lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Cz.2 - Skrzynia Konrada (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/10976-wfrp-2ed-cz-2-skrzynia-konrada.html)

AJT 03-02-2012 22:15

[WFRP 2ed.] Cz.2 - Skrzynia Konrada
 





SKRZYNIA KONRADA

************************************************** *******

Po załatwieniu wszelkich spraw w Grenzstadt i wyleczeniu się z obrażeń (tych z kórych dało się wyleczyć), zgodnie z namiarem, jaki zostawił im Tilusch wyruszyli w kierunku Nuln. Podróżowali powoli, nie spiesząc się, z Remermannem mieli się dopiero spotkać za parę tygodni. W niektórych miejscach zabawiali dłużej, koron nie mieli wiele, ale zawsze coś. Wykonali chwalebny czyn i podążali po należną zapłatę za niego. Przynajmniej taką mieli nadzieję, że Tilusch to miał na myśli mówiąc, że Grafitowi im się odwdzięczą. Wkraczali powoli na ścieżkę bohaterów, ich czyn był wielki. Dla niektórych z nich to była szansa na przyszłość. Szansa, by pokazać światu kim są i jak bardzo są dla niego ważni. Pobudki były różne, każdy miał swoje, by wciąż podróżować z resztą poznanych w ciężkich chwilach kompanów.

Przemieszczali się od miasta do miasta, poprzez wioski. Zatrzymując się zwykle w karczmach na nocleg. Była już późna jesień i nikomu nie uśmiechało się sypiać pod namiotem. Majątek więc się kurczył w dość dużym tempie. W końcu dotarli do Meissen, większego miasta w środkowym Wissenlandzie. Szukali miejsca do schronienia, niedrogiej karczmy. Poznali tu jednak Konrada Stumna, który zaprosił ich do swojej niewielkiej posiadłości. Mogłoby być dla nich niezwykle dziwne, że człowiek, ot tak po prostu ich zaprasza, gdyby nie to, że sam zaczął dopytywać o Noc Tajemnic i o to co tam uczynili. Widać był to mężczyzna bardzo dobrze poinformowany, z szerokimi kontaktami.

Sam Konrad przedstawił się jako kupiec. Na jego ciele widniały ślady po oparzeniach i choć sam stwierdził, że to stara sprawa, to Albert widział po ranach, że są one raczej świeże. Posiadłość w jakiej się znaleźli wyglądała, jakby była własnością przeciętnego mieszczanina i za takiego też Stumn się podawał. Na ścianach znajdowały się gobeliny, głównie przedstawiały one trzy miecze wbite w ziemię, Detlef od razu domyślił się, że najprawdopodobniej był to herb rodu Konrada.

W trakcie kolacji gospodarz przedstawił pewną propozycję - Drodzy moi goście, miałbym wielką prośbę. Oczywiście opłacalną dla Was prośbę. Będzie to dla Was nietrudna i niedługa praca, a mi wiele pomoże. W Heisenburgu, gdzie jeszcze niedawno mieszkałem ukryłem skrzynię. Ładną, zdobioną skrzynię, o wielkiej wartości dla mnie. Jedną prośbę tylko mam, przywieście mi ją z powrotem. Spodziewam się gości i mej posiadłości opuścić teraz nie mogę, a sprawa skrzyni nagli mnie, chciałbym ją mieć z powrotem. Wiem, że wy ją przywieziecie i nie dopuścicie by skradziona została. Pokryje wszystek kosztów podróży, jak i oczywiście nocleg dzisiejszy tutaj, a wynagrodzenie sami zaproponujcie. Tylko proszę nie takie bym musiał dom sprzedawać – zakończył z uśmiechem – Mogę wam nawet swego wozu użyczyć, będziecie tam prędko, jeśli tylko chcecie – dodał jeszcze po chwili.

Aeshadiv 04-02-2012 00:49

Albert pierwsze co zrobił po wykurowaniu się to spełnił swoją obietnicę. Udał się do świątyni Sigmara i dosłownie przez pół dnia ofiarował tam swoje modły. Złożył ofiarę w kwocie złotej korony na wspomożenie duchownych i modlitwę za jego osobę.

Co do Gromca... Lynre ofiarował go na ołtarzu Sigmara. Młot dla Młotodzierżcy - jak to sam ujął. Sam nie był w stanie wojować tą bronią. Na pewno jeden z kapłanów lepiej spożytkuje oręż. Gromiec rozłupał parę czaszek, pogruchotał wiele kości. Teraz będzie służył w odpowiednich rękach. Za samego Luciana Albert ofiarował modły w świątyni Morra.

