Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2008, 22:10   #111
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Niedziela w pracy. Powinni tego zabronić. Niestety, nawet pomimo ostatnich problemów z własną osobą, w Grześku wciąż tliły się resztki sumienności i pracowitości, wpojone mu w dzieciństwie przez świętej pamięci matkę. Zalegał z pracami z połowy tygodnia, a teraz miał przed sobą jeszcze wizję ogłoszenia ojcu że będzie musiał wziąć kilka kolejnych dni urlopu. Jak na domiar złego, zawalił wczorajszą noc i teraz czekało go kilka, jeśli nie kilkanaście godzin katorżniczej harówki.

To znaczy czekało by, gdyby nie kilka faktów. Po pierwsze, primo - pracę miał wcale lekką, a biorąc pod uwagę że jego naturalny do niej talent, nawet bardzo lekką. Po drugie, secundo - przez cały dzień aplikował sobie wspomagające umysł efekty magyji w postaci multiwitamin i innych chemicznych suplementów diety, w ilościach jakich nie powstydziłby się nie jeden lekoman.

Kres wytrzymałości Grześka nadszedł około godziny siedemnastej. Jedna z części jego podzielonej obecnie jaźni, załamała się kiedy odpoczywając akurat, w telewizji trafiła na Teleexpress. Wytrzymała tylko pierwsze cztery minuty szaleńczego tempa, z jakim pan Orłoś przekazywał jakże ciekawe dla Grześka informacje o tragediach, dramatach i klęskach żywiołowych z całego świata. Jej krzyk rozpaczy rozproszył utrzymywany z coraz większym trudem efekt. Przez chwilę Grzesiek siedział nieruchowo, wpatrując się w wnętrze rozbebeszonego radia. Trwało to dobry kwadrans. Wreszcie, po poskładaniu się -dosłownie- do kupy przeciągnął się, ziewając tak że w oknach całego niemal chyba budynku mieszczącego serwis, zadrżały szyby.

-Reszta jutro. -rzekł sam do siebie, jak gdyby starając się zmotywować do dalszego działania. Za uchylonym oknem kwiliły ptaszki, co chwila zagłuszane warkotem silnika przejeżdżających obok samochodów.

Szybka toaleta na zapleczu. Przebrał się w nową koszulę i zawiązał krawat. Pogoda była piękna, jednak Grzesiek nie mógł wyzbyć się przeczucia, że wieczorem będzie padać. Mało tego. Złapał się na tym, że bardzo na to liczy. Nie, jednak nie chodziło oto, że liczył jak większość mieszkańców miasta w te upały na jakikolwiek deszcz. Nie wiedzieć czemu on po prostu chciał żeby pogoda się popsuła... Nawet jeśli miało by to oznaczać jeszcze większy upał!

Oj Halinka, od tego twojego gdagania mi się faktycznie w głowie coś poprzestawia w końcu... -wychodząc, Grzesiu szybo dogonił złe myśli, kwalifikując je jako samosprawdzającą się przepowiednię jego siostry.

***

[media]http://www.youtube.com/watch?v=D81HCHgH0os[/media]

Grzesiek włożył do uszu słuchawki, włączył muzykę i ruszył ulicami Wrocławia w tradycyjny dla siebie, samotny marsz. Od czasu tragicznego wypadku Grzesiek unikał wsiadania do samochodów jak tylko mógł, nawet korzystanie z komunikacji miejskiej dawniej stanowiło problem. Zawsze więc poruszał się przez miasto pieszo, co szybko zaowocowało poznaniem go wszerz i wzdłuż. Już w szkole średniej koledzy żartowali sobie na jego temat że kiedy się zamyśli jak idzie to pewnie przez ściany przechodzi, gdyż zawsze potrafił dobrać najkrótszą trasę, zaskakując nieraz ich tempem, w jakim przedzierał się przez poprzecinany rzekami i kanałami Wrocław. Jako że ani Halinka ani on sam nie byli wstanie określić dokładnego momentu jego Przebudzenia, oboje podejrzewali że już wtedy niejako podświadomie korzystał ze zdolności do manipulowania odległościami i przestrzenią. Chyba najczęściej stosowaną było właśnie skracanie drogi. Kiedy szedł zamyślony ulicami miasta, zawsze jednak widział wszystkich mijanych ludzi. Każdy z nich przemieszał się w jakimś wyczuwanym przez niego celu. Każdy jakiś ten cel miał. Prawie każdy Nie licząc ludzi zagubionych. Tych nie lubił mijać, gdyż ich widział niewyraźnie. Za to miał wrażenia że oni dostrzegają go bardzo dobrze, choć moment ten zawsze był zbyt krótki by to zapamiętali. Obchodził ich pośpiesznie, świadom tego że gdzieś na niego czeka kres jego obecnej eskapady. Czasem rodziła się w nim chęć pomocy, jednak Grzesiek dawniej opuszczał dom, szkołę a potem pracę tylko w jakimś ważnym celu, i starał się załatwić wszystko tak szybko jak tylko to możliwe, czując się wtedy jak ryba wyrwana z wody. Tego popołudnia było jednak inaczej.


Tym razem jednak ulice wyglądały dla niego jakby nieco inaczej niż zwykle...




W pewnym momencie Grzesiek zorientował się że idzie zupełnie pustą ulicą.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że było weekendowe popołudnie, a on sam był w ścisłym centrum miasta. Był kilka minut drogi od rynku. Normalnie. Dla niego było to zaledwie kilka kroków, które pokonał w czasie nie dłuższym niż trzy uderzenia serca, które podochodziło mu właśnie do gardła. Wszędzie wokoło, gdzie by nie spojrzał, gdzie by nie uszedł, było samo. Przez ułamek sekundy Grzesiek o mało nie wpadł w panikę. Drżącą dłonią wyjął z uszu słuchawki.Na granicy widoczności przemykały wokół niego z dużą prędkością ledwie dostrzegalne zarysy ludzkich sylwetek. Gdzieś na granicy słyszalności, dochodziły do niego odgłosy gwarnej ulicy, tak ciche że niemalże zagłuszał je delikatny szum dochodzący z odtwarzacza trzymanego przez Grześka.



Niczym grom z jasnego nieba, uderzyła go przerażająca myśl...

Nie dostrzegał tych, którzy błądzili bez celu. Za to tylko oni dostrzegali go, kiedy przemykał się ulicami niczym w transie. Wszystko to było jednak kiedyś. Kiedyś on miał cel. Teraz, odkąd wszystko to robi świadomie, sam był oraz bardziej zagubiony. Dawniej wszystko miało sens.

A teraz stoję tu sam...

Zamknął oczy i ruszył przed siebie. Na oślep, na wyczucie. Licząc że kiedy otworzy oczy, będzie już lepiej..

***



Dzięki Bogu, było lepiej. Nie wiedział sam, jak dotarł wprost pod siedzibę Wrocławskich Euthanatosów. Obecnie jednak liczyło się tylko to, że ten koszmar się skończył. Znów wszystko było "w porządku"...

Nic nie jest w porządku. Gdyby świat był w porządku, moja matka by żyła, a siostra chodziła sama o własnych siłach. Magia nie jest w porządku wobec świata a tylko ona jej przywróciła zdrowie na tyle by móc parodiować normalność...

"Urząd" był otwarty niemalże codziennie, tak jakby Pani Renatka nie posiadała życia prywatnego i ciągle była na swoim stanowisku. Zresztą, zdawało się także że nie sypia i chyba nie jada. Kiedy patrzyła człowiekowi w oczy zdawało się nawet że nie potrzebuje nimi mrugać. Zapewne dorobiła by się dzięki temu ksywy "chomik", gdyby nie fakt że każdy kto ją znał, bał się konsekwencji na wypadek gdyby się o tym dowiedziała...

W najbliższym sklepie Grzesiek nabył dobrą kawę i dużą czekoladę. Wszystko poprosił do gustownego opakowania i tak uzbrojony wkroczył do jaskini Cerbera. Przepraszam, gorzej - do domeny samej Pani Renatki.

-Dobry wieczór pani.-Grzesiu stał niemalże na baczność, czekając aż Cerber go łaskawie zauważy. Minęła przynajmniej minuta, w porywach do dwóch od jej kurtuazyjnej i zapewne odruchowej odpowiedzi, nim raczyła się zwrócić na niego uwagę...

-Mam do pani taki mały interes.
-rzekł niepewnie.

-W dzisiejszych czasach to już nie jest podobno problem, panie Głodniok. -odpowiedź Pani Renatki niemalże zwaliła go z nóg. Chyba do niego zażartowała. Ciężko było określić gdyż nie spowodowało to najmniejszej zmiany w jej mimice.

Więc tak wygląda Pani Renatka na wolnym - pomyślał - Chyba mam szczęście.

Usiadł na krześle przed jej biurkiem a przygotowany podarek położył na blacie nieco z boku. Neutralnie, nie nachalnie, ale jednak na widoku.

-Cieszę się że tym razem widzę pana wchodzącego o własnych siłach.

Prezent został przyjęty...

-Czego pan potrzebuje panie Głodniok. Krótko. -Grzesiek znów nie mógł pojąc jak można tak długo patrzeć komuś prosto w oczy i nie mrugać...

-Potrzebuję pewnych informacji, które na bank znajdę w Pani zasobach. Chodzi dokładnie o mężczyznę o imieniu hmm... Laurentius Karl Baade. To byłyby stare papiery, zmarł w czasie wojny. Szukam... w zasadzie wszystkiego na jego temat.

-Panie Głodniok, przecież pan dobrze wie, że te rzeczy które panu mogę pokazać, to tylko kopie tego, co znajdzie pan w innych archiwach w tym mieście.-jej głos wiał takim chłodem, że Grzesiek zrozumiał czemu nawet w te upały nie potrzebowali w tych podziemiah biurowych wentylatorów...

