Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2011, 22:34   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Łeb by ukręcić zarazie - mruknął Konrad, niechętnie otwierając oczy.
Jeśli komu za posłanie służyły niekiedy twarde deski pokładu, lub też zasypiał, mając za poduszkę tylko własny, zrolowany płaszcz, to spanie na wypchanym słomą materacu powinno stanowić czystą przyjemność. Do owej przyjemności, jakże czystej, brakowało co prawda nieco, ale gdyby materac był nieco grubszy, zdecydowanie trudniej byłoby podjąć decyzję o opuszczeniu łóżka.
Prawdę mówiąc myśl o dyliżansie również przyczyniła się do zwiększenia tempa wstawania.

O ile kuchnia pracowała pełną parą, o tyle na podwórzu panowała dziwna cisza.
- Ci dwaj woźnice, Hulz i Gunnar, wstali już? - Konrad zwrócił się do karczmarza.
Karczmarz tylko wzruszył ramionami.
Konrad, chcąc się upewnić co do faktycznego stanu rzeczy, wyjrzał na zewnątrz. Cisza. Ani koni, ani dyliżansu. Jedynie Dietrich kręcił się po podwórzu.
- Z koni to wiem, gdzie mają przód, a gdzie tył - odparł na pytanie tamtego.
Może nie powinien w ogóle się odzywać, bowiem, Dietrychowi nagle zaczęło się wydawać, ze jak widzi kogoś młodszego od siebie, to może sobie rządzić. Konrad wzruszył tylko ramionami.
- Sam sobie znajdź - odparł, wracając do zajazdu. A zaprząc to się Dietrich też mógł sam, jeśli mu przyszła do głowy taka fantazja.

Mimo nawoływania i walenia w drzwi ani Hulz, ani Gunnar nie raczyli otworzyć. Ba, nawet znaku życia nie dali.
- Może by tak jednak... otworzyć drzwi? - zaproponował Konrd, demonstrując uniwersalny otwieracz - solidny topór. Propozycja spotkała się z pewnym poparciem ze strony przyszłych, czy też raczej niedoszłych, pasażerów.
- Ani się waż! - wrzasnął Gustav. - Kto zapłaci za drzwi i za zamek?
- To może by Herpin spróbował? Przez okno?
- Konrad złożył kolejną propozycję.
Okno to mniejsze koszty niż drzwi, a karczmarz, w pewnym stopniu, sam był sobie winien.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-09-2011, 00:13   #12
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Czekające na wypicie piwo i gorąca strawa sprawiły, że przestał kojarzyć kim są ci ludzie i o jakiego siódmiaka chodzi, ale widząc jak inni uiszczają opłatę zorientował się, że nie jest to ząb a cena transportu. Klnąc pod nosem sięgnął ukradkiem do sakiewki i wyciągnął odliczoną sumę.
- Sidym to straśnie drogo, ale nich bydzi. Da Grungni to si zwróci- powiedział wpłacając pieniądze.

- Imrak nie Irmak człeczyno! Żadnygo Irmaka tu nimas- odpowiedział na zaczepkę grożąc ogryzaną kością- a za tum kość zapłaciłech pińć sztuk srybra winc zrozumiałe, że swoje ogryzam.

Na zaproszenie do kart odpowiedział machnięciem ręki. Podniósł kufel i opróżnił go jednym haustem.
- Jiszcze jedno kyrczmarzu- zawołał przechylając pusty kufel.
- Tsy to w sam ras- powiedział uśmiechając się pijacko do towarzystwa.

Trzecie już sączył powoli, delektując się każdym łykiem i obserwując grę w karty. Następnie uregulował płatność z karczmarzem i ułożył się we wskazanym miejscu na dechach.


***

Poranek, jak to poranek. Leżenie na karczemnej podłodze wyklucza wylegiwanie się do południa. Ludzie chodzą, depczą, potrącają. Wstał razem z innymi skoro świt, zebrał ekwipunek, sprawdził wszystkie klamerki i gotowy do drogi czekał na zewnątrz racząc się świeżym powietrzem. Czas jednak upływał a nikt się nie pojawiał, zaś z wymiany zdań między stajennym a niedoszłymi podróżnymi wynikało, że mogą być problemy.

-Kdzie te łapsyrdaki?!-wrzasnął krasnolud wparowując z powrotem do karczmy.
Trafił na moment składania przez Konrada propozycji otwarcia drzwi z niekonwencjonalny sposób co bardzo przypadło mu do gustu. Słysząc jednak sprzeciw karczmarza spytał:
- Nima spycjalisty od utwierania byz klucza?- rozejrzał się po zebranych.

Wszystko wskazywało na konieczność pozostania w zajeździe dłużej i picia miejscowego piwa przez jeszcze jeden dzień co w ogóle mu się nie podobało.
 
__________________
Zawsze zgadzać się z Clutterbane!

Ostatnio edytowane przez Ulli : 13-09-2011 o 00:34. Powód: literówka: ą na ę
Ulli jest offline  
Stary 14-09-2011, 10:27   #13
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację

Miał ochotę się napruć jak Imperialny Ekspres, nachlać w trzy rzyci, mówiąc wprost i bez ogródek: urżnąć się jak świnia. Warunki po temu były idealne było gdzie, co, z kim i za co wypić. Miał też niejakie doświadczenie w opilstwie, zatem nim przystąpił solidnie do dania sobie w pałę po pierwszym piwku poszedł do Gustawa opłacić łóżko w czteroosobowej komnacie, a potem zjadł obiad do którego zamówił kolejne piwo, a potem flaszkę, znów silberwurtskiego lagera, ponownie gorzałkę i tak dalej.
Ciepło, zmęczenie i kolejne łykane trunki dość szybko go rozebrały zmieniając coraz bardziej jego świszczącą wymowę w niezrozumiały bełkot. Towarzyskie udzielanie się Ericha w zasadzie ograniczyło się do potakiwania rozmówcom i to bez względu na to co mówili, oraz gapieniu się na szlachciankę. Erich uśmiechał się przy tym głupawo i cokolwiek obleśnie, a także nieświadomie oblizywał wargi. Swoje wargi dla ścisłości. Sama zaś szlachcianka w miarę trwania biesiady piękniała coraz bardziej. Oldenbach próbował też grać w lancknechta, ale co i rusz wypadały mu z ręki te cholerne kartoniki, albo opuszczał rękę tak nisko, że było widać co ma. W końcu jakaś litościwa ręka zabrała mu karty. Jeśliby rozgrywano bieg do mety zwanej „upicie do nieprzytomności”, to Erich byłby na czele tuż przed Gunnarem i Hulzem. Trzej wozacy kultywowali zawodowe tradycje. Wszak woźnice w całym Imperium słynęli z pijaństwa ustępując pod tym względem jedynie szewcom i krasnoludom.

