Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2012, 16:31   #101
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Szlachetni członkowie załogi wypięli się na swego kapitana, odmawiając czynnego udziału w skaptowaniu majstra, który zechciałby jak najszybciej naprawić odrobinę przeciekający Świt.
- Ty jesteś kapitanem - stwierdziła Julita. - Ty wszystko załatwiasz.
Mina Gomrunda świadczyła o tym, że popiera zdanie załogantki, bez najmniejszych nawet wyrzutów sumienia zwalając sprawy związane z barką na barki kapitana. Z drugiej strony nawet trudno mu się było dziwić. Krasnolud był typowym szczurem lądowym, chociaż jako argument w spornych sytuacjach był - nie da się ukryć - niezastąpiony.

Winda, szczytowe ponoć osiągnięcie sztuki inżynieryjnej, trzęsła się niemiłosiernie. Aż dziw, że nikt choroby morskiej nie dostał i nie porzygał się na głowy tych, co na dole stali. Nie każdy wszak jest przyzwyczajony do kiwania czy do wysokości. Sami jednak twardziele byli dookoła, czy też żołądki mieli ze stali.
- A jakby to spadło, to co? - spytał nagle Szczur.
- To by jeden mały półgłówek już nigdy by głupich pytań nikomu nie zadawał - warknęła Julita. Rozeźlona widać była, bowiem w łeb Szczur dostał, nim mówić skończyła.

Mimo mało optymistycznych odzywek chłopca okrętowego na górę dotarli cało i zdrowo. Jednak, chociaż zapewne oszczędzili nieco czasu i sił, nie była to z pewnością przyjemność warta aż takiej zapłaty.
- Zdzierstwo - mruknęła Julita. - Z powrotem wracam pieszo.
- No!
- zdecydowanie poparł ją Szczur.

Pięć sztuk złota zaliczki. Nie tylko Julicie wydało się to kwotą dość wygórowaną. I chociaż Hans, Rudym zwany, nie wyglądał na kogoś, kto tylko patrzy, by przyjezdnego oszwabić, ale nie wygląd o człeku świadczył, i nawet nie polecenie z kapitanatu.
- Niech będzie, panie Hans - Konrad głos ściszył. - Ale jeden warunek drobny.
- Ale z pięciu franzów nie ustąpię
- zastrzegł się szkutnik. - Co zatem?
- Pięć niech będzie
- potwierdził Konrad.
- Otóż sam pan wiesz - mówił dalej - jak to jest. Pan tu jesteś swój i nikt pana nie tknie.
Rudy Hans skrzywił się nieco, pewnie z niedowierzaniem, ale nic nie odrzekł.
- Tak jak każdy, i ja złoto lubię, a to, co w mojej kieszeni to szczególnie - mówił dalej Konrad. - A są tacy, co na każde złoto są łasi. Jak ja tu złotem sypnę, na oczach tłumów, to nawet taki, co mu wóda i rum rozum wypaliły wiedzieć będzie, że złoto przy sobie mam. A po co mi zainteresowanie zbytnie? Po co przed żebrakami mam się opędzać, albo i z opryszkiem się spotkać? Sakiewkę człek straci i kłopot, bo jeden złoty krążek do drugiego podobny i człek nie udowodni, że jemu go akurat zabrali. A jak zaszlachtuje się takiego w obronie własnej, to i tak straż się człowieka czepia, miast wdzięczność wyrazić.
- No i?
- spytał Hans, wysączywszy z kufla ostatnie krople piwa. Wizja ewentualnej straty Konradowego majątku nie zrobiła na nim jakoś wrażenia.
- W zacisznym miejscu trzeba to załatwić - stwierdził Konrad - a pan powiesz, gdzie takie znaleźć.

Miasto wyciągało z kieszeni nie tylko złoto, ale i srebro. Sztuka tu, dwie sztuki tam...
- Zanieś to na barkę. - Konrad podał Szczurowi worek z zakupami zrobionymi w karczmie; trochę jedzenia dla tych, co zostali na barce.
- Ale dlaczego ja? - spytał Szczur. - Czemu nie Julita?
- Bo jesteś najmłodszy
- odparła szybko Julita. - Poza tym Konrad tak kazał. A on jest kapitanem.
- Najmłodszy, najmłodszy...
- burknął młodzik. - Zawsze to samo. A ja chciałem coś załatwić.
- Co ty niby masz za interesy w mieście, co?
- Julita spojrzała na Szczura wzrokiem pełnym podejrzliwości.
- A cię to obchodzi? - Szczur wyraźnie się nabzdyczył. - Moje srebro.
- Srebro cię w zadek gryzie? A może gdzie indziej, co? Ma panienki ci się zebrało?
- Całkiem ci odwaliło!
- odpalił oburzony Szczur, na którego policzkach pojawiły się rumieńce. Złości zapewne. - Według ciebie każdemu tylko baby w głowie?
- Jasne. Stale jestem w porcie, to wiem, jak się chłopy zachowują, ledwo na ląd zejdą
- odparła Julita. - Piwo i dziwki.
- Skończcie już.
- Konrad przerwał rozwijającą się w najlepsze dyskusję. - Julita, dzisiaj masz wolne. Szczur, ty wracasz na barkę. Ktoś musi pilnować naszych szczurów lądowych. Co będziesz robił po drodze mnie nie obchodzi, byle byś tam był przede mną. Odbijesz sobie jutro lub w następnym porcie. Jasne?
- Jasne
- odparł Szczur. Obrzucił dziewczynę niechętnym spojrzeniem, odwrócił się na pięcie i poszedł.
- Ja chyba też wrócę - powiedziała Julita. - Co tu będę robić? Pić mi nie pozwalasz, gacie na zadku mam całe i nowych kupować nie muszę. Koszulę na grzbiecie też. - Wzruszyła ramionami. - Dogonię Szczura i go jakoś ugłaskam.

Konrad wrócił na barkę dobrą godzinę później, dość zmęczony schodzeniem po kilometrowej długości schodach, bogatszy o dwie mikstury, zakupione wcześniej w świątyni Shallyi. Barkę zastał tam, gdzie stała.
- Dużo mamy wody? - spytał Szczura i Julitę, w zgodzie siedzących na pokładzie “Świtu”.
- Na razie plaster trzyma - zapewniła go Julita.
- Dwa wiadra wylaliśmy - dodał Szczur. - I prawie nie przybiera. Da się żyć.
- Szkoda tego złota
- mruknęła Julita. - Do Nuln byśmy jakoś dopłynęli.
- Jak nam Hans załata burtę, to nie będziecie musieli wylewać wody
- odparł Konrad. - No i nie pójdziemy na dno.
- Teraz możecie się poobijać
- mówił dalej. - W nocy normalne wachty, żebyśmy na dno nie poszli. Ale to ustalimy do końca jak wszyscy wrócą.
Rozsiedli się na pokładzie czekając na tych, co jeszcze nie dotarli z powrotem na pokład.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-11-2012, 18:18   #102
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
– Niech błogosławi... – odpowiedział uprzejmie, choć już nie raczył uściślić, czy miał na myśli siebie samego, czy przez wzajemność swoją rozmówczynię. Pewnie zresztą obojgu taka nadprzyrodzona opieka wyszłaby na dobre.

W słowach żebraczki właściwie próżno było szukać oznak szczególnej sensacji albo powodów do niepokoju. Może tylko jej polityczny komentarz w tak bliskim sąsiedztwie cesarskiej łajby mógłby nabrać dla pasjonata nieco smakowitości.
Tyle że jeśli Spieler w ogóle interesował się polityką, to z pewnością nie prowincjonalnych miasteczek. Skoro dało się w takim spokojnie przenocować, naprawić barkę, uzupełnić zapasy o parę mniej trwałych produktów i bez przeszkód popłynąć dalej, w poważaniu miał jego statusy, przywileje i trupy. Przynajmniej dopóki nie naprzykrzały się zbytnio po nocy.
Już bardziej zafrapował go sposób, w jaki tę garść portowych plotek dane mu było pozyskać. Zupełnie jakby komuś zależało, żeby nic „panu żeglarzowi” nie umknęło...

