Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-10-2017, 23:17   #1
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
[Wampir: Mroczne wieki] Wieża

Wieża





Zima, 1469 rok, okolice Pragi

W pierwszych dniach grudnia ścisnęły mrozy, białe palce lodu zagarniały strumień od brzegów, aż zatrzymały nurt toczący się do Wełtawy. Razem z wodą w bezruchu stanęło młyńskie koło za oknem pokoju, który Anna nazywała domem.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-10-2017 o 23:23.
Asenat jest offline  
Stary 14-10-2017, 10:36   #2
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Jesień wygląda wszędzie tak samo.
Anna początkowo wcale nie odczuła, że jest tak daleko od domu. Lasy były tu podobne jak w Żywcu, ba, jak w Starym Sączu nawet. Tak samo niebo. Teraz blade i zapłakane, jakby wchłonęło Aniny nastrój i zamanifestowało go wszem i wobec na powałach świata.
Ciszę mącił jedynie chlupot wody przelewającej się przez młyńskie koło. Anna lubiła go słuchać wrośnięta w krzesło lub barłóg, nieruchoma jak rzeźba.
Początkowo wieczerzali razem. Potem coraz rzadziej, ale wtedy gdy zniknęła Jitka zasiadali znów wszyscy przy stole… wszyscy prócz Libora, ten się rozsiadł przy palenisku, lekko z boku i patrzy na wszystko chłodnym, kalkulującym wzrokiem. Gdy o Annę zahacza spojrzeniem, robi się jej nieswojo. Wie, że ją koniuszy wini. Że źródeł tej choroby, co ich sforę toczy, w niej upatruje. Ale nic nie mówi, bo kalkulacje mimo wszystko idą na korzyść Anny. Oldrzych peroruje. W łaski szeryfa wkupić się chce, dziesiątkując bandę wilkołackich zbójców, co w okolicy grasują. Alfowi oczy się świecą, Semen stuka racicą w podłogę, nieprzekonany.
- Gdyby to łatwe było, szeryf rozniósłby ich sam.
Oldrzych przekonuje. Mówi, mówi i mówi. O potrzebie ryzyka, głównie. Jitka dłubie palcem w sęku w stole. Na jej kolanach mruczy biały kocur i Anna wie, że to ghul… że go sobie Jitka przyhołubiła, takiego, o którego z nikim nie musiała walczyć, którego nikt nie chciał, karmi mięsem i krwią.
- Ojcze? - wcina się nieśmiało w monolog. - Dzisiaj czas na więzy? Wczoraj już był?
Oldrzych nie przerywa. Zgarnia kielich, gryzie nadgarstek i napełniony puchar sunie po ławie ku córce. Gapi się Jitka na poruszające się, wypluwające kolejne argumenty usta ojca. Odczekuje. Rozgląda się. A potem zza paska wyciąga perkatą buteleczkę i jawnie, na widoku, krew zlewa z pucharu. Oldrzych nic nie mówi, bo nic nie zauważa.
Jitka wstaje, ale waha się jeszcze przy drzwiach, na stopach w tył i przód kołysze. Wychodzi wreszcie, za nią wybiega kot, a Anna natrafia spojrzeniem na kalkulujące oczy Libora.
Oczywiście, on widział.
A Anna wie, że Jika wychodzi i już nie wróci. Wie, ale nic nie robi by ją zatrzymać. Cieszy się nawet w duchu, że może teraz coś się zmieni. Wszystko się ułoży.

Nic się nie układa.
Ołdrzych wpada we wściekłość. Nakazuje Annie użyć jej zdolności by wskazać, gdzie panna przebywa, to gówniarę za włosy przywlecze. Bo ON jeszcze nie stwierdził, że jest gotowa na odejście. Fakt, że sam twierdził, że powinna być samodzielna, do tej sytuacji nie ma zastosowania.
- ...nie będę o tym więcej gadał – ciska się. - Po prostu ją znajdź.
- Sam ją sobie znajdź.

Kłócą się, choć nie zmienia to jej uczuć do niego. Ma w sobie Anna dużo gangrelskiej krwi i z tą krwią nie można dyskutować. Więzy nie ze złośliwości nazwano więzami. Czasem więc za nim węszy i go szuka a wtedy jak w amoku splątują się niby dwie żmije w duszącym uścisku, nie wiadomo, w akcie walki czy miłosnym uniesieniu. Annie się nie podoba jego gwałtowność. Owszem, mówiła, że nie jest porcelanową lalką. Kłamała. Jest delikatna i czasem ma wrażenie, że w końcu się pokruszy. Zresztą, już czuje w środku pierwsze pęknięcia. Pajęczynkę rysów w szkle. Krew na chwilę odsuwa smutki. Jest Anna pijana euforią, niby rada ale i poobijana i pognieciona jakby się zderzyła z turem. Euforia mija zbyt szybko i na Anny duszy znów kładzie się gęsta mgła marazmu.

Wtedy wraca do łóżka. Zresztą, to jej ulubiony mebel w młynie. Proste, zbite z desek, o twardym sienniku. Marznie, mimo kołdry z pierza. Annie jest zawsze zimno.
Może dlatego tak chętnie opuszcza ciało? Albo nie ma swojego życia więc znów kradnie je innym. Obserwuje. Słucha. Niewidzialna zjawa, której obecności nikt nie jest swiadom.
Lubi wtedy podglądać Ołdrzycha. Ma wrażenie, że jest mniej spięty gdy Anny nie ma w pobliżu. Swobodniejszy.
Teraz siedzą z Alfem w krzakach przy gościńcu za Pragą. Rozmawiają.
- Będziem, ojciec, napadać? - Alfowi nozdrza drgały z podniecenia.
- Nie. Tylko nastraszymy. Nie sraj we własne gniazdo, Alf. Nigdy. Jeśli chcesz w nim dłużej zostać.
- A chcemy zostać dłużej?
- Musimy.
- My, czy ona?
Szybki cios umieścił twarz Alfa w błocie obok drogi.
- My.
Alf otarł ziemię z twarzy.
- Jitka uciekła i Libor gada, że przez nią.
- Libor gada za dużo.
Ale ma rację – myśli Anna i otwiera oczy. Chwilę szamocze się w pościeli, nie może sobie znaleźć miejsca. Coś ją uwiera, trudno powiedzieć czy w ciało czy w duszę. Jest cała niespokojna.



Sny na jawie mieszają się z koszmarami sennymi. Znów widzi zakrwawione pióra i chłopca o sinych ustach. To lepiej, że Ołdrzych na nią zły. Wraca na noc do młyna ale rzadko zalega obok niej pod pościelą. Zwykle padnie gdzie stoi, na jakieś worki z mąką lub ławę przy palenisku.
Anna Złodziejka opuszcza młyn i okolice Pragi. Kręci się po Żywcu, odświeża widok znajomych kątów i znajomych twarzy.
Dziecko, ciężko płeć rozeznać, bo takie małe wszystkie noszą sukienki jednakie, wywala się na liczko pod krzewem różanym i Katarzyna jednym susem go dopada, podnosi i tuli.
- Bożywoj rację ma - rzuca Włodek znad księgi. On z ławki kamiennej nie powstał.
- W czymże niby?
- Robisz z niego kalekę. Daj mu się podnieść samemu, bo się nigdy nie nauczy. Że czasem upadasz. I potem trzeba wstać, a nikt ci ręki nie poda.
Anna kuca przy maleństwie i coś ją ściska za nimaterialne gardło. Tęsknota jakowaś czy odraza? Wyciąga dłoń by sięgnąć pacholęcia a wtedy ono podnosi główkę i Anna mogłaby przysiąc, że patrzy na Annę jakby ją widziało. Nie, niemożliwe – myśli i odchodzi kawałeczek dalej, szukać drugiego z braci.

A ten uciekł z Grójca na polowanie, ale nie poluje. Wierzchowiec pasie się wśród więdnących traw, ogar snuje się po polanie. Bożywoj siedzi z plecami o dąb wspartymi i wzrokiem nieobecnym. Gdzieś daleko patrzy. Za czymś lub za kimś.
“Za Krzesimirem patrzysz?” - odzywa się Anna w jego głowie chłodnym skostniałym szeptem, Odwykła od mówienia do kogoś w głowie, do mówienia w ogóle.
- Niemal brakowało mi tego brzęczenia… Czy mój młyn stoi jeszcze? - na głos pyta. Nikogo nie ma w pobliżu.
“Stoi. Choć zimno w nim i pusto” - Anna nie chce się żalić, ale trudno z jej myśli nie wyłowić apatii. - “Krzesimir szuka po opactwie twojej krwi ukrytej w fiolkach. Ołdrzych szuka pociechy w córkach młynarza. Mnie się marzy sen, przynajmniej kilka dekad snu, ale zasnąć jak na złość nie mogę. Włóczę się tedy. Oglądam. Ciebie też. Nie masz pretensji?
- Wezmę to za dowód atencji… a czemuż to Krzesimir szkła szuka, kiedy piękną niewiastę ma za panią?
“Bo panią ma okrutną. Bo mu zdrady nie potrafi wybaczyć.” - Anna milczy chwilę a ciężko jej na piersi jakby miała do szyi uwiązane kamienie. - “Ciebie kocha, nie mnie. Nigdy się to nie zmieni. Ale mu nie dam odejść. Widzisz tę tragedię? Śmiać się czy płakać.”
Milczał długo.
- Póki mam wybór, zawsze wolę się śmiać. Rzadko się śmieję - dodał i gwizdnął na ogara, łeb psa przytulił. - Dopadłem Pężyrkę, jak uciekała, Zbyt wolno, nie chciała zostawić swoich ludzi. Wiedziałaś?
“Zabiłeś ją?” - spytała sucho. Zbyt sucho, jakby odpowiedź po prawdzie jej nie obchodziła. Jakby mało co obchodziło ją w ogóle, a chłód wygasił wszelkie emocje.
- Nie. Zbyt mi cenna. A ona zbyt kocha swą wolność. Widzisz tę tragedię? Zaśmiejmy się.
“Chyba zapomniałam jak to” - myśli Anna z powagą. I w jej myśli wkrada się krwista rzewna wilgoć. - “A co jakbym ci powiedziała, że mi tu źle? Że mnie wszystko w środku boli i żebyś po mnie przyjechał i mnie stąd zabrał. Mógłbyś mnie zamknąć w komnacie bez okien, jak tam, na Pieskowej Skale. -Nie uciekłabym. “
- Rzekłbym, że za wiele tu wilczyc, byś się mogła czuć bezpiecznie.
Bożywoj nie słyszy w odpowiedzi Anny jednoznacznych myśli, ale czuć może wartki gorzki strumień, co się przez nią przetacza i towarzyszy mu zawód, że i on ją rozczarował, ale właściwie Bożywoj akurat nic jest nie jest winien i nie musi spełniać jej oczekiwań. Jest więc zdana na siebie, ona i ten przeklęty młyn i dobrze, że idzie zima bo z zimą spływa na Annę chłód i wszystko już jej jedno. Żyć, czy nie żyć, co za różnica. Trwać, czy spać. Nic nie traci.
“Trudno” - sili się na jedną ukształtowaną myśl równoznaczną z rezygnacją.
- Za dużo zła między nami - zabrzmiało niemal jak tłumaczenie. - Czym cię rozsierdził?
“Kto?”
- Krzesimir. Bo małżonek… oczywiście byciem małżonkiem. Mężczyzną. I Gangrelem.
“Jeszcze pytasz? Po tamtym, jak ci do nóg padł, jak o atencje żebrał? Jest ze mną boś mu kazał. Nie chce mnie po prawdzie. Jak wszyscy. Jak Ołdzych. I ty. Dla nikogo nie jestem dość ważna by przy mnie trwać. Zresztą… Po co ja ci się tłumaczę. Po co tu jestem? “
- Ażebym zaprzeczył - skonstatował spokojnie i westchnął, psa podciągnął sobie wyżej, pod pachę wraził kwadratowy brzydki łeb. - Zaprzeczam. Gorycz mówi przez ciebie i myśli ci mąci. Zamiast się w niej nurzać, przyjmij… hm. Właściwie to nie będę ci rad udzielać. Mamy konflikt interesów.
“Rozumiem.” - spróbowała zachować powagę “Skoro mamy konflikt… To już był ostatni raz. Więcej się nie pojawię”.
Jeszcze chwilę tak stała, a raczej wisiała w powietrzu i patrzyła ale już nie dała o sobie znać.
- Pomoże ci - oznajmił po chwili w przestrzeń. - Pozwól mu.
Ogara poczochrał, odepchnął i podniósł się spod dębu, ruszył do konia.
- A teraz mi wybacz. Znów mi Pężyrka ze smyczy się zerwała. Sądzisz, że cztery godziny to dość hojny fawor?
Nie dała mu znać, że nadal tam jest.