Albert widział, że Konrad coś knuje. Poparzenia nie wyglądały jak takie sprzed lat, ale sprzed maksymalnie kilku miesięcy, może mniej. Każdy człowiek inaczej przyjmuje rany. Tak powiadał doktor ... Morgun? Tak. Thomas Morgun z akademii medycznej z ... Nuln? A może z Altdorfu...? Mniejsza o to. Włóczędze nie podobało się takie kłamanie.
Jeśli chodzi o negocjacje zapłaty... zostawił to szlachcie... oni lepiej znają się na interesach.

chaoelros 04-02-2012 15:49

Mordrin żył. Otworzył oczy i zobaczył że jest w jakimś lazarecie. Poczuł jak włosy spływają mu po głowie do ramion. Zaczął rękoma sprawdzać czy ma wszystkie kończyny. Wiedział że ludzie potrafią leczyć tak że zostawiają pacjenta jako kalekę bez nogi czy ręki. Ale wszystko było na miejscu. Zszedł z pryczy i zobaczył że pod nią ma cały swój ekwipunek. O dziwo na rozszarpanym wcześniej boku była tylko blizna. To musiała być sprawka magicznych sztuczek jakiś uzdrowicieli. Wtem do pomieszczenia weszła kapłanka niosąca miskę zupy. Najwyraźniej tutejszy kult był wdzięczny bohaterom za zabicie sług chaosu, jednakże kapłanka na widok nagiego Mordrin upuściła talerz i odwróciła wzrok.
-Panie krasnoludzie. Pańscy przyjaciele są cali i zdrowi i maja zamiar jutro wyruszyć.-rzekła stojąc odwrócona w drugą stronę.
Mordrin pomyślał. ~Przyjaciele?~. Nagle zrozumiał że chodzi jej o Knuta, Alberta, żaka i te szlachty całe... Najwyraźniej przygoda nie chciała się tak po prostu zakończyć. Mordrin ubrał się i poszedł szukać swoich kompanów.
A przecie była to kompania pierwszej klasy...

Przemieszczając się od miasta do miasta, można było się jeszcze lepiej poznać lecz Mordrin znów nie był zbyt gadatliwy. Miał dużo czasu na przemyślenia i stwierdził że drużyna nie nadąża za jego stylem. Jest trochę jak kamień u nogi. No ale z pewnością nie byli tacy najgorsi. Nie zostawili go na polu walki, a mogli go ograbić i zostawić, bo w końcu był konający, to pewne. Musiał przyznać że było w nich coś przez co wyruszył z nimi w drogę bez większego zastanowienia. Tak czy owak, nadal nie nadążali za jego stylem. Musiał zatem zmienić trochę sposób walki. W jednym z miast udał się do kowala.
To znaczy najpierw wypił sześć piw w karczmie, zapłacił za dwa bo tak się rozgadał że słuchacze sami stawiali mu piwo.
-Tak i wtedy mag przyzywa kolejnego demona! Knut zaklął, student splunął na ziemię. Caliśmy byli we krwi kultystów. Już nie mieli bełtów w kuszy, a Albert to nawet jednego ubił roztrzaskując czaszkę trzonkiem kuszy. No ale nic... idzie na nas szarża czterech demonów. To my z Knutem bierzem łańcuch we dwóch rozciągamy i na te demony pod nogi a one wszystkie bach! na glebe! Knut ruszył na maga a mnie zostawił...
-Ale kto to ten Knut?
-Nikt, oj wojak taki... No i mnie zostawił...
-Ale Knut? Co to za imię?
-Oj nie przerywaj waść bo wątek stracę, no kuźwa Knut no, rodowe chyba, słuchaj... On idzie ubić maga a mnie zostawia z tymi demonami...
Po wyjściu z karczmy pełnej zachwyconego, czynami Mordrina Śmiałego i jego dzielnej kompanii, pospólstwa, Mordrin poszedł do zbrojmistrza. Przeglądając halabardy zauważył coś co przypominało krasnoludzki wyrób. Mordrin nie miał jedynie pewności co do pochodzenia broni, gdyż w tych regionach nie spodziewałby się krasnoludzkiej kuźni. Niesamowite że taka broń trafiła aż tutaj.
-Skąd to masz?
-Nieważne. Ale mogę ci sprzedać po upuście. Co ty na to?
-Hm... wygląda mi na khazadzkie dzieło. No dobra. Znajdź mi do tego średnią tarczę i mieczyk jakiś. Ja ci dorzucam mój miecz i topór i robimy interes.

Mordrin rzucił na stół miecz i topór. Zbrojmistrz obejrzał.
-Hm... miecz jednoręczny chcesz?
-Ta... Taki pakiet, rozumiesz?
-Hm... no dobra panie khazad. Policzę ci po upuście dwanaście złotych koron.

Mordrin już wiedział że facet rzuca się na głęboką wodę próbując targować się z krasnoludem. Zabójca chwycił swój miecz ze stołu.
-Ech.. no niech będzie. Tylko wiesz trochę niewygodnie mi będzie podróżować. Może jednak chcesz te brzytwę co? Widzisz że przednia broń.
-Ekhem... panie khazad bez żartów. To była cena plus twoja oferta miecz i topór.

