Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2012, 19:17   #1
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
[WFRP ed. II] Cztery

"Cztery"

Nuda, nic się nie działo. Następnego dnia dopiero miało się zacząć. Wtedy do Ohlsdorfu
miało przybyć tych całych czterech zamożnych z wielkiego świata. Trzeba było jednak
uprzątnąć śmieci miasta, zanim sławni i bogaci zagościliby w skromnych murach. Łowca
czarownic i Inkwizytor Kościoła Sigmara: Herr Weiß tego dnia miał ruszyć do pobliskiej
chaty leżącej niedaleko wielkiego dębu. Tam bowiem mieszkała Elisa. Miejscowa
guślarka. Chodziły różne słuchy, że niby czartom dupy daje... że niby to przez nią córka
Thuringa Futzla do burdelu poszła... oj, co to za krzywdę mu wyrządziła. A on dobry
człek, wpływowy, bogaty, szlachetny, a córkę jego pierworodną w zamtuzie jako dziwkę
ma.
Wiele różnych plotek rozsiewali chłopi i mieszczanie. W końcu jednak ktoś doniósł, o
tym, że wiedźma odprawia jakieś rytuały przy wielkim kamieniu w lesie. Tego nie można
było już tolerować Przynajmniej w mniemaniu Herr Eryka. Następnego dnia, skoro świt
siadł na koń wraz ze swoim mieczem i kuszą. Galopem udał się pod wielki dąb.

***

I tak jak to się stać miało. Jeszcze godzina dwunasta nie wybiła, a na placu niedaleko

strażnicy zgromadził się tłum. Czekali. Przyszli robotnicy, chłopi, urzędnicy, kupcy,
szlachta, słowem wszyscy. Nie było go widać. Z nadzieją obserwowano to zachodnią
bramę, przez którą miał ją wprowadzić, to drewniany pal, wokół którego leżał
spory zapas suchego drewna. Znany w mieście brat Otto, pomocnik Herr Eryka czekał
obok stosu. Był to człowiek, który często odwiedzał ludzi w ruinach dawnej osady
chłopskiej. Obecnie oddalonej o dwie mile od miasta. Wysyła się tam takich... co choroby
nieuleczane albo od samego zarazy boga przynoszą. A on tam chodzi. Wraca zdrów...
Zawsze uśmiechnięty. Dzisiejszy dzień jednak był wyjątkiem .

Stojący nieopodal oprawca pilnował dzbanów z oliwą.

Wszyscy usłyszeli trzask otwieranych drzwi.
Rozległy się szepty.
- Pewnie prowadzą ją!
- Tak! Pewnie jest stara i ma jakieś cholerstwo na nosie! Wiedźmy zawsze takie są!
- Gerhard … masz te zgniłe warzywa?
- Widzisz synu, teraz ją tu Herr Weiß przywiąże i będzie egzekucja.
Wbrew oczekiwaniom jednego z chłopów, mieszczan, czy kto to tam powiedział, tłum ujrzał młodą, ładną
dziewczynę. Długie brązowe włosy opadały jej na ramiona i twarz. Zakrywały łzy i
przerażenie. Szła przestraszona w skromnej lnianej sukience, wiedziała co ją czeka. Ze
spuszczonym wzrokiem robiła małe kroki, cały czas będąc skuta grubym łańcuchem za ręce.

Przed nią kroczył wysoki mężczyzna w czarnych szatach. Przy każdym kroku słychać
było szczęk ciężkiej płytowej zbroi. Kapelusz z szerokim rondem ukrywał jego oczy,
które przepełnione chłodem patrzyły na rozsuwający się tłum. Długie, siwe już, włosy
opadały na ramiona. Spod szerokiego ronda można było dostrzec równo przystrzyżoną
bródkę i wąsy. Na plecach dzierżył miecz dwuręczny, przy pasie zwisała para kajdan,
pochodnia i torba.
Dziewczyna, gdy tylko ujrzała stos, zatrzymała się. Łowca nie zwrócił na to uwagi. Gdy
tylko poczuł opór na dłoni w której trzymał łańcuch, szarpnął. Elisa upadła. Inkwizytor
ruszył dalej. Nie pozwolił jej nawet wstać. Ciągnął ją po ziemi. Jej ubranie zaczęło się
szarpać, skóra lepiła się od potu a kurz z łatwością przylepiał się do twarzy.
Tłum uznał ten moment za idealny. Posypały się wyzwiska, przekleństwa i warzywa.
- Czarcia kochanica!
- Mlyko się przez sukę psuje!
- Diaboły wzywa i im dupy daje!
- Na stos! Na stos!
- Niech ją ogień pochłonie!
- Nieee! Zaczekajcie! Ona dobra przecie, klątwie kamienia odczarować chciała! - no
właśnie... znalazł się oczywiście szaleniec, który ją chciał ocalić. Miejscowy żebrak i
dureń. Stary Wilhelm dostał w mordę od jakiegoś chłopa, przewrócił się i został jakoś
wyrzucony z tłumu gapiów.
- Stos! Stos! Stos! - wołał tłum.
Inkwizytor wyszedł na podest. Podniósł dłoń i po chwili wszyscy zamilkli.
- Oto cena parania się magią! - łowca wskazał stos, a tłum wiwatował.
- Ta tutaj. Guślarka, Elisa, z dniem dzisiejszym zostaje skazana na śmierć, poprzez
spalenie w oczyszczającym ogniu!
- ogłosił.
W tym czasie brat Otto podszedł do dziewczyny, która zdążyła już wstać. Wyciągnął
chustkę ze swojej torby i otarł jej twarz. Głowa skazanej, może za wyjątkiem włosów, jakimś cudem uniknęła spotkania z piachem i kamieniami. Zakonnik popatrzył na nią ze
współczuciem. Ujrzał jak po policzkach pociekły jej łzy.
Moment troski przerwało zimne spojrzenie Weißa. Brat Otto momentalnie poczuł wzrok
łowcy na sobie. Cofnął się szepcząc ledwo słyszalnie do dziewczyny.
- Sigmar ci to wynagrodzi.
Kiwnęła tylko głową. Jej twarz skrzywiła się w grymasie przerażenia i bólu. Była cała
odrapana, poniżona i czekało ją ogromne cierpienie.
Inkwizytor podszedł do dziewczyny. Rozkuł łańcuch. Popatrzył na nią nie dając po sobie
znać, czy on coś czuje czy jest jedynie maszyną do wyłapywania chaotów. Dziewczyna
widocznie się przeraziła. Jej twarz jakby wołała: “Jak to już? To teraz? Już koniec?”.
Eryk wskazał katu Elisę. Oprawca podszedł i popatrzył na nią spod katowskiego kaptura.
- Wybaczysz? - zapytał
- Wiedźm się nie pyta o wybaczenie! - zwrócił mu uwagę inkwizytor.
Kat jedynie kiwnął głową i wszedł razem z dziewczyną na stos. Ta nie stawiała oporu.
Widać było w jej oczach przerażenie, strach, ale i gotowość Wiedziała co ją czeka. Czyżby zaakceptowała to co zaraz ma się stać? Nie wiadomo.
Oprawca przykuł jej szyję metalową opaską do pala. Zamknęła oczy. Szeptała coś po
cichu. Nikt jednak za wyjątkiem Otta nie zauważył tego. Może czarowała? Może nie?
Będąc już skrępowana łańcuchami spojrzała na tłum. W tym czasie kat polewał drewno
oliwą, a łowca czarownic rozpalał pochodnie. Igor - bo takie było imię oprawcy - kiwnął
głową na znak, że gotowe. Inkwizytor, gdy to ujrzał, stanął przed stosem.
- Teraz żałuj za swoje winy, niech oczyszczający ogień pochłonie twoje splugawione
przez chaos ciało.

