Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2009, 22:03   #91
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Ekstaza krwi pędzącej przez jego nieumarłe ciało została brutalnie przerwana. Już miał się złożyć do ponownego Pocałunku, kiedy jego umysł przeszył bolesny cios, niczym ostrze mentalnego sztyletu.

Poczuł… poczuł stratę… pustkę, jakby jakaś część jego zniknęła… bardzo drobna, ale bardzo ważna. Oderwał wzrok od dziewczyny, która nadal przeżywała rozkosz jaką jej dawał, wpatrzona w niebo, z szeroko otwartymi z rozkoszy ustami. W innej sytuacji by nie zostawił tak swojej zdobyczy… jednak teraz.

Arashi… stała się jej krzywda, zimny pot, który pojawił się na jego szyi zwiastował najgorsze. Jego siostrę musiało spotkać coś strasznego… Ostateczna Śmierć, czerwień krwi przez chwilę przesłoniła mu wzrok. Spojrzał ponad budynkami w stronę Odeum, w oddali błyszczała poświata świateł teatru.

Szarpnął dziewczynę i podprowadził ją w stronę auta. Otworzył drzwi i nakazał zdezorientowanej blondynce wsiąść do samochodu. Ruszył w kierunku drzwi kierowcy, okrążając czarnego Range Rovera z tyłu, kiedy jego zmysły odebrały nowy sygnał. Coś się poruszyło przy tylnym wyjściu z baru.

Odwrócił się w tamtą stronę, z dłonią wędrującą do kabury. Zatrzymał jednak swój ruch, widząc jak z cienia wyłania się piękna, kobieca postać. Kruczoczarne włosy i piękne, klasyczne rysy twarzy zrobiły wrażenie na Adrienie, ale nie dał tego po sobie poznać. Wydawało mu się, że już ją widział kiedyś.

- Mam nadzieję, że miło się podglądało. Niestety musimy już jechać, nieco mi się spieszy – powiedział pośpiesznie i nieco niegrzecznie.

W odpowiedzi wampirzyca posłała mu krzywy uśmiech, który jednak wyglądał bardzo zmysłowo na pięknej twarzy nieznajomej.

- Witaj Adrienie, szukałam Ciebie.

Uprzedzając pytanie młodego Toreadora, skąd zna jego imię dodała:

- Podobnie jak Ty jestem dzieckiem Arikel.

„Jest Toreadorką” - skojarzył szybko fakty Adrien, Marcus co nieco przekazał mu z historii wampirzego rodu.

- Miałam wizję, twojej siostrze grozi ogromne niebezpieczeństwo. – powiedziała cicho, wpatrując się cały czas w jego oczy.

- Spóźniłaś się – odpowiedział zimno – Arashi już spotkała Śmierć Ostateczną.

Adrienowi wydawało się, że wampirzyca wyraźnie się zasmuciła, po chwili odezwała się:

- Pozwól mi sobie pomóc, zajmę się twoją … - przerwała na chwilę, szukając odpowiedniego słowa - … przyjaciółką, a Ty się pośpiesz, nie wszystkie rzeczy są nieodwracalne.

Powoli podchodziła do niego na bezpieczną odległość, ostrożnie, jakby nie chciała obudzić maszyny zabijania, która gdzieś pod powierzchnią dusiła się z emocji.

- Ta rzecz jest… czułem to, jeśli wiesz co mam na myśli. Co do niej – wskazał na dziewczynę w samochodzie- odstawię ją gdzieś po drodze. Lepiej, żeby mnie tu z nią nie kojarzono zbyt mocno, chyba to rozumiesz.

Skinęła głową, mówiąc:

- Nazywam się Rose – przedstawiła się, a Adrien poczuł zapach drogich perfum i wiśniowego tytoniu.

- A ja Adrien, jeśli nie masz nic więcej do powiedzenia, to muszę już jechać.

Kobieta popatrzyła na Toreadora z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Po czym odwróciła się i ruszyła w stronę wejścia do klubu. Mills patrzył za odchodzącą Rose, podziwiając jej zmysłowe ruchy bioder, kiedy przypomniał sobie, że chciałby jeszcze o coś zapytać. Zawołał za odchodzącą wampirzycą, ta odwróciła się i spojrzała z pytającym wyrazem na twarzy.

- Skąd wiedziałaś o Arashi i grożącym jej niebezpieczeństwie?

- Miałam wizje… w tym mieście zaczyna się dziać coś niedobrego. – Po chwili dodała jakby wbrew sobie: - Uważaj na siebie – spuściła wzrok jakby speszyły ją jej własne słowa, odwróciła się, nacisnęła na klamkę i weszła do klubu.

Adrien wskoczył do samochodu i ruszył z piskiem opon, wyjeżdżając spod klubu drogą na jego tyłach. Po chwili wydostał się na drogę i ruszył mijając kolejne samochodu. Odeum było dwie minuty stąd. Skręcił jednak na zatoczkę autobusową, przy której znajdowała się mała kawiarnia. Zatrzymał się i odwrócił w stronę Agnes, która dopiero przychodziła do siebie. Nie bardzo wiedziała co się wokół niej dzieje, na co zapewne miał wpływ wypity alkohol i utrata pewnej ilości krwi. Pocałował ją w szyję, sprawiając, że ślad po ugryzieniu znikł.

- Kochanie, dostałem pilny telefon z pracy, muszę szybko wrócić do firmy – wskazał głową na kawiarenkę – poczekaj tu na mnie, ja za godzinkę wrócę?

Dziewczyna kiwnęła głową i wysiadła z samochodu. Młody wampir ruszył dalej. Oczywiście nie miał zamiaru wracać, żałował bardzo, ale miał ważniejsze sprawy na głowie. Cały czas nękały go pytania:

„Co tam się stało?”

„Co Arashi robiła sama, skoro jemu kazała przyjść na dwudziestą pierwszą?”