Pokręcił głową i splunął z niesmakiem do wody. Jakoś tak się porobiło wprawdzie ostatnimi czasy, że lekka paranoja zaczynała wydawać się w gruncie rzeczy całkiem pożyteczna, ale to już była przesada. Co za dureń miałby najmować żebraków, żeby sprzedawali bzdury załogantom każdej nędznej barki, która przybije do portu? Po co?
Wbrew rozsądkowi obejrzał się mimowolnie na zacumowany tuż obok galeon, ale zaraz przeniósł spojrzenie na śledzącą powitalne ceremonie Sylwię. Niezupełnie przypadkiem.

Na tamtym pomoście znowu go zaskoczyła. Chyba bardziej niż kiedykolwiek. I – co tu dużo gadać – bez porównania przyjemniej.
Na szczęście nie sięgnął odruchowo tam, gdzie doświadczenie, przez lata zbierane w niezliczonych karczemnych podbojach, z zasady kazało szukać najszybszej satysfakcji i niewyczerpalnego źródła frywolnych chichotów. Zamiast tego objął Sylwię w talii, drugą dłonią szukając jej policzka, potem karku. Łagodnie acz dość pewnie przytrzymał dziewczynę przy sobie, może nawet przyciągnął ciut bliżej. Jakby się bał, że skończy zbyt szybko i odsunie się, zanim on ochłonie na tyle, żeby odpowiedzieć nienachalnie, z wyczuciem.
Co przy niej akurat wcale nie było łatwe.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 15-11-2012 o 18:27.
Betterman jest offline  
Stary 15-11-2012, 22:09   #103
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VP0WMB70Y0o[/MEDIA]

Krasnolud sączył niemrawo piwo i czekał aż Erich skończy co miał skończyć… Szynk z całą pewnością nie był tym z najgorszych to jednak parę zakazanych mord się tutaj przewinęło. No ale jako że i on do najpiękniejszych nie należał a tym bardziej do strachliwych dlatego siedział i czekał. Czekał i obserwował. Obserwował i słuchał. Słuchał i czekał… Krasnoludzki organizm z trudem przyjmował te ludzkie szczyny udające piwo… trzeci kufel… Ostatni. Już nie mógł tego pić…

Mógł chłopaka zrozumieć przecież po tylu miesiącach wiadome było, że chciało mu się pociurlać no ale krasnolud gdzieś pod skórą czuł, że będą z tego kłopoty. Pewnie dlatego nie puścił go samego. A powinien! Pierwszym zwiastunem problemów był typek w śmiesznej sukience… pewnikiem jakiś magus chędożony… mało, że się wpatrywał się w brodacza tak jakby błagał go o solidne klepanie facjaty to jeszcze coś tam ręką wywijał. Gomrund się odruchowo spiął spodziewając się jakiegoś podstępu. Zaklęcia co to miało go uśpić albo jeszcze co innego. Wytężył siły mentalne gotowy do jakiejś obrony… i założył kastet na rękę. Zrobił groźną minę, ale nic się nie działo… Dziwak machał tą łapą jakby miał jaką kukiełkę na sznurkach… albo z kimś gadał. Gomrund się rozejrzał czy aby nie daje jakich znaków kompanom. Sądząc po kaprawych ryjach obwiesi siedzących z nim przy stoliku nie zarabiali na życie uczciwie. Może komuś właśnie teraz wysyłał sygnał że znalazł frajera do ogolenia… a może coś mu dosypali do piwa i teraz czekają aż uśnie. Może Sylwia by to znaki rozpoznała… a może to nie były znaki… eh…

Odsunął kufel… i wtedy pojawił się Erich. Erich Kłopot Kurwa Jego Mać Olenbach. On po prostu nie potrafił nie wpaść po uszy w gówno. Nie potrafił po prostu zerżnąć dziwek jak należy tylko musiał narobić syfu. Musiał! – Zajebię tego tępego klocka. Wydusił do siebie brodacz wbijając mordercze spojrzenie w gładkie lico wozaka. Głosy niedawnych kochanek nie napawały optymizmem – MUTAK!! Było gorąco. Gomrund próbował zareagować szybko ale widać było, że Erich wyrobił w sobie umiejętność błyskawicznej reakcji na tarapaty. Fik - myk, trask – prask! Jakiś stół leżał obalony. Fik – myk i jakiś grubas gubił zęby. A wozak wystrzelił z karczmy niczym goblin z katapulty. Zostawiając za sobą smród i dym… krzyki… wściekłość i krasnoluda. Płonąca Łeb nie czekał na rozwój wypadków. Z krzykiem na ustach – Dorwać mutanta! wyskoczył zza stolika. Co bardziej krewcy już brali się za łby o rozlane piwo. Ktoś po lewej chyba skojarzył, że przecież brodacz przyszedł z „mutantem” jednak nim zdążył wyrazić swoją opinię całej sali Gomrund przywalił mu trzonkiem topora tak, że aż nakrył się nogami. – Dawaj skurwysyna chaośnika! Krzyknął i skoczył dalej.

Nim dotarł do drzwi ktoś walnął go z łokcia pod żebra. Jakiś zabłąkany kufel trzasnął mu w łopatkę to jednak powarkując i złorzecząc na mutanty, chaos i insze zło całego Imperium udało mu się praktycznie bez szwanku przemierzyć przez całą salę. Był prawie, że w grupie pościgowej bo pierwsi już gonili za rzekomym mutantem... chociaż nie było ich chyba aż tak wielu sądząc po rozkręcającej się imprezie tutaj. Wytoczył się z karczmy. Kilku gapiów. Kiku gońców. Kilku krzykaczy. Znowu ktoś skoczył wzmacniając grupę pościgową. Gomrund też… Jednak w pierwszej przecznicy dał nura w lewą i miał zamiar pitnąć jak najdalej.

Miał zamiar bo już po kilkunastu krokach jakiś piskliwy babski głos wywrzeszczał. – Ten pokurcz to też chaośnik. Łapaaaaać zawszańca! Darło się to syfiliczne stworzenie w niebogłosy i chyba moc była w tych płucach była niczym w miechu kowalskim. A sądząc po ogromnych cyckach mogło i pół miasta obudzić! No ale nie było co się zastanawiać. Jak uciekać to uciekać. Gnał krasnolud przez wąskie i ciemne uliczki. Może nie był taki szybki jak długonodzy to widział znacznie lepiej niż oni… i nim się niebezpiecznie zbliżyli swoje już przebiegł.

Stanął za winklem i nasłuchiwał. Nie ma co tak zwiewać z ogonem bo wcześniej czy później mógłby się napatoczyć na jakiś patrol i wtedy to mu nawet Wielki Teogonista nie pomoże. Pierwszy dostał styliskiem topora chwilę po tym jak wychylił się zza muru. Z impetem zwalił się na jakąś stertę nieczystości a po ryku i trzasku w nodze można było sądzić, że za szybko tańcować nie będzie. Drugi w porę się zatrzymał żeby nie powtórzyć losu tymczasowego kompana. Zmierzył krasnoluda wzrokiem i skoczył z sykiem… i gołymi rękami. Wprawdzie odwagi Gomrund mu nie mógł odmówić to jednak głupoty i umiejętności bojowych już tak. Nim tak naprawdę zdążył podejść na tyle blisko by wyprowadzić cios pięścią w brodatą buźkę dostał w żywot styliskiem… a kiedy się zgiął to poprawił mu jeszcze przez plecy. Na tyle mocno, cios przygniótł go do ziemi…

- TUUUUUTAJ JEEEEEST! – ryczała niczym jaki wyjec ta murwa krzywą kusią trącana. Płonący Łeb nie był ani gentelmanem ani ona nie była damą… poza tym tradycyjny norsmeński model rodziny nie widział nic zdrożnego w biciu niesfornej baby tedy krasnolud sieknął jej lewego w ryj. Niestety zapomniał o kastecie i co tu dużo mówić… wartość atkywów tej dzierlatki niestety trochę spadną sądząc po ilości juchy jaka trysnęła z rozbitego nosa. Cóż… starożytna zasada przechodek mówi nie sadzaj rzyci na interes bez sakiewki.

