Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2011, 11:40   #21
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację

Końskie zady unosiły się i opadały w miarę przebierania nogami, a ich hipnotyczny rytm usypiał powoli Ericha, gdy wtem jakiś bezbożny, zarośnięty typ wrzasnął mu niemal nad uchem.
Wrzeszczał coś o Middenheim i że jakoby tam jadą, ale przecież to było niemożliwe. Zaraz …
Mrużąc przepite oczu Oldenbach przyjrzał się drodze. Bagniska były jakby nie po tej stronie co zwykle, a i olszynka, którą właśnie mijali też się przeniosła na nie te pobocze.
- Ożeşz ty! Prrrrrr! – ściągnął lejce i zaczął zawracać uśmiechając się przy tym rozbrajająco.
- Niç şię nie ştało. Mała omyłeçzka. Już zawracam.
Manewr aczkolwiek wykonany z wielką precyzją nie uchronił niestety dyliżansu od pechowego wypadku i trzeba było nieco zmitrężyć na naprawie koła. To wszystko jednak było nie z winy Ericha, toteż poczuł się urażony żądaniami pasażerów, by go zastąpił w powożeniu Gunnar, który nawiasem mówiąc palił się do tego, jak pies do orki. Oddał jednak posłusznie lejce i wkrótce przysnął z garłaczem na kolanach. Gdy zaczął padać deszcz tylko bardziej postawił kołnierz i wtulił się w płaszcz, pod który schował też broń, by nie zamokła. Obudził go na dobre stukot kół o bazaltowe płyty traktu do stolicy. Po pewnym czasie Gunnar przekazał mu lejce i Erich spokojnie prowadził zaprzęg dalej. Droga była znakomita, ruch niewielki, ale konie już były zmęczone i Oldenbach nie forsował ich pozwalając na nieśpieszny kłus. Nagle zobaczył coś na drodze. Jakąś przeszkodę. Instynktownie ściągnął lejce i wyhamował. Trudno było dostrzec co to. Akurat jechali ciemnym borem, a i słońce już zachodziło za drzewa. Coś jakby zwierzę, albo nawet klęczący człowiek było odwrócone do nich tyłem. Poczuł dziwny niepokój i wtedy stwór spojrzał w ich stronę.

Erich poczuł jak jeżą mu się włosy na karku, gdy mutant pędził w ich stronę. Jednak nie miał czasu mu się przyglądać, jeden z koni wpadł w panikę nie mniejszą niż ludzie. Przestraszył drugiego i oba łamiąc dyszel pognały przed siebie. Erich trzymający lejce poczuł szarpnięcie i ból w stawach. Po chwili wyleciał z kozła i był wleczony po zeschniętych liściach. Konie poniosły w las. Desperacko próbował wyplątać ręce. Na szczęście wkrótce mu się to udało. Bolała go pierś. Musiał zahaczyć o jakiś korzeń, albo kamień, gdyż płaszcz był mocno porysowany. Wstał otrzepując ubranie. Konie zniknęły za drzewami, a trakt był ledwo widoczny z drugiej strony. Sięgnął za plecy gdzie na sznurku powinien mieć zawieszony garłacz. Na szczęście broni nic się nie stało. Erich rozejrzał się dookoła. Ciemny las to nie było miejsce, w którym woźnica chciałby się znaleźć sam o zmroku. Zwłaszcza, gdy w pobliżu grasował mutant, a może i cała grupa. Oldenbach nie miał zamiaru zgrywać bohatera. To nie były jego kurs, nawet już nie pracował dla Zębatki. Niech sobie Gunnar i Hulz szukają. Ślady kopyt i wleczonego dyszla były bardzo wyraźne, więc nie powinni mieć problemu
Gdy już postanowił co robić ruszył czym prędzej z powrotem, by wyjść z lasu na otwartą przestrzeń. Miał nadzieję, że tylu ludzi i dwa krasnoludy do tego czasu poradzą sobie z pojedynczym mutantem. Jedno mu tylko nie dawało spokoju.

Stwór pożerał czyjąś rękę. Może napadł na pojedynczego podróżnego i oby tak było, ale to równie dobrze mogła być grubsza sprawa. Tak czy siak musiał jak najprędzej wrócić do kompanów. Bo w kupie siła i kupy nikt nie ruszy.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-09-2011, 14:51   #22
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Marie lubiła swoją robotę. Służyła Strudelhofom, a ściślej mówiąc kobietom z rodziny Strudelhof, od 14 lat. Niektóre z tych lat były tak spokojne, że gdyby nie uświęcone tradycją comiesięczne burdy z ochroną von Plessów, prężne mięśnie i zwinne ciało ochroniarki zwiotczałyby niechybnie. Niektóre były pełne wydarzeń, spotkań i podróży. Niektóre, prawdę mówiąc nieliczne, niosły prawdziwe niebezpieczeństwa. To jednak był właśnie taki rok.
Marie pamiętała Isoldę jeszcze jako nieznośną małą dziewczynkę, która pomogła jej zrozumieć, że niewola miłości macierzyńskiej nie jest perwersją w jej guście. Ale myliłby się każdy, kto by sądził, że coś mogło zachwiać lojalnością Marie wobec panny von Strudelhof. Z biegiem lat stosunek Marie do tych kobiet, początkowo równie dziwnych i obcych jak niemówiący w żadnym ludzkim języku dzicy elfowie, zaczął przypominać troskę ogrodnika o egzotyczną roślinę. Kapryśną, nieprzystosowaną do rzeczywistości, wymagającą, bezwzględną dla błędów, ale piękną w swojej osobliwości. Marie hodowała więc Isoldę i po trosze było to dzieło jej życia.
Na rozgrywające się na drodze wypadki zareagowała po swojemu. Warknęła: siedzieć. Nie wiadomo czy do Isoldy chcącej wyskoczyć z wozu w ślad za uzbrojonym w topór krasnoludem, czy do młodziutkiej Janny która uznała, że będzie piszczeć na stojąco. Ale jej polecenie opanowało sytuację tylko na chwilę. Obie kobiety usiadły, zaległa nawet cisza, po czym Isolda zupełnie spokojnie, tonem jakby tłumaczyła coś dziecku powiedziała do wysokiej brunetki.
- Przodem do niebezpieczeństwa, Marie. Tak mnie uczyłaś.
- Isoldo…
- Nie! Przodem! Tylko prostaczkowie czekają bezczynnie co im los zgotuje. Daj mi broń.