Zauważył migające światła radiowozów policyjnych i karetek. Niedaleko Odeum był jakiś poważny wypadek samochodowy. Kilkunastu gapiów, ratowników i ludzi krzątało się wokół tego miejsca.

*****

Zaparkował samochód na Kingston Square, w wolnym miejscu w cieniu, gdzie nie będzie wzbudzał niczyjego niezdrowego zainteresowania. Opera i mieszkanie Arashi znajdowało się sto metrów dalej. Odpiął kaburę pistoletu, sprawdzając, czy łatwo się wyjmuje. Sięgnął ręką za oparcie fotelu pasażera i wyciągnął, długą, smukłą laskę, z lśniącego emaliowanego na czarno drewna. W jej wnętrzu ukryta była broń, którą jeszcze za śmiertelnego życia, odebrał jednemu ze swoich „celów”. Teraz pokryte cienką warstwą srebra, delikatne ostrze z wysokiej jakości stali służyło jemu.

Ruszył w kierunku wejścia do opery. Nie było tam jeszcze nikogo, wszak koncert miał się zacząć za godzinę, a w Kingston nie było zbyt wielu amatorów muzyki poważnej. Drzwi frontowe były zamknięte, ale Adrien miał klucz. Szybko znalazł się we wnętrzu. Oczy szybko przystosowały się do panującego w środku półmroku. Bileterka jeszcze nie przyszła, także w środku było zupełnie pusto.

Ruszył ostrożnie po schodach, w stronę schronienia Yamady. Kręte schody były teraz naruszone, tak jak cała konstrukcja budynku. Wszędzie widział strzaskane szkło, pochodzące ze przeszklonego dachu, którego musiało rozbić coś ciężkiego i potężnego.

Przy drzwiach od mieszkania muzyczki zarejestrował ruch. Ruszył w tamtą stronę z obnażonym, lśniącym ostrzem. Pod otwartymi drzwiami leżał człowiek, w zasadzie półsiedział – półleżał, z twarzą ukrytą w dłoniach. Z jego gardła wydobywał się tylko stłumiony jęk…

Po chwili Adrien rozpoznał ghula Yamady. To był Paul Holm, dyrektor opery, a także zakochany w jego siostrze śmiertelnik.



Jego zachowanie tylko potwierdziło, że stało się najgorsze.

Wszedł do zdemolowanego pokoju. Ciało jego siostry leżało na podłodze w kałuży zastygłej już krwi. Robiła się gęsta i prawie, że czarna. Przyjrzał się dokładnie śladom na podłodze i ciele zabitej. Ogromne wybite w podłodze ślady i rysy na podłodze wskazywały na silne i pazurzaste łapy. Tak samo rany na szyi martwej wampirzycy, długie i poszarpane. Na chwilę zamknął oczy, by skupić się i skoncentrować. Kiedy otworzył wszystko powoli zaczęło układać się w jedną całość. Jego wzrok zarejestrował kępek włosów zostawiony na rozwalonej szybie, wyczuł jeszcze ostry, niemal zwierzęcy zapach, lekko unoszący się jeszcze w powietrzu. Wszystko wskazywało na … garou.

„Tylko co wilkołak by tu robił? Przecież Arashi zawsze była bardzo ostrożna, aż do paranoi i nieźle potrafiła sobie radzić w walce.” – zawsze uważał ją za bardziej doświadczoną w nie – życiu niż siebie.

Musiał działaś szybko. Nie wiedział czy tym miejscem i zniszczeniami nie zainteresuje się policja. Szybko przeszukał cały pokój, zabierając ze sobą tylko maskę z którą wampirzyca rzadko się rozstawała i smyczek. Pomyślał, że może Marcus będzie chciał mieć pamiątkę.

Wszedł także do pokoju z monitoringiem, skąd zabrał taśmy z nagraniami z ostatnich pięciu dni. Może one coś mu wyjaśnią.

Wyszedł z pokoju, zrozpaczony ghul spojrzał na niego pustym wzrokiem.

- Paul, wiem, że kochałeś Arashi. – powiedział tak łagodnie jak teraz tylko potrafił. – Więc powinieneś to dla niej zrobić. Usuń jej ciało i krew… tak by nie zostały żadne ślady. Podłogę i okolice wyczyść lizolem. Nie pytaj dlaczego. Usuń wszystko co mogłoby „ujawnić” jej prawdziwa naturę.

Paul spojrzał na niego z kamienną twarzą… i tylko skinął głową na znak, że aprobuje jego słowa.

Adrien szybko zbiegł po schodach i opuścił budynek. Zanim wrócił do samochodu zlustrował wzrokiem okolicę, ale nie zauważył nic podejrzanego.

Wrzucił jedynkę i ruszył w stronę domu. Wyciągnął komórkę i podczas jazdy wybrał numer do Marcusa.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 17-10-2009 o 22:23.
merill jest offline  
Stary 19-10-2009, 12:35   #92
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Pić! - jęknęła Lena rozdzierająco.
- Zaraz, poczekaj...
- Umieram.
- Było nie mieszać.


Ludmiła walczyła z balastem w postaci dwóch płaszczy, chust, rękawiczek i torebek, a także cierpiącą zasłużone męki siostrą. Uporała się z problemem szybko i metodycznie. Właśnie wiązała chustę na szyi mamroczącej kolejne solenne obietnice Leny. Oparła siostrę o ścianę, żeby założyć jej torbę.

Martwy mężczyzna torował przejście dla swej ślicznej towarzyszki. Przeszedł w odległości może metra od szamocącej się z nadmiarem odzieży wierzchniej Ludmiły. Blondynka była zdecydowanie żywa. Ludmiła zamarła z czapką Leny w dłoni. Wychyliła się lekko, by zobaczyć wnętrze korytarzyka. Żywy trup z pełną rewerencją doprowadził dziewczynę do tylnego wyjścia, zapłacił ochroniarzowi i razem z towarzyszką znikł w ciemnościach parkingu. I kiedy Ludmiła nacisnęła siostrze czapkę na uszy i wpychała jej oporne dłonie w rękawiczki, w stronę korytarza przepchała się kolejna osoba. Niski mężczyzna o wymiętej twarzy i szarej koszulce.
Ludmiła nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie nachalne przekonanie, że jej oczy widzą coś, czego nie ma. A raczej - że widzi coś, co nie jest prawdą.

