Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2010, 12:42   #1
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
[Wampir:Maskarada] - Stojąc nad własnym grobem

Ryk silnika czerwonego pickupa wjeżdżającego na żwirową leśną ścieżkę, zakłócił nocną ciszę. Kierowca prowadził samochód bardzo szybko mimo, że droga była wąska i wyboista. Długie światła reflektorów przecinały ciemność niczym ostry nóż. Samochód mknął wjeżdżając coraz głębiej w las. Dwaj mężczyźni siedzący w szoferce milczeli pogrążeni we własnych myślach. Na tylnym siedzeniu, leżała nieprzytomna młoda kobieta o azjatyckich rysach twarzy, ubrana tylko w szpitalną pidżamę. Jej ciało podskakiwało bezwiednie na każdym wyboju czy zakręcie.
- Stary zwolnij - krzyknął mężczyzna z długimi włosami ubrany w skórzaną kurtkę - Telepie ją na wszystkie strony. Jeszcze sobie coś zrobi.
- Nie panikuj - uspokoił go kierowca, łysy typ o potężnym karku - Panuj nad wszystkim.
- Jasne, kurwa. Wiesz co nam zrobi Rebeca, jak ją posiniaczymy.
- Mówię ci nie panikuj. Jeszcze dwie minuty i jesteśmy na miejscu.
Długowłosy tylko pokręcił głową i zaczął obserwować pobocze, zerkał jednak co kilka chwil na leżącą z tyłu kobietę.
Samochód wszedł ostro w zakręt i zaczął zwalniać.
- Mówiłem ci nie panikuj. Jesteśmy już na miejscu - odezwał się kierowca.
Pickup minął pordzewiałą i zniszczoną bramę wjazdową i zatrzymał się przed drewnianym domkiem. Na jego ganku stała szczupła kobieta, ubrana w jeansy i wełniany sweter. Gdy samochód zatrzymał się na podjeździe podeszła do niego.
- Co tak długo? - wrzasnęła na wychodzących z jego wnętrza mężczyzn.
- Długo?! - zdziwił się łysy mięśniak. W tym czasie jego kompan zajął się wyciąganiem nieprzytomnej pasażerki.
- Tak długo - warknęła kobieta - Za godzinę świt, a czeka was jeszcze jeden kurs.
- Nie bardzo rozumiem, po co ten pośpiech.
- Na szczęście nie ty tu jesteś od rozumienia. Jeff, zanieś ją do pokoju.
- Się robi Rebeco - odparł długowłosy i z młodą dziewczyną na ramieniu wszedł do domu.
- Val, mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. - rzekła Rebeca, gdy została sam na sam z łysym mięśniakiem.
- Pewnie, że nie. Tylko po co ten pośpie...
Kobieta przerwała mu gestem ręki.
- Nie pytaj tylko wykonuj, jasne?
- Ok.
- Następny jest w szpitalu św. Jerzego. Nazywa się Kurt McArthur. Zapamiętasz, czy mam ci zapisać.
- Zapamiętam.
- Wszystko jak poprzednio. Zabieracie gościa i płacicie lekarzowi.
- Wiem.
- To co możemy jechać? - spytał nadchodzący Jeff.
- Wszystko wiecie? - obaj mężczyźni kiwnęli tylko głowami - Ruszajcie! - ponagliła ich - Do świtu niedaleko.
Mężczyźni wsiedli do samochodu i ruszyli gwałtownie.


MEYUMI SOU
Przebudzenie przyszło równie nagle co sen. Meyumi zdążyła się już przyzwyczaić do tak nagłego zapadania w sen. Terapia jaką jej poddawano, była bardzo wycieńczająca, ale była to ponoć jedyna szansa na wyleczenie. Dziewczyna nie miała nic do stracenia, musiała zaryzykować. Gdy otworzyła oczy poczuła się nieswojo.
To nie była szpitalna sala.
To nie było tez jej mieszkanie.
Rozejrzała się wokół. Wnętrze wyglądało bardzo przytulnie, ale zupełnie nic jej nie mówiło. Leżała na prostym drewnianym łóżku, przykryta wełnianym kraciastym kocem. Obok stała nocna szafka, na której paliła się niewielka lampka, a obok niej szklanka i dzbanek z wodą. W pomieszczeniu była jeszcze szafa, biurko, a na podłodze barwny, ale mocno przetarty dywan. To co zdziwiło dziewczynę to brak okien.
Usiadła na łóżku i wtedy zdziwiła się jeszcze bardziej. Nie czuła bólu. W jakiś dziwny sposób, te okropne kucie w żołądku odeszło. Meyumi czuła się bardzo dobrze. Nie potrafiła tego zrozumieć. Po żadnych lekach się tak nie czuła.
Wtedy usłyszała odgłos kroków, a po chwili ktoś otworzyła skrzypiące drzwi tuż obok.
- Witaj... - usłyszała stłumiony przez drzwi i ściany głos kobiety.

KURT MACARTHUR
Ból zaatakował jak zwykle zupełnie niespodziewanie i z potworną siłą. Tym razem jednak poza bólem w klatce piersiowej, do którego Kurt zdążył już w pewien sposób przywyknął dołączył innym. Czuł się tak jakby ktoś podrzucał go niczym worek ziemniaków, albo ciągnął za samochodem pod brukowanej ulicy. Skojarzenie z samochodem nie przyszło zupełnie bez przyczyny. Mężczyzna wyraźnie słyszał odgłos silnika. Otworzył oczy, choć powieki miał ciężkie. Opadły mu one prawie natychmiast. W niewielkim stopniu było to spowodowane bólem i wycieńczeniem. Szok i zdziwienie było o wiele większe. To niemożliwe.
Leżał na tylnej kanapie jakiegoś samochodu, a z przodu siedziało dwóch gości.
Kurt ponownie podniósł powieki, choć wraz z ich otwarcie ból jeszcze mocniej wdzierał się pod czaszkę. Nie było wątpliwości, to co widział było realne. Spojrzał na prowadzącego łysego mężczyznę, który wyglądał jak połączenie Hulka Hogana i łysego neandertalczyka. Potężne mięśnie i kark oraz wyjątkowo tępy wyraz twarzy, były atutami tego gościa.
- Ej! Kurwa! On się przebudził! - wrzasnął ten drugi.
W jednej sekundzie długowłosy wyciągnął zza pazuchy pistolet. Lśniąca lufa patrzyła ślepym okiem na Kurta. Ten nawet nie miał siły krzyknął, czy się przestraszyć. Ciemność zalała cały widok i sprowadziła błogą nieświadomość.

- Skurwysyn, ale mi napędził stracha.
Kurt słyszał słowa, ale był zbyt słaby by się ruszyć, czy choćby otworzyć oczy.
- Chyba stracił przytomność.
- Albo jest tak silny, albo ten lekarz to jakiś konował.
- Dobra, patrz na niego. Jakby się znowu przebudził, to wal go w ryj.
- Zwariowałeś! I co powiem Rebece?
- Nie wiem kurwa! Pilnuj go. Jeszcze parę minut i będziemy na miejscu.

Kurt poczuł jak samochód zatrzymuje się. Słyszał odgłos otwieranych drzwi, a po chwili ktoś go podniósł i przerzucił sobie przez ramię. Ręce tego mężczyzny były przerażająco zimne. Niczym dłonie trupa. Całego jego ciało z resztą miało taką samą temperaturę.
- Jesteście w końcu - usłyszał kobiecy głos.
- Idę go zanieść do pokoju - oznajmił typ, który trzymał Kurta - A ty Jeff, powiedz Rebece co się stało.

Mężczyzna który go niósł wszedł do jakiegoś budynku. Kurt słyszał jak zamyka drzwi i wchodzi po schodach. Po chwili poczuł jak mężczyzna o przeraźliwie zimnych dłoniach układa go na miękkim łóżku. A następnie wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

ANGELINA CANTAZARRO
Potworny ból głowy. Puls w skroniach był niczym kucie młota pneumatycznego. Każde jego uderzenie rozsadzało głowę kobiety i przenikało całe jej ciało. Czuła, że drży. Sama nie wiedziała czy z bólu, z zimna, czy ze strachu.
Czyżby koniec był blisko?
Nagle usłyszała jak zaskrzypiały drzwi i do pokoju ktoś wszedł.
- Witaj moja droga!
Angel z wielkim wysiłkiem otworzyła oczy. Ujrzała jak w progu zupełnie jej nieznanego pomieszczenia stoi wysoka szczupła, blondynka. Już na pierwszy rzut oka rzucała się jej dziwna bladość i podkrążone oczy. Zbliżyła się do kobiety i usiadła na łóżku.

Angel chciała się cofnąć, ale nie miała siły. Czuła się, jak balon z którego spuszczono powietrze.
- Nie bój się. Teraz już ci nic nie grozi. Wiem, że czujesz się fatalnie. Zaraz coś z tym zrobimy.
Kobieta nachyliła się nad nią i poprawiła poduszkę.
- Połóż się i zamknij oczy.
Do tego nie trzeba było jej dwa razy namawiać. Wyssana ze wszystkich sił z ulgą opadła na puchatą poduszkę.
Kobieta dotknęła jej dłonią jej ust i lekko je rozchyliła. Jej ciało była przeraźliwie zimne i choć Angel aż cofnęła się pod tym dotykiem, to jej ciało pozostało w miejscu, tak jakby ktoś zupełnie pozbawił ją władzy nad mięśniami.
- Nie bój się - powiedział kobieta łagodnym tonem - Pij.
Angel poczuła jak ciepła ciecz wpływa jej do ust. Jej smak był trudny do zidentyfikowania. Płyn powoli wlał się jej do gardła i zaczął grzać od wewnątrz, niczym dobrej jakości whiskey. Kobieta czuła jak ciecz wędruje po jej przełyku i spływa powoli w dół. Po chwili jej żołądek wypełniło delikatne i kojące ciepło. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ból zaczął odchodzić w niepamięć. Żaden lek jaki do tej pory przyjmowała Angel nie miał tak silnego działania. To było niesamowite.
- Już dobrze moja droga, już dobrze. - powiedziała kobieta i w tym momencie płyn przestał płynąć - A teraz śpij.
Angel chciała jeszcze i podniosła głowę do góry. Kobieta jednak zatrzymała ją i rzekła:
- Na teraz dość. Teraz odpoczywaj. Musisz nabrać sił.

PETER BOYLES
Lekarz ostrzegał Petera, że wraz z rozwojem choroby mogą pojawić się nagłe utraty świadomości i zaniki pamięci. Mówił także, że możliwe będą majaki i wizje. To był uczciwy człowiek, ten lekarz. Nie krył przed Peterem nic. Mówił wszystko, nawet najgorszą i najbardziej bolesną prawdę. Cieszyło to Boylesa. Przynajmniej wiedział na czym stoi.
Czegoś takiego się jednak nigdy nie spodziewał i nie mógł przypuszczać, że to będzie tak wyglądać.
Wszystko było jednak takie rzeczywiste. Wszystkiego mógł dotknąć i spróbować.
Pokój w którym się znajdował był urządzony w prosty, ale jakże użyteczny sposób. Żadnych niepotrzebnych mebli, czy ozdób. Ot, biurko, łóżko, szafa na ubrania i szafka nocna, a na podłodze dywan. Zastanawiało go tylko dlaczego zamurowano okno.
Peter nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. Czy to są już te majaki? Czy już kompletnie zwariował przez nowotwór, który zaatakował jego mózg? Absurd.
Tu wszystko było takie prawdziwe. Mógł się napić wody i zjeść kanapkę z szynką i serem, którą ktoś mu przygotował.
Tylko co teraz? Gdzie są lekarze, pielęgniarki? Jeżeli to nie jest szpital, to gdzie do cholery się w tej chwili znajduje?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 18-09-2010 o 17:14.
brody jest offline  
Stary 18-09-2010, 18:40   #2
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
To był taki piękny sen... Jakaś kobieta, dziwnie chłodna, blada i troskliwa... i piękna jak anioł. Podająca ambrozję, która spływając jej do ust sprawiała, że ból, ten ostry, nie do wytrzymania szarpiący zakończenia nerwowe ból odszedł, jakby go nigdy nie było.