Resztę wieczoru pamiętał jak przez mgłę. Ktoś go prowadził, on kogoś prowadził. Ktoś go podpierał, on podpierał. Chyba nawet śpiewał „hej sokoły omijajcie puste doły”. Choć ani po melodii, ani po słowach nikt postronny by nie poznał tej skąd inąd popularnej pieśni. A potem … potem była ciemność.


Świadomość wróciła nad ranem w piekielnym bólu głowy, karku i mrowieniu w przygniecionej ręce. Leżał na twardych deskach podłogi. Ktoś się dobijał do drzwi i to go pewnie zbudziło.
„Obyś oparszywiał pokurwieńcu” chciał powiedzieć, ale wyschnięte gardło nie mogło wydać żądnego dźwięku. Wstał na czworaka, a potem czepiając się ściany stanął na nogach. Na stoliku nieopodal stała miska i dzban z wodą do mycia. Erich z rozkoszą wypił niemal całą wodę, to dodało mu sił na tyle by z trudem, ale jednak, otworzyć drzwi.
Nie dało się ukryć, że Oldenbach był wczorajszy. Odzież w nieładzie, skłębione włosy, zwichrzona broda, jedno oko zaropiałe i sklejone, drugie otwarte aby aby, ale za to przekrwione i błyskające chęcią mordu.
- Çzego? – spytał mało przyjaźnie.
Przed nim stał cały tłumek ludzi i dzieci z brodami, a nawet sam gospodarz z cokolwiek zaskoczoną miną. Niektórzy przygotowani do podróży.
- A … - Erich skojarzył, co w jego stanie było całkiem niezłym wyczynem, choć niedokładnie – Jechać chçą. Zara niech şiądą na rzyçi i çzekają.
Odwrócił się by zebrać swoje rzeczy. Wszak miał jechać, a klienci się niecierpliwili. Jego wzrok padł na dwóch ludzi śpiących w pokoju, w którym nocował, a których wcześniej nie dostrzegł. Gunnar i Hulz. No tak. Erich poczuł jak ból głowy gwałtownie się nasilił, gdy włączyła mu się część mózgu odpowiedzialna za pamięć.
- Klina. Króleştwo za klina. – zajęczał zbolały.
- Wştawajcie chłopaki trza jechać. – powiedział klepiąc i potrząsając ramieniem Hulza.
Sam również zaczął się szykować zbierając rozrzucony dobytek. Gdy uporał się z tą czynnością udał się do sali na … śniadanie. Na razie woźnice mieli problemy ze zwleczeniem się z łóżek, co dawało Erichowi czas na posiłek, by nie jechać dalej z pustym brzuchem. Po prawdzie to nie chciało mu się jeść, ale wmusił w siebie posiłek i popił piwem. Dopiero to, to znaczy silberwurtski klinik postawił go na nogi, choć tępy ból pod czaszką wciąż go dręczył. Nie czekając na woźniców zaczął oporządzać konie. Nie ustrzegł się jednak paru wpadek, a to jednemu koniowi chciał założyć dwa rzędy, a to nie mógł rozplątać lejcy, a to popręgi złośliwie nie chciały się zapiąć. Wszystko to zajęło mu mnóstwo czasu, w końcu jednak z niewielką pomocą Gunnara, bo Hulz uwalił się na dachu powozu i zasnął, udało się przygotować dyliżans do drogi.
- Wşiadaaać! Drzwi zamykaaać! – wrzasnął nad spodziewanie głośno, aż jego samego coś zakuło pod czaszką.
- Sigmarze miłosierny. Zamknij się. – pisnął Gunnar zatykając uszy i osuwając się na koźle.
Erich popatrzył na niego zmęczonym wzrokiem. Gość nie nadawał się do powożenia. Oldenbach westchnął ciężko i przejął lejce.
- Wie maluśkie, wie… – cmoknął ruszając powoli.
Dyliżans wyjechał z wolna za bramę. Erich ziewnął i skręcił w lewo. Pognał konie do szybszego biegu. Zaprzęg pociągnął budę z pasażerami nabierając prędkości.
Po chwili gnali już traktem wprost do … Middenheim.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 18-09-2011, 21:03   #14
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Krasnolud był biedny jak aldorfskie dziady proszalne spod świątynią Sigmara – już od dłuższego czasu nie zarabiał. Już nie pamiętał kiedy ostatni raz jego krew wsiąkała w piach jakiejś areny. Sakiewka już kiedy wyruszał z Marienburga nikomu nie mogła zaimponować, a co dopiero teraz. Trochę miedzi, trochę srebra ale złoto to tam było trudniej znaleźć niż w Szarych Górach. Jakoś jednak żyć trzeba tedy i na pocieszenie napchał sobie solidnie kichę miejscowymi speciałami. Zapiłby też, niestety na to już nie było funduszy. Jego mocna głowa czasem była wybawieniem, jednak ostatnio była przekleństwem. A w połączeniu z dumą jaka była wpisana w niską, brodatą naturę picie za czyjeś jakoś mu nie przystawało. Jedyny efekt jaki zrobiło na nim cały ten rzekomo krasnoludzki lager to taki że musiał częściej chodzić szczać. Ni to języka nie poplątało, ni to myśli nie uspokoiło… no może nieco kurz z gardła wypłukało i nieco humor poprawiło.

Na zaproszenie do wspólnego biesiadowania przystał, jednak karty już były poza jego zasięgiem… poza tym co innego w kości pograć z druhami podróży, a co innego ciąć w lancknechta z jakimś gogusiem. Co to piękne rączki ma niczym panienka szczająca w nocnik w odpicowanej kamienicy. Położył lachę na taką „zabawę”, mógł se odpuścić orżnięcie w tej karczmie. To co miał wolał zainwestować w podróż do Aldorfu i w tajemniczą wyprawę. Ale siedem frantzów to było stanowczo za dużo… nawet jakby je miał!

