Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2018, 10:42   #11
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


W objęciach Gryfitki

Służka wpuściła Annę z niskim ukłonem… a Anna ze zdziwieniem zobaczyła, że komnaty przydzielone Gryfitce wielkością i wystrojem nie ustepowały jej pokojom. Choć na pewno były częściej używane, świeższe i zaścielone dobytkiem Toreadorki.
Sama Gertruda nie zmieniła się w niczym. Piękna, pełna wdzięku i pulchna w sposób apetyczny siedziała przy stole, racząc się krwią z kielicha, zapatrzona w okno z delikatnym uśmiechem.

Na widok Anny odstawiła puchar i z szelestem drogich jedwabi pomknęła, by zamknąć wampirzycę w krągłych ramionach.
- To wszystko takie straszne! Jak to znosisz, moja droga Anno?
Anna pozostała sztywna w uścisku opiekuńczych ramion.
-Staram się zaradzić - odparła mniemając że ma na myśli porwanie Oldrzycha. Czyżby Bożywoj jej o wszystkim opowiedział? - Nie mam zbyt dużo czasu, wybacz. Jestem niejako zależna od paszy Hamzy - jako dowód wygładziła niezwykłą suknię. - Będę musiała zaraz do niego biec.
- Och rozumiem - stropiła się Gertruda, a jednocześnie manewrowała Anna do stołu. Nalała jej puchar po brzegi. - Bez opieki swego męża, potrzeba ci innego protektora. Ale czemu osmański dragoman, czy on nie jest aby… szpetny i do walki w twoim imieniu niezdolny?
-Jego kompan to Assamita, ten zdolny. - Wyjaśniła Anna lecz palec na usta nałożyła, że to tajemnica jest i niech Gertruda się z tym nie obnosi. - Poza tym tuszę, że się wymigam od poważnych deklaracji a samym towarzystwem i opowieścią paszy czas umilę. Potem on wyjedzie a ja zostanę bez długów, tym jest Turek lepszy od lokalnych Kainitów.
- Lokalni to płotki - Gryfitka machnęła lekceważąco dłonią. - Co innego hospodar… albo Bożywoj.
Anna skinęła głową, że to w istocie znacząca dwójka.
-Tyle że przed hospodarem to ja się zabezpieczam. Nie chce skończyć jak ta nieszczęśniczka z wieży. Bożywoj… nie chcę go stawiać w kłopotliwym położeniu dlatego radzę sobie, jak widzisz sama. Jest jeszcze rycerz Samogy… Wydaje się szlachetny, ale czy aż tak by sie dla mnie narazić przed siedmiogrodzkim księciem?
Getruda wygięła w dół różane usteczka.
- Ale czemuż się od razu ustawiasz się w roli ofiary?
-Botskay jest kolekcjonerem, kobiet również a może szczególnie. Jeśli na mnie nie zawiesi oka to mi ulży, a jeśli będzie inaczej? Ciebie ochroni Bożywoj, masz szczęście. Nie wolno bezkarnie wyciągać po ciebie rąk, za mną nikt nie stoi. Na litość boską, on ma nosorożca w lochach. Wszystko co zechce posiadać, bierze. Muszę się zabezpieczyć.
- Toć własne atuty trzeba wykorzystywać.
Rzemieślniczka ściągnęła ramiona w tył, fiszbiny usztywniające gorset sukni aż jęknęły w proteście.
- Myślisz, że woli brać siłą i pod groźbami, więzić i pętać? Mnie wychodzi, że woli uwodzić i być wielbiony.
-I tak go uwielbię aż mnie ze sobą do Siedmiogrodu weźmie? - Anna weszła jej w słowo. - Nie zamierzam ryzykować. Nie mam na to czasu. Czego chcesz Gertrudo? Do rzeczy, proszę. Bo raczej nie zaoferować mi protekcję Bożywoja, prawda?
- Ależ - fuknęła Rzemieślniczka. - Do tego zmierzam. Ale zdaje się, że nie jesteś zainteresowana.
Anna wygładziła egzotyczną siknie.
-Zamieniam się w słuch. Co. I za co?
Getruda rozparła się wygodniej, znów ujęła kielich.
- Zostaniesz lennikiem Skrzyńskich. Ów młyn, jeśli taką masz wolę, lub włości na Mazowszu, w okolicach Żywca, lub na Węgrzech. Jeśli ci się nic z tego nie podoba, zawsze zostaję ja. Pomorze to żyzne i cywilizowane ziemie. Za oficjalnym nadaniem oczywiście idą obopólne zobowiązania. My chronimy ciebie i twoje interesy, i tego samego oczekujemy od ciebie i twojej dzikiej watahy.
Anna również rozparla się swobodniej a jakby powietrze z niej uszło. Ześlizgnęła się niżej po oparciu krzesła.
-Mówisz w imieniu swoim i Bożywoja? I… czy Skrzyńscy oznacza też Włodka? Jego interesów tez mam bronić? Tak jak on bronił moich?
- Imieniu własnym, Bożywoja, Włodka i Katarzyny… wybór ziemi determinuje, z kim będziesz najbliżej związana. Większość posiadłości na Węgrzech to dziedzictwo Katarzyny. Na Mazowszu i w Państwie Żywieckim - Bożywoja lub Włodka. Moje - na Pomorzu. Każdy ma też jakieś drobiazgi w innych rejonach, to już dopytać się trzeba każdego z osobna. Zależy od ciebie, czego szukasz i potrzebujesz.
- Czyli mam być sługą ale moge sobie wybrać czyim - Anna uśmiechnęła sie gorzko. - Muszę to omówić z resztą.
- Lennik to nie stajenny ani baba z miotłą - skrzywiła się Getruda. - To sojusznik i przyjaciel darzony zaufaniem.
-Omówię to z moimi, sama takiej decyzji nie podejmę. Dam wam znac jutro.
- Oczywiście. Bożywoj uposaży cię też na początek, byś miała od czego zacząć, a i ja coś dorzucę. Niezależnie od tego, kogo wybierzesz.
-Dziękuje za ofertę. - Anna wysiliła się na lekki uśmiech i się pożegnała.
Kiedy opuściła Komnaty przez moment przylgnęła plecami do zimnej ściany i rozmyślała.
Czy powinna skorzystać z oferty Skrzyńskich? Właściwie nie miałaby nic przeciwko aby sprzymierzyć się z Bożywojem, choć niewykluczone, że reszta nie podzieli jej opinii. Choćby Jitka, którą parę lat wstecz Bożywoj potraktował jak zabawkę, a i Libor pewnie ma uraz wraz z nią. Z Gryfitką ewentualnie jeszcze dałoby się dogadać, choć raczej wybrałaby to Anna jako ostateczność. Na przeszkodzie stał jednak Włodek, którego interesów Anna bronić nie miała zamiaru, nie po tym jak odsprzedał Ołdrzycha jak mleczną krowę, bóg jeden wie komu i po co. Poza tym istniała jeszcze jedna duża przesłanka by im wszystkim odmówić a był nią Aurelius, w którego łaski Anna miała cichą nadzieję wrócić gdy ukontentuje go truchłem Tycho. Do tego czasu aż Aurelius wróci może wystarczy jej patykiem pisany kilkudniowy pakt z Saracenami?
Anna potarła palcami łuki brwiowe, zupełnie zagubiona w plątaninie myśli. Ostatecznie postanowiła udać się do paszy, w końcu zawarła wczoraj jakaś umowę, nie mogła nagle sie z wszystkiego wycofać.

Na dziedzińcu

Paszy w pokojach nie zastała. Wielkooka Zajnab próbowała jej tłumaczyć, dokąd poszedł, aż w końcu wzięła za rękę i powiodła sama do jednego z bocznych dziedzińców. Pasza zajmował tam znaczną część kamiennej ławy zaścielonej poduszkami, Sarijah podpierał ścianę obok, jakby przewrócić się miała bez jego pomocy. Pod ścianami skupiły się grupki wampirów i wampirzych sług… podest pod zadaszeniem zapewne czekał na hospodara lub któregoś z innych dostojnieszych gości, zaś kobieta zasiadająca po przeciwległej stronie dziedzińca na rzeźbionym krześle ustawionym na krwistej tkaninie rzuconej wprost na ziemię mogła być tylko Drahomirą.

Anna wpierw oniemiała. Nie spodziewała się trafić w sam środek ważnych audiencji. Dlatego chwile stała jak słup soli niepewna czy gdzieś spocząć czy wycofać się rakiem. Długo stać nie mogła, bo Zajnab ciągnęła ją za dłoń w stronę swego pana, a pasza zdążył już ją dostrzec i machał ku niej swym opasłym łapskiem, nie dbając o dyskrecję.
Anna gibko mijała zgromadzonych ludzi i wąpierzy i dotarłszy do paszy opadła obok niego na poduszkę skromnie podkulając nogi co w tej sukni nie było zbyt możliwe i koniec końców pokazała więcej niżby chciała.
-Co się dzieje? - szepnęła konspiracyjne prosto do ucha paszy.
- Same słodkości i rozkosze, słodka Anusiu. Przybyło pięcioro książąt, choć nikt się ich nie spodziewał i sami się pewnikiem książętami nie zwą - odszeptał z pewnym podnieceniem. - A tutaj to… pojedynek będzie. Mój przyjaciel Sarijah nigdy nie odpuszcza, gdy Spokrewnieni z własnej woli dają bitewne przedstawienia.
-Ależ kto z kim się wadził będzie? - Anna szerzej oczy otworzyła a i jakaś gulę w gardle odczuła, nie wiedzieć czemu.
- Markiz de Mortain i drugi Rzemieślnik, mistrz Garibaldi. Na śmierć i życie… ten drugi jest miejscowy, co o nim rzec możesz? - pasza prześwidrował ją ziarenkami swych źrenic.
-Ależ on schorowany jest - wzburzyła się Anna. - Przegra. A to artysta i… komuś chyba zależy by nikt tu nie dysponował mocami czytania umysłów. Można coś zrobić? Jakoś temu zapobiec?
- Zdaje się, iż starszy Nosferatu próbował, i został odesłany z kwitkiem. Tak mi przynajmniej rzekł, gdy mnie próbował namówić do pokazowego opuszczenia dziedzińca. Księżna pani aż się pali do tego pojedynku…
- Moge z nim jeszcze pomówić? Odwieść go? - Annie zdawało się bardzo zależeć na ocaleniu nieznajomego rzemieślnika.
- Pierwszy z naszych antagonistów szykuje się tam - pasza wskazał boczne drzwi. - A mistrz Garibaldi tam - wskazał drzwi po przeciwnej stronie.
- To znaczy, że on nie umie z bronią obchodzić się? - zmarszczył się podejrzliwie Sarijah.
- Słyszałam że przeleżał ostatnie tygodnie w łóżku.
I nie czekając na pozwolenie wstała, główkę spuściła i poszła tam gdzie ponoć szykował się Garibaldi.
Ostrożnie uchyliła drzwi. Sługa właśnie zapinał pas na biodrach szczupłego, ciemnowłosego mężczyzny. Ten uniósł głowę, musiał wychwycić nikły szelest jej szat.

Momentalnie odwrócił twarz do ściany, widziała, jak przełykał nieistniejącą ślinę.
- Tak? Już czas? - zapytał ze śladem paniki w głosie, cały czas odwrócony do niej plecami.
-Absolutnie nie. Nie będziesz z nim walczył, czymkolwiek cie sprowokował, dałeś się panie podejść. Musisz odpuścić teraz bo ja się nie zgadzam byś ginął - wyrzuciła Anna na jednym tchu.
Milczał dobre pół pacierza.
-Wielki mi zaszczyt czyni taka troska - wydukał w końcu. - Całkiem niezasłużona. Jednak wyjść tam muszę. Em… - zawahał się. - Zrobi pani coś dla mnie. Pani Anno, jak mniemam?
-Skąd pan zna moje imię? - zastanowiła się. - Od szeryfa? Miał mnie pan namalować a nie ginąć w pojedynkach! Słyszałam o pana zdrowotnych problemach, może mogłabym jakoś pomóc ale ten pojedynek wszystkiemu stoi na drodze. Spełnię pana prośbę ale proszę sie z tego pierw wycofać.
- Proszę tak stanąć, by panią widać było że środka dziedzińca. Aby ów turecki opas pani nie zasłonił. I doprawdy… dam sobie radę - oznajmił dzielnie. Nawet ręką w rękojeść prasnal.
-Dobrze, ale proszę mi rzec szczerze czym pana sprowokował? O co w ogóle poszło?
- Wyrażał się niezwykle obelżywie o mym pochodzeniu i sztuce mych włoskich mistrzów - odparł Rzemieslnik z wzburzeniem, które wydało się Annie nieco zbyt egzaltowane.
“To czysta prowokacja, nie widzisz tego?’ - tym razem Anna odezwała się już tylko w głowie wyrywnego młodzieńca. - “Diabeł chce się pozbyć wszystkich obdarzonych darem Nadwrażliwości, tak sądzę. Księżna jest bardziej niż ukontentowana. Naprawdę cenisz tak nisko własne życie? Może było ci ostatnimi czasy udręką, ja to rozumiem, też jestem delikatnego ducha, ale jeśli wykażesz się teraz rozsądkiem obiecuję, że nie pożałujesz.”
Drzwi się uchyliły, wraz ze skrzypnięciem dobiegły ją słowa szeryfa.
- Muszę cię prosić, abyś wyszła. - Oraz, skierowane do Toreadora. - Już czas. Gotowyś?
- Bardziej nie będę.
“Tak.”, rozległo się w głowie Anny.
“Postaram ci się pomóc.” - wraz z myślami wpadała do głowy Rzemieślnika Anny złość i bezradność na zastałą sytuację. - “Musisz być szybki. Jeśli mi się uda, na moment straci kontrolę nad swoim ciałem. Musisz go przebić rapierem nim padnie gębą w trawę i okaże się, że ktoś trzeci się dołączył do tego teatrzyku.”
Odwróciła się nieśpiesznie do Sokola. W jej oczach błyskały ogniki furii.
“Godzisz się na to? Wiesz, ze go sprowokował w najmniej subtelny sposób! Ale księżna się cieszy więc ty też musisz, prawda? Skaczesz wokół niej jak piesek a przecież jej nienawidzisz. Dlaczego chcą się pozbyć wszystkich z Nadwrażliwością? Do czego im ludzie w klatkach? Kim u diabła jest egzekutor Brujah i dlaczego jej się nie postawisz, wiem, że chcesz!” - w głowie Sokola wręcz krzyknęła, choć pomiędzy żalem i oskarżeniami było coś jeszcze, cień troski.
Zacisnął zęby, aż coś zgrzytnęło.
“Nie wtrącaj się. I wynoś się z mojej głowy”.
Skinął na Garibaldiego, a ten począł zmierzać do drzwi. Cały czas z głową wykręconą do ściany.
Anna wymaszerowała za nimi ale najpierw warknęła na Sokola jak pies obnażający zęby. Widać ciągłe przebywanie wśród Gangreli nie było takie całkiem obojętne.
Mijając oczekujących na widowisko wąpierzy nawet nie starała się trzymać kamiennej twarzy. Z jej oczu leciały skry. Spojrzała przy tym na księżnę Drahomirę jakby miała ochotę przegryźć jej gardło. Wróciła na miejsce obok paszy ale usadowiła się tak jak prosił Garibaldi, by nie zasłaniał jej Turek ale i by ona wszystko stąd widziała. W myślach powoli splatała zaklęcie Rigor Mortis. Zamierzała go użyć tak jak obiecała Rzemieślnikowi.
“Tak”, powtórzył Rzemieślnik w jej myślach, gdy ją mijał z głową wykręconą w drugą stronę. “To prowokacja”.
Wyszedłwszy zobaczyła, że na podium zaszły duże zmiany. Wypełniło się ono po brzegi. Centralne miejsce zajmowała piątka gangrelskich książąt. W oczy najbardziej rzucała się kasztelanka, i ją też najmocniej słychać było w gwarze.

Nieprzystojne przygadywania przerywała tylko po to, by się obcałowywać ze swym jaszczurczym przybocznym. Obok niej pół ławy zajmował szeroki w barach brodacz o głowie wygolonej na łyso, odzian w zgrzebny mnisi habit i bosonogi. Spoglądał ptasimi oczami, które bardzo przypominały Oldrzycha. Obok nich siedział rosły jasnowłosy wojownik, kobieta w sile wieku oraz młodzieniec o kudłatych włosach odziany w niegarbowane skóry. Zaś niżej, i skwaszony, bo zapewne chciał przybyć ostatni, obserwowany przez wszystkich, a Gangrele przyszli wcześniej i zajęli mu najbardziej eksponowane miejsce, na ramieniu Heleny opierał dłoń jedyny, który miał prawo to robić. Hospodar Stefan Bocskay.

Anna odruchowo przysunęła się do paszy Hamzy.
- Nic z tego, nie udało mi się - mruknęła cicho i otaksowała Gangreli. Dłużej przyglądała się ptasim oczom by skupić wreszcie wzrok na Botskay. Przez moment chciała ukraść od razu jego sekrety ale zreflektowała się. Będzie miała dziewięć prób. Musi być oszczędna i rozporządzać mocami rozsądnie. Musnęła jedynie aurę i myśli hospodara, ostrożnie jakby się obawiała, że złapie ją za rękę. Po wierzchu jak tęczowy błysk we wnetrzu muszli połyskiwała fascynacja, zwłaszcza kiedy kierował wzrok na nieruchomą jak posąg żonę. Przeplatała się ona z irytacją, gdy jego wzrok padał na dziedziniec. Pod spodem tkwił solidny pancerz dumy i wyższości, lecz zdawało się Annie, że tu i ówdzie pobłyskuje czasem coś zadziwiającego - strach. Rozmyśliwał zaś hospodar, że pojedynek na szczęście skończy się szybciej niż zaczął, i będzie mógł wrócić do negocjacji. Kolejny przaśny żarcik Cudki wyrwał go z rozmyślań i wszystko oblało rozdrażnienie i zniecierpliwienie.
- Ten mąż nie miał w życiu ostrza w ręku - Sarijah ocenił zimno Garibaldiego. - To będzie jatka, nie walka.
Był zniesmaczony i chyba zawiedziony.
-Uprzedzałam - rzekła Anna i zdała sobie sprawę że cały czas zaciska dłonie w pięści. - To od początku było wymierzone na egzekucję. Garibaldi ma małe szanse by ujść z życiem. Ktoś chce się go pozbyć, na domiar bez finezji - a mówiąc „ktoś” kątem oka spojrzała na Botskay.
- Właściwie to byłoby zabawne, gdyby markiz przegrał i dał głowę, nieprawdaż? - Hamza zaplótł paluchy na brzuchu.
- Żadna śmierć nie jest zabawne - zaprotestował Sarijah.
Dwaj przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie, a na środek placu wyszedł szeryf.
Annie nagle jakby robiło się duszniej, chociaż przecież nie potrzebowała powietrza. Spojrzała na wszystkie te twarze dookoła, tak wiele umysłów i wszystkie pracowały na wzmożonych obrotach. Czy jej się wydawało czy przybyło ich kiedy próbowała przekonywać Garibaldiego? Natłok nagromadzonych na małej przestrzeni emocji i uczuć calkiem ją przytłoczył, na domiar przypomniał jej się wiwatujący tłum kiedy szła na szafot. Ich śmiechy, nienawiść do niej, Anny, chociaż jej nie znali, lecące w jej stronę kamyki i zgniłe owoce, dźgnięcie kijów iposzturchiwania. Zakręciło jej się w głowie jakby to sie znowu działo, jakby wszyscy byli przeciwko niej. Palcami uczepiła się rękawa paszy żeby nie upaść. Próbowała zignorować napad paniki i skupić się na słowach Sokola i pojedynku chociaż czuła, że zaczyna zauważalnie drzeć na całym ciele.
 
Asenat jest offline  
Stary 16-02-2018, 09:53   #12
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

- Cóże ci, kwiatuszku? - zmartwił się pasza, ramieniem ją ogarnął i w dół pociągnął, by przy nim usiadła. Widziała, że Garibaldi ściska mocno rękojeść miecza, głowę ma zadartą i wzrok utkwiony w spłachetek nieba nad dziedzińcem. Markiz za to, swobodny i rozluźniony, bawił się doskonale. Odgryzał się przygadującej mu Cudce z dużym wdziękiem, i pocałunki słał dłonią zgromadzonym damom. Zaraz jednak donośny głos szeryfa uciszył wszelkie pokrzykiwania i rozmowy.
- Nocy wczorajszej obecny tu markiz Joseph Gaspard de Mortain Pagerie z klanu Toreador i Efraim Garibaldi z klanu Toreador wszczęli spór. Obaj uznali, iż nie da się go rozwiązać inaczej jak zbrojnym starciem na ubitej ziemi. Za pozwoleniem szlachetnej Drahomiry - ukłonił się księżnej, na co ta skinęła lekko dłonią - księżnej Pragi, która gości nas w zamku Frydlant, pojedynki mogą toczyć się na śmierć i życie, jeśli obydwaj przeciwnicy tak postanowią. Wasza wola, panowie.
- Na śmierć i zycie - potwierdził markiz z uśmiechem.
- Na śmierć i zycie - odrzekł Garibaldi niespodziewanie mocnym głosem.
- Przypominam wam, panowie, że nie ma pozwoleństwa na akty diabolizmu. Czyn taki jest obrzydliwstem w oczach naszej pani Drahomiry i jako taki spotka się z natychmiastową karą - zakończył Sokol i usunął się z pola. Wzniósł rękę, by dać sygnał do rozpoczęcia walki…
I w tym momencie Garibaldi opuścił wzrok. Biegł spojrzeniem po tłumie jakby kogoś szukał.
Anna o dziwo przylgnęła do zwalistego cielska paszy z niejaką wdzięcznością, uczepiła sie jego rękawa jak dziecko matczynej spódnicy. Gdy jednak zobaczyła, że Garobaldi szuka kogoś wzrokiem przypomniała sobie o obietnicy i przesiadła się na poduszkę przed paszą, w końcu zasłaniać mu i tak nie bedzie, nawet jeśli Garibaldi wcale jej nie szukał to uznała, że obietnicę wypełnić musi niezależnie od tego jak drżą jej nogi.
Potem przez myśl jej przeszło, choć nie myślała dość jasno, dlaczego Garibaldi sie zgodził. Sam przyznał, ze to prowokacja. I naraz Anna poczęła rozważać czy sprawy nie zrozumiała całkiem na opak, czy prowokowanym nie był, jak podejrzewała Włoch, ale De Mortain? Nie, niemożliwe. Sarijah osadził, że sie Garibaldi na walce nie wyznaje, to by było wbrew logice.
Anna czekała rozwoju wypadków gotowa by sięgnąć po moce Kapadocjan i młodego Rzemieślnika poratować, dać mu kilka cennych sekund i oby je wykorzystał bo jeśli wyjdzie na jaw, że ktoś sie do pojedynku dołączył, będzie chryja i zgrzytanie zębów.
A Garibaldi wyłowił ją wzrokiem z tłumu. Oczy rozwarł szeroko, i źrenice rozszerzyły mu się tak, że wypełniły niemal całą tęczówkę. W skraju powiek zamigotało coś krwawo. Rzemieślnik uśmiechnął się błogo, oczy mu się wywróciły białkami na drugą stronę. Grzmotnął o ziemię jak kamień, głową ciskał na boki, a ręce i nogi trzęsły się niekontrolowanie. Zgromadzeni z miejsc powstawali, dzięki czemu dostrzegła kątem oka, że na podeście do wolnego miejsca przeciska się Bożywoj. Szeryf dopadł do leżącego i ciskającego się w ataku Toradora i usiadł mu na piersi, ręce złapał.
- Nawet go nie tknąłem! - zawołał wesoło markiz, dłonie unosząc do góry.
-Wiedziałam - szepnęła Anna, której naraz się sytuacja wyklarowała. Jasnym było, że w istocie prowokacji uległ De Mortain. Wszystko poszło jak pójść miało a ona, Anna, była w tej grze jeno rekwizytem. Garibaldi dostawał ataków od widoku piękna. Skalkulowane to było na zamiar ale po co? Ano na pewno by przerwać negocjacje, które się odbywały między diabłem i… księżną? Czas kupić chciał… Sokol? Do czego? Aż przybędzie egzekutor z Wiednia?
Anna poderwała się i ruszyła w stronę miejsca niedoszłego pojedynku. Miała wrażenie, że na skroń jej wystąpił krwawy pot a nogi zaraz odmówią posłuszeństwa ale nie po to ojciec szkolił ją w sztukach medycznych żeby w takich sytuacjach stała jak kołek. Rychło dotarła na miejsce, do pasa Sokolowego sięgnęła po skórzaną pochwę noża.
-Odgryzie sobie język - rzuciła drżącym głosem i kucnęła za Rzemieślnikiem. Rozwarła mu usta i pochewkę między żeby wepchnęła. Dłońmi głowę objęła by nią nie rzucał jak wściekły ogier. Garibaldi rzucał się z niemałą siłą, spod pochwy noża wepchniętej między szczęki sączyła się krwawa piana. Kątem oka Anna widziała, że zgromadzeni na podeście wstali i nachylają się, by lepiej widzieć. Na miejscu tkwił tylko hospodar, Gangrel w mnisiej szacie, któremu Cyriak szeptał coś do ucha, i rozbawiony Bożywoj, rozparty w swobodnej pozie, z nogami zarzuconymi na drewnianą barierkę. Słyszała jak przez mgłę, że Sokol mówi, że zaraz koniec, zaraz będzie dobrze. I w istocie, drgawki słabły, ale nim ustały całkowicie, rozległ się mocny głos księżnej.
- Co się dzieje? Czy mistrz Garibaldi jest zdolny do walki?
Zdaniem Anny nie był zdolny, by samodzielnie wstać i pójść do łóżka.
-Absolutnie niezdolny - rzekła Anna i choć chciała brzmieć twardo to głos jej się trząsł bo głowę podniosła i dojrzała tłum gapiów nad sobą. - Proszę się rozejść, to żadna atrakcja a bardzo chora osoba. Trzeba go zanieść do łoża.
- Toreadorzy, słabi jak dzieci - sarknęła księżna i przeniosła wzrok na markiza. - To oczywiście, pana nie dotyczy, panie Mortain.
Machnęła dłonią, jakby nakazywała zabranie naczyń ze stołu.
- Zabierz go stąd - polecił szeryf syczącym szeptem. Dwójka sług już się brała za podnoszenie bezwładnego ciała Garibaldiego.
- Zostawić tego tak jednak nie możemy - Drahomira oparła palec na ustach. - Tym bardziej że w sprzeczce ów Rzemieślnik obraził i hospodara…
Anna pierwszy raz spojrzała prosto na siedmiogrodzkiego księcia.
-Mistrz Garibaldi jest słabego ducha, szybciej mówi niż myśli. Pewna jestem, że tak wielka persona jak hospodar Botskay wspaniałomyślnie zapomni słowa wyrywnego głupca i jest ponad takie drobne spory.
Jasne oczy utkwiły badawczo w jej twarzy. Wąskie usta już się otwierały.
- Hospodar wspaniałomyślnie zapomni, zwłaszcza że nie wie, kogo księżna na czempiona naznaczy i czy zwycięstwo nie będzie tak pewne jak pierwotnie - rzucił Bożywoj rozbawionym tonem.
- Do diabła, niech się ktoś tłucze, skoro żeśmy tu już wszyscy zleźli! - zawołała Cudka na cały dziedziniec, oganiając się od szepczącego Cyriaka jak od natrętnej muchy. - Znoście zdechlaka z pola i pokażcie jakiegoś prawdziwego mężczyznę. Jeśli takich macie, a jak nie to ja może stanę?
Odpowiedziały jej śmieszki, a księżna i hospodar zacisnęli zęby w bliźniaczym grymasie. Sokol popchnął Annę palcem między łopatki.
- Schodź z pola - wysyczał.
Anna ani drgnęła klęcząc na zimnym kamieniu w samym centrum zainteresowania skąd wyniesiono już Toreadora. Podniesienie sie jawiło sie nagle najwyższym wyzwaniem.
„Pod warunkiem że przed świtem pomówimy. Przejrzałam po co ta farsa. Chcę wiedzieć co zamierzasz i nie traktuj mnie jak dziecko, które można rozstawiać po kątach. Na dywanie twojej komnaty dzieckiem ci nie byłam.”
“Potem. Idź już, nie leź w oczy”.
Anna posłuchała ale chciała najpierw wysłuchać kto zastąpi Garibaldiego.
Gdy wychodziła, księżna pytała hospodara, jaka jest jego decyzja. A zapędzony publicznie w kozi róg Bocskay zażyczył sobie kontynuowania pojedynku, bo inaczej straciłby twarz. Drahomira naznaczyła Sokola, i markiz przestał się uśmiechać.
Anna była już przy wyjściu ale przystanęła jak wryta. Skryta w cieniu zamkowego krużganku wreszcie poczuła ulgę, że oddaliła się od tłumu, z drugiej strony coś ją dźgnęło. Nie chciała żeby Sokol zginął. Przekleci mężowie i ich pojedynki na śmierć i życie. Czy to było celem? Wyeliminowanie Markiza? Ale po co? Był plotką na dworze hospodara. Mógł wiedzieć coś co zaszkodzi księżnej?
Anna wbiła palce w kamienną kolumnę. Wzrok zawiesiła na De Mortainie. Czas wyrwać jakieś odpowiedzi. Zanurkowała w głowie markiza, wbiła się do niej jak taran, do samego dna gdzie drzemią największe sekrety.

Ania ogląda sobie obrazek, jak markiz przyprowadził hospodarowi Maricę i ku ukontentowaniu estetycznemu zdarł z niej habit. Marica była ogłupiała od toreadorskiej prezencji… którą markiz stosował później często a gęsto, za posrednictwem hospodarowej maskotki próbując uzyskać dołączenie do najbliższej, zaufanej siódemki chroniącej Stefana.
Widzi dalej. Markiz w ciemnicy zagryza wampira, mężczyznę. Sądząc z wyglądu, Diabła.
Markiz podsłuchuje przez niewielką szparę po osypanym spoiwie między cegłami. Słychać głos hospodara, ale cholera wie, co z początku mówi. Na koniec do uszu markiza dociera i elektryzuje go strzęp zdania, że musimy cofnąć się na zachód.

