28-01-2018, 18:17 | #1 |
Reputacja: 1 | [Wampir: Mroczne wieki] Labirynt w cieniu zamku Labirynt w cieniu zamku Lato 1473 rok, zamek Frydlant
Ostatnio edytowane przez Asenat : 03-02-2018 o 16:46. |
04-02-2018, 21:52 | #2 |
Reputacja: 1 | Anna rozejrzała się po pokoju, dotknęła rzeźbionej kolumny łóżka i szylkretowego biurka. Ostatnio edytowane przez Asenat : 05-02-2018 o 03:27. |
09-02-2018, 20:54 | #3 |
Reputacja: 1 |
|
09-02-2018, 20:54 | #4 |
Reputacja: 1 |
|
10-02-2018, 17:28 | #5 |
Reputacja: 1 | Pędziła Anna korytarzem z włosem rozwianym i furią w sercu. W myślach przeklinała wszystkich po kolei, nie oszczędzając Ronovica, który zbudował zamek tak, że wszędzie było daleko, a zgubić się łatwo. Turków umieszczono w południowym skrzydle, i zdało się jej, że to mile całe. I w kolejnym korytarzu natknęła się na kogoś, kto także maszerował szparko, lecz tym się różnił od niej, że zatrzymywał się na każdym rozwidleniu korytarzy. Mężczyzna odziany był w długie, niebieskie, luźne szaty i zawój na głowie… nie widziała Anna za wielu Turków, ale ten wyglądał turecko. A na pewno cudzoziemsko. Anna wyhamowała przed nieznajomym i uśmiechnęła się tak urzekająco jak tylko mogła kobieta z jej ogładą. -Cóż za szczęście, że na pana wpadłam. Musiałam sie całkiem zagubić w meandrach frydlanckiego zamku. Pan jest tym osławionym tureckim paszą o którym słyszę od zmroku? Cudzoziemiec momentalnie zgiął się w ukłonie do samej ziemi, rozkładając przy tym szeroko ręce z dłońmi zwróconymi wnętrzem w jej stronę. - Piękna… pani - wydukał, gdy się podniósł. - Aga Sarijah Omeir. I znowu się ukłonił. -Ach, Assamita, tak? - Anna ujęła mężczyznę pod rękę, rozluźniona i tryskająca pogodą. - Słyszałam plotki o was. Ponoć ciężko znaleźć kogoś równego wam w walce. Och, i wybacz. Nie przedstawiłam się. Jestem Anna. Zdenerwowanie obcego tylko się pogłębiło. - Tak. Syn Assama - potwierdził i nie dodał nic ponadto. Uśmiechnął się za to niepewnie. -Dobrze mówisz w tutejszym języku. - zapewniła grzecznie nie puszczając jego ramienia. - Chyba cie ukradłam, prawda? Gdy dokądś zmierzałeś? - Kedy… kedy… - wydukał i zapętlił się na tym jednym słowie. - Kedy iść… Pociągnął ją w stronę okna, ale zdaje się nie zobaczył tam tego, co jej chciał pokazać. -Chcesz wyjść na zewnątrz? Tam? Poprowadzę cię - i Anna poprowadziła nieznajomego pewnie pod rękę jakby to ona była mężem a on niewiastą. - Opowiesz coś o sobie? Jesteś sługą paszy? Strażnikiem? Sarijah posłusznie dawał się prowadzić korytarzem. Może wyszedł z założenia, że bardziej się i tak nie zgubi? - Ja sługa? - otworzył szeroko oczy. - Nie-nie. Wykonał smagłą ręką dziwny gest, jakby zamieniał dwie rzeczy miejscami. - Sarijah Assamita. Anna? -Ja? Zabójcą? Skądże! - Anna machnęła ręka i sie zasmiala, donośnie i szczerze. Podejrzewała, że nie rozumieją się do końca. - Ja, Anna - położyła dłoń na obleczoną w czerń pierś. - Ty… Aga. Nie strażnik. Czyli kto? Dworzanin paszy? Ty walczyć czy pisać pieśni? - Aga tytuł - zmarszczył nos w zastanowieniu. - Armia. Wiersze dobre. Pieśni złe. Położył dłoń na swoim gardle. - Głos kurczak. Pasza Hamza sługa - pokiwał głową. - Ty jesteś sługą paszy czy on twoim? - Anna pomyślała, że spróbuje przejść na łacinę i powtórzyła to samo w języku filozofów. - Kto jest na czubku waszej tureckiej drabiny? Na to przystanął i plunął może nie najczystszą, ale zrozumiałą łaciną, że z okna ujrzał labirynt, wyszedł by go zobaczyć z bliska i zgubił się doszczętnie w przekletych korytarzach, ani wrócić, ani wyjść nie może. -Zgubiłeś się? - chciała się upewnić Anna. Przypomniała sobie gdy krążyła animą nad zielonym labiryntem. - W ogrodzie? Pośród korytarzy z żywopłotu? - W zamku - przyznał bez oporów czy wstydu. - Byłem na jakimś dziedzińcu z drzewami, ale nie wyszedłem z zamku. -W takim razie winnam spytać dokąd chcesz dojść? - Do labiryntu, na dole - wyszczerzył białe zęby. - Jak na Krecie. Byłaś na Krecie? -Nie. Niewiele podróżowałam. Ale dużo czytam. Minotaur? - Anna przystawia dwa wskazujące palce do głowy imitując rogi. - Uuuuu. Byk? Chcesz szukać potwora? Uśmiechnął się znowu. Teraz w jego aurze dominowało rozbawienie i zaciekawienie, fascynacja nawet… dość dziwne u kogoś, czyi słudzy niedawno uczestniczyli w zbrojnej bitce. - Jest tu potwór? Nie widziałem. Ale labirynty tworzy się po coś. Zdradzić ci sekret? -Anna lubi sekrety - poklepała się w pierś.-Anna złodziejka sekretów. Powiedz. Dam coś w zamian. - On się porusza. Korytarze wiją się jak wąż na piasku. Ale są prawidłowości - wyszeptał z fascynacją. - Bardzo ciekawe. -Jakie prawidłowości? - Jest tam siedem posągów i jakis budynek w środku. Zmiany promieniują od tych figur, jak kręgi na wodzie. W taki sposób, że droga do tego budynku w środku wydłuża się… albo zamyka. -Ruchomy labirynt?- Anna poruszyła brwiami.- Chcesz tam wrócić? - Pójść tam, tak. Widziałem go tylko z okna. Pójdziesz ze mną? A może… - uśmiech z miłego zrobił się drapieżny - ...zapolujemy? -Na potwora? - zgadywała Anna. - Nie, nie miałam tego na myśli. To znaczy potwora nie ma w labiryncie. Będzie na balu. Pomożesz mi? - naraz sie rozpogodziła. - Jesteś zabójcą, prawda? Umiesz zabijać potwory. Demony. -Chcesz mnie nająć? - uniósł w zdziwieniu czarne brwi, rozejrzał się po niezmiennie pustym korytarzu. - To kosztuje. Kim jest potwór? Zrobił się nagle poważny jak sama śmierć. -Jaka jest cena? - Zależy od celu. Pracuję za przyslugi, sekrety. Czasem za złoto. Często za krew. -Po co ci moja krew? - Anna zakryła dłonią usta. - Do czarów? Do picia? - Zaraz jednak pokiwała głową i wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. - Zgadzam sie. Dam ci moja krew. I zdradzę kilka sekretów. Wynajmuję twój miecz. Spojrzał na jej rączkę z pewnym żalem. -Anna musi zrozumieć. Cena zależy od celu. Nie podam ceny, nie znając celu. Krew może być Anny, jeśli jest dość silna. Albo kogoś innego. Starszego. Ale to zależy od celu. Westchnął lekko i uśmiechnął się na powrót. -Nie pijam krwi nikogo poza mym druhem. Jest daleko, ale nie opuszcza moich myśli. -Rozumiem to, tez pije krew mego druha. I zgadzam się - nie cofnęła dłoni trzymając ją wciąż przed Assamitą. - Dam ci zapłatę, potem powiesz na co mnie stać. A narazie chcę byś przedstawił mnie paszy. Albo rozejrzymy się po labiryncie, jeśli cię to ciekawi. Jestem gospodarzem, a ty gościem. Chcę żebyś czuł się tu dobrze. Jestem po to by umilić wam czas - kolejny promienny uśmiech. - Podoba wam się nasz kraj? Tutejsi ludzie? Zastanawiał się przez chwilę, po czym objął palcami jej dłoń i potrząsnął trzykrotnie. - Zgoda. Twarz znowu mu się rozpogodziła, sztywnym gestem i zapewne u kogoś podpatrzonym i nieoswojonym jeszcze wyciągnął do Anny ramię, by się mogła oprzeć. - Paszę Hamzę mam co noc. Bardzo wiele paszy Hamzy. Przedstawię cię, jeśli chcesz… lecz najpierw labirynt. Szedł przez chwilę w milczeniu. - Nigdy nie byłem tak daleko na północ. Wszystko jest dziwne i inne. Nosferatu - uśmiechnął się szerzej - są tacy sami. Anna objęła podarowane ramię i poprowadziła w stronę ogrodu. Mijając okna szeryfa zerknęła tam kątem oka. Spróbowała dojrzeć jego umysł i myśli. Czy mógł być zazdrosny? Żałować? Nie, raczej nie. Okno komnaty było ciemne… zdaje się, że nikogo tam nie było. -U nas nie ma Assamitów, nie znam waszych obyczajów. Pasza Hazma jest innego klanu niż ty, prawda? - Anna ściągnęła usta w ciup, zamyśliła się. - Na płaszcz Proroka, oczywiście, że z innego. Zanudziłbym się w podróży z własnym ziomkiem. Pasza jest Gangrelem. Doprowadza wszystkie nadęte jak świński pęcherz wampierze na dworze sułtana do rozpaczy. O ile pierwsza i ostatnia część mogła być prawdą, o tyle środkowa budziła Anina wątpliwość. - Ja… z klanu Malkavian - skłamała gładko. - Niektórzy mogliby rzec, że jestem szalona. Ja twierdzę, że czasem widzę przyszłość. I słyszę głosy. - To jeden