15-02-2018, 10:42 | #11 |
Reputacja: 1 |
|
16-02-2018, 09:53 | #12 |
Reputacja: 1 |
|
16-02-2018, 22:53 | #13 |
Reputacja: 1 | Anna śledzi figury rozstawione na szachownicy. Bezcielesnym okiem szuka i znajduje. Cyriak siedzi w ogrodzie. Obraz jest nieruchomych Aura pokazuje spokój i zamyślenie. Tyle że aura powinna drgać i być ruchoma, a ta jak namalowana. Nosferatu chce Annę oszukać. I pewnie nie tylko Annę. Botskay dysponuję tą samą mocą. Też podgląda. Też jest złodziejem i Anna domyśla się, że ta atrapa jest dla niego, by nie poznał kroków Cyriaka. Patrzy więc Anna na Helenę. A Helusia goła stoi przy otwartym oknie i pohukuje cichutko. Na balustradzie po chwili ląduje puszczyk. Zrywa się po paru uderzeniach serca. Hela ma aurę jak normalny ghul, z bladymi naleciałościami. Jest jednocześnie zaciekawiona i zaniepokojona Księżna zabawia się tudzież negocjuje horyzontalnie z wytatuowanym najpewniej diabelską sztuką jegomościem. Anna wycofuje się prędko zdegustowana widokiem. Nie lubi Dragomiry jeszcze bardziej. Gangrele zaś chleją i bawią się w głównej sali wieczernej. Tzn wszyscy oprócz świętego Anzelma i jego syna, ci siedzą o suchych pyskach. Cud, że krzyżem nie leżą. Pospolutuje się z nimi trochę Nosferatów, bardzo brzydki Hieronimus treser, oraz nieznany Annie delikwent. Kim on, Anna nie wie. Ciemnowłosy Tremer rozmawia z innym Tremerem, sądząc po stroju. Jest zaniepokojony faktem, że Aurora zaczęła przymilać się do Turków. Bo to niby przeszczepi konflikt Turcy versus chrześcijańska Europa na konflikt między zborami. I może doda ich zmaganiom rumieńców, ale nic dobrego z tego nie wyjdzie. Annie niewiele mówią jego obawy. Zagląda co u Saracenów. Pasza podejmuje krwią bardzo ładną wampirzycę. Sarijah za stanowiskiem poduszkowym podpiera ścianę. Rozmawiają o magach w imperium osmańskim i pozycji klanu Tremere w tymże. Wampirzyca z początku jest nieufna, ale z każdą chwilą pasza coraz bardziej ją uwodzi swoją kunsztowną wymową, dolewa do kielicha raz po raz. Aurora jak rozumie Anna. Pasza ją tytułuje: królowo Saaby a ona z ostrożną przyjemnością pozwala się głaskać komplementami. Hospodar w swych urządzonych z przepychem komnatach rozmawia z niewiastą spowitą w czarne koronki. Poleca jej zająć się grobowcem, bo ten idiota markiz nie dość że nic nie ustalił, to jeszcze dał się zasiec szeryfowi. Kobieta stwierdza, że to było ukartowane, na co hospodar odrzeka, że oczywiście że było. Aura kobiety jest Szarobrązowa naznaczona siecią purpurowych nitki. Czyli depresja i zgorzknienie i skłonności do agresji. Czy mogłaby być Baali? Wygląda raczej na Lasombrę ale wygląd bywa zwodniczy. * Anna wracając do swojej komnaty zwyczajowo już zgarnęła z kuchni tacę z wąpierskimi wiktuałami. Do dzbana zamiast jednak jednego kubka wzięła dwa. Ułożyła tacę na podłodze i uśmiechnęła się do stróżującej Nadjeżdzy. -Dimitriemu krew nosiłam bo tu z głodu usychał - wyjaśniła. - Nie wiem czy ty sie lepiej zabezpieczyłaś. Diablica uśmiechnęła się zwodniczo, przeplotła palce i czerwony sznurek, którym się bawiła, utworzył na jej dłoniach skomplikowaną pajęczynę. - Jak widzę kogoś w wylocie korytarza, to wołam… jeszcze żaden nie odmówił - wyszeptała jak wielką tajemnicę. - Widziałam twojego Gangrela. Piękne łydki, zgrabne racice, ale twarz taka, że tylko worek na głowę. -Zapoznalaś Semena. Będzie ich więcej, nie trać wiary - Anna otworzyła drzwi do swojego pokoju i zniknęła na moment we wnętrzu. Gdy wróciła z trudem targała przez próg duży wygodny fotel z wysokim oparciem. - Szkoda, że mój pan mąż nieobecny. Na nim byś oko z chęcią zawiesiła. Te sznurki to tylko zabawa? Wyglada jak zaklęcia. - Tak troszeczkę, dla zabawy - Nadzieja ściągnęła pełne usta. - Nie mów nikomu. Masz męża? Też kiedyś miałam… przerobiłam go na balistę. Chyba jeszcze nawet działa… Eh, niech ten Dmitri wraca, to i tych książąt co zjechali sobie zapoznam. No i liczę, że wśród owych przestępców co walczyć mają, też Gangrele będą… - paplała radośnie, rada, że wreszcie ma do kogo, skakała z tematu na temat, przy żadnym nie zatrzymując się na dłużej. -Przestępcy jacyś mają walczyć? - Anna wytarła nieistniejący pot na czole i na ostatniej prostej przeciągnęła fotel pod drzwi. - Będzie ci wygodniej niż na zimnym kamieniu. - O tak. Podobno sześciu. A który wygra, temu kara będzie darowana. Hojnie, prawda? Diablica zapadła się z wdzięcznością w fotel, smukłą łydkę zarzuciła na podłokietnik, a przy tej okazji Annie mignęło coś w fałdach spódnicy. Coś jak ogon z rogowym kolcem. -Nie przepadam za takimi atrakcjami - przyznała Anna i usiadła boczkiem na drugim podłokietniku. - Ale wy chyba szkoleni bojowo jesteście, prawda? Siedmioro strażników hospodara. Szepcze sie o was w kuluarach. - Nikt nie jest bezbronny - Nadzieja zmrużyła kocio oczy, palcem obwiniętym czerwonym sznurkiem zakręciła, nim wycelowała go w pierś Anny. - Ty też przecież nie. To jak taniec - rozmarzyła się. - Zawsze lubiłam tańczyć, nawet za życia. -Nie bardzo rozumiem - Anna przykucnęła i rozlała krew do dwóch pucharów. - Nie ma co porównywać mojego klanu z twoim w kwestii bezbronności. Mnie nie stworzono do walki. Starczy na ciebie spojrzeć by wiedzieć, że ciebie tak. Choć Lasombra raczej twemu ojcu doradza niż go zbrojnie ochrania. Jest jedną z siedmiu, jak ty? - Signora Tofana? Owszem… ale papa bardziej na mężach polega. Hieronimusa nam daje za przykład - pokiwała głową poważnie, by podkreślić wagę słów ojcowych. - Mówi, że to przez to, że taki mądry łeb mu się tak rozdął, i wyssał resztę ciała. Pewnie dlatego go nie odmienił, boby um uciekł ze szczętem - wysunęła podejrzenie. - Sprytny on bardzo. Jak mnie wilkołak łońskiego roku pochlastał, i nawet tatko nogi mi naprawić nie mógł, bo wszystko się rozpadało, to mi Hieronimus na śrubach deszczułki takie umocował. Nawet chodzić na tym mogłam, jak się nieco zarosło… a teraz i śladu nie ma! Co rzekłszy, podwinęła spódnicę, okazując aż po udo smukłą nogę, a przy okazji i ogon, kołyszący się lekko jak u zaciekawionego kota. - Ale ja to go nie lubię. -Opiekun bestii - Anna pokiwala głowa i musnęła ogon zaciekawiona. - Po co wam ten nosorożec? Musiało być trudnym go tu przytaczać z Siedmiogrodu. I jakie jeszcze ciekawe bestie macie? Moze mnie kiedyś odprowadzisz po waszym Zwierzyńcu? Na to Nadzieja klasnęła w ręce z uciechu, ogon pokryty delikatnym meszkiem wysmyrgnął się spod Aninej dłoni. - To przedni pomysł. Tatko z rogacza wielce dumny… jeno że tam paskudztwa Hieronimusa jeszcze - zmartwiła się, usta skrzywiła z niesmakiem. - Naprawdę bardzo, bardzo obrzydliwe. I śmierdzą. Lepiej nie patrzeć, bo się potem śnią. Ale może papa rogacza wyprowadzi i wszystkim się pochwali? - zadumała się. -Mógłby - Anna przyznała że to przednia myśl. - Tym bardziej, że pewnie niarad po dzisiejszym pojedynku. Brak ci De Mortaina? - A to ktoś go ubił? - zmartwiła się Nadzieja. - Szkoda… zawsze był dla mnie miły. -Ano ubił. Ale trochę jego wina, palił się do tego pojedynku jak podlotek. Ale cóż się spodziewać, że przegrał skoro aspiracji by dołączyć do wspaniałej siódemki nie wypełnił. Widać nie był dość dobry. Opowiesz ty mi o nich? Ktoś urodny tam jest? Urodniejszy niż Hieronimus? - Brat mój Ders - oczy Nadziei przymgliły się lekko. - Choć się na ten bal nie postarał zbytnio. Ale wszak ojca przyćmić nie chciał. -Nie postarał, znaczy twarzy sobie nie dorzeźbił jak marzenie? - Anna upiła mały łyczek z pucharu. - Ciemne włosy, kręcone, mnisia szata, to on? - Nie wyrzeźbił, ale potrafi - zapewniła Diablica gorąco i rozpłynęła się całkiem, rozmemłała na miękko, ale zdało się Annie, że kąciki pięknie wykrojonych ust w dół się gną z jakowegoś smutku. - Ni w mieczu, ni w łuku nikt mu nie dorówna, chyba że tatko. A jak na lirze pięknie gra! Te szaty dzisiejsze to skromne, ale zobaczysz jeszcze… Ders się malował jako najdoskonalsze dzieło Boga, a przy tym mąż pełen talentów i wszelkich zalet, najwspanialszy brat, jakiego siostra mogłaby nie tylko pragnąć, ale i wyimaginować sobie z najskrytszych pragnień. - Mówiłaś, że nie do walki cię stworzono. A do czego? - przerwała peany na cześć Dersa. -Jestem nudnym molem książkowym. Znam się na ziołach, czasem tez wieszczę. Walczyć, nie walczę nigdy. Ale z radością mnie w tym wyręcza pan małżonek i jego gangrelska wataha. A powiedz ty mi, skoro ty taka twarda jak żelazo i na urazy odporna, czy ciebie ogień się ima? Szukam kogoś kto by mi pomógł z czymś, ale do tego odporność na płomienie mi potrzebna… - To powodzenia! Na ogień nie ma mocnych, nie znajdziesz takiego… Wieszczysz? Powróżysz mi? I dłoń o pięknym zarysie znalazła się tuż przed Aniną twarzą, przebierając smukłymi palcami. Anna ujęła jej dłoń i się uśmiechnęła. -Obawiam się, że to tak nie działa. Nie mam nad tym kontroli. Niezbyt jestem przydatną osóbką. A ta siódemka waleczna to prócz ciebie i Derna zawiera jeszcze jakichś diablich dziedziców? - Anna brnęła w temat diablicg strażników. - Och nie. Ojciec nie ma więcej dzieci. Może Helenę zmieni… - rozmyślała Nadia, a rękę Ani ze swoją uplatała czerwoną tasiemką. - Ale to potrwa jeszcze. Ja całe lata byłam śmiertelną żonką. Szkoda, że nie potrafisz wywróżyć przyszłości - posmutniała na moment. - Hieronimus potrafi, ale by zaraz tatce powtórzył, żem pytała. -Pomyślę o tobie przed snem, może coś i wyśnię - pocieszyła ją Anna i poczochrała czule włosy na czubku głowy. - Lubię cię, jesteś bezpośrednia i spontaniczna. Diabły rzadko takie są. Chyba innaś niż nowa żona? Nie jesteś… zazdrosna? Ze cie zastąpiła? - Teraz mam więcej czasu i wolności - uśmiechnęła się i głowę rogatą do głaskania nachyliła. - Mogę robić co chcę. Prawie. Pewnie, to wielki zaszczyt żoną ojcową być. Ale i obowiązek ciężki. Raczej się nie nadaję. I raczej nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia. -Czemuż obowiązek ciężki? Chyba jedynie reprezentacyjny a tobie do reprezentacji niczego nie brakuje. Cudna jesteś i nader miła. Gdybym mogła kiedyś mieć siostrę, chciałabym by ciebie przypominala. - A bo to siedzieć trzeba, na owych naradach, z brzuchem wciągniętym, a tam wszyscy kłamią albo chcą czegoś. A potem - pod klucz. Albo tatce przy pracy asystować. Ale cośmy się pobawili, to moje - zaśmiała się cichutko. - Grajków mi spraszał a śpiewaków, tańcowaliśmy noce całe! A raz to namówiłam go - i żeśmy precz uciekli. Dwór zostawili, i wędrowali od zamku do zamku w przebraniu, a po lasach ojciec roślinom kazał, by się w obrazki cudne zwijały. Teraz to tak nie robi… i zabaw takich nie ma już, od kiedy Helenę ma. Pewnie martwi się, bo ona taka - zerknęła na drzwi i dokończyła szeptem - jak kij od miotły. Anna położyła palec na ustach i głowę nadstawiła by zobaczyć kto idzie. Po schodach piął się energicznymi susami rzeczony Ders, najzłotszy z braci świata. Anna zamilkła, zamarła i czekała na rozwój wypadków. Tzimisce rozjaśnił się w uśmiechu, który nie dla Anny był przeznaczony. Siostrę bynajmniej nie po bratersku w usta ucałował, rzekł kilka słów po rusku, na co Nadzieja oplotła go ramionami jak bluszcz i pomknęła w stronę schodów, przez ramię Annie rzucając, że jeszcze się zobaczą. A Ders podparł ścianę, poddając Annę drobiazgowym oględzinom. Mimo tego, wzrok nie wydawał się nachalny. Anna suknię arabską otrzepała choć nie było z czego, zerwała się na równe nogi. -To… mój fotel - dla podkreślenia własności rączkę wsparła na oparciu. - To znaczy, moge ci go użyczyć tak jak użyczyłam twojej… siostrze? - Trochę to było dla Anny zagmatwane, że córka z ojcem i siostra z bratem… I chyba tą naiwną dziewczęcą dezorientację było znać w jej sarnich błękitnych oczach. - Z chęcią skorzystam - głos miał głęboki ale cichy. Nachylił się po zapomniany czerwony sznurek porzucony na posadzce, do nozdrzy go przytknął na moment, nim w rekaw schował. - Dzięki ci, pani Anno. Uwadze Anny nie umknęło, ze znał jej imię. Głowę przekrzywiła i aurę diabła obejrzała a także jego powierzchowne myśli. A te były rozjaśnione i promienne po kontakcie z siostrą, choć ta radość przygasała jak zostawiony na kamieniu węgielek, a pod spodem kryła się gorycz i tęsknota. Dumał też, kto i kiedy, i w jakim zakresie Aniną twarz rzeźbił, bo że to miało miejsce, był pewien. -Ona jest bardzo miła. Nadia. Wróci jeszcze czy ty ją na stałe zastąpisz? - To miejsce Dmitrija i jego zadanie - rozłożył dłonie. - Lecz ma siostra zapewne nie będzie miała nic naprzeciw odwiedzinom. Mieszkamy piętro niżej… Winienem się przedstawić? -Ders, syn Stefana Botskay - dopowiedziała Anna. - Jeden z siedmiu strażników, ukochany Nadjeżdży, jak przypuszczam. - W istocie jesteś Złodziejką - uśmiechnął się szybko, podobnie jak siostra. Przysiadł na piętach, plecami wspierając się o ścianę. - I lennikiem Skrzyńskich. Rada jesteś ze służby? Anna otworzyła usta jak ryba. -To bardziej… współpraca i ochrona wzajemnych interesów - wyjaśniła. - Kto ci powiedział, żem ich lenniczką? To dość świeża sprawa. - Czy nie zarządzasz ziemią w ich imieniu? Od dość dawna? - wysnuł z rękawa czerwony sznurek i rozsnuł go na palcach. Wzór hipnotyzował, choć nie był tak skomplikowany jak te, które bez wysiłku tworzyła Nadia. -Tak, zasiedziałam się na ziemiach Bożywoja dość długo. To kto zdradza moje sekrety? - zamaskowała niewiedzę uśmiechem. - Kochana Gertruda? Anna zawiesiła wzrok na czerwonym sznurku. Musnęła go palcem niby niechcący odwołując się do swych mocy by poznać przeznaczenie przedmiotu. Botskay ponoć wyznawał sie w kabale, i czerwone sznurki byłyby nią chyba jakoś związane. Kiedyś musiała o tym czytać… Sznurek nie był czerwony od barwników roślinnych. Był czerwony, bo hospodar nasączył go własną krwią. Dla swej córki, zbyt beztroskiej i naiwnej, by ułatwić jej wieczne trwanie w świecie pełnym demonów, z których każdy był chytrzejszy od niej. Coś wiło się między włóknami. Nie żywego, ale i nie martwego, niematerialnego. - Nie miałem jeszcze przyjemności - Ders momentalnie oplótł sznurkiem i jej palec, tworząc nowy wzór. - Lecz Tzimisce nie odda swej ziemi nikomu, kto nie cieszy się jego przyjaźnią i zaufaniem. -Tak. Tak sądzę, że mnie i rodzinę Skrzyńskich coś takiego łączy - rzekła na odczepnego, skoro i on nie chciał jej podać źródeł. Spojrzała na swój splątany sznurkiem palec. - Co to za znak i co czyni? Zwiąże mnie dla odmiany z siedmiogrodzkimi diabłami? - Jakie to byłoby proste - uśmiechnął się. - Lecz nie ma takich cudów. Nie miej mi za złe. Naprawdę nie