Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-09-2019, 15:16   #11
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Kiedy Marlo wrócił do Rosenberga, ten patrzył już przytomniej i miał założone oba buty.
- Słuchaj, młody, mogę ci pomóc w tej twojej wycieczce po sławę, nie ma problemu, ale tylko jeśli ty z Kentem pomożecie mi z moim bólem głowy. A źródłem tego bólu głowy są cholerni anarchiści, którzy coraz śmielej poczynają sobie w Downtown. Członkowie mojego klanu coraz częściej się skarżą; policja nie daje sobie rady; firma ochroniarska, którą zapewnia Szeryf ledwie wystarcza by utrzymać względny porządek. Wam też zresztą powinno zależeć na sprawie, bo studio nagraniowe też znajduje się w Downtown i może stać się celem, a tego byśmy nie chcieli, prawda? Uruchom swoje wpływy, słyszałem, że masz kontakty zarówno w policji jak i w półświatku. Nie powinno to być dla ciebie problem, prawda?

Pokiwał głową słysząc prośbę Rosenberga.
-Spoko załatwię to nie martw się dla przyjaciół wszystko. - zaśmiał się głośno.
-Zrobię to nawet jakby miał osobiście ich z tej ulicy wykopać! – powiedział siadając na kanapie obok prawnika. I chwilę gładził ją ręką. Była taka miękka i przytulna. W sumie to zdał sobie sprawę, że też chce taką mieć!

- Normalnie pomyślałbym, że to puste przechwałki, ale ty wyglądasz na takiego, co by mógł tych debili połamać gołymi rękami! - stwierdził Rosenberg z uśmiechem. - Kiedy sprawa będzie załatwiona, zadzwoń pod ten numer - wręczył Marlo wizytówkę. - Spotkamy się tutaj.
- Hej, hej, hej! - Kent Paul podszedł do Ethana i wręczył mu zaklejoną kopertę. - To dla Czarnej Damy. Z najszczerszymi wyrazami szacunku, ucałowaniami i tak dalej, i tak dalej… Chyba nie muszę ci mówić, żebyć tego pilnował i przekazał do rąk własnych?

Marlo uśmiechnął się szeroko słysząc słowa Rosenberga. Skoro oboje już w to wierzą to musi być prawda – nie inaczej. Przyjął wizytówkę i schował ją do tylnej kieszeni spodni.
-Spoko. Masz to jak w banku przyjacielu. – jeszcze raz zapewnił prawnika. I jego wzrok przykuł Harpia wręczając mu kopertę którą przyjął i schował do drugiej kieszeni.
-Jasne. Oka z tego nie spuszcze i oddam do ślicznych łapek naszej wspólnej znajomej. – powiedział szczerząc się szeroko i zastanawiając się czy Harpie i Noctrum łączy coś więcej niż interesy. i... nawet miał o to zapytać. Ale… Cichy głos w środku powiedział, mu żeby się powstrzymał. Chociaż na razie...

- No, a skoro to mamy załatwione, czas na kolejne spotkanie. Cortez czeka.
Rosenberg skrzywił się.
- Kent, kretynie, nie przy gościu! - warknął.
- On i tak wiedział. Nie wiem skąd, ale wiedział. A skoro wiedział, to niech idzie z nami - Harpia wzruszył ramionami. - Mogę za niego poręczyć. To dobry chłopak, nawet jeśli nieco nieogarnięty.
Rosenberg jęknął ciężko, ale nie zaprotestował.
- Dobra, ludziska, koniec imprezki, możecie wracać do domów albo na główną salę. Wypad!
Śmiertelni, mniej lub bardziej obruszeni takim potraktowaniem, wynieśli się czym prędzej.
- Hej, Ken, po co tak nerwowo? - upomniał go Paul.
- Eh, nie wiem, Cortez tak na mnie działa. Sama myśl wystarczy…
- Daj spokój! Przecież wszyscy jesteśmy przyjaciółmi! To nie Książę, żeby się tak stresować - Harpia poklepał prawnika po ramieniu. - Chodź z nami, wschodząca gwiazdo! - rzucił do Grina i ruszył przodem.

Kolejna sala dla VIPów. Tym razem mniejsza, bardziej kameralna. Całkowicie wyciszona względem reszty klubu. Tu również światło było przyciemnione, może nawet bardziej niż w poprzednim pomieszczeniu. W tle leciała wesoła, latynoska muzyka gitarowa.
W środku stał stolik, a wokół niego półokrągła kanapa. Naprzeciwko wejścia siedział umięśniony mężczyzna w okolicach czterdziestki. Ogorzały, wąsaty i pewny siebie, rozpierał się na oparciu jakby był właścicielem tego miejsca. Do jego boku przytulała się latynoska piękność w sięgającej połowy uda i mocno wydekoltowanej fioletowej sukience.
- Pozdrowienia dla Primogena! - przywitał się radośnie Kent Paul. Ethan zauważył jednak, że dotychczasowa szczera beztroska została zastąpiona wyuczoną mianierą. Więc Harpia również nie czuł się pewnie…
- A ten to co za jeden? - burknął wąsacz, piorunując wzrokiem Grina.

Grim przez chwilę tylko gapił się na typa. No nie tego się spodziewał. No bo chyba kiedyś to go widział w jakimś pornosie, no ale… Nie był taki no… Majestatyczny? To dobre słowo? Przełknął ślinę. Niby był na lekkiej fazie, a teraz jakby z niego zeszło. No... stres. Ale… na szybko kobietę oblukał. Ładna była. W końcu wziął się w garść żeby odpowiedzieć.
- Jestem Ethan Grin. Właściciel sieci hoteli w mieście. Przychodzę… Przychodzę jako przyjaciel.

- Pierwszy raz cię widzę. Czemu mam ci ufać? - wąsacz wyglądał, jakby chciał się podnieść, ale kobieta wisząca na jego ramieniu go powstrzymała.
- Spokojnie. Ja go znam - powiedziała łagodnie.
- Właśnie, właście, wszyscy powinniśmy zachować spokój! - Paul zaśmiał się i zabrzmiało to niemal szczerze. - Jesteśmy w końcu przyjaciółmi, prawda?
- Tylko przyjaciółmi? - zapytała kobieta, a w jej głosie słychać było wyraźną nutę zawodu.
- To znaczy… nie to miałem na myśli… to było uogólnienie… żeby rozładować atmosferę - Harpia dotychczas wygadany teraz zdawał się mieć problem ze skleceniem sensownego zdania. - Kochanie, wiesz przecież, że ja dla ciebie wszystko… - rozłożył bezradnie ręce.
Latynoska zaśmiała się perliście.
- No już, odetchnij, kocurku. Nie obetnę ci pazurków tylko dlatego, że zaprosiłeś jednego kolegę więcej. Zwłaszcza że to taka przyjemna niespodzianka… - uspokoiła Kenta, po czym spojrzała na Grina wzrokiem, który zdawał się przeszywać na wylot. - Witaj, Ethanie… czy może powinnam mówić "Marlo"? Niezwykle mi przyjemnie, że tak na siebie wpadliśmy. Nie widziałam cię od nocy, gdy zostałeś oficjalnie przedstawiony społeczności na dworze Księcia. W sumie się nie dziwię. Jesteś samodzielny i doskonale sobie radzisz. Po co miałbyś składać wizyty twojemu Primogenowi? - w głosie zabrzmiały nuty ostre jak szpilki.
- Wszyscy ostatnio jesteśmy strasznie zajęci - rzucił nerwowo Kent. - A Ethan realizuje się w branży muzycznej. Podbija serca tłumów! A teraz jest gotowy by z moją i Kena pomocą stać się gwiazdą wielkiej sceny! - wróciwszy w rozmowie na znajomy teren poczuł się pewniej.
- O? Doprawdy? - wypielęgnowane brwi latynoski lekko uniosły się w górę. - No to muszę pochwalić takie przejawy kreatywności. Aczkolwiek nie sądzę, że usprawiedliwiają one braki w socjalizacji. No, ale teraz już tu jesteś - zwróciła się bezpośrednio do Grina - więc możemy pokonwersować. Carlos, psiaczku, do budy - szepnęła na ucho wąsatemu mężczyźnie, który podniósł się ociężale i bez słowa ruszył w kierunku wyjściowych, po drodze jeszcze obdarzając Ethana nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Ekhem - Rosenberg odchrząknął. - Skoro jesteśmy już w wyłącznie w swoim towarzystwie, może przejdziemy do spraw Spokrewnionych? - zapytał, podchodząc do kanapy.
- Czy pozwoliłam ci usiąść? - zapytała ostro kobieta.
- Uhm, w-wybacz, nie chciałem cię urazić - zestresował się Ventrue.
- Spokojnie, Ken, spokojnie - roześmiała się. - Znamy się tyle czasu, a ty wciąż się mnie boisz? Nie żeby mi to nie schlebiało…
- Początkowo bałem się twojego ojca - przyznał Rosenberg. - Ale z czasem udowodniłaś, że potrafisz być nawet groźniejsza od niego.
- Potraktuję to jako komplement! - Zaśmiała się ponownie.
- Cieszę się, że nastrój ci dopisuje - odezwał się Kent Paul.
- Nie ciesz się za bardzo, kocurku - upomniała go, ale zaraz też posłała mu ciepły uśmiech i poklepała kanapę obok siebie dając mu znak, żeby usiadł. - Powiedz mi lepiej dlaczego o przybyciu do miasta nowej sfory Sabbatu muszę się dowiadywać od Linsey, a nie od ciebie? Zdajesz sobie sprawę, że jeśli takie informacje nie spływają do ciebie jako pierwszego, to twoja pozycja głównej Harpii może być zagrożona…
- Ja… ja wiedziałem o tym, ale…
- Ale co? - zapytała tak słodko, że niemal jadowicie.
- Szeryf zakazał mi rozpuszczać tę informację…
- O? I dotyczyło to też mnie? Twojej ukochanej Primogen? Jestem rozczarowana…
Paul skulił się nieco w sobie.
- Skoro już o Sabbacie mowa, to czy ty miałeś z nim jakiekolwiek problemy? - zwróciła się do Marlo.

Marlo błysnął szerokim uśmiechem do kobiety. Fanka? Na fanki zawsze mógł polegać!!! To dodała mu otuchy i sprawiło, że się trochę rozluźnił. Spojrzał na plączącego się Harpie. Chyba działo się tu coś o czym nie wiedział…
Dopiero gdy kobieta mówiła dalej… Zrozumiał, że musiał ją znać. Ale nie pamiętał tego. W sumie… nic dziwnego było tam trochę osób, no na tym „przedstawieniu”, a on zaraz po porządnie się nagrzał. Musiał przecież odreagować stres nie?
I… Gdy rozmowa toczyła się swoim torem stała się rzecz dziwna. Kobieta spławiła Carlosa a ten jej posłuchał. Dobra. Może… Może faza weszła mu bardziej niż przypuszczał? NIEWAŻNE. Ignorować rzeczy dziwne tego nauczył się już dawno temu.
Jednak mimo wszystko postanowił słuchać. I… Sprawa się wyjaśniła! To nie Carlos był Primogen tylko ona. Jakkolwiek ONA miała na imię. Zaraz… W sumie to znaczyło, że Harpia nie jest homo. Chyba.
Marlo gapił się na kobiet zastanawiając się jak bardzo na jego twarzy odbijały się skomplikowane procesy myślowy. Kiedy ta nagle zapytała go o Sabat… Sabat….Szybko stał się znaleźć jakąś odpowiedź,
-Zaraz… Mówimy o nawiedzonych wampirach z odchyłami nie? Oni faktycznie istnieją? To nie jest jakaś „miejska legenda”? – podrapał się po ogolonej głowie.
-Hmn… bo u mnie tak generalnie zdarzają się budry w klubie, ale to raczej przez alkohol i dragi nie żadne. Hmn… No… Siły wyższe.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 16-09-2019, 08:16   #12
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
- Siły niższe, jeśli już - prychnął Kent. - Niestety, faktycznie istniejące.
- W normalnej sytuacji pozwoliłabym tobie i innym młodym wciąż wierzyć, że są miejską legendą - przyznała Mercedes. - Niestety obecnej sytuacji nie można już określić mianem normalnej.
- Vice City jest położone na wyspach, oddzielone od głównego lądu, można się tutaj dostać jedynie na pokładzie statku lub samolotu - zaczął perorować Rosenberg - a mimo tego te szkodniki jakoś się tu przedostają. Na początku była to jedna grupa, nieskoordynowana, kryjąca się po kątach, ale teraz… ile my ich już mamy? Cztery? Pięć?
- Według moich najnowszych informacji? Siedem - odpowiedział niechętnie Paul.
- Siedem?! SIEDEM?! - coś w prawniku pękło. - Siedem jebanych sfor! No po prostu pięknie. Jak tak dalej pójdzie, mamy totalnie przejebane! Powinienem był już dawno temu przenieść interes do San Andreas!
- Uspokój się, Ken! - Cortez spiorunowała go wzrokiem. - Ciesz się, że tego nie zrobiłeś. Tam teraz rozgorzała regularna wojna między Camarillą, Sabbatem, Anarchami a Kuei-jinami. Zresztą nie tylko tam, gdzie się nie obrócisz, tam wybuchają coraz gwałtowniejsze konflikty. Wojna na Wschodnim Wybrzeżu, wojna na Zachodnim Wybrzeżu, w Ameryce Łacińskiej nie ma kraju, gdzie byłoby spokojnie. Jak nie Sabbat to Łowcy, jak nie Łowcy, to Kuei-jini, wilkołaki albo inne tałatajstwo...
- Koniec świata w roku pańskim dwutysięcznym nie nastąpił, ale i tak mamy wesoło - zażartował Harpia, ale zamknął się pod ostrym spojrzeniem Cortez i zbolałym wzrokiem Rosenberga.
Primogen klanu Toreador zwróciła się znów do Marlo:
- Wiem, że to może być wiele do przyjęcia, ale owe miejskie legendy o "nawiedzonych wampirach z odchyłami" są zapewne w większości prawdziwe, nawet jeśli zostają podkoloryzowane, podczas przekazywania z ust do ust. Od teraz powinieneś zachowywać wzmożoną ostrożność i może wzmocnić ochronę twoich nieruchomości. Tak na wszelki wypadek. Nasze tereny powinny być bezpieczne, ale przyszły takie czasy, że nie mogę już tego powiedzieć ze stuprocentową pewnością. Jeśli dotrą do ciebie jakiekolwiek niepokojące pogłoski, przekaż je Harpii jak najszybciej. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, nie wahaj się przyjść do mnie. I miej może oko na Noctrum… nasza Czarna Dama może się pochwalić niezwykłą determinacją, ale tylko wąska linia dzieli ją od oślego uporu, który może się dla niej źle skończyć.

