Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2012, 03:22   #21
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Na Krańcu Cierpliwości nie tryskał wprawdzie bez opamiętania życzliwością, ale najwyraźniej już takim po prostu był starym, cynicznym z natury bądź przyzwyczajenia drabem, bo najgorsze humory prawie na pewno zostawił w Weissbrucku. Stwierdzenie, że po tym przystanku zupełnie się rozpogodził, byłoby rzecz jasna bezczelnym łgarstwem, ale rzeczywiście nie popadał już regularnie w wielogodzinną, posępną zadumę.
Nie stronił też od kompanów, od tych przynajmniej, którym jego towarzystwo zbytnio się nie przykrzyło, a w najlepszych chwilach nie skąpił nawet co bardziej przyjacielsko nastawionym marynarzom swego niezrównanego dowcipu. O sposobność niezbyt było trudno, bo większość czasu – jeśli tylko sprzyjała pogoda – spędzał na pokładzie. W miarę możliwości po przeciwnej stronie niż Liwiusz Iliasz, który nawet jeśli nie samymi poglądami, drażnił go niewymownie nachalnością, godną najstraszliwszej altdorfskiej przekupki.

Tylko przed południem dość długo marudził w kajucie, ale z tej przede wszystkim przyczyny, że na łajbie, niewiele było tak naprawdę do roboty dla pasażerstwa, Spielerowi zaś, mimo smrodliwej duchoty, potępieńczego skrzypienia i trzeszczenia tudzież nieustannego kolebania, spało się o dziwo niemal tak samo smacznie, jak we własnym łóżku. Bez skrępowania odrabiał więc straty z gorszego okresu.

Postarał się też wskrzesić z Gomrundem zapoczątkowaną na barce Josepha tradycję treningowych potyczek. To było najpożyteczniejsze poza spaniem, dostępne w tej leniwej podróży, zajęcie. Tym bardziej, że pozwalało w praktyce acz bez ryzyka sprawdzać książkowe porady. No i oderwać myśli sposępniałego teraz z kolei krasnoluda od losu zaginionej dziewczynki.

Akurat Spielera zniknięcie sieroty najmniej chyba poruszyło z całej drużyny, nie licząc może Ericha, którego w tym czasie trudno było podejrzewać o jakieś zdanie, a często choćby świadomość tej czy też jakiejkolwiek innej sprawy. Jakby dla równowagi. Owszem, zdziwił się trochę, kiedy po powrocie z nocnych wojaży z Sylwią nie zastał w chatce dzieciaka, ale też nie przesadnie, nie była to bowiem pierwsza młodzieńcza ucieczka z domu, o jakiej się dowiedział. W paru zdarzyło mu się nawet w zamierzchłych czasach brać dość czynny udział.
Dla rządnych dorosłości wyrostków była to rzecz niewątpliwie mniej niebezpieczna niż dla osieroconej dziewczynki, ale z drugiej strony każdemu, kto próbowałby go przekonać, że zaradność i odwaga od tego tylko zależą, co kto nosi w portkach, z satysfakcją przedstawiłby Sylwię.

Chociaż dopiero czwartego dnia od wypłynięcia przemógł się i poszedł za jej radą. Z początku zdawało mu się, że czasu jest jeszcze dosyć, wszak nie tknęli jeszcze Gomrundowych spraw, ba, nie zbliżyli się nawet zbytnio do stolicy, ale potem zrozumiał, że czekanie w niczym tu nie pomoże i zaraz po ćwiczebnym starciu bez zbędnych słów podsunął krasnoludowi list znaleziony w dzienniku Teugena. Zanim wychylił się przez nadburcie z uwiązanym do sznura kubłem po świeżą wodę do spłukania potu, przywołał jeszcze Konrada, żeby za jednym razem wyjaśnić, co będzie trzeba.
 
Betterman jest offline  
Stary 10-07-2012, 15:55   #22
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nawet specjalnie wybrała dłuższą drogę do portu. Świeciło słońce, warga przestawała ją boleć, cieszyło spotkanie z doktorem. Przystawali przy niektórych ogrodzeniach magazynów i patrzyli na psy. Pokazywała Dietrichowi, które jej się podobają, nie odsuwała się od płotów nawet, gdy zajadle szczekały. Potem ochroniarz znowu szedł za nią. W końcu uznała, że już dość. Napatrzył się i powinien mieć lepszy humor. Zrównała się z mężczyzną. Cisnęło jej się na usta pytanie jak wypadły oględziny, ale zawstydziła się w ostatnim momencie. To nie było dobre, bo śmiałość toruje w życiu większość dróg, więc wkurzyła się na siebie odrobinę. Niemniej zaczęła rozmowę od czegoś innego.
- Powinieneś nam powiedzieć. Powinieneś nam zaufać. – Oznajmiła z miną osoby znającej się na wszystkim. Zaraz jednak zdała sobie sprawę ze swego tonu i roześmiała się, znowu zakłopotana.
-To znaczy nie, że musisz. Ale Gomrund wszystkim powiedział, że sprawy gildii i potrzebuje być w Altdorfie. A ty… nic. No wiesz, nawet jak nie mi czy Erichowi, to Gomrundowi mógłbyś powiedzieć. W końcu jesteście jego drużyną. Ja to może nawet nie chcę wiedzieć.
- Ej, Sylwia. Niby portki nosisz, a coś mi się zdaje, żeś tak samo bałamutna jak inne baby... - mruknął jakby z przyzwyczajenia ponuro, ale najwyraźniej bez złości. A w każdym razie bez złości na nią.

Znów się niezobowiązująco rozejrzał, jak to robił przez całą drogę. Po czym ująwszy Sylwię bezczelnie w talii, wciągnął bez uprzedzenia między skrzynie, worki i całą resztę tego tałatajstwa, co zalega, a może i mnoży się, kiedy nikt nie patrzy, w okolicach magazynów całego świata. W tym akurat wypadku - przy udziale wozu z wyłamaną osią i sterty niezidentyfikowanych koszy - ułożyło się w zakątek zadziwiająco zaciszny i ustronny. Chociaż tradycyjnie ciasny.
Tam Spieler czym prędzej wyciągnął zza pazuchy wymiętą kartkę, rozprostował w dłoniach, odchrząknął z niejakim zakłopotanie i przeczytał półgłosem, niemalże wprost do ucha dziewczyny:
- "Oto pergamin konieczny przy rytuale, który wspomniałam w swoim ostatnim liście. Nie zapomnij, że świątynia niezbędna do tego przedsięwzięcia musi zostać poświęcona świeżą krwią. Jak zawsze jestem pełna podziwu dla wyżyn (lub może raczej nizin) twej wiedzy. Wydaje się, że nie dalej niż wczoraj, my - dwoje dyletantów - błagaliśmy Najwyższego Mistrza o możność nauki a teraz ty stoisz już na samej krawędzi odchłani. Jeśli zdołasz znaleźć nieco wolnego czasu, opisz szczegółowo przebieg rytuału. Być może pewnego dnia i ja zdołam pójść w twe chwalebne ślady..."

Sylwia, dziewczyna siłą sprowadzona z właściwej drogi, najpierw roześmiała się wesoło. I zapewne potwierdziłaby wniosek Dietricha o swej bałamutności, przynajmniej werbalnie, ale w miarę czytania przez ochroniarza wymiętego skrawka jej twarz poważniała.
- Skąd to masz? – Chociaż chyba wiedziała skąd, jej pamięć jednak skupiła się w tamtym czasie wyłącznie na zamordowanym mężczyźnie. – Czemu nie pokazałeś wcześniej? - nagle wyrzuciła z siebie mnóstwo pytań – To dlatego jedziesz do Nuln? jakie inne baby? są bałamutne?, musisz?, walczyć z chaosem? znowu? Trzeba to było oddać verenitce. Co to za ona… Dietrich?
Właściwie powinien spodziewać się tych wszystkich pytań, a może nawet zawczasu się na nie przygotować. Ale szybkość i bezpośredniość, z jaką je Sylwia zadała, zbiło go wyraźnie z tropu. Po chwili narastającej paniki wybrał to ostatnie. Chyba najważniejsze.
- Moja żona – odparł posępnie, pozorów spokoju szukając w skrupulatnym składaniu i chowaniu listu z powrotem za pazuchę. Przez wzgląd na jego treść, a także ciasnotę zakątka, który sam wybrał był na tę rozmowę, ta odpowiedź zdała mu się nagle bardzo niewygodna. – Tak jakby – dodał więc pośpiesznie, pokornie opuszczając spojrzenie wprost w głęboki dekolt Sylwii, czym wcale nie ułatwił sobie zadania. - Podpisała się panieńskim nazwiskiem... Masz rację, powinienem był wam wcześniej powiedzieć... Ale wiesz, nigdy nie byłem zbyt dobrym mężem. Nie na takiego sobie zasłużyła... Pomyślałem sobie, że się najpierw upewnię.

Siwowłosa dziewczyna milczała na tyle długo, żeby wywołać chrząkniecie mężczyzny. Musiała wszystko… przemyśleć. Rozmowa przybrała zgoła niespodziewany obrót.
-Może to… - chciała powiedzieć, że pomyłka, ale sama przestała wierzyć swoim słowom, jak tylko je pomyślała. Nie dokończyła zdania. Tak przecież było od początku, bogowie grali z nią w kości i nie było powodu by sądzić, że gra nie dotyczy większości z nich.
- Może Teugen nie odpisał na ten list i jeszcze nie stało się nic, czego nie można by odwrócić. –powiedziała w końcu. – Za kilka dni będziesz w Nuln i… dowiesz się wszystkiego. Zawsze jest jakieś rozwiązanie. Zawsze. Myślę, że Gomrundowi możesz powiedzieć. On jest dobry. Nie zrobi nic złego ani… pochopnego. Chodźmy stąd. Bez sensu tak tu tkwić.

