Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-08-2008, 16:33   #11
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dagmara O'Sullivan i Marek Różogórski

Wrocław, Celtic Pub & Restaurant

Rozmowy w knajpie ścichły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Trzej studenci siedzący najbliżej dwójki magów z zainteresowaniem wytężyli słuch licząc na to, że usłyszą jeszcze choćby fragment ciekawej rozmowy. Gromadka dziewczyn, które przed chwilą rozsiadły się dwa stoliki dalej, przerwały nagle swoje niezobowiązujące ploteczki, i pokazywały sobie palcami nastolatka w goglach. Jednak najbardziej zainteresowani ich dialogiem byli dwaj poważnie wyglądający mężczyźni w czarnych garniturach, siedzący tuż przy barze i sączący trunek z koniakówek.
- Czego chcą ci ludzie? – zapytał Marek.
- Zainteresowało ich to, co mówisz - powiedziała Dagmara z drwiną. - To nie jest dobre miejsce na poruszanie TAKICH tematów - dodała po chwili, mając nadzieję, że chłopak zrozumie aluzję.
- Jeszcze dodaj, że krawaty mają tutaj masę podsłuchów - odwrócił się do jakiegoś studenta, który przyglądał im się z uwagą. - Przepraszam, mam gdzieś plamę? Bo strasznie mnie pan obserwuje.
- Uspokój się! – syknęła ze złością, łapiąc go za rękaw. Próbował się wyrwać, ale Dagmara miała niezwykle silny uścisk jak na kobietę. - Siedź na dupie i nie kompromituj mnie!
- Przepraszam. Znasz ich? - dodał szeptem. Jego najgorsze obawy się potwierdzały. Wrocław też był wiochą, tylko większą.
- To stali bywalcy. Uspokój się i nie mów więcej TAKICH rzeczy. Porozmawiamy o tym, jak pojedziemy na tę pipiduwę, gdzie mieszka twój opiekun. A na razie zachowuj się tak, by nie przeszkadzać innym - odparła z wyraźną ulgą. - Jak ci minęła podróż?
- Zwyczajnie, w sumie. Część przespałem, przez resztę przerabiałem przyszłoroczną fizykę. A Ty? Czym się zajmujesz?
- Jestem adwokatem. Prowadzę swoją prywatną praktykę zawodową. A w wolnych chwilach odwiedzam przyjemne knajpy w mieście.
Marek uważnie rozejrzał się po knajpie i ludziach, którzy wciąż patrzyli na nich ukradkiem.
- To tutaj chyba nie bywasz zbyt często – orzekł przyciszonym głosem. - U nas ludzie potrafią podsłuchiwać tak, żeby nie wiedziało o tym pół lokalu. To znaczy... nie zrozum mnie źle. Knajpka sama w sobie jest bardzo klimatyczna.
Spojrzała na chłopaka ze zdziwnieniem.
- U nas za to potrafimy wyczuć, kiedy jest właściwy moment na poruszanie niektórych zagadnień - uśmiechnęła się złośliwie.
Klienci baru powoli wracali do swoich zajęć. Faceci w czerni przestali się nimi interesować. Wreszcie zainteresowała ich zawartość własnego kieliszka.
- Przecież powiedziałaś, że można rozmawiać swobodnie. Zresztą, nieważne. Kim w ogóle jest mój tymczasowy opiekun? - zapytał z ciekawością w oczach.
- W sumie... - zamyśliła się na chwilę. - Parę razy go widziałam, ale nie znam go za dobrze. Mieszka gdzieś za miastem i jest dość - przez chwilę zastanawiała się, jakiego użyć słowa. - dość ekscentryczny, nawet jak na naukowca… Naukowiec to może złe słowo - dodała po chwili - On jest dość nietypowy jak na swoją tradycję. - Ostatnie słowo wypowiedziała ściszonym głosem.
- Każdy z nas jest naukowcem - odparł Marek. - Aha. Opowiesz mi w samochodzie, lepiej nie będę Ci już robił siary, wystarczy na jeden dzień.
- Mniejsza z tym - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie odezwał się jej telefon.
Przez kilka chwil uwertura z „Wilhelma Tella“ brzmiała gdzieś z wnętrza jej torebki, zanim zdołała odnaleźć komórkę i odebrać.
- Tak?... A to ty Stefan... Tak, znalazłam go...Tak, jest ze mną... Nie, jeszcze jesteśmy we Wrocławiu... Teraz? W pubie, zaraz podadzą nam jedzenie... Dobrze, przywiozę go jak tylko skończymy... Poczekaj, tylko zapiszę - wyjęła z torebki notes i pióro Parkera, i zanotowała adres. - Dobrze, do zobaczenia - rozłączyła się.
- Kto to był? Jeśli mogę wiedzieć - zapytał chłopak.
- Stefan – odparła. - Tutejszy szef wszystkich szefów. Martwił się, gdzie się podziewasz, ale uspokoiłam go. Zjemy i jedziemy do tego całego Rodeckiego.
- Świetnie. Już się nie mogę doczekać, zawsze to inne spojrzenie na te same zagadnienia. Interesowałaś się kiedyś naszą dziedziną nauki?
- Co konkretnie masz na myśli? Matematykę? - zdziwiła się. - Nie, akurat w tej dziedzinie - jak każdy humanista - zawsze byłam nogą.
- Nie, nie do końca. Mechanikę raczej, jeśli już. O, dziękuję - powiedział, gdyż znudzony kelner podał mu właśnie obiad.
Dagmara uśmiechnęła się do kelnera, gdy ten postawił przed nią talerz.
- Dziękuję - powiedziała do mężczyzny, gdy odchodził. - Smacznego - dodała mówiąc do chłopaka.
- Dziękuję, nawzajem - odpowiedział z uśmiechem chłopak, zabierając się za obficie polane ketchupem frytki.
- No i jak? – zagadnęła. - Dalej taka straszna ta knajpa? Czy może chociaż jedzenie mają dobre? Gdybyś był starszy, zaproponowałabym Ci irlandzkie piwo, ale tak...
- Wystarczy trochę wyobraźni i wyglądam na pełnoletniego. Zresztą, kiedyś się pewnie jeszcze spotkamy, może będę wtedy wyglądał doroślej. Brakuje mi już tylko czterech miesięcy. Ale przyznaję, frytki mają niezłe.
- Chyba jednak za mało mam wyobraźni - odparła. - A cztery miesiące to kupa czasu. Może się jeszcze wiele wydarzyć.
Przez chwilę milczała zajadając się frytkami i kurczakiem. Posiłek zniknął z jej talerza bardzo szybko. Gdy skończyła, wytarła usta serwetką i uśmiechnęła się.
- Kończ i jedziemy.
Niebawem również chłopak dokończył posiłek. W tym czasie Dagmara poprosiła kelnera o rachunek, by po chwili zapłacić go i ruszyć ku wyjściu.
- Idziemy - rzuciła wstając od stołu.
Kilka minut później szli ulicą w kierunku miejsca, gdzie Dagmara zaparkowała swoje Audi. Oboje wsiedli do samochodu i odjechali. *


Krzysztof Bursztyński i Paweł Rodecki

Wrocław, Dworzec Główny

Stefan odebrał po dłuższej chwili.
- Dagmara zabrała chłopaka do miasta do jakiejś knajpy, Na obiad. Czekaj?! Jak to na dworcu? Cholera! Dagmara właśnie jedzie z Markiem do Pawła. Lepiej tam wracajcie – coś głosie Wirtualnego Adepta sugerowało, że jest bliski wybuchu, chociaż o dziwo mówił ściszonym głosem. – Zadzwonię później – i rozłączył się.



-Bing bong- rozległo się na dworcu. - Pociąg osobowy z Kudo…szyyyszyy do Wroc… szyyyszyy wjeżdża wyjątkowo na szyyyyszyyy przy szyyszyyyyyyy. Przeszszszssz za utrudnienia. Prosimy o zachowanie ostroszyyyyszszszsszsszności – kobiecy głos wygłosił standardowy komunikat, standardowo niezrozumiale. Podróżni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki porwali bagaże i ruszyli falą w stronę peronu. Jakimś dziwnym, magicznym sposobem wiedzieli, o jaki peron chodzi.



Młodzi adepci magyi musieli przeciskali się przez tłum ludzi złośliwie podążających w przeciwną stronę. Gdy dotarli do głównej hali dworca, uderzył ich specyficzny zapach tego miejsca. Mieszanka starego moczu, brudu, gołębich odchodów, ludzkiego potu i przeróżnych perfum. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze „aromaty”, jeśli tak to można nazwać, z przeróżnych jadłodajni i bud z hot dogami. Piorunująca mieszanka. Szło się do niej jednak przyzwyczaić. Po paru chwilach nos się buntował i przestawał odbierać jakiekolwiek zapachy.