Mordrin położył ręce na stole aż nim zatrzęsło.
-Panie ludź. Pany khazady nie żartują jak idzie o handel. Opuść z ceny. Ta brzytwa jest przednia i patrz jak wyważona
Mordrin zaczął podrzucać miecz i kręcić nim w powietrzu istne popisy. Zbrojmistrz czuł od niego alkohol i natychmiast pot zaczął spływać po jego skroni na widok tańca z mieczem.
-Dobra... jedenaście!
-Osiem.
-Osiem? to gwałt przecie!
-Dobra dziewięć... No zgódź się. Jak chcesz to pokaże cie co potrafię robić z dwoma mieczami.

Mordrin położył swój miecz na stole i już chciał wziąć dwa mniejsze zawieszone wraz z wystawionym towarem.
-Dziesięć i niech będzie moja strata.
-No dobra. Interesy z tobą to prawdziwa przyjemność...

Mordrin zakupił halabardę, tarczę i miecz jednoręczny. Zamierzał zmienić nieco styl walki tak aby móc w drużynie przyjmować pozycję obronną i ofensywną.




Halabarda mogła być używana wraz z tarczą jako jednoręczna włócznia lub jako dwuręczna i bardzo poręczna halabarda. Z siłą jaką dysponował Mordrin, ta broń mogła się okazać w walce niebywale finezyjna.



Sama tarcza była średniej wielkości. Mordrinowi zależało na tym aby była wygodna i nie za ciężka. Do tego miecz. Nie był już tak okazały jak ta halabarda ale na wszelki wypadek... Jak to mówią. "Lepiej mieć miecz niż nie mieć miecza".



***

W posiadłości niejakiego Konrada.


Mordrin słuchał uważnie słów kupca a w głowie cały czas siedział mu fragment:
Cytat:

Będzie to dla Was nietrudna i niedługa praca, a mi wiele pomoże
Czyli jak zwykle... Oczywiście że nie wszystko tutaj do siebie pasowało. Coś się kryło za zasłoną prostej misji. Mimo to wciąż nie było to zbyt interesujące dla Mordrina. Tak czy owak, sakwa powoli przestawała szeleścić. Tak więc nie pozostawało nic innego jak podróżować dalej z drużyną.
-Panie Konradzie. To może nas pan poczęstujesz czymś, czy mamy o interesach gadać i o suchym pyszczychu tu siedzieć? Na pewno macie w piwniczce jakieś wino. Wódką bym nie pogardził ale nie chcę się narzucać.

JanPolak 04-02-2012 22:42

Ciasne wnętrze stirlandzkiej kuźni pachniało węglem, olejem i rozgrzaną stalą. Niewielkie palenisko było jedynym źródłem światła, płatnerski młotek wydzwaniał dźwięki niosące się daleko w wiejską noc. Skupiony nad pracą Knut cierpliwie naprawiał swój wysłużony kapalin, łatał dziury, wyrównywał wgniecenia, zastępował osłabione nity. Nie spostrzegł, jak w drzwiach stanął ojciec.

- Gadają, że z wojska znowu odchodzisz.
Knut zwlekał chwilę z odpowiedzią.
- No.
- Ile to – tydzień tym dziesiętnikiem żeś był?
Chłopak nic nie powiedział, udając skupienie na pracy.
- Gadają, że znów w świat wędrujesz.
Kolejna długa chwila ciszy.
- No, wędruję.
Ojciec pokręcił głową. Poruszył się, jakby chciał wychodzić, ale nie przestąpił progu.
- Dobra robota – powiedział patrząc na hełm – blachy na zakładkę dla wzmocnienia. I po główkach nitów widzę, że mocno utrzymają… Przyda ci się tam… na szlaku.
Knut odwrócił się, stając twarzą w twarz z ojcem. Uścisnęli się ostatni raz. Wkrótce wyruszył.

~*~

Szłomnik był lżej ranny od towarzyszy, więc wkrótce po niedoszłej nocy cudu, opuścił Taugegeberg. Mówił, że wraca do domu. Nie zagrzał tam jednak miejsca i po pewnym czasie dopędził drużynę w drodze do Nuln.

Knut zmienił się. Trochę spoważniał. Mniej w nim było nieśmiałości, ale i mniej dawnej radości. Nosił się też poważniej – dawną chłopską szatę zastąpił mundurem, zieloną kurtką stirlandzkiej piechoty. Wyposażył się też w tarczę, podobnie jak Mordrin doceniając defensywę. Naprawił również swój stary hełm, który teraz wyglądał jak nowy i solidnie chronił głowę żołnierza. Chłopak nie wyglądał już jak wioskowy ochotnik, ale jak zawodowy żołnierz – obładowany bronią i zdeterminowany do akcji.

