Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-01-2009, 01:29   #21
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Padła do łóżka, nad podziw zmęczona, nie tknąwszy nawet artykułu. Nie można było powiedzieć też, że dobrze spała. Niespokojny sen targał nią z boku na bok, zrzuciła kołdrę na ziemię i jakby poddając się temu, co śni rozrzuciła ręce...

Kucała na parapecie, w tym samym oknie, które widziała podczas spaceru, w tym samym, gdzie widziała lub wydawało jej się, że widziała dziwną postać. Patrzyła prosto w oczy człowiekowi. Tak, to zdecydowanie była istota ludzka, o ciemnych, brązowych i przykuwających uwagę oczach. W jasnych, nieco ubrudzonych dżinsach i skórzanej kurtce, zapiętej niemal do końca, jednak odsłaniajacej delikatnie zarysowane pod gładką skórą kości obojczyków. Sam mężczyzna nie wyglądał delikatnie, ani krucho, wręcz przeciwnie, czuła bijącą od niego siłę i pewność, za to nie było w nim ani odrobiny strachu. Strach za to zdecydowanie poczuła w sobie - lodowatą kulkę, która rosła nieubłaganie na dnie żołądka, która zaczęła promieniować w stronę lędźwi i płuc. Niewytłumaczalne, przecież wcale nie czuła się przestraszona. Na nagły ruch mężczyzny, przytuliła się gwałtownie do szyby i zamknęła oczy. Poczuła, że ten przesunął się bliżej niej i pochylił. Pachniał specyficznie, inaczej, ale nie nieprzyjemnie. Oparł się lekko swoim ciałem, na jej podkurczonej nodze. Drgnęła w momencie zetknięcia się jego ręki z jej nogą, poczuwszy mrowienie, takie jakby iskra przeskoczyła między nimi. Nagle usłyszała trzask tłuczonej szyby i zarejestrowała na wpół świadomie, że spada...

Obudziła się gwałtownie, z sercem obijającym się o żebra, wyciągnęła rękę w stronę szafki, próbując się jej złapać, ale nic to nie pomogło. Gruchnęła na dywan obok łóżka, razem z kołdrą.
- Kurwa – burknęła lekko przytłumionym głosem, ponieważ twarz miała zanurzoną w pościeli, a ręce nienaturalnie rozłożone. - Mistrzostwo świata – oznajmiła w przestrzeń, ostrożnie przywracając kontrolę nad swoim ciałem i sprawdzając położenie nóg i rąk w stosunku do reszty siebie.
Alex usiadła wciąż lekko nieprzytomna na podłodze, skoro już na niej się znalazła, i wyciągnęła spod nocnego stolika paczkę Marlboro, która spadła razem z nią, kiedy dziewczyna bezskutecznie próbowała nie runąć na podłogę. Włożyła sobie papierosa do ust i zapaliła. Przekręciła się lekko w bok, opierając plecami o łóżko i spojrzała przez balkonowe drzwi. Niebo wyglądało na niezdecydowane, czy znowu przypiec ulice i zlać przechodniów żarem, czy dalej ostudzać rozpalone miasto strugami deszczu.
Tak, ostudzenie wyraźnie przydałoby się jej osobiście, ponieważ serce, wciąż niespokojne, biło nieco za szybko. Wolała się nie zastanawiać, czy ze strachu, czy z podniecenia, bo odpowiedź mogłaby ją jeszcze zdziwić. Oparła głowę na kolanie i przekręciła w stronę drzwi z szafy, które były gładką taflą lustra.
Nie, nie wyglądała kwitnąco. Miała lekko podkrążone oczy i siniaka na ramieniu, a nawet nie poczuła, że o coś stuknęła, nawet ramiączko z satynowej koszulki zsunęło jej się niesfornie, jakby podkreślając katastrofę.
- No, ale przynajmniej nogi mam świetne – powiedziała do swojego odbicia i ostrożnie wstała, rozciągając nieco zastałe mięśnie i podchodząc do popielniczki, aby strzepnąć papierosa.
Zamyślona sięgnęła po telefon. „08:09” głosił napis na komórce, potwierdzając niemal idealnie wersję szkarłatnego napisu na suficie. Wystukała smsa i wysłała.

Dzięki Beniątko. Będę uważać. Cieszę się z Twojego wyjazdu, ucz się pilnie. Zajrzę do Karen, ku obopólnej rozpaczy. Buziaki.

Dwie godziny później wysiadała już pod siedzibą redakcji, razem z papierowym pudełkiem z kupionymi kanapkami w jednej ręce, kawą w drugiej, z torebką na ramieniu i kluczykami z samochodu wiszącymi na palcu, który wspierał kubeczek z kawą. Nogą zatrzasnęła drzwi i ryzykownie, acz udanie, wcisnęła przycisk aktywujący alarm na pilocie.
Kiwnąwszy głową portierowi i wcisnąwszy się do upchanej po brzegi windy, poprosiła o naciśnięcie niebieskawej 8, rozglądając się przy tym w miarę możliwości po bokach. Skład, jak zwykle, niemal niezmieniony, czyli „Ludzie, Którzy Wpadają do Pracy Późno, Ale Bez Przegięcia”, te same twarze, czasem te same ubrania, gadżety, nawet te same ukradkowe spojrzenia nurkująco-płoszące w jej dekolt. Niekontrolowanie parsknęła, ni to poirytowana, ni rozśmieszona i wysiadła na swoim piętrze.
Uśmiechała się do mijanych ludzi, współpracowników, współwrogów i współprzyjaciół i po krótkiej podróży wyłożonym brązowo-burą tapetą korytarzyku, weszła do dużego pokoju, w którym stały cztery metalowe, jednak nieco już poobijane biurka.
- Cześć – rzuciła z werwą i postawiła wszystkie swoje piastowane dotąd w rękach rzeczy, kluczyki do samochodu chowając w wewnętrzenej, bocznej kieszeni torebki.
- Hej – odpowiedział jej jeden, słabiutki głosik. Jonas, chłopaczek świeżo po studiach, traktowany przez lwią część ekipy prawie na równi z gońcem zatrudnionym w redakcji, tęskno spoglądał na jej kawę. Na policzku odciśnięty miał wzorek ze spinaczy. Beate tymczasem, jak zwykle nienagannie ubrana w biurowy komplet w kolorze oberżyny składający się z żakietu i spódnicy, wyglądająca, jakby dosłownie przed chwilą zaplotła swój perfekcyjny warkocz, zmierzyła Alex pogardliwym wzrokiem i nie raczyła odpowiedzieć na przywitanie. Raczej wyrażała całą sobą głęboką niechęć. A była kobietą słusznych rozmiarów... Panna Spatz uśmiechnęła się do siebie, zadowolona, że biurko Beate stało na drugim końcu pokoju.
- Spałeś, Słonko? - spytała chłopaka.
- Skąd wiesz?! Wyczułaś? To twój instynkt?- odpowiedział serią pytań, wyrażając swoim spojrzeniem podziw i zaskoczenie.
- Jon, masz odciśnięte spinacze na twarzy.
- Ach – odpowiedział zawiedziony – Szkoda, że sam zawsze zapominam, że kawa z naszego automatu jest obleśna. Może dasz łyczka?
- To jak zwykle podwójna latte z czterema torebkami cukru. Nie smakowała ci ostatnim razem. Ani przedostatnim. Ani przedprzed...
- Wiem. Czekam aż zmienisz swoje przyzwyczajenia.
- Nie licz na to – odpowiedziała, siadając przy biurku i włączając komputer.
- Naczelny wspominał, że masz bombę – wrócił nieśmiało do rozmowy Jonas.
- Ba, prawdopodobnie nawet parę, ale wyjdzie w praniu. Teraz cicho Młody, trzeba pracować, skoro już tu jestem...
Alex rzeczywiście wróciła do pisania, ignorując pokładającego się w różnych pozycjach na swoim biurku Jonasa i wstając od własnego tylko w celu kilkukrotnego wpadnięcia do papierowego archiwum redakcji. Po dwunastej miała wpaść do naczelnego, który w odpowiedzi na jej wczorajszego maila kateogrycznie zażądał jej przybycia. Cały czas próbowała się również skupić na pisanym przez siebie materiale, który sam w sobie był świetny, a przyozdobiony jej kunsztem pisarskim wyglądał jeszcze lepiej, ale koncentrację psuły jej intensywne brązowe oczy ze snu, które co i rusz, nieproszone pojawiały się w jej głowie jak żywe...
Potrząsnęła głową, odsuwając jednocześnie krzesło na metr od biurka i przechylając się całym ciężarem swojego ciała na oparcie. Spokoju nie dawała jej również informacja, którą podał jej brat. Steker umarł, ponieważ został PRZESTRASZONY na śmierć. Jasne, słyszała i czytała o takich przypadkach, nawet jej redakcyjny kolega napisał kiedyś nieco bardziej naukowy artykuł do wtorkowego dodatku o samobójcach-skoczkach, którzy przed roztrzaskaniem się o chodnik, bądź inną powierzchnię, zazwyczaj płaską, umierali na zawał, ze strachu. Zaś skoro śmierć Stekera miała związek z brudnymi interesami i była wyrokiem, to... kto lub co było w stanie przestraszyć tak potężnego człowieka, jakim był pan prezes, tak, żeby ten zakończył swój podły żywot zawałem?
Odwróciła fotel w stronę ogromnego okna, które zaczynając się na wysokości pasa siedzącego człowieka, sięgało aż do sufitu i wyjrzała na ruchliwą ulicę w dole. Nie lubiła takich wysokości, ale zauważyła jakiś czas temu, że duża wysokość i poczucie przestrzeni ułatwiały jej skupienie się. Tym razem do głowy przyszły jej dwa pomysły... pierwszy, który sugerował, że powinna spróbować dotrzeć do budynku, gdzie widziała człowieka siedzącego na parapecie. Zdawała sobie sprawę, że może jej się nawet nie udać rozpoznać budynku, ale musiała spróbować. Jej upartość znów wzięła górę nad rozsądkiem. Oraz drugi, który przyszedł nagle i był jak olśnienie. Karl Sthall kazał zajrzeć jej do książki telefonicznej!
Zerwała się gwałtownie z fotela i nim ten przestał się kręcić, już biegła do restroom-u, aby jak najszybciej dopaść grube tomiszcze z numerami i żeby wykonać czynność, która przyszła sama z siebie i zupełnie naturalnie... zadzwonić...
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie
Crys jest offline  
Stary 21-01-2009, 19:50   #22
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Było kilka minut po ósmej, kiedy panna Schwartzwissen obudziła się. Jej zwierzak smacznie spał w nogach łóżka i nawet jej wstawanie nie było w stanie go obudzić – zarejestrował, co prawda ruch, ale całkowicie go zignorował. Wychodząc z pokoju zauważyła drobny piasek wysypany na dębowy parkiet. Smużki piasku układały się w litery, a te w słowa: „POMÓŻ MI”.

Dziewczyna zatkała usta dłońmi, by stłumić krzyk.
Ignorantami byli ci, którzy uważali, że obcowanie z „tamtym światem” jest dla medium bułka z masłem. Zawsze się bała, zawsze czuła się nieswojo, gdy dwa światy przenikały się i zwykły przechodzień okazywał duchem człowieka rozjechanego przez ciężarówkę.

To, co zobaczyła teraz, nigdy przedtem jej się nie zdarzyło. Nigdy tamta strona wprost nie prosiła jej o pomoc. Skoro zaś duch potrafił przeniknąć do tej rzeczywistości, to znaczyło, że wielka jest jego krzywda i desperacja.
Nie mogła tego zignorować... choćby dla własnego bezpieczeństwa.

Odwróciła się na pięcie i wróciła do pokoju. Zdecydowanym ruchem zaciągnęła zasłonę. Właściwie sama nie rozumiała, po co to robi, jednak podświadomie czuła, że ciemność w jakiś sposób ułatwia kontakt.

