Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2009, 18:38   #121
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Paweł siedział na kanapie z twarzą skrytą w dłoniach. Im dłużej był w tej pozycji, tym więcej czarnych myśli kłębiło się wokół niego. Wiedział, że powinien coś zrobić, jakoś zadziałać, jednak nie miał żadnego pomysłu. Pozostało mu tylko siedzieć i czekać.

A Mirka dalej nie było…

Rodecki sprawdził wszystkie miejsca, w których chłopak mógł się skryć. Pobliską ulicę, łączącą Wrocław z innymi miastami, po której zawsze pędziły samochody. Las, w którym miał swe ciche miejsce. Także swój dom- wszak podczas poszukiwań młody technik mógł do niego wrócić.

Niestety, chłopaka nigdzie nie było.

Paweł sam nie wiedział, co robić. Przecież Mirek nie mógł tak o rozpłynąć się w powietrzu! Może był wściekły, nawijał bez przerwy a magii i w ogóle, ale to nie znaczy, że może tak o sobie zniknąć. A skoro Paweł sprawdził wszystkie zakamarki w okolicy, to gdzie był Mirek?

Boże, a jeśli pojechał gdzieś autostopem?

Rodecki wolał o tym nie myśleć. Jego auto było rozwalone, a ostre odłamki szkła ukryte w siedzeniu sprawiały, że nie mógł usiąść za kierownicą. W dodatku nie miał pewności, czy z silnikiem wszystko w porządku. Zanim wszystko by posprzątał i sprawdził, mogłoby być zbyt późno. I tak zdał sobie sprawę z zniknięcia Mirka jakieś dwie godziny po ich rozstaniu.

Za późno. Stanowczo zbyt późno.

Chciał zadzwonić na policję, wiedział jednak, że to nic nie da. Musiałyby minąć cała doba, by mogli wszcząć jakiekolwiek postępowanie. Mógł też zadzwonić do Fundacji, ale wstyd mu było przyznać, że zgubił swojego podopiecznego. Znowu. Mógł tylko liczyć na to, że Mirkowi nic nie jest, i że wróci do domu cały i zdrowy.

Czuł się okropnie.

~*~

W końcu, rozległo się pukanie do drzwi.

Paweł bez zastanowienia wybiegł z pokoju i otworzył drzwi. W progu stał nie kto inny, jak Mirek.

Rodecki wykonał skok w czasie. W jednej chwili tkwił w drzwiach jak słup soli, a w następnej przytulał do siebie chłopaka.

- Przepraszam, nic, naprawdę nic nie jest ważniejsze od Ciebie. Ani Czerwony Krzyżak, ani Zachodzka. Przepraszam, przepraszam- Rodecki był naprawdę wstrząśnięty. Mirek mógł zginąć, zostać porwany, uciec z miasta, a to wszystko byłoby tylko i wyłącznie jego winą. Bez względu na wszystko, nic nie było ważniejsze od Mirka, jego zdrowia, życia i przyjaźni, jaka się darzyli. A on bezmyślnie próbował to zniszczyć w ciągu jednej chwili.

Nigdy więcej-pomyślał Paweł.

~*~

- Paweł? Idziesz pobiegać?

Mirek właśnie wyłączał komputer i najwyraźniej miał zamiar konstruktywnie wykorzystać resztkę tego pięknego dnia.

Prawdę mówiąc, Paweł nie miał ochoty pobiegać. W ogóle nie uprawiał sportów. Uważał, ze to bezcelowe. Niezależnie od tego, co będzie robił ze swoim ciałem, w wieku sześćdziesięciu lat będzie do niczego. Zarówno sportowiec, jak i chudzielec pod koniec życia zaznają reumatyzmu, sklerozy i przywileju kupowania pampersów dla dorosłych. Ale jeśli Rodecki będzie rozwijał się mentalnie, to pozostawi po sobie spuściznę, która przetrwa jego ciało. Pozostawi po sobie coś, co wspomoże całą ludzkość. Całą planetę.

Szykował się jednak piękny wieczór, który szkoda by było spędzić w domu.

- Hmmm…- zamyślił się Paweł, wychylając głowę znad archiwalnego egzemplarza paradigmy- Znam pewne ładne miejsce w okolicy. Może chciałbyś je obejrzeć? Jest naprawdę ładne.

~*~

Paweł prowadził przed sobą Mirka. Chłopak nie mógł sam iść, miał wszak opaskę na oczach. Gdyby zawiązał mu ją jakikolwiek inny mężczyzna, wydałoby się to więcej niż podejrzane. Cóż, Paweł Rodecki najwyraźniej dorastał w innym kręgu kulturowym. Jeśli w jakimś w ogóle.

Tak naprawdę, Eteryta rzadko kiedy przejmował się tym, co ludzie o nim myślą. W czasie, gdy większość osób dorastała i stawała się ograniczona przez społeczeństwo, on w głębi serca pozostawał dzieckiem. To pozwalało mu robić wiele rzeczy. Na przykład zawiązać opaskę na oczach chłopaka młodszego od siebie i zaprowadzić go do środka lasu…

Paweł zdawał sobie sprawę z tego, że Mirkowi Mozę być trochę niewygodnie, widoki były jednak warte tej chwili dyskomfortu. Droga pieszo zajmowała zazwyczaj pół godziny, ale tym razem znacznie się wydłużyła.

- Jesteśmy!- oznajmił podniecony Rodecki, zatrzymując młodego technika i odpowiednio go ustawiając. Musiał się upewnić, że pierwsze wrażenie na zawsze zostanie w jego pamięci.

- Trzy, dwa, jeden…- wyliczał, rozwiązując supeł, który przytrzymywał opaskę na oczach chłopaka. Gdy opadła, Mirek zauważył…


.. najpiękniejszą rzecz na świecie…

W samym centrum lasu znajdowała się dzika, nietknięta ludzką ręką polana. Zewsząd czuć było życie. Z zielonych, okazałych liści, z miękkiej ziemi, z pobliskiego strumyka, skrzącego się tak, jakby same Faerie w nim zamieszkały. Las witał ich kwiatami na polanie, promieniami zachodzącego słońca, przebijającymi się przez gęste sitowie. Także z dębu, który był naprzeciwko mężczyzn.

Drzewo było piękne i pradawne. Z pewnością widziało nie jedną wojnę, powódź czy też burzę. Grubego konara nie objęłoby razem nawet pięciu ludzi, a wysoka, gęsta korona była odwiecznym schronieniem klanów wiewiórek i dzięciołów. Przyjemne bzyczenie i woń miodu w powietrzu świadczyły też o tym, że zielone sklepienie kryło w sobie wyjątkowo duży ul pszczół.

- Piękne, prawda? Chciałem ci to pokazać znacznie wcześniej…

Rzeczywiście, widok był piękny.
 

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 25-01-2009 o 13:35.
Kaworu jest offline  
Stary 25-01-2009, 19:27   #122
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Jolanta Jawornicka i Krzysztof Bursztyński

Zamek na wodzie w Wojnowicach, niedzielny poranek


Zza okna dobiegły radosne trele przebudzonych ptaków i odgłosy zaciekłej walki kotów, które licznie zamieszkiwały okolice siedziby Kultu. Przenikliwe, pełne zapiekłej wściekłości wrzaski świadczyły, że walka idzie na ostre, leje się krew i sypią się kłaki.

- Byłbym wdzięczny, Jolu, gdybyś mnie tak nie nazywała. Niezależnie od... naszych relacji. A może przede wszystkim ze względu na nie - starszy kultysta wstał i wyciągnął z barku karafkę i kieliszki na długich, smukłych nóżkach.

I ani śladu przygany w jego głosie. Jakby prosił sąsiada przy stole o podanie półmiska. I miał niezachwianą pewność, że życzenie zostanie natychmiast spełnione. - Jola postukała papierosem o blat stołu.

- Jeśli chodzi o szczegóły waszej... akcji dywersyjnej. W ten czwartek o 8 rano odbędzie się spotkanie w sprawie projektu w siedzibie Wirtualnych Adeptów. Spotkajmy się o 7.30 pod kinem Helios, pójdziemy tam razem. Proszę, abyście na spotkaniu trzymali nerwy na wodzy. Jeśli macie powiedzieć coś nieprzemyślanego w gniewie - z dwojga złego lepiej nie mówcie nic. Spodziewam się, że na spotkaniu przywódcy tradycji skoczą sobie do oczu i będą ujadać jak wściekłe psy. Jeśli się powstrzymają, zamierzam ich na siebie poszczuć, choć nie sądzę, aby to było konieczne. Wrocław, tolerancyjne miasto otwartych ludzi, ma najsilniej odseparowane od siebie i skonfliktowane tradycje w Polsce. Paradoks, prawda? Z tego spotkania wyjdą jeszcze bardziej skłóceni, a przede wszystkim - w oczach Stefana Oderfelda po raz kolejny staną się niegodni zaufania.

To moja działka. Wy tylko nie dajcie się sprowokować.

Potem nastąpi część główna projektu. Wasza grupa, pod przewodnictwem Magdaleny Sośnickiej, Wirtualnej Adeptki i ostatniej kochanki Stefana - nie wiem, czy obecnej i czy jedynej, życie uczuciowe naszego, ekhm, guru współpracy międzytradycyjnej jest przebogate i obfituje w liczne zwroty akcji - wyjedzie w piątek na parę dni za Wrocław... aby poznać się lepiej i dotrzeć się między sobą.
Tu zaczyna się wasza rola. Dowiedzieć się jak najwięcej o reszcie, skłócić ich lub skłonić do rezygnacji. Nie tykajcie Werbeny - raz, że on odejdzie z własnej woli, dwa, że Grzegorz nigdy by nie wybaczył manipulacji jego uczniem, zbyt mocno mu na nim zależy. Postarajcie się zasłużyć na szacunek i sympatię panny Sośnickiej - jako jedyni. Chciałbym, aby po powrocie z wyjazdu na polu walki oprócz Adeptki pozostał tylko Werbena i wy.

Zadbam o to, aby żadna z tradycji nie mogła umieścić ponownie swoich przedstawicieli w fundacji bez waszej zgody. Stefan jest już bliski decyzji ustanowienia nowej fundacji bytem samodecyzyjnym. A wtedy każdy kandydat będzie musiał zyskać waszą aprobatę.