z trzech klanów, co najtęższe rodzi głowy. Anna uśmiechnęła się do komplementu, nawet jeśli budowany był na kłamstwie. Zerwała rosnący w ogrodzie kwiat i wsunęła za warkocz w swoje ciemne włosy. Naraz zatrzymała się przed wejściem do labiryntu i obleciał ją lekki strach. -A co jeśli nie znajdziemy wyjścia? - Anna miast wedle etykiety obejmować Sarijah pod ramię, złapała jego dłoń. - Mam złe przeczucia. - Nie jestem tak biegły jak mój druh w odnajdywaniu schematów i prawideł w chaosie - odparł spokojnym, wyważonym tonem, ale dłoń, którą Anna trzymała, wyczuwalnie drżała. Ze strachu czy z podniecenia przygodą? - Ale zdaje mi się, że wyjście nie jest problemem. Problemem jest dojście do serca. Szkoda, że Szihaba nie ma z nami. Zostawiłem go w Damaszku - obrócił do niej ciemną twarz. - Twój przyjaciel też daleko? -Daleko. W Wiedniu - opowiadała strapiona. - Ktoś go więzi, dlatego mi spieszno. Muszę skończyć tu, we Frydlancie dwie sprawy i do niego jadę. Ruszyła wprost w zielone korytarze. -Jest tu rycerz, Nemere, co ma do Turków uraz. Twierdzi że zabito jego matkę i jej świtę w Stambule choć przyszli pod białą flagą posłów. Wiadomo ci coś o tem? - A jak się zwała ta niewiasta? I Hamzę lepiej zapytać. Ja nawet Turkiem nie jestem. A czemu przyjaciel twój w niewoli? -To nie tylko przyjaciel. To mój mąż. Ukochany - Anna nie była pewna czy dobrze ubiera rzecz w słowa by ją zrozumiał. - Jest w niewoli bo chciał mnie wyratować z piekła. Dosłownie. Tkwiłam tam trzy lata, pośród demonów. Gdy wreszcie uciekłam okazało się… - Anna pierwszy raz mówiła to wszystko na głos i docierała do niej krzywda jaką Oldrzychowi uczyniono i poczuła krew pod łukami powiek. - że pewni ludzie skierowali go w pułapkę i sprzedali by oddalić go ode mnie. Nawet nie wiem czy jeszcze żyw jest. Ale zrobię co w mojej mocy by go odnaleźć i uwolnić. - A. Zatem to taki druh - zauważył Sarijah, ale głową zaraz pokiwał, że rozumie. - Więc masz wrogów potężniejszych od siebie i męża. Potwór jest jednym z nich? -Nie. Nie do końca. To skomplikowane - uśmiechnęła się blado. Chciała mu wytłumaczyć. - Pierwszy potwór jest we mnie, połączony w jedno. Drugiego kocham i nienawidzę jednocześnie, bo to ojciec mój i on mego męża wywiódł na manowce. Trzeci potwór to brat przyjaciela i współwinny uwięzienia mego męża. Nie moge sie na nim zemścić nie tracąc przyjaciela, jego brata a tracić go nie chce. Czwartym potworem jest księżna tego miasta, co nawet mnie nie zna a już przehandlowała moją skórę dla swych interesów. Ale oni wszyscy to nie potwory, których tropię. Tamten piąty jest sprytny i ukrywa się w skórze kainity, jednego z nas, ale nie wiem jaką nosi twarz. - Anna pociągnęła Assamitę za sobą. - Czy to już część twojej zapłaty? Tajemnice jakimi sie dziele? I tak, zanim to skomentujesz, Anna ma wielu wrogów. Nie najmie cię na wszystkich, nie wypłaciłaby sie do końca świata. - Och nie. Teraz rozmawiamy - skręcił w prawo w boczne przejście, wzrokiem powiódł w jedną i drugą stronę korytarza. - Gdy się zaczniemy targować, będziesz wiedziała, że to już. Chociażby po tym, że Hamza będzie obecny. Więc… jeśli chcesz o coś zapytać, to pytaj. Odpowiem. Albo nie. Annie zaś zdało się, że coś słyszy. Powolne, twarde i miarowe stąpnięcia. Kopyta na murawie. Gdzieś daleko, w odległym korytarzu, oddzielonym od nich wieloma ścianami żywopłotów. -Ciii, słyszysz? - Anna położyła palec na ustach i wytężyła zmysły. - Kopyta. Potwór. Albo tylko Semen - uśmiechnęła się i roześmiała. - Złap mnie, dobrze? I bez uprzedzenia wyślizgnęła się z ciała by wznieść się nad labirynt i osadzić jak to wygląda z góry. Czy się wogóle da. I czy Assamici mają taki dobry refleks jak mówią. Unosząc się, widziała, że pochwycił ją, nim jej ciało zdążyło uderzyć o ziemię, uniósł w górę, jej bezwładna głowa opadła na ramię Assamity. Przez chwilę przemknęło jej przez głowę, że to nierozsądne, zostawiać swoje ciało pod opieką nieznajomego. Jednak w jakiś sposób była spokojna. Zawarli wszak umowę… Szybko odkryła, że nie może się wznieść na tyle wysoko, by ogarnąć wzrokiem cały labirynt, jakby więziła ją niewidzialna bańka. Niewidzialna i niematerialna, bo dłońmi nie wyczuwała ściany i oporu, a jednak nie potrafiła jej przekroczyć. Wiedziała za to, że to nie Semen. Szybko, coraz szybciej biegło wśród listowia coś, co nie poruszało się na dwóch nogach. Mignął jej kary grzbiet, w miejscu gdzie ściana listowia była niższa. I kawałek dalej czarna, rozwiana grzywa. Ogień zobaczyła w tej samej chwili, w której zdała sobie sprawę, że rumak zdaje się kierować tam, gdzie zostawiła swą cielesną powłokę w objęciach Assamity. Ogniste oczy, płomienie unoszące grzywę i żar ciągnący się za łomoczącymi miarowo kopytami. Anna błyskawicznie wróciła do ciała. -Ognisty koń! - wrzasnęła do Assamity. - Musimy uciekać! Stratuje nas. Już stała na równych nogach i gnała w przeciwną stronę niż ta, z której zmierzał ogier ciągnąć za rękę Sarija. Pomyślała o rycerzu Ronovicu, czy to duch jego osławionego rumaka. A potem o Sokole, czy doceniłby wdzięk konia nim przejechałby się po nim rozżarzonymi kopytami. Tętent za jej plecami narastał, a gdy obejrzała się przez ramię, zobaczyła za biegnącym Sarijahem, że rumak wypuścił z nozdrzy wąskie strużyny ognia. Więcej się nie oglądała. Biegła, choć wiedziała, jak marne w porównaniu z koniem ma szansę. I nagle, gdy już niemal czuła na plecach płomienny podmuch, biegnący Assamita pchnął ją mocno w bok, w przejście do sąsiedniego korytarza. Siłą rozpędu padł za nią, przeturlał się zręcznie, dobywając z fałd szat zakrzywiony nóż i ustawiając się między nią a zagrożeniem. Ale rumak przemknął sąsiednim korytarzem, nie zwracając na nich uwagi, ciągnąc za sobą iskry i podmuch gorący jak piekło. -O mój Boże, co to było? Demon jakiś czy diabli wytwór? - Anna podniosła się z trawy, odgarnęła z twarzy kosmyki, które wydostały się z warkocza, przy okazji pobrudziła czoło ziemią. -Jesteś pewien, że wciąż chcesz szukać serca labiryntu? Im dalej, tym trudniej bedzie zawrócić. Zamamrotał coś pod nosem, wychwyciła tylko arabskie miano diabła. Odetchnął głęboko parę razy. - To chyba nie był najlepszy pomysł - oznajmił pomału - na pierwszą przechadzkę po zapoznaniu. Nie upierał się, by kontynuować przygodę, co ją nieco zdziwiło. Gangrele ruszyli by hurmem i pieśnią na ustach, by udowodnić wszystkim i sobie samym, że się nie boją. Sarijah uciął skrawek tkaniny z rękawa i podał jej, by otarła twarz. - Powinniśmy teraz stąd odejść. Anna przyznała mu rację skinieniem. Skrawkiem materiału starła brud z twarzy. Odzienie obcego było miękkie i woniało czymś przyjemnym i odległym. -Labirynt jest zaklęty, blokuje moje zdolności. Przykro mi. Pomyślała, że gdyby Ołdrzych tu był, pomknął by do centrum labiryntu bez problemu, na ptasich skrzydłach. Co ciekawe, z labiryntu wyszli bez problemu. Sarijah zaproponował, że chętnie Annę odprowadzi gdzie Anna chce, tym bardziej że nieco mu wstyd, że ją naraził swoją zachcianką. Anna zaproponowała by się zrewanżował przedstawiając jej paszę Hamzę. |
11-02-2018, 17:44 | #6 |
