Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-04-2012, 22:52   #1
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Pielgrzym

Hexensnacht... Noc Wiedźm. Koniec starego roku a początek nowego. Po świątyniach modlono się aby nadeszły zmiany, Imperium podniosło się po Burzy Chaosu. Żeby mutantów wybito a banitów wyłapano. Żeby chleb staniał. Żeby poborcy podatków nie zabierali ostatnich pieniędzy. Żeby miejscowy pan okazał trochę litości. W sumie to podobnie zachowywano się przed wojną. Ludzie są niezmienni.
Również ta Noc Wiedźm nie różniła się zbytnio od tych sprzed lat. W miastach ludzie wpatrywali się w niebo, na lśniąc Morrslieb, opatulali się cieplej płaszczami i brnęli przez brejowaty śnieg do najbliższej karczmy. W swoich rezydencjach i piwnicach kultyści odprawiali pradawne rytuały mające zyskać im przychylność mrocznych potęg. Po wsiach i małych miasteczkach chłopi zbierali się w piwnicach i kaplicach barykadując drzwi i ściskając w spoconych dłoniach pałki i kusze. Słyszeli z lasu okropne wycie zwierzoludzi. Wielu miało nie dożyć poranku. Nowego porządku. A wielu miało nie zapomnieć tej nocy.

Rycerz

Przeklinałeś w duchu to, że dałeś się w to wrobić. Ta... Wyruszyć jak najszybciej. Czas się liczy. Przenocujecie we wsi. Pewnie! Tylko, że wieś spalono, zrównano z ziemią, do tego ten nastrój... Wzdrygnąłeś się. Twoja bransoleta rozpaliła się do tego stopnia, że bałeś się o rękę. Chociaż przynajmniej wtedy tak nie piździło. Zakląłeś, opatuliłeś się szczelniej płaszczem i dotknąłeś napierśnika, czułeś zimno nawet przez rękawicę. Zakląłeś znowu i pogoniłeś konia słysząc jak po chwili Twój giermek robi to samo. Nie byłeś trwożliwy ale co raz zerkałeś na złowrogo świecący księżyc Chaosu. Do tego ta noc i ciągle nagrzana bransoleta... Coś się stanie. Za długo wędrowałeś po tym świecie by nie wiedzieć, że w takie noce zawsze coś się dzieje. Zwierzoludzie i reszta pokręconych sługusów Chaosu była pobudzona jakby ktoś im wsadził w tyłek rozgrzany pogrzebacz.
Schyliłeś głowę pod gałęzią drzewa, które gęsto rosły obok drogi i usłyszałeś za sobą przekleństwo. Odwróciłeś leniwie głową. Z jednego z drzew spadła kupa śniegu, prosto na młodzika. Gdy spojrzałeś znowu na drogę zobaczyłeś, że las staje się coraz rzadszy a przed Wami zamajaczyły jakieś zabudowania. Nie widziałeś nigdzie światła a po głowie obijały się opowiadania miejscowych o opuszczonym zamku. Może chociaż nie będzie tak piździło?

Giermek

Zdecydowanie wolałeś spędzać zimę za ciepłymi murami, bezpieczny a nie na szlaku. Oddałbyś wiele by siedzieć w karczmie z kubkiem gorzały przed sobą i dziewką na kolanach. Szczególnie, że trochę się nasłuchałeś o Nocy Wiedźm gdy granica między światem żywych a umarłych jest bardzo cienka. Wycie, które jeszcze niedawno słyszeliście i spalona wieś w której mieliście nocować robiły swoje. Do tego miałeś złe przeczucie a niestety one zwykle się sprawdzały. Jakoś tak było, że te dobre okazywały się mylne a złe zawsze się sprawdzały. Trochę bałeś się, dużo się nasłuchałeś o bestiach chaosu, które żyją w lasach, póki co żadnego nie spotkałeś i wolałeś by tak pozostało. Zgrabiałymi z zimna palcami, obleczonymi w rękawice jeździeckie ledwo odkręcałeś bukłak z gorzałą, wolałeś nie myśleć o walce. Właśnie, gorzała, kończyła się. Chciałeś pociągnąć następny łyk by rozgrzać się ale akurat z gałęzi spadł na Ciebie śnieg a bukłak poleciał w zaspę. Zakląłeś. Spojrzałeś na swego pana, na śnieg po którym rozlewał się alkohol i na drzewa sięgające białymi gałęziami nad drogę jakby chciały złapać podróżnych. Nie chciało Ci zeskakiwać się po bukłak, szczególnie, że przed Wami zamajaczyły jakieś zabudowania. Mijany przedwczoraj węglarz wspominał coś o ruinach zamku. Może znajdziecie tam schronienie? I odpoczynek? Wtedy to poczułeś. Jakby ktoś mierzył prosto w Twoje plecy z kuszy. Jakby ktoś miał wrazić Ci w nerki ostrze sztyletu. Mimowolnie sięgnąłeś do rękojeści miecza wiszącego przy siodle.

Pierwszy

Zima. Nie znosiłeś zimy. Mogliście zostać w mieście ale nie, zachciało się włamywać i okradać. Zachciało się uwierzyć paserowi. Dobrze, że chociaż największy rubin, który był przedmiotem tamtej transakcji zostawiliście przy sobie. Teraz świecił jak pieprzona pochodnia, szkoda tylko, że nie dawał ciepła. Z nosa Ci ciekło, całe ciuchy miałeś przemoczone a zimno przenikało aż do kości. Spojrzałeś na brata, trzymał się lepiej. Ech...
Powinniście gdzieś zostać, w jakiejś karczmie najlepiej a nie szlajać się po lasach w poszukiwaniu niewiadomo czego w Noc Wiedźm. Parę takich spędziliście na trakcie, żadnej nie wspominałeś dobrze. Raz ledwo zwialiście przed zwierzoludźmi, niestety Wasi ówcześni towarzysze nie mięli tyle szczęścia. Za drugim razem natrafiliście na duchy, mało pamiętaliście z tamtej nocy a jak tylko próbowaliście coś sobie przypomnieć to ledwo opanowywaliście irracjonalny lęk. A teraz... Teraz jeden Ranald wie co się Wam przytrafi. Chociaż lepiej Ranald niż Khorne czy Tzeentch.
Las był biało czarny, tam gdzie nie było śniegu widziałeś ciemne, chude drzewa. I wtedy go zobaczyłeś. Chyba człowieka a przynajmniej miał ludzką sylwetkę. Jasny płaszcz zlewał się z śniegiem i gdyby się nie poruszył byś nic nie spostrzegł. W dłoniach trzymał kuszę, zwrócony do Was plecami obserwował drogę. Miałeś już dać znać dla swego brata ale zobaczyłeś, że on też zauważył człowieka. Przynajmniej miałeś nadzieję, że człowieka. Gdy się zatrzymaliście usłyszałeś zbliżającego się konnego, to chyba na niego czekał kusznik.

Drugi

Śnieg skrzypiał pod nogami, krył dziury i gałęzie, spowalniał. Dwa razy prawie skręciłeś sobie kostkę a raz Twój brat poślizgnął się i wpadł w zaspę. Poruszyłeś zgrabiałymi palcami, pod cienkimi rękawicami miałeś je obwinięte szmatami byleby byłoby trochę cieplej. Poprawiłeś pas obciążony mieczem i sztyletami. Z torby wyjąłeś bukłak rozcieńczonego wina i pociągnąłeś solidny łyk. Znaleźliście je przy jakimś zamarzniętym nieszczęśniku razem z paroma karlami i ciepłymi butami. Szkoda, że żarcia nie miał. Albo konia.
Zamyśliłeś się ale coś Ciebie wyrwało z rozmyśleń. Ruch. Zatrzymałeś się, rozejrzałeś. Biała plama, trochę za duża jak na śnieg. Do tego miała kontury człowieka. Człowieka w jasnym, zlewającym się z tłem płaszczu z kapturem i kusza w dłoniach. Na całe szczęście był odwrócony tyłem, chyba coś obserwował. Spojrzałeś na brata, również go dostrzegł i nasłuchiwał. Po sekundzie zorientowałeś się dlaczego. Zbliżał się ktoś konno.

Krasnolud

Śnieg możesz ścierpieć mimo, że płyta namarzła Ci tak, że przy jej zdjęciu pewnie stracisz skórę, która już stanowiła jedność z przeszywanicą i zbroją. Mogłeś ścierpieć sople na brodzie i zaspy w których mógłby zniknąć Morfast. Ale od tego lasu coś Ciebie trafiało. W zasadzie od wszystkiego brała Ciebie cholera. Od ślamazarnego tempa niziołka. Od jasno świecącego księżyca. Od wycia wilków w lesie. Od tego, że wódka powoli się kończyła. Najbardziej jednak od piekącej blizny, napieprzała jakbyś otrzymał ją chwilę temu a nie parę miechów. Pociągnąłeś łyk wódki i obszedłeś zaspę, musiałeś przystanąć czekając na Morfasta ciągnącego jeszcze kuca. Naprawdę chciałeś go zostawić, gdyby nie uratował Ci życia... A tak z jednej strony wkurwiałeś a z drugiej strony martwiłeś się o niziołka, musieliście znaleźć schronienie. Rozbić obóz i ogrzać się. Zjeść coś.
Wyszliście z lasu i zobaczyłeś mury zamku. Tylko Ty potrafiłeś nie zauważyć wcześniej pieprzonych murów. Przyjrzałeś się im. Kiedyś musiały być solidne, dawać ochronę przed każdym nieprzyjacielem jednak czas zrobił swoje. Były postrzępione, kamienie odpadały. Ludzka robota, twierdze nawet po setkach lat zachowywały swoją zdolność obronną. Ruiny. Ludzi tam nie będzie ale przynajmniej znajdziecie schronienie od śniegu i wiatru.

Niziołek

Pogoda Ciebie dobijała. Śnieg zalegał wszędzie. Na ziemi, na drzewach, na Thorgalu a co gorsza i na Tobie. Cały byłeś przemarznięty mimo paru warstw ubrania. Nawet niedawno skrócony, znaleźny ludzki płaszcz zesztywniał od śniegu. W nosie kręciło ale zgrabiałymi palcami w dwóch parach rękawic nie chciałeś sięgać po tabakierkę, jeszcze byś rozsypał jej zawartość. Co raz pociągałeś bimber krasnoluda, wiedziałeś, że na dłuższą metę fałszywe poczucie ciepła może zabić ale nie mogłeś się powstrzymać. Ekwipunek ciążył mimo, że większość niego znajdowało się na kucu. Durne zwierze szło jeszcze wolniej od Ciebie. Zakląłeś i wylazłeś z zaspy sięgającej po pas, skąd do cholery jasnej miałeś wiedzieć, że śnieg przysłonił jakiś dół? Poprawiłeś plecak, pociągnąłeś kuca i przebierając jak najszybciej krótkimi nogami dogoniłeś krasnoluda. Znałeś go od dawna ale ciągle nie mogłeś się nadziwić jakim cudem jest wstanie utrzymać takie tempo w pełnym oporządzeniu w taką pogodę. Spojrzałeś na jego twarz, byłeś jednym z nielicznych którzy musieli do tego zadzierać głowę i wzdrygnąłeś się. Jego blizna wyglądała gorzej niż zwykle, wyglądała jakby zaraz coś miało spod niej wyjść a jasnozielony kolor przybrał na intensywności fosforyzując. Ruszył dalej a Ty za nim. Gdy las się skończył zobaczyłeś wielki mur. Dopiero po chwili zadzierania głowy zdałeś sobie sprawę, że to mur zamku a raczej jego ruiny. Chyba uda Wam się bezpiecznie zanocować. A jak nie bezpiecznie to chociaż w względnym cieple.