Zastanawia się, czy bracia Skrzyńscy byli warci jej poświęcenia? Gdzieś z tyłu głowy Anna uwidziała sobie w Bożywoju Skrzyńskim swoją ostatnią deskę ratunku gdyby było naprawdę źle. Nie odmówi jej pomocy. Nie, kiedy naprawdę będzie jej potrzebowała. Jest jej to winny.
Jest?

Anna podnosi się na moment z barłogu. Ściąga ją z niego głód. Ile to już dni leży tak, niby obłożnie chora? Nawet się nie ubiera. W nocnej koszuli wychodzi na ziąb i szuka Ołdrzycha.
- Głodnam – mówi, trochę ze wstydem, trochę z pretensją, że nie zapewnia jej nawet tego minimum niezbędnego do życia, czy też do śmierci.
- Musisz polować. - Ołdrzych przestaje rąbać drwa. Wbija siekierę w pieniek i podchodzi. W jego wypełnionych czernią oczach wychwytuje cień troski.
- Nie chcę.
- Jesteś chora?
- Co?
- Anno... czy coś ci dolega? - On zwyczajnie nie rozumie. Defekty ciała to coś naturalnego, na co by potrafił zaradzić ale uszczerbek na duszy to fanaberia tych, co mają za dużo czasu, tak pewnie myśli.
- Po prostu daj mi jeść.
Od tej pory ma zawsze przy łóżku bańkę po mleku pełną gęstej czerwieni. Wypija kubek i przewraca się na drugi bok.

Otokar, lupin. Kiedyś go skrzywdziła i teraz chce się upewnić, że daje sobie radę.
Widzi jak wataha się zebrała i wataha obraduje. On trzyma się z boku. Pobliźniona twarz trze. I duma, dla jakiej przyczyny owego człeka napadać. Czy wolno karać za wolną wolę jednego z nas… czy dziewki mają wolną wolę? Czy jeśli mają, to czy ta wola została spętana?
Zmężniał. Urósł jakby.
Anna spędza z nim całą jedną noc. Depcze mu po piętach, syci oczy jego widokiem. Nie odzywa się doń ani razu.
 
liliel jest offline  
Stary 15-10-2017, 13:48   #3
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Spadł pierwszy śnieg.
Biało.
Anna odwraca się na drugi bok i zapada w krótki letarg a później znów błądzi między znanymi kątami nie wstając z loża. W domu i obejściu zrobiło się ciszej. Osób mniej. I młyńskie koło już się nie kręci. Wszystko skuł lód. Włącznie z Aninym sercem.
Pewnie dlatego Ołdrzych szuka pociechy w ciepłych i krępych ciałach młynarzówien. Anny ramiona są coraz bardziej lodowate i coraz mniej dostępne. Ołdrzycha nachodzi myśl, że gdy jej kto dotknie, to się ona roztopi jak śnieg na otwartej dłoni. Chyba jej unika, bo nie wie jak jej pomóc. Widok Anny potęguje w nim uczucie bezsilności, a tej Gangrel zaakceptować nie potrafi.
Libor przeniósł się do miasta. Więzi i lojalność do bandy dalej ma, ale w młynie struta atmosfera, jak Jitka zniknęła to się wyniósł i już z Pragi dał znać, że się przytulił jako koniuszy jakiegoś brujaha
Ernest Sokol z Lamberka. Anna mu się przygląda z pewną ciekawością.
Niby szlachcic napompowany dumą, ale mąż szlachetny i dla sług dobry. Szybko się zorientował, że nad Libora koniarza ze świecą szukać. Hołubi Gangrela, do swojego stołu zaprasza, gościom przedstawia nie jako sługę, ale jako domownika i przyjaciela. Nie na tyle często, by zawstydzić, ale dość, by nie przegapić potrzeb, pyta, czy czego by Libor nie chciał.
Gangrel czasem czegoś sobie życzy, czasem nie.
Na Brujaha chłodnym okiem patrzy, choć kryje to grubą pierzyną uprzejmości.
Szacuje jego ziemię, jego dobytek i jego samego.
Semen też odszedł.
Ma już gawrę wyrychtowaną w brzegu wysokim nad Wełtawą. Nie zapadł w sen jeszcze, jeszcze wychodzi i poluje, w nocy spada na samotnych podróżnych lub kmieci, co nos w ciemności za próg wychynęli. Zawsze zabija, bo lubi zabijać. Niedługo śnieg zakryje wszystko grubą warstwą, zbyt dobrze będzie widać ślady. Wtedy zaśnie.
Gdy wędruje samotnie, liczy, że w długim zimowym śnie przyśni mu się mateczka.
Anna czasem sobie przypomina o Agocie. Ghulicy sposobem na życie jest przezroczystość i krzątanie się w tle. Radzi sobie, na nic nie narzeka. Jak Anna na chwilę podnosi się w barłogu, to Agota momentalnie zmienia pościel. Jak używa kielicha, to Agota myje. W dzień musi ługować podłogi, bo jest porządek, i Anna ma też podejrzanie wyczesane włosy. Agota ją czesze, jak śpi. Chyba też zmienia jej koszule.
Anna upuszcza jej krwi do kubeczka ilekroć się przebudza. Chociaż przebudza się coraz rzadziej.

*

Znów stoi pośród zamkowych murów. Jest tu by odbyć rozmowę, którą odbyć musi. Czas się zmierzyć z Mikołajem. Nie może unikać ojca w nieskończoność.
Oczywiście, mogła się tego domyślać. Znalazł kompana na swoim poziomie, i zamiast wrócić do siebie, siedział w Grójcu i ani myślał wyjeżdżać. Nie kiedy go Włodek zaszczycił dopuszczeniem do swej odtwarzanej z mozołem biblioteki i niektórych eksperymentów.
Zastała ich nad ciałem wieśniaczki zanurzonym w długiej rynnie pełnej oślizgłej cieczy, w której domyślała się wód płodowych. Skąd wzięli ich tyle, wolała się nie domyślać.
- Paszko, niestety, był nieudany - wzdychał Włodek, wbijając długie srebrne igły w żyły dziewki. - Niemniej pewne efekta trwały, choć, nie ukrywam, były przypadkowe…
Ojciec kiwa głową. Wysuwa domysły, iż mózg nie był świeży już przy pierwszym zmartwychwstaniu. Myje narzędzia, zaaferowany jak panna młoda przed zamążpójściem.
Anna odezwała się cichym głosem w jego głowie.
“Uważaj na niego, ojcze. Nie wiem czy jestes dla niego dość stary, ale nie drgnie mu powieka jeśli uzna, że warto wykarmić tobą swoje pacholę.”
“Nawet potwory potrzebują przyjaciół i doradców”. Głos w głowie wampirzycy był suchy jak powietrze w kryptach pod posadzką kościoła. “Gdzie jesteś i dlaczego nie tutaj?”
“Sprzeniewierzyłam się Skrzyńskim, nie mówili ci? Obierając stronę kasztelana byłam zmuszona grać przeciwko nim. Ostatecznie nie grałam jednak dość wytrwale, pewnie dlatego wstrzymali za nami pogoń. Ale i dlatego Aurelius… zeźlił się.”
“Mówili wiele rzeczy. A jednak Bożywoj urazy do cię nie chowa”
“Bo dzięki mnie nie pozabijał się z bratem i bratową. To… skomplikowane. Niemniej fakt jest taki, że zawiodłam. Mogłam wyjechać z Żywca w karocy. Wyjechałam na wozie łajna. “
- Wszyscy popełniamy błędy - rzekł Mikołaj na głos, a pochylony nad rynną Włodek uniósł głowę.
- Jestem pewien, że następne próby będą bardziej udane.
Kapadocjanin schował dłonie w rękawy habitu i skłonił się lekko Diabłu. - Mam coś, co przydać się może.
“Uciekłaś z Gangrelem”, oznajmił, gdy już szedł korytarzem, mijając nieliczną o tej porze służbę.
“Tak robią córki.” - w myślach Anny pobrzmiewał lekki cynizm. - “A mądrzy ojcowie pozwalają im na to bo wiedzą, że gorące uczucia lubią równie szybko się wypalać i mogą wtedy rzec z mściwą satysfakcją <a nie mówiłem>.”
“On jest nikim, Anno”, westchnął. Zimny wyraz oczu nie zmienił się ni krzty. “Nic ci nie da, ni teraz, ni nigdy. “
“Jest moim mężem” - pomyślała choć zdawała sobie sprawę jak go to rozsierdzi. - “I już mi dużo dał. Kocha mnie. Ratował nie raz. I jest przy mnie mimo kłopotów w jakie nas pchnęłam.”
“To samo uczyni pierwszy lepszy ghul”
Na takie dictum Anna zaniemówiła a raczej głowa jej rozbłysła na moment pustką.
“Przysięgałam mu przed bogiem i księdzem.”
“Byłem tam”, przypomniał sucho. “Jak to szło… a tak. <<Dopóki śmierć nas nie rozdzieli>>. Dla jakiej przyczyny tachasz wciąż na szyi kamień młyński tej przysięgi, co cię na dno jeno ściąga? Z przyzwyczajenia? Ta obietnica przynależy do życia. Ty jesteś martwa, córko.”
“Co mam rzec? Kocham go. Chcesz bym go zostawiła? Takie to ważne? Masz względem mnie inne ojcowskie plany? Mariaż intratniejszy skorom w twych oczach wdową?”
“Błogosławieństwa dla swego szaleństwa oczekujesz? Nie dam ni teraz, ni nigdy”. Mikołaj zasznurował usta, ale myśli płynęły wartką strugą. “To, czego się tak czepiasz, kłamstwem i wybiegiem było od początku. Nie spodziewaj się, że nadam temu pozory choćby prawdy. Gangrele są od nas odmienni, i prędzej czy później przekonasz się o tym. Tak, przyjmę cię, kiedy wrócisz. Do tego czasu, aż się nie otrząśniesz i rozum chłodny ci nie wróci, nie liczę cię w moich planach.
“Dlaczego zmieniono mój wyrok tuż przed egzekucją? Ołdrzych mówił, że miałam zawisnąć, że takiej śmierci dla mnie chciałeś. Co poszło nie tak? Kto w tym maczał palce?”
“Powiedział prawdę”, przyznał Mikołaj, i widać było, że dużo go to kosztowało. “To stary Tzimisce. Wiekiem równy braciom Skrzyńskim. Jeno mniej łaskawy. Więcej nie musisz wiedzieć.”
Anna zajrzała głębiej w ojcowska głowę by wyłowić z niej imię lub szczegóły.
“Jeśli to twój wróg, powinnam wiedzieć by też się mieć na baczności. Nienawiść do ojców często przechodzi na dzieci. Są słabsze i łatwiej je sięgnąć.”
“Doprawdy? Wiesz, co powinnaś zrobić.”
“Zlitujcie się, znowu Krzyżak?”
“W myśli mi zaglądasz. Zaczynasz mnie drażnić, córko. To dużo gorsze niż zawód jaki mi uczyniłaś.”
“Wiesz co powinnaś zrobić nie było ku temu niemym przyzwoleniem?” trochę się jednak z ojcem drażniła, zła że ją tak odprawia.
“Było wezwaniem do powrotu. Jak już pozbędziesz się Gangrela.”
“Jak chcesz” - mógł czuć jej smutek oplatający myśli. - “Nawet jeśli nie masz mnie za córkę, ja cię nadal mam za ojca. Uważaj na Włodka i Katarzynę. I jeśli kiedyś będziesz chciał pomocy, przyjdę.”
Mikołaj milczał.

