Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-07-2012, 18:39   #31
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Zwycięstwo przyjemnie krążyło w krasnoludzkich żyłach. Zmęczone rąbaniną mięśnie, okrwawione ostrze, umorusany pancerz i jucha mutantów wsiąkająca w deski pokładu. Gomrund był zadowolony... to była dobra walka. Oczywiście jak w każdej potyczce ofiary musiały zostać poniesione, ale dzięki bogom jego towarzysze nie ucierpieli poważnie... a on sam spisał się wcale dobrze. Praktycznie sam położył połowę z przeciwników. Wprawdzie ten pierwszy to była bułka z masłem to walka przeciwko czterem dziwolongom była już nielada wyzwaniem. Oczywiście dobrze wyszkolony, dobrze wyekwipowany i dobrze opancerzony przedstawiciel krasnoludzkiej rasy kontra czwórka pokrak to żaden znowu powód do dumy. Zrobił swoje i był z tego zadowolony... Kiedy skończył po swojej stronie barki okazało się, że dziobowaty przywódca już był praktycznie spętany i przygotowany do transportu do najbliższej osady.

Nawet przez myśl mu nie przyszło jak dalece od stanu zadowolenia się znajdzie już za niespełna kwadrans... w jaki mrok zostanie strącony.

Wchodząc na barkę krasnolud liczył, że być może znajdą jakiś lżywych ludzi... jakimż było dla niego zdziwieniem kiedy w ładowni odkryli żywy inwentarz. Kobiety, dzieci... mutanci! Pieprzeni mutanci. Barka mutantów. Wszyscy dotknięci skazą chaosu. Bez szasny na ratunek i ocalenie. Jedną ucieczką była dla nich śmierć... Krasnolud mógł uczynić ją łatwą i prawie bezbolesną. Nie palił się do tego to jednak wiedział, że chaos i mutanctwo trzeba wyplenić... co z tego skoro tylko on to wiedział. Konstabler zobaczył ni mniej ni więcej jak “rzecznych piratów”, których trzeba oddać pod sąd... Po krótkiej acz burzliwej wymianie zdań Gomrund zdecydował odpuścić tym bardziej, że już zdążył się pojawić kapitan podskaujący z radości na widok wypełnionej ładowni. Zakończył rozmowę - Żeby wam kuśki obwiędły i z szedł z barki mając zamiar wrócić na Kraniec Cierpliwości. Jak widać mieszkańcy Północy byli dalece mniej skorzy do okazywania litości tym, którzy w naturalny sposób zostali postawieni po przeciwnej stronie barykady.

“Odkrycie” jednego z marynarzy odebrało mu resztki zadowolenia... i blokady trzymającej go o krok od bestialstwa. Niczym we śnie poszedł po pojmaną przez Dietricha szumowię. Skurwysyna bez wyraźnych śladów mutacji. Postawiony na straży marynarz nie polemizował z furią w oczach krasnoluda... tym bardziej, że widział wcześniej do czego jest zdolny. Zax nie szedł chętnie i potulnie... do czasu aż nie dostał kilku ciosów i kopniaków... nim zeszli na ląd Płonący Łeb zabrał jeszcze linę... jakby mało mu było tej jaka posłużyła wcześniej do spętania jeńca. Na dobiegające z barki wołanie - Ej, mości krasnoludzie ale Konstabler przykazał aby więźniowi krzywdy nie czynić. Nie odpowiedział nic.

Milczał wtedy kiedy wieszał głową w dół kolaborującego z mutantami człowieka. Milczał kiedy zbierał suche i zbutwiałe drewno znajdujące się na kamienistym brzegu rzeki. Milczał kiedy układał chrust dokładnie pod głową Zax’a. Milczał kiedy ten na przemian groził i błagał. Kiedy skończył przygotowania powiedział tylko. - Ta dziewczynka nazywała się Lisa Sauber.

Z początku ogień ledwo muskał suche gałązki... delikatnie, nieomalże niezauważenie. Dające ledwie odrobinę ciepła. Szczochy spłynęły po korpusie wisielca, do twarzy a następnie z sykiem lądowały w czymś co za jakiś czas miało być ogniskiem. Krasnolud milczał, a zwyrodialec wierzgał i wił się niczym opętany. Ogień pochłaniał coraz to nowe drewienka. Wrzaski bólu przeszywały okolicę. - Powiem, wszystko kurwa powiem... AAAAA... Gomrund milczał... ale niedbale rozkopał chrust. Płomień przygasł. Smród nadpalonych włosów, uryny i strachu mieszał się z wonią palonego drewna. Zax opowiedział... znacznie więcej niż brodacz chciałby usłyszeć. I o dziewczynce i o mutantach. Nie przerywał. Nie zadawał pytań. Słuchał. Jakby wymierzał sobie pokutę za klęskę jakiej nie zdołał zapobiec w życiu małej. Każde słowo było niczym kańczug spadający na jego obnażone plecy. Każde zdanie niczym uderzenie żelaznych biczów rozrywało skórę, szarpały ciało i wyrywały je kawałkami. Kiedy usłyszał skomlenie.. - Błagam nie rób tego, powiedziałem już wszystko... ja nie chciałem... błagam... Krasnolud rozniecił ogień. Jednak nie aż tak duży aby złagodzić cierpienie szybką śmiercią. Płomienie kawałek po kawałku trawiły głowę Zax’a.

Ci którzy zostali zwabieni krzykami jeńca mieli okazję na chwilę refleksji czy aby napewno przydomek krasnoluda z Norski wziął się od koloru jego płomiennorudej czupryny lub też gorączki w jaką wpadał czy przypadkiem nie z zamiłowania do okrucieństwa.

Bez jakiejkolwiek iluzji komentarza wrócił na barkę. Lisa... ciało Lisy było już obleczone w płócienny worek z mocnego płótna i spoczywało obok innych zabitych. Była gotowa aby po marynarsku oddać ją wodzie. Brodacza jakby ktoś wbił w pokład. Był zgarbiony i mały. Stał w bezruchu i gapił się tak do czasu aż ktoś go nie poklepał po ramieniu... być może jako wyraz kondolencji. Otrząsnął się na chwilę... poszedł do swojej kajuty i wrócił z czystą koszulą... z jakimiś szmatami i oliwą. Wiedział, że to nie on powinien tego uczynić. Wiedział, że to zadanie kobiet... ale nie miał kogo poprosić. Widocznie to był dzień, w którym odkupienie win bardzo drogo kosztowało.

Spróbował z jej delikatnego ciała zmyć niewyobrażalne cierpienie ostatnich kilku dni... Krew zmywana z Lisy Sauber plamiła mu ręce... każda kolejna odsłaniana rana jakby odciskała się w nim. Gdzieś bardzo głęboko... tak głęboko że nawet najmocniejszy spirytus nie będzie jej w stanie uleczyć. Nie wiedział ile mu zajęło to czasu nim udało mu się puścić wyładowaną nasączonym oliwą drewnem łódkę z prądem rzeki Reik. Widział jak oddala się poczucie winy obleczone w całun jego koszuli. Jak ogień zaczyna pochłaniać wszystko... oczyszczać skalaną niewinność, uwalniać ducha z tej zbrukanej powłoki. Wpatrywał się tak, aż łódź nie zniknęła mu z oczu.

***

Siedział nieobecny na pokładzie nie reagując na kapitana “sugerującego” aby ruszył dupsko i zabrał się za przenoszenie ładunku z barki na holka. Nie reagował na poruszających się po pokładzie długonogich... wrócił na jedną chwilę kiedy Konstabler przylazł z pretensjami o zamęczenie więźnia. Wtedy wrócił z takim gniewem w spojrzeniu, że służbista sam zrozumiał iż to jest cholernie niewłaściwy moment... na kontynuowanie tej rozmowy. Nawet sugestia Eckarta “aby dał mu spokój” nie była konieczna... Gomrund siedział i wpatrywał się w zakrwawione dłonie. Właściwie to cały był pomazany... krwią, resztkami mutantów, błotem i potem. Ale to dłonie były umazane w niewinnej krwi Lisy Sauber.

