lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Wampir: Mroczne wieki] Labirynt w cieniu zamku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/17718-wampir-mroczne-wieki-labirynt-w-cieniu-zamku.html)

Asenat 28-01-2018 19:17

[Wampir: Mroczne wieki] Labirynt w cieniu zamku
 
Labirynt w cieniu zamku







Lato 1473 rok, zamek Frydlant



Rycerz Ronovic może i miał jakiś koncept, wznosząc swe górskie gniazdo, myślała Anna, podczas gdy powóz piął się w górę stromą drogą, kolebał niebezpiecznie nad stromym zboczem.
Problem w tym, że jego następcy również mieli pomysły, i nie omieszkali ich zrealizować.
Frydlant już z odległości porażał nieregularnością bryły, a z bliska przytłaczał wielością wiezyczek i drewnianych przybudowek, doklejonych do jego kamiennego cielska nie wiadomo jak, a przede wszystkim nie wiadomo po co. Między niektórymi przerzucono kamienne mostki, wokół innych wiły się zewnętrzne schody, galeryjki i podcienie. Anna zaś wiedziała ze swych bezcielesnych wizyt, że wnętrze zamku jest tak samo rozbudowane i skomplikowane jak jego powierzchowność. Frydlant nie tylko ocieniał labirynt na zboczu poniżej. Sam był labiryntem.

Na głównym dziedzińcu, na który wjechali, stała lśniąco czarna kareta. Konie trzęsły smolistymi kitami piór umocowanych do łbów. Służba wokół uwijała się jak w ukropie, lecz choć Anna zerkała ciekawie raz po raz, nie wypatrzyła nikogo wewnątrz powozu przez ciemne zasłony z koronki.

- Pani Anno – starszy mężczyzna zastukał w okienko jej karety, i podał jej dłoń, gdy otworzyła drzwiczki i wysiadła. Ukłonił się do samej ziemi, tak że miała pełny widok na zaczeskę siwych włosów przyklejoną na jakieś mazidło do gładkiej, lśniącej łysiny.
- Jest Adalbert, ghul księżnej pani i przełożony służby w zamku Frydlant. Gdyby cokolwiek było pani potrzebne, proszę zwrócić się do mnie bez chwili zwłoki.
Pstryknął na dwóch milczących służących, by zajęli się Aninymi bagażami.
- Osobista służąca za chwilę pojawi się w pani komnatach. Szeryf ją wybrał dla pani, choć, rzecz jasna, jeśli nie będzie odpowiednia, wymienimy ją natychmiast.
Miała wrażenie, że starzec recytuje wyuczone kwestie, te same od lat.

Jej pokoje miał okna na wschód, czyli gdzieś w tym samym skrzydle musiał sypiać siedmiogrodzki Diabeł. Do komnat poprowadzono ją labiryntem korytarzy, a później krętymi, stromymi schodami, wypełniającymi trzewia niewielkiej wieżyczki. Drzwi w korytarzu były trzy, przed jednymi znudzony, blady Gangrel trzymał wartę, wrośnięty w wąską ławę pod ścianą. Na jej widok uniósł głowę, by obejrzeć odmianę w niekończącym się, nużącym paśmie warty.

Komnaty jak na gust Anny woniały zbyt mocno paloną szałwią i lawendą, jakby ktoś lada co mole przepędzał. Wystrój był ciężki i o wiele wystawniejszy niż wszystko, do czego przywykła, poczynając od monstrualnego łoża z baldachimem w osobnej alkowie pozbawionej okien, a skończywszy na szylkretowym stoliku do szachów w saloniku. Obrzuciła wszystko pobieżnie okiem i zasiadła do lektury liścików, które już na nią czekały. Cyriak zapraszał ją na partyjkę wista, Bożywoj na spacer po murach, Gertruda do łaźni, a markiz de Mortain Pagerie na kolację. I niemożnością było uczestniczyć we wszystkich spotkaniach. Zdążyła odnotować, że jedynie szeryf nie narzucił jej scenerii ani godziny, posyłając jedynie prośbę, by znalazła dla niego czas.
Rozgryzała właśnie, cóż to znaczyć może, a czego nie znaczy, gdy drzwi uchyliły się i stanęło w nich jasnowłose dziewczątko ledwie wyrosłe z lat dziecinnych. Służka strzepnęła fartuszek, poprawiła chustkę, którą zasłaniała – Anna widziała to i ze swojego miejsca – świeży ślad po zębach. Wbiła w Annę oczy i zamrugała.

- Umiem włosy trefić i kąpiele wonne robić i czysta jestem i układna i robotna – wyrzucała z siebie na jednym tchu z desperacją w głosie.

Asenat 04-02-2018 22:52

Anna rozejrzała się po pokoju, dotknęła rzeźbionej kolumny łóżka i szylkretowego biurka.
-Nie denerwuj się, nie odprawię cię - rzekła do dziewczyny i zabrała się za przeglądanie listów. - Jak masz na imię?
Młódka odetchnęła i zawahała się, czy tymczasową panią całować po ręce czy jednak nie wypada. Ostatecznie dygnęła tylko.
-Clotilde, pani Anno.
-Dobrze, Clotilde. Na razie możesz odejść - uśmiechnęła się do dziewczyny, musnęła umysłem jej myśli ciekawa czy nie szpieguje ją dla Sokoła. - Ach, ponoć wybrał cię dla mnie szeryf. Służyłaś u niego wcześniej?
- Och nie… taki wielki pan… Pewnie służbę ma od lat z rodem związaną.
A jednak to jej właśnie obiecał. Jeśli pani będzie z jej usług rada, zabierze ją po balu do swego domu, dach da nad głową, wikt, opierunek i zapłatę.
W krótkiej wizji widziała go oczami Clotilde przez drewniane żerdzie klatki. Palcem kiwnął, by dziewka podeszła bliżej do kraty.
-Mortain Peregrie. Kto zacz? - zapytała nagle Anna przebiegając wzrokiem po ostatnim z listów.
- Juże biegnę i wywiem się - dygnęła i popędziła do drzwi.
-Poczekaj - Anna wstrzymała jeszcze zapał dziewczyny. - Znajdziesz mnie w ogrodzie. Wypytuj delikatnie. Nie przestrasz się, jak wprowadzi się na pokoje trójka Gangreli. Rzeknij im, że pani Anna zabrania by z ciebie pili. - Podeszła do dziewczyny i wsunęła jej w dłoń kilka monet. - Rodzinie poślij.
Ta przypadła do Aninej dłoni, zasypała ją pocałunkami. Monety schowała za gorsecik i dygnąwszy, pomknęła z łomotem trzewików na poszukiwanie markiza.

Anna tymczasem poprawiła włosy, wygładziła czarną suknie i ruszyła na zewnątrz. Zamykając drzwi zerknęła ostentacyjnie na Gangrela stróżującego przy drzwiach.
-Dobrego dnia - zagaiła z nikłym uśmiechem.
- Dobrej nocy - odparł, ale tak, jakby wątpił, że coś dobrego może się dziś przydarzyć.
Anna podeszła do Gangrela i wysunęła w jego stronę dłoń.
-Anna - przedstawiła się. A po chwili dodała z pewną hardością, której pewnie i nabyła od przebywania z Gangrelami. - Złodziejka.
- Dmitrij - przedstawił się, ale ręki nie wyciągnął. - Strażnik.
Anna spojrzała na swoją bialutką drobną dłoń, na Dimitrija i znów na swoją dłoń.
-Całować nie musisz ale mógłbyś uścisnąć - usta jej zadrżały od szczerej wesołości.
- Mógłbym? - poinformował się cerber bez śladu ciekawości.
-W końcu będziemy sąsiadami - Anny dłoń wytrwale wisiała w powietrzu. - A ja zwykłam żyć w zgodzie z Gangrelami.
- Bardzo - nachylił się ku jej ucha, podmuch powietrza idącego ze słowami musnął jej skroń - rozsądne.
Anna cofnęła dłoń.
-Jak chcesz. - przestała się uśmiechać. - Niemniej jedna sprawa dla jasności. Nie tykaj więcej mojej służki.
Tym razem to on się uśmiechnął dla odmiany, krzywo i wszechwiedząco, jakby właśnie takich słów i podejścia się po niej spodziewał i rad był, że go Anna w swych działaniach nie zawiodła.
Anna przewróciła oczami rozdrażniona, że ją poddaje sprawdzianom wbrew woli i intencji.
-Co nie zrobisz, wiatr w oczy. - skwitowała. - A stój tu sobie i gęby do nikogo nie rozwieraj, samotny wilku.

Odwróciła się, zaszeleściła spódnicami i odeszła wyniośle trzaskając obcasikami trzewików. Ruszyła na spotkanie z Bożywojem Skrzyńskim i, choć nie chciałaby przyznać, serce jej łomotało z tego oczekiwania.
Ogród był rozległy… ale po tym, jak przypadkowo napotkany ludzki sługa bez problemu wskazał jej miejsce, gdzie prawdopodobnie przebywa obecnie mości Skrzyński, Anna zaczęła mieć wątpliwości. Czy przy tak wielu bez przerwy patrzących oczach uda jej się przeprowadzić plan pojmania Tyho.
Z ustronnego zakątka ogrodu, ukrytego za ścianą porośniętą bluszczem, dobiegał szczęk broni i sporadyczny męski śmiech. Anna zwolniła zaniepokojona, ale Krzesimir parł naprzód niepowstrzymanie, z oczami utkwionymi martwo przed siebie.

I iście, nie było się czym przejmować. Przeciwnikiem Diabła była Pężyrka. Jakaś taka czystsza, lepiej odziana i uczesana, i mniej wyrywna niż gdy Anna widziała ją po raz ostatni. Zawinęła ostrzem ze świstem, a Krzesimir opadł na kolana, miękko jak jedwabna chusta. Zdaniem Anny wyglądał doskonale. Niemal jak panna młoda, drżąca w oczekiwaniu. A Skrzyński minął go bez słowa, miecz chowając do pochwy, by stanąć przed Anną. Zdał się jej rozdrażniony i gniewny, ale jej dłoń pocałował z uśmiechem i dwornym ukłonem.
Anna dygneła przed nim z przyzwyczajenia bo i nadal obecność diabła wprawiała ją w zakłopotanie. A i nie pomogła Pężyrka ni klęczący zdradziecki Krzesimir.
-Dobrze cię widzieć twarzą w twarz. Mam na myśli, realnie - sama się zagubiła w swoich opisach. - Ciałem.
- Odnoszę wrażenie, że bezcielesność jednak dobrze wpływa na naszą wzajemną zdolność do porozumienia i kompromisów. Choć nie będę udawał, żem nie pomyślał raz i dwa o widokach, które przez to tracę.
Pstryknął palcami bez słowa, Pężyrka zgięła się wpół w ukłonie i cicho odeszła w głąb ogrodu. Krzesimir także doczekał się na swój gest diablim szponem i posłusznie pozwolił się oddelegować pod zarośnięty bluszczem mur. Zawód w jego oczach był jednak aż nadto widoczny.
- Dowiedziałaś się czegoś o swoim Gangrelu?
-Przez jakiś czas był gościem Wedeghe - wskazała ścieżkę pomiędzy soczystymi od kwiecia klombami jako zapytanie o przechadzkę. - Potem wszczął karczemną bójkę, były jakoweś trupy i trafił do kainickiego więzienia. Stamtąd nie wyszedł ale i go tam nie ma.
- To sporo - podał jej dwornie ramię - nie mam niczego podobnego. Ale mam kogoś. Gundolfa. Gangrela, który pośredniczył w sprzedaży. Na razie biega sobie wolny jak ptak w lasach pod Wiedniem. Acz przestać może w każdej chwili.
Anna drgnęła niby rozpalona niewidzialną iskrą.
-Masz tam sojusznika, który da radę go w niewolę wziąć? I przytrzyma dla mnie? - Nieświadomie uczepiła się Anna paluszkami dłoni Bożywoja. - Ja ruszę do Wiednia jak tylko załatwię sprawy w Frydlandzie. Za trzy dni, po balu.
- To Gangrel - przykrył szponami jej rękę. - Niezbyt stary, i nie miejscowy. Nie ma tam trzody, wpływów ani sług. Xanthippe poradzi sobie z nim, a jeśli straci przy tym jakieś sługi, to ją spłacę. Ale zobowiążesz się do milczenia, i nigdy nikomu o niej nie powiesz. Ani o tym, że coś mnie i ją łączy.
Anna skinęła jakby to było oczywiste, że ich komitywa w tej sprawie to najwyższa tajemnica.
-Kim jest Xanthippe?
- Ona mówi o sobie: Hexe. To czarownica… kołdun, ale śmiertelniczka.
-Gdzie nie rzucić kamieniem, tam masz sojuszników. Nie mam pojęcia jak to robisz - Anna spuściła oczy. Gdyby była w stanie pewnie i pokryłaby się rumieńcem.
- Długo żyję - uśmiechnął się wisielczo. - Przez to mężczyzna obrasta w przyjaciół, wrogów i żony.
- Gdy dotrę na miejsce, jak ją znajdę? Przekaże mi Gangrela bez pytań?
- Będziesz miała mój list, a Xanthippe zna dobrze moje pismo. Odda ci naszego zwierzaczka, jeśli będzie go już miała, a jeśli nie, pomoże złapać. Jeśli zaś będziesz potrzebowała jej przysług w czymś innym… będziesz miała naszyjnik tej piastowskiej świętoszki, żony Ronovica. Xanthippe nudzi mi parę lat już, bym go wykopał i jej sprzedał.
Anna uśmiechnęła się niemal z podziwem.
-Nawet szczegóły mają znaczenie, prawda? Doprawdy nie wiem jak to robisz. - Zdała sobie sprawę, że ciągle trzyma Bożywoja pod ramię. Puściła jakby ją poparzył bo zdała sobie sprawę, że musi sie tu roic od szpiegów a połowa z ich właścicieli nie byłaby rada z Anny kontaktów ze Skrzyńskim. Gryfitka. Włodek. Katarzyna. Szeryf. Jej Gangrele pewnie i tez. Czyli właściwie komplet. - Masz miją wdzięczność. Jesteś mi ogromnym wsparciem choć przecież nie musisz. Dziękuję. Za młyn, naszyjnik, twoje kontakty… - Międliła w palcach końcówkę warkocza. - Co tobą powoduje? Nie mam nic do zaoferowania w ramach zapłaty. Jestem młoda. Nie mam wpływów ani nawet środków.
- Przez chwilę miałem dziwne wrażenie - przyjrzał się jej badawczo - że próbujesz mnie uwodzić. Co do naszej komitywy w temacie twojego zaginionego małżonka. Jakkolwiek by mi nie był bezużyteczny, to jednak to coś, co w tej chwili winienem zrobić, nieprawdaż? Dzięki temu obrasta się w przyjaciół - uśmiechnął się rozbrajająco szczerze. - Rzecz jasna, spotkamy się potem. Może i cieleśnie. I wtedy zapytam… cóż Wedeghe porabia w Wiedniu.
Anna pokiwała główką, w końcu oczekiwała żądań w zamian za pomoc. Te Skrzyńskiego były jak dotąd niezbyt wygórowane.
-Będę twoimi oczami w Wiedniu. - Odrzuciła warkocz na plecy w nagłym przypływie pewności siebie. - I może próbowałam. Ale na próbach poprzestańmy, oboje wiemy, że kobiety cię irytują. Poza tym… on czekał naprawdę długo - gestem wskazała ledwie widoczna stąd sylwetkę Krzesimira. - Nie wiem czy to jakaś cześć waszej gry, że on klęczy tam a ja stoję tu… Ale obiecaj mi, że będziesz go dobrze traktował. - Spojrzała Bożywojowi zdecydowanie w oczy. - Obiecaj.
- Obiecam. Za odpowiedź na jedno pytanie - Nie odwrócił wzroku, śladu nie było po początkowej irytacji.
-Pytaj - Anna oblizała nerwowo usta, bo w głowie już ułożyła sobie owo pytanie.
- Gdy wracałaś do wieży, wróciłaś po Krzesimira czy ze strachu, co ci zrobię na wieść o tym, żeś zgubiła mojego ghula? - nachylił się, jakby odpowiedź życzył sobie mieć zapodana wprost do ucha.
-Kocham go - odszepnęła nieco zawstydzona. - Moze nie tak silnie jak ty, ale… w ten sam obsesyjny sposób. I to poniekąd twoja wina. Wtedy… gdym cię omal nie zabiła, coś poszło nie tak. Twoja słabość spłynęła na mnie wraz z krwią wlewaną w gardło. Nie, nie boję się… - ważyła teraz słowa - nie tyle ciebie, bo jesteś groźny. Nie boję się o siebie. Wróciłam po niego, ryzykowałam wszystko, układałam się z demonami i po co? Żeby ci go teraz oddać? - Anna zwykła tłumić uczucia ale z każdym zdaniem coraz była jaśniejsza jej gorycz. - Ale nie mogę z tobą rywalizować, wiem. Ani zamknąć go w klatce.
- Obiecuję - kiwnął głową, wyraźnie usatysfakcjonowany. - Zarówno to, o co zabiegałaś. Jak i to, że nie zamknę ci drzwi, gdy przyjdziesz… rywalizować.
Przyjrzał się jej uważnie, by warkocz przewlec przez drugie ramię.
- Chcesz, żebym się oddalił, jak się żegnać będziesz? Pężyrka waszej samotności z oddali może popilnować.
-Jeszcze… nie skończyłam… mówić - Anna spojrzała ku niebu by jej oschły zachodzące wilgocią oczy. - Są jeszcze sprawy. Jedna to twój klanowy pobratymiec. Ten bal to ponoć dla niego. Księżna pragnie mieć w nim ponownie sojusznika. Coś o nim wiesz?
- O Balincie? To i owo. Spotkaliśmy się raz… nie, dwa razy. Co cię ciekawi?
Anna parsknęła nagłym śmiechem. W ostatniej chwili przysłoniła usta białą rączką.
-O mój Boże! To nie może być takie proste… - widząc niezrozumienie na twarzy Bożywoja złapała go za rant koszuli i pociągnęła ku sobie zupełnie jakby chciała pocałować, ale wyhamowała tuż przy jego twarzy. - To co ci teraz powiem jest najwyższą tajemnicą jeno dla twoich uszu. Cyriak… spłacam mu dług i użyczam swych zdolności by kogoś na balu wytropić. Baali. Balin. Właśnie mnie uderzyła zbieżność słów, choć to by było nadmiernie aroganckie, prawda?
- Z tego co wiem, to Baali zwą się tak od boga… Baala. A Balint to stare madziarskie imię. Łacinnicy powiedzieliby: Walentyn - błysnął zębami w uśmiechu. - Zresztą, on zdaje się porzucił już to miano na dobre.
-Niemniej, w trakcie długiego żywota mógł się zdobyć na taki przewrotny żart. Bo nie dowierzam podobnym zbiegom okoliczności. Uważasz, ze to za daleko idące podejrzenia?
Machnął ręką, na znak, że nie bierze tych podejrzeń zbyt poważnie.
- O tak, przewrotny to on bywał. Ale nigdy poniżej poziomu, który można nazwać wytwornym. Księżna pani praska może czyścić mu buty co najwyżej. A ty uważaj… to kolekcjoner.
-Kolekcjoner czego? - Anna cofnęła się o krok i przestała szeptać.
Bożywoj postąpił za nią krok, skracając zbudowany dystans.
- Niewiast.
-W takim razie lepiej pilnuj małżonki. Będzie klejnotem błyszczącym na balu najjaśniej - jeśli się z nim drażniła to w nieoczywisty sposób.
- Cóż - Diabeł uśmiechnął się jak zadowolony kot. - Nie ukrywam, że ma słodka Gertruda ma większe szanse na polityczny sukces na tym balu niż księżna Drahomira.
-A łaknie sojuszu z Balintem? Dlaczego każdy wchodzi mu do tyłka? - Czasem wychodziło z Anny niskie urodzenie co kolidowało z nimfią aparycją.
- Ona, ja, wszyscy - Bożywoj znów błysnął zębami. - Ale niektórzy robią to inteligentnie, a niektórzy zrywają portki i padają na kolana, krzycząc, że chcą i mogą.
-Ja nie - Anna uśmiechnęła się szerzej. - Nie łaknę jego uwagi. I to daje mi przewagę nad wami wszystkimi. Mam wiele długów do spłacenia, wiele osób, których nie chce zawieść ale wielki hospodar nie znalazł się na tej liście.
- Niektórzy powiedzieliby, że to właśnie powód, by ci wytłumaczyć, że jednak pragniesz jego uwagi - pokręcił głową.
-Nie lubię gdy inni ludzie mówią mi czego pragnę. - Anna wyciągnęła spomiędzy fałd spódnicy malowany szklany flakonik, wcisnęła w dłoń Bożywoja. - Daj ją Krzesimirowi. Gdyby kiedyś zechciał przywołać wspomnienia. Mieliśmy razem wiele przygód, wiesz? Lepszych i gorszych. - Słowa drżały a Anna znów tamowała jedynie smutek i przykładała wszelkiej woli by się nie rozpłakać. - Pożegnaj go ode mnie. Ja… nie mogę.
- Rzekłem, że nie zamknę drzwi przed tobą. Odkorkował flakonik i zbliżył zatyczkę do nozdrzy. - Ni przed nim, gdy się będzie do ciebie wybierał.
-Szybko to nie nastąpi. On musi nadrobić rozłąkę. Ja… wygasić żal.
Anna oblizała się na widok posoki, nawet jeśli to była tylko jej własna.
-Balint gustuje jeno w niewiastach czy w pięknie w ogóle?
- Gustuje w pięknie jako takim, ale zdaje się że upatrzył sobie niewiasty jako tej idei najwznioślejsze ucieleśnienie.
-Mimo to, pilnuj Krzesimira. On sam się upilnować nie potrafi. I gdybyś miał jakieś spostrzeżenia co do osoby, której poszukuje, będę wdzięczna za sugestie.
- Łowy na Baali? I pomyśleć, że byłem przeświadczony, że to będzie nużący bal jak wszystkie inne nużące bale. A jakież trofeum dostaje zwycięzca polowania?
-Pocałunek Cyriaka? - Anna wysiliła się na złośliwość. - A naprawdę nagroda ma wartość tylko dla mnie. Cyriak pomoże mi pozbyć się demona - przemilczała że pomoże jej pozbyć sie również Tycho. - Ach, bo mam jednego w sobie, chyba nie wspomniałam. Pamiątka po ratowaniu Krzesimira. Mówi do mnie często a ja odpowiadam, wiec niech cię nie zdziwią pogłoski żem Malkavianką. Właściwie za taką będę się przedstawiać to i mnie nie zdradź.
- To właściwie dobrze, że ojciec twój jednak nie zjechał. Bo on ni z klanem, ni z rodzicielstwem się nie kryje. Jeśli czegoś się dowiem o gościu z piekła rodem, przyjdę i pomówimy o nagrodach i trofeach. I, Anno, doprawdy… znam tutejszego starszego Nosferatu. Pocałunki nam się nie zdarzyły, ale czasowy sojusz podlany krwią owszem.
-Nie wspominaj jednak Cyriakowi, że wtajemniczyłam cię w śledztwo. To dowód zaufania względem ciebie ale Cyriak mógłby nie zrozumieć. Zachowaj informacje o Baali dla siebie.
Anna dygnęła na pożegnanie. Ostatni rzut oka na Krzesimira. Przygryziona warga.
-Twoja żona zaprosiła mnie do łaźni. Masz pojęcie po co?
- Zapewne chce, żebyś zaszła hospodara z drugiej flanki i nagonila jej w ramiona… czy też coś podobnego. Uważaj. O Gertrudę upomnę się ja i jej ojciec i bracia. A ciebie można porwać niemal bez konsekwencji.
-Czyżby? - Anna przekrzywiła głowę. - I reszta osób w zamku patrzyłaby na to obojętnie?
- Dostaliby ataku ślepoty. Księżna osobiście zawiązałaby ci kokardę w talii, a szeryf na własnych rękach zaniósł Balintowi.
Bożywoj był tego absolutnie pewien.
-Oczywiście, nie stałbym jak ta sierota, ale jeśli wkopiesz się w coś tak głupiego, nie licz na szybką odsiecz i pojedynki w świetle księżyca.
-Mam ze sobą trzech Gangreli i lupina. A księżna nim zawiąże wstążeczkę pierwej straci rękę. Zabawne by były plotki na salonach, nie sądzisz? Jak księżna Pragi straciła kończynę. Nie jestem gołąbkiem, żeby mnie zamykać w klatce i tresować. Ty sam miałeś okazję się przekonać - ostatnie złagodziła uśmiechem. - Może nie będzie tak źle.
- Zmienisz zdanie jak zobaczysz, jaką tunikę uszykowała mi słodka Gryfitka.
Nachylił się i pocałował ją w policzek, po czym odszedł, z rękoma splecionymi na plecach.