*

Anna otwiera oczy. Czuwająca nad nią Agota dopada do niej i szepcze, że gościa ma. A ten gość czeka już połowę nocy bo pani tak mocno spała i się nie dało jej wybudzić.
Anna odziewa się po raz pierwszy od dawna. Agota jej pomaga więc Anna właściwie musi tylko stać i nie przeszkadzać.
Nawet nie pyta kto przybył. Strzępić nie będzie języka, zaraz zresztą zobaczy.
I widzi.
Mężczyzna jest rzeźnikiem. Ghulem i mężem Lizawiety. Zdenek, zabawne imię. Anna nawet na moment się uśmiecha.
Zdenek wyjaśnia, że Lizawieta dostała polecenie, by się z Anną nie kontaktować, ale obiecuje przekazać wieści jeśliby doszło jej uszu coś, co Annę dotyczy. Zapewnia też o dobrych intencjach i gotowości pomocy, gdyby Anna była w tarapatach. Aurelius nie musi wszystkiego wiedzieć.
Jak szczodrze.
Lizawieta stosuje ojcowskie strategie? Jej ojciec też był kiedyś szczodry, a potem wszystko Annie zabrał.
Anna grzecznie dziękuje i wraca do łóżka.

*

Jitko, szara myszko, gdzie się zapodziałaś?
Jakaś mała chata, nędzna i opuszczona. Jitka siedzi przy stole, a na nim perkata buteleczka z krwią ojca i płonąca świeczka. Gangrelka wymusza na sobie ludzki oddech, wyjmuje korek i izbę wypełnia zapach juchy. Udawany oddech przyspiesza, ale ruchy Jitka ma spokojne. Sięga po szkło, przekładając dłoń przez płomień świecy. Ogląda płytką oparzelinę i przeciąga po niej językiem. Myśli, że poćwiczy jeszcze trochę. Będzie mogła pokazać ojcu, że jednak jest opanowana. I wtedy, wtedy, przestanie jej wlewać krew w kielich. Odstawia butelkę i sięga raz jeszcze, a gdy na dłoni ma już spalone, zwęglone mięso, zalewa się łzami. Bo sobie uświadamia, że jego jej opanowanie nic nie obchodzi.
Rzut oka później.
Drzwi. Dębowe. Rzeźbione, okute. Jitka popycha je dłonią. Notuje w pamięci, by je naoliwić.
- Panie?
Ani słowa odpowiedzi. Tylko drwa trzeszczą w kominku. Przygasają już. Nie dołożył do ognia, odkąd wyszła.
- Panie? Konia osiodłałam. Pan pojedzie polować.
Otulony pledem mężczyzna przy kominku drgnął, koc podciągnął na ramię. Anna widzi tylko długie, ciemne włosy, ale chrypliwy głos musi należeć do kogoś wysoko urodzonego.
- Powinnaś odejść. Nie mam niczego, czym ci wynagrodzić mógłbym służbę.
- Tak.
- Co tak?
- Nie masz niczego, czym mógłbyś zapłacić - głos Jitka ma spokojny, ale Anna czuje gulę goryczy w gardle jak we własnym. - Osiodłałam konia. Pan pójdzie polować. I naprawiłam dach. Pan może wrócić do swej alkowy.
Anna ogląda miejsce, które wybrała Jitka na nowy dom. Wieża pośród lasu. Zaniedbana. Kiedyś pewnie imponująca. Jitka panu nie mówi po imieniu i nawet nie myśli po imieniu. Oprócz kota Jitki nie widać żadnych ghuli, ani ludzkich, ani zwierzęcych. Nie ma służby. Jest tylko pan. Anna siada obok niego trochę jakby siadła przed lustrem.

*

Obudziła się a Ołdrzych stał nad nią i się jej przyglądał.
Pewnie chciał sprawdzić czy żywa. Na tyle na ile żywi być mogą.
Usiadła na barłogu, nogi spuściła na zimną podłogę. Sięgnęła po kubek by zdusić głód.
- Rozmawiałam z ojcem.
Słowa brzmią szorstko. Dawno nie mówiła na głos.
- Nigdy cię nie zaakceptuje. Nie wierzy, że możesz mi cokolwiek zapewnić.
Krzywi się, po jej rękę sięga, palce w uścisku mnie.
- Mogę. Czego ci trzeba?
- Nie chodzi o to co ja myślę, ale co on myśli. Rzekł mi, że nie ma córki póki jesteś ty.
Podniosła się ociężale, doszła do niego i przytuliła szukając w jego ramionach ewidentnej pociechy.
- Kochasz mnie jeszcze?
- Miałbym przestać, bo Mikołaj się wysrożył? - żachnął się sucho. - Nie jeszcze. Zawsze. A teraz idź zapolować, sama, dobrze?
- Mówiłam, że nie chce - Anna ociera się policzkiem o gangrelskie ramię, muska sploty twardych ścięgien. - Pytasz czego mi trzeba? Czułości. Troski. Jesteś… - szuka słów, znajduje wreszcie - Gangrelem. Wszystko robisz mocno. Intensywnie. Ja… lubię spokój. I cierpliwość.
Anna szuka w jego oczach zrozumienia ale widzi, że on czeka na konkrety więc Anna napiera białymi rączkami na jego barki by na podłodze klęknął a wtedy unosi rant nocnej koszuli. Odgadł jej intencje. Spełnił oczekiwania, choć jego myśli były głośne jak kościelna dzwony, że nie pojmuje po to teraz, gdy już zdobyta i jego.
Dwa dni później znów zganiał ją z barłogu by polować szla. Chyba mu się zdawało, że to jest źródłem wszelkiego zła i gdy Anna sama na żer pójdzie wszelkie problemy magicznie znikną.
Nie poszła.

*
Annie śnił się cmentarz w Starym Sączu. Po przebudzeniu była, o dziwo, bardziej pełna wigoru niż przez ostatnie miesiące.
Wypiła wszystko co się ostało w bańce po mleku. Włożyła suknię. Zaplotła włosy i wyszła, po cichu. Niezauważona.
Wołał ją mały kościółek i przyklejony do niego cmentarz. Ghul Bożywoja Skrzyńskiego podjął Annę ciepło a na pytanie czy mogłaby tutaj zagrzać sobie miejsce, nie tylko się godził ale i pomógł wyszykować jedną z krypt i odstąpił jej świeże zwłoki. Ksiądz z pewnym zawstydzeniem doniósł Annie, że Etienne buszował mu po dobytku. Anna szybko odnalazła przyczynę. Szukał u starego ghula Bożywoja zapasów jego juchy.

Zapadła się w badaniach, jak za dawnych dobrych czasów.
Śmierć uspokajała Annę ale i ożywiała. Winna stawać się silniejsza. Mądrzejsza. Ponieważ ojciec chwilowo odmawiał jej swojego wsparcia będzie musiała dochodzić do wszystkiego sama.
Eksperymenty wciągnęły ją tak dalece, że trzy noce nie pokazała się we młynie. Czwartej, gdy wracała, szalała śnieżyca. Z trudem odnalazła drogę.
Na spotkanie wyleciały ku niej wpierw rozwścieczone sroki. Ołdrzych w pozie króla stworzenia czekał w domu z awanturą.
Fruwały ciskane o ściany przedmioty. Był warkot i krzyki i potrząsanie za ramiona.
- Gdzieś była?!
- Leżę w łóżku, źle. Wstałam, też nie dobrze.
- Polowałaś?
- Nie. Poszłam na cmentarz. Kroiłam trupy.
Przeczesał dłonią jasne włosy. Opadł na ławę z wyrazem pewnej bezsilności wykrzywiającej i tak już zwierzęce od gniewu rysy.
- Następnym razem uprzedź.

*

Anna tęskni za Krzesimirem.
Ciągle go nie ma. Wypuszcza się do Pragi i próbuje się wepchać na tamtejsze salony. Uważa, że skoro Anna o to nie zabiega, to przynajmniej on powinien. By trzymać rękę na pulsie wydarzeń. Taka jest oficjalna wersja jaką sobie wmawia. Nieoficjalna jest inna.
Krzesimir tęskni za Bożywojem.
Anna czuję tą jego tęsknotę jak swąd spalenizny, który wgryzł się na stałe w jego ubranie, skórę i włosy. I ta cuchnąca namacalna tęsknota powoduje u Anny ból głowy.
Śledzi go oczywiście, jak to złodziejka.
A on siedzi w karczmie pod Pragą, i wbrew nazwie - Hulanka - ani nie hula, ani się nie bawi. Wisi na nim wielkopierśna ladacznica i ją po cycku też gładzi dla zasady. Kośćmi rzuca, i wygrywa raz po raz, aż się towarzysze za stołem marszczą na tę passę przedziwną.
- Kto ma farta w kościach, nie ma w miłości - wygłasza im Francuz z pijacką powagą. - Chcecie się zamienić, waszmościowie?
Nie chce wracać do młyna, bo wie, że tam nic się nie zmieni. Utknął, uwięziony jak to koło młyńskie w okowach lodu. I chociaż przez wieki lody kruszył, na Annie połamał zęby i wolę, i sam przed sobą przyznaje się do porażki. Bożywoj lał po pysku, ale przynajmniej zwracał uwagę na jego boskie jestestwo, bo Krzesimir potrzebuje uwielbienia jak powietrza.
Przez chwilę żal go Annie. Boi się też, że odejdzie.
Gdy kilka nocy później Krzesimir wraca do młyna, Anna go woła.
- Zimno mi – mówi i uchyla rąbek pościeli. Ghul o twarzy anioła waha się, ale w końcu kładzie obok. Anna splata palce z jego palcami, obdarowuje lodowatym pocałunkiem. Nie wygania po raz pierwszy od miesięcy. Jeszcze nie jest gotowa na czułości, ale odwraca się na drugi bok i przywiera do niego szczelnie plecami.
- Zabierzesz mnie do Tremerów – szepcze. - I do Pragi. Już czas zobaczyć Pragę.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 15-10-2017 o 19:55.
liliel jest offline  
Stary 16-10-2017, 11:05   #4
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Śni Anna o ogniu.

Palenisku w kamiennym kominku, przy którym trwa jak wrośnięty Jitkowy pan.
Wnętrzu dymarki, którą Otokar wystawił obok swej leśnej chaty.
Płomieniach pełgających po płynnym szkle.

Patrzy, jak patrzyła wielokrotnie, bo to sen ulepiony z ukradzionych wilkołakowi wspomnień. Patrzyła tak wiele razy, że mogłaby cały proces odtworzyć sama. Gdyby potrafiła stworzyć cokolwiek, tak jak nie potrafi.

Płynna szlaka w kociołku, na wyługowanych deskach stołu uchwyty, rurki drewniane i metalowe, szczypce, barwniki i pędzle z borsuczej sierści, przyciętej czasem na grubość ledwie jednego włosa. Szkło poddaje się oddechowi i pobliźnionym rękom Otokara, rośnie bańka na końcu rurki, tężeje i zostaje przycięta, kielich zyskuje krawędzie, nóżkę smukłą i okrągłą stopę. Na osobnej deszczułce lupin w skupieniu rozrabia barwniki, sięga po pędzle. Spływają na szkło wizerunki budynków, roślin, motyli i ptaków.

Za plecami skupionego Otokara na półkach schną gotowe naczynia i szklane, malowane szybki. Kolejna krucha piękność zaraz dołączy do towarzyszek. Z pyłu stworzona i piachu, scalona w ogniu.

Śni Anna o ogniu trawiącym wieżę na karcie, którą jej przyniósł ghul.

Śni jeszcze, czy wędruje, dusza znów oddzieliła się od ciała?

Ogień w kominku. Pospieszne kroki Jitki. Smukła dłoń pana o wyraźnej rzeźbie mięśni.
- Panie? Panie?!
Trzęsie nim Jitka, tak jak Oldrzych czasem Anną trzęsie.
- Panie! Czy jesteśmy tu sami?! Czy ktoś jest tu jeszcze?