Za każdym razem kiedy zamykał na dłużej oczy pojawiał się obraz wynaturzenia o koziej głowie bezpardonowo dźgającej ciało martwej dziewczynki. Głowa raz po raz uderzało o burtę łódki a nieobecny wzrok błagał o pomoc... Dlatego Gomrund starał się z całych sił nie zamykać oczu.
 
baltazar jest offline  
Stary 31-07-2012, 18:48   #32
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad zaklął pod nosem, rzucając na brzeg parę klapek, które jeszcze niedawno były porządną (przynajmniej na oko) tarczą. To nie do niej miał pretensję - spełniła swoją rolę i ochroniła go przed śmiercią czy kalectwem. I nie do mutanta miał pretensje, tego, co to chciał go pociachać toporem na plasterki, jak kawał drewna. Wszak to nie była zabawa, tylko walka na śmierć i życie. To do siebie miał pretensje. Postąpił jak idiota, że w Bogenhafen nie kupił sobie tarczy z prawdziwego zdarzenia. Nie takie rycerskiej oczywiście, ale porządnej, okutej stalą. Głupek.

Nim wraz z innymi ruszył brzegiem w stronę barki, z której pokładu zaatakowali ich mutanci, rozejrzał się wśród wiązów, z których ktoś ich zaatakował. Oczywiście nikogo tam już nie było. Tylko kretyn czekałby na to, aż grupa wrogów zejdzie na brzeg i zacznie przeszukiwać okolicę. Albo samobójca. A w poszukiwaniu śladów Konrad był zbyt słaby. Zobaczył trochę śladów na piasku, trochę zdeptanej trawy. Wyglądało to tak, jakby napastnik jak najszybciej oddalał się w stronę pobliskiego lasu. I trudno mu się było dziwić.

Po co wszystko było... To było pytanie, jakie przez cały czas zadawał sobie Konrad. Piratów można było jeszcze zrozumieć - w końcu napaść, rabunek i morderstwa to był niejako ich zawód. Żyli z tego, co zrabowali i sprzedali. Jaki jednak cel przyświecał mutantom? A raczej, hmmm, ludziom o nieco odmiennej budowie ciała? Mimo wszystko łatwiej (tak przynajmniej sądził Konrad) rabować na gościńcach, napadać na samotnych kupców czy podróżnych, niż zajmować się piractwem. Lubią sobie utrudniać życie, czy też mieli jakieś skomplikowane plany związane z barką czy holkiem?

Ślady krwi na pokładzie, dość liczne, sugerowały, iż raczej nie ma co liczyć na znalezienie żywych członków załogi. Sądząc po tym, co spotkało kobietę, która wpadła w ręce (jeśli tak to można było określić) mutanta, ci, co zginęli w walce, zdecydowanie lepiej na tym wyszli. Szybka śmierć jest lepsza, niż męczarnie, również zakończone śmiercią. Kto z załogi holka czy pasażerów znalazłby się za burtą, a kto stałby się zabaweczką “ludzi zbudowanych inaczej”? Skąd u wszystkich takie zamiłowanie do zadawania bólu? Krwiożerczość? Pragnienie odpłacenia za doznane czy wyimaginowane krzywdy? Chęć wyrównania rachunków?

- Towary przeniesiemy na “Cierpliwość”, a barkę weźmiemy na hol - zadecydował Reiss. - Knut, zostaniesz na barce.
- Ja też - stwierdził konstabler. - W ładowni zamkniemy wszystkich wziętych do niewoli piratów i ktoś ich musi pilnować.
- A one?
- spytał Konrad, mając na myśli znalezionych w ładowni pasażerów barki. W pierwszej chwili, gdy ich zobaczył, doszedł do wniosku, że ktoś chciał przewieźć “innych ludzi” w jakieś inne miejsce i zaczął kompletować środki transportu. Podróż wodą sprawiała najmniej kłopotów. Teoretycznie przynajmniej, przy odrobinie szczęścia, można było przepłynąć Reik od źródeł do ujścia i nie zostać zaczepionym przez kogokolwiek. A co do tych pasażerów to był ciekaw, jak ich potraktuje Schnipke.
- To piraci - odparł konstabler. - Nie jesteśmy wszak barbarzyńcami. Nie będziemy handlować nimi, tylko ich powiesimy.
Krótka dyskusja między Gomrundem a Schnipkem nie zmieniła podejścia tego ostatniego do tej kwestii. Skoro zgodnie z cesarskim rozporządzeniem mutanci nie istnieli, to w zasadzie nie było innego wyjścia - albo ‘pasażerów’ uwolnić (co prawda nie wyglądali na jeńców), albo potraktować jako piratów i ich wspólników. Nawet dzieci.
Konrad pokręcił głową i wyszedł na pokład.

Sparren bez słowa wpatrywał się w spływającą w dół rzeki płonącą łódź, niosącą na swym pokładzie ciało małej Lizy.
Śmierć na rzece to coś normalnego. Nie ona pierwsza, nie ostatnia. Zginęła w okrutny sposób, ale to też nie było niczym nowym.
Powiadają, że gdy usiądziesz na brzegu i będziesz cierpliwie czekać, to ujrzysz płynącego z prądem trupa swego wroga. W swym życiu Konrad widział w wodzie niejedno ciało. Mężczyzn, kobiety, dzieci. Wodzie było obojętne, kogo bierze w swe objęcia.
Konrad był ciekaw, jakim cudem Liza znalazła się w tym miejscu przed nimi. Ukradła łódkę i uciekła? Płynęła pod prąd równie szybko, jak holk? Mała dziewczynka? A może schowała się na barce i w ten sposób wyruszyła na spotkanie ze śmiercią? Chyba będzie musiał porozmawiać Gomrundem. Może przypieczony człek powiedział coś więcej na ten temat.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-08-2012, 11:57   #33
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Na noc kapitan Reis najchętniej cumował w miejscach ucywilizowanych, jeśli nie w osadach, to chociaż przy brodach i przystaniach, nawet jeśli był zmuszony rzucić kotwicę dalej od brzegu. I tym razem zakotwiczyli przy niewielkiej redzie, blisko traktu, z daleka widać nawet było światła gospody. Kto chciał mógł przenocować na suchym lądzie. Reis jedynie stanowczym tonem zażądał od pasażerów, by nie opowiadali o niedawnych wydarzeniach, bo to tylko może przyciągnąć kłopoty.
Kilka osób skorzystało z możliwości zejścia na ląd. Kilka nie.
Ranek był bardzo chłodny i to ziąb obudził starszego marynarza Thomasa Schulza. Nadal brakowało dwóch szalup. Mężczyzna zaklął pod nosem przewidując kłopoty z wczesnym ściągnięciem pijanych pasażerów z lądowego przybytku. Zastanawiał się czy nie lepiej zamiast czekać od razu udać się po wszystkich. I wtedy dotarło do niego, co tak naprawdę jest nie w porządku.

Wczoraj wieczorem kilkoro pasażerów z powodzeniem zmieściło się do jednej szalupy.

Obchód obu statków bardzo szybko przyniósł odpowiedź. Morgan, altdorfczyk pilnujący zamkniętych pod pokładem mutantów leżał związany i zakneblowany obok szeroko otwartego włazu. Pomieszczenie w dole było puste.
Miało tylko jedno małe okno. Żadna z zamkniętych kobiet nie przecisnęłaby się przez nie. Choć, z drugiej strony, nikt nie sprawdzał jakie dziwne właściwości mają ich ukryte pod ubraniami ciała. A poza tym były tam jeszcze dzieci.

Morgan oberwał w głowę z zaskoczenia, od tyłu. Nic nie słyszał, nic nie widział. Podobnie jak śpiący na bocianim gnieździe chłopak.
Schultz z ociąganiem poszedł zameldować o wszystkim kapitanowi.
Tymczasem Reis nawet nie ukrywał ulgi. Pozbył się kłopotu i obowiązków. Humor poprawił mu się jeszcze, gdy na brzegu wypatrzyli porzuconą szalupę. W rezultacie nawet, gdy okazało się że prawdopodobnie zginęło kilka serów, trochę wina i wędliny, kapitan nadal był zadowolony.

