by stawić upiorowi czoła. Wróćcie jak coś uradzicie.
 
liliel jest offline  
Stary 18-11-2017, 14:32   #23
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Księga była rękopisem spisanym na pergaminie dziewiczym, zrobionym ze skóry nienarodzonych jagniąt. Nie ma droższego materiału w piśmiennictwie... Okładkę zdobiły okucia ze stopu srebra z jakimś innym metalem. Sama w sobie ze względu na materiały była warta majątek, i naprawdę lepiej już nią nie rzucać.
Pobieżne kartkowanie wykazało, że spisano ją na poły po łacinie, na poły po hebrajsku. Część pierwsza przybliżała stwory nadnaturalne: wampiry, wilkołaki, upiory, demony, przy czym pod kategorię demonów podpadły autorowi nie tylko byty piekielne, ale itopielce. Sensowne i prawdziwe kompedium mimo to, autor wiedział, o czym pisał. Część druga zawierała rytuały przyzywania i spętania poszczególnych stworów, w celu posiadania ich na swoje usługi. Część trzecia - metody odesłania lub uśmiercenia bytów nadnaturalnych. Część czwartą spisano wyłącznie po hebrajsku. Anna obejrzała liczne obrazki, kobiet w wannach, być może, albo podessanych przez rośliny.


Szybko odkryła, że Laurentin pominął w ogóle akapit o przedmiotach rytualnych - najpewniej przeoczył, bo de facto pojawiały się tylko raz w przygotowaniach do rytuału i mag powinien je po prostu mieć przy sobie, nic nimi nie robi poza tym. Symbole przepisał za to sumiennie, razem z paginacją strony i dopiskiem po hebrajsku, który prawdopodbnie był komentarzem któregoś w właścicieli księgi, na co wskazywał inny kolor atramentu i charakter pisma niz reszta księgi.
Błędem niedzielnego okultysty było prawdopodobnie złe skopiowanie symboli oraz brak jednego z rekwizytów. W połączeniu pozwoliły upiorowi na swobodę i dostęp do Laurentina, który sobie potem rzekoma Nataly poszerzała.
IPrawidłowo wykonany rytuał powinien skończyć się tak, że duch zmarłej osoby zostawał uwięziony w pomieszczeniu zamkniętym drzwiami na których nakreślono znaki, a mag może swobodnie w tym pokoju przebywać, nie obawiając się ataku psychicznego czy fizycznego. Rytuał działał do najbliższej pełni, potem duch odzyskuje samoistnie wolność i wraca w zaświaty.
Można było próbować zrobić rytuał jeszcze raz - ale jAnna, że to inny byt, a nie duch zmarłej. Należało go odesłać lub unicestwić.
Potrzebna jest krew żywego stworzenia, czytała. Księga sugerowała lotne ptaki albo drapieżniki. Zaznaczano, iż niektórzy praktykują tu ofiary z człowieka.
Niezbędny był też kamień krwawnik - karneol. Oral olej szklany - witriol.

Uprzejme chrząknięcie oderwało Annę pochyloną nad księgą od lektury.
- Jitka poszła rozmówić się z księciem i panem - oznajmił Libor. Po tonie ciężko było poznać, czy drwi. - Nie rzekła tak, ale nie ciska się już jak Żyd po pustym sklepie.
-No ale coś mówiła? Między wami się coś… wyjaśniło?
- Jest Gangrelem. Zrobi, co trzeba - podsumował Libor oględnie, promieniejąc niechęcią do drążenia tematu.
-Powiedziałam jej o twoich uczuciach do niej. Nawet się nie ustosunkowała? - Anna wydawała sie jednak zawiedziona. Wydawało jej się że coś jest czego kobiecie potrzeba. Coś co pomoże Jitce poukładać życie.
- Posiada zdumiewającą zdolność ignorowania faktów i własnej wiedzy. I zacietrzewienia na jednej rzeczy. - Libor z kolei nie zdawał się poruszony. - Przypomina ci to kogoś?
-Że niby mnie? Czy Oldrzycha prędzej? - Anna uśmiechnęła się kącikiem ust. - A na jaką rzecz się zacietrzewiła, ze jest ślepa na pozostałe?
- Potrafi opętać niezgorzej, nasz gospodarz miły - spojrzał na nią z ukosa. - Aż ciekawym, jak to robi. Może kiedyś też bym chciał.
-Jest na to wyjście. Krzesimir ci wygląd poprawi aż Jitce się oczy przewrócą - klepnęła Gangrela w ramie. - Z drugiej strony co to za uczucie co sie opiera na pięknym licu?
- Nie wiem - prześwidrował spojrzeniem jej cudzą twarz, jakby prawdziwą spod niej zobaczyć mógł. - Jakie? I pamiętam, jak nas przywitał, brudny i obszarpany jak dziad proszalny i kazał się wynosić, a tyś mu z ofartami pomocy spieszyła.
-Och Liborze. Przecie nie o jego dobru wtedy myślałam a o naszym, by z jego dóbr coś wycisnąć i się do miejsca przytulić. Tłumaczyłam ci. Chyba że chcesz usłyszeć że Patrycjusz piękny jest? Jest. Czy wstrętnym mi było gdym go krwią poiła? No raczej przeciwnie. Czy mógłby jednak mi męża zastąpić? Nie. Kocham tego upartego osła choć pewnie mogłabym się postarać o bogatszą czy lepiej politycznie rokującą partię.
Brwi ściągnął w zdziwieniu.
- Nie szukam pocieszenia, Anno. Ani winnych, tłumaczeń czy czarownicy do spalenia. Tylko metody. Bo cel jego, to akurat widzę jasno i wyraźnie.
-A jak ci zdaje, jaki cel jego? Bo mnie się zdaje, że on teraz bez celu żyje.
- A popatrz… niby bez celu, a już was obydwie uwiódł. To też jakaś władza, Anno. I on ją nad wami ma.
- A to jest dyskusyjne czy on ma nade mną, czy ja nad nim. Co by nie mówić to mnie chronią więzy, nie jego.
- A… - machnął ręką. - Argumenta mi wyschły. Idziemy do nich? Jakiś plan?
- Idziemy - przytaknęła, księgę dźwignęła pod pachę acz z należytą delikatnością i ruszyła za Liborem. - Plan prosty choć wymagający kilku kroków. Najpierw krwią się wymienim. Rytuał odesłania upiora mysle, ze bede w stanie przeprowadzić ale wpierw zdobyć trza składniki a czasu mało. Potem… Krzesimira odzyskać i odczynić mą fizjognomię co by Ołdrzych w szał nie wpadł gdy tu się wreszcie przez śniegi przebije. Potem… pomyślimy potem. Choć trzeba to będzie też omówić. Bo ja bym chciała nas pod Horaku podpiąć. Laurentina jeśli nie do rodziny podłączyć to choć sojusz zawrzeć. Odbudować jego domenę byśmy mieli gdzie spać, co jeść a i odkładać coś do skrzyń na czarną godzinę. Jak się Patrycjusz odkuje, to my z nim, zresztą widziałam że w przeszłości brylował na salonach. Do tego jest stworzony i znów się w łaski wkupi, a my… no z nim. Choć nie za darmo oczywiście. Zemsty łaknie i będziemy musieli mu w niej pomoc.Choć nie wiem co na to wszystko Ołdrzych. Gorzej jak powie „nie, bo nie” i będzie nas chciał nazad wszystkich do młyna wlec.
- Tylko jednego się boję. Byśmy nie upadli razem z nim. By nas nie pociągnął za sobą, dla towarzystwa chociażby.
Parł naprzód, Annę swoim ciałem nieco od wiatru osłaniając.
- I cóż ty chcesz we mnie poprawiać. Jestem nadzwyczajnie oku miły. Jeno niski.
Oberwana okiennica trzaskała o ścianę na wietrze, okno jaśniało ogniem zapalonym wewnątrz ruiny.
-Zaufaj Krzesimirowi. Ma on nadzwyczajne wyczucie estetyki. Zresztą, czy nie warto dobre poprawić by było lepsze? Jeśli nie Jitka, to doceni inna, pewna jestem.
- Zawsze zostaje mi Ernest Sokol - Libor wzruszył ramionami. - Gdy już odbędę karę. Jak przyjdzie co do czego, nie mieszaj się. Zrzuć wszystko na mnie. Krzywdy mi nie zrobi. Przynajmniej wielkiej krzywdy… - odwrócił się na moment i uśmiechnął blado, by znowu zerknąć przez okno. - Jeśli zaś o docenianie idzie, ktoś inny docenia akuratnie i jest doceniany. Mam czas. Cholernie dużo czasu...