Budzi się Anna i nie może przestać myśleć o ogniu. Wczoraj zapragnęła się wykąpać i zazwyczaj delikatna Agota tarła jej plecy, jakby chciała z niej skórę zedrzeć.
- Jakiś brud wżarł się w skórę – wytłumaczyła się ghulica, gdy jej Anna zwróciła uwagę.
Jakiś brud.
Szara plamka między łopatkami.
Szara, czy sina? Nie może dociec, choć lusterko chyli i próbuje obejrzeć swoje plecy.
Wolałaby być piękna i idealna, nawet w miejscu suknią okrytym, gdy ruszy do Pragi, zrobić to, co winna była uczynić jesienią, ledwo postawiła stopę w domenie.

Drapie się Anna po znamieniu szpetnym i odpędza myśli o tym, że rany dobrze jest wypalić. Wtedy się nie jątrzą.

***

- Tedy rozumiem, że skoro czas niedyspozycji szczęśliwie minął, waćpanna wychodzi spod kurateli Skrzyńskiego i wedle obyczaju stawi się wreszcie przed księżną?

Anna rozumie. Znacznie więcej. Że Bożywoj podglądał ją leżącą jak kłoda w młynie, albo ludzcy słudzy mu donieśli. Nieistotne, wyciągnął wnioski i posłał listy, albo i kogoś, kto przemówił w jego imieniu. Rozciągając nad Anną niewidzialny płaszcz i łagodząc skutki jej niedyspozycji.

Teraz jaśniejszą jej jest Liborowa wzmianka, że u progu zimy Skrzyński posłał Ernestowi Sokolowi karego ogiera wielkiej krwi. Podarunek. Łapówka. Jak zwał, tak zwał. Doradca księżnej w zamian przymknął oko jasnozielone jak wiosenne liście na to, że minęło wiele miesięcy, od kiedy się osiedliła, a nie pokłoniła się według obyczaju, nie zapewniła o lojalności.

Rozumie, że zielonooki Sokol rozmiłowany w koniach okazał się ważniejszy, niż się wydawał w kradzionych skrawkach przeżyć. Nie wie tylko, co konkretnie stanęło w wysłanym z Żywca liście, jak bardzo Bożywoja poniosła fantazja.

Ale wie, że na drodze do księżnej stoi ten Zelota rozparty teraz za biurkiem, taksujący ją bacznie oczami zielonymi jak leśne szkło. I zna myśli płynące za tym spojrzeniem. Że zaraz piękna Anna zrobi to, co wszystkie piękne wampirzyce. Zacznie go uwodzić, przekonana, że winien być rad i szczęśliw, iż go zechciała opromienić swą niezwykłą obecnością. Licząca na to, że męskie ognie nie zdążyły w nim wygasnąć.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 16-10-2017 o 11:15.
Asenat jest offline  
Stary 16-10-2017, 23:27   #5
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Annę bawią myśli Zelota. Drgają jej czerwone usta, wcale nie trupie dzięki kunsztowi Krzesimira. Od razu ją podejrzewa o niewieście sztuczki a robiąc to sam gra na stereotypach i jej tym uwłacza. Nie komentuje tego jednak. Dłonie skromnie zaplata na podołku czarnej jak noc sukni.
-Na imię mi Anna. Języka jeszcze nie znam... - wyznaje nie bez wstydu, po polsku. Oczy spuszcza by nie patrzeć w głęboko zielone oczy. Odwykła od patrzenia innym w oczy. - Nie wiem czy pan mnie rozumie. Libor mógłby tłumaczyć.
- Tysiąc pięciuset zbrojnych powiodłem do Polski, gdy wraz z Pogonią Jagiełło was poderwał przeciw Zakonowi. Dowodziłem czwartą chorągwią świętego Jerzego - zaplótł dłonie, palcami strzelił nieprzyjemnie. - Ziemie mi nadał wasz król i dobrze mówię w twym języku. To język wielu z mych sług. Zaś księżna pani… jest białogłową licznych talentów.

I niepospolitej urody, mogła sobie Anna wywnioskować ze skrzywienia zelockich ust. Niepospolitej i zbyt często wykorzystywanej na doradcy.
-Ja… winnam się jej pokłonić jakiś czas temu, wiem - Anna wciąż w okno zagapiona, nieco nieobecna, zaczyna się wiercić na krześle. Plama między łopatkami jej ostatnio doskwiera. Drapie ją i drapie i teraz wiele ją kosztuje by nie wykręcić ręki i nie przeorać paznokciami białej skóry. - Bozywoj Skrzynski wytłumaczył chyba moja chwilową… niedyspozycję. Przepraszam za nią.
- Poniekąd.
Rozluźnia się cokolwiek, jej popatrywanie ku oknu na swój sposób interpretuje i podnosi się, by uchylić szyby zamkniete w żeliwnej ramie. Wpada do środka zimne powietrze.
- Zgłosiłaś się do mnie jesienią po przybyciu, a późniejsza słabość uniemożliwiła ci powtórzenie tego samego przed księżną. Jednakże - osobisty pokłon to już tylko grzeczność i formalność. Choć rozumiem ciekawość i chęć spojrzenia na władcę własnym okiem.
-Jeśli nie trzeba mogę nie spoglądać - rzuca Anna troche bez zastanowienia. Przez otwarte okno widać przemykających ludzi i naraz widok przestaje Annę interesować. Wzrok opada na czubki trzewików. - Jeśli trzeba, to trzeba. Mam się trzymać jakiejś wersji? Co Bożywoj nakłamał by mi oszczędzić kłopotów? - pyta z brutalną szczerością.
- Nie sądzę, by rozdrapywanie ran było tym, co tobie wyjdzie na dobre, i na co ja mam ochotę. Napisał, że potrafisz być przydatna. W tym prawdę rzekł?
-Zależy kogo zapytać. - Anna podnosi oczy. Na moment chłodny błękit zderza się z zielenią. - Kiedy ta formalność będzie miała miejsce? Będzie to, mam nadzieje, dość kameralne? Nie lubię tłoku.
- Księżna Drahomira ceni splendor i kocha muzykę. Wraz z nadejściem wiosny zaprasza wszystkich na wystawną ucztę w swym zamku pod Pragą.
Annę ta wieść wprawia w nieudawany popłoch.
Nie oceniał, przekazywał tylko suche fakty.
- Sprytna osoba znajdzie tam sposobność i ciche miejsce, by się rozmówić bez zbyt wielu świadków. Na razie wie o twej obecności. Skrzyński wziął na siebie skutki wszelkich twych czynów, dopóki nie będziesz władna się stawić przede mną. Libor za tobą także poświadczył - po raz pierwszy opadnięte kąciki ust uniosły się nieco. - Księżnej nic więcej na razie nie dotyczy, a mnie to dość, by odłożyć pergamin z twoim imieniem na bok.
-Dziękuję. - Anna się podnosi. Myśli jej biegną znów do znamienia pomiędzy łopatkami. Sięga tam ale zaraz cofa dłoń, porusza w zastępstwie ramionami. - Czy… to już? Mogę iść?
- Gangrele cię chronią. Dlaczego?
Nie zatrzymuje jej, ale sam siada, po pergamin sięga, jasne brwi marszczy nad ciągiem liter.
-Pewnie przez wzgląd na mego małżonka. - Zawisa Anna nad biurkiem, nad pergaminem. Zdaje jej się, że wypada poczekać aż skończy skrobać zgrabne literki by formalnością stało sie zadość. Przez ramię mu patrzy nieelegancko. - Aaach, Libor. Znajdę go w stajni - niby pyta a jakby nie pytała a stwierdzała fakt. - Chcę by mnie nauczył tutejszej mowy. Jestem pojętna, nie zajmę mu dużo czasu.
- O ile posłuchał mojego rozkazu… - żachnął się lekko Zelota. Zakończył podpis zamaszystym zawijasem, laskę laku do pięczęci ujął i przysunął sobie świecę. - Lecz równie dobrze może się przedzierać przez topniejące zaspy.
-Nie chcę byś mu kazał. Jeśli mi odmówi znajdę kogoś innego.
Uniósł głowę ze skonfudowaniem, widać się nie zrozumieli.
- Jeśli Libora nakłonisz, by poczekał z ruszeniem w drogę choć do końca roztopów, użyczę ci mego skryby.
-W drogę? A gdzież Libor iść chce? - zapytała z oszczędnym zainteresowaniem by dodać. - Jitki szukać.
- Niewiele mi powiedział, a przyciskać wbrew woli nie zwykłem. Przyjaciół. Wyrozumiałem tyle, iż ktoś mu bliski w opały popadł. Niemniej śniegi leżą jeszcze, a wilkołactwo namnożyło się na potęgę. Utknie w zaspach, a w walce nie dość mocny jest, by watasze stawić czoła.
-Pomówię z nim - obiecała i ruszyła do stajen.
Jeśli ją Zelot oglądał z okna to mogła go zdziwić pewność z jaką Anna odnajdywała drogę. Jakby nie raz i nie dwa na jego włościach była, a wzdłuż i wszerz je przeszła.

Po okrągłym dziedzińcu przed stajniami truchta kary ogier, na lonży prowadzony przez stajennego chłopaczka. Libor wsparty obok o belę słomy każde stąpnięcie konia ocenia z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
Wierzchowiec narowisty jest i urody nadzwyczajnej, wcielenie siły. I Anna już się nauczyła rozpoznawać dotyk diabelskiej ręki, co poprawiła to, co nie dość doskonałym stworzyła natura.
- Noc - mówi Libor sucho, gdy Anna podchodzi. - Charakter czarny jak imię i jak maść. Bydlę cholerne. Ale go Sokol kocha nieprzytomnie.
-Lepsze ma widać mniemanie o koniach niż o kobietach - Anna przystaje w bezpiecznej od ogiera odległości. - Witaj Liborze. Czasu troche minęło.
- Aha. Mniemania to on złego o rodzie niewieścim nie ma. Jeno uważa, że dziwka to rzemiosło uczciwe, a kurwa charakter przyrodzony. Przypadkiem u większości wampirzyc obecny. Puścił cię czy zęby szczerzył po formalności?
-A jakby mnie miał nie puścić? Więźniem niczyim nie jestem - nie zrozumiała. - I zębów na mężatki szkoda chyba.
- Jego słowo i jego wola, a więźniem będziesz w jednej chwili. Tu się przeklęci Uzurpatorzy żrą i czerwonymi kurami po dachach w mieście ciskają. A Sokol spięty, czy mu nowa żmija, nieznana jeszcze, pod bok cichaczem nie podpełzła.
Poruszył ramionami, na chłopaczka krzyknął, by konia żwawiej popędził i mocniej powróz trzymał.
- A i mężatki przypełzały, a jakże. On cięty się robi, jak się go głaskać próbuje, a w gniewie prędki jest, jak to Zeloci. To nie Oldrzych, odpuść sobie sztuczki niewieście.
- Zaczynam twierdzić, ze cały wasz męski gatunek cierpi na megalomanie. Czy na prawdę sadzicie, ze my, niewiasty nie mamy nic lepszego do roboty jak tylko sidła zakładać na wasze boskie jestestwa? Nie obchodzi mnie Zelot i jego kaprysy. Zobaczył i od razu osadził, pan i władca, niech go szlag… -
Westchnęła.
- Bo cię mało kto obchodzi, poza twoim boskim jestestwem, Anno - osądził ją Libor w odpowiedzi i nagle za łokieć szarpnął, przed nią wyskoczył ręce rozczapierzone wznosząc do góry.
Ogier kopytami powietrze siekł, dęba stawał raz po raz, a choć się utulić dał gangrelską sztuką, szaleństwo w jego oczach nie znikło, przygasło jeno, gdy znów posłusznie ruszył truchtem na powrozie.
Anna dłoń na piersi ułożyła. Przelękła ja bestia, całkiem jakby obcą siła kierowana miała ją ukrzywdzić. Nie rozumiała zwierząt jak i nie rozumiała ludzi.
-Za co mnie tak Liborze nie znosisz? - zapytała z miną urażona.
- A za coś ty Jitce żywot zatruła, skorośmy już przy skrzywdzonej niewinności?
Usta wydął z niesmakiem, nie patrzył na nią. Wzrokiem śledził konia, czy bestii nowy figiel do głowy nie przyjdzie. Sługa z pucharem krwi na tacy zaszedł go od boku i Gangrel nie patrząc po szkło sięgnął.
Anna straciłaby dech, gdyby go miała w piersi.
Ona patrzyła. Znała to szkło, barwy, kształt i wizerunki żurawi nad splątaną gęstwą liści bluszczowym podobnych. Widziała, jak powstało, od garści piachu ciśniętej w ogień dymarki.
Anna wyciągnęła palce, pogładziła malowane żurawie.
-Gdzie pan wasz zaopatrzył się w tę zastawę? - spytała sługi z tacą. - Szukam rzemieślnika co kielich wykonał.
- Nie wiem, pani - stropił się młodzian. - Zapytać mogę.
A zza pleców dobiegł Annę chrzęst tłuczonego szkła. Libor w garści kielich zmiażdżył, machnięciem pozbył się drzazg szklanych, co się w skórę wraziły.
- Powiedz Oldrzychowi, że wyjeżdżam.
- Dlaczegoś zniszczył? - Anna opadła na kolana, zebrała w palce największy okruch z żurawim skrzydłem. Owinęła w chusteczkę jak drogocenny klejnot. - Nie jedź sam. Nie wiesz dokąd. Lupiny wokół. Pomogę. I nie martw się, nic jej nie jest. Pójdziem, ale niech pierwszy śnieg stopnieje.
Patrzył na nią jak na opętanych dziadów, rozumu wyzbytych, co się ślinią, brodami trzęsąc, na stopniach kościołów.
- Jitka może nie doczekać odwilży, ty durna babo - syknął. Zamierzył się i uchyliła się odruchowo. Ale nie chciał uderzyć. Cisnął w nią czymś, zwitkiem pergaminu, kulka odbiła się od jej piersi i zapadła w brudnym śniegu, a Libor pomaszerował szparko ku prezentowi Diabła. Na sługę wrzasnął, pęk powroza pochwycił i odpiął od uprzęży przy pysku.
Anna rozwinęła pergamin nic nie rozumiejąc.

