Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-04-2012, 02:28   #1
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed] W objęciach Tzeentcha

Rozdział I: Czystka


*** Hans ***

Tak wiele możliwych zmian, tak mało czasu na dokonanie ich wszystkich - z tymi myślami Hans podróżował po świecie, prawiąc ludziom o tym, co uważał za słuszne i niezbędne do szczęśliwszego życia. Czuł się tak dobrze jak nigdy przedtem, co ważniejsze, czuł, że robi dobrze, że jest to ludziom bardzo potrzebne. Byli bardziej charyzmatyczni kaznodzieje, jednak gadanina spontanicznego szlachcica zjednywała mu raz to mniejsze, raz bardziej liczne grupki towarzyszy. Czuł się na swoim miejscu, jednak z czasem zaczęła go prześladować nieodparta chęć powrotu w rodzinne strony. Z początku zbywał ją coraz to brdziej wymyślnymi rozrywkami, od gry w kości do zabawy z co ładniejszymi pannami, oczarowanymi jego postawą rewolucjonisty, jednak to tylko tymczasowo tłumiło jego nową potrzebę. Wreszcie doszedł do wniosku, że to też jakaś zmiana, krok naprzód, i wyruszył do domu. Do Nuln. Nie wiedział, co na niego tam czeka, jednak podjął decyzję...

Miasto nic się nie zmieniło od jego ostatniego pobytu, a było to dawno temu. Wciąż wiecznie zatłoczone ulice, na których ciężko nie zatruć się dymem z wyrastających jak grzyby po deszczu kuźni. Wciąż wyraźny podział na elity i biedaków. To miasto pogrążyło się w marazmie, a przynajmniej tak to widział Hans. Wieczorem drugiego dnia pobytu w przeciętnej karczmie o niebanalnej nazwie "Pod Szczurzym Gównem", stwierdził, że czas najwyższy przelać swoje irytacje na kartki pamiętnika. Pogładził skóraną oprawę grubej już księgi, otworzył ją, spojrzał na ostatni zapis, zamoczył pióro w atramencie i... no właśnie. Musiał być już bardzo zmęczony...


*** Darian ***

Zbliżał się okres egzaminów. uniwersytet Talabheim wręcz wrzał; nie, żeby było to coś nadzwyczajnego, jednak przeciętni mieszkańcy miasta jak zawsze wzięli sobie żaków na języki. Darian, choć nie należał do towarzystwa wszczynającego burdy w karczmach, gdy nie szło zupełnie po ich myśli z postępami w nauce, swoje miał 'za uszami'. Hector i Pablo, zaprzyjaźnieni kupcy z Tilei, dostali nowy 'towar' ze swoich stron i jak zwykle umówili się z młodym żakiem na degustację w jednym z opuszczonych domów na skraju miasta. Tym razem nowością okazał się jaskrawoczerwony proszek. Pablo przez całą drogę wychwalał narkotyk pod niebiosa, zapewniał, że poprzednie towary utrzymywały błogostan przez kilka godzin, ten, zwany krwistym lotosem, był subtelniejszy w działaniu, ale efekt się utrzymywał nawet trzy razy dłużej, ponoć skupują go tylko tileańscy arystokraci. Hector żywo potakiwał każdemu słowu. Darian był coraz bardziej podekscytowany. Gdy dotarli na miejsce, rozłożyli się wygodnie na miękkich skórach, po czym Darian otrzymał swoją działkę.
'Czyń honory, towarzyszu' - rzekł Hektor, a student nie omieszkał skorzystać z przywileju. Wciągnął bez zacięcia całą porcję i rozłożył się wygodnie... Po chwili obraz zaczął się zamazywać i zapełniać czerwonymi plamami, kupcy zaczęli szemrać nerwowo, kazdy szept, choć niewyraźny, odbijał się w głowie Dariana niczym dzwon. Odgłos otwieranych na ościerz drzwi był na tyle ogłuszający, że żak stracił przytomność...