-Wiem, ale mam też świadomość że nigdzie nie są tak dobrze skatalogowane i utrzymane w porządku jak w pani papierach, pani Renato. -zaryzykował Grzesiek.-Poza tym, nie do wszystkich jednak dokumentów się dostanę bez stosownych pozwoleń i całej reszty tej papierkowej roboty. Dla tego przyszedłem właśnie do pani.

Brak reakcji.

-Ekhm...-kontynował, rozpazliwie szukając jakiegoś punktu zaczepienia.-Dla pani to zapewne chwila moment, a mnie naprawdę zależy na czasie. Nie chcę omijać wszystkich procedur z powodu nieróbstwa czy lenistwa pani Renato. Poprostu nie mam jak z tym wszystkich się wyrobić. Wie pani że pan Stadnicki przydzielił mi zadanie i zaczynam w czwartek.

-Cztery dni to sporo czasu, panie Grzegorzu.

Nagle go tknęło. To było jak ten snop światła i wizja anioła w Blues Brothers!
Pani Renatka powiedziała do niego po imieniu! Wiedział że ma tylko jedną szansę na przekonanie jej. Nie mógł jej zmarnować.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=YHa_jqxnn4o[/media]

-Pani Renatko, mam pracę, obowiązki domowe, a utrzymanie jaknajlepszych stosunków z moimi domownikami można by podciągnąc nawet pod działania na rzecz dobrych relacji z Wirtualnymi Adeptami. Zresztą dobrze pani o tym wiem bo to wszystko ma pani elegancko pod ręką w tamtych papierach. Ja naprawdę niemam już wolnego czasu. To znaczy, oficjalnie go mam. To znaczy cały zajmuje mi praca dla naszej organizacji. Ja już nawet niemogę w spokoju kawy -tu Grzesiu połóżył należyty nacisk na ostatnie słowo, przypominając o pakunku leżącym obok nich-żeby nie ćwiczyć przy tym umiejętności, których jedynym celem będze zapewne użycie ich dla, że się tak wyrażę, "naszej sprawy". Nawet dzisiej, w niedzielę, od samego rana siedziałem w robocie...

Grzesiek już wiedział że spalił przemowę. Nigdy nie był dobym mówcą...

-Nie pomogę, panu...

Czyli jednak, jak zwykle - westchnął, użalając się nad sobą w myślach.

-Ma pan tu karteczkę.-Pani Renatka zaczęła coś notować i po chwili oddała papierek pokryty notatkami Grześkowi -Sam musi pan sobie poradzić, nie będę wszystkiego szukać za pana przecież. Niech pan sobie szybko zniesie to co panu wypisałam, nie będzie mi się pan bez opieki pałetał po archiwum. Trochę pan tu posiedzi. Do pracy ma pan na rano? Bo wątpię żeby pan dał radę przez noc.

Mm.. Mogę iść na popołudnie-Grzesiek miał minę jakby ktoś bardzo go zaskoczył. Od tyłu.

-Dobrze, to proszę się sprężyć i nie ociągac, bo drugi raz panu tak mi tu buszować nie pozwolę! Na ręce panu patrzeć nie zamierzam, ale lepiej żeby pan nawet nie dotknął papierów spoza miejsc które panu wynotowałam. Większośc poufnych rzeczy jest dobrze zamknięta, ale sam pan rozumie. Nie chodzi o to, że zrobiłby pan bałagan w papierach. Poprostu jak pan przeczyta coś, czego pan nie powinien, to TW Diabeł zrobi z dla pana czystkę jak Józef Wissarionowicz, po objęciu przewodnictwa nad Partią, po namaszczeniu przez towarzysza Lenina. Ja nie żartuję i pan dobrze o tym wie.

-Innymi słowy, potym jak Stalin udusił poduszką Włodzimierza Uljanowa? -na twarzy Grzesia malował się usmiech pełen niewysłowionej radości.

-A żeby pan nie miał Wielkiego Głodu, to w kantorku ma pan czajnik...

-...i podłą kawę. Zakładową, którą towarzysz Stadnicki kupuje nam na święta państwowe... -dodała jeszcze Pani Renatką, chowając Grzesiowy podarek do szfeczki pod swoim biurkiem. Kiedy schyliła się by ją zamknąc na kluczyk, nie zauważyła jak Grzesiek z egzaltacją na twarzy przyżegnał się i podziękował swojej świetej pamięci matce za wstawiennictwo.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 09-12-2008 o 00:09.
Ratkin jest offline  
Stary 13-12-2008, 22:17   #112
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Robiło się późno. Pub powoli wyludniał się, co było dość dziwne jak na to miasto i ten dzień tygodnia. Wakacje – pomyślała Dagmara i od razu wszystko stało się jasne. Studenci stanowiący niejako duszę Wrocławia dawno wrócili do domów, by choć przez kilka tygodni móc się nacieszyć maminymi obiadkami, regularnie pranymi skarpetkami i wyprasowanymi podkoszulkami. Kobieta z rozrzewnieniem przypomniała sobie swoje studenckie lata i aż łezka jej się zakręciła w oku. Szybko jednak powróciła do rzeczywistości. Staś właśnie opowiadał coś z uśmiechem na ustach, ona jednak nie słyszała. Uśmiechnęła się również i przytaknęła mu, żeby nie wyszło na jaw, że buja w obłokach.
- Może się przejdziemy? – zaproponowała, a Staszek jakoś nie oponował.

Niebawem znaleźli się na dość zaludnionym jak na tą porę Rynku. Brukowanymi deptakami przechadzali się wrocławianie zarówno młodzi jak i starzy.
Nieopodal jakaś para całowała się namiętnie w pobliżu szklanej fontanny. Dagmara uśmiechnęła się i spojrzała na swego towarzysza.
- Chcesz zobaczyć Wrocław nocą? – zapytała jakby od niechcenia.
- Czemu nie? – odpowiedział mężczyzna wzruszając ramionami.

Spacerem ruszyli w kierunku Ostrowa Tumskiego. Dagmara – z wrodzonym duchem przywódcy – prowadziła Staszka do najstarszej i chyba najpiękniejszej części miasta. Po drodze minęli oświetlony dziesiątkiem lamp główny gmach Uniwersytetu i jeden z ponad 100 wrocławskich mostów – Most Piaskowy. Zaraz za nim skręcili w lewo i niebawem otoczyły ich całkowite ciemności. Gdzieś w oddali majaczyły dwie wierze archikatedry oświetlone żółtawymi snopami światła.
- Nienaruszone piękno natury to to nie jest, ale chyba warte zobaczenia – zażartowała kobieta.
- Nie przeczę. Widok faktycznie niezwykły.

Dagmara uśmiechnęła się z satysfakcją. Wrocław był piękny, Jej miasto było piękne. Lubiła je, zdecydowanie je lubiła. Chociaż nie wychowała się tutaj, a jedyna rodzina - jaką miała - mieszkała tysiące kilometrów stąd, to jednak Wrocław był jedynym domem, jaki miała.

- I co teraz? – Staszek wyrwał ją z zamyślenia. – Jakieś propozycje?
- Wracać do restauracji nie ma już sensu – odparła z powagą. – Może pojedziemy do mnie? Mam jakieś wino, paluszki, ser, może nawet oliwki gdzieś zachomikowałam. A jak będziemy mieli trochę szczęścia, to nawet jakieś ciastka się znajdą.
***
Mieszkanie Dagmary znajdowało się – jak zdążyła poinformować Staszka – na Krzykach. Były to już właściwie obrzeża miasta, cicha i spokojna dzielnica nowego budownictwa. Apartament mieścił się na drugim piętrze dużego budynku z własnym portierem i oszkloną windą. Całość sprawiała wrażenie luksusu i rozmachu.

Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, a światło rozświetliło ciemne wnętrze, dopadły ich dwa małe miauczące futrzaki.
-Whisky i Tequila - wyjaśniła Dagmara wskazując kolejno na białego i czarnego kota.
Zwierzaki z wyraźnym zainteresowaniem obwąchiwały przez chwilę Staszka, po czym bez wielkich ceregieli zaczęły się do niego łasić, a gdy tylko usadowił się na wygodnej kanapie, usiłowały wpakować mu się na kolana domagając się pieszczot.

Apartament był przestronny. Przedpokój połączony z salonem i kuchnią komponował się w miłą dla oka całość.

Dagmara pozostawiła na chwilę gościa na pastwę kotów i zajęła się przygotowaniem poczęstunku. I faktycznie mieli szczęście, bo nawet ciastka się znalazły. Już niebawem oboje siedzieli na wygodnej skórzanej kanapie racząc się półsłodkim winem i pochłaniając kolejne porcje sera, oliwek, czy też ciastek i paluszków.

Uwagę Staszka przykuła jedna z pomalowanych na beżowo ścian salonu. Cała obwieszona była starymi, rodzinnymi fotografiami. Dominowały wśród nich zdjęcia przedstawiające młodziutką Dagmarę samą,
ewentualnie w towarzystwie najprawdopodobniej dziadków,
lub też ojca.
Zdjęć z matką właściwie nie było. Wydało mu się to dość zaskakujące, jednak zanim zdążył się nad tym głębiej zastanowić, Dagmara wróciła niosąc posiłek.

Wieczór ( a właściwie noc) mijał bardzo powoli. Staszek coraz wygodniej sadowił się w skórzanych fotelach, Whisky i Tequila nie miały już żadnych oporów przed władowaniem mu się na kolana i ostentacyjnym domaganiem się zainteresowania i pieszczot, a Dagmara z uroczym uśmiechem na ustach kontynuowała niezobowiązującą konwersację co jakiś czas wmuszając w gościa kolejną porcję kupnych ciastek, czy też nakłaniając do wypicia kolejnej lampki wina
- Za tę noc – zaproponowała kolejny toast – oby była niezapomniana.

Staszek uśmiechnął się i przytaknął skinieniem. Toast był niezły, trochę zabawny, a trochę intrygujący. Dagmara dobra była w te klocki. Co jakiś czas wymyślała kolejny niezwykły toast wywołując tym samym uśmiech zadowolenia na twarzy swego towarzysza. Miała gadane – wiadomo, prawnik.