*

Jitka napuściła na cerbera na korytarzy Semena. Tenże wrócił i ustalił trzy rzeczy. Po pierwsze, Dmitrij to jego krajan. Po drugie, pilnuje małżonki hospodara. Śmiertelniczki, ale Dmitrij podejrzewa, że ją Stefan planuje przerobić na Diabła. I po trzecie, Dmitrij waruje tu następną noc z kolei o suchym pysku, bo nie wolno mu opuścić stanowiska, a nawet jak hospodar ma wolę pochwalić się żoną, to Dmitrij pilnuje jej pleców, a nie biega za posiłkiem.
Anna przyniosła mu wiec posiłek.
-Z wami, Gangrelami zawsze tak. Niby wszystko proste ale domyślić się musisz sama - Anna kucnęła przy tacy, nalała z dzbana pełen kubek i podała do rąk własnych Dmitrija. - Wiem dobrze, bo mam męża z waszego klanu. Stad tylu Gangreli na naszych pokojach.
Przyjął kubek, a z tym, że powąchał podejrzliwie, nie krył się wcale.
- I któryż to szczęśliwy mąż? Ten w kędziorkach jak afrykańska niewolnica, czy ten co coś ze stopami ma?
-Ani jeden ani drugi. Męża mego tu nie ma - Anna oparła się barkiem o strzeżone drzwi. - Jaki jest hospodar?
- W ostatnich nocach… jasnowłosy i szczupły.
- I czemu odwalasz dla niego robotę której by ghul podołał? Chce cię upokorzyć czy nie docenia?
Wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne… choć z pewnością nie było.
- Za tymi drzwiami chowa swą najcenniejszą perłę. Ghul nie wystarczy, Złodziejko.
-Dobrych złodziei nie zatrzymają drzwi ani strażnik - uśmiechnęła się do niego krnąbrnie. - Masz szczęście, że ja nie kradnę przyszłych diablich żon.
- Tymczasem uwierzę na słowo. A twój małżonek nie pilnuje cię? Czy ową czeredę po temu wyznaczył?
-Mnie nie trzeba pilnować. - Pomyślała jak bardzo łże. Jeśli kogoś mąż winien pilnować, to właśnie jej, Anny. A najpierw surowo ukarać za to czego już się dopuściła. - A żonę hospodara, czemu trzeba? Nie jest zachwycona przyszłym mężem?
- Ona już jest żoną Stefana. I dlatego trzeba jej strzec.
-Przed innymi zalotnikami? Czy przed wolnością jakiej mogłaby pragnąc bardziej niż mężowskiej pochwały?
- Zapytaj hospodara, skoroś ciekawa. Ja jestem od stania pod drzwiami.
-Będę niestety bardzo zajęta a komnaty twego pana nie są mi po drodze. Ale na ciebie wpadnę pewnie nieraz. Jeśli czegoś ci będzie potrzeba, daj mi znać. Tylko nie krzywdź dziewki.
- Tego com jej uczynił - wzruszył ramionami - krzywda bym nie nazwał.
-Zapewne. Ale następnym razem gdy jej nie będziesz krzywdził, niech o to poprosi. Kobieta ma prawo o sobie decydować. - Skinęła Gangrelowi na pożegnanie i zniknęła w komnacie.
- Kobieta. Nie bydło - rzekł do jej znikających za drzwiami pleców.
Anna dotknęła jego umysłu co naprawdę myślał o kobietach. I Clotilde.
Myśl była jasna i prosta. Kobiety są słabsze i jeśli są wartościowe, potrzebują ochrony. Ta co zniknęła za drzwiami tego nie rozumie, ale wcześniej czy później zobaczy, że to prawda.

W pokoju powitała Annę Clotilde, która ustaliła, że markiz Joseph Gaspard de Mortain Pagerie, dla przyjaciół Jules, pochodzi z angielskiej rodziny osiadłej we Francji. Stracił rodzinne włości kilkanaście lat temu i ruszył na wschód, po czym przyłączył się do dworu hospodara. Jest Rzemieślnikiem, ale Clotilde nie ustaliła jakiej profesji. Natomiast wszyscy, którzy mieli z nim kontakt, twierdzili że jest uroczy nadzwyczajnie. Służba twierdzi, że krążą o nim jakieś złe plotki, że porywa ludzi …. Ale to przecież nie może być prawda!

Anna zasiadła do pisania listów. Jeden dla Cyriaka, potwierdzający wista. Dwa z przeprosinami, dla markiza i gryfitki oraz, z propozycją by spotkania przełożyć na noc kolejną. Szeryfowi nie napisała nic.

Asenat 09-02-2018 21:54



Żonka pod kluczem

Kobieta siedzi w fotelu przed otwartym oknem. Naga, bardzo urodziwa i bardzo smutna. Rudowłosa, o białych rzęsach. Nawet dziwna choroba skóry jakoś jej nie szpeci.Co jakiś czas wstaje i… podsłuchuje pod drzwiami.

Anna przegląda jej myśli i baczy na sekrety. To nie jest trudne, jest w końcu tylko człowiekiem.
Obecnie kobieta rozważa, czy poprosić o posiłek już teraz, czy poczekać do świtu. Ale wczoraj jadła w nocy, i przedwczoraj też, i dwa dni temu...
Jutro ma towarzyszyć mężowi i jest zła o to. Będzie ją obnosił jak misterną bransoletę. A ona od dziecka chowała się w klasztorze, umie czytać, pisać, malować i zna się na ziołach.
Przez chwilę duma, jaką suknię założyć, czy taką, żeby widać było plamy łuszczycy, czy taką żeby je ukryć.
Wstaje i idzie podsłuchiwać pod drzwiami. Słyszała, że Dmitrij rozmawiał z jakąś kobietą, ale nie poznała głosu, to był ktoś obcy. Chyba nikt, kogo znał. Ale długo rozmawiali, i jakoś mało opryskliwie… musiała mu się spodobać. Teraz znowu jest cicho. Kimkolwiek ta kobieta była, poszła sobie.
„Nie poszła. Jestem tu cały czas” - zaczęła Anna jak zwykle, czyli mało subtelnie. - „Jestem Anna Złodziejka. Kim ty jestes, poza tym ze żoną wielkiego hospodara?”
“Jesteś Diablicą? “
Dziewczyna odeszła od drzwi, podeszła do okna, by je zamknąć. Chodziła jak ktoś, kto przywykł do poruszania się ze spuszczona głową, skulona i przygarbiona, ale Anna jakoś nie sądziła, że to ze wstydu i zażenowania własną nagością.
„Nie. Należę do innego klanu ale mam ten sam dar co Balint. Mniemam, ze widziałam kiedyś ducha twego męża snującego sie po zamku. Jak wiec ci na imię?”
“On nazywa się Stefan. Stefan Bocskay. Mnie nazywa Helena”.
„Nie pytam jak on cię nazywa ale kim jesteś. Jak nazywała cię matka?”
“Milica. A zakonne imię obrałam Eudoksja. Jedno i drugie teraz nieważne. Jesteś z dworu księżnej? “
„Właściwie nie. Jestem przejazdem, załatwiam tu pewne sprawy. Zobaczymy się zapewne na balu. Dlaczego on trzyma cię pod kluczem?”
“Żeby nikt mnie nie porwał. I żebym nie uciekła“
„A chcesz uciec? Jest ponoć Stefan uosobieniem niewieścich marzeń.”
“Och jest”.
Dziewczyna siada w wyściełanym skórą fotelu i rzuca szybkie spojrzenie na drzwi.
“Jest bardzo piękny, zawsze, choć zmienia oblicza. Wytworny, dostojny i wykształcony. I dobry. Nigdy mnie nie uderzył. Już nigdy od niego nie ucieknę. Byłam młoda i głupia. “
„Wobec tego nie mam cie od czego ratować” - wycedziła Anna. - „Ostatnie pytanie. To diabeł, ma moc zmieniania ciała. Czemu nie uleczy twojej skóry?”
“Ażebym miała motywację do nauki, tak mówi. I nie próbuj mnie porywać. Nie wolno ci. Ja nie chcę. Nie powinnyśmy w ogóle rozmawiać”, zdenerwowana rzucała spojrzenia na drzwi.
„Związał cię krwią?”
-Nie! - Krzyknęła na głos. - Wynoś się!

Drzwi rozwarły się gwałtownie i do komnaty wpadł z hukiem Gangrelski cerber. Wszystkie kąty przepatrzył w jednej chwili, tylko skulona w fotelu Helenę omijał starannie wzrokiem.

Ania jest dalej świadkiem jak Hela kłamie, że krzyczała na wezwanego mocą ptaka. Dmitri ją strofuje, że miała nie używać tej mocy. Dziwnie się popatrzył na zamknięte okno. I poszedl pilnować pod drzwiami.

Niewierny Krzesimir


Gapi się na Pężyrkę. Pężyrka na niego. Jakiś konflikt zdaje się kiełkuje.
- Doprawdy, moja droga, nic ci nie zamierzam odbierać.
- Może i droga ale nie twoja.
Kłócą się o Bożywoja. Pężyrka zazdrosna. Związana po kokardę i zakochana jak nastolatka, ale ona na trzeźwo mocno Bożywoja nienawidzi, więc trudna to miłość, i nawet związana uciekała kilka razy. Annę dręczą wyrzuty sumienia. Pamięta jak armię Bożywoja obie, ona i Pężyrka rozgromiły, a teraz z nim przymilnie gruchają. No ale los jak rzeka, dziwaczne ma zakola.

Wist z Cyriakiem

W karty i kości grano w niedużej sali o posadzce ozdobionej mozaiką z ochronnym pentagramem. Zapełnionych stolików było sporo, przy tym, od którego powstał Cyriak, by ją przywitać, całując w oba policzki jak bliską krewną, siedziało jeszcze dwóch mężczyzn. Jednym był znany jej markiz de Mortain, a drugi przedstawił się jako Nemere Somogy herbu smok.