I zrobił to: rzucił pochodnie pomiędzy drwa. Ogień momentalnie zaczął płonąć.
Dziewczyna zaczęła dyszeć. Dusić się i kaszleć. Oddychała szybko, chociaż do jej płuc
nie docierało powietrze tylko dym. Całą okolicę po chwili wypełnił swąd palonego mięsa,
włosów, a także krzyki płonącej.


Wszyscy przyglądali się temu w milczeniu. Krzyki tłumu ustały. Teraz głos miała jedynie
ona. Jedni chowali swoje twarze w dłoniach, aby nie czuć przeszywającego smrodu, inni
zatykali palcami uszy, byli i tacy, którzy odwracali głowy.

Lecz w pewnym momencie, ogień jakby przygasł. Ona już nie krzyczała. Nie wiła się.
Stała spokojnie.


Po chwili otworzyła oczy. Były całe czarne. Odbijały się w nich jedynie płomienie
ogarniające powoli ją całą.


Otworzyła usta. Kiwając głową na boki, jakby w transie krzyknęła w nieznanym dla
prawie wszystkich języku. Recytowała coś. Bardzo szybko. Brat Otto zamarł w bez ruchu

sapiąc, twarz inkwizytora wyrażała jedynie szok, a ludzie... tłum zaczął panikować.
- Czorty wzywa co by ją ocaliły!
- Plaga nas pochłonie!
- Koniec czasów! Koniec świata!
- Sigmarze! Dopomóż!
- Ratujmy się!

Guślarka popatrzyła na łowcę, na kilka osób w tłumie gapiów. Wykrzykiwała nadal swoje
dziwne formuły. Inkwizytor otrząsnął się z szoku i wyrwał kuszę jednemu ze strażników.
Przymierzył i strzelił dziewczynie prosto w gardło. Bełt trafił idealnie, przyszył ją do pala.
Oczy wróciły do normalnego koloru. Cisza... Zamilkła, a jej powieki opadły. Wyzionęła
ducha.
Eryk Weiß stanął na podwyższeniu. Popatrzył na panikujących.
- Dość! - krzyknął
- To … to jedynie potwierdziło, że moja decyzja była słuszna! Zapomnijcie o tym, co tu
zobaczyliście i... wracajcie do domów...
- zszedł z podestu i podszedł do Otta.
- Bracie, zajmijcie się tym... Muszę odpocząć... - poprosił zakonnika.
Ten tylko kiwnął głową nie odrywając wzroku od ginącej w płomieniach twarzy
dziewczyny.
Wszyscy którzy dostrzegli wzrok wiedźmy na sobie stali osłupieni. Nie wiedzieli co tak na prawdę się stało. Przeklęła ich? Może za jakiś czas umrą? Wiele pytań i wątpliwości rodziła ze sobą ta egzekucja.
 

Ostatnio edytowane przez Aeshadiv : 22-07-2012 o 19:49.
Aeshadiv jest offline  
Stary 31-07-2012, 09:00   #2
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
W tłumie gapiów stał i Nathander. Nie, nie był on zainteresowany tym ‘widowiskiem’, ale nie wiedząc czemu stał… stał nieruchomo i patrzył. Dopiero niedawno odważył się wyjść z kanałów, jaskiń, czy krypt. Dopiero niedawno, ponownie, zaczął odważniej stawiać swe kroki w miastach. Wciąż niepewnie, wciąż w cieniu, ale w tym momencie i tak nikt nie patrzył w niego. Wszyscy byli wypatrzeni w guślarkę. Zeder był wysoki, a przy okazji i szczupły. Szpetny, niezwykle szpetny. Twarz, a także inne odsłonięte części jego ciała ‘zdobiły’ blizny. Właściwie to całe jego ciało było jedną wielką blizną…

Tylko niektórzy zwracali teraz uwagę, na niego. Kiedyś człowiek światły, oczytany, student akademii. Teraz potwór. W oczach wielu, tylko i wyłącznie, potwór. Ubrany był łachmany, bo po cóż mu w jaskiniach jakiś zdobny ubiór. Przyodziany był również w znaleziona skórznia i hełm, który zasłaniał część jego facjaty. Łom, lina, worki na znaleziska, a nawet dwie mikstury leczenia znalezione dość niedawno znajdowały się w jego ekwipunku. Do tego jeszcze latarnia. A do obrony… do obrony topór, a w szczególności sztylet, siatka i noże do rzucania, które mogły służyć do ataków z ukrycia. Tak, taki styl walki, czy w ogóle egzystencję preferował...Cień, ukrywanie się, skradanie, a w ostateczności cichobójstwo. Nathander nie wyglądał jakby miał zagościć dłużej w mieście, był tylko tu przejściowo.