~*~

Trwała kolacja u Konrada Stumna. Knut jadł rękami, z apetytem pochłaniając wielkie kęsy. I słuchał. A słuchać było czego, bo pracodawca przedstawiał zadanie jako proste i opłacalne. Podejrzanie za proste – to nie umykało żołnierzowi. Bo patrzcie… Maximilian miał skrzynkę i zadanie… I teraz Konrad też ma skrzynkę i zadanie… Zmówili się jakoś, czy co?

Mimo oczywistych obiekcji, Szłomnika coś ciągnęło do pracy. Pieniądze, fakt, chętnie by zarobił. Ale spodziewał się ryzyka, akcji, emocji. Tego, czego brakowało mu od czasów Taugegebergu – boju na śmierć i życie, palącego mięśnie wysiłku w walce… demonów padających pod ciosami… Tamten straszliwy bój był momentem, gdy Knut naprawdę czuł, że żyje.

Być może dlatego powrócił do drużyny. Drużyny? Bardziej może luźnej zbieraniny ludzi podążających w jednym kierunku. Z nikim się tu tak naprawdę nie zaprzyjaźnił, ale ich obecność kojarzyła mu się z dobrą, pobudzającą krew w żyłach przygodą.

Na razie jednak siedział, wgryzając się w kolejny kęs posiłku. Knut – jak to Knut – nie zamierzał odzywać się pierwszy.

Grave Witch 05-02-2012 14:55

Melissandra spędziła w klasztorze dokładnie tyle czasu ile było niezbędne do uleczenia jej twarzy. Fakt iż kapłanki nie były w stanie odtworzyć jej utraconego ucha nie wpłynął na nią najlepiej jednak starała się być uprzejma i nie wylewać swoich żali. Pozory były potężną bronią, szczególnie gdy miały za zadanie skrywać intencje zwyczajowo uważane za złe. Wszak jako jedna z bohaterów winna była odpowiednio się zachowywać, szczególnie biorąc pod uwagę starania tych biednych niewiast, włożone w udaną próbę uleczenia. Co działo się w jej głowie winno tam pozostać dla jej własnego bezpieczeństwa i interesu. Wątpiła bowiem w to, iż gdyby wyszło na jaw że dar kapłanek ma zamiar wykorzystać do mordowania ku chwale Khaina, nadal uważana byłaby za kogoś, komu należy się wdzięczność i względy. Z tego również powodu starannie unikała pozostałych członków bohaterskiej drużyny, włączając w to jej słodkiego Zebedeusza. Szczególnie jego, gdyż żywiła pewne podejrzenia co do tego, że byłaby w stanie ukryć swoją paląca potrzebę. Ryzykiem było również spotkanie się z Detlefem, może nawet większe niż z młodym uczonym. Dlatego też opuściła gościnny klasztor niemal natychmiast po uzdrowieniu. Plany podróży do Nuln były jej znane nie miała wiec potrzeby przesiadywać w towarzystwie pozostałych by je poznać.

W Grenzstadt wynajęła pokój w jednej z lepszych karczm. Może i nie była to najlepsza decyzja pod względem finansowym jednak konieczna dla jej celów. Maska, której nie zdejmowała od chwili opuszczenia klasztoru, dawała jej konieczną anonimowość. Swoje na nowo odzyskane oblicze zamierzała wykorzystać w chwale Khaina. Miało być ostatnim wspomnieniem jej ofiar. Widokiem, który zaniosą do jej Pana. Pozdrowieniem i ukłonem z jej strony. Dowodem jej oddania i posłuszeństwa. Najpierw jednak musiała takowe ofiary znaleźć.

By tego dokonać każdego wieczoru opuszczała swój pokój i wędrowała po ulicach Grenzstadt zapuszczając się zarówno w dzielnice bogate jak i biedne. Skryta w cieniu kaptura śledziła młodzieńców opuszczających karczmy. Przyglądała się im, poznawała ich zwyczaje, a na koniec upewniała się z jakich domów pochodzą. Jej pierwsza ofiara musiała bowiem spełniać określone kryteria, które zawczasu zostały przez nią ustalone. Musiał być przystojny, dobrze urodzony, bogaty i wykazywać głód młodości uwidaczniający się w licznych dziewczętach i nadmiarze wina. Kandydatów było wielu. Jej wybór padł na Firana. Przystojny młodzieniec był synem arystokraty z Bretonni, który przybył by zobaczyć cud i postanowił zostać nieco dłużej. Zadbała o to by było to znacznie, znacznie dłużej...