wiedziałem, że złożyli ci ofertę, dopóki sama tego nie powiedziałaś. Anny uśmiech nawet nie drgnął. -Dlaczego miałbyś sie interesować taka plotką jak ja i złożonymi mi ofertami? - Płotki dość odważne - pozakładał pętle na jej palce, dzięki czemu wyzwolił jedną dłoń - by podpłynąć do krakena i mówić mu, co winien czynić a czego nie, zawsze mnie interesują. Płotki dość mądre, by zbić się w ławicę tym bardziej. Nawinął na palec kosmyk włosów wampirzycy i kciukiem musnął policzek. - To nie był Bożywoj - stwierdził, nie zapytał. - On nie jest artystą, brakuje mu bożej iskry. Anna cofnęła głowę. -Zaczynam się zastanawiać, kto tu jest złodziejem tajemnic, ja czy ty? Co do plotek pominąłeś inną prawidłowość. Kraken je połyka i nawet nie wie czemu zniknęły. Jak pan De Mortain. Czy ktoś po nim zapłakał? - Mortaina zabiła jego własna wyrywność - w głosie Dersa nie było cienia żalu. - Zapewne niektórym będzie go brak, ale uwierz mi, łzy za nim już wylano. Z innych powodów niż smutek po jego śmierci. -Wiedziałeś panie, że zabił jednego z was? Myślałam, że są takie czyny jakich diabły nie wybaczają. Nie wspominając o tym, że karmił Helenę swoją toreadorską mocą, która nakazuje uwielbiać. Może ona płacze? A ojciec twój winien rad być, że się go pozbył. Takim jak on nigdy nie wolno ufać, bo pójdą tam gdzie zwietrzą lepszy interes. Wiadomośc o diablozimie nie wywołała żadnej reakcji, za to słowa o Helenie skrzetnie skrytą irytację. - Cóż, teraz już nigdzie nie pójdzie. A ty znowu dyktujesz krakenowi, co ma czuć, tym razem. - Moment, bo sie pogubiłam. Twojemu krakenowi czy mojemu? - oblizała słodko usta. - Jestem troche chaotyczna w mym postępowaniu, pewnie dlatego na zawsze pozostanę plotką. Ale możesz rzec Lasombrze, że to było ustawione. Widać księżnej aż tak bardzo nie zależy na sojuszu, tylko… po co wobec tego was zaprosiła? - W tym zamku kraken jest tylko jeden - odrzekł z łagodnym uśmiechem. - Zaś signora Tofana na tyle dobrze zna namiętności, które szarpią i nieumarłymi, że wiedziała, że zmianę w pojedynku ustawiono, nim padły pierwsze ciosy. Wplótł znowu palce w sznurek, tym razem węzeł był skomplikowany i przestrzenny. - A księżna zrobi wszystko, by ten sojusz doszedł do skutku. - Taaak, wiem - skrzywiła się Anna. - Jest tak bardzo pozbawiona finezji ze desperacja rozkłada jej nogi przed twoim wytatuowanym druhem. I nasz rację co do krakena. Jest jeden a imię jego Bozywoj - zatrzepotała uroczo rzęskami. Ręce plączące sznurek drgnęły niekontrolowanie. - Zdaje się, iż to jednak coś więcej niż wspólnota interesów - przyganił jej z usmiechem. - Cóż, możliwe - zaśmiała się perliście. - Kocham go - wyznała uroczyście ale zaraz potarła skroń. - Albo paszę? Nie, nie - pacnęła się w czoło. - Przecież ja jestem zamężna! Czasem wszystko mi się myli - zatoczyła palcem pętle wokół skroni. - Małżeństwo to szlachetne powołanie. I wysoko sobie je cenię - odparł spokojnie. Pociągnął palcem i dwie z pętli przewędrowały z Aninej dłoni na jego. - A wie pan co ja sobie cenie? Drogie stroje i prezenty. Uważam, ze to wartości szalenie niedocenione. - Anna złożyła usta w ciup. Ostentacyjnie przyłożyła wierzch dłoni i oczko pierścionka do diablej ręki. - No i moze jeszcze nosorożce… Bozywoj nie ma nosorożca, to karygodne. Dygneła jak nieprzyuczona służka. - Jakies dobre rady na koniec herbatki? Diabla prawica spadła na jej dłoń, docisnęła palec z pierścionkiem do skóry, i nie stało się nic. - Tak. Nie udawaj Drahomiry, Anno. To ci nie pasuje do koloru oczu. Jak przestaniesz, wtedy rozważę prezenty i drobne dowody wdzięczności za to, że przestałaś, gdym uprzejmie prosił. Ostatnie pętle zsunęły się jak wąż z jej dłoni, Diabeł podniósł się gibko i zasiadł w zaoferowanym tak hojnie fotelu. - Mylisz sie, nie udaje księżnej. Nie jestem bogata, nie znam sie na polityce, nie staram sie zadowolić twego ojca. Powidz wiec… skąd to porównanie? - Ostatnie akty twego przedstawienia były nader siermiężne. I zdaje się miały mnie zniechęcić. Udało się. Zarzucił nogę na nogę, a w fotelu rozsiadł się jak władca na tronie, nie jak strażnik pod drzwiami. - Moze dlatego ze sie z nimi nie kryłam - wzruszyła ramionami. - Wierz lub nie ale w moim pierścieniu mieszka duch. Mówi mi kto jest dobry a kto zły. De Mortain był zły - stwierdziła z uporem dziecka. - Niezaprzeczalnie - skinął jej. - Do zobaczenia, Anno. - Nie zapytasz co powiedział o tobie? - Nie pytam duchów o zdanie. Rozkazuję im. - Ja nie lubię rozkazywać nikomu. A teraz jeśli wybaczysz… - uśmiechnęła się przepraszająco i zaczęła cofać korytarzem. - Wybaczysz, szalonym wybacza się więcej. * Kwadrans później, gdy Ania była już gotowa do wyjścia, z wyszykowaną księgą obłożoną w skrawek jedwabiu, na korytarzu wszczął się rwetes. Jakiś mężczyzna krzyknął, a potem był nieludzki łomot i jęk. Jakaś kobieta błaga po rusku. Anna wypuszcza się duchem na zwiady, tak jest bezpieczniej. A tam fotel leży rozbity w drzazgi. Drzwi do pokoju Heleny są otwarte. Do górnej części framugi Ders dociska dłoń Dmitrija. Ciało Gangrela w tym miejscu rozplywa się jak kałuża, tkanka wsiaka i zespala się z drewnem i kamieniem. Gangrel wrzeszczy. Na ramieniu Dersa wisi Helena zanosi się szlochem i błaga. I Ania ruski na tyle rozumie, że wie, że nazywa Dersa Panem mężem. Anna wróciła do ciała i z impetem dawaj, wyrwała na korytarz. Dopadła do kotłującej się trójki i objęła kruchą rączką nadgarstek diabła. - Błagam, niech pan przestanie. Pan go zabije - i by zyskać jego uwagę i przebić się przez furię zakończyła miękko i łagodnie wypowiedzianym imieniem. - Balincie, proszę. Wolno rozchylił palce. Dmitrij zawisł na ręce wrośniętej w nadproże jak Jezus na krzyżu na Golgocie. Helena osunęła się na kolana i zaczęła całować jego buty, a hospodar w ciele swego syna kantem dłoni naparł na Anny ramię, by mu się z drogi usunęła. Anna poddała się jego sile i nastąpiła krok w tył starając się jedynie nie przewrócić. Już pluła sobie w brodę za wszystko to co powiedziała, myśląc że to Ders. Czy Balint uwierzył, że ma niepokolei w głowie? Czy poczuł się obrażony, że uznała Bożywoja jedyną istotną figurę we Frydlancie? Na pewno. Znała już diabły na tyle, by poznać jacy są przewrażliwieni głownie na swoim punkcie. Anna poczekała aż Botskay zniknie za rogiem i poczęła kląć szpetnie, jak się nauczyła będąc córką grabarza. Podeszła do Gangrela, gapiąc sie na jego wrośnięte w drzewo ręce i zalała ją fala bezradności. - Powinnam cię odciąć? Co robić? - krzyknęła do Dimitrija. - Powiedz coś! Głowę uniósł krzywo. - Zamknij Helenę w jej klatce - wydusił. - Nie ruszaj mnie. Anna starała się dźwignąć rudowłosą i choć tamta była drobna to okazała się dla Anny nie lada wyzwaniem. Dopiero gdy spaliła krew zaciągnęła ją do jej Komnaty i usadziła na krześle. - Clotilde! - Wydarła się wystawiając głowę za drzwi. - Przynieś moja nocną koszulę i zaparz herbaty! Gdy tamta przybiegła Anna ubrała roztrzęsioną kobietę bo jej nagość potęgowała rolę ofiary. - Skąd? - zapytała twardo. - Skąd wiedziałaś, że to on? - Podsłuchiwałam - wymamrotała Helena. - Przez drzwi. Bawił się jak kot. Ders taki nie jest. Anna wcisnęła jej w dłonie ciepła filiżankę. - Czy ty i Gangrel… czy on cię hołubi? Helena aż przestała szczękac zębami o porcelanę, oczy jej się zwezily. - Jestem żoną hospodara - sapnęła z oburzeniem. - To mój strażnik, niższy klan. Kłamała naprawdę dobrze. Gdyby nie gwałtowne sceny pod drzwiami, może i by jej Anna uwierzyła. - Chcesz żeby wyżył? Zginąłby gdybym w porę nie przyszła. Czuj sobie co chcesz, w środku i on tak samo ale na zewnątrz nic nie pokazuj, rozumiesz? - Anna westchnęła. - Piłaś jego krew? To on cie nauczył rozkazywać ptakom? - Co za obrzydliwe insynuacje! Wszystko powiem mężowi - rudowlosa zadarła dumnie podbródek. - Przecież wiesz, że on wie. Po cóż w przeciwnym razie by w taki gniew wpadł. Poza tym nie kłam mnie więcej, i tak czytam w twojej głowie jak w otwartej księdze. Powtórzę, jak bardzo ci zależy żeby on żył? Helena rozejrzała się plochliwie, dłonią szybko usta zakryła i tknela palcem skroni. - Oczywiście że chcę, żeby żył. To dobry woj i wierny sługa, a dać się ponieść glodowi to niewielki wystepek u wampira. Ale te kłamstwa, doprawdy… to pewnie markiz je rozpuszczal! - Mój Boże, czyim ghulem ty naprawdę jestes, męża czy Gangrela? - Anna przez cały czas grzebała w głowie Heleny żeby dokopać się prawdy. - Powiedz jedno, dlaczego Botskay cię wybrał? Pomimo mankamentów twojej skóry czy właśnie z ich powodu? A w głowie dziewczyny dudnilo jakby kościelne dzwony biły. Nie mów nic na głos, on może słuchać. Nic nie wie, ubilby na miejscu i mnie, i jego. Pomóż nam, pomóż. Chcemy uciec. Tu nie jego ziemia. Miną lata nim będzie tu pewny siebie jak w domu. W głowie Heleny naprawdę dudnily dzwony. Dzwonili na komplete. A nowicjuszka Marica, zamiast spieszyć do refrektarza, linę spuszczala w dół po klasztornym murze, gdzie na dole bielalo blade oblicze Gangrela. - Wybrał mnie bo taką miał wolę… nie muszę z tobą rozmawiać! To moja komnata! Wyjdź! „Pomyślę. Daj mi czas” - Anna posłała jej do głowy pojedyncza myśl. „Teraz muszę iść.” Anna zamyka dziewczynę w komnacie, klucz w zamku przekręca i tenże wsuwa do kieszeni Gangrela. |
17-02-2018, 14:58 | #14 |
Reputacja: 1 | Przed wyjściem zerknęła duchem do pustego pokoju obok. Przestronne komnaty spowijała ciemność, a powietrze miało świeży i przyjemny zapach cechujący niedawno wywietrzone pomieszczenia. Wszystko lśniło czystością, było też o wiele bardziej wystawne niż wyposażenie komnatki Anny czy nawet Heleny. I puste. Kimkolwiek był dostojny gość, jeszcze nie przybył. |
14-03-2018, 22:18 | #15 |
Reputacja: 1 | Annę zamurowało na widok dwóch osób, których się tu bynajmniej nie spodziewała. Tremerkę już kojarzyła z powodu swoich rozlicznych duchowych podróży, mężczyzna był jej obcy ale, nie wiedzieć czemu pomyślała od razu, że pusta Komnata jest przeznaczona jemu. Anna stała tak jeszcze chwilę, obróciła się na pięcie by zrejterować, potem obróciła się znowu pomna, że on ją dostrzegł więc już nie ma sensu, pomyślała zaraz, że nie wypada przeszkadzać więc znów spojrzała za plecy, a potem że przecież ma tu swoje sprawy i pasuje ich stąd przepłoszyć, gdy sie wycofa mogą tu debatować wieki. Chyba, że… Mężczyzna raczej na Tremera nie wyglądał choć… Anna zdała sobie sprawę, że nigdy Tycho nie widziała. Ostatecznie po długich chwilach wahania spojrzała na obcego i dygnęła niezbyt wprawnie. -Nie chciałam przeszkadzać… - wymamrotała niewyraźnie. - To sala karciana, prawda? Ja… chciałam grać w karty. - To tuż obok - odezwał się mężczyzna, a Tremerka odwróciła się, by sobie obejrzeć niespodziewanego gościa. - Za tą kolumną w prawo. -Ach tak, dziękuję. - Ale zamiast iść do wskazanej sali Anna podeszła do tamtej dwójki. - Mam wrażenie, że będziemy sąsiadami. Czasem wieszczę - wyjaśniła z ciepłym uśmiechem i dygnęła raz jeszcze wyciągając dłoń w stronę mężczyzny. - Anna Złodziejka. Pan chyba przybył dziś, prawda? - Wczoraj. Lecz zatrzymałem się poza zamkiem. Gerhard Czarny, książę na Kamiennym Lesie. Nachylił się do jej dłoni, musnął ustami kostki palców, a gdy się podniósł, przedstawił towarzyszkę. - Aurora, przełożona zboru Tremere. Ta zaś wyciągnęła rękę. - Laurentin wiele o tobie mówił. - Mam nadzieje, że nic bardzo złego. - Anna uścisnęła dłoń Tremerki. - Slyszalam, ze zaangażował się w spory między zborami choć nie wtajemniczał mnie w szczegóły. Kiedy Tremerka obróciła Aniną dłoń by przyjrzeć się pierścionkowi Kapadocjanka dodała. - Pani jest biegła w badaniu magicznych przedmiotów? Mam jeden do którego potrzeba mi wyjaśnień. Ale to delikatna sprawa. - To raczej nieszkodliwy bzik niż głębokie poznanie istoty rzeczy - zaśmiała się Aurora. - Lecz zerknąć zawsze mogę. - Ta Anna? - Zreflektowal się Gerhard - Która wygnała precz upiora z Vez Horaku? - Tak, to ja - potwierdziła Kapadocjanka nieco skrępowana. - Tak się poznaliśmy z Laurentinem i odtąd przyjaźnimy. Przeniosła wzrok na Aurorę. - Wobec tego wpadniemy do pani z tym drobnym przedmiotem. A do pana sąsiada może też się wproszę jeśli się oczywiście nie pomyliłam i jesteśmy sąsiadami. Ach tak, i proszę uważać na Gangrela. Pan Botskay… chyba złączył go z futryną drzwi. To wygląda dość makabrycznie. - Połączył… czemu zrobił coś takiego? - spytał Gerhard, marszcząc brwi. - Chyba niezbyt dobrze pilnował jego zamkniętej w wieży żony - wyjaśniła pokrótce. - Ktoś ją porwał? - Nie ale odszedł ze stanowiska. - Anna zaczęła się zastanawiać ile jeszcze może trwać ich pogadanka i gdzie jest Tycho. - Ja… chyba już lepiej pójdę. I tak wtrąciłam się nieproszona. Pożegnali się oboje, książę zapewnił, że z przyjemnością spędzi z Anią parę chwil, a Aurora zaprosiła Anię i Laurentina na “mały pokaz możliwości zboru”. Anna czekała potem aż sobie pójdą podsłuchując duchową formą. Gerhard spytał, kogo Anna popiera. Tremerka na to, że właściwie nie wie, spyta się Laurentina. Zapytała, czy Gerhard ma zawieszenie broni z Cudką, ten odparł, że jak w każdę żniwia, sianokosy i strzyżę owiec. Umówili się na rozmowę w komnatach Gerharda, jak już jakieś zostaną mu przydzielone, on pocałował ją w rękę, odprowadził do wyjścia do ogrodu. Anna mogła wreszcie iść do ukrytej komnaty gdzie czekało umówione spotkanie. Niewielkie pomieszczenie być może kiedyś było kaplicą zamkową, gdyż z jednej strony posiadało podwyższenie, do którego prowadziły trzy płaskie stopnie, dwa płytkie boczne wykusze, a świetliki miały kształt krzyża. Anna widziała to wszystko, choć wewnątrz nie paliło się żadne światło. Anna stanęła pośrodku Komnaty i czekała na umówionego gościa. Owinięta w czarną materię księga spoczywała pod jej pachą. Nie mogłaby rzec, że nie jest zdenerwowana. Drzwi skrzypnely. Zamajaczyl w nich zarys sylwetki i Anna przez moment miała wrażenie, że to znowu jakaś pomyłka, że do komnaty zawędrował ktoś, kogo tu być nie powinno. Młody lokaj uśmiechnął się do niej cokolwiek trwozliwie, uklonil się i pośrodku pomieszczenia ustawił niewielki trojnog z drucianych części, które jedną po drugiej dobywal zza pazuchy. Na szczycie osadzil przejrzysty, duży kryształ… i cofnął się pod ścianę. Anna odczekała chwile aż zamigitał kryształ i pojawiła sie nad nim mglista sylwetka. - Pan Tycho jak mniemam - odezwała się cichutko. Jej głos zabrzmiał niemal lękliwie w jej własnych uszach. To dobrze, niemożliwym by wielki Tremer obawiał sie takiego dziewczątka. - Mam księgę.