Bajarz

Wyglądało na to, że Twoja wędrówka skończy się mało chwalebnie. Gdzieś pod paroma metrami śniegu. Koń padł wczoraj, skręcił nogę a w takich warunkach tylko by spowalniał z ciężkim sercem dobiłeś go. Potem gdy już zmierzchało i zapowiadało się, że jak nie zamarzniesz to zjedzą Ciebie jakieś mutki, których ponoć w Noc Wiedźm jest więcej niż normalnych ludzi. I wtedy trafiłeś właśnie na ludzi. Dotarłeś do ruin zamku gdzie chciałeś przeczekać do ranka i okazało się, że nie jesteś sam. Szóstka mężczyzn, okutanych w liczne ciuchy i z żelastwem w łapach wyglądała na jakąś bandę rozbójniczą a okazała się bandą najemniczą. Gdy stwierdzili, że nie stanowisz zagrożenia poczęstowali nawet gulaszem czy raczej cienką zupą z jakimiś dziwnym mięsem w środku i wódką. W zamian odwdzięczyłeś się legendą o rodzie Giovannich, bardzo znaną w Tileii jednak niekoniecznie w Imperium. Najmici chyba byli wdzięczni za historię odciągającą myśli od wszechobecnego śniegu i ponurej atmosfery Nocy Wiedźm. Gdy skończyłeś jeden z nich wstał z siodła i poprawił pas obciążony tasakiem.
- A znasz mości bajarzu legendę o tym miejscu?
Pokręciłeś głową, nie kojarzyłeś nawet jaką kiedyś nazwę nosił ten zamek.
- Odleję się i sprawdzę czy brat na warcie nie zasnął to opowiem. I tak dzisiaj pewnie nikt nie zaśnie. Lepiej żeby nie zasnął.
- Ptaka sobie nie odmroź!
Najmłodszy z najemników, pryszczaty podrostek zaniósł się śmiechem z własnego dowcipu. Wódka szybko szła mu do głowy. Jego kompan pokręcił głową.
- Jak Ci młody kiedyś przypieprzę... Co się moim ptakiem interesujesz?
Zarzucił na ramiona suszący się płaszcz przykrywając wojskową tunikę i podniósł kuszę opartą o ścianę.
- Zaraz będę.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 15-04-2012 o 12:53.
Szarlej jest offline  
Stary 21-04-2012, 16:50   #2
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kurt Fleischer klął w duchu na to, że miast leżeć pod pierzyną z jakąś gładką dziewką szwendał się po zaśnieżonych traktach imperiów. Klął, że miast brzuch napełniać pieczystym i winem dał się namówić na podróż… że miast rozsądku słuchać i ostać w karczmie dał się okpić, iż wieś cała jest i nocleg zapewni. Tedy miast cycka w ręce, wina w ustach, czy chociażby nóg wyciągniętych ku palenisku odmrażał sobie zad w kulbace. Jakby tego było mało przemarzł do kości… każda stara rana dawała o sobie znać, blacha ziębiła niczym przekwitła małżonka. I dlatego klął szpetnie doputy i na to zrobiło się za zimno. Wtedy zaczął narzekać… ale jeno raz bo szkoda mu było pary z pyska puszczać. – Kurwa, Dieter że ja się na to dałem namówić… w taką noc się siedzi w domu… a nie włóczy po gościncach jeno turbulencji czy febry szukając.

Od czasu kiedy wyruszył z miasta przepytywał swojego nowego giermka na okoliczność tego co przeżył i czego będzie mógł się po nim spodziewać. Wprawdzie został „rekomendowany” Fleischerowi ale i tak warto by było wiedzieć o nim coś więcej. Ponadto rycerz przyobiecał sobie, że przy pierwszej okazji sprawdzi jego umiejętności w posługiwaniu się orężem… zarówno kuszą jak i żelazem. Nie miał ochoty przekonywać się o tym w starciu. Postój będzie dobrym momentem na sprawdzenie tego, rzecz jasna kiedy Dieter już oporządzi konie, przygotuje obozowisko, zrobi strawę, ochędoży ekwipunek i jeszcze parę dupereli za jakie jest odpowiedzialny młodzian.

Podróżował na siwym, masywnie zbudowanym wierzchowcu okrytym teraz lekkim kropierzem – chroniącym bardziej przed zimnem niż przed orężem przeciwników. Sam rycerz odziany był ciepło, przynajmniej jak mniemał nim go dreszcze przeszywać poczęły. Na grube ubranie obleczoną miał zbroję kolczą, a na tą natomiast płytę. Wszystko dopełniał płaszcz solidnie podszyty lisim futrem… ktoś mógłby pomyśleć, że tak odziany mógł nie lękać się nawet kislevskich mrozów… jednak, w taką noc chłód wdzierał się w każdą szczelinę i mroził zarówno kości jaki i ducha. Jak na zakutego w stal wojownika… co to więcej miał z raubritterami niż turniejowymi fircykami wspólnego orężem wszelakim był obwieszony. Potężny półtorak, krótszy miecz, topór… kusza, lance… z całego tego oręża niejeden oddział milicji można by wyposażyć. A prócz tego co miał przy sobie jeszcze juczny konik wcale biedniej nie był obciążony.

Kiedy już przez ciemność wyłoniła się szansa na ogrzanie członków przy ogniu i pod dachem szybko została zakłócona… trójka nowopoznanych mało zachęcała do nawiązywania kontaktów towarzyskich. Podobnież zresztą jak czas Hexensnacht… pogoda… i w ogóle tak zwane okoliczności dzikiej przyrody… Dlatego Kurt chciał zakończyć ten raban jak najprędzej.


Po samej tylko sylwetce i sposobie poruszania zauważyć można było lata spędzone przy robieniu mieczem. W spojrzeniu ciemnych oczu nie było kropli dobrotliwości i miłosierdzia. Była miast tego kpina przemieszana z odrobiną bezczelnego zainteresowania wszystkim, co dzieje się wokół. Starczyło przesunąć spojrzenie po jego twarzy hardej i niezłomnej. Grymasie zastygłym na twarzy jak u człowieka, który samego diabła orżnie w karty. Starczyło jeno to uczynić by wiedzieć z kim się ma do czynienia. Pasowany co to wszystkie cnoty rycerskie przez wiele lat miał w rzyci… a ostatnio je zostawił w wychodku. Kurt Fleischer z Ubersreik nie był typem przyjemniaczka, oczywiście zyskiwał przy bliższym poznaniu… No chyba, że ktoś miał pod swoim domem młodą żonkę, córkę albo kuferek pełen świecącego złota. Tego dnia obleczony był w pancerz kolczy gęsto przetkany płytą - napierśnik z naplecznikiem, ramiona chronione naramiennikami, nogo nagolennikami i naudnikami... do tego tarcza rycerska i miecz. Półtorak dzierżony w jednej ręce z wysokości kasztanowego ogiera wyglądał jak kosa dzierżona w kościstych dłoniach Pani Małodobrej. Zmrożone ostrze pachniało śmiercią...

Pomimo tego, że Kurtowi ciężko było wzbudzić zaufanie zwykłych zjadaczy rzepy to u tych co to widzieli już śmierć, u tych co to wysyłali innych na śmierć lub samemu ją zadawali potrafił wzbudzić coś na kształt respektu. Zarówno ci co chcieli posługiwać się nim niczym sprawnym narzędziem, jak i ci co to podobnie jak on sprzedawali swój miecz innym potrafili docenić fachowość.
 
baltazar jest offline  
Stary 23-04-2012, 15:46   #3
 
defurmaniator's Avatar
 
Reputacja: 1 defurmaniator nie jest za bardzo znanydefurmaniator nie jest za bardzo znany
Piździło.. i to cholernie, Dieter był wściekły. Najpierw rozbijanie się po ulicach Altdorfu a potem ta wyprawa u boku rycerza. Rycerz... Pasowany. Nie miał nic wspólnego z ucieleśnieniem rycerskich cnót. Nie dość, że w głowie mu tylko chędożenie i gorzała to jeszcze gnoił biednego giermka. A teraz musieli podróżować przez bezdroża, w noc gdy wszystkie zmutowane ścierwa były aktywne jak mrówki, gdy w mrowisko wsadzi sie kij.

Giermek... taa.. jest kilka sposobów na spierdolenie sobie żywota a zostanie giermkiem jest właśnie jednym z nich. Mówili mu, fechtunek ćwicz, manierę posiądź, przyszłość, jako światły rycerz sobie zapewnij.. ale jak to bywa zazwyczaj - czuł on od młodzika zew ulicy, przygody, swawoli, życia obozowego. Niestety, chciał traf nieszczęśliwy iż w życiu swobodnym do tego stopnia zatracił sie, że moralność swoją zagubił, w szemrane uczynki sie wmieszał, o których nikomu by wolał nie powiadać.

Rodzina? tak, szlachecka jak bretońscy rycerze zajmujący sie lichwą, lecz nie szkodziło im to, by wykląć zwyrodniałego syna. A jeśli juz wyklęty? Dlaczego by go nie odsprzedać. Harenhall - miasto twierdza, widziało już bitnych i mężnych rycerzy przemierzających odlegle prowincje w poszukiwaniu heroicznych przygód, zdatnego bogactwa i chędożnych dzi(e)wek. Taki był Kurt, i to jego kompanem sie stałem.. ale w sumie? Co zostało mi w rodzinnych stronach poza marną perspektywa wiecznego gnicia w rynsztoku i wzroku ludzi tak zatraconych w swoich pierdolonych sprawach iż pozostał im tylko wyuczony wzrok pełen pogardy, będący ich ostatnia barierą ochronną przed całkowitym upadkiem społecznym, wzbudzony poczuciem wyższości...nad kimkolwiek.. choćby pierdolonym snotlingiem.

A jaki był rycerz? wyniosły, o tak, to chyba jedyne, co pozostało mu z jego szlachectwa, reszta to istna mieszanka licznych przeżyć, bitek i niezliczonych przygód, których zapewne doświadczył. Skąd mogę o tym wiedzieć? Może z licznych nocy spędzonych nad strawa przy ognisku, gdzie raczył mnie epickimi opowieściami ze swoich przygód, może dlatego, że historię ma wręcz wypisaną na twarzy, w każdej bruździe, w błysku oka, który świadczy o tym iż jego oko widziało nie mniej trupów niż jego lśniący miecz. Byłem dla niego plebsem, wiem o tym, ale był on tez moją szansą, szansą na osiągnięcie moich życiowych celów i wybicie sie z marazmu życia jako upadły zwyrodnialec. W ekwipunek liczny mnie opodział, nawet poczułem się, jakby do rycerstwa bliżej by mi było aniżeli do wartości, które wcześniej sobą reprezentowałem. W wojaczce tez okazję mi dal się wyszkolić, manierę szlachecką i życie herbowe pokazał, choć juz i tak wypaczone przez jego liczne przejścia.. lecz kto by wagę do tego przywiązywał, w końcu kolejne przygody czekały!

Zaraz, przygoda? Mróz, a co za tym idzie zimna strawa, ba! Odmrożone rzycie i jaja, pełno wokoło kurestwa, które poluje na coś do opierdolenia, przez co można śmiało rozumieć skrawek ludzkiego mięsa, przypuszczalnie naszego, ale nie, nie z nami te numery. To jedna z tych rzeczy, które Kurt najbardziej mi wpajał, a swoja drogą i życie przetestowało
“-Zawsze kurwa uważaj, na swoja pieprzona dupę, ZAWSZE! Nawet jeśli oznacza to płytki sen ze scyzorykiem w łapie i korkiem w odbycie.”...a bynajmniej tak to ujął.

Las? jaka jest definicja lasu? Krocie pierdolonych drzew z jebana, wydeptaną przez pazernych kupców masą szlaków.. o ile oczywiście nie padli łupem jebanych bandytów, a co jak co, ale las to ich domena, można by powiedzieć, że praktycznie rosną na jebanych drzewach.. a tych? ..już mówiłem ile jest. A jeśli juz mowa o bandytach- doszło właśnie do wyjątkowo osobliwego spotkania. Otóż napotkaliśmy rannego obdartusa, który wybiegł z krzaków i nie zwracając na nas uwagi przypadł do drzewa z kuszą w łapach. Cos miał z ramieniem, po chwili zdałem sobie sprawę, że z ramienia sterczy mu mały bełt - jak od kuszy samopowtarzalnej lub pistoletowej. Moj "szlachetny” pan syknął do mnie:
- Kusze gotuj i baczenie miej.
Gdy ja męczyłem sie z napięciem ciężkiej kuszy za pomocą zgrabiałych dłoni Kurt podjechał konno do obdartusa i zakrzyknął:
-Ktoś tu da gardła”, samemu dobywając oręża i tarczy.

