Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-04-2013, 19:26   #421
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Jon mógł tylko czekać.... Nie był magikiem więc nie odprawi rytuału, nie był Gislanem więc nie złoży się w ofierze... Nie był zarażony więc nie wchodziło w grę opuszczenie się na linie w dół w celu przerzucania beczek. Postanowił pilnować magika i mieć oko na główną kapłankę świątyni. W razie potrzeby był gotowy pomóc przy wciąganiu beczek na linach... Chciał by wszystko jak najszybciej się skończyło, to miejsce przerażające nawet jak dla niego.
 
Icarius jest offline  
Stary 28-04-2013, 18:57   #422
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Podczas gdy inni dysputowali i debatowali, Albert pogrążył się w lekturze notatek Mistrza Bergmana. Światło pochodni pełgało na pożółkłych nieco stronicach, zapisanych drobnym maczkiem, do tego często pokreślonych i „ozdobionych” dziwnymi rysunkami. Młody czarodziej czytał a w miarę jak docierał do niego sens słów Bermana, bladł na twarzy coraz bardziej. Przeczytanie całości zajęło mu może pół godziny, ale było to półgodziny, które uświadomiły mu jak mało jeszcze wiedział, jak niewielkie są jego umiejętności i jak bardzo przyjdzie mu zaryzykować. Kiedy drżącymi palcami zamykał notatnik, wiedział, że wszyscy mogą dzisiaj umrzeć, ale On... On zaryzykuje czymś więcej niż tylko życiem a żyłka hazardzisty podpowiadała mu, żeby nie stawiać na swój sukces zbyt dużej sumy.

Potrzebował dobrej chwili, aby zabrać się w sobie i kolejnej, aby przemyśleć, co ma powiedzieć reszcie grupy i ocalałym z klasztoru. Prawdę? W takich chwilach człowiek uświadamiał sobie, że prawda może być mocno przewartościowana, zwłaszcza, jeśli chce się posłać kogoś, do walki, której nie może wygrać. Kłamać? Tylko czy wiedząc, to co on, nie był im winien czegoś więcej w tych ostatnich chwilach?

Zasiedli wszyscy wokół sadzawki. Ludzie von Antary, dwaj rycerze, reszta ocalałych zbrojnych broniących jeszcze klasztoru, kapłanki bogini miłosierdzia i najstarsza z nich, Matka Przeorysza Ulrica Kohler. Stara kapłanka kamiennym wzrokiem wpatrywała się w niewielką kałuże wody, która została na samym środku sadzawki. Poza nią, wszyscy patrzyli na trzymającego notatnik Alberta.

- Nie będą was okłamywał. To będzie bardzo trudne, ale jest możliwe, że nam się uda. - Ostatecznie postanowił kłamać. Może tak będzie im łatwiej?
- Bergman zostawił wszelkie instrukcje, do tego jak odprawić magiczny rytuał, który ma odwróci działanie złej magii. Dzięki niemu zło zniknie. Potwory przestaną istnieć, zaraza takoż, święta woda znów popłynie ze źródła. O ile nam się uda... -
Trzeba dać ludziom nadzieję, żeby zechcieli za Ciebie umierać. Tak ponoć mówił jakiś sławny generał, którego nazwiska akurat nie umiał sobie przypomnieć.
- Nie mamy wszystkiego, co planował zgromadzić Bergman. Nafty jest zbyt mało, aby starczyło na cały rytuał, ale, to nic. Jesteś twardy Gislanie, może wytrzymasz... -

Albert spojrzał na krasnoluda, ale zaraz odwrócił wzrok. Może choć jemu powinien powiedzieć, że brat Róży nie był z nimi do końca szczery? Zresztą może sam nie wiedział... Tak, to możliwe. Z resztą, teraz to i tak nic nie zmieni.

- To musi się wydarzyć dzisiaj i tutaj. Jeszcze zanim wzejdzie słońce. Jeśli tego nie zrobimy, wszystko stracone. Wojska von Antary i innych możnych idą w pułapkę. Żołnierze będą zarażeni, jeszcze zanim zobaczą mury klasztoru. A po nich kolejni i kolejni... Tylko my możemy to powstrzymać i tylko dzisiaj. Berman zostawił dokładne instrukcje, co należy czynić. Dzięki nim Ja również będę widział, jak odprawić rytuał. -
Tylko czy starczy mi siły i umiejętności na coś, czego obawiał się nawet Mistrz Magii?
-O jednym jednak musicie widzieć. Jak już zacznę, to nikt i nic nie może przerwać tworzenia zaklęcia. Inaczej wszystko pójdzie na marne, a klasztor... No cóż, wtedy nawet te bestie przestaną być dla nas wszystkich problemem. Musze narysować w kielichu pentagram i kiedy to uczynnie, musicie za wszelka cena dopilnować, aby żaden zarażony ani inny potwór go nie przekroczył. Żaden! - Albert głośno przełknął ślinę. - Musicie bronić tego miejsca za wszelką cenę. -
- Puki co, nikt go nie atakuje. - doszła do głosu zimna logika Vogla.
- Tak, to prawda... Szczerze mówiąc nie wiem czemu... -

Kolejna zagadka. Nigdzie w notatniku czarodzieja nie było o tym ani słowa. Wręcz przeciwnie, Bergman spodziewał się, że bestie i stojący za nim czarnoksiężnik zrobią wszystko, co w ich mocy, aby go zgładzić i nie dopuścić do odprawienia rytuału. Co im się w sumie udało, ale przecież jeszcze był On. Czyżby jego szanse były tak nikłe, że nawet zło nie brało na poważnie możliwości, że mu się powiedzie?