Krasnolud nie czekał żeby się przekonać czy ktoś jeszcze go goni… ani ile zajmie się tej trójce podnieść. Oddalał się… mając na dzieję że uda mu się dotrzeć do barki.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 16-11-2012 o 06:06.
baltazar jest offline  
Stary 17-11-2012, 23:03   #104
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Sylwia wysunęła się z uścisku Dietricha uśmiechnięta z zaróżowionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Jeszcze nie do końca rozumiała, co wydarzyło się przed chwilą. Powiedziała coś kompletnie niezrozumiałego, były to ze trzy zdania z intonacją wskazującą na przynajmniej jedno pytanie, zostawiła na nie zaistniałą odpowiedź pół sekundy, potem spojrzała na swoją dłoń, podrzuciła w górę króliczą łapkę, złapała ją w powietrzu i oświadczyła, już wyraźnie, że musi natychmiast iść. Dla pewności jednak pobiegła. W położonym pod klifem porcie nie było zbyt wiele dróg ucieczki, więc dziewczyna skierowała się na kręte schody, pamiętając, żeby dostać zadyszki dopiero po kilku wirażach, jak już na dobre zniknie Dietrichowi z oczu.

Można jeszcze dodać, że choć nie była najlepsza na długie dystanse, krótkie biegała bardzo szybko, ale była to umiejętność obecnie wykorzystana nadaremno, bo ochroniarz został dokładnie tam, gdzie go zostawiła.

***

Statek hrabiego obejrzała jeszcze będąc w porcie. Tłusty arystokrata ubrany w wioski i chłopską niedolę aż prosił się o wizytę. Niestety człowiek, który go powitał nie należał do tych, z którymi Sylwia miałaby siłę dziś zadzierać. Na szczęście cesarski statek nie podlegał jego jurysdykcji. Kiedy hrabia opuścił pokład, statek nadal pozostała na miejscu. A na nim niestety czwórka zbrojnych. Do tego druga czwórka marynarzy. Tak przynajmniej wyglądały szacunki Sylwii. Oczywiście wśród załogantów panowało pewne, spowodowane odejściem pracodawcy, rozprężenie. Marynarze zbili się w gromadkę, Sylwia była pewna, że zaraz któryś wyciągnie karty, i jeśli będzie miała szczęście, zejdą pod pokład na całą noc. Natomiast wystrojeni w szlacheckie barwy gwardziści trzymali fason. Dwie leniwe pary rozlokowały się na przeciwległych krańcach galeonu. Tyle dobrego, że tkwili w miejscu zamiast spacerować.

Majątek wspaniałej złodziejki Sylwii Sauerland składał się obecnie z cudownego, złowrogiego jaja, i … jednej korony. Nie miała nawet proszku do zębów. Ani grzebienia, ani różu do policzków ani bluzki, ani, bielizny na zmianę. A ostatnią koronę i tak zamierzała na rynku wydać na pomadkę. Wychodziło na to, że bez pomocy z zewnątrz była skazana na te cholerne schody. A złodziej bez grosza przy duszy po prostu powinien kogoś okraść. Choć kusiło, żeby poprosić o trochę złota Gomrunda, ale przecież krasnolud i tak pozwolił jej wysmarkać się w brodę. Nie mogła przesadzić.
Droga na górę była mozolna. Sylwia w głębi duszy akceptowała tylko dwa rodzaje wysiłku fizycznego, ten dający wymierne korzyści finansowe i ten prowadzący do rozkoszy, więc teraz każdy krok wkurzał ją do imentu. Umilała sobie czas głośno złorzecząc pod adresem przerdzewiałych młotków. Jednocześnie, po cichu, konstruowała coraz to nowe, karkołomne plany rabunku.

***

Powoli zapadał zmierzch. Od rzeki bił złoty blask, w tej godzinie nawet brzydkie kurwy wyglądały ponętnie, a smutni tkwiący na swych łajbach,marynarze na wachtach namiętnie złożyczyli na swój parszywy los. Iwtedy właśnie Szczur znowu wypadł za burtę. Narobił przy tym rabanu jeszcze większego niż za pierwszym razem. Krzyczał mamusiu, ratunku, tonę i znowu mamusiu i ten właśnie motyw dominował w krzykach przekupek i żebraczek zgromadzonych na brzegu. Dziecko, dziecko za burtą! Nikt nie mógł pozostać obojętnym.

***

Szło jak po maśle. Wbiegła na pokład, ukryła się za zwiniętym ciasno dodatkowym żaglem, potem w stronę nadbudówki miała już tylko cztery kroki. Baumanowy wytrych z maestrią radził sobie z kolejnymi zamkami. Sylwia weszła do kajuty hrabiego.

Najpierw uderzył ją zapach. Stłumiła kichnięcie, choć i tak wydawało się, że zduszone rozbrzmiewa straszliwym echem. Hrabia musiał uwielbiać cytrynę bo całe pomieszczenie przesiąkło dusznym,kwaśnym zapachem. Dziewczyna najpierw zasłoniła dwa okna po obu stronach kajuty a potem zapaliła małą lampkę na biurku. Obok lampy leżało kilka map, które od razu zgarnęła, podobnie zrobiła z niewielką, inkrustowaną kością słoniową szkatułką. Nawet nie próbowała jej otworzyć. Z niezabezpieczonej szuflady zgarnęła dwa zapisane gęstym maczkiem listy. Potem obejrzała resztę pomieszczenia.

I dopiero, kiedy wyszła z kajuty. Radosna, usatysfakcjonowana i niezauważona wbiegła za nadal niesprzątnięty z pokładu żagiel, uświadomiła sobie, że żaden karkołomny plan nie objął drogi ucieczki.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 22-11-2012, 00:31   #105
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Nie wybrał najkrótszej drogi bo ta wiodła przez oświetloną ulicznymi lampami brukowaną aleję gdzie trudno było nie natknąć się na spacerujących po niej miejskich gwardzistów. Z biegu również zrezygnował gdy przekonał się, że nikt go nie goni. Jak widać klientela karczmy w małym stopniu, nie licząc czarnowłosej Helgi i jej dwóch wielbicieli, zainteresowana była pościgiem za domniemanym mutantem. Bo zapewne nie wszyscy zobaczyli purpurową dłoń Ericha, a i ci co zobaczyli nie cechowali się najwyraźniej postawą obywatelską i ścigać abominacji chaosu nie zamierzali. Tak też czy inaczej Gomrund oddalając się od felernej karczmy pozwalał sobie na coraz większą nadzieję, że jednak uda mu się bez dalszego szwanku dostać na barkę. A im na większą nadzieję sobie pozwalał tym łacniej planował co zrobi wozakowi jak już go dorwie w swoje łapska.
Nim się obejrzał uliczki zawiodły go prosto nad skarpę rzeczną skąd roztaczał się widok na ciemność w jakiej pogrążony był zachodni brzeg Reiku. Piździło tu niemiłosiernie, ale po ucieczce z karczmy wcale to norsmenowi nie przeszkadzało. W Sjorktraken co drugi dzień bardziej wiało. A i jak gębę otwierał to mu zawiuwało i trochę ten posmak szczyny co je wypił przechodził. Nie tracąc czasu ruszył dalej i niebawem wyłuskiwał z sakiewki 5 szylingów dla zdziadziałego nieco operatora windy linowej. Z kosza doskonale widać było kolebiące się na dole jednostki, a wśród nich Świt z powiewającą na maszcie altdorfską banderą. I kotwiczący obok galeon cesarski. I w końcu jakieś zamieszanie dookoła wcale niemałe zważywszy na ilość pochodni, które kręciły się przy obu statkach.
Z krasnoludzkiej gardzieli niczym z jakiego zwierza dało się słyszeć bardzo nieprzyjemny, warkotliwy pomruk.