- Wiesz - dodała, gdy już z powrotem wyszli na gwarną ulicę - Ja też mam męża. Ma na imię Rudolf i bardzo mnie kocha.
Skłamała tylko raz.
- To... - Zerknął na nią, zawahał się wyraźnie. Dokończył, rozglądając się już rutynowo po ulicy i pocierając kark dłonią: - ... dobrze

***

Poświęcała teraz jaju jeszcze więcej uwagi. Nie wymagało pracy, ale zaglądała do niego, dokładała świeżej słomy, przysłuchiwała się czy życie wewnątrz nie wydaje jakichś odgłosów. Oczywiście poza ich piątką nikt nie mógł widzieć jej koszyka. Właściwie nawet przed Erichem, z którym dzieliła kabinę zasłaniała jajo. Wozak był przecież półprzytomny, nie chciała żeby mu się kiedyś przypadkiem coś wyrwało. No i spędzała w kajucie sporo czasu. Zazwyczaj właśnie z Oldenbachem. Ta jej nagła niechęć do wychodzenia była też zapewne spowodowane również kilkoma innymi sprawami. Elwirowa Lisa zwiała, Gomrund patrzył na siwowłosą dziewczynę posępnie jakby to była jej wina i pewnie była, bo jak głupia polazła w nocy pilnować tej czerwonej stodoły i nawet nie udało jej się wymknąć bez Dietricha, a bogowie jej świadkami próbowała i była cholernie cicho. Spędzili więc oboje noc na czatach, które nie przyniosły nic poza, ucieczką dzieciaka.

Co lepsze, nie zamienili wtedy ani słowa.

Przeszkadzało jej, że Zahnschluss zaglądał do nich bez przerwy. Pogoniła go po dwóch dniach. Kazała zostawić leki i powiedziała, że sama będzie je Erichowi dawać. Doktor bronił się jak mógł, ale Sylwia była zbyt wkurzona, żeby wdawać się w słowne przekomarzania. Wyciągnęła kastet, założyła go na rękę i … poczekała na rezultat. Nawet żałowała, że tak od razu wycofał się do siebie. Kiedy przyszła później do jego kajuty, po medykamenty, zaproponował jeszcze, że zabierze jęczącego wozaka do swojej kabiny, chociaż na noce. Ale, mimo że Sylwię strasznie kusiło żeby ulec zmiłowaniu do ciszy i się zgodzić, z miejsca wyśmiała doktora. I trochę się zaniepokoiła taką życzliwością.

Erich zachowywał się dziwnie. I w końcu ją przestraszył. Podawała chłopakowi wodę, nie żeby sam nie mógł pić, ale … zapominał, gdy odezwał się do niej zupełnie nie swoim głosem, dojrzalszym i w ogóle z innym akcentem, i poprosił o lód i żeby nie mówiła do niego Erich.

Wtedy poszła do Gomrunda. Nie rozmawiała z krasnoludem odkąd wypłynęli. Zaraz po wejściu na pokład Krańca oboje szukali na nim Lizy. Choć Gomrund oficjalnie, a Sylwia po cichu. Siwowłosa miała wtedy jeszcze nadzieję, że dzikie dziecko zrozumiało, że w Płomiennym ma swego obrońcę, no a poza tym mała miała wyraźne zamiłowanie do niezwyczajnych ludzi i rzeczy.
Mogła jeszcze zwrócić się z problemem do Dietricha, ale na razie starała się nie rozmawiać z ochroniarzem za wiele.

Płomienny oczywiście znowu zaczął od ględzenia o jajecznicy, co w sumie było dobrym objawem, ale spoważniał gdy powiedziała mu jak dziwnie zachowuje się Erich i że właśnie odezwał się do niej jakby był zupełnie innym człowiekiem. Gdy tylko doktor wyszedł na pokład krasnolud zastąpił mu drogę. Dostała pół godziny na przeszukanie rzeczy Zahnschlussa.

***

Kilka razy przysłuchiwała się Iliaszowi. Nie myślała dotąd za wiele o całym tym cesarskim dekrecie. Ale w końcu i ona musiała przyznać, że to intrygująca sprawa. Iliasz jak tylko znalazł słuchaczy rozwodził się nad rychłym upadkiem Imperium i czasem wyobraźnia wynosiła go na swe szczyty, gdzie z zapałem i swadą tkał historię wojny i płomieni, które ogarną cały świat. Ale naprawdę ciekawie zrobiło się wtedy, kiedy ściszonym tonem zaczął snuć bardziej szczegółowe intrygi, teorie, z których wynikało, że tym, kogo dotknęło piętno mutacji może być sam cesarz, ale dwór ukrywa tę straszliwą tajemnicę, bo kolejny w sukcesji do tronu jest zidiociały, sikający pod siebie książę Wolfgang.

Ale nawet doświadczony mówca, jakim był niewątpliwe, nie mógł spodziewać się takiej reakcji, jaką na to wszystko zaserwowała mu Sylwia. Zaniemówił, a potem wyglądał jakby sam miał się rozpłakać, kiedy siwowłosa dziewczyna zaniosła się szaleńczym śmiechem, tak, że aż spadła ze stołka i leżała na pokładzie ścierając spływające jej po policzkach łzy śmiechu, całkowicie pokonana tą wizją dziejowego wyboru między Głupotą a Chaosem.

Jeśli bogowie bawią się imperiami, to zapewne właśnie tak.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 13-07-2012, 17:42   #23
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Heidelman. Tak się przedstawił. oko wyglądał jakby był w jej wieku. Może odrobinę młodszy. Ubrany w lniany płaszcz i znoszony nieco surdut sprawiał dość marne wrażenie choć zapewne dzięki temu z pewnością nie rzucał się w oczy. Szczupły, o pociągłej twarzy i skórze sprawiającej wrażenie bardzo cienkiej. W wielu miejscach można było dostrzec granatowy żyłki, które zdawały się niemal widocznie pulsować. Szczególnie te na skroniach przykryte połowicznie przez długie strzyżone na żacką modłę “w garnek” czarne włosy. Jego czoło mimo iż w wieży byli już od dobrych kilku chwil pokrywały kropelki potu, a sam Heidelman notorycznie kichał i pociągał nosem. Niepytany wyjaśnił, że źle robią mu zakwity flory wczesnowiosennej. Z początku gdy się spotkali przed wieżą przedstawił się tylko i wręczył jej list potwierdzający swoją tożsamość. Poza tym prawie się nie odzywał. Poczekał aż odczytała całość wiadomości i zaprosiła go do środka. Tylko jego. Bo Heidelman nie pojawił się sam. Towarzyszył mu krępy, ubrany w śmierdzące już z odległości kilku metrów capem, wilcze futra mężczyzna. Jako altdorfska barmanka miała przyjemność widywać ludzi niemal z całego Imperium. Z łatwością też przychodziło jej szukanie prawidłowości i przypasowywanie pewnych wspólnych cech do prowincji. Takich na przykład jak ten tutaj, wielu nie widziała, ale z drugiej strony ciężko było ich z kimkolwiek pomylić. Stirlandzcy górale byli ludźmi tak dzikimi i nieokrzesanymi że wielu obywateli z Talabeclandu miało o nich gorsze mniemanie niż o orkach. Jeśli też wierzyć pogłoskom, że chłopcy z górskich klanów w ramach inicjacji muszą upolować rosomaka przy użyciu samego noża, należało się mieć na baczności gdy w pobliżu znajdował się dorosły góral. Ten nie zwracał na nią specjalnej uwagi. Bacznie natomiast i nieufnie przyglądał się ze swojego niskiego myszatego konia, kopalni, do której Mara odprawiła Mysią Gardziel gdy przekonała się, że wszystko w porządku. Oczywiście nadal w pełni im nie ufała, ale wiedziała przynajmniej, że przysłali ich jej mocodawcy z Altdorfu.
Gdy weszli do wieży rozmowa z Heidelmanem ograniczała się z początku wyłącznie do względnie uprzejmych pytań o drogę i uznaniu dotyczącego wieży. Dopiero gdy wypił kubek postawionego przez Marę miodu pitnego zaprawionego kilkoma ziołami zgodnie z jej własną recepturą, zaczął mówić na temat:
- Wyruszymy pojutrze ponieważ potrzebuję dnia by odpocząć. Mam również nadzieję, że przygotowałaś cały niezbędny nam do ekskawacji i podróży przez dzicz ekwipunek. Kilku silnych idiotów, wóz z możliwością zaprzęgnięcia rzeczonych idiotów? Jeśli nie, to zrób to jutro. Ja mam pieniądze i mojego Bojana, ale ponieważ powiedziano mi, że masz w pełni wyposażoną pracownię, skorzystam jeszcze z niej podczas gdy ty uzupełnisz wszystko to o czym zapomniałaś.
To rzekłszy napełnił sobie kubek ponownie i zaczął pić.
- Bo chyba wiesz jak ważne jest to co mamy osiągnąć, prawda?
Po tembrze jego głosu błąkała się ostrożna, acz cierpka wyższość.