Sam tez do bitki sie gotowałem, choć tak wyjątkowo nie była mi ona na rękę. Dopiero co zgubiłem swoje ostatnie źródło czystego i rozgrzewającego alkoholu, jednak jak mus to mus. Po napięciu kuszy złapałem jej kolbę pod pachę i zrównałem się z rycerzem, bynajmniej nie błędnym.
Kurt jak to zwykle on bardzo szlachetnym językiem zakrzyknął do rannego.
- A okrzycz się ty kurwi synu i kuszę rzuć, bo jak banitę potraktuje. A chyżo, bo łeb ci zaraz urżnę!
Ranny zamiast turbować się rzucił kuszę a ponadto krótki miecz, który nosił u pasa. Od razu okrzyknął sie:
- Ja Gunter jestem jaśnie panie. Miejcie łask. Bandyci zaatakowali mnie! Postrzelili kurwie syny! Niech Morr rozszarpuje ich dusze przez wieki za te zbrodnie!
Nim zdążyliśmy sie odezwać, z lasu za rannym wyszedł kolejny obdartus. Liczne warstwy ubrania, ubabrany w śniegu i zrzucony kaptur odsłaniający zakazaną mordę wskazywały, że był mniej święty niż Sir Fleischer, a to był nie lada wyczyn. W reku miał ostrze, które pewnie miało uchodzić za miecz, ale lepsze ostrza widywałem w dzielnicy portowej, w spracowanych łapach marynarzy-piratow. Obdartus nie zwracając na nas uwagi zakrzyknął:
- Ładnie tak, gównojadzie, pierw się zasadzać, a potem o łaski prosić? Ja ci pokażę Kozojebie!
Na to runo leśne opuściła kolejna menda, wyglądająca kropka w kropkę jak poprzednia. Jedyną różnicą była paskudna, stara blizna na twarzy, mało tego - ozwała się nawet, totalnie nas ignorując:
- Prrryyy, brat nie wiedziałem, że tak klniesz.
Drugi z obdartusów opieprzał rannego..
- Zamiast pieprzyć głupoty mów lepiej po coś dybał na tych tutaj, bo ci kulkę w grzdyla poślę.
-Na to ozwała się jego pierdolona podobizna:
- Wku… - bandyta - zdenerwował mnie, zobacz – pokazał rozdarte ubranie po boku – drasnął mnie Ojcojebca!

Giermek spostrzegając to dziwaczne spotkanie wstrzymał konia, dłonie na kuszy zacisnęły się prawie niepostrzeżenie, przez jego twarz przeszedł jednak cień grymasu o tyle niejednoznacznego, że było pewne, czy spowodowany on był tym cholernym mrozem czy też wyrazem zaskoczenia w wyniku zaistniałego spotkania. Wydawało się iż dwa obdartusy, które właśnie opuściły pobliskie krzaki też niejako osłupiały z lekka, widząc dwójkę konnych - opancerzonego wojownika oraz drugą, ciężka do zidentyfikowania na pierwszy rzut oka postać w kapturze i grubym zimowym płaszczu, z wycelowana kusza, której grot po kolei mierzył powolnie miedzy torsami trzech nowo napotkanych dziwaków. W końcu jednak grot spoczął ostatecznie gdzieś wycelowany między oczy tego, który jako ostatni opuścił runo leśne, „może i miałbyś chęć opuścić także ten świat obwiesiu?” – pomyślał giermek z cichą nadzieją na odrobinę rozgrzewki i rozrywki, która przemogła ogólną niechęć do bitki w takich warunkach.
Wtem po drobnym zamyśle zakrzyknął
-Gadajże psi synu jak zwą Cię i jakie są Twoje zamiary, za resztę też racz się wypowiedzieć, o ile zdrowie Ci Twoje, lub któregoś z nich miłe.

Nim ostatni z napotkanych zdążył zareagować odezwał się ranny.
- Ja? Ja się zaczajałem? To Ty mnie skurwielu podchodziłeś a jak się grzecznie zapytałem to ten drugi mnie postrzelił.
Spojrzał na Kurta.
- Mości rycerzu, ja weteran jestem spod Gruneweld. Krew za imperium oddawałem! A Ci dwaj mnie zaszli od tylca jak jacyś sodomici pieprzeni. Gdy kazałem rzucić temu tu miecz to mi bełt wpakowali!
Sytuacja była dziwna, prawie tak dziwna jak ta noc. Kurt z Dieterem byli lekko zszokowani w końcu z lasu zamiast bandy zwierzoludzi czy innych pomiotów chaosu wypadł najpierw ranny obwieś a potem dwóch kolejnych, nie lepszych. Chociaż może nawet gorszych? Zdawali się nie zauważać rycerza i giermka, w licznych warstwach ubrania i zdecydowanie pod bronią. Jeden miał w ręku miecz a raczej brzeszczot, który miał chyba go udawać a drugi miał liczne uwypuklenia pod płaszczem i jakieś dłuższe ostrze, tak to przynajmniej wyglądało z naszej perspektywy.

Zaś pod Kurtem wierzchowiec tańczył nerwowo zwietrzywszy zapach krwi… a może udzieliło mu się też poirytowanie jeźdźca. Oczy zwęziły mu się nie mniej niż usta przez które wysyczał:
– Ty Gunter nie pierdol mi tutaj żeś w tych krzakach krew przelewał za Imperium ani polował… bo w taką noc to się w chacie siedzi i nosa nie wyścibia miast włóczyć się po lasach. Podróżować też nie podróżujesz bo żadnego tobołu nie zauważyłem. Gdzie twoi druhowie, gdzie na nocleg stoicie?
Wyraźnie ignorował dwóch obdartusów chcąc jak najwięcej informacji od rannego uzyskać nim jucha z niego wypłynie. Tym bardziej, że uzbrojona dwójka dużo mniej zaufania w nich budzili… Na podróżnych też nie wyglądali, bo jeno jakie zbiegi na przełaj przez las po pas w zaspach bieżają, najpewniej pościgu unikając.
– A wy tam stulić pyski bo nie przepytywać wam jeno odpowiadać, jak herbowi pytają.

Gunter jakby zwęszył okazję, wszyscy zauważyli, że rana nie jest dla niego nowością i nie zwraca na nią bardziej uwagi niż by oni zwracali.
- Oczywiście panie rycerzu, kto by polował w taką noc. Na czatach stałem gdy ci dwaj mnie zaszli. Bo to było tak... Pilnuje traktu tak jak miałem i słyszę konnych to obserwuje i słyszę ktoś mnie zachodzi, odwracam się i każę rzucić broń a tu mnie atakują! No to spieprzam na trakt i tu Was Panie... To znaczy Panowie rycerze spotkałem. Moi druhowie niedaleko stoją, dwie dziesiątki. Wolna kompania najemnicza. Ja Was mości rycerze zaprowadzę chętnie.

Na to zamyślił się giermek:
Rycerz? Jedno musi być pewne, wzrok tych dziwaków zawodzi.. ale z drugiej strony - może to lepiej dla nas?

- A wy dwaj? Czego szukaliście po nocy? - dodał rycerz,
Po jaką cholerę żeście się przez gąszcz przebijali?
Warknął do dziwaków. Jednak po chwili zastanowienie zrezygnował. Właściwie co nieco już mu się rozjaśniło – na zbója ranny nie wyglądał, samo jeden na zbrojnych zasadzać się to dość karkołomny wyczyn dlatego jego wytłumaczenie było wystarczająco sensowne. Tym bardziej, że dwójka do nijakich wyjaśnień nie była skora. Może chcieli ubić Guntera w krzakach, a może puściły im nerwy.
– A zresztą nie moja to rzecz. Ja ani wasz spowiednik ani sędzia tedy nie interesują mnie wasze motywy. Krew się przelała i na waszym miejscu bym nie poznawał kompani tegoż najemnika… tak dla zdrowia. Wzruszył ramionami.. – Prowadź wojaku do tej waszej stanicy bo ziąb jest straszny. Nic z ich strony cię złego już nie spotka… bo na mój gniew by się narazili. Bierz swą broń wskaż drogę… Chodzić dasz radę czyś poważnie ranny?


- Dziękuję Ci panie rycerzu. Już prowadzę, orzekł Gunter. Chodzić dam radę.
Spojrzał na krótki bełt w ramieniu.
- Będzie trza skurwiela wyjąć
I tak oto rycerz z giermkiem podążyli za osobliwym nieznajomym w stronę ruin zamku...
 
defurmaniator jest offline  
Stary 23-04-2012, 22:18   #4
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Przenikające zimno paraliżowało nie tylko ciało jak i umysł niziołka. Poważnie wysłużone niezdrowymi zwyczajami śluzówki teraz dodatkowo poddane wpływowi siarczystego mrozu sprawiały że Morfast musiał co chwila pociągać swoim idealnie teraz czerwonym nosem. Zdawał sobie sprawę że wytrzyma dalszego marszu przy tej pogodzie, w przeciwieństwie do krasnoluda który maszerował jakby miał silnik parowy w tyłku. Z tego powodu widok ruin które mogły dać im choć częściową ochronę przed zamiecią powitał niczym zbawienie
- Thorgalu - zagadnął, czy może raczej wymamrotał spod ubrań którymi był szczelnie owinięty do krasnoluda którego imię mimo dłuższej już znajomości nieodmiennie przywodziło mu na myśl miano barbarzyńcy z przypowiastek - Konstatuję że dalszy marsz w tych warunkach stanowiłby co najmniej absurdum i nas obu mógłby przyprawić o Congelatio. Pozwolę więc sobie stwierdzić, że chwila wytchnienia w niosących ochronę od porywistego wiatru ruinach pozwoli nam nie tylko uniknąć jakże przykrych konsekwencji dłuższej ekspozycji na zimno i odzyskać nadwątlone już siły ale i da okazję by przygotować posiłek.
Miał bowiem nadzieję, że nawet jeśli nie zmęczenie to wizja czegoś do zjedzenia pozwoli mu przekonać krasnoluda do urządzenia postoju

"A niech go szlag! Nie dość, że zimno pizga jak same odmęty północy, nizioł wlecze się niczym ociężała wiedźma to jeszcze o jakimś kongu i lecie zaczął gaworzyć. I co do cholery jest ten Kong? Jakiś dzwon czy co?" Krasnolud z wielką niechęcią spojrzał w dół na swego towarzysza. Warknął przez zęby niczym rozwścieczony pies by po chwili zdać sobie sprawę, że przecież Morfast cały czas proponuje odpoczynek w czymś bardziej cywilizowanym od wykopanej nory, czy powalonym pniu.
- A ta, ta. Można by. - Odrzekł tylko i spojrzał na ruiny starając się wywnioskować gdzie też mogła znajować się brama. Przebieżka dookoła murów nie była najciekawszą wizją. - Ale daj ty spokój temu dzwonowi.

"Dzwon? Jaki do cholery dzwon" przebiegło w pierwszej chwili przez umysł niziołka. "Czyżby krasnolud nie zrozumiał dokładnie jego słów przez zamieć czy może doświadczał ostrej halucynozy alkoholowej? A może przemroził swój organizm do tego stopnia że powoli przestawał pracować umysł, jedynie ciało pchane do przodu przez buzujący w żyłach alkohol funkcjonowało u krasnoluda jak należy?" Tym bardziej paląca stawała się konieczność zatrzymania się na odpoczynek i to dla nich obu. Przemówił więc łagodnie, jak do dziecka (a przynajmniej tak jak sądził, że do dzieci się mówić powinno, nie jego wina że większość dzieciaków uciekała w takim przypadku z krzykiem).
- Już dobrze Thorgalu, żadnych dzwonów. Widzisz jakieś wejście do środka? Bo jak dla mnie zaspy są ciut za wysokie