* Zwiewna postać poruszała ustami, lecz nie było słychać nijakiego dźwięku. Sługa odkleił się od ściany, poprawił kryształ w uchwycie. - Czy teraz się słyszymy? Ja widzę panią i słyszę dość wyraźnie. Nie chciałbym być źle zrozumiany… - zaplótł dłonie na piersi, tuż pod amuletem rzeźbionym w czaszki i okultystyczne symbole. -Teraz sie słyszymy - przyznała zastanawiając się czy otoczył jakimś rodzajem magicznej bariery. Rodziło się też pytanie czy przez taką ktoś mógłby przejść w jakąkolwiek stronę. Najlepiej zakładać najgorsze, ze jest sama. - Mówiłam, że mam księgę. Chcę ją wymienić na nóż z kościaną rączką. Nóż zabijający upiory. - Tak, przekazano mi to. Pokaż księgę. Dziesiąta strona i piętnasta od końca. Twarz Tycho zdeformowała się, jakby nachylił się niżej nad niewielkim otworem i jego gębą zasłoniła resztę sylwetki. - Przed kryształem proszę. Anna podeszła bliżej do mężczyzny, na bliżej nieokreślonym meblu okrytym białym prześcieradłem ułożyła księgę. Odwinęła materiał by Tycho zobaczył obwolutę. -Proszę pokazać sztylet. Strony oglądał długo, kiwając raz po raz rozdętą głową. Potem znów wyprostował się, głowa zmalała, a dla odmiany urosła dłoń, dzierżąca dobyty z buta długi, cienki sztylet o rękojeści z pożółkniętej ze starości kości. Obraz był zbyt niewyraźny, ale zdawało się, że na kości wryto jakoweś znaki. Anna chciała wziąć rzecz do ręki by oglądnąć ale jej ręka przeszła przezeń jak przez mgłę. Podniosła oczy na Tycho. -Nie tak się umawialiśmy. - Moja droga, jestem dość sławny w tych okolicach. Zaś ty z tego co mi wiadomo jesteś związana z kimś, kto żywi do mnie nieuzasadnioną nienawiść. -Nieuzasadnioną? Nie jesteś winny śmierci Nataly? - Anna spróbowała dojrzeć aurę i skupić się na wczytaniu kłamstw. - Ubolewałem nad jej końcem nie mniej niż Laurentin - Tycho posmutniał, długie wąsy obwisły. - Jednak gdy zostałem zaatakowany, musiałem ratować przede wszystkim siebie. -W takim razie kto według ciebie to zrobił? - Aurora - skrzywił się. - Jeśli nie osobiście, to rękami kogoś ze swego zboru. -Jaki miałaby powód? - Zbory Kryształowej Gwiazdy i Jednorożca nie potrzebują dodatkowych powodów, aby pogłębiać swój konflikt. -Nie bardzo pojmuje. Właściwie do którego ze zborów należała Nataly? - Anna postanowiła jednak w temat wniknąć skoro juz sie za niego brała. - Była Salamandrą - westchnął Tycho. - Ten zbór już nie istnieje. Księżna do spółki z szeryfem obwiniali ich o każdy pożar w mieście… a wszak nie trzeba mieć w symbolu zboru ognistego jaszczura, by krzesać zarzewie. Niejednemu psu wszak Burek - żachnął się. - Najlepszy dowód, że Tremerzy z rozwiązanego zboru podołączali do innych. Ale teraz wszak nazywają się inaczej, więc w odczuciu księżnej załatwiło to chyba sprawę - wydął usta z pogardą. -Nadal nie rozumiem dlaczego Aurora miałaby zabijać Nataly. Nie była we wrogim jej zborze, bo z tego co wiem niechęcią pała jedynie Gwiazda do Jednorożca, tak? Nijak jej Nataly nie zagrażała. To nielogiczne. Zaśmiał się nieprzyjemnie. - Przyjaźnie między zborami w Pradze są doraźne, krótkotrwałe i fałszywe. Rad jestem, że mam to już za sobą. W cywilizowanych miastach, gdzie rządza cywilizowani ksiażęta, wyglada to zupełnie inaczej. -Czyli rozumiem, że przeniosłeś się z Pragi na dobre. Ku cywilizacji czyli na zachód. Paryż? Rzym? Wiedeń? - Anna zaplotła dłonie na piersi. - Czyli prawdopodobnie nawet cię nie ma w Pradze, podróż trwałaby dłużej. Jak więc wyobrażasz sobie tę wymianę? - Wiedeń to wspaniałe miasto - rozmarzył się. - Zdolny mag szybko znajduje tam możnych protektorów, a wszak należę do największych okultystów naszej epoki. A wymiany dokonamy we Frydlancie, z czymże tu czekać, chyba cena obopólnie nas zadowala? -Nie ma na co czekać - przyznała mu rację. - Jeszcze jedno pytanie. Kamienica z chimerą. Co to za miejsce? Byłeś tam, widziałam cię w wizji i znalazłam spalona do połowy kartę Tarota. - Dom Georga Barescha? - zdziwił się Tremere. - A tak, byłem tam wielokrotnie. Czyżbym był oskarżony o ten pożar, dla odmiany? -Bynajmniej. Po prostu ciekawi mnie ta osoba. Co możesz mi o nim powiedzieć? - Podrzędny talent, nie należał do żadnego zboru - w głosie Tycho wybrzmiała pogarda. - Zbierał księgi i rękopisy, na kopy. Często nie miał nawet pojęcia, co posiada. -I gdzie teraz jest? Zginął w pożarze kamienicy? - Tak sądzę - skrzywił się. - Ale kogo to obchodzi… to nie był nikt wart twej uwagi. Sam zaś wyprostował się dumnie. Ani chybi uważał się za najbardziej godnego. -No dobrze, do rzeczy więc. Jak przeprowadzimy wymianę? - rzecz jasna, spotkamy się raz jeszcze. W labiryncie. Idąc od wejścia skręcisz cztery razy w lewo. Będzie tam czekał sługa, który przekaże ci dalsze instrukcje. -W porządku, tak zrobię. Anna odczekała chwile czy projekcja sie rozwieje czy zamierza jej do labiryntu towarzyszyć. Widmowy Tycho ukłonił się grzecznie. Wisiał w powietrzu, dopóki sługa nie zdjął kryształu z trójnoga. Po rozmontowaniu trójnoga lokaj wyszedł, a po chwili z ciemnego kąta rozszedł się głos Matoza. - To się, prawda, narobiło. - To kłamca i morderca - wściekł się Laurentin, ciągle niewidoczny. -Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? Jego śmierci nawet jeśli nie masz pewności, że to on jest winny? - zapytała Anna z głuchym westchnieniem. - Druga okazja może się nie trafić choć, jeśli moje rady coś znaczą, pozwól mi zbadać sprawę. Po powrocie z Wiednia. Dowiemy sie prawdy ale to zawsze trwa. - To on - odwarknął Laurentin. Nosferatu zdjął z zaczajonych płaszcz niewidoczności i Anna spojrzała wprost w wykrzywioną w grymasie urodziwą twarz. - To on zabił Nataly i musi za to odpowiedzieć. -Czyli masz pewność? Dobrze. - Anna utkwiła palec w panu z Horaku. - Pamiętaj, że robimy to dla CIEBIE. Bo TY tak zdecydowałeś. I odwróciła się w stronę drzwi. -Wracacie do niewidzialności i staracie się mnie nie zgubić. Deptajcie mi po piętach bo labirynt jest ruchomy. Upewniła się że ma dobrze schowane dwa sztylety, jeden w buciku, drugi w fałdach sukni. Nie było co zwlekać. Ruszyła za instrukcjami Tycho prosto do labiryntu ściskając pod pachą owiniętą w materiał księgę. Labirynt zdawał się uspiony i cichy. Tylko wiatr szelescil między galezmi żywopłotow. Anna podążyła za wskazówkami Tycho, cztery razy skręciła w lewo i wypatrywała tremerskiego sługi. Zdało się jej, że wyczulonymi zmysłami słyszy odległe stąpnięcia konia… nade wszystko jednak dobiegał jej szum wiatru poruszającego liśćmi. Dopiero po chwili, gdy w jej nozdrza uderzył zapach ciężkiej, piżmowej parfumy, wyłowiła z szumu inny szum. Szelest tkaniny, ocierających się o siebie krochmalonych na sztywno koronek. Anna szła nieśpiesznie by jej towarzysze w zbrodni nie zgubli drogi. Skręciła ostatni raz i wyszla naprzeciwko postaci w koronkach. Odruchowo dotknęła jej umysłu i myśli by wyprzedzić ewentualne wrogie działania i odczytać intencje. Spowita w czerń i półprzezroczyste kwefy postać zatrzymała się tuż przed nią. Twarz skrywały koronki, a prawdziwe uczucia nieruchoma maska obojętności, podmalowana jeszcze mocnym makijażem. Jednak i to Anna przejrzała. Zaciekawienie i skupienie zastąpiła nagła czujność. Signora Tofana, jedna z siódemki zaufanych przybocznych hospodara, sprężyła się wewnętrznie, jakby czekała na atak. Anna zatrzymała się przed Lasombrą dość zbita z tropu. Spodziewałą się tremerskiego ghula i teraz zachodziła w głowę czy to jest zbieg okoliczności czy spotkanie ma drugie dno. Spojrzała w czarne kwefy i nie rzekła nic czekając by tamta zrobiła pierwszy ruch. Minęła ją lub zagadnęła, wedle zamiarów. - Przeszkodziłam w schadzce? - spytała uprzejmie wampirzyca. Wzrokiem błądziła za plecami Anny. - Nie, skądże - Anna przystanęła. Nie chciała sprawiać wrażenia, że gdzieś się spieszy. - Po prostu spaceruję. - Może się zatem przyłączę? - wprosiła się Lasombra bez ogródek i zamilkła na moment. - Szlachetna księżna próbuje to ukrywać, lecz tu nie jest bezpiecznie. - Wymalowane na czarno wargi skrzywił pełen niesmaku grymas. Taki sam pogardliwy rys pojawił się w aurze. - We Frydlancie zaginęła już dwójka z naszego rodzaju, odkąd zjechaliśmy. Może gdzieś posnęli. A może nie… Lepiej nie chadzać samemu. - A któż taki zaginał? Nic mi o tym nie wiadomo - Anna nie skorzystała z propozycji wspólnego spaceru i wciąż stała w tym samym miejscu. - Gangrel i Ventrue. Obydwaj słudzy księżnej. Mieli przygotować zamek dla gości. I przepadli jak kamień w wodę… Ty jesteś Anna od Gangreli, prawda? - A ty jesteś Teofano, doradczyni hospodara - odrzekła w zamian. - Można to ująć w ten sposób - zgodziła się Lasombra, ale spękania na aurze świadczyły, że bynajmniej, wcale nie można. I Annie przypomniało się paplania Nadziei, iż hospodar więcej na męskim zdaniu polega. - Cóż, skoro ci samotne spacery niestraszne, zostawię cię twym sprawom. Pozdrów ode mnie Bożywoja. - Pozdrowię - zgodziła się układnie i ruszyła w swoją stronę zastanawiajac się skąd Lasombra zna się ze Skrzyńskim i czy można to jakoś wykorzystać. - Coś idzie za nami - po chwili z ciemności dobiegł szept niewidocznego Matoza. - W żywopłocie, jakaś mała gadzinka. Anna spojrzała dyskretnie w tamtą stronę starając się wychwycić aurę stworzenia, czy to wąpierz, ghul, człowiek czy coś jeszcze mniejszego. To był gronostaj albo łasica, jak zauważyła. Prawdopodobnie zghulona. - Nie możemy mieć obserwatorów. Chyba, że to ghul Tycho na którego czekamy. - Co proponujesz? Mam go złapać za ogon i zapytać? Nie odpowie. “Na razie idziemy na wyznaczone miejsce spotkania i czekamy na ghula” - odpowiedziała w głowie Nosferatu. Nie odrzucała nadal teorii zwierzątko jest ghulem Themera. - “Jeśli to nie będzie futrzak, postarajcie się czworonoga wyeliminować po cichu. Nie chcemy obserwatorów.” “Po cichu? Ta gonitwa będzie zabawniejsza niż występy sowizdrzałów w karnawale”, zamarudził Matoz. Zaś za następnym zakrętem na Annę oczekiwał szczupły, młody ksiądz. Przycupnąwszy na kamiennej ławeczce, oddawał się lekturze książeczki wielkości dłoni. “Dobrze, w takim razie spraw, żeby zwierzak niczego nie zobaczył.” - poleciła Matozowi w myślach. Przed ghulem skłoniła zdawkowo głowę. - Anna - przedstawiła się jakby to miało być jakieś tajne hasło. - Niech będzie pochwalony - odparł klecha z uniżonością właściwą ghulom. - Pani wybaczy, moim zadaniem jest upewnić się, iż ma pani księgę - dodał przepraszająco i poderwał głowę, bo w zaroślach wszczął się jakowyś gwałtowny tumult, zakończony piskiem zwierzęcym. Anna poklepała okładkę księgi. - Jest tutaj. - I by odwrócić uwagę od pisków przysiadła blisko obok klechy i przysłoniła mu cały widok. - Możesz prowadzić do swego pana. - Nie, nie - zaprzeczył, zagapił się w dekolt Aniny i gębę rozwarł, dość szeroko, by wampirzyca mogła ocenić, że coś dużo zębów mu wyrwano, z końca szczęki, gdzie przy rozmowie zrazu nie widać. Otworzył swą maleńką książeczkę. Nie tekst pacierza zdążyła tam zobaczyć, nim ją zatrzasnął, a ciągi liczb. Wskazał palcem kierunek, z którego przyszła. - Dwa razy w prawo, raz w lewo, znów w prawo i znów w lewo. Będzie tam pomnik czegoś - skrzywił się leciutko - nagiego mężczyzny. Za lewą stopą będzie leżało to, co jest na wymianę. Księgę pozostaw w tym samym miejscu. - Nie tak się umawialiśmy. Z rąk do rąk, moich i Tycho. Zapewniał, że gdzieś tu jest i transakcji dopełni osobiście. - I zapewne jest… ale, pani wybaczy, ja jestem tylko sługą. Robię, co mi polecono - zaczął przepraszać, a ramiona przy tym ze strachu przykurczył. Anna prychnęła i podniosła się gibko. -Jest niesłowny. Czemuż ja powinnam? - Nie czekała na odpowiedź. Zaszurała czarną suknią i poszła pod wskazany posąg próbując wyłapać każdy z umysłów w okolicy. „Słyszeliście?” - odezwała sie w głowie Nisferatu i Gangreli po kolei. “Nie chce się spotkać twarzą w twarz. Na miejscu Oldrzycha bym się obraził, że mi żoną gardzą. Na twoim też”, zamarudził Libor. “Co robimy?” „Zmusimy go by się ujawnił. Musi być gdzieś w pobliżu i obserwować. Udam, że korzystam z okazji. Wezmę i sztylet i księgę, zobaczymy co on na to.” Nagi mężczyzna zapowiedziany przez klechę okazał się satyrem. Nagim, marmurowym i śpiącym. Kamienne przyrodzenie spoczywało na kudłatym, kamiennym udzie. Zaś pod udo wetknięto nieduże zawiniątko. Anna sięgnęła po ukryty przedmiot, wyswobodziła go z materiału i obejrzała wnikliwie używając również Wąpierskich mocy by mieć pewność, że to sztylet o jaki jej chodzi. „Nikogo w polu widzenia?” - zapytała jeszcze Matoza i jej wzrok zawisł na imponującym przyrodzeniu satyra. Nie wiedzieć czemu pomyślała o Włodku Skrzynskim. “Nikogo… acz zdaje mnie się, że ktoś na mnie spogląda. Nieswojo mi” poskarżył się Nosferatu. Anna uniosła wzrok znad satyrzych części sromotnych i drgnęła. Czy satyr aby nie spał? Jego powieki wcześniej, zdaje się, zamknięte były. Spojrzała na posag jako na żywe stworzenie doszukując się jego aury. Może to tylko fasada, iluzja? Ktoś się pod satyra podszywał? Albo to kolejny ze strażników labiryntu? Posąg, jako rzecz martwa i nierozumna, aury mieć nie powinien. A jednak ją miał. Bladą, bledszą nawet niż u wampira, a przez to łatwą do przeoczenia, i trudną do odczytania. Jednakże było tam, blade halo zdawało się rozbiegać koncentrycznie od sromotnych części figury. Anna rozejrzała się jeszcze dookoła, odczekała chwilę jakby miał ten czas zrobić jakąś różnice i Tycho mógłby zmienić zdanie i jednak przybyć osobiście na spotkanie. „Satyr chyba drgnął” poinstruowała swój niewidzialny oddział i chowając sztylet do cholewki buta ruszyła w drogę powrotną bacząc jednak na satyra by jej nie zaskoczył swoim nagłym ożywieniem. Wpierw usłyszała odgłos osypującego się żwiru. Rzuciła wzrokiem za siebie. Satyr przesuwał lewą nogę, przedtem swobodnie i bezwładnie spoczywającą na podeście. Spod kamienia sypał się piach, lub może skruszona zaprawa. Anna stanęła jak wryta. Niby brała to pod uwagę, że posąg może ożyć ale gdy to się stało jakby jakieś zaklęcie przeszło z satyra na nią i skamieniała. Tylko usta uchyliła z oszołomienia. „Tycho?” - zastanawiała się w myślach i chyba dlatego nadal nie uciekała. Gdyby to iluzja skrywała Tremera to znaczyłoby że to dobra okazja by dopaść Tycho. Podskórnie jednak nie dowierzała, że to on. Ale i nie zwykła ufać w zbiegi okoliczności. Do lewej nogi dołączyła prawa, i satyr zeskoczył z podestu. Szybko i zręcznie nie tylko jak na posąg, ale i jak na człowieka. Dostrzegła jeszcze