Przygotowałem dla was garść informacji o waszych towarzyszach - Kamil położył na stoliku dwie białe teczki - oraz o pannie Sośnickiej. Zapoznajcie się z nimi proszę. W razie jakichkolwiek problemów, nie krępujcie się dzwonić do mnie o każdej porze. Jeśli uznacie, że nie uda się przejąć Węzła w ten sposób - postarajcie się zdobyć informacje o jego położeniu. Magdalena Sośnicka na pewno posiada tę wiedzę.
To wszystko. Jeśli będziecie mieli jeszcze jakieś pytania - dzwońcie. Do zobaczenia w czwartek.

Kamil odprowadził dwójkę młodych magów do drzwi. Wyciągnął do Krzyśka rękę, którą młody mag ujął po chwili wahania i jakby w chęci zatarcia poprzedniego niezdecydowania uścisnął mocno, potrząsając siarczyście.
Kroki Chrisa rozbrzmiały w korytarzu.
- Jolu, żałuję, że tak się stało, naprawdę... - Kamil pocałował delikatnie dłoń dziewczyny. - Chciałem... - rysy mu nagle spoważniały - zresztą, nieważne. Do zobaczenia w czwartek. I daj szansę Krzyśkowi. Jest tego wart.

Myśli Joli, która dogoniła człapiącego po krętych schodach Chrisa, krążyły wokół odwiecznej prawdy.

Nie ma ludzi nieomylnych. Każdy popełnia błędy, czy to w czynach, czy w osądach. I nie ma żadnych przesłanek by uznać, że Kamil miałby być w tej dziedzinie wyjątkiem.

Krzysiu po prostu jest beznadziejny. Jeśli cokolwiek mu się udaje, to tylko dlatego, że świeci światłem odbitym od swego mentora.


- Eh, eh... - ktoś z wysiłkiem wspinał się w górę. Po schodach potoczył się jakiś przedmiot. - A niechże cię pierun strzeli, drewniana ladacznico babilońska! - po siedzibie kultystów, w której z bólami budzili się goście weselni, poniosło się starcze gderanie.

Na półpiętrze podskakiwała jeszcze drewniana laska, po którą schodził już Chris, a przy wykuszu okiennym stał Michał Kostecki, najstarszy kultysta nie tylko we Wrocławiu, ale i na całym Dolnym Śląsku. Mało który przedstawiciel Kultu dożywał szacownego wieku 91 lat. Michał Kostecki dopiero w zeszłym roku zaczął się garbić, jakby w końcu zaciążyły mu doświadczenia długiego, bogatego życia. Ale jasne oczy w jego pomarszczonej twarzy ciągle świeciły żywym blaskiem dobrodusznej kpiny, a dłonie starego zegarmistrza i hipnotyzera pozostały zręczne i sprawne jak za młodu. Ciągle pracował w swoim zakładzie na ulicy Więziennej... i ciągle służył radą młodym magom, od pół wieku podpierając się argumentem nie do przebicia - "ach, wy, młodzi...".

- Panienka Jola! Kruszynko, co z twoją wystawą? Miała być w zeszłym tygodniu? Czy już moja pamięć szwankuje? Nie mogę się doczekać! - zachichotał. - W takiej wielkiej tajemnicy trzymasz, jak mnie tam odmalowałaś... zrób szybko tę wystawę, stary jestem, mogę nie dożyć... o, dziękuję, panie Krzysztofie, doprawdy, dojść nie mogę do ładu z tą drewnianą panią mego życia. - Starzec przyjął od Chrisa laskę i oparł się na niej z ulgą, zaraz też zachichotał. - Słyszałem, że na ostatnim koncercie wielbicielka rzuciła w ciebie stanikiem, już myślałem, że takie dowody uznania to przeżytek, a jednak! Moje szczere gratulacje, panie Krzysztofie! Ale cóż to za ponure miny? Kamil już wam powiedział parę słów? Ech, wy, młodzi... Za bardzo bierzecie wszystko na poważnie... czego Kamil jest najlepszym, jakże tragicznym przykładem, z którego powinniście wyciągnąć wnioski. Nu! Nie spuszczać mi tu nosów na kwintę! Może nie wygląda to dobrze, ale nie jest też tragicznie. Jesteście młodzi, cieszcie się życiem... działajcie. A ja mam dla was prezenty, które wam osłodzą trudy zadania. Przyjdźcie do mnie do zakładu, przyjdźcie jutro rano! Eh... - Kostecki przełożył laskę do lewej dłoni i podał rękę Krzyśkowi. - Nu, Joluś? Dasz buziaka staremu? Nu, nie daj się prosić...


Jola zaśmiała się i dotknęła ustami pomarszczonego, suchego policzka.
- Eh, ty, krasawica... znałem ja przed wojną jedną taką... - Kostecki westchnął do miłych wyraźnie wspomnień, przewrócił teatralnie oczami i powłócząc nogami, podjął wspinaczkę po schodach.

 
Asenat jest offline  
Stary 25-01-2009, 21:19   #123
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Jola z miną anioła wysłuchała Kamila. Podział ról był jasny. On zajmuje się pozostałymi przywódcami Tradycji, a oni, o zgrozo razem, młodymi magami. Cóż czasem dla dobra sprawy trzeba było schować dumę i własne widzimisię gdzieś głęboko, przełknąć kilka dosadnych epitetów i wziąć się do roboty. Dziewczyna za wszelką cenę chciała udowodnić, że Kamil dokonał właściwego wyboru, nie zniosłaby smutku i wyrazu zawodu w jego pięknych, spokojnych oczach.
Oczywiście to ona zabrała teczki ze stołu i wcisnęła do przepastnej czerwonej, skórzanej torebki. Będzie mogła usiąść nad nimi w domu przy kieliszku dobrego wina, paczce drogich, belgijskich czekoladek i przeanalizować plan eliminacji przeszkód stojących między nimi a węzłem. Jolka nie podzielała opinii Kamila co do Verbena, miała o tych magach wyrobione zdanie. Potrafili być zmienni i nie obliczalni jak sama matka natura, którą tak hołubili. Inna sprawa, że byli oni niesamowicie interesujący, ta buzująca pierwotna energia. Z każdą chwilą Jola odkrywała kolejne potencjalne plusy powierzonego im zadania.

Na pożegnanie Kamil delikatnie ujął jej dłoń i pocałował. Miękkość jego warg, delikatnie łaskoczący, ciepły oddech. Kobietę przeszedł dreszcz, znak, że jej wygłodniałe ciało domaga się kolejnej dawki endorfin. Dlatego też, zaraz kiedy znaleźli się na korytarzu Jola zaczęła energicznie przeszukiwać zawartość torebki w poszukiwaniu choćby resztki czekolady, której kilka tabliczek zawsze miała ze sobą. Trzęsące się, spocone dłonie natrafiły na niewielki, kulisty przedmiot misternie opakowany w złotą folię.




Nerwowymi ruchami zdarła złotko i z błogą miną przegryzła się przez gorzką, czekoladową skorupkę do smakowitego, orzechowego wnętrza. Z tego wręcz ekstatycznego błogostanu wyrwał ją znajomy, lekko schrypnięty, męski głos. To senior Kultu Michał Kostecki wchodził po schodach dość niepewnym krokiem, pozbawiony swojej nieodzownej laseczki.

- Dziadku! - z nieudawaną radością zawołała Jola.

Staruszek jak zawsze tryskał dobrym humorem, dziewczynie zrobiło się troszkę głupio na wspomnienie zamówionego przez Kosteckiego portretu. Na śmierć o nim zapomniała, co prawda był już prawie gotowy, brakowało tylko paru zębatek. Będzie musiała po drodze odwiedzić jakiś sklep metalowy.

- Ależ oczywiście drogi panie Michale - Jolka cmoknęła staruszka i przytuliła mocno - Przywiozę go panu jutro, obiecuję.

Kiedy staruszek podjął mozolną wspinaczkę po schodach. Jola odwróciła się do swojego towarzysza i ze spokojem przystąpiła do ustalania ich wzajemnych relacji.

- Jesteś tak głupi czy tylko udajesz? Ja na doczepkę? Słuchaj - wbiła zbrojny w karminowy paznokieć palec w pierś chłopaka - Otóż Kamil poprosił mnie, żebym wzięła w tym udział z Tobą, bo widzi jaki jesteś beznadziejny i do niczego. Biedak zrozumiał swój błąd, po niewczasie, ciężko mu za pewne przyszło, stwierdzić, że jego wychowanek to miałkie, niczym nie interesujące się zero. Kamil jednak nie będzie robił z gęby cholewy, powiedział pozostałym przywódcom Tradycji, że Cię wybiera, więc decyzji zmienić nie może, bo jak by to wyglądało. Co to za zwierzchnik, który nie ma zaufania nawet do swojego własnego ucznia. Mnie też nie podoba się, że mam ci matkować, ale robie to dla dobra Kultu i dobrze ci radze nie wchodź mi w drogę... bo pożałujesz.

Nieczekając na odpowiedź Chrisa, raźnym krokiem opuściła rezydencję. Kilka taksówek czekało na podjeździe, gotowych zabrać nie mobilnych lub nadal niezdolnych do samodzielnej jazdy weselników, do domów.


***


Jolka zamknęła za sobą drzwi, przekręciła klucz w zamku. Rzuciła torebkę na stół w kuchni. Weszła do swojej pracowni, na sztalugach stało płótno, do którego za pomocą żywicy syntetycznej poprzyklejane były rozmaite zębatki. Małe, duże, stalowe i mosiężne. Na pierwszy rzut oka był to artystyczny chaos. Jednak po chwili, kiedy oko obserwatora przywykło, drobne metalowe elementy zaczynały się za sobą zlewać tworząc znajomą, pobrużdżoną zmarszczkami, uśmiechniętą twarz Michała Kosteckiego. Dziewczyna zrzuciła z siebie nieświeże, przepocone i przesiąknięte dymem tytoniowym ubranie. Podeszła do odtwarzacza, niedbale zaczęła przeglądać płyty. Po chwili z wyrazem aprobaty wsunęła jedna w wąska kieszonkę urządzenia z głośników popłynęła muzyka.

Tanecznym krokiem Jolka wkroczyła do swojej sterylnej, nowocześnie urządzonej łazienki.