Jedynie, poniewczasie, nakazał zinwentaryzować łupy.

***

Dzień wcześniej

Siwowłosa dziewczyna zeszła na ląd za krasnoludem. Oglądała kaźń z daleka. Potem, gdy Gomrund bardzo cicho i spokojnie poprosił ją żeby umyła przed pochówkiem ciało małej Lisy, odmówiła.
Podobnie jak krasnolud nie odzywała się tego dnia prawie wcale. Za to kilka razy uważnie przysłuchiwała się rozmawiającym o dalszych planach kapitanowi i konstabler.
Wieczorem, już kiedy rozstrzygało się kto zostaje, kto schodzi na ląd, podeszła na chwilę do Dietricha. Z kieszenie wyciągnęła króliczą łapkę.
- Mam ją od dzieciństwa. Nigdy jej nie zgubiłam, choć niedawno wyrzuciłam. Pewnie nie zabrzmi to wiarygodnie, ale z powrotem przyniósł mi ją wielki kruk. – uśmiechnęła się mówiąc o tym, ale zaraz spoważniała, a nawet zawstydziła, że nadal potrafi – W każdym razie chciałam ci ją dać. To znaczy właściwie pożyczyć. Na szczęście.
Wepchnęła łapkę zdumionemu Dietrichowi w rękę.
-Wrócę po nią. –Dodała jeszcze, już odchodząc do dzielonej z Erichem kajuty.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 06-08-2012, 13:48   #34
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zagapił się przez chwilę na niezwykły, tymczasowy prezent. Na pierwszy rzut oka drobiazg bez wartości. Wymęczony przez lata strzęp futerka. W zasadzie bezużyteczny, sentymentalny śmieć.
Ale Spieler za długo szwendał się po świecie, żeby wzgardzić takim podarunkiem, zwłaszcza po tym, co ich do tej pory spotkało. Odchrząknął jakby dla zyskania czasu i – pewnie przez zaskoczenie trochę spóźniony - burknął wreszcie coś, co Sylwia mogłaby spokojnie uznać za podziękowanie. Gdyby tylko raczyła moment zaczekać.
Popatrzył badawczo za oddalającą się pośpiesznie, acz jak zawsze nie bez gracji, dziewczyną. Poskrobał z namysłem potylicę, zachodząc przez chwilę w głowę, co też mogło dziać się pod tą siwą czupryną, po czym wrócił do tego, co po niespodziewanej kąpieli zostało z jego własnych skarbów.

Czerwonej chustce, mieszkowi z gotowizną i zawiniątku z kamykami zanadto zaszkodzić nie mogła, ale rozmięknięte papierzyska rozłaziły się w oczach, strach było je brać w palce. A raczej byłoby, gdyby jeszcze zachowały się na nich jakiś litery. Teraz, kiedy słowa rozpłynęły się w bure, atramentowe smugi, pieczołowicie przechowywane pisma na nic nie mogły się już Spielerowi przydać. Może to i lepiej.
Zebrał je z nadburcia zupełnie niedelikatnie, zmiął w wilgotną kulę, zręcznie obrócił w palcach i cisnął ostro do rzeki, jakby wyrównywał osobiste rachunki.

W sprawie ładunku barki właściwie się nie udzielał. Gdyby mu kto kazał decydować, pewnie za najbezpieczniejsze wyjście uznałby puszczenie całej łajby z dymem. Skoro go jednak szczęśliwie nikt o zdanie nie pytał, to się nie narzucał. Nie znał się wszak za bardzo na rzecznych zwyczajach, piratach ani nawet na mutantach. Tak naprawdę interesowały go wtedy przede wszystkim własne przemoczone buty. I może jakaś butelczyna na rozgrzewkę i posiniaczone żebra.
Równie łatwo odstąpił jeńca Gomrundowi, choć nawet jeśli nie w szczegółach, to w ogólnym ujęciu przewidywał przecież, do czego krasnoludowi ów łajdak potrzebny. Z pokładu Krańca Cierpliwości szybko usłyszał, a po jakimś czasie także poczuł jednoznaczne potwierdzenie tych niezbyt przyjemnych przypuszczeń.

Poranny rozgardiasz skwitował niemal wesołym, zważywszy ostatnie wydarzenia, uśmiechem. Wsunął dłoń do kieszeni, gdzie prócz znajomego mosiężnego chłodu poczuł delikatne muśnięcie szczęścia, i stłumił w zarodku gwałtowne parsknięcie szczerym śmiechem. Przez wzgląd na Płomiennego.
Pokręcił tylko głową, unosząc brwi z ni to uznaniem, ni niedowierzaniem.
 
Betterman jest offline  
Stary 06-08-2012, 14:57   #35
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Oooo... patrzajcie go baby, jaki wódz. Porżnęli was Ścierwiec jak woły tępe, którymi zresztą od początku byliście. Się wam uwidziało. Na statki napadać. W lesie nasze miejsce! Od początku to mówiłam, jełopie! Nie słuchać toćków! Nie ufać! Porżnąć i zostawić padlinę! I nie usłuchałeś! I za to dostałeś po swojej dziobatej dupie! I nawet po tym nic do twojego pustego czerepu nie dotarło! Chcesz za toćką leźć do miasta to leź sam. Powąchasz sobie jak pachnie płonące mięso. Ze szczytu stosu jełopie! No dalej baby! Co się gapicie jak te cielęta? Chcecie słuchać tego dziada i zdechnąć jak wasze chłopy? Czy wolicie żyć?
Sylwia nie wiedziała jak nazywali tę kobietę. Najlepsze lata miała już dawno za sobą, bo siwizna gęsto przeplatała jej kruczoczarne niegdyś włosy. Skóra jej twarzy również nosiła znamiona lat, które kobieta przeżyła i wydarzeń, które ją dotknęły. Były na niej ślady poparzeń, blizny po ranach i zmarszczki. Całe mnóstwo. Złodziejka z pewnością nie należała do przedstawicieli wsi Imperium, ale była w stanie sobie wyobrazić reakcję gminu na widok takiej kobiety. Inkwizytorzy nawet nie musieliby śledztwa przeprowadzać, bo w mig by się znaleźli świadkowie na wszelkie herezje i konszachty z chaosem jakich by się dopuszczała. Z drugiej strony jej mutacja z pewnością nie wzięła się znikąd. Dłonie starszej kobiety były nadal ludzkie, ale kości w nich były tak powykręcane, a skóra tak zrogowaciała, że przypominały kurze łapy. Opuszczone i wysunięte lekko przed siebie budziły pewien niepokój. Jakby w każdej chwili mógł trysnąć z nich promień jakiejś spaczonej energii.
- I co tak ślepia wybałuszasz toćko!? Co ty se myślisz? Że jak nas ze statku wyprowadziłaś, to my już kumoterkami będziem?! Nikt cię o łaskę nie prosił, to i ruszaj w swoją drogę do tej swojej świątyni. Sama też się tam możesz za nas pomodlić jak ci się tak serducho kraja na nasz widok. I ciesz się, że cię w zdrowiu ostawim, boś białko może i niezbyt utuczona, ale napewno więcej niż tylko rosół bym z ciebie przyrządziła.
Paskudny uśmiech wykwitł na jej twarzy gdy to mówiła, ale w oczach chyba czaiło się więcej czczego wygrażania niż prawdy. Pewności jednak złodziejka nie mogła mieć. Kobiecina zaś parsknęła drwiąco mrucząc coś pod nosem, jednak wychwycić z tego dało się zaledwie kilka słów, które podkreślały tylko jej niechęć do planu Sylwii.
- Pomrzecie w lesie - odezwał się Ścierwiec. Do tej pory milczał. Sylwia właściwie nawet była ciekawa jak będzie brzmieć jego głos przez ten kolosalny dziób. Brzmiał bardzo normalnie - Pomrzecie, albo do watah dołączycie. Jeden chuj.
- Milcz, Ścierwiec. Milcz. Bo byliśmy silni. A tyś to zgnoił wszystko.
- Zimą żarliśmy siebie wzajemnie z głodu. Ledwo wiosny dożyliśmy. W lesie zdechniecie nim nastanie lato.