Jak nie urok to sraczka, ale jakoś żyć trzeba. Poczekał jeszcze parę kolejek, widząc że z góry nikt nie płaci za podróż upatrzył też w tym jakąś szansę. Kiedy mowa już była bardziej bełkotliwa, smykałka do handlu mniejsza i sakiewka bardziej pusta zagajał do Hulz’a

- Siedem prawicie? Zadumał się chwilę – Do Aldorfu? I znowu pauza. – Kurwa, dużo.

Woźnica spojrzał na niego jeno i wzruszył ramionami. – Cena jaka jest każdy wie… a nie każdy dupsko wozić musi.

- Ale siedem frantzów?!


- No przecia, jedziesz se wygodnie, dach nad głową a pod zadem miękkie siedzisko. Deszcz na ciebie nie pada, wiatr nie wieje a i kurz w gardle tak nie gryzie. Za wygodę się płaci… to tak jak z gorzało, stać się to pijesz… nie stać to kurwa łazisz pieszo.

- A za jazdę na tylnim kufrze?

- Nie da rady, spadniecie… z całym szacunkiem ale to wiązać by was trza…

- Hultz to przecia i lepiej dla was. Spadnę i po problemie. Zaśmiał się Gomrund i stuknął się z nim kuflami. Gdy wydoił pół kufla otarł wąsy łapskiem i wrócił do męczenia. – To ile?

- Co wyście tacy kurwa uparci, ile, ile i ile… a niech ci będzie jak chcesz spaść i se te krótkie kulasy połamać to niech ci będzie 4 i ani pensa mniej.

- Cz t e r y! Ile? Kurwa cztery… za takie niewygody? Chybaś ocipiał.
- Oburzył się rudzielec. – Mogę dać dwa!

Woźnica na niego popatrzył przez chwilę nie wiedząc jak zareagować. Szybko jednak odzyskał rezon i się roześmiał. - Za dwa to chyba pod dyliżansem albo na dachu…

Krasnolud wstał dość energicznie tak, że aż zachwiał misterną układanką kufli, kubków i talerzy na stole. Pogmerał coś przy pasie i wydobył dwie monety. Poczym ucapił Hulza za łapę i wepchał mu dwa złocisze w łapsko. – No to dach! Umowa stoi. Po czym uścisnął mocno mu prawicę na znak, że traktuje umowę ze sfinalizowaną…



Wstawanie nie było dla niego tak uciążliwe jak dla innych. W końcu nie popił, a spanie na ławie w suchej karczmie było i tak wygodniejsze niż pod chmurką z włażącym robactwem w każdą dziurę. A jak ktoś chrapie tak jak on to nawet chrapanie innych nie jest mu w stanie przeszkodzić. Wstał i ochędożył się przy studni. Makówę zalał wiadrem zimnej wody nie robiąc sobie nic z chłodu poranka, a tym bardziej z mgły. Pogoda jak pogoda i nie ma co na nią narzekać. No chyba, że jest się starą, gderliwą babą… Gomrund nie był. W samych hajdawerach pokazując swoje blizny i tatuaże poroazciągał się a potem kilkunastominutowa poranna rozgrzewka. Trochę pompek, lekka przebieżka, sprał jakiegoś niewidzialenego przeciwnika. Poczym wylał na siebie kolejne wiadro zimnej wody jeno wcześniej ugasił pragnienie.

Właściwie dopiero wtedy dotarły do niego słowa Detricha. Cholerne opoje zaspały i miały w rzyci jego podróż. Jako, że na dyliżansach, powożeniu i koniach znał się prawie jak na szydełkowaniu tedy poczerwieniał na gębie i z przekleństwami poszedł na górę… Kiedy dotarł pod drzwi z zamiarem zamanifestowania swojej złości było już tam kilku innych podróżnych. Głośno dyskutujących i okazujących swoje niezadowolenie. I właśnie wtedy drzwi się uchyliły, a przez szparę wychyliła się zapita łepetyna Ericha…

– Jechać chçą. Zara niech şiądą na rzyçi i çzekają.

Nim Gomrund przebił się przez przepity warkot, wydatnie zniekształcony brakiem jedynek i przełożył to zdanie na krasnoludzki tak by dotarło do niego co ten właśnie powiedział minęło ładnych parę chwil. Woźnica zaczął zbierać już swoje bety. Przyjął to zatem za dobry omen i też poszedł czymś napchać brzuch.

Kiedy już ruszyli zapakował się zgodnie z umową na dach i złapał się jakichś pasów tak żeby nie złamać se karku na pierwszym zakręcie. Podróż nic a nic mu się nie podobała. Podskakiwał, raz po raz dostawał jakaś cholerną zieleniną w ryj, jakaś tłusta mucha wpadła mu w rozdziawioną paszczę kiedy klął na powożącego tak że mało co się nie zatknął. Po kilku minutach jazdy tym super wygodnym środkiem lokomocji zaczynał żałować wydanych na śniadanie szylingów. Żołądek był wyżej i wyżej… a jajecznica coraz bardziej chciała wyjść…


Mało co nie spadł kiedy przemknęli koło znaku wskazującego kierunek na Miasto Białego Wilka.

- MIDDENHEIM?! TY DURNIU, KOŃSKĄ PYTĄ CHĘDOŻONY… GDZIE DO CHOLERY JEDZIESZ? Wywrzeszczał w złości.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 18-09-2011 o 21:16.
baltazar jest offline  
Stary 19-09-2011, 17:07   #15
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wparował do opustoszałego zajazdu z energią tarana, za sobą wpuszczając strzępy mgły i, jak się po chwili okazało, mocarnego krasnoluda, który zresztą zaraz pomaszerował tam, gdzie i wszystkich innych wcięło. Szczęśliwie nie na długo. Zanim Spieler zupełnie wytracił impet, stadko gości, na poły uspokojone, a ma poły rozczarowane niezbyt efektownym rozstrzygnięciem problemu woźniców, przemieściło się z powrotem do głównej sali tak, że mógł czym prędzej wyłuskać z tłumku zafrasowanego gospodarza i zaatakować znienacka pytaniem:
– Umiecie pisać?... Papier – polecił, nie przejmując się zanadto odpowiedzią. Zaraz jednak przerwał rozpoczynające się nieskoro poszukiwania. Wyciągnął z kieszeni wymięte obwieszczenie, przycisnął przedramieniem do szynkwasu i wygładził dłonią.