Ruiny muru można było obejść w paru miejscach, niestety wymagały solidnej wspinaczki co w tych warunkach mogło być uciążliwe nawet dla Thorgala nie mówiąc już o Morfaście. Niedaleko jednak krasnolud dostrzegł coś co kiedyś musiało być bramą a właściwie małym przejściem. Co prawda solidna zaspa sięgała niziołkowi niemal do ramion ale tarczownik szybko ją przekopał i znaleźli się w środku.
Żaden z nich nigdy nie był w ludzkim zamku toteż nie mieli pojęcia jak on jest duży. Zaraz po prawej, gdzie mur zakręcał zauważyć można było zawaloną wieżę, a tuż po lewej stos nadgniłych desek na planie z grubsza przypominającym prostokąt. Dwójka niziutkich poszukiwaczy przygód ruszyła dalej na dziedziniec, gdzie dało się dostrzec pełny obraz zniszczeń.
Centralnie przed nimi kiedyś musiał stać zamek, jednak ludzka konstrukcja ustąpiła niszczycielskim działaniom czasu i sił natury sprawiając, że większość ścian, a tym samym i piętro (albo piętra) przemieniły się w stos kamieni, teraz przykrytych śniegiem. Tworzyło to nie miłą naturalną pułapkę, w którą mogli by wpaść, gdyby zachciało im się nieuważnie przeszukiwać ruiny. Większość budowli nie nadawała się jako bezpieczne schronienie oprócz jednej części budynku którą krył nawet dach.
Oprócz zamku, podróżnicy dostrzegli jeszcze jeden ocalały budynek znajdujący się pod lewym murem. Kamienne ściany obiecywały najskuteczniejszą ochronę przed wiatrem.
Gdy dotarli na dziedziniec dostrzegli prawdopodobnie człowieka opuszczający ową ostatnią ostoję ludzkiego murarstwa. Wysoki mężczyzna owinięty szczelnie zimowymi ubraniami, szybko oddalał się w stronę jednej z dziur w murze obronnym która niegdyś mogła pełnić dostojną funkcję bramy. W dłoniach dzierżył kuszę oraz sprawiał wrażenie gotowego do jej użycia. Na szczęście nie zauważył zmarzniętych gości.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 23-04-2012, 22:50   #5
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Morfast z wyczekiwaniem spojrzał na krasnoluda, wiedząc że ten lepiej będzie wiedział co w takiej sytuacji zrobić. Kusza w rękach mężczyzny mogła być po prostu środkiem ostrożności jaka cechowała każdą rozsądną osobę... Jednak równie dobrze ruiny zamczyska mogły stanowic bazę wypadową grupki bandytów którzy nie będą zachwyceni że ktoś ich odnalazł. Niziołek poważnie się zastanawiał co gorsze, zimno czy bandyci jednak doszedł do wniosku że w przypadku bandytów ma jakiekolwiek szanse na przeżycie, na pewno większe niż w przypadku mrozu. To jednak do krasnoluda należała decyzja, co dalej
Krasnolud poprawił toporek przy pasie, tak by w razie czego szybko dobyć go zdołał i wolną ręką zamachał w powietrzu. Biorąc pod uwagę widoczność w ostatnich dniach oraz jego niski wzrost, wolał uniknąć jakiegokolwiek ryzyka zostania nie zauważonym oraz rozpoznania jako strasznie hałaśliwego szpiega.

- Hej! Jes tu kto? Jako bratnia dusza może sie tu pałęto? - zakrzyknął lekko ochrypłym głosem. Odchrząknął jeszcze dwa razy i ponowił okrzyk - Hej! - po czym dodał już szeptem - jak zaczną bełta świstoć padnij i wyczołgo sie z ruin.

Zaraz po zakrzyku krasnoluda z okolic, gdzie niedawno przechodził człowiek z kuszą wyszedł drugi. Znacznie mniejszej postury, ubrany również grubo, ale znacznie szykowniej. Widać było, że zmierzał za wcześniejszym jegomościem, ale słysząc wołanie zwrócił się w stronę dwójki nieludzi i zawołał.

- Witajcie. - po czym ruszył w kierunku krasnoluda. - Widzę, że dzisiejszy wieczór sprowadza w te strony coraz większe rzesze podróżnych. Miło mi was poznać. Nazywam się Benwolio Cicero i jestem znanym w sporej części Tilei gawędziarzem. Wraz z małą grupką przyjaciół siedzimy w koszarach. Ona chyba ostała się w najlepszym stanie. Może dołączycie do nas? Za jakiś czas zacznie się kolejna opowieść, której nie chciałbym przeoczyć. A może wy znacie jakąś ciekawą opowieść? - Po samym akcencie czuć było, że mężczyzna nie należy do tutejszych. Miał dziwną, zadbaną fryzurę i nie wyglądał na tak zmarnowanego jak możnaby się spodziewać w takiej odległości od wszelkiej cywilizacji. Patrzył z niekrytą sympatią czekając na odpowiedź.
- Thogral Miedzianobrody żem jes, a ta mała cholera to Morfast. I chętnie sie zatrzymomy jeśli to nie wielki kłopot. - odrzekł niski i barczysty krasnolud rozluźniając się i idąc w kierunku nowo poznanego człowieka. Jego pełna zbroja płytowa, powyszczerbiona i pognieciona w niektórych miejscach, nieprzyjemnie skrzypiała pokryta cienką warstwą lodu zaś zdobiony hełm z charakterystycznymi dla krzepkiego ludu skrzydłami skrywał niegdyś ogniście rudą, teraz przykrytą śniegiem, brodę. - Ziąb straszliwy to i ogrzać przy ognisku sie zda. A i nie jedno opowieść przy gorzałce to sie znajdzie. Jeśli jeno macie co jakiego spyrytusu bo u nas już sie powoli konczy, jeśli już dna nie osiągnoliśmy i nawet na pożądnom kolejke chyba ni starczy. - dodał sprawdzając stan swej manierki.
- Już ja ci dam małą cholerę - wymamrotał pod nosem niziołek ruszając za krasnoludem. Nie podobało mu się że jego większy towarzysz jak zwykle ma w sobie stanowczo zbyt wiele wiary w ludzi, Morfastowi bowiem przyjazne podejście napotkanego w ruinach człowieka wydało się bardziej podejrzane niż wybiegający z rykiem bandyta. Miał jednak nadzieję, że nawet bandyci nie są tak zdesperowani by zaczepiać krasnoluda, bo on sam tak szczelnie okutany był kolejnymi warstwami ubrania że nie dało się powiedzieć o nim dosłownie niczego - poza wynikającą z postury przynależnością do starej i szlachetnej rasy niziołków

Widać, że Benwolio starał się sprawiać wrażenie, że nie złych zamiarów. Poczekał na dwójkę podróżnych po czym zaczął ich prowadzić w kierunku koszar. Szedł powoli dostosowując swoje tempo do zmęczonego podróżą niziołka. Swoją drogą ta rasa ciekawiła go jeszcze bardziej niż krasnoludy. Znał kiedyś halflinga, z którego opowieści wynikało, że jego pobratymcy znają wiele ciekawych ballad i opowieści. Co więcej po paru głębszych rozwijają im się języki i można się sporo od tych małych ludków dowiedzieć.

- Proszę za mną. Siedzimy w koszarach. Nie jest może przytulnie, ale w miarę trzyma się w całości. Mam nadzieję, że trakt tym razem był bezpieczny i nic was nie nękało po drodze? - zapytał z ciekawością patrząc na niziołka gawędziarz.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 23-04-2012, 23:37   #6
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
- Biedne zwierzę. - powiedział sam do siebie przymarzający mężczyzna.

Koń skręcił najprawdopodobniej nogę nie zauważywszy wyboju sprytnie ukrytego pod niedawno upruszonym śniegiem. Białe cholerstwo. Czarnowłosy przełknął ślinę dobywając równocześnie lśniącego miecza. Krótka klinga zaskowyczała w powietrzu kończąc swój lot w ciele rannego zwierzęcia. Biały jak dotąd śnieg zaczął przybierać jasno-czerwoną barwę. Niski i wątłej postury zielonooki człowiek chwycił swój dobytek mieszczący się w plecaku, owinął się obszerniej płaszczem i ruszył wzdłuż traktu...

***

Benwolio spodziewał się wielu okropieństw, które mogły go spotkać. Nie będąc wojownikiem bał się bandytów i mutantów, nie będąc człowiekiem lasu bał się dzikiej zwierzyny... Coś jednak dodawało mu sił. Ta okropna, potężna energia sprawiła, że jego ciało parło przez zaśnieżony trakt niczym goniec przez znajomy tunel górniczy w swej ojczystej twierdzy. Cicero nie zastanawiał się nad tym co nastąpi zaraz jakby będąc myślami gdzieś daleko. W niedostępnych dla oczu ciekawskich, plotkarskich imperialistów ciemnych, tajnych miejscach. Bo tylko tam mógł szukać powodu, dla którego opuścił ciepłe nadworne łoże i zdecydował się na podróż traktem. Tylko tam i nigdzie indziej...

Po jakimś czasie wędrówki, gdy trzeszczący pod grubymi butami śnieg i bijąca zewsząd biel stawały się nie do wytrzymania gawędziarz natrafił na wspaniały, monumentalny widok. Zamczysko! Wielkie, wyniszczałe, pewnie pełne tajemnic... Idealne aby opisać je w jednej z swych opowieści. Jeszcze lepsze aby tu się schronić...



***

Szóstka spotkanych wojowników nieco zaskoczyła barda. Początkowa obawa została jednak szybko zastąpiona przez poczucie bezpieczeństwa. W końcu rozbójnicy dawno zrobiliby mu krzywdę. Ci natomiast poczęstowali gulaszem, wódką, ugościli przy ognisku. W ramach podziękowania Benwolio chciał opowiedzieć im jedną z swoich ojczystych legend. Tylko którą... Ród Giovannich! Tak. Ta będzie idealna...

Cichy aczkolwiek pewny głos krasomówcy poniósł się po ruinach koszar na chwilę odciągając wszystkich zebranych od tego co jest za drzwiami. Zimna, śniegu, ciemności i niebezpieczeństwa...

***

- No to idzim. - podążył wesoło krasnolud, wyobrażając sobie cieplutkie ognisko, soczystą pieczeń i pełne kufle miodu pitnego. Co prawda brutalna rzeczywistość jak zwykle uderzy go Kafarem Smutnej Prawdy i zostawi z wódką i jakąś ciapką bogatą w wartości odżywcze o smaku błota i szpinaku. Jednak marzył póki mógł.

- Żaden ambaras, na który natknęliśmy się w trakcie naszej peregrynacji nie był na tyle poważny, by zatrzymać krasnoluda, tak długo jak ikry dodaje mu gorzała. - wymamrotał niewyraźnie niziołek pociągając nosem na zakończenie zdania po czym podreptał w ślad za krasnoludem.

Przekraczając próg koszar Benwolio zatupotał nieco nogami chcąc zrzucić z obuwia śnieg nazbierany podczas spaceru. Gawędziarz spojrzał z uśmiechem na zebranych najemników i rzekł:

- Zobaczcie kogo przyprowadziłem. Kolejni podróżni, których zaskoczyła ta nikczemna zamieć. Może ktoś z was byłby na tyle miły aby poczęstować brodatego przyjaciela gorzałką? No i drugiego z naszych gości rzecz jasna.

W byłych koszarach siedziało obecnie pięciu ludzi. Wszyscy pod bronią, różną i to bardzo. Tu nadziak, tam miecz a gdzieś kusza... Z dalszej części garnizonu Torgal z Morfastem usłyszeli rżenie koni. Ilu nie byli w stanie określić. Między ludźmi płonął nikły ogień a przez dziury w dachu uciekał dym. Wszyscy siedzący wpatrywali się w nieludzi, niektórzy chwycili za broń. Jeden z nich, Casamir, szef kompani najemników jak wiedział Benwolio w końcu się odezwał.

- A niech pierdolną. Znam krasnoludy, bitny naród. Miejsce i wódka dla takich się znajdą. Bart podaj im bukłak.

Pryszczaty młodzieniaszek, który już chwytał za miecz podał wódkę Torgalowi. Casamir po sekundzie ciągnął dalej.

- Kiep ten, który nie udzieli pomocy na gościńcu. Z daleka idziecie?

W momencie, gdy niziołek po raz pierwszy od wielu godzin znalazł się w ciut cieplejszym pomieszczeniu ogarnęło go przemożne poczucie ulgi. Zaraz też zdjął kaptur i zaczął odwijać kolejne warstwy chust, którymi dodatkowo owinął głowę zostawiając tylko wąski pasek by cokolwiek widzieć. Nie wypadało bowiem witać się i przedstawiać gdy rozmówca nie mógł zobaczyć twarzy - zdziwiliby się jednak wszyscy, którzy pod chustami spodziewaliby się pucołowatego i rumianego oblicza typowego dla niskiego ludu. Owszem, policzki i nos faktycznie miał zaczerwienione od zimna jednak nawet ten rumieniec nie zdołał ukryć chorobliwej bladości skóry Morfasta od przemrożenia wpadającej teraz miejscami w fiolet. Jedno oko przesłonięte miał opaską, źrenica drugiego była natomiast tak jasna że wręcz biała przez co niziołek na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie ślepego. Zaraz też odpowiedział na słowa najemnika, porzucając jednak poprzedni styl mówienia i przybierając manierę podłapaną w nieco dalszej przeszłości - domyślał się bowiem, że gdyby spróbował mówić do prostych ludzi w normalny sposób prawdopodobnie nie zostałby zrozumiany.

