Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2008, 23:40   #1
 
Freak's Avatar
 
Reputacja: 1 Freak nie jest za bardzo znany
[WoD] 'A diplomatic surprise'

Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy nie działo się nic nadzwyczajnego. To jest: nie wydarzyło się nic, co mogłoby przykuć uwagę zwykłych ludzi na dłuższy czas. Trochę tak, jakby na świecie rzeczywiście panował pokój. Konflikty dogasały, ratyfikacje międzynarodowych traktatów zapewniających zawieszenie działań wojennych były podejmowane niemal na oczach milionów ludzi, publikowane w Internecie i telewizji. Świat stanął w obliczu niespotykanej od tysiącleci perspektywy globalnego pokoju. Oczywiście, pojawiały się pogłoski, jakoby byłoby to zbyt idealne, niemożliwe do realizacji w realnych warunkach. Fani teorii spiskowych rozwinęli swoją twórczość do naprawdę wysokiego stopnia, tak, że nikt nie spodziewałby się, że którekolwiek z tworzonych przez nich scenariuszy mógłby znaleźć odzwierciedlenie w przyszłości.
-Wszystko bzdury.
-Niemożliwe.
-Nieprawdopodobne. Rzuć to gówno i poszukaj sobie życia poza netem, stary.
Powyższe stały się jednymi z najczęstszych komentarzy rzucanych w stronę jednej, dość specyficznej teorii, która krążyła po globalnej sieci. Nieustannie negowana i podważana, szybko została zapomniana. Lecz jej twórca ciągle czekał. Patrzył, widząc to, czego inni nie potrafili dostrzec. Całe szczęście, że działał tam, gdzie mógł pozostać totalnie anonimowy.

Inaczej specjalnie wyznaczone do tego celu służby szybko dokonałyby egzekucji.

***

Tego dnia był przyjemny, ciepły, typowo „czerwcowy” wieczór, chociaż był prawie środek września. Mówią, że różne paradoksy chodzą ze sobą w parze, albo paradoksalnie: w każdej innej ilości powyżej jednego, a wyrażenie to występuje w różnych postaciach w różnych miejscach na Ziemi. Tym razem zjawiska pogodowe dobrze odzwierciedlały przypadki, które tego dnia nastąpiły. A raczej: miały nastąpić. Ten dzień miał być pierwszym dniem reklamowanego wszędzie „globalnego pokoju”. Od dnia 14-go września na całym świecie wstrzymane miały być wszelkie działania zbrojne. Od ponad miesiąca, czy ludzie chcieli tego, czy nie, wszędzie w New Vegas City ponaklejane były olbrzymie plakaty zachęcające do świętowania pokoju. Miasto tętniło życiem.
Generalnie bardzo duża aglomeracja miejska wielkości Nowego Yorku nigdy nie zasypia. Tak samo jak NVC. Tutaj nie było dnia bez przynajmniej drobnych wypadków. Chyba to jest jeden z uroków świata, że dostawcy pizzy są szybsi od karetek. W tych czasach zdaje się, że nikogo to nie dziwi.
Na ulicach panowała cisza. Niemal idealna. Tańce, śpiewy, zabawa, to gdzieś odeszło wraz z nadejściem wieczora. Było to chyba najdziwniejsze zjawisko, jakie mogło wystąpić w takim dniu. Wiatr pobrzmiewał w różnych miejscach, komponując niepokojące melodie. Czas o godzinie 19:30 zdał się na chwilę zatrzymać. Wtedy ruszyła machina. Wszędzie światła, muzyka, radość. Ludzie wysypali się na ulice, by wspólnie móc świętować. Właśnie podpisano ostatnie porozumienia, zakończone kwiecistą przemową przewodniczącego Federacji Zjednoczonych Państw. Od tej pory żadnych wojen. Świat stał się nader uporządkowanym zjawiskiem. Zbyt uporządkowanym. Ale kto mógłby o tym myśleć, gdy wokół panowała euforia ? Niecodziennie na świecie zaczyna panować pokój. Miasta wydały prawdziwe fortuny, by każdy mógł się bawić tego dnia. Fajerwerki. Pokazy, wyznaczone otwarte parkiety do tańca, otwarcie wszystkich dostępnych miejsc rozrywki wieczorowej, legalizacja hazardu na tę jedną noc. Cuda zabawy i dobrobytu. Technologia pozwoliła na to wszystko. Marzenia wielu się spełniły. W szczególności hipisów. Na moment wszyscy zapomnieli, że istnieją chorzy, cierpiący itd. To się nie liczyło. Sen się ziścił.
Jakże to cudowne i piękne!

Lizzy Garnet

Ten dzień jest zadziwiająco dobry.
Zdaje się, że nic nie mogło popsuć jej nastroju. Zupełnie tak, jakby znowu była gwiazdka. Lizzy odczuła narastające napięcie, niczym dziecko, które wie, że prezent jest na wyciągnięcie ręki i jeszcze tylko chwila… jeszcze moment, a będzie należał do niego. Coś upragnionego, z dawna wyczekiwanego chodziło po głowie Garnet. To zupełnie tak, jakby świat naprawdę zmienił się na lepsze.
Mrok korytarzy był niesłychanie przyjazny. Słabo oświetlone przejścia tętniły wibracjami, które pobudzały zmysły. Dla ludzi byłby to strach. Dla Lizzy było to coś w rodzaju ciepełka. Skręciła w lewo. Korytarz nieco się poszerzał w tym miejscu. Cudowne obrazy wypełniały myśli przechodzącej korytarzem istoty. Na ścianie dwa pająki wielkości szczurów spieprzyły tylko czując zbliżającą się obecność. Lekko połyskujące ślepia patrzyły ze słodką bojaźnią na korytarz. Podniecenie ciągle narastało. Niewysokie tunele dawały niemal ekstatyczne emocje. Coraz bliżej celu. To już tak niedaleko. Czuła, jakby chodzenie korytarzem mogło sprawić, że gwiazdka nadejdzie szybciej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Każdy kolejny krok zarazem skracał czas oczekiwania na gwiazdkę i zwiększał zniecierpliwienie. Ciemność i gra cieni zdominowała całkiem korytarz. Drzwi, które wyglądały jak wejście do paszczy któregoś z fantastycznych stworzeń, odsunęły się nieco w głąb ściany. Nawet tutaj, pod ziemią, na odludziu, słychać było odgłosy prowadzonej zabawy. I wywoływało to uśmiech na twarzy Lizzy. Było to po prostu… zabawne. Zabawne w swej głupocie. Tak, jakby słyszeć najgłupszy dowcip świata i się śmiać – dokładnie tak reagowała na wszelkie odgłosy zabawy.
Przez korytarz przeszło echo rechotu, którego źródła nie sposób było zlokalizować.
Wejście w nową erę było wspaniałe. Tyle nowych pomysłów, inspiracji, które rodziły się w czeluściach umysłu, to wszystko sprawiało, że obraz rzeczywistości stał się trochę zamazany. Gdzieś w odmętach wyobraźni rysował się obraz konstrukcji widzianych tylko przez jedną istotę w całym kompleksie. Fantastyczne, nowe możliwości. Zupełnie, jakby czas otwierał przejścia do całkiem nowych idei. To inspiracja.
Przyśpieszyła kroku.
To nowe doświadczenie.
Echo głucho odbijało się daleko w głąb kompleksu.
To radość. Szczęście.
Życie.
W momencie, w którym podświadomie poruszała się najszybciej, wszystko nagle się zatrzymało. Kolory się odwróciły. Potem biały zaczął wyżerać wszystkie barwy, niczym niewidzialna gumka poruszana ręką rysownika. Po chwili ostrość widzenia zmalała do poziomu widzenia niewyraźnych zarysów.
Potem wszystko runęło, jakby umysł bronił się przed wnikaniem jakiejś obcej wizji do swojego wnętrza.
Obrazy na ułamki sekund pojawiały się i znikały. Dominowało jedno.
Śmierć.
Ludzie płonący żywcem, budynki walące się na tłumy ludzi, broń, wymyślne tortury i misternie zaplanowane morderstwa.
Po uzyskaniu przytomności, Lizzy stwierdziła, że przytula się do podłogi.
Czuła coś całkiem nowego… pod wpływem takich obrazów nie wyobrażała sobie…
Strachu o własne życie ?




