Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-04-2019, 20:39   #11
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację


Tymczasem w Małej Havanie, w podziemiach kościoła pod wezwaniem Santa Muerte, świadomość odzyskały śpiące w sarkofagach wampiry. Z pewnym trudem odsunęły ciężkie, kamienne płyty i wygrzebały się ze swoich leż. Podobnie uczyniła Emma Fermi, której bladobłękitny blask rozświetlił pomieszczenie.

- Kolejna piękna noc przed nami - oznajmiła swym łagodnym głosikiem. - Kolejna noc poszukiwań, groźby i tajemnicy...

- Cześć, maleńka, planujesz nam dzisiaj towarzyszyć w nocy? - Leo uśmiechnął się do duszycy. Zastanawiał się na ile jej obecność jest dla nich pomocna, na razie się przydała, ale na dłuższą metę mogło to być irytujące.

- Nie wiem, a potrzebujecie mnie? Jeśli tak, to ja bardzo chętnie przywitam wasze towarzystwo, jest przyjemniejsze od Nekromantki - odparła.

- Mamy się tu za chwilę spotkać z naszymi kompanami. - dodał, rozglądając się czy są sami w sanktuarium.
Wyglądało na to, że Matki Arszenik w podziemiach kościoła aktualnie nie było. Wejście do jej sanktuarium było zamknięte na głucho.

- Możemy na nich poczekać na zewnątrz. Nie ma jednak pewności, że uda im się tutaj dotrzeć. To miasto jest niczym betonowa dżungla… pełna krwiożerczych bestii. A Matka Arszenik nawet nie jest spośród nich najgorsza.

- Dzięki, myślę, że mogłabyś się nam przydać, mogłabyś szybko dotrzeć do naszych towarzyszy? - zapytał Leo.

- Niestety, nie za bardzo - odpowiedziała ze smutkiem duchowa dziewczyna. - Mogłabym ich wprawdzie nawiedzić w snach, ale wątpię aby jeszcze spali. Mogłabym do nich polecieć, ale moje zapasy plazmy są na wyczerpaniu, więc musiałabym się najpierw posilić.

- I pytanie, czy nie lepiej cię tu na razie nie zostawić Arthura, póki nie znajdziemy kryjówki na stałe… - Leo popatrzył na Tashę i cieżko rannego Ventrue, przy okazji używając krwi by uleczyć bardziej powierzchowne rany.
Tasha obudziła się głodna, cóż wczorajszy wieczór okazał się znacznie bardziej wymagajacy niż się spodziewała. Spojrzała na rany i z zadowoleniem uśmiechnęła się, widać jej ciało w trakcie letargu zrobiło co swoje i znów działało na pełnych obrotach.

- Dobry pomysł - odpowiedziała - sorki Arthur ale ductus ma rację, w tym stanie będziesz dla nas tylko ciężarem, najlepiej byłoby gdyby Matka pozwoliła nam Cię tu zostawić na parę godzin, póki nie ogarnęliśmy jakiejś kryjówki.

- O ile nie będzie to nadużycie gościnności Matki Arszenik, jest to dobry pomysł - stwierdził kapłan.

- Nie martwcie się, pozwoliła wam tu zostać, więc nie musicie się śpieszyć z przenosinami - zapewniła Emma. - Ona może być dość szorstka w obyciu, ale jeśli chodzi o złotookich to mogliście trafić dużo gorzej. Bywają kompletnie niezrównoważeni… - pokręciła głową. - To co, mam iść poszukać waszych towarzyszy i odprowadzić ich tutaj? Czy raczej dotrzymać wam towarzystwa?

- Myślisz więc, że nie będzie miała nic przeciwko paru dodatkowym gościom? Nie ma jak sfora Sabatu w twoim leżu - Leo skrzywił się sarkastycznie, po czym z powątpiewaniem spojrzał na duszycę, poprawiając okulary w zamyśleniu.

- Miejsc jest dość - odparła Emma, spoglądając na sarkofagi. - A jak długo nie złamiecie zasad, które wam dała, jesteście jej potencjalną pomocą. Przynajmniej ja tak myślę...

- Myślę, że mogłabyś pomóc im tu trafić - odparł. Sam natomiast miał zamiar wykonać parę telefonów, wpierw spróbował z Mendozą...

- No dobrze, to ruszam uzupełnić zapasy plazmy a potem odszukam i sprowadzę waszych towarzyszy! - Fermie zasalutowała z dziecięcą pasją i popłynęła w powietrzu w stronę wyjścia z podziemi.

Mendoza nie odbierał raz i drugi, ale wreszcie dał się złapać.
- Szefie! Nie bardzo mogę teraz gadać. Spotkajmy się gdzieś za… hmm, zależy gdzie jesteście, ja się stąd będę mógł urwać za jakiś kwadrans.

- Dobrze, jak możesz to przybądź do Kościoła w centrum Małej Hawany, tam się wszyscy spotykamy, powodzenia - odparł Ductus, po czym zerwał połączenie..

- Wygląda na to że wszyscy przetrwaliśmy, czego więcej można chcieć od życia - skwitował, po czym zwrócił się do Tashy.

- Wyjdźmy i poczekajmy na resztę na zewnątrz.
Skinęła głową i dziarskim ruchem skierowała się do wyjścia. Miała jedynie nadzieję, że Matka nie będzie miała nic przeciw pozostawieniu tu Arthura trochę dłużej.

Wampiry opuściły podziemia kościółka, znalazły spokojne, zacienione miejsce i czekały. W pewnym momencie Tasha wypatrzyła okazję - napadła wracającego do domu robotnika i upiła jego krwi, uzupełniając to co straciła na wyleczenie obrażeń. Osłabionego, ale wciąż żywego puściła wolno, nie chcąc zostawiać trupów na trawniku Matki Arszenik. Mężczyzna po uderzeniu w głowę i utracie krwi nie powinien nic pamiętać.

Czekając na Mendozę Leo próbował skontaktować się ze swoimi kontaktami w Vice City, Krwawą Marią i Mustangiem by dowiedzieć się co dzieje się aktualnie w mieście, szczególnie w światku przestępczym.

Minęło ponad pół godziny od rozmowy telefonicznej z Mendozą, gdy ten wysiadł z taksówki VCC. Był cały i zdrowy, a przy tym w dobrym humorze.
- Leo, Tasha, dobrze was znowu widzieć - rzucił z uśmiechem. - Szeryf próbował nas załatwić, ale się nie popisał. Teraz będziemy mogli mu się odpłacić z nawiązką. Znaczy… pewnie nie od razu. Ale ci goście, co mi pomogli, Bracia Apokalipsy, to chcą przejąć kontrolę nad miastem. Zaczynają od zjednoczenia lokalnych Sfor. I planują się za to zabrać z przytupem, mówię wam.

Leo skinął głową z aprobatą

- No, brachu, też dobrze ciebie widzieć całego i zdrowego, najwyraźniej Szeryf już wie że z nami nie tak łatwo jak z tymi całymi “Aniołami”. Arthur żyje, tylko nie może chodzić, więc został w podziemiach tego Kościoła należących do jakiejś nekromantki używającej jakże słodkiego miana “Matka Arszenik”.

- Co do tych Braci Apokalipsy, wszystko super tylko ktoś prawdopodobnie zdradził szczegóły naszego przybycia Szeryfowi, twoim zdaniem tym Braciom można ufać, co to za goście?

- Jeśli już komuś ufać, to im. Przybyli do miasta niedawno, z polecenia samego Anioła Kaina, priscusa Sashy Vykosa. Mają tu zrobić porządek, więc na pewno odpłacą pięknym za nadobne mędom, które nas wystawiły, kimkolwiek by one nie były - odpowiedział Mendoza, a jego głosie brzmiało szczere przekonanie. - Arthur będzie się czuł się wśród nich jak w domu, bo są równie… hmm… uduchowieni, jeśli można to tak określić. Czyli potrafią być upierdliwi w kontaktach, ale trzymają się zasad. Nie mówię, żeby się z nimi związywać na dobre i złe, ale w obecnej sytuacji na pewno moglibyśmy wykorzystać ich wsparcie.

Tasha skinęła odruchowo głową, w tej sytuacji to brzmiało jak dobry pomysł.

- Okay, przekonałeś mnie, możemy spotkać się z tymi Braćmi jeszcze tej nocy? - Leo rozejrzał się dookoła, byli w nieznanym mieście wystawieni na ataki przeciwnika, trzeba było jak najszybciej opanować sytuację.

- Poza tym mam dwa kontakty w tym mieście, przywódczynię gangu Kubańczyków i złodzieja samochodów, spróbuje się z nimi też spotkać, może coś nam powiedzą o sytuacji w mieście i możliwościach w naszym ukochanym świecie zbrodni…. A i spotkaliśmy jakąś zabłąkaną niepełnoletnią duszycę, która twierdzi że chce nam pomagać, wysłałem ją by poszukała Phila, Tiena i Szklańskiego więc możemy tu jeszcze chwilę poczekać … -

Mendoza zamyślił się.
- To może lepiej najpierw uruchomić twoje kontakty, szefie? I ewentualnie przemyśleć to, o czym mówiłem ci wcześniej. Nie będziemy przed Braćmi wyglądali jak gołodupce, tylko jak poważni sojusznicy. Poza tym oni są dość zajęci, więc nie wiem czy znajdą dla nas czas tak z marszu, w końcu organizują największe wampiryczne wydarzenie jakie widziało to miasto od dłuższego czasu.

Blackout spojrzał na zegarek.
- Czy to rozsądne czekać nie wiadomo jak długo na jakieś podejrzane widmo? Moglibyśmy od tego skonać z nudów, gdybyśmy już nie byli martwi…
Nagle rozdzwonił się telefon Leo.

- Maria mówi - jak na kobietę o przydomku "krwawa" miała naprawdę łagodny, przyjemny dla ucha głos. - Dobrze wiedzieć, że jesteś w mieście, Leo. Jak jesteś wolny możesz wpaść do Cafe Robina w Małej Havanie. Pogadamy. Może będzie to powrót do obopólnie korzystnej współpracy. Chao.- Rozłączyła się, nie dając nawet szansy na odpowiedź.

Leo syknął zirytowany, gdy Maria rozłączyła się zanim zdążył się odezwać.
- No tak, Krwawa Mary zawsze lubiła rozstawiać facetòw po kątach, ostra babka, ale tylko takie dają radę w tym fachu... tak czy inaczej potrzebujemy sprzymierzeńców pośród gangów, ruszamy spotkać się z nią w Cafe Robina w Małej Hawanie, może Mendoza poszukasz Andrzeja, Phila i Tiena a ja i Tasha w międzyczasie spotkamy się z Marią? - zaproponował.

- Ciężko będzie ich szukać po omacku, ale mówiłeś, że mają się tu zjawić, więc jeśli tu zostanę i będę leniwie na nich czekał, to prawie tak, jakbym szukał, nie? - zarechotał Mendoza.

Telefon Leonarda znów zadzwonił. Tym razem na ekranie wyświetliło się, kto dzwoni - to Mustang.

- Witaj, magiku. Wiedziałem, że jesteś w mieście, gdy dowiedziałem się, że przeszmuglowali do miasta twoją charakterystyczną brykę. Zastanawiałem się, kiedy się odezwiesz. Mówisz, że potrzebujesz informacji? Nie ma problemu. Wiesz dobrze, że wiele wiem. Ale nie jest to rozmowa na telefon. Spotkajmy się w Klubie Malibu. To miejsce, gdzie pojawia się każdy kto jest kimś w tym mieście. Albo chciałby być kimś. Dlatego wszyscy zgadzają się, że jest to miejsce neutralne. Choćbyś wpadł tam na śmiertelnego wroga, nic ci nie grozi. Wygodne, czyż nie? Napisz mi w wiadomości, kiedy będziesz się tam wybierał, a i ja się pojawię.

- Oczywiście, super będzie znów się spotkać, mam wpierw inne spotkanie, pewnie za dwie godziny będę wolny to pogadajmy w Klubie Malibu, wyślę wiadomość jak będę w drodze - odparł wesoło Ravnos, któremu pochlebiła wzmianka o jego aucie.

- Widzę, że nie marnujesz czasu. Jeśli to z jakąś panienką masz spotkanie to nie obrażę się, jak ją też przyprowadzisz do Malibu - zaśmiał się Mustang. - No to czekam na wiadomość, bywaj.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 28-04-2019, 09:31   #12
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Leo i Tasha ruszyli do Cafe Robina. Lokal był znany w całej dzielnicy i znajdował się niedaleko, więc nie minęło wiele czasu, a dwójka znalazła się przed jego frontem. Przez szybę można było obejrzeć praktycznie całą salę. Wampirzyca z ciekawością rozejrzała się po nowym miejscu. Po chwili aprobująco skinęła głową, to były jej klimaty. Ruszyła więc w stronę baru.

- Pokażmy od razu że byle kim nie jesteśmy, co? - Leo mrugnął do Tashy po czym z nonszalancką pewnością siebie wkroczył do baru, jakby to miejsce należało do niego. Oczywiście starał się przy tym nie tracić czujności.

Tasha roześmiała się pokazując białe zęby.
W jednej chwili jej ciche kroki drapieżnika zamieniły się głośne miarowe stukanie, które zwykle sprawiało że mężczyźni obracali głowę w jej stronę.
Mężczyźni rzeczywiście odwracali się w stronę Tashy. Zresztą nie tylko oni. Każda osoba obecna na sali wbijała w nią wzrok, a gdyby spojrzenia mogły zabijać, z wampirzycy zostałaby tylko kupka prochu na podłodze.
Nie minęło dużo czasu, a z zaplecza wyskoczył łysiejący mężczyzna, który musiał mieć pod pięćdziesiątkę, ale brak włosów na głowie nadrabiał wielkim wąsiskiem.

- Eh, muchacho, czy ty wiesz, gdzie się znajdujesz? Musisz mieć pusty łeb albo wielkie cojones, żeby sprowadzać tu taką jak ona! - zwrócił się do Leo.

- Cafe Robina, prawda? Masz jakiś problem z moim intelektem albo moimi cojones, kolego? - Leo wyszczerzył się bezczelnie, patrząc wąsalowi prosto w oczy.Tasha opadła dłoń na biodrze i sugestywnie oblizała wargi.

- Pewnie, że Cafe Robina, szyldu żeś nie widział? Ślepyś?! - warknął, po czym mruknął do siebie. - To by w sumie wiele wyjaśniało… Tak czy inaczej, to jest serce Małej Havany z pokolenia na pokolenie! Jeśli twoja kobieta ma ochotę na kawę, to zabierz ją "Pod Drzewo" w Małym Haiti, gdzie jej miejsce! - oświadczył gniewnie.

Nim zdążył zabrzmieć ostatni dźwięk Tasha już stała może dwa, może trzy centymetry od niego. Nawet nie zauważył kiedy i w jaki sposób tam się znalazła…
- Oh well, zatem mówisz mi, że nie mogę wejść do tej budy ponieważ jestem kobietą? - nawet nie wiedziała kiedy jej kły wysunęły się z jej ust. - miał wrażenie, że się do niego zbliżyła, ale to przecież było już niemożliwe. - Jesteś dobrym chłopcem prawda, nie chcesz obrazić damy prawda?
Leo zaśmiał się, reakcja Tashy była łatwa do przewidzenia, choć zaraz mogło skończyć się burdą, co ściągnie na nich uwagę… był więc gotów do działania.

- Nie. Nie chcę - odparł kubańczyk, lekko wstrząśnięty zachowaniem Płomienia. - Szanuję kobiety. Gdybyś była mężczyzną, wyrzuciłbym cię na zbity pysk! - oświadczył, grożąc palcem. - A tak tylko mówię, żebyście wyszli. Często wpadają tu chłopcy, co jak widzą czarną skórę to najpierw strzelają, a potem zadają pytania. A ostatnio są szczególnie nerwowi po tym co haitańskie psy odwaliły w Laundromacie…

Dotknęła palcem ust i szepnęła mu do ucha
- Rozumiem compadre, tyle tylko że mamy tu dziś umówione spotkanie, dasz radę znaleźć dla nas zaciszny kącik, w którym nie będzie rzucać się niepotrzebnie w oczy, potrafimy się odwdzięczyć.
- Normalnie powiedziałbym zdecydowane "nie", ale coś czuję, że tobie niebezpiecznie odmawiać… Zaraz, zaraz… Zaraz! Umówione spotkanie? - spojrzał w kierunku Ravnosa. - To o tobie wspominała mi Maria? Ty jesteś "magik Leonardo"? Ty pomogłeś Tony'emu w Miami jak wpadł w gówno po same uszy?

- Tak, to ja we własnej osobie - odparł Leo, rozkładając teatralnie dłonie. - Czy Maria już tu jest? - Ravnos rozejrzał się po bywalcach klubu, szukając kogoś kim mógłby się pożywić, musiał mieć Vitae na uleczenie ran. A jeżeli byli na wojnie, Sfora mogła rozważyć przeistoczenie paru ludzi jako mięso armatnie….

- Bohaterze mój! Przyjacielu! - wąsacz podszedł do Leo i zamknął go w niedźwiedzim uścisku. - Wszystko ci wybaczę, nawet towarzystwo w jakim się obracasz - spojrzał jeszcze raz z ukosa na Tashę. - Chodź, zaprowadzę cię na piętro, gdzie spotykają się Maria i jej przyjaciółki.

Kiedy mężczyzna szukał odpowiedniego klucza, Ravnos rozejrzał się po kawiarni. Większość klientów siedziała w małych lożach, oddzielonych od siebie prostymi, drewnianymi ściankami, które zapewniały minimum prywatności. Lokal musiał być popularny, bo kilkanaście osób, wszystkie o latynoskiej urodzie, przyglądało się scenie rozgrywającej przy ladzie.
- No i jest! - wąsacz wreszcie odnalazł właściwy klucz i otworzył drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące na piętro. - Chodź! - rzucił jeszcze przez ramię i zaczął się wspinać.

Z pomieszczenia na górze biło światło, trwała tam rozmowa i rozbrzmiewał śmiech.
- Maria! Twój gość się zjawił! - zawołał wąsacz.
- To go wpuść do nas - rozbrzmiał łagodny, ale stanowczy kobiecy głos.
- Nie jest sam…
- To kolegę też wpuść.
- Ale…
- Tatku! Proszę! Nie rób problemów. Wiesz dobrze, że mamy u niego dług wdzięczności...
- Uhm - odchrząknął wąsacz - On stoi tu już ze mną.
- Och! Nico, Sierra, uspokójcie się, mamy gości!
- Przystojnych? - zapytała przyjaciółka i zachichotała.

Tymczasem Maria otworzyła drzwi i uśmiechnęła się do ojca przepraszająco. Ten tylko odzwajemnił uśmiech, odwrócił się i ruszył schodami w dół.
- Leo! Dobrze, że jesteś, wchodź! Poznasz moje przyjaciółki - przywódczyni gangu zaskakująco przyjaźnie zaprosiła gościa do środka. Lekko zdziwiła się widząc Tashę.
- Sądziłam, że jeśli przyjdziesz to z kolegą, nie z dziewczyną - skomentowała. - To znajomość biznesowa czy może twoje zimne serce wreszcie dla kogoś drgnęło, hmm?

Flame z zaciekawieniem spojrzała na kubankę, wszak widziała ją po raz pierwszy. Maria Robino musiała dobijać już do trzydziestki, miała wyraziste rysy i długie, ciemnobrązowe włosy spływające falami na plecy i ramiona. Jej naturalne piękno szpeciła blizna na górnej wardze i trzy kolejne, wychodzące spod zasłaniającej prawe oko opaski, ślady brutalnej przeszłości. Nosiła nieco wymiętą, białą bluzeczkę bez rękawów i wygodne, nieco wytarte dżinsy. Żadnej biżuterii czy innych ozdób.

Odezwała się zanim Leo zdążył otworzyć usta
- Ciężko aby drgnęło zimne serce takiego skurwysyna - roześmiała się mrugając do latynoski. - Jak już człowiek nie żyje na znaczeniu zdecydowanie traci płeć a zyskują … - zawiesiła głos dla lepszego efektu - kompetencje.

- Dobrze powiedziane - stwierdziła Maria, uśmiechając się kącikiem ust. - A tobie zapewne kompetencji nie brakuje. Jeśli będziesz w stanie to udowodnić, to mogę zechcieć wyrwać cię z zimnych, surowych rąk twojego dotychczasowego towarzysza i przyłączyć do naszego małego kręgu, w którym osoba o twoim charakterze może się poczuć bardziej doceniona - zaoferowała, po czym szturchnęła łokciem Leonarda. - Powinieneś bardziej uważać na skarb, który masz pod ręką, bo może się okazać, że łatwo go utracisz.

- Jaki skarb? - zapytała ubrana na żółto dziewczyna, która stanęła właśnie w drzwiach. Była ewidentnie przynajmniej kilka lat młodsza od Marii, jej rysy były łagodniejsze, a orzechowe oczy pełne ciepłego blasku. Jej czarne włosy były równie faliste co u starszej przyjaciółki, ale nie tak długie - ścięte na wysokości ramion. Koszulka, którą nosiła, nie miała rękawów, które zasłaniałyby liczne tatuaże.
- Przedstawiam wam Nico… - zaczęła Maria, ale nie zdążyła skończyć zdania.
Ubrana na żółto dziewczyna poprawiła okulary z czerwonymi oprawkami, które miała na nosie i bacznie przyjrzała się przybyłym.
- Bez urazy, ale nie w moim guście - skomentowała, przerywając introdukcję. - Mam jednak nadzieję, że nasza współpraca będzie się znakomicie układać! - oświadczyła radośnie i wróciła do pokoju.
Pomieszczenie było spore, ale przytulne, urządzone skromnie, ale w dobrym smaku. W jego centrum stał okrągły stolik, przy którym do tej pory siedziały trzy przyjaciółki. Teraz na swoim miejscu pozostała tylko jedna - niezwykle wysportowana dziewczyna, która mogła mieć około dwudziestu lat. Miała na sobie brązowe spodnie dresowe i szary, sportowy top. Siedziała ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i patrzała nieufnie na wchodzących gości.

- To zaś jest Sierra - przedstawiła ją gospodyni. - Przyszła mistrzyni sztuk walki i wielka pomoc, gdy szukasz kogoś od solidnej rozwałki. Nico zaś, co chciałam powiedzieć, zanim mi przerwała, jest specjalistką od technologii, potrafi naprawić niemal wszystko, jeśli tylko potrafi skupić się wystarczająco długo na jednej rzeczy…

- Wiadomo! - potwierdziła czarnowłosa. - Czy chodzi o samochód, toster czy kałasznikowa, bez znaczenia! Poradzę sobie ze wszystkim - oświadczyła z wielką pewnością siebie.
- Siadajcie - Maria wskazała nowym gościom krótką sofę, po czym zwróciła się do przyjaciółek. - Przedstawiam wam Leo Copperfielda, zimnokrwistego drania, który swego czasu wyciągnął mojego brata z kłopotów. Prawdziwy magik, który w ten czy inny sposób zawsze osiągnie swój cel. Jego towarzyszka niestety musi przedstawić się sama, gdyż nic mi nigdy o niej nie wspomniał - spojrzała na Ravnosa z lekkim wyrzutem.

- Dzięki Mario, czarująca jak zawsze - skwitował Leo, rozciągając się wygodnie na sofie po tym jak przywitał się z Marią. Z zainteresowaniem studiował imponującą sylwetkę Sierry.
- Tashy niestety nie pozwolę sobie ukraść, jest nam razem za dobrze, prawda? Ale może będziemy mogli współpracować, widzę że mam przed sobą zespół prawdziwych ekspertek w swoim fachu… Ja i moi ludzie przybyliśmy do Vice City wczoraj, niestety zostaliśmy prawdopodobnie zdradzeni i zaatakowani przez konkurencję, przydałoby by się nam dowiedzieć więcej o tutejszym półświatku.