- I kiep ten, co z takiej pomocy nie skorzysta a potem gospodarzowi należycie nie podziękuje, zwłaszcza że długa droga za nami. A wiadomo, trakty zwłaszcza na dalekim południu łatwe do przebycia nie są. - zakończył niziołek łypiąc rozbieganym spojrzeniem raz na Thorgala a raz na Casamira.

- Ano kiep i ciul skończony. - rzekł krasnolud zdejmując hełm i szybkim kręceniem swej czachy strzepnął śnieg z brody. Ogniście czerwone warkocze spływające mu na pierś były nie lichym powodem do dumy. Zaś po prawej stronie twarzy widniała mu dość nieprzyjemnie wyglądająca blizna, jarząca się zielonym poblaskiem. Owa rana była niezbyt miłym widokiem dla oczu i mogła wzbudzić lęk w co słabszych psychicznie rozmówcach. - Thorgal żem jest, z południowych twierdz mego ludu przybywam. - chwycił manierkę i pociągnął solidny łyk. “Zagryzł” w rękaw i podał naczynie swemu kompanowi. - A w takie zimno, miejsce przy ognisku miłe dla serca i duszy.

Casamir sięgnął po miskę i nabrał coś z kociołka stojącego nad ogniskiem. Tuż przy nim leżał półtorak.

- Częstujcie się, upolowaliśmy sporo zwierzyny i sami nie zjemy tego gulaszu. Zwierzaka wprowadźcie do tamtego pomieszczenia, są tam też nasze konie. Nazywam się Casamir a ten młodzik to Rein, tamten dryblas w napierśniku nazywa się Jekil, ale i tak wszyscy na niego wołamy Niedźwiedź. Knypek z ognistą rurą to Diel a tamten obok niego bezpalcy zwie się Eugen.

- Nazywam się Morfast. Morfast Wesołek. - w momencie, gdy podawał swój przydomek malec skrzywił się wyraźnie, najwyraźniej nieszczególnie za nim przepadał. Nie marnując więcej czasu, który równie dobrze mógł spędzać w cieple ogniska wprowadził swojego kuca do sąsiedniej komnaty, zdjął z niego siodło oraz juki i odłożył je pod ścianę. Otworzył również worek z owsem wiedząc że jeśli koń, nawet hodowany przez krasnoludy nie słynące z rozrzutności nie dostanie po takim wysiłku solidnego posiłku to może paść przez noc. Dopiero, gdy kuc był należycie oporządzony wrócił do głównego pomieszczenia, zabierając ze sobą jedynie plecak z podręcznym ekwipunkiem, z którego po tym jak zasiadł przy ogniu wydobył menażkę i z wyraźnym zadowoleniem skorzystał z propozycji przywódcy najemników.

Benwolio natomiast z uśmiechem usiadł blisko ognia aby jego nikłe źródło nieco ogrzało jego ciało i odzienie. Gawędziarz widocznie ożył jednak cały czas na coś czekając. Był to wojownik, który miał opowiedzieć historię tego zamczyska i zapewne całego dworu za czasów jego światłości.

- Skoro już się wszyscy znamy może zaczniemy opowieść o tym zamczysku? Prawdę mówiąc nigdy jej nie słyszałem, ale jestem bardzo ciekaw. Tylko niech reszta się stawi. W podzięce może opowiem wam później o kapitanie Massino i jego okrutnej brygadzie najemników. Wprost z Tilei... - mężczyzna rozglądał się wokół cały czas mówiąc z egzotycznym akcentem.
 
Lechu jest offline  
Stary 24-04-2012, 22:39   #7
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Podróżni

Gunter z ulgą zostawił dziwnych i chyba ślepych (w końcu nie zobaczyli dwóch opancerzonych wojowników na koniach bojowych) obdartusów, chyba bliźniaków sądząc po identycznych twarzach. Dla Dietera jeżeli tylko takie dziwy (kto wie czy nie były to zjawy?) miały się dziać w Noc Wiedźm to ta była mu niestraszna.
Nim dotarliście do zamku zobaczyliście następną postać, również z kuszą i w jasnym płaszczu jak Gunter, ranny machnął mu i tamten przyśpieszył kroku. Był podobny do Waszego przewodnika ale młodszy (a przynajmniej na takiego wyglądał) i bardziej krzepki. Niósł identyczną, wojskową kusze jak jego znajomego, brat pewnie. Spojrzał czujnie na Waszą dwójkę a potem na rannego.
- Brat, cały jesteś?
- Tak jak kurwa widać. Zbóje mnie napadli ale ci dwaj zacni rycerze mi pomogli. Swoi.
Jego brat skinął Wam głową ale nie powitał tak jak powinien lepiej urodzonych. Kurtowi coś nie dawało spokoju. Złe przeczucie. Niedługo miało się spełnić.
Dotarliście w końcu do zamku a raczej jego ruin, kiedyś musiał być solidnie zbudowany bo nie poddał się zupełnie czasowi. Według wcześniej spotkanego węglarza zamek był ruiną za czasów jeszcze dziada jego dziada. Wjechaliście na dziedziniec przez zniszczoną główną bramę, o tym, że kiedyś tu była świadczyła tylko duża przerwa między murami i raczej gładkie ich boki.
Pachniało Wam zasadzką. W samym głównym zamku, a właściwie w jego fundamentach i ścianach które gdzieniegdzie sięgały za pierwsze piętro mogli kryć się kusznicy. Również w całkiem nieźle zachowanym budynku po Waszej prawej w którym Kurt dawny rozpoznał garnizon zbrojnych. Gunter zaraz się odezwał.
- Siedzimy o w tamtej budowli. Znajdzie się jakaś strawa dla mości panów.

Obozowicze


Siedzieliście raczej w milczeniu posilając się. Najemnicy niby byli życzliwi ale niejeden sąd Imperialny by wydał na nich wyrok śmierci za same gęby. Casamir lustrował Was uważnym spojrzeniem, Tileańczyk wiedział, że jest on najmniej otwarty ze wszystkich. Niby takiego zgrywał ale tylko tyle.
Drzwi do byłych koszar otworzyły się i wszedł kusznik, który wcześniej poszedł za potrzebą i jego towarzysz, dość do niego podobny. W ramieniu tkwił mu krótki bełt. Tuż za nim wszedł barczysty mężczyzna w napierśniku, nagolennikach i naramiennikach i drugi prowadząc konia, znacznie węższy w barach z kolczugą pod ciepłym płaszczem. Prawie od razu odezwał się Gunter.
- Zbóje na mnie napadły w lesie ale ci zacni rycerze ich odpędzili. Swoi.
Casamir skinął głową.
- Dziękujemy Wam mości panowie za pomoc towarzyszowi. Niestety jedyne czym możemy odpłacić to nędznym żarciem i nikłym ciepłem ogniska. Konie możecie szlachetni panowie ostawić w sąsiedniej izbie z naszymi. Warty możemy odpuścić
Kurtowi nie podobała się lekka drwina w głosie barczystego żołnierza jednak jeszcze bardziej nie podobała mu się przewaga liczebna. Sześciu mężczyzn pod bronią, krasnolud w pełnej płycie i z okropną, pulsującą i fosforyzującą blizną na twarzy i... niziołek. Chyba niziołek. Chorobliwie blady i chudy z jednym okiem przysłoniętym bielmem a drugim opaską.
Dwaj żołnierze-najemnicy usiedli przy ognisku, Gunter zaczął przyglądać się bełtowi nie bardzo wiedząc jak się zabrać do wyjęcia cholerstwa. Morfast po chwili zastanowienia postanowił zaoferować jako medyk pomoc w zamian za gościnę. Ranny z chęcią skorzystał.
Po opatrzeniu nieszczęśnika i posiłku spożytym w milczeniu brat Guntera zaczął mówić.
- Zanim mój brat z szlachetnymi rycerzami przyszedł obiecałem opowieść w zamian za historię Benwolio. Tyczy ona tego zamku, pochodzimy z tych stron i stary Bernold, młynarz któremu zmiażdżyło potem nogę... Zaraz, historia. No to ten zamek nazywano kiedyś parę setek lat temu Zamkiem Gołębicy od jego pani o gołębim sercu dla swych poddanych. Potem jednak zaczęto o nim mówić Zamek Zdrady...
Zawiesił głos chyba dla lepszego efektu ale nie był tak zdolnym bajarzem jak Tileańczyk.
- Otóż jej sąsiedzi młody panicz Tankred, który w herbie miał miecz i wagę wszedł w zatarg z innym szlachcicem awanturnikiem zwanym Bazyliszkiem od swojego herbu. Otóż Bazyliszek pohańbił jedną z jego poddanych.
- Straszna zbrodnia.
Wielki żołnierz z toporem przy sobie zarechotał głośno, Casamir jednak zgromił go wzrokiem. Kurt i Dieter byli pewni, że sami zbrojni nie mieli nic przeciwko gwałtowi. Kusznik niezrażony opowiadał dalej chcąc chyba dorównać Benwolio.
- Otóż straszna według panicza Tankreda, zagorzałego wyznawcy Vereny. Miało dojść do rozstrzygnięcia sporu u Gołębicy, która miała mied... med... pomóc rozstrzygnąć spór. Jednak Bazyliszek, który nie tylko na tarczy ale i w sercu miał zdradzieckiego stwora dopuścił się nie godnego rycerza czynu. A to było tak... Doszło do uczty na którą przybył w eskorcie niesławnej czarnej kompani, dziesięciu tęgich zabijaków o złej sławie.
Cóż... Sądziliście, że jeżeli ta grupa miała jakąś sławę to na pewno nie dobrą ale opowiadający mówił dalej z patosem w głosie. Może nie był taki zły?
- Tankred również przybył z zbrojną eskortą, w towarzystwie swoich przyjaciół krasnoludów, trzech zacnych wojowników jak nie przymierzając Thorgal. Ustalono, że swych praw dwaj rycerze mają dowodzić na pojedynku z mieczem i tarczą w dłoni. Noc wcześniej wyprawiono ucztę na którą Bazyliszek przyszedł w towarzystwie arabskiego czarnoksiężnika. Miał on skórę jakby ktoś ją spalił a w gębie więcej złota niż ktokolwiek widział w całym swoim życiu. Na samej uczcie mimo iż Bazyliszek próbował sprowokować młodego przeciwnika ten zachował się iście po szlachecku puszczając wszystko mimo uszu. Następnego rana doszło do pojedynku. Słońce odbijało się w lśniącej zbroi Tankreda, który przed pojedynkiem zmówił modlitwę do swej pani. Bazyliszek zaś kpił z oponenta a słońce zdawało się być wsysane przez jego czarną zbroję. Gdy doszło do walki Bazyliszek dobył swego miecza z rękojeścią obitą ponoć skórą niecnego gada od którego wziął swój przydomek. Tankred z zgrozą zauważył, że ostrze jego przeciwnika jest pokryte oleistym smarem, trucizną. Mimo to jego pani była z nim i powalił Bazyliszka, gdy miał zadać cios doszło do zdrady. Czarna kompania ruszyli na pomoc dla swego pana, jeden z nich postrzelił z kuszy Tankreda. Szybko jednak musieli ulec przewadze strażników Gołębicy. I wtedy czarnoksiężnik przyzwał demona na którego odważnie mimo ran rzucił się Tankreda. Bazyliszek w tym czasie wraz z Czarną Kompanią dawał opór straży i zabił syna Gołębicy zdradzieckim pchnięciem w plecy. Jednak bogowie byli po stronie Tankreda i jego sprzymierzeńców, pokonali oni zdrajców. Czarnoksiężnik jednak dał przed śmiercią rzucił straszliwą klątwę przez co wszyscy zostali uwięzieni i co roku musieli od nowa przeżywać ten dzień...
- Bajdy prawisz Adred, do tego chujowo. Benwolina przynajmniej dobrze się słucha.
- Zawrzyj gębę młody bo Ci przypierdzielę. Tak było! To nie bajdy. Co więcej jeśli ktoś nocuje tej nocy w tym zamku to sam jest uwięziony w straszliwej klątwie. Ludzie tu znikali!
- Pewnie wilcy ich rozszarpywali.
- Zaraz jak Ci przypierdzielę!
- Właśnie młody odpieprz się od brata bo prawdę mówi! Ludzie tu znikali!
Casamir spojrzał na całą trojkę.
- Wszyscy zawrzeć gęby.
Posłuchali się go. Momentalnie.