Ruszając w drogę do Nuln była w wyśmienitym humorze. Pozbyła się większości swoich rzeczy, włączając w to lutnię. Miała teraz przy sobie jedynie wygodny plecak wypełniony tym co niezbędne oraz broń, która tak dobrze jej służyła. Jej twarz rozjaśniał uśmiech objawiający całemu światu jej radość. Była uprzejma, miła i usłużna dla pozostałych. Z jej ust nie padło ni jedno nieprzychylne słowo. Czasami jedynie ich ułożenie zdradzało okrucieństwo, a spojrzenie głód, gdy kierowała swój wzrok na niektórych mężczyzn w odwiedzanych przez drużynę karczmach.
Pragnienie bowiem było w niej silne. Wspomnienia upojnych chwil spędzonych w zaciszu podrzędnych pokoi, w równie marnych przybytkach sprawiały, że ochota na powtórzenie zakazanych czynów nie opuszczała jej ani na chwilę. Smak krwi w ustach, jej zapach wypełniający nozdrza, kolor zdobiący dłonie. Widok rozszerzonych strachem oczu, stłumione przez knebel jęki przerażenia i bólu, powoli zamierające życie. Modlitwy szeptane przy każdym kolejnym przeciągnięciu sztyletem po delikatnej skórze. Niczym artysta malujący swe płótno, tak ona ostrzem kreśliła swą wizję, utrwalając ją na zawsze w swej pamięci i na ciele swych ofiar. Było ich dwóch, tylko dwóch... Tak mało, tak krótko, tak cicho... Nie dane jej było usłyszeć ich krzyków, błagania o litość, strachu dźwięczącego w ich głosach. Musiała być ostrożna, otoczona ludźmi którzy nie potrafili zrozumieć piękna kryjącego się w jej uczynkach. Wszystko jednak do czasu aż znajdzie miejsce, w którym wrzask będzie mógł trwać w nieskończoność niczym najsłodsza muzyka, wypełniając jej duszę radością.

Słuchając propozycji Konrada skrzywiła się nieznacznie. Zdecydowanie zadanie, które im powierzał nie przypadło jej do gustu. Zapłata co prawda mogła się przydać jednak nie aż tak by pchać się w sprawę, która zdawała się więcej niż podejrzana. Z drugiej strony czysto kobieca ciekawość nakazywała jej by przyjąć ofertę mężczyzny tylko po to by zajrzeć do owej skrzyni i sprawdzić co też się w niej kryje.
- Twoja prośba nie winna nam sprawić większego problemu, rozumiesz jednak, mam nadzieję, iż potrzebujemy nieco czasu by wspólnie podjąć decyzję - zabrała głos pozwalając by jej uśmiech osiągnął pełnię swej słodyczy. - Czy nie sprawi ci większego problemu zaczekanie do rana by ją usłyszeć? - dodała, posyłając przy tym gospodarzowi zalotne spojrzenie.

Kerm 05-02-2012 16:49

Cud nie nastąpił. Sprawka Maximilliana? A może nigdy nie było cudu i tylko setki plotek? A może, po tysiącu lat, bogini się rozmyśliła? Kto wie... Im pozostały tylko jałowe rozważania.
A czasu na rozmyślania było dużo. Można by powiedzieć - bardzo dużo. Tydzień, drugi, trzeci. Podobno trzeba było bardzo dużo czasu, by modlitwy zadziałały. Detlef, nie da się ukryć, nie narzekał. Zbawianie świata było dość męczące i wypadało, prawdę mówiąc, troszkę odpocząć. A może nawet więcej, niż troszkę.

Odpoczynek niekoniecznie musiał polegać na leżeniu brzuchem do góry. Przynajmniej tak twierdziły kapłanki, w których rękach Detlef złożył swoje zdrowie. Wypadało zatem ich posłuchać. Na szczęście przyklasztorne ogrody były na tyle duże, że można było znaleźć odpowiednie miejsce na uprawianie ćwiczeń pozwalających utrzymać fizyczną kondycję.
Do takich ćwiczeń można było zaliczyć również wycieczki do miasta, ale tam Detlef prawie nie schodził. Oczywiście mógłby sobie wynająć pokój w jakiejś gospodzie i używać różnych przyjemności (mniej czy bardziej wyrafinowanych), jednak shallyitki zapewniały wikt i opierunek na wysokim poziomie. A takiej czystości z pewnością nie znalazłby w żadnej karczmie.
Na dodatek miastem wstrząsnęło odnalezienie trupa młodzieńca z dobrej rodziny, lecz znanego ze swych licznych wizyt po gospodach i domach rozpusty. Trup to trup, przynależność do takiej czy innej rodziny nie gwarantowało nieśmiertelności, lecz okoliczności znalezienia zwłok sugerowały mord rytualny. Grenzstadt od dawna nie miało do czynienia z takim zdarzeniem, trudno więc było się dziwić, że zapanowała nagle atmosfera podejrzliwości, a na wszystkich obcych spoglądano podejrzliwie, bez względu na ich stan społeczny. To, w oczywisty sposób, zniechęcało do spędzania zbyt wielu godzin w mieście.