- Jednak, jak tylko rozpocznę właściwą część rytuału, na pewno zaatakują. To, co sprowadziło na te krainę zło, czymkolwiek jest, bez trudu wyczuje, co robię i zrobi wszystko aby przerwać rytuał. Nie możemy do tego dopuścić, bo nie będzie już drugiej szansy, aby to powstrzymać. Nigdzie i nigdy. Wszystko rozstrzygnie się tu i teraz, dlatego musimy... -

- Hej! Chodźcie szybko! Tam na dole coś się dzieje! -

Jeden z chłopów obserwujących z góry dziedziniec i klasztor wzywał ich do siebie. Wszyscy obecni podeszli na samą krawędź kielicha, aby zobaczyć, co się stało.
Zza zewnętrznych murów, mniej więcej w miejscu gdzie na centralnym placu wioski była kamienna studnia, widać było pulsującą, zgniło żółtą poświatę. Powietrze wokół nich zaczęło śmierdzieć zgnilizną i siarką. Z klasztoru pod ich stopami słychać było wyraźny ruch.

Nagle z placu, ku niebu mu uniosła się kolumna światła. Jak złowroga iglica sięgnęła ku niebu, oświetlając wszytko wokół niemal jak słońce w jasny dzień. Tyle, że słońce nie niosło ze sobą tyle grozy i patrząc na nie, człowiek instynktownie nie czuł odrazy. Albert aż wzdrygnął się, czując moc jaka temu towarzyszyła. Medalion na jego piersi palił żywym ogniem. Młody czarodziej poczuł się jeszcze bardziej mały a jego moc zdała mu się nikła, w porównaniu do potęgi, z którą mieli tu do czynienia.

Chłopi jęczeli i padali w strachu na ziemie, kobiety zawodziły, kapłanki padły na kolana w modlitwie, tylko matka przeorysza spoglądała na to wszystko rozwartymi szeroko oczyma, nie mogąc wypowiedzieć słowa.

Nagle skała zatrząsnęła im się pod nogami. Cały klasztor jakby jęknął. Większość z nich straciła równowagę. Tylko refleksowy Moperiola Mierzwa zawdzięczał uniknięcie upadku w dół.

- Tam! Widzicie! To... niemożliwe! -

Jeden z rycerzy wskazywał boczną ścianę klasztoru. To samo miejsce, gdzie Moperiol pierwszy raz przekroczył mury tego przeklętego budynku. Po ziemi poruszało się... coś. Obok niego drugie, kawałek dalej następne. Widzieli je doskonale, bo stworzenia same promieniowały żółtawą poświatą. Po chwili przed wyłamaną klasztorną bramą zaroiło się od potworów. Wychodziły ze każdego miejsca, gdzie w klasztornych murach był jakiś otwór. Choć lepszym określeniem było „przemieszczały się”, w stronę wciąż zamkniętej bramy zewnętrznych murów. Niektóre z nich mogli nawet rozpoznać. Moperiol poznał swojego prześladowcę z łańcuchem a Gigant stworzenie, które próbował go wciągnąć do paszczy, jak już przebijali się przez dolne kondygnacje klasztoru. Były tam wszystkie. I wszystkie zmierzały pod zamkniętą bramę. Wkrótce zebrał się pod nią wielka góra poruszającego się, zaropiałego i przegniłego mięsa. Trudno było uwierzyć, że było ich aż tyle. Zwłaszcza jak popatrzyło się na garstkę obrońców, którzy jeszcze nie dawno stawiali im czoła.

Wrota w końcu nie wytrzymały naporu takiej masy i z głośnym trzaskiem pękających desek i wyrywanych zawiasów rozwarły się na oścież. Po tym, co z nich zostało przetoczyła się ta koszmarna menażeria, poruszając się w stronę wioski, placu i studni. Tam stracili ją z oczu, bo blask bijący od tajemniczej iglicy, był zbyt silny, aby cokolwiek dostrzec.

- Nie rozumiem. Odchodzą? Dlaczego? - odezwał się jeden z rycerzy.
- Nie odchodzą. - odpowiedział mu stara kapłanka, zanim ktoś inny zdążył się odezwać. - Zbierają się. -
- Zbierają się? Do czego? -
Tym razem nikt mu nie odpowiedział...