Upili kolejny łyk. Wino przyjemnie zaszumiało w głowie, choć nie można powiedzieć, by Dagmara była pijana. Znała umiar, choć nigdy przesadnie nie stroniła od alkoholu. Na policzki Staszka wypełzł płomienny rumieniec. Mężczyzna westchnął ciężko i rozpiął najwyższy guzik w koszuli.
- Ciepło tu o ciebie – powiedział z figlarnym uśmiechem.
- To chyba dobrze – odparła rozsiadając się tuż obok niego.

Zmrużyła oczy ze zmęczenia, a może z zadowolenia i przeciągnęła się zupełnie nieskrępowana obecnością mężczyzny. Puściła do niego oko i pogłaskała Tequilę leżącego na jego kolanach. Nachyliła się, by sprawiedliwie obdarzyć pieszczotami również drugiego pupila.

Przez krótką chwilę Staszek miał okazję poczuć przyjemny zapach wanilii, piżma i goździków. Łagodna woń otaczająca Dagmarę wniknęła do jego płuc, delikatnie podrażniła zmysły i nie pozwalała ani na moment o sobie zapomnieć.

Wracając do siedzącej pozycji Dagmara straciła równowagę i niby przypadkiem oparła się dłonią na kolanie Staszka. Spojrzała na niego z tajemniczym uśmiechem, uniosła figlarnie brew. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć jej pełne, przyjemnie ciepłe i wilgotne usta musnęły jego wargi.

Spostrzegł jeszcze, że koty ewakuowały się z kanapy – tak jakby przeczuwały co ma się zaraz stać – a potem była już tylko gra. Grali, grali długo i zawzięcie, z pasją, pobudzani przez ogień trawiący gdzieś w środku. Grali w grę, która – jak to powiedział kiedyś pewien mądry człowiek – „ jest z gier ruchowych stosunkowo najłatwiejsza”.
***
Dagmara obudziła się wcześnie. Wąska smuga słonecznego światła, wdzierająca się do sypialni przez szparę między zasłonami, nieprzyjemnie raziła w oczy. Wczorajsze wino wciąż jeszcze szumiało jej w głowie i przyjemnie ciążyło w całym ciele. Ostrożnie wygramoliła się z łóżka, by nie zbudzić swego towarzysza. Staszek wciąż jeszcze smacznie spał zawinięty w śliski materiał jedwabnej pościeli.

Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu. Na beżowych ścianach wisiały plakaty z podobiznami Marilyn Monroe, boskiego Elvisa, Audrey Hepburn, czy jej ulubiony – kabaretu Le Chat Nor, autorstwa Théophile Alexandre Steinlen.

Czarny kot spoglądał na nią swoimi wielkimi żółtymi oczyma, gdy zupełnie naga człapała po drewnianej podłodze zbierając swoje porozrzucane ubrania. Uśmiechnęła się tylko i narzuciła na siebie długą koszulkę.

Powędrowała do łazienki. Tam, z idealnie czarnych ścian, zerkały na nią podobizny gwiazd kina lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Wszyscy uśmiechnięci, piękni i młodzi, jak bogowie.
“Obecność” gwiazd jakoś jej nie peszyła. Zdążyła się już przyzwyczaić do ich niemego pobytu i pustego wzroku.

Wzięła gorący prysznic, owinęła się ręcznikiem i wyszła do kuchni. W samotności zjadła śniadanie i wypiła mocną kawę. Dopiero wtedy przypomniała sobie o reszcie otaczającego świata. „O choler!” – pomyślała. – „Od dawna powinnam być w biurze” – przyznała patrząc na zegarem. – „A pieprzyć to! Mnie też się raz w życiu należy dzień wolnego.”

Chwyciła za słuchawkę telefonu i wykręciła odpowiedni numer. Przez chwilę brzmiał jednostajny sygnał połączenia, po czym w słuchawce odezwał się przyjemny głos sekretarki.
-Basia? – zapytała machinalnie, choć przecież niedorzecznością było, by w jej własnym biurze telefony mógł odbierać ktoś poza jej własną asystentką. – Tak, wiem, że się spóźniłam... Nie, nie przyjdę dzisiaj do pracy… Odwołaj wszystkie spotkania… A któż miałby pytać? – zdziwiła się. – No dobrze, powiedz, że…

Chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Spojrzała w stronę sypialni. Drzwi do pokoju były uchylone i wyraźnie widać było łóżko, a w nim śpiącego Staszka. Tuż obok niego, na poduszce leżały Whisky i Tequila i z zadowoleniem wyciągały się w miękkiej pościeli.

-… ważne sprawy rodzinne – rzuciła i uśmiechnęła się pod nosem. – No i co z tego, że moja rodzina siedzi w Irlandii?! Chyba mam prawo raz w życiu mieć ważne sprawy rodzinne?! – krzyknęła rozjuszona. – Do zobaczenia. Ach, jeszcze jedno! Trzeba załatwić coś w Skarbówce. Zadzwonili do mnie w sobotę i kazali natychmiast się zgłosić, ale miałam co innego do roboty – westchnęła na wspomnienie szaleńczej jazdy na dworzec po młodego Eterytę. – Papiery podrzucę ci niedługo… Oj, Basia! Dobra, załatwisz co trzeba i masz wolne, niech będzie moja strata – powiedziała bez cienia żalu, a sekretarka chyba przystała na ten układ, bo pożegnały się i Dagmara odłożyła słuchawkę.

Chwilę jeszcze krzątała się po domu, po czym założyła czarną spódnicę do kolan, krwistoczerwoną koszulę, a do tego niezawodne szpilki. Chwyciła torebkę, w której nigdy nic nie można było znaleźć, komórkę i kluczyki od zastępczego samochodu, które pan Janek (mechanik) przekazał panu Leszkowi (portierowi), a ten z kolei oddał jej, gdy wróciła ze Staszkiem do mieszkania, po czym wyszła. Po drodze spisała jeszcze krótką wiadomość dla Staszka i powiesiła ją na lodówce. „Co jak co, ale śniadanie, to facet zje na pewno” – pomyślała przymocowując małą karteczkę do lodówki za pomocą magnesu. Na kawałku papieru było napisane:

Staszku!

Dziękuję za miły wieczór i noc. Przepraszam, że nie zaczekałam, aż się obudzisz, ale mam dużo spraw do załatwienia. Czuj się jak u siebie w domu. W łazience są ręczniki, w lodówce coś do jedzenia. Gdy będziesz wychodził zamknij mieszkanie ( klucze leżą na stole w kuchni) i oddaj klucze portierowi. Do zobaczenia.

Dagmara

***
Dagmara pojechała najpierw do kancelarii, by oddać Basi niezbędne pisma i tym samym przekazać asystentce przynajmniej jeden z obowiązków.
Następnie skierowała się do archiwum, gdzie – jak polecił jej Dr. Ryszard Całkowski – miała szukać informacji o Breslauerze.

*Przebieg zdarzeń skonsultowany z Juniorem
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 19-12-2008 o 20:08.
echidna jest offline  
Stary 18-12-2008, 15:15   #113
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Nie wiedział, ile minęło czasu. Może cała wieczność? Może zaledwie sekunda?

Ludzie, czemu zawsze muszą wiedzieć, ile minęło czasu? Czy o ich przeżyciach decyduje czas, w jakim się rozegrały? Czy przelotny romans jest gorszy od wierności przez całe życie? Czy przyjaciel od dzieciństwa jest lepszy od dobrej zabawy z nowo poznaną osobą? Czy depresja pozostawia mniejsze ślady w psychice, jeśli trwa krócej? Czy samotność boli bardziej, jeśli się wydłuży o te kilka ziaren piasku, tyknęć zegara, powiewów wiatru?

Nie. Ból zawsze będzie bólem, miłość miłością a zabawa zabawą. Czemu więc ludzie tak bardzo chcą znać czas? Czemu zawsze starają się go okiełznać, rozciągnąć, zniewolić. Myślą, że uda im się zapanować nad czasem. Ze mogą „jeszcze chwilę” poleżeć w łóżku, wypić „jeszcze jeden” kieliszek wina, „jeszcze tylko” szybki numerek. „To już ostatni raz” tak późno wracają do domu.

Ale ludzie zawsze będą tylko ludźmi. Czas zna sposób na tych, którzy nie okazują mu należnego szacunku. Wie, jak gonić, jak stanąć, jak się cofnąć. Jedną krótką chwilą może przywołać cały ból, który skrywamy w sobie. Jest w stanie zamienić tydzień w sekundę, tylko po to, by następnie rozciągnąć nieprzyjemną minutę w nieskończoność.

Tak, dziadek czas to cwana bestia…

A może droga nie tędy? Czy ludzkość nie powinna pogodzić się z staruszkiem, uścisnąć mu dłoń, dać odpocząć? Uszanować jego wiek, starość, mądrość, którą zbierał przez eony swego istnienia? Roztrzaskać wszystkie zegarki, uwolnić piach więziony przez klepsydry, porzucić zwyczaj nerwowego patrzenia na nadgarstek? Przestać, po prostu przestać zadawać sobie odwieczne pytanie „Ile czasu minęło”?

Tak naprawdę liczą się tylko uczucia. Pytanie o to, ile trwają, to nonsens. Liczą się emocje, nie czas. Tylko i wyłącznie emocje. Od początku czasu…

Gdyby Rodecki poznał tę prawdę, może nie myślałby uporczywie nad tym, jak długo już czeka na Mirka. Słońce powoli przesuwało się po niebie, oświetlając senny dotąd świat. Jego ciepłe promienie muskały twarz mężczyzny, osuszając gorzkie łzy.

Opętała go całkowita bezczynność. Czuł się tak, jakby ktoś wyssał z niego duszę i zostawił w złotej klatce obok, na wyciągnięcie ręki, a mimo to wciąż daleko. Czuł delikatny powiew życia unoszący się z niej, ale nic więcej. Migocąc lekko, pozostawała poza jego zasięgiem.