Gdy Ania kończy grzebanie w głowie markiza jak grabarz szpadlem w grobie, walka trwa jeszcze, brutalna i ostra, ale bynajmniej nie wyrównana. W trzy rundy szeryf rozbraja markiza, tuż po tym wali go na odlew pięścią w twarz, obalając na ziemię. Anna czeka na epilog, czy Sokol go faktycznie zabije czy daruje. Ale gdzie tam daruje. Nawet na księżną panią nie popatrzył. Chlasnął szeroko, chrupnęło i śliczna głowa markiza potoczyła się pod podest, wywijając trefionymi lokami.
Anna odwraca się na pięcie nie przyglądając sie dokładnie. Wystarczyły jej dźwięki.
Idzie potem korytarzem sprężystym krokiem byle zostawić to wszystko szybciej za sobą. Znowu drżą jej nogi i myśli sobie, że powinna przyjąć propozycje Bożywoja i gryfitki. Jest za miękka żeby wdrapywać się na szczyty po trupach. Jest jej też trochę wstyd, że życzyła markizowi śmierci. Był diablerystą ale nie Baali. Ma wrażenie, że jest nieskuteczna. Wszystko dzieje się poza nią, na nic nie ma wpływu bo orientuje się w planach innych za późno.
Wpada do Komnaty Garibaldiego i musi wykorzystać czas zanim pojawi się Sokol. Bedzie miała chwile żeby go przepytać.
“Już jestem. Jeno mówić nie mogę”, ozwał się w jej głowie Rzemieślnik, leżący w łożu jak trup. “Wygrał?”
„Tak jak zamierzał prawda? Teraz rozumiem kto prowokował kogo.” - Anna szczelnie zasunęła zasłony aby z zewnątrz do komnaty nie przedarło się światło, zdmuchnęła też jedna po drugiej wszystkie świece. „Możesz już otworzyć oczy. A co gdyby mnie tam nie było? Kto by mnie wyręczył w roli narzędzia, żona Botskay?”
Sama szła przez ciemność nadzwyczaj pewnie. Przysiadła na skraju łożu i zaczęła Garibaldiego oglądać, choć ciężko było ocenić zdrowie kogoś kto nie żyje.
“Podobno bardzo urodziwa” przyznał. “Nie turbuj się mną, Trochę czasu, spokoju i ciemności, i wstanę. Zawsze w końcu wstaję. Jesteś szeryfa sojusznikiem?”
„Dobrze mu życzę, choć on mnie odtrąca. Chyba gryzie go sumienie, że mnie wykorzystał i pozwolił mi się wgryźć w swoją żyłę a to nie przystoi skoro jego serce i wola należą do kogoś innego. To też były rozkazy księżnej? By zabić De Mortaina? Wykonywał jedynie jej wolę?”
“Nie jestem pewien…” poruszył się lekko i nieskoordynowanie pod pierzyną. “... czy aby to ja powinienem odpowiadać na te pytania”.
„On nie jest zbyt rozmowny, ciska się jak rosomak z przytrzaśniętą łapą. Dlaczego jesteś wobec niego taki lojalny? Co mu zawdzięczasz?”
“To, że ciągle jestem. Czy to nie oczywiste? To jedyny przyjaciel, jakiego mam.”
Boże jakie to było smutne, Annie aż krew błysnęła w oczach. Znalazła bez trudu dłoń Rzemieślnika.
„To teraz masz dwóch.” - pociągnęła nosem. Bardzo chciała w tej chwili wierzyć, że tamto to prawda i Sokol go nie wykorzystuje. - „Czytałam o chorobie, która ci doskwiera. Spróbuję przyrządzić kilka mikstur. Wypije je służka a ty będziesz pił z niej. Tuszę, że ci sie poprawi choć trochę.”
“Spróbować nie zaszkodzi. Szkoda, że przeleżę cały bal… ale przynajmniej wstanę na czas, żeby cię namalować”.
„Spróbujemy cię postawić na nogi na bal. A co do obrazów, czy Sokol pokazał ci ten który wisiał w jego salonie? Mysle ze to był Ronovic na swym ognistym koniu.”
“Pokazał… nawet wpuścił do tej swojej nory przy tej okazji” rzemieślnik zachichotał mentalnie, ale spoważniał zaraz. “Coś w nich było złego, i to widać na malowidle. I w jeźdzcu, i koniu. Nie było podpisu, ale poznałżem rękę. On zaginął, wieki temu. Przepadł bez śladu. Był Toreadorem, pochodził z Burgundii”.
„Czyli nadal nic co mogłoby mi pomóc. Odpoczywaj. Za dnia pośle dziewkę do lasu by mi narwala ziół, odwiedzę cię wkrótce.” - poczuł chłodne Anine wargi na swoim czole. - „I powiedz Sokolowi… zresztą nic mu nie mów.” - jej myśli osnuł kłąb smutku.*

*

Szeryf znalazł ją na jednym z korytarzy. Był brudny i utytłany krwią, jak to po pojedynku na śmierć i życie. Zapytał gdzie mają pomówić więc Anna zasugerowała łaźnię twierdząc, że w istocie by mu się w tym stanie przydała.
- Nie sądzę, by łaźnie były odpowiednie - odparował i wskazał ciemne, woniejące kurzem wnętrze. - To wręcz doskonałe.
Anna weszła do środka, przysiadła na szezlongu.
-Dobrze, jak wolisz. Przejdźmy więc do rzeczy. Wiem, że prowokacja odbyła się ale nie względem Garibaldiego a odwrotnie. Nawet ja miałam swoją rolę, jak chojnie. Dlaczego księżna chciała śmierci De Mortaina? Przecież zależy jej na sojuszu z Botskay, po co go wkurzać?
- A czy to ważne? - sarknął, przeszedł przez komnatę, dłonią wodząc po omacku przed sobą, zapadł się w fotel zakryty lnianą płachtą. - Zagrażał ci, już nie zagraża. Nie rozumiem tylko, dlaczego sama pchasz się hospodarowi w pole widzenia.
Anna zamrugała oczami.
-Mnie zagrażał? To było… dla mnie? Moment, moment - poderwała się z miejsca i zaczęła nerwowy marsz po pokoju. - Nie, to musiało być przy okazji interesów księżnej, prawda? Tak gładko cię wyznaczyła na zastępstwo że musiała wiedzieć.
- Oczywiście, że wiedziała - wzruszył ramionami. - To, co miała wiedzieć. Że czas pokazać zęby hospodarowi, bo włazi jej na głowę i obcasy wyciera o ramiona. Więc został trochę przycięty. Negocjacje to nie alkowiane podchody, nie można się pieścić i gruchać jeno.
Anna przystanęła splatając dłonie na podołku.
-Kim jest egzekutor, co to właściwie za tytuł? I czemu chciałeś mnie najpierw namaścić na primogenkę Brujah? Ty się kogoś spodziewasz z Wiednia, prawda?
- Na nikogo nie czekam. Nie wiem, kim jest egzekutor. Pewnie kimś, kto egzekwuje? Nie mam czasu na zagadki, Anno. Trzymaj się z dala od Drahomiry i nie pchaj się hospodarowi w oczy. Stracił swojego lotnego łowcę, a sam nie będzie za tobą ganiał po zamku, jego godność by tego nie zniosła.
-Dlaczego mi pomagasz skoro drażni cię nawet moja obecność? - Anna sięgnęła po ostateczną broń - drżący, podszyty szlochem głos. - Po coś mnie czarował wąpierskimi mocami, bo wiem ześ to robił. Świetnieś się bawił? Wyjaśnij mi chociaż jak jest z tobą i księżną. Kilka słów wyjaśnień mi się należy. Mówisz ześ z nią związany, inni twierdzą że jej nienawidzisz.
Sapnął cięzko i niespokojnie poruszył się na swoim miejscu.
- Czy nie doszliśmy wczoraj do konsensusu, że między nami skończone? Miałem wrażenie, że tak jest, gdy rzucałaś we mnie wazonem.
-Doszliśmy? - zapytała smutno.
Przytkało go na chwię, ale odparł z całą mocą i przekonaniem.
- Doszliśmy. Nie dam ci tego, czego szukasz. Choćbym chciał, to nie mam.
-A czego według ciebie szukam? Miłości? - postąpiła kilka kroków w jego stronę. - Po co mi ona skoro mam męża? Ale tesknie za nim a i ty za czymś tęsknisz, za czymś słodkim i dobrym. Nie wszystko jest jeno czarno białe.
- To ci moja krew dyktuje - wycelował palec w kierunku jej głosu. - Wpadłaś w to za bardzo.
Po czym się zerwał i do drzwi ruszył, a marszrutę przerwał łomot i przekleństwo, gdy po ciemku staranował jakiś mebel.
-Nie dyktuje mi nic twa krew. Tylko ja - Anna obawiała się czy teraz nastąpi ulga czy gniew. Dotknęła jednak jego ramienia. - Jestem związana z mężem.
Zesztywniał w jednej chwili.
- Ależ ze mnie głupiec - żachnął się gorzko.
- Zależy mi na tobie, mimo wszystko, jesteś mi oparciem w trudnym czasie - Anine raczki oplotły go w pasie, przytuliła policzek do jego szerokich pleców. - Czy ja nie mogę być też twoim?
Poczuła ruch przy twarzy, Sokol przymusił puste płuca do miarowego oddechu.
- Jako twój… kto?
- Potrzebujesz wszystko nazywać po imieniu? - zimne palce wsunęła pod Sokolową koszulę, dotknęła spiętego brzuch. - Zatem… przyjaciel i kochanek?
- Nie będziesz piła mojej krwi - zażądał, głowę w bok wykręcił w jej stronę.
-Dlaczego?
- Bo to nie jest bez wpływu - odwarknął i zmitygował się zaraz, dodał łagodniej: - Chcesz dołączyć do książęcej kliki za moją przyczyną?
Zastanowiła sie.
-Od czasu do czasu? - zaproponowała ugodowo.
Nie odpowiedział, bo się już obrócić zdążył i usta wcisnął w jej szyję, kłami drapał niemiłosiernie i napierał na nią, aż cofając się oparła o jakis spowity w tkaniny jak duch mebel. Sam się widać wpływu dopijania krwią inna niż pana nie bał.
Anna przycisnęła go do siebie, nóżką objęła, odcisnęła, paznokciami przejechała po plecach by tak choć swój teren zaznaczyć. Powiekami zatrzepotała gdy kly Zeloty przebiły jasną skórę. Anna wydała z siebie słodkie westchnienie i nawet jeśli miała chwilę wyrzuty, że tylko jednostronna to ekstaza to zaraz te wyrzuty odpłynęły zalane gęstą czerwienią.
Gdy rzeczywistość do Anny wróciła na chwiejnych nogach doszła do pokrytego kurzem loża i się na nim wyciągnęła.
-Coś się tu szykuje. Coś dużego ale całkiem nie wiem co - poklepała narzutę obok siebie aż drobiny kurzu wzbiły się w powietrze i zamigotały w świetle księżyca.
- Coś - poświadczył z westchnieniem, po omacku i jej głosem się kierując, dotarł do łoża i wyciągnął się z rękami pod głową. - Podczas gdy ja się w twoje ramiona wpychałem, cała reszta próbuje zrobić to samo z Bocskayem. Mniej lub bardziej z wdziękiem. Chyba Gryfitce najbliżej, z tą strategią księżniczki w wieży. Nie pojawiła się ani razu, więc hospodar o nią rozpytuje.
-Myślę, że za Skrzynskimi nie stoi wielka strategia. Ot, szukają sojuszników w ogóle a Botskay ma ziemię na Węgrzech sąsiadującą z ich ziemią.
Anna ułożyła splecione rączki na piersi Sokola, na rączkach złożyła główkę. Pogłaskała go po policzku a w ciemności doskonale odszukiwała kształty, musiał się zorientować.
-Boję się - przyznała nagle. - Boję się, że to co sie tu szykuje zrzuci Drahomirę z tronu a ona ciebie pociągnie na dno.
- Nonsens - skwitował. - Ma mocną pozycję, sąsiadów mniej lub bardziej, ale ugadanych, poparcie w dziedzinie. Sojusz z Siedmiogrodem jeszcze ją wzmocni.
Anna nie była taka przekonana.
-Dlaczego są tu Saraceni? Wierzysz, że to przypadek? Pasza jest jako mówisz… duży. Ale jego druh to Assamita. Co jeśli ma kontrakt na księżną? Na kogoś ma, tak mysle. Pomów z kimś z opozycji księżnej. Zabezpiecz się na ewentualność przetasowania władzy.
- Tak zrobię - obiecał. - Możemy o niej nie mówić?
-Ostatnie pytanie. Jak się stało, że cię krwią spętała. Po prostu chce wiedzieć czy to było dobrowolne.
Wykrzywił się szpetnie, zawiercil pod nią, jakby łoże nagle uwierac go zaczęło.
-Nie było - odparł krótko i znowu zaczął oddychać. - Ty nic nie czujesz? Po wczorajszym?
-Pytasz czy żywię miłe uczucia do księżnej? Nie żywię. Prawdę mówiąc mam jej za złe, to co ci zrobiła. Spętać kogoś wbrew woli to najgorsze co można zrobić. - Usiadła na łóżku podekscytowana. - Widzisleś Pężyrkę? Ona jest spętana a ciągle się stawia. Nie teraz ale… kiedyś się zbuntowała tak porządnie. Wysieklysmy wtedy polowe zbrojnych Skrzyńskiego. Więzy gdy nie są dobrowolne mogą przekuć się w nienawiść, jeśli się wystarczająco postarać.
- Ja to wiem - mruknął, choć na wzmiankę o buncie bozywojowej przybocznej zaciekawił się mocno. - O mnie mi szło. Czy nic, czy coś.
-Nie wiem. Raczej nie, choć mam do ciebie słabość to nie taką by ci mówić tak gdy myślę nie - pochyliła się i w ciemności odszukała jego usta. Szeryf zdawał się nie przedkładać ludzkich tkliwości nad wampirze ale i tak postanowiła to przetestować. Zaraz potem zarzuciła go nader bezpośrednim pytaniem. - Po co Drahomirze ludzie w klatkach? Hospodar ich przerobi na coś potwornego czy złoży w ofierze demonom? - chłonęła myśli i odczucia Sokola względem jej propozycji ważąc czy któraś z nich jest prawdą. A te z miejsca stały się olowiano ponure.
- Przemaglowalas biedna Clotilde? - W pytaniu złości nie było, był za to obraz tej niby dziewczynki, a już kobiety. Gdy wszedł do lochu, manipulowała przy kłódce klatki. - Jak Stefan sobie ich zażyczy, to pewnie mu ich księżna sprezentuje… tymczasem od jutra urządzi nam tu spektakl bólu, poniżenia i krwi. Ma doświadczenie. Wiem, bo siedziałem w podobnej klatce.
Anna stłumiła jęk. Jej ciało opadło bezwładnie na materac jakby dostała pięścią w nos.
-Ona jest okrutna - nie pytała, stwierdziła fakt. - Skoro byłeś w klatce… To ona cie przemieniła?
- Nie - poza zaprzeczeniem, nie wiadomo w sumie czego się tyczącym, wiele się nie dowiedziała. Sokol przeturlał się na nią i rozchylił dekolt jedwabnej szaty, palcami szyję musnął i nachylił się do Aninego uszka.
- Nie chcę zabrzmieć jak nienażarte bydlę albo hipokryta, choć zapewne jestem jednym i drugim, ale skoro na ciebie wpływu to nie ma, to może jednak byśmy, jeszcze raz….
Anna uśmiechnęła się zadziornie.
-Bydlę i hipokryta - powtórzyła i zaśmiała się jakby jej sprezentował łaskotki. Zatopiła paluszki w gęstych włosach Sokola i przyciągnęła go do siebie. - Jeśli użyczysz mi klucz od krypty Ronovica. - wyszeptała między pocałunkami. - Śni mi się ciągle. I chyba widziałam jego konia w labiryncie, pomyślisz że zwariowałam ale muszę tam pójść. To coś jak… przeznaczenie.
- Słodki Jezu - jęknął ze zgroza po tym wyznaniu i oblapil ją mało przystojnie. - Klucz! Nie przekazałem go miłym gościom. A tak ładnie prosili… nie dość, że bydlę, to jeszcze świnia.
-Powiedz że się zawieruszył. Oddam ci jutro jak sobie kryptę oglądnę. - Anna droczyła się z nim napierając lekko na skórę kłami, które urosły w ustach. - W ogóle wiesz jakiego jestem klanu? Czy jest ci to za jedno?
- Nie dość że świnia, to osiol, klucza upilnować nie potrafi - wyszczerzył zęby. - A klan… powiedz. Ale różnicy to nie robi. Zakładam, że nie ród Malkava, z którego się przedstawiłaś.
-Skąd taka pewność? - nadęła usta jak obrażona dziewczynka. - Wielu twierdzi, ze mam nie po kolei w głowie. Widzę różne rzeczy. I słyszę głosy. Właściwie jeden… - na moment spoważniała. - Księżnej tez sie tak przedstawię. Nie będzie mnie chyba wypytywać o rodowód i takie tam?
- Na razie wątpię, żeby w ogóle znalazła czas - mruknął i bez ostrzeżenia wgryzl się w jej przedramie.
Nawet jeśli Anna miała coś powiedzieć to zamilkła. Słowa rozpłynęły się w rozkosznym westchnieniu. Było Annie dobrze i błogo i wszystko jedno, mogłaby się w tej komnacie zaszyć do końca balu.
Gdy jej wróciła ponownie trzeźwość postanowiła i jemu się odwdzięczyć. Zęby zatopiła w jego szyi i usadowiła się na nim jak nocna mara, na piersiach mu ciążąc całym ciężarem kruchego ciałka.
Potem gdy już leżeli zmęczeni pośród ciemności Anna zaczęła się niechętnie podnosić i poprawiać odzienie.
- Przyjdę do ciebie przed świtem. Wezmę klucz. A mapy labiryntu jakieś się uchowały? On jest w ciągłym ruchu.
- Naprawdę? Niby jak? - Zdziwił się - Nic takiego nie zauważyłem. Choć po prawdzie, to i nie patrzyłem. Zamek całe dziesięciolecia stał przy minimalnej obsadzie. Nikt tu nie mieszkał. Wybór padł na Frydlant gdy hospodar zapowiedział się że przybędzie z dworem.
- A czy… hospodar tego Frydlantu trochę nie zasugerował? - dopytywała się dowiązując ostatnie tasiemki i poprawiając sploty warkocza.
- Trochę tak, ale jakoś bardzo nie nalegał, jak to on potrafi. Poszukam owych map, może coś się ostalo.
Doczekał się za to pocałunku w policzek.
- Uważaj na siebie. I nie pchaj się proszę w każdy pojedynek, który zasugeruje księżna. Mogłeś zginąć.
- Zdaje mi się, że nie zrozumiałaś, Aniu.
Wstał i odwrócił się, wpychał giezło w spodnie.
-Księżna tej walki nie zasugerowała. To ja zasugerowałem ją jej.
- Tak, wiem. Ale nadal mogłeś zginąć. - W jakiś sposób się rozpromieniła. Był to jednak dowód na to, że nie księżna ma wszystko pod kontrolą ale i on czasem manipuluje Dragomirą. - Niemniej dziękuję, jeśli to było dla mnie. Teraz tylko muszę obmyślić jak zgrabnie wycofać się z umowy z paszą.
- A musisz?
- Nie wiem. Chyba nie. Nawet ich lubię. Umowa nie przewiduje niczego… takiego - wyjaśniła oględnie. - Co prawda Hamza nazywa mnie Anusią i swoim słodkim daktylkiem ale to nawet zabawne, nikt nigdy nie nazywał mnie inaczej jak Anną.
- Zabawne. Jak małe rzeczy mają znaczenie.
Pocałował ją w czubek głowy i wyszedł z ociąganiem.
 
Asenat jest offline  
Stary 16-02-2018, 22:53   #13
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna śledzi figury rozstawione na szachownicy. Bezcielesnym okiem szuka i znajduje.
Cyriak siedzi w ogrodzie. Obraz jest nieruchomych Aura pokazuje spokój i zamyślenie. Tyle że aura powinna drgać i być ruchoma, a ta jak namalowana. Nosferatu chce Annę oszukać. I pewnie nie tylko Annę. Botskay dysponuję tą samą mocą. Też podgląda. Też jest złodziejem i Anna domyśla się, że ta atrapa jest dla niego, by nie poznał kroków Cyriaka.

Patrzy więc Anna na Helenę. A Helusia goła stoi przy otwartym oknie i pohukuje cichutko. Na balustradzie po chwili ląduje puszczyk. Zrywa się po paru uderzeniach serca. Hela ma aurę jak normalny ghul, z bladymi naleciałościami. Jest jednocześnie zaciekawiona i zaniepokojona
Księżna zabawia się tudzież negocjuje horyzontalnie z wytatuowanym najpewniej diabelską sztuką jegomościem. Anna wycofuje się prędko zdegustowana widokiem. Nie lubi Dragomiry jeszcze bardziej.

Gangrele zaś chleją i bawią się w głównej sali wieczernej. Tzn wszyscy oprócz świętego Anzelma i jego syna, ci siedzą o suchych pyskach. Cud, że krzyżem nie leżą. Pospolutuje się z nimi trochę Nosferatów, bardzo brzydki Hieronimus treser, oraz nieznany Annie delikwent. Kim on, Anna nie wie.

Ciemnowłosy Tremer rozmawia z innym Tremerem, sądząc po stroju. Jest zaniepokojony faktem, że Aurora zaczęła przymilać się do Turków. Bo to niby przeszczepi konflikt Turcy versus chrześcijańska Europa na konflikt między zborami. I może doda ich zmaganiom rumieńców, ale nic dobrego z tego nie wyjdzie. Annie niewiele mówią jego obawy.
Zagląda co u Saracenów. Pasza podejmuje krwią bardzo ładną wampirzycę.

Sarijah za stanowiskiem poduszkowym podpiera ścianę. Rozmawiają o magach w imperium osmańskim i pozycji klanu Tremere w tymże. Wampirzyca z początku jest nieufna, ale z każdą chwilą pasza coraz bardziej ją uwodzi swoją kunsztowną wymową, dolewa do kielicha raz po raz. Aurora jak rozumie Anna. Pasza ją tytułuje: królowo Saaby a ona z ostrożną przyjemnością pozwala się głaskać komplementami.

Hospodar w swych urządzonych z przepychem komnatach rozmawia z niewiastą spowitą w czarne koronki.

Poleca jej zająć się grobowcem, bo ten idiota markiz nie dość że nic nie ustalił, to jeszcze dał się zasiec szeryfowi. Kobieta stwierdza, że to było ukartowane, na co hospodar odrzeka, że oczywiście że było.
Aura kobiety jest Szarobrązowa naznaczona siecią purpurowych nitki. Czyli depresja i zgorzknienie i skłonności do agresji. Czy mogłaby być Baali? Wygląda raczej na Lasombrę ale wygląd bywa zwodniczy.

*

Anna wracając do swojej komnaty zwyczajowo już zgarnęła z kuchni tacę z wąpierskimi wiktuałami. Do dzbana zamiast jednak jednego kubka wzięła dwa.
Ułożyła tacę na podłodze i uśmiechnęła się do stróżującej Nadjeżdzy.
-Dimitriemu krew nosiłam bo tu z głodu usychał - wyjaśniła. - Nie wiem czy ty sie lepiej zabezpieczyłaś.
Diablica uśmiechnęła się zwodniczo, przeplotła palce i czerwony sznurek, którym się bawiła, utworzył na jej dłoniach skomplikowaną pajęczynę.
- Jak widzę kogoś w wylocie korytarza, to wołam… jeszcze żaden nie odmówił - wyszeptała jak wielką tajemnicę. - Widziałam twojego Gangrela. Piękne łydki, zgrabne racice, ale twarz taka, że tylko worek na głowę.
-Zapoznalaś Semena. Będzie ich więcej, nie trać wiary - Anna otworzyła drzwi do swojego pokoju i zniknęła na moment we wnętrzu. Gdy wróciła z trudem targała przez próg duży wygodny fotel z wysokim oparciem. - Szkoda, że mój pan mąż nieobecny. Na nim byś oko z chęcią zawiesiła. Te sznurki to tylko zabawa? Wyglada jak zaklęcia.
- Tak troszeczkę, dla zabawy - Nadzieja ściągnęła pełne usta. - Nie mów nikomu. Masz męża? Też kiedyś miałam… przerobiłam go na balistę. Chyba jeszcze nawet działa… Eh, niech ten Dmitri wraca, to i tych książąt co zjechali sobie zapoznam. No i liczę, że wśród owych przestępców co walczyć mają, też Gangrele będą… - paplała radośnie, rada, że wreszcie ma do kogo, skakała z tematu na temat, przy żadnym nie zatrzymując się na dłużej.
-Przestępcy jacyś mają walczyć? - Anna wytarła nieistniejący pot na czole i na ostatniej prostej przeciągnęła fotel pod drzwi. - Będzie ci wygodniej niż na zimnym kamieniu.
- O tak. Podobno sześciu. A który wygra, temu kara będzie darowana. Hojnie, prawda?
Diablica zapadła się z wdzięcznością w fotel, smukłą łydkę zarzuciła na podłokietnik, a przy tej okazji Annie mignęło coś w fałdach spódnicy. Coś jak ogon z rogowym kolcem.
-Nie przepadam za takimi atrakcjami - przyznała Anna i usiadła boczkiem na drugim podłokietniku. - Ale wy chyba szkoleni bojowo jesteście, prawda? Siedmioro strażników hospodara. Szepcze sie o was w kuluarach.
- Nikt nie jest bezbronny - Nadzieja zmrużyła kocio oczy, palcem obwiniętym czerwonym sznurkiem zakręciła, nim wycelowała go w pierś Anny. - Ty też przecież nie. To jak taniec - rozmarzyła się. - Zawsze lubiłam tańczyć, nawet za życia.
-Nie bardzo rozumiem - Anna przykucnęła i rozlała krew do dwóch pucharów. - Nie ma co porównywać mojego klanu z twoim w kwestii bezbronności. Mnie nie stworzono do walki. Starczy na ciebie spojrzeć by wiedzieć, że ciebie tak. Choć Lasombra raczej twemu ojcu doradza niż go zbrojnie ochrania. Jest jedną z siedmiu, jak ty?
- Signora Tofana? Owszem… ale papa bardziej na mężach polega. Hieronimusa nam daje za przykład - pokiwała głową poważnie, by podkreślić wagę słów ojcowych. - Mówi, że to przez to, że taki mądry łeb mu się tak rozdął, i wyssał resztę ciała. Pewnie dlatego go nie odmienił, boby um uciekł ze szczętem - wysunęła podejrzenie. - Sprytny on bardzo. Jak mnie wilkołak łońskiego roku pochlastał, i nawet tatko nogi mi naprawić nie mógł, bo wszystko się rozpadało, to mi Hieronimus na śrubach deszczułki takie umocował. Nawet chodzić na tym mogłam, jak się nieco zarosło… a teraz i śladu nie ma!
Co rzekłszy, podwinęła spódnicę, okazując aż po udo smukłą nogę, a przy okazji i ogon, kołyszący się lekko jak u zaciekawionego kota.
- Ale ja to go nie lubię.
-Opiekun bestii - Anna pokiwala głowa i musnęła ogon zaciekawiona. - Po co wam ten nosorożec? Musiało być trudnym go tu przytaczać z Siedmiogrodu. I jakie jeszcze ciekawe bestie macie? Moze mnie kiedyś odprowadzisz po waszym Zwierzyńcu?
Na to Nadzieja klasnęła w ręce z uciechu, ogon pokryty delikatnym meszkiem wysmyrgnął się spod Aninej dłoni.
- To przedni pomysł. Tatko z rogacza wielce dumny… jeno że tam paskudztwa Hieronimusa jeszcze - zmartwiła się, usta skrzywiła z niesmakiem. - Naprawdę bardzo, bardzo obrzydliwe. I śmierdzą. Lepiej nie patrzeć, bo się potem śnią. Ale może papa rogacza wyprowadzi i wszystkim się pochwali? - zadumała się.
-Mógłby - Anna przyznała że to przednia myśl. - Tym bardziej, że pewnie niarad po dzisiejszym pojedynku. Brak ci De Mortaina?
- A to ktoś go ubił? - zmartwiła się Nadzieja. - Szkoda… zawsze był dla mnie miły.
-Ano ubił. Ale trochę jego wina, palił się do tego pojedynku jak podlotek. Ale cóż się spodziewać, że przegrał skoro aspiracji by dołączyć do wspaniałej siódemki nie wypełnił. Widać nie był dość dobry. Opowiesz ty mi o nich? Ktoś urodny tam jest? Urodniejszy niż Hieronimus?
- Brat mój Ders - oczy Nadziei przymgliły się lekko. - Choć się na ten bal nie postarał zbytnio. Ale wszak ojca przyćmić nie chciał.
-Nie postarał, znaczy twarzy sobie nie dorzeźbił jak marzenie? - Anna upiła mały łyczek z pucharu. - Ciemne włosy, kręcone, mnisia szata, to on?
- Nie wyrzeźbił, ale potrafi - zapewniła Diablica gorąco i rozpłynęła się całkiem, rozmemłała na miękko, ale zdało się Annie, że kąciki pięknie wykrojonych ust w dół się gną z jakowegoś smutku. - Ni w mieczu, ni w łuku nikt mu nie dorówna, chyba że tatko. A jak na lirze pięknie gra! Te szaty dzisiejsze to skromne, ale zobaczysz jeszcze…
Ders się malował jako najdoskonalsze dzieło Boga, a przy tym mąż pełen talentów i wszelkich zalet, najwspanialszy brat, jakiego siostra mogłaby nie tylko pragnąć, ale i wyimaginować sobie z najskrytszych pragnień.
- Mówiłaś, że nie do walki cię stworzono. A do czego? - przerwała peany na cześć Dersa.
-Jestem nudnym molem książkowym. Znam się na ziołach, czasem tez wieszczę. Walczyć, nie walczę nigdy. Ale z radością mnie w tym wyręcza pan małżonek i jego gangrelska wataha. A powiedz ty mi, skoro ty taka twarda jak żelazo i na urazy odporna, czy ciebie ogień się ima? Szukam kogoś kto by mi pomógł z czymś, ale do tego odporność na płomienie mi potrzebna…
- To powodzenia! Na ogień nie ma mocnych, nie znajdziesz takiego… Wieszczysz? Powróżysz mi?
I dłoń o pięknym zarysie znalazła się tuż przed Aniną twarzą, przebierając smukłymi palcami.
Anna ujęła jej dłoń i się uśmiechnęła.
-Obawiam się, że to tak nie działa. Nie mam nad tym kontroli. Niezbyt jestem przydatną osóbką. A ta siódemka waleczna to prócz ciebie i Derna zawiera jeszcze jakichś diablich dziedziców? - Anna brnęła w temat diablicg strażników.
- Och nie. Ojciec nie ma więcej dzieci. Może Helenę zmieni… - rozmyślała Nadia, a rękę Ani ze swoją uplatała czerwoną tasiemką. - Ale to potrwa jeszcze. Ja całe lata byłam śmiertelną żonką. Szkoda, że nie potrafisz wywróżyć przyszłości - posmutniała na moment. - Hieronimus potrafi, ale by zaraz tatce powtórzył, żem pytała.
-Pomyślę o tobie przed snem, może coś i wyśnię - pocieszyła ją Anna i poczochrała czule włosy na czubku głowy. - Lubię cię, jesteś bezpośrednia i spontaniczna. Diabły rzadko takie są. Chyba innaś niż nowa żona? Nie jesteś… zazdrosna? Ze cie zastąpiła?
- Teraz mam więcej czasu i wolności - uśmiechnęła się i głowę rogatą do głaskania nachyliła. - Mogę robić co chcę. Prawie. Pewnie, to wielki zaszczyt żoną ojcową być. Ale i obowiązek ciężki. Raczej się nie nadaję.
I raczej nie miała z tego powodu wyrzutów sumienia.
-Czemuż obowiązek ciężki? Chyba jedynie reprezentacyjny a tobie do reprezentacji niczego nie brakuje. Cudna jesteś i nader miła. Gdybym mogła kiedyś mieć siostrę, chciałabym by ciebie przypominala.
- A bo to siedzieć trzeba, na owych naradach, z brzuchem wciągniętym, a tam wszyscy kłamią albo chcą czegoś. A potem - pod klucz. Albo tatce przy pracy asystować. Ale cośmy się pobawili, to moje - zaśmiała się cichutko. - Grajków mi spraszał a śpiewaków, tańcowaliśmy noce całe! A raz to namówiłam go - i żeśmy precz uciekli. Dwór zostawili, i wędrowali od zamku do zamku w przebraniu, a po lasach ojciec roślinom kazał, by się w obrazki cudne zwijały. Teraz to tak nie robi… i zabaw takich nie ma już, od kiedy Helenę ma. Pewnie martwi się, bo ona taka - zerknęła na drzwi i dokończyła szeptem - jak kij od miotły.
Anna położyła palec na ustach i głowę nadstawiła by zobaczyć kto idzie. Po schodach piął się energicznymi susami rzeczony Ders, najzłotszy z braci świata.
Anna zamilkła, zamarła i czekała na rozwój wypadków. Tzimisce rozjaśnił się w uśmiechu, który nie dla Anny był przeznaczony. Siostrę bynajmniej nie po bratersku w usta ucałował, rzekł kilka słów po rusku, na co Nadzieja oplotła go ramionami jak bluszcz i pomknęła w stronę schodów, przez ramię Annie rzucając, że jeszcze się zobaczą. A Ders podparł ścianę, poddając Annę drobiazgowym oględzinom. Mimo tego, wzrok nie wydawał się nachalny.
Anna suknię arabską otrzepała choć nie było z czego, zerwała się na równe nogi.
-To… mój fotel - dla podkreślenia własności rączkę wsparła na oparciu. - To znaczy, moge ci go użyczyć tak jak użyczyłam twojej… siostrze? - Trochę to było dla Anny zagmatwane, że córka z ojcem i siostra z bratem… I chyba tą naiwną dziewczęcą dezorientację było znać w jej sarnich błękitnych oczach.
- Z chęcią skorzystam - głos miał głęboki ale cichy. Nachylił się po zapomniany czerwony sznurek porzucony na posadzce, do nozdrzy go przytknął na moment, nim w rekaw schował. - Dzięki ci, pani Anno.
Uwadze Anny nie umknęło, ze znał jej imię. Głowę przekrzywiła i aurę diabła obejrzała a także jego powierzchowne myśli. A te były rozjaśnione i promienne po kontakcie z siostrą, choć ta radość przygasała jak zostawiony na kamieniu węgielek, a pod spodem kryła się gorycz i tęsknota. Dumał też, kto i kiedy, i w jakim zakresie Aniną twarz rzeźbił, bo że to miało miejsce, był pewien.
-Ona jest bardzo miła. Nadia. Wróci jeszcze czy ty ją na stałe zastąpisz?
- To miejsce Dmitrija i jego zadanie - rozłożył dłonie. - Lecz ma siostra zapewne nie będzie miała nic naprzeciw odwiedzinom. Mieszkamy piętro niżej… Winienem się przedstawić?
-Ders, syn Stefana Botskay - dopowiedziała Anna. - Jeden z siedmiu strażników, ukochany Nadjeżdży, jak przypuszczam.
- W istocie jesteś Złodziejką - uśmiechnął się szybko, podobnie jak siostra. Przysiadł na piętach, plecami wspierając się o ścianę. - I lennikiem Skrzyńskich. Rada jesteś ze służby?
Anna otworzyła usta jak ryba.
-To bardziej… współpraca i ochrona wzajemnych interesów - wyjaśniła. - Kto ci powiedział, żem ich lenniczką? To dość świeża sprawa.
- Czy nie zarządzasz ziemią w ich imieniu? Od dość dawna? - wysnuł z rękawa czerwony sznurek i rozsnuł go na palcach. Wzór hipnotyzował, choć nie był tak skomplikowany jak te, które bez wysiłku tworzyła Nadia.
-Tak, zasiedziałam się na ziemiach Bożywoja dość długo. To kto zdradza moje sekrety? - zamaskowała niewiedzę uśmiechem. - Kochana Gertruda?
Anna zawiesiła wzrok na czerwonym sznurku. Musnęła go palcem niby niechcący odwołując się do swych mocy by poznać przeznaczenie przedmiotu. Botskay ponoć wyznawał sie w kabale, i czerwone sznurki byłyby nią chyba jakoś związane. Kiedyś musiała o tym czytać…
Sznurek nie był czerwony od barwników roślinnych. Był czerwony, bo hospodar nasączył go własną krwią. Dla swej córki, zbyt beztroskiej i naiwnej, by ułatwić jej wieczne trwanie w świecie pełnym demonów, z których każdy był chytrzejszy od niej. Coś wiło się między włóknami. Nie żywego, ale i nie martwego, niematerialnego.
- Nie miałem jeszcze przyjemności - Ders momentalnie oplótł sznurkiem i jej palec, tworząc nowy wzór. - Lecz Tzimisce nie odda swej ziemi nikomu, kto nie cieszy się jego przyjaźnią i zaufaniem.
-Tak. Tak sądzę, że mnie i rodzinę Skrzyńskich coś takiego łączy - rzekła na odczepnego, skoro i on nie chciał jej podać źródeł. Spojrzała na swój splątany sznurkiem palec. - Co to za znak i co czyni? Zwiąże mnie dla odmiany z siedmiogrodzkimi diabłami?
- Jakie to byłoby proste - uśmiechnął się. - Lecz nie ma takich cudów. Nie miej mi za złe. Naprawdę nie wiedziałem, że złożyli ci ofertę, dopóki sama tego nie powiedziałaś.
Anny uśmiech nawet nie drgnął.
-Dlaczego miałbyś sie interesować taka plotką jak ja i złożonymi mi ofertami?
- Płotki dość odważne - pozakładał pętle na jej palce, dzięki czemu wyzwolił jedną dłoń - by podpłynąć do krakena i mówić mu, co winien czynić a czego nie, zawsze mnie interesują. Płotki dość mądre, by zbić się w ławicę tym bardziej.
Nawinął na palec kosmyk włosów wampirzycy i kciukiem musnął policzek.
- To nie był Bożywoj - stwierdził, nie zapytał. - On nie jest artystą, brakuje mu bożej iskry.
Anna cofnęła głowę.
-Zaczynam się zastanawiać, kto tu jest złodziejem tajemnic, ja czy ty? Co do plotek pominąłeś inną prawidłowość. Kraken je połyka i nawet nie wie czemu zniknęły. Jak pan De Mortain. Czy ktoś po nim zapłakał?
- Mortaina zabiła jego własna wyrywność - w głosie Dersa nie było cienia żalu. - Zapewne niektórym będzie go brak, ale uwierz mi, łzy za nim już wylano. Z innych powodów niż smutek po jego śmierci.
-Wiedziałeś panie, że zabił jednego z was? Myślałam, że są takie czyny jakich diabły nie wybaczają. Nie wspominając o tym, że karmił Helenę swoją toreadorską mocą, która nakazuje uwielbiać. Może ona płacze? A ojciec twój winien rad być, że się go pozbył. Takim jak on nigdy nie wolno ufać, bo pójdą tam gdzie zwietrzą lepszy interes.
Wiadomośc o diablozimie nie wywołała żadnej reakcji, za to słowa o Helenie skrzetnie skrytą irytację.
- Cóż, teraz już nigdzie nie pójdzie. A ty znowu dyktujesz krakenowi, co ma czuć, tym razem.
- Moment, bo sie pogubiłam. Twojemu krakenowi czy mojemu? - oblizała słodko usta. - Jestem troche chaotyczna w mym postępowaniu, pewnie dlatego na zawsze pozostanę plotką. Ale możesz rzec Lasombrze, że to było ustawione. Widać księżnej aż tak bardzo nie zależy na sojuszu, tylko… po co wobec tego was zaprosiła?
- W tym zamku kraken jest tylko jeden - odrzekł z łagodnym uśmiechem. - Zaś signora Tofana na tyle dobrze zna namiętności, które szarpią i nieumarłymi, że wiedziała, że zmianę w pojedynku ustawiono, nim padły pierwsze ciosy.
Wplótł znowu palce w sznurek, tym razem węzeł był skomplikowany i przestrzenny.
- A księżna zrobi wszystko, by ten sojusz doszedł do skutku.
- Taaak, wiem - skrzywiła się Anna. - Jest tak bardzo pozbawiona finezji ze desperacja rozkłada jej nogi przed twoim wytatuowanym druhem. I nasz rację co do krakena. Jest jeden a imię jego Bozywoj - zatrzepotała uroczo rzęskami.
Ręce plączące sznurek drgnęły niekontrolowanie.
- Zdaje się, iż to jednak coś więcej niż wspólnota interesów - przyganił jej z usmiechem.
- Cóż, możliwe - zaśmiała się perliście. - Kocham go - wyznała uroczyście ale zaraz potarła skroń. - Albo paszę? Nie, nie - pacnęła się w czoło. - Przecież ja jestem zamężna! Czasem wszystko mi się myli - zatoczyła palcem pętle wokół skroni.
- Małżeństwo to szlachetne powołanie. I wysoko sobie je cenię - odparł spokojnie. Pociągnął palcem i dwie z pętli przewędrowały z Aninej dłoni na jego.
- A wie pan co ja sobie cenie? Drogie stroje i prezenty. Uważam, ze to wartości szalenie niedocenione. - Anna złożyła usta w ciup. Ostentacyjnie przyłożyła wierzch dłoni i oczko pierścionka do diablej ręki. - No i moze jeszcze nosorożce… Bozywoj nie ma nosorożca, to karygodne.
Dygneła jak nieprzyuczona służka.
- Jakies dobre rady na koniec herbatki?
Diabla prawica spadła na jej dłoń, docisnęła palec z pierścionkiem do skóry, i nie stało się nic.
- Tak. Nie udawaj Drahomiry, Anno. To ci nie pasuje do koloru oczu. Jak przestaniesz, wtedy rozważę prezenty i drobne dowody wdzięczności za to, że przestałaś, gdym uprzejmie prosił.
Ostatnie pętle zsunęły się jak wąż z jej dłoni, Diabeł podniósł się gibko i zasiadł w zaoferowanym tak hojnie fotelu.
- Mylisz sie, nie udaje księżnej. Nie jestem bogata, nie znam sie na polityce, nie staram sie zadowolić twego ojca. Powidz wiec… skąd to porównanie?
- Ostatnie akty twego przedstawienia były nader siermiężne. I zdaje się miały mnie zniechęcić. Udało się.
Zarzucił nogę na nogę, a w fotelu rozsiadł się jak władca na tronie, nie jak strażnik pod drzwiami.
- Moze dlatego ze sie z nimi nie kryłam - wzruszyła ramionami. - Wierz lub nie ale w moim pierścieniu mieszka duch. Mówi mi kto jest dobry a kto zły. De Mortain był zły - stwierdziła z uporem dziecka.
- Niezaprzeczalnie - skinął jej. - Do zobaczenia, Anno.
- Nie zapytasz co powiedział o tobie?
- Nie pytam duchów o zdanie. Rozkazuję im.
- Ja nie lubię rozkazywać nikomu. A teraz jeśli wybaczysz… - uśmiechnęła się przepraszająco i zaczęła cofać korytarzem. - Wybaczysz, szalonym wybacza się więcej.