Następnie Sabine podeszła do łóżka i pogłaskała czule Punię, aby ją obudzić.
Wszystkie koty są wyczulone na przepływy energii, stąd też kotka mogła czuć obecność "obcego" w pokoju... jak wczoraj, przed snem.
Dziewczyna chciała jej tego oszczędzić, dlatego mimo żałosnego miauknięcia, wyniosła zwierzaka do holu i zamknęła za sobą drzwi pokoju, kiedy wróciła.

Wreszcie otworzyła szafę i po chwili wahania wyciągnęła z niej tablicę szerokości niemal metra, którą rozłożyła na biurku.


Tablica Ouija – „telefon” łączący żywych z martwymi. Przyrząd nie tyle skomplikowany, co niebezpieczny, bowiem nie zawsze najechanie serduszkowatym wskaźnikiem,na pole „good bye” oznaczało pozbycie się delikwenta z zaświatów. Jeśli on sam nie chciał odejść potrzebna była wola na tyle silna, by zgnieść opór. Inaczej... cóż, skądś nawiedzone domy muszą się brać.

Mając świadomość możliwych anomalii oraz znając dziesiątki mrożących krew w żyłach opowieści o złośliwych duchach, Sabine czuła, jak jej poziom adrenaliny rośnie.

Kiedy wreszcie siadła przy biurku i położyła lewą dłoń na wskaźniku, jej palce zadrżały.
Wzięła głęboki wdech i na moment przymknęła oczy, po czym rzekła głosem spokojnym oraz wyraźnym:

- Chcę ci pomóc. Jak mogę to zrobić? Opowiedz mi o swoim cierpieniu.

Zapadła cisza, lecz dziewczyna czuła, jak energia skupia się wokół wskaźnika.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 25-01-2009, 00:37   #23
 
negative hu_man's Avatar
 
Reputacja: 1 negative hu_man nie jest za bardzo znanynegative hu_man nie jest za bardzo znany
Starając opanować zawroty głowy, poszła napić się wody.
Opanowując drżenie rąk napisała SMSa do Fleur i Marka: 'Żyjecie?, jeśli tak, to przyjedźcie', po czym zasłoniła okna i poszła do pracowni.

Kilkadziesiąt minut później, słysząc jak do mieszkania ktoś wchodzi chwyciła przygotowany, i wyczyszczony po kilku miesiącach zalegania w szufladzie pistolet gazowy, lecz widząc przybyłych przyjaciół odetchnęła z ulgą.
- Cześć, słuchajcie widzieliście coś dziwnego jak jechaliście do mnie? - Zapytała pomijając powitanie.
Słuchając relacji Fleur i Marka Rosa zbladła, lekki ironiczny uśmieszek mignął na jej wargach, wyszła z pokoju, by za chwilę wrócić w czarnych płaszczu do kostek, z równie czarną chustką zakrywającą usta, w jednej dłoni trzymając broń, z w drugiej chustki na przyjaciół.
Podała im je, a oni chichocząc zawiązali je na swych twarzach.
- Rozwiązanie może czaić się w mieszkaniu mojego nowego sąsiada - Powiedziała Rosa, i ruszyła ku drzwiom.
 
__________________
Ja naprawdę lękam się tego, że mam pięć palców u ręki. Dlaczego w ogóle palec? Nic dla mnie bardziej fantastycznego, jak że tu i teraz jestem jaki jestem określony, konkretny, taki akurat, a nie inny.
negative hu_man jest offline  
Stary 28-01-2009, 22:39   #24
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Energia zawirowała i skumulowała się tuż koło Sabine, jednak jej dłoń ani wskaźnik nie poruszyły się.

- Chcę ci pomóc. Jak mogę to zrobić? – powtórzyła, dokładnie wymawiając każde słowo.

Czasami bywało, że duch po prostu nie chciał zostać „schwytanym” przez medium, dlatego niemożliwym było nawiązanie kontaktu, mimo obecności tamtego. Tak jednak nie było w tym przypadku. Wydawało się, że zbłąkana dusza naprawdę chciała porozumieć się z dziewczyną, lecz jakby... nie potrafiła zrobić tego za pomocą tablicy. Dziwne.

Sabine zacisnęła mocno powieki i z całej siły poczęła koncentrować się na tej więzi, jaka istniała między dwoma energiami i przetłaczać swoją siłę w to drugie, niematerialne istnienie, by miało możliwość wpłynięcia na świat rzeczywisty. Niestety, wskaźnik leżał jak zaklęty, a dziewczyna czuła rosnący ból głowy i duszności.

Kiedy już miała zerwać kontakt, obawiając się, że po prostu zemdleje, nagle jej telefon komórkowy zsunął się ze stolika i upadł na podłogę. W tym też momencie medium poczuła, że jest zupełnie sama w pokoju, że jej gość wrócił do swego świata.
Ze zdziwieniem spojrzała na telefon i już poznała odpowiedź, a przynajmniej natrafiła na jej ślad. Na ekraniku bowiem wyświetlało się zapytanie:

Połączyć z Kurt W.?

Za dobrze już znała swój niepoważany fach, żeby zignorować tego typu wskazówkę i określić jako przypadek. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym cicho szepnęła:

- Nie bój się, dowiem się jak ci pomóc.

I na tym zakończyła seans.

Po godzinie dość pospiesznych przygotowań i zjedzeniu szybkiego śniadania, Sabine Schwartzwissen była gotowa do wyjścia. Zajrzała jeszcze tylko do ciotki, co u niej słychać i jak się okazało, słychać było całkiem sporo: biegające w te i z powrotem słonie, kotłownie, maszynerie, turkot pociągu... słowem: KAC.

Nie potrafiąc zostawić swej opiekunki na pastwę losu, dziewczyna wyskoczyła jeszcze do sklepu po odpowiednie tabletki i kilka produktów ułatwiających „przeżycie”. Do strzelnicy trafiła zatem dopiero kwadrans po dwunastej.

Jak się okazało, jej dziwny znajomy już na nią czekał. Bez antenek kosmity, ale za to z porządnie obitą twarzą. Takich obrażeń nie powstydziłby się zapalony uczestnik karczemnych awantur. Przez chwilę nawet Sabine zastanawiała się czy nie ma do czynienia z kimś tego pokroju, jednak jedno spojrzenie w poważne, nieco smutne oczy Kurta, w których teraz zapaliły się nieśmiałe iskierki, odsunęło od niej myśl o wielbicielu bijatyk.

- Co ci się stało? – wypaliła wprost, gdy tylko usiadła naprzeciwko Kurta w strzelniczej kafejce.
- Cóż, musiałem się jakoś inaczej wyróżnić z tłumu. – zażartował - Niestety UFO-antenek nie było w sklepie z gadgetami... Może następnym razem coś dostanę...
- Powinieneś się postarać je dostać, bo inaczej długo nie pociągniesz.
– odpowiedziała tym samym, choć ze wzruszenia zakręciły jej się w oczach łzy.

Zauważył to. Patrzył się w jej oblicze z namysłem, zupełnie zapominając gdzie jest i że coś powinien mówić. To było krepujące, ale też i niezwykłe dla niezbyt popularnej u chłopców nastolatki. Pozwoliła mu na to.

Wreszcie po minucie albo i dwóch, jego policzki zarumieniły się.

- Wybacz, ja...
- ..Odpłynąłeś. Zdarza się.
– dopowiedziała z uśmiechem, lecz i ona wróciła do rzeczywistości, przypominając sobie o obietnicy względem ducha – [B]Kurt[/b], muszę zadąć ci pewne pytanie, typowe dla... no wiesz, profesji medium.
- Zabrzmiało groźnie. Zamieniam się w słuch.
- Czy... masz kogoś, no wiesz...
- ...Dziewczynę?
- Nie! Ja...
– spąsowiała – Ja chciałam spytać czy masz kogoś zmarłego! W sensie... No, kogoś, kto by szukał z tobą kontaktu i... Nie, no! Zapultałam się.
- Spokojnie
. – uścisnął jej dłoń.

Jego dotyk faktycznie od razu ukoił nieco nerwy, lecz gdy już miała opowiedzieć mu wszystko o próbie kontaktu, jego telefon komórkowy się rozdzwonił.
Kurt niechętnie spojrzał na wyświetlacz, jednak widząc znajomy podpis, przeprosił Sabine i odszedł na bok. Dopiero tam odebrał.

Wrócił do stolika po jakichś dziesięciu minutach burzliwej, choć niemożliwej do usłyszenia przez dziewczynę, rozmowy. Nawet nie usiadł.

- Wybacz mi. Musze iść. To pilne.
- Rozumiem, ja...
- Możemy się spotkać wieczorem? Chciałbym w ramach przeprosin zabrać cię na kolację. Wtedy pogadamy... bo chyba musimy.
- No dobra.
- Świetnie. Więc o 19 będę pod twoim domem. Trzymaj się i jeszcze raz przepraszam.
- Ale...
– umilkła, bo już go nie było.

Ale skąd znasz mój adres?”

Resztę popołudnia spędziła na strzelnicy, w ten sposób uciekając przed natrętnymi myślami i pytaniami bez odpowiedzi. Dopiero około 17 zdecydowała się na powrót do mieszkania i odświeżenie przed... bądź co bądź – randką.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 29-01-2009, 22:16   #25
Banned
 
Reputacja: 1 Fenix nie jest za bardzo znany
Wsiadł do auta i od razu włączył odtwarzacz cd. Czerwony, jak wsiąkająca w opatrunek krew, ekranik zaświecił się włączając od razu piosenkę. „Highway to hell”. Z jakiegoś powodu po plecach Ledera przeszedł bardzo nieprzyjemny dreszcz. Czuł jakby ktoś mu się przyglądał. Zerknął w lusterko i nie zobaczył nikogo. ”Ech, zaczynam się czuć jak paranoik.” Złapał za kierownicę i przekręcił w stacyjce kluczyk. Silnik zawarczał dobrze znanym mu dźwiękiem. Ręce mu się trzęsły, a oczy same zamykały, nie spał dobrze. Rozcięta o szkło skóra szczypała.
”Co za chujnia…”, nie mógł pomyśleć nic innego, po prostu czuł się fatalnie.

Po drodze wjechał do McDrive’a, wiedział, że Sara urwałaby mu łeb, gdyby się dowiedziała co zamierzał zjeść na śniadanie. Zamówił mocną kawę i jakąś kanapkę. Zjadł i wypił po drodze. Gdy kawa zaczęła działać zaczął się zastanawiać nad tym wszystkim co spotkało go w przeciągu ostatnich dni. Najpierw tamta feralna sprawa. Potem raport. A teraz? Nie wiedział, że może być gorzej, a jednak na to wyglądało. Może to wszystko przez stres, zastanawiał się coraz częściej łapiąc się na tym, by pójść do policyjnego psychologa. W końcu, taka praca może być bardzo stresująca. Ale dlaczego miał taki koszmar? Jakaś zjawa… Mówiła o jego ojcu, siostrze. Przecież nie miał żadnego rodzeństwa! Był jedynakiem. Zresztą, to był tylko sen. Efekt jedzenia późnej kolacji i nerwów. Nikt nie mógł wejść na ten parapet bez odpowiedniego osprzętu, a i wtedy nie utrzymałby się na nim z taką łatwością.

- Ech… - westchnął cicho zjeżdżając z głównej drogi i kierując się bezpośrednio na komisariat główny. Miał jeszcze trochę czasu, więc zwolnił. Wsłuchując się w muzykę wracał do dzisiejszego poranka. Nigdy nie lunatykował, znaczy, może jak był mały, to zdarzało mu się wyjść z łóżka i obudzić się na fotelu w salonie, ale przecież dzieciaki tak mają, od tamtego czasu nigdy… Był tym bardzo zaniepokojony. Nawet nie chodziło o to, że zrobił sobie krzywdę, ale bardziej martwił się o Sarę. Tak bardzo nie chciał jej martwić, pragnął by była szczęśliwa. Wiele razy też rozmyślał, by zmienić pracę, ale w niczym innym tak naprawdę nie był dobry. Może i mógł przejść tylko do wydziału papierkowej roboty, ale… To nie było to. Zdecydował, że przynajmniej na razie, zachowa to wszystko dla siebie. Nie chciał by Sara się niepokoiła.