Ferrante Alighieri

Ferrante akurat znajdował się na jednej z bardziej zatłoczonych ulic New Vegas City. Przechadzał się, z zaciekawieniem obserwując serwowane trunki. Aż dziwne, że każdy mógł podejść i wziąć tyle, ile tylko zdołał wypić. Całe szczęście, że to nie był kraj taki, jak Polska czy Rosja. Zapewnienie ilości trunków, które mogliby wypić obywatele, gdyby rozdawano je za darmo mogłoby wywołać kryzys. A potem znowu wojnę itd. Itp.
Nigdy, jak długo Ferrante żył, takiej zabawy nie widział. Wyglądało na to, że wszyscy bawią się świetnie, co już było samo w sobie chyba niespotykanym zjawiskiem. Zewsząd tętniło życie. Tak, jakby ludzie zapomnieli, jak kruche jest ich istnienie. Raz po raz zdawało mu się, że widzi twarz znajomą, albo podobną do znajomej, co na dłuższą metę było trochę irytujące. Jednak ten dzień był wyjątkowy i nastrój poniekąd się udzielał. Można było wziąć którykolwiek trunek i łyknąć sobie, tak dla przykładu… albo potańczyć. Oczywiście, wszystko było zaplanowane – ochrona ludności w postaci funkcjonariuszy różnych służb porządkowych – policja, ochotnicy, ochrona lokali… Można było się poczuć bezpiecznie, chociaż ryzyko zamieszek było naprawdę znikomo małe, to istniało. Wszystko to jednak wydawało się być zbyt… nierealne, by było prawdziwe. Ferrante czuł coś na wzór wewnętrznego niepokoju. Kątem oka dostrzegł wejście do jednej z ciemniejszych, ciaśniejszych alejek. W takich najczęściej rozgrywały się klasyczne sceny napaści z kryminałów. Zauważył coś jeszcze dziwniejszego. Poruszające się cienie wewnątrz alejki sugerowały, że coś tam się stało. Oczywiście, wokół panowała zabawa i o całej sprawie można było łatwo zapomnieć. Rozejrzał się po okolicy. Znajdował się na szerokiej dwupasmowej jezdni, na której stłoczeni byli ludzie. Zapach alkoholu i potu dominował, ale generalnie atmosfera była luźna. W oczy raziły neony, a niebo rozświetlały sztuczne ognie układające się w fantastyczne lub wymyślne kształty. Hałas był praktycznie nie do zniesienia.
Zajmując pozycję tymczasowego obserwatora dostrzegł, że coś się dzieje nie tylko w ciemnej alejce, ale również w tłumie. Zupełnie przypadkiem przyuważył niewysokiego jegomościa w czarnym palcie, którego w istocie przyłapał na zręcznym wyciąganiu portfela z kieszeni bogato odzianego obywatela.
Powietrze i atmosfera sprawiały, że miał mętlik w głowie. To wszystko potęgował hałas i panujący chaos. Mając większe pojęcie, że coś się teraz dzieje, musiał podjąć jakąś decyzję…
W tym momencie uczuł również nieznane mu dotąd ukłucie w okolicy szyi. Dreszcz wstrząsnął jego ciałem, zupełnie jakby przeżył delikatny szok termiczny. Dookoła zrobiło się zimno. Powiał złowrogi wiatr, a mimo to ludzie zdawali się nie zwracać uwagi, nawet, jeśli byli dość skąpo odziani.
Jedno pytanie nasuwało się niemal automatycznie…
…co mogło się stać?

Albert Flyman

Podróże zapędziły Alberta na obrzeża wielkiej metropolii.
Niewielkie ognisko rozświetlało okoliczny teren. Las, w którym się znajdował składał się głównie z niewielkich iglastych drzew. Był na wzgórzu, z którego było widać niemal całe New Vegas City. Światła, kolory, zabawa. To wszystko wydawało się być dosyć… fascynujące.
Gdyby nie aura otaczająca miasto. To wszystko zdawało się być sztuczne, wisieć na włosku. Coś niedobrego stało za tym wszystkim. Zupełnie jakby obłąkany człowiek jedną rękę wyciągał, by podarować komuś z uśmiechem wspaniały prezent, jednocześnie trzymając za sobą ogromny nóż kuchenny. Tutaj również sytuacja była niejednoznaczna. Księżyc lśnił na niebie, jakby nie chciał mieć nic wspólnego z tym, co dzieje się na ziemi. Może całkiem słusznie…

Cały lasek emanował czymś niepokojącym. Posiadał wyjątkowo morderczą aurę.
Nieprzenikniona ciemność wydawała się być szczególnie gęsta. Co więcej, to zjawisko zdawało się… narastać. Mrok, niczym czarna mgła stawała się teraz przelewać z miejsca na miejsce. Wszystko wokół stopniowo cichło. Płomień powoli ustępował…
Czyżby strach przed nieznanym mógł być taki silny ?
 
