lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP IIed.] Nim nastanie koniec (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/10825-wfrp-iied-nim-nastanie-koniec.html)

Nefarius 30-12-2011 21:50

[WFRP IIed.] Nim nastanie koniec
 


Nim nastanie koniec


Rozdział I: Pierwsze znaki


Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w nim napisane, bo chwila jest bliska.
Biblia Tysiąclecia Wydanie II, 1971, Apok. 1:3



Byłem tam... Byłem w dzień wielkiej, ostatecznej bitwy. Widziałem jak ten, którego zwą nowym wcieleniem samego Sigmara Młotodzierżcy toczył śmiertelny pojedynek z samym wybrańcem bogów otchłani...
Widziałem to i drżałem. Dawno nie obawiałem się tak o me życie. Widziałem również jak oni mężnie walczyli. Walczyli męstwem, mieczem, ale również sprytem i intelektem. To, czego dokonali...
Widziałem zdradziecki atak orków... Widziałem ogromnego demona na usługach samego Archaona... Do tej pory mam śmierć przed oczami, a ten obraz śni mi się po nocach...
Pamiętam jak to wszystko się zaczęło. Pamiętam również ich, niedoświadczonych trudami wojny. Byli tacy... Niestrudzeni, nieświadomi tego co miało ich czekać...
Połączyła ich prosta misja, za obiecane kilka złotych monet...

Her Gregor „Dociekliwy” Kestner Mistrz Magii Tradycji Niebios



Hochland, miasto Hergig rok 2521

Izba, w której się spotkali, przypominała bardziej obserwatorium astronomiczne aniżeli prywatną kwaterę czarodzieja. Znali go. Jedni lepiej inni gorzej. Każdy wiedział, że Gregor był dziwacznym i pokręconym człekiem, jak zresztą każdy, kto para się magią. On jednak miał w sobie jakąś dziwną cechę, która pomagała mu z ogromną łatwością zjednywać sobie ludzi, oraz wzbudzać ich zaufanie, nawet tych najbardziej podejrzliwych. Sam jego wygląd sprawiał wrażenie niezbyt niebezpiecznego osobnika. Wszak był to niemal starzec o czarnej, zadbanej na kształt krasnoludów brodzie. W jego oczach płonął jednak wciąż młodzieńczy blask, jak gdyby ktoś zamknął silnego i zdrowego ducha w ciele starucha. Może coś w tym było, bo pomimo podeszłego wieku ruszał się żwawo. Może nawet trochę za bardzo. Momentami zdawał się być nieco roztrzepany i zbytnio pobudzony.


Kiedy wezwani na umówioną godzinę goście w końcu przybyli, on siedział, na drewnianym krześle obok dziwnego przyrządu zwanego przez uczonych lunetą, która zamontowana była do drewnianej podłogi przy wielkim oknie. Dziwił ten wybór, gdyż w izbie znajdował się wygodny z pozoru, skórzany fotel, w którym mógł przyjąć gości.
-Ten... Miło że jesteście i w ogóle...- odezwał się ciepłym głosem, który również go cechował. -Wiem, wiem różne macie obowiązki i takie tam... Ale jeśli chcielibyście zarobić...- nie byli dla niego obcymi osobami, znał ich trochę, kojarzył imiona i zawody, którymi się trudnili.
-Ale jeśli chcecie zarobić trochę złota... Niewiele, bo niewiele mam, ale ten... No... Zadanie, jakie chciałem wam powierzyć nie jest zbyt ciężkie.-