*

Kwadrans później, gdy Ania była już gotowa do wyjścia, z wyszykowaną księgą obłożoną w skrawek jedwabiu, na korytarzu wszczął się rwetes. Jakiś mężczyzna krzyknął, a potem był nieludzki łomot i jęk. Jakaś kobieta błaga po rusku.
Anna wypuszcza się duchem na zwiady, tak jest bezpieczniej. A tam fotel leży rozbity w drzazgi. Drzwi do pokoju Heleny są otwarte. Do górnej części framugi Ders dociska dłoń Dmitrija. Ciało Gangrela w tym miejscu rozplywa się jak kałuża, tkanka wsiaka i zespala się z drewnem i kamieniem. Gangrel wrzeszczy. Na ramieniu Dersa wisi Helena zanosi się szlochem i błaga. I Ania ruski na tyle rozumie, że wie, że nazywa Dersa Panem mężem.

Anna wróciła do ciała i z impetem dawaj, wyrwała na korytarz. Dopadła do kotłującej się trójki i objęła kruchą rączką nadgarstek diabła.
- Błagam, niech pan przestanie. Pan go zabije - i by zyskać jego uwagę i przebić się przez furię zakończyła miękko i łagodnie wypowiedzianym imieniem. - Balincie, proszę.

Wolno rozchylił palce. Dmitrij zawisł na ręce wrośniętej w nadproże jak Jezus na krzyżu na Golgocie. Helena osunęła się na kolana i zaczęła całować jego buty, a hospodar w ciele swego syna kantem dłoni naparł na Anny ramię, by mu się z drogi usunęła.

Anna poddała się jego sile i nastąpiła krok w tył starając się jedynie nie przewrócić. Już pluła sobie w brodę za wszystko to co powiedziała, myśląc że to Ders. Czy Balint uwierzył, że ma niepokolei w głowie? Czy poczuł się obrażony, że uznała Bożywoja jedyną istotną figurę we Frydlancie? Na pewno. Znała już diabły na tyle, by poznać jacy są przewrażliwieni głownie na swoim punkcie. Anna poczekała aż Botskay zniknie za rogiem i poczęła kląć szpetnie, jak się nauczyła będąc córką grabarza.
Podeszła do Gangrela, gapiąc sie na jego wrośnięte w drzewo ręce i zalała ją fala bezradności.
- Powinnam cię odciąć? Co robić? - krzyknęła do Dimitrija. - Powiedz coś!
Głowę uniósł krzywo.
- Zamknij Helenę w jej klatce - wydusił. - Nie ruszaj mnie.
Anna starała się dźwignąć rudowłosą i choć tamta była drobna to okazała się dla Anny nie lada wyzwaniem. Dopiero gdy spaliła krew zaciągnęła ją do jej Komnaty i usadziła na krześle.
- Clotilde! - Wydarła się wystawiając głowę za drzwi. - Przynieś moja nocną koszulę i zaparz herbaty!
Gdy tamta przybiegła Anna ubrała roztrzęsioną kobietę bo jej nagość potęgowała rolę ofiary.
- Skąd? - zapytała twardo. - Skąd wiedziałaś, że to on?
- Podsłuchiwałam - wymamrotała Helena. - Przez drzwi. Bawił się jak kot. Ders taki nie jest.
Anna wcisnęła jej w dłonie ciepła filiżankę.
- Czy ty i Gangrel… czy on cię hołubi?
Helena aż przestała szczękac zębami o porcelanę, oczy jej się zwezily.
- Jestem żoną hospodara - sapnęła z oburzeniem. - To mój strażnik, niższy klan.
Kłamała naprawdę dobrze. Gdyby nie gwałtowne sceny pod drzwiami, może i by jej Anna uwierzyła.
- Chcesz żeby wyżył? Zginąłby gdybym w porę nie przyszła. Czuj sobie co chcesz, w środku i on tak samo ale na zewnątrz nic nie pokazuj, rozumiesz? - Anna westchnęła. - Piłaś jego krew? To on cie nauczył rozkazywać ptakom?
- Co za obrzydliwe insynuacje! Wszystko powiem mężowi - rudowlosa zadarła dumnie podbródek.
- Przecież wiesz, że on wie. Po cóż w przeciwnym razie by w taki gniew wpadł. Poza tym nie kłam mnie więcej, i tak czytam w twojej głowie jak w otwartej księdze. Powtórzę, jak bardzo ci zależy żeby on żył?
Helena rozejrzała się plochliwie, dłonią szybko usta zakryła i tknela palcem skroni.
- Oczywiście że chcę, żeby żył. To dobry woj i wierny sługa, a dać się ponieść glodowi to niewielki wystepek u wampira. Ale te kłamstwa, doprawdy… to pewnie markiz je rozpuszczal!
- Mój Boże, czyim ghulem ty naprawdę jestes, męża czy Gangrela? - Anna przez cały czas grzebała w głowie Heleny żeby dokopać się prawdy. - Powiedz jedno, dlaczego Botskay cię wybrał? Pomimo mankamentów twojej skóry czy właśnie z ich powodu?

A w głowie dziewczyny dudnilo jakby kościelne dzwony biły.
Nie mów nic na głos, on może słuchać.
Nic nie wie, ubilby na miejscu i mnie, i jego.
Pomóż nam, pomóż. Chcemy uciec. Tu nie jego ziemia. Miną lata nim będzie tu pewny siebie jak w domu.

W głowie Heleny naprawdę dudnily dzwony. Dzwonili na komplete. A nowicjuszka Marica, zamiast spieszyć do refrektarza, linę spuszczala w dół po klasztornym murze, gdzie na dole bielalo blade oblicze Gangrela.
- Wybrał mnie bo taką miał wolę… nie muszę z tobą rozmawiać! To moja komnata! Wyjdź!

„Pomyślę. Daj mi czas” - Anna posłała jej do głowy pojedyncza myśl. „Teraz muszę iść.”
Anna zamyka dziewczynę w komnacie, klucz w zamku przekręca i tenże wsuwa do kieszeni Gangrela.
 
liliel jest offline  
Stary 17-02-2018, 14:58   #14
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Przed wyjściem zerknęła duchem do pustego pokoju obok. Przestronne komnaty spowijała ciemność, a powietrze miało świeży i przyjemny zapach cechujący niedawno wywietrzone pomieszczenia. Wszystko lśniło czystością, było też o wiele bardziej wystawne niż wyposażenie komnatki Anny czy nawet Heleny. I puste. Kimkolwiek był dostojny gość, jeszcze nie przybył.

Przemknęła obok wiszącego na futrynie Dmitrija. Zdało się jej, że Gangrel otworzył oczy. Na pewno coś zamamrotał, jednak nie miała czasu słuchać. Czekało na nią polowanie i przelewanie krwi.

Czekała na nią mała komnatka o drzwiach ukrytych koło wejścia do sali karcianej. I jakież było jej zdziwienie, gdy owe drzwiczki zastała zatarasowane. Opierał się o nie plecami szpakowaty wąpierz o pobrużdzonej, pociągłej twarzy. Przed nim zaś, z dłońmi złożonymi jak do modlitwy, stała Aurora, przełożona jednego z praskich zborów Tremere.
- ... to przecież oczywiste, po co przybyli – szeptała Aurora. - By nie dopuścić do paktu między Pragą a Siedmiogrodem.
 
Asenat jest offline  
Stary 14-03-2018, 22:18   #15
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Annę zamurowało na widok dwóch osób, których się tu bynajmniej nie spodziewała. Tremerkę już kojarzyła z powodu swoich rozlicznych duchowych podróży, mężczyzna był jej obcy ale, nie wiedzieć czemu pomyślała od razu, że pusta Komnata jest przeznaczona jemu.
Anna stała tak jeszcze chwilę, obróciła się na pięcie by zrejterować, potem obróciła się znowu pomna, że on ją dostrzegł więc już nie ma sensu, pomyślała zaraz, że nie wypada przeszkadzać więc znów spojrzała za plecy, a potem że przecież ma tu swoje sprawy i pasuje ich stąd przepłoszyć, gdy sie wycofa mogą tu debatować wieki. Chyba, że… Mężczyzna raczej na Tremera nie wyglądał choć… Anna zdała sobie sprawę, że nigdy Tycho nie widziała.
Ostatecznie po długich chwilach wahania spojrzała na obcego i dygnęła niezbyt wprawnie.
-Nie chciałam przeszkadzać… - wymamrotała niewyraźnie. - To sala karciana, prawda? Ja… chciałam grać w karty.
- To tuż obok - odezwał się mężczyzna, a Tremerka odwróciła się, by sobie obejrzeć niespodziewanego gościa. - Za tą kolumną w prawo.
-Ach tak, dziękuję. - Ale zamiast iść do wskazanej sali Anna podeszła do tamtej dwójki. - Mam wrażenie, że będziemy sąsiadami. Czasem wieszczę - wyjaśniła z ciepłym uśmiechem i dygnęła raz jeszcze wyciągając dłoń w stronę mężczyzny. - Anna Złodziejka. Pan chyba przybył dziś, prawda?
- Wczoraj. Lecz zatrzymałem się poza zamkiem. Gerhard Czarny, książę na Kamiennym Lesie.
Nachylił się do jej dłoni, musnął ustami kostki palców, a gdy się podniósł, przedstawił towarzyszkę.
- Aurora, przełożona zboru Tremere.
Ta zaś wyciągnęła rękę.
- Laurentin wiele o tobie mówił.
- Mam nadzieje, że nic bardzo złego. - Anna uścisnęła dłoń Tremerki. - Slyszalam, ze zaangażował się w spory między zborami choć nie wtajemniczał mnie w szczegóły.
Kiedy Tremerka obróciła Aniną dłoń by przyjrzeć się pierścionkowi Kapadocjanka dodała.
- Pani jest biegła w badaniu magicznych przedmiotów? Mam jeden do którego potrzeba mi wyjaśnień. Ale to delikatna sprawa.
- To raczej nieszkodliwy bzik niż głębokie poznanie istoty rzeczy - zaśmiała się Aurora. - Lecz zerknąć zawsze mogę.
- Ta Anna? - Zreflektowal się Gerhard - Która wygnała precz upiora z Vez Horaku?
- Tak, to ja - potwierdziła Kapadocjanka nieco skrępowana. - Tak się poznaliśmy z Laurentinem i odtąd przyjaźnimy.
Przeniosła wzrok na Aurorę.
- Wobec tego wpadniemy do pani z tym drobnym przedmiotem. A do pana sąsiada może też się wproszę jeśli się oczywiście nie pomyliłam i jesteśmy sąsiadami. Ach tak, i proszę uważać na Gangrela. Pan Botskay… chyba złączył go z futryną drzwi. To wygląda dość makabrycznie.
- Połączył… czemu zrobił coś takiego? - spytał Gerhard, marszcząc brwi.
- Chyba niezbyt dobrze pilnował jego zamkniętej w wieży żony - wyjaśniła pokrótce.
- Ktoś ją porwał?
- Nie ale odszedł ze stanowiska. - Anna zaczęła się zastanawiać ile jeszcze może trwać ich pogadanka i gdzie jest Tycho. - Ja… chyba już lepiej pójdę. I tak wtrąciłam się nieproszona.

Pożegnali się oboje, książę zapewnił, że z przyjemnością spędzi z Anią parę chwil, a Aurora zaprosiła Anię i Laurentina na “mały pokaz możliwości zboru”. Anna czekała potem aż sobie pójdą podsłuchując duchową formą.
Gerhard spytał, kogo Anna popiera. Tremerka na to, że właściwie nie wie, spyta się Laurentina. Zapytała, czy Gerhard ma zawieszenie broni z Cudką, ten odparł, że jak w każdę żniwia, sianokosy i strzyżę owiec. Umówili się na rozmowę w komnatach Gerharda, jak już jakieś zostaną mu przydzielone, on pocałował ją w rękę, odprowadził do wyjścia do ogrodu. Anna mogła wreszcie iść do ukrytej komnaty gdzie czekało umówione spotkanie.

Niewielkie pomieszczenie być może kiedyś było kaplicą zamkową, gdyż z jednej strony posiadało podwyższenie, do którego prowadziły trzy płaskie stopnie, dwa płytkie boczne wykusze, a świetliki miały kształt krzyża. Anna widziała to wszystko, choć wewnątrz nie paliło się żadne światło.
Anna stanęła pośrodku Komnaty i czekała na umówionego gościa. Owinięta w czarną materię księga spoczywała pod jej pachą. Nie mogłaby rzec, że nie jest zdenerwowana.
Drzwi skrzypnely. Zamajaczyl w nich zarys sylwetki i Anna przez moment miała wrażenie, że to znowu jakaś pomyłka, że do komnaty zawędrował ktoś, kogo tu być nie powinno. Młody lokaj uśmiechnął się do niej cokolwiek trwozliwie, uklonil się i pośrodku pomieszczenia ustawił niewielki trojnog z drucianych części, które jedną po drugiej dobywal zza pazuchy. Na szczycie osadzil przejrzysty, duży kryształ… i cofnął się pod ścianę.
Anna odczekała chwile aż zamigitał kryształ i pojawiła sie nad nim mglista sylwetka.