Freak jest offline  
Stary 02-11-2008, 14:19   #2
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Albert spojrzał z lekkim niepokojem na dogasający płomień.

-Czujesz to Michael? Tak, czujesz...

Zwrócił się do swego towarzysza, samemu kucając na ziemi. Był wysokim i szczupłym ponad trzydziestoletnim mężczyzną, czarne włosy wydawały się jeszcze bardziej nieuczesane niż zwykle, a piwne oczy osadzone gdzieś na smukłe twarzy, poniżej wysokiego czoła i między szpiczastym nosem biegały obdarzając swym spojrzeniem raz gwiazdy, innym razem drzewa i widok miasta.
Kucając już zaczął wiązać sznurówki w wysokim, wojskowym bucie. Uczyniwszy to, powstał. Strzepnął ciemne dżinsy z ziemi, dopiął guzik białej koszuli i sprawdził zawartość kieszeni w skórzanej kurtce założonej na ciało. Podróżna torba spoczywała na ramieniu.

-Wytęż swój wzrok chłopcze. No dalej, nie obawiaj się. Chcę byś poczuł to samo co ja.

Odezwał się do swego młodego kompana. Owy młodzieniec niósł na plecach nic innego jak właśnie plecak. Nie można było dać mu więcej niż dwadzieścia lat, a i to było przesadzą. Począł obserwować miasto i świat, lecz za każdym spojrzeniem niepokój malował się na jego twarzy.
Tymczasem Flyman oparł się o sosnę i zaczął bawić się jedną z zapaliczek wydobytych wprost z kieszeni. Płomień buchał i gasł rytmicznie, niemalże podporządkowanie jakieś dziwnej melodii. Kiedy płomyk gasł, wzrok Alberta zaczął ogarniać gwiazdozbiory na niebie, kiedy zapalał – oczęta obserwowały go z zapartym tchem włączając się do harmonii.

-Albert, coś czuję. Niedokładnie, lecz...

-Dobrze. Teraz przynajmniej wiesz gdzie pójdziemy.

Skomentował niepewne stwierdzenie młodzieńca. Zgasił zapalniczkę, powędrowała do kieszeni. Jeszcze chwilę obrócił się do przyjaciela.

-Dogaś ognisko. I wyjmij swój medalik na wierzch.

-Czemu?

-Bo przyda Ci się.

Tej wymianie zdań towarzyszył zapach dogasającego ogniska i ciemny dym, dym który w tej chwili zdawał się być lewą ręka ciemnej nocy pochłaniającej coraz to dalsze obszary jakby zmierzając do miasta.

-Albert, ratuj!

Michael upadł, szamocząc się. Drugi podróżnik podbiegł do niego, pochwycił, spanikowany zaczął sprawdzać co się dzieje.
Śmiech, rozbawienie pobiegło niczym strzała.

-Michael, Ty durniu... Naucz się kiedy można żartować, a kiedy nie...

Albert strofował kompana. Dwie postacie, jedna z torbą, druga z plecakiem zaczęły schodzić z wzgórza w kierunku miasta. Między drzewami. Co róż jakiś kamyk kopnięty przez jednego, to drugiego, opadał na dół.

-Spójrz na księżyc. W Świecie Snów jest jedną z Dziedzin. Inni mówią na niego Luna, jeden z duchów. Kiedyś zabiorę Cię po wszystkich Dziedzinach. Teraz skup się...

Rzucił w mroki nocy swym basowym głosem Albert. W lewej ręce dzierżył nerwowo kolejną zapalniczkę. Zmierzali w stronę miasta. Powoli, jakby nie śpiesząc się, jakby chcąc i jednocześnie nie chcąc tam iść. Zadumane oblicze Alberta z oczyma starającymi się wyłapać każdy szczegół wędrówki kontrastowały z lekkim uśmieszkiem Michaela.
Flyman na chwilę zatrzymał się. Podniósł spod korzeni sosny mały kamyk. Stary i porośnięty mchem. Otrzepał go z brudu i wrzucił do kieszeni kurtki.

-No idź już, idź. Ten kamyk jeszcze się nam przyda. Przynajmniej takie mam przeczucie.