Odkręciła kurek prysznica i pozwoliłaby krople gorącej wody pieściły jej nagie, zgrabne ciało.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 25-01-2009 o 22:59.
MigdaelETher jest offline  
Stary 28-01-2009, 15:35   #124
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Krzysztof "Chris" Bursztyński

- Te, dziunia!! Gdzie z tymi papierami lecisz?? Myślisz, że jak masz dwoje cycków, to ci wszystko wolno?? No, wyskocz na gołe klaty!! Zobaczymy, kto jest lepszy!!! - Upadła anielica przyjęła bojową postawę zaciskając ręce w pięści i wymachując nimi przed oczyma niczego nie świadomej Joli.
- Uspokój się! - Gołębica wyrosła pomiędzy Krzyśkiem o schodzącą w dół Jolą
- Sama się uspokój!!! A ty co tak stoisz jak ta ciota?? – Czarnopióra odezwała się zza pleców Krzyśka. – Pozwolisz się jej tak traktować? Pokaż temu babsku, że nosisz spodnie! Na co czekasz?? Aż mi wstyd za ciebie. Pussy, pussy, pussy, - Czarnopióra zaczęła się naigrywać z Krzyśka. Zachowywała się przy tym jak dziecko, podskakując i wskazując mężczyznę ręką. – Pussy, pussy, pussy,…
- Jesteś żałosna. – Gołębica ukryła twarz w dłoniach z zażenowania.
- To on jest żałosny. – Czarnopióra śmiała się szyderczo.
- Jesteś tak głupi czy tylko udajesz? Ja na doczepkę? – upadła anielica zaczęła naśladować Jolkę. Stroiła przy tym głupie miny i przesadnie modulowała głos. - …bo pożałujesz. …bo pożałujesz. – Czarna anielica powtarzała jak echo ostatnie słowa kultystki. – Oj, bo się posikam ze strachu. Jakaś ty straszna... – Teraz tarzała się już ze śmiechu po ziemi.

Krzysiek potrząsnął głową, jak gdyby chciał odegnać resztki snu.
- Jolka, tylko przynieś jutro do pana Michała te papiery. Mamy współpracować. – Kultysta nie był pewien, czy jego słowa dotarły do uszu panny Jawornickiej.

Czarnopióra tarzała się z jakąś kukłą w wannie z kisielem, która cudownie pojawiła się na półpiętrze. Gdy Krzysiek bliżej się temu przyjrzał, zauważył, że gumowa lalka rodem z sex-shopu ma twarz J.J. Awatar rzucał nią na wszystkie strony. Jakże mogło być inaczej.
Gołębica patrzyła na to wszystko kręcąc głową z politowaniem. W końcu odezwała się do Krzyśka.
- I co ty sobą prezentujesz? Cii… tylko mi nie przerywaj – położyła palec na ustach maga, który właśnie chciał coś powiedzieć. – Wyszedłeś na kompletne zero. Kamil pokładał w tobie dużo nadziei. Nie bez kozery wybrał ciebie do tego projektu. A ty co? Kamil… słuchaj... Słyszałem, że chcesz mnie posadzić na jakimś nowym węźle, czy coś… Myślę, że się nie nadaję. Nie znam się na tym. Czyś ty ocipiał doszczętnie? – Spokojna jak dotąd anielica podniosła głos, używając przy tym słów, jakie Chris rzadko słyszał z jej ust. – Jesteś, jesteś…
- Jesteś rzaaaaadziaaaaaaak!!! – dokończyła za nią radośnie Czarnopióra, topiąc kukłę Joli w kisielu.
- Zacznij zachowywać się w końcu jak facet. O dupach pomyślisz później. Ten nowy węzeł to szansa dla Kultu Ekstazy. To szansa dla ciebie. Szansa dla nas. Pomyśl o tym.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 28-01-2009 o 20:47.
Efcia jest offline  
Stary 29-01-2009, 15:12   #125
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Chłodne powietrze orzeźwiło zmęczone zmysły. Zmierzchało, kiedy Staszek wyszedł na podwórze. Które teraz przywodziło obraz pożogi i zniszczenia. A więc w taki sposób gospodarstwa stają się „zapuszczone i zdziadziałe”? Równe rzędy kolorowych doniczek z kwiatkami, były teraz porozbijane i porozrzucane w koło. Drzwi były mocno uszkodzone, trawnik zniszczony. A Burek opłakiwał swą kompletnie zniszczoną budę. Szkoda psa…

Powiadają że rozwiązania siłowe są prymitywne. Powiadają że do niczego nie prowadzą. Łże gadanie pseudo wyintelektualizowanych teoretyków sztuki. Ból, cierpienie, poświęcenie i ekspresja była jedną z najbardziej pierwotnych dróg do wyzwolenia. To też Staszek poczuł wyraźną ulgę. Ba! dumę, gdy powiedział Staremu samą prawdę. I ból w ramieniu nijak nie przeszkadzał mu w tej najwłaściwszej ocenie sytuacji.

Tak samo tylko trochę przeszkadzało mu owe ramie, w wyciągnięciu papierosa i zapaleniu. Gryzący dym irytował go i pobudzał. Ale i od wielu lat ułatwiał spojrzenie za zasłonę. Czuł jak duchy ciągnęły do tego dymu i emocji które wyzwalały się wraz z nim. Tak i teraz rozkoszował się dymem i pozwalał aby uchodził w pustkę. Rozprężał się w nicość, stając się efemerycznym nośnikiem emocji.

- Przestał byś kurzyć. – głos Starki wyrwał go z zamyślania. Znów powrócił do pełni percepcji otoczenia.
- Co te psy tak ujadają?
Faktycznie. Słychać było ujadanie i warczenie wszystkich psów trzymanych koło gospodarstwa. Wyraźnie zaalarmowany, ruszył szybkim krokiem w koło domu.
- Cicho! Głupie. Czemuście znowu ujadacie? Przecie nikogo nie ma! – Ruta próbowała uspokoić psy. Największy z psów. Wojak zerwał się z łańcucha, na który był wiązany bo zdarzało się że był ostry dla obcych. Psisko podskoczyło i poczęło ujadać w pustkę. Wyprostował się Kaukaz. Ogon uniósł i łeb zadarł wysoko. Głośne szczekanie słychać było w całym obejściu. I tak jak stał zerwał się i pognał w pole.
- No czemuś nie łapał?- zapytała Ruta z wyrzutem. Po czym nie czekając rzuciła się w ślad za goniącym psem. A słychać było tylko nawoływanie do powrotu i Augustynę, która rzuciła się w ślad za starszą z kobiet.

Staszek stał jak zahipnotyzowany. Całe zdarzenie napełniało go dziwną obawą. Odwrócił się w stronę chałupy, by dostrzec Bohatyrewicza, który stojąc w progu przyglądał się całej sytuacji. Wystarczy. Z mocnym postanowieniem ruszył za dom. A dalej niewielką ścieżką prowadzącą w stronę Góry. Nikt nie krzyknął ani nie pobiegł za nim.

Idąc szybkim krokiem, wyczuwał energię ziemi po której stąpał. Czuł dziwne wzburzenie i lęk. A także rękawicę, która słabła z każdym metrem w jakim przybliżała się w stronę Góry. Wyciągnął kolejnego papierosa. Poczym machinalnie wciągnął w usta dym. Poczym wypuścił mącąc czyste powietrze. Powtórzył tak parę razy, by stworzyć opar otaczający jego twarz. Siłą woli skupił się na szarym obrazie widniejącym po drugiej stronie. Odległej twarzy i jakimś kształtom które pojawiały się i znikały w polu ścieżki która to… znikała tuż przed Staszkiem. Który wyciągnął ręce chcąc uchwycić kształt. I choć trafił w pustkę, to z wysiłkiem ujął niewidoczny kształt. Mięśnie zagrały i szary obraz otoczenia pękł. Ciężki dym doleciał do nozdrzy Staszka. Który nie czekając rzucił się w wyrwę rzeczywistości. I zniknął.

Otaczający świat począł dotykać Staszka setkami zmysłów niedostępnych dla osób stąpających po Matce Ziemi. Poczuł lęk, strach, wyobcowanie. W mgnieniu oka odczuł powagę sytuacji. Przed nim widniała Góra. Cała porośnięta drzewami, krzewami, wszelaką roślinnością, pośród której próżno było szukać ścieżki czy drogi. Była jedynie dzicz. W niej jednak nie było zieleni. Całość przykryta była popiołem. Drobnym pyłem układającym się w całun. Całun Góry Popiołów. Z dalekiego wzgórza promieniowała uwodzicielska siła. Wspaniała potęga, która inspirowała i fascynowała. Staś odczuwał jej siłę, choć dziś wielce stłumioną. Przygaszoną.

Lecz tym co w zwykłym śmiertelniku wzbudziło by największe zdumienie, były osoby zgromadzone w koło góry. Wychodziły z za drzewa, siadały na polanie, biegły w sobie tylko znanym kierunku. Pojawiały się i znikały. Były to osoby młode i stare. Kobiety i młode dziewczyny, mężczyźni, starcy. Ktoś po lewo paradował w pysznym kontuszu. Obok niego siedziała dziewczyna w poszarpanym gieźle. Po prawo stał mężczyzna odziany w proste hajdawery i koszulę rozciągniętą na piersi. Nic nie robił sobie z krwawych dziur po wystrzałach.
- Witaj… – Staszek rozpoznał mężczyznę ze swych wizji. Był to ten sam mężczyzna który rzucił się z siekierą na żołnierzy czerwonych. A ginąc pozwolił uciec małej dziewczynce. Staszek chciał coś powiedzieć. Spytać. Albo wyrazić swój szacunek. Lecz mężczyzna uniósł tylko dłoń i oparł na piersi Staszka. Wymownie pokiwał głową przecząco. Jedno spojrzenie w stronę Góry wystarczyło.

To nie było miejsce dla niego. Wyczuwał groźbę związaną z tym miejscem. Namacalne niebezpieczeństwo. I myśl – nie powinieneś tutaj być.

***

Kiedy wracał w stronę domu, wciąż pozostawał w zawieszeniu między dwoma światami. Oczywiście stąpał po Ziemi! Lecz myślami wciąż pozostawał gdzie indziej. Kiedyś śmiał się z tego że duchy nie pozwalały mu tak łatwo odejść. W tym samym czasie starsi magowie przestrzegali go przed niebezpieczeństwem takiego stanu rzeczy. Lecz Staszek postrzegał to raczej jako gest szacunku i uznania dla istot które pozwalały mu gościć w swej domenie.