-Zaraz… To wilkołaki też istnieją? – Marlo gapił się na nich nie wiedząc czy jaja sobie robią czy nie. Ale patrząc na nich miny to wyglądało na to, że nie. Chrząknął i podrapał się po głowie.
-Noctrum. Jej coś grozi? – Czoło przecięła mu pojedyncza zmarszczka.
-Może… Może powinienem ją wziąć do siebie. – Zastanowił się. Chyba, chyba nie pozagryzała by jego funek. Noo… chyba.
- Dobra. Słuchajcie. Wiecie… Mam helikopter i przyjaciela odpalę mu co nieco i powiem żeby krążył w nocy nad miastem i szukała jakiś podejrzanych łodzi czy innych obiektów latających, robił fotki i może to pomoże ustalić skąd się biorą ci „Sabatowcy.” – Westchnął. Znów podrapał się po głowie.
-A siebie to naprawdę nie wiem jak bardziej obronić. Nie jest łatwo się do mnie wbić. Mogę podwoić straże. Ale nie wiem co jeszcze mógłbym zrobić. Może czosnek? Czosnek na nich działa? A może kupie psa? Albo coś większego. Niedźwiedzia? A może… Powinienem wynająć kusznika? – Zastanowił się.
-No, ale do cholery taki typ to mnie też mógłby zastrzelić! – Zastanowił się.
-Zaraz a jakbym zainstalował lampy takie jak na solarium w korytarzach? Nie próbowałem się tak opalać ale to chyba byłoby bolesne nie? Może to jest jakaś myśl… - zastanowił się.

Trójka wampirów przysłuchiwała się myślącemu na głos Marlo ze zdziwieniem, które przeradzało się powili w z trudem ukrywane rozbawienie. Wreszcie Rosenberg nie wytrzymał i prychnął, co sprawiło, że Cortez zachichotała, a po chwili cała trójka śmiała się już otwarcie.
- Czosnek? Naprawdę? Dawno tego nie słyszałam… - stwierdziła Mercedes, ponownie poważniejąc, choć na jej ustach wciąż błąkał się lekki uśmieszek. - A czy ciebie czosnek jakoś działa? Zakładam, że nie, więc i na nich nie poskutkuje. Pies obronny, zwłaszcza regularnie karmiony twoją krwią, może się okazać przydatny. Sama mam dwa takie. Podwojenie ochrony też brzmi rozsądnie.
- Ja moją potroję! - oświadczył Rosenberg. - I wyposażę w cięższy kaliber. A odpowiadając na twoje pytanie, tak, wilkołaki istnieją naprawdę. Podobnie jak duchy, zombie czy mumie…
- Mumie? Naprawdę? - prychnęła pogardliwie Cortez. - Czy to dlatego byłeś przeciwny tej wystawie egipskiej w muzeum miejskim? Bo wierzysz w mumie?
- Hej! Skoro wampiry istnieją... i wilkołaki… to czemu nie mumie? - obruszył się prawnik.
- Jak tam chcesz - Mercedes wzruszyła ramionami. - Jeśli chcesz bać się egipskich nieboszczyków owiniętych w papier toaletowy, droga wolna. Ale na twoim miejscu skupiłabym się raczej na realnych zagrożeniach… A skoro o tym mowa, to doceniam twoją propozycję, Ethanie, ale gdyby krążący po nocy helikopter był rozwiązaniem, to nie mielibyśmy problemu. Poza tym to Vice City, przy natężeniu przemytu, głównie narkotykowego, powiedziałabym, że wszyscy są podejrzani.
- Tak, a nie chcemy tworzyć fermentu między nami a naszymi dostawcami, co nie, Marlo? - Kent Paul poklepał go po ramieniu.
- Czy masz do nas jeszcze jakieś pytania? - zapytała Cortez. - Jeśli nie to proszę, nie pozwól się dłużej zatrzymywać, pewnie masz jeszcze jakieś plany na tę noc.

-Dobra to sprawie sobie psa, największe bydle jakie będą mieli! - Krzyknął Marlo a jego twarz rozświetlił promienny uśmiech.
-No… I… Hmn… Wydam polecenie by ochrona przeszła na cięższy kaliber… - Spojrzał na Rosenberga.
-Czyli... “coś” co może dosłownie “odstrzelić głowę”... - Zamyślił się mrużąc oczy.
-To w zasadzie mogłoby wystarczyć. No bo przecież bez głowy nic się nie może ruszać nie? - zapytał retorycznie.
-Mumia chyba też. - dodał po chwili pocieszająco odnosząc się do rozterek prawnika. A kiedy stanęło na patrolowaniu nieba i Kent zasugerował mu, że jego hmn... “dostawcy” mogli by zerwać z nim kontakt. Przez... Hmn… niedyskrecje? Na serio się przestraszył. Bez grasu przecież nie pociągnął by długo!
-Nie no nie. Nie chciałbym tego! - zapewnił Harpie szybko. No ale… Fakt faktem. Coś trzeba było z tym zrobić no! Tylko… chwilowo nie miał lepszego pomysłu. Przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
-Ja… Dzięki generalnie za ostrzeżenia. Chyba, chyba muszę porozmawiać z Noctrum. Może nawet jeszcze dzisiaj zdążę. - Spojrzał na złotego Rolexa. Niby coś mu starała się dzisiaj przekazać, ale chyba nie był wtedy za bardzo w nastroju do słuchania. No i miał jej oddać tę “wiadomość”.
-Chyba faktycznie powinienem iść. - powiedział w końcu i przeniósł wzrok na Rosenberga.
-Jesteśmy w kontakcie. - po czym przeniósł spojrzenie na Harpie i Cortez.
-Miło było poznać! Dozobaczenia. A! jak chcecie to generalnie zawsze możecie wpadać do Sześcianu. Mój dom wasz dom. - powiedział ruszając w stronę wyjścia jak nie chciał zasnąć u Noctrumm, a nie chciał to powinien się pospieszyć.
 
Rot jest teraz online  
Stary 22-02-2020, 23:07   #13
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Kiedy wrócił do Noctrum, oczekiwała go. W innej sukni, z nową fryzurą i pachnąca perfumami. Ale wciąż z tym samym, zimnym spojrzeniem i wypracowanym, pustym uśmiechem.
- Jak przebiegło spotkanie, mój drogi? - zapytała ze zwykłą uprzejmością, chociaż tym razem w jej głosie dało się doszukać nutę szczerej ciekawości. A może się to tylko Ethanowi wydawało…

Wpadł do niej jak burza. Spodziewał się. Sam nie wiedział czego się spodziewał. Mumi? Wilkołaków?
Spojrzał na nią wyglądała na gotową. A.. no tak obiecał jej.
- Było okey. To całkiem mili goście. I… - przeniósł wzrok na jej zimny uśmiech i krew krążąca w jego ciele jakby stanęła, ale wziął się w garść i jakoś zmusił się do tego by się uśmiechnąć i powiedzieć to co miał jej do powiedzenia.
- I… Ja chyba nie słuchałem Cię zbyt uważnie. Do głowy mi nie przyszło że jest tauk źle. Na serio nie możesz tu zostać sama śliczna. Jedź do mnie! Będę Cię traktował jak królową niczego ci nie będzie brakować. - Podał jej wiadomość, którą miał przekazać.
- Jesteś pewna że chcesz teraz iść do tego muzeum? Sam już nie wiem czy poruszanie się po mieście jest bezpieczne. Ale - wtrącił szybko bojąc się ją rozgniewać - oczywiście obiecałem Ci i jak mimo wszystko chcesz iść to pójdziemy.

- Mój drogi, nie pozwolę, aby strach przed niebezpieczeństwem uczynił mnie więźniem we własnym domu, a już tym bardziej, w cudzym domu. Doceniam twoją propozycję, wiem, że wynika ze szczerej troski, ale muszę odmówić. A teraz jedźmy już.

Muzeum miejskie Vice City było nietypowym miejscem. Większość mieszkańców nawet nie wiedziała, że istniało. Nawet ci, którzy mijali je każdego dnia, jadąc do pracy w Downtown, rejestrowali je podświadomie jedynie jako "ten stary, niepasujący stylem budynek, który już dawno powinni wyburzyć, żeby zrobić miejsce pod kolejny wieżowiec". Byli jednak i tacy, którzy doceniali jego istnienie i zamknięte w nim zbiory dokumentujące całą historię miasta i okolicznych terenów. Była sekcja poświęcona plemionom indiańskim, które żyły tu przed przybyciem białego człowieka. Kolejna opowiadała o życiu kolonistów i plantatorów. Trzecia obejmowała późniejszą historię miasta, aż do współczesności. A ostatnia, w prawym skrzydle, pozostawiona była na wystawy gościnne. Takie jak aktualna prezentacja staroegipskich mumii, narzędzi, broni, ozdób i innych artefaktów, dzięki której postanowiono pozostawić muzeum otwarte całą dobę, licząc, że uda się zwabić jakichś zagubionych turystów.
Ochrona oczywiście była profesjonalna. Bramki kontrolne, sprawdzanie toreb i plecaków, czasami nawet przeszukanie, gdy ktoś wydał się strażnikom szczególnie podejrzany. Oczywiście Marlo i Noctrum nie mieli takich problemów. Zostali wręcz przyjęci z honorami, co było zasługą Czarnej Damy, która była jednym z dobroczyńców muzeum.
- Czy kiedykolwiek byliśmy tutaj razem? - zapytała nieco zamyślona Toreadorka, gdy już została sama ze swoim potomkiem.

- Ja… Nie… Nie wiem śliczna. - powiedział rozglądając się nerwowo na wszystkie strony. To co powiedział Rosenberg o chodzących mumiach teraz w tych okolicznościach wydawało się być przerażająco rzeczywiste. Nie podobało się mu ani to miejsce ani cały ten cały stary budynek z dziwnymi, martwymi przedmiotami. Spojrzał ponownie na Noctrum. Ile ona mogła mieć lat? Potrząsnął głową. Nieważne.
- Słońce to miejsce jest naprawdę... - szukał słów - klimatyczne, ale no może przyspieszymy kroku, rzucimy oka na tą mumie i pojedziemy do mnie, co? Dam ci coś ciepłego do picia i odpoczniemy…

- Absolutnie wykluczone! - zaprotestowała stanowczo. - Skoro już tu jesteśmy, zamierzam wykorzystać tę okazję. A ty będziesz mi towarzyszył.
Wzięła Marlo pod ramię i intencjonalnie wolno ruszyła przez korytarze bydunku. Przez pomieszczenia poświęcone kulturze rdzennych amerykanów przeszła nie zatrzymując się. Nawet naturalnych rozmiarów plastikowa rzeźba przedstawiająca legenarnego człowieka-rekina nie przykuła jej uwagi na dłużej, czego Ethan nie mógł zrozumieć, bo mu wydawała się czymś niespodziewanie fascynującym.
Wystawa dotycząca pierwszych kolonistów spotkała się z podobnym potraktowaniem. To akurat Ethana ucieszyło, ponieważ rywalizacja między Hiszpanią, Francją i Anglią o wpływy na Florydzie zupełnie go nie interesowały.
Kolejne pokoje poświęcone były funkcjonowaniu plantacji i tu Noctrum zaczęła zatrzymywać się co chwila, opowiadając swemu potomkowi różne szczegóły i ciekawostki dotyczące uprawy bawełny czy zwyczajów ówczesnej arystokracji, omijając skrzętnie tematykę wykorzystywanych do pracy ciemnoskórych niewolników.
Przeskoczywszy dział poświęcony Wojnie Secesyjnej i późniejszemu kryzysowi społeczno-gospoarczemu, oprowadziła Marlo po kolejnej wystawie omawiając ponowny rozwój wielkich gospodarstw rolnych, plantacji tytoniu, sadów cytrusowych i hodowli bydła. Po krótce wspomniała o ciężkich czasach Wielkiej Depresji, by ożywić się, gdy dotarli do miejsca omawiającego boom gospodarczy z okresu II wojny światowej, kiedy to Floryda stała się głównym centrum szkoleniowym amerykańskiej armii. Rozpamiętywała te czasy z wyraźnym zadowoleniem, które powoli znikało w miarę jak ostatnia wystawa omawiała rozwój turystyki i nasilanie się imigracji, głównie z obszarów Kuby i Haiti.
- Prawie jedną piątą Vice City stanowią slumsy Małej Havany i Małego Haiti - powiedziała, marszcząc nos jakby poczuła nieprzyjemny zapach. - A to tereny, gdzie niegdyś znajdowało się stare miasto, zanim zostało zmiecione z powierzchni ziemi przez huragany 26' i 28' roku. Pozostały po nim tylko resztki dawnego fortu, które rozebrano przy budowie lotniska i bazy wojskowej. No i kościółek w centrum Małej Havany. Nie wspomniałam o tym, gdy przechodziliśmy przez wystawę pierwszych kolonistów, ale związana jest z nim pewna legenda. Rzekomo było to miejsce, w którym można było spotkać "święte dziewczę", młodą, piękną dziewczynę, dziecko jeszcze według dzisiejszych standardów, która została pobłogosławiona przez niebo wielką mądrością i darem widzenia przyszłości. Podobno też w ogóle się nie starzała… Mogła być jedną z nas. Może z jednej nieistniejących już linii krwi. Zawsze się zastanawiałam, czy to możliwe, by jeszcze gdzieś tam była, trwając w uśpieniu, przez całe dekady… Jak myślisz?

