Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2012, 00:00   #1
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[warhammer] Tajemnice Talabheim

Carolus Stark

Carolus Stark wkroczył do Talabheim jedyną (oficjalną) drogą, Drogą Czarodziejów. W przeciwieństwie do setek podróżnych, którzy usiłowali dostać się w obręb Taalbastonu, on nie musiał czekać trzech dni na rozpatrzenie wniosku i otrzymanie przepustki. Glejt podróżny jaki otrzymał w Altdorfie pozwolił mu bezproblemowo załatwić formalności w Taalgardzie i wejść do miasta. Przekroczył bramę w Najwyższej Wieży i stał zdezorientowany, wpatrując się w przelewający się ulicami miasta tłum. Gdzieś tutaj byli Jans i Sigfrid, wystarczyło ich tylko znaleźć. Tylko jak?

- Zejdź z drogi, bucu – ktoś popchnął go brutalnie, spychając wprost do kałuży. Gdyby tylko wiedział z kim ma do czynienia, ominąłby Carolusa szerokim łukiem, nie ważąc się nawet na niego spojrzeć. Na swoje nieszczęście jednak, po Starku nie było widać kim jest. Podróżny płaszcz doskonale skrywał wszystkie atrybuty Kolegium, a krótki staż czarodzieja nie odbił się jeszcze na jego wyglądzie. W każdym bądź razie, czarodziej zmełł przekleństwo, otrzepał buta z błota i wszedł na wąski chodnik.

Nie znał miasta, więc jedynym miejscem, do którego mógł się skierować była rezydentura Kapituły Ognia. Adres w Dzielnicy Pałacowej znał i po dopytaniu się tuzina osób stanął przed pałacem, który lata świetności miał już za sobą. Przyrdzewiałej bramy pilnował strażnik, który przed wpuszczeniem maga na dziedziniec, dokładnie przestudiował dokumenty podróżne Carolusa.

Wędrowny czarodziej został powitany przez podstarzałego lokaja, w liberii, która służyła jemu i chyba kilku pokoleniom jego poprzedników, zaprowadzony do przedpokoju na piętrze i pozostawiony samemu sobie. Ściany przedpokoju obwieszone były obrazami w zakurzonych ramach. Wśród kiczowatych landszaftów Carolus rozpoznał też dwa portrety wykonane przez Garibaldiego Aliatto, mistrza pędzla z Tilei i pokaźnych rozmiarów scenę batalistyczną autorstwa Brunholdta Frencka.
- Nie zwracaj na nie uwagi – właśnie zajęty był podziwianiem szczegółów Frencka, gdy usłyszał głos od drzwi. Odwrócił się i zobaczył niskiego, nieco przygarbionego mężczyznę o rudych włosach i wąsach. Piromanta odziany był w mundur, skrojony z czerwonego sukna ze złotymi wypustkami, a przy pasie zawieszone miał pięć kluczy. Carolus mimowolnie dotknął wiszących mu przy pasie dwóch kluczy – brązowego i miedzianego, oznaki swojej rangi. – To tylko wierne kopie, oryginalny Frenck jest zbyt drogi by wieszać go w przedpokoju. Zapraszam.

Gabinet, do którego mag, który przedstawił się jako Franz Donnegut, zaprosił Carolusa był całkowicie zwyczajny. Biurko, regał z księgami, dwa wygodne fotele, dywan na podłodze, więcej portretów na ścianach i okno wychodzące na obumarły zimową porą ogród. Jedyne co nie było normalne, to ogień, który trzaskał w okazałym kominie. Płomienie były zbyt duże i Stark natychmiast wykrył wzmacniającą je magię.
- A więc drogi młodszy kolego, co sprowadza Cię do mnie? – zapytał Donnegut, napełniając dwa kryształowe puchary ciężkim winem.
***
Miesiąc jaki Carolus spędził w mieście, pozwolił mu na bliższe zapoznanie się z Talabheim i jego okolicą. Rezydent Kapituły Ognia pomógł mu znaleźć mieszkanie zlokalizowane we Wrotach Północy, a także zapewnił kilka prostych zleceń. Czas wolny Carolus spędzał zwiedzając miasto i rozglądając się za swoimi znajomymi. W końcu udało mu się wpaść na Jansa, który sprawiał obecnie wrażenie człowieka światowego i obracającego się w szerokich kręgach. Po spotkaniu z Jansem, tylko kwestią godzin było zobaczenie się z ich trzecim towarzyszem – Sigfridem.

Sigfrid Münch

Siedzieli sobie wygodnie w strażnicy numer trzy w Łojankach, racząc się rozwodnionym piwem i niezbyt dobrze podgrzanym kurczakiem. Sigfrid, Hemlin Kunz i Gerber Holz, Jordan Meyer. Doborowy oddział strażników odpowiedzialnych za utrzymanie porządku w tym pięknym zakątku miasta. Wszyscy czterej odziani w niezbyt dobrze skrojone, ciemne mundury z emblematem wilczej głowy, który to stał się przyczyną określenia straży miejskiej mianem Buldogów. Bo gdy się lepiej przyjrzeć, to ów wilczy łeb nie za bardzo był wilczy a raczej psi. We czterech siedzieli na piętrze, jak najbliżej dającego ciepło żelaznego piecyka i czekali na rozpoczęcie służby.

Ostatnie kilka dni było niespokojnych. Wzburzony tłum dokonał samosądu na jakimś mutancie, potem na własną rękę zaczął szukać kolejnych. W kilku miejscach dzielnicy wybuchły pożary, motłoch zaczął rabować i palić. Dodatkowo rywalizujące ze sobą gangi wykorzystały okazję aby otwarcie przetrzebić swoje szeregi. Straż miejska starała się trzymać od tego wszystkiego jak najdalej, ale obowiązki trzeba było wypełniać. Na Trzecim Posterunku, cele znajdujące się na parterze były już pełne. Cały czas dawał się słyszeć krzyk więźniów, którzy domagali się wypuszczenia i zaklinali, że są niewinni.

Ulice wokół Trzeciego Posterunku pozostawały spokojne, ale wiadomo było, że prędzej czy później i tutaj dotrą zamieszki. Lepiej było przygotować się zawczasu. Wszystkie okna na dole zostały już zabite deskami, a te na piętrze obłożone workami z piaskiem. W pobliżu wejścia na posterunek postawiono wóz, który w razie czego miał posłużyć do zabarykadowania drzwi. Przy oknach poukładano także zapas strzał do łuków i same łęczyska, na wypadek gdyby trzeba było ostrzeliwać tłum. Wszyscy mieli jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie i zamieszki ustaną same.

- Kurwa! Zbierać się patałachy! Szybciej, gnidy chędożone! – spokój posterunku przerwały krzyki sierżanta Grubera, który z tupotem wbiegł po schodach i wpadł zdyszany do pomieszczenia zajmowanego przez strażników.

Ruchy! Mam w dupie, że Wasza zmiana zaczyna się za pół dzwonu! Trzeba było, ćwoki niemyte, nie przyłazić wcześniej! Zbierać się migiem! – darł się sierżant na całe gardło. – Zaraz mi polecicie na Cohlstrasse! Jakieś gnoje wyruchane dobrały się tam do sklepikarzy! Jeden z nich jest u nas na dole cały we łzach, jak baba jaka, a łeb ma tak obity, że aż dziwne, że mu oczy nie wypadły. No już, już!

Poganiani przez Grubera, z ociąganiem zabrali swój ekwipunek i wyszli w zimny wieczór. Natychmiast owiał ich lodowaty wiatr i smród roztaczany przez otwarte kanały i nieczystości na ulicach. Truchtem, aby się rozgrzać, pobiegli w kierunku wyznaczonego im celu.

Uliczka, gdy w nią wbiegli wyglądała na pustą. Jeden z domów płonął, rzucając chybotliwe, rozedrgane światło na leżące w błocie zwłoki dwóch osób. Z wnętrza budynków dochodziły krzyki i przekleństwa. Nigdzie ni było widać ani sprawców całego zamieszania, ani gapiów, ani nawet kogoś kto usiłowałby gasić pożar. Zresztą tych ostatnich nikt się tutaj nie spodziewał.
- Procarz, co robimy? – zapytał Hemlin, szczerząc się w uśmiechu. – Może powiesz, boś ty najstarszy...
- Stul dziób, gówniarzu – Gruby Gerber Holz, wziął stronę Muncha. Niezbyt ustępował mu wiekiem i nigdy nie darzył sympatią młodszego kolegi. – Poważna sprawa, a Ty sobie żartujesz. Już Ulryk Cię pokara, zobaczysz. Ja to bym się rozdzielił. My z Procarzem pójdziemy tą stroną, a wy z Dużym tamtą.

Nie czekając na akceptację swego planu, Gerber popchnął Sigfrida w lewo i ruszyli do przodu, niemal przyklejając się do ścian budynków. To samo zrobili Hemlin i Jordan po drugiej stronie. Gdy strażnicy mijali właśnie trzeci z domów, coś trzasnęło ogłuszająco i w snopie iskier dach płonącego budynku zawalił się. Niemal równocześnie z domu, przy którym stali Hemlin i Jordan wybiegło trzech mężczyzn, a ze środka dały się słyszeć krzyki. Jeden z bandytów wpadł na Kunza i przewrócił go, Meyer ruszył w pogoń za pozostałymi dwoma.

