lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Cz.3 - Burza nad Kreutzhofen (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/11310-wfrp-2ed-cz-3-burza-nad-kreutzhofen.html)

AJT 16-05-2012 18:12

Po krótkiej naradzie przystąpili do ataku z zaskoczenia. Pierwsi do jaskini pędem wpadli Knut z Amirem. Ich celem było odcięcie grupki przesiadującej przy ognisku od reszty, potencjalnej, watahy. Przybysz z Arabii w biegu cisnął włócznią w zielonych, a następnie wyciągając miecz, stanął przy odnogach jaskini. Uważnie obserwując, czy nadchodzi zagrożenie, z którejkolwiek stron. Knut ruszył od razu na przeciwników, obierając tego, który miał najbliżej do ucieczki, czy alarmowania. Z okrzykiem na ustach zbliżał się do celu. Wybił się w powietrze, podpatrując to wcześniej u Lwa, jednak minimalnie chybił w zielonoskórego, który cudem uniknął sięgając po swoją broń.

Tuż za nimi wbiegli Franc z Zybertem. Młody czarodziej chwilę wcześniej skutecznie dokończył inkantacje zaklęcia, teraz tylko musiał dotknąć groźnego, śmierdzącego przeciwnika. Miał mu w tym pomóc wojak Franc. Munzer, nieobciążony dwuręcznym mieczem, biegł jednak znacznie szybciej. Widząc, że ork zaczyna już sięgać po swój oręż, kilka kroków przed swym celem rzucił się na niego, niczym atakujący tygrys. Udało się zielonoskóry po chwili upadł, zapadając w błogi sen. Sen z którego miał się już nie obudzić, gdyż sztylet Zyberta powędrował po jego szyi, odcinając przepływ krwi. Taki atak czarodzieja, zaskoczył Franca. Musiał on przeskoczyć i młodego maga i martwego przeciwnika, by doskoczyć do swojego upatrzonego celu. Przez to jego cios został sparowany na siepaczu ostatniego z orków. Przeciwnik ryknął z nienawiścią, by po chwili przystąpić do kontrataku.

Ostatni wbiegli strzelcy, obydwaj mieli przygotowane już swoje kusze. Obydwaj wymierzyli w przeciwnika na którego rzucił się Knut. Bełt Alberta wbił się w obojczyk wroga, bełt Detlefa minimalnie chybił. Szlachcic został by celować w ewentualnych uciekinierów, Lynre odrzucił kuszę, chwycił swój, przedniej jakości, młot i ruszył na trafionego przez siebie wroga.

Przed wejściem do jaskini pozostali Otto z Zebedeuszem. Przygotowawszy pułapką czekali, aż któryś się na nią nadzieje. Obydwaj jednakże mieli za pewne nadzieję, że nie przyjdzie im sprawdzić jej skuteczności, a ich kompani sprawnie rozprawią się z trójką zaskoczonych wrogów. Wysłuchiwali tylko odgłosów dochodzących z wnętrza.

W środku toczyła się rozpaczliwa obrona zielonoskórych. Ci gniewnie, z nienawiścią w oczach wymachiwali swymi siepaczami. Franc spiął się ze swoim wrogiem orężem, przybliżyli się do siebie głowami i obaj złowrogo warknęli. Obie twarze były paskudne, ale tym razem ta zielona była jeszcze bardziej brzydka, niż Ostlandzkiego wojaka. Odepchnęli się i natarli. Krew trysnęła z ramienia jednego z nich. Franc poczuł ból z prawej strony. Adrenalina i złość pozwoliły mu jednak dalej atakować.

W tym czasie, Knut próbował szybkimi pchnięciami trafić. Będzie jednak jeszcze musiał popracować nad walką bronią drzewcową. Pozostawał jednak nisko na nogach, zwinnie unikał ataków wściekłego orka. Orka, który właśnie zawył kolejny raz, gdy bełt Detlefa znalazł się niedaleko tego Albertowego. Zaraz po tym, wprost na przeciwnika, wpadł Lynre. Wyłonił się on zza pleców Knuta i potraktował zielonego swym młotem. Dźwięk gruchotu łamanych kości uniósł się w powietrzu. Knutowi już tylko pozostało dokończyć dzieła. Przebijając potężną pierś orka, dochodząc włócznią do jego serca. Drugi z zielonych padł przy ognisku.