Kiedy Noctrum wyraziła swoją wolę Marlo nie pozostawało nic więcej jak tylko się z tym pogodzić. I… Chwilę zastanawiał się czy może mógł to trochę lepiej rozegrać, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Chciał się napić… Nie to, że potrzebował, po prostu łatwiej byłoby mu to jakoś przetrwać. Zrobił w końcu dobrą minę do złej gry bo co mu zostało?
I… Nawet ciekawe rzeczy tu mieli. Jak ten człowiek rekin. Wyglądał tak… Realnie… Przykuwał wzrok. Marlo poczuł jak po jego krzyżu rozchodzi się mrowienie któremu poddał się bez oporu. Nie przypuszczał, że zafascynować może go zwykła rzeźba. Stał tak przez chwilę zanim przeszło mu na tyle, by Noctrum mogła go pociągnąć dalej.
I słuchał jej. Tego co mówiła. Zastanawiając się czy dałby radę żyć w takim świecie. Bez komputerów, bez elektronicznej muzyki. Ba! Bez prądu! To musiał być jakiś koszmar! W końcu zaczęła mówić o “cud dziewicy” i teraz chyba oczekiwała jego odpowiedzi.
-No nie wiem śliczna, no ale jeśli byłaby wampirem to nie wiem czy chciałaby mieszkać w kościele. Ja bym na przykład nie chciał. No i co z jedzeniem. Ej… - przyszła mu do głowy pewna myśl.
-A może była energetycznym wampirem. W ogóle są energetyczne wampiry? - zapytał nagle ożywiony.

Noctrum spojrzała dziwnie na swojego towarzysza, ale zamiast złośliwego komentarza, powiedziała ostrożnie:
- Nic mi na ten temat nie wiadomo. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale w Świecie Mroku, w którym przyszło nam funkcjonować, nieprawdopodobne może łatwo się okazać prawdziwe. Często w legendach, nawet tych miejskich, można znaleźć ziarna prawdy.
- Jeśli zaś chodzi o relację między naszym rodzajem a kościołami, to rzeczywiście, są tacy, którzy alergicznie reagują na święte symbole, ale nie jest to regułą. W czasach średniowiecznych aż dwa klany były blisko powiązane z katolickim kościołem: Lasombra, władcy cieni, których zdegenerowani potomkowie stanowią większość Sabbatu; oraz Kapadocjanie, klan którego tylko jedna linia krwi przetrwała do współczesnych nocy i którą możesz znać jako klan Giovanni. A skoro już o nich mowa, to unikaj ich. Mogą się wydawać inteligentni i wyrafinowani, ale to tylko maska pod którą kryją się twarze zdrajców, morderców i złodziei.

Marlo pokiwał głową.
-Ja tam w ogóle nie czaje katolicyzmu. To całe umartwianie się i samokatowanie, że się jest złym nawet jak się jest świętym. Bez sensu. No ale co kto lubi. - Dodał na koniec pojednawczo i… Zainteresował się kiedy usłyszał o Sabacie.
- A skąd się wziął ten cały Sabat? Tak z dnia na dzień odwalili część naszych? A może był jakiś powód? Plamy na słońcu albo coś… - zapytał skrobiąc się po głowie.

- Sabbat? Kiedy powstała Camarilla zaproszono do niej wszystkich wartościowych Spokrewnionych. Pozostałych: zbyt szalonych, zbyt zdeprawowanych, zbyt nieposłusznych, pozostawiono na śmierć na stosach i w katowniach Inkwizycji. Jednak nie wszyscy tam trafili. Kierowani nie intelektem, lecz zwierzęcym instynktem wymykali się prześladowcom i łączyli w grupy zwane, moim zdaniem niezwykle trafnie, "sforami", bo byli niczym dzikie, bezpańskie, wygłodniałe psy. I te Sfory właśnie, luźno ze sobą współpracujące... albo i nawet nie, bo niektóre to i między sobą się wadzą, walczą i mordują… nazwano "sabatem", zlotem demonów, czarownic i wszelkiego plugastwa. Też odpowiednio.

Marlo zmarszczył brwi gdy to usłyszał. Ten cały Sabat miał naprawdę dobre powody do tego by ich nienawidzić. No ale trudno co się stało się nie odstanie. Postanowił więc zmienić temat.
- A tych Giovannich nie kojarze. - wzruszył ramionami.
-Zresztą jak są nadęci i silą się na kiepsko pojętą “elokwencje” to obchodzą mnie tyle co wczorajszy śnieg. No… Bo... Hmn… widzisz śliczna. - zaczął nagle zapalają się i uśmiechając się szeroko.
- Mnie interesuje pasja, życie, działanie, energia. Siła. Dynamizm. Kontrasty. Takie coś co działa na uczucia. Jakoś przemawia do duszy. Serio jak żyje nikt mi do rozumu nie przemówił a do uczuć zawsze. - rozejrzał się znowu po muzeum.
-To miejsce… No nie wywołuje pozytywnych emocji. Powiedziałbym wibracji, jakbym wierzył w coś takiego. I… - był w sumie trochę spięty więc postanowił zapytać.
-Słońce… Może zadzwoniłbym szybko do jednej ze swoich przyjaciółek co? Nawet… Nawet nie musiałbyś na nią patrzeć. Jestem jakiś spięty, a one wiesz... pomagają mi się rozluźnić…W ogóle… - dodał nagle szybko chcąc jednak zmienić temat.
-To myślałem żeby kupić sobie psa. Myślisz że to dobry pomysł? - Już nie był zupełnie pewien, czy powinien mówić przy niej o “innych kobietach”.

Noctrum westchnęła ciężko.
- Jeśli nie ma innej możliwości to wezwij swoją "przyjaciółkę" i nasyć się. Byleby nie na moich oczach. Będę cię oczekiwała na wystawie egipskiej. Dołącz do mnie, gdy już będziesz gotowy…
Obróciła się, ale zanim odeszła, dodała jeszcze:
- A pies to bardzo dobry pomysł. Może nauczy cię to odpowiedzialności.

-Słońce ja jestem odpowiedzialny! Zarządzam rozległym kompleksem hoteli i dbam o lepsze jutro całego miasta! - powiedział uśmiechnął się szeroko i szybko się oddalił na stronę by móc wykonać telefon. Grass miał przy sobie jak zawsze potrzebował tylko nośnika. Szybko wybrał jeden z piętnastu numerów i nie musiał czekać dłużej. Odezwał się senny kobiecy głos. Oblizał wargi. Głód się zaostrzył. Szybko powiedział gdzie jest i że potrzebuje żeby przyszła. Może użył sformułowania że jej potrzebuje. No bo przecież potrzebował nie? Nie kłamał. Wyłączył się i czekał. Chciał by była już tu. Natychmiast! Minuty mu się dłużył a przecież przyjdzie mu poczekać z pół godziny co najmniej. A gdyby tak… zaczął prześlizgiwać wzrokiem po ochronie. Namówić któregoś z nich by z nim zapalił… Przycisnąć by czynność powtórzył jak będzie trzeba kilka razy aż nie będzie w stanie dokładnie ogarnąć tego co się dzieje wtedy weźmie co jego. Już nawet wybrał sobie cel. Przy nim każdy z nich wyglądał raczej mizernie ale i tak wybrał najsłabszego zaczął iść w jego stronę. Ale drogę zagrodziła mu wychudła kobieta o ciemnych, podkrążonych oczach. Chwile mu zajęło zanim ją poznał. Jego fanka. Nie wyglądała zdrowo, ale on był po prostu głodny. Chwycił ją za rękę i zabrał do toalety. Wyciągnął grass ale ona pokręciła głową. Powiedziała że zapaliła przed wejściem. Przysunął się do niej węchem sprawdzając jej ubranie. Wyczuł znajomą woń. Chwilę gładził jej szyje nakazując sobie by miarowo oddychać w końcu delikatnie wgryzł się w nią mrużąc oczy z zadowolenia. Miał wziąć tylko parę łyków, ale zapomniał się i przerwał dopiero wtedy gdy poczuł jak serce jego Funki zaczyna nerwowo trzepotać. Szybko zalizał ranę biorąc ją omdlała na ręce. Ożywiony czuł jak i jego serce zaczyna nerwowo łomotać. Niestety nie miało to nic wspólnego z euforią. W końcu oddał ją strażnikowi którego sobie przedtem upatrzył. Powiedział że widział jak zasłabła i żeby wezwał karetkę po czym szybko się stamtąd oddalił. Nagle zapragnął być w towarzystwie Noctrum. Ona rozumiała to co robił nie oceniała go. Na pewno go kochała! Musiała go kochać! Poszedł w końcu do tej przeklętej wystawy egipskiej. Pragnąc mieć to za sobą. Stopniowo całe jego ciało ogarniało przyjemne odrętwienie.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 22-02-2020, 23:55   #14
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Gdy wszedł na wielką salę, gdzie znajdowała się wystawa egipska, rozejrzał się za Noctrum. Ku swemu zdziwieniu zauważył, że nawet o tej godzinie można było tu spotkać kilku zwiedzających. A ku jeszcze większemu zdziwieniu spostrzegł, że Noctrum nie jest sama. Stała przy posągu bogini z głową kota w towarzystwie zachwycająco pięknej, ciemnoskórej, młodej kobiety w wieczorowej, niebieskiej sukni. Pomiędzy falami spływających na ramiona włosów wypatrzył blaski złotej biżuterii. Kimkolwiek była nieznajoma, mogła się pochwalić nie tylko urodą ale i bogactwem.

Marlo uśmiechnął się szeroko. Szybko zwęszył, że ma okazję zrobić wrażenie na kolejnej śliczności a spożyty grass tylko spotęgował to uczucie... Wypiął pierś prostując się na całą niemałą wysokość.
- Witam śliczne panie. Jak tam wystawa się podoba? - zapytał obcinając wzrokiem nieznajomą. Samej wystawie nie poświęcił w zasadzie żadnej uwagi.

Kobiety obróciły się w stronę nadchodzącego Ethana. Bursztynowe oczy nieznajomej rozbłysły i posłała ona mężczyźnie ciepły uśmiech.
- Jest znakomita. Właśnie tłumaczyłam tej starszej pani pewne szczegóły dotyczące kultu Bastet - wskazała posąg. - Koty w ogóle były uważane w Egipcie za zwierzęta święte i za skrzywdzenie jednego z nich przewidywano surowe kary. Czytałam nawet o przypadku, gdzie jeden z członków oficjalnej delegacji dyplomatycznej z samego Rzymu przypadkowo zabił kota i został zlinczowany przez wściekły tłum. Tam dalej może pan zobaczyć przykłady zmumifikowanych kotów - wykonała szeroki gest ręką. - Istaniały nawet całe kocie nekropolie w miastach takich Speos Artemidos, Memfis czy Bubastis, które zresztą zostało nazwane na cześć bogini - znów wskazała posąg. - Istniały też legendy, że najbardziej oddani czciciele bogini zyskiwali jej łaskę i mogli przyjmować czcigodną postać wielkich kotów. Owych wybrańców również nazywano "Bubasti".
- Doprawdy fascynujące - stwierdziła chłodno Noctrum, której najwyraźniej nie w smak było być "starszą panią". - Czy jest panna może studentką egiptologii?
- Ależ skąd - zaśmiała się perliście ciemnoskóra. - Aczkolwiek starożytny Egipt zawsze mnie fascynował. Nawet dzisiaj można tam poczuć magię wieków. Bogów, ludzi i tajemniczych istot, które przetrwały jedynie w legendach.
- Więc odwiedziła panna Egipt?
- Owszem! Ale nie tylko! Jak tylko mogę podróżuję po świecie, chociaż większość czasu spędziłam na wyprawach obejmujących teren otaczający basen Morza Śródziemnego jak również Bliski Wschód i Indie. Niejedna z podróży była niebezpieczna, ale każda z nich warta ryzyka. A teraz jestem tu, rozpoczynając wielką wędrówkę po Ameryce! Przechodzą mnie dreszcze na myśl o wszystkich tych przygodach, które na mnie czekają! Na pewno…
Rozmowę przerwał przenikliwy krzyk. Ethanowi wydawało się, że rozpoznał głos strażnika, któremu powierzył swoją funkę.
- Cóż to znowu? - mruknęła do siebie Czarna Dama, marszcząc brwi. Grim znał ten grymas. Wiedział, że wyznacza on granicę, za którą irytacja zmienia się w gniew. A gniew Noctrum był wystarczająco zimny i morderczy by zamrozić samo piekło.

Marlo przyglądał się bardziej ciemnoskórej kobiecie niż wystawie. Słuchał tylko jednym uchem podziwiając barwę jej oczu. Piękny bursztyn… Nieznajoma była bardziej ciekawa niż same koty których w zasadzie nie trawił. Ot drapiące wkurzające futrzaki. Kiedy kobieta zwrócił się do Noctrum - per starsza pani zasłonił usta próbując stłumić nagły śmiech ale nie był pewien czy mu się to tak do końca udało. Czuł się tak przyjemnie rozluźniony i wiedział, że refleks mógł mu szwankować. No cóż… Coś za coś.
Kiedy powietrze przeszył nagły krzyk. Chwilę zajęło nim połączył go z osobą. I przez przytępienie wdarł się strach. Czyżby przegiął i… dziewczyna. Przełknął ślinę. W pierwszym odruchu chciał uciec i udawać, że sprawy nie było. No ale musiał zachować twarz przed tym kobietami. Zresztą czy to była na pewno jego wina? Przecież zawsze mogła mu odmówić… Do niczego jej nie zmuszał.
- Sprawdzę co się stało. - powiedział uciekając wzrokiem przed Noctrum i pospiesznie oddalając się od kobiet. Naprawdę miał teraz tylko szczerą nadzieję że to nie on jest sprawcą tego zamieszania.

Ethan ruszył pośpiesznie w stronę, z której dobiegł go krzyk. Kiedy znalazł się w pobliżu wejścia do pokoju ochrony, gdzie wcześniej przekazał funkę strażnikowi, zauważył stopy wystające zza jednej z przeszklonych gablot. Stopy duże, zapewne męskie. Buty skórzane, ale tanie. Czyżby ochroniarz? Wtem poczuł zapach rozlanej krwi. Pewnie wyczułby ją wcześniej, gdyby nie był dopiero co po posiłku. Zastanowiło go też dlaczego nikt inny nie przybiegł w odpowiedzi na krzyk. Wszystko to było niezwykle podejrzane. Musiał działać.