- Pić! - jęknęła Lena. - Nagich przyodziano, teraz spragnionych napoić.



A umarłych pogrzebać?
- po karku Ludmiły wędrowały zimne mrówki strachu.
- Zaraz, chodź, kupię ci coli - przepchnęła się razem z siostrą do baru.
- Ludmilla? - krzyknął ktoś nad jej uchem, kiedy płaciła barmanowi o zawadiackim uśmiechu. Odwróciła się, przytrzymując za rękę Lenę, która w nagłym przypływie pijackiej energii krążyła dookoła niej jak samolot na uwięzi. Spojrzała prosto w oczy koloru chabrów, skryte pod szopą artystycznie nieuporządkowanych włosów. Jonathan Tornby, artysta malarz, najwyraźniej znudzony kobietami o słowiańskiej urodzie, które zapoznawał przychodząc na kawę do siedziby jej stowarzyszenia, postanowił poszukać sobie muzy na własną rękę. Na jego ramieniu wisiała wysoka mulatka w typie młodziutkiej Naomi Campbell.
- Cześć Jonathan, ładny wieczór - odparła drewnianym głosem, porozumiewawczo wskazując jego towarzyszkę oczami.
- Nie zaprzeczę - zaśmiał się serdecznie. - To jest Candy, a to Ludmilla i...
- Moja siostra, Lena
- uzupełniła Ludmiła, upiła ze szklanki łyczek i podjęła błyskawiczną decyzję. Jonathan bywał po artystycznemu roztrzepany, ale był też godny zaufania. Z różnych powodów.
- Zaopiekuj się nią na chwilę, OK? Muszę skoczyć do toalety, a ona się zalała, nie chcę, żeby gdzieś poszła i zrobiła coś głupiego - wyszeptała w ucho malarza. Jonathan poruszył brwiami o fakturze wiechci słomy.
- Zawsze lubiłem otaczać się stadami pięknych wielbicielek. To tworzy odpowiedni image - puścił filuterne oko i nachylił się do Leny.

Ludmiła wpadła w korytarz prowadzący do wyjścia na parking i stanęła jak wryta. Przy drzwiach stał ochroniarz. Właśnie z pietyzmem dłubał w nosie. Kiedy Ludmiła zapuściła dłoń we wnętrze swojej torby i namacała znajomy kształt organizera, właśnie wyciągnął palec z nozdrzy i w napięciu studiował wykopalisko. Schowana za rogiem Ludmiła wystawiła głowę w korytarz i uśmiechnęła się do samej siebie. Ochroniarz zamarł ze smarkiem zwisającym smętnie z palca, skrzyżował nogi, a na jego twarzy odbiła się moralna rozterka, będąca efektem narzuconej myśli, a właściwie nachalnej i niedającej się zignorować potrzeby: "Opuścić miejsce pracy, czy
zlać się w gacie". Walczył dzielnie z własnym ciałem, więc Ludmiła mu jeszcze poprawiła. Dylemat został rozstrzygnięty. Ochroniarz wystrzelił z korytarza jak z procy i pomknął w stronę toalet, a Ludmiła wsunęła się w korytarz. Odchyliła delikatnie drzwi na parking i wyjrzała ostrożnie przez szparę na zewnątrz.

Piękna martwa kobieta o twarzy świętej z ikony stała odwrócona do niej bokiem. Martwy mężczyzna właśnie zamykał drzwi auta, w którym siedziała jego blondwłosa towarzyszka. Ludmiła zamarła i słuchała. Chłonęła obce imiona, próbując je dopasować do czegokolwiek, co było jej znane. Na próżno.

Kobieta odwróciła w stronę drzwi. Ludmiła też się odwróciła, i na złamanie karku pobiegła korytarzem. Przed samym wyjściem widowiskowo wpadła na ochroniarza.
- Przepraszam - jęknęła, gramoląc się z podłogi.
- Tu nie wolno wchodzić!
- Tak, wiem, szukam toalety
- zełgała Ludmiła. - Może mi pan pokazać, któredy...?
- Za barem w lewo.
- Dziękuję
- odparła i uciekła. W korytarzu słychać już było stukanie obcasów.

Do baru dopadła w ostatniej chwili. Jonathan właśnie pokazał, że nie jest tak godny zaufania, jak się Ludmile wydawało. Serwował Lenie, której wiele nie brakowało do zalania się w trupa, kolejnego drinka. Obsobaczyła artystę od góry do dołu i wywlekła opierającą się Lenę na zewnątrz.
- Fajnyyy ten twój znajomy - podzieliła się wrażeniami Lena.
- Ano fajny. Ale nie licz na wiele, siostrzyczko.
- A to niby czemu?
- Lena próbowała przyjąć kuszącą pozę, opierając się o latarnię. Efekt był opłakany. Straciła równowagę i klepnęła ciężko na ziemi.
- Bo jest gejem.
- Nieeeee.
- Tak.
- A ta lalka z nim?
- Muza.


Podniosła siostrę z ziemi i oparła ją o latarnię, tworząc chybotliwe dzieło pt. Dlaczego kobiety pić nie powinny. Wyciągnęła telefon i wsłuchiwała się w sygnał. Ethan nie odbierał.

- Gdzie się wybierasz? Stój, zaraz złapię taryfę
- ustawiła siostrę z powrotem do pionu. I wtedy odkryła, że nie ma chusty. Długie pasmo zielonego jedwabiu, haftowanego na brzegach w liście ostu, musiało zsunąć się jej z szyi w klubie. Miała nadzieję, że gdzieś na parkiecie, a nie podczas szaleńczego biegu korytarzem.