W środku starannymi, dziecięcymi kulfonami, każda litera osobno, niektóre lustrzanie odbite:

Ślady na śniegu, prawie co noc.
Ogień jak żywy.
Sine usta w lustrze i puklerzu.
Nie mogę odejść.
Lupiny podchodzą pod wieżę.
Na północy widzę skałę, wysoka, z otworem jak oknem.
Nie znam nazwy.
Pomóż.
Jitka

Anna przeklęła siarczyście. Pergamin wytknęła za gorset i pomaszerowała za Liborem.
-Pojedziemy jutro - warknęła mu w plecy. - Myślałam, że z nim jest z własnej woli.
- Pojedziemy dzisiaj - odpalił Libor, nagle znów spokojny i chłodny. - Za godzinę. By poza zasięg oczu, co z murów Pragi patrzą, wyjechać. By Sokol wiedział, jaki kierunek obrałem, ale nie mógł ruszyć od razu za nami. Zadymki ostatnie idą.
Pogładził czarny bok konia, mocno i wymownie.
-Sami? Bez Oldrzycha? - nie do końca podobał jej sie ten pomysł. - Jak wpadniemy na lupiny nie będziemy mieć szans. I czemuż Sikol miałby za nami jechać?
- Albowiem, Anno, ukradnę jaśniepanu z Lamberka konia. A po co? Bo na lupinów i Oldrzycha może być za mało… poślemy mu list. I niech goni za nami.
Anna tylko popatrzyła po sobie. Nieubrana dość ciepło. Bez wyposażenia ni przygotowania.
-Obędzie się bez listu. Powiem mu zaraz i możemy ruszać.
I przysiadlszy na ziemi pognała duchem prosto do Gangrela.

Wtoczył się Oldrzych do młyna, w kuchni na stół cisnął truchła dwóch zajęcy w białych skórkach zimowych, i potoczył na górę. Drzwi do Aninej komnatki otworzył, a obaczywszy, że jej nie ma, zawrócił do izby, gdzie młynarzówny sypiały. Próbował sobie przypomnieć, z której to pił ostatnio…
„Nachlej się na zapas, bo ich kuszących krągłości długo nie zobaczysz - Anna wtłoczyła w gangrelski łeb swą pierwszą spontaniczną myśl nie pozbawioną zresztą zawiści. - Spotkamy się za Pragą, w lasach od Lesnej Hory strony. Kradniemy z Liborem ulubionego ogiera szeryfa i jedziemy ratować Jitkę. Ma kłopoty.”
W głowie wybuchnal jej ciąg chaotycznych wyzwisk i żądań.
„Pytaj, byle szybko. Czasu nie ma.”
-Oszalalas?!
„Libor idzie. Mam go puścić samego? Dostał od Jitki list. Właściwie wołanie o pomoc.”
Ołdrzych się wizga ale Anna wie, że za nimi podąży.
Pędzi więc dalej ku Etienna, gwiazdy czeladnej. Gdy jednak Anna prosi by doń dołączył rzuca widownie i gna.
Wyprawa ratunkowa naprędce zbita. Będzie musiała wystarczyć.
Libor w tym czasie organizuje ciepłe odzienie i trochę przydatnych na drogę rzeczy.
Sługa co kielichy nosi znalazł zaś Anię i powiedział, że kielichy Sokol dostał w prezencie od Nosferatu, który ma siedzibę cztery dni na południe od Pragi w wiosce Pilhrimovy.
Tam jest Otokar. Śpi. Anna go na razie nie budzi.
 
liliel jest offline  
Stary 17-10-2017, 09:53   #6
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Już pod koniec dnia Anna odkryła wartość watahy gangrelskiej w tym kształcie, jakim go w Żywcu zastała. I niebezpieczeństwo specjalizacji równocześnie.
- Doprawdy, a jak mam to niby zrobić? - obruszył się Libor na sugestię, że ślady powinien zacierać, by ich pan z Lamberka nie dopadł zbyt rychło. - Po pierwsze, nie potrafię. To Oldrzych i Semen po lasach się wycierali. Ja szlachcic jestem. Choć ubogi.
- Aha – odparła słabo na tę oczywistość, bo się jej przed oczyma wizja rozwinęła, czego jeszcze Libor w imię swego urodzenia może nie być władnym uczynić. - A po drugie?
- Po drugie na razie Sokol może jeszcze mniemać, żem konia wziął, by go objechać, ażeby nie zepsował się z bezczynności. A jak się połapie, to ślady wszystkie śnieg przykryje.

Niby racja… lecz w głowie ciągle jej się kołatało, że nie tylko Sokola ziejącego gniewem i rozpaczą po przyjaźni straconej i koniu podprowadzonym powinni teraz unikać.

Pierwszy dzień spędzili w opuszczonej chacie smolarzy, z trudem i przed samym świtem odnalezionej. Libor w ziemi oczywiście nie spał. Szlachcie ponoć to nie wypada. Drugiego dnia z gangrelskim wdziękiem zrewidował swe poglądy, razem z poobijaną w siodle Anną drzemiąc w gawrze niedźwiedziej, z której uprzednio pogonił gospodarza. Niedźwiedź miał do zmroku strzec ich koni, i choć Anna sądziła raczej, że wygłodzony po zimowym śnie prędzej zeżre ich wierzchowce a potem i ich samych, wieczór został ich nadal z końmi. Niedźwiedź drzemał pod świerkiem z jednym okiem otwartym półprzytomnie, a pod sąsiednim drzewem Etienne szczękał zębami przy ognisku, nie wiedzieć, czy z zimna, czy ze strachu przed wyrwanym z leża królem lasów.

Sypać zaczęło godzinę później, i choć Libor z początku ciął na przełaj zawijasy gościńca, niebawem musiał porzucić zamiary skracania sobie drogi. Nie rzekł wprost, lecz obawiał się, iż drogę pogubi. Padało coraz mocniej, a oni w końcu pogubili szlak i z trudem go odnaleźli. Przynajmniej Libor twierdził, że stoją na rozstaju, w lewo droga na Lesną Horę ich powiedzie, gdzie się z Oldrzychem umówili, cofnąć się cokolwiek będą musieli. W prawo na Pilhrimovy.
- Może czas się o drogę rozpytać? - zasugerował Etienne uprzejmie, śnieg zmrożony z wąsów obierając. - Tam w Pielgrzymowie Nosferat siedzi? Wiecie właściwie, zacny Liborze, kędy nam teraz.

Nie dodał, że coś zdaje mu się, że nie bardzo. Lecz tak właśnie myślał. Anna była tego pewna od wczoraj.

- Jitka list przekazała pątnikowi, co do Pilhrimova zmierzał, w lesie na drodze zdybała go. Nie może być daleko.

Śnieg padał coraz mocniej, a Anna próbując otrzepać sztywną od mrozu spódnicę zaczęła mieć złe przeczucia co do łaskawości dzisiejszej aury.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 17-10-2017 o 10:26.
Asenat jest offline  
Stary 17-10-2017, 23:21   #7
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna była przemarznięta, wycieńczona. Zaczynała też być głodna. Na wieść, ż Pilhrimovy są od nich rzut kamieniem Anna zaczęła bić sie z myślami czy by jednak nie nawiedzić Otokara. Dzień spędzić w suchej cieplej chacie a i może by ich lupin pod samą wieżę powiódł.
-W lasach pod Pilhrimovem jest ktoś mi znajomy. Nie wiem czy zechce pomóc ale nie jesteśmy w położeniu odpowiednim by wybrzydzać - rzekła Anna przysłaniając kapturem twarz przed śnieżycą.
- W Pilhrimovach zajazd jest. A w Lesnej Horze jakąś stodołę byśmy musieli zająć, lub o gościnę upraszać - dodał Libor.
-Nie mamy czym popłacić - Anna nigdy wagi do pieniądza nie przykładała ale teraz naszła ją refleksja, ze musi o nich pomyśleć by zapas żelazny zawsze mieć. - Wyjdę z ciała, rozeznam się w terenie i będę was nawigować. Ciało moje zarzucacie na konia.
- Ja mam gotowiznę - pochwalił się Etienne i zaszczękał zębami. - Wezmę cię przed siebie na siodło. Libor konia powiedzie. Ruszajmy.

*

Anna płynie nad drogą, prościutko do wioski. Jest tam niewielki modrzewiowy kosciółek, niżej cmentarzyk. Chat może ze dwadzieścia. Poza tym zajazd, wygląda na pełen, choć nie szczelnie. Ogólnie to trochę dziwne, bo to nie jest pora roku na podróże i tam najwyżej paru miejscowych powinno w kielichy patrzeć.
Nie wygląda to podejrzanie.
W drodze powrotnej spostrzegła jeszcze nieduży budynek na wzgórzu nad wioską.
Tyle.
Otwiera oczy i od razu ma wrażenie, że oszaleje. Wszystko ją swędzi. Nie znamię, wszystko.
Leży Anna w sniegu pośrodku drogi, ghul ją trzyma za ręce i próbuje powstrzymywać przed drapaniem. Libor zaś stara się okiełznać ponoszącego ogierka. Noc staje dęba. Libor mówi, że coś go niepokoi, i żeby wiać.

Anna analizuje sprawę. Coś jej kiełkuje w głowie.
Pilhrimovy, jak rzekł Libor to Pielgrzymowice. Może za za święte progi dla nich, tak Anna sugeruje. Libor oznajmia, że no niby jeżdżą tu pątnicy, ale w sumie to od niedawna, i w sumie to nie słyszał, żeby kościół to uznał, a właściwie to za bardzo nie wie o co chodzi, za to chętnie pokrywa niewiedzę gołosłowiem.