Wreszcie podjechał pod komisariat i z duszą na ramieniu wszedł do środka kierując się od razu do gabinetu szefa policji. Gdy był już przed drzwiami odetchnął głęboko i wszedł do środka. Gabinet był dość ładny, przestronny. Za biurkiem siedział „szef wszystkich szefów”. Jak to utarło się mówić na jego komisariacie. Był w randze pułkownika, więc Leder wiedział, że nie warto się z nim sprzeczać w jakiejkolwiek sprawie.
- Muszę przyznać, ze kapitan Kętrzyński zrobił mnie trochę na szaro, ale... To nieistotne. Osobiście wolałbym, aby był pan poza służbą, ale... Jak widzę jest pan na urlopie. W lipcu, grypa…
- Ale o co w ogóle chodzi, co to... – Leder naprawdę już był zszokowany. Nie miał pojęcia co się dzieje dookoła, po co tu jest, o co chodzi. Zacisnął pięści i tylko swojemu opanowaniu zawdzięczał to, że nie rzucił się na tego buca i nie zatłukł go na śmierć.
- Panie Leder, propozycja jest następująca: Mogę Pana przenieść do komisariatu 3, albo może Pan zostać tam gdzie Pan jest teraz. – Pułkownik rozsiadł się wygodniej w fotelu i z dziwnym uśmieszkiem czekał. Will gdyby tylko mógł to starł by mu ten uśmieszek.
- Dobrze, ale chce wiedzieć o co tu chodzi. Bo wiem, że nie chodzi o żaden bzdurny raport, którego nawet nikt nie czytał.
- Raport, ktoś czytał... – szef uśmiechnął się szerzej - Choć oczywiście był to tylko pretekst... Nie wiem ile będzie chciał Panu powiedzieć przyszły przełożony, więc myślę, ze będzie lepiej jeżeli panowie porozmawiają sobie sami... Co Pan na to?
- Nie podoba mi się to, ale widzę, że nie mam zbyt wielkiego wyboru... To... Rozumiem, że mój urlop właśnie dobiegł końca?
- Nie... Nie ma Pan co do tego wyboru. Myślałem o rozmowie tutaj i teraz. O urlopie nie chce decydować... Zresztą dziś jest pan na „zwolnieniu lekarskim”. Jak widzę… Prawda?
- Tak, oczywiście. - kaszlnął teatralnie. - Dobrze. Rozmowa tu i teraz. Dowiem się chociaż kim będzie mój nowy szef?

- Markus Stein, major. Dowódca komisariatu 3. – Will nie usłyszał kompletnie niczego. Stał tak zdziwiony, gdy przed jego oczyma po prostu „pojawił się” major Stein… Który wyglądał może na dwadzieścia lat, do tego jego strój… Wyraźnie świadczył, że ma nie po kolei w głowie.
"To chyba jakiś żart...."
- Wilhelm Leder. Ponoć nowy podwładny. – włożył w te słowa tyle jadu i sarkazmu ile tylko mógł. Jednak na jego rozmówcy nie zrobiło to wrażenia.
- Tylko jeżeli będziesz chciał przenieść się do mojej jednostki... Może powinienem wystąpić w mundurku, ale wracam z imprezy... - Dziwny uśmiech cały czas plątał się po jego twarzy, ale głos pozostawał spokojny, w dziwny sposób miękki, jakby mówił z większej odległości niż metr.
- Ta, jakbym miał jakieś wyjście... - westchnął - O co w tym wszystkim chodzi, jaki był właściwie cel, jeśli chcieliście mnie w trojce wystarczyło powiedzieć, po co ta cala afera z raportem. Nie rozumiem tego.
- Masz wyjście. Możesz się nie zgodzić. Wtedy wszystko zostanie cofnięte, wykreślone z akt i tyle. O zawieszenie wnioskowałem ja na podstawie raportu jaki uzupełniłeś Kurtowi. Tyle, że przekroczyłem uprawnienia wnioskując o Twoje zawieszenie. Więc sprawa nie ma mocy prawnej.
- Powiedz mi coś czego nie wiem. O co w tym wszystkim chodzi. – Widać było, że Markus się waha, jakby zastanawiając się co może powiedzieć.
- Powiedzmy, że z pewnych względów chcę mieć ciebie w Trójce, pomimo tego, że oblałeś mój egzamin...
- Jaki znów egzamin. Ech. Powiedz mi po prostu co to za gierki... Już mnie nic nie zdziwi. - Był zły, ale w pewnym stopniu zainteresowany. Choć gdy patrzył na swego przyszłego szefa miał go juz dość na starcie. Miał zamiar przyjąć tą propozycję. - Po prostu chce wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Zgadzam się, na przeniesienie. Tylko…
- Tylko?
- Co to był za egzamin. Po co to wszystko? Czy ta strzelanina tam była naprawdę czy to kolejna sztuczka. Chce odpowiedzi. To była jakaś gra?
- Nie. To nie była gra... Tam miały miejsce pewne zdarzenia, które pozostawiły takie, a nie inne ślady. Kurt podsunął Ci większość informacji jakie... były prawdą. Ty miałeś tylko przeanalizować fakty i wyciągnąć wnioski. Niezależnie jakie byś wyciągnął - oblałbyś, ponieważ tą sprawę mógł poprawnie rozwiązać tylko ktoś z trójki i to dobry. Byłem ciekaw na ile przypominasz swojego ojca. – w Wilhelmie aż się zagotowało. Od tylu lat nikt nie wspominał o jego ojcu, a teraz ten koleś, zjawa… Co się kurwa dzieje! To jego ojciec pracował w policji? W Essen? Nie w to kurwa nie uwierzy.
- Mojego ojca? Teraz to już przesadziłeś, mój ojciec nie był policjantem, zresztą, prawie go nie znam.
- A kim był twój ojciec? Wiesz czym się zajmował? – tutaj go zagiął. Właściwie nie wiedział o nim nic.
- Dobra. Uznajmy że wierzę w te wszystkie bajki. Że znasz mego ojca, że był on policjantem, pracował w Trójce cokolwiek. No i powiedzmy, że się zgadzam na te przeniesienie. Co teraz?
- Tracę czas. - Jego głos w ogóle się nie zmienił. - Nie powiedziałem, że twój ojciec pracował w Trójce, czy, ze był policjantem... Znałem go, czasami współpracowaliśmy... Jeżeli chcesz się przenieść do Trójki, droga wolna. Ale pomyśl nad tym. Bo dostaniesz najgorszego szefa jakiego można dostać. Najpierw zobaczymy co da się wyciągnąć z Twojego organizmu, a potem może dowiesz się czym tak naprawdę zajmuje się komisariat nr Trzy. – Will już dawno się zgodził w myślach, by się przenieść, robota jak robota. A szczerze mówiąc. Miał przeczucie, że jego szef może mieć dla niego trochę więcej, niż tylko te odpowiedzi.
- Zgoda. Tylko zabiorę swoje rzeczy z poprzedniego komisariatu... A jak na razie to właśnie przechodzę ciężką grypę i wracam do domu.
- Tak, właśnie widzę... Jakbyś czegoś potrzebował, to jest mój numer... – Markus podał wizytówkę - A urlop... Nie widzę przeszkód formalnych... Zaś czy jest to dobry pomysł oceń sam... Czasami szkło bardzo dziwnie się rozsypuje... –Major Stein wstał i wyszedł. Will stał jeszcze tak przez chwilę aż wreszcie spytał pułkownika
- To już wszystko? Jeśli tak to zegnam. I cieszę się, że sprawa została załatwiona.
- Tak. Wszystko. Zastanów się trzy razy czy tego chcesz. On cholernie dba o swoich ludzi, ale... to jest najmniej bezpieczna jednostka w całym Essen. Wykreśliłem już całą sprawę z akt... A major Stein znów dostanie upomnienie...
Ruszył do drzwi i zanim wyszedł z gabinetu usłyszał jeszcze przytłumione: Miłego chorowania.
- Co za buce. – wzniósł oczy do nieba i pokręcił głową. Westchnął znów i wsiadł do auta, czas wracać do domu.
 

Ostatnio edytowane przez Fenix : 29-01-2009 o 22:19. Powód: A łyżka na to niemożliwe.
Fenix jest offline  
Stary 30-01-2009, 19:11   #26
 
Suryiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Przeskakiwała po kanałach telewizyjnych bez zbytniego entuzjazmu, bo oczywiście, jak na telewizję „pełny pakiet, full serwis, śmiga aż miło”, nic ciekawego nie nadawali, no chyba, że w soboty, lub w wieczór Bożego Narodzenia. Puchata, psia kulka leżała w nogach swej właścicielki, co chwila kwiląc coś przez sen, nawet czasem poruszając wielkimi, jak na swoje (jeszcze) małe gabaryty, łapami. Kobieta wreszcie wyłączyła telewizor i ostrożnie zsunęła szczenie ze swych stóp tak zwinnie, że młody ssak nawet nie zdążył tego zauważyć, zapewne bardziej zainteresowany ściganiem kota w swych sennych marzeniach. Ziewnęła przeciągle, popołudnie było tak ciche i nudne, że teraz czuła się, jakby ciśnienie atmosferyczne wbiło się w ziemie i szukało w niej ropy, przewiercając się ciągle w dół i w dół...

- Boże... Weź się w garść bo zaśniesz na stojąco...- stęknęła do siebie, szukając w szafce kuchennej opakowania kawy. Wreszcie sięgnęła po duży kubek, w którym spokojnie można by ugotować zupę dla paru osób i wsypała do niej kilka łyżeczek czarnego proszku. Tak naprawdę to nie lubiła ani zapachu, ani smaku kawy, ta w szafce należała do Willa, który dnia nie potrafił rozpocząć bez kubka swej ‘malej czarnej’. Jeżeli już piła to świństwo, to najprędzej rozpuszczalną, tyle że teraz rozpuszczalna nie podziałałaby na nią wcale, równie dobrze, mogłaby sięgnąć po szklankę wody. Opierając się o kuchenny blat, Sara czekała aż głośny gwizd oznajmi jej zagotowanie się wody. Czekała i czekała, trwało to chyba wieki lecz gdy tylko czajnik wydal z siebie najcichsze piuknięcie, kobieta zdjęła go z gazu i zalała kawę, zatykając sobie wolną ręką nos, następnie wsypała do kubka dobre sześć łyżeczek cukru i wymieszała. W pozycji śpiąco-stojącej odczekała, aż wszystko wystygnie, w sumie, to nie wiedziała nawet jak długo stała przy tym blacie, chyba nawet zmrużyła na moment oczy...

- Ugh... Co za świństwo...- skwitowała, gdy wypiła. Już sam ohydny smak ja rozbudził, już chyba wolała lizać stara papierośnice, niż to pić. Odłożyła kubek, wlała w siebie ledwo połowę tego co przygotowała nim doszedł do niej smak, który przyprawił ją o mdłości. Nadal jeszcze lekko zmęczona udała się do łazienki, nie mogąc znieść w ustach okropnego uczucia. Zapewne doszłaby do samej umywalki, całkiem nieświadoma tego, co się wokół niej dzieje, gdyby nie głośny chrzęst i ból w stopie, który wybudził ją z niskociśnieniowego transu jeszcze lepiej niż kawa.

- Niech to kurwa mać szlag trafi!- wrzasnęła, łapiąc się za stopę, z której ciekła jej krew. Ze złością zerknęła na podłogę, musiała nadepnąć na szkło, które z łatwością przeszło przez lekkiego pantofla, którego miała na nodze. Ale, jednak... Przecież dokładnie uprzątnęła każde ziarenko zaraz tylko jak Wilhelm wyszedł z domu. Otworzyła szerzej oczy, patrząc na leżące na podłodze odłamki. Przecież usłyszałaby, gdyby coś się stało. Słyszała jedynie jak Seth buszuje wśród papieru toaletowego, jednak zbyt zmęczona była wtedy by to sprawdzić, z drugiej jednak strony... Brzdęk szkła z pewnością by usłyszała. Cofnęła się o krok, łapiąc za papierowy ręcznik i przykładając go sobie to rany. Znów spojrzała na bałagan.

