lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed] Rycerskie Obyczaje IV (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/10295-wfrp-2ed-rycerskie-obyczaje-iv.html)

Bielon 24-07-2011 23:30

[WFRP 2ed] Rycerskie Obyczaje IV
 
Rycerskie obyczaje IV



Reguły sesji:


* Prowadzący: Bielon i Cohen.
* Kwestia konwencji: BielHekowy heros-slowfood. WFRP. Bretonia.
* Kwestia zgodności z settingiem: Wszelkie materiały kanoniczne zachowują ważność, data rozpoczęcia przygody to jesień w rok po najeździe Archona. Moja interpretacja settingu jest moją interpretacją settingu. A świat jest taki, jaki jest, sami wiecie lekko nie ma.
* Kwestia zastosowania mechaniki: W tej sesji opieramy się na logice i zdrowym rozsądku, wszystkie rzuty wykonuje MG lub zdesperowany Gracz. Gramy korzystając z mechaniki. WFRP 2ed. Mechanika rozstrzyga kwestie sporne, przy czym spory z MG rozstrzyga MG. O konieczności odwołania się do niej decyduje MG.
* Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów. Proszę, na bazie doświadczeń z sesji poprzednich, o wstrzemięźliwość.
* Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: To jest życie, więc konflikty w drużynie są akceptowane, choć nie patrzę już na nie tak przychylnym okiem jak niegdyś. Fabularnie uzasadnione są zawsze zasadne. W sumie zaś radzę pamiętać, że to nasze sesje. Drużyny tu wszak nie ma…
* Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na jak najczęstszą. Dbajcie jednakże o nie spowalnianie rozgrywki. W niektórych sytuacjach zdarzyć się może, że częstotliwość postów będzie większa. Lub mniejsza. Proszę jednak na wzięcie pod uwagę, że mam 2 maleństwa i ostatnio nawał pracy. Myślę więc, że 2 posty/tydzień to odpowiedni rytm. Nie bądźmy minimalistami. Ja i cohen postaramy się nie być. Wolał też będę postować krócej a częściej. Prosił bym o zachowanie tej rytmiki: post MG, dzień (24h) na odpowiedź Graczy, post MG w przedziale 24h-48h po poście ostatniego Gracza. Byśmy mieli czas przemyśleć co napisaliście. Zaznaczam jednak, że z racji spraw rodzinnych może być tak, że zniknę. I później się pojawię równie nagle. W takiej sytuacji poczekajcie na mnie bez kwękania. Wracając wrócimy do rytmiki i zostaniecie o moim powrocie poinformowani.
UWAGA: Przez 24h każdy z Graczy pisze ze spokojem. Jednak po upływie owych 24h postać każdego z niepiszących może zostać przez innych Graczy wykorzystana; z uwzględnieniem jej charakteru i natury; bez prawa kwękania „Ja bym tego nie zrobił”, „Ja bym tam nie poszedł”, „Ja bym tego nie powiedział”. Pamiętajcie o tym i zmieśćcie się w tych 24h. Albo ryzykujcie…
* Kwestia preferowanej długości postów: Długość się liczy mniej, ważniejsza jest jakość a najważniejszy MG. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik". Jednak 5 stron opisu blasku księżyca lub wariantowych przemyśleń czy też ekwipunku jest widziane równie mile.
* Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują mój nastrój. Polski język zawsze mile widziany.
* Kwestia zapisu dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem. Najlepiej.
* Kwestia zapisu myśli postaci: Jeżeli znajdzie się postać decydująca się na myślenie to myśli postaci zapisujemy wybranym przez MG kolorem czcionki - czarnym. Myśli poza tym zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą. Lub inaczej, choć lepiej nie.
* Kwestia podpisy pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych. Jeśli to możliwe. Lub nie, jeśli nie. Wówczas można umieszczać w podpisach pochlebne opinie na temat MG i Forum. Lub inne. Pochlebne mniej.
*Walki w grze: Rzecz bardzo ważna. Chciałbym byście pamiętali, że walka to ostateczność. To sposób rozwiązania konfliktu, gdy wszelkie inne metody zawiodły. A walkę wygrywa nie ten który zabije przeciwnika, tylko ten, który przeżyje. W walce można wszak zginąć i wierzcie mi, może się to stać waszym udziałem w tej sesji. Nie życzę wam tego. Wy sobie, jak sądzę, również tego nie życzycie. Pamiętajcie więc o tym dobywając broni. Bo nasi NPCowie dobywając jej iść będą zwykle na pewniaka. Bo też chcą żyć. Czego i wam życzymy.

UWAGA:
Kto chce dołączyć do sesji może zawsze do niej dołączyć pod warunkiem uzgodnienia postaci z MG.
No to zaczynamy!

==================================================
Wieczór na zamku d’Arvill nie toczył się wedle codziennego scenariusza. Cowieczorna, skromna acz wspólna, wypełniona radosnymi rozmowami uczta zmieniła się ponurą nasiadówkę. Wszystko przez skwaszony humor Lorda Petera d’Orr, nowego pana na zamku. Humor Jaśnie Pana zaś miał prawo kwaśnieć. Każdy by się skwasił, gdyby otrzymał list od suzerena, który tego dnia skrzydlatym ptakiem dotarł na wieżę zamku D’Arvill. „Czemu ta cholera nie spotkała po drodze jakiego jastrzębia?” pytała jakaś część jaźni Petera. Takie dylematy pozostawały jednak czysto akademickie a z akademią Peter od dawna nie miał nic wspólnego. I nie rozwiązywały żadnego z problemów. Tego zaś, który wyłaniał się z listu suzerena z całą pewnością, również.

„Z prawdziwą przykrością drogi Malcolmie odebrałem wieści o nieszczęściu jakie spotkało twego nieodżałowanego Ojca, Lorda Berengera. Był mym wiernym, choć unikającym swoich wasalskich obowiązków, poddanym. Może gdyby poddał się mej woli i wsparł me siły orężem, dziś wciąż żyłby. Może. Czasu cofnąć się jednak nie da synu. Na Twoich Lordzie Malcolmie barkach spoczywa teraz odpowiedzialność za D’Arvill. To ciężka służba, ale pewnym jest że jej podołasz. Tego też sobie życzę, albowiem moja dziedzina potrzebuje młodych, mężnych ludzi. Chcąc uświęcić Twe wstąpienie w nową rolę wzywam Cię przed me oblicze na odnowienie Twej wasalnej przysięgi na dzień Świętej Armoryki. Będzie to odpowiednia chwila by przedstawić Ci Lady Joanne de la Foucus, którą wielce rad widział bym u Twego boku. Nadto, nasze spotkanie było by odpowiednią chwilą na spłatę pożyczki, którą Ojciec Twój zaciągnął u mnie. Odpowiednią i ostateczną.