***


Kajuta Zahnschlusa pachniała mdło i nieprzyjemnie. Sylwia nie miała jednak pomysłu co konkretnie wydzielało taki zapach. Kojarzył jej się z bardzo nieudanymi perfumami, lub ewentualnie z jakimiś specyfikami z wozu Elviry. Mimo otwartego bulaja, unosił się we wnętrzu ciasnego pomieszczenia, utrudniając odrobinę oddychanie.
W pierwszej kolejności zajrzała pod łóżko. Gdzież indziej mógłby spoczywać kufer podróżny. Bardzo ostrożnie wysunęła go na wierzch i odczepiwszy zatrzaski uniosła górne skrzydło...
Ubrania. Poskładane niestety niemal perfekcyjnie co zdecydowanie utrudniało przeszukiwania. Niezrażona uniosła delikatnie kilka koszul i zajrzała na dno. Nic. Tylko ubrania. Zamknęła kufer i schowała go z powrotem pod łóżko. Wstała i rozejrzała się. Szafka z szufladą. Prosto zbita z sosnowego drewna. Na trwałe przybita do podłogi. We wnętrzu dwie książki w twardych oprawach. Obejrzała dokładnie obie. Grube, zapisane pismem, które mimo iż nic jej nie mówiło, uznała za ładne. W obu były ryciny, ale na ogół przedstawiały ludzkie szkielety, lub kości dokładnie z każdej strony opisane. Na bokach kartek widać było, że ktoś coś ręcznie dopisywał podczas lektury. Tu już litery nie były tak zadbane i elegancko wykończone. Odłożyła książki.
Torba lekarska... Zahnschluss miał torbę lekarską. To z niej wydał jej te klika leków, które zgodnie z zaleceniem podała Erichowi. Tylko gdzie mógł ją... Hak na drzwiach. Oczywiście. Ściągnęła z niego torbę i usiadłszy na łóżku położyła ją sobie na kolanach. Przez chwilę nie dotykała jej oglądając z każdej strony. Nie podobał jej się zamek. Był przystosowany do małego kluczyka i wyglądał absolutnie zbyt nietypowo jak na jej gust. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiednim wytrychem, ale koniec końców wyciągnęła ten zwykły i wysłużony... Naprawdę nie podobał się jej ten zamek. Ostrożnie wsunęła wytrych do środka i wyszukała zapadki. Zawahała się. Spod zamka wyglądały na nią dwie małe okrągłe dziurki. Odstawiła torbę z włożonym do zamka wytrychem na łóżko i odsunęła się. Myśl o pułapce była nagła i bardzo elektryzująca. Poczuła napływa gorącej krwi do głowy. Ile już tu czasu siedziała?
Znów usiadła obok torby. Tym razem jednak nie w taki sposób by dziurki spoglądały na nią. Niełatwo było też ręką manewrować tak by nie narazić jej na to co może wystrzelić z zamka. Ostrożnie chwyciła za wytrych i wymacała zapadkę. Niby wszystko w porządku. Teraz wystarczy tylko...
Zamek kliknął znienacka, a złodziejka omal nie krzyknęła słysząc świst przeszywanego przez coś powietrza. Uruchomiła pułapkę. Dygoczącą ręką zabrała szybko wytrych i spojrzała po sobie jakby chcąc sprawdzić, czy nic jej się nie stało. Wyglądało na to, że się jej udało. Szybko dostrzegła cieniutkie igły wbite w ściany kajuty. W sumie cztery. Zajrzała do torby. Pierwsza rzecz jaka rzuciła jej się w oczy do zakrwawiona obficie szmata. Zaraz potem puszka z czymś grzechoczącym w środku. Ciekawość wyprzedziła myśli i dziewczyna otworzyła pojemnik. W środku w przegródkach spoczywały zęby. Stalowe, złote, może srebrne, a również takie, które wyglądały na prawdziwe. Tych było najwięcej. W dowolnym rozmiarze i kształcie. Kilka nawet wcale nie kojarzyło się jej z ludzkimi. Zakręciła puszkę i odłożyła na bok. W środku był też zestaw narzędzi chirurgicznych ze lśniącej czyściutkiej stali. Ostre zakończenia i wymyślne kształty mogły jednak równie dobrze przywodzić na myśl tortury. Po wewnętrznej ścianie torby zauważyła również odczynniki w zakorkowanych fiolkach. Większość płynna, ale kilka było sypkich. Największa z fiolek była wypełniona niemal po wrąbek jakąś bardzo intensywnie fioletową cieczą. Wyciągnęła ją z uchwytu by przyjrzeć się lepiej i może od...

- Załoga na pokład!!!
To był głos Hermana. Bosmana Krańca Cierpliwości. Zaraz po nim rozległ się dźwięk dzwonka pokładowego.

***

- Piraci?
W pytaniu konstablera Schnipke nie było zaniepokojenia. W zdecydowanym zresztą przeciwieństwie do odpowiedzi jaką usłyszeli od Reisa.
- A co mnie obchodzi fach i ich zasrane przewiny?! Wystarczy, że mordują.
Jakieś pół wiorsty przed Krańcem Cierpliwości przy zarośniętym sitowiem brzegu stał nieco mniejszy statek. Na oko barka rzeczna podobna do tej, którą pływał Quartijn. W samym tym fakcie niczego niepokojącego może i nie było, ale chwilę temu załogant z bocianiego gniazda zobaczył, że na pokładzie ma miejsce walka.
- A niech ich zaraza... nie więcej jak dwa dni nam do Altdorfu zostało. I ja się pytam jak wy panie Schnipke porządku w kanale weissbruckim pilnujecie?! Przecież to podstawowy szlak handlowy!
Konstabler udał, że nie słyszy pytania.
- Może zwykła burda na pokładzie? Jakoś nie widać innego statku obok.
- To i tak bez znaczenia. Prąd nas niesie. A nie będziemy tu cumować i czekać na nich jak te tyki grochowe. Okaże się co za jedni. Jeśli kto z pasażerów do walki zdatny, to sugeruje się do takiej przygotować - tu spojrzał znacząco na Dietricha, Eckarta i Gomrunda - Reszta pod pokład!

Odległość malała powoli i żaden z kolejnych przepłyniętych łokci nie rozwiewał jak na razie wątpliwości kapitana. Brzeg po obu stronach kanału porastało gęste sitowie, w którym roiło się od brzęczących much i komarów, a zbocza kanału były niemal całkowicie zasłonięte przez szpaler wiązów, których gałęzie smętnie zwisały nad nieśpiesznie płynącą wodą. Od północy wiał lekki wiatr, powodujący szum ruszającego się pod jego wpływem sitowia.
Konrad zmarszczył brwi. Kapitan dla pewności za sterem pozostawił bosmana i chłopak jak i reszta czekał na to co przyniesie spotkanie z barką. W pewnym jednak momencie usłyszał od strony gałęzi wiązów pohukiwanie sowy. Ptaki te nie były niczym dziwnym w Reiklandzie, ale z pewnością w ich zwyczaju nie była aktywność dzienna. Wskazał szybko to miejsce Gomrundowi i kilku stojącym obok marynarzom. Coś rzeczywiście tam się poruszyło po czym zniknęło gdzieś po drugiej stronie szpaleru drzew. Z mostka Krańca Cierpliwości dało się już dostrzec, że pokład barki jest pusty, a obok niej przy brzegu w schowana w tataraku unosi się również pusta, nie licząc jakichś szmat łódź wiosłowa.
- Coś jest w wodzie!!! - krzyk jednego z załogantów zerwał wszystkich na równe nogi. Najszybciej podbiegł do niego Dietrich, ale jedyne co zobaczył to tylko niewielkie zawirowanie na tafli - Coś tam było! Przysięgam!
Cichy pomruk przeszedł przez załogę Krańca Cierpliwości.
- Spokój! Co pan na to panie konstabler?
Holk zbliżył się do barki na odległość rzutu kamieniem.
- W dół szmaty! A pilnować mi lewej burty!
- To nie moja rzecz - odparł po chwili Schnipke - Płacą mi za niemijanie takich widoków obojętnie. Mógł ktoś przeżyć. No i.. - tu zrobił pauzę dość wymowną - to łódź handlowa. Po zanurzeniu wnioskować można, że z towarem. Zna pan prawo rzeczne kapitanie Reis.
- A w pana raporcie to zaiste będzie dobrze wyglądać, prawda? - odparł z przekąsem kapitan - Ahoj tam na barce!
Nikt nie odpowiedział. Holk ze zrzuconymi żaglami zaczął spowalniać i powoli zrównywać się z drugim statkiem. Burty dzieliło nie więcej jak trzy metry odległości.
- Ahoj tam na barce! - powtórzył kapitan, ale i tym razem odzewu nie było żadnego - Bosakami i do burty. A pilnować się!
Żeglarze zaczęli przygotowywać się do wejścia na barkę gdy Dietrich zauważył coś co przez ułamek sekundy zatkało mu dech w piersiach.


Tylko przez ułamek, bo zaraz huknęły otwarte z trzaskiem drzwi prowadzące pod pokład z barki, a z wnętrza zaczęli wybiegać uzbrojeni mutanci, biegnąc prosto w stronę burt stykających się statków. Równocześnie niemal dało się słyszeć jęk bosmana. Zgięty w pół mężczyzna patrzył się z bolesna zgrozą w oczach na oszczep jaki wbił mu się w brzuch.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 16-07-2012, 01:14   #24
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Płonący Łeb nie odezwała się kiedy Dietrich powiedział mu o liście… i żonie. Nie zapytał o szczegóły czy plan. Nie skomentował. Nie zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Milczał, a jego twarz wyrażała przygnębienie. Wielki Mutator zadrwił sobie z nich wszystkich… Gomrund o tym wiedział… tak samo jak to, że najlepszym rozwiązaniem może okazać się dla pani Spieler lekka śmierć… ale milczał. I w duchu wypowiadał słowa modlitwy prosząc bogów aby nie było za późno… a jeżeli tak to żeby drogi tego męża i tej żony nie skrzyżowały się już nigdy więcej… po kres ich dni. Sprawy z Axlem, Lisą czy jeszcze inne rodzinne turbulencje z jakim się zetknął w tej ludzkiej krainie nie miały nic wspólnego z ciszą jaka z niego wypływała. Po prostu w takich chwilach uważał, że żadne słowa nie są na miejscu. Pokiwał głową w niemym zapewnieniu i odszedł. Trudno było jednoznacznie odczytać co to mogło oznaczać – masz we mnie druha… będzie dobrze… jakoś się ułoży… a jak nie to i tak nie zostawię cię w tym kanale samego… nie pozazdroszczę… a może wszystko na raz.

Bohaterzy z Bogehafen...
Pogromcy kultystów…
Zabójcy demonów…
Plichty w tali kart jaką grali bogowie.

***

Wysłuchał Sylwii. Nie podzielał jej wątpliwości. Obiecał, że zatrzyma doktorka aby mogła zrobić swoje.

Po skończonym treningu podszedł do Zahnschlusa i rozpoczął serię pytań na temat, który ni w ząb go nie interesowała – jak wymienić uzębienie na złote. Czy warto wprawiać sobie takie cudeńka kiedy swoje własne jeszcze mocno się trzymały? Jak cała procedura się odbywa? Jaki kruszec nadaje się najlepiej do takich zabiegów… i pewnie spędziłby na takiej rozmowie umówione dwa kwadranse gdyby nie opuszczona barka… i zamieszanie jakie wywołała na ich pokładzie. Gomrund wprawdzie na co dzień unikał zakładania stali na grzbiet na wypadek niespodziewanej kąpieli to jednak na czas pozorowanych walk, szermierki i machania innym orężem zakładał na skórznię zbroję kolczą… w końcu o ranę nawet w takich starciach nad wyraz łatwo. Dlatego był właściwie przygotowany na wszelkie ewentualności – może nie miał płyty, może nie miał kuszy… ale większość jego broni ręcznej była na pokładzie, a hełm ze skrzydełkami na łepetynie.