Dziwna mina Michaela i wzruszenie ramionami skomentowało tylko uczynek przyjaciele. Wrócili do wędrówki w stronę miasta.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 03-11-2008, 01:28   #3
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Ciemność tuneli byłaby z pewnością nie do przebycia dla wielu osób, ale oczy Lizzy już dawno przyzwyczaiły się do panujących tu warunków. Dodając do tego fakt, że okoliczne, kamienne ściany przyozdobione były błękitnymi pochodniami, otrzymywało się kompletny obraz tej…jakże swobodnej przeprawy, która kogokolwiek innego kosztowałaby jeśli nie życie, to przynajmniej parę kończyn. Nieprzenikniony mrok w końcu ustąpił, ukazując miejsce, którego nikt nie spodziewałby się pod ziemią, nie wspominając już o końcu kopalnianego tunelu. Konkretniej, był to ładnie wykończony, pokój gościnny, ze stylowym dywanem, żyrandolem, zaścielonym obrusem stołem, kilkoma parami krzeseł, oraz wręcz zawalonymi książkami, drewnianymi regałami. Nie ma jak w domu. Tak przynajmniej mówią ci, którzy preferują zacisze czterech ścian nad towarzystwo innych ludzi.
- Do stu tysięcy martwych pierników…nie czuję się zbyt…
I tyle mniej więcej zdołała powiedzieć niewielka sylwetka nim zamroczona nadmiarem odczuć płynących…z poza tej rzeczywistości, zapoznała się bliżej z podłogą. Nie chodziło o natłok tych błahych, naiwnych uczuć jakie ostatnimi czasy zdawały się dosłownie zalewać okolicę, polepszając samopoczucie tych wszystkich, przeklętych optymistów. Nie. Chodziło o obrócenie się wskaźnika o 180 stopni. Gdzie wcześniej był puch, róż, miłość i pozytywne myślenie, teraz panowały śmierć, strach, lęk i…zalążki zabobonu. Wszystko to uderzało w nią jak fale jakiegoś przeklętego tsunami. Aż w końcu przestało i zdołała się podnieść.
- Dobrze. Co to…właściwie było…hmmm.
Uczucie, które do niedawna ją przytłaczało, zostało teraz zastąpione zaintrygowaniem, aby nie powiedzieć obsesją. Oczywiście nigdy nie działała zbyt pochopnie, preferując dokładne, kilkakrotnie sprawdzone plany. Tak też było i w tym przypadku. Zdawała sobie sprawę, że zanim zdecyduje się na…sprawdzenie tego co miało miejsce w świecie śmiertelnych, będzie potrzebowała nieco…czasu. Ale ten zawsze, od dobrych kilkudziesięciu lat, był po jej stronie. Szybko zmieniła miejsce swojego pobytu, przechodząc do pomieszczenia obok, które nie ustępowało wielkością, ale zdecydowanie różniło się wystrojem. Był to warsztat, który najwyraźniej nabrał wiele cech rupieciarni. Pudła, szuflady. A w nich…różnorakie, metalowe kółka, trybiki i zębatki. Sprężyny, puszki ze smarem i olejem, szklane fiolki, oraz słoiki. Bulgoczące substancje w kolorze tęczy. Klucze, śrubokręty, zaczepy, nakrętki. Jak i błędne ogniki, które w cichy i potępieńczy sposób zawiadamiały o swojej obecności, będąc zawieszone w drewnianych klatkach na suficie. Dziwnym trafem nie zdołały puścić ich z dymem. Przynajmniej jak do tej pory. W tym miejscu nie obowiązywały zasady chemii, biologii, czy chociażby fizyki, zaś mechanizmy terminowały na dość subtelnych warunkach. Istniała spora szansa, że Newton, albo Einstein, widząc codzienne produkcje jakie opuszczały tenże przybytek, pokusiliby się o ponowne zweryfikowanie ustalonych wcześniej faktów.
- Och! Witam maleństwa. Tęskniłyście za mamusią? Oczywiście, ze tak!
Palec puknął w jedną z klatek a ta zaskrzypiała, kołysząc się to w jedną, to w drugą stronę. Postać uśmiechnęła się w sposób, charakterystyczny dla nieletniego piromana, który właśnie okradł stoisko z petardami i nie zawaha się użyć swojego łupu do niegodziwych celów. Choć jej zamiary były zdecydowanie bardziej…ambitne. Właścicielka zatarła ręce na myśl o możliwościach jakie podsuwała jej wybujała wyobraźnia. A te były niebagatelne, żeby nie powiedzieć kosmiczne. Gumowe, czerwono-brązowe rękawiczki, tak charakterystyczne dla szalonych wynalazców w białych kitlach, znalazły właściwą sobie lokalizację i zsynchronizowały podjęte działania z parą regulowanych gogli, która przesłoniła oczy.
- Ha! Do pracy więc! Bo przyjemniejsze od tworzenia, jest tylko patrzenie, kiedy coś rozwala się niczym domek z kart! Teraz…gdzie ja dałam tą przeklętą…małą cholerę. Przysięgam, że widziałam tą część dziesięć razy, kiedy jej nie potrzebowałam…
Lizzy miała w sobie coś z goblina. Większość jej kreacji miała tendencje do wybuchania w najbardziej destrukcyjny sposób i ranienia przypadkowych osób. Nie wspominając już, że eksperymenty i wynalazki zawsze oscylowały wokół…świadomego uzyskania takiego efektu. Piekło, er…piękno istnieje w oku obserwatora, zaś młoda panna Garnet wiedziała o tym aż za dobrze. Nie minęło zbyt wiele czasu nim z warsztatu nie zaczęły dobiegać blaski purpurowej łuny, uderzenia młota, czy radosne świergotanie wiertła. Była w swoim żywiole.
 
__________________
It is a terrible thing to fall into the hands of the Living God.
Highlander jest offline  
Stary 04-11-2008, 20:23   #4
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Zabawa, bawiące się tłumy, morze przelewającego się alkoholu. Sielanka i przyjemnie spędzany czas dający relaks i zapomnienie o troskach codzienności i starych problemów. Wszystko zdawało się ulatywać w niebyt, tracić znaczenie. Przechadzał się wśród ludzi raczej bez celu, spacerując i rozmyślając. Ale czy można było aż tak odpłynąć w zabawie ?
Jednak życie nigdy nie pozwalało o sobie zapomnieć. Drobne złodziejaszki zdawały się mieć niezłą sposobność na okradanie bogatych. Ciemne uliczki kryły zaś tych, którzy gdzieś mieli zabawę i załatwiali własne interesy. Skierował się ku jednej z nich mając pewne obawy co do całej sytuacji. Przekroczywszy jezdnię podążał ku upatrzonemu miejscy, lecz to dziwne zimno zdawało się przeszywać go na wskroś. Pojawiło się znikąd i nie odchodziło. Rozejrzał się wokół szukając co mogło być powodem tego nienaturalnego uczucia.
Coś zdawało się wisieć w powietrzu, oczekiwać sposobnej chwili w tym czasie pełnym sielanki. Nie wróżyło to nic dobrego...
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 07-11-2008, 01:26   #5
 
Freak's Avatar
 
Reputacja: 1 Freak nie jest za bardzo znany
Ferrante

Ferrante zdecydował się obrać konkretny kierunek. Przechodnie nie zwracali na niego zbytniej uwagi, w końcu był prawie kroplą w oceanie alkoholu. Jedyne, co mogło nie umknąć spostrzegawczości bystrego obserwatora, to wyraz twarzy i zachowanie człowieka, świadczące o rozwadze. Jednak nawet teraz wszyscy co bystrzejsi z obserwatorów zdawali się bawić zbyt dobrze, by zaprzątać sobie tym głowę.
Alighieri bez najmniejszych przeszkód dotarł niemal do miejsca wlotu w uliczkę. Stało się tu trochę ciszej, chociaż przy odrobinie skupienia słychać było rozmowę kilku osób, najwyraźniej nieco ożywioną. Kilka kroków na przód, już prawie mógł usłyszeć konkretne słowa, z których uformowałby mu się obraz dyskusji, jaką przeprowadzali ze sobą ludzie w alejce.
Nagle ktoś pojawił się prawie z spod ziemi. Do tej pory Ferrante nie zanotował jego obecności, dla jego percepcji prawdopodobnie był elementem krajobrazu. Albo celowo zlał się z tłumem, albo...
Zdążył obrócić głowę, by spojrzeć na postać, która najwidoczniej miała na celu gwałtownie przystanąć przy nim. I ku ogromnemu zdziwieniu... człowiek, który pojawił się nagle dosłownie beknął mu w twarz. Teraz przynajmniej zaskoczony Alighieri mógł mu się przyjrzeć. Dość pulchny, niski jegomość wyglądem wyśmienicie przypominający owalną beczkę z doczepianymi kończynami i głową wyszczerzył do niego swe obrzydliwe żółte zębiska. Był ucharakteryzowany na klauna. Czerwony nos lekko odbijał błysk otaczających neonów.
Nagle Ferrante zdał sobie sprawę, że zaczyna mu się kręcić w głowie.
-Hehe.
Śmiech typa był po prostu wstrętny. Przypominał bardziej denerwujący rechot, niż cokolwiek przyjemniejszego.
Obrzydliwy zapach zdawał się potęgować i powoli, powoli widzialny świat zdawał się bardziej... podwojony.