Jego Wielmożność Armand
Książę Akwitanii, Rycerz Graala, Strażnik Królestwa. „


Do dnia Świętej Armoryki pozostał niespełna miesiąc. Peter spoglądając na pergamin zastanawiał się tylko o jakiej pożyczce wspominał łaskawie Książę. Komu przyjdzie ją spłacać nie miał żadnych wątpliwości.

***

Giles Pijawka pił, jak zwykle, kiedy o świcie kołysał się łagodnie na falach porannego przypływu wybierając sieci. Pił bo od wody ciągnął taki ziąb, że kości na wskroś mroziło i gdyby nie pił pewnie by zamarzł. I siny wpływał z połowem do portu. Siny z zimna. Pijąc wpływał siny od wypitej gorzały. I zyskał miano Pijawki, albowiem tyle co on nikt w d’Arvill wypić nie był w stanie. Przynajmniej spośród jego portowych kumotrów. Miał więc powód do dumy.

Miałby i drugi, bowiem tego pięknego jesiennego poranka był pierwszym człowiekiem w d’Arvill, który ujrzał nadpływającą od morza na lekkiej bryzie flotę. Mógłby przynieść tę wieść i dać ludziom w mieście szansę na godziwe przywitanie przybyszy. Może nawet wdzięczność niektórych z nich. Mógłby.

Gdyby nie bełt, który z głuchym dudnieniem wyrwał go z pokładu łodzi i w akompaniamencie plusku posłał prosto w ciemne, morskie odmęty.

Okręty, skąpane w mlecznym przedświcie, owiane całunem porannych mgieł, płynęły dalej. Coraz bliżej celu…

***

Jacob Robespier był potwornie znużony. Raz, że nie spał a przecież już świtało. Dwa, nie pił a tego wybaczyć sobie nie mógł. Trzy, miał za sobą dłuuugą, nazbyt nawet długą rozmowę. Rozmowę, po której bynajmniej lżej mu się nie zrobiło. Fakt, że Lord Peter d’Orr, nowy pan na d’Arvill uwięził jego pryncypała Mistrza Inkwizytorium, otrzeźwił jego zapijaczonego kompana tylko na tyle, by zdołał wydać Jacobowi polecenia. Od tego czasu przybywał do jego burdelu pijąc i dupcząc na krzywy ryj, jak dzisiejszej nocy. I panosząc się nad miarę. Jacob zaś wykonywał polecenia co do joty, bo się to mu, póki co opłacało. Najgorsze jednak były właśnie takie zadania jak dziś, kiedy po wnikliwych obserwacjach pewnym był, że w Opactwie Łaskawej Panienki wrze jak w ulu a siostrzyczki nie tylko z posługami dymają po mieście. Jakąż bowiem mogła być posługa o przedświcie?

Jacob miał plan jak zagonić więcej ludzi do pilnowania klasztoru. Planował całą drogę powrotną do „Domu skromnych panien służebnych”, którego był właścicielem i zarządcą. Plan był dobry i pewnie przyniósł by oczekiwane rezultaty, gdyby nie fakt, że wracający do domu Jacob ujrzał wpływające do portu łodzie. Szedł wysokim nadbrzeżem skracając drogę i widział w bladym świcie stojące na redzie okręty. Zaskoczony, bowiem wieczorem przecie jeszcze ich nie było, zliczył je pośpiesznie. Pięć! Co gorsza w słabej bladości przedświtu widział cumujące w porcie łodzie. I wysypujących się z nich ludzi.

Do burdelu gnał już na złamanie karku. Gnał słysząc z tyłu wrzawę, pokrzykiwania, tupot żołnierskich buciorów, szczęk oręża i krzyki mordowanych. Gnał na złamanie karku wiedząc, że od jego pośpiechu zależy wiele. Bardzo dlań wiele. Jego własny żywot najpewniej. Odkrywając nagle w sobie pokłady pobożności Jacob modlił się do wszystkich znanych mu bogów. I modlitwy te zostały wysłuchane. Zdołał skryć się w progi bezpiecznego schronienia domostwa nim ulice d’Arvill wypełniła rozwrzeszczana, żołnierska tłuszcza…

Czy jednak w mieście ktokolwiek był bezpieczny?

***

Tefler z Brionne, biskup Akwitanii, rzadko opuszczał swą synekurę. Raz, lubił się bawić a trudno było znaleźć lepsze miejsce niż burdel na tyłach klasztoru Sióstr Miłosiernych, którego nota bene był właścicielem. Dwa, nie bardzo było po co, bo to do Akwitanii zwykle przyjeżdżali w jego progi ludzie z prośbami, petycjami i błaganiami. Trzy, tylko sprawy Oficjum, panoszącego się coraz bardziej i podważającego biskupią władzę Oficjum, potrafiły rozemocjonować nie młodego już duszpasterza na tyle, by się mu chciało chcieć. Tym razem szło o taką właśnie sprawę. I właśnie dla tego sprawą ową zajął się osobiście. I bardzo się mu to nie podobało.

Blady świt spadał na miasto znacznie wolniej niźli kierowane mocnym głosem Gilesa de Buroix oddziały. D’Arvill spało w najlepsze i jedynie kilkoro maruderów, pijaczków i nocnych marków stanęło na drodze żelaznych zastępów biskupich a ich opór był rachityczny. Pod rządami nowego pana D’Arvill miasto było niemal bezbronne. Zresztą otrzymało ostatnimi czasy tyle ciosów, że trudno było liczyć na to, że się łatwo pozbiera. Stojąc na pokładzie „Świętej Panienki”, flagowej karaweli jego maleńkiej flotylli, biskup mógł jedynie oczyma wyobraźni widzieć stopień realizacji planów, które wczorajszego wieczora nakreślał swemu słudze po raz kolejny. „Wysadzisz ludzi w porcie. Wydzielisz oddziały do objęcia i obsadzenia każdej z bram. Po dwudziestu. Reszta zajmie ratusz i klasztor. Wówczas poślesz po mnie, bym mógł osobiście poinformować mieszkańców o tym, że miasto ich przechodzi pod rządy Kościoła.” Plan był prosty. Zająć port, bramy miejskie a dalej ratusz. Brakowało im tylko pretekstu.