Marlo zatrzymał się niepewny. Chyba miał do czynienia z mordercą. Nie było to coś do czego przywykł. Patrzył chwilę na ciało czy może się ruszy. Zastanawiał się również jaka jest szansa że człowiek ten jednak żyje. No i na Boga kto żeruje tak że wszędzie chlapie? A potem jeszcze wsadza trupa do gabloty? Siebie miał za niespecjalnie wystrego no ale nawet on nie robił takich rzeczy. Niewiele myśląc wyciągnął broń i strzelił w powietrze. Budynek wyglądał na opustoszały. Ale nie chowa się trupa „do szafy” bez powodu. Ktokolwiek to zrobił chciał być jeszcze przez chwile niezauważony. Dlatego miał nadzieję że tym gestem zaalarmuje innych ludzi o niebezpieczeństwie. Rozejrzał się w poszukiwaniu krwi która wyczuł. Powinna być też na mordercy. Spojrzał na podłogę w oczekiwaniu że znajdzie krwawe ślady. Zastanawiając się też co się stało z jego funką? Jeśli ją skrzywdził… to sprawa jest już osobista…

Ethan zdążył uczynić ledwie dwa kroki, nim został zaatakowany. Zamaskowana postać pojawiła się tuż przy nim, jednym uderzeniem stalowych szponów wytrąciła mu broń z ręki, a drugim zostawiła mu na twarzy trzy równoległe ślady.
- Ty, duży… - głos napastnika był chrapliwy i nieco przytłumiony przez maskę. - Popełniłeś właśnie wielki błąd… Trzeba było siedzieć cicho w jakimś kącie, to byś przeżył…

- W twarz! Zabiję! - warknął na cały głos sprężając się by użyć przyspieszenia i chwycić przeciwnika w bezlitosny uścisk i go unieruchomić. No przynajmniej dopóki Noctrum nie zadecyduje co z nim zrobić.

- Szybki jesteś… jak na… twój rozmiar… - dyszał napastnik, złapany w uścisk. Marlo sądził, że ma go pod kontrolą, gdy nagle wstąpiły w niego nowe siły. Moc tak wielka, że nie tylko wyrwał się z bezlitosnych objęć Toreadora, ale też był w stanie podnieść go i rzucić nim o ścianę.

- Co ty wyprawiasz? - rzucił pytanie mężczyzna w kominiarce, skórzanej kurtce i ciemnych spodniach. - Mieliśmy działać cicho, a ty pozwalasz strażnikowi strzelać?

- Strażnika załatwiłem mimo, że nie było go tam, gdzie być powinien - odparł zamaskowany. - To ten tu, duży, strzelił, zresztą Kain jeden wie po co. Ale powiem ci coś ciekawego: przed chwilą użył Akceleracji…

Marlo, ogłuszony przez zderzenie z ścianą, zdążył odzyskać siły, podczas gdy napastnicy ze sobą rozmawiali. Teraz nie było już wątpliwości. Byli Spokrewnionymi i to nie byle jakimi. Zamaskowany musiał umieć stawać się niewidzialny i supersilny. Ciekawe jakimi zdolnościami dysponował ten drugi…

Teraz dopiero Marlo poczuł strach. O siebie. Nie miał szans. Po prostu ich nie miał. Ci goście, kimkolwiek byli, byli od niego po prostu lepsi. Na szczęście chwilowo zajęli się rozmową i nie zwracali na niego uwagi. A chwila… W jego przypadku to bardzo dużo. Namierzył najbliższe wyjście spiął się w sobie używając przyspieszenia i ruszył by oddalić się od niebezpieczeństwa tak szybko jak to będzie możliwe planując nie przestać biec dopóki nie znajdzie się bezpieczny w swoim wozie.

- Ucieka! - krzyknął zamaskowany, gdy Marlo z nadnaturalną prędkością popędził w stronę głównego wyjścia. Jednakże napastnik w kominiarce był równie szybki, jeśli nie szybszy. Dogonił Ethana, ale kiedy próbował go zatrzymać, okazało się, że to nie takie łatwe zadanie. Toreador, mimo swoich rozmarów, był niezwykle zwinny i wiedział, jak uniknąć ataków. Zdołał wytrącić przeciwnika z równowagi i korzystając z okazji, wybiegł przez drzwi frontowe i pomknął na parking, w stronę swojego samochodu. Napastnik nie zamierzał jednak dawać za wygraną. Znów dogonił Ethana, gdy ten otwierał drzwi kierowcy.
- Nie tak prędko! - krzyknął i rzucił się na uciekającego niczym tygrys.
Grin znów usunął się z linii ciosu, tak że pięść nieznanego wampira uderzyła nie w niego, a w samochód, wgniatając karoserię.

Marlo korzystając z okazji wskoczył do wozu i szybko zatrzasnął drzwi dodatkowo zamykając auto. Wiedział, że to chwilowe zabezpieczenie wiele mu nie da, ale potrzebował tylko kilku sekund żeby wóz mu odpalił i mógł stąd odjechać. Przekręcił kluczyki i spróbował odpalić brykę modląc się w duchu, żeby mu się udało.

Napastnik złapał za drzwi, nieuskutecznie próbując je otworzyć. Grim odpalił silnik i docisnął gaz do dechy. Samochód ruszył. Rozległ się potworny dźwięk rozdzieranego metalu i Ethan mknął przed siebie, niespodziewanie ciesząc się powiewem, który dostawał się do wnętrza przez wyrwane drzwi. Zostawił wrogiego wampira w tyle. Był bezpieczny. Przynajmniej chwilowo. Jednak jakiś głos kazał mu się zastanowić co z Noctrum i innymi osobami, które mogły się znajdować w muzeum. Czy mógł im jakoś pomóc?

Marlo dyszał z nerwów. Wiedział że to z nerwów ponieważ tak się składa że oddychać nie potrzebował. No jak to się mogło stać. Ten gość wyrwał mu drzwi z auta! Jak?! Spojrzał na wsteczne lusterko sprawdzając czy na pewno zgubił oprawcę.

Wyciągnął komórkę i wysłał wiadomość do Noctrum.
„Uciekaj!”
Po czym napisał do poznanych Toreadorów.
„W muzeum włamanie teraz. Strażnik nie żyje. To chyba sabat. Wyrwali mi drzwi z auta.”
Wysłał wiadomość nerwowo oglądając wsteczne lusterko czy na pewno nikt za nim nie ruszył. Miał nadzieję że jego strzał ostrzeg zarówno ludzi jak i jego patronkę. No bo teraz na serio co mógł zrobić jeszcze?
W końcu z szybkiego wybierania wybrał numer policji postanawiają zgłosić włamanie i chyba morderstwo.
 
Rot jest teraz online  
Stary 23-02-2020, 10:04   #15
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Marlo poczuł się lepiej. Zrobił co mógł. Poinformował kogo trzeba. Nikt przecież nie oczekiwałby chyba, żeby osobiście stawił czoła tym… tym… potworom!
Wciąż wstrząśnięty wracał do siebie. Mało brakowało, a miałby wypadek, bo z przeciwka mknęły akurat cztery sportowe samochody. Wyminął je w ostatniej chwili. Cholerne nielegalne wyścigi. Plaga nocnego miasta. Ktoś powinien z kimś o tym porozmawiać…
Wreszcie znalazł się w znajomych czterech ścianach. Stres go nie opuszczał, ale przynajmniej poczuł się bezpieczny. Tu nic złego nie mogło mu się przytrafić, prawda?
Wampir dyszał ze strachu. To było silniejsze od niego. Tak, zostawił Noctrum. Tak zwiał jak pies z podkulonym ogonem. Ale… No ten gość rzucił nim jak szmacianą lalką i wyrwał mu cholerne drzwi z auta. Dziwi z cholernego auta. Co mógł zrobić? No co? Był sam dałby się tylko głupio zabić a tak mógł trochę pomóc i… Nagle… W ostatniej chwili skręcił kierownicą unikając czołowego zderzenia z jadącym z naprzeciwka wozem. Rozpaczliwą chwile trwała nim odzyskał kontrolę nad samochodem.
Zirytował się. Na serio skończy ten proceder chociażby miał przekupić każdego gliniarza w tym mieście żeby wreszcie zaczął robić swoje.
W końcu był u siebie. Niby mógł odsapnąć, ale nie potrafił. Zadzwonił szybko po dziewczyny, żeby przyszła. Żeby wzięły towar i żeby mógł się poczuć lepiej. Przejrzeć w ich pełnych podziwu oczach. Zobaczyć kogoś kto mógł uratować własną mentorkę, a nie uciekał z podkulonym ogonem nerwowo oglądając się za siebie.
I… Po kilku nerwowych chwilach kobiety przyszły. Uśmiechnięte, odstawione w najlepsze kiecki. Ciepłe. Żywe. Z nimi czuł się bezpieczniej. Z nimi mógł zasnąć. Może ugryzł jedną. Albo dwie, żeby zapomnieć. Uspokoić się. Móc pomyśleć. Powinien o tym z kimś porozmawiać… Spojrzał na godzinę… Nie…. dzisiaj już nie zdąży… Zresztą… Na serio miał już dość. Załatwi to jutro... Jak tylko się obudzi....

===

Kolejna noc nie zaczęła się lekko. Obudził się z pewnego rodzaju kacem. Może za dużo wypił, może to wyrzuty sumienia, może mieszanka obu. Nie był pewny. Nie miał jednak czasu się zastanawiać. Elizabeth Maxwell, jego "sekretarka", była jak zwykle na czas, jak zwykle poważna i zdeterminowana. Podsuwała mu pod nos dokument za dokumentem, streszczając, co każdy zawiera, a on słuchał jednym uchem a wypuszczał drugim i podpisywał machinalnie. Z odrętwienia wytrąciła go dopiero kwestia wyboru nowego szefa ochrony Szklanej Wieży.

- ... jeśli nie ma pan kogoś na oku, to pozwoli pan, że przedstawię kilka kandydatur. Zebrałam informację na temat tych osób i wydają się spełniać kryteria niezbędne dla zajęcia tej niezwykle odpowiedzialnej i trudnej pozycji wymagającej tak twardej ręki co kreatywnego podejścia… - spojrzała ukradkiem na swojego szefa, aby ocenić, czy wciąż ma jego uwagę.

Marlo przeniósł spojrzenie na kobietę. Był poważny jak nigdy.
-Elizabeth. Ktoś… ktoś będzie próbował mnie zabić. Ja… coś w nocy widziałem. Możliwe że moja przyjaciółka nie żyje. Kogokolwiek mi polecisz to nie może być byle kto. Musimy teraz podwoić albo potroić wydatki na ochronę. I zapomnij o jakiś paralizatorach czy zwykłych glockach. Potrzeba mi broni która nie zrobi dziury w ciele a rozwali przeciwnikowi łeb jak no nie wiem… jak maczeta arbuza! - westchnął nerwowo pocierając skronie.
-No w każdym razie rozumiesz mnie nie? Coś do polowania na grubego zwierza, np. słonia. Mogą być też miotacze ognia. I potrzebuje takich ludzi na już na teraz! - nerwowo zaczął krążyć. Przypomniał sobie co mówiła mu Noctrum.
-I psa. Duże bydlę. Im większe tym lepsze. -zastanowił się chwile.
-Może być dog niemiecki. Są kurewsko wielkie nie? - potarł się po podbródku.
-I może jakieś granaty? - wyciągnął telefon by zadzwonić do Noctrum. Może… Może wczoraj jednak uciekła i niepotrzebnie się zadręcza? Do Elizum też musi podjechać rozmówić się z resztą, opowiedzieć co zaszło. Tak wypadało.

Elizabeth wysłuchała swojego szefa z kamiennym wyrazem twarzy. Następnie wzięła teczki kandydatów, które chciała mu zaprezentować i odłożyła je na róg biurka, poprawiła, by leżały równo, po czym wyjęła ze swojej aktówki jeszcze jedną teczkę, tym razem czerwoną i położyła ją przed Ethanem.
- Jeśli sytuacja jest tak poważna, to sugeruje zatrudnienie dodatkowego osobistego ochroniarza, któremu przekażę się specjalne przywileje w zakresie nadzorowania działań całej pańskiej ochrony. Oto akta Aleksandry Arihri. Bliskowschodnie pochodzenie. Służba wojskowa, kariera policyjna. Przeszła do sektora prywatnego w związku z oskarżeniami o nadużywanie siły i podejrzeniami klinicznej paranoi. Dobre referencje. Jeszcze lepsza reputacja. Ochraniała luksusowy jacht w Panamie przed atakiem piratów. Wyszła cało z walki z włoską mafią w Nowym Jorku. W Brazylii starła się z jakąś grupą paramilitarną, która chciała porwać żonę jej pracodawcy. Ostatnio zarządzała ochroną jakiejś rezydencji na Kubie, ale obecnie szuka nowego pracodawcy, bo poprzedniemu wpakowała kulkę, gdy próbował ją molestować. Należałoby obchodzić się z nią ostrożnie, ale poza tym sprawia wrażenie, że nie pokona jej nic mniejszego od małej armii z siłami pancernymi i wsparciem lotnictwa - Elizabeth pozwoliła sobie na drobny żart.
- Możemy się również zwrócić do przebywającej w mieście grupy najemników "Login restrictions". Ich stawki są bardzo wysokie a sposób działania dość ekscentryczny, ale są jednocześnie bardzo skuteczni i niezwykle uczciwi, co w tym zawodzie jest zrozumiale doceniane.
- Jeśli zatwierdzą pan te kandydatury, czym prędzej zajmę się nawiązaniem kontaktu. Przekażę też ochronie pańskie zalecenia co do zwiększenia poziomu zabezpieczeń i zachowania szczególnej ostrożności. Tymczasem sugerowałabym pozostanie na miejscu i może nawet zwrócenie się o pomoc do pańskich wpływowych przyjaciół. Komendant Galavar na pewno nie odmówi podstawienia kilku radiowozów do obserwacji okolicy.