***

- Co tu się do jasnej, orczej kurwy dzieje??!
Kilka głów zwróciło swe spojrzenia w stronę nadchodzącego krasnoluda. Pierwsze najbardziej przytomne należało do Konrada, któren jako jeden z niewielu obecnych teraz w przystani gości rzadko mógł powiedzieć o sobie “napruty jak cesarski czołg”. Młody kapitan Świtu stał wraz z Julitą na drewnianej kei wraz z grupką nieznanych Gomrundowi ludzi.
- Ooooo... a kto to wrócił ze szlajania się po wyszynkach i burdelach z panem Łapką!? - spytała z kpiną żeglarka po czym podeszła do niego dziarskim wskazującym na podchmielenie krokiem i zaraz się skrzywiła. Gomrund śmierdział nie tylko wypitym piwem, ale i tym, które się na niego rozlało gdy dostał kuflem podczas ucieczki z karczmy. Dziewczyna spojrzała wpierw na dwóch typków z wyglądu cwaniaczków i drapichrustów, którzy stali nieopodal i zdawali się wyczekiwać na jakąś decyzję Konrada, bo zerkali na niego co i rusz, a potem na samego Sparrena - Śmierdzi prawie tak samo jak ten ich ładunek. Ja bym wzięła. Nie będzie wielkiej różnicy, a zawsze trochę grosza.
Gomrund spojrzał na delikwentów, a oni na niego.


Jak to ludzie nijak mu się nie spodobali. Przytaszczyli tu jakąś wielgachną skrzynię i o ile dobrze się domyślał, mieli zamiar wcisnąć ją im do przewozu do Nuln. Bo Konrad przeca dał ogłoszenie w kapitanacie, że Świt czeka dziś w przystani z ofertą spedycji towarów i pasażerów na południe.
- Erich przylazł? - skwitował komentarz Julity.
- Nie. Jak widzisz wielu się zlazło, ale nie Erich - odparła dziewczyna - Mamy tu proszę ja ciebie dwie intratne oferty przewozu i małą aferę. Od czego zacząć?
Gomrund zlustrował szybko wzrokiem zebranych. Było tych dwóch chudzielców ze skrzynią. Jeszcze dwóch ubranych na mieszczańską modłę, którzy podtrzymywali jakiegoś pijanego w sztok rudzielca w pstrokatych fatałaszkach. A nieco bliżej galeonu stał chyba sierżant straży portowej z dwójką swoich ludzi i marynarz w cesarskiej liberii z zatroskaniem patrzący na pokład okrętu. Gomrundowe oczy szybko wychwyciły też Dietricha i Szczura, którzy z pokładu Świtu patrzyli w napięciu na rozwój wydarzeń na statku Karla Frantza. Nie dopatrzyły się natomiast Sylwii.
- Oszczędź mi aferę na koniec.
- No to poza ofertą przewozu tejże cuchnącej skrzyni za sumę... -
spojrzała pytająco na chudzielców
- Piętna...
- Siedemnastu!
- Siedemnastu koron -
ciągnęła dalej Julita - mamy jeszcze trubadura do dostarczenia na pilnie do Nuln. Sławny na całe imperium Herr Hans Schwimmer Czy-jak-mu-tam.
- Zimmer panienko. Zimmer! -
ozwał się piegowaty mieszczanin o pucołowatej twarzy - On słabą głowę ma. A my zawsze o tym zapominamy...
- Niech będzie Zimmer -
machnęła ręką Julita - Ma tam na jakimś weselichu przygrywać. Jego kompani są zdesperowani, byśmy go wzięli bo nic innego jutro nie wypływa do Nuln. Dają dziesiątaka.
- No dobra... Aaaa co tam się dzieje? -
tym razem Gomrund choć wskazując na cesarski galeon podejrzewał jak brzmi odpowiedź, nadal miał nadzieję, że może po prostu się burty zderzyły.
- A wyobraź sobie Płomienny Łbie, że ktoś się wdarł na okręt miłościwie nam panującego. Kapitana i najedzonego hrabiego nie ma, bo balują na górze, a na pokładzie na noc miało zostać kilku zbrojnych i marynarzy pod komendą bosmana. Ten zaś zestrachany sra po gaciach i nie wie co robić. Portowi nie chcą mu pomóc, bo to nie dość, że cesarski okręt to nie ich teren jurysdykcji, to jak się okazuje również sprawa polityczna i...
- Że co kurwa słucham? - Tym razem nawet mina Gomrunda, spokojnego i wyrachowanego wojaka co to nie dość, że demona to i potężnego nieumarłego posłał w zaświaty, musiała wyglądać wyjątkowo debilnie.
Konrad parsknął śmiechem w odpowiedzi.
- No polityczna - odparła Julita - Wiesz, czym ta franca im grozi?

***

- To co słyszeliście! Wysadzę tę łajbę w powietrze! Macie natychmiast odbić od przystani i wrócić do Altdorfu! Kemperbad to wolne miasto i wolnym zostanie! Bez szpiegowania przez cesarskie szczury!
To było głupie. Zapewne bardzo głupie. Ale co jej zostawało innego jak nie ten godny pożałowania blef i mocowanie się z małym bulajem prochowni, w której się zamknęła i zabarykadowała.
- Jak spełnicie moje żądania, wyjdę i poddam się bez walki!
Niewielkie okienko mimo iż swoją średnicą i tak przerażało, nawet nie chciało drgnąć. Przeżarte przez rdzę zawiasy i podbutwiałe deski, w które wbijała nóż, by całe to okucie chociaż wyrąbać, zdawały się nie robić sobie niczego z jej wysiłków.
- Dziewczyno no! - mężczyzna po drugiej stronie drzwi głos miał ładny. Chcąc nie chcąc nawet w takiej sytuacji sama to zauważyła. Dźwięczny i silny. A zarazem wyraźnie zaniepokojony i chyba wystraszony - Sobie nie żartuj nawet i wyłaź stamtąd nim drzwi wyważymy! Przecież jak wysadzisz to funt kłaków z ciebie nie zostanie!
- Nie dbam o to! I spierdalaj po kapitana skoro sam nie zamierzasz wypłynąć!
- Noż ja pierdolę, dziewczyno! On z hrabią w ratuszu! Jak ja mam tam o tej porze?! Jaja mi urwą! Bądźże człowiekiem, bo naprawdę każę wyważać!

- Nie będę powtarzać! Spierdalaj!
Wióry szły z desek z bukowych desek, bo nawet nasłuchując nie przestawała piłowania. Przez chwilę musiał tam stać, ale w końcu chyba się wycofał spod drzwi, bo usłyszała jego kroki. Pytanie czy po żołnierzy, czy faktycznie po kapitana.
- No dalej... - okowy bulaju już nawet zaczęły się trochę ruszać...
Worek z łupem przejdzie na pewno. Tylko czy ona da radę. I czy się nie utopi potem...

Za mało ćwiczyła. Za mało wprawy. Dlatego tu wylądowała. A tak niewiele brakowało, a by się nawet Dietrich nie zorientował, co zaszło.

***

- I co robimy panie bosman? - spytał jeden z majtków do schodzącego z pokładu galeonu bosmana. Obok stał też sierżant straży portowej i załoga Świtu.
- Co robimy, co robimy... A skąd mnie to wiedzieć??? Cały czas był kapitan i się kurwa żaden piracki okręt do nas nie przypierdolił podczas rejsu. A teraz zostałem ja w bezpiecznej przystani i co?! Jebana kemperbadzka bladź... A niech dla świątyni, której robi, a nie mi takie gówno...
- Może ona tak tylko gada, a ukradła co jeno... -
zasugerował sierżant.
- Pewnie i tak. Ale wiecie panie gefrajter co zrobią całej naszej wachcie jak jednak mówi poważnie?! Trupy będziemy z kanałów wyławiać jak tamci tam. Pomoglibyście nam!
- A wiecie panie bosman co zrobią nam jak Wam pomożemy, a ona mówi poważnie?
Bosman wydawał się człowiekiem młodym, trochę tylko starszym od Konrada. Elegancko ubranym w cesarski uniform i zadbanym niezgorzej niż kapitan Spenger z Bogenhafen, aczkolwiek wyraźnie szybko tracącym głowę. Typ o wzruszająco głupiej lojalności i mikrym obyciu z prawdziwym światem, które wyzierały z przejętych oczu.
Gefrajter zaś miał chyba dobrze po pięćdziesiątce i choć był rosły, starego kocura miał wypisanego na gębie. Co zrobić by swoje odrobić i się nie narobić. Nic dziwnego, że został sierżantem...
- Czekamy na kapitana - rzekł w końcu bosman - Posłałem już po niego. Nie ma co samemu próbować...
I być może ktoś by coś jednak zaproponował na taki przejaw bosmańskiej niezaradności gdyby nie to, że gdzieś wysoko w pogrążonym w ciemności niebie rozbrzmiał wrzask:
- Alaaaarm!!!
Jedyna działająca po zmroku winda osobowa niezwykle szybko, choć nie ruchem spadającym poruszała się w dół w kierunku przystani oświetlona dwoma pochodniami. Znacznie wolniej w tym samym kierunku poruszały się światełka pochodni na ścianie gdzie były schody.
- Alaaaarm na przystań!!!
Tym razem w ślad za wrzaskiem rozległ się wyraźny odgłos kołatania w dzwonek.
Straż portowa chwyciła za halabardy.