– Piszcie tak: – Przyglądał się przez chwilę zabierającemu się bez przekonania za śniadanie Erichowi, dając swemu ogłupiałemu skrybie czas na względnie prawidłowe uchwycenie pióra. Potem podyktował, interpunkcją trzymając nieszczęśnika w ryzach jak bojowym werblem: – Ja przecinek Gustav przecinek nazwisko... wpiszcie... przecinek... z zajazdu Dyliżans i Konie... w naglącej potrzebie...przecinek... takoż przy niedyspozy... cyi wozaków to jest Gunnara i Hulza przecinek... w dobrej wierze użyczam... – zmarszczył brwi, zwalniając przed pierwszym prawdziwie redaktorskim wyzwaniem – landarę tudzież wałachy Zębatki pannie... pani godność? – Przechylił głowę w namiastce uprzejmości, łagodząc też trochę ton.
Z jej ochroną... w przytomności świadka przecinek... – rozejrzał się szybko po towarzystwie, zatrzymując wzrok na Bretończyku – Phillipe... Od nowego wiersza: dnia... cyfrą... drugiego Pflugzeita dwunastego roku. Pod spodem: podpisano... Podpiszcie panie Gustav. Nie macie jakiego stempla?... Niech będzie.
Wyrwał skołowanemu gospodarzowi pismo spod pióra, posypał wilgotny inkaust pyłem z garści, zdmuchnął mu w nos i schował złożony wpół papier za pazuchę.
– Wyrychtujcie sobie takie samo. Na wszelki wypadek.
Wyraźnie zadowolony, ale wciąż porażający tak z samego rana zdecydowaniem, rozparł się na ławie naprzeciw Gomrunda Ghartssona, czekając, aż krasnolud skończy z posiłkiem. Wtedy ruchem głowy zaproponował wyjście na powietrze.

Kiedy Erich rozpoczynał trudną batalię z dyliżansem, końmi i tym, co winno obie sprawy połączyć, Spieler stał już na posterunku przy płocie, w połowie mniej więcej podwórca. W profesjonalnej, nonszalancko groźnej, z lekka obelżywej pozie.
– ...te parę błysków, byle dojechać na czas i bez... Następnym, mistrzu – rzucił głośniej z wyćwiczonym, absolutnie bezmyślnym przekonaniem w głosie do Bretończyka, który zupełnie niegodnie tachał wbrew ogólnej tendencji bagaż w stronę powozu.
Na widok wytaczającego się z zajazdu Gunnara, znów zwrócił się do Płomiennego Łba:
– Tych zdechlaków też chętnie bym zostawił. Jak już wyszykują pudło, na nic więcej się nie przydadzą, a miejsca mało. Pospieszcie się, panie Druzd, z tym sikaniem.
- Hultz i ten drugi łapserdak jadą… w końcu to ich robota i ich dyliżans. Nie ma co chłopakom robić pod górę. – Ghartsson poklepał go po plecach i dodał: – No to w drogę, już nadto czasu zmitrężyliśmy.
Spieler wzruszył ramionami.
- Nie ja będę wybijał dupsko na dachu. – Popatrzył znacząco na wychodzące właśnie z zajazdu kobiety. – Mam nadzieję.

Lady powitał ledwie płytkim skinieniem, ale zarzuciwszy na ramię swoje manele, uprzejmie podprowadził do pojazdu, gdzie nawet otworzył drzwiczki i zaoferował pomocną dłoń. Zresztą młodszej z jej służek także, a nawet obie, choć drugą niejako z zaskoczenia i bardziej poufale.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 19-09-2011 o 17:10.
Betterman jest offline  
Stary 21-09-2011, 21:11   #16
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Tego dnia Gunnarowi tak pulsowało między uszami, żeby się nawet z pierwszym lepszym kozłem na łby pomieniał. Dawno takiej popijawy z Hulzem se nie urządzili. I to jeszcze w środku kursu... Już gdy się zbudził czuł, że poszło zbyt ostro, bo za góry krańca świata nie mógł skojarzyć co to za typ śpi z nimi na jednej pryczy. Erich jednak, bo pamięć z wolna wracała, okazał się zaprawdę godnym kompanem. Pił z nimi wczoraj co prawda nie za swoje, a za ich ciężko zarobiony grosz, ale swój był chop więc nawet do głów im skąpić nie przyszło. Coś Gunnarowi się nawet wydawało, a może śniło, że Erich pomógł mu powstrzymać Hulza, który koniecznie chciał się zwodować w cebrzyku do karczemnej studni gdzie jakoby jaka syrena miała na niego czekać. A przemoczone buty, które stajenni znaleźli na podwórcu mogły niejako potwierdzać to wydarzenie. Tak czy inaczej gdy on próbował cokolwiek przełknąć, Erich zaprzągł wałachy, pomógł wtaszczyć Hulza na dach, a teraz nawet się brał za lejce. Żeby się tak nie wydzierał jeszcze...
- Dasz se rade sam, co Erich? - wybełkotał do szczerbatego blondyna.
Nie czekał w sumie na odpowiedź. Wiedział, że jeśli nie uśnie to albo będzie rzygać, albo srać wszystkim się w nim telebało od mózgu począwszy. Przezornie więc przewiązał się porządnie zahaczonym o czoło landary rzemieniem, przerzucił garłacz przez ramię i tak zabezpieczony przed upadkiem pochylił się do przodu. Jego chrapanie rozległo się jeszcze zanim konie minęły bramę do zajazdu. Śniło mu się, że się targował z tą tłustą kramarką co to serem handluje niedaleko domu. Nie wiedział specjalnie o co, ale targował się i tak. Chyba o popręg co to go Hulz rozdarł... Najdziwniejsze było jednak, że ona cały czas tak dziwnie podskakiwała. Nie mógł się skupić, bo się gapił na jej rozlatane cycki. Ułapił ją więc i powiedział, żeby przestała tak się trząść. Ona w śmiech i w długą... Nie mógł jej jednak gonić bo i on zaczął podrygiwać. I psia mać cały czas podrygiwał. Nic zrobić nie mógł, bo...