Wampirzyca skinęła głową.
- Leo gdzie twoje maniery, nie wypada gadać o robocie zanim nie siądziemy do stołu. Jestem Tasha, zajmuję się raz tym raz tamtym, jestem tam gdzie zawieje mnie wiatr, albo tam gdzie jestem potrzebna, aktualnie jestem w Vice City i chce się zabawić, obawiam się tylko, że nie wszystkim to się spodoba...

- Podoba mi się twoje podejście, zaszalej, dziewczyno! - Nico uśmiechnęłą się promiennie.

- Leo jest magikiem, nie dyplomatą - rzuciła Maria do Flame po czym usiała naprzeciwko Ravnosa. - Na początek chcę powiedzieć, że strzelaniny, która miała wczoraj miejsce, nie sposób było nie zauważyć. DBP ostro do was wygarnęło, a wam udało się to przeżyć. Nie żebym była zaskoczona, Leo, ale i tak jest to godne podziwu... Ale dobrze, przejdźmy do konkretów. Chcesz wiedzieć jak wyglądają układy w tym mieście? Masz szczęście, bo w ogólnym zarysie nie jest to szczególnie skomplikowane. Na samym szczycie siedzi, niczym monarchowie, rodzina Vercettich. Poprzez gang V kontrolują oni najważniejsze nieruchomości w mieście i wywierają wpływy na pozostałe grupy. Oficjalnie są oni w sojuszu z DBP, quasi-legalną mafią, działającą pod frontem firmy ochroniarskiej. Ja jednak słyszałam, że w ostatnich latach coraz większe napięcia pojawiają się między tymi dwiema organizacjami…

- Co trzeba będzie wykorzystać - mruknęła Sierra. - Niedługo - dodała tajemniczo.

- Trzecią największą siłą - kontynuowała Maria - jest Sojusz Południowy, do którego włączyły się gangi meksykańskie, kolumbijskie, boliwijskie i kubańskie. Potem są jeszcze haitańczycy z Małego Haiti i banda anarchistów z Downtown. Obie grupy na przestrzeni lat ostro obrywały, ale za każdym razem podnosiły się z popiołów. Na samym dole drabinki są gangi motocyklowe i wszyscy ci, którym wydaje się, że są niezależni. Jakieś pytania?

Tasha oblizała usta.
- A Wy gdzie jesteście w tej układance, bo chcielibyśmy nią wstrząsnąć - uśmiechnęła się radośnie - a gdy miasto otrząśnie się z ognia pojawi się miejsce dla nowych grup trzymających władzę.

Maria oniemiała, Sierra zarechotała, a Nico nieco nieśmiało zabrała głos.
- Wiesz... Mała Havana, Cafe Robina, serce kubańskiej społeczności? Czy naprawdę musisz pytać, gdzie się znajdujemy?
- Och, daj jej spokój - Sierra machnęła ręką. - Nie każdy musi być bystrzachą. Ja też inteligencją nie grzeszę. Od tego mam moje siostry i resztę rodziny.

Tasha roześmiała się chcąc rozładować atmosferę, w końcu jak to mawiają ludzie przyjaciele moich przyjaciół… Nie odezwała się jednak uznając, że nie ma powodu tłumaczyć że nie wszystko jest tym czym się wydaje, a błędy w ocenie sytuacji zwykle wychodzą z szafy i gryzą nas w dupę. Nadal zastanawiała się jak wysoko dziewczyny znajdują się w hierarchii sojuszu Południowego ale nie miała już ochoty o nic pytać.

- Ach, wybaczcie, Tasha jest jeszcze trochę oszołomiona, nowe miejsce i od razu chcą nas zabić - Skwitował Leo ironicznie.
- No, DBP są już naszymi wrogami, więc i z Vercettimi jest nam nie po drodze… jeżeli planowałbyście jakieś akcje przeciwko nim, jestem pewien że nasze… unikalne zdolności mogą się przydać - dodał.

- Zrozumiałe. Czasem można zgłupieć od nadmiaru wrażeń. A tych w mieście nie brakuje - pokiwała głową Sierra.
- DBP są też naszymi wrogami - przyznała Maria. - Byli wrogami kubańczyków od dziesięcioleci. Zaangażowani w te same interesy, ale korzystający z "białego przywileju", żeby osiągać większe zyski przy niższym ryzyku. A odkąd Hugo Black przejął u nich kontrolę, mocno dociskają śrubę wszystkim pozostałym…

- Dlatego jeśliby się ich pozbyć... - Sierra uśmiechnęła się pod nosem. - Cóż, znalazłybyśmy się w idealnym miejscu by wymusić na Vercettich przetasowanie struktur w mieście. A gdyby Vki się nie zgodziły, wtedy i nimi trzeba by się zająć - uderzyła pięścią w otwartą dłoń.

- Oby do tego nie doszło - pokręciła głową Nico. - Już wojna z DBP może być aż nazbyt kosztowna. Musimy więc za wszelką cenę upewnić się, że nie będziemy walczyć na dwa fronty, bo to by się skończyło katastrofą.
- O to się nie musicie martwić - prychnęła Sierra. - Mówiłam wam już, że moja rodzinka zadba o to, żeby oczy Vercettich były zwrócone w innym kierunku. Przynajmniej tak długo jak nie będzie żadnych wpadek ze strony Sojuszu.
- Nie będzie, bo nie możemy sobie na nie pozwolić - mruknęła Maria. - A z pomocą dawnych… wspólników, możemy nawet poprawić nasze szanse - spojrzała z przebiegłym uśmiechem w stronę Leonarda. - Chcecie się odegrać za wasze gorące przywitanie? Możemy wam w tym pomóc. Pozostaje tylko kwestia tego jak i gdzie… Moim zdaniem najlepiej będzie zaatakować Vice Port. Tam oberwaliście, więc raczej nie będą się spodziewali, że tam wrócicie. A jak uda nam się przejąć dzielnicę, to nie tylko zabezpieczymy tyły, ale też umożliwimy sobie łatwiejszy przerzut ludzi i materiałów. A to będzie niezwykle korzystne tak dla Sojuszu jak i naszych przyjaciół.
- Zgadza się - Sierra potaknęła.
- To zostaje tylko odpowiedzieć na pytanie "jak" - odezwała się Nico, a w jej głosie pobrzmiewał wyraźnie optymizm. - Jaki rodzaj działania preferujecie? Bo najlepiej będzie was umieścić w tej części operacji, która najbardziej odpowiada waszemu stylowi. Wolicie umieścić odpowiednich ludzi na właściwych miejscach, zabezpieczyć teren czy przygotować dywersję?

Tasha spojrzała na Leo pytająco gdy mówiła
- Dywersja brzmi całkiem nieźle.
- No nie? - Sierra się uśmiechnęła w sposób, który wydawał się niemal złowieszczy. - Będziecie odpowiedzialni za duże "bum" a do tego będziecie mogli stamtąd odejść, nie patrząc na eksplozję, co zawsze sprawia, że jest się o dwadzieścia procent bardziej odlotowym.

Leo uśmiechnął się drapieżnie do Sierry (ktora byłaby ciekawym kandydatem na przeistoczenie):

-Widzę, że Tasha już się zapaliła na te eksplozje, och te kobiety…. tak, chętnie odciągniemy uwagę, uderzając w innym punkcie. Na ile zaawansowani jesteście z planem? Ja muszę zebrać resztę mojej ekipy. No i jest też kwestia naszego zysku z tego projektu, oprócz dołożenia kilku aroganckim makaraniarzom… szukam bezpiecznego schronienia dla mojej ekipy, z którego będziemy korzystać głównie w dzień.

- Macie dwie doby na zaaklimatyzowanie się w mieście - odparła rzeczowo Maria. - Do tego czasu umieścimy pionki na właściwych pozycjach.

- Czyli nam pozostanie zabezpieczyć teren - uśmiechnęła się drapieżnie Sierra, nieopatrznie ukazując nieco wysunięte kły. - Najlepszy możliwy dla mnie układ. Nie mogę się doczekać, żeby rozłupać kilka zakutych łbów… A co do waszych potrzeb mieszkaniowych, to moje siostry mogą coś załatwić. Chcecie pokój w hotelu na Ocean Beach, mieszkanko w Vice Point czy jakąś klitkę w Down Town? Osobiście polecałabym opcję numer jeden przez wzgląd na anielskie towarzystwo. I blask neonów…

- Bardziej zależy nam na bezpieczeństwie niż na luksusie, mieszkanie z piwnicą byłoby raczej najlepszą opcją - odparł Leo.

- A kto mówi o luksusach? Tak czy inaczej dostaniecie tylko miejsce, gdzie można się od biedy przekimać. Na piwnicę bym nie liczyła. Od biedy może da się załatwić garaż - odpowiedziała Sierra.

- A propo… - odezwała sie Nico - Słyszałam, że ostatnio służby miejskie zaczęły się interesować piwnicami, że niby zalania, wilgoć, szkodniki… podobno miasto szykuje jakiś program, żeby temu zaradzić, więc urzędnicy wściubiają nosy w każdy kąt.

- To prawda - potwierdziła Maria. - Musieliśmy opróżnić kilka skrytek i rozmontować trochę sprzętu. Uciążliwość.

- O! - Sierra klepnęła się w kolano. - Może chcecie, żebym was obwiozła po mieście i pokazała lokacje. W końcu nie jesteście stąd, więc pewnie nazwy, które wam podałam, niewiele dla was znaczą.

- To dopiero miła propozycja! - pochwaliła Nico. - Nie poznaję cię…

- Dobry pomysł - wtrąciła Maria. - Nie będę musiała się obawiać, że coś nieprzyjemnego stanie się naszej nowej, ciemnoskórej współpracowniczce.

- Dobra - Sierra pokiwała głową i znów założyła ręce na piersi. - To jak macie jeszcze pytania do dziewczyn, to walcie śmiało. A jak skończycie to pojedziemy na wycieczkę.

Leo powstrzymał śmiech, rozbawiony tą troską o Tashę. Zastanawiał się też na ile Maria i pozostałe o naturze Sierry.
- Dziękuje, propozycja przejechania się po mieście to fajny pomysł, mamy jeszcze pewne sprawy do załatwienia więc ruszajmy od razu, po drodze skontaktuje się z resztą mojej ekipy. - odparł.

- Już? Myślałam, że będziemy mieli więcej czasu, żeby się bliżej poznać, wymienić historiami! Wolałabym osobiście poznać kogoś z kim mam współpracować zamiast polegać tylko na opowieściach z drugiej ręki. - Nico dała wyraz swojemu zawodowi.

- Wiele nocy przed nami, nie wydaje mi się aby udało nam się wykosić DPB jedną akcją, więc na pewno zdążymy się jeszcze poznać poznać i nagadać. Nie mniej jednak najpierw musimy zabezpieczyć leże i naszych towarzyszy zanim zaczniemy się bawić - odparła Tasha.

- Leże? Kto tak mówi w dzisiejszych czasach? - zciszonym głosem zapytała Nico, gdy trójka gości opuszczała pomieszczenie. Maria tylko wzruszyła ramionami.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 28-04-2019 o 09:34.
Lord Melkor jest offline  
Stary 05-05-2019, 11:40   #13
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Sierra wyprowadziła Leo i Tashę z kawiarni, mijając w drzwiach rozgadaną, nastoletnią parę i strasząc bezpańskiego kota na parkingu. Otworzyła tylne drzwi terenowego, ciemnoczerwonego Ranchera o przyciemnionych szybach, zaczekała aż jej pasażerowie wsiądą, po czym sama zajęła miejsce za kierownicą.
Bez słowa ruszyła, o mało nie rozjeżdżając jakiegoś małego zwierzęcia, które przemknęło jej przed kołami. Zaklęła siarczyście.
- Pałęta się ostatnio tego tyle. Temu miastu hycli trzeba. Albo głodnych Gangreli, nie mam racji? - zażartowała, spoglądając w lusterku na pasażerów. - Neonowe Anioły spieprzyły sprawę po całości. Miały was po cichu odebrać, a tymczasem dały się zabić, a wasza sfora rozpierzchła się na cztery wiatry. Biskup jest ostro wściekła, wiecie? - wzdrygnęła się. - O! Mają nową promocję - rzuciła, przejeżdżając obok sklepu z narzędziami o wdzięcznej nazwie "Screw This". - O czym to ja…? A, tak, biskup była nieźle wkurzona. Nie chciałabym być teraz w skórze aniołków. Bo jak już się do nich dobierze, to im skrzydła poobskubuje… Mówiliście, że macie kontakt z resztą swojej bandy? Jeśli tak, to dobrze. Jak już się ogarniecie, to powinniście spotkać się z biskup. Ona was już wprowadzi dokładnie w sytuację. Ja to nie jestem o gadania. Już mnie gardło boli - skrzywiła się.

Ravnos tym razem nie powstrzymał śmiechu.
- Nasze nieżycie bywa całkiem zabawne, pomyślałem sobie, że byłabyś dobrą kandydatką do przeistoczenia, a proszę, zaraz później pokazałaś kły…. tak z Biskup musimy się koniecznie spotkać, gdzie możemy ją znaleźć? A ty należyszysz do któreś tutejszej sfory, ciekawi mnie też ile Maria wie o naszej naturze.. - zadając pytania, jednocześnie spróbował wysłać wiadomość przez telefon do kogoś ze Sfory kto nie był z nimi w kościele, zaczynając od Andrzeja.

- Nie wiem czy dobrą. Ale wystarczająco, żeby je przeżyć - odpowiedziała Sierra ponuro. - Należę do Nietoperzy. Załatwię więc wam spotkanie z Biskup, ale nie od ręki. Może jutrzejszej nocy… Maria i Nico coś tam wiedzą, więcej pewnie podejrzewają, ale raczej nikt nie posadził ich w ławeczce i nie zafundował pełnego wykładu. Chociaż jestem prawie pewna, że Maria jest ghoulem. Nie wiem tylko czyim.

My w Sabbacie nie korzystamy powszechnie z ghouli, bardziej czyni to Camarilla… - Leo przerwał wypowiedź z wymowną pauzą.

Tasha skinęła głową.
- Tak naprawdę nie wiem za bardzo kto jest kim w tym mieście, byłabym wdzięczna gdybyś nam powiedziała coś więcej o miejscowych Spokrewnionych.

- W mieście są cztery sfory. My, Nietoperze, jesteśmy wojownikami prawowitego Biskupa. Neonowe Anioły to banda leserów. Rekiny trzymają się na uboczu. A Czerwonoocy to banda krwiożerczych idiotów, której przywódca zrobi wszystko żeby odbudować swoje ego. No i jest Camarilla rozdarta przez rywalizację między Księciem, Szeryfem a Primogenem Malkavian. A przynajmniej tyle udało mi się usłyszeć… Pewnie moje siostry mogłyby wam powiedzieć więcej, ale lepiej zapytajcie Biskup. Albo Geneviere, o ile nie macie nic przeciwko Tzimisce - dodała tonem wskazującym jednoznacznie, że ona sama ma poważny uraz do tego klanu.

- ”Prawowitego Biskupa” - wychwycił Leo - czyżby pojawił się jakiś uzurpator? Ale dzięki, spróbujmy ustawić spotkanie na jutro. Nie wymieniłaś też Jeźdźców Apokalipsy, a słyszalem, że w mieście jest taka sfora.

- No tak, racja - skinęła głową Sierra, skręcając samochodem na most. - Musiałam pochwycić to słowo z zasłyszanej rozmowy. Nie wiem do końca co znaczy ani kim jest uzupator - odpowiedziała nieco zawstydzona - ale powiem wam, że nasza Biskup jest tą właściwą. Nie tylko wie co robi, ale została też pasowana, namaszczona, czy co tam… Tylko że Max Red, przywódca Czerwonookich, o którym już wspomniałam, twierdzi, że to on powinien wydawać rozkazy. Z tym że to zapatrzony w siebie kretyn, za którym nie pójdzie nikt kto ma w głowie chociaż dwie szare komórki. No a potem Rekiny uznały, że to też sobie wybiorą Biskupa spomiędzy siebie. Anioły pewnie zrobiłyby to samo, gdyby choć trochę zależało im na polityce. A nie zależy. No i teraz, niedługo przed wami, do miasta przybyli ci od Apokalipsy twierdząc, że to jeden z nich powinien być Biskupem. Niech się wypcha smołą i trocinami, a potem podpali. Nikt nie będzie go słuchał tylko dlatego, że jest nadętym Tzimisce wysłanym przez innego, jeszcze bardziej nadętego Tzimisce! - wykrzyknęła w gniewie.

- A kim jest Geneviere ? - zapytała Tasha chcąc ochłodzić odrobinę temperaturę dyskusji.

- Tzimisce - odwarknęła Sierra, po czym kontynuowała już nieco spokojniej. - O charakterze Toreadora. Należała do Czerwonookich, ale odeszła od nich i pomogła naszej Biskup założyć Nietoperze. Wydaje mi się, że jest najstarsza z nas wszystkich, ale kto ją tam wie. Może Bill albo Vernon są starsi, ale wiek to nie wszystko. Nie jesteśmy Camarillą. Tak czy inaczej to z nią musicie się spotkać jeśli chcecie usłyszeć najświeższe informacje. Albo zrobić sobie tatuaż albo jaką twarzoplastykę.

Oczy Tashy rozbłysły
- Tzimisce o charakterze torreadora to niezwykłe, napewno robi wyjątkowe tatuaże, zawsze chciałam mieć ładny tatuaż - w jej głosie zabrzmiała ekscytacja, tylko czy to będzie bezpieczne… - zawiesiła głos - jak myślisz?

- Bill, Meredith, Sonia i Vernon zafunowali sobie masę tatuaży i nie słyszałam, żeby narzekali.

-Tzimisce…. poznałem już paru z tych gentlemenów - stwierdził Leo. - Moim zdaniem bywają bardziej znośni od Lasombra, na przykład rozumieją potrzebę prywatności. A tak w ogóle gdzie nas teraz wieziesz? - Leo, widząc że Andrzej nie odpowiada, próbował teraz skontaktować się z Rayem lub Mendozą.

Mendoza odpisał: "Ray i Tien nie wrócili. Zamiast nich zjawił się jakiś rogaty wymoczek, który twierdzi, że są teraz gośćmi Rekinów. Nie wiem co z Andrzejem, wymoczek o nim nie wspomniał. Mówi, że jak chcemy ich odzyskać, to mamy się zjawić jeszcze tej nocy na torze motocrossowym w Vice Point."

"A gdzie teraz jesteś, może do nas dołączysz?" - odpisał zirytowany tą informacją Leo.

"Przemieszczam się na północ. Śledzę rogacza. Nie wywinie się tak łatwo."

- Swego czasu Max Red wymordował wszystkich Lasombra w mieście, więc teraz można ich policzyć na palcach jednej ręki - wyjawiła Sierra. - A wiozę was na przejażdżkę, po mieście, jak ustaliliśmy. Zjeżdżamy z mostu, patrzcie, po prawej mamy największy w mieście szpital. Jeśli zapytacie tam o Dave'a Kline'a, to będziecie mogli od niego kupić dobrze zakonserwowany zapas krwi. Tylko nie zgrywajcie przy nim twardzieli. Jest cenny dla wszystkich wampirów w mieście i byłoby bardzo niedobrze gdyby coś mu się stało. - Skręciła na skrzyżowaniu w prawo. - Tu po drugiej stronie macie jedno z dwóch największych centrów handlowych w mieście. Prawdziwa kapitalistyczna pułapka zarówno na turystów jak i mieszkańców. Zapamiętajcie to miejsce. To tutaj, na parkingu załatwię wam spotkanie z Biskup… Tak w ogóle to witajcie w neonowej części miasta. Rozejrzyjcie się. Znajdziecie tu masę hoteli, sklepów, restauracji, barów, klubów nocnych, budek z fastfoodami, kramików z pamiątkami, dilerów i prostytutek. Wszystko, co może pozwolić na ekspresowe opróżnienie portfeli turystów… To teren Neonowych Aniołów. A przynajmniej był do tej pory. Nie wiem czy po ich ostatniej wpadce to się nie zmieni. W sumie jak się dobrze zaprezentujecie, to może będziecie mogli wskoczyć na ich miejsce. Jak się wam taka myśl podoba?

- Ciekawa myśl, ta kolorowa okolica chyba sprzyja takim jak my, a jeśli chodzi o Aniołów to ich liczebność się zmniejszyła ostatniej nocy… a przy okazji znasz jakoś lepiej tych Rekinów? Właśnie dowiedzialem się, że mają dwóch z mojej Sfory i mamy się po nich stawić, ciekawy sposób na zapoznanie się … - Leo zaryzykowal poinformowanie Sierry o sytuacji, biorąc pod uwagę jej przyjazne nastawienie.

- No kurwa jebana mać - wyrwało się Tarze - no ja pierdu to trzeba ich będzie odbić..

- Rekiny zgarnęły kogoś od was? - zdziwiła się Sierra. - To niespodziewane. Rekiny trzymają się na uboczu, już wam to chyba mówiłam. To mała grupa, ale zwarta, silna. Biskup kazała się od nich trzymać z daleka. Nie wiem kto mógłby o nich coś więcej powiedzieć. Możemy podpytać jedną z moich sióstr, powinna być tutaj niedaleko…

Zatrzymała się przed klubem Pole Position nad drzwiami do którego wisiały dwie wielkie flagi w czarno-białą szachownicę. Z wnętrza dało się słyszeć elektroniczną muzykę. Leo i Tasha zauważyli, że w okolicy - zgonie ze słowami przewodniczki - spostrzec można było wiele wyzywająco ubranych kobiet oferujących swoje usługi. Idealne miejsce na łatwe polowanie…

- Zaczekajcie, pójdę po nią - rzuciła Sierra, wyskoczyła z samochodu i ruszyła w stonę klubu. Bramkarz początkowo chciał jej zastąpić drogę, ale najwidoczniej rozpoznawszy ją, czym prędzej się odsunął. Wystarczyło kilka minut, by wampirzyca wróciła w towarzystwie drugiej dziewczyny - delikatnie zbudowanej błękitnookiej szatynki z różowymi pasemkami, noszącej biały top z wycięciem w kształcie serca ekponującym biust oraz króciótką, jasnoróżową spódniczkę.

- Hejka! - zawołała wesoło, ledwie tylko otworzyła drzwi do samochodu. - Jestem Bubbles - przedstawiła się, wsiadając. - Jak mam na was mówić, kochani? - zapytała naturalnie słodkim, niemal dziecinnym tonem.

- Najprościej będzie Tasha i Leo - odpowiedziała wampirzyca.

- Pięknie! - zachwyciła się Bubbles. - "Tasha" brzmi ciepło, jak drewno trzaskające wesoło w kominku podczas świąt! A ty z takim imieniem jak "Leo" musisz być silnym i odważnym przywódcą waszej grupy!

- Dokładnie, ślicznie wyglądasz, kochana - Leo przyjrzał się sprawiającej dziecinne wrażenie wampirzycy, wiedział jednak, że z ich rodzajem pozory mylą, i Bubbles pewnie już niejednego napalonego faceta pozbawiła życia.

- Wielkie dzięki! Zawsze miło jest usłyszeć płynący ze szczerego serca komplement! - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

- Miło cię poznać, jesteśmy ze Sfory Księżycowych Wilków, wczoraj przybyliśmy do waszego pełnego rozrywki miasta i już mieliśmy małe wybuchowe starcie z Szeryfem, w którym zginęło paru Neonowych, na szczęście Sierra już się nami zaopiekowała…

- Ojej! Ktoś z Neonowych Aniołków zginął?! To strasznie przykre. - Usta wygięły się jej w pokówkę. - Chociaż… w sumie można się było tego spodziewać. Oni są tacy nieostrożni. I nie chcą słuchać dobrych rad. Może teraz, gdy dostali solidnego klapsa, opamiętają się trochę…

- A przed chwllą dowiedziałem się, że dwóch z mojej Sfory mają Rekiny, podobno wiesz coś o nich?