- Moi drodzy, oczywiście pozwolimy damie pierwszej wybrać partnera? - zapytał retorycznie Cyriak, na co dworzanin i rycerz zgodnie kiwnęli głowami.
-W takim razie markizie? - Anna spojrzała na De Mortaina. - Może choć odrobinę odpokutuję fakt, że odrzuciłam zaproszenie na dzisiejszą kolację. Przyczyną owego jest obecny tu pan Cyriak, z którym łączą mnie zobowiązania i relacje, którym nie sposób odmówić pierwszeństwa.
- Nie po raz pierwszy przegrywam z Nosferatu w bojach o uwagę pięknej niewiasty…
- Och doprawdy - jęknął Cyriak.
- Doprawdy to sama prawda. Panie Somogy, zechce pan rozdać?
I uśmiechnął się do Anny przez całą szerokość stołu. Milczący rycerz Nemere wziął się za tasowanie, rozdał karty i wyłożył atu. Trefl.
Anna zdążyła ułożyć karty w wachlarz przed twarzą, kiedy w jej głowie rozległy się przyjemnie zamszysty głos partnera.
“Cieszę się widząc. Że nieprzyjemna przygoda nie zostawiła trwałych śladów. Jeśli wolno mi być wścibskim… to jakie karty wyrzucił ci spod spodu kupki nasz dzielny rycerz?”
„Sugerujesz panie, że rycerz oszukuje?” - Anna przejrzała swoje karty. Bystrość pozwalała jej na podzielność uwagi i mogła zająć się zarówno grą jak i dyskusją. Podała Julesowi wszystkie karty jakie trzymała na ręce jednocześnie czytając umysły przeciwników bo zapewne myśleli teraz o rozgrywce. Oszukiwanie w kartach przyszło Annie gładko jak okradanie grobów. - Włosy jak widzisz odrosły. Przyodziewek zmieniłam. Jak się miewa Balint i dlaczego nigdzie go nie widać? Myślałam, że będzie go wszędzie pełno i w oczy rzucać się raczy jak paw na zielonym trawniku. Zdaje mi sie, ze wszyscy do Frydlantu przybyli właśnie dla niego. Wchodzić mu w rzyć.”
“Teraz wyjdź z piątki trefl”, zasugerował, wpatrzony w swoje karty. “Co do naszego szlachetnego, namaszczonego świętymi olejami pana Nemere… z taką twarzą kimże może być, jeśli nie oszustem i dworskim uwodzicielem, żyjącym z naiwności starszych dam? Zaiste, nie polecam ci zarzucania na jego rzecz jakichkowiek zobowiązań czy spotkań z Cyriakiem. Ten Nosferatu jest jak skała góry Ararat, do której Noe zakotwiczył swą arkę po długich dniach potopu… podobnie jak Stefan Bocskay. Ale to już wiesz, skoro znasz jego poprzednie imię, prawda?”
Markiz wziął pierwszą lewę.
“ Teraz walet trefl, proszę”.
Anna wyłożyła kartę według jego zaleceń.
„A jak w takim razie zdefiniujesz siebie?”
“Przyznaję bez wstydu, żem się urodził niepoprawnym plotkarzem, a potem kształciłem się sumiennie w tej wdzięcznej dziedzinie przez wszystkie dni mego życia i noce mej śmierci. Czy szeryf wyzwie mnie na pojedynek, gdy poproszę cię do tańca?”
„A nie byłabym warta, gdyby nawet wyzwał?” - rzekła Anna w myślach do markiza a zaraz potem skierowała sie mentalnie ku Cyriakowi. „I co z moja prośbą?”
De Mortain uśmiechnął się pod nosem. Może do swych kart, może do swych myśli, a może w reakcji na to, co powiedziała.
“Zaskoczę cię, pani. Mimo swobodnego prowadzenia się i zamiłowania do plotek gdy przychodzi do niewiast, staram się opierać na czymś więcej niż ulotne pierwsze wrażenie, jakie pozostawia piękne oblicze i wdzięczna postura… i jeszcze bardziej ulotnych słów, którymi damę określają inni.
Cyriak skurczami twarzy próbował dawać Nemeremu jakieś znaki, które rycerz zignorował zupełnie. Swe karty trzymał jakby dzierżył tarczę i wziął kolejną lewę.
“Gdy już znudzimy do reszty naszych partnerów, odprowadzę cię gdzie zechcesz, jak prawdziwemu rycerzowi wobec zaproszonej damy przystoi”, zaszemrał jej w głowie Nosferatu. “Wtedy pomówimy”.
„Niech bedzie” - odparła Nosferatu, markizowi zaś „Rozwieje twoje dylemata. Nie szukam przygód. Mam męża i jestem zołzą. Trwoń energię gdzieś, gdzie ją niewiasty docenią.”
“Zatem uczuciowa afektacja płcią jest w twej ocenie jedyną relacją, jaką mąż może dać niewieście i na odwrót? Odczuwam smutny zawód, powiedz, że to nieprawda. Czego innego spodziewałabym się po damie związanej interesami z Trędowatymi”.
„Chcesz być więc moim przyjacielem? To nie tak, że takowych nie mam albo nie doceniam. Przeciwnie. Doceniam bardzo. Ale przyjaźń wymaga czasu a i pewnie zbieżnych względnie celów. Obawiam się, że nam nie pisane ani jedno ani drugie.” - Anna rozważyła co się dzieje na stole i wyłożyła, zgodnie z kalkulacją następną kartę. - „A co do uczuciowej afektacji, mąż mój jest Gangrelem. Utrefione włosy i smagła twarzyczka nie jest tym, co cenię w innych.”
“Z wścibstwem plotkarza zapytam, czy zatem swemu ghulowi utrefione loki czochszesz i liczko węglem murasz, nim do żyły go dopuścisz?”. Markiz uniósł spojrzenie znad kart. Jego uśmiech byłby niewinny, gdyby nie nagle wysunięte drapieżnie kły.
Tymczasem milczący i skupiony na grze Nemere zszedł z koloru, wyłożył pik i zainkasował punkty karne, które skrzętnie zanotował na skrawku pergaminu. Pismo to ładne i równe stawiał jak żołnierze stojący w kohorcie. Pismo kogoś, kto się w kaligrafii kształcił.
- Skoro jesteśmy tu, w stolicy husytyzmu - zagaił nagle i bez wstępów, głos miał głęboki, wyważony i przyjemny - zali będzie obrazą, jeśli zapytam, co pani o protestanckich ruchach sądzi? Zwłaszcza teraz, gdy Imperium Osmańskie zdaje się na najlepszej drodze do rozgromienia Ak Kojunlu, i jeśli ich pokona, zwróci oczy na nas, rozdartych podziałami?
- Ja jestem stworzeniem miłującym pokój - odparł de Mortain, choć nie jego pytano.
- Wiem. Broń nosicie po to, by pas zgrabnie na pośladkach spoczywał, markizie. I do pojedynków na ulicach. Lecz to damy pytałem o osąd.
- Powściągnijmy próżne złośliwości - zaapelował Cyriak. - Przynajmniej na czas pobytu w Frydlancie.
- Ależ, czemuż powściągać. - markiz uśmiechnął się kpiąco. - Szlachetna Drahomira z tego co wiem hojnie nie zabroniła pojedynków.
- Brak zakazu nie oznacza zaproszenia - zwrócił mu sucho uwagę Nosferatu.
-Uważam, że protestanci mają wiele racji - wyraziła swój osąd Anna i położyła kartę przygryzając wargę w zamyśleniu. - Wiara winna być dla ludzi a nie możnych.
Do markiza dodała:”Masz panie nieaktualne informacje, co zadziwia biorąc pod uwagę twoje plotkarskie zamiłowania. To nie mój ghul.”
“Czyjże więc, powiedz, bo oka nie zmrużę i włosy jutro krzywo utrefię, przez co niechybnie będę mógł stanąć w szranki z twym Gangrelem”, jęknął markiz przesadnie i egzaltowanie w głębi jej umysłu. Nemere zapatrzył się w swoje karty.
- Sądzicie, pani Anno, iże ruch Husa wyrósł z ludu? - zapytał Nemere, zdaje się lekko zdziwiony.
-Uważam, że przybliża Boga zwykłemu człowiekowi - odparła Anna dość beznamiętnie. - I ogranicza władzę kleru, a ten w większości to złodz… - ugryzła się w język. - Powiedzmy, że posiada więcej niż jest w stanie przejeść. Celibat to jedna z dróg aby te dobra utrzymać w kupie, a przecież w Biblii nic na ten temat nie ma. A biblia powinna być wyrocznią, nie ludzie na ambonach.
Właściwie powtarzała argumenty Oldrzycha. To była w końcu jego wojna, choć Anna wolała tego faktu nie wywlekać na wierzch, ponoć sytuacja jeszcze nie ostygła i mogliby oddać jej Gangreli władzom za przeszłe uczynki. Właściwie sie z Oldrzychem zgadzała choć została przy wierze katolickiej z nie do końca sobie jasnych powodów.
„Zobaczysz na dniach” - odwzajemniła uśmiech markiza. - „Jego raczej do tańca nie proś, bo ma silniejszego niż ja protektora.”
“Ja również mam patrona”, odparł rozbawiony markiz.
Anna uruchomiła swe zdolności i rozejrzała się po zebranych badając ich aury. Szczególnie wypatrywała oznak bezwzględnej i brutalnej natury, bo taką w jej opinii musiał posiadać Baali.
W aurze rycerza Nemere dominowała jasna zieleń oznaczająca nieufność, pokryta jednak plamami o nieco ciemniejszej barwie i jakby falująca. Jasna zieleń u Cyriaka zlewała się pasmami ze złotą barwą charakteryzującą ludzi uduchowionych i różową, właściwą tym, którym nieobce było współczucie. W aurze de Mortaina po fioletowych pasmach, w których poznawała oznakę podniecenia, pokryte były jak siecią spękań czarnymi żyłkami.
Rycerz Somogy odchrząknął ze zmieszaniem, które musiało być prawdziwe, wszak widziała je w jego aurze.
- Być może nie powinienem poruszać tematów religijnych… nie ma wszak nic bardziej osobistego a jednocześnie nudnego na towarzyskim spotkaniu. Wybaczenia proszę, pani Anno. Zatem może markiz de Mortain opowie nam jakowąś… plotkę?
Ostatnie słowo wypluł, jakby źle smakowało. Ale Francuz dwa razy prosić się nie dał.
- Cóóóóż… nawiązując do twych zainteresowań Imperium Osmańskim, gościmy pod tym dachem i Turka. Przyjechał godzinę temu. Czy to Turek, czy tylko udaje… a jeśli to Assamita, to przez kogo najęty. I na kogo…?
Markiz zawiesił efektownie głos, rad nadzwyczajnie z wrażenia, które zrobił.
-Cały tłum się zjechał, jak widzę. Wiadomo coś o owym Turku? I czy ktoś jest w stanie wymienić wszystkich Kainitów biorących udział w balu? - Anna pomyślała, że nie ułatwi jej to zadania zleconego przez Nosferatu. Ani zajęcia się Tycho.
„Jak widzę Balint jest dość postępowy w kwestiach żywieniowych. Czy nie wie o twoich diableryckich grzeszkach?” - posłała myśl do de Mortaina.
“Jak widzę, jednak nie mam do czynienia z damą. To nieuprzejme zaglądać innym w miejsca, które w towarzystwie noszą przystojnie przysłonięte”, przyganił jej bez złości.
- Cóóóóż… zamyślił się Cyriak w odpowiedzi na jej pytanie. - Sądzę, iż szeryf dysponuje listą.
- A wy nie? - wyszczerzył się Mortain.
- Wyłącznie tych znaczących.
- Rozumiem, że moje przybycie było niespodzianką!
-Dla mnie, owszem, jeśli poprawi to panu humor. - Anna posłała Mortainowi czarujący uśmiech i rzuciła kartę na stół. Towarzyska rozmowa nie ukróciła jej zapędów by w karty przy okazji wygrać. - Właściwie nie uzgodniliśmy wygranej. Jaka będzie nagroda?
„Niestety muszę” - odparła równie lekko markizowi. -„Szeryf nakazał mi sprawdzać gości od strony mentalnej. Z fizyczną poradzi sobie sam. Odpowiada w końcu za kwestie bezpieczeństwa. Ale niech się pan nie obawia. Nie sadze by pana zaszłości miały związek z tu i teraz a i nie lubię wspominać o sprawach na które nie mam pełnego wejrzenia. Przemilczę to, w ramach przyszłej przyjaźni.”
“Piękna i łaskawa, cóż za rzadkie złożenie”.
- Nagroda, hmmmmm… może każdy z przegranych odpowie prawdę na jedno pytanie wygranych? - zaproponował Cyriak.
- Musimy wygrać, pani Anno. Ten Nosferatu chce zniszczyć moją reputację - westchnął markiz.
-Akceptuję taką wygraną - zgodziła się Anna. - Jedno pytanie. A by umilić mi myślenie, może drogi pan Nemere opowie jak trafił pod skrzydła Stefana Botskay? Jak widzę ma on wokół siebie wielką świtę, każdorazowo urodziwą i zapewne nie mniej użyteczną.
- Nie należę do świty hospodara - objaśnił rycerz. - Trafiłem na jego dwór w poszukiwaniu sojuszy przeciwko Turkom. Odmówił, lecz zaoferował wspólną podróż. Tuszę, że tutaj znajdę chętnych, by zbrojnie i podstępem stanąć przeciw Osmanom.
“Trzeba mieć jakieś hobby w życiu”, westchnął nostalgicznie markiz w głowie Anny. “A po śmierci tym bardziej. Jakie jest twoje? Mąż?”
-Czyli uważa pan Turków za realne zagrożenie, które wymaga zbrojnej mobilizacji? - pociągnęła temat Anna. - To jedynie przypuszczenia czy ma pan dowody na taki stan rzeczy?
„Małżeństwo to nie hobby, drogi markizie” - nawet ją tym rozbawił wiec prawie sie zasmiala mówiąc o potencjalnej osmańskiej inwazji. - „Skoro tak mówisz, zapewneś nie był żonaty. Mam różne zajęcia, którym się z pasją oddaję, a większość z nich sprowadza się do ksiąg. Na jakie zaś przyjemności ty chętnie trwonisz czas?”
“Na plotki. Niewiasty. I rzeźbiarstwo. W tej kolejności dokładnie. Nieprawdaż, że dobrze się urządziłem na dworze hospodara?”
- Trupy pod Warną ledwo ostygły - rzekł Nemere.
- To było ponad trzydzieści lat temu - przypomniał Cyriak. - Ostygły i rozpadły się w proch.
- Za wyjątkiem głowy polskiego króla, którą sułtan trzyma w garncu miodu - zaznaczył rycerz.
- Więc zemsta, jak uroczo! - zachwycił się markiz. - Już się bałem, że wy tak ze szlachetności…
- Z rozsądku - odparł sucho Nemere - Na razie jesteśmy bezpieczni, bo Turcy z innym wrogiem walczą. Ale bliscy są zwycięstwa. Jak zdaje się i pani, pani Anno.
-Proszę mi rzec - drążyła temat Kapadocjanka - z czyjego właściwie ramienia tu, panie przybywasz? Polskiego króla? Bo musisz szukać sojuszników dla kogoś, kto reprezentuje już jakowąś wymierną siłę. I kto widzi w Turkach zagrożenie bezpośrednie dla swoich granic.
- Mam zaszczyt być posłem i reprezentantem rodów Ventrue, których ziemie znajdują się we wschodniej i południowej Europie, i sprzymierzonych z nimi Lasombra rzymskich - odparł z dumą rycerz.
„Plotki, niewiasty, rzeźbiarstwo… Mam bardzo złe skojarzenia z ową kompozycją i boję się, że bliskie mogą być prawdy. Plotki zbierasz, boś uchem i okiem Balinta, znaczy szpiegiem. Niewiasty, bo je upatrujesz do kolekcji hospodara a nawet porywasz, jak mówią plotki, bo że je trzyma wbrew woli widzę ilekroć wychodzę z mych komnat. Rzeźbiarstwo… Przez diablerię lub naukę poznałeś sztukę diabłów i przekuwasz ją na rzemieślniczą miłość do sztuki, nawet jeśli tworzywo ma w sobie więcej życia niż te, w którym zwykle się rzeźbi.”
“Gdybym przez czyn niegodny poznał tajemną sztukę Diabłów, nie byłbym dworzaninem hospodara, a jedną ósmą jego bojowej półumarłej machiny”, odparł markiz z rozbawieniem, acz jego aura zdradzała pewne zmieszanie.
„Kto mówi, ze nie jestes? Lub chociaż jednym i drugim naraz. Poznać podstawy ich sztuki to jedno, opanować po mistrzowsku rzecz całkiem odmienna. Wymaga pewnie czasu i pokory.”
-W takim razie, panie Nemere jestem pewna, że tutejsi szlachcice potraktują twe słowa poważnie. Jaką wymówkę podał pan Botskay? Jego nie martwią zagrożenia ze wschodu?
“Fakt się liczy, nie głębia poznania”, objaśnił de Mortain.
-Obawiam się, iż uznał mnie za panikarza - Nemere skrzywił się lekko i skupił na liczeniu punktów po ukończeniu partii. - Cóż, pani Anno. Czekam na pytanie.
„Czyli jest pan? Jedną ósmą bojowej machiny Balinta? Kto jest wiec pozostałymi siedmioma ósmymi?” - Anna spojrzała w oczy Mortaina ale zaraz przeniosła uwagę na Nemere. Przyjrzała mu się z uwagą, przygryzła wargę i zmrużyła oczy niby zastanawiając się nad pytaniem.
-Dlaczego naprawdę nienawidzi pan Turków, panie Nemere? Ruszył pan sam zbierając sojuszników z ościennych królestw, zdeterminowany w swojej misji. Takie podszyte są zwykle prywatnymi pobudkami. Gdybyśmy nadal grali, obstawiałabym, że chodzi o zemstę.
“Tajemnice mają to do siebie, że bardziej pociągają nieodkryte”, odparł Mortain i ostentacyjnie opuścił wzrok na gors jej sukni, zasznurowany pod szyję.
- Prędzej odpowiedzi, niż zemsta - odpowiedział po chwili rycerz. - A te gdy idzie o nasz rodzaj częstokroć z krwią płyną. Matka moja posłem była do Stambułu, do tamtejszych Spokrewnionych. Choć szła pod białą flagą, zabito ją i wszystkich, którzy jej towarzyszyli. W tym i brata mego.
-W tym przypadku odpowiedzi od zemsty dzielić może bardzo cienka granica - zauważyła Anna skubiąc białą dłonią guziczki sukni jakby chciała zakryć podkreślone przez materiał krągłości. - Ale teraz przynajmniej pana rozumiem, panie Nemere. A skoro Turcy usiekli posłów pokojowych to i psy to bez czci i wiary i dobrze, że są tacy ludzie jak pan, co baczenie mają na ich ruchy. Będę się modlić za powodzenie pańskiej misji.
„Nie jestem żadną tajemnicą, markizie.” - w jej myśli wdarło się nikłe zakłopotanie. Prawda była taka, że nie chciała wydawać się atrakcyjna ani dla De Mortaina, a przez niego dla Balinta. Miała ważne sprawy, niecierpiące zwłoki i dorzucenie do diablego haremu zburzyło by wszystkie jej plany, nie mówiąc o zawodzie jaki czuła na myśl, że nie dotrze na czas do Oldrzycha. - „Jestem prostą nisko urodzoną niewiastą, która obcuje z Gangrelami i wcale sobie tego nie krzywdzi, czas zaś spędza pośród ksiąg i badań. Jedna noc w moim towarzystwie i wył by pan z nudy.”
“Wszak wszyscy wiemy, że czytanie ksiąg i prowadzenie badań jest właśnie tym, co robią proste niewiasty. I jakże to wszystko nudne i nużące, aż dziw, że ludzie ciągle to robią. Toż to prawie jak ze spółkowaniem…”
-Szlachetny panie Cyriaku - zwróciła się zaraz do Nosferatu. - Korzystając, że jestem tu jedyną niewiasta pozwolę zawlaszczyc sobie pytanie i do pana. Proszę mi rzec szczerze - w jej dłoniach błysnął szkaplerz dobyty z kieszeni, gdzie zresztą zaraz zniknął. - Czy uda się panu pomóc w moim problemie? Czy jest pan władny czy to sprawa beznadziejna?
Cyriak splótł pokryte naroślami dłonie.
- Istnieją legendy w mym klanie, przekazywane z ust do ust. Jest powiedziane, że pierwszy Nosferatu wiele lat poszukiwał lekarstwa na swój - przeciągnął palcami po twarzy - problem. Jak wiesz, czego jestem tu dowodem, nie znalazł. Czy jednak odniósł porażkę, czy sprawa to beznadziejna?
Odchylił się i przymknął pomału spuchnięte powieki. Gdy je uniósł, przy stole siedziało dwóch rycerzy Nemere, bliźniaczo urodziwych.
- A sztuką jest, by nie uwięzić się z własnej woli w znalezionym sposobie, by nie dać mu się spętać. To wymaga hartu ducha. I przyznania przed samym sobą - że są rzeczy większe ode mnie, z którymi wygrać nie sposób, choć walczyć należy bez ustanku.
Przesunął dłonią przed twarzą w geście predistigatora i wrócił do własnej szpetnej fizyczności.
-Czyli nie ma - Anna złapała się krawędzi stołu jakby coś uderzyło jej do głowy. Zaraz zakryła strach delikatnym uśmiechem. - Niemniej dziękuje za krzepiącą mowę. Jeszcze jedno rozdanie?
Rycerz Nemere odmówił grzecznie, wymawiając się umówionym spotkaniem, pożegnał się ze wszystkimi, Annę całując dwornie w dłoń i zapewniając, że w innej sytuacji z radością dotrzyma jej towarzystwa. Po czym odszedł, lecz markiz nie wybierał się jego śladem. Karty zgarnął i tasował je z lekkim uśmiechem.
-Będziemy nie do pary - Anna zerknęła znacząco na Cyriaka. - Moze wiec podarujmy sobie drugą partię albo chociaż przełóżmy ją na jutro? Obiecuję, że znajdę nam czwartą osobę do rozgrywki. A tymczasem może odprowadzę pana, Cyriaku?
- Czuję się opuszczony już w tej chwili - poskarżył się markiz i nachylił się do Aninej dłoni. Może to cień, jaki rzuciła jego głowa, ale zdało się jej, że oczko pierścienia pociemniało. - I czekam na kolejne spotkanie.
Gdy odszedł, Cyriak podniósł się od stolika i wysunął ramię.
- Jeśli ci nie wstyd paradować pod rękę z Trędowatym.
-To będzie najwyższa przyjemność - zapewniła Anna obejmując ramię Nosferatu. - Lizawieta mówiła ci, że pracowałam dla Aureliusa, choć słowo praca nie oddaje w pełni naszej relacji. Pokładał we mnie nadzieje, a ja go zawiodłam. Po dziś dzień nie mogę tego odżałować. Widziałam w nim swego mentora, szanuje go ponad miarę. Ale potem on musiał mnie ukarać i odrzucić i właściwie to rozumiem, nie pozostawiłam mu wyboru. Mimo to ciągle nieprzerwanie za nim tęsknię, bardziej niż własnym ojcem, zabawne, prawda? Nie wiesz moze co u niego? Aureliusa, nie Mikołaja.
- Spodziewaliśmy się go we Frydlancie… nie wiem, co mogło go zatrzymać - Nosferatu uśmiechał się, ale ton głosu zdradzał niepokój. - Co do jego postawy, musisz go zrozumieć. W Lizawiecie pokładał wielkie nadzieje, a ona wybrała ścieżkę inną niż jej przeznaczył. Pozwolił jej na to, choć przyszło mu to z trudem. Osobiście uważam, że jest to jakowąś miarą zdolności do prawdziwego miłowania. I w twym przypadku, jak słyszałem, spotkał go podobny zawód.
Anna przez chwile wygladała jakby miała się rozpłakać.
-Mam nadzieje, ze nic mu nie jest i będzie mi dane spotkać go w Frydlandzie. Co zaś się tyczy naszych spraw… Nie zapoznałam jeszcze wszystkich ale markiz Mortain jest moim pierwszym kandydatem. Jest bezwzględny, tak sądzę. Udaje dworaka. Dopuścił się diablerii a to już go jakoś kwalifikuje. Mysle ze wynajduje piękne niewiasty dla Balinta i je porywa wbrew ich woli. Chodzą słuchy, że ludzie znikają a on im w tym pomaga. A najświeższa żona diabła siedzi zamknięta w wieży i… niby rada jest, że jest zamężna ale nie do końca. Najpewniej zghulona. I pilnowana bez przerwy przez Gangrela imieniem Dimitrij.
- Zarówno markiz, jak i pan Nemere są przez nas podejrzani. De Mortain jest tak niemoralny jak się ci wydaje… rodzinnej posiadłości, uwierz mi, nie stracił przez niewinność. Długie lata siał postrach w okolicy, nie cofał się przed okrucieństwami i wyuzdaniem, którego opisami nie będę cię obciążał. Czy to czyni z niego sługę piekielnego? Niby nie… można być złym i nie kłaniać się demonom. Ale takie postępowanie znacznie skraca drogę do takowych paktów. Zaś nasz dzielny rycerz… tak jego wspaniała opłakiwana matka, jak i brat takie pakty zawarli. Dowody znaleźliśmy już po ich śmierci, niemniej były one niezbite.
-Może on więc być Baali, ale intuicja podpowiada mi, że to nie jego szukamy. Po pierwsze, potrzebna mi lista gości i tę spróbuję wyłudzić dziś od szeryfa, potem analizować będę każdego z osobna. Po wtóre, chciałabym wiedzieć, skąd ta pewność, że Baali zjawi się tutaj? Czy to pewna informacja? - Anna przez cały czas szeptała pochylona do ucha Cyriaka.
- To pewne, wiadomość pochodziła od mojego zaufanego ghula. Niestety, była niepełna. Musiał zostać nakryty podczas jej pisania i posłać ptaka z nieukończonym listem. Mój sługa zniknął bez śladu i obawiam się, że przypłacił życiem za zdobyte informacje, których przekazać mi nie zdążył.
Annie przyszło przyjąć to za pewnik.
-Jeszcze jedno. Trzeba nam uważać z wszelkimi rozmowami. Gdym się kręciła po zamku, szukając odpowiedniego miejsca na… sam wiesz co, natknęłam się na ducha. Myślę, że widziałam Stefana Botskay i że dysponuje on moimi zdolnościami chodzenia bez ciała. Jest złodziejem, jak ja. I moze juz wie o polowaniu na Baali.
- Niechże go - skrzywił się Cyriak. - To nieprzyzwoite być utalentowanym. Jeśli zaś chodzi o twój problem… w każdym większym mieście znajdziesz miejsca, gdzie będziesz bezpieczna przed niepożądanymi wpływami. Otrzymasz listę… co nie oznacza, że nie spróbujemy wygnać tego na dobre. Może to jednak oznaczać dla ciebie… ruinę duszy. Charakteru. Zastanów się, czy jesteś na to gotowa.
Anna ścisnęła usta w wąską kreskę.
-Chyba nie mam wyjścia, prawda? Miałam wizje, ze to zabije mojego męża. Nigdy do tego nie dopuszczę. Choć… zastanawiam się czy natenczas nie oddać ci szkaplerza. Mój pasażer mógłby może wyczuć osobę, która jest w pakcie z innym demonem? Niechże się moja słabość do czegoś przyda.
- Odradzam ci zawierania takich porozumień. Nigdy nie są za darmo.
-Nic nie zamierzam podpisywać ni dawać słowa. Raczej wyciągnąć od niego co sie da. On… dużo mówi. - Opuściła oczy jakby zawstydzona tym faktem. - Szczerze mówiąc to troche sie tez obawiam o swoją osobę. Ponoć Botskay jest kolekcjonerem. Niewiast. Zainteresowanie markiza De Mortain zmusza mnie do ostrożności i podejrzeń. On spełnia zachcianki diabła. Co jeśli się jedną stanę? Skończę jak ta nieszczęśniczki w wieży? Bożywoj Skrzynski twierdzi, że księżna przymknie na to oko byle zadowolić Botskay.
- Jest to coś, czego należy spodziewać się po drogiej Drahomirze - Cyriak uśmiechnął się półgębkiem. - Tym bardziej że zdaje się nic was dotąd nie łączy. Cóż, źle się czuję z taką radą, ale… znajdź protektora. Możnego i wpływowego. Najlepiej ze świecznika, by był dobrze widoczny. Jesteś dość sprytna, by kogoś zwieść na pokuszenie, a to wszak nie musi być na zawsze.
Annie niezbyt podobał się ten przymus ale pokiwała głowa na znak, ze radę akceptuje.
-A co z Tremerem? Przyjął moją ofertę i przystanie na wymianę?
Cyriak kiwnął głową i uśmiechnął się, zadowolony z ustaleń.
- Jutro, godzinę po północy. Przy wejściu do sali karcianej widziałaś na pewno małe drzwiczki za kolumną. Tam będzie czekał. To tylko pierwsze spotkanie, przystałem więc na czas i miejsce, które podał.
-Może lepiej zrobić to od razu jutro, na balu będzie nieziemski tłok - rozważała na głos Anna. - Będę chciała włączyć w sprawę Matoza, czy by mógł przykryć nas płaszczem niewidzialności i odseparować od ciekawskich oczu. Znalazłam ukryty pokój ale będziemy musieli tam dojść.
- To uprzejme, że mi o tym zamiarze mówisz, lecz naprawdę nie potrzebujesz mojego przyzwolenia.
-Mimo wszystko odniosłam wrażenie, że wszystkie Nosferatu są niejako tobie podległe więc wolę uprzedzić. Na dziś to chyba wszystko o czym chciałam pomówić. Gdy dowiem się czegoś więcej odwiedzę cię znowu. Lub tez jutro zobaczymy się przy kartach.