***

Nie takich łachów się spodziewał. Nie miał wygórowanych wymagań, ale coś takiego?
W jednym ręku trzymał szatę modlitewną z symbolem komety Sigmara, a w drugim coś co chyba zwało się stułą i przynależało kapłanom Vereny. Obie wyjęte z wielkiego kufra ozdobionego mosiężnymi literami, które z dumą odczytał jako “Ex Corde”. Więcej ubrań tam nie było. Za to były świece wotywne, srebrny wotularz ze znakiem Morra, malutka waga Vereny, kilka wilków Ulryka, trójząb Mannana i w ogóle amulety, posążki, wisiory, insygnia kapłańskie wszelkich bóstw w jakie tylko wierzyli mieszkańcy Imperium... W co kto wierzy, nic tylko ustawić se koło łóżka i dziękować rano i wieczorem onemu, że się przeżyło.
Chwilę w nich jednak przebierał w poszukiwaniu czego cenniejszego niż mosiądz i żelazo. Odrzuciwszy wszystkie na podłogę podniósł jeszcze obraz płaczącej Shalyi. Trochę się z nim siłował, ale najświętsza panienka w końcu mu odpuściła. Przynajmniej ona. A pod spodem... leżała kolejna sterta żelastwa. Bez większej nadziej podniósł kilka amuletów i...

Wstrzymał oddech. Serce zabiło chłopakowi szybciej. Nie znał się na teologii. Ale wiedział co trzyma w dłoniach. Symbole zakazanych bóstw jeden po drugim upadały z jego bezwładnych dłoni z powrotem do skrzyni, aż został tylko jeden.


Na czole wozaka wystąpił pot, a serducho od tego szaleńczego walenia zaczęło go aż kłuć boleśnie. Poczuł jak fale gorąca zalewają jego myśli. Nie mógł oderwać wzroku od zaciskanego w fioletowej dłoni amuletu. Przestał myśleć. Zaczął się bać. Tak bardzo jak jeszcze nikt nigdy wcześniej w Kemperbad...

Wybita szyba...

Krzyki... męskie... kobiece...

Budynki migają...

Śmiech i płacz...

Oba jego...

...

to coś w jego głowie...





***

Przytomność w pełni odzyskał dopiero w windzie, a i to chyba tylko dzięki dzwonkowi, który zaczął głośno i rytmicznie kołatać gdzieś na górze. Dziadunio operujący maszyną miał przerażenie w oczach. Bardzo pośpiesznie manipulował linami i kołowrotem sprowadzając windę na dół. Do Ericha zaś dotarło, że cały czas się śmieje. Smarki i łzy pokrywają jego świeżo ogoloną buzię i usta. A w dłoni, której purpura sięgała już do połowy łokcia, nadal trzyma amulet... Pokryty krwią. Chyba nie jego. Upuścił go w pierwszym odruchu. Amulet uderzył o deski podłogi i spadł w szparę pod barierką ginąc w ciemności. Wozak cofnął się od tej barierki i złapał nagle za głowę. Ale tylko na chwilę. Nie był w windzie sam z dziadkiem. Patrzył na niego młody uzbrojony w krótki miecz młody marynarz w cesarskim uniformie. Też się bał. Ale w momencie gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, sięgnął po broń.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 22-11-2012 o 00:34.
Marrrt jest offline  
Stary 22-11-2012, 08:12   #106
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Spieszyło jej się, ale nie na tyle, żeby po raz kolejny ryzykować życiem. Zemsta... najlepiej smakuje na zimno.
Unterbaum nie ucieknie, Heidelman też nie - co do tego Mara nie miała wątpliwości. Wiedziała, że tej nocy i tak nie zaśnie, ale trzeba było dać odpocząć koniom. Wyruszą, jak wzejdzie księżyc - będą mieli ładnych kilka godzin względnie dobrego światła... żal go nie wykorzystać... nad ranem kolejny krótki popas i o świcie znów wyruszą. W ten sposób uda im się nadrobić trochę czasu...
W to, że Heidelman podróżuje nocą, nie wierzyła. Był na to zbyt delikatny a przy tym zbyt pewny siebie - pościgu na pewno się nie spodziewał. O ile jeszcze żył... Gdyby się okazało, że ten zdradziecki pomiot już nie żyje, czarodziejka byłaby co najmniej mocno zawiedziona. Tym razem zamierzała wrazić mu swój miecz tam, gdzie słońce nie dochodzi i pokręcić dla rozrywki. Oczywiście zaraz po tym, jak utnie mu jaja... o ile je w ogóle ma, ale to była kwestia do rozstrzygnięcia już na miejscu.

Przedstawiła pokrótce plan reszcie, czekając na uwagi. Tę Gottlieba o tym, jak można spędzić czas do wymarszu, puściła mimo uszu. Postanowiła, że rozsmaruje go na miazgę później... kiedy nie będzie jej już potrzebny. Wtedy, kiedy za normalne pieniądze będzie mogła wynająć sobie kogoś bardziej odpowiedniego do tej roboty.
Tymczasem wysłała go na zwiad. Ciekawiły ją te ślady świeżej krwi. Czy znajdują się również przed nimi? Równie dobrze mogła to być krew któregoś z jej niedawnych towarzyszy, jak i posoka jakiegoś zwierzęcia, które ich zaatakowało. Choć okolica była tak wymarła, że wydawało się to mało prawdopodobne...

***

Słońce schowało się za horyzontem. Westchnąwszy cicho, Mara pociągnęła z podanego przez Tonna bukłaczka, otulając się szczelniej płaszczem. Robiło się zimno. Rana na nodze zaczęła doskwierać, więc po raz kolejny uśmierzyła ból. Jej ochroniarz się co prawda nie skarżył, ale widziała grymasy bólu, które próbował przed nią ukrywać. Gottlieb jeszcze nie wrócił a jego młodsi bracia grali w kości, więc stanowczo zmusiła siedzącego obok mężczyznę do położenia się na ziemi, wsuwając mu dłonie pod koszulę na piersi. Zaskoczyła go zupełnie, na tyle, że nawet nie próbował się bronić. Kiedy rozchodzące się po jego ciele ciepło wyjaśniło mu zamiary kobiety, przez jego twarz przemknęła cała gama uczuć. Zdziwienie, zawód, zażenowanie? Tym razem to Mara poczuła się zaskoczona, gdy po skończeniu zaklęcia cofała ręce. Zatrzymała się w pół ruchu, wspominając słowa, które padły niedawno między nimi. Ty już duszę oddałaś. Ciałem się przejmujesz? Nagle zdała sobie sprawę z tego, że bracia Schurke siedzieli tyłem do nich, zupełnie pochłonięci grą, najstarszego nigdzie widać nie było... a zresztą co on ma do tego? Jakby tak się płaszczem przykryli i kocem... dużo czasu nie zejdzie...

Palce jednej dłoni powoli badały znaleziony kształt, druga jakoś tak mimochodem odnalazła i rozplątała troczki. Nie protestowała, gdy Tonn pociągnął ją na siebie, z wprawą pomagając nie zaplątać się w spódnicę. Pod jej obszernym płaszczem było ciepło...

***

Obudziło ją lekkie potrząsanie za ramię. Nachylający się nad nią Mika wskazał tylko na księżyc, który pysznił się na bezchmurnym niebie. A jednak usnęła. Schurke musiał wrócić dopiero co, bo właśnie swoim zwyczajem udzielał ręcznej reprymendy młodszym za wypicie całego zapasu wódki. Jakoś jej to nie obchodziło. Mara była teraz dziwnie odprężona, jakby przespała całą noc w puchowum łożu. Mimo, że minęło już kilka nocy od pełni, nadal czuła się pełna mocy i bardzo szybko się regenerowała... dobrze... moc jej się przyda... Zielone oczy zabłysły złowrogo na myśl o dogonieniu Heidelmana i Stauba...