Wzruszył ramionami. Przyszli kompani wejrzeli na siebie wzajemnie, on zaś przeszedł do sedna sprawy.
-Pewien szaleniec. W wiosce Vodf... Opowiada ciekawe rzeczy... Chciałbym z nim pomówić osobiście, ale natłok pracy... Sami wiecie... Nie bardzo mam jak się stąd ruszyć, kto szczury nakarmi i będzie prowadził obserwacje wieczorem...- zastanawiał się przez chwilę drapiąc się palcem po podbródku. -Vodf... Nie jest tak daleko. To jakieś dziesięć dni wędrówki szlakiem... Za dwa dni Her Deniel Kylsner wysyła wóz z towarem do garnizonu Aldenschloss, a to już tylko dwa dni drogi na południe od Vodf. Już rozmawiałem z Her Denielem. Zgodził się byście powędrowali z jego wozem, pod warunkiem, że będziecie pełnić rolę jego ochrony...- znów wzruszył ramionami.
-Roderyk... Ponoć jest szaleńcem, ale opowiada ciekawe rzeczy... Chciałbym byście go sprowadzili do mnie, bym mógł z nim porozmawiać. Oferuje wam dwadzieścia złociszy, za fatygę do podziału rzecz jasna. To żebrak, więc wystarczy, że zaoferujecie mu dach nad głową i ciepły posiłek a zgodzi się z wami pójść... To jak, pomożecie?- rozłożył ręce.

~***~


Siedem dni. Tyle trwała wędrówka u boku Deniela Kylsnera, starego, narzekającego na okrągło capa, który odnosił się do swej ochrony bez szacunku i z pogardą, jakby robił im łaskę, że mogą jechać na jego wozie. Kompani milczeli. Kupiec był zgorzkniały, od czasu śmierci swej żony, która zmarła na ospę. Tak przynajmniej mówił Gregor. Butelki wina, brandy oraz gorzały brzękały w drewnianych skrzyniach, który tocząc się powolnie po nierównej ścieżce podskakiwał co chwila, kusząc krasnoludzkich członków delegacji. Droga, którą przyszło im spędzić w towarzystwie Kylsnera dobiegła końca, gdy kompania dostrzegła na wzniesieniu niewielki, drewniany fort. Budynek był odnowioną świątynią Sigmara, w której stacjonowało zaledwie kilkunastu imperialnych żołnierzy. Ucieszyli się, kiedy zeszli z wozu i mogli usiąść, bez kolebania i hałasu. Deniel zapłacił każdemu po dwa złocisze mamrocząc przy tym pod nosem.

Żołnierze przydzielili im kwatery, na noc. Mieli ich sporo. Ponoć do tego fortu, zsyłani byli żołnierze, którzy są niezdyscyplinowani i sprawiają kłopoty, a służba w tym regionie jest dla nich karą. Żołnierze przypominali bandę oprychów, wytatuowani, barczyści o facjatach zakapiorów, rodem z zaułku za karczmą w wielkim mieście. Być może służba była warunkowym odpuszczeniem więzienia w Imperialnym lochu, a może zwyczajnie ich wygląd był zupełnym przypadkiem. Jakby na to nie spojrzeć, nie wzbudzali oni zaufania, ale mundur nosili. Każdy mógł wybrać sobie kwaterę dla siebie, które przypominały bardziej klasztorną celę, niż izbę, w której można mieszkać wiele dni. Na szczęście nie był to problem kompanii. Skromna kolacja i sen.
Rankiem, tuż po świcie ruszyli w dalszą drogę. Nie było tak hałaśliwie, jak za czasu podróży z handlarzem. Nie było jednak również tak wygodnie, gdyż teraz byli zdani wyłącznie na swoje nogi.

Do Vodf dotarli po dwóch dniach. Pogoda dopisała, gdyż podczas ich pieszej wędrówki z nieba nie spadła ani kropla deszczu, choć noce były trochę chłodne. Same Vodf było dość... Skromnym osiedlem. Ledwie kilkanaście chat, kilka większych należących pewnie do bogatszych mieszkańców, oraz jedna karczma o głupiej nazwie „Orczy ryj”, ze skromną stajnią. Był wczesny wieczór, a po uliczkach, między domostwami nie krążyły już żadne osoby, nawet bezdomni, którzy właściwie byli celem towarzyszy.
Prędki rekonesans po okolicy, szybko dał kompanom odpowiedź na najważniejsze pytanie – gdzie znajduje się Roderyk? Wystraszony widokiem pytającego krasnoluda wieśniak odrzekł iż grupka spóźniła się niespełna godzinę. Właśnie godzinę wcześniej, do osady zawitała dwójka jaśnie oświeconych kapłanów Sigmara Młotodzierżcy, zabierając ze sobą Roderyka na zachód od Vodf, za szerzenie herezji...