Zbliżał się do domostwa, kiedy poczuł dziwne szarpnięcie. Coś irytująco próbowało przykuć jego uwagę. Z życzliwą kurtuazją raz jeszcze spojrzał. Tuż koło jego ramienia wił się dziwny stwór. Rozmyty i nieokreślony w swym kształcie. Wietrzniak. Kołował przy nim raz po raz nęcąc spojrzenie. I kierując je w stronę domostwa. A dokładniej sporej donicy…

Tuż koło niej widać było ślady krwi. Staszek nachylił się bliżej, by dostrzec ślady butów. Jakby ktoś wszedł w kałużę krwi i pobiegł dalej. Tuż obok leżała pożółkła kartka. Na której sprawnie nakreślono koniunkcję symboli Mars – Księżyc – Ziemia. Staszek postąpił dalej i dostrzegł kawałek oderwanego i skrwawionego materiału. Tego było zbyt wiele. Wyprostował się aby rozejrzeć w okolicy. I nagle poczuł zawrót głowy.

***

Spoglądał na starą altanę. Była piękna. Cała malowana w bieli, na bazie koła. Zdobne poręcze i schody nadawały jej lekkości. Tuż obok, pod krzakiem jaśminu, siedząc bawił a się mała dziewczynka. Mówiąc wciąż do siebie, zaaferowana ubierała lalkę w szykowną suknię. Może szły razem na bal do altanki? Cały obraz był pożółkły i niejasny. Tak jakby wydarzenia te z daleka emanowały o sobie. Nagle poczuł jakiś szorstki język który przejechał po jego ręku. To Burek, przysiadł obok i tak jak on przyglądał się dziewczynce. Warczenie.

Z za drzewa wychyla się jakaś postać. Ciemno odziany mężczyzna w kapeluszu. Zdaje się obserwować dziewczynkę. Chwile upływają, a warczenie narasta. Burek ruszył bliżej mężczyzny, kiedy ten wyciągnął buteleczkę i szmatę. Nachyla się bliżej, kiedy to już nie Burek lecz piękny rasowy owczarek niemiecki rzuca się na niego. Mężczyzna dostrzega psa i rzuca się w ucieczkę. W tej samej chwili dziewczyna zrywa się i z płaczem biegnie do domu wołając coś po niemiecku. Koniec.

***

Kiedy Staszek wszedł na podwórze przywitały go spojrzenia domowników. Zgromadzeni w koło wykopanego dołu w ziemi spoglądali w jego czeluść. I tak jak jeden mąż odwrócili się do Staszka. Jedna Augustyna powiedziała przez łzy:
- Burek nie żyje.

***

Była już ciemna noc. W głównej izbie wciąż paliło się lekkie światło. Godzinę temu pokój Augustyny pogrążył się w ciemnościach nocy. Spała. W pokoju obok Jej matka również pogrążona była we śnie. Jedynie Starka nie mogła zasnąć. Wierciła się z boku na bok szukając wygodnej pozycji. Bolało ją biodro. Ot starcza przypadłość.

Staszek wyczuwał to tak samo dobrze jak obecność Bohatyrewicza. Który pogrążony we własnych myślach siedział w Izbie. Wciąż nie zamienili słowa. Staszek wybrał ławkę przed domem. Lubił na niej siadać i wpatrywać się w gwiazdy.

Zwalisty kształt ułożył się naprzeciwko niego. Z wyraźnym sapnięciem Wojak opadł i począł wpatrywać się w Staszka. Zabawnie to wyglądało kiedy kolejny pies – Kaja – ułożył się na prawo od Wojaka. Zaraz za nią Sonia, a między nimi młode szczenię, które od paru dni mieszkało z nimi, a nie w schronisku. Widząc małą mordkę, krzywe nóżki i cały bok wyliniały od grzybicy
Augustyna zlitowała się nad małym stworzeniem. Zabawnie było patrzeć jak wszystkie cztery ułożyły się i poczęły wpatrywać się w Staszka. Wyczekująco, niemal namolnie i zdecydowanie zbyt świadomie.
Wiedziony instynktem, raz jeszcze tego dnia raz jeszcze spojrzał w świat duchów. I ujrzał…

Zamiast suczki Kai stała szczupła nastolatka w pięknym półkontuszu i zielonej sukni, z sobolowym kołpaku na miedzianych włosach zaplecionych w warkocze, ze strzelbą na ptaki na ramieniu. Skinęła z uśmiechem, w geście powitania. Pokraczny kundelek z grzybicą okazał się równie pokręconą, małą istotą o sprytnych, rozbieganych oczach, długich, powęźlonych palcach - przywodził wspomnienie ducha drzewa. Zamiast Wojaka stał obszarpaniec w mundurze Wehrmachtu, z paskudną oparzeliną na policzku. Zamiast Soni - czerwonooka paskuda, wypisz wymaluj wyjęta ze staropolskiej bajki o strzydze.
Cała ferajna spoglądała w baczeniu na Staszka, choć wyraźnie zdawali się odczuwać ulgę, widząc że Werbena właściwie zwrócił na nich uwagę.
- Witaj Stanisławie. Jam jest Adelajda. – odezwała się dziewczyna. Po chwili pomiarkowała i przedstawiła kolejno:
- Jurgen, Sękacz i Strzyga.
- Miło mi. Staszek jestem.

Z pewną obawą spoglądał na duchy. Z jednej strony nie powinien być tak bardzo zdziwiony, z drugiej jednak – żyć pod jednym dachem z duchami i nic o tym nie wiedzieć?
- Burek był waszym przyjacielem? Jednym z was?
Jurgen przytaknął, nie komentując szerzej. Trudno było doszukiwać się zgoła ludzkiej reakcji. To oczywiste.
- Wyczuwam że coś się zbliża. Chyba ma to związek z koniunkcją trzech ciał niebieskich. Orientujecie się o co chodzi? Mam wrażenie że sam powinienem się tym przejąć.
Słaby żart został zignorowany. Duchy spojrzały po sobie, poczym odezwała się Adelajda.
- Zbliża się koniunkcja…
- Boimy się
–wycharczała Strzyga.
- Bardzo.
- Tak.
- To czas kiedy kajdany nakładane na duchy opadają. Wtedy przychodzą. Część duchów przenika do świata ludzi. A nierozważni ludzie do świata duchów.
- Bywa.
- Noo.
- Rękawica może wtedy pęknąć.
- Ale tak bywa.
- ciągle wtórowała Strzyga.
- Wtedy też Stary mag pójdzie na górę i obudzi Panią.
- Odważny! Taaaa! Odważny! Bardzo! Dobrze! Dobrze. Dobrze!
- A co z dziewczynami? Coś im zagraża? Mam dziwne wrażenie…
– próbował pytać Staszek. Duchy wyraźnie przestraszyły się czegoś. Adelajda spochmurniała.
- Tego się boimy. Że przyjdzie czarownik i ją zabije. Augustynę.
- Już przyszedł. Ale Burek ją obronił.
- Tak.
- A co się stanie gdy nadejdzie koniunkcja.
- Nie wiemy. Ale czarownik rośnie w siłę. Boimy się. Nie wiem czy zdołamy ją obronić.


Zapadłą niezręczna cisza. Strzyga poczęła wiercić swymi pazurami w ziemię, spuszczając wzrok jak podlotek. Jurgen podrapał się po głowie i wzruszył ramionami. Jeden Sękacz zaczął coś dyszeć, sapać i pokrzykiwać.
– Mówi że zapach czarownika był taki jak wtedy. Kiedy przyszedł zabić matkę Starej.
Więc to był ten owczarek niemiecki? Staszek próbował sobie wyobrazić Strzygę jako wspaniałego rasowego psa.
- Musisz nam pomóc. Znajdź czarownika.
- I zabij! Zabij! Zabij!
- Kiedy nastąpi koniunkcja?
- Za pięć dni.


***
- Masz coś jeszcze?
- Coś.

Staszek usiadł koło Bohatyrewicza. Przed starszym magiem stała szklanka i na wpół opróżniona butelka wódki. Chwilę trwało milczenie.
- Napijemy się?
- Czemu nie.
- Mam nadzieję że za bardzo nie dostałeś. Z nosem już lepiej?
- Nos? Nie. Nic się nie stało. Że też miałeś odwagę. Kurcze, nie powiem. Prawie zaimponowałeś mi.
- Bohatyrewicz spojrzał jakoś dziwnie na Staszka. Z szacunkiem i uznaniem? – Nie miałeś szans, a rzuciłeś się na starszego i silniejszego!
- Grzegorz…
- A co? Może jednak na coś się nadasz. Góra potrzebuje takich jak ty. Może, może…
- Ale zbliża się koniunkcja. Prawda? Masz jakieś plany?
- Lepiej trzymaj się od tego z dala.
- Jasne. Ale powiedzieć możesz . O co chodzi?
- Planuje obudzić Panią Popiołów. Tak aby ze Ślęży znów popłynęła moc.
- Świetnie. A nie sądzisz że wspólnie…
- Nie. Dam sobie radę.