Przy ogniu majaczyły dwie splecione w uścisku sylwetki, a nawet przez zawodzenie wichury do Anny docierały westchnienia.
Kapadocjanka zatrzymała się w progu i chrząknęła delikatnie. Niech i sobie dokończą ale nie przedłużają w nieskończoność - uznała. Pogładziła Libora po ramieniu.
-Krzesimir potrzebny od zaraz. Może i tak dalece by Sokol cię nie poznał? - poruszyła brwiami. Poczuła lekką złość na Jitkę ze taka ślepa. Dobrych ludzi jest na tym świecie niewielu, ale Anna nie miała wątpliwości że Libor do nich należał. A Jitka nie potrafiła docenić co ma. Niedorzeczne!
- Ugładzę Sokola, jak i Oldrzycha sobie ugładziłem - odparł bez złości i do drzwi ruszył. Gdy weszła, tamci się jeszcze nie rozpletli, a Libor zdążył przy ognisku się rozsiąść. Dobyty skądyś pucharek miedziany obczyścił krajem rękawa i pocałował ją w rękę z rewerencją, zanim naczynie podał. Na czułości tuż obok patrzał bez gniewu i bez zazdrości, jakby koni parzących się doglądał.
Anna z kolei nie patrzyła wcale. A i udawała, że nie widzi kątem oka. Nożykiem cięła po nadgarstku, napełniła kielich i podała Liborowi zalizując ranę. Głowę jak ptak przekrzywiła i obserwowała jego reakcję podczas picia ciekawa czy jej krew mu dostarczy jakiś przeżyć głębszych czy je stłumi całkiem albo co najwyżej pod przyjaźń podepnie. Ciekawe na ile można procesem więzów w ogóle manipulować, myślała.
Gangrel pucharkiem zakręcił i przyglądał się wirowi, by krwawy trunek unieść w bezgłośnym toaście i wlać w siebie na raz, jak szlachta gdy gorzałę grzmoci. Nie wykrzywił się tylko jak oni od goryczy napitku.
- Słodka - szepnął, ku Annie się lekko nachylając. - Ale zimna jak zbocza piekła.
Na twarz wybiły mu całkiem ludzkie rumieńce.
-Romantycznie zabrzmiało mimo iż o komplement nawet sie nie otarło - Anna uśmiechnęła sie z sympatią. - Teraz ja, co by było sprawiedliwie.
Pucharek w ręku obracal, zanim nadgarstek zębami rozerwal, dobywaniem sztyletu się nie trudzac.
- To raczej pusty gest. Acz miły. Doceniam.
Anna dla odmiany piła powoli, delektując się smakiem jakby chciała na dnie pucharu odnaleźć część z Liborowej dobroci. Przyszła tylko ekstaza która pokryła wszystko. Anna zadrżała ledwo zauważalnie i oblizała bezwiednie usta.
Gangrel przyglądał się z brodą podpartą na pięści, a i Jitka odkleiła się od swego pana akuratnie na czas, by zostać widownią. I Anna była przekonana, że żaden szczegół, jej nie umknął. Schowała je skrzętnie w pamięci, na wypadek gdyby można ich było kiedyś użyć przeciw Annie. Libor ślizgnął się spojrzeniem po Patrycjuszu i Gangrelce, i zbliżał się nieuchronnie moment, w którym - o ile wymiana krwi miała trwać dalej - ktoś powinien coś powiedzieć. I Anna miała podejrzenia, że tym kimś będzie ona.
Tymczasem nieoczekiwanie ozwał się Libor, szeptem szeleszczącym ostrzegawczo jak łuski węża.
- Ktoś jest na zewnątrz.
Annie zostało na dnie pucharu troszkę Liborowej krwi. Włożyła go w rękę Patrycjusza.
-Po łyku. Teraz - jeśliby coś na zewnątrz miało przeszkodzić w wymianie krwi to lepiej zrobić to teraz. W końcu jutro był czas na rundę drugą a poślizgi mogły wszystko zepsuć. Jak i goście.
-Ja wyjdę - rzekła Anna i gestem nakazała im kontynuować.
Wyjrzała przez okno a potem zmysły wyostrzając wyszła przed chatę.
 