Marlo popatrzył na kandydatkę którą dostał i… Nie łudził się że ona da radę powstrzymać tych dwóch gości jaki spotkał wczorajszej nocy. No bo jak by mogła? Jak on nie dał rady. A on był przecież wampirem, szybkim silnym i wysportowanym. Ale… No tamci goście to była zupełnie inna bajka. Inny kaliber. Jednak... jeśli dałaby mu kilka dodatkowych sekund to mógłby uciec. Jak poprzednio. Tamtych dwóch było dobrych. Ale nie byli wszechmogący. A może… Gdyby dał jej swoją krew… To… Może byłaby w stanie nawet z nimi walczyć.
- Zgoda ściągnij tą Arihri i tych Login restrictions i daj im tyle ile zażądają.
A kiedy sekretarka wspomniała o komendancie podniósł na nią głowę i zastanowił się czy policja może mu coś dać. I… Generalnie uznał że obecność większej ilości ludzi to na ogół dobry straszak.
- Dobra. Jeśli chodzi o policję to pomyślę. I Elizabeth. Weź mi jeszcze tego psa i… Może przyprowadź tu jakiegoś psychologa, psychiatrę no nie wiem kogoś z kim mógłbym porozmawiać. Ja naprawdę nie czuję się najlepiej po tym co zaszło. - powiedział masując skronie.
W końcu wziął się w garść i wybrał numer Noctrum. Czekając czy odbierze.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 23-02-2020, 11:13   #16
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
- Oczywiście, proszę pana, zajmę się tym jak najszybciej - zapewniła Elizabeth głosem tak spokojnym i zdecydowanym, że sam Marlo poczuł się pewniej.
Kiedy go zostawiła, złapał telefon. Przez dłuższy czas nikt nie odbierał, Ethan jednak wiedział, że Czarna Dama się nie śpieszy, szczególnie zaś do nowoczesnych urządzeń… Zawsze musiał czekać, żeby odebrała. Przyzwyczaił się.
Wreszcie połączenie zostało nawiązane, ale w słuchawce odezwał się nieznajomy, męski głos z europejskim akcentem… greckim chyba.
- Proszę o wybaczenie, ale właścicielka tego urządzenia nie może w tej chwili rozmawiać. Coś jej przekazać?

Marlo odprowadził Elizabeth wzrokiem. No co on by bez niej zrobił? Może, może jak to wszystko przeżyje to da jej podwyżkę. Byle nie urlop. Potrzebował jej. Spróbował zadzwonić jeszcze raz i… Zdębiał słysząc męski głos. Usiłował sobie przypomnieć czy słyszał go też wczoraj wieczorem. Nie był pewny. Nie podobało mu się to wszystko. Wpadł w szybki gniew.
- Co z nią zrobiliście sukinsyny?! Gadaj albo znajdę tą Waszą żałosną kryjówkę i zmiotę ją z powierzchni ziemi nawet jakbym miał skołować atomówkę - ściszył głos. - A stać mnie na to… I nie tylko na to…

- Cóż za elektryzujące oświadczenie! - ucieszył się rozmówca. - Musisz być właścicielem samochodu bez drzwi... Nie obawiaj się, twoja przyjaciółka, jeśli można ją tak nazwać, nie odniosła żadnych trwałych uszkodzeń. Chcesz, aby tak zostało? Możemy się dogadać. Przyjedź jutro równo o północy przed Stadion Hymana. Sam. Z milionem dolarów w walizce jako prezentem powitalnym. Jeśli się spóźnisz albo będziesz próbował czegoś głupiego… cóż, nie będę mógł już zagwarantować bezpieczeństwa "Lady" Noctrum - ostatnie słowa wypowiedział z mieszaniną pogardy i nieskrywanej groźby.]

Marlo poczuł zimne ukłucie w mostku. Musiał to dobrze rozegrać, bo inaczej sam zginie i nikomu nie pomoże. Przecież to na serio było jasne, że zabiją go, wezmą kasę, a z samą Nocrum zrobią co zechcą. Tak! Powie reszcie z klanu, na pewno razem będą mieli jakąś szansę. W końcu przerwał ciszę i… udając kretyna za jakiego najwyraźniej go mieli, podjął te niedorzeczne „mediacje”.
- Macie mnie za idiotę?! Zabijecie mnie weźmiecie kasę a z samą Nocrum zrobicie co chcecie. Jeśli mam się zgodzić na to całe „szaleństwo” to zabiorę z sobą nie więcej niż 300 000 a resztę dostaniecie dopiero jak wrócę z Nocrum całą i zdrową do domu. - wziął głęboki wdech i… czekał. I cóż… Tak prawdę mówiąc to ich odpowiedź była bez znaczenia ale wypadało „udawać przejętego”. Nie planował zabrać żadnych pieniędzy. Planował ich zabić. Nawet jakby miał wysadzić ten cholerny stadion i pół dzielnicy…

Rozmówca zaśmiał się złośliwie.
- Trzysta tysięcy? Dla ciebie to przecież drobniaki… Poza tym powiedziałem ci już, że *milion* - położył nacisk na to słowo - który nam przywieziesz, to prezent powitalny. Podarunek, żebyśmy nie zmienili cię w kupkę popiołu już na przywitanie. Łapówka, żeby w ogóle móc dyskutować o prawdziwej cenie bezpieczeństwa twojej przyjaciółki… Do zobaczenia. Miej przy sobie ten telefon i nie spóźnij się - po tych słowach zerwał połączenie.

Marlo schował telefon. Zły uśmiech przeciął mu twarz. Nie zamierzali na wymianę zabierać Noctrum jeśli nawet żyła to mógł zabić tych drani nie krzywdząc jej. Ale musiał działać szybko. Potrzebował teraz zaufanej osoby która wysadziła by stadion z hmn… rozsądnym przyległym obszarem. „Zobaczymy z kogo zostanie kupka popiołu.” Pomyślał… I przypomniał sobie o jednorękim Philu. Nie znał go osobiście, ale słyszał o nim. To byłby idealny gość do takiego zadania.
W końcu ruszył w stronę swoich aut planując odwiedzić wysypisko.
Wyciągnął telefon i jeszcze raz zadzwonił do Elizum. Mając nadzieję połączyć albo z Harpią albo z Rosenbergiem. I… po chwili zastanowienia uznał że nie chce ich wtajemniczać w jego plan rozwiązania problemu. Napastnicy którzy go napadli byli zamaskowani. Dlaczego? Zwykła ostrożność przy włamie. Czy coś innego... Chodziło im o coś z wystawy czy samą Noctrum? Pośpiesznie przemierzał korytarz by jak najszybciej dostać się do samochodu.

Marlo wybrał najmniej rzucający się w oczy samochód i pojechał do Małego Haiti. Dzielnica miała reputację najgorszej części miasta, a wysypisko znajdowało się na jej północnej granicy. I prawdę mówiąc nie wyróżniało się jakoś szczególnie. Może tylko tym, że na jego terenie śmieci rzeczywiście miały się znajdować.
Jechał głównymi ulicami. Tu paliło się większość świateł, tu znajdowały się sklepy i firmy, jak na przykład główna siedziba Taksówek Kaufmana, należących do Księcia. Ethan wiedział, że członkowie gangu V mają takie miejsca na oku 24 godziny na dobę, więc w ich pobliżu jest stosunkowo bezpiecznie.
Minął sklep z bronią. "Phil Cassidy's Fully Cocked Gun Shop". To dopiero dłuuuga nazwa. Prowadził go jeden z ghouli Jednorękiego. Tutaj jednak sprzedawana była jedynie broń legalna. Prawdziwe cacka, ciężki sprzęt i materiały wybuchowe można było dostać tylko u samego Phila, na wysypisku. Miał zorganizowany całkiem niezły system, jeśli chodzi o przemyt, a dzięki ochronie Księcia i gangu V, działał właściwie nie niepokojony przez stróżów prawa. Gangsterzy też zwykle mieli dość intelektu by okazywać stosowny respekt. Ci, którym go brakowało, zwykle kończyli podziurawieni. Kulami lub kłami, w zależności od nastroju Cassidy'ego.
Brama była otwarta. Wjechał więc do środka. Nie był tej nocy jedynym klientem. Przed hangarem, w którym rezydował Jednoręki, stało kilka motorów, a ze środka dochodziły podniesione głosy. Dwóch latynosów, którzy zostali na zewnątrz, na straży, spoglądało podejrzliwie, w milczeniu, na samochód Ethana. Obaj byli widocznie uzbrojeni.

Marlo był trzeźwy na tyle na ile potrafił i głodny. Nic nie pił bo chciał klarownie myśleć. Działał głównie dzięki adrenalinie. Chciał tych gości pogrzebać tak żeby nic z nich nie zostało. Nie podobało mu się że ktoś miał czelność mu grozić. Mu i całej spuściźnie rodziny Grimów. No i nie podobało mu się że groził mu ktoś faktycznie silniejszy od niego. Ktoś kogo musiał się pozbyć nie bacząc na konsekwencje.
Ruszył na wysypisko starając się wybrać najmniej rzucający się w oczy samochód. Ale… Prawdę mówiąc miał gdzieś czy ktoś go zauważy i rozpozna. Miał to dziś załatwić i tyle. Nie było siły która by go powstrzymała. Bo Marlo był wielki, silny i wiedział jak zdominować ludzi. Mógł sprawić żeby go kochali, ale mógł też sprawić by uciekli z krzykiem. Nie lubił siebie za to i nie tego chciał generalnie dla nich. Ale teraz, teraz po prostu musiał usunąć tych zimnokrwistyh sukinsynów za wszelka cenę zanim zaczną być „prawdziwym” problemem. Jednak nie przydarzył mu się żaden incydent. Może to dlatego że go nie poznano, a może właśnie dlatego że go kojarzono. Nie miało to znaczenia. Wjechał w bramę. I trochę zirytował się kiedy zorientował się że musi czekać. Zdecydowanie nie był w swoim “ulubionym nastroju”. Był głodny i podenerwowany. Jednak postanowił że nie pozostawia rysy na swoim wizerunku. Wziął się w garść i spokojnie wyszedł z wozu. Podszedł do ochrony spokojnie trzymając dłonie na widoku a na twarzy szeroki uśmiech. Oczy skrywały mu czarne szkła.
- Co tam przyjaciele? - zaczął. - Widzę że spory ruch tu macie. Phil jest zawsze taki rozchwytywany czy trafiłem na bardziej „gorący” okres? - zapytał wyraźnie modulując głos tak by słyszano go zarówno na zewnątrz jak i w środku.

Jeden z mężczyzn zaświergotał coś po hiszpańsku. Drugi prychnął, wstrzymując śmiech i odpowiedział:
- Teraz my kupujemy. Ty czekaj na swoją kolej. No chyba że umowy nie będzie, zrobi się gorąco, to możesz się nie doczekać.
- ...nie ma mowy! - dało się słyszeć rozwścieczony głos z południowym akcentem. - Nie przyjmuję reklamacji i nie negocjuję cen! A jak wam się nie podoba, to idźcie się bić na kije i kamienie! To jest wasz poziom…
Tyrada została nagle przerwana wystrzałem.
- Kurwa! Moja ulubiona koszulka! Trafiłeś w orła! Symbol Ameryki! Urwę ci tą bluźnierczą rękę…!
Stojący na zewnątrz latynosi, z początku pewni siebie, teraz stali skołowani. A gdy nocne powietrze rozdarła seria krzyków przerażenia i agoni, spanikowali i rzucili się ku motorom. Zaryczały silniki. Z wnętrza hangaru huknął strzał, cięższy niż wcześniej, a jeden z latynosów przewrócił się na ziemię. Drugi ruszył z piskiem opon. Huknęło znowu i głowa uciekającego eksplodowała, a motocykl rozbił się na stercie starych opon.
- Tak kończą ci, co orła nie szanują! Od orła giną! - podsumował gniewnie mężczyzna wychodzący z hangaru. Miał krótkie, ciemnoblond włosy, jednodniowy zarost i dziurę w szarym bezrękawniku z orłem na piersiach. W dłoni jedynej ręki trzymał ciężki pistolet.
- Ty nie wyglądasz na jednego z tych idiotów! Coś za jeden?! - zwrócił się, wciąż agresywnie, w kierunku Marlo.

Wszystko działo się tak szybko że Marlo nie zdążył zareagować i nim się zorientował było już po sprawie. I… Cóż… Trupy nieszczególnie go nie ruszyły, może tylko trochę dłużej zawiesił wzrok na kąpiącej z nich krwi. Kiedy Phil… Najprawdopodobniej Phil zwrócił się do niego. Czoło przecięła mu ostra zmarszczka irytacji. Do cholery no jak można go nie kojarzyć. Jego Ethana Grima! Głód jeszcze wyostrzył uczucia. Wyprostował się i odchylił głowę do tyłu. Patrzył na rozmówcę z góry i naprawdę korciło go żeby użyć teraz prezencji. Nawet jakby potem oszalały z głodu miał wgryźć się w blachę własnej bryki czy leżące na ziemi trupy. Jednak teraz rozsądek przeważył jak i cichy głos w środku że część wampirów tego nie lubi, a mu „naprawdę” zależy na zbudowaniu teraz „dobrej relacji.”’
- Jestem Ethan Grim, dla przyjaciół Marlo. - wyciągnął dłoń.
- Przyjechałem tu bo potrzebuje doświadczonego weterana, który pomoże mi raz na zawsze pozbyć się pewnego irytującego problemu. A hmn… mówiąc bardziej dosłownie zmiecie go z powierzchni ziemi. Zresztą… Prawdę mówiąc to przysłuży się to całemu miastu i naszej… małej społeczności. Ale trzeba działać szybko i możliwie najdyskretniej jak się da. Koszta właściwie nie grają roli. - Marlo uśmiechnął się lekko.
- Właściwie będzie cię ograniczał tylko czas i Twoja własna wyobraźnia.
 
Rot jest teraz online  
Stary 24-02-2020, 16:01   #17
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
- I to jest coś co przyjemnie jest usłyszeć! - ucieszył się Jednoręki, odłożył Desert Eagle'a do kabury i energicznie uścisnął dłoń Marlo. - Czekaj… Powiedziałeś Grim? Ten Grim od hoteli, kasyn i imprez? Ho! Nieźle! To koszta rzeczywiście nie będą problemem - zaśmiał się. - Zapraszam w moje skromne progi. Proszę, proszę… - otworzył drzwi do hangaru, gdzie stał prosty, ale solidny, drewniany stół, z plastikowym krzesłem po każdej stronie. Phil usiadł na jednym z nich, gestem wskazując drugie. Ignorował stygnące trupy trzech latynosów, z których jeden, prawdopodobnie przywódca, miał oderwane ramię.
- Mówiłeś o zmieceniu problemu z powierzchni ziemi… o jak wielkim problemie mówimy?