Amir widząc, że nie ma zagrożenia od strony odnóg ruszył w stronę ostatniego z przeciwników. Zybert zakończył inkantować kolejny raz zaklęcie uśpienia. Znowu wiedział, że się udało. Ponownie szaleńczo rzucił się na orka. Ten jednak nie padł, przezwyciężając siłę zaklęcia. Młody czarodziej stanął więc twarzą w twarz z śliniącym się zielonoskórym. - Waaaaaggggh!!!! – Ryknął ork, z całej siły odpychając maga. Wątły mężczyzna odleciał dobre parę metrów. Całe szczęście zielonoskóry wolał skupić swą uwagę na równym mu przeciwniku, nie uznając za takowego Zyberta. - Waaaaaggggh!!!! – Ryknął kolejny raz w stronę Franca.

Maurer przyjął wyzwanie, jego dwuręczniak potężnie przeciął powietrze, by rozciąć brzuch ryczącego orka. Po chwili nadbiegł też Albert, mierzył w głowę, jednak nie trafił do końca tak jak chciał i tylko przetrącił szczękę paskudzie. Już tyle odgłosów zielony nie będzie wydawał. Między Francem i Albertem przeszła jeszcze włócznia Knuta, zmieścił on się pomiędzy nimi wbijając broń w nogę orka.

W akcie rozpaczy, potężny zielonoskóry, zamachnął się szaleńczo swoim siepaczem. Chyba miał zamiar ukrócić każdego ze swoich oponentów o łeb. Był to jednak jego ostatni atak. Odskoczyli, a Franc kontratakując odrąbał łapę przeciwnika. Ork spojrzał na ziemię, gdzie znalazła się i łapa i jego siepacz. Zdążył jeszcze podnieść wzrok, by zobaczyć młot Alberta. Ostatni widok jaki miał zobaczyć w swoim życiu.


***


Po walce stanęli przy odnogach jaskini, obserwując czy ktoś został zaalarmowany odgłosami potyczki. Żadne zagrożenie jednak nie nadeszło. Otto z Zebedeuszem dołączyli do pozostałych. Postanowili zrobić zwiad by dowiedzieć się co ich otacza.

Forteczka krasnoludów była nadniszczona już zębem czasu. Poza tym była całkowicie zdewastowana i ograbiona. Wszędzie widać było ślady zielonoskórych, ich śmieci, odchody, poobgryzane kości. Na ścianach namalowane różne bazgroły, a także poodrywane fragmenty zdobień.

Z jaskini, w której się znajdowali, odchodziło kilka odnóg. Dwie z nich prowadziły do Wielkiej Sali, w której orki urządziły sobie obozowisko. Była ich tam cała banda, dwudziestu, może nawet trzydziestu. Wśród nich poruszała się grupka czarnych orków, którzy z pewności utrzymywała pozostałych w ryzach. Między większymi zielonoskórymi przechadzały się mniejsze gobliny, a także pokraczne snotlingi. Po obozowisku kręciły się też samice. Grupa nie była spójna. Raz po raz dało się zaobserwować bijatyki między zielonymi. W trakcie jednej z nich jeden z zielonoskórych, został brutalnie rozdzielony z samicą i dostawał teraz porządny łomot od czarnego, prawdopodobnie wodza. To wszystko byli w stanie zobaczyć kryjąc się w korytarzach prowadzących z opuszczonej sali stalaktytów. Zauważyli też, że jeden z orków, ten największy, miał na szyi potężny, złoty naszyjnik. Nawet z daleka przypominał on odlew, który Franc miał ze sobą.

Ostatnią odnogę stanowiły schody, prowadzące kutym korytarzem, do góry. Niedaleko za ich końcem leżało kilkanaście trupów orków. Zaraz przy nich znajdowało się wejście w prawo do bocznej komnaty, z której dochodziło zimne, niebieskawe światło. Korytarzem można było iść prosto, nie wchodząc do komnaty.