- Och! To bardzo niedobrze! Rekiny są straszne! Słyszałam, że pożerają ludzi żywcem i w całości! I wampiry też! Kiedyś widziałam jednego z nich. Był wielki i miał łuski, i blizny, i bielmo, i wielgaśne zęby jak jakiś stary, bagienny aligator!
Sierra słysząc to przewróciła oczami i mruknęła coś pod nosem.
- Mam nadzieję, że nie zjedzą waszych przyjaciół… - kontynuowała Bubbles smutno, pociągając nawet noskiem dla lepszego efektu. - Nie bardzo wiem jak wam pomóc... ale wiem gdzie znaleźć kogoś, kto będzie wiedział! - rozchmurzyła się. - Dzisiej w nocy Bill Nexus jest w okolicy. Wynajął pokój w hotelu "Pelican".
- A ty skąd niby o tym wiesz? - zainteresowała się Sierra.
- Bo jest z nim Mabel. A Mabel to moja najlepsza psiapsióła! Nie licząc oczywiście ciebie i pozostałych sióstr, wy jesteście dla mnie najważniejsze - zapewniła żarliwie.
- Hmmm… - zastanowiła się Sierra. - Bill rzeczywiście mógłby pomóc. Może. Jeśli będzie akurat w humorze… - skrzywiła się lekko, po czym wyjaśniła. - Bill i Mabel są Malkavianami. I to nie takimi "haha, hehe, bawmy się". Są… nieludzcy. Znaczy wiem, że wszyscy nie jesteśmy już ludźmi, ale oni nie są ludźmi *bardziej*.

- Oj tam, oj tam! - Bubbles skarciła żartobliwie swoją siostrę. - Nie są tacy źli. Znaczy Bill potrafi być trochę straszny gdy robi to coś z oczami - wzdrygnęła się - ale tak poza tym to niee… - w jej głosie brakowało pełnego przekonania co do własnej racji. - W każdym razie Mabel to moja przyjaciółka. Jest najlepsza. Można jej ufać.

- Mówisz tak, bo jej krew uderzyła ci do głowy - mruknęła Sierra, po czym zwróciła się do pasażerów z tylnego siedzenia. - Ostatecznie to wasza decyzja. Możemy jechać do hotelu "Pelican", to Bubbles zabierze was na spotkanie z Billem, bo ja wolę się z nim nie spotykać jeśli nie muszę. Ale jeśli nie chcecie, to możemy zgarnąć jeszcze jedną z moich sióst i pojechać na spotkanie z Rekinami. Będziemy waszą obstawą, to się dwa razy zastanowią zanim zrobią coś głupiego.

- O nie! - Bubbles pokręciła gwałtownie głową. - To nie jest dobry pomysł. Rekiny są straszne. To ludojady!
- Wave mieszka na ich terenie i nic jej nie jest - odmruknęła Sierra.
- Bo to Wave! Potrafi owinąć się cieniem jak kołderką tak żeby nie dało się jej znaleźć! My tego nie potrafimy. Ty jesteś silna a ja ładna, ale to nas nie uratuje! W telewizji mówili, że rekin może mieć zacisk szczęki o sile kilkunastu tysięcy niutonów! Potrafisz to sobie wyobrazić? Kilkanaście tysięcy! Ja wiem, że ten cały Niuton nie był jakoś specjalnie napakowany, ale żeby potrzeba go było tylu, żeby dorównać jednej szczęce?!
- Och, Bubbles… - Sierra westchnęła ciężko. - Dobra, to jaka jest wasza decyzja? - rzuciła przez ramię.
Tasha miała do czynienia z Malkawianami na tyle często, że instynkt samozachowawczy nie pozwolił jej się roześmiać. Zwróciła się do Bubbles z pełną powagą w głosie:
- Masz rację, z pewnością spotkamy się z Billem, ale trochę później, ok? Na razie spróbujemy się czegoś więcej dowiedzieć o tych strasznych rekinach. Dziękujemy za ostrzeżenie. Będziemy trzymać się płytkich wód, zbyt płytkich dla rekinów. Powiesz nam coś więcej o Billim? - zapytała. - Rozumiem że dobrze go znasz, prawda?

- Czy Bill jest z waszej Sfory, z Nietoperzy? - Dodał Leo w zamyśleniu opierając głowę na dłoni.
- Tak, Bill jest z nami - potwierdziła Bubbles. - Znam go o tyle o ile, głównie dzięki Mabel. Bo widzicie to on ją przemienił. I Trinity też. Więc miały o tyle lepiej od nas. Ale z drugiej strony Bill nie jest chyba najlepszym rodzicem. Znaczy nie, żebym go chciała krytykować! - zapewniła żarliwie. - Po prostu jest… dziwny. Trochę straszny. A u Malkavian to się chyba dziedziczy… Chociaż nie Mabel, ona nie jest dziwna ani straszna, tylko super! Trinity też jest zresztą całkiem spoko, chociaż zapomina się przy muzyce. Gdyby nie to, to fajnie by się z nią imprezowało. Ale miałam mówić o Billu, no tak… hmmm… - przyłożyła palec do podbródka. - Jest starszy od większości z nas. Dużo starszy. Dlatego często wydaje się być znudzony. Więc walczy z tą nudą. Niektóre jego pomysły potrafią być naprawdę nie z tego świata! - zachwyciła się. - Ale inne bywają takie naprawdę dołujące, w ogóle nieładne, a ja jestem bardzo wyczulona na estetykę, sami rozumiecie… On w sumie też styl ma, nie można powiedzieć. Lubi tatuaże, kolczyki i ciuchy takie, wiecie, na pełnym luzie. Chociaż jak tak o tym myślę, to często-gęsto używa takiego symbolu, co to jest lwem i orłem jednocześnie…
- Gryf - podpowiedzała Sierra.
- Właśnie! Dzięki, siostra. Gryfa lubi. Wydaje mi się, że Mabel kiedyś wspominała, że to dlatego, że jest z Irlandii i jego rodzina miała takiego… W sumie jestem w stanie jej uwierzyć, nie tylko dlatego, że jest najlepszą psiapsiółą na świecie, ale też dlatego, że sama raz słyszałam jak mówił po irlandzku. A może to była łacina? Tak czy inaczej, na pewno jest mądry, raz poprosiłam go, żeby mi naprawił sprzęt, to on pogrzebał, pogrzebał, coś tam wymienił i wszystko znów działało! I głos ma taki… taki… - zadrżała - taki, że by się za nim poszło w ogień. Znaczy nie dosłownie, bo ogień boli okropecznie, ale tak wiecie… że super sexi. I nawet jak opowiada o historii, której naprawdę nie cierpię, bo jest nudna, to się przyjemnie słucha.
- A jak on sobie radzi z Rekinami - zapytała Tasha, nie chcąc przerywać jej słowotoku a jedynie delikatnie zmienić jego temat
.
- W sumie to nie jestem pewna. Może potrafi je zaczarować swoim głosem, tylko czy rekiny mają dobry słuch? Czy one w ogóle mają uszy? Nie wydaje mi się, śmiesznie by wyglądały - stwierdziła, a Sierra westchnęła, powstrzymując się jednak od komentarza. - Może są starymi znajomymi, może miesza im w głowach, albo je podkarmia, żeby go lubiły. Ale to tylko moje, te, no, spekulancje. Pewnie Wave będzie coś wiedziała, w końcu to ona ma oko na tę okolicę.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 23-05-2019, 14:18   #14
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Czas nie działał na ich korzyść…
- Może zanim pojedziemy dalej, mógłbym na szybko się czegoś napić? Okolice tego klubu się chyba nadają...
- Śmiało, nie krępuj się - odparła Sierra, parkując w jednej z bocznych uliczek, gdzie między śmietnikami jakiś bezdomny uwił sobie całkiem przytulne gniazdko; gdzie nieco dalej dwa wielkie, czarne kocury toczyła walkę o dominację; i gdzie, na samym końcu, dealer w podkoszulku i dzwonowatych spodniach kończył właśnie transakcję z trójką młodych turystów.

Leo poczekał chwilę aż dealer skończy transakcję i jego klienci się oddalą, po czym skierował się w jego stronę.
- Cześć, koleś, miałem ciężki dzień i potrzebuje czegoś mocnego - zagaił.
-No, mam coś co poprawi ci nastrój, Hera czy coś mocniejszego? - odparł dealer, młody murzyn, który chyba jeszcze nie osiągnął pełnoletności.
- Na razie może być hera…. - odparł Ravnos - Pokaż co tam masz?
Kiedy dealer zabrał się za wyciąganie towaru, Leo nagle jednym wprawionym ruchem, korzystając ze swojej nadludzkiej szybkości, zasłonił mu usta, jednocześnie wbijając kły w szyję. Zduszony krzyk zmienił się w cichy jęk rozkoszy, jaka towarzyszyła zazwyczaj wysysaniu przez wampira. Leo nie przestawał wysysać rozkosznego Vitae ze swojej ofiary, jednocześnie czując jak opuszcza ją życie, aż bicie serca gwałtownie przyspiesza… by potem zamilknąć na zawsze.
W końcu powoli odsunął kły od martwego już śmiertelnika, czując jak euforia powoli go opuszcza, choć oczywiście miał teraz dużo więcej sił.
- No dzięki chłopcze, szkoda że tak skończyłeś, ale pewnie i tak byś więcej w tym parszywym życiu nie osiągnął - skwitował, ograbiając trupa z cennego dobytku. Następnie zalizał ranę po kłach na szyi i wrzucił zwłoki do kontenera na śmieci. Potem, zadowolony z siebie, wrócilł do samochodu. - Emma jesteś tu gdzieś? - rzucił w powietrze w drodze powrotnej, przypominając sobie o duszycy. Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi.
- Dobrze, moje panie, zgarnijmy tą kolejną z waszych sióstr i ruszajmy do tych całych Rekinów. Mój spec od mokrej roboty też jest w drodze.

- O? Masz kogoś takiego? - zainteresowała się Sierra.
- Super! Im nas więcej, tym weselej! - ucieszyła się Bubbles.

Rancher ruszył na północ, w stronę Vice Point. Neonowe morze zdawało się nie mieć końca, a setki, tysiące stworzeń przemykały na wszystkie strony podążając za własnymi, grzesznymi pragnieniami. W tej chwili nie miały jednak znaczenia dla znajdujących się w samochodzie wampirów. To był plankton, one zaś stały wyżej w łańcuchu pokarmowym. Tylko czy dość wysoko, żeby stawić czoła Rekinom?

- Bubbles, zadzwoń no po Wave - nakazała Sierra, parkując samochód przy wielopiętrowym, trzygwiazdkowym hotelu, który górował nad całą okolicą.
- Już dzwonię… albo i nie - odparła tamta, po czym otworzyła drzwi i zaczęła energicznie machać w kierunku grupy rozgadanych, mokrych imprezowiczów. - Heeej! Tutaj!
W odpowiedzi od grupy odłączyła się wysportowana brunetka o kredowobiałej cerze, różowych oczach i kształtnym nosku, którym co jakiś czas poruszała, przez co przywodziła na myśl królika-albinosa. Miała na sobie jednoczęściowy, ciemnogranatowy kostium kąpielowy, na który zarzuciła niedbale widocznie za dużą hawajską koszulę - z bliska wprawne oko mogło zauważyć zaschnięte plamy krwi przy kołnierzyku.

- Widzę, że macie gości - powiedziała, zerkając do wnętrza samochodu przez otwarte drzwi, głosem, którego ton przywodził na myśl kojący szum morskich fal. - Witajcie, jestem Wave, Druga z Kwartetu.
- Nie musisz być taka oficjalna - skarciła ją żartobliwie Bubbles. - Wskakuj mi na kolanka - poklepała się po nogach dla wzmocnienia swoich słów. - Jedziemy na spotkanie z Rekinami, a ty musisz mnie bronić!
- Do tego lepiej nadawać się będzie Sierra - stwierdziła przybyła, wciskając się do wnętrza samochodu.
- Nie wiem czy siła w takim wypadku wystarczy… Nie wymiguj się - zaprotestowała Bubbles - jesteś starszą siostrą, a starsze siostry powinny bronić młodsze rodzeństwo!
- Zamknij drzwi, jedziemy! - warknęła Sierra, a gdy jej polecenie zostało spełnione, wyprowadziła samochód na ulicę i skręciła prawo. Jechała powoli, bo między hotelem a znajdującym się po przeciwnej stronie klubem "Malibu" przemykali ludzie, często znajdujący się pod wpływem alkoholu lub innych odurzających środków.
- To Leo i Tasha - przedstawiła Bubbles. - Rekiny porwały im kolegów i kazały się zjawić przy plażowym torze. Chciałam, żeby poprosili o pomoc Billa i Mabel, ale Sierra naopowiadała im o nich nieprzyjemności.
- Więc przyjechałyście po mnie. Rozsądnie - stwierdziła bezemocjonalnie Wave, po czym zwróciła się do siedzących z tyłu. - Nie wiem, co wam naopowiadały moje siostry, ale zachowajcie spokój. Rekiny są niebezpieczne i mogą się wydawać dzikie, ale można się z nimi dogadać. Pewnie złapały waszych, gdy ci przypadkiem zapuścili się na ich teren i teraz chcą was trochę nastraszyć, pokazać siłę. Okażcie szacunek, obiecajcie poprawę, zgódźcie się na warunki rekompensaty jakie wam wyznaczą, a powinno obejść się bez problemów.

Kiedy czarnowłosa mówiła, do Leo przyszedł sms: "Wymoczek zabunkrował się w starych budynkach na Prawn Island. Znalazłem punkt obserwacyjny. Czekam na rozkazy."

Tasha skinęła głową i spojrzała na Lea znaczącym wzrokiem
- Nie będziemy robić nikomu problemów, prawda - powiedziała z dużym naciskiem - nie mamy powodu wszczynać burdy, a już na pewno nie wtedy gdy nie jesteśmy na swoim terenie - "ani w pełni sił" dodała w myślach.

- Tak, myślę że znajdziemy rozwiązanie, przy okazji miło cię poznać Wave…. - odparł nieco wymijająco Leo.

Wave uśmiechnęła się lekko.
- Cieszę się, że się rozumiemy.

- Mendoza z mojej Sfory ma chyba scysję teraz z jednym z Rekinów na Prawn Island - oznajmił Leo. - Jedźmy tam, ok?
Po czy odpisał Mendozie - “zaraz tam będę ze wsparciem”.

Siostry spojrzały po sobie z pewnym niepokojem.
- W sumie… zawieźć was tam mogę - stwierdziła Sierra.
- Nie będziemy jednak mogły zrobić nic więcej - oznajmiła Wave. - Nie możemy nawet wysiąść z samochodu, bo na mocy umowy między naszymi Sforami, nie mamy prawa postawić stopy na Prawn Island.
- To ich prywatny teren - dodała Bubbles. - Możemy przez niego przejeżdżać, ale nic więcej.
- Nie możesz odwołać tego Mendozy? - zapytała czarnowłosa. - "Scysja", bo tego słowa użyłeś, może łatwo przerodzić się w bójkę, a stąd już tylko krok do konfliktu w pełnej skali.
- Wojny, znaczy się - mruknęła Sierra.
- Tak - zgodziła się Wave. - A podczas wojny los jeńców jest co najmniej niepewny.

Leo zawahał się, liczył na wsparcie Nietoperzy w konfrontacji z Rekinami, ci pierwsi chyba chcieli mieć w nich sojusznika.. W przeciwnym wypadku, czy chciał ryzykować starcie z nieznaną bliżej Sforą na jej terenie….choć z drugiej strony w Sabbacie okazywanie słabosci, też nie było rozsądne. … Zaczynał prawie żałować, że wziął na siebie rolę Ductusa i podejmowanie tych wszystkich decyzji.
- Tak, oczywiście nie chcemy tutaj żadnej wojny rozpętywać, szczególnie bez aprobaty Biskup, ale też nie mogę pozwolić by te Rekiny robiły co chciały… Oni zaproponowali spotkanie na neutralnym gruncie, skoro nie chcecie eskalacji to czy mogę liczyć na waszą obecność przy negocjacji, lub przynajmniej waszego przedstawiciela? - odparl po chwili.

Tasha wsparła się na ramieniu ductusa, dyskretnie je ściskając
-Tak jak już mówiłam, wiemy,że jesteśmy tu obcy i nie możemy iść na wojnę ze wszystkimi. Porozmawiamy na spokojnie z Rekinami, okażemy im szacunek a jeśli wszystko pójdzie ok, odwołamy Mendozę. - spojrzała na dziewczyny.

- Nie obawiajcie się, na neutralnym terenie staniemy za wami murem - oświadczyła Wave.
- Jeśli o mnie chodzi to i na Prawn bym wam pomogła - stwierdziła Sierra. - Ale Biskup bardzo poważnie podchodzi do takich spraw jak umowy i zbiłaby mnie na miazgę, gdybym naraziła zawieszenie broni.
- Co i tak byłoby łagodną karą - wtrąciła Wave beznamiętnie.
- Dzięki - prychnęła Sierra. - Tak czy inaczej, kontynuując naszą wycieczkę, po lewej możecie teraz zobaczyć dzielnicę willową. Na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat zlikwidowano tutaj każdy budynek, który nie spełniał wyśrubowanych standardów i zastąpiono czymś nowym, lepszym, bardziej wypasionym. Teraz mieszkają tu lokalni bogacze…

Leo z ciekawością słuchał informacji o mieście, wszelka wiedza mogła się przydać w nowym miejscu. Jednocześnie wysłał kolejną wiadomość do Mendozy - “Wstrzymaj się na razie ze szturmem, wpierw idę z ludźmi Biskupa negocjować.”

- Nie tylko! - wcięła się Bubbles. - Niektóre wille należą do znanych muzyków, aktorów i innych VIPów, którzy od czasu do czasu odwiedzają miasto żeby odpocząć, rozerwać się, albo spełnić swoje najdziksze zachcianki… - uśmiechnęła się.
- Jest tu też szpital "Shady Palms" - poinformowała Wave. - Znajduje się pod kontrolą książęcych Nosferatu. Podobno ich Primogen był dość znanym aktorem zanim…
- Stracił medialną twarz? - zaproponowała Bubbles.
- He, niezłe - zarechotała Sierra. - Dobra, trzymajcie się. - Skręciła gwałtownie i, śmignąwszy wejściem dla pieszych, wjechała na plażę. Jej rancher znakomicie radził sobie z piaszczystą powierzchnią.
- Tor jest po lewej… ktoś ich widzi?
- Tam! Tam są! Przy budce ratownika! - radośnie wykrzyknęła Bubbles. - Jest ich tylko dwójka i nie mają krokodyla. Kamień spadł mi z serca! - odetchnęła głęboko.
Rzeczywiście. Na schódkach siedziały dwie czarnowłose kobiety. Drobniejsza z nich, ciemnoskóra, przykucnęła na barierce w dziwnej, żabiej pozycji. Druga zaś, wysoka i wysportowana, opuszkami palców gładziła swoją deskę surfingową.
- Mała to Ollow, Tzimisce, kapłanka Sfory - rzuciła Wave, kiedy Bubbles wysiadała z samochodu. - Duża jest Gangrelem, to Lani Maisa zwana Tiburon, z hiszpańskiego "rekin". Jest ductusem.

Tasha skinęła w milczeniu głową i silnym sprężystym krokiem skierowała się w stronę Rekinów.

- Widzę że lokalny Sabbat całkiem dobrze sfeminizowany - stwierdził Leo, również ruszając się w stronę Rekinów.

- W naszej Sforze mamy jedenaście kobiet - odpowiedziała Wave, idąc tuż obok Ravnosa - trzech mężczyzn i jedną osobę… płci nieokreślonej.
- Nosferatu - dodała wyjaśniająco Bubbles, krzywiąc się lekko.

- Wygląda na to, że tej nocy spotykam same kobiety o gorącej krwi… - zażartował podchodząc.

- Uważaj, żebyś się w końcu nie sparzył - rzuciła Sierra.

- Witam Panie, jestem Leo, ductus Sfory Księżycowych Wilków - wyciagnął rękę na powitanie.

- Tiburon, ductus Surfujących Rekinów - odpowiedziała Gangrelka zaskakująco miękkim, niemal uwodzicielskim głosem. Uścisnęła dłoń Leo, który poczuł, że jej skóra jest szorstka niemal jak papier ścierny. - Bez owijania w bawełnę, jak ductus z ductusem… Twoi weszli na nasz prywatny teren. Jakby tego było mało sprowokowali Camarillę... zagrozili naszej własności…

- Sprowokowali Camarillę? A to w jaki sposób, nie sądzę, by zrobili to świadomie? - Dopytał się Ravnos, marszcząc brwi.

- Twiedzą, że to był nieszczęśliwy przypadek, ale nas to nie obchodzi. Zła wola czy zwykła głupota, na jedno wychodzi. Takiego zachowania nie możemy tolerować. Jesteście nowi w mieście, więc nie będziemy żądać zwyczajowej kary. Zamiast tego domagamy się rekompensaty. Za dwóch waszych dostarczycie nam dwóch innych. Nie chcemy szczeniąt, w których nowa krew jeszcze nie okrzepła. Tacy się nie nadadzą. Wampir za wampira. Rozumiemy się? Nie obchodzi nas skąd ich weźmiecie. Widzę, że z Nietoperzami już współpracujecie, ale są inne Sfory. Jest Camarilla. Przy dużej dozie szczęścia może wytropicie jakichś Pariasów zanim dorwie ich Szeryf.

- Przed podjęciem jakichkolwiek zobowiązań musimy wiedzieć co się konkretnie wydarzyło? Chcemy również skontaktować się z naszymi - odezwała się Tasha wyprzedzając odpowiedź ductusa.

- Wiecie już wszystko, co musicie - ucięła Lani. - Macie tydzień.

- Nie możecie im po prostu odpowiedzieć?! - wtrąciła się Sierra. - Poza tym przydałby się dowód, że rzeczywiście ich macie…

- Dowód? - Ollow uśmiechnęła się krzywo. - To powinni rozpoznać. - Z jej wyciągniętej dłoni zwisało teraz na łańcuszku złote oko Horusa, szczęśliwy amulet Tiena.

- W zasadzie wasz opór w kwestii wyjawienia tego budzi wątpliwości co do prawdziwości tej historii, ta zaś zabawka nie oznacza, że nasi jeszcze żyją - wzruszyła ramionami.

- Tak, chcielibyśmy wam wierzyć, ale wątpliwości mojej towarzyszki są słuszne. Rozumiem, że macie u siebie Tiena, azjatę i młodego Brujah o imieniu Ray?

- Tak, mamy tych dwóch, o których mówisz, chociaż nie zadaliśmy sobie trudu, żeby ustalić ich przynależność klanową - odpowiedziała Ollow, widząc, że jej ductus wzięła swoją deskę surfingową, oparła się plecami o schody i wydawała się niechętna dalszej rozmowie. - Słuchajcie, nie znamy was, nie wiemy czy jesteście czegokolwiek warci, czy przeżyjecie w tym mieście choć kilka nocy… Dajemy wam szansę na pokojowe rozwiązanie, to więcej niż zaoferowały by wam Czerwone Oczy. Doceńcie to.

- Chciałbym zauważyć, że tego rodzaju spory pomiędzy Sforami powinien rozstrzygać biskup… - zwrócił uwagę Leo, ale Ollow przerwała mu pogardliwym prychnięciem.

- Biskup? Nasz, ich - wskazała na siostry ze sfory Nietoperzy - czy może macie własnego? - zakpiła.

- W kwestii Camarilli, to oni nas zaatakowali wczorajszej nocy w porcie, niczym ich nie sprowokowaliśmy, a ponieśliśmy straty. Chyba w takiej sytuacji bracia i siostry z Sabatu powinni się wspierać, a nie wbijać sobie noż w plecy?