Tak właśnie mszczą się błędy ogrodnika. Marie nadała Isoldzie zbyt wiele własnych rysów.
Po chwili obie stały na zewnątrz plecami odwrócone do powozu. Isolda z założonym na błękitną suknię kaftanie kolczym ochroniarki, ściskała w prawej ręce sztylet. Marie krok przed nią z mieczem i ściągniętą z dachu tarczą. Obie patrzyły w las, z którego przed chwilą dochodziły jeszcze odgłosy walki. Zza dzikiej leszczyny widać było sylwetki mężczyzn i krasnoludów. Byli zupełnie blisko obu kobiet. Coś mówili. Któryś coś krzyknął.
To Isolda jednak pierwsza dostrzegła człowieka, który nierównym i kuśtykającym biegiem wypadł z lasu na drogę i uciekał nią przed siebie oddalając się od wozu. Wyciągnęła pochopne wnioski. Rabuś przydrożny, który spłoszył im konie i ranił woźniców, zapragnął uciec gdy doszło do niego, że jego niecny plan na niczym spełźnie. Wywinąć się od kary, która powinna go spotkać i dalej zbójować na innych podróżnych. Lady Isolda Strudelhof ściągnęła pośpiesznie pantofle i ile sił w nogach pobiegła drogą za salwującym się ucieczką obmierzłym bandytą.
- Pani!!! - nie zważała na krzyk ochroniarki, która poniewczasie zorientowała się jak duży błąd popełniła.



Kilka chwil wcześniej...


Gunnar wrzasnął. Mimo wsparcia krasnoludów, oraz nadbiegających już Hulza, Philipa i Dietricha, zawzięty na niego nieumarły i tak zdołał ranić go sztyletem. Krótkie ostrze dosięgnęło w końcu prawego ramienia woźnicy, którym ten w desperackim odruchu zasłonił twarz. Philip wykorzystał ten moment. Miecz Bretończyka świsnął ścinając kilka gałązek rdestu i rozorując bok potwora. Stwór zawył upuściwszy sztylet, lecz wcale nie zamierzał się poddawać. Pięściami i pazurami zaczął drapać i okładać Gunnara jakby nieszczęsny woźnica czymś osobistym mu w życiu zawinił. Dopiero celne uderzenie młota Imraka, posłało nieumarłego półtora metra do tyłu skąd nieruchome już ciało sturlało się do płytkiego porastanego przez gęste paprocie rowu po jakimś starym, wyschniętym dawno temu cieku.

Dietrich nie czekał na decyzje reszty. Pewien los nie jest dla nikogo przeznaczony. Choć nie sądził, że Wihajster byłby równie uczynny gdyby jego coś takiego spotkało...
Zaczął ostrożnie schodzić po zboczu rowu.

- Nieumarłego nie widzieliście monsieur Hulz - rzekł po walce Bretończyk wycierając o jakieś liście ostrze - Odmieniec to był. Znaczy się miutant.
- A chuj go kim był! W gacie się mało nie posrałem przez to bydlę! Niech to szlag, Gunnar! O psia jucha, ale cię dziabnął.

Starszy z woźniców wyglądał jakby poza krwawiącym ramieniem i pobladłym obliczem, nic mu nie dolegało.
- O, pierdolę... - syknął tylko niewyraźnie trzymając się za krwawiącą ranę.
- Nooo... i konie nam gid popłoszył! Jak nie urok to sraczka...

Tymczasem Dietrich dotarł na dno rowu i z mieczem w pogotowiu jął rozgarniać paprocie w poszukiwaniu ciała. Ślad po sturlaniu się niby był, ale nie bez kozery lasy Schwartzwaldu nosiły swoją nazwę. Szczególnie zaś w tym pachnącym wilgocią i butwiejącą roślinnością zagłębieniu, widoczność była mizerna. Znalazł trochę krwi. Ciepłej jeszcze, co poniekąd potwierdzało słowa Philipa o mutacji. Ku jego zaskoczeniu jednak, samego ciała Wihajstra nigdzie nie było. Dietrich Spiller był jednak za starym wygą by tracić czas na jałowe rozważania “gdzie się podziało ciało?”. Krzyknął do stojących na górze, by ich ostrzec. Dosłownie dwa, może, trzy uderzenia serca później, od strony drogi rozległ się krzyk ochroniarki Marie.
- Pani!!!