Trudno - co się stało, to się nie odstanie.


Kiedy wybierała numer komisariatu, licząc, że Ethan nie wyszedł może po prostu jeszcze z pracy, przez głowę przemknęła jej myśl, niechciana i zupełnie bez związku. Rose to piękne imię.

Potrząsnęła głową i skupiła się na rozmowie, obserwując jednocześnie siostrę, która znalazła się obecnie w blado zawiesistym stuporze z przepicia. Zachwyty nad brzmieniem cudzych imion nie były wszak czymś, co miało prawo przydarzać się Ludmile. Myśl została precyzyjnie stłamszona. Ktoś w komisariacie odebrał telefon.

- Ludmiła Morchonowicz, dzień dobry, czy...
- Hej, tu Susanna.
- Cześć, jest jeszcze Ethan?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 19-10-2009 o 12:51.
Asenat jest offline  
Stary 21-10-2009, 21:14   #93
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Dialog Adrien - Marcus, w roli Marcusa nasz MG.

Szybko wybrał numer do Marcusa. W słuchawce odsłuchał kilku sygnałów sieci telefonicznej, by w końcu usłyszeć znajomy głos.

- Słucham, Adrien? – głos ojca był nad wyraz spokojny.

- Marcus... wiesz już co się stało? – starał się ukryć emocje w głosie, tak jak go uczył.

- Tak, odczułem to. Właśnie wracam z Hassie Adrien skojarzył szybko, że jego mentor był na polowaniu. Ta dzielnica Hull, była jego ulubionym terenem łowieckim. – A gdzie Ty jesteś?

- Jadę z Odeum, poleciłem Paulowi zatrzeć ślady walki i usunąć ciało. Zabrałem wszystko co mogłoby ją zdemaskować. Wziąłem kasety z monitoringu... to co się tam stało... To musiał być wilkołak... – tym razem nie krył się już ze zdenerwowaniem.

- Wilkołak!? przecież to przy głównej ulicy. Tam nigdy lupiny się nie pojawiały!. – tym razem Mistrz był zaskoczony - Dokąd jedziesz? spotkajmy się na miejscu. chcę to zobaczyć.

- No nie wiem jak to się stało. Pół opery jest rozwalone w drobny mak. Mogę zawrócić i poczekam na Kingston Street. Za ile będziesz?Adrien zaczął wypatrywać dogodnego miejsca do zawrócenia czarnej terenówki.

- Chyba jakieś korki są, co o tej porze mnie raczej dziwi. Powinienem być za jakieś 15 minut. Jak możesz to poczekaj, chyba nie masz nic ważniejszego niż Twoja siostra?
- Nie nie mam. Zresztą to także nasz wspólny interes dowiedzieć się co się jej stało. Teraz może być kolej na nas?Adrien snuł ponure przypuszczenia.

- Niby jaki wilkołak porywałby się na nas na naszych terenach? Może jakiś szaleniec? Ale masz rację Adrienie, trzeba to sprawdzić – coś przerwało a w słuchawce usłyszał głośne trzaski - Właściwie to nie czekaj na mnie. Skontaktuj się z Mariusem, może on coś będzie wiedział, mieszka obok małych doków na High Street, stary dom to wejście do jego kryjówki.



„Marius?” – zapytał sam siebie w myślach. Podobno Marcus i Marius byli przyjaciółmi jeszcze przed Przemianą. „Tak przynajmniej mówiła Arashi, zresztą ponoć do dzisiaj są. Nosferatu i Toreador, życie bywa przewrotne…. Albo raczej nieżycie”.

- Marcus? Słyszysz mnie? Wszystko u Ciebie w porządku? – zapytał dla pewności.

Trzaski w słuchawce jego Nokii nasiliły się: - Tak, coś mi zakłóca,pieprzone komórki - nigdy się nie przyzwyczaję – zirytował się ojciec.

- To gdzie się spotkamy? Jak już porozmawiam z Mariusem?

- Jedź do Mariusa. Ja zostanę w Odeum jakiś czas – odpowiedź rodziciela była krótka i zdecydowana.

- Rozumiem. Zadzwonię jak się czegoś dowiem – odparł posłusznie Mills.

Trzaski i szumy znowu się nasiliły: - Uważaj na siebie chłopcze i...(Trzaski) .... Mariusowi ....(Trzaski) .... nie śmierdzi.... (Trzaski)

Nie zdążył zapytać co też nie śmierdzi Mariusowi, kiedy usłyszał sygnał zrywanego połączenia.

Cały obrót sprawy go zaskoczył, podejrzewał, że Marcus, wie więcej o tej sprawie, niż on. Ufał jednak swojemu mentorowi. Zapewne kiedy nadejdzie czas, dowie się wszystkiego. Jego rodziciel był najstarszym Toreadorem w mieście, a co za tym idzie pierwszym faworytem do najważniejszego stanowiska w okolicy… „Może śmierć Arashi była z tym związana?”

Prowadził pewnie samochód ku dokom Hull. O tej porze, kiedy wszystkie magazyny i zakłady przemysłowe w okolicy były zamknięta, okolica świeciła pustkami nikt się tam niepotrzebnie po nocy nie zapuszczał.

Zaparkował na parkingu na wprost wspomnianego przez Marcusa domu. Wrzucił taśmy z monitoringu, maskę i smyczek Arashi do schowka… i wyciągnął z niego coś innego. Dziewięcio nabojowy magazynek do Walthera, z tą różnicą, że te pociski miały srebrny rdzeń. Po tym co się stało jego siostrą, wolał nie ryzykować.