Banici

Zostaliście sami na szlaku przeklinając tę noc, kusznika i pieprzonych rycerzy. Małe mieliście szansę z nimi bo nie licząc pistoletu nie mieliście nic co mogłoby przebić zbroję. Pozostawało pytanie co teraz? Nie mieliście pojęcia gdzie jest najbliższe miasto czy wieś a na trakcie czy w lesie nocować nie chcieliście.
W sumie zamek wydawał się być duży. Może mogliście znaleźć miejsce w którym najemnicy Was nie znajdą? Dach a najlepiej dach nad głową i ognisko by się przydało, szczególnie Pierwszemu.

Obozowicze

Po historii Adreda i następnej Benwolio postanowiliście udać się na spoczynek. Casamir wyznaczył warty i zwrócił się do Thorgala o pomoc. Cóż było robić krasnoludowi? W końcu najemnicy podzielili się schronieniem, żarciem i gorzałą, przystał na prośbę.
Ku zdziwieniu Dietera i Kurt stwierdził, że obejmie pierwszą wartę. Rycerz zwykle był gotów kazać mu pilnować przez całą noc niż pierwszemu przyjąć straż. Gdy wszyscy posnęli trzej wartownicy stanęli na straży.

Krasnolud

Usiadłeś przy dogasającym ognisku, pod jedną ręką bukłak pod drugą topór... Mógłbyś tak całą noc. Najemnicy wydawali się dziwni, jak to ludzie. W końcu u nich do wojska brali na siłę! Nie do pomyślenia. W twierdzy największym zaszczytem była służba w wojsku a oficer, taki setnik był równie szanowany jak kowal run! Pociągnąłeś łyk wódki i pogrążyłeś się w rozmyślaniach o domu. Domu, który utraciłeś. Nie zauważyłeś jak rycerz wszedł do środka. Nie zauważyłeś też jak zasnąłeś. Pierwszy raz zasnąłeś na warcie.

Raubitter

Obchodziłeś ruiny i myślałeś. Nie wziąłeś pierwszej warty z dobrego serca, za grosz nie ufałeś tym "żołnierzom" do tego zbliżała się godzina duchów. Z swoich wędrówek wiedziałeś, że wszelkie stwory Chaosu były właśnie najaktywniejsze między północą a pierwszą szczególnie w noc taką jak ta. Wiedziałeś, że Twój pożal się Sigmarze giermek mógł ze zmęczenia zasnąć przez co mogliście się obudzić już nigdy. Chłopak miał dobre zadatki na wojownik, być może i na rycerza. Szybki i sprawny w mieczu prawie Ci dorównywał. Brakowało mu tylko krzepy by wytrzymać długi bój w pełnej płycie i z tarczą. No dobra, jakikolwiek długi bój. Pewnie nawet nie dałby rady przebić dobrej zbroi. Za to był szybki, z nieopancerzonym wojownik powinien dać sobie radę, nawet z dwoma. Przypomniałeś sobie widziany kiedyś pojedynek dwóch cip (bo rycerzami byś ich nie nazwał) na rapiery w czymś takim byłby dobry.
Wracałeś do koszar. Cóż... Szkolenie bojowe Dietera nie było teraz Twoim głównym zmartwieniem. Maruderzy albo dezerterzy dałbyś sobie ręce uciąć. Dwóch nosiło tuniki Ostlandu do tego byli uzbrojeni po wojskowemu. Tasaki, pałasz, kusze piechoty, rusznica, topór i zbroja tarczowników... Nawet gdy było ich więcej jeżeliby nie zastrzeliliby Ciebie z zasadzki rozpędziłbyś ich, tchórze. Gorzej było z Casamirem. Przeszywanica, którą nosiła była pozbawiona herbu mimo, że ślad po takim miała. Również walczył półtorakiem, mieczem cholernie niepopularnym po za rycerstwem i wszelkiej maści awanturnikami. Ciężko było opanować walkę takim. Do tego zauważyłeś, że jeden z dwóch koni był rumakiem bojowym. Albo oskubał jakiegoś rycerza albo sam był gołodupcem, który z jakichś powodów krył się z swoim herbem. Jednak nie tylko ekwipunek dowódcy maruderów Ciebie martwiły. Tytułowanie i Ciebie i Dietera "mości panami" było podszyte drwiną a cała jego postawa wyrażała "i co mi zrobisz?". Faktycznie niewiele mogłeś zrobić sam, bo wolałeś na Dietera nie liczyć póki co, przeciwko ósemce zabijaków z kuszami i bronią ognistą.
Gdy wchodziłeś do koszar zobaczyłeś Casamira idącego w stronę ruin zamku, swój miecz miał u pasa a pod płaszczem nosił kirys, nie miał tarczy. Odwrócił się w Twoją stronę i lekko się skłonił. Przypomniało Ci się, że przez cały wieczór obserwował Ciebie, jakby oceniał. Tak samo jak Ty go.
Gdy wróciłeś do koszar zobaczyłeś wpatrującego się w ognisko krasnoluda, nie zauważył Twego przyjścia. Koło niego stał bukłak z gorzałą. Też wartownik!
Przysiadłeś na chwilę. Po kolejnej chwili już spałeś.

Tankred

Jeszcze niedawno po opowiedzeniu legendy o kapitanie Missino i jego najemnikach (która bardzo przypadła najemnikom do gustu) kładłeś się do snu. A teraz... Blask światła oślepiał Twoje nawykłe do półmroku oczy i nie było to na nowo rozpalone ognisko a świece i pochodnie jasno oświetlające dużą salę jadalną. Słyszałeś gwar rozmów rycerzy na służbie gospodyni Althei zwanej Gołębicą. Spojrzałeś jak służący odkrywa przed Tobą półmisek odsłaniając danie. W wypolerowanej pokrywie zobaczyłeś swoją zniekształconą twarz i twarz siedzącej obok Klary... Klary! Obejrzałeś się gwałtownie i zobaczyłeś kobietę. Nie Klarę. Wysoka, wyższa od Twojej ukochanej brunetka o egzotycznej Tileańskiej cerze odziedziczonej po matce. Konstancja, Twoja pani żona, którą ten skurwiel Jurgen zgwałcił. Zacisnąłeś nieświadomie pięści a potem uświadomiłeś sobie, że to nie Twoje myśli. A przynajmniej nie wszystkie. Kobieta patrzyła na Ciebie lekko zdziwionym wzrokiem.

Bazyliszek

Zachwiałeś się stawiając i prawie upadłeś na miękki dywan wyściełający korytarz. Dywan?! Co jest na zęby Taala?! Jeszcze przed chwilą byłeś w koszarach z tym zapijaczonym krasnoludem! Rozejrzałeś się. Mury, arras wyobrażający Sigmara walczącego ze smokiem, jakiś mężczyzna w liberii na jego końcu przy drzwiach. Odwróciłeś się. Na korytarzu było jeszcze dwóch mężczyzn. Twój giermek Andre również wydawał się zszokowany. Może Twoim brakiem równowagi? Obok niego szedł ten czarnoksiężnik z Arabii o pogańskim imieniu. Zaraz kurwa! Twój giermek nazywał się Dieter i był starszy od tego tu o parę dobrych lat i ze dwa razy chudszy i nie znałeś żadnego przeklętego czarnoksiężnika!
Arab uśmiechnął się do Ciebie i uśmiechnął ukazując liczne złote zęby.
- Mój panie. Uczta czeka. Trzeba odpocząć przed ciężkim dniem.
Mówił płynnie w rekspielu chodź z wyraźnym akcentem. Dobrze, że miałeś go przy sobie. Już raz Ciebie uratował ostrzegając o zatrutym przez tę pieprzoną żmije Tankreda jedzeniu. Mówił, że tutaj też czeka Ciebie zdrada.

Kucharz

Uderzyło w Ciebie gorąco. W końcu! Przemarzłeś na kość. W kuchni zawsze było ciepło. Do ciężkiej cholery! Jakiej kuchni?! Rozejrzałeś się, paleniska, gary, jedzenie i Twoi pomocnicy. W końcu uporaliście się z daniami, jaśnie pani będzie zadowolona... Jak do kurwy nędzy jaśnie pani? Spojrzałeś na swoje pulchne palce i po raz pierwszy nie wiedziałeś co się dzieje.

Krasnolud

Huknął odstawiany kufel. Spojrzałeś na Moragrina Twojego towarzysza broni i jego brata Goltina. Grungni jacy Moragrin i Goltin?! Gdzie jest Morfast? I najemnicy, i ci rycerze... I gdzie jest Twój topór?! Przy Tobie leżał tylko ciężki sztylet. Rozejrzałeś się po sali. Strażnicy miejscowej szlachcianki siedzieli razem z Wami, ich władczyni na czas uczty pozwoliła otworzyć beczki z piwem dla tych co nie mieli służby. W kącie stały dwa połączone stoły dla tej całej Czarnej Kompani. Powstrzymałeś odruch splunięcia na ich widok. Dobrze, że chociaż i im nie pozwolono siedzieć pod bronią.

Najemnik

Usłyszałeś gwar. Co jest? Napad? Zaraz Kurt Ciebie obsobaczy. Rozejrzałeś się zrywając z ławy wywołując liczne spojrzenia swoich kompanów. Jeden z nich, Twój sierżant zwany Dziobakiem od znamion po ospie odsunął się zdziwiony.
- Co jest kapitanie?
Gdzie Ty jesteś? Gdzie jest Kurt i reszta? I ruiny? Byłeś w jakiejś dużej sali gdzie siedzieli Twoi podwładni, ta głupia suka kazała zdać Wam broń, wraz z miejscowymi strażnikami i trójką krasnoludów. Jeden z nich rozglądał się podobnie jak Ty.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 02-05-2012, 16:35   #8
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kurt znał etykietę żołnierską… w końcu nie raz i nie dwa przy takim ognisku bywał. Z żołnierzami, z najemnikami… i z maruderami, szabrownikami czy inszymi dezerterami. W tym wypadku nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z tą ostatnią grupą. Nie zaprzątał sobie jednak nadto tym głowy… Starym zwyczajem podziękował za miejsce przy ogniu i puścił w koło swój zapas wina, nie oczekując iż wróci do niego. Nie zachowywał się jak typowy rycerz… mimo, iż przedstawił się z tytułu. Nie budował muru z urodzenia czy też nadmiernej praworządności… część opowieści o mało rycerskim akcie dokonanym na niewieście skwitował krótko – Wojenna to rzecz, że się baby psowa. Jedna da rzyć inna gardło. Mówił to tak beznamiętnie, że nie można było mieć złudzeń iż ten proceder traktuje jak oczywistą oczywistość.

Kompania nie była może idealna to jednak nie zamieniłby tej stajni… śmierdzącej i pełnej dezerterów na nocleg pod goły niebem. Ten kto powiedziałby, że rozsądek nie był jego najmocniejszą stroną miałby pewnie odrobinę racji… jednak gdyby powiedział, że herr Fleischer jest wśród swoich miałby jej znacznie więcej. Szybko wymiarkował, że niewiele wcześniej pojawił się w towarzystwie zakuty krasnolud o dziwnej bliźnie na ryju – nieco śmierdzącej chaosem, niziołek śmierdzący chaosem jeszcze bardziej… a może nekromancją i Tileańczyk pachnący z całą pewnością pizdą. Jednak to co kazało mu się ulokować w ich towarzystwie i zaznajomić bliżej to nic innego jak arytmetyka. Bo jeżeli miało się pokazać, że cosik pomylił się w ocenie Casamira i jego drużyny to rachunek nie będzie już dla rycerza, aż tak niekorzystny i pozwoli zamienić sytuację z beznadziejnej” jeno na „nie do pozazdroszczenia”. Kiedy przydzielano warty swoim obyczajem zabrał głos i dał swoje propozycje. Od słowa do słowa wyszło na tym, że chciałby aby żołnierzy fortuny wspomagali na każdej zmianie nowo poznani. Oczywista nie gwarantowało to całkowitego bezpieczeństwa ale przezorny zawsze…

Casamirem się nie przejmował. Trudno było stwierdzić czy obawa tutejszego szefa rodziła się z tego że swój poznał swego, czy może z faktu że nie w smak mu było przesiadywać z herbowymi co to mogli go rozpoznać… lub złupiony ekwipunek. A może bał się odebrania przywództwa… jeden czort go raczył wiedzieć. Raubitter nie zamierzał turbować sobie tym głowy, owszem miał na niego większe baczenie niż na innych jednak z całą pewnością ten typek nie spędzał mu snu z powiek. Kiedy wrócił z obchodu kończącego wartę dotarł do krasnoluda… szturchnął go budząc z drzemki i poinformował o zmianie czuwającego. Łyknąwszy z manierki, opatuliwszy się szczelnie kocem usnął z głową na siodle.