Asenat jest offline  
Stary 22-11-2017, 21:35   #24
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Chłód ogarnął Annę momentalnie, gdy odeszła od ognia, zimny wiatr kąsał ciało i gdyby nie wypita przed chwilą krew, pewnie dygotałaby jak osika. Słyszała jakiś szept za sobą, zdaje się, w chacie się przepychali, kto bliżej będzie stał futryny...

Wicher skręcił tuman śniegu w kolumnę, tak jej się zdawało. Dopóki kolumna nie drgnęła, nie obróciła się, ukazując rozwartą, czerwoną paszczę. Lupin sierść miał gęstą i białą jak śnieg. Najpotworniejsza z postaci, którą widziała swego czasu u Barbary, humanoidalny stwór o mięśniach jak stal i wilczym pysku, zdolnym przegryźć kręgosłup jednym kłapnięciem.

Mrużył oczy w zadymce, głowę do góry podrywał, węsząc.

Anna zamarła niezdolna przez moment się ruszyć ale zaraz mocą wąpierską sięgnęła do myśli bestii by zamiary jej wyłowić, czy zabijać przyszła czy rozmawiać. Choć w to ostatnie szczerze jednak wątpiła.
Lupin węszył, zirytowany, bo śnieg i wiatr tłumiły zapachy. Kaleka jeno i dziewka niedorosła, tak mówili, a on miał sprawdzić. Tyle że ten kaleka był wąpierzem, a dziewka pewnie sługą wąpierskim, silniejszym niż zwykły człowiek. W głowie wilkołaka instynkt zderzał się z rozumem. Rozum podpowiadał, że samotnik ze zrujnowanej wieży to łatwa ofiara, i jeśli się napatoczy, to spróbować samemu, nie czekać na watahę! Zebrać całą chwałę! Instynkt zaś ostrzegał, że jeśli ktoś żyje samotnie w głuszy, to pokonał wszystkich w okolicy i słaby być nie może.

Anna korzystając z tego, ze jej nie zauważył wślizgnęli sie z powrotem do chaty. „Lupin” wysłała wszystkim raport wprost do głów. „Sam, na razie. Młody. Chce zabić wąpierza z wieży i dziewkę co mu służy, chwalą się okryć. Węch go w śnieżycy zawodzi. Schowajmy się, niech sobie pójdzie.” I rozejrzał sie za czymś o mocnej woni co mogłoby go ogłupić jeśli wejdzie do chaty.
Laurentin przesypywał śniegiem żar z małego ogniska, które zdążył zagasić, Libor czatował przy oknie.
- A jeśli zabierze lub spłoszy konie?
- Możemy go zabić lecz przyjdą inni. Będą go najpewniej szukać.
- Przyjdą i tak - skwitował Laurentin.
- Poszedł w stronę wieży - dodał Libor szeptem.
- Czyli wygląda na to, że trzeba się go pozbyć - Anna nie lubiła zabijać z zasady ale wyglądało na to, że on zaczął. Przyszedł tu z jasnym zamiarem a obrona własna to jednak coś innego. - Ja robię za przynętę, wy atakujecie z zaskoczenia.
- Nie zabijcie go w wieży - szepnął Laurentin w popękaną polepę. - Ile razy ktoś w wieży ducha wyzionął, była silniejsza.
Jitka dusiła jego dłoń w swojej.
- Ty zostajesz tutaj - zażądała.
- Idę - oznajmił łagodnie.
-Idzie - poparła go Anna. - To lupin. Wielkie bydlę, każda para rąk może się okazać niezbędna.
I nie czekając na czym stanie ponownie wyszła przed chatę.

Zdążyła zobaczyć, jak bestia wykopuje drzwi wejściowe do wieży i wpada do środka.
To niech wpada - pomyślała beznamiętnie i wróciła do chatki, do reszty. Tam sobie poczekają aż wróci na otwarty teren.

Tymczasem znajdzie Anna Otokara. Więc siada pod ścianą chatynki i opuszcza ciało. To obsuwa się wzdłuż ściany jak pozbawiona sznurków kukiełka. Marny widok. Jakiś taki smutny. Piękna pusta powłoka. Przedmiot właściwie.
Duch pędzi przez las i szuka przyjaciela. Jego widok Annę rozpogadza. Musi przyznać, że lubi likantropa. Może nawet bardziej niż lubi, choć nadal zamyka to w ramy przyjaźni, w końcu jest Ołdrzych i jest Krzesimir. Jeszcze by tego brakło by z dwójki zrobiła się trójka. Szczyt zepsucia.

Otokar wystawił głowę zza skały, osłaniającej go od wiatru. Oczy przymrużył, dłonią od śniegu osłonił. Wpatrywał się w zadymkę, szukał czegoś wzrokiem.
„To ja, Anna” - zaczęła bez wstępów. - „Jest tu lupin. Chce nas zabić. Jak daleko jesteś i czy mógłbyś coś zrobić by go od tego odwieść. Inaczej poleje się krew, trudno rzecz czyjej więcej.”
“Dojdę w godzinę. Dwie, jeśli tam mocno wszystko zasypane… Jest tylko jeden? Ukryjcie się, nie zaatakuje sam bez watahy. Obawiam się, że po części to moja wina.”
“Dlaczego twoja?”
“Przyszedł jeden, o wieżę pytał znowu, czy czego nie widziałem. Rzekłem mu, żeby uważali, bo wampierz tam siedzi.
“Ma zamiar zaatakować sam. Chwalą opłynąć. Dwie godziny moze być za długo.”
“Głupiec”, skomentował krótko, ale milczał potem długo. “Loumire dał ci coś, masz to przy sobie?”
„Powiedzmy. To w czymś pomoże?”
“Może. Pewnie podłożył ci z podarunkiem szpiega. Ducha.”
„Jak go przekuć w atut w walce z likantropem?”
‘To duch. Duchy potrafią różne rzeczy”, objaśnił prostolinijnie.”
“Mam w niego tym mieszkiem rzucić?” równie prosto odparła mu Anna.
“Zobaczyć ducha, złapać albo przekonać, i niech pomaga. Proste. Na ogół, proste. Ja idę. “
“Moment. Potrzeba mi kilku rzeczy aby demona przegnać. Kamień krwawnik i olej szklany. Możesz przynieść?”
“Nie mam przy sobie. Będę musiał zawrócić do swojej chaty”
“Zawróć. I tak nie dotrzesz na czas aby powstrzymać lupina. Zaglądałam do jego głowy. Jest tam rządza krwi i chwały.”
-Głupi dzieciak - rzekł na głos. - Obij, nie zabijaj.
“Dobrze.”