Reputacja: 1 | Na pokojach u paszy Hamzy Już przed progiem nozdrza Anny uderzyła woń kadzideł i orientalnego pachnidła, i wzmogła się, gdy Sarijah skinął strażnikom i otworzył drzwi. Gdzieś z głębi dobiegała delikatna melodia, której źródłem okazał się sarniooki młodzieniec, siedzący ze skrzyżowanymi nogami pod oknem i brzdąkający na cytrze. Anna przez chwilę podziwiała jego egzotyczną urodę, a potem zwróciła wzrok w prawo… i nie mogła oderwać oczu. Długo. Porównanie do wieloryba było zawstydzające. Dla wieloryba. Pasza Hamza był mężem niepospolitego wzrostu i nieludzkiej tuszy. Na jego głowie chwiał się niebezpiecznie kapelusz podobny niewielkiej donicy. Czarne jak ziarnka pieprzu oczy ginęły w fałdach tłuszczu, policzki i potrójny podbródek spływały na byczy kark, pod spodem rozlewały się piersi godne matrony, co dziesięć dziatek wykarmiła, a niżej panoszyło się brzuszysko ogromne jak wojenny bęben. Wszystko to w głównej mierze było nagie, bo pasza Hamza odzian był tylko w luźne hajdawery i coś w rodzaju kamizelki. Przedramiona i łydki porastał czarny, gęsty włos podobny dziczej szczecinie, prawdopodobnie pamiątka po przeżytym szale… i Anna nie mogła przestać sobie wyobrażać paszy szarżującego w ślepej furii, falującego brzuszyskiem i trzema podbródkami. Był porażający. Był monstrualny. I zdaje się doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Rzekł coś po turecku do Sarijaha, ten odrzekł coś krótko, co zawierało imię Anny i niewiele poza tym. Po czym Assamita wycofał się, przysiadł w wykuszu okna, pod którym młodzian przygrywał na cytrze. Pasza Hamza zaś poklepał łaskawie poduszki obok swojego monstrualnego uda. Brzuszysko, piersi i podbródki zafalowały jak wzburzone morze. - Spocznij, Anno. Jesteś niewiastą w potrzebie, jak mniemam, pewnie wdową czy sierotą, czy inną niebogą. Takie już naiwne i dobrotliwe stworzenie z Sarijaha, znaczy, pobożny muzułmanin. Nigdy nie odmawia jałmużny, znosi mi bezdomne kocięta, bo podobno Prorok kiedyś wolał odciąć rękaw szaty niż obudzić kota, co na nim usnął. I wdowy i sieroty otaczać chce kuratelą. Na szczęście, jestem jeszcze ja - łypnął czarnymi oczkami, w taki sposób, aż zaczęła gorączkowo szukać w pamięci, czy wieloryby są drapieżne. Anna przycupnęła na poduszce, nóżki zgięła i podwinęła z jednego boku, skryła dokładnie pod suknią. Przy paszy wydawała się dzieckiem, na domiar zabiedzonym. Sięgała mu nie wyżej niż do ramienia. -Aga Sarijah był bardzo miły, opowiedział mi o tym, że mogłabym nająć jego miecz. Ale cenę kazał negocjować z panem, wielmożny paszo. To trochę dziwne skoro pan jest jego sługą, czy coś pokręciłam? Mieliśmy problemy językowe - uśmiechnęła się przepraszająco biorąc całą winę na siebie. - Nie jest to dziwne - pasza pozwolił podłubać sobie paznokciem między zębami, wygrzebał stamtąd jakowyś skrzep i poddał go oględzinom, po czym pstryknięcuem posłał na środek komnaty. - Zważywszy, że ja jestem paszą, a on agą. Wiesz, Anusiu, kto to aga? To taki jakby setnik. A wiesz, kto zacz pasza? To jak członek rady królewskiej. - Ach - Anna nie okazała zakłopotania, przeciwnie, zachichotała. - Wobec tego zdeprecjonowałam nieco twoją osobę, panie. Wybacz. Nie zrobiłam tego specjalnie. Pochyliła się w przepraszającym ukłonie ale zaraz wzrok jej podążył za lecącym lobem organicznym strzępem. - Eeee, gdzie ja to byłam? Ach, na najmowaniu Assamity. Mógłby mi pasza przybliżyć całą transakcję? Jakie są tu ograniczenia, jaki cennik? I czy to usługa powszechnie dostępna czy aga Sarijah po prostu wykazał się wspaniałomyślnością i przyjął mnie do kręgu wtajemniczonych z racji mojego… pożałowania godnego położenia, jak z tym kotem i rękawem? - Zacznijmy od tego - pasza odął wargi grube jak spasione gąsiennice - że jesteśmy tu na misji dyplomatycznej, i zaiste musisz mieć coś niezwykłego, byśmy nasz cel narazili na szwank, wdając się w twoje awantury. Może kielich albo gardło? Chłopaczek? Dziewka? Zajnab! - wrzasnął, a z głębi wypadła dziewoja, równie sarniooka jak cytrzysta. Anna uznała, że nieelegancko odmawiać gościnności, tym bardziej, że dla paszy posiłki musiały być i za życia i po nim niezwykle ważne. - Odrobinkę, dziękuję - uniosła rękę i zawierając małą przestrzeń między palcem wskazującym a kciukiem zdefiniowała o jaką odrobinkę jej się rozchodzi. - Jeno dla towarzystwa. Co się zaś tyczy zlecenia… odłóżmy tę rozmowę na jutro. Prawdę mówiąc i mnie coś zlecono. Mam pewną osobę znaleźć, a gdy ją już znajdę najpewniej mój zleceniodawca będzie się chciał jej pozbyć. Czy będzie zainteresowany nie brudzeniem własnych rąk, nie wiem, ale zapewniam, że to stary wampir o starej krwi. Jeśli jej wam upuści będziecie ukontentowani. Zajnab przyklękła przy wampirzycy i wysunęła szczupłą rączkę, zaś pasza splótł swoje spasione przedramiona na brzuchu. -Czyli… podsumował - szukasz kogoś do polowania na nie wiadomo kogo, za nie wiadomo co… Sarijah! - Bluznal potokiem wymowy po turecku, a Assamita odparł krótko, kilkoma ledwie słowami. Pasza wywrócił oczami. Anna czuła się winna, że sprowadziła na agę kłopoty. - Proszę go nie karać, to moja wina. Jestem z linii Malkava i czasem mówię zagadkami. A czasem nawet do siebie… - obracała w rączce nadgarstek służki. - Odłóżmy na razie tę sprawę. Pozwól, że wam w rewanżu umilę czas. Jutro. Przechadzką po ogrodach. Może łaźnią? Grą w karty? Pokażę wam Kainitów, którzy zawitali do Frydlantu. Opowiem o zamku, o jego fundatorze, rycerzu Ronovicu i jego małżonce. O miejscowych klanach, kto za kim przepada, kto kogo unika, kto komu chce wejść w rzyć. Dla obcych, jak wy, to chyba przydatne informacje a i towarzystwo nienajgorsze. Mogłaby księżna przydzielić wam Nosferatu, na ten przykład. Jeśli panowie pozwolą będę wam towarzyszyć, z przerwami na obowiązki, przez dwa dni, aż do końca balu. Oddaję się niejako w paszy ręce i obiecuję, że będę do dyspozycji paszy i Sarijaha, powiedzmy jako… towarzyska niewolnica. Tak to się u was nazywa? Mogę nawet zatańczyć, bo… śpiewać lepiej może nie zaśpiewam. Assamita zadał pytanie, ton głosu zdradzał niezrozumienie. A to się pogłębiło gdy pasza mu przetłumaczył. -Nie rozumiem - oznajmił Sarijah po łacinie. -Też nie rozumiem - uzupełnił Hamza po czesku. - Czemu Anusia miałaby czynić coś takiego. Anna pochyliła nisko głowę. - Sam pasza powiedział, że jesteście tu w misji dyplomatycznej i potrzeba zachęty ażeby cel wasz narazić na szwank i wziąć na obcych ziemiach kontrakt na Kainitę - wyjaśniła. - Czy dwie noce mojej oddanej służby nie będą wystarczającą zachętą? Kiedy będę już wiedziała kogo trzeba mi usunąć, Sarijah mi pomoże. Oczywiście jeśli pasza uzna, że całościowa zapłata będzie wystarczająca. Moje towarzystwo. Informacje, którymi będę was raczyć w formach miłych opowiastek. Zapoznam was z Kainitami. I dam krew, czy dobrą, ocenicie. Oczywiście Anna nie mówiła całej prawdy. Jeśli pasza przyjmie jej ofertę, oczywiste będzie, że przez najbliższe dwie noce będzie jego własnością. A żaden mężczyzna, żywy czy nieumarły, nie lubi gdy inni jego własność tykają. To powinno uchronić ją od markiza, i dalej od Botskay. Lepiej poświęcić dwie noce, niż wszystkie jakie Annie pozostały, gdy by ją diabeł w wieży więził jak Helenę. Niewolnica dalej siedziała obok i czekała, aż ją Anna zauważy. Co w sumie pozwoliłoby zabić czas, w którym pasza kłócił się z agą. Znów straciła rozeznanie, kto tu kim rządzi. -Dobrze - rzekł Hamza z cieniem niechęci w głosie. - Jeśli krew nie będzie odpowiednia i do umowy nie dojdzie, zapłacimy za usługi i milczenie. Złotem. Sekretami. Albo krwią. Anna odpowiedziała uśmiechem. Wyciągnęła dłoń w stronę paszy, ale szybko się zmitygowała, że to chyba w ich kulturze nie praktykowany sposób by przypieczętować umowę. - Wspaniale - oświadczyła, a mówiąc to patrzyła na Sarijaha. - Czy macie jakieś specjalne życzenia na jutrzejszą noc czy zdacie się na mnie? Przybędę zaraz po zmierzchu, na krótki czas będę was musiała opuścić aby wrócić z uzgodnioną krwią, przez resztę czasu należę do was. I tylko do was. - Wreszcie wbiła ząbki w nadgarstek zniecierpliwionej służki. Piła malutkimi łyczkami patrząc na obu mężczyzn spod półprzymkniętych powiek. - Na pewno nie przepuścimy turecko-siedmiogrodzkiej awantury o pobite sługi - oznajmił kwaśno pasza, rzucił adze dwa krótkie zdania po turecku. Ten pokiwał głową i znikł w głębi komnaty. Wrócił po chwili i rozłożył fajkę wodną. Buchnął z ust kłębem dymu akuratnie gdy pasza raczył wyrazić zainteresowanie talentami Anny. A taniec do nich bynajmniej nie należał. - Umiesz sprowadzić szaleństwo? - Nie umie - odparł aga zanim