Wysiadł z auta i naciskając przycisk centralnego zamku na kluczyku, sprawił, że na chwilę zabłysło światłami w ciemności. Okolica wyglądała na ponurą, szedł powoli w kierunku starego domu, trzymając laskę z ukrytym ostrzem w pogotowiu. Nie wiedział, przed czym ostrzegał go Marcus… a kilka lat służby w siłach specjalnych, wyrobiło w nim paranoiczne odruchy.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 21-10-2009 o 21:17.
merill jest offline  
Stary 22-10-2009, 10:57   #94
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Plany Duncana dotyczące tego sobotniego wieczoru uległy dramatycznej zmianie. Był już tak blisko celu swojej pieszej odysei ulicami Kingston…

Lubił takie piesze wędrówki, zwłaszcza te nocne. Nie lubił słońca, zawsze wolał subtelniejszą poświatę księżyca w pełni, takiego jak ten który w tym momencie lśnił gdzieś wysoko nad nim. Kiedy chciał być oślepiany, wolał sztuczne światła neonów, światła walczącego z ciemnościami nocy miasta. Słońce było dla Duncana największym oszustwem na tej planecie, a przeświadczenie to nie opuszczało go już na długo przed odkryciem potworów które każdego dnia, tylko czekają na moment kiedy ta iluzja bezpieczeństwa znikanie.
Zawsze to robiła. Słoneczny krąg nieubłaganie gasł gdzieś za odległym horyzontem i zostawiał ludzi tym bardziej przerażonych, im bardziej świadomych swojego położenia…

Ulice Kingston nie były bezpieczne o tej porze. Z jednej strony, ilość napadów i rabunków rosła wraz z każdą kolejną falą emigracji, jednak jak zauważał Duncan, był to wynik frustracji rodowitych mieszkańców, a ci dawno już sobie odpuścili jego osobę. Dwa metry jego wyrzeźbionego nieco nadmiernie wręcz ciała, wyraźnie zarysowana szczęka, pewny krok zapewniały mu święty spokój nawet w najgorszych dzielnicach swojego miasta…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qGjK6hKahU8[/media]

Duncan wyciągnął słuchawki z uszu, kiedy dotarł w pobliże lokalu który obrał sobie za punkt w którym zamierza rozpocząć ten mile zapowiadający się wieczór.

Wziął głęboki oddech. Do jego nozdrzy dotarła cała gama zapachów miasta. W większości składały się na nią spaliny rożnego rodzaju, z delikatnym acz wyraźnym zapachem moczu ludzkiego, psiego, kociego oraz diabli wiedzą jeszcze czyjego. W tym miejscu wyczuwał jeszcze nieco kwaśnego zapachu rzygowin i słabnący ślad po wyprzedzającej go o kilkanaście metrów grupki nastolatków. Mieszanka perfum i marihuany…

Z tych wszystkich zapachów, co ciekawe, najbardziej lubił spaliny. Zawsze wkurwiali go niemiłosierni wręcz wszyscy ci wszyscy „ekolodzy” gderający wszędzie o nadciągającej hekatombie - efekcie cieplarnianym czy degradacji środowiska. Bawił go egocentryzm, skrajny żałosny „humanizm” w ich wykonaniu. Tak szanowali, czcili „naturę”, a potem twierdzili że to od postępowania ludzi zależy jej los. Czemu niby, skoro natura zależała od ludzi, to ich wizja świata miała być lepsza? To że oni lubili więcej zieleni nie oznaczało że są lepsi od innych? Duncan wierzył w prawdziwą potęgę „natury” i zakładał że jak uzna ona ludzkość za wrzód, to go sobie wytnie. Tego, że uważał siebie za jedno z licznych ramion „matki natury” które „wyrywały chwasty”, otwarcie nie przyznawał…

Kiedy jego uszy odpoczęły od muzyki, pozwolił by przeniknęły go dźwięki miasta…

Odgłosy miażdżonego metalu, tłuczonego szkła i krzyki były dźwiękami jakie można było niemalże ciągle usłyszeć gdzieś na terenie Kingston, czy każdej innej aglomeracji. W końcu zawsze gdzieś zdarzał się jakiś wypadek... Pech z jego punktu widzenia polegał na tym, że był w pobliżu i znał się na pierwszej pomocy, choć okresu pracy jako ratownik medyczny i tego jak się on skończył, naprawdę wolałby nie wspominać. Zwinął kabelki słuchawek i wziął ostatni spokojny oddech…

Kolejne trzaski, zgrzyty i jeszcze więcej krzyków. Ruszył co tchu, biegiem na granicy swoich możliwości…

***

Podnieś… spróbuj podnieść ten samochód a ja ją wyciągnę…-mężczyzna w sile wieku, sądząc po rozchłechtanym krawacie i jasnoniebieskiej koszuli jakiś podrzędny urzędnik, wracający jeszcze chwilę temu z pracy, objął uwięzioną między ścianą a rozbitym samochodem dziewczynę. Duncan ledwo słyszał go, gdyż dominującym dźwiękiem był histeryczny krzyk rannej, oraz łkanie bełkoczącego parę metrów dalej kierowcy. Głos mężczyzny nie brzmiał zbyt pewnie, jak gdyby nie wierzył że zakrwawionemu kolosowi uda się ten tytaniczny wysiłek.

Karoseria zajęczała kiedy skasowany dokumentnie Volkswagen ustąpił wreszcie pod naporem zlanego potem Duncana. Lekka, zwiewna kurtka harringtonka, nadawała się już do wyrzucenia. Pomijając plamy juchy, na szczęście nie należącej do niego, była w tym momencie już naddarta w kilku miejscach od przedzierania się przez wnętrza dwóch poskręcanych wraków. Trzy osoby które obejrzał do tej pory mogły spokojnie poczekać na pogotowie. Jednak ta…

Podszedł i uklęknął obok rannej kobiety. Bez swojej wiedzy medycznej wydałby zapewne nie mniej trafną, bo oczywistą diagnozę – otwarte złamanie. Pomoc była potrzebna i zanosiło się na to, że nie tylko taka, jaką mógł przynieść choćby i najlepszy lekarz. Duncan dotknął nieznajomej. Nie jednak zaledwie musnął swoimi zręcznymi palcami, lecz dotknął ją wszystkimi swoimi sześcioma zmysłami. Potrzebował kilku sekund by z natłoku bodźców wycedzić te, potrzebne w tym akurat momencie…

Dziewczyna uprawiała aktywny tryb życia i nie wnioskował tego tylko po ubraniu świadczącym że wypadek przerwał jej późny jogging. Dziewczyna przygotowywała się do wzmożonego wysiłku fizycznego, intensywnie trenowała w ostatnim czasie. Dunina mógł tylko zgadywać jaką dyscyplinę uprawiała, ale za to mógł być pewnym że rany odniesione w tym wypadku przekreślą jej szanse na długo, jeśli nie na zawsze.