Gdy zaczęła płonąć, Nathandera ogarnęły wspomnienia, bolesne wspomnienia. Impreza na całego, aż tu nagle…wrzaski…płomienie…walący…się strop…gorąc…ból…ciemność. Tyle pamiętał z tamtego dnia. Jeden wieczór, który zmienił całe jego życie. Nie chciał na to ponownie patrzeć, ale stał jak wmurowany.

W pewnym momencie poczuł na sobie wzrok guślarki. Jakby była przy nim. Wiedział, że jej słowa są teraz bezpośrednio zwrócone do niego. Nie rozumiał ich jednak. Czy poczuła to co on kiedyś przeżył? Czy połączyła ich teraz więź? Może oczekiwała na to, że akurat Zeder zrozumie jej cierpienie, że on jej pomoże. Ale jak, przy tym tłumie? Jak? Nie dostałby się tam… Nie miałby szans. Poza tym wciąż nie mógł się ruszyć. Czy go przeklęła? Czy można go jeszcze bardziej przekląć i zniszczyć życie? Wątpliwe…

Dopiero chwilę po egzekucji oprzytomniał. Zebrał się czym prędzej i ruszył za miasto. Potrzebował teraz ciszy i spokoju, potrzebował ponownie być sam. Ten dzisiejszy wypad do Ohlsdorfu był złym pomysłem, bardzo złym…
 
AJT jest offline  
Stary 31-07-2012, 12:39   #3
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Siegfried trafił do Ohlsdorfu rankiem. Zmęczony chciał udać się do karczmy by spocząć albowiem od wielu dni nie przerwanie podróżował. Jak zawsze kaptur miał narzucony na głowę, albowiem i tak morda jego do najpiękniejszych nie należała a dodatkowo straszyć dobrych i poczciwych mieszkańców było by grzechem. Poczciwych? Jak się okazało nie zupełnie, bowiem ten gorliwy wyznawca Sigmara już w południe był świadkiem “przedstawienia”. Siegfried przyglądał się temu całemu zajściu z daleka nie zamierzając uczestniczyć w tej szopce, a potem mrok i ciemność, która zaczęła świdrować głowę mężczyzny. Podłe sztuczki co jednak rozwiało wątpliwości o słuszności decyzji łowcy czarownic. Fanatyk widział czym jest chaos, potrafił go wyczuć choć wiedział, że zło potrafi mieć wiele twarzy. Ciarki przeszły mu po plecach a on pokręcił głową. Sprawiedliwości stało się zadość. Splunął na ziemię i ruszył do karczmy.
Wszedł na ziemię ciężko stąpając i podszedł do karczmarza:
- Witaj dobry człowieku. Rad byłbym za jakąś strawę i pokój gdzie mógłby strudzony wędrowiec odpocząć - zaczął rozmowę
Gdy karczmarz podał mu jakąś michę mężczyzna udał się gdzieś w róg sali i spoczął. Ciężki płaszcz położył na oparciu krzesła, miecz oparł o stół a nim by mieć w zasięgu ręki położył morgensztern. Co jakiś czas kelnerki i karczmarz zerkali na niego podejrzliwie jakby bali się że w szale jakimś ten mężczyzna obróci w ruinę ten przybytek. Faktem było że Siegfried miał prawie dwa metry wzrostu, długie czarne włosy opadały mu na ramiona a twarz miał w bliznach. Dodatkowo rzucało się, że mimo iż zasiadł on do posiłku nie zdjął z dłoni skórzanych rękawiczek.. Niebieskie oczy patrzyły na innych ze spokojem, chłodem i obojętnością na otoczenie. Pod poniszczonym płaszczem nosi skórzaną kurtę choć jej lata świetności dawno minęły. Do pasa był przywiązany posrebrzany łańcuszek, na którym zwisa wisiorek w kształcie komety z dwoma ogonami. Na skórzni był wymalowany symbol młota.
Wyznawca Sigmara w spokoju i odosobnieniu spożywał posiłek albowiem widać było że nie lubi towarzystwa choć jednak chętnie przysłuchiwał się rozmawiającym dookoła ludziom.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 31-07-2012, 12:50   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trzy dni minęły, odkąd Aldric rozstał się z karawaną starego Groba i ruszył na zachód. Nie żeby miał coś przeciwko staremu krasnoludowi, ale ten trzymał się stale jednej trasy, a Aldric nie miał zamiaru, najmniejszego, ponownie wracać w góry. Przynajmniej przez najbliższy rok. Teraz wolałby coś bardziej płaskiego.
Przyspieszył nieco kroku, gdy na horyzoncie pojawiły się zabudowania. Południe się zbliżało, a żołądek przypominał, że śniadanie nie było zbyt obfite. I trudno było się dziwić, skoro noc zastała go w polu i musiał korzystać z własnych, nader skromnych zapasów. Za to teraz miał przed sobą Ohlsdorf (tak przynajmniej powiedziano mu po drodze) i perspektywę zjedzenia solidnego obiadu w jednej z tutejszych gospód. Co prawda do ściśle obiadowej pory pozostawało trochę czasu, ale Aldric był pewien, że karczmarz znajdzie coś, na czym organizm dotrwa do właściwego obiadu. Na przykład kilka kawałków chleba i trochę sera...

Myśli o jedzeniu rozpłynęły się, gdy dotarł na rynek. Musiałby być ślepy i głuchy na dodatek by nie zorientować się, co za chwilę się stanie. Nie był zbyt wielki entuzjastą jakichkolwiek spaleń. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że to jeden ze sposobów walki z Chaosem, ale miał też świadomość, że wielu z tych, co skończyli w płomieniach, stało się ofiarą nadgorliwych lub zawistnych sąsiadów. Pomóż dwóm osobom, a trzecia cię oskarży o każdą bzdurę, jaką zdoła wymyślić.
Jak było w przypadku tej oskarżonej? Elisy, czy jak jej tam... Nie miał pojęcia. I tak nie miało to najmniejszego znaczenia dla dalszych losów wiedźmy. Młoda czy stara, to nie było ważne. Tłum żądał krwi, a dokładniej - widowiskowej śmierci w oczyszczających płomieniach. Usiadłby jeden z drugim na ognisku, a od razu zmieniłby zdanie na temat przyjemności płynących z tej dziedziny rozrywki. Żaden głos rozsądku nic tu nie mógłby zmienić, a ewentualni protestujący mogli skończyć podobnie jak oskarżona.