Areszt nałożony na Inkwizytora Świętego Oficjum przez uzurpatora d’Orra był tym, na co czekał. Fakt, że tym samym nowy pan na d’Arvill uderzył w Oficjum był dodatkową korzyścią. To musiało opóźnić plany Oficjum na tyle, że ich wyprzedził. I zajął miasto. I w dodatku niósł pomoc Oficjum! Życie układało przewrotne plany…


***

- Wasza Wielmożność! Wasza wielmożność… - głos dochodził z oddali, jednak w końcu wyrwał Petera z niebytu i sennego marazmu. W lordowskich komnatach było zimno, zwłaszcza teraz, jesienią. Zakopany w kołdry młody włodarz D’Arvill potrzebował chwili, by się z ich czeluści wygrzebać. W końcu jednak udało mu się ta sztuka.

- Czego?! – pytanie było konieczne, bo zaspany jako i jego pan sługa Hubert był nieco stropiony porannym widokiem swego pana.

- W mieście bitka. Ludzie biskupa wpłynęli do portu nocą i miasto cichcem zajęli. Ponoć jeszcze się w mieście biją. Kto z kim nie wiem. – Peter nie bardzo rozumiał kto z kim i po co miałby się w mieście bić. I po jaką cholerę do portu miałby wpływać biskup? I jaki biskup? W głowie Petera rodziły się dziesiątki pytań, lecz miał świadomość, że niewielkie są szanse, by Hubert znalazł odpowiedź choćby na jedno z nich.

Musiał sam działać. I nie miał na to zbyt wiele czasu…

Świtało.


***

Peter spoglądał po swoich towarzyszach, którzy tak jak i on nic nie rozumieli z tego, co wedle słów uciekiniera działo się w mieście. Nie wszyscy byli jego druhami,. Niektórzy przybyli na zamek niedawno, ale dali się już poznać z najlepszej strony i zdawać się mogło, że ich zaangażowanie przyniesie D'Arvill korzyści niemałe. Teraz zastanawiali się co począć czekając na wieści. Z zamku już pomknął umyślny do miasta. Czekano jego powrotu. Nim jednak miał wrócić, trzeba było podjąć odpowiednie kroki i po to tu, w sali rodowej D’Arvill byli. Peter powiódł po wszystkich zgromadzonych zmęczonym wzrokiem zastanawiając się, czy aby na pewno są tymi, których fortuna wybrała na zwycięzców. Każdy z nich był kimś wyróżniającym się spośród służebnej tłuszczy. Każdemu winno przypaść w udziale odpowiednie zadanie.

Malcolm de Baideaux, młody giermek, który przybył na dwór D’Arvill ofiarowując Peterowi swą służbę i już zdołał wyróżnić się spośród wszystkich zbrojnych na zamku w robieniu mieczem. Ugo de Monmirai, Błędny Rycerz, który ofiarował D’Arvill swe zbrojne ramie. Obaj szlachetnie urodzeni podnosili prestiż D’Arvill i w tych ciężkich chwilach byli dla rodu prawdziwym skarbem. Jaen Paul, który przecież również był rycerskiego stanu i poza orężnym ramieniem przywiódł do D’Arvill niemałą siłę. I Yavandir, który z Peterem w sumie najwięcej przeżył.

Wszyscy oni w napięciu oczekiwali wieści z miasta, ale chyba każdy ze zgromadzonych w komnacie wiedział i czuł, że czas nie działa na ich korzyść…

Nikt jednak nie sądził, iż umyślny którego po wieści do miasta posłano przyniesie takie, jakie wykrzyczał wpadając biegiem prosto z dziedzińca. – Panie! Zbrojni biskupa miasto zaatakowali! Biją się ze Strażą i mieszczanami. Mieszczanie bramę jedną trzymają, ale nie oprą się długo bo ludzi biskupa siła!

***

To był prawdziwy cud, że się mu udało. „Utrzymaj miasto!” brzmiał ostatni rozkaz, jaki otrzymał od swego pryncypała. Był niedorzeczny. Jak do kurwy nędzy miał utrzymać miasto? Miał kilkoro służby, kiedy ci, którzy w barwach biskupich przemierzali z orężem w garści ulice D’Arvill, byli odeń po wielokroć liczniejsi. Mówiło się o dziesiątkach, jeśli nie setkach ludzi. Każdy uciekinier, który dołączał do jego bandy, miał inną wersję. I w zależności od tego jak bardzo strach zajrzał mu w oczy, tak wielu miał za swoimi plecami wrogów. Jacob Robespier póki co nawet się nad tym nie zastanawiał. Miał utrzymać miasto. On! Miasto!

Sposób na wykonanie polecenia znalazł przypadkiem. Usłyszawszy, że ludzie biskupa uderzyli na bramy by je zdobyć. Bramy! Zdobywasz miasto, gdy masz jego wszystkie bramy i mury. Bramy! Do Małej-Rycerskiej miał ledwie kilka przecznic. Nie wahał się ni chwili. Skupieni wokół niego, uzbrojeni słudzy pomknęli przez ogarnięte po raz kolejny wojenną zawieruchą ulice. Nie napotkawszy oporu. Dodatkową korzyścią było to, że nim dotarli do samej bramy jego siły wzrosły trzykrotnie i teraz miał pod komendą nie ośmiu a niemal trzydziestu ludzi. Musiał tylko rozbić łeb panoszącemu się Gustawowi ze Straży, ale była to nader niska cena. Na bramie trwała właśnie bitka i aż dziwnym było, że tych czterech postawionych tam Strażników było w stanie dawać taki odpór niemal dwom dziesiątkom zbrojnych w biskupich fioletach. Niemal dwom, bo trzech z nich ze sterczącymi z piersi bełtami wiło się po bruku. No, wiło się dwóch. Jeden już tylko leżał.