Asenat 09-02-2018 21:54



U szeryfa

Ania się dowiedziała od napotkanej służby i ludzkich strażników, że Sokol jest w swoich komnatach w zachodnim skrzydle, i że sie odbyła jakaś chryja.
Gdy dochodzi pod wskazane drzwi, słyszy jak szeryf krzyczy na kogoś, żeby nie był dzieckiem i wreszcie TO zrobił. Czymkolwiek jest TO, bo nie wiadomo. Na posadzce przy progu do komnaty jest kapka krzepnącej krwi. Stoi jeden zbrojny, krzywiący się pod przyłbicą na każdy Sokolowy ryk.
Delikwent przed drzwiami jest ghulem szeryfa i cierpi duchowe męki natury empatycznej, bo wie, że tamten krzyczy i ciska się z wściekłością przede wszystkim dlatego, że go fizycznie boli.
A szeryf drze się za zamkniętymi drzwiami, do kogoś kto tam z nim jest w środku.
Jak Anna chwilę postała, to usłyszała cichutkie tłumaczenie, że “haczy o żebro”, zagłuszone trzaskiem łamanego mebla i kolejnym rykiem
Anna posłała ghulowi tylko zimne spojrzenie „wpuść mnie” i wepchała się do gabinetu.
Sokol siedział, a właściwie półleżał na krześle obok szczątków stołu. Jego zielony kaftan zbroczyła krew. Jak Anna oceniła fachowych okiem, spomiędzy drugiego a trzeciego żebra sterczało ułamane drzewce jakiejś broni, przy którym pod rzucającym gromy z oczu szeryfem majdrował szczupły mężczyzna w czarnym odzieniu. Na widok wchodzącej Anny Sokol odepchnął go i ryknął, że zakazał wpuszczać.
- Jej nie… - zaczął ghul przez próg, ale coś musiał dojrzeć w twarzy pana, bo zamilkł i zamknął drzwi.
A Sokol złapał za drzewce i szarpnął. Wychodzący grot rozdarł szerzej kaftan, a Anna zobaczyła, jak żebra wybrzuszają się i lada moment pękną.
-Nie piekl sie tak, Erneście. Usiądź bo wszystko pogorszysz i się nie ruszaj. - Anna zsunęła z dłoni rękawiczki i wskazała Sokolowi krzesło. - Masz szczęście, znam sie na medycynie. I nie jestem taka miękka jak twoi strażnicy. Poradzę sobie z tym. - Z cholewki dobyła nożyk aby koszulę z szeryfa zdjąć możliwie bezboleśnie i mieć widok na ranę. - Jak to się stało?
- Wynoś się - warknął do sługi.
Zaś Anna szybko odkryła, że haczący o żebra grot jest mniejszym problemem niż wizgający się przy dotyku Zelota, który jej utrudniał każdy ruch.
- Przeklęci Turcy i hajducy Diabła! - krzyknął. - Zaraza na wszystkich, jedni drugich warci!
Anna nie bardzo wiedząc jak szeryfa uspokoić wybrała drogę podstępną i raczej niespodziewaną i znienacka go pocałowała.
-Spokojnie. Weź Kilka głębszych oddechów. Nie są nam konieczne ale czasem pomagają się zdystansować. Opowiedz po kolej co zaszło.
Posadziła go zdecydowanie na krześle i przyklęknęła obok na podłodze i zabrała się do roboty.
-Wyjmę na trzy. Raaaz - pociągnęła grot.
Z ust szeryfa wyrwał się zduszony jęk. Grot wyszedł, a krew buchająca z rany zbryzgała Anina twarz i szyję. Sokol odetchnął, tym razem z ulgi, dłonią dziurę między żebrami przysłonił i sięgnął po potarganą koszulę.
-Wybacz - mruknął i za wycieranie się wziął Anny policzka. Ale ona cofnęła jego dłoń. Chwilę przyglądała się ranie by się upewnić, że zaleczy się sama i nie jest to nic poważnego. Widok jednak hipnotyzował i nim się Anna obejrzała oblizywała chłodne krople z miejsc gdzie sięgał czubek jej języka. W końcu zbliżyła twarz do odsłoniętego brzucha Sokola, z ust wychynęły kły.
-Mówiłeś o Turkach i hajdukach - przypomniała mu.
- Do diabła z jednymi i drugimi - szepnął, wplótł palce w jej włosy pod węzłem warkocza. Drugą dłonią sięgnął po jej rękę, nadgarstek przywiódł do nozdrzy i odetchnął głęboko.
Anna uznała to za ciche przyzwolenie by sobie rozporządzać jego ciałem a musiała przyznać, że jest ono gibkie i silne nie mniej niż Oldrzycha. Wodziła opuszkami palców po krzywiznach i supłach mięśni by wreszcie wkłuć się ząbkami w dogodne miejsce w zagłębieniu obojczyka. Oczy przy tym wzniosła na twarz Sokola by dojrzeć malujące się na niej emocje a i zajrzała do głowy by wyłuskać z natłoku myśli prawdziwe intencje i zamiary względem niej samej. Trafiła na podobne spojrzenie we własnej twarzy utkwione badawczo, i ostatnią myśl, nie do końca trzeźwą, ale drążącą aż do trzewi jak grot spisy. Że niewiasta tu patrzy z obawą, czy go zadowala, a on jak ten chochoł ostatni słomiany. Że nie powinien jej pozwolić, póki jeszcze mógł.
Teraz ani nie chciał, ani nie mógł. Im dłużej patrzy, tym się bardziej mota w pajęczej siatce żył na bladej, porcelanowej skórze Anny. Wgryza się w kruchy nadgarstek, a pod Anną uginają się nogi. Miażdży ją i porywa czerwony maelstorm, wir własnej i ukradzionej przyjemności. Próbuje jeszcze szukać jakiejś konkretnej myśli w tej kipieli, ale nic tam nie ma. Cokolwiek było, zatonęło ze szczętem w toni pożądliwości i zaspokajania. I Annę przygłusza i zatyka, a gdy wróciła jej świadomość, leżała na drewnianej podłodze, Sokol zwinięty jak kot spoczywał obok i gładził ją po skroni jednym palcem.
Myślał o tym, że całe długie życie i nieżycie nie widział istoty tak doskonałej.
I że pewnie szuka w nim tego, co straciła wraz z gangrelskim małżonkiem. Powinien jej powiedzieć, że lepiej, by szukała gdzie indziej. Tyle że teraz wyglądała tak wdzięcznie i ufnie.
Powie jej na pewno, ale powie jej jutro.
Anna przez chwilę jest szczęśliwa. Nie myśli o Oldrzychu ani powinnościach, bedzie myślała później ale narazie przytula się do Sokołowej piersi, splata palce z jego palcami.
-Miałeś mi rzec jak to się stało - dotyka miejsca pomiędzy żebrami gdzie do niedawna tkwił grot. - Jesteś szeryfem. Nikt nie ma prawa podnosić ręki na szeryfa w jego własnej domenie.
- Nic godnego uwagi - przesunął jej rękę z żeber na okolice serca. - Hajducy siedmiogrodzcy zaatakowali obstawę paszy Hamzy. Bitka jak bitka, poszło o byle co, rozdzieliłem bydło, jeden z diablich sług dźgnął mnie spisą. Ale konsekwencje będą grube. Turek ma berat od samego sułtana, psia jego sułtańska mać. A hajducy nie pisną bez pozwolenia hospodara.
-Czyli można z tego mniemać, że Botsky i Hamza są w opozycji? - Anna wsparła się na łokciu i przyglądała zielonym oczom. - I kim jest Turek? Plotki słyszałam, że to Assamita.
- Można. Można i mniemać, że Diabeł czuje się nadzwyczaj pewnie, prawie jak u siebie - skrzywił się. - A jeśli pasza jest Assamitą, to morduje znienacka, ładując się na łyżkę katapulty i pozwalając wystrzelić na szeregi wroga. Inaczej nie porusza się dość szybko, by dopaść choćby dziecko. Widziałaś kiedyś wieloryba?
-Jeno na kartach ksiąg. Nie podróżowałam zbyt wiele. Rozumiem, że gabaryty ma podobne waleniowi?
- I wdzięk i bezradność takowego, wywalonego na brzeg. Ma ze sobą jeszcze jednego wampierza… agę jakiegoś tam. Nie dosłyszałem dobrze. Ten może i Assamita.
-Kto prócz Turka i hospodara jeszcze mocno znaczący z przejezdnych? Zdaje mi się, że się na ten bal połowa kainickiej Europy zjeżdża. I nie wiem tylko po co ja tu. Pokłon księżnej mogłabym złożyć i bez świadków. - Anna słucha ale jednocześnie czyta Sokola myśli aby wiedzieć co przed nią ukrywa, bo sądzi że coś na pewno.
- Mamy familię Skrzyńskich - skrzywił się, tak zewnętrznie, jak i w duchu. - Sąsiednie Pradze domeny pozostają pod władzą Gangreli, a sama wiesz, jacy są… nie spodziewam się ich, choć zaproszenia dostali - pogładził leniwie jej dłoń i przysunął bliżej oczu, by obejrzeć paznokcie i palce. - Mamy jeszcze jednego sąsiada, książątko patrycjuszowskie. Gerhard Czarny. Przyjechał, ale czy on znaczny? Prędzej by chciał niż jest w istocie - w rozbawieniu szeryfa nie było nic z pogardy czy wrogości. Niebawem powinna dojechać Kasjopea z Lasombra, utknęła za Pragą u jakiegoś znajomka z klanu, co klasztor prowadzi. Ona jest znaczna… na dworze królewskim. - aura zdradzała niepokój, być może płynący z niewiedzy. - Jakby nie patrzeć, głowy dwóch z praskich zborów tremerskich to usytuowane persony, tak w klanie, jak i szerzej patrząc - . Tu już niechęć i gniew jawne były i ewidentne. - Jest i rycerz Somogy. On może i nie wygląda, ale co drugi wysoko postawiony Patrycjusz w Europie ucha przychyla, gdy zaczyna mówić. Ot, skromna i unikająca zbytku i poklasku natura. - Anna odniosła wrażenie, że to w ustach szeryfa był komplement.
Anna przekręciła się na brzuch, dłonie ułożyła na piersi szeryfa i przygryzła wargę nie wiedząc czy rzec wprost.
-Mówią, że hospodar kolekcjonuje niewiasty. Jego markiz… poświęca mi nadmiar uwagi. Niektórzy mówią, że gdyby mnie chciał wziąć, jak tą nieszczęśniczkę co w wieży tkwi, to księżna mi kokardę pod szyją wywiąże… a ty przez plecy przerzucisz i zaniesiesz do jego karocy.
Stężał cały jak żona Lota w słup soli obrócona i zamilkł na długo, wargi gryząc.
-Czyli to prawda - wyszeptała i przeturlała się na plecy na podłogę obok, tak by ich ciała już się nie stykały. - Po to tu jestem, tak? Drahomira chce mu mnie dać w bonusie? Czy mam mu tylko uprzyjemnić wizytę jak ustrojony kokardkami salonowy piesek?
Wyciągał do niej ręce, ale wstrzymał się w pół ruchu. Podniósł się wolno, by drzwi otworzyć i rzucić strażnikowi, by nikogo nie puszczał. Rygiel zasunął i wrócił. Przez chwilę chyba chciał przysiąść obok Anny, ale ostatecznie zapadł się w krzesło za biurkiem i martwo wpatrzył w ścianę.
Anna również przeniosła się na krzesło. Raz po raz zerkała w okno a tak naprawdę to w głowę szeryfa.
-Pozwolisz na to? Nawet teraz? - Nie było w jej głosie pretensji, raczej smutek przyprószony rozczarowaniem. Bo i miała Sokola od początku za męża szlachetnego a ostatnie słowa tym wyobrażeniom zaprzeczały.
-Cyriak mi radzi bym znalazła protektora. Mam się przymilać do wieloryba?
Nawet na nią nie spojrzał. Zamrugał tylko intensywnie.
- Jutro godzinę po zmroku - zaczął oficjalnym, sztywnym tonem, jaki pamiętała z pierwszego spotkania - w ogrodzie zimowym spotkasz się z księżną. Nie spóźnij się.
Zamilkł i już się zastanawiała, czy to aby nie koniec przekazu, kiedy znów się odezwał.
- Jak dobrze kłamiesz?
-To zależy czy ona potrafi czytać w myślach. Umie?
- Nie. Nie ma też nikogo, kto potrafi.
Ponura satysfakcja przemknęła przez myśli szeryfa jak cień obłoku. Nagle uboga reprezentacja Rzemieślników w Pradze zaczęła być zastanawiająca. Czy przypadkiem jedyny nie był dotknięty kalectwem i całkowicie uzależniony od Sokola? Czyżby szeryf sam zadbał o brak takich osób?
-W takim razie podołam. Jaki masz plan?
Sięgnął do biurka po okutą żelazem skrzynkę. Szczęk mechanizmu i obracanie się zębatych kółeczek obwieściły, że do środka nie tak łatwo się dostać. Sokol wygrzebał z środka pergamin, obejrzał dokładnie pieczęć, a potem wczytał się w treść, głęboko i kilkukrotnie.
- Namaszczę cię na posła i przedstawiciela primogena Zelotów z Wiednia.
-Ale kto w to uwierzy? - Anna miała wątpliwości czy plan Sokola nie trącił desperacją. - Sporo osób mnie tu zna i będzie wiedzieć, że to bujdy.
- To - podniósł pergamin - albo turecki pasza, Kasjopea albo Bożywoj Skrzyński. Ten cały jego związek z tą Rzemieślniczką to blaga i to też wszyscy wiedzą.
Spojrzał na nią wreszcie.
- Jeśli księżna wyda bezpośredni rozkaz, nie będę mógł się sprzeciwić - wypluł przez zaciśnięte zęby, a w aurze Anna zobaczyła coś dziwnego. Na tyle rzadko u wampirów widywanego, że się musiała zastanowić, co to. A to był wstyd.
Anna kurczowo wpiła palce w czarny atlas sukni.
-Rozumiem. - Sokol nie musiał czytać aur by dojrzeć na twarzy Anny zawód. Nie sadziła, że szeryf będzie w stanie uratować ją przed Botskym, ale zakładała, że się chociaż sprzeciwi takiemu bezprawiu. Żywiła też cień nadziei, że Sokol wystarczy za protektora, na którego namawiał ją Cyriak. Mimo to nie potrafiła czuć względem niego gniewu.
Z szelestem halek podniosła się z miejsca.
-Dziękuję za rady. Pismo w Wiednia jest szyte zbyt grubymi nićmi.
Ruszyła do drzwi. Dłoń zamarła na klamce.
-A gdyby Gangrel się pojawił? Wystarczy by postawił się księżnej i diabłu?
- Jeśli to by była Cudka… albo stary Anzelm… myślę, że tak - skinął głową po chwili wahania.
-Daleko stad jest ich domena?
- Anzelm teoretycznie bliżej. Ale on jak niedźwiedź, po domenie wędruje, kto wie, gdzie jest i co robi. Cudka opuszcza swój kasztel tylko gdy wadzić się z kim jedzie. W jedną noc dojedzie, jak konia szczędzić nie będzie.
Zamilkł na chwilę, po czym dodał jakby z oporem.
- Nie miłuje ona Drahomiry.
-A pasza, po co do Frydlantu zajechał? Jakie go tu sprowadziły interesy? - Anna analizowała wszystkie opcje.
- Objeżdża co większe domeny, próbując nawiązać współpracę handlową. Może to i dostojnik, ale nade wszystko kupiec. A zapewne i szpieg. Jedno z drugim nader często pod rękę chadza.
-Dlaczego po prostu nie wyjedziesz? Nie zawrę ci bramy. Nie będę zatrzymywał.
-Nie mogę - odparła a widać było, żeby i chętnie uciekła. - Muszę tu zrobić coś. Spłacić dług.
Powinna juz wyjsć ale coś trzymało jąve miejscu.
-Moze lepiej w komitywę czasową wejść z Turkiem? Wyjedzie i bedzie po sprawie. Lasombra bedzie zadała przysług a ja sie zadłużać juz dalej nie moge. - Skrzynskiego w rozważaniach pominęła. Bo i sam Bozywoj rzekł, że mógłby i ja może wyciągnąć z więzienia diabła ale po cichu i nie od razu. Deklarować wprost sie nie chciał a i pewnie gryfitka by mu nie zezwoliła.
Wykrzywił usta.
- Oczekujesz ode mnie porady, w czyje ramiona wskoczyć? Wybrałabym węgierskiego rycerza, którego pomijasz skrzętnie. To szlachetny mąż.
-I ma swoją misję. Dla niej poświęci wszystko, mnie również jeśli taka będzie cena. - Anna nacisnęła na klamkę. - I nie mam ochoty spoufalać się z żadnym z nich. Nie musiałabym gdybyś… - ugryzła się w wargę. - Pewnie zresztą, nie będę. Nie lubię się uginać przed narzuconymi mi koniecznościami.
Odwróciła się, bo huknęło lecące na ziemię krzesło. Sokol podniósł się zza biurka, a taką minę miał, jakby go spoliczkowała.
- Dopóki nie padnie rozkaz, zrobię, co mogę - wycedził.
-Nie wywieram na tobie presji. Wiem jakie masz stanowisko, kogoś pod sobą a kogo nad sobą. Ciężko pracowałeś na to wszystko, kim bym była gdybym żądała byś to poddał dla przelotnej znajomości. - Anna, w przeciwieństwie do Sokola nie poddawała się emocjom. Wydawała się prawdę mówiąc dość pogodzona z losem. Zrobi co będzie trzeba. Bez walki się nie podda, to pewne.
- Co ty bredzisz? - wypluł w pierwszej reakcji, zanim się ogarnął. Oczy przymknął i po chwili krzesło postawił z powrotem. - Siadaj. Nie będę się drzeć - rozkazał.
Anna nie bardzo wiedziała co jest do dodania ale uchylone już drzwi z powrotem zamknęła i usiadła posłusznie we wskazanym miejscu.
- Nie jestem panem własnej woli - oznajmił szeptem, acz prosto z mostu, ledwie przysiadła. - Jeśli Drahomira każe, ja słucham. Nie dlatego, że jest księżną. Dlatego, że jest moją panią. Zapewne winienem o tym powiedzieć i moja wina, że tego nie zrobiłem. To… między nami… słodkie było i przyniosło mi pocieszenie, ale zaszło za daleko. Z twojej strony. Czemu zapewne winienem zapobiec, i to także jest moją winą. Cokolwiek teraz czujesz, i jak kuriozalnie nie próbujesz mnie usprawiedliwiać, przestań. Jeśli nie potrafisz tego skończyć, ja to zrobię.
-Jesteś z nią związany krwią? - Annie drgnęła powieka, zadrżały usta ale zaraz twarz wygładziła się na kształt porcelanowej maski. - Nie musisz kończyć czegoś, czego nie było. To nic. I nic mi nie jesteś winien.
Zdaje się, że nie uwierzył. Trawił jej cztery zdania znacznie dłużej, niż Annie zajęło ich wypowiedzenie.
- Dobrze. Teraz wyjdź. - Odchylił się w tył na krześle i ręce schował pod biurko.
Anna pokręciła głową jakby mu odmawiała. Wszystko dzielnie znosiła i nawet starała się nie chować urazy ale ostatnie jego słowa przelały czarę goryczy. Znów ją ktoś odprawiał jak tanią… Zacisnęła dłonie w piąstki jak dziecko, które nijak nie może zaradzić na los, który zgotowali mu dorośli.
Wychodząc złapała porcelanową figurkę i roztrzaskała ją o ścianę ponad głową Sokola.
-Zmieniłam zdanie - orzekła z głową wyniosłe podniesioną, eteryczna i niedostępna jakby to co było tylko mu się przyśniło a nigdy jej nie trzymał w ramionach. - Mam żal.
Drzwiami też trzasnęła.

liliel 10-02-2018 18:28

Pędziła Anna korytarzem z włosem rozwianym i furią w sercu. W myślach przeklinała wszystkich po kolei, nie oszczędzając Ronovica, który zbudował zamek tak, że wszędzie było daleko, a zgubić się łatwo. Turków umieszczono w południowym skrzydle, i zdało się jej, że to mile całe.