Zapadło milczenie. Przerwane nalewaniem wódki i szybkim opróżnieniem szklanic. Po chwili Bohatyrewicz się odezwał.
- Po wojnie tylko ja tu zjechałem. Nie było rzadnego werbeny. Rozumiesz? Nikogo. I nikt poza mną tu się nie pofatygował. A Ślęża… Kiedyś była potęznym miejscem. Były tutaj trzy węzły. Trzy święte miejsca.
Dom nad Ruczajem – tutaj teraz siedzimy. To była siedziba kapłanek Bogini. Zawsze towarzyszył im jeden z nas, który był strażnikiem, obrońcą i ojcem następnego pokolenia. Jako jedyne przetrwało, bo dopóki żyją kobiety i nie została zerwana nić następujących po sobie pokoleń, węzeł będzie żywy. Kiedyś było ich więcej - teraz został jeden ród.
Kolejny to Dom nad Otchłanią - po drugiej stronie góry. Zniszczony przez hitlerowców. Mieli ze sobą magów, zniszczyli to miejsce jako pierwsze. To była siedziba wojowników. To straszne miejsce, pełne mściwych duchów zabitych magów.
I w końcu Dom ponad Mgłami - na szczycie góry. Najważniejsze miejsce. Miejsce pielgrzymek i siedziba Bogini, Niedźwiedzicy, Pani Popiołów, czy jakie tam miała jeszcze imiona. Tam rozegrała się najgorsza scena. Magowie którzy przyszli z polecenia Nephandi, a tak po prawdzie hitlerowcy zabili werbeny, a Paną schwytali i uwięzili. Ale nie starczyło im sił aby ją pokonać. Zdołali jedynie spętać i uśpić.
- mężczyzna pociągnął znów wódki. - planuje w noc koniunkcji wykorzystać osłabienie więzów i obudzić boginię.
- Ale to nie koniec…
- Ale to nie koniec. Tak. Bo ja zginę wtedy.
- Grzegorz…
- Kurwa, nie przerywaj. Zginę, a ty masz mnie zastąpić. Rozumiesz? Koniec mazania. Trza dorosnąć Stachu. Beata da ci wszystkie rękopisy, wtedy wszystkiego się dowiesz. Ale nie możesz iść ze mną na górę. Trzymaj się jak najdalej od Ślęży. Kobietom nic nie zagrozi podczas twojej nieobecności. Wtedy… pojawią się inni.
- To znaczy co za inni?
- Tak, inni Werbena. Nawet twoi. Znajomi. Przyjdą, bo uwierzą w kłamstwo kultystów. Ale czy nam osądzać Kult? To zawsze były żmije... Ale żmije, które kłamią dla naszego dobra, które plują jadem na naszych wrogów i giną deptane ich butami, to nasze żmije. Pamiętaj o tym. Ceń przyjaźń Kultu. I zadbaj, aby spłacić im każdy zaciągnięty dług. A na marginesie, Arletta mnie obsobaczyła, że jestem skurwysynem i cię męczę za bardzo i masz koszmary? Męczę cię?
- Nie, kurwa.
- No. Ale jest inny problem. Augustyna. Jak ona zginie to… wszystkie węzły na Ślęży będzie można potłuc o kand dupy. Rozumiesz? Bez niej węzeł zginie. A Ruta nie może mieć już dzieci. A tymczasem jest skurwiel który chce zabić Augustynę. Podczas poprzedniej koniunkcji jakiś czarownik , usiłował zabić matkę Beaty, wówczas małą dziewczynkę. Przepędził go jeden z duchów, które strzegą Domu nad Ruczajem - imię tego ducha to Wierzbowa Witka. Podczas poprzedniej koniunkcji Bogini nie spała, i jej mocy nie tłumiły biesy, które hitlerowcy przywiązali do szczytu Ślęży, dlatego duchy-strażnicy gospodarstwa byli silni. Wtedy Witka pogonił kota czarownikowi. Dzisiaj Witka musiał zginąć, żeby odpędzić wroga.

Starzec chwycił mocno rękę Staszka, potrząsnął nim i spojrzał w oczy.
- Musisz zajebać skurwysyna.
Usłyszeli kroki i do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna. Zaspane oczy i niepewny chód skierował ją w stronę lodówki. Otworzyła i machinalnie wyciągnęła mleko.Dopiero wtedy zorientowała się że nie jest sama.
- Nie śpicie?
- Nie maleńka. Tak sobie z wujkiem gadamy z wieczora.
– Bohatyrewicz uśmiechnął się pogodnie w stronę Augustyny. Ta coś odpowiedziała pod nosem, po czym ruszyła w drogę powrotną do łóżka.
- Chwile. – Staszek spojrzał uważniej na Starszego – To ja mam jej zrobić dziecko? Augustynie?
- No co? Przecież udowodniłeś że potrafisz.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 29-01-2009 o 22:40.
Junior jest offline  
Stary 30-01-2009, 22:27   #126
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Najspokojniej w świecie stała sobie w korku na Grabiszyńskiej, gdy nagle ją dopadło. Mały obślizgły potworek zaczął pełzać gdzieś między łopatkami wspinając się powoli po kręgosłupie, by wreszcie wbić długie i ostre pazurska w tył jej czaszki wywołując tym samym nieprzyjemne mrowienie. Złe przeczucie: kiedy ostatni raz je miała, klient przespał się ze swoją (o mały włos) ex żoną i nici ze sprawy rozwodowej. Nie, żeby źle życzyła tym ludziom, ale adwokat też człowiek i też z czegoś musi opłacić rachunki.

Minęło trochę czasu zanim uległa dziwnemu przeczuciu, ale gdy wreszcie to się stało, postanowiła działać błyskawicznie. Skręciła w pierwszy zakręt. Pokluczyła trochę po wąskich osiedlowych uliczkach, wreszcie wyjechała na główną i jakieś 10 minut później była na ulicy Piernikowej. Wysiadła z samochodu.

Wolno stojący domek z cegły otoczony był małym ogródkiem. Nad ciemnobrązowymi drzwiami wisiał wielki biały szyld głoszący: „Medimax prywatna przychodnia lekarska”. Dagmara weszła przez furtkę, przespacerowała się po wyłożonej płytkami dróżce, a dotarłszy do drzwi otworzyła je.

Wewnątrz panował lekki rozgardiasz. Dwie pielęgniarki w błękitnych fartuchach szukały czegoś w wielkiej szafie wypełnionej teczkami. Oprócz nich w poczekalni była jeszcze kobieta z małym dzieckiem, młody chłopak z nogą w gipsie, oraz zakatarzony mężczyzna w średnim wieku. Wszyscy troje siedzieli spokojnie na białych, obitych sztuczną skórą fotelach, czekając na swoją kolei.


- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała jedna z pielęgniarek, ta niższa i tęższa (blondynka o rumianych policzkach).
- Chciałabym się dostać do doktora Lewandowskiego - powiedziała Dagmara uśmiechając się życzliwie.
Pielęgniarka przez chwilę przekartkowywała notes, aż wreszcie znalazła odpowiedni termin.
- Nie ma wolnych miejsc – rzuciła patrząc na nową pacjentkę znad okularów. – Ale jak pani zaczeka , może coś się zwolni.
Dagmara zaczekała i faktycznie się zwolniło. Tyle, że po godzinie.
- Pani O’Sullivan? – zapytała pielęgniarka chyba tylko dla formalności i wskazując korytarz powiedziała – Doktor już czeka.

Dagmara ruszyła w wyznaczonym kierunku. Chwilę później stanęła przed drzwiami, na których wisiała tabliczka: „Dr nauk medycznych Bogdan Lewandowski, ginekolog, położnik”, zapukała, nacisnęła klamkę i weszła.

Wewnątrz było dość jasno. Na fotelu obrotowym siedział starszawy mężczyzna z bródką, w okularach i założywszy ręce na dość wydatny brzuch, kręcił kciukami młynka. Gdy Dagmara weszła, poderwał się z siedzenia, uśmiechnął pogodnie i podchodząc do pacjentki zapytał z ojcowską troską:
- Pani Dagmarka? Nie dalej, jak dwa tygodnie temu była pani na kontroli. Czy coś się stało?
- Nagły przypadek, panie Bogusiu, nagły przypadek – odpowiedziała szczerząc białe zęby w uśmiechu.

Doktora Lewandowskiego Dagmara znała od dawna. Był ojcem, wujkiem, a może teściem jednej z jej koleżanek z akademika. Nie pamiętała kim dokładnie był dla tej koleżanki, ani nawet jak ona miała na imię, ale znajomość z Lewandowskim pozostała. Był jej lekarzem od pierwszej wizyty, kiedy to świeżo upieczona studentka UniWro postanowiła, że wreszcie należy odwiedzić lekarza tej specjalizacji. Od tamtej pory była jego pupilką, a może jedynie jej się tak wydawało, a mężczyzna z równą troską traktował wszystkie swe pacjentki.
Dagmara osobiście bardzo lubiła staruszka. Darzyła go sympatią należną ulubionemu wujkowi. To właśnie ona reprezentowała syna pana Bogdana, gdy ten postanowił drugi raz się rozwieść. I wcale nie wzięła drogo – tak po starej znajomości.
- No dobrze, pani Dagmaro, zapraszam na samolocik.

***


Kobieta właśnie stała za parawanem zapinając suwak w spódnicy. Przy biurku lekarz wypisywał coś na recepcie. Siadła na kozetce czekając, aż skończy. Po chwili mężczyzna przybił pieczątkę i złożył zamaszysty podpis.
- Lek się nazywa Postinor Duo – oświadczył dokor Lewandowski wręczając jej biały świstek. - Pierwszą tabletkę weźmie pani od razu, drugą dwanaście godzin później.
- Tak, wiem. Czytałam ulotkę.
- Pani Dagmarko, czy nie jest pani aby za poważna na takie numery? – zapytał mężczyzna z troską. – To się może kiedyś źle skończyć. Mogę wypisać pani jeszcze plastry, co tydzień jeden i nie będzie więcej nagłych przypadków.
- Zastanowię się – obiecała podchodząc do drzwi.
- Byle nie za późno – mruknął mężczyzna pod nosem. – Powinna pani wreszcie zacząć poważnie myśleć o takich rzeczach. Nawet pani nie podejrzewa, jak człowiek sobie może skomplikować życie taką nieodpowiedzialnością. A ilu świństwa się można nabawić. To jak, przepisać?
- Pomyślę.

Pożegnała się, nacisnęła klamkę i już miała wychodzić, gdy zobaczyła kogoś. Kobieta w zaawansowanej ciąży szła korytarzem ku recepcji. Na ręku miała jedno dziecko, za rękę prowadziła drugie – chłopca, na oko 4 lata. Ciężarna przystanęła na chwilę i z trudem zaczęła coś tłumaczyć synkowi, który - jak widać - ani myślał słuchać się mamusi.
Dagmara zatrzymała się w drzwiach. Chwilę popatrzyła, jak matka usiłuje doprowadzić do porządku swoją latorośl, po czym odwróciła się na pięcie i zamykając za sobą drzwi, powiedziała do lekarza:
- A może jednak da mi pan te plasterki.