Ponieważ tłum napływał z głównego wejścia, Krzysztof pociągnął Pawła w prawo. Tam było mniej ludzi. Minęli przechowywalnię bagażu, małą księgarnię i opuścili gmach dworca, przeciskając się przez palaczy. Na niewielkiej przestrzeni między stacją benzynową a budynkiem Dworca Głównego tłoczyły się samochody. Dosłownie każdy centymetr kwadratowy był zajęty. Przechodnie psioczyli na kierowców, którzy zajmowali ich przestrzeń. Obaj panowie mieli szczęście, policja właśnie wykłócała się z jakimś Niemcem. Korzystając z tego szybko odjechali swoimi pojazdami, a nuż panowie policjanci przypomną sobie o nieprawidłowo zaparkowanych samochodach na lokalnych blachach.
O tej porze nietrudno było opuścić boczną uliczkę. Jednakże ważniejsze ulice nadal pozostawały załadowane autami. Cóż, poruszanie się autem po Wrocławiu to zawsze było wyzwanie dla prawdziwych twardzieli.





Po jakimś czasie oba auta dotarły do celu. Rodecki mieszkał w miejscu, w którym nawet diabeł nie mówił dobranoc, bo umarłby z nudów na takim odludziu, Nim obaj magowie zdążyli wysiąść, na szutrowej drodze w tumanach pyłu pojawiło się czarne audi A8. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się i oczom obydwu mężczyzn ukazały się najpierw zgrabne, długie, kobiece nogi w czarnych pończochach i butach na wyczynowej wysokości szpilce, a później ich właścicielka w wydekoltowanej sukience. Chwilę później zauważyli wysiadającego od strony pasażera młodzieńca.





*Rozmowa przeprowadzona na gg przez Echidnę i Micala von Mivalstena
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 17-08-2008 o 22:27.
Efcia jest offline  
Stary 17-08-2008, 14:40   #12
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Stanisław Rocki

Katowice, siedziba Fundacji Błękitnych Księżycy, 14 kwietnia

Staszek i Mateusz polerowali biurko. Nie byle jakie biurko. Spędzili ze starym meblem ponad miesiąc, a Staszka ciągle zachwycały meandry słojów na orzechowym drewnie, jak w pierwszej chwili, kiedy Mateusz pociągnął heblem, zdzierając warstwę olejnej farby w kolorze chirurgicznej zieleni.
- To zbrodnia wobec drzewa, zafajdać je czymś takim. I potwarz dla człowieka, który zrobił to cacuszko. To był prawdziwy artysta – skomentował wtedy Mateusz. Za każdym razem, kiedy przywoził zaniedbany antyk, ten niski, mrukliwy czterdziestolatek wściekał się na ludzką głupotę i warczał na wszystkich, ale humor poprawiał mu się, gdy pod jego dłońmi stare stoły, krzesła i sekretarzyki odzyskiwały blask.
Staszek lubił Mateusza, i chociaż ten był raczej oschły i niechętnie wyrażał swoje uczucia, miał wrażenie, że i on go lubi. Obydwaj cenili pracę ludzkich rąk. Wiele dni spędzali w milczeniu w pracowni Mateusza, przesiąkając zapachem drewna i lakierów, nad kolejnymi skarbami wyszperanymi na targach staroci czy strychach, kupionymi za flachę najtańszego zajzajeru. Mateusz wyprostował się, przeciągnął dłonią pieszczotliwie po blacie i skinął Staszkowi.
– Wystarczy – jak zwykle, ani słowa aprobaty. Ale Staszek znał już Mateusza na tyle, że wiedział, że ten jest zadowolony. – Zanim zasrali je na zielono, należało do dziewczyny. Nosiła długie warkocze. Pisała przy nim listy do brata...
– Nie żyje?
– Nie żyje. Chodź, napijmy się.
Przysiedli na ławce w wewnętrznym dziedzińcu. Mateusz podał Staszkowi butelkę, na której eleganckim, kobiecym pismem wykaligrafowano „Jarzębiak, 2000”. Kto jeszcze uczy się kaligrafii? I kto jeszcze pędzi domowym sposobem bimber na jarzębinie? Alkohol spłynął mu w wnętrzności lepką, palącą strugą. Ani gorzki, ani słodki.
– Dobre – Staszek podał Mateuszowi butelkę. – I mocne.
– Podarunek od naszego gościa.
– Kto to w ogóle jest?
– Grzegorz Bohatyrowicz. Profesor etnologii. Z Wrocławia. Werbena.
– We Wrocławiu nie ma Werben. Hitlerowcy wyrżnęli. A Ślęża, pradawne święte miejsce, została splugawiona i Węzeł umarł.
– I do tej pory nikt nie miał odwagi tam wrócić. Czas to zmienić. Bohatyrowicz szuka kogoś młodego, kto mu pomoże. Wspomniałem o tobie. Jakbyś się zdecydował, zabierz biurko. W prezencie. Stary mówił, że jeśli się zgodzisz, zamieszkasz u jego przyjaciółki w gospodarstwie pod Ślężą. Ponoć ma córkę w klasie maturalnej. To byłby dobry podarunek.
Mateusz pociągnął z butelki.
– I mógłbyś mi poszukać cacuszek na targach staroci.

Jaśminowa Aleja, gospodarstwo agroturystyczne pod Ślężą, 20 lipca

Stach otworzył oczy. Ledwie świtało. Z kuchni dobiegało pokrzykiwanie Ruty i zrzędzenie Beaty na „tę dzisiejszą muzykę”. Radio nagle umilkło, wyraźnie ostatni przebój Justina Timberlake'a nadwyrężył cierpliwość starszej pani. Augustyna na podwórku wołała psy.
Czy one nigdy nie śpią? Przez okno widział Ślężę. Z tej perspektywy góra kojarzyła mu się nachalnie z kobiecą piersią... i od dłuższego czasu miał wrażenie, że to pozornie absurdalne wrażenie nie jest pozbawione podstaw. Miał problem. A właściwie cztery: Beatę, Rutę, Augustynę i Ślężę. Babkę, matkę, córkę i świętą górę swojej tradycji. Górę, która najwyraźniej zawarła z tymi kobietami jakiś tajemny pakt, aby Staszka omotać i zatrzymać na zawsze, przywiązać do tej ziemi.

Nie o to chodzi, że było mu tu źle. Było mu dobrze. Polubił wszystkie trzy kobiety: Beatę o ostrym języku, energiczną, wesołą Rutę i uroczą, nieśmiałą Augustynę. Życie na gospodarstwie, praca blisko ziemi, czyniło je pięknymi i godnymi szacunku. Dbały o niego i chciały, żeby został jak najdłużej. Nic dziwnego – prowadziły gospodarstwo same i męska pomoc była dla nich na wagę złota. Mimo to pochlebiało mu ich uznanie i troska, jaką go otaczały. I nie tylko... wspomniał Rutę idącą ku niemu między krzewami porzeczek, w bluzce w czerwone maki. Wcielenie Bogini... ściągnęła tę bluzkę jednym ruchem. I chociaż wiedział, że Ruta używa własnej urody jako argumentu, żeby go skłonić do rezygnacji z powrotu do Katowic, nie potrafił jej odmówić, przyjął ją i trzymał w ramionach, na przemian rozdygotaną i cichnącą, wpatrzony ponad jej ramieniem w milczącą Ślężę.
A parę dni potem dał się spić Beacie nalewkami na pigwie, mirabelkach i sam diabeł wie czym, bo kobiety pędziły alkohol chyba na wszystkim, co wyrastało z ziemi. Stara, cierpliwa pajęczyca, dolewając mu co chwila, naciągnęła go na zwierzenia i, słowo po słowie, wyciągnęła z niego historię z Basią. A potem objęła suchymi, pomarszczonymi ramionami i pozwoliła się wypłakać.

Zdobyły go. Omotały. A góra im w tym pomogła.