***

Kiedy w końcu wyruszyli, przepytała dokładnie Gottlieba. O dziwo, sprawił się nad wyraz dobrze i dokładnie zbadał najbliższą okolicę. Potwierdził, że jadą w dobrym kierunku, ale pozostałe wieści nie były optymistyczne. Krew, którą zauważył przy obozowisku, nie należała ani do człowieka ani do zwierzęcia. A przynajmniej nie do końca. Informację o znalezieniu niemal przeciętego na pół truchła skavena skwitowała ponurym milczeniem. Było ich więcej, ale rozlazły się nie wiadomo gdzie. Mogła się spodziewać, że będą tutaj. Ostatecznie szukały tego samego, co i ona... co nie wróżyło dobrze na przyszłość. Będzie musiała wynająć porządnych zabijaków... kiedy tylko na nowo podejmie misję. Ci tutaj nie wyglądali, jakby mieli sobie poradzić z bandą szczuraków.

Ale to później. Najpierw musiała dogonić zdrajców... i wóz - bez niego nie miała czego szukać w górach. Jedyne, co mogła teraz zrobić to uprzedzić resztę o możliwym niebezpieczeństwie i mieć oczy dookoła głowy. Liczyła na to, że Diet - jak na kota przystało, wywęszy szczura i ostrzeże ją zawczasu...
W świetle Morrslieba krajobraz wokół był pełen dziwnych plam blasku i cienia, które zdawały się ruszać i falować przed oczami czarodziejki. Czuła się, jakby jechała przez kosmiczny krajobraz, pełen strachów i lęków. Gdyby nie ciepłe ciałko kota ogrzewającego jej brzuch, uciekłaby z powrotem do Kemperbadu. Czuła się teraz potwornie samotna i okropnie przerażona. Niemal tak bardzo jak wtedy, gdy na jeden długi dzień straciła łaskę swojego boga. Straciła swoją moc...
Skuliła się w siodle, gdy rozbolał ją brzuch powodując mdłości.
Może to dlatego, że on rana nic praktycznie nie jadła.
Może dlatego, że zdrada Heidelmana zabolała ją bardziej, niż chciała przyznać nawet przed sobą.
Może dlatego, że czuła, że znów zawiodła. Znów nie spełniła oczekiwań.

Nagle z całą mocą dotarło do niej co się stanie, jeśli teraz zawiedzie. Jeśli nie uda jej się odzyskać wozu i środków na kontynuwanie misji. Jeśli to ten kichający gołodupiec wróci do Altdorfu wypełniwszy zadanie. To byłby jej koniec.
Znów poczuła falę mdłości.

Kolejne godziny mijały jak w jakimś majaku, obłąkanym czarno-białym śnie. Co jakiś czas Tonn podjeżdżał i coś do niej mówił, ona coś odpowiadała i znów pogrążała się w milczeniu.
Noc przestała być sprzymierzeńcem.

***

Księżyc nie wiadomo kiedy zniżył się ku zachodowi. Posuwający się ostrożnie jeźdźcy rozglądali się czujnie na boki, ale nie dostrzegli niczego niepokojącego. Czarodziejka przez jakiś czas z niepokojem przyglądała się Dietrichowi, który uderzał ogonem na boki i węszył, ale ponieważ nie wykazywał innych oznak zdenerwowania, przestała na to zwracać uwagę. Być może są obserwowani, albo po prostu w okolicy pozostał zapach skavenów i zwierzę nadal go wyczuwa.
Wspomnienie ostatnich kilku godzin zatarły się i zniknęły, jakby nigdy ich nie było.
Robiło się coraz ciemniej, konie boczyły się i potykały. Czas zrobić postój i poczekać na świt... Tym razem cała piątka siedziała ponuro wpatrzona w noc. Marze wydawało się raz czy dwa, że gdzieś między kamieniami zamigotało dwoje oczu, by niemal w tym samym momencie zniknąć, ale nie była tego pewna. Równie dobrze mogła to być gra cieni i złudzenie zmęczonych oczu. Tak czy inaczej, nic ich nie zaatakowało i o wschodzie słońca ponownie dosiedli koni.

Tym razem jednak ruszyli szybkim kłusem - na tyle, na ile pozwalał kiepski trakt - żeby wygnać z kości poranny chłód i dać upust niecierpliwości.
Za jadącą na przedzie kobietą spod przydużego płaszcza powiewała czerwona spódnica, odcinając się jaskrawo od szarości szlaku - jak świeża krew na kamieniach...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 22-11-2012, 13:49   #107
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Co to za hałasy? - mruknęła Julita, wychodząc na pokład Świtu. - Spać człowiekowi nie dają.
Baczne przyjrzenie się mówiącej łacno prowadziło do oczywistego wniosku, iż Julita wykorzystała pobyt w mieście na poczynienie pewnych zakupów, a przed chwilą zajmowała się czynnością ze spaniem niewiele mającą wspólnego.
- Ano złodziej im się trafił, nieborakom - wyjaśnił jej Szczur.
- I nie wiedzą co czynić? - zdumiała się Julita. - Obwiesić na rei na postrach dla innych i już. Ich okręt, ich prawo.
Prawo rzeczne, nie do końca oficjalne, dawało dość szerokie uprawnienia kapitanom. O jednego powieszonego złodziejaszka nikt larum nie czynił. A na dodatek to był okręt cesarski, którego kapitan mógł prawo jeszcze swobodniej interpretować.
- Ano nie do końca go capnęli, lebiegi. - Szczur, choć się wyszczerzył w szyderczym uśmiechu, wcale nie wydawał się rozbawiony.. - Ganiają go pod pokładem. Znaczy się oną. Tak mówią.
Julita przymknęła oczy i ponownie je otworzyła dopiero po chwili, czując jak opary alkoholu opuszczają ją wraz z nadciągającą falą strachu. Kogoś na pokładzie Świtu brakowało...
- Co tak zęby suszysz, durniu? - Gdyby nie to, że dokoła była kupa obcych świadków, rozdarłaby się na całe gardło, a tak ograniczyła się tylko do wycedzenia tych słów. - Na kąpiele ci się znów zebrało, głupku? Co tak w mokrych gaciach stoisz? Dalej pod pokład, przebrać się. Co ty myślisz, że za ciebie będę wachtę trzymać, jak se klejnoty przeziębisz? Już cię tu nie ma. I wracaj zaraz, tę wodę wytrzeć. - Wskazała kałużę wody, jaka się zrobiła w miejscu, gdzie stał przemoczony do suchej nitki Szczur.
- Aye, aye! - Szczur udał, że salutuje, potem czmychnął pod pokład.

Konrada owa wymiana zdań niezbyt rozbawiła. Co do owej tajemniczej ‘onej’, grasującej pod pokładem cesarskiej jednostki, miał swoje podejrzenia. Poważne podejrzenia. I nie tylko on, sądząc po tym, co widział w oczach Dietricha. A i Julii zdaje się owe myśli przyszły do głowy. Zaś Szczur... Ten coś dziwnie lubił kąpiele.
Najlepiej by było odbić od brzegu i opuścić miasto, zostawiając na lądzie resztę załogi, zanim złodziejka trafi w ręce cesarskiego okrętu. To jednak zdałoby się wszystkim dość dziwne. I wyruszenie w środku nocy, i pozostawienie załogi. Równie dobrze mógłby od razu oddać się w ręce straży. Lepiej było udawać, ze nic wspólnego z tajemniczą złodziejką nie mają. A okazja była, bowiem zjawili się niespodziewani klienci z niespodziewanymi ofertami. Jedna cuchnęła alkoholem, druga - szemranymi interesami...