Jacob krzyknął dziko i z wzniesionym w górę mieczem pomknął ku bramie uderzając wespół ze swoim oddziałem na tyły biskupich żołdaków. To była krótka, krwawa potyczka a zaskoczenie zapewniło mu zwycięstwo. Musiał je jedynie umocnić dożynając dwóch ocalałych Strażników. By rozwiązać przyszłe spory decyzyjne. I związane z nimi problemy. Dwóch Strażników i trzech mieszczan, którzy mieli coś przeciw temu. Reszta profilaktycznie zmilczała. Okrwawiony, lecz zwycięski Robespier szybko ocenił swe siły. Pozostało mu ledwie dwudziestu ludzi. Gdyby miał tu wszystkich swoich podwładnych sprawy miały by się znacznie lepiej. Póki co jednak nie miał powodów do narzekań. Utrzymał bramę, miał pod bronią dwie dziesiątki ludzi. Na razie musiało to starczyć…

Tyle że odgłos zbliżającej się, wojennej wrzawy wyraźnie dowodził, że napastnicy są coraz bliżej. I że zaprzestali bezkrwawego przejmowania miasta.


================================================== =====
Powodzenia. Pod każdym postem Graczy proszę o dołączanie 5 wyników rzutów k100. Na potrzebę testów wszelakich.
.

Komtur 25-07-2011 17:55

Jacob stał z ociekającym krwią mieczem, nad trupami żołdaków biskupa i zastanawiał się co teraz zrobić. Obecna sytuacja nie sprzyjała jego planom przejęcia władzy w półświatku, które realizował dzięki służbie dla Świętego Oficjum. Rozgrywka między Inkwizycją, a biskupem Akwitanii mogła położyć kres zarówno jego nielegalnej działalności, jak i kres jego żywota. Pan na zamku d'Arvill dodatkowo komplikował sytuację, więżąc ojca Teodozego jego mentora i najwyższego urzędnika inkwizycji w tym mieście. D'Orr nie był teraz sojusznikiem, ale mógł się nim stać, trzeba było tylko to rozegrać z głową.

Jakob zebrał ludzi i przemocą wdarł się do mieszczącej się niedaleko bramy wozowni. Nakazał swym ludziom zablokować ulicę wozami, to i kilka kusz znalezionych u strażników powinno na jakiś czas spowolnić ludzi biskupa.

- Francis weźmiesz konia - powiedział do jednego ze swych ludzi - I w te pędy pojedziesz do zamku. Masz tu pierścień inkwizycji to otworzy ci drogę do pana zamku. Powiesz jaka jest sytuacja, że miasto jest praktycznie w rękach biskupa, poza tą bramą. Jak wielmożny pan nie chce oblegać swego własnego miasta przez wiele tygodni to niech przyśle tu swoich ludzi i co najważniejsze ma wypuścić i przywieść tutaj ojca Teodozego. W przeciwnym wypadku oddam tę cholerną bramę w ręce jego świątobliwości. No ruszaj, a szybko, sprawisz się to nagroda cię nie minie.

Gdy zamknięto wrota za Francisem, Jakob począł rozstawiać ludzi. Taktykiem był może marnym, ale musiał zrobić wszystko by jak najdłużej opóźnić żołdaków biskupa. Część ludzi wysłał na mury i do kasztelu bramy, a sam z dziesiątką ludzi został przy barykadzie z wozów.

[Rzut w Kostnicy: 27]

[Rzut w Kostnicy:92]

[Rzut w Kostnicy: 20]

[Rzut w Kostnicy: 91]

[Rzut w Kostnicy: 11]

Mike 25-07-2011 18:49

Yavandir
- Skąd się skurwiele wzięli w mieście? - zapytał posłańca.
- Statkami podpłynęli, tak gadają.
Ale Yavandir już nie słuchał ruszył biegiem. Wypadł z sali i popędził do wieży. Po długim biegu w końcu wlazł na górę. Ciężko dysząc wyciągnął dłoń w kierunku strażnika. Ten zdumiony wpatrywał się w dłoń.
- Dawaj gorzały, albo ci jebnę.
- Ale...
- strażnik umilkł i sięgnął pod płaszcz. Antałek gorzały na warcie w wieży był tradycją. Pociągnął solidny łyk, odcharknął i splunął za blanki.
Oddał flaszkę i popatrzył w kierunku portu. Taak, stały tam jakieś ciemne statki, nie było na nich żadnych latarni. Na kupieckich zawsze paliły się latarnie. Uśmiechnął się wilczo i ruszył na dół. Strażnik popatrzył w ciemną dziurę schodów, wzruszył ramionami i pociągnął solidny łyk.
Strażnik długo nie nacieszył się samotnością. Yavandir wrócił z łukiem, dwoma kołczanami strzał i wiadrem z czym chlupoczącym i starym gobelinem.
Wszytko oprócz cebra i łuku rzucił pod mur.
- Nie stój jak barani kutas, tylko drzyj to dziadostwo. - Sam zaczął udarte pasy nawijać na groty strzał i potem moczyć w wiadrze. Gdy już miał spory zapas wziął łuk i mruknął:
- Ciemno wam skurwiele? Zaraz wam przyświecę to szybciej do domu traficie.
Zaczął szyć z łuku płonącymi strzałami. Jedna za drugą, ciągnąc ogniste warkocze wielkim łukiem pomknęły w kierunku nie oświetlonych statków. Celował w zwinięte żagle, łatwiej mogły zająć się ogniem.
Może i nie był wybitnym strategiem, ale atak na tyły zawsze działał negatywnie na wroga. Mieli zbyt mało ludzi by walczyć uczciwie, nawet z najemnikami, którzy brali spora kasę, więc nawet cześć wojsk, która wróci bronić statków ulży obrońcom.



[Rzut w Kostnicy: 224]

kymil 25-07-2011 19:16

Zaspany de Baideux wpadł do sali jako ostatni. Ledwo co zdążył zbroję przywdziać. Zawsze lubił pospać, a dzisiaj zwołali wszystkich o świtaniu.
- Jak w zakonie, na psa urok - mruknął do siebie młodzik.