- MIDDENHEIM?! TY DURNIU, KOŃSKĄ PYTĄ CHĘDOŻONY… GDZIE DO CHOLERY JEDZIESZ?

Tylko rzemień uratował Gunnara przed upadkiem. Siedzący bowiem zaraz za kozłem na dachu landary krasnolud rozdarł się niemal prosto w ucho Ericha, a co za tym idzie i jego.

- Ranaldzie... o mało se kurwa ozora nie odgryzłem! - odwarknął do tyłu choć z każdym kolejnym słowem, odwarknięcie to było coraz boleśniejsze. Potem spojrzał nieco tępo na trakt przed nimi, oraz na mijany właśnie stary, rozpadający się szyld informacyjny, a na sam koniec na Ericha, który z lekko nieprzytomnym wzrokiem gibał się obok na koźle - Erich, co ty odpierdalasz?

Było to cokolwiek mało prawdopodobne, ale rzeczywiście powóz już jakiś czas leniwie turlał się w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Poza oczywiście Erichem, sporo winy za ten fakt ponosił chłodny poranek przez który szczęśliwcy podróżujący wewnątrz dyliżansu zamknęli czym prędzej wszystkie możliwe drzwiczki i lufciki ograniczając sobie tym samym bardzo widoczność. A ponieważ nikomu też z nich do głowy nie przyszło by pilnować drogi, większość szybko się posnęła. Szczęściem więc okazał się fakt, że dla Gomrunda nie starczyło w środku miejsca, bo bogowie raczą wiedzieć jak daleko by jeszcze zajechali nim trójka pijanych woźniców zorientowałaby się dokąd zmierzają.
Erich zareagował niezbyt śpiesznie. Dyliżans potoczył się jeszcze kawałek do przodu, by po chwili zatrzymać się idealnie na skraju traktu. Potem równa wolta do poprzek, kilka nadzwyczajnie jak na stan woźnicy udanych, powtórzeń do przodu i do tyłu aż w końcu powóz stanął skierowany tym razem we właściwym kierunku... choć, co pierwszy znów odczuł Gomrund, niebezpiecznie niestabilny. Okazało się, że prawe tylne koło nie wytrzymało precyzyjnego manewru Ericha i zostało się na jakimś korzeniu w mętnej sadzawce tuż obok drogi. W efekcie naprawa zajęła dodatkowy kwadrans, a lejce, na skutek wspólnej decyzji pasażerów, przejął Gunnar.

***

I pomyśleć, że sama chciała tej podróży. Przygody! Przygody to piekło, królestwo chaosu, brud, smród, kurz i pomieszanie wszelkich hierarchii. Przygody cuchną źle przetrawionym alkoholem, plują, charczą, straszą kraterami po krostach, i robactwem w brodach, rechoczą, seplenią, dłubią w zębach i puszczają bąki. Przygody mają wielkie brzuchy, krótkie nogi i tłuste włosy. Gdzie podziali się ładni ludzie? Dlaczego nie trafiła się tu jedna miła twarz?
No może i Isolda trochę przesadzała, ale powiedzmy sobie szczerze winny temu był jedynie nikczemnego wzrostu blondyn. Być może lekkomyślnie pozwoliła mu się odprowadzić do drzwiczek dyliżansu. Nie musiała. Pomyślała, że obdarzając go takim względem zachowa odpowiednią formę. Wszak dam nie odprowadza się do ciasnych izb, by tłoczyć się z nimi jak z wiejskimi dziewuchami. Blondyn jednak nie słuchając tego grzecznego i dość nieśmiałego protestu arystokratki upchnął w ciasnym dyliżansie osiem osób. Nie dostała nawet jednej kanapy tylko dla siebie.
Siedzieli teraz w ciasnej budzie ściśnięci jak śledzie w beczce. W jej prawy bok wbijał się futerał z lutnią, którą służąca trzymała na kolanach, bo Isolda nie chciała delikatnego instrumentu zostawiać między kuframi. Z lewej młoda szlachcianka opierała się o Marie. Dużo gorzej przedstawiała się sytuacja naprzeciwko, kolana ryżego krasnoluda co i raz zahaczały o błękitną suknię. Była pewna, że niechciany współtowarzysz podróży robi to specjalnie. Na policzkach młodej kobiety wykwitł rumieniec gniewu, a jej wargi drżały, nie wiadomo tylko czy szykując się do płaczu czy arystokratycznej reprymendy. Oczywiście zasłaniała twarz wachlarzem, ogradzając się nim od motłochu, jedwabny mur słabo jednak spełniał swe zadanie. Ale zniosłaby wszystko dzielnie, aż do samego Altdorfu, tak sobie postanowiła, a charakter miała uparty, gdyby nie ulewa. Najpierw przyjęła ją z ulgą. Zrobiło się ciut chłodniej, deszcz i drzewa ładnie, usypiająco szumiały, dziewczyna położyła policzek na ramieniu ochroniarki i zamknęła oczy. Ledwie zdążyła zasnąć, gdy na jej gładkie czoło spadła pierwsza kropla i zaraz następna, a potem zaczęły lecieć równym cienkim strumyczkiem. Isolda von Strudeldorf nagle obudzona z rozkosznego snu o miękkiej pościeli zerwała się na równe nogi i natychmiast straciła równowagę opadając na kolana jednego z sąsiadów.
- Stać! - krzyknęła – Woźnica stać natychmiast!
Głos miała wdzięczny i mocny. Wystarczająco mocny, by zaniepokojony Gunnar ściągnął lejce i by cały pojazd gwałtownie zatrzymał się zrzucając kilka lżejszych bagaży na głowy niektórych podróżnych.
Gdy wszyscy już doprowadzili się do porządku, arystokratka zażądała, by dwie osoby natychmiast opuściły powóz. Nie obchodziło ją kto to będzie, choć wyraźnie dała do zrozumienia, że powinni to być ci, którzy dosiedli się podczas ostatniego przystanku. Również za nic miała fakt, że na zewnątrz deszcz zdążył już rozpadać się na dobre. Świat jest urządzony w taki, a nie inny sposób i każdy powinien pilnować godności zgodnie ze stanem do którego należy. A jeśli komuś to nie w smak to ona już się postara by jej bardzo wysoko postawieni znajomi w kolegiacie elektoralnej uprzytomnili mu zasady hierarchii.
Jakkolwiek taki atak słowny arystokratki na uzbrojonych podróżnych mógł się wydać nierozsądny, widać było, że dziewczyna nie zamierza ustąpić, a jej ochroniarka bacznie obserwuje każdy ruch Konrada, Dietricha i Imraka. Przed dalszą więc podróżą należało ten problem co rychlej rozwiązać.