- Pan Tycho jak mniemam - odezwała się cichutko. Jej głos zabrzmiał niemal lękliwie w jej własnych uszach. To dobrze, niemożliwym by wielki Tremer obawiał sie takiego dziewczątka. - Mam księgę.*
Zwiewna postać poruszała ustami, lecz nie było słychać nijakiego dźwięku. Sługa odkleił się od ściany, poprawił kryształ w uchwycie.
- Czy teraz się słyszymy? Ja widzę panią i słyszę dość wyraźnie. Nie chciałbym być źle zrozumiany… - zaplótł dłonie na piersi, tuż pod amuletem rzeźbionym w czaszki i okultystyczne symbole.
-Teraz sie słyszymy - przyznała zastanawiając się czy otoczył jakimś rodzajem magicznej bariery. Rodziło się też pytanie czy przez taką ktoś mógłby przejść w jakąkolwiek stronę. Najlepiej zakładać najgorsze, ze jest sama. - Mówiłam, że mam księgę. Chcę ją wymienić na nóż z kościaną rączką. Nóż zabijający upiory.
- Tak, przekazano mi to. Pokaż księgę. Dziesiąta strona i piętnasta od końca.
Twarz Tycho zdeformowała się, jakby nachylił się niżej nad niewielkim otworem i jego gębą zasłoniła resztę sylwetki.
- Przed kryształem proszę.
Anna podeszła bliżej do mężczyzny, na bliżej nieokreślonym meblu okrytym białym prześcieradłem ułożyła księgę. Odwinęła materiał by Tycho zobaczył obwolutę.
-Proszę pokazać sztylet.
Strony oglądał długo, kiwając raz po raz rozdętą głową. Potem znów wyprostował się, głowa zmalała, a dla odmiany urosła dłoń, dzierżąca dobyty z buta długi, cienki sztylet o rękojeści z pożółkniętej ze starości kości. Obraz był zbyt niewyraźny, ale zdawało się, że na kości wryto jakoweś znaki.
Anna chciała wziąć rzecz do ręki by oglądnąć ale jej ręka przeszła przezeń jak przez mgłę.
Podniosła oczy na Tycho.
-Nie tak się umawialiśmy.
- Moja droga, jestem dość sławny w tych okolicach. Zaś ty z tego co mi wiadomo jesteś związana z kimś, kto żywi do mnie nieuzasadnioną nienawiść.
-Nieuzasadnioną? Nie jesteś winny śmierci Nataly? - Anna spróbowała dojrzeć aurę i skupić się na wczytaniu kłamstw.
- Ubolewałem nad jej końcem nie mniej niż Laurentin - Tycho posmutniał, długie wąsy obwisły. - Jednak gdy zostałem zaatakowany, musiałem ratować przede wszystkim siebie.
-W takim razie kto według ciebie to zrobił?
- Aurora - skrzywił się. - Jeśli nie osobiście, to rękami kogoś ze swego zboru.
-Jaki miałaby powód?
- Zbory Kryształowej Gwiazdy i Jednorożca nie potrzebują dodatkowych powodów, aby pogłębiać swój konflikt.
-Nie bardzo pojmuje. Właściwie do którego ze zborów należała Nataly? - Anna postanowiła jednak w temat wniknąć skoro juz sie za niego brała.
- Była Salamandrą - westchnął Tycho. - Ten zbór już nie istnieje. Księżna do spółki z szeryfem obwiniali ich o każdy pożar w mieście… a wszak nie trzeba mieć w symbolu zboru ognistego jaszczura, by krzesać zarzewie. Niejednemu psu wszak Burek - żachnął się. - Najlepszy dowód, że Tremerzy z rozwiązanego zboru podołączali do innych. Ale teraz wszak nazywają się inaczej, więc w odczuciu księżnej załatwiło to chyba sprawę - wydął usta z pogardą.
-Nadal nie rozumiem dlaczego Aurora miałaby zabijać Nataly. Nie była we wrogim jej zborze, bo z tego co wiem niechęcią pała jedynie Gwiazda do Jednorożca, tak? Nijak jej Nataly nie zagrażała. To nielogiczne.
Zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Przyjaźnie między zborami w Pradze są doraźne, krótkotrwałe i fałszywe. Rad jestem, że mam to już za sobą. W cywilizowanych miastach, gdzie rządza cywilizowani ksiażęta, wyglada to zupełnie inaczej.
-Czyli rozumiem, że przeniosłeś się z Pragi na dobre. Ku cywilizacji czyli na zachód. Paryż? Rzym? Wiedeń? - Anna zaplotła dłonie na piersi. - Czyli prawdopodobnie nawet cię nie ma w Pradze, podróż trwałaby dłużej. Jak więc wyobrażasz sobie tę wymianę?
- Wiedeń to wspaniałe miasto - rozmarzył się. - Zdolny mag szybko znajduje tam możnych protektorów, a wszak należę do największych okultystów naszej epoki. A wymiany dokonamy we Frydlancie, z czymże tu czekać, chyba cena obopólnie nas zadowala?
-Nie ma na co czekać - przyznała mu rację. - Jeszcze jedno pytanie. Kamienica z chimerą. Co to za miejsce? Byłeś tam, widziałam cię w wizji i znalazłam spalona do połowy kartę Tarota.
- Dom Georga Barescha? - zdziwił się Tremere. - A tak, byłem tam wielokrotnie. Czyżbym był oskarżony o ten pożar, dla odmiany?
-Bynajmniej. Po prostu ciekawi mnie ta osoba. Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Podrzędny talent, nie należał do żadnego zboru - w głosie Tycho wybrzmiała pogarda. - Zbierał księgi i rękopisy, na kopy. Często nie miał nawet pojęcia, co posiada.
-I gdzie teraz jest? Zginął w pożarze kamienicy?
- Tak sądzę - skrzywił się. - Ale kogo to obchodzi… to nie był nikt wart twej uwagi.
Sam zaś wyprostował się dumnie. Ani chybi uważał się za najbardziej godnego.
-No dobrze, do rzeczy więc. Jak przeprowadzimy wymianę?
- rzecz jasna, spotkamy się raz jeszcze. W labiryncie. Idąc od wejścia skręcisz cztery razy w lewo. Będzie tam czekał sługa, który przekaże ci dalsze instrukcje.
-W porządku, tak zrobię.
Anna odczekała chwile czy projekcja sie rozwieje czy zamierza jej do labiryntu towarzyszyć. Widmowy Tycho ukłonił się grzecznie. Wisiał w powietrzu, dopóki sługa nie zdjął kryształu z trójnoga. Po rozmontowaniu trójnoga lokaj wyszedł, a po chwili z ciemnego kąta rozszedł się głos Matoza.
- To się, prawda, narobiło.
- To kłamca i morderca - wściekł się Laurentin, ciągle niewidoczny.
-Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? Jego śmierci nawet jeśli nie masz pewności, że to on jest winny? - zapytała Anna z głuchym westchnieniem. - Druga okazja może się nie trafić choć, jeśli moje rady coś znaczą, pozwól mi zbadać sprawę. Po powrocie z Wiednia. Dowiemy sie prawdy ale to zawsze trwa.
- To on - odwarknął Laurentin. Nosferatu zdjął z zaczajonych płaszcz niewidoczności i Anna spojrzała wprost w wykrzywioną w grymasie urodziwą twarz. - To on zabił Nataly i musi za to odpowiedzieć.
-Czyli masz pewność? Dobrze. - Anna utkwiła palec w panu z Horaku. - Pamiętaj, że robimy to dla CIEBIE. Bo TY tak zdecydowałeś.
I odwróciła się w stronę drzwi.
-Wracacie do niewidzialności i staracie się mnie nie zgubić. Deptajcie mi po piętach bo labirynt jest ruchomy.
Upewniła się że ma dobrze schowane dwa sztylety, jeden w buciku, drugi w fałdach sukni. Nie było co zwlekać. Ruszyła za instrukcjami Tycho prosto do labiryntu ściskając pod pachą owiniętą w materiał księgę.
Labirynt zdawał się uspiony i cichy. Tylko wiatr szelescil między galezmi żywopłotow.
Anna podążyła za wskazówkami Tycho, cztery razy skręciła w lewo i wypatrywała tremerskiego sługi.
Zdało się jej, że wyczulonymi zmysłami słyszy odległe stąpnięcia konia… nade wszystko jednak dobiegał jej szum wiatru poruszającego liśćmi. Dopiero po chwili, gdy w jej nozdrza uderzył zapach ciężkiej, piżmowej parfumy, wyłowiła z szumu inny szum. Szelest tkaniny, ocierających się o siebie krochmalonych na sztywno koronek.
Anna szła nieśpiesznie by jej towarzysze w zbrodni nie zgubli drogi. Skręciła ostatni raz i wyszla naprzeciwko postaci w koronkach. Odruchowo dotknęła jej umysłu i myśli by wyprzedzić ewentualne wrogie działania i odczytać intencje.
Spowita w czerń i półprzezroczyste kwefy postać zatrzymała się tuż przed nią. Twarz skrywały koronki, a prawdziwe uczucia nieruchoma maska obojętności, podmalowana jeszcze mocnym makijażem. Jednak i to Anna przejrzała. Zaciekawienie i skupienie zastąpiła nagła czujność. Signora Tofana, jedna z siódemki zaufanych przybocznych hospodara, sprężyła się wewnętrznie, jakby czekała na atak.
Anna zatrzymała się przed Lasombrą dość zbita z tropu. Spodziewałą się tremerskiego ghula i teraz zachodziła w głowę czy to jest zbieg okoliczności czy spotkanie ma drugie dno. Spojrzała w czarne kwefy i nie rzekła nic czekając by tamta zrobiła pierwszy ruch. Minęła ją lub zagadnęła, wedle zamiarów.
- Przeszkodziłam w schadzce? - spytała uprzejmie wampirzyca. Wzrokiem błądziła za plecami Anny.
- Nie, skądże - Anna przystanęła. Nie chciała sprawiać wrażenia, że gdzieś się spieszy. - Po prostu spaceruję.
- Może się zatem przyłączę? - wprosiła się Lasombra bez ogródek i zamilkła na moment. - Szlachetna księżna próbuje to ukrywać, lecz tu nie jest bezpiecznie. - Wymalowane na czarno wargi skrzywił pełen niesmaku grymas. Taki sam pogardliwy rys pojawił się w aurze. - We Frydlancie zaginęła już dwójka z naszego rodzaju, odkąd zjechaliśmy. Może gdzieś posnęli. A może nie… Lepiej nie chadzać samemu.
- A któż taki zaginał? Nic mi o tym nie wiadomo - Anna nie skorzystała z propozycji wspólnego spaceru i wciąż stała w tym samym miejscu.
- Gangrel i Ventrue. Obydwaj słudzy księżnej. Mieli przygotować zamek dla gości. I przepadli jak kamień w wodę… Ty jesteś Anna od Gangreli, prawda?
- A ty jesteś Teofano, doradczyni hospodara - odrzekła w zamian.
- Można to ująć w ten sposób - zgodziła się Lasombra, ale spękania na aurze świadczyły, że bynajmniej, wcale nie można. I Annie przypomniało się paplania Nadziei, iż hospodar więcej na męskim zdaniu polega.
- Cóż, skoro ci samotne spacery niestraszne, zostawię cię twym sprawom. Pozdrów ode mnie Bożywoja.
- Pozdrowię - zgodziła się układnie i ruszyła w swoją stronę zastanawiajac się skąd Lasombra zna się ze Skrzyńskim i czy można to jakoś wykorzystać.
- Coś idzie za nami - po chwili z ciemności dobiegł szept niewidocznego Matoza. - W żywopłocie, jakaś mała gadzinka.
Anna spojrzała dyskretnie w tamtą stronę starając się wychwycić aurę stworzenia, czy to wąpierz, ghul, człowiek czy coś jeszcze mniejszego. To był gronostaj albo łasica, jak zauważyła. Prawdopodobnie zghulona.
- Nie możemy mieć obserwatorów. Chyba, że to ghul Tycho na którego czekamy.
- Co proponujesz? Mam go złapać za ogon i zapytać? Nie odpowie.
“Na razie idziemy na wyznaczone miejsce spotkania i czekamy na ghula” - odpowiedziała w głowie Nosferatu. Nie odrzucała nadal teorii zwierzątko jest ghulem Themera. - “Jeśli to nie będzie futrzak, postarajcie się czworonoga wyeliminować po cichu. Nie chcemy obserwatorów.”
“Po cichu? Ta gonitwa będzie zabawniejsza niż występy sowizdrzałów w karnawale”, zamarudził Matoz. Zaś za następnym zakrętem na Annę oczekiwał szczupły, młody ksiądz. Przycupnąwszy na kamiennej ławeczce, oddawał się lekturze książeczki wielkości dłoni.
“Dobrze, w takim razie spraw, żeby zwierzak niczego nie zobaczył.” - poleciła Matozowi w myślach. Przed ghulem skłoniła zdawkowo głowę.
- Anna - przedstawiła się jakby to miało być jakieś tajne hasło.
- Niech będzie pochwalony - odparł klecha z uniżonością właściwą ghulom. - Pani wybaczy, moim zadaniem jest upewnić się, iż ma pani księgę - dodał przepraszająco i poderwał głowę, bo w zaroślach wszczął się jakowyś gwałtowny tumult, zakończony piskiem zwierzęcym.
Anna poklepała okładkę księgi.
- Jest tutaj. - I by odwrócić uwagę od pisków przysiadła blisko obok klechy i przysłoniła mu cały widok. - Możesz prowadzić do swego pana.
- Nie, nie - zaprzeczył, zagapił się w dekolt Aniny i gębę rozwarł, dość szeroko, by wampirzyca mogła ocenić, że coś dużo zębów mu wyrwano, z końca szczęki, gdzie przy rozmowie zrazu nie widać. Otworzył swą maleńką książeczkę. Nie tekst pacierza zdążyła tam zobaczyć, nim ją zatrzasnął, a ciągi liczb. Wskazał palcem kierunek, z którego przyszła.
- Dwa razy w prawo, raz w lewo, znów w prawo i znów w lewo. Będzie tam pomnik czegoś - skrzywił się leciutko - nagiego mężczyzny. Za lewą stopą będzie leżało to, co jest na wymianę. Księgę pozostaw w tym samym miejscu.
- Nie tak się umawialiśmy. Z rąk do rąk, moich i Tycho. Zapewniał, że gdzieś tu jest i transakcji dopełni osobiście.
- I zapewne jest… ale, pani wybaczy, ja jestem tylko sługą. Robię, co mi polecono - zaczął przepraszać, a ramiona przy tym ze strachu przykurczył.
Anna prychnęła i podniosła się gibko.
-Jest niesłowny. Czemuż ja powinnam? - Nie czekała na odpowiedź. Zaszurała czarną suknią i poszła pod wskazany posąg próbując wyłapać każdy z umysłów w okolicy.
„Słyszeliście?” - odezwała sie w głowie Nisferatu i Gangreli po kolei.
“Nie chce się spotkać twarzą w twarz. Na miejscu Oldrzycha bym się obraził, że mi żoną gardzą. Na twoim też”, zamarudził Libor. “Co robimy?”
„Zmusimy go by się ujawnił. Musi być gdzieś w pobliżu i obserwować. Udam, że korzystam z okazji. Wezmę i sztylet i księgę, zobaczymy co on na to.”
Nagi mężczyzna zapowiedziany przez klechę okazał się satyrem. Nagim, marmurowym i śpiącym. Kamienne przyrodzenie spoczywało na kudłatym, kamiennym udzie. Zaś pod udo wetknięto nieduże zawiniątko.
Anna sięgnęła po ukryty przedmiot, wyswobodziła go z materiału i obejrzała wnikliwie używając również Wąpierskich mocy by mieć pewność, że to sztylet o jaki jej chodzi.
„Nikogo w polu widzenia?” - zapytała jeszcze Matoza i jej wzrok zawisł na imponującym przyrodzeniu satyra. Nie wiedzieć czemu pomyślała o Włodku Skrzynskim.
“Nikogo… acz zdaje mnie się, że ktoś na mnie spogląda. Nieswojo mi” poskarżył się Nosferatu. Anna uniosła wzrok znad satyrzych części sromotnych i drgnęła.
Czy satyr aby nie spał? Jego powieki wcześniej, zdaje się, zamknięte były.
Spojrzała na posag jako na żywe stworzenie doszukując się jego aury. Może to tylko fasada, iluzja? Ktoś się pod satyra podszywał? Albo to kolejny ze strażników labiryntu? Posąg, jako rzecz martwa i nierozumna, aury mieć nie powinien. A jednak ją miał. Bladą, bledszą nawet niż u wampira, a przez to łatwą do przeoczenia, i trudną do odczytania. Jednakże było tam, blade halo zdawało się rozbiegać koncentrycznie od sromotnych części figury.
Anna rozejrzała się jeszcze dookoła, odczekała chwilę jakby miał ten czas zrobić jakąś różnice i Tycho mógłby zmienić zdanie i jednak przybyć osobiście na spotkanie.
„Satyr chyba drgnął” poinstruowała swój niewidzialny oddział i chowając sztylet do cholewki buta ruszyła w drogę powrotną bacząc jednak na satyra by jej nie zaskoczył swoim nagłym ożywieniem.
Wpierw usłyszała odgłos osypującego się żwiru. Rzuciła wzrokiem za siebie. Satyr przesuwał lewą nogę, przedtem swobodnie i bezwładnie spoczywającą na podeście. Spod kamienia sypał się piach, lub może skruszona zaprawa.
Anna stanęła jak wryta. Niby brała to pod uwagę, że posąg może ożyć ale gdy to się stało jakby jakieś zaklęcie przeszło z satyra na nią i skamieniała. Tylko usta uchyliła z oszołomienia.
„Tycho?” - zastanawiała się w myślach i chyba dlatego nadal nie uciekała. Gdyby to iluzja skrywała Tremera to znaczyłoby że to dobra okazja by dopaść Tycho. Podskórnie jednak nie dowierzała, że to on. Ale i nie zwykła ufać w zbiegi okoliczności. Do lewej nogi dołączyła prawa, i satyr zeskoczył z podestu. Szybko i zręcznie nie tylko jak na posąg, ale i jak na człowieka. Dostrzegła jeszcze krwistą czerwień oczu.
„W nogi….W waszym tempie. Chyba ze Semen weźmie Laurentina na bary” - posłała mentalną komendę kompanom i zaczęła biec oglądając się jednak na satyra. - „Odciągnę go, wy się nie wystawiajcie. Jeśli Tycho patrzy nie wolno wam się ujawniać.”
Pamiętała ile razy skręcała i w którą stronę. O ile labirynt nie zmienił położenia nie powinna mieć problemów z trafieniem. „I nie rozdzielacie sie. W tym labiryncie giną wąpierze.”
Ruszyła. Satyr był szybki i jak na swoją wagę, bardzo cichy. W utrzymaniu tempa nader pomagało, że co się obejrzała, to uśmiechał się obleśnie. Ale może to był tylko taki wyraz twarzy… Wymknęła się raz i drugi, ruszyła kolejnym korytarzem. Był nadal z sześć, siedem dużych kroków za nią. Biegła, i biegła, widziała ślepy koniec korytarza, a po bokach nie pojawiało się żadne przejście.
Anna wyhamowała i zaklęła w myślach. Wyczuła won perfum Teofano. Lasombra musiała stać tu na tyle długo by nocne powietrze nasyciło się jej perfumą. Anna spróbowała przeskoczyć wysoki żywopłot ale bez rozbiegu nie wyszła jej ta sztuka. Wylądowała w kuckach akurat by uchwycić za gęstwiną liści sylwetkę Teofano na ławeczce sączącej coś z butli w świetle księżyca.
-Szlag - zaklęła Anna, tym razem głośno obracając się w stronę szarżującego satyra. - Teofano, pomocy! - wyrwało się Annie w pierwszym odruchu, zapewne z powodu strachu jaki wzmagał widok olbrzymiego przyrodzenia. Pomyślała, że mogłaby ślizgiem przemknąć między nogami potwora ale… niezbyt jej się ten pomysł podobał.
Satyr oblizał usta i… zatrzymał się. Palcem muskularnej dłoni wskazał na zawiniątko, które Anna nadal dusiła w ręku… a woń perfum przybrała na sile.
Czyli jednak posąg został zaklęty przez Tycho - pomyślała Anna i mocniej ścisnęła księgę.
-Chcesz ją, to sobie weź! - rzuciła prowokująco. - Miałam ją oddać jednej osobie do rąk własnych a ty nią nie jesteś! - spróbowała ostatni raz wywabić Tycho z kryjówki. Obejrzała się też czy Teofano nie odpowiedziała na jej wołania ale nie zamierzała jedynie zawierzać w Lasombrę. Spaliła kolejną krew by dodać sobie siły i dobyła sztylet, nie ten od Tycho by go nie uszkodzić, lecz swój. Satyr zdawał się mieć kilka słabych punktów. Dwa na głowie i… jeden między nogami. Uderzy raz, mocno ii dalej w nogi.
Zdążyła dziabnąć jeden raz. Ostrze brzdęknęło o kamienne przyrodzenie. Koniec męskiej dumy satyra odłupał się i potoczył pod żywopłot, a posąg wzniósł pięknie wyrzeźbione ramię do ciosu. Anna właśnie zamierzała pod tym ramieniem zanurkować i dać chodu, gdy wokół piersi objęły ją szczupłe, lecz silne ramiona. Owionął ją zapach piżma i orientalnych przypraw. Poleciała w tył, a ostatnim, co zobaczyła, była ciemność zamykająca się nad nią jak tafla wody pod idącym na dno pływakiem. Chwilę później uperfumowana, drapiąca wykrochmalonymi na sztywno koronkami rękawów ręka zasłoniła jej oczy.
Lasombra więc przyszła jej z pomocą, skonstatowała Anna z ulgą i poddała się ciemności i palcom w otulinie sztywnych koronek. Poczekał aż ciemność znów ustąpi półmrokowi i poczuje twarda ziemie pod stopami.
-Dziękuje - wyszeptała.
Lasombra palcem otarła kroplę krwi, ciągle tkwiącą przy kąciku wyszminkowanych na smolistą czerń ust. Sięgnęła za głowę i na powrót przysłoniła twarz kwefem.
- Przez chwilę dumałam, czy przed nim uciekasz, czy bawisz się, czy chcesz walczyć, czy się pod nim pokłaść… Cóż, wszyscy miewamy chwile, prawda?
Rozejrzała się badawczo.
- Ciekawe, co to było… - płaski głos signory Tofany bynajmniej nie świadczył o zaciekawieniu. - Mówiłam, byś nie chodziła sama. A teraz - nie wiem, gdzie jesteśmy. Nie tu chciałam wyjść.
Anna też nie wiedziała - poza tym, że nadal w labiryncie. Korytarz przed nimi ciągnął się daleko, skręcał lekko w lewo.
-Tutaj wąpierski moce nie działają jak należy - wyjaśniła Anna nieco speszona. - I walczyłam z nim, choć do walki nie jestem stworzona pewnie dlatego wyszło komicznie.
Anna wskazała jedyną możliwą drogę aby ruszyły.
-A jednak spacer był nam pisany.
Anna miała pewne przeczucie. Że mianowicie lasombra próbowała zażartować.
-Jak ci się współpracuje z Tzymisce? - Zagadnęła po kilku krokach Teofano.
Anna otworzyła usta zbita z tropu ,jej usta opuściło mało inteligentne i przeciągłe „eeee”.
-Masz na myśli rodzinę hospodara czy Skrzyńskich? - i nie czekając na odpowiedź dodała. - Nadzieja jest bardzo miła. A ze
Skrzynskimi da sie dogadać.
- Byłabyś trzecią osobą na świecie, która dogaduje się z Włodkiem. Elitarne grono… należysz? - Lasombra szła cicho jak przelewający się cień. Tylko coś w sakiewkach u jej paska podzwaniało z cicha.
-Chyba nie - przyznała krzywiąc z niechęcią usta. - Oprócz Katarzyny i Bożywoja kto jeszcze należy do tej elity?
-Nikt zatem. Acz widzę, żeś próbowała.
-Próbowałam? - Na pewno próbował Anny ojciec, może nawet za owego trzeciego można by go policzyć. Anna żywiła do Włodka cień sympatii przy ich pierwszym zapoznaniu ale teraz czuła się przede wszystkim zdradzona. Ku jej zdziwieniu trochę ją ta zdrada uwierała niby cierniem wplątanym w halki. A przecież nie powinna od Włodka oczekiwać niczego, tym bardziej lojalności.
Skręciła na końcu korytarza szukając wskazówek podług gwiazd w która stronę mniej więcej powinny się kierować na zamek.
-A jak można się dogadać z Botskay? Ksiezna usilnie próbuje choć jej ostatni wybryk musiał diabła rozdrażnić. Planuje odwet?
-Dogadać? Zależy kto. I co… a odwet… hospodar jest Tzimisce. Zabito jego sługę.
Annie nagle jakby sie objawiła ta możliwość po raz pierwszy. Wcześniej nawet nie brała jej pod uwagę. Mogłaby sie dogadać z Botskay. Ale… czy on miał jej cokolwiek do zaoferowania poza zagrabieniem ewentualnie jej wolności? Nie, głupi pomysł.
-Czyli odwet będzie. Diabły nakręcają spiralę zniewag jak nikt inny. - rozejrzała się. - Od dawna służycie przy gospodarze? Ty, Nadia i jego niezawodna siódemka?
- Ja od pół wieku. Najdłużej jest przy nim Hieronimus - odparła wolno lasombra. - W jakim nastroju znajdę starszego Skrzyńskiego, gdy będę chciała szukać?
-A zależy ci by był w dobrym? - uśmiechnęła się Anna. - pozwól więc że Chociaż tak ci sie odwdzięczę. Przyjdź do niego godzinę przed świtem, akurat będę wychodzić.
- Powiadają, że wywozi majątek z węgierskich włości. Kiedyś nie bał się wschodu. Kiedyś nie bał się… niczego.
-Sugerujesz aby że hospodar jest lepszą partią? Można przy nim więcej zyskać?
- W Siedmiogrodzie nie ma sobie równych. A i gdzie indziej niewielu mogłoby stanąć w szranki.
Mimo to lasombra skrzywiła lekko usta pod zasłoną kwefu.
-Na Skrzyńskich polecenie spacerujesz po labiryncie?
Anna zerknęła w myśli Lasombry.
-A dlaczegóż bym miała to dla nich robić? - zaśmiała się niemal beztrosko. - Nie, droga Teofano. Nie wszystko obraca się wokół diabłów. Spaceruje dla siebie. I prawdę mówiąc chciałabym już trafić do wyjścia. Mam jeszcze sporo spraw na dziś. Ale jutro pierwszy dzień balu. Tuszę, że wreszcie zapoznam całą świtę Balinta.
- Gdy najpotężniejsi w domenie należą do jednego klanu, wszystko kręci się wokół nich - odparła Lasombra kurtuazyjnie.
Zaś w jej myślach mignęła sylwetka Bożywoja, z psem u boku. Spojrzał na nią ponad głowami biesiadników przystrojonych w orientalne, wschodnie szaty. Był wtedy wrogiem, ale Teofano śledziła jego kroki, gesty i słowa z fascynacją właściwą niewiastom zauroczonym.