Albert Flyman

Powoli, dwójka zaczęła schodzić ze wzgórza. Zawył silny, przeszywający wiatr. Wędrowcy powoli uzyskiwali wrażenie, jakoby poruszali się szybciej, bo widać było coraz mniej. Nic dziwnego, skoro źródło intensywnego światła było coraz bardziej przysłonięte, a oni sami kierowali się na niższy teren. Jedynym mankamentem było to, że drzewa były dość rzadko usiane... W związku z tym wrażenia powinny być cokolwiek inne, niż w istocie były.
Aura tego miejsca stawała się mniej przyjazna z każdą chwilą. Dwaj podróżni byli tak naprawdę... współpodróżnymi.
A przynajmniej takie wrażenie odnosił Albert.
Mrok zdawał się płynąć obok nich. W powietrzu unosiła się przeraźliwa cisza, przerywana tylko miarowymi krokami dwójki. Księżyc był stopniowo (chociaż dość szybko), ale systematycznie przykrywany przez gęste, czarne chmury. W miarę podróży widać było co raz mniej. Potem powrócił wiatr. Tym razem lodowaty chłód przeszył najbardziej okolice kostek obu podróżnych. Było w tym coś raczej... celowego. Mróz ścigał się z niewidzialnym przeciwnikiem. Najbardziej po ziemi. Aura uległa zmianie... tak, jakby w pobliżu coś absorbowało wszystko co dobre z otoczenia.
Księżyc został ostatecznie przykryty przez chmury.
Gęsta ciemność zdawała się zlepiać gdzieś przed postaciami.
W pewnym momencie, gdzieś w oddali, zamajaczyła ludzka sylwetka. Odległość było niesłychanie trudno ocenić... w przeciwieństwie do poczucia zagrożenia zdającego się bić od owego osobnika.

Lizzy Garnet
Nowe doświadczenia... 'emocjonalne' zdawały się dobrze wpływać na inwencję. Przy akompaniamencie dziwnych dźwięków i kolorów zgoła nie pasujących do wykonywanej pracy powstawało coś całkiem nowego. Coś, co stanowiło nową 'zabawkę'. Ewidentnie ciekawego tylko dla kogoś takiego jak Lizzy.
Od pracy powietrze aż wrzało. Ostatecznie jednak zabrakło kilka elementów. Chyba musiały gdzieś uciec. Prawdopodobnie był to efekt pracy, bo w miarę upływu czasu zdecydowanie poprawiał się humor osoby pracującej w warsztacie. Temu zjawisku zaś chętnie przyjrzałby się nie tylko Newton czy Einstein, ale również i Freud. Prawdopodobnie ze swoich osobistych pobudek.
Akt kreacji nowego urządzenia trwał. Artysta pracujący w swoim fachu mógł wreszcie czynić swoje cuda. Wtedy zaś pojawiły się czynniki zakłócające pracę. Z głębi korytarza dało się słyszeć coś dosyć głośnego.
Cóż mogło zakłócać cudowny proces?
Wydawało się, że coś... może ktoś NAPRAWDĘ ciężki kroczy korytarzem.
Nieproszony gość? Czy cokolwiek jest w stanie zepsuć tak wspaniały nastrój jednej chwili ? Interesujące...
Odgłosy zdawały się przybliżać, zdradzając więcej szczegółów. Takich jak na przykład fakt, że kroki stawiane przez owo 'coś' były dosyć wolne. I chyba dość dobrze opancerzone.
 
Freak jest offline  
Stary 07-11-2008, 14:43   #6
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Błyskawicznie wysunięta ręka Alberta zatrzymała kompana od dalszej wędrówki. Spokojnym i nieco groźnym wzrokiem powstrzymał Michaela od komentarzy. Rozejrzał się powoli jakby chcąc poczuć i zobaczyć wszystko. Wzrok utkwił na owej sylwetce. Chwilę się przypatrywał lustrując ją dokładnie. Zdawał się wywierać w niej dziurę, dotrzeć głębiej i dalej, poza granice cielesności.. Po chwili przetarł oczy jakby zawiedziony, nachylił się do przyjaciela.

-Czasami w drodze są takie momenty, kiedy trzeba użyć latarki.

-Ale mógłbyś zrobić to inaczej?

-Że coś możesz, nie znaczy, że masz.

Krótka wymiana zdań, z kieszeni latarka wprost powędrowała do dłoni Michela. Błysk, światło zapalna, latarka skierowana na ową postać.
Lecz Albert miał zamknięte oczy, nie chciał nic widzieć i słyszeć. I chociaż oczy były zamknięte czuł płomyk zapałki świecący tuz przed twarzą. Ognik tańcował niczym na weselu, Albert oddychał powoli. Wnet płomyk zgasł pod powiewem wiatru. Podróżnik otwarł oczy lecz napotkał tylko ciemność i kompana siłującego się z niedziałająca latarką. Zgaśnięcie ognia trochę go podenerwowało. Spocone dłonie szukały swego miejscach w kieszeni.

-Michael, schowaj tą latarkę do plecaka. Zapalić światło znaczy rzucić cień, chłopcze.

Uśmiechnął się krzywo, wyjął owy wcześniej zabrany kamień. Chwycił go oburącz spoglądając nań. Gdyby miał twarz, trwała by teraz wymiana spojrzeń. Ucałował głaz, potężnym zamachem wyrzucił kamyk wysoka, tam skąd przyszli. Szepnął do niego.

-Zawołaj mateczkę bo jej dzieci mogą mieć problem...

Powiedziawszy to, stanął twarzą w twarz z sylwetką, oczyma w oczy, wola naprzeciw woli. Trwał tak jak kamienny posok. Szepnął do siebie samego.

-Witaj wędrowcze.