******

Kiedy pierwsza groza minęła i mogli jako tako się poruszać, zdecydowali, że cokolwiek mogły oznaczać te dziwne zdarzenia, jest to dla niech szansa, której nie mogli przegapić. Z bronią w ręku zeszli na dolne kondygnacje. Brawurowe plany zdobycia zostawionej przed klasztorem nafty, okazały się niepotrzebne. Potworności, przez które jeszcze nie tak dawno musieli przebijać się w drodze na górę, teraz odeszły. Gdzieniegdzie zostały ślady po pokrywającej ściany i sufit narośli, ale ona sam też zniknęła. Nikt nie przeszkadzał im w penetrowaniu klasztoru.

Zeszli wszyscy, oprócz Alberta i Gislana, którzy przygotowali się do odprawienia rytuału na górze. Nawet matka przeorysza, mimo obiekcji niektórych, nie miała zamiaru czekać bezczynnie. Stara kałanka, jak sama twierdziła, miała w swych komnatach coś, co mogło im pomóc w obronie klasztoru. Trzeba było przygotować się do obrony, zebrać broń i pancerze, które jak się okazało w klasztorze były, jako pozostałość po jego dzielnych obrońcach, jeszcze z czasów pierwszej bitwy.

No i nafta. Rozbity wóz stał przed bramą do głównej świątyni. Jego ładunek, mimo, że częściowo stracony, wciąż stanowił cenną zdobycz. Ku niemu ruszyli Vogel i Elise, którzy dzięki swej sile, sprawnie przenosili beczki i baryłki, do których normalnie potrzeba by kilku dorosłych mężczyzn. Ochotniczka, po karkołomnym zabiegu czuła się dobrze, nie czując już ruchów stwora w swym wnętrzu. Co innego Vogel. Zimny zabójca stał się jeszcze bardziej małomówny niż zwykle. On w głębi ducha wiedział, jak mało kto, że albo to będzie noc jego życia, albo noc... Cóż, jeśli czarnoksięskie sztuczki się nie powiodą, to ostatni dzień swego żywota, już miał za sobą. Na te okoliczność ostatnią kulę miał przeznaczoną dla siebie...

Kiedy cały ładunek z rozbitego wozu został wniesiony do środka, ktoś wpadł na pomysł naprawy wrót. W istocie dało się to zrobić, choć tylko dzięki obecności blondwłosej wojowniczki i Vogla. Tylko oni mieli dość sił, aby unieść i umieścić na miejscu ciężkie wrota. Naprawę nadzorowała sam matka przeorysza, która po tym, jak wyszła ze swoich komnat, odzyskał wigor. Najemnicy von Antary szybko przekonali się, że zasłużyła na swoją sławę, sprawnie rozstawiać całe towarzystwo po kątach i zaganiając do roboty kogo trzeba. Tłumaczyła im też topografie klasztoru i wskazywała miejsca, gdzie można będzie się łatwiej bronić. Właśnie kończyli pod jej kierownictwem zakładać wrota, kiedy...

[i]- Hahahahahahahahahahahahahahahahaha... -[i]

Śmiech oschły i skrzeczący, jakby niemal dusił swego aura, ale jednocześnie mocny jak dzwon. Paraliżował. Nawet najodważniejsi, pod jego wpływem poczuli zimną strużkę spływającą im po plecach. Niektórzy nie mieli dość odwagi, aby odwrócić wzrok w kierunku źródła tego budzącego grozę dźwięku. Najemnicy von Antary, zwłaszcza ci pamiętający jeszcze starcie ze słynną Bestią, przeżyli już dość, aby stawić czoła i temu złu, dlatego tylko oni, dwaj rycerze i przeorysza odwrócili się i z orężem w dłoniach wyszli przed wrota.

- Naprawdę myślicie, że ta... furtka, może was jeszcze ochronić? Proszę, nawet naiwność i ślepa wiara powinny mieć swoje granice. -

Przed drzwiami stał kobieta. Na jej widok Mierzwa zbladł, stara kapłanka zachwiała się na nogach a wszyscy, którzy mieli okazje uczestniczyć w obronie Wideł wybałuszyli szeroko oczy. Z wyjątkiem Vogla. On zacisnął zęby z nienawiści.
Przed nimi stała ta sama starucha, która przyszła prosić ich o pomoc w odbiciu porwanych dzieci. Ta sama, która obiecała w zamian błogosławieństwo Pani Miłosierdzia i ochronę prze zarazą. Ta sama, która niektórym z nich obiecała, coś zgoła innego...