Kobiecina w tym momencie zerwała się bardzo jak na swoją posturę prędko i chwytając oburącz znaleziony wcześniej przy rzece kij, zdzieliła nim Ścierwca przez łeb. Mutant nie bronił się. Z poobijanej już i tak twarzy starł tylko nowy ślad krwi.
- Milcz jak ci mędrsi karzą! - syknęła przez zęby, po czym przysunęła swoją twarz do jego dziobu. Tego którym z taką łatwością zabił marynarza. W jej głosie brzmiała jednak nie tylko nienawiść. Była tam gorycz. Tak wielka, że coś sprawiło, że Sylwią aż wzdrygnęło - Żyję w tych lasach tak długo, że już nie pamiętam jak wygląda prawdziwa pierzyna. Żyję! I od nikogo żadnej łaski nie dostałam i o żadną prosić nie będę! Nie będzie mi jakaś siwa kurewka tłumaczyła jak mam się zbawić, poniał?
Mutant nie odpowiedział. Kobieta wpierw wyczekiwała jakby na to co powie, potem jednak odstąpiła od niego.
- Idę w las. Ktoś jeszcze chce przeżyć?
Kilka chwil później na polanie została Sylwia, Ścierwiec, mutantka o prześwitującej skórze i trójka dzieci. Rodzeństwo, chłopiec i dziewczynka na oko w wieku około ośmiu lat o twarzach przywodzących na myśl nietoperze i kilkunastoletni chłopak, którego skóra lśniła od pokrywającego go śluzu.
- Głodna jestem - powiedziała dziewczynka spoglądając dziwnie na Sylwię.
- Jak prędko umiera się na stosie? - spytał chłopiec oblizując śluz z ust.
Ścierwiec tylko patrzył na Sylwią. Przez kolosalny dziób zasłaniający niemal całą jego twarz, ciężko było wywnioskować co myśli.
- Prowadź - powiedział w końcu.

***

Wieczór dnia gdy doszło do starcia z mutantami upłynął wszystkim w bardzo ponurych nastrojach. Nawet Iliusz Liwasz zaprzestał demagogii gdy marynarze sprawiali żeglarski pogrzeb poległym kompanom, a kilka chwil później na brzegu ułożono stos z ciał zabitych mutantów. Tyle było dobrego, że smród jaki się zaczął z niego unosić gdy rzucono pierwsze żagwie, był mało wyczuwalny, bo późnym popołudniem zerwał się dość mocny wiatr wiejący od zachodu. Brunatny dym palonych zwłok rozwiewał się dzięki niemu po polach za rzeką. Do tego na holku, cały czas jeden z marynarzy walczył o życie i zapowiadało się na to, że jego jęki będą umilać wszystkim żeglugę już do samego Altdorfu. Doktor dopiero na noc podał mu ten sam specyfik co Erichowi i w końcu nad Reikiem zapadła błoga cisza przerywana szumem poruszanych przez wiatr szuwar. I to jednak nie pomogło Gomrundowi w znalezieniu ulgi. Krasnolud nie miał w zwyczaju żywienia jakichkolwiek sentymentów. Prawdę powiedziawszy nie pamiętał kiedy ostatnio jakiś trawił go tak mocno, ale z pewnością nie miało to miejsca w Imperium. Coś jednak sprawiło, że tym razem było inaczej. W głowie rozbrzmiewał mu jak na złość ten dziewczęcy zapłakany głos “nie wierzę ci!” i zaraz potem skrzeczenie tego skurwiela. Zaxa. Jak próbował wygadać wszystko co mu tylko do głowy przychodziło. Co mogło ocalić mu skórę. Gadał długo i szybko. Nie skończył nawet gdy kudły już mu dawno wypaliło, a na łysej pale zaczęły wyskakiwać pęcherze z wrzącym w środku osoczem. Wrzeszczał z bólu, a i tak gadał. Gomrunda nie interesowało nic z tego wszystkiego. Poza jedną może rzeczą. Gnojów było trzech. Jednego usiekła Sylwia, drugim był Zax, a trzeci? Trzeci jakoby się odłączył w jednej z mijanych rzeką wsi. Hutzwa go wołali. Krasnolud zapamiętał przezwisko. Reszty już niemal nie słuchał. O tym jak się dowiedzieli o statku z żywnością. Jak nawiązali kontakt z bandą mutantów. Że dużo tu takich band. O tym jak uprowadzili Lisę i co z nią robili. Przestał gadać dopiero gdy białka oczy mu napęczniały. Wtedy już tylko jęczał i podrygiwał. Aż w końcu nawet tego przestał. Śmierdział niebotycznie. Uryną, kałem i mdło-słodkawą pieczeniną. Takiego go zostawił.
Potem jeszcze widział jak konstabler nakazał jednemu z marynarzy przyczepić do gałęzi tabliczkę z napisem “pirat rzeczny”. Chłopak dwa razy rzygał podczas próby wykonania tego zadania. W końcu Schnipke musiał to zrobić osobiście.

***

Uwolnienie mutantów pogorszyło humor chyba jedynie konstablerowi. Wszystkim pozostałym nader dosadnie przypominali oni o krwawej jatce jaka miała miejsce na pokładzie i nikt nie tęsknił za wieszaniem ani piratów, ani mutantów, ani kobiet, czy dzieci. Schnipke przez pewien czas złorzeczył Sylwii, ale i on jednak się uspokoił. Nawet Knut Morgan, najbardziej poszkodowany w całym tym zajściu marynarz, odetchnął z ulgą, że nie będą musieli wieźć tak potwornego ładunku nigdzie dalej. Holk więc gdy tylko załoga ogarnęła pokład, ruszył w dalszą podróż wraz z pierwszymi promieniami słońca.

***

Mury Altdorfu ujrzeli wczesnym popołudniem dnia następnego. Na milę przed minięciem rogatek, dopłynął do nich pilot portowy i za tradycyjną opłatą pobraniową pokierował Kraniec Cierpliwości w wybrane miejsce przy kei. Mniejsze jednostki pływały samodzielnie, ale bogenhafeński holk musiał już być pokierowany. Rzeka Reik była w stolicy niezwykle ruchliwa i tym samym gildie kupieckie za wszelkie wypadki jednostek zrzeszonych (w tym i Krańca Cierpliwości) do jakich miałoby dochodzić na terenach portów obciążały kapitanat. Dla przeciętnego śmiertelnika nie miało to może jakoś wielkiego sensu, ale na myśl o przestudiowaniu tomu kodeksu prawa rzecznego, każdy uznawał wyższość urzędników portowych.