Były to słowa bez mocy, siły przebicia. Lecz po chwili zacisnął pięść, drugą, chrzęst kostek dobiegł do uszu Michaela. Nabrał powietrza w płuca, zebrał wolę.

-Kim jesteś wędrowcze?

Tymczasem Michael szukał panicznie stałego kształtu w ciemności. Nie mógł się powstrzymać, naprawił latarkę. Włączył ją....
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 07-11-2008, 16:11   #7
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Praca została gwałtownie przerwana, kiedy ociupinka gruzu posypała się z góry wprost na nos niewiasty, sprawiając, że oczy przymrużyły się, rzucając sufitowi swoiste wyzwanie.
- Kogo znowu diabli niosą? I to bez zaproszenia, nosz…
Fuknęła, wyraźnie rozjuszona, choć z drugiej strony niezaprzeczalnie zainteresowana. Niemal jak każdy z jej mroczniejszych kuzynów, zawsze musiała sprawdzić wszelkie wydarzenia, które miały miejsce wokół niej, wciskać nos w nie swoje sprawy. Problem polegał na tym, że ta sprawa, zdecydowanie tyczyła się jej osoby. Jakiś łajdak bezczelnie spacerował sobie po jej (tak, jej!) podziemnych korytarzach w jakiejś parowej zbroi wspomaganej lub innym głupstwie. Lub golem. Raczej nie mogło być to cokolwiek innego. Żadna maszyna oblężnicza by się tu nie zmieściła, nawet w wersji zminiaturyzowanej. Lizzy mruknęła coś pod nosem, odłożyła okulary, rękawiczki i…nieszczęsną klatkę z małym, popiskującym w niebogłosy FUBAREM, który miał właśnie zasilić jej wynalazek na kilka kolejnych tysiącleci. Przyjrzała się istocie bez oczu, po czym (niezbyt) pocieszająco wyszeptała:
- Spokojnie, nie martw się. Mamusia zaraz wróci…
Po czym zabębniła palcami w klatkę. Następnie, szalona osóbka przeszła do salonu i spojrzała na stertę, nieco już pożółkłych listów, które zagracały jego lewy kąt, niemal jak improwizowane łóżko, na którym jeszcze nie miała przyjemności spać. Nawet jeżeli ktoś wysłał wiadomość o tym, że zamierza się pojawić, zwykle nie kwapiła się aby sprawdzić. Erm. Odpisać, właśnie. Uśmiechnęła się nieco złośliwie pod nosem, co najwyraźniej miało być sposobem na usprawiedliwienie znacznych pokładów własnej ignorancji.
- No dobrze. Nie jest to może moja ulubiona forma zabaw, ale zobaczmy…
Sprawdziła godzinę na swoim kieszonkowym zegarku (jednym z wielu), po czym zdjęła ze ściany jedną z zawieszonych tam broni, w postaci długiego miecza o dość ciekawych zdobieniach, zaś na dłonie założyła inną parę rękawiczek, które miały więcej wspólnego z pewnym bohaterem amerykańskich komiksów (który sam ponoć był Kanadyjczykiem). Gdyby sytuacja wymknęła się z pod kontroli, zawsze mogła zamknąć jedną z wewnętrznych grodzi i kontynuować pracę do momentu uzyskania zadowalających rezultatów. A potem natychmiast przetestować soje osiągnięcia na…na…czymkolwiek to było. Teraz jednak butnie wymaszerowała z pomieszczenia, wprost w ciemność, w której jedynie jej rodzaj widział normalnie, z powodu tych słodkich, błękitnych lamp i pochodni. Skradając się, wybrała alternatywną odnogę tunelu aby zajść ten przerośnięty toster od drugiej strony. Czuła się trochę jak ci…no…ninja, właśnie. Brakowało jej tylko tej seksownej, czarnej piżamki. Lizzy wybrała alternatywne wyjście. Udała się w głąb korytarzy, które gdyby posiadały chociaż niewielką cząstkę świadomości i pamięci, z całą pewnością dawno by zwariowały. Tak też było w istocie. Niebieskie pochodnie w dostatecznym dla właścicielki stopniu rozświetlały korytarze. Oznaczało to tylko tyle, że każdy inny by stwierdził, że bez porządnego sprzętu górniczego ani rusz. Kto by się jednak nimi przejmował ? Odgłosy były coraz bliżej. Tuż za rogiem... W gruncie rzeczy nie było niczego. Odgłosy ucichły, tak samo jak wrażenie czyjejś obecności. W tym miejscu zdarzały się różne, dziwne rzeczy, ale odgłosy nieistniejących maszyn kroczących nie były jedną z przewidywanych na dzisiaj atrakcji. Lizzy skrupulatnie obejrzała pobliskie ściany, sufit, oraz podłogę. Jeśli faktycznie coś tu było, musiało zostawić jakieś ślady. Hm. Przydałaby się fajka i lupa. Myśląc o tym, że w zaistniałej sytuacji mogła się się przydać fajka i lupa, zaczęła oglądać sufit. Para... a nawet dwie pary mechanicznych, martwych oczu spojrzało definitywnie w jej kierunku. "Ciało" mechanicznego stwora przypominało bardzo dużego pająka. Z metalu. Zaczął się przyglądać Lizzy z czymś, co mogło zdradzać zainteresowanie. Lizzy przemknęło przez myśl, że mógł patrzeć nawet... przepraszająco. Przynajmniej takie robił wrażenie. Wyciągnął jedną kończynę do przodu i przesunął się w głąb korytarza, nie spuszczając 'wzroku' z rezydentki.
- Ejże! Hola! Ty przerośnięta podróbko Spider-mana! Dokąd to! Tak, właśnie do ciebie mówię! Wracaj i gadaj natychmiast co tutaj robisz!
Krzyczała wywijając palcem i przebiegając dalej w głąb tunelu. Wiedziała, że niemal każdy golem miał wbudowaną funkcję mowy, nawet takie mało kreatywne ustrojstwo jak to. Wykrzykując i pokazując palcem na sunące po suficie ustrojstwo, Lizzy pobiegła kawałek przez korytarz. Przeświadczenie, że większość golemów posiada funkcję mowy może i było słuszne, ale 'to coś' sunęło dalej, z uporem maniaka. W pewnym momencie, jakby w odpowiedzi na obelgi (może ruszyła go podróbka spidermana ?) jego głowa dosłownie opuściła się na dół. Wisiała na... całkiem realnym kręgosłupie. Jak najbardziej prawdziwym. Nosił na sobie ślady krwi i był oplątany czymś w rodzaju ścięgeń połączonych z głową. Sama "głowa" zaś wysunęła parę oczu ułożoną bardziej na zewnątrz... ze środka głowy. Co najdziwniejsze - za mechaniczną pokrywą, te również zdawały się być całkiem żywe. Widok był co najmniej obleśny. W tym stanie stworzenie zatrzymało się na chwilę, jakby o głowę zachodząc, o co może chodzić tej głośnej istocie...
Lizzy, najwyraźniej rozłościła, się, że do tej pory była ignorowana, ponieważ kiedy coś zatrzymał się na jednej z dech podtrzymujących ten tunel i wysunął łeb, przystanęła przed nim i pacnęła go prosto w czaszkę. Co ciekawe wcale nie przestraszona tym widokiem.
- Time stood still, for a second or two,
But it sure as hell ain’t gonna do it for you!
Now without further affair,
Get the **** out of my lair!