Czemu Mirek mu to zrobił? Czemu zaatakował go, wyzywał, uciekł? Czemu nie został, nie porozmawiał, nie wyjaśnił całej tej sytuacji? Czemu wybrał ucieczkę?

Czy uciekł od problemów? Czy też może od Pawła?

Rodecki skulił się w pozycji płodowej, oparty o zmasakrowanego malucha. Mimo całego swego geniuszu, nie wiedział, co zrobić. Daria pewnie by wyzywała Mirka, chlasnęła go w twarz i znów rzuciła paroma niezbyt wymyślnymi epitetami. Szymon? O ile w ogóle by się przejął, pewnie by użył pięści.

Nie, Paweł by tak nie postąpił. On potrafił rozmawiać, dyskutować, chcąc- nie chcąc doprowadzać ludzi do śmiechu. Ale złość, gniew i nienawiść nie były mu przeznaczone. On był delikatny, by coś zrobić. Był pierwszy do pocieszania, do niesienia pomocy i wysłuchania innych. Ale kiedy sam potrzebował pomocy, po prostu go paraliżowało.

Bez pomocy innych był nikim.

Nagle, coś w nim pękło. Wyobraził sobie Różyckiego, składającego raport temu babsztylowi, Zachodzkiej, i śmiejącego się z „durnego, niedojrzałego człowieka, który wymaga niani”.

Dosyć. Wierzył, że jeśli pomoże innym ludziom, to owi inni pomogą mu, kiedy będzie w potrzebie. Wierzył, że dzięki temu powstanie lepszy, piękniejszy świat. Świat, w którym wszyscy są równi, w którym nikt nie zostawi nikogo na lodzie. Świat, w którym każdy będzie sobą. Po prostu sobą.

Ale jeśli chce pomóc innym, najpierw musi pomóc sobie. Mirek go opuścił? Świetnie, jego wolna wola. Myśli, że sobie nie poradzi? Lepiej, żeby się nie przeliczył.

Paweł podjął ważną decyzję. Już nigdy, ale to nigdy nie da się zmanipulować. Będzie sobie radził sam, nawet, jeśli to oznacza wyrzeczenia i trud. Ma jedzenie, ciepły kąt, piwnicę i notatniki. To mu wystarczy. Nie potrzebuje pomocy jakiegoś pseudo przyjaciela. Jeszcze mu pokaże, jaki jest silny!

Rodecki wstał i udał się do swego domu. Po wparowaniu do kuchni zapisał sobie na tablicy grubym, czerwonym markerem „Czwartek, 8 rano, Nowa Giełda. Pamiętaj o Mirku”. Ostatnie zdanie napisał po to, by być pewnym, ze nie zapomni. Samo wspomnienie o chłopaku dostarczało mu jasności umysłu jak po zadzwonieniu przypominajki w telefonie. Nie pozwoli, żeby chłopak tam był przed nim. Wyprzedzi wszystkich, z masą dokumentów i dobrym, merytorycznym przygotowaniem. Pokaże im wszystkim! Mirkowi, Zachodzkiej, Darii, Szymonowi, panu Bernerowi. Jeśli sądzili, ze jest słabą kluchą, to są w błędzie!

Następnie wściekły Paweł ruszył do szafy, by w przypływie czegoś, co psycholodzy nazwaliby „poszukiwaniem własnej tożsamości” pociąć dżinsy i wyrwać rękaw ze swej czerwonej koszuli. Przebrał się w swe „nowe” ubrania i stworzył z swych bujnych, chaotycznych włosów popularnego jeża przy pomocy dłoni i wody. Przypominał bardziej punka niż spokojnego, miłego człowieka, ale właśnie o to mu chodziło.

Gdy wchodził z łazienki, ujrzał swój stary komputer. Przypomniał mu się dzisiejszy sen.

- Ciekawe, czy Mirek wie, czym w ogóle jest rachunek prawdopodobieństwa- szepnął pod nosem, po czym włączył maszynę i wygodnie się rozsiadł w fotelu. Miał wszystko- artykuły na Wikipedii, domową bibliotekę, jakieś specjalistyczne forum też się znajdzie. Ale co najważniejsze, miał swoją ponadprzeciętną inteligencję.

Paweł kiedyś czytał, że sen to wynik nieaktywnego ego, oddającego kontrolę nad umysłem ID. Według tej teorii, ID ma informacje niedostępne dla ego, co owocuje tym, ze sny mogą być oznakami przyszłych wydarzeń.

Rodecki był gotów sprawdzić, jakie wyzwania niesie przyszłość.
 
Kaworu jest offline  
Stary 20-12-2008, 21:15   #114
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
- A jeb się. - Mruknął cicho Marek, wciskając na uszy słuchawki odtwarzacza. Dym papierosowy lekko drapał go po podniebieniu, gdy mijał kolejne słupki przy drodze. Zawsze lubił chodzić, to go uspokajało. Jak zwykle bezbłędny tryb shuffle włączył mu Tenacious D.

Friendship is rare,
Do you know what I'm sayin' to you?
Friendship is rare.
My derriere,
When you find out much later
That they don't really care.
It's rare to me, can't you see?
It's rare to me, can't you see?


Może faktycznie trochę przesadził, strofując Rodeckiego? Ale nie był pierwszym, który w tej rozmowie przegiął. Sugerować, ze pani profesor była złodziejką i materialistką, to przecież się w pale nie mieściło. Tak. Właściwie, to Pawłowi mimo wszystko się należało. Markowi chwilę chodziło po głowie, czy to aby nie jego awatar próbował mu tą piosenką czegoś przekazać.

Telefon na biurku Damiana Korzucha zadzwonił w momencie, gdy ten wychodził właśnie z toalety. Dopinając spodnie i klnąc na czym świat stoi dwudziestosześcioletni eteryta wpadł do pokoju i złapał za aparat.
- Damian Korzuch, słucham?
- Dzień dobry, Marek Różogórski z tej strony. Jestem nowym studentem fundacji, tutaj, we Wrocławiu.
- Tym z Warszawki?
- Taaa...
- Po co dzwonisz?
- Pan Berner dał mi numer do pana, powiedział, że w razie czego będzie mi pan mógł pomóc.
- Pan Berner mówisz? No, skoro on twierdzi, ze będę mógł, to nie mi się z tym spierać. Czego potrzebujesz?
Właściwie, to muszę się dostać w jedno miejsce we Wrocławiu. Wczoraj miałem... wizję która nasuwa mi podejrzenia, że niedawno bądź niedługo ktoś może, tego, zostać zabity.
- Ahaaaa. No dobra, a gdzie jesteś?
- A żebym ja to wiedział? Gdzieś w okolicy domu Pawła Rodeckiego. Może podyktuję panu koordynaty GPS?
- Ta, i co jeszcze? Cholerny zgniły zachód. Ulicę mi podaj, to przyjadę.[/i] - Damian Korzuch był z natury człowiekiem bardzo bezpośrednim, co przysporzyło mu paru przyjaciół i masę wrogów. Marek uporał się w końcu ze znalezieniem adresu i po 40 minutach siedział już w samochodzie swojego przewodnika.
- Wiesz coś o Wrocławiu?
- Właściwie, to nie. Liczy się, że wiem jak na niego mówią niemce?
- Nie. I nie kozakuj, młody. Gdzie chcesz jechać właściwie? I o co chodzi z tą wizją?
- Sielska, 17 albo 19. Dokładniej się nie dało namierzyć.
- A wizja?
- Przyśniła mi sie jakaś młoda kobieta, krzycząca z bólu. To znaczy, przyśniło mi się, że do mnie dzwoni. A potem zadzwoniła naprawdę i też krzyczała.
- I tyle?
- No, w sumie tak. Jeszcze żydowskie dzieci z obozu koncentracyjnego chciały grać ze mną w piłkę, ale to chyba mniej ważne.
- Zobaczymy, młody.
- Pytałeś o to, co wiem o Wrocławiu. Może mnie trochę douczysz?
- E, ja też nie stąd. Przez te parę lat co tu mieszkam, to nauczyłem się, że cyganie są nietykalni, bo pijawy ich pilnują. A o futrzakach nie słyszałem nic, odkąd tu mieszkam. Po nocy nie łaź sam, bo w zęby najprędzej dostaniesz, kręci się tutaj tałatajstwa tyle, że szok. Ale ty z warszawki jesteś, to pewnieś przyzwyczajony.
- Warszawa jest spokojna, wbrew pozorom.
- Policja twierdzi co innego, ale Ty na pewno znasz się lepiej, nie? - Na takiej, niezbyt poważnej dyskusji upłynęła im podróż na Sielską.

- Właściwie, co masz zamiar tam zrobić?
- Nie wiem. Myślałem o tym, żeby zapukać i podać się za świadka jehowy.
- A Biblię masz?
- W sumie...
- No to nikt normalny tego nie kupi. Ale masz szczęście, że chociaż ja tu myślę. Jestem Darek Korzuch, monter telekomunikacji polskiej.
- O, fart.
- Ano, fart. Wyłaź. I weź torbę z bagażnika. - Marek posłusznie wrzucił na ramię granatową torbę z narzędziami i razem z Darkiem udali się do pierwszego budynku. Tabliczka informowała, że była to Sielska 17. Zadzwonił dzwonek przy furtce.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 21-12-2008, 22:36   #115
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Stanisław Rocki

Wrocław, mieszkanie Dagmary O'Sullivan, poniedziałek, 9 rano

Staszek obudził się. Przez chwilę rozkoszował się ciepłem pościeli i zapachem kobiety, promieniującym z materiału. Wyciągnął rękę, aby ją przytulić.

- Dagmara?


No tak, Dagmary nie było.