- Relikwia - stwierdziła Anna przerywając jego gadaninę. - Coś tu musieli przywlec z sobą. Dlatego gospoda prawie pełna. A nas nie miejsce odpycha a jakowaś rzecz.
- Nosferat tu mieszka - przypomniał Etienne. - Jakoś po swych włościach łazić musi i do owieczek dobierać się.
- Mieszkał - sprostowała Anna. - Może przez ostatnie dni też wioskę zmuszon omijać. A wiesz gdzie siedziba jego? Trzeba nam ten śnieg przeczekać.
- Tyle wiem, że jak ktoś chce go zdybać, to na żalniku na mogile Maryjki Czernikovej ma zapalić światełko.
-To palimy? - Anna szukała u reszty aprobaty. - Czy… zaznajomionego lupina prosić o pomoc? Szybka decyzja, waszmościowie.
- Zimno i duje jak diabli - Libor postawił kołnierz. - Nic nie wyjdzie z tego palenia. Ale próbujmy. Nie wyjdzie, to w zajeździe schronienia poszukajmy.
Niechętny był do wchodzenia w bliższe relacje z wilkołakami.
- Bez sensu do wioski iść. Na razie drapie, później może gorsze skutki przynieść. Niech Etienne jedzie.

Ghul zrobił scenę, że nie chce Anny odstępować. Krótką scenę, bo zimno. Pojechał.

*

Wraca dziwnie rozweselony.
- Szlachetnym Spokrewnionym droga wyboista dziś wypada - mówi a Anna aż zagląda w jego głowę by się upewnić, że ktoś za sznurki nie pociąga.
Ale on to. Po prostu jest mu wielce do śmiechu. Opowiada o Nosferatu. Jak się na żalniku przedstawił ghulowi.
- Matanjah. Ale możesz mówić mi Matoz. Byle nie Najświętsza Panienko - zaznaczył Trędowaty lodowato jak narastająca wichura - rży Etienne.
- Brzydalowi nic nie doskwierało? - wypytywała Anna, bo jak to jest, że oni tam iść nie mogą a Nosferatu cały i zdrowy?.
- Poza sytuacją i relikwią w szopce, oraz że go prascy Kainici od Świętej Matki wyzywają… to niiiic - oznajmił Etienne i otarł łzy rozbawienia kantem dłoni.
- Na litość boską, Etienne, wyjaśnij bo nic nie rozumiem. Co cię tak bawi? Skąd taki przydomek dla Trędowatego? I czemu on we wsi siedzi a nas od niej odrzuca? - Anna była zmęczona i zmarznięta i nijak nie udzielała jej się wesołość ghula.
- Nie od wioski was odrzuca, a od szopki na wzgórzu, gdzie spoczywa - podkreślił z emfazą - relikwia. Powiem, ale nie chichoczcie przy Szczurze, on zdaje się wielce czuły w temacie.

Historia cudownego objawienia i relikwi okazała się nadzwyczaj prosta, by nie rzec, prostacka, a miał w niej udział Nosferat, sam na własną głowę sprowadzając nieszczęście. Otóż, roków temu niespełna trzydzieści, zdybało go na wzgórzu trzech pasterzy, jak się na owcy pożywiał. Tedy się sztuką klanową w płaszcz niebieski, gwiaździsty przyoblekł, i stanął w pozie Najświętszej Panny Marii. Pasterze na ten widok na kolana padli, lecz gdy się Nosferat chyłkiem zaczął wycofywać, za nogi go pochwycili, błagając o błogosławieństwo i zdrowie dla chorego dziadka. Wyrwał się jeno dzięki sile krwią napędzonej, aże odciski stóp w kamieniu zostawił, tak go mocno trzymali… wieść się rozeszła i ludzie pielgrzymować poczęli.
Anna się śmiała. A śmiała się tak mocno, że już zapomniała że tak da się.
- Biedak - uwiesiła się na ramieniu ghula by nie runąć w śnieg, tak nią gięło. - I co tą relikwią? Odciski w kamieniu czy owcze kosteczki?
Otoczył ją ramieniem, rad z jej rozbawienia, śnieg z jej włosów otrząsnął, choć zaraz wiatr nowe płatki w Anine pukle wplątał.
- A ty byś truchłem owcy się turbowała, gdyby przed tobą Maryja Panna stanęła w pełnej krasie? Pewnie, że kamień ze stopami odciśniętymi ślicznie. W tej szopce go trzymają kmiecie i naciski czynią, by nowy dom boży ufundować, ku chwale wiekuistej… Matoz twierdzi, że łajno to, nie świętość. Że go jakowyś Tremer z Pragi sztuką czarowską urządził podle, kamień zaklinając. Z zazdrości, że Matoz pieniądz tu kręcił nielichy. Trzodę miał w lasach tutejszych, Walończyków, co się szklarstwem parali. I na naczyniach mamonę trzepał, aż miło. A potem się pan tutejszy, Ventrue, przestał włościami interesować, przez te pielgrzymki jakoby. Nalazło się więc lupinów, dymarki w lesie nie w smak im podeszły, to i Walończyków wybili lubo przepędzili w cztery wiatry, i taki koniec smutny tej historii wesołej…
- Jedźmy, bo zaraz i końskich łbów przede sobą widzieć w zadymce przestaniemy - mruknął Libor.
- Ale dokąd? - Anna rozpromieniła się na drobne objawy ghulej czułości. W pasie go też oplata, niby z zimna. - Do wieży nie dojedziemy, widoczność rzadna. Trzeba to gdzieś przeczekać. My możemy i w zaspie, ale nie Etienne i konie. Liborze, jak się zgubimy lub zamarzniemy to Jitce to też nie pomoże.
- Przytuli nas chyba święty Nosferatu? Gościnność wszak chrześcijańską jest cnotą - Libor podłapał manierę. - Podróżnych w dom przyjąć. Zatem pchajmy mu się w progi.

*

Kościółek modrzewiowy jest pod wezwaniem św. Floriana. Nie powoduje niemiłych wrażeń, chyba że ktoś je sobie chce wmówić.
Ma witrażyk, zapewne wykonany przez Walończyków, a na nim św. Florian Rzymianin w ogniu.

Nosferatu urzęduje w kaplicy pogrzebowej koło cmentarza. Ta jest murowana. Formalnie dla okolicznej społeczności on i jego ghul są grabarzami.
Anna zapukała do kaplicy chłonąc przytulność i spokój cmentarza.
Drzwi się zrazu uchyliły i objawiło się w nich szpetne, liszajem przeżarte oblicze ghula. Ten zaś obaczywszy, z kim do czynienia ma, drzwi rozwarł jak szeroko. W środku na marach spoczywał nieboszczyk świeży całkiem i odszykowany na drogę ostatnią… i odsunięty deczko, bo na kamiennym podeście przy jego stopach Nosferatu i jego sługa stół sobie urządzili, talerz w mięsiwem stawiając, butelkę wina i pieczywa piętkę. W karty rżnęli dla zabicia wieczności.
Matoz na widok gości powstał ciężko z baryłki, co mu za zydel robiła.
- I co, gładyszu, jednak lepiej u swojaka, choć szpetny, niż w gospodzie, co?
Prześlizgnął się spojrzeniem po Annie i Liborze.
-Ano swój jest swój - Anna rozejrzała się po wnętrzu, nieboszczyk stopy dotknęła białą ręką. - Jestem Anna. A to ghul mój, Etienne. I Libor, Gangrel.
- Witajcie w mym pałacu - wyskandował Nosferatu z emfazą, marszcząc szpetną i przedziwnie ruchliwą twarz. - Petros, zamknij odrzwia, bo ziąb leci. Mokre łachy możecie waćpaństwo powiesić na łopacie.
- Ciepła strawa dla mego ludzkiego przyjaciela się znajdzie?
- Petros z gospody przyniesie. My tu ognia krom ogarkow nie palą. Dym nie ma kędy uchodzić.
Obmacywał Annę spojrzeniem jawnie, prawem miłego gospodarza.
- Nieopodal wieża stoi. Zaniedbana. A w niej wąpierz - Anna zdjęła z ramion płaszcz i przerzuciła przez oparcie krzesła. - Znacie go?
- Noooo… - poświadczył mimochodem, obserwując przedstawienie z Anną jaką jedyną aktorką z ukontentowaniem, aż się na baryłce ku niej przechylił. - Věž Hořáku. Pochodnia, znaczy. I jego znam, pan mój były.
- A czemu były? Cóż się stało że taki sam w wieży siedzi, odcięty od świata?
Podsunął ogarek czubkiem szponów, żeby sobie lepiej wampirzycę oświetlić, wyłupiastymi oczami zamrugał, ani w chybi w oczekiwaniu na ciąg dalszy widowiska. Etienne chrząknął znacząco i nieprzyjemnie.
- Poparł niewłaściwą osobę… nie ma poczucia humoru mości Sokol. Za to honoru ma za dwóch… i honorowo pozwolił Patrycjuszowi żywot i ziemię zachować. Tylko z tytułów i dostojności obłuskał jak cebulę, wyrzutkiem zrobił.
- Dobrze wiedzieć, ze pan Sokol taki pamiętliwy - Anna z ukosa łypnęła na Libora, ten zaś ramionami wzruszył, jakby się gniew szeryfa kogo innego tyczył. Rękawiczki zzuła i uśmiechnęła się do Nosferatu bez cienia odrazy względem jego parszywej fizjonomii. - A jakaż to osobę poparł i co się z nią stało?
- Tycho Brahe z Tremere. Alchemik. Popieranie jego persony nie weszło w etap czynnego zainteresowania czy udziału w zamachu na księżną… tudzież Sokol dowodów na to nie wynalazł, toteż i karania na gardle ni w suchej studni nie było. Jeno Patrycjusz wygnańcem i więźniem został na własnej ziemi. A przynajmniej tego skrawka, co go jeszcze własnym może nazywać…
Rozgadał się Trędowaty, aż miło, na baryłce kołysał zadowolony i gały wyślepiał, to na białe Anine palce, to na całość sylwetki.
- A Tycho zawinął się rychło w czas i do Skanii zbiegł, do Duńczyków. Tak przynajmniej twierdzi Lizawieta, siostra moja klanowa, co w Pradze żywie. A nie chcesz ty się, panno, napić czego? - postanowił dodać do wystąpienia własne elementy.
- Jeśli to nie kłopot - rzekła Anna z ogładą godną damy, przysiadła w ciepłym kątku pociągnąwszy za sobą Etienna. - Wszyscy się chętnie posilimy. A ty rzeknij dalej co to za wypierz, ów Vez Horaku. Jak usposobiony, czy stary, w jakich mocach kainickich celuje?
- A jest Ventrue, pan na Horaku.

Nosferatu niechętnie Annę spuścił ze wzroku, by ze skrzyni wygrzebać omszałą butelczynę i kilka kielichów, w skórę irchową owiniętych, a pod odwinięciu podobnych tym, które Anna widziała już wielokrotnie. Obok nieboszczyka puchary rozstawił, nie przejmując się sztywnością tego milczącego uczestnika biesiady, w dwa puchary krwi nalał, w jeden wina.
- I jak to Ventrue… spojrzy spod boku - Matoz zademonstrował na Annie swoją groteskową wersję patrycjuszowskiego gorącego spojrzenia - a panny mdleją, a młodzieńcy maszerują na włócznie.
- Bo im każe - dopowiedziała Anna. - Nie dlatego, żeby dobrowolnie mieli za nim w ogień iść? I… właśnie, czemu zwą go Płomień?
- Że wieżę? Pochodnia? Stare czasy, stara wieża. Na wyniesieniu stoi, ponad lasem widać ją. Kiedyś na szczycie ognie palono, by prażan ostrzec, że wróg idzie. A czy on miał jakieś przezwisko… - Nosferatu zadumał się posłusznie, aż sam sobie w kielich chlupnął i łyk juchy dla kurażu pociągnął. - Chyba nie. On był zawsze panem na Horaku. Jeden był Laurentin w okolicy, on właśnie. Nie pijesz, panna? - aż nosem jak ogar w zaaferowaniu poruszył. I nietoperzowymi uszami także. Etienne zaś gotował się do jakiegoś komentarza.
Anna zmysły wyostrzyła by sprawdzić czy krew bez dodatków. Jest bezpieczna, acz jest też konserwowana. Jakimś ziołem. Gęsta. Dała tez znać Liborowi, ze pic można bezpiecznie.
- Piję, Mateuszu. - Usta umoczyła w pucharze. - Jutro, jak śnieżyca zelży zaprowadzisz nas pod wieżę?
Oderwał spojrzenie od jej ust.
- Eeeee? Na lupinów ziemię? Niechętnie.
-Ależ się z nimi zadajesz. Puchary od nich skupujesz - stuknęła paznokciem wymalowane szkło.
Spiął się momentalnie.
-A w tej Pradze to zawsze o mnie bzdur nagadają. Nie cierpią mnie tam! - Zabiadolił.
- Kojarzysz lupina z pobliźnioną twarzą? - zajrzała w jego myśli.
- Toć oni wszyscy pyski mają zbójeckie - machnął szponiasta prawica.
Myśl miał jedną. Że ktoś z Pragi znowu kłody mu pod nogi chce ciskać.
- Nieważne. Dziękujemy za gościnę, do wieży sami trafimy - upiła kolejny łyk, ramie Etienna objęła i bliżej do niego przywarła. - A on sam na tej wieży siedzi? Patrycjusz? Zawsze bez towarzystwa?
- Kiedyś służby miał mrowie… - odetchnął z ulgą, że go nie cisną Nosferatu. - I ghulice szlachetnego rodu jakiegoś. Nie taką ładną jak ty, panna, ale oku miłą…
Zadumał się chwilę.
-A u zarania zimy to taką Gangrelke chudzinę. Schodzila tu czasem do wioski. Dawnom jej nie widział. Odeszła pewnikiem. Bo i kto by tam z nim długo wytrzymał, święty chyba albo anioł jaki.