WTF...

- What the fuck...?- przekręciła głowę, przyglądając się ułożonym ze szkła i papieru literom. Nie, no przecież musiała sobie coś wyobrazić. WTF? Tak, dokładnie, co do kurwy...? Zapała za zmiotkę i szufelkę, i prędko, nie patrząc już zbytnio na to wszystko. Zgarnęła szklane odłamki i strzępy papieru, i czym prędzej wyrzuciła wszystko do śmieci. „ To przez to ciśnienie... Mam zwidy, powinnam trochę odpocząć... Tak, prześpię się, to dobry pomysł.
- No, no... Seth, chodź do pani... Halo, mały...- stuknęła zwierze palcem z czoło, psina jednak dopiero po chwili otworzyła oczy i zamerdała niepozornie ogonem, nawet nie podnosząc reszty ciałka.- Chodź, położymy się spać w sypialni.- wzięła go na ręce.- Wole mieć Cię na oku, żebyś nie narobił bałaganu w reszcie domu.- westchnęła, zamykając za sobą drzwi od sypialni. Nawet nie pościeliła rano łóżka, wszystko było tak, jak wtedy, gdy wstawali. Opuściła psa na podłogę, ten jednak szybko czmychnął do drzwi, jakby czymś wystraszony.

- Ej... No co jest.- mruknęła Sara, i chociaż obiecała Willowi, że Seth nie będzie miał wstępu na ich łózko, wzięła wystraszone zwierze i położyła wśród miękkiej pościeli.- Nie ma mowy, żebyś tam poszedł... Przynajmniej póki jeszcze potrafisz nasikać do butów...-

Kobieta położyła się, zaciągając na plecy cienki koc. Nawet zdrzemnęła się na moment, chociaż po parunastu minutach otworzyła jedno oko, spoglądając przez okno, przez które wpadały do pomieszczenia mordercze promienie słońca. Przeklinając cicho pod nosem poczłapała do okna i złapała za sznurek, pociągnęła. I nic się nie stało. Szarpnęła jeszcze raz, te głupie żaluzje znów się popsuły. Westchnęła i zerknęła do góry, pewnie coś się zablokowało i wtedy zobaczyła na szybie dziwny ślad.

- No ja go chyba zabiję... – warknęła, złorzecząc na swego narzeczonego. Poszła do kuchni po szmatę i wiaderko z wodą (w tym czasie Seth wykorzystał chwilę nieuwagi swej pani i wybiegł z sypialni tak szybko, na ile pozwalały mu krótkie łapy), położyła cały sprzęt na parapecie i zgrabnie wspięła się na niego. Urokiem kamienic były wysokie okna, a ona, jako osoba niezbyt wzrostem obdarzona, musiała nieźle się natrudzić, by sięgnąć smugi. Wycierała skwapliwie i nagle zatrzymała się w połowie ruchu. Rozpuszczony brud kapnął jej na nos i policzek.

Przecież Will nie mógł ubrudzić okna...

Kap, kolejna kropla spadła jej na czoło.

Nie no, przecież to głupie. Przecież to wyraźnie ślady CZYICHŚ łap, a kto inny mógł to zrobić? To niedorzeczne...

* * *

- Obudziło Cie coś w nocy?
- Co? Nie, dlaczego pytasz?

* * *

Otarła wreszcie twarz i spojrzała na swoją dłoń. Z początku szybko odrzuciła swe głupie myśli, jednak im dłużej przyglądała się czerwonym smugom, tym szybciej zaczynało bić jej serce. Wyciągnęła się i przejechała palcem po smudze, która pod wpływem wody odzyskała swój naturalny, czerwony kolor. Była kobietą, więc pewne sprawy, rozpoznawała na pierwszy rzut oka. Krzyknęła głośno i szybko zeskoczyła z parapetu, pędząc do kuchni, odkręciła kran i szybko zmyła z rąk ślady krwi. Była cała roztrzęsiona. Nie... przecież... To tylko musiało się jej wydawać, ta smuga wcale nie przypominała dłoni, nie... No przecież to głupie, przywidziała sobie, zdawało się jej i tyle... Nie ma powodów do strachu. Odetchnij, uspokój się... Po co te nerwy, przecież nic się nie stało. To przez ciśnienie i przez ta kawę. Za dużo wypiłaś kawy, nie powinnaś, wiesz dobrze, jak ona na ciebie wpływa. Zaczynasz po niej wariować...

Sięgnęła po swoją komórkę.

- Will?
- Hm? Co jest? Coś się stało?- głos narzeczonego tylko trochę ją uspokoił. Starała się brzmieć jak najbardziej normalnie, chociaż z raczej miernym skutkiem.
- Will... Proszę, wróć już do domu.- szepnęła, kładąc dłoń na czole.Spokojnie, to tylko ciśnienie...
- Co jest? Saro? Zaraz będę, już dojeżdżam do domu.
- Nic, wszystko w porządku.- odpowiedziała szybko, uśmiechając sie lekko do siebie.- Czekam z obiadem. Kocham Cię. Pa.-
 

Ostatnio edytowane przez Suryiel : 30-01-2009 o 19:19.
Suryiel jest offline  
Stary 30-01-2009, 23:34   #27
 
Miriander's Avatar
 
Reputacja: 1 Miriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie cośMiriander ma w sobie coś
Powiedzieć coś bym chciał, mam pustkę w głowie
Zgubiłem znowu się
I nie chce mi się nic, jestem już zmęczony
To nie był dobry dzień


Ja, a nade mną słońca dwóch żarników. Palą, wyciskając wodę na obmycie oczu. Łóżko. Nie wiem, czy wstawałem nawet. Nic nie wiem. Spytają - po co jestem tutaj? Dlaczego nic ze sobą nie robię? Czemu: tutaj, sam, poza czasem, pomiędzy wybielonymi ścianami? Po co? Po to: po nic. Wspomnienia nie dają o sobie zapomniec, wraca do mnie każdy gest i słowo, którego nie powinno byc. Gdybym nie pamiętał, nie istniałyby tamte chwile. Ale pamiętam.


Pamiętam....przekleństwo, to zdziwienie, gdy spojrzałem za okno. Ten strach, gonitwę myśli i coś takiego, chemicznego (ale jak barwnik albo kolorant) gdzieś koło lewej komory serca czy może w szyszynce, gdy spojrzenia, ich spojrzenia, z och, ach, połyskliwego piękna, z lakierowanego Apolla, ze znaczka nie z tego świata, z i d e a l n e g o Veyrona zwróciły się ku mnie, jeszcze niepomnego, że wyszedł spoza czterech ścian i zdobył się, by właśnie, by właśnie...

Hotel Regis. Było to...pół, godzinę. Zdjęcia nie pokazują, jak zachodzi słońce, jak mieni się barwami na tym monumencie, świątyni tabloidów. Nie myślałem wtedy tak, ja wtedy...właściwie, to pamiętam wszystko od później.
Schodził wtedy ze schodów, nie wyglądał jak demon, ani jak daimon. Był...o, taki...taki...jakiś zwyczajny. Może źle go zapamiętałem, gdy po raz pierwszy spotkałem go, bodaj dwa dni...czy trzy...pijanego. On był taki jak ja.
Nawet zaproponował kolację. I pamiętam po tym...każdą myśl, słowo, choć patrzę na te rzeczy teraz jak przez mgłę. Spróbuję, jeszcze raz. Może...w końcu nie uwierzę.

Ale wtedy na schodach, mówiąc - Thomas Krupp.

***




Siła Heraklesa! Dłoń zaciska się w pięść, ramię samo płynie przez powietrze, uderza! Siła Heraklesa! Moc Boga! Uderzenie i już niepokonany przeciwnik wije się u stóp Adriana, pokonany! Tryumf!
Zamrugał. Spoko. Rozluźnił kłykcie, westchnął, spoglądając na pytające spojrzenie Kruppa:

"Chyba...chyba masz rację, z chęcią coś zjem" - powiedział, mimo, że plan był inny. Cholera.

Mężczyzna przeszedł wgłąb apartamentu i będac w aneksie kuchennyn powiedział wskazując na jakiś mebel:
- Lodówka, kuchenka, mikrofala, ekspres - palec przewędrował po wszystkich sprzętach - samoobsługa. Kucharka ma dzisiaj wychodne... A sala do karate jest na piętrze... - wyciągnął jakieś kanapki z chłodziarki i usiadl przy stole

- Kanapkę?

Nieśmiało, zbity trochę z tropu zachowaniem Kruppa, Adrian odsunął krzesło siadając przy stole. Na pytanie chłopaka nie odpowiedział nic - podniósł jedynie na niego wzrok, jakby swoim milczeniem chciał wymusić na nim przejście do tematu, skończenie ze ślizganiem się po powierzchni spraw, które teraz narastały w Adrianie. Spoglądał spode łba na osobę po drugiej stronie stołu.

- Hmm? - Kruppa było w jakiś sposób uspokajające i perfidne jednocześnie
- A, przyprawy! - wstał i wyjął z szafki przybornik z pieprzem solą i czymś jeszcze jakby celowo... zyskując na czasie? Pozwalając Adrianowi ułożyć myśli...

A on? Opuścił głowę, czując rezygnację. Próbował znaleźc przyczynę, dla której ten gość miałby sobie pogrywać z nim tak, jakby go znał lub jakby...cholera, dobra, jeśli Adrian ma się pierwszy odezwać, to niech tak będzie!

- Słuchaj koleś, czy my się wogóle znamy?

- Nie. Czy to coś zmienia?

- Po prawdzie, to trochę łatwiej byłoby mi zkatalizować na Tobie złość, gdybym znał Cię osobiście, a nie byłbyś dla mnie nierzeczywistą osobowością medialną...no, ale racja, to niekoniecznie sprawiłoby, bym poczuł się bardziej komfortowo - właściwie, to nie silił się nawet na ironię, po prostu uzewnętrzniało się teraz coś, co siedziało w nim od dłuższego czasu.

- Właśnie to mnie w tobie zainteresowało... ten dziwny dualizm... z jednej strony czegoś chcesz, a z drugiej się tego boisz...

- Co, do k..? - chłopak uderzył pięścią w stół, obracając twarz ku nowobogackiemu - Implikujesz, że znasz mnie? Może mnie śledziłeś, pewnie już od dawna? Wiesz, jak wygląda mój dzień, masz od tego ludzi, tak? Kurwa, jesteś jednak jakimś zblazowanym sadystą, no racja! - odchylił się na krześle, miał nawet ochotę się zaśmiać gorzko z tej całej farsy, ale jakoś się na to nie zdobył

- Po raz pierwszy widziałem cię w klubie... tyle że ze zblazowania zaliczylem psychologię... wystarcza, aby ocenić człowieka... resztę da sie sprawdzić... - i jeszcze jak on to wypowiadał, w taki sposób zupełnie spokojny, tak powoli wyjaśniając i przez to ciągnąc siedzącego przed nim, zdesperowanego studenta na skraj.

- No tak, odbija Ci, bo świat jest bez sensu i jedyne co Ci zostaje, to hedonizm, no i by się przekonać w słuszności swego wyobrażenia o tym, jak ludzie wyglądają, stawiasz ich w sytuacji kryzysowej a la...no nie wiem, oddając swój supersamochód na 4h przypadkowemu gościowi? - właściwie, nie wiedział, czemu prowadzi dalej tą konwersację, dlaczego po prostu nie wstał i nie wyszedł, ale coś powodowało go do zmierzenia się z tym facetem, wyrosłym jak z koszmaru: jak z koszmaru, tak, tak jawił mu się bogacz mimo, że łatwo mógłby zostać gwiazdą TV: aj, sorry, on już nią jest.