Cisza. Czyżby wyszła?
Staszek otworzył oczy. Pokój nijak nie przypominał sypialni, w której spędził ostatnią noc. Zniknęły plakaty, meble i drobiazgi. W pustym i przeraźliwie zimnym wnętrzu o odrapanych, pokrytych liszajami grzyba ścianach śmierdziało. Padliną?
Oprócz łóżka w pomieszczeniu stał tylko stary telewizor. Staszek opuścił stopy na brudną, drewnianą podłogę i wstał. Kiedy się odwrócił, w miejscu szerokiego, wygodnego mebla, na którym pieścił Dagmarę, stało szpitalne, wąskie łóżko. Cienki materac na żeliwnej ramie. Staszek rozejrzał się dookoła. Żadnych drzwi, żadnych okien, tylko goła żarówka na kablu.
Staszek obszedł ostrożnie telewizor, znalazł gniazdko i podłączył sprzęt do prądu.

Ekran zamigotał.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oYjny4qNy24[/MEDIA]

Nim ostatnia plamka światła zgasła na ekranie,, telewizor rozpadł się pod ciosem kudłatej, pazurzastej łapy. Na szczątkach sprzętu stał olbrzymi, czarny niedźwiedź.


Jego szyję otaczał gruby łańcuch, którego koniec dzierżył w ręku barwnie odziany, niski Cygan o szczupłej twarzy. Niedźwiedź ruszył na Staszka, ale wywrócił się, szarpnięty łańcuchem.
Staszek wrzasnął. Zwierz dobył się z siebie przerażający ryk.
- Werbeno - oznajmił spokojnie Cygan szkolonym, starannie modulowanym głosem Arletty Świeczko. - Masz nasrane we łbie po samą kopułę.
A potem doskoczył do Staszka i objął go silnie w pasie. Zadzwonił szarpnięty łańcuch. Niedźwiedź ryknął z bólu i wszystko zniknęło.

Staszek stał nagi pośrodku sypialni Dagmary, a Arletta obejmowała go z siłą, jakiej nie spodziewałby się po takiej chudzinie.
- No, już, już. Wszystko dobrze - powiedziała kultystka tonem tak spokojnym, jakby Staszek był dzieckiem, a ona matką, która właśnie wyciągnęła mu z palca drzazgę. Pod Staszkiem ugięły się nogi. Opadł na podłogę, a z jego gardła dobył się mimowolny i niechciany szloch.

Arletta go zaskoczyła. Przyklęknęła obok, niezręcznie przytuliła i szeptała coś uspokajająco, dopóki nie przestał płakać.

- Starczy tego mazania - zakomenderowała już swoim zwykłym tonem i wstała. - Ubierz coś, zrobię ci herbaty.
Siedziała w kuchni i raczyła się winem, które zostało z poprzedniego wieczoru. Po raz pierwszy zobaczył kultystkę bez scenicznego makijażu. Jej uroda niewiele na tym zyskała.


- Ty pogadaj z Bohatyrewiczem. Jak zaczynasz biegać po Umbrze we śnie, bez własnej woli, to coś z tobą mocno, kurwa, nie tak - nieproszona udzieliła Staszkowi rady i wykrzywiła się z niesmakiem. - Co za paskudny sikacz. Nigdy nie lubiłam francuskich win.
- Co tu robisz?
- Poza piciem tego szczocha i ratowaniem twojej dupy, czysto przypadkowym? Ojciec i stary ze Ślęży dzwonili do ciebie na mieszkanie Bohatyrewicza. Nie odbierałeś, więc tato kazał cię znaleźć i przekazać kilka informacji. No to cię szukałam. Dużo czasu mi to nie zajęło. Świeciłeś jak pieprzona latarnia na Rozewiu.
- Widziałem...
- Mało mnie obchodzi, co widziałeś. Nie obchodzą mnie wasze werbeńskie wizje, nie chodzę na Ślężę. Zachowajcie dla siebie swoje pogańskie tajemnice. Ojciec kazał ci przekazać, że Oderfeld klepnął twój udział w projekcie. Będziesz jednym z tych, którzy założą fundację na nowym Węźle - w głosie dziewczyny wyraźnie przebijała zazdrość. - W czwartek o 8 jest spotkanie w siedzibie Wirtualnych Adeptów, to na rogu Włodkowica i Krupniczej. Ojciec i Bohatyrewicz będą na ciebie czekać o 7.30 pod kinem Helios. Tyle, spadam.

Zgarnęła jeszcze ze stołu czekoladową truflę i ze smakiem wpakowała ją sobie w usta.
- Dbaj o siebie, Werbeno. Coś cienko z tobą - czekolada oblepiła jej zęby.
Obkręciła prawą dłoń, jakby mocniej coś chwytała, zacisnęła pięść i poderwała ją do góry. Rozmyła się i Staszek został sam.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 21-12-2008 o 23:05.
Asenat jest offline  
Stary 30-12-2008, 14:56   #116
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Staszek poczuł falę zmęczenia. Która przetoczyła się przez każdy centymetr jego ciała, nie pozostawiając chyba nic. Wciąż przed oczyma żywej wyobraźni wibrowały obrazy, wspomnienia, wnioski, wizje, myśli i wspomnienia. Nawarstwiały się, zmieniały, obchodziły, pojawiały. Czuł potworne zmęczenie i żal. I nawet to że nieświadomie przekroczył granicę Dwu Światów nie robiło specjalnego znaczenia. Wobec tego co tam ujrzał, poczuł, doświadczył.

Kilkanaście minut później, wspierając się szybką szklanką bouronu, odzyskiwał wszystkie zmysły. Długo chciał wrócić w zaświaty. Przekroczyć barierę i znaleźć odpowiedź. Szalone? Dla większości laików takim właśnie się zdało. Lecz prawdą jest że Tamten świat rządzi się prawami, regułami, zasadami i pokrętną logiką, którą wystarczy poznać. A wówczas zawsze istnieje sposób aby odnaleźć miejsce, czas lub byt który będzie wstanie odpowiedzieć na pytanie.

Zbytecznie. Te same reguły, wskazywały że jeśli coś miał zobaczyć, to już zobaczył. Jeśli miał usłyszeć to już usłyszał. Pozostawało jedynie to zrozumieć…

Ubrał się do końca i był gotowy do wyjścia. Przez parę chwil wahał się czy nie nakreślić paru słów do Dagmary. Nie lubił tego. Wypowiadanie rzeczy trywialnych to strata czasu. Natomiast o rzeczach istotnych, można mówić jedynie twarzą w twarz. A w tym wypadku mogło to być konieczne.

Staszek nie uznawał antykoncepcji. Był Werbeną. Życie było w nim, a on był życiem. Potrafił nad sobą panować doskonale. Jeśli nie chciał począć dziecka, było pewne że nie pocznie. Dagmara jakoś pogodziła się z tym tłumaczeniem. Kolejna kwestią – która Staszek zachował dla siebie – było to że nie widział żadnych przeciwwskazań aby się hamować lub kontrolować. Właściwie dawanie życia było czynem nie tylko wzniosłym, ale jak najbardziej właściwym. A Dagmara fizycznie była doskonałą matką…

Kwestia ta jednak nie była najwłaściwsza aby nanieść ją na skrawek papieru. Poza tym nie lubił tego. Chwycił wiec kurtkę i wyszedł.

***

Autobus mknął w iście żółwim tempie. A z każdym kolejnym kilometrem, jedynie narastały obawy Staszka. Gdy tylko pojazd zatrzymał się na docelowym przystanku, ten wyskoczył i ruszył biegiem. Co się stało? Czy komuś coś zagraża? A może dopiero się stanie?

Zwolnił.

Przecież to była wizja. A każda wizja dopiero wieszczy nadejście pewnych zdarzeń. Prawda?

Znów ruszył biegiem.

Na podwórze wbiegł zdyszany i spocony. Przywitał go niezbyt żywiołowo Burek. A także Augustyna. Zdziwiona, lecz i zadowolona niespodziewanym się pojawieniem. Rzuciła nieśmiałe „Cześć”.

Staszek wciąż czujny, jakby z za winkla miał wychynąć rusek z karabinem, wszedł do sieni. A dalej skierował się do izby w której toczyło się większość życia. Tak jak i dziś. Beata właśnie kroiła czosnek. Obok stała wielka misa z ogórkami, słoiki…
Starka uśmiechnęła się i z miejsca rzekła.
- Nareszcie jesteś. Chyba nie bedem sama nosić tego do spiżarni? – to mówiąc wskazała na przygotowane już przetwory. Staszek przytaknął wciąż szukając czegoś. Gdzie z głębi dochodził głos wzburzonej Ruty. Zapewne rozmawiała z kimś przez telefon, a temat nie był jej miły. Normalnie, spokojnie, zwyczajnie…

Staszek nie dowierzając wyszedł na zewnątrz. Dwa razy obszedł całe gospodarstwo. Nie dostrzegł nic. Ale poczuł. W powietrzu zdawało się czuć jakieś oczekiwanie. Jakby coś miało się wydarzyć, zmienić, zadziać. Dziś? Teraz? Poczucie to nie dawało spokoju. Chciał z początku zagłębić się w tę sprawę. Udać się na Górę. Znaleźć Bohatyrewicza, na którego był wcale wściekły, z okazji jego wielkiej nieobecności.

W pierwszej kolejności okoniem stanęły ogórki. Później Augustyna wielce przejęta doniosła że coś nie tak dzieje się z Burkiem. Pozostawało jeszcze naprawić kran w kuchni. Posprzątać w zagrodzie i zrobiło się zbyt późno.

A kiedy było późno jak gdyby nigdy nic zjawił się Bohatyrewicz. Wmaszerował na podwórze wielce zamyślony tak że był już koło drzwi, gdy dostrzegł Augustynę, Burka i Staszka. W tej kolejności.

- Co ty tu robisz? Nie powinieneś aby być we Wrocławiu? Staszku, chyba wyraźnie powiedziałem co masz robić. No więc? Niby co się stało? A w ogóle to mógłbyś odbierać czasem telefon, a nie włóczyć się na dupy. Czasami dzieje się coś ważnego. Dasz wiarę? Muszę się z Tobą skontaktować czasem. A tak co? Nie można w ogóle na tobie polegać. Ogarnij się chłopie. Gdzie ty żyjesz?