Jeszcze chwilę w gościach posiedzieli.
Ostatecznie izba w gospodzie i stajnia dla koni się znalazła, jak Francuz poczarował. Prawdopodobnie skorzystali z ostatniej szansy na w miarę wygodne spanie w czystym łóżku i cieple. Tyle że izba jedna, więc zalegli na kupie. Gorzej Anna sypiała a i nie była z gatunku panien jęczących i wymagających.
Za dnia Etienne miał zakupy zrobić przed dalszą drogą. A jutro spotkają może Ołdrzycha. Oby unikali skutecznie likantropów.
 
liliel jest offline  
Stary 18-10-2017, 10:43   #8
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gdy się obudziła, Etienne’a nie było, a Libor w samych portkach stał w wykuszu okiennym. Zza otwartych okiennic dobiegał gwar męskich głosów. Jakiś rumor trwał przed gospodą.
- Co się dzieje? - spytała nieprzytomnie jeszcze.
- Zdaje się, iż ktoś nocy wczorajszej w śnieżycy zaginął. Skrzykują się na poszukiwania. Spałaś dobrze?
Z uprzejmości zapytał, nie troski, i Anna wiedziała dobrze. Spała zaś zaskakująco głęboko i spokojnie. Widziała co prawda sinowargiego chłopca, ale ten trzymał się z daleka od niej.

Teraz narasta w niej niepokój, udziela jej się strach ludzi na dole. Rzuca szybkie spojrzenie na mężczyzn zebranych pomiędzy zajazdem a kościółkiem. Kmieci tutejszych, ale i pątników. W pochodnie zbrojnych, kosy sztorcem osadzone, siekiery i cepy, jeno przejezdni co poniektórzy broń prawdziwą mają u boku. W gwar się wsłuchuje, ale słowa zbyt prędkie i nie zawsze wyrozumieć potrafi.
- Co oni krzyczą, Libor?
- … wilki rozpanoszyły się, a owcę, panie, to z zamkniętej szopy potrafią porwać.
- … czartowska to robota!
- … nie w drodze. Doma przyszła, potem bydlęta nakarmić, i wtedy nie wróciła…
- Księdza nam trza, księdza prawdziwego!
- Relikwię Najświętszej Panienki trza nam wziąć, chronić nas będzie i prowadzić w ciemności!

W głównej izbie dostrzega Petrosa, ghula Nosferatowego. Pianę piwną z warg krzywych oblizywał i przysłuchiwał się rozmowom. Etienne przed jakowymś starszym, posępnym kmieciem relację składał z ich przybycia do Pilhrimova… jak się okazało, ostatnimi byli wczoraj przybyszami.
- Pani moja u stóp Panny Najświętszej modlić się zjechała, o łaskę poczęcia pierworodnego – łgał ghul z przejęciem. - A tu takie nieszczęście! Nie na jej serce to delikatne… Nie, nic żeśmy nie widzieli ni nikogo.

Jeszcze jeden mąż zwrócił uwagę Aniną, jeden z pątników, lecz widać, że sługa kogoś znacznego i możnego. Z włoska odziany, a choć strój miał podróżny, to zacny, dobrej jakości i niepozbawiony dyskretnej elegancji. Ze swego miejsca przy ławie wstał i z konfuzją na twarzy przyglądał się mijającym go w pędzie kmieciom i pątnikom.
 
Asenat jest offline  
Stary 18-10-2017, 20:52   #9
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Po co pytasz skoro cię to po prawdzie nie obchodzi - odparła Anna Liborowi. - Co bym nie zrobiła, już masz o mnie zdanie wyrobione.
- By cię w lepszy humor wprawić. Acz mogę nie odzywać się wcale.
Anna narzuciła na siebie ciepły wełniany płaszcz, szałem owinęła twarz tak, że skurczyła się jej osoba do wielkich jeno niebieskich oczu. Zeszła przed gospodę gdzie Etienne ciągle stał.
-Któż zaginął? - zapytała ghula przyglądając się niekoniecznie dyskretnie z włoska odzianemu mężowi.Ten zaś zaczął się jej przyglądać intensywniej, z namysłem jakimś.
- Eliška, bednarzowa córka. Poszła wczoraj po chrust do lasu, wróciła, wyszła jeno zwierzętom w żłoby dać… no i przepadła, w środku wioski. Straszna historia - nie wyglądał na przejętego ani trochę. - Nosferatu czy któregoś z pątników sparło? - zasugerował. - Tak czy siak, pewnie dawno martwa leży.
- Moznaby pomoc? - zasugerowała Anna ujmując Etienne’a pod ramię. - Szkoda dziewczyny.
Oderwała wreszcie wzrok od eleganta.
- Kim on? Nie pasuje tu.
- Euzebio się zowie. Ghul. Sługa jakiegoś włoskiego klechy. Tutaj wielki w Czechach głód na kościelnych dostojników, nikt owieczkom husyckim pasterzyć za bardzo nie chce, bo to owieczki buntownicze i niepokorne z natury. Ściagają wyświęconych z całej Europy, smarując grubo złotem i nadaniami. To i się wampierz jaki trafić musiał. Euzebio umówion tu był z panem swym, a pan dwa tygodnie temu miał zjechać i coś nie zjechał… to się martwi, biedaczysko - Etienne wzruszył ramionami. - Pomagać? Jako chcesz. Ale my swoją dziewkę zagubioną mamy, zdaje się, a czekać co nie ma, aż się pogoda znów załamie.
- Tak, chyba tak. Nie każdy problem na świecie jest moim problemem - skinęła ghulowi zdawkowo na przywitanie, choć podchodzić nie zamierzała. - Chodź dziwne, że tak w okolicy wszyscy znikają.
- W lasach zbójcy lupiny, a w wieży wampir bez własnej trzody… wcale nie dziwne - podsumował Etienne i konie poszedł rychtować. Za Anną cichutko stanął Petros woniejący ostro piwem, zaś do zgromadzonych z kościółka wyszedł ksiądz miejscowy. Młody, tęgawy i o rozlatanym spojrzeniu. Gwar ucichł, poszukiwacze zaginionych dziewek głowy pochylili przed sługą Bożym.
- Eeeee - zaczął ksiądz. - Yyyyyhymmm, ekhe ekhe - odszalnął, ręce splótł wpierw na brzuchu, potem na plecach, spojrzeniami siekł w panice, szukając chyba w tłumie, coby tu rzec. - Niech Bóg, eeeeee… Niechaj wam pomoże… i osłania… i… eeeee… święty Florian takoż.
Dał krok w tył i pośpiesznie prysnął z powrotem.

Zebrani są lekko skonfudowani, ale zaczynają szykować się do wymarszu.
Anna takoż. Czeka na Libora i na Etienne'a by sprowadził jej konia. Szkoda jej bezczynnie w czasie jazdy siedzieć tedy prosi by ghul przerzucił ją przez koński grzbiet i ona w tym czasie zrobi rekonesans okolicy.
No i z Ołdrzychem pomówi.

A Oldrzych utknął w lasach pod Lesną Horą. Sypie tam na całego. Ruszy, jak się przejasni nieco. Oczywiście nakazuje siedzenie na dupie i czekanie na niego na co Anna pierw udaje, że przez tą zamieć słabo go słyszy, a potem wprost mówi, że Jitka może nie mieć czasu aż on zdąży dojechać. Pójdą sami, dołączy jak będzie mógł. Wie dokąd idą, wie po co. Co dzień W kontakcie są. Anna co noc zda mu raport z postępów.
Nie zmniejsza to jego gangrelskiej frustracji. Anna czuję fale furii, które się przez ciało jej męża przelewają. Oni ratują JEGO córkę a on gnije w kryjówce zasypany śniegiem.

Tyle Anna zerknęła przed samym ruszeniem, a jak już była w siodle, podtrykał garbaty grabarz i złapał Aninego konia za wodze.
- Ja wiem, panna, że to nie wy. Ale ktoś mi księdza zaciukał. Uważajcie.
- Jak zginął?
- Ktoś mu kark złamał. I ze schodów zrzucił, że niby sam spadł - sarknął Matoz. - A przedtem podpił nieco… głupi.
- Z trupa pił? - skrzywiła się Anna.
- A kto go tam wie… tak czy siak głupi. Klecha francuską chorobę miał.
- To znaczy jaką? Syfilis?
- Ja nie wiem, panna, co ty do mnie mówisz. Francuską, no.
- Będziemy uważać - Kapadocjanka uchyla szal darowując Nosferatu ostatni łagodny uśmiech, by miał co rozpominać na tym wygwizdowie do końca zimy. - Raz jeszcze dzięki za gościnę. Gdybyś był w okolicy Pragi chętnie cię w zamian ugoszczę.
- Praga śmierdzi - skwitował Matoz kwaśno, a potem palec wyciągnął i pogładził Anine kolano do końskiego boku przytulone. - Była kiedyś droga do Horaku. Szlag wie, czy to nie zarosło, a teraz śnieg nie przysypał. Ale piąć się zaczynała w górę przy witriolejni, gdzie moi Walonowie kwas robili.
Nakreslił, gdzie to.
Anna podziękowała. Ze wskazanego szlaku zamierzała skorzystać.

*

Anna wynosi się nad korony drzew, by ujrzeć dolinę między koronami - strumień albo droga, a dalej wzgórza i skały, coś w rodzaju słupów skalnych. Pogoda - podobna jak u Anny, lekko sypie.
Otokar idzie przez las w głupiej futrzanej czapce z uszami, ciągnie sanie do których się zaprzągł zamiast konia, na saniach ma drewno i jakieś kamulce niezbyt duże. Ciężko powiedzieć, gdzie to dokładnie, ale gdy Anna wynosi się nad korony drzew, to zoczyła dolinę między koronami - strumień albo droga, a dalej wzgórza i skały, coś w rodzaju słupów skalnych.
„Otokar” najpierw w myślach formuje Anna imię likantropa a pewną ckliwość i ciepło niesie z sobą ono. „Przepraszam, że cię niepokoję. To ja, Anna.”
Poderwał głowę z przestrachem, rozglądać się zaczął po zaśnieżonym lesie, jednoczesnie sanie przytrzymując, co się zsuwać zaczęły w dół zbocza.
„Spokojnie, spokojnie…” brzmi łagodnie jak balsam „Nie ma mnie tu ciałem. Duchem jeno cie oglądam. Ale teraz uważaj na sanie...”
Za pasy skórzane złapał, pociągnął swoje brzemię na bok, gdzie pod sosną rozciągała się półka równego terenu. Sapał przy tym jak tur, buchał kłębami oddechu i rozglądać się nie przestawał, nadal spięty, przestraszony głosem rozlegającym się w jego głowie.
„Jestem w okolicy. Zmierzam do wieży pośród lasu, gdzie siedzi wąpierz. Niejaki Vez Horaku. Znasz takiego?”
- Jest taki jak ty? - zapytał po chwili ostrożnie.
„Jest mojego rodzaju, tak.”
- Wiem, gdzie jego siedziba - odparł po dłuższym zastanowieniu, usta skrzywił, jakby coś w nie w smak poszło. - Po co go szukasz?
„Siłą trzyma jedną z nas. Córkę mego męża. Mówi się, że po drodze lupinów w bród. Że łatwo wpaść na nich.”
- To ich ziemia. Nikt z nimi o nią nie walczył. To sobie wzięli. Dziewka ta… ładna, jasnowłosa? Szlachcianka?
„Jasnowłosa” - tylko to się podług Aninego osadu zgadzało, ale by pewność mieć posłała Otokarowi wizerunek Jitki. Jednocześnie w jego myśli sie zanurzyła by zobaczyć kobietę o która mu chodzi ale tez by poczuć co on czuje względem Anny niespodziewanych nawiedzin.