- Jeśli was zaatakowali, to ich sprowokowaliście, nawet jeśli tylko przez fakt swojego istnienia - odparła Ollow. - Doświadczyliście na własnej skórze, że Szeryfowi brakuje finezji. Jeśli wasi towarzysze pojawiają się bezprawnie na naszym terenie i dają się wykryć Camarilli, co prowadzi do ataku ludzi Szeryfa… cóż, uważamy ich za odpowiedzialnych za cały wynikły burdel. Gdyby coś takiego zrobiły wampiry z Czerwonych Oczu albo Neonowych Aniołów, to dostałyby kołkiem w serce, a potem nieodwołalnie zostałyby wrzucone w paszczę Wielkiego Rekina.
Tiburon syknęła.
- Ale wy jesteście nowi w mieście… - kontynuowała kapłanka, nie okazując czy zauważyła reakcję ductus. - Więc zamiast "wbijać wam nóż w plecy", jak to określiłeś, ukryliśmy waszych przed pościgiem i traktujemy jak gości. Przymusowych, ale jednak gości. Lepsze to niż gdyby miał ich dorwać Szeryf. On nie wahałby się chwili, tylko rozwaliłby im łby - wykonała gest, jakby dwukrotnie wystrzeliła ze strzelby.

- A swoją drogą to od kiedy drżymy ze strachu przed Camarillą? - Ostatnie słowa wypowiedział z nutą ironii.

Ollow już otwierała usta, by odpowiedzieć, gdy Tiburon odstawiła deskę, podeszła do Leo i rzekła głosem, w którym pod powierzchnią opanowania wrzał gniew:
- Wiedz, że jeśli jeszcze raz zarzucisz Rekinom tchórzostwo, wyrwę ci język i wypalę ranę gorącym żelazem, by prędko nie odrósł.

- Spokojnie, nikt nikomu niczego nie zarzuca. - powiedziała Tasha ni to spolegliwie ni to dominująco - sami widzicie, że jesteśmy tu nowi i nie dokońca rozumiem zasady działania tego miasta. Wy nie macie powodu aby nam ufać, my nie mamy powodu aby brać wasze słowa za dobrą monetę - wzięła głęboki oddech - jednak na znak naszej dobrej woli mogę ofiarować wam mojego potomka, którego już dawno odstawiłam od piersi i który już powinien podążyć własną drogą w innej sforze. Muszę być jednak pewna, że nie uczynicie mu żadnej krzywdy na którą sam sobie nie zapracuje…

Leo spojrzał z ciekawością na reakcję Tashy, czyżby aż tak miała dosyć Raya… w sumie się nie dogadywali. Jej interwencja (chociaż nie powinna tego proponować bez konsultacji z nim) była mu na tyle na rękę, że nie musiał bezpośrednio zareagować na wyzwanie Tiburon. Nie był pewien swoich szans w starciu z agresywną Gangrel, gdyby Nietoperze ich wsparli to byłoby 5 na 2, ale czy mógł liczyć na ich pomoc gdyby doszło do walki?
- Dokładnie, nie wątpimy w waszą odwagę, tylko chcieliśmy zweryfikować waszą wersję. Przybyliśmy tutaj by pomóc w walce z Camarillą a nie szukać zwady z innymi Sforami. - dodał pojednawczo. Jak widzicie jesteśmy gotowi w imię pokoju oddać wam członka naszej Sfory i myślę że możemy przemienić kilku ludzi - ten kto przeżyje mógłby was wzmocnić.

- Nie mniej jednak chcielibyśmy wiedzieć, co takiego odstawili nasi chłopcy - roześmiała się Tasha, aby ich w razie czego stosownie ukarać.

Tiburon spojrzała jeszcze surowo na Leo, po czym powiedziała:
- Nie tłumacz się, tylko zapamiętaj.
Ollow tymczasem przekręciła lekko głowę, przyglądając się Tashy. Kiedy jej ductus wróciła na swoje miejsce przy schodach i desce surfingowej, uśmiechnęła się drapieżnie i zaczęła mówić:
- Niestety nie mogę złożyć takiej obietnicy, bowiem nie zrozumieliśmy się. My nie szukamy rekrutów. Potrzebujemy za to ofiar, by zaspokoić głód Wielkiego Rekina. Skoro przybyliście walczyć z Camarillą, to nie powinniście mieć problemu z wzięciem jeńców, czyż nie?

- Wielkiego Rekina? Ciekawe, nie słyszałem o takich wierzeniach. Brzmi jak potężna istota.- Leo wyszczerzył się, maskując w ten sposób napięc
- A co nasze przyjaciółki z Nietoperzy, jako neutralni arbitrzy, sądzą o tej propozycji? - Spojrzał w stronę Wave i pozostalych.

- Na tyle potężna, by zasługiwać na tytuł biskupi przynajmniej w równym stopniu co ta dziewczynka od Nietoperzy - odparła Ollow, tym razem posyłając krzywy uśmiech w kierunku przysłuchujących się rozmowie sióstr.

- Nasze dotychczasowe relacje z rekinami - zaczęła ostrożnie Wave - nie dają nam podstaw, by wątpić w ich słowa. Jeśli mówią, że wasi towarzysze są w tej chwili bezpieczni i że wypuszczą ich, gdy dostarczycie im… zamienników, to uważam, że można im wierzyć.
- Aczkolwiek porywanie i szantażowanie nowoprzybyłych to dość podłe zagranie! - rzuciła Bubbles, kryjąca się za plecami Sierry.

- Podłe? - skrzywiła się Ollow. - Co ty wiesz o podłości, dziewczynko? Wróć lepiej do swoich kwiatków i pluszowych misiów, prawdziwy świat mroku może być dla ciebie zbyt straszny…

Kiedy wampirzyce zaczęły się kłócić, Leo w w miarę dyskretnie pisał wiadomość do Mendozy.
“Oni sporo chcą, jesteś w stanie pojmać tego Rekina?”

"Pojmać? Gdybyś chciał, żebym go sprzątnął, to nie byłoby problemu, nawet by nie zauważył co go trafiło i jeszcze bym ruderę podpalił na wyjściu. No, ale rozkaz to rozkaz, powinienem dać radę. Jakieś dodatkowe wytyczne?"

"Przeżyj i nie daj się złapać" - odpisał.

"Wiadomo. Ruszam." - przyszła szybka opowiedź.

- Prawdziwy świat mroku? - Sierra prychnęła. - Prawdziwy to jest Jyhad. Walka przeciwko staruchom Camarilli. A nie pływanie, surfing i podlizywanie się waszemu Wielkiemu...
- Nie kończ! - warknęła Tiburon.
- Jak chcecie walczyć przeciwko Starszym, to co robicie w mieście pełnym młodzików? - zapytała złośliwym tonem Ollow. - Nic nie robicie, bo jesteście mocni tylko w gębie.

- Bez niepotrzebnych sporów drogie Panie, odezwała się Tasha - jak pozbędziemy się Camarilli zdążymy jeszcze się pospierać - następnie zwróciła się w stronę Rekinów - Wracając do naszego dealu, teraz kiedy zrozumiałam o co chodzi, nie sprawy. Podrzucimy Wielkiemu Rekinowi przekąskę tak szybko jak się da. Mamy parę interesów do załatwienia więc i okazja rychło się znajdzie. W jakim stanie powinna być ofiarą? - zapytała. - Czy dużo życia powinno się w nim tlić?

- W im lepszym stanie będzie, tym lepiej, ale póki się cokolwiek tli, to się nada - oparła Ollow.

- Dużo macie jeszcze tych pytań? - mruknęła Tiburon, patrząc niechętnie.

- Dobrze byłoby mieć jakiś kontakt do was, używacie telefonów? - odparł Leo.

- Ty myślisz, że my co, jakiś ciemnogród? - prychnęła Ollow. - Dam wam numer do Marco Ceratto, on zajmuje się opieką nad gośćmi… - Z pamięci, bez zająknięcia wyrecytowała ciąg cyfr.

Leo zapisał cyfry.

- A to prawda, że macie w Sforze krokodyla? - wypaliła niespodziewanie Bubbles. - Bo ja zawsze myślałam, że jesteście naprawdę straszni, ale wy dwie wcale się takie nie wydajecie. Tylko tak trochę straszne, ale nie okropecznie straszne.

Ollow zarechotała.
- Tak, mamy w Sforze krokodyla. Ale nie jest on wcale najstraszniejszy…

- Niemożliwe! Co może być straszniejsze od krokodyla?! - Bubbles była w szoku.

- Najstraszniejszy… - zaczęła kapłanka, ale przerwała, bo drzwi budki ratownika otworzyły się i wyszedł z niej wysoki mężczyzna noszący dżinsowe spodnie i czarną, dresową bluzę z obszernym kapturem.

- Raisa przysłała mi wiadomość. Mamy problem - oświadczył chrapliwym basem. - Ktoś atakuje naszą kryjówkę na Prawn. Są ofiary wśród squatersów i Marco też chyba oberwał z kałasza…

- Ruszamy - rzuciła rozkazująco Tiburon.

- Do następnego spotkania - pożegnała się Ollow.

Trójka rekinów ruszyła biegiem w kierunku wyjścia z plaży.

- Poczekajcie, może wam pomóć? - zawołał Leo, biegnąc za Rekinami. - Jeżeli to Szeryf i jego ludzie to mamy z nimi na pieńku.

- Nie trzeba. Sami bronimy swojego terytorium! - odkrzyknęła Ollow.
- Nikt bezkarnie nie stawia stopy na naszym terenie - warknęła Tiburon.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 25-05-2019, 14:23   #15
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

***

Tymczasem Sierra zatrzymała Leo.
- Jeśli to kolejny atak Szeryfa to znaczy, że naprawdę podkręcił współczynnik agresji. Powinnam zabrać was w bezpieczne miejsce. Nie chciałabym musieć tłumaczyć Marii i Nico okoliczności waszej śmierci.

Leo odprowadził wzrokiem Rekiny z irytacją. Miał wrażenie, że nie do końca to dobrze rozegrał… “Wycofaj się jak możesz” - napisał Mendozie.
- Dziękuje, możecie nas zaprowadzić do tego mieszkania, o którym rozmawialiśmy z Marią, które moglibyśmy wykorzystać jako schronienie, dalej sobie poradzimy. - odparł Sierrze.

Tasha skinęła głową
- Myślę że czas najwyższy czas abyśmy znaleźli jakieś leże. Czy miejsce, do którego się wybieramy, jest daleko? - zapytała, spoglądając na zegarek i zastanawiając się czy nie jest już zbyt późno na spotkanie. Niby Jack Gordon zawsze był nocnym markiem, co było częste wśród pismaków, ale mimo wszystko nie chciała przesadzać.

- No o to chodziło, żeby wam miasto pokazać, żebyście wybrali lokację, która wam się najbardziej podoba - odpowiedziała Sierra. - Ocean View jest niedaleko Pole Position, widzieliście jak okolica wygląda…
- Bylibyśmy sąsiadami! - ucieszyła się Bubbles.
- ...Druga opcja to mieszkanie tu, niedaleko, chociaż teraz nie wiem czy chcielibyście żyć tuż obok Rekinów. No, ale to wciąż wasza decyzja. No i jest Downtown, ale tu muszę was ostrzec, że to poza naszą strefą wpływów, więc jakby coś się posypało, to nie wiem czy dałybyśmy radę udzielić wam szybkiej pomocy, jak jak mówiłam wcześniej, opcja numer jeden wydaje mi się najlepsza.
- Bo jest! - potwierdziła Bubbles.
Tasha nie zastanawiała się zbyt długo.
- Downtown to nie jest czasem wrogie terytorium, które moglibyśmy przejąć? - zapytała grzecznie. - Przepraszam, ale niezbyt się orientuje w tutejszej polityce.
- Czerwone Oczy ogłosiły Downtown swoją domeną - odpowiedziała Wave.
- Ale Sojusz Południowy ma tam pewnie nieruchomości, dlatego to miejsce też zaproponowałam - wyjaśniła Sierra. - Maria i Nico mogłyby się zdziwić gdybym je pominęła.
- Dlatego grzecznie proszę o Wasze błogosławieństwa, zresztą na razie to śpiew przyszłości, na razie potrzebujemy schronienia na klika nocy...
- Ja bym jednak wolał przy Ocen View, blisko terytorium waszego i Aniołów. Zawsze potem możemy zmienić lokalizację jak się urządzimy. - Leo dobitnie wlepił spojrzenie w Tashę, oczekując że jego głos jako Ductusa będzie roztrzygający.
- Nie nam udzielać błogosławieństw - powiedziała Wave. - Ten przywilej należy do Biskup.
- Nie wątpię, że będzie zachwycona, słysząc, że chcielibyście przejąć Downtown - zapewniła szczerze Sierra. - Będziemy mogli połączyć siły. Gdyby jeszcze dało się zmobilizować Rekiny… ale jak widzieliście sami, są trudne.
- Skupmy się na dzisiejszej nocy, nie na niepewnej przyszłości - upomniała ją Wave.
- To skoro wybieracie Ocean View, to ja wam gratuluję! - Bubbles uśmiechnęła się szeroko. - To naprawdę najlepszy wybór. Pokażę wam miejsce, a jak będziecie czegokolwiek potrzebować, to możemy się zdzwonić i z radością pomogę! - zapewniła.
- Nie bądź natarczywa - upomniała ją Wave.
- Nie jestem! - nadąsała się Bubbles.
- To bardzo miło z twojej strony Bubbles, przyda nam się przewodnik! - Leo stwierdził że uprzejmość może zaprocentować. - Z tym, że ta noc jest dla nas dość napięta, więc najpilniej potrzebujemy kluczy i adresu.
- Pokój sto i trzy, powiedzcie tylko, że jesteście tymi, no, jak się oni nazywają…? No, że lubicie nietoperze - Bubbles uśmiechnęła się przepraszająco i spojrzała błagalnie w kierunku sióstr.
- Przedstawcie się jako chiropterolodzy - poratowała ją Wave. - Pokój jest od północnej strony budynku i odpowiednio przygotowany do specjalnych potrzeb gości.
- Więc rozgośćcie się! A tu macie mój numer - Bubbles wręczyła Leo uroczą, minimalistyczną wizytówkę. - Nie wahajcie się dzwonić o dowolnej godzinie nocy! Chociaż oczywiście nie zawsze będę mogła odebrać… - zmartwiła się nieco. - O! Musimy was umówić na spotkanie z Neonowymi Aniołami, takie sąsiedzkie spotkanie! Co wy na to?

- Dziękujemy, a o spotkaniu z Aniołami też myślałem - im szybciej tym lepiej. W sumie przybyliśmy tu na ich prośbę - odparł Leo.

- To zorganizuję spotkanie - Bubbles pokiwała głową. - Jutro, w klubie Neon Sea, to ich ulubiona miejscówka. Przyjdę po was wcześniej więc czekajcie w okolicy hotelu.

W tym momencie telefon Leonarda odebrał odpowiedź z komórki Mendozy: "Tu Tien. Marco jest zajęty. Strzela. Próbujemy wydostać Raya."
”W pierwszej kolejności ratujcie siebie, oni dostaną zaraz posiłki. Wysłałem wam ducha wcześniej na pomoc.”
Pokazał wiadomość Tashy, która z trudem powstrzymała cisnące się jej na usta epitety, a potem obrócił się w stronę Sierry.

- Sorry, mamy jeszcze jedno spotkanie tej nocy, zgadamy się.

- Jasne, potrzebujecie podwiezienia? - zapytała Sierra.
- Raczej środka transportu, wolimy być samodzielni. - Leo rozejrzal się za jakimś autem albo motorem który móglby ukraść.
- Albo przejdziemy się pieszo, w sumie nie mamy daleko - wtrąciła Tasha chcąc aby ktokolwiek z Nietoperzy domyślił się, że mają jakiś związek z tym co się działo u Rekinów.
- Jak chcecie, to do zobaczenia - rzuciła Sierra i ruszyła do swojego wozu.
Wave tylko zamachała na pożegnanie, podobnie jak Bubbles, z tym że ta posyłała też w powietrze całusy i wołała:
- Papatki! Trzymajcie się ciepło! Nie dajcie się zwariować! Narka!

Leo podążył w tę samą stronę co wcześniej Rekiny, na parking, na którym wypatrzył interesujący samochód - Sabre w wersji Turbo. Wiedział, że to dwudrzwiowe, czerwone cacko z białym pasem biegnącym przez całą karoserię skrywa pod maską całkiem solidny silnik i pod względem osiągów ustępuje tylko sportowym markom. Pamiętał też, że samochody miały jedną, drobną wadę kontstrukcyjną, która mogła mu znacząco ułatwić zadanie… Kilka chwil później z dumą zaprosił Tashę na fotel pasażera. Wtem zabrzęczał jego telefon.
- Szefie, melduję, że zadanie wykonane. Wymoczek pojmany. Uwolniłem też Tiena. Dzięki za ostrzeżenie o kawalerii, uratowało nam dupy. Gdzie się spotykamy?

- Super, właśnie chciałem lecieć na ratunek, macie transport? - odparł Leo z nutą ulgi, dając na głośnik, żeby Tasha słyszała. Mendoza to był jednak twarda sztuka..

- Starego rzęcha, z którego cieknie olej. Ale jeździ… oż kurwa! - zaklął nagle. - Uh, to nic takiego... Tien spanikował na widok furgonu DBP. Mam wracać do tego kościółka w Małej Hawanie czy znaleźliście dla nas inną miejscówkę? Musimy gdzieś upchnąć wymoczka. Potrzebujemy też krwi. I nowych ubrań dla Tiena. Dranie wszystko mu zabrali.
- Spotkajmy się pod kaplicą, spróbujemy skombinować po drodze jakieś ciuchy i przekąskę - powiedziała szybko po czym zaczęła pisać smsa do Gordona << cześć kociaku, masz pomysł gdzie mogłabym się skitrać z kolegami i przeczekać ciężkie czasy>>
- Okay, dacie radę tam dotrzeć czy po was podjechać? - Leo nie zaprotestował, że Tasha odezwała się, przynajmniej nie musiał sam o wszystkich myśleć.
- Damy radę, będziemy czekać przy kościele - odparł Marco i się rozłączył.

- Masz rację, może lepiej nie brać jeńca do naszej nowej siedziby na Ocean View. - Powiedział do Tashy, rozglądając się za jakąś samotną ofiarą którą mogliby porwać. - Pytanie, czy od razu negocjować wymianę jeńca na Raya z Rekinami, czy włączyć w to Nietoperze?

- Na miejscu Nietoperzy nie byłabym zadowolona jakby ktoś mi bruździł w interesach, oni nie muszą na razie nic wiedzieć. Powinniśmy umieścić chłopaków ze ścierwem poniżej radarów tam gdzie nikt nie będzie ich szukać, a sami jak nigdy nic udać się na Ocean’s View. Kolejnej nocy pomyślimy co zrobić dalej.

Leo, jadąc w kierunku Małej Havany, rozglądał się za jakąś łatwą ofiarą, ale niestety nie dopisało mu szczęście. Godzina była już późna, a ludzie, jeśli pojawiali się na ulicach, to w niewielkich grupach. W Małym Haiti ludzi praktycznie w ogóle nie było widać, cała dzielnica wydawała się niemal wymarła. Sprawiało to dość upiorne wrażenie, nawet na wampirach. W Małej Havanie sytuacja była już bardziej normalna, ale z racji tego, że turyści się tutaj nie zapuszczali, ruch był dużo mniejszy niż w Downtown czy we wschodniej części miasta.

Tasha wybrała numer telefonu do Gordona i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Uhm? Halo? - głos Gordona był ewidentnie zaspany.
- Sorki, że cię budzę ale jest sprawa… pilnie potrzebuje miejsca aby się przyczaić, nie masz może czasem jakiejś piwnicy, czy schowka? - zapytała.
- Któż to się raczył odezwać… - mruknął z pewną irytacją, ale zaraz się opanował. - Przyczaić? Masz jakieś kłopoty? Mogę cię przenocować przez kilka dni… czy raczej nocy… To nie będzie wielki problem…
- Bardzo chętnie do Ciebie wpadnę - odpowiedziała uwodzicielskim lekko chrapliwym głosem - pogadamy o starych dobrych czasach. Wiesz może jak wynająć teraz na szybko jakiś garaż w okolicy, albo jakiś większy schowek? Chętnie u ciebie zostanę, ale wolałabym gdzieś ulokować kumpli, aby nie przeszkadzali…
- Kolegów chcesz w schowkach zamykać? To dopiero zimnokrwiste… Teraz czuję się wyróżniony, że nigdy nie zostałem w podobny sposób przez ciebie potraktowany… Mam garaż, niezbyt tam przestrzennie, ale cóż… W Downtown darmowy nocleg jest luksusem.
Cmoknęła z uznaniem do telefonu
- Zawsze wiedziałam, że jesteś boski, przypomnisz mi gdzie mamy podjechać - zapytała.

- Hyman Condo, to koło stadionu. Pokój 304. Ale daj znać jak będziecie pod budynkiem, to ci wskażę jeszcze garaż.

- Mówisz masz - odpowiedziała - będziemy zanim zdążysz wyszykować się na randkę - odpowiedziała pół żartem pół serio a następnie zakończyła połącznie.

Kiedy dotarli w okolice kościółka, Mendoza stał oparty o maskę starego Parenniala. Rozglądał się nerwowo i z ewidentną ulgą przyjął pojawienie się kompanów.
- To miejsce przyprawia mnie o dreszcze - powiedział na przywitanie. - Jakby mnie ktoś obserwował. Czuję się odkryty. Tien pewnie bardziej, bo lata z gołą dupą - zażartował dla rozładowania nerwów.

Tasha bez słowa zdjęła kaszmirowy szal i podała go azjacie, było jej wszystko jedno co z nim zrobi.
Tien, zawstydzony, siedzący w samochodzie w samej tylko czarnej koszulce, którą dostał pewnie od Mendozy, gorąco podziękował Flame za podarunek i owinął się nim w pasie.
- Miałem złe przeczucia i się sprawdziło. Pech nas nie opuszcza. Może to miasto jest przeklęte? Ten kościół nie poprawia mi nastroju. Ma złą aurę.
- Mamy alternatywną miejscówkę - odpowiedziała - co myślisz o kimnięciu się w garażu u jednego z moich kontaktów? - Postanowiła tym razem nie lekceważyć przeczuć Tiena.
- Brzmi to lepiej niż pozostanie tutaj - odparł Tremere. - Nie mam nawet mojego amuletu. Zabrali mi go. Bez niego… - urwał, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. - Nie chcę tu zostawać. To złe miejsce. Stare i ponure. Ma w sobie ciemność. Nie jesteśmy tu mile widziani. Ledwie… tolerowani - powiedział półprzytomnie, jakby w transie.
- Niestety ma go kapłanka Rekinów, obawiam się, że możemy go nie odzyskać przynajmniej przez jakiś czas.
Tien zadrżał ponownie i pokiwał głową w ponurym milczeniu.
- Myślisz, że mając medalion mogą nas zlokalizować ? - zapytała.
- To wymagałoby wiedzy tajemnej i mocy, ale nie jest niemożliwe. Nie mają w swojej Sforze członka mojego klanu, ale wśród Tzimisce zdarzają się okultyści posiadający pewne umiejętności - przyznał niechętnie.