Staszek nie przerywał. Również gdy Starszy przestał mówić, Staszek milczał. Przez parę długich chwil przyglądał się rozmówcy.

- Musiałem się zjawić. Coś niedobrego się dzieje. Lecz najpierw coś wyjaśnijmy. Będę chodził na dupy kiedy tylko mi się zachce. Ok? A co do…
- … odbierania telefonów to będziesz je odbierał i wykonywał moje polecenia jak każę. Zrozumiano?
- Kurwa. Ja przynajmniej jestem tutaj jak jestem potrzebny! Czujesz? A nie urządzam sobie wycieczek zapominając o najważniejszym…
– oczy Bohatyrewicza zalśniły niebezpiecznym blaskiem – … o obowiązkach najważniejszych. Masz jakiś problem? Zamykasz się w sobie jak kubeł śmieci! A ja muszę po Tobie konia podkuć, naprawić, sprzątnąć. Być. Rozumiesz? Być! Masz problem wieku średniego? Za późno!

Tym razem to Starszy Werbena z początku nic nie odpowiedział. Milczał, patrząc na zasapanego monologiem Staszka.

- Po pierwsze nie tym tonem. Dobrze? A po drugie, to ja tu jestem starszy. I z tego płynie prosta rzecz. Ja decyduje co jest dla nas najlepsze. Ty się mnie słuchasz…
- Nie wiem co ci się stało. Ale chyba w ogóle zapomniałeś o tym co chciałeś mi przekazać. Opiekujesz się jeszcze tym miejscem czy masz je w dupie?


Bohatyrewicz się nie odezwał. Zamiast tego rzucił się na Staszka uderzając go mocnym sierpowym. Ten zawinął się i upadł „siadając” na grabiach, które to z jękiem pękły. Niewiele się tym przejmując poderwał się z ziemi i rzucił na swego mentora. Przez chwilę siłowali się niczym dwa niedźwiedzie, poczym z łoskotem zwalili się na drewnianą budę Burka. Która nie doczekawszy się remontu od dwu sezonów, rozpadła się z wdziękiem. Ale to był dopiero początek…

***

Augustyna siedziała w koncie izby cicho popłakując. Na środku, przy dużym stole siedziało dwu Obrońców Ślęzy. Cierpliwie znosząc zabiegi Ruty i Beaty. Słychać było jedynie ręczniki wykręcane w miskach z czerwienią oraz pochlipywanie Augustyny. Żaden z Gladiatorów nie dawał nawet znaku bólu. Wyglądali już gorzej. Bohatyrewicz miał złamany nos i ułamaną trójkę. Staszek wyglądał gorzej. Obficie krwawił z rozbitego łuku brwiowego i nie domagał prawą ręką. Ucierpiała również buda Burka, drzwi zostały wyłamane z zawiasów, rozbite trzy kamienne garnki, a na koniec Staszek wyleciał przez nie otworzone okno. Co wcale nie przeszkadzało mu czuć się zwycięzcą.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 30-12-2008, 21:29   #117
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Rodecki rozsiadł się wygodnie w fotelu. Łatwiej było mu zaplanować działanie, niż je wykonać. Prawdę mówiąc, sam nie wiedział, za co się zabrać. Siedział wpatrzony w monitor z rozdziawionymi ustami i rozmyślał nad swoim następnym ruchem.

Otworzył Firefoxa i wpisał w oknie wyszukiwarki „Zachodzka”.

Nie znaleziono stron zawierających wszystkie podane słowa.

Podana fraza - Zachodzka - nie została odnaleziona.

Czy chodziło ci o: Zacharska


Paweł kliknął w niebieski hipertekst. Wyświetliła mu się strona UPPR- Urzędu Patentowego Rzeczpospolitej Polskiej. Zaintrygowany, otworzył ją w nowym oknie.

Z żalem żegnamy Naszą Panią Prezes, Profesor Małgorzatę Zacharską. Przez te cztery lata, które z nią spędziliśmy, nauczyliśmy się od niej wiele. Pokazała nam, jak z pasją wypełniać obowiązki, bezstronnie rozsadzać spory i cieszyć się ż życiem. Mamy szczerą nadzieję, ze będzie szczęśliwa na nowej ścieżce życia. Urząd traci, młodzież zyskuje.
Żegnaj Małgosiu
Pracownicy UPPR


Rodeckiego trafił przysłowiowy szlag. Teraz wszystko było jasne! Czemu odrzucili Czerwonego Krzyżaka? „Produkt nie spełnia kryteriów innowacyjności, stoi w sprzeczności z przyjętym stanem wiedzy technicznej”. Tia, ale Zachodzą obowiązuje inne kryterium innowacyjności i inna wiedza techniczna. Czemu? Bo była prezesem urzędu patentowego! Jaka bezstronność, jaka pasja, jakie wypełnianie obowiązków? Zwykła oszustka! Jakim prawem uważała się za Eterytę? Nie miała w sobie nic z ducha prawdziwych techników. Ani honoru, ani szczerości, ani troski o innych. Tylko ona, jej portfel, jej patenty i jej ego. Technokratyczne ścierwo!

Skoro o tym mowa: jaki jest czynnik technokratyczny? Jeśli zdarzenie A jest spotkaniem fundacji, a Technokracja postanowi się wmieszać, stając zdarzeniem B, to czym może być C?

Pawła przeszły dreszcze. Jego wyobraźnia podsuwała mu różne scenariusze, jedne gorsze od drugich. Widział pana Zbigniewa zakutego w kajdany i oskarżonego o spiskowanie z terrorystami. Widział członków fundacji, przesłuchiwanych i zatrzymywanych w areszcie do czasu rozpoczęcia rozprawy. Widział płaczącą panią Sylwię, sekretarkę pana Bernera, która straciwszy pracę i honor, wpadła w depresję.

Widział ich wszystkich, patrzących na niego z wyrzutem i mówiących jedno jedyne zdanie:

To Twoja wina.

Potrząsnął głową. Może i działo się coś niepokojącego, co potrafił dostrzec jedynie na poziomie podświadomości, ale to nie powód, by tak panikować. Nie wiedział na pewno, czy coś się zdarzy, a nawet jeśli, to jaką przybierze formę. Równie dobrze mogło to być jakieś pozytywne zdarzenie. Choćby uznanie przez świat naukowy Modyfikatora Ciśnieniowego. Albo wynalezienie i udostępnienie światu urządzenia ściągającego wolną energię.


Lepiej jednak dmuchać na zimne…

Eteryta wyszperał w komórce numer do fundacji i zadzwonił. Jeden sygnał, drugi, trzeci…

Tu Fundacja naukowa imienia Nikolaja Tesli. Niestety, obecnie jesteśmy niedostępni. Jeśli chcesz się do nas zapisać, naciśnij jeden. Jeśli pragniesz fachowej porady, naciśnij dwa. Problemy z patentem? Naciśnij trzy. Aby zostawić wiadomość, wciśnij cztery.

Paweł nacisnął czerwoną słuchawkę, kończąc połączenie. Na szczęście miał jeszcze numer Pani Sylwii. Chwila, chyba był w którymś z notesów…

Po kwadransie

- Halo? Pani Sylwio? Paweł Rodecki z tej strony. Pamięta pani? Widzi pani, tak się zastanawiam… technokracja nie planuje nas zaatakować?- spytał wprost.

- Halo?- spytała pani Sylwia. Sądząc po odgłosach, znajdowała się w samym centrum galerii handlowej, najpewniej w jakimś butiku – Nie, nic nam o tym nie wiadomo. Czemu pan pyta? A w ogóle, nie ma pan większych zmartwień w niedzielę?

- Ymm… nie, chyba nie- skłamał Rodecki. Nie chciał się żalić Pani Sylwii na życie, Zachodzką, Mirka i koszmary senne- Bardzo dziękuję i przepraszam za kłopot. A… nie wie pani czasem, czy zaprzyjaźnienie informatycy nie mają jakiegoś forum?

- Informatycy? Pyta pan o Adeptów? Mają, chyba nazywa się… „Aktywizm Wolności” czy jakoś tak? Nie pamiętam.

- Dziękuję, naprawdę mi pani pomogła. Do widzenia- Paweł zakończył rozmowę.

- Do widzenia- odparła Pani Sylwia. Może gdyby Paweł był bardziej obeznany z życiem towarzyskim, to wyczułby w pożegnaniu nutkę irytacji. Na szczęście, pozostał tego nieświadomy.

Wyszukanie forum nie było takie proste. Google nie dawał żadnych rozsądnych wyników, również Yahoo i wyszukiwarki największych polskich portali informatycznych. Jak jeden mąż milczało WP, Onet, Interia i Gery. Dopiero Cuil, nowość na rynku wyszukiwarek dała odpowiednią odpowiedź. Rodecki zaczął żmudny proces logowania.

Nigdy nie lubił się logować na fora. Zawsze zapominał haseł, nicków, adresów. Było dla niego męką spamiętanie wszystkich danych, liczb, wątków, postów, które napisał. Często się powtarzał, prosił o przysyłanie haseł, zapominał lub mylił nicki współrozmówców. Tak jak i w realnym życiu, tak i w Internecie był outsiderem.

NICK?
Paweł
HASŁO?

Tu mężczyzna musiał się zatrzymać. O ile Nick był w miarę oczywisty i łatwy do zapamiętania, o tyle hasło już było trudniejsze do wymyślenia. Musiało być proste, intuicyjne, a jednocześnie takie, żeby nikt na nie nie wpadł. Nie mógł wpisać „Paweł”, tak samo jak ‘Eter”.