Obrócił się na pięcie, chcąc zniknąć w jednej z bocznych uliczek. Już był na samym rogu, gdy usłyszał dziwną recytację. Odwrócił się odruchowo. To była ona. Przez ułamek sekundy ich spojrzenia się skrzyżowały. To było jakieś przesłanie? Coś od niego chciała? Miał coś zrobić? Pomóc? A może chciała mu coś przekazać? Nawet jeśli, to nie zrozumiał z tego przekazu nic. Może nie zdążyła?
Potrząsnął głową, jakby chcąc się wyrwać z pewnego zauroczenia, a potem ruszył dalej, opuszczając plac i pozostawiając za sobą dogorywający stos. Nie musiał ukrywać sam przed sobą, że jego apetyt zdecydowanie zmalał.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-07-2012, 14:10   #5
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Wielka, ponad dwumetrowa zwalista sylwetka brutalnie wyglądającego mężczyzny wyłoniła się z jednej z bocznych uliczek Ohlsdorfu. Wielkolud poprawił spodnie i zaciągnął mocniej pas w akompaniamencie żałosnego pomiaukiwania dobiegającego z zaułka.
Zanim ruszył dalej, zza jego pleców, wśród łoskotu przewracanych nikomu niepotrzebnych rupieci wynurzył się zmoczony do cna wyliniały kocur. Wyglądał tak, jakby się właśnie niemal utopił, a jego przerażone ślepia zdawały się potwierdzać tę smutną hipotezę. Czworonóg, nie bacząc na słynną dla jego gatunku zdolność bezszelestnego poruszania się, potykał się co chwila o jakieś gliniane skorupy, czy inny złom, wywołując przy tym mnóstwo hałasu.

Po chwili wydostał się wreszcie na w miarę czystą część ulicy, by stawiając ogon w pion i rzucając nienawistne, acz wciąż pełne lęku spojrzenia drapiącemu się po topornie ciosanej gębie dryblasowi, próbować zachować resztki kociej godności. Niestety, te nędzne pozostałości szacunku dla samego siebie zmyła fala błota z kałuży, w którą wbiegła dwójka umorusanych dzieciaków śpieszących gdzieś w kierunku centrum miasteczka.
Kot poddał się wreszcie i postanowił nie wstawać przynajmniej przez jakiś czas.

Na tym ważącym przynajmniej półtorej setki kilogramów wielkoludzie zamieszanie wywołane tak zwyczajną każdej żywej istocie czynnością fizjologiczną nie zrobiło żadnego wrażenia, co więcej, można by zakładać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nawet nie raczył zauważyć. Jego ciekawość wzbudziła za to dwójka obdartusów, która krzyczała coś o paleniu wiedźmy.
- Pójde. Czemu mam nie pójść... - mruknął pod nosem Siggi i podrapawszy się po zwykle wygolonej, a teraz pokrytej króciutkimi włosami czaszce ruszył w tym samym kierunku, co chłopcy. Naraz nadepnął na coś miękkiego, cofnął nogę i spojrzał w dół. Jakieś szmaty leżące w błocie. Nieco poirytowany kopnięciem posłał gałgan gdzieś pod ścianę pobliskiego domu i wznowił marsz, by po kilku chwilach zniknąć za zakrętem. Zgodnie ze swoją naturą nie zastanowił się choćby przez chwilę, dlaczego kłębek szmat plasnąwszy o mur ni to charknął, ni zamiauczał.

Za to kot chciał umrzeć. Dziewięć razy...

Siggi dotarł na centralny plac krótko po tym, jak dziewczynę przywiązano do słupa. Pochodzący z Nuln mężczyzna był wysoki, więc nie musiał podchodzić blisko, by cokolwiek zobaczyć, a w poruszaniu w ciżbie wydatnie pomagała jego postura, jak i doświadczenie "zawodowe". Niewzruszona mina osiłka powstrzymywała zapędy co bardziej krewkich mieszczan, chcących sprzeciwić się jawnej niesprawiedliwości, jaka ich spotkała w postaci bolesnego kuksańca, czy łokcia w żebrach. Nie sprawiało to żadnej niezdrowej satysfakcji adresatowi mniej lub bardziej ukradkowych nieprzyjaznych spojrzeń - prosta osobowość Nulneńczyka przyjmowała wiele rzeczy z marszu, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi, jak i nie dorabiając niepotrzebnej ideologii. Przecież nie warto było roztrząsać rzeczy, które po prostu się działy, albo były oczywiste.

Zanim podłożono ogień zdążył skonstatować, że mimo nienajlepszej kondycji była to całkiem ładna wiedźma... - tu toporną twarz wykrzywił grymas na wspomnienie czekającej w domu żonki i jej przesympatycznej mamusi. Mimowolnie schował głowę w ramionach, przy czym nawet skulony Siggi był... po prostu duży i wciąż widział co działo się na placu.

Nie był świętoszkiem, dlatego nie robiło na nim wrażenia, gdy ktoś oberwał kosą między żebra lub chustała jucha z rozpłatanego gardła. Normalka w ciemnych uliczkach wielkiego, dusznego miasta, w jakim się wychował. "Albo ty ich, albo oni ciebie..." zwykł mówić. "A i tak wszyscy spierdalają przed pałacowymi" - dodawał równie często w kontekście strażników miejskich, których rynsztokowe szumowiny ochrzciły szyderczo "pałacowymi" lub "gwardią imperatora". Noszący płaszcze i brosze będące jedynymi tak naprawdę wyróżnikami spośród motłochu, którego mieli dyscyplinować zwykle w całym swoim życiu nie widzieli ani pałacu elektora, ani tym bardziej imperatora, co tym bardziej sprawiało satysfakcję nazywającym ich tak mętom wszelkiej maści. Cóż - za Strażą nikt nie przepadał.

Tutaj jednak działo się coś dziwnego.Tłum zaczął krzyczeć, falować, ścisk, co wydawało się niemal niemożliwe, wzmógł się jeszcze bardziej - gapie stojący z tyłu, napierali by dojrzeć więcej, lub w ogóle cokolwiek, ci z przodu z jakiegoś powodu cofali się, jakby chcieli znaleźć się dalej od czarownicy. Nawet mimo gabarytów Siggi miał trudności, by nie dać ponieść się tłumowi.
Podniósł wzrok i nagle zrobiło się cicho, a właściwie zamieszanie trwało dalej, tylko świat zwolnił, kolory zszarzały, przesuwające się wokół Siggiego sylwetki były nieostre, jakby nierealne, ich ruchy powolne, twarze wykrzywione w groteskowe grymasy, a krzyki dochodziły jakby zza ściany.