Kompani mieli nie wiele czasu do namysłu co dalej czynić. Czy wrócić do Hegrig i oznajmić Gregorowi iż ich misja się nie powiodła, ruszyć za kapłanami z nadzieją, że uda im się dogadać (w co każdy szczerze powątpiewał), czy też po prostu ruszyć za nimi z nadzieją, że szczęście się do nich uśmiechnie i los sam sprawi, że szalony żebrak trafi w ich ręce.
Nagle Wilhelm, niegłupi giermek o ambicjach na rycerza oznajmił towarzyszom, że droga na zachód od Vodf nie znajduje się, żadna świątynia Sigmara, czemu więc kapłani nie prowadzili heretyka do Hegrig, gdzie byłby osądzony i publicznie uśmiercony ku przestrodze. Teodor – khazad, który poświęcił życie w służbie swego boga zadał kolejne ważne pytanie. Dlaczego po Roderyka przybyli osobiście kapłani, miast wysłać tu łowców czarownic, którzy wszak na co dzień zajmują się łapaniem heretyków... Sprawa była bardzo niejasna.

Aeshadiv 30-12-2011 22:46

Co go podkusiło do pracy u czarownika?! Cholera wie. Z czarodziejami miał niezbyt dobry kontakt. Płacił dobrze, za proste zlecenie. No bo co to za problem dotachać jakiegoś wsióra? No właśnie okazuje się, że jednak problem.
- No kurwa nie po to jechaliśmy przez tydzień żeby nam tego obdartusa na stosie spalili. - powiedział Felix. Jak zwykle niezadowolony.
Feliks to młody chłopak nieco pod dwudziestce. Był ubrany w myśliwskie, praktyczne ubranie. Skromne, bo skromne, ale dobrze maskujące w lesie. Większość zrobiona ze skóry. Najprawdopodobniej zwierząt, które upolował. Na jego plecach widniał pokaźnych rozmiarów łuk. Nie trudno było się domyślić, że myśliwski. U pasa siekierka i nóż. Bardzo ostry nóż. Jak to już jego towarzysze podczas rozmowy nieraz słyszeli: Jaki nóż taki język właściciela.
Gdy usłyszał od Wilhema informację, że tu nigdzie nie ma świątyni jeszcze bardziej się zdenerwował.
- A jebani w rzyć kurwiszony. Nie dość, że nam robotę odbierają to jeszcze się pod duchownych podszywają. Tego to tak nie zostawimy. Trza tych suczych synów nauczyć szacunku do religii. - gadał jak zwykle za dużo i za często klnąc.

JanPolak 30-12-2011 23:19

Haas usiadł na kamieniu i zajął się wytrząsaniem czegoś z buta. Ze spokojem wysłuchał bluzgów myśliwego, po czym odparł:

- Taa. Widzi mi się, że z nich tacy kapłani jak ze mnie bojar kislewski. Ale wam powiem… – tu na chwilę przerwał, naciągając na powrót but – Powiem, po co nam wracać? Gregor nam za pokorne przeprosiny nie zapłaci, a jak mam łazić za darmo, to już wolę naprzód, a nie wstecz. Uzupełnijmy zapasy, przenocujmy wreszcie raz w karczmie i wczesnym rankiem idźmy na zachód.

To powiedziawszy, wstał i zapatrzył się w zachodzące nad traktem słońce. Czuł się głupio, jakby wystrychnięto go na dudka. Od tygodnia skupiał się na podróży, a gdy wreszcie dotarł do jej celu – cel ten gwizdnięto mu sprzed nosa. Nie lubił tak…

- Nie lubię zostawiać roboty niedokończonej – powiedział jakby do siebie.

Aeshadiv 30-12-2011 23:31

- A po jakie gówno mamy nocować i odpoczywać. Ja w pełni sil jestem nie wiem jak inni. - powiedział Felix w momencie, gdy Oskar jeszcze mówił coś do siebie pod nosem.
-Po cholerę czekać. Skoro chcą go spalić, a kapłanami nie są to się go chcą pozbyć. Zrobią to pewnie od razu przy najbliższej okazji jak nie będzie wrzasków mordowanego słychać. - tak. Felix był bardzo bezpośredni i nie obchodziło go to, że gadają o takich rzeczach na środku placu. Rzucił gniewne spojrzenie jednemu z mieszczan, którzy ich mijali i najwidoczniej ciekawiła ich rozmowa.
- Do dupy ci nikt dawno nie nakopał? - Mruknął pod nosem. Mieszczuch jednak tego nie słyszał.