Świadomość Angeliny wolno przebudzała się z objęć Morfeusza. Za chwilkę znowu pojawi się pulsowanie w skroniach i ten rozsadzający czaszkę ucisk połączony z bólem, który wywoływał wymioty i uczucie panicznego lęku przed czymś co było i tak nieuchronne. Na studiach dokładnie dowiedziała się o wszystkich stadiach swojej choroby. Tylko dlaczego nikt nie przygotował jej na to co teraz NAPRAWDĘ przeżywa?! Jej świadomość buntowała się przed przebudzeniem. Miała nadzieję nigdy się nie obudzić, choć z drugiej strony przecież tak bardzo pragnęła żyć!

Gdzie się podziały jej marzenia? Gdzie cele, do których dążyła? Wszystko nagle stało się nieistotne i śmieszne. Umierała, a instynkt przetrwania kłócił się z rozumem...

Leżała przez dłuższy moment nie otwierając oczu. I nic... Zupełnie nic się nie stało. Dlaczego nie czuła bólu? I wtedy myśl pędząca jak błyskawica. Czyżby to już był koniec?!?

Uniosła powieki. Najpierw tylko troszkę, potem całkowicie jednocześnie podnosząc głowę z poduszki. Nie była w szpitalu, a pomieszczenie, w którym się znajdowała dziwnie przypominało jej to z marzeń sennych. Może ten sen wcale się nie zakończył, albo majaczyła w oszołomieniu morfinowym?

Ale nie, nawet morfina nie usuwała bólu całkowicie, a taka trzeźwość myślenia również była wykluczona.

Dotknęła twarzy przesuwając dłoń w kierunku reszty ciała. Czuła. To było JEJ ciało. I miała na sobie tą samą piżamę, którą w czasie wczorajszej kąpieli założyły jej pielęgniarki.
O co tu chodzi? Gdzie ja jestem? – myśli przelatywały przez głowę szybko, niczym impuls energetyczny.

Dopiero teraz przyjrzała się dokładniej miejscu, w którym niespodziewanie się znalazła. Malutki pokoik, nie większy niż garderoba w jej apartamencie. Urządzony skromnie ale czysto.
Łóżko, tak łóżko było drewniane, wyraźnie to czuła przesuwając ręką po jego ramie. Szafa, biurko, kolorowy choć mocno przetarty dywan na podłodze i szafka nocna stojąca obok łóżka. A na szafce... kanapki i woda.
Jeszcze wciąż oszołomiona sięgnęła jakby automatycznie po talerzyk. Jak dawno już sama nie jadła? W szpitalu odżywiano ją tylko dożylnie. Normalnie widok kanapek wywołałby falę mdłości, ale teraz poczuła GŁÓD. Jak to możliwe?? Ugryzła pierwszy kęs i żując go wolno rozkoszowała się smakiem w ustach. Potem przełknęła. Czuła się jak dziecko, które pierwszy raz w życiu dostało lizaka.
Jak to możliwe? – pomyślała po raz kolejny.
Musiała zrozumieć. Odstawiła talerz z jedzeniem i wstała.
Ostrożnie, jakby testując każdą reakcję ciała zrobiła pierwszy krok. Samodzielnie! Nie tylko nie czuła bólu, ale znowu czuła się silna! I... ZDROWA! Do oczu napłynęła fala łez.
Stawiając krok za krokiem wolno przemierzała pomieszczenie.

- Boże jeśli to sen, to nie pozwól mi się nigdy z niego obudzić ! – krzyknęła.

Coraz śmielej sprawdzała sprawność swojego organizmu. Kręciła głową, zrobiła kilka przysiadów, nawet kilka razy podskoczyła. Nic, żadnej zadyszki, żadnych zawrotów głowy. Była w pełni sił.
Potrząsnęła głową jakby w geście niedowierzania. GDZIE była? Szafa. Podeszła do niej ostrożnie i z ciekawością otworzyła drzwi. I po raz kolejny oniemiała. Przecież to była jej odzież? JEJ ulubiona sukienka od Gucci’ego, jej bielizna, pończochy, szpilki i inne dodatki!

Zakryła twarz dłońmi bojąc się, że za chwilkę rzeczywistość pęknie jak bańka mydlana, a ona obudzi się w szpitalnym łóżku, podłączona do kroplówek i innej aparatury. Stała tak przez chwilę wsłuchując się w rytm swojego serca. Biło mocno i regularnie. To jakiś cud!
Przez chwilę zastanawiała się czy to nie ojciec ją uprowadził zdobywszy nielegalnie jakiś cudowny lek. Ale przecież wtedy on sam, albo chociaż Fredo byliby przy niej. Chyba...

Odkryła twarz i spojrzała przytomniej dookoła. W pokoju nie było okna. Tzn. było, ale ktoś je dokładnie zamurował. Drzwi! Powinna od razu była sprawdzić. Podbiegła do jedynych drzwi, które mogły prowadzić na zewnątrz i szarpnęła za klamkę. Zamknięte!
Jak to? Angel poczuła jak strach wdziera jej się do serca. Dlaczego ktoś trzymał ją w zamkniętym pomieszczeniu bez okien? Zapukała, najpierw ostrożnie, potem mocno.

- Czy ktoś mnie słyszy? Proszę otworzyć! - krzyknęła

Nasłuchując przyłożyła ucho do drzwi. Żadnej reakcji. Cisza panująca dokoła zrobiła się nagle nieznośna. Zrobiła kilka kroków wstecz.
A może to jednak ojciec ? – pomyślała – Pewnie próbuje mnie ukarać za to, że nie chciałam od razu wrócić do Włoch.

Powoli nabierała pewności. Coś lub ktoś ją wyleczyło. Nikt nie próbuje jej zrobić krzywdy, ma w szafie swoje rzeczy osobiste i podano jej jedzenie. Tylko ojciec mógł mieć jakieś kontakty na czarnym rynku i zdobyć jakieś cudowne lekarstwo. Pewnie dlatego ją ukrywa. Może będzie musiała tu spędzić jakiś czas, żeby nie wzbudzić podejrzeń?

Ooooo... nie mogę pokazać mu strachu. - pomyślała. Owszem. Była mu tak wdzięczna jak nigdy dotąd, ale nie mógł jej widzieć ... takiej bezbronnej.
Ubierze się i zje, o tak. Jak tylko jej ojciec się pojawi, zobaczy córkę taką jaka była na co dzień. Elegancką i pewną siebie.

Już całkiem spokojna zdjęła piżamę i podeszła do szafy...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 19-09-2010, 15:54   #3
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Wytężyła słuch starając się dosłyszeć dalszą część rozmowy, ale musiała być prowadzona bardzo cichym głosem, gdyż żaden dźwięk już do niej nie dotarł. Rozejrzała się ponownie po pokoju, robił bardzo przyjemne wrażenie, poza tym zamurowanym oknem. Wstała powoli cały czas oczekując kolejnej fali bólu czy chociażby zawrotów głowy, ale nic takiego nie nastąpiło. Czuła się tak jakby była zupełnie zdrowa.

O co tu chodzi?

Podeszła ostrożnie do drzwi i spróbowała je otworzyć. Nic. Nasłuchiwała przez chwilę i usłyszała odgłos zamykanych drzwi, po czym oddalające się kroki.
Odczekała chwilę by po cichu zawołać w kierunku ściany, gdzie znajdował się zapewne drugi pokój.

- Halo? Jest tam kto?

Nie doczekawszy się odpowiedzi zaczęła przeszukiwania pokoju. Otworzyła szafę i zamarła. W środku były jej ubrania i to nie tylko te ze szpitala.
Ktoś umieścił tu jej ulubione rzeczy, były więc zwyczajne, codzienne ciuchy, parę ubrań z Japonii i nawet chińska sukienka, którą zakładała tylko
na specjalne okazje. Do tego bielizna, buty i dodatki. Jednym słowem, ktoś pomyślał o wszystkim. Wszystko wyglądało coraz dziwniej. Podeszła do biurka i przejrzała zawartość jego szuflad. Pusto. Spojrzała na szafeczkę nocną i dopiero teraz dotarło do niej, że stoi tam jedzenie. Żołądek zaburczał w nadziei na posiłek, a ona zamarła oczekując jakiejś nieprzyjemnej reakcji, do której nie doszło.

Po kolei... najpierw się ubiorę, nigdy nic nie wiadomo, a później zjem i pomyślę...

Wybrała z szafy niebieskie jeansy, tunikę z dłuższym rękawem w tej samej tonacji i półbuty na niziutkim obcasie. Usiadła na łóżku i wzięła talerzyk
z kanapkami, by zacząć je powoli jeść. Robiła, to bardzo powoli, ciągle nie wierząc, iż nie poczuje zaraz bólu.

Porwali mnie? Ale jeszcze nie słyszałam o porywaczach uzdrawiających swoje ofiary... To może ojciec? Czyżby znalazł jakąś eksperymentalną terapię?

Obie możliwości wydawały się równie nierealne. Jeśli porywacze, to czemu tak o nią zadbali, a jeśli ojciec, to po co zamknięty pokój bez okien.

A może ta terapia ma jakieś skutki uboczne, chociażby zła tolerancja na światło, czy agresja?

Poza tym umieszczenie jej gdzieś bez pytania, było w stylu ojca, więc może jednak. Westchnęła cicho i popiła posiłek wodą, która smakowała jak nigdy.
Nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśleć, pozostawało więc czekać na rozwój wypadków.

Rozważała różne możliwości po raz kolejny, gdy usłyszała zza ściany:
- Czy ktoś mnie słyszy? Proszę otworzyć! - głos należał do jakiejś kobiety, która najwyraźniej była w podobnej sytuacji.
Meyumi wstała z łóżka i podeszła do drzwi nasłuchując, czy nikt nie nadchodzi, by po chwili ciszy odważyła się odpowiedzieć.
- Słyszę panią, ja też jestem zamknięta. - starała się mówić na tyle głośno, by było ją słychac w drugim pokoju, ale nie krzyczeć.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 23-09-2010, 22:52   #4
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
"Nie nazywaj człowieka szczęśliwym, póki żyje."
Herodot

Ból. Głowy, brzucha, klatki piersiowej. Tyle bólu. Ale co dziwne, powinien wystąpić tylko jeden. Zawsze występował tylko jeden. Teraz jednak Kurt odczuwał również kilkuminutowy spacer, będąc przerzuconym bezwładnie przez ramię olbrzyma, oraz kiwanie głowy na boki i mało delikatne lądowanie na tylnym siedzeniu pick-upa. Ból ciała odwykłego od ruchu, szczególnie ruchu gwałtownego i nieskoordynowanego z wolą posiadacza ciała, rozbudził chłopaka. A dokładniej, jego świadomość, bo fizycznie był w stanie z ledwością podnieść powieki. Nawet jego jęk został zagłuszony przez ryk silnika pędzącego pojazdu.

Nie rozumiał, jak mógł się znaleźć w samochodzie, skoro przed zaśnięciem leżał w szpitalnym łożu, jednak po chwili mózg doszedł do siebie i skojarzył podstawowe fakty. Ci kolesie siedzący z przodu zabrali go stamtąd. Ale po co? Gdzie? Na czyje polecenie?
Jedynym sensownym wytłumaczeniem było porwanie, ale też nie była to zbyt solidna teoria. Bo niby po co ktoś miałby go porywać? Ze względu na jego ojca? Ale po co porywać syna vice prezesa banku, skoro można porwać córkę prezesa, buntowniczkę, która odcina się od ojca, ale która jest jego oczkiem w głowie? Skoro Kurt to wiedział, porywacze szukający potencjalnych celów też powinni. No i po co porywać kogoś, kto jest umierający? Zostało mu jakieś pół roku życia, które pewnie i tak spędziłby w szpitalu. Czy myślą, że bankowiec w takiej sytuacji zapłaci okup?

Mężczyzna otworzył powoli oczy by ponownie zerknąć na porywaczy, jednak nie zdało się to na wiele. Nie mógł się zbytnio skupić i chyba wydał z siebie jakiś dźwięk, bo siedzący na fotelu pasażera mężczyzna zorientował się w sytuacji i momentalnie przystawił ofierze pistolet do głowy. Z jakiegoś dziwnego powodu, Kurt nie miał czasu zareagować w żaden sposób, po upływie sekundy ponownie leżał bez sił na kanapie, lecz ponownie nie stracił do końca przytomności.