Kiedy za pierwszym razem - zdenerwowany, że Bohatyrowicz ulokował go w gospodarstwie jako darmową siłę roboczą i nie zabiera go na wędrówki po Ślęży, która była po drugiej stronie – spakował bagaże z zamiarem wyjazdu, w nocy ze zbocza góry zszedł huraganowy wiatr i zdarł połowę dachówek z poniemieckiej stodoły. Rano Staszek zastał na podwórzu zrzędzącą Beatę, postukującą bezradnie w czubkiem laski w porozrzucane dachówki, klnącą soczyście Rutę i Augustynę płaczącą bezgłośnie na ławce pod lipą. Nie potrafił zostawić ich samych z katastrofą. Odstawił bagaże i poszedł po drabinę... i został.
Dziwne przypadki powtarzały się. Staszek zrezygnował na dobre z wyjazdu, kiedy Augustyna wracała konno z wioski, złapała ją burza i wystraszony koń zrzucił dziewczynę na ziemię. Skończyło się na złamanej ręce, ale Staszek i tak miał wyrzuty sumienia. Góra nie krzywdzi mnie, to im przydarzają się nieszczęścia.
Zwierzył się niechętnie ze swoich podejrzeń Bohatyrowiczowi, bo za bardzo nie miał komu innemu. Stary Werbena działał mu na nerwy jak mało kto. Był dumny, wyniosły, a do tego uparty jak osioł, opryskliwy i zazdrośnie strzegł każdego skrawka swojej wiedzy. Każda ich rozmowa nieuchronnie kończyła się kłótnią.
– A coś ty myślał, chłopaczku? Mój czas się kończy. Góra potrzebuje opiekuna dla kapłanek Bogini. Na nic jej taki, który je zostawi w potrzebie. Sprawdza cię. Chcesz odejść? Możesz w każdej chwili... uwierz mi na słowo: żaden niedźwiedź nie wyskoczy z chaszczy i nie ugryzie cię w dupę. Nikt cię tu siłą nie trzyma. Ale skoro zostajesz, to znaczy, że coś tu jednak jest dla ciebie ważne, co? Coś jednak dostajesz w zamian?
– Sprowadziłeś mnie tu na parobka.
– Sprowadziłem cię tu na kapłana, na strażnika. Ich strażnika. I tych, które będą po nich. Są zawsze trzy – dziewica, matka i starucha, trzy twarze Bogini. Ciągle się zmieniające i dlatego wieczne. Dziewica dorasta i staje się matką, a potem staruchą, jej córka powtarza tę drogę. I jest kapłan-mag, ich strażnik i obrońca. Na Ślęży były trzy święte miejsca naszej tradycji. Pozostałe dwa zniszczono w czasie wojny, tylko w tym bije jeszcze moc, chociaż niewiele brakowało, a nić zostałaby zerwana. Widziałeś w Umbrze lipę na podwórzu? To sobie popatrz. Może nauczysz się czegoś... o poświęceniu.
Kłótnię w zarodku stłumiła Beata, wychylając się z okna i wołając mężczyzn na kolację.
Staszek jednak obejrzał lipę w Umbrze. W nocy, kiedy wszyscy zasnęli. Lekko i bez oporu przekroczył Rękawicę. Gospodarstwo wyglądało podobnie, chociaż... były szczegóły. Więcej koryt dla koni. Altana w ogrodzie. Gołębnik, którego w gospodarstwie nie było. Ale również kamienną figurę niedźwiedzia. Ostrokół. Zrozumiał, że poszedł za daleko. Zamknął oczy i cofnął się. Pod drzewem bohaterscy żołnierze Armii Czerwonej gwałcili jasnowłosą kobietę. Obok siwowłosa staruszka pełzła po ziemi, ciągnąc za sobą sznur wnętrzności. Było ich jedenastu, ale mężczyzna, który wypadł zza stodoły z siekierą w ręku, nie zawahał się ani chwili, chociaż dostał trzy strzały, zanim zdołał dopaść do krasnoarmieńców. Staszek dopiero po chwili zrozumiał, dlaczego. Za lipą kuliła się dziewczynka.
– Odwrócił ich uwagę, wiedział, że zginie – powiedziała Dziewczyna z Poderżniętym Gardłem.
– To dziecko przeżyło. To Beata.

Jaśminowa Aleja, gospodarstwo agroturystyczne pod Ślężą, 31 lipca, w samo południe

Bohatyrowicz wrócił z Wrocławia w paskudnym humorze, co objawiło się tym, że odmówił obiadu i wygrzebawszy ze spiżarki jeżynową nalewkę, rąbnął kilka serdecznych kielichów, po czym zakomenderował:
– Staszek, idziemy ten chmiel obejrzeć, tyczki poprawimy.
Staszek poprawił tyczki już rano, ale ruszył za starszym mężczyzną.
Bohatyrowicz przystanął na końcu ogrodu i wypalił bez ogródek:
– We Wrocławiu Wirtualni Adepci odkryli nowy Węzeł. Stefan, tutejszy, hm, przełożony, ma wizje współpracy wszystkich tradycji i tym podobnych bredni – profesor nigdy nie przebierał w słowach i rzadko krył się ze swoimi opiniami – Współpraca tradycji, też coś. Jakby ta współpraca była spodniami, rozlazła by się w szwach przy pierwszym pierdnięciu... Do sedna. Chcą stworzyć fundację z członków różnych tradycji i dać jej ten Węzeł. Chcę, żebyś pojechał do Wrocławia, rozejrzał się... poszpiegował trochę. Nasza tradycja ucierpiała w czasie wojny i za komuny, najbardziej ze wszystkich, no, może poza Kultystami, oni stracili siedzibę fundacji na dobre, po tym jak Nephandi zajęli pałac Hatzfeldów. Nieważne. Jeśli chcesz mnie zastąpić, powinieneś poznać tych z Wrocławia.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 17-08-2008 o 16:48.
Asenat jest offline  
Stary 18-08-2008, 11:56   #13
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Rodecki patrzył przez szybę swojego malucha na zadymiony, hałaśliwy Wrocław.

Nie takiego świata pragnął. Każdego dnia widział, jak technologia technokratów osłabia ludzkość, więzy przyjaźni i braterstwa, które od wieków łączyły człowieka z człowiekiem. Widział szerzącą się znieczulicę, pychę, wojnę wiszącą na włosku i równie bliską katastrofę ekologiczną.

Widział jak ludzkość sprzedała swą duszę za żarówkę i silnik spalinowy.

Peron wcale nie był lepszy niż zadymiona ulica. Zasmrodzony, brudny, mdły. I ten tłum ludzi biegnący tam, gdzie im kazała kobieta. Doskonały obraz współczesnego świata.

A przecież mogło być tak pięknie! Gdyby społeczeństwo okazało tylko trochę przychylności, mogliby mieć wszystko- antygrawitację, wolną, odnawialną energię, pojazdy przyjazne środowisku, lepsze, trwalsze i prostsze w odzyskiwaniu materiały.

Ludzka głupota przerastała Pawła.

~*~

Wreszcie był w domu. Mały, ceglany sześcian z ścianami pomazanymi czymś, co w dnia świetności mogło być białą farbą, a obecnie było z-grubsza-szarym-niby-tynkiem. Zacieki obficie ubarwiały tą kompozycję swą żółcią. Jedynie drzwi i okna wyglądały na obiekty z tego wieku.

Zaraz też przybyło trzecie auto, z którego wysiadła wysoka, odziana w czerń sex-bomba. Efekt był nie do opisania- czarne pończochy, szpilki, piękny łańcuszek. Po prostu rewelacja.

-Fiu fiu- zagwizdał Rodecki, zanim uprzytomnił sobie, że ma do czynienia z gościem, a w dodatku z damą. I jeszcze był w towarzystwie…

- Khy, khy- zakaszlał, starając się wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Następnie, zaczerwieniony jak burak, podszedł do przybyszów i zaczął.

- Dzień dobry, witam w mych skromnych progach! Przepraszam, naprawdę nie chciałem, by tak wyszło. Zapisałem sobie wszystko w kalendarzu w komórce, ale wczoraj do późna pracowałem w warsztacie i zawieruszyła się gdzieś w częściach zamiennych. Proszę, nie pytajcie co się stało z telefonem stacjonarnym- usprawiedliwił się, przepraszając przy tym za niezręczna sytuację.

- Maciek! Naprawdę bardzo się cieszę że nic Ci się nie stało. Wrocław nie jest zbyt bezpieczny gdy się po nim błądzi. Choć pokażę Ci gdzie będziesz spał. Masz jakieś bagaże? Zaraz znajdę Ci jakieś miejsce. Jestem pewien ze nie dalej jak tydzień temu widziałem tu jakiś materac…

I gdy już był przy drzwiach, targając z sobą walizkę młodego Eteryty, zdał sobie sprawę, ze o czymś zapomniał. Po paru mrugnięciach okiem i spojrzeniu na czarną piękność przypomniał sobie, o czym zapomniał. Walnął się w czoło, zostawił walizkę pod drzwiami i pobiegł do pozostałej dwójki.

-Naprawdę dziękuję pani za opiekę nad Mikołajem! To naprawdę świetne z pani strony, gdyby było więcej takich osób na świecie, nie musielibyśmy się martwić o klucze od domów- rzekł, energicznie potrząsając dłonią kobiety.

-Naprawdę jesteśmy pani wdzięczni, pani… Doroto?- skończył, jednocześnie zastanawiając się, jakiego to imienia użył wcześniej jego tajemniczy wybawca.

A skoro o nim mowa.

- Tobie również jestem bardzo wdzięczny za okazaną pomoc i informacje, których mi udzieliłeś- stwierdził, radośnie ściskając dłoń Kultysty.