Kerm 30-12-2011 23:43

Gottwin, podobnie jak i reszta kompanii, zbyt szczęśliwy nie był gdy się dowiedział o tym, że ich cel zniknął.

- Przymknij się, Felix - powiedział i z niechęcią pokręcił głową. - Nie musi cały świat wiedzieć, co planujesz. Co ty myślisz? Że na takim zadupiu nie ma ciekawskich uszu? A jęzory tu mają dłuższe, niż w Altdorfie.

Gdyby wiedział wcześniej, że Felix tak się rozedrze, to by go uciszył odpowiednio wcześniej.

- Przez noc szli nie będą - zwrócił się do pozostałych - więc nie zajdą za daleko. Muszą się zatrzymać, a jeśli szli pieszo, to daleko zajść nie mogli. Jeśli konie ukryte mieli, to trudniej będzie, ale spróbujemy ich dogonić. Też jestem ciekaw, co to za kapłani. I co głosił ów Roderyk, że tyle osób się nim interesuje. Takie rzeczy czasami warto wiedzieć.
- W tym Felix ma rację
- dodał, pocierając ozdobiony blizną policzek - że do rana czekać nie warto.

JanPolak 30-12-2011 23:51

- No... może - zamyślił się. - Felix, jak umiesz tropić po ciemku, to prowadź. Ale wątpię, by chcieli go zabić. Gdyby chcieli zabić żebraka, sprzedaliby mu nóż pod żebro, bez przebieranek za kapłanów i gadek o herezji. Myślę, że ktoś chciał go porwać tak, by tutejsi mieszkańcy bali się zareagować. Czyli potrzebują Roderyka żywego.

Oskar rozejrzał się po twarzach kompanów, jego czoło zmarszczyło się od ogromu różnych myśli, a ręka nieświadomie powędrowała do schowanego w pokrowcu garłacza.

- Hmm... Mają nad nami godzinę przewagi, ale spowalnia ich ciągnięcie jeńca. Czyli możemy albo wyruszyć jak najprędzej, ryzykując tropienie po zmroku. Albo możemy uzupełnić zapasy, zaraz iść spać i wyruszyć bladym świtem. Ryzykujemy wtedy, że nam umkną, ale też będziemy bardziej wypoczęci, a tamci po spokojnej nocy stracą czujność.

Po czym głośno zastanowił się:
- Ile mamy zapasów?

Aeshadiv 31-12-2011 00:06

Na "prośbę" uciszenia się pomruczał coś pod nosem. Trudno się było nie domyślić, co to było.

- Mamy mój łuk, jestem z zawodu łowcą. W razie czego to myślę, że o żywność nie trzeba się martwić. Co do tropienia... po zmroku może być ciężko, ale ogólnie wywęszę ich jeśli nie weszli do jakiegoś miasta. Przez noc nie wiadomo czy nie będzie padało. Wtedy będzie ciężko ich znaleźć. Chyba nie muszę tłumaczyć, im dłużej zwlekamy tym ciężej. - powiedział po chwili milczenia i wysłuchiwania reszty.

Deliad 31-12-2011 10:48

Niewysoki krasnolud, o nietypowo krótko przyciętej brodzie, splunął zieloną flegmą na zakurzoną drogę.
- A coście myśleli, że pójdzie gładko jak wychylenie kufelka piwa? Toście naiwni jak małe dzieci. Kto posyła dziesięciu chłopa po wioskowego głupka? Ta sprawa od raz śmierdziała jak zdechły przed tygodniem kot. Ja tam magom nie ufam, być może najął dwie grupy najemników coby przekonać się o ich wartości. Jak tego głupka przyprowadzimy może jakąś lepszą robotę zleci- krasolud ponownie splunął.
- Jestem za tym żeby nie zwlekać i ruszać czym prędzej śladem naszej konkurencyji. Przewagi dużej nie mają, może ich dogonim. Jednak wolał bym pierwej w tym "Orczym ryju" języka zaciągnąć, o tych dwóch co nas ubiegli.
Zirnig ruszył w stronę karczmy podzwaniając swoim kaftanem kolczym zarzuconym na skórzaną kurtę.