***

Wczesnym popołudniem gdy deszcz przestał już padać, udało im się w końcu wbić na świeżowybrukowany szlak łączący Middenheim z Altdorfem. Wóz zaturkotał równo po sprowadzonych z Szarych Gór bazaltowych płytach brukowych, które lśniły zimną czernią na tle burej ściółki leśnej. Budowniczowie z Carroburga i Altdorfu rozplanowali trakt całkiem umiejętnie i nie mogło to ujść uwadze zarówno Imraka jak i Gomrunda. Wielka Nordsud Weg przez Imperium... Wyludniona jak to bywało o tej porze roku. Widniejąca na, leżącym tu chyba od zarania dziejów, wielkim przydrożnym kamieniu liczba głosiła 78 staj dzielących ich od stolicy Imperium. Budziło to u wszystkich słuszny optymizm szczególnie, że dyliżans po lepszym podłożu mógł w końcu ruszyć znacznie prędzej.

Nie całą chwilę później minęli stojący po prawej na uboczu zajazd należący do linii Cztery Pory Roku. Prowadzony jednak przez Gunnara dyliżans pomknął dalej, by jak najbardziej skrócić ostatni odcinek i nie narażać pasażerów na wydatki we wrażym konsorcjum. Dopiero niecałą godzinę później starszy woźnica puścił ponownie do lejc Ericha, bo Hulz nadal spał na dachu i nic nie wskazywało na to by struty okropniście biedaczyna szybko doszedł do siebie.
Mniej więcej wtedy też zaczął zmieniać się także krajobraz. Opuścili w końcu rzeczne rozlewisko i rzadkie brzozowe lasy i wjechali w dziką, ciemną knieję, która stanowiła tak naprawdę większość całego Middenlandu. Stąd do Altdorfu nie pozostało już więcej niż dzień drogi.

***

Jaskrawo pomarańczowe słońce zaczęło powoli chować się za linią drzew gdy Erich nagle zatrzymał dyliżans. W środku powozu zapanowało lekkie zdziwienie. Słychać było nerwowy głos Gunnara, ale przez to, że mówił swoim zwyczajem pośpieszenie i mamrotliwie, nic nie dało się zrozumieć. W końcu pod znaczącym spojrzeniem Isoldy siedzący na skraju Philippe i Marie uchylili drewniane okna i wyjrzeli na zewnątrz.
- Merde... Nic nie widać pod tym kątem... Panie Gunnar! Czemu stoimy??!

- Ki czort? - mruknął Gunnar wpatrując się na postać klęczącą na drodze.
Słońce już nie oświetlało drogi, a wysokie gęsto pokryte pierwszymi liśćmi drzewa nadawały traktowi bardzo nieprzyjemnego półmroku. Wyraźnie było jednak widać klęczącego na drodze jakieś półsta kroków przed dyliżansem człowieka. Chyba człowieka. Zwrócony był tyłem i zdawał się niezwykle zajęty czymś co leżało przed nim.
Gwałtowny, zimny i jakoś intuicyjnie nie wróżący niczego dobrego powiew owiał nagle twarze wszystkim znajdującym się na zewnątrz powozu. Nawet Hulz, nie wiedzieć czemu właśnie teraz, podniósł się rozmasowując łeb z równie skrzywioną, co zaniepokojoną miną. Wystające nad drogę gałęzie załopotały jak szpaler wyczekujących na pałowanie żołnierzy. Coś wisiało w powietrzu. Jeden z wałaszków, Szyling chyba, też to wyczuł. Zarżał donośnie jakby w pogonieniu woźnicy by ten czym prędzej zawracał.
I wtedy klęczący na drodze człowiek odwrócił się gwałtownie.


- Nieumarły!!! - wrzasnął Hulz chwytając za pokładowy garłacz.
Postać na drodze wyszarpnęła z ust coś co wyglądało jak kawałek ludzkiej ręki i puściła się pędem w kierunku dyliżansu. W jej dłoni można było dostrzec upaprane krwią krótkie ostrze. Odległość między tym czymś, a powozem malała w oczach.
- Huuuulz! - wrzasnął Gunnar w taki sposób, że pasażerowie powozu zadrżeli - Rozwaaal to!
Hulz wymierzył, ale nie zdąrzył strzelić. Nikt nie zdążył zrobić niczego.
Wałach Szyling dostrzegłszy potwora wizgnął przednimi kopytami w powietrzu. Swojego towarzysza nia musiał przekonywać. Oba spłoszone konie szarpnęły z całej siły dyliżansem urywając tym samym uprząż i przewracając do tyłu wszystkich pasażerów. Trzymający zaś w tej chwili lejce Erich, poleciał do przodu twarzą ku ziemi. Ci którzy podnieśli się na czas mogli dostrzec jak Gunnar w ostatniej chwili przed uderzeniem pojazdu w drzewo, zaciąga hamulec, a Erich znika w lesie za wlokącymi go końmi.

W mgnieniu oka potworny człowiek dopadł dyliżansu. Hulz wrzasnął coś przeraźliwie. Twarz napastnika wyglądała jakby należała do trupa. Purpurowo-zielonkawa skóra w wielu miejscach zwisała swobodnie z policzków odsłaniając jątrzone zepsuciem ciało, a z przekrwionych, rządnych krwi oczu sączył się niczym łzy, zielonkawy śluz. Stwór wskoczył na kozła i z impetem strącił siebie i Gunnara w chaszcze.
- Ratujcie!!! - w krzyku Gunnara wyraźnie dało się dosłyszeć panikę.