- Chodźcie, chodźcie do środka, nie jest tak tragicznie.
~*~

Niestety, było.

Zaraz po wejściu do środka zgromadzonych uderzył w nozdrza zapach mokrych, wypranych ubrań wiszących na kaloryferze, oleju chłodzącego i pradawnego kawałka pizzy, którym nawet szczur by się nie poczęstował. W dodatku meble były zakurzone, w zlewie piętrzył się stos brudnych naczyń, a części garderoby leżały dosłownie wszędzie.

Typowa kawalerka.

Nie chodzi o to, że Paweł był niechlujny, co to to nie. Chciał posprzątać, naprawdę. Tylko zawsze miał coś do zrobienia w piwnicy, a bałagan nigdzie nie uciekał. Zresztą, jaką miał gwarancję że po zrobieniu porządku będzie pamiętał, co gdzie jest? Gdy wszystko leży na widoku, łatwiej jest znaleźć obiekt poszukiwań.

Najpierw obowiązek wobec ludzkości w postaci stworzenia nowych machin, potem wobec portfela, na końcu zawładnięcie domem. Takie miał priorytety.

- Przepraszam za bałagan, nie spodziewałem się gości- spróbował się usprawiedliwić.
- Prosto jest łazienka, na lewo sypialnia, po prawej kuchnia. Rozgośćcie się- rzekł, po czym ruszył do kuchni w rozpaczliwym poszukiwaniu czystych szklanek i czegoś do przekąszenia.
 
Kaworu jest offline  
Stary 18-08-2008, 20:20   #14
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Przez całą drogę do domu Rodeckiego Dagmara ani razu nie pomyślała o tym, jak bardzo roztrzepanie Eteryty skomplikowało jej życie. Słyszała kilka opinii na temat opiekuna Marka i jego sposobu bycia, ale przecież każdemu czasem zdarza się o czymś zapomnieć; nawet jeśli jest to coś tak odpowiedzialnego jak odebranie małolata z dworca w zupełnie mu obcym mieście. Dopiero, gdy jej samochód zatrzymał się przed obskurnym, poszarzałym budynkiem, zdała sobie sprawę, że była w błędzie. Każdy czasem jest roztargniony; każdy z wyjątkiem Rodeckiego, u niego ten stan nie przemijał nigdy, bo „roztrzepanie” to jego drugie imię.

Ledwo wysiadła z samochodu i już o mały włos nie skręciła sobie kostki na chodniku tak nierównym, jak chyba nigdzie indziej w całym wszechświecie. Jedynie lata praktyki w chodzeniu na szpilkach po polskich droga pozwoliło jej cudem boskim uniknąć kontuzji. Łapiąc równowagę uśmiechnęła się do nastolatka siedzącego w Audi, by w ten sposób zachęcić go do wyjścia, choć miała poważne wątpliwości, czy istnieje na świecie coś takiego, co skłoniłoby ją do podobnego narażania życia, gdyby była w tej chwili na jego miejscu. Chłopak jednak wysiadł.

Efekt jaki wywarła na obu mężczyznach przeszedł jej oczekiwania. I wtedy właśnie rozległ się krótki przenikliwy dźwięk wydobywający się z niedomkniętych ust Rodeckiego.
Nie dla psa kiełbasa” – pomyślała uśmiechając się na widok zażenowanego Eteryty, którego twarz właśnie nabierała przepięknego czerwonego koloru.
- Dzień dobry, witam w mych skromnych progach! – zaczął mężczyzna za wszelką cenę starając się ukryć swoje zmieszanie.
Niebawem z jego ust wydobywał się już tylko rwący potok usprawiedliwień, które Dagmarze wydały się godne sześciolatka. Kobieta przez chwilę zastanawiała się, jak by tu grzecznie dać do zrozumienia, że podobne wytłumaczenia ma głęboko w…nosie, gdy doszła do wniosku, że tak właściwie to wcale nie chce w tej chwili być miłą osobą.
- Dobry? – zapytała, a Rodecki chyba nie zrozumiał co miała na myśli. – Nie sądzę, by ten dzień można było nazwać dobrym.
Ale mężczyzna chyba nie dosłyszał sarkazmu w jej głosie, bo już wypluwał z siebie kolejne lawiny słów najwyraźniej skierowanych do jego – od tej chwili – podopiecznego, choć imię „Maciek” zdecydowanie do chłopaka nie należało.
Eteryci właśnie zmierzali do drzwi czegoś, co Rodecki – najwyraźniej w przypływach niesamowitego poczucia humoru – raczył nazwać swoim domem, gdy zorientował się, że poza nimi dwoma istnieje ktoś jeszcze.

I znów strumień myśli, które chyba tylko ich właścicielowi wydały się składne, popłynął w przestrzeń. Rodecki dobrych kilka minut dziękował jej za opiekę nad chłopcem i nawet próbował uściskać jej dłoń, ale zręcznie uniknęła tego. W końcu nie po to siedziała u manicurzystki dobre trzy godziny, by teraz jakiś facet zepsuł cały efekt brudząc jej paznokcie jakimś smarem, rozpuszczalnikiem, czy innym badziewiem. Uśmiechnęła się tylko starając się przelać w ten gest choć odrobinę swojej wyrozumiałości, której rezerwy tego dnia zostały poważnie nadszarpnięte. I wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby mężczyzna nie popełnił tego jednego najdotkliwszego błędu. Dagmara była w stanie na wiele spraw przymknąć oko, ale do tego grona zdecydowanie nie zaliczało się przekręcanie jej imienia.
- Dagmara – poprawiła go. – Mam na imię Dagmara, ty… - syknęła ze złością, a ostatnie słowo zmełła w ustach, ale zapewne nie było to nic miłego.

Pan „domu” zaprosił w swoje SKROMNE progi. Kobieta przez chwilę chciała wsiąść do bezpiecznego wnętrza samochodu i odjechać jak najszybciej, ale nie mogła sobie odmówić uciechy z oglądania reszty tej całej szopki. Podążyła więc za trzema mężczyznami uważając na nierówno położone płytki, które (jak na złość) wyskakiwały tam, gdzie jej najwygodniej postawiło by się stopę. Na szczęście udało jej się po drodze nie połamać karku, a to była już połowa sukcesu.
Wnętrze domu Rodeckiego wcale nie okazało się miłą niespodzianką: podobnie jak front było żałosnym obrazem nędzy i rozpaczy pomieszanych z chaosem i całkowitym lekceważeniem zasad BHP. Kobiecie nagle żal się zrobiło Marka, który miał tu spędzić parę tygodni i zapewne przez większość czasu będzie się zastanawiał, czy właściciel domu zrobił zakupy, by mieli co jeść przez kilka kolejnych dni.
Dagmara przez chwilę zastanawiała się, czy usiąść, ale widok zasuszonej pizzy pokrytej zielonkawym nalotem, leżącej na zakurzonej kanapie skutecznie odwiódł ją od podobnych pomysłów. Stanęła więc pod ścianą nie opiekając się o nią ( bo zapewne i tam czyhały na swą ofiarę lepkie plamy brudu) i czekała na dalszy ciąg wypadków.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 18-08-2008, 23:19   #15
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Gigantyczny smok o dwu łbach wyciągnął swą paszczę w ataku. Przez chwilę nie było jasne czy sięgnie w stronę auta czy pięknej dziewicy. Napięcie rosło, kiedy gigantyczna figura wyciągnęła się w swym skoku. Który trwał należycie długo. Wszak nic co jest wielkie nie może poruszać się bardzo szybko.

Jednak dziewica! Nie miała dużych szans. Próbowała skryć się za słońcem, ale głupia baba nie mogła wiedzieć że przysłaniając Gorącego Olbrzyma będzie tylko bardziej widoczna. Dopadnie ją! Smok zbliżał się nie wzruszony. Ani pięknymi włosami, które troszkę się rozwiały, ani piersią sterczącą nader dumnie nie zdoła się obronić. To jedno było jasne.

I kiedy już miał pochwycić Piękną Dziewicę, głowa smoka (jedna? A może wszystkie trzy) rozwiały się. W międzyczasie samochód zaczął przepoczwarzył się w niepojętą kulę. Zaś Dziewica utraciła większość swych uroków. Nawet w oczach wyobraźni wyposzczonego Staszka.

Chwilę jeszcze obserwator podniebnego spektaklu przyglądał się obłokom szukając nowych nazw, podobieństw i historii. W końcu dał sobie spokój i z błogim uśmiechem ułożył wygodnie pośród zieleni. Nigdzie się nie spieszył, tak że powoli dopadał go leń. Błogi spokój duszy, kiedy nie trzeba przejmować się tym co dziś, a można zając się tym co ponadczasowe i naprawdę ważne. Rozmyślaniem, kontemplacją, szperaniem we własnym umyśle.