Wpisanie „mama” było bardzo kuszące, ale stanowczo się nie nadawało. Już kiedyś podał takie hasło. Problem w tym, że ktoś bardzo szybko je odgadł, zyskując dostęp do poczty Pawła. Szczęście, że wtedy jeszcze nie miał konta w banku internetowym…

Po dłuższej chwili, zdecydował. Powoli, z namaszczeniem, wpisał „Maria”. Tak miała na imię jego mama…

„Dziękujemy za pomyślna rejestrację. Witaj na forum Aktywizmu Wolności. My, osoby tworzące i rozwijające forum AW, jesteśmy grupą informatyków, dla których każda informacja musi być wolna. Przeciwstawiamy się kłamstwom, obłudzie, a także spiskom we wszelkiej postaci. Jeśli szukasz jakiejś informacji lub chcesz się nią podzielić, nasza społeczność Ci to umożliwi. U nas każdy jest bezpieczny”

Notka brzmiała niezwykle zachęcająco. Paweł od razu wklepał w shoutboxie pytanie, które go nurtowało.

Paweł: Czy technokracja ma jakieś plany dotyczące czwartkowego spotkania
Northman150: Nie wydaje nam się. A kto pyta?
Paweł: Paweł Rodecki. Mam być na spotkaniu, ale mam dziwne przeczucie…
Czarodziej: Spoko Paweł. My pierwsi byśmy cos wywęszyli. Don’t Worry, be happy
Paweł: Jesteście pewni? Bo miałem sen z rachunkiem prawdopodobieństwa…
Northman150: I pewnie goniła Cię nauczycielka matematyki z tabliczką mnożenia?
Czarodziej: Spokojnie, Pawle. Mi tez się czasem śnią koszmary. To nic strasznego
Paweł: Ale… moje ID chyba chciało mi coś przekazać.
Nortman150: Mi ostatnio przekazało, że gulasz na kolację jest złym pomysłem
Paweł: Wiem, że różnie z tym bywa, ale... czy to nie dziwne?
Czarodziej: Pawle, to pewnie tylko sen. Najlepiej sprawdź w senniku, co oznacza. Na pewno nie ma nic wspólnego z technokracją.

Paweł postanowił skorzystać z rady. W żadnym z internetowych senników nie było fragmentu o rachunku prawdopodobieństwa, ale za to w jednym znalazł akapit „praca na sprzęcie odłączonym od prądu”.

„Jesteś tak oderwany od innych ludzi, czy to wskutek traumatycznych wydarzeń, czy też z powodu twojego własnego postępowania, że tracisz kontakt z rzeczywistością, a cała twoja praca idzie na marne, lub też korzystasz z niej tylko ty. Jesteś egocentrykiem i krzywdzisz wszystkich, którzy cię otaczają. Dla ciebie liczysz się tylko ty. Nie próbujesz nawet zrozumieć otaczającego cię świata, żyjesz własnymi mrzonkami. Jesteś zaślepiony.
Zmień to! Głowa do góry! Może jeszcze nie wszystko stracone”

To otworzyło Rodeckiemu oczy. Nie próbował nawet wybadać Mirka. Przyjął, ze współpracuje z Zachodzą i nawet nie dał mu szansy obrony. Od razu przeszedł do rzeczy, patrząc na niego jak na zbrodniarza. Może nie powiedział tego wprost, ale tak właśnie myślał. Nawet jeśli nie świadomie, to podświadomie.

Nie chciał być egocentrykiem, nie chciał krzywdzić innych ludzi. Ale mimo to Mirek cierpiał z jego winy. A on nawet za nim nie pobiegł! Bo to oczywiście on, Paweł, jest najbardziej niezrozumianym i samotnym człowiekiem na świecie!

Dostał to, na co zasłużył. Znów był sam w swoim świecie, z Modyfikatorem Ciśnieniowym, Czerwonym Krzyżakiem i Binoklami Szerokopasmowymi. Teraz mógł sobie grzebać w piwnicy do woli. Nikt mu nie będzie przeszkadzał. Nikt mu nie okaże szacunku. Nikt się do niego nie uśmiechnie. Nikt go nie pokratkuje jakby był równy. Nikt nie zauważy w nim człowieka potrzebującego wsparcia, opieki, towarzystwa. Co najwyżej egzotycznego odludka, wielkiego naukowca trzymającego „największe tajemnice świata” w domu na końcu świata.

„Może nie wszystko jeszcze stracone”

Paweł rzucił się niczym wilk do swojej komórki. Ma jeszcze czas, ma jeszcze możliwość cofnięcia błędów, które uczynił. Może je odpokutować, rzucić w zapomnienie. Musi tylko działać. Szybko wystukał na klawiaturze telefonu odpowiednie litery i posłał wiadomość.

SMS o treści „Przepraszam” poszybował w stronę telefonu Mirka.

Może nie wszystko jest jeszcze stracone…
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 20-01-2009 o 23:19.
Kaworu jest offline  
Stary 12-01-2009, 21:19   #118
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
No i weszli.

***

Witam,
Tylko przyjechałem do Wrocławia, od razu zaczęły się 'przygody'. Paweł Rodecki okazał się całkiem normalnym człowiekiem. To znaczy, na pewno ma jakieś problemy ze sobą i nie chcę chyba znać ich przyczyny, ale jest (zwykle) takim kochanym misiem. W nocy spowodowaliśmy wyładowanie paradoksu, trzasnęło aż miło. Burzę to chyba było widać jeszcze w Poznaniu. Paweł pokazywał jeden ze swoich wynalazków, Modulator ciśnieniowy, który totalnie obchodzi równania Gerricka. Coś poszło nie do końca tak, jak planował (mam wrażenie, że to chyba konflikt paradygmatów i siła mojej niewiary) i większość energii poszła w umbrę.

Nad ranem mocno się pokłóciliśmy, bo Paweł zarzucił mi, że warszawska fundacja z panią na czele ukradła mu patent na 'Czerwonego Krzyżaka'. Mój osąd jest trochę niepełny, bo znam sprawę tylko z jego opisu, więc gdyby mogła pani powiedzieć, co się właściwie stało, byłbym wdzięczny.

Potem, razem z Damianem Korzucham, adeptem miejscowej fundacji, pojechałem tropem mojej nocnej wizji. Śniły mi się dzieci w obozie koncentracyjnym, potem zaś dostałem telefon i słyszałem tam szepty tych żydowskich (chyba, były w obozie i mówiły po niemiecku) dzieci a potem krzyki jakiejś kobiety, chyba ją ktoś zabijał. Narobiło mi to niezłego stracha, więc się za to wziąłem. Namierzyłem ten numer, dzwonił z ulicy Sielskiej. Z tego zrobiłem porządniejszy 'raport' (fajne słowo, jakbym dla policji co najmniej pracował ;-D ).

Sielska 17



Poniemiecki, ale niedawno gruntownie odnowiony. Drzwi otwiera 40-letnia kobieta w fantazyjnym turbanie na głowie. Na ręku trzyma wrzeszczącego dwulatka, zza jej nóg wyglądają ciekawie dwie dziewuszki, na oko 8-10 letnie. Bardzo chętnie wpuszcza nas, bo telefon jej przerywa rozmowy, a mąż wyjechał na budowę do Niemiec i nie ma komu naprawić, a ona tak długo składa reklamacje, i nic. Nasłuchaliśmy się o tepsie, o dzieciach, dostałem czekoladowe ciasto, bo jestem "taki chudziutki, taki młodziutki, a już pracuję" (hihi ^_^). Poza rodziną kobiety, która nam otworzyła, w domu na piętrze mieszkają jeszcze lokatorzy: wesoły trzydziestolatek, który asystował wam przy naprawie usterki i dwie studentki, ale one kelnerzą w knajpce na Rynku i wrócą dopiero wieczorem.

Damian naprawił telefon, usterka okazała się naderwanym kablem.
Wnioski z wizyty: normalny dom klasy lekko powyżej średniej. Nawet jeśli były tu jakiekolwiek duchy, to były na tyle słabe, że wypłoszył je na dobre generalny remont. Nic niezwykłego.


Dom pod numerem 19 to taka kamienica:



Otwiera nam niedosłysząca staruszka. Po paru próbach wytłumaczenia staruszka prosi, żebyśmy poczekali; staje przy schodach i zaczęła krzyczeć "Madzia, Madzia! Panowie montery, to do ciebie?!"
Cały przedpokój jest zawalony sprzętem komputerowym. Co mnie uderza, w przedpokoju stoi nawet ZX Spectrum, taki sam, jak mój stary. Znajdują się tam też karty perforowane do Odry. Superancko, nie? ^_^

No a potem pojawia się Madzia. Łoo, strasznie ładna. Tylko dlaczego te wszystkie ładne dziewczyny we Wrocku są o tyle starsze ode mnie? Młodość to jednak dramat życia, prawda?

Na widok Damiana lekko się dziwi, on zresztą też, i przywitali się jak znajomi. Magda zaprosiła nas na górę do swojego pokoju, który też jest składowiskiem sprzętu, tyle że zdecydowanie nowszej generacji niż antykwariat elektroniczny w przedpokoju.
Damian przedstawia mi tą dziewczynę. To Magdalena Sośnicka, doktorantka na Uwr. Magda jest Wirtualnym Adeptem.
Damian i Magda rozmawiają chwilę, ale zaraz trzeba przejść do celu naszej wizyty. Wyłuszczam jej więc, co, jak i dlaczego, pokazuję też pamięć telefonu. Okazuje się, że ten numer należy do niej. Przestraszyła się trochę, ale powiedziała, że cała noc spała w pokoju bez żadnych dziwnych snów. Sprawa wygląda poważnie, ale właściwie nie wiem, co zrobić dalej. W końcu nie możemy jej cały czas pilnować. Mam cichą nadzieję, że to po prostu żart jakiegoś złośliwego ducha, one podobno czasem tak robią. Magda będzie się miała na baczności, może na jakiś czas przeniesie się do innego mieszkania, żeby nie spać sama. Trochę chciałem zaoferować, że mogę jej pilnować, ale miałem się uczyć pod okiem Eteryty, do tego to mogłoby być trochę niestosowne, prawda? Relacje międzyludzkie są straaasznie pokręcone.
Wnioski z wizyty: Znaleziono właścicielkę numeru, była nieświadoma prawdopodobnego zagrożenia.
Potem zaś dostałem SMSa od Pawła Rodeckiego, napisał, że przeprasza, więc wróciłem i sobie wyjaśniliśmy wszystko. Powiedziałem mu, że dokładnie dowiem się, jaka jest pani wersja wydarzeń (dlatego b. proszę o szybką odpowiedź), bo na razie możemy sobie gdybać.