Poczekajcie pójdę po Artura - powiedziała na głos - najwyższa pora opuścić to schronienie. Następnie pewnym kropiem skierowała się ku kaplicy.
Przez tajne wejście wkroczyła do podziemi, gdzie powitały ją jarzące się w ciemności złote oczy Matki Arszenik.
- Wróciliście. Czuję od ciebie słoną bryzę. Jak przebiegło spotkanie na plaży? Jesteś zadowolona z wyniku wydarzeń, które miały miejsce? Stąpacie po niepewnym gruncie, uważajcie, gdzie stawiacie stopy, by nie pochłonęły was ruchome piaski… - ostrzegła enigmatycznie, po czym odwróciła się i ruszyła w głąb grobowca.
Tasha przyspieszyła kroku, gdy była już blisko miejsca, w którym spodziewała się zastać Ventrue, powiedziała głośno:
- Raz, dwa trzy, zbieramy się, panienko, bo się spóźnimy na balety…
- Jestem zebrany. Bardziej nie będę - odparł zgryźliwie kapłan. - Jestem wręcz bardziej kompaktowy niż kiedykolwiek wcześniej…
- Nim odejdziecie, chciałabym wręczyć wam swego rodzaju prezent pożegnalny - odezwała się Justine Kaoru. - Niech będzie to też odpłata za godziny spędzone na rozmowie.
- O czym mówisz… Matko? - zapytał zdziwiony Arthur.
- Kazałam sprowadzić twoich wiernych, czworonożnych towarzyszy, obawiając się, że w obecnym stanie nie będziesz się mógł nimi zająć, a twoi kompani mogą być zbyt pochłonięci innymi wydarzeniami…
- Moje psy?! Żyją? Są tutaj?
- Nie tutaj. To jest moje sanktuarium - odrzekła złotooka karcąco. - Są jednak niedaleko. W bezpiecznym miejscu. Pod opieką. I tam pozostaną do czasu, gdy będziesz gotów je odebrać.
- Ja… dziękuję, Matko Arszenik. Jestem naprawdę wdzięczny. Jak mogę…
- To nic takiego - przerwała mu. - Teraz już na was czas. Zbyt wiele czasu spędzacie przy kościele, jeszcze zwrócicie niechcianą uwagę. A tego byśmy nie chcieli…
Tasha bezceremonialnie zarzuciła sobie Artura na plecy następnie skłoniła się przed gospodynią.
- Dziękujemy Matko, za gościnę, jeszcze raz przepraszamy za problem jaki sprawiliśmy naszą obecnością, jesteśmy Twoimi dłużnikami.
- I wiecie już jak ten dług spłacić. Życzę wam, aby udało się wam zrealizować wasze przeznaczenie.
---






- Świetna robota - Leo podał rękę Mendozie. - Czy widziałeś może wyglądającą jak młoda dziewczyna duszycę albo wiesz co z Andrzejem?
- Tien mówi, że nie widział Andrzeja od kiedy ich zaatakowano, czyli niedługo po tym jak się przebudzili. Cholera wie co się z nim stało, ale jak go znam, to zaszył się w jakiejś norze, liże rany i wróci w najmniej spodziewanym momencie i będzie marudził jak gdyby nigdy nic… Znowu o jakiejś duszycy mówisz, o co z tym chodzi? Od kiedy jesteś w stanie wzywać umarłych na pomoc? Bo jakby nie patrzeć to dość przydatna umiejętność, która już nie raz mogła nam dupska uratować…

- No, mogę ci wyczarować ducha, ale to będzie sztuczka. - Leo zaśmiał się cynicznie - Ale spotkaliśmy przyjaznego ducha, Emmę, a darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Wysłałem ją aby was odzukała.
Tremere zadrżał słysząc to, a i Mendoza nie wyglądał na zachwyconego.
- Mówisz, że Andrzej przepadał jak Rekiny zaatakowały? - Spojrzał na Tiena, podczas gdy Tasha zeszła do podziemi.
- Nie Rekiny. DBP. Ludzie Szeryfa - wyjaśnił Blackout. - Jakaś Gangrelka wyniuchała naszych, gdy szukali miejsca do przekimania. Wmówili jej, że są pariasami i obiecali się wynieść następnej nocy, jeśli ich nie wyda. A ona i tak nakablowała Szeryfowi. Nie dziwi mnie to ani trochę - pokręcił głową. - Kiedy DBP zaatakowało, Andrzeja gdzieś wcięło, a Ray i Tien uciekli, zaszyli się w pobliskuch zrujnowanych budynkach. Okazało się jednak, że te ruiny są zamieszkane przez trzodę Rekinów, która zaraz dała znać swoim właścicielom. Rekiny pojawiły się, obezwładniły naszych, obrabowały ze wszystkiego, rozdzieliły, przesłuchały i trzymały pod kluczem.
- Upuściły nam też krwi, abyśmy nie mogli korzystać swobodnie z Dyscyplin - dodał Tien.

- To z naszego jeńca też trzeba upuścić… chce go na Raya jutro wymienić. Spotkaliśmy kilka lasek z Nietoperzy, Sierrę, Bubbles i Wave, które chcą nas mieć po swojej stronie, dali nam chatkę przy Ocean's View. Sierra jest członkiem gangu Marii, Kubańczyków, planujemy z nimi akcje przeciwko DBP.
- Nietoperze poszły z nami na negocjacje z Rekinami, te dranie twierdzą, że ściągnęliście uwagę Camarilli na ich terytorium i zażądali żeby porwać dwóch Spokrewnionch dla nich dla złożenia w ofierze dla Wielkiego Rekina. Ale uznałem, że nie pozwolimy tak sobą pomiatać… - Leo starał się streścić szybko najważniejsze informacje.

- No i słusznie. Nie będziemy im butów całować, bo jak nie pokażemy siły, to nikt nas tutaj nie będzie szanował - zgodził się Mendoza.
- Nie sprowadziliśmy do nich Camarilli - zaprotestował Tien. - Ta Gangrelka wpadła na nas przypadkiem, bo już tam była. Ray nawet wspominał, że mówiła, że weszliśmy na "jej terytorium".
- Jak to możliwe, żeby ten teren był jednocześnie jej i Rekinów? Coś mi tu śmierdzi - mruknął Marco, drapiąc się po brodzie.

- No, mi nawet cuchnie - wyszczerzył się cynicznie Leo, czekając na powrót Tary - . w tym mieście mają niezły bajzel, każda sfora chce swojego biskupa… ale musimy się ogarnąć bo jutrzejszej nocy będzie też się działo, nie udało mi się zgarnąć wam żarcia po drodze, może bliżej Ocean's View będzie łatwiej.

- To może my też kogoś wytypujemy do wyścigu? Arthur na pewno ucieszyłby się z możliwości awansu - zaproponował Mendoza, ale z wyraźnie pobrzmiewającą kpiną. - Jakie mamy plany na jutro, tak dokładnie?

- No nudzić się nie będziemy. Spróbujemy wymienić jeńca na Raya, prawdopodobnie będziemy też mieli spotkania z Aniołami i Biskupem Nietoperzy, a co z tymi Jeżdzcami Apokalipsy o których mówiłeś? -Leo przypomniał sobie, że Mendoza otrzymał wsparcie od kolejnej Sfory.

- Bracia Apokalipsy - poprawił Brujah odruchowo. - Mała grupa, ale złożona z samych twardzieli. Twierdzą, że wysłał ich sam Sasha Vykos, żeby zrobili porządek w mieście. Nie wiem jak zamierzają to osiągnąć. Na pewno są zmotywowani i uduchowieni tak, że mogliby zawstydzić Arthura - skrzywił się. - A, wspominali też, że planują zorganizować "wielki wiec", spotkanie wszystkich Sabatników w mieście. Jak dla mnie to proszenie się o kłopoty. A co ty o tym myślisz, szefie?

- Ja na razie bym się na 100% nie deklarował. Chaos może być korzystny jak dobrze to rozegramy. Musimy zdobyć terytorium, możliwe że dostaniemy część terytorium Aniołów, w sumie jak oni są przetrzebieni to może nawet przyłączyliby się do nas?

- Czy na pewno chcemy przyjmować frajerów, którzy sami sobie nie radzą i prawie doprowadzili do naszej śmierci przez swoją nieudolność? - Blackoutowi wyraźnie nie spodobał się ten pomysł. - No, ale jak się mamy z nimi spotkać, to zobaczymy… może znajdzie się wśród nich ktoś warty zachodu.

- Trzeba się spotkać i wyjaśnić sprawę, w końcu oni nas zaprosili… - Leo zwrócił wzrok w stronę Tashy, która wracała z Arturem.

---
Tasha Wyszła z Arturem na plecach i skierowała się do samochodu.
- No to chłopaki zbieramy się. Proponuję abyśmy odjechali kawałek i porzucili samochód Mendozy na jakimś parkingu, najlepiej przy porcie aby zwiększyć szansę na to, że pomyślą że uciekliście poza miasto.
- Nie widzę problemu - wyszczerzył się Mendoza. - Może z tym małym wyjątkiem, że wszyscy się do jednego samochodu nie zmieścimy. Zwłaszcza do takiego - wskazał Sabre Turbo. - Może najpierw udamy się, gdzie się mamy udać, a potem pojadę do doków, zostawię auto i wrócę taksówką? No chyba że ktoś pojedzie za mną drugim samochodem i mnie zgarnie.

- To może Tasha i Mendoza z Tienem wezmą jeńca do miejscówki którą znalazła Tasha i po drodze spróbują coś upolować, a ja pojadę z Arturem do Ocean View.


***
Ocean View okazał się być trzygwiazkowym, pięciopiętrowym hotelem znajującym się naprzeciwko południowego wejścia na Ocean Beach. Kiedy Leonardo podszedł do recepcji i przedstawił się jako szef grupy chiropterologów, od razu otrzymał klucz i wskazano mu drogę do pokoju 103. Rzeczywiście znajdował się od północnej strony budynku, okna były zabezpieczone od słońca szczelnymi, metalowymi żaluzjami, a ukryta za szafką lodóweczka zawierała kilkanaście worków z krwią. Zadowolony z oględzin, przyniósł Arthura, na szczęście nie zwracając niczyjej uwagi, nie licząc recepcjonisty, któremu nawet nie przyszło do głowy komentować, gdy pod ręką była książeczka z jakże absorbującym sudoku.

Po odstawieniu Artura do mieszkania, które dostali od Sierry, Leo przyjechał swoim zdobycznym Sabre (z którego był zadowolony) w okolice klubu Malibu, gdzie umówił się z Ahmedem. Za radą Tashy nie poinformował Nietoperzy na razie o sytuacji z Rekinami, może lepiej było na razie nie robić z nich wspólników w ataku na Sforę, z którą nie mieli otwartego konfliktu… z tego co zdążył zauważyć Vice City było miastem chaosu i przemocy, czuł że będzie się tu dobrze bawić… choć możliwe że krótko. Musiał popłynąć na fali chaosu nie dając się jej pochłonąć.

Otrzymawszy wiadomość od Ahmeda zaparkował samochód naprzeciwko klubu nocnego, ustawiając go w taki sposób, by w razie konieczności łatwiej było szybko odjechać. Wprawdzie nie spodziewał się kłopotów, ale odrobina dodatkowej ostrożności nigdy nie zawadziła. Przeszedłszy na drugą stronę ulicy, zatrzymał się przy stojącym przed klubem jednorękim posągiem. Ewidentnie ta cecha rzeźby nie należała do zamysłu artysty. Wyglądało to raczej, jakby większą część ramienia z olbrzymią siłą oderwano...
- Hej, jesteś! - ucieszył się podchodzący powoli Ahmed. Jego krok był nieco chwiejny, ale wzrok wciąż bystry. - Nie ma co tu stać, wejdźmy do środka, tam spokojnie porozmawiamy.
Bramkarze rozpoznali Mustanga i przywitali go skinieniami głowy. Copperfieldowi przyjrzeli się uważnie, ale nie zatrzymali. Wewnątrz, wśród neonowych świateł, sztucznej mgły, ogłuszającej muzyki, zapachu potu i tytoniu, mimo późnej godziny wciąż bawili się ludzie: zatwardziali imprezowicze, doświadczeni w bojach bywalcy barów, dyskotek i nocnych klubów.
- Chodź za mną! - wykrzyknął Ahmed, po czym skierował się w stronę schodów na piętro.
Tu również wartę pełnili ochroniarze, nawet bardziej onieśmielający niż ci przy głównym wejściu. Byli uzbrojeni, czujni i roztaczali specyficzną aurę, wymusząjącą szacunek. Ravnos nie zdziwiłby się, gdyby byli ghoulami dysponującymi podstawami Prezencji. Nie był jednak pewien i nie miał tego jak sprawdzić. Mustang pokazał im swoją VIPowską przepustkę i wcisnął banknot w dłoń jednego z mężczyzn. Ten w odpowiedzi wręczył mu niewielki klucz.
Klucz ten otworzył jeden z prywatnych pokoi na piętrze, gdzie muzyka nie była już tak nieznośnie głośna a powietrze pachniało kwiatowym odświeżaczem.
- No i jesteśmy! Rozgość się - oświadczył radośnie Ahmed, zamykając za sobą drzwi. - Na początku myślałem, żeby posiedzieć na głównej sali, ale tam ciężko by się rozmawiało. A zakładam, że mamy o czym rozmawiać… - uśmiechnął się i ruszył w kierunku minibarku.

- Dobrze cię widzieć, stary druhu, kopę lat. Wygląda na to że nieźle się tutaj urządziłeś po tym jak obrobiliśmy Casettich w Chicago - Leo z uśmiechem podał rękę Ahmedowi. Wcześniej z zainteresowaniem rozglądał się po klubie, dobre miejsce na polowanie, ale nie był głodny. Poza tym wcale by się nie zdziwił gdyby ten bar był terytorium któregoś ze Spokrewnionych.

- Fortuna obdarowała mnie okazją, z której nie zawahałem się skorzystać - odpowiedział Ahmed z uśmiechem, po czym z pełnym kieliszkiem przemieścił się w stronę kanapy. - Szczęśliwym zrządzeniem losu udało mi się zapoznać osobę, która w Vice City ma ostatnie słowo jeśli chodzi o nielegalne samochody i wyścigi. Mój urok osobisty pozwolił mi się wkupić w jej łaski, no a profesjonalizm zwieńczył dzieło. Teraz mogę swobodnie korzystać z wszystkich luksusów, które to miasto ma do zaoferowania. A do tego pracuję na swoich warunkach jako, hmm, prywatny subkontraktor, co jak wiesz, ma dla mnie wielkie znaczenie. W każdej chwili, jeśli najdzie mnie taki kaprys, mogę się ponownie spakować i ruszyć w świat szeroki. Póki co jednak jest mi tu dobrze. Z twoimi umiejętnościami też możesz się tutaj łatwo ustawić. No, ale pewnie jak zwykle masz swoje plany… Jak mogę ci pomóc, przyjacielu?

Leo rozsiadł się pewnie na kanapie, przybierając wyluzowaną pozę.

- Brzmi super, twoja szefowa wydaje się być osobą wartą poznania… jestem w tym mieście dopiero drugą noc z kumplami, ale widzę że będzie tu sporo okazji do wykorzystania….

- Wybacz, wprowadziłem cię w błąd mówiąc "ta osoba", podczas gdy myślałem o mężczyźnie. I nie nazwałbym go moim "szefem" - skrzywił się lekko. - Wykonałem dla niego kilka robótek, ale nie ma na mnie wyłączności. Sam jestem sobie szefem - oświadczył butnie.

- Powiedziałbyś mi coś więcej o sytuacji w mieście? Słyszałem że głównymi graczami są DBP i rodzina Vercettich?

- DBP? Nie rozśmieszaj mnie! To świnie! - rzucił pogardliwie. - Żywią się odpadkami, które pozostawiają prawdziwi gracze. Gang V kontrolowany przez rodzinę Vercettich, tu słyszałeś dobrze. Oni przez ostatnie dwie dekady trzęsą miastem, chociaż... ostatnio zdają się być w odwrocie. Ja jednak sądzę, że to podpucha. Myślę, że próbują zabezpieczyć swoje najważniejsze zasoby, by następnie sprowokować pozostałe siły do walki między sobą, żeby później skonsolidować swoją władzę... Nie patrz tak na mnie! Tak, wiem, że to tylko teoria na poparcie której nie mam żadnych dowodów, ale wierzę swojej intuicji! A mówiąc o innych siłach: mamy sojusz gangów kubańskich, boliwijskich, kolumbijskich i meksykańskich, naprawdę solidną siłę, jeśli zdołają się utrzymać razem; mamy haitańczyków, którzy są nie do zdarcia, a którym ostatnio zaczęli pomagać napływający do miasta jamajczycy; mamy gang z kostaryki, nowego gracza, który zaskakująco szybko zaaklimatyzował się w mieście; mamy anarchistów z Downtown, którzy zrobili się strasznie agresywni i zaczęli wchłaniać lokalne gangi motocyklowe; mamy Triady, niezbyt aktywne, ale od lat nieustannie obecne gdzieś na drugim planie. Wreszcie mamy też tych, co nie mają w mieście wpływów, ale tylko czekają na sposobność, żeby wkroczyć: włochów, rosjan, a nawet gości z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki. Na tych ostatnich policja ma szczególnie oko, wiesz, po Jedenastym Września… heh, w ostatnich latach nie jest łatwo mieć w Stanach na imię "Ahmed".

- No tak, większość ludzi to idioci, ale tacy jak ty czy ja sobie poradzą, w końcu imiona nie są jedynym powodem dla których policja miałaby się nami interesować. - zaśmiał się Ravnos.
- Widzę że mamy tu niezły kocioł. W naszym światku ci którzy wspięli się na szczyt nie mają wyboru innego niż upaść, zbyt wiele wilków czeka by rzucić im się do gardła. Chciałbym upewnić się że nie staniemy po przeciwnych stronach, zdradziłbyś, z którą frakcją związany jest facet, który daje ci zlecenia? - Zmrużył oczy, patrząc na Ahmeda.

- Który? Mówiłem ci już, że nie pracuję na wyłączność dla jednej tylko osoby… - odpowiedział Mustang, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, zastanawiając się intensywnie. Wreszcie się zecydował. - No dobrze, wiem, że chodzi ci o wielką rybę… i myślę, że z tobą mogę rozmawiać szczerze i otwarcie. Facet nazywa się Dorian Wilde, ale w półświatku jest nazywany "Tukanem". To kubańczyk należący do rodziny Vercettich. Oczywiście nie przez więzy krwi, nawet nie przez małżeństwo, bo gość jest gejem. Ale z tego co mi wiadomo, to ma naprawdę wysoką pozycję, pełne poparcie rodziny. I, jak mówiłem, we wszystkim co dotyczy samochodów: kradzieże, przemyt części czy wyścigi; on ma ostatnie słowo.

- Ja ze swojej strony nawiązałem kontakt z gangiem Kubańczyków Marii, ale nie jest to na razie stała współpraca. - Ravnos spojrzał wnikliwym spojrzeniem na Ahmeda, doceniając jego szczerość.
- Jak będę potrzebować pomocy w jakieś interesującej robocie to będę o tobie pamiętał, rozumiem że z wzajemnością.

- Maria? Maria… - nagle twarz rozjaśnił przebłysk zrozumienia - Maria Robina? Ta z… - dotknął palcem skóry tuż przy swoim prawym oku. - Uhm, cóż, wydaje mi się, że spotkałem ją kiedyś. Chociaż czuję się jakbym ją dobrze znał, tyle się o niej nasłuchałem od jej przyjaciółki, Nico Goldstein. Dziewczyna jest znakomitym mechanikiem, jakbyś kiedyś potrzebował naprawić albo podrasować swoje cacko. I oczywiście, że z wzajemnością. W końcu tworzymy wyśmienity zespół - uśmiechnął się szczerze i dopił whisky.

- Policja i FBI są w stanie w ogóle cokolwiek zdziałać w tym mieście? - zadał kolejne pytanie.

- Czasami. Głównie wtedy gdy jedna grupa interesów stara się ich wykorzystać przeciwko innej grupie interesów. Ogólnie jednak walka z gangami to jak walka z hydrą: gdy odetną jedną głowę, trzy nowe wyrastają na jej miejsce. A rodzina Vercettich jest nie do ruszenia. Kontrolują lokalne media, mają w kieszeni burmistrza, a na liście płac najlepszych prawników. A gdy jakiś śledczy próbuje się do nich przyczepić i mimo wszystko nie odpuszcza, to cóż, zwykle znika. Czasami pojawia się ponownie, ale rezygnuje z pracy i dostaje ciepłą posadkę. Słyszałem o jednym czy dwóch przypadkach, którzy zostali nawet włączeni do rodziny. No i są też ci, którzy znikają na dobre. Nazywa się to "karmieniem rekina".

- “Karmienie Rekina”, ciekawe, słyszałem już w tym mieście o rekinach… - Leo starał sobie ułożyć sobie pewne informacje w głowie, wydawało mu się że Vercetti są kontrolowani przez Księcia.
- Czy Doriana widuje się za dnia?

- Nie przypominam sobie. Ja spotykałem go na nielegalnych, nocnych wyścigach, które organizował. Wydaje mi się, że jest zatwardziałym imprezowiczem, kilkukrotnie widywałem go tu, w Malibu. Nocne życie w Vice City ma wiele do zaoferowania, a on zdaje się z tego korzystać.

- Interesujące, ten klub jest też niezły do nocnej zabawy… wiesz może kto jest jego właścicielem? - Leo próbował zebrać jak najwięcej informacji, wiedząc że musi się już zbierać by zdążyć do schronienia przed świtem.

- Rodzina Vercettich oczywiście - odparł Ahmed. - Dlatego to najbezpieczniejsze miejsce w mieście. Nikt nie chciałby im się narazić robiąc tu burdę… Dobrze jest wiedzieć, co do nich należy, żeby przypadkiem ich nie sprowokować. Klub Malibu, salon samochodowy Sunshine Autos, fabryka lodów Cherry Poppers, drukarnia, taksówki Kaufmana, studio filmowe, właściwie cała Starfish Island, Ocean Heights Apartments, hotel Ocean View, Star View Heights, Links View Heights, nie wiem czy czegoś nie pominąłem… do tego jest cała pomniejszych nieruchomości, które albo należą do Rodziny Vercettich albo płacą jej za ochronę, wiem, że na pewno robią to dwa największe centra handlowe: Waszyngtona i North Point oraz sklepy z bronią z sieci Ammo-Nacja, ale podejrzewam, że w podobnej sytuacji jest wiele sklepów, barów i restauracji.

- Dzięki za informacje, to wychodzi że całe miasto do nich należy i obrotni fachowcy się muszą ochlapami zadowolić - zauważył ironicznie.

- Obrotni fachowcy nie muszą być właścicielami interesów, żeby się obłowić i dobrze ustawić - zauważył Mustang. - Ale masz rację. Z zewnątrz wygląda to jakby całe miasto należało do nich. I na pewno bardzo im zależy, żeby wszyscy tak myśleli. Jak jest rzeczywiście… tego nie jestem ci w stanie powiedzieć. Ale jestem przekonany, że jeśli będziesz chciał się dowiedzieć, to znajdziesz sposób. Jeśli do tego dojdzie, na pewno podzielisz się informacjami… - uśmiechnął się znacząco.

- No oczywiście będę o tobie pamietać, brachu, jak i ty o mnie pamiętasz. - Ravnos odwzajemnił znaczące spojrzenie. - Ja będę się już zbierać bo godzina późna, super było cię widzieć. A jaką bryką teraz jeździsz?

- Ostatnio wymieniłem Cometę na białego Infernusa. A na sytuację, gdzie prędkość nie jest taka ważna, mam też nie rzucającego się w oczy, zaufanego Sentinela. Oczywiście odpowiednio podrasowanego.

- No nieźle, widzę, że gust ci się nie pogorszył… ja na szybko załatwiłem sobie Sabre Turbo ale myślę o czymś lepszym. Będę już spadać, pozostańmy w kontakcie. - Wychodząc z klubu miał zamiar przyjrzeć się samochodom stojącym na parkingu i temu jak dobrze były chronione.