Nim Sigfrid i Gerber zdążyli zareagować na to co działo się po drugiej stronie ulicy, tuż przed nimi zmaterializowała się kolejna dwójka złodziei obarczonych ciężkimi workami. Niczego nie spodziewając się wyszli z bramy, nie dalej jak pięć kroków od strażników.
- O kurwa – powiedział jeden z nich, wskazując kompanowi łokciem strażników.

Jans Zingger

Jans Zingger idąc na spotkanie z Kurtem i Martinem Voldtami, jego znajomymi z gangu Wyciskaczy, zastanawiał się czego od niego chcą. Nie było to jedno ze zwyczajnych spotkań, które odbywały się raz na miesiąc, podczas których Skalp płacił Wyciskaczom haracz, dzięki któremu mógł w Talabheim prowadzić swoją działalność. Zdziwiło go bardzo, gdy wieczorem znalazł w drzwiach swojego mieszkania liścik, informujący go o spotkaniu.

Więc szedł do „Czarnej Latarni” z sercem na ramieniu, bo nie spodziewał się, że spotkanie z Wyciskaczami dotyczy jakiejś przyjemnej sprawy. Osmalony żelazny lampion nad wejściem płonął jak zwykle, a w drzwiach Skalpa tradycyjnie powitał Widhoeltzl, ochroniarz. Półmrok wnętrza rozjaśniały nieliczne świece, cuchnęło wymiocinami i czymś niezidentyfikowanym. Ów ostatni zapach wydobywał się z kuchni, ale Jans nie przypominał sobie aby w karczmie kiedykolwiek widział kogoś spożywającego posiłek. Większość twarzy Skalp kojarzył ze swoich poprzednich wizyt, a bywalcy najwidoczniej też Skalpa już znali, bo nikt nie zareagował na jego pojawienie się.

Nikt, poza dwoma siedzącymi w kącie zakapiorami. Byli do siebie bardzo podobni. Obaj średniego wzrostu, krępej postury i zarośnięci na twarzach. Jednak każdy był szczególny. Młodszy z braci Voldtów, Martin wyszczerzył się w powitalnym uśmiechu odsłaniając brakujące jedynki, a Kurt podrapał się po łysej, pokrytej zaropiałymi pryszczami głowie. Jans, kryjąc swój niepokój, pewnie podszedł do stołu.
- No siadaj brachu – odezwał się Łysy, tak jakby Skalp potrzebował zezwolenia. Znowu podrapał się po głowie i obejrzał brudne paznokcie. – Znaczy, że dostałeś wiadomość, dobrze. Bośmy się martwili z bratem, że czytać nie umiesz. Hehe.

Martin zawtórował starszemu bratu, ale chyba za bardzo nie zrozumiał żartu. Zingger podejrzewał, że zarówno Łysy, jak i Szczerbaty nie potrafią pisać ani czytać. Popatrzył pytająco na Wyciskaczy, oczekując, że w końcu wyjawią mu cel spotkania.
- Widzisz brachu, sprawa jest delikatna – zaczął w końcu wyłuszczać Kurt. – Zawierucha się nam straszna zrobiła na dzielnicy w ostatnim czasie, niebezpiecznie chodzić po ulicach...

Tak jakby w normalnych warunkach było to bezpieczne, pomyślał Jans. Łojanki były tylko ciut lepsze od Szczurowiska czy slumsów Taalgadu, a teraz, gdy wybuchły zamieszki, zrobiło się tu naprawdę paskudnie. Idąc do Latarni musiał ominąć płonący kwartał, zabarykadowaną ulicę i pokaźnych rozmiarów bijatykę.
- Pan Burtheizen uważa, że to co się dzieje bardzo źle wpływa na interesy, jakie tutaj prowadzi, sam wiesz... Szczególnie uciążliwe zrobiło się Bractwo Nożowników, musiałeś słyszeć...
Martin, gdy jego brat wymówił nazwę gangu, wymownie przejechał palcem po szyi. Jans skojarzył nazwę z grupą najemnych zabójców, z którymi na szczęście do tej pory nie miał do czynienia.

- Te cwele załatwiły już trzech naszych chłopaków, więc możesz domyślać się jak Pan Burtheizen jest zdenerwowany i zaniepokojony. No ale do rzeczy. Jako, że nie jesteś powiązany z Wyciskaczami, przynajmniej oficjalnie, to Pan Burtheizen wybrał Ciebie do zbadania całej sprawy. Chcemy, żebyś dowiedział się o co chodzi i dlaczego Nożownicy uwzięli się na nas...
 
xeper jest offline  
Stary 03-02-2012, 22:32   #2
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Pomimo płonącego ognia w strażnicy wciąż było chłodno. Z tego powodu Sigfrid siedział jak najbliżej piecyka, zawinięty w swój cienki płaszcz i z futrzanym hełmem na głowie. Ten ostatni założył także dlatego, żeby nie pozostawać bez ochrony na wypadek, gdyby komuś z motłochu udało się celnie rzucić kamieniem przez okno. Na szczęście po całym tym zachodzie z workami z piaskiem nie powinno się to wydarzyć.

Zawód strażnika miejskiego był niebezpieczny, a zapłata niegodna wszystkich trudów, przez jakie przechodzili, ale Münchowi to nie przeszkadzało. Praca dostarczała mu wrażeń, a że była przy tym uczciwa — uczciwa z zasady — Sigfrid uważał, że bogowie spojrzą na to z sympatią. Był zresztą teraz bardziej pobożny niż w przeszłości, chodził często do świątyń, składał datki i obchodził wszystkie święta.

Sierżant zaczął na nich wrzeszczeć, a nie było sensu się z nim kłócić. Z westchnięciem strażnik wstał i zszedł na dół, zabierając ze sobą nogę kurczaka. Upewniwszy się jeszcze, że ma przy sobie służbową pałkę oraz, jakby inaczej, procę, wystąpił na dwór, oderwał zębami spory kawałek mięsa i rzucił obgryzioną kość w bok ulicy.
— Hu, hu. — Potarł ręce, pochuchał i założył grube wełniane rękawiczki z jednym palcem. Przez ostatnich parę dni mrozy były nawet większe niż wcześniej, co wcale nie pomagało w opanowaniu zamieszek. W jego mniemaniu naprawdę nie mogło być gorzej, chyba że demony znowu by zaatakowały.

Czterej strażnicy ruszyli szybkim truchtem, podczas którego lodowate powietrze wypełniało ich gardła. Gdy przybyli na miejsce Münch zakasłał, splunął i wytarł nos w rękaw, po czym rozejrzał się dokoła. Płonący budynek nie wyglądał dobrze, chociaż przynajmniej zapewniał trochę ciepła, gdy stało się blisko. Wysłuchawszy kolegów, Sigfrid zgodził się z Gerberem i ruszył za nim.
Pewnie ci, co to zrobili, już zwiali — stwierdził. — Jakby posterunki z innych dzielnic nam udzieliły pomocy, to może dałoby się nad tym wszystkim zapanować, ale tak to nie da rady. — Wzruszył ramionami i pociągnął nosem. Zanim jego towarzysz zdołał odpowiedzieć, rozległ się potworny hałas i zapadł się dach palącego się domu. Iskry buchnęły w powietrze i doleciały aż do nich, omiatając ich delikatnie i gasnąc zanim zdołały wylądować na pokrywającej ulicę warstwie brudnego śniegu i błota.

Chwilę potem z pobliskiego budynku wyszło dwóch szabrowników. Sigfrid szturchnął Gebera i bez zwłoki pobiegł w ich stronę z wyciągniętą pałką, nie zawracając sobie nawet głowy wołaniem, żeby się zatrzymali. Zamierzał ich po prostu spałować, a potem pomóc pozostałym strażnikom, jeśli będzie trzeba; ogarnąć ten bałagan, zabrać ciała, żeby nie gniły na ulicy, a przede wszystkim — wrócić do strażnicy, ogrzać się i dokończyć posiłek.
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 03-02-2012 o 22:41.
Yzurmir jest offline  
Stary 04-02-2012, 17:58   #3
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MkT2wW3-1jQ[/MEDIA]



Czarna Latarnia


Jans Zingger przed wejściem do cieszącej się w pewnych kręgach złą sławą spelunki rozejrzał się, w tym dwukrotnie za siebie. Nie spieszył się zbytnio z wejściem. Ostentacyjnie podrapał się po tyłku, mimo że chłód kąsał po łydkach. Lustracja wypadła pomyślnie. Nikt go na szczęście nie śledził. Jedynie paru przechodniów szybkim krokiem spieszyło ku ciepłej izbie i misce jadła.

Zadowolony z siebie Jans wciągnął w nozdrza smród dzielnicy.

- Aaach - wyszeptał niemalże z czułością. - Łojanki, moja mała ojczyzna.

Zaraz jednak wzrok mu się wyostrzył, przybrał marsową minę i splunął do rynsztoka. Miał swoją reputację. "Przezorny zawsze ubezpieczony, a blagi nigdy za mało" - jak mawiał świętej pamięci Mathias Zingger, ojciec Jansa. Dziwnym trafem grabarz.