*** Virael ***

Droga z Esku ku Marienburgowi okazała się największym wyzwaniem w życiu młodego rzecznika rodu. Zajęło mu to niecały miesiąc, gdy normalna podróż nie powinna trwać dłużej niż dwa tygodnie. Buty spadające z protezy nogi podczas jazdy, trudności z utrzymaniem się w siodle i te nadwyraz bolesne upadki przy zsiadaniu z wierzchowca. Virael klął siarczyście w eltharinie tak, że niejednemu krasnoludowi zwiędłyby uszy. Pomimo tych wszystkich trudności, Virael wreszcie osiągnął cel, gdzie od razu spieniężył wredną szkapę pierwszemu, co zechciał ją nabyć. Następnie spędził kilka dni w tawernie, pozwalając zaniknąć licznym otarciom i siniakom, których nabawił się podczas jazdy, choć bardzo chciał już być u swoich, wiedział, że długo potem nie zobaczy Imperium i jego dziwactw. Poświęcił parę wieczorów na ułożenie sobie wszystkiego w pamięci, przypominając sobie wszystkie szczegóły tych wszystkich spraw, w które został wciągnięty na ziemiach ludzi. Sprawy nie miały się zbyt różowo, ale Viraelowi zależało na przywiezieniu jak najbogatszego doświadczenia w rodzinne strony. Gdy nadszedł dzień, z którym miał przyjść wyczekiwany kurs na Ulthuan, elf udał się do portu. Zamienił kilka słów z kapitanem, elfem, oczywiście, o długich czarnych jak noc włosach i twarzy ogorzałej od wiatru. Zdawał się być smutny. Statek miał odbić za kilka godzin, kapitan zdecydował się zostać z ziomkiem i pogawedzić o codziennych sprawach, co chwila rozsyłając ludzi w różnych kierunkach z poleceniami... Niecałe pół godziny od przybycia Viraela do portu, zjawiło się trzech łowców czarownic galopujących na spienionych koniach. Rzecznik obserwował ich rozpierzchających brutalnie tłum przed sobą, zmierzających mniej więcej w jego kierunku. Wtedy usłyszał za cichy głos kapitana 'Przepraszam...' Zanim Virael zdążył wymyśleć cokolwiek, łowcy dotarli do nich, jeden z nich wyszarpnął miecz zza pasa i trzepnął elfa głowicą w skroń tak, że ten padł od razu nieprzytomny.


*** Jurgen ***

Dzień jak codzień. Spać do południa, chwila na opanowanie kaca, kawał mięsiwa do zjedzenia, jeszcze mała drzemka i mamy wieczór. Duzo było do zrobienia tego wieczora, oj dużo. Miał kilku pomniejszych klientów, jak zwykle, kilka osób trochę powywijało i trzeba ich było nauczyć pokory. W tym był Jurgik dobry, oj był. Ależ, ależ... było jeszcze jedno zlecenie. Panisko ważne i małomówne, chciał nieco więcej niż złamanego nosa i paru żeber... Ale cóż, płacił szczerym złotem i obiecał parę innych rzeczy, z których Jurgen niewiele zrozumiał... Przyszedł czas roboty. Wieczór, tak. O tej porze powietrze Roche uzależniało. Zabijaka wykonał co bardziej nieznaczne 'przysługi', jak je nazywał, po czym zastanowił się nad tą poważniejszą. Jakieś panisko, w wynajętej karczmie, na imprezie urodzinowej z kompanami... Wyciągnąć i zatłuc... do końca. Spierdolić... "To chyba akurat najprostrze", myślał Jurgen. Nie zastanawiając się wiele więcej, ruszył, dopracowując w myślach plan działania. Godzina była odpowiednia. Nawet nikt nie zwrócił na niego uwagi w sali biesiadnej, bez problemu wyciągnął gospodarza w ślepy zaułek, życząc mu dobrego zdrowia. Ku zdumieniu Jurgiego ten pajac nagle zdjął spodnie wypinając owłosioną dupę. Bereit był lekko zszokowany, ale po chwili wiedział co robić. Błyskawicznym ruchem wyczarował sztylet z rękawa i dostarczył zboczeńcowi zasłuzony ładunek dokładnie tam, gdzie chciał. Ostrze weszło po samą rękojeść, tak, że Jurgen brzydził się go nawet wyciągać. Gdy ofiara zaczęła kwiczeć jak zarzynana świnia, zza rogów zaułka wypadło dwóch zakapturzonych typów. Jeden z nich złapał Jurgiego w żelazny uścisk, drugi spojrzał tylko na wypływające flaki z rozciętego tyłka tamtego, skinął głową enigmatycznie. Następnie podszedł i wymierzył opryszkowi kilka kopniaków. Jak się okazało, buty miał wzmocnione metalem i już po pierwszym ciosie w brzuch Bereit opróżnił żołądek, kolejny, w pochyloną głowę, uśpił go skutecznie.