Nie mógł temu poświęcić zbyt wiele czasu, żeby nie przyciągnąć czyjejś niechcianej uwagi, ale wystarczyło. Przy klubie można było znaleźć zarówno zwykłe samochody osobowe, pseudolimuzyny czy sportowe cacka. Trafił się nawet charakterystyczny lowrider Voodoo. Wiele z tych samochodów, zwłaszcza tych droższych, miało wykraczające poza standard zabezpieczenia, aczkolwiek to wciąż nie było nic, z czym Ravnos się do tej pory nie spotkał i czego nie umiałby obejść mając wystarczająco dużo szczęścia lub czasu. Zaciekawiło go, że w jednym z osobowych samochodów zauważył wciśnięty pod tylne siedzenie karabin M16, zaś trzy inne auta miały lepiej lub gorzej zamaskowane ślady po kulach. Dzięki wyczulonym zmysłom wampira zauważył też zaschnięte ślady krwi na lekko wygiętym zderzaku jednej z pseudolimuzyn. Wszystko to potwierdzało, że Vice City było niebezpiecznym i bezwzględnym miejscem. Miejscem, w którym Księżycowe Wilki powinny się czuć jak w domu.



 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 02-06-2019 o 14:00.
Lord Melkor jest offline  
Stary 02-06-2019, 14:11   #16
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
***
Tasha zaparkowała w okolicy klubów. Tien został w samochodzie zaś Wampirzyca wraz z Mendozą udali się na łowy. Jak zwykle szybko się rozdzielili. Tasha szybko zniknęła im z oczu i zaczaiła się przed wyjściem z klubu. Sama nie była jeszcze głodna ale Tremere potrzebował się napić.
Szczęście jej sprzyjało - przed klubem stało stało kilku młodych podpitych mężczyzn. Zmierzwiła włosy, podciągnęła koszulkę odsłaniając fragment nagiej skóry brzucha. Stanęła przed wyjściem z klubu, po czym zdjęła z siebie zasłonę Niewidoczności i malowniczo się potknęła, nieomal upadając. Szła niezbornie w kierunku dwóch mężczyzn, byczków, w których oczach dostrzegła błysk żądzy przesyconej jeszcze wcześniej wypitym alkoholem.

- Możecie odprowadzić mnie do samochodu - zapytała bełkotliwie wpadając na jednego z nich.
Poczuła jak przyspiesza ich tętno. Jeden z nich rozejrzał się wokoło spojrzał porozumiewawczo na kumpla, który w milczeniu skinął głową. Szybko znalazła się pomiędzy nimi. Zdziwili się jednak, gdy w samochodzie, w którym planowali posunąć panienkę, zastali małego azjatę.
- Smacznego - rzuciła do Tiena, sama nie była głodna.

Tien zaatakował od razu, dziko, niecierpliwie. Normalnie by się tak nie zachował, ale stracił dużo krwi i był tak strasznie głodny… Ten głód tchnął niezwykłe siły w drobne ciało - zaskoczona ofiara nie miała szans się obronić. Drugi byczek, widząc co się dzieje, choć pewnie nie do końca rozumiejąc, obrócił się, chciał uciekać. Flame nie dała mu szansy: wyprowadziła dobrze wymierzony cios, ale nie za silny, żeby przypadkiem nie zwrócił na nią zawartości żołądka, po czym wepchnęła go do wnętrza samochodu. Nie była głodna, ale ugryzła mężczyznę, żeby przestał się szamotać. Zadziałało. Chwilowa, niespodziewana przyjemność Mrocznego Pocałunku uspokoiła ofiarę, a ona sama odzyskała krew zużytą chwilę wcześniej na użycie Niewidoczności.

Potem przekazała nieszczęśnika Tienowi. Ten nasycił się, napiwszy z obu mężczyzn, którym potem delikatnie zmodyfikował pamięć zamieniając we wspomnieniach przyjemność ukąszania na przyjemność seksu z mulatką i azjatką. Następnie para byczków została wypuszczona.

Tien nie należał do wampirów zabijających bez potrzeby, właściwi to nie lubił przemocy i zabijania ogólnie. W kilku słowach wyraził swą radość z nieobecności Mendozy, który pewnie rzuciłby jakąś złośliwością, podczas gdy Tasha wykazywała więcej zrozumienia. Sam Blackout wrócił po jakimś kwadransie, najedzony i zadowolony z siebie. On nie pomyślał o pomocy Tienowi. Zawsze był bardziej skupiony na sobie...

***
Tasha i Mendoza uzgodnili, że porzucą dotychczasowy samochód przy lotnisku, gdyż to by sugerowało próbę opuszczenia miasta. Niestety okazało się, że okolica lotniska jest dość uważnie monitorowana zarówno przez służby bezpieczeństwa jak i system monitoringu, więc nie pozostawienie żadnych śladów byłoby bardzo trudne. Zamiast tego pojechali więc do doków i zostawili samochód tam. Zaraz też ukradli nowy - zdezelowany, zgniłozielony pickup, model Bobcat.

Gdy podjechali pod mieszkanie Gordona zadzwoniła i w milczeniu czekała aż podniesie słuchawkę.

Dziennikarz jednak rozłączył się, ale nie minęło wiele czasu a znalazł się przed budynkiem. W przeciwieństwie do Tashy, Tiena i Mendozę przywitał ze sporą dawką ostrożności, niechęci niemal. Pomógł im jednak zapakować się do garażu, gdzie ich zostawił. Następnie zaprowadził Flame do swojego mieszkania, które wyglądało, jakby zostało specjalnie posprzątane z okazji jej wizyty. Tasha podjęła wszelkie kroki, aby poprawić humor swojego rycerza pióra i łącząc przyjemne z pożytecznym przy okazji się pożywiła. Następnie położyła się na boku i przyjrzała mu się krytycznie
- Trochę czasu minęło - powiedziała - a Ty jak zawsze na tropie historii... Vice City nie należy do spokojnych miast, jest tu pewnie wiele historii do opowiedzenia - zagaiła rozmowę.
- Masz całkowitą rację. Dlatego uwielbiam to miasto. Jeśli masz dobrą intuicję i dozę determinacji nigdy nie zabraknie ci materiału - odparł, drapiąc się po policzku. - Mówiłaś, że interesują cię opowieści… bardziej nietypowej natury?

Znów się przeciągnęła.
- Wiesz, że jestem ciekawa, szczególnie interesuje mnie ta historia o kobiecie rekinie - wygięła wargi w szerokim uśmiechu jednocześnie wpatrując się w niego jak w jakiegoś guru, wiedziała że mężczyźni to lubią.

- Ach, nasza lokalna miejska legenda - Jack uśmiechnął się, a w jego głosie pobrzmiewało coś jakby… duma? - Większość sądzi, że jest to stosunkowa nowość, ale moje śledztwo doprowadziło mnie do wniosku, że opowieści o człowieku-rekinie istniały w tej okolicy od zawsze. Jeszcze zanim powstało miasto straszyli się nim Indianie… uhm, czy też raczej Rdzenni Amerykanie, tak się chyba powinno mówić, nie? Tak czy inaczej, kiedy na naszych wyspach powstała pierwsza stała placówka białych kolonistów, Fort Baxter, na pamiątkę którego nazwano zresztą bazę lotniczą, która obecnie znajduje się w mieście… o czym to ja? - zapatrzył się półprzytomnie na Tashę.
- A tak, Fort Baxter. Komendant w swoim dzienniku pisał o zaginięciach żołnierzy i demoralizujących plotkach o pół-człowieku pół-rybie. Opowieści o humanoidalnym rekinie co jakiś czas wypływały na powierzchnię społecznej świadomości. Czasami znikały na lata, albo i dziesięciolecia, tylko po to by pojawić się ponownie. Opisy istoty też się zmieniały. Najstarsze indiańskie opowieści mówiły po prostu o człowieku z duszą rekina, ale późniejsze już wspominały, że dusza zmieniała jego ciało na swoje podobieństwo. Relacje żołnierzy z Fortu Baxter określały stwora jako bestię większą od najwyższego człowieka, posiadającą głowę, płetwy i ogon rekina, ale jednocześnie wykazującą "poziom inteligencji dzikusa" i potrafiącą korzystać z kościanej broni: maczugi czy wielkiego haka. Podobny opis pojawia się też wśród późniejszych wersji legendy, ale z czasem pojawiają się też nowe.
Drugim, który zyskał popularność, był głowomłot, czy też "rekin-młot" jak się go zwykle określa. Ta iteracja straciła na zwierzęcości. Opisywana była po prostu jako niezwykle umięśniony człowiek o szarej skórze i charakterystycznej głowie. Sądzę, że był to ciekawy amalgamat zimnowojennej paranoi, rozumiesz, sierp i młot, głowomłot… oraz postaci komiksowego Hulka, którą stworzono kilka lat wcześniej.

Obecnie natomiast jesteśmy świadkami ewidentnego przesunięcia w mentalności, bowiem nie ma już mowy o potwornej rybno-ludzkiej chimerze, czy rekinim Hulku... Są za to czarnowłose, śniadoskóre "potworne dziewczyny", moda za którą winię azjatów. Mamy też dwie wersje, zdaje się zależne od gustów opowiadających: wysoką, umięśnioną kobietę, która mogłaby złamać w pół przeciętnego faceta, oraz małą, drapieżną lolitkę. Mężczyzna-rekin z dawnych czasów został niemal całkowicie zapomniany. Chociaż ostatnio trafiła do mnie relacja pewnego turysty, który rzekomo widział męską wersję legendy, nie przypominającą jednak wcześniejszych… opisał zniewieściałego blondynka, którego cała potworność objawiała się w "zębach jak u rekina i potwornych pazurach". Uświadomiłem go, że rekiny pazurów nie posiadają, a on powinien zatrzymać dla siebie swoje seksualne fantazje… - Gordon sięgnął po szklankę wody stojącą na stoliku, bo od tej opowieści zaschło mu w gardle.

- Oooo, ciekawe, czy to monstrum pojawia się w wyłącznie jednym miejscu czy też każdy wychodząc z mieszkania może spodziewać się bliskiego spotkania trzeciego stopnia - roześmiała się uroczo łapiąc Gordona niespodziewanym ruchem za nogi dla wzmocnienia efektu wypowiedzi.
- Ach! Uhm… cóż, mówimy o człowieku-rekinie, więc widywany jest głównie przy brzegu: najczęściej na wielkiej plaży, rzadziej na małej plaży w Downtown, czasem na mniejszych wyspach. Prawie nigdy jednak w pobliżu doków, może zanieczyszczenie mu nie służy…
- To aż dziwne - roześmiała się perliście - gdybym była wielkim rekino-człekiem pozbyłabym się w pierwszej kolejności doków, taki byłby ze mnie eko terrorysta. Z drugiej strony taki stwór rozwiązał by chyba problem wojen gangów, wystarczyłoby żeby jeden miał go po swojej stronie i już, pełna dominacja nad wybrzeżem, a tak nieustająca wojna gangów. BTW wiesz może jakie są najnowsze wiadomości z linii frontu?

- A tak się składa, że wiem… - odparł z szelmowskim uśmieszkiem. - Do tej pory było stosunkowo spokojnie. Boliwijczycy, kolumbijczycy i meksykańcy od dwóch dekad siedzieli cicho. Wprawdzie kubańczycy i haitańczycy tłuką sie od dobrych trzydziestu lat, ale to niemal miejska tradycja i wszyscy mieszkańcy są do tego przyzwyczajeni. Ostatnio jednak sytuacja się zaostrza. Do tego kostarykańczycy i jamajczycy próbują wkroczyć do miasta. A anarchiści i gangi motocyklowe sprawiają kłopoty w Downtown. Coś dużego się szykuje, jestem tego pewien. Podejrzewam, że nasza lokalna mafia przechodzi trudny okres i jej żelazny uścisk słabnie, przez co gangi stają się coraz bardziej zuchwałe. To może doprowadzić do wojny. Próbowałem podpytać moje wtyki w policji, ale niczego się od nich nie dowiedziałem. Więc albo sami nic nie wiedzą, albo przełożeni kazali im milczeć. Obie opcje napawają mnie pewnym niepokojem… ale też ekscytują. Żyjemy w ciekawych czasach.

- A jak się nazywa wasza lokalna mafia? Opowiesz mi więcej o niej?
- Gang V. Zaczęli jako odłam włoskiej mafii, rodziny… Forelli, jeśli dobrze pamiętam. To było prawie dwadzieścia lat temu. Z biegiem czasu odeszli od swoich korzeni i stali się bardziej kosmopolityczni, rekrutując lokalnie i wchłaniając obiecujących członków innych gangów, głównie kolumbijskich i kubańskich. Nie wiem jak zapewniają sobie lojalność, ale muszą to robić bardzo skutecznie, bo nie wiadomo mi o żadnych wewnętrznych waśniach czy zdradach, których można by się spodziewać, skoro podkradali członków gangom, często zwaśnionym. Tak czy inaczej, bardzo szybko się rozwinęli i zdominowali miasto. Obecnie to pewnie co trzecia nieruchomość do nich należy, a połowa pozostałych płaci im haracz. Powiedziałem, że podejrzewam, że przechodzą trudny okres, ale nie wiem z czego mogłoby to wynikać… Planuję się spotkać z pewnym nowym kontaktem, który może wiedzieć więcej, ale muszę zachować ostrożność, bo nie wydaje się w pełni zrównoważony.

- Może potrzebujesz kogoś kto popilnuje Ci pleców? - zapytała przeciągając się od niechcenia - wiesz że całkiem dobrze sobie radze w delikatnych misjach.
- Nie ośmieliłbym się wciągać cię w tak niebezpieczną sytuację - oświadczył Gordon, ale po chwili zastanowienia kontynuował. - Za to twoi dwaj koledzy mogliby się odwdzięczyć za dach nad głową... Tak, to byłby niezły pomysł... Skontaktuję się z tobą, gdy umówię już spotkanie… - zapewnił słabnącym głosem, po czym zapadł w sen.
Tasha tymczasem upewniła się, że miejsce jest całkowicie bezpieczne, by spędzić dzień, po czym sama zapadła w letarg.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 05-07-2019, 10:40   #17
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
***
Kiedy Leo odzyskał świadomość w pokoju hotelowym w Ocean View, poczuł nowe siły do działania. Poczuł się zmobilizowany. Od przybycia do miasta jego sfora musiała mierzyć się z jednym problemem za drugim i wciąż narażała życie, ale czy to różniło się tak bardzo od tego jak żyli wcześniej?
Tylko lekko zdziwił się na widok srebrzystej, niematerialnej głowy dziewczyny wysuwającej się zza uchylonych drzwi wielkiej szafy ubraniowej. Emma wyglądała na zasmuconą, może zawstydzoną? Potwierdziło się to, gdy zaczęła przepraszać za to, że nie pomogła poprzedniej nocy, tak jak obiecywała. Mówiła, że naprawdę się starała, ale najpierw musiała się podładować, a potem znaleźć było ciężko, bo zaczęły się dziać rzeczy, a potem zaczęły ją gonić koty i się wystraszyła i uciekła, potem nie mogła nikogo ze Sfory zlokalizować, więc zwróciła się o pomoc do Matki Arszenik i dopiero wtedy udało jej złapać ślad Leo no i oto teraz jest, skruszona i obiecująca poprawę. Kiedy usłyszała, że ma ku temu sposobność, bo Andrzej wciąż jest MIA, szeroki uśmiech pojawił się na jej buzi i zapewniła, że jeśli gangrel żyje to ona go odnajdzie. Następnie wyskoczyła z szafy i wybiegła z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.

Leo tymczasem skupił swoją uwagę na drugim utraconym członku Sfory. Zadzwonił na numer kontaktowy przekazany mu przez Ollow, kapłankę Rekinów. Z pewnym wysiłkiem przypomniał sobie imię osoby, do której miał należeć. Marco Serato? Jakoś tak… Ku swojemu zdziwieniu usłyszał jednak znajomy głos Mendozy.
- Szefie? To twój numer, prawda? Skąd masz kontakt do wymoczka? - zapytał zdziwiony Brujah.
- A cześć, tak to ja…. - Leo po chwili zmieszania roześmiał się….- dostałem ten kontakt od kapłanki Rekinów, Tzimisce o imieniu Ollow, a to właśnie nasz wiezięń... zabawne. Spytaj się go jak najszybciej o kontakt do Ollow i oddzwoń do mnie.

Następnie spojrzał na leżącego na łóżku Artura.
- Czujesz się trochę lepiej? Chciałem skontaktować się z Aniołami.

- Jeśli pytasz o samopoczucie, to owszem, dziękuję za troskę. Jeśli zaś o ciało, cóż, obawiam się, że jeszcze przez kilka nocy nie będę szczególnie użyteczny - skrzywił się lekko. - Jeśli chodzi o kontakt z Neonowymi, to obawiam się, że wybuch helikoptera odciął główną linię komunikacyjną. Myślę jednak, że jest inna możliwość. Podczas moich rozmów z Cassem i Cindy często pojawiała się pewna nazwa. Klub "Neon Sea". Wydaje mi się, że to niedaleko stąd. Nawet jeśli byś ich tam nie zastał, bardzo możliwe, że zdobędziesz o nich jakieś informacje, albo może będziesz mógł zostawić wiadomość u kogoś z obsługi…
Sygnał telefonu przerwał przemowę Ventrue. To Mendoza, tym razem dzwoniący z własnego numeru.
- Szefie, sprawa wygląda tak, że wymoczek nie chce mówić. Próbowałem go zmotywować troszeczkę, ale nic z tego. Na szczęście okazuje się, że wcale nic mówić nie musi, bo w jego telefonie znalazłem kilka kontaktów oznaczonych jako "Rekiny". Mamy tu kolejno: Alien, Bertha, Croc, Hammer, Nowa, Nowy. Do wyboru do koloru.

- Okay, to wyślij mi dwa pierwsze. Spróbuję zorganizować wymianę w jakimś neutralnym miejscu. Ja z Tashą pójdziemy a ty będziesz nas ubezpieczał. - Odparł Leo.

Czekając na przesłanie numerów przez Mendozę, zadzwonił do Tashy.

- Cześć, i jak tam nocka z tym dziennikarzem?
Ziewnęła głośno
- Spokojnie - odpowiedziała - a jakie wieści z kwatery głównej - zapytała od niechcenia.
- Jeżeli przez kwaterę główną rozumiesz średniej jakości pokój hotelowy, to też spokojnie. Artur liże rany. Ja próbuje ustawić wymianę jeńców z Rekinami i poszukam Aniołów, bo mam blisko. Może skontaktuj się z Sierrą albo Bubbles i dopytaj o spotkanie z ich Biskupem? Możesz też delikatnie wspomnieć o sytuacji z Rekinami.
- Aye Aye my captain, mówisz masz, jakby co jestem pod telefonem - po tych słowach rozłączyła się bez pożegnania.
Leo zaś wybrał się do Klubu Neon Sea, po drodze planując zadzwonić do kontaktów z telefonu jeńca.

---
Tasha wbiła w telefon numer Bubbles z wizytówki, którą otrzymali poprzedniej nocy. Za pierwszym razem musiała znieść okropnie słodką i radosną pocztę głosową, ale już za drugim zdołała się dodzwonić.
- Cześć, kochanie - zamruczała wampirzyca - nawet nie wiesz, jak się cieszę, że dzwonisz… co tam u ciebie?
- Właśnie się obudziłam i pomyślałam sobie, że już najwyższy czas aby się spotkać z Tobą, z Billem i może z Biskup? Myślisz że da się coś zrobić w tym kierunku?
- Oh! Czekaj, ty jesteś ta taka puchato-włosata od tego tego, co ma uśmiech, którym można kraść konie? Jak dobrze cię słyszeć! Jasne, że można, można, dobry kierunek, ale myślałam, że najpierw będziecie się chcieli spotkać z Neonowymi, więc właśnie u nich jestem, umawiam szczegóły… znaczy umawiałabym, gdyby nie to, że trwa właśnie żywiołowa dyskusja. Rozumiesz, stracili dwójkę swoich i teraz zastanawiają się co dalej i w ogóle. Wciąż myślę, że moglibyście wu wpaść ich poznać. Mogę po was podejść do hotelu, byłabym za niecały kwadrans. Pasowałoby wam to?

- Świetny pomysł Bąbelku, z tym że to ja do ciebie wpadnę. Podasz mi adres?

- "Bąbelku"? Jak słodko! Jestem na Ocean Drive 34… a może 38? Tak czy inaczej wypatruj wielkiego, kolorowego szyldu "Neon Sea". Nie sposób go przegapić. Czekam na ciebie! Uważaj tylko na patrole DBP; w tej okolicy nie pojawiają się zbyt często, ale od waszego przybycia są bardziej czujne. A przynajmniej Mabel tak stwierdziła, a ja nie mam powodu, żeby jej nie wierzyć… To pa! - rzuciła jeszcze i rozłączyła się.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 25-08-2019, 12:04   #18
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
---
Idąc wzdłuż ulicy ciągnącej się równolegle do granicy wielkiej plaży, Leo wyciągnął telefon komórkowy i wybrał pierwszy z otrzymanych od Mendozy numerów. Nie minął jeden sygnał, a usłyszał znajomy głos. Chociaż teraz wydawał mu się on nieco bardziej chrapliwy, nie miał wątpliwości, że należał do kapłanki Rekinów - Ollow.
- Scorzini przy telefonie. Z kim mam przyjemność?
- Leo z Księżycowych Wilków, mieliśmy przyjemność wczoraj się poznać. Mamy pewien problem który wymaga szybkiego rozwiązania… - zaczął spokojnie.
- Problem? Cóż, łagodnie powiedziane - przerwała mu. - Ale dobrze zrobiłeś, że dzwonisz do mnie. Osobiście nie chowam urazy, możemy dojść do porozumienia, ale musimy zrobić to szybko, zanim Tiburon wybebeszy miasto, żeby was dorwać. Nie licz na to, że zwrócenie Marco wystarczy, żeby uśmierzyć jej gniew. To kwestia honoru, reputacji, rozumiesz? Jeśli rozejdzie się, że pozwoliliśmy wam wkroczyć na nasz teren i porwać jednego z naszych i nie wyciągnęliśmy konsekwencji… nikt nie będzie szanował nas i zawartych z nami układów. A to będzie oznaczało wojnę. Z drugiej strony pojedynek monomantyczny też nie wchodzi w grę. Tiburon rozerwałaby cię na strzępy, a twoi pewnie chcieli by się mścić, my musielibyśmy ich poharatać, Nietoperze wzięłyby ich w obronę i koniec końców skończyłoby się tak samo: wojną. Z mojej perspektywy sytuacja wygląda tak, że musisz zaoferować jakieś poważne zadośćuczynienie, jeśli chcesz załatwić sprawę bezkonfliktowo. Nie wiem tylko czy masz cokolwiek wartego zaoferowania…
- Hm, czyli już wszystko wiecie? Gratuluje. Doceniam że chcesz uniknąć wojny, ale z mojego punktu widzenia to wszystko wygląda nieco inaczej.
- Przybyliśmy tutaj wesprzeć naszych braci z Sabbatu przeciwko Camarilli, Szeryf nas zaatakował po przybyciu, nasza Sfora się rozproszyła. Potem dowiaduję się, że porwaliście dwóch naszych za rzekome naruszenie waszego terytorium i że chcecie w zamian pokaźną opłatę. Zrozumiałem, że ty i Tiburon chcecie sprawdzić czy nadajemy się do czegoś. Kiedy rozmawialiśmy, jeszcze jeden z członków naszej Sfory spóbował odbić naszych i udało mu się, a co więcej uprowadził Marco z waszej siedziby - a to był tylko jeden z nas i to w obcym miejscu. Czyli już macie swoją odpowiedź. Moim zamysłem była wymiana Marco za Raya i amulet który odebrałaś Tienowi.
Ponadto nikt nie musi się dowiedzieć o szczegółach tej sytuacji, oczywiście jeżeli uda nam się porozumieć, możemy powiedzieć że to był atak Szeryfa albo jakieś bandy. Możemy wam też pomóc w walce z inną Sforą, np. z Czerwonookimi Maxa Reda, z tego co słyszałem to dupek i pozostałe Sfory chętnie by się pozbyły… - zrobił pauzę by pozwolić Ollow dojść do głosu.
- Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, co się wydarzyło. Dziękuję, że potwierdziłeś nasze przypuszczenia… - odparła pewna siebie Ollow. - Rozumiem twoją perspektywę, naprawdę. I gdyby to ode mnie tylko zależało, to może bym nawet przystała... zakładając, że potrafiłabym uwierzyć, że będziecie na tyle godni zaufania, by dotrzymać tajemnicy. Niestety, w tej sytuacji jestem osamotnionym głosem rozsądku w naszej grupie. Natomiast Gangrele… wiesz pewnie jacy są. Koniec końców to dzikie zwierzęta. A teraz pragną waszej krwi… Nie uda mi się ujarzmić tej żądzy, jeśli nie dasz mi czegoś, aby osłodzić gorycz ich urażonej dumy. Zastanów się jeszcze. Ale obawiam się, że nie masz wiele czasu…

- Okay, rozumiem sytuację…. mam za chwilę spotkania, które mogą dać mi większe możliwości, spróbuj kupić mi kilka godzin, to postaram się wrócic z jakąś propozycją. - odparł Leo, starając się by jego głos był pozbawiony emocji.