krwistą czerwień oczu. „W nogi….W waszym tempie. Chyba ze Semen weźmie Laurentina na bary” - posłała mentalną komendę kompanom i zaczęła biec oglądając się jednak na satyra. - „Odciągnę go, wy się nie wystawiajcie. Jeśli Tycho patrzy nie wolno wam się ujawniać.” Pamiętała ile razy skręcała i w którą stronę. O ile labirynt nie zmienił położenia nie powinna mieć problemów z trafieniem. „I nie rozdzielacie sie. W tym labiryncie giną wąpierze.” Ruszyła. Satyr był szybki i jak na swoją wagę, bardzo cichy. W utrzymaniu tempa nader pomagało, że co się obejrzała, to uśmiechał się obleśnie. Ale może to był tylko taki wyraz twarzy… Wymknęła się raz i drugi, ruszyła kolejnym korytarzem. Był nadal z sześć, siedem dużych kroków za nią. Biegła, i biegła, widziała ślepy koniec korytarza, a po bokach nie pojawiało się żadne przejście. Anna wyhamowała i zaklęła w myślach. Wyczuła won perfum Teofano. Lasombra musiała stać tu na tyle długo by nocne powietrze nasyciło się jej perfumą. Anna spróbowała przeskoczyć wysoki żywopłot ale bez rozbiegu nie wyszła jej ta sztuka. Wylądowała w kuckach akurat by uchwycić za gęstwiną liści sylwetkę Teofano na ławeczce sączącej coś z butli w świetle księżyca. -Szlag - zaklęła Anna, tym razem głośno obracając się w stronę szarżującego satyra. - Teofano, pomocy! - wyrwało się Annie w pierwszym odruchu, zapewne z powodu strachu jaki wzmagał widok olbrzymiego przyrodzenia. Pomyślała, że mogłaby ślizgiem przemknąć między nogami potwora ale… niezbyt jej się ten pomysł podobał. Satyr oblizał usta i… zatrzymał się. Palcem muskularnej dłoni wskazał na zawiniątko, które Anna nadal dusiła w ręku… a woń perfum przybrała na sile. Czyli jednak posąg został zaklęty przez Tycho - pomyślała Anna i mocniej ścisnęła księgę. -Chcesz ją, to sobie weź! - rzuciła prowokująco. - Miałam ją oddać jednej osobie do rąk własnych a ty nią nie jesteś! - spróbowała ostatni raz wywabić Tycho z kryjówki. Obejrzała się też czy Teofano nie odpowiedziała na jej wołania ale nie zamierzała jedynie zawierzać w Lasombrę. Spaliła kolejną krew by dodać sobie siły i dobyła sztylet, nie ten od Tycho by go nie uszkodzić, lecz swój. Satyr zdawał się mieć kilka słabych punktów. Dwa na głowie i… jeden między nogami. Uderzy raz, mocno ii dalej w nogi. Zdążyła dziabnąć jeden raz. Ostrze brzdęknęło o kamienne przyrodzenie. Koniec męskiej dumy satyra odłupał się i potoczył pod żywopłot, a posąg wzniósł pięknie wyrzeźbione ramię do ciosu. Anna właśnie zamierzała pod tym ramieniem zanurkować i dać chodu, gdy wokół piersi objęły ją szczupłe, lecz silne ramiona. Owionął ją zapach piżma i orientalnych przypraw. Poleciała w tył, a ostatnim, co zobaczyła, była ciemność zamykająca się nad nią jak tafla wody pod idącym na dno pływakiem. Chwilę później uperfumowana, drapiąca wykrochmalonymi na sztywno koronkami rękawów ręka zasłoniła jej oczy. Lasombra więc przyszła jej z pomocą, skonstatowała Anna z ulgą i poddała się ciemności i palcom w otulinie sztywnych koronek. Poczekał aż ciemność znów ustąpi półmrokowi i poczuje twarda ziemie pod stopami. -Dziękuje - wyszeptała. Lasombra palcem otarła kroplę krwi, ciągle tkwiącą przy kąciku wyszminkowanych na smolistą czerń ust. Sięgnęła za głowę i na powrót przysłoniła twarz kwefem. - Przez chwilę dumałam, czy przed nim uciekasz, czy bawisz się, czy chcesz walczyć, czy się pod nim pokłaść… Cóż, wszyscy miewamy chwile, prawda? Rozejrzała się badawczo. - Ciekawe, co to było… - płaski głos signory Tofany bynajmniej nie świadczył o zaciekawieniu. - Mówiłam, byś nie chodziła sama. A teraz - nie wiem, gdzie jesteśmy. Nie tu chciałam wyjść. Anna też nie wiedziała - poza tym, że nadal w labiryncie. Korytarz przed nimi ciągnął się daleko, skręcał lekko w lewo. -Tutaj wąpierski moce nie działają jak należy - wyjaśniła Anna nieco speszona. - I walczyłam z nim, choć do walki nie jestem stworzona pewnie dlatego wyszło komicznie. Anna wskazała jedyną możliwą drogę aby ruszyły. -A jednak spacer był nam pisany. Anna miała pewne przeczucie. Że mianowicie lasombra próbowała zażartować. -Jak ci się współpracuje z Tzymisce? - Zagadnęła po kilku krokach Teofano. Anna otworzyła usta zbita z tropu ,jej usta opuściło mało inteligentne i przeciągłe „eeee”. -Masz na myśli rodzinę hospodara czy Skrzyńskich? - i nie czekając na odpowiedź dodała. - Nadzieja jest bardzo miła. A ze Skrzynskimi da sie dogadać. - Byłabyś trzecią osobą na świecie, która dogaduje się z Włodkiem. Elitarne grono… należysz? - Lasombra szła cicho jak przelewający się cień. Tylko coś w sakiewkach u jej paska podzwaniało z cicha. -Chyba nie - przyznała krzywiąc z niechęcią usta. - Oprócz Katarzyny i Bożywoja kto jeszcze należy do tej elity? -Nikt zatem. Acz widzę, żeś próbowała. -Próbowałam? - Na pewno próbował Anny ojciec, może nawet za owego trzeciego można by go policzyć. Anna żywiła do Włodka cień sympatii przy ich pierwszym zapoznaniu ale teraz czuła się przede wszystkim zdradzona. Ku jej zdziwieniu trochę ją ta zdrada uwierała niby cierniem wplątanym w halki. A przecież nie powinna od Włodka oczekiwać niczego, tym bardziej lojalności. Skręciła na końcu korytarza szukając wskazówek podług gwiazd w która stronę mniej więcej powinny się kierować na zamek. -A jak można się dogadać z Botskay? Ksiezna usilnie próbuje choć jej ostatni wybryk musiał diabła rozdrażnić. Planuje odwet? -Dogadać? Zależy kto. I co… a odwet… hospodar jest Tzimisce. Zabito jego sługę. Annie nagle jakby sie objawiła ta możliwość po raz pierwszy. Wcześniej nawet nie brała jej pod uwagę. Mogłaby sie dogadać z Botskay. Ale… czy on miał jej cokolwiek do zaoferowania poza zagrabieniem ewentualnie jej wolności? Nie, głupi pomysł. -Czyli odwet będzie. Diabły nakręcają spiralę zniewag jak nikt inny. - rozejrzała się. - Od dawna służycie przy gospodarze? Ty, Nadia i jego niezawodna siódemka? - Ja od pół wieku. Najdłużej jest przy nim Hieronimus - odparła wolno lasombra. - W jakim nastroju znajdę starszego Skrzyńskiego, gdy będę chciała szukać? -A zależy ci by był w dobrym? - uśmiechnęła się Anna. - pozwól więc że Chociaż tak ci sie odwdzięczę. Przyjdź do niego godzinę przed świtem, akurat będę wychodzić. - Powiadają, że wywozi majątek z węgierskich włości. Kiedyś nie bał się wschodu. Kiedyś nie bał się… niczego. -Sugerujesz aby że hospodar jest lepszą partią? Można przy nim więcej zyskać? - W Siedmiogrodzie nie ma sobie równych. A i gdzie indziej niewielu mogłoby stanąć w szranki. Mimo to lasombra skrzywiła lekko usta pod zasłoną kwefu. -Na Skrzyńskich polecenie spacerujesz po labiryncie? Anna zerknęła w myśli Lasombry. -A dlaczegóż bym miała to dla nich robić? - zaśmiała się niemal beztrosko. - Nie, droga Teofano. Nie wszystko obraca się wokół diabłów. Spaceruje dla siebie. I prawdę mówiąc chciałabym już trafić do wyjścia. Mam jeszcze sporo spraw na dziś. Ale jutro pierwszy dzień balu. Tuszę, że wreszcie zapoznam całą świtę Balinta. - Gdy najpotężniejsi w domenie należą do jednego klanu, wszystko kręci się wokół nich - odparła Lasombra kurtuazyjnie. Zaś w jej myślach mignęła sylwetka Bożywoja, z psem u boku. Spojrzał na nią ponad głowami biesiadników przystrojonych w orientalne, wschodnie szaty. Był wtedy wrogiem, ale Teofano śledziła jego kroki, gesty i słowa z fascynacją właściwą niewiastom zauroczonym. Za kolejnym zakrętem korytarza objawił się niewielki budynek z ciosanych kamieni. |
16-03-2018, 09:22 | #16 |
Reputacja: 1 | - Chyba w istocie się zgubiłyśmy. Nie szkodzi - Anna doszła do budyneczku gotowa zajrzeć do środka z braku lepszych pomysłów. Obróciła się jednak do Lasombry i zaplotła dłonie w koszyczek. Przez chwilę ważyła słowa. - My wiemy co tu się dzieje - zaczęła enigmatycznie, co mogło znaczyć, że faktycznie ma pogląd na plany Botskay albo nieźle blefuje. Specjalnie użyła zaimka “my” by zabrzmieć poważnie, jak front z którym trzeba się liczyć. - Wiemy czemu spacerujesz po labiryncie. Czego szukacie we Frydlancie. Co chcecie zyskać w Pradze. Ale to się nie uda. W głosie Anny nie pobrzmiewała satysfakcja. Przeciwnie, smutek. Łagodnie położyła dłoń na barku Teofano. - Spójrzmy prawdzie w oczy, hospodar cię nie poważa. Bardziej zawierza swoim męskim kompanom i czemu? - prychnęła urażona. - Tylko dlatego, że noszą spodnie? To nieuczciwe. Bożywoj Skrzyński jest bardziej niż uczciwy. I wielkoduszny. Nie jest nic gorszy niż Botskay no i… Skrzyńskich jest trójka. Choć tylko Bożywoj nadaje się do piastowania władzy. Jestem pewna, że nie pogardziłby Lasombrą szepczącą mu do ucha rozsądne rady. Przemyśl to. Czasem przychodzi czas na zmiany i nadarza się ku tym zmianom okazja. Teofano stężała jak Lotowa żona w słup soli zaklęta. - Skoro tak mu z władzą do twarzy, czemuż nigdy księciem nie został? - sarknęła po chwili. - Jeno na własnych włościach siedzi, czas trwoni na polowania na łanie i w polityce najwyżej gra, miast rozdawać karty za każdym razem. Nie zrzuciła jednak dłoni Anny ze swego ramienia, wykręciła tylko głowę, spoglądając na kamienny budynek. - Kto jak kto ale Lasombra powinna rozumieć, że nie trzeba nosić korony na czole by rządzić - Anna zdjęła dłoń z barku Teofano i pchnęła drzwi od budyneczku. Te zaś ani drgnęły, trzymane przez rygle zamka. Tyle że nigdzie nie widać było dziurki na klucz… może była ukryta pod jednym z okuć? - Nie ruszałabym - ostrzegła Lasombra. - Nie po tym greckim bożku. Na dachu też siedzi jakiś maszkaron kamienny… - wskazała palcem w koronkowej rękawiczce na skrzydlatego potwora, coś na kształt wilka ze skrzydłami. - Przez ciekawość, dobrze ci Skrzyńscy płacą? - Dobrze - skłamała Anna gładko. Właściwie początkowo zasłaniała się Skrzyńskimi w obawie przed Bocskay. Teraz jednak coraz głębiej brnęła w tę blagę, przypuszczalnie dlatego że w głowie już postawiła wszystko na Bożywoja. Powinna choć wpierw porozmawiać z Gerhardem by upewnić się że jest za słaby na to rozdanie. Nie mówiąc czy Bożywoj będzie w ogóle zainteresowany jej pomysłem. Fakt, że nigdy nie pchał się na tron musiał mieć uzasadnienie. - W takim razie zawracajmy. Może tym razem labirynt nas wypuści. Z wyjściem nie powinno być problemu. A ty rozważ moje słowa, akurat przed spotkaniem z Bozywojem. O czym chcesz z nim mówić? I w imieniu swoim czy swego pana? - Kiedy pożyjesz dłużej, zobaczysz, jak wiele w nas determinuje krew rodzice. Przebywając z Tzimisce zawsze baczyć trzeba, czy aby nie mają za co się mścić. Czy już się nie mszczą, albo czy zaraz nie zaczną. A u podstaw niemal każdej diablej wendety leży ziemia i ród. Możesz mu powiedzieć, że o to go podejrzewam, albo zachować dla siebie. - Podejrzewasz, że ma ze Stefanem Botskay zatargi i planuje odwet? - teraz Anna wyglądała na zaskoczoną. - Mówił że znają się słabo. On nie mówi o swoich śmiertelnych wrogach z taką obojętnością. Myślę, że się mylisz. - Właściwie to nie była pewna. Ale jeśli są wrogami to byłby argument by Bozywoj aktywnie włączył się w problem władzy w Pradze. - Mogą znać się słabo. Niczemu to nie wadzi. Nie osobiście, nie on w ten zatarg wszedł - Lasombra skinęła głową. Ona zdawała się pewna swego. - Co myślisz o praskiej księżnej pani? - zapytała nagle. - I zelockim ogarze na jej pasku? Anna drgnęła lekko mijając kolejny zielony korytarz, wybrała jeden ze skrętów. - Myślę, że księżna nie jest krakenem - odparła Anna enigmatycznie nawiązując do nomenklatury Botskay. - A co myślisz ty, moja droga? - Iż nie znam jeszcze powodu, dla którego ktoś jej formatu włada miastem od tylu lat. Jednakże to musi być mocny powód… Szeryf zdaje się właściwą personą na właściwym miejscu. Czyż nie ślicznie urządził markiza? Wszak to on uszył tę intrygę z pojedynkiem. Drahomirę by przerosła taka misterna robota. Ona kazałaby Mortainowi urwać głowę w ciemnym korytarzu. Jakiego ona właściwie jest klanu? Anna wzruszyła ramionami i parła korytarzem do przodu, znów skręciła. W takim razie Teofano wie dlaczego zginął De Mortain. Wie o jej cichych schadzkach z szeryfem. Czy wiedzą też inni? Oblała ją fala wstydu. - Nie interesowałam się tym - zbyła jej pytanie. I dodała ostrzej. - Do diabła, wypuść nas ty zielony potworze. Po dłuższej chwili błąkania natknęły się na blond gangrelskiego księcia pożywiającego się na niewieście w typie damy -Którędy do wyjścia? - zapytała Anna gdy oblizał zakrwawioną wargę. - Panie…? Widziałam cię siedzącego na placu Cudką, przed pojedynkiem. Gangrel otarł z krwi jasną brodę, ściągnął z palca pierścień i rzucił na pierś nieprzytomnej damy. Wyprostował się, skórzany kaftan aż zatrzeszczał. Był wielkim mężczyzną, wysokim i rozrośniętym w barach. - I ja cię widziałem. Trudno było przeoczyć. Zaś siedziałaś z tucznym wieprzem w jedwabiach. Lasombra jakoś tak naturalnie i po nosferacku usunęła się w bok i w cień, stała skromnie i nie zwracała na siebie uwagi. - Siedziałam - Anna postąpiła krok w stronę Gangrela, głowę hardo zadarła by mu patrzeć w oczy. - A niby nie wolno? Panie…? - drugi raz zapytała o miano a wyraz twarzy miała taki jakby trzeci zapytać nie przewidywała. - Omé - odparł, a nie przyozdobił sobie miana żadnym tytułem ni nawiązaniem do posiadanych włości. - Rozsądnie to tak, z miejscową gangrelską watahą przestając, pchać się do wschodniego przybłędy miast do tych, co tu od pokoleń na straży lasów i gór stoją? Hm? Jednak Lasombrę też zaszczycił spojrzeniem. Chyba nie spodobała mu się zbytnio. -To teraz już nawet nie można z kimś zasiąść by nie być posądzonym o głębokie sympatyzowanie, panie Ome? - uśmiechem złagodziła sytuacje. - Sympatyzuje zaś z Gangrelami, nie trzeba być szpiegiem by ten fakt wyciągnąć. Chętnie też spotkam sie z Cudką bo jestem bardzo otwarta na rozszerzenie ów sympatii na innych z tegoż klanu. - Tak tak - chyba w połowie przestał jej słuchać. - Gdzie kto stoi, z kim kto leży, albo szwenda się - musnął znów wzrokiem milczącą Teofano. - Całkiem to sprawy bez znaczenia. Cudka baluje już i bym się pospieszył na twoim miejscu. - To i sie spieszę. Wskażesz mi wyjście panie Ome? Łatwo sie tu zgubić. - Niewiasty - sarknął i ruszył przed siebie, zostawiając ciało kobiety, z której się pożywił. Skręcił kilka razy, nie wahając się z wyborem drogi, i rychło doprowadził Annę i Teofano do wyjścia. -Dziękuje - uśmiechnęła sie ciepło acz niezbyt szczerze. Poczekała na Teofano. Dwie spowite w czerń sylwetki musiały sie rzucać w oczy jak kondukt pogrzebowy. - Odwiedź go dziś, przed świtem - przypomniała. I ruszyła do zamku