*** Falgrim ***

Lata podróży zaprowadziły krasnoludzkiego zabójcę do Osterwaldu, średniego miasta w prowincji Ostermark. W całej okolicy krążyły plotki o Skavenach lęgnących się pod miastem. Głupi ludzie wyśmiewali te podejrzenia, jednak khazadzi wiedzieli lepiej... Szkoda tylko, że wszyscy porządni mężowie mieli strasznie naglące sprawy na miejscu, czy też nie chcieli 'babrać się w gównie po uszy'. Oburzony Falgrim jednak postanowił zrobić porządek tam, gdzie go potrzebują i ruszył śladem pogłosek do Osterwaldu i począł wypytywać o problemy w kanałach. Ludzie śmiali się z niego tylko dopóki nie pokładał ręki na toporze przy pasie. Po krótkim wybadaniu sprawy zszedł do kanałów i szukał problemu. Po kilku godzinach brodzenia w gównie znalazł paru Szczuroludzi i Zwierzoludzi... martwych. Zaniepokojony ruszył dalej. Niedługo potem poczęły dobiegać go odgłosy walki, Falgrim niezwłocznie popędził w ich kierunku, klucząc w śmierdzącym labiryncie szczochów i rzygowin. Po drodze widział coraz więcej martwych stworzeń, jednego człowieka też dostrzegł. Był już bardzo blisko źródła wrzasków, było tuż za rogiem, gdy wypadł stamtąd krasnolud... Wyglądał on zupełnie jak Falgrim, gdyby nie to, że jego oczy lśniły czerwienią, a brody nie zdobiły złote ozdoby. Wpadli na siebie z impetem uderzając w ścianę obok, która zadziwiająco ustąpiła, a dwójka khazadów poczęła staczać się w dół zamaskowanym zsypem, który na dodatek był nieco przyciasny. Shaftskull zgubił wszystkie świecidełka w tej szalonej jeździe i zanim zdążył rozeznać się w sytuacji, leżał twarzą w płynnym gównie. Podniósł się tak szybko jak zdołał, jednak tamtego już nie było, a na głowę dosłownie spadła mu szóstka ludzi, po raz kolejny zanurzając go w ściekach. Tym razem nie zdążył już się wychylić, od razu poczuł ciężką stalową głowicę spadającą z ogłuszającym dźwiękiem na głowę khazada.


*** Otto ***

Ostatnimi czasy bliscy znajomi Otta stali się nieco bardziej uciążliwi, ale ten nawet ich lubił. Dzień za dniem, jak to życie. Ale nie dziś... Tego wieczora zabawa z żakami była wyjatkowo przednia, lecz w kluczowym momencie sprośnej historii jednego kompana do karczmy wpadła trójka potężnych jegomościów. Otto znał ich wszystkich. Mówili tylko, że wyjaśnią później, i wyciągnę. Reifsneider nie protestował, tylko rzucił dwa słowa pożegnania towarzyszom. Na zewnątrz czekały w gotowości cztery silne wierzchowce. Jechali co koń wyskoczy na południe, było bardzo ciemno. Na uboczu jednej z pobliskich sioł zatrzymali się przy sporej kamiennej budowli i pośpiesznie zaciągnęli do środka. Po wejściu Otto zauważył liczne rygle i zamki w drzwiach wejściowych, teraz odsuniętych. Była to duża kwadratowa izba z drewnianą posadzką, zupełnie pusta poza szerokimi schodami prowadzącymi w dół. Tam czekał na nich zniecierpliwiony dobrze odziany człowiek niskiego wzrostu. Wpatrywał się w nich niecierpliwie swoimi ciemnymi, lekko przymrużonymi oczami. Lex zamienił z nim cicho parę zdań, tamtemu aż rozszerzyły się oczy i poprosił, by tamci poszli przodem, on podszedł do Otta i przywitał go uprzejmie uściskiem dłoni. Wtedy coś się stało... Jakby ukłucie w głowie, i swędzenie przeradzające się w pieczenie i ból... Dłoń, którą podał tajemniczemu jegomościowi wybuchła niebieskim ogniem, powodując ciężkie oparzenie jego dłoni, jednak on tylko się uśmiechnął bez słowa.
'Spokojnie, to drobnostka' - człowiek wyglądał na zupełnie spokojnego, a nawet zadowolonego - 'Jak się nazywasz?'
'O-o-otto, panie' - wyjąkał - 'Przep-praszam'.
'Chodźmy, czekają na nas.' - rzekł po czym poprowadził go korytarzem wśród żarzących się pochodni.