Ostatnimi czasy w Talabheim wrzało jak w ulu. Posypało się parę głów. Skalp w tym ulu robił dotąd za trutnia. Jak się miało okazać już niebawem miał zostać pszczółką.

Skinął głową na powitanie Wildhoeltzowi:

- Wilhelmie, drogi mój przyjacielu - rzucił wesoło Jans pragnąc ukryć zdenerwowanie ilekroć spojrzał w facjatę ochroniarza. - Marzniesz jak widzę. Nic to.. - paplał dalej - porzuć psią służbę. Ja Cię zatrudnię w charakterze wykidajły i egzekutora długów w jednym. Płacę nie najgorzej. Tylko jeden warunek, musisz mi od czasu do czasu przygrywać na cytrze. Zainteresowany?


Nie oczekując odpowiedzi - Wild nie był krasomówcą ani melomanem - wszedł do dusznej sieni.



*


Usiadł przed braćmi "skurwysynami". Tak brzmiało robocze miano braci Voldtów. W pierwszej chwili chciał zdjąć kapelusz, toteż rozejrzał się gdzie mógł go położyć. Ufajdolona lada, pogniłe krokwie, na których siadały codziennie roje much. Kapelusz z cichym westchnieniem właściciela wrócił na głowę.

Gdy Kurt wyłuszczył z grubsza sprawę, brwi Jans podniosły się wysoko. Bezwiednie sięgnął do swego kislevskiego wisiora na szyi. Ostatnio wchodziło mu to w nerwowy nawyk.

Bracia oczekiwali w napięciu odpowiedzi pasera. Dostali ją wkrótce:

- Kurwa, jak babkę z Taalgradu kocham - wyrzucił z siebie Jans.
- To jest awans, tak? Silnorękim Pana Burtheizena zostałem, czy jak? Znaczy, że Was chłopaki zwolnił? Nie może być? Obu? - zaszydził.

Gdy Szczerbaty chwycił za nóż, Łysol powstrzymał braciszka i przecząco pokręcił głową. Jans się rozluźnił. "Nie, dziś nie umrę" - przebiegło mu przez głowę.

- Tylko spokojnie. Jak chcieliście mnie zarżnąć, to trzeba było się na Nord pofatygować do mnie na kwaterę - warknął Jans pewien swego.

- Ale do rzeczy. Do rzeczy. Panu Burtheizenowi się nie odmawia. Tak mówią na mieście. Choć właściwie można też jak mówią przekupy na targu, lecz tylko dwa razy. Pierwszy i ostatni, he, he.

- Postaram się - spoważniał zaraz paser. - Cudu nie obiecuję, powęszę. Popytam znajomych, rodziny, kochanek. Dowiem się i wrócę, ale - zawiesił głos. - żądam zwolnienia podatkowego od mej działalności na stosownie długi okres. W razie efektów mego śledztwa. Pan Burtheizen jest szczodry dla swoich ludzi, donieście mu moją suplikę - błysnął zębiskami. Słowo "suplika" poznał z tomiszcza, które sprzedał mu ćpun żak w zamian za "Krwawe Łzy", tanie paskudztwo.

- Czy też chcecie, żebym dla pewności zapisał? - powiódł wzrokiem po tępych mordach.

Gdy skończyli ceregiele, ukłonił się sztywno.

- Jeśli to wszystko, to żegnam familię Voldtów. Ukłony dla Waszych matek i żon. Wybaczcie, ale na wódkę umówiony jestem. Z kurwą, czarodziejem i strażnikiem miejskim konkretnie. Zatem żegnam i do zobaczenia niebawem.

Wstał i skierował na stancję. Umówił się ze znajomymi, a trzeba było śniegu do miski znowu nasypać dla ochłody gorzałce. Carolus był nowy w mieście, trzeba było się postawić.

Idąc przez ciemne uliczki Łojanek, Skalp mruczał raz po raz:

- W ładną kabałę wpadłeś, kochanieńki. Niebywałą kabałę.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 04-02-2012 o 19:17.
kymil jest offline  
Stary 06-02-2012, 19:01   #4
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Nie oglądając się na Gerbera, Sigfrid popędził w kierunku zaskoczonych złodziei. Gdzieś z przodu słyszał krzyki Jordana goniącego dwóch rabusiów, a całkiem blisko — odgłosy szamotaniny między Hemlinem i innym bandytą, który na niego niefortunnie wpadł. Akurat Kunzowi należało się lanie, więc Sigfrid nie zastanawiał się nad jego losem. Nie lubił go za te ciągłe przytyki i przezwiska; niech mu kto inny pomoże.

Zanim przestępcy stojący przed nim zdołali zareagować, strażnik był już przy nich i zamachnął się pałką z całej siły, mierząc w głowę jednego z nich. Oprych odruchowo zasłonił się ręką, wypuszczając wypchany łupem worek; drewniana, okuta stalą pałka uderzyła w przedramię, kości pękły z głośnym trzaskiem, a złodziejaszek wrzasnął przeszywająco, upadając w przymarzające błoto. Jego towarzysz, widząc determinację strażnika, nie czekał, tylko rzucił łup i pognał przed siebie. Po chwili udało mu się uwolnić od dyszącego i charczącego Grubego i zniknął za załomem. Sigfrid rzucił okiem na ulicę: Jordan sam obezwładnił dwóch szabrowników; ostatni wciąż walczył z Hemlinem, ale w tej samej sekundzie kopnął go w goleń, wpił palce w twarz i, odepchnąwszy go, wyślizgnął się jak żmija. Nie zdołał jednak uciec daleko — oglądając się raz po raz za siebie, wpadł wprost na Meyera, który potężnym ciosem pięści powalił go na ziemię i, złapawszy za kołnierz, przytargał z powrotem.

Szabrownik, którego udało się zatrzymać Sigfridowi, nie przestawał wrzeszczeć; trzymając się za zdruzgotaną kończynę wił się w śniegu jak ryba wyjęta z wody. Strażnik poprawił mu, uderzając w bok, ale tym razem trochę lżej, w końcu nie chciał go zabić. Wtem coś trzasnęło głośno z prawej strony ulicy i paląca się belka zapadniętego domu złamała się, a za nią podążyło wszystko to, co się na niej wspierało, jeszcze bardziej demolując konstrukcję i wysyłając w powietrze chmurę popiołu.

— No to chyba sprawa załatwiona — powiedział Jordan, ciskając pojmanego złodzieja na ziemię. — Możem wracać, ale jeszcze jedna rzecz… — Skierował się na środek ulicy i przyłożył ręce do ust. — Hej! Ludziska! — wrzasnął na całe gardło. — Ugaście ten pożar, bo i wam się domy spalą, a księżna ostatnio odszkodowań nie płaci!

— Dokładnie — rzucił Sigfrid, przywiódłszy swego własnego jeńca oraz jego łup. — Co jest nie tak z tymi ludźmi? Nic nie robią. Przecie jakby się wszyscy razem zebrali, to by mogli sami zatrzymać tych złodziei. Co jest, ludzie?! — krzyknął, łomocząc pałką w drzwi jednej z kamienic, jednak nikt mu nie odpowiedział. Z rezygnacją pokręcił głową. — Łojanki…

— Ciekawe, co takiego skradli — zainteresował się Gerber, zaglądając do jednego z worków. — Nic szczególnego. Spójrzcie, tutaj wrzucili komplet metalowych łyżek.
— A żem się spodziewał złota i klejnotów — odparł kąśliwie Kunz, który już zdołał się pozbierać po szamotaninie, ale wciąż stał niepewnie i wyglądał na sponiewieranego. — Bardziej jednak mnie zdziwiło, że przebiegłeś dziś całe dwadzieścia metrów, Holz. Jestem pod wrażeniem.
— Odwal się, Hemlin.
— Myślę, że powinniśmy to uczcić. Upieczemy w strażnicy całego prosiaka, a…
— Spierdalaj.
— …a jak coś zostanie po naszym bohaterze, to może nawet i reszta strażników skosztuje…
— Spierdalaj.
— „Gerber, zostaw nam tę część. No to zostaw nam trochę z boku. Chociaż ogonek nam zostaw, Gerber!”
— Jak ja cię zostawię…
— Myślę, że powinniśmy nazwać ten dzień Dniem Wielkiego Strażnika. Bo, Gerber, ty z pewnością jesteś największy z nas wszystkich.
— Jak ja cię zostawię… za ten czerwony nos cię…

Słuchając wymiany zdań, Sigfrid przyłożył dłoń do czoła i westchnął bezradnie. Widząc jednak, że zaraz może dojść do rękoczynów, wkroczył pomiędzy dyskutantów z zamiarem rozdzielenia ich. Nie mógł tylko w ten sposób zmyć przebrzydłego uśmieszku z twarzy Hemlina.
— Kunz jednak ma trochę, kurwa, racji — odezwał się Jordan, spoglądając krytycznie na brzuch Grubego. — Nie przebiegłeś nawet stu metrów za tym złodziejem.
— Jordan! — jęknął Sigfrid, spoglądając na wielkoluda wilkiem, zły za to, że pogarsza on jeszcze sytuację.
— Wam to łatwo mówić — odparł Gerber z wyrzutem. — Po prostu nie macie takiej budowy ciała. Wszystko przez grube kości… Wszystko przez grube kości.