Przede wszystkim jest zaskoczony. Ale nie wrogi. Dowiedział się co nieco o wampirach w międzyczasie i teraz jak Anna go zastrzeliła że ten z Horaku to wampir, to pluje sobie w brodę, żałuje czegoś. Ale Anny to nie dotyczy. Ona jest słowna i honorowa. Zupełnie jak nie wampir i nie jak kobieta. Annie usta mimowolnie gną się kącikami ku górze. A Otokar mrugał, by przepędzić nieoczekiwany powidok Jitkowej fizjonomii.
- Z Żywca ją pamiętam. Nie o nią mi szło. A tej nie widziałem…
„Z Żywca? Jasnowłosą wampirzycę? Aż tak ci w pamięć zapadła ze ją wspominasz przy każdej sposobności?”
- Była tam - zdziwił się. - Widziałem ją z tobą, jak do Jiriego przyjechalyscie.
„A tak, juz pamietam. I w do Żywca Jitka trafiła? Rozmawiałeś z nią tam?”
- Nie. Ten raz jeden ją widziałem. Nigdy potem. Pamiętam twarze. Obrazy. Wzory. Ty nie?
„Chyba jestem rozkojarzona, wybacz. W Żywcu widziałeś szlachciankę, tak? Jasnowłosą. Czemu o niej wspomniałeś?”
- Tej nigdy nie widziałem. Mówią, że ładna. Jasnowłosa. Z rycerskiego rodu. Adele Valdstein z Żelaznego Brodu. Tom wydumał, że o nią ci idzie. Przepadła gdzieś tutaj, na tych wzgórzach. Z pielgrzymką jechała do miejsca, gdzie się Maryja Panna objawiła. Brat jej szuka…
„Wiele osób sie tu gubi” zauważa Anna. „Ale… nie chcę ci kłopotów robić. Myślałam że ty z tutejszą watahą. Że nam pomożesz się do wieży dostać niezauważanymi.”
- Nie jesteś sama? - upewnił się. - Samej tam nie zaprowadzę - zapowiedział twardo.
„Jest ze mną dwóch przyjaciół. Wampir i człowiek. Mój mąż ma dojechać ale wstrzymała go zamieć.”
- Rozejrzysz się za Adele?
„Rozejrzę, obiecuję. Zaprowadzisz nas?”
- Gdzie jesteś?
Nad saniami się nachylił, odpiął dwie deski, a potem pasami swój dobytek do pnia uwiązał, maskować zaczął gałęźmi i śniegiem.
Anna miast powiedzieć, pokazała. Ich z oddalenia i ile od Pielgrzymowic przeszli.

Otokar wytłumaczył, jak dojść do ruin witriolejni. Tam jeden róg budynku się ostał i mogą poczekać, rzekł. Gdy czekali nasypało na dwa palce świeżego śniegu.
Potem gdzieś z góry dobiegł ich trzask. A potem kolejny, niżej na zboczu.
I takie szszsszszsz… szszszszsz…
Anna poderwała się na dziwne dźwięki i poczęła rozglądać dookoła.
-Otokar? - upewniła się szeptem ale na wszelki wypadek przesunęła się do Etienne’a a dłoń zamknęła na rękojeści sztyletu.
Szelest narastał i zbliżał się, i chwilę potem spomiędzy drzew wypadła szparko okutana postać, w fontannie śniegu. Otokar do nóg miał umocowane dwie deski, a w rękach sporą tyczkę, którą balansował podczas jazdy, a teraz, wyhamowawszy, odrzucił. Taksował ich trójkę powoli wzrokiem, by szal ośnieżony odsunąćwreszcie z twarzy.
- Anno.
Schylił się. Odpinał deski od butów.
A Anna biegiem, nieporadnie bo zapadała się w pokładach śniegu, dopadła do niego niczym do dawno niewidzianego przyjaciela. Gdy się wyprostował objęła go rękami i twarz przytuliła na wysokość jego piersi bo wyżej nie sięgała nawet wspięta na czubki butów.
-Radam widzieć cię. Widzieć na prawdę.
- Bym wiedział, bym giezło niedzielne na grzbiet wciągnął - wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale policzek pobliźniony od Anny w stronę lasu obrócił. - Toć cię przyniosło… - pokręcił głową. - Ruszajmy. Tu ktoś nas obaczyć może.
Nachylił się, zdrową stroną twarzy, i cmoknął ją szybko w policzek. Pachniał czymś dziwnym, i dopiero po chwili zrozumiała, czym. Płynnym szkłem.
-Widziałam twój kielich. Najpierw w Pradze, gdzie teraz mój nowy dom, a później w Pielgrzymowicach u Nosferatu, Mateusza - rzuciła na jednym tchu i wyciułała z rękawa obleczony w płótno kawałek szkła ze skrzydłem żurawia. - Po tym cię znalazłam. Widziałam jak szkło dmuchasz. Piękne.
Uśmiechnął się, zerkając na odłamek w jej dłoni, choć na dźwięk imienia i nazwy klanu ściągnął brwi.
- Szkoda, że potrzaskane. Do niczego niezdatne już, przetopić najwyżej można. Pójdźmy. Staniemy na dzień w miejscu, gdzie będziecie bezpieczni. Słońce nie zajrzy tak głęboko pod ziemię.
Anna przytaknęła głową na zgodę.
-A możemy iść i mówić? Chciałam zapytać jak ci się powodzi. Czemu nie jesteś ze swoimi a jako samotny wilk żyjesz? Wiem bo cię obserwowałam. Często. Jak pół roku przeleżałam w barłogu niemocą zgięta. Ale nie miałam śmiałości się odezwać. Życia ci już dość utrułam.
Dała znać reszcie, żeby ruszać ale sama szła na przedzie obok górala mocno ożywiona i uradowana spotkaniem.
-Kto fach ma, ten kraść nie musi.
Zdawało jej się, że jej podglądactwa komentuje, ale dodał po chwili :
-Oni na rozbój chodzą, ja szkło przedaje.
Chyba jednak nie o mus szło, a o chęci do rabunku, których w sobie nie odnalazł i potępiał u innych.
-I nie jestem sam.
-O - starała się zamaskować zdziwienie. - To… dobrze. Samotność nikomu nie służy. Ożeniłeś się?
Zaśmiał się, ale wychwyciła w tym cień goryczy.
- Kto szpetny, ten bogaty być musi, nim w konkury pójdzie. Ale druha tu mam.
- Nie jesteś szpetny - Anna zaprzeczyła gwałtownie. Dłonie zwinęła w pięści. - Masz piękne wnętrze. A te blizny to moja wina i… odwrócę to. Jak tylko odbijemy Jitkę. Każda panna się za tobą obejrzy, będą ci one w konkury chodzić - złapała jego dłoń i uścisnęła chwilę. - A kim ten druh?
- Dajże pokój - zaśmiał się. - Druh mój w sztolni pilnuje - odparł wymijająco. -Tam staniemy.
- Dobrze - nie chciał o nim więcej mówić, Anna nie cisnęła. - Tamte czarcie przedmioty, co cię w chorobę wpędziły… Zniszczyłam wszystkie.
-Wiem. Dlatego rozmawiamy - pokiwał głową i twarz szalem owinal.
- Skąd wiesz?
- Matka czasem wieści śle. Wiem że nikt więcej nie zachorzał.
- No tak - obejrzała się przez ramię na Etienna i Libora. - Idźmy do tej sztolni, dość już cię zagadałam. A jeśli cało z tej wieży ujdziemy to może jeszcze okazja będzie. Może mi nawet pozwolisz parę dni zostać. Poznać się lepiej. Byłabym dobrą przyjaciółką.
- Twoi nie będą z tych przyjaźni radzi. - On się nie obejrzał na towarzyszy Aninych. - Ja to co innego… ja żyję samotnie. Z dala od ciekawskich oczu i języków do osądów prędkich.
- Niech osądzają. Ja i tak zrobię jak uważam.
Zawsze robi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 18-10-2017 o 21:38.
liliel jest offline  
Stary 20-10-2017, 10:08   #10
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Przedzierali się drogą, co zarosnąć już zdążyła jeżynami, krzewami i młodymi drzewkami. Narzekać nie mogła, wszyscy dbali, by jak najmniej ją, jedyną niewiastę, nie doświadczyła mocno ta wędrówka. Nawet Libor… a gdy podawał jej rękę, jednocześnie przydeptując kolczaste pędy przed nią, nachylił się do jej ucha.
- Witriol tu robili, tam w tych ruinach, gdzieśmy czekali… Wiesz, do czego potrzebny kwas siarkowy?
Nie odpowiedziała, nie wiedziała, a przecież i tak ją zaraz w zaaferowaniu swoim oświeci, niezależnie od jej responsu.
- Proch. Może i proch ci Walonowie tu robili…
Oczywiście, proch. I hakownice, te husyckie pukawki, które banda Oldrzychowa tak hołubiła.

Z ciemności wyłoniła się mogiła, kopczyk śniegiem przysypany, z trzema brzozowymi krzyżami zatkniętymi między kamienie. Otokar twarz odsłonił i przeżegnał się.
- Leżeli tu martwi górnicy, jak sztolnię odnalazłem. Zmarli od ran straszliwych. Tom pochował – wyjaśnił. Zdaje się, nieświadomy, z czyich rąk szponiastych, kłów i pazurów Walończyków śmierć najpewniej spotkała.
- Tam, w tych zaroślach, wejście do sztolni.
- A co tu kopali – zaciekawił się Etienne. - Srebro?
- Coś cenniejszego.
- Złoto?
- Kwarc i piryt.

Weszli, konie ciągnąc za sobą. Tuż przy wejściu leżał wywrócony niewielki wagonik, przy nim na bok zgarnięte kości i czaszka końska. Wierzchowce prychać zaczęły niespokojnie nad szczątkami niewidzianego nigdy, lecz jednak pobratymca. Libor szeptał im kojąco w uszy, chrapy gładził, a jego głos niósł się echem po korytarzu.

- Coś tu jest – szepnął Gangrel. - Nie jesteśmy sami.
Anna też to czuła. Wszystkie włosy na karku stanęły jej dęba… Otokar zaś wprzód postąpił.
- Loumire! - zawołał w ciemności. - Loumire!
Nie stało się nic, tylko gdzieś w głębi osypały się drobne kamienie. A potem, wytężając wzrok, zobaczyła to. Maleńką iskierkę światła, płynącą ku nim w mroku, omijającą wężowymi ruchami drewniane stemple. Pojawiała się i znikała, tak że Anna do końca pewna być nie mogła, ani jej położenia, ani tego, czy widzi ją naprawdę. Otokar szeptał coś, proszącym, ale i nieustępliwym tonem, i maleńkie światełko zgasło. Może zniknęło. Może pomknęło w głąb korytarza i ciemności je zdusiły.
- Chodźcie.

Wykusz mieścił się niedaleko wejścia, był nieduży, ale starczyło w nim miejsca dla koni i dla nich. Z boku leżały pozawijane w natłuszczone skóry narzędzia, w tym kilofy. I stosik półprzezroczystych bryłek kwarcowych. Otokar przykląkł i żagiew wraził w przygotowane już na miejscu na ognisko szczapki.
 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172