- Julita, zaopiekujesz się naszym drogim gościem. - W końcu dziesięć sztuk złota piechotą nie chodziło. - Jak tylko dostanę zapłatę zaprosisz go pod pokład, do ostatniej kajuty. - Ściszył głos, odprowadzając ją na chwilę na bok. - Zamkniesz go i nie wypuścisz, aż nie wytrzeźwieje. Jeszcze tego by nam brakło, by się utopił w pijanym widzie. A potem się nim zajmiesz. Płaci za przewóz. Za specjalne usługi płaci dodatkowo.
- Specjalne? - Julita spojrzała na Konrada spode łba. - Co ty se myślisz? Nie jestem panienką na godziny.
- Śpisz jeszcze, żeś niekumata? Śniadanko do łóżka i inne takie tam - wyjaśnił Konrad. - Za wszystko ma płacić i to nie w naturze. Śpiewem na przykład - dodał, widząc w oczach Julity niebezpieczne błyski. - No i jeszcze jedno. Zabezpieczysz przed nim wszystkie swoje zapasy gorzały, czy co tam jeszcze chomikujesz.
- Ja? Zapasy? - Julita spojrzała na Konrada niewinnymi oczętami. - Skąd...
- Dobra, dobra. - Niewinna mina na kapitanie świtu wrażenia nie zrobiła. - Pamiętaj tylko, że taki szarpidrut wywęszy wszystko, co ma procenty.
- W ryj prędzej dostanie, niż flaszkę - zapewniła Julita. - A ty lepiej z Gomrundem pogadaj, co by go nie spił.
- Ty to jedno, Gomrund co innego - stwierdził Konrad. - Z nim sobie też zamienię kilka słów, ale ty byłaś pierwsza w kolejce. Tylko się pozbądź tych morderczych zapędów.
- Wielcem zaszczycona - mruknęła załogantka i przeniosła wzrok na mistrza Zimmera. - Zrobi się.
Po chwili złoto przeszło w ręce Konrada, a trubadur w ręce Julity i Szczura, który zdążył się przebrać i wyjść na pokład. Gdy nowy ‘ładunek’ znalazł się bezpiecznie pod pokładem Konrad zwrócił się do Gomrunda.
- Jak tylko się ogarniesz nieco - powiedział cicho - wybierzesz się z jednym tych dżentelmenów - wskazał na obwiesiów, co przytargali wielce podejrzaną paczkę - do kapitanatu. I zawrzesz umowę. Wiesz... kto nadaje, kto odbiera, co jest w środku i takie tam. Przypieczętują to i będziemy kryci.
- A potem zmieniamy miejsce postoju, zanim cesarska łajba wyleci w powietrze - dodał. - Jeśli, chrońcie bogowie, tamta franca swe groźby spełni, to Morr się nami zajmie.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-11-2012, 21:14   #108
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nie wiedział dlaczego tak naszło go wspomnienie o Kęsie. Może to za sprawą widoku jaki się przed nim roztaczał… trochę przypominający rodzinny Sjorktraken, a może z powodu wydarzeń ostatnich godzin. Jednak kiedy to kołowroty w akompaniamencie trzeszczących lin systematycznie zbliżały go do nabrzeża brodacz nie mógł wyrzucić z pamięci obrazu wiernego towarzysza. Kęs, był pierwszym i ostatnim brytanem jakiego wytresował. Można było na nim polegać jak na krasnoludzkiej przysiędze, a walczył jakby był na usługach samej śmierci… Pięć lat i nigdy go nie zawiódł. Nigdy nie stchórzył. Nigdy nie dostał tak mocno żeby się nie podniósł. Wtedy w lesie też dał radę ochronić młodego Ghartsonna. Niestety basior, z którym się pogryzł był wściekły i dlatego zamroczony rządzą krwi podszedł tak blisko ich siedzib. Gomrund wiedział jak to się skończy. Wszyscy to wiedzieli. Kwestią czasu było jak Kęs zakosztuje krasnoludzkiego mięsa… Płomienny był jego przyjacielem i to on musiał zrobić to co należało.

Mądre oczy psa kiedy zbliżał się ten ostatni raz zdawały się to rozumieć…

Pewne rzeczy trzeba przedsięwziąć nim sprawy pójdą za daleko… a na pewno idą w niewłaściwym kierunku i nawet Erich powinien to zrozumieć. Dłużej nie ma co zwlekać.


***

Zamieszanie na łajbie nie wróżyło niczego dobrego… Gomrund wiele się nie pomylił. Ze zdziwieniem przysłuchiwał się rozkazom jakie wydawała najpierw Julita Szczurowi, a potem jakie Konrad wydawał Julicie… Poczekał jednak stosowną chwilę na tyle długą żeby nabrać cholernie złych podejrzeń co do zajść na sąsiednim okręcie. Kiedy już Szczur, Julita i fircyk zniknęli pod pokładem podszedł Konrad… Płomienny słuchał i nie rozumiał za grosz po jaką cholerę mają sprowadzać na siebie większe kłopoty. – A w rzyci mam pasażerów i jakieś transporty! Odpowiedział Kapitanowi. – W dwaj gońcie się stąd nim się mnie krew zaleje i wam kulasy poprzetrącam a ten pakunek wyprawię do Altdorfu ale wpław! Już kurwa… na co się gapicie. Odprowadził ich wzrokiem i ucapił młodzika za ramię.

- Konrad jest źle. W trzech zdaniach wyłożył co zaszło na górze i że nie wiadomo czy nie będzie trzeba wiać albo znowu się ukrywać. Potem stwierdził w bardzo krasnoludzkich słowach co sądzi o grajku i jego dyskrecji a co za tym idzie pozostaniem w sekrecie purpurowej skazy Olenbacha. Tym bardziej, że urżnięta Julita już i tak za dużo papla. Jednak gołowąs sądził inaczej… w jego mniemaniu utrzymanie permanentnego stany upojenia alkoholowego u grajka będzie dostatecznym zabezpieczeniem. – Chłopie posłuchaj mnie … brodacz podjął ostatnią próbę na przekonanie że to kompletna głupota kiedy to wychylił się wilk o którym była mowa z jakąś prośbą niecierpiącą zwłoki.

- Ale panie kaaapitaaanie … Zimmer nie dokończył widząc piorunujące go spojrzenie wściekłych, krasnoludzkich ślepi. – Posłuchaj mnie obesrany grajku jak wrócę a cię tutaj zastanę to wsadzę ci tą mandolinę w dupsko i wyciągnę uchem żebyś już nigdy nie usłyszał jej brzdękania.

- Ale… ale… zająknął się.

- Ale to nie koniec! Potem połamię ci wszystkie palce. Tak, że nawet kusia nie wyciągniesz z gaci… Nie chcesz mnie spotkać na tej łajbie nigdy więcej. Wiele można by powiedzieć w tej chwil o Płomiennym Łbie ale z całą pewnością nie to, że jest figlarnym fajfusem co to rzuca słowa na wiatr. W rodzinnym języku dodał jeszcze małą obietnicę. - Mun þjást! Może nie znęcałby się aż tak nad tym rudzielcem ale z całą pewnością po powrocie wykopie go choćby byli na samym środku rzeki!

- A ty. Zwrócił się do Konrada już znacznie ciszej – A ty mniej lepiej na podorędziu kuszę. Albo i piroling


***

Ruszył w kierunku trapu. Przechodząc obok Dietricha chciał się tylko upewnić. – Ona? Ochroniarz milcząco potwierdził. – Cholera Spieler… Powiedział z nieukrywanym żalem w głosie krasnolud. – Wydmuchałbyś ją i teraz miałbyś kłopot tylko ty… a tak to wszyscy jesteśmy udupieni.

- A… bym zapomniał w Kemperbad Erich ma ksywę mutant. Więc jak to usłyszysz to wiedz kto się zbliża.

I jakby na zawołanie dobiegł do niego odległy krzyk obwieszczający kłopoty. ALARM! Przy windach. Alaaarm! Dziwne przeczucie mówiło mu, że te kłopoty spadną na niego… już prawie jedną nogą był na trapie. Już po raz kolejny chciał wpakować swoją owłosioną dupę w jakąś kabałę… i to taką, o którą prosił się ktoś inny zupełnie z niezrozumiałych dla niego pobudek. Chciał iść z odsieczą Sylwii próbując uchronić ją przed niebezpieczeństwem tak samo jak próbował parę godzin wcześniej z wozakiem. Tylko, że skoro ona postanowiła zająć się jakimś politycznymi sprawami… skoro władowała się bez ceregieli i słowa ostrzeżenia na cesarski galeon to chyba wiedziała co robi… gdyby oczekiwała jakiejkolwiek pomocy od krasnoluda to by poprosiła. A tego nie zrobiła. Nie rozumiał tego… i pewnie nigdy nie zrozumie. Serce się rwało żeby ratować tą kozę… ale zakuty łeb pamiętał lekcję jaką otrzymał dzisiaj od Ericha – nie chronić i nie uszczęśliwiać na siłę. Nie wyciągać do kogoś ręki tylko po to żeby na nią mógł ci napluć. Nie zasłaniać piersią tylko po to żeby ktoś wbił w nią miecz… On Gomrund Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken podjął się misji, którą kompletną głupotą byłoby narażać przez potrzebę pakowania się w kłopoty długonogich. Pasztet w który ładowali się zupełnie bez potrzeby.