Hemlin parsknął szyderczym śmiechem, który, jak się zdawało, musiał ponieść się po całej dzielnicy. Gruby poczerwieniał, odepchnął Sigfrida na bok i z całej siły kopnął młodszego kolegę w ten sam goleń, który wcześniej trafił bandyta. Prześmiewcy aż łzy bólu pojawiły się w oczach i prawie przewrócił się na ziemię. Po chwili jednak wyprowadził wściekły kontratak i pchnął Holza tak, że ten wpadł na pozostałości straganu.

— Na Sigmara i wszystkich prawych bogów! — zawył Münch. — Dajcie spokój, obydwaj!
— Się, kurwa, opanujcie — zawtórował mu Jordan. — O kurwa! Ja pierdolę! Ja wam łby upitolę, pieprzone skurwiele! Zniknął jeden! — Przeklinając na czym świat stoi, olbrzym wskazał na złapanych rabusiów, o których wszyscy zupełnie na moment zapomnieli. Dwaj z nich wciąż byli nieprzytomni po laniu, jakie im zafundował Meyer; ten, którego spałował Sigfrid, także nigdzie się nie wybierał.
— I to akurat drań, z którym miałem osobiste porachunki! — krzyknął Kunz ze złością.
— To twoja, kurwa, wina! — wypomniał mu Jordan, z czym oczywiście w pełni zgadzał się Sigfrid.
— Dokładnie… eee… kurwa. A teraz zajmijmy się lepiej robotą! Jordan, ty wejdź do któregoś z domów i wypędź ludzi na ulicę, żeby pomogli gasić ogień. Gerber, idź i znajdź tych, którzy zostali okradzieni, i zwróć im ich rzeczy. Hemlin, idźże poszukaj jakiejś studni. Ja na razie pomogę Jordanowi.

Wreszcie wszyscy strażnicy zaczęli pracować. Wszystkie skradzione przedmioty zostały zwrócone, choć nie było do końca wiadomo, czy właściwym osobom. Ogień został opanowany, w czym znacznie pomógł fakt, że jakimś cudem nie przeniósł się na żaden z sąsiednich budynków. Nie znaczyło to jednak, że było wiele do ratowania.
— Myślisz, że byli tam jacyś ludzie? — spytał się Sigfrid, spoglądając na zwęglone szczątki.
— Nie wiem — odparł Gruby ponuro. — Ale nie chciałbym grzebać w tym popiele.

— Nikt się nie zgłasza po drugiego — wtrącił się Hemlin, podchodząc do nich. Jeden z martwych sklepikarzy został rozpoznany przez kogoś w tłumie, ale drugi wciąż leżał tam, gdzie go zabili.
— Może mieszkał gdzie indziej. Weźmiemy go na posterunek, a tam zobaczymy, co dalej. Jeśli nikt po niego nie przyjdzie, to sami się rozpytamy. Co najwyżej wysępię od góry parę szylingów na pogrzeb dla nieszczęśnika.
— Nie wiem, jak bardzo ty lubisz zmarłych, Procarzu, ale ja tego nie dotykam. Zresztą jak ostatnio sprawdzałem, to pracowaliśmy w strażnicy, nie na cmentarzu.
— Stulże wreszcie dziób — zakończył rozmowę Jordan i zwrócił się do Müncha. — Bierzże umrzyka, jak chcesz, ale wynośmy się stąd w końcu.

Spędziwszy dwadzieścia lat, pracując jako grabarz, Sigfrid nie potrafił po prostu porzucić martwego ciała, żeby gniło. Muszą przecież zostać odprawione ryty, aby jego dusza mogła dostać się do Królestwa Morra; nie można zostawić czegoś takiego przypadkowi. Wziął zatem dwukołowy wózek, który musiał należeć do któregoś z kupców, może nawet do samego zmarłego, wrzucił na niego zwłoki i pociągnął za sobą, podczas gdy inni strażnicy prowadzili przestępców.

Natychmiast po służbie ruszył do dzielnicy Nordgate, gdzie mieszkał Jans. Było już wówczas ciemno i idąc przez Łojanki trzymał dłoń na rękojeści swojego tasaka. Dopiero znalazłszy się poza slumsami wyluzował. Podczas drogi myślał o okropnym dniu, jaki miał za sobą, i o tym, że wolał się już włóczyć z tym podłym krasnoludem Khaldinem, niż pracować z ludźmi, z którymi pracuje. Humor poprawiała mu tylko myśl, że wkrótce będzie mógł się zrelaksować w Skalpowym mieszkaniu, które oto właśnie pojawiło się na końcu ulicy…
 
Yzurmir jest offline  
Stary 08-02-2012, 20:47   #5
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Czas płynął w Talabheim niezwykle leniwie, jako że topniał bezpowrotnie, jak wosk świecy trawionej przez Płomień, Stark nie marnował go za wiele. Po ostatnich podróżach w sakwie niewiele się Karli ostało, a i na nauki trochę grosza zebrać trzeba mu było. Gdy tylko dowiedział się gdzie mieści się Kapituła jego Wiaru, skierował do niej swoje kroki.
Magister Donnegut mimo swej poczciwej postury wzbudzał w Carolusie wielki szacunek i uznanie. Jak dotąd chłopak spotykał wyłącznie swojego mistrza, a innych, wyższych stopniem wtajemniczenia kłaniał się w pas nisko gdy przechodzili korytarzem. Rozmowa z Donnegutem wydawała mu się być jak spowiedzią u samego Teclisa, tak więc, gdy oficjalnym przywitaniem zadość się stało, zapytał z przejęciem.
–Czcigodny mistrzu! Wędrówkę mą z Altdorfu rozpoczałem nie dalej jak parę tygodni temu i jako że przed moi wtajemniczeniem kompanów tu zostawiłem, wiedziony przyjaźnią uznałem, że Talabheim moim pierwszym przystankiem będzie! -
przerwał tu by wysłuchać komentarza Maga, by Magister nie uznał go za niewychowanego. Mężczyzna skinął jednak tylko ręką, pokazując by Stark opowiadał dalej.
- Z wielka pokora chciałbym świadczyć miastu Talabheim swoje usługi Panie, oczywiście nie jako latarnik; - Stark uśmiechnął się, próbując rozluźnić nieco atmosferę, jednak na wyraźny brak reakcji rozmówcy, zbladł i spoważniał pytając dalej- ale słyszałem, że w Szczurowisku i Łojówkach każda pomoc się przyda.

- Na razie zleceń nie mam bo w Talabheim spokój, to fort nie do zdobycia. Czasem strażnicy zapuszczają się w głąb Talabastionu, to i o Piromantów wypytują. Polecę ciebie z pewnością, gdy będą organizowane jakieś wyprawy. Tymczasem rozglądnij się po mieście skoro żeś jest nowy.
Franz Donnegut odesłał młodzieńca do Północnych Wrót, wskazując mu jedną z gościnniejszych knajpek w mieście. I chociaż standardy lokalu znacznie odbiegały od tych jakie widział w Wurzen, gdy szukali panny Luizy, Starkowi zdawały się i te, nie przeszkadzać.

* * *

Spotkanie z Jansem wprawiło młodego maga w dobry nastrój. Jans stał się bowiem bardziej rozpoznawalną personą. Nie pineło kilka dni, a z znów sączyli powo w jednej z karczm w łojankach. Każdy z byłych grabarzy jednak zdawał się mieć jakieś swoje sprawy, które wypełniały ich dzień,tak, że czasu na wspólne wypady nie było tak wiele. Stark zaszywał się więc w swoim lokum na piętrze, i z utęsknieniem wypatrywał posłańca z kapituły.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.
Cartobligante jest offline  
Stary 09-02-2012, 19:55   #6
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Zaczął prószyć drobny śnieg, zanim Jans dotarł do budynku porośniętego bluszczem w dzielnicy Nordgate, który od dobrych paru miesięcy nazywał domem. Pnącza obecnie były skute mrozem a przez to śnieżnobiałe tak, że fasada budynku zdawała się być rzeźbiona w białym marmurze. Nawykły do tego widoku Skalp nawet nie przystanął by popodziwiać ten mały cud natury.
Wbiegł po niskich stopniach i starannie zamknął za sobą drzwi. Powitało go ciepło i mrok korytarza. W domu czynszowym było solidnie napalone. Ten fakt nie napawał bynajmniej Jansa optymizmem.

- Diabli mi nadali taką gospodyni. Znów mi jędza czynsz podwyższy - mruknął do siebie paser. - Eeech...., psi los.

Zamilkł wtem, bowiem dostrzegł światło przechodzące przez szparę w drzwiach prowadzących do jego mieszkania na piętrze. Sęk w tym, że zgasił przed wyjściem wszystkie świece. Były niemożebnie drogie.

Skalp cicho jak szczur wspiął się po drewnianych schodach, z jedną ręką na rękojeści noża.

- Czyżby Szczerbaty zmienił zdanie i postanowił ze mną zatańczyć?
- zastanawiał się w duchu Jans. – A może to Lulu wcześniej skończyła swe ręczne robótki?

Przeszła go myśl, że jeśli to skrytobójca, to nie czaiłby się w jasnym pomieszczeniu. Było to co najmniej nieprofesjonalne. Ktokolwiek to był, miał więc raczej pokojowe zamiary.