Wyrecytowała. Zatrzymując czas płynący wokół stworzenia. To straciło przyczepność i łupnęło na ziemię akurat kiedy zdołała uskoczyć. Uważnie przejrzała się konstrukcji, odkrywając, że faktycznie, jest to jakiś rodzaj…pancerza. Pajęcza zbroja wspomagana. To coś nowego. Ktoś musiał być w środku, ale…nieważne. Sięgnęła po swój poręczny zestaw narzędzi, zaś po kilku chwilach, ustrojstwo zostało pozbawione serwomotorów, wszystkich par kończyn, zaś jakiś wandal po chamsku zakleił właz pojazdu gumą do żucia. Lizzy kilkakrotnie powracała ze swoim wózkiem (który to zbudowała jako lepszą wersję tego, który pojawiał się w hurtowniach) i przewiozła swoje nowe puzzle do domu. Zadowolona westchnęła i przytaknęła sama sobie. Zajmie się układanką kiedy tylko skończy podłączać FUBARA do pistoletu. Ach, Flash Gordon byłby dumny!
 
__________________
It is a terrible thing to fall into the hands of the Living God.
Highlander jest offline  
Stary 10-11-2008, 18:25   #8
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Cofnął się gwałtownie od jegomościa potrząsnąwszy głową, chcąc zniwelować ów dziwne uczucie. Nie tego się spodziewał. Ten typ był dobry w tym co robił, a może po prostu on sam nie spodziewał się takiej reakcji po kimś w stroju klauna.
Zwiększył dystans od grubasa dwoma krokami, rzuciwszy okiem na ulicę. Nie wiedział czego mógł się po nim spodziewać. Spojrzał na niego uważnie skupiając się na jego oczach.

- Czego chcesz ? - odezwał się w końcu do nieznajomego. Jego intencje zdawały się być nie do końca jasne ale Ferrante nie miał zamiaru pierwszy zaczynać czegoś, czego obaj potem mogli żałować.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 14-11-2008, 01:39   #9
 
Freak's Avatar
 
Reputacja: 1 Freak nie jest za bardzo znany
Ferrante

Klaun zdawał się być uradowany takim obrotem sytuacji. Założył tylko ręce na swoim brzuchu i ledwo zdołał opanować maniakalny śmiech. Jak się na początku zdawało odurzonemu Alighieri - klaun się pochylił. Już po chwili zdołał, chociaż ledwo, zauważyć błąd, jaki popełnił. Facet po prostu się garbił. I miał paskudną gębę. Wydawało się, że stanowi ona silną groteskę otoczenia. Złapał się za duży, czerwony nos i smarknął czymś obrzydliwie zielonym na ziemię.
-Fajna sztuczka, nie ? - zaśmiał się szyderczo -przede wszystkim to chciałbym wiedzieć czego Ty chcesz. Na tą alejkę bilety na dzisiaj wyprzedane. A teraz idź poszukać innych przyjaciół, masz ich całe mnóstwo dzisiaj.
Z lekkim przestrachem Ferrante stwierdził, że głos osobnika bardzo trudno określić, z ledwością mógł sobie przypomnieć w jaki sposób wypowiedział chociażby ostatnią głoskę.
Wszechobecny gwar nie ustawał. Zabawa trwała. Po chwili ktoś potrącił kołyszącego się z lekka Alighieri, tak, że temu obraz zniekształcił się niebezpiecznie.
-Mów, albo poszukaj chleba gdzie indziej, dziwaku.
Grubas najwyraźniej mocno się niecierpliwił.

Albert Flyman

Włączył ją...
rzucił okiem na przód i okolicę. Zdawało się, że wszystko jest w porządku. Nikogo nie było. Głucha cisza panowała wokół, z gatunku tych, które wydają się być czymś w rodzaju oddzielnej sfery otaczającej pole widzenia.
Po chwili ciemność wykonała swój ruch. Miejsca gęstniały. Trudno jednak było dostrzec naprawdę cokolwiek. Jednak dzięki latarce Albert szybko wycenił, że faktycznie, coś w rodzaju bardzo gęstej mgły zbliża się do nich. Na początku ruszyło się nieznacznie, potem trochę szybciej. Pod wpływem głosu Alberta jakby... zatrzymało się na trochę.
Odgłosy kroków wypełniły ciszę.
Najdziwniejsze było to, że odgłosy nie pasowały do otoczenia. Stąpania butami po ziemi nie przypominało zgoła wcale, było to raczej szuranie czymś chropowatym o podłoże. Zmysły wzroku wariowały pod zmniejszającym się polem widzenia, a nieznośny hałas powoli wypełniał umysły dwójki. Ktoś tu był. Nie miał najwidoczniej zamiaru odpowiadać na pytania.
Powoli, systematycznie, dźwięk narastał. Jakby coś posiadało...
cierpliwość?