Gdy tylko usłyszał głosy, ucieszył się, miał nadzieję, że ich rozmowa pomoże mu choćby pobieżnie zrozumieć, w jakiej sytuacji się znajduje.
Niestety, żadnych konkretów nie podsłuchał, jednak poznał parę nowych faktów. Ponad nimi była Rebeka, prawdopodobnie ona to zorganizowała. Bali się jej, co nie wróżyło dobrze. Kobieta wzbudzająca w takich "kozakach" strach musi być bezwzględna i brutalna. Można było wywnioskować z rozmowy również to, że ładunek, czyli w tym przypadku Kurt, musiał pozostać nietknięty z zewnątrz. To przywodziło na myśl średniej klasy filmy SF, gdzie kosmici potrzebowali skór ludzi, żeby się za nich przebrać, wślizgnąć się w społeczeństwo i przejąć nad nimi władzę. Tę historyjkę jednak Kurt wyrzucił do kosza, w końcu to jedna z najbardziej niedorzecznych rzeczy, jaka mogła mu przyjść do głowy. Jednak sam fakt "nietykalności" przesyłki był zastanawiający.

Cierpiąc i nie będąc w stanie wydać z siebie nawet jednego jęku, mężczyzna poczuł wreszcie jak samochód wytraca prędkość i w końcu gwałtownie zatrzymuje się, o mało co nie zrzucając go z siedzeń. Po chwili któryś z porywaczy przerzucił go sobie przez ramię, potęgując ból brzucha i klatki, i wniósł do jakiegoś domu, na piętro. Jego ręce były bardzo zimne, możliwe że przemrożone. Kanada? A może nawet Rosja? Mało to się słyszy o rosyjskiej mafii? Może akurat nie w tych okolicach, ale przecież to nie wykluczone. Może chcą mu wyciąć działające organy? W szpitalu został przebadany, potwierdzono sprawność nerek, wątroby czy czego tam jeszcze, to pewniejsze niż porywanie przypadkowych osób z ulicy. Ale to dalej nie tłumaczy, dlaczego bali się uszkodzić twarz...

Wreszcie dotarli do końca podróży, a Kurt został nadzwyczaj delikatnie ułożony na miękkim łóżku. Wydało mu się to dziwne, w końcu kto zapewnia luksusy porwanemu? A to łóżko było naprawdę wygodne. Tak wygodne, że już minutę po wyjściu "tragarza" mężczyzna rozluźnił się na tyle mocno, że postanowił zrezygnować z dalszego rozmyślania i mentalnie odpłynął.

***

Otworzył oczy płynniej i bardziej zdecydowanie niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich miesięcy. Gdy zobaczył ciemny sufit oświetlony pojedynczą lampką stojącą obok łóżka, przypomniał sobie, gdzie jest, a raczej, dlaczego nie jest w szpitalu. Najbardziej jednak niepokoił go... brak bólu. Ból nie znika od tak, a już na pewno nie ból spowodowany złośliwym rakiem płuc. Kurt zerwał się z łóżka, łapiąc kurczowo koc, na którym był ułożony. Na wpół leżąc rozejrzał się szybko po pokoju, szukając osób trzecich, jednak nikogo nie było. Uspokoił się nieco, rozluźnił chwyt i usiadł na łóżku, rozglądając się ponownie, tym razem zwracając większą uwagę na szczegóły.

Znajdował się w niewielkim, lecz dobrze rozplanowanym pomieszczeniu, można je było przejść po przekątnej paroma krokami. Siedział na jednoosobowym, drewnianym łóżku, obok stała szafeczka nocna, na której znajdował się wspomniana już lampka nocna, będąca jedynym źródłem światła, oraz skromny posiłek na który składały się kanapki i dzbanek z wodą. Dobroczyńcy.
Były jeszcze drewniane biurko i krzesło, oraz szafa. Generalnie przypominało to porządny pokój w afrykańskim akademiku, tylko łóżko nie było piętrowe. Jak i tam, niepokojący był brak ubikacji, chociaż pewnie wystarczy zapukać w drzwi i oznajmić o swoich potrzebach osobę pilnującą go. Taką miał przynajmniej nadzieję, chociaż, póki co, nie czuł potrzeby sprawdzania swojej teorii.

Mężczyzna wstał i powoli przeszedł się po pokoju, dotykając mebli i ścian, właściwie bez konkretnego celu. Doszedł do drzwi i bez specjalnej nadziei przekręcił gałkę. Nic. Uderzył w nie głową, raz, drugi. Oparł się o nie czołem, zdusił łzy pchające się mu do oczu. Nie było to spowodowane bólem, który pulsował w miejscu uderzenia, tylko bezradnością. Nie wiedział, co się stało, nie wiedział nawet, kiedy. Ktoś go porwał? To tak, jakby miał mało kłopotów, walcząc z chorobą wiedząc z góry że przegra. Rozsypywał się psychicznie, stracił pewność siebie, codziennie powstrzymywał się przed poproszeniem rodziny o przyspieszenie jego śmierci i tym samym skrócenie mąk. Starał się być przy nich wesoły, wspierać ich w momencie, w którym to on sam potrzebował wsparcia. Czuł się za to odpowiedzialny, tak samo jak teraz, za to porwanie. Nie czuł się dobrze mając przeczucie, że mógł zrobić coś, żeby temu zapobiec. Nie wiedział co, jednak uważał, że mógł. Na pewno ktoś się nim interesował, ktoś obcy, być może nawet był w szpitalu, ale on tego nie zauważył. Teraz przez jego nieuwagę rodzina pewnie szaleje ze zdenerwowania i strachu o niego, nie mając zielonego pojęcia, gdzie jest. Może nawet myślą, że uciekł gdzieś na własną rękę?
I co się stało z bólem? Żadne prochy w szpitalu nie mogły kompletnie zagłuszyć bólu klatki piersiowej, a tu nagle budzi się i co, ból tak po prostu zniknął? Może po prostu zwariował?

Oparł się plecami o ścianę i spojrzał na kanapki. Nie czuł się jakoś bardzo głodny czy spragniony, postanowił więc zostawić je na później. Zobaczył za to, po raz pierwszy, zamurowany otwór okienny. Podszedł do niego i dotknął. Był suchy, a niektóre z cegieł miały ukruszone rogi, co świadczyłoby o tym, że zamurowano te okna jakiś czas temu, na pewno nie w tym miesiącu. Czyżby regularnie przywożono tu ludzi?

W tym momencie Kurt przypomniał sobie pewien film, "Hostel". Porywano w nim ludzi i sprzedawano bogatym świrom do najbardziej zmyślnych tortur, podobno oparta na prawdziwych wydarzeniach. Co prawda, akcja działa się gdzieś w Europie, ale kto wie...

Otrząsnął się, wyrzucając te myśli z głowy. To byłoby zbyt okrutne, pozbawiać umierającego bólu a potem zadawać mu go po tysiąckroć więcej. Niemniej jednak pot zaczął ciec po skórze mężczyzny, który zaczął się nerwowo rozglądać szukając kolejnej wskazówki. Nie zobaczył nic, poza szafą, do której jeszcze nie zaglądał. Nie sądził, żeby znajdowało się tam cokolwiek, jednak chciał się upewnić, w końcu nie miał nic innego do roboty. Otworzył szafę i stanął jak wyryty. Była to część jego garderoby, i to nie takiej samej, jaką nosi, tylko tej samej, noszonej przez niego. Było kilka sztuk luźnych jeansów, firmowych podkoszulek i rozpinanych bluz z kapturem. Do tego wygodne sportowe obuwie i jedna z niewielu eleganckich koszul, jakie miał, czarna, taliowana. Do tego kilka kompletów bielizny, starczą na jakiś tydzień. Znalazły się też przeciwsłoneczne awiatorki, które mimo panującego w pokoju półmroku założył od razu na nos, dodawały mu pewności siebie. Jeszcze raz przejrzał ubrania z niedowierzaniem (okulary musiał podnieść nad czoło) i wybrał wreszcie jasnobłękitne, mocno poprzecierane jeansy, biały t-shirt z czarną sylwetką skateboardzisty oraz białe buty Reeboka. Chciał jakoś wyróżnić się na tle tego ponurego pomieszczenia, i uznał, że osiągnął swój cel. Spojrzał na stolik i napił się trochę wody, nie ruszył jednak kanapek. Położył się ponownie na łóżku, założył okulary i leżał, uspokajając emocje i czekając na... cokolwiek.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 25-09-2010, 02:09   #5
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Peter obudził się, przeciągnął na łóżku i aż zamruczał z zadowolenia. Jeszcze przez chwilę leżał wygodnie na plecach, wpatrując się spod wpółprzymkniętych powiek w deski sufitu i rozkoszując miękkością puchowej poduszki pod głową. Czuł się świetnie. Wypoczęty, zdrowy, zadowolony z życia. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przez ostatnie dni żadne z tych określeń nie pasowało do jego stanu. Więc teraz też nie miało prawa pasować. Więc co się działo? Czyżby sen? Albo majaki od nadmiaru leków przeciwbólowych?

Wstał dość gwałtownie i aż zakręciło mu się w głowie. Padł z powrotem na łóżko i rozejrzał się po pokoju, w którym się znajdował. Był pewien, że widzi go pierwszy raz w życiu. Ale podobał mu się. Brakowało pewnych rzeczy, do których był przyzwyczajony w swoim domu, ale też nie było źle. Choć z braku okna nie dało się ustalić pory dnia. Peter nie lubił nie wiedzieć co się dzieje.

Po kilku minutach oględzin pokoju z pozycji leżącej zdecydował się znowu wstać. Tym razem nie pojawiły się żadne niepokojące dolegliwości. Zupełnie żadne.
"Pewnie za szybko się poderwałem i mi zabrakło krwi w mózgu" wyjaśnił sobie poprzedni przypadek.
Zrobił kilka kroków po pokoju, wykonał kilka ćwiczeń rozciągających, potem przysiady, pompki. Wszystko było w całkowitym porządku. Aż zaśmiał się na głos. Nie miał pojęcia co się dzieje, ale nigdy nie lubił sobie nadmiernie zaprzątać głowy szczegółami. Jeśli to sen, to oby trwał jak najdłużej. A może? Przez chwilę się zawahał. Może on już nie żyje? Może tak właśnie wygląda świat po drugiej stronie? Podniósł rękę i namacał tętnicę szyjną. Poczuł rytmiczne, mocne uderzenia. Znaczy żyje. Może w takim razie zmartwychwstał? W końcu katolicy tyle o tym mówią. Ale czy tak mogło wyglądać niebo? Bo na piekło to zdecydowanie nie wyglądało. Sięgnął do talerza i wziął jedną z kanapek. Wyglądała dużo lepiej niż szpitalne żarcie. Wgryzł się w nią z apetytem. Była znakomita.

Ani kanapki, ani woda nie wyjaśniły jego obecnego położenia. Rozejrzał się jeszcze chwilę po pokoju. Znowu wstał i zaczął rozkopywać swoje łóżko. Nic. Spodziwał się znaleźć na pościeli jakieś oznaczenia, nazwę szpitala, albo coś w tym stylu, ale nic nie było. Nieco poddenerwowany niepewnością podszedł do szafy i otworzył ją. W środku znajdowały się jego ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. W tym zegarek. Zakładając, że cały czas dobrze chodził, to było przedpołudnie. Założył go na rękę. Zdjął pidżamę, odsłaniając dobrze zbudowaną klatkę i szczupłe, choć umięśnione kończyny. Bez pośpiechu założył znalezioną w szafce bieliznę, nieco przetarte niebieskie dżinsy, czarny T-shirt oraz adidasy. Z braku grzebienia przeczesał swoje gęste blond włosy ręką.

Zamknął szafę i zaczął krążyć po pokoju. Muskał dłonią drewniane ściany, lekko zastukał w sufit (mając 190cm wzrostu sięgał do niego bez problemu). Wszystko wydawało się takie prawdziwe. Jego umysł na przemian wypełniała irytacja z powodu nieznajomości swojego położenia i zaciekawienie. To drugie dominowało.