- Witaj siostrzyczko. - starucha zwróciła się do wciąż osłupiałej kapłanki - Ponoć rodziny się nie wybiera, ale powiedz, tęskniłaś trochę za mną? -
- To Ty?! - Ulirca zdołała w końcu dobyć z siebie głosu - To... To niemożliwe! Przecież Ty... -
- Nie żyje? Cóż, jak to mówią, pogłoski o mojej śmierć okazały się mocno przesadzone. Choć nie dziwię się twemu zaskoczeniu. Wszak, jako niegodna twego, siostrzyczko miłosierdzia, twych kapłanek i Jej... - starucha z wyraźną odrazą wskazała na widoczny na ołtarzu wizerunek Shallyi. - Na szczęście znalazł się ktoś inny, kto okazał... miłosierdzie. Władca much potrafi w tym temacie zawstydzić, nawet te twoją płaczliwą patronkę. -

- Bluźnierstwo! -

Stara kapłanka, aż się skrzywiła, ale nie tylko dla niej to było zbyt wiele. Adolf, młodszy z braci von Gethe nie wytrzymał i uniesionym mieczem ruszył na staruchę. Zaraz za nim zaszarżował brat. Za broń chwycili też najemnicy von Antary, ale powstrzymał ich głos przeoryszy.

- Nie! Nie wiecie co ona... -

Na to było już jednak za późno. Adolf dopadał już swego celu. Starucha tylko uśmiechnęła się na ten widok, zupełnie jak uśmiechać mógłby się smok, widząc atakującego go kota. Von Gethe uderzył mieczem, ale kobieta okazała się szybsza niż dziki kot. W jednej chwili stała przed nim, w następnej była już boku. Miecz przeciął powietrze nie napotykając oporu a starucha złapała rycerza za rękę i szarpnęła. Na pozór był to niewielki ruch, ot taki jakim odgania się uciążliwego owada, albo daje klapsa niegrzecznemu dzieciakowi. Adolf w jednej chwili atakował swego wroga, w drugiej obserwował swoją własną rękę, wciąż trzymającą miecz w dłoni, wyrwaną w brutalny sposób z tułowia rycerza. Pełna płyta, która miała go chronić, ledwo co jęknęła, rozrywana rękami czarownicy jak papier. Z barku mężczyzny siknęła fontanna krwi, obryzgując wszystko dokoła. Upadł na ziemie bez słowa a starucha beztrosko odrzuciła jego kończynę, jak złamany patyk. Drugi z braci był zbyt przerażony, aby cokolwiek zrobić. Czarownica złapała go za kark jak kota i cisnęła zakutym w stal rycerzem o klasztorną ścianę, aż zahuczało. Więcej się nie poruszył.

Mierzwa wyciągnął czarną szable szykując się do ataku, Gignat zakręcił młotem a Moperiol już miał strzałę nałożoną na cięciwę łuku. Nie zdążył żaden. Czarownica wypowiedziała jakieś słowa i uniosła dłoń w ich kierunku. Fala uderzeniowa zbiła ich z nóg i odebrała oddech. Nie mieli żadnych szans w tym starciu.

- Suka! -

Dzięki swojej niezwykłej sile i zręczności, Vogel jako jedyny zdołał ustać na nogach. Teraz miał już uniesiony do strzału pistolet, celując w głowę staruchy. Ta tylko spojrzała na niego z pogardą a jej oczy zaświeciły się żółtawym blaskiem.

Wycie najemnika poniosło się po całym klasztorze. Ból jaki rozsadzał mu trzewia był nie do ogarnięcia. Coś w jego wnętrzu poruszało się, zadając mu cierpnie od środka, zupełnie jakby owinęło się wokół kręgosłupa i zaciskało wokół nerwów. Kto wie, może akurat tak było. Cierpnie był tak ogromne, że jedyne, co mógł zrobić to wić się na ziemi w konwulsjach i wyć z bólu...

- DOSYĆ !!! -

Matka Ulrica Kohler przeorysza klasztoru „Oczyszczająca Łza Miłosierdzia” uniosła przed siebie dłoń z małym, kryształowym flakonem a ten do razu roznosiła jasnym, ciepłym światłem. Starucha krzyknęła z bólu i cofnęła się kilka kroków, poza zasięg świtała. Światło zresztą zaraz znikło, choć Ulrica wciąż trzymała w dłoni flakon.



Żyli. Czarownica cofnęła się, choć nie daleko. Vogel odzyskał zmysły, choć umysł nadal nie funkcjonał jak powinien. Żyli jednak. Przynajmniej na razie.

- Tak... - starucha przypatrywała się im z uśmiechem - Zastanawiałam się czy to tylko mit, czy one faktycznie istnieją. Cóż... Twoja desperacje sięgnęła szczytu siostrzyczko, jeśli używasz Ich, aby ocalić swe nędzne życie. Nawet mi się to podoba. Naprawdę tak bardzo chcesz przedłużać to, co i tak nieuniknione. One też nie wystarcza Ci na długo, wiesz o tym. -
- Precz! -

Ulrica mówiła z mocą, ale starucha tylko się na to roześmiała. Dla odmiany zwróciła się do podnoszących się z ziemi najemników.