Lizzy Garnet

Badania były fascynujące i ciekawe. Nie mówiąc już o tym, że poprzednie dzieło... udało się.
Stworzenie było fascynujące. Właściwie to nie miało stałych cech. Tak samo jak przyczepiony do niego pancerz, który... nie miał zasilania. Podłączony był bezpośrednio do stworzenia i, zdaje się, to od niego czerpał potrzebną energię. Dla stworzenia i przestrzeni wokół czas się zatrzymał, toteż wszelkie ewentualne konsekwencje działań również były skazane na zatrzymanie.
Stwór został unieruchomiony na olbrzymim stole. Lizzy wspomagała się mechanicznym unieruchomieniem, dla ułatwienia badań. Tam przycięła, tu nacięła, tam pobrała próbkę, tam coś przycisnęła... badania ciągle trwały. Wnioski, jak do tej pory, prezentowały się naprawdę ciekawie. Oprócz zastosowania dziwnej technologii z podłączeniem do ciała, stworzenie zdawało się być przystosowane do zmian. Jego mięśnie i ścięgna były niezwykle rozciągliwe i kurczliwe. O bardzo dużej wytrzymałości. Ślepia fosforyzowały z bliskiej odległości. Kości wytrzymywały nacisk co najmniej trzy razy większy od ludzkiego (dokładnych pomiarów chwilowo zaniechano), zaś technologicznie... wnętrze było... zaskakujące.
Zdawało się być równie odrębnym organizmem. Całkiem jakby pancerz i stworzenie byli połączeni na zasadzie symbiozy. Nic dziwnego. W końcu część idealnie przylegała do ciała stwora. Mimo bardzo dużej liczby przystosowań do zmiennych warunków, trudno było o jakiekolwiek oczywiste walory bojowe jednostki.
Lizzy nie stwierdziła nic, co mogło być w sposób oczywisty bronią. Chociaż - patrząc na ludzkie ręce... trudno uwierzyć do czego mogą być zdolne, jeśli są wytrenowane.
Badania trwały...
 
Freak jest offline  
Stary 14-11-2008, 13:18   #10
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Skończyła! Nareszcie skończyła. Uniosła przedmiot do góry, pod światło, aby przyjrzeć się mu dokładniej. Była średnio zadowolona ze swojej pracy, głównie przez fakt, że niektóre użyte elementy nieco zaszły już rdzą. Ale nieważne. Liczyła się przecież funkcjonalność. Odbezpieczyła pistolet, powodując przepływ energii elektrycznej przez kable, a także rozbłysk „lufy” na wiadomy kolor. Tak. Flash Gordon naprawdę byłby dumny widząc jej najnowszą, przeczącą wszystkim naukom współczesnym, kreację.


Większość jej wynalazków była tworzona właśnie na podstawie popkulturowych inspiracji. Wzdychając głęboko kilka razy, mała siła destrukcji wygrzebała z pod biurka odpowiednią teczkę z czerwonym obiciem i umieściła tam swoje dzieło. Na razie nie miała potrzeby, aby go używać, choć po prawdzie…pokusa przetestowania zabawki na „więźniu” zdawała się na stale zagnieżdżona w jej umyśle. Nie. Nie, zanim zrobi cokolwiek tej puszce sardynek, musi się czegoś o niej dowiedzieć. Czegoś więcej niż tego, że jest zatwardziałym fanem człowieka pająka. Toteż luźno powiązana z zielonymi goblinami niewiasta przystąpiła po raz kolejny do pracy…na jakieś kilkanaście minut.
- Jeez…ale nuda. Nuda. Nuda! Nuuuuuuda!
Uderzyła niewielkimi piąstkami o blat swojej deski kreślarskiej, przeciągając w upiorny sposób ostatnie słowo. Zapał wyleciał przez okno i nie zostawił kartki odnośnie tego kiedy właściwie zamierza wrócić. Jako, że impulsywność i chaotyczność w przypadku Lizzy nabierały nowego, niespotykanego w żadnym słowniku znaczenia, jakoś wyjątkowo szybko straciła zainteresowanie zmechanizowaną istotą, która znajdowała się „na piedestale” w jej warsztacie. Z tego co zdołała wywnioskować zanim ogarnął ją ten specyficzny stan obojętności, stworzenie to było raczej…szpiegiem. Choć z drugiej strony, coś co wydawało z siebie tyle dźwięku przy każdym, nawet najmniejszym ruchu, nie zasługiwało na taki tytuł. Hmmm…sonda zwiadowcza? Tak, to zdecydowanie pasowało lepiej. Po prawdzie, ustrojstwo ją brzydziło i odrzucało. Jej bajeczne i nietuzinkowe gadżety, mimo, że nastawione na destrukcję, jakoś nie miały wiele wspólnego ze zwłokami o przydługim kręgosłupie, przymocowanymi do metalowych elementów pancerza na pajęczym podwoziu, wykreowanymi przez osobę, która nagrała się zbyt wiele w podrzędne strategie.
- Hm…przerośnięty…ruchomy toster…w mojej kopalni…ale kto właściwie go tu przysłał bez zaproszenia. Hm. I w jakim celu, skoro już przy tym jesteśmy…
Panna Garnet wiedziała, że nikt nie zapowiadał swojego przybycia na jej tereny. Potwierdzał to czas, jaki poświęciła na przerzucanie swojej pożółkłej korespondencji w poszukiwaniu wyjaśnień. Nie znajdując przy tym żadnych, nawet najmniejszych poszlak. Szlag.
- Do diabła z tym wszystkim! Kogo to właściwie obchodzi, bo na pewno nie mnie. Teraz…gdzie ja właściwie położyłam Patryka…
„Patryk”. Zaprawdę słodkie imię. Tak właśnie Lizzy ochrzciła jeden ze swoich najnowszych wynalazków, który stanowił połączenie topora bitewnego, oraz piły tarczowej. Nikt jakoś specjalnie nie wypytywał jej o szczegóły, ale ponoć zainspirowała ją jakaś gra bitewna, czy…coś podobnego. Przedmiot służył przeważnie do przerabiania wszystkiego na złom i zawsze oferował porcję przyjemnej, relaksującej i…jakże bezmyślnej destrukcji. Jego funkcja tym razem, nie różniła się od tej, którą pełnił od zawsze.
- Ach, tu jesteś skarbie! Wszędzie cię szukałam! Hahah!
Zadowolona, z uśmiechem szaleńca i ponownie pełna energii jak mały berbeć, wydobyła broń ze swojej rupieciarni, unosząc ją do góry niczym jakiś Śnięty Graal (tylko efektów specjalnych zabrakło), po czym wykonała próbny zamach, którym prawie strąciła zawieszone nad głową klatki z migotliwymi, kulistymi istotami. Trzymając się za skołataną głowę, ponownie pomaszerowała w stronę swojego „gościa”. Jakoś po drodze, oręż zaczął wydawać odgłos, który byłby znajomy dla każdego fana horrorów klasy B…
- Nie jesteś może maczetą rakietową, ale będziesz musiał wystarczyć…
To mówiąc, przystąpiła do demolki z niemal chirurgiczną precyzją.
 
__________________
It is a terrible thing to fall into the hands of the Living God.

Ostatnio edytowane przez Highlander : 14-11-2008 o 13:21.
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172