Alkohol, jadło i ciepły kąt uczyniły to co uczynić powinny wedle wszelkich prawideł… ululały go do snu. I tylko dłoń ukryta przed ciekawskim spojrzeniem zaciśnięta była na rękojeści sztyletu.

Bazyliszek


„Co jest kurwa?” przemknęło przez głowę Kurta… i pozostało tam na dłużej. Zamek… obcy ludzie… dziwne głosy… pochodnie… służba… gwar. - Co jest kurwaaaa, warknął. Nim się zdążył jako tako odnaleźć w tej pokrzywionej sytuacji już jakiś czarniawy czaru-magus prowadził go do jadalni. - Mój panie. Uczta czeka. Trzeba odpocząć przed ciężkim dniem. Odrzekł czarniawy. Pierwszy puchar wina pomógł Bazyliszkowi przepędzić nieproszonego gościa w tył głowy. Ten zamknięty niczym w okratowanym wozie obserwował co się działo na zewnątrz nie bardzo wiedząc jak z tej całej kabały się wypisać… albo jak coś dla siebie ugrać. Widział więc ludzi i nieludzi z nerwami na postronku. Przypatrywał się młodemu paniczykowi blademu niczym ściana. Dostrzegł panią tego zamku co to pod swoje skrzydła przyjęła taką hałastrę… ku własnej zgubie. Patrzył na dziewki służebne ganiające pomiędzy stołami co i rusz znoszące misy z jadłem mimo iż to na stołach nie chciało znikać… i gęsta niczym krew trolla atmosfera… Niczym dalekie echo do jego myśli docierały obelgi… drwiny i przytyki do męskości i honoru rycerzyka. Obserwując coś co w zamiarze miało być dla Bazyliszka lub Tankreda ostatnią wieczerzą a było jeno jakąś cholerną farsą… nie mniejszą niż obecność tutaj wyzutego honoru rycerza co to lubił brać siłą cudze dziewki. Fleischer wyszedł z mroku tej zakutej pały. Jęknął pod nosem – Kurwie syny, psie kutasy i jebana Hexensnacht…


Gestem głowy przywołał Araba. – Zbierz ludzi, ostaw mi jeno Hansa… sam nie wiedział skąd pojawiło się to imię i naznaczona bliznami twarz topornika. – Czekajcie na mnie wy chwosty jedne stanicy i nosa nie wychylajcie do mego powrotu. Widząc zdziwienie na twarzy maga warknął niczym wilk – Rzekłem ty pustynny szczurze. Idź odczynić te gusła, które miałeś przyszykowane nad zbroją i bronią. Zostaw mi flakony do posmarowania miecza i tą skrzyneczkę z medykamentami alchemicznymi a potem w koń i czekać jak przykazałem nim mnie cholera weźmie. Mag przez chwilę mu się przypatrywał cierpko próbując przeniknąć w głąb jego głowy… jakby szukając tam kogoś. Intruza… Kurt nie pozwolił się odnaleźć. Capnął maga za szatę przyciągnął go tak aby ten mógł poczuć odór bijący z jego ust i wysyczał. – Rób co nakazałem albo ci każę uszy oberżnąć jak na nic ci są! Hassan ibn Sorrensar nie ryzykował gniewu… odszedł.

Kurt uwięziony w ciele Bazyliszka dalej obmyślał co dalej… co dalej… co dalej… Milczał, już nie pozwalał temu tępemu osiłkowi się wyrywać… już mu nie dawał dojść do głosu. Już nie. Przełknął kolejny puchar reilkandzkiego wina i wstał. – Dobra, do stu tysięcy wychędożonych dziewek. Popiliśmy. Poczucztowaliśmi. Pora potańcować. Przybyłem tutaj jako chciałeś Tankred… nie wiem po jakie gówno ale jestem. Jednak ta gościna strasznie mi zbrzydła tedy jak chcesz ze mną tańcować to nie czekajmy do jutra… ino teraz tej nocy. Pokaż czy jesteś taką samą pizdą jak twoja żoneczka czy jednak masz między nogami kutasa… chociaż sądząc po tym jaką radość jej dałem to przyrodzenie musisz mieć iście mizerne. Widząc jak ten zaciska pięść na rękojeści miecza rzucił. – Za dwa kwadranse na majdanie! A wy dobrodziejko przygotujcie jakieś pochodnie. I wyszedł nie słuchając nikogo… uznał sprawę za postanowioną.

W komnacie czekał na niego wojenny moderunek przygotowany przez arabskiego demonologa i skrzyneczka z kilkoma eliksirami zamknętymi we fiolkach z rżniętego kryształu. Dokładnie opakowanych w słomiana wyściółkę. Kurt sięgnął do skrzyneczki przyjrzał się jej zawartości z zadowoleniem a następnie dorzucił tam mieszek z kamyczkami na czarną godzinę zrabowanymi przez Belzebuba. Chwilę wspominał cóż też za budowle ostały kiedy to wraz z giermkiem do ruin się zbliżyli a następnie przywołał Hansa. I polecił mu ukryć fanty w dokładnie przykazanym miejscu w stajni… wydając bardzo konkretne polecenia co do sposobu i lokalizacji. Następnie miał wrócić pomóc oblec mu zbroję. Najemnik zjawił się mocno zziajany i ze strachem w oczach bo dość długo go nie było… zaczął wyjąkiwać jakieś przeprosiny jednak Kurt upewnił się czy ukrył skrzyneczkę tam gdzie mu nakazano, a potem kazał mu się zamknąć i pomóc ze zbroją… Kiedy ten zapinał klamry i paski przytraczanej płyty Kurt snuł opowieść.

- A pamiętasz ospowaty jak to parę miesięcy nazad do tej karczmy na rozdrożu z pismami cię posłałem? Ten tylko przytaknął. – A pamiętasz jak tam bachorowi karczmarza palec żeś poobcinał bo ci konia źle oporządził?

Hans nieco zdziwiony przyglądał się swojemu panu nie bardzo wiedząc do czego ów zmierza… Przytaknął tylko – No może i tak było… jak sobaka źle oporządził to mu się należało…

- Podaj miecz i tarczę. Rozkazał a kiedy ten obracając się sięgnął aby wykonać polecenie poczuł jak dwie dziesiątki zimnej, tileańskiej stali przeszywają mu nerki. Kurt przytrzymał go mocniej aby ten nie wierzgał i wrzeszczał. Podciął mu gardło beznamiętnie. – No to widzisz bratku ta noc jest nocą zapłaty.

***

Kiedy Bazyliszek stanął na oświetlonym kręgiem pochodni dziedzińcu ciało Hansa stygło w kałuży krwi. Z mieczem w prawicy i tarczą w lewicy zaryczał. – Stawaj Tankred nim ze starości przyjdzie mi zemrzeć. Kurt wolał nie ryzykować przeżywania bólu śmierci w tym ciele dlatego postanowił jak najprędzej uporać się z tym rycerzem i odjechać z tego zamku nim nastanie świt!
 
baltazar jest offline  
Stary 05-05-2012, 18:37   #9
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Chwile oczekiwania były dla Benwolio niczym ciernie na błogosławionej głowie pomazańca. Ciężkie, kłujące, nie do przyjęcia - bolesne. Jego serce jakby trawiła dziwna siła. Czuł, że poznając historię tego miejsca zbliży się do wypełnienia swojej misji. Każdy kto spojrzał na twarz gawędziarza pod osłoną uśmiechu mógł zobaczyć to co naprawdę mu doskwiera. Nieprzenikniona ciekawość. Gorycz zniknęła jak ręką odjął, gdy w pobliżu ognia pojawił się kusznik. Bełt sterczący groźnie z jego ciała skrzywił twarz Benwolio. Tileańczyk niemal od razu pomasował swoje ramię jakby to miało pomóc zbrojnemu.

Wiadomość o zbójach od razu popsuła i tak już nadszarpnięty humor artysty. Cicero nie spodziewał się, że ktoś mógł zaatakować człowieka uzbrojonego w kuszę. Broń nie tyle potężną co patroszącą wroga niczym prosię. Dobrze wystrzelony bełt przebijał grubą zbroję płytową, godził boleśnie ciało a często zabijał na miejscu. Dobrze, że mości rycerze byli w pobliżu, bo jak kusza nie pomogła - Guntera mogłoby już nie być wśród żywych.

Benwolio przyglądał się barczystemu mężczyźnie w płycie jakby czekając aż się odezwie. Nie wyglądał na szlachcica, ale pozory mogły mylić. Nawet jak nie był szlachetnie urodzonym to widać, że był rycerzem. Może najemnym, ale jednak. Walczyć na pewno potrafił.

Benwolio z dziwną ciekawością przyglądał się opatrywaniu rany przez Mofrasta. Sama krew była co prawda odstraszająca, ale umiejętność opatrywania takowych ran była nieoceniona. Może kiedyś sam się czegoś takiego nauczy? Tak. Za parę lat. Jak większa od szyszki rana nie będzie już u niego wywoływać arytmii serca i bladości skóry.

W końcu zaczęła się opowieść. Historia Zamku Gołębicy bardzo ciekawiła tileańczyka o czym świadczyło wpatrywanie się w mówiącego niczym w wyrocznię. Nie liczyły się teraz umiejętności mówcy, jego gesty czy wygląd zbójca. Liczyła się tylko opowieść. Zamek Zdrady, spór panicza Tankreda z nikczemnym Bazyliszkiem i to jak się on zakończył... Po opowieści gawędziarz chwilę milczał. Układał ją sobie w głowie, myślał nad charakterami bohaterów, szczegółami ich motywów i skutkami poczynań. Jakby miał z tego napisać historię do wyłożenia na scenie.

Po jakimś czasie Benwolio zajął głos i zabrał się za opowiadanie jeszcze jednej historii rodem z Tilei. Jego umiejętności wspięły się na wyżyny mamiąc słuchaczy. W tę czarną, skutą lodem noc opowieść ta zyskała niemal mistyczny wymiar. Każdy z zebranych mógł ją zinterpretować inaczej. I to właśnie było w niej najlepsze... Po epickim finale opowieści o kapitanie Mossino i jego najemnikach gawędziarza zmorzył sen więc szczelnie owinięty płaszczem położył się do snu...


Jakże zdziwił się tileańczyk, gdy otworzył oczy a ognisko i przyjemne ciepło z niego bijące zniknęło. Pojawiła się natomiast wielka, kunsztownie zdobiona sala jadalna oświetlona przez świece, pochodnie i bogate latarnie. Benwolio parokrotnie mrugnął jednak cała sceneria pozostawała równie prawdziwą jak wcześniej. Gwar rozmów, przyjemne jedwabne odzienie i wypolerowany do granic możliwości szlachecki miecz nie były jego! To nie jego świat! Nie jego bajka!

Siedzący obok bogato odziany mężczyzna w pewnym momencie do niego się zwrócił:

- Nie zamartwiajcie się, paniczu Tankredzie. Ten nikczemnik Bazyliszek posmakuje sprawiedliwości. Gwarantuję! Tak się stanie gdyż ja, fechtmistrz Magnus, osobiście spędził żem całe lata na szkoleniu was w fechtunku. Pamiętajcie. Spokojny umysł, gniewny oręż...

Odruchowo, z szacunkiem i gracją, głowa należąca do tileańczyka przytaknęła. Ale dlaczego?! Od nie chciał tego zrobić! Powoli, miarowo Benwolio dochodził do tego co się właśnie dzieje. On jest Tankred! To jego kobieta została zbeszczeszczona i to on zimną stalą ma wymierzyć sprawiedliwość! Po jakimś czasie Cicero czuł, że z wielkim oporem może ruszać palcami, głową... Mógł, ale nie musiał. Siedziała w nim też jakby inna osoba. Silna. Nie poddająca się napastnikowi w swoim ciele. Jego wola również była silna.