W ciągu kilku kolejnych uderzeń serca jego organizm był już całkowicie trzeźwy. Skoncentrował się, lecz nagle podszedł pomagający mu przed chwilą mężczyzna.

-Dalej są już tylko lekko ranni. –wysapał.- Lecę po jakieś apteczki…

-Psia mać…-zdekoncentrowanie wyraźnie zdenerwowało Duncana. Rozejrzał się i omiótł wzrokiem teren całego karambolu wokół siebie. –Od czego się to zaczęło? To kurna nie godziny szczytu.

-Co? –zawahał się mężczyzna.- Może trafiłeś, samochód w który uderzyłem, nieiwem czy dobrze widziałem pamiętam jakiegoś... wielkiego psa, wilczur albo… albo ktoś przebrany , bo potem…- przerwał, zdając sobie sprawę że bełkocze, podczas gdy…

***

Duncan toczył wewnętrzną walkę. Na pozór, gdyby ktoś przyjrzał mu się bliżej, dostrzegłby tylko mocne wypieki, zaczerwienienia i pot spływający z niego strugami. Gdyby ktoś zdecydowałby się sprawdzić jego temperaturę, przeżyłby szok, obserwując jak z każdą kolejną sekundą rośnie ona do granic możliwości ludzkiego organizmu.

Stał ze skrępowanymi za sobą rękami. Był przywiązany do pala, od stóp wzwyż trawił go żywy ogień, ą płuca dławił gryzący dym i swąd palonego mięsa. Do uszu dobiegała go kakofonia krzyków wszystkich osób które skrzywdził w swoim życiu. Tylko jeden głos wyróżniał się na ich tle. Otworzył oczy…



Naprzeciwko niego stał jego Awatar. W zasadzie stała. Kobieta, również płonęła na stosie, jednak jej najwyraźniej ból albo nie dotyczył, albo wręcz radował.. Zdawało się że z trudem przywołuje się do porządku, by zbesztać Duncana…-Tak miało być! Ma cierpieć, przyjąć lekcję pokory, nie ufać swojemu ciału które przeminie!


-Oddajesz jej cześć swojego życia! W imię czego głupcze!?-Zasad!!! Nie chcę niczego za darmo do cholery!!!


-Nie pozwolę ci! Nie przyjmę takiej zapłaty!!!

***

-Dobrze się czujesz?- urzędnik w podartej koszuli. Mężczyzna czuł się słabo, bardzo słabo.

-Mnie też się…coś dzieje. Miałem chyba halucynacje…-osunął się na ziemię- ten wilk, pies…

Stracił przytomność. Duncan otworzył oczy...

Żal było mu tego człowieka, ale nie było innego wyjścia. Potrzebował naprawdę dużo pierwotnej energii by zrobić to co uznał za stosowne. Niestety jego Awatar zażądał wysokiej ceny. Co gorsza, przyjdzie mu płacić własnym sumieniem, a nie zwykłym fizycznym bólem do którego już i tak przywykł. W takich chwilach jak ta, rozumiał czemu dawniej Awatary nazywano Demonami. Uśmiechnął się na myśl o tym jak te wszystkie Mistyczne Tradycje oszukują się każdego dnia…

Odgłosy syreny karetki pogotowania zbliżały się bardzo szybko. Nie chciał by go tu spotkali „starzy koledzy”. Spojrzał na swoje zmierzwione ubranie i poplamioną krwią kurtkę. Lubił ją.

-Psia mać…- Poczuł dziwny smak w ustach. Z początku spodziewał się metalicznego posmaku krwi. To było jednak coś gorszego. Odniósł głowę i spojrzał w niebo. Pełnia. Nagle pożałował że nie ugryzł się w język i faktycznie nie czuł teraz smaku własnej juchy…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 22-10-2009 o 22:42.
Ratkin jest offline  
Stary 22-10-2009, 15:30   #95
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Zapomniał o mężczyźnie, a może tak naprawdę go tam nie było? Kto by się tym przejmował. Świat który mogli obserwować za pomocą tylko tych swoich kilku zmysłów, był ułudą. Piękną iluzją zbudowaną to na potrzeby ludzi, przez jego ziomków. Cała ta maskarada miała przecież służyć utrzymaniu tajemnicy, miała ukryć przed większością ludzi inny świat, aby go nie zauważyli. Za mgłą, za mgłą znajdował się Avallon! Mistyczny Avallon! Śmiał się ... bo to było takie zabawne, ludzie tyle lat spędzili szukając Avallon, a odpowiedź była prostsza niż mogło im się zdawać, Avallon był tutaj, trzeba tylko było umieć patrzyć. "W kraju ślepców, jednooki jest królem", przebiegło przez myśl Malkavianinowi, gdy jego pochód powoli zbliżał się ku jednej z wielu dyskotek tego miasta.

Oczywiście cała ta maskarada była tak naprawdę tylko dziecinną zabawę grupki wampirów, oni nie rozumieli, nie mogli zrozumieć, tego co jego klan pojął od dawna. Że istniało wiele światów, niektóre skryte także przed ich wzrokiem. Rozmawiał kiedyś z magiem ... a może nie? To było tak dawno, że trudno było to teraz stwierdzić. W każdym razie zapamiętał słowo "Umbra" ... och poprzedzał je pewien bardzo długi i nudny wykład, ale wszystko sprowadzało się do pewnego odbicia naszego świata, ale i magowie ... i oni się oszukiwali.