Przyglądał się zajściu jak inni na pokładzie. Może nie pomagał marynarzom, zarzucać liny czy bosakami czepiać się burty barki aby przycumować do niej holk zgodnie z wolą kapitana. Może nie dostrzegł czegoś w wodzie. Może nie zdziwiła go dzienna aktywność sowy. To jednak jak wszyscy wiedział, że coś tutaj nie grało… pytanie tylko co?

Jakby na zawołanie dzika banda mutantów tfuuu… poddanych Cesarza wyskoczyła z krzykiem na pokład sadząc susy i pragnąc zająć należne im w społeczeństwie miejsce. Nie bacząc na swoje fizyczne deformacje. Nie bacząc na fakt, iż w opinii jego Cesarskiej Mości, Prawowitego Władcy Karla Franza Władcy Wyżyn i Nizin, Prawdziwego Wyobrażenia Sigmara i Wyniesionego Władcy Imperium nie istnieli. Ruszyli na tych niedotkniętych ułomnościami poddanych Cesarza. Gomrund Ghartsson mając głęboko w rzyci gwałcenie rozporządzeń cesarskiego edyktu i grożącą mu za to karę śmierć wydobył z siebie okrzyk bojowy. – Bij MUU TAAN TÓÓW! BIJ TYCH CHAOŚNIKÓW!

Mimo, iż pragnął aby sprawa Lisy… Marii i jeszcze parę innych znalazła ujście w walce z mutantami… to jednak nie przeskoczył przez burdę. Nie szukał ukojenia w szaleńczym abordażu rozlewając spaczoną krew. Gorączka go nie strawiła… szybko skalkulował szanse. Szybko postanowił co ma czynić. Przystąpił do działania znacznie prędzej niż niezaprawieni w boju tak jak on majtkowie i marynarze. Kiedy oni odstąpili od bosaków i liny łączącej obie łajby cofając się od burty on tam doskoczył. Kiedy oni oddalali się od mutantów on skrócił dystans. Kiedy Dietrich wykrzyczał ostrzeżenie o ataku z drugiej strony brodacz dwoma sprawnymi ciosami miecza przeciął cumy… wiedział, że prąd popchnie Kraniec Cierpliwości dalej utrudniając atak. Jak każdy wojownik wiedział, że ci którzy będą przeskakiwać przez burtę na kilka chwil wystawią się na atak obrońców.

Mając za sobą niejedną potyczkę miał świadomość tego, że w bitwie sparaliżowani strachem sprzymierzeńcy wyrządzają taką samą krzywdę jak oślepieni żądzą krwi wrogowie dlatego spróbował groźbą i przykładem zagrzać tych długonogich chuderlawców do boju. – Nie dajcie im wejść na pokład wy kozie chwosty! Bić skurwysynów! I ilustrując im jak to mają czynić wyprowadził cięcie pozbawiając jakiegoś obszarpańca przedramienia w chwili kiedy ten łapczywie dorwał się do burty planując wskoczyć bez zaproszenia na ich łajbę. Brunatna krew buchnęła strumieniem, a z jego gardzieli wydobył się całkiem ludzki okrzyk bólu kiedy opadał na pokład barki… jego prawica została na holku.

Krasnolud nie miał jednak czasu napawać się jego cierpieniem gdyż już musiał opędzać się od kolejnych pasażerów na gapę. Jeden przekładał już nogę na drugą stronę, a kolejny już wychylił już pół korpusu próbując rozeznać się gdzie zaatakować. Szczęściem nie wszyscy na pokładzie stali jak te kołki, po lewej od brodacza zaczął już rąbać jeden z rycerzy Gasparda, a i Ekchard najwyraźniej nie planował czekać aż mu wyprują trzewia. Gomrund zaatakował krostowatego i gradem mocnych ciosów odrzucił go od balustrady. Walczył, ale nie zamierzał nadmiernie nadstawiać karku. Tradycyjnie już schowany był za tarczą, ale teraz nie chciał brać na siebie ciosów jak to miał w zwyczaju w Bogenhafen. Robił swoje… bez nadmiernej brawury.
 
baltazar jest offline  
Stary 16-07-2012, 23:25   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyrzucenie wszystkiego, co pozostawiła w spadku Elvyra, na śmietnik, wydało się Konradowi wyjściem mało rozsądnym. Jeszcze ktoś by to znalazł i pół miasta by się potruło. Najlepiej spalić, albo...
- Oddaj to wszystko, ten cały chłam, i będziesz mieć spokój, doktorze - powiedział Konrad, odkładając kolejny słoik. - Chyba że chcesz zostać trucicielem.
Znacznej części 'zbiorów' nie można było rozpoznać, a i z pozostałych większość byłaby zbędna w domu praworządnego obywatela. Ale czy to oznaczało, że parę słoiczków czy woreczków nie mogło uniknąć losu pobratymców? Grzybki Szalonego Kapelusznika czy korzeń mandragory miały tak charakterystyczny wygląd że Konrad nie miał najmniejszych wątpliwości. Najwyżej mógł się zastanawiać, skąd Elvyra miała w swojej szafie coś równie ciekawego. To, kogo chciała potraktować bieluniem, również pozostawało dla Konrada zagadką. Wszak nie były to ziółka, którymi przyprawiało się zupę dla ukochanych przyjaciół. Starannie zawinąwszy wspomniane wcześniej ‘produkty’ w kawałek nawoskowanego płótna schował je do swojej torby, przy milczącej aprobacie Malthusiusa, a następnie pomógł doktorowi w pakowaniu dobytku Elvyry do worków i pudeł, których było kilkanaście w piwnicy. Jeśli ktoś chciał to zabrać, niech sobie bierze.

***

Ranek, po spędzonej na Krańcu nocy, przyniósł informację o zniknięciu małej Lisy. Co sobie smarkula wymyśliła w swej małej główce, tego nie wiedział nikt. Może chciała w samotności dojść do siebie po tej tragedii. Nie ufała doktorkowi? Równie dobrze mogła nie do końca uwierzyć Gomrundowi i popędziła do Bogenhafen sprawdzić, czy wieści o śmierci Elvyry nie jest kłamstwem. A może doszła do wniosku, że życie na swobodzie jest ciekawsze niż siedzenie pod jednym dachem z nieznanym sobie ex-właścicielem menażerii dziwadeł?
Rozpytał wśród spotkanych w porcie marynarzy i dokerów, czy czasem nie widzieli małej dziewczynki, plączącej się po nadbrzeżu, poprosił o zawiadomienie (w dość wątpliwym przypadku spotkania Lisy) doktora Malthusiusa o odnalezieniu zguby. I to w zasadzie było wszystko, co mógł zrobić. Osobiście uważał, że mała była na tyle sprytna, by się się schować pod pokładem jakiejś barki tak, że nikt nie mógłby jej znaleźć. A potem? Tu już nawet wolał nie myśleć, co mogło spotkać małą uciekinierkę po odnalezieniu pasażerki na gapę. Wyrzucenie za burtę to jedna z najlżejszych kar. A mogłoby być gorzej. Niektórzy mieli charakter jeszcze gorszy niż Alex, a temu Konrad nie powierzyłby nawet bezdomnego psa.

***

- Jeszcze jedna beczka piwa, jeszcze w szklance mocny grog, cała knajpa razem już się kiwa, tańczysz z nami - trzymaj krok - zaintonował jeden z marynarzy, zmagający się z żaglem.
- Mniej byś pił, więcej byś miał teraz siły, Knut - roześmiał się jego sąsiad.
- Mam ci pokazać, kto ma więcej siły?! - odparował zaczepiony.
- Barka przy brzegu! - okrzyk z bocianiego gniazda przerwał przyjacielską wymianę poglądów zanim zabrał się za to bosman. - I biją się! - dodał po chwili.
Ten drugi okrzyk zastał Konrada w połowie drogi pod pokład. “Barka przy brzegu!” oznaczało tylko jedno - kłopoty. Mniejsze lub większe. Oczywiście mogła to być zwykła awaria, która zmusiła kapitana do przybicia do brzegu. Mogła...
Na to jednak Konrad wolał nie liczyć i zanim zbliżyli się do barki na odległość strzału z kuszy pojawił się na pokładzie uzbrojony po zęby. Co prawda znalezienie się za burtą w zbroi było równoznaczne ze znalezieniem szybkiej drogi do królestwa Morra, ale jeśli czekała go walka, to wolał mieć na sobie coś bardziej odpornego na ciosy niż cienka koszula i płócienne spodnie.
- Sowa przynosi ponoć pecha - mruknął ironicznie. - A w dzień to pewnie podwójnego - dodał. - Kto tam się kryje w tych krzakach?
Ktoś ich uprzedzał o niebezpieczeństwie, czy też uprzedzał kogoś o ich przybyciu? Bez względu na to, czy w grę wchodziła pierwsza, czy druga możliwość, oznaczało to po prostu kłopoty. Rozsądek nakazywał ominięcie barki szerokim łukiem, ale prawo rzeczne, o którym wspomniał Schnipke, było dość jednoznaczne. Wspominało zarówno o karach, jak i o ewentualnych nagrodach. A barka z ładunkiem... To było bardzo interesujące. Nawet gdyby ten ładunek był tylko piaskiem, to i tak wartość samej barki stanowiła kuszącą nagrodę. Rozsądek mógł się schować, gdy w grę wchodziły setki czy tysiące koron.
Z nakierowaną w stronę brzegu kuszę wpatrywał się w kępę drzew, w miejsce, z którego dobiegało pohukiwanie. Ktoś tam był. Albo coś. Tyle tylko, że znacznie większe od sowy. Sojusznik, czy wróg?