Niespodziewanie tylko jedna postać była wciąż wyraźna - wiedźma, bezwładnie zwisająca na krępujących ją przy palu więzach. Nawet słup, sznury i szalejące płomienie zdawały się nierzeczywiste, jakby były cieniami prawdziwych żywiołów i przedmiotów. Wtem wiedźma jakimś cudem znalazła się tuż przed Nulneńczykiem. Zmarszczył czoło mrużąc oczy, jednak zwida nie zniknęła. Patrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Oczy...

Odwrócił spojrzenie, a świat znowu nabrał pędu, barw i dźwięków - ludzie dalej przepychali się i tratowali nawzajem, a czarownica była tam, gdzie być powinna - przywiązana solidnie do pala, miała za to dodatkową ozdobę sprezentowaną przez łowcę - bełt w gardle.
- Znać czary jakoweś... tfu! - splunął na ziemię zwyczajem prostego ludu Imperium i roztarł plwocinę podeszwą ciężkiego buciora.
Czuł jakiś dziwny niesmak, a nawet niepokój związany z wydarzeniami na rynku Ohlsdorfu. Nie był bardzo zabobonny, ale też nie był głupcem - skoro to była wiedźma, a sam widział, że tak było w istocie, to mogła jakoweś przekleństwo na niewinnego człowieka rzucić ku jego zgubie. I jakkolwiek określenie "niewinny człowiek" nie przystawało zarówno do postaci, jak i przeszłości Sigismunda, to zrozumiała niechęć do wszelkich czarowników, wiedźm i tym podobnych bluźnierców była mu rzeczą zwykłą. Nie stworzono człowieka, by parał się sprawami bogów, demonów i innych istot spoza tego świata. Co innego dać komuś w mordę, gdy się prosi, a co innego zemrzeć na jakoweś choróbsko przekleństwem wywołane.

- Partacz. - Stwierdził jeszcze, mając na myśli łowcę. Faktycznie - zwykle znający się na swym fachu łowcy wszelakiego plugastwa wpierw poddawali wiedźmę torturom, wyrywając uprzednio język, by nikogo zakląć nie zdołała, a ten - szkoda gadać...

"Mus się napić" - pomyślał i skierował się w stronę, gdzie widział uprzednio szynk. Znał dobrze ludową prawdę, że mocny alkohol tak dobrze, jak rozwiązywał języki, tak dobrze pozwalał zapominać i uspokajał skołatane nerwy. Miał co prawda zatrzymać się tutaj tylko na dzień, czy dwa i ruszyć dalej z którąś z karawan, ale równie dobrze może spędzić ten czas na wzmacnianiu swojego ducha. Z kolei był na tyle daleko od stolicy Middenlandu, by nie martwić się o tropiących go przedstawicieli prawa. A może nawet nigdy go nie szukali, tylko odnotowali, że zginął w zamieszkach? Sigmar jeden wie...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 02-08-2012, 00:00   #6
 
Radomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Radomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skał
Trzy dni w tej pierdolonej mieścinie i nic się nie działo. Dosłownie nic. Co prawda Edmundus w drodze do miasta zerżnął córkę kupca, z którym podróżował, ale złapał jakąś francę.

Jak ona miała na imię? - zastanawiał się szlachcic z czarnym krukiem na piersi - Gwynet! Gołąbeczka potrafiła niezłe sztuczki, ale sądząc po złapanej francy musiała się ich nauczyć w nieciekawym towarzystwie.

Gdyby nie Elisa, nigdy by się jej nie pozbył. Dostał od niej jakąś maść, którą miał nacierać przyrodzenie. Nawet próbował ją dyskretnie przekonać żeby sama to zrobiła, bo jeszcze coś spartaczy, ale jego urok nie podziałał. A może zrobił to w zbyt mało oczywisty sposób? Miała piękne oczy... Prawie takie jak jego Martha...

Głowa bolała go niemiłosiernie po wczorajszej suto zakrapianej wieczerzy. Próbował przepić krasnoluda i chyba nawet mu się udało, ale zbyt dokładnie tego nie pamiętał.
Zaczął przepychać się przez tłum głęboko zamyślony, nie słysząc wrzawy tłumu, który krzyczał coraz głośniej. Było coraz gęściej wśród gawiedzi, ale Edmundus szedł pewnie przed siebie zastanawiając się czy przypadkiem nie spróbować odwiedzić Elisy jeszcze raz pod pretekstem zgubienia maści z bukietem pachnących kwiatów. Dziewczyny widząc kwiaty zawsze robiły to co chciał. Znów przypomniał sobie jej oczy, piękne, głębokie i...

- Psia jucha - powiedział głośno Edmundus i stanął jak wryty. Spoglądał prosto w oczy dziewczyny, ale były głębsze i ich piękno stało się przerażające. Patrzyła na niego świdrując prawie na wylot. Dopiero teraz zorientował się, że tłum ucichł.

Kilka sekund później, które wydawały mu się wiecznością ocknął się i wyrwał ze spojrzenia Elisy. Zobaczył ją wśród płomieni z bełtem przeszywającym szyję. Obok stał kat i łowca czarownic.

No to świetnie pomyślał Edmundus szybko przepychając się z powrotem przez tłum. Cały czas widział jej bezdenne oczy spoglądające prosto na niego. Wiedźma! Musiał się napić. I to dużo.

Kiedy tylko przekroczył próg szynku krzyknął:

- Kolejka dla wszystkich - codzienni bywalcy skinęli mu głową, znali jego hojność. Edmundus nawet na dnie dzbana z winem widział przerażające oczy Elisy...
 