Jeśli chodzi o zmianę stanu zdrowia Detlefa to dość długo nie działo się nic. Melissandra, uzdrowiona (przynajmniej jeśli chodzi o blizny), dość wcześnie opuściła klasztor, a Detlef stale nie odczuwał żadnej poprawy. Gdy w końcu któregoś ranka stwierdził, że prawe oko zaczęło rozróżniać światło-mrok, w pierwszej chwili nie bardzo chciał w to uwierzyć. Gdy został ranny też mu się czasami wydawało, że z okiem coś się dzieje, że coś się poprawia. I okazywało się, że wszystko pozostawało bez zmian.
Ale tu? Nie tyle z dnia na dzień, co z godziny na godzinę robiło się coraz lepiej. Najpierw światło, potem coraz wyraźniejsze kształty, kolory... Zaiste, Shallya odpłaciła z naddatkiem za walkę w obronie jej sanktuarium.
Teraz trzeba było tylko przyzwyczaić się do innego sposobu spoglądania na świat.

W końcu nadszedł dzień, gdy trzeba było opuścić gościnne progi klasztoru i ruszyć w stronę Nuln. W Grenzstadt zakupił tylko garść bełtów, by mieć ich równą trzydziestkę. Nie miał zamiaru kupować żadnych niepotrzebnych rzeczy. W końcu to miała być wędrówka dla przyjemności i, ewentualnie, odbioru obiecanej wcześniej nagrody.

Przyjemność może by była i większa, gdyby do ich grupki nie dołączyła ponownie Melissandra. Co prawda tym razem Detlef nie miał jej na swej głowie, ale i tak zawsze baba w grupie stanowiła pewną niewygodę, tudzież szansę do stwarzania najrozmaitszych konfliktów. Niekoniecznie wewnątrz grupy. Wystarczył jeden w odpowiednią stronę skierowany uśmiech, by ułatwić życie. Wystarczył jeden skierowany w nieodpowiednią, by ściągnąć na nich stos kłopotów. Trzeba jednak było to znieść, niczym zło konieczne. Przynajmniej do czasu.

Spotkanie z Konradem Stumnem stanowiło pewien przerywnik w wędrówce od karczmy do gospody, od tawerny do oberży. Możliwość spędzenia nocy pod przyjaznym (i równocześnie darmowym) dachem stanowiła duży plus w obliczu chudnących sakiewek. Detlef, jako szlachcic, nieraz miał przyjemność korzystania z takich zaproszeń. Jednak teraz był w większej kompanii, a ich gospodarz był nad wyraz dobrze zorientowany w ich udziale w zdarzeniach z Nocy Tajemnic. Było to dziwne oraz nieco niepokojące. Czyżby Konrad miał jakieś znajomości w kręgach zbliżonych do Grafitowych? A może miał znajomości w świątyni? Tego wykluczyć nie można było i to by mogło tłumaczyć zaufanie, jakie im okazał.
Tylko co się niby znajdowało w tej skrzyni? Już raz spotkali szlachcica ze skrzynką i Maximillian narobił im niezłych kłopotów. A teraz kolejny szlachcic (jeśli gobelin prawdę mówił), w dodatku za kupca się podający, tak samo ze skrzynią. Bardzo ciekawe. Poniektórzy z kompanów, jeśli dobrze oceniał ich wyraz twarzy, też żywili pewne wątpliwości.

Do Heisenbergu było około trzydziestu mil. Dobre konie, dobry wóz i w jeden dzień mogliby się tam znaleźć. Tylko... czy ktoś z nich umiał powozić?
W gruncie rzeczy Melissandra miała rację - warto było poczekać do rana z udzieleniem odpowiedzi.

valtharys 06-02-2012 15:16

Tuż po wydarzeniach w klasztorze, Zebedeusz znikł wszystkim z oczu. Nie wiadomo było gdzie się ukrył lecz przez dłuższy czas dochodził do siebie pisząc notatki z owej podróży. Siedział wieczorami przy palącej się świecy i zapisywał to co go spotkało. Nie jadł, mało pił a ręka jak bolała tak bolała. Tuż o świcie przychodziła do niego kapłanka i pomagała mu w cierpieniu, próbując leczyć go. Niestety wyrok był smutny: nigdy już nie odzyska pełni władzy w tej ręce.
Przez jakiś czas przestał myśleć o Mel, bowiem wiedział że to co zaczął może doprowadzić go do jego zguby. Wysłał pismo wraz z notatkami do swojego mentora, by ten ocenił jego pracę. A sam postanowił ruszyć dalej wraz z towarzyszami w drogę. Czemu? Być może chciał stworzyć kolejny obraz prawdziwego życia. A może osoba Mel, która również postanowiła brać udział w kolejnej wędrówce, przyciągnęła go jak światło ćmę. Ciężko to było stwierdzić, ale gdy tylko towarzysze się spotkali mogli od razu zauważyć zmianę w Zebedeuszu. Niegdyś uśmiechnięty, luźno ubierający się chłopiec zmienił się. Luźne, uczniowskie ubranie zastąpił czarny długi płaszcz z szerokimi, długimi rękawami oraz ciemna koszula i czarna spodnie. Miecz przewieszony przez plecy. Włosy, niegdyś jasne teraz ciemne, choć nadal ułożone w nieładzie. Oczy, i tu nastąpiła największa zmiana, niegdyś radosne a teraz jakby nieobecne. Zimno patrzące na świat i otoczenie, jakby były bez życia, pełne gniewu i nienawiści oraz smutku.
Zebedeusz przestał się nawet udzielać. Jechał milczący, patrząc prosto przed siebie. Nawet Mel, na którą co jakiś czas zerkał, nie zmieniła praktycznie jego spojrzenia. Prawa ręka uczonego, ukryta w długim i szerokim płaszczu, ciągle była trzymana tuż obok ciała.
Nawet podczas rozmowy w Meissen z osobą, która przedstawiła się jako Konrad Stumn Zebedeusz milczał i obserwował. Co jakiś czas tylko kiwał głową przyglądając się badawczo „nowemu pracodawcy” milcząc. W końcu głos zabrała Mel:

Twoja prośba nie winna nam sprawić większego problemu, rozumiesz jednak, mam nadzieję, iż potrzebujemy nieco czasu by wspólnie podjąć decyzję - zabrała głos pozwalając by jej uśmiech osiągnął pełnię swej słodyczy. - Czy nie sprawi ci większego problemu zaczekanie do rana by ją usłyszeć? - dodała, posyłając przy tym gospodarzowi zalotne spojrzenie.

Zebedeusz spojrzał na nią, chłodno, bez żadnego uczucia, bez cienia sympatii. Może zazdrość? A może tak go to doświadczenie zmieniło. Ciężko zgadnąć, jednak można by rzec jedno, młodzieniec patrzył na szlachciankę tak, że gdyby wzrok mógł sprawiać ból, tak leżała by na ziemi zwijając się z bólu i cierpienia, choć i pożądanie można było odnaleźć w tym spojrzeniu. Mroczne i złowrogie.
W końcu gdy wszyscy zabrali głos Zebedeusz odezwał się bawiąc się monetą, którą obracać zaczął między palcami:

- Herr Konrad.. może to nie taktem będzie, lecz zawartość skrzyni .. cóż w niej jest ?

Gdy już gospodarz odpowiedział Zebedeusz przytaknął tylko głową, bowiem nie sądził że mówi on prawdę. Kasa jednak zawsze się przyda, a nowe zadanie wzbogaci go o kolejne doświadczenie życiowe.

AJT 06-02-2012 17:41

- Ależ oczywiście – Konrad znikł na chwilę, po czym wrócił z winem. - Najprzedniejsze jakie mam! Ale myślę, że w sam raz nada się na takich gości jak Wy. – A po kolejnej chwili powrócił z wódką –A ta gorzałeczka dla Ciebie. Resztę zachowaj z pewnością przyda się w taką zimnicę. – rzekł z uśmiechem do Mordrina, po czym z powrotem przysiadł przy stole. - A jedzenie smakuje? – zagadał.

- No pewnie, najedzcie się i prześpijcie spokojnie. Teraz was goszczę. Przecież nie każę od razu w noc wyruszać. Zgubicie się po drodze i nic dobrego mi to nie przyniesie.- odpowiedział z uśmiechem.- Po kolacji możecie sobie spokojnie porozmawiać, nie będę się wtrącać. A jedynie co, serdecznie prosić.

- A w skrzyni nic nie ma, jest pusta. Pusta, ale piękna i cenna sama w sobie i bogato zdobiona. Mówię wam to i wam zwierzam to zadanie, bo wierzę, w waszą uczciwość i to, że nie weźmiecie jej dla siebie.

Grave Witch 06-02-2012 20:22

Kobieta drgnęła gdy spoczęło na niej spojrzenie Zebedeusza. Wiedziona sadystyczną ciekawością przeniosła wzrok z gospodarza na młodego mężczyznę i nie mogła go oderwać. Świadomość przeniosła ją do innego miejsca, do innego świata. Jedyne co było takie samo to właśnie to spojrzenie. Zadające ból sercu, zapowiadające ból ciała, przyprawiające o dreszcz przerażenia. Przez to spojrzenie znalazła się na tej drodze niosąc ze sobą śmierć i cierpienie. Zamieniając siebie w narzędzie zemsty, tak samo oddane złu jak oni.
Odwróciła głowę starając się ukryć uczucia, które nią zawładnęły. Ile minęło od ostatniego razu? Za dużo czasu... Potrzebowała wolności, którą dawało jej oddanie się swej nowo odkrytej pasji. Z dala od Zebedeusza i pozostałych... Dała mu szansę, lecz z niej nie skorzystał. Drugiej nie dostanie bez względu na pragnienia targające jej duszą i ciałem. Cierpiała dla niego zbyt wiele razy, czy to dobrowolnie czy nie. Pod jego spojrzeniem ponownie poczuła ból każdego ukłucia igły. Prezent dla niego... Pamiątka...