***

- Panie Sparren! Proszę na chwilkę.
Kapitan Reis zagadnął młodego przewoźnika gdy ten wyładowywał bagaże z Gomrundem i Dietrichem. Ujął chłopaka za ramię i poprowadził go pomostem na mostek kapitański holka.
- Właśnie wyszedłem z kapitanatu i powiem szczerze problem mam. Robota skrybacka z objęciem własności nad barką i wypisaniem na nią aktu własności to jak się okazuje dwa dni roboty dla tych gryzipiorków tutaj, a ja tyle czasu zwyczajnie nie mam. Musiałbym ją dać gdzieś tu na przechowanie, a za to się płaci i nim kupca na nią znajdę to też pewnie minie. Nie wspominając już o uszkodzonym sterze. Co więc powiecie na wykupienie jej ode mnie po cichu za 150 koron? Naonczas formalności spadną na waszą głowę, ale z tego co mówiliście przydałby się Wam transport do Nuln. No jak na mój gust to okazja. Zastanówcie się i przyjdźcie do mnie w ciągu dwóch godzin, bo jak tylko najmę jakichś marynarzy, wracam do Bognehafen.
Chłopak nie zdążył opuścić mostka gdy spostrzegł go doktor Zahnschluss.
- Oooo... jak dobrze, że pana widzę. Bo idzie o pana Oldenbacha...
Doktor Zachnschluss pod koniec żeglugi sprawiał wrażenie już nieco oswojonego z załogą i już nie unikał bezpośrednich rozmów. Był też widać to było, dumny z siebie, bo zarówno rycerz Gasparda, jak i młody marynarz, którego ciężko ranili mutanci, dochodzili do siebie i wyglądało na to, że jeszcze będą się cieszyć zdrowiem. Teraz jednak miał inną sprawę. Chodziło, o jak się wyraził, przesunięcię sworzni zębowych u Ericha, które powodowały u niego ból taki okrutny, że doktor musiał mu przez całą podróż podawać środki znieczulające, które biedaka otępiały. Do przeprowadzenia tego zabiegu jak należy potrzebował jednak swojego laboratorium, a że godność doktorska nie pozwalała mu zostawić Ericha w takim stanie i to ze swojej winy, oczywiście wszystko miało być bezpłatne. Wozak zaś już następnego dnia miał być zdrowy jak ryba. Problem polegał na tym, że doktor miał już sam dużo bagaży i przydałaby mu się pomoc w odprowadzeniu Ericha na kampus uczelniany.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 08-08-2012, 12:27   #36
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Któż inny, jak nie ona. Ucieczka dobitnie wskazywała na sprawczynię. Równie dobrze mogłaby zostawić kartkę z przyznaniem się do winy. Ale co tam. Baba z wozu... jak powiadają. Młot jej na drogę. Sigmara oczywiście.
Prawdę mówiąc Konrad nie spodziewał się, że Sylwia ma takie dobre serduszko. Co prawda jemu osobiście nie odpowiadała wizja wieszania kobiet czy dzieci, ale nie na tyle, by bawić się w ich uwalnianie. Z małych mutantów wyrosną duże, a nie tylko Konrad widział, co potrafią zrobić dorośli mutanci, czyli "ludzie zbudowani inaczej".
Ale nie warto było już o tym dłużej myśleć. Uciekli, to uciekli. Pies im mordy lizał... Szkoda tylko, że razem z nimi zniknął ten z dziobem. Za piractwo i zabójstwo należała mu się czapa. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze.

***

Propozycja kapitana była, nie da się ukryć, i ciekawa, i zaskakująca. Normalnie Konrad wszedłby w to w ciemno, bo interes zapowiadał się świetnie, ale nie był sam i nie mógł decydować o tym, czy w całą sprawę wejść.
Spojrzał przez moment na czekających na nabrzeżu kompanów, a potem, po chwili namysłu, skinął głową.
- Porozmawiam z innymi i dam odpowiedź, zanim miną te dwie godziny, kapitanie - zapewnił Reissa. - Okazja to jest, jak pan rzecze. Postaram się ich namówić.
Nim jednak zdążył zejść z pokładu zatrzymał go doktor Zahnschluss.
- Jasne, doktorze - odparł na prośbę Zahnschlussa. To, że doktor chciał zadbać o swego pacjenta, godne było pochwały. Sposób rozwiązania sprawy świadczył jednak o pewnej bezmyślności Zahnschlussa. Kto mu kazał prowadzić Ericha przez pół miasta? - Jak byśmy mogli panu nie pomóc.
I zostawić biednego Ericha na twojej łasce, dodał w myślach. Jeszcze byś go zgubił po drodze.

Zszedł po trapie na brzeg, gdzie powitały go pytające spojrzenia kompanów.
- Zahnschlussa gnębią wyrzuty sumienia i chciałby podreperować szczękę Ericha - podzielił się informacjami otrzymanymi od medyka od zębów. - Chce go zabrać do swego laboratorium, ale potrzebuje pomocy w dostarczeniu tam naszego złotoustego przyjaciela.
- Ja planów specjalnych nie mam
- odparł Dietrich. - Mogę tam Ericha zataszczyć.
- Mogę się z wami powłóczyć
- powiedział Gomrund - Ale potem muszę iść do Gildii Inżynierów.
- To cię podwieziemy, będzie szybciej
- stwierdził Konrad. - Spacer z Erichem ulicami miasta zwracałby na nas zbytnią uwagę. Chodź no tu! - skinął na jednego z chłopaków, kręcących się po porcie, zawsze chętnych do udzielenia pomocy za niewielką opłatą. Lub też zwędzenia czegoś. - Załatw nam jakiegoś wozaka, co by przewiózł pięć osób.
Rzucił mu dwa miedziaki.
- To zaliczka - dodał, pokazując kolejne monety. Chłopak zniknął, jak za sprawą magicznej sztuczki.
Czekając na zamówiony transport Konrad przekazał pozostałej dwójce ofertę złożoną przez kapitana.
Dietrich z pewną nieufnością spojrzał na mówiącego.
- Wolałbym wiedzieć, że to interes również dla mnie, a nie tylko dla kapitana - powiedział.
- Ja tam jestem biedny jak mysz kościelna. - Gomrund demonstracyjnie wykazał, że w kieszeniach ma tylko płótno.
- Sprawa wygląda tak... - zaczął wyjaśniać Konrad. - Barka bez załogi, przejęta z rąk piratów, przechodzi na własność tego, co pokonał piratów. Dawny właściciel może, ale nie musi, odkupić ją za jakieś trzy czwarte wartości. Tak głosi prawo wodne. Otóż taka łódka jak ta, nowa, warta jest jakieś sześćset koron. Używana może sto mniej.
- Nawet jakbyśmy potem łajbę sprzedali za połowę ceny, to i tak to czysty zysk
- stwierdził Dietrich.
- Ile osób może płynąć taką krypą? - spytał Gomrund. - Ilu trzeba do żeglowania?
- No i co z tym sterem?
- dorzucił Dietrich. - Naprawić trzeba.
- Ster to fraszka. Dzień pracy i gotowe
- wyjaśnił Konrad. - Na upartego sam bym mógł to zrobić, ale fachowiec zrobi to lepiej, a ja znam tu parę osób.
- Jeśli chodzi o barkę, to płynęliście z Quartijnem i trochę się na tym już znacie. Ktoś do steru, ktoś do żagli. Najwyżej najmiemy jakiegoś majtka. A pod pokładem mamy trzy kajuty, więc będzie gdzie się schować na noc. Do Nuln, rzeką, mamy ponad czterysta kilometrów, to by dało jakieś górę złota za kajutę. Lądem, dyliżansem, na cztery osoby, pewnie jeszcze więcej. Bardziej by się wtedy opłaciło kupić wóz i konia.
- Barka ma jednak i minusy
- dorzucił. - Rozbijemy się, to nasze złoto na dno pójdzie. A i piraci grasują.
Uśmiech Gomrunda wyraźnie głosił, co krasnolud sądzi o piratach.
- Ja i tak muszę być w Nuln - powiedział Dietrich. - Wchodzę w to.
- Potem wam oddam moją część
- dorzucił Gomrund.
Konrad wzruszył ramionami.
- Sprzedamy, to odrzucimy koszy i podzielimy się resztą - powiedział. - W końcu razem zdobyliśmy tę łajbę.
Turkot wozu przerwał rozmowę.
- To oni. - Chłopaczek siedzący obok woźnicy wskazał niezbyt czystym palcem Konrada.
- To dokąd mamy jechać? - spytał wozak. Chłopaczek zeskoczył z kozła i wyciągnął ręką w stronę Konrada.
- Już, zaraz, zaraz... Kampus uniwersytecki, potem Gildia Inżynierów, potem z powrotem do portu. Takie małe kółeczko - powiedział do woźnicy.
- Trzy karle - odparł wozak.
- Kogo ty żeś mi tu załatwił? - Konrad z udawanym wyrzutem spojrzał na chłopaka. - Masz w tym swoją dolę? Błysków ci się zachciało? Srebrnik, jak tu wrócimy - zwrócił się do woźnicy.
Ten skinął głową z krzywym uśmiechem.