Marlo i rozsiadł się na plastikowym krześle jak co najmniej król na swoim tronie. Kiedy nareszcie go poznano humor nieciekawy od rozmowy z porywaczem poprawił mu się do tego stopnia, że nawet na twarzy zagościł mu szeroki, firmowy uśmiech. Serio na co komu prezencja jeśli było się nim? Na trupy spojrzał przelotnie. Ich krew trochę go drażniła. Ale przecież potrafił być ponad to i ponownie skupił się na rozmówcy. Postanowił nie owijać sprawy w bawełnę. Nie było na to czasu.
- Jutro punkt dwudziesta ze stadionu w mieście ma zostać krater. Ktokolwiek kto będzie na tyle głupi by tam się pojawić spali się na wiór w żywym ogniu i to zanim zdąży w ogóle pomyśleć o ucieczce. Fala musi uderzyć błyskawicznie i być tak szeroka by nawet parowiekowy wampir z nad wyraz dobrze rozwinięta akceleracją nie miał szans uciec. Potrafisz to zrobić?

- Wysadzić stadion?! Wysoko mierzysz, chłopcze! - Phil uderzył dłonią w kolano. - Powiem ci, że to o co prosisz nie jest łatwe, ale nie jest też niemożliwe. Tylko limit czasowy, który mi dajesz, jest nie do przyjęcia. Zebranie materiałów to raz, bo nie siedzę na taktycznej miniatomówce - zażartował. - Rozłożenie ładunków… - podrapał się po policzku - potrzebowałbym dwóch sprawnych rąk i dziesięciu profesjonalnych saperów do pomocy. No ale potrafiłbym to zrobić. I szczerze mówiąc, chętnie bym spróbował. Ale nie bez zgody Tommy'ego. A on na to nie pójdzie, bo wie, że cholerny Żyd wściekłby się, jakbyśmy wysadzili coś nazwanego jego imieniem.

-Ci goście muszą zginąć. - powiedział zimno Marlo.
-A taka okazja kiedy będę na widelcu może się nie powtórzyć. - no chyba że da siebie doić jak dojna krowę i będzie na tyle głupi by do nich podejść. Wiedział że mogą namieszać mu w głowie i to czymś znacznie, znacznie gorszym niż zwykła toreadorza prezencja. Nocrum go ostrzegała... Wyciągnął telefon.
-Dobra masz jego numer? Czy mam zapytać swojego dilera? Serio zapytam ile chciałby za nowy stadion i będzie po sprawie. -powiedział bez ogródek. Myśląc jeszcze nad innymi rozwiązaniami.
-Phil jak duży zasięg może mieć samochód pułapka? - tylko kogo by tam do nich wysłał. Jedna ze swoich funek… Nie… No nie był taki. Chociaż… Nie. O! Wyślę szofera!

- Ktoś ci tu ostro zaszedł za skórę… - mruknął Jednoręki, kiwając lekko głową. - Samochód pułapka to bardzo dobry pomysł. Praktyczny, ale i wszechstronny. W zależności od potrzeb można użyć różnego rodzaju samochodów i materiałów. Można przygotować kontrolowaną eksplozję, jeśli chodzi o pozbycie się osób we wnętrzu wozu, ale i taką, po której firma budowlana Carringtona będzie miała pełne ręce roboty - wyjaśnił.

- Numer kogo? Do Tommy'ego czy Hymana? Bo ten drugi to szybciej ty sam powinieneś mieć, skoro oboje pławicie się w mamonie z hoteli i kasyn - zaśmiał się, po czym podał Marlo kartkę z kilkoma liczbami. - Bezpośrednia linia do Księcia.

- Wolałbym rozwalić pół dzielnicy niż używać wątpliwej jakości przynęty. Ale jak nie będę miał wyboru to spróbujemy w ten sposób. Na serio trzeba ich usunąć zanim zabiją mnie a potem każdego innego wampira z maskarady. A szanse na to będziemy mieć jutro i dlatego trzeba ją maksymalnie wykorzystać. - Na szybko przemyślał wysłanie tam szofera. Wiedział że go przekona. Był jego szefem i mógł też wpływać na ludzi. Wiedział również że gość zginie ale lepiej żeby go to spotkała niż jego. Tylko… czy tych dwóch podejdzie do niego… Może jakby zainstalował w wozie głośniki i… prowadził z nimi rozmowę na żywo przez krótkofalówkę z bezpiecznej odległości... Czy to było w ogóle możliwe… Zastanawiając się czy zna wampira który potrafiłby to ogarnąć.
Szybko wystukał numer do linii księcia i czekał zniecierpliwiony. Wysadził by i całe miasto bez zgody ale jego współpracownik miał wyraźnie „jakieś” skrupuły.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 24-02-2020, 20:26   #18
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Po chwili w słuchawce odezwał się męski, pewny siebie i wyraźnie rozbawiony głos.
- Hej, Phil, niech zgadnę… dzisiejszy deal nie poszedł zgodnie z planem i potrzebujesz kogoś do pomocy przy sprzątaniu? Bez obaw, ekipa już się zbiera. Odbiorą przy okazji moją dostawę, więc miej ją przygotowane, jasne?

Marlo uśmiechnął się lekko i szybko wyprowadził rozmówcę z błędu.
-Nie rozmawiasz z Philem tylko z Ethanem Grimem przyjacielu. A sam Phil ma się dobrze. - spojrzał na leżące trupy.
-Ale cóż… prawidłowo założyłeś że jest co sprzątać. - potarł się po karku postanawiając przejść do rzeczy.
-W każdym razie sprawa wygląda tak, że Phil udostępnił mi ten numer ponieważ mam problem który wymaga szybkiego i zdecydowanego rozwiązania. A to może odbić się nieco na… hmn… Infrastrukturze miejskiej. On teraz nie chce działać bez zielonego światła a ja muszę tą sprawę zakończyć szybko i definitywnie dlatego teraz rozmawiamy. - potarł czoło tak ciągle był głodny.

- Phil dał ci mój numer? - głos spoważniał. - Powinien być… ostrożniejszy. Ale cóż zrobić, Phil to Phil - westchnął. - Ty zaś, Ethanie Grin z klanu Toreador, jakiż to masz problem, że wymaga on rozwiązania tak szybkiego i zdecydowanego, że poziom szkód infrastruktury miejskiej odstrasza nawet Boomshine'a? Może uda się całą sprawę załatwić w mniej szkodliwy dla Maskarady sposób? - zasugerował.

-Nie wiem. Nie sądze. Wyrwali mi drzwi z cholernego auta! Grożą mi, a wiem że są lepsi ode mnie i zabiją mnie jeśli nie będę dość szybki. Oni muszą zginąć. Nie ważne jakie będą straty. Wiem gdzie będą jutro dlatego muszę wysadzić stadionu. Opłacę ci nowy. Martwy na nic ci się nie przydam!]

- Uspokój się - rozkazał Książę. - Wyrwali ci drzwi z auta, wielkie mi rzeczy - w jego głosie faktycznie nie dało się słyszeć przejęcia. - Nie przejmuj się groźbami. Jeśli chcesz, zapewnię ci dodatkową ochronę - starał się uspokoić rozmówcę. - Mówisz, że będą na stadionie? Świetnie, urządzimy na nich zasadzkę. Nie trzeba od razu wysadzać całej budowli. Wiem, że jesteś bogaty, ale nawet dla ciebie kilkaset milionów to nie kwota, którą chciałbyś puścić z dymem. No i jak chciałbyś wytłumaczyć to mediom? Staniesz przed kamerą i wyjaśnisz, że wysadziłeś dumę miasta, bo groziło ci kilku gości? To się nie wydarzy… Przyjedź do mnie, do willi, opowiesz mi dokładnie co i jak, bo teraz mam spotkanie, ale za godzinę będę wolny. Strażnikom podaj hasło "dziennik dwadzieściadziewięć". I nie denerwuj się, jasne? Łyknij sobie w międzyczasie, bo brzmisz jakbyś tego potrzebował.

-To nie byli ludzie!- Marlo nie wytrzymał. Ale starał się wziąć w garść.
-Jeden z nich był niewidzialny drugi był tak szybki jak ja albo jeszcze szybszy i wyrwał mi drzwi z wozu jak ruszyłem. - przełknął ślinę.

- No raczej, że nie ludzie. Ale my też ludźmi nie jesteśmy. Jak chcesz, też mogę ci wyrwać drzwi z wozu albo stać się niewidzialny, jeśli cię to uspokoi. Ty też możesz takie zdolności posiąść. Więc powtarzam: uspokój się. Wiem, że wolisz towarzystwo śmiertelnych, ale chyba czas, abyś się trochę bardziej zintegrował z naszą społecznością. Będę miał u siebie przedstawiciela klanu Malkavian. Załatwię ci do pomocy kogoś, kto się dobrze orientuje w sprawach klanów i koterii. Pasuje?

Marlo dygotał z nerwów ale bez wsparcia stadionu nie wysadzi a gość wydawał się mówić z sensem. Może można było to załatwić „inaczej”.
- Dobrze przyjadę. Przypomnisz mi adres. Mam za sobą kiepską noc. - spojrzał na Phila.
- Przynieść coś od Phila? Coś potrzebowałeś mogę to w sumie zabrać. - zapytał trochę skołowany sam nie wiedział już co powinien robić może faktycznie powinien się napić.

- Sam mówisz, że masz ciężką noc, nie będę cię obciążał posyłkami - odparł nieco łagodniej Książę. - Po prostu trochę się ogarnij i pojaw się u mnie. Starfish Island numer jeden, moja posiadłość zajmuje jedną czwartą wyspy, nie sposób nie trafić - dodał z lekkim rozbawieniem. - I powiedz Philowi, że jak znowu da komuś mój numer bez mojego pozwolenia, to będą go nazywać "Phil Bezręki".

- Ja-jasne. Dzięki. Do zobaczenia. - powiedział i włączył komórkę. Chwile wpatrywał się przed siebie nie wiedząc na co właściwie patrzy. W końcu przeniósł wzrok na Phila.
- Dzięki. - powiedział oddając mu komórkę.
- Możliwe że uratowałeś mi dzisiaj życie. - potarł kark.
- A i książę kazał przekazać że jak jeszcze raz udostępnisz jego numer to stracisz druga rękę. Nie wiem czy żartował ale chyba dobrze go najpierw zapytać. - powinien iść ale usiadł. Wyciągnął teraz swój telefon i zadzwonił do jednej ze swoich funek podał jej adres rezydencji księcia i kazał tam na siebie czekać. W końcu ponownie przeniósł wzrok na Phila.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować to powiedz. Możliwe że wyjdę z tego żywy i zdołam się odpłacić.

- Nie ma problemu. Jak tylko będziesz chciał wysadzić coś mniejszego od stadionu miejskiego, albo złożyć zamówienie na coś w zakresie od M4 do Abramsa, to wiesz gdzie mnie znaleźć. Cenię sobie klientów z dużymi ambicjami, którzy jednocześnie są wypłacalni - Phil zaśmiał się jowialnie. - Uważaj na siebie na książęcych salonach. Sam Tommy jest spoko gościem, znamy się nie od dziś, ale niektórzy przedstawiciele tej całej "Camarilli" to dupki jakich mało.

- Jasne Phil. - Marlo też się uśmiechnął. Jakoś... Jakoś czuł się lepiej kiedy porozmawiał o tym co go spotkało.
- Gdybyś chciał się napić urządzam imprezy, jest na nich dużo hmn… Rozluźnionych ludzi. Każdy kto wie jak się zachować i nie robi im krzywdy jest mile widziany. - powiedział wyciągając wejściówkę do Sześcianu i skrobiąc na niej szybko. „Dla mojego przyjaciela Phila - Marlo. - podał ją jednorękiemu.
- A dupkami się nie przejmuje. Serio szkoda mi na to życia. Naprawdę martwią mnie tylko ci którzy chcą mnie zabić reszta świata mnie nie za bardzo obchodzi. - powiedział uśmiechając się szeroko. Tak naprawdę czuł się teraz dużo lepiej. Spojrzał przelotnie na kapiąca z trupów krew. Tylko… No… był głodny. Dalej. Potarł kark.
- Dobra będę się zbierał jeszcze raz dziekuje Phil. - powiedział uściskając mu rękę. I nawet by go w sumie wyściskał tylko panował nad sobą by tego nie zrobić. W końcu kiedy się pożegnali ruszył w stronę swojego wozu. Zasiadł za kierownice odpalił stacyjkę. Spojrzał na komórkę i nie wiele myśląc obdzwonił resztę funek które miał w kontaktach. Był tak głodny że jednej dziewczynie mógłby zrobić krzywdę, a tak jak przyjdzie parę to nie będzie musiał się hamować i napije się do syta. W końcu ruszył pod wskazany przed księcia adres. I był teraz tak szczęśliwy że nawet odpalił radio i zaczął śpiewać na całe gardło lecący w nim hicior.
 

Ostatnio edytowane przez Rot : 25-02-2020 o 08:32.
Rot jest teraz online  
Stary 25-02-2020, 07:34   #19
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Ethan przejeżdżał koło długiego, wysokiego muru oddzielającego rezedencję Vercettiego od reszty Wyspy Rozgwiazdy. Żaden człowiek nie przedostałby się przez takie ogrodzenie, ale dla tych gości z muzeum nie stanowiłoby ono przeszkody - pomyślał sobie, ale szybko odgonił od siebie te myśli, by nie psuć sobie znowu humoru. Podjechał pod bramę, nacisnął guzik i podał strażnikowi hasło. Brama otworzyła się z lekkim zgrzytem. Wjechał do środka i zostawił samochód na podjeździe przy froncie willi, koło garaży, gdzie - jak wiedział, choć nie pamiętał skąd - znajdowały się sportowe samochody, każdy w specjalny sposób zmodyfikowany, unikalny…
Wysiadł z samochodu. Owiała go lekka bryza, która zakołysała liśćmi palm i słodko pachnącymi kwiatami rosnącymi na ozdobnych krzewach. Z tarasu na piętrze obserwowało go dwóch gości w hawajskich koszulach. Przypomniał sobie, że koszule takie nosili wszyscy zaufani Księcia. Widział to kiedy był tu poprzednim, jedynym razem, na ceremonii… Wspomnienia były niejasne, poszarpane. Pamiętał labirynt z żywopłotu, przystań dla jachtu i motorówek, basen i kort tenisowy znajdujące się na tyłach willi. Oglądał je, kiedy czekał aż zostanie oficjalnie przedstawiony. Nawet Noctrum była wtedy przejęta, choć oczywiście starała się to ukryć. Noctrum…
- Witam! - Jakiś mężczyzna niespodziewanie znalazł się tuż przy Grinie. Zakradł się? A może to wina tego rozkojarzenia…? Młodzieniec miał kasztanoworude włosy, oliwkowe oczy, lekki zarost i ujmujący uśmiech. Czarny t-shirt ciasno opinał mięśnie. Człowiek? Ghoul? Wampir? Ethan nie był w stanie powiedzieć na pierwszy rzut oka.
- Nazywam się Bobby Vercetti. W imieniu Księcia, witam pana serdecznie, panie Grin. Nie musimy być jednak formalni… - zasugerował z szelmowskim mrugnięciem.