Anna wraca do chaty.
Kukiełka ożywa. Najpierw porusza palcami, potem unosi powieki, podnosi się i podchodzi do Jitki. Poprosi by dokonały wymiany jak było zaplanowane. Brak entuzjazmu wyziera z Jitki całej osoby, wnika niechętną barwą w jej aurę.

- Jeśli nie chcesz, to rzeknij a nosem nie kręć. Nic na siłę. - Głos miała Anna spokojny, bez oskarżeń ni wyrzutów, choć nie ukrywała, że Jitka sprawia jej przykrość. Do diabła, może nie była bez winy ale teraz się starała, choć duma też jej kołkiem w gardle stawała. Mimo to miała wrażenie jakby wyciągała dłońa a Gangrelka ją opluwała.
- I niby jak ma się to skończyć, że się wszyscy w watasze juchą mieniać będą? Do Semena też pójdziesz? - wycedziła Jitka zduszonym szeptem i usta zacisnęła, jakby się bała, że jej wmuszać będą.
-Wiesz co? Zapomnij - odparła Anna bezsilnie choć szukała wzrokiem jeszcze pomocy u Libora. Jeśli ktoś mógł na Jitkę wpłynąć to on raczej. Ten brwi ściągnął tylko w niezadowoleniu. - Myślałam ze po to wszystko, przed walką z demonem. Priorytety sie zmieniły Laurentinie - wywołała wreszcie i Ventrue.
- Tak? - spytał, a jednocześnie nachylił się do ucha Gangrelki i wyszeptał coś szybko i krótko. Usta Jitki wygięły się w podkówkę.
- Dobra, dawaj ten... kielich - zdecydowała nagle.
Anna odwołała się do swych umiejętności by z głów wyłowić co jej rzekł i co myśli o tem. Do kielicha swej krwi upuściła i jej podała. Jitka wlała trunek w siebie na raz, przełknęła szybko.
- Gębę też mam ci otworzyć, jak ojcu? - burknęła i usta otarła rękawem.
Anna zignorowała prowokację z absolutnym spokojem.
-Utoczysz też dla mnie czy to zbędny gest? Jestem związana ale wierze w potęgę krwi, nigdy nie przechodzi przez nas bez echa.
- To bzdura i czasu strata - Jitka spojrzała jej nieruchomo w oczy. Że krwi strata, nie dodała, może i wcale tak nie myslała. - Chodźmy lupina sklepać. Toć on do pustej wieży nie wszedł…
- Z Libora wypiliście oboje? - dopytała rzeczowo.
- Pan z Zielonego Potoku nie budził żadnych obiekcji - naświetlił Laurentin dwornie.
- Pan z Zielonego Potoku?
- Czy to nie jego włości?
- Czy to istotne? - wciął się Libor.
- Nie istotne - rzekła Anna zmęczonym głosem. - Ważne żeśmy krew wymienili, jutro powtórzymy. Mam nadzieje ze nas to uchroni przed nawiedzinami. Teraz lupin. Idę na przynętę. Jedno ustalenie. Nie zabijamy go.
- Niby czemu? - zmarszczyła się Jitka.
- Bo mój przyjaciel lupin o to prosił. Niedługo tu dotrze i mi dostarczy składniki alchemiczne do rytuału. Martwy likantrop na zewnątrz to rozczarowany likantrop, mój przyjaciel a to moze ciągnąć za sobą brak składników, brak rytuału i martwy Laurentin. Dość klarownie?
- Polityka - podsumował Libor i splunął na wnetrze dłoni, dla lepszego chwytu na drzewcu czekana. - Nie na nasze głowy. Niezabicie go może być tak samo trudne jak ubicie. No nic, próbujemy. Ty, Patrycjuszu, trzymaj się między mną a Jitką.
- Może mi ktoś użyczyć broni? Mój sztylet… przepadł - nie chciała wyjaśniać w jakich okolicznościach. - Przynęta zazwyczaj tylko przykuwa uwagę ale jeśli przykuje ją zbyt mocno chciałabym jednak móc się bronić mimo iż fechmistrz ze mnie żaden.
Ołdrzych obiecał ją kiedyś nauczyć ale przeleżała pół roku w barłogu. Sama jest, cóż, sobie winna.
Jitka sięgnęła za pas i do cholewy, pokazała dobyte wąski sztylecik i nóż myśliwski o szerokim ostrzu.
Anna sięgnęła po nóż.
- Ty masz coś dla siebie?
Oczy zapaliły się jej na czerwono.
- Jestem córką mego ojca. Nie potrzebuję broni.
Teraz jej się przypomniało... Córeczka tatusia zaiste, podobnie co on wrażliwa i wychowana.
- Nie ma potrzeby się unosić - Anna za wszelka cenę postanowiła sie nie dać sprowokować choć rzec, ze było ciężko to mało. Spojrzała na Libora w sposób, który mógł odczytać jako „doceń, ani razu nie zareagowałam choć wciąż usilnie sie ona stara wszcząć kłótnię”.
Pchnęła drzwi i wyszła na mróz a czuła, że wszystko w niej buzuje ze złości. Miała w tym pojedynczym momencie wielkie wątpliwości czy im się z Jitką kiedyś ułoży. Mrzonki o rodzinie i swoim skrawku ziemi zaczynały się rozpływać.
Wyszła szukać sierściucha.
 
liliel jest offline  
Stary 24-11-2017, 10:05   #25
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Śnieg skrzypiał pod jej trzewikami, potem skrzypnęły deski podłogi. Ogień w kominku przygasał, wypłowiała chorągiew ozdobiona feniksem drgnęła w podmuchu przeciągu. Przed sobą miała mokre ślady olbrzymich łap. Wiodły po schodach na piętro. Nagle poczuła szczupłe palce zaciskające się na ramieniu.