Za kolejnym zakrętem korytarza objawił się niewielki budynek z ciosanych kamieni.
 
liliel jest offline  
Stary 16-03-2018, 09:22   #16
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Chyba w istocie się zgubiłyśmy. Nie szkodzi - Anna doszła do budyneczku gotowa zajrzeć do środka z braku lepszych pomysłów.
Obróciła się jednak do Lasombry i zaplotła dłonie w koszyczek. Przez chwilę ważyła słowa.
- My wiemy co tu się dzieje - zaczęła enigmatycznie, co mogło znaczyć, że faktycznie ma pogląd na plany Botskay albo nieźle blefuje. Specjalnie użyła zaimka “my” by zabrzmieć poważnie, jak front z którym trzeba się liczyć. - Wiemy czemu spacerujesz po labiryncie. Czego szukacie we Frydlancie. Co chcecie zyskać w Pradze. Ale to się nie uda.
W głosie Anny nie pobrzmiewała satysfakcja. Przeciwnie, smutek. Łagodnie położyła dłoń na barku Teofano.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, hospodar cię nie poważa. Bardziej zawierza swoim męskim kompanom i czemu? - prychnęła urażona. - Tylko dlatego, że noszą spodnie? To nieuczciwe. Bożywoj Skrzyński jest bardziej niż uczciwy. I wielkoduszny. Nie jest nic gorszy niż Botskay no i… Skrzyńskich jest trójka. Choć tylko Bożywoj nadaje się do piastowania władzy. Jestem pewna, że nie pogardziłby Lasombrą szepczącą mu do ucha rozsądne rady. Przemyśl to. Czasem przychodzi czas na zmiany i nadarza się ku tym zmianom okazja.
Teofano stężała jak Lotowa żona w słup soli zaklęta.
- Skoro tak mu z władzą do twarzy, czemuż nigdy księciem nie został? - sarknęła po chwili. - Jeno na własnych włościach siedzi, czas trwoni na polowania na łanie i w polityce najwyżej gra, miast rozdawać karty za każdym razem.
Nie zrzuciła jednak dłoni Anny ze swego ramienia, wykręciła tylko głowę, spoglądając na kamienny budynek.
- Kto jak kto ale Lasombra powinna rozumieć, że nie trzeba nosić korony na czole by rządzić - Anna zdjęła dłoń z barku Teofano i pchnęła drzwi od budyneczku. Te zaś ani drgnęły, trzymane przez rygle zamka. Tyle że nigdzie nie widać było dziurki na klucz… może była ukryta pod jednym z okuć?
- Nie ruszałabym - ostrzegła Lasombra. - Nie po tym greckim bożku. Na dachu też siedzi jakiś maszkaron kamienny… - wskazała palcem w koronkowej rękawiczce na skrzydlatego potwora, coś na kształt wilka ze skrzydłami. - Przez ciekawość, dobrze ci Skrzyńscy płacą?
- Dobrze - skłamała Anna gładko. Właściwie początkowo zasłaniała się Skrzyńskimi w obawie przed Bocskay. Teraz jednak coraz głębiej brnęła w tę blagę, przypuszczalnie dlatego że w głowie już postawiła wszystko na Bożywoja. Powinna choć wpierw porozmawiać z Gerhardem by upewnić się że jest za słaby na to rozdanie. Nie mówiąc czy Bożywoj będzie w ogóle zainteresowany jej pomysłem. Fakt, że nigdy nie pchał się na tron musiał mieć uzasadnienie.
- W takim razie zawracajmy. Może tym razem labirynt nas wypuści. Z wyjściem nie powinno być problemu. A ty rozważ moje słowa, akurat przed spotkaniem z Bozywojem. O czym chcesz z nim mówić? I w imieniu swoim czy swego pana?
- Kiedy pożyjesz dłużej, zobaczysz, jak wiele w nas determinuje krew rodzice. Przebywając z Tzimisce zawsze baczyć trzeba, czy aby nie mają za co się mścić. Czy już się nie mszczą, albo czy zaraz nie zaczną. A u podstaw niemal każdej diablej wendety leży ziemia i ród. Możesz mu powiedzieć, że o to go podejrzewam, albo zachować dla siebie.
- Podejrzewasz, że ma ze Stefanem Botskay zatargi i planuje odwet? - teraz Anna wyglądała na zaskoczoną. - Mówił że znają się słabo. On nie mówi o swoich śmiertelnych wrogach z taką obojętnością. Myślę, że się mylisz. - Właściwie to nie była pewna. Ale jeśli są wrogami to byłby argument by Bozywoj aktywnie włączył się w problem władzy w Pradze.
- Mogą znać się słabo. Niczemu to nie wadzi. Nie osobiście, nie on w ten zatarg wszedł - Lasombra skinęła głową. Ona zdawała się pewna swego. - Co myślisz o praskiej księżnej pani? - zapytała nagle. - I zelockim ogarze na jej pasku?
Anna drgnęła lekko mijając kolejny zielony korytarz, wybrała jeden ze skrętów.
- Myślę, że księżna nie jest krakenem - odparła Anna enigmatycznie nawiązując do nomenklatury Botskay. - A co myślisz ty, moja droga?
- Iż nie znam jeszcze powodu, dla którego ktoś jej formatu włada miastem od tylu lat. Jednakże to musi być mocny powód… Szeryf zdaje się właściwą personą na właściwym miejscu. Czyż nie ślicznie urządził markiza? Wszak to on uszył tę intrygę z pojedynkiem. Drahomirę by przerosła taka misterna robota. Ona kazałaby Mortainowi urwać głowę w ciemnym korytarzu. Jakiego ona właściwie jest klanu?
Anna wzruszyła ramionami i parła korytarzem do przodu, znów skręciła. W takim razie Teofano wie dlaczego zginął De Mortain. Wie o jej cichych schadzkach z szeryfem. Czy wiedzą też inni? Oblała ją fala wstydu.
- Nie interesowałam się tym - zbyła jej pytanie. I dodała ostrzej. - Do diabła, wypuść nas ty zielony potworze.

Po dłuższej chwili błąkania natknęły się na blond gangrelskiego księcia pożywiającego się na niewieście w typie damy
-Którędy do wyjścia? - zapytała Anna gdy oblizał zakrwawioną wargę. - Panie…? Widziałam cię siedzącego na placu Cudką, przed pojedynkiem.
Gangrel otarł z krwi jasną brodę, ściągnął z palca pierścień i rzucił na pierś nieprzytomnej damy. Wyprostował się, skórzany kaftan aż zatrzeszczał. Był wielkim mężczyzną, wysokim i rozrośniętym w barach.
- I ja cię widziałem. Trudno było przeoczyć. Zaś siedziałaś z tucznym wieprzem w jedwabiach.
Lasombra jakoś tak naturalnie i po nosferacku usunęła się w bok i w cień, stała skromnie i nie zwracała na siebie uwagi.
- Siedziałam - Anna postąpiła krok w stronę Gangrela, głowę hardo zadarła by mu patrzeć w oczy. - A niby nie wolno? Panie…? - drugi raz zapytała o miano a wyraz twarzy miała taki jakby trzeci zapytać nie przewidywała.
- Omé - odparł, a nie przyozdobił sobie miana żadnym tytułem ni nawiązaniem do posiadanych włości. - Rozsądnie to tak, z miejscową gangrelską watahą przestając, pchać się do wschodniego przybłędy miast do tych, co tu od pokoleń na straży lasów i gór stoją? Hm?
Jednak Lasombrę też zaszczycił spojrzeniem. Chyba nie spodobała mu się zbytnio.
-To teraz już nawet nie można z kimś zasiąść by nie być posądzonym o głębokie sympatyzowanie, panie Ome? - uśmiechem złagodziła sytuacje. - Sympatyzuje zaś z Gangrelami, nie trzeba być szpiegiem by ten fakt wyciągnąć. Chętnie też spotkam sie z Cudką bo jestem bardzo otwarta na rozszerzenie ów sympatii na innych z tegoż klanu.
- Tak tak - chyba w połowie przestał jej słuchać. - Gdzie kto stoi, z kim kto leży, albo szwenda się - musnął znów wzrokiem milczącą Teofano. - Całkiem to sprawy bez znaczenia. Cudka baluje już i bym się pospieszył na twoim miejscu.
- To i sie spieszę. Wskażesz mi wyjście panie Ome? Łatwo sie tu zgubić.
- Niewiasty - sarknął i ruszył przed siebie, zostawiając ciało kobiety, z której się pożywił. Skręcił kilka razy, nie wahając się z wyborem drogi, i rychło doprowadził Annę i Teofano do wyjścia.
-Dziękuje - uśmiechnęła sie ciepło acz niezbyt szczerze. Poczekała na Teofano. Dwie spowite w czerń sylwetki musiały sie rzucać w oczy jak kondukt pogrzebowy.
- Odwiedź go dziś, przed świtem - przypomniała. I ruszyła do zamku zmieniwszy plany. Najpierw w istocie zahaczy o Cudkę.

Ta zaś zgodnie z ostrzeżeniem Ome już balowała. Widać musiała sobie odreagować posiedzenie w komnatach księżnej i nudne rozmowy. W sali wieczernej ona i jej przyboczni zajęli cały stół, śpiewali w głos i pili jakby jutro cała krew świata miała wyschnąć. U boku Cudki siedział Gerhard Czarny i takoż śpiewał, a głos miał wśród gangrelskich ryków nieprzystająco melodycyjny i miły. Nie wyglądał też na kogoś, kto miałby z kasztelanką jakowyś zatarg, o którym rozmawiał z Tremerką. Wyglądał prędzej na druha, którego dziwactwa można tolerować, bo pomimo nich jest swoim chłopem.
Anna skonczyla szeptać na oko Semenowi i doszła do stołu.
- Można sie dosiąść? - zapytała.
- A siadajże - kasztelanka zaprosiła ją szerokim gestem. - Posuńże się, Gerhard, jak się na codzień nie chcesz usunąć.
- Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy teraz tego wyciągać - przypomniał Ventrue, ustępując Annie miejsca.
- Nie, nie. To ty powiedziałeś, że nie będziesz niczego wyciągał. Ja nie rzekłam nic - sprecyzowała Cudka lekko bełkoczącym głosem i polała Annie do kielicha. - Znasz Gerharda? To Patrycjusz.
- Poznaliśmy się - Anna skinęła Gerhardowi usiadła obok niego. Upiła łyczek z kielicha. - Czego nie chcecie więc przy mnie wyciągać? - pociągnęła Cudkę za język.
- To on wyciągnął - kasztelanka dwa razy prosić się nie dała, i palcem dźgnęła Gerhardową pierś, pochylając się nad Anną. Pachniała intensywnie końskim potem, dymem z ogniska… i wodą różaną. - Przylazł do mnie jak się tylko sprowadził, i z gaci wyciągnął, jeszcze żeby wartego uwagi co. Papiór woskiem opięczętowany, jakoby łąki pod Czarcim Pazurem należały do niego. Skoro ja na nich siedzę, a wcześniej ojciec i dziad mój śmiertelny, to czyje one mogą być, no czyje?
- To skomplikowana sprawa - zaczął mitygować Patrycjusz, a Cudka dopiero się rozkręcała.
- Dupa tam skomplikowana. Prosta. Są moje, a woskiem z tej pieczęci zaczeskę sobie możesz zrobić, by ci wiatr łysiny nie odsłaniał.
Ventrue machinalnie zakrył szpakowatymi włosami głębokie zakola.
- Mimo wszystko, nie jesteśmy tu w tej sprawie.
- Jako żywo, ale wyciągnąć zawsze można. Właśnie, jak ci się pszenica przy granicy udała?
- Kiepsko - westchnął Gerhard.
- Mówiłam ci, że to za wysoko. Wymroziło wszystko - oznajmiła Cudka ze znawstem i obróciła się do Anny. - No to z czym mamy problem?
Tymczasem jej przyboczny po cichutku opuścił miejsce u jej boku i ruszył do Semena, rozwalonego w swobodnej pozie przy sąsiedniej ławie.
- Żaden problem narazie.
- A jakiegoś Gangrela nie zgubiłaś aby?
Gerhard zamaskował zainteresowanie, sięgając po butelkę i napełniając kielichy obu swym towarzyszkom.
- Kogo masz na myśli?
- Synaczka starego Laszlo. Mnie się jako Oldrzych przedstawiał, a jak tobie, to wasza sprawa.
Anna czuła jak miękną jej nogi.
- Poznałaś Oldrzycha? I… jego ojca? Laszlo - wypowiedziała na głos obce imię.
- Ano - poświadczyła Cudka. - Starego znałam, niewąska z niego cholera. A Oldrzycha zapoznałam sobie w Wiedniu, w romantycznej podróży, w którą uwiózł mnie ten tu Patrycjusz, żeby mnie ubłagać o wypuszczenie z lochu swoich rycerzyków - zaśmiała się gardłowo. Gerhard uśmiechnął się półgębkiem i o dziwo, nie uniósł się dumą.
- Nużący być musiałem, skoroś uciekała zapoznawać Gangreli.
- Jak gadasz to zawsze nudny jesteś.
Anna zacisnęła palce na przedramieniu Cudki.
-Kiedy to było? Rozmawiałaś z nim? Mówił coś?
- A tak z siedem miesięcy temu. Wróciliśmy, jak tylko drogi nieco obeschły… my tu przecież z Gerhardem wojnę mamy - przypomniała, a Patrycjusz pokiwał głową z poważnym wyrazem twarzy.
Anna oswobodziła jej rękę, po kielich sięgnęła i pić zaczęła łapczywie nie bacząc, że Gangrele polały w dzbany mocne trunki. Odstawiła puste naczynie.
- To mąż mój - wyjaśniła czując jak sie robi miękka i jakby obłożona watą. - Ołdrzych. Zaginął w Wiedniu. Pojedziemy tam jak tylko skończymy tu. Jak się dopełnią przetasowania w Pradze.
Gangrelka podniosła się, stołu się przytrzymując.
- Zad mi ścierpł od tego siedzenia. Chodź, panna, popatrzymy co widać z murów.
Patrycjusz powstał, by pożegnać kasztelankę ukłonem, ta zaś z rozmachem klepnęła go w ramię.
- A ty siedź, spiski knuj. Może ci jaki wyrośnie lepiej niż ta pszenica.
Anna wstała, zakolebało nią na prawo i lewo. Rzadko piła ale teraz czuła, że musi bo zacznie wyć.
- Co ty robisz Anno - mruknęła do siebie pod nosem. Bo i nie pojmowała siebie samej. Siedzi w Pradze podczas gdy od dawno winna siedzieć w Wiedniu. Ołdrzych jej potrzebuje a ona chichocze w szeryfowym łożu i knuje spiski. Czemu?
Zrównała się z Cudką. Międliła w palcach końcówkę warkocza i starała się dojść na wskazane miejsce nim wypity trunek uderzy jej z pełną mocą do głowy. Czekała aż Cudką zacznie bo najwyraźniej miała coś Annie do powiedzenia. Kasztelanką kolebało jak statkiem w sztormie. Nie umknęło jednak Aninej uwadze, że Cudka obdarzyła rozdziewającego się do portek Semena przeciągłym spojrzeniem i na chwilę zaczęła trzymać pion. Droga na mury ciągnęła się szlakiem węża, bo kasztelanka nie zamierzała porzucić przyjemnego stanu oszołomienia trunkami.
- Po pierwsze - Cudka podniosła palec o brudnym paznokciu, przyozdobiony nadzwyczajnie misternym pierścieniem z francuskim motywem lilii. - Czemuś nie przyszła z problemem do mnie lubo do Anzelma. Zdaje ci się, że wpływy nam sięgają nie dalej niż rzut zgniłą brukwią od granicy naszych dziedzin? Po drugie, trzymaj cycki z dala od mojego Patrycjusza, bo ci je na plecy zaoram. Po trzecie, czekam na coś na kształt hołdu, w dowolnej formie.
- Hołdu? - Anna zatrzymała się nie rozumiejąc. Czknęła naraz. - Jako primogenowi Gangreli w okręgu praskim? - pozostałe dwie kwestie nie wywarły na Annie takiego wrażenia.
- Primogenem jest Anzelm, i pewnie dlatego Praga nie ma primogena - Cudka podparła się nie bez wdzięku o wyszczerbiony mur. - Bo końmi go tu zaciągać trzeba. Chcesz jemu hołdy składać? A to bardzo cię proszę. Na razie wasza wataha lata luzem jak bździna po portkach. Sprawa jest bardzo prosta, albo pochylacie łby i uznajecie kogoś z nas, albo wyzwiemy was po kolei.
Anna ściągnęła brwi nierada z oferty.
- Nie wciągniecie nas do żadnej z waszych watah. My tu długo miejsca nie zagrzejemy. Do Wiednia nam spieszno.
- Żeby przy mnie być, to trzeba sobie zasłużyć - parsknęła kasztelanka. - A u Anzelma jeszcze się nieskalaną moralnością wykazać. Siedźcie sobie gdzie chcecie, ale jako Gangrele uznajecie władzę silniejszego albo bijecie się, żeby pokazać, żeście mocniejsi.
- To i… uznajemy żeście silniejsi. Skłonić się możemy jeśli nie ograniczy to nijak naszej wolności. - Anna nie widziała w tym problemu. Dumy jej to nie ujmie, oby reszta się z nią zgodziła. - Powiedz, jak dojdzie co do czego… Gerhardowi dasz gangrelskie poparcie, skoro mówisz o nim „mój Patrycjusz”.
- Jak dojdzie do czego? - Cudka ściągnęła blade wargi w ciup.
Anna spojrzała w ciemne niebo.
- Do zmiany władzy oczywiście.
Na to Cudka wytrzeszczyła oczy.
- Że jemu się więcej marzy, to pewna - Gangrelka machnęła ręką. - Złym władcą to nie jest, jeno na roli się nie wyznaje. Ale gdzie mu się tam mierzyć z Drahomirą. To nie byle głupiec z ambicjami, wyżej własnej dupy skakać nie będzie.
- Ale poparcie okolicznych Kainitow ma i ich poważanie, jak sądzę. Ma dobre relacje z Aurorą, z tobą jak mniemam także. Choć z początku sądziłam żeście w stanie wojny to chyba jednak bardziej rywalizacja dla zdrowia niż prawdziwy konflikt.
- Konflikt co trwa wiek prawie, nie jest nieprawdziwy - obruszyła się na to Cudka szczerze jak złoto. - Mądrzej by było odpuścić, ale on nie, jak osioł ostatni.
- A kto te glejty podpisał ze mu ziemię nadal? I rozumiem że ty uważasz te ziemie za swoje przez jakoby zasiedzenie? Litera prawa za tym nie stoi? - właściwie Ventrue rozumiała. Ziemie jego ale Gangreli stamtąd siłą wywlec nie da rady. Jest jakby bezradny. Mógłby to załatwić ostro ale widać albo nie ma na tyle siły albo krwi nie chce.
- Jakoby mój dziad na niego te łąki przepisał - prychnęła Cudka. - Łeż to. Dziadunio ziemi nie dzielił, synom kazał się o schedę bić, który wygrał, wziął wszystko, a tatko mój zrobił tak samo.
- Mogłabym stwierdzić czy papier autentyczny jest - zaproponowała. - Moje klanowe moce pozwalają przez dotyk w przedmiot wejrzeć.
- Jak on za pazuchą ten skarb nosi jak zbroję - Cudka otaksowała Annę znaczącym spojrzenim. - A tam to łap nie pchaj.
- Toć chyba wyjmie jak poprosimy. Jemu też zależy by sprawę wyjaśnić - czknęła znowu. Alkohol krążył teraz w Annie obezwładniającą falą. - I myślałam żeś jest z tym o jaszczurzych rysach. Ze Patrycjusz za gładki dla Gangrelki. Ale nie martw sie, ja jego nie tknę choćby przez rękawiczkę. Dość mam komplikacji swoich.
- Toć to moja zabawka - skomentowała łuskowatego. - A z Gerhardem nie jestem w żaden sposób - warknęła - związana, poza granicą, którą on widzi inaczej niż powinien. Idź i oglądaj sobie ten papiór, ja już go widziałam.
Anna wycofała się po cichutku, zamiotła spódnicą zamkowe mury. Usiadła na powrót przy Patrycjuszu i zagadnęła korzystając z nieobecności Cudki.
- Pokaz ten papier co stwierdza twa własność. Obejrzę go i mocą wapierską przenicuję. Może coś zobaczę, może nie. Chyba warto by wasz spór rozstrzygnąć.
Gerhard siedział na uboczu, obserwując zmagania Semena z przybocznym Cudki. Każdy cios, który Jaszczurka zebrał w łuskowatą skórę kwitował dyskretnym, acz zadowolonym uśmiechem, dystyngowanie popijał z kielicha.
- Rozważałem sprawę zniknięcia twego małżonka, pani. Możesz rzec coś więcej?
- Mogę ale nie widzę sensu. Wiem kto mu pomógł w zniknięciu. - Wyciągnęła rękę po glejt. - Jaka jest natura twej relacji z Cudką? Ona by chyba coś chciała, mówi o tobie „mój Patrycjusz” i grozi mi mękami jeśli cię tknę. Ty na pewno ją lubisz. Rad też jesteś, ze jej zabaweczka dostaje wciry. Związani nie jesteście a ta wojna to po trochu na poważnie, po trochu dla podniety. Tak… sądzę - zakończyła na jednym tchu.
- A dlaczegóż to nie widzisz sensu? Pomóc mogę, nawet nie ruszając się z włości. Ale pierwej ja muszę zobaczyć ów sens. I być go pewnym - odparł ze spokojem, bez śladu urazy, pomijając całą resztę. - Nie zawsze byłem panem wieży, przez której dach długo mogłem gwiazdy oglądać, w takim stanie ją zastałem.
- Konkrety poproszę - Anna skrzywiła piękne usta. - Jak możesz pomóc i czego żądasz w zamian.
Patrycjusze i ich wieczne interesy - pomyślała z niechęcią i sięgnęła po swój kielich, niestety pusty.
- Zacznijmy od tego, że w Wiedniu rządzi mój brat? - wskazał i uprzejmie odstąpił swój puchar, nadal w wiekszości pełny. Przetarł brzeg kielicha dobytą z rękawa chustką. - I planowałem posłać do niego niebawem mojego potomka, by zdobywał obycie. Nadal mam doskonałe układy z Rzemieślniczką prowadzącą jedno z Elizjów.
Anna pokiwała główką instynktownie bo brzmiało to aż nazbyt atrakcyjnie.
- Czego chcesz w zamian za twoje listy polecające i prośbę by mi pomocą służyli?
- Oficjalnie uznasz władzę któregoś z Gangreli, ty i twoja wataha. Nie będę narzucał wyboru, acz… Anzelm bywa trudny, a Pełka jest bardzo młody. Przestaniesz drążyć w moich sporach z Cudką. A jak przyjdzie co do czego, przemówisz jednym głosem z Gangrelami. W zamian otrzymasz listy, a mój syn osobiście poświadczy, że masz moje poparcie.
- Jak przyjdzie co do czego... - powtórzyła za nim słowa, które niedawno rzekła Cudce i ta kazała je rozwinąć. - Mam poprzeć Gangreli wiec oni poprą ciebie, musisz to mieć załatwione. Ty po nich posłałeś - uśmiechnęła się do samej siebie, roztarła palcami powieki. - Tak samo ułożony jesteś z Aurorą. Pytanie czy Cyriak cie poprze, nie zależy mu na tytule samym w sobie więc na rękę mu ktoś z kim można się dogadać i ma u niego dług.
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, że zacznę teraz zaprzeczać czy potwierdzać twe domysły, pani.
- Lubię myśleć na głos - wyjaśniła choć cały czas śledziła jego umysł i jego reakcje by wywnioskować na ile ma racje. Po to zwykle wygłaszała swoje hipotezy innym bo umysł reagował na bieżąco na padające słowa. - I dziękuje za ofertę. Wiele by mi ułatwiła w Wiedniu ale nie jest mi niezbędna. Jestem zaradną osobą. Pracowałam dla Aureliusa - ostatnie rzuciła z niemałą dumą. - Znajdę mojego męża bez niczyjej pomocy. Tu i teraz chce ugrać coś na przyszłość. A mam do przehandlowania sporo informacji, nie obrałam jeszcze tylko strony której je sprzedam - odparła najbardziej wprost jak się dało. Szanowała czas swój i cudzy.
Była nieomal pewna, że to Gerhard sprowadził tę gangrelska falange na Frydlant. Jak i tego, że dokument o przepisaniu łąk został sfałszowany.
- Rozumiem - skinął głową i ujął jej dłoń do dwornego pocałunku. - Chcę, żebyś wiedziała, że stać mnie, bym przebił wiele ofert. Stać mnie także na twe milczenie.
Nie puścił jej dłoni i uśmiechał się delikatnie, jakby coś mu sprawiło niewysłowioną przyjemność.
- Jutro pomówimy. Zarezerwuje dla pana jeden taniec, panie Gerhardzie. Zapoznam się dziś z ostatnią z ofert i podejmę decyzje kogo poprzeć.
- Z przyjemnością.
Puścił jej dłoń i skłonił się.
- Coś, czego o hospodarze nie wiedzą nawet Nosferatu.
- Nie wiem co wiedzą Nosferatu. Wiem co wiem ja. I tanio tego nie puszczę - uśmiechnęła się prowokująco. - Cyriak cie poprze?
- To, czego nie wiedzą, to cena za twe milczenie. Zaś Nosferatu poprą zawsze spokój i praworządność.
- Ach. - Anna przekrzywiła głowę zamyślona. - To w takim razie ryzykowne. Mogę to już wiedzieć. Sporo wiem. Inaczej to ujmę… Jeśli bym cię poparła, choć to akurat mało istotne pewnie, ale gdybym dostarczyła ci sporo informacji, pomogła w spiskach i dołożyła swą lojalność, co byłbyś skłonny dać mi na przyszłość, gdy już będziesz rozporządzał… - rozejrzała się po sali biesiadnej - tym..
- Wpierw dowiedziałbym się, czego potrzebujesz i pragniesz. Co niekoniecznie musi być tym samym. Wolałbym nie szyć propozycji z powietrza.
- Stanowiska szeryfa, kawałka ziemi i domu gdzie się pomieści moja gangrelska rodzina - odparła nader precyzyjnie. - I jednego drobiazgu ale o tym powiem dopiero jeśli dobijemy targu.
Zaplótł ręce na piersi.
- Z całym szacunkiem, i dzieląc skórę na niedźwiedziu… ale na szeryfa to ty się pani nie nadajesz.
- Nie ja. Mój mąż.
- Pod warunkiem, że okaże stosowne umiejętności.
- Wykaże - nie zdawała się mieć co do tego wątpliwości. - Miał zostać tu szeryfem kilka lat wstecz ale stało się inaczej przez moje zaniedbanie. Ponadto ma swoją watahę, zaprzyjaźnionego Laurentina i żonę, która ma doświadczenie w śledztwach. Dobrze się uzupełniamy.
- To rozsądna propozycja - skinął głową, ukłonił się raz jeszcze i odszedł.
Anna doszla do stolu. Duszkiem, całkiem nie jak dama wypiła jeszcze jeden pełny kielich mocno zaprawionej trunkami krwi i popędziła do komnat Bożywoja. Coś mrowiło pod skórą na myśl o Krzesimirze.
 