Przy wozie wszystko, włącznie z lokalizacją niedobitego Wihajstra, stało się jasne. Zdziwienie wszystkich było tym większe ponieważ okazało się, że gdy ciężko ranny mutant postanowił ratować się uciekając prosto drogą, modra arystokratka... popędziła za nim. Przed wejściem do powozu zostały tylko jej dwa bławatne pantofle. Marie, ochroniarka arystokratki również za nimi popędziła, ale widać było, że prędko nie dogna swojej pracodawczyni. Nawet ranny Gunnar przez chwilę gapił się na tę scenę z tak baranim wzrokiem, że musiał zapomnieć o otrzymanej ranie.

W tym samym jednak momencie od przeciwległej ściany lasu, rozległ się jakiś nieludzki skowyt. W półmroku panującym między drzewami niczego nie było widać. Tylko czarne cienie poruszały się pod wpływem wiatru. Ale przeciągły jęk nie ustawał. Jakby ktoś, albo coś głośno rozpaczało... albo nawoływało.
Co gorsza od strony pobliskich krzaków dało się usłyszeć wyraźny szelest poruszanej ściółki i gałęzi. Coś się zbliżało. Hulz pośpiesznie zgarnął zostawiony na koźle garłacz i wymierzył w zarośla w oczekiwaniu na nadchodzącego przeciwnika. Pot spływał po jego czole, a ręka, chyba ze strachu teraz bardziej niż z przepicia, drżała mu jak osika. Philip zdjął z pasa bandolet i również czekał.

Wrażenie zażegnania niebezpieczeństwa jakim był Wihajster, prysnęło momentalnie. Las jakby ożył.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 27-09-2011 o 21:13.
Marrrt jest offline  
Stary 27-09-2011, 16:25   #23
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na chudy zadek Morra... Tylu ich było, przy tym nieumarłym, że dopchać się nie można było. A jemu udało się wymknąć, chociaż nieźle wcześniej oberwał.
Konrad przyglądał się Dietrichowi, który przetrząsał zarośla. Już sam wraz twarzy szukającego wystarczył, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, czy truposz udał się wreszcie na wieczny spoczynek. Nie udał się. A to znaczyło, że polazł gdzie indziej. Tylko gdzie?
Okrzyk ochroniarki wystarczył, że Konradowi wyleciał chwilowo z głowy truposz. Było na co popatrzeć - arystokratka urządzająca sobie wyścigi po publicznym gościńcu, w dodatku na piechotę.
Świat schodzi na psy, mawiał świętej pamięci dziadzio, bo baby za chłopami biegają, i to nie kryjąc się. I oto, proszę, Konrad miał przed oczami jawny dowód tego twierdzenia. Problem polegał jednak na tym, co się stanie gdy panna Isolda dogoni obiekt swych pragnień...
Konradowi przez ułamek sekundy nawet przyszło do głowy, że gdyby panny zarozumialskiej nagle zabrakło, to by się wszyscy zmieścili we wnętrzu ich przewspaniałego środka lokomocji, ale myśl to była tylko przelotna i została daleko z tyłu gdy Konrad ruszył w pościg za durną babą.
- Konie niech który złapie - rzucił jeszcze do tych, co pozostali przy dyliżansie. Jeszcze coś by je zżarło, a jemu nie bardzo się marzyła piesza wędrówka, zaś ciągnięcie dyliżansu z arystokratką w środku nie byłoby wcale zabawne.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-09-2011, 18:22   #24
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
- A mosz, ty pildolony palszywcu! - powiedział wymierzając pożegnalne uderzenie mutantowi. Cios nie był czysty, ale przeciwnik był bardzo zręczny a i zmysły Imraka mocno nadwyrężone wielotygodniowym piciem.
- Pszebzidłe ścirwo - powiedział i splunął soczyście za staczającym się ciałem.

Dyszał ciężko i rozglądał się po towarzyszach. Wyglądało na to, że obeszło się bez wielkich strat. Gunnar co prawda oberwał, ale nie było to chyba nic śmiertelnego.
Gdy już myślał, że po wszystkim, usłyszał krzyk przy wozie.
- Kulfa łon żyje.
Rzucił się z początku w stronę uciekającego mutanta i szlachcianki, ale dziwny odgłos sprawił, że stanął nasłuchując.
- Cuś idzie na nas chopy! Pildolić kunie i kubity, do wozu po tarcze i kusze! Bydziem bronić śim z dachu. Ni chcym zginunć jak pijany snotling.

Popędził jak opętany do tyłu powozu i zaczął rozcinać liny mocujące bagaże próbując dostać się do reszty swojego uzbrojenia.
 
Ulli jest offline  
Stary 27-09-2011, 21:56   #25
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
– Opuść to cholerstwo, Hulz. I wy się miarkujcie z kuszą, panie Druzd. Nic straszniejszego niż nasz szczerbaty wozidupa nie tłucze się pewnie po tych krzakach.