***

- Mam tu potwierdzone zeznania konstablera Schnipke i kapitana Reissa. - Urzędnik przekładał papiery z jednej kupki na drugą, chyba tylko po to, by stworzyć pozory, że ma mnóstwo pracy. - Skoro żeście odzyskali barkę, to i wasza będzie.
Gryzipiórek widocznie znalazł to, czego szukał i położył przed sobą zapisaną prawie w całości stronę.
- Pan będzie właścicielem? - Konrad skinął głową. Pieniądze dla Reissa poszły pospołu z jego kieszeni i sakiewki Dietricha, ale o tym nikt nie musiał wiedzieć. - Dobrze.... - Urzędnik umoczył w pióro w kałamarzu.
- Proszę tu podpisać zeznanie o przejęciu łodzi z rąk piratów. Panowie też. - Skinął głową w stronę towarzyszy Konrada.
Nim Konrad zdążył drgnąć zza jego pleców wysunął się Gomrund. Chwycił papier i przeczytał wszystko, od początku do końca. Skinął głową i nabazgrał swój podpis. Podobnie postąpił Dietrich, a jako ostatni, zdecydowanie bardziej niewprawnie, wpisał swoje nazwisko Konrad.
Urzędnik poczekał chwilę, aż atrament wyschnie, po czy przystawił okazałą pieczęć.
- Opłata za wpisanie do księgi rejestrów wynosi pięć koron, świadectwo własności jedną. Od razu opłata portowa, srebrnik za dzień. Papiery możecie odebrać pojutrze, zatem razem zapłaci pan sześć koron i trzy srebrniki.
Konrad wyłożył pieniądze z coraz szczuplejszej sakiewki.
- Właścicielem i kapitanem “Świtu” był Karl Bergen - powiedział urzędnik pod adresem Konrada. - Pływał razem z żoną. Nie mieli dzieci.
Trudno było sądzić, że mógł przeżyć napad. Wniosek był prosty - nikt nie upomni się o barkę, nikt nie będzie chciał jej odkupić. Stąd sprawa przejęcia mogła zostać załatwiona od ręki.
- Imię i nazwisko, poproszę... - Urzędnik położył przed sobą kolejną kartę.

***

- Konrad, dawno cię nie widziałem. - Heintz, siedzący na ławie przed swym domkiem, podniósł się z miejsca na widok Konrada. - Wyrosłeś od tamtego razu - dodał z uśmiechem. Uściskiem przywitał swego gościa. - Jesteś tu z Josephem? Twojego ojca widziałem niedawno. - Konrad skrzywił się odrobinę. - Znów na ciebie narzekał, na syna marnotrawnego.
- Ale zabawne...
- Konrad mruknął pod nosem. - Sprawę mam. - Zmienił temat. - Ster trzeba naprawić na barce jednej, a Joseph zawsze powtarzał, że pan jest najlepszy. No i szukałbym kogoś, kto znałby się na żaglach i miałby ochotę pożeglować do Nuln. Może by pan kogoś nalazł? Pewnego, a nie jakiegoś obiboka, którego bym musiał wysadzić na brzeg po przepłynięciu paru mil.
- Ty byś musiał?
- spytał Heintz. - Awansowałeś na kapitana?
- Ano poszczęściło się nam. Wraz z kompanami przejęliśmy barkę z łap piratów.

Heintz skrzywił się na słowo "piraci".
- Altdorfski “Świt” - dodał Konrad.
- “Świt”? - powtórzył Heintz. - Znałem Karla Bergena. Przelotnie. Kiedyś coś tam robiłem na jego barce. Wiem która to. Niezła jest. Kiedy chcesz odpłynąć?
- Dwa dni zmagań z urzędnikami przede mną, czyli pojutrze
- odparł Konrad.
- W takim razie dzisiaj rzucą na nią okiem, a jutro się za to zabiorę. Parę godzin roboty. Jeśli to coś poważnego, to ci jeszcze dzisiaj powiem. Napijesz się piwa? - spytał Konrada.

***

Gomrund prawdę mówił gdy oznajmiał, że może się powłóczyć z innymi. Gdy już odwiedzili świątynię Morra (o cel wizyty w tym przybytku Konrad nie dopytywał, a krasnolud był wyjątkowo mało rozmowny), wybrali się razem do “Zbrojowni Ragnara”. Powód wizyty był dość ważny, jako że Konrad koniecznie potrzebował tarczy. Poprzedni nabytek spełnił swoje zadanie i ocalił swego właściciela, ale tym bohaterskim czynem zakończyła swój chwalebny żywot.
- Weź tę. - Gomrund fachowym okiem obejrzał kilka tarcz i wskazał Konradowi tę, którą uznał za dość dobrą.
Tarcza nie była zbyt okazała, ale wyglądała na solidną robotę i dobrze leżała w dłoni.
Obciążony tarczą i z lżejszą o kilka kolejnych koron sakiewką Konrad ruszył w stronę wyjścia.
Trzeba było coś zjeść.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-08-2012, 22:52   #37
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Miała kłopot z zaśnięciem. Mimo zmęczenia wpatrywała się w gwiazdy i nasłuchiwała oddechów innych. Najbardziej charakterystyczny był ten dzieci. Długi, świszczący, bardzo cichy, ale o nieprzyjemnym dla ucha brzmieniu. Nieludzki. Nieswojo czuła się w ich towarzystwie. Chłopiec i dziewczynka, tego samego wzrostu, na oko ośmioletni. Od początku była pewna, że byli rodzeństwem. To sugerowały ich prawie identyczne, trójkątne twarze, z wielkimi oczami i szpiczastymi ryjkami. Okazało się, że nie. Ale obydwoje tacy się urodzili, a przynajmniej nie pamiętali czasów przed mutacją. W ogóle niewiele pamiętali. Kobieta o przezroczystej skórze opiekowała się nimi od trzech zim, czasem mówili do niej mamo. Ona oddychała cicho, równo. Spała spokojnym snem. Dziwną jasną skórę miała w kilku miejscach poparzoną. Siwowłosa dziewczyna nie miała poznać ukrytej za tym historii. Słyszała też oddech starszego chłopca, Żaby. On wyglądałby najbardziej normalnie, zwłaszcza zaraz po kąpieli. Za to roztaczał intensywny, nieprzyjemny zapach, jakby właśnie wyszedł z bagna. Był miły. Próbował rozmawiać z Sylwią, mówił o swoim życiu, przed mutacją, o wiosce, żniwach i starej ojcowej kobyłce. Nie zrażał się, że dziewczyna właściwie mu nie odpowiadała. W nim rozbudziła prawdziwą nadzieję. Może właśnie ten fakt najbardziej nie pozwalał jej zasnąć.

Ścierwiec spał gdzieś z boku. Jego nie słyszała. W ciągu dnia dziobaty mężczyzna niewiele się odzywał. Prowadził ich lasem i nie pozwolił, żeby Sylwia zbaczała na biegnący przy rzece podrzędny trakt. Opatrzyła go trochę, tyle ile umiała, ale mutant wydawał się wcale nie przejmować ranami. Wokół ramienia miał misterny tatuaż o nieznanym Sylwii wzorze. Zapytała gdzie go zrobił, ale zignorował ją całkowicie.

Nie wiedziała czy mają szanse dotrzeć do Bogenhafen, czy kapłanki w świątyni Shalyi w ogóle zechcą im pomóc, czy ta pomoc ma szansę być skuteczna. Ale wiedziała, czemu to robi. Musiała powstrzymać te zmiany, które zachodziły w niej. Głos, który mówił, odpuść, nic nie rób, to i tak nie ma sensu. Wolna wola nie istnieje, a świat bawi się tobą jak chce.
Musiała zatrzymać nadzieję.

***

Mimo apetytu dzieci, które jedząc jeszcze bardziej niż normalnie przypominały małe zwierzątka, to, co Sylwia zabrała ze statku z powodzeniem starczyłoby na całą drogę. Redystrybucja dóbr przy rozstaniu z resztą uciekinierów nie przebiegła jednak zgodnie z Sylwii planem. Siwowłosa nie chciała oddać starej zszabrowanych zapasów, niestety Ścierwiec zmusił ją do tego. Wyrwał jej worek z ręki i po prostu oddał starusze. Zachował sobie bukłak wina. I jedną gomółkę sera, jak stwierdził, dla dzieciaków.

Bukłak z winem Ścierwiec opróżnił szybko, ale dopiero pod koniec dnia puścił Sylwię po wodę nad rzekę. Chciała też się umyć, od smrodu Żaby czuła się brudna. Weissbruck był całkiem blisko, ale nie mieli dobrego tempa. Dzieci szybko się męczyły, marudziły, a Sylwia nie umiała zaprotestować, kiedy Ścierwiec kazał jej wziąć jedno na barana. Z zawziętą miną szła do przodu i ona jedna z całej grupy ani razu nie powiedziała, że jest głodna.