Radomir jest offline  
Stary 04-08-2012, 12:25   #7
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Niski, nawet jak na przedstawiciela swojej rasy, krasnolud niezbyt uważnie przyglądał się przedstawieniu. Jegomość wydawał się szerszy niż dłuższy i bynajmniej nie chodziło tu o szerokość jego brzucha - takiej klaty to i Norsmen by się nie powstydził. Jego twarz była pokryta wieloma bliznami, a w jego oczach koloru ciemnego piwa błyszczało szaleństwo. Niezbyt długie blond włosy były związane wysoko w kucyk. Broda również nie należała do najdłuższych, za to ozdobiona była złotem. No dobra, nie było to czyste złoto, ale ten stop go w sobie trochę zawierał... Niezbyt dużo, ale jednak. Z takiego samego złotopodobnego metalu wykonane były kolczyki w jego uszach, których, nawiasem mówiąc, było całkiem dużo.

Ubiór i plecak obwieszony różnego rodzaju sprzętem - znalazła się łopata, kilof, latarnia, jeszcze większy kilof - zdradzały, iż krasnolud zapewne dopiero przybył do miasta i jeszcze nie zdążył się nigdzie zatrzymać. Pozwalały również na próbę odgadnięcia jego profesji - narzędzia niewątpliwie wskazywały na górnika. Ale czegóż górnik mógł szukać w Ohlsdorfie? Jak to czego? Złota!

Ohlsdorf. Mogund zapewne nigdy by tu nie przybył gdyby nie usłyszał w Waldenhof, gdzie chwilowo zapijał smutki o zawalonej kopalni. Kopalni która podobno skrywała bajeczne skarby. Złoto - tylko to się liczyło, nic więcej. Wszystkie krasnoludy lubiły złoto - lecz u Mogunda była to wręcz obsesja.
Dlatego nie czekał zbyt długo z wyruszeniem w drogę...

Na paloną guślarkę patrzył trochę ze znudzeniem. Ot, zwykła wiedźma palona na stosie. Odkąd wędrował po Imperium widział już takich trochę. Lecz nagle poczuł na sobie jej wzrok, popatrzył prosto w jej czarne oczy, dziwnie hipnotyzujące. Wiedźma coś słyszała, a on wpatrywał się w nią jak urzeczony.
I wtedy bełt Inkwizytora przebił jej gardło.
Czar prysł.
Krasnolud splunął.
- Cholerne ludzie - mruknął pod nosem. - Gdyby nie byli takimi słabeuszami nie musieliby korzystać z tej plugawej magiji. Ot, co magia robi z ludźmi. Klątwy, kurwa, miotają. - Blondyn splunął ponownie, po czym wyruszył na poszukiwanie najbliższej karczmy. Musiał się napić. Pragnienie bynajmniej nie było spowodowane ciężkimi przeżyciami - po prostu był krasnoludem. A jak wszyscy wiedzą, każdy krasnolud to alkoholik.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 05-08-2012, 02:43   #8
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Siegfried

Karczmarz chyba o niczym nie wiedział. Był jednym z niewielu, którzy na egzekucję nie poszli. Czekał na pierwszych klientów, którzy wyjaśnią mu co stało się na zewnątrz. Krzyk wiedźmy słychać było na całe miasteczko. W dodatku słowa były wypowiadane w nieznanym pospolitym ludziom języku. Tym, który przybył najwcześniej był właśnie fanatyk. Gdy tylko podszedł do lady oberżysta od razu ukłonił się grzecznie i sięgnął pod ladę. Wyjął stamtąd kluczyk.
- Oczywiście szlachetny panie! Pokoik po prawej ! Już przyniosę strawę. Widze, że z Was kawał mężczyzny. To pewnie mięsiwa dużo! Już przyniosę. Pieczeń prawie gotowa. Powiedzcie mi tylko co tam się stało. Strasznie ciekaw jestem, wiecie. Sam tutaj stałem i nagle wrzaski w niebiosa słychać! Takie nieludzkie! – mówił bardzo szybko. Był podeksyctowany. W międzyczasie skakał to za ladę to do kuchni. Przyniósł talerz z porcją pieczonego mięsa polanego sporą ilością tłuszczu z dodatkiem domowych klusek.

Aldric


Nieco oszołomiony najemnik ruszył w stronę karczmy. Polecono mu tę mieszczańską. Jedną z trzech Ohlsdorfskich oberży. Podobno ta tutaj nie jest droga, a zjeść można dobrze. Do tej w dzielnicy biedoty nie warto się zapuszczać, a w szlacheckiej... ach! Szkoda aby sakwa traciła aż tak bardzo na wadze.
Jadąc spokojnie w stronę placu targowego, gdzie umiejscowony był jego cel minął inkwizytora. Mężczyzna nieco zszkokowany szedł w stronę świątyni. Kolejny wybryk losu. Weiß przypadkowo wymienił spojrzenie z Aldricem. Najemnik poczuł lodowy wzrok łowcy na sobie. Nie wróżyło to dobrze. Okazało się jednak, że to nic takiego. Inkwizytor poszedł swoją drogą.
Dziwny ten dzisiejszy dzień. Każdy gapił się każdemu w oczy...
Najemnik oddał swojego konia pod opiekę chłopca stajennego. Młodziak za pensa zajął się nim od razu. Deklarował jaki to on nie porządny, jak się nim zaopiekuje i oczywiście, za taką niską cene.
Można było w końcu usiąść w oberży i odpocząć.



Siggi

Niedobrze... niedobrze... Jedynie piwko mogło go zrozumieć. Złocisty napój zawsze działał uspokajająco na wielkoluda. Był to taki eliksir spokoju dla mieszkańca Nuln. Jednak chlanie tych szczyn, które karczmarz nazywał piwem w dzielnicy biedy nie było teraz Siggiemu w smak. Wolał iść i napić się czegoś lepszego. Mimo tego, że sakiewka nie była pękata.
Wszedł do tej oberży przy placu targowym. Szczęściarz! Akurat ktoś stawiał! Jakiś bogacz wszedł z okrzykiem na ustach zaraz po nim. Może ten dzień nie był taki parszywy jak mogło się zdawać?
W oberży było już sporo osób. Wszyscy siedzieli i gaworzyli o tym co stało się na placu. Chyba nie da się uciec od tego wspomnienia... przyjamniej dziś. Może warto się upić i zaryzykować kaca? Po alkoholu często dużo się zapomina.