Z tą myślą Jans wparował do izby.

Takiego obrotu spraw się jednak Mości Zingger nie spodziewał.

- Łasica! - wykrzyknął już od progu w kierunku chudego, wręcz żylastego mężczyzny. Podobnego z twarzy do Jansa, choć nieco wyższego. O fryzurze zgoła odmiennej. Człek przystrzyżony był na tradycyjny w pewnych kręgach „garnek”. Ponadto w przeciwieństwie do Skalpa ubrany był ubogo i niechlujnie. Jans skrzywił się z niesmakiem.

- Czołem braciszku - odparł Łasica racząc się spokojnie gorzałką, pajdą chleba z masłem i gotowaną kapustą, czyli posiłkiem, który Zingger szykował na wieczór dla Sigfirda, Carolusa i Luizy. - Nie pojawiasz się ostatnio na Starej Zaspie, babunia o Ciebie pyta. Toteż przyszedłem sprawdzić, czyś nie zachorzał. Ale widzę, żeś cały i zdrowy. Doniosę jej com zastał.

Jans na moment zapomniał języka w gębie. Szczególnie wzmianka o „babuni” Mathildzie wytrąciła go z równowagi. Nestorka rodu, stara jak sam Sigmar Młotodzierżca, zwana pieszczotliwie przez wnuczki Smokiem, trzymała całą familię Zinggerów za jajca od dwóch pokoleń. I nie zamierzała poprzestać.

- Aaa… dziękuję, że się tak troszczysz, Regis. Naprawdę. Ale widzisz, tak się składa, że organizuję małą bibkę dla znajomych i… - nie zdążył dokończyć, gdy brat wszedł mu w słowo.

- To wspaniale Jansiu – Regis aż mlasnął opuszczając kapkę masła na wyszorowaną podłogę. – Poczekam, obaczę kto zacz i doniosę babci.

Skalp tylko w milczeniu podniósł oczy do powały.

Ku swej zgrozie usłyszał solidne kołatanie do drzwi na dole. Przypadł błyskawicznie do okna, wychylił się i okrzyknął:

- Idę! Poczekajcie chwilę!


Odwrócił się do osłupiałego Regisa i syknął:

- Jak masz zostać Łasica, to zostań. Ale pod paroma warunkami. Żadnych mi kurwa opowieści z lat szczenięcych. Żadnych opowiastek, powiadam Ci. Będzie z nami dama, pamiętaj jednak żeś szczęśliwie żonaty. Lepszej kobiety niźli twa pulchna Agness nie znajdziesz. Jak będziesz grzeczny, to Ci nawet znajdę robotę. Koncepcyjną, za godziwy zarobek. Trzeba będzie popytać na mieście o Nożowników. Aha i jeszcze jedno goście mają wejść i wyjść z taką samą zawartością sakiewek, kapujesz młody?

Regis zrobił urażoną minę niewiniątka:

- Jans, no coś Ty. Ale jak to mówią u nas w domu: „Karle nie śmierdzą”.

- Ty mi tu nie „jansuj” ani nie „karluj”. Ostatnimi czasy dwa dni żeśmy spędzili w ciemnicy, boś „przypadkiem” odpiął broszę tamtej handlarce, miarkujesz?

- Miarkuję - odparł markotnie Regis.

- Zresztą jeden z nich, mych gości, to pies. Mój dawny przyjaciel, dobry człek, ale obecnie pies, więc buzia w ciup, jasne?

Skalp nie słyszał już odpowiedzi Regisa zwanego Łasicą, wyleciał jak z procy i otworzył gościom drzwi na dole. Po chwili Regisa dobiegły odgłosy rozmowy:

- No i nie zgadniecie, kogom jeszcze sprowadził. A juści, że Wam powiem. Braciak mój na górze czeka. Poznacie się. Jak się nazywa? A to zabawna historia. Matula chciała dać mu na imię Rheagar, po tym słynnym bohaterze. Ale ojciec mój, mądra głowa, spojrzał tylko na malca i ponoć parsknął śmiechem dodając, że on jedynie na Regisa się nadaje, he, he. I tak się ostało. Zapraszam.

Młodszy braciszek Zingger zagryzł ze złości zęby i pociągnął solidny łyk gorzałki.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 09-02-2012 o 19:59.
kymil jest offline  
Stary 12-02-2012, 13:29   #7
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Czołem, Jans — przywitał się Sigfrid, po czym przestąpił przez próg, otrząsnął się ze śniegu — zdążyło już porządnie się rozpadać — i wytarł cieknący nos w rękaw. — Ciepło tu u ciebie — zauważył pogodnie.

Witaj, Jans — powiedziała Luiza miękkim głosem.

Gospodarz paplał w najlepsze:

- No i nie zgadniecie, kogom jeszcze sprowadził. A juści, że Wam powiem. Braciak mój na górze czeka. Poznacie się. Jak się nazywa? A to zabawna historia. Matula chciała dać mu na imię Rheagar, po tym słynnym bohaterze. Ale ojciec mój, mądra głowa, spojrzał tylko na malca i ponoć parsknął śmiechem dodając, że on jedynie na Regisa się nadaje, he, he. I tak się ostało. Zapraszam.

Naprawdę? Nigdy nie mówiłeś, że masz brata — zdziwił się Münch, gdy przyjaciel poinformował go o dodatkowym gościu, a równocześnie otrzepał czapę z białego puchu, zsyłając go na posadzkę. — Który to był Rheagar? To ten, który zabił wodza orków, ale jego baba się puszczała z każdym chłopem, co się nawinął? Zaraz — dodał, drapiąc się po głowie, czym wywołał poruszenie wśród żyjących tam wszy — nie jestem pewien, czy to była legenda, czy tylko karczemna przyśpiewka...

- Nie pytałeś Wuju, to nie mówiłem - wymijająco odparł Jans wpatrując się w krągłości Luizy pomagając jej wyswobodzić się z futra. “Musiało kosztować majątek” - z uznaniem spostrzegł Skalp. “Sikoreczka zaczyna godziwie zarabiać”.

- To był ten właśnie Rheagar, słynny pogromca zielonoskórych. Jak ujrzysz Regisa, zarazem dostrzeżesz mądrość ojczulka Zinggera - zaśmiał się kąśliwie pragnąc by dotarło to na górę.

- No, ale nie stójcie tak po próżnicy! Luiza - poufale klepnął kobietę po ramieniu - zabierz Mości Muncha i czyńcie honory. Gorzałka na stole. Regis nie zdzierżył i napoczął. Carolek jak wpadnie spóźniony, nadrobi zaległe toasty.

Słyszałem, że był brzydki — bąknął jeszcze Sigfrid, mając na myśli herosa, gdy wchodził po schodach, ale zrobił to cicho, nie chcąc przypadkiem urazić Jansowego brata.

Na górze Jans przedstawił gościom młodszego brata. Munch przywitał się z nowym znajomym.

— Na imię mnie Sigfrid, Sigfrid Münch. Tyś jest Regis, jak rozumiem? —
Podawszy mu rękę, usiadł i mówił dalej, trochę niepewnie, ale chcąc pociągnąć rozmowę. — No więęęc… Wyście są stąd, tak? Gdzie reszta rodziny mieszka? W mieście?

- Eee... Stąd. Panie Munch. Z dziada pradziada z Talabheim - zaczął niepewnie Łasica. - Znaczy mieszkamy na Łojankach, na Starej Zaspie. Ot, taka rudera, ale piętrowa - zastrzegł od razu młodszy Zingger. - Mieszkamy tam, że tak to ujmę, w kupie. Na strychu babinka Mathilda, poniżej Agness, znaczy moja małżonka i ja. Są jeszcze trzy siostry. Musicie do nas wpaść kiedyś. Babcia się uraduje, że ho, ho.

- Odradzam - wszedł w słowo bratu Jans. - Chyba, że ja tam pójdę z Tobą Sigfridzie. Nie patrz tak. Będą Cię chcieli wyswatać z małą piegowatą Heidi Zingger. Każdego próbują wyswatać, jeśli mówimy otwarcie, ale kiepsko to ostatnio idzie - w tym miejscu obaj Zinggerowie zaśmiali się serdecznie jak z dobrego żartu. Rechot mieli podobny.

- Młodsza już nie będzie - dodał parskając śliną Regis.

- Fakt - potwierdził Jans. - Nasza, hmm, wisienka będzie już miała ze trzydzieści wiosen, he, he.

- Mężczyźni - cierpko stwierdziła Luiza, wrzucając parę kostek lodu do mosiężnego kubka - Tylko o dupach, nigdy o poezji.

- Święte słowa, skarbeńku. Celniej bym tego nie ujął - przytaknął z powagą Jans.

E — wyrzucił z siebie Sigfrid, kiwając głową na boki — ale przecie to nie może być tak źle — być wyswatanym z taką Heidi, nie? — uśmiechnął się i spojrzał kątem oka na Luizę, ciekaw, czy okaże choć trochę zazdrości. Wiele by dał za odrobinkę takiej zazdrości o niego. — Musi być wesoło w takim dużym domu — dodał, przechyliwszy kubek z wódką.

- Ano musi - przytaknął skwapliwie Jans. - Dlatego też wyruszyłem w siną dal. Byle dalej od tej wesołości. A co do Heidi, to sam obaczysz.