To okazało się niemal natychmiast, gdy z brzegu wyleciał ciśnięty czyjąś ręką oszczep i zrobił dziurę w brzuchu bosmana.
- Knut, do steru! - krzyknął Konrad, równocześnie starannie celując w niewyraźną sylwetkę, kryjącą się wśród drzew. Nacisnął spust. Czy strzał był celny, tego nie zdołał zobaczyć, bowiem tuż pod jego nosem zaczęły się rozgrywać ciekawsze rzeczy. Cień pośród drzew raczej nie mógł konkurować z bandą mutantów, którzy wysypali się na pokład pozornie opuszczonej barki. Co prawda według oficjalnego obwieszczenia nie istnieli, ale nawet jeśli to byli normalni ludzie, to niewprawne oko Konrada nie potrafiło znaleźć różnicy między nimi a mutantami.
Na szczęście napastnicy mieli nieco utrudniony wstęp na Kraniec, którego burta znajdowała się o dobry metr wyżej, niż burta barki, z której ruszyli do ataku. No i akcja Gomrunda również zaczęła przynosić pewne efekty i sterowany ręką Knuta holk odsunął się nieco od barki.
Konrad przerzucił kusze na plecy i chwyciwszy w dłonie miecz i tarczę ruszył do przodu, by wspomóc tych, co ścierali się bezpośrednio z nieistniejącymi oficjalnie mutantami.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-07-2012, 01:39   #26
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
– Bacz na nogi, kapitanie! – ryknął, ile miał w płucach, kiedy tylko przeszło mu pierwsze zdumienie. Normalni inaczej byli wszak jeszcze na barce, a macki tuż przy kulasach Reissa. Czyli nie przywidziało się zestrachanemu marynarzowi, który podniósł alarm, coś zaiste pluskało się w wodzie. Coś bardzo paskudnego.

I dla swojego dobra powinno tam zostać, bo Spieler nie ograniczył się tylko do ryku. W tym samym niemal momencie z doskoku wywinął mieczem siarczystego młyńca, który przy odrobinie szczęścia powinien odrąbać oba ohydne ramiona.
Przez większość zawodowego życia aż nadto starczały mu własne pięści przyozdobione czasami mosiądzem, a na co lepsze okazje dębowa ćwiartka, więc nieczęsto w sumie coś odrąbywał. W jednym makabrycznym i dosyć dziwacznym wypadku trafił się kiedyś wściubiony nie tam gdzie trzeba nochal, zwykle kończyło się jednak w najgorszym razie na palcach i to raczej nieumyślnie. Ale tym razem taki właśnie miał zamiar, a siły też mu przecież nie brakło.

Liczył, że tak konkretnie potraktowane rzeczne paskudztwo zniechęci się na dobre do macania pokładu. Wtedy mógłby spokojnie znaleźć sobie wygodne miejsce przy drugiej burcie i wydatnie wspomóc jej obrońców, może nawet rozejrzeć się za jakimś bosakiem, żeby w pełni wykorzystać przewagę, którą jeszcze mieli.
Z drugiej strony nie zdziwiłby się wcale, gdyby w odpowiedzi wściekło się dokumentnie i zaatakowało z nową siłą, większą liczbą wężowatych kończyn, bogowie jedni wiedzieli, ile ich miało.
Szykując się pośpiesznie na taką ewentualność, raz jeszcze pogratulował sobie w duchu wyboru czytanki z księgozbioru spod znaku Vereny. Tym szczerzej, że przywdziewanie żelaznej kolczugi na środku rzeki zdawało mu się zbędnym luksusem. Na grzbiecie miał swoją wysłużoną kurtkę, w garści ostrą klingę. I tak ruszył żwawo do tańca. Czy to z rzeczną bestią, czy nadrzecznym mutanctwem, cokolwiek o nim jaśnie panujący sądził.
 
Betterman jest offline  
Stary 17-07-2012, 21:04   #27
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Przeszukanie nic nie dało. Ot parał się doktor swoim fachem w sposób zaangażowany. I wyraźnie obrzydliwy, ale czego oczekiwać od kogoś, kto dłubie innym w gębie. Zaczynała dochodzić do wniosku, że gdzie indziej musiała tkwić przyczyna pomieszania zmysłów Ericha, pewnie faktycznie w samej gorączce.

Gdy rozległ się krzyk z pokładu, była już gotowa do wyjścia.

Widziała wracającego Zahnschlussa, gdy zamykała drzwi od własnej kajuty. Erich spał głęboko, przez sekundę zastanawiała się czy go nie obudzić, ale doszła do wniosku, że lepiej będzie jak wariat prześpi zamieszanie. Inaczej będzie trzeba go tylko pilnować, a to była niewdzięczna fucha. Jeśli zaś łajba zacznie tonąć to chyba kamraci o nim nie zapomną.

Wyjęła koszyk, owinęła jajo kocem, potem wepchała je do plecaka i uzupełniła pakunek słomą. Poradziła z tym sobie bardzo szybko. Tak wyekwipowana wyszła na zewnątrz.

Miała niejaki problem z rozeznaniem się w sytuacji, ale Płomiennego słyszała jeszcze na schodach, a wkrótce potem zobaczyła i Dietriecha. Dopadła ją za późna refleksja, że w tym towarzystwie powinna była pouczyć się bić mieczem. Niemniej zapewne przeczekałaby zapewne to wszystko dobrze ukryta między takielunkiem, gdyby nie zwłoki młodziutkiego marynarza, które runęły tuż obok niej. U stóp siwowłosej zadzwonił nieduży, brzydki, rzadko czyszczony miecz. Podniosła go powoli.

Podobno to niewiele różni się od tańca. I może faktycznie warto zabić kogoś w walce nim się zawodowo zacznie podrzynać śpiącym gardła. U Morra za drugim razem też nie może być tak strasznie.

Podbiegła do burty tanecznym krokiem. W dziwnym, podpatrzonym gdzieś geście, lewą rękę założyła na plecy. Ciąć lub pchnąć, ciąć lub pchnąć plątało jej się po głowie niczym piosenka.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 18-07-2012, 08:13   #28
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
To, że Heidelman nie dostał od razu w zęby zawdzięcza tylko i wyłącznie niewykształconym jeszcze nawykom. A raczej skutecznie zablokowanym przez Dietricha, którego refleksu nigdy nie potrafiła - a może nie chciała? - prześcignąć... a czego po prostu nie zdążyła się oduczyć. Nic to, jeszcze zdąży pokazać, co o tym myśli. Z listu jasno wynikało, że smarkaty dzieciak jest nikim więcej, tylko posłańcem, więc trzeba było jak najszybciej ustalić odpowiednią hierarchię. Nie zamierzała służyć jakiemuś kichającemu gołodupcowi, któremu wydaje się, że wszystkie baby to służące.
Nie odezwawszy się słowem, swoim zwyczajem zafurkotała spódnicą i ruszyła do stajni. Po drodze nakazała tylko Gutbagowi, że ma pilnować wieży - nikogo nie wpuszczać... i nie wypuszczać. Tak na wszelki wypadek. Osiodławszy konia wyprowadziła go za bramę. Nie zamierzała iść do Grissenwaldu piechotą. Miała przeczucie, że wtedy nie zdąży... a zamierzała złapać swoją eskortę jeszcze w mieście, zanim wyruszy do Altdorfu. Spodobali jej się. Skupieni na robocie, odzywali się tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Rozumieli się bez słów, widać podróżowali razem nie pierwszy rok. Współpracowali ze sobą, nie powtarzając się bez sensu. Czuć było od nich to doświadczenie... na podstawie którego Mara założyła, że spotka ich teraz z lekka wczorajszych, ale gotowych po przyjęcia kolejnego zlecenia.

Jak się okazało, nie pomyliła się w swoich przewidywaniach. Z gorzkim uśmiechem przyglądała się, jak podpierając się wzajemnie wychodzą z karczmy i ruszają w kierunku stajni. Tak... ten widok był aż nadto znajomy... Spięła konia i stanęła na drodze ochroniarzom, natychmiast zsuwając się z siodła. Nie chciała ich prowokować. Natychmiast pojawił się przy niej jakiś wyrostek, przejmując lejce, które dała sobie wyjąć z ręki. I tak jej teraz tylko przeszkadzały. Tak samo, jak miedziak, który również z tej dłoni zniknął. Przyglądała się przez moment każdemu z mężczyzn, czekając spokojnie, aż ją rozpoznają. Dopiero wtedy się odezwała.
- Panowie, porozmawiajmy w środku.
Oszczędne skinięcia i już cała czwórka była gotowa do negocjacji. Jakimś cudem nagle stanęli prosto i pewnie, dwóch ruszyło do karczmy, dwóch pozostałych ją przepuściło, idąc dwa kroki z tyłu. Był to ostateczny argument dowodzący, że się nie pomyliła.
W kilku słowach przedstawiła szczegóły kontraktu. Będą szukać, aż znajdą. Płatne od dnia, przy czym za pierwsze dwa tygodnie z góry. O nic się martwić nie muszą, mają mieć tylko oczy dookoła głowy. Żadnych pytań. Nie ma możliwości zerwania umowy przed końcem.
Kiwali tylko na potwierdzenie jej słów.
Przedstawiła się na koniec, oni zrobili to samo. Oleg i Olaf Erhard - wyglądali na bliźniaków, choć nie pytała o to. Obaj barczyści, płowowłosi i szaroocy, choć nie grzeszyli urodą. Oleg musiał mieć w przeszłości złamany nos, dzięki czemu mogła ich bez większego trudu rozróżnić. Karl Staub - jedyny ciemnowłosy w tym towarzystwie, choć oczy szare, jak u całej czwórki. Twarz miał poznaczoną bliznami po ospie, więc zasłaniał ją jak mógł długimi włosami i trzydniowym zarostem. Nieco szczuplejszy ale też wyższy od reszty, rozglądał się nieustannie na boki, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku. Ostatni z nich - Mika Tonn, był tu niepisanym szefem. Niższy od pozostałych, dorównywał jednak szerokością barków bliźniakom. Był do nich też jakby podobny. To samo spojrzenie, zarys szczęki, choć w oczach kryła się inteligencja, której jego kompanom brakowało. To on się targował przed podróżą z Altdorfu i tym razem również właśnie on się odezwał.
- Kiedy wyruszamy? - oznaczało to równocześnie pełną akceptację warunków. Chyba zrozumiał już, że znalazł kurę znoszącą złote jajka. Stawka, jaką oferowała, przewyższała znacznie zwyczajowe stawki. Nie warto było strzępić języka po próżnicy.
- Natychmiast. Musimy jeszcze zabrać z wieży mój wóz i towarzyszy podróży.
Pozostało tylko zakupić u karczmarza prowiant na co najmniej tydzień i mogli ruszać.