Jitka odwróciła ją ku sobie, palec podniosła na górę i poruszyła bezgłośnie ustami.
„Wejdę przez okno”.
Popchnęła ją, sztywnym palcem między łopatki. Anna ruszyła, krok za krokiem, dopóki nie zatrzymał jej męski szept, dobiegający z alkowy Laurentina.
- ...uwolnię… ale gdzie jest klucz?
Łupnięcie, jakby ktoś uderzył pięścią w drewno.
- Adele? Adele?

Zajrzała przez uchylone drzwi. Lupin był jasnowłosy i młody. Chyba młodszy niż Otokar, gdy go poznała. Już nie chłopiec, lecz jeszcze nie mężczyzna. Stał przed zamkniętymi drzwiami, za którymi była tylko ciemność i smierć, i nachalnym szeptem powtarzał imię zamordowanej przez Laurentina krewniaczki.

 
Asenat jest offline  
Stary 25-11-2017, 23:53   #26
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna stanęła w progu.
- To nie jest Adele - rzekła ze spokojem i rzuciła mieszek w stronę łupina licząc na pamięć mięśni, ze złapie szybciej niż pomyśli. Co z tego wyniknie i czy cis w ogóle, nie analizowała.
Pochwycił odruchowo i upuścił zaraz, sakiewka stuknęła o ziemię. Chłopak wytrzeszczył na Annę oczy niebieskie jak glinka, z której Agota jej pudry kręciła w moździerzu. Odwrócił się gwałtownie i to, co tam zobaczył po stokroć musiało być straszniejsze niż Anna. Wrzasnął przeraźliwym, rozedrganym krzykiem.
- Uciekaj! - rzuciła Anna rozkazującym głosem czekając aż chłopak ja minie i pogna na zewnątrz.
Jej rozkaz spuentowało najpierw łupnięcie od zewnątrz w zawartą okiennicę, a potem trzask pękającego drewna. Po chwili w fontannie drzazg do alkowy wskoczyła Jitka, zgrzytnęła pazurami po kamiennej posadzce. Ale lupin już tego nie zobaczył. Na złamanie karku pognał w dół.
Z rozluźnionego wiązania sakiewki wyglądał jeden z kamyków, pobłyskiwał pomarańczowo jak odblask ognia w oku kota. Od drzwiczek wionęło chłodem.
- Pozwólcie mu uciec - poprosiła Anna i żwawo podeszła do woreczka z kopalnianymi skarbami. Kamyk, który podług niej zamieszkiwał duch wepchnęła do kiszonki sukni.
- Chodźmy stąd - ruszyła na zewnątrz.
- Sprowadzi resztę watahy - oznajmiła Jitka ponuro, przybierając minę godną Kasandry, ale za wilkołakiem nie pognała. - Cokolwiek chcesz robić, rób to szybko.
- Spokojnie, muszę się najpierw przyszykować.

Było późno. Otokar najpewniej przyjdzie już po świcie. Trzeba więc Annie przygotować wszystko prócz Otokara, żeby jak przyjdzie, wszystko było na gotowo.
Poza tym po przebudzeniu jeszcze drugi raz więzy, a teraz spać, w chatynce Jitkowej. Do wieży niech się nikt nie zbliża, takoż spośród nich jak i Otokar, którego uprzedziła telepatycznie by szedł wprost do chaty.

Ona w tym czasie wyszykuje sobie te rzeczy, które miał przy sobie Laurentin gdy spieprzyl rytuał. Na pamięć wyuczy się symboli, które ma odtworzyć żebyś spętać upiora właściwie i dalej, symboli do rytuału drugiego, by go odesłać. Przestudiuje księgę rzetelnie i przed samym rytuałem weźmie ze sobą kamyk z duchem, bo ten ma bez wątpienia ochronnie właściwości a ona, Anna, jako najsłabsze ogniwo będzie tej ochrony potrzebować. Weźmie też sztandar, bo ten ma zdaje sie właściwości ochronne względem Laurentina. I upiór nie lubi ognia. Omija wszak kominek.
Kominka na górę nie zatargają ale pochodnie owszem. Tyle, ile się da.
 
liliel jest offline  
Stary 28-11-2017, 09:05   #27
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Leżała w całkowitych ciemnościach, jedyne, czego doświadczała, to świadomość własnego ciała i ciężaru czegoś niedużego na swojej piersi. Chwilę później drobny ciężar się poruszył, poczuła drobne łapki zagarniające płótno sukni.
I nastało światło. Maleńkie, chybotliwe, iskierka na długim, giętkim wyrostku, niczym na czułku motyla.
Coś na jej piersi było ośmionożnym pająkiem o połyskliwie metalicznych odnóżach i kamiennych odwłoku. Kołysało się na kończynach, przyświecając sobie iskierką na długim czułku, łypało wieloma ślepkami.
Zeskoczyło na polepę – i wtedy ciemność, najgęściejsza wokół śpiącego Libora, cofnęła się niechętnie. Pająk wspiął się po chorągwi, głaskał odnóżami wyblakły wizerunek feniksa. Mruczał jak kot, i jak kot zwinął się w kłębek, ugniatając pierw leże w płótnie sztandaru.

Obudziła się zmarznięta na kość. Jitka i Laurentin szeptali do siebie, wtuleni w swoje ciała pod grubym pledem. Libor drzemał lub udawał, że drzemie. Dalej sypał śnieg… a obok Anny leżało kilka zawiniątek i nóż, proste ostrze wbite w glinianą posadzkę.

Śnieg dalej sypał, lecz nawet przez jego białe warstwy słyszała wyraźnie odległe głosy i pokrzykiwania. Nie byli sami. Ktoś był w wieży, i była to liczna grupa.
 
Asenat jest offline  
Stary 04-12-2017, 19:22   #28
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
W zawiniątku obok Anny posłania są zamówione u Otokara fanty. No to dotarł. Tyle, że osób przy wieży jest więcej niż jedna. Któż więc?

Duchem się Anna wypuszcza na zwiady. Widzi wilkołaczą watahę. Jest tam ten młody, którego Ania pogoniła. Ten kręci się wokół i bardzo się stara, żeby nikt nie odkrył, jak wielkiego ma pietra. Jest też Otokar. Ten zaś kręci się wokół i bardzo stara, żeby ferajna skoncentrowała swoje zapędy na wieży, a nie rozlazła po okolicy. Na przywódcę wygląda niski i chudy jegomość. Jest i jedna dziewka.