Oczywiście, że skrzynia jest pusta... Niemal prychnęła na głos, jednak zdołała się powstrzymać. Może spotkanie z Maximilianem sprawiło, że popadała w paranoję, jednak nie miała zamiaru wierzyć w ani jedno słowo tego człowieka. Mimo to uśmiechała się nadal przymilnie, starannie przy tym omijając spoglądanie w stronę odzianego w czerń towarzysza.
- Do piękna można przywyknąć, a jego utrata potrafi sprawić ból. Rozumiem twoje pragnienie by odzyskać ową skrzynię i żal, że nie jesteś w stanie sam po nią pojechać. Powierzanie takiego skarbu w ręce nieznajomych musi być trudną decyzją. - Mówiła, skupiając na mężczyźnie całą swą uwagę i delikatnie muskając opuszkami palców brzeg kielicha. - Twoja wiara w naszą uczciwość niezwykle nam pochlebia, Konradzie. Wdzięczni jesteśmy również za gościnę. Rzadko się zdarza w tych czasach trafić na tak usłużnego człowieka. Jestem pewna, że moi towarzysze zgodzą się ze mną w tej kwestii. - Powiodła spojrzeniem po pozostałych, cały czas się uśmiechając, jednak nie dało się owego uśmiechu ujrzeć w jej spojrzeniu, dopóki nie powróciło do gospodarza ponownie wypełniając się przychylnym blaskiem. - Szczególnie gdy zajęty wielce być musisz zbliżającą się wizytą - kontynuowała, nie czekając na odpowiedź towarzyszy. - Taka piękna posiadłość zapewne wiele starań wymaga by być gotowa na przyjęcie gości. Musisz być z niej dumny. - Pochwaliła, nie odrywając od niego spojrzenia. - Nic dziwnego, że również wcześniej ciężko ci było opuścić ją i wyruszyć w drogę. Szczęście doprawdy, że na nas trafiłeś akurat gdy potrzeba stała się pilna. Jak mniemam skrzynia dobrze jest ukryta. Dotarcie na miejsce i odkrycie, że ktoś nas ubiegł... - smutek zasnuł jej oblicze, a spojrzenie skryło się za zasłoną rzęs.

chaoelros 06-02-2012 21:15

Mordrin zajadał i pił wino. Postawioną butelkę gorzały natychmiast pochwycił. Nie za szybko, niezbyt ostentacyjnie ale tak że nikt nie miałby szans pochwycić jej przed nim. Schował butelkę za pazuchę. Cała rozmowa przebiegała między szlachtą. I dobrze. Wiedział że z tych rozmów wiele nie wyniknie, a on zdąży się najeść i nikt go nie będzie o nic pytał. Przyznać musiał że jadło było przednie, a wino choć słabe to warte względów krasnoluda. Nie dane było mu jednak zjeść w spokoju. Kiedy zauważył wymianę spojrzeń między Zebedeuszem a tą podejrzaną szlachcianką, wnet ukazał mu się obraz całej drużyny odpierającej atak hordy goblinów. Wszyscy walczą, a najdzielniej Mordrin, który raz po raz nabija na ostrze kolejnego zielonego i rzuca na bok jakby przerzucał siano widłami. Dalej Knut. Nie tak mężnie jak Mordrin, ale stoi jak skała na morzu, o którą rozbijają się fale. Tym razem fale golbinów. Dalej Albert próbuje coś pokazać, nie bardzo mu to wychodzi, ale koniec końców ma na swoim koncie pokaźną sumę zielonych. Nie wiadomo jak to zrobił. Potem Detlef strzela z kuszy i trafia co piątego, bo patrzy się czy czasem Zebedeusz nie zyskał większych względów u Melissandry. To go prawie przeraziło że przez chwilę siedział wpatrzony w bliżej nie określony punkt. Nagle ocknął się wydając z siebie basowe beknięcie.
-Ekhem... no tak. Z dwojga złego lepiej w te stronę, nie?
Kto inny czułby się skrępowany i zawstydzony ale Mordrin otarł tylko krople wina z brody i rzekł do Konrada.
-Panie Konradzie. W sumie gówno mnie obchodzi co wy macie w tej skrzyni. Ale nie wierzę że jest to nic. No to coś tam jest, coś ważnego, coś że nie może pan sobie pozwolić na to żeby posłać jakiegoś pachołka, takiego młodzika Zebiego na ten przykład, tylko całą zbrojną kompanię z Mordrinem Śmiałym na czele. Ale dobrze. Niech będzie że tam nic w tej skrzyni. Jak mówię gówno mnie to obchodzi. Powiedz nam jednak kto jeszcze może starać się o tę skrzynię. Bo głupio będzie tak wejść prosto w kocioł bez przygotowania. Wolałbym wiedzieć, tak na oko, z komu będę musiał zrobić z dupy kocioł, a komu ze skóry z pleców hamak, żeby przywieść tu skrzynię całą zgodnie z życzeniem.-przechylił kielich z winem-niezłe wino, trochę słabe ale dobre.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:54.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172