Miał kiedyś szczęście mówić z prawdziwym starszym z jego klanu ... wiele lat temu. Naprawdę pouczające doświadczenie ... był jednym z tych, którzy nadal mogli widzieć przyszłość ... albo jej fragmenty, które oczywiście trzeba było wyłowić z pewnego bełkotu, w każdym razie ... wiedział o jeszcze jednym świecie, o tym gdzie udali się zmienni. Mówił, że kiedyś ... kiedyś nasz klan miał z nimi naprawdę dobre kontakty, oczywiście dopóki nie poszli do Arkadii, niestety naszemu gatunkowi, nie było dane tam podążyć ... a szkoda ... och prawdziwa szkoda, tam musiało być pięknie ...

Zaprzestał jednak swoich myśli, gdyż już był pod wejściem. "Do środka!" krzyczał młodzik w jego głowie, wampir tylko wzruszył ramionami i przeszedł przez drzwi. Umięśniony facet w czarnej koszulce rzucił mu dziwne spojrzenie

-Nic nie bój kluczniku, będę naprawdę spokojny - po tych słowach Heintz uśmiechnął się szeroko. To był kolejny dobry żart, co prawda drobny, ale naprawdę dobry. Ciekawe, czy facet go zrozumiał. Pilnował klubu, więc był strażnikiem ... tak to zasługiwało na uśmieszek.

Klub miał dwa poziomy i był naprawdę pełen ludzi tańczących przy tym co jak uświadamiał sobie David było nowoczesną muzyką. "Dobre rytmy" rzucił młodzik w jego głowie, a wampir tylko się krzywo uśmiechnął. Dobre sobie ... to była jakaś kakofonia dźwięków, do niczego nie podobne.

Przeszedł się po klubie, ale nie zauważył niczego godnego uwagi. Przez chwilę wydawało mu się, że ten spacerek może okazać się stracony ... przez chwilę, gdyby nie to, że mógłby wyjść tutaj całkiem prosty i skuteczny żart. Wiedział, że bywalcy takich miejsc lubią słuchać jakieś konkretnej muzyki ... ciekawe czy uda się "przekonać" głównego trubadura "DJ" sprostował go chłopak ... "Niech ci będzie DJ" do puszczenia innej muzyki. O tak ... ciekawe jak ci wszyscy ludzie na to zareagują! Trzeba to będzie sprawdzić. Z szerokim uśmiechem na ustach ruszył w stronę podwyższenia, gdzie znajdował się ów DJ. Być może będzie to nawet żart warty opowiedzenia, któremuś z jego "kuzynów", gdy któregoś spotka ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 24-10-2009, 14:43   #96
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Rose z powrotem znalazła się w klubie, jak gdyby nigdy nic minęła zaskoczonego ochroniarza.

- Hej, a ty dokąd? - wielkie, owłosione łapsko mężczyzny spoczęła na bladym, zimnym ramieniu dziewczyny.

- Pan Mills woli blondynki... - to na pozór bezsensowne zdanie w połączeniu z lekko drżącą brodą i wielkimi przepełnionymi smutkiem oczami, wystarczyło za tysiąc słów.*

- Zmykaj mała, to wejście dla personelu, żebym cię tu więc nie widział - na odchodne Juri klepnął poufale wampirzyce w zgrabne pośladki, na których kusząco opinała się czarna, satynowa spódnica.

- Huh... niektórzy to faktycznie mają wszytko - mruknął pod nosem ochroniarz, odprowadzając wzrokiem odchodzącą kobietę.

Rose ponownie weszła na parkiet między tańczących, powoli kierowała się ku wyjściu. To co miała okazję oglądać na parkingu obudziło w niej głód i głęboko skrywane pragnienia, kobieta chciała jak najszybciej wrócić do domu. Paliła ją wewnętrzna tęsknota, chciał go dotykać, pieścić, spijać jego życiodajną posokę przy akompaniamencie dzikich wrzasków. Rose uśmiechnęła się na samo wspomnienie młodego chłopca, przykutego kajdanami do ściany w podziemiach domu.

Wyszła przed klub, jej ciemne włosy rozwiewał chłodny, nocny wiatr, gdzieś z oddali dobiegło do jej uszu wycie policyjnych syren...a może to karetka...? Wychodząc przed budynek wampirzyca nieomal zderzyła się z na wpół nieprzytomną, zamroczoną alkoholem kobietą, którą z trudem podtrzymywała towarzyszka. Spojrzenia kobiet na chwile się spotkały, kiedy przytrzymująca zalaną w trupa koleżankę dziewczyna, na moment opuściła dłoń z telefonem komórkowym, podniosła głowę i spojrzała na Rose. Wampirzyca z gracją wyminęła je, stanęła na skraju chodnika i przywołała przejeżdżającą właśnie taksówkę.




Samochód zwolnił, w mroku nocy zamigotało pomarańczowe światełko migacza.

- Wsiada pani czy nie? - poirytowany kierowca opuścił szybę, spojrzał na kobietę, która jeszcze przed chwilą machała do niego energicznie - Jaja sobie pani robi czy co! Naćpana idiotka!




Mężczyzna odjechał z piskiem opon, a Rose stała nadal, niewzruszona wsłuchana w magiczną muzykę, która dobiegała z klubu, który przed chwilą opuściła. Jak w transie noga za nogą kobieta odwróciła się i skierowała z powrotem do drzwi. To było jak zew, piękne, słodkie wołanie. Jakby czyjeś zgrabne palce sięgnął w głąb jej duszy i pieściły ją delikatnie. Półprzytomna z rozkoszy wampirzyca otworzyła drzwi, dźwięki otoczyły ją, porwały. Przed oczami Rose tańczyły drobniutkie, delikatne płatki śniegu a ona wraz z nimi. Unosiła się i opadała lekka, świetlista. Była teraz jednym z tysięcy subtelnych, kryształowych tworów o delikatnej koronkowej strukturze. Po chwili płynęła przez parkiet, pomiędzy zdziwionymi młodymi ludźmi, niesiona upajająca muzyką.