I w kolejnym korytarzu natknęła się na kogoś, kto także maszerował szparko, lecz tym się różnił od niej, że zatrzymywał się na każdym rozwidleniu korytarzy. Mężczyzna odziany był w długie, niebieskie, luźne szaty i zawój na głowie… nie widziała Anna za wielu Turków, ale ten wyglądał turecko. A na pewno cudzoziemsko.

Anna wyhamowała przed nieznajomym i uśmiechnęła się tak urzekająco jak tylko mogła kobieta z jej ogładą.
-Cóż za szczęście, że na pana wpadłam. Musiałam sie całkiem zagubić w meandrach frydlanckiego zamku. Pan jest tym osławionym tureckim paszą o którym słyszę od zmroku?
Cudzoziemiec momentalnie zgiął się w ukłonie do samej ziemi, rozkładając przy tym szeroko ręce z dłońmi zwróconymi wnętrzem w jej stronę.
- Piękna… pani - wydukał, gdy się podniósł. - Aga Sarijah Omeir.
I znowu się ukłonił.
-Ach, Assamita, tak? - Anna ujęła mężczyznę pod rękę, rozluźniona i tryskająca pogodą. - Słyszałam plotki o was. Ponoć ciężko znaleźć kogoś równego wam w walce. Och, i wybacz. Nie przedstawiłam się. Jestem Anna.
Zdenerwowanie obcego tylko się pogłębiło.
- Tak. Syn Assama - potwierdził i nie dodał nic ponadto. Uśmiechnął się za to niepewnie.
-Dobrze mówisz w tutejszym języku. - zapewniła grzecznie nie puszczając jego ramienia. - Chyba cie ukradłam, prawda? Gdy dokądś zmierzałeś?
- Kedy… kedy… - wydukał i zapętlił się na tym jednym słowie. - Kedy iść…
Pociągnął ją w stronę okna, ale zdaje się nie zobaczył tam tego, co jej chciał pokazać.
-Chcesz wyjść na zewnątrz? Tam? Poprowadzę cię - i Anna poprowadziła nieznajomego pewnie pod rękę jakby to ona była mężem a on niewiastą. - Opowiesz coś o sobie? Jesteś sługą paszy? Strażnikiem?
Sarijah posłusznie dawał się prowadzić korytarzem. Może wyszedł z założenia, że bardziej się i tak nie zgubi?
- Ja sługa? - otworzył szeroko oczy. - Nie-nie.
Wykonał smagłą ręką dziwny gest, jakby zamieniał dwie rzeczy miejscami.
- Sarijah Assamita. Anna?
-Ja? Zabójcą? Skądże! - Anna machnęła ręka i sie zasmiala, donośnie i szczerze. Podejrzewała, że nie rozumieją się do końca. - Ja, Anna - położyła dłoń na obleczoną w czerń pierś. - Ty… Aga. Nie strażnik. Czyli kto? Dworzanin paszy? Ty walczyć czy pisać pieśni?
- Aga tytuł - zmarszczył nos w zastanowieniu. - Armia. Wiersze dobre. Pieśni złe.
Położył dłoń na swoim gardle.
- Głos kurczak. Pasza Hamza sługa - pokiwał głową.
- Ty jesteś sługą paszy czy on twoim? - Anna pomyślała, że spróbuje przejść na łacinę i powtórzyła to samo w języku filozofów. - Kto jest na czubku waszej tureckiej drabiny?
Na to przystanął i plunął może nie najczystszą, ale zrozumiałą łaciną, że z okna ujrzał labirynt, wyszedł by go zobaczyć z bliska i zgubił się doszczętnie w przekletych korytarzach, ani wrócić, ani wyjść nie może.
-Zgubiłeś się? - chciała się upewnić Anna. Przypomniała sobie gdy krążyła animą nad zielonym labiryntem. - W ogrodzie? Pośród korytarzy z żywopłotu?
- W zamku - przyznał bez oporów czy wstydu. - Byłem na jakimś dziedzińcu z drzewami, ale nie wyszedłem z zamku.
-W takim razie winnam spytać dokąd chcesz dojść?
- Do labiryntu, na dole - wyszczerzył białe zęby. - Jak na Krecie. Byłaś na Krecie?
-Nie. Niewiele podróżowałam. Ale dużo czytam. Minotaur? - Anna przystawia dwa wskazujące palce do głowy imitując rogi. - Uuuuu. Byk? Chcesz szukać potwora?
Uśmiechnął się znowu. Teraz w jego aurze dominowało rozbawienie i zaciekawienie, fascynacja nawet… dość dziwne u kogoś, czyi słudzy niedawno uczestniczyli w zbrojnej bitce.
- Jest tu potwór? Nie widziałem. Ale labirynty tworzy się po coś. Zdradzić ci sekret?
-Anna lubi sekrety - poklepała się w pierś.-Anna złodziejka sekretów. Powiedz. Dam coś w zamian.
- On się porusza. Korytarze wiją się jak wąż na piasku. Ale są prawidłowości - wyszeptał z fascynacją. - Bardzo ciekawe.
-Jakie prawidłowości?
- Jest tam siedem posągów i jakis budynek w środku. Zmiany promieniują od tych figur, jak kręgi na wodzie. W taki sposób, że droga do tego budynku w środku wydłuża się… albo zamyka.
-Ruchomy labirynt?- Anna poruszyła brwiami.- Chcesz tam wrócić?
- Pójść tam, tak. Widziałem go tylko z okna. Pójdziesz ze mną? A może… - uśmiech z miłego zrobił się drapieżny - ...zapolujemy?
-Na potwora? - zgadywała Anna. - Nie, nie miałam tego na myśli. To znaczy potwora nie ma w labiryncie. Będzie na balu. Pomożesz mi? - naraz sie rozpogodziła. - Jesteś zabójcą, prawda? Umiesz zabijać potwory. Demony.
-Chcesz mnie nająć? - uniósł w zdziwieniu czarne brwi, rozejrzał się po niezmiennie pustym korytarzu. - To kosztuje. Kim jest potwór?
Zrobił się nagle poważny jak sama śmierć.
-Jaka jest cena?
- Zależy od celu. Pracuję za przyslugi, sekrety. Czasem za złoto. Często za krew.
-Po co ci moja krew? - Anna zakryła dłonią usta. - Do czarów? Do picia? - Zaraz jednak pokiwała głową i wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. - Zgadzam sie. Dam ci moja krew. I zdradzę kilka sekretów. Wynajmuję twój miecz.
Spojrzał na jej rączkę z pewnym żalem.
-Anna musi zrozumieć. Cena zależy od celu. Nie podam ceny, nie znając celu. Krew może być Anny, jeśli jest dość silna. Albo kogoś innego. Starszego. Ale to zależy od celu.
Westchnął lekko i uśmiechnął się na powrót.
-Nie pijam krwi nikogo poza mym druhem. Jest daleko, ale nie opuszcza moich myśli.
-Rozumiem to, tez pije krew mego druha. I zgadzam się - nie cofnęła dłoni trzymając ją wciąż przed Assamitą. - Dam ci zapłatę, potem powiesz na co mnie stać. A narazie chcę byś przedstawił mnie paszy. Albo rozejrzymy się po labiryncie, jeśli cię to ciekawi. Jestem gospodarzem, a ty gościem. Chcę żebyś czuł się tu dobrze. Jestem po to by umilić wam czas - kolejny promienny uśmiech. - Podoba wam się nasz kraj? Tutejsi ludzie?
Zastanawiał się przez chwilę, po czym objął palcami jej dłoń i potrząsnął trzykrotnie.
- Zgoda.
Twarz znowu mu się rozpogodziła, sztywnym gestem i zapewne u kogoś podpatrzonym i nieoswojonym jeszcze wyciągnął do Anny ramię, by się mogła oprzeć.
- Paszę Hamzę mam co noc. Bardzo wiele paszy Hamzy. Przedstawię cię, jeśli chcesz… lecz najpierw labirynt.
Szedł przez chwilę w milczeniu.
- Nigdy nie byłem tak daleko na północ. Wszystko jest dziwne i inne. Nosferatu - uśmiechnął się szerzej - są tacy sami.
Anna objęła podarowane ramię i poprowadziła w stronę ogrodu. Mijając okna szeryfa zerknęła tam kątem oka. Spróbowała dojrzeć jego umysł i myśli. Czy mógł być zazdrosny? Żałować? Nie, raczej nie. Okno komnaty było ciemne… zdaje się, że nikogo tam nie było.
-U nas nie ma Assamitów, nie znam waszych obyczajów. Pasza Hazma jest innego klanu niż ty, prawda? - Anna ściągnęła usta w ciup, zamyśliła się.
- Na płaszcz Proroka, oczywiście, że z innego. Zanudziłbym się w podróży z własnym ziomkiem. Pasza jest Gangrelem. Doprowadza wszystkie nadęte jak świński pęcherz wampierze na dworze sułtana do rozpaczy.
O ile pierwsza i ostatnia część mogła być prawdą, o tyle środkowa budziła Anina wątpliwość.
- Ja… z klanu Malkavian - skłamała gładko. - Niektórzy mogliby rzec, że jestem szalona. Ja twierdzę, że czasem widzę przyszłość. I słyszę głosy.
- To jeden z trzech klanów, co najtęższe rodzi głowy.
Anna uśmiechnęła się do komplementu, nawet jeśli budowany był na kłamstwie. Zerwała rosnący w ogrodzie kwiat i wsunęła za warkocz w swoje ciemne włosy. Naraz zatrzymała się przed wejściem do labiryntu i obleciał ją lekki strach.
-A co jeśli nie znajdziemy wyjścia? - Anna miast wedle etykiety obejmować Sarijah pod ramię, złapała jego dłoń. - Mam złe przeczucia.
- Nie jestem tak biegły jak mój druh w odnajdywaniu schematów i prawideł w chaosie - odparł spokojnym, wyważonym tonem, ale dłoń, którą Anna trzymała, wyczuwalnie drżała. Ze strachu czy z podniecenia przygodą? - Ale zdaje mi się, że wyjście nie jest problemem. Problemem jest dojście do serca. Szkoda, że Szihaba nie ma z nami. Zostawiłem go w Damaszku - obrócił do niej ciemną twarz. - Twój przyjaciel też daleko?
-Daleko. W Wiedniu - opowiadała strapiona. - Ktoś go więzi, dlatego mi spieszno. Muszę skończyć tu, we Frydlancie dwie sprawy i do niego jadę.
Ruszyła wprost w zielone korytarze.
-Jest tu rycerz, Nemere, co ma do Turków uraz. Twierdzi że zabito jego matkę i jej świtę w Stambule choć przyszli pod białą flagą posłów. Wiadomo ci coś o tem?
- A jak się zwała ta niewiasta? I Hamzę lepiej zapytać. Ja nawet Turkiem nie jestem. A czemu przyjaciel twój w niewoli?
-To nie tylko przyjaciel. To mój mąż. Ukochany - Anna nie była pewna czy dobrze ubiera rzecz w słowa by ją zrozumiał. - Jest w niewoli bo chciał mnie wyratować z piekła. Dosłownie. Tkwiłam tam trzy lata, pośród demonów. Gdy wreszcie uciekłam okazało się… - Anna pierwszy raz mówiła to wszystko na głos i docierała do niej krzywda jaką Oldrzychowi uczyniono i poczuła krew pod łukami powiek. - że pewni ludzie skierowali go w pułapkę i sprzedali by oddalić go ode mnie. Nawet nie wiem czy jeszcze żyw jest. Ale zrobię co w mojej mocy by go odnaleźć i uwolnić.
- A. Zatem to taki druh - zauważył Sarijah, ale głową zaraz pokiwał, że rozumie. - Więc masz wrogów potężniejszych od siebie i męża. Potwór jest jednym z nich?
-Nie. Nie do końca. To skomplikowane - uśmiechnęła się blado. Chciała mu wytłumaczyć. - Pierwszy potwór jest we mnie, połączony w jedno. Drugiego kocham i nienawidzę jednocześnie, bo to ojciec mój i on mego męża wywiódł na manowce. Trzeci potwór to brat przyjaciela i współwinny uwięzienia mego męża. Nie moge sie na nim zemścić nie tracąc przyjaciela, jego brata a tracić go nie chce. Czwartym potworem jest księżna tego miasta, co nawet mnie nie zna a już przehandlowała moją skórę dla swych interesów. Ale oni wszyscy to nie potwory, których tropię. Tamten piąty jest sprytny i ukrywa się w skórze kainity, jednego z nas, ale nie wiem jaką nosi twarz. - Anna pociągnęła Assamitę za sobą. - Czy to już część twojej zapłaty? Tajemnice jakimi sie dziele? I tak, zanim to skomentujesz, Anna ma wielu wrogów. Nie najmie cię na wszystkich, nie wypłaciłaby sie do końca świata.
- Och nie. Teraz rozmawiamy - skręcił w prawo w boczne przejście, wzrokiem powiódł w jedną i drugą stronę korytarza. - Gdy się zaczniemy targować, będziesz wiedziała, że to już. Chociażby po tym, że Hamza będzie obecny. Więc… jeśli chcesz o coś zapytać, to pytaj. Odpowiem. Albo nie.
Annie zaś zdało się, że coś słyszy. Powolne, twarde i miarowe stąpnięcia. Kopyta na murawie. Gdzieś daleko, w odległym korytarzu, oddzielonym od nich wieloma ścianami żywopłotów.
-Ciii, słyszysz? - Anna położyła palec na ustach i wytężyła zmysły. - Kopyta. Potwór. Albo tylko Semen - uśmiechnęła się i roześmiała. - Złap mnie, dobrze?
I bez uprzedzenia wyślizgnęła się z ciała by wznieść się nad labirynt i osadzić jak to wygląda z góry. Czy się wogóle da. I czy Assamici mają taki dobry refleks jak mówią. Unosząc się, widziała, że pochwycił ją, nim jej ciało zdążyło uderzyć o ziemię, uniósł w górę, jej bezwładna głowa opadła na ramię Assamity. Przez chwilę przemknęło jej przez głowę, że to nierozsądne, zostawiać swoje ciało pod opieką nieznajomego. Jednak w jakiś sposób była spokojna. Zawarli wszak umowę…
Szybko odkryła, że nie może się wznieść na tyle wysoko, by ogarnąć wzrokiem cały labirynt, jakby więziła ją niewidzialna bańka. Niewidzialna i niematerialna, bo dłońmi nie wyczuwała ściany i oporu, a jednak nie potrafiła jej przekroczyć.
Wiedziała za to, że to nie Semen. Szybko, coraz szybciej biegło wśród listowia coś, co nie poruszało się na dwóch nogach. Mignął jej kary grzbiet, w miejscu gdzie ściana listowia była niższa. I kawałek dalej czarna, rozwiana grzywa.
Ogień zobaczyła w tej samej chwili, w której zdała sobie sprawę, że rumak zdaje się kierować tam, gdzie zostawiła swą cielesną powłokę w objęciach Assamity.
Ogniste oczy, płomienie unoszące grzywę i żar ciągnący się za łomoczącymi miarowo kopytami.

Anna błyskawicznie wróciła do ciała.
-Ognisty koń! - wrzasnęła do Assamity. - Musimy uciekać! Stratuje nas.
Już stała na równych nogach i gnała w przeciwną stronę niż ta, z której zmierzał ogier ciągnąć za rękę Sarija. Pomyślała o rycerzu Ronovicu, czy to duch jego osławionego rumaka. A potem o Sokole, czy doceniłby wdzięk konia nim przejechałby się po nim rozżarzonymi kopytami.
Tętent za jej plecami narastał, a gdy obejrzała się przez ramię, zobaczyła za biegnącym Sarijahem, że rumak wypuścił z nozdrzy wąskie strużyny ognia. Więcej się nie oglądała. Biegła, choć wiedziała, jak marne w porównaniu z koniem ma szansę.
I nagle, gdy już niemal czuła na plecach płomienny podmuch, biegnący Assamita pchnął ją mocno w bok, w przejście do sąsiedniego korytarza. Siłą rozpędu padł za nią, przeturlał się zręcznie, dobywając z fałd szat zakrzywiony nóż i ustawiając się między nią a zagrożeniem.
Ale rumak przemknął sąsiednim korytarzem, nie zwracając na nich uwagi, ciągnąc za sobą iskry i podmuch gorący jak piekło.
-O mój Boże, co to było? Demon jakiś czy diabli wytwór? - Anna podniosła się z trawy, odgarnęła z twarzy kosmyki, które wydostały się z warkocza, przy okazji pobrudziła czoło ziemią.
-Jesteś pewien, że wciąż chcesz szukać serca labiryntu? Im dalej, tym trudniej bedzie zawrócić.
Zamamrotał coś pod nosem, wychwyciła tylko arabskie miano diabła. Odetchnął głęboko parę razy.
- To chyba nie był najlepszy pomysł - oznajmił pomału - na pierwszą przechadzkę po zapoznaniu.
Nie upierał się, by kontynuować przygodę, co ją nieco zdziwiło. Gangrele ruszyli by hurmem i pieśnią na ustach, by udowodnić wszystkim i sobie samym, że się nie boją. Sarijah uciął skrawek tkaniny z rękawa i podał jej, by otarła twarz.
- Powinniśmy teraz stąd odejść.
Anna przyznała mu rację skinieniem. Skrawkiem materiału starła brud z twarzy. Odzienie obcego było miękkie i woniało czymś przyjemnym i odległym.
-Labirynt jest zaklęty, blokuje moje zdolności. Przykro mi.
Pomyślała, że gdyby Ołdrzych tu był, pomknął by do centrum labiryntu bez problemu, na ptasich skrzydłach.

Co ciekawe, z labiryntu wyszli bez problemu. Sarijah zaproponował, że chętnie Annę odprowadzi gdzie Anna chce, tym bardziej że nieco mu wstyd, że ją naraził swoją zachcianką. Anna zaproponowała by się zrewanżował przedstawiając jej paszę Hamzę.

liliel 11-02-2018 18:44

Na pokojach u paszy Hamzy

Już przed progiem nozdrza Anny uderzyła woń kadzideł i orientalnego pachnidła, i wzmogła się, gdy Sarijah skinął strażnikom i otworzył drzwi. Gdzieś z głębi dobiegała delikatna melodia, której źródłem okazał się sarniooki młodzieniec, siedzący ze skrzyżowanymi nogami pod oknem i brzdąkający na cytrze. Anna przez chwilę podziwiała jego egzotyczną urodę, a potem zwróciła wzrok w prawo… i nie mogła oderwać oczu. Długo.