Ponownie usiadł na łóżku. Po raz któryś analizował w umyśle wszystkie możliwe wytłumaczenia tej sytuacji. Z uporem maniaka wracał do myśli, że być może nie żyje. Że jest już w tym drugim świecie. "Jeśli tak, to nie jest wcale tak źle. Trochę dziwne, że trzeba tu jeść i spać, ale przecież nie ma w tym nic złego." Przez chwilę cieszył się myślą, że oto przed nim cała wieczność. Że oto wszystkie jego lęki przed śmiercią okazują się przesadzone. Wtedy przypomniał sobie o Samanthcie. Przecież ona tam została. Pewnie teraz siedzi przy jego łóżku i go opłakuje. Mieli tyle radosnych, wspólnych chwil przed sobą, a on ją opuścił? Nie mógł się pogodzić z tą myślą. Fakt, że nic nie mógł poradzić wcale mu tego nie ułatwiał.
"Może jednak żyję. Może to tylko majaki" wmawiał sobie.
Wtedy przypomniał sobie z katechez, na które kiedyś chodził, że zmartwychwstały Jezus przechodził przez drzwi. Więc jeśli i on zmartwychwstał też będzie w stanie to zrobić. Dziarskim krokiem podszedł do drzwi i BAM! odbił się od nich.
"Auć! Chyba jednak żyję" - pomyślał rozcierając czoło.

W tym momencie zza ściany do jego uszu dotarły jakieś głosy. Jakby jakaś kobieta nawoływała.
- Albo świruję do reszty, albo się budzę - stwierdził na głos.
Pacnął się w czoło, bo nagle zrozumiał wszystko. Przypomniał sobie tego człowieka, który siedział w nocy przy jego łóżku i oferował mu pomoc. Peter nie był pewien, co wtedy odpowiedział. Chciał prosić, żeby go ratowali, chciał obiecywać, że zapłaci, że odwdzięczy się. Być może nie powiedział nic z tych rzeczy, bo stracił przytomność. Ale teraz pamiętał i wszystko było jasne. Tamten człowiek chciał na nim przeprowadzić eksperyment medyczny. Chciał wypróbować nową metodę leczenia raka. A Peter najwidoczniej nie do końca świadomie się na to zgodził. I oto metoda okazała się skuteczna, a on jest w placówce badawczej, poddawany obserwacji. Tak, ta teoria była na tyle spójna i zadowalająca, że Peter z radością przyjął ją za pewnik.

Ponownie słysząc jakieś zamieszanie z sąsiednich pokoi (inni pacjenci najwidoczniej, przecież takie eksperymenty wykonuje się hurtem) postanowił wyjść i sprawdzić co się tam dzieje. Nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Otworzył usta, by zawołać pielęgniarkę...
"Po co? Nie ma się co spieszyć do badań. To nie ucieknie. Posiedzę i spróbuję usłyszeć, co dzieje się na zewnątrz. A pielęgniarka na pewno w końcu przyjdzie sama."
Rozejrzał się jeszcze, czy w pokoju nie ma kamer, ale nic takiego nie zauważył. Przestawił sobie krzesło do narożnika pokoju, usiadł na nim i począł nasłuchiwać.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
Stary 26-09-2010, 17:29   #6
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Siwy mężczyzna siedzący w skórzanym fotelu z uwagę słuchał słów stojącej przed nim Rebeci. Ta długo opowiadała o przeprowadzonej przez nią ostatniej nocy akcji.
- Jesteś pewna, że te dwa półgłówki załatwiły wszystko jak trzeba?
- Oczywiście. Wszystko przygotowałam sama, oni tylko wykonali moje zalecenia.
- To dobrze. Martwię się. Nie chciałbym, aby przed zakończeniem naszej operacji pojawiła się tu węsząca policja.
- O to się nie bój Wasylu. Zadbałam o to, by lokalna policja zapomniała o istnieniu tego miejsca.
Siwo włosy mężczyzn uśmiechnął się promiennie.
- Widzę Rebeco, że z każdym rokiem twoje umiejętności i pewność siebie rosną.
Kobieta odpowiedziała takim samym uśmiechem.
- Staram się. Poza tym miałam dobrego nauczyciela.
- Wiesz, że nie lubię lizusostwa. - skarcił ją Wasyl - Niczemu to nie służy.
- Mówię szczerze...
- Tym gorzej dla ciebie - odparł mężczyzna, nagle zmieniając ton głosu na hardy i ostry - Mówiłem ci nie raz, że nikomu nie można ufać, nikomu. Jeżeli chcesz być figurę, a nie pionkiem w tej grze.
- Myślałam, że my to co innego...
- Zmieńmy temat. Pomówimy o tym kiedy indziej. Wróćmy teraz od naszych gości. Jak oni się teraz czują.
- Zgodnie z twoim zaleceniem podałam im krew oraz kanapki z lekiem nasennym.
- Zjedli je?
- Wszyscy oprócz, oprócz tego MacArthura. - przyznała z niechęcią Rebeca.
Wasyl wstał i zrobił kilka kroków po pokoju. Przystanął przy oknie i wpatrując się w ciemność, panującą za szybą rzekł:
- Myślałem, że to będzie jedna z naszych dam. Skoro to jednak on, niech i tak będzie. Niech jak chce los. Widać, że to on jest najbardziej dla mnie odpowiedni. Zajmę się nim jeszcze dzisiejszej nocy. Pozostali niech na razie śpią. Jutro ty przeprowadzisz z nimi rozmowy.
- Jak sobie życzysz Wasylu.
- Niech Jeff przygotuje samochód i niech czeka na mnie za piętnaście minut.

KURT MACARTHUR
Czas płynął ospale i strasznie powoli. Kurt nie mógł sobie znaleźć miejsc. Niespokojne myśli i powracające pytanie, nie pozwolały mu nawet zasnąć.
Sam nie wiedział ile czasu minęło, gdy za drzwiami usłyszał kroki. Na ten dźwięk spiął się i zamarł w oczekiwaniu.
Mechanizm zamka zagrał i po chwili w progu stanął wysoki, siwy mężczyzna w czarnym fraku i koszuli z żabotem. Zawiesił wzork na Kurcie i przez kilka sekund, wpatrywał się w niego.
Mężczyzna miał ostre rysy twarzy, zdradzające szlacheckie pochodzenie. Jego blada cera, dziwnie kontrastowało z głęboką barwą jego oczu. Pod tym spojrzeniem MacArthur poczuł jak przechodzą mu ciarki po plecach. Nie mógł zrozumieć, czemu nagle poczuł się jak małe, nic nie znaczące zwierze.
- Witaj Kurcie!
Chłopak zaniemówił.
- Tak znam cię - kontynuował mężczyzna, widząc zdziwnienia na twarzy rozmówcy - Znam cię i to bardzo dobrze.
Mężczyzna we fraku zamknął drzwi i przysiadł na krześle przy biurku. Założył nogę na nogę i wbił wzrok w Kurta.
- Nazywam się Wasyl Petrescu i jestem gospodarzem tego domu. I to z mojego polecenia przywieziono cię tutaj.
Wasyl odczekał chwilę, by zobaczeć jakie wrażenie na chłopaku, wywołają jego słowa.
- Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej. Gdyśmy zabierali cię ze szpitala, byłeś w fatalnym stanie. Wierzę, że masz na tyle siłyby udać się ze mną na małą przejażdżkę. Po drodzę wyjaśnie ci, dlaczego tutaj trafiłeś. Zgoda?

Czerwony pickup czekał przed domem. Przy samochodzie stał długowłosy, potężnie zbudowany mężczyzna. Widząc wychodzącego z domu Wasyla otworzył drzwi samochodu.
- Zapraszam do tyłu - rzekł gospodarz do Kurta - Ja z Jeffem zajmę miejsca z przodu.
Długowłosy mięśniak wpatrywał się w MacArthura z dziwnym błyskiem w oczach. Wyglądało to jakby chciał go pożreć wzrokiem.
- Do samochodu! - wrzasnął Wasyl - Ale już!
Jeff pokornie opuścił głowę i wsiadł za kierownicę. Po chwili odpalił silnik i z głośnym warkotem, samochód ruszył.
Leśna droga była wąska i kręta. Jeff jednak, mimo panujących ciemności prowadził z wielką wprawą. Omijał większe wyboje i z dużą prędkością wchodził w zakręty.
- Ludzkie życie jest jak płomień świecy, nie uważasz - rzucił Wasyl ni to do Kurta, ni to w powietrze.
Reflektory samochodu rozcianały czerń nocy, długim i mocnym snopem światła. Kurt nie poznawał tego miejsca, ale był pewien że są daleko za miastem.
- Masz rację - rzekł Wasyl - To wyspa Bowen. Bardzo tutaj cicho i spokojnie. Idealne miejsce na wypoczynek i relaks.
Znowu zapadła cisza, a samochód wyjechał z lasu na asfaltową drogę.
- Jeszcze kilka minut i będziemy na miejscu.

Samochód zatrzymał się na polanie na szczycie wysokiego wzgórza. Z miejsca tego rozpościerał się przepiękny widok na panoramę całej wyspy. Teren w większości pokryty lasami, przetykanymi tylko gdzie niegdzie enklawami cywilizacji, które lśniły w mroku światłem miejskich latarń.
- Przepięknie tu, nieprawdaż? - spytał Wasyl, gdy cała trójka wysiadła z samochodu. - Wspaniały widok. Ludzka cywilizacja i potęga nautry, tuż obok siebie. Wydawałoby się, że w idealnej harmoni.
W życie nie jest jednak takie kolorowe i piękne, jak nam to próbują wmówić. Coś o tym wiesz, prawda? - Wasyl spojrzał przenikliwie na Kurta.
- Ludzkie życie jest jak płomień świecy. Nietrwałe i bardzo delikatne. Wystarczy najmniejszy podmuch wiatru, by przestało istnieć.
Wasyl najwyraźniej lubował się w teatralnych pauzach i gestach. Po każdej kwestii zawieszał głos i wpatrywał się w dal. Kurt nie mógł się oprzeć wrażeniu, że uczestniczy w spektaklu teatralnym w którym ten siwy mężczyzna gra główną rolę.
- Poznałeś co to ból. Poczułeś na sobie oddech śmierci. Zimny i paraliżujący. Wiesz już jak kruche jest ludzkie życie i szczęście. Jeszcze parę godzin temu leżałeś w szpitalnym łóżku, sparaliżowany obezwładniającym bólem. Teraz dzięki mnie masz chwilę, by zaczerpnąć oddechu i przypomnieć sobie, jak to jest żyć pełnią życia.
Wasyl uśmiechnął się szeroko i ponownie zamyślił. Zrobił kilka kroków, to w lewo, to w prawo. Zatrzymał się nagle i wyciągnął rękę w stronę panoramy wyspy.
- Poznałeś ból i cierpienie. A teraz dzięki mnie wiesz już, że istnieje sposób na zwycięstwo nawet z najgorszym bólem. Mam moc, która jest silniejsza od potęgi samej śmierci. Niewiarygodne, prawda?
O świcie ból powróci. Nasz cudowny lek, który ci podaliśmy przestanie działać. Od ciebie tylko będzie zależało, czy będziesz chciał pokonać chorobę i śmierć.
Jeżeli tylko zechcesz, ja ci to umożliwie.
Wasyl podszedł do Kurta i stanął tuż przy nim. Jego twarz była zaledwie parę centymetrów od twarzy Kurta.
- Za chwilę, zobaczysz największą tajemnicę tego świata. Poznasz sekret nieśmiertelności. Cokolwiek zobaczysz nie ruszaj się i nie uciekaj. Nie krzycz i nie panikuj. - szeptał mężczyna - To nikomu nie pomoże, a wręcz przeciwnie.
Zza samochodu wyszedł Jeff ciągnąc ze sobą młodą kobietę. Była ona związana i zakneblowana. Włosy w nieładzie i pobrudzone ubranie świadczyło o tym, że musiał być ukryta gdzieś w pobliżu od dłuższego czasu.
- To próba twojej woli i chęci życia Kurcie - szeptał Wasyl stojąc za chłopakiem.
Jeff rzucił kobietę na ziemię. Kurt usłyszał jak jęczy z bólu. Knebel w ustach nie pozwalał jej jednak krzyczeć. Długowłosy mięśniak uklęknął przy niej i odchylił głowę do tyłu. Kurt zamarł, gdy zobaczył jak przednie zęby Jeffa wydłużają sie niczym u jadowitego węża. Po chwili zatopił je on w szyi kobiety. Ciałem kobiety wstrząsnął potężny dreszcz. Jeff jednak mocną przytrzymał ją i dalej spokojnie sycił się jej krwią.
- To jest właśnie nieśmiertelność. To jest jedyne lekarstwo na twoją chorobę. - szeptał Wasyl - Masz dość siły, by stanąć po stronie życia i pokonać śmierć?