Telepatycznie zagaduje Anna do Otokara.
„Czego tu chcą? Mamy się ewakuować na jakiś czas?”
“Szukają wąpierza, pana wieży. Zwiadowca rzekł, że widział potwory. Że widział zło… znaleźli grób… wiele ciał, Anno.”
„Wiem. Jest tu upiór, ale się go pozbędę. Po to mi były składniki, mam księgę do rytuału ale musisz ich stąd odprowadzić. Dam sobie radę ale bez widowni. Tym bardziej, że upiór może przejmować wolę i wchodzić w ciała. Chyba nie chcą bratobójczej jatki? Niech się stamtąd wynoszą.”
“Nie mogę nimi rozporządzać. Nie jestem ich przywódcą. Nawet jednym z watahy nie jestem”.
„Ale słyszałeś ich rozmowy. Zamierzają tu dłużej zostać? Coś z tym złem robić?”
“Martina chce zniszczyć wieżę, odesłać złego ducha. Vaclav mówi, że nie wierzy w zło. Kłócą się. Oni zawsze się kłócą… a ona wie, że może dużo, bo on jej nie wyzwie nigdy”.
„Szlag… Same kompilacje. Jeśli spalą wieżę i drzwi z symbolami niekoniecznie rozwiąże to problem a ja nie będę mogła tego cofnąć… Już wiem. Oni wszyscy szukają Adel. Wytłumaczę ci gdzie są jej zwłoki. Powiedziesz ich tam, to mi da godzinę. Będzie musiało wystarczyć.”
“Tylko skąd niby miałbym posiadać taką wiedzę. I dlaczego dopiero teraz im powiedzieć”.
„Nie wiem. Ale oni nie mogą podpalić wieży, tam jest Etienne, za zamkniętymi drzwiami, więziony przez upiora. Pójdę do nich, spróbuje przekonać. ”
“Ani się waż. Zabiją cię, a wcześniej udręczą”.
Westchnął, rozejrzał się. Dwóch zbójców wywiodło konie ze stajni. Tzimiski karosz należący do szeryfa niewątpliwie przypadł lupinom do gustu… Tylko kobieta i chudzielec nie podeszli, rozmawiali, gestykulując żywo i mordując się spojrzeniami.
“Dobrze, zrobię to. Ale masz u mnie dług, Anno”.
„Zrobisz co? Nie narażaj się swoim. Nie będę cię miała na sumieniu.”
“Każdy kiedyś umrze. Gdzie Adele?”
„Mam u ciebie dług. Przeżyj żebym mogła go spłacić.”
I wytłumaczyła jak dojść do leśnej mogiłki.
Zaraz potem wyszła z ciała nie patrząc na to co wymyślił. Kupował jej czas i zamierzała ten czas uszanować.
-Trzeba się spieszyć - rzekła po otwarciu oczu. - Lupiny są w wieży, chcą ją puścić z dymem. Otokar ich odwiedzie byśmy mogli przeprowadzić rytuał ale pewnie wrócą. Biegiem.
Pod pachę upchnęła księgę, kamień-pajączek wylądował w kieszeni.
-Weź sztandar - poleciła Laurentinowi. - I wymieniany się w biegu krwią. Musimy być silni gdy staniemy przed upiorem.
Skinął głową, Jitkę popchnął palcem między łopatki w stronę Libora, chorągiew wokół drzewca owinął zręcznym ruchem i podparł się na sztandarze, ku Annie wyciągając rękę. Nad jego ramieniem widziała, że się Gangrele objęli sztywno i niezręcznie, jak nieznające się kuzynostwo, któremu starsi przy rodzinnym stole umyślili ożenek i kazali się pocałować.
Wymiana krwi się dokonuje. Pędzą do wieży, byle szybciej przystąpić do rytuały lecz... natykają się na dziewkę. Lupinka jedna nie poszła z grupą. Węszy opodal. Anna słyszy jej myśli.
Jest poirytowana na Vaclava, że ten gania za krewniaczką. Akurat Srebne Kły nagrodzą takich jak oni, dobrze będzie, jak nie pognają nahajem spod wrót.
A tu jest coś złego i ona to czuje. Vaclav, chciwy wieprz, czuje oczywiście tylko złoto, gdzie by nie poszedł.
I jest zdziwiona, że tu nie ma duchów.
Anna dale znać Liborowi i Jite by zajęli się dziewoją. Nie ma czasu. Ona z Laurentnem już gnają do wieży. Do upiora.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 16-12-2017 o 22:57.
liliel jest offline  
Stary 05-12-2017, 10:03   #29
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Wbiegała już po schodach, gdy Laurentin drzwi zamknął i zaryglował. Gdy wpadała na piętro, kątem oka zobaczyła jeszcze, że przesunął swój fotel sprzed kominka i przepycha jeszcze ławę, by wejście zablokować. Wspomniała szalejącą Barbarę. Wiedziała, że to zatrzyma lupinów najwyżej na chwilę.
Zalała krwawnik w miseczce olejem szklanym i odetchnęła. Nie dlatego, że musiała. Potrzebowała. Nad miseczką odczytała pierwsze wersety z księgi. Widziała, że powierzchnia kamienia zanurzonego w oleju szklanym zmienia barwę i strukturę, lecz akurat tego, że to naturalne działanie alchemicznej substancji, była zupełnie pewna. Na schodach dźwięczały już ciężkie, szurające kroki pana na Horaku.
- Jak możesz tu czytać? Przecież ciemno…
Syknęła, by nie przerywał. Niemal skończyła. Musiała teraz drzwi otworzyć, olejem zetrzeć niepoprawne znaki. Wytrawiony częściowo kamień miał służyć do obrony i należało nim cisnąć w upiora, gdyby się objawił. Tylko że olej szklany jest silnie żrący, przypomniała sobie. Jeśli zanurzy w nim rękę, wypali jej skórę aż do kości.
Zapachniało krwią. Laurentin z wyciągniętym palcem stał przy świeczniku, z nacięcia na skórze spływały krople krwi, rozbłyskały płomieniem, który obejmował kolejne knoty. Okrąg światła objął wampira.
Ona stała w ciemności. W drzwi prowadzące do zaświatów coś mocno łupnęło. Od środka.
 