- Przybyłam tu po nią! - wskazała na kapłankę - Przybyła tu odzyskać jej serce. Najlepiej świeżo wyrwane z piersi. I zrobię to! Nie powstrzyma mnie ani to świecidełko, ani Wy ani cokolwiek innego! Wasz czarownik nie żyje, osobiście wyrwałam mu serce i na jego oczach złożyłam w ofierze memu Panu. Wiem, że nie macie drugiego, który mógłby spróbować się ze mną mierzyć, lub odprawić te tanie sztuczki, w których ten głupiec Bergman widział ratunek. Zginiecie. Wszyscy. A zanim to się stanie, waszym udziałem stanie się niewyobrażalne cierpienie!

- Chyba, że okażecie trochę rozumu i wydacie mi moją drogą, długo nie widzianą siostrę Wtedy będziecie mogli odejść precz. Nikt was nie zatrzyma, oszczędzę wam nawet darów mego Pana. Ten jeden raz. Macie na to moje słowo a jak niektórzy się przekonali, potrafię go dotrzymać... -


Starucha spojrzała wymownie na Mierzwe i Vogla.

- Chce to zobaczyć. Chce, żebyś sama doświadczyła owego „miłosierdzia”, które mnie okazałaś. Dlatego daje wam czas, do wschodu słońca. Potem przyjdę po nią sama. A Wy... Cóż, Wy będziecie na przystawkę, do ciepłego, bijącego dania głównego. Zimną przystawkę, ale zawsze.-

*****

Czarownica odeszła, Matka przeorysza milczała, odmawiając jakikolwiek informacji.

- Gdy przyjdzie czas, powstrzyma ją, na jak długo będzie się dało. Wy musicie zrobić resztę. -

Tyle im rzekła.

Przygotowali się jak umieli. Kiedy do wchodu słońca została godzina, Gislan wkroczył w pentagram, wyrysowany na sadzawce, z której została już tylko odrobina wilgoci na kamieniu i mocnym szarpnięciem, zerwał krępujące go kajdany. Albert rozpaczął inkantację...

Odpowiedz przyszła prawie od razu. Studnia, będąca podstawą złowrogiej kolumny światła, eksplodowała z hukiem a z wielkiego leja, który po niej pozostał zaczęły wylewać się okropności, pędząc w stronę klasztoru...

-----------------------------------------------------------------------------------------------

Zaczynamy ostateczną rozgrywkę. Więcej info w komentarzach.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 28-04-2013 o 22:51. Powód: to co zwykle
malahaj jest offline  
Stary 29-04-2013, 21:11   #423
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Mierzwa od natłoku coraz to nowych wiadomości był jak otępiały. Pokaz mocy staruchy z wioski, która już nie istniała robił wrażenie. Kislevita nadal nie do końca pojmował rolę jaką w niebezpiecznej przygody odegrała dawna animozja dwóch sióstr. Widział jednak jak wielką potęgą dysponowała ciemna strona magii. Należało się, więc przygotować a czasu było coraz mniej.

Gdy kompania wróciła ponownie na szczyt Kielicha kozak rozmawiał po cichu z Elise, która poparła jego pomysł pozostawienia tylko jednej drogi na szczyt klasztoru. Resztę zamierzali zawalić razem ze schodami.

Gdy skończyli się naradzać Dmuch począł wydawać komendy uciekinierom z klasztoru.

- Chodźcie wszyscy ze mną jako żywo! Trza nam pędem do zbrojowni, jeśli mamy dotrwać świtu. Zaopatrzcie się tam we wszelaki oręż. Najlepiej włócznie czy piki. Vogel pokazał, że zdają egzamin i nawet w niewyszkolonych rękach są groźne. Dodatkowo przytaskamy tutaj kusze i bełty. Ile się da. Musimy na szczycie Kielicha ustawić barykadę, wysokości rosłego męża, która odgrodzi, choć trochę Alberta i Gislana od plugawych monstrów. Z tej przeszkody uczynimy sobie ostatni bastion obrony. Będziemy z niego mogli razić naszych wrogów. Tutaj też zgromadzimy kapłanki i rannych. No, rebiata! Głowa do góry. Nie w takim łajnie się tarzaliśmy i daliśmy radę, ha! - dodawał animuszu garstce straceńców.

Sam będąc w zbrojowni klasztornej wdział długą solidnie plecioną kolczugę, na łeb nasadził kapalin z nosalem. Czarną szablę umocował w pochwie przy pasie. W tej walce zamierzał walczyć rzeźniczym toporzyskiem. W sam raz dla najemnego piechura. Zabrał też naręcze szypów i dwa cisowe łuki, by wzmocnić szaniec na klasztornej wieży.
 
kymil jest offline  
Stary 29-04-2013, 22:06   #424
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Moperiol ze zbrojowni wziął tylko miecz. Poza łukiem miał tylko swój kijaszek, który w przypadku walki bezpośredniej na niewiele by się zdał. Do takiej walki dojść by mogło, więc lepiej było mieć takie oręże. Uzupełnił jeszcze zapas strzał, tak by mu ich nie brakło. Nawet wziął dodatkowy kołczan, który postawi w miejscu z którego będzie początkowo ostrzeliwał wroga.
- Patrzcie – wskazał kompanom część zbrojowni w której znajdowały się pistolety, muszkiety, a także, coś co wydawało mu się ważniejsze od nich, beczka z prochem. - Rozsądnie by było z niej skorzystać. Podpalić w odpowiednim momencie i bądź wysadzić w powietrze stwory, bądź też zwabić w jakieś miejsce i zasypać gruzem. Albo też, jak kozaku wspominałeś, nią zawalić jedną z dróg na szczyt, ale już w momencie, gdy będą na niej paskudy.