zdążyła poskładać odpowiedź, i skrył twarz za kolejnym woniejącym tytoniem obłokiem. - Specjalizuję się w sztuce umysłu. Czytam w głowach, podróżuję poza ciałem, podglądam i podsłuchuję, kradnę sekrety. Anna Złodziejka, stąd takie miano. Anna obserwowała z zaciekawieniem fajkę - Wygląda jak przyrząd alchemiczny. Znam się na alchemii. Na tutejszych ziołach, na truciznach. Na sztuce medycznej. Tańczyć nie umiem, skłamałam byście przychylniej wejrzeli w moją ofertę - spuściła oczy ale bez poczucia winy. Podniosła się z miejsca i w trzech susach była obok Sarijaha. Usiadła jak on, na skrzyżowanych nogach, suknia okalała ją jak pąk czarnego cmentarnego kwiatu. - Czy ja też mogę skosztować? I o co właściwie poszło między waszymi a diablimi sługami? Widziałam, że szeryf został przy tym ranion. Zakrzywiony grot utkwił mu między żebrami. Wiem, bo sama się go pozbywałam. To znaczy grotu, nie szeryfa. - Niewiasty nie palą sziszy - skomentował Hamza. - Wszystkie z klanu Assama palą - zaoponował leniwie Sarijah, wyciągając ku Annie ustnik. - Niebywałe! - pasza obdarzył towarzysza przeciągłym i kpiącym spojrzeniem. - Wszystkie dwie? Dym nie wywarł żadnego wrażenia, choć podobną woń wyczuła we krwi niewolnicy. - Zdaje się, że tutejszego szeryfa nikt pozbyć się nie chce - zauważył wesoło pasza i przytulił niewolnicę do tłustego połcia swojego boku. Otworzył srebrną skrzyneczkę i zaczął karmić dziewczynę dobytymi stamtąd daktylami. - W odróżnieniu od mojej osoby. Pewnie rażę tutejsze delikatne poczucie estetyki. A nasi słudzy pobili się o miejsce w stajni. Jak zupełnie w oderwaniu od polityki, prawda? -To dość niezwykle, podoba mi sie. Bardzo chciałabym mieć taką fajkę, jest szalenie egzotyczna - Anna pociągnęła kilka razy dym, palenie przerodziło się w swoistą zabawę i Anna od czasu do czasu zezowała na czubek nosa by obserwować smugi ulatujące z obu dziurek to znów wyrzucała dym z ust w krótkich miarowych zrywach nieforemnymi obłoczkami.. - Czyli kobieta też może zostać Assamitką? Dlaczego są tylko dwie? - Jest więcej niż dwie - poprawił Sarijah ospale. - Hamza jest złośliwym, kłamliwym lisem. - To… - gruby paluch wycelował w Assamitę tuż obok Anusiowego nosa - … jest potwarz podła i niesprawiedliwa, mój przyjacielu. - Prawdą jest, że niewiast wśród nas niewiele - objaśnił Sarijah oględnie. Anna przeniosła wzrok z Assamity na paszę karmiącego niewolnicę. Obserwowała aury nowych towarzyszy. Aurę Assamity zasnuł jak mgła jasny błękit, właściwy ludziom spokojnym i zrównoważonym. Aura paszy mieniła się tęczowo… gdyby kolory nie były blade, przysięgłaby, że ma przed sobą likantropa. Tylko u nich barwy zmieniały się tak dynamicznie. -Dlaczego nie lubi pan szeryfa? To dość przyzwoity mąż, ale… skoro zaczęłam już dla was pracę, zdradzę kilka sekretów. Po pierwsze jest związany z ksiezną Drahomirą krwią i raczej jednostronnie. Mysle, ze ona go niezbyt szanuje, traktuje jak sługę a on jej tym sługą jest. Czasem chce się zbuntować ale boi się, że ostatecznie zawsze przegra. Nie jest panem własnej woli. Jest jednak dość szlachetny i sprawiedliwy. Dobrze traktuje swoich ludzi. Ma ogromną słabość do koni, niewielką do mnie i dość gwałtowną naturę, lubi się ciskać gdy sprawy nie idą po jego myśli. - Anna pyknęła ostatni raz i oddała wężyk Sarijahowi. - Dlaczego naprawdę tu jesteście? Mogłabym pomóc lepiej gdybym znała cel. - Związany? - chrząknął pasza - a to pewne? Rzucił krótkie pytanie towarzyszowi, ten zaprzeczył, ale właściwie półleżał już z wpółprzymkniętymi powiekami i Anna nie dałaby sobie ręki odciąć, że w ogóle coś do niego dotarło. -Tak, to pewne - Anna podniosła się i obrzuciła paszę nieco urażonym spojrzeniem. - Uważa pan, że jestem kiepsko doinformowana? Że marna ze mnie złodziejka? Spoglądała z góry na drzemiącego Sarijaha. -Chyba na dziś już pójdę. Zajęłam wam aż za dużo czasu. - uniosła fałdy sukni i poczęła manewrować między Assamitą a atłasowymi poduszkami. - Siadaj, Anusiu, bośmy jeszcze nie skończyli. Nim się nie przejmuj. On tak zawsze. Nie mówię, żeś marna czy słaba, jeno że się nie pokrywa to co mówisz, z tym co rzekli moi informatorzy. Oni mówili o niechęci. Nienawiści może nawet. -Względem księżnej? To niewykluczone ale i tak zrobi co mu rozkaże. Nawet gdyby mu się ten rozkaz wcale nie podobał. - Anna przycupnęła posłusznie na jednej z poduszek. - Dlaczego chcecie się go pozbyć? Nie sądzę żeby to on był zagrożeniem dla waszych interesów. Jest tylko bronią w ręku księżnej. A Drahomira jest bezwzględna i prze do celu po trupach. Inna sprawa, że jest też niezaradna i niesubtelna. Nikt jej nie lubi, cztery lata temu był na nią zamach. A teraz na ten przykład wchodzi w rzyć hospodara bez mydła… - Anna zastanowiła się czy to porównanie uchodzi damie. Cóż, pewnie prędzej czy później zorientują się, że dama z niej żadna. - Właściwie wszyscy starają się pozyskać go jako sojusznika. Stefana Botskay. - A szeryf też? - zaciekawił się pasza. Sarijah tymczasem wstał sztywno i poszedł do okna. Aurę miał właściwą ludziom śpiącym i białka ledwo widoczne spod przymkniętych powiek. -Szeryf ma wykonywać rozkazy księżnej. Obecnie spełnia głupkowate zachcianki Botskay, z którymi przyłazi do niego ten trzmiel, De Mortain, myślę że po to by go denerwować. Choć pośród masy drobiazgów jest jeden ważny… - Annie się zdarzało zbaczać z tematu a i nie była pewna czy tym spostrzeżeniem chce się teraz dzielić więc wróciła do sedna. - Szeryf ma powody by za hospodarem nie przepadać. Tym powodem mogę być ja ale jeszcze nie wiem jakiej wagi jestem kartą w tym rozdaniu. Obawiam się, że nawet nie figurą więc może sobie nazbyt kadzę. Może Botskay jest mu zwyczajnie obojętny. Jeśli jednak szukacie sojuszników przeciw siedmiogtodzkiemu diabłu, to Sokol może być jednym z nielicznych osób do rozważenia. Drugą jestem ja, ale ja jestem nikim. Rycerz Somogy odpada, nie lubi Turków. Jest jeszcze Lasombra ale dopiero w drodze. Ona się liczy. I Skrzyńscy ale to także Tzymisce. Swój do swego ciągnie. Anna rozgadała się chyba zanadto, rzadko bywała aż tak rozmowna. Moze wzięła sobie do serca przyjętą prace a może polubiła Sarijaha. Było w nim coś szlachetnego. To coś co jej się wydawało, że dostrzegła ongiś w Sokole. -A jemu co dolega? Jest w jakimś transie? Pasza zatrząsł brzyszyskiem, prasnąwszy się w boki kilka razy, gdy monologowała. - Kto? - rozejrzał się. - A, on. Mój przyjaciel Sarijah zbyt często kieruje myśli ku Absolutowi. Przez to zdarza mu się tracić kontakt z przyziemnymi, acz bardzo życiowymi sprawami. Na szczęście, jestem jeszcze ja. Wstał, co było procesem skomplikowanym i długotrwałym. Ciało wprawione w ruch toczyło się balista pod wrogie mury. Anna widziała, jak uginały się deski podłogi. A pasza Hamza pstryknął kilka razy Sarijahowi przed oczyma. Gdy ten spojrzał w miarę przytomnie, polecił wolno i wyraźnie. - Odprowadź naszą słodką gołąbeczkę. Na tańce już za późno. Popląsasz mi jutro, Anusiu. Anine oczy zrobiły się większe i okrąglejsze z przestrachu bo sobie wyobraziła siebie tańcującą przed paszą. Dygnęła na pożegnanie. - Miło było mi pana poznać, paszo Hamzo. Wydajecie się bardzo miłymi osobami. Tylko ty aurę masz dziwną. Trochę wąpierską, trochę jakby lupińską. Nie jesteście jednym z tych wschodnich kuzynów, kuei-jin? Czytałam coś o nich w księgach mego ojca. Mój ojciec ma wiele ksiąg. - Też coś czytałem. I słyszałem. I nawet kilku spotkałem - pasza pokiwał głową. - I ciągle jestem na tym świecie, o ja niegodny… a może jednak godny? Roześmiał się, falując całym ciałem. Sarijah czekał przy drzwiach, cichy i ciągle niezbyt przytomny. Anna ujęła go pod rękę i poprowadziła pewnie i po męsku. Pokonali drzwi i przeszli ledwie kilka metrów, ażeby mieć namiastkę prywatności i zostawić paszę z tyłu ale nie oddalić się za bardzo. - Tyle wystarczy bo się znowu zgubisz. Zupełnie