Umyła się, napełniła skórzany wór i bezmyślnie bełtała wodę kijem. To by rozbawiło Rudolfa. Faktycznie próbowała zawracać rzekę. Spróbowała się rozpłakać, ale nie dała rady.
Tak zastał ją Ścierwiec.
-Nawet nosząc maluchy będziemy szli do tej świątyni ponad tydzień.
Powiedziała, że w Weissbrucku zamierza pożyczyć konia i wóz. Problem był taki, że nikt z nich nie potrafił powozić.

Potem zapytała Ścierwca, co by było gdyby to mutanci wygrali bitwę na rzece. To było głupie pytanie i tak jej właśnie odpowiedział. Zarządził postój i kazał jej się dobrze wyspać.

A ona słuchała oddechów.

***

Do miasteczka dotarli wieczorem następnego dnia. Sylwia poszła do Malthusiusa sama.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 10-08-2012, 03:15   #38
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Proponuję Kuźnię. Krasnoludzi lokal. - Spieler oszczędnym ruchem głowy wskazał ogólny kierunek na wypadek, gdyby świeżo doposażony Konrad tego akurat miejsca nie kojarzył. Wcale by się nie zdziwił. Nie ta branża, nie ten wzrost. Nie tacy znajomi. A przy odrobinie szczęścia mogli natknąć się w Kuźni na Kołatkę i kosztem symbolicznego kufelka bądź pięciu uzyskać dostęp do najnowszych stołecznych wieści, nie wystawiając na szwank własnej prywatności. Właśnie to - między innymi - cenił sobie u krasnoludów. Obejrzał się na Płomiennego i siląc się na półuśmiech dorzucił: - Ale przyjemny.

Przynajmniej kiedyś... Swoją drogą Altdorf też miał wtedy za całkiem niezłe miejsce do życia. Zawsze myślał o nim jak o swoim mieście, chociaż dobrze wiedział, że równych mu królów altdorfskie bruki mają nieprzeliczone zastępy. W końcu wychował się na tych zatłoczonych ulicach, placach, w tych ciemnych, zaśmieconych zaułkach. Znał je lepiej niż cokolwiek innego.
Ale kiedy zszedł z pokładu Krańca Cierpliwości, holując za sobą otumanionego Ericha, nagle wydały mu się dziwnie obce, zupełnie nieprzytulne. Stołeczny gwar drażnił go, zamiast pociągać jak dawniej. Portowy smród wręcz odpychał.

Nie tak wyobrażał sobie powrót. Po prawdzie już poprzednio nie wszystko wyszło tak, jak mógłby sobie wymarzyć, ale po kilku dekadach życia dobrze przecież wiedział, że tak to bywa bardzo rzadko, jeśli kiedykolwiek.
A tym razem wszystko dokumentnie się już posypało. Niby miał czas, żeby się z tym swoim szczęściem oswoić i pozazdroszczenia godne - chociaż nieprzewidywalne nieco - wsparcie. Ale tutaj - w domu - nagle znowu poczuł przejmującą, bolesną samotność.

Pewnie własnie dlatego dał się bez sprzeciwu obarczyć bełkoczącym cichutko dupowozem i - może niezupełnie w ciemię bitemu, ale jeszcze młodzikowi przecież, który pojęcie mieć o nim nie mógł - prowadzać po własnym mieście.
A staremu kompanowi od kufla zrobić się na jakieś dwadzieścia procent przy spieniężaniu połowy świecidełek na spłatę kapitana Reisa. Tak... Witajcie w Altdorfie.
 
Betterman jest offline  
Stary 10-08-2012, 23:54   #39
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Sprawiedliwość w Imperium była bardzo nierychliwa ale mimo to Krasnolud poinformował rzecznego stróża prawa o osobniku zwanym Hutzwa... i każdy kto miał w sobie jeszcze choć krztynę współczucia życzyłby temu pozbawionemu skrupułów gwałcicielowi i mordercy aby to stróże prawa pierwsi go odnaleźli. Teraz nie było sensu szukać go w okolicy... pewnie się zaszył dość głęboko... brodacz zresztą też nie znał się na takich poszukiwaniach. Dlatego też pogoń za Sylwią i zbiegłymi mutantami była równie bezcelowa... a może takie rozwiązanie podpowiadało mu jego zobojętnienie...

***

Altdorf przywitał ich typowym dla siebie zgiełkiem i smrodem. Jednak i jedno i drugie odbijało się teraz od krasnoludzkiego pancerza... Ghartsson chciał jak najszybciej się stąd wydostać. Właściwie to były tylko dwa powody jego obecności w stolicy - dokończenie ceremonii żałobnych i wizyta u brodatych znajmoych. Lisa była człowiekiem i to ludzcy kapłani powinni zadbać o to aby dziewczyna zaznała spokoju po śmierci. Dlatego wizyta u czarnych braci i odpowiedni datek na modły miały to zagwarantować... sprawa była na pozór prosta... ale z tymi długonogimi to nigdy nie można było być niczego pewnym. Dlatego w czasie swojej obecności w świątyni Morra i krasnolud postanowił “porozmawiać” sobie z tym opiekunem zmarłych...

Siedziba krasnoludzkiej izby inżynierów dalej prezentowała się dość okazale. Przynajmniej z zewnątrz. Wnętrze było wypełnione co najmniej połową liczy brodaczy jakich widział tutaj Gomrund podczas ostatniej wizyty... nie specjalnie mu to początkowo przeszkadzało - mniej luda to mniej petentów czyli krótszy czas oczekiwania na rozmowę z tutejszym Starszym. Nie było to bez znaczenia kiedy na wozie przed przybytkiem leżał wijący się w gorączce Erich z opuchniętym ryjem - eh, że też zachciało mu się poprawiać sobie urodę... Durgar Haakon nie kazał na siebie długo czekać... nie czarował go też zbędną kurtuazją. Między dwoma krasnoludami nie było miejsca na takie elfie pierdolety. Płonący Łeb wiedział, że musiał zyskać jakieś respekt w oczach starego... a i Szef tutejszej Gildii miał szacunek u Norsmena. Sprawa o jaką go poproszono mocno go zadziwiła... misja dyplomatyczno - konwojowa jakby na to nie patrzeć powinna być wykonana przez kogoś zaufanego. Ale wedle wyjaśnień jakie usłyszał. - Ciężkie czasy nastały i wielu dobrych brodaczy w cztery strony świata rozesłanych zostało. Przemyśl to bo sprawa gardłowa i pilna.

Ghartsson nie był skory do podejmowania się jakiegoś zadania jeżeli wiedziałby, że mu nie będzie dane go zrealizować. Obgadał szczegóły z kompanami i zadał kluczowe pytanie czy w drodze do Nuln zahaczą o Grissenwald. A właściwie o krasnoludzką osadę w jej pobliżu - Khazid Slumbol gdzie musi przekazać coś na kształt propozycji dla niejakiego Gorima Wielkiego Młota. Decyzję Konradowi i Dietrichowi pomógł podjąć fakt, że jeżeli się zgodzą uda im się kupić zdobyczną barkę... a to powinno znacząco ułatwić i przyśpieszyć podróż do samego Nuln. Po rozmowie krasnolud miał dwa pewne miecze... a oni trzecią część monet potrzebnych na barkę.

Konrad uparł się na okutą tarczę... dla kogoś z porządną krzepą było to bardzo dobre rozwiązanie, jednak młodzik do takich nie należał. Ale się uparł... dlatego Gomrundowi nie pozostawało nic innego jak mu pomóc zakupić coś krasnoludzko wytrzymałego. Kupili, łapa będzie się człeczynie męczyć jak nigdy... ale z całą pewnością niewielu się znajdzie zdolnych do rozbicia takiej tarczy! Po drodze zaszli jeszcze do Haakona, tak by Płonący mógł dograć szczegóły. Z taką ilością kruszca nie chciał podróżować dlatego przedstawił jak to widzi. Niestety o wekslu nie było mowy. Jednak te kilka dni jakie mieli spędzić w stolicy Imperium dawało możliwość wymiany złota na kamienie szlachetne... które były znacznie bardziej wygodne do przewożenia w podróży. Gomrund widział to tak - Dostanę szkatułę, którą nie byle jaki złodziejaszek otworzy drutem. Kamizelę z zaszytymi kamyczkami... a to czego się nie uda spieniężyć w sztabki i do kuferka. Klucz rzecz jasna miał zawisnąć na szyi Gomrunda.