MEYUMI SOU
Gdy Meyumi otworzyła oczy zdała sobie szybko sprawę, gdzie jest. Pamiętała ten pokój bez okien, pyszną kanapkę oraz szafę wypełnioną jej ubraniami. Pamiętała też jak próbowała nawiązać kontakt z kimś zamkniętym w sąsiednim pokoju. Musiał jednak usnąć, gdyż obudziła się siedząc przy drzwiach.
W momencie poczuła też że czuje się o wiele gorzej niż wcześniej. Ból powoli przypominał o sobie. Na razie atakował delikatnie i pomału. Jak dobry strateg przeprowadzał rozpoznanie. Meyumi poczuła powracający strach. Cudowny sen o uleczeniu właśnie się kończył. To było przerażające. Ktoś dał jej cień nadziei, a teraz go odbierał.
Nagle usłyszała kroki za drzwiami. Podniosła się, a w głowie poczuła delikatne zawroty.
Ktoś włożył klucz w drzwi jej pokoju. A po chwili otworzył je. W progu stanął wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o długich, czarnych włosach. Uśmiechnął się promiennie w stronę kobiety i wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i powiedział cichym, spokojnym głosem:
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Jestem twoim opiekunem. Nazywam się Jeff Watherman.
Meyumi trudno było uwierzyć w te słowa. Potężne muskuły i twarde rysy twarzy mężczyzny, nie szły wogóle w parze z jego delikatnym głosem i uspokajającymi słowami.
- Boli cię prawda? - spytał współczująco - Wiem. Miałem tak samo. Rebeca jednak mi pomogła i teraz jak widzisz jestem zdrowy. Mogę ci pomóc, tylko daj mi szansę. Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.
Jeff z każdym kolejnym słowem robił mały krok wprzód.
- Wiem jak to musi wyglądać, ale uwierz mi tylko ja mogę ci teraz pomóc. Połóż się na łóżku i zamknij oczy.

PETER BOYLES
Ból wdzierający się do czaszki niczym nocny złodziej, obudził Petera. Zasnął na krześle i na nim się obudził. Cudowną poprawę, szlag trafił. Nowotwór był silniejszy nawet niż cudowny lek, który został mu podany w tym dziwnym miejscu. Peter rozejrzał się po pokoju. Nic się w nim nie zmieniło. Prawie nic.
W drugim końcu pokoju stał wielki mięśniak o potężnym karku. Łysy gość ubrany w obcisły t-shirt, tylko jeszcze bardziej podkreślający jego muskulaturę, uśmiechał się kpiąco, patrząc na zdziwonego Boylesa.
- Nie pękaj koleś. - zaczął jak gdyby znali się całe życie.
Zbliżył się do Petera i wyciągnął rękę.
- Jestem Val Linstrom. Jak to oni mówią twój opiekun, a później może i ojciec. Kurwa jak to brzmi! Tak wiem za dużo informacji na raz. Zrozum mnie jednak, że nie jestem typem który bawi się w przymilne słówka. Walę prosto z mostu jak jest.
Łysy neandertalczyk mimo swojego sposobu bycia wydał się nie stanowić zagrożenia. Peter poczuł ulgę, gdyż miał już jak najbardziej czarne myśli. Kolejna fala bólu sprawiła, że Boyles aż skulił się w sobie.
- Boli co? To tylko znak, żebym mówił szybciej. Nie wiem stary jak to przyjmiejsz, ale ja nie jestem Wasyl i nie potrafie nawijać takich farmazonów jak on. Mam nadzieję, że mi tu nie zwariujesz.
Uśmiechnął się krzywo i usiadł na łóżku.
- Słuchaj sprawa jest prosta. Życie albo śmierć. Taki masz wybór. Wasyl kazał zabrać was ze szpitala i przemienić was. Po chuj, to już nie wiem. Ja mam przemienić ciebie. Jasne?
Widząc nie pewną minę Petera, kontynuował:
- Oglądałeś Blade'a? No, to ty jesteś takim sobie śmiertelnikiem, a ja wampirem łapiesz. Wasyl też jest wampirem, tylko innym... ale to teraz nie ważne. Jak mówiłem masz wybór życie lub śmierć. Jak cię przemienię to będziesz jednym z nas i będziesz mógł zapomnieć o tym pieprzonym nowotworze. Będziesz silny i zdrowy. Bycie wampirem ma swoje minusy, owszem. Wiesz... picie krwi i nie można wyjść na plażę, ale idzie przywyknąć. Poza tym picie krwi jest jak zajebisty orgazm z super laską. Tak to mniej więcej wygląda. Wasyl chce abyście wyrazili zgodę na przemianę. Mnie się tam nikt o zgodę nie pytał, ale on ma zasady. Jak się nie zgodzisz to cię pewnie i tak każe zabić. Wybór więc jest taki. Życie dalej z nowotworem i narażenie się na gniew Wasyla, albo przemiana. To jak będzie?

ANGELINA CANTAZARRO
- Obudź się - Angelina usłyszała kobiecy głos nad sobą.
Kobieta siedząca przy jej łóżku była tą samą, która odzwiedziłą ją wcześniej. Kiedy to było? Wczoraj? Nie była pewna.
- Wiem, że masz mętlik w głowie. Nie przejmuj się. Postaram się ci go rozjaśnieć.
Kobieta wstała i sięgnąła po leżącą na stole tacę z gorącą zupą.
- Najpierw zjedz coś, a potem porozmawiamy.
Angelina czuła zapach zupy i cieszyła się, że będzie mogła znowu zjeść coś normalnego. Niestety jednak ból przypominał o sobie. I gdy tylko aromat potrawy dotarł do jej nozdrzy, od razu zebrało się je na wymioty. Pokręciła więc tylko energicznie głową i cofnęła się pod ścianę.
- Ból wraca? Nie dobrze - powiedziała kobieta i usiadła ponownie przy łóżku - Posłuchaj mnie, ta rozmowa miał wyglądać zupełnie inaczej, ale w tych okolicznościach nie mam wyjścia. Nazywam się Rebeca Voort. To ja cię tutaj sprowadziłam. Jesteś piękna i wartościową kobietą i nie zasługujesz na to, by umierać tak młodo. Wiem, że to wszystko może brzmieć trochę dziwnie, ale to prawda. Jest sposób na to, by pokonać dręczący cię ból i wyniszczającą chorobę. Sposób ten jednak jest bardzo radykalny i jeżeli się zgodzisz, całkowicie odmieni twoje dotychczasowe życie. Będziesz musiała zapomnieć o rodzinie, przyjaciołach, pracy i tym wszystkim co do tej pory było twoją codziennością. W zamian otrzymasz coś bardzo cennego, coś za co wielu oddałoby nie tylko życie ale i duszę. Dar ten jednak jak mówię niesie za sobą także wielkie obciążenie, czy wręcz jarzmo. Nie wszyscy są w stanie je unieść.
Mam moc, by cię uzdrowić. Sprawić, że pokonasz chorobę i wrócisz do pełni sił. Dar ten jednak sprawi, że staniesz się dzieckiem nocy, krawym drapeżnikiem, który będzie musiał co noc zabijać, by żyć. Rozumiesz? Staniesz ponad ludzkim i boskim prawem. Pokonasz chorobę i staniesz się panią życia i śmierci. Staniesz się taka jak ja. Powiedz tylko tak, a dokona się twoja przemiana?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 26-09-2010 o 19:17.
brody jest offline  
Stary 29-09-2010, 13:29   #7
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
O czym ta kobieta mówiła? Drapieżnikiem? Do świadomości Angeliny docierała zaledwie część informacji, które starała jej się przekazać Rebeca. Pojęła jedno, to, co było dla niej szansą. Naprawdę istniało lekarstwo.

-Jakie dziecko nocy? O czym ty mówisz Rebeco?- spytała Angelina pomiędzy falami bólu - Jakie zabijanie? Jezu... - zajęczała chwytając się za głowę. - Gdzie jest mój ojciec? Dlaczego tak mnie karze?
- Twój ojciec nie ma z tym nic wspólnego. Zapomnij o nim, tak jak on o tobie. Zostałaś wybrana, nie odrzucaj szansy. Przed tobą stoją drzwi do nieśmiertelności. Masz szansę, by wejść na Olimp i patrzeć w dół na ludzki padół łez, pełen bólu i nieszczęść. Wystarczy, że powiesz tak a już jutro zapomnisz o chorobie i śmierci.
Rebeca wstała i odstawiła zupę. Stanęła nad Angeliną i rzekła:
- Pamiętasz jak wczoraj ukoiłam twój ból? To może się powtórzyć, nie bój się. Widzisz przecież, że nic ci tutaj nie grozi.
Angelina spojrzała na Rebecę możliwie najprzytomniej.
- Nie jestem naiwna Rebeco. Zostałam wybrana powiadasz... Dlaczego? Co jest we mnie tak specjalnego, lub co mogę ofiarować tobie w zamian? Nie będę udawać, że jestem dzielna i że twoja propozycja, nawet jeśli brzmi jak szaleństwo, jest mi obojętna. Chcę jednak wiedzieć, szczerze, co się za nią kryje. - powiedziała - Kim naprawdę jesteś?
- Jesteś wartościową kobietą i musisz o tym pamiętać. A powód dla którego cię wybraliśmy poznasz już niebawem, cierpliwości. Pytasz kim jestem? Pamiętasz opowieści z dzieciństwa o ludziach kryjących się w nocy i karmiących się ludzką krwią. Wampirach. Właśnie tym jestem. Wampirem jak to się zwykło mawiać, choć ja wolę określenie kainita. Jesteśmy wyższym gatunkiem ludzi, przyszłością. Kolejny krokiem na drodze ewolucji. Masz szansę stać się jedną z nas. W niepamięć pójdą choroby, cierpienie i strach przed śmiercią. Wystarczy, że powiesz - tak. Poznałaś już moc mojej krwi, więc wiesz że nie kłamię.

Włoski na karku Angeliny zjeżyły się. Te oczy, ta blada cera i zimne jak lód ciało... W jakiś sposób, intuicyjnie, wiedziała, że ta kobieta nie kłamie. Wyższy gatunek, o matko! Zadrżała, ale tym razem nie z bólu, lecz z przerażenia.

- Ale... to twoja krew mnie uleczyła? Jak... jak to możliwe, przecież wampiry są martwe? ... - w tej sekundzie pojęła w ogóle co powiedziała i jak nielogicznie i absurdalnie to brzmiało. Przecież ONE nie istniały!
- Więc aby żyć będę musiała zabijać i żywić się krwią innych ludzi? - spytała z powagą w głosie.
Boże czy ja majaczę? - pomyślała - czy to zwidy wywołane guzem?
- Wiem, że to dla ciebie trudne do zaakceptowania i zrozumienia. Z czasem jednak spojrzysz na to wszystko inaczej. To twoja jedyna szansa, być żyć. Na dodatek życiem wiecznym. Wejdziesz do grona nieśmiertelnych, rozumiesz? Możesz oczywiście odrzucić naszą propozycję, nikt nie będzie cię na siłę przemieniał. Wasyl taki nie jest. Daje ci możliwość wyboru. Któż by z takiej szansy nie skorzystał?
Rebeca przerwała na chwilę i spojrzał w oczy Angeliny:
- Pytasz, czy będziesz zmuszona zabijać? A czy lew zabija antylopę? Nie! On się żywi. Stając się jedną z nas, staniesz też ponad prawem wymyślonym dla ludzi. To nasz gatunek jest nadczłowiekiem o którym pisał Nietzsche.
To o czym mówiła Rebeca było tak logiczne, ale zarazem tak straszne dla Angeliny. To tak jak ojciec idealizował kiedyś to kim jest i czym się zajmuje. Pamiętała jak argumentował, że jego biznes daje utrzymanie wielu rodzinom, że jest niemal dobroczyńcą ludzkości. A był zwykłym mafiozo.
Ale chciała żyć!
- Wiem, że w czasie bólu, kiedy nie będę już mogła go znieść, zgodzę się na wszystko... czy to wystarczy za odpowiedź? - odparła szeptem.
- Wybór musi być świadomy. Wiem, że twoja sytuacja jest wyjątkowa. Musisz jednak powiedzieć tak - świadomie, niezależnie od okoliczności. Wiem to trudne. W tej chwili mogę ponownie ukoić twój ból, byś mogła lepiej przemyśleć sytuację. Dasz mi odpowiedź jutro, zgoda?
Tego się obawiała. Jednak zdawała sobie sprawę, że tak łatwo nie wykręci się od odpowiedzi. Kiwnęła więc tylko głową na znak zgody.