odpłynąłeś. Jesteś pijany? - zauważyła uwalniając jego ramię, trochę też urażona jego nagłym brakiem zainteresowania. - Dlaczego powiedziałeś, że nie potrafię sprowadzać szaleństwa? Może potrafię? Potrząsnął głową kilka razy jak koń. - Nie potrafisz. Bo nie jesteś z rodu Malkava. Chyba że cię który nauczył, ale to rzadkie, prawda? - Nie da się wiedzieć z jakiego kto jest klanu - wpatrywała się w niego Anna jak w obrazek, niedowierzając. - Wiem - zaprzeczył. - Czasem wiem rzeczy. Gdy w Damaszku po raz pierwszy spotkałem przyjaciela, wiedziałem, że będziemy dzielić krew. Wiedziałem, że będę podróżować z Hamzą. Wiem, że nie jesteś z Malkavów. Jesteś mojego klanu. Albo z tych, którzy też Azraela czczą, jeno nie mieczem. Rabusi grobów. Anna przykryła usta dłonią a gdy ją odjęła nie mogła zapanować nad szczęśliwym uśmiechem. Zawisła na szyi Sarijaha i pocałowała go w policzek. - Tedy jesteś mi bratem. Nigdy nie spotkałam nikogo z mojego klanu, poza panem ojcem. To… tak się cieszę. - Jak się zwał, rodzic twój? - W tonie pojawiły się surowe nuty. Anna odsunęła się krok w tył jakby jej przyganiał za naruszenie autonomii jego ciała. Może i miał rację. Nie powinna była. - Mikołaj. Ja znam go pod tym imieniem. Jeśli miał kiedyś inne to się z tym nie zdradził. Ale… ja nie jestem z linii Azraela. Rabusiem grobów, owszem. - Potarła nosem zakłopotana a zawód odcisnął się na jej bladej twarzyczce. - Czyli nie jesteśmy spokrewnieni? - To mądre, że się kryjesz - wystawił sztywno ramię - Wiele ostatnimi czasy osób, co chcą płacić za waszą śmierć. Odczekal, aż się oparła o podaną rękę. -Wspólna krew wiele znaczy. Ale więcej znaczy wspólnota interesów. Wiesz, co wiem jeszcze? I niech się pasza śmieje, żem za dużo za życia po pustyni wędrował i rozum mi słońce uprażyło? - Co jeszcze wiesz? - zapytała Anna i choć była ciekawa to nadal się nieco dąsała bo w jednej chwili ktoś jakby dał jej brata i od razu zabrał. - Masz coś, co chciałbym posiadać - uśmiechnął się szeroko, a Anna pomyślała, że gdyby przyszło mu kiedyś do głowy udawać Malkavianina, nikt by nie żywił podejrzeń. - Wiem - powiedziała niespodziewanie Anna. - Powoli mi się zlepiają okruchy w jedną całość. Ty chcesz wejść do labiryntu. Bo tam jest skarb, musi być. Czułam jak drżały ci dłonie z ekscytacji. Po prawdzie… to każdy chce. Ten skarb, czymkolwiek jest. A szczególnie Diabeł. Ja też widzę różne rzeczy. Widziałam rycerza Ronovica, który mówił, że żaden diabeł go nie znajdzie. A jego żona mu na to, że ona owszem. I myślę, że ja mam klucz. Ale może się mylę. Może za dużo sobie dopowiedziałam. Trochę się boję tam iść ale wiem, że muszę. - Jaki diabeł? - podpytał Assamita. - Diabeł czy diabeł? Anna wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Może chodziło o Tzymisce w ogóle. A może o Botskay? Bo, że on tu, we Frydlancie, jest właśnie po to, nie mam wątpliwości. On chce dotrzeć do krypty Ronovica i zagarnąć jego skarb. -To coś w labiryncie nie było z tego świata. A wyobraź sobie popłoch, jakby taką rzecz puścić w bitwie na szeregi wroga - Sarijah cmoknął wargami. - Podobno Ronovic był człowiekiem. Może paktował z demonami? - znów usteczka nakryła dłonią bo demony skojarzyły jej się od razu z Baali a w zbiegi okolicznosci nie dowierzała. - Szlag, szlag, szlag… - zaklęła naraz. - Musimy go uprzedzić. Sługusa demonów. - My?- zdziwił się Assamita. - Och, my, ja i ty? I pasza? - Nie. Pasza nie. Za bardzo rzuca się w oczy - Anna pokręciła głową. - Właściwie… jeśli nie chcesz nie musisz iść. Ja muszę. Tak czuję. - Nie-nie - odparł po czesku. - Pójdziem. My. - Jutro - dodała. - Ale dwie godziny po północy. Przyjdę po zmierzchu, potem na godzinę cię zostawię. Gdy wrócę pójdziemy. * Jak służebnica Anna krew Gangrelowi nosiła Gdy Anna pożegnała się z cudzoziemcami i zmierzała na pokoje zahaczyła o kuchnię i raz jeszcze uposażyła się w tacę z dzbankiem i kubkiem i takiż zestaw ustawiła na podłodze stróżującego Gangrela. - Abyś nie usechł - pełen kubek wcisnęła mu z dłonie a przez chwile ich palce się zetknęły i mógł poczuć lodowaty ziąb bijący od Anny niby od bryłki lodu. Przyglądała mu się spod czarnych rzęs. - Słyszałam, że hospodar przywlókł tu jakieś zwierzę, większe od żubra i ono na pokojach jest. Prawda to? - Najprawdziwsza - Dmitrij przytknął kielich do warg, wciągnął zapach, nim upił łyk. - Choć z tymi pokojami bym nie przesadzał. Zapędzili bydlę do jakowyś lochów, zdaje się. - A nie przypomina ono aby nieco konia? - dopytywała dalej Anna. - Ogniem podpalanego. - Raczej takie coś z południa… nosorożec. Takie zwierzę stamtąd, gdzie czarni ludzie żyją. Jakby go zderzyć z rycerzem w pełnej płycie. - Drugi raz mówisz o Afryce. Byłeś tam z hospodarem? - Nie - przyjrzał się jej przeciągle znad kielicha. - Ale kiedyś tam pójdę. Stamtąd przyszedł mój rodzic. Więc porzuć plany przyklejenia mnie do swojej trzódki, mam inny pomysł na wieczność. - Nigdy nikogo nie zmuszałam by dołączył do mojej rodziny. Poza tym, zdaje mi się, że ty masz już własną. Z hospodarem u szczytu stołu. - Anna przylgnęła plecami do ściany, zapatrzyła się na przeciwległą ścianę. - Markiz de Mortain wspomniał, że jest was ośmiem. Szabli hospodara. Włączając nosorożca? - Ro… dzina? Zakrztusił się pita krwią i wybuchnął śmiechem. Śmiał się i śmiał, aż przestał równie nagle jak zaczął. Znienacka łupnął pięścią w pilnowane drzwi. Ktoś w środku odskoczył i odbiegł pospiesznie w głąb komnaty. -A po co ci to wiedzieć, hm? - Jestem ciekawska z natury - odparła Anna beztrosko. - To chyba żadna tajemnica, prawda ilu was towarzyszy Stefanowi Botskay? I tak was wszystkich zapoznam, chciałam to sobie poukładać w głowie. Z natury jestem też poukładana. - Uhm. I podejrzewasz hospodara o ulepienie smoka w skórze szkapy… skąd taki paradny koncept? - Widziałam już konie ulepione przez diabły. Nie było w nich nic paradoksalnego. Skoro to nie koń Botskay to pewnie należy do innego z Tzymisce. Zamek Frydlant nimi obrodził ostatnimi dni. - No no… i który z nich niby tworzy płonące konie? Diabły rzezbia w ciele. Ciało z ogniem nie zgrywa się nijak. Anna skubnęła wargę. - W takim razie… to nie diabli twór. Jeszcze nie wiem jaki ale się dowiem. - Wbiła nagle wzrok w Gangrela. - To opowiesz mi o was? Jest was ośmiu jak mówił de Mortain? - Podaj jeden powód, bym dla ciebie ślinę psul. Pełny kałdun takim nie jest. - Tak się składa, że we Frydlancie przebywa turecki pasza z misją dyplomatyczną. Jest natenczas moim panem. Gdy będą wracać do siebie, na południe, może mogłabym zapytać czy być się nie mógł z nimi zabrać? Podróżować razem raźniej, a stamtąd miałbyś znacznie bliżej do Czarnego Lądu, jeśli to nie czcze gadanie a rzeczywiście planujesz tam pojechać. Pasza jest wpływowy i to Gangrel, więc mógłby się zgodzić a i pomóc ci potem zorganizować dalszą podróż jeśli byś zdobył jego przychylność. - Aaaaa - oznajmił, całkowicie niezainteresowany. - Jeśli powiem, to zamkniesz jadaczke i dasz mi spokój do końca tego spedu? - Więcej mnie nie zobaczysz - zapewniła, choć ciekawie zajrzała do głowy Gangrela czy go to w istocie bardziej ucieszy czy zasmuci. I nie zobaczyła tam nic, co z nią by się wiązało. Tylko ciemne opary, czarną mgłę, w której klęczała ognistowłosa Marica - Helena, okryta tylko włosami. - Nie musisz opuszczać się do alkowy na linie. Wystarczy, że nie będziesz mi truć. Więc, markiz chciałby być ósmym. Jest siedmioro. I nie, nie jestem jednym z nich - uprzedził kolejne pytanie, a potem z błogim uśmiechem położył palec na swoich ustach. - I to tyle? Myślałam, że ich chociaż wymienisz z imion. - Anna głębiej zajrzała w głowę Dimitriija ciekawa czy fascynacja rydowłosą sprowadza się jedynie do jego strażniczych obowiązków. Tym razem była tylko ciemność, gęsty, nieprzenikniony mrok. - Marika ma dziwną urodę, nierzeczywistą. Nie jest człowiekiem, prawda? Palce jak imadła zacisnęły się jej na krtani. - Trzymaj się od niej z daleka - wycedził Dmitrij. - Puść - wycedziła Anna prze zęby próbując odgiąć palce Gangrela. - Trzymaj się z daleka! - powtórzył, i odrzucił ją pod ścianę jak śmieć. W tej samej chwili uchyliły się drzwi do Aninej komnaty i stanął w nich Semen. Anna minęła go w drzwiach. - Nic nie rób. Nie warto - powstrzymała Semena tymi słowy i pociągnęła za rękaw do środka. |