Nikt z zebranych nie kwapił się z radą, a czas naglił. Jeśli wierzyć posłańcom ludzie biskupa Teflera niemalże opanowali miasto. A Malcom de Baideux był gorączka. Młody, ambitny i zapalczywy. W tym wieku każdy kocha wyzwania. Już giermek zaledwie widział siebie jako rycerza gromiącego mieczem wrogów i zdobywającego wiekuistą sławę. Oczy mu zabłysły, dlatego szybko zamknął powieki, aby to ukryć. Po chwili wahania zdecydował się zabrać głos.

Zanim jednak to uczynił młody de Baideux skłonił się nisko przed swym suzerenem, Panem na d'Avril, Peterem d'Orr i uklęknął na prawe kolano. Aż szczęknęła stalowa kolczuga, a miecz uderzył o kamienną podłogę. Jego ojciec zawsze mu powtarzał: "Przed lepszymi od siebie Malcolmie, gnij kark. Trudniej go im wtedy trafić".

I w tej pozycji dopiero odrzekł:


- Panie mój, ten kto ma wszystkie bramy miasta, ma w ręku całe miasto. Daj mi pod komendę paru ludzi i pozwól mi zrobić zbrojny wypad, aby wspomóc mieszczan przy Bramie. Jeśli przybędziemy za późno, zwiad uczynię, maruderów w Twoje imię poszczerbię. Może języka Ci nawet przywiozę...

Po zastanowieniu dodał, już ciszej:
- Nie chcecie chyba paktować? Za wcześnie na to.


===

15, 24, 78, 46, 64

Kerm 25-07-2011 20:52

Peter, lord d'Arvil, zaklął pod nosem, gdy doczytał do końca list od jego wielmożności, księcia Akwitanii.
Po co mi to było, pomyślał po raz kolejny. Zamiast siedzieć sobie spokojnie w jakiejś zacisznej wieży i studiować opasłe księgi, wdał się w wielką politykę i zaczął się bawić ww wielkiego władcę. I gdyby nie różne ciekawe pomysły różnych osób szłoby mu to całkiem nieźle. Niestety, zawsze się znajdzie jakiś dupek, który nie będzie miał nic innego do roboty jak mieszać się do cudzych spraw. A to było bardzo niemiłe, nawet gdy osobą mieszająca się była jakaś ważna persona.
Jakby mu nie starczyło przedstawiciela Oficjum, który tkwił sobie w lochu... Zresztą... co to za loch. Zwykły pokój, nawet bez krat, tyle że odpowiednio wysoko.
Nie mówiąc już o tym, że cała sprawa z długiem mogła być po prostu zmyślona przez jego wielmożność. Berenger znany był z tego, że nie zaciągał długów. Nawet długów wdzięczności starał się nie mieć, mądry człowiek.
On sam nie był w takiej szczęśliwej sytuacji, chociaż chwilowo owe długi niezbyt mu ciążyły.
~ Jeszcze raz przeszukam archiwum jego lordowskiej mości, świętej pamięci lorda Berengera. Do góry nogami przewrócę...
- Na razie nie ma się czym przejmować - powiedział w końcu na głos. - Jutro wyślę dyplomatyczną odpowiedź, po raz kolejny informującą o zaistniałej sytuacji.
~ Lady Joanne de la Foucus
~ pomyślał. ~ Dobre sobie. Niektórzy będą nieźle zaskoczeni...
A tak w ogóle to był pewien, że jego książęca wysokość Armand, władca Akwitanii, wiedział aż za dobrze o zmianach, jakie zaszły na stanowisku władcy d'Arvill i teraz śmiał się w najlepsze z kłopotów, jakie szykował dla swego przyszłego wasala. W końcu posłańcy ruszyli z listami
- Nie ma co deliberować - stwierdził. - Zaczniemy się martwić, gdy przyjdzie kolejna wiadomość.

***

Co będzie, gdy skończy się lordowanie? Oto pytanie, które Peter zadał sobie już kilka razy. Nazywał te sytuację 'czarną godziną' i, nie ma co ukrywać, przygotował się i na taką ewentualność. Jeśli, oczywiście, nie da przypadkiem głowy, bo nie można było przewidzieć, co ciekawego wymyśli jego następca.
Ale nie był zbytnio zachłanny. Nie zamierzał, po swoim ewentualnym odejściu, zostawić skarbca pustego.
No i nie zamierzał dopuścić do tego, by Yavandir, stary druh jakby nie było, został z pustymi rękami. jakaś nagroda należała im się za te wszystkie trudy. Nawet nieco większa nagroda. W końcu magowie też musieli za coś żyć. Ci, co magami nie byli, również.

***

Zmartwienia, jak to bywa w ich zwyczaju, nie miały zamiaru czekać. O tym, że biskup, psia jego mać, Tefler, ma chrapkę na d'Arvill, było wiadomo. Jednak Peter nie spodziewał się, takiego akurat zagrania. Zbrojny najazd... Jakby nie było innych kłopotów...
I jeszcze na dodatek pojawił się jakiś kretyn, co się domaga wyrzucenia z zamku jego drogocennego gościa.
- Wstań, Malcolmie - powiedział. - Zaraz ci powiem, co zrobimy.
- Giles!
- zwrócił się do młodego chłopaczka, co za posłańca od paru dni robił, a obrotny był za dziesięciu. - Biegnij do pana Xaviera, niech da sygnał dymny panu Friedrichowi, że jego obecność jest niezbędna. Wraz ze wszystkimi ludźmi.
- Alfredzie, gdzie jest pan Yavandir?