Pozdrawiam,
Marek Różogórski


Marek skończył pisać wiadomość, wysłał ją i przeciągnął się w fotelu. Taaak, dzień zdecydowanie obfitował w ciekawe wydarzenia. Dzień się kończył, więc wypadałoby jeszcze pójść pobiegać. Oczywiście, dziewczyny patrzą głównie na wnętrze, ale przecież to wnętrze musi być jakoś zaprezentowane, więc Marek dbał o kondycję fizyczną jak tylko mógł, co oznacza, że jeśli akurat się nie uczył czy nie marnował czasu grając na komputerze, to biegał, jeździł na rowerze, grał z kumplami w piłkę czy ćwiczył w domu.
- Paweł? Idziesz pobiegać? - Zapytał przestrzeń za sobą.
 

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 25-01-2009 o 13:40.
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 17-01-2009, 12:33   #119
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Grzesiek, kiedy dotarł do sądowego archiwum, zaczął wreszcie przypominać swoją skromną osobą kogoś, kogo można by określić mianem godnego reprezentanta Wrocławskiej społeczności Tradycji Euthanatosów. Podkrążone, nieco zapadłe od zmęczenia, przekrwiony oczy wystarczyłyby w pełni, by posłużyć za soczewki skupiające negatywne emocje, kłębiące się niczym jadowite węże gotowe do śmiertelnego ataku, rwące się by ukarać cały niegodziwy świat wokół niego. Nie, zdecydowanie takie spojrzenie nie mogło być efektem zaledwie kilku wyczerpujących dni, tuzinów herbat oraz przedawkowania suplementów diety. Mrok tkwiący w nim od zawsze, teraz wypływał na powierzchnię, nawet, jeśli w zestawieniu z jego zwyczajowym uprzejmym uśmiechem sprawiał wrażenie kożucha wyłaniającego się z odmętów świeżego, pachnącego, ciepłego kakao…

Przed wejściem odruchowo poprawił marynarkę i krawat. W ręku ciążyła mu nieco pokątnie i bez świadomości właściciela o zaistniałym fakcie, pożyczona od ojca skórzana teczka, czy też nawet można by zaryzykować stwierdzenie – neseser. Sprawiało to poważniejsze wrażenie, niż standardowy wciąż dla Grześka plecak, nadający mu wiecznie wyglądu wracającego z sesji studenta. Pomijając traumatyczny występ Grzegorza w bokserkach sprzed kilku dni, nikt nie mógł mu zarzucić że nie chociaż nie ubiera się stosownie jak na Euthanatosa. Swoją drogą, dopiero pokonując skąpane w świetle letniego poranka wrocławskie ulice, zdał sobie sprawę, że nie wiedzieć, czemu, mimo tak wczesnej pory założył garnitur nie tyle niestosowny, bo czarny, to jeszcze odruchowo dobrał do niego pogrzebowy krawat. Na powrót i zmianę przyodziania było już za późno i wracanie się nie miało sensu... W zasadzie nikt go nigdzie nie ścigał i wracanie nie miało sensu dopiero jakieś dwadzieściakilka minut później, kiedy Grzesiek sam siebie do tego wreszcie przekonał. Przecież to nic złego, powierzone mu przez przełożonych zadanie zobowiązywało i powinien zacząć dbać o stosowny image –powtarzał sobie. Jedyne co go naprawdę go zastanawiało to fakt, że robił to wszystko odruchowo i podświadomie…

Atmosfera wewnątrz, choć ciężko było mu to przed sobą samym przyznać, bardzo odpowiadała obecnemu stanowi Grzegorza. Czuć w niej było, poza delikatną, unoszącą się na granicy percepcji, nutą po powodziowej pleśni oczywiście, ciężar spraw, stłoczonych w równe, karne rzędy na pożółkłych kartach dokumentów, wypełniających wzorowo prowadzone, uporządkowane archiwum. Oficjalnie, odpowiadała mu tutaj tylko cisza, spokój i powaga miejsca. Nieoficjalnie, coś kłębiące się w zakamarkach jego osobowości, właśnie rozkładało leżak i zamawiało zimne drinki, gotowe na nadciągające dlań wymarzone wakacje. Ledwie się zaczęły, a już mogło zwiedzać takie interesujące z jego punktu widzenia lokacje. Grzegorz wmówił sobie że to tylko skurcze jego pustego dziś jeszcze żołądka, lecz w rzeczywistości do jego mroczniejszą stronę przechodziły rozkoszne dreszcze na myśl o otaczających go setkach, ba! tysiącach spraw o napaści, podpalenia, gwałty, morderstwa – wszystkie we wszelkich znanych ludzkości odmianach – w afekcie, bez afektu, pod wpływem, na zlecenie, bez zlecenia… Za prawdę, geniusz ludzki nie zna granic –pomyślał. Po chwili dodał- Przyzwoitości zwłaszcza…

Powaga miejsca zobowiązywała. Grzegorz jednak rozumiał fakt, że nie tylko jego osobę – ta zależność działała w obie strony, o czym większość ludzi często zapomina. Owszem, wkroczenie do wnętrza monumentalnego budynku z początków zeszłego wieku sprawiało, że ludzie ściszali nawet niepotrzebnie swój głos. W rozmowach, nawet prywatnych, towarzyskich, zanikały dowcipy i zalęgała się zabijająca powoli powaga…Oczywiście, o ile nie było się częścią takiej bucowatej grupy studentów prawa, jaka właśnie dzięki Bogu, minęła Grześka w holu, opuszczając gmach archiwum. Ich śmiechy i chichy drażniły jego uszy niczym gruźlik siedzący kilka miejsc obok w teatrze. Grzesiek obdarzył ich zabójczym spojrzeniem, godnym wzorowej członkini Rodziny Radia Maryja spoglądającej na wychodzącego z kościoła, kinder-metala, który nie miał nawet tyle przyzwoitości żeby poczekać aż ksiądz skończy ogłoszenia duszpasterskie. Taka drobna przeszkoda nie mogła jednak powstrzymać Grzegorza Głodnioka przed zdobyciem w tym oto miejscu informacji, które pragnął posiąść, choć sam nie wiedział na dobrą sprawę po ciężką cholerę to robi. Mógł w końcu być teraz w pracy, lub siedzieć przed telewizorem, oglądając seriale w TV, zajadając precelki, popychając je odrdzewiaczem. Po chwili refleksji na ten temat, znikła z jego umysłu niepewność.

Czuł, że pasuje do tego miejsca, i liczył że lokacja odwzajemni to uczucie i zaryzykuje zawiązanie między nimi intymnego związku. Miała ich jednak łączyć jednak nie miłość, a Magija i wspólny Rezonans…

Po kilku chwilach dotarł do osoby, która była w tym miejscu najprawdopodobniej analogiczną wersją Pani Renatki...

Najważniejsze, to mieć pewność, że jest się właściwą osobą, na właściwym miejscu, a teraz jest najlepszą momentem do tego, co właśnie staramy się odwalić, by jak najszybciej przejść w stan aktywnego obijania się, do którego to już na pewno jesteśmy osobą właściwą i wprost stworzoną...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 21-01-2009 o 22:30.
Ratkin jest offline  
Stary 21-01-2009, 14:59   #120
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Jola wysłuchała spokojnie tyrady Kamila, na jej twarzy malowała się grobowa powaga, ale jej czarne oczy śmiały się wyzywająco. Dziewczyna uwielbiała prowokować, wzbudzać w innych emocje, pal sześć czy pozytywne czy negatywne. Określenie energetyczny wampir pasowało do Jolki jak ulał, żerowała na innych, na ich emocjach, by potem przekuć ten niewidzialny surowiec w najbardziej ekstrawaganckie i prowokatorskie dzieła sztuki. Powoli upiła kolejny łyk herbaty i odstawiła filiżankę.

- Mój drogi Kamilu, siła przytoczonych przez ciebie argumentów oraz twój nieodparty urok osobisty, nie pozostawiają mi wyboru. Zgadzam się, bezwarunkowo, na udział w tym projekcie, dla dobra tradycji i przez wzgląd na ... nasze relacje. - Kobieta uśmiechnęła się zalotnie i ponownie sięgnęła po filiżankę.

Jak tylko stąd wyjdziemy będziemy musieli ustalić z Panem Mam Wszystko w Dupie, zasady współpracy. Jeśli tylko ten śmieć wejdzie mi w drogę, urwę mu jaja i wykorzystam w mojej nowej instalacji. Pieprzony palant, już ja mu pokażę kto tu jest na doczepkę. Tak Cię urządzę, że zostaniesz pośmiewiskiem całego Kultu...


Jola skrzywiła się mimowolnie spoglądając na Krzyśka.

- Herbata, gorąca... - wyjaśniła, napotykając karcący wzrok Kamila.

Poziom słodyczy w jej głosie mógł wywołać podobne problemy gastryczne jak zjedzenie kilograma krówek i popicia ich litrem czystej, bynajmniej nie wody.

- Zamieniamy się w słuch nasz drogi guru, ogólny zarys sytuacji już znamy, może teraz jakieś szczegóły ? - Jolka przejęła inicjatywę widząc, że młody Kultysta nie pali się do działania, zamiast tego przyjmując pozę obrażonego na cały świat bachora, któremu ktoś ukradł ulubioną foremkę w piaskownicy.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 21-01-2009 o 15:15.
MigdaelETher jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172