Dietrich ogarnął się pierwszy. Nim jednak zrobił cokolwiek, coś przykuło jego uwagę. Postać, która rzuciła się na Gunnara z szaleńczym błyskiem w oczach wyglądała niezwykle znajomo. Nagle zdał sobie sprawę, że to Wihajster, brat jego pijackiego kompana Ogara! Ale zmienił się diametralnie. Skóra zwisa płatami z jego ciała, a z otwartych ust wypływa krew.
Rok temu Wihajster zapadł na dziwną chorobę skóry i zaczął się nienormalnie zachowywać. Mimo iż Ogar zarzekał się, że to napewno chwilowe i mu przejdzie, pan Fritzen kazał Wihajstra wywalić na zbity pysk. Ogar miał więc wybór odejść z bratem, albo go przepędzić. Przepędził. I właściwie więcej aż do teraz Wihajstra nie widział.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 21-09-2011, 23:51   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Widać nic nie może wiecznie trwać. Konrad nie bardzo wiedział, czemuż to wyfiokowana paniusia miała do nich jakieś pretensje, i to do tego stopnia, że zaczęła marudzić i grozić.
On sam w bardzo dużym poważaniu miał jej wszystkie koneksje i koligacje, ale jak pomyślał, że niewiasta miałaby do samego końca podróży nie robić nić innego, tylko marudzić, narzekać i biadolić... Jakby miała o co. W końcu nie zaczął jej obmacywać, chociaż usiadła na jego kolanach. A może o to jej chodziło?
Eh, pies jej mordę lizał.
Cóż, wysadzić jej i zostawić w szczerym polu raczej nie wypadało.

Na dachu trzęsło nieco mocniej, niż w środku, ale za to człowiek mógł się położyć. A że płachta jakaś tam się znalazła, to nawet deszcz zbytnio nie przeszkadzał.
W końcu nawet niebiosa dały sobie spokój i przestały polewać podróżnych wodą. A gdy mijany drogowskaz obdarzył podróżnych sympatyczną informacją, to człek miał tylko powód do radości, że w ogóle jedzie.

- Co jest, na Morra... - warknął, gdy dyliżans gwałtownie się zatrzymał, a on sam o mały włos nie zsunąłby się między woźniców, zabierając po drodze chrapiącego Hulza. - Miarkuj się...
Nie dokończył reprymendy, jaką miał zamiar wygłosić pod adresem woźnicy-nieudacznika.
Fakt... nie wypadało rozjeżdżać kogoś, kto leżał na trakcie.
Chwilę później szczerze żałował, że Erich nie był bardziej pijany i nie przejechał tego czegoś, co ruszyło w ich stronę. Bo z pewnością nie był to człowiek. Przynajmniej w tym momencie nie był to człowiek.
Erich, bardzo mądrze, zwiał razem z końmi, zostawiając ich oko w oko z tym czymś, nieumarłym ponoć, a Konrad siedział na dachu jak skamieniały, ciesząc się tylko, że jest dość wysoko nad ziemią. I ze świadomością, że paniusia z dyliżansu z pewnością teraz zazdrości mu miejsca.
Wgapiał się więc Konrad w chodzące zwłoki i dopiero gdy truposz strącił Gunnara z kozła sięgnął po topór. Raczej nie po to, by iść w stronę nieumarłego, lecz by go powstrzymać, gdyby tamten zaczął się gramolić na dach.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-09-2011, 17:54   #18
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Biorąc pod uwagę pogodę, wyboiste szlaki Imperium czy wrzeszczącą szlachciankę to podróż nie była warta tych dwóch złociszy. Nie wspominając już o pełnej kwocie. Zmoknięty i skoncentrowany na tym, aby nie zlecieć na łeb z tego dyliżansu Płomienny Łeb trzymał zabezpieczające go pasy ile sił. Spod naciągniętego na kaptura sterczały tylko rude kosmyki brody i od czasu wylatywały jakieś przekleństwa i plowaciny zmieszanie z żutym tytoniem. Impregnowanym płaszczem póki, co pozwalał na zachowanie suchej garderoby… ale wcześniej czy później nawet i on da za wygraną.

Wprawdzie babskie krzyki zawsze robiły na nim niewielkie wrażenie to już na własnej skórze miał okazję się przekonać, że baba babie nie równa… tak jak człowiek człowiekowi. Urodzenie robiło swoje. Ostatnią rzeczą, jaką pragną to wjechać do Aldorfu tylko po to by dać się zakuć w kajdany z powodu jakiejś szlachcianki, co to miała za ciasno przy kuprze. Dlatego specjalnie problemu nie widział w tym, że część ze środka postanowiła przenieść się na dach. Ba nawet z takiego obrotu sprawy był zadowolony… mógł sprawdzić jak długo taka podróż będzie na tyle wygodna, że nie oleją tego zatłoczonego dyliżansu. Albo, kiedy dach okaże się za słabej konstrukcji do takiej jazdy.


Krasnolud musiał w końcu przyciąć komara, bo dopiero gwałtowne hamowanie i wrzask „nieumarły” doprowadziło go do stanu pełnej świadomości. Krzyki i panika spotęgowała tylko przestrach koni… niestety zawiodły podobnie jak garłacz, za pomocą, którego próbowano zażegnać niebezpieczeństwo. Gomrund nigdy nie miał zaufania do tej broni, ale w Norsce chyba krasnoludy przykładały większe zaufanie do stali i drewna… poza tym widzą wielką otwór na końcu lufy nie bardzo wiedział jakby można było utrafić truposza nie czyniąc szkody koniom… a może te bestie przestraszyły się takiej perspektywy bardziej niż spotkania z ożywieńcem, kto je tam wie!

Koniec końców tak to się zawsze dzieje, jak nie stoisz na swoich nogach to się nie można dziwić, że nie czujesz gruntu pod stopami. Konie poszły, dyliżans ruszył i tylko przeciwnik maił radochę. Kiedy już krasnoludowi wydawało się, iż sytuacja opanowana jakaś zaśliniona i gnijąca kupa mięśni skoczyła na Gunnara i zdarła go z wozu nim ktokolwiek zdążył puścić bąka. Gomrund zdarzało się już widzieć pomioty chaosu i ożywieńce, ale za całe piwo tego świata nie mógł stwierdzić, z czym ma do czynienia. Na szczęście bogowie pozbawili go jednak takich filozoficznych dylematów i mógł rozłupać czyjąś czaszkę bez zastanawiania się nad naturą bytu, z jakim przyjdzie mu się mierzyć.