A więc mnie jednak zapraszacie? — zapytał Sigfrid, wciąż przekonany, że pieguska nie może być aż taka zła.

- Nie na darmo powiadają, że najświętsza Pani Rhyia, miała poczucie humoru, obdarowując mężczyzn przyrodzeniem i mózgiem - wtrąciła swoje trzy grosze Luiza. Mężczyźni spojrzeli na nią z zainteresowaniem.
- Przy tym dając im taką ilość krwi, aby jednocześnie w pełni działał tylko jeden z tych organów - dokończyła kurtyzana.

Jans z Regisem parsknęli śmiechem, ale Sigfrid poczerwieniał i wyrzucił z siebie cokolwiek nieprzemyślaną ripostę.

A kobiety za to… to nawet… nawet też wcale nie są takie mądre, jak ci się zdaje!


*


A właśnie, miałem wam powiedzieć. Ale miałem dzisiaj dzień. Ale… — Sigfrid spojrzał na Regisa, czując się nieco niezręcznie. Nie był pewien, czy powinien opowiadać przy nim o swoich strażniczych sprawach i siedząc przy stole z narkotykowym dilerem, prostytutką i tym niezbyt dobrze odzianym człowiekiem, zaczął się nawet trochę wstydzić swego zawodu. — Ale miałem… Okropny dzień! — Przemógł się w końcu, spojrzawszy na słodką twarz umiarkowanie zainteresowanej panny Lutzen. — Przy tych całych zamieszkach jakieś obdartusy zaatakowały kupców na straganach i podpaliły dom, jak się zjawiliśmy na miejscu akcji, to już nikogo nie było poza szabrownikami. Więc żeśmy ich złapali, a potem ogień musieliśmy ugasić i ci ludzie w ogóle nie chcieli współpracować, a jeszcze ten idiota Kunz zaczął dokuczać Grubemu i się zaczęli kłócić i walczyć, aj! Okropna sprawa. Ale przynajmniej temu złodziejaszkowi nieźle przywaliłem, chyba żem mu wszystkie kości połamał.


Post został napisany wspólnie z Yzurmirem.
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 12-02-2012 o 13:33.
kymil jest offline  
Stary 14-02-2012, 12:18   #8
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Rozmowa trwała w najlepsze. Nawet Regisowi humor się poprawił i zaczął robić maślane oczy do Panny Lutzen. Ku zgrozie Jansa młodszy Zingger spałaszował również jego porcję kapusty, wobec czego musiał obejść się smakiem, aby zostało dla gości.

W końcu gdy Regis wdał się w ożywioną dyskusję z Luizą Jans zagaił do Muncha.

- Widzisz Wuju. Muszę Ci się do czegoś przyznać. Problem mam. W kabałę wpadłem. Mój pryncypał, nie pomnę nazwiska, poprosił mnie o przysługę. Nijak mu odmówić, ale sprostać prośbie też nie zdołam. Chyba, że mi dopomożesz.

Sigfrid spojrzał na przyjaciela uważnie, marszcząc brwi.

Skalp wzniósł palec do góry i dodał z namaszczeniem:

- Oczywiście, odwdzięczę Ci się stary druhu. Znasz mnie.

— Pewnie, Jans — odparł nagle Münch po chwili milczenia, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że powinien coś powiedzieć — przeca wiesz, że możesz na mnie zawsze liczyć. Chociaż żem nie wiedział, że ty jakichś… pryn… cycp… ałów masz. Myślałem, że pracujesz sam.

Jans przecząco pokręcił głową:

- Ba, chciałbym być wolnym strzelcem, ale haracz każdy płacić musi. Ale do rzeczy, kochany. Otóż widzisz, ktoś morduje chłopców służących Panu Burtheizenowi, miejscowemu skurczybykowi. Nie wiadomo tylko dlaczego się na niego uwzięli. Podejrzenie padło na klan Nożowników. Pewnie o nich co nieco słyszałeś. Nie znamy żadnych motywów ich działań. W ogóle tak po prawdzie gówno o nich wiem.y Ale węszyć mi trzeba. Popytać na mieście i jak przypuszczam załagodzić sytuację. Wreszcie, jak znam parszywe życie rozwiązać problem. Sam nie dam jednak rady. I tak pomyślałem o Tobie. Awans Ci się przyda, jeśli rozwiążesz ze mną tę zagadkę, he? Jak uważasz. Mógłbyś nawet zostać sierżantem - kusił przyjaciela Skalp.

Nalał im siwuchy do drewnianych kubków, wyczekująco patrząc na Muncha. Ten tylko wzruszył ramionami.

No to zbiry z dwóch gangów się nawzajem zabijają. To chyba nic nowego. Ten twój szef powinien wszystko o tym wiedzieć; nie rozumiem, czemu w ogóle kazał tobie się tym zająć, ani co ja miałbym robić.

- Widzisz, może ktoś na posterunku coś słyszał. Mógłbym pogadać z Hamlinem, ale on mi, wybacz szczerość, wygląda na tępaka i skurwiela w jednym. Ponadto po dziurki w nosie mam jego kiepskich żartów...

Hmm… Może i coś słyszał — mruknął “Wuj”, przełykając trunek. — Oczywiście, że się rozejrzę. Po prostu, Jans, nie widzę, jak to się łączy z tobą. Na twoim miejscu unikałbym i Nożowników, i tego tam Burthei… jak mu tam.

Jans wtem przerwał paplaninę, by jednym susem znaleźć się przy Regisie, który miarkował pogładzić Lulu po ramieniu. W pomieszczeniu rozległo się głośne “plask”, a następnie chichot Luizy.

- Auu - zawył zaskoczony refleksem brata Regis. - Za co?
- Za jajco - odwarknął Jans. - Pamiętaj coś mi obiecał, Łasica. Rączki przy sobie. Powiem babci i szepnę słówko Agness.

Wrócił po chwili do Sigfrida.

- Rozumiem co masz na myśli, ale widzisz, Mości Munch. Pan każe, sługa, kurwa jego mać, musi. Spójrz na to szerzej. A jeśli to nie Nożownicy zabijają Wyciskaczy? Tylko jakiś nowy gang, który chce wykroić sobie na Łojankach swoje terytorium? W ten sposób można by temu zapobiec. Chyba lepszy znany przeciwnik, niż nieznany, nie sądzisz?

Jans, jeden gang — rzekł, odrywając wzrok od panny Luizy. — Inny gang. Wszystkie są takie same. Wszystkie będą nienawidzić straży i walczyć z porządkiem, który staramy się wprowadzić.

- Spróbuję inaczej - podjął lekko urażony Skalp. - Może te ostatnie niepokoje, to przez ten właśnie klan Nożowników? Można by je ukrócić. Chyba, że nie chcesz się w to mieszać. Zrozumiem, ciepła posadka. Wiedz, że ja to muszę jednak zrobić. Wolałbym z Tobą, niż bez Ciebie, ale... Pogadam jeszcze z Carolusem. Gdzieś słyszałem, że czarodzieje lubią takie sprawy rozwiązywać... Nie wiem po co? Może dla prestiżu - podrapał się po głowie.

A może. A może i tak. Kto wie? Wybacz mi, Jans, ja żem już po prostu stracił nadzieję na to, że kiedykolwiek będzie tu lepiej. Nienawidzę Łojanek. Ale już żem rzekł, stary, możesz ty na mnie liczyć. Jeśli musisz się tym zająć, to ja też się rozpytam, zobaczę. A wiesz… Jak ten Burtheizer ci się naprzykrza, to jego również moglibyśmy się pozbyć. Ile to w końcu trzeba na takiego zbója? Nie da rady całemu oddziałowi.


Uradowany Jans klepnął się po kolanach, a następnie ucałował Sigfida w wysokie czoło:

- He, he. Kochany Wuj. Wiedziałem, że pomożesz. Ale proszę nigdy więcej nie mów takich rzeczy o Panu Burtheizenie. On trzyma część Łojanek i parę innych dzielnic za jaja. Jak ściśnie, to nie ma mocnych. Każdy klęka. Nawet Twój przełożony, ale o tym sza - dodał trochę ciszej Skalp.

Sigfrid spojrzał na przyjaciela ze smutkiem w oczach, po czym zabrał się ochoczo za wódkę. Odstawiając kubek, uderzył nim o stół.

— W ogóle — stwierdził z pasją, rozochocony alkoholem — w ogóle to najlepiej byłoby wszystkich tych przestępców zgarnąć z ulic i wsadzić do lochów i pozwolić uczciwym ludziom, żeby mieszkali w Łojankach. Wstrętne szumowiny, rozwalają tę dzielnicę. To znaczy nie mówię o takich, jak ty — dodał przepraszającym tonem — ale inni, Sigmarze, kradną wszystko, biją, mordują.

Skalp tylko skinął na znak, że się zgadza.

Sigfrid westchnął z melancholią.

— Ale to się nigdy nie zmieni.


- Ba - skomentował sentencjonalnie Jans.


***

Późnym wieczorem na kwaterze Jansa pojawił się ostatni gość.