12-02-2018, 18:40 | #7 |
Reputacja: 1 | Debata rodzinna o tym jak i gdzie zakołkować praskiego Tremera Noc się miała ku końcowi gdy wreszcie do stołu zasiadła rodzina w komplecie, to jest trójka Gangreli, Laurentin, Otokar i najświeższy nabytek - Matoz. W komplecie jako takim bo bardzo brakowało Annie pośród owej zgrai widoku Krzesimira i oczywiście Ołdrzycha. - Umówiona jestem z Tycho godzinę po północy, przy wejściu do sali karcianej. I myślę, że nie ma na co czekać. Jutro to zrobimy, gdy się tylko upewnię, że sztylet ma przy sobie. Obmyśliłam plan taki. Matoz idzie ze mną, ale niewidoczny, trzyma się z boku. Poprowadzę Tycho do ukrytej, nieużywanej komnaty, do której drzwi skrywa gruby gobelin. Matozie, wytłumaczę ci gdzie to i sprawdzisz jutro pokój. Czy działają zamki, czy wewnątrz nie ma żadnych niespodzianek. Trzeba tam zawlec skrzynię, do skrzyni schować duże bukłaki, to na krew. Matoz pójdzie z nami do ukrytej komnaty a, jeśli jesteś w mocy, okryjesz i nas płaszczem niewidzialności. W komnacie będą czekali ukryci Laurentin, Otokar i Libor. Gdy dojdzie do wymiany spróbuję go obezwładnić. Jeśli moja moc zadziała i padnie, to wy go zakołkujecie. Jeśli nie omdleje trzeba nam będzie przejść do sprawy siłowo. Spróbuję pozbawić go ręki, Laurentin? Jakie masz ofensywne moce w zanadrzu? - W dużym skrócie, mogę go przypalić, na kilka sposobów - odrzekł Horaku. Jak zwykle siedział z boku, poza kręgiem Gangreli. Wszyscy chcieli znać plan, co dalej, jeśli im się uda z Tycho. - Plan jest taki ze go kołkujemy, pakujemy do przyszykowanej skrzynki. Wpierw go nieco skurczę by się zmieścił i ewentualnie nie uciekał. Spuszczę z niego dwa bukłaki juchy, to będzie zapłata dla Assamity, lub chociaż zapłata częściowa. Potem skrzyneczkę Otokar i Matoz pod niewidzialnością wyniosą z zamku w trybie natychmiastowym do Lizawiety i zostawiają w ramach prezentu dla Aureliusa. Dalej Anna przedstawiła sprawę by Jitka z Liborem lub Semen pojechali po miejscowych Gangreli. Niech znajdzie Cudkę albo niedźwiedzia. Powie ze coś się szykuje we Frydlancie, jakiś przewrót, coś dużego i nie powinni stać z boku skoro mogą mieć wpływ na politykę. Poza tym my tez Gangrele lokalni, winniśmy się trzymać razem. Gangrele nie skomentowali faktu, że się Anna podpięła tak swobodnie pod ich klan. Libor zadeklarował, że pojedzie. Jest najszybszy i najlepiej się dogada. Anna nalegała by wziął kogoś do pary ale pilnować go nie zamierzała. Każdy lubił swobodę w podejmowaniu decyzji, Gangrele może szczególnie. Potem każdy opowiedział w czym uczestniczył lub co widział, gdy Anna biegała załatwiać sprawy. I tak Libor zapoznał dwóch strażników i lokaja, i zghulił całą trójkę podczas tęgiej popijawy. Anna pokręciła głową jak strapiona matka, której urwis znów coś zmalował. Poprosiła żeby był ostrożniejszy i się nie narażał. Już raz go z łap szeryfa wytargała, nie chce tego powtarzać. Semen tymczasem szwendał się przy stajniach, usłyszał plotkę, że Kasjopea zwleka umyślnie z przybyciem i drugą, że wcale nie umyślnie, ale po drodze zgubił się jej przyboczny Nosferatu, bez którego nigdzie się nie rusza, więc stanęła i go szuka. Anna dopytywała się czy Nosferatu miał jakies imię? Padł przydomek Pryszcz. Matoz nie zapoznał pobratymca osobiście, ale o nim słyszał. Bardzo zacna persona, osobisty doradca Kasjopei. Tak naprawdę nazywa się Klemens. Podobno jest z Lasombrą od momentu jej przemiany, jej rodzic naznaczył go jako jej piastuna i opiekuna. Jitka zapoznała zaś niejakiego Hieronimusa, klan jego nieznany a jest opiekunem zwierząt i pieszczoszków hospodara. Namówiła go, żeby jej pokazał stwora, którego Balint przywiózł. Oceniła stwora jako wielką bojową bestię i zachodzi w głowę, na cholerę Diabeł przyprowadził, na pewno nie bez nakładu trudu, czasu i środków takie coś na podobno pokojowe negocjacje. Anna zasugerował, że może by wyważyć drzwi do grobowca Ronivica ale Jitka była zdania, że hospodar sam by wykopał te drzwi, jakby się zawziął. A ciągnięcie tu takiej bestii z Siedmiogrodu to musiała być gruba logistyczna akcja. Gra niewarta świeczki, jej zdaniem, niezależnie co tam w tym grobie oprócz kości leży. Ania przyzna je rację. Po cholerę ten nosorożec, nie wydumała. Laurentin dla odmiany przebywał głównie z Tremerami, dwa zbory stawiły się w komplecie. Doniósł Annie, że kiedy przyszedł się przywitać, od Aurory, głowy zboru Kryształowej Gwiazdy, wychodził bardzo zadowolony Cyriak. Anna uznała informację za wielce ciekawą. Laurentin na osobności powiedział Annie, że jego zdaniem Nosferaty uknuły coś grubego i na coś czekają. To Anna podejrzewała, jak rzekła, już od chwili gdy się zaszyli w klasztorze. Na pewno wg niej ma to związek z Baali a na koniec przyjęcia będą krwawe łowy. I kto wie, może jak udowodnią związek Baali z księżną to dojdzie do przewrotu? Zapytała kto po Drahomirze jest następny w kolejce do stołka księcia. Nie aby Cyriak? Laurentin rzekł, że władza będzie tego, kto pokona lub przekona konkurentów, podgarnie niezdecydowanych i zostanie uznany przez ewentualnych innych spoza domeny, sąsiadów czy chociażby Lasombrę. Czy Cyriak uplanował siebie na stołku księcia. Niekoniecznie, bo jakby Cyriak chciał być księciem, to byłby nim już dawno, takie jest Wawrzka zdanie. Anna pomyślała, że pewnie woli marionetkę jakąś. Może z Trenerami się dogadał właśnie tak? Otokar przyszedł na naradę spóźniony i podminowany. Twierdził, że słyszał echo wycia ciągnące się korytarzem, ale głos umilkł, zanim ustalił źródło. Jest przekonany, że to był likantrop, i że wzywał pomocy. Anna poradziła by z Semenem tam połazili, a Matoz mógłby ich okryć niewidzialnością. Ponoć jest tam ten nosorożec. Czy może taki być zmiennokształtnym? Gangrel wspominał dwa razy o Afryce. Balint mógł przywlec stamtąd, tym bardziej ze uwielbia kolekcjonerskie egzemplarze. Matoz opowie w charakterze wesołej dykteryjki, że był świadkiem Toreadorsko-Toreadorskiej awantury. Markiz Jules i mistrz Garibaldi pożarli się okrutnie nad kielichem, niestety nie wie, jak się skończyło, bo musiał wychodzić, ale pięknie obrzucali się mięchem. Anna zaciekawiona osobą Garibaldiego dopytywała kto zacz. Matoz wyjaśnił, że Garibaldi za życia cierpiał na padaczkę. Po śmierci mu nie minęło. Dostaje ataków gdy używa wampirzych mocy, a czasem nawet i bez. Wpada potem w stan podobny do torporu, z tym że jest przytomny, względnie. Anka rzekła, że by go chciała zapoznać. Zna się w końcu na medycynie i ziołach, może by mogła go obejrzeć i pomoc. Anna pytała dalej czy jest kto w okolicy, kto pamięta czasy Ronivica? Wie coś więcej na temat rycerza? Czy miał jakieś konszachty z diabłem? Matoz słyszał, że Ronovicowi nie szło na wojnach, a potem nagle zaczęło iść. Słyszał, że był okrutnikiem. Podobno długi czas więził własną żonę, dopóki lokalny kościół w osobie praskiego biskupa nie upomniał go ostro, grożąc bliżej nieznanymi konsekwencjami. Ronovic zwolnił żonę, a ta dokonała żywota w miejscowym żeńskim klasztorze. Ufundowała kilka ołtarzy w okolicznych świątyniach i 3 wiejskie kościoły. Jest też legenda, że Ronovic miał konia, bestię prawdziwą, co zagryzał wrogów i pił ludzką krew. Clotilde tymczasem przygotowała Annie spanie i wyppytywała, jakie odzienie przygotować. Rozpływała się z wdzięczności względem Anny. Rzuciła też ostrożne podejrzenie, że wszyscy z tej klatki, w której siedziała, to zginą. Anna pamiętała z wizji, że siedzieli tam sami ładni i mili oku ludzie. Klatka zaś, jak się okazało, jest w komnacie w okolicach, jakżeby inaczej, kuchni. Ale Clotilde uważa, że takich klatek jest więcej. Jak jechała na wozie, to podwinęła płachtę przez pręty i widziała więcej wozów. Najpewniej przekąski dla hospodara i jego ludzi, spekulowała Anna pytając resztę rodziny, czy powinni reagować? Jitka była zdania, że nie można pomagać wszystkim wokół, myślmy o sobie. Laurentin powiedział, że to im zaszkodzi. Libor ich poparł, a Semen miał w rzyci temat, poza tym, że był bardzo zaciekawiony opcją bufetu z klatki, z którego będzie mógł zrobić krwistego tatara. Otokar był cały skrzywiony, ale przejmował się bardziej uwięzionym lupinem niż ludźmi. Anna odparła więc Clotilde, że nic nie obiecuje ale pewnie temat i tak wypłynie sam. |