Asenat jest offline  
Stary 16-12-2017, 22:55   #30
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Upiór czaił sie pośród cieni. Zza drzwi huknęło. Anna nie przerywała pracy zmazując z zapisanej na drzwiach formuły niepoprawne znaki, szeptając wersety w nieznanym języku. Pokój rozświetlał się od kolejnych świec. Krew Ventrue była jak nafta. Łatwopalna.
Anna wskazała gestem na upiora i ułożyła usta w bezgłośne „uważaj”.
- Anna? - dobiegło z ciemności. Głos był rozkojarzony i przestraszony, ale z pewnością należał do Etienne’a. - Anno?
Sztuczki. Wszystko sztuczki…
Anna nie przerywała roboty i ścierała znaki pospiesznie acz dokładnie.
- Anno, ona mówi… żebyś przestała. Że mnie puści - doleciało z ciemności drżącym głosem.
Bardzo chciała mu odpowiedzieć. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ze go niebawem wyrwie z gardła ciemności i oswobodzi. Ale Anna potrafiła znaleźć w sobie chłód, ostudzić zapędy, zakląć w kamień.
I tak zrobiła tłumacząc sobie, że to może wcale nie być jego głos.
Milczała i zmazywała znaki w pełni skupiona na rytuale.
- Anno… - drżący głos znów jej przerwał, Etienne odchrząknął i przemówił już pewniej. - To nie było nigdy tak, żem cię nie miłował.
To nie on mówi - powtórzyła sobie i wróciła do zajęcia.
Tym razem nie było głosu. Z mroku dobiegł trzask i ohydne mlaśnięcie. Pod trzewiki Anny poturlała się głowa, ciemne włosy zlepione krwią lepiły się do czoła.
Ułuda - powtarzała sobie bo gdyby uwierzyła w to co widzi musiałaby oszaleć.
Przerwała jednak ścieranie spartaczonego rytuału kiedy został jej jeden ostatni znak. Palec zawisł w powietrzu.
-Wypuść go.
Głowa Etienne’a obróciła, całą twarzą w górę, w jej stronę. Uniosły się opadnięte już powieki. Pogryzione i okrwawione wargi drgnęły.
- Oddaj księgę - powiedziała głowa jej ghula.
Anna poświęciła sekundę by to przemyśleć. Czy sie bała o Krzesimira? Naturalnie. Ale czy miała czas na negocjacje kiedy zaraz wpadnie tu stado wilkołaków? Nie. Musiała zaufać swoim przeczuciem. Gdy zetrze ostatni znak i uwolni upiora ten skupi się na Annie, by jej przeszkodzić w działaniu. Krzesimir zostanie gdzie jest. Względnie bezpieczny.
I starła ostatni znak.
Kątem oka widziała, że Laurentin chyłkiem i pomału zakradł się do miecza, który oparła o ścianę za drzwiami. Objął szczupłymi palcami wysłużoną rękojeść, drapieżny i zadowolony uśmiech odmienił jego urodziwą twarz, nadał jej dzikiego, gwałtownego rysu.
W tej samej chwili ciemności buchnęły smrodem zepsucia i wysokim, kobiecym krzykiem. Na futrynie zacisnęła się kobieca dłoń pokryta sinofioletowymi plamami, druzgocząc drewno w drzazgi.
Annie wystarczył widok nadgniłych rączek, więcej oglądać nie musiała. Ufała że Laurentin znajdzie zastosowanie dla swego miecza i uchroni Annę przed atakiem upiora tyle ile bedzie w stanie. Oby ten czas wystarczył by nakreślić kolejne zaklęcia. Anna zerkała w księgę by nie popełnić błędu choć większość i tak wyuczyła się na pamięć.
Alkowę zalało światło. Krew spływająca po ostrzu kilija wybuchnęła płomieniem, skapywała na podłogę, tworząc małe, płonące jeziorka. Laurentin postąpił niezgrabny, chybotliwy krok do przodu, ale zgiął się i uderzył znad ramienia z morderczą precyzją. Odcięte palce potoczyły się po progu, a ogień zajął zasłonę nad drzwiami. Kot Jitki spoczywający dotąd znudzony na łożu poderwał się z sykiem. Anna mówiła. Potykała się na nielicznych hebrajskich słowach, które zapisano łacińskim alfabetem. Nie rozumiejąc ich znaczenia, mogła pogubić ich kształt i wymowę… ale na to nic poradzić nie mogła. Laurentin podniósł miecz po raz kolejny, zastawiając sobą drzwi, okolony płomieniami. Powinien uciec już dawno, instynktownie… ale nie bał się ognia. Do uszu Anny dobiegł odgłos ciosu i niewieści jęk, a Laurentin się zawahał.
To była jego walka. Anna miała inne rzeczy do zrobienia. Chyba pojęła w tej jednej chwili, że musi czasem innym zawierzać, tak po prostu i się nie wtranżalać w ich robotę bo na tym ucierpi jej własna i cały efekt końcowy. Wymawiała trudne słowa, wodziła palcem po pergaminie dziwnie spokojna i skoncentrowana. Jedyne co mogła zrobić to dotknąć ramienia Ventrue, dać mu znać, że tu jest i go wspiera.
Musiała się odsunąć, bo żarłoczne płomienie z plam krwi i zasłony przeszły na draperie na ścianie. Upiorzyca zaś znała swego przeciwnika. Sina ręka wystrzeliła z ciemności, objęła w kostce zdrową nogę Laurentina i szarpnęła. Wampir na chromej nodze nie ustał i padł na ziemię. Odwinął się ze zręcznością znamionującą, że nie pierwszy raz zaatakowano go w taki sposób. Uderzył w półsiadzie, może nie w zgodzie ze sztuką szermierczą, ale celnie i skutecznie.
Płomienie wspinały się po zetlałych draperiach i Annie zrobiło się gorąco. Nie rzuciła się w tył w panicznej ucieczce, choć powinna. Az ją samą zdziwiło, skąd w niej tyle odwagi. Jitkowy kocur miał jej znacznie mniej i chciał uciekać, miotał się po zamkniętym pokoju.
Rytuał zmierzał do końca, gdy upiorzyca, cały czas chroniąca się w mroku, bezpalczastą wytrąciła kilij z ręki Laurentina. Szarpnęła za jego trzymaną ciągle w kostce nogę i gospodarz wieży z krzykiem pojechał na plecach po podłodze, ku dziedzinie mroku, którą sam stworzył.