***

Nieopodal przychodni była apteka. Dagmara kupiła leki, a gdy wsiadła do samochodu wzięła pierwszą tabletkę i nastawiła sobie alarm w komórce na 12 godzin. Potem przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła.
Do archiwum państwowego dotarła koło południa. Zaparkowała tuż pod budynkiem, wysiadła z samochodu i raźnym krokiem ruszyła do wnętrza budynku.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 30-01-2009 o 22:51.
echidna jest offline  
Stary 31-01-2009, 22:10   #127
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Krzysztof Bursztyński i Jola Jawornicka

Wrocław, zakład zegarmistrzowski na ul. Więziennej, poniedziałek, 9 rano

Chris pędził biegiem przez wrocławski rynek. Wpadł w stado gołębi, wyminął zręcznie rozchichotane nastolatki, roztrącił dwóch szacownych biznesmanów dyskutujących zawzięcie w języku, który obydwaj uważali za angielski, i zdyszany wpadł w przejście prowadzące z Rynku na ulicę Więzienną.

Jola stała pod dawnym miejskim więzieniem i paliła papierosa. Jej strój odcinał się od ponurych murów barwną plamą i przyciągał spojrzenia nielicznych przechodniów.

O, jest. Jola zagasiła papierosa na nosie mosiężnego krasnoludka Więźnia.


Dlaczego do jasnej i nagłej cholery Kamil zrobił swoim uczniem tego nieudacznika? - zastanowiła się po nie wiadomo który od wczorajszego wieczora. Kamil niczego nie robił bez przyczyny. Wyprzedzał wszystkich o co najmniej trzy ruchy, a każde swoje działanie miał przygotowane w pięciu wersjach, na wypadek zajścia zdarzeń przypadkowych. Krzysiek musi być ważny.

- Przepraszam, Jola, wiesz, przez te remonty tramwaje jeżdżą, jak chcą...

Pytanie tylko, dlaczego?

- Olej tę zdzirę - zasugerowała uprzejmie Czarnopióra, wyrastając tuż za Jolą.
- Zdzira to taka, która bierze za to pieniądze - zaripostowała Gołębica zza pleców Krzyśka. - Jeśli ją zostawisz, ona umrze.
- Ona ma cię w dupie. Wykorzysta cię i zniszczy, jeśli tylko wyniesie z tego jakąkolwiek korzyść. Tworzy jakieś koszmarki i MA CIĘ W DUPIE! Nad czym się tu pochylać?
- Kamil ją kocha. Twój nauczyciel. Twój mistrz. Pozwolisz, by mu ją odebrano? Gdy wszystko więdnie i odchodzi, ostatnia umiera miłość. Jeśli ona umrze, co się z nim stanie?
- Nauczyciel uczy i przestaje uczyć, uczeń żyje dalej i sam staje się mistrzem. Chcesz żyć cudzym życiem? Zacznij do kurwy nędzy mieć własne!
- On przestanie być.

Krzysiek przełknął ślinę. Zamachał ręką, odpędzając gestykulujące mu przed twarzą anielice.

- Pięknie wyglądasz, Jolu. Zielony z fioletowym? To teraz modne?
Joli opadły ręce. Będziemy o modzie rozmawiać?
- Idziemy - zakomenderowała.

Dzwoneczek przy drzwiach brzęknął cicho, i jeszcze raz, potrącony zamykanymi drzwiami.

Dwójkę kultystów otoczył Czas.


Tik tak tik tak. Niezliczone zegary odmierzały cierpliwie czas. Ogromny zegar w drewnianej oprawie nagle zaczął wybijać godziny. Trzecia? Na pewno nie.

Tik tak tik tak tik, tak tik tak.

- Czym mogę państwu służyć? - zagadnął uprzejmie łysiejący mężczyzna w średnim wieku. Jego głos zdradzał wyraźny lwowski akcent.
- My do pana Michała Kosteckiego.
- Ach tak! Panna Jolanta i pan Krzysztof - uśmiechnął się zegarmistrz. - Ojciec na was czeka, nie sądziliśmy, że przyjdziecie tak wcześnie. Proszę, rozgośćcie się, ojciec za chwilę was przyjmie. Bardzo się cieszył na wasze odwiedziny. Zaraz przygotuję dla państwa kawę...
Po czym zniknął na zapleczu.

Tik tak tak tik tak tik tak.

- Wiedziałaś, że Kostecki ma syna? - zagadnął Chris.
- Nie.

Tik tak tik tak tik tak.

Jola ruszyła wzdłuż zegarów. Przystanęła, gdy odkryła, że układa kroki do wszechobecnego tykania.
Przed nią, za szklaną przegródką leżał piękny męski zegarek na rękę. Ascetycznie proste wskazówki umieszczone na srebrnej tarczy bezlitośnie mierzyły upływające chwile. Dokładnie taki sam, jaki troskliwy tato umieścił na ręce dziewięcioletniej Joli, idącej na lodowisko, aby nie spóźniła się na kolację. A Jola wywróciła się na lodzie i strzaskała czasomierz.
Tacie by się spodobał. O rany, ale cena!
Stropiona Jola zaczęła grzebać po torbie w poszukiwaniu portmonetki.
Muszę zmienić agentkę. Ta idiotka Zuzanna nie potrafi nic sprzedać.

Tik tak. tik tak, tik tak tik TAK TIK TAK TIK TAK

Chris przez chwilę przysłuchiwał się kłócącym się zajadle anielicom. A potem, ku własnemu zdumieniu, zignorował je i stanął przed zegarem w drewnianej obudowie, wskazującym pięć po trzeciej. Sprawdził własny zegarek i otworzył drzwiczki wiekowego czasomierza. I kiedy już miał przekręcić wskazówki, tarczy zegara dotknęła szczupła chłopięca dłoń. Wskazówki zegara zaczęły się kręcić do tyłu jak oszalałe.
Chciał odskoczyć, ale wysoki nastolatek o ciemnych, splatanych włosach i siwych oczach złapał go mocno za przedramię.
- Patrz!
Dłoń chłopaka, szczupła i muskularna dłoń o długich palcach, zatrzymała zegar na godzinie trzy po trzeciej.
- Patrz!



W podcień wpada biegiem wysoka, mocno zbudowana dziewczyna w długiej, prostej sukni. Spod pielęgniarskiego czepka wymykają się poskręcane, ciemne włosy. W oczach dziewczyny strach. Lewą ręką przyciska do ciała chudą, maleńką dziewczynką. Prawą ściska dłoń siedmiolatka o ostrych rysach. Otwiera kopniakiem drzwi. Słychać strzały. Dziewczyna szarpnęła szczupłą szyją:
- Herr Docteur!
Ale biegnie. Kroki za nią. Coraz szybsze.
Nagle zgina się w pół, zapada. Pękły deski podłogi, więżąc w swoich szczątkach obcas buta dziewczyny. Dziewczynka na jej ramieniu zaczyna płakać. Ostrolicy chłopak przypada do ziemi, szarpie za but.
Kroki.
Łzy toczą się ciurkiem po twarzy dziewczyny.
- Fraulein Amelia! Wezmę Annę.
Dłoń siwookiego chłopaka zacisnęła się na ręce Krzyśka.
- Powiedz jej. Niech przekręci obcas w lewo.
- Fraulein Amelia! - chłopak szarpie ramię pielęgniarki.
Chris widzi nadbiegających żołnierzy.
- Amelia! W lewo! Obkręć obcas w lewo! - krzyczy. Scena przed jego oczami rozwiewa się i znika, ale w ostatniej chwili trafia go jeszcze spojrzenie zielonych oczu młodziutkiej pielęgniarki.
Zobaczyła mnie.
- Zobaczyła mnie? Usłyszała? Powiedz, że jej się udało.
- Tak. Ale to nie koniec. Jola pobiegnie tą samą drogą.
- Powiedz...
- I tak za dużo mówię. Ale to ja będę za to płacił.

Tik tak, tik tak, tik tak Tik Tak TIK TAK TIK TAK TIK TAK

Jola odkryła, że nie ma przy sobie takiej ilości gotówki. Zaklnęła plugawie, mieszając słowa mało święte z wzywaniem imienia Boga nadaremno. Nachyliła się nad gablotą, wpatrzyła pożądliwie w srebrne wskazówki.

Tato by się tak ucieszył...


TIK TAK TIK TAK TIK TIK TAAK TAAAAAAAAK

Ciemność. Jola biegnie podcieniem, migają kolumny. Za nią groza. Ktoś coś krzyczy.

Krzysiek?

Krzysiek biegnie ku niej i krzyczy. Pokazuje palcem na jej stopy. Jola odwraca się, bo po plecach przeszedł jej gorący powiew.

Za nią groza. Za nią wiele splątanych, pozrastanych ciał.

Ciemność.

W ciemności łóżko, ciężkie, poniemieckie łóżko, oświetlone bladym, drżącym światłem księżyca. Dzwoni telefon. Spod pościeli wynurza się męska dłoń.

- Halo, Kamil Świeczko.
- Tak, oczywiście, że pamiętam...
- Proszę uspokój się. Jeszcze raz, od początku.
- Tak...
- Tak...
- Proszę, uspokój się. Nie, nie wzywaj karetki, już do was jadę.
- Za godzinę. Pilnuj, żeby miał ciepło. Nie, żadnych lekarzy.

Kamil wysiada ze srebrnego auta. W jego oczach strach. Przed nim rozświetlone, bijące światłem niebo nad Ślężą.
- Arletta, wiem, że słyszysz, odbierz.
- Odbierz.
- Odbierz.
- Proszę cię, odbierz.
- Uaaaa, co chcesz, tato? Właśnie chałturzę.
- Pękła Rękawica nad Ślężą. Dzwoń do Stefana i ściągaj tu naszych.

Piiiiip piiiiip.

Księżniczka Zofia dotknęła różdżką nosa Joli.
- Jest silny. Poradzi sobie. Chociaż będzie musiał zapłacić za zwycięstwo. Nic mu nie będzie. Nic, z czego nie będzie mógł się wyleczyć.
- Będę przy nim.
- Nie. To nie będzie twoja walka. Przynajmniej nie na
początku, jeśli zrozumiesz.
- Co?

TIK TAK TIK tak tik tak

- Miłość! - zakrzyknął Michał Kostecki swoim wątłym, starczym głosem. - Oto prapoczątek i ostateczny koniec wszelkiej rzeczy.

 
Asenat jest offline  
Stary 10-02-2009, 18:12   #128
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Zapadła przyjemna noc. Powietrze nie było zimne, lecz przyjemnie rześkie. Gwiazdy z wysoka spoglądały na ziemię. W koło panowała ta pozorna cisza, kiedy wszystkie żywe istoty udają że nocą ich niema.