- Masz prawo do takiego zdania. - podjął jego przeciwnik...przeciwnik? Tak! - Tylko wiesz co? Ktoś dawno temu napisał: Poznaj siebie i poznaj swojego wroga. I tak naprawdę mamy tylko jednego wroga. Siebie.
Siebie...
- Myślisz sobie - tyle mógłbym zrobić, mam receptę na zbawienie świata, mógłbym być gwiazdą TV, albo malarzem jak Monet...
Tylko, że zawsze znajdujemy coś co nam przeszkadza... nie mamy pieniędzy, wykształcenia (bo trzeba było zająć się rodzieństwem)...
Mamy miliard usprawiedliwien dla siebie. Zawsze jest coś co nam przeszkadza.
A tak naprawdę to boimy się wyciągnąć rękę, dotknąć lustra i przejść na jego drugą stronę. - ciągnął Krupp - Jak ktoś nas wepchnie na tę drugą stronę to robimy wielkie "foooch" i wracamy do swojego grajdołka dalej marząc i łudząc się, zę coś potrafimy zmienić tylko nie mamy warunków ku temu.

Prawda?

***


Prawda? Prawda? Prawda? Czy to prawda? Co jest prawdą? Gdyby życie było zerojedynkowe...jest? A co, jeśli? Żarnik wysusza łzy, oślepia czerwoną plamką przed spojrzeniem. Nie znika, gdy zamkniesz oczy - mieni się, barwi z zieleń.
Czy to prawda, że boi się przejść na drugą stronę? Może, może, może...morze.
Ocean myśli. Ocean rozległy, Ocean Spokojny. Ocean spokoju. Wspomnienia koszmaru wracają.
Jego odpowiedź, wtedy, tak burzliwa, brzmiała jakoś, jakoś jak:


***

- Kurwa, nie. Gadasz jak jakiś New Age'owiec i łatwo Ci tak mówić, bo nic Ci w życiu Ci nie przyszło za pomocą własnego trudu. Jesteś gówniarzem, który dostał "bonus" od losu i któremu zdaje się, że po prostu każdy z nas może sięgnąc po podobne granty, tylko się boi. Mam dla Ciebie wiadomość - rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana, a będąc jedynie bezczelnym pierdołą a la NLP demonic confidence nie będziemy lepszymi. - i potem, zaraz, wybuchnął - I dlatego mam ochotę rozwalić Cię, choć pewnie bym się na to nie zdobył - bo jesteś symbolem całego zła medialnego sukcesu. I możesz mówić, że nic nie mam, że jestem nikim - to będzie prawda, ale mam świadomość, że życie nie jest do dupy! - chyba motał się, właściwie, to krew uderzyła mu do głowy sprawiając, że więcej w tej wypowiedzi było emocji niż sensownej krytyki.

- A tak... - Krupp, strona druga w tej rozmowie - To ja miałem pecha i urodziłem się w rodzinie z nazwiskiem. Problem w tym, że to mieszkanie kupiłem za własnoręcznie zarobione pieniądze. Medialny sukces - ha ha ha - dziennikarze z brukowców potrafią zauważyć, że wydaję na imprezie 10 tysięcy, ale nie potrafią się dowiedzieć, że do 17 roku życia siedziałem po 12 godzin nad książkami poświęcając wszytko. Wiem jak wygląda rzeczywistość.
Jedyne co mam sobie do zarzucenia to to, ze nie poszedłem jeszcze dalej zostawiająć tzw "pierdoloną ludzkość" jeszcze dalej z tyłu. - wstał trochę zbyt gwałtownie, jednak już ułamek sekundy później był znów opanowany. Uruchomił ekspres i kawa wolno zaczęła wlewać się do kubka.
- A tak przy okazji - nigdy nikomu nie powiedziałem, ze jest nikim. - powiedział po chwili zabierając kubek - to co mówimy o innych świadczy o nas... Każdy jest wyjątkowy, posiada talent, którego nie mają inni...


Adrian na te słowa umilkł, zwracając wzrok gdzieś w bok, na sterylną powierzchnię blatu kuchennego. Ten gość był strasznie podobny do niego, ale właściwie, to tak zupełnie inny. Zastanawiające, czy gdyby urodził się właśnie w takiej rodzinie jak on....czy byłby nim? Cholera, a jednocześnie, mając tak bardzo rację, było w jego myślach coś tak złego, co nie dało się wytłumaczyć racjonalnie. Hipokryzją byłoby wogóle wartościować, ale...coś było nie tak, coś dręczyło Adriana, który teraz przygryzł wargę, nic nie mówiąc.

- Poznałeś swojego wroga? - zapytał lodowatym, skończenie logicznym i wyzutym z jakiegokolwiek ludzkiego odruchu, czy uczucia głosem gospodarz domu, wykorzystując chwilę ciszy, która została po jego słowach. Ten głos sprawił, że ciarki przeszły po plecach Adriana.
- Zastanawiasz się nad tym, czy gdybyśmy się gdzieś przed narodzeniem - głos odzyskał normalną barwę - zamienili miejscami, czy to wyglądałoby tak samo...

Chłopak, pogrążony do tej pory w milczeniu, drgnął nagle. Jego źrenicy rozszerzyły się w strachu/zdziwieniu. Skąd...

Dźwięk stawianego kubka spowodował, ze Adrian spojrzał na rozmówcę, który delikatnie się uśmiechnął:
- Zapomniałem powiedzieć - na imię mam Thomas... Kawy? - wybił rozmowę na zupełnie inne tory jednym zdaniem...

Jego rozmówca skinął głową, zachowawczo, uważając, by ruch nie był zbyt gwałtowny. Gdy spoglądasz w oczy drapieżnikowi, nie możesz go prowokować, bo zaraz rzuci się na Ciebie swoimi kłami i pazurami, zabijając i pożerając. Dlatego, wobec człowieka, takiego człowieka, Adrian musi być ostrożny.

I teraz osiągnąłeś już wszystko, co ma życie do zaoferowania, nie? Teraz to w sumie wypadałoby uciec do tajgi, wylecieć w kosmos albo mantrować w Tybecie? Cholera, jaki Ty jesteś podobny do mnie i moich kumpli... słuchaj ziom, sam jestem wkurwiony niepomiernie na to, co dzieje się dookoła, no, po prostu mnie aż trzepie wewnątrz, gdy słyszę niektóre opcje. A mówiąc o rzeczach poważniejszych, to już zupełnie nie do wyobrażenia dla mnie jest kłamstwo Tiananmen czy okupacja Czeczeni. Ale rzeczywistość jest cholernie prawdziwa, nie można iść na łatwiznę, nawet, jeśli jest się na szczycie. Skąd mogę to wiedzieć? Bo mogłem uciec z Twoim samochodem, ale to byłoby zbyt łatwe, to nie wymagałoby ode mnie niczego...i nie sprawiłoby, że byłbym lepszy czy szczęśliwszy - myślał, patrząc w oczy Thomasa, póki nie usłyszał jego słów.

Ekspresowi zajęło chwilę zrobienie kolejnej kawy. Chwilę kompletnej ciszy przerywanej tylko dźwiękiem przelewającego się naparu... Stawiając kubek na stole Thomas powiedział:

- Czasami atak jest najlepszą obroną... Zresztą tylko od ciebie zależy, czy chcesz mi dokopać, czy odpuścić... po raz kolejny znajdując sobie usprawiedliwienie... Na studiach zawsze dostawałem w dupę, myślałem, że mnie nie lubią, bo jestem za młody i za dobry. Dopiero później zrozumiałem, żę ci wszyscy ludzie dawali mi szansę na rozwój...

Hesse złapał się za głowę, która teraz już solidnie bolała. Cholera, cholera, cholera, co jest ja, a nie ja? Śnię? Czy już popadłem w schizofrenię, o którą się podejrzewałem?
Może nie wypadałoby myśleć? Bo ON odezwie się. Co to za wybór, co to za wybór, jaki daje? On, czy ja? O co chodzi? Kur...


Cisza, krojąca trzewia mężczyzny.
Thomas konsekwentnie rozkładał jego psychikę na elementy pierwsze, zajmował się każdym szczegółem, był tak bardzo opanowany w tym co robi i tak bardzo miał rację...
To zdawało się coraz bardziej niebezpieczne. Jakimś... cholernym trafem ON wiedział wszystko. Zaraz, zaraz....
Adrian wstał, mało co nie przewracając krzesła i doskoczył do postaci Thomasa, próbując złapa jego ramię.

Dlaczego? By sprawdzić, czy Thomas nie jest majakiem. Czy naprawdę istnieje.

A Thomas? Jakby zupełnie nie zdziwiony:

- Z krwi i kości, umysłu i woli...

Hesse puścił jego ramię, odsuwając się na kilka kroków, nagle pobladłwszy. Odwrócił się i przemaszerował obok stołu, mówiąc jakby do siebie, gestami dłoni akcentując emocje tkwiące w poszczególnych słowach
- Kurwa, w takim razie oszalałem. Przestałem sobie radzic z rzeczywistością i wpadłem w spiralę samowywołujących się zdarzeń mających mnie podświadomie ukarać. Jesteś jungowską personifikacją Cienia czy...cholera, cholera... - oparł się pięściami o stół, stojąc nad dymiącym kubkiem kawy po przeciwległej jego stronie - Zaraz, zaraz...czyli...powinienem, znaczy chcesz, bym Cię zadusił gołymi rękami? Udowodnił, że mogę to zrobić? Że po prostu powinienem, bo część mnie mówi, że to słuszne? - zadawał pytania, będąc coraz bardziej w rozsypce. Powoli dochodziło do niego, w jakim koszmarze uczestniczy, ale wolał odpychać tę myśl na skraj, po prostu teraz działając. Gdyby zastanawiał się dłużej nad swoimi słowami czy czynami, musiałby literalnie postradać zmysły.

- Czy możesz? Czy chcesz? Czy powinieneś? Czy jesteś w stanie? Czy już postradałeś zmysły czy stanie się to za chwile? - głos rozległ się w czasce Adriana, ale przypominał bardziej spadające na swoje miejsce kamienne płyty, które z głuchym dudnieniem zakrywały jego jaźń. Usta Thomasa nie poruszały się ani o milimetr - Za co miałbyś się karać - zapytał i upił łyk kawy - Masz coś na sumieniu?


***

Nie chciał pamiętać tamtego momentu. Nigdy w życiu tak się nie bał. Nigdy nie czuł tak jak wtedy, że świat wymyka mu się spod stóp i wywraca jego trzewia na drugą stronę. Poczuł dreszcze przechodzące po całym jego ciele, teraz, w kilka godzin po tym zdarzeniu, wciąż nie mogąc zasnąć, jeszcze raz sprawdził przez judasza, czy nie ma nikogo na klatce. Oprócz głównego światła w pokoju zaświecił też lampkę na biurku. Dopiero po tej operacji mógł z powrotem położyć się na materacu i patrzeć na światło słońc. Jednak pamięć uporczywie dawała o sobie znać...

***

- Arrgh... - to musiało boleć, gdy teraz w jego czaszce narastały coraz trudniejsze do zrozumienia koncepcje - Ja...nikt nie jest idealny...popełniałem błędy...kurwa, jak każdy... - właściwie, to wulgaryzmy miały mu w założeniu dodawac otuchy, ale teraz zostawało coraz mniej między nim: jego myślami, a Thomasem: złym snem materialistów dialektycznych.

- Po co tu przyjechałeś? - pytanie Thomasa było dziwnie wypowiedziane, jakby odpowiedź była znana czy nieistotna, ale wymagająca wyartykułowania...

- By oddać Ci, co Twoje, do cholery. Miałem miec samochód do rana, tzn. do około 4 z kawałkiem, nawet zostawiłem go na parkingu i... - teraz przypominało mu się trochę więcej szczegółów, tak, tak było...ale coraz bardziej czuł, że spada i przyśpiesza, by rozstrzaskać się straszliwie o powałę swojej własnej czaszki...

- A powiedziałem którego rana? Jako ludzie coś zakładamy, bo mamy jakieś przesłanki... działamy, mając środki... Dlaczego automatycznie, instynktownie z tego korzystamy, a świadomie nie?