***

Swoją eskortę zostawiła u wejścia do wieży, prosząc o zaprzęgnięcie koni do wozu i zapakowanie dodatkowych porcji prowiantu. Poza tym wóz był załadowany dokładnie tak, jak go zostawiła - przygotowany do natychmiastowego wyruszenia.
Skierowała się prosto do pracowni, w której spodziewała się zastać śpiącego Heidelmana. Przesadził z miodem, który i bez domieszki ziół miał usypiające działanie. Z niemałą satysfakcją znalazła go siedzącego przy biurku i śliniącego przez sen księgę z recepturami, które ona znała na pamięć od lat. Nie zdążył nawet wyjąć składników. Zajrzała do dzbana - pusty. Będzie miał kaca jak się obudzi. A obudzi się już za momencik...

Celnie wymierzonym kopnięciem podcięła nogę od stołka dostatecznie mocno, żeby głowa śpiącego wyrżnęła z impetem w stół jednak nie dość mocno, by go przewrócić.
- Wstawaj, Heidelman. Nie ma czasu na spanie. Zbieraj swoje rzeczy. Wyruszamy natychmiast.

Mężczyzna jęknął złapawszy się za głowę i potrząsnąwszy nią słabo spojrzał na Marę wzrokiem dość jak na poprzednią ostrożność bezpośrednio nienawistnym. Uniósł dłoń w charakterystycznym dla miotania czarów geście.
- Nie pozwalaj sobie Herzen! - warknął - Myślisz kelnereczko, że jak cię rada wybrała do tego zadania to sobie z tobą nie poradzę? Studiowałem magię tajemną gdy ty rzygi z podłogi wycierałaś! A teraz wynoś się stąd i daj mi pracować. Powiedziałem, że jutro wyruszamy! Ogłuchłaś?
Jego zdolności magicznych oczywiście nie potrafiła określić, ale bez wątpienia wyczuła nutę niepewności w jego głosie.

- Ja nie, ale Ty najwyraźniej tak - warknęła w odpowiedzi, unosząc ręce w podobnym geście. Jakby znikąd na stole pojawił się Diet, sycząc wściekle ze zjeżoną sierścią i położonymi płasko uszami, wyczuwając nastrój swojej pani - Widzę, że uważasz się za lepszego ode mnie tylko dlatego, że nosisz spodnie i przez całe swoje zasmarkane życie nie zhańbiłeś rąk uczciwą pracą. A teraz mi jeszcze udowodnij, że masz prawo stawiać się nie tylko wyżej ode mnie, ale też wyżej od tego, którego tylko nędznym posłańcem jesteś! Pokaż, czego się w trakcie tych swoich studiów nauczyłeś! - to mówiąc gwałtownie wyrzuciła obie ręce przed siebie, jakby akcentując wypowiadane słowa.
Z początku nic się nie stało. A przynajmniej takie wrażenie odniósł Heidelman, który - wbrew sobie nielicho przestraszony jej wybuchem, teraz hardo podniósł głowę. W ciągle wilgotnych oczkach malował się wyraz pogardy i nielicha złośliwość, gdy spokojnie kontynuował inkantację... aż zamilkł wpół słowa, zupełnie straciwszy rezon.

Wpatrywał się teraz w Marę, która stała przed nim z rękoma założonymi na piersi i z uśmiechem wpatrywała się w miecz, który samowolnie zatrzymał się na gardle jej rozmówcy. Był wyraźnie żądny krwi, bo nie omieszkał zostawić lekkiego znaku na nerwowo poruszającej się grdyce. Po chudej szyi spłynęło kilka kropel krwi, znacząc szkarłatem brudny kołnierzyk.
- A teraz zbieraj swoje rzeczy i chodź, zanim każę Cię płazem wypędzić na dziedziniec. Wyruszamy natychmiast, zgodnie z życzeniem Mistrza - już miała odejść, ale po chwili namysłu pochyliła się nad nim tak, że mocny zapach piżma i lawendy niemal odebrał mu oddech - I nie myśl sobie, Heidelman, że następnym razem się zemścisz - tu miecz ochoczo podniósł jego podbródek o pół cala wyżej, w kolejnym miejscu kalecząc skórę - Nie będzie następnego razu. A jeśli jesteś na tyle głupi, żeby czegokolwiek próbować, nie wyjdziesz z tego żywy. I nawet Twój śmierdzący góral nic na to nie poradzi.
Po ostatnich słowach ujęła rękojeść miecza, wytarła ślady krwi czystą szmatką i schowała broń do pochwy, po czym stanęła w drzwiach pracowni czekając, aż jej rozmówca opuści pomieszczenie.
Przez krótką chwilę jedynym poruszającym się elementem w pokoju był wściekle bijący na boki ogon kocura, który przyczaił się za księgą leżącą na biurku.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 31-07-2012, 14:14   #29
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zwierzyna. Węch już od dobrych kilku lat nie mylił go. Te toćki śmierdziały zwierzyną. Otaczał ich kwaśny, drażniący zapach potu. Taki wyostrzający zmysły. Nęcący. Tylko jeden inny zapach mógł go załagodzić. Krwi. Ścierwiec, znany niegdyś jako Stefen Juge nie był przygotowany na to jakich rozmiarów przybierze dzisiejsze polowanie. Miało się skończyć na tej jednej barce rzecznej. Tyle zaplanował. Tyle potrzebowali by przeżyć najbliższe miesiące. Teraz górę brał instynkt i Ścierwiec nie zamierzał z nim walczyć. Mieli przewagę liczebną. Mieli motywację. No i mieli Mątwę. Z rykiem ruszył wiodąc swoich kompanów i wskakując na pokład drugiego statku.
Krasnolud już po chwili rzucił mu się w oczy. Jego smród był inny. To nie była zwierzyna. To był rywal. Inny drapieżnik. Niegłupi w dodatku wnosząc po tym jak się zachowywał. Potrzebował tylko jednej chwili, by rozpłatać Bernarda i odciąć cumy przez co ten toćka Zax nie doskoczył do oddalającego się od barki holka i wylądował w wodzie. Jego szkoda mu nie było. Gardził tym śmierdzielem. Ale Bernarda znał od lat...
Młodzik do którego doskoczył, zasłonił się przed jego uderzeniem. Marynarze jakby czując aurę krasnoluda zebrali się na własną odwagę. Ścierwiec nie zamierzał ich w niej utwierdzać. Gdy i drugie uderzenie jego topora zeszło po żeleźcach marynarskiego bosaka, złapał swoją lewicą młodego toćka za fraki, przyciągnął i ryknąwszy raz jeszcze odchylił głowę dla lepszego zamachu i uderzył nią w twarz biedaka przed nim. Pancerny dziób jakim obdarzyli go bogowie rozbił czerep przeciwnika jak skorupkę jajka. Krew, mózg i kawałki czaszki nieszczęśnika, buchnęły mu w twarz i na okolicznych walczących. Przez ciepły posmak krwi, znów to poczuł. Trwogę. Ryknął i skierował się na następnego przeciwnika. Chłopak z tarczą, mieczem. W kolczudze. O takiej ładnej buzi. Jakby cokolwiek z tych rzeczy mogło go teraz przed nim uratować...

Czuła każdy ruch. Każde źródło ciepła. Gdzie stał każdy z toćków. Nawet tych w środku we wnętrzu statku. Zarówno tych przerażonych i tych chorobliwie ciekawskich. Również tę dziewczyną schowaną przy zwiniętym takielunku. Bezbłędnie wytypowała łeb tej zbieraniny. Śmierdzący chciwością i złem mężczyzna stał daleko od przeciwnej burty. Bał się samemu narażać życie. Nie wiedział jeszcze co to prawdziwy strach. Nie wiedział co go zaraz spotka gdy oplecie go w swoim uścisku, obejmie i wyciśnie z niego to całe zło, zostawiając po sobie tylko pożyteczną powłokę, którą odżywi się Rzeka. Zaraz będzie należał do niej...

Dietrich odepchnąwszy barkiem kapitana, ciął jedną z dwóch macek, które wychynęły zza burty statku. Cięcie nie było specjalnie udane, ale wystarczyło by sięgnąć celu. Trafiona macka zwinęła się gwałtownie jak jakiś pędrak, a z dołu dał się słyszeć bardzo kobiecy w wydźwięku krzyk. Zaskoczony tym faktem ochroniarz, któremu wyobraźnia podpowiadała, że do czynienia ma raczej z jakąś bestią, wyjrzał szybko za burtę. Dostrzegł ją od razu. Dziewczyna. Na oko młoda. O rysach twarzy, które w swoim wieku określiłby jako ładne. Do ludzkich jednak brakowało jej czegoś czego nie potrafił sprecyzować. Przez ułamek sekundy pomyślał, że to przez to, że nie ma żadnych włosów na głowie, ale nie... Miała w sobie coś innego. Coś wypaczonego. Poza brudną lnianą koszulą, nic nie okrywało jej sylwetki, która zręcznie wiła się w rzecznym nurcie i która obudziła największe zawahanie w ochroniarzu. Szczupłe gibkie ciało, które mogło należeć do każdej wioskowej nastolatki, zamiast ramion miało dwie kilkumetrowe macki. To właśnie jedną z nich Dietrich ciął swoim mieczem. Raniona mutantka z bólem i strachem wymalowanym na twarzy natychmiast przyciągnęła ją ku sobie przykładając do ust broczące czerwoną krwią miejsce. Dałby sobie głowę uciąć, że widzi w jej oczach łzy.


- Łaskawy Mannanie... - jęknął stając obok niego kapitan Reis.
Mutantka jakby usłyszawszy go syknęła gniewnie, a ból i żal znikły z jej oblicza jakby w ogóle ich tam nie było, zostawiając miejsce czystej nienawiści. Następnie zaś zanurkowała pod wodę, by zniknąć obu mężczyznom z oczu.