===


Kerm 16-05-2012 23:17

Wszystko poszło łatwo i prosto.
Zbyt łatwo i zbyt prosto, prawdę mówiąc.
Jak widać, prawdę mówi powiedzenie “miłe złego początki”. Bo jakiego innego wniosku można było dojść, obserwując hordę orków, bawiących się w najlepsze w jednej z komór jaskini. Nie tylko orków, prawdę mówiąc, ale i nieco mniejszego gadziajstwa. Walka z trzydziestką z zielono- i czarnoskórców byłaby raczej niezbyt mądrym wyjściem. Gdyby się udało zablokować wszystkie orki w jaskini... Ale do tego musieliby mieć pod ręką cały korpus krasnoludzkich inżynierów. A nie mieli.
Najprostsze, najbardziej rozsądne wyjście polegało na dyskretnym i szybkim oddaleniu się z tego miejsca. Czy udałoby się zorganizować jakąś wojskową pomoc, to można by tałatajstwo wytłuc. Kto jednak zechce im udzielić takiej pomocy? Dla trzydziestu orków i ich krewniaków? Komu by się chciało ruszać na ten deszcz.
A zatem wracać, czy może ruszyć dalej? Sprawdzić, co się kryje za niebieskim poblaskiem, bijącym z małej sali, a potem ruszyć dalej korytarzem? Tylko najpierw trzeba by pozbyć się tych trupów, bo każdy, kto wyjdzie z jaskini, od razu zauważy, że coś jest nie tak i zaczną się poszukiwania frajerów, co wleźli na nie swój teren..
Wynieść na zewnątrz i rzucić między skały, z dala od tej niby-ścieżki? Albo do rzeczki, skoro wody w niej dużo? Dorzucić do sterty truposzy, leżących obok wejścia do niebieskiej salki? Może nikt by się nie doliczył... Uśmiechnął się rozbawiony.
- Pozbądźmy się naszych truposzy - zaproponował. - Potem obejrzymy sobie to światło.

Aeshadiv 17-05-2012 12:14

Po walce z której włóczykij był zadowolony, Albert przypomniał sobie słowa Ojca Teodora z Nuln, u którego był podczas pobytu w mieście...

"Gdy tylko serce podpowie Ci, że jesteś gotów, a młot Twój zasmakuje krwi każdego z wrogów naszego świętego Imperium, przywdziej swoje szaty i ruszaj na chwałę Sigmara. Bądź tak dzielny jak Dott Barthos, patron naszego zakonu. Zwalczaj zwierzoludzi, orków, chaotów i innych, którzy dążą do upadku i przelewu krwi niewinnych dzieci naszego Imperatora Karla Franza."

Zwierzoludzi już pogromiliśmy i to nie raz, wyznawców chaosu? Też. Plugawych Nurglitów przegnaliśmy, orkowie dopiero teraz. Nawet z demonami piekielnymi się ścieraliśmy. Czy to ten moment Sigmarze? Czy już?

Lynre sięgnął do swojego plecaka. Odwiązał rzemienie i w momencie, gdy inni przeszukiwali orków, on wyjął długą niemal do kostek szatę koloru ciemnozielonego. Widniały na niej złote wyhaftowane zdobienia. Jednak największą uwagę przykuł symbol czaszki zwierzoludzia, a pod nią leżący złamany miecz. Teraz Albert nie był już włóczykijem. Czas było się ustatkować i podjąć decyzję o tym, co będzie w życiu robił. Teraz był już członkiem Zakonu Złamanego Miecza. Ludzi służących Imperium dla chwały Dott Barthosa, który bohatersko wraz ze swoimi rycerzami wymordował watahę zwierzoludzi pod dowództwem Sizlaka Grimhofa. Po starciu rycerza odnaleziono zagrzebanego pod stosem ciał, przyciskał do piersi złamany w pół miecz. Druga połowa tkwiła w czaszce Grimhofa.

Albert przepasał się. Wyjął relikwię i zawiesił ją na szyi. Popatrzył w niebo.

Jestem gotów!

valtharys 17-05-2012 13:24

Zebedeusz stanął przed wejściem do tej części skąd biło niebieskie światło. Młody żak zaczął się uważnie przyglądać i dostrzegł
kilka krasnoludzkich zwłok poległych w walce, jednak na ich twarzach
widać grymas bólu i przerażenia. Wokół nich są rozsypane kosztowności, prawdopodobniej krasnoludzkiej roboty. Komnata okazała się kryptą z szeregiem sarkofagów. Część z nich jest otwarta i koło nich też rozsypane są skarby. Na twarzy młodzieńca pojawił się uśmiech a gdy ruszył powoli rzekł tylko cichcem do towarzyszy:

- Najwyżej już nie porucham..

Zebedeusz za nic miał swoje życie najwidoczniej i krok po kroku zagłębiał się do środka. Krok pierwszy i nadal żył.. krok drugi i nadal żył.. krok trzeci.. i nadal żył.
Skierował się więc do trupów krasnoludów które począł przeszukiwać, w końcu pieniądz nie śmierdzi a trupy nie wydadzą na nic, no chyba że ktoś otworzy burdel dla nieumarłych to wtedy żak mógł zrozumieć, potrzebę pieniądza. Zdziwiło go tylko truchło krasnowodzkiej kobiety, które leżało w jednym z sarkofagów, i było dość świeże ale cóż Zebedeusz wzruszył ramiona, trup to trup.
Choć bardziej od pieniędzy interesowały go notatki, które miał przy sobie jeden zmarły i to od nich zaczął.