*** WSZYSCY ***

Wielką komnatę oświetlało zaledwie kilka pochodni, jednak nikt z zebranych nie życzyłby sobie ich więcej. W mroku kilkanaście rozpłatanych ciał nie wywierało takiego wrażenia na obecnych, jakie wywarłoby przy lepszym świetle. Niemniej, pozostała czwórka żyła, zakuta w kajdany. Dwóch młodzików oraz elf i krasnolud. Każdy po druzgocąco wyczerpującym przesłuchaniu, z którego niewiele pamiętali, za to głowy pulsoały tępym bólem. Był też ponury mężczyzna w sile wieku, w czarnej płytowej zbroi i białymi jak śnieg włosami spływającymi mu za ramiona, siedzący na sporym krześle pod przeciwległą ścianą. Arcyłowca Gerhard nie mógł wyrazić słowami kipiącej w nim wściekłości. Gdy usłyszał kroki nadchodzących ludzi zerwał się z siedziska i począł wykrzykiwać:

'To najjaśniejszy dzień tego świata! Ale... kurwa! Ci nic nie powiedzieli, i nie wiedzą co mówić! Niekompetentne imbecyle, kurwa jego pierdolona sigmarycka mać! To opóźnia całą operację o wiele istotnych dni.' - mówił już spokojniej, zastanawiając się - 'Co teraz?' - zwrócił się do człowieka, który powitał Otta i jego towarzyszy.
'Dokończmy, co zaczęliśmy. Ci się nadadzą. Tego - wskazał Otta - już weźmiemy. Jadę z nimi, znudziłem się tym oczekiwaniem... - ziewnął przeciągle - 'Zorganizuj wszystko, porozmawiamy... kiedyś'.

Hans nagle oprzytomniał. Zdawało mu się jakby śnił cały czas, a teraz zyskał świadomość w trakcie tego snu. Rzadko mu się to zdarzało, a ten sen wydawał mu się wyjatkowo intrygujący. Jak to w snach, wszystko wydawało się mieć sens, dopóki się nad tym nie zastanowić. W takich momentach przeważnie pęcherz dawał o sobie znać i wizja się kończyła, jednak nie tym razem... Chwilę później wróciło czucie w ciele. Piekąca poparzona dłoń sprawiła, że żołądek podszedł mu do gardła... Gerhard po momencie namysłu podjął dalej:

'Hmm, nigdy tego nie robiłem, ale uważam, panowie - zwrócił się w stronę skutej łańcuchami czwórki - że należą wam się przeprosiny. Arnold, Tanis, rozkujcie ich.' - tamci popatrzyli po sobie i wykonali polecenie bez ociągania. Więźniowie czuli się jakby od dawna nie byli w stanie stanąć o własnych siłach, ale byli na tyle skołowani całym zamieszaniem, że żaden nie powiedział słowa. Białowłosy kontynuował: 'Jak widzicie, zostaliście niestety wmieszani w dość delikatne sprawy... Ci wszyscy tutaj - skinął głową - byli przywódcami większych kultów Chaosu zagrażających całemu Imperium. Talabheim, Osterwald w Ostermarku, Roche w Middenlandzie oraz Esk w Hochlandzie. Ich działania nie były skoordynowane, ale jeden z naszych zaufanych uczonych obawia się czegoś strasznego. Mniejsza o szczegóły. Sytuacja jest taka, że zamiast czwórki śmiertelnie groźnych bydlaków, dostałem czwórkę losowych osób. Nie wiem, jak to się stało, ale jakimś sposobem, tamci podstawili was za siebie. Obawiam się, że nasi chłopcy ich już nie dopadną, skoro tak okrutnie z nich i z was zażartowali. Będzie to trudne zadanie, ale kto może mieć lepszą motywację w obecnej sytuacji niż wy, przyjaciele? Tak, jesteście naszymi największymi przyjaciółmi w tej czarnej godzinie. Zostaliśmy oszukani, ale teraz Inkwizycja może odwrócić ten niecny podstęp przeciwko wrogom Imperium! Ha!' - Gerhard wziął głęboki oddech, po czym wejrzał ponownie na byłych jeńców - 'Ci ludzie są największymi wrogami Imperium, mieli wasze życia za nic. Dostarczcie ich do mnie lub zabijcie. Pójdą z wami ci dwaj - wskazał Otta i Hansa - Podejmijcie się tego, a otrzymacie sowitą nagrodę, wdzięczność Imperium oraz Inkwizycji, lecz co ważniejsze, zemstę... Co odpowiecie?
 

Ostatnio edytowane przez Ryder : 13-04-2012 o 02:39.
Ryder jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172