12-02-2018, 19:00 | #8 |
Reputacja: 1 | Przed snem wyszła jeszcze Anna z ciała i zerknęła w miejsc kilka na zamku Frydlant. Po pierwsze do lochów. A lochy były rozległe i głębokie. Znalazła pancernego nosorożca, którego akuratnie garbus bladaczka dokarmiał świeżym mięskiem podawanym na haku. Garbus był wampirem. Bardzo bladym, bardzo brzydkim, bardzo garbatym… ale jak na Nosferatu, to w sumie urodziwym. Anna przyjrzała się umysłowi nosorożca, czy to mógł być lupin. Niestety vhozd pełną gębą. Dalej popłynęła Anna do Krzesimira i Bożywoja, a tych zastała w sypialni, nadrabiali stracony czas w sposób dość frapujący. Anna Złodziejka powinna pewnie się oddalić ale tego nie zrobiła. Oglądała całą scenę i dzięki temu doczekała i do rozmowy, a była ta o nikim innym a o Annie właśnie. Krzesimir rozpływał się nad jej osobą. Zalecał też rewizję poglądów na niewiasty. Anna dawno się o sobie tylu dobrych rzeczy nie nasłuchała. Odeszła wielce rada. Przeniosła się do Sokola, a Sokol uwodził służkę. Był bardzo miły. Ona bardzo wystraszona. On ją komplementował i obiecywał złote góry. W końcu zabrał do alkowy, wycałował i nadgryzł. A gdy służka omdlała, spił do sucha. Potem siedział w łóżku obok trupa, zajęty nienawidzeniem księżnej i nienawidzeniem siebie. Anna zacisnęła eteryczne piąstki, zła czemu służkę zabił. By wyładować gniew na cały świat? Czyta w myślach szeryfa ale widzi, że dziewki było mu żal. Zabiegał, żeby się nie bała i żeby jej było przyjemnie. Panienka była wystraszona siedzeniem w klatce i tym, co jej zrobi Sokol, który ją z tej klatki wyciągnął. Panienka to wieśniaczka i ogólnie nikt. Potem była zachwycona zainteresowaniem, i przekonana, że teraz to już będzie wszystko dobrze. Dziewczyna nie miała szans się zorientować, że akuratnie umiera. A Sokol myślał teraz, że więcej nie uratuje, bo go Drahomira przyłapie i każe się tłumaczyć z nagle rozbuchanego apetytu. Anna zastanawia się po co ich Drahomira nakazała wyłapać. I jaki los im szykuje, że szeryfowi zabicie ich wydaje się miłosierne. Rycerz Somogy wyszedł właśnie z jakiejś komnaty, żegnany przez odzianego w czerń poważnego wampira w szacie o rękawach haftowanych dyskretnie w okultystyczne symbole. Żegnają się, podając sobie ręce. Nemere wraca do siebie. Ma bardzo skromną komnatę, siennik, klęcznik i stół, i tylko jednego sługę, młodzianka w typie giermka. Skromność jest jak widać nieudawana. Na sam koniec rzut oka na Cyriaka. A ten sobie leży w łóżku. Co ogólnie nie powinno dziwić, świt niedługo… ale jak tak Anna patrzy, patrzy… to obraz jest nieruchomy. Jakby to jakaś atrapa była. Dziwne, myśli Anna i wraca do ciała. Świt niebawem więc jest senna. Ciepło jej bo ją grzeje lupin. Zmartwiony jest nadal sprawą swego pobratymca, nie na tyle jednak by odmówić Aninej krwi. Zasypia pełna obaw, że nadal niewiele wie co się we Frydlancie szykuje. Ostatnio edytowane przez liliel : 12-02-2018 o 19:09. |
13-02-2018, 10:04 | #9 | |||||
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-02-2018 o 10:13. | |||||
13-02-2018, 19:09 | #10 |
Reputacja: 1 | Egzekutor klanu Brujah przybędzie jutrzejszej nocy. Kim jest egzekutor Brujah? Anna dumała nad tym nieco nieobecna podczas gdy Clotilde pomagała jej założyć szatę w kolorach płomieni. Zerknęła potem Anna w lustro i musiała przyznać, że prezentuje się egzotycznie i tajemniczo jak jakiś ognisty dżin zza siedmiu mórz. Gdy wychynęła wreszcie z komnaty na korytarzu zobaczyła bynajmniej nie Dmitrija. Na ławeczce siedziała niewiasta, szczupła, jak wyrzeźbiona, urodziwa w sposób, który Diabłom zapewne przypada do gustu, odziana w powłóczystą spódnicę z lejącego się materiału i adamaszkowy półkontusz. Na jej widok nieznajoma poderwała ozdobioną rogami głowę. Rozpogodziła się gwałtownie, w jednej chwili twarz przypominająca maskę odmieniła się w uśmiechu. - Witaj, aniele - zagaiła z mocnym ruskim akcentem. - Cudka czyżby? - Anna obejrzała sobie kobietę ze sporym zainteresowaniem. Była piękna jako Anna, mogłyby siostrami być. - Doprawdy cudna. Tamta zaśmiała się przyjemnie, zmrużyła oczy w rozbawieniu. - Gangrelska kasztelanka zabawia się z mym ojcem. Jestem Nadieżda. Nadzieja. A wy to kto? - przechyliła na bok głowę. - Anna Złodziejka - odparła taksujac wzrokiem rogi tamtej. - Jestem z Gangrelami. A ojciec twój to ów niedźwiedź co po okolicznych puszczach hasa? - Anna przygryzła wargę zła że zapomniała jego imienia. - Mój ojciec to hospodar Stefan Bosckoy - Nadzieja pochyliła się mocniej, dłonie opierając o kolana i próbując zajrzeć za plecy Anny w głąb komnaty przed ciągle otwarte drzwi. - Masz tam Gangreli? - uśmiech nie schodził jej z pełnych ust, ale zainteresowanie wyczuwalnie się wzmogło. - Jeszcze przed chwilą byli. Rozbiegli się, jak to Gangrele - naraz ton Anny stał się ostrożniejszy. - Myślałam… zmyliły mnie rogi. U Gangreli sie zdarzają nader często. - Prawda? Tylko Dmitri jakiś taki ugładzony… ale to sobie twoich poobglądam - Diablica rozparła się na powrót na ławce. - A tam kto pomieszkuje? - wskazała smukłym palcem na trzecie drzwi w korytarzu. - Chyba nikt - wskazała Nadjeżdży korytarz. - Jakaś ponoć awantura. Między Gangrelami a twym ojcem. Idę to sprawdzić. I ruszyła chyżo niezupełnie ciekawa czy tamta do niej dołączy. - A tak - śmiech Nadieżdy poniósł się korytarzem. - Ojciec przygadał Gangrelce szpetnie o jej tytule, to i ona dłużna nie pozostała. Niechże to… - posmutniała gwałtownie i pomimo wystudiowanej urody zaczęła przypominać małą dziewczynkę. - … żem się zgodziła, akurat jak się coś dziać zaczęło. - Zgodziła na co? - zapytała Anna przystając. - Żeby tu kwitnąć - kąciki ust nagle znowu podciągnęły się w górę. - Ale wszystko mi opowiesz, jak wrócisz, prawda? - Teraz ty pilnujesz nimfy? - Anna zmarszczyła czarne brewki. - Co się stało z Dimitrijem? - Zwęszył coś, czy chciał się wylatać. Jak to Gangrel. Więc mnie ugadał i pobiegł, niecnota. - Nie bede za nim tęsknić - Anna pomachała tamtej i nim zniknęła za rogiem przyjrzała sie aurze. W końcu z diabłami nigdy nie wiadomo czy gdy ma na myśli córkę jest nią wampir czy vhozd. Jednak była krwią z krwi. Rozmarzonym typem. Anna pomyślała że już ją trochę lubi ale wtedy przypomniał jej się Bocskay. Wybiegła prędziutko na plac przedzawałowy szukając kłębowiska ludzi bądź oznak awantury. Na głównym dziedzińcu kłębiła się masa ludzi i koni… a w rogu placu obserwował to wszystko podejrzliwie spod łba wielki czarny niedźwiedź. Nie widać nikogo znacznego, chaos próbował ogarnąć ghul księżnej, którego Anna poznała przy przyjeździe. Na sąsiednim krużganku Anna wypatrzyła maszerującą raźno Pężyrkę. Od słowa do słowa, Anna dowiedziała się, że Gangrele przybyli grupą tuż po zmroku. Nikt się ich nie spodziewał, więc samo pojawienie się wprowadziło nieziemski chaos. Zanim ktokolwiek zdążył ich powstrzymać, pięcioro gangrelskich książąt ramię w ramię wparowało do głównej sali wieczernej, gdzie się stołował hospodar z kilkoma ze swego dworu. Nierad że mu się wepchali do stołu, przygadał Cudce o