Leniwie przeżuwając źdźbło trawy spojrzał wysoko. Słońce leniwie poruszało się po widnokręgu. Zawsze tak samo, niezmiennie. To też umysł bystry mógł odczytać godzinę. A to była ta właśnie. Staszek podniósł się z ziemi kończąc krótką sjestę. Niby na dowód tego dostrzegł Beatę która krzątała się w obejściu. Zmierzyła go surowym spojrzeniem. Niechybny znak że jego zegar słoneczny późnił się i Staszek za nadto przedłużył przerwę.

Nie bardzo bacząc na to zakasał rękawy i ruszył się w stronę drzwi od obory. Dolny zawias wypaczył się i wymagał naprawy. Właściwie to praca łatwa choć uciążliwa. Zwłaszcza na etapie demontażu i późniejszego demontażu odrzwi.

Akurat doginał w imadle nowy zawias czemu towarzyszyło rytmiczne uderzanie młota, kiedy ktoś podszedł. Nie musiał się odwracać aby poczuć. Uśmiechnął się pod nosem.
- Wody? – spytała młoda dziewczyna. Lekko zalękniona obawą odmowy, trochę zdezorientowana uczuciem fascynacji, którego jeszcze do końca nie rozumiała.
Staś uśmiechnął się lekko stawiając to za odpowiedź. Łapczywie upił z cebra, po czym resztę wylał na kark szukając ochłody.
- Dziękuję.
Chciał dodać coś jeszcze, ale nie wiedział co. Augustyna również chciała się odezwać, ale zabrakło słów. Stała tak jeszcze chwilę, poczym skonfundowana odwróciła się i odbiegła. Chwilę jeszcze śledził ją wzrokiem nim wrócił do pracy. Miał jeszcze wiele zajęć. Dobrze będzie jeśli skończy drzwi dziś. Zdało by się zadbać o płot, ale to grubsza robota. No i dachówki koło wejścia trzeba by koniecznie poprawić przed zimą. No i całe pole. Ogrodnik i drzewa…

Pracy było wiele. I im bardziej zbliżało się jego odejście tym dłużej pracował. Tak jakby miał tu nigdy nie wrócić, a chciał zostawić to miejsce w idealnym porządku. Zadbać, zaopiekować się. Pomóc. Tak jakby naprawa desek, żerdzi, dbanie o ziemię miało stanowić o jego dbałości o Kobiety i te miejsce.

Było grubo po zmroku kiedy położył się spać. Jutro wstawał wcześniej. Miał wyruszyć do Wrocławia.

***

Padało. Może nie bardzo intensywnie Ale tak aby zmoczyć i dać znak. Staszek wcale nie był zaskoczony. Ot to to nie. Spodziewał się i czuł że Ślęża żegnać go będzie deszczem. Tak aby poczuł raz jeszcze Jej niezadowolenie. Przyjął to jako przyjazną uwagę. Dobrą radę i przestrogę. Tak też nie zdziwił się że kiedy wsiadł do autobusu, niebo rozjaśniło się i niebawem wyjrzało słońce.

***

Trzy przesiadki i sporo czasu. A także nie mało dźwigania. Bowiem prócz swej stosunkowo niewielkiej torby podróżnej, miał drugą znacznie większą i cięższą. W duchu przeklinał Beatę i dziękował jej. Przeklinał bo do torby upchała wiktuałów o wadze małego cielaka, to też dźwiganie jej było wyczynem samym w sobie. Dziękował na myśl o wędzonej szynce, domowej kiełbasie, kompocie ze śliwek, konfiturze z malin i jarzębówce, pigwowce i jeżynówce. Wiktuałach których hojnie nabrał. Wybornych wiktuałach.

Jakby od niechcenia przerzucił lnianą czarną torbę przez ramie. Poczym już z wyraźnym wysiłkiem dźwignął groźnie wyglądającą torbę z wiktuałami. Mięśnie zagrały pomogły unieść ciężar. Jakaś dziewczyna odsunęła się dwa kroki aby nie wpaść na Staszka.
- Przepraszam, rondo Powstańców Śląskich? – zagadnął dziewczynę.
- To tutaj. Szuka Pan czegoś konkretnego? – zaciekawiła się brunetka o spiętych ciekawie włosach i zadartym nosie.
- Znajdę, dziękuję.
Zganił się w myślach kiedy ruszył już w stronę ronda. Zdecydowanie zbyt ostro. Miał okazję chwilę pomówić z miłą i nie brzydką dziewczyną. Wystarczyło odpowiedzieć na pytanie. Zagaić. Porozmawiać. Może była by to pierwsza wrocławianka w jego życiu z którą zamienił by coś więcej niż dwa słowa?

Odpędził te myśli ostatecznie kiedy dotarł do kamienicy o oznaczeniu i numerach zdecydowanie pokojarzonych z instrukcjami Pana Profesora. Z ulgą położył swój balast i począł szukać właściwego przycisku domofonu…
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 19-08-2008 o 00:29.
Junior jest offline  
Stary 21-08-2008, 19:07   #16
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
- Ostro. - Powiedział chłopak, cokolwiek miało to znaczyć, gdy zobaczył gdzie będzie mieszkać. Jeszcze zanim wysiedli, odwrócił się do Dagmary.
- Dagmaro, dzięki za pomoc. Dasz radę wyciągnąć mnie stąd kiedyś na obiad? Muszę sie zrewanżować za dzisiaj. - Uśmiechnął się miło. Właściwie, wyglądało to tak, jakby uśmiech miał być czarujący, ale temu siedemnastolatkowi chyba nie ubzdurało się, by próbować podrywać o tyle starszą od siebie kobietę?
Potem nastolatek z miną na pograniczu przerażenia i zażenowania obserwował nieudolne próby nawiązywania relacji socjalnych swojego tymczasowego mentora. Wchodząc do domu, postanowił robić dobrą minę do złej gry, więc uśmiechał sie tylko na kolejne Mikołaje, Mateusze i Maćki. Ile było popularnych męskich imion na 'm'? Niewiele, w końcu powinien tracić na to dobre, tak przynajmniej mówi zasada prawdopodobieństwa. Z kolei Murphy powiedziałby, że szansa na sukces jest odwrotnie proporcjonalna do widzów i wagi tegoż zadania, więc pan Rodecki był skazany na porażkę.
Chaos, który panował w mieszkaniu był nie do opisania, ale Marek znał ten stan z autopsji. Oczywiście, gdy tylko po raz pierwszy musiał siedzieć z czerwonymi ze wstydu uszami, gdy niespodziewanie wpadła do niego znajoma i natknęła się na leżącą na podłodze jego pokoju zużytą bieliznę nauczył się utrzymywać w pokoju stan względnego porządku na tyle, by wszystko można było zgarnąć do szafy w ciągu paru minut.
- Ja bym prosił herbatę. Może mogę pomóc w czymś tam, w kuchni? - Zaoferował się Marek, wyciągając z wielkiej torby puszkę. Kochająca mama zapakowała mu nawet jego ulubione smaki herbat, wiec w razie braku takowych w domu Rodeckiego mógł służyć swoja pomocą.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 24-08-2008, 18:36   #17
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Stanisław Rocki

Wrocław, rondo Powstańców Śląskich, mieszkanie Kamila Świeczki

Staszek stanął przed drewnianymi, wysokimi drzwiami, ozdobionymi mosiężną tabliczką z napisem „Kamil Świeczko“. Drzwi się otworzył i młody Werbena spojrzał w łagodne, siwe oczy. Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że – teoretycznie – muszą istnieć starsi wiekiem Kultyści Ekstazy. Z prostej statystyki wynikało, że jakiś procent musi mieć wystarczająco odporne organizmy, żeby wytrzymać hulaszczy tryb życia. Ponadto ktoś, kogo Bohatyrowicz zaszczycił, nazywając przyjacielem, nie mógł być gówniarzem, brzdąkającym na gitarze w jakiejś podejrzanej knajpie...