zmieniwszy plany. Najpierw w istocie zahaczy o Cudkę. Ta zaś zgodnie z ostrzeżeniem Ome już balowała. Widać musiała sobie odreagować posiedzenie w komnatach księżnej i nudne rozmowy. W sali wieczernej ona i jej przyboczni zajęli cały stół, śpiewali w głos i pili jakby jutro cała krew świata miała wyschnąć. U boku Cudki siedział Gerhard Czarny i takoż śpiewał, a głos miał wśród gangrelskich ryków nieprzystająco melodycyjny i miły. Nie wyglądał też na kogoś, kto miałby z kasztelanką jakowyś zatarg, o którym rozmawiał z Tremerką. Wyglądał prędzej na druha, którego dziwactwa można tolerować, bo pomimo nich jest swoim chłopem. Anna skonczyla szeptać na oko Semenowi i doszła do stołu. - Można sie dosiąść? - zapytała. - A siadajże - kasztelanka zaprosiła ją szerokim gestem. - Posuńże się, Gerhard, jak się na codzień nie chcesz usunąć. - Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy teraz tego wyciągać - przypomniał Ventrue, ustępując Annie miejsca. - Nie, nie. To ty powiedziałeś, że nie będziesz niczego wyciągał. Ja nie rzekłam nic - sprecyzowała Cudka lekko bełkoczącym głosem i polała Annie do kielicha. - Znasz Gerharda? To Patrycjusz. - Poznaliśmy się - Anna skinęła Gerhardowi usiadła obok niego. Upiła łyczek z kielicha. - Czego nie chcecie więc przy mnie wyciągać? - pociągnęła Cudkę za język. - To on wyciągnął - kasztelanka dwa razy prosić się nie dała, i palcem dźgnęła Gerhardową pierś, pochylając się nad Anną. Pachniała intensywnie końskim potem, dymem z ogniska… i wodą różaną. - Przylazł do mnie jak się tylko sprowadził, i z gaci wyciągnął, jeszcze żeby wartego uwagi co. Papiór woskiem opięczętowany, jakoby łąki pod Czarcim Pazurem należały do niego. Skoro ja na nich siedzę, a wcześniej ojciec i dziad mój śmiertelny, to czyje one mogą być, no czyje? - To skomplikowana sprawa - zaczął mitygować Patrycjusz, a Cudka dopiero się rozkręcała. - Dupa tam skomplikowana. Prosta. Są moje, a woskiem z tej pieczęci zaczeskę sobie możesz zrobić, by ci wiatr łysiny nie odsłaniał. Ventrue machinalnie zakrył szpakowatymi włosami głębokie zakola. - Mimo wszystko, nie jesteśmy tu w tej sprawie. - Jako żywo, ale wyciągnąć zawsze można. Właśnie, jak ci się pszenica przy granicy udała? - Kiepsko - westchnął Gerhard. - Mówiłam ci, że to za wysoko. Wymroziło wszystko - oznajmiła Cudka ze znawstem i obróciła się do Anny. - No to z czym mamy problem? Tymczasem jej przyboczny po cichutku opuścił miejsce u jej boku i ruszył do Semena, rozwalonego w swobodnej pozie przy sąsiedniej ławie. - Żaden problem narazie. - A jakiegoś Gangrela nie zgubiłaś aby? Gerhard zamaskował zainteresowanie, sięgając po butelkę i napełniając kielichy obu swym towarzyszkom. - Kogo masz na myśli? - Synaczka starego Laszlo. Mnie się jako Oldrzych przedstawiał, a jak tobie, to wasza sprawa. Anna czuła jak miękną jej nogi. - Poznałaś Oldrzycha? I… jego ojca? Laszlo - wypowiedziała na głos obce imię. - Ano - poświadczyła Cudka. - Starego znałam, niewąska z niego cholera. A Oldrzycha zapoznałam sobie w Wiedniu, w romantycznej podróży, w którą uwiózł mnie ten tu Patrycjusz, żeby mnie ubłagać o wypuszczenie z lochu swoich rycerzyków - zaśmiała się gardłowo. Gerhard uśmiechnął się półgębkiem i o dziwo, nie uniósł się dumą. - Nużący być musiałem, skoroś uciekała zapoznawać Gangreli. - Jak gadasz to zawsze nudny jesteś. Anna zacisnęła palce na przedramieniu Cudki. -Kiedy to było? Rozmawiałaś z nim? Mówił coś? - A tak z siedem miesięcy temu. Wróciliśmy, jak tylko drogi nieco obeschły… my tu przecież z Gerhardem wojnę mamy - przypomniała, a Patrycjusz pokiwał głową z poważnym wyrazem twarzy. Anna oswobodziła jej rękę, po kielich sięgnęła i pić zaczęła łapczywie nie bacząc, że Gangrele polały w dzbany mocne trunki. Odstawiła puste naczynie. - To mąż mój - wyjaśniła czując jak sie robi miękka i jakby obłożona watą. - Ołdrzych. Zaginął w Wiedniu. Pojedziemy tam jak tylko skończymy tu. Jak się dopełnią przetasowania w Pradze. Gangrelka podniosła się, stołu się przytrzymując. - Zad mi ścierpł od tego siedzenia. Chodź, panna, popatrzymy co widać z murów. Patrycjusz powstał, by pożegnać kasztelankę ukłonem, ta zaś z rozmachem klepnęła go w ramię. - A ty siedź, spiski knuj. Może ci jaki wyrośnie lepiej niż ta pszenica. Anna wstała, zakolebało nią na prawo i lewo. Rzadko piła ale teraz czuła, że musi bo zacznie wyć. - Co ty robisz Anno - mruknęła do siebie pod nosem. Bo i nie pojmowała siebie samej. Siedzi w Pradze podczas gdy od dawno winna siedzieć w Wiedniu. Ołdrzych jej potrzebuje a ona chichocze w szeryfowym łożu i knuje spiski. Czemu? Zrównała się z Cudką. Międliła w palcach końcówkę warkocza i starała się dojść na wskazane miejsce nim wypity trunek uderzy jej z pełną mocą do głowy. Czekała aż Cudką zacznie bo najwyraźniej miała coś Annie do powiedzenia. Kasztelanką kolebało jak statkiem w sztormie. Nie umknęło jednak Aninej uwadze, że Cudka obdarzyła rozdziewającego się do portek Semena przeciągłym spojrzeniem i na chwilę zaczęła trzymać pion. Droga na mury ciągnęła się szlakiem węża, bo kasztelanka nie zamierzała porzucić przyjemnego stanu oszołomienia trunkami. - Po pierwsze - Cudka podniosła palec o brudnym paznokciu, przyozdobiony nadzwyczajnie misternym pierścieniem z francuskim motywem lilii. - Czemuś nie przyszła z problemem do mnie lubo do Anzelma. Zdaje ci się, że wpływy nam sięgają nie dalej niż rzut zgniłą brukwią od granicy naszych dziedzin? Po drugie, trzymaj cycki z dala od mojego Patrycjusza, bo ci je na plecy zaoram. Po trzecie, czekam na coś na kształt hołdu, w dowolnej formie. - Hołdu? - Anna zatrzymała się nie rozumiejąc. Czknęła naraz. - Jako primogenowi Gangreli w okręgu praskim? - pozostałe dwie kwestie nie wywarły na Annie takiego wrażenia. - Primogenem jest Anzelm, i pewnie dlatego Praga nie ma primogena - Cudka podparła się nie bez wdzięku o wyszczerbiony mur. - Bo końmi go tu zaciągać trzeba. Chcesz jemu hołdy składać? A to bardzo cię proszę. Na razie wasza wataha lata luzem jak bździna po portkach. Sprawa jest bardzo prosta, albo pochylacie łby i uznajecie kogoś z nas, albo wyzwiemy was po kolei. Anna ściągnęła brwi nierada z oferty. - Nie wciągniecie nas do żadnej z waszych watah. My tu długo miejsca nie zagrzejemy. Do Wiednia nam spieszno. - Żeby przy mnie być, to trzeba sobie zasłużyć - parsknęła kasztelanka. - A u Anzelma jeszcze się nieskalaną moralnością wykazać. Siedźcie sobie gdzie chcecie, ale jako Gangrele uznajecie władzę silniejszego albo bijecie się, żeby pokazać, żeście mocniejsi. - To i… uznajemy żeście silniejsi. Skłonić się możemy jeśli nie ograniczy to nijak naszej wolności. - Anna nie widziała w tym problemu. Dumy jej to nie ujmie, oby reszta się z nią zgodziła. - Powiedz, jak dojdzie co do czego… Gerhardowi dasz gangrelskie poparcie, skoro mówisz o nim „mój Patrycjusz”. - Jak dojdzie do czego? - Cudka ściągnęła blade wargi w ciup. Anna spojrzała w ciemne niebo. - Do zmiany władzy oczywiście. Na to Cudka wytrzeszczyła oczy. - Że jemu się więcej marzy, to pewna - Gangrelka machnęła ręką. - Złym władcą to nie jest, jeno na roli się nie wyznaje. Ale gdzie mu się tam mierzyć z Drahomirą. To nie byle głupiec z ambicjami, wyżej własnej dupy skakać nie będzie. - Ale poparcie okolicznych Kainitow ma i ich poważanie, jak sądzę. Ma dobre relacje z Aurorą, z tobą jak mniemam także. Choć z początku sądziłam żeście w stanie wojny to chyba jednak bardziej rywalizacja dla zdrowia niż prawdziwy konflikt. - Konflikt co trwa wiek prawie, nie jest nieprawdziwy - obruszyła się na to Cudka szczerze jak złoto. - Mądrzej by było odpuścić, ale on nie, jak osioł ostatni. - A kto te glejty podpisał ze mu ziemię nadal? I rozumiem że ty uważasz te ziemie za swoje przez jakoby zasiedzenie? Litera prawa za tym nie stoi? - właściwie Ventrue rozumiała. Ziemie jego ale Gangreli stamtąd siłą wywlec nie da rady. Jest jakby bezradny. Mógłby to załatwić ostro ale widać albo nie ma na tyle siły albo krwi nie chce. - Jakoby mój dziad na niego te łąki przepisał - prychnęła Cudka. - Łeż to. Dziadunio ziemi nie dzielił, synom kazał się o schedę bić, który wygrał, wziął wszystko, a tatko mój zrobił tak samo. - Mogłabym stwierdzić czy papier autentyczny jest - zaproponowała. - Moje klanowe moce pozwalają przez dotyk w przedmiot wejrzeć. - Jak on za pazuchą ten skarb nosi jak zbroję - Cudka otaksowała Annę znaczącym spojrzenim. - A tam to łap nie pchaj. - Toć chyba wyjmie jak poprosimy. Jemu też zależy by sprawę wyjaśnić - czknęła znowu. Alkohol krążył teraz w Annie obezwładniającą falą. - I myślałam żeś jest z tym o jaszczurzych rysach. Ze Patrycjusz za gładki dla Gangrelki. Ale nie martw sie, ja jego nie tknę choćby przez rękawiczkę. Dość mam komplikacji swoich. - Toć to moja zabawka - skomentowała łuskowatego. - A z Gerhardem nie jestem w żaden sposób - warknęła - związana, poza granicą, którą on widzi inaczej niż powinien. Idź i oglądaj sobie ten papiór, ja już go widziałam. Anna wycofała się po cichutku, zamiotła spódnicą zamkowe mury. Usiadła na powrót przy Patrycjuszu i zagadnęła korzystając z nieobecności Cudki. - Pokaz ten papier co stwierdza twa własność. Obejrzę go i mocą wapierską przenicuję. Może coś zobaczę, może nie. Chyba warto by wasz spór rozstrzygnąć. Gerhard siedział na uboczu, obserwując zmagania Semena z przybocznym Cudki. Każdy cios, który Jaszczurka zebrał w łuskowatą skórę kwitował dyskretnym, acz zadowolonym uśmiechem, dystyngowanie popijał z kielicha. - Rozważałem sprawę zniknięcia twego małżonka, pani. Możesz rzec coś więcej? - Mogę ale nie widzę sensu. Wiem kto mu pomógł w zniknięciu. - Wyciągnęła rękę po glejt. - Jaka jest natura twej relacji z Cudką? Ona by chyba coś chciała, mówi o tobie „mój Patrycjusz” i grozi mi mękami jeśli cię tknę. Ty na pewno ją lubisz. Rad też jesteś, ze jej zabaweczka dostaje wciry. Związani nie jesteście a ta wojna to po trochu na poważnie, po trochu dla podniety. Tak… sądzę - zakończyła na jednym tchu. - A dlaczegóż to nie widzisz sensu? Pomóc mogę, nawet nie ruszając się z włości. Ale pierwej ja muszę zobaczyć ów sens. I być go pewnym - odparł ze spokojem, bez śladu urazy, pomijając całą resztę. - Nie zawsze byłem panem wieży, przez której dach długo mogłem gwiazdy oglądać, w takim stanie ją zastałem. - Konkrety poproszę - Anna skrzywiła piękne usta. - Jak możesz pomóc i czego żądasz w zamian. Patrycjusze i ich wieczne interesy - pomyślała z niechęcią i sięgnęła po swój kielich, niestety pusty. - Zacznijmy od tego, że w Wiedniu rządzi mój brat? - wskazał i uprzejmie odstąpił swój puchar, nadal w wiekszości pełny. Przetarł brzeg kielicha dobytą z rękawa chustką. - I planowałem posłać do niego niebawem mojego potomka, by zdobywał obycie. Nadal mam doskonałe układy z Rzemieślniczką prowadzącą jedno z Elizjów. Anna pokiwała główką instynktownie bo brzmiało to aż nazbyt atrakcyjnie. - Czego chcesz w zamian za twoje listy polecające i prośbę by mi pomocą służyli? - Oficjalnie uznasz władzę któregoś z Gangreli, ty i twoja wataha. Nie będę narzucał wyboru, acz… Anzelm bywa trudny, a Pełka jest bardzo młody. Przestaniesz drążyć w moich sporach z Cudką. A jak przyjdzie co do czego, przemówisz jednym głosem z Gangrelami. W zamian otrzymasz listy, a mój syn osobiście poświadczy, że masz moje poparcie. - Jak przyjdzie co do czego... - powtórzyła za nim słowa, które niedawno rzekła Cudce i ta kazała je rozwinąć. - Mam poprzeć Gangreli wiec oni poprą ciebie, musisz to mieć załatwione. Ty po nich posłałeś - uśmiechnęła się do samej siebie, roztarła palcami powieki. - Tak samo ułożony jesteś z Aurorą. Pytanie czy Cyriak cie poprze, nie zależy mu na tytule samym w sobie więc na rękę mu ktoś z kim można się dogadać i ma u niego dług. - Mam nadzieję, że nie oczekujesz, że zacznę teraz zaprzeczać czy potwierdzać twe domysły, pani. - Lubię myśleć na głos - wyjaśniła choć cały czas śledziła jego umysł i jego reakcje by wywnioskować na ile ma racje. Po to zwykle wygłaszała swoje hipotezy innym bo umysł reagował na bieżąco na padające słowa. - I dziękuje za ofertę. Wiele by mi ułatwiła w Wiedniu ale nie jest mi niezbędna. Jestem zaradną osobą. Pracowałam dla Aureliusa - ostatnie rzuciła z niemałą dumą. - Znajdę mojego męża bez niczyjej pomocy. Tu i teraz chce ugrać coś na przyszłość. A mam do przehandlowania sporo informacji, nie obrałam jeszcze tylko strony której je sprzedam - odparła najbardziej wprost jak się dało. Szanowała czas swój i cudzy. Była nieomal pewna, że to Gerhard sprowadził tę gangrelska falange na Frydlant. Jak i tego, że dokument o przepisaniu łąk został sfałszowany. - Rozumiem - skinął głową i ujął jej dłoń do dwornego pocałunku. - Chcę, żebyś wiedziała, że stać mnie, bym przebił wiele ofert. Stać mnie także na twe milczenie. Nie puścił jej dłoni i uśmiechał się delikatnie, jakby coś mu sprawiło niewysłowioną przyjemność. - Jutro pomówimy. Zarezerwuje dla pana jeden taniec, panie Gerhardzie. Zapoznam się dziś z ostatnią z ofert i podejmę decyzje kogo poprzeć. - Z przyjemnością. Puścił jej dłoń i skłonił się. - Coś, czego o hospodarze nie wiedzą nawet Nosferatu. - Nie wiem co wiedzą Nosferatu. Wiem co wiem ja. I tanio tego nie puszczę - uśmiechnęła się prowokująco. - Cyriak cie poprze? - To, czego nie wiedzą, to cena za twe milczenie. Zaś Nosferatu poprą zawsze spokój i praworządność. - Ach. - Anna przekrzywiła głowę zamyślona. - To w takim razie ryzykowne. Mogę to już wiedzieć. Sporo wiem. Inaczej to ujmę… Jeśli bym cię poparła, choć to akurat mało istotne pewnie, ale gdybym dostarczyła ci sporo informacji, pomogła w spiskach i dołożyła swą lojalność, co byłbyś skłonny dać mi na przyszłość, gdy już będziesz rozporządzał… - rozejrzała się po sali biesiadnej - tym.. - Wpierw dowiedziałbym się, czego potrzebujesz i pragniesz. Co niekoniecznie musi być tym samym. Wolałbym nie szyć propozycji z powietrza. - Stanowiska szeryfa, kawałka ziemi i domu gdzie się pomieści moja gangrelska rodzina - odparła nader precyzyjnie. - I jednego drobiazgu ale o tym powiem dopiero jeśli dobijemy targu. Zaplótł ręce na piersi. - Z całym szacunkiem, i dzieląc skórę na niedźwiedziu… ale na szeryfa to ty się pani nie nadajesz. - Nie ja. Mój mąż. - Pod warunkiem, że okaże stosowne umiejętności. - Wykaże - nie zdawała się mieć co do tego wątpliwości. - Miał zostać tu szeryfem kilka lat wstecz ale stało się inaczej przez moje zaniedbanie. Ponadto ma swoją watahę, zaprzyjaźnionego Laurentina i żonę, która ma doświadczenie w śledztwach. Dobrze się uzupełniamy. - To rozsądna propozycja - skinął głową, ukłonił się raz jeszcze i odszedł. Anna doszla do stolu. Duszkiem, całkiem nie jak dama wypiła jeszcze jeden pełny kielich mocno zaprawionej trunkami krwi i popędziła do komnat Bożywoja. Coś mrowiło pod skórą na myśl o Krzesimirze. |