liliel jest offline  
Stary 17-03-2018, 16:11   #17
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację



Drzwi otworzył Krzesimir, nadal przyodzian w skórę francuskiego rycerza, którego grał przy Annie. Na ustach wykwitł mu uśmiech, zaraz też przytknął palec do warg.
- Do niego, czy do mnie? Bożywoj położył się już. Ale mogę go zbudzić.
- Do obu - Anna weszła do środka, zatrzasnęła biodrem drzwi i korzystając, ze są sami przylgnęła do ghula niecierpliwym wargami. Objął ją i ochotnie odwzajemnił pieszczoty, a gdy chwilę później Anna rozwarla powieki, zobaczyła i Krzesirowego Pana. Stał w ciemnych drzwiach alkowy z psem u boku, bosy i półnagi, znać z piernatow wyrwany.
Anna odskoczyła od Krzesimira, chrząknęła i suknię wygładziła.
-Wybacz - bąknęła Bożywojowi z winą wypisaną na twarzy, jakby ruszała bez pytania jego cenne rzeczy. - Ja… chciałam pomówić. Właściwie z tobą. Z wami. Zresztą sama nie wiem czy dopuszczasz Krzesimira do rozmów o polityce. Albo czy jego takowe obchodzą - obejrzała się na ghula i zachichotała lekko się chwiejąc na atłasowych pantofelkach i zdradzając że nie jest nazbyt trzeźwa.
- Przynieś światło - polecił Skrzyński ghulowi i gestem wskazał alkowę. Po chwili chwiejny płomyk świecy wydobył z ciemności Bożywoja na fotelu z nogami wspartymi o ogara, kilka zarysów mebli oraz krwistoczerwona tunike. Ani chybi wybór Gertrudy. Annie nie zdawało się, by się Diabeł z własnej fantazji chciał ustroic w coś z dekoltem do dolnych żeber i sztywnym kołnierzem wysokim ponad głowę.
Anna w pierwszej chwili parsknela, zaraz sie zmitygowała, usta nakryła białą rączką.
-Wybacz - powtórzyła. - Piłam. Niemniej… może winieneś rzadziej zdawać się na gusta Gertrudy?
- Podoba mi się - zapewnił rzucając tunice mordercze spojrzenie. -... Tego kolor.
Poczyniła kilka kroczków w jego stronę i wdzięcznie przysiadła na ziemi tuż obok jego ogara.
-Czemu nigdy nie zostałeś księciem?
- Nigdy mi to nie było potrzebne. Więcej kłopotów niż profitów - wzruszył ramionami. - Co zrobiłaś z tą wschodnią szmatką?
-Podobała ci się? - obejrzała się na Krzesimira z nadzieją, że do niej dołączy. Ten krótki czas kiedy tu była chciała go mieć przy sobie. - Teofane, Lasombra Balinta, twierdzi że macie zaszłości. Że ty masz powody do zemsty na nim. Prawda to?
Krzesimir objawił się po chwili, z tacą i dwoma kielichami. Rzucił panu pytające spojrzenie, a po machnięciu ręką przysiadł na zydlu obok.
-Teofano tu jest? Z Balintem? - zdziwił się Bożywoj. Coś mu na twarzy drgnęło. - I tak mówiła?
-Mówiła też, że… - Anna chciała to ująć delikatnie. - straciłeś hardość. Że kiedyś nie bałeś się niczego a teraz wyprowadzasz majątek z Węgier. Nadal się w tobie podkochuje. Jeśli zrobisz to umiejętnie, mogłaby przejść na twoją stronę. Pytała czy dobrze płacisz, czyli to rozważa. Odwiedzi cię tuż przed świtem.
- Nie podejrzewałbym jej o ciepłe uczucia - zaśmiał się nagle. - Do kogokolwiek. Ale chętnie ją zobaczę. Sporo lat minęło - zadumał się, a wspomnienia musiały być przyjemne.
- I nie zapytasz się?
- O co? - Anna drgnęła jak gdyby popełniła gafę lub zapomniała o czymś ważnym.
- Czy to prawda, co mówiła - wskazał, nachylił się, ale zamiast psa poklepac ujął końcówkę Aninego warkocza.
- Że wyprowadzasz majątek z Węgier to pewnie prawda. Lasombra są dobrze poinformowane. Czy tracisz hardość? Nie sądzę, choć mam cień wątpliwości patrząc na tę koszulę - zaśmiała się rozkosznie, obróciła twarz do jego dłoni i otarła się o nią policzkiem. - Co do zemsty… Zapytam. Bo nie mam pojęcia.
- To - przybliżył jej włosy do nozdrzy - jest wiedza, która ma swoją cenę w krwi. Co jest poniekąd częściową odpowiedzią na pytanie, prawda?
-Cenę w krwi? Nie rozumiem - wzdrygnęła się jak zwierzątko, które zwietrzylo zagrożenie. - Nie będziesz znowu próbował… - szybko odrzuciła tę myśl. Wiedział, że jest związana. Że to bezcelowe. - Czyli łakniesz zemsty. A czy jesteś pewien, że nie zechciałbyś przy okazji zostać księciem Pragi? Mysle ze to osiągalne.
- Próbuję - poświadczył poważnie. - A stolec praski? Piękne miasto. Dla kogoś kto chce nim rządzić. Nie ciągnie mnie to, Anno. Po prawdzie to nigdy nie ciągnęło.
-Rozumiem i szanuje twe podejście. Po prawdzie to mi ulżyło. Ułatwia mi to wybór stron. - Odetchnęła. - Poprę więc Gerharda Czarnego gdy upadnie Drahomira. A upadnie niebawem i o tym tez chce z tobą mówić. Skradłam wiele tajemnic i do ciebie przyszłam pierwszego - ułożyła podbródek na kolanie Bożywoja i podniosła na niego oczy. - Będą pomocne w twojej zemście, obiecuję. Ale będziemy musieli współpracować. A koniec końców też poprzesz Czarnego, co kupi mi stołek szeryfa dla Oldrzycha.
- Tedy słucham - skinął, a nim odgiął się z powrotem na oparcie szponem ściągnął rzemień wiążący warkocz Anny i rzucił go w ciemność pod ścianą.
-To trochę potrwa, dużo się dzieje. Chyba powinnam do tej rozmowy podejść na trzeźwo choć… tak jest mi milej - wsunęła palce w ciemne loki i oswobodziła ze splotu aż rozsypały się do pasa. - Na wstępie powiem, że podpadłam Bocskay. Miałam się mu nie pchać w oczy ale podstępem mnie podszedł. Odwiedził mnie w skórze swego syna, Derna. Nazywał hospodara… siebie, krakenem. Mówił że we Frydlancie jeden kraken jest, ja na to, że owszem. Bożywoj Skrzyński. Rozdrażniłam go. On myśli, że jestem twoją lenniczką a ze to było tuż po propozycji Gertrudy… nie zaprzeczyłam. Nie zachowałam się zbyt rozsądnie w rozmowie z nim. Mogłam ukradkiem wspomnieć, że cię uwielbiam - uciekła w bok wzrokiem choć po prawdzie to ją to trochę teraz bawiło. - Dlatego teraz Teofano pytała czy mnie dobrze opłacasz bo sądzi, że dla ciebie pracuje. Balint… on zastanawiał się kto cyzelował mi twarz. Artysta - tak pomyślał. Musisz chronić Krzesimira. Może nawet powinien… na tę chwile trochę zbrzydnąć. Nim Bocskay zobaczy w jego twarzy tę samą rękę co w mojej i zechce mieć. - Anna przygryzła wargę. - Chyba zaczęłam od najmniej ważnych rzeczy.
Kłamczucha. Zaczęła od czego zacząć chciała. Od komplementów. Diabeł skomplementowany to diabeł szczodry, wspaniałomyślny i dobrze nastawiony. Uczysz się, Anno lub może robisz się obrzydliwie praktyczna.
A Skrzyński miast się przestraszyć o ghula, to się roześmiał.
- Zawsze mnie bawiło, to przywiązanie do gadzin herbowych i identyfikowanie się, jakby się je wśród przodków miało. Pewnie dlatego, że mało dostojne bydlę noszę na tarczy. Urodne tylko z daleka, tchórzliwe, niezgrabne, żre zgniłe rośliny i sra na zielono… nie nazwałbym się nigdy łabędziem.
Zaś Krzesimir zsunął się z zydla na podłogę i palcami począł rozpuszczone włosy Anine przeczesywać.
-Ach, teraz rozumiem. To nie była przenośnia tylko ma krakena w herbie. Głupiutkie ze mnie stworzenie. Sądziłam, że się obnosi ze swoją pozycją i ma za najlepszego. O reszcie mówił wszak jak o płotkach.
- Ależ oczywiście, że ma się za najlepszego. W to wątpić nie należy.
Anna zasmiala sie do wtóru Bożywoja by westchnąć cichutko pod dotykiem gibkich krzesimirowych palców. Po jej szczupłych plecach wspiął się dreszcz.
-Ma słabość do swojej żony, Heleny - mówiła dalej Anna. - To nie jest jej prawdziwe imię. De Mortain wykradł ją z klasztoru i sprezentował Botskay ku jego zachwytowi. Markiz traktował ją prezencją i urabiał by się wkraść w łaski diabła i awansować do jego wspaniałej siódemki. Botskay nie przemienia żon od razu. Poprzednia, Nadia, wspomniała ze przez długi czas była ghulem. Botskay nie przewidział jednak jednej sprawy. Gdy ją brali z klasztoru ona była juz zghulona - Anna parsknela śmiechem jak z przedniego dowcipu. - Przez Gangrela. Tego samego, który teraz Balintowi służy jako strażnik świętej małżonki zamkniętej w wieży. Paradoksalnie jedyny mężczyzna który ma do niej dostęp to ten którego ona kocha i pragnie. - Spoważniała wreszcie, uniosła głowę i spojrzała w tył na Krzesimira. - Błagała mnie o pomoc. Bym im zorganizowała ucieczkę. Mysle, ze to sie da zrobić a Botskay wpadnie w szał. Moze sie stanie nieostrożny a na pewno go to ubodzie. Można też zdradę małżonki wykorzystać inaczej. Rzucić mu ja w twarz i delektować się jego wstydem.
- Byle wioskowy Gangrel przechytrzył wielkiego hospodara? - Bożywojowi zaokrągliły się oczy, zadrgały kąciki ust. - Wkradł mu się w łaski i zdobył dość zaufania, by go do swej połowicy dopuścił? A jak mu na imię? - zainteresował się nagle. - Nie Dmitrij aby?
Anna potwierdziła skinieniem.
- Chwilowo jest wmontowany w futrynę drzwi prowadzących do wieży Heleny. Kara za zejście z posterunku i wmanewrowanie w ten obowiązek Nadziei. Bocskay jest przewrażliwiony na jej puncie. Swej… córki i żony - Anine brwi zafalowały. - Wiem, trochę to dziwne. Niemniej Nadia jest miła i dość naiwna. Nosi ze sobą czerwone sznurki zaklęte krwią Bocskay, jakaś magia kałduńska.
- Włodka trzeba zapytać, nie słyszałem o niczym takim… O Dmitrija pytam, bo postanowiłem dołączyć do twoich łowów. I był jednym z tych, których wytypowałem.
- Tak, pisałeś w liście. Dziękuję za twą pomoc. Nie podejrzewam jednak Dimitrija. On kocha Helenę, a żaden Baali nie sądzę by był do tego zdolny. Tak samo odrzucę Nadię, jest zbyt naiwna. Ciągle myślę nad Teofano, Dernem - synem Bocskay i Hieronimusem. Garbus musi być nadzwyczaj sprytny jest też z hospodarem najdłużej.
- Hieronimus jest też twego klanu. Katarzyna tak twierdzi i nie mam powodu jej w tym nie ufać. Nie przekreślaj też nikogo dlatego, że się przywiązaniem wykazał. Uczucia udawać można, to raz… A dwa, i Baali mają zabawki, zaufane sługi, cennych ghuli. I potomków. Hieronimus jest z hospodarem najdłużej i właśnie dlatego ja go skreślam. Nie sądzę, by hospodar wiedział, a gdyby ktoś był z nim od dawna - zorientowałby się. To musi być ktoś, kto do dworu dołączył niedawno.
Krzesimir nie uczestniczył w rozmowe. Niby się przysłuchiwał, ale bardziej go Anna zajmowała, niż jej słowa. Nagle przylgnął ustami do jej szyi.
Anna aż nabrała powietrza zaskoczona i wzrok pokorny utkwiła w Skrzyńskim czy on nie ma jej tego za złe. Widać było, że poczynania Krzesimira nie są na nią bez wpływu i dlatego gdy mówiła dalej język zaczął się lekko plątać i tu i ówdzie wkradało się ciche sapnięcie bądź westchnienie.
- Dalej zaczyna się… jeszcze ciekawiej. Chodzi o dwa powody… przyjazdu Balinta. Pierwszym jest… krypta Ronovica. Cokolwiek tam jest, hospodar tego pragnie. Pierwej zajmował się tym De Mortain ale markiz… nie potrafił wyegzekwować klucza do krypty od szeryfa. Problem stanowi także okalający grobowiec roślinny labirynt, który jest ruchomy, zmienia się i obsiany jest potworami. Sama widziałam ognistego konia, to był zwierz Ronovica ponoć… żywiący się ludzkim mięsem - bezwiednie wplątała palce we włosy Krzesimira. - Myślę, że Ronovic miał związek z Baali lub demonami w ogóle. Ponoć był człowiekiem ale niewątpliwie złym do szpiku kości. I miał coś na rzeczy z diabłami. Miałam wizję, w której się wygrażał, że diabły go nie odnajdą. A jego żona odparła na to, że ona znajdzie. Naszyjnik… jest kluczem.
- Szkoda, że mnie nigdy nie zainteresowało, po co Xantippe tak chciała tej błyskotki… no cóż, przepadło. Acz nie zaprzeczysz, że zaproszenie wszystkich na bal na schedę po czcicielu demonów jest tak bardzo w stylu księżnej. Wspomnij o tym Cyriakowi, ucieszy się zapewne.
Czarny szpon spoczął na Aninym obojczyku.
- A drugi powód?
Anna zatrzepotała rzęsami. Ignorowanie poczynań Krzesimira stawało się coraz trudniejsze.
- Wojna - szepnęła oblizując usta. - Chce podbić… zagarnąć… dla siebie. Po to tyle zbrojnych. Po to… vhozdy. Negocjację z księżną to blaga.
- Stefan książę Pragi. Jak zupełnie to nie brzmi… Ów Czarny brzmi lepiej? Jaki to klan i co to za mąż. Pierwszy raz o nim słyszę.
Pazur wędrował po szyi Anny, a Krzesimir odkleił się od jej pleców i śledził pańskie poczynania wzrokiem zahipnotyzowanego królika.
- Ventrue. Wydaje się zmyślny i w może daleko zajść. Już sobie zjednał Aurorę od zboru Kryształowej Gwiazdy i Cudkę więc pewnie Gangreli w ogóle. Poparcie go może i tobie się przysłużyć. Jego brat jest księciem Wiednia.
- I siedzi na prowincji w jakiejś ruinie, między Gangrelami? - sarknął z nagła Bożywoj, ale zaraz zamilkł. - Sądzisz, że mógł tu przybyć już z takim planem? - spytał po chwili, a rękę dla odmiany zacisnął na jej ramieniu.
- Myślę, że to zesłanie. Komuś podpadł? Wspomniał, że kiedyś posiadał znacznie więcej niż skrawek ziemi i dwór z dziurawym dachem. Odbija się tu od dna i jak widać skutecznie - Anna zerkała raz po raz na twarz Bożywoja i jego dłoń ale poddawała się mu z pewnym zaciekawieniem. - Niemniej nie wykluczam, że to wykuty znacznie wcześniej plan. Dwóch braci zasiadających na tronach dwóch pobliskich i wielkich stolic? Marzenia każdej rodziny Ventrue.
- To ważkie informacje. Będę musiał naradzić się z rodziną… nie o tyłek, który usiądzie na praskim tronie tu sprawa idzie, Anno. O kształt tego kawałka świata, gdzie wszyscy żyjemy. Gertruda ma chrapkę na to stanowisko, oczywiście. Nie wykluczam też Katarzyny. Ale w tej sytuacji mus nam rozważyć, co będzie dla nas lepsze, miast na ślepo pchać się na świecznik. Miej też w pamięci Kasjopeę. Jej przybycie wiele może namieszać.
Odgiął palec i obdarzył Annę delikatną, acz nieco drapiącą pieszczotą.
- Rozważałaś naszą propozycję? Rzecz jasna, odradzam w tej chwili włości na Węgrzech… ale to niejedyna możliwość.
- Dziękuję za ofertę. Choć… z ust Gertrudy spadła na mnie raczej jak uderzenie w twarz. Jestem ci wdzięczna, naprawdę jestem - lekko uciekła wzrokiem. - Dałeś nam schronienie gdy wszyscy się od nas odwrócili. A teraz słowa gryfitki zabrzmiały jak ultimatum - albo będziesz służyć nam albo macie się wynosić. I jeszcze na dokładkę mówiła to ONA. W WASZYM imieniu - wolno artykułowała słowa. - Przyszłam do ciebie pierwsza z nadzieją by paktować. Z tobą, nie z twoja rodziną. I nie możesz mi się dziwić, że chcę poprzeć Czarnego i pomóc mu w jego spiskach. On oferuje mi ziemie, dwór i tytuł szeryfa dla Ołdrzycha, czyli wszystko to co straciłam zdradzając dla ciebie Aureliusa.
- Nie bez powodu ONA - skrzywił się lekko. - Dzięki temu dostałaś możliwość osądzenia propozycji na zimno. Bez uplątywania się w zaszłości czy wdzięczność. Tak, mam dla ciebie włości. Stanowisko dla ciebie i jednego z Gangreli. Miejsce u boku księcia, oraz kilku lenników do ogarnięcia.
- U boku księcia? - w jej oczach błysnęła iskierka nadziei. - Ciebie?
- Może kiedyś… - zaśmiał się, i zabrzmiało to szczerze. - Niemniej na razie nie wybieram się do Marsylii.
- To… daleko - Anna ściągnęła usta w ciup w wyrazie głębokiej zadumy. - Może… zmiana otoczenia by się nam przydała. Ale najpierw i tak czeka mnie Wiedeń. Muszę znaleźć Ołdrzycha. Cudka widziała go tam z jego ojcem, niejakim Laszlo. Nie ma mój teść najlepszej reputacji…
Anna skinęła w końcu głową.
- Dobrze. Zgadzam się.
- Nie zapytasz się, jakie ziemie i jakie stanowisko?
- Na pewno powiesz. I zawierzam ci, że będą odpowiednie. Jesteś hojny i… dobry. Dla przyjaciół.
- Otrzymasz archipelag Frioul. To cztery wyspy u wybrzeży Marsylii. Na najmniejszej, If, stoi zamek… książę Marsylii i nie tylko trzyma tam Spokrewnionych, którzy muszą zniknąć, a nie powinni zniknąć całkowicie. Na Ratonneau zaś postawiłem klasztor i szpital zaraźny. Przeorysza klasztoru ma pod rozkazami medico peste, doktorów zarazy, i gdy w mieście wybucha zaraza, jej słowo znaczy więcej niż jakiekolwiek świeckiej władzy. Poza więźniami, mam tam upchniętych czterech lenników. Malkaviana, dwóch Nosferatów i przewoźnika Zelotę. Wszyscy dość specyficzni… Frioul podlega pod księcia Marsylii, ale ma dużą autonomię. A dzierżca wysp tradycyjnie zasiada w książęcej radzie.
- Brzmi… wspaniale - uśmiechnęła się leciutko. Szczególnie szpital jawił się Annie jako przystań do badań. - A stanowisko dla Gangrela? - dopytała. Martwiło ją, że Ołdrzych nie jest typem zachwyconym z wysoko postawionej żony, która utrzymanie wampirzą rodzinę i nimi zarządza.
- Kapitan straży celnej. Marsylia to wielkie portowe miasto, Anno. A sprytni kupcy mają sprytne sposoby, by ominąć cła. Jeśli będzie rozsądny, szybko się wzbogaci, a od tego stanowiska otwarta droga do innych. Kapitan portu. Albo i szeryf. Marsylia ma dwóch, jednego na lądzie, drugiego na morzu.
Anna pomyślała o czystym błękitnym morzu, o kamienistych wyspach i spokojnych murach klasztoru. Ujęła gwałtownie dłoń diabła i ucałowała wewnętrzną stronę. Zaraz się jednak speszyła i oddała rękę właścicielowi.
- Wszystko to jednak dzielenie skóry na niedźwiedziu. Drahomira jeszcze żyje i ma się nieźle. Czekamy aż Bocskay ją zabije? Pozostaje kwestia Assamity. Jestem pewna, ze ma na kogoś kontrakt. Obstawiam, że stać na zabójcę tylko kogoś pokroju hospodara. Księżna zginie na balu. Choć… jest jeszcze Cyriak. Nie wiem co on knuje ale knuje na pewno. Moje moce się go nie imają. Nic nie widzę, tylko atrapę wąpierza.
- Śmierci Drahomiry pragnie tyle osób, że mogą się zadeptać w drodze do celu. Chyba że - niektórzy działają w zmowie.
- Muszę się dowiedzieć z kim współpracuje Cyriak. To stary i mądry Kainita. Nie zdziwiłabym się również gdyby to on stał za opóźnionym przyjazdem Kasjopei. Ponoć zginął jej Nosferatu, zaufany opiekun. Może się wcale nie pojawić albo pojawić poniewczasie. Odmówię Gerhardowi, choć… mam jeden dylemat. Znam jego tajemnicę, w zamian za milczenie chce mi dać coś na Bocskay… Ale czy w takim razie my nie będziemy musieli ukraść mu sojuszników? Gangreli przede wszystkim?
- Na razie go zwodź. Nie wiadomo jeszcze, czy go wszyscy nie poprzemy, za mało wiemy. Pozwól kupić milczenie, może i to coś wartego uwagi, a jego taka umowa winna uspokoić. Zaś Cyriaka trzeba przycisnąć. Jeśli nie jego, to może kogoś z mniej znacznych Nosferatu. Ktoś musi coś wiedzieć.
- Nosferatu są lojalni wobec siebie jak sfora szczurów. Nikt nic nie piśnie. Ale widziałam jak Cyriak wychodził ukontentowany od ciemnowłosego Tremera, przewodzącego temu drugiemu zborowi… - Anna warknęła zła, że nie pamięta mian. Uważała, że od tego jest, żeby wszystko pamiętać i się orientować w relacjach. - Spróbuję z nim. A Botskay? Co z nim dalej? Muszę iść do krypty. Znaleźć pierwsza to co jest tam skryte.
- Cokolwiek tam jest, nie powinien tego dostać - skinął poważnie głową. - Jeśli będzie trzeba, nie wahaj się żądać od Włodka pomocy. Pomimo krzywdy, jaką ci wyrządził, ma swoje obowiązki i będzie je wypełniał.
Anna zacisnęła usta na dźwięk imienia młodszego Skrzyńskiego. Przez chwilę biła się z myślami.
- Trzeba zbadać naszyjnik. Jest w nim zaklęta jakaś kałduńska magia. Miałam z nim iść do Aurory ale… im mniej reszta wie tym lepiej - sięgnęła pod dekolt sukni po naszyjnik z rubinami, chwilę walczyła z zapięciem. - Jutro przyjdę do Włodka po zmierzchu. Ty zaś spróbuj przekupić Teofano, ona naprawdę ma do ciebie słabość - a na dowód wtłoczyła Bożywojowi do głowy łagodnie te same obrazy wraz z odczuciem zachwytu, które ukradła niedawno Lasombrze. Skrzyński w egzotycznym stroju, dawno temu.
Uśmiechnął się odruchowo, znać że tamtymi czasami wiązał dobre wspomnienia, potem zaś nachylił się, psa ruchem nogi odpędził.
- Posłuchaj mnie uważnie, Anno, bo tylko raz to powiem. Nie jestem księciem na białym koniu, ale na tyle lojalności moi byli i obecni miłośnicy mogą liczyć, że nie będę o nich plotkować. Więc… teraz porzucimy ten temat.
Anna uchyliła usta w zdziwieniu ale temat zgodnie z sugestią porzuciła.
- A co z nieświętą małżonką i Gangrelem?
- Słaby punkt i na pewno to wykorzystamy.
- Czyli ja mam nic nie robić - zanotowała w myślach.
- Tego nie powiedziałem. Zdobądź jej zaufanie. Stefan dopuszcza ją blisko siebie i nie obawia się niczego z jej strony.
- Jeszcze jedno… Assamita. Wplątałam się w dziwną relację z nimi, mogą mieć mi za złe, że ich nieco zaniedbuje niemniej uradziłam się z paszą, że ten w ramach wyjątku weźmie dla mnie jeden kontrakt. Za krew. Miałam mu dać krew Tycho Brahe ale… sprawa się skomplikowała. Myślę, że twoja lub Włodka by ich zadowoliła. Gdyby trzeba było kogoś po cichu… - nie dokończyła. - Mogę posłużyć za pośrednika. To gwoli informacji.
Zerknęła na Bożywoja czy ma coś do dodania w temacie i mówiła dalej.
- Nie jestem też pewna czy mam się deklarować z naszym sojuszem? Cudka chce żebyśmy złożyli jej hołd. Pasza… traktuje mnie jak swego ogrodowego pawia. Mam się przed nimi zasłonić służbą Skrzyńskim?
- Wasz Gangrel pokonał jej lennika. Sami się o to prosiliście - Skrzyński wzruszył ramionami. - Cóż ona rozumie przez hołd i jakie idą za tym zobowiązania, bo jeśli tylko chce uznania swej wyższości, to powiedzieć można wszystko, Anno.
- Zapewnia, że wolności nam nie zagrabi. To i się skłonimy - odpowiedziała sobie sama. Zamilkła mnąc rąbek sukni. - Mam jeszcze… prośbę. Rozchodzi się o Sokola. Chcę żeby szeryf to przetasowanie władzy przeżył. Gdyby się ktoś obawiał spisków z jego strony po śmierci Drahomiry to… ja bym go mogła ze sobą na wyspy wziąć. Sam mówiłeś że to takie zesłanie dla niewygodnych Kainitów.
- Jeśli Sokol zagrozi mojej rodzinie, bezpośrednio, to najpewniej tego nie przeżyje. Jeśli uda się go odsunąć, by nie wszedł bezpośrednio w konfilkt… dlaczego nie. Co do paszy - to dobra przykrywka. Trzymaj się go na razie. Jeśli ktoś ci zagrozi, zainterweniuję. Wszak trzymasz moje praskie… cenne włości. Gangrelce się pokłoń, a o Gerhardzie jeszcze pomówimy. Przyjrzyj się też siódemce hospodara. Byłoby dobrze rozmontować ten najważniejszy szereg jego obrony.
- I tak muszę się im przyglądać by wytropić Baali. Prawdę mówiąc oszczędzam na nich mą wolę bo wyciąganie sekretów jest bardziej niż wyczerpujące. Obawiam się, że nim bal dobiegnie końca będę w takiej kondycji jak pole pszenicy po gradobiciu. - Czuła, że rozmowa ma się ku końcowi więc odnalazła jeszcze dłoń Krzesimira i gładziła ją bezwiednie. - Sokol bardzo mi pomaga. W sprawie krypty Ronovica. Ma klucz - wróciła niemniej do tematu. - Gdyby bardzo się ciskał po śmierci księżnej… może dałoby się go zakołkować. Odleżałby rok w trumience a jakby oczy otworzył krew księżnej już by wyparowała i emocje mu opadły.
- Jest to jakiś plan. Sam w sobie, bez Drahomiry, może być przydatny - Bożywoj po chwili zastanowienia kiwnął głową. Ujął Aniną dłoń za nadgarstek i pocałował koniuszki palców. Pazury zaciśnięte wokół ręki nagle przygięły się jak imadło i drasnęły skórę.
Anna nie kryła zaskoczenia. Najpierw pomyślała, że to przyadek ale przecież Bożywoj Skrzyński nic nie robi przez przypadek. Czy to miała być sugestia względem Krzesimira, że ma jego przyzwolenie czy sam miał ochotę… Anna zagapiła się na strużkę czerwieni, która zaczęła skapywać po nadgarstku na podłogę. Rozochocona metalicznym zapachem oparła się wolną ręką o udo Skrzyńskiego i zaczęła się podnosić a raczej wdrapywać na kolana diabła.
- Jesteś ze mnie rad? - zapytała jak pies, który przyniósł w zębach zdobycz i teraz się prosi o pogłaskanie za uchem.
- Rad? Raczej nie. Prędzej zaszczycony.
Nie puścił jej nadgarstka, a po nierochumiejącym wzroku poznała, że być może nie jest w tej chwili jedynym lokatorem własnej głowy i samotnym świadkiem myśli. Nie czekał, aż się ulokowała na jego kolanach, okręcił ją plecami do siebie, a twarzą do klęczącego przed krzesłem Krzesimira. Wierni przed świętymi obrazami nie mogli mieć większego zachwytu ni umiłowania na twarzy niż ghul w tej chwili. Bożywoj drugą ręką objął Annę mocno w pasie, jakby mu uciec miała.
Najpierw pomyślała, że Gertuda ją zabije ale widok rozanielonego Krzesimira zagłuszył wszelki głos rozsądku. Wyciągnęła dłoń w stronę ghula, przyciągnęła go do siebie, sama zaś odchyliła głowę skubiąc wargami szyję Bożywoja. Zęby wydłużyły się jak na komendę i tylko Anna zawierciła się niecierpliwie bo przytrzymywana niewielkie miała pole manewru. Jeśli potrzebowała dowodu, że jej odczucia są dzielone, oto i nadszedł. Gdy tylko Krzesimir przylgnął ustami do rany, przez ciało Diabła przeszedł bliźniaczy dreszcz. Ghul zaś powoli, ale uparcie, palec za palcem, odginał więżącą Annę rękę.
Anna nie do końca pojmowała jak działa ich więź, kto jest kim i czy w tym wszystkim nie ma gdzieś jeszcze obserwującej z zewnątrz Gertrudy. Przekręciła się na tyle by wygodnie utorować swoim kłom dostęp do szyi Skrzyńskiego. Krzesimir mógł mu dawać wiele ale pocałunek wampira smakował najlepiej pośród wszystkich rozkoszy. Poczuła jak zęby zatapiają się w chłodną skórę ku podziemnym czerwonym źródłom, od których smaku oczy uciekły w głąb głowy. Ręce zaciśnięte na jej ramionach nawet przy dużej dozie wyrozumiałości trudno było uznać za miłosne obłapiania. Bo i w istocie tym nie były, a zabezpieczeniem, by ją odepchnąć, gdyby nagle przyszło jej do głowy powtórzyć próbę diablerii. Ale szyję odgiął mocno, potylicę wpierając w oparcie krzesła, oczy przymknął. Annie zdało się, że ona powieki rozwarła, jakieś inne, wewnątrz siebie. Szła korytarzem, gdzie zbrojni dożynali rannych, zostawiała błagania o litość i rzężenia za sobą, pięła się schodami na wieżę. Wystawiła twarz na bryzę, dłoń, w której w walce straciła trzy palce wsparła o kamienne blanki. Przez moment zachwyciła się żyłkami ciemnego minerału, inkluzją w kształcie korzeni drzew na powierzchni granitu. Potem spojrzała w morze. W oddali płynął statek, i wzdrygnęła się wewnętrznie. Nie lubiła statków, wszystko się w niej wzbraniało, by powierzyć swój żywot drewnu i żaglom. Ale za tym przestworem były nowe ziemie, na których zamierzała postawić wpierw stopy, a później położyć szponiastą rekę.
Czy będzie księciem? Oczywiście, że będzie. Nie tutaj i nie teraz, ale właśnie postawiła pierwszy krok na długiej drodze. Statki, na szczęście, były jeszcze daleko.
Anna oderwała się od szyi Bożywoja. Spoglądała na Krzesimira, choć nadal przed oczami miała widok ślizgających się po wodzie statków i uczucie smagającej ją po twarzy morskiej bryzy. Z krwią spłynęło na nią wspomnienie Skrzyńskiego, to pewne.
- Chcesz być księciem. Ale nie tego. - wychrypiała nadal trawiąc przyjemność. Podsunęła pod oczy dłoń diabła i zagięła trzy palce, których w jej wizji mu brakowało. - Marzy ci się nowy świat? - przymknęła ciężkie powieki, mruknęła i przeciągnęła się by się oswobodzić z jego silnego uścisku, który zaczynał sprawiać jej ból. - Nadal mi nie ufasz.
Poluzował uścisk, tylko po to, by obiema dłońmi otoczyć jej policzki i w oczy zajrzeć nieruchomo.
- A czym jest powierzenie jednego z sekretnych planów i zaproszenie, byś wzięła w nim udział, jeśli nie zaufaniem?
- Ale nadal myślisz, że mogłabym chcieć cię zabić? - uśmiechnęła się smutno i oblizała kąciki ust. - To przez tą nową frakcję do której poszliście za Aureliusem. To musi nakręcać paranoję.
- Są rodzaje ryzyka, które można zbagatelizować. Takie, którym urywa się głowę z korzeniami. I takie, które warto celebrować wiekami.
Zamilkł, zastanowił się, by po chwili sztywno pocałować ją w usta.
Troszkę ją udobruchał tym pocałunkiem choć Anna przekuła go w miękki, głęboki i niespieszny.
- Następnym razem celebrujcie mnie w łożu, dobrze? Zesztywniałam jak złoczyńca zakuty w dyby.
Zsunęła się z kolan Bożywoja i identycznym pocałunkiem obdarowała Krzesimira.
- To jakaś magia? Że współdzielicie przyjemność?
- Trochę nadwrażliwości i ćwiczeń… - odrzekł ghul.
- … jeszcze więcej lat nieprzebranej nudy - uzupełnił Bożywoj.
Anna wytarła usta z ewentualnych pozostałości winy.
- Gertruda mnie nie zabije, prawda? - zapytała będąc już u drzwi i nie było w jej oczach żartu, tylko strach z jakim dziecko myśli o karze którą może mu wymierzyć dorosły.
- Oczywiście, że wolałaby, żeby to się odbyło w obecności jej, Włodka i Katarzyny, z tobą na pokornych klęczkach. Ale jest dość stara by pogodzić się z faktem, że nie zawsze dostajemy to, czego chcemy - Bożywoj nie podzielał jej obaw.
Anna poprawiła przyodziewek i wyszła na korytarz. Rozejrzała się czy nikt jej nie przuważył i skierowała swe kroki do szeryfa. Przed świtem miała odebrać jeszcze tylko klucz do krypty i plany labiryntu. Zastanawiała się czy Sokol zobaczy w jej twarzy to co zaszło. Jak się wyraziła cyganka o ratowaniu jej cnoty? Że już na to znacznie za późno. Ale przecież daleko jej było do popłatnej dziewki. Nie robiła nic dla korzyści po prostu… przywiązywała się niepoprawnie. Do więcej niż jednej osoby naraz. Zapukała do drzwi Sokola. Na szczęście mocne trunki nadal krążyły w żyłach i łagodziły wstyd. Nawet jeśli szeryf coś zauważył, to nie dał po sobie poznać. Ledwie drzwi za nią przymknął, a już ramiona rozłożył szeroko i Anna bezwstydnie w tych ramionach utonęła.
- Jak ci minęła noc? - zapytała wdychając jego zapach. - Jakieś postępy w negocjacjach?
- Ciągnęła się jak kiszki z trzewi. Wyszedłem z siebie, by się hospodar z Gangrelami nie skonfrontował, ale Anzelm i tak zdołał dopaść Stefana. Publicznie go zapytał, co sądzi o Sabacie - westchnął. - Dobrze, że od gadania to mają Cudkę, bo Anzelm co usta rozewrze, to tragedia albo ekskomunika. Ma się za równego papieżowi… Drahomira jest wściekła. Najchętniej by ich wyrzuciła, ale to tylko zaogni sprawę. Całe szczęście, że przynajmniej Gerhard nie sprawia kłopotów.
Pociągnął ją za rękę do łożnicy.
Po drodze zgarnęła z blatu kielich napełniony krwią i upiła kilka łapczywych łyków, głównie po to by spłukać z języka smak Bożywojowej juchy. Położyła się na haftowanej narzucie i uśmiechnęła do niego smutno. Wyrzuty podeszły do gardła twardą gulą. Podczas gdy on dwoił się i troił wszyscy dookoła knuli i już dzielili domenę Drahomiry między siebie. Z nieklopotliwym Gerhardem na czele.
- Powiedz… kto zabił Nataly ze zboru Salamandry? Było oficjalne śledztwo? - wsunęła palce w jego włosy i drapała leniwie jak kota.
- A jakże, było - wyprostował się nagle i przesunął w stronę jej nóg. Zrzucił lewy pantofelek, stopę oparł sobie na ramieniu i ściągać począł pończoszkę. - Paskudna sprawa. Wszystkie sprawy z Tremerami są paskudne, ale tu przeszli samych siebie.
Anna wzdrygnęła się zauważalnie. Wpatrywała w odrzuconą na bok pończoszkę i rozważała do czego to zmierza. Sokol nie wykazywał wcześniej ciągot do ludzkich igraszek.
- Oskarżono o to Tycho Brahe? Były jakieś dowody?
- Kopy i mendle - odparł nieuważnie. - Wszystkie spreparowane, a przynajmniej większość. Tycho nie jest aniołem, i wiele rzeczy, których zrobił faktycznie, można było podciągnąć jako dowody. Co też Drahomira skwapliwie zrobiła. Nie sama, rzecz jasna. Dzielnie sekundowali jej nasi Tremerzy, służyli wydatną pomocą, by się pozbyć konkurenta.
Słowa wyskakiwały jedno za drugim z jego ust, palcami gładził jej łydkę, a w oczach miał wyraz, który ostatni raz widziała u Oldrzycha, szczególnego rodzaju głód.
- Ale musiałeś mieć swoje podejrzenia? Żeby kogoś zabić trzeba mieć motyw. Kto najwięcej zyskał po jej śmierci? - zadrżała od wyrazu jego oczu i na wspomnienie Gangrela. - Nie zamierzasz tknąć sukni, prawda? Ja… Powiedzmy, że są miejsca gdzie nie jestem już tak urodziwa. Ty masz swoje blizny, ja mam swoje - opuściła wzrok.
- Ktoś cię torturował? - wyciągnął sobie błyskawiczny wniosek i równie błyskawicznie zapalił się gniewem.
- To nie tak - zbyła jego pytanie ale się nie poruszyła. - Kto miał motyw? Kto najwięcej zyskał po śmierci Nataly? Prowadziłeś śledztwo, powiedz mi swoje prywatne przypuszczenia.
- Najwięcej zyskała Aurora… Posłuchaj…
Odsunął się, tyłem przysiadł na krawędzi łoża, ręce na kolanach splotl.
-Nie uczynię wbrew tobie. Ale blizny nie mają znaczenia. Jeśli nawet gdzieś spod iluzji wystaje ci nosferacka natura… to też nie ma znaczenia.
Anna pokręciła głową w gwałtownym proteście.
- Tu nie chodzi o ciebie ale o mnie. Nie chcę - skłamała, bo oczywiście, że chodziło o niego. Gdyby to były blizny to by Anna się nie wahała. Ale to coś co szpeciło jej plecy… napawało ją wstrętem. Kucnęła przed jego plecami, palcem dotknęła najciemniejszej z blizn i sunęła po linii aż do samego dołu, gdzie znikała za rzemiennym pasem. - Powiedz jeszcze o pożarach. Ponoć przetoczyła się przez Pragę fala podpaleń, Drahomira zwaliła sprawę na zbór Salamandry a inne zbory przyklasnęły, wszak uwielbiają się wzajemnie oskarżać. Była taka kamienica przy rynku, z chimerą. Należała do Georga Barescha. Coś wiesz na temat jego śmierci? - Anna odmalowała w głowie Sokola twarz jezuity, który podróżował z Aureliusem. - To on?
- On to… zginął tuż przed albo w pożarze swego domu. Zaś pożar wywołano, by zatrzeć ślady po kradzieży. Georg nie był wprawny w tremerskich sztukach. Za to miał dryg do odnajdywania starych pism, tylko dlatego zbór Jednorożca go przyjął. Miał też bogatą takowych kolekcję. Część w skrzyniach zabezpieczonych przed ogniem. Nie mogły spłonąć i nie spłonęły. Po prostu zniknęły. I zapewne ten winien, u kogo stoją te woluminy na półce, gdzieś w sekretnym pokoju… co miał Georg z kolekcji pożyczonej lub przechowanej poza domem, to rzecz jasna rozdrapali w mgnieniu oka, jeszcze zgliszcza nie ostygły. Jednorożec do tej pory wadzi się z Gwiazdą o część schedy po Georgu.
Przyglądał się swoim splecionym dłoniom, wreszcie głowę wykręcił, przycisnął policzek do jej skroni.
- Gdzie jest? Twoja blizna? Ażebym przypadkiem nie zbłądził.
-Na plecach - odparła nieco nieobecna. Im dłużej analizowała sprawę tym bardziej jej się wydawała zawiła. I tym mniej podejrzewała Tycho. Baresch zagadnął ją tamtego dnia, w Żywcu. Miał do Anny dyskretną sprawę a teraz nie żyje. Na pewno z powodu jakiejś księgi, nie inaczej. Znajdzie księgę, znajdzie sprawcę. Ale nadal nie wiedziała czego szukać.
- Baresch miał jakiś przyjaciół? Był ktoś komu pokazywał zdobyte przez siebie księgi? Kto mu pomagał oddzielić ziarno od plew? - Anna pocałowała plecy Sokola. Dłońmi wodziła po pobrużdżonej skórze.
-Tremerka z Jednorozcow. Letycja… i z Garibaldim może nie przyjaźnil się, ale interesy robił. Ghula miał kopiste, ale ten spłonął razem z nim.
-S klucz i mapę udało ci sie dla mnie znaleźć?
- Klucz mam.
Zdążył się już rozluźnić, a teraz spiął się znowu.
-Co do papierów po Ronovicu, to ktoś mnie ubiegł.
-A byłeś tam kiedyś? W krypcie?
-Nigdy… i nie znam nikogo, kto był. Ale dokumenty… ktokolwiek w nich grzebał, zrobił to niedawno. Dziś lub wczoraj najdalej. Przykro mi, Anno. I zdaje się, że masz w tej sprawie konkurencję, co cię właśnie wyprzedziła.
-Będę musiała się spieszyć. Wracając do Nataly, kto jeszcze został ze zboru Salamandry i gdzie się przenieśli? - kontynuowała łagodne pieszczoty.
- August Masny, Maria Cvetova i Eva Szabo. Wszyscy obecnie w zborze Gwiazdy. Mam prośbę, Anno.
Urwał i Zaplótł sobie jej ręce na brzuchu.
-Jeśli coś mi się stanie, przyjmiesz Efraima do watahy. Bywa kłopotliwy, ale opłaci ci się to. Pieniądz mnoży mu się w rękach, czego nie tknie, w złoto się odmienia.
-Nie mów tak. Nic ci sie nie stanie - położyła brodę na jego ramieniu, policzek przytuliła do szczeciniastego policzka. - Jak dotąd nie brałeś pod uwagę złych scenariuszy. Co się stało że zacząłeś?
-Mam złe przeczucia. Myśli czarne jak nigdy. Zrobisz o co prosiłem?
-Naturalnie. Garibaldi znajdzie u nas rodzinę, obiecuję - Anna posmutniała. - Za dnia Clotilde zdobędzie dla mnie zioła. Spróbuję uważać dla niego mikstury. Na sztukach medycznych i ziołolecznictwie wyznaję się bardzo dobrze. Będę próbować go leczyć dotąd aż wyleczę. - Chociaż tyle mogła mu obiecać. On dawał jej od siebie wiele, odpowiadał na dziesiątki jej pytań bez wahania. Był opoką gdy tego potrzebowała. Zastapił tymczasowo Oldrzycha.- Jestem Kapadocjanką - dodała ostrożnie jakby się bała że go tym zrazi.
Stężał na chwilę, głową pokiwał i nie odrzekł nic. Wyplątał się z jej uścisku, przy łóżku przykląkł i pozbawioną pończoszki nogę począł wyłuskiwać z sukien.
Anna już nic nie mówiła. Wyciągnęła od niego wszystko co wyciągnąć chciała, złodziejka. Tyle że teraz wargę przygryzła i obserwowała poczynania szeryfa z czymś ciepłym i smutnym w oczach, z mieszaniną czułości, współczucia i lęku. Myślała jak go z tej kabały ocalić. Skrzyńscy wstrzymają topór ale co z pozostałymi?
-Zostać z tobą za dnia? - spytała.
Głową się o jej uda ocierał jak kot, ramionami biodra otoczył. Nie odpowiedział, ale w spojrzeniu potwierdzenie wyczytała jak w księdze. Wgryzł się w miękką skórę pod kolanem i zadygotał jak w febrze.
-Tę małą Clotilde - rzekł kiedy wspiął się na łoże, by lec obok - przygarnij też jeśli możesz. Jest w niej coś… jakiś bunt. Obiecałem jej miejsce przy sobie, a mogę nie być w mocy dopełnić.
Wyciągnął się obok, oczy przymknął ze znużenia.
- Zawiodłem ojca. Żaden ze mnie Samson.
-Trudno sprostać oczekiwaniom ojców. - Anna głowę położyła na piersi szeryfa.
-I Zajmę się Clotilde. - zapewniła bo po prawdzie już dawno zdecydowała że ją z sobą weźmie. - Mój ojciec się mnie wyrzekł za pospolitowanie z Gangrelami. Moje serce krwawi bo zawsze dobry był dla mnie i myślę ze mnie kocha, ale zdradził mnie w najgorszy możliwy sposób, dla mojego dobra. - Spięła się zastanawiając czy tego samego dokładnie nie robi teraz Sokolowi. Ale nie, to była inna sytuacja. Wymierzona w Drahomirę, która zasługuje na los jaki sie dla niej szykuje. - Opowiesz mi o swoim ojcu, Erneście? I o pieczęciach Brujah którymi chciałeś mnie namaścić?
- O ojcu nie ma za wiele do opowiadania. Sześć dni się znaliśmy. Tak myślę. Sześć razy spał. Nie widzieliśmy w lochu nieba. Obydwaj tam gniliśmy za bunt przeciw Drahomirze, i za to, żeśmy się dali złapać. Krotochwilny a charakterny był cholernik z mego rodzica. Do samego końca. Jako posiłek mu mnie wrzucili do ciemnicy, gdy już przestałem Drahomirze i być potrzebny, i zabawny. A ojciec miast rozerwać na strzępy wpierw zghulił, mocy wampierskich poduczył ile mógł, a potem przemienił. Dużo gadał o Samsonie. W kajdanach, oślepiony, po wieloletniej niewoli, a przecież był władny się zemścić na wrogach. Tak w Biblii napisali. Obalił dwie kolumny, a zabrał za bramy śmierci ze sobą wszystkich filistińskich wodzów.To było ostatnie, co ojciec krzyczał, gdy go w końcu zabrali. “Bądź cierpliwy. Wstrząśnij kolumnami”.
-Tedy jesteś cierpliwy. Jest w tobie wciąż iskra buntu i Drahomira choćby nie wiem co robiła, tej iskry nie zgasi. Działasz za jej plecami, myślisz samodzielnie, masz swoje życie. Masz mnie. Nie straciłeś wolnej woli.
Jesteś silny i będę cię nazywać moim Samsonem, to będzie taki masz szyfr. Wspólna tajemnica - zmusiła się do uśmiechu, chciała poprawić mu humor. Pocałowała ale świt przymykał już powoli jej powieki. - A ty jak mnie będziesz nazywał?
- Będę mówił: moja… - dobiegło i urwało się w ciemności.
 