Mogund


Tłok, pieprzony tłum z placu przeniósł się do oberży. W krasnoludzkiej karczmie byłoby to niedopuszczalne, żeby zaczynało brakować miejsca w przybytku alkoholowej i mięsnej rozkoszy. Jednak niewysoki Khazad znalazł i dla siebie krzesełko, przy kimś z wschodnich krain bodajrze. Dziwne odzienie na to wskazywało. Jakiś człeczyna właśnie zaczynał jeść ładne wypieczony kawał mięsa. Ślinka pociekła górnikowi na tę myśl. Taki posiłek, do tego antałek piweczka i można jakoś odczarować ten urok wiedźmy. Przecież kransnoludy nie są aż tak podatne na wszelkie czary. Trzeba było teraz tylko w odpowiedni sposób udowodnić, że jest się dumnym potomkiem tej rasy. To znaczy, najeść się, napić, posiłkować na rękę i oczywiście... targować się o cenę. Chociaż... wszystkie głosy w karczmie jakby nagle przycichły. Odezwał się tylko jeden głos, który w uszach Mogunda zabrzmiał wyjątkowo mądrze i szlachetnie.



Edmundus


Szlachcic przy wchodzeniu do oberży sciągnął swój beret. Podniósł rękę na znak tego, że chce coś powiedzieć. Goście popatrzyli się na niego, jednak szepty nadal były słyszalne. Jednak donośne zakrzyknięcie słów:
- Stawiam wszystkim po piwie! Mości karczmarzu! Nalewaj i niech piana sączy obficie po ściankach naszych kufli.
Momentalnie Edmundus zwrócił na siebie uwagę. Jednak wywarł bardzo pozytywne wrażenie. Chyba tylko jego sakiewka miała mu za złe to co właśnie uczynił.
Miejsc wiele nie było. Usiadł przy jakimś mężczyźnie ubranym w nieco innym stylu niż ludzie w Imperium. Chyba Kislevita. Niezbyt podobało mu się to, że krzesło obok zajmował przedstawiciel rasy kransnoludzkiej, ale miał teraz większe zmartwienia.
Co jak ktoś skojarzy go z Elisą?

Nathander Zeder

Jako jeden z niewielu właśnie on udał się poza miasto. Wyszedł wschodnią bramą. Poszedł wzdłuż rzeki, na południowy wschód. W sumie nieświadomie zbliżył się do Kiffendorf. Siadł wsłuchując się w pluskającą wodę. Ogień, za dużo ognia. Pochłaniający wszystko, zarówno jak żywe osoby i martwe przedmioty. Siedział tam na prawdę długo. Kojąca cisza na prawdę dobrze na niego działała. Wiedział chociaż częściowo co mogła czuć czarownica. Miał przecież bardzo podobne doświadczenia. Zerknął do wody. Ujrzał w niej własne odbicie. Zniszczona twarz przypominająca obecnie starca w rzeczywistości była bardzo młoda. Sięgnął ręką do wody. Poczuł zimno. Siedział spokojnie. Wyciszał się tak jak to przez bardzo długi czas życia robił.

***

Dwadzieścia minut później


Tłum rozszedł się szybko. Nikt nie chciał widzieć więcej tego stosu, czuć dymu, ani wspominać tego wydarzenia. Jedynie te kilka osób, które poczuły przez moment spojrzenie wiedźmy na sobie nie mogło otrząsnąć się z tego wydarzenia. Jedni pognali do karczmy aby zatopić pamięć o tym wydarzeniu w kufelku, inni wyszli po prostu się przejść. Cisza i spokój dawały pewne wytchnienie i koiły ducha.

Inni jednak... pracowali?

Gdy na placu egzekucyjnym został jedynie brat Otto i Igor oprawca wszyscy pozostali wrócili do swoich zajęć. Był to dobry moment. Vincent wśliznął się przez zachodnią bramę do miasta. Szedł wyraźnie zadowolony. Pokierował się w stronę wchodnich murów. Głupi nie zauważyłby, że coś komuś zwinął. Z uśmiechem na twarzy zapukał trzykrotnie do pewnej chaty. Otworzył mu mężczyzna w średnim wieku. Haczykowaty nos, kozia bródka i nieprzyjemny wyraz twarzy – te cechy wyglądu były najbardziej charakterystyczne u Karla Bruddera. Vincent wszedł do środka. Wyszedł po piętnastu minutach z kilkoma monetami w sakiewce więcej. Udał się o dziwo dziś to mieszczańskiej karczmy. Cóz... stać go było.
 
Aeshadiv jest offline  
Stary 08-08-2012, 12:08   #9
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Sigismund miał szczęście. Jakiś nadziany karlami bufon wielkopańsko stawiał wszystkim w oberży. W innych okolicznościach zastanawiałby się, jak uwolnić bogacza od nadmiaru ciążących mu monet, jednak po wydarzeniach na placu miał przemożną ochotę się napić. A może nawet sponiewierać alkoholem.

Od przechodzącej obok posługującej dziewki porwał cynowy dzban - ciężki od zawartości mile chlupoczącej o ścianki naczynia. Zrezygnowanej dziewczynie pokazał skinięciem głowy na karczemnego dobroczyńcę, a podnoszącego się chłopa z pobliskiego stołu usadził swoim paskudnym spojrzeniem. Tamten uznał, że lepiej poczekać na inny dzban. Słusznie, bo Siggi nie był w nastroju.

Siadł gdzieś pośrodku izby, nie bacząc na towarzystwo na ławie. Rzucił okiem na kilka indywiduów zalegających po kątach. Nazbyt znana mu była sytuacja, gdy Straż robiła nalot na podejrzany lokal i w pierwszej kolejności brała się za zakapturzonych osobników siedzących właśnie w pogrążonych w półmroku rogach sali biesiadnej. Może ta wieś to nie Nuln, ale nawyk to nawyk.

Siggi siadł ciężko na drewnianej ławie stawiając przed sobą zdobyczny dzban. Chwycił jeden z nieco pogiętych, aczkolwiek dalej pełniących swą funkcję cynowych kubków, którego powierzchnię rycinami ozdobił kiedyś rzemieślnik - twórca naczynia. W środku była reszta, sądząc po zapachu, jakiegoś cienkiego wina, dlatego Nulneńczyk chlusnął sikacza na podłogę, po czym napełnił kubek po brzegi z dzbana. Przytknął usta do naczynia i zaczął pić pienisty napój rozkoszując się goryczką i chłodem jasnego piwa. Niezłe, chociaż wolał bardziej wyraźny smak goryczki.