Porównanie do wieloryba było zawstydzające. Dla wieloryba.
Pasza Hamza był mężem niepospolitego wzrostu i nieludzkiej tuszy. Na jego głowie chwiał się niebezpiecznie kapelusz podobny niewielkiej donicy. Czarne jak ziarnka pieprzu oczy ginęły w fałdach tłuszczu, policzki i potrójny podbródek spływały na byczy kark, pod spodem rozlewały się piersi godne matrony, co dziesięć dziatek wykarmiła, a niżej panoszyło się brzuszysko ogromne jak wojenny bęben. Wszystko to w głównej mierze było nagie, bo pasza Hamza odzian był tylko w luźne hajdawery i coś w rodzaju kamizelki. Przedramiona i łydki porastał czarny, gęsty włos podobny dziczej szczecinie, prawdopodobnie pamiątka po przeżytym szale… i Anna nie mogła przestać sobie wyobrażać paszy szarżującego w ślepej furii, falującego brzuszyskiem i trzema podbródkami. Był porażający. Był monstrualny. I zdaje się doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Rzekł coś po turecku do Sarijaha, ten odrzekł coś krótko, co zawierało imię Anny i niewiele poza tym. Po czym Assamita wycofał się, przysiadł w wykuszu okna, pod którym młodzian przygrywał na cytrze.
Pasza Hamza zaś poklepał łaskawie poduszki obok swojego monstrualnego uda. Brzuszysko, piersi i podbródki zafalowały jak wzburzone morze.
- Spocznij, Anno. Jesteś niewiastą w potrzebie, jak mniemam, pewnie wdową czy sierotą, czy inną niebogą. Takie już naiwne i dobrotliwe stworzenie z Sarijaha, znaczy, pobożny muzułmanin. Nigdy nie odmawia jałmużny, znosi mi bezdomne kocięta, bo podobno Prorok kiedyś wolał odciąć rękaw szaty niż obudzić kota, co na nim usnął. I wdowy i sieroty otaczać chce kuratelą. Na szczęście, jestem jeszcze ja - łypnął czarnymi oczkami, w taki sposób, aż zaczęła gorączkowo szukać w pamięci, czy wieloryby są drapieżne.
Anna przycupnęła na poduszce, nóżki zgięła i podwinęła z jednego boku, skryła dokładnie pod suknią. Przy paszy wydawała się dzieckiem, na domiar zabiedzonym. Sięgała mu nie wyżej niż do ramienia.
-Aga Sarijah był bardzo miły, opowiedział mi o tym, że mogłabym nająć jego miecz. Ale cenę kazał negocjować z panem, wielmożny paszo. To trochę dziwne skoro pan jest jego sługą, czy coś pokręciłam? Mieliśmy problemy językowe - uśmiechnęła się przepraszająco biorąc całą winę na siebie.
- Nie jest to dziwne - pasza pozwolił podłubać sobie paznokciem między zębami, wygrzebał stamtąd jakowyś skrzep i poddał go oględzinom, po czym pstryknięcuem posłał na środek komnaty. - Zważywszy, że ja jestem paszą, a on agą. Wiesz, Anusiu, kto to aga? To taki jakby setnik. A wiesz, kto zacz pasza? To jak członek rady królewskiej.
- Ach - Anna nie okazała zakłopotania, przeciwnie, zachichotała. - Wobec tego zdeprecjonowałam nieco twoją osobę, panie. Wybacz. Nie zrobiłam tego specjalnie.
Pochyliła się w przepraszającym ukłonie ale zaraz wzrok jej podążył za lecącym lobem organicznym strzępem.
- Eeee, gdzie ja to byłam? Ach, na najmowaniu Assamity. Mógłby mi pasza przybliżyć całą transakcję? Jakie są tu ograniczenia, jaki cennik? I czy to usługa powszechnie dostępna czy aga Sarijah po prostu wykazał się wspaniałomyślnością i przyjął mnie do kręgu wtajemniczonych z racji mojego… pożałowania godnego położenia, jak z tym kotem i rękawem?
- Zacznijmy od tego - pasza odął wargi grube jak spasione gąsiennice - że jesteśmy tu na misji dyplomatycznej, i zaiste musisz mieć coś niezwykłego, byśmy nasz cel narazili na szwank, wdając się w twoje awantury. Może kielich albo gardło? Chłopaczek? Dziewka? Zajnab! - wrzasnął, a z głębi wypadła dziewoja, równie sarniooka jak cytrzysta.
Anna uznała, że nieelegancko odmawiać gościnności, tym bardziej, że dla paszy posiłki musiały być i za życia i po nim niezwykle ważne.
- Odrobinkę, dziękuję - uniosła rękę i zawierając małą przestrzeń między palcem wskazującym a kciukiem zdefiniowała o jaką odrobinkę jej się rozchodzi. - Jeno dla towarzystwa. Co się zaś tyczy zlecenia… odłóżmy tę rozmowę na jutro. Prawdę mówiąc i mnie coś zlecono. Mam pewną osobę znaleźć, a gdy ją już znajdę najpewniej mój zleceniodawca będzie się chciał jej pozbyć. Czy będzie zainteresowany nie brudzeniem własnych rąk, nie wiem, ale zapewniam, że to stary wampir o starej krwi. Jeśli jej wam upuści będziecie ukontentowani.
Zajnab przyklękła przy wampirzycy i wysunęła szczupłą rączkę, zaś pasza splótł swoje spasione przedramiona na brzuchu.
-Czyli… podsumował - szukasz kogoś do polowania na nie wiadomo kogo, za nie wiadomo co… Sarijah! - Bluznal potokiem wymowy po turecku, a Assamita odparł krótko, kilkoma ledwie słowami. Pasza wywrócił oczami.
Anna czuła się winna, że sprowadziła na agę kłopoty.
- Proszę go nie karać, to moja wina. Jestem z linii Malkava i czasem mówię zagadkami. A czasem nawet do siebie… - obracała w rączce nadgarstek służki. - Odłóżmy na razie tę sprawę. Pozwól, że wam w rewanżu umilę czas. Jutro. Przechadzką po ogrodach. Może łaźnią? Grą w karty? Pokażę wam Kainitów, którzy zawitali do Frydlantu. Opowiem o zamku, o jego fundatorze, rycerzu Ronovicu i jego małżonce. O miejscowych klanach, kto za kim przepada, kto kogo unika, kto komu chce wejść w rzyć. Dla obcych, jak wy, to chyba przydatne informacje a i towarzystwo nienajgorsze. Mogłaby księżna przydzielić wam Nosferatu, na ten przykład. Jeśli panowie pozwolą będę wam towarzyszyć, z przerwami na obowiązki, przez dwa dni, aż do końca balu. Oddaję się niejako w paszy ręce i obiecuję, że będę do dyspozycji paszy i Sarijaha, powiedzmy jako… towarzyska niewolnica. Tak to się u was nazywa? Mogę nawet zatańczyć, bo… śpiewać lepiej może nie zaśpiewam.
Assamita zadał pytanie, ton głosu zdradzał niezrozumienie. A to się pogłębiło gdy pasza mu przetłumaczył.
-Nie rozumiem - oznajmił Sarijah po łacinie.
-Też nie rozumiem - uzupełnił Hamza po czesku. - Czemu Anusia miałaby czynić coś takiego.
Anna pochyliła nisko głowę.
- Sam pasza powiedział, że jesteście tu w misji dyplomatycznej i potrzeba zachęty ażeby cel wasz narazić na szwank i wziąć na obcych ziemiach kontrakt na Kainitę - wyjaśniła. - Czy dwie noce mojej oddanej służby nie będą wystarczającą zachętą? Kiedy będę już wiedziała kogo trzeba mi usunąć, Sarijah mi pomoże. Oczywiście jeśli pasza uzna, że całościowa zapłata będzie wystarczająca. Moje towarzystwo. Informacje, którymi będę was raczyć w formach miłych opowiastek. Zapoznam was z Kainitami. I dam krew, czy dobrą, ocenicie.
Oczywiście Anna nie mówiła całej prawdy. Jeśli pasza przyjmie jej ofertę, oczywiste będzie, że przez najbliższe dwie noce będzie jego własnością. A żaden mężczyzna, żywy czy nieumarły, nie lubi gdy inni jego własność tykają. To powinno uchronić ją od markiza, i dalej od Botskay. Lepiej poświęcić dwie noce, niż wszystkie jakie Annie pozostały, gdy by ją diabeł w wieży więził jak Helenę.
Niewolnica dalej siedziała obok i czekała, aż ją Anna zauważy. Co w sumie pozwoliłoby zabić czas, w którym pasza kłócił się z agą. Znów straciła rozeznanie, kto tu kim rządzi.
-Dobrze - rzekł Hamza z cieniem niechęci w głosie. - Jeśli krew nie będzie odpowiednia i do umowy nie dojdzie, zapłacimy za usługi i milczenie. Złotem. Sekretami. Albo krwią.
Anna odpowiedziała uśmiechem. Wyciągnęła dłoń w stronę paszy, ale szybko się zmitygowała, że to chyba w ich kulturze nie praktykowany sposób by przypieczętować umowę.
- Wspaniale - oświadczyła, a mówiąc to patrzyła na Sarijaha. - Czy macie jakieś specjalne życzenia na jutrzejszą noc czy zdacie się na mnie? Przybędę zaraz po zmierzchu, na krótki czas będę was musiała opuścić aby wrócić z uzgodnioną krwią, przez resztę czasu należę do was. I tylko do was. - Wreszcie wbiła ząbki w nadgarstek zniecierpliwionej służki. Piła malutkimi łyczkami patrząc na obu mężczyzn spod półprzymkniętych powiek.
- Na pewno nie przepuścimy turecko-siedmiogrodzkiej awantury o pobite sługi - oznajmił kwaśno pasza, rzucił adze dwa krótkie zdania po turecku. Ten pokiwał głową i znikł w głębi komnaty. Wrócił po chwili i rozłożył fajkę wodną. Buchnął z ust kłębem dymu akuratnie gdy pasza raczył wyrazić zainteresowanie talentami Anny. A taniec do nich bynajmniej nie należał.
- Umiesz sprowadzić szaleństwo?
- Nie umie - odparł aga zanim zdążyła poskładać odpowiedź, i skrył twarz za kolejnym woniejącym tytoniem obłokiem.
- Specjalizuję się w sztuce umysłu. Czytam w głowach, podróżuję poza ciałem, podglądam i podsłuchuję, kradnę sekrety. Anna Złodziejka, stąd takie miano.
Anna obserwowała z zaciekawieniem fajkę
- Wygląda jak przyrząd alchemiczny. Znam się na alchemii. Na tutejszych ziołach, na truciznach. Na sztuce medycznej. Tańczyć nie umiem, skłamałam byście przychylniej wejrzeli w moją ofertę - spuściła oczy ale bez poczucia winy. Podniosła się z miejsca i w trzech susach była obok Sarijaha. Usiadła jak on, na skrzyżowanych nogach, suknia okalała ją jak pąk czarnego cmentarnego kwiatu. - Czy ja też mogę skosztować? I o co właściwie poszło między waszymi a diablimi sługami? Widziałam, że szeryf został przy tym ranion. Zakrzywiony grot utkwił mu między żebrami. Wiem, bo sama się go pozbywałam. To znaczy grotu, nie szeryfa.
- Niewiasty nie palą sziszy - skomentował Hamza.
- Wszystkie z klanu Assama palą - zaoponował leniwie Sarijah, wyciągając ku Annie ustnik.
- Niebywałe! - pasza obdarzył towarzysza przeciągłym i kpiącym spojrzeniem. - Wszystkie dwie?
Dym nie wywarł żadnego wrażenia, choć podobną woń wyczuła we krwi niewolnicy.
- Zdaje się, że tutejszego szeryfa nikt pozbyć się nie chce - zauważył wesoło pasza i przytulił niewolnicę do tłustego połcia swojego boku. Otworzył srebrną skrzyneczkę i zaczął karmić dziewczynę dobytymi stamtąd daktylami. - W odróżnieniu od mojej osoby. Pewnie rażę tutejsze delikatne poczucie estetyki. A nasi słudzy pobili się o miejsce w stajni. Jak zupełnie w oderwaniu od polityki, prawda?
-To dość niezwykle, podoba mi sie. Bardzo chciałabym mieć taką fajkę, jest szalenie egzotyczna - Anna pociągnęła kilka razy dym, palenie przerodziło się w swoistą zabawę i Anna od czasu do czasu zezowała na czubek nosa by obserwować smugi ulatujące z obu dziurek to znów wyrzucała dym z ust w krótkich miarowych zrywach nieforemnymi obłoczkami.. - Czyli kobieta też może zostać Assamitką? Dlaczego są tylko dwie?
- Jest więcej niż dwie - poprawił Sarijah ospale. - Hamza jest złośliwym, kłamliwym lisem.
- To… - gruby paluch wycelował w Assamitę tuż obok Anusiowego nosa - … jest potwarz podła i niesprawiedliwa, mój przyjacielu.
- Prawdą jest, że niewiast wśród nas niewiele - objaśnił Sarijah oględnie.
Anna przeniosła wzrok z Assamity na paszę karmiącego niewolnicę. Obserwowała aury nowych towarzyszy. Aurę Assamity zasnuł jak mgła jasny błękit, właściwy ludziom spokojnym i zrównoważonym. Aura paszy mieniła się tęczowo… gdyby kolory nie były blade, przysięgłaby, że ma przed sobą likantropa. Tylko u nich barwy zmieniały się tak dynamicznie.
-Dlaczego nie lubi pan szeryfa? To dość przyzwoity mąż, ale… skoro zaczęłam już dla was pracę, zdradzę kilka sekretów. Po pierwsze jest związany z ksiezną Drahomirą krwią i raczej jednostronnie. Mysle, ze ona go niezbyt szanuje, traktuje jak sługę a on jej tym sługą jest. Czasem chce się zbuntować ale boi się, że ostatecznie zawsze przegra. Nie jest panem własnej woli. Jest jednak dość szlachetny i sprawiedliwy. Dobrze traktuje swoich ludzi. Ma ogromną słabość do koni, niewielką do mnie i dość gwałtowną naturę, lubi się ciskać gdy sprawy nie idą po jego myśli. - Anna pyknęła ostatni raz i oddała wężyk Sarijahowi. - Dlaczego naprawdę tu jesteście? Mogłabym pomóc lepiej gdybym znała cel.
- Związany? - chrząknął pasza - a to pewne?
Rzucił krótkie pytanie towarzyszowi, ten zaprzeczył, ale właściwie półleżał już z wpółprzymkniętymi powiekami i Anna nie dałaby sobie ręki odciąć, że w ogóle coś do niego dotarło.
-Tak, to pewne - Anna podniosła się i obrzuciła paszę nieco urażonym spojrzeniem. - Uważa pan, że jestem kiepsko doinformowana? Że marna ze mnie złodziejka?
Spoglądała z góry na drzemiącego Sarijaha.
-Chyba na dziś już pójdę. Zajęłam wam aż za dużo czasu. - uniosła fałdy sukni i poczęła manewrować między Assamitą a atłasowymi poduszkami.
- Siadaj, Anusiu, bośmy jeszcze nie skończyli. Nim się nie przejmuj. On tak zawsze. Nie mówię, żeś marna czy słaba, jeno że się nie pokrywa to co mówisz, z tym co rzekli moi informatorzy. Oni mówili o niechęci. Nienawiści może nawet.
-Względem księżnej? To niewykluczone ale i tak zrobi co mu rozkaże. Nawet gdyby mu się ten rozkaz wcale nie podobał. - Anna przycupnęła posłusznie na jednej z poduszek. - Dlaczego chcecie się go pozbyć? Nie sądzę żeby to on był zagrożeniem dla waszych interesów. Jest tylko bronią w ręku księżnej. A Drahomira jest bezwzględna i prze do celu po trupach. Inna sprawa, że jest też niezaradna i niesubtelna. Nikt jej nie lubi, cztery lata temu był na nią zamach. A teraz na ten przykład wchodzi w rzyć hospodara bez mydła… - Anna zastanowiła się czy to porównanie uchodzi damie. Cóż, pewnie prędzej czy później zorientują się, że dama z niej żadna. - Właściwie wszyscy starają się pozyskać go jako sojusznika. Stefana Botskay.
- A szeryf też? - zaciekawił się pasza. Sarijah tymczasem wstał sztywno i poszedł do okna. Aurę miał właściwą ludziom śpiącym i białka ledwo widoczne spod przymkniętych powiek.
-Szeryf ma wykonywać rozkazy księżnej. Obecnie spełnia głupkowate zachcianki Botskay, z którymi przyłazi do niego ten trzmiel, De Mortain, myślę że po to by go denerwować. Choć pośród masy drobiazgów jest jeden ważny… - Annie się zdarzało zbaczać z tematu a i nie była pewna czy tym spostrzeżeniem chce się teraz dzielić więc wróciła do sedna. - Szeryf ma powody by za hospodarem nie przepadać. Tym powodem mogę być ja ale jeszcze nie wiem jakiej wagi jestem kartą w tym rozdaniu. Obawiam się, że nawet nie figurą więc może sobie nazbyt kadzę. Może Botskay jest mu zwyczajnie obojętny. Jeśli jednak szukacie sojuszników przeciw siedmiogtodzkiemu diabłu, to Sokol może być jednym z nielicznych osób do rozważenia. Drugą jestem ja, ale ja jestem nikim. Rycerz Somogy odpada, nie lubi Turków. Jest jeszcze Lasombra ale dopiero w drodze. Ona się liczy. I Skrzyńscy ale to także Tzymisce. Swój do swego ciągnie.
Anna rozgadała się chyba zanadto, rzadko bywała aż tak rozmowna. Moze wzięła sobie do serca przyjętą prace a może polubiła Sarijaha. Było w nim coś szlachetnego. To coś co jej się wydawało, że dostrzegła ongiś w Sokole.
-A jemu co dolega? Jest w jakimś transie?
Pasza zatrząsł brzyszyskiem, prasnąwszy się w boki kilka razy, gdy monologowała.
- Kto? - rozejrzał się. - A, on. Mój przyjaciel Sarijah zbyt często kieruje myśli ku Absolutowi. Przez to zdarza mu się tracić kontakt z przyziemnymi, acz bardzo życiowymi sprawami. Na szczęście, jestem jeszcze ja.
Wstał, co było procesem skomplikowanym i długotrwałym. Ciało wprawione w ruch toczyło się balista pod wrogie mury. Anna widziała, jak uginały się deski podłogi.
A pasza Hamza pstryknął kilka razy Sarijahowi przed oczyma. Gdy ten spojrzał w miarę przytomnie, polecił wolno i wyraźnie.
- Odprowadź naszą słodką gołąbeczkę. Na tańce już za późno. Popląsasz mi jutro, Anusiu.
Anine oczy zrobiły się większe i okrąglejsze z przestrachu bo sobie wyobraziła siebie tańcującą przed paszą. Dygnęła na pożegnanie.
- Miło było mi pana poznać, paszo Hamzo. Wydajecie się bardzo miłymi osobami. Tylko ty aurę masz dziwną. Trochę wąpierską, trochę jakby lupińską. Nie jesteście jednym z tych wschodnich kuzynów, kuei-jin? Czytałam coś o nich w księgach mego ojca. Mój ojciec ma wiele ksiąg.
- Też coś czytałem. I słyszałem. I nawet kilku spotkałem - pasza pokiwał głową. - I ciągle jestem na tym świecie, o ja niegodny… a może jednak godny?
Roześmiał się, falując całym ciałem. Sarijah czekał przy drzwiach, cichy i ciągle niezbyt przytomny.
Anna ujęła go pod rękę i poprowadziła pewnie i po męsku. Pokonali drzwi i przeszli ledwie kilka metrów, ażeby mieć namiastkę prywatności i zostawić paszę z tyłu ale nie oddalić się za bardzo.
- Tyle wystarczy bo się znowu zgubisz. Zupełnie odpłynąłeś. Jesteś pijany? - zauważyła uwalniając jego ramię, trochę też urażona jego nagłym brakiem zainteresowania. - Dlaczego powiedziałeś, że nie potrafię sprowadzać szaleństwa? Może potrafię?
Potrząsnął głową kilka razy jak koń.
- Nie potrafisz. Bo nie jesteś z rodu Malkava. Chyba że cię który nauczył, ale to rzadkie, prawda?
- Nie da się wiedzieć z jakiego kto jest klanu - wpatrywała się w niego Anna jak w obrazek, niedowierzając.
- Wiem - zaprzeczył. - Czasem wiem rzeczy. Gdy w Damaszku po raz pierwszy spotkałem przyjaciela, wiedziałem, że będziemy dzielić krew. Wiedziałem, że będę podróżować z Hamzą. Wiem, że nie jesteś z Malkavów. Jesteś mojego klanu. Albo z tych, którzy też Azraela czczą, jeno nie mieczem. Rabusi grobów.
Anna przykryła usta dłonią a gdy ją odjęła nie mogła zapanować nad szczęśliwym uśmiechem. Zawisła na szyi Sarijaha i pocałowała go w policzek.
- Tedy jesteś mi bratem. Nigdy nie spotkałam nikogo z mojego klanu, poza panem ojcem. To… tak się cieszę.
- Jak się zwał, rodzic twój? - W tonie pojawiły się surowe nuty.
Anna odsunęła się krok w tył jakby jej przyganiał za naruszenie autonomii jego ciała. Może i miał rację. Nie powinna była.
- Mikołaj. Ja znam go pod tym imieniem. Jeśli miał kiedyś inne to się z tym nie zdradził. Ale… ja nie jestem z linii Azraela. Rabusiem grobów, owszem. - Potarła nosem zakłopotana a zawód odcisnął się na jej bladej twarzyczce. - Czyli nie jesteśmy spokrewnieni?
- To mądre, że się kryjesz - wystawił sztywno ramię - Wiele ostatnimi czasy osób, co chcą płacić za waszą śmierć.
Odczekal, aż się oparła o podaną rękę.
-Wspólna krew wiele znaczy. Ale więcej znaczy wspólnota interesów. Wiesz, co wiem jeszcze? I niech się pasza śmieje, żem za dużo za życia po pustyni wędrował i rozum mi słońce uprażyło?
- Co jeszcze wiesz? - zapytała Anna i choć była ciekawa to nadal się nieco dąsała bo w jednej chwili ktoś jakby dał jej brata i od razu zabrał.
- Masz coś, co chciałbym posiadać - uśmiechnął się szeroko, a Anna pomyślała, że gdyby przyszło mu kiedyś do głowy udawać Malkavianina, nikt by nie żywił podejrzeń.
- Wiem - powiedziała niespodziewanie Anna. - Powoli mi się zlepiają okruchy w jedną całość. Ty chcesz wejść do labiryntu. Bo tam jest skarb, musi być. Czułam jak drżały ci dłonie z ekscytacji. Po prawdzie… to każdy chce. Ten skarb, czymkolwiek jest. A szczególnie Diabeł. Ja też widzę różne rzeczy. Widziałam rycerza Ronovica, który mówił, że żaden diabeł go nie znajdzie. A jego żona mu na to, że ona owszem. I myślę, że ja mam klucz. Ale może się mylę. Może za dużo sobie dopowiedziałam. Trochę się boję tam iść ale wiem, że muszę.
- Jaki diabeł? - podpytał Assamita. - Diabeł czy diabeł?
Anna wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Może chodziło o Tzymisce w ogóle. A może o Botskay? Bo, że on tu, we Frydlancie, jest właśnie po to, nie mam wątpliwości. On chce dotrzeć do krypty Ronovica i zagarnąć jego skarb.
-To coś w labiryncie nie było z tego świata. A wyobraź sobie popłoch, jakby taką rzecz puścić w bitwie na szeregi wroga - Sarijah cmoknął wargami.
- Podobno Ronovic był człowiekiem. Może paktował z demonami? - znów usteczka nakryła dłonią bo demony skojarzyły jej się od razu z Baali a w zbiegi okolicznosci nie dowierzała. - Szlag, szlag, szlag… - zaklęła naraz. - Musimy go uprzedzić. Sługusa demonów.
- My?- zdziwił się Assamita. - Och, my, ja i ty? I pasza?
- Nie. Pasza nie. Za bardzo rzuca się w oczy - Anna pokręciła głową. - Właściwie… jeśli nie chcesz nie musisz iść. Ja muszę. Tak czuję.
- Nie-nie - odparł po czesku. - Pójdziem. My.
- Jutro - dodała. - Ale dwie godziny po północy. Przyjdę po zmierzchu, potem na godzinę cię zostawię. Gdy wrócę pójdziemy.