Sam, gdy przygotowania się zakończą, miał zamiar znaleźć miejsce na szczycie, z którego miałby najlepszy wgląd na nacierające oddziały. Z tego miejsca będzie szył strzałami ile wlezie. Zabić jak najwięcej wrogów, nim dotrą do świątyni.
 
AJT jest offline  
Stary 02-05-2013, 20:51   #425
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
-Koniec jest bliski, koniec jest bliski. Już niedługo odpoczniemy… wszyscy odpoczniemy, tak czy inaczej.- szeptała gładząc czoło nieprzytomnego Bruna. Kapłanki uzdrowiły jej ciało, zaraza dodawała mu nadludzkich sił, lecz jej psychika miała się coraz gorzej. Moment prawdy, zbliżał się nieubłaganie. Nie potrafiła się skupić na słowach Alberta, ale nawet ona dostrzegła bladość jego twarzy, niepewność w spojrzeniu. Może faktycznie mieli szansę, a może nie? Co za różnica?

Plugawy blask bijący ze studni, odwrót okropieństw przyzywanych ohydną lecz potężną mocą… czymże były? Szansą której nie mieli prawa zmarnować, czy jedynie okrutną zabawą mającą wzbudzić w nich nadzieję jak w myszy, której kot pozwala uciec tylko po to by po chwili znienacka pozbawić ją życia? Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Jak w transie nosiła beczki z bezcenną naftą, osadzała potężne odrzwia na miejscu instruowana głosem matki przełożonej, by chwilę potem stać się niemym świadkiem kłótni zwaśnionych sióstr, pokazu mocy zrodzonej z nienawiści, której przyczyny nigdy zapewne nie pozna.

Wciąż mieli czas by się przygotować. W zbrojowni zamieniła swoją pociętą praktycznie na strzępy skórzaną kurtę na nową, którą przykryła kolczuga, na głowę nałożyła prosty hełm żebrowy. Nie, nie łudziła się że ten pancerz przyda się na coś w starciu z przeciwnikiem, z którym przyjdzie im się zmierzyć, ale zaszkodzić na pewno nie zaszkodzi zwłaszcza, że przy jej obecnej sile dodatkowy ciężar nie stanowił problemu. Po cichej rozmowie z kozakiem zaopatrzyła się też w sporych rozmiarów młot bojowy i od razu przystąpiła do ataku. Jej przeciwnikiem były niewinne z pozoru schody, mocne miarowe uderzenia spadały na dzieło krasnoludzkich kamieniarzy obracając je w gruz, a tym samym ograniczając dostęp do miejsca rytuału "gościom", którzy niedługo zechcą się tam wprosić.

Przeciwników zamierzała potraktować tym samym narzędziem, miażdżąc i odrzucając plugastwo jak najdalej, nie widziała bowiem sensu w kłuciu strzałami i cięciu przeciwników, którzy nawet pokrojeni w drobną kostkę niczym słonina na skwarki, wciąż parli do przodu.
 