Kamil Świeczko, jeden z bardziej szanowanych Kultystów Ekstazy i maestro saksofonu, wyglądał na szacowne, zadbane pięćdziesiąt lat. Był gładko ogolony i schludnie ubrany – w lniane spodnie i koszulę. Podał Staszkowi wypielęgnowaną dłoń o ściętych przy samej skórze paznokciach. Z głębi mieszkania dobiegała spokojna, delikatna muzyka.
- Proszę, niech pan wejdzie. Tutaj jest salon... Kawy, herbaty? - głos miał bardzo przyjemny, i choć Bohatyrowicz uprzedzał, że Kamil poprzedniej nocy miał koncert, nie było w nim śladu chrypy. Ruszył do kuchni, przygotować szybki poczęstunek.
Twardy zawodnik. Staszek siedział w salonie, wśród mebli, które jego przyjaciel Mateusz niechybnie określiłby mianem „cacuszek“. Przy drzwiach, prowadzących na ukwiecony balkon stała klatka, w której skakały dwie rudosterki. Z balkonu wynurzył się pies, wiedziony apetycznymi woniami z torby Staszka. Staszek nawet przez chwilę się zastanawiał, czy kundel nie jest chowańcem – był tak nieprawdopodobnie brzydki, że na ewolucyjnej drodze, prowadzącej od wilka do... tego czegoś, Matka Natura musiała się potknąć więcej niż jeden raz. Kultysta wrócił z kuchni z grawerowaną tacą, obładowaną dzbankami, szklankami, trzema cukiernicami i słodyczami.
- Proszę się częstować... Cieszę się, że mogę pana poznać... Grzegorz wiele mi o panu opowiadał. Proszę, oto klucze do jego mieszkania – Kultysta zamilkł i uśmiechnął się nieśmiało. Nie daj się zwieść pozorom, nie łykaj tego jego image'u dobrego wujcia. Kamil ma umysł jak brzytwa – zachichotał Bohatyrowicz przy pożegnaniu w odpowiedzi na pytanie, jakim człowiekiem jest jego przyjaciel. - Mam nadzieję, że ostatnie... - Kultysta zawahał się na chwilę. - odkrycia we Wrocławiu nie odciągną was od waszych planów...
Ach tak. Oczywiście. Wszystkie tradycje chcą położyć łapę na Węźle.
- Nie wiem, co planuje profesor, takie decyzje może podjąć tylko on, jako najstarszy Werbena w mieście – Staszek gładko zamknął temat.
Kultyści stracili siedzibę swojej fundacji – przypomniał sobie. - We Wrocławiu mają tylko mały Węzeł w jakiejś knajpce i niewiele wiekszy za Wrocławiem, w jakimś zameczku w Wojnowicach.
- Ach tak, oczywiście – speszył się lekko Kamil.
Nic dziwnego, że aż przebierają nogami do nowego odkrycia.
Kultysta nalał sobie herbaty. - Słyszałem, że na tym Węźle ma być osadzona grupa złożona z magów różnych tradycji...
Staszek pokiwał uprzejmie głową i wgryzł się w kruche ciastko.
- Słyszałem, że będzie tam nadreprezentacja Eterytów, ale w końcu to najliczniejsza tradycja w mieście. Z tymi, których jest niewielu, nikt się nie chce liczyć.
Staszek zapił ciastko aromatyczną kawą. Tym razem Kultysta trafił celnie. Może nie w sam środek tarczy, bo Staszek nie pochodził stąd i na razie niezbyt mocno obchodziło go zdanie tutejszej wierchuszki... ale celnie. Mało który mag pozostaje obojętny, gdy lekceważy się jego tradycję.
Staszek wziął głęboki oddech i już-już miał odpalić brutalną ripostę, kiedy drzwi do salonu otworzyły się i w progu stanęła koścista jak nieszczęście, rozczochrana dwudziestoparolatka w samym podkoszulku, męskich majtasach typu bokserki i spływającym z twarzy bielidle teatralnym.
– Ten twój uczeń, ta powsinoga, ten artysta od siedmu boleści, to bożyszcze emonastolatek... – zaczęła dziewczyna.
– Moja córka, Arletta – przedstawił ją Kamil cicho, przepraszającym tonem.
– Bardzo mi miło – pospieszył Stach z zapewnieniem i został zignorowany.
– Ta menda, ten skurwiel zapieprzył mi samochód – ryknęła pociecha Kultysty. – Zrób coś! O 21 mam być w Wojnowicach! W samochodzie mam kostiumy i wszystko! – Zauważyła Staszka, zmrużyła oczy jak kot – No i co się gapisz? – burknęła.
– Arletta, proszę cię... zaraz zadzwonię do Krzyśka, jestem przekonany, że miał ważny powód...

Krzysztof Bursztyński, Paweł Rodecki, Dagmara O'Sullivan i Marek Różogórski

Gdzieś między Brzezinką Średzką a Mrozowem, dom Rodeckiego

Dagmara wyciągnęła paczkę, zapaliła papierosa i strzepnęła popiół przez otwarte okno, na zdziczały krzew róż. Nie powierzyłaby Rodeckiemu nawet mało odpowiedzialnego zadania opieki nad chomikiem, a co dopiero nad dorastającym chłopakiem... Chociaż... Może to mały ma się Rodeckim zajmować? Dawał sobie świetnie radę. Właśnie wtargnął do kuchni Rodeckiego z własną herbatą, wymył kilka kubków i znalazł ukryte przemyślnie za naczyniami pudełko wiśni w czekoladzie.
Mężczyzna, który przyjechał z Rodeckim uśmiechnął się do Dagmary i najwyraźniej miał coś powiedzieć, ale z jego kieszeń zaczęła wygrywać nieśmiertelną czołówkę z „Koziołka Matołka“.
- Przepraszam – skinął Dagmarze. - Hallo, Kamil? No mam. No zabrałem ten samochód mimów... To twoja córka? Eeee, nie, nie pamiętam nawet, kiedy przyjechali... No nie wiem... Kiedy??? - w głosie muzyka zaczęło przebijać zdenerwowanie – Ja jestem na jakimś zadupiu za Mrozowem, przyjechał podopieczny profesor Zacharskiej i Eteryci go zapodziali... Długo by opowiadać... Ma być w Wojnowicach o 21?... No ja nie wiem...Kamil, tu jest wygwizdów, asfalt na noc zwijają, nawet nie wiem, gdzie jestem.
Dagmara uśmiechnęła się złośliwie. Oto kolejny mężczyzna dawał dzisiaj popis odpowiedzialności... Rodecki z obłędem w oczach i pytaniem „kto słodzi?“ na ustach wyleciał z kuchni. Wręcz wychodził z siebie, żeby pokazać, że jednak jest użyteczny i można na nim polegać. Zasłyszał koniec rozmowy i bezceremonialnie wyciągnął rękę po telefon.
- Mogę? Znam okolicę. Halllo? Paweł Rodecki, proszę powiedzieć, w czym problem.
Eteryta przez chwilę słuchał rozmówcy i kiwał głową. W jego głowie powstawała powoli wyrysowana świetlistymi ścieżkami, na której punkty A – rondo Powstańców, B – jego dom oraz C – zamek w Wojnowicach zostały połączone w najprostszy sposób.
- Niech przyjadą tutaj. Do Wojnowic jest tu prosta droga przez las, trzeba tylko zdjąć dwa szlabany... Tak, na pewno da się przejechać – w jego głowie pojawił się jeszcze punkt D – całodobowy spożywczo-monopolowy na wylocie z Wrocławia. - Ekhm, czy mógłbym mieć prośbę?...


Stanisław Rocki


Wrocław, rondo Powstańców Śląskich, mieszkanie Kamila Świeczki

Słuchał ciekawie dobiegających go fragmentów rozmowy. Podopieczny Zacharskiej... a więc grupa, która ma być osadzona na Węźle, już się zebrała... Jak miło.
Kamil odłożył słuchawkę.
- Panie Stanisławie, mam ogromną prośbę. Mój uczeń zabrał samochód mojej córki, jest za Mrozowem, a Arletta ma występ w Wojnowicach i potrzebuje swojego auta. Trzeba podwieźć ją i jej narzeczonego za Mrozów, do Wojnowic przebiją się już sami. Zawiózłbym ich tam sam, ale za chwilę mam lekcję. Mógłby pan ich tam podrzucić? Dam panu mój samochód. Ach... chyba tam w Mrozowie szykują jakieś przyjęcie. Pytali, czy po drodze nie udałoby się zrobić zakupów.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 24-08-2008 o 19:45.
Asenat jest offline  
Stary 25-08-2008, 16:11   #18
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Podrzucić?

Ostatnie słowo przebrzmiało w powietrzu. Staszek wydął usta i… milczał. Chwilę jeszcze delektował się pytaniem. Doprawdy wspaniałym pytaniem. Odczuwał dziwną mieszaninę zaskoczenia i upodobania do starszego maga. Czyż nie jest pięknym prosić nowo poznaną osobę o to aby zawieźć swą córkę-dziwoląga w bliżej nie określone miejsce? Z jednej strony miał ochotę odburknąć proste „nie”, podziękować za herbatę i wyjść. Ale z drugiej strony czemu nie pomóc? Zwłaszcza wobec tak fantazyjnej prośby? Pomijając możliwość poznania osób mogących być kluczowe wobec planu Bohatyrowicza. Więc nawet bez zbytecznej analizy czy faktycznie poznawanie „grupy związanej z nowym Węzłem” jest istotne dla niego samego i czy przybliży powrót Staszka do Ślęży, odparł:
– Oczywiście. Pomogę jak tylko będę mógł. – potoczył wzrokiem po Arlettcie by utkwić na powrót spojrzenie w twarzy gospodarza. Przemycając zdecydowanie i chęć zapewnienia o swej daleko idącej współpracy.
– Doskonale. To rozwiązuje problem. Arletto, Pan Stanisław odwiezie Ciebie. – zakomenderował Kultysta.