Staszek przystanął przed domem. Lekko kołowało mu się w głowie. Czuł wypity alkohol. Nadal był to jednak taki stan, kiedy był świadom każdej swej myśli, decyzji, ruchu. A przynajmniej tak uważał.

Gdzieś za plecami. Tam, z głębi izby słychać było zmęczone kroki, skrzypienie drzwi. I powolny ruch zmęczonego, starego człowieka który czuł że jego chwile przemijają. I z wytrwałością godną ich tradycji tak bardzo chciał być panem swego losu. Chciał sam zadecydować kiedy odejdzie. Jak to się stanie. I najlepiej uczynić to w takiej samotności, że wielu wspomni i zapłacze nad jego śmiercią.

Choć ten okrutny Bohatyrewicz był dziadem z całkiem nie udaną powierzchownością. Zgryźliwy, uparty jak osioł i całkiem nie czuły na logiczne argumenty. Choć wdawało się że zwyczajnie nie da się go lubić. To jednak Staszek czuł że jeśli go nie lubi to przynajmniej szanuje i kocha jako brata. Brata, który najpewniej za kilka dni odejdzie.

Czy tak zawsze musi być? Czy każda osoba która stanie się dla niego ważna, musi zginąć? Co za okrutny świat sprawia że potrafiąc uzdrowić umierającego, nie potrafił powstrzymać przed śmiercią? Magia? Życie? Och, niechaj przeklęty będzie ten który twierdzi iż Werbena jest panem życia. Nie, Werbena jest panem. Ale Śmierci.

Chłodne powietrze i mrok nocy jak zawsze okazał się najlepszym powiernikiem myśli. I jak wierny przyjaciel, jedynie poklepie po ramieniu i milczeniem zaakceptuje. Nic nie powie. I tak jak zawsze Staszek w ciszy ruszył swego pokoju.

Zaskrzypiały drzwi, zapalił światło. Lubił proste drewniane łóżko, niewygodne krzesło i stolik. Siermiężne, ubogie warunki. Lubił to miejsce bo jak nic innego było całkowicie autentyczne.

Nagle refleksję przerwało uderzenie w drzwi. Dwukrotne uderzenie niczyż żelaznej rękawicy, z trudem starającej się … zapukać?

Ostrożnie uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz. Nic.
Zupełnie nic nie było widać. Jedynie poczuł jak włosy stają mu na plecach. Rozejrzał się w koło ponownie i powiedział w stronę powietrza:
- Możesz wejść. Zapraszam.
Mówiąc to dopiero dostrzegł. W progu leżała ołowiana czcionka zecerska, pojedyncze S w stylu schwabacha. Kiedy schylił się by ją podnieść, przedmiot rozpłynął się w dym, a w tej samej chwili rozległ się wyrażny głos:
- A dziękuję. Już się rozgościłem.
Staszek odwrócił się do gościa.
- O Jezu - wyrwało mu się.
- Jako starozakonny mógłbym stoczyć z tobą ciekawą rozmowę na temat Jezusa, ale chyba brakuje nam na to czasu, nieprawdaż?
Upiór siedział na kanapie. Przez jego postać przeświecały promienie światła. Podrzucał w dłoni kilka czcionek, kilkanaście innych krążyło wokół jego głowy jak planety wokół słońca. Poplamiony farbą fartuch zecerski skrywał wychudzone na wiór i pocięte bagnetami ciało. Jego twarz miała wybitnie semickie rysy.
- Widzę cię - oznajmił zdumiony Staszek.
- Ja ciebie też. Dużo dokładniej. Mama ci nie mówiła, że nie należy popijać ogórków mlekiem?
- Od mojej matki to się odpierdol.
- Jaki wrażliwy –
twarz upiora wykrzywił ostry, niebezpieczny uśmiech. – Jestem Jacob Stenzel, mistrz drukarski. Jurgen mówił, że masz sprawę. Znajdę twojego gagatka, ale musisz coś dla mnie zrobić. Za dzielnicą Kosel, nad Odrą, w polu leży płyta nagrobna. Pod jabłonką. Znajdź ją i umieść w bezpiecznym miejscu. Najlepiej na cmentarzu, z miejscem opłaconym na, powiedzmy, 100 lat. Potem znajdę następnego.
- Mogę to zrobić. To twoja płyta?
- Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto miał pogrzeb i dostał nagrobek, Stanisławie? Nie. To nagrobek mojej żony. Zajmij się tym. Jestem naprawdę zirytowany. Najpierw ruskie zrobiły z niego element wystroju poligonu, a teraz pijaczki używają go jako stołu i rżną się na nim miejscowe dziwki. Mogę zrobić komuś krzywdę.
- Jesteś w stanie znaleźć tego czarownika przed sobotą?
- Oczywiście. Przed sobotą wracam... widzisz, w szabas nie wolno nam podróżować.
- Jak się z tobą skontaktuję?
- Ja ciebie znajdę. Jeśli nie dotrzymasz umowy, też cię znajdę. I odcisnę ci na czole moje niezadowolenie.

Czcionki krążące wokół upiora opuściły swoje orbity i ułożyły się przed oczami Stasia w słowo:

KŁAMCA

- Więc lepiej mnie nie zawiedź. A teraz otwórz mi drzwi.
- Nie możesz przez nie przejść?
- Chyba żartujesz. W tym domu?


****

Najwcześniejszy autobus jakim można było dotrzeć do Wrocławia zatrzymał się w centrum miasta. Wciąż zmęczony Staszek wyszedł wciąż przyglądając się zakupionej mapie. Dzielnica Kosel? Za Odrą? Doprawdy nie miał pewności czy właściwie się kierował. Ale najpewniej czekała go jedna przesiadka i dłuższy spacer. Czuł się trochę dziwnie ze starym plecakiem i zagrzebaną w nim saperką, która wyraźnie epatowała swym tajemniczym kształtem przez pożółkłe płótno. Ale co było robić? Ruszył w stronę tajemniczej jabłoni. Zastanawiając się ile może kosztować i na jakim cmentarzu powinien wykupić miejsce?
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 10-02-2009, 23:31   #129
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Po pokonaniu wielkich, ciężkich i niemiłosiernie skrzypiących drzwi Dagmara znalazła się w hollu archiwum. Wnętrze budynku było przyjemnie chłodne i była to miła odmiana od letniego skwaru panującego na zewnątrz. Przeszła korytarzem, odnalazła na tablicy informacyjnej odpowiednie nazwisko i numer pokoju, i raźnym krokiem ruszyła we właściwym kierunku.

Gdy dotarła na miejsce, zapukała cicho w drzwi po czym weszła. W dusznym pomieszczeniu, za biurkiem gęsto usłanym papierzyskami, siedziała chuda kobieta, na oko 50 lat. Tleniony blond jej trwałej w dość oryginalny sposób komponował się z trupią bladością cery. Krwistoczerwone usta urzędniczki wygięły się w coś, co zapewne było wystudiowanym urzędniczym uśmiechem mówiącym „Czym mogę służyć, kochany petencie?" Kobieta spojrzała na Dagmarę z wyraźnym wyczekiwaniem.
- Dzień dobry, ja od doktora Całkowskiego – powiedziała prawniczka oczekując, że to załatwi całą sprawę.
- Ach, tak – odparła ze zdziwieniem tamta nie spuszczając petentki z oka.
Dagmara dopiero po chwili zorientowała się o co jej chodzi. Z niemałym trudem odnalazła we wnętrzu swej torebki stosowny świstek papieru, po czym położyła go na blacie stołu. Pani Zofia ( bo takie imię widniało na jej identyfikatorze) przeczytała uważnie upoważnienie, uśmiechnęła się bardziej do siebie niż do swojej „klientki” i spokojnym tonem zapytała:
- W czym mogę pomóc?
- Chciałabym przejrzeć akta dotyczące sprawy Ernsta Breslauera – wyrecytowała Dagmara.
- Ach, tak – powtórzyła urzędniczka z jeszcze większym zdziwieniem. – Już dzisiaj ktoś o nie pytał – wyjaśniła po chwili milczenia. – Pan z fundacji "Ocalić od zapomnienia", ale ów młody dżentelmen przegląda wiele spraw, może akurat z tej nie korzysta w tej chwili. Proszę, chodźmy, zapytam się go, szkoda, żeby pani przyjeżdżała na próżno. Poza tym, to taki elegancki, dystyngowany mężczyzna, na pewno nie będzie miał nic naprzeciw…

Pani Zofia wyszła zza swojego biurka i zaprowadziła Dagmarę do sąsiedniego pokoju, w którym pracował – jak go raczyła nazwać – młody dżentelmen. W - zapewne od dawna nie wietrzonym - pomieszczeniu, za ciężkim biurkiem i stertą starych pożółkłych teczek, siedział młody, ubrany w garnitur mężczyzn o ciemnych włosach. Krzaczaste brwi, broda i wąsiki w sposób miły dla oka komponowały się z cerą i oczami. Można nawet było go nazwać przystojnym, choć zdecydowanie nie był w typie Dagmary.

Kobieta chwilę przyglądała się „panu z fundacji”, gdy nagle zapaliła się ta niewidzialna żaróweczka olśnienia, bo ani chybił był to Grzegorz Głodniok.

- Dzień dobry - powiedziała Dagmara uśmiechając się delikatnie - cóż za spotkanie.
- Ehm – mruknął Grzesiek - dzień dobry. Pani wybaczy ale brak snu i te papiery w tym podłym języku... my się znamy...eee skąd?
- To ja państwa zostawię – wtrąciła urzędniczka wychodząc.
- Spotkaliśmy się raz, czy dwa za sprawą Stefana Oderfelda. Jestem Dagmara.

Grzesiu stał przez chwilę sztywny jak posąg. Coś w jego osobie i zachowaniu nagle sie zmieniło.Wyglądał, jakby znajdował się w zupełnie innej rzeczywistości. Zaraz potem otrząsnął się i spojrzał na Dagmarę nieco przytomniej.

- Ależ oczywiście, przypominam już sobie panią – powiedział uprzejmie wynurzając się ze stosów akt. - Proszę wybaczyć, ale naprawdę jestem zmęczony, do tego miałem, co zapewne panie zauważyła w ostatnim czasie mały wypadek. Cieszę się, że mogę spotkać kogoś z... towarzystwa. Cieszę się, zwłaszcza że w najbliższym czasie przyjdzie nam chyba współpracować.