17-03-2018, 16:11 | #17 |
Reputacja: 1 |
|
18-03-2018, 14:10 | #18 |
Reputacja: 1 | Oldrzych trzymał ją mocno i boleśnie za gardło, i warczał, zapluwając twarz pacynkami śliny. - Odbieraj moje wiadomości, ty mała dziwko! Każda kosztuje mnie więcej niż twoje życie warte! Obudziła się krzykiem, który w ostatniej chwili zdusiła. To tylko sen. Dziwaczny i brutalny, jeden z tych, które zaczęła śnić od przyjazdu na Frydlant. Występowały w tych snach znane jej postaci ale zupełnie wyrwane z kontekstu. Ołdrzych, Clotilde… Wszystko jak w ulicznym teatrze, przejaskrawione i nierealne. Co więc oglądała? Wspomnienia Ronovia i jego żony? Czy to naszyjnik zsyłał na nią te majaki? W zaciśniętej garści tkwił klucz. Duży, żeliwny. Na kółku wyobrażona głowa diabła. Sokola oczywiście już nie było. W salonie krzątał się, porządkując papiery, stary ghul, którego widziała raz czy dwa w domu szeryfa. Zaś nieład wybebeszonych kufrów świadczył jasno, że szeryf odziewał się i opuszczał swe komnaty w pośpiechu. - Pani - ghul odłożył kupkę pergaminów i skłonił nisko. - Pan mój nakazuje, byś nie szukała go i nie interweniowała. Nalega na to bardzo. - Nie interweniowała w czym? -zapytała a od razu wejrzala w umysł ghula, co wie w temacie. Zobaczyła wpadających na komnaty zbrojnych i ghula z szabliskiem u pasa. Sokola przymykającego drzwi i wściekłym, zduszonym głosem ordynującego, że mają wypierdalać, pójdzie do księżnej sam, jak będzie gotowy. - Pan udał się do księżnej. I oczekuje posłuszeństwa swemu ro… swej prośbie. Rzekł to dwa razy i nie dopuszczał żadnych interpretacji. Anna skinęła na znak, że rozumie i wybiegła z komnaty. Jak wiatr przemknęła korytarzem nie bacząc na przechodniów i wpadła do ich komnat i padła prosto na łoże, które ścieliła Clotilde. Z ciała prędko wyszła by zobaczyć za co księżna będzie Sokola łajać i czy aby nie za nią, Annę. Wściekłość aż z niej parowała. Jakiekolwiek rozmowy, jeśli w ogóle były, zdążyły się już zakończyć. Szeryf rozdziany do naga składał hołdy niekompletnie ubranej księżnej. I zdaje się, iż ona, w odróżnieniu od niego, lubowała się w hołdach składanych nie tylko na wampirzy, ale i na śmiertelny sposób. Pięknie też pokazywała swoją despotyczną naturę a Sokol zdawał się działać mechanicznie jak wytresowany pies. Nie oglądała owego spektaklu długo. Wskoczyła do ciała jak szczupak do wody, złapała pierwsze co miała pod ręką i cisnęła o ścianę aż się obróciło w okruchy. -Głupia suka! - syknęła Anna jak wąż, który tylko patrzy by kogoś ukąsić. - Niech ktoś ją wreszcie zabije! Clotilde otworzyła usta i zamknęła je zaraz powtórnie. Czekała uprzejmie, aż sytuacja się wyklaruje, wpatrzona nieruchomo w punkt na Aninym czole. Musiała się zniecierpliwić, bo rychło wzięła się za sprzątanie rozbitego wazonu. Anna złapała kilka oddechów by ochłonąć. Usiadła przed toaletką i uniosła szczotkę. - Wybacz, to ciebie nie dotyczyło - rzekła uspokajająco. - Zakupiłaś zioła o które prosiłam? - Wiem - odparło dziewczątko, wypiete w zgięciu nad szufelką i zgliszczami ceramiki. - Mam zioła, pani. I listy. - Uczesz mnie, proszę. Listy podaj. I słuchaj uważnie, powiem ci jak masz miksturę uważać. Zapamiętasz i powtórzysz mi na głos. To będzie dekokt dla mistrza Garibaldiego. Jak się pojawi ktoś z watahy, mają po niego pójść i go tu przenieść. Powiedzą mu, że będzie się u nas kurował i szeryf o tym wie. Powtórzyła, szybko i sprawnie kręcąc Anine loki w misterną fryzurę. Potem podała listy. Gerhard informował, iż w istocie zostali sąsiadami i mieszka tuż za ścianą. Wspomniał też o Gangrelu zlanym z futryną, zapytując, czy Anna wie, co się stało, gdyż persona ta nie chce z nim rozmawiać. Pasza czynił jej gorzkie wyrzuty, że jak słodki daktylek może być tak okrutny i zapomnieć o nim ze szczętem. A hospodar… hospodar uprzejmie prosił o taniec. Anna odpisała migiem i poprosiła Clotilde by listy zwrotne rozniosła. Paszy, że się kaja ale dopadło ją wiele osób dawno nie widzianych i obowiązków od których uchylić się nie może ale dziś pojawi się na pewno, ponadto bal ma nadzieję spędzić u jego boku. Gerhardowi, że wpadnie do niego by mógł kupić jej zamknięte usta bo zdecydowała się je sprzedać. Wreszcie do hospodara, że chętnie z nim zatańczy jeśli tylko pasza da jej zezwolenie bo bal spędza pod jego ramieniem. Do śpiącego Semena się przysiadła i nim potrząsnęła. -Z Cudką jakiś postęp? Rozwarł paszczę, wionęło jak z garbarni. - Słodkie ma usteczka, to i tamto - wymamrotał niewyraźnie. - Będziemy się musieli jej pokłonić. Bo na walki kto lepszy nie ma czasu i na straty nie możemy sobie pozwolić. - Ano czemu i nie, możem dygnąć - zgodził się Semen bez szemrania i uśmiechnął się głupawo. - Gdzie się podziewa reszta watahy? - Syn hospodarowy zorganizował mały ten tam, turniej na poczekaniu. Poszli popatrzać, co kto wart… a mnie kasztelanka wymęczyła, to leżę. I znów padł w piernaty. - Leż - Anna pogładziła osełedec szybciej nim zdążyła to przemyśleć. W końcu to był Semen. - Piłeś z niej? - dopytała. - Nie zwiąż się. Albo… przynajmniej to przemysł. - Toć właśnie myślę. Że też legnij. Może i być Jitka, ale ja tam nie lubię kłami o kości drapać - wyznał radośnie i podrapał się po kudłatej piersi. Anna ściągnęła brwi. - Co ty mi proponujesz? - nie była pewna czy aby naprawdę chce znać odpowiedź. - Co wy się, z Oldrzychem za ręce jeno trzymali? - sarknął i chrząknął jak odyniec, podniósł się niechętnie do pionu. - Nie to nie. - Że ja z tobą? - oczy aż się Annie powiększyły. - Ołdrzych to mój mąż, nie widzisz tej subtelnej różnicy? Ja nic nie mówię, rób co chcesz, z kim chcesz. Ale tobie tylko bitki w głowie i miód. Niewiasty jak Cudka zostają kasztelanem bo potrafią wykorzystywać okazje. Jesteś okazją Semenie, która można łatwo wykorzystać? Po prostu myśl, tyle w temacie. - Nie jest związana - wycedził po chwili. - I myśli, że i ja nie. A ponosi ją chętnie jak niekrytą klacz - odął mięsiste wargi. - Bym się związał pierwej z kimś z naszych, to i by ją poniosło, a ja bym bezpieczny był. Jeno ty zbyt wytworna, co? Niczym się ode mnie nie różnisz - wyszczerzył zęby - niczym. - Nie różnię - przyznała mu rację spokojnie i rękaw zaczęła podkasać. - Ty wiesz, że ojciec mój mnie odrzucił właśnie z tego powodu? Bo uważał, że wasz klan mojemu niegodny. Ja mysle ponad klanami. Chce stworzyć silną rodzinę, co ma członków z wielu klanów i dysponuje wieloma talentami. A do tego lojalną względem siebie. I zmyślny to sposób, jeśli nie masz nic przeciwko bym to była ja, będę ja. Jitka na pewno też by się zgodziła ale nie wiem gdzie ją licho nosi. Tylko nie myl miłości siostrzanej z miłością niewiasty. Jestem żoną Oldrzycha - po nożyk sięgnęła by ciąć nadgarstek. Pucharu nie zaproponowała bo przypuszczała, że dla Semena by to było zbyt wiele. Dotrwał mężnie do końca przemowy, acz jej kresu nie zaszczycił zdaje się uwagą, boć od połowy już wywracał oczami wymownie. Nożyk za to zauważył i zaszczycił warknięciem. A potem wyciągnął ramię i pacnął Annę w plecy, jak wielki pies wywraca podskakującego mu do pyska szczeniaka. Poleciała twarzą w zrytą i prześmierdniętą gorzałką pościel. Anna spojrzała na niego twardo. - Bez kłów - zażądała ale wnet spuściła z tonu widząc obnażone zębiska i mętne oczy Semena. Wysunęła mu jedynie przed twarz odkryte przedramię by tam gryzł a wiele nie myślał. Uważała, że tak należy bo inaczej zaczną jej rodzinę rozkradać a rodzina jest święta. Wgryzł się, aż zęby o kość zgrzytnęły, a przygniótł ją przy tym do barłogu całym swoim niemałym ciężarem, drugą ręką za szyję do pościeli przycisnął. Zabolało jak diabli, zanim spod bólu wypłynęła niechciana przyjemność. Semen sapał i powarkiwał jak niedźwiedź. Dotrzymała do końca aż kły z niej wyjął i leżała pod nim bez ruchu może dlatego, że był za ciężki a może jeszcze drgały w niej resztki uniesienia. Pomyślała, że już, po wszystkim. Nie ma się co rozwodzić. - Złaź - poleciła łapiąc oddech. - Mam dużo spraw. - A następnym razem podrapiesz ciutkę, po starej znajomości? - wyszczerzył jej w twarz kły czerwone od jej krwi. - Masz poczucie humoru, no proszę - skrzywiła się w złośliwym uśmiechu. - Nie jestem lepsza, ale jestem bardziej krucha. Następnym razem weźmiesz to pod uwagę? Wróciła do swojej sypialni gdzie Clotilde rozkładała zioła ciuchutka jakby przezroczysta. Anna otworzyła szafę, w której poukładane rzędem stały gliniane buteleczki otrzymane od Jitki. - Nie patrz tak na mnie! - warknęła zupełnie jakby ktoś w tej szafie się ukrywał, kogo tylko ona widzi. - Robię co muszę żeby nasza rodzina przetrwała, żebyśmy wreszcie mieli coś swojego. Buteleczki nie odpowiedziały za to zrobił to jej własny głos w głowie. “Ale przy okazji trochę rozrywki masz, prawda? Podoba ci się, przyznaj. Ja to dla ciebie za mało.” - Ciebie tu nie ma! A mnie jest ciężko! Nie jestem taka twarda jak ty… Muszę się na kimś wesprzeć. “Na ilu jeszcze się wesprzesz nim minie wieczność? Tyle przed tobą czasu i tyle pokus. Jak myślisz, co zrobię kiedy się dowiem? Bo dowiem się, wiesz o tym dobrze. Może, gdyby to był jeden raz… Ale zostawiasz za sobą za dużo świadków i za dużo śladów. A Gangrele szybko łapią trop.” - Zamknij się - warknęła Anna odkorkowując buteleczkę. - Kocham ciebie. Ciebie. Reszta jest przecież bez znaczenia. I wlała w gardło zimną, z dawna utoczoną krew. Głosy w głowie umilkły i poczuła spokój jakby Ołdrzych stał za jej plecami, niewidoczny lecz gotowy wesprzeć ją ramieniem i mieczem. Rękaw poprawiła i włosy i już się szykowała do wyjścia. Było nieprzyjemnie a miało być jeszcze nieprzyjemniej. Już wolała Semena od Włodka, Semen przynajmniej nie udawał. - O północy zaczyna się bal - rzuciła na odchodnym do Clotilde. - Pół godziny wcześniej mają tu wszyscy być. Gdy się będziemy szykować wymienimy wieści. I na litość boską, Otokara to się też tyczy. Cokolwiek robi niech przestanie i wpierw się ze mną rozmówi. Ostatnio edytowane przez liliel : 18-03-2018 o 14:12. |
19-03-2018, 21:49 | #19 |
Reputacja: 1 | Drzwi otworzył jej ghul o twarzy subtelnie poprawionej. Skrzyńscy w odróżnieniu od hospodara unikali ostentacji w pokazywaniu swej diablej natury. Włodek powstał na jej widok z łagodnym uśmiechem, ale równocześnie od biurka, gdzie uczyła syna czytać powstała Katarzyna. Włodek momentalnie usunął się za żonę. Dziecię nadal dukalo łaciński tekst z męka na sinej buźce. Katarzyna miazdzyla charyzmą. W skromnej sukni i koronie z bladozlotych warkoczy porazala chłodną doskonaloscia rysow i kształtów. Wyciągnęła ku Annie dłoń z palcami obciagnietymi w dół. Anna nie zamierzała całować w dłoń Włodkowej żony więc udając głupią ścisnęła zdawkowo jej dłoń i puściła. -Anna Złodziejka - przedstawiła się bo choć oglądała Katarzynę wiele razy i w wielu okolicznościach, nawet tych najbardziej intymnych, to nigdy realnymi oczami. Onieśmielała ją wiec przeniosła zainteresowanie na siedzące przy biurku dziecko. Coś w niej drgnęło, jakaś głęboko skryta tęsknota. Przykucnęła przy chłopcu i obdarowała go najszczerszym z uśmiechów. -A to zapewne młody panicz Skrzyński. Nic dziwnego, że trzymasz nos na kwintę. Łacina potrafi zamordować najwytrwalszych. Chłopiec pokiwał smutno głową. Zaczęła mu opadac lewa powieka. -Winieneś się przedstawić i pocałować… damę w… - zaczęła Katarzyna, ale dziecię w tej samej chwili wypaliło proszaco : - Pobawie się z pani synem, pani Anno, jak pani z rodzicami mówić będzie? Wzrok utkwił przy Anny kolanach. Na twarzy możnej Diablicy przez chwilę odbił się popłoch. Anny uśmiech przeszył smutek ale uśmiechać się nie przestała żeby nie przestraszyć malucha. - Nie aniołku, nie rób tego. On nie jest odpowiednim towarzystwem dla możnego panicza. Poza tym on… nie jest grzecznym chłopcem. Mógłby ci zrobić krzywdę a tego bym nie chciała - palcem musnęła nos panicza. A potem zdjęła z szyi łańcuszek ze szkaplerzem Cyriaka i ułożyła na dłoni małego Skrzyńskiego. - Weź go. Dopóki go trzymasz mój synek będzie grzeczny. - podniosła się i po chwili dodała. - Ma czarne oczy? Całe, bez tęczówek i źrenic? -Nie sądzę…- warknela Katarzyna, ale mały zdążył kiwnac główką na potwierdzenie. Włodek zaś przejął płynnie szkaplerz, obrócił w palcach kilka razy i oddał synowi. - Podziekuj pani Annie. - Dziękuję - wymamrotał malec i pod twardym spojrzeniem matki podreptal do sąsiedniej komnaty. - Co to było? - Zażądała wyjaśnień Katarzyna, a w głowie Anny rozlegla się odpowiedź. -To ja. Wróciłem, tesknilas? I co my tu mamy? Anna zignorowała głos, potarła palcami skroń. - Nie po to tu jestem - odrzekła Anna Katarzynie. - To moje sprawy, moje… kłopoty. Chłopcu nic nie będzie dopóki trzyma szkaplerz a gdy odejdę to odejdzie razem ze mną. - Zdaje się, że przyszedłem w złej chwili… -Zdaje się, że sprawa jest pod kontrolą - Włodek zlał się wymową z upiorem, a Katarzyna obdarzyła go przeciaglym spojrzeniem. -Oczywiście, że jest. Nie życzę sobie, byś zbliżała się do mego syna - oznajmiła wprost do Anny. - Przyszedłeś w fatalnej chwili - rzuciła Anna nerwowo i na jednym tchu dodała Katarzynie. - Chłopcu nic nie będzie a towarzystwo kogoś kto nie ma w herbie łabędzia wyszłoby mu tylko na zdrowie. Mogłabym cię kiedyś wyręczyć, w nauce łaciny. Mam cierpliwość do dzieci, miałam siedmioro rodzeństwa. Od Katarzyny pouczonej w materii macierzyństwa i wychowania dzieci wionęło chłodem wiecznej zimy, z zadymką i drzewami pękającymi od ziemi po korony na mrozie. I wtedy wkroczył Włodek: - Bożywoj wspominał, iż sprawa rozchodzi się o naszyjnik… obejrzmy go może? - zaproponował i utkwił w Annie proszące spojrzenie. - Najlepiej na osobności - zaproponowała. - Jeśli to możliwe. - Wybacz, pani żono - skłonił się Katarzynie, a Anną zaczął manewrować do gabinetu. Drzwi zostawił uchylone i przysiadł przy kominku na skraju fotela, jak kura na grzędzie. Poddenerwowanie nadal z niego nie schodziło. - Należał do małżonki Ronovica, tak przekazał mi brat… Anna doszła wprost do okna i zaplotła ramiona na piersi. Nie odrywała oczu od ogrodu. - To wiem. Powiedz o magii. - Winienem pierwej przedmiot obejrzeć - odetchnął lekko, acz nasłuchiwał cały czas ruchów w salonie. Anna zdjęła naszyjnik, położyła rzecz na stoliku szachowym obok kominka i wróciła na swoje miejsce przy oknie. - Ronovic miał konszachty z demonami. Wyznawał się na magii kołduńskiej. Znęcał się nad żoną. Przetrzymywał aż biskup nakazał mu ją oswobodzić. Resztę życia spędziła w klasztorze. Bożywoj wspomniał o krypcie i że naszyjnik podług mnie jest kluczem? - Wspomniał o wszystkim wartym wspomnienia - odchrząknął Włodek. - Włączając złożony hołd i prosił bym był dokładny. Anna wzdrygnęła się na słowo “hołd”. Według niej samej trochę inaczej to wyglądało ale Tzymisce myśleli swoimi kategoriami. Niech myślą. Anna stała jak kłoda czekając na rezultaty jego badań. - Bardzo mu zależy na sojuszu z tobą - kontynuował, rozkładając błyskotkę na kolanach. - Siłą rzeczy mnie także. Muszę więc cię prosić… byś unikała pouczania mej pani żony. - Żadnemu chłopcu nie służy trzymanie w klatce matczynej troskliwości. Jest inny ale dopóki nie skonfrontuje się ze światem nie będzie tego świadomy. Poza tym prócz ojca i matki potrzebuje innego towarzystwa. Winniście mu takie znaleźć ale to tylko moje zdanie. Jeśli będziesz chciał rozważysz je, jeśli nie, zignorujesz. Przyglądał się już kamieniom w ozdobnych pazurkach, teraz znów je odłożył. - Pani Anno - ściągnął brwi - widzisz mą małżonkę i syna pierwszy raz w życiu, i zaczynasz dawać nam rady, co winniśmy, a czego nie… Cenię rozum i zdanie brata, w pani przypadku także podzielam wybór, choć nie ukrywam, że cokolwiek mnie ubódł fakt, że wybrałaś mego brata. Jednak nie przekraczaj pewnej granicy. Jesteś jej niebezpiecznie blisko. - Ubódł? Ubódł cię mój wybór? - Anna zaśmiała się w głos, wytarła dłonią nieistniejącą łzę zbłąkaną w kąciku oka. Doszła do Włodka i znów zaplotła ramiona na piersiach. - A kogo miałam wybrać? Ciebie? Byśmy przyjemnie spędzali czas nad księgami i trupami, dzielili się wiedzą i prowadzili badania jak pomóc twojemu chłopcu? A w przerwie zjemy kolację z mym ojcem i może znów sprzedamy mego męża do klatki na drugim końcu świata? - Anna poczuła jak drży od trzymanego na uwięzi gniewu. Szansa na wyduszenie sekretów z naszyjnika poleciała w dół, razem z naszyjnikiem spadającym z kolan wstającego Włodka. - Nie rozumiem, o co i dlaczego mnie oskarżasz - podniósł lekko głos. - I na jakiej podstawie. Ale obrażasz mnie, pani Anno. Na progu zawartego sojuszu. Anna przygryzła drżącą wargę. - Jeżeli się mylę… wybacz mi - dłonie jej drżały jak trzcina na wietrze. Była bliska płaczu. - Ale proszę, spójrz mi w oczy i powiedz, że nie sprzymierzyłeś się w tej sprawie z mym ojcem i nie pomogłeś mu odesłać Ołdrzycha do Wiednia, gdzie sprzedali go jak ogara do polowań - skupiła się na jego myślach i jego aurze. Słowa mogły kłamać, umysł nie. - Powiedz a przeproszę cię i będę prosić o wybaczenie. - Znam twego ojca i jest mi miłym gościem, ale doprawdy… ledwie przyklepałem konfikt z bratem. Przez najbliższe lata nie tknę palcem jego lenników, czy też potencjalnych upatrzonych lenników. Tym wszak byliście. Anna długo patrzyła mu w oczy jakby się chciała przewiercić do wnętrza głowy. W końcu ramiona jej opadły i spięte mięśnie puściły jak pęknięta tama. - Ja… wybacz mi, że cię fałszywie oskarżyłam. Dowiem się kto za tym stał i wtedy będę dochodziła sprawy, nie powinnam była dać się ponieść bez dowodów na ręce. Przepraszam. Na chwiejnych nogach wróciła do swego miejsca przy oknie. Rozmyślała czy mógł jej skłamać? Zapewne. Ale jeśli jednak nie kłamał, kto mógł pomóc ojcu w zamian za jego wiedzę i współpracę? To było oczywiste. Katarzyna. Ale Anna nie mogła sobie pozwolić na rzucanie kolejnych oskarżeń. Dowie się prawdy i wtedy… Właściwie co wtedy? Nie przekreśli sojuszu na który tyle pracowała. - Rozumiem napięcie i pęd do pospiesznych osądów, w takiej sytuacji… - Włodek przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, ostatecznie usiadł, pochylając się po naszyjnik. - Wszak sam wiem, jak to jest, gdy kochasz kogoś ponad wszystko na świecie. Jednak doradzam większą ostrożność, zwłaszcza żeś związała się z mym bratem, który popędliwy jest z natury. A dowie się o twych oskrażeniach, bo nawet jeśli ja zachowam to dla siebie, ma małżonka nie uczyni tego na pewno. Westchnął i podniósł jeden z kamieni do oka. Po chwili wstał i przysunął sobie bliżej świecznik, rubiny oglądał z uwagą pod światło. Anna miała jeszcze coś powiedzieć ale w język się ugryzła do krwi. Ból przytłumił wściekłość. Niczego teraz bardziej nie pragnęła jak by wedrzeć się do głów Skrzyńskiej pary i wyszarpać z nich to czy maczali palce w jej tragedii. Ale moce swe musiała oszczędzać na siódemkę Balinta. Co się odwlecze to nie uciecze - pomyślała, Włodkowi zaś tylko szepnęła: -Naszyjnik. - Musi załatwić to jak najszybciej i stąd wyjść. Pokiwał głową i palec położył na ustach, na znak, że pracuje i potrzebna mu cisza. Minuty kapały jak krew z żyły. Wreszcie Skrzyński powstał, drugie krzesło przysunął obok swojego, gestem zaprosił, by spoczęła. - Zdobnictwo misterne, acz nie mistrza w jubilerskim fachu. Złoto czyste i bez domieszek. Z kamieni, nie wszystkie są rubinami. Po prawdzie to nie są nawet kamieniami. Podejrzewam alchemiczną sztukę, może i dotyk ręki jakiegoś Diabła. Gdy powstawał, nie było jeszcze klanu Tremere, więc to nie oni… -A magia? Jest w nim jakaś i czy możesz coś rzec o jego zastosowaniu? - Zapewne takie, jak krew. Włożył naszyjnik w jej dłonie, palcem dotknął skrajnych dwóch kamieni i jednego w centrum. - Te trzy w istocie są krwią. Zmuszoną do tego, by przyjąć taką formę. Nie czuć woni, ale gdy się przyjrzysz, zdaje się lekko przelewać. Jakby była świeża. Zapewne wampirza zatem. Musiała należeć do Gangrela albo Tzimisce… bo widzę pióra. Ciekawe, że nie widzę płci, a to najłatwiej zazwyczaj stwierdzić. Więc… zapewne stary Diabeł, oderwany od okowów i ograniczeń ciała, z którym się urodził. -Pióra? - nie do końca rozumiała. - Możesz rozwinąć? - Czarne pióra, długie lotki… jak u żurawia, albo bociana. Pokazać? - wycelował palec o krótko opiłowanym paznokciu w kierunku jej czoła. Anna dała mu zezwolenie skinieniem. -Widzisz je we krwi? To coś jakby… wspomnienie ciała? - Być może… albo samego naszyjnika, chwilę przed tym, jak krew zaklęto w kamienie. Wizja spłynęła łagodnie, czarne pióra otoczyły ją szczelnie, liczne, ułożone równolegle, smoliste i szeleszczące. Poruszały się jak łan trawy przyginany wiatrem. Na moment zdało się jej, że coś między nimi błysnęło. - Jest jeszcze jedno. Jedno słowo - przyrzekam. Głos niewieści. Zaskakująco mało, Anno. Ktoś o silnej woli nie dopuścił, by cokolwiek się zapisało. Lub ktoś o dużych umiejętnościach czyścił naszyjnik z duchowych śladów. Nawet jeśli leżał długo w grobie, powinno być coś więcej. -Przyrzekam… - powtórzyła Anna w zamyśleniu, opuszkiem palca tknęła kamień. - Może to pakt, sprawa się wszak tyczy demonów. A demon to zdaje się anioł, tylko upadły. Upadłe anioły winny nosić czarne skrzydła? Anna pomyślała że pióra ją prześladują, całe życie. Zobaczyła oczami wyobraźni pióra kotłujące się wokół sinego chłopca w jej proroczej wizji. -Czyś widział kiedyś demona? Można mu utoczyć krwi i zamknąć w amulecie? - To by tłumaczyło, dlaczego nie widać płci - zadumał się Diabeł. - Część demonów, tych jako anioły powołanych do istnienia u zarania świata, to hermafrodyci. Krwi zapewne można z każdego wycisnąć, gdy przyjmie cielesną formę. -Stawką będzie moja dusza, tak mówiła Cyganka - myślała dalej na głos zupełnie jakby Włodka obok nie było. Sunęła torami swoich domysłów i hipotez jak w szalonym transie. - A jeśli on tam nadal jest w krypcie? Demon? Zaproponuje mi układ, tak bedzie? Sprzedam dusze za… - przygryzła wargę. Co byłoby warte takiej ceny. Lub raczej kto? - Albo… się mylę. Może jest tam coś co po sobie zostawił. Artefakt który pomoże Balintowi podbić Pragę? Wyprzedza mnie o kilka kroków. Ale ja mam klucz i naszyjnik... - Gdy ktoś, kto sam jest potężny, sięga po jeszcze więcej mocy… może przerazić, prawda? Hospodar jest przerażającą personą. - Skrzyński zaplótł dłonie na brzuchu, a w głowie Anny rozległ się jego głos. “Na szczęście osoba, którą hospodar po ową moc wysłał, nie będzie jej szukać zbyt dokładnie. Brat mój prosił, by ci przekazać, że Teofano chciała zacząć od odzyskania pism, które zostały po Ronovicu… i zastała kipisz po wybebeszonych skrzyniach. Uprzedzając, nie ja zabrałem pergamina. Choć nie ukrywam, że zrobiłbym to, gdybym o nich wiedział zawczasu.” -Szlag - zaklęła Anna mało elegancko. - To także nie ja więc… jest jeszcze ktoś trzeci. Cyriak… - Mąż zwalczający demony musiał być zainteresowany sprawą. Z drugiej strony jeśli rzecz ta wpadłaby w ręce Nisferatu to może byłoby najlepsze rozwiązanie? - Assamita także interesował się sprawą, on… ma jakieś wizje. Żuje narkotyki i medytuje, mówił ze mam cos czego chce, mniemam że naszyjnik. Obiecałam go wziąć z sobą wszak będzie mi potrzebny ktoś z talentami w walce, po drodze czyhają potwory i ognisty koń co żre mięso. - Zgarnęła naszyjnik i zacisnęła na nim palce. - Czy ja na pewno jestem odpowiednią osobą? Stawka jest bardzo wysoka a ja jestem nikim, ledwo wampirzym dzieckiem. - Jako dziecko zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie. Urodziłem się kaleką. I cherlakiem. Za każdym razem, gdy Bożywoj polecał mi coś zrobić, mówiłem to co ty. Za każdym razem odpowiadał, że nie jestem. Nie jestem odpowiedni. Ale jestem jedynym, kto jest tutaj i teraz i może cokolwiek uczynić… Nie przejmuj się tak pergaminami. To było tak ewidentne i tak postawione na widoku, że mogło być i pułapką. Przynętą na kogoś zaciekawionego demonami, kto posłyszawszy o dawnym panu Frydlantu i jego mrocznej legendzie zacznie poszukiwać schedy po nim. Cyriak wszak poszukuje czcicieli demonów nieustannie, prawda? - zapytał z uśmiechem i zrozumiała, że Bożywoj dotrzymał słowa i zachował dla siebie szczegóły polowania na Baali. -W takim razie zrobię co w mojej mocy - Anna postanowiła podejść do tematu na spokojnie i logicznie pomijając stawkę o jaką się wszystko toczy. - Ostatnie pytanie. Bożywoj wspomniał o sznurkach nasączonym krwią Balinta? To jakiś rodzaj magii. Tworzy z nich sieci rozpięte pomiędzy palcami i układa we wzory. Zagadnąwszy mnie pod postacią swego syna mógł spleść kilka wzorów z moją dłonią, niby od niechcenia. Chce mieć pewność że to nie pozostawiło na mnie jakiegoś niechcianego wpływu. - To mi wygląda raczej na zabawkę, która pozwala w kulturalny sposób dotknąć niewiasty - zaśmiał się przyjemnie. - Niektóre rzeczy są tym, na co wyglądają, Anno. “To nie jego ziemia. Pomaga sobie, by związać miejscowe duchy. Sznurek musi być upleciony z roślin, które wyrosły tutaj… lecz to jedwab był zdaje się? Ciekawe, że ktoś tutaj zdołał hodować jedwabniki. Sądziłem, że zbyt tu zimno… Zdołał coś ci przywiązać, jest w pierścionku. Ale to bezużyteczna istota. Nie mówi, nie umie przekazać obrazu. Czasem i potężnym powinie się noga. Następnym razem nie pozwól się opleść, może mieć więcej szczęścia.” „Istota w pierścionku jest moja. I pomogła mi gdy byłam sama, po drugiej stronie. Nie ubliżaj jej.” - poprosiła w myślach i poczęła zapinać naszyjnik na szyi. - „Dlaczego szepczemy? To kwestia przyzwyczajenia czy nie boisz się że ktoś słucha?” “Może podglądać od czasu do czasu, a nie chcę stawiać barier, by nie powziął podejrzeń. Niech traci czas i słucha rzeczy bez znaczenia”. „Myślałam tez o tym. Ale doszłam do wniosku że potrafi także słuchać myśli wiec to bezcelowe. I owszem, spaceruje po zamku. Widziałam jego animę grubo przed jego i moim przyjazdem na Frydlant. Musiał już obwąchiwanie teren.” - Czy w czymś jeszcze mogę ci pomóc? “Zapewne potrafi, ale to wymaga koncentracji. Zapewne zorientowałaś się już, że przy… wybrance serca mego brata trudno zebrać dwie myśli razem, niezależnie od tego, czy stoi obok ciałem, czy duchem jeno. Jest powód, dla którego Gertruda nie opuszcza komnat i tym razem nie jest to odgrywanie księżniczki”. -Nie, to wszystko. Dziękuję - dygnęła, choć zawsze robiła to z niedużym zaangażowaniem. „Może, później… przedłoże jeszcze jeden problem. Mego chłopca o czarnych oczach. Nie wiem czy wyznajesz się na demonach czy upiorach. Ale na razie szkoda czasu. Już jestem w tyle za konkurencją do grobowca Ronovica.” Powstał, a odprowadzając ją do drzwi, wyraził jeszcze dwornie nadzieję, że uda się zarówno odnaleźć małżonka, jak i przejść do porządku dziennego nad dzisiejszymi niesnaskami. Służąca oddała Annie szkaplerz, odprowadzana badawczym spojrzeniem panicza Skrzyńskiego, stojącego za matką i przytrzymywanego białą ręką Katarzyny. Gdy służąca oddawała Annie szkaplerz, chłopiec spojrzał wampirzycy w oczy. Opadła mu lewa powieka. Anna pomachała do niego. -Dobranoc, mały książę. Czy wybiera się pan na bal? Spojrzał pytająco na matkę, a gdy ta kiwnęła głową, odpowiedział. - Na chwilę. Wuj uważa, że będzie za mało wytwornie - wymamrotał, ciągle ze wzrokiem utkwionym w szkaplerz w ręku Anny. Anna zapięła go na szyi. -Jeśli panicz zechce poćwiczyć taniec, byłabym zachwycona służyć mu za partnerkę. I skłoniła się do samej ziemi czyniąc zabawny i zamaszysty ruch ręką. -A potem moglibyśmy zrobić jakiegoś psikusa wujowi? Chłopiec otworzył usta w zdumieniu. Z twarzy Katarzyny można było odczytać odpowiedź. Iż stanie się to po jej trupie. “Gdybyś potrzebowała wsparcia w krypcie, nie wahaj się ani chwili” zapewnił Włodek o swym wsparciu i ucałował ją w rękę. Katarzyna pożegnała Annę oszczędnym, wytwornym skinięciem. Anna zaś zmusiła się do ukłonu i wyszła. Po wyjściu zauważyła, że oczko pierścionka ściemniało i dopiero odzyskuje naturalną barwę. A z krawędzi szkaplerza wystaje coś białego. Skraweczek pergaminu. A w środku pięknymi kulfonami: CZARNE ÓCZY PODERZNIETE GALDLO. A poniżej koślawy znaczek, który skojarzył się Annie z trójzębem. * Sytuacja w korytarzu zmieniła się o tyle, że z futryny sterczy ucięta ręka. Dmitri siedział w kucki oparty o drzwi, z kikutem owiniętym w urwany rękaw i przymkniętymi oczami. Anna minęła go bez słowa. Spieszyła się. Gerhard otworzył drzwi osobiście. Najwyraźniej książę Ventrue osiadły w niezbyt imponującej siedzibie przywykł do samodzielnego obsługiwania gości. Strój też ciężko było nazwać wytwornym i przeznaczonym na wielki bal. Prędzej na szybki zbrojny wypad na ziemię kłopotliwej sąsiadki. Choć możliwe, że gruby wełniany wams