*

Jak służebnica Anna krew Gangrelowi nosiła

Gdy Anna pożegnała się z cudzoziemcami i zmierzała na pokoje zahaczyła o kuchnię i raz jeszcze uposażyła się w tacę z dzbankiem i kubkiem i takiż zestaw ustawiła na podłodze stróżującego Gangrela.
- Abyś nie usechł - pełen kubek wcisnęła mu z dłonie a przez chwile ich palce się zetknęły i mógł poczuć lodowaty ziąb bijący od Anny niby od bryłki lodu. Przyglądała mu się spod czarnych rzęs. - Słyszałam, że hospodar przywlókł tu jakieś zwierzę, większe od żubra i ono na pokojach jest. Prawda to?
- Najprawdziwsza - Dmitrij przytknął kielich do warg, wciągnął zapach, nim upił łyk. - Choć z tymi pokojami bym nie przesadzał. Zapędzili bydlę do jakowyś lochów, zdaje się.
- A nie przypomina ono aby nieco konia? - dopytywała dalej Anna. - Ogniem podpalanego.
- Raczej takie coś z południa… nosorożec. Takie zwierzę stamtąd, gdzie czarni ludzie żyją. Jakby go zderzyć z rycerzem w pełnej płycie.
- Drugi raz mówisz o Afryce. Byłeś tam z hospodarem?
- Nie - przyjrzał się jej przeciągle znad kielicha. - Ale kiedyś tam pójdę. Stamtąd przyszedł mój rodzic. Więc porzuć plany przyklejenia mnie do swojej trzódki, mam inny pomysł na wieczność.
- Nigdy nikogo nie zmuszałam by dołączył do mojej rodziny. Poza tym, zdaje mi się, że ty masz już własną. Z hospodarem u szczytu stołu. - Anna przylgnęła plecami do ściany, zapatrzyła się na przeciwległą ścianę. - Markiz de Mortain wspomniał, że jest was ośmiem. Szabli hospodara. Włączając nosorożca?
- Ro… dzina?
Zakrztusił się pita krwią i wybuchnął śmiechem. Śmiał się i śmiał, aż przestał równie nagle jak zaczął. Znienacka łupnął pięścią w pilnowane drzwi. Ktoś w środku odskoczył i odbiegł pospiesznie w głąb komnaty.
-A po co ci to wiedzieć, hm?
- Jestem ciekawska z natury - odparła Anna beztrosko. - To chyba żadna tajemnica, prawda ilu was towarzyszy Stefanowi Botskay? I tak was wszystkich zapoznam, chciałam to sobie poukładać w głowie. Z natury jestem też poukładana.
- Uhm. I podejrzewasz hospodara o ulepienie smoka w skórze szkapy… skąd taki paradny koncept?
- Widziałam już konie ulepione przez diabły. Nie było w nich nic paradoksalnego. Skoro to nie koń Botskay to pewnie należy do innego z Tzymisce. Zamek Frydlant nimi obrodził ostatnimi dni.
- No no… i który z nich niby tworzy płonące konie? Diabły rzezbia w ciele. Ciało z ogniem nie zgrywa się nijak.
Anna skubnęła wargę.
- W takim razie… to nie diabli twór. Jeszcze nie wiem jaki ale się dowiem. - Wbiła nagle wzrok w Gangrela. - To opowiesz mi o was? Jest was ośmiu jak mówił de Mortain?
- Podaj jeden powód, bym dla ciebie ślinę psul. Pełny kałdun takim nie jest.
- Tak się składa, że we Frydlancie przebywa turecki pasza z misją dyplomatyczną. Jest natenczas moim panem. Gdy będą wracać do siebie, na południe, może mogłabym zapytać czy być się nie mógł z nimi zabrać? Podróżować razem raźniej, a stamtąd miałbyś znacznie bliżej do Czarnego Lądu, jeśli to nie czcze gadanie a rzeczywiście planujesz tam pojechać. Pasza jest wpływowy i to Gangrel, więc mógłby się zgodzić a i pomóc ci potem zorganizować dalszą podróż jeśli byś zdobył jego przychylność.
- Aaaaa - oznajmił, całkowicie niezainteresowany. - Jeśli powiem, to zamkniesz jadaczke i dasz mi spokój do końca tego spedu?
- Więcej mnie nie zobaczysz - zapewniła, choć ciekawie zajrzała do głowy Gangrela czy go to w istocie bardziej ucieszy czy zasmuci. I nie zobaczyła tam nic, co z nią by się wiązało. Tylko ciemne opary, czarną mgłę, w której klęczała ognistowłosa Marica - Helena, okryta tylko włosami.
- Nie musisz opuszczać się do alkowy na linie. Wystarczy, że nie będziesz mi truć. Więc, markiz chciałby być ósmym. Jest siedmioro. I nie, nie jestem jednym z nich - uprzedził kolejne pytanie, a potem z błogim uśmiechem położył palec na swoich ustach.
- I to tyle? Myślałam, że ich chociaż wymienisz z imion. - Anna głębiej zajrzała w głowę Dimitriija ciekawa czy fascynacja rydowłosą sprowadza się jedynie do jego strażniczych obowiązków. Tym razem była tylko ciemność, gęsty, nieprzenikniony mrok. - Marika ma dziwną urodę, nierzeczywistą. Nie jest człowiekiem, prawda?
Palce jak imadła zacisnęły się jej na krtani.
- Trzymaj się od niej z daleka - wycedził Dmitrij.
- Puść - wycedziła Anna prze zęby próbując odgiąć palce Gangrela.
- Trzymaj się z daleka! - powtórzył, i odrzucił ją pod ścianę jak śmieć. W tej samej chwili uchyliły się drzwi do Aninej komnaty i stanął w nich Semen.
Anna minęła go w drzwiach.
- Nic nie rób. Nie warto - powstrzymała Semena tymi słowy i pociągnęła za rękaw do środka.

liliel 12-02-2018 19:40

Debata rodzinna o tym jak i gdzie zakołkować praskiego Tremera

Noc się miała ku końcowi gdy wreszcie do stołu zasiadła rodzina w komplecie, to jest trójka Gangreli, Laurentin, Otokar i najświeższy nabytek - Matoz. W komplecie jako takim bo bardzo brakowało Annie pośród owej zgrai widoku Krzesimira i oczywiście Ołdrzycha.
- Umówiona jestem z Tycho godzinę po północy, przy wejściu do sali karcianej. I myślę, że nie ma na co czekać. Jutro to zrobimy, gdy się tylko upewnię, że sztylet ma przy sobie. Obmyśliłam plan taki. Matoz idzie ze mną, ale niewidoczny, trzyma się z boku. Poprowadzę Tycho do ukrytej, nieużywanej komnaty, do której drzwi skrywa gruby gobelin. Matozie, wytłumaczę ci gdzie to i sprawdzisz jutro pokój. Czy działają zamki, czy wewnątrz nie ma żadnych niespodzianek. Trzeba tam zawlec skrzynię, do skrzyni schować duże bukłaki, to na krew. Matoz pójdzie z nami do ukrytej komnaty a, jeśli jesteś w mocy, okryjesz i nas płaszczem niewidzialności. W komnacie będą czekali ukryci Laurentin, Otokar i Libor. Gdy dojdzie do wymiany spróbuję go obezwładnić. Jeśli moja moc zadziała i padnie, to wy go zakołkujecie. Jeśli nie omdleje trzeba nam będzie przejść do sprawy siłowo. Spróbuję pozbawić go ręki, Laurentin? Jakie masz ofensywne moce w zanadrzu?
- W dużym skrócie, mogę go przypalić, na kilka sposobów - odrzekł Horaku. Jak zwykle siedział z boku, poza kręgiem Gangreli.
Wszyscy chcieli znać plan, co dalej, jeśli im się uda z Tycho.
- Plan jest taki ze go kołkujemy, pakujemy do przyszykowanej skrzynki. Wpierw go nieco skurczę by się zmieścił i ewentualnie nie uciekał. Spuszczę z niego dwa bukłaki juchy, to będzie zapłata dla Assamity, lub chociaż zapłata częściowa. Potem skrzyneczkę Otokar i Matoz pod niewidzialnością wyniosą z zamku w trybie natychmiastowym do Lizawiety i zostawiają w ramach prezentu dla Aureliusa.

Dalej Anna przedstawiła sprawę by Jitka z Liborem lub Semen pojechali po miejscowych Gangreli. Niech znajdzie Cudkę albo niedźwiedzia. Powie ze coś się szykuje we Frydlancie, jakiś przewrót, coś dużego i nie powinni stać z boku skoro mogą mieć wpływ na politykę. Poza tym my tez Gangrele lokalni, winniśmy się trzymać razem.
Gangrele nie skomentowali faktu, że się Anna podpięła tak swobodnie pod ich klan. Libor zadeklarował, że pojedzie. Jest najszybszy i najlepiej się dogada. Anna nalegała by wziął kogoś do pary ale pilnować go nie zamierzała. Każdy lubił swobodę w podejmowaniu decyzji, Gangrele może szczególnie.
Potem każdy opowiedział w czym uczestniczył lub co widział, gdy Anna biegała załatwiać sprawy. I tak Libor zapoznał dwóch strażników i lokaja, i zghulił całą trójkę podczas tęgiej popijawy. Anna pokręciła głową jak strapiona matka, której urwis znów coś zmalował. Poprosiła żeby był ostrożniejszy i się nie narażał. Już raz go z łap szeryfa wytargała, nie chce tego powtarzać.

Semen tymczasem szwendał się przy stajniach, usłyszał plotkę, że Kasjopea zwleka umyślnie z przybyciem i drugą, że wcale nie umyślnie, ale po drodze zgubił się jej przyboczny Nosferatu, bez którego nigdzie się nie rusza, więc stanęła i go szuka. Anna dopytywała się czy Nosferatu miał jakies imię? Padł przydomek Pryszcz. Matoz nie zapoznał pobratymca osobiście, ale o nim słyszał. Bardzo zacna persona, osobisty doradca Kasjopei. Tak naprawdę nazywa się Klemens. Podobno jest z Lasombrą od momentu jej przemiany, jej rodzic naznaczył go jako jej piastuna i opiekuna.

Jitka zapoznała zaś niejakiego Hieronimusa, klan jego nieznany a jest opiekunem zwierząt i pieszczoszków hospodara. Namówiła go, żeby jej pokazał stwora, którego Balint przywiózł. Oceniła stwora jako wielką bojową bestię i zachodzi w głowę, na cholerę Diabeł przyprowadził, na pewno nie bez nakładu trudu, czasu i środków takie coś na podobno pokojowe negocjacje. Anna zasugerował, że może by wyważyć drzwi do grobowca Ronivica ale Jitka była zdania, że hospodar sam by wykopał te drzwi, jakby się zawziął. A ciągnięcie tu takiej bestii z Siedmiogrodu to musiała być gruba logistyczna akcja. Gra niewarta świeczki, jej zdaniem, niezależnie co tam w tym grobie oprócz kości leży. Ania przyzna je rację. Po cholerę ten nosorożec, nie wydumała.

Laurentin dla odmiany przebywał głównie z Tremerami, dwa zbory stawiły się w komplecie. Doniósł Annie, że kiedy przyszedł się przywitać, od Aurory, głowy zboru Kryształowej Gwiazdy, wychodził bardzo zadowolony Cyriak. Anna uznała informację za wielce ciekawą.

Laurentin na osobności powiedział Annie, że jego zdaniem Nosferaty uknuły coś grubego i na coś czekają. To Anna podejrzewała, jak rzekła, już od chwili gdy się zaszyli w klasztorze. Na pewno wg niej ma to związek z Baali a na koniec przyjęcia będą krwawe łowy. I kto wie, może jak udowodnią związek Baali z księżną to dojdzie do przewrotu? Zapytała kto po Drahomirze jest następny w kolejce do stołka księcia. Nie aby Cyriak? Laurentin rzekł, że władza będzie tego, kto pokona lub przekona konkurentów, podgarnie niezdecydowanych i zostanie uznany przez ewentualnych innych spoza domeny, sąsiadów czy chociażby Lasombrę. Czy Cyriak uplanował siebie na stołku księcia. Niekoniecznie, bo jakby Cyriak chciał być księciem, to byłby nim już dawno, takie jest Wawrzka zdanie. Anna pomyślała, że pewnie woli marionetkę jakąś. Może z Trenerami się dogadał właśnie tak?

Otokar przyszedł na naradę spóźniony i podminowany. Twierdził, że słyszał echo wycia ciągnące się korytarzem, ale głos umilkł, zanim ustalił źródło. Jest przekonany, że to był likantrop, i że wzywał pomocy. Anna poradziła by z Semenem tam połazili, a Matoz mógłby ich okryć niewidzialnością. Ponoć jest tam ten nosorożec. Czy może taki być zmiennokształtnym? Gangrel wspominał dwa razy o Afryce. Balint mógł przywlec stamtąd, tym bardziej ze uwielbia kolekcjonerskie egzemplarze.

Matoz opowie w charakterze wesołej dykteryjki, że był świadkiem Toreadorsko-Toreadorskiej awantury. Markiz Jules i mistrz Garibaldi pożarli się okrutnie nad kielichem, niestety nie wie, jak się skończyło, bo musiał wychodzić, ale pięknie obrzucali się mięchem. Anna zaciekawiona osobą Garibaldiego dopytywała kto zacz. Matoz wyjaśnił, że Garibaldi za życia cierpiał na padaczkę. Po śmierci mu nie minęło. Dostaje ataków gdy używa wampirzych mocy, a czasem nawet i bez. Wpada potem w stan podobny do torporu, z tym że jest przytomny, względnie. Anka rzekła, że by go chciała zapoznać. Zna się w końcu na medycynie i ziołach, może by mogła go obejrzeć i pomoc.

Anna pytała dalej czy jest kto w okolicy, kto pamięta czasy Ronivica? Wie coś więcej na temat rycerza? Czy miał jakieś konszachty z diabłem? Matoz słyszał, że Ronovicowi nie szło na wojnach, a potem nagle zaczęło iść. Słyszał, że był okrutnikiem. Podobno długi czas więził własną żonę, dopóki lokalny kościół w osobie praskiego biskupa nie upomniał go ostro, grożąc bliżej nieznanymi konsekwencjami. Ronovic zwolnił żonę, a ta dokonała żywota w miejscowym żeńskim klasztorze. Ufundowała kilka ołtarzy w okolicznych świątyniach i 3 wiejskie kościoły. Jest też legenda, że Ronovic miał konia, bestię prawdziwą, co zagryzał wrogów i pił ludzką krew.

Clotilde tymczasem przygotowała Annie spanie i wyppytywała, jakie odzienie przygotować. Rozpływała się z wdzięczności względem Anny. Rzuciła też ostrożne podejrzenie, że wszyscy z tej klatki, w której siedziała, to zginą. Anna pamiętała z wizji, że siedzieli tam sami ładni i mili oku ludzie. Klatka zaś, jak się okazało, jest w komnacie w okolicach, jakżeby inaczej, kuchni. Ale Clotilde uważa, że takich klatek jest więcej. Jak jechała na wozie, to podwinęła płachtę przez pręty i widziała więcej wozów. Najpewniej przekąski dla hospodara i jego ludzi, spekulowała Anna pytając resztę rodziny, czy powinni reagować?
Jitka była zdania, że nie można pomagać wszystkim wokół, myślmy o sobie. Laurentin powiedział, że to im zaszkodzi. Libor ich poparł, a Semen miał w rzyci temat, poza tym, że był bardzo zaciekawiony opcją bufetu z klatki, z którego będzie mógł zrobić krwistego tatara. Otokar był cały skrzywiony, ale przejmował się bardziej uwięzionym lupinem niż ludźmi. Anna odparła więc Clotilde, że nic nie obiecuje ale pewnie temat i tak wypłynie sam.

liliel 12-02-2018 20:00

Przed snem wyszła jeszcze Anna z ciała i zerknęła w miejsc kilka na zamku Frydlant.
Po pierwsze do lochów. A lochy były rozległe i głębokie. Znalazła pancernego nosorożca, którego akuratnie garbus bladaczka dokarmiał świeżym mięskiem podawanym na haku. Garbus był wampirem. Bardzo bladym, bardzo brzydkim, bardzo garbatym… ale jak na Nosferatu, to w sumie urodziwym.
Anna przyjrzała się umysłowi nosorożca, czy to mógł być lupin. Niestety vhozd pełną gębą.

Dalej popłynęła Anna do Krzesimira i Bożywoja, a tych zastała w sypialni, nadrabiali stracony czas w sposób dość frapujący. Anna Złodziejka powinna pewnie się oddalić ale tego nie zrobiła. Oglądała całą scenę i dzięki temu doczekała i do rozmowy, a była ta o nikim innym a o Annie właśnie. Krzesimir rozpływał się nad jej osobą. Zalecał też rewizję poglądów na niewiasty. Anna dawno się o sobie tylu dobrych rzeczy nie nasłuchała. Odeszła wielce rada.