Spojrzał się na towarzyszy i zagwizdał cicho a gdyby nie było reakcji rzekł:
- Na razie żyję..

Zastanawiał się co będzie jak zechce przywłaszczyć sobie te drobiazgi.

Nefarius 17-05-2012 17:09

-Dobrze, dobrze...- Amir uśmiechnął się do Knuta, poklepując go po łopatce. Najwyraźniej człek radził sobie całkiem nieźle z włócznią jak na początki -Bardziej się skupiać na cel przy pchanie grota. Amir też ślepy...- wzruszył ramionami podsumowując swój rzut włócznią. Arab schował miecz do pochwy i udał się po swoją broń. Uważnie jej się przyjrzał czy drzewiec gdzieś nie pękł, gdyż w kolejnej walce mogłoby to mieć brzemienne skutki. Amir wzruszył ramionami, nic nie dostrzegł co mogłoby go zaniepokoić. Broń była cała, tylko jego rzut nie był zbyt zadowalający. Mimo wszystko nie tracił dobrego humoru. Z ciekawością przyjrzał się jednemu trupowi orka. Wydął usta i uniósł brew przyglądając się paskudnej mordzie bestii.
-Ty brzydal. Ty bardzo brzydal...- skomentował wstając.

Nie pozostawało im nic innego jak ruszać dalej. Spora jama, która łączyła się z tą, w której aktualnie się znajdowali była wypełniona zielonoskórymi. Amir nie był pod zbyt wielkim wrażeniem ich skuteczności bojowej ale może tylko dlatego, że tych zabitych było tylko trzech i gdyby proporcje były odwrotne gladiator pewnie odczułby potyczkę inaczej. Nie był głupcem i wiedział, że próba nierozważnego ataku na orków może zakończyć się śmiercią całej grupy.
-Amir nie tchórz, ale Amir proponować żeby miasto pomogło. Nas więcej, my zabić brzydkie ludzie-świnie.- porównanie dotyczyło paskudnego ryja orka, smrodu... I ogólnie całokształtu. Wejrzał na kompanów nie będąc pewnym ich zdania na ten temat.

JanPolak 17-05-2012 23:24

Bitwa była krótka i intensywna. Takie Knut lubił. I zwycięska. Takie lubił zwłaszcza.

Po walce zaś działo się tak wiele. Amir pochwalił technikę Knuta, na co Stirlandczyk odparł, wykonując symulowane pchnięcie włócznią:

- Jak kuśką w piczkę, hehe! - uśmiechnął się szeroko. Władanie nowym orężem zaiste sprawiało mu przyjemność.

Nacieszywszy się, chłopak przeszukał ciała orków, ale nic ze znalezionych przedmiotów nie wydawało się mieć wartości. Gdy skończył tę niezbyt przyjemną, zważywszy na smród trupów, czynność - spostrzegł Alberta.

Odmienionego Alberta. Zamiast dawnego włóczęgi, zobaczył przed sobą, niczym skąpanego w blasku Sigmara, świętego męża w długiej szacie, z relikwiarzem na piersi, w bogobojnym geście zwróconego ku niebiosom. Serce drgnęło w wojowniku, gdy pomyślał, jaką łaską obdarza ich bóstwo i jak daleką drogę musiał przebyć włóczykij, by odnaleźć swe powołanie. Wzruszony, podszedł do przyjaciela.

- Mogłeś się ogolić - szepnął z przejęciem.

Tymczasem należało ustalić plany. Knut poparł ukrycie „swoich” trupów w stercie na schodach. Postulował zachowanie ciszy. Był przeciwny wracaniu teraz do miasta, wolał spenetrować korytarze powyżej.