Rozejrzał się za karczemną dziewką - rumor, który wzmógł się po ogłoszeniu darmowego napitku nie ucichł - co więcej, wielu było takich, którzy mieli nadzieję nie na jedną, a na kilka kolejek. Stąd nieco zagubiona dziewczyna miała pełne ręce roboty - wreszcie jednak udało się Sigismundowi zwrócić jej uwagę i zamówił solidną porcję kaszy z omastą. Spojrzał krytycznie na topniejącą zawartość dzbanka, ale chwilowo zrezygnował z dodatkowej porcji. Będzie na to czas później - zanosiło się na długi wieczór i jeszcze cięższy ranek.

W każdym razie dziwne wydarzenia podczas kaźni czarownicy wśród gwaru rozmów i co rusz wychylanych kielichów, kufli i kubków były jakby mniej niepokojące. Były tylko mglistym wspomnieniem, którym nie warto zawracać sobie głowy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 08-08-2012, 14:06   #10
 
pawelczas's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodzepawelczas jest na bardzo dobrej drodze
Do osady przybyłem nieco wcześniej, korzystając oczywiście z traktu, który wiódł od zachodnich części Imperium. Jeszcze przed liczyłem, że to będzie droga na Kislev, jednakże fakt, że niezbyt się orientuję w sieci dróg w Rzeszy, sprawiło, że mając zamiar kierować się na Praag, pojechałem na wschodnie krańce, rzekomo bardziej dzikie. Cóż, mogłem zawrócić i pojechać w inną stronę, jednakże warto dać jeszcze jedną szansę, a przede wszystkim przypomnieć sobie swój własny język ojczysty. To w pewnym sensie uchodziło by za wstyd, że zapomina się o tym, co wiąże się z własną ojczyzną.

Ale, dość już płakania nad niespełnionym snem i innymi romantycznymi bzdurami, jakby to określił mój ojciec. Nie tak zostałem wychowany, by w jakikolwiek sposób takie myśli w ogóle śmiały mi się przez głowę przechodzić. Mus to mus. Znajdę sobie jakąś robotę, a może po prostu wypocznę. Jakiś tam trzos w monecie imperialnej jest, tak też znajdzie się na piwo lub też lulkę tabaki.

Mój wiazd mógł zbudzić nieco zdziwienia pośród miejscowej ludności, bowiem wyróżniałem się z dwóch względów. Przede wszystkim, ubiór. Zdecydowanie różnił się od mody Rzeszy. Dla wielu wydawało się to być zieloną suknią, lecz w Kislevie nazywano to po prostu żupanem. Do tego obity skórą, co razem tworzy po prostu żupicę. Na ramionach miał szeroką opończę w kolorze brązu, zwaną delią. Do tego szerokie spodnie, zwane hajdawerami oraz szafranowe, podbijane buty. Na głowie okrągły kapelusz, zwany kołpakiem z orlimi piórami. Na żupicy był kaftan kolczy, a przez ramię przerzucona okrągła tarcza, zwana kałkanem. Przy szerokim pasie, zwanym niekiedy słudzkim, była pochwa z szablą husarską, a także kindżał, rodzaj zakrzywionego sztyletu. Ot, dziwak i cudak ze mnie. Jednakże nie to było u mnie charakterystyczne. Ciężko było mnie bowiem nazwać ładnym. Blizny po twarzach, lekko odchodzące w bok prawe oko nie zbudzały zbyt dużo zaufania u prawych obywateli. Jak bardzo szpetność może wpłynąć na odbiór danej osoby.

Szczęśliwie, ludzie nie byli zbyt zainteresowani moją osobą, przyglądając się raczej scenie mającą miejsce na placu w mieście. Zeskoczyłem z konia, poprawiając kołpak na głowie i zacząłem prowadzić zwierzę za lejce, odganiając wzrokiem jakiś wyrostków. Stanąłem przy jakmiś mężczyźnie, przysłuchując się słowom skandującego tłumu. Podłapałem bardzo wiele słów z Reikspielu i niekiedy miałem wrażenie, że władam tym językiem niż Kislevskim, ale tak to jest, jak się przez trzy lata mieszka pośród władającym innym językiem. Zdałem sobie sprawę, że mają zamiar palić wiedźmę. Słyszałem już o takich wydarzeniach w Imperium, zwłaszcza niedługo po tym, jak skończyła się wojna z Chaosem. Jednakże, miało to miejsce tylko i wyłącznie w Imperium, tam gdzie był silny ten kult Boga- Człowieka, Sigmara. Nie moja w tym rzecz. Rzekłem tylko grubym głosem:

- Stało się, wola boża...

Jakiś chłop miał już mi odpowiadać, w chwili, gdy rzucono ogień na stos, a kobieta(ską inąd, ładna dziewka) zaczęła powoli płonąć... do czasu, gdy nie otworzyła ślepi i nie zaczęła śpiewać swojej pieśni, a przynajmniej tak mi sie wydawało. Spojrzała na mnie, co sprawiło, że zamarłem w miejscu. Nie raz nie dwa zaglądałem śmierci w oczy... ale to coś obudziło w moim duchu całkiem inny strach. Strach nie psychiczny, a bardziej serca. Jakbym został spętany, a mój los zapieczętowany. Po sobie nie dałem znać, ale poczułem w sercu duży ciężar. Po chwili było już po wszystkim. Kobieta spłonęła, ale ciężar pozostał. Stałem chwilę, przyglądając się na pozostałości stosu. “Coś ty mi uczyniła... co ja ci zrobiłem”, przeszło mi przez myśl. Jednakże... musiałem się z tym oswoić. Rozejrzałem się na boki, poszukując pewnego szyldu. I tak też nie było problemu ze znalezieniem karczmy. Skierowałem tam swoje kroki. Zostawiłem chłopakowi stajennemu konia i kroczyłem do karczmy. Rozejrzałem się tym razem bardziej bystrym wzorkiem po ludziach. Nie miał zbyt przyjaznej aparycji. Choć ludzie mogą być już nieco nabombani, więc nie zdawali sobie sprawy kto wszedł:
- Czołem panowie!
Krzyknąłem tylko do karczmarza, podchodząc do lady:
- Miesiwa i miodu, panie starszy.
 
pawelczas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172