jej kasztelańskim tytule, że niepozorny i za mały, by tak szarżowała. A Gangrelka odpaliła mu bez zastanowienia, że taki sam jak i jego. Trzymany z sentymentu i niemający nic wspólnego z rzeczywistością. Na to hospodar obraził się wierutnie i opuścił salę. Obecnie przebywa w swoich komnatach, gdzie Drahomira próbuje pudrować jego urażoną dumę, zaś Gangreli Sokol zapędził do prywatnych komnat księżnej. W głównej sali zostali ich najbliżsi przyboczni i rozpoczęli hulanki i swawole. Wszyscy goście zaś zachowują się jakby to ich Cudka w zadek ugryzła, zaniepokojeni są i szeptają po kątach. Księżna odwołała wszystkie dzisiejsze spotkania, bo zażegnuje kryzys. Także rozmowę z Bożywojem, i Pężyrka właśnie idzie mu to oznajmić, z nieskrywaną radością, jakaż to nowa chryja się z tego urodzi. - To się narobiło - Anna wydawała się raczej ów incydentem w sali biesiadnej rozbawiona. - A nie widziała ty moich Gangreli gdzie? - Libor spotkał sie z nimi po drodze wiec powinien juz ich sprawy przedłożyć. Ciekawe gdzie sie podział. - Ach, i przekażesz także ode mnie wiadomość Bozywojowi? Chętnie się z nim spotkam, niech jeno rzeknie gdzie i kiedy. Moze uda mi się oswobodzić na chwilę z towarzystwa paszy. - Wszyscy twoi w sali wieczernej, pospolitują się z przybocznymi Gangreli. Powiem Skrzyńskiemu, jak już z piernatów wylezie. Choć jak o księżnej pani usłyszy, to może i wyskoczy - zaśmiała się gardłowo. - Poznaliście już Drahomirę? Nie wiem czy mam o niej właściwy obraz ale zdaje sie, ze nie jest nadmiernie lubiana. - Podobno prostaczka. Ja tam z nią nie gadałam. Widziałam z daleka jeno. Wysztafirowana jak klacz na dzień targowy - Pężyrka wzruszyła ramionami. - To już Gryfitka lepsza. - Choć i z nią Bożywoj średnio chyba wytrzymuje - Anna parsknela łagodnym śmiechem. - Widziałam jak ją zdzielił w to cudne liczko. Trudna to miłość. Na to Pężyrka też wybuchnęła śmiechem, głośnym i urągającym. - Jaka tam miłość. To jej się cały czas zdaje, że skarbom, co je skrywa pod spódnicą, nikt się nie oprze. - Nie zatrzymuję cię dłużej. Spotkamy się pewnie jeszcze. I… - Anna przytrzymała ją za rękaw. - Losy nam się potoczyły nie do końca po naszej myśli gdyśmy się ostatnio widziały ale radam cię widzieć w zdrowiu. Często wspominam jakieśmy Bożyjowych zbrojnych wyrżnęli. - Uśmiechnęła sie jak do ciepłych wspomnień. - Chyba nigdy potem nie zrobiłam nic tak bezkompromisowego, może to była też twoja zasługa. - To był błąd - skrzywiła się tamta, zęby wyskoczyły na wąskie wargi. - Było siedzieć jak mysz pod miedzą, albo dopiąć do końca. I ruszyła szparko korytarzem, kołysząc wysoko upiętym kucem ciemnych włosów. Anna rozejrzała się jeszcze po zgromadzonych na placu twarzach, przez chwile rozważała dokąd sie udać w dalszej kolejności. Obowiązków miała aż nadto. W końcu jednak postanowiła, żeby kuć żelazo póki gorące i najpierw odszukać Libora by ten zdał jej raport czego się wywiedział, czemu tak z nienacka tu hurmą zjechali, a potem pomówi Anna sama z nowoprzybyłymi Gangrelami. Z głównej sali dobiegał rejwach i wrzaski. Ich źródłem, czy raczej osią, okazał się Semen i obcy Gangrel o plecach usianych drobnymi łuskami. Półnadzy, zmagali się w zapasach na uprzątniętej ze stołów i ław sali. Meble w bezładnych stosach pietrzyły się pod ścianami, a obecni albo dopingowali walce, albo obserwowali z dystansem z boku. Libora wypatrzyła szybko. Rozparty na krześle, popijał drobnymi łyczkami z kielicha. - Więc ich sprowadziłem. Szybki jestem, prawda? - Najszybszy - Anna dosiadła się obok. Zajrzała do dzbana i powoniała czy jest krew wzmacniana okowitą. - Powiedziałeś, żeś po nich jechał a oni na to co? - Kasztelanka mnie obcałowała, klepnęła w tyłek i rzekła: to jedziemy. To też żem klepnął - wzruszył ramionami. - Ona gada dużo i głośno, reszta prawie w ogóle. Mianowali ją na harcownika. Takiego, co to wiesz, przed bitwą wyskakuje między armie i cuda wyczynia, w oczy bodzie zręcznością. Ale harcownicy ani nie wygrywają, ani sami nie prowadzą wojen. - I gdzież znajdę kasztelankę Cudkę? - A wszystkich ich Sokol zabrał, zdaje się, do księżnej. Jak ci się podoba, ta nagła prezentacja zwartego szyku? - Zastanawiają mnie powody owego. Księżna się Gangreli nie spodziewała, to pewne. A skoro są to wiedzą, że coś się szykuje. Ktoś już ich uprzedził i kupił ich głos. Teraz mysle kto tu karty rozdaje i jak coś z tej puli wytargać dla nas. - Anna potarła gładkie czoło. - Oczaruj Cudkę, spróbuj coś z niej wycisnąć jak Gangrel z Gangrela. - Ta jaszczurka co się tłucze z Semenem to jej pieszczoszek. Zdaje się, że nie jestem w jej typie. A tamten mniszek pod ścianą to potomek Anzelma. - Wydelikacony coś jak na Gangrela. A jeśli Semen bardziej w typie Cudki to mu zasugeruj żeby z nią w komitywę wszedł i podpytał. - Sięgnęła Anna po kubek Libora. Miała ochotę na kilka łyków czegoś mocniejszego. Po nocy zdawała się zmęczona a nawet nieco przygnębiona. - Ołdrzych mi się śnił. W dziwnych okolicznościach, nic z tego nie rozumiem… Wcześniej widziałam go w celi, pod ziemią. Zdrów był i zagadywał współwięźnia z celi naprzeciw i wiem, że to była prawda. Sen dzisiejszy… to jakieś majaki. Chyba wariuję. - Tęsknota nikomu nie służy. Róbmy, co robić mamy i ruszajmy do Wiednia. A jak ci sił brak, to znów się napijemy w kółeczku, jak w wieży. Anna uśmiechnęła się półgębkiem. - Przyznaj, że masz ochotę, bałamutniku. - Oddała mu kubek, wygładziła suknię nie-suknię. - A to jest się czego wstydzić? - Dowiedzcie się co się da od Gangreli, mnie brak czasu, choć będę chciała sie spotkać z Cudką i Anzelmem jak już skończy z nimi księżna. - Zaczaję się na bałamutną harcowniczkę. Też znam kilka sztuczek. Niby miała już wychodzić ale przystanęła przy młodziku, Anzelmowym synu. - I kto wygrywa? Wasz czy nasz? Pochylił głowę, dłonie chowając w rękawach habitu. - Komu Bóg da, panienko. To twój sługa? - wskazał na Semena. - Między nami nie ma sług, sami przyjaciele - Anna zawiesiła wzrok na zapaśnikach. W duchu kibicowała Semenowi nawet jeśli miała sporo obiekcji co do jego duchowej strony. - Ten przyjazd zaplanowany był czy tak wam spontanicznie wyszło? Anzelm, ojciec twój zarządził takoż? - Otrzymaliśmy zaproszenie i ojciec postanowił zjechać. - Obrzucił Aniny strój spojrzeniem pełnym przygany. - A wy, między którymi nie ma sług, to kto? - Między nami Gangrelami. No… Gangrelami w większości. Razi cię mój strój? - Anna poprawiła materiał odsłaniając stanowczo za dużo nogi. - Zgadzam się, to nie mój kolor. Jak brata zwą? Zakonnik wśród Gangreli to chyba rzadkość. - Jest nieskromna - ocenił surowo Aniną powierzchowność i odsłoniętą nogę. - Zowię się Bernard. Kto jeszcze prócz zapaśnika to “wy”? - Ja, Libor - wskazała kompana gestem. - Jitka gdzieś biega. Jest jeszcze kilku nieGangreli. A kto jesteście wy i pod kim właściwie sluzycie? Wyławiał wzrokiem wskazane osoby. - Przekażę ojcu. Ojciec służy Bogu na niebiesiech. Ma własną domenę. - Bogu katolików czy Bogu husytów? - lekko się Anna spięła. - A tak, są jakieś nowe herezje. Słyszeliśmy. Widzieliśmy trupy w lasach i parowach. - Trupy? - Trupy z kielichami na piersi. I inne. Te spory poza nami. My jesteśmy pustelnikami. Jak pierwsi krześcijanie. Annie gdzieś to się kiepsko kleiło. Zakonnicy Gangrele plus gładkie lico Bernarda, wszystko takie mało… dzikie ni zwierzęce. - Przekaz ojcu że chciałabym pomówić z nim i Cudką. Przyjdę przed świtem jeśli zechcą mnie przyjąć. - Przekażę. Niech Pan błogosławi twe kroki, siostro. - I twoje bracie Bernardzie - dygneła ledwo zauważalnie, gestem pożegnała Libora i juz gnała korytarzem dalej. Chciała jeszcze prędko załatwić Gertrudę nim pokaże się paszy. Odkładać gryfitkę drugi raz z rzędu byłoby nierozsądne a i lekceważące dla jej pana nie-męża a jego Anna obrażać nie chciała. Poza tym jak już wpadnie w łapy paszy może z nich szybko nie wyjść. |