Wspiął się na dyliżans, po drodze przykazując jeszcze wychylającej się przez drzwiczki, przerażonej Jannie, żeby siedziała grzecznie w środku. Sens wrzeszczenia do pozostałych, żeby się nie rozbiegać, przetrącił kark, goniąc za Konradem. Ani panna Strudel, ani jej groźna strażniczka nie wyglądała na kogoś, kto ceni dobre rady. Rezolutny chłopak zresztą też nie.

Spieler zdjął przez głowę opończę i upchnął w worku.
Przypasując pochwę, z uczuciem powtórzył dla spokoju ducha zaklęcie, którym dodawał sobie animuszu, kiedy czepiając się pni i krzaków, wyłaził z rowu, a potem przedzierał się pośpiesznie przez chaszcze do traktu – Durna krowa.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 28-09-2011 o 00:26. Powód: Nie ten epitet.
Betterman jest offline  
Stary 28-09-2011, 09:16   #26
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Im bardziej zbliżał się do traktu tym wyraźniej dochodziły do niego odgłosy pozostawionych przy dyliżansie towarzyszy. Mógł już rozróżnić wpierw kto mówi, a potem co mówi. Najpierw dotarło do niego głośne „Pani!” wykrzyczane przez tą nieco zbyt umięśnioną, jak na gust Ericha ochroniarkę, potem Imrak powiedział coś o pijanym snotlingu, a na koniec Dietrich, by miarkowali się z kuszami.
- Nie ştrzelać, to ja Erich! – krzyknął gdy dotarło do niego, że tymi kuszami mogą mierzyć w niego.
Wychylił się ostrożnie zza krzaka, by ujrzeć wymierzoną w siebie broń.
- To ja. – powtórzył ciszej wychodząc z chaszczy.
- Konie şpierdoliły, ale ślady są wyraźne. Daleko ze złamanym dyşzlem i z uprzężą nie zwieją. Ço z mutantem? Dorwaliśçie go? – spytał spoglądając na kompanów, a później na drogę.
A było na co patrzeć. Traktem uciekał ranny stwór, za nim na bosaka jeno ze sztyletem w dłoni i w powiewającej błękitnej sukni pędziła Lady Isolda, za nią ochroniarka Marie, a za nimi Konrad.
Na domiar złego od lasu dochodziły jakieś dziwne dźwięki.
Nie wiedział co robić. Rozsądek nakazywał trzymać się dyliżansu, w kilku odszukać konie i ruszyć dalej, a jeszcze lepiej zawrócić z powrotem. Tyle że nie byli na trakcie sami. Ktoś został napadnięty i być może właśnie walczył o życie. Z drugiej strony nie znali siły bandytów. Po lasach mogło się kryć ich więcej.
Chciał też pomóc tej arystokratycznej idiotce, ale na bogów nie był najemnikiem.
- Ço robimy Panowie? Trzeba ją ratować. – wskazał palcem w kierunku Isoldy.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 28-09-2011 o 09:55. Powód: Rano, zmęczenie, kłopoty ze zrozumieniem słowa "posiłek Wihajstra".
Tom Atos jest offline  
Stary 30-09-2011, 20:38   #27
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
- A bodaj byś się utopił w goblińskiej jusze ty… ty… i tu w miejsce jakiegoś plugawego określenia rodzicielki tudzież spaczonej fizjonomii przeciwnika długo ściągał flegmę poczym solidnym splunięciem posłał złość na ściółkę. Po czym z rozmachem ciął najbliższą gałąź dając upust złości. Przeklął coś jeszcze pod nosem i pomógł pozbierać się z gleby Gunnarowi.

Gomrund widząc sytuację chciał wyrwać do przodu aby wzmocnić grupę goniącą za dziewczyną. Jednak jak to na typowego przedstawiciela krótkonogich nim ruszył swój owłosiony zad ludziska już dawno wyrwali lub poczęli się przegrupowywać. – Psia ich mać. Warknął nie bardzo znać było czy na kompanów czy na mutanty, ale widać iż wyraźnie był niepocieszony faktem rejterady paskuda. Wycofał się pod dyliżans, czekając na dalszy rozwój wypadków. Jak to mawiała pierwsza zasada krasnoludzkiej sztuki wojennej najlepszą obroną jest obrona i Płonący Łeb też taką zasadę wyznawał. Zamiast ganiać za wrogiem trza było dać znaleźć się wrogowi niech sam do ciebie przylezie i się męczy. A jako, że łatwiej go było przeskoczyć niż obejść, a nawet w lekkim pancerzu wyglądał jakby trudniej go było ruszyć z miejsca niż stuletni dąb wyrwać z korzeniami tedy z tarczą i mieczem czekał. Z zadowoleniem przyjął gadkę Dietricha, znać było po jego zachowaniu że nawykły człowieczek do walki i nie ulegający podnietom szarży. Na wóz się nie pchał… było ich aż nadto a i w jego ocenie miejsca przede wszystkim winno się tam babom ostawić.

Kiedy rozległ się krzyk definiujący zagrożenie uśmiechnął się w duchu… a powodów miał wiele. Przede wszystkim pokaże teraz tym psubratom co to znaczy krasnoludzka stal, no i po prawdzie to walka z pomiotami chaosu była znacznie lżejsza (w jego oczkach) niż z orzywieńcami. – No to spierdalajcie ile sił w nogach! - Odkrzyknął.