Coś w jego osobie się zmieniło. Z początku wydał się Dagmarze jakiś taki fajtłapowaty, bardzo zagubiony, zdziwiony. Teraz nie było po tym śladu.

-Co panią tu sprowadza? – zapytał z zaciekawieniem. - Praca czy może coś innego? Może siądzie pani na chwilę ze mną porozmawiać. Co prawda siedzę teraz nad pewnymi papierami, jednak to może oczywiście chwilę poczekać.
- Jestem tu ze względu na sprawy służbowe, ale porozmawiać chwilę możemy. A pan czego tutaj szuka? - odparła pogodnie.
-Prywatne, można rzec, dochodzenie. Od jakiegoś czasu postanowiłem trochę bardziej zacząć żyć sprawami, które mnie dotyczą poza moją skromną codzienną pracą.

Gdyby nie rozbity, choć nie napuchnięty już, gojący się dobrze łuk brwiowy, Grzesiek naprawdę mógłby się wydać atrakcyjny. Do tego nienagannie ubrany. W zasadzie ciężko było go utożsamiać z człowiekiem którego jakiś czas temu widziała. Wtedy też był odziany w garnitur, ale coś jakby się zmieniło w jego postawie. Do tego miał ujmujący głos.

- Pani Zofia mówiła, że przegląda pan akta Ernsta Breslauera. Korzysta pan z nich teraz? - zapytała uśmiechając się najładniej jak tylko potrafiła.
- Owszem pani Dagmaro, ale jak już mówiłem to nic aż tak pilnego – odparł z uśmiechem. - Oczywiście, o ile nie zamierza pani mi ich porwać sprzed nosa z tego archiwum – dodał żartobliwie. - Może jednak usiądźmy spokojnie i porozmawiajmy. Wspólny temat już nawet mamy.
- O czym chciałby pan porozmawiać? – rzuciła pogodnie.
- Można zapytać jakie to obowiązki kierują panią na tropy tych dawno zmarłych ludzi? – zapytał mężczyzna podsuwając jej pod nos teczki. - Jeśli to oczywiście nie żadna tajemnica służbowa?
- Obowiązki służbowe, niestety - odpowiedziała z troską słabo maskującą uśmiech.
- Rozumiem, rozumiem tą nieszczerą troskę. Obowiązki -uśmiech Grześka się nie zmienił. -Zapytać jednak zawsze warto, zawsze trzeba szukać szczęścia... kiedy mówiłem o wspólnym temacie miałem na myśli w zasadzie kwestie szykującego się na czwartek spotkania. Co pani sądzi o tej... inicjatywie? Ja osobiście przyznam, jestem pełen obaw.
- Jeśli Stefan uważa, że to coś pomoże, to jestem skłonna mu pomóc. A przynajmniej nie przeszkadzać.

Po wymianie jeszcze kilku grzecznościowych pytać, uwag i odpowiedzi rozmowa mówiąc krótko zdechła. Grzesiu zajął się przeglądaniem teczek z bogatego arsenału jakim dysponował, a Dagmara – oparłszy skrzyżowane nogi o sąsiednie krzesło - przeglądała akta Breslauera.

* Przebieg zdarzeń uzgodniony z Ratkinem.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 11-02-2009 o 20:48.
echidna jest offline  
Stary 15-02-2009, 02:29   #130
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
- Słuchaj, Paweł... Fajne to miejsce i w ogóle, ale takie niespodzianki to raczej dziewczynie rób a nie mi. Rozumiesz, to wyglądało trochę pedofilsko i gejowo. - Marek chyba nie do końca podzielał transcendentalne przeżycia swojego mentora. - I wiesz, nie pokazuj tego miejsca młodzieży w moim wieku, bo ja to bym tutaj ognisko zrobił albo z muzyką przyszedł. Albo jedno i drugie.
Do domu wrócili marszem, bo Paweł po krótkim biegu wymiękł. Widocznie jogging nie był jego mocną stroną. W ogóle, fizyczność nie była mocną stroną Pawła. Przyczyny tego stanu rzeczy wyjaśnił chłopakowi chwilę później.
- No tak, fajnie, ale wiesz... Mój dziadek walczył w powstaniu. Całe życie dbał o swoją formę fizyczną i jak umierał, to ani nie robił pod siebie ani nic. Jak byłem mały, to zawsze robiliśmy razem pompki i chodziliśmy na spacery, zresztą, prawie do końca pracował jako budowlaniec. Wiesz, inżynierem był. Niby Hawking też nie umie biegać, ale chyba nie chciałbyś być w jego sytuacji, nie? - Czasami Marek przedstawiał dosyć proste podejście do życia, typowe raczej dla proletariusza a nie wykształciucha. Na dyskusji o potrzebie rozwoju fizycznego upłynął Markowi wieczór drugiego dnia wizyty we Wrocławiu.

Dzień trzeci zaczął się od maila od profesor Zacharskiej. Właściwie, zaczął się od porannej rozgrzewki i śniadania, ale to była tylko nieistotna rutyna.

Drogi Marku!
Wrocławscy przedstawiciele naszej tradycji bardzo mnie zawiedli, i przez chwilę miałam nawet ochotę odwołać Cię z powrotem do Warszawy. To, co wydarzyło się wczoraj, było wręcz niedopuszczalne, i zamierzam wyciągnąć z tego konsekwencje.

Żałuję, że p.Berner nie wyznaczył Ci innego opiekuna, a wiem, że miał wybór. Cóż, nie możemy zaprowadzać we Wrocławiu naszych porządków, możemy co najwyżej reagować, jeśli sprawa dotyczy kogoś z nas, tak jak ja zamierzam to zrobić w Twoim przypadku. Cieszę się, że pomimo tych karygodnych zajść zdołałeś się odnaleźć w nowym dla Ciebie miejscu.

Odnośnie Twojej wizji: cieszę się, że wyciągnąłeś nauki z moich słów. Pamiętaj, nie wolno ignorować ostrzeżeń z Drugiej Strony. W razie jakichkolwiek kłopotów, dzwoń do mnie o każdej porze.

Odnośnie wynalazku p.Rodeckiego: Marku, proszę, abyś zajął się sprawami projektu, do którego zostałeś przydzielony, doprawdy nie leży w Twoich obowiązkach pochylanie się nad nieudanymi projektami nieudacznika. Tak, właśnie nieudacznika. Wahałabym się dopuścić do potencjalnego użytku cokolwiek stworzonego przez p. Rodeckiego. Przede wszystkim dlatego, że w swoim szaleństwie jest tak odległy od śpiących, że jego wynalazki mogłyby zrobić im krzywdę. Nalegam, abyś zostawił ten zamknięty już temat i zajął się sprawą projektu.

Pozdrawiam

Małgorzata Zacharska


Marka zaskoczył ostry ton wypowiedzi jego mentorki, ale widać wciąż była wzburzona sobotnimi zajściami na dworcu. List zwrotny powstawał do późnego popołudnia, gdyż przez resztę czasu Marek i Paweł siedzieli w laboratorium, gdzie Paweł tłumaczył zasady działania swoich wynalazków. Marek wszystko skrzętnie notował w swoim zeszycie. Paweł stworzył wiele nowych teorii działania świata, które Marek na marginesach tłumaczył na bardziej zrozumiały dla siebie język. O ile esencyja, paradoxum, materya, sensoryum czy ars vitae były zrozumiałymi pojęciami. Z tego co mógł zauważyć Marek, Paweł posiadał podstawową wiedzę (czy też wrodzone zdolności) z dość wielu sfer, ale chyba tylko Materyę opanował na poziomie gymnasium, wciąż jednak był w tym lepszy od Marka. Wstyd, jeśli pamiętać, że to Dzieci Eteru zasiadają na tronie Materii.


Witam,
Nawiązując do pani wiadomości z przed chwili chciałbym powiedzieć, że nie ma chyba takiej potrzeby, by dalej brnąć w sprawę drobnej pomyłki podczas mojego przyjazdu. Wrocławski dworzec nie jest taki brzydki jak by się mogło wydawać i bardzo się nie nudziłem.
Także ja cieszę się z tego, że jakoś ciągniemy do przodu. Dlatego jeszcze raz bardzo proszę, żeby nie karać w żaden sposób Pawła. To dobry człowiek, lekko zakręcony i bardzo by to przeżył.

Odnośnie wynalazku p.Rodeckiego: Marku, proszę, abyś zajął się sprawami projektu, do którego zostałeś przydzielony, doprawdy nie leży w Twoich obowiązkach pochylanie się nad nieudanymi projektami nieudacznika. Tak, właśnie nieudacznika. Wahałabym się dopuścić do potencjalnego użytku cokolwiek stworzonego przez p. Rodeckiego. Przede wszystkim dlatego, że w swoim szaleństwie jest tak odległy od śpiących, że jego wynalazki mogłyby zrobić im krzywdę. Nalegam, abyś zostawił ten zamknięty już temat i zajął się sprawą projektu.

Przepraszam za ostre słowa, ale muszę się z panią nie zgodzić. Pierwszą rzeczą, jaką nauczyłem się o Wyzwolonej Technologyi było to, że każda z teorii jest równologiczna, każda ma prawo bytu i wszelka polemika z nimi może odbywać się tylko na płaszczyźnie faktów i kontrteorii. Dlatego dziwi mnie pani zdanie "mogłoby zaszkodzić". Naukowcy pani kalibru nie powinni opierać swoich osądów na przepuszczeniu lecz na faktach. Także argumentowanie ad personam jakim niewątpliwie jest określenie Rodeckiego "nieudacznikiem" nie przystoi tak pani, jak i innym członkom Warszawskiego Kolegium Technologycznego.
Poza tym, Paweł, jako nasz kolega po fachu zasługiwał na wyjaśnienie jego błędów w rozumowaniu. Domyślałem się, iż problemem jest tutaj to, że jego wynalazek jest tak zwanym rekwizytem, więc śpiący po prostu nie byliby w stanie go używać. Jeśli tak, oszczędziło by to nieprzyjemnych relacji i pomówień z obu stron. A już pismo mówiło "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, Mnieście uczynili".
Jeszcze raz przepraszam za ostry i strofujący ton tego listu.
Pozdrawiam z wyrazami szacunku,
Marek Dawid Różogórski
 
Mical von Mivalsten jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172