- Witajcie! Wybaczcie spóźnienie, lecz jak to kiedy ktoś powiedział, czarodzieje się nie spóźniają, ale zawsze przychodzą nie w porę... czy jakoś tak. Rzecz w tym, że w Kapitule musiałem nieco więcej czasu spędzić, bo stary Magister egzaminował mnie z ogniskowania mocy. Piekielne zjawisko. - Carolus witał się zamykając drzwi.

- O i Madamme Luiza tutaj!? To polejcie czego macie, tylko nie dużo, bo jak mi się w gardle zapali...

O, Karl! Karol... us. — zawołał Sigfrid. — Magia. Z magią też powinni porządek zrobić, bo to nieczysta siła. Bez urazy, rzecz jasna, ale taka prawda.

- Witaj, magu - lekko podpity Jans ukłonił się przed młodym Starkiem - Rad żem, żeś dotarł. Pij, jedz, opowiadaj. Oto brat mój Regis - Łasica również porwał się na nogi i przywitał z Carolusem. - Uszanowanie - zagaił przyjaźnie do czarodzieja.

Carolus wyciągnął dłoń i przywitał się z pozostałymi.

- Nie chwaliłeś sie wcześniej Skalpie, że w Talabheim rodzinę masz. gdybym wiedział, z chęcią dłużej bym został, gdy płynąłem do Altdorfu. Wtedy to tylko Munchowi z barki machałem, bom nic nie miał do roboty pod Talabastionem!
A resztę... co tu opowiadać- księgi i zwoje - o tyle co żem widział przez ostatnie miesiące zanim tu dotarłem.


Jans podrapał się po głowie i nie patrząc na Regisa odparł:

- Nie było okazji, Panie Stark. Nie nadarzyła się, ot co.

- Ale mam do Was interes - pociągnął opierającego się lekko czarodzieja i sprawnie wyłuszczył mu sprawę z chłopcami Burtheizena i klanem Nożowników.
- Pomożesz Carolusie, popytasz w swych kręgach? - zadał w końcu pytanie Zingger bacznie przypatrując się towarzyszowi.

- Na mnogość obowiązków nie narzekam, - Stark poklepał kompana po ramieniu i ciągnął dalej,- tak się składa, że mój mistrz nie zlecił mi żadnych poważnych zadań, więc chętnie zajmę się waszym problemem. Tylko ino mi Siegfrid czy jego przełożony legalność tego przedsięwzięcia poświadczył.. wiecie, taka tam papierkowa robota dla Kolegium.

— Pewnie, pewnie
— wybełkotał strażnik. — Wszystko legalniutko. Dochodzenie w sprawie kyrmi... kryminalnej.

- Świetnie, a więc postanowione - podsumował krótko Jans nieznacznie tylko bełkocząc - Zaczynamy śledztwo jutro z rana, a teraz bawmy się. Noc jeszcze młoda. Luizo czy mogę prosić Cię do tańca? Regis zaśpiewaj nam coś skocznego!

Zdumionym przyjaciołom wytłumaczył:

- No co się tak dziwicie? Każdy Zingger śpiewać umie. Jeden lepiej, drugi trochę gorzej.

Regis poderwał się na głos brata i zaintonował lekko podpitym głosem starą talabheimską przyśpiewkę:

"Jesteś szalona mówię Ci
Ty zawsze nią byłaś.
Skończysz wreszcie pić?
Nie jesteś aniołem mówię Ci.
Jesteś szalona".



***



Post napisany wspólnie z Yzurmirem i Cartobligante
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 14-02-2012 o 12:21.
kymil jest offline  
Stary 21-02-2012, 15:36   #9
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Noc w mieszkaniu Jansa upłynęła na rozmowach, zabawie i śmiechach. Goście Zinggera udali się na spoczynek dopiero gdy skończyła się gorzałka. A ta nie skończyła się szybko, gdyż Łasica okazał się zaznajomiony z pewnymi osobami, które alkohol sprzedawały po nieco niższych cenach, zwłaszcza po zmroku. Bratu Jansa skombinowanie kolejnego litra samogonu zajęło nie więcej niż pół godziny. Gdy zjawił się z garncem alkoholu, przyniósł także kilka bułek i spory kociołek jeszcze ciepłej polewki. Ta ostatnia szybciutko zniknęła w żołądkach rozochoconego towarzystwa.

Luiza, rumiana od alkoholu, z gorsetem rozchełstanym niemal do pępka, tak że jej obfite piersi niemal wylewały się na wierzch, opowiadała z rozmachem przygody, jakie spotkały ją podczas wyprawy z Khaldinem. Klęła na krasnoluda na czym świat stoi i życzyła mu jak najszybszej śmierci w boleściach.
- Wyprawiliśmy się z tą całą zgrają, którą ten pompatyczny karzeł zebrał po drodze na południe - opowiadała zagryzając bułkę. - Byli tam ci najemnicy, których spotkaliśmy w drodze do Steinhoffu. Znalazło się paru chłopków z tej osady, tych samych którzy wyprawili się na minotaura Ubuka. Krasnal dostał też jakichś ludzi od samego barona von Wallensteina, więc od razu kazał mianować się pułkownikiem, co też wszyscy naokoło skwapliwie czynili, w obawie przed jego gniewem i groźbami, że o wszystkim doniesie swemu dobrodziejowi. Przeprawiliśmy się przez rzekę... Polej no Jansik jeszcze krzynkę!

- Wedle tego co pokurcz mówił, a nie chciał zdradzać zbyt wiele, to naszym celem były jakieś tajemnicze kręgi na Wzgórzach Kolsa. Tam mieliśmy wykopać coś czy kogoś, sama nie wiem... - Luiza zaczęła się mieszać w opowieści, ale zaraz wróciła jej zwyczajna rezolutność. - Kilkanaście dni w drodze żeśmy byli, a po drodze ta mała poczwara pokazywała dobitnie kto rządzi. Wyobraźcie sobie, że kazał sobie budować co wieczór solidną chatkę, a onoi wszyscy mu usługiwali. Na ciżmy Ranalda, toż to było przekomiczne. A ja biedna musiałam spać pod kocem, obawiając się czy to jego wojsko pospołu się ze mną nocą nie zabawi. Naprawdę się bałam! Co się tak gapicie?

- Dwa razy żeśmy się z mutantami potykali, przez co siły oddziału się uszczupliły o kilka duszyczek. Sam krasnal jedak dokonywał cudów waleczności, a może to jego wrodzona głupota była, sama nie wiem. W końcu jednak dotarliśmy do tych kręgów, w pięknej dolinie stojących. Khazad miał mapę i z jej pomocą ten właściwy odnaleźliśmy. Carolku pamiętasz ten nad Regensdorfem stojący? To ów niemalże identyczny był. Musiało to być jakie miejsce przeklęte, bo kilku zwierzoludzi go pilnowało, a wszędzie mnóstwo posoki i czaszek leżało. Zwycięstwo jednak nasze było i można było przystąpić do... ekskawacji... Ten durny pokurcz sam na dupsku siedział, a mnie szpadlem machać kazał, niedoczekanie jego...

- Wódeczka dobra, polej no do kubka - wypiła, odkaszlneła i opowiadała dalej, przy okazji dając Łasicy po łapach, które zawędrowały niebezpiecznie blisko jej uda. - Wstrzymaj się chłopcze, miej baczenie na małżonkę. Jakąś skrzynkę żeśmy wydobyli, a Khaldin rzucił sie na nią i w drodze powrotnej się z nią nie rozstawał. Nie mam pojęcia co w niej było. Gdyśmy już do Wurzen wrócili, to natychmiast rozpędził wszystkich na cztery strony świata i sam udał się do baronowskiego zamku. A potem już wiecie co było. Przecie to czarna magia być musiała! Myśmy się przyczynili do tego nieszczęścia! Ten przeklęty baron był sam mutantem, heretykiem i wraz ze swoimi poplecznikami przyzwali hordę demonów. Od tego czasu, gdym do Talabheim przybyła, nie wiem co się w Wurzen dzieje i co z tym pokręconym khazadem się stało. Oby zgnił żywcem, a w brodzie mu się robale zalęgły!

Nieco później wódka znów się skończyła, ale tym razem nikt nie miał siły aby iść po kolejną porcję alkoholu. W miarę możliwości pokładli się w niezbyt przestronnym lokum Jansa i spali do późnego ranka. Potem, pożegnawszy się rozeszli się w swoje strony, każden do swoich spraw.

****

Sigfrid stał przed biurkiem swojego przełożonego, sierżanta Grubera i pocił się, mimo iż temperatura w strażnicy nie była zbyt wysoka. Przez ostatnie pół godziny starał się jak mógł, wytłumaczyć przełożonemu na czym polega jego prośba, ale przecież nie mógł zdradzić sioę z tym, że będzie pomagał przestępcy i starał się rozwiązać zagadkę wojny gangów. Pismo jakie w końcu wysmarował Gruber było bardzo ogólnikowe i stwierdzało tylko, że Buldogom potrzebna jest pomoc maga, w sprawach wysokiej wagi i natychmiast. Sigfrid miał nadzieję, że to zadowoli Carolusa, a równocześnie nie wzbudzi podejrzeń w Straży. Zełgał Gruberowi, że jego przyjaciel Carolus Stark zaoferował pomoc przy walce z zamieszkami i potrzebuje tylko potwierdzenia tego faktu na piśmie.