Marlo rozglądał się po posiadłości starając się poskładać w jedno luźne wspomnienia. Zanim przybył na miejsce spotkał się jeszcze z funkami. Na jego prośbę zapaliły przy nim jednak… nie wiele. Tyle by mógł się rozluźnić i przestać patrzeć na każdego w zasięgu wzroku jak na potencjalny posiłek. Próbował sobie też przypomnieć czy była z nimi ta dziewczyna którą trochę za „ostro” potraktował w muzeum. Ale… Fakt faktem. Nie wiedział.
Po przekroczeniu bramy zaczął sobie już coś przypominać. Że był tu… Zaparkował wręcz automatycznie. Przynajmniej początek imprezy dobrze kojarzył. Wysiadł z samochodu i wziął głęboki wdech rozkoszując się cudowną nocna wonią. Może sam powinien mieć przy sobie więcej kwiatów. W końcu były takie piękne. Zwłaszcza białe orchidea i… lilie. Kiedy nagle usłyszał głos za sobą odwrócił się szybko, za szybko. Instynktownie sięgając po broń. Która jednak… cóż została w muzeum jak uciekał stamtąd na złamanie karku. Ale… nie wyglądało na to żeby ją potrzebował.
Potarł zażenowany kark i uśmiechnął się trochę nerwowo starając się naprawić „pierwsze wrażenie”.
-Dobrze Boby mów mi więc Marlo. - powiedział wyciągając dłoń żeby się przywitać. I… W sumie gdy pomyślał o tym, że jest bezbronny bardzo chciał się znaleźć w zamkniętym pomieszczeniu.
-Książę jeszcze jest zajęty? - spojrzał na budynek.
-Możemy poczekać gdzieś w środku? - Zapytał a wspomnienia o Noctrum znowu wróciły. Pachniała wtedy jak róża. Poczuł żal i zmieszanie. Powinien powiedzieć Księciu że ją zostawił, a podczas wymiany zdań z porywaczami planował wszystkich wysadzić w powietrze i to zanim jeszcze dowiedział się że to tylko „zaliczka” i że najpewniej jej nie wezmą? Zaczął sobie masować skronie. Za dużo ostatnio miał na głowie, za dużo.

- Jasne, chodźmy - odparł Bobby z uśmiechem i ruszył po schodach w kierunku frontowego wejścia. - I wybacz, spotkanie z Malkavianami się przeciągnęło. Jak zwykle zresztą. Wiesz jacy oni są trudni…
Gestem dał znać strażnikom, aby wrócili do swojego pokoju, gdzie na wielkim telewizorze leciały właśnie Kroniki Riddicka.
- Więc… jak to jest urodzić się takim mega-dzianym? Znaczy, mnie teraz niczego też nie brakuje, ale jak sobie pomyślę, że za dzieciaka… - pokręcił głową. - Bo do szkoły pewnie chodziłeś prywatnej? Czy może uczyli cię w domu?

Marlo poczuł się trochę lepiej gdy wszedł do środka.
-Nie no nie uczyłem się w domu. W domu miałem tylko korki. To że mój ojciec był dziany to żadna tajemnica ale to też była presja wiesz? Generalnie jak byłem mały to bardzo chciałem go zadowolić. Bałem się że jak go rozczaruje to mnie zostawi. Tak jak moja matka. W sumie dopiero jak poszedłem na studia zrozumiałem że mogę robić co chce a i tak wszystko co jego będzie moje bo on nie ma nikogo innego. - popatrzył na chłopaka który go prowadził…. czy mógł rozmawiać z człowiekiem? No ale były sprawy ważniejsze.
-Słuchaj… Ta ochrona? Poradziliby sobie z kimś kogo nie widać? Albo potrafi wyrwać drzwi z jadącego auta? - czoło przecięła mu pojedyncza zmarszczka.
-Zaraz…. Malkavianie trudni? Nie… Czemu? - zapytał bez sarkazmu szukając wzrokowcy najszybszych możliwości ucieczki bo jakby go tu znaleźli nie będzie miał czasu na złe decyzje.

- Robić co się tylko chce… brzmi super - westchnął z zazdrością i rozmarzył się nieco. - Ochrona? Ci tutaj są bardziej na pokaz i na posyłki - machnął lekceważąco ręką. - No, ale w walce by się sprawdzili. Dobrze strzelają a i z wyrwaniem drzwi mogliby mieć szansę, choć oczywiście nigdy tego nie testowaliśmy - zaśmiał się. - Jesteśmy przygotowani na wypadek wtargnięcia niewidzialnego.Cały teren jest obserwowany przez ukryte kamery, a niewidoczni dla oka Spokrewnieni wciąż pojawiają się na nagraniu. Do tego mamy jeszcze czujniki ruchu, nacisku i inne bajery - pochwalił się, chociaż łatwo można było się domyślić, że nie zna szczegółów całego systemu.
- Nie miałeś okazji spotkać się z Malkavianami? Szczęściarz! - uśmiechnął się Bobby. - Każdy z nich ma nierówno pod sufitem, chociaż bardzo różnie się to objawia. I nigdy nie wiesz co zrobią. I weź tu z takim współpracuj! Jeden taki miał zwyczaj całowania klamki zanim przeszedł przez jakiekolwiek drzwi. A jak natrafił na drzwi bez klamki to się wściekł i nie chciał przez nie przejść - wzdrygnął się na wspomnienie. - Całe szczęście, że był tylko przejazdem…
Przez chwilę szli w milczeniu, po schodach na piętro, po czym Bobby znów podjął temat:
- Z takich, co tu się częściej pojawiali to tylko ich Primogen ze swoją ochroniarką, zawsze mam dreszcze jak któreś z nich przechodzi obok… Jedyny jakiego znam, który jest spoko, to Devin Tańczący Na Szkle. Gość jest w umiarkowanie punkowych klimatach, no i jest poprztykany ze swoim upiornym Primogenem, co w moich oczach dodaje mu kilka punktów. Jest gość odważny, trzeba mu przyznać.

Marlo popatrzył na ochronę.
-Może powinienem ich sprawdzić? - uśmiechnął się lekko.
-No bo jak na ten przykład nie są w stanie poradzić sobie z „przeciętnym DJ-jem” to na serio zginą jeśli pojawi się poważniejszy problem. - podrapał się po głowie i uśmiechnął się lekko.
-I dzięki za objaśnienie klanu ale widzisz ja generalnie znam Malkavian. A jedną nawet całkiem dobrze. W sumie nie robią na mnie złego wrażenia jako całość. Wydają się ogólnie dość ludzcy a ich sposób widzenia świata. Jest… Ciekawy… w sensie jak naprawdę wsłuchasz się w ich słowa i spróbujesz spojrzeć na świat z ich perspektywy to rzeczywistość nabiera innej głębi. A hmn… jej jakby tekstura ulega no...takiemu... przetarciu… tak... że możesz spojrzeć na zupełnie inny świat. To w sumie tak jakbyś patrzył na inny wymiar egzystencji. To naprawdę wciąga. Ale… Trzeba umieć słuchać. - zamyślił się czując grass w krwiobiegu. Leniwie bo leniwie krążył w jego żyłach. Zawsze obecny. Pomocny. W końcu potrząsnął głową.
-Zaraz… A ten Primogen. To jeszcze raz w sumie czemu jest „upiorny”? - zapytał.

- Sprawdzić? - zdziwił się Bobby. - Co ci chodzi po głowie? Bo ja nie mam nic przeciwko, ale miałbym kłopoty, gdyby tobie się coś stało… Może lepiej nie kusić losu.
Szli po czerwonym dywanie, długim korytarzem. Na ścianach wisiały oprawione, wielkoformatowe zdjęcia przedstawiające piękne widoki z Vice City - zarówno te stworzone przez naturę jak i te, które były dziełem człowieka. Był tu nawet oświetlony w nocy stadion Hymana.
- Nie wiem co bierzesz, żeby tak mówić, ale jeśli ci to rzeczywiście pomaga rozumieć Malkavian może też powinienem kiedyś spróbować - zaśmiał się. - A czemu jest upiorny, zaraz sam zrozumiesz… o wilku mowa.
Z naprzeciwka szedł mężczyzna noszący słomianożółte spodnie i koszulę z kołnierzykiem w kilku odcieniach zieleni. Twarz jego zasłaniała biała, porcelanowa maska, którą ozdobiono malunkiem pawich piór. Nagle zatrzymał się przed jednym ze zdjęć, przekrzywił lekko głowę, przejechał dłonią po swych krótkich, ciemnych włosach, potaknął w milczeniu, po czym ruszył dalej, żwawiej niż poprzednio.
Marlo nadal nie rozumiał opinii swego przewodnika. Primogen rzeczywiście wyglądał i zachowywał się nieco nietypowo, ale żeby zaraz nazywać go upiornym? Olśnienie przyszło, gdy spojrzał w oczodoły maski, gdzie ukrywała się ciemność tak mroczna, jakiej nigdy w życiu nie dane mu było doświadczyć. Ani śladu oczu, jedynie ciemność. Ciemność, jak dwie czarne dziury, wchłaniająca wszystko, kolory, dźwięki, nawet myśli…
Kiedy doszedł do siebie, Bobby siedział pod ścianą, walcząc z mdłościami. Primogena już nie było. Dzięki działaniu grassu, Marlo szybko otrząsnął się z wrażenia, które pozostawiło jego przejście.
- Zawsze coś… nie wiem… nie w humorze - wybełkotał Bobby, podnosząc się chwiejnie.

-Mi? – Podrapał się po podbródku.
- W zasadzie… Jakby nie oderwali mi ręki to pewnie jakoś bym się wylizał. – powiedział uśmiechając się szeroko. Zatrzymał się na chwilę oglądając zdjęcia stadionu. Cóż… Może i był piękny ale teraz najchętniej puściłby go z dymem razem z tymi którzy byli na tyle „głupi”, że odważyli się mu grozić!
Ale cóż… chłopak zawrócił jego myśli na milszy temat. Uśmiechnął się do Bobiego kiedy ten spytał “co właściwie bierze”.
-To tylko trawa przyjacielu. Mam ją zresztą przy sobie. Chcesz? – zapytał kiedy nagle przerwało im pojawienie się Primogena Malkavian. Gość jakoś tak… przyciągał uwagę. I… Marlo od razu zaczął go oceniać. Szacując jakość materiału. Dobór kolorów. Cenę całego zestawu… I… Był generalnie niezły. Kojarzył mu się z wiosną i latem. Słońcem… Tylko… serio po grzyba była mu ta maska? Zaraz… Był brzydki? W sumie…. ładni ludzie nie noszą masek... To go zaciekawiło. Chciał zobaczyć jego oczy… Ale jakoś tak cień od maski który je zakrywał nie był tylko cieniem maski. Był czymś więcej. Czymś ciemnym, mrocznym i zimnym. Czymś co wciągało światło. Jak… Jakaś kosmiczna czarna dziura.
Po chwili otrząsnął się z dziwnego wrażenia jak pies z wody.
-Wow to było mocne! – powiedział uśmiechając się szeroko kiedy zdał sobie sprawę że doświadczył czegoś “ekstremalnego”! Ale.. Hmn.. szybko zorientował się że jego nowy przyjaciel nie ma tyle szczęścia.
-Spokojnie. Powoli. – powiedział podchodząc do Bobiego by pomóc mu utrzymać równowagę.
-Już lepiej? - zapytał chłopaka.
- Ugh, lepiej, ale niesmak jeszcze długo pozostanie… Teraz już rozumiesz, co miałem na myśli? - skrzywił się Bobby. - Mam nadzieję, że prędko tu nie wróci…
Chłopak potrzebował jeszcze chwili, aby w pełni dojść do siebie. Kiedy się ogarnął, uchylił drzwi do gabinetu Księcia, zajrzał ostrożnie, po czym odwrócił się do Marlo z uśmiechem.
- Wszystko w porządku, zapraszamy… - powiedział i otworzył drzwi szeroko.
Oczom Torreadora ukazał się przestronny pokój. Po lewej stronie od wejścia rzędem stały różnego rodzaju automaty do gry. W centrum czarne biurko, za którym na obrotowym krześle siedział mężczyzna w seledynowej, hawajskiej koszuli. Po prawej zaś miejsce zajmowały wygodna kanapa, szklany, niski stół, akwarium oraz stojak na wino - z tym, że butelki pewnie zawierały specjalnie spreparowaną krew. Kamienną podłogę zdobił wzorzysty, fioletowy dywan. Na ścianach wisiały plakaty filmowe filmów akcji klasy B i pornograficznych oraz zdjęcia różnorodnych nieruchomości znajdujących się na terenie Vice City, a należących prawdopodobnie do Księcia.
- Witaj, Ethanie, wchodź śmiało! - zawołał przyjaźnie mężczyzna, wstając zza biurka. Średniego wzrostu, starannie wystrzyżony i ogolony, o urodzie wyraźnie wskazującej na włoskie korzenie. - Mam nadzieję, że w międzyczasie skorzystałeś z mojej rady i jesteś już trochę spokojniejszy?
- Powodzenia - szepnął tymczasem Bobby i zamknął za Marlo drzwi, zostawiając go sam na sam z wampirzym władcą miasta.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 25-02-2020, 15:11   #20
 