- Imrak do stu tysięcy goblińskich urzezanych kutasów zleź niżej na kozioł. Stańże koło tych z tym ognistym żelastwem. I tak palniesz ino raz nim tu ktoś dobiegnie tedy nie rozkładaj się jak na babie. Warknął do pobratymca widać było, że nawykły on był, iż posłuch wzbudzał. – A potem dołączysz i jak Grungi przykazał parę łbów młotem ropierdzielisz. Sam w tym czasie stanął może metr przed powozem. Centralnie zajmując środkową pozycję…

- Posuńcie się nieco Spieler i patrzajcie się jak winno się szarżę przyjmować.
- Zwrócił się do wojaka, który i tak zajął pozycję przy jego boku nigdzie się nie pchając i nie roszcząc sobie praw do tak zaszczytnej pozycji. Płonący Łeb roztarł glebę buciorami by stać pewnie. Mocno ustawił się na tęgich nogach. Poprawił korbacz na plecach, nóż za pasem… łyknął coś z manierki i z tarczą w lewicy a mieczem w prawicy czekał na to co przyniesie im los za chwil parę. Nie zamierzał sworować się naprzód... wprawdzie był nawykły do samotnej walki jednak jak każdy krasnolud wiedział co to znaczy szyk i porządek w bitwie!Czekał na chwałę i zwycięstwo! - Komið skógrækt hafrarnir! - Zakrzyknął na zachętę.

 
baltazar jest offline  
Stary 30-09-2011, 21:18   #28
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad dość szybko minął znacznie od niego wolniejszą Marie. Przewaga jednak Isoldy na nad nim i fakt, że Wihajster nie poruszał się jakoś specjalnie szybko sprawiły, że i on i arystokratka niemal w tym samym momencie dopadli mutanta. Izolda mając stwora już tuż przed sobą przewróciła go niezbyt silnym uderzeniem, ale wystarczającym by ranny Wihajster upadł, na ziemię. Stanęła nad nim zziajana.
- Jeśliś myślał, że tak łatwo umkniesz sprawiedliwości, to… - i w tym momencie urwała, bo krwawiący z boku Wihajster odwrócił się na plecy, a jego zgniłe oblicze skierowało się wprost na nią – O, bogowie… – jęknęła łapiąc z trudem powietrze. Gdy jednak chciała się cofnąć, plecami wpadła na Konrada.
Chłopak może nie był zbyt wprawiony w walkach, ale widział, że mutant i tak dobiegł tu resztką sił. Co więcej… zobaczył, gdzie chciał dobiec. Za zakrętem traktu, na rzut kamieniem od miejsca gdzie teraz stali stał, a raczej leżał wywrócony na ziemię bliźniaczo podobny dyliżans do tego należącego do nich. To stamtąd dochodził ten nieludzki skowyt. Jakieś postaci zebrane były koło dyliżansu. Jedna rąbała nadal wierzgającego konia toporem, trzy robiły coś przy ciałach zabitych, a ostatnia przeszukiwała zniszczony powóz. Widać było od razu nienaturalne kształty tych postaci. I słychać było kwik rąbanego z pasją zwierzęcia. Wihajster starał się podnieść…
Idiotka, pomyślał Konrad o pannicy, co się w niego wpakowała. Normalnie nie miałby nic przeciwko bliższym z nią kontaktom, bowiem panna Isolda była panną niczego sobie, ale w tej chwili wolałby, żeby nie plątała mu się pod nogami. Tym, co się działo z tamtym dyliżansem niezbyt się interesował - przeciwnika miał pod ręką. A że w ręce miał topór, nie pozostawało zrobić nic innego jak przywalić nieumarłemu z całej siły.
Uderzenie zabiło mutanta, który ze spojrzeniem wlepionym w niebo wydobył jeszcze z siebie swój ostatni gardłowy krzyk. Konrad wyszarpnął ostrze topora z rozbitego mostka Wihajstra. Kątem oka dostrzegł, że postaci przy przewróconym dyliżansie zamierają. Wpatrywały się w kierunku gdzie stał on i Izolda. A raczej już tylko on, bo w końcu dobiegła Marie i porwała ze sobą arystokratkę z powrotem w stronę ich powozu.
- Niech to demony...
Nie miał czasu rozkoszować się zwycięstwem. Zanim więc przebrzmiały te słowa obrócił się na pięcie i pognał w stronę ‘swojego’ dyliżansu. Kompani utrupionego mutanta mogli dojść do wniosku, że pojawił się kolejny chętny do zabawy, a to wcale mu nie odpowiadało. Jak już, to wolał stawiać tamtym czoła w nieco większej kompanii.

- Pięć - wydyszał, dobiegając do dyliżansu.
Aż tak daleko biec nie musiał, żeby od razu wypluć płuca, ale trochę wysiłku połączonego z emocjami swoje zrobiło.
- Jest co najmniej pięć mutantów - powiedział nieco już spokojniej.
Gdyby miał cokolwiek do strzelania, to by wlazł, wzorem Imraka, na dach. A tak to wyglądało na to, że będzie musiał się zmierzyć z mutantami oko w oko. Na szczęście nie był sam.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-10-2011, 01:53   #29
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
A sądził, że gorzej już być nie może. Nie zdążył jeszcze ochłonąć po ataku napotkanych na drodze hybryd, a już ten wygadany bretończyk zaczął paplać, że szczęście to wielkie, że jedzie z nimi żak medycznego oficjum z Altdorfu. Na nic więc zdały się tłumaczenia, że kilka wykładów z historii morów i wizytacja w mortuarium nie czynią jeszcze z nikogo medyka. Ernst musiał więc zabrać się za to za co w jego wyobrażeniu medyk zabrać się winien.