Rebeca ponownie napoiła ją krwią. Angel nie zastanawiała się nawet nad faktem, że pije TAKI płyn. Oszołomiona kolejnymi spazmami przyjęłaby wszystko żeby tylko ucisk w głowie minął. Życiodajny płyn jak gęsty miód rozlewał się po jej organizmie gasząc pożar w receptorach bólu.
Kiedy obudziła się ponownie Rebeci już nie było.

I po raz kolejny poczuła się jak nowonarodzona. To było cos niesamowitego. Przeciągnęła się powoli i usiadła na łóżku.
Coś co kiedyś uważała za normalność, jak zdrowy, mocny sen, zwykłe codzienne czynności, jedzenie, toaleta, coś czym człowiek nigdy nie zaprząta sobie głowy, uważając je za czynności drugiej kategorii, dziejące się jakby z automatu, urastało teraz niemalże do rangi cudu.
Co za ironia! Kiedy zmieniają się priorytety, a człowiek cofa się niejako do poziomu zwierzęcia nie myśląc już o realizowaniu innych potrzeb niż fizyczne.
I kto to mówił? Ona, wykształcona pani doktor z ambicjami zrobienia specjalizacji w zakresie chirurgii plastycznej. Ile naprawdę warte było jej życie? Czy ktokolwiek będzie o niej pamiętał czy za nią tęsknił?
Matka nie żyła od kilku lat, a ojciec… No cóż. Była jego oczkiem w głowie, dopóki nie dorosła i nie zapragnęła niezależności. Ale czy naprawdę ją kochał?
Pamięta jak myślała, że bez matki jej świat już nigdy nie będzie taki sam. A jednak życie toczyło się dalej i mimo, że odczuwała pustkę w sercu musiała ułożyć sobie życie i ponownie nauczyła się nim cieszyć.
O tak. Angelina kochała życie. Kochała brać je pełnymi garściami i miała jeszcze wiele planów na dalsze lata.
Ale teraz? Stan jej zdrowia pogarszał się już nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Lekarze tylko kręcili głowami. Sama zresztą dobrze wiedziała, że choroba jest już tak zaawansowana, że kolejne chemioterapie tylko ją osłabią i wyniszczą przyspieszając koniec.
Jak każdy śmiertelnie chory liczyła do końca na cud.
Czy właśnie taki cud jej zaproponowano? To co mówiła Rebeca brzmiało przerażająco i niewiarygodnie, ale czy tak naprawdę miała wybór?
Nie mogła dłużej usiedzieć. Wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Nie wiedziała nawet jaka jest pora dnia.
Mogła walczyć ze swoim sumieniem, bo jeśli to, czego się dowiedziała było prawdą, miała się zmienić w jakąś żądną ludzkiej krwi bestię, ale z drugiej strony dawano jej szansę na drugie, inne życie.
No właśnie. Inne. Czyli jakie? Kim byli ci Kainici czy raczej wampiry? Czego od niej chcieli w zamian?
Do cholery! Jej ścisły umysł nie umiał, nie chciał zaakceptować faktu, że była jakimś podrzędnym gatunkiem, którym żywił się drugi, tak podobny do ludzkiego i tak zarazem obcy. Czy chciała zostać żywym trupem mordującym swoich pobratymców? Boże jak to zabrzmiało!
Robiło jej się niedobrze na samą myśl, że mogłaby wbijać kły w szyję drugiego człowieka po to aby wypić z niego życiodajny sok. Bo chyba tak to się odbywało? Jak w filmach?
Ale przecież kilka godzin temu jeszcze piła właśnie krew! I piła ją z przyjemnością – pomyślała przyznając się do porażki własnych wartości. Była lekarzem! Niech to szlag, miała ratować życie ludzkie a nie je odbierać!!

Czuła się jak szczur laboratoryjny wpuszczony do akwarium, który biega w kółku aż do upadłego. Co miała zrobić???

Czas płynął, a w głowie Angel cały czas pojawiały się sprzeczne myśli.

Będziesz musiała zapomnieć o rodzinie, przyjaciołach, pracy i tym wszystkim co do tej pory było twoją codziennością. W zamian otrzymasz coś bardzo cennego, coś za co wielu oddałoby nie tylko życie ale i duszę. Dar ten jednak jak mówię niesie za sobą także wielkie obciążenie, czy wręcz jarzmo… staniesz się dzieckiem nocy, krawym drapieżnikiem, który będzie musiał co noc zabijać, by żyć. Rozumiesz?

Słowa Rebeci wciąż brzmiały w jej uszach. Zabijać aby żyć… Jakie to smutne. Ale przecież nawet człowiek zabija inne stworzenia po to żeby żyć. Lubiła mięso i nie miała oporów, mimo, że wiedziała, że dla przyjemności jej podniebienia morduje się zwierzęta. Stała oparta o ścianę zakrywając dłońmi twarz.

A czy lew zabija antylopę? Nie! On się żywi. Stając się jedną z nas, staniesz też ponad prawem wymyślonym dla ludzi. To nasz gatunek jest nadczłowiekiem o którym pisał Nietzsche.”

Czy tak wygląda kuszenie przez diabła? Angel coraz słabiej walczyła z wyrzutami sumienia i oporami. Nie chciała umierać! Jeszcze za mało życia skosztowała aby teraz potulnie odejść w cierpieniu! W jej duszy pojawił się krzyk, krzyk, który cisnął jej się na usta i który w końcu wydobył się z piersi. Ostatni krzyk buntu i żałości w swojej bezsilności wobec praw natury i chęci przeżycia.

Wiedziała, że jak tylko pojawi się Rebeca powie TAK.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 29-09-2010, 20:56   #8
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Nareszcie. Dało się słychać chrzęst zamka i drzwi otworzyły się. Kurt podniósł się na łokciach i wpatrywał w osobę, która przekroczyła próg. Był to elegancki siwowłosy mężczyzna, z zamiłowaniem do minionej epoki widocznym po jego ubiorze. Trzymał się prosto i dumnie, a jego twarz wyrażała pewność siebie i przekonanie o własnej wyższości, oczy zaś emanowały niespotykaną wręcz siłą i władczością.
Widząc jego blade oblicze, MacArthur spiął się i usiadł na łóżku. Starał się patrzeć an tego dziwnego osobnika bez strachu, wątpił jednak by mu się to udało. Gdy porywacz zwrócił się do niego po imieniu, zdziwił się tylko na początku. W końcu mógł się spodziewać, że przygotowali się do akcji i dobrze wiedzą, kogo porywają.

Starszy mężczyzna usiadł na krześle i przedstawił się jako Wasyl Petrescu, gospodarz i zleceniodawca porwania. Szczerość i spokój, z jakimi informował swoją ofiarę o tych faktach była przerażająca. Znaczyła ona tyle, że ofiara, czyli w tym przypadku, Kurt, nie będzie miał okazji uciec i zawiadomić policji. Świadomość, że nazwisko mogło być fałszywe, nie zmieniała właściwie niczego. Wasyl zaproponował Kurtowi przejażdżkę, podczas której ma zdradzić mu cel, dla którego został tu ściągnięty. Ta informacja wprowadziła chłopaka w zakłopotanie. Po co mają wyjeżdżać, nie może tego zdradzić tutaj, na miejscu? i czemu chce ryzykować wyprowadzanie go z odizolowanego od świata pokoju? Musi mieć jakiś plan, i to bardzo dobry, skoro jest tak pewny siebie.
- Zgoda- odpowiedział cicho.

***

Dom był spory, na samym piętrze miał kilka pokoi, podobnej wielkości, sądząc po odstępach między kolejnymi drzwiami. Kurt wyszedł na dwór, prowadzony przez gospodarza i zobaczył umięśnionego, długowłosego mężczyznę stojącego przy pick-upie. Chyba był to ten sam facet, który przystawił mu pistolet do głowy podczas jazdy, a samochód był tym, którym go tu przywieziono, żadnego innego nie było widać. Ogólnie widoczność była ograniczona przez trywialny fakt: była noc.

Ofiara pokornie usiadła z tyłu na kanapie, na której poprzednio leżała niezdolna nawet mrugnąć. Tym razem usiadł tu o własnych siłach, jednak nie z własnej woli. Bał się dzikiego spojrzenia szofera i władczości jego pana. Dobrze jednak, że ma swobodę ruchu. Nie liczył, że uda mu się uciec, jednak to dodawało mu poczucia bezpieczeństwa.
Już po minucie jazdy i kilku pierwszych zakrętach zdecydował się zapiąć pasy, żeby nie polecieć przypadkiem do przodu, co porywacze mogliby zrozumieć jako atak, a co przy brawurowym prowadzeniu samochodu przez Jeffa było całkiem prawdopodobne.
Na zaczepki Wasyla nie odpowiadał, tamtemu najwyraźniej sprawiało przyjemność dręczenie ofiary i przypominanie jej, od kogo zależy obecnie jego życie.

Kurt obserwował krajobraz przemijający szybko za szybą, jednak nie poznawał tych lasów, a śladów jakichkolwiek budynków nie widział. Z resztą, kto rozpozna lasy? Drzewa, drzewa, i jeszcze trochę krzaków. Jak odróżnić jeden od drugiego, nie znając się na florze?
Petrescu, jakby odgadując myśli chłopaka, poinformował go o ich położeniu, byli na wyspie Bowen. Jaki porywacz mówi wszystko ofierze? Tylko taki, który chce ją zabić, żadne inne wyjaśnienie nie przychodziło do głowy młodzieńca, chociaż czuł, że to nie jest takie proste. Intrygował go przede wszystkim brak bólu spowodowanego nowotworem. Przecież nie możliwe jest, żeby sam zniknął, musieli coś zrobić. Ale skoro go uleczyli, to czemu mieliby go zabić? Może testowali na nim jakiś nowy lek, a teraz chcą go zabić, żeby nic się nie wydało? Nie mógł przestać o tym myśleć. O tym, ani o rodzinie, którą zostawi, o rodzicach, którzy wspierali go na każdym kroku, o złośliwej ale pomocnej siostrze, i o Ellie, narzeczonej, którą kocha nad życie. Umrze, a oni będą myśleć że uciekł ze szpitala, że się załamał...

Auto zatrzymało się i trzej mężczyźni wysiedli z niego, stając na przeciw wspaniałego widoku zalesionej wysepki upstrzonej kilkoma osadami, które teraz były widoczne tylko dzięki licznym latarniom i nie zasłoniętym żaluzjom. Kurt skulił się z zimna i zaczął obgryzać paznokcie, czekając na obiecane wyjaśnienie Wasyla. Żałował w duchu, że nie wziął bluzy, w domu i samochodzie było względnie ciepło, jednak noce o tej porze roku nie rozpieszczały.

Wasyl zaczął ponownie mówić o kruchości i trudzie życia, jednak tym razem mężczyzna miał wrażenie, że nie jest to groźba, tylko preludium do właściwego przemówienia. Wpatrywał się w porywacza, czekając na jego kolejne słowa, ale i nie tylko. Gesty, mimika, akcent... To wszystko przyciągało wzrok i zachęcało do dalszego podziwiania artysty, którym teraz zdawał się być siwowłosy dżentelmen. Kurt, jako wielki fan kinematografii i aktorstwa, dał się pochłonąć, zapominając o nowotworze, o porwaniu i całej otoczce obecnej sytuacji, czerpiąc z samej przemowy możliwie wiele.
W końcu porywacz wyznał, że to on sprawił, że ból tymczasowo zniknął, i że może to zrobić ponownie, lecz teraz, permanentnie...