A gdy tak gadali, Zebedeusz sam wspiął się na schody i zniknął w świecącej na niebiesko sali. Ci studenci… nie upilnujesz takich.

malahaj 18-05-2012 17:54

- Miałeś nie pętać się pod nogami. -

Skwitował cierpko walkę Franc, zwracając się do magika. Niby wygrali, ale znowu dostał trafienie. Znowu trzeba będzie przestawić się na tarcze i młot. Póki co jednak zajął się opatrywaniem rany, coby się żadna gangrena nie wdała. To zielone bydło pewnie nawet nie czyści tych swoich siepaczy. Potem przyszedł czas na przeszukanie zabitych. Bezowocne raczej, choć jeden miał zbroje kolczą. Franc przyjrzał się jej uważnie, sprawdzają czy by na niego nie pasowała. W razie czego miał zamiar ją zabrać. No i gorzała. Jeszcze bardziej obrzydliwa niż jego i niewiadomego pochodzenia. Zabrał mimo to. Jak go kiedyś przypili, to nie będzie wybrzydzał.

Po tym wszystkim przyszedł czas na zwiedzanie. Szybko okazało się, że w pobliżu jest właściwa, większa grupa orków, tak jak przypuszczał od samego początku. Było też kilka innych ciekawych miejsc.

- Sami nie damy im rady, ale z pomocą garnizonu z miasta, to już inna sprawa. Pewnie wystarczy zabić te czarne a reszta pójdzie w rozsypkę... -

Reszta kompanii wolała dalej zwiedzać tunele, ale Maurer wiedział swoje. Te zielone bydlaki spadną im na plecy, w najmniej oczekiwanym momencie. No ale cóż miał zrobić. Przecież do łbów im nie na wkłada młotkiem, że nie zostawia się wroga za plecach. Chociaż...

Chciał, czy nie, chwycił jednego zielnego za nogę i pomaszerował w kierunku stosu trupów. W sumie to takie działanie i tak nie miał większego sensu, bo przy ognisku zostaną ślady walki a zieloni potrafią wywęszyć człowieka nosem, ale też i nie zaszkodzą. Zawsze będzie można zbadać drogą przed sobą, martwym orkiem.

- Całkiem twarzowa. -

Skompletował nową sukienkę Alberta. W sumie to nie wiedział, czy się chłopak pobrudził przy walce, ale może akurat była potrzeba się przebrać? Ruszył w stronę schodów i stosu trupów. Stąpał ostrożnie spodziewając się pułapek, albo jakieś ciemnej magii. Na szczęście ktoś inny zgłosił się na ochotnika, do badania tunelu. Franc obserwował go uważnie, w razie czego gotowy do ratunku. Choć ostrożnego ratunku.. Założył na ramię tarcze, w dłonie trzymał młot. Przy okazje obserwował krasnoludzkie zwłoki, szukając dla siebie pancerza.

Mortarel 18-05-2012 20:44

Walka skończona. Otto dzielnie trzymał swój koniec liny w oczekiwaniu na przeciwnika. Na szczęście żaden się nie pojawił. Kiedy usłyszał, że trzech orków gryzie ziemię zwinął sznur i ruszył do środka jaskini.

Jak poprzednim razem udał się na zwiad do tuneli, które rozchodziły się od groty. Co się okazało, w dalszych częściach korytarzy swoje obozowisko miała jeszcze większa liczba zielonoskórych. Braciszek przeliczył ich pobieżnie i wrócił z niedobrymi wieściami. Jeśli ruszą dalej, to zostawią za swoimi plecami całą tą bandę.

Kiedy odkryli magiczną komnatę Otto bardzo zainteresował się tym miejscem. Początkowo bał się wkroczyć do środka, jednak kiedy zrobił to Zebedeusz i nic mu nie było, to braciszek nabrał odwagi. Zebek- jak Otto w duchu nazywał towarzysza- przeszukał kryptę. Znalazł wiele kosztowności, jednak akolita nie interesował się nimi. Jego uwagę przykuły notatki i spisane teksty.

Otto poprosił Zebedeusza, żeby pozwolił mu również zerknąć w zapisane kartki. Może był to dziennik, może jakieś ważne wskazówki co do drogi, jakaś spisana mapa, a może tajemnica, która zainteresuje jego Zakon. Jeśli to ostatnie, Otto będzie zainteresowany pozyskaniem tekstów dla swoich przełożonych.

Na wszelki wypadek pobieżnie sprawdzi pomieszczenie, czy nie znajdzie kolejnych kartek lub być może jakąś książkę.

Postanowił przyjrzeć się ciału kobiety w sarkofagu, przeszukać ciała martwych krasnoludów, a także zapoznać się z treścią notatek. Będzie to pierwsze w jego karierze śledztwo, które pozwoli mu ustalić co zaszło w krypcie. Podejrzewał, że krasnoludy szukały czegoś w sarkofagach. Czegoś cenniejszego niż złoto. Uważał, że mogli zostać zaskoczeni przez orków. Jednak kto wygrał? Potrzebował jeszcze chwili, żeby móc to rozstrzygnąć.