Zanim stojący przy drzwiach lokaj zdążył odpowiedzieć, odezwał się jeden ze strażników, Francois.
- Wziął łuk, milordzie, i pobiegł na wieżę.
Lord Peter skinął głową. Yavandir i łuk mogło oznaczać tylko jedno - czyjeś kłopoty. Miał nadzieję, że biskup się ucieszy,
- Jak znam Friedricha, to zjawi się tu za trzy pacierze. - Peter spojrzał na Jean-Paula. - Jak sądzisz? Trzy sztuki złota premii za każdego biskupiego pachołka będzie dostateczną premią?
Gdyby tak udało się wziąć biskupa żywcem... to by było ciekawe. I całkiem możliwe.
- Weźmiesz swoich ludzi - powiedział - i wraz z Yavandirem, gdy ten skończy się bawić, wślizgniesz się do miasta. Yavandir znajdzie jakiś sposób... Chodzi dokładniej o opanowanie Małej Rycerskiej. Spróbujemy się dogadać z ludźmi inkwizytora.
Z tego, co ostatnio dotarło do jego uszu, było kilka niezłych sposobów na wejście do miasta. A Yavandir znalazł co najmniej dwa wejścia, którymi chadzali ludzie, co chcieli uniknąć miejskich strażników.
- Panie de Monmirai, Malcolmie... - Peter spojrzał na obu wymienionych i na moment zadumał się. Jednego musiał zostawić w zamku, drugiego zabierze z sobą.
- Malcolmie - zdecydował się w końcu - pójdziesz ze mną i ludźmi pana Lutzowa do miasta. Panie de Monmirai, w pana rękach pozostawiam zamek. Ludzi pan zna, z Xavierem już pan współpracował.
Spojrzał jeszcze raz na Jean-Paula, a potem na stojących przy nim dwóch ludzi.
- Grey... Zabierz z sobą Cienia. Zaprosicie ojca Teodozego na mały spacer. Dobrze by było, gdyby znalazł się na dole za dwa pacierze.
Grey spojrzał na Jean-Paula, oczekując potwierdzenia polecenia. Potem odparł:
- Zrobi się - i wyszedł z sali..
Peter wstał.
- Panowie, do dzieła - powiedział.

Czy przedstawicielowi inkwizycji nudziło się wśród dostarczonych mu ksiąg, czy też Grey był taki przekonujący... W każdym razie gdy pojawił się, na czele swoich ludzi, Lutzow, ojciec Teodozy był również na dole. Z nieco kwaśną miną, ale był.

________________
85, 78, 100, 60, 1

Icarius 28-07-2011 15:39

W PORCIE

Załoga "Szczęśliwego strzału" szykowała się do zmiany wachty. Mimo że stali w porcie niepokoje w tym piekielnym mieście nie ustawały. Z tego też samego powodu jedynie cześć załogo dostała przepustki do miasta. Na pokład karaweli kupieckiej wchodziło 50 osób załogi. Obecna liczyła 30 marynarzy. Z czego zawsze 10 było na lądzie. Na statku znajdowała się też grupa dziesięciu krasnoludów. Ich kontrakt na ochronę statku obowiązywał jeszcze przez jakiś czas. Statek był w 80% naprawiony w zasadzie sprawny na tyle by pływać. Zostało jednak kilka mniej ważnych napraw. Dowódca krasnali jak co dzień nad ranem pił sobie w spokoju krasnoludzkie "Ale". Podwładni nazywali go poważnym. Bo nawet jak na krasnoluda wszystko traktował bardzo poważnie... Jednak nawet najbardziej poważnym krasnoludom kufel piwa nie zaszkodzi. Do jego kajuty wparował marynarz. Kapitan był na lądzie zatem to na jego głowie leżały wszystkie sprawy...
-Panie okręty pięć właśnie wpływają do portu. Na ich pokładach żołnierze panie w obcych barwach.
-Nachlałeś się? Jacy żołnierze gdzie w porcie teraz?
-Tak teraz jak mamusie kocham prawdę mówię.
-Obyś się nie mylił. Obudź wszystkich. A jak kłamiesz to ta mamusia jak z tobą skończę to cie nie pozna. Nawet cie kurwa nie zobaczy.

Wylazł z kajuty nie dopiwszy piwa. Pierdolony idiota przez niego nie dopiłem piwa. Pewnie się kurwa pomylił i teraz lezę tam na marne. Gdy spojrzał z pokładu oniemiał. Nikt się nie pomylił a ze statków właśnie wysypywali się żołnierze. I była ich cała masa.
-Przyjdzie zarobić w końcu na chleb.- powiedział pod nosem. Potem działał szybko... Zostawił na pokładzie 4 marynarzy najmniej przez siebie zresztą lubianych. Jak ich zabiją trudno. Powiedział im:
-Palcie głupa. Załoga na lądzie. Zamkną was i tyle. O resztę się nie martwcie ni pary z gęby.- powiedział podsuwając im topór pod nos.
Pozostali schowali się w ukrytym magazynie. Zaraz na końcu statku. Było trochę ciasno ale dało radę. Wszyscy uzbrojeni i gotowi.

Zgodnie z przewidywaniami na statek weszło niedługo po zabezpieczeniu portu 20 żołnierzy. Przeszukali go zabezpieczyli w imieniu władzy. A czterech marynarzy zamknęli. To że ich nie zarżnęli było spowodowane początkowym planem Biskupa by przybyć do miasta w charakterze wyzwolicieli. Tych co przywrócą ład i porządek. Co prawda swój ład i porządek nie mniej jednak spokój. A potem zainkasują opłaty od właściciela statku. Wszak na zewnątrz panowały już "zamieszki"... Po zakończeniu inspekcji zostawiono czterech ludzi do zabezpieczenia statku. Dwóch zostało na górze "zabezpieczać" pokój kapitana. Kolejny duet poszedł na dół. Mieli o tyle szczęście że jeden odnalazł ukryty przedział, czy aby na pewno szczęście?

-Mowiłem ci że na pewno coś chowają w ładowni. Dlatego taka pusta nic tylko zapasy żarcia. Takie statki przewożą grubsze sprawy, mówię ci. A teraz sam widzisz jeszcze chwilę łomem podziałamy i fanty nasze.- powiedział zadowolony rudzielec.
-I sierżanta kurwa niestety. Ale i tak do przodu.- dodał drugi.

W chwili otwarcia ukazało im się zamiast skarbu cholernie dużo kusz wymierzonych prosto w nich.
-No tośmy wdepnęli.- powiedział pierwszy z amatorów skarbów.

NA ZAMKU

Jean-Paul skinął głową. Cień i drugi z jego ludzi poszli po inkwizytora. Teraz zapewne Cień szeptał do inkwizytora... Mój szef próbuje cie z tego wyciągnąć. Robi co może.... Bo i mówił to z rozkazu Jeana. Który choć lojalny względem nowego Lorda uważał że więzienie inkwizytora to strzał w stopę. Owszem dobre dla zyskania czasu ale święte oficjum zawsze upomina się o swoich... Trochę po pierwszym gońcu wparował drugi. Strażnik portowy. Czy raczej bandyta pełniący rolę strażnika będący na usługach Jeana. Ktoś wszak musiał w porcie porządku pilnować. Odesłał tam pięciu swoich ludzi. By nadzorowali oprychów. Przy ściąganiu myta no i oczywiście przemycie jaki niebawem miał się tam zacząć odbywać. Na pełną skalę nieoficjalnie złoto płynęłoby zgodnie z umową do kieszeni D'Orra i D'Artagnana...