Sierżant popatrzył krytycznie na swoje dzieło i zaczął grzebać w szufladzie w poszukiwaniu pieczęci. W końcu wyciągnął sporych rozmiarów drewniany klocek i odcisnął go w kawałku laku. Podał list Sigfridowi.
- No to macie, coście chcieli Munch - sierżant przybrał swoją codzienną minę, pełną pogardy i lekceważenia. - A teraz, kurwa do roboty. Zabierz tego swojego magusa przeklętego i dowiedz mi się o co tu, kurwa, w tym bagnie biega. To misja specjalna i tajna. Nikomu ani słowa, rozumiecie? Jak nie, to powtórzę. Morda w kubeł i nikomu ani słowa, bo jajca urżnę! Jasne? Jesteście zwolnieni ze służby w Trzecim Posterunku do czasu rozwiązania sprawy lub końca zamieszek. A teraz: won!

- I zawołajcie mi tu tego gamonia, Hemlina Kunza! Mam z nim do pogadania - usłyszał jeszcze Sigfrid, gdy już schodził po schodach na niższe piętro.

***

- Uważaj Jansik w co się pakujesz - ostrzegał Skalpa, Regis. Spotkali się pod wieczór w domu Jansa. Regis oczywiście pojawił się w towarzystwie garnca gorzałki, który zanim przystąpili do rozmowy, opróżnili do połowy. - Porachunki gangów to cuchnąca sprawa, wiesz o tym. Ale skoro ci kazali, to uważaj na siebie i rób swoje. Popytałem, jakoś chciał i wieści niosę. Ci Nożownicy to niewielka grupa działająca w mieście, mało kto o nich wie. Zajmują się zabójstwami na zlecenie. To skrytobójcy i mordercy. Człowiek, z którym rozmawiałem za bardzo nie rozumiał czemu uwzięli się na Wyciskaczy. Zupełnie inna branża, rozumiesz. Dodatkowo Nożownicy nie mają interesów w Łojankach. Kto mógłby im tu zapłacić za morderstwo. Przecie prościej jest wziąć draba z podwórka, co za parę karli gardło poderżnie, nie? Ponoć stawki są wysokie i zaczynają się, uważaj, od pięćdziesięciu koron. Rozumiesz?

Łasica popatrzył wymownie na Jansa i wychylił kolejny kubek. - Inna liga. To tak jakby w snotbalu Czarni grali z drużyną z Klarfeldu, złożoną z poganiaczy mułów i zbieraczy łajna. Hehe.

- Ten mój człowiek, za wyobraź sobie dwa karle, zgodził się podzielić jeszcze paroma informacjami - Łasica wystawił rozwartą dłoń, oczekując na zwrot kosztów. - Jansik, nie bądź żyła i oddaj pieniądze. Co ja Agness powiem? Musisz odnaleźć Mattheusa Kluge, noszącego niezwykle piękny pseudonim Szuja. Ten Szuja ma kontakt z Nożownikami. Oczywiście musisz sobie znaleźć wystarczająco przekonującą bajeczkę, skąd o nim wiesz. Co jeszcze? Nie wiem, czy skorzystasz, ale w Dziuplach siedzi Oskar Fernblut, wiązany z Bractwem. Egzekucję publiczną ogłoszono na dwudziestego piątego, więc jakby co masz jeszcze kilka dni. Tak tylko mówię... Tego Kluge szukaj w Teatrzyku Czerwony Pionek, w Shwartzholdzie. To tyle, muszę lecieć. Narazie! Wpadnij do nas w wolnym czasie...

Regis łyknął jeszcze ostatni łyk z kubka i już go nie było. Jans został sam, rozważając to co powiedział mu brat.
 
xeper jest offline  
Stary 21-02-2012, 21:09   #10
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Mieszkanie Jansa, Nordgate

Gdy Regis zniknął, Jans długo siedział w milczeniu rozważając słowa brata wpatrując się w wesoło trzaskający kominek. Dodawał dwa do dwóch, dzielił przez trzy i gówno z tego wszystkiego rozumiał.

Jakże to? Elitarny bądź co bądź krąg zabójców miałby wdawać się w lokalną wojenkę z zakapiorami z Łojanek? Gdyby usłyszał taką historię na ulicy obśmiał by gawędziarza i potraktował soczystym słowem.
Sęk w tym, że te wydarzenia miały miejsce naprawdę, Nożownicy pocięli brutalnie paru chłopców od Wyciskaczy bez żadnego motywu.

- Nie bójcie się - mruknął w końcu Zingger. - Dojdziemy do tego po coście skurwysynki wleźli na naszą dzielnicę. Dojdziemy. Coś mi się widzi, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wielkie pieniądze - paser snuł przypuszczenia własną miarą.

Klepnął się w kolana. Wstał i opatulił mocno kislevską szubą. Na łeb nasadził kapelusz. Miał sprawę w Łojankach,


*

- Witaj Wilhelmie - przywitał jak zwykle radosnym tonem silnorękiego w Czarnej Latarni, strzepując śnieg z ronda kapelusza. - Ojciec zdrów? Nie odpowiadaj i schowaj kastet. Wiem, żeś jest dobrym człowiekiem i często odwiedzasz jego grób. Wybacz, chłopie, ponure żarty.

To mówiąc wlazł czym prędzej do ciepłej sieni w poszukiwaniu braci Voldtów. niestety braciszkowie harcowali w najlepsze gdzie indziej. Ich stolik ział pustką.

- To sam skorzystam. Nagrzeję chłopcom miejsca, he, he.

Zasiadł na starej ławie, skinął głową paru bywalcom. Przywołał skinieniem dłoni Ślepowrona, właściciela przybytku.

- Podać coś? - spytał jak zwykle niechętnie.

- Nie - odparł Jans - przed chwilą byłem w wychodku

Ślepowron zniósł obelgę z zawodową uprzejmością.

- Czego więc, Herr Zingger?

- Chcę zostawić wiadomość głupszemu Voldtowi - Jans miał nadzieję, że Ślepowron dostrzeże ironię. Obaj bracia zatrzymali się na tym samym poziomie rozwoju intelektualnego już w latach szczenięcych.
- Potrzebuję na drobne wydatki od Pana Burtheizena. Takie zwyczajowe: łapówki dla strażników i klerków, mamona dla informatorów... ewentualnie dziwki dla notabli - ostatni cel wydatków Jans dodał mimochodem myśląc o pewnym zamtuzie, który wskazała mu Luiza Lutzen.

Ślepowron odparł beznamiętnie:

- Zobaczę co da się zrobić i powiadomię o rezultacie.

- Świetnie. Niczego więcej mi nie trzeba. Do rychłego zobaczenia zatem
- odparł Jans i ponownie wyszedł na ziąb.


*

Był już ciemno, lód, który skuł kałuże, trzaskał pod stopami. Jans wśród gęstego śniegu mozolnie przedzierał się do stancji Sigfrida.

Przyjaciel ostrzegł go przed gospodynią, więc gdy tylko zbliżył się do drzwi, strzepał śnieg z kapelusza, przygładził niesforne kosmyki włosów, zaś na twarz przywołał swój najbardziej przymilny uśmiech i... zacisnął mocno kciuki.

Następnie zapukał do drzwi, które otworzyły się niemal natychmiast a w nich stanęła Fraulein Steinfurter.

- O żesz Ty w mordę jeża... - jęknął Skalp oniemiały na widok kobiety. Munch co prawda przestrzegał go przed nietuzinkowym wyglądem swej gospodyni, ale jej drgający mikry wąsik dopełnił dzieła zniszczenia.

- Znaczy się... miło mi dobrodziejkę powitać, he, he. Piękna dziś pogoda, nieprawdaż? - wydukał Jans popisując się swą elokwencją.

- Do kogo? - odparł oschle stary nietoperz.

- Do dobrego przyjaciela, znaczy do Wuja Sigfrida przyszedłem.


- Znam ja takich Wujów - warknęła kobiecina - Pić trunki nieczyste na stryszku przyszliście, bo mróz ścisnął i nie lza Wam stać po bramach, ot co?

- Broń boże!- zatrzepotał dłońmi Skalp. - Wręcz przeciwnie. Wuja przyszedłem do teatrum wyciągnąć z domu.

Gospodyni zdębiała. Nie czekając na oklaski Zingger przecisnął się pod jej ramieniem i popędził na górę do Sigfrida.


*


Zaspany Sigfrid powtórzył słowa Jansa jakby uszom nie dowierzał.

- Do teatru? A po co Jans? Zimno, śnieg pada, wilki wszędzie, tfu znaczy złoczyńcy. - wtem oprzytomniał i spytał całkiem do rzeczy: - A tak po prawdzie, to co grają?

- "Szuję" - odparł wesoło Skalp. - Autorstwa niejakiego Mattheusa Kluge. Będzie miał swoje dziesięć minut w Teatrzyku Czerwony Pionek, w Shwartzholdzie. Pójdziemy do niego po autograf. Rheagar, he, he, znaczy się Łasica mówił że warto.

I Jans wyłuszczył kamratowi wszystko czego dowiedział się dzisiejszego dnia od Regisa.

Gdy Zingger skończył opowiadać, spytał mimochodem:

- A gdzież to masz te proszki, o których mówiłeś, Wuju?
 
kymil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172