- No niech go który przytrzyma! – krzyknął do tych co to dosiedli się do dyliżansu w ostatniej karczmie.
Hulz rzeczywiście rzucał się potwornie. Ilekroć Ernst starał się naruszyć tkwiący pod jego żebrami bełt, woźnica napinał się i bronił rękami. Jęczał i krzyczał raz klnąc, raz błagając. Na koniec przepraszając. Z każdym słowem coraz intensywniej też zapluwał się krwią. Ernst nie sądził by dożył do rana. Po prawdzie nie sądził by woźnica wytrzymał choćby do nocy. Krew, która sączyła się obficie z rozbabranej rany, była wystarczająco ciemna by sądzić, że bełt uszkodził też wątrobę. On sam też nie domyśliłby się, że głupie hybrydy mogą używać kusz… Paskudne wrażenie. Człowiek czasem potrafi przerosnąć swoje poczucie moralności. Ale słuchać takich wywrzasków z bliska… Paskudne wrażenie…

Zostawił umierającego Hulza w rękach tej młodziutkiej służącej i zajął się chłopakiem z obitą szczęką. Widział z wnętrza dyliżansu jak wielka małogłowa hybryda wymachuje na boki pokaźnym nasiekiem. Widział jak chłopak z toporem nie zdążył się uchylić przed uderzeniem. Gdyby stał o cal bliżej nic by z niego nie zostało. A tak skończyło się tylko na lekkim otarciu, które poza tym, że zostawi pokaźnego siniaka na gębie, to wybiło szczękę z zawiasu. A na kościach, Ernst szczęśliwie znał się trochę. Starczyło kilka zgłuszonych jęknięć i jedno chrupnięcie. Niespecjalnie szczęśliwy z tego zabiegu pacjent pocierpi pewnie jeszcze kilka dni, ale będzie żył. Przynajmniej on.

Hulz przestał krzyczeć. Ten drugi woźnica Gunnar stał przy nim z zabandażowaną ręką i posępnie łypał w kierunku Ernsta. No przecież mówił, że nie jest medykiem… pospolici ludzie to hołota.

Ranny był też jeden z krasnoludów. Ten duży. Choć zdawał się tego nie dostrzegać zarówno w momencie otrzymania rany, jak i teraz gdy spoglądał na zwłoki ubitej przez siebie hybrydy. Zresztą tak też było lepiej. Ernst nie chciał się nikomu rzucać w oczy. Chciał tylko spokojnie przemierzyć Imperium by w stolicy kontynuować naukę.

Nie czekał aż ktoś jeszcze zgłosi się z jakąś raną. Miał już schować się z powrotem do powozu by poczekać aż ktoś kto bardziej nada się do tego zadania, odszuka konie, ale ciekawość w końcu wygrała. Podszedł do pierwszej zabitej hybrydy. Korpus… duży. Czterech łokci nie miał, ale nie wiele mu brakowało. Czy nienaturalnie? Trudno stwierdzić. Zdarzają się chyba i takie wielkoludy wśród niewystawionych. Pokaźna palica, którą chyba żaden ze współpodróżnych nie mógłby się posługiwać, nadal spoczywa w zaciśniętej garści… To co się najbardziej rzuca w oczy, to mała głowa. Czaszka znaczy. Bo usta, oczy i uszy są wielkości prawidłowej tworząc trochę karykaturalny obraz. Dzika, nieposkromiona energia… Ciekawe jak wielkich zmian w mózgu poczyniła. Trącił butem głowę hybrydy powyżej głębokiego cięcia w kark jakie zostawił krasnoludzki miecz, by przyjrzeć się jej profilowi i… omal nie wrzasnął ze strachu gdy stwór drgnął poruszony jakimiś drgawkami pośmiertnymi.
Odetchnął cicho kilka razy i zmełł w ustach przekleństwo podchodząc do drugiego trupa. W tym przypadku nie było zupełnie nic ciekawego. No chyba, że się pracowało w terminie u rzeźnika. Woźnicki garłacz szczerbatego praktycznie zniszczył cały dowód mutacji. Wydłużona jak błazeńska czapka głowa tej hybrydy znajdowała się w kawałkach, które można było zbierać od kadłuba aż po dobrych kilka, a może i kilkanaście kroków wstecz. Bezużyteczna miazga…

Do ostatnich zwłok trzeba już było się pofatygować kawałek w las. Bo właśnie tu dosiągł uciekającą jajogłową hybrydę bełt z kuszy drugiego krasnoluda. Któryś ze współpasażerów dobił leżącego już stwora ciosem w plecy. Ale to co najciekawsze zostało. Znowu głowa. To też znamienne.
Tym razem ostrożniejszy już Ernst podniósł z ziemi jakąś nadpróchniałą lagę i na wszelki wypadek przy jej pomocy odwrócił trupa na plecy. Głowa hybrydy pozbawiona była wszelkich włosów. Oczodoły i wszystkie inne otwory były pokryte jakąś przeźroczystą, skórzastą błoną, która w miejscu nozdrzy i ust była chyba regularnie rozcinana nożem dla podtrzymania życia. Mutacja łamała wszystkie zasady. Te determinujące przeżycie również. Zaiste, fascynujące... Ale dość już. Do Altdorfu został przecież niecały dzień drogi.