Oprych widać mało wychowany szedł prosto do Jeana. Widać chciał mu coś rzec na ucho. Ten jednak widząc to rzekł.
-Mów szybko i otwarcie. Wszak u Lorda jesteś.
Bandyta przełknął głośno ślinę. Wiedział że szlachta i za mniejsze uchybienia o głowę może skrócić takich jak on.
-Wojsko panie siła w porcie...
-To wiemy. A jak wam poszła obrona portu?
-Eee-wyrwało się bandycie. Znaczy żeśmy ich ostrzelali jak złazili z tych stateczków swoich. A potem jeszcze raz w ulicze z portu jak nas gonili. Kilku dostało- dumnie wypiął pierś. My tylko ba... Znaczy strażnicy a to regularne wojsko panie.- powiedział szybko widząc wzrok szefa.
-A gdzie teraz jesteście?
-Na dziedzińcu zamku panie.i znów widząc wzrok szefa pośpiesznie dodał. Ale to już z rozkazu Nochala. On od ciebie wszak panie Kislevczyk żołnierz to się zna. Przegrupowanie ponoć tu będzie czy jakieś takie coś. Tych co nas gonili panie, a było ich sporo panie, wciągnęliśmy do czerwonej dzielnicy. Widzieliśmy jak usiekli przed karczmą wie szef "Pod Beczułką" dwóch miejscowych. A nim opuściliśmy dzielnice, to tam już walki na całego były. A wie szef, tam każdy ma coś do samoobrony... Mniej lub bardziej ale ma.
-Złaź na dół i szykuj się z resztą.

-Lordzie d'Orr. Prosiłbym tylko o rozwagę. Wszak inkwizytor wdzięczny nam za gościnę pewnie nie jest. Słaby pokój ponoć dostał. Jednak Biskupa pewnie lubi jeszcze mniej niż żarcie jakie mu serwujemy. Można by pewnie dogadać się z nim że jednak u nas było mu świetnie. A Biskup do miasta wszedł bezprawnie. Inkwizytor zaś wraz z nami ukrócił tylko jego samowolę... Wszak duchowny będzie dla niego lepszym kąskiem niż świecki człek..

Po czym udał się wraz z Yavem na tajny wypad...

Cohen 14-08-2011 23:06

Zamek

W co płonącymi strzałami celował z zamkowej wieży elf, pozostało na zawsze tajemnicą. Wartownik, sam mający już nieco w czubie, uznał, że mogło mu się to po prostu przyśnić, a nawet jeśli nie, to w takim razie sam łowczy się urżnął i szalał po pijaku.
Jakby nie było, Yavandir bardzo dotkliwie poparzył morze, po czym zabrał się z wieży.
A wartownik wrócił do przysypiania przerywanego popijaniem.

***

Lutzow patrzył spode łba, Teodozy był wyniośle obojętny, ludzie D’Artagnana nijacy. Do tego trochę podchmielony Yavandir, podniecony Malcolm, rozgadany Jean-Paul i zasępiony d’Orr. Świat widział weselsze pogrzeby.
Na polecenie Petera, Lutzow wydał rozkazy swoim podoficerom, a ci najemnikom i w kilka uderzeń serca byli już gotowi do wymarszu.
- A na co ja mam iść z wami? – zapytał zimno Teodozy, przypatrując się opuszczającym dziedziniec zbrojnym.

Brama

Robespier i jego ludzie nie czekali długo.
Pojawił się patrol biskupich, którzy gdy tylko zobaczyli bruk zasłany trupami kompanów i barykadę z wozów, dali nogę, nie dając obrońcom czasu, by choć raz w nich wystrzelić.
Nie minął kwadrans, jak pojawił się oddział, na oko trzydziestu ludzi i przystąpił do szturmu prowizorycznego szańca.
Grupa Robespiera zdołała ich odeprzeć tylko dzięki pomocy ostrzeliwujących ich z flanki ludzi na bramie i murach, ale i tak Jacob został sam z jednym ledwie człowiekiem, zziajani, ledwo trzymający się na nogach z wysiłku i od stóp do głów umazani krwią.
Ludzie biskupa, poszczerbieni mocno, ale nie doszczętnie rozbici, wycofali się i było pewne jak amen w pacierzu, że wkrótce wrócą ponownie, w jeszcze większej sile.
Jeśli do tego czasu nie nadejdzie lord d’Orr, szybka wyprowadzka z miasta będzie jedynym sposobem na ocalenie głowy.

Port

- Wszystkie statki opanowane?
- Tak, wasza ekscelencjo.
- Dobrze, niech nasi się z nich zabierają. Za dziesięć minut zaczynajcie.

- Sygnał ze statku! Ściągnąć wszystkich! Na jednej nodze, psiekrwie!


- Hej!
Donośny krzyk z zewnątrz dotarł i pod pokład „Szczęśliwego strzału”. I nie zwiastował nic dobrego. Ale jego załoga nie miała nawet pojęcia, jak bardzo.
- Zwijać się, za pięć minut ogień!
- Że co, kurwa…?


- Dziesięć minut minęło, Abelard.
- Tak jest, wasza ekscelencjo. Dać sygnał pozostałym statkom! Katapulty na pierwszy od lewej! Ognia!


- Co tak świs…
Zdanie przerwało krasnoludowi potężne uderzenie, jakie wstrząsnęło całym statkiem.
Ledwie załoganci podnieśli się z na nogi, rozległ się kolejny świst. I kolejny. A potem jeszcze kilka.
- Przejeba…

Roger Marei de Bernis, biskup Akwitanii, bez zainteresowania oglądał jak katapulty jego statków masakrują głazami i dzbanami wypełnionymi płonącą smołą inne jednostki, stojące w porcie bądź na redzie.