- Niczego nie obiecuję - odpowiedziała i rozłączyła się.

Kilka minut później Leonardo znalazł się pod jaskraworóżowym neonem klubu. Pierwsza i - o dziwo - ostatnia litera nazwy były zaakcentowane wielkimi literami. "A" było dodatkowo lekko przechylone w prawo jakby mocowanie zostało uszkodzone. Po lewej od klubu znajdował się przytek z automatami do gry "Startkicker" cieszący się niemałym zainteresowaniem, zaś po prawej japońska restauracja, przed którą stała naturalnej wielkości, plastikowa podobizna samuraja, która trzymała tabliczkę informującą o specjalnej edycji sushi-ekstrawaganzy.

Śmiertelnie blada dziewczyna, dumna posiadaczka burzy kręconych, zafarmowanych na różowo włosów, nosząca czarne, obcisłe spodnie i czarną koszuklę z trzema czaszkami podeszła do Ravnosa i ni z tego, ni z owego zapytała:
- Kto jest lepszy: Age of Silence, Chrome Division czy Savage Circus?
- Daj spokój! - zawołał za nią młody mężczyzna o skórze w kolorze czekolady, który połowę głowy miał wygolone na zero, podczas gdy na drugiej uchodował sięgającą połowy piersi kurtynę prostych, ciemnych włosów. Gdy poczuł na sobie wzrok Leo, nerwowo poprawił koszulkę z podobizną wilka wyjącego do księżyca w pełni.
- Nie, nie, nie! - zaprotestowała energicznie dziewczyna. - Musimy mieć odpowiedź, a on wygląda na kogoś z dobrym uchem. Na pewno zaś lepszym od twojego! - odpowiedziała koledze, po czym zaczęła się intensywnie wpatrywać w twarz Leonarda, jakby chciała na niej wyczytać odpowiedź na swoje wcześniejsze pytanie. Była cokolwiek niepokojąca: gapiła się uporczywie, nie mrugając, tylko lekko marszcząc brwi, które - podobnie jak jej rzęsy czy szminka na ustach - miały tą samą barwę, co jej czupryna.
- Bardzo pana przepraszam - rzucił chłopak, złapał swoją towarzyszkę za ramię i zaczął ją odciągać. - Ona za dużo wypiła.
- Wcale nie! Wypiłabym więcej! - protestowała dziewczyna, szarpiąc się. - Ale nie mogę, kiedy popisujesz się kompletnym brakiem słuchu! Wstyd mi za ciebie!
- Już dobrze, spokojnie, masz rację… - uspokajał ją, prowadzac ją jak najdalej od ludzi, którzy zaczęli przyglądać się całej scenie.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)

Ostatnio edytowane przez Kesseg : 28-08-2019 o 16:50.
Kesseg jest offline  
Stary 16-09-2019, 22:12   #19
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



- Hej! Hejo-hej! - Bubbles podbiegła do Leonarda i przytuliła go. - Szybko się zjawiłeś! No, ale mówiłam, że tego miejsca nie da się przegapić, nawet jeśli się nie pamięta dokładnego adresu… Wszystko w porządeczku? Mam nadzieję, że masz lepszy humor niż aniołki, bo tak zażartej dyskusji wśród nich to nie słyszałam od czasu upadku Lucyfera. Ale już uprzedziłam, że wpadniecie. Może tylko powinniśmy dać im jeszcze chwilę na uspokojenie się… Nie masz nic przeciwko?

Leo uśmiechnął się nieco pobłażliwie w stronę kłócących się wampirów. Ich ekscentryczność go nie dziwiła, ale pytanie co sobą reprezentowali i jak mogli im posłuzyć.

- Niech te dzieciaki lepiej ogarną się szybko, nie mamy całej nocy. U mnie w porządku, poza wkurzonymi Rekinami… - Rozejrzał się po klubie i jego klientach.

Klub był stosunkowo mały i utrzymany w punkowo-neonowej estetyce. Klienci w większości również ubrani byli odpowiednio (od pary potarganych, wytartych, kolczastych punków po grupę odblaskowo-tęczowych nastolatków, którzy wpasowali by się łatwo w rave'vową imprezę, przez wszystko pomiędzy) chociaż znalazło się więcej niż kilku przygodnych turystów.

- Wkurzonymi Rekinami? Jak to? Wczoraj zdawało mi się, że się dogadujecie - zdziwiła się Bubbles. - Na pewno zirytowało ich twoje negatywne nastawienie! Ich też nazwałeś dzieciakami? Zadzieranie nosa tylko dlatego, że jest się starszym, to zwyczaj camarylczyków, którego nie powinieneś praktykować. Nawet gdybyś był najstarszy w okolicy. To nie jest zachowanie, które zjedna ci przyjaciół, a ja chciałabym, żebycie ty i twoi zostali przyjaciółmi mnie i moich, a może też pozostałych! - zapewniła tyleż stanowczo, co dziecinnie. - Wybacz, idę przypudrować nosek - rzuciła i pomaszerowała w kierunku damskiej toalety.

- Nie chodziło mi tylko o wiek… - mruknął nieco zirytowany Leo, odprowadzając Bubbles wzrokiem. Na dłuższą metę może lepiej byłoby kontaktować się z kimś bardziej opanowanym spośród Nietoperzy….

- Ohoho, uniosła się. Jestem ciekawa, jak zareaguje, gdy powiedzą jej co zaszło… - odezwała się błękitnooka dziewczyna o długich, mysich włosach, która niespodziewanie znalazła się u boku Leo, który mógłby przysiąc, że nie tylko nie było jej wcześniej przy nim, ale w ogóle w klubie. Na pewno zwróciłby na nią uwagę. Nosiła lekką, czarną bluzę dresową z napisem "No love, no hope" oraz super-krótkie spodenki. Obrazu dopełniały adidasy z żółto-różowo-błękitnymi wstawkami oraz pojedyncza podkolanówka opinająca wyrzeźbione mięśnie prawej nogi.
- Jestem Kayah Rooyens tak w ogóle - rzuciła niedbale, bawiąc się żółtym glow-stickiem.

- Cześć Kayah, jestem Leo z Księżycowych Wilków. Jesteś jednym z aniołów? Co masz na myśli mówiąc “co zaszło”? - Odparł niewinnym tonem, przesuwając spojrzenie od odsłoniętych nóg Kayah po jej glow-sticka.

- Aniołem? Niezupełnie. Chociaż w pewnym sensie… można powiedzieć, że jestem honorowym członkiem - odparła. - Na tyle, że przysługuje mi możliwość uczestnictwa w głosowaniach. Dysponuję jednym głosem, podczas gdy większość może wrzucić dwa. Jest też jedna osoba, która dysponuje trzema głosami. Najpierw był to założyciel, ale kiedy ten zdecydował się żyć w odosobnieniu, dodatkowy głos dostał Cass Złamany Paznokieć, który tak jakby był przywódcą grupy. Teraz, po jego zejściu, to pewnie przywilej przejdzie na Smokefisha, który najbliżej ma do kapłana. Powiedz, nudzę cię? Mogę się zamknąć, jeśli chcesz - wzruszyła ramionami.

- Głosowanie w sforze, przy czym różne osoby mają różną ilość głosów? Interesujący system, choć też nieco skomplikowany, prawda? - Skomentował zaciekawiony Leo.

- Przekomplikowany. No ale co ja tam wiem - wzruszyła ramionami. - Wymyślony przez Toreadora ostatecznie...

Wtem do klubu weszła Tasha z Tienem. Tremere rozglądał się nerwowo i widać było, że nie cieszy się na widok punków, którzy musieli mu się kojarzyć ze Szklańskim, z którym nigdy nie miał najlepszych relacji. Flame z kolei od razu wtopiła się w tłum, a wypatrzywszy Ravnosa, ruszyła w jego stronę.

- Twoja towarzyszka przybyła - mruknęła Kayah. - To pewnie wolisz, żebym się zmyła, co? Widzimy się później… - nie czekając na odpowiedź, zniknęła wśród innych klientów.

Tymczasem Bubbles wróciła z łazienki, znów w dobrym humorze. Wylewnie i głośno przywitała się z Tashą. Następnie zaczęła przepraszać Leo za to, że się niepotrzebnie uniosła i wyraziła nadzieję, że nie zepsuje to w żaden sposób ich relacji.
- Wysłałam też wiadomości do Biskup i do Billa, tak jak chcieliście. Będziecie mieli spotkanie, ale jeszcze nie wiem gdzie, podam wam szczegóły, gdy tylko sama je dostanę. Ale raczej będzie to później w nocy. Mam nadzieję, że to nie macie innych planów?

- To świetnie, jesteśmy wdzięczni. Znajdziemy czas… - odparł Leo, spoglądając na Tashę. Zastanawiał się jak rozegrać konflikt z Rekinami…
- Kochaniutka, nawet jeśli mamy inne plany to nie takie które zmusiły by nas do odwołania spotkania - roześmiała się brujaszka.

- Jak miło! - ucieszyła się Bubbles. - Osobiście chcę, żeby wasze spotkanie przebiegło w jak najmilszej atmosferze, więc jeśli macie jakieś pytania co do tego, to chętnie pomogę wam się przygotować. Pytajcie śmiało, bez krępacji! - puściła oko.

- Hm, im więcej będziemy wiedzieć o Aniołach tym lepiej. Oni chyba nie mają jednego przywódcy tylko jakiś udziwniony pseudodemokratyczny system. Rozumiem też że mają z twoją Sforą dobre relacje? - Zapytal Leo.

- Myślę, że można tak powiedzieć - potwierdziła Bubbles wesoło. - Na pewno najlepsze ze wszystkich innych Sfor. Chociaż byłoby fajnie, gdyby ostatecznie dołączyli do nas. Bylibyśmy jedną, wielką, szczęśliwą rodziną! - uśmiechnęła się szeroko.

Do grupki wampirów podszedł punk o ewidentnie indiańskich korzeniach. Ciemne włosy miał wygolone po bokach głowy, zaś z tyły splecione w gruby warkocz. Nosił ciemną koszulkę z oberwanymi rękawami i czarne, rozdarte na kolanach spodnie. Obrazu dopełniały ćwiekowany pas, pieszczocha i obróżka oraz kilkanaście srebrnych kolczyków.
- Witajcie, jestem Smokefish, rozmawiający z duchami, czy jak to zwykle mówicie "szaman". W chwili obecnej, wbrew własnym pragnieniom, sprawuję rolę nieoficjalnego przywódcy Neonowych Aniołów, aczkolwiek to się może zaraz zmienić. Przyszedł czas na głosowanie i jestem zmuszony poprosić Bubbles, aby do nas dołączyła.
- Nie chcę ich tu zostawiać, nie mogą pójść z nami? - zapytała wampirzyca. - I tak chciałam was potem przedstawić.
- Jeśli obiecają nie przeszkadzać…
- Oczywiście, że nie będą przeszkadzać. Za kogo tych ich masz, Smokefish? Za Czerwonookich? - żartobliwie oburzyła się członkini Nietoperzy.
- Dobrze więc, chodźcie za mną.
Punkt poprowadził pozostałych do przestronnego pomieszczenia na zapleczu klubu, które musiało normalnie spełniać funkcję magazynową, ale okazjonalnie służyło też jako miejsce spotkań. W chwili obecnej, oprócz Bubbles i Smokefisha, znajdowała się tam też Kayah Rooyens i szóstka innych wampirów. Spoglądały one ciekawie w kierunku Księżycowych Wilków, ale nie nawiązywały kontaktu.
- No dobrze, przyjaciele, przyszła pora na głosowanie, w którym zadecydujemy o kierunku działań na nadchodzące noce - oznajmił zmęczonym głosem szaman. - Zgłoszono trzy propozycje. Pierwszą była moja sugestia: nawiązanie bliskiej współpracy z Braćmi Apokalipsy. Max zaproponował, żeby podjąć próbę odnalezienia naszego założyciela, Luciana Ferrera…
- A ja zaoferowałam wam sojusz z moją sforą - wtrąciła się wesoło Bubbles.
- Tak, to trzecia opcja - pokiwał głową Smokefish. - Przypominam, że możliwe jest też oddanie głosu na kontynuację dotychczasowego stylu działania. Pozwólcie, że zacznę… - Gdy nikt nie zgłosił sprzeciwu kontynuował. - Mac the Bullet z Braci Apokalipsy przekonał mnie, że nie możemy sobie więcej pozwalać na bezczynność. A jeśli mamy zacząć działać, to przydadzą nam się sojusznicy, którzy pomogą nam się zorganizować. Dlatego jeden głos oddaję na wpółpracę z Braćmi Apokalipsy a drugi na sojusz z Nietoperzami.
- Masz jeszcze trzeci - zauważyła Kayah.
- Trzy głosy miał Cass, a jego już z nami nie ma - zaprotestował szaman.
- Dlatego przechodzi na kogoś innego, w tym wypadku na ciebie. No chyba, że ktoś wnosi sprzeciw? - zapytała, ale nikt się nie odezwał. - Sam widzisz.
- No dobrze - westchnął Smokefish, wyraźnie nie czując się komfortowo w pozycji przywódczej. - W takim razie ostatni głos również oddaję na Braci Apokalipsy. Ostatecznie zaproponowałem to rozwiązanie, sądzę, że jest najlepsze.
- Brzydal - mruknęła Bubbles.
- Oddaję głos… - szaman spojrzał po zebranych. - Perry, na co głosujesz?
Perrym okazał się łysy, wysoki i barczysty mężczyzna o jasnofioletowej, poznaczonej licznymi bliznami skórze. Miał on, niczym Voldemort, zupełnie spłaszczony nos a do tego czarne oczy z czerwonymi tęczówkami oraz pozbawione warg usta pełne zębów ostrych jak u piranii. Na obszernym t-shircie, który nosił, znajdował się napis "I play ukulele because punching people is frowned upon"
- Mogę coś powiedzieć przed oddaniem głosu? - zapytał niskim, chrapliwym głosem, a otrzymawszy potwierdzenie, uśmiechnął się upiornie i rzekł. - Po pierwsze: pieprzyć Luciana Ferrera, zostawił nas. Po drugie: pieprzyć Czarną Wendy, na Nietoperze zagłosowałbym, gdyby przewodził im Bill Nexus. Tak więc dwa głosy na Braci Apokalipsy. Matt-G, twoja kolej.
Siedzący obok punk z niebieskim irokezem noszący skórzaną kurtkę, na której widać było liczne ślady zaschniętej krwi, poluzował zawiązaną na szyi czerwoną bandanę i rzucił:
- Tym całym Braciom Apokalipsy to nie ufam. Niby przysłał ich Sasha Vykos i są oficjalni, ale w moich oczach ich to nie ratuje, wręcz przeciwnie. Wiecie dobrze, co myślę o Tzimisce. Toteż daję głos na sojusz z Nietoperzami i głos na poszukiwania. Lucian to chuj, ale nasz chuj. Emily, dajesz.
Wysportowana, młoda kobieta o niebiesko-fioletowych włosach, posiadająca tatuaż chińskiego smoka na prawym przedramieniu, przewróciła zielonymi jak szmaragdy oczami i powiedziała:
- Do tej pory byliśmy niezależni i było dobrze, więc jeden głos daję na brak zmian. Ale jak już mamy coś robić, to sojusz z Nietoperzami ma dla mnie najwięcej sensu. Więc tam wędruje mój drugi głos. AJ, teraz ty.
Platynowa blondynka leżąca jej na kolanach uniosła nieco głowę i zmróżyła swe wielkie, błękitne oczy.
- Głosy zgadzają się ze mną, że powinniśmy podążać za pierwszym spośród upadłych. Oddajemy więc wszystkie nasze głosy na poszukiwania Luciana Ferrera.
- Ann Jane, przypominam, że twoje głosy nie biorą udziału w głosowaniu - upomniał ją Smokefish.
- Ale to głosy! Jak głosy mogą nie mieć głosów! I to jeszcze w głosowaniu! - zaprotestowała blondynka.
- Już o tym mówiliśmy - jęknął szaman. - Kogo wyznaczasz?
- Maskotkę - odparła.
- Pawzee, twoja kolej.
Dziewczyna-wilk, niewątpliwie Gangrelka, która do tej pory bawiła się swoimi tęczowymi dredami, teraz usiadła prosto, poprawiła swoją koszulkę zespołu Avenged Sevenfold i odezwała zaskakująco łagodnym i ujmującym głosem:
- Chciałam oddać oba głosy na dotychczasową niezależność, ale skoro AJ wierzy w poszukiwania Ferrera to zmianiam zdanie i jeden głos oddam na niego. Max Killigan.
Przystojny młodzieniec o długich, blond włosach bardzo starał się zaadoptować punkową estetykę poprzez zafarbowanie części włosów na niebiesko i niechlujnego irokeza jak również zakolczykowanie uszu, brwi i dolnej wargi. Nie współgrało to ze srebrnym naszyjnikiem i lekką, czarną koszulką o długich rękawach, którą zdobiły skomplikowane, neonowobłękitne wzory. Całość miała jednak swój specyficzny, buntowniczy urok.
- Dwa głosy na moją propozycję. Dopóki mój Stwórca przewodził naszej Sforze, wszystko się układało. Kiedy odszedł, wszystko się posypało. Taka prawda. Więc musimy to zrobić. I zrobimy, bo moja propozycja właśnie wygrała.
- Właściwie to jeszcze ambasadorki muszą oddać swoje głosy - zauważył Smokefish.
- Które niczego nie zmienią, no chyba że obie zagłosują na Braci Apokalipsy, co jest raczej nierealne… - stwierdził Max. - Ale dobrze, niech się tradycji stanie zadość. Bubbles.
- O. Ja to jestem za tym, żebyśmy mieli sojusz - odparła tamta bez zastanowienia.
- A ja to mam to wszystko gdzieś - mruknęła Kayah. - Róbcie co chcecie, jak długo będziecie pamiętać, że z Rekinami się nie zadziera.
Na te słowa Leo wzdrygnął się.
- Ops, to ona jest Rekinką... - powiedział cicho do siedzących obok niego Tiena i Tashy.
- Czyli się potwierdziło - zabrał głos Max. - Szukamy Luciana. A że był to mój pomysł, to dopóki go nie znajdziemy, to ja przewodzę. Czy ktoś ma z tym problem?
- Ja to mam problem tylko z twoim tatkiem - odparł Perry. - Więc oznajmiam, że pomogę go szukać, ale jak już go znajdziemy, to się urywam. Czy masz z tym problem, "przywódco"?
- Nie, nie mam - odpowiedział Killigan. - Ale dokąd pójdziesz? Może cię nie lubię, ale wciąż jesteś jednym z nas, Neonowym Aniołem, i nie dam ci zdechnąć w samotności.
- Choćbym był sam, nie zdechnę - zarechotał Perry. - Z gorszych rzeczy wychodziłem. Nie musisz się o mnie martwić. A dokąd pójdę? Gdybym wierzył, że twój imiennik ma choć tyle honoru co ty, to wróciłbym do Czerwonookich i wyzwał go na pojedynek. Ale nie wierzę, więc pewnie poproszę Billa o przysługę, po starej znajomości…
- A Bill na pewno nie odmówi - zapewniła Bubbles.
- Jakbyś chciał, to u Rekinów zawsze znajdzie się u ciebie miejsce - zaoferowała Rooyens. - Zęby masz odpowiednie, wpasujesz się bez problemu - zażartowała. - Poza tym znasz Diamondbacka, pograsz z nim w duecie, jego gitara i twoje ukulele. Pomyśl o tym.
- Pomyślę - obiecał poważnie fioletowy.
- Dobrze, to skoro sprawę głosowania i przywództwa załatwiliśmy ostatecznie - Smokefish znów zabrał głos - to czas na kolejną. Chcę wam przedstawić Księżycowe Wilki. Niedawno przybyli do Vice City. Cass i Cindy ich odbierali, kiedy…
- ...naród ognia zaatakował! - wtrąciła się AJ. - A nie, wybaczcie, to dopiero za rok będzie miało sens. Ale jakby co to wiem gdzie jest ich samochód i inne graty! Tu macie adres… - rzuciła w stronę Leo papierowym samolocikiem.

Tasha jednym płynnym ruchem wstała i odezwała się pewnym siebie, dźwięcznym głosem.
- Dziękujemy za zaproszenie do Vice City, jednocześnie pragnę oświadczyć, że pomimo tak gorącego powitania ze strony miejscowego szeryfa nie daliśmy się zastraszyć i nadal z chęcią będziemy wspierać sforę Neonowych Aniołów. Nie ma bowiem między nami złej krwi. Z przyjemnością pomożemy Wam w poszukiwaniu waszego przywódcy.

Leo wbil w Tashę spojrzenie, zastanawiając się czy trochę się nie pospieszyła z oferowaniem pomocy. Z drugiej strony obowiązki związane z funkcją Ductusa zaczynały mu trochę ciążyć więc może dobrze że jego przyjacióka przejawiala inicjatywę. Również wstał po jej slowach.
- Moja towarzyszka jest prędka jak to Brujahowie - uśmiechnął się porozumiewawczo - powinniśmy się najpierw przedstawić. Jestem Leo, Ductus Księżycowych Wilków, a to Tasha i Tien. Nasz kapłan Artur, podobnie jak Mendoza, Ray i Andrzej są chwilowo zajęci. Miło was poznać.
- Widzę że podobnie jak my cenicie sobie wolność, więc się dogadamy. - skonstatował przenosząc wzrok pomiędzy członkami Aniołów.