Asenat jest offline  
Stary 18-03-2018, 14:10   #18
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Oldrzych trzymał ją mocno i boleśnie za gardło, i warczał, zapluwając twarz pacynkami śliny.
- Odbieraj moje wiadomości, ty mała dziwko! Każda kosztuje mnie więcej niż twoje życie warte!
Obudziła się krzykiem, który w ostatniej chwili zdusiła.



To tylko sen. Dziwaczny i brutalny, jeden z tych, które zaczęła śnić od przyjazdu na Frydlant. Występowały w tych snach znane jej postaci ale zupełnie wyrwane z kontekstu. Ołdrzych, Clotilde… Wszystko jak w ulicznym teatrze, przejaskrawione i nierealne. Co więc oglądała? Wspomnienia Ronovia i jego żony? Czy to naszyjnik zsyłał na nią te majaki?
W zaciśniętej garści tkwił klucz. Duży, żeliwny. Na kółku wyobrażona głowa diabła.
Sokola oczywiście już nie było. W salonie krzątał się, porządkując papiery, stary ghul, którego widziała raz czy dwa w domu szeryfa. Zaś nieład wybebeszonych kufrów świadczył jasno, że szeryf odziewał się i opuszczał swe komnaty w pośpiechu.
- Pani - ghul odłożył kupkę pergaminów i skłonił nisko. - Pan mój nakazuje, byś nie szukała go i nie interweniowała. Nalega na to bardzo.
- Nie interweniowała w czym? -zapytała a od razu wejrzala w umysł ghula, co wie w temacie.
Zobaczyła wpadających na komnaty zbrojnych i ghula z szabliskiem u pasa. Sokola przymykającego drzwi i wściekłym, zduszonym głosem ordynującego, że mają wypierdalać, pójdzie do księżnej sam, jak będzie gotowy.
- Pan udał się do księżnej. I oczekuje posłuszeństwa swemu ro… swej prośbie. Rzekł to dwa razy i nie dopuszczał żadnych interpretacji.
Anna skinęła na znak, że rozumie i wybiegła z komnaty. Jak wiatr przemknęła korytarzem nie bacząc na przechodniów i wpadła do ich komnat i padła prosto na łoże, które ścieliła Clotilde. Z ciała prędko wyszła by zobaczyć za co księżna będzie Sokola łajać i czy aby nie za nią, Annę. Wściekłość aż z niej parowała. Jakiekolwiek rozmowy, jeśli w ogóle były, zdążyły się już zakończyć. Szeryf rozdziany do naga składał hołdy niekompletnie ubranej księżnej. I zdaje się, iż ona, w odróżnieniu od niego, lubowała się w hołdach składanych nie tylko na wampirzy, ale i na śmiertelny sposób. Pięknie też pokazywała swoją despotyczną naturę a Sokol zdawał się działać mechanicznie jak wytresowany pies. Nie oglądała owego spektaklu długo. Wskoczyła do ciała jak szczupak do wody, złapała pierwsze co miała pod ręką i cisnęła o ścianę aż się obróciło w okruchy.
-Głupia suka! - syknęła Anna jak wąż, który tylko patrzy by kogoś ukąsić. - Niech ktoś ją wreszcie zabije!
Clotilde otworzyła usta i zamknęła je zaraz powtórnie. Czekała uprzejmie, aż sytuacja się wyklaruje, wpatrzona nieruchomo w punkt na Aninym czole. Musiała się zniecierpliwić, bo rychło wzięła się za sprzątanie rozbitego wazonu.
Anna złapała kilka oddechów by ochłonąć. Usiadła przed toaletką i uniosła szczotkę.
- Wybacz, to ciebie nie dotyczyło - rzekła uspokajająco. - Zakupiłaś zioła o które prosiłam?
- Wiem - odparło dziewczątko, wypiete w zgięciu nad szufelką i zgliszczami ceramiki. - Mam zioła, pani. I listy.
- Uczesz mnie, proszę. Listy podaj. I słuchaj uważnie, powiem ci jak masz miksturę uważać. Zapamiętasz i powtórzysz mi na głos. To będzie dekokt dla mistrza Garibaldiego. Jak się pojawi ktoś z watahy, mają po niego pójść i go tu przenieść. Powiedzą mu, że będzie się u nas kurował i szeryf o tym wie.
Powtórzyła, szybko i sprawnie kręcąc Anine loki w misterną fryzurę. Potem podała listy. Gerhard informował, iż w istocie zostali sąsiadami i mieszka tuż za ścianą. Wspomniał też o Gangrelu zlanym z futryną, zapytując, czy Anna wie, co się stało, gdyż persona ta nie chce z nim rozmawiać. Pasza czynił jej gorzkie wyrzuty, że jak słodki daktylek może być tak okrutny i zapomnieć o nim ze szczętem. A hospodar… hospodar uprzejmie prosił o taniec.
Anna odpisała migiem i poprosiła Clotilde by listy zwrotne rozniosła. Paszy, że się kaja ale dopadło ją wiele osób dawno nie widzianych i obowiązków od których uchylić się nie może ale dziś pojawi się na pewno, ponadto bal ma nadzieję spędzić u jego boku. Gerhardowi, że wpadnie do niego by mógł kupić jej zamknięte usta bo zdecydowała się je sprzedać. Wreszcie do hospodara, że chętnie z nim zatańczy jeśli tylko pasza da jej zezwolenie bo bal spędza pod jego ramieniem.
Do śpiącego Semena się przysiadła i nim potrząsnęła.
-Z Cudką jakiś postęp?
Rozwarł paszczę, wionęło jak z garbarni.
- Słodkie ma usteczka, to i tamto - wymamrotał niewyraźnie.
- Będziemy się musieli jej pokłonić. Bo na walki kto lepszy nie ma czasu i na straty nie możemy sobie pozwolić.
- Ano czemu i nie, możem dygnąć - zgodził się Semen bez szemrania i uśmiechnął się głupawo.
- Gdzie się podziewa reszta watahy?
- Syn hospodarowy zorganizował mały ten tam, turniej na poczekaniu. Poszli popatrzać, co kto wart… a mnie kasztelanka wymęczyła, to leżę.
I znów padł w piernaty.
- Leż - Anna pogładziła osełedec szybciej nim zdążyła to przemyśleć. W końcu to był Semen.
- Piłeś z niej? - dopytała. - Nie zwiąż się. Albo… przynajmniej to przemysł.
- Toć właśnie myślę. Że też legnij. Może i być Jitka, ale ja tam nie lubię kłami o kości drapać - wyznał radośnie i podrapał się po kudłatej piersi.
Anna ściągnęła brwi.
- Co ty mi proponujesz? - nie była pewna czy aby naprawdę chce znać odpowiedź.
- Co wy się, z Oldrzychem za ręce jeno trzymali? - sarknął i chrząknął jak odyniec, podniósł się niechętnie do pionu. - Nie to nie.
- Że ja z tobą? - oczy aż się Annie powiększyły. - Ołdrzych to mój mąż, nie widzisz tej subtelnej różnicy? Ja nic nie mówię, rób co chcesz, z kim chcesz. Ale tobie tylko bitki w głowie i miód. Niewiasty jak Cudka zostają kasztelanem bo potrafią wykorzystywać okazje. Jesteś okazją Semenie, która można łatwo wykorzystać? Po prostu myśl, tyle w temacie.
- Nie jest związana - wycedził po chwili. - I myśli, że i ja nie. A ponosi ją chętnie jak niekrytą klacz - odął mięsiste wargi. - Bym się związał pierwej z kimś z naszych, to i by ją poniosło, a ja bym bezpieczny był. Jeno ty zbyt wytworna, co? Niczym się ode mnie nie różnisz - wyszczerzył zęby - niczym.
- Nie różnię - przyznała mu rację spokojnie i rękaw zaczęła podkasać. - Ty wiesz, że ojciec mój mnie odrzucił właśnie z tego powodu? Bo uważał, że wasz klan mojemu niegodny. Ja mysle ponad klanami. Chce stworzyć silną rodzinę, co ma członków z wielu klanów i dysponuje wieloma talentami. A do tego lojalną względem siebie. I zmyślny to sposób, jeśli nie masz nic przeciwko bym to była ja, będę ja. Jitka na pewno też by się zgodziła ale nie wiem gdzie ją licho nosi. Tylko nie myl miłości siostrzanej z miłością niewiasty. Jestem żoną Oldrzycha - po nożyk sięgnęła by ciąć nadgarstek. Pucharu nie zaproponowała bo przypuszczała, że dla Semena by to było zbyt wiele.
Dotrwał mężnie do końca przemowy, acz jej kresu nie zaszczycił zdaje się uwagą, boć od połowy już wywracał oczami wymownie. Nożyk za to zauważył i zaszczycił warknięciem. A potem wyciągnął ramię i pacnął Annę w plecy, jak wielki pies wywraca podskakującego mu do pyska szczeniaka. Poleciała twarzą w zrytą i prześmierdniętą gorzałką pościel.
Anna spojrzała na niego twardo.
- Bez kłów - zażądała ale wnet spuściła z tonu widząc obnażone zębiska i mętne oczy Semena. Wysunęła mu jedynie przed twarz odkryte przedramię by tam gryzł a wiele nie myślał. Uważała, że tak należy bo inaczej zaczną jej rodzinę rozkradać a rodzina jest święta. Wgryzł się, aż zęby o kość zgrzytnęły, a przygniótł ją przy tym do barłogu całym swoim niemałym ciężarem, drugą ręką za szyję do pościeli przycisnął. Zabolało jak diabli, zanim spod bólu wypłynęła niechciana przyjemność. Semen sapał i powarkiwał jak niedźwiedź.
Dotrzymała do końca aż kły z niej wyjął i leżała pod nim bez ruchu może dlatego, że był za ciężki a może jeszcze drgały w niej resztki uniesienia. Pomyślała, że już, po wszystkim. Nie ma się co rozwodzić.
- Złaź - poleciła łapiąc oddech. - Mam dużo spraw.
- A następnym razem podrapiesz ciutkę, po starej znajomości? - wyszczerzył jej w twarz kły czerwone od jej krwi.
- Masz poczucie humoru, no proszę - skrzywiła się w złośliwym uśmiechu. - Nie jestem lepsza, ale jestem bardziej krucha. Następnym razem weźmiesz to pod uwagę?
Wróciła do swojej sypialni gdzie Clotilde rozkładała zioła ciuchutka jakby przezroczysta. Anna otworzyła szafę, w której poukładane rzędem stały gliniane buteleczki otrzymane od Jitki.
- Nie patrz tak na mnie! - warknęła zupełnie jakby ktoś w tej szafie się ukrywał, kogo tylko ona widzi. - Robię co muszę żeby nasza rodzina przetrwała, żebyśmy wreszcie mieli coś swojego.
Buteleczki nie odpowiedziały za to zrobił to jej własny głos w głowie.
“Ale przy okazji trochę rozrywki masz, prawda? Podoba ci się, przyznaj. Ja to dla ciebie za mało.”
- Ciebie tu nie ma! A mnie jest ciężko! Nie jestem taka twarda jak ty… Muszę się na kimś wesprzeć.
“Na ilu jeszcze się wesprzesz nim minie wieczność? Tyle przed tobą czasu i tyle pokus. Jak myślisz, co zrobię kiedy się dowiem? Bo dowiem się, wiesz o tym dobrze. Może, gdyby to był jeden raz… Ale zostawiasz za sobą za dużo świadków i za dużo śladów. A Gangrele szybko łapią trop.”
- Zamknij się - warknęła Anna odkorkowując buteleczkę. - Kocham ciebie. Ciebie. Reszta jest przecież bez znaczenia.
I wlała w gardło zimną, z dawna utoczoną krew. Głosy w głowie umilkły i poczuła spokój jakby Ołdrzych stał za jej plecami, niewidoczny lecz gotowy wesprzeć ją ramieniem i mieczem.
Rękaw poprawiła i włosy i już się szykowała do wyjścia. Było nieprzyjemnie a miało być jeszcze nieprzyjemniej. Już wolała Semena od Włodka, Semen przynajmniej nie udawał.
- O północy zaczyna się bal - rzuciła na odchodnym do Clotilde. - Pół godziny wcześniej mają tu wszyscy być. Gdy się będziemy szykować wymienimy wieści. I na litość boską, Otokara to się też tyczy. Cokolwiek robi niech przestanie i wpierw się ze mną rozmówi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 18-03-2018 o 14:12.
liliel jest offline  
Stary 19-03-2018, 21:49   #19
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Drzwi otworzył jej ghul o twarzy subtelnie poprawionej. Skrzyńscy w odróżnieniu od hospodara unikali ostentacji w pokazywaniu swej diablej natury. Włodek powstał na jej widok z łagodnym uśmiechem, ale równocześnie od biurka, gdzie uczyła syna czytać powstała Katarzyna. Włodek momentalnie usunął się za żonę. Dziecię nadal dukalo łaciński tekst z męka na sinej buźce.
Katarzyna miazdzyla charyzmą. W skromnej sukni i koronie z bladozlotych warkoczy porazala chłodną doskonaloscia rysow i kształtów. Wyciągnęła ku Annie dłoń z palcami obciagnietymi w dół.
Anna nie zamierzała całować w dłoń Włodkowej żony więc udając głupią ścisnęła zdawkowo jej dłoń i puściła.
-Anna Złodziejka - przedstawiła się bo choć oglądała Katarzynę wiele razy i w wielu okolicznościach, nawet tych najbardziej intymnych, to nigdy realnymi oczami. Onieśmielała ją wiec przeniosła zainteresowanie na siedzące przy biurku dziecko. Coś w niej drgnęło, jakaś głęboko skryta tęsknota. Przykucnęła przy chłopcu i obdarowała go najszczerszym z uśmiechów.
-A to zapewne młody panicz Skrzyński. Nic dziwnego, że trzymasz nos na kwintę. Łacina potrafi zamordować najwytrwalszych.
Chłopiec pokiwał smutno głową. Zaczęła mu opadac lewa powieka.
-Winieneś się przedstawić i pocałować… damę w… - zaczęła Katarzyna, ale dziecię w tej samej chwili wypaliło proszaco :
- Pobawie się z pani synem, pani Anno, jak pani z rodzicami mówić będzie?
Wzrok utkwił przy Anny kolanach. Na twarzy możnej Diablicy przez chwilę odbił się popłoch.
Anny uśmiech przeszył smutek ale uśmiechać się nie przestała żeby nie przestraszyć malucha.
- Nie aniołku, nie rób tego. On nie jest odpowiednim towarzystwem dla możnego panicza. Poza tym on… nie jest grzecznym chłopcem. Mógłby ci zrobić krzywdę a tego bym nie chciała - palcem musnęła nos panicza. A potem zdjęła z szyi łańcuszek ze szkaplerzem Cyriaka i ułożyła na dłoni małego Skrzyńskiego. - Weź go. Dopóki go trzymasz mój synek będzie grzeczny. - podniosła się i po chwili dodała. - Ma czarne oczy? Całe, bez tęczówek i źrenic?
-Nie sądzę…- warknela Katarzyna, ale mały zdążył kiwnac główką na potwierdzenie. Włodek zaś przejął płynnie szkaplerz, obrócił w palcach kilka razy i oddał synowi.
- Podziekuj pani Annie.
- Dziękuję - wymamrotał malec i pod twardym spojrzeniem matki podreptal do sąsiedniej komnaty.
- Co to było? - Zażądała wyjaśnień Katarzyna, a w głowie Anny rozlegla się odpowiedź.
-To ja. Wróciłem, tesknilas? I co my tu mamy?
Anna zignorowała głos, potarła palcami skroń.
- Nie po to tu jestem - odrzekła Anna Katarzynie. - To moje sprawy, moje… kłopoty. Chłopcu nic nie będzie dopóki trzyma szkaplerz a gdy odejdę to odejdzie razem ze mną.
- Zdaje się, że przyszedłem w złej chwili…
-Zdaje się, że sprawa jest pod kontrolą - Włodek zlał się wymową z upiorem, a Katarzyna obdarzyła go przeciaglym spojrzeniem.
-Oczywiście, że jest. Nie życzę sobie, byś zbliżała się do mego syna - oznajmiła wprost do Anny.
- Przyszedłeś w fatalnej chwili - rzuciła Anna nerwowo i na jednym tchu dodała Katarzynie. - Chłopcu nic nie będzie a towarzystwo kogoś kto nie ma w herbie łabędzia wyszłoby mu tylko na zdrowie. Mogłabym cię kiedyś wyręczyć, w nauce łaciny. Mam cierpliwość do dzieci, miałam siedmioro rodzeństwa.
Od Katarzyny pouczonej w materii macierzyństwa i wychowania dzieci wionęło chłodem wiecznej zimy, z zadymką i drzewami pękającymi od ziemi po korony na mrozie. I wtedy wkroczył Włodek:
- Bożywoj wspominał, iż sprawa rozchodzi się o naszyjnik… obejrzmy go może? - zaproponował i utkwił w Annie proszące spojrzenie.
- Najlepiej na osobności - zaproponowała. - Jeśli to możliwe.
- Wybacz, pani żono - skłonił się Katarzynie, a Anną zaczął manewrować do gabinetu. Drzwi zostawił uchylone i przysiadł przy kominku na skraju fotela, jak kura na grzędzie. Poddenerwowanie nadal z niego nie schodziło.
- Należał do małżonki Ronovica, tak przekazał mi brat…
Anna doszła wprost do okna i zaplotła ramiona na piersi. Nie odrywała oczu od ogrodu.
- To wiem. Powiedz o magii.
- Winienem pierwej przedmiot obejrzeć - odetchnął lekko, acz nasłuchiwał cały czas ruchów w salonie.
Anna zdjęła naszyjnik, położyła rzecz na stoliku szachowym obok kominka i wróciła na swoje miejsce przy oknie.
- Ronovic miał konszachty z demonami. Wyznawał się na magii kołduńskiej. Znęcał się nad żoną. Przetrzymywał aż biskup nakazał mu ją oswobodzić. Resztę życia spędziła w klasztorze. Bożywoj wspomniał o krypcie i że naszyjnik podług mnie jest kluczem?
- Wspomniał o wszystkim wartym wspomnienia - odchrząknął Włodek. - Włączając złożony hołd i prosił bym był dokładny.
Anna wzdrygnęła się na słowo “hołd”. Według niej samej trochę inaczej to wyglądało ale Tzymisce myśleli swoimi kategoriami. Niech myślą. Anna stała jak kłoda czekając na rezultaty jego badań.
- Bardzo mu zależy na sojuszu z tobą - kontynuował, rozkładając błyskotkę na kolanach. - Siłą rzeczy mnie także. Muszę więc cię prosić… byś unikała pouczania mej pani żony.
- Żadnemu chłopcu nie służy trzymanie w klatce matczynej troskliwości. Jest inny ale dopóki nie skonfrontuje się ze światem nie będzie tego świadomy. Poza tym prócz ojca i matki potrzebuje innego towarzystwa. Winniście mu takie znaleźć ale to tylko moje zdanie. Jeśli będziesz chciał rozważysz je, jeśli nie, zignorujesz.
Przyglądał się już kamieniom w ozdobnych pazurkach, teraz znów je odłożył.
- Pani Anno - ściągnął brwi - widzisz mą małżonkę i syna pierwszy raz w życiu, i zaczynasz dawać nam rady, co winniśmy, a czego nie… Cenię rozum i zdanie brata, w pani przypadku także podzielam wybór, choć nie ukrywam, że cokolwiek mnie ubódł fakt, że wybrałaś mego brata. Jednak nie przekraczaj pewnej granicy. Jesteś jej niebezpiecznie blisko.
- Ubódł? Ubódł cię mój wybór? - Anna zaśmiała się w głos, wytarła dłonią nieistniejącą łzę zbłąkaną w kąciku oka. Doszła do Włodka i znów zaplotła ramiona na piersiach. - A kogo miałam wybrać? Ciebie? Byśmy przyjemnie spędzali czas nad księgami i trupami, dzielili się wiedzą i prowadzili badania jak pomóc twojemu chłopcu? A w przerwie zjemy kolację z mym ojcem i może znów sprzedamy mego męża do klatki na drugim końcu świata? - Anna poczuła jak drży od trzymanego na uwięzi gniewu.
Szansa na wyduszenie sekretów z naszyjnika poleciała w dół, razem z naszyjnikiem spadającym z kolan wstającego Włodka.
- Nie rozumiem, o co i dlaczego mnie oskarżasz - podniósł lekko głos. - I na jakiej podstawie. Ale obrażasz mnie, pani Anno. Na progu zawartego sojuszu.
Anna przygryzła drżącą wargę.
- Jeżeli się mylę… wybacz mi - dłonie jej drżały jak trzcina na wietrze. Była bliska płaczu. - Ale proszę, spójrz mi w oczy i powiedz, że nie sprzymierzyłeś się w tej sprawie z mym ojcem i nie pomogłeś mu odesłać Ołdrzycha do Wiednia, gdzie sprzedali go jak ogara do polowań - skupiła się na jego myślach i jego aurze. Słowa mogły kłamać, umysł nie. - Powiedz a przeproszę cię i będę prosić o wybaczenie.
- Znam twego ojca i jest mi miłym gościem, ale doprawdy… ledwie przyklepałem konfikt z bratem. Przez najbliższe lata nie tknę palcem jego lenników, czy też potencjalnych upatrzonych lenników. Tym wszak byliście.
Anna długo patrzyła mu w oczy jakby się chciała przewiercić do wnętrza głowy. W końcu ramiona jej opadły i spięte mięśnie puściły jak pęknięta tama.
- Ja… wybacz mi, że cię fałszywie oskarżyłam. Dowiem się kto za tym stał i wtedy będę dochodziła sprawy, nie powinnam była dać się ponieść bez dowodów na ręce. Przepraszam.
Na chwiejnych nogach wróciła do swego miejsca przy oknie. Rozmyślała czy mógł jej skłamać? Zapewne. Ale jeśli jednak nie kłamał, kto mógł pomóc ojcu w zamian za jego wiedzę i współpracę? To było oczywiste. Katarzyna. Ale Anna nie mogła sobie pozwolić na rzucanie kolejnych oskarżeń. Dowie się prawdy i wtedy… Właściwie co wtedy? Nie przekreśli sojuszu na który tyle pracowała.
- Rozumiem napięcie i pęd do pospiesznych osądów, w takiej sytuacji… - Włodek przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, ostatecznie usiadł, pochylając się po naszyjnik. - Wszak sam wiem, jak to jest, gdy kochasz kogoś ponad wszystko na świecie. Jednak doradzam większą ostrożność, zwłaszcza żeś związała się z mym bratem, który popędliwy jest z natury. A dowie się o twych oskrażeniach, bo nawet jeśli ja zachowam to dla siebie, ma małżonka nie uczyni tego na pewno.
Westchnął i podniósł jeden z kamieni do oka. Po chwili wstał i przysunął sobie bliżej świecznik, rubiny oglądał z uwagą pod światło.
Anna miała jeszcze coś powiedzieć ale w język się ugryzła do krwi. Ból przytłumił wściekłość. Niczego teraz bardziej nie pragnęła jak by wedrzeć się do głów Skrzyńskiej pary i wyszarpać z nich to czy maczali palce w jej tragedii. Ale moce swe musiała oszczędzać na siódemkę Balinta. Co się odwlecze to nie uciecze - pomyślała, Włodkowi zaś tylko szepnęła:
-Naszyjnik. - Musi załatwić to jak najszybciej i stąd wyjść.
Pokiwał głową i palec położył na ustach, na znak, że pracuje i potrzebna mu cisza. Minuty kapały jak krew z żyły. Wreszcie Skrzyński powstał, drugie krzesło przysunął obok swojego, gestem zaprosił, by spoczęła.
- Zdobnictwo misterne, acz nie mistrza w jubilerskim fachu. Złoto czyste i bez domieszek. Z kamieni, nie wszystkie są rubinami. Po prawdzie to nie są nawet kamieniami. Podejrzewam alchemiczną sztukę, może i dotyk ręki jakiegoś Diabła. Gdy powstawał, nie było jeszcze klanu Tremere, więc to nie oni…
-A magia? Jest w nim jakaś i czy możesz coś rzec o jego zastosowaniu?
- Zapewne takie, jak krew.
Włożył naszyjnik w jej dłonie, palcem dotknął skrajnych dwóch kamieni i jednego w centrum.
- Te trzy w istocie są krwią. Zmuszoną do tego, by przyjąć taką formę. Nie czuć woni, ale gdy się przyjrzysz, zdaje się lekko przelewać. Jakby była świeża. Zapewne wampirza zatem. Musiała należeć do Gangrela albo Tzimisce… bo widzę pióra. Ciekawe, że nie widzę płci, a to najłatwiej zazwyczaj stwierdzić. Więc… zapewne stary Diabeł, oderwany od okowów i ograniczeń ciała, z którym się urodził.
-Pióra? - nie do końca rozumiała. - Możesz rozwinąć?
- Czarne pióra, długie lotki… jak u żurawia, albo bociana. Pokazać? - wycelował palec o krótko opiłowanym paznokciu w kierunku jej czoła.
Anna dała mu zezwolenie skinieniem.
-Widzisz je we krwi? To coś jakby… wspomnienie ciała?
- Być może… albo samego naszyjnika, chwilę przed tym, jak krew zaklęto w kamienie.
Wizja spłynęła łagodnie, czarne pióra otoczyły ją szczelnie, liczne, ułożone równolegle, smoliste i szeleszczące. Poruszały się jak łan trawy przyginany wiatrem. Na moment zdało się jej, że coś między nimi błysnęło.
- Jest jeszcze jedno. Jedno słowo - przyrzekam. Głos niewieści. Zaskakująco mało, Anno. Ktoś o silnej woli nie dopuścił, by cokolwiek się zapisało. Lub ktoś o dużych umiejętnościach czyścił naszyjnik z duchowych śladów. Nawet jeśli leżał długo w grobie, powinno być coś więcej.
-Przyrzekam… - powtórzyła Anna w zamyśleniu, opuszkiem palca tknęła kamień. - Może to pakt, sprawa się wszak tyczy demonów. A demon to zdaje się anioł, tylko upadły. Upadłe anioły winny nosić czarne skrzydła?
Anna pomyślała że pióra ją prześladują, całe życie. Zobaczyła oczami wyobraźni pióra kotłujące się wokół sinego chłopca w jej proroczej wizji.
-Czyś widział kiedyś demona? Można mu utoczyć krwi i zamknąć w amulecie?
- To by tłumaczyło, dlaczego nie widać płci - zadumał się Diabeł. - Część demonów, tych jako anioły powołanych do istnienia u zarania świata, to hermafrodyci. Krwi zapewne można z każdego wycisnąć, gdy przyjmie cielesną formę.
-Stawką będzie moja dusza, tak mówiła Cyganka - myślała dalej na głos zupełnie jakby Włodka obok nie było. Sunęła torami swoich domysłów i hipotez jak w szalonym transie. - A jeśli on tam nadal jest w krypcie? Demon? Zaproponuje mi układ, tak bedzie? Sprzedam dusze za… - przygryzła wargę. Co byłoby warte takiej ceny. Lub raczej kto? - Albo… się mylę. Może jest tam coś co po sobie zostawił. Artefakt który pomoże Balintowi podbić Pragę? Wyprzedza mnie o kilka kroków. Ale ja mam klucz i naszyjnik...
- Gdy ktoś, kto sam jest potężny, sięga po jeszcze więcej mocy… może przerazić, prawda? Hospodar jest przerażającą personą. - Skrzyński zaplótł dłonie na brzuchu, a w głowie Anny rozległ się jego głos.
“Na szczęście osoba, którą hospodar po ową moc wysłał, nie będzie jej szukać zbyt dokładnie. Brat mój prosił, by ci przekazać, że Teofano chciała zacząć od odzyskania pism, które zostały po Ronovicu… i zastała kipisz po wybebeszonych skrzyniach. Uprzedzając, nie ja zabrałem pergamina. Choć nie ukrywam, że zrobiłbym to, gdybym o nich wiedział zawczasu.”
-Szlag - zaklęła Anna mało elegancko. - To także nie ja więc… jest jeszcze ktoś trzeci. Cyriak… - Mąż zwalczający demony musiał być zainteresowany sprawą. Z drugiej strony jeśli rzecz ta wpadłaby w ręce Nisferatu to może byłoby najlepsze rozwiązanie? - Assamita także interesował się sprawą, on… ma jakieś wizje. Żuje narkotyki i medytuje, mówił ze mam cos czego chce, mniemam że naszyjnik. Obiecałam go wziąć z sobą wszak będzie mi potrzebny ktoś z talentami w walce, po drodze czyhają potwory i ognisty koń co żre mięso. - Zgarnęła naszyjnik i zacisnęła na nim palce. - Czy ja na pewno jestem odpowiednią osobą? Stawka jest bardzo wysoka a ja jestem nikim, ledwo wampirzym dzieckiem.
- Jako dziecko zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie. Urodziłem się kaleką. I cherlakiem. Za każdym razem, gdy Bożywoj polecał mi coś zrobić, mówiłem to co ty. Za każdym razem odpowiadał, że nie jestem. Nie jestem odpowiedni. Ale jestem jedynym, kto jest tutaj i teraz i może cokolwiek uczynić… Nie przejmuj się tak pergaminami. To było tak ewidentne i tak postawione na widoku, że mogło być i pułapką. Przynętą na kogoś zaciekawionego demonami, kto posłyszawszy o dawnym panu Frydlantu i jego mrocznej legendzie zacznie poszukiwać schedy po nim. Cyriak wszak poszukuje czcicieli demonów nieustannie, prawda? - zapytał z uśmiechem i zrozumiała, że Bożywoj dotrzymał słowa i zachował dla siebie szczegóły polowania na Baali.
-W takim razie zrobię co w mojej mocy - Anna postanowiła podejść do tematu na spokojnie i logicznie pomijając stawkę o jaką się wszystko toczy. - Ostatnie pytanie. Bożywoj wspomniał o sznurkach nasączonym krwią Balinta? To jakiś rodzaj magii. Tworzy z nich sieci rozpięte pomiędzy palcami i układa we wzory. Zagadnąwszy mnie pod postacią swego syna mógł spleść kilka wzorów z moją dłonią, niby od niechcenia. Chce mieć pewność że to nie pozostawiło na mnie jakiegoś niechcianego wpływu.
- To mi wygląda raczej na zabawkę, która pozwala w kulturalny sposób dotknąć niewiasty - zaśmiał się przyjemnie. - Niektóre rzeczy są tym, na co wyglądają, Anno.
“To nie jego ziemia. Pomaga sobie, by związać miejscowe duchy. Sznurek musi być upleciony z roślin, które wyrosły tutaj… lecz to jedwab był zdaje się? Ciekawe, że ktoś tutaj zdołał hodować jedwabniki. Sądziłem, że zbyt tu zimno… Zdołał coś ci przywiązać, jest w pierścionku. Ale to bezużyteczna istota. Nie mówi, nie umie przekazać obrazu. Czasem i potężnym powinie się noga. Następnym razem nie pozwól się opleść, może mieć więcej szczęścia.”
„Istota w pierścionku jest moja. I pomogła mi gdy byłam sama, po drugiej stronie. Nie ubliżaj jej.” - poprosiła w myślach i poczęła zapinać naszyjnik na szyi. - „Dlaczego szepczemy? To kwestia przyzwyczajenia czy nie boisz się że ktoś słucha?”
“Może podglądać od czasu do czasu, a nie chcę stawiać barier, by nie powziął podejrzeń. Niech traci czas i słucha rzeczy bez znaczenia”.
„Myślałam tez o tym. Ale doszłam do wniosku że potrafi także słuchać myśli wiec to bezcelowe. I owszem, spaceruje po zamku. Widziałam jego animę grubo przed jego i moim przyjazdem na Frydlant. Musiał już obwąchiwanie teren.”
- Czy w czymś jeszcze mogę ci pomóc?
“Zapewne potrafi, ale to wymaga koncentracji. Zapewne zorientowałaś się już, że przy… wybrance serca mego brata trudno zebrać dwie myśli razem, niezależnie od tego, czy stoi obok ciałem, czy duchem jeno. Jest powód, dla którego Gertruda nie opuszcza komnat i tym razem nie jest to odgrywanie księżniczki”.
-Nie, to wszystko. Dziękuję - dygnęła, choć zawsze robiła to z niedużym zaangażowaniem.
„Może, później… przedłoże jeszcze jeden problem. Mego chłopca o czarnych oczach. Nie wiem czy wyznajesz się na demonach czy upiorach. Ale na razie szkoda czasu. Już jestem w tyle za konkurencją do grobowca Ronovica.”
Powstał, a odprowadzając ją do drzwi, wyraził jeszcze dwornie nadzieję, że uda się zarówno odnaleźć małżonka, jak i przejść do porządku dziennego nad dzisiejszymi niesnaskami. Służąca oddała Annie szkaplerz, odprowadzana badawczym spojrzeniem panicza Skrzyńskiego, stojącego za matką i przytrzymywanego białą ręką Katarzyny. Gdy służąca oddawała Annie szkaplerz, chłopiec spojrzał wampirzycy w oczy. Opadła mu lewa powieka.
Anna pomachała do niego.
-Dobranoc, mały książę. Czy wybiera się pan na bal?
Spojrzał pytająco na matkę, a gdy ta kiwnęła głową, odpowiedział.
- Na chwilę. Wuj uważa, że będzie za mało wytwornie - wymamrotał, ciągle ze wzrokiem utkwionym w szkaplerz w ręku Anny.
Anna zapięła go na szyi.
-Jeśli panicz zechce poćwiczyć taniec, byłabym zachwycona służyć mu za partnerkę.
I skłoniła się do samej ziemi czyniąc zabawny i zamaszysty ruch ręką.
-A potem moglibyśmy zrobić jakiegoś psikusa wujowi?
Chłopiec otworzył usta w zdumieniu. Z twarzy Katarzyny można było odczytać odpowiedź. Iż stanie się to po jej trupie.
“Gdybyś potrzebowała wsparcia w krypcie, nie wahaj się ani chwili” zapewnił Włodek o swym wsparciu i ucałował ją w rękę. Katarzyna pożegnała Annę oszczędnym, wytwornym skinięciem. Anna zaś zmusiła się do ukłonu i wyszła.
Po wyjściu zauważyła, że oczko pierścionka ściemniało i dopiero odzyskuje naturalną barwę. A z krawędzi szkaplerza wystaje coś białego. Skraweczek pergaminu. A w środku pięknymi kulfonami:
CZARNE ÓCZY PODERZNIETE GALDLO.
A poniżej koślawy znaczek, który skojarzył się Annie z trójzębem.

*

Sytuacja w korytarzu zmieniła się o tyle, że z futryny sterczy ucięta ręka. Dmitri siedział w kucki oparty o drzwi, z kikutem owiniętym w urwany rękaw i przymkniętymi oczami. Anna minęła go bez słowa. Spieszyła się.

Gerhard otworzył drzwi osobiście. Najwyraźniej książę Ventrue osiadły w niezbyt imponującej siedzibie przywykł do samodzielnego obsługiwania gości. Strój też ciężko było nazwać wytwornym i przeznaczonym na wielki bal. Prędzej na szybki zbrojny wypad na ziemię kłopotliwej sąsiadki. Choć możliwe, że gruby wełniany wams mógł być obliczony na Cudkowe gusta.


- Wejdź proszę, pani Anno. Mogę ci zaoferować kielich?
-Nie, dziękuję - zasiadła na krześle i zaplotła ręce. - Jestem skłonna, jak wspomniałam pójść ci panie na rękę.
A w głowie dodała.
„Cudce rzeknę, że papier za stary i orzec sie juz nic nie da czy autentyczny. Czas zatarł prawdę.”
“To stwierdzenie godne prawdziwego polityka”.
- Jeśli nie krew, może zatem coś innego, także płynnego?
Spod stołu wydobył skrzynkę z orzechowego drewna. Wewnątrz w dziurkowanej desce tkwiły szczelnie zakorkowane fiolki opisane po łacinie.
-Hmm, cóż to takiego? - zapytała zaciekawiona a w głowie kontynuowała.
„Sekret hospodara poproszę.”
- Perfumy, przeważnie z lokalnych ziół. Cenię sobie towarzystwo sąsiadów, zwłaszcza Ome jest honorowym mężem… ale na prowincji trzeba znaleźć sobie cywilizowane hobby, inaczej łatwo i szybko idzie zgnuśnieć lubo oszaleć. Ten udał mi się szczególnie - postukał w jedną z fiolek.
“Hospodar nie przybył tu na rozmowy z całym dworem. On ten dwór ewakuował. Nie ma dokąd wracać, stracił swoją domenę”.
„Nie rozumiem. Ktoś go przegnał z własnej ziemi. Kto?”
Anna sięgnęła po jedną z fiołek.
-Nazwy wymyślasz panie sam?
Odkorkowała i przystawiał do nozdrzy.
- Po prawdzie to zamykam oczy, otwieram tom wierszy dawnego druha, Toreadora, i losowo wybieram palcem fragment wersu - zadrgały mu kąciki ust.
Z około czterdziestu fiolek co druga kryła w sobie zapach przyjemny. Co czwarta - ciekawy, interesujący i w jakiś sposób piękny. Odruchowe sięgnięcie w pamięć przedmiotu pozwoliło zobaczyć księcia Gerharda cierpliwie sortującego kwiaty w misach, odrzucającego zgniecione lub nadgniłe płatki. W jakiś sposób ta cierpliwa dłubanina i długie czekanie na efekty pasowało do rycerza. Musiał też umieć obsługiwać alembik i znać przynajmniej podstawy alchemii, co w jego klanie było niezwykłe.
“Niestety nie udało mi się tego ustalić. Próbowałem, dlatego się spóźniłem… Były jakieś walki, ale przewrót dokonał się zaskakująco szybko i niemal bezkrwawo. Na ziemiach hospodara siedzi teraz jakiś Malkavian, ani chybi słup. Nosferatu nic nie wiedzą, choć byłem ostrożny i oględny, nie można wykluczyć, że po rozmowach ze mną zaczną węszyć.”
Anna odłożyła fiolkę do skrzyneczki.
-Może uczynisz mi jednej z nich podarunek? Nigdy nie byłam w posiadaniu wytwornej perfumy - uśmiechnęła się łagodnie.
„Rozumiem. Dziękuje za wymianę. Co do samego poparcia niestety jeszcze nie zdecydowałam ale nadzieję mam że stosunki między nami pozostaną przy każdej z ewentualności przyjazne.”
- Oczywiście… Proszę wybrać, co uzna pani za stosowne.
“Nie mam co do tego cienia wątpliwości”.
- Obawiam się, iż mogłem rozsierdzić hospodara. Jednak widok tego nieszczęśnika przy drzwiach raził mnie wierutnie.
-Tyś go panie odciął? Mnie zabronił choć w istocie uważam, że to było okrutne i winno znaleźć szybki kres.
Podniosła się ostatni raz patrząc na fiołki.
-Niech mi pan coś wybierze. Co podług pana by do mnie pasowało.
Wybrał bez wahania. Widać fiolki stały w jakimś porządku i pamiętał miejsce każdej z nich. “Unda tenebris”. “Z ciemnej wody”.
- Zobaczymy się niebawem na balu, jak mniemam?
Anna skinęła i schowała fiolkę.
-Rozpozna mnie pan po zapachu - orzekła. - Bo będziemy nosić maski, prawda?
- Czy nie nosimy ich zawsze? - uśmiechnął się wisielczo. - A co do wymyślnych aksamitnych szmatek zawijanych na sznurkach za uszy… nie pasują mi do miecza na plecach. A nie jestem jedynym, który będzie świecił gołym obliczem. Poszedłem jednak na odstępstwo wobec naszej pani gospodyni i obczyściłem sobie dziś buty.
-W takim razie wyjdę na pustą i próżną ale cieszę się i na bal i maski. To taka ekstrawagancja. Nigdy nie brałam udział w czymś podobnym - skłoniła się przy drzwiach. - Do zobaczenia zatem.

*

U Turków trwał zaawansowany rejwach związany z przygotowaniami do balu. Pasza spoczywał na poduszkach całkiem nagi, jak wyrzucony na plażę wieloryb. Zajnab obmywała blade zwały i fałdy jego cielska szmatką nasączoną kwiatową wodą, a pasza wybrzydzał na ubrania i klejnoty pokazywane przez służbę jak idąca za mąż królewna. Sarijah wpasowany w wykusz okienny chyba starał się odizolować od zgiełku i pokrzykiwań.
- Tuś mi, daktylku! - zakrzyknął Hamza i skinął jej łapskiem. - Co sądzisz o kolczykach w pępku?
- Że noszą je niewiasty - bąknął Sarijah z kąta - W haremach.
- Ciebie pytałem, czy jak? - odburknął pasza.
-Ja nie jestem kompetentna w tej materii - odezwała się Anna przysiadając na piętach na jednej z poduszek. - Bal dopiero o północy, nie za wcześnie przygotowania? Miałam nadzieję porwać Sarijaha i coś jeszcze z nim zrobić.
- Ty chcesz biegać z agą, a Aurora z Tremere uwiedzie się sama? - skwasił się pasza i podjął próbę podrapania się po podbrzuszu. Drugą ręką uniósł monstrualny brzuch.
-Aurora? Czemuż chce pasza uwodzić Aurorę? I… ja chyba nie jestem do tego najlepszą osobą. To nie mój fach. No i ona jest… kobietą.
Do Sarijah zaś wysłała mentalny komunikat.
„Trzeba mi iść do krypty jak najszybciej. Ktoś chce mnie ubiec. Nadal chcesz mi towarzyszyć?”
“Tak… spław go. Pasza poradzi sobie sam, pragnie tylko widowni. Wiesz coś o tej Tremere to powiedz i chodźmy”
- I cóż z tego, że jest niewiastą? Że nie ma władzy? Ma. Że i ty jesteś kobietą? Uwierz mi - spojrzał jej przeciągle w oczy, wyczuła w nim jakieś nadzwyczajne rozbawienie - Bycie kobietą ani w tym, ani w niczym nie przeszkadza.
-Nie potrafię nikogo uwieść, brak mi umiejętności. Jestem pewna, że pasza poradzi sobie lepiej sam.
- Uhhhhhmmm - Hamza wywindował się do siadu, by Annę przewiercić paciorkami czarnych źrenic. - Nie uwodzisz. Z szeryfem to o wyższości ogierów nad klaczami tak żeście dyskutowali zapamiętale, że świt was dziś zastał, prawda.
Anna zamknęła oczy jakby to miało uczynić ją niewidzialną.
-Ja… To nie tak - wydukała. - To wyszło dość spontanicznie, poza zamiarami. A skąd pasza o tym wie?
- Nie jest trudno wiedzieć coś, co wiedzą wszyscy - parsknął. - Mam nadzieję, że słodko było przynajmniej, daktylku, bo się szybko to nie powtórzy. Zdaje się, księżna wytłumaczyła Sokolowi, że nie dla rozrywki na Frydlant zjechał.
-Jak to wiedzą wszyscy? - gdyby nie jej klanowa przywara to zapłonęły by jej policzki. - W sensie… plotek? Co za wstrętny babsztyl - warknęła. - Mam nadzieję, że ten kontrakt z którego powodu tu jesteście obejmuje jej parszywą sadystyczną osobę.
- Skoro mnie powiedział o tem ghul pana Nemere… to znaczy że niebawem będziesz, Anusiu, na ustach wszystkich po ostatnią posługaczkę - westchnął pasza i pogładził się po podbródkach. - I dlatego, że Drahomira przywołała swego podwładnego do porządku śmierci jej życzysz publicznie? Ani to grzecznie… ani bezpiecznie.
-Tedy nie mówię publicznie tylko tobie, drogi panie Hamza - Anna wejrzala w jego umysł. - I wiem, że macie na nią kontrakt. Nie wiem jeszcze tylko kto go zakupił. Mniemam, że hospodar. Stać go.
- Niewątpliwie byłoby - zgodził się Hamza. - Ale wiesz, Anusiu, zaskoczę cię truizmem. Nie tylko złoto się w życiu liczy, a w nieżyciu rozświetla ciemności.
Zamiast myśli zobaczyła obrazy. Barwne pasma, tęcza, nie, kolorowe zwiewne tkaniny. Siedem tancerek tańczyło w kręgu. Skądś dobiegała muzyka.