Kerm 14-08-2011 23:43

- Albo użyjemy cię do wymiany - powiedział Peter, obojętnym wzrokiem spoglądając na przedstawiciela Inkwizycji - albo posłużysz w charakterze żywej tarczy. Dla mnie różnica niewielka, dla ciebie może być znaczna.
- Zechciej łaskawie dosiąść wierzchowca. - To nie była propozycja. Gdyby Teodozy nie miał zamiaru z niej skorzystać, wsadzono by go na siodło siłą. - Mamy mało czasu. Jeśli się uda, to ludzie biskupa nie wybiją wszystkich twoich sprzymierzeńców.
- Im szybciej się znajdziemy na miejscu, tym lepiej. Proszę zatem ruszyć, panie Lutzow. I proszę pamiętać o dodatkowej premii za każdy łeb biskupiego pachołka.

Nie ociągali się zbytnio, ale i tak Yavandir, Jean-Paul i towarzyszący im ludzie szybciej opuścili mury zamku. Lecz Peter i jego oddział nie zostali zbyt daleko z tyłu. Podążali szybkim kłusem. Nawet Teodozy trzymał się dzielnie i dotrzymywał wszystkim kroku. Nawet gdyby chciał zwolnić, to i tak paru ludzi, nie spuszczających go z oka ani na moment, nie pozwoliłoby mu na to.

Gdy dojechali do miasta Peter polecił Teodozemu zsiąść z konia. Prowadząc inkwizytora przed sobą ruszył w stronę bramy.
- Jeśli kto z tamtych spróbuje do nas strzelać - powiedział Peter do najemników - to się nim zajmijcie. Natomiast w mieście, żadnego zabijania tutejszych. Gdyby zaś który z biskupich wpadł wam w ręce żywy, to dowiedzcie się dokładniej, jak wygląda sprawa z biskupem i jego siłami.

Mike 15-08-2011 20:26

Yavandir
Pomstując na tego co to obrazy zamku i portu o nieprawidłowych proporcjach odległości pozwolił powywieszawszy na korytarzach i komnatach ruszył do miasta. Nie planował wdawać się w walki, wiedział skąd ruszyło natarcie i wiedział. Ze każda żmija ma gdzieś swój łeb. A łeb tej żmii był w porcie tam ruszył. Zabrał ze sobą tylko dwóch kompanów. Niektórzy mogli twierdzić, że byli oni kłusownikami, ale przecież jak może kłusować pomocnik łowczego?
Ruszyli bocznymi uliczkami, śmigali po dachach, czasem tylko siejąc terror wśród oprychów w biskupich barwach gdy bezszelestna śmierć sięgała kilku z nich resztę zmuszając do krycia się w rynsztokach.
W końcu dotarli do portu, Yavandir zaklął widząc jak palą inne statki.
- Obsługa, trzy strzały i zmiana stanowiska. Jak zobaczycie oficerów...- nie dokończył, nie musiał.
Pozostała dwójka skinęła głowami i rozeszli się na pozycje.

Komtur 16-08-2011 22:54

Jacob miał dość czekania, kolejnego ataku nie przeżyje zarówno on jak i reszta jego ludzi. Nie zamierzał tu zdychać, dla jakiegoś klechy czy władyki, ale nie zamierzał też rezygnować z tej gry, jeszcze nie dopóki było coś do ugrania.

- Ruszcie dupy - zawołał wszystkich, którzy mu zostali - Przebierać się w łachy biskupowych, ale kurwa migiem! Wy dwaj, skoczycie do kasztelu nad bramą i powiecie reszcie, że mają bramę otworzyć, a potem niech przyniosą w dzbanach oliwę, tę co się przy oblężeniach używa. W składziku bramy powinno być kilka beczek.

Czasu nie było wiele, ale wszyscy uwijali się jak mróweczki. Gdy Jacob wyjaśnił im swój plan, byli w szoku, ale nikt nie zaprotestował.

-... dlatego kazałem wam ubrać te łachy, jakby co to będzie na biskupowych. Ryje na kłódki i do dzieła.

Ruszyli ulicą, rzucając dzbany na dachy domów, za dzbanami poleciały zapalone strzały owinięte płonącymi szmatami. Płomienie szybko zaczęły rozkwitać na dachach. Ludzie Robespiera rozproszyli się w zaułkach ulicy i czekali na piekło.

Nie musieli czekać długo, spanikowani ludzie wybiegali na ulicę, często nie próbując ratować dobytku, gdyż ogień chłonął szybko drewniane zbudowania. Fala oszalałych mieszkańców w kłębach gryzącego dymu, wpadła wprost na przegrupowujących się żołdaków biskupa. Robespier korzystając z chaosu jaki powstał, przedarł się ze swymi ludźmi do centrum miasta. Tam kazał im się rozproszyć i zamelinować, o ile jeszcze będzie gdzie, gdyż łuna nad miastem rosła w niepokojąco szybkim tempie.

Jacob przemykał się w kierunku siedziby inkwizycji, miał nadzieję że jeszcze nie została zajęta przez pachołków biskupa. Przeczucie nie zawiodło go, choć płomień świecy migający w oknie wskazywał, że ktoś myszkuje w gabinecie ojca Teodozego. Robesier zatrzymał się przy drzwiach i z obnażonym mieczem czekał na złodzieja. W chwilę później usłyszał jak ktoś zbiega ze schodów. Drzwi otworzyły się, ukazując zakapturzoną postać wyłaniającą się z mroku budynku. Jacob nie namyślając się wiele pchnął intruza żelazem, przebijając na wylot. Jak się parę sekund później okazało, zakapturzonym złodziejem była mniszka z opactwa, co go zresztą wcale nie zdziwiło, a nawet ucieszyło, gdyż zrobiła za niego to z czym on pewnie niezły kłopot, czyli znalazła ważne papiery. Robespier nie czekając wiele, schował zwitek pergaminów za pazuchę i uciekł.

Pod mieszkanie Słodkiej Genevive, dotarł gdy już prawie świtało. Ryzykował wiele, bo to nie był jego teren, ale ta stara ladacznica, była przyjaciółką jego nieboszczki matki i co najważniejsze miała piwniczkę z przebitym przejściem do kanałów. Robespier zatłukł się rękojeścią miecza w drzwi, zupełnie chyba nie potrzebnie, bo mało kto spał dzisiaj spokojnie. Genevieve sto kilo żywej wagi, po wymianie uprzejmości w stylu "kto tam" i "swój", wpuściła Jacoba do środka, ściskając go przy tym tak bardzo, że omal nie wyzionął ducha między jej gigantycznymi piersiami.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172