Anna wiedziała że najskuteczniej pomoże Patrycjuszowi unicestwiając ostatecznie upiora. Bała się jednak czy pokój nie przepadnie gdy skończy pobrzmiewać ostatnia inkantacja. Ruszyła więc w stronę zaciemnionej Komnaty, jedna noga po tej, druga już po tamtej stronie by w razie potrzeby dać tam nura po skończonym rytuale. Czytała szybko lecz wciąż z dokładnością by nic nie pomylić.
Ostatnie słowo, powtórzone z mocą, wybrzmiało wśród trzasku płomieni. Postąpiła krok i drugi, widziała, że dłonie upiora, dotąd zaciskane z mocą, przeszły przez ciało Horaku do połowy wciągniętego w ciemną dziedzinę, jakby były utkane z mgły. Pan na wieży porzucił kilij, oburącz przytrzymywał się pogruchotanej futryny… za którą zaczęła dostrzegać deski podłogi, niewyraźne jeszcze, ale będące widomym znakiem, że ciemność ustępuję.
Upiorzyca krzyczała wysoko, ale jej głos zamierał. Zaś Anna zdała sobie sprawę, że stoi w zamkniętym pomieszczeniu ogarniętym przez płomienie. Otaczały ją ze wszystkich stron, lizały belki stropu.
Właściwie nie miała wyboru. Wskoczyła w ciemność, tam gdzie przed chwilą upiór wciągnął patrycjusza i ruszyła ku niemu. Ogarnęła Annę panika z powodu ognia a dodatkowo ścisnął za gardło lęk że miałaby tu zostać sama, w tej otchłani. Przyciskała do piersi zamknięta księgę i dopadła do rannego wampira.
-Laurentin?
Nie poruszył się. Leżał przy futrynie drzwi ozłoconych ogniem. Mrok wygłuszył strach przed strawieniem przez płomienie i Anna odetchnęła. Gdzieś zza jej pleców dobiegło warkotliwe mruczenie.
-Chodź, znajdziemy Krzesimira i się stąd wynosimy - Anna próbowała dźwignąć Patrycjusza jednocześnie oceniając jego stan i rany. Gdyby nie mógł sam iść da mu krwi. Nie będzie pewnie tym faktem zachwycony ale Anna nie ma czasu wybiegać myślami aż tak daleko w przód. Było tu i teraz a Laurentin musiał iść, sama go daleko nie zaniesie.
Przecknął się, gdy go unieść próbowała. Na tyle, by niezbornymi ruchami ręki wodzić wokół, szukając broni. Z oczodołów wypływały mu strużki krwawych łez, zasychały na policzkach. Nieprzytomnym wzrokiem powiódł do drzwi, za którymi szalała pożoga. Te zaś nikły w otworze w ciemności, zarastającym się szybko jak rana leczona krwią.
- Och? - wyrwał mu się zduszony jęk, prędzej zaskoczenia niż strachu, gdy otoczył ich mrok. Przygarnął Annę mocniej do siebie, palcami zaborczo międlił suknię, wdychał zapach dymu z włosów.
-Jestem - zapewniła go chwytając za rękę. - Dasz radę iść? Mogę ci dać krwi, do wyleczenia choć najgorszych ran ale… to byłby trzeci raz. Jitka mnie znienawidzi a ja tego nie chcę. Nie teraz, gdy po raz pierwszy jest szansa na przyjaźń i rodzinę.
Anna wyostrzyła wampirze zmysły aby dostrzec w tym miejscu wszystko co da się dostrzec, nie tylko samymi oczami. Wskazówkę która służyła Jitkowemu kotu do znalezienia wyjścia. No i Krzesimira. Bez Krzesimira nie opuszcza tego piekielnego wymiaru.
- Jest dla ciebie ważna, rozumiem - pomimo zapewnienia, w głosie zawibrował żal i pustka. - Dam radę - obiecał, choć wyczuła wahanie. Puścił jej rękę, słyszała, że tyka swoich ran, posykuje cicho. Wstał wreszcie, podpierając się rękoma, postąpił parę chwiejnych kroków.
Słyszała, jak gniecie rękojeść kilija. Słyszała odległy, cichutki pisk, gdzieś z bardzo daleka i wygłuszony, jakby dobiegający zza ściany. I oddech, z wielu miejsc, z bliska i daleka. Otaczał ją zewsząd.
-Nie puszczaj. W tej ciemnicy wystarczy chwila nieuwagi i już się nie znajdziemy - Anna ponownie złapała Laurentina za rękę jak niewinne dziewczę swego kawalera. - Bardzoś ranny? - A po chwili posłała w ciemność nawoływania. - Krzesimirze! Krzesimirze! - Wpierw nieśmiało a zaraz głośniej i z pewną desperacją. - Krzesimirze! Krzesimirze!
Laurentin nie odrzekł, może i chciał, ale nawoływać zaczęła. Ciemności takoż nic nie odrzekły, tylko ten oddech, niepewny, urywany, lecz wszechobecny. Pisk z oddali stał się za to gwałtowniejszy, wyższy, i nagle został zduszony i ucichł. Chwilę potem Anna wychwyciła odgłos gruchotanych kostek i łapczywego przełykania.
Mocniej zacisnęła palce na dłoni Patrycjusza i pociągnęła go w stronę źródła dźwięków. Obawiała się, że ofiarą padł Jitkowy kot. Ale czyją ofiarą?
Kątem oka dostrzegła jaśniejszą smugę w ciemności… gdzieś stamtąd dochodziły odgłosy zadowolonego i zapamiętałego przeżuwania. A gdzieś z dala - krzyki i powarkiwania. Jej twarz owionął świeży i mroźny ciąg.
Jasna smuga leżała u jej stóp, ale kiedy Anna przyklękła i zajrzała do środka, wysunęła głowę przez pozbawione klapy zejście do piwnicy w opuszczonej chacie. W ścianie nad nią zauważyła niewielką niszę, jakby pozostałość po domowej kapliczce. Dziś pustą, jak pusta była chata, ktokolwiek tu mieszkał, odszedł i zabrał ze sobą swego boga. W plamie śniegu nawianej przez pozbawione drzwi wejście Jitkowy kot z namaszczeniem zżerał mysz, krew splamiła biel. W oddali słyszała krzyki i trzask płomieni.
-Ty idź - Anna odprowadziła Laurentina do samej klapy. - Ja muszę zawrócić po Krzesimira.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172