"Mam moc, która jest silniejsza od potęgi samej śmierci." "Jeżeli tylko zechcesz, ja ci to umożliwię."
Słowa te były niewiarygodne. Już sama idea pokonania śmierci była absurdalna, jednak po co ktoś miałby ratować kogoś takiego, jak on? Przeciętnego obywatela? No, prawie przeciętnego. Jednak było to nazbyt kuszące, żeby można było to od tak odrzucić.

- Za chwilę, zobaczysz największą tajemnicę tego świata. Poznasz sekret nieśmiertelności. Cokolwiek zobaczysz nie ruszaj się i nie uciekaj. Nie krzycz i nie panikuj. To nikomu nie pomoże, a wręcz przeciwnie- powiedział Wasyl, zbliżając się do mężczyzny na odległość centymetrów. Ten był zbyt wystraszony i zbity z tropu, żeby zwrócić uwagę na brak oddechu tamtego. Nie rozumiał, co to ma znaczyć, i co niby chce mu pokazać, jednak wiedział, że to mu się nie spodoba.

I miał rację. Mięśniak, Jeff, przyniósł ze sobą związaną, zapłakaną kobietę i bezceremonialnie upuścił ja na ziemię, zaledwie metr przed Kurtem. Ten chciał zareagować, jednak szybko zdał sobie sprawę z daremności jakichkolwiek prób uwolnienia kobiety czy siebie. Wasyl stał tuż za nim, natomiast Jeff... Pewnie z przyjemnością zatłukłby go na śmierć. Zacisnął mocniej pięści i, pamiętając o przestrodze Petrescu, stał sztywno, drżąc zarówno z zimna jak i z przerażenia.
Gdy zaś zobaczył wydłużające się zęby, "jedynki", Jeffa, skamieniał. Wszystko odbywał się na jego oczach, trudno było wierzyć, że to tylko efekty specjalne, rodem z podrzędnego horroru. Szczególnie po tym, jak szofer zaczął wysysać z Bogu ducha winnej niewiasty życiodajną krew.
Życiodajną dla obu gatunków: dla ludzi jak i dla wampirów, chociaż dla obu w innym sensie. Ludzie nie mogli się jej pozbywać w byt dużym stopniu, a wampiry musiały ją pozyskiwać od żyjących organizmów, jednak obu gatunkom zapewniała ona życie. Chociaż, według legend wampiry były martwe, więc "życie" nie jest najtrafniejszym terminem, lepiej pasuje egzystencja bądź istnienie.

Wasyl całym tym przedstawieniem doskonale pokazał Kurtowi, w jakiej sytuacji się znajduje. Trudno było w to uwierzyć, w końcu dla przeciętnego człowieka było to niemożliwe. Jednak ból zniknął, a to również było niemożliwe, dla lekarzy z całego świata, żyjących jak i martwych. Nie było lekarstwa na raka, które w ciągu kilku godzin ozdrowiłoby pacjenta. Nie mogło być to żadne oszustwo, po prostu nie mogło. Mogło być to natomiast coś więcej, coś o czym ludzkość nie ma pojęcia. A wygląda na to, że nie tylko mogło, ale i było.

- To... To jakieś szaleństwo, przecież to nie możliwe. Wampiry nie istnieją... Czego ode mnie chcecie? Dlaczego ja? Kim wy, kurwa, jesteście? I... Och, Boże, to nie może się dziać naprawdę...- mężczyzna złapał się za głowę i wpatrywał w ssącego krew długowłosego mężczyznę. Przełknął głęboko ślinę, zdając sobie sprawę, że to na pewno nie jest sen.
Wasyl milczał i z rozkoszą wpatrywał się w przerażone oblicze Kurta. W tym czasie długowłosy mężczyzna uniósł do góry zakrwawioną twarz i spojrzał w stronę chłopaka. To było to samo spojrzenie, którym uraczył go przed wejściem do samochodu. Kurt już wiedział, co kryje się za tym pełnym pożądliwości spojrzeniu. Głód. Głód krwi.
Wasyl ponownie zareagował. W jednej sekundzie zniknął uprzejmy, dystyngowany mężczyzna, zastąpiony przez brutalnego tyrana:
- Won stąd! Wypierdalaj!
Zbrukany krwią mięśniak, skulił się w sobie niczym skarcony szczeniak i odszedł ciągnąc za sobą zwłoki dziewczyny.
- Nazwij to jak chcesz, ale taka jest prawda. Daje ci klucz do nieśmiertelności. Daje ci wybór pomiędzy wiecznym życiem, a śmiercią. Co wybierzesz zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
Wasyl ponownie zrobił teatralną pauzę i zaczął iść w stronę samochodu.
- Nie bój się, nie musisz już teraz odpowiadać. Będziesz miał dość czasu do namysłu. A teraz wracajmy. Świt już blisko.
Kurt jeszcze przez chwilę stał w miejscu, zerkając najpierw w stronę, w którą poszedł Jeff, potem na odchodzącego Wasyla. To wszystko była prawda. Co do najmniejszego, najbrutalniejszego szczegółu. Wreszcie ruszył za starym wampirem, podbiegając żeby się z nim zrównać.
- Czyli... Mam rozumieć, że chcecie zmienić mnie w wampira? A... Czy też będę zachowywał się tak jak... No, tamten? Wyglądał jak jakiś dzikus, jakby kompletnie nad sobą nie panował. Wszyscy tacy są?
- Tak właśnie się stanie. Wszystko jednak w swoim czasie. Na dziś wystarczy. Wracamy do domu. Na pytania i odpowiedzi przyjdzie jeszcze pora.

Zmarznięty i wstrząśnięty zaistniałą przed chwilą sytuacją MacArthur wsiadł do samochodu. Przeżył ponowny szok, znacznie mocniejszy od tego, gdy zorientował się, że został porwany ze szpitala. Tym razem dowiedział się o czymś, o czym zwykli śmiertelnicy nie wiedzą, o istnieniu wampirów. Mało tego, dostał propozycję zostania jednym z nich. I o ile zachłanne i prymitywne zachowanie Jeffa bardzo mu się nie podobało, o tyle wizja pokonania raka i dalszego życia była, delikatnie mówiąc, kusząca.
Podczas drogi powrotnej wszyscy milczeli. Szofer kilka razy zerknął na mężczyznę patrząc we wsteczne lusterko, jednak chyba bardziej z ciekawości niż z głodu. Sam Kurt miał masę pytań, których zadanie mogłoby pomóc mu ustalić fakty i pogodzić się z iście nietypową sytuacją, w jakiej się znalazł, jednak nie ośmielił się zadać pytania Wasylowi bez jego uprzedniego pozwolenia. A o pozwolenie również bał się zapytać.

***

Gdy dotarli do posiadłości, siwowłosy mężczyzna odprowadził Kurta do jego pokoju.
- Jest jeszcze coś. Jak już powiedziałem, lekarstwo przestanie działaś o świcie. Połóż się- powiedział Petrescu, podsuwając sobie krzesło i siadając tu obok łóżka. Mężczyzna położył się be słowa sprzeciwu i czekał, wpatrując się w ciemne, głębokie oczy gospodarza.
- Lekarstwem, tymczasowym oczywiście, jest moja krew. Musisz wypić parę kropel, jeśli nie chcesz, żeby ból powrócił. Oczywiście, możesz mi nie wierzyć i przekonać się o tym na własnej skórze. Wiesz jednak, jakie okropne są to katusze... Ale wybór należy do Ciebie.

Mężczyzna przełknął ślinę i skinął potakująco głową.
- Dobrze, wypiję... Nie chcę wracać do choroby.
Wasyl bez słowa naciął sobie paznokciem skórę na nadgarstku i wyprostował rękę nad ustami MacArthura, ściskając kilkukrotnie dłoń w pięść. Na płytkiej rance pojawiła się czerwona kropla. Młodzieniec rozchylił nieśmiało wargi, po części brzydząc się tego, co robił, jednak to miało mu pomóc powstrzymać ból, musiał więc zdusić obrzydzenie. Pierwsza kropla spadła na język, druga, potem trzecia. Jeszcze kilka skapnęło do gardła Kurta, któremu, po fakcie, nie wydawało się już to takie straszne, i Starzec zabrał rękę i zlizał z niej gromadzące się osocze.

- Wystarczy. Teraz odpocznij, zjedz coś, napij się. I zastanów nad decyzją. Żaden z nas nie chce, żeby była pochopna, prawda?
Z tym pytaniem Wasyl zostawił chłopaka w pokoju. Ten, czując nadchodzący głód i wycieńczenie stresem, zjadł kanapki, które nadal leżały na talerzyku. Wszedł pod koc i po raz kolejny zaczął rozmyślać o tym wszystkim, co zdarzyło się tej nocy, nie mógł się jednak skupić, miał zbyt duży mętlik w głowie. Po kilku minutach walki ze snem, poległ.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 29-09-2010, 21:46   #9
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Cofała się z każdym jego krokiem patrząc mu niepewnie w oczy.
- Pomożesz mi? Ale jak... - odezwała się drżącym głosem. - Ból ciągle wraca...
Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał w oczy kobiecie:
- Już raz ci pomogłem. Mogę zrobić to jeszcze raz. Zaufaj mi. Najpierw zabiorę ból, a potem spokojnie porozmawiamy dlaczego tu jesteś.
Wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu westchnęła cicho. Jeżeli mógł zmniejszyć nadchodzące cierpienie, to nie zamierzała dyskutować.
- Dobrze... - powiedziała niepewnie i powoli podeszła do łóżka kładąc się na nim. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko starając się uspokoić. - Co teraz?
Mężczyzna imieniem Jeff podszedł do Meyumi. Gdy stanął nad nią poczuła, że bije od niego dziwny chłód. Jakby dopiero wszedł do domu po długim zimowym spacerze. Zadrżała lekko.
- Nie bój się - powtórzył cicho.
Z kieszni wyjął nóż i naciął sobie żyłę na wysokości nadgarstka. Krew popłynęła do ust Meyumi.
- Pij - powiedział już głośniej i bardziej dosadnie Jeff - To cię uleczy.
Meyumi poczuła jak gęsty płyn wpływa jej do gardła i rozgrzewa od wewnątrz. Ból w jednej sekundzie cofnął się, jak ciemność cofa się przed światłem. Napięcie we wszystkich mięśniach zelżało i Meyumi poczuła kojącą ulgę.
- Widzisz tak to działa. Już możesz otworzyć oczy.
Jeff schował nóż i cofnął się o krok. Otworzyła oczy i uniosła się do pozycji siedzącej na łóżku.
- Wiem, że to wszystko pewnie wydaje ci się dziwne i wręcz groteskowe, ale uwierz mi świat nie jest taki, jakim ci się zdaje. Jest wiele rzeczy o których wielu nie ma pojęcia. Rzeczy dziwnych i strasznych. Ty stoisz na progu zrozumienia. Jeżeli otworzysz umysł, będzie dane poznać ci prawdę. Razem możemy pokonać twoją chorobę, pokonać stojącą nad tobą śmierć.
Jeff przerwał swoją mowę i spojrzał głęboko w oczy dziewczyny. Czekał na słowo, na znak zachęty, by mówić dalej.
Odetchnęła głęboko rozkoszując się brakiem bólu. Umysł powoli przyswajał sobie świadomość, że już wszystko w porządku. A więc naprawdę istniało jakieś lekarstwo...
Ale co to było? Jakim cudem działało tak szybko?
Słów Jeffa słuchała z uwaga, by na końcu skinąć głową. Czekała co będzie dalej. To wszystko brzmiało, tak pięknie, że była ciekawa kiedy mężczyzna dojdzie do spraw mniej przyjemnych. Bo przecież nic w świecie nie było za darmo, a już na pewno nie lekarstwo powstrzymujące tak zaawansowany nowotwór jak jej.
- Co zatem mam zrobić?
- To co teraz ci powiem, będzie brzmiało jak dziwna bajka lub opis filmu grozy. Uwierz mi jednak, że jest to najszczersza prawda. Wiedz też, że ja nie miałem takiego szczęścia jak ty. Mnie nikt nie uprzedził, co się będzie działo. Doceń to. - Jeff zrobił krótką pauzę - Musisz zapomnieć o świecie, którym znałaś do tej pory. Jeżeli dokonasz właściwego wyboru, poznasz zupełnie inny świat. Bogaty świat, świat pełen cudów i magii. Przed tobą stoją wrota do nieśmiertelności, Meyumi. Wystarczy, że powiesz tak - a już jutro będziesz taka jaka ja, jak Wasyl i Rebeca.
Patrzyła na mężczyznę z coraz większym niepokojem w oczach. Trafiła na szaleńca. Wariata, który na dodatek posiadał lekarstwo niwelujące ból. Musiała być spokojna, nie mogła go zdenerwować, bo wtedy jej szansa zniknie.
- A Ty, jeśli miałbyś wybór, powiedziałbyś tak?
- Mając dzisiejszą wiedzę, to oczywiście tak. Mnie jednak nikt nie dał wyboru. Przemienili mnie, a potem... - zawiesił głos, gdy zorientował się że mógłby powiedzieć o słowo za dużo - Ty jednak nie musisz się martwić. Dla ciebie przygotowana jest o wiele łatwiejsza droga.
Przy słowach "przemienili mnie" mimowolnie spojrzała na muskulaturę jego ramion.
- Przygotowaną drogę? - powtórzyła niemal szeptem. - Zatem jeśli się zgodzę... będę musiała pójść, tą drogą tak? To będzie cena za Twoją pomoc?
- Wszystko ma swoją cenę. Myślę, że wieczna młodość i zdrowie są tego warte. Przemyśl to sobie.
Wieczna młodość nawet gdyby była możliwa, na obecną chwilę jej nie interesowała, natomiast zdrowie i owszem. Pokiwała powoli głową.
- Zatem do jutra mam czas na przemyślenie czy oczekujesz odpowiedzi już teraz?
- Możesz spokojnie przemyśleć swoją decyzję, takie jest życzenie Wasyla.
Jeff skłonił głowę przed Meyumi i rzekł:
- Zatem do jutra. I oby trafna była twoja decyzja.
Kiwnęła głową na pożegnanie i mężczyzna opuścił pokój zamykając ponownie drzwi na klucz.
Odczekała chwilę i odetchnęła głęboko opadając z powrotem na łóżko.
Musiała zostać porwana przez jakąś sektę. To co opowiadał ten cały Jeff nie mieściło się w głowie... Nieśmiertelność? Świat pełen cudów i magii? Musieli robić ludziom pranie mózgu, ale dla lekarstwa była w stanie zaryzykować. Będzie udawała, że chce współpracować, a gdy ją uleczą i zaufają na tyle by dostała trochę swobody, to ucieknie. Odetchnęła cicho, nie powinno być to trudne. Przecież przez całe życie postępowała, tak jak życzył sobie ojciec, a w sektach oczekują podobnego zachowania.
Nieśmiertelność... Uśmiechnęła się lekko. Wszyscy jesteśmy nieśmiertelni, odradzamy się w nowych ciałach dążąc do doskonałości...
Lecz ona chciała pożyć jeszcze w obecnym ciele. Tak niewiele w tym życiu zobaczyła, poznała... A gdy otworzyła się przed nią szansa, by choć trochę go zakosztować, wszystko runęło przez raka... Kiedyś powiedziałaby karma, ale teraz tak nie myślała. Chciała żyć, nawet jeśli oznaczałoby, to chwilowe podporządkowanie się szalonej sekcie.
Wstała z łóżka i podeszła do szafy. Musiała się jakoś specjalnie ubrać, by wyglądało, że jej zależy. Wzrok Meyumi padł na chińską sukienkę.
Tak, ona będzie najlepsza.
Tylko nie może jej teraz założyć, gdyż ją pogniecie. Ale jak przy tym zamurowanym oknie miała określić czas? Przeszukała dokładnie szafę i znalazła swój srebrny zegarek, a także komplet spinek do włosów. Uśmiechnęła się zadowolona. Będzie mogła spróbować się odpowiednio uczesać.
Zegarek położyła na biurku, wszystko na jutro było gotowe, pozostawało czekać...
 