Przeniosła się do Sokola, a Sokol uwodził służkę. Był bardzo miły. Ona bardzo wystraszona. On ją komplementował i obiecywał złote góry. W końcu zabrał do alkowy, wycałował i nadgryzł. A gdy służka omdlała, spił do sucha. Potem siedział w łóżku obok trupa, zajęty nienawidzeniem księżnej i nienawidzeniem siebie.
Anna zacisnęła eteryczne piąstki, zła czemu służkę zabił. By wyładować gniew na cały świat? Czyta w myślach szeryfa ale widzi, że dziewki było mu żal. Zabiegał, żeby się nie bała i żeby jej było przyjemnie.
Panienka była wystraszona siedzeniem w klatce i tym, co jej zrobi Sokol, który ją z tej klatki wyciągnął. Panienka to wieśniaczka i ogólnie nikt. Potem była zachwycona zainteresowaniem, i przekonana, że teraz to już będzie wszystko dobrze. Dziewczyna nie miała szans się zorientować, że akuratnie umiera. A Sokol myślał teraz, że więcej nie uratuje, bo go Drahomira przyłapie i każe się tłumaczyć z nagle rozbuchanego apetytu.
Anna zastanawia się po co ich Drahomira nakazała wyłapać. I jaki los im szykuje, że szeryfowi zabicie ich wydaje się miłosierne.

Rycerz Somogy wyszedł właśnie z jakiejś komnaty, żegnany przez odzianego w czerń poważnego wampira w szacie o rękawach haftowanych dyskretnie w okultystyczne symbole. Żegnają się, podając sobie ręce. Nemere wraca do siebie. Ma bardzo skromną komnatę, siennik, klęcznik i stół, i tylko jednego sługę, młodzianka w typie giermka. Skromność jest jak widać nieudawana.

Na sam koniec rzut oka na Cyriaka. A ten sobie leży w łóżku. Co ogólnie nie powinno dziwić, świt niedługo… ale jak tak Anna patrzy, patrzy… to obraz jest nieruchomy. Jakby to jakaś atrapa była.

Dziwne, myśli Anna i wraca do ciała. Świt niebawem więc jest senna. Ciepło jej bo ją grzeje lupin. Zmartwiony jest nadal sprawą swego pobratymca, nie na tyle jednak by odmówić Aninej krwi.
Zasypia pełna obaw, że nadal niewiele wie co się we Frydlancie szykuje.

Asenat 13-02-2018 11:04


Śniły się Annie dziwne sny. Wpierw Oldrzych, z piersią nagą, ale pod bronią, hełm zdjął z głowy i trzasnął nim w szylkretowy stoliczek w salonie jej frydlanckiej komnaty. Chciała mu się w ramiona rzucić, ale wtedy on wyrzuty począł jej czynić gorzkie a gniewne, że nie odebrała jego listu.
Potem zaś stała obok krzesła, na którym zasiadał jej małżonek, a przed nimi stała Clotilde. Śliczna, blada, a odziana tak, że równie dobrze mogłaby się rozebrać. Jej biodra ledwo skrywał szeroki pas z czarnej skóry i Anna była pewna, że gdyby dziewka się pochyliła, sromotne części wyjrzałyby na świat w całej krasie. Zerknęła na Oldrzycha, ale ten zdawał się nie zwracać uwagi.
- Egzekutor klanu Brujah przybędzie jutrzejszej nocy – oznajmiła Clotilde, a głos miała twardy i zaczepny.

Otworzyła Anna oczy i zobaczyła Clotilde. W czepku, zgrzebnej sukni i gorseciku opiętym na gieźle. Służka patrzyła jej w oczy z wyczekiwaniem i niecierpliwością. Czyli tak, jak powinna.
- Pani musi wstać! Wielkie zamieszanie!
Anna potrzebowała chwili, by poruszyć zmartwiałymi członkami. Uderzyła ją cisza, a wszak pełno ich tu było, czyżby wszyscy rozbiegli się po zamku.
- Wszyscy pobiegli – potwierdziła Clotilde, już z suknią w rękach przy łożu. - Pan Libor pojechał, po tamtych, co ich mian przepomniałam. I wrócił zaraz, bo ich spotkał pod zamkiem zaraz. Wpadł tu i powiedział, że wszyscy przyjechali, i razem, i ze sługami, i zwierzętami, i… wszyscy pobiegli zobaczyć. I listy mam do pani, o!
Rzeczone listy wyciągnęła zza gorsetu.
Cytat:

Spotkanie z księżną nie odbędzie się.
S.

Cytat:

Jednak skusiło mnie twe polowanie. Spotkajmy się.
Bożywoj Skrzyński

Cytat:

Moja droga, odwiedź mnie dziś w mych komnatach, powspominamy stare czasy.
Całuję
Gertruda z Gryfitów

Cytat:

Anusiu, słodki mój daktylu,
Gangrele hospodara obrażają, tumult aż pod stropy, a tobie niewinnej snu to nie mąci? Czekam na ciebie niecierpliwie. Przyjmij te drobne oznaki mej atencji.
Pasza Hamza

Cytat:

Droga Anno,
dramatycznie mnie ubodło, żeś mnie wczoraj porzuciła na rzecz Nosferatu. Czyżbym się czym naraził? Pozwól się wytłumaczyć.
Jules



Clotilde rozłożyła na łożu powłóczystą szatę, pomarańczową z odcieniami czerwieni i złotym haftem o roślinnym wzorze.
- Dziwna jakaś – oceniła.
Bo wschodnia, pomyślała Anna.
- Otokar też poszedł oglądać Gangreli oglądać?
- Niee – Clotilde zmarszczyła drobną twarzyczkę. - Polazł gdzieś trzy godziny temu.



liliel 13-02-2018 20:09

Egzekutor klanu Brujah przybędzie jutrzejszej nocy.
Kim jest egzekutor Brujah? Anna dumała nad tym nieco nieobecna podczas gdy Clotilde pomagała jej założyć szatę w kolorach płomieni. Zerknęła potem Anna w lustro i musiała przyznać, że prezentuje się egzotycznie i tajemniczo jak jakiś ognisty dżin zza siedmiu mórz.

Gdy wychynęła wreszcie z komnaty na korytarzu zobaczyła bynajmniej nie Dmitrija. Na ławeczce siedziała niewiasta, szczupła, jak wyrzeźbiona, urodziwa w sposób, który Diabłom zapewne przypada do gustu, odziana w powłóczystą spódnicę z lejącego się materiału i adamaszkowy półkontusz.

Na jej widok nieznajoma poderwała ozdobioną rogami głowę. Rozpogodziła się gwałtownie, w jednej chwili twarz przypominająca maskę odmieniła się w uśmiechu.
- Witaj, aniele - zagaiła z mocnym ruskim akcentem.
- Cudka czyżby? - Anna obejrzała sobie kobietę ze sporym zainteresowaniem. Była piękna jako Anna, mogłyby siostrami być. - Doprawdy cudna.
Tamta zaśmiała się przyjemnie, zmrużyła oczy w rozbawieniu.
- Gangrelska kasztelanka zabawia się z mym ojcem. Jestem Nadieżda. Nadzieja. A wy to kto? - przechyliła na bok głowę.
- Anna Złodziejka - odparła taksujac wzrokiem rogi tamtej. - Jestem z Gangrelami. A ojciec twój to ów niedźwiedź co po okolicznych puszczach hasa? - Anna przygryzła wargę zła że zapomniała jego imienia.
- Mój ojciec to hospodar Stefan Bosckoy - Nadzieja pochyliła się mocniej, dłonie opierając o kolana i próbując zajrzeć za plecy Anny w głąb komnaty przed ciągle otwarte drzwi. - Masz tam Gangreli? - uśmiech nie schodził jej z pełnych ust, ale zainteresowanie wyczuwalnie się wzmogło.
- Jeszcze przed chwilą byli. Rozbiegli się, jak to Gangrele - naraz ton Anny stał się ostrożniejszy. - Myślałam… zmyliły mnie rogi. U Gangreli sie zdarzają nader często.
- Prawda? Tylko Dmitri jakiś taki ugładzony… ale to sobie twoich poobglądam - Diablica rozparła się na powrót na ławce. - A tam kto pomieszkuje? - wskazała smukłym palcem na trzecie drzwi w korytarzu.
- Chyba nikt - wskazała Nadjeżdży korytarz. - Jakaś ponoć awantura. Między Gangrelami a twym ojcem. Idę to sprawdzić.
I ruszyła chyżo niezupełnie ciekawa czy tamta do niej dołączy.
- A tak - śmiech Nadieżdy poniósł się korytarzem. - Ojciec przygadał Gangrelce szpetnie o jej tytule, to i ona dłużna nie pozostała. Niechże to… - posmutniała gwałtownie i pomimo wystudiowanej urody zaczęła przypominać małą dziewczynkę. - … żem się zgodziła, akurat jak się coś dziać zaczęło.
- Zgodziła na co? - zapytała Anna przystając.
- Żeby tu kwitnąć - kąciki ust nagle znowu podciągnęły się w górę. - Ale wszystko mi opowiesz, jak wrócisz, prawda?
- Teraz ty pilnujesz nimfy? - Anna zmarszczyła czarne brewki. - Co się stało z Dimitrijem?
- Zwęszył coś, czy chciał się wylatać. Jak to Gangrel. Więc mnie ugadał i pobiegł, niecnota.
- Nie bede za nim tęsknić - Anna pomachała tamtej i nim zniknęła za rogiem przyjrzała sie aurze. W końcu z diabłami nigdy nie wiadomo czy gdy ma na myśli córkę jest nią wampir czy vhozd. Jednak była krwią z krwi. Rozmarzonym typem. Anna pomyślała że już ją trochę lubi ale wtedy przypomniał jej się Bocskay.
Wybiegła prędziutko na plac przedzawałowy szukając kłębowiska ludzi bądź oznak awantury.

Na głównym dziedzińcu kłębiła się masa ludzi i koni… a w rogu placu obserwował to wszystko podejrzliwie spod łba wielki czarny niedźwiedź. Nie widać nikogo znacznego, chaos próbował ogarnąć ghul księżnej, którego Anna poznała przy przyjeździe. Na sąsiednim krużganku Anna wypatrzyła maszerującą raźno Pężyrkę.

Od słowa do słowa, Anna dowiedziała się, że Gangrele przybyli grupą tuż po zmroku. Nikt się ich nie spodziewał, więc samo pojawienie się wprowadziło nieziemski chaos. Zanim ktokolwiek zdążył ich powstrzymać, pięcioro gangrelskich książąt ramię w ramię wparowało do głównej sali wieczernej, gdzie się stołował hospodar z kilkoma ze swego dworu. Nierad że mu się wepchali do stołu, przygadał Cudce o jej kasztelańskim tytule, że niepozorny i za mały, by tak szarżowała. A Gangrelka odpaliła mu bez zastanowienia, że taki sam jak i jego. Trzymany z sentymentu i niemający nic wspólnego z rzeczywistością. Na to hospodar obraził się wierutnie i opuścił salę. Obecnie przebywa w swoich komnatach, gdzie Drahomira próbuje pudrować jego urażoną dumę, zaś Gangreli Sokol zapędził do prywatnych komnat księżnej. W głównej sali zostali ich najbliżsi przyboczni i rozpoczęli hulanki i swawole. Wszyscy goście zaś zachowują się jakby to ich Cudka w zadek ugryzła, zaniepokojeni są i szeptają po kątach. Księżna odwołała wszystkie dzisiejsze spotkania, bo zażegnuje kryzys. Także rozmowę z Bożywojem, i Pężyrka właśnie idzie mu to oznajmić, z nieskrywaną radością, jakaż to nowa chryja się z tego urodzi.
- To się narobiło - Anna wydawała się raczej ów incydentem w sali biesiadnej rozbawiona. - A nie widziała ty moich Gangreli gdzie? - Libor spotkał sie z nimi po drodze wiec powinien juz ich sprawy przedłożyć. Ciekawe gdzie sie podział. - Ach, i przekażesz także ode mnie wiadomość Bozywojowi? Chętnie się z nim spotkam, niech jeno rzeknie gdzie i kiedy. Moze uda mi się oswobodzić na chwilę z towarzystwa paszy.
- Wszyscy twoi w sali wieczernej, pospolitują się z przybocznymi Gangreli. Powiem Skrzyńskiemu, jak już z piernatów wylezie. Choć jak o księżnej pani usłyszy, to może i wyskoczy - zaśmiała się gardłowo.
- Poznaliście już Drahomirę? Nie wiem czy mam o niej właściwy obraz ale zdaje sie, ze nie jest nadmiernie lubiana.
- Podobno prostaczka. Ja tam z nią nie gadałam. Widziałam z daleka jeno. Wysztafirowana jak klacz na dzień targowy - Pężyrka wzruszyła ramionami. - To już Gryfitka lepsza.
- Choć i z nią Bożywoj średnio chyba wytrzymuje - Anna parsknela łagodnym śmiechem. - Widziałam jak ją zdzielił w to cudne liczko. Trudna to miłość.
Na to Pężyrka też wybuchnęła śmiechem, głośnym i urągającym.
- Jaka tam miłość. To jej się cały czas zdaje, że skarbom, co je skrywa pod spódnicą, nikt się nie oprze.
- Nie zatrzymuję cię dłużej. Spotkamy się pewnie jeszcze. I… - Anna przytrzymała ją za rękaw. - Losy nam się potoczyły nie do końca po naszej myśli gdyśmy się ostatnio widziały ale radam cię widzieć w zdrowiu. Często wspominam jakieśmy Bożyjowych zbrojnych wyrżnęli. - Uśmiechnęła sie jak do ciepłych wspomnień. - Chyba nigdy potem nie zrobiłam nic tak bezkompromisowego, może to była też twoja zasługa.
- To był błąd - skrzywiła się tamta, zęby wyskoczyły na wąskie wargi. - Było siedzieć jak mysz pod miedzą, albo dopiąć do końca.
I ruszyła szparko korytarzem, kołysząc wysoko upiętym kucem ciemnych włosów.

Anna rozejrzała się jeszcze po zgromadzonych na placu twarzach, przez chwile rozważała dokąd sie udać w dalszej kolejności. Obowiązków miała aż nadto. W końcu jednak postanowiła, żeby kuć żelazo póki gorące i najpierw odszukać Libora by ten zdał jej raport czego się wywiedział, czemu tak z nienacka tu hurmą zjechali, a potem pomówi Anna sama z nowoprzybyłymi Gangrelami.

Z głównej sali dobiegał rejwach i wrzaski. Ich źródłem, czy raczej osią, okazał się Semen i obcy Gangrel o plecach usianych drobnymi łuskami. Półnadzy, zmagali się w zapasach na uprzątniętej ze stołów i ław sali. Meble w bezładnych stosach pietrzyły się pod ścianami, a obecni albo dopingowali walce, albo obserwowali z dystansem z boku. Libora wypatrzyła szybko. Rozparty na krześle, popijał drobnymi łyczkami z kielicha.
- Więc ich sprowadziłem. Szybki jestem, prawda?
- Najszybszy - Anna dosiadła się obok. Zajrzała do dzbana i powoniała czy jest krew wzmacniana okowitą. - Powiedziałeś, żeś po nich jechał a oni na to co?
- Kasztelanka mnie obcałowała, klepnęła w tyłek i rzekła: to jedziemy. To też żem klepnął - wzruszył ramionami. - Ona gada dużo i głośno, reszta prawie w ogóle. Mianowali ją na harcownika. Takiego, co to wiesz, przed bitwą wyskakuje między armie i cuda wyczynia, w oczy bodzie zręcznością. Ale harcownicy ani nie wygrywają, ani sami nie prowadzą wojen.
- I gdzież znajdę kasztelankę Cudkę?
- A wszystkich ich Sokol zabrał, zdaje się, do księżnej. Jak ci się podoba, ta nagła prezentacja zwartego szyku?
- Zastanawiają mnie powody owego. Księżna się Gangreli nie spodziewała, to pewne. A skoro są to wiedzą, że coś się szykuje. Ktoś już ich uprzedził i kupił ich głos. Teraz mysle kto tu karty rozdaje i jak coś z tej puli wytargać dla nas. - Anna potarła gładkie czoło. - Oczaruj Cudkę, spróbuj coś z niej wycisnąć jak Gangrel z Gangrela.
- Ta jaszczurka co się tłucze z Semenem to jej pieszczoszek. Zdaje się, że nie jestem w jej typie. A tamten mniszek pod ścianą to potomek Anzelma.
- Wydelikacony coś jak na Gangrela. A jeśli Semen bardziej w typie Cudki to mu zasugeruj żeby z nią w komitywę wszedł i podpytał. - Sięgnęła Anna po kubek Libora. Miała ochotę na kilka łyków czegoś mocniejszego. Po nocy zdawała się zmęczona a nawet nieco przygnębiona. - Ołdrzych mi się śnił. W dziwnych okolicznościach, nic z tego nie rozumiem… Wcześniej widziałam go w celi, pod ziemią. Zdrów był i zagadywał współwięźnia z celi naprzeciw i wiem, że to była prawda. Sen dzisiejszy… to jakieś majaki. Chyba wariuję.
- Tęsknota nikomu nie służy. Róbmy, co robić mamy i ruszajmy do Wiednia. A jak ci sił brak, to znów się napijemy w kółeczku, jak w wieży.
Anna uśmiechnęła się półgębkiem.
- Przyznaj, że masz ochotę, bałamutniku. - Oddała mu kubek, wygładziła suknię nie-suknię.
- A to jest się czego wstydzić?
- Dowiedzcie się co się da od Gangreli, mnie brak czasu, choć będę chciała sie spotkać z Cudką i Anzelmem jak już skończy z nimi księżna.
- Zaczaję się na bałamutną harcowniczkę. Też znam kilka sztuczek.

Niby miała już wychodzić ale przystanęła przy młodziku, Anzelmowym synu.
- I kto wygrywa? Wasz czy nasz?
Pochylił głowę, dłonie chowając w rękawach habitu.
- Komu Bóg da, panienko. To twój sługa? - wskazał na Semena.
- Między nami nie ma sług, sami przyjaciele - Anna zawiesiła wzrok na zapaśnikach. W duchu kibicowała Semenowi nawet jeśli miała sporo obiekcji co do jego duchowej strony. - Ten przyjazd zaplanowany był czy tak wam spontanicznie wyszło? Anzelm, ojciec twój zarządził takoż?
- Otrzymaliśmy zaproszenie i ojciec postanowił zjechać. - Obrzucił Aniny strój spojrzeniem pełnym przygany. - A wy, między którymi nie ma sług, to kto?
- Między nami Gangrelami. No… Gangrelami w większości. Razi cię mój strój? - Anna poprawiła materiał odsłaniając stanowczo za dużo nogi. - Zgadzam się, to nie mój kolor. Jak brata zwą? Zakonnik wśród Gangreli to chyba rzadkość.
- Jest nieskromna - ocenił surowo Aniną powierzchowność i odsłoniętą nogę. - Zowię się Bernard. Kto jeszcze prócz zapaśnika to “wy”?
- Ja, Libor - wskazała kompana gestem. - Jitka gdzieś biega. Jest jeszcze kilku nieGangreli. A kto jesteście wy i pod kim właściwie sluzycie?
Wyławiał wzrokiem wskazane osoby.
- Przekażę ojcu. Ojciec służy Bogu na niebiesiech. Ma własną domenę.
- Bogu katolików czy Bogu husytów? - lekko się Anna spięła.
- A tak, są jakieś nowe herezje. Słyszeliśmy. Widzieliśmy trupy w lasach i parowach.
- Trupy?
- Trupy z kielichami na piersi. I inne. Te spory poza nami. My jesteśmy pustelnikami. Jak pierwsi krześcijanie.
Annie gdzieś to się kiepsko kleiło. Zakonnicy Gangrele plus gładkie lico Bernarda, wszystko takie mało… dzikie ni zwierzęce.
- Przekaz ojcu że chciałabym pomówić z nim i Cudką. Przyjdę przed świtem jeśli zechcą mnie przyjąć.
- Przekażę. Niech Pan błogosławi twe kroki, siostro.
- I twoje bracie Bernardzie - dygneła ledwo zauważalnie, gestem pożegnała Libora i juz gnała korytarzem dalej. Chciała jeszcze prędko załatwić Gertrudę nim pokaże się paszy. Odkładać gryfitkę drugi raz z rzędu byłoby nierozsądne a i lekceważące dla jej pana nie-męża a jego Anna obrażać nie chciała. Poza tym jak już wpadnie w łapy paszy może z nich szybko nie wyjść.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:13.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172