Złodziejski instynkt Sylwii chwilę kazał jej poświęcić na dobranie odpowiedniego przeciwnika. Chwilę dzięki której mogła ocenić sytuację na holku. Dwóch marynarzy leżało już bez życia na deskach. Jednego zabił ten potworny człowiek z dziobem, a drugiego ten przypominający świnię. Ten właśnie wzbudzał w niej największy strach. O mutantach miała swoje zdanie, może nie do końca jeszcze wyrobione, ale za to własne i była z niego dumna. Ten świniowaty jednak miał jednak w sobie coś przerażającego. Miał mord w oczach. Nie przypominał zła które czaiło się w gasnącym wzroku umierającego Teugena. Nie było w nim chciwości, żądzy, perfidii, ani przebiegłości. W oczach tego... czegoś... u tego czegoś w spojrzeniu była tylko krew.


Widziała z jaką rozkoszą rozpłatał na pół jednego z marynarzy. Drogę zastąpili mu Eckart i jeden z rycerzy Gasparda. Dostrzegła też jak Dietrich ciął mackowate stworzenie, które wychynęło zza burty. Jak podbiegł do niej i chwilę wyglądał. A potem rzucił się do walki. Widziała jak jeden z marynarzy rzucił się do koła sterowego i starał się je okręcić. Jak Gomrund ścina z nóg kolejnego mutanta. Jak młodzi bogenhafenczycy mimo przerażenia w oczach nie rzucają jeszcze broni. W końcu wybrała. Młody mężczyzna. Zarośnięty. Bez widocznej mutacji. Może w ogóle bez. Za to o spojrzeniu najgorszej gnidy jaką widziała. Wskoczył na pokład holka najbardziej od strony dziobu. Miecz miał u pasa, a w dłoniach rybacką sieć. Bacznie obserwował Gomrunda, który wraz z drugim z rycerzy von Krempitcha dawał opór aż czwórce mutantów. Z mieczem w dłoni ruszyła wolno ku niemu.

- Na prawą idioto! Na prawą! - wołał kapitan do Knuta.
- Ale nie mogę! Stery szlag trafił! - marynarz rzeczywiście zapierał się ile sił by okręcić zablokowane koło, a statek mimo iż oddalał się od barki powoli wbijał się dziobem w nabrzeże rzeczne gdzie roiło się od kamieni.
- To pewno ta zmutowana suka. Zaraza...
Dietrich nie zwracał już większej uwagi na zmagania żeglarskie Reisa i szedł na najbliższego mutanta gdy w pewnym momencie coś podcięło mu nogi. Na nic tym razem zdała się wskazówka, że ataku należy spodziewać się zawsze i z każdej strony. A może to była po prostu wyższa szkoła jazdy? Sapnął tylko czując oplatającą tułów mackę, która zacisnęła się boleśnie na jego torsie. Omal tchu nie stracił gdy mutantka zaczęła ściągać go z pokładu za burtę. Raz tylko spróbował uchwycić się drewnianego relingu, ale mięsisty splot macki był zbyt silny. Ochroniarz po chwili z pluskiem wylądował w wodzie.

Konrad być może powinien był uniknąć tego przeciwnika. Dość było stwierdzić, że gdyby nie coraz bardziej sfatygowana tarcza nie wiele by z niego zostało. Ścierwiec było od niego szybszy i silniejszy. Tłukł toporem bez przerwy i nic nie wskazywało na to, by miał się choć odrobinę zmęczyć. von Krempitch dopiero przyszedł mu z pomocą. Doskoczył do przewoźnika i bez przymierzanie wypalił pistoletu do mutanta. Wymierzona w głowę kula rozbiła jednak tylko kawałek dziobu stwora, który ryknął głośno z bólu. Konrad nie czekał na lepszą okazję. Odsłonił się i ciął mieczem. Raz, drugi, trzeci... Pierwsze cięcie sięgnęło torsu chronionego skórznią mutanta. Drugie niemal wytrąciło mu topór. Trzeciego Ścierwiec już zdołał uniknąć. Potem przewoźnik musiał odskoczyć widząc jak mutant sięga po niego lewicą. Za nic nie chciał podzielić losu leżącego na pokładzie nieszczęśnika. Gaspard jednak nie zdołał już mu dalej pomagać. Kolejny ciśnięty od strony drzew oszczep przebił szlachcicowi bark i posłał go na deski. Dwaj rycerze słysząc jego krzyk, natychmiast zostawili swoich dotychczasowych adwersarzy i ruszyli odciągnąć go i osłaniać przed dalszymi ewentualnymi napastnikami. Tym samym Gomrund został sam z czwórką mutantów przeciw sobie, a Eckart już w pojedynkę odpierał wściekłe ataki Świni. Schnipke w porę dołączył do krasnoluda.

Było jasno więc nie mogło być bardzo głęboko. Kotłowanina jednak jaką sprawiała mu trzymająca go mutantka nie dawała co do tego pewności. Dietrich, mężczyzna rzadko tracący głowę, pamiętał by przed zapadnięciem się w rzeczne odmęty wziąć głębszy wdech. Pamiętał też, że do brzegu było bardzo niedaleko nawet dla kogoś kto nie umiał pływać. Problem polegał na tym, że czego by nie robił nie mógł się wyswobodzić z uścisku. Mutantka trzymając go gryzła, kopała i nim potrząsała. Nie dawała chwili wytchnienia, a pozbawiony broni, która została na pokładzie, mężczyzna tracił cenne powietrze wymykające się z jego nozdrzy...
Podkulił nogi i sięgnął wolną ręką do cholewy. Otwarta brzytwa w nieco zwolnionym przez wodę tempie chlasnęła przez twarz zaskoczonej mutantki. Uścisk macki puścił gwałtownie, a Dietrich wynurzył się łapczywie wciągając powietrze.
- Łap! - tyle usłyszał z ust kapitana, który rzucił mu do wody bosak. Chwycił pośpiesznie. Dziewczyna wynużyła się obok. Była szybsza. Macka jednak tym razem rozbiła wodę obok niego. Uniknął. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu. Pchnął mocno żeleźcem w jej tors. Krzyknęła.

Krzyknęła na niego gdy unosił sieć gotowy by zarzucić na walczącego poniżej Gomrunda. Odwrócił się wpierw zaskoczony, a potem jakby uradowany. Oblizał swoje wargi i zostawiwszy sieć, dobył miecza. Wzrok miał taki jakby dobywał czego innego. Sylwia poczuła w ustach posmak zawahania. Krótki, bo mężczyzna od razu podbiegł do niej i zamachnął się. Zasłoniła się nieco nieporadnie, ale ciosu jak się okazało jednak nie było. Mężczyzna zaśmiał się ochryple.
- Rzuć ten brzeszczot to po tym jak się zabawimy, dam ci pożyć - powiedział.
Może kilka lat temu, by rzeczywiście odrzuciła ten miecz i uciekła. Ale nie teraz. Nie po tym jak poderżnęła gardło śpiącemu demonologowi i usłyszała w swojej duszy szept samego boga chaosu. Cięła, jak jej się wydawało, z zaskoczenia. Ledwo zdążył się zasłonić. Ponowiła atak. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Uświadamiając sobie z każdym kolejnym uderzeniem, że jest szybsza i zwinniejsza od tego zbira. Że może nie umie walczyć ale i bez tego z mieczem w dłoni jest niebezpieczna. Że bogowie nie na darmo sobie ich wybrali. Że...
Ostatnie cięcie zbir jednak zamiast sparować, odbił silnie. Miecz wykrzywił boleśnie nadgarstek jej mocno zaciśniętej na rękojeści ręki, a ostrze prawie sięgnęło jej twarzy. Rolę się błyskawicznie odwróciły. Mężczyzna zaczął ciąć i rąbać ile wlezie szczerbiąc bronie. Łamiąc jej opór i wzbudzając narastający strach o swoje życie. Unikała ile mogła. Można było rzec, że to już nie były nawet uniki, a ucieczka. Zbir jednak w pewnym momencie bardzo pechowo nie trafił wbijając swój miecz zamiast w nią, to w drewniany maszt bezan żagla. Myśl była tylko odrobinę szybsza od jej ręki. Stępiałe marynarskie ostrze wbiło się w brzuch mężczyzny. Przez krótką chwilę jaka dzieliła tego człowieka od śmierci, w jego oczach zabłysło najzwyczajniejsze w świecie ludzkie “dlaczego?”. Potem osunął się martwy na pokład.
Gomrund dostrzegł ją gdy się obejrzała na pokład.
- A ty czego tu szukasz kozo głupia?! Do środka spierdalaj!
Szczęśliwie jednak nie było już za bardzo po co.

Eckart jak się okazało z pomocą swojej pustułki zabił świniowatego mutanta, a marynarze, Gomrund i Schnipke w końcu pobili resztę mutantów. Przy czym krasnolud własnoręcznie ubił czterech. Bronił się już tylko osaczony ze wszystkich stron mutant z dziobem. Wściekle, lecz już wyraźnie słabo atakował kąsających go mieczami i bosakami marynarzy i Konrada. Jeśli myślał, że wybierając sobie Sparrena na przeciwnika, szybko dokona kolejnego krwawego mordu, to się pomylił. Przewoźnik mimo iż zmęczony setnie i zapewne trochę poobijany nadal stał na nogach dzierżąc coś co kiedyś zapewne było tarczą. Nim ktoś w końcu wpadł na pomysł, żeby stwora ustrzelić, Sylwia wykorzystała przechwyconą sieć i już po chwili Ścierwiec został obezwładniony. Mimo to nie obyło się bez strat. Bosman i trzech młodych bogenhafeńczyków leżało bez znaków życia na deskach pokładu, a jeden głośno jęczał i obficie broczył krwią i wnętrznościami z rozciętej otrzewnej. Siwy rycerz von Krempitcha również wyglądał bardzo marnie. Jego lewe ramię spod zbroi którego ciurkiem wyciekała krew wydawało się zupełnie bezwładne. Sam Gaspard natomiast mimo groźnie wyglądającego uderzenia wydawał się jakby otrzymał tylko ranę powierzchowną. Oszczep wbił się tuż pod obojczykiem i nie był ciśnięty nawet na tyle mocno by przebić się na drugą stronę. Do tego należało dorzucić kilka drobnych ran jakie odnieśli Konrad i Eckart. Zagubiony gdzieś w trakcie całej walki Dietrich znalazł się na brzegu i to z pojmanym jeńcem. Jak się okazało nieszczęśnikiem, który nie zdołał przeskoczyć z barki na odpływający holk. On również nie wydawał się cechować jakąkolwiek mutacją. Niefortunnym był też fakt, że dwójka mutantów zdołała uciec. Cokolwiek raziło załogę Krańca Cierpliwości z gałęzi nadrzecznych wiązów, czmychnęło gdy wynik starcia był przesądzony. Tak samo zresztą jak raniona przez Dietricha mutantka w wodzie.