Agape jest offline  
Stary 04-05-2013, 00:08   #426
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Nie zrozumie tego nie ma szans, by wiedział dlaczego coś robi. Będzie trzeba postępować zgodnie z instrukcją. Na szczęście poza oliwą miał wszystko na miejscu.
-Niech każdy robi swoje a może się uda.
Dostał skrzynkę z potrzebnymi do rytuału przedmiotami i z drążącym sercem ją otworzył.
-Bogom niech będą, dzięki! Bergman opisał składniki!
Inaczej nie wiedziałby czym różni się jesionowa witka od wierzbowej, przy pomocy, której miał pokropić północną część kręgu, a południową wierzbową albo na odwrót? Dowie się jak przyjdzie do czasu kropienia. Nie ma szans tego spamiętać wcześniej. Jak był mały to widział jak kapłan Sigmara ewidentnie czytał a nie recytował z pamięci bez zająknień, a zataczał się na ołtarzu więc i mu też się uda.
Później były rożne proszki i typy kredy, oraz smarowanie linii olejkami z przeróżnych istot. Najtrudniejszy był okrąg. Pomysł by chodził na końcu wcześniej odmierzonej liny i rysował był bardzo dobry. Jednak i tak kilka razy poprawiał szkic nim wyrysował go ostatecznie.
W międzyczasie czekając na oliwę przygotowanie osobiste, bukłak wody i kawałek suszonego mięsa. Świadomość ostatniego posiłku sprawiła, że znielubione mięso nagle było smaczne.
-Chociaż jakiś pozytyw.
Nie mógł pozwolić by zwykłe potrzeby fizyczne zakłóciły jego koncentracje. Także nie chciał mieć świadomości, że czegoś nie zdążył zrobić więc spisał ostatnią wolę. Prawdopodobnie nie zgodnie z zaleceniami prawa bo pisał szybko. Jeszcze tylko list dla dziewczynki i wszystko ureguluje czekając na oliwę.
-Tutaj, masz sakiewkę z pieniędzmi, a tutaj list.-mówił do niezbyt przytomnej Hank- jeżeli dziś zginę a tobie uda się uciec znajdź jakiegoś czarodzieja by cię przyjął do terminu. List ci pomoże obiecuje w nim nagrodę za dostarczenie ciebie w jednym kawałku i wypłatę mojej należności przez von Antarę.
Spojrzał na zakonnicę zajmującą się dzieckiem.
-Jeżeli stanie się najgorsze powtórz jej to.
Wtedy amulet zaczął grzać i wiedział, że na dole stało się coś złego. Zaczekał i zapytał co się stało, a stało się źle.
-Vogel!
Znalazł najemnika.
-Słyszałem, że to ta kapłanka z wioski i mam dla ciebie zadanie. Jest z ciebie kawał skurwysyna, ale chcesz żyć więc mimo wszystko naszego skurwysyna. Z tamtej wsi jest dziecko, Hanka obdarzona magicznym talentem, tylko ona przeżyła. Oby przypadek może nie, wolę zostawić losowi jak najmniej. Miej na nią oko gdy będziesz miał okazję. Inni mogliby się zawahać bo to tylko dziecko. Jeżeli będzie trzeba, liczę na ciebie.
Później dokończył przygotowania, pozwalając reszcie robić swoje.
-No to będziemy zaczynać. Jesteśmy gotowi jak nigdy nie będziemy. Nawet miło było was znać. Z błogosławieństwem bogów dożyjemy ranka.
Przykląkł przed pentagramem wpisanym w krąg i skupił się na jednej powtarzającej myśli wprawiając umysł w trans. Potem zaczął inkantację...
 
Matyjasz jest offline  
Stary 15-05-2013, 21:12   #427
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gigant nie należał do potężnych myślicieli. Zresztą nawet gdyby należał to co przeszedł w ostatnim czasie wstrząsnęłoby nie jednym. Już nie wiedział co robić, gdzieś po drodze zgubił pewność jaka towarzyszyła mu na początku misji. Zmówił modlitwę do Sigmara, gorliwą najgorliwszą w całym życiu. Prosił o pomoc w walce z chaosem i o opiekę nad duszami poległych. Mało dyplomatycznie rzekł że mógłby to też kurwa przeżyć. Poprawił młot tarczę. Miał zamiar chronić za wszelką cenę arcy-kapłankę. Przed zagrożeniem z zewnątrz jak i wewnątrz. Nigdy nie wiadomo co komu do głowy strzeli. Alberta naturalnie również dopisał do listy obiektów chronionych. Ze zbrojowni wziął kilka oszczepów. Miał zamiar nimi ciskać w przeciwników, kilka włóczni do spychania z kielicha stworów nań się wdrapujących. Założył też pełną zbroję płytową. Znając życie na niewiele się zda lepiej jednak mieć osłonę niż jej nie mieć. Po chwili namysłu zamienił również tarczę na bardziej osłaniającą dobrą do uderzeń i spychania tych ochłapów mięsa czy zablokowania wejścia.



Pozostało czekać planowanie zostawił innym.
 
Icarius jest offline  
Stary 26-05-2013, 16:41   #428
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
11 Brauzeit 2522 KI

- Na Sigmara, co tu się stało! -

Stary rycerz zatrzymał swojego wierzchowca, przed ogromny kraterem, ziejącym z miejsca, gdzie kiedyś był centralny plac wioski. Żołnierze wokół niego powoli i ostrożnie sprawdzali ocalałe zabudowania. Mimo, że wszędzie hulał wiatr i nie było widać ani słychać żywej duszy, czuć było, że wojacy się boją.

- Magia. Zła magia. -

Do rycerza podjechał drugi mężczyzna. Nie miał na sobie pancerza, ani widocznej broni. Wyróżniał się wyraźnie śnieżnobiałą szatą, która skrywała go od góry do dołu. Mimo, że wszyscy byli zdrożeni po ciężkim marszu, jego szata wyglądała, jakby dopiero co ją wyprano i wyprasowano. Jak zawsze.

- Mamy czego się obawiać Mistrzu? -
- Zawsze. Teraz jednak nie wyczuwam tu działania chaosu ani jego źródła. -

Czarodziej ruszył pierwszy na około krateru, za nim stary rycerz. Objechali go dokoła, zatrzymując się na ściecze prowadzącej do zniszczonej zewnętrznej bramy klasztoru.