Mimo chęci, Staś nie dostrzegł wielkiego entuzjazmu. Dziewczyna wciąż przyglądała mu się niczym istocie z innej planety. Co w tym wypadku odczytał jako swoisty komplement. Chwilę później z niemym wyrazem twarzy przytaknęła i wyszła.

– Urocza dziewczyna. – stwierdził Staszek z przekonaniem w głosie.
Zadowalając się chwilowym brakiem odpowiedzi, zmienił temat:
Bez zwłoki gotowy jestem ruszać, tak aby nie spowalniać całej eskapady.
Poczym korzystając z ostatnich chwil, sięgnął po kolejne ciasteczko. Były naprawdę smaczne.

***

– Straszna chryja z tym autem. Nieprawdaż? – zagaił Staszek, delikatnie ruszając z miejsca. Miał przy tym okazję obserwować w tylnym lusterku nie tylko zaparkowany obok samochód, ale również Arlettę która nie zawiodła go. Dziwna dziewczyna nie potrafiła dojść do ładu z sobą. Zadziwiające jak wiele całkowicie zbędnych ruchów można wykonać będąc… pasażerem. Trzepotała się z torbami, pasami, siedzeniem i telefonem komórkowym, którego ani na chwilę nie wypuściła z ręki. Nawet wtedy kiedy zamarła i spojrzała w stronę kierowcy z wyraźnym wyrzutem.
– Nie moja wina że ten idiota zabrał auto… – wypaliła.
– Oczywiście. – całkiem szczerze przytaknął Staszek.
– Mógłby chociaż powiedzieć. Spytać. Prawda? Tak robią cywilizowani kurwa ludzie! – Dziewczyna znów zaczęła się nakręcać, co Staszek znosił z wielkim spokojem, chwilami tylko graniczącym z rozbawieniem.
– Faktycznie. Wszystkim zdarza się popełniać błędy. – Dyplomatycznie komentował kierowca.
– Wszystkim?! Ale jemu nic innego się nie zdarza. Ojciec już dawno powinien się go pozbyć. I tak nie ma żadnej nadziei. To tylko pozory że coś potrafi. No może wpadać w tarapaty. Ot co.
- Jednak Pan Kamil coś w nim dostrzega…
- Podobno! Ale jak sam powiedziałeś każdy popełnia błędy. No ale… ten dureń i tak pewnie niebawem się zabije.
- Doprawdy? A to interesujące…
- Co?
- Że planuje się zabić.
- Nie powiedziałam że planuje. Ale zabije się. Tak jak wtedy kiedy naćpany skakał z mostu Grunwaldzkiego. Tylko że następnym razem nie będzie miał tyle szczęścia i żaden niewiadomo jak potężny awatar nie pomoże.
- Możliwe.


Sklep ogólno-spozywczy okazał się ratunkiem. Zdawał się że dziewczyna nigdy się nie zamknie. Stąd wątpliwości czy zatrzymać się na zakupy odeszły do lamusa. Srebrny sedan zaparkował pośród innych aut, zaś Staszek uwolnił się od towarzystwa z głośnym „Zaraz wracam”, poczym udał się szukać czegoś co może stanowić „zakupy na przyjęcie”.

Przechadzając się między półkami nie pierwszy raz natknął się na problem niezrozumienia. Przyjęcie?
Trochę kiełbasy, cebuli i wędzonego sera oraz pieczywa powędrowało do koszyka…
Bardziej impreza na obrzeżach miasta?
Chipsy o nie jadalnej dla Werbeny formie, paluszki i orzeszki ziemne…
Młodzi magowie różnych tradycji?
Dwie zgrzewki piwa i sok jabłkowy dołączyły do towarzystwa zakupów.

Kilka minut później zapakował do bagażnika dwie torby z zakupami i odkrywszy że Arletta wyraźnie się uspokoiła ruszył w dalszą drogę. Wciąż starając się wyczuć nowe dla siebie auto, z namaszczeniem wsłuchiwał się w polecenia pasażerów, którzy zdaje się znacznie lepiej znali teren. Pół godziny później żałował że nie zakupił mapy. Dwukrotnie okrążył osiedle zanim opuścili Wrocław. Dalej miało być już łatwo. Nie było.

Dziurawe drogi i przejazd przez czyjeś podwórze jedynie zwieńczyło wyprawę. Długą, wyboistą i męczącą. To też kiedy Arletta wrzasnęła: - To tu! Mój samochód. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Zaparkowawszy obok, ujrzał z letka sfatygowane domostwo. Istnym dowodem bytności kogoś nietuzinkowego była droga limuzyna z pod znaku Audi.

Stanisław podszedł do drzwi i zapukał mocno…
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 25-08-2008, 19:30   #19
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Paweł dwoił się i troił, żeby udowodnić, że jest odpowiedzialnym i właściwym opiekunem dla Mirka. Niestety, prawdę mówiąc miał problemy z ogarnięciem wszystkiego. Płyn do mycia naczyń nie pienił się, w domu nie było żadnego porządnego poczęstunku i w dodatku Herbarta była podejrzanie zielona, choć Rodecki zawsze kupował czarną.

Na szczęście Maciek przybył mu z pomocą. Choć Eteryta grzecznie odmówił i spytał, czy nie wolałby usiąść i odpocząć po trudnym dniu, ale obydwoje zdawali sobie sprawę, że Paweł sam nie do sobie rady. Tak, chłopak był nieocenioną pomocą. Miał własną, zdatną do spożycia herbatę, w magiczny sposób wymył kilka kubków i znalazł czekoladki, które Rodecki „zjadł” w zeszłym tygodniu.

Cudny chłopak.

Jednak Paweł koniecznie chciał udowodnić, że nie potrzebuje pomocy. W pudełkiem czekoladek pod pachą i kubkami herbaty w rękach poszedł do sypialni, by wręczyć wszystkim poczęstunek. Ustawił przed każdym kubek, a czekoladki na środku stołu, by każdy się częstował.

I wtedy zobaczył, jak Danuta wychyla się przez okno z papierosem w ręku, zatruwając nie tylko siebie, ale przede wszystkim ten piękny krzew, który (z grubsza) codziennie podlewał. Nie mógł pozwolić na takie barbarzyństwo. Grzecznie zastukał palcem w ramię kobiety i nim ta się zorientowała chwycił przedmiot i wyrzucił papierosa do kosza.

-Nie pijemy, nie palimy. Tego nauczyła nas mama.- wskazał Darii błąd, po czym uśmiechnął się do niej i pobiegł do kuchni po ogórki kiszone. Mama nauczyła go jak je robić. Tak, była świetna w kuchni. I w życiu. Świetna kobieta.

W drodze powrotnej z kuchni rzucił okiem w stronę kosza, by upewnić się, czy czasem nie płonie. Ostrożności nigdy za wiele, jeszcze zatruty technokratyczny śmierć przesycony pestycydami by mu spalił dom. Jak można wtaczać w sobie wtaczać w krew i płuca całą tą smołę? Czy nikt nie powiedział Dorocie że to szkodliwe? W każdym razie w tym domu nie będzie palić, jeśli po to tu przyjechała.

Gdy postawił ogórki na stole, nagle coś sobie przypomniał- czy to babsko nie należy do tej… jak jej tam… sekty śmierci? Do… tych, no… Eutanatyków!

Paweł rzucił jej krótkie spojrzenie. Miał nadzieję ze nie szykuje z swoimi Emo-kolegami jego pogrzebu w najbliższy wtorek. Wyznawcy Eutanazji byli niebezpieczni- niezdrowo pasjonowali się śmiercią i bólem odchodzenia. Albo mieli nieźle poprzestawiane w głowach, albo nigdy nie mieli styczności z fizyką. To jest coś, czym się można pasjonować- nie kontemplacja nad losem padliny jedzonej przez mrówki!

Na szczęście mężczyznę ocalił dzwonek do drzwi. W domu rozległo się zmiksowane „dryń-dryń-ging-do-oong”. Paweł sam zainstalował go sobie od podstaw. Nie mógł znieść tych podobnych do siebie, nudnych melodyjek. Dom takiego technika jak on nie mógł polegać na gotowych, fabrycznie zepsutych mechanizmach. Teraz wszystko rozpadało się dzień po wygaśnięciu gwarancji. Technokratyczne śmieci…

- Proszę, proszę! Witam w moich skromnych progach!- radośnie przywitał gości. Gdy jednak spojrzał na młodą kobietę, która przybyła razem z mężczyzną trzymającym zakupy, mina mu zrzedła. Jej wyraz twarzy i biały makijaż nieprzyjemnie przypominały mu wampira. Eutanatyk!