* Prezencja
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 24-10-2009 o 17:03.
MigdaelETher jest offline  
Stary 26-10-2009, 10:00   #97
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- W naszym życiu tyle jest magii, ile odmierzysz jedną łyżeczką do herbaty. Tylko jedną, bo dwie to za dużo, a gorzkiej herbaty nie pijasz - oznajmił trzy lata temu James, wyrastając za kserującą plik dokumentów Ludmiłą.

Polka zignorowała wówczas awatara, wklepując w ksero polecenia sortowania kopii, ale James ciągnął nieubłaganie, oparty z nonszalnacką gracją o rzężącą jak umierający maszynę.

- I tyle w nim wolnej przestrzeni, by mogła się rozwinąć, ile znajdziesz pomiędzy stłoczonymi na półce segregatorami.


Dziś po raz kolejny musiała przyznać mu rację.
Wielokroć tuż po przebudzeniu, w tej bladej godzinie tuż przed świtem, leżąc w łóżku zastanawiała się, co by się stało, gdyby z tego łóżka nie wstała. Gdyby wyłączyła komórkę, sięgnęła po książkę, zrobiła sobie kawy, i o 7.30 nie siedziałaby pod telefonem, odpowiadając na maile.

I musiała przyznać, że nie stałoby się nic. Ktoś by się powściekał, ktoś by musiał poczekać ze sprawą pilną tylko dla niego. Ktoś musiałby porozmawiać z kimś innym, poszukać wiedzy gdzie indziej.

Świat obyłby się doskonale bez osobistej interwencji Ludmiły Morchonowicz w poszczególne jego części składowe.

A Ludmiła miałaby w końcu chwilę, by wreszcie zająć się sobą.

Bym wreszcie mogła zrobić coś dla siebie.


Niewdzięczny świat i równie niewdzięczni bliźni wypinali się na nią po wielokroć. Mimo to stała przy nich, czekała na nich w napięciu, by nie przegapić chwili, w której trzeba będzie wkroczyć i podać pomocną dłoń, by czyjeś życie nie posypało się spektakularnie w drobiazgi.

I co z tego?

Ludmiła nagle odnalazła się na krawężniku własnego życia. Stała na nim jak pomnik odpowiedzialności - dosłownie i w przenośni - podtrzymując siostrę, która po raz kolejny przesadziła z alkoholem, choć dobrze wiedziała, jak reaguje po paru głębszych. Dyspozytorka coś jej tłumaczyła przepraszająco przez telefon. Siostra wisiała jej na ramieniu jak kamień młyński i Ludmiłę ogarnęło narastające zniecierpliwienie na świat, w którym przypadła jej rola statysty na ostatnim planie, ujętego w napisach jako "i inni". O tej roli upewniło ją spojrzenie Rose, pięknej Rose, która prześlizgnęła się po niej wzrokiem, jakby była mało znaczącym elementem miejskiego krajobrazu.

Kurrrrrwaaaa. Co ja tu robię? Dlaczego nie ma mnie gdzie indziej?

Rose zawróciła i weszła - nie, wpłynęła - z powrotem w drzwi pubu, pozbawiając Ludmiłę swojego widoku. W tej jednej chwili zapragnęła, by to miejsce, w którym miała być, było przy Rose. Albo za nią. Albo gdzieś w pobliżu. Nawet jako statysta, nieważne, byle w zasięgu wzroku i głosu.

Gdyby Rose zapragnęła odwrócić twarz i coś do niej powiedzieć.

Ludmiła poprawiła na ramieniu pasek torby. Wyzwoliła się od słodkiego ciężaru pijanej siostry i weszła na jezdnię, wyciągając władczo rękę w stronę nadjeżdżającej taksówki. Auto zahamowało z piskiem i uszczęśliwiona Ludmiła, pakując siostrę na tylne siedzenie i wydając dyspozycje taksówkarzowi, wreszcie odnalazła właściwy wygląd świata - tego w którym sprawy toczą się po jej myśli. Wepchnęła kierowcy kilka banknotów. Za odjeżdżającym autem nawet się nie obejrzała. Już wbiegała do knajpy, szukając Rose.


Przytulona umysłem do myśli Rose zamarła w obcym sobie zachwycie*. Muzyka przyszła do Ludmiły jak kot, wtuliła się w dłonie, domagając się miękko ale nieubłaganie uwagi. I Ludmiła nachyliła się nad muzyką jak nad kotem, niesiona rozkoszą ukradzioną Rose. Tuliła ją do siebie i gładziła dźwięki jak kocią sierść, oplatając je dookoła palców. I tylko jedno psuło jej zachwyt, jej pierwszy w życiu sakrament piękna. Świadomość, że ukradła tę komunię, a chciałaby ją dzielić. Tak jak chciałaby, żeby to nie dźwięki przesypywały się między jej palcami, ale ciemne, gładkie włosy idącej pomiędzy znieruchomiałymi imprezowiczami kobiety.


Rose zniknęła jej w tłumie, i chociaż ciągle dotykała jej myśli, bała się, że za chwilę nici się przerwą i Rose zniknie z jej życia, by nie pojawić się nigdy więcej, zostawiając po sobie tylko blednące wspomnienie czegoś nienazwanego i pięknego.

Nie pozwolić jej odejść - zimna, twarda decyzja wymiotła dźwięki z umysłu Ludmiły. Już przedzierała się w kierunku miejsca, w którym zniknęła jej ciemnowłosa kobieta o porcelanowej cerze i oczach pełnych magii.

- Rose
- zawołała za nią i dźwięk imienia pomknął po niciach łączących umysły. Miała tylko nadzieję, że nie zabrzmiał w nim jej strach przed stratą tego, co zyskała tylko na chwilę.

*Umysł 3
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 26-10-2009 o 10:19.
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172