- Dziwne. - starzec wskazał na wyłamaną bramę - Wygląda to jakby szturmowano zewnętrz mury, ale poza bramą, nie widać śladów walki... -
- Nie. Została wyłamana od środka. Coś chciało się wydostać na zewnątrz murów i zniszczyło bramę. -
- Cóż... Pewnie to samo, co zniszczyło te domy. -

Rycerz wskazał na zniszczony budynek obok nich i następne, widoczne przez wyrwę w zabudowaniach. Czarodziej nie obdarzył ich nawet spojrzeniem.

- Nie sądzę. Domy zniszczono wcześniej. Coś dużego szarżował w stronę murów, nie zaprzątając sobie głowy zabudowaniami. -
- Nie rozumiem. Na murach nie widać śladów walki. -
- Istotnie... -

Czarodziej ruszył dalej ku zniszczonej bramie. Po chwili wahania to samo uczynił stary rycerz, poganiając swoich ludzi, którzy nie pałali entuzjazmem do zwiedzania klasztornych zabudowań. Po kilku chwilach obaj jeźdźcy przekroczyli bramę i stanęli na przeciw poczerniałych od ognia, klasztornych murów. Chociaż pożar skończył się parę dni temu, w powietrzu wciąż unosił się swąd spalenizny. Szpital i zabudowania przyklasztorne przestały istnieć. Zostały z nich tylko poczerniałe szkielety.

- Na Sigmara... -

Zabudowania samego klasztoru jeszcze stały, ale wyglądały jak po kataklizmie. W miejscu gdzie była brama, ziała wielka dziura w kamiennej ścianie. W kilku innych miejscach mury również były popękane, porozrywane i pełne większych lub mniejszych dziur. Wszystko nosiło ślady płomieni. Brzeg „kielicha”, który kiedy dumnie zdobił szczyt klasztornego kompleksu zwalił się na duł, tworząc przed wejściem wielką kupę gruzu.

Biały czarodziej jechał pewnie, prosto ku wejściu do zniszczonego budynku. Stary rycerz, potrzebował chwili aby wyjść z szoku, ale też ruszył za nim. Magister zsiadł z konia przed wyjściem i wszedł do budynku.

W środku zastali jeszcze większa ruinę niż na zewnątrz. Główna sala pełna była większego i mniejszego gruzu, przemieszanego ze zwęglonymi deskami i pozostałościami po meblach. Połowa kamiennych filarów była zniszczona, grożąc zawaleniem sufitu. Po płaskorzeźbie bogini miłosierdzia, zdobiącej główny ołtarz pozostała bezkształtna masa kamienia.

W upiornej ciszy panującej w zrujnowanym wnętrzu ludzkie kroki niosły się głębokim echem. Oprócz nich, słychać było tylko jeden dźwięk. Ciche kapnie wody, spływającej gdzieś z powały, na posadzkę w okolice ołtarza. Kierowani dziwnym uczuciem, skierowali się do źródła tego dźwięku. Tam Ją znaleźli.

Mała dziewczynka siedziała na kamiennej posadzce, w miejscu, gdzie wcześniej był ołtarz. Teraz nie było po nim śladu. Została tylko niecka, wgłębienie w skale, przypominające lej po kolejnym wybuchu. Z góry, po skalnym nawisie spływała woda. Niewielka stróżka kropla po kropli, napełniała nieckę. Dziewczynka klęczała na jej środku, trzymając na kolanach głowę mężczyzny. Wojownik, bo bez wątpienia musiał nim być, był cały pokryty mieszaniną kurzu i krwi. Napływająca do niecki woda stopniowo obmywała jego ciało.

- Na Sigmara, przecież to...! -

Czarodziej uciszył starca jednym gestem i powoli podszedł do tej dziwnej pary. Przykląkł przy sadzawce i zanurzył dłoń w wypełniającej ją wodzie. Nikły uśmiech na moment pojawiał się na jego kamiennym obliczu.

- Powiedział mi, żebym nie płakała. - dziewczynka odezwała się do czarodzieja - Nie płakałam. Tak jak powiedział. Nie płakałam... -

Czarodziej wpatrywał się w wielkie jak morze oczy dziewczynki bardzo długą chwilę, zanim odpowiedział.

- Wiem, dziecko. Wiem. -

Magister wstał i energicznym krokiem podszedł do starego rycerza. Jednocześnie podbiegli do niego dwaj knechci, wcześniej wysłani na przeszukiwanie budynków.

- Panie... Panie, znaleźliśmy... Znaleźliśmy... -
- Co znaleźliście? Co?! Mów na Sigmara! -
- Znaleźli ocalałych. - odezwał się czarodziej - Wyślij ludzi na górę. Będą musieli wspiąć się po ścianach. Poślij też kilku do prawego skrzydła. Tam ich znajdą. Pospieszcie się, jeśli faktycznie mamy o nich mówić „ocaleli” -
- Co?! Przecież... Ja nic nie rozumiem! -
- Udało im się mości rycerzu. Im i nam wszystkim. Znowu. -

Koniec
 
malahaj jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172