- Szczur! Bywaj tu z prezentem od Minaka. A chyżo i weź kuszę! Zawołał młodego bo nie chciał przegapić tego co się będzie działo. Stał przy trapie. O burtę oparł bosak… i topór. Ubrał hełm… poprawił miecz. Zdawało się, koszyk z Erichem sięgał już poziomu nabrzeża… A on stał i obserwował nieruchomo rozwój wypadków. Serce waliło mu. Krew się burzyła. Duma nie pozwalała się ruszyć.
 
baltazar jest offline  
Stary 26-11-2012, 00:18   #109
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jeszcze wydmucham – odpowiedział krasnoludowi chwacko, jakby podbechtany trochę jego słowami, chociaż argumenty nawet we własnym mniemaniu miał w tej chwili dość liche. Kto zresztą wie, czy nie dlatego wydał mu się ten moment właściwym na porzucenie wreszcie czczego gapiostwa i twórcze włączenie się do zabawy. Chwilę wcześniej nie było wszak na barce dużo trudniej o kawałek liny, a pusta beczka też powinna się bez większego problemu znaleźć...

– Niech Konrad przyciśnie tego obsrańca, żeby wyprowadził łajbę na kotwicę – mruknął do Płomiennego, zaciskając z przekonaniem węzły na pękatych klepkach. – Że niby jak pizdnie, to nas wszystkich rozniesie po okolicy. Potem może się tłumaczyć przed swoim kapitanem, że w porcie bili alarm czy jak tam chce. Ale ma tym pudłem wyjść z przystani.
Drugi koniec liny związał w obszerną pętlę, potem zzuł buty i kazał Szczurowi razem z kurtką schować je pod pokładem. Wyłuskane z cholewy zawiniątko ze szlachetnymi drobinkami upchnął w sakiewce, a tę rzucił Gomrundowi.
– Przypilnuj, z łaski swojej.
Brzytwę z kolei ukrył w kieszeni portek, chociaż za pas z tyłu zdążył już wetknąć toporek. Jedno i drugie przy pomyślnym rozwoju wypadków tachać powinien co prawda na darmo, ale wolał już oba narzędzia nieszczęśliwie utopić, niż dać się zaskoczyć złośliwym przypadkiem z pustymi rękami.
Przynajmniej o odwrócenie uwagi nie musiał za bardzo się martwić. Więcej zamieszania niż korespondencyjna spółka Sylwia-Erich (z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością), mógłby w porcie wywołać chyba tylko spory pożar. Który, zważywszy zebrane do kupy uzdolnienia załogantów Świtu, był swoją drogą groźbą całkiem realną. A i bez tego tak cesarscy żeglarze, jak porządkowi z przystani, mieli na głowie ważniejsze sprawy niż niewinna krzątanina Spielera.

Jakby z obsrańcem nie szło, rąbcie cumy – rzucił już z cienia na rufie, zanim przełożył pętlę przez bark i z tęgim stęknięciem opuścił niepostrzeżenie barkę.

Bez ciągnącej do tyłu liny potajemna wędrówka wzdłuż wysokiej burty byłaby pewnie łatwiejsza, ale Spieler w zasadzie nie miał wyboru. Z tego co pamiętał, Sylwia nie umiała pływać, a on sam wcale nie radził sobie w wodzie lepiej. Trzeba więc było jakoś skłonić poręczną beczułkę, żeby nie tylko po odejściu galeonu zeskoczyła z pokładu Świtu, ale i podryfowała w stosownym czasie w odpowiednią stronę.
Bo że tak czy inaczej wylądują w wodzie, był w zasadzie pewien. Miał tylko cichą nadzieję, że z własnej woli, bez wiedzy i udziału cesarskiej załogi, za to z dyskretnym wykorzystaniem tej cholernej liny.
Chociaż z każdą durną ozdobą, która została mu w palcach, dziwił się temu niezdrowemu optymizmowi bardziej. I dosadniej.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 26-11-2012 o 00:27.
Betterman jest offline  
Stary 26-11-2012, 21:44   #110
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Jako że do krótkiego postu wklejam kawałek niezłej muzyki, wszystkim którzy chcą mieć z czytania maksimum przyjemności radzę od muzyki zacząć, do tekstu zaś sięgnąć mniej więcej w jej czwartej minucie.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QSYbEWxnJhE[/MEDIA]

Ciemnowłosa dziewczyna walczyła z bulajem z zawzięciem. Twarz miała umorusaną jakby przed chwilą wygrzebała się z ziemi. W jej ciemnych oczach tliło się szaleństwo. Dobrze, że znalazła pilnik, szukała siekiery, albo chociaż dłuta, ale uchwyciła się tego konkretnego kawałka ciężkiej stali. Jak tonący brzytwy. Było to solidne, ciesielskie narzędzie. Osadzone w realności. Jego dotyk wymuszał zachowanie resztek rozsądku. Bo coś w niej wołało prawie wesoło: Grunt, że mogę wysadzić to wszystko. Co mi tam w końcu. Już wiem jak to jest umierać. Jak to jest biec do tyłu, pływać pod prąd, mówić wspak. Jak szybuje się na czarnych koniach. Co mi tam. Przecież zmartwychwstanę. A jeśli nie, to nawet lepiej. Przynajmniej przestanie mnie gnieść. To coś. Nienazwane. Nieistniejące. Upierdliwe do obłędu.

Za drzwiami znowu rumor. Ładny głos znowu do niej woła.
-Dziewczyno, na bogów!

No, na pewno nie na żadnych bogów. To jej własne wygłupy. Jej własne szaleństwo. Żadne tam cudze wole, żadne pulsujące czerwienia ręce, zmieniające kolor włosy, wyrastające na twarzy dzioby. To jej wybór. Jej własna chciwość i żądza pieniądza.

-Spieerdaalaaj!
Zawiasy puściły. Deski pękły.
- I to już!!!

Worek za oknem. Ciasno obwiązany, przywiązany do prawie metrowej deski. Zanurzył się, aż westchnęła z zawodu. Ale jęk nie przebrzmiał, gdy woda wypchnęła deskę.
Z radości przypomniały jej się wiersze ulubionego minstrela.
- Teraz opowiem wam strofami ! Jak ją spłodziłam! – miał wiele talentów i o czym by nie gadał zawsze potrafił nawiązać do pieprzenia. – Piękną i wolną od skazy! Przystań wolności! – O bogowie śmierć w fajerwerkach chyba lepsza jest od utonięcia. Duży ten pieprzony statek, musi mieć trochę wody pod kilem. Mętnej, brudnej. Utknie w jakichś wodorostach. I zginie walcząc o oddech. Ale czas ja gonił. Najpierw włożyła w otwór nogi. Tyłek utknął. - W ogniu się urodzi! W huku i dymie się wytopi! Wchłonie wasze szczątki! Pofrunie w niebo! Tam ją rozgłoszę światłem gwiazd!

Nadal była za gruba. Za głośna. Za głupia. I jeszcze będzie miała siniaki. Za drzwiami zapanowała cisza. I to był zły znak. Ogarnęła ją panika. Wypuściła z płuc resztki powietrza. Z całych sił odepchnęła się rękoma. Poczuła luz, a potem już leciała. Za duży tyłek, za małe cycki.

***

Wyciągnął ją na beczkę, topielicę uczepioną wąskiej bukowej deszczułki. Miała przytomne, lekko tylko wystraszone spojrzenie.
- Nie prościej było schodami? –zapytała z wyrzutem, jednocześnie płacząc i plując wodą.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172