AJT 31-12-2011 11:38

Jestem Dawit, a to Victoria i Victoria – w ten sposób niziołek przedstawił się swym towarzyszom, ukazując dwa pistolety. Niestety dla nich nie był to z ostatni raz, kiedy widzieli oni owe dwie uwielbiane przez niziołka pukawki. Nawet w trakcie tej dość krótkiej drogi potrafił on ich zanudzić swoimi historiami w stylu, gdzie on to nie był, kogo on nie ubił, jak to strzelał. Gestykulował przy tym niemiłosiernie, za każdym razem wyciągając swoje Victorie.

Wiele z opowieści mówiło o wyprawach wojennych, więc może i był on żołnierzem. Czy to prawda trudno osądzić, biorąc pod uwagę inne niestworzone rzeczy, łącznie z podbijaniem serc najpiękniejszych ludzkich kobiet. Dawit wyćwiczony, najprzystojniejszy blondyn jakiego świat widział, najbardziej wysportowany, najodważniejszy, w ten sposób się przedstawił. Na domiar wszystkiego pokazał też wytatuowany tatuaż z swoją podobizną, znajdujący się na jego ramieniu.

– Co? Gdzie? Po co odpoczywać? Lezim! Go! Zaraz posmakują amunicji z mych Victorii! – Dawit, aż rwał się by wyruszyć dalej. W tak licznej ekipie to nawet strachliwy osobnik czuł by się pewnie. Frontham za to czuł materiał do swych kolejnych opowieści. On ratujący całą kompaniję.

Wnerwik 31-12-2011 17:58

- Drodzy kompani, nie czas na dysputy! - Swym okrzykiem giermek przerwał dyskusję i wystąpił przed tłumek. Tak, tłumek. Jedenastu chłopa to całkiem sporo, no nie? Można więc było nazwać tę wesołą gromadkę tłumem.
Giermek był młody i wyglądał jak "książę ze bajki". Słusznego wzrostu, umięśniony, o ładnej buźce, kwadratowej szczęce, błękitnych oczach i blond włosach był marzeniem każdej księżniczki. Niestety przyodziewek już nie był taki książęcy - odziewał się prosto, jak zwykły podróżnik. No, nie każdy podróżnik miał pochwę z mieczem u pasa.
Towarzysze wiedzieli o nim, iż zwał się Wilhelm Heidric von Mörner, był szlacheckim synem i giermkiem rycerza Conrada Lutzena z Hergig. Nie był przesadnie rozmowny, ale jak już się odezwał to odzywał się z patosem, wplatając do wypowiedzi wiele trudnych słów. Chłopak się chyba zbyt wielu bretońskich ballad nasłuchał.
- Musimy ruszać na ratunek temu biednemu człowiekowi i wyrwać go z łap tych podłych przebierańców! Ani chybi to kultyści chaosu chcący złożyć człeka w ofierze swym mrocznym bóstwom! Któż inny ważyłby się na takie świętokradztwo i podałby się za kapłanów samego Młotodzierżcy? - Tu zrobił pauzę, by drużyna mogła przemyśleć jego słowa. Nie każdy był tak błyskotliwy jak on i mogło im to trochę zająć.
- Mamy chwilę na przygotowania, a potem ruszamy. Przypuszczam, iż ci łajdacy nie oddadzą nam pana Roderyka bez walki. Trza się więc do niej przysposobić! - Jak rzekł tak uczynił. Podszedł do swego dzielnego rumaka, który stał niedaleko przywiązany do płota i zaczął wyjmować z juków elementy uzbrojenia. Wiadomo, rycerz bez zbroi to nie rycerz. Może nie była to pełna zbroja płytowa, tylko kaftan kolczy wraz z czepcem, ale zawsze coś.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:27.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172