mógł być obliczony na Cudkowe gusta. - Wejdź proszę, pani Anno. Mogę ci zaoferować kielich? -Nie, dziękuję - zasiadła na krześle i zaplotła ręce. - Jestem skłonna, jak wspomniałam pójść ci panie na rękę. A w głowie dodała. „Cudce rzeknę, że papier za stary i orzec sie juz nic nie da czy autentyczny. Czas zatarł prawdę.” “To stwierdzenie godne prawdziwego polityka”. - Jeśli nie krew, może zatem coś innego, także płynnego? Spod stołu wydobył skrzynkę z orzechowego drewna. Wewnątrz w dziurkowanej desce tkwiły szczelnie zakorkowane fiolki opisane po łacinie. -Hmm, cóż to takiego? - zapytała zaciekawiona a w głowie kontynuowała. „Sekret hospodara poproszę.” - Perfumy, przeważnie z lokalnych ziół. Cenię sobie towarzystwo sąsiadów, zwłaszcza Ome jest honorowym mężem… ale na prowincji trzeba znaleźć sobie cywilizowane hobby, inaczej łatwo i szybko idzie zgnuśnieć lubo oszaleć. Ten udał mi się szczególnie - postukał w jedną z fiolek. “Hospodar nie przybył tu na rozmowy z całym dworem. On ten dwór ewakuował. Nie ma dokąd wracać, stracił swoją domenę”. „Nie rozumiem. Ktoś go przegnał z własnej ziemi. Kto?” Anna sięgnęła po jedną z fiołek. -Nazwy wymyślasz panie sam? Odkorkowała i przystawiał do nozdrzy. - Po prawdzie to zamykam oczy, otwieram tom wierszy dawnego druha, Toreadora, i losowo wybieram palcem fragment wersu - zadrgały mu kąciki ust. Z około czterdziestu fiolek co druga kryła w sobie zapach przyjemny. Co czwarta - ciekawy, interesujący i w jakiś sposób piękny. Odruchowe sięgnięcie w pamięć przedmiotu pozwoliło zobaczyć księcia Gerharda cierpliwie sortującego kwiaty w misach, odrzucającego zgniecione lub nadgniłe płatki. W jakiś sposób ta cierpliwa dłubanina i długie czekanie na efekty pasowało do rycerza. Musiał też umieć obsługiwać alembik i znać przynajmniej podstawy alchemii, co w jego klanie było niezwykłe. “Niestety nie udało mi się tego ustalić. Próbowałem, dlatego się spóźniłem… Były jakieś walki, ale przewrót dokonał się zaskakująco szybko i niemal bezkrwawo. Na ziemiach hospodara siedzi teraz jakiś Malkavian, ani chybi słup. Nosferatu nic nie wiedzą, choć byłem ostrożny i oględny, nie można wykluczyć, że po rozmowach ze mną zaczną węszyć.” Anna odłożyła fiolkę do skrzyneczki. -Może uczynisz mi jednej z nich podarunek? Nigdy nie byłam w posiadaniu wytwornej perfumy - uśmiechnęła się łagodnie. „Rozumiem. Dziękuje za wymianę. Co do samego poparcia niestety jeszcze nie zdecydowałam ale nadzieję mam że stosunki między nami pozostaną przy każdej z ewentualności przyjazne.” - Oczywiście… Proszę wybrać, co uzna pani za stosowne. “Nie mam co do tego cienia wątpliwości”. - Obawiam się, iż mogłem rozsierdzić hospodara. Jednak widok tego nieszczęśnika przy drzwiach raził mnie wierutnie. -Tyś go panie odciął? Mnie zabronił choć w istocie uważam, że to było okrutne i winno znaleźć szybki kres. Podniosła się ostatni raz patrząc na fiołki. -Niech mi pan coś wybierze. Co podług pana by do mnie pasowało. Wybrał bez wahania. Widać fiolki stały w jakimś porządku i pamiętał miejsce każdej z nich. “Unda tenebris”. “Z ciemnej wody”. - Zobaczymy się niebawem na balu, jak mniemam? Anna skinęła i schowała fiolkę. -Rozpozna mnie pan po zapachu - orzekła. - Bo będziemy nosić maski, prawda? - Czy nie nosimy ich zawsze? - uśmiechnął się wisielczo. - A co do wymyślnych aksamitnych szmatek zawijanych na sznurkach za uszy… nie pasują mi do miecza na plecach. A nie jestem jedynym, który będzie świecił gołym obliczem. Poszedłem jednak na odstępstwo wobec naszej pani gospodyni i obczyściłem sobie dziś buty. -W takim razie wyjdę na pustą i próżną ale cieszę się i na bal i maski. To taka ekstrawagancja. Nigdy nie brałam udział w czymś podobnym - skłoniła się przy drzwiach. - Do zobaczenia zatem. * U Turków trwał zaawansowany rejwach związany z przygotowaniami do balu. Pasza spoczywał na poduszkach całkiem nagi, jak wyrzucony na plażę wieloryb. Zajnab obmywała blade zwały i fałdy jego cielska szmatką nasączoną kwiatową wodą, a pasza wybrzydzał na ubrania i klejnoty pokazywane przez służbę jak idąca za mąż królewna. Sarijah wpasowany w wykusz okienny chyba starał się odizolować od zgiełku i pokrzykiwań. - Tuś mi, daktylku! - zakrzyknął Hamza i skinął jej łapskiem. - Co sądzisz o kolczykach w pępku? - Że noszą je niewiasty - bąknął Sarijah z kąta - W haremach. - Ciebie pytałem, czy jak? - odburknął pasza. -Ja nie jestem kompetentna w tej materii - odezwała się Anna przysiadając na piętach na jednej z poduszek. - Bal dopiero o północy, nie za wcześnie przygotowania? Miałam nadzieję porwać Sarijaha i coś jeszcze z nim zrobić. - Ty chcesz biegać z agą, a Aurora z Tremere uwiedzie się sama? - skwasił się pasza i podjął próbę podrapania się po podbrzuszu. Drugą ręką uniósł monstrualny brzuch. -Aurora? Czemuż chce pasza uwodzić Aurorę? I… ja chyba nie jestem do tego najlepszą osobą. To nie mój fach. No i ona jest… kobietą. Do Sarijah zaś wysłała mentalny komunikat. „Trzeba mi iść do krypty jak najszybciej. Ktoś chce mnie ubiec. Nadal chcesz mi towarzyszyć?” “Tak… spław go. Pasza poradzi sobie sam, pragnie tylko widowni. Wiesz coś o tej Tremere to powiedz i chodźmy” - I cóż z tego, że jest niewiastą? Że nie ma władzy? Ma. Że i ty jesteś kobietą? Uwierz mi - spojrzał jej przeciągle w oczy, wyczuła w nim jakieś nadzwyczajne rozbawienie - Bycie kobietą ani w tym, ani w niczym nie przeszkadza. -Nie potrafię nikogo uwieść, brak mi umiejętności. Jestem pewna, że pasza poradzi sobie lepiej sam. - Uhhhhhmmm - Hamza wywindował się do siadu, by Annę przewiercić paciorkami czarnych źrenic. - Nie uwodzisz. Z szeryfem to o wyższości ogierów nad klaczami tak żeście dyskutowali zapamiętale, że świt was dziś zastał, prawda. Anna zamknęła oczy jakby to miało uczynić ją niewidzialną. -Ja… To nie tak - wydukała. - To wyszło dość spontanicznie, poza zamiarami. A skąd pasza o tym wie? - Nie jest trudno wiedzieć coś, co wiedzą wszyscy - parsknął. - Mam nadzieję, że słodko było przynajmniej, daktylku, bo się szybko to nie powtórzy. Zdaje się, księżna wytłumaczyła Sokolowi, że nie dla rozrywki na Frydlant zjechał. -Jak to wiedzą wszyscy? - gdyby nie jej klanowa przywara to zapłonęły by jej policzki. - W sensie… plotek? Co za wstrętny babsztyl - warknęła. - Mam nadzieję, że ten kontrakt z którego powodu tu jesteście obejmuje jej parszywą sadystyczną osobę. - Skoro mnie powiedział o tem ghul pana Nemere… to znaczy że niebawem będziesz, Anusiu, na ustach wszystkich po ostatnią posługaczkę - westchnął pasza i pogładził się po podbródkach. - I dlatego, że Drahomira przywołała swego podwładnego do porządku śmierci jej życzysz publicznie? Ani to grzecznie… ani bezpiecznie. -Tedy nie mówię publicznie tylko tobie, drogi panie Hamza - Anna wejrzala w jego umysł. - I wiem, że macie na nią kontrakt. Nie wiem jeszcze tylko kto go zakupił. Mniemam, że hospodar. Stać go. - Niewątpliwie byłoby - zgodził się Hamza. - Ale wiesz, Anusiu, zaskoczę cię truizmem. Nie tylko złoto się w życiu liczy, a w nieżyciu rozświetla ciemności. Zamiast myśli zobaczyła obrazy. Barwne pasma, tęcza, nie, kolorowe zwiewne tkaniny. Siedem tancerek tańczyło w kręgu. Skądś dobiegała muzyka. Anna uśmiechnęła się pod nosem. Sprytne. Zasłona dymna? I niezła podzielność uwagi. -Przecież wy rzadko pracujecie za złoto. Krwią też go stać, choćby własną - sprostowała jego słowa choć nadal przymilnie. - A co do krwi… Miałam wam dziś ją przynieść by negocjować ale… powiedzmy, że mi uciekła, nad czym bardzo ubolewam. Spróbuje zorganizować inną. Nie jestem niestety wytrawnym łowcą. Sarijah był już przy drzwiach. -W krwi, albo w tym potwornym stworze… dość wielkim, by mnie unieść. Wrocilbym do stolicy wierzchem na vohzdzie, to byłoby… - Grzesznie ostentacyjne, przyjacielu - ostudził go Assamita. -Ostentacja to me drugie imię - odburknal pasza. -Po pierwszym: Kłamstwo? -Idź precz - obraził się Hamza. - Wszystko na mojej głowie. Sam uwiodę Tremerkę. I wysłucham hospodarskiej oferty. Ciekawe, kogo chce zabić. Raczej nie księżną, to tutaj wszak takie pospolite. Anna zerwała się na równe nogi i by nie zgubić Assamity podreptała za nim. Na męską wymianę zdań zareagowała kreśląc w głowie czarne scenariusze. -Mówiliście że nie będziecie tu brać więcej kontraktów. Że to popsuje wam wizerunek? - spojrzała z ukosa na Sarijaha. - Jeśli Balint będzie chciał nająć cię na Bożywoja Skrzyńskiego to musisz mu odmówić. To mój przyjaciel. -Jako rzekł pasza. Oferta nie padła. A nie wszystko jest kwestią ceny… -... Abyśmy uwzględnili takie prośby, coś musimy mieć nadto z naszej przyjaźni. Bo na razie, to jeno widok twego liczka - dodał pasza kwaśno. -Eee, Aurora, tak? - Anna wycelowała w paszę palec i zacisnęła powieki zmuszając swój mózg do najwyższych obrotów. - Przewodzi zborowi Kryształowej Gwiazdy. W stałym konflikcie ze zborem Jednorożca, którym do niedawna zarządzał Tycho Brahe. Tycho oskarża się o wiele rzeczy, w tym o zamach na księżną. I tak się składa, że Tycho jest tu, we Frydlancie. To może Aurorę zainteresować. Tycho… pewnie chce mnie teraz zabić, co już interesować ją może mniej. Jakkolwiek Tycho rzekł mi rzecz ciekawą. Aurora stoi za śmiercią niejakiej Nataly ze zboru Salamandry. O tę śmierć oskarżono Tycho ale to akurat było ukartowane. Chcesz haka na Aurorę, oto on. Ponadto Aurora żyje w bliskiej przyjaźni z Laurentinem, panem Horaku. Nataly była jego ukochaną. Czy kierowała Aurorą zazdrość czy zwykła tremerska rządzą władzy i wiedzy? Sama nie wiem. Jeszcze tego nie rozgryzłam. Szeryf wspomniał, że w jego śledztwie typował ją jako winną ale księżna kazała zamieść wszystko pod dywan. Zagroź, że Laurentin dowie się prawdy. Znienawidzi ją i nie spocznie póki nie zabije - Anna wreszcie zrobiła pauzę i się uśmiechnęła. - I nie mów mości paszo, że jestem bezużyteczna. To rani mą złodziejską dumę. Sarijahowi dodała zaś wprost do głowy. „Czekaj. Potrzebna nam lina z kotwiczką.” - Czyżbym uraził mojego daktylka? - zakrzyknął pasza ze zgrozą, która pomimo swej egzaltacji była perfekcyjnie udawana. - O ja, niegodny syn świni i osła, odpłacę ci w trójnasób albo lej mnie po pysku, słodka ma Anusiu … Zajnab! Sarniooka dziewczyna poderwała się z klęczek, na których szorowała bez ustanku wielorybie cielsko paszy. Po kolejnym słowie rzuconym po turecki pomknęła, popędzana jeszcze krzykami Hamzy, po spory kuferek. Pasza zaraz grzebać w nim począł, dobywając różne kosztowności jak kupujący na targu przebiera w jabłkach. A były tam i klejnoty wielkości przepiórczych jaj. - To nie, tamto nie… a może kolczyk do pępka... - Bierz cokolwiek i wychodzimy - zaszemrał Sarijah za jej plecami. Anna uchyliła usta zahipnotyzowania widokiem kosztowności. Wyciągnęła juz rękę jak dziecko po pachnące jeszcze ciepłe ciastko ale zaraz cofnęła. -Wolałabym wiedzieć na kogo hospodar będzie chciał kontrakt brać - bąknęła zawiedziona własnym wyborem i z miną która już decyzji żałowała. - I jeśli na nazwisko Skrzynski to bym prosiła abyście mu odmówili. I nie wystawiając cierpliwości Sarijaha na kolejne próby pognała za nim na zewnątrz. - Ranisz moje serce! - wydarł się za nią Hamza, aż echo huknęło na korytarzu. Assamicie nawet nie drgnęła powieka. - A to prawda, z owym szeryfem? Anna zrównała z nim kroku. -Prawda - odrzekła skwaszona. - Jeśli… wiem, ze mi nie powiesz, ale jeśli masz ten kontrakt i będziesz pozbawiał ją życia, a on by jej bronił, bo taka jego robota… Możesz go nie zabijać? - Nie ubijam nikogo dla zabawy, ani okrucieństwa, ani, staram się, z przypadku. Ale pewnych okoliczności czasem trudno uniknąć… i, oczywiście, jestem dla ciebie nikim i nie powinienem rad udzielać w delikatnej materii miłowania… lecz po cóż się przyznawałaś? Są setki rzeczy, które można robić wspólnie i zakończyć je snem we wspólnym schronieniu. Anna ściągnęła usta. -Ja… nie wiem - rozsądna odpowiedź nie przychodziła jej do głowy. - I nie jesteś nikim. Gdybyś był nikim nie wzięłabym cię do krypty, nie uważasz? - wyraźnie się strapiła tymi całymi plotkami. - Boże, mój mąż mnie zabije... - przypomniało jej się naraz. Skoro jej romans z szeryfem będzie na językach setki wampirów pewnie dotrze kiedyś do niego. Nie chciała o tym myśleć. - Nie chcę doradzać, znów… lecz rozważ może tym razem kłamstwo? Zaś co do szeryfa… ty jesteś na służbie dragomana. Jesteś cenną własnością imperium Osmanów i jeśli księżna cię tknie, będą polityczne konsekwencje. A przedtem osobista zemsta paszy. Zachowaj to na razie dla siebie, to dopiero będzie wciągnięty argument. Ale pasza ma rodzinę. Podobną sobie i bardzo lojalną. Ktoś, kto tknie jego lub jego własność, naraża się na wizytę dwóch tuzinów hamzowych ziomków. Gdy odchodzą, nie ma co zbierać. Zaś szeryf nie ma nikogo. Zadrzesz z księżną, zemści się na nim. -Słuszna uwaga - przyznała Anna, aż zgrzytnęła zębami gdy to sobie uświadomiła i zmieniła temat. - Są dwie drogi, tak myślę. Labirynt - zmienny i pełen potworów. Jest też studnia w ukrytej komnacie. Nie mam pewności, że doprowadzi nas do krypty ale myślę, ze warto spróbować. Ja na miejscu Ronovica stworzyłabym drugie, tajne przejście. - Zacznijmy tedy od studni. Lubię studnie. Anna prowadziła więc do tajnej komnaty tak by nikt ich nie zauważył i nikogo po drodze nie musieli mijać. Gdy znaleźli się w ciemnym i pokrytym pajęczynami pomieszczeniu, gładko pokonywała ciemności aż doszła do kamiennej cembrowiny i rzekła: -Po to miałeś wziąć linę z kotwiczką. - Ach - zajrzał w czarną otchłań. - I nie przejmuj się wrzaskami paszy. Pasza rzadko krzyczy na tych, których nie lubi. I ja cię lubię… i dlatego pójdę pierwszy - przerzucił nogi przez kamienną cembrowinę. Anna zajrzała do środka ciekawa jak on niby zejdzie w dół bez liny, jak pająk po pionowej ścianie? I co gorsza jak będzie miała dołączyć ewentualnie ona? -Uważaj - szepnęła w ciemność. Pozostało czekać na rezultaty zwiadu. |
21-03-2018, 10:06 | #20 |
Reputacja: 1 | Assamita czepił się cembrowiny jak pająk. Palce odnajdywały szpary w spoinach, czubki miękkich butów trafiały w jakiś sposób w miejsca na oparcie, choć wnętrze studni Annie zdawało się gładkie jak stół. I zdawało się to tak proste i pozbawione wysiłku… jak Anna wiedziała, że nie było. Połknęły go ciemności i trwało to długo. W końcu gdzieś z głębi dobiegł jej uszu cichy plusk, po pewnym czasie kolejny, a gdy minął czas, w jakim sprawny mnich zmawia zdrowaskę, ze studni wynurzył się ociekający wodą Sarijah. |