- Nam również miło - odparł nowy przywódca Neonowych. - Zdążyliście już pewnie załapać nasze imiona, ale dla zachowania dobrego zwyczaju, pozwólcie, że oficjalnie wszystkich przedstawię: Ann Jane Living, Emily Queen, Matt-G, Smokefish, Pink Perry, Pawzee i ja, Max Killigan - po kolei wskazywał swoich towarzyszy. - Z góry też proszę was o wybaczenie, jeśli oczekujecie dopełnienia jakichś tradycji gościnności czy czegoś podobnego. Jak zauważyłeś, cenimy sobie wolność, sami podejmujemy decyzje na nasz sposób i nie podporządkowujemy się obcym zasadom, nie ważne czy Sabbatu czy jakimkolwiek innym. Doceniamy waszą chęć pomocy. Nasz założyciel, a mój Stwórca, Lucian Ferrer, dumny przedstawiciel klanu Toreador, opuścił nas swego czasu, aby żyć w odosobnieniu. Jeśli natraficie na jakikolwiek ślad jego obecności, będę wdzięczny za informację. Ze swojej strony mogę zaoferować informacje i zasoby, które pozwolą wam się zadomowić…
- Już im załatwiłam wygodne mieszkanko! - pochwaliła się Bubbles, a Kayah przysłuchiwała się z ciekawością.
- Na naszym terenie, jak mniemam? - zapytała Emily, a w jej głosie można było się doszukać niechęci.
- Bo po co pytać się o zdanie, kiedy uważacie, że całe miasto należy do was… - szydziła ambasadorka Rekinów.
- To nie czas na kłótnie! - uciął Killigan. - Wybaczcie - zwrócił się znów do Leo i Tashy. - Czy mogę wam jakoś pomóc? Skoro mamy być sąsiadami, powinniśmy żyć w zgodzie…
Emily prychnęła.
- Czemu mamy im pomagać? Najpierw niech oni zrobią coś dla nas. Są nam coś winni, to przez nich zginęli Cass i Cindy. W ogóle to czy możemy być pewni, że to nie oni ich wystawili? Bo to trochę podejrzane, że nasi zginęli, a oni wszyscy wyszli z tego cało, mimo tego, że są na obcym terenie…
-My też nie wyszliśmy z tego bez szwanku - wtrącił Leo, który nieco żałował że musi odsłaniać się przy przedstawicielce Rekinów, ale w sytuacji wrogości Rekinów potrzebowali jego zdaniem chwilowo życzliwości zarówno Nietoperzy jak i Aniołów. Nie sądził aby jego osłabiona i nie znająca dobrze miasta Sfora była w stanie aktualnie samotnie wygrać wojnę z Rekinami, lub jej uniknąć za cenę która byłaby akceptowalna….
- Uwierzcie mi, nie jest miło jak Szeryf strzela do ciebie z rakietnicy, musieliśmy sami ratować życie. - odparł, podciągając rękaw koszuli i pokazując dziurę w przedramieniu.. - Jeden z naszej Sfory jest ciężko ranny, a drugi zagubił się po ataku i jest w niewoli u Rekinów, którzy żądają za niego okupu, chyba że już został ofiarą dla Wielkiego Rekina - rzucił oskarżycielskie spojrzenie w stronę Kayah.
- Jak rozumiem też nie wzywaliście nas tu bez powodu, z tego co zrozumiałem chodziło głównie o wsparcie przeciwko Camarill. Jesteśmy gotowi stanąć u waszego boku. - wzruszył hardo ramionami, kończąc swoją wypowiedź. -
Tasha wtórowała mu cicho powarkując, a gdy tylko dusctus skończył przemawiać wstając uderzyła gwałtownie krzesłem w stół.
- Bracia i siostry w Sabbacie, przybyliśmy tu na wasze zaproszenie aby wam pomóc - wbiła wzrok w Emily i zazgrzytała zębami - i co na nas czekało zamiast komitetu powitalnego … KURWA zasadzka na nas czekała. Surwiel z rakietnicą i pierdolony SWAT. I co teraz mamy może przepraszać że się kurwa nie daliśmy wyrżnąć i przeżyliśmy na wrogim terenie - spojrzała na szamana aniołów - bez gościny którą nam obiecano - wzięła głęboki oddech i kontynuowała już spokojniej - za to z lekko niedysponowanym kolegą którego nogi niestety nie zdążyły jeszcze odrosnąć. Nasz Andrzej do dziś się nie odnalazł a mojego syna Raya gdy uciekał porwały Rekiny, bo podobno naruszył ich terytorium - w jej oczach pojawiły się krople krwi, której jednak tak szybko zniknęły jak się pojawiły, momentami nienawidziła tego bachora ale to mimo wszystko był jej syn - i zażądały okupu za jego życie. Nawet nie wiem czy młody żyje… Współczuję Wam waszej straty ale sami na chwilę obecną jesteśmy cieniem dawnych siebie…. - wzięła szybki oddech - nie oznacza to jednak że nie jesteśmy niebezpieczni i że nie potrafimy się bronić. - posłała profesjonalny uśmiech w stronę przedstawicielki Rekinów, jednak jej oczy pozostały zimne. Następnie spojrzała Emilly - jeśli wasza wola możemy zacząć wzajemne rozliczenia kto komu jest ile winien, możemy nawet wykończyć się wzajemnie ku uciesze Camarilli jeśli taka wasza wola. - gdy skończyła mówić usiadła z impetem głośno szurając krzesłem o podłogę.
- Dobra, dobra, wyluzuj - wycofała się Emily. - Ja tu tylko rozważam teoretyczne możliwości. Gdybym miała pewność, że to wy jesteście winni śmierci Cassa i Cindy, jedyne na co moglibyście liczyć z mojej strony to granat wepchnięty do gardła. Ale tak naprawdę, to mam wrażenie, że nikt z nas tutaj nie jest winny… że to robota kogoś z zewnątrz.
- O wpływy nad obszarem portowym rywalizują primogeni klanów Nosferatu i Malkavian - poinformowała Kayah. - Każdy z nich ma dostateczną siatkę informacyjną, by odkryć przybycie nowej Sfory. Osobiście obstawiałabym Nosferatu. Staruszek Malkavian nie dzwoniłby po Szeryfa, tylko zająłby się sprawą korzystając z własnych zasobów.
- Dużo wiesz… - mruknął Smokefish.
- Bo w przeciwieństwie do was, my interesujemy się tym co się dzieje - odparła członkini Rekinów. - C&C byli parą ignorantów i przez to zginęli - powiedziała, nie zważając na wściekłe spojrzenia Emily. - Wszystkim wam grozi podobny los, bo z wyjątkiem Perry'ego i może Maxa, nie macie nawet podstaw…
- Do tej pory ich nie potrzebowaliśmy - warknęła Pawzee. - Po co się wgłębiać w te wszystkie zawiłości. Nie jest nam potrzebne do życia rozróżnianie Nostafatów i Malkafian. Kogo to tak naprawdę obchodzi?
- Ej, futrzaczku - wtrąciła AJ smutnym tonem. - Ja jestem z Rodziny. A Rodzina jest z Malkavian. Nie mów o nich źle, ok?
- Przepraszam - odpowiedziała wilczyca i cmoknęła platynową blondynkę w policzek.
- Możesz nas krytykować, Kayah, ale mnie bardziej interesuje co innego - Killigan zabrał głos. - Czy to prawda, że uwięziliście jednego z Księżycowych Wilków?
- A jeśli tak, to co? - uśmiechnęła się, ukazując nieludzkie, trójkątne zęby.
- Jeśli tak, to ja rozumiem, że jesteście bardzo terytorialni. Macie umowy z nami i innymi. Ale oni są nowi. Nie powinni podlegać takim samym zasadom, jeśli nie znali sytuacji. Gdyby nie atak Szeryfa, Cass na pewno by im wszystko wytłumaczył i…
- A-a-a, nie będziemy tu gdybać - Rooyens pogroziła punkowi palcem. - I nie jesteśmy bezwzględni. Potrafimy zrozumieć sytuację. Naruszenie naszego terytorium rzeczywiście mogło wynikać z nieświadomości. I dlatego byliśmy skłonni do ugodowego rozwiązania sprawy. To nie z naszej winy sytuacja się skomplikowała.
- Skomplikowała? Co to znaczy?
- Nieważne. To sprawa między Rekinami a Wilkami - odparła Kayah krzyżując ręce na piersi. - Radzę wam się w to nie mieszać, chyba że mało macie problemów…
Killigan zastanowił się przez moment, po czym zdecydował się nie kontynuować słownej przepychanki. Rozwiązał spotkanie. Anioły się rozeszły, podobnie ambasadorka Rekinów. Pozostała jedynie Bubbles, Max i Księżycowe Wilki.
- No dobrze, teraz, kiedy zostaliśmy sami, możemy w spokoju rozważyć, co powinniśmy zrobić w sprawie tych wspomnianych przez Kayę "komplikacji" - zaczął przywódca Aniołów.
- Co to w ogóle za komplikacje? Przecież wszystko się układało i miała być zgoda. - Bubbles spojrzała podejrzliwie na Leo. - Co im powiedziałeś? - zapytała oskarżycielsko. - Coś wrednego? Krytykowałeś surfing? Masz awersję do wody? Ja nie rozumiem czemu nie możecie się po prostu zaprzyjaźnić! - wyglądała jak bliskie płaczu dziecko.

- W naszym świecie nic nie jest takie proste, Bubbles, ale myślę że wszystko dobrze się ułoży - Leo uśmiechnał się do Bubbles jak do dziecka.
- Mam taką nadzieję - powiedziała cichym, ale już spokojniejszym głosem i westchnęła.
- Moge wam powiedzieć w czym problem ale prosiłbym o zachowanie tego w poufnosci, inaczej Rekiny będą jeszcze bardziej wkurzone.
- Oczywiście - zgodził się Killigan.
- Ja nie powinnam mieć sekretów przed moimi - stwierdziła Bubbles. - Chociaż pewnie dowiedzą się tak czy inaczej, nawet jeśli im nic nie powiem. Może nawet już wiedzą… - zamyśliła się.
Tasha westchnęła głęboko i spojrzała na Bąbelka
- Możemy się zatem umówić, że pozostawisz to w sekrecie tam gdzie będzie tylko możliwe i tak długo jak będzie to możliwe? - czekała na znak zgody.
Gdy zaś Bąbelek skinęła głową, kontynuowała.
- Problem polega na tym, że nasza sfora poszła w rozsypkę i kiedy my omawialiśmy z rekinami wysokość okupu za naszych, jeden z naszych wziął sprawy we swoje ręce i wyprowadził jednego z jeńców. Było to bez naszej autoryzacji, ale nie mogę mieć mu za złe że gdy dowiedział się, że inni mają problemy wziął sprawy w swoje ręce i udało mu się uratować jednego z naszych, każdy by to zrobił na jego miejscu. Także teraz Rekiny nie lubią nas jeszcze bardziej niż wcześniej… nie mam pomysłu czym ich złagodzić.
- Rozmawiałem z Ollow, ona twierdzi że woli uniknąć wojny ale potrzebuje czegoś od nas żeby udobruchać Gangreli ze swojej Sfory. Zaproponowalem jej wstępnie pomoc w walce z Camarillą i innymi wspólnymi wrogami i pierwszeństwo w lupach. Mogę też dorzucić trochę pieniędzy ale niewiele więcej mam. Chcemy pokoju ale nie za cenę nie do zaakceptowania. - dodał pojednawczo Leo.
- Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. - dodała Tasha - ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę. My nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Dlatego zrobimy co możemy aby go zachować, ale jeśli nie da się inaczej będziemy walczyć. Owszem jesteśmy osłabieni, ale nie jesteśmy słabą sforą.

- Ollow… to ta Tzimisce, prawda? Drobna, wysportowana blondynka z dredami? - próbował sobie przypomnieć Max. - Hmm, Tzimisce są podejrzani, ale swój honor mają, więc jeśli stwierdziła, że chce wam pomóc uniknąć konfliktu, to ja bym w to wierzył.
- My mamy Tzimisce w naszej Sforze - oświadczyła Bubbles. - Panią Geneviere. Zanim powstały Nietoperze, należała do Czerwonookich. Ona też kiedyś wkroczyła na terytorium Rekinów w pogoni za jakimś wampirem Camarilli. Też została złapana, ale zdołała przekonać panią Ollow, by ją wypuściła. W zamian za to oddała Rekinom trójkę innych członków swojej ówczesnej Sfory, włącznie z własnym potomkiem - dziewczyna wzdrygnęła się.
- Fascynująca historia, ale jak to ma nam pomóc? - zapytał Killigan.
- Właściwie to nie wiem - przyznała Bubbles. - Ale kiedy pani Geneviere opowiadała tę historię, powiedziałaś też, że w negocjacjach ważne jest, żeby wiedzieć, czego druga strona naprawdę chce. Rekiny zawsze trzymały się na uboczu, nie udzielały w sprawach politycznych, nie szukały wpływów ani pieniędzy. Więc oferowanie im gotówki albo pomocy w walce raczej do nich nie trafi.
- Coś w tym jest… - przyznał Max. - Ale czego w takim razie chcą, co moglibyśmy im dać?
- Nie wiem - przyznała znowu Bubbles. - To mógłby nam powiedzieć tylko jeden z nich. Może spróbowałbyś wypytać Kayę?
- Mógłbym, ale ona spędza więcej czasu z nami niż z własną Sforą, więc nie wiem czy stanowi najlepsze źródło informacji - skrzywił się punk.
- Innego nie mamy…
- Oni wcześniej chcieli wampirów do złożenia w ofierze swojemu Wielkiemu Rekinowi, w sumie jeżeli będziemy mieli jeńców z Camarilli to czemu nie…. ale jakoś do oddawania samych siebie nam się nie pali... wspominalas jeszcze że Bill ma z nimi kontakty? - Leo spojrzał na Bubbles.
- Tak. Jego znajomość z Rekinami też trwa od czasów sprzed powstania Nietoperzy, kiedy jeszcze należał do Czerwonookich. W sumie nie jestem pewna kiedy się zaczęła, Bill jest jednym z najstarszych członków naszej Sfory… i potrafi być dość tajemniczy jeśli chodzi o przeszłość.
- Hm, ciekawe, a przypadkiem nie zalatwiłas nam spotkania z nim i z waszym Biskupem tej nocy? - Ravnos zadał kolejne pytanie, zastanawiając się nad dalszym planem działania.
- Tak, chociaż jeszcze nie dali znaku, że są gotowi do spotkania - odpowiedziała Bubbles. - Muszę was prosić o jeszcze trochę cierpliwości.
- Oczywiście, jak mamy chwilę to może pogadamy o sytuacji w mieście? Nadal nie mam pełnego obrazu. Czy jesteście w stanie otwartej wojny z Camarillą i w tym celu nas wezwaliście? - Zwrócił się do Killigana.
- Chętnie udzielę wam informacji, chociaż tutaj ja będę was prosił o dyskrecję, bo o ile Nietoperze są wtajemniczone w sytuację, o tyle Czerwonoocy, Rekiny i nawet część Aniołów nie zna wszystkich okoliczności. Niech to będzie pokaz zaufania i dobrej woli z mojej strony.
- Zatem dziękujemy za okazane nam zaufanie i zamieniamy się w słuch - odpowiedziała Tasha.
- Jesteśmy w stanie wojny z Camarillą, to dość oczywiste. Jednak nie z naszego wyboru. Neonowe Anioły nigdy nie szukały konfliktu. Do naszej Sfory przyjmowaliśmy tych, którzy chcieli po prostu być sobą, "żyć" po swojemu. Jestem pewny, że jesteście w stanie to zrozumieć. Dlatego to do was wystosowaliśmy zaproszenie. Bo jesteście podobni do nas, a jednocześnie nie jesteście słabą grupą, potraficie walczyć. Liczyliśmy na to, że będziecie nam w stanie pomóc obronić się przed Szeryfem i jego sługusami, jednocześnie umożliwiając nam zachowanie niezależności. Mogliśmy poprosić o pomoc Nietoperze, ale Czarna Wendy po prostu włączyłaby nas ostatecznie do swojej wojskowej kampanii.
- Zawsze możecie prosić nas o pomoc! - oświadczyła Bubbles. - Chociaż co do Biskup to chyba masz rację.
- Wracając do kwestii Camarilli, teraz postaram się wyjaśnić naszą… specyficzną sytuację. Bo chociaż Szeryf na nas poluje, to mamy… hmmm… pewien układ z Primogen klanu Toreador. Pozwólcie mi wyjaśnić! - zaznaczył nerwowo. - Mój Stwórca, który założył naszą Sforę, był jednym z niewielu wampirów, które przetrwały czystkę, której dokonał obecny Książę, gdy przejmował władzę. Po tym co przeżył, co widział… po tym jak Camarilla przymknęła oczy na masakrę przeprowadzoną przez Seledynowego Tommy'ego i zatwierdziła jego władzę… utracił wszelką wiarę w system. Odszedł z Camarilli, która uznała go za zmarłego. On zaś uratował kilku świeżaków, których Stwórcy zginęli: Cassa, Cindy, Pawzee i Emily. Przeistoczył mnie. Potem przyjął jeszcze Matta i Smokefisha. I nawet Perry'ego, gdy ten uciekł od Czerwonookich. No, ale to nie takie ważne… Ważne jest to, że jego Stwórczyni, Czarna Dama Noctrum, także przeżyła czystkę, ponieważ akurat nie było jej w mieście. W pewnym momencie Lucian się z nią skontaktował. Albo ona z nim, zależy jak na to patrzeć… Tak czy inaczej, wymyślili plan. Plan, który Noctrum przedstawiła Primogen Toreadorów i który został przyjęty. Zgodnie z tym planem Neonowe Anioły miały w imię Sabbatu zająć tę część miasta, która była pod kontrolą Toreadorów. Mogłyby działać stosunkowo swobodnie, jak długo nie narozrabiałyby za bardzo. W ten sposób inne, groźniejsze Sfory nie wchodziłyby na teren Toreadorów, a Toreadorzy przymykaliby oko na działania Aniołów. Wszyscy korzystają… System działał nawet po odejściu Luciana. Zaczęły się jednak pojawiać problemy. Noctrum, zirytowana faktem, że jej Potomek gdzieś się rozpłynął, chciała wykorzystywać nas w swoich politycznych gierkach. Primogen Toreadorów na przestrzeni lat umocniła swój klan do tego stopnia, że coraz mniej potrzebowała naszego układu. A do tego Szeryf próbuje rozszerzyć swoje wpływy we wschodniej części miasta…
- Problemy lubią ganiać stadami - pokiwała głową Bubbles. - Jak szczeniaczki. Tylko nie są wcale słodkie.
- Cóż… - Max nie bardzo wiedział jak odpowiedzieć na takie stwierdzenie. - Tak czy inaczej. teraz już wiecie jak sytuacja wygląda i czemu potrzebowaliśmy pomocy. Czemu *potrzebujemy* pomocy. Teraz pozostało mi jedynie wierzyć, że nie opuścicie nas w potrzebie. I zapewnić, że w swoim czasie odwdzięczymy się jak tylko będziemy mogli.
-Tak, nie mamy zamiaru was opuszczać….-Leo skrzyżował ręce na piersi, zaczynał odczuwać pewną sympatię do Aniołów. - Pomożemy wam, tylko muszę wymyślić jak uniknąć totalnej wojny z Rekinami, zaczynam rozważać pojedynek z Tiburon… ale wracając do waszej historii, chce jak najlepiej zrozumieć równowagę i stosunek sił w Vice City… rozumiem, że Szeryf, podobnie jak Książe, jest Brujah. Książe kontroluje rodzinę Vercettich i w związku z tym prawie cały lokalny półświatek, prawda? Zakładam, że Camarilla jest liczniejsza, a ponieważ Sfory nie są w pełni zjednoczone, Książe i Szeryf mają przewagę… choć widzę, że po stronie Camarilli tez mamy rysy…- wyszczerzył się przebiegle.
- Cóż, służę wiedzą na ile mogę, ale niestety większość moich informacji dotyczy klanu Toreador - powiedział Max, nieco zażenowany.
- Głuptasie, Szeryf nie jest Brujah. Jest Ventrue. - Bubbles łagodnie upomniała Leo. - Książę kontroluje półświatek, to prawda, ale podzielił też część swoich wpływów pomiędzy swoich koleżków: Szeryfa i Primogenów. Zaś co do liczebności to siły Camarilli w mieście liczą przynajmniej trzydzieści-czterdzieści wampirów i dwie setki ghouli, nie wspominając o instytucjach śmiertelnych takich jak policja czy wojsko. Więc jest się z kim bawić, jeśli ma się na to ochotę.
-Tylko trzydziestu, czterdziestu? - zdziwił się Leo, który spodziewał się z setki.
- W takim razie Sabbat jest tu chyba liczniejszy, licząc wszystkie Sfory… a co z anarchistami?
- W mieście nie ma Anarchów, chyba żeby tak określić Phila Cassidy'ego - odpowiedział Killigan. - Albo nas - dodał żartobliwie.
- Tak mi powiedział Bill - Bubbles wzruszyła ramionami. - Podczas spotkania będziecie mogli go dopytać. Jest dużo lepiej poinformowany. Może pokaże wam swoją listę. Ooooo! Może któreś z was trafi na listę! To by było niesamowite! - oczy jej zabłysły.
- Listę? - zdziwił się Max.
- Top-tenkę - wyjaśniła Bubbles dumnie. - Listę dziesięciu najgroźniejszych wampirów w Vice City. Wprawdzie jedynym kryterium jest jego malkaviańska intuicja, ale jak dla mnie większość pozycji brzmi bardzo sensownie. Chociaż po prawdzie, to nie wypadamy na niej najlepiej…
- Kto wie - odpowiedziała Tasha- ale mam mocne przeczucie że jeden z naszych jest mocnym kandydatem do podium. A tak przy okazji, zastanawiam się czy nie dolać odrobiny oliwy do ognia w wewnętrzych sporach Camci - uśmiechnęła się szeroko - dalej macie konrakt z Torreadorami? Dalibyście radę szepnąć im słówko lub dwa, że w mieście pojawiła się młoda anarchistka z Brujahów Tara.

- Jasne, da się załatwić - potwiedził Killigan. - Najbezpieczniej będzie posłać informację przez Randolfa. Musisz się tylko liczyć z tym, że jest trochę… wolny. Więc nie mogę obiecać kiedy wieści trafią do uszu wyżej postawionych. To może być dzisiaj, ale równie dobrze jutro czy pojutrze. Jakie namiary mu podać, żeby ktoś kto by tę anarchistkę chciał znaleźć, mógł to zrobić?

- Nie ma pośpiechu, najważniejsze aby wiadomość dotarła - Tasha uśmiechnęła się szeroko i podała im kartkę z zapisanym numerem telefonu. - jakby coś mogą grzebać, mam dobrze osadzone Alter ego.

- Doprawdy? To niebezpieczna gra, ale niewątpliwie posiadanie takiego alter-ego musi być niezwykle przydatne - stwierdził Max.

- Tak nie możemy się już doczekać spotkania z Billem, nie ma to jak Malkaviańska wiedza i przenikliwość, widzę też że bardzo dobrze się znacie - Leo spojrzał na Bubbles, zastanawiając się czy jest ona córką Billa.

- Właściwie to głównie znam się z Mabel, ale znając Mabel nie sposób nie poznać Billa choć trochę... - odpowiedziała dziewczyna, ale przerwała gdy zabrzmiał dzwonek jej telefonu. - O Billu mowa a Bill tu! - ucieszyła się. - Dał mi właśnie znak, że jest już wolny, tylko trzeba by go odebrać, bo nie ma samochodu, a taksówki łypią na niego podejrzanie. Będzie czekał przed fabryką lodów "Cherry Poppers" w Małej Havanie. I wysłał mi uśmiechniętą buźkę, jak słodko!

-To świetnie, zaraz tam podjedziemy moim nowym autem… - Leo wstał, poprawiając kurtkę.
- A przy okazji, gdzie możemy odebrać nasze rzeczy ze statku? - spojrzal na Killigana.

- AJ nie dała wam karteczki z adresem? To ona miała za zadanie odebrać i zabezpieczyć cały wasz "bagaż główny" - odpowiedział. - AJ bywa roztargniona, ale jest odpowiedzialna i…
Nagle rozdzwonił się telefon Bubbles, która przeprosiła pozostałych, odeszła o kilka kroków i przeprowadziła krótką rozmowę. Wróciwszy, oznajmiła:
- Biskup wyznaczyła miejsce spotkania. Podwórko za sklepem "Little Havana Streetwear". Jadąc od fabryki na północ na pierwszym dużym skrzyżowaniu trzeba skręcić w lewo, minąć centrum zdrowia i wypatrywać podświetlonego szyldu. Powinniście trafić bez problemu.

- Dzięki, to ruszamy z piskiem opon.. Miło było was poznać Max, musimy pozostać w kontakcie, może daj nam telefon do ciebie i Smokefisha a ja i Tasha damy do nas. -Odparł Leo. W drodze do samochodu miał zamiar zadzwonić do Mendozy.


 
Lord Melkor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172