- Co? Że...bo...hej, to zwierzęce. - Adrian coraz wolniej kojarzył, ale w jakiś sposób i bardziej przejrzyście - Zwierzęta też pragną wykorzystać wszystko, do czego mają dostęp, by zwiększyć swoje bezpieczeństwo, przyjemność, szansę przetrwania...a ja podjąłem...a raczej, nałożyłeś na mnie pewne zobowiązanie. Musiałem je wypełnić, cholera...

Teraz Thomas. Teraz On. Pytanie: odpowiedź. Odpowiedź: pytanie.
- A my tacy niby ludzcy jesteśmy... Co nas od zwierzat różni? kilka IQ, zestaw genów?

- A co jeżeli dołożylibyśmy sobie kolejne kilka IQ - zapytał po chwili milczenia - staniemy się nadludżmi?

Stare pytanie: jedni podejrzewają, że to możliwość tworzenia abstrakcyjnych koncepcji, cywilizacji, wynalazków, inni, że to matematyka, inni, że ludzie to specyficzna neotenia która zachowuje przez całe życie zdolnośc uczenia się...

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. No..co wtedy? Zaraz, jak to się odnosi do Thomasa? O czym on z nim rozmawia? Po co?


- Jak sądzisz co nas różni?

- Osobowość. I zdolnośc poznawania świata. - odpowiedział Adrian z wahaniem. A ON nadal tam stał, z kawą, po drugiej stronie stołu. Cholera.

Thomas na ułamek sekundy otworzył i zamknął usta. Upił kawy zyskując kolejne sekundy.

- Wow...

- Wow? Wow? Co wow?? - chyba zwariuje, za 3 sekundy, dwie...

- Po prostu "wow". Większość ludzi w tej sytuacji mówi pieniądze, sława, powiązania, bla, bla bla...

- Czekaj...jak to większość ludzi w tej sytuacji? Znaczy się.... innym też rozwalałeś tak psyche? - wyraz jego twarzy stężał, sam nie wiedział, jak musiał teraz wyglądać, ale pewnie jakoś tak jakby wrócił zza grobu z oczyma błyszczącymi krwawym gniewem. Zresztą...nie uwierzy, ludzie może są przyziemni, ale każdy zdrowo myślący.... Potrząsnął głową, musiał pozbyć się myśli, bo będzie gorzej.

Thomas.

- Nie. Rozwalić psyche można tylko jeżeli ktoś ją ma. Wiekszości ludzi wystarczy zadać dwa proste pytania... aby poznać odpowiedź...

Coraz gorzej, Adrian. Musi odpowiedzieć.

- Dlacze...dlaczego to właśnie...właśnie ja, tutaj, tak cholernie nieposkładany, mam...nie wiedząc, co i jak i dlaczego...i cholera, czy to wogóle jest...dlaczego ja tutaj mam bronić człowieka? Jestem ostatnim, który powinien tutaj być...na moim miejscu powinieneś postawić jakiegoś poetę czy filozofa, a nie pełnego kompleksów studenta... cholera, cholera... - był coraz bardziej zmęczony, czuł, jak osuwa się na krzesło, nogi miał jak z waty, nawet nie wiedział, czemu teraz przeszła go gęsia skórka i ręka mu drżała. To było...irracjonalne. Surrealne, tak jak cała scena.

- Poetów i filozofów pytałem na studiach. Teraz zostało mi tylko życie, piękne, cudowne, nieposkładane w swej różnorodności życie... Bronić człowieka? Po co? Człowieczeństwo broni się samo. Mogłes pojechać gdziekolwiek, pojechałeś do Verdun...

- Bo...bo... - jak dziecko, jak dziecko teraz, Hesse znowu się mazgaił...dlaczego wogóle tam pojechał? Rzeczywiście, mógł jechać wszędzie...wszędzie, w tysiąc ciekawszych, ważniejszych miejsc....jedyne, na co go stac teraz, to wyszeptane cicho - Ecce homo.

- Więc tego nie strać - głos opatulił go ciepłym i miękkim płaszczem i spowodował, ze się uspokoił, jakby całe napięcie gdzieś umknęło. - Jest późno... Odwiozę Cię do domu.

- Tt..tak, tak...dzię..ki Thomas. Dzięki... - powiedział, mimo, że wszystko to nie mieściło mu się w głowie. Rozglądnął się i jakoś tak uciekła mu jedna czy dwie sekundy, że zorientował się, że już stoi, patrząc po kuchni, szukając wzrokiem mężczyznę o nazwisku Krupp...czy...kimkolwiek, czymkolwiek on był.

Thomas odwrócił się i wyszedł przez pokój na parking. Wyciągnął z kieszeni kluczyki i wsiadł do Evo. Gdy tylko silnik zaskoczył z głośników uderzyło otwarcie "Land of confusion" w wersji Disturbed. "To jest świat w którym żyjemy":

- Gdzie? - zapytał cofając.


- Gdziekolwiek...byle do domu - powiedział, zapinając pasy. Nie mógł nadal uwierzyć w ostatnie 24 - 48h, ale zdawał sobie sprawę, że wszystko, co się wydarzyło, stało się nieodwołalnie. I nigdy nie zapomni o tym, co było. Od dzisiaj...miasto za oknem, Essen...będzie dla niego troszkę inne. Bo coś pękło w Adrianie. Bo istnieje i nie można temu zaprzeczyc, ten ktoś siedzący na lewo od niego, za kierownicą. Współczesna Deus Ex Machina, rozwiązująca tragedię. Lub komedię. Wpatrywał się bezmyślnie w mrok czający się za oknem, pokrzepiony jakąś myślą, samą sobie chyba nawet niewiadomą.

To była dziwna podróż bez jednego zatrzymania, bez zwolnień i przyspieszeń. Kiedy świat w końcu zatrzymał się za oknem Adrian usłyszał:
- Jesteśmy na miejscu. Jeżeli kiedyś odważysz się wykorzystać swój potencjał, przejść na drugą stronę lustra i zacząć realizować swoje marzenia o lepszym świecie... Wiesz gdzie mnie szukać...

Adrian wysiadł pod swoim domem i po chwili światła wozu zniknęły gdzieś za zakrętem. Pozostawiając ciszę i spokój późnej nocy.

Lato.


***


Zdawało mu się, że przypominał już sobie tą rozmowę, ale nie mógł opanować się, by nie zrobić to po raz kolejny i kolejny. Wziął prysznic, by otrzeźwieć, ale wyszedł spod niego gdy spostrzegł, że zimna woda lecąca wtedy już od ponad 10 minut nie wywołuje na nim żadnego wrażenia. Zresztą, później, by nie zasnąć, jeszcze raz przemył sobie biedną banię zimnym chlustem wody.
Może to już taka podświadoma reakcja obronna, może człowiek podświadomie chce oczyścić się właśnie wodą.
Złapał się, że myśli o swojej byłej, gdy światło żarówki wciąż kłuje jego oczy, które mruży. Przeraziło go to. Wyciągnął baterię z komórki, by nie kusiło go, by zadzwonić do rodziców lub przyjaciół. Postanowił o nich nie myśleć. Bo może ON się o tym dowie. A może już wie? Może trzeba by ich ostrzec przed sobą?
Nie, stanie się szaleńcem w ich oczach. Ale...w takim razie, czy może godzić się na to, że będzie kontrolowany? Że jego życie nie będzie należeć do niego? Co się wogóle dzieje? Nie może zostawić tych pytań bez odpowiedzi, musi szukać. I znaleść sposób, by być wolnym. Rozgryźć JEGO.
I może...nie, nie zatracić się w szaleństwie, nie zwariować i zbierać szklanki czy uciekać przed białymi koszulami, nie odkręcać sobie nogi, tylko... zachować SIEBIE, znaleść SIEBIE...

***

Wymknął się nad ranem. Tak, by nikt go nie zobaczył, a on, by mógł patrzeć na to, jak Moloch zasypia, zamykając swoje jasne ślepia, gasząc wiecznie palące się w nocy światła. Cieszył się, mogąc być świadkiem chwil między nocą a dniem. Czuł się wtedy jak pasażer pociągu życia, wyłączony spoza świata wokół niego. Gorzka refleksja - tak, on już teraz jest wyłączony spośród ludzi, którzy zaczynają otwierać sklepy, uprawiają poranny jogging czy wyjeżdżają z garaży do pracy, by ominąć korki.
A on wciąż nie miał planu, mimo, że przesiedział w parku dobrych parę chwil, a południe już powoli nadchodziło.
W takim razie - pomyślał - zakupy. Posprzątać mieszkanie, zadzownić z budki telefonicznej do jakiegoś kumpla...a może do mamy? Zjeść gdzieś obiad, szukać w gazetach, omijać szerokim łukiem wzmianki o telepatach, kosmitach, duchach przodków czy tele-wariatek a la Sabrina. To może go zniszczyć, a względna normalność przyda mu się. Poszuka, pomyśli jeszcze... jeszcze....a zegarek tyka, czas nie stoi w miejscu...

Wolność

----------------------------------------------------------
Dwie grafiki są z daily.art.pl zamieszczone, jest to ciekawy projekt graficzny kalashnikova, pewnie wielu znany, utrzymany nastrojowo w klimacie przemyśleń odnośnie Generacji Nic.
 

Ostatnio edytowane przez Miriander : 30-01-2009 o 23:43. Powód: Kalashnikov by mnie zjadł
Miriander jest offline  
Stary 02-02-2009, 23:51   #28
 
Suryiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Siedzieli spokojnie przy stole jedząc przygotowany przez Sarę obiad. Dziewczyna nie odzywała się za wiele, przeprosiła w sumie jedynie za przypalenie mięsa. Will również milczał, nawet w sumie nie zauważył, że obiad nie jest tak idealny jak zazwyczaj, po prostu żuł w milczeniu wpatrując się w swój talerz.

- Więc... Jak było? Wszystko ok?- spytała Sara grzebiąc widelcem w surówce.
- Tak. Wszystko ok. Nadal pracuje, jeśli to cie martwi.
- Hm? Nie, nie to...- mruknęła, odnosząc talerz do zlewu. - Przyszła koperta do ciebie, z kancelarii... Z „Feder & Bausen”.
- Hmm, nie pamiętam bym kiedykolwiek załatwiał jakieś sprawy w kancelarii. Piszą coś ważnego?
- Nie wiem, nie otwieram twojej poczty. - odparła, nieco zdenerwowana.
- Will, co się dzieje...? - zapytała wreszcie, opierając się o kuchenny blat.
- Najpierw ten długi urlop, teraz do ciebie dzwonili i jeszcze list z kancelarii prawniczej? O czym ty mi nie mówisz...?
- Sara... Nie dzieje się nic, czym się powinnaś martwić. – odparł, próbując wymigać się od prawdziwej odpowiedzi. Sara westchnęła cicho, spoglądając za okno. "Nieprawda..." pomyślała, kładąc dłoń na czole.

Will tak naprawdę bał się, o nią, też o siebie. To wszystko zaczynało go przerastać, ale trwał tak jak góra lodowa, z uśmiechem na twarzy, choć po prostu chciał się rzucić na podłogę i krzyczeć.