Zawezwany na pokład doktor Zahnschluss natychmiast zaczął udzielać pierwszej pomocy. W pierwszej kolejności Gaspardowi i jego rycerzowi. Kapitan zaś zabrał się za zorganizowanie naprawy uszkodzonego steru. A ponieważ, bosman zmarł, wziąwszy ze sobą dwóch marynarzy do ochrony sam zszedł na płyciznę na którą wbił się holk. Tylko Schnipke w pierwszej kolejności był zainteresowany oddaloną o kilkanaście już co najmniej metrów barką. Wraz z Eckartem zeszli z holku do płytkiej wody i brzegiem ruszyli w stronę drugiego statku. Gomrund, Sylwia, Konrad i siłą rzeczy Dietrich również poszli z nimi by się upewnić, że nikt im już nie będzie zagrażać.
Na reling barki zarzucono prowizoryczny drewniany pomost od strony brzegu więc dostanie się na nią nie nastręczało żadnych problemów. Pokład był pusty. Ślady krwi można było znaleźć w kilku miejscach, a szczególnie przy jednej z burt. To co jednak napawało niepokojem to rytmiczny odgłos jaki dochodził spod pokładu. Schnipke skierował się tam pierwszy. Za nim cała reszta. Od strony dziobu, pod pokładem znajdowały się pomieszczenia sypialniane załogi. To w niej znaleźli pierwsze ciało. I pierwszego mutanta. Ten jednak nie zwracał uwagi na intruzów. Z bezgranicznym zapamiętaniem poświęcał się gwałceniu jakiejś kobiety. Albo raczej jej zwłok zważywszy na puste spojrzenie i krew zaschniętą na poderżniętym gardle. Mutantowi to najwyraźniej nijak nie przeszkadzało. Jego kozia głowa opadła martwo na nieszczęsną kobietę gdy Schnipke jednym czystym cięciem skrócił chorą zgrozę tej sytuacji.
- Głupota - skwitował Eckart - Zwierzoludziom chaosu w pewnym momencie coś na łeb się rzuca. Ktoś im musi mówić co mają robić, bo inaczej tak to się kończy.

To jednak ładownia sprawiła, że nawet konstabler o beznamiętnym zwykle spojrzeniu zaklął szpetnie i spochmurniał.
Już gdy otworzyli drzwi, uderzył ich przyjemny zapach jaki kojarzy się zwykle z piwniczkami karczemnymi. Barka przewoziła poukładane w gomółkach sery i owinięte w szmaty połacie uwędzonego mięsa. Poukładane po bokach były natomiast worki z mąką i beczułki z piwem i winem. W samym zaś środku tego wszystkiego grupka kilkunastu wychudzonych nieco i zaniedbanych kobiet i dzieci obarczona wszelakimi mutacjami.

***

Jakby zaś tego wszystkiego było mało, jeden z marynarzy, który do pomocy w naprawie steru, użyć chciał zostawionej w szuwarach łodzi wiosłowej, znalazł w niej zwłoki małej dziewczynki. Liza Sauber była sina od licznych uderzeń, a jej sukienka była brudna i podarta na strzępy. Jej uda i twarz znaczyły ślady niedawno zaschniętej krwi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 31-07-2012, 14:15   #30
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mathylda Hess naprawdę miała serce na ramieniu gdy szła w kierunku przeprawy promowej przez Reik. I to mimo, a może nawet przez drużynę dowodzonych przez siebie zbrojnych stanowiących najmężniejszy trzon straży miejskiej Griessenwaldu. Ufała swoim ludziom. W końcu nie na darmo została mianowana na stanowisko lokalnego kapitana. Ale konflikt jaki z tygodnia na tydzień narastał w jej mieście mimo jej usilnych starań, mógł bardzo źle znieść większe zgromadzenie uzbrojonych mężczyzn. Dlatego właśnie wzięła tylko ośmiu ludzi ze sobą.
Minęli rząd domów rybackich i weszli na gościniec. Było już późno. Zmierzch minął, ale niebo było jeszcze na tyle jasne, że nie wzięli ze sobą pochodni. Przystań promowa była doskonale widoczna. Prawie setka zgromadzonych dookoła. Niemal wszyscy z nich byli mieszkańcami Griessenwaldu. Znała ich dokładnie. A także przyczynę ich zgromadzenia. Że też pieprzona polityka sięgała nawet do takich dziur jak ich mieścina.
Griessenwaldczycy zablokowali przeprawę promową przez Reik. Zebrali z domów kto jaką broń miał i zajęli łodzie lokalnych przewoźników. Nie żeby ci ostatni jakoś bardzo protestowali. Wielu z nich wszak brało w tym aktywny udział. Domyślała się co chcą w ten sposób osiągnąć i prawdę powiedziawszy była na granicy ustąpienia.
- Nooo! - zawołał na jej widok chudy, łysiejący mężczyzna. Karel Strassdorfer był tutejszym rybakiem i jednocześnie corocznym kandydatem na wójta Griessenwaldu. Wójta, bo miasto mimo iż takim nazywane, praw marienburskich nie otrzymało i burmistrza mieć nie mogło. Jego działaniom i czynom nie mogła w zasadzie niczego zarzucić, ale jakoś od zawsze czuła do niego i zawsze błąkającej się w jego głosie drwiny, wstręt - Powitać, pani kapitan! Czyżbyście szli nas przegonić?
Mężczyzna parsknął. trochę kpiąco, a trochę z żalem.
- Nas. Mieszkańców Griessenwaldu! I to jak prędko! Starczyło jeno drogę dla paniątek zamknąć i proszę! Przypomniano sobie o nas. Ale my się nie damy rozpędzić panienko. To my jesteśmy Griessenwaldczyki. Tedy tym razem nie będzie próśb i czekania. Macie zbrojnych to wygnajcie won krasnoludy! Naonczas udrożnimy przeprawę.
Mathylda przez chwilę patrzyła na niego, a potem na zatrzymanych przez nich podróżnych. Kilku włóczęgów. Ze dwóch kupców nulneńskich. A także ta kobieta co przyjechała jak mówią z Altdorfu. Uczona jakaś. Pani kapitan już ją rozpoznwała, bo tamta od miesiąca pojawiała się w mieście załatwiając jakieś sprawy dla swojej wieży w pobliżu Czarnych Szczytów. Żałowała, że nie miała dotąd okazji porozmawiać z tą tajemniczą kobietą, a wyglądało na to, że ta właśnie ich opuszczała. Towarzyszył jej wyładowany po brzegi wóz i sześciu mężczyzn. Właściwie to przez te Czarne Szczyty cała sprawa wynikła. Krasnoludy były bowiem wcześniej ich właścicielami i dostarczając węgla wzbogacały trochę i miasto i siebie. Sprzedały jednak kopalnię jakiemuś arystokracie z Altdorfu. Że jakoby rozżalone, że złota w niej nie znaleźli, a oni przecież ten właśnie kruszec kopać chcieli. Bajdurzenie. Arystokrata dal wysoką cenę. I jeszcze opłacił krasnoludy na czas wybudowania mu wieży nieopodal kopalni. A potem wyjechał i słuch o nim zaginął. Krasnoludy zaś przeniosły się do podgrodzia gdzie w niewielkiej osadzie przepijały dobro i planowały wielkie podboje. Pieniądze się jednak skończyły, a z planów w czyn nie wyszło jak zwykle nic. Niby piaskowiec kopały z rzeki, ale znać było, że to jeszcze podlejsza praca dla nich niż węgiel. No i się zaczęło. Rozróby, awantury, bójki i coraz liczniejsze szkody jakie brodacze zapewniali Griessenwaldczykom. A teraz jeszcze jak wieść niosła, zaczęły palić okoliczne farmy i mordować ludzi. Świadków na to żadnych nie było, ale ostatnio krasnoludy zaczęły długi spłacać i ludziska zaczynały zadawać sobie pytanie. Bo niby skąd nagle pieniądz u brodaczy? Nie dziwota, ża zarządali przegnania krasnoludów. Problem polegał na tym, że Mathylda nie była głupia. Wiedziała jak się rzeczy mają. U krasnoludów nic nie bywa zapomniane, a klany zawsze mają baczenie na krzywdy wyrządzone ich braciom. Nie wiele brakowało by krwią spłynęły uliczki ich małej mieściny.
- Porozmawiam jutro z ich wodzem. Masz moje słowo Strassdorfer. Ale musisz udrożnić przeprawę.
- Znów mamy się zdać na ciebie? Nie ma mowy.
- Narażasz się w ten sposób wielu osobom, Strassdorfer.
- I tu się różnimy, pani kapitan. Bo ja się nie boję narażać jeśli idzie o dobro miasta.

Wiedziała, że nic więcej tu nie wskóra. Wiedziała też, że u krasnoludów również niczego nie wskóra. Może to jednak nie była posada dla niej. Miała nadzieję, że jutro uda jej się coś wymyślić w tej sprawie.

***

- Marnie to wygląda - rzekł podjeżdżając do niej na gniadym wałachu Tonn - Jakieś lokalne zatargi. Na zwłokę się zanosi.
- I co zamierzasz w tej sprawie zrobić, Herzen? - spytał Heidelman. Na szyi miał założony opatrunek. Zbyteczny po takim zadraśnięciu jakie mu zapewniła, ale jak widać z jakiejś przyczyny postanowił się z nim poobnosić - chyba jednak poczekamy tu kilka dni. A może potrafisz zrobić tę samą sztuczkę z... - tu pod nosem szacował tłum mieszkańców - czterdziestką mieczy najmarniej?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172