Shinju's Avatar
 
Reputacja: 1 Shinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumny
Ethan obserwował jeszcze chwilę chłopaka ale faktycznie wyglądało na to, że mu lepiej i mógł go zostawić. Wszedł do garbieniu kiedy otworzono przed nim drzwi. Wnętrze było trochę rozpraszające… Jednak skupił się na tym żeby skoncentrować się na rozmówcy.
-Tak… Napiłem się. I wziąłem coś na wynos. – pomachał srebrną piersiówką z krwią funek. Chwilę patrzył na butelki z ‘winem’, ale tak szczerze to nie był pewny, czy tak czy siak znalazłby tam coś dla siebie. Potarł się po karku.
-Może faktycznie przez telefon mówiłem trochę od rzeczy. Ale na serio nikt mi nigdy nie groził. A przynajmniej nikt kogo mógłbym brać na poważnie. Ja… Zazwyczaj potrafię sobie radzić z ludźmi. Ale no oni… Oni wyrwali mi drzwi z auta i rzucili mną o ścianę jak kukiełką. No i jeden z nich był niewidzialny. Ledwo im uciekłem, a bez akceleracji i wozu nie uciekł bym wcale. - przypomniał sobie, że stoi przed księciem.
- Powinienem mówić "wasza wysokość"? - zapytał.
- Ależ… - Brujah machnął ręką. - Nie jestem jakimś staromodnym Ventrue, żeby się bawić w takie ceregiele. Siadaj. Mamy sprawy do omówienia…
Sam zajął ponownie miejsce za biurkiem.
- Myślałem o tym, co powiedziałeś. Mówisz, że jeden z nich był niewidzialny. A pozostali? Jak wyglądali? Zauważyłeś coś charakterystycznego w ich wyglądzie? Może jakiś symbol albo ozdobę? Zastanów się dobrze, takie szczegóły mogą się przydać…

Marlo usiadł jak mu kazano. Wysilił pamięć by przywołać wydarzenie tak dobrze jak dobrze tylko potrafił.
-Było ich dwóch. Jeden był niewidzialny. Obaj tak szybcy jak ja. Mieli maski… Chyba jakiś zwierzaków. I metalowe pazury. A no i kaptury. W sensie ten którego złapałem, bo tego co był niewidzialny nie pamiętam czy widziałem, czy tylko słyszałem. Zresztą nie wiem, może był tam monitoring. Ale chyba go odcięli. Nie wiem, bo jak znalazłem zmasakrowanego strażnika strzeliłem w powietrze. Zaraz potem mnie zaatakowali. Wcześniej ich nie widziałem. Wytrącili mi broń. Naprawdę próbowałem ich powstrzymać. W końcu nie byłem sam. Ale oni po prostu byli lepsi. - spuścił głowę zawstydzony. Nagle coś sobie przypomniał.
-A i jeden na pewno był niżsi ode mnie. przynajmniej ten z którym się siłowałem sięgał mi dotąd. - Marlo wstał żeby zademonstrować
-No i… Nie znali mnie. Nie byli stąd.

- No to już jest coś. Niewiele, ale zawsze coś… - mruknął Książę. - Hmm, obca, zamaskowana grupa, która nie waha się używać publicznie Dyscyplin, ale atakuje mało uczęszczane muzeum… - zamyślił się. - Kto wiedział, że się tam udacie?

Marlo zastanowił się.
-Byłem przedtem w Elizjum. Noctrum mnie wysłała. Żebym obył się z ludźmi i coś jej przyniósł. Chyba jakaś kopertę. Rozmawiałem tam z innymi Toreadorami o sabacie i o tej wystawie. Ale nie pamiętam żebym wspominał o tym że Noctrum chce tam dzisiaj iść. Fakt faktem próbowałem do nich zadzwonić po zajściu, ale nikt nie odbierał. Wtedy wpadłem na pomysł z wysadzeniem stadionu. - Marlo zawahał się i postanowił przejść do temstu.
-Wiesz jak ich podejść? Chcą okupu. Ale to czy dostaną kasę czy nie nic absolutnie nie zmieni. Bo niby czemu mają ja wypuścić? - potarł się po karku.
-Nie chce się do nich zbliżać. Mogą mi namieszać w głowie, a ja nawet nie mam jak się bronić- Przyznał.

- Rozumiem, że się obawiasz kontaktu z nimi, ale niestety to jest właśnie to, co musisz teraz zrobić - powiedział poważnie Vercetti. - Potrzebujemy o nich więcej informacji, więc zagrasz w ich grę. Zawieziesz im pieniądze. Będziesz grał użytecznego idiotę, jednocześniei wypatrując każdego drobiazgu, którymógłby nam więcej powiedzieć o ich tożsamości, umiejętnościach czy kryjówce. I masz rację, wątpiąc w ich uczciwość, ale pomyśl, że skoro nie mogli wiedzieć o waszej wizycie w muzeum, to zaatakowali was niejako przypadkowo. A to oznacza, że nie chodzi o osobistą urazę. A skoro nie zależy im na śmierci Noctrum, to nie pozbędą się jej, jeśli będę mogli liczyć na znaczne korzyści. A ty zapewnisz, aby takie korzyści otrzymywali. Dzięki temu zapewnisz pewien stopień bezpieczeństwa zarówno jej jak i sobie. Przynajmniej jak długo będziesz ostrożny i nie będziesz ich za bardzo naciskał. A co do twoich obaw o "mieszanie w głowie", to wziąłem to pod uwagę i przydzielę ci kogoś, kto cię przed tym ochroni, no i będzie ci pomagał w zbieraniu informacji. To malkavianka, Roksana Mrozow, poznałeś ją może kiedyś? Jeśli nie, to zaraz dokonamy prezentacji… - Książę nacisnął guzik, rozległo się ciche brzęczenie.

-Znam jedną malkaviankę… - powiedział bardziej skupiny na tym co usłyszał.
-I szerze to nie podoba mi się ten plan. Nie słyszałeś z jaką odrazą rozmówca powiedział ‘’Lady Noctrum’. Ale jak zapewnisz mi wsparcie. Duże wsparcie to pójdę. Chociaż, robienie za ‘dojną krowę’ nie jest czymś do czego przywykłem. Ani ja, ani mój ojciec, nie tak załatwiliśmy sprawy Grimów. Ale… - podał skroń.
-Sam nie wiem jak się z tego wyplątać i potrzebuje pomocy. Chociaż w asyście.

- Pomoc otrzymasz, ale nie mogę z tobą wysłać nikogo więcej. Pewnie już jej obecność będzie trudna do wytłumaczenia, ale wierzę, że dacie radę. Oczywiście, możesz też odmówić wzięcia udziału w akcji, ale wtedy Noctrum zginie niemal na pewno. Do tego wieść o twojej decyzji rozejdzie się po społeczności i zszarga twoją reputację. To by było niefortunne.

-Jak mnie zabiją to też będzie niefortunne. - Marlo zaśmiał się prawie… Szczerze.

- Uwierz mi, podła egzystencja i obserwowanie jak traci się wszystko, na czym ci zależy, potrafi być losem gorszym od szybkiej śmierci - skomentował Książę.

- I miałem przyjść sam. Zresztą skoro weszli w ten układ to znaczy, że potrzebują pieniędzy. - powiedział przenosząc wzrok na księcia.

- Niekoniecznie, to może być tylko zmyłka. Ale faktem jest, że większość Sabbatu to ubogi motłoch.

- A finansowanie sabatu… To popraw mnie ale... chyba też zszargana reputacja. - potarł się po karku. - Zresztą i tak pewnie nie mam najlepszej. - popatrzył na Księcia.

- Tylko że nie tak to się przedstawi - uśmiechnął się władca. - Będziesz znany jako ktoś kto nie wahał się poświęcić własnych środków i ryzykować głową dla dobra swojej Stwórczyni i całej społeczności.

- Po prostu nie chcę zginąć.

Książę już otwierał usta, gdy rozległo się pukanie. Osoba za drzwiami nie czekała wcale na odpowiedź czy zaproszenie. Do pomieszczenia weszła niska dziewczyna o jasnych blond włosach, ubrana w wysłużone jeansy i koszulkę z koronkowymi rękawami, które zdecydowanie lata swej świetności miały za sobą. W ukrytych w czarnych rękawiczkach dłoniach trzymała PANtopa i uparcie patrząc w ekran coś na nim wyszukiwała. Zatrzymała się mniej więcej na środku pokoju.
- Szefo, szefa wzywał? - zapytała nawet nie podnosząc wzroku.

- Roksi… - zapytał podenerwowany Marlo. Pomału zaczął sobie wszystko układać. Na serio chodziło o tą malkaviankę. Spojrzał na księcia z niedowierzaniem.
- Serio. Jaja sobie ze mnie robisz. Jak chcesz żeby mnie zabili to spoko, ale dziewczyny w to nie mieszaj. Znam ją po pierwszę, po drugie, przypomnę ci jeszcze raz, oni rzucili mną jak kukłą i wyrwali drzwi z cholernego auta. Mógłbyś chociaż znaleźć bardziej napakowanego świra któremu nie zależy na życiu, jak chciałeś mnie przekonać że będę tam w jakiś sposób ‘bezpieczny’.

Roxi podniosła wzrok znad ekranu słysząc swoje imię. Spojrzała na Marlo i uśmiechnęła się do niego… właściwie wyszczerzyła, ale szybko przestała, słysząc, co mówił dalej. Uniosła brew, jedną wymownie i wysoko, po czym powoli przeniosła wzrok na księcia, a w jej dużych, niebieskich oczach można było odczytać pytanie: “Kogo mogę pokroić? i Czy DJ powinien to oglądać...”

- Nie żartuję sobie z ciebie - zapewnił spokojnie Vercetti. - Ona ochroni cię przed obcym wpływem wpływem umysłowym, którego tak się obawiasz, potrafi być dyskretna, niewidoczna i dużo lepiej radzi sobie w sytuacjach stresowych niż możnaby podejrzewać na podstawie jej powierzchowności… A że już ją znasz, choćby przelotnie, to tym lepiej, będzie wam łatwiej współpracować.

-Taa… - Marlo potarł skroń uśmiechem kryjąc rozpacz…
-Jeśli naprawdę chcesz żebym to zrobił daj mi chociaż broń. Jutro mam się z nimi spotkać a wątpie że zdążę coś kupić, a tak czułbym się trochę lepiej. - Machnął niedbale ręką.
-Moja została w muzeum jak mnie napadli. - Przeniósł wzrok na Roksi.
-Maleńka nie musisz ze mną tam iść. Jakoś sobie poradzę. Nie chcę żeby coś ci się stało. Wiem, że nie będę umiał cię ochronić.- Ukrył twarz w rękach.
-Oni są znacznie, znacznie lepsi ode mnie.

- Jeśli dzięki temu poczujesz się bezpieczniej… - Vercetti sięgnął do szuflady biurka i położył przed Marlo rewolwer. Nie Colta Anacondę, z którego używania był znany, ale klasyczną trzydziestkę-ósemkę ze skróconą lufą. - Chociaż jeśli doprowadzisz do sytuacji, w której będziesz zmuszony użyć broni, będzie to znaczyło, że już pokpiłeś sprawę.

- Nazwij mnie jeszcze raz maleńka, a będzie cię trzeba bronić przede mną - fuknęła Roxi. - Jak księciunio każe iść naparzać się z wygrywającymi drzwi potworami, to Toudi idzie i się naparza. W najgorszym wypadku ginie z godnością rozpaczając na rozlanym sokiem z gumijagód - stwierdziła wzruszając ramionami. Znów spojrzała na księcia. - Szefo,ale mamy jakiś plan działania, plany miejsca, rysopis kandydatów na mielone, czy coś? - zapytała kładąc PANtopa na jego biurku i odpalając mapę miasta.

- Waszym zadaniem jest właśnie zebrać potrzebne informacje, możliwie bez niepotrzebnego naparzania się - odpowiedział lekko rozbawiony Książę. - Póki co wiemy tylko, że pojawili się w muzeum, i że podali stadion jako punkt kontaktu - wskazał miejsca na mapie. - Oba miejsca są w Downtown, więc jeśli są głupi, to tam się ukrywają. A jeśli nie są, to mam nadzieję, że zdobędziecie coś co pozwoli zawęzić obszar poszukiwań…

Marlo podniósł broń i… To głupie wiedział że to głupie. Ale poczuł się lepiej. Nawet z pierwszej lepszej zabawki. Sprawdził też czy jest naładowany i ile ma naboi. Chwilowo starał się zepchnąć do podświadomości to że goście z którymi się spotka wyrwali mu drzwi z auta i chyba... nawet mu to wyszło.
-Dziekuje.

- Czyli mam ich znaleźć, a nie zlikwidować? - zapytała jakby zawiedziona. Zerknęła na Marlo trzymającego broń, teraz ona czuła się niekomfortowo i bała się o swoje życie. Nie była pewna czy Marlo i broń to dobre połączenie.

- Otrzymałaś wcześniej wszystkie informacje, które posiadam. Twoim zadaniem jest pomagać Ethanowi - odpowiedział Książę. - Pytaj go o szczegóły, może przypomni mu się coś, co mu do tej pory z nerwów umknęło.
- Jeśli jeszcze czegoś potrzebujecie, walcie śmiało.

-Potrzebuje zapewnienia że jutro tam nie zginę, ale chyba będę musiał poradzić sobie bez niego. - Powiedział i… nawet się uśmiechnął. Obecność Roksi działała na niego pokrzepiająco. Wiedział że dziewczyna patrzy w niego jak w obraz. I to dodało mu trochę sił żeby na to zasłużyć. Nagle strzelił palcami.
-A jakbym wziął psa? To moze jakby rozmowa dobrze poszła potrafiłby ich wytropić?
- Pies? Cóż, nie zaszkodzi spróbować. Nie wiedziałem, że takiego posiadasz - zainteresował się Książę. - Większość Spokrewnionych karmi swoich pupili własną krwią, co oznacza, że są zarejestrowane jako ghoule… ty tego nie robisz?
Marlo trochę się zmieszał.
-Ja jeszcze nie mam psa. Ale… - nabrał szybko wigoru.
-Będę mieć. I będzie to największe bydlę w całym mieście. Myślę o dogu niemieckim. Takim białym w czarne łaty. Pasowałby mi do klubu. Oczywiście byłby rasowy taki z najwyższej półki.
 
Shinju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172