- Jestem zmęczona, źle się dzisiaj czuje... - jego miłość szepnęła, otwierając jedną z szafek.- Will... - zaczęła, ale urwała w połowie.
- Tak? Ech, wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, jeśli coś cie niepokoi.
- Nic, miałam dzisiaj niskie ciśnienie, wiesz jak to jest ze mną wtedy.. mam jakieś przywidzenia. - Stęknęła, łykając jakieś tabletki ziołowe.
- Czy ty... Otwierałeś rano okno w sypialni?- zapytała powoli.
- Co? Nie, przecież od razu pojechałem do szefostwa, nie chciałem się spóźnić, a... Czemu pytasz?
- Ja... Nie wiem. - pokręciła głową. Dzisiaj był taki dziwny dzień, sama już nie wiem co się ze mną działo...
- Sara... - objął ją i przytuli. - Powiedz mi co się dzieje.
Odgarnęła włosy z czoła, była cała zimne jak lód.
- Ja... Nie wiem... Najpierw ty rano stłukłeś kabinę... posprzątałam, ale po południu znów wszystko było rozbite... mogę przysiąść, że wszystko posprzątam, co do kawałka, a pies był cały czas ze mną, poza tym nie mógłby nic stłuc bo bym słyszała.- mówiła strasznie szybko.- I...to szkło i wszystko, nie wiem, to pewnie moja wyobraźnia, miałam wrażenie, że układa się w litery. Rozumiesz? Przecież wszystko sprzątnęłam! A później ta krew na szybie! Will, co się dzieje?!- krzyknęła wtulając się w niego.
- Jaka krew na szybie? Przecież jak rano patrzyłem, to okno było... - objął mocno swą ukochana. - Już wszystko jest dobrze.
- Nie wiem... Wybiegłam z sypialni gdy tylko zobaczyłam co to, nie wracałam tam...- szepnęła patrząc na zamknięte drzwi do ich sypialni.- To wszystko przez to głupie ciśnienie, dzisiaj byłam taka słaba, zdawało mi się..
- Chodź.. Położysz się... Odpoczniesz ok? A potem porozmawiamy o tym jeszcze? Zrobić tobie kawy?
- Nie, nie chce kawy, już dzisiaj sobie zrobiłam.- odpowiedziała szybko, ale gdy tylko chciał ją poprowadzić do sypialni zaparła się nogami.- Nie... Wolę położyć się na kanapie.
- Dobrze... Połóż się, pójdę sprawdzić czy wszystko jest ok? Dobrze?
Pokiwała głową i usiadła na kanapie, nakrywając się kosem. Pies szybko podszedł do niej i zaczął ją poddrapywać, by wzięła go na kolana, co też szybko uczyniła.


- Kochanie, lepiej już trochę? - wrócił po chwili i usiadł na łóżku.
- Trochę...- szepnęła, pijąc gorącą herbatę ziołową.- Will...- zaczęła i spojrzała na niego sponad swoich okularów.- Will, zostań jutro w domu... Proszę?
- Dobrze... Zostanę. - uśmiechnął się i przytulił się do niej. - Nie boj się, jestem tu przecież.
- Jestem pewna... Że posprzątałam wszystko w łazience zaraz po tym jak wyszedłeś...- szepnęła jeszcze, kładąc głowę na jego udach.- A kiedy tam wróciłam wszystko było jak wcześniej, cale szkło leżało znów na podłodze...- wyciągnęła dłoń i na malej, kwadratowej karteczce napisała trzy litery: "WTF".- Mogę przysiąc, że okładały się w słowo...
- Może Seth nabałaganił, to tylko przypadek, pewnie byłaś zdenerwowana, tą sytuacją, ja też nie byłem do końca świadom co się dzieje.
- Słyszałabym jeżeli coś by stłukł!- odpowiedziała prędko, wyraźnie poirytowana faktem, że jej narzeczony jej nie wierzy.- Słyszałabym...
- Dobrze, wierze tobie, wiec co się stało? No...
- Nie wiem...- osiadła prędko, podkurczając kolana pod brodę.- Nie wierzysz mi.
- Chodź tu do mnie... Wierze tobie, naprawdę, ech proszę, nie bój się, będę tutaj ok?

Pokiwała głową.
- Eh... Ale nie chcę spać w sypialni... Proszę, rozłóżmy kanapę i śpijmy dzisiaj tutaj...
- Dobrze, obejrzymy jakiś film wieczorem, to się uspokoisz. Dobrze? Cos spokojnego, może komedie.
- Mhm, ok. Ja.. Zrobię coś do jedzenia na przekąskę. Musze się czymś zająć.- wstała szybko i podeszła do lodówki.- I jeszcze... Z Sethem trzeba wyjść.
- Pójdziemy z nim razem. - uśmiechnął się lekko. - Mamy wszystko w lodówce?
- Nie.. W sumie możemy kupić jakieś chrupki... Ser żółty i może ogórki konserwowe, to chociaż koreczki zrobię.- uśmiechnęła się słabo.- Możemy pójść teraz do sklepu, od razu weźmiemy małego.- starała się brzmieć całkiem normalnie.
- Dobrze, choć, może od razu zrobimy jakieś większe zakupy.

* * *

Sara wsunęła płytę do odtwarzacza DVD i złapała za pilota. Nic ciekawego nie dawali w telewizji, więc wypaliła na płycie jakiś nowy film z Angelina Jolie o którym głośno było w telewizji już od paru miesięcy.
- Na forach piszą, ze całkiem dobre.- powiedziała, kładąc na stoliku miskę z chipsami, talerz pełen koreczków i karton soku.- Z drugiej strony, wszystko co ma markę "Angelina Jolie" jest jeszcze przed wydaniem okrzyknięte za 'najlepsze'- dodała, kładąc się na brzuchu na rozłożonej kanapie.
- Hmm, o czym to? Wiesz, że ja nie jestem na bieżąco z filmami? Kiedy w ogóle ostatnio mieliśmy okazje coś oglądać?
- O jakichś płatnych zabójcach, bla bla... Kiedy ostatnio? Chyba w święta wielkanocne, jak byliśmy u moich rodziców i akurat nadawali Shreka...
- Tragedia... Hehe. - zaczął zajadać się chipsami. - Dla mnie ten film mógłby w ogóle nie lecieć i tak jest dobrze.
Jego narzeczona uśmiechnęła się, opierając głowę o jego ramię. Chociaż starała się sprawiać wrażenie spokojnej widział, jak parę razy spogląda w stronę sypialni.
- Myślałam, żeby jutro upiec ciasto...- szepnęła jeszcze.
 
Suryiel jest offline  
Stary 04-02-2009, 11:39   #29
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 4 – 20 lipca 2008 (niedzielny ranek)



Sara Brauer & William Leder




Spacer z Sethem dał im możliwość porozmawiania o całkiem nieznaczących rzeczach i wpadnięcia do pobliskiego sklepu po kilka produktów na kanapki.

Sara uspokoiła się, jednak ciągle miała wrażenie, że coraz mniej z tego wszystkiego rozumie… Ba, coraz mniej wie o swoim ukochanym; a może nawet coraz bardziej się od niego oddala – a może to on się od niej oddala?
Wrócili jednak do domu pozostawiając pomiędzy sobą całą masę niedopowiedzeń i półsłówek…


Will postanowił grac swoją rolę „twardego faceta”, który sam wszystko załatwi i wszystkie obawy Sary zbywał uśmiechem i oklepanym do bólu „nie martw się.”; licząc na to, że wszystko się ułoży samo.


Kiedy Sara przygotowywała kolację otwarł pismo z kancelarii. Zdziwił się jego lakonicznością, poza nagłówkiem kancelarii, jego nazwiskiem i adresem zawierał tylko kilka linijek tekstu, który nie mówił nic o sprawie:


„Działając na podstawie zlecenia naszego Klienta zapraszamy Pana na spotkanie, które odbędzie się dnia 21 lipca 2008 roku (poniedziałek) o godzinie 18:30 w siedzibie naszej Kancelarii. Prosimy o punktualne przybycie; gdyż jest pan jedną z kilku zaproszonych przez naszego Klienta osób.
W przypadku, gdyby podana godzina spotkania była nieodpowiednia prosimy o kontakt z prowadzącą sprawę Patricią Junger pod numeren telefonu 765-7674-124.”


List był nadany we środę, więc trochę dziwne było to, że poczcie aż trzy dni zajęło dostarczenie go w tym samym mieście.


Film z Angeliną faktycznie był bardziej „dobrze zareklamowany” niż „dobry”. W towarzystwie chrupek i kanapek nadawał się jednak na „sympatyczny wieczór”. Wydarzenia poprzedniej nocy i poranka zostały zagłuszone wspólnymi chichotami i obrzucaniem się chrupkami, z których cześć przechwycił Seth.

Noc minęła spokojnie i bez jakichkolwiek zdarzeń. Rano, bardziej z przyzwyczajenia niż konieczności Will poszedł do sypialni i wyjrzał przez okno przyglądając się budynkom po drugiej stronie ulicy i pierwszym niedzielnym przechodniom. Kiedy obrócił się, słysząc Sarę krzątającą się po kuchni, i spojrzał na łóżko…

W poduszkę leżącą na środku wbity był nóż wyglądający bardziej na domową produkcję lub… jakiś rodzaj noża rytualnego o specjalnie kształtowanym ostrzu…


„Jak?” – pomyślał Will szybko – „Okno jest zamknięte. Drzwi również. Niczego nie usłyszałem… Jak?!?!? I Kto???”

Myśli przeleciały przez głowę i jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Sary stojącej w progu sypialni. Czy zdążyła zauważyc nóż w pościeli?



Adrian Hesse

Dzwonek do drzwi wyrwał go z dziwnego letargu, w którym tkwił od jakiegoś czasu. Pół przytomnie spojrzał w okno uświadamiając sobie, że jest ranek… Był otępiały, jakby poruszając się we własnym, wykreowanym śnie… Dzwonek był jednak realny. Ponownie zabrzęczał i bardziej z przyzwyczajenia niż z chęci otwarcia drzwi Adrian dowlókł się do wejścia…


- Cz…e…śc – stojący na korytarzu Michael, kolega z roku był okazem zdziwienia – wyglądasz jakbyś był chory…


- Tak, czuję się… niespecjalnie – odparł Adrian starając się poskładać w rozsądnie myślącą całość swoją jaźń – Wejdziesz?


- Nie… Wpadłem tylko, aby… bo nie można się do Ciebie dodzwonić… A… - jego twarz stężała – Reszta naszej pięcioosobowej paczki miała wypadek. Auto Adama zostało staranowane przez ciężarówkę. Wszyscy są na intensywnej terapii w szpitalu św. Elżbiety. Adam może nie dożyć poniedziałku… Prze… Przepraszam. Pójdę już. Przyszedłem tylko po to, aby Ci powiedzieć… Mieliśmy jechać w piątkę, ale ja się źle czułem, a do Ciebie nie szło się dodzwonić… Może gdybyśmy się zebrali wszyscy to by do tego nie doszło… A może… Pójdę już…. Chciałem Ci tylko powiedzieć…

Michael wykrzywił twarz w grymasie, który miał udawać uśmiech i odwrócił się. Jego kroki odbijały się echem od pustej klatki schodowej. Nawet kiedy drzwi wejściowe trzasnęły Adrian dalej stał w drzwiach swojego mieszkania…
Jak to: „staranowane przez ciężarówkę”…? Jego najbliżsi kumple, prawie przyjaciele… Dziewczyna, z którą pewnie by chodził, gdyby nie to, że… chodziła z jego przyjacielem…
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 04-02-2009 o 18:30.
Aschaar jest offline  
Stary 06-02-2009, 01:29   #30
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Starała się zapełnić dzień normalną krzątaniną. „Ciche” pranie, żeby nie dostarczyć nowych cierpień ciotce, Internet, jakieś mini-gierki na zabicie czasu... Kiedy wreszcie stanęła przed dylematem czy zadzwonić do nielubianej koleżanki czy wyszczotkować Punię, sama zrozumiała, że się denerwuje. Tylko czy przyczyną tego stanu było dziewczęce uczucie, czy raczej zetknięcie z... no właśnie, nie wiadomo z czym?!

„ Dlaczego nic nie może być proste?” Sabine użaliła się nad własną niedolą i od niechcenia jakby zaczęła rozkładać Tarota.

Choć przeszła już kursy wróżbiarstwa i inne naciągactwa pieniędzy na papierek, to miała dystans do tej sztuki. Jednakże to, co jej się teraz układało... było niezmiernie ciekawe.


Wisielec... ta karta bezsprzecznie oznaczała we wszystkich układach Kurta.
Ona sama zaś była albo Gwiazdą, albo Głupcem.
W oddali był też Diabeł lub Śmierć, a za nim sterczała Wieża.
Fortuna i Rydwan zawsze sugerowały czynnik losowy...
Było też i Słońce, ale przy tym układzie... to mała pociecha.