Wtedy zadecyduje, czy woli wracać po pomoc, czy udać się w głąb tuneli, gdzie jak sądził spotka grupę Khazadów, którzy mogą wiele wyjaśnić.

AJT 19-05-2012 10:48

Zebedeusz, w czasie gdy pozostali zastanawiali się nad dalszym działaniem, uważnie krok po kroku stąpał po krypcie. Spodziewał się niebezpieczeństw, pułapek, wyraźnie czuł, że ktoś go obserwuje. Jednak nie działo się nic, ani przy ciałach, ani przy sarkofagach. Widząc ciała khazadów postanowił je przeszukać. Przeszukał pierwsze trzy, z uśmiechem na twarzy, przyjmując od nich podarek. Wszak to nagroda za odważne zbadanie krypty. Sakwa młodego żaka, w momencie, stała się cięższa o około trzydzieści koron. Koło nich leżały bronie, dwa miecze, dwuręczny młot, dwie tarcze oraz garłacz. Każdy z khazadów przyodziany był w kolczugę, a dwóch z nich także w hełmy. Poza sakiewkami koło ciał leżały rozsypane skarby, prawdopodobnie wydobyte z sarkofagów.

Przeszukując czwarte zwłoki, pominął sakwę krasnoluda, gdyż uwagę młodego żaka przykuły zapiski. Wykorzystując chwilę wziął się więc za szybkie studiowanie ich. Wyczytał z nich, że forteczka w której się znajdują, była kiedyś siedzibą klanu krasnoludzkich kowali run. Jej sercem było magiczne kowadło postawione na skalistym szczycie góry. Kowadło to sprowadzało burze i przyciągało pioruny. Jednak żeby praca przy nim była możliwa, kowal musiał posiadać ochronę, którą zapewniał rodowy klejnot władców Góry Piorunów, naszyjnik-medalion zwany Khotka’kaf Dir-Dalia. Naszyjnik ten był przekazywany z pokolenia na pokolenie prawowitemu spadkobiercy. Kilkaset lat temu ród ten się podzielił, a w dodatku przez te podziały nie obronił fortecy przed atakami zielonoskórych. Ci co przeżyli rozpierzchli się po całym świece. Tak mówiła pierwsza połowa notatek. Było tam także więcej informacji, z pewnością takich, które Zakon Otta byłby rad posiadać. Dalsza część opowiadała o wyprawie, która wyruszyła aż zza Gór Krańca Świata. O wyprawie grupki krasnoludów, która na nowo miała zamiar uruchomić legendarne kowadło. Zebedeusz na razie jednak w tą treść się nie zagłębiał.

Brat Otto, który w międzyczasie również zajął się badaniem krypty. Na ciele khazadzkiej kobiety nie dostrzegł żadnych ran. Jej ciało było zupełnie zimne, ale nie wyglądało jak te poległych w walce i leżących w krypcie. Poza tym wiele więcej informacji nie zdobył. Najcenniejszą dla niego posiadał Zebedeusz i teraz na nim Otto skupił swą uwagę.

malahaj 19-05-2012 11:17

Ubrany w śmierdzący pancerz zdjęty z orka, poczuł się nico lepiej chroniony. Choć to nadal nie było to. Te kolczugi, do martwych kurdupli, to było coś odpowiedniego, ale były za małe. Cholerne pokurcze!

Widząc ze dwójka kompanów porusza się po komnacie w miarę bezpiecznie i on wszedł do środka. Miał pewne obawy przed rabowaniem krasnoludzkich grobów, ale w końcu chciwość przeważyła. Zgarną dla siebie dwa złote pierścienie i upchnął do kieszeni. Potem się je spienięży. Następnie wywalił swój skórzany hełm i zamienił go na stalowy, własność jednego z marych khazadów. Na koniec podniósł garłacz, sprawdził czy nie jest uszkodzony i rozejrzał się za prochem i amunicja do niego. Z jego zdolnościami strzeleckim, to broń w sam raz dla niego. W ostateczności możemy zawałować go złotymi monetami hehehehe.

- Dobra, jak mamy iść to chodźmy. Nie chcecie wracać, do miasta, to spadajmy stąd, zanim zieloni nas usłyszą. -

Franc rozejrzał się jeszcze za źródłem tego niebieskawego blasku i był gotowy do drogi.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:52.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172