Anna uśmiechnęła się pod nosem. Sprytne. Zasłona dymna? I niezła podzielność uwagi.
-Przecież wy rzadko pracujecie za złoto. Krwią też go stać, choćby własną - sprostowała jego słowa choć nadal przymilnie. - A co do krwi… Miałam wam dziś ją przynieść by negocjować ale… powiedzmy, że mi uciekła, nad czym bardzo ubolewam. Spróbuje zorganizować inną. Nie jestem niestety wytrawnym łowcą.
Sarijah był już przy drzwiach.
-W krwi, albo w tym potwornym stworze… dość wielkim, by mnie unieść. Wrocilbym do stolicy wierzchem na vohzdzie, to byłoby…
- Grzesznie ostentacyjne, przyjacielu - ostudził go Assamita.
-Ostentacja to me drugie imię - odburknal pasza.
-Po pierwszym: Kłamstwo?
-Idź precz - obraził się Hamza. - Wszystko na mojej głowie. Sam uwiodę Tremerkę. I wysłucham hospodarskiej oferty. Ciekawe, kogo chce zabić. Raczej nie księżną, to tutaj wszak takie pospolite.
Anna zerwała się na równe nogi i by nie zgubić Assamity podreptała za nim. Na męską wymianę zdań zareagowała kreśląc w głowie czarne scenariusze.
-Mówiliście że nie będziecie tu brać więcej kontraktów. Że to popsuje wam wizerunek? - spojrzała z ukosa na Sarijaha. - Jeśli Balint będzie chciał nająć cię na Bożywoja Skrzyńskiego to musisz mu odmówić. To mój przyjaciel.
-Jako rzekł pasza. Oferta nie padła. A nie wszystko jest kwestią ceny…
-... Abyśmy uwzględnili takie prośby, coś musimy mieć nadto z naszej przyjaźni. Bo na razie, to jeno widok twego liczka - dodał pasza kwaśno.
-Eee, Aurora, tak? - Anna wycelowała w paszę palec i zacisnęła powieki zmuszając swój mózg do najwyższych obrotów. - Przewodzi zborowi Kryształowej Gwiazdy. W stałym konflikcie ze zborem Jednorożca, którym do niedawna zarządzał Tycho Brahe. Tycho oskarża się o wiele rzeczy, w tym o zamach na księżną. I tak się składa, że Tycho jest tu, we Frydlancie. To może Aurorę zainteresować. Tycho… pewnie chce mnie teraz zabić, co już interesować ją może mniej. Jakkolwiek Tycho rzekł mi rzecz ciekawą. Aurora stoi za śmiercią niejakiej Nataly ze zboru Salamandry. O tę śmierć oskarżono Tycho ale to akurat było ukartowane. Chcesz haka na Aurorę, oto on. Ponadto Aurora żyje w bliskiej przyjaźni z Laurentinem, panem Horaku. Nataly była jego ukochaną. Czy kierowała Aurorą zazdrość czy zwykła tremerska rządzą władzy i wiedzy? Sama nie wiem. Jeszcze tego nie rozgryzłam. Szeryf wspomniał, że w jego śledztwie typował ją jako winną ale księżna kazała zamieść wszystko pod dywan. Zagroź, że Laurentin dowie się prawdy. Znienawidzi ją i nie spocznie póki nie zabije - Anna wreszcie zrobiła pauzę i się uśmiechnęła. - I nie mów mości paszo, że jestem bezużyteczna. To rani mą złodziejską dumę.
Sarijahowi dodała zaś wprost do głowy.
„Czekaj. Potrzebna nam lina z kotwiczką.”
- Czyżbym uraził mojego daktylka? - zakrzyknął pasza ze zgrozą, która pomimo swej egzaltacji była perfekcyjnie udawana. - O ja, niegodny syn świni i osła, odpłacę ci w trójnasób albo lej mnie po pysku, słodka ma Anusiu … Zajnab!
Sarniooka dziewczyna poderwała się z klęczek, na których szorowała bez ustanku wielorybie cielsko paszy. Po kolejnym słowie rzuconym po turecki pomknęła, popędzana jeszcze krzykami Hamzy, po spory kuferek. Pasza zaraz grzebać w nim począł, dobywając różne kosztowności jak kupujący na targu przebiera w jabłkach. A były tam i klejnoty wielkości przepiórczych jaj.
- To nie, tamto nie… a może kolczyk do pępka...
- Bierz cokolwiek i wychodzimy - zaszemrał Sarijah za jej plecami.
Anna uchyliła usta zahipnotyzowania widokiem kosztowności. Wyciągnęła juz rękę jak dziecko po pachnące jeszcze ciepłe ciastko ale zaraz cofnęła.
-Wolałabym wiedzieć na kogo hospodar będzie chciał kontrakt brać - bąknęła zawiedziona własnym wyborem i z miną która już decyzji żałowała. - I jeśli na nazwisko Skrzynski to bym prosiła abyście mu odmówili.
I nie wystawiając cierpliwości Sarijaha na kolejne próby pognała za nim na zewnątrz.
- Ranisz moje serce! - wydarł się za nią Hamza, aż echo huknęło na korytarzu. Assamicie nawet nie drgnęła powieka.
- A to prawda, z owym szeryfem?
Anna zrównała z nim kroku.
-Prawda - odrzekła skwaszona. - Jeśli… wiem, ze mi nie powiesz, ale jeśli masz ten kontrakt i będziesz pozbawiał ją życia, a on by jej bronił, bo taka jego robota… Możesz go nie zabijać?
- Nie ubijam nikogo dla zabawy, ani okrucieństwa, ani, staram się, z przypadku. Ale pewnych okoliczności czasem trudno uniknąć… i, oczywiście, jestem dla ciebie nikim i nie powinienem rad udzielać w delikatnej materii miłowania… lecz po cóż się przyznawałaś? Są setki rzeczy, które można robić wspólnie i zakończyć je snem we wspólnym schronieniu.
Anna ściągnęła usta.
-Ja… nie wiem - rozsądna odpowiedź nie przychodziła jej do głowy. - I nie jesteś nikim. Gdybyś był nikim nie wzięłabym cię do krypty, nie uważasz? - wyraźnie się strapiła tymi całymi plotkami. - Boże, mój mąż mnie zabije... - przypomniało jej się naraz. Skoro jej romans z szeryfem będzie na językach setki wampirów pewnie dotrze kiedyś do niego. Nie chciała o tym myśleć.
- Nie chcę doradzać, znów… lecz rozważ może tym razem kłamstwo? Zaś co do szeryfa… ty jesteś na służbie dragomana. Jesteś cenną własnością imperium Osmanów i jeśli księżna cię tknie, będą polityczne konsekwencje. A przedtem osobista zemsta paszy. Zachowaj to na razie dla siebie, to dopiero będzie wciągnięty argument. Ale pasza ma rodzinę. Podobną sobie i bardzo lojalną. Ktoś, kto tknie jego lub jego własność, naraża się na wizytę dwóch tuzinów hamzowych ziomków. Gdy odchodzą, nie ma co zbierać. Zaś szeryf nie ma nikogo. Zadrzesz z księżną, zemści się na nim.
-Słuszna uwaga - przyznała Anna, aż zgrzytnęła zębami gdy to sobie uświadomiła i zmieniła temat. - Są dwie drogi, tak myślę. Labirynt - zmienny i pełen potworów. Jest też studnia w ukrytej komnacie. Nie mam pewności, że doprowadzi nas do krypty ale myślę, ze warto spróbować. Ja na miejscu Ronovica stworzyłabym drugie, tajne przejście.
- Zacznijmy tedy od studni. Lubię studnie.
Anna prowadziła więc do tajnej komnaty tak by nikt ich nie zauważył i nikogo po drodze nie musieli mijać. Gdy znaleźli się w ciemnym i pokrytym pajęczynami pomieszczeniu, gładko pokonywała ciemności aż doszła do kamiennej cembrowiny i rzekła:
-Po to miałeś wziąć linę z kotwiczką.
- Ach - zajrzał w czarną otchłań. - I nie przejmuj się wrzaskami paszy. Pasza rzadko krzyczy na tych, których nie lubi. I ja cię lubię… i dlatego pójdę pierwszy - przerzucił nogi przez kamienną cembrowinę.
Anna zajrzała do środka ciekawa jak on niby zejdzie w dół bez liny, jak pająk po pionowej ścianie? I co gorsza jak będzie miała dołączyć ewentualnie ona?
-Uważaj - szepnęła w ciemność. Pozostało czekać na rezultaty zwiadu.
 
liliel jest offline  
Stary 21-03-2018, 10:06   #20
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Assamita czepił się cembrowiny jak pająk. Palce odnajdywały szpary w spoinach, czubki miękkich butów trafiały w jakiś sposób w miejsca na oparcie, choć wnętrze studni Annie zdawało się gładkie jak stół. I zdawało się to tak proste i pozbawione wysiłku… jak Anna wiedziała, że nie było. Połknęły go ciemności i trwało to długo. W końcu gdzieś z głębi dobiegł jej uszu cichy plusk, po pewnym czasie kolejny, a gdy minął czas, w jakim sprawny mnich zmawia zdrowaskę, ze studni wynurzył się ociekający wodą Sarijah.
- Głęboko… płynąłem długo, dna nie tknąłem, lecz chyba nic tam nie ma… w połowie wysokości za to, nad wodą, jest wąski tunel. Można przejść na czworaka. Jest i krata, stara, zardzewiała. W dwójkę wyrwiemy.
Podwinął długą szatę i odpiął od pasa pęk cienkiej liny.
Anna podrapała się po czole.
- Nadal uważam, że to warte sprawdzenia. W labiryncie możemy błądzić godzinami a to mógłby być skrót. Poza tym nie widzę powodu dlaczego ktoś miałby studnie ukrywać w tajnej komnacie. Nie mówiąc po co taka w zamku w ogóle miast na zewnątrz ale ja się na zamkach niezbyt wyznaje.
- By nikt niepowołany nie zatruł wody… oblężenia trwają latami, Anno - odparł Sarijah ze spokojem kogoś, kto zaznał niejednego, z jednej i z drugiej strony murów.
Anna klapnęła na cembrowinie, nogi do wewnątrz spuściła. Po chwili wahania zdjęła pantofelki i krew spaliła by dodać sobie zręczności. Widziała nieźle, trzeba było jedynie nie spaść.
- Pójdę za tobą - zasądziła z cieniem niepewności.
- Obwiążę cię liną. Ale nawet jak spadniesz, woda wytłumi upadek. Będzie dobrze.
Nie było. Po zejściu może pół metra noga zjechała jej z występu i Anna runęła w dół. Assamita próbował ją przytrzymywać, ale w panice zdzieliła go łokciem i zrzuciła przytrzymującą się krawędzi rękę. Polecieli w dół razem. Anna nagle boleśnie zawisła na linie, Sarijah zdołał czepić się występu. Z dołu dobiegł plusk.
- Zgubiłem sakiewkę - oznajmił Assamita z nadzwyczajną i zupełnie nie na miejscu pogodą.
- O mój Boże, tak mi przykro. Jestem niezdarą - wydusiła Anna i próbowała uczepić się kamieni palcami rąk i bosych stóp. - Miałeś tam coś cennego? Ja… poproszę potem któregoś z Gangreli by ją dla mnie wyłowił i oddam.
Rozejrzała się za bocznym tunelem i rozmyślała jak najszybciej się do niego dostać.
- Łatwo przyszło, łatwo poszło - zdawał się całkiem nieprzejęty, dłonią otoczył jej kostkę. - Stań mi na udzie. Po prawej jest tunel, podciągnij się.
A gdy to posłusznie robiła, szorując piersiami po starych kamieniach, w nozdrza uderzył ją znajomy zapach. Silny, tak silny, że głuszył woń studziennej wody, i znany dobrze od lat. Woń otwartego, bardzo starego grobu.
-Śmierć. Zapach śmierci - rzekła Anna złowróżbnie. - Jest też ciąg powietrza czyli musi być jakieś wyjście na zewnątrz.
Człapała bosymi stopami po szorstkich kamieniach aż doszli do zardzewiałej kraty. Zamek był do szczętu skorodowany.
- Nikogo dawno tu nie było. Pociągniemy razem - i spaliła krew by dodać sobie sił.
Za pierwszym razem krata jedynie jęknęła. Za kolejnym druty się rozpękły a z sufitu zaczęło się sypać. Anna przepełzła przez wyrwę, a gdy przeciskał się Sarijah, mimo wszystko większy gabarytowo, z sufitu wysunął się najpierw jeden kamień… a potem cały ich potok. Assamita zdążył ją odepchnąć i sufit się zawalił. Smagła dłoń Sarijaha wystajwała spomiędzy gruzu jako jedyny dowód jego niedawnej obecności.
Anna zaklęła szpetnie i poczęła podnosić głazy i odrzucać je na boki by wydostać spod zawaliska Assamitę. „Nie martw się, zaraz ci pomogę” - przemówiła prosto do jego umysłu by dodać mu otuchy. Może stres dodawał jej animuszu bo głazy przestawiła jak flakoniki na toaletce. W połowie procesu Assamita mruknie w jej głowie, że chyba coś mu zgniotło… a gdy Anna go w końcu wyciągnęła, okazało się że owszem. Okolice żołądka. Wszystko w jusze pływało a Sarihaj miał jej w sobie tak mało, że nawet nie starczyło by zaleczyć rany.

Anna podarła suknie tak gorliwie aż jej się ostała bezwstydna spódniczka przed kolanko. Poczęła obowiązywać Assamitę pasami płótna i opatrywać dość umiejętnie.
Swoją drogą spostrzegła, że zawał otworzył przejście do jakiejś komnaty na górze. Śmierdziało z niej potem, moczem i gównem. Z oddali migotało światło pochodni. Słychać oddechy, od czasu do czasu szmer rozmowy. Lochy najpewniej - pomyślała. Postanowiła się tam rozejrzeć.

Szła, kierując się smrodem i szmerami oddechów… jednak nie doszła. Jej wzrok wyłowił z mroku podłużne kształty.
Trumny z twardej dębiny, obwiązane łańcuchami… Sześć trumien, ustawionych rządkiem pod ścianą.
Anna omiotła swą mocą umysły śpiących w trumnach Kainitów. Czy odbywali swoją karę wpędzeni w torpor? Czy byli starzy, jak ktoś kto nadawałby się Aureliusowi? Lub jako pożywka dla panicza Skrzyńskiego? Czy ktoś jeszcze o nich pamiętał? Wszak księżna do Frydlantu zjechała dopiero co.
Gdy przyjrzała się uważniej, dostrzegła w kurzu i brudzie na posadzce ślady stóp i szurania cięzkimi przedmiotami. Ktokolwiek był w trumnach, także i oni byli tu od niedawna.
W pierwszej ładna niewiasta śniła snu o pożodze, mordzie i krwi. Nawet w torporze lekko drgały jej mięśnie na twarzy.
W drugiej sny bez snów śnił Nosferatu. Nawet przez deski trumny wyczuwała bijący od niego fetor, zagłuszający woń uwięzionych nieopodal ludzi.
W trzeciej spoczywał mężczyzna o wschodnich rysach, Maur być może… jego twarz szpeciło brzydkie, sine znamię, a głowa pełna była niezrozumiałych dla Annych, arabskich słów, ktoś przemawiał, ale kto…
Lokatorką czwartej również była niewiasta, ta zaś śniła z rozbawieniem o propozycji, jakoby miała walczyć o przetrwanie ze swym największym wrogiem.
Piąty zapewne był Gangrelem.
Lecz kim była lokatorka szóstej trumny, Anna nie miała pojęcia.

Dalej w głębi zaś więziono w sześciu klatkach ów ludzkie pięknoty, które rozpoznała ze wspomnień szeryfa.Około czterdziestu-pięćdziesięciu sztuk, w wieku od kilku lat po niestyrane trzydzieści.
Anna wróciła do tunelu w którym zostawiła Sarijaha i opowiedziała mu o trumnach. Pokazywała też obrazy śpiących wprost w jego głowie jak i strumień snu Maura, może on coś z niego zrozumie.
- To zły człek, Anno - rzekł po chwili, ręką machnął, jakby chciał odpędzić widzenie. - Rahman z Kapadocjan, był kimś w rodzaju szeryfa w taifa Duero… to dzisiaj w Asturii. Mówili na niego Bicz Azraela. Nękał chrześcijan i żydów.
- Nie mam pojęcia kim są - powiedziała dalej. - Najpewniej za coś skazani. Nadia wspominała o walkach Gangreli, które maja uświetnić bal. Może oni są tu w podobnym celu?
Poprawiła opatrunki Assamity.
- Pajęcza dama jest dziwna, nie mam pojęcia co to za klan. Może… dopełnisz sobie krew z jednego z nich?
- Na pewno wezmę coś na pamiątkę…
Anna podała mu więc dłoń i pomogła wejść do lochu.
- Ja chcę Kapadocjanina - rzekła Anna niewinnie, jakby rozdziela między dzieci łakocie. - To źli ludzie, nie powinno być nikomu żal…
- Rahman taki jest na pewno - Sarijah się wzdrygnął. - Lecz czy i inni… tyle wiemy, że ich osądzono, uwięziono i mają walczyć ku rozrywce, tak?
- Aury powiedzą czy ktoś z nich ma szlachetne serce. Nie zabijam niewinnych - zamyśliła się. - Ja… nie myśl sobie, że to w ogóle wcześniej robiłam ale to tutaj zdaje mi się jednak sporym marnotrawstwem. I tak potrzebujesz krwi bo nigdzie dalej nie pójdziemy.
Anna przyjrzała się aurom śpiących. I tak pierwsza była diablerystką. W aurze przelewał się gniew. Drugi emanował smutkiem i bólem. Trzeci, też diablerysta. W aurze skondensowana nienawiść. Pani w czerwieni towarzyszyło pogodne rozbawienie i oczekiwanie. Gangrel w piątej trumnie odczuwał przemożny głód. Zaś stworzenie w szóstej po pierwsze, było żywe. Po drugie zaś - wkurwione.

Anna przekazała to wszystko w myślach Assamicie. Oświadczyła też, że e zamierza spić kapadocjanina bo to lata bądź dziesiątki lat wiedzy podane na talerzu a wąpierz i tak nie zasługuje by żyć. Zaproponowała podział, po połowie i wparywała się w niego spodziewając się, że ją zruga niemożebnie.
Sarijah złożył dłonie jak do modlitwy.
- To dar od samych niebios. Jakby sam Azrael się do nas uśmiechnął. Nie wolno odrzucać takich darów, lecz… obawiam się. Z krwią nie tylko moc przechodzi. Bywa, że i co innego.
- Niezłe z ciebie ziółko, co? - Anna obdarowała go szerokim uśmiechem. Znów krew spaliła by kłódkę zedrzeć siłą z łańcucha i otworzyć trumnę Maura. - Kogo wybierasz jako pierwszego? I mów co innego z tą krwią może spłynąć.
- Przywary, przekleństwa… czasem dusza nie wchłonie się całkiem.
-Wszystko niesie ryzyko. Ja jestem skłonna je podjąć, a ty? Może twój bóg tego właśnie chce? - spekulowała Anna pochylając się nad ciałem Kapadocjanina. Kły wydłużyły się ochoczo i przylgnęła do jego szyi.
Przy pierwszym łyku miała wrażenie, że krew Maura cuchnie. Przy drugim już nie, zapewne jej się wydawało. Euforia trwała krótko, bo i płytka była ta rzeka, musieli głodnego go w trumnę kłaść. Potem zaś Maur otworzył oczy. W źrenicy widziała odbite ognie pożogi, ludzi pędzonych jak bydło i tratowanych przez konnicę. Dzieci roztrzaskiwane o drzwi domostw. Krzyże ścinane jak drzewa.

Anna czuje, że nie będzie łatwo. I nie zostanie bez śladu. W migawkach widzi swoją ofiarę, i to był ktoś o wielkiej sile woli. Dowódca i polityk, nie podrzędny zbir. W głowie Anny narastał kuszący szept. O mocy i władzy, księgach odebranych żydowskim magom i ukrytym w górach Andaluzji. Miejscach, gdzie Rahman ją powiedzie i rzeczach, których nauczy. Zdusiła je jak pluskwę pod trzewikiem, a chwilę potem kapadocjanin rozpadł się w proch w jej ramionach. Zalała ją euforia, obróciła się do Sarijaha, by rzec coś… i zdała sobie, że płyną z jej ust słowa w obcej mowie, której nigdy nie znała.

Mówiła ponoć po arabsku, tak twierdził Sarijah. Bardzo płynnie i bez akcentu. Szkoda, że po czesku i po polsku zapomniała. Po łacinie szło jej już dość przyzwoicie ale fakt, że zapomniała ojczystego języka do szczętu ją przeraził. Sarijah się nie przejął. W najlepsze chłeptał panią w czerwieni. Niech chłepta. Anna rozejrzała się po tych co zostali. Wybrała ładną damę z pierwszej trumienki. Najpewniej Zelotka. Anna pije i pije i widzi urywki z jej życia. Kaplica w jakimś zamku. Stary książę jest prochami u stóp nowego. A nowy każe klękać i przysięgać. Eleonora wie, że powinna się teraz przyczaić, ale i tak wychodzi z hukiem. Chwilę potem biegnie, bo za nią gonią.
Ucieka. Wznieca powstanie. Jakieś góry. Mówią po niemiecku. Kraj spływa krwią. I w końcu Eleonorę łapią we śnie. Budzą od czasu do czasu. Rózne więzienia. Różne klatki. Różne trumny. Chyba nie wiedzą, co z nią zrobić.
A na samym końcu, gdy dusza już uciekała w Anine usta - twarz Oldrzycha przez kraty.
- Słuchaj uważnie. Ma na imię Anna…

Anna się wzbrania. Bardzo chce przestać pić by się dowiedzieć co jej rzekł Ołdrzych i gdzie go widziała. Nie jest to łatwe bo krew jej zasnuwa oczy i rozsądek ale myśl o Ołdrzychu dodaje jej woli i się w końcu od kobiety odrywa. W ostatnim momencie.
-Ta nie - zarządziła Anna wskazując Zelotkę.

Anna pyta jak Sarijah chce dzielić tę dwójkę ? Anna by właściwie chciała Nosferatu, choć się boi czy od tego nie zbrzydnie. Nie mówi tego na głos ale rozważa ze wstrętem. Sarijah żali się, że kręci mu się w głowie. I nie chce Gangrela, boi się szału. Tedy dzielą się inaczej. Dla Saracena Nosferatu, dla Anny Gangrel.

Anna pije i czuje, że Gangrel był bestią, która istniała tylko by zaspokajać głód. Cokolwiek w nim było ludzkiego, przepadło już dawno. Polował i spał, głęboko w leśnych ostępach. Myśli miał proste i wszystkie kręciły się wokół snu, bezpieczeństwa i zaspokajania głodu… a krew mocną i starą. Anna czuła, jak z każdym łykiem rozum ucieka jej gdzieś w tył głowy. Już czuje szał. Jak się zakrada od tyłu, jak drapieżnik. Zaraz na nią skoczy, zaraz opanuje bez pytania o zgodę.

Muzyka

Anna wie, że ma chwilę.
“Trzymaj mnie. Szał” - wysyła myśl Assamicie i wskakuje do trumny, zatrzaskuje za sobą wieko. Trzyma się jej ostatnia myśl by go ochronić przed sobą…
By..
przed?
Ochronić?
Nie. Nie zna już takiego słowa.
Już nie jest Anną tylko samym głodem i gniewem.
Chce zabić. Kąsać. Rozrywać. Chłeptać, krew ciepłą bądź lodowatą.
A tam, nad sobą czuje zapach smakowity.

Łomocze bestia w wieko trumny ale ono nie ustąpiło. Słyszy chrzęst metaliczny zaciskanego na drewnie łańcucha. Ale łańcuch nie utrzyma jej w ryzach.
Łup!
Wieko podskoczyło.
Łup!
Łańcuch się luzuje.
Łup łup łup!
Wieko poleciało razem z łańcuchem i Assamitą. Bestia wypełza z trumienki. Idzie na czterech nogach, przykurczona, gotowa do skoku. Z zębami obnażonymi, ze wzrokiem zwierzęcym. Drży z podniecenia bo widzi stół zastawiony. Do wyboru ma Zelotkę, ma Nosferatu, ma pajęcze coś i Assamitę pod ścianą.
Wszyscy doczekają się na swoją kolej, myśli. Dopina się do pajęczycy. Żre i żre w euforii aż żreć przestaje. Zaczyna ją palić przełyk. Rzuca się plecami na kamienną posadzkę i bije kończynami na oślep, w amoku, jak przypalany robak.

*

Ania obudziła się w ciemnościach i pierwsze co poczuła, to gardło i usta pełne krwi woniejącej subtelnie dymem z fajki wodnej Sarijaha. Potem poczuła, że Assamita ciągle dociska sztylet do rany ziejącej w jej piersi. Na smagłej twarzy ma napięcie i czułe zatroskanie. Oraz świeżo rozdarty nadgarstek. I zawsze chciała obudzić się w tak romantycznej scenerii. Spoczywa na stercie starych kości, niektóre porozpadały się pod ciężarem jej ciała.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała nieprzytomnie. Mlasnęła językiem na którym nadal czuła smak krwi Sarijaha. - Co z Nosferatu i Zelotką? Zaatakowałam cię? - palcem musnęła brzeg rany na nadgarstku Assamity. - Przepraszam.
Pokręcił głową.
- Napoiłem cię, jak spałaś. Wyplułaś morze krwi - wytłumaczył bez śladu zażenowania, cofnął sztylet i na piętach przysiadł. - Tamtych wrzuciłem do studni.
Przyglądał się swojej ręce, a po chwili zaczął zalizywać ranę.
- Zakołkowanych? - upewniła sie. - Ta Zelotka… ja muszę z nią mówić. Ona widziała mego męża, niedawno. - Poruszyła się, przeciągnęła jak kot po długiej drzemce a wyschłe kości pod nią gruchotały.Pamiętała co prawda bestię, pamiętała diablerie, najpierw duszę kapadocjanina, którą spijała z ostatnimi kroplami krwi, później starego zdziczałego Gangrela. Dwóch potężnych mężów i ona, mała dziewczynka, hiena cmentarna pochłonęła ich i pożarła.
Czuła się silna jak nigdy.
Czuła się spełniona.
Czuła, że żyje.
- Gdzie jesteśmy? - mruknęła i mlasnęła znowu językiem.
- Głębiej w tunelu… Gdy zechcesz z ową niewiastą zamienić słowo, trzeba będzie ją tylko wyłowić - uśmiechnął się jak wariat i wyciągnął się obok na kościach. - Pójdziemy jeszcze kiedyś razem na bal?
- Bal jeszcze trwa - sprostowała i nie wiedzieć czemu zachichotała. Udzielił jej się szalony humor Assamity. - Wypiłeś Malkaviankę? Widziałeś kim była?
- Uhmmm - potwierdził. - Zapiekłym wrogiem Rahmana. Ścigała go aż pod Wiedeń.
Roześmiał się znowu, ciemności wypełniły powtórnie chichoty.
- Dała się dobrowolnie złapać, wiedziała, co się stanie dalej… nie przewidziała tylko nas.
Odnalazł jej dłoń pośród przesypujących się kości.
- Teraz mamy wspólny sekret.
- Mhm. I dwa kolejne na dnie studni - odwzajemniła uścisk jego dłoni. - To ja powinnam wziąć Malkaviankę. Byłabym wiarygodniejsza w podszywaniu się pod jedną z nich a teraz to ty będziesz chichotał bez powodu. To ci zepsuje reputację zawodową. Wyobrażasz sobie? Skracasz się by kogoś zamordować, czaisz za ciężką aksamitną zasłoną i nagle… rżysz jak koń! - przez moment dławił ją atak śmiechu.
Ależ się błogo czuła. Jakby mogła zrobić wszystko.
Leżała w ciemności z pytaniem błąkającym się po głowie - skąd tu te kości? I instynktownie używając swych mocy dotknęła najbliżej leżącej czaszki by zobaczyć.
Przypuszczała, że to pozostałości po pladze która się tędy przetoczyła ale się myliła. Właściciel pierwszej obmacanej czaszki wyzionął ducha na czymś w rodzaju ołtarza. Anna grzebała właśnie za kolejnym czerepem, kiedy Sarijah zebrał się w sobie, odchrząknął i zaczął coś przebąkiwać o wdzięczności i wzajemności.
Anna spojrzała na niego z ukosa próbując zgadnąć do czego zmierza.
- Pakt krwi? - przetoczyła się po dywanie z białych kości i oparła dłońmi o pierś Assamity. - Ja, na śnie co prawda ale swoje już wypiłam - na jej usteczkach czerwonych od zakrzepłej krwi zamajaczył uśmieszek.
Nawinął oblepiony juchą i brudem kosmyk jej włosów na palec.
- Mogę. Jeśli chcesz. Choć paktu to nie stworzy. Tak na mnie, jak i na tobie.
- Wiem - opadła znów na plecy. Kości cudownie wpijały się w ciało i Anna rzewnie pomyślała o ojcu i o domu w podcmentarnej krypcie. - Jeśli chcesz. Choć i bez tego łączy nas już coś niezwykłego. Nigdy cię nie zapomnę. Będę wspominać ilekroć powtórzę to co tam zrobiliśmy.
- Pieczęcie jednak są po coś. Są potrzebne.
Wsunął jej coś na palec. Żelazny pierścionek z głową anioła. Podobny widziała werżnięty w gryby paluch paszy.
- Dowód usług oddanych dla mego klanu. A inne rzeczy… jest czas na wszystko, ale musi być odpowiedni. Może jeszcze kiedyś nam nadejdzie?
Anna podniosła się na klęczki, obejrzała pierścień i pocałowała Sarijaha w policzek.
-Dziękuję. Co zaś będzie nam pisane, pokaże przyszłość. Także ta niedaleka bo mamy grobowiec do odnalezienia. - okręciła pierścień kilka razy wokół palca i wypaliła. - Twój przyjaciel z którym dzielisz krew… To przyjaciel czy kochanek?
- Przyjaciel. Najpiękniejszy umysł na świecie… twarz także.
Dotknęła jeszcze kilku kości, z czułością i skupieniem. Chciała się przekonać że wszyscy podzielili jeden los.
-Wiesz, że to wszystko ofiary złożone dla demona?
- Czy nie jest ich… dużo? - odparł ostrożnie. - Demon był zachłanny. Albo wcale nie na tym mu zależało.
-Może… chciał coś ukryć? - analizowała Anna rozgarniając rękoma kości. - Wejście?
Zajęła się kopaniem choć po chwili uniosła wzrok, smętny od urażonej próżności.
-Dużo ode mnie twój druh piękniejszy? Sądziłam, że… Zresztą nieważne. I tak to długo nie potrwa.
- Ważne, skoro pytasz? Co potrwa?
Też grzebnął w starych gnatach, dla towarzystwa.
-Moja uroda - wyjaśniła niechętnie. - Następnym razem więc gdy się spotkamy nie zechcesz już mnie gryźć.
Ryła w kościach jak kret, byle do dna. Była niemal pewna, że coś tam musi być.
Assamita westchnął, zapewne powołując swego Proroka na świadka, jakże ciężki ma los z Anną. Zbliżył się na czworaka, chrzęszcząc wśród rozpadających szkieletów. Za ręce ją chwycił i przytrzymał.
- Nie chciałem ci doradzać w materii miłowania, bo i zły ze mnie doradca. Za życia nad niewiasty przedkładałem haszysz, a po śmierci krew. I haszysz. Niewielki ze mnie będziesz miała pożytek. Więc… najpierw pokaż, czego chcesz.
-Nie, nie teraz - Anna pokręciła głową choć odmowa przyszła jej to z trudem. - Jak znajdziemy grobowiec. To trochę jak zawody. I ktoś przegonił naszą drużynę. Nie chcemy przegrać, prawda?
Wróciła do przerzucania kości.
-Nic tu nie ma… Jeśli się pomyliłam będziemy jeszcze bardziej w tyle.
- Nie sądzę, moja zmieniająca zdanie przyjaciółko - ocenił Sarijah flegmatycznie z głębi pomieszczenia.
-W takim razie idziemy dalej, zobaczymy gdzie wyprowadzi nas korytarz. I nie zmieniam zdania, po prostu odwlekam rzecz w czasie. Ponoć lepiej smakują takie na które się czeka? - i wyciągnęła do Assamity dłoń uśmiechnięta i radosna. - Pytałeś czego chcę? Najpierw tańca na balu. I kwiatu, który wsuniesz mi we włosy. Skoro mają plotkować niech się nie wstrzymują.
- W kwiatach mam doświadczenie - Zdaje się, że odetchnal lekko. - A nie sądzę, że jesteśmy w tyle.
Przełożył jej rękę na drewniany szczebel.
-Albowiem tu jest drabina.
 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172