Proszę, proszę, miejsca jest dość dla każdego. Musicie być zmęczeni- powiedział z wymuszonym uśmiechem, po czym szybko pobiegł do kuchni z torbą zakupów. Szybko jednak wrócił, jak zwykle zapominając o najważniejszym.

- Ile jestem winny?- spytał mężczyznę.

Paweł był bardzo prostoduszny. Nigdy nie prosił o rachunki, kwity i tym podobne. Ufał każdemu i wierzył, że każdy mu również zaufa. W sumie nie miał powodów by myśleć inaczej- ludzie nigdy mu nie zrobili żadnej krzywdy, a mama kazała być dla każdego życzliwym. Rodecki wciąż pamiętał jak każdy uśmiechał się na jej widok. Ach, te ciepłe spojrzenia ludzi, gdy się zbliżała. Mężczyzna chciał być taki jak mama- codziennie starał się pomagać ludziom w potrzebie. Wierzył że dzięki temu świat będzie lepszy.

Choć patrząc na stan domu Pawła można by pomyśleć, że czasami jego prostolinijność robiła parę zbyt dużych kroków na przód.

Po wręczeniu odpowiedniej sumy i rozpakowaniu torebek Paweł z zaskoczeniem zobaczył tam dwa duże sześcioraki piwa.

W międzyczasie "wybielona" kobieta podeszła do tajemniczego wybawcy Pawła i zaczęła się na niego wydzierać. Coś o kluczykach, samochodzie, jakimś występie i o... ślubie? Paweł rozsądnie nie wychodził z kuchni. Sprawy damsko-męskie były jak splatanie kwantowe- lepiej nie wnikać, gdyż i tak się nic nie zrozumie.

- Nie, nie, nie!- zaprzeczył delikatnie (gdyż nie był to powód do krzyków), wracając z pudełkami do towarzystwa.

- Nie pijemy, nie palimy. Czemu wszyscy nagle zaczęli pożądać używek? Jak byłem mały nie było ani piwa, ani papierosów, a ludzie jakoś żyli! Siet, co z tym zrobić?- zastanawiał się, nie wiedząc jak rozwiązać problem. Ale w końcu był technikiem.

- Proszę za mną, zaradzimy problemowi- rzekł, po czy z konspiracyjną mina rozejrzał się wokoło, otworzył drzwi by upewnić się, czy nikt nie podsłuchuje i odsunął dywan przed drzwiami, odkrywając sprytnie ukrytą klapę w podłodze. Otworzył właśnie przed zgromadzonymi drzwi do nowego świata.

Do laboratorium szalonego naukowca.

- Damy maja pierwszeństwo- odsunął się grzecznie, pozwalając przejść Danucie. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną, ale każdy zdawał sobie sprawę, że Rodecki nie przestanie gadać o swoim rewolucyjnym wynalazku, dopóki towarzystwo nie uda się do jego laboratorium. Nie było wyboru. Paweł rzadko rozumiał inne osoby. A jak się rozkręcił na temat technologii…

- Spójrzcie!- zapalił światło, przedstawiając ludziom swój warsztat. Wszędzie walały się śrubki, pojemni ze smarem, narzędzia. Całe pomieszczenie było zakurzone, w dodatku na dworze było gorąco, co czyniło warunki w nim panujące nie do wytrzymania. Jednak Paweł kochał spędzać tu całe dni. Dla niektórych sercem domu była kuchnia, dla innych sypialnia. Sercem tego domu była piwnica.

- Oto Modulator ciśnieniowy!- zaprezentował radośnie swój najnowszy wynalazek.

Modulator był najdziwniejszą maszynerią, jaką widziała większość zgromadzonych w swoim życiu. Jej głównym elementem była kula, której większa połowa mogła być kiedyś kadłubem miniaturowej łodzi podwodnej. Resztę obecnego kształtu uzyskała dzięki kawałkom blachy, obrobionym i przyspawanym tak by nadać ustrojstwu formę najdoskonalszej bryły. Drzwiczki do sfery były również zaczerpnięte z u-bota, co gwarantowało szczelną izolację. Przynajmniej w teorii.

Z bryły wychodziły cztery elastyczne rury od odkurzacza, które czasy swojej świetności miały już za sobą. Całość była zawieszona na ścianie za pomocą czegoś, co można było nazwać ramieniem robota z jakiejś fabryki. Do podłogi pod maszynerią było przytwierdzone kolejne ustrojstwo, skrzynka z wystającym grubym miedzianym, skręconym w prawą stronę prętem. Do obu części maszyny przyczepione były kable, prowadzące do małego dżojstiku z paroma plastikowymi guziczkami.

- Panie i panowie, zanim przystąpię do transformacji alkoholu etylowego zawartego w piwie, chciałbym żebyście wysłuchali co mam wam do powiedzenia. Dla wielu z was to, co wydarzy się w tym budynku może się wydać „magiczne”. To nienaukowe. Za pomocą odpowiedniego ciśnienia, siły odśrodkowej i energii dostarczonej w postaci łuki elektrycznego można „rozszarpać” wiązania atomowe, a potem utworzyć nowe. Oczywiście zwrot „rozszarpać” nie jest adekwatny, ale chcę żeby wszyscy mnie zrozumieli- tu wykonał Paweł wykonał ukłon w stronę Doroty, który miał wyrażać jego szacunek dla kobiety. Za późno zorientował się że jego grzeczność może zostać odebrana jako obelga. Dlatego szybko włożył puszki piwa do kuli, zakręcił zawór, uszczelniając maszynerię i zaczął studiować zawieszaną obok ustrojstwa tablicę Mendelejewa, notując coś na pobliskiej kartce.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 25-08-2008 o 19:40.
Kaworu jest offline  
Stary 26-08-2008, 12:03   #20
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
Marek usłużnie usuwał się w cień, pracując głównie w kuchni. Zachowanie mogło dziwić, w końcu młody chłopak na pewno chciał pokazać się z jak najlepszej strony nowemu gronu magycznemu, ale każdy kto znał eterytów trochę lepiej, wiedział jakie zasady panują między mentorem i asystentem - młody, jakkolwiek obiecujący mag, zawsze pracował i tworzył na konto swojego nauczyciela. Młodzieniec dwoił się więc i troił by jego nowy mentor zachował chociaż pozory normalności i nie wypadł przy tym na skończonego odludka. I jakkolwiek szło mu to jak na razie całkiem nieźle, to pan Paweł wszelkie z trudem zdobyte plusy potrafił w jednej chwili zmazać popełniając jakieś epickie faux pas.

No i zaczęło się popisywanie efektami magycznymi. Oczywiście, można było mówić, że technika nie jest magyą, ale czym, poza nomenklaturą, różnił sie szaman od informatyka? "Twoje voodoo jest silne, ale musimy dokonać rytuału szakala by zmusić twój czakram serca do osiągnięcia transcendalnej nirwany.", powiedział kiedyś Markowi szaman. "Zbuforuj datastream z eteru na częstotliwości alpha-5. Przepuść przez filtry kolonialne, dodaj backdoora i forwarduj.", powiedział kiedyś Markowi Buzz_Astral, warszawski VA. Faktycznie, obie te wypowiedzi nie różniły się zupełnie niczym, dla śpiących były tylko bełkotem.
- Ciśnieniowa niwelacja toksycznych właściwości alkoholu przez przemianę w wodę. Jezus robił to raczej w drugą stronę, ale on wiedział, jak się bawić. - Powiedział Marek, patrząc na dane, które spisywał jego nowy mentor z tablicy. - Przy ciśnieniu pięciuset atmosfer współczynnik alfa wyniesie cztery, gamma to osiem koma cztery a beta szesnaście koma osiemset czterdzieści trzy a napięcie potrzebne do wytworzenia łuku to dwieście tysięcy wolt. - Paweł oderwał się od obliczeń, patrząc ze zdziwieniem na młodego eterytę.
- Przeprowadzałeś kiedyś takie doświadczenie?
- Podobne. Znam podstawy, wyliczenie współczynników to nie problem. Wzory są proste.
- Używałeś uproszczonego przekształcenia van der Hoffera?
- Nie, to by było bez sensu. Te wzory są dobre przy prostych przekształceniach pierwiastków, zupełnie nie nadają się do związków złożonych.
- Zaraz, policzyłeś w pamięci pełne przekształcenie lorda Gerricka?
- Tak. to proste równanie. - Marek wypowiedział to ze stoickim spokojem, ale jeśli w pokoju znajdował się ktoś władający sferą umysłu, bez problemu zauważył, że chłopak jest z siebie niesamowicie dumny. Zawsze był dobry w cyferkach, teraz mógł to pokazać przed swoim nowym mentorem.
 

Ostatnio edytowane przez Mical von Mivalsten : 26-08-2008 o 13:22.
Mical von Mivalsten jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172