Gdy służba przyniosła kolejne dania uczta jakby ożyła... i nie tylko ona. Wizja ukochanej! Benwolio czuł jak serce w ciele Tankreda zaczęło szybciej bić. Chociaż w tym byli zgodni! Droga, walka, sprawiedliwość! Kathrenia! To ona! W końcu ją odnalazł. Chociaż w wizji, która mogła ukazać się równie nikłą jak poranna mgła. Zwrócił ku niej szybko wzrok i zobaczył ją. Konstancję. Pani serca Tankreda zgwałcona i skrzywdzona przez Bazyliszka. Wiedział co Tankred czuł! Wiedział co musi zrobić i jaki będzie tego skutek! On nie był wojownikiem. Nie gawędziarzem, ale też nie szermierzem. Co robić?! Tankred dobrze walczył! To jest to! Wystarczy się poddać silnej woli panicza a walka zostanie wygrana. Jedyne co szpieg w ciele szlachcica mógł zrobić to podsycić jego ogień. Jego chęć walki. Jego rządzę. Zrobi to, bo go rozumie. Zrobi i wygra. Jak w opowieści Adreda!

Ale chwila! Ten wzrok! To spojrzenie Konstancji mówiło coś więcej niż "Liczę na Ciebie". Nawet coś więcej niż "Kocham Cię". Było to spojrzenie zdziwienia! Katherina?! To ona?! Już miał się nad tym zastanawiać, gdy odezwał się on. Bazyliszek. Nikczemny drań. Gwałciciel. Zwyrodnialec. Po wysłuchaniu jego mowy Tankred uspokoił się jeszcze bardziej. Wiedział, że gniewny wróg to słaby wróg.

- Bazyliszku nikczemny czyżbyś myślał, że się zlęknę twego bełkotu?! - zawołał za nim basem Tankred. - Tyś jest niczym więcej jak łajnem na drodze ku spokoju i sprawiedliwości! Łajnem, które już niedługo zostanie uprzątnięte! W końcu zapłacisz za wszystkie zbrodnie jakich się dopuściłeś!

Po zebranych poniosła się fala szeptu. Nikt nie wiedział czego się może spodziewać. Banwolio w końcu odzyskał częściową kontrolę nad ciałem Tankreda. Spojrzał na kobietę obok siebie i przemówił do niej:

- Możemy zamienić parę słów na osobności, ukochana? - zapytał.

***

"Ta wizja to klucz w mojej podróży! Wystarczy, że porozmawiam z Konstancją! Podejrzewam, że do jej ciała mogła trafić Katherina. Może to i głupie i błędne myślenie, ale muszę spróbować. Muszę. Jak to nie ona to czas pokonać Bazyliszka, jego ludzi, demona i się stąd zbierać. Oby to była ona. Katherina. Teraz albo nigdy. To Noc Wiedźm. Lepszej okazji nie będzie…”
 
Lechu jest offline  
Stary 07-05-2012, 02:04   #10
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Elfy miały racje ludzie nie powinni tykać się magii, nawet tylko jednej dziedziny. Są za słabi by ja opanować a do tego podatni na kuszenie przez Chaos. I właśnie przez to podróżnicy zostali uwięzieni w zatrzymanej rzeczywistością. Można o nich było wiele powiedzieć. Ludzie i nieludzie. Wojownicy i dyplomaci. Nawykli do miecza lub topora. Do słów lub noża w zaułku. Różni. Zdezorientowani jednak próbowali działać. Tak by przeżyć. I padł już pierwszy trup. A tej przeklętej nocy miało być ich jeszcze więcej.

Narkoman

Zimno i trudy podróży były silniejsze od Twego nałogu i teraz to czułeś. Nie dość, że ręce Ci się trzęsły to miałeś jakąś dziwną wizję. Czułeś się jak nie w swoim ciele, pulchne paluchy irytowały. Podobnie jak kręcący się wszędzie ludzie przypominający ludzkich służących. Głód przebijał się przez sen, brakowało tylko swędzenia nosa. Rozejrzałeś się i kuchciki pod Twoim wzrokiem się skulili rozbiegając po kątach. To w końcu była Twoja kuchnia! Gorzej, że nigdzie nie widziałeś swojego narkotyku, koszmar po prostu.
Z sali gdzie ucztowała szlachta dobiegał gwar i rewers, jakieś krzyki. Kuchciki coś wspominały o pojedynku. Pojedynek jednak miał się odbyć dopiero jutro a nawet jeżeli mieliby się zarzynać chociażby teraz to w Twojej kuchni powinien panować porządek!

Krasnolud

Nie wyznawałeś się na ludzkich kodeksach honorowych ale jeden z służących poinformował Was o tym, że pojedynek miał się odbyć teraz. A co ze słowem honoru na którym pojedynek się opierał? Sekunda... Jaki cholerny pojedynek? Gdzie Rusty i reszta? Dwa krasnoludy, Moragrin i Goltin dopiły piwem więc i Ty tak zrobiłeś. Czary czarami (bo inaczej tej sytuacji nie potrafiłeś wyjaśnić) ale piwo zmarnować się nie mogło. Wyszedłeś za nimi zerkając co raz na kompanię odzianych w czerń najemników i jakiegoś śniadego człowieka z szmatą na głowie. Czułeś chęć przypieprzenia mu toporkiem. Moragrin pociągnął Ciebie w stronę drzwi.
- Co jest Ruth? Chodź, że no po broń. Te upiory na pewno będą coś szykować jakby jaszczur dostał wpierdol.
Upiory... Wzdrygnąłeś się na dźwięk tego słowa.

Kapitan


Zimne piwo pomogło Ci ochłonąć i zacząłeś analizować sytuacje. Wokół Ciebie siedzieli zbrojni, Twój oddział doborowych rębajłów, w czarnych strojach. Naliczyłeś sześciu innych wśród nich równie zdezorientowanych jak Ty. Po za tym w sali dostrzegłeś trójkę krasnali i zbrojnych tej suki Althei. Wiedziałeś, że jeden z Twoich chłopców jest warty trzech z nich. Wyglądało Ci to na sen wzorowany opowieścią jednego z najemników. Tylko coś jakby się przebijało przez Twoje myśli, coś dziwnego. Przeczucie, które nie raz ratowało Ci w zaułkach życie, mówiło, że to jednak nie sen.
Drzwi otworzyły się i do sali wszedł mężczyzna w turbanie na głowie i z zakrzywionym nożem za pasem. Na jego szyi w naszyjnik wprawiony był duży rubin. Bałeś się tego człowieka, Hassana ibn Sorrensara, który ponoć sprzymierzył się z demonami z najgłębszych otchłani chaosu.
Szedł prosto na Ciebie, jako kapitan nie mogłeś okazać strachu więc nadrabiałeś miną. Widziałeś jak Dziobak, którego religijnym nazwać nie było można dyskretnie narysował znak młota na piersi.
Czarownik w końcu stanął nad Tobą gdy mówił w jego ustach połyskiwało złoto.
- Twój pan kazał Ci zebrać ludzi w stanicy i czekać. Macie nie wychylać nosa.
Miałeś ochotę powiedzieć mu, że jedynym Twoim panem są karle jakie ktoś może zapłacić ale jednocześnie bałeś się go.

Bliźniacy

Drugi szybko zasnął w opuszczonej stanicy podczas gdy Pierwszy trzymał wartę. I stało się niemożliwe. Rębajło i banita który żył jeszcze tylko dzięki swojej czujności i umiejętnościom walki zasnął na warcie.
Obaj śniliście ten sam sen. Chociaż czy to na pewno był zwykły sen? W taką noc?
Siedzieliście przy stole, koło Was zbrojni, swoi, Wasza kompania. Wszyscy odziani na czarno w większości opancerzeni w oksydowane kolczugi. Wiedzieliście, że jesteście tu obaj, czuliście to. Mimo, że wyglądaliście inaczej. Pierwszy widział zamiast swego brata mężczyznę starszego o dobrych parę wiosen, zarośniętego i barczystego. Drugi zaś dostrzegł łasicowatą twarz podrostka zamiast znajomej facjaty.
Nim doszło do Was co się dzieje i zarejestrowaliście, że jest tu jeszcze druga grupa zbrojnych, równie opancerzonych ale znacznie lepiej uzbrojonych coś przykuło Wasz wzrok. Do kapitana Czarnej Kompani, Castora podszedł ten arabski czarnoksiężnik z rubinem wprawionym w naszyjnik. Z Waszym rubinem!
Arab odszedł nim zdążylibyście do niego podejść a kapitan po krótkiej wymianie zdania z dwoma sierżantami ospowatym Dziobakiem i barczystym Heinrichem zarządził opuszczenie sali. Poszliście z resztą chcąc się dobrze zorientować w sytuacji.

Sprawiedliwy rycerz


Wiedziałeś, że ta opowieść musi znaleźć swój koniec. Tylko jaki? Byłeś głównym bohaterem. Ty i Katherina. Wiedziałeś to po rozmowie z nią. Stałeś na placu oświetlanym przez trzydziestu zbrojnych trzymających pochodnie. Płomienie odbijały się w ich hełmach i toporach zatkanych za pas. Tarcze na plecach i napierśniki sprawiały, że wydawali się więksi. Podobnie pewnie i Ty odziany w ciężką białą płytę z otwartym hełmem na głowie. Nowe ciało było jednak nawykłe do pancerza jak i do wielkiego miecza wbitego w ziemię.
Na przeciwko Ciebie stanął Bazyliszek w czarnej płycie, z tarczą i mieczem. Zakrzyknął wyzywając Ciebie do boju. Ciało chciało klęknąć poprosić o opiekę Vereny by móc wymierzyć dla tego rzezimieszka nauczkę. Zamiast tego spojrzałeś na Konstancję-Katherinę ta skinęła głową i uśmiechnęła się. Obok niej stała Althea, pani domu, dobrze trzymająca się matrona w białej sukni i jej syn, Brand w płycie bez hełmu.

Bazyliszek


Stojąc w kręgu pochodni wspominałeś twarz umierającego Hansa, która na chwile zmieniła się w twarz Casamira. Stary dezerter nie był widać dość dobry, wiedziałeś już, że bierzesz udział w jakichś gusłach ale ni cholery nie wiedziałeś na jakich zasadach. Sama stal mogła tu nie pomóc. Spojrzałeś na ostrze swego miecza, rękojeść obita skórą bazyliszka pewnie leżała w dłoni, długie ostrze może nie dorównywało mieczom do jakich byłeś przyzwyczajony ale zapewniało daleki zasięg. Do tego ostrze było posmarowane tłuszczem, trucizną. Tarcza pewnie leżała w dłoni a płyta dawała poczucie bezpieczeństwa, chociaż wielki miecz Tankreda mógł ją łatwo przebić.
Przede wszystkim czułeś Bazyliszka. Siedział w Tobie, zadowolony śmiercią, którą szerzyłeś i miałeś zamiar szerzyć. Jedynie nie był zadowolony z odesłania Czarnej Kompani i czarnoksiężnika.
Czekałeś aż tamten rycerzyk wyciągnie broń i co raz zerkałeś na Konstancję, pod nieobecność męża jakoś nie była taka zimna, wręcz rozpalona.

***

Na dziedzińcu do walki szykowało się dwóch rycerzy. Rycerzy, którzy toczyli ten pojedynek co dzień jednak zwykle w innych warunkach. Bazyliszek a właściwie dusza w jego ciele zmieniała urok, chciał przechytrzyć lepszych od siebie. Zarówno go jak i jego oponenta otaczał kordon zbrojnych z pochodniami przerwany w miejscu w którym stała Gołębica z synem i sprawczynią całego tego sporu. Niewierną kobietą. Tuż za nią stały krasnoludy, zakute w pełen pancerz z toporami za pasami. Athela przemówiła prosząc Verenę o sprawiedliwy wyrok, Shaly o miłosierdzie a Mora o przyjęcie duszy przegranego. Gdy skończyła modlitwę kordon się zamknął, miał rozpocząć się taniec, finał tej tragedii, której świadkami po latach miały być tylko ruiny Zamku Zdrady. Nikt nie zauważył postaci stojącej w cieni stajni, ciemny płaszcz idealnie skrywał sylwetkę w mroku.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172