Ernst skierował się w końcu do powozu, by oczekiwać aż inni zajmą się pracami fizycznymi.

A tych trochę było.

Zmrok właściwie już zapadł, a powóz był nadal niesprawny pośrodku ciemnej kniei w którą zbiegło ostatnich dwóch mutantów. Czy wrócą, a jeśli tak to kiedy i w jakiej sile, pozostawało na razie zagadką, jednak każda kolejna zmitrężona przy wozie chwila, rujnowała radość z odpartego ataku.

Pozostawała więc kwestia odnalezienia koni i sprawdzenia czy ktokolwiek z pasażerów drugiego dyliżansu ocalał. Gunnar nie zamierzał opuścić swojego kompana i wraz z Janną powiedział, że pozostanie przy rannym. Ernst również postanowił nie oddalać się od wozu, a za przerażoną i pozostającą w szoku arystokratkę, twardo zadecydowała Marie. One też się nie ruszą. Tylko Philip wyraził chęć pomocy, choć zaznaczył, że za żadne skarby w ten “przeklęti, szwabski las” nie wlezie.

Należało więc sprawnie zadziałać jeśli zamierzali przeżyć tę noc.

Pozytywne było to, że mimo bezradności Ernsta, Hulz nie przestawał walczyć o życie, a krew z rany jaką zostawiła kusza sączyła się już słabo pod uciskiem rąk Gunnara.

***

Pierwszy dyliżans zaatakowany przez mutantów leżał przewalony w poprzek drogi. Wyglądało na to, że i tu konie się spłoszyły, jednak solidniejsza konstrukcja powozów Czterech Pór Roku, bo do tej linii należał, uniemożliwiła złamanie dyszla i gwałtownie skręcający powóz wywróciła na bok siła odśrodkowa. Po zbliżeniu się można było dostrzec ciała zabitych pasażerów. Kilkuletni maluch, kobieta, oraz czwórka mężczyzn. Jeden w barwach linii, jeden w szatach kapłańskich i dwóch ubranych jak pospolici mieszkańcy Altdorfu, czy Carroburga. Oba konie, również były martwe. Pozostał jednak ktoś kto nadal żył. Za powozem leżał na ziemi nieruchomy ciężko oddychający stwór. Mutant najpewniej. Ciało należało do człowieka, ale plugawa magia chaosu całkowicie wynaturzyła mu głowę na podobieństwo czegoś pomiędzy dzikiem, a niedźwiedziem. Broni nie miał pod ręką żadnej i nawet nie zareagował jakoś specjalnie na pojawienie się obcych. Po chwili też wyjaśniło się czemu. Jego noga mniej więcej od połowy uda, uwięzła pod przewalonym wozem. Wokół było trochę krwi, ale wyglądało na to, że mutant nie jest umierający, a zwyczajnie uwięziony. Dużymi brązowymi oczami przypatrywał się obcym, którzy daliby głowę, że we wzroku tym tli się jakaś ludzka nadzieja.

Ostatni z trupów był już przy samych drzewach. Wyglądało na to, że mutant z kuszą zastrzelił go gdy ten próbował uciekać pieszo. Bełt tkwił niemal równo w mostku ofiary. Trochę jednak zastanawiająca była poza nieszczęśnika. Siedział na ziemi oparty o pień przydrożnego drzewa. Może jeszcze żył? Philip pierwszy wpadł na ten pomysł. Bretończyk kucnął przy mężczyźnie i uniósł jego brodę ku górze. Przez chwilę gapił się na nią bez słowa.
- Panowie - rzekł w końcu - To nie moja sprawa, ale rzućcie okiem.
Oświetlona lampką twarz nie od razu zdradzała tajemnicę tego co Philip miał na myśli, ale już po chwili stawało się to jasne. Oto leżał przed nimi martwy Erich Oldenbach. Sepleniący woźnica Zębatki. Był co prawda nieco lepiej ubrany, niezarośnięty, starszy o kilka dobrych lat i niepozbawiony siekaczy, ale... w zasadzie dokładnie on.
- Ja mam dość - stwierdził Philip patrząc na pobojowisko - Wracam do naszego dyliżansu.