W przeciwieństwie do długonogich nie miał takiego stwardnienia mięśni, szkitki pod nim też się nie uginały a i ciepła w gaciach nie czuł. Jest czas na strach i zastanawianie się i jest czas na działanie. Rzucił do najmłodszego w kompanii jak mu się zdało Konrada, co to najlepsze patrzały mieć powinien – Patrzaj czy aby jeszcze jakie chaośniki nie wyskoczą i nas ostrzeż. Po czym wydarł już mordę ile w niej miał sił - Dawać chopy, biiiiij zaaaabijjjjjjj psiego syna!

Zlustrował okolicę przelotnym spojrzeniem i nie dostrzegając innego zagrożenia bez zbędnych pierdoletów ściągnął dupsko z dyliżansu. Rzecz jasna na tyle na ile mu tylko pozwalały jego mocne, acz krótkie nogi skoczył w ślad za Gunnarem i jego oprawcą. Szczęściem woźnica darł się w niebogłosy tedy nie było kłopotu ze zlokalizowaniem ich w chaszczach. Widząc jak to COŚ próbuje jakimś wichajstrem wypruć flaki niedawnemu kompanowi od flaszki natarł bez zastanowienia. Nieprzygotowany atak niestety haniebnie minął cel i krasnoludzka stal przecięła jeno powietrze. Nie tracąc oddechu na zbędne przekleństwo Gomrund przygotował się do kolejnego natarcia – dzierżąc miecz w jednej a tarczę w drugiej łapie.
 
baltazar jest offline  
Stary 23-09-2011, 11:35   #19
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Niedyspozycja woźniców dała okazję do zjedzenia porannego posiłku i wypicia niezbyt dobrego miejscowego piwa. Co prawda Erich pośpieszył swoim kolegom po fachu z pomocą, ale że sam był w nie najlepszym stanie to przygotowanie powozu musiało potrwać.
Gdy w końcu ruszyli ściśnięci jak śledzie w beczce, musiało mu się zdrzemnąć, bo obudził go dopiero krzyk szlachcianki. Wytoczył się jak reszta z powozu i wysłuchał litanii żalów, żądań i gróźb. Miał w tym wieloletnią praktykę, więc nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. W porównaniu do jego żony była niczym kapuśniaczek przy ulewie. Trzeba było zrobić więcej miejsca w środku, więc niemrawo zaczął się rozglądać po towarzyszach, gmerając palcami w swojej brodzie. Od biedy mógł wyjść na dach, ale stara wojskowa zasada mówiła żeby ani się nie wybijać, ani nie zostawać w tyle, tylko trzymać szyk. Trzymał więc szyk. Zyskał tyle, że młodzi go uprzedzili w ustępowaniu miejsca, co przyjął z pełnym zadowolenia skinieniem głowy.
Dalsza jazda upływała na oglądaniu wątpliwej urody widoków i słuchaniu bajdurzenia bretończyka. Patrzenia w stronę szlachcianki przezornie unikał. Jazda trwała dłużej niż zakładał i nawet jego krasnoludzka cierpliwość zaczęła szwankować, gdy na dodatek powozem szarpnęło i kolejny raz się zatrzymał nie wytrzymał:
- Co do kroćset łapsyrdaki?! Posnyliście czy znowu pijeta? Za co ja kurna płacym te sidym złociszy?

Sprawa wyjaśniła się po okrzyku "Nieumarły!!!". Imrak zdążył chwycić trzonek młota zanim szarpnięcie rzuciło go na podłogę między siedzeniami. Podniósł się jednak szybko i wypadł z powozu ruszając na ratunek woźnicy. O tarczy i kuszy mógł na razie zapomnieć, bo leżała z bagażami.
Wróg istotnie wyglądał szkaradnie, ale w swoim długim żołnierskim życiu widział gorsze rzeczy. Poza tym przeciwnik był sam, więc nie pozostało nic innego, jak unieść broń, krzyknąć "Karaak Azuuul!" i ruszyć na wroga.
 
Ulli jest offline  
Stary 23-09-2011, 12:36   #20
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
– Meretryksa? Meretryksa, twoja mać?! Jeszcze takiej kurwy nie widziałem, co ręce odgryza. Gdzieś wepchnął ten przeklęty instrument, posrańcu?! – zawtórował krasnoludowi Spieler, otrząsnąwszy się z pierwszego wrażenia. Nie raz i nie dwa zdarzyło mu się zobaczyć znajomą gębę po niewłaściwej stronie pięści. Nierzadko w kiepskim stanie. Zresztą nawet w najlepszych czasach to nie facjata decydowała o stosunkowych triumfach Wihajstra. I chociaż nigdy nie umywała się do tego, czym mignął w przelocie nad kozłem, tego pięknego dnia Spielerowi szkoda było czasu na dziwowanie się albo inne rozterki. Chciał się wściec. Wszyscy zachęcali go do tego pracowicie od samego rana.

Kiedy podrywał się z wygrzanego siedziska po histerycznym wybuchu jaśniecholery, mrucząc pod nosem, że sra na takie wygody, żeby z łoskotem wywindować na dach swój tobołek a następnie samego siebie, wezwawszy Gomrunda do użyczenia pomocnej prawicy, był już dobrze zirytowany. Jej wyniosłą postawą i zatrważającą głupotą; tłokiem, przemoczonymi w sadzawce butami i pyszałkowatym uśmieszkiem obmierzłego Bretończyka. Trafienie przy okazji obcasem w jego elegancki pantofel wcale nie poprawiło Spielerowi humoru.
Od tamtej pory, opakowany szczelnie w impregnowaną strażniczą opończę, posępnie wybijał dupsko na dachu, tęskniąc za cieplutkim miejscem między burtą a nieśmiałą, pachnącą młodością służką, w takim ścisku, że halflinga trzeba by upychać młotem, póki Erich nie ściągnął cugli, konie nie poniosły, Gunnara nie trafił przeklęty Wihajster, a krasnoludzi nie pognali za nim w krzaki.

Strząsnął z miecza pochwę i zeskoczył na kozioł, starając się rozeznać, jak sobie tam radzą. Pchać się między młot a miecz na razie nie zamierzał, ale musiał dopilnować czy krótkonodzy na pewno utłuką to, co zostało z Wihajstra. Coś mu się przecież po starej znajomości należało.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 26-09-2011 o 12:21.
Betterman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172