Blaithinn jest offline  
Stary 01-10-2010, 03:30   #10
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Peter obudził się siedząc na krześle. Otwarł oczy i rozejrzał się zdumiony. Przede wszystkim zaskoczył go fakt obudzenia się, bo wszak nie pamiętał, żeby zasypiał. Dodatkowo dziwne było, że siedzi na krześle. Nie powinien leżeć w łóżku szpitalnym? Otoczenie praktycznie nie zmieniło się od ostatniego razu. Jak na zwidy było to trochę nietypowe, choć prawdę mówiąc Peter aż do tej pory nie miewał zwidów, więc musiał bazować na swoich przypuszczeniach. Jedyna zmiana polegała na tym, że przybyło tam jednej osoby.

Łysy mężczyzna, który przyszedł go odwiedzić miał wygląd plasujący go w czołówce osób, z którymi nie chcesz zadrzeć, ale zdecydowanie nie kazał spodziewać się nadzwyczajnej inteligencji. Ba, Peter liczył się nawet z tym, że będzie trzeba prowadzić rozmowę bezokolicznikami. W każdym razie jego gość nie wyglądał na lekarza. Z resztą nie miał też na sobie kitla, ani nawet jednego z tych zielonych wdzianek, które zwykli nosić pielęgniarze.

Z kpiącą miną przybyły zaczął mówić i to nawet składnie. Peter uścisnął wyciągniętą do niego rękę, ale treści wypowiedzi chyba nie zrozumiał. Albo ból, który znowu powrócił, otępiał go, albo ten facet gadał bez sensu.

Wysłuchawszy całej wypowiedzi gościa Peter parsknął.
- Za dużo Gwiezdnych Wojen się naoglądałeś? "Peter, jestem Twoim ojcem" - zaśmiał się jeszcze raz. Niestety od tego zabolało mocniej.
Dopiero teraz udało mu się poskładać w głowie resztę słów, które wypowiedział ten neandertal, ale nie czyniło to ich ani trochę sensowniejszymi.
- Dobra, jakkolwiek podoba mi się perspektywa latania po mieście, walki z Lycanami i orgazmów z super laską, to jednak byłbym wdzięczny, gdybyś ominął te testy psychologiczne, czy cokolwiek właśnie prowadzisz i wytłumaczył mi co muszę zrobić, żebyście mnie wyleczyli. Ile mam zapłacić?
Był pewien, że psychologowie próbują się dowiedzieć jak reaguje na stresujące sytuacje i jaka jest jego wiara w zjawiska nadprzyrodzone. Nie było innego wytłumaczenia dla nawijania o wampirach. Przynajmniej Peter ich nie znajdował, jeśli w okolicy nie było conajwyżej dziesięcioletniego dziecka.
- Jakie kurwa testy stary? Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale taka jest prawda. Ja nie zamierzam ci tego tłumaczyć, od tego jest Wasyl. On jednak lubi gadać zagadkami, więc od niego nie dowiesz się więcej niż ode mnie. Jeżeli mi nie wierzysz, to spójrz na to.
Łysy mięśniak imieniem Val, skoczył nagle do góry, a w następnej sekundzie stał już za Peterem łapiąc go za szyję. Dopiero teraz Boyles poczuł jak zimna jest jego ręka.
- I co na to powiesz cwaniaczku. To też filmowa sztuczka, hmm?
- Dobra, mam halucynacje, tak? Jestem na haju i to są zwidy, prawda? Nie chcesz chyba dwudziestopięcioletniemu facetowi wciskać, że wampiry istnieją? Powiedz, że jest jakieś logiczne wytłumaczenie, że się ze mnie zgrywasz - powiedział Peter wręcz błagając. Widać było, że jego rozum poszukuje choć jednej nadziei na to, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Ale ból był tak nieznośny, że Boyles powoli zaczynał pękać. Część jego umysłu chciała wierzyć, że oto przed nim szansa na zdrowie. Owszem, szansa wywracająca cały jego światopogląd do góry nogami, ale jednak szansa.
- Dobra stary, sam tego chciałeś - warknął Val.
W ciagu ułamka sekundy mocarna dłoń zaciśnęła się na gardle Petera. Uścisk był iście żelazny. Życiodajny tlen nie dochodził do płuc, serca, ani mózgu Boylesa. Ciemność zaczęła ogarniać jego zmysły. Chciał się bronić, ale nie miał sił.
- I co to też są zwidy - warknął wyraźnie poddenerwowany Val.
Puścił szyję Petera i cofnął się o krok.
- Zrozum stary. Jestem w trudnej sytuacji. O wiele trudniejszej, niż ty. A ty zamiast mi pomagać jeszcze wszystko utrudniasz, więc albo się dogadamy, albo sam rozerwę cię na strzępy. Myślę, że Wasyl nie będzie miał nic przeciwko temu. To jak dogadamy się czy nie?
Peter myślał szybko. W sumie najbardziej przez ostatnie dni bał się śmierci. A teraz wyglądało na to, że uda mu się z problemem rozprawić raz na zawsze.
- A co mi tam? - odparł po chwili milczenia, ze zwykłym sobie optymizmem, choć ból powodowany chorobą i agresją Vala dość mocno stłumił jego głos. - Jeżeli to tylko zwidy, to w żadnego wampira się nie zmienię. A jeśli nie zwidy... cóż, raz kozie śmierć. Czyń swoją powinność, zaraz się przekonam, czy mówisz prawdę, czy tylko mnie sprawdzasz.
- Dobra. Jak to mówią pierwsze lody przełamane - Val zaśmiał się rubasznie - Teraz pójdźmy o krok dalej. Przemiana nie dokona się jeszcze dziś. Na razie kazali mi z tobą pogadać. Przemianę będzie nadzorował Wasyl. Opowiem ci o nim innym razem. Teraz rozumiesz - Val wskazał na swoje ucho, a potem na ścianę - Teraz muszę podać ci lek - Val znowu wybuchnął śmiechem - Ciekawe jak na to zareagujesz? Jak już mówiłem, ja nie owijam w bawełnę. Skoro zaakceptowałeś, że jestem wampirem, musisz też zaakceptować leczniczą moc mojej krwi. Weźmiesz łyka i po krzyku. Wiesz, że mógłbym cię do tego zmusić, ale po co to nam, prawda. To jak będzie?
- Czy ja naprawdę nie mogę mieć jakichś normalnych zwidów, tylko jakieś pokręcone? - westchnął Peter. - Dobra, dawaj.
Val bezceremonialnie przeciął sobie żyłę na nadgarstku ostrym paznokciem i wpuścił kilka kropel do ust Petera. Gdy tylko krew dotarła do żołądka, po ciele mężczyzny rozeszła się kojąca fala, znieczulająca ból.
- Już cię lubię stary. Masz luzackie podejście i tak trzymać. Tamci to jakaś nawiedzona banda, rozumiesz. Prawie jak sekta. Trzymaj się mnie, a czeka cię wieczne życie i młodość i dobra zabawa. Pogadamy jeszcze, tylko później - znowu wykonał gest oznaczający możliwość podsłuchu.
- Czy do czasu naszej następnej rozmowy muszę siedzieć w tym pokoju, czy mogę się gdzieś ruszyć? Wiesz, poopalać póki mogę.
- Na razie musisz tu siedzieć. Takie są rozkazy Wasyla, ale spokojnie... Pewnie jutro was stąd wypuści.

"Sekta. I to mówi koleś, który częstuje ludzi własną krwią. Jeśli na tutejsze standardy on jest normalny, to aż strach pomyśleć, jaka jest reszta." myślał Peter, czekając, aż ten mężczyzna zostawi go samego. W sumie nie spieszyło mu się, obecność jakiejś bratniej duszy była mu miła po długiej samotności w szpitalu. Miał też nadzieję, że Val wytłumaczy mu, co miał na myśli mówiąc o swoim trudnym położeniu. Peter nie mógł pozbyć się wrażenia, że zgadzając się na przemianę też stawia się w takim samym położeniu. Ale cóż mogło być gorsze od śmierci? Szczególnie śmierci w jakimś zamkniętym domu, z ręki gości, którzy raczej nie wydaliby zwłok rodzinie? Przecież póki życia, póty nadziei, a nawet jeśli będzie musiał się chować przed słońcem, przecież na pewno jeszcze nie raz zobaczy się z Samanthą. Czegóż chcieć więcej?
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172