***

Przedzieranie się przez las po śladzie jaki zostawił złamany dyszel było może i niezbyt wymagające, ale bez dyżurnej lampy powozowej się nie obyło. Nawet z nią jednak, bo światło dawała mizerne, ciarki przechodziły po plecach ilekroć coś zaszurało w zaroślach czeremchy, albo zahukało wśród wysoko rozłożonych szponiastych gałęzi. Szczęśliwie dzięki temu, że konie zmuszone były wybrać mniej porośniętą gęstwinami drogę ucieczki, poza lampą dochodziło tu też światło wieczornego nieba w niektórych tylko miejscach pokrytego chmurami.
Do miejsca, w którym Erich oswobodził się z lejcy dojście było bardzo łatwe. Dalej, konie przesadziły powalony dawno temu murszejący pień i skręciły nieco w dół po nierównym terenie. Szlak stratowanej roślinności pozostawał jednak cały czas doskonale widoczny i po kilku minutach wyprowadził ekipę poszukiwawczą na obszerną polanę powstałą najprawdopodobniej na skutek jakiegoś starego wyrębu. W kilku miejscach nadal było widać cienie ściętych pni, a cała polana porastana już była przez młode, szybko chcące wykorzystać prześwit dęby i buki. To co jednak od razu przykuło uwagę to spłoszone zwierzęta. Dwa wałachy stały na skraju polany nerwowo kręcąc łbami.
Było jednak coś jeszcze. W powietrzu dało się wyczuć wyraźny zapach dymu. Gdzieś w pobliżu jeszcze przed chwilą musiało być palenisko. Chwilę później dało się posłyszeć czyjś chrapliwy głos. Zupełnie niedaleko. Nerwowe wytężanie nienawykłego do mroku wzroku pozwoliło wypatrzyć dwie sylwetki krzątające się na przeciwległym skraju polany. Sposób poruszania się jednej z nich nie zostawiał wątpliwości. Mutant zamiast nóg miał racice. Drugi mówił coś do niego pośpiesznie i niewyraźnie.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-10-2011, 14:29   #30
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
- Pieldolić tom gupiom flance - nie wytrzymał Imrak. Uzbrojony w napiętą kuszę z tarczą na plecach, leżał w pozycji strzeleckiej na dachu dylizansu - gloziła nam wienzieniem. Pszygotujmy siem lepiej na chwalebnom śmirć.
Widząc jednak, że większość kompanii biegnie w kierunku zakrętu zaklął, zszedł-spadł z dachu i ruszył ich śladem, cały czas trzymając napiętą kuszę.
Widząc odwrót grupy pościgowej Imrak również postanowił wrócić na dach dyliżansu. To w końcu najlepsze miejsce do obrony i strzelania. Na szczęście daleko nie odbiegł, więc powrót nie zajął mu zbyt wiele czasu. Po chwili znowu leżał z kuszą gotową do strzału na dachu.
- Kulfa mać! Dlacego te womskodupce nigdy nie słuchają.
Na żądania Gomrunda by porzucił kuszę i zszedł niżej odpowiedział krótko.
- Któś ciem przeciyż bydzie musiał pochować.- po czym zarechotał cicho.
Na dalsze gadanie nie było już czasu, zza zakrętu wypadły pierwsze mutanty.
Imrak strzelił, jednak chybił paskudnie co okrasił stosowną wiązanką przekleństw w khazalidzie. Zabrał się za pośpieszne ładowanie kuszy, tak że nie miał czasu na śledzenie walki. Uwagę zwróciły dopiero krzyki Hulza, który padł przeszyty bełtem wypuszczonym przez jednego z mutantów.
Imrak akurat zdążył przeładować i wziął gagatka na cel. Strzelił, i znów pudło!
- Bodajcisz szlag trafi! Psubrat chędożony!


Stary wojownik był w rozpaczy. Od skończenia trzydziestu lat nigdy nie spudłował a tu dwa razy podczas jednej walki.
- Cholerne piwsko- wymamrotał pod nosem i zabrał się za kolejne ładowanie.

Tymczasem walka miała się ku końcowi. Gdy kolejny raz wyciągnął się gotów do strzału przed sobą miał już uciekających przeciwników. Zaskoczony szybkim rozstrzygnięciem bitwy nacisnął mimowolnie spust. Bełt pomknął dość szczęśliwie prosto ku plecom jajogłowego mutanta i zagłębił się z chrzęstem.
Przeciwnik zawył lecz pomknął w las. Nie miało to już dla Imraka znaczenia. Z tej rany się nie wyliże.

Zerwał się na równe nogi i wydał okrzyk zwycięstwa wznosząc w górę kuszę tak jakby ona rozstrzygnęła wynik walki. Stał jeszcze chwilę przybrawszy pomnikową pozę na dachu dyliżansu a następnie dziarsko zeskoczył po koźle na dół i zajął się oglądaniem ciał.
- Parsiwe popaplańce- wycedził przez żeby oglądając ciała mutantów.
Ręką chronioną rękawicą zebrał ich broń i zzrzucił w jedno miejsce.
- Wsistko tszeba zablać. Niech te dlanie walczą kijami.
Podbiegł do drugiego dylizansu.
- Kolcugi- swtierdził krótko patrząc na ciała woźniców- mutantom tysz nieputrzebne.
Wkrótce oba trupy zostały ich pozbawione.
Pojawił się problem braku koni. Obsługa dyliżansu i szlachetnie urodzeni oczywiście nie wykazali chęci udania się na poszukiwania co Imrak skwitował drwiącym uśmiechem.
- Idźcie, ja ni znam siem na kuniach. Wykupie w tym czasie groby. Nie zasłużyli by zjadły ich wilcy albu mutanty.
Zdjął z tyłu dyliżansu łopatę i ze znawstwem zabrał się do kopania na poboczu drogi. Chciał by grób pozostał niewidoczny, tak by mutanci nie odkopali ciał w poszukiwaniu pożywienia. Odwalił więc kawał darni i nań sypał ziemię. Po wszystkim trawa miała wrócić na swoje miejsce a po ziemi nie pozostać ślad.
 
__________________
Zawsze zgadzać się z Clutterbane!
Ulli jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172