Choć dziewczyna rozkładała karty wielokrotnie, układ ich zawsze był podobny a Wisielec i Diabeł bądź Śmierć byli w każdym przypadku.

Zaoferowana zagadką losu, Sabine nawet nie zauważyła, jak czas minął, a słońce za oknem poczęło już nabrzmiewać czerwienią i chylić się ku zachodowi. Dźwięk domofonu przywrócił ją jednak do teraźniejszości.

19.14!
Była spóźniona!

Jak oparzona wyskoczyła z łóżka i pospiesznie wygładziła włosy oraz ubranie. Była już gotowa od dobrej godziny, jednak teraz miał ochotę wszystko zmienić! I wciąż pozostawał dylemat butów: „Mam wyglądać czy spacerować? Niech to!”.
Osoba Kurta nie kojarzyła się jakoś z wykwintnymi restauracjami i kasynami, dlatego dziewczyna złapała wygodne trampki i nałożywszy w biegu, już kierowała się po schodach ku klatce schodowej.

Ten karkołomny bieg z rozwiązanymi sznurówkami akurat miał się ku końcowi, gdy zaraz przy parterze potknęła się i jak długa runęła przed siebie. Przygotowana na spotkanie z twardą matką ziemią zdziwiła się, kiedy zamiast tego wpadła w silne, pewne ramiona.

„Kurt...”

- Co ty...
- Sąsiadka mnie wpuściła.
– wyjaśnił pospiesznie, po czym dodał jakby niepewnie – Cześć.
- Cześć!

***

Pizza Hut.


Miejsce niemal strategiczne. Idealny pośrednik między wykwintną restauracją orientalną, a Fc’Donaldem. Kurt, mimo że wciąż miał opuchniętą twarz i sine ślady, prezentował się całkiem nieźle, głównie za sprawa sportowej sylwetki i smutnego wejrzenia.

Czas mijał, a przed nimi stały już opróżnione niemal szklanki i puste talerze. Chociaż Sabine z całego serca cieszyła się na spotkanie, nie mogła powiedzieć, że minęło jak z bicza trzasnął. Kurt był trudnym rozmówcą. Często jakby wahał się ile może powiedzieć, czasami wycofywał... to nie budziło zaufania. A jednak pragnęła mu ufać.

Po dwóch godzinach ciągłego „no bo wiesz”, „eh, to nie ma znaczenia”, wiedziała o Kurcie tyle, że jest samotnym facetem – przy czym dało się wyczuć, że ta samotność jest jego wyborem. Do tego znał jej adres, ponieważ pracuje w Policji... oznaki jednak nie pokazał, mimo sugestii i prowokacji.
Sabine czuła, że jednocześnie coraz bardziej inspiruje i denerwuje ją ten człowiek zagadka. Ponieważ wielokrotnie próbowała nakierować rozmowę na ducha, który nawiedził jej pokój, przy ciągłych wykrętach mężczyzny ustaliła ledwo tyle, że nikt z jego znajomych / przyjaciół nie zmarł w ostatnim czasie (jakieś pół roku). Pociągnięty za język przyznał się także do tego, że jego rodzice zginęli w wypadku, kiedy miał pieć lat. Sam zaś ten wypadek przeżył.

"Zupełnie jak ja..."

Wreszcie mając dość szczątkowej rozmowy i oszukiwania się, bo przecież tym było takie owijanie w bawełnę, kiedy oboje czuli od początku jakąś dziwną więź, Sabine podniosła się ze swego miejsca i nie dbając na gapiów oraz komiczność sytuacji, złapała dużo większego od siebie Kurta za poły koszuli i przyciągnęła jego twarz, by musiał na nią spojrzeć.

- Dość mam tego! Dlaczego jednocześnie mnie naprowadzasz na tropy i uciekasz, gdy pragnę je badać? Chcę wiedzieć! Ono cię szuka, ono cię potrzebuje... nie wiem, co to jest, ale przyszło do mnie. W tym samym czasie pojawiłeś się ty w moim życiu i jak na zwykłego fana, w dodatku bez antenek, trochę za wiele zamieszałeś. Przypadek? Wątpię. Nie żądam jednak wyjaśnień, bo wiem, że czasem są one bardziej zgubą niż pomocą, ale... wszedłeś już na tę ścieżkę i nie możesz tak po prostu z niej zejść. Rozumiesz? Chcę żebyś poszedł ze mną i... jeśli nawet trzeba, został u mnie na noc... to coś cię potrzebuje i musisz to spotkać.

Reakcja Kurta na tę tyradę, była dla dziewczyny dość zaskakująca. Spodziewała się oblania rumieńcem, przepraszania, wściekłości, krzyku... każdej skrajnej emocji właściwie. Tymczasem mężczyzna tylko przymknął oczy, jakby za każdą cenę chciał uniknąć jej pałającego spojrzenia, by wreszcie zrezygnowanym tonem rzec:

- Jesteś pewna, że idzie o mnie? Możemy spróbować skontaktować się z tą istotą u ciebie w domu. Oboje będziecie "u siebie"... A z tą tablicą... znam przypadki, że duch nie chciał z niej korzystać, jeżeli był obcojęzyczny lub zbyt potężny i bał się takiej formy kontaktu, aby nie zranić medium. Może więc tylko ode mnie chciał, bym ci to powiedział.

- No, ale z tego wniosek, że cię zna, musisz ze mną iść!
– w jej oczach pojawiła się desperacja, sama nie wiedziała, czemu tak bardzo się uparła na to, by obcy mężczyzna spędził noc w jej luksusowym, zapraszającym do ograbienia apartamencie.

Może po prostu bała się tego, co przyniesie noc?
Czasem nawet medium się boją.

***


Nie stawiając już specjalnych oporów Kurt dał się zaciągnąć do mieszkania dziewczyny. Kiedy wszedł do środka, przez chwilę stał w przedpokoju czekając na coś, tego stanu nie zmieniło nawet odkrycie Sabine, że ciotka, jak napisała jej na kartce: „Z powodu złego samopoczucia postanowiła odpocząć i wyjechać ze znajomymi w gór”. Cóż, ciekawy sposób leczenia kaca...

Tymczasem Punia, zawsze nieufna w stosunku do wszystkich poza Sabine, podbiegła do Kurta z ponaglającym „miau” i wyglądała na bardzo zadowolonego, kiedy mężczyzna ją pogłaskał oszczędnym, acz czułym ruchem dłoni. Kotka, nie zwracając uwagi na zdumienie swojej właścicielki, z wysoko zadartym ogonkiem powędrowała do kuchni, jakby mówiąc „Facet jest okay, macie wolną rękę”. Ledwo otrząsnąwszy się z jednego szoku, panna Schwartzwissen popadła w kolejny, gdy zaproszony przez nią do pokoju gość zdjął nie tylko buty, ale i skarpetki w przedpokoju i na bosaka poszedł za jej wskazaniem. Cóż robić? Nie mówił co prawda, że jest innej narodowości, ale jakoś samo nasuwało się powiedzenie „co kraj, to obyczaj”.

Choć było już późno, Kurt z wdzięcznością przyjął ofiarowana kawę i zjadł ze smakiem kawałek placka morelowego. Mimochodem więc Sabine zauważyła, że jego twarz wygląda zdecydowanie lepiej niż rankiem, zdrowiał w naprawdę szybkim tempie…

Znów rozmowa średnio się kleiła, bo Kurt wyraźnie unikał wspominania o przyczynie swoich ran czy mówienia o duchu, który może pragnąć jego pomocy. Wreszcie, przed północą Sabine poddała się i oświadczyła, że idzie spać. Miała zamiar odstąpić gościowi łóżko i położyć się na materacu, jednak Kurt nie chciał o tym nawet słyszeć. Nie tylko odmówił jej ciepłego łóżka, ale i materaca. Kiedy ona położyła się więc, mężczyzna po prostu usiadł w kucki na podłodze i oparł się o ścianę pokoju. Punia przez długą chwilę nie mogła się zdecydować czy woli sen na kolanach Kurta, czy w nogach Sabine – w końcu, wiedziona poczuciem solidarności z właścicielką, która pewnie trochę miałaby jej za złe "zdradę”, ulokowała się na łóżku.

- Dziwnie mi tak zasnąć... – westchnęła nastolatka, gdy już zgasili światło i sylwetka Kurta była ledwo konturem wśród cieni.
- Dlaczego?
- Senność jakoś nie przychodzi, gdy muszę czuwać.
- Nie musisz, ja od tego jestem.
- Ale... ty powinieneś odpocząć, przecież jesteś ranny i...
- Potrafię odpoczywać i czuwać. Wierz mi. Niczego nie przegapisz.
- Ciotka kiedyś też tak mówiła, jak byłam mała, w noc sylwestrową. Byłam bardzo zmęczona, ale strasznie chciałam zobaczyć fajerwerki. Położyłam się tylko na chwilę niby, na godzinkę i... i wtedy...


Zasnęła.

Noc minęła spokojnie – Sabine obudziła się rankiem i ziewnęła szeroko. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że przecież nie jest sama. Zaspanymi jeszcze oczyma spojrzała badawczo na Kurta. Siedział dalej jakby przez całą noc nie zmienił pozycji. Z jego nosa ciekła strużka krwi, która zaplamiła koszulę, a kilka kropel spadło na blok listowy, jaki tkwił na jego kolanach. Brudnopis był pokryty jakimiś liniami, wzorami… może runami. Nie spał. Patrzył tymi swoimi smutnymi oczami na niebo za oknem.

Kiedy zauważył, że jego gospodyni obudziła się, powiedział:

- Jemu chodzi o ciebie. To ty w pewien sposób jesteś jego więzieniem. Może raczej należy powiedzieć, że to ty otrzymujesz go w tej rzeczywistości. Tylko, że te więzy słabną – z jakiegoś powodu – on nie może o tym mówić, a ja nie wiem wszystkiego… To jest w twojej historii. A… I nie używaj do kontaktu z nim tablicy. – otarł ręką krew spod nosa.

Kocica również obudziła się i spojrzała w kierunku mężczyzny.

Cześć. – powiedział do niej, jak do człowieka, na co zresztą odpowiedziała:
Mhhrau!
– On się obawia tablicy z jakiegoś powodu…
- wrócił Kurt do przerwanego wątku, lecz nie dokończył, bo dziewczyna już przy nim była, podsuwając pod nos chusteczkę higieniczną.

Tym razem to ona nie chciała rozmawiać, zbyt pochłonięta troską o tego dziwacznego mężczyznę. Dopiero kiedy krwotok został zatrzymany, krew zmyta, a Kurt siedział na kanapie w koszuli jednego z „przyjaciół” ciotuchny, posilając się górą tostów i pijąc do tego kawę, Sabine była w stanie wrócić do rozmowy. Choć naprawdę tym razem nie chciała, spodziewając sie, jaki przybierze bieg...

Przysunęła się nieco do Kurta, by czuć promieniujące od niego ciepło i sama bez apetytu zaczęła skubać swoje śniadanie, jednocześnie zaczynając opowiadać:

- No to mamy problem, bo ja... nie pamiętam dzieciństwa. Nie pamiętam mamy ani taty, choć przecież miałam już dobrych kilka lat, kiedy... odeszli.
- Jak?
– teraz on nie miał litości.
- Zostali zamordowani...przy napadzie.
- A byłaś tam wtedy?
- Tak. Byłam, choć nic nie pamiętam. Znaleziono mnie śpiąca na schodach... wyobrażasz sobie? Moi rodzice byli kilka metrów ode mnie wyrzynani, a ja...spałam...


Nie panując nad odruchami zaczęła się bujać w przód i w tył. Jakoś nigdy wcześniej nie czuła takiego ciężaru z powodu osierocenia. Może dlatego, że w jej snach były intensywnie błękitne oczy, które przynosiły obietnicę i siłę, by dalej żyć?
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 06-02-2009 o 01:35.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172