Potem już było im tylko jakoś wypełnić czas potrzebny na zabieg Ericha i dopełnienie formalności z barką... a Kuźnia wydawała się być do tego stworzona.
 
baltazar jest offline  
Stary 13-08-2012, 12:30   #40
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Na Heidelmana nawet nie spojrzała, nie było sensu reagować na tak nędzną zaczepkę. Skinęła na bliźniaków - nie było sensu ryzykować niepotrzebnie - widać było, że tłum przy przeprawie specjalnie przychylny nie jest. Zaklęła cicho pod nosem i ruszyła w kierunku prowodyra całego zamieszania. Rozmawiał przed chwilą z kapitan straży, ale najwyraźniej na nic się zdały rozmowy bo tłum nadal stał bez ruchu, w powietrzu czuć było napięcie. Zaklęła raz jeszcze, z coraz większym trudem przeciskając się przez zgromadzony wokół tłum, w czym dość skutecznie pomagała jej eskorta. Traciła czas, którego wcale nie miała w nadmiarze. Poza tym robiło się ciemno - o tej porze zamierzała być już daleko za rzeką...
Z bliska zamieszanie wcale nie wyglądało lepiej, niż z daleka. Tonn miał rację. Zanosiło się na dłuższą awanturę. Sama poszukałaby innej drogi, ale wóz był ciężki i mógłby utknąć w połowie brodu. Albo nawet złamać oś na jakimś ukrytym kamieniu, co było opcją najgorszą z możliwych. Westchnęła. Nie miała najmniejszej ochoty mieszać się do lokalnej polityki - niech swoje sprawy załatwiają między sobą, ale miała wrażenie, że bez tego się nie obejdzie. Zwłaszcza, że pani kapitan wyraźnie nie radziła sobie z pewnym siebie przewoźnikiem. Trudno, spróbuje się dogadać. Jeśli trzeba będzie - zapłaci ile będą chcieli. Byle przeprawili ją promem jeszcze przed nastaniem nocy.

Kiedy podchodziła do samej przeprawy, zsunęła kaptur z głowy, pozwalając rozsypać się złotym lokom na ramionach. Nieodłączna czerwona spódnica błyskała spod płaszcza jak odbicie zagubionych promieni zachodzącego słońca. Przywołała na twarz uprzejmy uśmiech, pozwalając sobie jednak na leciutki grymas zniecierpliwienia.
- Dobry wieczór - zaczęła, kładąc lekki nacisk na słowo “dobry” i spoglądając kolejno na kapitan straży i na chudzielca, który najwyraźniej miał się za ważnego - Czy któreś z państwa jest w stanie mi wyjaśnić, co jest powodem wstrzymania przeprawy? Nie ukrywam, że się spieszę. Za trzy dni mam umówione ważne spotkanie w Kemperbadzie... nie muszę chyba mówić, że bardzo mi na nim zależy... - z tłumionym śmiechem powstrzymała się przed zalotnym zatrzepotaniem rzęsami, ale ciężar stojących za nią bliźniaków łagodziła na razie uśmiechem.

Mężczyzna odpowiedział na uśmiech, ale w taki sposób, że wiedziała. Urokiem tu nic nie zdziała.
- Przeprawa jest zamknięta - wyjaśnił - Miasto nękają brodaci bandyci i póki nie przestaną, żadna łódź stąd nie odpłynie.
Kapitan straży może i wyglądała jakby chciała jakoś pomóc, ale bezradność epatowała z jej sylwetki w jakiś taki drażniący Marę sposób.
- Wybaczcie pani - powiedziała zbrojna - ale zmierzchać będzie. I tak daleko nie dojedziecie, a najbliższa karczma na szlaku dopiero o sześć godzin drogi stąd. Przenocujcie u nas. Powiem karczmarzowi, żeby nie liczył za nocleg. Postaram się byście jutro się przeprawili.
W dodatku kłamała. Mara zapoznała się z trasą do Kemperbad bardzo dokładnie. Oberża “Cztery gwizdki” była nie dalej niż o trzy godziny drogi stąd. A i wcale nie uważała by jutro sytuacja miała lepiej wyglądać.

Na kobietę nie można było liczyć - to było dla Mary oczywiste już od pierwszych wypowiedzianych przez nią słów, dlatego swoją uwagę skupiła na przewoźniku. Z ulgą pozwoliła twarzy odpocząć od tego kretyńskiego uśmiechu, od którego aż zęby cierpły. Nie miała ochoty na udawanie słodkiego dziewczątka, zwłaszcza po spotkaniu z panią kapitan, która nadawała się zdecydowanie bardziej na dziewkę karczemną, niż na kapitana straży. Oczywiście w spokojnym czasie, bez burd i awantur... Kiedy się odezwała, z jej głosu zniknął uprzejmy ton. Z oczu również zniknęły resztki udawanego uśmiechu. Spojrzałą mężczyźnie prosto w oczy, stojąc zaledwie dwa kroki od niego.
- W takim razie muszę posłać wiadomość do Kemperbadu: “Szanowny Panie, z niezmierną przykrością zawiadamiam, iż nie dotrę na czas na umówione spotkanie. Zacni mieszkańcy Griessenwaldu nękani przez brodatych bandytów dzielnie stając w obronie swoich domostw z narażeniem życia zajęli przystań promową i zamknęli przeprawę, z której wspomniane krasnoludy nijak nie korzystały i korzystać nie mają zamiaru, zatem tak wielkie poświęcenie ku mej wielkiej rozpaczy zauważone i docenione przez wroga nie będzie. Choć może ubożejąc stopniowo przez pozbawienie się oczywistego źródła dochodów dzielni mieszczanie spowodują, iż szukający pieniędzy brodacze zaczną omijać biedujące i przymierające głodem miasteczko? Zatem podziwu godna jest determinacja Griessenwaldczyków, do ostatniej kropli wody w promach broniących własnych interesów, zatem zmuszona jestem, przez wzgląd na tak heroiczne poświęcenie wyruszyć drogą dłuższą, omijając zamkniętą przeprawę. Ufam, iż moje usprawiedliwienie spotka się z Twoim zrozumieniem. Z poważaniem, Mara Herzen”... Pominęłam coś, panie...?- każde słowo wypowiadane było dobitnie i głośno, przy czym wszelkie poświęcenia i heroizm były dodatkowo akcentowane... cała przemowa zaś podkreślona została ruchem ręki, jakby faktycznie mówiony tekst był pisany na niewidzialnym pergaminie. Ostatnie zdanie zakończone pytającym podniesieniem brwi zawisło w powietrzu, domagając się odpowiedzi zawierającej przynajmniej nazwisko chudzielca. Kpiny w głosie ani szyderczego uśmieszku błąkającego się na ustach Mara nawet nie starała się specjalnie ukryć. Pewności siebie dodawała jej obecność ochroniarzy, którzy rozglądali się czujnie na boki, delikatnie manifestując swoją obecność. Widziała też przez chwilę Tonna, kręcącego się w tłumie. Nie sądziła co prawda, żeby ktokolwiek podniósł na nią rękę, ale warto było być ubezpieczonym na każdą okoliczność. Tłum był żądny krwi, a oni byli tu obcy.

Niezależnie od wyniku negocjacji nie zamierzała zostawać w tej dziurze na noc. Nadal było dostatecznie dużo czasu, żeby do gospody dotrzeć przed północą, a ewentualny nocleg w miejscowej karczmie nie wydawał się wcale bezpieczniejszy, niż podróż traktem... Co prawda będzie musiała wysłuchiwać docinek Heidelmana, ale z nim sobie poradzi. Lokalną politykę najlepiej jest zostawić lokalnym mieszkańcom.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172